Author: ks. Marian Łękawa SAC

  • komentarz do Liturgii Słowa

    komentarz do Liturgii Słowa

    Woźnica Jankiel kupił na jarmarku konia. Uradowany wracał do domu. Nagle zerwała się gwałtowna burza. Spłoszony koń pędził jak szalony. Żyd trzymając w drżących rękach lejce widział, że sytuacja staje się coraz groźniejsza. Lada moment może zginąć. Złożył więc takie ślubowanie: „Panie Boże! Jeżeli mnie ocalisz, to nie później jak jutro sprzedam konia, a utargowane pieniądze przekażę na budowę synagogi”…

    Burza ucichła i koń zwalniając swój bieg szczęśliwie dowiózł woźnicę do domu. Nazajutrz Jankiel był już na rynku. W jednej ręce trzymał konia za uzdę, a w drugiej pod pachą – kurę.

    • Czy ten koń na sprzedaż? – zapytał go jakiś gospodarz.
    • – Tak, ale tylko razem z kurą.
    • A ile żądacie za jedno i za drugie?
    • Kura kosztuje trzydzieści rubli, a koń – trzydzieści kopiejek.

    Dlaczego tak trudno człowiekowi jest ofiarować dar, nawet samemu Bogu?

    Już prorok Malachiasz wypominał tę ludzką przewrotność: „Oto przynosicie na mój ołtarz potrawy skażone, a pytacie: Czym go skaziliśmy? Tym, że przynosząc je, niejako powiadacie: Oto stół Pański jest w pogardzie! Gdy bowiem przynosicie ślepe zwierzę na ofiarę, czyż nie jest to rzeczą złą? Albo gdy przynosicie chrome i chore, czyż to nic złego?”

    W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus patrzy jak ludzie wrzucają pieniądze do skarbon, których wewnątrz świątyni było trzynaście ułożonych w kształcie trąb. I co zauważa – że bogaci wrzucają jedynie to co im zbywa, co nie jest dla nich żadną stratą, a jeszcze przy tym mogą się pokazać przed ludźmi, aby w ten sposób nasycić swoją próżność. Dlatego ocenia ich bardzo ostro: „Ci tym surowszy dostaną wyrok”.

    Ale Pan Jezus nie zatrzymuje się na tej smutnej obserwacji, bo oto kieruje swoją uwagę na ubogą wdowę, która wrzuca do świątynnej skarbony dwa pieniążki. Polskie tłumaczenie dodaje: „czyli jeden grosz”. Chodzi o najmniejszą rzymską monetę ‘quadrans’, której wartość odpowiadała wówczas zapłacie za 10 minut pracy. Ta wdowa wrzuciła wszystko, co posiadała na swoje utrzymanie. I uczyniła to dobrowolnie i tak dyskretnie, że jedynie tylko Bóg mógł zauważyć jej uczynek spełniony z miłością i z taką całkowitą szczodrobliwością. Hans Urs von Balthasar w swoim komentarzu stawia ją wyżej od starotestamentowej wdowy z Sarepty Sydońskiej (dzisiejsze I Czytanie), bo tamta najpierw jest zrozpaczona żądaniem proroka Eliasza. Dopiero później okazuje mu posłuszeństwo. A ta ewangeliczna wdowa – nawet nie zamienia z nikim słowa. Również i Pan Jezus z nią nie rozmawia. Św. Cyprian, biskup i męczennik, napisał o niej: „Jakże błogosławiona jesteś, uboga wdowo, która jeszcze przed nadejściem Sądu zasłużyłaś sobie na pochwałę Sędziego!”

    Pan Jezus swoim dzisiejszym nauczaniem zwraca moją uwagę nie tylko na motyw mojego dzielenia się, ale również żebym nie obawiał się dawać i to dawać wspaniałomyślnie. Jak bardzo potrzeba mi wciąż uczyć się coraz pełniej zawierzać Bożej dobroci. Bo gdy zejdę z tej drogi – pozostanę tylko ze swoim egoizmem. A wtedy tak łatwo można przeoczyć Jezusa, wciąż obecnego na ludzkich drogach. Albo i jeszcze gorzej – tak jak przydarzyło się mieszkańcom Nazaretu, kiedy to Pan Jezus na początku publicznej działalności musiał wypowiedzieć gorzkie słowa swoim krajanom: „Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepie Sydońskiej”. Na te słowa bardzo gniewnie zareagowali i to do tego stopnia, że wyprowadzili Pana Jezusa za miasto, aby Go strącić z góry. Furia z jaką wybuchli obnażyła prawdę o nich: nie byli zdolni do poświęceń wtedy, gdy przyszedł czas nawiedzenia, a potrafiła to uczynić pogardzana cudzoziemka.

    Boże nawiedzenia wciąż się dokonują. Obym umiał rozpoznać Ciebie Panie i w drugim człowieku, który przyszedł nie w porę i w sytuacji, która nie jest po mojej myśli.

    Ilustracją do dzisiejszego Bożego Słowa niech będzie takie opowiadanie z dawnych czasów, jak to król postanowił wybudować wspaniałą katedrę. Chciał przy tym jednak coś dla swojej chwały też zrobić, dlatego zarządził, że nikt w jego królestwie, pod groźbą surowej kary, niech się nie waży nawet złamanego grosza ofiarować na ten cel. Król chciał bowiem sam pokryć wszystkie koszta związane z budową. A miał z czego, bo skarbce królewskie w dawnych czasach nie były puste.

    Kiedy katedra była już gotowa kazał wypisać złotymi literami nad głównym wejściem taki oto napis: „Ten wspaniały dom Boży jest dziełem samego tylko króla”.

    Ale nazajutrz zdziwienie było ogromne, ponieważ na wyrytym kamieniu zamiast króla było wypisane imię biednej, starej wdowy z pobliskiej okolicy. Kamieniarze od razu musieli na powrót wykuć imię tylko króla. Niewiele to jednak pomogło, bo znowu pojawiło się imię owej staruszki. W końcu król nie wytrzymał, kazał odszukać i przyprowadzić przed swoje oblicze winowajczynię.

    – Powiedz szczerze – zapytał monarcha drżącą i wystraszoną staruszkę – czy ofiarowałaś coś naprawdę na budowę kościoła?

    Kobieta nie miała innego wyboru, rzuciła się więc do nóg króla i wyznała całą prawdę:

    – Przebacz mi, mój panie królu. Zarabiam ciężko na chleb, cały Boży dzień siedzę z wrzecionami w ręku. Zaoszczędziłam trochę i chciałam ofiarować to na chwałę Boga. Znałam jednak twoje zakazy i bałam się kary. Dlatego kupiłam trochę siana i dałam je wołom, co ciągnęły kamienie na budowę tego wspaniałego kościoła. W ten sposób spełniło się moje pragnienie, a przy tym nie przekroczyłam twojego rozkazu.

    Król zrozumiał swoją pychę i głupotę. Biedną starą wdowę obdarzył tak szczodrze, że do końca swojego życia nie musiała już pracować.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • Dzień  Zaduszny czyli dzień wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych  2.XI.2018

    Dzień Zaduszny czyli dzień wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych 2.XI.2018

     

    Dzień Zaduszny, w którym kapłan odprawia trzy Msze święte

    Liturgia obecnego czasu bardzo mocno wpisuje się w jesienną aurę, aby lepiej i mocniej pokazać proces przemijania otaczającego nas świata i nas, którzy przechodzimy przez ten świat.

