______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
***
XXV NIEDZIELA * ROK A
24 WRZEŚNIA
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
_____________________________________________________________________________________________________________
Jan Paweł II osobiście napisał tę modlitwę.
“O uwolnienie świata od wszelkiego zła”
(fot. shutterstock.com)
***
Słowa modlitwy “O uwolnienie świata od wszelkiego zła” zostały napisane przez samego papieża i mają związek z jedną z Tajemnic Fatimskich.
Św. Jan Paweł II powierzył się opiece Matce Bożej Fatimskiej, a w 1984 roku poświęcił cały świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O to poprosiła Matka Boża Fatimska, a sama siostra Łucja potwierdziła, że Jan Paweł II spełnił prośbę. Poniższa modlitwa jest kluczową częścią konsekracji dokonanej na Placu Świętego Piotra 25 marca (Święto Zwiastowania) w 1984 roku.
Modlitwa o uwolnienie świata od wszelkiego zła:
______________________________________________________________________________________________________________
O Serce Niepokalane! Pomóż przezwyciężyć grozę zła, która tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!
Od głodu i wojny, wybaw nas!
Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej wojny, wybaw nas!
Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania, wybaw nas!
Od nienawiści i podeptania godności dzieci Bożych, wybaw nas!
Od wszelkich rodzajów niesprawiedliwości w życiu społecznym, państwowym i międzynarodowym, wybaw nas!
Od deptania Bożych przykazań, wybaw nas!
Od usiłowań zdeptania samej prawdy o Bogu w sercach ludzkich, wybaw nas!
Od przytępienia wrażliwości sumienia na dobro i zło, wybaw nas!
Od grzechów przeciw Duchowi Świętemu, wybaw nas! Wybaw nas!
Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe cierpieniem wszystkich ludzi! Nabrzmiałe cierpieniem całych społeczeństw!
Pomóż nam mocą Ducha Świętego przezwyciężać wszelki grzech: grzech człowieka i “grzech świata”, grzech w każdej jego postaci.
Niech jeszcze raz objawi się w dziejach świata nieskończona zbawcza potęga Odkupienia: potęga Miłości miłosiernej! Niech powstrzyma zło! Niech przetworzy sumienia! Niech w Sercu Twym Niepokalanym odsłoni się dla wszystkich światło Nadziei! Amen.
PONIEDZIAŁEK – 25 WRZEŚNIA – WSPOMNIENIE BŁOGOSŁAWIONEGO WŁADYSŁAWA Z GIELNIOWA, PATRONA WARSZAWY
___________________________________________________________________
Dziś przypada 70 rocznica aresztowania
bł. Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego,
Prymasa Polski
fot. screenshot YouTube (Krzysztof Łukaszewicz)
***
„Ci panowie chcieli strzelać”.
W nocy z 25 na 26 września 1953 roku komunistyczna bezpieka, decyzją Moskwy dokonała bezprecedensowego aresztowania na ponad 3 lata głowy polskiego Kościoła, kard. Stefana Wyszyńskiego.
„Ci panowie chcieli strzelać” – powiedział kard. Wyszyńskiemu, aresztowany wraz z nim i poddany nieludzkim torturom, sekretarz prymasa Polski, bp Antoni Baraniak.
„Szkoda, że nie strzelali, wiedzielibyśmy, że to napad, a tak to nie wiemy, co sądzić o tym nocnym najściu” – odpowiedział prymas Wyszyński.
W późny piątkowy wieczór 25 września 1953 roku do bramy rezydencji arcybiskupa zaczęła natarczywie dobijać się grupa mężczyzn, natomiast inna grupa przeskoczyła mur i natknęła się na bp. Baraniaka – czytamy na oficjalnej stronie archidiecezji gnieźnieńskiej, wspominającej tamte dramatyczne wydarzenia.
Kard. Wyszyński schodząc z piętra na parter zapalił wszystkie światła – niech Warszawa wie, co dzieje się w domu prymasa.
Jeden z oficerów wyciągnął z teczki dokument Rady Ministrów, który nakazywał prymasowi opuścić miasto i zamieszkać w wyznaczonym miejscu oraz zakazywał mu wszelkich czynności związanych z piastowanym urzędem. „Czytałem – napisał później – by nie zaogniać napiętej sytuacji”.
Prymas Wyszyński zdążył jeszcze na ręce bp. Baraniaka złożyć oświadczenie, że z pełnionych stanowisk nie rezygnuje
Po północy z różańcem i brewiarzem w ręku siedział już w samochodzie, który eskortowało sześć innych aut. Nad ranem kard. Wyszyński dotarł do pierwszego miejsca swego internowania w klasztorze kapucynów w Rywałdzie.
Co ciekawe, wykonanie planu Bolesława Bieruta zakładającego aresztowanie prymasa Wyszyńskiego wstrzymywał sam Stalin, który tłumaczył Bierutowi, że jeszcze jest zbyt wcześnie na tego typu drastyczne ruchy i należy poczekać na odpowiedni moment.
Bierut poczekał więc na śmierć Stalina i po niej otrzymał już z Moskwy zielone światło dla wdrożenia swego planu brutalnej walki z polskim Kościołem.
ren/archidiecezja.pl
___________________________________________________________________________
Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego
***
W Stoczku Warmińskim zachowało się świadectwo mężczyzny, który przygotowywał klasztor na więzienie dla Prymasa Wyszyńskiego. Dziś syn tego człowieka jest księdzem.
Kard. Stefan Wyszyński został aresztowany przez władze komunistyczne w nocy z 25 na 26 września 1953 r. Podczas trzyletniego okresu odosobnienia przebywał kolejno w czterech miejscach internowania: Rywałdzie, Stoczku, Prudniku Śląskim i Komańczy. W wyniku wypadków październikowych 1956 r. powrócił do Warszawy na prośbę przedstawicieli rządu i 26 października – po uprzednim przyrzeczeniu ze strony władz państwowych przywrócenia Kościołowi głównych praw i naprawienia krzywd – objął ponownie wszystkie swoje funkcje w Kościele. Cennym dokumentem okresu odosobnienia Prymasa Polski są „Zapiski więzienne”. Obok kroniki życia codziennego obejmują również takie teksty, jak notatnik duchowy, listy, memoriały do władz oraz obszerne wypowiedzi będące osobistą refleksją nad sytuacją Kościoła w Polsce.
Stoczek Warmiński na północnym wschodzie Polski. Kompletne odludzie. Do granicy z Rosją – niecałe trzydzieści kilometrów. Po obu stronach szosy rozciągają się lasy. Droga wydaje się bezkresna, prowadząca nie wiadomo dokąd. Tędy właśnie przewożono nocą pod eskortą więźnia Prymasa Wyszyńskiego. Powtarzała się scena znana z III części „Dziadów” Mickiewicza: „…coraz ku dzikszej krainie/Leci kibitka jako wiatr w pustynie …/Oko nie spotka ni miasta, ni góry,/Żadnych pomników ludzi ni natury;/Ziemia tak pusta, tak nie zaludniona…”.
Jedynie widoczne z daleka wieże barokowego kościoła wskazują, że to tutaj znajduje się klasztor, w którym w latach 1952-53 był więziony za drutami kolczastymi prymas Polski Stefan kardynał Wyszyński.
Cela została do dziś
Dzisiaj klasztor jest otoczony tym samym masywnym, wysokim murem. Teraz jednak na bramie widnieje wskazówka: „Do celi Prymasa Wyszyńskiego”. Trzeba przejść długie, zabytkowe krużganki, aby dostać się do domofonu na furcie. Dopiero po wciśnięciu dzwonka okazuje się, że ktoś tu mieszka.
– Można zwiedzić nie tylko celę, ale także Muzeum Prymasa Wyszyńskiego – mówi ks. Piotr Sroka, miejscowy proboszcz. I zaprasza najpierw do muzeum na parterze. To przestronna sala, w której zwracają uwagę szklane gabloty z rękopisami byłego więźnia i fragmentami „Zapisków więziennych”. Także z pamiątkami z pobytu Kardynała. Wśród nich jest urządzenie znalezione niedawno podczas remontu w futrynie drzwi klasztornych, za którymi przebywał Prymas Wyszyński. Sygnalizowało każde jego wyjście do ogrodu.
Prosto z muzeum schodami wchodzi się na piętro, gdzie znajdowała się cela kard. Wyszyńskiego. W celi – łóżko, dzbanek, miednica i jedno drewniane krzesło z napisem na kartce naklejonej niedawno: „Na tym krześle siedział Prymas Wyszyński”. Tu więzień dostawał twardą szkołę życia. Twardą, bo takie były warunki, w jakich przebywał. Budynek był nieogrzewany, ściany pokrywał biały szron i mróz, przy drzwiach leżały sterty lodu. Z powodu zimna Prymas miał popuchnięte ręce i oczy. Bolały go nerki. Dokuczliwy był też brak wody. Na skargi czynione komendantowi słyszał, iż sam jest sobie winien, że tu się znalazł. Mimo to zanotował w „Zapiskach”: „Nie czuję uczuć… nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela”.
Ta sama jodła
Klasztoru w Stoczku w dzień i w nocy strzegło około 30 funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Wyszyński miał ograniczony zakres poruszania się: z celi mógł jedynie zejść na dół i przejść do ogrodu. Tego samego, co jest tu dziś. Tylko na drzewach i na ogrodzeniu nie ma teraz drutów kolczastych, które wówczas zewsząd otaczały klasztor. Tuż za oknem celi pozostała nawet ta sama jodła, na którą Wyszyński codziennie spoglądał i o której pisał filozoficznie: „Siadła wrona na czole wyniosłej jodły. Spojrzała władczo wokół i wydała okrzyk zwycięstwa. Jodła ani drgnie; zda się nie dostrzegać wrony. Znosi spokojnie wrzaskliwego gościa. Wszak tyle chmur już przeszło nad jej czołem, tyle ptaków przelotnych tu się zatrzymało. Poszły, jak ty pójdziesz. Nie twoje to miejsce. Cóż zdołasz krzykiem zdziałać? Ja pozostanę, by trwać w skupieniu, by budować swoją cierpliwością, by przetrwać wichry i naloty, by spokojnie piąć się wzwyż. Słońca mi nie przesłonisz, sobą nie zachwycisz, celu mej wspinaczki nie zmienisz. Był las, nie było was – i nie będzie was, będzie las. Bajka? Nie bajka!”.
Widać, że w duszy więźnia bezsilność ustępowała miejsca akceptacji. A „kraty” powoli stawały się jakby niewidoczne. Zaczynał prowadzić „normalne” życie. Na tyle, na ile mógł. Za swoim przewodnikiem duchowym, ks. Korniłowiczem, Prymas Wyszyński powiedział sobie, że „zadanie życia sprowadza się do chwili obecnej”. Zatem najpierw ustalił sobie program dnia, którego pieczołowicie przestrzegał. Dzień zaczynał o świcie. Godzina 5 – pobudka. 5.45 – modlitwy poranne i rozmyślanie. O 7 odprawiał Mszę św. (w małym bocznym pomieszczeniu urządził kaplicę). Potem jadł śniadanie, a zaraz po nim, niezależnie od pogody, szedł na spacer. Potem odmawiał cząstkę Różańca i pracował – dużo czytał, pisał także artykuły i książki. Uczył się również języków obcych. Po obiedzie znów szedł na spacer do ogrodu i odmawiał kolejną cząstkę Różańca. I ponownie praca własna. Wieczór wypełniała modlitwa. W celi, gdyż drzwi do pobliskiego kościoła, który dzisiaj stanowi sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, były wtedy zamurowane. O tym, że miejsce odosobnienia sąsiaduje z kościołem, utwierdziły Wyszyńskiego dochodzące do niego zza muru słowa śpiewanej kolędy i dźwięk dzwonka wzywający na Mszę św. Przez cały okres uwięzienia nigdy nie mógł tam pójść.
Prymas Wyszyński ułożył też w Stoczku akt osobistego oddania się Matce Najświętszej. Uczynił to 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Maryi, przed obrazem Świętej Rodziny, który do dziś tutaj się zachował. Szybko okazało się, jak Opatrzność Boża przygotowywała go do większego dzieła. Jego osobisty akt oddania się Matce Bożej stał się fundamentem dla późniejszych Ślubów Jasnogórskich i Milenijnego Aktu na Tysiąclecie Chrztu Polski w 1966 r.
Zadanie specjalne
W Stoczku zachowało się świadectwo mężczyzny, który przygotowywał klasztor na więzienie dla Prymasa Wyszyńskiego. – Skojarzyłem to sobie po przeczytaniu książki „Zapiski więzienne” – wyznaje pan Józef. W 1953 r. służył w wojsku w Ośrodku Szkoleniowym Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Szczytnie. Pod koniec września cała kompania została wywieziona do Stoczka, aby wykonać „zadanie specjalne”. Nie powiedziano żołnierzom jakie.
– Mieszkaliśmy niedaleko klasztoru. W klasztorze wykonywaliśmy prace porządkowe, jak: wynoszenie mebli, figur, książek, które składaliśmy na korytarzu przy kościele. W jednym z pokojów była biblioteka pełna książek. Na drzwiach do pokojów były wypisane imiona mieszkających tam kiedyś zakonników. Wszystko to zostało zamalowane, również ściany i podłogi. Pracowaliśmy w dzień, natomiast w nocy pracowali jacyś cywile, którzy zakładali różne instalacje elektryczne. Prądu tam nie było, przy wejściu od strony podwórza stał agregat prądotwórczy. Podczas malowania podłogi jeden z żołnierzy zauważył w otworze po wykruszonym sęku w listwie przypodłogowej coś błyszczącego, podobnego do sitka, oderwał listwę i wyciągnął mikrofon. Zameldował o odkryciu oficerowi, no i się zaczęło. Przerwano pracę, a następnego dnia wyjaśniono nam, że to, co tu wykonujemy, jest ściśle tajne, że tu, w tych pomieszczeniach, będą mieszkali i szkolili się polscy szpiedzy, że służby specjalne muszą o nich wszystko wiedzieć, nawet to, co mówią przez sen, stąd te podsłuchy – relacjonuje pan Józef.
W ogrodzie, razem z innymi żołnierzami, wycinał drzewa, stawiał parkany, a na strychu budynku gospodarczego budował stanowisko obserwacyjne i miejsce na karabin maszynowy.
Dziś pan Józef żałuje jednego: że nie powiedział o tym wszystkim Prymasowi. Gdy przeczytał „Zapiski więzienne” i zorientował się w całej sytuacji, Prymas już nie żył.
Dzisiaj najstarszy syn pana Józefa jest księdzem.
Bez wyroku, bez aktu oskarżenia
W więzieniu władze państwowe pozbawiły Wyszyńskiego wszelkich praw. Został on uwięziony, nie wiadomo na jak długo, bez przysługujących mu praw więźnia, bez wyroku, bez aktu oskarżenia. „Zostałem skazany na śmierć cywilną i sprowadzony do poziomu «liszeńca». Z takim stanowiskiem, wydaje mi się, nie powinienem się tak łatwo pogodzić i muszę czynić wszystko, by doszło do wymiany poglądów” – pisał Wyszyński. Ale zwodzono go przez cały czas. Na wszelkie skargi, iż jest bez podstaw prawnych pozbawiony wolności, słyszał z ust komendanta, że nie jest więźniem, lecz osobą, która „przebywa w klasztorze”, a to jest zasadnicza różnica…
Tymczasem zgodę na uwięzienie Prymasa Polski wyrazili przedstawiciele najwyższych władz państwowych: prezydent Bolesław Bierut, premier Józef Cyrankiewicz, Franciszek Mazur, Edward Ochab i marszałek Konstanty Rokossowski. Po tym, jak w nocy z 25 na 26 września 1953 r. esbecy wtargnęli do rezydencji przy Miodowej i jak skazańca wyprowadzili Prymasa do samochodu, nikt nie wiedział, jakie są jego losy. Miejsca pobytu Wyszyńskiego komunistyczne władze nie chciały ujawnić nawet jego najbliższej rodzinie. Kiedy jedna z jego sióstr udała się do premiera, licząc, że uzyska jakieś informacje na temat brata, najpierw długo czekała w kolejce interesantów, a gdy dostała się na rozmowę, premier zapytał ją: „Pani w jakiej sprawie?”.
– Jestem siostrą kard. Wyszyńskiego. My wszyscy, cała rodzina, stary ojciec, czekamy i prosimy o kontakt… Czy tak musiało być?
Premier odparł zdenerwowany: – On nam tak przeszkadzał…, już nam tak przeszkadzał!
W końcu do opinii publicznej dotarł lakoniczny oficjalny komunikat rządowy, stwierdzający, że „zakazano arcybiskupowi Stefanowi Wyszyńskiemu wykonywania funkcji związanych z dotychczasowymi jego stanowiskami kościelnymi”.
A tak się kiedyś bał młody ksiądz Stefan Wyszyński, że „nie dostąpi zaszczytu, którego doznali wszyscy koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia…”.
Gdy w 1956 r. został uwolniony, stwierdził, że nigdy nie wyrzekłby się tych trzech lat. „Lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie – jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego Narodu. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy. Ten wniosek zamykam dziś, w godzinie mego aresztowania, swoim Te Deum i Magnificat”.
– Pobyt w więzieniu wyraźnie pokazuje, jak Prymas dorastał do świętości – ocenia ks. dr Andrzej Gałka, sędzia w procesie beatyfikacyjnym kard. Wyszyńskiego. – Był to dla niego czas bliskiej przyjaźni z Panem Jezusem i z Matką Bożą. Umiał zaufać Bożej Opatrzności, dostrzec wolę Bożą w swoim życiu. Dlatego wyszedł z więzienia jako zupełnie inny człowiek.
Milena Kindziuk/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Szczęśliwe krzyże Prymasa
Biurko i inne prywatne przedmioty kard. Wyszyńskiego w klasztorze w Komańczy.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Droga Wielkiego Piątku, jaką szedł kard. Wyszyński, nie oznaczała cierpiętnictwa. Oznaczała wolność.
Przyjechali nad ranem 26 września 1953 roku. Kilkudziesięciu ponurych mężczyzn otoczyło klasztor w Rywałdzie. Kazali wynosić się zakonnikom z pierwszego piętra. Do zaniedbanej celi, której dwa okna wychodzą na przyklasztorne podwórze, funkcjonariusze wprowadzili kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Znaczące, że choć prymas w tym pierwszym miejscu swojego odosobnienia przebywał tylko kilkanaście dni, pozostawił po sobie jedną pamiątkę – Drogę Krzyżową, rozpisaną na ścianach pomieszczenia.
„Dziś »erygowałem« sobie Drogę Krzyżową, pisząc na ścianie ołówkiem nazwy stacji Męki Pańskiej i oznaczając je krzyżykiem” – zapisał w dzienniku.
Kto zachowuje się w ten sposób? Odruchem przeciętnego człowieka, poddanego niezasłużonym szykanom, jest skupienie się na swojej krzywdzie i zasklepienie się w przeżywanym cierpieniu. To bywa jałowe. Prymas Wyszyński wybrał inną drogę – skoncentrował się na cierpieniu Jezusa. To prowadzi do zbawienia, a już tu na ziemi uwalnia i przynosi pokój ducha.
Jedyna droga
„Całe moje życie było drogą Wielkiego Piątku” – powiedział prymas Wyszyński po przyjęciu sakramentu chorych, kiedy od śmierci dzieliło go tylko kilka dni. Nie była to deklaracja cierpiętnika – to był manifest człowieka wolnego, który przylgnąwszy do krzyża Chrystusa, przekonał się, że to z niego bije źródło szczęścia.
Stefan Wyszyński przeczuł to już w dzieciństwie. „Był to Wielki Piątek, w nocy. Cała niemal parafia zebrała się na ostatnie Gorzkie Żale. Śpiewano wszystkie trzy części, jak wtedy było w zwyczaju, a w przerwach obchodzono drogę krzyżową. Całą noc przesiedziałem w kościele skulony przy konfesjonale, który stał przy wejściu do zakrystii. Zapamiętałem mocno tę modlitwę przy grobie Chrystusa” – wspominał po latach. To przeżycie utwierdziło go w przekonaniu, że powinien zostać kapłanem. „Przeżycia tej nocy rzeźbiły moją chłopięcą duszę, pomagały mi odkrywać piękno drogi, którą zamierzałem pójść. Uważałem, że jest to jedyna droga dla mnie, nie może być inaczej. I do dziś dnia nie mam żadnej wątpliwości, że taka powinna być moja droga” – zapisał.
Znamienne słowa – Stefan Wyszyński już w dzieciństwie odkrył, że droga Wielkiego Piątku jest PIĘKNĄ drogą. W żadnym stopniu nie jest to droga odpychająca, w żaden sposób przytłaczająca i degradująca, ale pociągająca tak, że warta poświęcenia całego życia. Nie może być inaczej, bo droga Wielkiego Piątku jest nade wszystko drogą Jezusa Chrystusa. To On w Wielki Piątek przyjął gorzkie jarzmo krzyża i poniósł jego ciężkie brzemię, a człowiek, który za Nim idzie, niesie lekkie brzemię i doświadcza jego słodyczy.
Męka prymicji
O tym właśnie świadczy sposób, w jaki Stefan Wyszyński przyjmował kolejne krzyże, jakie pojawiały się na jego drodze. A było ich sporo. Gdy miał dziewięć lat, zmarła mu mama. Tęsknota za nią pozostała w nim na zawsze, ale nigdy go to zdarzenie nie złamało. Przeciwnie – to pod wpływem tego przeżycia zdecydował: „Chcę mieć Matkę, która nie umiera”. Była to decyzja niezmiernie doniosła, bo jeszcze mocniej związała go z Maryją.
Gdy Stefan poszedł do seminarium, słabe zdrowie nieomal zamknęło mu drogę kapłańską. Z powodu choroby płuc jego święcenia odbyły się z opóźnieniem. „Byłem święcony sam. Moi koledzy otrzymali święcenia 29 czerwca, a ja w tym dniu poszedłem do szpitala. (…) Gdy przyszedłem do katedry, stary zakrystian, pan Radomski, powiedział do mnie: »Proszę księdza, z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń«” – opowiadał później. Wspominał też, że podczas ceremonii wygodniej mu było leżeć krzyżem na ziemi, niż stać. Skomentował to tak: „Skoro wyświęcono mnie na oczach Matki, która patrzyła na mękę swojego Syna na Kalwarii, to już Ona zatroszczy się, aby reszta zgodna była z planem Bożym”.
Nowy kapłan odprawił prymicje 5 sierpnia 1924 r. w Częstochowie, w kaplicy Cudownego Obrazu. „Pojechałem na Jasną Górę, aby mieć Matkę, aby stanęła przy każdej mojej Mszy świętej, jak stanęła przy Chrystusie na Kalwarii” – uzasadniał we wspomnieniach.
„Prawdziwą męką była moja pierwsza Msza święta” – zaświadczył. Modlił się wtedy, żeby mógł odprawić jeszcze kolejną. I odprawił ją. I jeszcze jedną, i jeszcze wiele tysięcy Mszy św…
Kolejny raz okazało się, że dla woli Bożej nie istnieją żadne przeszkody. Po odprawieniu prymicji ksiądz Stefan poczuł się silniejszy. Poprawa zdrowia okazała się trwała, i to w takim stopniu, że był w stanie służyć Kościołowi jeszcze przez długie lata.
Dziękuję za taki los
Rzecz jasna nie tylko do kwestii zdrowotnych sprowadzały się krzyże prymasa. Jednym z bardziej wyrazistych było jego uwięzienie i przetrzymywanie w latach 1953–1956 w miejscach odosobnienia. Znamienna jest przebijająca z „Zapisków więziennych” gotowość prymasa do przyjmowania cierpienia. Więcej nawet – widać w nich szczerą wdzięczność Chrystusowi za doświadczane przeciwności. „Dziękuję Ci, Mistrzu, za to, żeś mój los tak bardzo upodobnił do Twojego, za to, żeś w Męce swojej zostawił mi dobry wzór męki mojej” – pisał 22 czerwca 1956 roku w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. „Opuścili Cię Twoi Apostołowie, jak mnie opuścili biskupi; opuścili Cię Uczniowie, jak mnie moi kapłani. I jedni, i drudzy poddali się trwodze. Pozostała przy Tobie garstka niewiast; widzę je i przy sobie. Pozostali sami świeccy, słabi, grzesznicy: Łotr, Magdalena, Setnik, Nikodem, Józef z Arymatei i Szymon z Cyreny. I przy mnie została gromadka świeckich katolików, wcale nie najmocniejszych, którzy mają odwagę przyznawać się do mnie. To wszystko” – notował prymas. I podsumował: „Gdy porównam moje małe cierpienia z Twoimi, raduję się, że wszystko przeżyłeś, co każesz mi naśladować. Bądź uwielbiony w męce mojej”.
Tam też, w Komańczy, w obliczu przedłużającego się internowania, zadeklarował: „Wyrzekam się dobrowolnie wszelkich starań o wyzwolenie, dobrowolnie przyjmując dalszą udrękę, byleś tylko Ty, Matko, miała okazać w pełni chwałę swoją”.
Kardynał Wyszyński bardzo pragnął być na Jasnej Górze 26 sierpnia, gdy – za jego inspiracją – naród składał śluby jasnogórskie. A jednak nie było mu to dane. „Ja mam pełne do tego prawo, mam święty obowiązek i któż tego goręcej pragnie niż ja? A jednak, mając tak Potężną i tak Dobrą Panią, mam zostać w Komańczy” – pisał. Przyjmował to z uległością. Więcej nawet – dostrzegał w tym rękę Maryi. „To jest Twoje królowanie nade mną. Uczyniłem, co mogłem, dla Twojej chwały: przygotowałem w dniu 16 maja tekst Ślubowania, napisałem adoracje stanowe: dla kapłanów, dla młodzieży, dla mężów i matek. Te słowa będą mówiły za mnie do ludzi. A ja będę mówić tylko do Ciebie – za nich. Modliłem się o największą chwałę Twoją na dziś. Chciałem ją zdobyć za cenę mej nieobecności. Ufam, że Królowa Niebios i Polski dozna dziś wielkiej chwały na Jasnej Górze. Jestem już w pełni spokojny. Dokonało się dziś wielkie dzieło. Spadł kamień z serca. Oby stał się chlebem dla Narodu” – modlił się, pisząc.
Nie mogę prosić o nic
Na tym polegał Wielki Piątek prymasa: na otwartości na wolę Bożą. Nie na unikaniu życiowych krzyży ani też na cierpiętnictwie. Jego życie było pełne radości, która brała się nie z realizacji własnych zamierzeń, lecz z decyzji przyjmowania wszystkich zamierzeń Boga. Te zaś – taki paradoks – objawiają się nawet bardziej w przeciwnościach niż w tym, co idzie pomyślnie. To nie spełnienie się swoich życzeń, ale przyjęcie woli Bożej sprawia, że „kamień spada z serca”. Tego na każdym kroku doświadczał kardynał Wyszyński. I do końca o tym pamiętał – bo też do końca musiał się czegoś wyrzekać.
Gdy w kwietniu 1981 roku zaczął brać chemię, zapisał w dzienniku: „Nie ma dnia bez cierpienia”. Lecz nie fizyczne dolegliwości były dla niego największym krzyżem, a niemożność uczestniczenia w katedrze w Triduum Paschalnym. „W Wielkim Tygodniu, gdy biskup jest tak bardzo potrzebny wśród ludzi – jestem sam ze swoimi cierpieniami duchowymi, które są gorsze niż fizyczne… Twój niewolnik, Matko, czuje głęboko swą nieużyteczność” – stwierdził. Zapisał też: „Największym bólem moim było to, że w Wielki Czwartek nie mogłem być ze świętym prezbiterium. Podobnie nie mogłem ucałować nóg Kościoła świętego warszawskiego w liturgii wielkoczwartkowej. To ból równy temu, jaki przeżyłem w 1954, 5 i 6 roku, siedząc w więzieniu w czasie Wielkiego Tygodnia”.
Nie skarżył się jednak. „Miałem czas przez te dwa tygodnie pobytu w łóżku zastanowić się nad tym, jak wielki to dar Boży – czas, którego Bóg dał mi tyle – blisko 80 lat. Nie mogę prosić o nic Boga ani Jego Syna. Nie mogę prosić o powrót do zdrowia, do sił, dlatego że na stolicy biskupów warszawskich i gnieźnieńskich przebywam blisko 33 lata. To jest duży szmat czasu. Z wielu względów zasługuje on na jakąś decyzję ze strony Chrystusa, który ustanawia pasterzy i ich odwołuje. I w tej dziedzinie jestem również całkowicie spokojny” – zapisał.
Chrystus podjął decyzję: 28 maja 1981 roku zdjął z ramion prymasa ostatni krzyż i zamienił go na koronę chwały. •
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 29 WRZEŚNIA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
WSPOMNIENIE ŚWIĘTYCH ARCHANIOŁÓW: MICHAŁA, GABRIELA I RAFAŁA
18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
19.00 – MSZA ŚWIĘTA
***
Święci Archaniołowie, módlcie się za nami!
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.
W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.
W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.
Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.
W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.
Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.
W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
(brewiarz.pl)
Litania do archaniołów św.św. Michała, Gabriela i Rafała
Panie, zmiłuj się nad nami!
Chryste, zmiłuj się nad nami!
Panie, zmiłuj się nad nami!
Chryste, usłysz nas!
Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z nieba, Boże, Stworzycielu wszystkich duchów, zmiłuj się nad nami!
Synu, Odkupicielu świata, Boże, na którego patrzeć pragną aniołowie, zmiłuj się nad nami!
Duchu Święty, Boże, radości duchów błogosławionych, który uświęcasz dusze, zmiłuj się nad nami!
Święta Trójco Jedyny Boże, chwało świętych aniołów, zmiłuj się nad nami!
Święta Maryjo, Królowo duchów niebieskich; módl się za nami.
Święty Michale, książę zastępu wiecznego;
Wodzu aniołów pokoju;
Najmocniejszy w walce;
Pogromco pradawnego węża;
Odwieczny obrońco ludu Bożego;
Któryś wygnał z nieba Lucyfera i jego popleczników;
Który przyjmujesz odchodzące dusze i prowadzisz je do raju;
Pocieszenie wiernych,
Opiekunie tych, którzy oddali się tobie;
Święty Gabrielu, któryś objawił Danielowi tajemnice Boskie;
Który zapowiedziałeś narodziny i misję Św. Jana Chrzciciela;
Który zwiastowałeś Wcielenie Słowa;
Stróżu Najświętszej Panienki;
Czuwający nad dzieciństwem Zbawiciela
Który pocieszałeś Chrystusa w chwilach męki;
Wierny sługo Chrystusa;
Święty Rafale, aniele zdrowia;
Święty Rafale, jeden z siedmiu duchów stojących przy Tronie Boga;
Wierny przewodniku Tobiasza;
Który zmusiłeś diabła do ucieczki;
Orędowniku naszych modlitw przed Panem;
Uzdrowicielu ślepego;
Wspomożycielu w strapieniu;
Pocieszycielu w trudach;
Niosący radość twym wiernym podopiecznym.
Święty Michale, Gabrielu i Rafale, módlcie się za nami.
Jezu Chryste, błogosławieństwo aniołów, przepuść nam!
Jezu Chryste, chwało duchów niebieskich, wysłuchaj nas!
Jezu Chryste, ozdobo wiecznych zastępów, zmiłuj się nad nami!
Do Św. Michała
Boże, który sprawiłeś, że błogosławiony Michał, Twój Archanioł, zwyciężył pysznego Lucyfera i nikczemne duchy, błagamy Ciebie, byśmy walcząc pod Krzyżem i za swoje przyjmując dewizę: Któż jak Bóg!?, zwyciężyli wszystkich naszych wrogów, pokonali wszelkie przeszkody i uporządkowali nasz żywot zgodnie z Twoją wolą i przykazaniami. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Nszego. Amen.
Do Św. Gabriela
Boże, orędowniku zbawienia ludzkości, który posłałeś błogosławionego Gabriela, stojącego przed Twoim tronem, by zwiastował prześwietnej Dziewicy tajemnicę wejścia Twojego błogosławionego Syna w ciało człowiecze, błagamy Ciebie, byśmy poprzez jego wstawiennictwo zyskali pomoc w każdej naszej potrzebie, duchowej i doczesnej. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Naszego. Amen.
Do Św. Rafała
Boże, który w swej niewysłowionej dobroci uczyniłeś błogosławionego Rafała przewodnikiem wiernych w ich wędrówkach, pokornie prosimy Cię, by poprowadził on nas na drodze zbawienia i byśmy doświadczyli jego pomocy w chorobie duszy. Przez Jezusa Chrystusa, Pana Naszego. Amen
-/brewiarz.pl
_____________________________________________________________________________________________________________
SOBOTA 30 WRZEŚNIA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z XXV NIEDZIELI
PO MSZY ŚWIĘTEJ SPOTKANIE WSPÓLNOTY ŻYWEGO RÓŻAŃCA
***
Dlaczego święty Jan Paweł II dodał do różańca tajemnice światła?
fot. dpositphotos.com
*****
Dwadzieścia lat temu św. Jan Paweł II opublikował list apostolski Rosarium Virginis Mariae , dodając pięć tajemnic światła do tradycyjnych 15 rozważanych w różańcu. Papież zaproponował tajemnice światła, aby „podkreślić chrystologiczny charakter różańca”.
Tajemnice Światła odnoszą się do życia publicznego Chrystusa między Jego chrztem a męką. Tajemnice tej części różańca dotyczą chrztu Jezusa w Jordanie, cudu na weselu w Kanie, głoszenia Królestwa Bożego z wezwania do nawrócenia, Przemienienia na Górze Tabor oraz ustanowienia Eucharystii – ,,sakramentalnego wyrazu tajemnicy paschalnej”, jak określił papież Jan Paweł II.
W liście apostolskim św. Jan Paweł II wyjaśnił, że „różaniec, choć wyraźnie ma charakter maryjny, jest w istocie modlitwą chrystocentryczną”. Zaproponował, aby Tajemnice Światła były kontemplowane w czwartki.
Papież uznał za stosowne, aby „po refleksji nad wcieleniem i ukrytym życiem Jezusa (tajemnice radosne), rozważać pewne szczególnie ważne momenty Jego publicznej posługi (tajemnice światła) i przed skupieniem się na cierpieniach Jego męki (tajemnice bolesne) oraz na triumfie Jego Zmartwychwstania (tajemnice chwalebne)”.
Tajemnica Chrystusa jest tajemnicą światła
Św. Jan Paweł II wyjaśnił, że każda z tajemnic światła „jest objawieniem Królestwa obecnego w samej osobie Jezusa”. Ta obecność przejawia się w szczególny sposób w każdej z nich.
Przez chrzest Chrystus „stał się «grzechem» ze względu na nas (por. 2 Kor 5, 21)”, Ojciec ogłasza Go Umiłowanym Synem, a Duch Święty „zstępuje na Niego, aby powierzyć Mu misję, którą ma wypełnić”.
Na weselu w Kanie Galilejskiej Jezus, przemieniając wodę w wino, „otwiera serca uczniów na wiarę dzięki interwencji Maryi, pierwszej wśród wierzących”.
Głosząc o Królestwie Bożym i wzywając do nawrócenia, Chrystus inicjuje „posługę miłosierdzia”, która jest kontynuowana przez „Sakrament Pojednania, który powierzył swojemu Kościołowi”.
Dla św. Jana Pawła II Przemienienie na Górze Tabor jest „tajemnicą światła par excellence ”, ponieważ „chwała Bóstwa jaśnieje z oblicza Chrystusa, gdy Ojciec nakazuje zdumionym Apostołom «słuchać go»”.
Podczas ustanowienia Eucharystii „Chrystus ofiarowuje swoje Ciało i Krew jako pokarm pod znakami chleba i wina i świadczy «do końca» o swojej miłości do ludzkości (J 13, 1), dla której zbawienia złoży się w ofierze”.
Maryja w Tajemnicach Światła
Św. Jan Paweł II zwrócił uwagę, że „oprócz cudu w Kanie, obecność Maryi pozostaje w tle”. Jednak „rola, którą przyjęła w Kanie, w pewien sposób towarzyszy Chrystusowi w całej jego posłudze” z jej matczyną radą: „Czyń, cokolwiek ci powie (J 2, 5”). Ta rada to „odpowiednie wprowadzenie do słów i znaków publicznej posługi Chrystusa i stanowi maryjną podstawę wszystkich «tajemnic światła»”- uważa Papież.
CNA/kh/Deon.pl
_____________________________________________________________________________________________________________
Są trzy poziomy odmawiania różańca.
Wiele osób odczuwa trudności na drugim
Różaniec/fot. Wavebreak Media LTD / Depositphotos.com
***
Różaniec może być przeżywany na trzech poziomach duchowych, które są często równoległe. Wiele osób przeżywa to, nawet o tym nie wiedząc – mówi ks. Janusz Umerle.
W konferencji opublikowanej na swoim youtube’owym kanale ks. Umerle dzieli się w wiernymi kilkoma cennymi spostrzeżeniami dotyczącymi różańca. Jak zauważa, ta modlitwa może mieć trzy poziomy.
Pierwszy poziom różańca: modlitwa tajemnicami
Pierwszy poziom odmawiania różańca to modlitwa tajemnicami.
– Ten pierwszy poziom jest najniższy, najmniej cenny. Dlatego, że “przeżuwając” tajemnice wiary, kiedy odmawiamy dwadzieścia tajemnic różańca, poznajemy Pismo Święte. Każda z tych tajemnic ma odpowiednik w Piśmie Świętym. Więc poznajemy Słowo Boże. Poznajemy przez to wiarę. W takim odmawianiu różańca na podstawowym poziomie medytowania tajemnic na pierwszy plan wysuwa się medytacyjny, refleksyjny charakter różańca; rozmyślamy nad tajemnicą, nad tym, w co wierzymy – mówi ksiądz.
Drugi poziom różańca: trudności i rozproszenia
Wiele osób mówi, że podczas modlitwy tajemnicami różańca nie może się skupić, że są rozproszenia – zauważa ks. Umerle. Jak wyjaśnia, to dlatego, że większość z nas jest na etapie tzw. drugiego nawrócenia, na drugim etapie życia duchowego.
– Jesteśmy już raz nawróceni, mamy łaskę żywej wary, wiemy, że Bóg jest, wierzymy w Niego. I ta łaska Boża natrafia w nas na różne rzeczy. Na nasze grzechy ciężkie, zranienia. To jest drugie nawrócenie – że każdego dnia mamy się uzdrawiać, oczyszczać. To nie jest proces jednorazowy, to jest długi proces uzdrowienia, oczyszczania, odnajdowania pokoju, zrozumienia samego siebie. I tu przychodzi następny etap różańca – mówi duchowny.
Wyjaśnia, że gdy walczymy z czymś w sobie i pojawia się w nas jakaś oschłość duchowa, refleksyjny sposób odmawiania różańca, którego doświadczamy na pierwszym poziomie, staje się niemożliwy.
– To znaczy wiemy, że odmawiamy tajemnicę zwiastowania, ale nic nam do głowy nie przychodzi, gdy ją odmawiamy. Nie potrafimy się na tej tajemnicy skoncentrować. I Bóg chce, żeby tak było! To jest stan ducha pochodzący od Boga, stan oczyszczenia, walki – podkreśla ksiądz. – To jest czas, kiedy trzeba klepać różaniec. Odmawiaj go mechanicznie. Nie musisz mieć wielkich głębokich duchowych rozważań. Myśli są rozproszone? Niech sobie będą.
Trzeci poziom różańca: jestem modlitwą
Trzeci poziom różańca to ten, do którego dochodzimy po pewnym czasie i zauważamy, że zaczynamy go odmawiać nawet nieświadomie.
– Ten różaniec zaczyna przenikać całą naszą naturę, wsiąkać w nasze istnienie. Człowiek gdzieś idzie i po dziesięciu minutach orientuje się, że odmawia różaniec, chociaż nie trzyma go w palcach. Ja słyszę w sobie, że tam jest “Zdrowaś Mario!”. To zaczyna być drugą naturą człowieka. Wiele osób to ma: najprościej mówiąc – jestem różańcem. Staję się różańcem. Ta modlitwa sama się już we mnie odmawia. Nie jest ważne, czy jestem skupiony, czy nie. Zaczynam znowu odmawiać różaniec tajemnicami, które rozumiem, które same do mnie przychodzą, nie potrzebuję książeczki, by je rozważać – podkreśla ks. Umerle.
Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Dziadkowie jako świadkowie wiary
fot. Ruggiero Scardigno / Depositphotos
*****
Gdy rozmawiam z młodymi wierzącymi ludźmi coraz częściej zdarza mi się słyszeć, że są obiektem rodzinnych kpin i przytyków ze względu na swoje “staroświeckie” poglądy i wiarę. Można mówić, że młodzi z Kościoła odchodzą, wszak statystyki są jednoznaczne. Co jednak z tymi młodymi i osobami w wieku średnim, którzy są blisko Kościoła, żyją wśród swoich bliskich, ale jakby na odludnej wyspie?
Można śmiało stwierdzić, że problemów jest więcej niż te, które widać, parząc tylko z zewnątrz. Wielu poszukuje sensownej formacji czy wspólnoty i niewiele poza Domowym Kościołem ma w swoim zasięgu. Ludzie szukają głębi po omacku, bo nie mają w życiu duchowych towarzyszy i przewodników. Niezrozumienie otoczenia jest coraz bardziej wyczuwalne, bo ludzie lawinowo odchodzą z Kościoła, albo zostają w nim tylko w teorii.
Jeszcze czterdzieści lat temu nieślubne dziecko, czy rozwód były powodem pewnego wstydu. Teraz celebryci chwalą się kolejnymi związkami, a ludzie wokół – również katolicy – klaszczą im i gratulują. Nikt nie płacze nad rozpadem kolejnej rodziny czy czyjegoś życia w grzechu (czasem wręcz życia niemoralnego i gorszącego). Dziś rodzice i dziadkowie pozwalają zamieszkać pod swoim dachem dzieciom czy wnukom z ich kolejnym partnerem i nie widzą w tym najmniejszego problemu. Nie starają się nawet w jakikolwiek sposób wpłynąć na ich decyzję, bo sami przestali uważać ją za niewłaściwą. Dlaczego?
Kto z nas ma bądź miał dziadków, którzy się za nas modlili? Mam jedno wspomnienie mojej zmarłej przed trzydziestoma laty babci, która powiedziała, że codziennie się za mnie modli. Wierzę, że jej modlitwa zmieniła wiele. Wytrwała modlitwa babci – może ta wyśmiewana dziś pobożność, z dziadkami z różańcem w dłoni. Jednak takiej pobożności bardzo nam dziś brakuje, bo za nią też często szło życie zgodne z tym, do czego zachęca nas Kościół. Nie widzę wokół siebie zbyt wielu dziadków, którzy są wsparciem w duchowej drodze nastolatków, młodych dorosłych czy ludzi w średnim wieku, jeśli ich starsi już rodzice bądź dziadkowie jeszcze żyją.
Dziś częściej z ust dziadków słyszy się “takie czasy, teraz jest inaczej”, niż “weź się w garść, zawalcz o siebie i swoją rodzinę”. Brakuje nam autorytetów, bo często w rodzinie darmo ich szukać, a wokół nie zawsze widzimy tych, którzy mogliby się nimi dla nas stać.
Lubię chodzić wieczorami na Msze w mojej parafii. Przed każdą z nich jest odmawiany różaniec i ogromnie cieszy mnie ta garstka starszych ludzi, którzy codziennie odmawiają go na kolanach. Można się z tego śmiać, ale kogo z nas stać na taki wysiłek, poświęcenie czasu, bycie przy Bogu? Dla mnie ci ludzie są obrazem mojego głębokiego pragnienia bym sama za czterdzieści lat mogła klęczeć na ich miejscu, na starych i obolałych kolanach, z miłości do Boga i ludzi. Ta garstka jest dla mnie światełkiem nadziei.
Gdzie szukać dziś autorytetów, gdy nie można go odnaleźć wśród najbliższych? Z kim rozmawiać o swoich wątpliwościach, problemach, duchowych rozterkach, jeśli jest się jedyną osobą w domu, która przy wigilijnym stole chce odczytać fragment Ewangelii? Czy to, że jest się “odludkiem” w rodzinie nie sprawia, że się od niej jeszcze bardziej oddalamy? Czy czyjś śmiech i kpina nie stają się powodem porzucenia dobrych i wartościowych praktyk?
Szukajmy wokół siebie autorytetów. Jeśli nie ma ich wśród najbliższych, być może są gdzieś obok, np. w kościele parafialnym na modlitwie różańcowej przed wieczorną Mszą? Jeśli nadal nie widać ich na horyzoncie, poszukajmy wśród rówieśników. Ostatnio coraz częściej przekonuje się o tym, że mam wokół siebie bardzo wielu świadomie wierzących 30-40 latków, którzy podobnie jak ja, chcieliby usiąść przy swojej babci odmawiającej z nimi różaniec. Babcia się jednak nie modli, albo już jej z nami nie ma… Może jednak znajdzie się ktoś inny?
Magdalena Urbańska/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
XXVI NIEDZIELA * ROK A
1 PAŹDZIERNIKA
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
***
… Siła Kościoła bierze się z modlitwy, różańca, adoracji i medytacji, ale coraz częściej modlitwę utrudnia nam nieumiejętność przebywania w ciszy i milczeniu. Jest w nas dużo chaosu i hałasu, które nie pozwalają nam spotkać się z Bogiem.
Modlitwa Pana Jezusa jest, jak podziemna rzeka przenika ona całą Jego egzystencję: Jego relacje i gesty, prowadzi Go do wypełnienia Jego misji, czyli do zbawienia świata”. – Chrystus modli się, by dać nam przykład, by nauczyć nas modlitwy i by nam pomóc w naszej modlitwie. Coraz częściej modlitwę utrudnia nam nieumiejętność przebywania w ciszy i milczeniu.
Jest w nas dużo chaosu i hałasu, które nie pozwalają nam spotkać się z Bogiem. Modlitwa osobista jest potwierdzeniem, że mamy nad tym wszystkim jeszcze kontrolę (…) i choć na chwilę potrafimy stanąć przed Panem i oddać Mu wszystko. Brak modlitwy osobistej jest sygnałem, że tę kontrolę tracimy.
Historia Eliasza pokazuje, że Bóg do człowieka „chce przyjść w intymności” (….), w spokoju łagodnego powiewu”.
Szmeru się nie usłyszy w hałasie, a łagodnego powiewu nie rozpozna się w biegu
Żeby nie popaść w obojętność czy wręcz ospałość w Kościele, którą obecnie z taką łatwością akceptujemy, że mniej ludzi chodzi do kościoła, że mniej praktykuje. Wciąż powtarzamy tekst papieża Benedykta o chrześcijaństwie małych wysp, chyba do końca go nie rozumiejąc i szukając w nim usprawiedliwienia dla naszej ospałości. Coraz częściej można też usłyszeć głosy, że nie chcemy nikogo nawracać do Chrystusa. To po co jest Kościół? (…) Musimy uważać, by w imię jakiejś ultragrzeczności nie zredukować misji Kościoła jedynie do przytulanki.
Przykład św. Jacka pokazuje skąd ten święty miał siłę na prowadzenie bardzo intensywnego życia.
– Prowadził życie aktywne, wielokrotnie zmieniał miejsce pobytu, kilkukrotnie przemierzył Polskę pieszo, zakładał kolejne dominikańskie klasztory. (…) Skąd miał na to siłę, zwłaszcza, że żył w czasach niespokojnych i trudnych, choćby walk między piastowskimi książętami, sporów dzielnicowych, czy najazdów tatarskich? Odpowiedzią jest m.in. ikona św Jacka, przedstawiająca go z monstrancją z Najświętszym Sakramentem i figurą Najświętszej Panny Maryi. – Jego siła, ale i siła Kościoła bierze się właśnie stąd: z modlitwy, różańca, adoracji i medytacji.
(fragmenty z homilii abp Adriana Galbasa SAC podczas Mszy św. sprawowanej w Sanktuarium św. Jacka w Kamieniu Śląskim, źródło:archidiecezjakatowicka.pl / Radio eM Katowice / mł)
***
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY
“O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
“Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.
***************
OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII
Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
Pierwsze zjawienie się Anioła
Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:
Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.
W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
– Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
– O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
– Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.
I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.
Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze.
Drugie zjawienie się Anioła
Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
– Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
– Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
– Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście
z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.
Trzecie zjawienie się Anioła
Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób:
Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
– Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
– Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.
Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.
Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.
Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty,
w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.
z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego
______________________________________________________________________________________________________________
O ofierze Mszy świętej – św. Jan Maria Vianney tak napisał:
Wszystkie dobre uczynki razem wzięte nie są warte jednej Mszy świętej, bo tamte są dziełami ludzkimi, a Msza jest dziełem Bożym. Nawet męczeństwa nie da się porównać z Mszą świętą – jest ono bowiem ofiarą, jaką człowiek składa Bogu ze swojego życia, a Msza święta jest ofiarą, jaką Bóg złożył z samego siebie człowiekowi, przelewając za niego krew.
Kapłan jest kimś bardzo wielkim, gdyby pojął swoje powołanie do końca umarłby… Sam Bóg jest mu posłuszny. Na słowa kapłana Chrystus zstępuje z nieba i daje się zamknąć w małej hostii. Ojciec nieustannie patrzy z nieba na ołtarz: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie (Mt 17,5a). Wobec zasług tak wielkiej ofiary, Ojciec nie może Synowi niczego odmówić. Gdybyśmy mieli wiarę, ujrzelibyśmy Boga w kapłanie, jak się widzi światło przez szybę, jak wino pomieszane z wodą.
Po konsekracji, kiedy trzymam w dłoniach Najświętsze Ciało Pana, jeśli przeżywam chwile zniechęcenia i myślę, że godny jestem tylko piekła, mówię w duszy: „Gdybym tylko mógł zabrać Go ze sobą do piekła, w Jego obecności czułbym się tam jak w raju! Mógłbym cierpieć tam przez całą wieczność, gdybym mógł przebywać tam razem z Jezusem. Wtedy jednak nie byłoby to już piekło, bo płomienie Bożej miłości prędko ugasiłyby ogień sprawiedliwości”.
Po konsekracji Bóg jest między nami obecny tak samo, jak jest obecny w niebie. Gdybyśmy w pełni zdawali sobie z tego sprawę, umarlibyśmy z miłości. Bóg jednak oszczędza nas i zakrywa przed nami tę tajemnicę z powodu naszej słabości.
Pewien kapłan zaczynał wątpić, że jego słowa rzeczywiście sprowadzają Chrystusa na ołtarz; w tej samej chwili hostia, którą trzymał w dłoniach, zaczęła ociekać krwią wsiąkającą w korporał.
Gdyby nam ktoś powiedział, że o tej godzinie jakiś zmarły ma powstać z grobu, zaraz byśmy tam pobiegli, żeby zobaczyć cud. A czyż konsekracja, podczas której chleb i wino stają się Ciałem i Krwią samego Boga, nie jest o wiele większym cudem niż wskrzeszenie umarłego? Potrzeba przynajmniej kwadransa, żeby dobrze przygotować się do przeżycia Mszy świętej. W tym czasie trzeba głębokiego uniżenia, jakiego Chrystus dokonuje w sakramencie Eucharystii; trzeba zrobić rachunek sumienia, gdyż aby dobrze przeżyć Mszę Świętą powinniśmy być w stanie łaski uświęcającej.
Gdybyśmy znali cenę ofiary Mszy świętej albo raczej gdybyśmy mieli głębszą wiarę, uczestniczylibyśmy w niej z o wiele większą gorliwością.
_________________________________________________________________________________________________
fot. via Pixabay
***
Św. Alfons Maria Liguori o powstrzymywaniu się od częstej Komunii św.
Wspominany 1 sierpnia przez Kościół założyciel zgromadzenia redemptorystów bardzo dużą wagę przykładał do częstego karmienia się przez wierzących Komunią św. i przestrzegał tych, którzy pod pozorem pobożności unikają częstego umacniania się Chlebem eucharystycznym.
XVIII-wieczny włoski święty, który zmarł na zaledwie 2 lata przed wybuchem rewolucji francuskiej, pozostawił po sobie wiele niezwykle cennych i wartościowych myśli na temat
„Osoby, które często i z prawdziwym pragnieniem przyjmują Boga do swego serca, szybko wzrastają w miłości Bożej i czynią wielkie postępy w dążeniu do doskonałości. Pan okazuje im wielkie łaski i obdarza coraz hojniej swoją miłością”.
„Powstrzymywanie się od przyjmowania Komunii św. nie uczyniło nikogo doskonalszym. Chrześcijanin nie staje się lepszy poprzez oddalenie od sakramentu Eucharystii”.
„Cała doskonałość tego sakramentu polega na zjednoczeniu duszy z Panem Bogiem. Komunia jest aktem najbliższego zjednoczenia. Ponad ten akt nie można uczynić nic milszego Bogu”.
„Kto mówi, że czuje swą niegodność, powinien wiedzieć, że im bardziej ociąga się z przystąpieniem do stołu Pańskiego, tym bardziej niegodność jego się zwiększa. Im rzadziej przyjmuje Najświętszy Sakrament, tym bardziej wzrastają jego wady, bo pozbawia się łask i pomocy duchowych, których ten sakrament jest źródłem”.
„Bardziej pokorna jest ta osoba, która często przyjmuje komunię św. niż ta, która się wymawia od niej swoją niegodnością. Pierwsza szuka bowiem lekarstwa na swoje choroby, podczas gdy druga w rzeczywistości oddala się od Boga”.
„Nie wymawiajmy się więc od częstej Komunii św. pod pozorem, że rzadziej będziemy ją przyjmowali z większą pobożnością. Im rzadziej bowiem karmimy się Chlebem eucharystycznym, tym trudniej jest ustrzec się grzechu i oprzeć pokusom”.
“Sakrament Eucharystii jest dla nas obfitym źródłem światła i mocy. Przynosi nam więcej łask niż wszystkie inne sakramenty, wprowadza bowiem do dusz naszych Jezusa Chrystusa, źródło łask wszelkich”.
św. Alfons Maria Liguori “Droga do świętości. O ćwiczeniach duchowych”, Kraków 2011
______________________________________________________________________________________________________________
Miłość św. Stanisława Kostki
do Najświętszego Sakramentu
Wiedeń, Kurrentgasse 2. Dawna izba, gdzie w latach 1565-1567 mieszkał św. Stanisław Kostka, w 1742 roku przekształcona w kaplicę. foto: AW
***
Bóg jest miłością a wszystkie jego dzieła pełne są miłości, lecz w żadnym z nich ta miłość takim nie jaśnieje blaskiem jak w Najświętszym Sakramencie. Tu już miłość Boga doszła do szczytu i słusznie powiedział św. Augustyn: „że Bóg acz najmędrszy, więcej dać nie umiał, acz najmocniejszy, więcej dać nie mógł, i acz najbogatszy, więcej dać nie miał”. Miłość Chrystusa w tej tajemnicy tak jest wielka, że ją jedna święta nazwała hojną aż do rozrzutności; tak wielka, że jej żaden rozum ludzki, żadne serce nie ogarnie; tak wielka, że ona jest i będzie przedmiotem ciągłego zachwytu mieszkańców nieba.
Niestety, tej miłości wielu chrześcijan znać nie chce, albo jej nie zna i nie ceni jak słuszna, toż skarży się Pan: Poznał wól pana swego, a Izrael Mnie nie poznał. Wychowałem syny moje, lecz oni wystąpili przeciw Mnie (Iz 1, 2-3). Św. Stanisław Kostka poznał tę miłość Bożą i odpłacał za nią miłością.
Wiedział on najprzód, że Pan Jezus we Mszy św. ponawia w sposób bezkrwawy ofiarę krzyżową że ta Ofiara jest sprawą najwyższą, najwspanialszą, najświętszą i u Boga najmilszą, że z tej Ofiary spływają na cały Kościół wojujący, cierpiący, a szczególnie na tych, którzy w niej uczestniczą, łaski i dary niewysłowionej ceny; toż już jako małe pacholę spieszył na nią jak najchętniej i jak najczęściej. Kiedy był na naukach w Wiedniu, wstawał wczas rano, aby być na pierwszej Mszy Św., następnie podczas wykładów, gdy była przerwa, słuchał drugiej Mszy Św., a po szkole trzeciej. W dni świąteczne rano bywał zwykle na siedmiu Mszach św. Klęczał pobożnie w kąciku, za każdym zaś razem przedstawiał sobie, że jest wtenczas na Kalwarii pod krzyżem Zbawiciela i nieraz zalewał się łzami miłości lub żalu. Takie było i jest zawsze usposobienie dusz świętych. [-]
Toż nie dziwujmy się wcale, że nawet pobożni królowie lub dostojnicy mimo natłoku spraw, np. św. Ludwik, słuchali codziennie kilku Mszy Św., a czasem do niej służyli, jak św. król Wacław. Nie dziwujmy się, że chrześcijanie pierwszych wieków spieszyli w nocy do podziemnych katakumb na Ofiarę św. nie zważając na to wcale, że ich stamtąd poganie wlekli nieraz na rusztowanie albo tamże zasypywali ziemią. Podobne przykłady spotykamy w dziejach Kościoła i później. Któż i dzisiaj nie czyta z rozrzewnieniem o gorliwości świeżo nawróconych chrześcijan w Chinach, w Korei czy gdzie indziej, na wyspach australijskich; albo komu nie jest znaną pobożność naszych wygnańców na Syberii, którzy ilekroć zjawiał się wśród nich kapłan, spieszyli ze wszystkich stron nieraz kilkanaście mil mimo zawiei śnieżnej i trzaskającego mrozu, by choć raz na rok lub na kilka lat wysłuchać Mszy Św., odprawić spowiedź i przyjąć Ciało Pana. Tak też było po roku 1863, gdy tam przybyli nasi kapłani wygnańcy – unici.
[Wy] nie potrzebujecie się lękać o życie, ani przedzierać przez śniegi i lasy, bo oto w tym małym Rzymie macie wiele kościołów, w każdym zaś po kilka Mszy Św., toż spieszcie do nich skwapliwie nie tylko w niedzielę i święto, bo to jest ścisłym obowiązkiem, ale i w dni powszednie, choćby na jedną Mszę św. Ilekroć zaś jej słuchacie, zachowujcie się tak, jak gdybyście byli na Kalwarii podczas ofiary krzyżowej, a więc miejcie wiarę św. Jana, skruchę Magdaleny, miłość i ofiarność Bogarodzicy. Jeżeli czasem choroba lub obowiązek więzi was w domu czy poza domem, pragnijcie przynajmniej wysłuchać Mszy św. naśladując w tym św. Paschalisa. Kiedy ten jako pastuszek pilnował trzódki swej na polu, zwykł był przenosić się duchem do pobliskiego kościoła i tak słuchać Mszy św. tamże odprawianej. Za to otrzymał od Pana tę łaskę, że pewnego razu, gdy właśnie upadł na ziemię, by uczcić Hostię Najświętszą podczas podniesienia, ukazała mu się taż Hostia w powietrzu, trzymana przez aniołów. Czyńcie podobnie, najmilsi, a więc nie tylko w dni święte, także codziennie rano na głos dzwonu przenoście się myślą do kościoła; jeżeli tam podążyć nie możecie, padajcie w duchu u stóp ołtarzy Pańskich ze sługą Bożym, a nawet obchodźcie w duchu wszystkie kościoły świata, by wysłuchać wszystkich Mszy św. Przede wszystkim miejcie wielką miłość do Najświętszego Sakramentu, jaką w dzień i w nocy miał św. Stanisław Kostka.Wiedział on nadto, że Pan Jezus nie tylko podczas Ofiary Św., ale nieustannie jest obecny w naszych kościołach, i to nie tylko jako nasz Pan i Król, ale także jako nasz Ojciec, Lekarz, Pocieszyciel i Przyjaciel. Toż o każdej porze dnia, jeżeli tylko miał swobodę, spieszył do Niego niosąc w dani cześć i miłość. Tak czynił już jako uczeń w Wiedniu i nieraz nie kończył obiadu, by natomiast biec do bliskiego kościoła. Jeżeli zaś kościół był zamknięty, rzucał się na ziemię w swojej izdebce i wylewał duszę w modlitwie tak gorącej, że czasem musiał mokrą chustę przykładać do piersi, by złagodzić upał wewnętrzny. Podobnie czynią zawsze dusze znające i miłujące Pana utajonego, a jeżeli weźmiemy do rąk żywoty świętych, wyczytamy tam, że św. Wacław wstawał w nocy i pomimo zimna lub niepogody modlił się pod drzwiami kościoła, a toż samo czytamy o św. Kazimierzu.
Dzięki Bogu, ta miłość nie wygasła, bo i dziś nie masz duszy pobożnej, która by nie pragnęła nawiedzać Najśw. Sakramentu, i święta praktyka adoracji jest rozszerzona po całym świecie. W mieście naszym co parę kroków jest tron sakramentalny Pana Jezusa i nieraz – a w dwóch kościołach nawet codziennie – ukazuje się Pan Jezus na ołtarzu w całym majestacie swej miłości i pokory. Jakże tedy wielką byłaby niewdzięczność wasza, mieszkańcy Krakowa, gdybyście zapominali o Bogu, waszym Gościu. Niestety, są też katolicy, którzy mieszkając w sąsiedztwie Pana utajonego, nie tęsknią za Nim, nie myślą o Nim, nie troszczą się o Niego, a jeżeli czasem przyjdą przed Jego przybytek, to oziębli, rozproszeni, bez miłości, może nawet bez wiary. Toż słusznie mógłby się [On] na nich skarżyć: Przyszedłem do swoich, a swoi Mnie nie przyjęli (J 1, 11). Słusznie też powinni się lękać, by Pan kiedyś nie rzekł do nich w dniu sądu: Byłem więźniem, a nie nawiedziliście Mnie (por. Mt 25, 43), przeto i ja teraz nie znam was.
O najmilsi, nie pozwólcie, aby i was objęła ta skarga. Toż codziennie biegnijcie choć na małą chwilkę do kościoła czy to rano podczas Mszy św. i po południu, by wespół z kapłanem u stóp Pana składać hołdy, dzięki i prośby. Jeżeli tylko zechcecie, chwila wolna się znajdzie, a gdyby w jaki dzień się nie znalazła, naśladujcie wówczas proroka Daniela. Zostając w ziemi babilońskiej na wygnaniu otwierał on po trzykroć na dzień okno swej izby zwrócone w stronę ku Jerozolimie i na kolanach czcił Boga Izraelowego, jakby był w świątyni. Podobnie i wy nie trzykroć na dzień, ale częściej zwracajcie się myślą do stóp Pana utajonego w kościele waszym śląc do Niego swe westchnienia, wylewając przed Nim swą duszę. Toż samo czyńcie, kiedy przechodzicie obok drzwi kościelnych, ilekroć wzrok wasz pada na kościół albo do uszu dolatuje głos dzwonu, [upadajcie] wówczas na oba kolana. Polecam zarazem wszystkim odbywać godzinną adorację choć raz na rok, brać udział w adoracji i procesji cum S[anctissimo], odprowadzać Pana Jezusa do chorego. […]
Przede wszystkim miejcie wszyscy tę wielką miłość do Najświętszego Sakramentu, jaką miał św. Stanisław Kostka. Wiedział on bowiem, że Pan Jezus nie tylko po to został w Najświętszym Sakramencie, by się ofiarować za nas, by odbierać od nas hołdy i prośby i by nas cieszyć i bogacić w dary, ale także by być pokarmem dusz naszych, a przez to te dusze oczyszczać, umacniać i uświęcać. Toż gorącym i nienasyconym jego pragnieniem było, jak najczęściej łączyć się z Panem w Komunii św. Bawiąc w Wiedniu przystępował do Stołu Pańskiego co tydzień, a w takim razie już dzień przedtem gotował się jak najstaranniej i wstrzymywał się od wieczerzy, nazajutrz zaś słuchał na podziękowanie zazwyczaj siedmiu Mszy św. Jeżeli kiedyś nie mógł przyjąć Pana sakramentalnie, przynajmniej tęsknotą i pragnieniem wyrywał się do Niego. Tak czynią zawsze dusze miłujące Pana Jezusa, a im większą jest miłość, tym gorętszy żar je pali za Komunią św.
św. Józef Sebastian Pelczar, Mowy i kazania 1877-1899, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 1998, s. 303-307
______________________________________________________________________________________________________________
św. Stanisław Kostka – gorliwy czciciel Eucharystii
W środkowej, małej apsydzie nawy południowej świątyni znajduje się ołtarz dedykowany patronowi Polski i patronowi młodzieży – św. Stanisławowi Kostce.
Przyścienny ołtarz składa się z dwóch części: z mensy i nastawy. Nastawa ołtarza obejmuje ośmiofiguralną grupę aniołów, którzy otaczają Świętego. Ten jezuicki nowicjusz został ukazany z profilu, w postawie klęczącej w chwili, gdy anioł podaje mu Komunię świętą. Jego postać znajduje się w centrum kompozycji.
Nastawa ołtarza, podobnie jak w przypadku pozostałych bocznych ołtarzy, jest dziełem Karola Hukana. Gipsowoalabastrowy biały ołtarz doskonale kontrastuje ze stiukowymi ścianami, wzorowanymi na włoskich dekoracjach okresu renesansu. Podobnie jak w pozostałych apsydach także i sklepienie tej zdobi secesyjna polichromia z motywami roślinnymi, zaprojektowana przez Jana Bukowskiego, a wykonana przez Karola Orleckiego.
Prace nad ołtarzem trwały od 1928 do 1930 roku. Było w tym okresie wiele przerw, oddalających szybkie ukończenie dzieła. Ówczesny kronikarz zakonny zanotował w Diariuszu jezuickiej wspólnoty: Pan Hukan się nie zjawia. Dopiero po usilnym naleganiu ze strony przełożonych zakonnych rzeźbiarz energiczne przystąpił do kontynuowania prac. Zajęło mu to cztery miesiące, od lipca do października 1930 roku, a pomagał mu sztukator Jan Okład.
Zastosowany układ kompozycyjny powtarza się we wszystkich bocznych ołtarzach. Także i tutaj występują dynamiczna grupa anielskich postaci z rozpostartymi skrzydłami oraz unoszące się na obłokach putta. Obserwować możemy rozwianie szat, charakterystyczne gesty aniołów oraz wyeksponowane w centrum tajemnicze wydarzenie z życia świętego jezuity. Wszystkie figury kompozycji, wykonane w białym alabastrowym gipsie, są starannie wyrzeźbione i dokładnie wypolerowane.
Św. Stanisław ubrany jest w jezuicką sutannę, przepasaną powyżej bioder szerokim pasem. U jego lewego boku widzimy zaczepiony o pas różaniec, zakończony medalikiem z symbolem zakonu. Długą pelerynę narzuconą na jego ramiona rozwiewa wiatr. Twarz Świętego wyraża modlitewne skupienie i odznacza się ona szlachetnym spojrzeniem. Jest to twarz przystojnego młodego mężczyzny, który nosi krótko ostrzyżone włosy. Łagodnym wzrokiem spogląda na podawaną mu Świętą Hostię. Cała jego postawa objawia wielkie pragnienie serca, aby jak najgodniej przyjąć Pana w Komunii świętej.
Wysłannicy nieba, anielskie duchy, towarzyszą tej scenie, otaczając zewsząd młodego jezuitę. Jeden z nich został specjalnie wyróżniony i spełnia misję szafarza sakramentu. W lewej ręce trzyma kielich, a prawą sięga po Hostię. Jego twarz jest skoncentrowana na świętej czynności, a piękne, szeroko rozwarte skrzydła, pokryte niemalże symetrycznie ułożonymi piórami, wydają się lśnić bielą. To właśnie strzeliste skrzydła oraz zwiewne szaty i pofałdowane wstęgi – niby szal – tworzą bogate tło kompozycyjne tej mistycznej scenerii. Zachwyt niebieskich duchów wobec misterium wiary został wyrażony w ich teatralnych gestach. Duży anioł unoszący się nad Stanisławem ma uniesioną wysoko prawą dłoń, w której trzyma krzyżyk, lewą zaś dotyka szaty, spod której wysuwa się główka aniołka podobnego do barokowego amorka. Widza zachwyca dynamiczny splot postaci anielskich, układ rozpostartych skrzydeł, dający w efekcie ciekawą dekorację ołtarza. Również i w tym przedstawieniu aniołów nie zabrakło finezyjnego uczesania ich fryzur.
Św. Stanisław z wielką wiarą i zarazem pokorą przyjmuje najdroższą mu Eucharystię. W tym ołtarzu w sposób artystyczny została zilustrowana prawda wiary głoszona przez Kościół katolicki o obecności Pana pośród swego ludu. Ukazana wizja nawiązuje do częstego przedstawienia ikonograficznego tego Świętego w sztuce sakralnej. W tym ołtarzu zostało ono pięknie przetworzone dzięki artystycznemu talentowi Hukana; łączy w sobie czytelne ukazanie największej tajemnicy naszej wiary z darem łaski ofiarowanym przez Boga człowiekowi, realizującemu swe powołanie do świętości na drodze życia zakonnego.
Ten święty młodzieniec jest przykładem umiłowania rzeczy niewidzialnych, górujących nad ziemskimi, i jest wzorem mistycznego zjednoczenia stworzenia ze Stwórcą w Komunii świętej. Człowiek klęczący na kolanach przed odrobiną Niebieskiego Pokarmu okazuje szacunek wobec misterium Najświętszej Eucharystii. Ołtarz św. Stanisława Kostki w jezuickiej bazylice stanowi jedno z ważnych miejsc skupiających uwagę modlących się tutaj osób. Dwaj unoszący się na obłokach mali aniołowie jakby zapraszają wszystkich modlących się przy tym ołtarzu, aby i oni, podobnie jak św. Stanisław, z wiarą dziecka Bożego przyjmowali ten Pokarm Niebieski. Aniołek po lewej stronie ma rozpostarte szeroko rączki i wydaje się, wołać: Przybliżcie się do stołu Eucharystii i skosztujcie, jak dobry jest Pan! Anioł podający Świętemu niewielką Hostię jest ukazany niezwykle subtelnie. Jego mistycyzm podkreślają delikatne długie dłonie, podobnie zresztą jak wyrażają go złożone w modlitewnym geście dłonie Stanisława. Równie subtelne twarze mają dwaj więksi aniołowie, widoczni z profilu, zaś główki małych aniołów nieustannie spoglądają na modlących się przy ołtarzu wiernych. Przy kontemplacji tego ołtarza odczuwa się jakby powiew łagodnego wiatru. Nim to poruszane są wszystkie szaty postaci i pióra anielskie.
Na antependium ołtarza widnieje stiukowy herb Kostków – Dąbrowa: na błękitnym polu, na barku srebrnej podkowy jest złoty kawalerski krzyż. Przy ocelach podkowy widoczne są zaćwieczone ukośnie takie same krzyże. Liczba krzyży – trzy – jest symbolem doskonałości i ma przypominać osobie używającej tego herbu o cnotach: wierze, nadziei i miłości.
Stanisław Kostka urodził się 455 lat temu i trafił na burzliwy czas w historii. Miał wyrazisty temperament, różnorakie zdolności i zamiłowania, a przy tym, jak każdy przeżywał trudności, pokusy i cierpienia. Był odważny i stanowczy. Odznaczał się niezłomną wolą w podejmowaniu decyzji, wytrwałością w dążeniu do celu, bystrością umysłu, zapałem do nauki, umiłowaniem Eucharystii, synowskim nabożeństwem do Matki Bożej i wielką dojrzałą wiarą. Imponowało mu życie szlachetne, czyste, wzniosłe, dlatego pragnął realizować swoje powołanie w zakonie jezuitów.
W jego młodym życiu bardzo wiele dokonał Jezus Chrystus. Dał mu udział w swojej świętości, a Stanisław zdecydowanie odpowiedział na wezwanie do doskonałości ewangelicznej. Jako student wiedeńskiego gimnazjum okazał się być niezłomnym w obliczu trudów, nie godząc się na bylejakość życia.
Św. Stanisław jest patronem młodzieży mającej wielkie ideały i pragnienia, nierzadko jednak łamiącej się przy pierwszych trudnościach czy pokusach. Patronuje naszym czasom, w których wiele spraw bywa rozmazywanych. Nie było mu łatwo pozostawić rodzinny dom i zamieszkać w Wiedniu u nietolerancyjnego luteranina. Nauka w obcym kraju nie szła mu z początku łatwo, bo nie miał dostatecznego przygotowania, ale pod koniec trzeciego roku studium należał do najlepszych uczniów. Zachowały się do naszych czasów – zapisane pięknym pismem – jego uczniowskie zeszyty, listy, notatki, świadczące o staranności i o wielkiej pracowitości. Posługiwał się biegle trzema językami, żarliwie się modlił, mimo że napotykał na duże trudności ze strony najbliższego otoczenia, wyśmiewającego jego pobożność. By móc zrealizować swoje powołanie, przeszedł pieszo przez Alpy i Apeniny do Rzymu. Uciekł od brata i od rodziny, która próbowała odwieść go od zamiaru wstąpienia do zakonu jezuitów. Chciano narzucić mu styl życia większości, czyli przeciętność. On jednak zachował swą inność i uparcie jej bronił, płacąc za nią wiele. Pisał do rozzłoszczonego ojca, by raczej dziękował Bogu za powołanie syna, niż by go odwodził od tej dojrzałej decyzji.
Ołtarz świętego Patrona młodzieży zawiera czytelne przesłanie dla wiernych, aby zawsze ze czcią zbliżali się do stołu Pana i mieli wielkie pragnienie ugoszczenia Go w swoim sercu. Eucharystia jest sercem Kościoła i ma być przyjmowana czystym, gorejącym sercem. Nie mogą jej przyjmować w niebie aniołowie, ale te niebieskie duchy zawsze towarzyszą nam w tym tajemniczym spotkaniu człowieka z Bogiem. Anioł jest obecny w Biblii i w życiu ludzi wiary zawsze tam, gdzie dzieją się wielkie rzeczy, wymagające zaufania i wiary oraz prostoty serca. Tak było kiedyś w biblijnej historii oraz w życiu świętych i tak jest i dzisiaj. Ołtarz św. Stanisława Kostki w swym artystycznym przesłaniu potwierdza tę prawdę.
o. Stanisław Groń SJ/Apostolstwo Modlitwy
______________________________________________________________________________________________________________
Kardynał Sarah w Polsce
Wzywał do prawdziwej nabożności kultu Chrystusa Eucharystycznego
***
Podczas swojego pobytu w Polsce, kard. Robrt Sarah, były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, odwiedził Legnicę.
W środę 13 września kard. Robert Sarah spotkał się z biskupem legnickim Andrzejem Siemieniewskim, odwiedził także Dom Słowa – Centrum Formacji Ewangelizacyjnej. Natomiast wieczorem, o g. 18 przewodniczył Mszy św. w sanktuarium św. Jacka w Legnicy, miejscu cudu eucharystycznego. Na Mszę świętą przybyło wielu wiernych nie tylko z Legnicy, ale też i okolic.
– Jestem wdzięczny Bogu za to, że pozwolił mi być tutaj i przeżyć to niezwykłe wydarzenie eucharystyczne, że mogę modlić się, adorować Jezusa eucharystycznego – powiedział na początku homilii.
Podkreślił, że liczna obecność wiernych to nie znak uhonorowania osoby kardynała, ale Jezusa. – Ja sam jestem nikim, jestem tutaj w imieniu Jezusa Chrystusa. To On nas jednoczy, aby nas umacniać swoim słowem i swoim ciałem – zaznaczył.
Odnosząc się do fragmentu odczytanej ewangelii o błogosławieństwach, zauważył, że słowa Jezusa są inne niż słowa ludzkie, mogą wydawać się skandalizujące. – Błogosławieniu ubodzy, głodni, smucący się, to nie są słowa ludzkie. Dodaje, że jeśli nie będziecie spożywali mojego Ciała, nie będziecie mieli życia w sobie. Od tego momentu wielu opuściło go, nie chcąc go słuchać – mówił.
Przywołując słowa Jezusa: jeśli nie będziecie spożywali ciała mego, nie będziecie pili krwi mojej, nie będziecie mieli życia, pytał: czy my w to wierzymy? Czy sprawując Eucharystię każdej niedzieli wierzymy, że On jest rzeczywiście obecny pośród nas? – W Ameryce Południowej przeprowadzono badania, z których wynika, że 60% katolików nie wierzy w to. My, tutaj zebrani wierzymy, że On jest obecny pośród nas w słowie, w ciele i krwi – kontynuował.Kardynał zauważył, że kryzys, jaki dosięga Kościoła to kryzys eucharystyczny. Wielu nie wierzy, że Jezus daje nam swoje ciało na pożywienie.
– Papież Benedykt XVI wiele razy zaznaczał, że to jest kryzys eucharystyczny, liturgiczny. Jak sprawujemy Eucharystię, jak żyjemy Eucharystią? Jedna z zasad liturgicznych mówi – lex orandi, lex credendi – czyli, jak się modlimy, tak żyjemy. Dlatego prośmy dzisiaj, Panie umocnij naszą wiarę. Niech sprawowanie Eucharystii będzie celebracją naszej wiary – mówił.
W dalszej części homilii postawił pytanie – czym jest wiara? I podkreślił, że nie jest to nasza wizja intelektualna.
– Wiara musi przemieniać nasze życie, musi fundamentalnie zmieniać nasze życie. O tym, jak Eucharystia przemienia życie, mówi św. Paweł do Kolosan: ona uwalnia nas od nieczystości, bałwochwalstwa, niemoralności, uwalnia od grzechu. To dzieło jest poza nami, tego dokonuje jedynie Jezus – kontynuował.
Zauważył, że wielu ludzi uczestniczących we Mszy św. nie przeżywa, nie celebruje śmierci Jezusa. W tym czasie rozmawiają, fotografują. Często Msza staje się zwykłym spektaklem. – To dla mnie jest skandaliczne. Msza jest celebrowaniem śmierci Chrystusa, który zbawia człowieka. Dziękujmy Panu, że zostawił nam tak cenny dar – podkreślił. Wspomniał też, że pochodzi z kraju, gdzie większość jest muzułmańska.
– Zdarzyło się, że muzułmanin tłumaczył misjonarzowi, czym jest islam, misjonarz tłumaczył, czym jest katolicyzm. Podkreślił, że „my mamy Boga pośród nas, możemy go dotykać, spożywać”. „Zatem jeśli to prawda, musicie na kolanach zbliżać się do niego” – odpowiedział muzułmanin. Jak często klękamy przed Najświętszym Sakramentem, jak wyrażamy nasz szacunek? Mamy skarb, który jest między nami. Bez Jezusa nie możemy żyć – powiedział.
– Dzisiaj prośmy mocno – Panie umocnij naszą wiarę. Niech Jego obecność zmienia nasze życie, nasze relacje. Spożywając Jego Krew jesteśmy braćmi, spokrewnionymi. Niech Pan da nam dzisiaj mocną wiarę – zakończył.
***
Kardynał Robert Sarah urodził się 15 czerwca 1945 roku w Ourous w Gwinei. Święcenia kapłańskie przyjął 20 lipca 1969. W 1979 został mianowany przez Jana Pawła II biskupem diecezji Konakry. 1 października 2001 został wezwany do Watykanu, gdzie objął urząd sekretarza w Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów.
Natomiast w 2010 Benedykt XVI mianował go przewodniczącym Papieskiej Rady Cor Unum, koordynującej działalność charytatywną Kościoła. Biret kardynalski przyjął 20 listopada 2010. Od 2014 do 2021 roku był prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
źródło: KAI
____________________________________________________________________________________________________________
„Tyś jest moim życiem, boś Ty żywy Bóg”.
15 lat temu w Sokółce wydarzył się
Cud Eucharystyczny
(fot. AB/ PCh24.pl Oprac. GS)
***
Kiedy ks. Stanisław Gniedziejko wyjął z tabernakulum korporał, a na nim komunikant z Cząstką Serca Pana Jezusa, padliśmy na kolana. To było wprost powalające. Pewnie słyszałem bicie swego serca tak mocno waliło z przejęcia. Nikt nic nie mówił, nikt o nic nie pytał. Nie było potrzeby nawet dotykania jak św. Tomasz. Cieszyłem się, że byłem w tej właśnie chwili tak blisko tej ogromnej tajemnicy naszej wiary – rzeczywistej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie – mówi ks. Jarosław Ciuchna, Proboszcz Parafii św. Antoniego w Sokółce, Kustosz Sanktuarium Najświętszego Sakramentu
Proszę Księdza, kiedy zaczyna się Eucharystyczna obecność Chrystusa?
Z definicji encyklopedycznej Cud Eucharystyczny to zespół zjawisk związanych z sakramentem Eucharystii, uznawanych przez katolików i prawosławnych za nadprzyrodzone. Trzeba jednak sięgnąć do nauczania Kościoła. Ogłoszony podczas Soboru Laterańskiego IV (1215r.) dogmat stwierdza, iż w czasie Eucharystii chleb i wino zamieniają się w rzeczywiste Ciało i Krew Jezusa Chrystusa – przeistoczenie (łac. transsubstancjacja). W sposób filozoficzny została zdefiniowana wiara, którą Kościół wyznawał od wydarzenia Ostatniej Wieczerzy, kiedy Chrystus powiedział: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę! Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana”. (Mt 26,26-30; Mk 14,22-25; Łk 22,19-20; 1 Kor 11,23-27).
Ponadto nauczanie Kościoła Katolickiego w temacie transsubstancjacji zakłada, że przemiana chleba i wina jest trwała, to znaczy po skończonej Mszy św. pozostają one Ciałem i Krwią Chrystusa; dlatego konsekrowane Hostie przechowuje się w tabernakulum. Wiara w to znalazła wyraz w katolickim kulcie Najświętszego Sakramentu, np. adoracjach, procesjach eucharystycznych, zwłaszcza podczas uroczystości Bożego Ciała.
Jakie wnioski należy wyciągnąć z Cudu Eucharystycznego?
Każdy Cud Eucharystyczny należy bezwzględnie wiązać z Eucharystią. To ta sama rzeczywistość. Niezmiennie obecne są słowa Jezusa niegdyś wypowiedziane do rzeszy słuchaczy: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55). Pan Jezus ustanawiając Eucharystię pozostawił nam widzialny znak swojej obecności i niewidzialnej łaski. Od dwóch tysięcy lat ten cud i znak obecności Żywego i Prawdziwego Pana Jezusa dokonuje się codziennie podczas każdej Mszy św. Chrystusowe zapewnienie i zarazem wołanie „Ja Jestem” jest niezmiennie aktualne. Wszystkie cuda eucharystyczne, a więc i nasz sokólski tę prawdę jedynie potwierdzają.
Św. Jan Paweł II w swojej encyklice „Ecclesia de Eucharistia” stwierdza, Kościół żyje dzięki Eucharystii oraz, że ta prawda powinna być nie tylko doświadczeniem wiary, ale przede wszystkim powinna wpisywać się w codzienne życie chrześcijanina. Eucharystia musi stać się nie tylko bijącym sercem Kościoła, ale bijącym sercem każdego chrześcijanina. Nie można w pełni korzystać z „przywileju” bycia wyznawcą Chrystusa bez pełnego udziału w darach, które On pozostawił. Skoro jest Ktoś, komu bardzo zależy na naszym życiu to nie wolno nam lekkomyślnie, z lenistwa lub byle powodu pozbawiać się tego „przywileju”.
Jezus powiedział kiedyś do swoich słuchaczy, że „(…) Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem”.
Obietnica pozostaje niezmienna. Kult eucharystyczny jest najwyższą formą działania wyznawców Chrystusa. Zrozumienie tego może prowadzić do zrozumienia wartości i sensu Mszy Świętej oraz do głębszego przeżywania relacji z Panem Bogiem. Jest to oczywiście możliwe wyłącznie z pomocą Ducha Świętego, o którego asystencję trzeba nieustannie i wytrwale prosić.
Pamięta Ksiądz w jakich okolicznościach dowiedział się o wydarzeniu, które miało miejsce blisko piętnaście lat temu, w Sokółce? Jakie emocje to, co się stało, wzbudziło w Księdzu?
Nie pamiętam kiedy i w jakich okolicznościach dowiedziałem się o wydarzeniu związanym z Cudem Eucharystycznym w Sokółce. Natomiast bardzo dobrze pamiętam, kiedy przyjechałem z dwoma kapłanami do Sokółki w kilka miesięcy od wspomnianego wydarzenia. Ówczesny proboszcz ks. Stanisław Gniedziejko, świadek cudu i wszystkich wydarzeń z nim związanych, zaproponował pokazanie nam cudownie przemienioną Hostię. Zgodziliśmy się bez wahania. Pamiętam, że najpierw długo modliliśmy się w kaplicy na plebanii, przed tabernakulum, gdzie był Cud przechowywany. Kiedy ks. Gniedziejko wyjął z tabernakulum korporał, a na nim komunikant z Cząstką Serca Pana Jezusa, padliśmy na kolana. To było wprost powalające. Pewnie słyszałem bicie swego serca tak mocno waliło z przejęcia. Nikt nic nie mówił, nikt o nic nie pytał. Nie było potrzeby nawet dotykania jak św. Tomasz. Cieszyłem się, że byłem w tej właśnie chwili tak blisko tej ogromnej tajemnicy naszej wiary – rzeczywistej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Padliśmy ze czcią i szacunkiem przed Żywym Panem Jezusem. Tyle razy miałem Ciało Pańskie w kapłańskich rękach, ale nigdy nie robiło to na mnie tak wielkiego jak w tym właśnie momencie. Zderzenie codziennej Eucharystii i żywej obecności Jezusa było niesamowite. Na usta cisną się słowa pieśni, a właściwie tylko jedno zdanie: „Tyś jest moim życiem, boś Ty żywy Bóg”(…).
My czasami – jak niewierny Tomasz – chcemy wszystko dokładnie widzieć, na wszystko mieć dowody. Co mamy robić, aby doświadczyć Bożej obecności?
Odpowiadając na to pytanie odsyłam wszystkich do wyśpiewania przed Najświętszym Sakramentem – z wiarą i ogromną miłością do Jezusa – Hymnu Eucharystycznego napisanego przez Doktora Kościoła św. Tomasza z Akwinu „Adoro Te”. Jednego z najpiękniejszych jakie zostały kiedykolwiek ułożone i jaki można wyśpiewać przed Panem Jezusem. W takiej przestrzeni modlitwy, w obecności Jezusa, można znaleźć wszystkie odpowiedzi na nurtujące pytania. Można tam odnaleźć i niewiernego Tomasza i przede wszystkim siebie.
Zbliżam się w pokorze i niskości swej,
Wielbię Twój majestat, skryty w Hostii tej.
Tobie dziś w ofierze serce daję swe,
O, utwierdzaj w wierze, Jezu dzieci Twe.
Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak,
Kto się im poddaje, temu wiary brak,
Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę,
Że w postaci Chleba utaiłeś się.
Bóstwo Swe na Krzyżu skryłeś wobec nas,
Tu ukryte z Bóstwem Człowieczeństwo wraz,
Lecz w Oboje wierząc, wiem, że dojdę tam,
Gdzieś przygarnął łotra, do Twych niebios bram.
Jak niewierny Tomasz Twych nie szukam Ran,
Lecz wyznaję z wiarą, żeś mój Bóg i Pan,
Pomóż wierze mojej, Jezu, łaską Swą,
Ożyw mą nadzieję, rozpal miłość mą. (…)
(…) Pod zasłoną teraz, Jezu, widzę Cię,
Niech pragnienie serca kiedyś spełni się.
Bym oblicze Twoje tam oglądać mógł,
Gdzie wybranym miejsce przygotował Bóg.
Niekiedy przychodzi zwątpienie…
Jezus powiedział: „Jam jest chleb żywy, który zstąpił z nieba. Jeśli kto pożywa ten chleb, będzie żył na wieki. (…) Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.”. (J 6, 51-58).
Żydzi słuchający mowy eucharystycznej Jezusa nie mogą zrozumieć, jak można spożywać Jego ciało. Myślą czysto po ludzku. Nie potrafią otworzyć się na tajemnicę. Przyjmują tylko to, co zgadza się z ich wyobrażeniami i schematami myślowymi. W takich schematach Bóg nie jest Bogiem żywych lecz umarłych. W tych słowach swojego nauczania Jezus zawarł dwie niezwykle ważne prawdy: pierwsza to Jego obecność w Eucharystii; druga to konieczność przyjmowania tego pokarmu, aby żyć wiecznie. A zatem Bóg pozostał w Chlebie nie jedynie po to tylko, abyśmy ozdabiali nasze ołtarze, stawiając na nich piękne kwiaty. Pozostał nie tylko po to, byśmy obnosili Jego Ciało w uroczystych procesjach czy adorowali Je w tabernakulum. On pozostał pośród nas, aby być blisko naszych ludzkich spraw i byśmy zawsze potrafili Go odnaleźć. Pozostał, aby wspierać i dodawać sił podczas naszej ziemskiej wędrówki i otwierać przed nami bramę wieczności. Pozostał, bo ukochał człowieka miłością, która nigdy się nie kończy.