    Ilu już naszych bliskich i dalekich, z którymi żyliśmy na co dzień, przeszło w całkowicie inny świat. Przeszli próg i już wiedzą czym naprawdę jest życie w całej swojej pełni. Dopóki jesteśmy po tej stronie życia – pozostaje nam tylko wiara w obietnicę, którą, nam ludziom, mieszkańcom tej ziemi, dał Chrystus Pan.

    Dziecko pyta mamę: “Jak to jest z umieraniem?” Mama odpowiada też pytaniem: Co się dzieje, kiedy wieczorem zasypiasz przed telewizorem, a rankiem następnego dnia budzisz się w swoim pokoju?”

    Dziecko zastanawia się przez moment i odpowiada: “Ty przeniosłaś mnie przez próg mojego pokoju”.

    A wtedy mama mówi: “Robiłam to już wiele razy, bardzo chętnie i z miłością. Tak samo jest z Bogiem. W Jego Synu możemy poczuć Jego miłość do nas. On kocha wszystkich ludzi takimi, jacy są. Przenosi nas ‘przez próg’ i przyjmuje do siebie. Próg, przez który On nas przenosi, nie dzieli tego i przyszłego świata. Ale dopiero po śmierci czeka nas to, co sprawi, że będziemy naprawdę szczęśliwi i poczujemy się spełnieni”.

     

    Wszyscy, niezależnie ile mamy lat, jesteśmy w tym samym pochodzie, który zmierza w kierunku drugiego brzegu życia. Taka jest prawda, że każdego dnia umieramy. Nawet kiedy rośniemy – to życie ziemskie w nas się skraca. Powtarzający się każdego roku cykl liturgiczny sprawia, że w człowieku pomnaża się jego wiara. Każdego dnia człowieczy los, ubogacony nowymi doświadczeniami, jest w stanie wyznać i to z coraz większą pokorą i zarazem z coraz większą pewnością, że “życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy”. Rzeczywistość, do której każdy dzień nas przybliża, nie jest jakąś ciemnością, ale jest światłością i to światłością wiekuistą. Jezus jest światłem, nie tylko jako Bóg, ale także jako człowiek – Jezus, najbardziej żywy spośród umarłych.

     

    Lilli Palmer rozmawiając z niewidomą Helen Keller zapytała ją: “Czy wierzy pani w życie po śmierci?” “Oczywiście, że tak!” – odpowiedziała z naciskiem. “Śmierć nie jest niczym innym jak przejściem z jednego pomieszczenia do drugiego”. Przez jakiś czas siedziały w milczeniu obok siebie. Upał i mocny zapach kwiatów sprawiły, że powieki stawały się coraz cięższe. Pewnie zmorzyłby ich sen, ale nagle Helen kontynuowała rozpoczętą rozmowę. Powiedziała powoli i stanowczo: “Ale dla mnie istnieje pewna różnica. Bowiem w tym drugim pomieszczeniu – tam będę już widziała”.

     

    To tam odnajdziemy naszych ukochanych, których kochaliśmy po tej stronie życia. Z ich odejściem czuliśmy jak umierała jakaś część nas samych. Dlatego te nasze rozstania były takie bolesne, ale dzięki temu część naszego serca też już jest po tamtej stronie.

     

    Żyjemy z dala od Ojczyzny. W listopadowy czas myślą i sercem chodzimy po cmentarzach w naszych rodzinnych stronach. Ile wspomnień, ile wdzięczności ożywa w nas, bo przecież żyjemy dzięki tym, którzy odeszli. Otula nas ich miłość i trud. A ci, co poginęli daleko… których ciał nikt nigdy nie znajdzie… których nie przygarnął żaden cmentarz. Jest jednak ktoś, kto o nich wciąż i stale pamięta – to jest Matka Kościół. Przygarnia ich swoim opiekuńczym gestem. W czasie każdej Mszy św. gromadzi ich pod skrzydłami w memento za umarłych. Bo tylko Jezus jest prawdziwym życiem i takie życie daje. Przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie zniszczył śmierć. Dlatego dzięki Niemu nikt nie umiera sam i nikt nie umiera naprawdę: “Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”…

    Pięknie wyraził istotę pierwszych listopadowych dni ks. Janusz Pasierb w swojej książce Czas otwarty: “Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny w potężnym skrócie ukazują nam wielorakie powiązanie wieczności z teraźniejszością. W pierwszym z tych dni pada na ziemię blask, w drugiem – nadzieja”.

    Ożywieni tą nadzieją zdajmy sobie sprawę jak wiele możemy pomóc duszom czyśćcowym. Włączmy się w modlitwy Kościoła. Święci, którym było dane już tu, po tej stronie życia, doświadczyć w sposób mistyczny na czym polega niebo, czyściec i piekło, niech ożywią naszą gorliwość. Wiele razy pisze o na ten temat św. Faustyna w swoim Dzienniczku. Albo książka Marcella Stanzione – Ojciec Pio i dusze czyśćcowe – opisuje jak przez całe życie był on gorliwie oddany duszom czyśćcowym. Tuż przed swoimi święceniami kapłańskimi pisał do ojca Benedetta:

    Od dłuższego czasu odczuwam w sobie potrzebę, aby oddać się Panu jako ofiara za nieszczęsnych grzeszników i za dusze czyśćcowe. Pragnienie to coraz bardziej rośnie w moim sercu, tak bardzo, że teraz stało się ono — powiedziałbym — gwałtowną pasją. Jest prawdą, że uczyniłem tę ofertę Panu wielokrotnie, błagając Go, aby zechciał zesłać na mnie kary, które przygotował dla grzeszników i dla dusz mających się oczyścić, aby nawet je pomnożył stokrotnie, byle tylko nawrócił i zbawił grzeszników, a także przyjął szybko do Raju dusze z czyśćca. Teraz jednak chciałbym ponowić moją ofiarę z Twoim pozwoleniem. Wydaje mi się, że Pan Jezus właśnie tego chce” (List I, 206

    1. Marian Łękawa SAC
  • XXX Niedziela zwykła Rok B  28 października 2018

    XXX Niedziela zwykła Rok B 28 października 2018

    W dzisiejszej modlitwie, poza radościami musi znaleźć się też echo naszych trosk, niepokojów i cierpień, których nie brak w dzisiejszym świecie. Módlmy się, aby Pan pocieszył tych, którzy nie mają już nadziei. Cierpienie różnych wspólnot
 ludzkich domaga się od nas szczególnej solidarności, odpowiedniej i stosownej formy wyrazu. Bóg pragnie zbawienia i dobra człowieka i niech obudzi w nas nadzieję na zwycięstwo tego dobra. (2 października 1979)

    : PIERWSZE CZYTANIE        Jr 31,7-9

    Dla starożytnego Żyda choroba stanowiła, skierowane do sumienia wezwanie, aby wejść na drogę nawrócenia. Cierpienie samo w sobie może mieć ukrytą wartość i stać się drogą oczyszczenia wewnętrznego, wyzwolenia i wzbogacenia dusz. Wzywa ono do większego zawierzenia Bogu i Jego zbawczej woli. Modlący się człowiek jest pewien, że Bóg pokaże się na horyzoncie, wesprze go i weźmie w swe ramiona. (2 czerwca 2004)