Pan Jezus jest obecny żywy i prawdziwy w każdej Mszy św., każdej Komunii św. Każda Msza św. jest spotkaniem nadzwyczajnym z Panem Jezusem. Ono nie jest nigdy zwyczajne. Ono nie może być nigdy zwyczajne. Tam jest żywy obecny Pan Jezus. Tam dokonują się wielkie znaki: Pan Jezus umiera i zmartwychwstaje, tam przelewana jest zawsze Krew Pańska, Krew Przenajświętsza. Stamtąd czerpiemy siłę i moc. To, co jest tak bardzo potrzebne dla nas do normalnego, codziennego, zwykłego życia.
Podczas spożywania Eucharystii dochodzi do niezwykłego wydarzenia. Każdy przyjmujący Eucharystię zostaje przemieniony. Staje się żywym członkiem Mistycznego Ciała Jezusa Chrystusa, którym jest Kościół.
I właśnie o tym trzeba mówić i mocno tę prawdę akcentować. Każda Eucharystia jest spotkaniem z żywym i prawdziwie obecnym Panem Jezusem. Zawsze.
W październiku minie piętnaście lat od Cudu Eucharystycznego. Jak będzie świętowane to wydarzenie?
W tym roku, 1 października 2023r., będziemy uroczyście obchodzili w naszym Sanktuarium 15. rocznicę tego wydarzenia – Cudu Eucharystycznego. Pragniemy ten czas przeżyć w duchu uwielbienia Jezusa i wielkiej wdzięczności za dar Eucharystii.
Od dłuższego czasu, przynajmniej dwa razy w miesiącu, organizujemy w sobotnie popołudnia Wieczory Uwielbienia. One prowadzą nas do spotkania z Jezusem w modlitwie uwielbienia i adoracji, one mają nam pomóc lepiej wejść w przestrzeń spotkania z Nim.
Pomocą w przygotowaniu do jubileuszu będą Misje Parafialne, które odbędą się w dniach 24 września – 1 października, według zaproponowanego programu. Poprowadzą je Ojcowie Redemptoryści. Misje poprowadzą nas do głównej uroczystości jubileuszu 15-lecia Cudu Eucharystycznego w naszym mieście. Uroczysta Msza św. zostanie odprawiona przy ołtarzu polowym przed naszym Sanktuarium 1 października 2023r. o godz. 11.00. Eucharystii przewodniczył będzie i homilię wygłosi J.E. Ks. Abp Józef Guzdek, Metropolita Białostocki. Do ołtarza polowego zostanie ułożony przez nasze parafianki dywan kwiatowy, po którym niesione będzie custodium z Cząstką Ciała Pańskiego. Jest to jedyny dzień w roku, kiedy Cząstka Ciała Pańskiego jest wynoszona z kaplicy. Po skończonej Eucharystii custodium zostanie odniesione do kościoła i umieszczone na ołtarzu głównym do indywidualnej adoracji dla wszystkich wiernych.
A co z tymi, którzy z różnych względów nie będą mogli udać się do Sokółki? Będą transmisje?
Dla wiernych, którzy nie będą mogli przybyć na uroczystość, zorganizowaliśmy transmisję na żywo w Telewizji TRWAM. Do modlitwy i uczestnictwa wszystkich serdecznie zapraszamy. Niech Chrystus otwiera nasze serca i umysły na swoją łaskę. Niech na nowo wlewa Bożą miłość, pełną ufność i uczy wiary. Niech Jego Słowo w mocy Ducha Świętego dociera aż na krańce naszej parafii, regionu, ojczyzny.
Bóg zapłać za rozmowę
Marta Dybińska/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„Rzeźnicy”
Niezwykłe spotkanie św. o. Pio z Panem Jezusem
Włoski mistyk i stygmatyk, św. o. Pio, który dokładnie 55 lat temu odszedł do wieczności, opisał niegdyś jedno ze swych mistycznych spotkań z Chrystusem, podczas którego Zbawiciel ukazał mu ogromną potrzebę modlitwy za kapłanów.
Jak wspominał kapucyn z Pietrelciny, pewnego dnia Jezus ukazał mu się. „Był w opłakanym stanie i całkowicie oszpecony. Pokazał mi bardzo wielu księży, wśród których byli różni dostojnicy kościelni, z których jeden odprawiał Mszę św., inny przygotowywał się do niej, jeszcze inny zdejmował święte szaty. Widok zmartwionego Jezusa był dla mnie bardzo bolesny, dlatego spytałem Go, dlaczego cierpi tak bardzo.
Nie było odpowiedzi, jednak swoje spojrzenie skierował na tych księży. Krótko potem, jak gdyby przerażony i zmęczony spoglądaniem na nich, odwrócił wzrok. Następnie skierował go na mnie i ku mojemu wielkiemu przerażeniu dostrzegłem dwie łzy spływające po Jego policzkach. Odsunął się od tej rzeszy księży z wyrazem wielkiej przykrości na twarzy i zawołał: „Rzeźnicy”.
Zwróciwszy się do mnie, powiedział: „Mój synu, nie sądź, że moja agonia trwała trzy godziny, o nie, z powodu dusz, które otrzymały najwięcej darów ode mnie, będę w agonii aż do końca świata. W czasie mojej agonii, mój synu, nie trzeba spać. Moja dusza szuka jakiejś kropli ludzkiego współczucia, lecz niestety, pozostawiają mnie samego pod ciężarem obojętności. Niewdzięczność i ospałość moich sług sprawia, że moja agonia jest bardziej przykra”.
ren/F. Castelli “Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”, Kraków 2008
______________________________________________________________________________________________________________
o. Józef Augustyn SJ:
Zażenowanie i wstyd po wydarzeniach w diecezji sosnowieckiej
o. Józef Augustyn SJ/fot. Józef Wolny Gość Niedzielny
***
Ciężkie grzechy choćby jednej osoby, tolerowane i ukrywane przez innych członków wspólnoty kapłańskiej, są dla niej trucizną – mówi w rozmowie z KAI o. Józef Augustyn SJ, znany rekolekcjonista, znawca życia duchowego.
Proszony o komentarz po tym co się stało na plebanii w Dąbrowie Górniczej, wyjaśnia, że w wielu wypadkach „gorszące i krzywdzące wiernych zachowania, trwające nieraz dziesięciolecia, były możliwe tylko dlatego, że otoczenie kapłańskie oraz przełożeni księży gorszycieli przymykali na nie oczy”. W związku z tym dodaje, że „nie wolno nam duchownym przyjmować postawy milczenia wobec zgorszeń i skandali w Kościele, udając że nie stało się nic nadzwyczajnego”.
Marcin Przeciszewski, KAI: Jakie uczucia budzą się w Ojcu, kiedy czyta doniesienia o hucznej „imprezie” natury homoseksualnej zorganizowanej przez jednego kapłana z Sosnowca?
O. Józef Augustyn SJ: Zażenowanie i wstyd. Dla środowiska kapłańskiego jest to sytuacja haniebna i upokarzająca. To wystarczy. Odczuwam niemal fizyczny ból na myśl, w jaki sposób ludzie młodzi, którzy szczerze zmagają się o prawość sumienia i dojrzałość ludzką i duchową, odczytują i interpretują takie skandale.
Ponieważ chcę być dobrze rozumianym, powiem szczerze, że wspólnota kapłańska i środowisko seminaryjne są mi bardzo bliskie i bardzo drogie. Za wielką łaskę Boga uznaję to, że w ciągu mojego życia kapłańskiego, spotkałem tak wielu księży i alumnów i mogłem przeprowadzić tyle pięknych głębokich rozmów, usłyszeć tyle wzruszających świadectw wierności, miłości do Jezusa i do Kościoła. W spotkaniach tych zawsze otrzymywałem więcej niż dawałem. Wielu księży i kleryków, których dane mi było spotkać, podejmowało wielkie wewnętrzne zmagania o czystość serca, bezinteresowną służbę ludziom. Każdy przejaw ludzkiej słabości stawał się dla nich wyzwaniem do głębokiej skruchy, pracy nad sobą, szczerej modlitwy i pokory.
Jako księża jesteśmy tak samo krusi i ułomni, jak wszyscy ludzie, którym służymy, ale ze względu na powierzoną nam misję, od nas wymaga się o wiele więcej; wymaga się radykalizmu ewangelicznego. To, co łatwo ludzie wybaczają „świeckim”, księżom bywa przypominane i wypominane niekiedy latami.
Na ile szerokie – zdaniem Ojca – mogą być takie postawy i takie zachowania jakie miały miejsce w Sosnowcu? Czy nie jest tak, że za każdym takim skandalicznym przypadkiem kryje się dłuższa historia niemoralnych postaw i zachowań pojedynczych księży, lub też całego określonego środowiska?
Jestem świadom, że opisywane skandale odnoszą się do zawężonego grona księży. Jak bardzo zawężonego? O tym wie pewnie jedynie sam Pan Bóg, który jako jedyny ma wgląd w każde ludzkie serce. Podwójność życia staje się dla księdza – niemal bezwiednie – źródłem zepsucia moralnego.
Od czasów, gdy media demaskują skandale księży towarzyszy mi pytanie pełne niepokoju o tolerancję dla nieprawości i dla zła w naszych wspólnotach kapłańskich, seminaryjnych, zakonnych. Gorszące i krzywdzące wiernych zachowania, trwające nieraz dziesięciolecia, były możliwe tylko dlatego, że otoczenie kapłańskie oraz przełożeni księży gorszycieli przymykali na nie oczy.
Towarzyszy mi także pytanie dlaczego przez całe lata ofiary niemoralnego zachowania księży spotykały się z ostracyzmem, były oskarżane o „niszczenie” Kościoła, odrzucane. Stosunek do ofiar skandalicznych zachowań księży jest jednym z ważniejszych kryteriów postawy prawdy i zdecydowanej woli stawienia czoła zgorszeniom.
Czy konieczny jest medialny „bicz”, by wymusić na nas poważne traktowanie każdej moralnej deprawacji, nadużyć władzy, stosowania przemocy i wielkiej nieraz ludzkiej krzywdy w naszych szeregach kapłańskich, trwającej niekiedy latami.
Ciężkie grzechy choćby jednej osoby, tolerowane i ukrywane przez innych członków wspólnoty kapłańskiej, są dla niej trucizną. Stają się też nierzadko początkiem deprawacji, a stopniowo także patologii; już nie tylko duchowej i moralnej, ale także emocjonalnej i społecznej. Bywa i tak, że patologią tą zarażają się kolejne osoby czy środowiska. Skandale, jakich bywamy świadkami, szokują nas niekiedy szczegółami, opisywanymi przez media, właśnie ze względu na swój patologiczny charakter.
Jakie mogą być motywy takiego postępowania? Świadczy to chyba o głębokim kryzysie wiary, życia duchowego i powołania kapłańskiego danej osoby czy danych osób?
To prawda. Użyte jednak przez Pana pojęcia: kryzys wiary i kryzys powołania kapłańskiego, wymagają ukonkretnienia. Bo chociaż nas kapłanów obowiązują te same przykazania, co wszystkich wiernych, to jednak my księża, przyjmując święcenia podejmujemy dodatkowe zobowiązania. Deklarujemy publicznie wobec Ludu Bożego i biskupa: miłość do Chrystusa i Kościoła; wierną służbę ludziom wzorem Jezusa Sługi; posłuszeństwo biskupowi; gorliwe sprawowanie misteriów Pańskich, a zwłaszcza Eucharystii i sakramentu pokuty; codzienną modlitwę za lud Boży oraz celibat, który wyraża się nie tylko w bezżenności, ale także w pełnej czystości seksualnej.
Aby zobowiązania te wprowadzać w codzienność kapłańską, winniśmy troszczyć się o intymną więź z Chrystusem, i codziennie od nowa stawiać Go w centrum naszego życia. Mój proboszcz z dzieciństwa, ks. Jan Ślęzak (1913-1972), dziś patron miejscowej szkoły podstawowej, jako seminarzysta pisał w czasie rekolekcji: „Kapłan musi mieć ducha ofiary, musi całego siebie poświęcić, żadnych wysiłków nie żałować. (…) Cel kapłaństwa wyznacza Chrystus, nie wolno mieć innych celów”.
I nieco dalej. „Człowiek pyszny, zwłaszcza kapłan, to «istny szatan». Taki wszystko sobie przypisuje, a to przecież świętokradztwo. Kapłan taki posunie się do największych grzechów. Na pewno nie utrzyma się w czystości. Gotów odstąpić od wiary świętej, byleby swojemu «ja» dogodzić”. Te słowa dwudziestoletniego alumna, sprzed osiemdziesięciu pięciu lat są bardzo trafną diagnozą współczesnych skandali z udziałem księży.
Jezus przestrzegał swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem” (J 10,1). Jedyną drogą i bramą do wiernego życia kapłańskiego jest Chrystus. I tylko On.
W tym kontekście chciałbym raz jeszcze wrócić do słów kard. Josepha Ratzingera wypowiedzianych w czasie Drogi Krzyżowej w Koloseum w przededniu śmierci Jana Pawła II: „Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! Jakże mało cenimy sakrament pojednania, w którym On oczekuje, by nas podnieść z naszych upadków! To wszystko jest obecne w Jego męce”.
My księża, jak wszyscy ludzie, mamy wiele słabości i grzechów, które codziennie wyznajemy, z którymi się zmagamy i za które pokutujemy. Te opisywane w skandalach do nich jednak nie należą, ich korzenie sięgają znacznie głębiej.
Jak powinni zachować się w takiej sytuacji przełożeni, a przede wszystkim biskup?
Stolica Apostolska dokładnie określa, jakie kroki – od strony prawnej – winien podjąć biskup. Odniesienie do prawa jest tu ważne. Papież Franciszek ukarał wielu biskupów na całym świecie za lekceważenie wskazań Stolicy Apostolskiej w wyciąganiu konsekwencji wobec księży winnych ciężkich nadużyć wobec wiernych, szczególnie wobec małoletnich.
Ale samo prawo nie wystarcza. Konieczne jest – w moim odczuciu – także bezpośrednie zaangażowanie przełożonego: spotkanie i rozmowa biskupa z księdzem uwikłanym w skandal, a także bezpośrednie spotkanie biskupa z ofiarami księży, choćby było krótkie i miało charakter symboliczny. Nie chodzi najpierw o czas, ale o czytelny znak szacunku, miłości i współczucia dla ofiar, wyrażony wobec całej wspólnoty diecezjalnej. To biskup swoim autorytetem, pasterską troską, miłością i pokorą może ratować zranione skandalami duchownych zaufanie wiernych do Kościoła.
Każdy nietakt księży, pracowników kurii czy tym bardziej biskupa wobec ofiar, obraca się przeciwko Kościołowi. Przełożeni nie mogą nigdy stawać po stronie księży, którzy ranili wiernych, przeciwko ofiarom, także wtedy, gdy sytuacja nie jest jeszcze do końca wyjaśniona. Należy cierpliwie czekać wstrzymując się od wszelkich zbędnych komentarzy.
Wyrażam tutaj szczególny ból wobec ofiar wykorzystania seksualnego księży ze szkodą małoletnich na małych wiejskich parafiach, gdzie wszyscy wiedzą niemal wszystko o wszystkich. Ofiary, które miały odwagę ujawnić swoją krzywdę, doświadczają nierzadko bolesnego ostracyzmu i napiętnowania zamkniętego środowiska. My kapłani, jesteśmy winni im szacunek, wsparcie i modlitwę.
Czy w ogóle w strukturach kościelnych i w kapłaństwie powinno być miejsce dla księży zachowujących się – tak jak to miało miejsce w opisywanym przypadku – w sposób gorszący i krzywdzący wiernych?
Każda sytuacja skandaliczna jest inna i wymaga osobnego rozeznania. Kiedy kapłan swoim skandalicznym zachowaniem utraci całkowicie zaufanie wiernych, wspólnoty kapłańskiej i przełożonego, zostaje zwykle zawieszony w pełnieniu kapłańskich obowiązków, a sprawa podlega badaniu, procesowi kościelnemu. Gdy mimo upomnień zachowuje się arogancko, cynicznie, przeniesienie „ad statum laicalem” wydaje się wręcz konieczne.
Ale bywa i tak, że otrzymuje odpowiedni czas na pokutę, przyjmuje ją z pokorą, podejmuje wewnętrzny wysiłek i trud nawrócenia. Przełożony widząc zmianę w postawie kapłana przywraca go do pełnienia obowiązków kapłańskich. Ponieważ w wielu diecezjach brakuje duszpasterzy, biskupi podejmują nieraz duży wysiłek, by ratować w diecezji – o ile tylko się da – każdego księdza.
W tym kontekście narzuca się pytanie: kim winien być biskup dla swoich księży? Mówi się, że „ojcem”, ale jak konkretnie „ojcostwo” to winno być realizowane, a szczególnie w sytuacjach trudnych i gorszących?
Ojcowska relacja biskupa z jego księżmi jest – w moim odczuciu – jednym z najważniejszych jego obowiązków. Ale, jak utrzymać ojcowską więź przełożonego z każdym księdzem, gdy duchowieństwo diecezji liczy kilkaset osób? Jak znaleźć na to czas pośród obowiązków administrowania diecezją, posługą sakramentalną, głoszeniem Słowa Bożego? Każdy biskup przejmując diecezję „otrzymuje w spadku” wszystkie problemy, nabrzmiałe niekiedy konflikty, żale, które narastały w ciągu długich lat. Takich sytuacji nie da się odmienić nagle, nawet przy największym wysiłku. Rola przełożonego księży – to ciężar – po ludzku rzecz biorąc – wręcz nie do udźwignięcia. Dobrze rozumiał to ks. Karol Wojtyła. Dowiedziawszy się, że został mianowany biskupem całą noc leżał krzyżem w kaplicy zakonnej.
Dawałem kiedyś rekolekcje dla księży za wschodnią granicą. To była bardzo mała diecezja, zaledwie kilkudziesięciu księży, a warunki do ich odprawienia mało komfortowe. Wszystko odbywało się w większej salce zaaranżowanej na kaplicę. Czułem panujące rozproszenie, chaos i brak klimatu. Prawdę mówiąc, bałem się tych rekolekcji. Uratował je biskup, który przez całe trzy dni, w czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu, klęczał przed Sanctissimum, tuż przy ołtarzu. Byłem wzruszony, nie tylko ja, ale także jego księża.
Wydaje mi się, że bezpośrednia szczera i serdeczna rozmowa biskupa z jego księżmi to wielki i bardzo ważny temat. Mam jednak wrażenie, że jest on jeszcze nieodkryty i mało ceniony. Podjęcie go wymaga wzajemnego zaufania, wysiłku, modlitwy i wiary z obu stron: biskupa i księży. Dobra relacja księdza z jego przełożonym daje mu poczucie bezpieczeństwa: „Nie jestem sam. W razie zagubienia, mogę szukać jego pomocy, wsparcia”.
Biskup może także wspierać kapłanów poprzez swoich delegatów. Od czasów kleryckich przyjaźniłem się z Adamem Ruckim, czeskim klerykiem a później księdzem, który po latach bycia ojcem duchownym w seminarium w Ołomuńcu, został mianowany ojcem duchownym kapłanów. Był to bardzo gorliwy, serdeczny, ciepły człowiek. Księża zapraszali go na parafię z niedzielnymi kazaniami, a on przyjeżdżał w sobotę i wieczorem po kolacji stwarzał im okazję szczerej rozmowy o ich życiu, modlitwie, zmaganiach wewnętrznych. A gdy jakiś ksiądz w diecezji przeżywał trudne chwile, jechał do niego, usiłując go wesprzeć, pocieszyć, umocnić. Pomoc kapłanom była jego pasją życia. Potrzebujemy bardzo w naszym Kościele w Polsce takich właśnie gorliwych księży, dla których pomaganie współbraciom w kapłaństwie byłoby życiową pasją.
Na koniec chciałbym powiedzieć z całą mocą, jako moje świadectwo: nie wolno nam duchownym przyjmować postawy milczenia wobec zgorszeń i skandali w Kościele, udając że nie stało się nic nadzwyczajnego. Listy przełożonych publikowane niemal natychmiast po ogłoszeniu przez media kolejnego skandalu kościelnego, są niewątpliwie ważne, ale one nie wystarczą. Konieczne jest stawanie twarzą w twarz wobec żywej wspólnoty wiernych, by z całą pokorą wyrazić żal, współczucie; o ile jest to stosowne w danej chwili, przeprosić; zachęcić do modlitwy za osoby uwikłane w skandal, za wspólnotę parafialną, diecezjalną, by pocieszyć wiernych, dodać im otuchy, odwagi i wezwać do pogłębienia więzi z Chrystusem i Kościołem, i pomóc w niełatwym dojściu do prawdy.
„Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20). Skandale z udziałem księży to grzech, który dziś – także za sprawą mediów – rozlewa się bardzo szeroko. To my Kościół, Lud Boży, mistyczne Ciało Chrystusa, jesteśmy wezwani, by tę zawstydzającą, haniebną i bolesną sytuację przemienić w czas nawrócenia i łaski. W mojej pracy rekolekcyjnej spotkałem bardzo wielu ludzi głęboko zaangażowanych religijnie, świeckich i duchownych, dla których skandale z udziałem księży nie były powodem do zgorszenia, ale zaproszeniem Jezusa, by jeszcze pełniej związać się z Nim, by wszystko czynić z miłości dla Niego i Jego Ludu.
Dziękuję za rozmowę.
Kai.pl/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
ŚWIĘTA W KOŚCIELE KATOLICKIM
fot. Piotr Tumidajski
***
W każdą niedzielę katolicy zobowiązani są do uczestniczenia we Mszy świętej oraz do powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Obowiązek ten dotyczy też kilku innych dni w ciągu roku, kiedy przypadają kościelne święta nakazane. W jakie dni przypadają kościelne święta nakazane w 2023 roku?
Obowiązek uczestniczenia w Mszy świętej oraz powstrzymania się od prac niekoniecznych w niedzielę i święta nakazane wynika z Kodeksu Prawa Kanonicznego. Część z nich, jak np. Boże Narodzenie lub Uroczystość Wszystkich Świętych mają stałą datę. Dzień, w którym obchodzone są niektóre z tych świąt, m.in. Wielkanoc, Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało) nie są związane z konkretną datą kalendarzową. Wszystkie kościelne święta nakazane w 2023 roku wypisane są poniżej.
W roku liturgicznym 2023 święta, w których
należy uczestniczyć we Mszy św.:
1 stycznia (niedziela) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
6 stycznia (piątek) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
9 kwietnia (niedziela) – Wielkanoc
21 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie
28 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)
8 czerwca (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)
15 sierpnia (wtorek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
1 listopada (środa) – Uroczystość Wszystkich Świętych
25 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)
Inne ważne święta kościelne w 2023 roku:
Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Polscy biskupi zachęcają jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii.
2 lutego (czwartek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)
20 marca (poniedziałek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
25 marca (sobota) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
10 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny
29 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła
29 czerwca (czwartek) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła
8 grudnia (piątek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
26 grudnia (wtorek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika
Adwent w 2023 roku rozpocznie się 3 grudnia.
***
Opuszczenie Mszy świętej w niedzielę bez ważnego powodu jest grzechem ciężkim.
Obowiązek święcenia Dnia Pańskiego wynika z trzeciego przykazania Dekalogu, przypominającego „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” oraz pierwszego przykazania kościelnego „W niedzielę i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych”
Kodeks Prawa Kanonicznego, który reguluje zasady życia katolików, stwierdza w kanonie 1247: „W niedzielę oraz w inne dni świąteczne nakazane wierni są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej oraz powstrzymać się od wykonywania tych prac i zajęć, które utrudniają oddawanie Bogu czci, przeżywanie radości właściwej dniowi Pańskiemu oraz korzystanie z należnego odpoczynku duchowego i fizycznego”. Uczestniczenie we Mszy św. w niedziele i święta nakazane jest zatem obowiązkiem katolika.
Ponieważ wierni potrzebują jasnych zasad wypełniania tego obowiązku, prezentujemy poniżej kilka uściśleń dotyczących niedzielnej Mszy świętej, wypracowanych na przestrzeni wieków przez Kościół katolicki i zawartych w dokumentach kościelnych, przede wszystkim Kodeksie Prawa Kanonicznego (KPK).
Kiedy opuszczenie Mszy świętej niedzielnej nie jest grzechem?
Opuszczenie Mszy nie jest grzechem, jeśli skłania ku temu ważny powód, jak np. choroba, konieczność opieki nad osobą obłożnie chorą czy niemowlęciem, kiedy jesteśmy w podróży lub przebywamy w miejscu, w którym dotarcie do kościoła jest znacznie utrudnione lub niemożliwe. Nie sposób omówić wszystkie przypadki, zostawia się to wiernym do rozważenia w sumieniu. Jeśli mimo naszego pragnienia nie możemy uczestniczyć we Mszy, to taka nieobecność nie będzie grzechem. Zawsze jednak taką sytuację powinno się rozważyć indywidualnie, „stając w prawdzie przed Bogiem”, a w razie wątpliwości skonsultować ze spowiednikiem.
Czy opuszczenie Mszy świętej niedzielnej jest grzechem ciężkim?
Zgodnie z nauczaniem Kościoła, dobrowolne nieuczestniczenie we Mszy świętej niedzielnej bez ważnego powodu jest grzechem ciężkim. Tak pisze o tym Katechizm Kościoła Katolickiego w art. 2181: „wierni zobowiązani są do uczestniczenia w Eucharystii w dni nakazane, chyba że są usprawiedliwieni dla ważnego powodu (…) lub też otrzymali dyspensę od ich własnego pasterza. Ci, którzy dobrowolnie zaniedbują ten obowiązek, popełniają grzech ciężki”.
Aby móc przystąpić do Komunii podczas następnej Mszy, wierny musi pojednać się z Chrystusem w sakramencie pokuty, czyli pójść do spowiedzi.
Czy małe dzieci oraz osoby starsze są objęte obowiązkiem niedzielnej Mszy świętej?
Zasadniczo obowiązkowi niedzielnej Mszy podlegają wszyscy ochrzczeni w Kościele katolickim, którzy ukończyli siódmy rok życia – według przepisów prawa kanonicznego dziecko uzyskuje wtedy zdolność używania rozumu (co nie znaczy, że wcześniej go w ogóle nie posiadało, jest to jedynie kategoria prawna mająca swe źródło w prawie rzymskim).
Warto dodać, że dziecko, które przystąpiło do Pierwszej Komunii świętej i korzysta z sakramentu spowiedzi czasem ma trudności w wypełnieniu tego obowiązku, kiedy we Mszy nie uczestniczą wraz z nim jego rodzice, a samo nie może pójść do kościoła bez opieki dorosłych. Dlatego trudno tu mówić o popełnieniu przez nie grzechu ciężkiego. W wielu przypadkach jest to raczej grzech rodziców niż dziecka.
Nie jest natomiast określona górna granica wieku, tak jak to jest w przypadku postu. Jeśli jednak osoba starsza jest niedołężna, schorowana i dotarcie do kościoła stanowi dla niej trudność, to jest to wystarczającym usprawiedliwieniem.
Czy można niedzielną Mszę świętą zastąpić relacją w radiu czy telewizji?
Do wypełnienia obowiązku uczestnictwa we Mszy świętej konieczny jest nie tylko duchowy, ale i fizyczny udział w zgromadzeniu eucharystycznym. Zatem nie wypełnia tego obowiązku ten, kto bierze w niej udział za pośrednictwem mediów: radia, telewizji, transmisji internetowej. Transmisje mają za zadanie pomóc tym, którzy z różnych przyczyn nie mogą fizycznie w niej uczestniczyć. Niewątpliwie przynoszą one duchowy pożytek wiernym, ponieważ niektórzy tylko w taki sposób mogą mieć jakikolwiek kontakt ze wspólnotą Kościoła.
Są też tacy, co chcą czuć się duchowo obecni w różnych sanktuariach, do których pragnęliby przyjechać, a w danej chwili nie mogą. Inni z kolei chcą mieć poczucie łączności np. z papieżem, kiedy prowadzi najpopularniejsze lub najważniejsze nabożeństwa. Jeszcze inni śledzą transmisje, żeby wysłuchać dobrych homilii, które w tym wypadku są zawsze bardzo starannie przygotowywane. I nie przeszkadza im to, że już byli na Mszy w swojej parafii albo dopiero wybierają się na nią. Powody, dla których transmisje Mszy lub nabożeństw cieszą się dużą popularnością, są rozmaite. Nic jednak nie zastąpi fizycznej obecności w kościele.
Czy można pójść w sobotę na Mszę zamiast w niedzielę?
Tak, obowiązek niedzielny można wypełnić poprzez udział we Mszy w sobotni wieczór: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (KPK, kan. 1248 §1).
Sprawowanie liturgii eucharystycznej w sobotę wieczorem jest nawiązaniem do tradycji Kościoła pierwszych wieków oraz pozostaje w związku z żydowskim sposobem mierzenia czasu. Według tradycji żydowskiej nowy dzień zaczyna się już po zachodzie słońca. Potwierdza to także obecny do dzisiaj zwyczaj rozpoczynania szabatu właśnie w piątek wieczorem. Sobotni wieczór był wybierany także przez pierwszych chrześcijan na pamiątkę zmartwychwstania Chrystusa „w pierwszy dzień po szabacie”, a w czasach prześladowań celebracja wieczorna czy nocna była podyktowana również względami bezpieczeństwa. Oczywiście Msza w niedzielę w ciągu dnia też była obecna.
Umożliwienie wypełnienia obowiązku uczestnictwa w niedzielnej Mszy już w sobotni wieczór, o czym zdecydował papież Pius XII w 1953 roku, jest zatem z jednej strony powrotem do starej tradycji Kościoła, a z drugiej odpowiedzią na pojawiające się nowe czynniki społeczne związane z przemianami w XX wieku, m.in. zwiększoną aktywnością zawodową wiernych. Wspomniana Msza w sobotę wieczór miała ułatwić wypełnienie obowiązku niedzielnego.
Czy Mszę świętą sobotnią można wybrać tylko wtedy, gdy nie możemy pójść w niedzielę?
Kanon 1248 §1 Kodeksu Prawa Kanonicznego nie podaje w tym względzie żadnych ograniczeń. Można tę Mszę wybrać ze zwykłej wygody, nie trzeba mieć żadnego ważnego powodu. Niektórzy wierni nieraz systematycznie uczestniczą w wieczornych Mszach sobotnich jako niedzielnych, podobnie jak ci, co w niedzielę zawsze przychodzą na jedną i tą samą godzinę.
Czy opuszczoną niedzielną Mszę świętą trzeba nadrobić?
Oczywiście, nie trzeba „nadrabiać” opuszczonej Mszy świętej. Choroba lub inny wyżej wymieniony ważny powód jest uzasadnionym zwolnieniem i opuszczenie niedzielnej Mszy nie powoduje wtedy grzechu ciężkiego. Zdarza się jednak, że osoby wierzące odczuwają potrzebę pójścia na Eucharystię w tygodniu w zamian za tę „opuszczoną”. Świadczy to o chrześcijańskiej gorliwości i głębokiej więzi z Chrystusem, ale nie jest obowiązkiem.
______________________________________________________________________________________________________________
Post Eucharystyczny
Spodobało się Duchowi Świętemu, aby ze względu na cześć tak wielkiego sakramentu Ciało Pańskie wchodziło do ust chrześcijanina pierwej niż inne pokarmy i dlatego obyczaj ten zachowuje się na całym świecie”. To słowa św. Augustyna sprzed półtora tysiąca lat, nad którymi warto się czasem zastanowić.
Chrystus przed wszystkimi
Wiele razy dane mi było oglądać scenę, w której cała rodzina szykowała się do wyjścia na ślub. Prasowanie, wiązanie krawatów, modelowanie fryzur, pastowanie butów, makijaż. A na ostatnią chwilę jakaś bułeczka do buzi, żeby w czasie ślubu nie zgłodnieć do wesela. I tak, przez przewartościowanie tego, co zewnętrzne, a niedowartościowanie tego, co wewnętrzne, Pan Jezus w Komunii św. nie zostaje potraktowany jak Bóg, któremu należy się szczególna cześć.
Zaryzykuję tezę, że niektóre osoby przystępujące do Ołtarza Pańskiego bardziej martwią się tym, jak zrobić przyjemność wychodzącej za mąż cioci, niż Chrystusowi. Bo, wbrew temu, co się niekiedy mówi, podczas Mszy św. ślubnej to nie państwo młodzi są najważniejsi…
Nie tylko nie-jedzenie
Prawo kościelne, mówiąc o poście eucharystycznym, mówi o jedzeniu i piciu: „Przystępujący do Najświętszej Eucharystii powinien przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii św. powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju, z wyjątkiem tylko wody i lekarstwa” (kan. 919). Nie należy jednak tracić logiki w postępowaniu wedle niego. Ktoś zgorszony opowiadał, że pewna dziewczyna siedząca w pierwszej ławce całą Mszę św. żuła gumę. Wyjęła ją z ust na czas przyjęcia Komunii św., po czym wzięła do ust nową gumę. Na własne oczy widziałem mężczyzn, którzy gasili papierosy przed wejściem do kościoła w momencie, gdy brzmiał już dzwonek na rozpoczęcie Mszy św. Pół godziny później przyjmowali Chrystusa Eucharystyczego. Wiele dziewcząt skrzywiłoby się, gdyby musiało pocałować śmierdzącego papierosami chłopaka. Pan Jezus jakoś to musi znosić… Być może w jednym i drugim przypadku osoby zachowujące się niegodnie wobec Najświętszego Sakramentu zachowały nawet post eucharystyczny. Niemniej jednak nie przyjęły postawy uniżenia wobec Boga, do której prowadzić ma ów post. Nie chodzi tu więc o bezmyślne przestrzeganie litery prawa, lecz o właściwe rozumienie sakramentu. Katechizm jasno uczy, że post jest nie tylko oznaką zewnętrzną, ale ma wzbudzać „nawrócenie serca, pokutę wewnętrzną. Bez niej czyny pokutne pozostają bezowocne i kłamliwe” (KKK 1430).
Przygotowanie spotkania
Osoba, a nie przedmiot
Wbrew temu, co można wywnioskować z początku tego artykułu, jego celem nie jest krytyka kogokolwiek, kto nie przestrzega postu eucharystycznego. Wręcz przeciwnie! Należy powiedzieć wszystkim tym, którzy go przestrzegają, że czynią dobrze, i że z tej dobroci mogą czerpać dla siebie jeszcze więcej. Bo sensem postu eucharystycznego nie jest to, „by ludzie widzieli”, lecz przybliżanie się do Boga. Pewien zakonnik zwrócił ostatnio moją uwagę na to, że przeżywanie Eucharystii przybiera niekiedy postać kultu materialnego, a nie osobowego. To nie z Chlebem, w który przemienił się Chrystus, wchodzimy w stan Komunii św., lecz z Chrystusem – czyli Osobą, która przyjęła postać Chleba. To zasadnicza różnica, która pokazuje nam, jaki jest sens postu eucharystycznego. Popatrzmy na Komunię św. jak na spotkanie podobne do spotkania ze swoim nowo poślubionym współmałżonkiem (sam Bóg używa tego porównania w Piśmie Świętym), a będziemy się starali uczynić wszystko, żeby się na to spotkanie dobrze przygotować.
Marcin Konik-Korn/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Ile można się spóźnić na Mszę św., aby była „ważna”?
fot. Karol Porwich/TygodnikNiedziela
***
Ogólna zasada jest następująca: na Mszę św. nie wolno się spóźnić. Lekkomyślne przychodzenie do kościoła po rozpoczęciu Eucharystii jest poważnym błędem. Przecież nawet w zwykłych ludzkich sprawach spóźnianie się jest nie do przyjęcia. Każdy wie, że do kina, na pociąg czy na rozmowę o pracę spóźnić się po prostu nie wolno. Punktualność jest też wyrazem szacunku dla drugiego człowieka. Nie wypada, aby ktoś na mnie czekał. A co dopiero, gdy mówimy o Mszy św., która jest spotkaniem z Bogiem. Wymaga ona największego szacunku. Dla chrześcijan to sprawa najświętsza. Dobrze obrazuje to przykład starożytnych chrześcijan z Abiteny. W czasie prześladowań zostali oni schwytani podczas niedzielnej Eucharystii. Powiedzieli wtedy oprawcom: „nie możemy żyć bez niedzieli”, co oznaczało, że nie mogą żyć bez uczestnictwa we Mszy św.
Struktura liturgii mszalnej jest tak pomyślana, że tworzy integralną całość. Nie da się ominąć jakiejś jej części. Pominięcie początku sprawia, że tracimy coś ważnego. Znak krzyża, pozdrowienie, akt pokuty, chwała, czytania – to wszystko jest bardzo ważne, wyznaczanie zatem granic, ile można się spóźnić, jest bez sensu. Co jednak, jeśli nasze spóźnienie jest niezawinione, ale spowodowane różnymi trudnościami czy okolicznościami zewnętrznymi? Powiedzmy, że ktoś w drodze na niedzielną Mszę spotkał człowieka potrzebującego natychmiastowej pomocy… Albo rodzice małego dziecka musieli zostać nieco dłużej w domu, gdyż maluch akurat wymagał, aby poświęcić mu czas. To jasne, że za takie spóźnienie człowiek nie odpowiada. Można się wtedy zastanowić, czy nie lepiej iść na kolejną Mszę św., aby móc na spokojnie w niej uczestniczyć. Jeśli to nie jest możliwe, wówczas należy wziąć udział w Eucharystii, na którą pierwotnie zmierzaliśmy. Udział w niej jest „ważny” i możemy przyjąć Komunię św.
Zamiast mówić o spóźnianiu lepiej jednak powiedzieć o odpowiednim przygotowaniu się do Mszy św. Warto więc przyjść do kościoła trochę wcześniej. Na co poświęcić ten czas? W charakterystyczny dla siebie sposób na to pytanie odpowiada papież Franciszek: „Kiedy idziemy na Mszę św., może przychodzimy 5 minut wcześniej, zaczynamy plotkować z osobą, która jest obok mnie. Ale to nie jest chwila na plotki. To czas na milczenie, aby przygotować się na dialog. Chwila skupienia się w naszym sercu, żeby przygotować się na spotkanie z Jezusem. Milczenie jest bardzo ważne”. Czas przygotowania jest zatem potrzebny, aby skupić myśli. Przede wszystkim należy sobie przypomnieć, w czym za chwilę będę uczestniczył. Jak zaznacza Ojciec święty, Msza św. to „spotkanie z Jezusem”. Będę mógł do Niego mówić i Go słuchać. W końcu będę mógł przyjąć Go do siebie, by ciągle we mnie przebywał i razem ze mną szedł przez życie. Ważne jest też wzbudzenie w sobie intencji, w jakiej chcę się modlić na tej Eucharystii. Może chcę prosić Boga o przemianę czegoś w moim życiu? A może ktoś z moich bliskich potrzebuje modlitwy? Może chcę zawierzyć Bogu to, co mnie czeka w nowym tygodniu? Intencja pomaga mi wypełnić czymś osobistym poszczególne części Eucharystii, jak Ofiarowanie czy Komunia św. Pamiętajmy zatem o dobrym przygotowaniu się do przeżywania Mszy świętej.
ks. Wojciech Biś/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
fot. screenshot – YouTube
***
Proroctwo Ratzingera. Oto jak zmieni się Kościół
Przyszłość Kościoła może wyrosnąć i wyrośnie z tych, których korzenie są głębokie i którzy żyją z czystej pełni swojej wiary. Nie wyrośnie z tych, którzy dostosowują się jedynie do mijającej chwili ani z tych, którzy tylko krytykują innych i zakładają, że sami są nieomylnymi prętami mierniczymi; nie wyrośnie z tych, którzy podejmują łatwiejszą drogę, którzy unikają pasji wiary, twierdząc, że wszystko, co stawia im wymagania, co ich uraża i zmusza ich do poświęcenia siebie jest nieprawdziwe i nieaktualne, despotyczne i legalistyczne.
Ujmując to bardziej pozytywnie: przyszłość Kościoła, po raz kolejny, jak zawsze, zostanie ukształtowana przez świętych, to znaczy przez ludzi, których umysły nie zatrzymują się na hasłach dnia, ale dociekają głębiej, którzy widzą więcej niż widzą inni, ponieważ ich życie obejmuje szerszą rzeczywistość.
Bezinteresowność, która czyni ludzi wolnymi, osiąga się jedynie poprzez cierpliwość małych codziennych aktów samozaparcia. Przez tę codzienną pasję, która sama objawia człowiekowi w ilu wymiarach jest on niewolnikiem własnego ego, przez tę codzienną pasję i tylko poprzez nią oczy człowieka powoli się otwierają. Widzi tylko na tyle, na ile przeżył i przecierpiał.
Jeśli dzisiaj prawie nie jesteśmy już w stanie uświadomić sobie Boga, to dlatego, że tak łatwo przychodzi nam uciec od samych siebie, od głębi naszego jestestwa za pomocą narkotyku takiej czy innej przyjemności. W ten sposób nasza własna głębia wewnętrzna pozostaje dla nas zamknięta. Jeśli prawdą jest, że człowiek widzi tylko sercem, to jakże jesteśmy ślepi!
Jaki to wszystko ma wpływ na problem, który rozpatrujemy? Oznacza to, że chełpliwe i głośne twierdzenia tych, którzy wieszczą Kościół bez Boga i bez wiary, to wszystko pusta paplanina. Nie potrzeba nam Kościoła, który celebruje kult działania w modlitwach politycznych. To jest zupełnie zbędne. Dlatego też on sam siebie zniszczy.
To, co pozostanie, to Kościół Jezusa Chrystusa, Kościół, który wierzy w Boga, który stał się człowiekiem i obiecuje nam życie po śmierci. Ksiądz, który nie jest nikim więcej niż pracownikiem socjalnym może być zastąpiony przez psychoterapeutę i innych specjalistów; ale ksiądz, który nie jest specjalistą, który nie stoi [z boku], obserwując grę, udzielając oficjalnych rad, ale w imię Boga stawia się do dyspozycji człowieka, który towarzyszy ludziom w ich smutkach, w ich radościach, ich nadziei i strachu, taki ksiądz na pewno będzie potrzebny w przyszłości.
Pójdźmy krok dalej. Z obecnego kryzysu wyłoni się Kościół jutra – Kościół, który stracił wiele. Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. Nie będzie już w stanie zajmować wielu budowli, które wzniósł w czasach pomyślności. Ponieważ liczba jego zwolenników maleje, więc straci wiele ze swoich przywilejów społecznych.
W przeciwieństwie do wcześniejszych czasów będzie postrzegany dużo bardziej jako dobrowolne stowarzyszenie, do którego przystępuje się tylko na podstawie samodzielnej decyzji. Jako mała wspólnota, będzie kładł dużo większy nacisk na inicjatywę swoich poszczególnych członków. Niewątpliwie odkryje nowe formy posługi kapłańskiej i będzie wyświęcał do kapłaństwa wypróbowanych chrześcijan, którzy wykonują już jakiś zawód.
W wielu mniejszych parafiach lub autonomicznych grupach społecznych opieka duszpasterska będzie zazwyczaj prowadzona w ten sposób. Obok tego niezbędna również będzie posługa kapłańska w pełnym wymiarze czasu, jak dawniej.
Ale we wszystkich tych zmianach, w których, jak można się domyślać, Kościół na nowo odnajdzie swoją istotę i pełne przekonanie, co do tego, co zawsze było w jego centrum: wiary w Trójjedynego Boga, w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, w obecność Ducha Świętego aż do końca świata. W wierze i modlitwie na nowo uzna sakramenty za formę oddawania czci Bogu, a nie za przedmiot wiedzy liturgicznej.
Kościół będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, nie wykorzystującą mandatu politycznego, nie flirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych.
Proces ten będzie tym bardziej uciążliwy, że trzeba będzie odrzucić zarówno sekciarską zaściankowość, jak i napuszoną samowolę. Można przewidzieć, że wszystko to będzie wymagało czasu. Proces będzie długi i żmudny, tak jak droga od fałszywego progresywizmu w przededniu rewolucji francuskiej – kiedy biskup mógł być uważany za błyskotliwego, jeśli wyśmiewał się z dogmatów, a nawet sugerował, że istnienie Boga wcale nie jest pewne – do odnowy w XIX wieku.
Ale kiedy minie już proces tego odsiewania, wielka moc popłynie z bardziej uduchowionego i uproszczonego Kościoła. W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Jeśli całkowicie stracą z oczu Boga, odczują całą grozę swojej nędzy. Następnie odkryją małą trzódkę wyznawców jako coś całkowicie nowego. Odkryją ją jako nadzieję, która jest im przeznaczona, odpowiedź, której zawsze potajemnie szukali.
A zatem wydaje mi się pewne, że przed Kościołem bardzo trudne czasy. Prawdziwy kryzys ledwo się zaczął. Będziemy musieli liczyć się z tym, że nastąpią straszliwe wstrząsy.
Jestem jednak równie pewny, co pozostanie na koniec: nie Kościół politycznego kultu, który już jest martwy, ale Kościół wiary. Może już nie być dominującą siłą społeczną w takim stopniu, w jakim był do niedawna; ale będzie cieszyć się świeżym rozkwitem i będzie postrzegany jako dom dla człowieka, gdzie znajdzie on życie i nadzieję wykraczającą poza śmierć.
Kościół katolicki przetrwa mimo mężczyzn i kobiet, niekoniecznie ze względu na nich. A jednak, nadal mamy do odegrania naszą rolę. Musimy modlić się i pielęgnować bezinteresowność, wyrzeczenie, wierność, pobożność sakramentalną i życie skoncentrowane na Chrystusie.
Józef Ratzinger w 1969 roku w rozgłośni Hessian Rundfunk
_____________________________________________________________________________________________________________
Zagrożenie związane z modlitwą księdza Dolindo
(fot. shutterstock.com / youtube.com/radiotvsantamaria)
***
Modlisz się słowami “Jezu, Ty się tym zajmij”? Potrzebujesz cudu lub pomocy w swoim życiu? “W tym może być też diabeł” – przed złymi owocami modlitwy ks. Dolindo ostrzega Włodzimierz Zatorski OSB.
Karol Wilczyński: Co jest najważniejsze w naszej modlitwie? Czy jest coś, czego pragnie w niej Bóg?
Włodzimierz Zatorski OSB: Spotkanie. Bóg pragnie się z nami spotkać. I, co chyba jeszcze ważniejsze, pragnie, byśmy chcieli się z Nim spotkać. My musimy być na to spotkanie otwarci.
Dlaczego?
Życie w rozumieniu biblijnym jest spotkaniem, rozgrywa się w przestrzeni spotkania, w przestrzeni miłości. Dlatego też w życiu duchowym najważniejsza jest współpraca z łaską. Sama łaska niczego w nas nie dokona, bo Bóg szanuje naszą wolność… Na siłę też nie będzie nic robił. Łaska jednak jest do zbawienia koniecznie potrzebna, bez łaski nic nie zdziałamy. Dlatego najważniejsza jest właśnie współpraca.
Jak ojciec widzi współpracę z Bogiem, skoro mówię “Jezu, Ty się tym zajmij”? Moja praca polega na tym, żeby Mu powierzyć mój problem.
Właśnie: powierzyć, nie oddać w całości. Często słyszę takie słowa: “Pomóż sobie, a Pan Bóg ci pomoże”. Takie słowa, pewnie z lekkim przegięciem, akcentują aktywność człowieka. Jest w tym jednak trochę prawdy. Pozostawienie formuły “Jezu, Ty się tym zajmij” samej sobie, pozostawia na boku tę naszą aktywność.
“No, skoro Pan Jezus się tym zajmuje, to ja już nie muszę…”
To jest postawa, której się obawiam w kontekście słów: “Jezu, Ty się tym zajmij”. Boję się, że mogą prowadzić nas do postawy bezsilności i bezczynności. A modlitwa nie może do niej prowadzić. Nie można liczyć na to, że Bóg sam nam coś załatwi.
Jak zatem mam współpracować z Panem Bogiem?
Przede wszystkim wymaga to realnego zaangażowania, autentycznej więzi. Bóg obdarował nas rozumem i wolną wolą, żebyśmy z nich korzystali. W Katechizmie Kościoła katolickiego jest napisane, że “Bóg pragnie, byśmy Go pragnęli” (KKK 2560). A żebyśmy Go pragnęli, to musimy wejść z Nim w relację i Go poznać. Musimy się zaangażować. Konkretnie zaangażować. Co to znaczy? Ogólnie to, że z modlitwą, z relacją z Panem Bogiem, związana jest pewna praktyka życiowa. Człowiek musi żyć zgodnie z przykazaniem Jezusa: przykazaniem Miłości.
Co to ma do naszej modlitwy?
Tylko wtedy, gdy żyjemy w harmonii z tym przykazaniem, możemy prawdziwie modlić się w imię Jezusa. “O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje” (J 16,23).
Trzeba pamiętać, że modlitwa w czyimś imieniu oznacza coś o wiele więcej. W Biblii “imię” to “istota”, w imieniu zawiera się cały charyzmat, powołanie. Chrystus, Syn Boży, nie bez powodu otrzymuje to imię – Jezus. Jehoszua po hebrajsku oznacza: “Jahwe zbawia”.
Używając tego imienia, przypominamy, że Jezus nie przyszedł potępiać, ale zbawiać. Syn Człowieczy “nie przyszedł, by Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20,28). Modląc się w Jego imię w sposób autentyczny, trzeba działać i żyć zgodnie z tą podstawową prawdą o zbawieniu.
Ale to nie wszystko. Jezus chce, byśmy angażowali się, podążali Jego misją zbawienia. Święty Paweł pisze, że jesteśmy “Ciałem Chrystusa” (1 Kor 12,27). To jest jedno z wielu wezwań, by zaangażować się w to dzieło, które zaczął Jezus, żyjąc na ziemi.
Dobrze, ale co mają zrobić osoby w trudnej sytuacji? Wiele ludzi nie widzi już możliwości działania. Stąd korzystają z modlitwy “Jezu, Ty się tym zajmij” – nie widzą tego, w jaki sposób mogliby odmienić swoje życie. Na przykład Artur wpadł w spiralę długów. To się przełożyło na jego życie małżeńskie i rodzinne. W chwili największej bez nadziei, “w chwili utraty chęci do życia” – jak to nazwał autor świadectwa – zwrócił się do Jezusa w tej modlitwie. Czy w takich chwilach nie jest jednak dobrze zawierzyć się Bogu w taki sposób?
OK, stał się cud. Ale trzeba zwrócić uwagę na to, że sam cud nigdy nie wystarczy. Ludzie często uważają, że cud to właściwy i pożądany “efekt” modlitwy. A to nie jest to, o co chodzi. W działaniu Boga – jak pisze św. Jan od Krzyża, mistyk – nie chodzi o objawienia czy cuda, bo w tym może być też diabeł.
Ale te cuda są często bardzo dobre!
Cóż, to trzeba za nie podziękować i skupić się na tym, co jest istotą działania Boga.
To znaczy?
Spotkanie. Skupmy się na spotkaniu z Nim. Cud może być tylko sposobem, znakiem, który nie musi być skuteczny. Wystarczy poczytać Biblię i zobaczyć, jak Panu Jezusowi “dziękowali” ci, których uzdrowił. Znamienny jest przypadek uzdrowienia dziesięciu trędowatych – poza jednym uzdrowionym z trądu Samarytaninem, obcym – nikt nie przyszedł Mu podziękować. Nie mówiąc już o tym, że gdy Jezus zaczął mieć kłopoty, zaczął się Jego proces w Jerozolimie, to nie widzimy żadnego uzdrowionego, który by Mu chciał pomóc. Gdy krzyczeli “ukrzyżuj, ukrzyżuj”, to gdzie jest cała grupa ludzi, których Pan Jezus uzdrowił? Dlaczego nie wołali “uwolnij, uwolnij”?
Oni wszyscy byli uzdrowieni, doświadczyli cudu tak jak Artur. Ja nie przeczę, że to jest cud, bo to prawdopodobnie jest łaska Boga. Ale to jest tylko znak. Pan Jezus też traktował te uzdrowienia, które zostały opisane w Ewangelii, tylko jako znak. Jako coś, co ma przemówić do człowieka, co ma prowadzić do jego przemiany. Cud nie jest realizacją więzi, relacji z Bogiem, bo nie o to w tej relacji chodzi. Cud ma sprawić, że człowiek się zaangażuje, wejdzie w dzieło zbawienia Pana Jezusa całym sobą.
To pokazuje inna historia z Ewangelii: o człowieku, który trzydzieści osiem lat był sparaliżowany i siedział koło sadzawki (J 5,1-18). I Jezus po uzdrowieniu go ostrzega: nie grzesz, żeby nie spotkało cię coś gorszego niż ten paraliż. Mężczyzna mimo to idzie i donosi faryzeuszom. Cud nic w nim nie zmienia.
Pamiętajmy, cud nie jest celem. Jest znakiem, który powinniśmy wykorzystać do wewnętrznej przemiany i do spotkania z Jezusem.
Czy uważa zatem ojciec, że to źle, jeśli modlimy się, oczekując jednocześnie cudu?
W pewnym momencie taka modlitwa zaczyna być zła, tak. Oczywiście, na pewnym poziomie modlitwa o cud może być dobra. Przecież Pan Jezus modli się w Ogrójcu: “Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich!”. Modli się o interwencję, prosi Boga, by działał. Ale od razu dodaje: “Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42). I w tym drugim zdaniu leży cały sens.
Bo co to znaczy powierzyć się Bogu? Przede wszystkim, jak uczyli mnisi – ojcowie pustyni spędzający całe życie na modlitwie i pracy – odrzucić własne wyobrażenia. To nasze myśli, marzenia, wyobrażenia są pierwszą przeszkodą w modlitwie. Zamiast powierzyć wszystko Panu Bogu, planujemy nasze życie za Niego. Tak nie można. Nie należy oczekiwać cudu, który został przez nas dokładnie określony, opisany i przedstawiony “na piśmie”. A potem mieć pretensje.
Czy w takim razie mamy zwracać się do Boga w trudnych sytuacjach? Jak to robić?
Oczywiście, że tak! Bóg jest naszym ratunkiem, naszym wyzwoleniem. I trzeba się o ten cud czasem modlić. Ale jeśli całe życie jesteśmy na tym poziomie, jeśli tylko na tym polega nasza relacja z Jezusem, to wtedy to jest problem. Bo wtedy nie tyle stoimy w miejscu, jeśli chodzi o tę więź, ale właściwie cofamy się. Prosząc cały czas tylko o cuda, idziemy w przeciwnym kierunku.
Jako dzieci Boga otrzymaliśmy od Niego bardzo dużo na pewnym etapie. Ale jeśli – jako dorośli mężczyźni – będziemy traktować naszego Rodzica jako kogoś, kto tylko daje, kogoś, od kogo należy tylko brać, to znaczy, że czegoś tu brakuje. W życiu duchowym to oznacza tragedię. Bo Bóg stawia nam wymagania, pragnie od nas wielu rzeczy. Mówi o tym Księga Syracha: “Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenie!” (Syr 2,1).
Ta sama księga mówi też “Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą, prostuj swe drogi i Jemu zaufaj!” (Syr 2,6).
Właśnie. Żeby wzrastać, pogłębiać naszą więź, Bóg chce, byśmy robili coś więcej: byli Mu wierni i prostowali swe drogi. Angażowali się.
Kiedy mówimy “Jezu, Ty się tym zajmij”, to kluczowe jest właśnie to “zajmij się”. Co ono dla nas znaczy? Czy mówiąc tę modlitwę, jesteśmy otwarci na to, że powierzam Bogu w całości swoją sprawę i całe życie? A zarazem, że jestem gotów przyjąć to, czego On tak naprawdę dla mnie chce? Że jestem otwarty na to, by współpracować z Jego łaską? Jeśli tak, to ta modlitwa jest OK.
Ale czasami nie jest OK?
Nie. Jeśli “Jezu, Ty się tym zajmij” oznacza, że powierzam Ci to w całości, ale samemu nie mam zamiaru już nic robić, nie chcę się zmieniać i nie zamierzam współpracować z Bogiem, to nie jest to dobra modlitwa. Tylko jeśli chcę ostatecznie przemienić swe serce, stanąć bliżej Boga, ta modlitwa może być autentyczna.
Czy jest jakaś inna modlitwa, którą modli się ojciec w trudnych chwilach? W czasie zwątpienia?
Tak, używam często tak zwanych aktów strzelistych na wzór Modlitwy Jezusowej. Wołam: “Jezu, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną”. Albo modlę się tak jak celnik w świątyni: “miej litość dla mnie, grzesznika!” (por. Łk 18,13). To są wezwania, które służą mi, gdy jest mi trudno.
Czy słowa “Jezu, Ty się tym zajmij” mogą być takim aktem strzelistym? Jezus w jednym z objawień mówi księdzu Dolindo o akcie “prawdziwego, ślepego i całkowitego oddania”. Wspomniał ojciec o ojcach pustyni, którzy byli prawdziwie oddani.
Różnica jest jednak zasadnicza! Proszę zauważyć, że gdy wołam do Jezusa: “Ty się tym zajmij”, to przy okazji mówię Mu, czym ma się zająć. A powinniśmy wołać jak Jezus w Ogrójcu: “Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”. A mówimy “Jezu, Ty się tym zajmij”, wiedząc, JAK On ma się tym zająć. A potem są pretensje. “Bo tak chciałem, tak się modliłem, a nie wyszło, Pan Je- zus nie wysłuchał…”.
Na czym zatem polega niewysłuchana modlitwa?
Przede wszystkim na naszych fałszywych wyobrażeniach, które budują w nas rozmaite oczekiwania względem Boga. Popatrzmy na to poprzez przykład Jezusa w Ogrójcu. W innym miejscu mówi się, że “został wysłuchany” (Hbr 5,7). Ale – po ludzku rzecz biorąc – Jezus nie został przecież wysłuchany. Bo jednak Ojciec nie zabrał tego kielicha. Tyle że z perspektywy Bożej został wysłuchany, stał się zbawieniem dla świata. I zmartwychwstał. Tego jednak nie widać z perspektywy ludzkiej. Nie widać tego, że Bóg daje według swojej miary, a nie miary oczekiwań człowieka.
I Jego miara jest zawsze inna niż ludzkie wyobrażenie.
Dlatego modlitwa “Jezu, Ty się tym zajmij” może być na pewnym poziomie, dla pewnych ludzi, całkowicie w porządku. Ale w pewnym momencie może też być przeszkodą – o ile jest związana z naszymi wyobrażeniami, o ile jest osadzona w tych naszych oczekiwaniach. A przecież nie o to chodzi. Chodzi o wypełnienie się Bożej woli.
Jak poznać wolę Boga? To nie jest proste.
Nie jest. Ale mamy jej szukać. Tutaj mamy się zaangażować.
Jak w tym świetle rozumieć zatem słowa “Jezu, Ty się tym zajmij”?
W samej tej formule nie ma mowy o woli Boga. Ale jeśli ją rozumiemy w taki sposób, że “Jezu, Ty się tym zajmij, tak jak Ty chcesz. I jeśli chcesz, bym coś zrobił, to powiedz, rządź mną, poddaję się Twojej woli”, to jest to OK. Jeśli jednak w słowach “Jezu, Ty się tym zajmij” nie ma nic więcej, to – przynajmniej po polsku – brzmi to jak zwolnienie się z odpowiedzialności. I to jest błędne.
To, że dzięki tej modlitwie zdarzają się cuda – na przykład uratowanie Artura z bankructwa – to z tego cudu nie wynika jeszcze to, że człowiek, który doświadczył tego cudu, wszedł na drogę zbawienia. To, czy on tę łaskę cudu wykorzysta do tego, by pójść za Jezusem, zależy od jego zaangażowania. Bo przecież może też postawić się w centrum wielkiego wydarzenia, pomyśleć: “Patrzcie, jaki jestem wielki, doświadczyłem takiego cudu”. To jest wtedy antyświadectwo!
Jak rozpoznać w takim razie, że modlitwa tak naprawdę, w Bożym rozumieniu, została wysłuchana?
Po owocach. A pierwszym owocem modlitwy jest pokora. Są jeszcze inne – miłość, radość, pokój, opanowanie, przebaczenie, wdzięczność… To są owoce, które wymienia św. Paweł w Liście do Galatów (5,22-23). Ale moim zdaniem najpierw jest pokora. Ona jest nie do podrobienia. “Po owocach ich poznacie” – mówi Jezus.
Owocem jest też odrzucenie wad, o których mówi św. Paweł w Liście do Kolosan (3,8). Owocem nie jest cud.
* * *
Fragment wywiadu z ojcem Włodzimierzem Zatorskim OSB pochodzi z książki “Jesteś w dobrych rękach. Poznaj prawdziwą moc modlitwy Jezu, Ty się tym zajmij ks. Dolindo”
Ojciec Włodzimierz Zatorski – benedyktyn z opactwa Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu. Do klasztoru wstąpił po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1980 roku. Twórca i wieloletni dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów, w latach 2005-2009 przeor opactwa w Tyńcu, autor licznych książek o tematyce religijnej.
Karol Wilczyński – dziennikarz DEON.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Siostra Małgorzata Borkowska OSB o modlitwie. Oto jej 10 istotnych myśli
fot. Canva
***
Czym jest modlitwa? Jak się modlić? Co jest celem modlitwy? Te pytania dotyczące tak ważnej rzeczywistości jaką jest modlitwa zadaje sobie wielu ludzi wierzących. Benedyktynka s. Małgorzata Borkowska odpowiada na te i inne rozterki w książce “Uwagi o modlitwie”.
10 istotnych myśli s. Małgorzaty Borkowskiej na temat modlitwy
1. Modlitwa musi obejmować nasze życie, nigdy nie może być całkiem nieobecna, w takiej czy innej formie musi trwać. Powoli staje się po prostu obecnością wobec Wszechobecnego; mamy już wtedy swój własny z Nim język, jak to w rodzinie, i nic nie potrzeba długo tłumaczyć, raczej tylko pokazywać i patrzeć razem.
2. Odczuwalne dary Boże to jeszcze nie sam Bóg; i że nasza droga jest drogą wiary, nie drogą widzenia. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a wierzą (J 20, 29); a nie ci, którzy żeby móc uwierzyć, usiłują najpierw dochrapać się jakiegoś widzenia.
3. Naszym celem jest nie sama czynność modlitwy, ale życie modlitwy, a więc właśnie życie według modlitwy, wyrażanie czynem tego, co Bogu mówimy słowami.
4. Bardzo trudno jest modlić się, kiedy coś nam leży na sumieniu. Chcielibyśmy to zamknąć do ciemnej komórki, odłożyć na potem – a nie da się. I bardzo dobrze, jeśli się nie da, bo to znaczy, że nasze sumienie działa i nawet jeśli nam jego głos zawadza, nie skutkują próby wyłączenia go
5. Modlitwa jest relacją, a nie pojedynczą czynnością; a nasza relacja z Bogiem powinna obejmować całe nasze życie, a już zwłaszcza stosunek do bliźnich, których nam dano jako widzialnych przedstawicieli Niewidzialnego, żebyśmy mogli okazać Mu miłość.
6. Dobrze jest ćwiczyć się w pamięci o tym, jak bardzo Bóg kocha mojego winowajcę. Wiem, że trzeba się za niego modlić; ale muszę bardzo uważać, żeby to nie była modlitwa z wysokości mojej rzekomej cnoty za jakiegoś biednego głuptasa.
7. Przypominajmy sobie przy pierwszej stacji Drogi Krzyżowej, że Chrystus jest wprawdzie Sędzią żywych i umarłych, ale jest także patronem osądzonych. I że bardzo wyraźnie ostrzegał nas: nie sądźcie!
8. Cierpliwość to drugie imię pokory. Kto się ma za coś wielkiego, nigdy cierpliwy nie będzie, bo zawsze będzie myślał, że jego wielkość nie jest dość rozpoznawana, i to w nim wywoła gniew. Pokorny natomiast nie straci pogodnej cierpliwości.
9. Ludzie poszukujący wciąż w życiu nadprzyrodzonych zjawisk kończą bardzo szybko na wmawianiu ich sobie i innym. Ale to jest nieprawda, a żadna nieprawda nie przynosi ani Bogu chwały, ani ludziom pożytku.
10. Jeśli umiemy odróżnić Boga samego, który nas kocha i wzajemnie jest naszą miłością, od darów, które są tylko przebłyskami Jego miłości, to nie będziemy robić tragedii z okresów, w których takich przebłysków nie otrzymujemy.
Wybrane fragmenty pochodzą z książki “Uwagi o modlitwie”.
***
s. Małgorzata (Anna) Borkowska OSB/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Prosta modlitwa o dobrą starość
fot. IgorVetushko – depositphotos.com
***
Jeśli zastanawiasz się, jak powinna wyglądać taka modlitwa, podrzucamy propozycję. Już teraz warto pomyśleć o starości. Wypróbuj modlitwę o dobrą starość.
Czy myślałeś kiedyś o starzeniu się i o tym, jak ty będziesz funkcjonował na starość? Jak sobie wyobrażasz wtedy swoje życie? Jaki chciałbyś być? Perspektywa starości dotyczy nas wszystkich. Warto się z nią oswajać.
Wszyscy chcieliby być młodzi, zdrowi, piękni i aktywni. I dlatego perspektywa starości z jej rzeczywistymi bądź wyobrażanymi ograniczeniami, może napawać niepokojem. Nie poddawaj się im. W chwili niepewności i lęku, kiedy będzie ci ciężko, powtarzaj słowa modlitwy św. Tomasza z Akwinu, jednego z najtęższych umysłów, jakie mamy w Kościele. Niech ta modlitwa cię prowadzi.
Jak najlepiej modlić się o dobrą starość?
Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary. Zachowaj mnie od zgubnego nawyku: mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym. Czynnym lecz nienarzucającym się. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty, Panie, wiesz, że chciałbym zachować do końca kilku przyjaciół.
Wyzwól mój umysł od niekończącego się brnięcia w szczegóły i dodaj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień – w miarę jak ich przybywa, a chęć ich wyliczania staje się z upływem lat coraz słodsza. Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich.
Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę o większą pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi. Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasem mogę się mylić. Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać. Nie chcę być święty, ale zgryźliwi starcy to jedno ze szczytowych osiągnięć szatana. Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach. Daj mi, Panie, łaskę mówienia im o tym…
Ta modlitwa umieszczona jest na tablicy nagrobnej św. Tomasza w Tuluzie.
Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Papież Franciszek o Duchu Świętym
Papież Franciszek. Fot. Depositphotos.com
***
To najbardziej tajemnicza osoba Trójcy Świętej. Co mówi o Duchu Świętym papież? Oto kilka myśli Franciszka, które prosto pokazują, co w naszym życiu robi dla nas Duch Święty.
Papież Franciszek ma dar ujmowania w prosty sposób rzeczywistości duchowej. Pokazuje, że nie jest ona odległa, ale dotyczy bardzo realnie naszego życia. Tak mówił w jednej z homilii o Duchu Świętym:
1. Duch Święty sprawia, że widzimy wszystko w nowy sposób, według spojrzenia Jezusa.
2. Istnieje Duch Święty, który mówi nam skąd wyruszyć, jaką drogę obrać i jak podążać, wskazuje nam styl „jak podążać”.
3. Duch Święty ukazuje nam punkt wyjścia życia duchowego. On, Pocieszyciel, jest duchem uzdrowienia, to Duch zmartwychwstania i może przemienić te rany, które cię palą wewnętrznie.
4. Duch Święty uzdrawia wspomnienia, stawiając na pierwszym miejscu to, co się liczy: pamięć o miłości Boga, Jego spojrzeniu na nas. W ten sposób wprowadza ład w nasze życie: uczy nas akceptować siebie, uczy nas przebaczać sobie samym.
5. Duch Święty, w obliczu rozdroży życiowych podpowiada najlepszą drogę do wzięcia. Dlatego ważne jest, aby umieć odróżnić Jego głos od głosu złego ducha. (…) Rozgoryczenie, pesymizm, smutne myśli nie pochodzą od Ducha Świętego.
opoka.org.pl/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jak rozpoznać działanie szatana?
Siedem wskazówek papieża Franciszka
Papież Franciszek/fot. Vatican/Pool/Galazka
***
Jak działa szatan? Na co trzeba uważać? Po czym poznać, że to on próbuje nas do czegoś namówić? Papież Franciszek wiele razy mówił o tym, jak działa w naszym życiu zły duch.
Warto zapamiętać wskazówki papieża: są bardzo praktyczne i pozwalają ocenić, czy nie jesteśmy właśnie wystawiani na pokusę, która zabierze nam radość i skłoni do zła.
Papież Franciszek o tym, jak rozpoznać działanie złego ducha
1. Narzekanie to język złego ducha.
2. Zło dobrze czuje się w negatywności i często wykorzystuje tę strategię: podsyca w nas niecierpliwość, skłania do robienia z siebie ofiary, wzmacnia potrzebę użalania się nad sobą.
3. Zazdrość jest drzwiami, przez które wchodzi zły duch, tak mówi Biblia: przez zawiść diabła zło weszło na świat.
4. Zły duch chce odwrócić naszą uwagę od tego, co tu i teraz, zabrać nasze myśli gdzie indziej: często przykuwa nas do przeszłości: żalów, nostalgii, do tego, czego nie dało nam życie.
5. Zły duch popycha cię, byś zawsze robił to, co lubisz i chcesz; skłania cię do przekonania, że masz prawo korzystać ze swojej wolności, jak ci się podoba. Ale potem, gdy zostajesz z pustką wewnętrzną, jest to okropne doświadczenie.
6. Głos nieprzyjaciela odwraca uwagę od teraźniejszości i chce, żebyśmy się skupiali na lękach o przyszłość i na smutkach z przeszłości. Nieprzyjaciel nie chce teraźniejszości. Przywołuje gorycze, pamięć o zaznanych krzywdach, o tym, kto nam wyrządził zło… tak wiele złych wspomnień.
7. Zło nigdy nie daje pokoju, najpierw wzbudza żądzę, a potem zostawia gorycz. Taki jest styl zła.
opoka.org.pl/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Nie potrafisz przebaczać i każdego dnia myślisz o swoich zranieniach?
Ta modlitwa przyniesie ci ukojenie
(fot. Aziz Acharki on Unsplash)
***
Myślisz, że wszystko ci się w życiu układa, ale rozsypujesz się, spotykając osobę, która cię kiedyś zraniła? A może nie potrafisz spojrzeć w lustro, bo sam siebie o coś obwiniasz? Nie czekaj, módl się tymi słowami i odzyskaj wolność:
Jakże jest wielkie, Panie, Twoje miłosierdzie i przebaczenie
dla tych, którzy na Twoje podobieństwo
są miłosierni i przebaczają swoim winowajcom!
Ty bowiem jesteś dobry i pełen przebaczenia,
pełen łaskawości dla wszystkich,
którzy Cię wzywają sercem szczerym i otwartym.
Daj nam poznać Twoje drogi, Panie,
i naucz nas chodzić Twoimi ścieżkami.
Udziel nam ze swojego Ducha miłosierdzia i przebaczenia.
Prowadź nas w prawdzie według swych pouczeń,
bo w Twoim miłosierdziu pokładamy naszą nadzieję.
Nie pamiętaj nam grzechów i win,
lecz spójrz na nas miłosiernie.
Wyzwól nas od złych myśli i uczuć.
Uwolnij nasze serce od smutku i żalu,
jaki nosimy po doznanych krzywdach i niesprawiedliwościach.
Spójrz na nasz ból i utrapienie,
jakie nam sprawia doznane zło
i przynajmniej ze względu na to cierpienie,
wybacz nam niezdolność do uwolnienia się
od uraz raniących nasze serce,
bo sami z całej siły pragniemy przebaczyć
i oczyścić nasze serca od wszelkiego zła.
Stwórz Panie w nas serce czyste i udziel pełni życia w miłości,
we wzajemnej dobroci i miłosierdziu,
jakich od Ciebie doznajemy.
Niech nasze miłosierdzie ogarnie nawet naszych nieprzyjaciół,
bo i oni są Twoimi dziećmi i naszymi braćmi.
Niech nas wszystkich ogarnie Twoje królestwo miłości i komunii. Amen.
Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Co trzecie małżeństwo rozpada się!
Czy na pewno rozumiemy przysięgę małżeńską?
fot. Agnieszka Napiórkowska/Gość Niedzielny
W małżeństwie nie ma ziemi neutralnej, jest albo błogosławiona, albo przeklęta. Co zrobić, by była błogosławiona? Ks. dr Marek Dziewiecki podpowiada w książce “Złączeni. Przysięga małżeńska czarno na białym”.
Katarzyna Widera-Podsiadło: Napisał ksiądz doktor 80 książek, ale tę określa ksiądz mianem najważniejszej?
– Ks dr Marek Dziewiecki: Tak, ta książka jest dla mnie najważniejsza ze wszystkich książek, chociaż jest kilka innych, którymi osobiście bardzo się cieszę, do których sam sięgam, zwłaszcza do powieści, bo one także mnie wzruszają.
– Rozumiem, ale pozornie wydawać by się mogło, że książka o kapłaństwie, czy wierze powinna być dla księdza najbardziej wartościową pozycją.
– Wyjaśniam: To jest książka o kapłaństwie! Otóż głównym zadaniem kapłana jest troska o małżeństwo i rodzinę. Być księdzem, to od rana do wieczora troszczyć się o małżeństwo i rodzinę, to jest duszpasterstwo w praktyce, najważniejsza jego część. Po to my, księża żyjemy w celibacie, żeby mieć czas dla małżeństw i rodzin, żeby wspierać małżeństwa i rodziny w wypełnianiu przysięgi małżeńskiej. I to należy czynić od rana do wieczora, ale nie kosztem własnej żony, czy własnych dzieci, to jest sens celibatu. Tłumaczę to księżom w czasie rekolekcji, czy spotkań formacyjnych. Tłumaczę to podczas spotkań klerykom w seminariach w Polsce: To jest nasza odpowiedzialność, jesteśmy jako kapłani świadkami składania przysięgi małżeńskiej przez narzeczonych, my tych narzeczonych mamy przygotowywać, a wcześniej mamy przygotowywać dzieci i młodzież przez lata formacji, do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Potem mamy pomagać tym, którzy już złożyli przysięgę, by ją wypełniali zarówno w części małżeńskiej, jak i rodzicielskiej. Jako księża mamy pomagać w sytuacjach kryzysowych, by z kryzysu wychodzili i jeśli są jakieś dramaty w małżeństwie, rodzinie mamy profesjonalnie działać. Małżonkowi, zwłaszcza drastycznie krzywdzonemu mamy pomagać w zrozumieniu, jak się bronić, do separacji małżeńskiej włącznie. Jeśli trzeba, duchowny ma pomaga sprawdzić, czy w ogóle małżeństwo było zawarte w ważny sposób. Dlatego my księża musimy być specjalistami w dziedzinie przysięgi małżeńskiej i jej wypełniania.
– Rodzina dzisiaj z pewnością nie domaga, kryzys jaki przechodzi obawiam się, że nie jest jeszcze największym. Będzie gorzej, bo chora rodzina nie przygotuje do dobrego małżeństwa. Trochę to tak, jak zarzucanie księżom niedoskonałości. Taki ksiądz, taki małżonek z jakiej rodziny pochodzi, w jakiej rodzinie dorastał.
– W związku z tym, nie dziwię się, że księża popełniają błędy, czy patrzą stereotypowo, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Nie ukrywam tego i to mnie boli. Niestety znaczna część księży popełnia typowe błędy. Prosty przykład: gdy przychodzi do kapłana, kobieta dręczona przez męża, oczekuje porady, a część księży mówi: „Widocznie Ci to Bóg zesłał, czy przynajmniej dopuścił taki krzyż, takie cierpienie. Złożyłaś przysięgę, to musisz być wierna tej przysiędze. Trwaj przy tym mężu nawet, jeśli Cię dręczy”. Otóż to jest całkowicie błędne rozumienie przysięgi. Oczywiście po złożeniu przysięgi małżeńskiej mamy już na zawsze kochać małżonka, ale mądrze. Jeżeli małżonek okazuje nam miłość, wypełnia przysięgę, to mamy go wspierać, dziękować, podziwiać. Natomiast jeżeli błądzi, mamy upominać, tak jak to powiedział Jezus, mówiąc, że jeśli Twój brat lub siostra (tym bardziej żona, czy mąż) błądzi, upomnij go. Przecież nie da się tego już wyraźniej powiedzieć. Jeżeli małżonek nas krzywdzi, to mamy święte prawo do obrony, do separacji małżeńskiej włącznie, do zbadania, czy w ogóle małżeństwo było zawarte ważnie. Nikt nie ma prawa mnie krzywdzić, a już zwłaszcza ten, kto mi przysięgał, że będzie mnie kochał, że będzie mi wierny, że będzie wobec mnie uczciwy. Czasem same kobiety mówią: „Nie mam prawa się bronić przed mężem, który stał się krzywdzicielem, nawet jeśli mnie drastycznie krzywdzi, bo przecież ślubowałam mężowi miłość w dobrej i złej doli”. Wtedy wyjaśniam: „Znam na pamięć przysięgę małżeńską i w związku z tym wiem, co Pani mąż ślubował. Proszę zauważyć, że mąż nie ślubował, iż bierze sobie Panią za żonę i ślubuje, że będzie Panią dręczył, lecz, że będę Panią kochał, że będzie wierny i uczciwy”. Jeśli pojawiają się dramaty, zła dola, cierpienia, to one mogą przyjść jedynie z zewnątrz. Jeśli ktoś nas krzywdzi z zewnątrz, czy współmałżonka dotyka np. bezrobocie i on bardzo cierpi, to żona powinna go wspierać. Natomiast jeśli ból, cierpienie, krzywda są dziełem męża, to żona ma tylko jedną możliwość, mądrze kochać, bronić się przed tym mężem, który stał się krzywdzicielem, bo krzywdząc, łamie on przysięgę małżeńską, a przecież nie ma prawa tego robić. Obrona może prowadzić do separacji włącznie. Separacja zaś oznacza miłość na odległość, a nie wycofanie miłości. Kocham Cię nadal mężu, żono, ale ponieważ na razie łamiesz przysięgę brutalnie i stajesz się krzywdzicielem, to na razie kocham Cię na odległość, bo z bliska nie mogę, bo mnie dręczysz. A jeśli się pozwalam dręczyć, to Ci pomagam stawać się coraz większym dręczycielem i ułatwiam Ci wchodzenie na drogę do piekła. To nie byłaby zatem mądra miłość, lecz naiwność. Właśnie po to jest ta książka, żeby bardzo precyzyjnie słowo, po słowie przeanalizować to, co małżonkowie sobie nawzajem ślubują, bo wtedy narzeczeni, lepiej przygotowani wejdą w związek małżeński, a ci, co przysięgę już mają za sobą, zrozumieją lepiej, z czego mają siebie i współmałżonka rozliczać.
– Pisze Ksiądz doktor, że szczęśliwe małżeństwo w XXI wieku jest możliwe. Skąd więc tyle skrajnie nieszczęśliwych, a w konsekwencji rozpadających się małżeństw?
– Małżonkowie zaczynają być nieszczęśliwi wtedy, gdy jedno z nich lub obydwoje przestają wypełniać przysięgę małżeństwo choćby w jednym punkcie. Proszę sobie wyobrazić, że większość małżonków nie ma pojęcia, kiedy zaczyna się kryzys małżeński, kiedy mąż czy żona zaczyna łamać przysięgę małżeńską. To jedno z moich ukochanych pytań, zwłaszcza wobec mężczyzn, choć oczywiście to pytanie kieruję również do żon, Panowie mają zwykle większe trudności z udzieleniem prawidłowej odpowiedzi. Gdy pytam mężczyzn o to, kiedy mąż zaczyna łamać przysięgę małżeńską, to w większości przypadków panowie mówią, że wtedy, gdy mąż okłamuje żonę, kiedy ją uderza, kiedy ją zdradza, czy kiedy wpada w uzależnienia i ją w ten sposób dręczy. Wtedy mówię: „Panowie, nie pytam, kiedy mąż staje się bandytą, kiedy powinien iść do więzienia. Pytam, kiedy zaczyna łamać przysięgę małżeńską? Czy rozumiecie słowo „zaczyna?” Wtedy wielu mężczyzn ma problemy z odpowiedzią. Wówczas podkreślam, że mąż, czy żona zaczyna łamać przysięgę małżeńską w dniu, w którym przestaje okazywać miłość. Nie musi zatem wprost krzywdzić, nie musi bić, zdradzać, poniżać, okłamywać. Wystarczy, że nie okazuje miłości. A co to znaczy, okazywać miłość? Od obudzenia się do zaśnięcia być obecnym, okazywać ofiarność, czułość. To są te trzy formy podstawowe okazywania miłości, których uczymy się od Jezusa: by być obecnym, ofiarnym, czułym od świtu do nocy. Tak ma to wyglądać w małżeństwie, ale także my kapłani mamy na te trzy sposoby okazywać miłość. Podkreślę: obecność, ofiarność, czułość, a szczytem czułości jest cierpliwość. Jeżeli na przykład mąż nie okazuje od rana do wieczora miłości w tych trzech wymiarach, bo ma za mało czasu, czy wobec żony nie jest ofiarny, czuły i cierpliwy, to łamie przysięgę. Wówczas żona zaczyna być nieszczęśliwa. Podobnie jeśli żona nie okazuje miłości mężowi, to ona zaczyna łamać przysięgę. W książce mocno podkreślam ten wątek. Jest tam kilkadziesiąt stron na temat słów ślubuję Ci miłość, bo miłość jest rozstrzygająca. Kto naprawdę kocha, ten jest obecny, ofiarny, czuły, Im lepiej małżonkowie rozumieją, do czego się zobowiązali, tym mają większą szansę to realizować. Ta książka pomaga zatem małżonkom w kryzysie szybko zdiagnozować, gdzie jest problem i w związku z tym, jak najszybciej wyjść z tego kryzysu. Gdy małżonkowie się poniżają, gdy wchodzą w uzależnienia, w olbrzymie konflikty, to widzą, że są w kryzysie. Do tego nie potrzeba mojej książki, żeby zrobić z diagnozę w rodzinie, gdy kryzys zaszedł bardzo daleko i cierpienie stało się nieznośne. Moja książka pomaga zrobić wczesną diagnozę, czyli dostrzec kryzys w jego początkowej fazie, bo wtedy jest największą szansa na szybki powrót do szczęśliwego małżeństwa.
– Czytałam tę książkę najpierw z zachwytem, z każda stroną upewniając się bardziej, że trzeba podsunąć ją dorastającym synom, ale w pewnym momencie przeraziłam się, że rozbierając tak dalece na części przysięgę małżeńską, tłumacząc skalę odpowiedzialności i poświęcenia w małżeństwie w dzisiejszych czasach można zniechęcić do wchodzenia w związek sakramentalny. Nie miał ksiądz takich obaw?
– Też myślałem o tym i dlatego bezpośrednio nastolatkom, zwłaszcza chłopakom, którzy jeszcze nie są zakochani, na razie nie dawałbym tej książki, natomiast jako rodzic, czy duszpasterz powinienem wyjaśniać, jakie cechy powinien mieć człowiek, który ślubuje miłość, czym jest miłość, wierność, uczciwość. Zobowiązania małżeńskie faktycznie są tak ogromne, że człowiek, który nie zaczyna kochać, może się tych zobowiązań wystraszyć. Jeśli nastolatek spotka kogoś, kim się zachwyci, zauroczy tak, że będzie chciał dorastać do tej miłości, jeśli wejdzie w fazę wielkiego zakochania, to wówczas ta książka będzie pomagać mobilizować się i dorastać do wielkiej miłości. To jest ten czas, gdy lektura tej książki nie zniechęci, lecz zdopinguje do pracy nad własnym charakterem.
– Pisze Ksiądz, że małżeństwo to najkrótsza i najradosniejsza droga do raju. Jak powiedzieć to młodemu człowiekowi, który skwituje np. „ale wy się ciągle kłócicie, to ma niewiele wspólnego z rajem?”
– I wtedy odpowiedź dojrzałych rodziców jest następująca: „Synu, my nie mówimy Ci, żeby nas naśladować, lecz mówimy Ci, jak powinno wyglądać małżeństwo według pomysłu Boga. Nawet jeśli sami w pełni tego Bożego pomysłu nie realizujemy, to chcemy Ci pomóc, żebyś Ty ten pomysł Boga realizował, bo Ciebie kochany i nie mamy nic przeciwko temu, żebyś synu czy córko był czy była szczęśliwsza niż my. Z naszego życia wyciągaj wnioski. Tam, gdzie widzisz dobro, czerp z niego, a tam, gdzie my, rodzice, błądzimy jako małżonkowie, to ucz się wyciągać wnioski i nie powtarzaj naszych błędów. I nie wmawiaj sobie, że nie jest możliwe szczęśliwe, radosne małżeństwo.
– Zna ksiądz takie?
– Wspomniałem na początku naszej rozmowy, że czasami sam sięgam do moich książek, zwłaszcza do powieści. Dodam dla niewtajemniczonych, że wszystkie moje powieści wynikają z zachwytu jakąś konkretną rodziną, którą w życiu spotkałem. Żadnej powieści bym nie napisał, gdybym nie zachwycił się konkretnym małżeństwem i rodziną. Zawsze, kiedy pomyślałem, że warto by o tej rodzinie napisać powieść, to był właśnie efekt zachwytu. Takie właśnie święte rodziny naprawdę istnieją.
– Jak wyglądają?
– Chcę po pierwsze powiedzieć. że to nie są rodziny, w których są aniołowie. Gdy anioł kocha, to mnie bardzo nie wzrusza, natomiast gdy człowiek kocha, sam poraniony nieraz w okresie dzieciństwa czy dorastania, albo zmagający się z jakimiś osobistymi słabościami, to jak się nie wzruszać. Gdy widzę taką rodzinę, w której naprawdę bliscy kochają siebie nawzajem mocno, ofiarnie i czule, gdy potrafią przeprosić, kiedy choćby niechcący, choćby w drobiazgu zranią tą drugą osobę, gdy widzę rodzinę, w której każdy kocha każdego to jak się nie wzruszyć? Oczywiście warunkiem jest to, że we wszystkich tych rodzinach jest bardzo silna więź z Bogiem, bo tylko Bóg może uczyć miłości. On jest miłością, a my jesteśmy tylko uczniami miłości, której uczymy się od mistrza, od samego Boga. Dlatego więź z Bogiem to pierwszy warunek kawałka nieba na ziemi w małżeństwie i rodzinie. Po drugie, warunkiem szczęścia jest to, że każdy z małżonków i rodziców, a potem każde z dzieci stawia sobie twarde wymagania. Nikomu nie jest łatwo kochać. Czasem ktoś mówi, że jest bardzo poraniony, więc nie ma szans tak czule, serdecznie i wytrwale kochać. Wtedy pytam, czy wie, kto jest najbardziej w historii poraniony i skrzywdzony? Gdy słyszę, że to Jezus, wtedy pytam: a kto najbardziej nas kocha? Gdy ktoś słusznie odpowiada, że Jezus, wtedy podpowiadam: idź i czyń podobnie. Tylko ludzie poranieni potrafią ogromnie, ofiarnie kochać, bo oni wiedzą, co znaczy brak miłości. Jeżeli jestem blisko Boga, jeżeli sobie stawiam wysokie wymagania, to nawet jeśli mam trudną historię, nawet jeżeli sam siebie raniłem, jak syn marnotrawny, to mogę być wspaniałym małżonkiem, wspaniałym rodzicem, wspaniałym synem, córką i mogę budować kawałek nieba na ziemi.
– Dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję również! Na koniec pragnę powtórzyć, że szczęśliwie małżeństwo jest możliwe, a moja książka „Złączeni. Przysięga małżeńska czarno na białym” może w tym pomóc każdemu małżonkowi i rodzicowi oraz wszystkim tym, którzy przygotowują się do założenia szczęśliwej rodziny.
z księdzem dr Markiem Dziewieckim psychologiem, wykładowca i rekolekcjonista na antenie radia eM. rozmawiała Katarzyna Widera – Podsiadło.
______________________________________________________________________________________________________________
Nie ma większej miłości
fot. Archidiecezja Przemyska
*****
W niedzielę 10 września Roku Pańskiego 2023 we wsi Markowej Kościół beatyfikował Rodzinę Ulmów, która za pomoc Żydom podczas II wojny światowej zapłaciła najwyższą cenę.
Pierwszy raz w historii Kościoła do godności błogosławionych zostaje wyniesiona cała rodzina.
***
Kard. Semeraro w Markowej:
Sercem beatyfikacji Ulmów jest miłość
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Sercem dzisiejszej uroczystości jest miłość oraz otwarta na bliźniego postawa rodziny Józefa i Wiktorii – powiedział kard. Marcello Semeraro podczas uroczystości beatyfikacyjnej rodziny Ulmów w Markowej na Podkarpaciu. W uroczystości uczestniczy około 30 tysięcy wiernych. Wraz z prefektem Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych Mszę św. celebruje ponad 100 biskupów z kraju i zagranicy. Obecny jest prezydent RP Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki oraz m.in. naczelny rabin Polski Michael Schudrich.