    DRUGIE CZYTANIE     Hbr 5,1-6

    Podobnie jak ten tajemniczy kapłan-król z czasów Abrahama również Chrystus sprawuje pamiątkę swojej jedynej ofiary złożonej w swoim ciele i krwi na krzyżu, uobecnia ją i odnawia w Kościele jako sakramentalną ofiarę chleba i wina. Ta ofiara wyznacza stały rytm życia Kościoła. W tej ofierze Chrystus jest z wszystkimi z każdym, jako Ten, który „współczuje”; jest zatem również z tymi, „którzy nie wiedzą i błądzą”. (28 października 1979)

    EWANGELIA        Mk 10,46-52

    Przywrócenie wzroku niewidomemu jest znakiem. Jednym z wielu znaków, jakich Chrystus dokonał, aby otworzyć swoim słuchaczom wzrok duszy, by widzieli, że Pan odmienił los Syjonu; aby widzieli wewnętrznie i dostrzegli, ile „wielkich rzeczy uczynił Pa” dla człowieka, nie tylko za pośrednictwem dzieła stworzenia, lecz więcej za pośrednictwem dzieła Odkupienia. (24 października 1982)

    CIERPIENIA CHRYSTUSA I CZŁOWIEKA

    Chrystus otworzył swe cierpienia dla człowieka, że On sam stał się w swoim odkupieńczym cierpieniu poniekąd uczestnikiem wszystkich ludzkich cierpień. Człowiek odkrywając przez wiarę odkupieńcze cierpienie Chrystusa, odkrywa zarazem w nim swoje własne cierpienia, odnajduje je przez wiarę na nowo, nasycone nową treścią i nowym znaczeniem. (Salvifici doloris, 20)

  • komentarz na XXX Niedzielę zwykłą Roku B

    komentarz na XXX Niedzielę zwykłą Roku B

    Idąc za Nim, nie zabraknie nam
    światła
    XXX NIEDZIELA ZWYKŁA – ROK B     28.X.2018

    W dzisiejszym Słowie Bożym znowu obecna jest ludzka prośba. Ale ta prośba jest już zupełnie inna niż u synów Zebedeusza w minionej niedzieli. Wypowiada ją ślepy Bartymeusz, syn Tymeusza, żebrak z gościńca w pobliżu miasta Jerycha. Woła, właściwie krzyczy: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”

    I Ewangelia zaznacza, że „wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Dlaczego ci, którzy szli z Jezusem uciszali ślepca? Pan Jezus zmierzał ku Jerozolimie, gdzie groźby przeciwko Niemu były już bardzo niepokojące. I tego nie mogli pojąć jego uczniowie – po co więc tam iść. Ogarniał ich strach. Nie zrozumieli ani Chrystusowych słów kiedy mówił, że Syn Człowieczy właśnie w Jerozolimie będzie musiał wiele wycierpieć i nie rozumieli też Jego nauczania z ostatnich dni. Najpierw w sprawie małżeństwa usłyszeli zdecydowaną odpowiedź: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Potem w rozmowie z bogatym młodzieńcem wyjaśniał co trzeba czynić, aby się zbawić. I wreszcie kiedy sprzeczali się między sobą o najważniejsze funkcje w Bożym królestwie powiedział im: „Kto chce być pierwszym, niech stanie się ostatnim”. Były to wymagania bardzo trudne do przyjęcia. Więc będąc w takiej niepewnej dla siebie sytuacji staje się zrozumiałe ich zdenerwowanie wywołane krzykiem ślepca. Ten krzyk przeszkadzał ich lękowi, ich niepewności. Tak bardzo byli zmartwieni jedynie swoją sytuacją.

    A tymczasem zachowanie niewidomego pokazuje w jaki sposób działa Bóg. Niewidomy, jak pisze kardynał Jean-Marie Lustiger, „zrezygnował z wszelkich żądań wobec Boga. Jest żebrakiem, wyrzutkiem. Mówią mu, że Jezus z Nazaretu zbliża się i będzie tędy przechodził. Nie widzi Go, nie zna Go. Zaczyna w nieznośny sposób wołać.”

    Pan Jezus mówi: „Przyprowadźcie go!” I wtedy uczniowie idący za Chrystusem nie tylko przyprowadzają Bartymeusza, ale sami zaczynają wychodzić poza swój krąg egoizmu. Bo oto dają nadzieję niewidomemu. Mówią do niego: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię!”

    „A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Powiedział mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Kardynał Lustiger z tej rozmowy wyciąga taką refleksję: „Każdy nieszczęśnik prosi o to, by mógł wydobyć się ze swojego nieszczęścia. Głodny powie: „Daj mi jeść”, a chory: „ulecz mnie”. Ale Jezus, odpowiadając mu, mówi jeszcze coś więcej: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Mówi mu o wierze i zbawieniu. Słowa, których ślepiec nie wyrzekł, coś, o co nie prosił.

    I oto dzieje się coś nieoczekiwanego i wyjątkowego w tej Ewangelii. Podczas gdy inni właśnie opuszczali Chrystusa, wycofywali się, mówiąc: „On jest szalony, idzie do Jerozolimy po śmierć”, niewidomy rusza za Jezusem.” Bowiem światło, za którym tak tęsknił stało się jego udziałem. Ziściło się jego pragnienie. Prorok Jeremiasz w dzisiejszym I Czytaniu zapowiada taką drogę: „Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę. Przywiodę ich do strumienia wody równą drogą, nie potkną się na niej”.

    Pewien król miał dwóch synów. Kiedy był już stary postanowił przekazać swoje panowanie, ale nie wiedział któremu. Przywołał więc swoich synów do siebie i każdemu wręczył pięć srebrnych monet. I tak powiedział:

    • Za te pieniądze macie napełnić halę w naszym pałacu. Macie czas do wieczora. A czym ją napełnicie, to już wasza sprawa.

    Straszy syn od razu wyruszył na poszukiwania. Przechodząc obok pola zobaczył jak ludzie zbierali trzcinę cukrową i wyciskali ją w młynie. Reszta leżała porozrzucana i bezużyteczna. Więc od razu pomyślał, że to świetna okazja, aby tymi niepotrzebnymi resztkami wypełnić halę. Z nadzorcą załatwił sprawę, że cała trzcina zostanie zniesiona do hali pałacu późnym popołudniem. Kiedy pomieszczenie było już pełne, poszedł do swojego ojca i pewny siebie powiedział:

    • Wypełniłem twoje zadanie. Na mojego brata nie musisz już czekać. Możesz mnie zrobić twoim następcą.
    • Jeszcze nie nadszedł wieczór. Poczekam – odpowiedział król.

    Wkrótce przyszedł młodszy syn. Poprosił, aby wynieść bezużyteczną trzcinę. Następnie do pustej hali przyniósł dużą świecę i zapalił ją. Blask jej płomienia wypełnił całe pomieszczenie. Ojciec nie miał już wątpliwości, bo powiedział w ten sposób:

    • Ty będziesz moim następcą. Twój brat wydał pięć srebrnych monet, aby napełnić halę bezużytecznymi odpadami. Ty nie wydałeś nawet jednej monety i napełniłeś ją światłem. Napełniłeś ją tym, czego ludzie bardzo potrzebują.