Kard. Semearo powiedział w homilii, że wyjątkowość dzisiejszej uroczystości polega na wyniesieniu na ołtarzu całej rodziny. Wspomniał też o najmłodszym dziecku Józefa i Wiktorii Ulmów, które, jak zaznaczył, przychodziło na świat w chwilach męczeńskiej śmierci matki. „Ten niewinny głos chce wstrząsnąć sumieniem społeczeństwa, w którym szerzą się aborcja, eutanazja i pogarda dla życia” – zaakcentował kard. Semeraro.
Odnosząc się do odczytanej podczas Mszy św. przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, kard. Semeraro zaznaczył, że Józef i Wiktoria Ulmowie poświęcili szczególną uwagę temu fragmentowi Ewangelii według św. Łukasza, podkreślając na czerwono tytuł rodzinnej Biblii i umieszczając przy nim swoją adnotację „Tak”.
Hierarcha powiedział, że to miłość bliźniego jest sercem dzisiejszej uroczystości. Dlatego, jak dodał, byłoby błędem gdyby ta uroczystość posłużyła jedynie przywoływaniu na myśl terroru oprawców, nad którymi ciąży już osąd historii.
„Chcemy natomiast, aby dzisiejszy dzień był dniem radości, ponieważ słowa Ewangelii spisane na papierze stały się dla nas przeżywaną rzeczywistością, która jaśnieje w chrześcijańskim świadectwie małżonków Ulmów i w męczeństwie nowych błogosławionych” – powiedział kard. Semeraro.
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Gość z Watykanu przypomniał, że w raz z Ulmami zamordowano ośmioro Żydów, których przyjęli pod swój dach. „Ten gest Józefa i Wiktorii był wyrazem posłuszeństwa przykazaniu Bożemu. Było to ‘tak’ dla woli Bożej” – wskazał. Za ten gest miłosierdzia małżeństwo Ulmów wraz z dziećmi zapłaciło najwyższą cenę męczeństwa, ofiarując siebie w imię miłości bliźniego.
Najmłodsze z beatyfikowanych dzisiaj dzieci „przychodziło na świat w chwilach męczeńskiej śmierci matki” – powiedział prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych. – Szczególna wymowa dzisiejszej beatyfikacji polega także na tym, że do chwały ołtarzy zostaje wyniesiona cała rodzina, połączona nie tylko więzami krwi, ale także wspólnym świadectwem danym Chrystusowi aż do ofiary własnego życia – powiedział kard. Semeraro.
Zdaniem hierarchy wspólnym wątkiem, łączącym liczne aspekty życia i męczeństwa rodziny Ulmów jest ich otwarta postawa. Owoc ich świadectwa niesie zaś ze sobą liczne przesłania. „Nowi Błogosławieni uczą nas przede wszystkim przyjmowania Słowa Bożego i codziennego dążenia do pełnienia woli Bożej” – powiedział kard. Semeraro.
Zwrócił następnie uwagę, że Ulmowie żyli w świętości nie tylko małżeńskiej ale także rodzinnej i można odnieść do nich starożytną definicję św. Jana Chryzostoma, który mówił o domu jako o małym Kościele. „W świadectwie i męczeństwie Ulmów i ich dzieci odkrywamy na nowo wielkość rodziny, miejsca życia, miłości i płodności” – podkreślił kaznodzieja. Przywołał przy tym słowa św. Jana Pawła II skierowane do rodzin w 1994 roku: „W Kościele i w społeczeństwie nadeszła teraz epoka rodziny, która jest powołana do odegrania pierwszoplanowej roli w dziele nowej ewangelizacji”.
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
W męczeństwie nowych Błogosławionych szczególnie sugestywną rolę odgrywa maleńkie dziecko, która Wiktoria nosiła w swoim łonie, a które, choć nie miało imienia, dzisiaj nazywamy Błogosławionym – zwrócił uwagę watykański hierarcha. To małe, niewinne, dziecko wyśpiewuje chwałę Bogu. „Ten niewinny głos chce wstrząsnąć sumieniem społeczeństwa, w którym szerzą się aborcja, eutanazja i pogarda dla życia, postrzeganego jak ciężar a nie dar” – zaakcentował kard. Semeraro.
Świadectwo Józefa i Wiktorii uczy także otwartości na innych, zwłaszcza najbardziej potrzebujących – wskazał hierarcha dodając, że „otwartość jest wyrazem braterstwa”. W tym kontekście serdecznie pozdrowił obecnych na uroczystości przedstawicieli wspólnoty żydowskiej. „To zjednoczenie rodzin żydowskich i rodziny katolickiej w tym samym męczeństwie zawiera bardzo głęboki sens oraz rzuca najpiękniejsze światło na przyjaźń żydowsko-chrześcijańską, zarówno na płaszczyźnie ludzkiej jak i religijnej” – stwierdził kard. Semeraro.
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Hierarcha zwrócił uwagę, że nienawiść prześladowców do Żydów była, w samej swej istocie, nienawiścią do Boga Przymierza, Starego i tego Nowego, we krwi Chrystusa. „Moglibyśmy dzisiaj powiedzieć, że konkretnością swojego gestu rodzina Ulmów, jak również inni ludzie dobrej woli, którzy pomagali Żydom, antycypowali nauczanie Soboru Watykańskiego II, św. Pawłą VI a także św. Jana Pawła II, przyjmując w swoim życiu postawę kogoś, kto burzy mury i obejmuje z braterską miłością” – stwierdził kard. Semeraro.
Kardynał prefekt podkreślił, że także dziś przyjęcie bliźniego stało się pilnym zadaniem, biorąc pod uwagę przemoc i zniszczenia spowodowane wojną. Nawiązując do rosyjskiej inwazji na Ukrainę hierarcha przypomniał, że wielka liczba uchodźców zapukała do drzwi Polski w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Jak zaznaczył, pomoc Polaków nabrała niezwykłych rozmiarów i wielkiego znaczenia.
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
„Niech wstawiennictwo nowych Błogosławionych i ich świadectwo ewangelicznej miłości zachęca wszystkich ludzi dobrej woli, aby stali się tymi którzy ‘wprowadzają pokój” (Mt 5,9), otwierając drzwi i angażując się na rzecz bliźniego, przybywającego ze swoim cierpieniem fizycznym i moralnym podejmując trud pomocy w jego oddaleniu od własnego domu i bliskich, ofiarując lekarstwo na rany, które są wynikiem odrzucenia lub niezrozumienia” – zaapelował hierarcha.
Kard. Semeraro zachęcił też wszystkich, by świadectwo męczeńskiej śmierci rodziny Ulmów wzbudziło szczere pragnienie odważnego życia wiarą i jej wyznawania.
„Błogosławieni Józefie i Wiktorio, wraz z waszymi córkami i synami: Stanisławą, Barbarą, Władysławem, Franciszkiem, Antonim, Marią oraz najmłodszym przychodzącym na świat w chwili męczeńskiej śmierci matki, módlcie się za nami wszystkimi” – zakończył swoją homilię kard. Marcello Semeraro.
***
Tekst homilii wygłoszonej przez kard. Marcello Semeraro:
Beatyfikacja Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci
Markowa (Polska) – 10 września 2023
1. Przed chwilą wysłuchaliśmy słów Jezusa na zakończenie przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: «Idź, i ty czyń podobnie» (Łk 10, 37). Wiadomo, że Józef i Wiktoria Ulmowie poświęcili szczególną uwagę temu fragmentowi Ewangelii św. Łukasza, podkreślając na czerwono tytuł na rodzinnej Biblii i umieszczając przy nim swoją adnotację «Tak».
Jak napisał św. Jan Paweł II, przypowieść o człowieku, który wpadł na zbójców, opowiada o cierpieniu zdolnym «wyzwalać w człowieku miłość, ów właśnie bezinteresowny dar z własnego „ja” na rzecz innych ludzi» [Jan Paweł II, „Salvifici doloris”, 29]. Ta miłość jest sercem naszej dzisiejszej uroczystości. Byłoby błędem, gdyby dzień beatyfikacji rodziny Ulmów posłużył jedynie przywołaniu na myśl terroru i okrucieństw dokonanych przez ich oprawców, nad którymi ciąży już osąd historii. Chcemy natomiast, aby dzisiejszy dzień był dniem radości, ponieważ słowa Ewangelii spisane na papierze stały się dla nas przeżywaną rzeczywistością, która jaśnieje w chrześcijańskim świadectwie małżonków Ulmów i w męczeństwie nowych Błogosławionych.
W 1942 roku Józef i Wiktoria Ulmowie otworzyli drzwi swojego domu i przyjęli ośmioro Żydów prześladowanych przez niemiecki reżim nazistowski. Dzisiaj, wraz z nowymi Błogosławionymi, pragniemy również przypomnieć ich imiona. Byli to: Saul Goldman z synami Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem oraz Gołda Grünfeld i Lea Didner z małą córką Reszlą. Ten gest Józefa i Wiktorii był wyrazem posłuszeństwa przykazaniu Bożemu. Było to «tak» dla woli Bożej. Ich dom stał się tą gospodą, w której był goszczony i doświadczył opieki pogardzany, odrzucony i śmiertelnie ranny człowiek. Dzięki temu mógł on dalej żyć. W rzeczywistości, bez opiekuńczej troski, człowiek zawodzi: troska jest bardzo ważną częścią człowieczeństwa, bowiem czyni istnienie właśnie ludzkim.
Za ten gest gościnności i troski – jednym słowem: miłosierdzia wypływający ze szczerej wiary, małżeństwo Ulmów wraz z dziećmi zapłacili najwyższą cenę męczeństwa: ich życie było cenną monetą, którą przypieczętowali bezinteresowność całkowitego daru z siebie samego w imię miłości.
2. Aby w pełni zrozumieć heroiczną decyzję Józefa i Wiktorii, należy przyjrzeć się duchowej drodze, jaką przebyli do tego momentu. Poczynając od ich charakterów: Józef uczciwy, pracowity i chętny do niesienia pomocy ludziom; Wiktoria serdeczna, łagodna, wrażliwa na potrzeby innych. A następnie ich nieustanny wzrost w miłości Pana Boga i bliźniego, pomiędzy działalnością parafii a wiejskim życiem w Markowej. Również i my nie możemy nie odczuć ujmującej mocy ich chrześcijańskiego świadectwa, które przekazali swoim dzieciom: ośmioletniemu Stanisławowi, siedmioletniej Barbarze, sześcioletniemu Władysławowi, czteroletniemu Franciszkowi, trzyletniemu Antoniemu i dwuletniej Marii, a nawet najmłodszemu dziecku, które przychodziło na świat w chwilach męczeńskiej śmierci matki. Szczególna wymowa dzisiejszej beatyfikacji polega także na tym, że do chwały ołtarzy zostaje wyniesiona cała rodzina, połączona nie tylko więzami krwi, ale także wspólnym świadectwem danym Chrystusowi aż do ofiary własnego życia.
3. Temat postawy otwartej narzuca się jako wspólny wątek, który łączy liczne aspekty życia i męczeństwa rodziny Ulmów. Znajdujemy w nim roztaczające się przed nami bogactwo przesłań, które dzisiaj pragniemy zebrać jako owoc ich świadectwa.
Nowi Błogosławieni uczą nas przede wszystkim przyjmowania Słowa Bożego i codziennego dążenia do pełnienia woli Bożej. Ulmowie jako rodzina słuchali tego Słowa Bożego w niedzielnej liturgii, a następnie kontynuowali jego medytację w domu, co widać w czytanej i podkreślanej przez nich Biblii. Jak już wspomniałem, bardzo znaczące jest słowo «tak» odręcznie napisane przy przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, a także podkreślenie zdania, w którym Jezus wzywa do miłowania nawet własnych nieprzyjaciół (Mt 5, 46). W ten sposób wysłuchane Słowo Pana, dzień po dniu kształtowało ich odważny program życia.
Doskonale zadziałała w nich uświęcająca łaska Chrztu, Eucharystii i innych sakramentów, wśród których jasno ukazuje się piękno i wielkość sakramentu Małżeństwa. Dlatego żyli w świętości nie tylko małżeńskiej, ale również rodzinnej. Może mieć zastosowanie do nich starożytna definicja św. Jana Chryzostoma, który mówił o domu jako o «έkkλŋoía μixρà», małym Kościele [Jan Chryzostom, „Kazanie na List do Efezjan” 20, 6; PG 62, 143]; podobnie jak Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele nazwie go «Ecclesia domestica», «Kościołem domowym» [SOBÓR WATYKAŃSKI II, „Lumen Gentium”, 11], któremu Pan Bóg udzielił wszystkich darów swojej łaski do tego stopnia, że uczynił go znakiem i wcieleniem całego Ludu Bożego.
Dom Ulmów stał się miejscem «świętości z sąsiedztwa», jak nazywa to Papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Gaudete et exsultate o powołaniu do świętości w świecie współczesnym, kiedy pisze: «Lubię dostrzegać świętość w cierpliwym ludzie Bożym: w rodzicach, którzy z wielką miłością pomagają dorastać swoim dzieciom, w mężczyznach i kobietach pracujących, by zarobić na chleb…. W tej wytrwałości, aby iść naprzód, dzień po dniu, widzę świętość Kościoła walczącego. Jest to często ,,świętość z sąsiedztwa”, świętość osób, które żyją blisko nas i są odblaskiem obecności Boga, albo, by użyć innego wyrażenia, są „klasą średnią świętości”» [Franciszek, „Gaudete et exsultate”, 7].
W świadectwie i męczeństwie Ulmów i ich dzieci odkrywamy na nowo wielkość rodziny, miejsca życia, miłości i płodności. Odkrywamy na nowo wielkość misji, jaką Stwórca powierzył małżonkom i powtarzamy słowa św. Jana Pawła II, które skierował do rodzin w 1994 roku: <Jan Paweł II, „Przemówienie podczas światowego spotkania z rodzinami”, 8 październik 1994].
W męczeństwie nowych Błogosławionych szczególnie sugestywną rolę odgrywa maleńkie dziecko, które Wiktoria nosiła w swoim łonie, przychodzące na świat w bolesnych chwilach rzezi matki. Chociaż nie miało ono jeszcze imienia, dzisiaj nazywamy je Błogosławionym. Ta beatyfikacja ma bardziej aktualne przesłanie niż kiedykolwiek: chociaż nigdy nie wypowiedziało żadnego słowa, dzisiaj to małe niewinne dziecko, które razem z aniołami i świętymi w raju wyśpiewuje chwałę Bogu w Trójcy Jedynemu, tutaj na ziemi woła do współczesnego świata, aby przyjął, kochał i chronił życie od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci, zwłaszcza życie bezbronnych i zepchniętych na margines. Ten jego niewinny głos chce wstrząsnąć sumieniem społeczeństwa, w którym szerzą się aborcja, eutanazja i pogarda dla życia, postrzeganego jako ciężar a nie dar. Dlatego rodzina Ulmów zachęca nas do reagowania na tę «kulturę odrzucenia», którą potępia Papież Franciszek, kiedy mówi: «Odrzucamy nadzieję: nadzieję dzieci, które przynoszą nam życie pozwalające nam iść naprzód, i nadzieję tkwiącą w korzeniach, które mają osoby starsze. (…) To nie jest problem takiego czy innego prawa, to jest problem odrzucenia» [Franciszek, „Przemówienie podczas Plenarnego Zebrania Papieskiej Akademii Życia”, 29 wrzesień 2021].
Wreszcie świadectwo Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci uczy nas otwartości na innych, zwłaszcza tych najbardziej potrzebujących. Nawiązując do przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, św. Hieronim napisał: «Musimy przyjąć brata i bliźniego, a nawet wszystkich ludzi każdej rasy, ponieważ mamy tylko jednego Ojca» [Hieronim, „Komentarz do Księgi Zachariasza”, VII, 8; PL 25, 1462]. Otwartość jest wyrazem braterstwa.
Dlatego pragnę pozdrowić ze szczególną serdecznością obecnych dzisiaj na tej uroczystości beatyfikacyjnej przedstawicieli wspólnoty żydowskiej. Ich udział jest nie tylko wyrazem szlachetnych uczuć wdzięczności za to, czego dokonali nowi Błogosławieni, gdy w Europie – a zwłaszcza tutaj, w Polsce, szalała rozpętana przez niemieckich okupantów furia skierowana wobec narodu żydowskiego, co nazwano «ostatecznym rozwiązaniem». To zjednoczenie rodzin żydowskich i rodziny katolickiej w tym samym męczeństwie zawiera bardzo głęboki sens oraz rzuca najpiękniejsze światło na przyjaźń żydowsko-chrześcijańską, zarówno na płaszczyźnie ludzkiej jak i religijnej. Rzeczywiście, nienawiść prześladowców do Żydów była, w samej swej istocie, nienawiścią do Boga Przymierza, Starego i tego Nowego, we krwi Chrystusa. Moglibyśmy dzisiaj powiedzieć, że konkretnością swojego gestu rodzina Ulmów, jak również inni ludzie dobrej woli, którzy pomagali Żydom, antycypowali nauczanie Soboru Watykańskiego II, św. Pawła VI a także św. Jana Pawła II, przyjmując w swoim życiu postawę kogoś, kto burzy mury i obejmuje z braterską miłością.
Co więcej, przyjęcie bliźniego stało się pilnym zadaniem, biorąc pod uwagę przemoc i zniszczenia spowodowane wojną. Trwająca od 18 miesięcy rosyjska inwazja na Ukrainę zmusiła do ucieczki wielką liczbę uchodźców, którzy pukali do drzwi Polski w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. W tym trudnym czasie różne instytucje rządowe i samorządowe oraz tysiące ludzi z prostych rodzin spontanicznie otwierali drzwi swoich domów na przyjęcie tych, którzy musieli uciekać.
Z wyjątkowym podziwem i szczególną wdzięcznością myślimy o wielu inicjatywach realizowanych przez Caritas Archidiecezji Przemyskiej, jak również i o tych propagowanych w całej Polsce. Powszechne zaangażowanie działaczy oraz wolontariuszy w akcje radzenia sobie z kryzysem humanitarnym nabrało niezwykłych rozmiarów i wielkiego znaczenia. Niestety, podobne sytuacje powtarzają się również w innych częściach świata i powodują, iż rzesze uchodźców szukają słusznego przyjęcia u innych. Niech wstawiennictwo nowych Błogosławionych i ich świadectwo ewangelicznej miłości zachęcą wszystkich ludzi dobrej woli, aby stali się tymi, którzy «wprowadzają pokój» (Mt 5, 9), otwierając drzwi i angażując się na rzecz bliźniego, przybywającego ze swoim cierpieniem fizycznym i moralnym, podejmując trud pomocy w jego oddaleniu od własnego domu i bliskich, ofiarując lekarstwo na rany, które są wynikiem odrzucenia lub niezrozumienia. Już na długo przed wybuchem tej wojny Papież Franciszek mówił: «W obliczu cierpienia tak wielu ludzi, wycieńczonych przez głód, przemoc i krzywdy, nie możemy pozostawać widzami. Ignorowanie cierpienia człowieka co to oznacza? Oznacza ignorowanie Boga! Jeżeli nie podejdę do tego mężczyzny, do tej kobiety, do tego dziecka, do tego starca czy tej staruszki, którzy cierpią, nie zbliżę się do Boga» [Franciszek, „Audiencja generalna”, 27 kwiecień 2016].
4. Drodzy bracia i siostry, «Męczennik – pisał św. Jan Paweł II – jest najbardziej autentycznym świadkiem prawdy o życiu. Wie, że dzięki spotkaniu z Jezusem Chrystusem znalazł prawdę o własnym życiu, i tej pewności nikt ani nic nie zdoła mu odebrać. Ani cierpienie, ani śmierć zadana przemocą nie skłonią go do odstąpienia od prawdy, którą odkrył, spotykając Chrystusa. Oto dlaczego po dziś dzień świadectwo męczenników nie przestaje fascynować, znajduje uznanie, przyciąga uwagę i pobudza do naśladowania» [Jan Paweł II, „Fides et ratio”, 32]. Dzisiejsza celebracja jest zwieńczeniem nieprzerwanej opinii świętości i męczeństwa, jaką Kościół na Podkarpaciu, a szerzej, całej Polski, zachował i potrafił pielęgnować. Jest to jednak także wyraz słusznej pamięci i serdecznej wdzięczności w stosunku do wielu waszych rodaków, którzy w tamtych czasach, świadomi ryzyka, na jakie się narażali, udzielali schronienia Żydom, płacąc za ten wybór życiem. Niech w każdym z nas dzisiaj tutaj obecnym świadectwo męczeńskiej śmierci rodziny Ulmów wzbudzi szczere pragnienie odważnego życia wiarą i jej wyznawania.
5. Rodzina Ulmów dołącza dziś do szlachetnego i bogatego grona synów i córek narodu polskiego, którzy w wiekach dawnych, ale też i we współczesnym czasie zostali wyniesieni do chwały ołtarzy jako Święci i Błogosławieni. Świadectwo ich życia jest przykładem i wzorem do naśladowania. Są nam też ofiarowani jako orędownicy u Pana Boga, abyśmy mogli powierzać im naszą codzienność, nasze nadzieje, radości, potrzeby i zmartwienia. Najświętszej Maryi Pannie, Królowej Polski, Świętym i Błogosławionym tego narodu, a od dziś wszyscy razem, publicznie, rodzinie Ulmów, zawierzamy gorącą modlitwę za rodzinę ludzką i o pokój w bliskiej Ukrainie.
Błogosławieni Józefie i Wiktorio, wraz z waszymi córkami i synami: Stanisławą, Barbarą, Władysławem, Franciszkiem, Antonim, Marią oraz najmłodszym przychodzącym na świat w chwili męczeńskiej śmierci matki, módlcie się za nami wszystkimi!
Marcello Kard. Semeraro Prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych
***
Wiktoria Ulma z dziećmi/Zbiory krewnych rodziny Ulmów
*****
RODZINA ULMÓW BEATYFIKOWANA
Józef Ulma, Wiktoria Ulma i ich dzieci: Stanisława (8 lat), Barbara (6 lat), Władysław (5 lat), Franciszek (4 lata), Antoni (3 lata), Maria (1 rok) oraz siódme dziecko (nienarodzone) zostali zamordowani przez Niemców za ukrywanie Żydów 24 marca 1944. Byli rolnikami – prowadzili kilkuhektarowe gospodarstwo w Markowej, wsi na Podkarpaciu, położonej ok. 10 km od Łańcuta. Ich egzekucja stała się symbolem martyrologii Polaków mordowanych za niesienie pomocy Żydom. Zginęli wraz z ukrywanymi: Saulem Goldmanem, jego czterema synami (nieznanymi z imienia), dwiema córkami, Leą (Laycą) Didner z córką o nieznanym imieniu i Genią (Gołdą) Grünfeld. Dziś w miejscowości znajduje się Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów.
______________________________________________________________
Zapłacili życiem
Rodzina Ulmów/Muzeum Polaków Ratujących Żydów
***
Choć ich namawiano, wręcz zmuszano do „pozbycia się kłopotu”, ktoś inny doniósł. Zginęli razem z ukrywanymi żydowskimi lokatorami. Dziś Rodzina Ulmów zostaje wyniesiona do chwały ołtarzy.
W nocy 24 marca 1944 r. do ich domu zapukali Niemcy. Najpierw zamordowali ukrywanych Żydów, a potem całą Rodzinę Ulmów, w tym Wiktorię, która była w stanie błogosławionym, i dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze 1,5 roku. Ulmowie stali się symbolem tych wszystkich rodzin, które w czasie wojny ryzykując życie, ukrywali Żydów.
Ulmowie stali się symbolem tych wszystkich rodzin, które w czasie wojny ryzykując śmierć, ukrywali Żydów.
Męczeńska śmierć
Pamięć ma to do siebie, że wraca do miejsc i zdarzeń, dlatego są wspomnienia i refleksje. 76. rocznica egzekucji w Markowej, tragiczna śmierć Rodziny Ulmów i przechowywanych przez nich Żydów to okazja, by powrócić do wydarzenia, ale by spojrzeć na nie w nieco innym świetle. Wspomnienie życia im nie przywróci. Nie zmieni ani nie osądzi niemieckich oprawców. Zostaje więc chwila zadumy nad Rodziną, która kandyduje do chwały ołtarzy.
„Ażeby z tej śmierci wyrosło dobro tak, jak z Krzyża Zmartwychwstanie” – słowa, które wypowiedział św. Jan Paweł II w Warszawie przy grobie bł. ks. Jerzego Popiełuszki – spróbujmy odnieść do Sług Bożych. Tragedia Golgoty okazała się zwycięstwem Jezusa w przestrzeni śmierci, grzechu i szatana. Męczeńska śmierć bł. Kapłana też niesie ważne przesłanie – „zło dobrem zwyciężaj”, więc podobnie jest albo będzie z Rodziną Ulmów.
Prawda o śmierci jest wspólna ludziom. Każdy, kto się urodził – umrzeć musi. Nie każda śmierć człowieka jest tragiczna; Jezus umarł na krzyżu, ks. Jerzy został porwany i umęczony, zdradzeni Ulmowie zginęli o świcie od kul niemieckich żandarmów. Krzyż Chrystusa okazał się bramą nowego życia, śmierć kapelana Solidarności – przebudzeniem i zjednoczeniem Polaków, a szczególnie ludzi świata pracy. Wobec powyższego rodzi się pytanie: jak patrzeć i jak oceniać śmierć Rodziny, która zginęła tylko dlatego, że mino surowego zakazu niemieckiego okupanta, jednak pomagała Żydom? Czy mogła się uratować? Mogła! Ale za jaką cenę? Musiałaby wypędzić lub zdradzić ośmioro przyjętych pod swój dach Żydów.
Osadzeni w Ewangelii
Codzienność Józefa i Wiktorii Ulmów była mocno osadzona w Ewangelii. Często są nazywani imieniem Samarytanie z Markowej, gdyż w odnalezionym egzemplarzu Nowego Testamentu, którym się posługiwali, przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie mieli podkreśloną na czerwono, a obok dopisano ołówkiem: „TAK!”. Jeśli więc ze śmierci Rodziny Ulmów ma wyrastać jakieś dobro, to musi ona być mocno złączona z Ewangelią. Pan Jezus dla zobrazowania sprawy często używał przypowieści albo wykorzystywał konkretną sytuację, kiedy nauczał.
W kontekście Jezusowego pytania, Rodzinę Ulmów można by porównać do ubogiej wdowy, która wrzuciła do skarbony dwa pieniążki, całe swoje utrzymanie. Ulmowie należeli do ubogich tej ziemi. Niewielki kawałek roli wykorzystywali na własne utrzymanie i pomoc innym. Chętnie dzielili się zarówno wiedzą, jak i dobrami materialnymi, a ofiarując Żydom miejsce w swoim domu, oddali ten przysłowiowy ostatni grosz, bo za niedługo przyszła śmierć. Jeśli Pan Jezus pochwalił gest ubogiej wdowy, to z pewnością cenniejszym okazał się dar życia Rodziny Ulmów: „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Ulmowie po prostu i zwyczajnie wpisali się w te ewangeliczne słowa.
Patroni tej ziemi
Znamiennym rysem Samarytan z Markowej jest prosta codzienność i skromne, najbardziej podstawowe potrzeby materialne, zaspakajane pracą rąk własnych. Ubogi dom, proste meble, zwykłe i niewyszukane rzeczy, są niczym ewangeliczne ziarnko gorczycy, co wrzucone w glebę wyrasta krzewem, w którym gnieżdżą się ptaki. Skromna, uboga Rodzina z Podkarpacia przez te 76 lat od śmierci urosła do takiej miary wielkości, że patronuje instytucjom i dziełom tej ziemi! Słudzy Boży zajmują należne im miejsce w przestrzeni publicznej. Ich sława rozchodzi się daleko poza granice rodzinnej miejscowości. Niemal każdego dnia do miejsca ich spoczynku przybywają pielgrzymi indywidualnie lub grupowo. Muzeum nazwane imieniem Rodziny Ulmów głosi chwałę polskich bohaterów, którzy nie bacząc na niebezpieczeństwo utraty życia, pomagali Żydom, skazanym jako naród na eksterminację. Nadto przekaz medialny wzbogaca świat informacji o historię życia i śmierci Rodziny Ulmów. Przesłanie Ulmów wzmacniają książki, filmy, reportaże, piosenki audycje radiowe oraz sympozja, koncerty i różne spotkania. Czyli „po całej ziemi ich głos się rozchodzi”.
Powołani do świętości
Jest jeszcze inna, również ewangeliczna i nader piękna karta Sług Bożych, to rodzina i liczne potomstwo! Słowa Pana Jezusa: „kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje”, Ulmowie zrealizowali po wielekroć. Przez dziewięć lat małżeństwa przyjęli kolejno sześcioro dzieci, a siódme było w drodze. Rodzicielska miłość i szacunek dla życia jest bodaj najcenniejszym klejnotem zrealizowanego wiernie chrześcijańskiego powołania do świętości. I choć tragiczna śmierć odebrała im życie, to w pamięci pokoleń pozostał obraz ich miłości, „która jest więzią doskonałości”, ale jest ona również przejawem tej mądrości, która z Boga początek bierze. „Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju” – mówi autor Księgi Mądrości (3. 1n), stwierdzając, że „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka”.
Tak więc Rodzina Ulmów widziana przez pryzmat Ewangelii odsłania przed współczesnym pokoleniem swoje najgłębsze tajemnice i piękną kartę prostego życia opartego na dobrych wartościach i trwałych zasadach. Mija tyle lat od śmierci, a oni wciąż żyją w pamięci i dziełach sobie poświęconych.
…..
Maria Szulikowska/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Kardynał Semeraro przed beatyfikacją Rodziny Ulmów:
Dziecko urodziło się w chwili męczeństwa matki
fot. YouTube/Ryngraf TV
***
Dziecko, z którym Wiktoria Ulma była w zaawansowanej ciąży, urodziło się w chwili męczeństwa matki – głosi wydana we wtorek nota podpisana przez kardynała Marcello Semeraro. Zatem, jak dodaje prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, zostało ono dołączone do grona dzieci – męczenników. W męczeństwie rodziców otrzymało ono bowiem chrzest krwi.
10 września w Markowej odbędzie się beatyfikacja dziewięcioosobowej Rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów, zamordowanej przez Niemców za ukrywanie Żydów.
Publikujemy treść noty ogłoszonej przez Kongregację:
„W odniesieniu do informacji rozpowszechnionych ostatnio w niektórych organach prasowych w odniesieniu do męczeństwa rodziny Ulmów, których obrzęd beatyfikacji będzie sprawowany 10 września 2023 roku w Markowej w Polsce, Dykasteria Spraw Kanonizacyjnych określa, że:
W chwili zabójstwa, pani Wiktorii Ulma była w zaawansowanej ciąży siódmego dziecka.
Dziecko to urodziło się w chwili męczeństwa matki.
Zatem zostało ono dołączone do grona dzieci – męczenników. W męczeństwie rodziców otrzymało ono bowiem chrzest krwi”.
Notę podpisali: Prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych Marcello kardynał Semeraro oraz sekretarz tego urzędu, arcybiskup Fabio Fabene.
KAI/Pch24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
“Tu się złożyło mnóstwo nieoczekiwanych okoliczności”.
Tak się ujawniała historia rodziny Ulmów
Ulmowie. Zdjęcie ze zbiorów krewnych rodziny Ulmów. Źródło: rodzinaulmow.ipn.gov.pl
***
– Pamiątki po Ulmach czekały ułożone w pudełkach przez 60 lat. Po 2004 roku na ich grób zaczęły przyjeżdżać bardzo liczne wycieczki izraelskie. Tu się złożyło mnóstwo nieoczekiwanych okoliczności, które ułatwiły rozszerzenie wiedzy o tej historii – mówi dr Mateusz Szpytma, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej i krewny rodziny Ulmów.
W wywiadzie udzielonym KAI historyk przyznaje: – To jest dla mnie coś, co się wymyka ludzkim kategoriom. Widzę w tym rękę wyższą.
Paweł Bugira (KAI): Proszę na początek powiedzieć o pokrewieństwie, jakie łączy Pana z rodziną Ulmów.
Dr Mateusz Szpytma: Moja babcia była siostrą Wiktorii Ulmy, a Wiktoria była mamą chrzestną mojego taty. Moja babcia z Wiktorią się bardzo lubiły, pomagały sobie w czasie wojny. Moja babcia była troszkę bardziej majętna, więc dzieliła się tym, co miała i nieraz mój tata zanosił różne rzeczy Ulmom, podobnego wsparcia udzielała im również pozostała część jej rodziny i rodziny Józefa. Pamiętam, że w latach 80. XX wieku nieraz bywaliśmy w domu, w którym się wychowała Wiktoria. Odwiedzaliśmy tam krewnych, czyli rodzeństwo i szwagrów Wiktorii, oczywiście już wtedy nieżyjącej.
Jest Pan spokrewniony z rodziną Ulmów, pochodzi Pan z Markowej, ale nie od razu zaczął Pan zgłębiać ich historię.
– Mimo że ta historia była obecna w mojej rodzinie, to tak naprawdę zacząłem się nią interesować na wiosnę 2003 roku, czyli dokładnie 20 lat temu. Impulsem była dla mnie informacja, którą usłyszałem na Mszy św., że Kościół katolicki rozważa wszczęcie procesu beatyfikacyjnego rodziny Ulmów. Uświadomiłem sobie jaki skarb, jakich bohaterów mam w swojej rodzinnej miejscowości i w swojej rodzinie. Ponieważ z wykształcenia jestem historykiem i już wtedy byłem pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej, uznałem za swoją powinność zgłębić tę wiedzę. Pomyślałem, że powinien powstać trwały znak poświęcony rodzinie Ulmów i ukrywaniu przez nich Żydów w postaci pomnika. Z tym pomysłem zwróciłem się do Towarzystwa Przyjaciół Markowej, do wójta gminy Markowa i do księdza proboszcza. W każdym z tych trzech miejsc spotkałem się z przychylnym podejściem. Stanąłem na czele komitetu budowy tego pomnika, który powstał ze składek mieszkańców wsi. Tu nie było dotacji żadnej instytucji państwowej. Został on odsłonięty 24 marca 2004 roku.
Również na wiosnę 2003 roku uświadomiłem sobie, że tak naprawdę to nie ma publikacji o rodzinie Ulmów, jedynie w monografii wsi Markowa pojawia się nota biograficzna o Józefie Ulmie. Postanowiłem, że powstaniu pomnika będzie towarzyszył również artykuł naukowy, zgłębiający tę historię.
Pomnik i artykuł nie zamknęły jednak tematu, a dopiero tak naprawdę go otworzyły.
– Myślałem, że na tym poprzestanę, ale impulsem do dalszego działania były uroczystości 60. rocznicy mordu na rodzinie Ulmów. Ta historia niezwykle mocno zainteresowała media, także poprzez to, że na odsłonięciu tego pomnika pojawił się Abraham Izaak Segal, który przeżył w Markowej ostatni etap Holokaustu. Tenże Abraham Izaak rozpropagował tę historię w Izraelu. Pomagała w tym jego synowa, która jest wicedyrektorką szkoły i organizowała wyjazdy do Polski, w tym do Markowej. A to wszystko było ułatwione poprzez fakt, że Ulmowie od 1995 roku byli uznani za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, więc nikt w Izraelu nie miał wątpliwości, że sprawa jest wiarygodna. I właśnie po 2004 roku zaczęły przyjeżdżać bardzo liczne wycieczki izraelskie pod ten pomnik i na grób rodziny Ulmów.
Jednocześnie przeżycia związane z tą historią i zainteresowanie medialne skłoniły społeczność Markowej do tego, aby dwa lata później nadać szkole podstawowej i gimnazjum imię Rodziny Ulmów. Wówczas, w 2006 roku, pojawili się przedstawiciele władz państwowych, których dwa lata wcześniej nie było: minister kultury i dziedzictwa narodowego, przyjechał ambasador Izraela w Polsce. I tak ta wiedza zaczęła się rozpowszechniać. Równocześnie wspierany przez śp. Janusza Kurtykę, prezesa IPN, napisałem dwie różne książki o rodzinie Ulmów: jedną po polsku, a drugą po angielsku.
Od 7 lat w Markowej funkcjonuje Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej, które przybrało imię Rodziny Ulmów. W jej powstanie miał Pan wkład organizacyjny i merytoryczny. To pierwsza tego typu placówka. Na czym się Pan wzorował, jak powstawała wizja tego obiektu?
– Widząc liczne wycieczki z Izraela do Markowej – a było to około 5000 odwiedzających rocznie – stwierdziłem, że warto stworzyć muzeum, które będzie poświęcone ich historii. Zbiegło się to z wydaniem przez oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie książki prof. Elżbiety Rączy o ratowaniu Żydów na Podkarpaciu. Wtedy zmodyfikowałem ten pomysł, żeby to muzeum było poświęcone wszystkim Polakom ratującym Żydów na Podkarpaciu, a nosiło imię Rodziny Ulmów. Nad koncepcją scenariusza wystawy stałej muzeum pracowałem właśnie z panią profesor Rączy. Ostatecznie, niedługo przed otwarciem placówki, zapadła decyzja, że będzie ona gromadzić historie z całego kraju, co kilka lat później zaskutkowało m.in. nową koncepcją sadu pamięci, w którym wymieniono nazwy wszystkich miejscowości, w których ratowano Żydów.
Na początku pomysł utworzenia muzeum wydawał się kompletnie nierealny, ale spotkałem na swojej drodze Bogdana Romaniuka, radnego sejmiku województwa podkarpackiego i ówczesnego prezesa Stowarzyszenia Szczęśliwy Dom im. Wiktorii i Józefa Ulmów. Bogdan przekonał do tego pomysłu zarząd województwa podkarpackiego, a następnie cały sejmik. Inwestycję, przy przychylności również ówczesnego wiceministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Tomasza Merty, zlecono Muzeum-Zamek w Łańcucie. No i powolutku, w pewnych bólach, to muzeum zaczęło powstawać. Kluczowy, ostatni etap budowy oraz otwarcie to już efekt przychylności wielu instytucji i osób. Warto tu wspomnieć, że mogłem liczyć na każdego z kolejnych Prezesów IPN, ale bez ogromnej przychylności nowego Marszałka Województwa, którym w 2013 roku został Władysław Ortyl, realizacja byłaby bardzo trudna.
Pana zasługi w promocję rodziny Ulmów, upowszechnianie i upamiętnienie ich życia, są ogromne. Brał Pan udział w konferencjach i wystawach poświęconych Ulmom w kraju i za granicą. Dziś każdy bez problemu może znaleźć o nich przynajmniej podstawowe informacje. Ale jak było przed 20 laty? Czy łatwo było znaleźć odpowiednie, wiarygodne materiały?
– Dwadzieścia lat temu o rodzinie Ulmów prawie nikt nic nie wiedział poza miejscowością, w której żyli, oraz poza urzędnikami Yad Vashem, zajmującymi się przyznaniem im medalu w 1995 r. Wszystko było do zbadania. W przypadku rodziny Ulmów niesamowite jest to, że mamy niezwykle dobrze zachowaną dokumentację w porównaniu do innych Polaków, którzy ratowali Żydów. Józef Ulma pasjonował się fotografią i zachowało się około 800 zdjęć jego autorstwa, w tym wiele, które wykonał swojej rodzinie. Zachowało się również mnóstwo dokumentów. Rodzina Józefa, niezwykle poważnie podchodząca do historii swojego rodu, te wszystkie rzeczy zachowała. Nic nie zostało zmarnowane – wszystkie pamiątki, dokumenty po Józefie Ulmie były w szafach albo na strychu w pudłach. Czekały na swój czas i na swojego historyka. Trafiło akurat na mnie, choć przecież mógł się tym przez 60 lat zainteresować ktoś inny.
Jako osoba wywodząca się z tej wsi miałem ułatwiony kontakt z mieszkańcami; znali moich rodziców, moich dziadków, ufali mi, dzielili się wiedzą, dokumentami, zdjęciami. Nie miałem najmniejszych problemów z pozyskiwaniem wiedzy. Jednocześnie miałem też profesjonalny warsztat potwierdzony studiami magisterskimi i doktorskimi.
Ponadto byłem bliskim współpracownikiem śp. Janusza Kurtyki, który w 2005 roku został prezesem Instytutu Pamięci Narodowej i wziął mnie z sobą do Warszawy. Byłem tam jego asystentem i zastępcą szefa jego biura. To wszystko ułatwiało mi działalność, bo gdybym był wolnym strzelcem, to niewiele bym zrobił, bardzo trudno byłoby się przebić z tą wiedzą. Tu się złożyło mnóstwo nieoczekiwanych okoliczności, które ułatwiły rozszerzenie wiedzy o tej historii. Poznałem też Żydów, którzy ukrywali się w Markowej u innych rodzin i którzy też pomogli w rozpropagowaniu wiedzy o rodzinie Ulmów i innych Polakach ratujących Żydów. Warto bowiem dodać, że w swoich badaniach nie ograniczyłem się tylko sensu stricte do zbadania historii Ulmów. Chciałem poznać również historię Holokaustu w mojej wsi i losy każdego z Żydów tu zamieszkałych. W dużej mierze mi się to udało. Odkryłem także kilku Żydów, nieznanych wcześniej opinii publicznej, którzy przeżyli dzięki Polakom w Markowej. Teraz wiemy, że było ich co najmniej 21. Udało się również uratować wiedzę o wielu polskich domach, w których uzyskali pomoc.
Jak widać każdy święty ma swój czas i Pan Bóg wybrał ten czas i Pana, aby tę historię upowszechniać.
– Jednocześnie ksiądz arcybiskup Józef Michalik, który z ówczesnym proboszczem śp. ks. Stanisławem Leją zainicjował proces beatyfikacyjny rodziny Ulmów, został przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Uczestniczył w prawie każdej rocznicy ich śmierci, a jego głos bardzo często wybrzmiewał w mediach. Jego homilie o heroicznej postawie Ulmów miały niezwykłe znaczenie w rozwoju kultu prywatnego, ale też zainteresowania społeczeństwa tą historią.
Na beatyfikację „Samarytan z Markowej” ma Pan wyjątkowe spojrzenie, bo z potrójnej perspektywy: jako krewny, jako człowiek wierzący i jako historyk.
– No i jako mieszkaniec tej samej wsi, bo przeżyłem w Markowej 20 lat swojego życia. Wszyscy moi przodkowie, prawdopodobnie od XIV wieku, a na pewno od XVIII wieku, są związani z tą wsią.
Jak Pan odbiera to, co się wokół tej rodziny już wydarzyło i co się nadal dzieje?
– Nigdy nie myślałem, że będzie tak głośno o tej historii. To jest dla mnie coś, co się wymyka takiemu podejściu ludzkiemu. Widzę w tym rękę wyższą. Dla mnie osobiście – pod każdym względem – jako członka rodziny, mieszkańca, historyka, to wielka radość i również rodzaj satysfakcji, że mogłem w pewnym stopniu się do tego dołożyć poprzez ustalenie wielu faktów i rozpropagowanie wiedzy. Przecież 20 lat temu byłbym rad, gdyby powstała jakakolwiek wystawa o rodzinie Ulmów i została pokazana w Markowej, a nie licząc wystawy stałej w Muzeum Ulmów, wystawa IPN „Samarytanie z Markowej” objechała kilkadziesiąt krajów na sześciu kontynentach!
Pozostańmy jeszcze przy perspektywie historycznej. Swego czasu o relacjach polsko-żydowskich często się mówiło przez pryzmat Jedwabnego, co jest oczywiście obrazem bardzo niepełnym. Historia Ulmów, ale i innych rodzin z Markowej i z całej Polski, prezentowana w Muzeum Polaków Ratujących Żydów pokazuje zupełnie inne relacje.
– W historii rodziny Ulmów skupiają się jak w soczewce różne sytuacje z czasów II wojny światowej. Mamy nie tylko bohaterstwo, ale również podłość, donos, jednocześnie mamy reakcję Polskiego Państwa Podziemnego, bo jest wykonany wyrok śmierci na tym prawdopodobnym donosicielu, mającym na sumieniu gorliwą współpracę z okupantem. Mamy różne zachowania wobec Żydów: i pozytywne, i negatywne – i to nie tylko takie, które były wymuszone groźbami przez okupanta. Musimy pamiętać, że tacy ludzie jak Ulmowie wiele ryzykowali i nie możemy mieć do nikogo pretensji, że nie narażał swojego życia. A przecież zginęło około tysiąca Polaków za ratowanie Żydów. Musimy wiedzieć o tym, że w Polsce – w odróżnieniu od okupowanej Europy Zachodniej – groziła śmierć za pomaganie Żydom.
I Niemcy nie mieli skrupułów, żeby te wyroki wykonywać, czego przykładem są nasi słudzy Boży. Ulmowie nie byli majętną rodziną, ale przyjęli pod swój dach aż ośmioro potrzebujących. Co więcej, nie wzięli za to żadnych pieniędzy, co udowodniono nie tylko w procesie beatyfikacyjnym, ale i w postępowaniu prowadzonym przez Instytut Yad Vashem i nadaniu im medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Postawa tej rodziny, ale i wielu innych zwyczajnie zadziwia.
– Znamy też inne rodziny polskie, które zginęły za pomoc Żydom, choćby rodziny Kowalskich, Baranków, czy Książków spod Miechowa. Wpływ na decyzję Kościoła katolickiego o procesie beatyfikacyjnym, a następnie o beatyfikacji rodziny Ulmów miał nie tylko ich heroizm i to, że ratowali Żydów, ale także ich całe życie, to jakimi ludźmi byli przed wojną, jakimi byli obywatelami i chrześcijanami. Ulmowie są dzisiaj – nie tylko w naszym kraju – symbolem tych wszystkich Polaków, którzy za pomoc Żydom zostali zamordowani.
Oprócz aspektu religijnego, beatyfikacja rodziny Ulmów ma bardzo ważny wymiar historyczny i wizerunkowy dla Polski.
– Oczywiście, bo poprzez wyniesienie do chwały ołtarzy rodziny Ulmów pokazujemy nie tylko jej historię, ale innych Polaków, którzy ratowali Żydów. Pokazujemy jak straszne były warunki, że terror dotykał nie tylko Żydów, wobec których był najokrutniejszy, ale także Polaków. Przypominamy, że za pomoc Żydom groziła kara śmierci, była ona wykonywana i Niemcy często nie mieli litości nawet dla małych dzieci, ani – jak w tym przypadku – dla kobiety, która była w zaawansowanej ciąży. Ta historia pokazuje więc dramat Polski pod okupacją niemiecką i wielki heroizm tych, którzy odważyli się sprzeciwić tak okrutnej okupacji.
Co wiemy o oprawcach rodziny Ulmów?
– Całkiem sporo. Wiemy, że było pięciu żandarmów niemieckich, którzy do pomocy wzięli sobie granatowych policjantów. Jeden z nich został osądzony: Josef Kokot w 1958 roku został skazany na karę śmierci, zamienioną później na dożywocie. Zmarł w polskim więzieniu w 1980 roku. Osobiście zastrzelił on kilkoro dzieci. Wiemy też bardzo dużo o Eilercie Diekenie, który dowodził tą operacją. To był człowiek bezwzględny, który przez cały okres funkcjonowania posterunku żandarmerii niemieckiej w Łańcucie od 1 stycznia 1941 roku aż do lipca 1944 roku był jego dowódcą. To właśnie on wydał decyzję o rozstrzelaniu nie tylko Żydów, czy Józefa, ale również dzieci. Wiemy, że po wojnie był policjantem w Esens i do swojej śmierci w 1960 roku był poważanym obywatelem. O tym świadczy chociażby korespondencja, którą prowadziliśmy z jego córką. Myślała, że pytamy o ojca po to, aby go upamiętnić w muzeum. Była przekonana, że to był człowiek, który pomagał Ulmom w czasie II wojny światowej. Widzimy tutaj potężną skalę niewiedzy na temat okupacji niemieckiej, na temat tego, co czynili poszczególni funkcjonariusze państwa niemieckiego na okupowanych obszarach.
Wiemy również, że prawdopodobny donosiciel, granatowy policjant Włodzimierz Leś też był podczas egzekucji na Ulmach i że z wyroku Polskiego Państwa Podziemnego został rozstrzelany 10 września 1944 roku w Łańcucie.
Na ile pewne jest, że donosicielem był właśnie Włodzimierz Leś?
– Wysoce prawdopodobne, ale gdy chodzi o oskarżanie kogoś o spowodowanie śmierci, to trzeba być ostrożnym po wielekroć bardziej, niż gdyby się mówiło o czymś, co zbrodnią nie było.
Największe zdumienie i smutek budzi śmierć dzieci i to nie tylko Ulmów, bo zginęło również dziecko żydowskie.
– Owszem, w 8-osobowej grupie Żydów ukrywanej przez Ulmów była Lea Didner z małą córką o imieniu Reszla. To część tragedii tej historii.
A mamy wiedzę czy ktokolwiek z oprawców miał choćby chwilę zawahania, oporu przed zamordowaniem dzieci? Czy wszyscy wykonywali wyrok bez mrugnięcia okiem?
– Mamy zeznania bardzo ważnego świadka, Edwarda Nawojskiego z Kraczkowej – furmana, który na rozkaz Niemców przywiózł ich do Markowej. Mówił potem, że po rozstrzelaniu Żydów oraz Józefa i Wiktorii, żandarmi zebrali się na naradę, aby zdecydować co zrobić z dziećmi: czy puścić je wolno, czy również rozstrzelać. Eilert Dieken zdecydował, że należy wszystkich zabić. A mógł zdecydować inaczej, bo znamy takie przykłady z innych miejscowości, gdzie Niemcy wkraczali do domu, w którym ukrywani byli Żydzi, mordowali wszystkich dorosłych oraz nastolatków, którzy byli świadomi tego ukrywania, ale oszczędzali dzieci, które nie decydowały, nie pomagały osobiście. Wówczas oddawali je na wychowanie krewnym albo miejscowości.
Czyli nie mamy śladów, aby ktokolwiek z oprawców wstawił się za dziećmi?
– Ujął się za nimi sołtys Markowej Teofil Kielar, ale swój pogląd mógł wyrazić już bezpośrednio po zbrodni, gdy wezwano go na miejsce. Od niego też wiemy, że z jego obserwacji wynikało, że o ile mord na Żydach oraz Józefie i Wiktorii raczej nie budził wątpliwości żandarmów, to prawdopodobnie dwóch z nich – gdyby to od nich zależało, a nie Eilerta Diekena – oszczędziliby dzieci.
W rocznicę powstania muzeum prezydent Andrzej Duda zaznaczył w okolicznościowym liście, że zasługą i zadaniem tej placówki jest upamiętnienie wszystkich Polaków ratujących Żydów. „Wydobycie historii tych wspaniałych ludzi na światło dzienne jest powinnością nas żyjących, dlatego musimy kontynuować badania i poszukiwania” – napisał. Czy dużo jest jeszcze do odkrycia?
– Bardzo dużo. W Instytucie Pamięci Narodowej prowadzony jest projekt badawczy poświęcony dziejom Żydów i relacji polsko-żydowskich. Jednym z jego aspektów jest powstawanie tzw. monografii regionalnych poświęconych ratowaniu Żydów. Ukazał się pierwszy tom, bardzo obszerny prawie 1000-stronnicowy, który pokazuje stan badań nad Polakami ratującymi Żydów. Ukazał się też tom poświęcony przedwojennemu województwu śląskiemu w czasie okupacji niemieckiej oraz pierwszy tom słownika z notatkami osób represjonowanych za pomoc Żydom. Przed nami kolejne publikacje. Ten temat jeszcze jest niewyczerpany i jeszcze wiele odkryć jest przed nami.
Czego się Pan spodziewa po beatyfikacji rodziny Ulmów?
– To trudne pytanie, ale liczę, że dzięki niej wiedza o Ulmach i innych osobach ratujących Żydów będzie szerzej znana w Polsce i za granicą. Może pojawi się też więcej szacunku dla tych Polaków, którzy zdecydowali się ratować Żydów i trochę więcej zrozumienia, że w takich warunkach, jakie stworzył okupant, nie było możliwości masowego ratowania Żydów. Spodziewam się też większego zaakcentowania wartości małżeństwa i rodziny w życiu społecznym.
KAI / mł / Deon.pl
___________________________________________________________________________________
Markowa: kard. Sarah spotkał się z uczestnikami Podkarpackiego Święta Młodych z Rodziną Ulmów
fot. Wlodzimierz Rędzioch/Niedziela
***
Dziękuję wam z serca za to, że przybyliście dzisiaj uczcić niezwykłą rodzinę Ulmów. – powiedział kard. Robert Sarah do uczestników Podkarpackiego Święta Młodych z Rodziną Ulmów, które odbywa się dziś w Markowej. – Prośmy, by rodzina Ulmów orędowała za nami, byśmy umieli zrozumieć rolę i misję rodziny w świecie współczesnym – podkreślił były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
Dziękuję wam z serca za to, że przybyliście dzisiaj uczcić niezwykłą rodzinę Ulmów. – powiedział kard. Robert Sarah do uczestników Podkarpackiego Święta Młodych z Rodziną Ulmów, które odbywa się dziś w Markowej. – Prośmy, by rodzina Ulmów orędowała za nami, byśmy umieli zrozumieć rolę i misję rodziny w świecie współczesnym – podkreślił były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
Kardynał zaznaczył, że jest dla niego zaszczytem móc spotkać się z młodzieżą w wigilię uroczystości beatyfikacji rodziny Ulmów. Podkreślił, że „rodzina jest niezwykłym skarbem myśli Bożej” oraz „zwieńczeniem dzieła stworzenia”. Purpurat zwrócił uwagę, że początek relacji człowieka z Bogiem ma miejsce właśnie w rodzinie.
– Bóg chciał przez to pokazać, że rodzina zajmuje miejsce jedyne, szczególne, wyjątkowe. Prośmy, by rodzina Ulmów orędowała za nami, byśmy umieli zrozumieć rolę i misję rodziny w świecie współczesnym. W rodzinie uczymy się kochać, uczymy się służyć sobie nawzajem, uczymy się wszystkich wartości, które płyną z wiary, uczymy się dosłownie wszystkiego – powiedział kard. Sarah.
– Rodzina jest największym skarbem, jaki Bóg podarował człowiekowi. Pragniemy dziękować Bogu, że dał światu rodziny, a dzisiaj szczególnie za to, że dał rodzinę Józefa i Wiktorii – dodał.
„Rodzina jest niezwykłym skarbem myśli Bożej” i „zwieńczeniem dzieła stworzenia”. To właśnie w rodzinie rozpoczyna się relacja człowieka z Bogiem.
„W rodzinie uczymy się kochać, uczymy się służyć sobie nawzajem, uczymy się wszystkich wartości, które płyną z wiary, uczymy się dosłownie wszystkiego”
– Dziękuję wam z serca za to, że przybyliście dzisiaj uczcić niezwykłą rodzinę Ulmów. Pragniemy modlić się za wszystkie rodziny, a szczególnie wznosić prośby do Boga w intencji rodzin europejskich, ponieważ Europa niszczy rodzinę, niszczy małżeństwa, niszczy tym samym również życie. Prośmy Boga, by dał nam łaskę, byśmy umieli zrozumieć skarb, jakim jest rodzina – zakończył swoje wystąpienie, po czym udzielił zgromadzonym błogosławieństwa.
W Markowej odbywa się dziś Podkarpackie Święto Młodych z Rodziną Ulmów. W programie znalazły się tańce, rozmowy, zabawy integracyjne, spotkania i koncerty Diakoni Muzycznej Archidiecezji Przemyskiej oraz zespołu NiemaGOtu.
W spotkaniu uczestniczy młodzież z czterech podkarpackich diecezji: przemyskiej, rzeszowskiej, zamojsko-lubaczowskiej i sandomierskiej.
Tygodnik Niedziela/ Kai
______________________________________________________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
***
______________________________________________________________________________________________________________
12 WRZEŚNIA – WTOREK
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
WSPOMNIENIE NAJŚWIĘTSZEGO IMIENIA MARYI
Najstarszy wizerunek Maryi, zwany Madonną z Wieczernika
***
W dniu 12 września Kościół powszechny obchodzi liturgiczne wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi. Święto Imienia Maryi przypomina zwycięstwo odniesione nad Turkami pod Wiedniem w roku 1683 przez króla Jana III Sobieskiego i sprzymierzone wojska chrześcijańskie.
Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
***
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________
340 lat temu Jan III Sobieski uratował Europę.
Czy w Wiedniu pamiętają o wiktorii nad Turkami?
(Wjazd Jana III Sobieskiego do Wiednia. Obraz Julusza Kossaka, 1883. Repr. FoKa/Forum)
***
Wiara i miłość – to recepta na pokojową przyszłość Europy przekonywał biskup polowy Wiesław Lechowicz podczas Mszy Świętej w kościele pw. św. Józefa – Polskim Sanktuarium Narodowym na Kahlenbergu koło Wiednia. W stolicy Austrii odbywają się obchody 340. rocznicy wiktorii wiedeńskiej oraz 40. rocznicy wizyty na Kahlenbergu Jana Pawła II.
Przed rozpoczęciem Eucharystii na pobliskim cmentarzu odbyła się ceremonia złożenia zniczy na grobie Polaków poległych w obronie Wiednia w 1683 r. Kwiaty złożono także przed pomnikiem króla Jana III Sobieskiego, znajdującym się obok ołtarza głównego świątyni. Ordynariusz wojskowy poświęcił też odnowioną kaplicę pw. Aniołów Stróżów, nazywaną też kaplicą króla Jana III Sobieskiego (zwycięzca spod Wiednia modlił się w kahlenberskim kościele przed bitwą) z wizerunkiem modlącego się o ratunek papieża Innocentego XI.
W homilii bp Lechowicz podkreślał, że kolejna rocznica wiktorii wiedeńskiej jest okazją do spojrzenia „na przeszłość, teraźniejszość, by znaleźć wskazówki pozwalające na optymistyczne spojrzenie w przyszłość” Polski i Europy. Mówiąc o przeszłości ordynariusz wojskowy powiedział, że „zwycięstwo pod Wiedniem oznaczało obronę chrześcijańskiej cywilizacji w Europie”.
Przypomniał, że społeczeństwo Europy do czasów nowożytnych tworzyła „wspólnota ludzi, którym czas odmierzały kościelne dzwony”, a przestrzeń przecinała sieć dróg wyznaczająca kościoły i pielgrzymkowe sanktuaria. – Świat był rządzony przez władców uchodzących z Bożej laski i broniony przez wojowników nazywanych żołnierzami Chrystusa. Christianitas to był świat kategorii uniwersalnych i jedności dzięki wspólnemu w całej Europie językowi liturgii, kultury i nauki, jednemu systemowi kształcenia, ponadnarodowym zakonom, takiej samej obyczajowości i prawu, takim samym wzorcom osobowym – powiedział.
Biskup zwrócił uwagę, że współczesna Europa porzuciła tradycję „christianitas”. – Co możemy w tej sytuacji czynić? Jak pomóc Europie zachować ducha chrześcijańskiego? Oczywiście nie chodzi o powrót do Europy wieków średnich, ale o naszą tożsamość i szacunek wobec cywilizacji, z której wyrastamy. 340 lat temu Polska armia pod wodzą Jana III Sobieskiego wyświadczyła przysługę Europie, a my z jaką przysługą możemy dziś przyjść naszemu kontynentowi? – pytał bp Lechowicz.
Mówiąc o przyszłości biskup polowy wskazywał, że Polska jest krajem, który ofiarowuje i przypomina Europie o solidarności. Przywołał w tym kontekście słowa Jana Pawła II o solidarności oraz postawę Polaków wobec uchodźców w okresie trwającej agresji rosyjskiej na Ukrainę. – „Nie ma solidarności bez miłości (…) która przebacza, choć nie zapomina, która jest wrażliwa na niedolę innych, która nie szuka swego, ale pragnie dobra dla drugich; tej miłości, która służy, zapomina o sobie i gotowa jest do wspaniałomyślnego dawania” (Jan Paweł II, 5 czerwca 1999). Te słowa znakomicie korespondują ze słowami Jezusa, które usłyszeliśmy w Ewangelii dziś odczytanej: „Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od Ojca mojego, który jest w niebie (…) Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20) – powiedział.
Ordynariusz wojskowy przekonywał, że to co Polska może ofiarować Europie to także przypomnienie o życiu według wartości ewangelicznych i prawo miłości. Dodał, że Polacy często okazywali miłość wobec potrzebujących, wskazał na przykład rodziny Ulmów z Markowej, która wbrew niemieckiemu zakazowi udzieliła schronienia rodzinie żydowskiej w grudniu 1942 r. – Niemieccy okupanci dowiedziawszy się o tym, zamordowali Józefa i Wiktorię Ulmów z ich dziećmi oraz ukrywanych Żydów. Ulmowie przez półtora roku podejmowali ryzyko utraty życia w imię ewangelicznego nakazu miłości bliźniego – powiedział. Jak przypomniał bp Lechowicz, w znalezionym po latach egzemplarzu Pisma świętego, który należał do Ulmów zauważono, że przy Jezusowej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie było zapisane dużymi literami słowo „TAK”, a słowa Jezusa o miłości nieprzyjaciół były podkreślone. – Nie ma żadnych wątpliwości, że Ewangelia była motywem ich heroicznej postawy. Wiara i miłość – to recepta na pokojową przyszłość Europy! – podkreślił.
Eucharystię koncelebrowali m.in. bp Werner Freistetter, austriacki ordynariusz wojskowy, ks. Janusz Urbańczyk, stały obserwator Stolicy Apostolskiej przy Biurze Narodów Zjednoczonych i Agencjach Wyspecjalizowanych w Wiedniu, obserwator m.in. przy OBWE i Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, ks. dr Antoni Skowroński, rektor seminarium w Ełku oraz o. Roman Krekora, rektor kahlenberskiego kościoła, którego bp Lechowicz odznaczył medalem Milito pro Christo. W uroczystościach udział wzięli przedstawiciele ambasady RP w Austrii, delegacja żołnierzy 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej im. Króla Jana III Sobieskiego z dowódcą gen. dyw. Piotrem Trytkiem oraz przedstawiciele austriackiej Polonii.
Po zakończonej Eucharystii odbył się apel pamięci z udziałem żołnierzy 11. Dywizji oraz dożynki z programem artystycznym.
Jak podkreślał przed wyjazdem bp Wiesław Lechowicz, wizyta w Kahlenbergu to także nawiązanie do uroczystości, które odbyły się 11 i 12 września 1933 r., w związku z przypadającym wtedy 250-leciem wiktorii wiedeńskiej. W uroczystościach wzięli wtedy udział przedstawiciele polskiego episkopatu z kard. Augustem Hlondem i bp. Józefem Gawliną, który od pół roku pełnił posługę Biskupa Wojsk Polskich. Ówczesne obchody trwały kilka dni i odbywały się w Austrii oraz w Polsce.
12 września 1933 r. w kahlenberskim kościele św. Józefa sprawowana była Msza św. celebrowana przez prymasa Polski kard. Hlonda, w której uczestniczył prezydent republiki austriackiej Wilhelm Miklas, ówczesny kanclerz republiki Engelbert Dollfuss oraz legat papieski kard. kard. Pietro La Fontaine. Z Polski przybyła delegacja z m.in. delegat rządu RP Juliusz Twardowski, delegat ministra spraw wojskowych gen. Bolesław Wieniawa Długoszowski i delegat ministra spraw zagranicznych Karol Romer. W uroczystościach wzięło udział ok. 20 tys. mieszkańców Wiednia i przybyłych gości, m.in. liczna delegacja turecka. Dzień wcześniej Msza św. sprawowana przez bp. Józefa Gawlinę oraz uroczystości odbyły się w wiedeńskim Rennwegu. Obchody szeroko relacjonowała prasa europejska. Obszerne artykuły pojawiły się m.in. w gazetach w Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji i w Watykanie. 17 i 18 września państwowe uroczystości rocznicowe odbyły się w Polsce.
Przy tej okazji warto przypomnieć, że na Kahlbergu miał stanąć pomnik upamiętniający Wiktorię Wiedeńską, ale z niewyjaśnionych przyczyn przedsięwzięcie zostało zawieszone i do dziś nie zostało sfinalizowane.
źródło: KAI/PCh24.pl
__________________________________________________________________________________
„Imię Sobieskiego znane było całemu światu”…
W rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej
***
W rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej prezentujemy fragmenty pracy profesora Feliksa Konecznego pt. „Tło cywilizacyjne odsieczy wiedeńskiej”. Tekst eseju z roku 1933 publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Prohibita, które w roku 2018 wydało tekst krakowskiego historiozofa.
Imię Sobieskiego znane było całemu światu chrześcijańskiemu i muzułmańskiemu. Nie tylko było, lecz i jest znane; rozgłos był tu istotnie gońcem prawdziwej sławy historycznej, rosnącej z wiekami, przechodzącej wciąż do nowych ludów, obejmującej całą ziemię. Nawet na niebo nie można spojrzeć, by się z nim nie spotkać, bo tam błyszczy gwiazdozbiór, nazwany przez Heveliusa „tarczą Sobieskiego”. Wyszczególniany nieraz łaską królewską „wielki Gdańszczanin czuł się synem Polski i otwarcie się przyznawał do narodu i do społeczeństwa polskiego”. Towarzyszy Janowi III blask wielki i dziwny, jedyny niemal w historii, iż pochodzi z wdzięczności. To za ocalenie „chrześcijaństwa i cywilizacji”! Czyż może być czyn bardziej powszechno-dziejowy?
(…)
Król porwał za sobą kwiat narodu polskiego; były to zaciągi i służba ochotnicza, nieobjęta żadnym obowiązkiem wobec państwa i jego ustaw. Trzeba pamiętać, że pod Wiedeń ruszyła armia z Polski, armia narodowo polska, lecz nie będąca wcale armią Królestwa Polskiego. Sam Sobieski mógłby był powiedzieć o sobie: optimis placuere satis est [wystarczy podobać się najlepszym-red.].
(…)
I tak pod protektoratem Innocentego XI stanęło przymierze zaczepno-odporne, dnia 31 marca 1683 roku zawarte pomiędzy Polską a cesarzem Leopoldem I. Obie strony zobowiązały się podjąć walkę z Turcją i nie zawierać pokoju, jak tylko wspólnie; gdyby zaś zagrożony był Wiedeń lub Kraków, zajdzie obowiązek udzielenia wzajemnie bezpośredniej pomocy zbrojnej.
Warunek ten stał się w tym samym jeszcze roku aktualny. Cesarscy jak mogli tak uganiali się z Turkami, ale mogli nader mało, a o stoczeniu walnej jakiej bitwy nie myśleli, póki by nie nadciągnął Sobieski; wojska niemieckie nie chciały złączyć się w jedną armię, póki król nie nadejdzie. Uważano, że trzeba jak największej naraz siły, tudzież, że trzeba wodza wsławionego, respektowanego przez nieprzyjaciela.
Jan III był desygnowany na wodza naczelnego. Budził zaufanie; samo imię jego podnosiło ducha. Znany był całemu światu, jako pogromca Turków, pierwszy i jedyny ich pogromca, albo on lub też przynajmniej który z hetmanów jego szkoły. Ileż zwycięstw już odniósł! Jego wyprawa na czambuły tatarskie w roku 1672 stała się przedmiotem podziwu największych w Europie znawców sztuki wojennej, a zwycięstwo chocimskie z listopada 1673 roku dało powód do wielkich uroczystości w papieskim Rzymie i z polecenia papieskiego weszło do brewiarzy polskich diecezji. A niedawno dopiero świetna kampania i koronacja aż po zwycięstwie!
Nadspodziewanie nastąpił w Polsce istny wybuch powszechnego zapału. Rezydenci włoscy nie znajdują słów, żeby to opisać. Zebrało się znacznie większe wojsko, niż z początku przypuszczano, a wciąż przybywało jeszcze żołnierza e molta nobilta volontaria [wielu szlachciców – ochotników-red.].
(…)
Chętnie szli daleko poza granice państwa, z zapałem; nastąpiło istne „poruszenie” szlachty, czego nie zdołało dokazać tyle innych spraw narodowych. Ruszył za Sobieskim prawdziwie cały kwiat narodu polskiego, albowiem była to wyprawa religijna. Korona była wówczas niemal wyłącznie katolicka, Polak innowierca należał do rarytasów; tylko na Litwie byli liczniejsi – ale też Litwy nie było wcale w armii Sobieskiego.
Nie darmo Janowi III nadawano u nas przydomek rex orthodoxus [Król prawowierny-red.], z jakim spotykamy się często w drukach współczesnych. Chowany przez rodziców nie tylko pobożnie, ale też nabożnie, należał od wczesnej młodości do bractwa różańcowego, w soboty suszył, miał przez ojca nakazanych sporo modlitw na co dzień, gdy go z bratem Markiem wyprawiono na Akademię Krakowską i Mszy św. słuchał codziennie. Z magnackich domów takie wychowanie rozchodziło się po dworach i dworkach. Cała szlachta była orthodoxa, cała podobna do swego króla.
(…)
Wszyscy współcześni – a cudzoziemcy bardziej, niż Polacy – zdziwieni byli nadzwyczajną szybkością pochodu pod Wiedeń. Pilno było, bardzo pilno; wiemy od znawców, że Wiedeń nie byłby się już mógł trzymać dłużej, jak pięć dni. Ale armię popędzała także ambicja Sobieskiego.
(…)
Stan rzeczy pod Wiedniem pojmie w lot każdy laik, spojrzawszy na plan tego miasta. Turcy właściwie byli już w Wiedniu, i broniło się tylko śródmieście, „innere Stadt”, obwiedzione murami. Bronił się jeszcze stary Wiedeń; nowszy, rozszerzony przedmieściami, był w ręku tureckim. Favoriten zasypane było tureckimi namiotami (zrazu wezyrskimi), a królewicz Jakub notuje, jako „Turcy zburzyli jakieś miasto żydowskie, zwane Leopoldstadt”.
Rodzajem broni i sposobami wojowania uzupełniały się wzajemnie wojska polskie i niemieckie. „Wszędzie do naszych wojsk dodano fuzylierów i piechoty niemieckie, a do niemieckich nasze konne chorągwie”.
(…)
Spotkał się tedy Jan III pod Wiedniem z dawnym swym kontrkandydatem do tronu, Karolem Lotaryńskim, który odnosił się do króla wzorowo, a król wyraża się o nim z całym uznaniem, dodając uwagę, że ten książę wart lepszego losu, tj. że najzupełniej godzien tronu. Ale nie spotkał się król z „wielkim elektorem”, który na Węgry również osobiście nie przybywał.
Nie było pod Wiedniem jeszcze kogoś, a nieobecność ta razi jeszcze mocniej: nie było wojska litewskiego, nie przybył Michał Pac. Zbierali się tak leniwie, tak posuwali się żółwim marszem, iż król nie mógł już dłużej na nich czekać i musiał bez Litwy odbyć wyprawę. Odsiecz wiedeńska jest dziełem samej tylko Korony.
Nasuwa się zestawienie z potrzebą grunwaldzką, 1410 roku, kiedy to nie bylibyśmy sobie dali rady bez Litwy; ale w roku 1683 obeszliśmy się bez niej doskonale, uczyniliśmy więc wielkie postępy pod względem państwowym i militarnym.
(…)
Za szczęśliwego poczytywał się każdy, komu królowa zezwoliła zrobić sobie odpis z listu, otrzymanego od króla, który znaczył swój pochód i zwycięstwo korespondencją z „Marysieńką”. A sławny list, pisany w nocy z 12 na 13 września, datowany „w namiotach wezyrskich”, kopiowany był na papierze naoliwionym, żeby przerysowywać literę za literą; w ten sposób powstawały facsimilia tego listu, głoszącego, jak to „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Ambicja zaspokojona. A w liście do Ojca św. używa sławnych wyrazów historycznych, czyniąc z nich chrześcijański wariant: Venimus, vidimus, Deus vicit [Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył-red.].
Wiadomo, jak go ściskano, całowano, „generałowie w ręce w nogi”, a regimenty krzyczały: Ah unser brave Koenig! Wjeżdżającemu nazajutrz do miasta chcieli wszyscy wołać: vivat! – „ale to było znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Gromada jedna nie wytrzymała i zawołała vivat! na co widziałem, że krzywo patrzano”.
Zaczyna się długi szereg rozczarowań. Powszechnie wiadomo, jak kręcono potem z ceremoniałem. Cóż dziwić się cesarzowi, skoro biskup wiedeński zachował się bardzo dziwnie. „Ja zaś do biskupa wiedeńskiego w ten sens napisałem, że ponieważ już do inszej przyjeżdżam dyecezyi, a od ciebie nie miałem żadnej przynajmniej wspólnej congratulacyi, że P. Bóg poszczęścił chrześcijanom, więc ja tobie winszuję, że tenże P. Bóg przywrócił cię Pasterzu do zgubionych już prawie owieczek twoich; nie mam dotąd i na to responsu” – tj. do 28 września, w 16 dni po zwycięstwie!
Longum esset enumerare [Długo by wyliczać można-red.], ile potem przykrości doznał bohater za to, że odbył jeszcze zwycięską kampanię węgierską, z tą sławną w historii wojen bitwą pod Parkanami, gdzie jednego dnia, źle obsłużony wywiadami, doznał klęski, lecz nie opuścił miejsca, i na trzeci dzień odniósł triumfalne zwycięstwo, które on sam cenił bardziej od wiedeńskiego.
(…)
A za to wszystko „chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni”, a król nie może się doprosić „szkuty jednej”, żeby ich przewieść Dunajem do Preszburga [Bratysławy-red.] i tam leczyć własnym kosztem! „Wozy nam rabują, konie gwałtem biorą”. W połowie października dopiero nadeszli „ludzie X. Brandeburskiego, nam należący”. Widoczne było, że radziby się pozbyć z Węgier króla polskiego, choć zwycięskiego.
Przyczyna tkwiła zapewne w obawach, żeby Sobieski nie stał się na Węgrzech popularnym i w końcu… królem węgierskim; on lub królewicz. Już pod koniec października, pisze król, jako „ten naród ustawicznie ręce wznosi do P. Boga za nami, nam się w protekcję oddaje…”.
„Wręcz mówią Węgrowie, że jeżeli chcą żebyśmy odstąpili protekcji tureckiej, niechże weźmiemy polską i niech jedno z nimi będziemy. Król występował z pośrednictwem pomiędzy cesarzem a Toekelym, zanosiło się na jakiś układ; faktem jest, że Jan III, przygotowywał na Węgrzech leże zimowe, ażeby z wiosną 1684 roku dalej zwalczać Turków, wypędzić ich z Węgier i z Podola, a potem z Bałkanu. Czyż w razie powodzenia miał oddawać zdobywane na Turkach kraje innym w niewolę? Węgrzy przecież uważali panowanie habsburskie za niewolę.
(…)
Straszna zaiste jest przyczyna, dlaczego zakończył udział swój w kampanii węgierskiej takim zgrzytem. Oto wojsko Sobieskiego nie zimowało na Węgrzech, trzeba było wrócić do domu…
Dlaczego? Jak zwykle było przyczyn kilka, w które tu nie sposób bliżej wchodzić, ale szala została przeważona czymś okrutnym, bo zrobili to swoi. Można powiedzieć, że z Węgier króla wypędziła Litwa.
Nareszcie, gdy myślano już o leżach zimowych, wojsko litewskie zdążyło nadejść. Byłoby lepiej, gdyby byli wcale nie przyszli! Wobec ludności Górnych Węgier zachowali się jakby nieprzyjaciele: łupili, rozpościerając swe zagony aż po Morawy. Narobili dużo kłopotów i jeszcze więcej wstydu. Król właśnie zmawiał się o rozejm z Toekelym na hiberny, a według wszelkiego prawdopodobieństwa kryły się za tym jakieś układy polityczne, „ale się nam wszystek pomieszał traktat tym postępkiem wojska litewskiego”. W następnym liście, z 20 października, pisze: „Poczty albo umyślnych, aby rozstawić przez węgierską ziemię, impracticabile, ile za tem litewskiego wojska Węgrów zirytowaniem; myśmy też tu jeszcze nic z Tekolim nie skończyli”. Ludność zaczęła teraz traktować Polaków, jako wrogów i gwałtowników, których należy przepędzić. Czyż miano prowadzić wojnę z ludem, by wymusić sobie hiberny i zostawić na Węgrzech łupieżników? Król wrócił do domu, kampanię ukończył, a raczej przerwał, bo już na Węgry nie powrócił.
(…)
Esej został po raz pierwszy opublikowany w miesięczniku „Ateneum Kapłańskie”, zeszyt 2, sierpień-wrzesień 1933 r.
PCh24.pl
***
Warto zauważyć taki szczegół, że na obecnych mapach nieba brak nazwy Scutum Sobiescianum (Tarcza Sobieskiego) nadanej przez Jana Heweliusza, gdyż astronomowie niemieccy w XIX wieku skutecznie usunęli drugi człon nazwy gwiazdozbioru i pozostało tylko Scutum. Feliks Koneczny wspomina o tej mapie nieba na początku tego tekstu.
***
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
___________________________________________________________________________________________
13 WRZEŚNIA – ŚRODA
88. rocznica objawienia
Koronki do Miłosierdzia Bożego
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
W dniach 13 i 14 września przypada rocznica objawienia Koronki do Miłosierdzia Bożego, którą Pan Jezus podyktował Siostrze Faustynie w Wilnie w 1935 roku.
Koronka jest jedną z najbardziej znanych modlitw do Miłosierdzia Bożego. Odmawia się ją na wszystkich kontynentach, nawet w językach plemiennych.
Treść Koronki do Miłosierdzia Bożego znamy z „Dzienniczka”. Św. Siostra Faustyna zanotowała wizję anioła, który miał być wykonawcą gniewu Bożego. Anioł jednak nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary, gdy zakonnica zaczęła się modlić wewnętrznie słyszanymi słowami: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego. Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas”.
Następnego dnia Pan Jezus przekazał św. Siostrze Faustynie szczegółową instrukcję odmawiania modlitwy, którą dziś znamy jako Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Pan Jezus z modlitwą odmawianą z ufnością związał obietnicę możliwości uproszenia wszystkiego, co będzie zgodne z wolą Bożą. Szczegółowa obietnica dotyczy łaski szczęśliwej i spokojnej śmierci, którą może uprosić odmawiający dla samego siebie albo dla osoby konającej, przy której w ten sposób się modli.
Przypominamy, że na mocy dekretu Penitencjarii Apostolskiej z 12 stycznia 2002 r. „Odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami udziela się w granicach Polski wiernemu, który z duszą całkowicie wolną od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu pobożnie odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego w kościele lub kaplicy wobec Najświętszego Sakramentu Eucharystii, publicznie wystawionego lub też przechowywanego w tabernakulum. Jeżeli zaś ci wierni z powodu choroby (lub innej słusznej racji) nie będą mogli wyjść z domu, ale odmówią Koronkę do Miłosierdzia Bożego z ufnością i z pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym, to pod zwykłymi warunkami również zyskują odpust zupełny”.
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia/Tygodnik Niedziela
________________________________________________________________________________
Koronka do Bożego Miłosierdzia powstała 88 lat temu.
“Zaczęłam błagać Boga za światem słowami wewnętrznie słyszanymi”
Koronka do Bożego Miłosierdzia/ fot.Urszula Rogólska/ Gość Niedzielny
13 września 1935 roku św. siostra Faustyna Kowalska w swojej klasztornej celi w Wilnie ujrzała anioła, „wykonawcę gniewu Bożego”. Uczuła w sercu przynaglenie, by prosić Boga o miłosierdzie dla świata. Słowa jej modlitwy stały się później podstawą koronki do Bożego Miłosierdzia. Dziś, w 88. rocznicę powstania koronki, Wileńskie Centrum Pielgrzymkowe organizuje w Domu św. Faustyny na Antokolu, gdzie mieszkała w okresie międzywojennym święta, modlitwę z czytaniem fragmentów „Dzienniczka”.
Powstanie koronki do Bożego Miłosierdzia związane jest z pobytem świętej siostry Faustyny w Wilnie. Mieszkała ona w domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na wileńskim Antokolu w latach 1933-36; zajmowała się głównie pracą w ogrodzie. W Wilnie poznała ks. Michała Sopoćkę, któremu zwierzyła się z objawień. Tutaj też w 1934 roku powstał obraz „Jezu, ufam Tobie”, który namalował, według wskazówek świętej, artysta malarz Eugeniusz Kazimirowski. Rok później Jezus podyktował siostrze Faustynie koronkę do Bożego Miłosierdzia.
Okoliczności powstania znanej obecnie szeroko w świecie koronki zapisała święta w swoim „Dzienniczku”. Pod datą 13 września 1935 roku zanotowała objawienie, jakie miała w klasztornej celi. Zobaczyła „wykonawcę gniewu Bożego” – anioła: „obłok pod jego stopami, z obłoku wychodziły pioruny i błyskawice do rąk jego, a z ręki jego wychodziły i dopiero dotykały ziemi” (Dz., 474). Siostra Faustyna zaczęła gorąco się modlić o powstrzymanie kary na „kilka chwil”, a świat będzie czynił pokutę.
Kiedy zaczęła się modlić, uczuła w duszy swojej „moc łaski Jezusa”: „Zaczęłam błagać Boga za światem słowami wewnętrznie słyszanymi. Kiedy się tak modliłam, ujrzałam bezsilność anioła i nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary, która się słusznie należała za grzechy. Z taką mocą wewnętrzną jeszcze się nigdy nie modliłam jako wtenczas. Słowa, którymi błagałam Boga, są następujące: «Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, za grzechy nasze i świata całego. Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas»” (Dz., 475).
Następnego ranka, gdy weszła do klasztornej kaplicy, usłyszała potwierdzenie z ust Jezusa: „Modlitwa ta jest na uśmierzenie gniewu Mojego. Odmawiać ją będziesz przez dziewięć dni na zwykłej cząstce różańca w sposób następujący: najpierw odmówisz jedno „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, i „Wierzę w Boga”, następnie na paciorkach „Ojcze nasz” mówić będziesz następujące słowa: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego”; na paciorkach „Zdrowaś Maryjo” będziesz odmawiać następujące słowa: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego. Na zakończenie odmówisz trzykrotnie te słowa: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem” (Dz., 476).
W „Dzienniczku” znajdziemy wiele fragmentów, które mówią o wielkich łaskach związanych z odmawianiem koronki i modlitwą do Bożego miłosierdzia. W styczniu 1938 roku, a więc na dziesięć miesięcy przed śmiercią, św. Faustyna zapisała: „Powiedział mi Pan: «Córko Moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą. Zatwardziali grzesznicy, gdy ją odmawiać będą, napełnię dusze ich spokojem, a godzina śmierci ich będzie szczęśliwa.
Napisz to dla dusz strapionych; gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów. gdy się odsłoni przed jej oczyma duszy cała przepaść nędzy w jakiej się pogrążyła, niech nie rozpacza ale z ufnością niech się rzuci w ramiona Mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki. Dusze te mają pierwszeństwo do Mojego litościwego Serca, one mają pierwszeństwo do Mojego miłosierdzia.
Powiedz, że żadna dusza, która wzywała miłosierdzia Mojego, nie zawiodła się, ani nie doznała zawstydzenia. Mam szczególne upodobanie w duszy, która zaufała dobroci Mojej. Napisz, gdy tę koronkę przy konających odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem, a duszą konającą nie jako Sędzia sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel miłosierny»” (Dz 1541).
Spotkanie modlitewne w miejscu, gdzie powstała koronka
Jak podaje portal l24.lt w miejscu, gdzie powstała koronka, w Domu św. Faustyny na Antokolu w Wilnie, 13 września, o godz. 17. 30 rozpocznie się modlitwa przeplatana czytaniem fragmentów „Dzienniczka”.
Dom św. Faustyny w Wilnie to drewniany budynek z początku XX wieku znajdujący się przy ulicy Grybo 29a. Przed wojną znajdował się tutaj klasztor Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Po wojnie zakon został usunięty z posesji, a zabudowania zburzono, ocalał tylko drewniany dom św. Faustyny, w którym urządzono izbę pamięci. W 2004 r. przywieziono z Rzymu relikwie świętej: jeden relikwiarz umieszczono w kaplicy, drugi w kształcie srebrnego medalika – w drewnianym krzyżu przed budynkiem. Dom św. Faustyny na Antokolu jest celem licznych pielgrzymek.Wilno zwane jest Miastem Miłosierdzia ze względu na obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, nazywanej Matką Miłosierdzia oraz obraz „Jezu, ufam Tobie”, oryginalny wizerunek malowany za życia św. Faustyny, według jej wizji i wskazówek. Trzecim miejscem związanym z Bożym miłosierdziem jest właśnie Dom św. Faustyny na Antokolu.
Kai/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
14 WRZEŚNIA – CZWARTEK – GODZ. 20.00 – MSZA ŚWIĘTA
***
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego
fot. Karol Porwich/Niedziela
*****
14 września 335 r. dokonano konsekracji Bazyliki Zmartwychwstania, którą wybudował cesarz Konstantyn blisko miejsca ukrzyżowania Chrystusa. Od tego czasu Wschód chrześcijański obchodził tego dnia uroczyste święto na cześć Krzyża Zbawiciela.
Krzyż jest miejscem zwycięstwa Chrystusa. Z wysokości Krzyża Jezus pociąga do siebie wszystkich grzeszników (zob. J 12, 32) i objawia im miłość Ojca, który Go posłał. Oddając na nim ostatnie tchnienie, ofiarował się jako żertwa przebłagalna za grzechy całego świata i oddał chwałę Ojcu z wszystkimi, których zbawił.
Krzyż nie jest więc znakiem słabości Jezusa, lecz Jego chwały. Spojrzenie na przybitego Jezusa przynosi uzdrowienie i zbawienie nam, którzy jesteśmy śmiertelnie zatruci jadem świata. Wobec Krzyża nie można przejść obojętnie, bowiem budził on i zawsze budzi niepokój ludzkiego sumienia. Jest znakiem miłości, która się otwiera na każdego człowieka.
Jezus, otwierający na Krzyżu swe ramiona, rezygnuje z jakiejkolwiek ochrony, jaką my często roztaczamy wokół siebie. Ten gest jest wzmocniony obrazem otwartego serca, które oddaje do dyspozycji wszystkich to, co najbardziej intymne i osobiste. Jezus na Krzyżu zrezygnował ze swojej siły, by „cicha” moc Boga okazała się silniejsza niż siła wszystkich ludzi i uświadomiła nam, że zawsze do niej będzie należeć ostatnie słowo.
Krzyż jest koniecznym etapem na drodze do chwały. Dlatego Jezus zaprasza nas: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje (Łk 9, 23). Krzyż jest nieustannym wezwaniem, by zaakceptować to, czego doświadczamy każdego dnia. Przypomina nam, że nie wszystko jest dla nas proste, jak sobie zaplanujemy. Musimy się więc pogodzić się z codziennymi utrudnieniami i tym, co krzyżuje nasze plany. Dla osoby cierpiącej Krzyż jest pocieszeniem, przypomina, że nie jest ona w swym cierpieniu sama, ale Ktoś idzie z nią w najgłębszą ciemność aż do samotności i opuszczenia, aż po największą niemoc śmierci.
Krzyż zmusza nas, byśmy zastanowili się nad sobą. Każe nam szukać odpowiedzi na pytanie: Kim jesteśmy? Obraz Krzyża towarzyszy nam wszędzie i przybliża do prawdziwego człowieczeństwa. Nie pozwala, byśmy w przekonaniu o własnej wielkości uciekli od prawdy o naszym życiu. Ukazuje on naszą ograniczoność i ukierunkowanie na śmierć. I jedynie ten, kto gotów jest przyjąć śmierć, staje się prawdziwie człowiekiem.
Akceptacja Krzyża przejawia się w spokojnej, milczącej i opanowanej postawie wobec życia. Człowiek, przyjmując Krzyż, przyjmuje niepowodzenia, ma odwagę przyjąć siebie takiego, jaki jest. Krzyż wyzwala go od samego siebie, wyjawia mu prawdę, od której ucieka. Znoszona z wiarą choroba jest posłuszeństwem Bogu i twórczą gotowością, staje się dla nas objawieniem odkupienia i w radykalny sposób przemienia nasze życie. Akceptacja cierpienia jest jednocześnie drogą do wyzwolenia się z niego. Wielu ludzi cierpi dzisiaj na nerwice, bo nie przyjmują Krzyża, nie chcą przyjąć prawdy o sobie.
W chrześcijaństwo wpisany jest Krzyż i jest on znakiem tożsamości każdego z nas, jest naszym znakiem rozpoznawczym. Chrześcijanie mają w nim swoje korzenie, ale nie utożsamiają go z cierpiętnictwem. Krzyż wskazuje na głęboki sens cierpienia i otwiera człowieka na misterium samego Boga. Jest bramą, wprowadzającą w Boże życie i nasze zbawienie. Krzyż jest znakiem solidarności Boga z cierpiącym człowiekiem.