    „Światłością świata” jest Chrystus, który mówi: „Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. Niemniej jednak światło nie pozostaje w mocy człowieka. Hans Urs von Balthasar zauważa, że „Pan wprawdzie nie zabiera nam siebie, lecz to nie znaczy, że możemy Go trzymać jako coś należącego do nas, czym możemy dowolnie rozporządzać. Dopóki idziemy za Nim, nie zabraknie nam światła”.

    Marian Łękawa SAC

  • komentarz do Liturgii Słowa na XXIX Niedzielę – 21 października 2018

    komentarz do Liturgii Słowa na XXIX Niedzielę – 21 października 2018

    Podczas wywiadu ze znanym kompozytorem i dyrygentem orkiestry Leonardem Bernsteinem dziennikarz zadał, wydawać by się mogło, naiwne pytanie:

    –        Na którym z instrumentów członkowie orkiestry najbardziej nie lubią grać?

    –        Na drugich skrzypcach – odpowiedział bez wahania mistrz – ponieważ wszyscy zachwycają się pierwszymi skrzypcami. Tylko niewiele osób jest w stanie docenić piękno drugich skrzypiec. Dlatego tak wielu pragnie wejść na pozycję pierwszego skrzypka, bo nie rozumie, jak ważny jest w orkiestrze drugi skrzypek. Najlepsze orkiestry świata to te, które mają doskonałych drugich skrzypków. Bez nich nie będzie harmonii!

    Pragnienie bycia kimś jest bardzo powszechne. Jak to miło jest być zauważonym i podziwianym. Ilu ludzi marzy, aby mieć znaczenie, mieć wpływ, rządzić innymi ludźmi. Mieć władzę – jakie to jest nęcące! Antoine de Saint–Exupery w swojej książce Mały Książe wśród wad, które wyśmiewa u ludzi dorosłych, jako pierwszą pokazuje chorobę rządzenia. Na zilustrowanie tej wady wybiera króla zamieszkującego 325 planetę. U rzymskiego historyka Tacyta można znaleźć takie zdanie zapisane w Rocznikach: „Żądza władzy jest gorętsza niż wszystkie inne namiętności razem wzięte”. A z kolei angielski historyk John Dalberg w Historii wolności napisał, że „władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny”. Człowiek, który zdobył władzę musi się pokazać jaki jest ważny. Pan Jezus ujął to po prostu w jednym zdaniu: „Ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. A powiedział to dlatego, ponieważ synowie Zebedeusza, Jakub i Jan wyjawili swoje skrywane pragnienia: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie”. Marzył się im obraz, aby być w majestacie. Tadeusz Żychiewicz zauważa: „i tak jeszcze bardzo dobrze i umiarkowanie, że tylko po prawicy albo po lewicy. Cóż: w końcu to byli przecież uczniowie Pana. Gdyby nie to – zabrakłoby dlań miejsca pośrodku. Ale obraz by pozostał: człowiek na majestacie.

    Gdyby tak uśpić naszą czujność i samokontrolę, gdyby tak przewrócić naszą świadomość podszewką na wierzch, gdyby tak dobrze pogrzebać w motorach podświadomości, kto wie: może odnaleźlibyśmy w sobie ten właśnie obraz i takie marzenie, nie inne. Gdyby tak z wystarczającym brakiem litości przeanalizować dzieje ludzkich poczynań, historię najróżniejszych społeczności, historię wędrówek, pochodów, budowania i niszczenia – może to właśnie odnalazłoby się pod papierami, gdzie teksty podniosłych przemówień, w najdyskretniejszych z człowieczych szuflad: obraz człowieka na majestacie. Apoteozę samouwielbienia”.

    Nieprzypadkowo w rejestrze grzechów głównych na pierwszej pozycji znajduje się pycha. To ona spowodowała, że Lucyfer, który był bardzo ważnym aniołem, wypowiedział bluźniercze słowa: Nie będę Bogu służył. I ten diabelski bunt wciąż miesza w człowieczych sercach. Potrafi nawet pomieszać wśród tych, którzy zdecydowali się na wyłączną służbę Bogu.

    Jest takie opowiadanie jak Diabeł przemierzał afrykańską pustynię i napotkał grupę pomniejszych demonów kuszących świątobliwego pustelnika. Próbowali najpierw pokusami zmysłowymi, ale na próżno. Później przez niepokój i zwątpienie, ale świątobliwy mnich trzymał się dzielnie. W końcu bogactwami tego świata chcieli pokazać, że jego wyrzeczenia na nic się nie przydadzą i marnuje tylko drogocenny czas. Ale pustelnik nadal pozostał niewzruszony.

    Wtedy sam Diabeł wkroczył do akcji mówiąc swoim asystentom:

    –          Ponieważ wasze metody nie odniosły żadnego skutku, popatrzcie na mnie jak to się robi.

    Poszedł do pustelnika i powiedział tylko:

    –          Słyszałeś ostatnie wiadomości? Twój brat został biskupem w Aleksandrii.

    I jak wieść niesie – jasną twarz świątobliwego zakonnika wykrzywił grymas gorzkiej zawiści.

    Pytanie Zebedeuszowych braci spowodowało wśród pozostałych oburzenie. To znaczy, że oni również snuli podobne plany na temat swojej roli, którą chcieliby odegrać w nowym Królestwie Izraela. Pan Jezus dobrze wiedział, że droga Jego uczniów jest jeszcze daleka do tego, aby oni mogli zrozumieć to co On do nich mówił: „Kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Tę długą drogę będą przechodziły również następne pokolenia, bo spór o najwyższy urząd w Kościele jest stale powracającym echem pytania synów Zededeusza. Dlatego papież Grzegorz Wielki na rozgorzały taki właśnie spór w VII wieku, w myśl Jezusowych słów z dzisiejszej Ewangelii, nazwał siebie niewolnikiem wszystkich – sługą sług Bożych. I to pozostało nie tylko jako oficjalny tytuł biskupa Rzymu. Wystarczy popatrzeć na bł. Jana Pawła II – jak on bardzo dosłownie realizował ten tytuł swoją posługą. Jak bardzo upodabniał się do swojego Pana, który wymownym gestem, tuż przed swoją męką, umywał nogi apostołom podczas pierwszej Eucharystii. Klękał za każdym razem, kiedy sprawowana była Najświętsza Eucharystia – bo taka jest liturgia Bożej miłości do ludzi. „Czy wiecie co wam uczyniłem? Nazywacie Mnie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo Nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • komentarz do Liturgii Bożego Słowa na XXVIII Niedzielę 14.X.2018

    komentarz do Liturgii Bożego Słowa na XXVIII Niedzielę 14.X.2018

    Najlepszym komentarzem do dzisiejszej Ewangelii o bogatym młodzieńcu, który przyszedł do Chrystusa, są słowa papieża Jana Pawła II z Encykliki Veritatis Splendor (Blask Prawdy) z rozdziału pierwszego. Pomagają bowiem one odkryć głębiej żywe Słowo Boże i przyjąć je z całą jego mocą.