Przyjęcie Krzyża przynosi owoce wewnętrznej przemiany, dodaje człowiekowi sił do owocnej pokuty i nawrócenia. Krzyż jest proklamacją życia, nadziei, chrześcijańskiego optymizmu i wolności. Zapowiada radość Zmartwychwstania, której nie stłumi już żadna ziemska moc zła i nie zaciemni panowanie grzechu. Cierpienie ludzkie odniesione do cierpienia Jezusa zwiastuje radość wieczną, nie odniesione do Niego staje się rozpaczą, która nigdy się nie skończy. Krzyż demaskuje wszelką pozorną radość.
Krzyż jest znakiem Miłości, która choć nie jest kochana, nie zna granic. Miarą bowiem miłości jest miłość bez granic. Nawet śmierć jej nie kończy. Krzyż Chrystusa pyta nas o miłość, o nasze chrześcijaństwo. Zaprasza, byśmy przyszli do Niego ze swoim cierpieniem, spowodowanym zranieniem przez innych, różnego rodzaju prześladowaniem, ubóstwem, bezdomnością, bezrobociem, pokrzywdzeniem przez los. U stóp Krzyża znajdziemy wszystko.
s. Anna Siudak/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
15 WRZEŚNIA – PIĄTEK
ŚWIĘTO MATKI BOŻEJ SIEDMIU BOLEŚCI
*******
godz. 17.00 – sprzątanie kościoła (bardzo dziękuję tym, którzy każdego miesiąca przychodzą i zachęcam nowych chętnych do pomocy)
godz. 18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
PODCZAS ADORACJI JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ – GODZINKI KU CZCI MATKI BOŻEJ BOLESNEJ
godz. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
*******
Przez przypadające 15 września wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie stały się udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
Jak przypomina Brewiarz, przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej – oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto, wprowadzone w 1423 r. w Niemczech, w 1727 r. papież Benedykt XIII rozszerzył na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową. Drugie święto czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników – bardziej w aspekcie historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Jako pierwsi zaczęli wprowadzać je serwici. W 1814 r. Pius VII rozszerzył je na cały Kościół. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. Oba święta są niejako odpowiednikiem świąt Męki Pańskiej – pierwsze łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża Świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze z nich.
Dlaczego siedem mieczy?
W ikonografii przedstawia się Matkę Bożą Bolesną najczęściej na trzy sposoby. Najstarsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa. Ok. XIV w. upowszechniło się ukazywanie Jej z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach, tj. w formie Piety. W tym samym czasie pojawiać się zaczęły bardzo dosłowne w swej wymowie obrazy osamotnionionej Matki Bożej z mieczem przebijającym Jej pierś lub serce. Stopniowo liczba mieczy wzrasta do siedmiu. Obrazują one motyw siedmiu boleści Maryi, utożsamianymi z konkretnymi scenami z Jej życia, począwszy od spotkania z Symeonem i jego zapowiedzią: „A Twoją duszę miecz przeniknie (…)” (Łk 2,35). Są nimi kolejno: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu, zgubienie Jezusa, spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża oraz złożenie Jezusa do grobu.
Rozważanie boleści Maryi i naśladowanie Jej cnót obrał sobie za cel zakon serwitów, tj. Sług Najświętszej Maryi Panny, do którego należał m.in. św. Peregryn Laziosi, patron chorych na raka. To w tym zgromadzeniu w XIII w. powstał pierwowzór jednej z najstarszych modlitw czczących Matkę Bożą Bolesną – Koronki do Siedmiu Boleści NMP.
Siedem razy siedem
Sama Maryja upominała się o rozważanie Jej boleści. Objawiając się św. Brygidzie, powiedziała: „Spoglądam na ludzi żyjących na ziemi i szukam między nimi tych, którzy by rozmyślali nad Moimi boleściami, lecz niestety mało takich znajduję. Zapominają o Mnie”. Mistyczce Weronice z Bianasco zwrócił na to uwagę Pan Jezus: „Drogimi są dla Mnie łzy wylane w rozmyślaniu nad Męką Moją. Lecz łzy wylane nad boleściami Matki Mojej jeszcze bardziej Mnie poruszają. A to dlatego, że tak bardzo kocham Moją Matkę”.
Matka Boża prosiła o odmawianie koronki w uznanych przez Kościół objawieniach. Po raz ostatni – w trakcie objawień w Kibeho (Rwanda), ukazując się od 2 marca do 15 września 1982 r. uczennicy tutejszej szkoły średniej Marie Claire Mukangango. Matka Boża przypomniała, że trzeba rozważać mękę Jezusa i głęboki ból Jego Matki. Wskazała też na potrzebę odmawiania Koronki do Siedmiu Boleści NMP, która popadła w zapomnienie. „Jeśli będziecie odmawiać tę koronkę, rozważając ją, będziecie mieli siłę do wzbudzenia w sobie skruchy. Dzisiaj wielu ludzi nie potrafi już prosić o przebaczenie. Ci ludzie znów krzyżują Syna Bożego” – usłyszała dziewczyna podczas pierwszego widzenia.
Echo Katolickie/opoka.pl
_________________________________
fot. Stanislav Traykov via: Wikipedia CC BY 2.5
*******
Koronka do Siedmiu Boleści Maryi
Koronkę do Siedmiu Boleści Maryi zatwierdził papież Benedykt XIII w 1724 r. Rozpowszechniona jest ona w całym Kościele. Matka Boża sama przypomniała o tym nabożeństwie (1981-83) podczas objawień trzem dziewczynkom w Kibeho w Rwandzie (w 2001 r. biskup diecezji Gikongoro, Augustina Misago objawienia te uznał za autentyczne; są to pierwsze Maryjne objawienia uznane przez Kościół w XXI wieku).
Według biskupa Jana Chrzciciela Gahamanyi, z diecezji Butare w Rwandzie, Najświętsza Panna zwróciła się do jednej z widzących z Kibeho: To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy powiedziała 31 maja 1982 roku. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec. Proszę cię powiedz o tym całemu światu dodała kiedy indziej (13.08.1982). Dziewica kocha tę Koronkę. Pragnie, aby została na nowo rozszerzona w Kościele. Prosi, by odmawiać tę Koronkę często, zwłaszcza we wtorki i piątki, rozważając każdą tajemnicę. Prośmy Ducha Świętego, by pobudził nasze serca do pobożnego i owocnego rozważania tajemnic siedmiu boleści Maryi.
Sposób odmawiania Koronki do Siedmiu Boleści
Znak Krzyża Świętego
P. Matko Bolesna, porusz serce moje.
W. Abym w boleści umiał wniknąć Twoje.
Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona
Starzec Symeona przepowiada Maryi, że duszę Jej przeszyje miecz.
A stanie się to dlatego, że jej Synowi, będą się niektórzy sprzeciwiać.
Owocem tajemnicy jest poddanie się woli Bożej, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść druga: Ucieczka do Egiptu
Na polecenie Anioła Józef wziął dziecię i Matkę jego i uszedł do
Egiptu przed złością Heroda. Maryja w czasie tej tułaczki przeżyła
wiele zmartwień. Owocem tajemnicy jest słuchanie głosu Bożego, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść trzecia: Szukanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni
Jezus zaginął w Jerozolimie, trzy dni Maryja wraz z Józefem
bolejąc szukali Jezusa. Czy może być większa boleść dla Matki?
Owocem tajemnicy jest tęsknota za Jezusem.
Jezusa i Jej współcierpienia.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść czwarta: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż
Skazany na śmierć Jezus dźwiga krzyż na Golgotę.
A oto w drodze spotyka się z Matką swoją. Rzewne musiało być to spotkanie.
Owocem tajemnicy jest cierpliwe znoszenie krzyżów.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść piąta: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Obok krzyża Jezusowego stała Matka Jego.
Mężnie współcierpiała z Synem dla zbawienia świata.
Owocem tajemnicy jest panowanie nad złymi skłonnościami.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść szósta: Złożenie martwego ciała Syna na kolana Matki
Zdjęte z krzyża: Ciało Jezusowe złożono w ramiona Maryi.
Jezus przestał już cierpieć, a Ona jakby uzupełnia to,
czego nie dostaje cierpieniom Jezusowym.
Z największą czcią i wdzięcznością całuje Jego święte Rany i obmywa je swymi łzami.
Owocem tajemnicy jest szczery żal za grzechy.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść siódma: Złożenie Pana Jezusa do grobu
Umęczone Ciało Jezusowe złożono do grobu w obecności Matki Najświętszej.
Żegnała je Maryja z bólem i z wielką wiarą, że Syn zmartwychwstanie.
Owocem tajemnicy jest prośba o szczęśliwą śmierć.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Dla uczczenia łez wylanych przez Matkę Boża Bolesną:
3 x Zdrowaś Maryjo
Za dobrodziejów żywych i umarłych:
Witaj Królowo, Matko miłosierdzia
P. Niech pomoc Bożą zawsze nam wyprasza.
W. Matka Chrystusa i Matka nasza.
adonai.pl
__________________________________________________________________________________________
Kult Matki Bożej Bolesnej: osobista droga do Pana Boga
*******
Cześć Matce Bożej Bolesnej oddawali polscy królowie: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan Kazimierz. Za patronkę obierali święci i zakony. Cierpienie, którego w swoim życiu doświadczyła Maryja, jest szczególną wskazówką, gdy w codzienności pojawia się krzyż, którego nie udaje się zdjąć z ramion.
Matka Boża cierpiała w swoim życiu dużo – podkreślają teologowie. Wielu z nich mówi o Jej roli Współodkupicielki. Tak nazywali Ją papieże, święci i błogosławieni. Nie w takim sensie, że zbawczej Ofierze Chrystusa miałoby brakować czegoś, co dopełniła Maryja. Teologowie podkreślają w ten sposób Jej pełną otwartości i miłości współpracę z Łaską, co w praktyce życia przekładało się na ścisłą współpracę z Jezusem w historycznym dziele Odkupienia.
Tylko w Polsce: kilkanaście cudownych wizerunków
Znaków czci Matki Bożej Bolesnej odnajdziemy w tradycji, kulturze i sztuce niezliczoną ilość. Szereg modlitw i nabożnych pieśni, powstałych niekiedy setki lat temu, jak pochodzące z XI wieku „Godzinki o Matce Bożej Bolesnej”, śpiewane na tradycyjną melodię godzinek czy pieśń pasyjna z XIII wieku „Stabat Mater Dolorosa”.
Maryja Bolesna przedstawiana jest w sztuce najczęściej na trzy sposoby: pod krzyżem Chrystusa, z Jego ciałem na kolanach lub z mieczami wbitymi w serce. Często siedmioma, gdyż nawiązują do Siedmiu Boleści Maryi – o czym za chwilę. Co ciekawe często przedstawiana jest jako młoda kobieta, mimo iż w momencie śmierci Chrystusa miała ok. pięćdziesięciu lat. Ku Jej czci powstały tak znamienite arcydzieła jak watykańska „Pieta” Michała Anioła. Obrazów i rzeźb Matki Bożej Bolesnej, uznanych za cudowne, nie sposób zliczyć. Na przykład tylko we Włoszech jest ich ponad czterdzieści, w Polsce – kilkanaście. Wiele wyróżnionych papieskimi koronami, co świadczy o szczególnej czci jaką ludzie oddają Maryi w konkretnym wizerunku i o otrzymywaniu w danym miejscu licznych łask.
Papieskimi koronami udekorowano m.in. obrazy Matki Bożej Bolesnej w kościele franciszkanów w Krakowie, w kościołach w Sulisławicach i Chełmie oraz figurę piety w Limanowej. „Dziękczynienia naszej Matce Bożej, spisywane od 1947 r., zajmują sześć opasłych tomów” – podkreśla ks. prałat Józef Poręba, wieloletni kustosz limanowskiego sanktuarium. Wśród licznych uzdrowień około dziesięciu posiada dokumentację medyczną, które wskazują na niezwykłość uzdrowienia.
Czcili Ją biskupi i magnaci
Ku czci Matki Bożej Bolesnej powstało dwadzieścia jeden zakonów, zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską: dziewiętnaście żeńskich i dwa męskie. W 1595 roku przy kościele franciszkanów w Krakowie założono Bractwo Matki Bolesnej, do którego należeli m.in. królowie: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan Kazimierz oraz wielu biskupów i magnatów. Szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej wyróżniało się wielu świętych, m.in. założyciele zakonu serwitów, św. Paweł od Krzyża, założyciel pasjonistów, bł. Władysława z Gielniowa.
Ku czci Matki Bożej Bolesnej obchodzono przez pewien czas w Kościele dwa święta. W 1423 r. zaczęto celebrować w Niemczech w diecezji kolońskiej pierwsze z nich, czcząc „współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. W roku 1727 papież Benedykt XIII zalecił obchodzenie go w całym Kościele, w piątek przed Niedzielą Palmową. Święto jest obecnie zniesione. Drugie święto wprowadzili serwici – ku czci Siedmiu Boleści Maryi, a rozszerzył na cały Kościół w 1814 r. Pius VII. Św. Pius X ustalił jego datę na 15 września. Obecnie nazywa się ono świętem Matki Bożej Bolesnej.
Z tajemnicą cierpienia Maryi w szczególny sposób wiąże się zaproszenie każdego z nas do pokuty. „To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować” – mówiła Matka Boża podczas objawień w Kibeho w Rwandzie (1981-83), uznanych przez hierarchę Kościoła katolickiego, biskupa miejsca Augustina Misago za autentyczne. „Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec (…). Proszę Cię powiedz o tym całemu światu”.
Koronka, o której mówi Maryja, znana jest od co najmniej trzech wieków. Została zatwierdzona przez papieża Benedykta XIII w 1724 r. W jej kolejnych tajemnicach rozważa się cierpienie Maryi, którego doświadczała przez proroctwo Symeona, podczas ucieczki do Egiptu, zgubienia Jezusa w świątyni, spotkania z Jezusem na drodze krzyżowej, Jego ukrzyżowania i śmierci, zdjęcia Jego ciała z krzyża oraz złożenia Go do grobu.
Cierpienie posiada sens duchowy
Postawa Maryi wobec cierpienia zdaje się podpowiadać, jak odnaleźć sens, gdy w życiu pojawia się ból. Podobnie jak Maryję, Bóg w tajemniczy sposób zaprasza każdego z nas do współpracy, byśmy w swoim ciele dopełniali „braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (1Kol 1,24). Czyni tak, chociaż zadość czyniąca i uświęcająca męka Chrystusa była stuprocentowo skuteczna i niczego jej nie brakuje (por. Hbr 7,27; Hbr 9,12; Hbr 10,10).
Zaproszenie Boga nie dotyczy tylko sytuacji szczególnie dramatycznych. Każdy z nas w intencji swojej lub innych może ofiarować zarówno codzienne trudności, lekkie dolegliwości, jak też sytuacje głęboko bolesne i trudne. To niezwykle cenny duchowo dar.
Dorota Niedźwiecka/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Matka Siedmiu Boleści
W ikonografii przedstawia się Matkę Bożą Bolesną najczęściej z mieczem przebijającym Jej pierś lub serce.
WIKIMEDIA COMMONS/AB, STAUFFENBERG, LICENCJA: 0
*******
Przez przypadające 15 września wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie stały się udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
Jak przypomina Brewiarz, przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej – oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto, wprowadzone w 1423 r. w Niemczech, w 1727 r. papież Benedykt XIII rozszerzył na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową. Drugie święto czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników – bardziej w aspekcie historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Jako pierwsi zaczęli wprowadzać je serwici. W 1814 r. Pius VII rozszerzył je na cały Kościół. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. Oba święta są niejako odpowiednikiem świąt Męki Pańskiej – pierwsze łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża Świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze z nich.
Dlaczego siedem mieczy?
W ikonografii przedstawia się Matkę Bożą Bolesną najczęściej na trzy sposoby. Najstarsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa. Ok. XIV w. upowszechniło się ukazywanie Jej z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach, tj. w formie Piety. W tym samym czasie pojawiać się zaczęły bardzo dosłowne w swej wymowie obrazy osamotnionionej Matki Bożej z mieczem przebijającym Jej pierś lub serce. Stopniowo liczba mieczy wzrasta do siedmiu. Obrazują one motyw siedmiu boleści Maryi, utożsamianymi z konkretnymi scenami z Jej życia, począwszy od spotkania z Symeonem i jego zapowiedzią: „A Twoją duszę miecz przeniknie (…)” (Łk 2,35). Są nimi kolejno: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu, zgubienie Jezusa, spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża oraz złożenie Jezusa do grobu.
Rozważanie boleści Maryi i naśladowanie Jej cnót obrał sobie za cel zakon serwitów, tj. Sług Najświętszej Maryi Panny, do którego należał m.in. św. Peregryn Laziosi, patron chorych na raka. To w tym zgromadzeniu w XIII w. powstał pierwowzór jednej z najstarszych modlitw czczących Matkę Bożą Bolesną – Koronki do Siedmiu Boleści NMP.
Siedem razy siedem
Sama Maryja upominała się o rozważanie Jej boleści. Objawiając się św. Brygidzie, powiedziała: „Spoglądam na ludzi żyjących na ziemi i szukam między nimi tych, którzy by rozmyślali nad Moimi boleściami, lecz niestety mało takich znajduję. Zapominają o Mnie”. Mistyczce Weronice z Bianasco zwrócił na to uwagę Pan Jezus: „Drogimi są dla Mnie łzy wylane w rozmyślaniu nad Męką Moją. Lecz łzy wylane nad boleściami Matki Mojej jeszcze bardziej Mnie poruszają. A to dlatego, że tak bardzo kocham Moją Matkę”.
Matka Boża prosiła o odmawianie koronki w uznanych przez Kościół objawieniach. Po raz ostatni – w trakcie objawień w Kibeho (Rwanda), ukazując się od 2 marca do 15 września 1982 r. uczennicy tutejszej szkoły średniej Marie Claire Mukangango. Matka Boża przypomniała, że trzeba rozważać mękę Jezusa i głęboki ból Jego Matki. Wskazała też na potrzebę odmawiania Koronki do Siedmiu Boleści NMP, która popadła w zapomnienie. „Jeśli będziecie odmawiać tę koronkę, rozważając ją, będziecie mieli siłę do wzbudzenia w sobie skruchy. Dzisiaj wielu ludzi nie potrafi już prosić o przebaczenie. Ci ludzie znów krzyżują Syna Bożego” – usłyszała dziewczyna podczas pierwszego widzenia.
Popatrzcie na Maryję pod krzyżem
Uczy wierzyć i kochać w cierpieniu
PYTAMY S. Katarzynę Balcerzak z siedleckiej wspólnoty Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek św. Pawła od Krzyża
Czy Maryja, godząc się na plan Pana Boga, który uczynił Ją Matką Zbawiciela, wiedziała, jaki ogrom cierpienia Ją czeka?
W opinii Benedykta XV Najświętsza Maryja Panna cierpiała i nieomal umarła razem ze swoim Synem; zrzekła się swoich praw do Syna ze względu na wybawienie ludzkości i poświęciła Go, aby zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości – w takiej mierze, w jakiej mogła to uczynić, co uprawnia do stwierdzenie, że wraz z Chrystusem odkupiła ludzkość. Ojciec Święty Pius XII w encyklice „Haurietis aquas” podkreśla: „W dziele Odkupienia z woli Bożej Najświętsza Panna Maryja była jak najściślej złączona z Chrystusem. Z miłości Chrystusa i Jego Męki oraz z miłości i cierpień Matki, wewnętrznie ze sobą złączonych, powstało nasze zbawienie”. Natomiast Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater” dodaje: „Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu (…). Przez wiarę Matka uczestniczy w śmierci Syna – a jest to śmierć odkupieńcza”.
Tradycja i Magisterium Kościoła ukazują Maryję jako Współodkupicielkę. Czy godząc się na plan Boga, przeczuwała, co Ją czeka? Sens cierpienia Maryi wykracza, jak sadzę, poza świadomość, że Jej życie będzie tak mocno naznaczone bólem. Pokusa analizowania decyzji Maryi podjętej w Nazarecie jest rzeczywiście silna: Czy gdyby wiedziała, ile będzie cierpiała, też powiedziałaby „fiat”? Maryja jest „pełna łaski” (Łk 1,28) – swoje „fiat” wypowiada podczas Zwiastowania i to samo „fiat” wypowiada wiernym trwaniem pod krzyżem: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego (…)” (J 19,25). Uczestniczy „przez wiarę” (por. RM 41) w dziele Jezusa. Miecz boleści przenikał serce Maryi (por. Łk 2,35), a ostatecznie przeniknął na Golgocie – to tutaj „najgłębiej ze swoim Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem, z miłością, godząc się na to, aby doznała ofiarniczego wyniszczenia żertwa z Niej narodzona” (Lumen Gentium 58). To jest skala boleści Maryi odnoszących się do cierpień Jej Syna.
Na obrazach czy w filmach Maryja pokazywana jest często jako subtelna, omdlewająca postać z rozwianymi włosami i łzami płynącymi po policzkach. Czy taki przesłodzony obraz Matki Odkupiciela jest prawdziwy? Ona stała, była obecna i bardzo świadoma dokonującego się dzieła odkupienia, nawet gdy obok stali też kaci Jej Syna, drwiący faryzeusze, ordynarnie żartujący lud.
Liturgiczne wspomnienie Najświętszej Marii Panny Bolesnej jest dla Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek św. Pawła od Krzyża świętem patronalnym. Jakie miejsce w duchowości zgromadzenia zajmuje Matka Boża Bolesna?
W naszych Konstytucjach Zakonnych Matka Boża Bolesna określana jest jako Pierwsza Przełożona naszych wspólnot. Pojęcie to zostało zaczerpnięte od naszej Założycielki, która, zakładając pierwszą wspólnotę, całe dzieło powierzyła Jezusowi Ukrzyżowanemu i Jego Bolesnej Matce. Matka Boża Bolesna – od chwili Zwiastowania aż po Golgotę – jest dla nas wzorem wierności krzyżowi.
Czego zatem można nauczyć się od Maryi Bolesnej?
Wiary, nieustannego powierzania się Ojcu, godności w przeżywaniu cierpienia, miłości „w” cierpieniu i „poprzez” cierpienie. Także męstwa, bo trzeba bardzo dużo odwagi, żeby nie uciec spod krzyża, od doświadczania cierpienia w swoim życiu. Szczególnie dzisiaj, gdy lansowane jest życie lekkie, łatwe i przyjemne, i robi się wszystko, żeby cierpienie wyeliminować z naszej codzienności. Tymczasem doświadcza go w jakiś sposób każdy. Cierpienie przeraża – to normalna ludzka reakcja, bez wątpienia trzeba również nieść ulgę w cierpieniu np. osobie chorej. Jednak cierpienie jest towarzyszem człowieka; Pan Jezus go nie usunął, ale je na Krzyżu uświęcił. Matka Boża Bolesna uczy wierzyć i kochać w cierpieniu.
Siostro, Koronka do Siedmiu Boleści Maryi – mimo, że zatwierdzona prawie 300 lat temu – dzisiaj jest modlitwą mało popularną. Komu poleciłaby Siostra jej odmawianie?
Koronkę do Matki Bożej Bolesnej polecam każdemu. Szczególnie zaś osobom doświadczonym bólem życia oraz tym wszystkim, którzy pragną wierności krzyżowi i umiłowania krzyża. Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort w swoim traktacie „O prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” pisze, że „nie potrafi dźwigać wielkich krzyży ten, kto nie odznacza się prawdziwym nabożeństwem do Najświętszej Dziewicy, tej niebieskiej zaprawy krzyży…”. Dlatego po koronkę tę powinni sięgać także ci, którzy pragną być święci, kochają Jezusa i chcą Go kochać jeszcze bardziej, dla których Bóg to Ojciec, któremu zawierzyli wszystko.
Myślę, że to również modlitwa dla sądzących, iż w tym życiu utracili wszystko i że już nic dobrego ich nie spotka. Popatrzcie na Maryję pod krzyżem i wytrwale módlcie się do Niej, a Ona wskaże, gdzie jest prawdziwe bogactwo.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 36/2018
______________________________________________________________________________________________________________
16 WRZEŚNIA – SOBOTA
od godz.. 17.00 – MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
godz. 18.00 – WIGILIJNA MSZA ŚWIĘTA Z XXIV NIEDZIELI
Po MSZY ŚWIĘTEJ – MODLITWA RÓŻAŃCOWA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM W INTENCJI POKOJU W LUDZKICH SERCACH
***
Modlitwa o dar pokoju. Ułożył ją św. Jan Paweł II
św. Jan Paweł II na obrazie, Asyż, 2015 (fot. Emanuele Mazzoni/depositphotos/com)
***
Martwisz się, że na świecie trwają wojny? Boisz się, że historia się powtarza i że wojna może wybuchnąć tuż obok nas? Nie musisz zamykać się w bezradności i lęku. Możesz modlić się o pokój. Pamiętaj, Bóg jest Bogiem pokoju i pragnie go dla swoich dzieci. Oto krótka modlitwa, którą możesz odmawiać w intencji pokoju na świecie. Napisał ją św. Jan Paweł II.
Jak zapewne zauważysz, to modlitwa o dar pokoju. To podkreślenie jest ważne – pokazuje, że pokój nie jest czymś, na co trzeba sobie zasłużyć ani czymś, o co trzeba walczyć. Jest darem Boga, łaską od Niego, która szanuje ludzką wolność. Dlatego warto modlić się o dar pokoju, który może przemienić ludzkie serca, by potrafiły go przyjąć.
Modlitwa o dar pokoju św. Jana Pawła II
Boże ojców naszych, wielki i miłosierny! Panie życia i pokoju, Ojcze wszystkich ludzi. Twoją wolą jest pokój, a nie udręczenie. Potęp wojny i obal pychę gwałtowników. Wysłałeś Syna swego Jezusa Chrystusa, aby głosił pokój bliskim i dalekim i zjednoczył w jedną rodzinę ludzi wszystkich ras i pokoleń.
Niech już nie będzie więcej wojny – złej przygody, z której nie ma odwrotu, niech już nie będzie więcej wojny – kłębowiska walki i przemocy. Spraw, niech ustanie wojna (…), która zagraża Twoim stworzeniom na niebie, na ziemi i w morzu.
Z Maryją, Matką Jezusa i naszą, błagamy Cię, przemów do serc ludzi odpowiedzialnych za losy narodów. Zniszcz logikę odwetów i zemsty, a poddaj przez Ducha Świętego nowe rozwiązania wielkoduszne i szlachetne, w dialogu i cierpliwym wyczekiwaniu – bardziej owocne niż gwałtowne działania wojenne.Ojcze, obdarz nasze czasy dniami pokoju. Niech już nie będzie więcej wojny. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
Bp Joseph Strickland:
Aktywni homoseksualiści i cudzołożnicy
nie mogą przyjmować Komunii św.
Bp Joseph Strickland z Teksasu w USA opublikował 12 września nowy list duszpasterski, w którym potwierdza naukę Kościoła o sakramentach i skupia się zwłaszcza na sakramencie Eucharystii, ostrzegając, że spożywanie jej w niegodny sposób „jest niszczycielskim świętokradztwem dla osoby indywidualnej i dla Kościoła”. Kościół zatem nie może udzielać Komunii św. nieskruszonym grzesznikom: popierającym i wykonującym aborcję, czynnym homoseksualistom, cudzołożnikom, stosującym antykoncepcję itp.
Na samym początku swojego listu bp Strickland przypomina naukę Kościoła o siedmiu sakramentach jako „kanałach Bożej świętej łaski, które wypływają z samego Chrystusa (…) i uświęcają każdego z nas w naszej podróży ku Niebu”. Wymieniając po kolei sakramenty zaznacza, że „nie są od siebie nawzajem izolowane, ale zamiast tego są ze sobą splecione w jedności Bożego życia, które odzwierciedla posługę Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła i łączy nas z nią”. Następnie skupia się na Eucharystii, zapowiadając poświęcenie więcej uwagi pozostałym sakramentom w kolejnych listach duszpasterskich.
Jak pisze: „Eucharystia jest samym centrum życia sakramentalnego, ponieważ Eucharystia JEST prawdziwą obecnością samego Chrystusa. (…) Eucharystia jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego. Jest ona Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem naszego Pana, Jezusa Chrystusa – Jego rzeczywistą obecnością wśród nas. Kiedy spożywamy Eucharystię zostajemy włączeni w Chrystusa w sposób nadprzyrodzony i jesteśmy także powiązani z wszystkimi innymi, którzy są Ciałem Chrystusa”.
Bp Strickland przywołuje fragment z Ewangelii św. Jana (J 6,53-58), w którym Chrystus mówi m.in.: „Jeśli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6,53). Po tym cytacie teksański hierarcha podaje przykład, jak Eucharystia daje człowiekowi „duchową siłę”, poprzez przywołanie historii życia św. Damiana z Moloka’i, który sam w połowie XIX w. posługiwał w kolonii trędowatych, gdzie zmarł zaraziwszy się trądem.
Św. Damian wyjaśniał skąd czerpał moc: „Gdyby nie nieustanna obecność naszego Bożego Mistrza w naszej skromnej kaplicy, nigdy nie zdołałbym wytrwać w dzieleniu losu cierpiących na Moloka’i. (…) Eucharystia to chleb, który daje siłę”.
Bp Strickland podkreśla, że „od samych początków Kościoła aż do dziś święci i męczennicy żyli i umierali za swą wiarę w rzeczywistą obecność” Chrystusa, której potwierdzeniem są również „niezliczone cuda eucharystyczne na całym świecie”. Kościół w tym czasie zgłębił dogmat o transsubstancjacji, czyli przemianie chleba i wina w Krew i Ciało naszego Pana. A „jako katolicy mamy radosny obowiązek wiary w to, że Chrystus jest naprawdę obecny w Eucharystii”.
Hierarcha przypomina naukę św. Pawła o niebezpieczeństwie niegodnego spożywania Ciała i Krwi Chrystusa, jaką zawarł w Pierwszym Liście do Koryntian (1 Kor 11,27-29). A przywołując słowa, jakie wypowiadamy bezpośrednio przed Komunią św., podkreśla naszą niegodność do otrzymania takiego daru. Zatem wszyscy musimy „mocno się starać dążyć do świętości i upewnić się, że jakikolwiek grzech śmiertelny, którego jesteśmy świadomi, został sakramentalnie wyznany przed przyjęciem Komunii Świętej”. Bowiem „przyjmowanie Eucharystii przy jednoczesnym lekceważeniu grzechu śmiertelnego, którego się nie żałuje, w naszym życiu czy bez rozeznania rzeczywistej obecności naszego Pana przynosi duchowe zniszczenie, a nie głębsze życie w Chrystusie”.
Wyjaśniając pojęcie grzechu ciężkiego i potrzeby wyznania go przed Komunią św., bp Strickland przytacza fragment Kodeksu prawa kanonicznego i przywołuje Didache, dokument chrześcijański z 70 r. po Chr., by pokazać ciągłość i niezmienność nauki Kościoła na ten temat. „Jeśli celowo żyjemy w sposób, który jest sprzeczny z nauczaniem wiary katolickiej i z uporem wyznajemy poglądy, które przeczą prawdzie, której naucza Kościół, narażamy się na poważne niebezpieczeństwo duchowe”. Pamiętając o miłosierdziu Boga, musimy też pamiętać, by „z pokorą żałować i wyznać nasze grzechy, by otrzymać Jego przebaczenie”.
Przypomniawszy te podstawowe kwestie, bp Strickland nawiązuje do Synodu o synodalności i „dyskusji dotyczącej osób, które same siebie określają jako członkowie wspólnoty LGBTQ, a które dążą do przyjmowania Komunii św.” Podkreślając, że Kościół oferuje takim ludziom „miłość i przyjaźń”, zaznacza jednak, że „nie może ofiarować jakiejś osobie Komunii Świętej, jeśli ta osoba aktywnie angażuje się w związek jednopłciowy albo jeśli jakaś osoba nie żyje zgodnie z płcią, z jaką Bóg ją ukształtował od poczęcia i narodzin”.
Biskup podkreśla, że według nauki Kościoła „ci, którzy doświadczają uczuć pociągu do osób tej samej płci albo dysforii płciowej nie grzeszą po prostu z tego powodu, że doświadczają takich uczuć, ale dobrowolne działanie pod ich wpływem jest grzeszne i niezgodne z Bożym zamysłem dla Jego dzieci”. Przyznając, że może to być trudne, bp Strickland zachęca do szukania pomocy zarówno księży, jak i bliskich oraz rodziny, by żyć w świętości i przyjąć swój krzyż. Choć „będzie to trudne, to On [Chrystus] idzie z nami, jeśli Go poprosimy”.
Bp Strickland stwierdza, że podobnie osoby w związkach cudzołożnych nie mogą przystępować do Komunii, a „Kościół nigdy nie zaakceptował i nie zaakceptuje przyjmowania Eucharystii przez katolików, którzy trwają w jakimkolwiek związku cudzołożnym”. Taka osoba musi również „najpierw żałować za grzech cudzołóstwa i przyjąć sakramentalne rozgrzeszenie (…). Innymi słowy cudzołóstwo musi się skończyć, by dana osoba przyjmowała Komunię Świętą”. Osoby rozwiedzione, które chciałby wstąpić w nowy związek, biskup zachęca do szukania porady u własnego proboszcza.
Hierarcha zachęca wiernych do dzielenia się wiarą z niewierzącymi i zapraszania ich „do pełni jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła, kiedykolwiek to możliwe”. A także do wyjaśnia im, „dlaczego Eucharystia jest tak specjalna”. Zachęca też do uczenia się od doktorów Kościoła i świętych, których „nie brak” o „pięknie, mocy i duchowej skuteczności Eucharystii”. Jak stwierdza: „Sakramenty to Chrystus pośród nas, wzywający nas do życia Jego ofiarną miłością we wszystkich naszych wzajemnych relacjach z innymi członkami Jego Ciała Kościoła”.
jjf/LifeSiteNews.com/Fronda.pl
___________________________________________________________________________________________
kaplica- izba JEZUSA MIŁOSIERNEGO
7 WRZEŚNIA – I CZWARTEK MIESIĄCA
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – GODZINA ŚWIĘTA
fot. parafia Matki Bożej Frydeckiej/Jaworzynka
***
Modlitwa za kapłanów
Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.
***
***
Zachęcamy, a jednocześnie prosimy Was o podjęcie wyzwania – walki o świętość życia Kapłanów. Pragniemy zaprosić Was do modlitwy z prośbą o światło, moc i mądrość Ducha Świętego dla Kapłanów, aby sprostali znakom czasu i pułapkom szatana. Dziś potrzebujemy Waszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek… (www.zakaplanow.pl)
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PIĄTEK – 8 WRZEŚNIA
Uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny
Tego dnia Kościół katolicki obchodzi uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, zwaną w Polsce dniem Matki Bożej Siewnej. W tradycyjnej kulturze ludowej po tej dacie rozpoczynano jesienne orki i siewy zbóż ozimych.
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
Rodzi się bowiem Ta, która została „przed wiekami przejrzana i za Matkę wybrana, Jezusowi Chrystusowi Niepokalana” (pieśń Witaj, Święta…). Kościół, ciesząc się Maryją, woła w dzień Jej święta słowami liturgii: „Twoje narodzenie, Bogurodzico Dziewico, zwiastowało radość całemu światu; z Ciebie się narodziło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem. On uwolnił nas od potępienia i przywrócił nam łaskę. On zwyciężył śmierć i dał nam życie wieczne” (antyfona na „benedictus”). Przeto Kościół nazywa Ją Gwiazdą Zaranną zwiastującą już bliski wschód słońca, czyli spełnienie obietnicy. „Istotnie, tak jak gwiazda owa, «jutrzenka», poprzedza wschód słońca, tak Maryja, od swego Niepokalanego Poczęcia, poprzedziła przyjście Zbawiciela, wschód Słońca sprawiedliwości w dziejach rodzaju ludzkiego”. (św. Jan Paweł II, Redemptoris Mater, nr 3).
***
W święto Matki Bożej Siewnej, dawnym polskim zwyczajem, rolnicy przynoszą ziarno przeznaczone na tegoroczny zasiew. Kapłan, poświęcając je, wypowiada następującą modlitwę: „Boże, Ty sprawiasz, że wszelkie nasiona wpadłszy w ziemię obumierają, aby wydać plon (…). Prosimy Cię, pobłogosław te ziarna zbóż i inne nasiona. Zachowaj je przed gradem, powodzią, suszą i wszelką szkodą, a ziemię użyźnij rosą z nieba, aby rośliny z nich wyrosłe wydały obfite plony. Spraw też, abyśmy za przykładem Najświętszej Maryi Panny (…) przynosili plon stokrotny przez naszą wytrwałość w pełnieniu Twojej woli”.
***
OD GODZ. 18.00 – ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
GODZ. 18.45 – GODZINKI O NIEPOKALANYM POCZĘCIU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
W SOBOTĘ 9 WRZEŚNIA
SERDECZNIE ZAPRASZAMY DO KOŚCIOŁA ŚW. PIOTRA
NA NABOŻEŃSTWO Z PRZEKAZANIEM
PŁOMIENIA MIŁOŚCI NIEPOKALANEGO SERCA MARYI,
KTÓRE POPROWADZI SIOSTRA AGNIESZKA Z KLASZTORU SIÓSTR MARYI NIEPOKALANEJ W BRANICACH
PO MSZY ŚW. O GODZ. 18.00
MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ – JAK W KAŻDĄ SOBOTĘ OD GODZ. 17.00
*****
Niezwykłe objawienie węgierskiej mistyczki. Zwycięstwo nad szatanem da płomień miłości Niepokalanego Serca Maryi
źródło obrazu: Flame of Love of the Immaculate Heart of Virgin Mary | Facebook
Obraz Maryi z objawień namalował austriacki artysta Erwin Schöppl
Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi to niezwykła i skuteczna modlitwa w walce duchowej ze złem.
Usłyszała ją niegdyś od Matki Jezusa Elżbieta Kindelmann, węgierska mistyczka, wdowa i matka sześciorga dzieci.
„Ogień nienawiści będziemy gasić ogniem miłości i zgody” – mówiła Maryja do Elżbiety Kindelmann. W latach 1961-1981 na Węgrzech Matka Boża i Pan Jezus ukazywali się mistyczce, ubogiej wdowie i matce sześciorga dzieci. Ona zaś spisywała otrzymane orędzia w swoim dzienniku duchowym. Jedną z najważniejszych tajemnic, jakie Maryja przekazała Elżbiecie, było orędzie Płomienia Miłości.
Odpowiedzią na to objawienie jest Ruch Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, który powstał na Węgrzech w 2009 r. (zaaprobowany przez Pétera Erdő, arcybiskupa Esztergom-Budapeszt). W Polsce pierwsza taka wspólnota została utworzona w 2015 r. w Kaliszu w sanktuarium św. Józefa.
Płomień Serca i Miłości
Elżbieta Kindelmann urodziła się w 1913 r. i całe życie mieszkała w Budapeszcie. Młodo wyszła za mąż, urodziła sześcioro dzieci. Gdy miała 33 lata, zmarł jej mąż. Odtąd Elżbieta samodzielnie starała się zapewnić dzieciom jak najlepsze warunki do rozwoju. Ciężko pracowała w fabrykach, aby zapewnić rodzinie godny byt. Kobieta była blisko związana z zakonem karmelitańskim.
W 1961 r. po raz pierwszy usłyszała głos Jezusa, a 15 kwietnia 1962 r. Matka Boża objawiła jej nabożeństwo do Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi oraz specjalną koronkę.
„Ten pełen Łaski Płomień, który wam z mojego Niepokalanego Serca udzielę, ma być przekazywany z serca do serca. To będzie tym wielkim cudem, którego światło oślepi szatana. Ten Płomień jest ogniem miłości i zgody. Tak więc ogień będziemy gasić ogniem: ogień nienawiści ogniem miłości! Tę łaskę uzyskałam poprzez pięć najświętszych Ran mojego Boskiego Syna od Przedwiecznego Ojca Niebieskiego” – powiedziała mistyczce Matka Jezusa.
Maryja poprosiła także o modlitwę, post i pokutę. „Płomień Miłości Mojej Niepokalanej Matki jest dla was tym, czym była dla Noego Arka” – powiedział Jezus w jednym z objawień. „Bez wiary i zaufania nie zdoła zakorzenić się w was żadna cnota. One są filarami owego świętego przedsięwzięcia, do którego teraz się przygotowujemy” – miał podkreślić Zbawiciel.
Podczas kolejnego objawienia Maryja prosiła mistyczkę o godzinę czuwania w czwartki i piątki. „Moja córko, proszę, abyście czwartek i piątek uznawali jako szczególne dni łaski i abyście w oba te dni ofiarowywali całkiem szczególną pokutę dla mego Boskiego Syna. Sztuką i sposobem tej pokuty jest godzina pokutnego czuwania w rodzinie” – tłumaczyła Najświętsza Maryja Panna.
Modlitwa skutecznym sposobem walki ze złem
Mówi się, że objawienia w Erd są związane z tymi w Fatimie. Matka Boża poleciła Elżbiecie rozpoczęcie nabożeństw wynagradzających Jej Niepokalanemu Sercu za zniewagi i grzechy. Maryja odwołuje się do Jezusa i prosi o oddawanie czci Jego najświętszym ranom. Zachęcała także do wytrwałej, ufnej modlitwy oraz uczestnictwa we Mszy świętej.
Tłumaczyła, że godny udział w Eucharystii jest najskuteczniejszym sposobem walki z szatanem, a do Stołu Pańskiego powinna prowadzić nie rutyna i obowiązek, ale ogień miłości.
W orędziach przekazywanych Kindelmann pojawiło się również wezwanie do postu, który nie jest tylko pewnym wyrzeczeniem się dla podejmującego go, ale także ogromną pomocą dla dusz w czyśćcu cierpiących.
Matka Najświętsza podkreśliła konieczność wzmożonej modlitwy za kapłanów i powołania kapłańskie. Zaznaczyła też wartość powołania do małżeństwa i rodzicielstwa, mówiąc o wyjątkowych łaskach związanych z przyjęciem każdego dziecka. Maryja prosiła Elżbietę, aby ludzie odmawiali Koronkę do Płomienia Miłości Jej Niepokalanego Serca. Zapewniła Kindelmann, że moc tej modlitwy będzie skuteczną pomocą walki ze złym duchem.
Oślepienie szatana
Mówiła, że czas szerzącej się nienawiści, grzechu i bezbożności będzie dramatyczny, ale Ona, jako Matka nie pozostawi swoim dzieci bez wsparcia i opieki. Będzie im towarzyszyła światłem Płomienia Miłości, które rozświetli ciemności świata i rozbudzi nawet najbardziej oschłe i oziębłe dusze.
„Oślepisz tym szatana, który straci władzę nad tobą i twoimi bliskimi” – obiecała Matka Boża Elżbiecie Kindelmann.
Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl
źródła: idziemy.pl; radiojasnagora.pl; opoka.org.pl; E. Kindelmann, Płomień Miłości Serca Maryi, Wydawnictwo Maria Vincit, Wrocław 2010
*****
Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi ratunkiem w walce duchowej
W latach 1961-1981 na Węgrzech Matka Boża i Pan Jezus ukazywali się pewnej wdowie Erzsébet Kindelmann, matce sześciorga dzieci. Najświętsza Maryja Panna prosiła ją o rozpowszechnienie na cały świat nabożeństwa Płomienia Miłości Jej Niepokalanego Serca. Zapewniła, że dzięki tej modlitwie ludzie będą otrzymywali wiele łask.
Ten pełen Łaski Płomień, który wam z mojego Niepokalanego Serca udzielę, ma być przekazywany z serca do serca. To będzie tym wielkim cudem, którego światło oślepi szatana. Ten Płomień jest ogniem miłości i zgody. Tak więc ogień będziemy gasić ogniem: ogień nienawiści ogniem miłości! Tę łaskę uzyskałam poprzez pięć najświętszych Ran mojego Boskiego Syna od Przedwiecznego Ojca Niebieskiego
– powiedziała wizjonerce Najświętsza Maryja Panna, która szczególnie prosiła o modlitwę, post, pokutę i ofiary.
Nabożeństwo do Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi wraz z Koronką (poniżej treść) posiadają Nihil Obstat Kurii Biskupiej Stuhlweissenburgu (Węgry, Mons. Imre Kisberk, akta nr 1404/26.09.1978) oraz Imprimatur zatwierdzające Dzieło w Ekwadorze, 1.12.1995, podpisane przez Bernardino Kard. Echeverria Ruiz, OFM.