    Ojciec Święty tłumaczy bardzo szczegółowo tę rozmowę, która w gruncie rzeczy wciąż się odbywa: „W tym młodzieńcu możemy rozpoznać każdego człowieka, zbliżającego się świadomie lub nieświadomie do Chrystusa, Odkupiciela człowieka, i stawiającego Mu pytanie moralne. Młodzieniec pyta nie tyle o to, jakich zasad należy przestrzegać, ale jak osiągnąć pełny sens życia. To dążenie bowiem stanowi rzeczywiste podłoże każdej ludzkiej decyzji i działania, to ukryte poszukiwanie i wewnętrzny impuls porusza ludzką wolność. Pytanie młodzieńca odwołuje się ostatecznie do Dobra absolutnego, które nas pociąga i wzywa, jest echem Bożego powołania, źródła i celu życia człowieka”.

    „Aby umożliwić ludziom to „spotkanie” z Chrystusem, Bóg dał im swój Kościół. Istotnie, Kościół temu jednemu pragnie służyć, ażeby każdy człowiek mógł odnaleźć Chrystusa, aby Chrystus mógł z każdym iść przez życie”.

    „Pytanie młodzieńca ma kluczowe znaczenie w życiu każdego człowieka i nikt nie może się od niego uchylić: ono bowiem dotyczy dobra moralnego, które należy czynić oraz życia wiecznego. Rozmówca Jezusa wyczuwa, że istnieje związek między dobrem moralnym a wypełnieniem własnego przeznaczenia. Jest pobożnym Izraelitą, wyrosłym – by tak rzec – w cieniu Bożego prawa. Możemy się więc domyślać, że jeśli pyta Jezusa, to nie dlatego, że nie zna odpowiedzi zawartej w Prawie. Jest bardziej prawdopodobne, iż to fascynacja osobą Jezusa rozbudziła w nim nowe pytania o dobro moralne. Młodzieniec odczuwa potrzebę konfrontacji z Tym, który rozpoczął swą działalność, głosząc nowe i radykalne orędzie: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelie!”

    „Również człowiek współczesny winien zwrócić się na nowo do Chrystusa, aby uzyskać od Niego odpowiedź na pytanie, co jest dobrem, a co złem. To Chrystus jest Nauczycielem, Zmartwychwstałym, który ma życie w sobie i pozostaje zawsze obecny w Kościele i w świecie. To On otwiera wiernym księgę Pisma i objawiając w pełni wolę Ojca, naucza prawdy o postępowaniu moralnym. Jako źródło i szczyt ekonomii zbawienia, Alfa i Omega ludzkich dziejów, Chrystus objawia kondycję człowieka i pełnię jego powołania. Dlatego „człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca – nie wedle jakiś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty – musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie <przyswoić>, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym”.

    Dalszy komentarz Ojca Świętego pokazuje ten dogłębny proces nawarstwiania się Bożego spotkania z człowiekiem. Ale kiedy rozmowa Jezusa z bogatym młodzieńcem dochodzi do kulminacyjnego punktu – kończy się ona właściwie z odcieniem goryczy. Bo człowiek nie przyjmuje Bożej propozycji. Odchodzi smutny. Dlaczego? Tę gorycz widać również u Jezusowych uczniów. Lękają się wezwania do naśladowania swojego Mistrza. Nie mogą pojąć ani zrozumieć kto w takim razie potrafi sprostać wymaganiom przekraczającym ludzkie pragnienia i siły: „Któż więc może się zbawić?” Pan Jezus tłumacząc robi to stopniowo, jakby prowadził za rękę, krok za krokiem. Najpierw mówi: „Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność”. A więc nie sam fakt posiadania jest niebezpieczny, ale bezsilność człowieka, którego bogactwa posiadają. Dlatego bogaty młody człowiek odszedł od Chrystusa i odszedł smutny, bo zdał sobie sprawę, jak bardzo jest przywiązany do tego co ma. Zrozumiał, że to nie on jest panem rzeczy, które posiada, ale odwrotnie. Odszedł więc do swoich własności wobec których okazał się bezsilny. A to jest smutne.

    Na skraju wioski stanął zmęczony pątnik. Ponieważ zapadał już zmrok patrzył na domy i tak myślał do którego pójść, aby poprosić o nocleg. Nagle usłyszał biegnącego i krzyczącego mieszkańca wioski:

    –          Kamień, kamień…daj mi ten kosztowny kamień!

    –          Jaki kamień? – spytał pielgrzym.

    –          W nocy miałem sen – odpowiedział zdyszanym jeszcze głosem. Widziałem anioła, który powiedział mi, że o zmroku, na skraju wioski spotkam pątnika. I on mi ofiaruje kosztowny kamień, dzięki któremu będę bogaty aż do końca życia.

    Pielgrzym poszukał w swojej torbie i rzeczywiście wyjął jakiś kamień.

    –          Prawdopodobnie to jest ten, który anioł miał na myśli. Znalazłem go na leśnej drodze i oczywiście możesz go sobie zatrzymać. Jest twój.

    Nowy właściciel z zachwytem patrzył na swój wymarzony skarb. Bo rzeczywiście ten znaleziony kamień okazał się diamentem. Odszedł od swojego dobrodzieja, któremu nawet nie zaproponował noclegu, bo tak był zajęty oglądaniem mieniącego się kruszcu. Kiedy położył się do łóżka nie mógł zasnąć z wrażenia. Całą noc przewracał się z boku na bok. Rano wyruszył na poszukiwanie pątnika i kiedy go odnalazł usilnie go prosił:

    – Daj mi to bogactwo, które ci pozwoliło oddać ten diament tak lekkim sercem! W Księdze Syracha jest takie zdanie: „Bezsenność z powodu bogactwa wyczerpuje ciało, a troska o nie oddala sen”.

    Ale tu nie chodzi tylko o posiadanie bogactwa w sensie materialnym. Można być bogatym w wiedzę. Przeciwnikami Jezusa, i to najbardziej zagorzałymi, byli ludzie uczeni. Oni także całą swoją nadzieję położyli w tym co posiadali. Czuli się nieomylni i pewni ze swoimi wiadomościami, od których nie potrafili już odejść. Wiedza nie jest jeszcze mądrością. O mądrość trzeba się modlić. Dzisiejsze I Czytanie taką modlitwę przytacza z Księgi Mądrości.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • DWUDZIESTA ÓSMA NIEDZIELA ZWYKŁA   ROK B   14.X.2018

    DWUDZIESTA ÓSMA NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B 14.X.2018

    Udział w Eucharystii powinien naprawdę być dla każdego ochrzczonego sercem niedzieli. Jest to powinność, której nie można pominąć, a przeżywać ją należy nie tylko jako wypełnienie przepisanego obowiązku, ale jako niezbędny element prawdziwie świadomego i spójnego życia chrześcijańskiego. Niedzielna Eucharystia, będąc cotygodniowym zgromadzeniem chrześcijan jako rodziny Bożej wokół stołu Słowa i Chleba życia, w naturalny sposób przeciwdziała jej rozproszeniu. Jest miejscem uprzywilejowanym, w którym nieustannie głosi się i kultywuje komunię. (Novo millennio ineunte, 36)

    PIERWSZE CZYTANIE        Mdr 7,7-11

    Kształtowanie sumienia moralnego, które uzdalnia każdego człowieka do osądzania i do rozpoznania właściwych sposobów urzeczywistniania siebie wedle swej pierwotnej prawdy, staje się wymaganiem nieodzownym i pierwszoplanowym. To właśnie przymierze z Mądrością Bożą winno być głębiej przywrócone dzisiejszej kulturze. Każdy człowiek staje się uczestnikiem tej Mądrości w samym akcie stwórczym Boga. Tylko dochowując wierności temu przymierzu, rodziny dzisiejsze będą mogły przyczynić się do budowania świata opartego na większej sprawiedliwości i braterstwie. (Familiaris consortio, 8)

    DRUGIE CZYTANIE          Hbr 4,12-13

    Trzeba, aby całe nauczanie kościelne, tak jak sama religia chrześcijańska, żywiło się i kierowało Pismem Świętym. Tak wielka bowiem tkwi w słowie Bożym moc i potęga, że jest ono dla Kościoła podporą i siłą żywotną, a dla synów Kościoła utwierdzeniem wiary, pokarmem duszy oraz źródłem czystym i stałym życia duchowego. Stąd doskonałe zastosowanie ma do Pisma Świętego powiedzenie: żywe jest słowo Boże. (19 czerwca 1985)

    EWANGELIA         Mk 10,17-30

    Podobnie jak bogaty młodzieniec, o którym opowiada Ewangelia, wielu młodych ludzi zmaga się z wewnętrznym i zewnętrznym oporem
 wobec wezwania Chrystusa i nierzadko ze smutkiem odchodzi, poddając się uwarunkowaniom, które ich powstrzymują. Smutek, który pojawił się na twarzy bogatego młodzieńca, zagraża każdemu, kto nie potrafi odpowiedzieć „tak” na powołanie; smutek jest zresztą tylko zewnętrznym przejawem braku wartości w głębi serca i nierzadko sprowadza tych, którzy są nim dotknięci, na drogę alienacji, przemocy, nihilizmu. (29 kwietnia 1997)

    WSPÓLNOTA I MŁODZIEŻ

    Wspólnota chrześcijańska ma ułatwiać spotkanie młodzieńca z Jezusem, stając się przekazicielką wezwania i przygotowując do udzielenia odpowiedzi, jakiej On oczekuje. Jej misja polega na pomaganiu młodym w odkryciu ich osobistego powołania do bycia Kościołem i tworzenia Kościoła. Wspólnota chrześcijańska jawi się zatem jako naturalne środowisko, w którym młodzi mogą uzupełnić swoją edukację, odkrywając największe bogactwo swojego szczególnego wieku i odpowiadając na powołanie, które Bóg życia przeznaczył każdemu od stworzenia świata. (18 października 1994)

  • DWUDZIESTA SIÓDMA NIEDZIELA ZWYKŁA  ROK B – 7.10.2018

    DWUDZIESTA SIÓDMA NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B – 7.10.2018

    Człowiekowi koniecznie potrzebne jest miłujące spojrzenie. Jest mu potrzebna świadomość, że jest miłowany, że jest umiłowany odwiecznie i wybrany odwiecznie – a równocześnie ta odwieczna miłość Bożego wybrania towarzyszy mu w ciągu całego życia jako miłujące spojrzenie Chrystusa. I może najbardziej w chwili doświadczenia, upokorzenia, prześladowania, klęski – wtedy, gdy nasze człowieczeństwo zostanie jakby przekreślone w oczach ludzkich, znieważone i podeptane – wtedy świadomość tego, że Ojciec umiłował nas odwiecznie w swoim Synu – tego, że Chrystus miłuje każdego i zawsze, staje się mocnym punktem oparcia dla całej naszej ludzkiej egzystencji. (Parati semper, 7)

    PIERWSZE CZYTANIE         Rdz 2,18-24

    Dwa wyrazy – zaimek „sam” i rzeczownik „pomoc” – wydają się po prostu kluczem do zrozumienia samej istoty daru na poziomie człowieka jako treści egzystencjalnej wpisanej w prawdę „obrazu Bożego”. Dar bowiem ujawnia jakby szczególną prawidłowość, cechę bytowania osobowego – owszem, samej osobowej istoty. Kiedy Pan Bóg stwierdza, że „nie jest dobrze, ażeby człowiek był sam” wskazuje iż „sam” nie realizuje całkowicie tej istoty. Realizuje ją tylko bytując „z kimś” – i jeszcze głębiej, jeszcze gruntowniej: bytując „dla kogoś”. Ta prawidłowość osobowego istnienia ukazana jest w Księdze Rodzaju jako charakterystyczna cecha stworzenia właśnie poprzez znaczenie tych dwu słów „sam” i „pomoc”. One właśnie wskazują na to, jak podstawowa i konstytutywna dla człowieka jest relacja i komunia osób. Komunia osób oznacza bytowanie we wzajemnym „dla”, w relacji wzajemnego daru. Ta relacja jest właśnie wypełnieniem pierwotnej samotności „człowieka”. (9 stycznia 1980)

    DRUGIE CZYTANIE       Hbr 2,9-11

    Autor Listu do Hebrajczyków w sposób głęboki i przekonywający wskazuje, że Chrystus wypełnił poprzez całe swoje życie, a przede wszystkim poprzez ofiarę krzyża to, co odwiecznie zostało wpisane w mesjańską tradycję Bożego Objawienia. Poprzez swoje kapłaństwo Chrystus nawiązał do rytualnej posługi kapłanów Starego Przymierza, przekraczając je równocześnie jako Kapłan i jako Żertwa. Wypełnił więc to, co jest odwiecznym zamysłem i zamierzeniem Bożym, to, dla czego Bóg ustanowił kapłaństwo w dziejach Przymierza. (18 lutego 1987)

    EWANGELIA         Mk 10,2-16

    Ta odpowiedź Chrystusa [na pytanie faryzeuszów] zasługuje na szczególnie gruntowne rozpatrzenie. Jest to odpowiedź, w której zostały przywołane podstawowe, elementarne prawdy o człowieku – o człowieku jako mężczyźnie i kobiecie; odpowiedź, poprzez którą dostrzegamy same zręby ich tożsamości w wymiarach tajemnicy stworzenia i zarazem w perspektywie tajemnicy odkupienia. Bez tego zaś nie sposób zbudować teologicznej antropologii, a w jej kontekście owej „teologii ciała”, z której wyrasta również w pełni chrześcijańska wizja małżeństwa i rodziny. (2 kwietnia 1980)

    CZŁOWIEK I MIŁOŚĆ

    Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. (Redemptor hominis, 10)

  • komentarz do Liturgii Słowa na XXVII Niedzielę – 7 października 2018

    komentarz do Liturgii Słowa na XXVII Niedzielę – 7 października 2018

    Niezniszczalna miłość 
    XXVII NIEDZIELA ZWYKŁA – Rok B

    Słuchając dzisiejszej Ewangelii może człowieka dotknąć pewna pokusa: skoro Mojżesz zezwalał na napisanie listu rozwodowego i oddalenie żony – to czy aby Chrystus nie przecenia możliwości swoich naśladowców? Żeby tylko mieć gwarancję Bożej wyrozumiałości w tym względzie człowiek jest gotów nawet przyznać się, i to bez większych oporów, do posiadania też zatwardziałego serca. Ale Pan Jezus nie pozostawia żadnej wątpliwości. Sięga ponad prawo Mojżeszowe do pierwotnego porządku Stworzenia.

    I ten pierwotny porządek nierozdzielności wpisany jest już w samą naturę człowieka i to zarówno w aspekcie duchowym jak i cielesnym. Dzisiejsze I Czytanie bardzo obrazowo, może nawet aż naiwnie – ale przekazuje istotną prawdę o godności kobiety i mężczyzny, którzy w małżeństwie stanowią jedno ciało. Miłość małżeńska jest mocniejsza od wszystkich innych więzi, jakie łączą ludzi ze sobą. Hans Urs von Balthasar tłumaczy, że „nad zwierzętami człowiek panuje, lecz w kobiecie Adam rozpoznaje samego siebie: „Ta dopiero jest ciałem z mego ciała”. „Dlatego to”, jak wyraźnie mówi Pismo, mężczyzna łączy się z kobietą, i w ten sposób ci dwoje stają się tym, czym właściwie już są: jednym ciałem. Pierwsza opowieść o stworzeniu świata wspomina również o płodności tego związku mężczyzny i kobiety, jest ona bowiem częścią uzasadnienia nierozerwalności związku małżeńskiego, co Jezus podkreśla w swym wyjaśnieniu.”

    Ale życie jednak pokazuje, że bardzo wiele małżeństw po prostu rozsypuje się. I choć rozwód nie jest tu żadnym lekarstwem na ludzkie dramaty, szczególnie w sytuacjach, które dotykają dzieci, to jeszcze niepokojącym staje się fakt coraz większego społecznego przyzwolenia, że to jest normalne.

    Już w roku 1876 Klara z Tańskich Hofmanowa pisała, że „choćby kto żadnej religii nie miał, o świętości małżeństwa przekonanym nie był, sam prosty wstyd, sama przyzwoitość winnyby sprawy rozwodowe obrzydzić. Lecz niestety, w owym czasie owa plaga rodzin, owo zabójstwo moralności tak było powszechne i ułatwione, że ręczę, iż każdy, co owe czasy pamięta, naliczyćby potrafił jednym tchem kilkanaście par, najpierwszych imion, z których albo jedno albo drugie się rozwiodło, a często bardzo oboje. Ohydny przydomek rozwódka stał się nawet przydomkiem dobrego tonu, rekomendacją w wielkim świecie, synonimem elegantki. Taka zgroza, która i dziś jeszcze w naszej Polsce zdarza się częściej niźli w innych krajach; kto wie czy nie jest także jednym z powodów kary niebios nad nami! Za nieporządkiem domowym, tyle innych nieporządków idzie”…

    A co powiedzieć o takich sytuacjach, nie zawsze świadomie zawinionych, że dwoje ludzi zagubi się i odnaleźć się nie może. Terminologia prawnicza nazywa to trwałym rozkładem pożycia połączonym z utratą kontaktu psychicznego. Wtedy dwoje ludzi, choć mieszkają razem pod jednym dachem, są rozłączeni. Pomiędzy nimi jest już zupełna obcość. To tak jakby o nich William Maugham pisał:

    „Tragedią miłości nie jest śmierć. Tragedią miłości nie jest rozłąka. Tragedią miłości jest obojętność.”

    A Henryk Sienkiewicz w „Kwiatach zła” po prostu stwierdza, że „lepsza śmierć niż powolne w niewzajemnej miłości udręce konanie”.

    Na pewno przy pomocy prawnego czy policyjnego przymusu nie można nakłonić mężczyznę i kobietę do miłości. To dlatego Pan Jezus znając tę zmienność człowieczego serca i tę niestałość jego woli, przenosi ludzką miłość w rejony Bożych tajemnic dając jej moc i rozmiar aż takiej miłości, jaką Bóg ofiarowuje swojemu ludowi. Bo Bóg jest Oblubieńcem i związał się z Izraelem, swoją Oblubienicą i to miłością niezniszczalną. Kardynał Jean-Marie Lustiger pyta: „Czy Bóg-Oblubieniec zerwie swoje przymierze i oddali swój lud dlatego, że nie był on absolutnie wierny miłości ofiarowanej przez Boga? Czy Oblubienica-Izrael odrzuci swego Oblubieńca-Boga, służąc innym panom, innym bożkom? W podobny sposób Jezus wyrazi się mówiąc o swych współczesnych, a więc i o nas: „O, plemię niewierne, dopóki mam was cierpieć?” Plemię cudzołożne – to pokolenie, które sprzedaje się bożkom. A Bóg przebacza swej niewiernej Oblubienicy, Jego miłość nie zna granic, Przymierze zaś jest nieodwołalne.”

    Pan Jezus w ten sposób odsłania tajemnicę Bożego planu. Pan Bóg stwarza człowieka na swój obraz i proponuje mężczyźnie i kobiecie taką właśnie niezniszczalną miłość, która jest możliwa dzięki Bożej mocy. Bo to właśnie ta Boża moc daje łaskę wierności, daje możliwość przebaczenia wchodząc w rejony miłosierdzia, o ile człowiek zechce współdziałać.

    Pomimo ciągłych ludzkich niewierności i pomimo ciągłych ludzkich grzechów, Pan Jezus, jak zapewnia dzisiejsze II Czytanie, nie wstydzi się nazywać siebie Synem Człowieczym. Przecież „z łaski Bożej za wszystkich zaznał śmierci”. Odkąd wydał na krzyżu swoje Ciało i Krew – wydaje je stale w sakramencie Eucharystii. Dlatego jest prawdziwym Małżonkiem, a Jego Oblubienicą jest cały ludzki ród. Bóg, który się oddaje człowiekowi sprawia, że z kolei człowiek ma tę możność stania się darem, że znajduje upodobanie w dawaniu, że poznaje smak Bożej radości. Będąc obdarowanym może obdarowywać innych.

    Wiosną 1886 roku w kościele św. Augustyna w Paryżu młoda kobieta prosi swojego spowiednika o poradę. Jej kuzyn Charles de Foucauld stracił wiarę i prowadzi życie hazardzisty. I nie wie jak mu pomóc, a bardzo by chciała i bardzo cierpi z tego powodu. Zakonnik mówi w ten sposób: „Jeżeli chcemy nawrócić jakąś duszę, nie możemy jej upominać. Najlepszym środkiem nie jest zatajanie przed nią czegokolwiek, lecz pokazanie jej, jak bardzo ją kochamy”.

    I rzeczywiście: jeszcze w tym samym roku Charles de Foucauld nawraca się. Szczera pobożność jego kuzynki wywiera na nim tak ogromne wrażenie, że nie opuszcza go już pytanie o Boga. W październiku przystępuje do spowiedzi i od tej pory prowadzi życie, które zbliża go wciąż do Boga.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • komentarz do Liturgii Bożego Słowa na XXVI Niedzielę – 30.09.2018

    komentarz do Liturgii Bożego Słowa na XXVI Niedzielę – 30.09.2018

    Francuski dramaturg Jean Anouilh w jednej ze swoich sztuk przedstawił szokującą scenę z Sądu Ostatecznego: Sprawiedliwi – pewni swoich zarezerwowanych miejsc – stoją przed bramą do Raju. Niecierpliwie czekają na moment, w którym będzie można wejść. I kiedy tak chełpią się swoimi zasługami nagle powstaje wielkie zamieszanie, bo słyszą nieprawdopodobną wieść, że tym innym, którymi oni pogardzali, Bóg przebaczył. Najpierw niedowierzają, ale kiedy okazało się to prawdziwe – są pełni oburzenia, pretensji i żałują swoich wysiłków i trudów. Robią więc ostre wyrzuty Bogu:

    • Gdybyśmy to wiedzieli wcześniej…

    I w tym momencie, ogarnięci całkowitą złością, zostają potępieni.

    Tak łatwo człowiek ustawa siebie wyżej patrząc na innych z góry. Sam fakt bycia w Kościele jak potrafi nieraz stworzyć dystans w stosunku do tych, którzy są poza. Dlatego dzisiejsze Słowo Boże przestrzega biorących udział w sprawowaniu Eucharystii, że chrześcijańskie myślenie i działanie jest możliwe nie tylko w jej obrębie, bowiem Boża wszechmoc również poza Kościołem może wzbudzić chrześcijańską postawę – czego symbolem jest tu kubek wody podany uczniom Chrystusa i uczynek ten nie pozostanie bez wynagrodzenia. I zaraz potem Pan Jezus mówi jak wielkim niebezpieczeństwem jest zazdrość. Ta sama zazdrość za otrzymanie Bożych darów opisana jest w dzisiejszym I Czytaniu z Księgi Liczb. Mojżesz patrzy jednak dalej, bo wyczekuje kiedy Duch Boży rozleje się na wiele serc: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha”. Aby wytłumaczyć na czym polega niebezpieczna droga, na którą człowiek wchodzi, może czasem i nieświadomie, ale na niej nie ma ocalenia, bowiem taka droga wiedzie tylko do zatracenia – Pan Jezus posługuje się bardzo drastycznymi obrazami. Widać w nich konsekwencje zwielokrotnione poprzez wciąganie również innych na tę samą drogę. Jeżeli te słowa wywołują niepokój – to dobrze, bo pomogą mi zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za moje postępowanie. Ale jeżeli zostaną zlekceważone, albo jeszcze gorzej – wywołają irytację – co wtedy? Aż trzy razy Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii używa słowa „piekło”.

    Był czas, że kaznodzieje aż nazbyt często mówili o wiecznym potępieniu i o przeklętych wrzucanych w ogień, który nie gaśnie. Dziś można zauważyć, że głoszący Boże słowa jakby popadli w drugą krańcowość. W tłumaczeniu Ewangelii zda się, że pomijają fakt, iż piekło istnieje i istnieją diabły.

    Ks. Piotr Pawlukiewicz opisując kondycję polskiego społeczeństwa po wyjściu z komunizmu, wspomina jak był przerażony, kiedy słuchał wypowiedzi pewnego robotnika:

    • „Panie redaktorze, mnie nie obchodzi, kto rządzi w Polsce, lewica czy prawica. Niech nawet sam diabeł rządzi, byle tylko pieniądze były”.

    I komentarz ks. Piotra:

    – „Słuchałem tych słów i drżałem, bo ktoś żyjący obok mnie wzywa samego szatana, eby zaprowadził porządek wśród nas, żeby porządził na tej ziemi. Może było to tylko niezbyt fortunne sformułowanie pewnych społecznych oczekiwań. Ale gdy widziałem te oczy pełne złości, nienawiści, to rzeczywiście czułem, że naprawdę było w tym coś z modlitwy do złego ducha.”

    A przecież porządził już diabeł na polskiej ziemi i to w sposób aż nazbyt widoczny. W tym wrześniowym miesiącu nie można nie przywołać potwornego czasu sprzed lat. Papież Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał, napisał takie słowa: „Obozy koncentracyjne były i zawsze pozostaną realnym symbolem jakiegoś piekła na ziemi. Wyraziło się w nich swoiste maksimum zła, które ludzie wyrządzili ludziom”. A przecież ta hekatomba nie trwała tylko w wojennych latach. Karl Popper jest autorem zdania: „Próba zrealizowania nieba na ziemi kończy się zawsze wyprodukowaniem piekła”. Jeżeli dziś wciąż są tacy, którzy proszą i modlą się do szatana o jego rządy i o jego władzę – to trzeba wiedzieć, że zły duch potrafi takie modlitwy wysłuchać. On potrafi nie tylko stół zastawić, ale przy tym również tak wszystko powykręcać, że już nie powinno dziwić to co dzieje się w mojej Ojczyźnie. Te przestępstwa najbardziej wynaturzone i zboczenia, które już są widoczne wśród młodzieży i nawet dzieci, skondensowana agresja, powszechna nieuczciwość i zupełna obojętność wobec tych faktów – czy nie jest to skutek wysłuchanych przerażających próśb?

    „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” – to mówi Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Czy zdaję sobie sprawę co to znaczy zgorszyć kogoś? To znaczy odebrać mu wiarę, dobroć, czystość. I to dzieje się nie tylko poza domem. Ks. Piotr Pawlukiewicz, cytowany już wyżej, opowiadał jak to podczas Mszy św. dla dzieci jeden z księży podchwytliwie zapytał o jakiś szczegół z serialu, w którym namiętność, zbrodnia i wszelkie brudy moralne były przedstawione aż nazbyt wyraźnie. Przeważająca część dzieci była doskonale zorientowana, o jaki serial i o jaki szczegół chodzi. Czy to jest obojętność, albo ten zły już tak potrafił się zadomowić, że ja nie mam siły, aby przycisnąć wyłącznik srebrnego ekranu? Albo to świadome wlewanie do duszy drugiego człowieka uczucia zazdrości i zawiści – jak często się dokonuje. Jak łatwo można komuś, kto ma w swoim życiu powody do prawdziwej radości, odebrać pokój serca. Wystarczy tylko powiedzieć: „Z czego ty taki jesteś zadowolony. To co masz – to nic. Zobacz jak inni się dorobili. Jakie mają domy, jakie mają samochody?” Czy takie wlewanie jadu nie przypomina wężowej taktyki z rajskiego ogrodu? Bardzo! Taki grzech zgorszenia działa z potężną siłą, porywając człowieka tak mocno, że jest gotów zatracić się w nim bez reszty. Nawet modlić się do szatana.

    „Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.” Jeżeli moje wielkie mniemanie o sobie jest mi tak bliskie i tak niezbędne jak mój wzrok, ale ono powoduje, że drugi człowiek staje się gorszy z powodu mojej pychy – to muszę ją wyrwać z siebie, bo lepiej jest wejść przez bramę do żywota wiecznego z bardzo kiepskim i nawet kalekim o sobie mniemaniem, niż razem ze wspaniałym samopoczuciem wylądować gdzie indziej: „gdzie robak ich nie umiera”.

    Modlę się więc słowami psalmu: Panie Jezu Chryste, oczyść mnie z błędów, które są dla mnie skryte i broń mnie od pychy, by nie panowała nade mną.

    ks. Marian Łękawa SAC