Płomień Miłości jest wezwaniem i darem o szczególnym znaczeniu, który Jezus Chrystus i Matka Boża dają ludziom. W jednym z objawień Pan Jezus powiedział:
Płomień Miłości Mojej Niepokalanej Matki jest dla was tym, czym była dla Noego Arka.
W jaki sposób możemy odpowiedzieć na wezwanie Matki Bożej i Jezusa Chrystusa?
“Pomóżcie mi! – Jeżeli przyjmiecie Mój Płomień Miłości, wspólnie uratujemy świat!”.
Odmawianie i rozpowszechnianie modlitwy:
„Matko Boża! Rozlej na całą ludzkość działanie Twojego Płomienia Miłości teraz i w godzinie śmierci naszej. Amen.”
Słowa Matki Bożej: „To jest właśnie ta modlitwa, mocą której wy oślepiać będziecie szatana”.
Uczestniczenie we Mszy świętej
Słowa Matki Bożej: „Jeżeli jesteście w stanie łaski i bierzecie udział we Mszy św., która nie jest dla was obowiązkowa, wówczas Płomień Miłości wytryska z Mojego Serca tak, że w tym czasie szatan zostaje oślepiony, a pełnia mojej łaski spływa na tę duszę, za którą ta Msza św. jest odprawiana”.
Siła Najświętszej Krwi Pańskiej
Słowa Pan Jezusa:
„Mój Stół jest niezmiennie zastawiony. Ja jako gospodarz ofiarowałem wszystko. Daję wam nawet siebie samego. Starajcie się o przyjęcie Najświętszej Krwi do waszych dusz (…) Nie bądźcie obojętni. Nie przyzwyczajenie prowadzić was winno do mojego Stołu, lecz ogień miłości, tej miłości, która w was poprzez Moją miłość i poprzez Mnie płonąć będzie, a w zjednoczeniu z wami wypali grzech waszej duszy”.
„Odwiedzajcie często Najświętszy Sakrament Ołtarza!”
Słowa Pan Jezusa:
„Jeżeli wy do mnie nie przyjdziecie, jakżeż ja mam wam wtedy moich łask udzielić? Pełnia łask zgromadzona jest w moim sercu. Moje serce jest niezmierzone w swojej miłości”.
Codzienne ofiarowanie
Słowa Matki Bożej:
„Ofiarujcie swoją codzienną pracę na cześć Bożą! Jeżeli jesteście w stanie łaski, także wówczas, poprzez to ofiarowanie wzmaga się oślepienie szatana. Żyjcie zatem w Mojej łasce (…) Liczne łaski, które wam daję, jeżeli je dobrze użyjecie – a powinniście je także coraz więcej i lepiej używać – spowodują w następstwie poprawę wielu dusz”.
„Wy wszyscy jesteście moimi dziećmi, a ja jestem Matką dla wszystkich! Proście świętego Józefa, Najczystszego Oblubieńca! On będzie szukał przytułku w sercach ludzkich dla Mojego Płomienia Miłości!”
Modlitwa: Święty Józefie, Twoja moc rozciąga się na wszystkie nasze sprawy. Ty umiesz uczynić możliwym to, co wydaje się być niemożliwym. Spójrz z ojcowską miłością na wszystkie nasze potrzeby.
Wiara i zaufanie
Słowa Pan Jezusa:
„Bez wiary i zaufania nie zdoła zakorzenić się w was żadna cnota. One są filarami owego świętego przedsięwzięcia, do którego teraz się przygotowujemy.”
Słowa Matki Bożej:
„Moje dziecko! Wierz w Moją Matczyną Potęgę! Pokora! Ofiara! Te dwie postawy winny opanować twoją duszę. Wierz i ufaj! Teraz uwierz już wreszcie w moją matczyną potęgę, którą oślepię szatana i uratuję świat od zatracenia!”
Godzina pokutnego czuwania w rodzinie
Słowa Matki Bożej:
„Moja córko, proszę, abyście czwartek i piątek uznawali jako szczególne dni łaski i abyście w oba te dni ofiarowywali całkiem szczególną pokutę dla mego Boskiego Syna. Sztuką i sposobem tej pokuty jest godzina pokutnego czuwania w rodzinie. Podczas tej jednej godziny, którą wy w gronie rodzinnym w pokutnym nastroju spędzicie, odmawiajcie rozmaite modlitwy (np. różaniec). Śpiewajcie nabożne pieśni! Z myślą o pięciu świętych Ranach mojego Boskiego Syna rozpoczynajcie to nabożeństwo czytaniem duchownym przy zapalonym świetle świecy – jako znaku mojego przyrzeczenia. Odprawiajcie to nabożeństwo co najmniej we dwoje lub troje, gdyż jak wiadomo, tam, gdzie dwoje albo troje zgromadzą się w Imię mojego Syna, tam On jest pośród nich. Na początku należy przeżegnać się pięciokrotnie polecając się równocześnie Miłosierdziu Ojca Niebieskiego”.
Matka Najświętsza prosiła Erzsébet Kindelmann, aby ludzie odmawiali Koronkę do Płomienia Miłości Jej Niepokalanego Serca. Matka Boża wraz z Panem Jezusem zapewniła, że moc tej modlitwy będzie skutecznym orężem w duchowej walce z szatanem.
KORONKA DO PŁOMIENIA MIŁOŚCI NIEPOKALANEGO SERCA MARYI
Na cześć pięciu Ran Pana Jezusa żegnamy się pięć razy:
W Imię Ojca i Syna i Ducha Św. Amen.
Na dużych paciorkach:
Pełne Boleści i Niepokalane Serce Maryi,
proś za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.
Na małych paciorkach:
Matko ratuj nas, przez Płomień Miłości
Twojego Niepokalanego Serca!
Na zakończenie: (3x)
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu,
jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Matko Boża, rozlej na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Magdalena Jaroszewicz – opr. idziemy.pl
źródło:
Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi, wg edycji Wydawnictwa-Immaculata, CH-900 ST. Gallen, Appenzel (Szwajcaria). Wydawnictwo Maria Vincit, wydanie pierwsze, Wrocław 2010
_________________________________________________________
Nowenna Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi
Wprowadzenie
Najświętsza Maryja Panna pragnie nam o wiele bardziej pomóc, niż my sami tej pomocy pragniemy. Składając naszą ufność w Jej Niepokalanym Sercu, odpowiadamy na Jej miłość i dajemy Jej wielką matczyną radość.
Podjęcie modlitwy nowennowej to stanięcie do duchowej walki.
Maryja: Stańcie do walki ‒ zwyciężymy! Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w szerzenie Płomienia mojej miłości. Pragnę, by Płomień Miłości mojego Niepokalanego Serca, który dokonuje cudów w głębi ludzkich serc, stał się znany wszędzie, tak jak na całym świecie znane jest moje Imię. (Dziennik duchowy PM – 19 października 1962)
Ja, piękny Promień jutrzenki, oślepię szatana.
Uwolnię ludzkość od grzesznej lawy nienawiści.
Żaden umierający nie może zostać potępiony.
PŁOMIEŃ MOJEJ MIŁOŚCI wkrótce zapłonie. Córeczko, wiedz, że wybrane dusze będą musiały stoczyć walkę z księciem ciemności. Rozpęta się straszliwa burza. Nie, nie burza, lecz orkan, który wszystko spustoszy. Zniszczy wiarę i ufność nawet w wybranych. Wraz z nadciągającym szkwałem rozbłyśnie dla was jednak światło PŁOMIENIA MOJEJ MIŁOŚCI. Rozświetlę ciemną noc waszych dusz wylaniem jego łask. (Dziennik duchowy PM – 19 maja 1963)
Jak myślicie, kto będzie odpowiadał za stawiane mi przeszkody? Gdyby tacy znaleźli się między wami, ze wszystkich sił brońcie przed nimi Płomienia mojej miłości! Starajcie się o oślepienie szatana, bo inaczej kiedyś zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności z powodu wielu, wielu zgubionych dusz. Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w to dzieło. (Dziennik duchowy PM – 27 listopada 1963)
Zaleca się odmawianie tej nowenny szczególnie, by otrzymać łaski do przezwyciężenia wszystkich trudnych doświadczeń w naszej rodzinie lub środowisku – prób, nieszczęść i okoliczności – na które nie mamy wpływu.
Podczas tych dziewięciu dni nowenny ofiarujmy Najświętszej Dziewicy każdą duchową próbę, która może przyjść, lub ofiarę – co pomnoży moc naszych modlitw. Oto kilka przykładów: ofiarowanie naszego dnia Bogu, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, uczestnictwo we Mszy Świętej, składanie ofiar – dużych lub małych, post, cierpliwe zniesienie krzywdy, trudności rodzinne lub zawodowe, itp. Bądźmy pomysłowi, aby zachwycić Maryję! Bóg odpowiada na ufne modlitwy swoich dzieci obfitym błogosławieństwem.
Jeśli któraś z naszych próśb nie zostanie natychmiast wysłuchana, nie traćmy pokoju, ufając Bogu, ponieważ oznacza to, że Bóg ma coś lepszego i większego dla nas niż to, o co prosimy. Niech ta prawda pomnoży naszą nadzieję i ufność.
Modlitwy na każdy dzień nowenny
Każdego dnia przed odmówieniem nowenny, zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu.
1. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
2. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
3. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
4. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
5. Całuję Ranę Twego Świętego Boku, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Modlę się w intencjach Niepokalanego Serca Maryi, a także proszę Cię, Matko, przez Płomień Twojej Miłości o łaskę/w intencji…. (wymień prośbę). Z wiarą, ufnością i kochającym sercem oddaję Ci Maryjo ten czas trwania nowenny, oświecaj mnie, przemieniaj i prowadź.
Dzień 1
Dzieło Maryi dla zbawienia dusz
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
„Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Maryja mówi Bogu FIAT na Jego plan zbawienia. Zgodnie z Wolą Bożą, Maryja ma plan dla każdego z nas, a my możemy zjednoczyć się z Płomieniem Miłości jej Niepokalanego Serca i wiernie naśladować ją w Jej misji Matki Kościoła. Ona prosi nas, abyśmy przez nasze modlitwy i ofiary uratowali jak najwięcej dusz.
Maryja: Moja karmelitanko! Chcę z tobą porozmawiać w nocnej ciszy. Słuchaj mnie, leżąc wygodnie! Prawda, że znasz wielki ból, który wypełnia mi Serce? Szatan z zatrważającą łatwością porywa dusze. Dlaczego nie staracie się ze wszystkich sił temu zapobiegać? Potrzebuje was! Serce pęka mi z bólu, gdy muszę się przyglądać, jak tyle dusz idzie na potępienie. Wiele z nich wpada w sieć diabła wbrew swoim dobrym intencjom. Zły z szyderczym śmiechem wyciąga ręce i ze złowrogą uciechą zagarnia dusze, za które mój Syn wycierpiał tak straszliwe męki. Pomóżcie mi! Pomóżcie! (Dziennik duchowy PM – 14 maja 1962)
Chwila na refleksję
- Czy pragnę żyć jak prawdziwy chrześcijanin, któremu zależy na zbawieniu swojej duszy?
- W jaki sposób mogę najlepiej współpracować z Płomieniem Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczynić się do zbawienia dusz innych ludzi?
- Każdy z nas może zmienić los dusz, którym grozi zatracenie. Mogę modlić się w zjednoczeniu z Trójcą Przenajświętszą, za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, wszystkich Świętych i dusz uwolnionych z czyśćca przez moje modlitwy.
- Czy ofiarowuję nocne czuwania modlitewne naszej Świętej Matce?
Intencja
Modlę się o zbawienie dusz, o uświęcenie moje i tych wszystkich, których noszę w sercu.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 2
Modlitwa Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi – sposób na ratowanie dusz
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Działania szatana ‒ wroga Boga, z jego mroczną strategią i demonicznymi sztuczkami, dają o sobie znać na różnych płaszczyznach i wywołują różne skutki, jak: negacja Boga, podziały w rodzinach, nieczystość i pożądliwość, aborcja, okultystyczne obrzędy, zabieganie o władzę i dominację, chciwość pieniądza i chęć posiadania coraz więcej, wojny, itd. Jakże pocieszająca jest świadomość, że mamy zdolność do przyjęcia i wykorzystania prostego sposobu danego nam przez Dziewicę Maryję, aby zwyciężyć zło!
Maryja: Podczas modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, dodawajcie taką prośbę: „Zdrowaś Maryjo […], módl się za nami grzesznymi, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”. (Dziennik duchowy PM – październik 1962)
Pewien biskup zapytał Elżbietę, dlaczego modlitwa Zdrowaś Maryjo ma być teraz odmawiana inaczej?
Maryja: Nie chcę zmieniać modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, lecz poprzez tę prośbę pragnę obudzić ludzkość. Te słowa nie mają być aktem strzelistym, lecz stałą modlitwą błagalną. (Dziennik duchowy PM – 2 lutego 1982)
Jezus: Trójca Przenajświętsza wylała na was morze łask Płomienia Jej miłości wyłącznie na żarliwą prośbę mojej Najświętszej Matki i dlatego macie dodawać te słowa do ‘Pozdrowienia anielskiego’, aby ludzkość się nawróciła pod wpływem działania łask tego Płomienia. (Dziennik duchowy PM – 2.02.1982)
Chwila na refleksję
- Czy z ufnością odmawiam Zdrowaś Maryjo, dodając potężną prośbę o wylanie Płomienia Miłości?
- Dziennik duchowy Elżbiety Kindelmann uczy nas i zaprasza do poznania próśb Dziewicy Maryi i Pana naszego Jezusa Chrystusa o ratowanie ginących dusz. Czy poświęcam czas na jego lekturę i medytację?
- Jakie jest moje zaangażowanie w szerzenie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczyniać się do zbawienia ludzi wokół mnie?
Intencja
Będę odmawiać tak często, jak to możliwe, modlitwę Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, jako potężny środek do ratowania dusz.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 3
Maryja i świętość
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Ludzkość nie nawróci się dopóty, dopóki nie nawróci się i nie uświęci każda pojedyncza dusza ludzka, dlatego jesteśmy zobowiązani i musimy wybrać świętość. Jezus zachęca nas do tego, mówiąc: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Nie ma świętości bez pokory. W duszy, która jest na drodze do świętości, pokora zawsze będzie wzrastać. Im bardziej dusza się uniża, tym bardziej rośnie w niej świętość. Z naszej pokornej ufności pokładanej w Boga wypływają wszystkie inne cnoty. Każda chwila życia Maryi była nieustannym „Tak” dla woli Bożej. Maryja jest doskonałym przykładem pokory, która w całkowitym poddaniu się przyjęła wolę Bożą dla swojego życia: kiedy została Matką Zbawiciela, kiedy udała się do Betlejem na spis ludności, kiedy przyjęła proroctwo Symeona, kiedy uciekała do Egiptu, kiedy była świadkiem śmierci Syna na krzyżu, kiedy uczestniczyła w Jego pogrzebie.
Jezus i Maryja dbali o zachowanie pokory w sercu swojej wysłanniczki Elżbiety Kindelmann, a tym samym chronili jej świętość.
Maryja: Córeczko, po co się męczysz? Dlaczego chciałaś mówić o Płomieniu mojej miłości w zgrabnych słowach? Miej przed oczami swoje powołanie: cierpienie. Pomyśl o słowach, które powiedział do ciebie mój Boski Syn: „Cierp bez ustanku i składaj ofiary!”. Twoje cierpienie nie pójdzie na darmo, ale nie twoim zadaniem jest decydowanie o tym, kto zrozumie Płomień mojej miłości. Jesteś małym narzędziem i nie powinnaś się dziwić, że brakuje ci daru wymowy. To ja działam. To ja zapalam Płomień mojego Serca w głębi ludzkich serc. To ja odebrałam ci słowa i zmąciłam twój umysł. Nie chciałam, by w twojej duszy rozpleniła się pycha. […] To byłby wielki błąd… Jesteś małym narzędziem w naszych rękach. Dbamy o to, by grzech nie miał do ciebie przystępu. Uważaj na siebie w pokusach, bo Zły wykorzystuje każdą okazję, by zachwiać twoją pokorą. (Dziennik duchowy PM – 17 grudnia1962)
Jezus: Z każdym uderzeniem serca żałuj za swoje grzechy, również w zastępstwie tych, którzy nie współodczuwają razem ze Mną. Gdyby twoja miłość zaczęła słabnąć, zwróć się do naszej niebieskiej Matki. Ona znów napełni twoje serce głęboką miłością do Mnie. Nie ustawaj w kontemplowaniu moich świętych pięciu Ran, da ci to dużo siły. Polecaj siebie Ojcu Przedwiecznemu i żyj w łączności z Trójca Przenajświętszą. W chwilach pokus chroń się pod płaszczem naszej Matki. Ona obroni cię przed złym duchem, który was wciąż nęka. Ja będę z tobą. Nikt i nic nie może cię ode Mnie oddzielić… (Dziennik duchowy PM ‒ między 4 a 7 marca 1962)
Chwila na refleksję
- Czy pragnę życia, które przynosi świętość? Jak chcę je osiągnąć?
- Czy strzegę i zachowuję łaskę uświęcającą, którą otrzymałem na chrzcie świętym?
Intencja
Odnawiam moje pragnienie świętości i żyję każdego dnia łaską chrztu świętego; zawsze wybierając dobro i wyrzekając się zła.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 4
Maryja i Krzyż Święty
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Dziewica Maryja była u stóp krzyża Jezusa. Ogromnie cierpiała, widząc jak Jej Syn umiera w tak straszliwej agonii. Z miłości do Boga i do nas zawsze przyjmowała swoje cierpienia, ponieważ znała wartość każdego z nich, i dlatego nimi żyła, kochała je i ofiarowywała Bogu jako dar, dla zbawienia dusz. Dzisiaj Maryja również towarzyszy nam w naszych cierpieniach. Swoim przykładem zaprasza nas do przyjęcia ich z głęboką pokorą i miłością, aby Płomień Miłości Jej Niepokalanego Serca z większą siłą oślepił szatana. Wiele dusz zostanie uzdrowionych i stanie się świętymi pod wpływem łagodnego światła i pocieszającego ciepła Płomienia Miłości. W ten sposób, zapraszając nas do przyjęcia naszych cierpień, Maryja zaprasza nas również do udziału w dziele zbawienia.
Maryja: Widząc twoją długą walkę, powiem ci, dlaczego najpierw dałam Płomień mojej miłości właśnie tobie. Sama powiedziałaś, że jesteś tego niegodna. To prawda. Łaski tej mogłoby dostąpić wiele dusz o większych zasługach. Zasługi zyskałaś jednak dzięki licznym łaskom i cierpieniom, które na ciebie zsyłałam i które wiernie przyjmujesz. (…)
Zobacz, córko, ty też jesteś matką wielu dzieci. Za ich sprawą znasz biedy i troski życia rodzinnego. Pod ciężarem krzyża często osuwałaś się na ziemię. Z powodu twoich dzieci, często z ich winy, doświadczyłaś wiele bólu. To, że znosiłaś to wszystko, jest twoją zasługą jako matki. (Dziennik duchowy PM – 19 listopada 1962)
Jezus: Przyjmuj te udręki, choć są tak bolesne! Wiesz, że otrzymasz tyle łask, ilu inni nie dostępują w ciągu całych dziesięcioleci. Bądź za to wdzięczna! Do udzielenia tych łask zobowiązuje Mnie Płomień Miłości mojej Matki. Często podkreślam, że to Ona cię wybrała i zalicza cię do szczególnie uprzywilejowanych przez siebie dusz. (Dziennik duchowy PM – 1 sierpnia1963)
Chwila na refleksję
- Nie ma prawdziwej miłości bez krzyża i ofiary. Czy w obliczu prób działam na wzór Maryi i ofiarowuję Bogu moje cierpienia?
- Czy moja miłość do Maryi Dziewicy, do mojej rodziny i do dusz, daje mi łaskę ofiarowania moich cierpień za nich?
Intencja
Każdego dnia będę z miłością przyjmował krzyż mojego życia zgodnie z wolą Bożą.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 5
Maryja, Matka Eucharystii
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Mówiąc Bogu swoje „Tak”, Maryja w sposób intymny przyczyniła się do Wcielenia Syna Bożego, gdyż w jej ciele uformowały się Ciało i Krew Zbawiciela, które stały się obecne w Eucharystii. Niepokalane Poczęcie Maryi jest pierwszym przypadkiem przyjęcia przez człowieka Ciała Chrystusa. Można też powiedzieć, że wizyta Maryi u jej kuzynki Elżbiety była pierwszą procesją z Ciałem Chrystusa. W drodze do domu Elżbiety i powrotu do Nazaretu, Maryja wraz ze Świętym Bogiem przechodziła przez wioski i pola, które zostały pobłogosławione i uświęcone przez Zbawiciela. Z jaką czułością, pobożnością i rozkoszą Maryja nosiła w swym łonie Syna Bożego! To wzniosłe macierzyństwo Maryi pozwala nam na intymny kontakt z Jezusem, gdy przyjmujemy Go w Komunii Świętej. Razem z Maryją wpatrujmy się w oblicze Jezusa w Eucharystii i razem z Nią kontemplujmy Jego świętą Obecność i święte pragnienie zjednoczenia się z każdym z nas.
Jezus: Córko, zrozum Mnie dobrze! Odtąd będę z tobą w Komunii Świętej. Nadal będę czekał na twoje przyjście z bijącym sercem. Bądź wierna, nie szukaj swojej woli. Nie kieruj się własnymi uczuciami, wyrzekaj się siebie i kochaj tylko Mnie! Niech cię wypełnia duch miłości! Kochaj Mnie, tak jak się kocha dziecko owinięte w białe pieluszki. Szukaj Mnie, tak jak moja Najświętsza Matka szukała Mnie w tłumie ze ściśniętym sercem, a gdy Mnie znajdziesz, uciesz się tym! Jeżeli uznasz, że potrzeba ci ojcowskiego wsparcia, wznieś oczy ku mojemu Ojcu Przedwiecznemu i z Duchem Świętym zanurz się w naszej miłości. (Dziennik duchowy PM – 20 kwietnia 1962)
Chwila na refleksję
- Jakie miejsce zajmuje w moim życiu Msza Święta?
- Czy rozpoznaję przemianę, jaka dokonuje się w moim sercu dzięki Komunii Świętej?
- Czy przyjmując Eucharystię, jednoczę się z Jezusem dla oddania chwały Ojcu Niebieskiemu?
Intencja
Będę jak najczęściej godnie przyjmował Jezusa w Komunii św., a jeśli nie mogę uczestniczyć we Mszy św., to każdego dnia przyjmę Go duchowo.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 6
Płomień Miłości Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Miłość, która łączy Święte Serca jest nieskończona. Ojciec Przedwieczny roztacza nad ludzkością Ducha Miłości Jezusa i Maryi. Jeśli kochamy Maryję, to kochamy Jezusa. Serce matki jest zawsze zjednoczone poprzez czas i przestrzeń ze swoimi dziećmi. Prośmy Boga, aby pomógł nam kochać Zjednoczone Serca Jezusa i Maryi całą mocą naszej duszy.
Jezus: Kochaj Mnie jeszcze bardziej, jeszcze wierniej, niech nie sprawia ci to trudu nawet wtedy, gdy się tylko skarżę. Córko, zanoszę tyle skarg, bo bardzo niewielu Mnie słucha. Na próżno skarżę się duszom Mi poświęconym. Nie zanurzają się one w skupieniu w swoją głębię, by tam wsłuchać się w moje słowa. A przecież w związku z przyjściem mojego królestwa chciałbym z nimi porozmawiać o tak wielu sprawach! (Dziennik duchowy PM – 2 lipca 1962)
Elżbieta: Ukochany Zbawiciel poprosił mnie, bym razem z Nim wypowiadała Jego odwieczne pragnienia:
Niech nasze stopy kroczą razem,
niech nasze ręce zbierają razem,
niech nasze serca biją razem,
niech nasze dusze odczuwają razem.
Niech nasze myśli się jednoczą!
Niech nasze uszy razem wsłuchują się w ciszę.
Niech nasze oczy wpatrują się w siebie,
a nasze spojrzenia stapiają się w jedno.
Niech nasze wargi razem proszą
Ojca Przedwiecznego o zmiłowanie!
Ta modlitwa stała się moją najbardziej osobistą modlitwą. Pan tyle razy ją ze mną rozważał! Nauczył mnie jej, bym ją przekazywała innym, aby złączyli się z Jego odwiecznymi myślami i pragnieniami.
Kiedy Zbawiciel mnie o to poprosił, dodał jeszcze:
– Ta modlitwa jest bronią w waszych rękach, bo gdy ktoś współdziała ze Mną, szatan zostaje oślepiony, a dzięki temu dusze są uwalniane od grzechu. (Dziennik duchowy PM – maj 1962)
Chwila na refleksję
- Czy modlę się do Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi za dusze konsekrowane?
- Czy często pocieszam Zjednoczone Serca Jezusa i Maryi moimi aktami miłości i miłosierdzia?
- Płomień Miłości Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi nadaje nowy sens naszemu życiu. Czy rozsiewam radość, entuzjazm i miłość, aby rozpalić serca ludzi wokół mnie?
Intencja
Pójdę w najbliższym miesiącu na Mszę św. ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi w pierwszy piątek i w pierwszą sobotę miesiąca.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 7
Maryja, Arką ocalenia dla naszych czasów
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Wszyscy żyjemy w czasach, w których potrzebujemy pocieszenia i pomocy z nieba. Naszym schronieniem jest Serce Maryi. Z Niepokalanego Serca Maryi wypływa Płomień Miłości. Jezus wyjaśnia, że Płomień Miłości jest Arką zbawienia dla naszych czasów. W tej sprawie mówił do Elżbiety:
Jezus: Przecież Płomień Miłości mojej Matki jest jak arka Noego! (Dziennik duchowy PM ‒ marzec 1981)
Dusza, która całkowicie schroni się w Płomieniu Miłości Maryi, może się w życiu duchowym spodziewać wielu przywilejów. Łaski związane z Płomieniem Miłości: spowodują lub przyspieszą jej nawrócenie; zapewnią duszy pokój, ponieważ światło Płomienia Miłości oślepia szatana, dusza otulona tym Płomieniem jakby dla niego nie istniała; przyspieszają postęp duszy w życiu duchowym, bo dusza nie nękana już przez szatana, zyskuje więcej czasu i sił, by całkowicie zwrócić się ku Bogu oraz jednoczą duszę z Bogiem, bowiem miłość nie zatrzymuje się w pół drogi i domaga się coraz większego zjednoczenia, nie zaznaje spoczynku dopóty, dopóki nie osiągnie celu. Kiedy zaś dusza dostąpi jedności z Bogiem, umiera wprost ze szczęścia. Arka Niepokalanego Serca Maryi zapowiada misję Maryi Dziewicy w szerzeniu Płomienia Miłości. Jezus zaprasza nas do wejścia do Arki i życia orędziami Jego i naszej Matki. Ponieważ Płomień Miłości ratuje nas w tych trudnych i ciemnych czasach, zjednoczmy się z Płomieniem Miłości i ofiarujmy Maryi nasze wysiłki, aby rozprzestrzenić go jak pożar wokół nas i na całym świecie.
Maryja: Jestem przecież waszą kochającą Matką, która was nie opuści. Jednoczcie się ze wszystkich sił i przygotowujcie dusze, by dały schronienie temu Płomieniowi. Odpowiednim miejscem dla niego będą serca tych, którzy pielgrzymują do sanktuariów. Ja, Matka łaski, nieustannie błagam mojego Boskiego Syna, aby wasze drobne wysiłki zjednoczył ze swoimi zasługami.
Nie bójcie się Płomienia, który zapłonie niepostrzeżenie. Jego łagodny blask nie wzbudzi lęku, bo w sercach będą się dokonywać cuda. (Dziennik duchowy PM – 4 maja 1962)
Chwila na refleksję
- Czy jestem świadomy, że moralnemu zepsuciu należy przeciwstawić uświęcenie?
- Czy mam czas na pielgrzymkę do sanktuariów maryjnych? Czy uczestniczę w rekolekcjach?
- Czy zdaję sobie sprawę, że Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi jest arką ocalenia dla naszych czasów?
Intencja
Przyjmuję dziś Płomień Miłości jako ostateczny ratunek przed niebezpieczeństwem, także dla innych dusz.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 8
Rozprzestrzenianie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Płomień Miłości jest łaską, którą Matka Boża otrzymała od Ojca Niebieskiego przez zasługi Świętych Ran Jezusa. Jej działanie polega na oślepianiu szatana, uniemożliwiając mu doprowadzanie dusz do grzechu. Dziewica Maryja prosi nas o pomoc w rozprzestrzenianiu Jej Płomienia Miłości na całym świecie. Oczekuje pilnej i wspaniałomyślnej odpowiedzi od każdego ze swoich dzieci.
Maryja: Jak myślicie, kto będzie odpowiadał za stawiane mi przeszkody? Gdyby tacy znaleźli się między wami, ze wszystkich sił brońcie przed nimi Płomienia mojej miłości! Starajcie się o oślepienie szatana, bo inaczej kiedyś zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności z powodu wielu, wielu zgubionych dusz. Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w to dzieło. (Dziennik duchowy PM – 27 listopada 1963)
Bliski jest czas, gdy zapłonie Płomień mojej miłości, a kiedy to nastąpi, szatan zostanie oślepiony. Dam wam to odczuć, by pomnożyć w was ufność. Wleje to w wasze serca wielką siłę. Poczuje ją każdy człowiek, do którego dotrze Płomień. Zapłonie on nie tylko w poświęconych mi krajach, ale i na całej ziemi, rozszerzając się na cały świat, nawet na najbardziej niedostępne zakątki, bo i dla diabła nie ma niedostępnych miejsc! Niech napełnia to was siłą i ufnością! Będę wspierać wasz trud nieznanymi dotąd cudami. (Dziennik duchowy PM – 1 sierpnia 1962)
Chwila na refleksję
- Czy daję z siebie wszystko, współpracując z ruchem Płomienia Miłości, aby wypełnić misję, jaką powierzyła nam Matka Boża?
- Co robię, aby uczynić znanym Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi i ofiarowywać pocieszenie moim braciom i siostrom w potrzebie?
Intencja
Poprzez moje zjednoczenie z Jezusem Płomieniem Miłości, sam staję się „Płomieniem Miłości”, aby mój przykład rozsławiał ruch Płomienia Miłości i zachęcał jak najwięcej osób do przyłączenia się do tego maryjnego dzieła.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Dzień 9
Nasz dom – sanktuarium Płomienia Miłości
Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).
Dzisiaj diabeł koncentruje wszystkie swoje wysiłki szczególnie na tym, aby zniszczyć rodziny. Musimy rozpoznać strategie, jakimi posługuje się szatan, aby zniszczyć świętość małżeństwa i rodziny. Są to: negacja Boga i brak wiary, brak modlitwy, rutyna w rodzinie, brak dialogu, pycha, zazdrość, niewierność, pornografia, złość, raniące słowa, brak przebaczenia – krótko mówiąc, to wszystko, co rozbija lub pomniejsza miłość. Musimy być czujni, aby temu zapobiec. Musimy uwolnić broń Płomienia Miłości i moc modlitwy rodzinnej. „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię Moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20).
Maryja: Moja mała karmelitanko! Za twoim pośrednictwem chcę wyrazić bezgraniczną miłość mojego matczynego Serca oraz wypływający z niej ból, który odczuwam z powodu grożącego całemu światu niebezpieczeństwa rozpadu rodzin. Moje matczyne błaganie kieruję zwłaszcza do was i w jedności z wami pragnę ratować ziemię. Córko, tobie w szczególny sposób pozwalam dostrzec, z jaką mocą działam, by oślepić szatana. (Dziennik duchowy PM ‒ 17 stycznia 1964)
Jezus: Wiesz, że tam [w domu w Nazarecie] przygotowywałem się do wielkiej ofiary i licznych cierpień, które dla was wziąłem na siebie. I ty musiałaś się ukształtować w rodzinnym gnieździe, a ponieważ byłaś sierotą, dom zyskany dzięki założeniu rodziny stał się dla ciebie miejscem, gdzie przygotowałaś się do swojego powołania, które może dojrzeć wyłącznie w sanktuarium rodziny. Znam cię i znam twoje talenty, dlatego Bóg w swojej Opatrzności zaplanował wszystko tak, aby uzdolnić cię do ogłoszenia światu mojego orędzia. Z rodzinnej świątyni musicie wyjść w świat, rzucić się w ciężki bój życia. Pociągające ciepło tej świątyni ogrzewa dusze powracające z błędnych dróg. Tutaj odnajdują z powrotem siebie i na nowo zwracają się ku Bogu. Wy, matki, musicie zachować dla dzieci wyrozumiałe ciepło serca również po ich odejściu. To wielka odpowiedzialność, która na was spoczywa. Nie myślcie tylko, że dorosłe dziecko nie potrzebuje już rodziców! Moja Matka chodziła za Mną z miłością, a Jej ofiara i modlitwa wszędzie Mi towarzyszyły. I wy powinnyście tak postępować, a Ja błogosławię waszym wysiłkom.
Moja Matka zobowiązała Mnie do tego, wybłagawszy mocą swojego orędownictwa strumień wielkich łask dla rodzin, który teraz zamierza wylać na ziemie. Jak sama powiedziała, takie wylanie łask nigdy jeszcze nie nastąpiło, odkąd Słowo stało się ciałem! (Dziennik duchowy PM ‒ 17 stycznia 1964)
Chwila na refleksję
- Czy modlę się za podzielone rodziny przez Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi?
- Czy dokonałem poświęcenia mojej własnej rodziny zjednoczonym Sercom Jezusa, Maryi i Józefa?
- Czy modlę się wspólnie w modlitwie małżeńskiej i rodzinnej?
Intencja
Zwracam się do Płomienia Miłości, aby błagać o miłosierdzie i przebaczenie dla mojej rodziny, aby wyprosić uzdrowienie podzielonych rodzin i uwolnić ich członków od zniewolenia przez szatana.
Różaniec
Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:
Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.
Fragmenty dziennika duchowego Elżbiety Kindelmann zaczerpnięte z książki:„Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi”, Elżbieta Kindelmann, wyd. Esprit., Nihil obstat: Kuria Metropolitalna w Krakowie, 21 czerwca 2022 r., bp Damian Muskus, wik. gen., o. prof. dr hab. Tomasz Dąbek OSB, cenzor
VICONA
______________________________________________________
Ks. Marek Dziewiecki:
Cierpienie zaczyna się wtedy,
gdy ktoś nie słucha Boga
©dizfoto1973 – stock.adobe.com
***
Skoro Bóg pragnie, byśmy byli szczęśliwi i by już na ziemi Jego radość była w nas i by była pełna, skoro chce, żebyśmy nie cierpieli i dlatego właśnie zachęca nas do postępowania według Dekalogu i przykazań miłości, skoro wymaga od nas dyscypliny i mierzenia się z radosnym ciężarem trwania w świętości, a przestrzega przed alternatywnymi stylami życia, to pojawia się pytanie: Skąd w takim razie tyle cierpienia w nas i wokół nas?
Czemu nie wszyscy jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, skoro wszyscy szczerze tego pragniemy i skoro jest to także pragnienie Boga? Kto lub co przeszkadza nam w byciu szczęśliwymi? Dlaczego nie wszystkie drogi życia są równie dobrymi alternatywami?
Skąd się bierze zło, czyli takie sposoby postępowania oraz takie sposoby bycia razem między ludźmi, które sprawiają, że smutniejemy i że niektórzy odbierają sobie życie lub na inne sposoby usiłują od niego uciekać? Tego typu pytania są zadawane chyba już od czasów Adama i Ewy.
Księga Hioba jest dramatyczną ilustracją rozterek ludzkości na temat niedostatku radości i nadmiaru cierpienia. Skąd tyle zła, które oddala człowieka od szczęścia? Skąd w nas i wokół nas tyle bólu? Dlaczego każdy z nas czasami cierpi, a niekiedy cierpi wręcz nieznośnie, i to całymi miesiącami, latami, dziesiątkami lat?
Skąd bierze się ogrom zła i cierpienia, skoro wolą Boga jest nasza radość i skoro Bóg umieścił pierwszych ludzi w raju? Wbrew oczekiwaniom wielu z Was odpowiedź na tego typu pytania jest dosyć prosta.
Jeśli miałbym wskazać zasadę podstawową w tym względzie, to jest nią oczywiste chyba stwierdzenie, że CIERPIENIE ZACZYNA SIĘ WTEDY, GDY KTOŚ Z LUDZI NIE SŁUCHA BOGA.
To najprostsza i podstawowa reguła, gdy chodzi o wskazanie na główne źródło cierpienia. To, co bolesne, zaczyna się wtedy, gdy ktoś z ludzi przestaje słuchać Boga lub gdy niemal od początku swojego życia Go nie słuchał, a w konsekwencji współpracował ze złym duchem, czyli z kimś, kto jest nieszczęśliwy i kto czyni wszystko, byśmy i my utracili radość, z którą Bóg do nas przychodzi.
To właśnie w oddalaniu się od Boga, źródła miłości i radości, tkwi główna przyczyna smutku, cierpienia, krzywd, chorób, uzależnień, osobistych dramatów, nieszczęść małżeńskich i rodzicielskich, wojen i kataklizmów.
Człowiek, który nie słucha Boga, zaczyna – jak Adam i Ewa – działać wbrew Niemu, a przez to występuje przeciwko samemu sobie. W rezultacie dochodzi do autodestrukcji, która pociąga za sobą różne formy rozczarowania i cierpienia. To, co bolesne, zaczyna się od nieposłuszeństwa człowieka wobec Boga. Taka jest zasada podstawowa.
Przejdźmy teraz do szczegółowych analiz w tym względzie. Warto zacząć od pytania, czy da się w miarę precyzyjnie wyodrębnić i nazwać konkretne źródło cierpienia, które na nas spada, czy które – z naszej lub bez naszej winy – spada na innych ludzi. Otóż jest to możliwe i warto to uczynić. Kiedy bowiem precyzyjnie identyfikujemy poszczególne przyczyny cierpienia, wtedy mamy szansę zrozumieć, co czynić, by zapobiegać temu, co boli i co oddala nas od radości.
Niektórzy ludzie mówią do mnie: „Księże Marku, zgadzam się z tym, że Bóg, który nas kocha, nie chce naszego cierpienia. Do mojej świadomości dociera już myśl, że Stwórca pragnie, aby Jego radość była w nas i była pełna. Nie mam zamiaru negować słów Jezusa.
Z drugiej strony, proszę Księdza, czasami bywa i tak, że cierpienie staje się wręcz błogosławieństwem, bo ktoś na przykład nawraca się na skutek choroby, wypadku samochodowego czy jakiegoś nieszczęścia w rodzinie. Jak to rozumieć? Bo chyba takie cierpienie, które wydaje dobre owoce, pochodzi wprost od Boga?”.
Oczywiście, zdarza się tak. Sam znam takie przypadki. Daj Boże, żeby jak najczęściej na skutek cierpienia ludzie się nawracali, wzrastali duchowo. Sam się o to modlę. Tak właśnie było w życiu wielu świętych. Niektórzy z nich musieli konfrontować się z ogromnym cierpieniem. Czasem aż do męczeństwa. Jednak również w odniesieniu do tego typu sytuacji musimy być bardzo uważni i precyzyjni!
Fakt, że niektórzy ludzie mądrze wykorzystują spadające na nich cierpienie w taki sposób, że owo cierpienie pomaga im nawracać się, wzrastać duchowo, odróżniać dobro od zła i uwalniać się od grzesznej przeszłości, nie znaczy jeszcze, że to cierpienie pochodzi od Boga!
Gdy ktoś mi mówi: „ Proszę Księdza, miałem sąsiada ateistę. W którejś fazie życia on tak strasznie się nacierpiał, na przykład na skutek choroby czy innego nieszczęścia, że się nawrócił”, to ja wtedy z pewną dozą ironii odpowiadam: „ A ja mam dwóch sąsiadów, którzy wskutek cierpienia stali się ateistami, a trzeci popełnił samobójstwo”. No i co? Trzy do jednego w przykładach dla mnie?
To oczywiste, że także w obliczu cierpienia nie jesteśmy skazani na rozpacz, bunt przeciwko Bogu czy utratę sensu życia. To oczywiste, że mądrze przeżyte cierpienie staje się dla nas punktem wyjścia do duchowego wzrostu, pomaga się jednoczyć z ukrzyżowanym Jezusem, uwrażliwia na bliźnich, a zwłaszcza na tych, którzy cierpią bardziej niż my.
Z tego wszystkiego nie wynika jednak, że owo mądrze wykorzystane przez nas cierpienie zesłał nam Bóg. On pragnie, byśmy wzrastali duchowo i uczyli się kochać na drodze radości i błogosławieństwa, a nie na drodze bólu, cierpienia czy krzyża.
WTEDY, GDY CIERPIMY, OTRZYMUJEMY OD BOGA POMOC W ROZTROPNYM WYKORZYSTANIU TRUDNEJ FAZY ŻYCIA, ALE TO NIE OD BOGA POCHODZI TA TRUDNA FAZA NASZEGO ŻYCIA.
Bóg nie jest gorszy od kochających rodziców. Żaden rodzic nie ześle dziecku świadomie i dobrowolnie cierpienia nawet wtedy, gdyby ów rodzic był całkiem pewny, że owo cierpienie pozwoli dziecku wzrastać duchowo.
Każdy kochający rodzic czyni wszystko, by dziecko rosło w łasce i mądrości radośnie, bez potrzeby konfrontowania się z bolesnym cierpieniem. W tym pragnieniu, by kochane przez nich dziecko wzrastało w radości, rodzice naśladują pedagogikę Boga.
Z pomocą Boga jesteśmy w stanie nie załamać się nawet w obliczu wyjątkowo dramatycznego cierpienia, jak zdrada ze strony małżonka czy niespodziewana śmierć kogoś bliskiego. To jednak, że niektórzy ludzie nawet cierpienie wykorzystują do dobra, nie wynika z samej natury cierpienia, lecz zależy od tego, czy trwamy przy Bogu i czy współpracujemy z Jego łaską.
Powtórzmy raz jeszcze podstawową prawdę, która wynika z faktu, że Bóg jest miłością i że zsyła nam jedynie swojego Syna, czyli wcieloną prawdę, miłość i radość. Otóż z tego faktu wynika wniosek, że ŻADNE CIERPIENIE, NAWET TO, Z KTÓREGO MĄDRZE KORZYSTAMY, NIE POCHODZI OD BOGA.
ks. Marek Dziewiecki /RTCK/Tygodnik Niedziela
_______________________________________
Artykuł zawiera treści z książki Ks. Marek Dziewiecki “Bóg vs Cierpienie” wyd. RTCK.
_____________________________________________________________________________________
Miłość i cierpienie
– Miłość i radość (a nie cierpienie!) to dwa oblicza świętości, do której jesteśmy powołani – przekonuje ks. Marek Dziewiecki.
Kto kocha, ten nigdy mnie nie krzywdzi
i zawsze pomaga mi przetrwać cierpienie,
które zadają mi inni ludzie,
albo które ja sam sobie zadaję.
Wstęp
Biblia upewnia nas o tym, że człowiek to ktoś jedyny na tej ziemi, kogo Bóg stworzył nie z nicości czy z materii, lecz z samego siebie, czyli z miłości! Każdy człowiek jest dzieckiem Boga-Miłości. Jest owocem spotkania z Tym, który jest miłością i który nigdy nie przestanie nas kochać. Bóg, który kocha nas jak własne dzieci, powołuje wszystkich do życia w radosnej świętości. Miłość i radość (a nie cierpienie!) to dwa oblicza świętości, do której jesteśmy powołani. Mimo to każdy z nas doświadcza nie tylko miłości i radości, ale również cierpienia. Różnimy się jedynie proporcjami między doświadczeniem miłości a doświadczeniem cierpienia. Są tacy ludzie, którzy doświadczają niemal tylko miłości i niemal wcale cierpienia. Są też i tacy, którzy doświadczają niemal wyłącznie cierpienia, a ich doświadczenie miłości jest tak marginalne, że niektórzy przestają wierzyć w istnienie miłości. Większość z nas znajduje się pomiędzy tymi dwoma skrajnymi sytuacjami, a dla naszego losu ważne jest nie tylko to, czy wierzymy w miłość i uczymy się kochać, ale też to, czy spotykamy osoby, które kochają.
Niniejszy tekst składa się z czterech części. Cześć pierwsza to próba wskazania najważniejszych źródeł cierpienia. Część druga dotyczy relacji między wypaczonymi wizjami miłości a cierpieniem. Z kolei część trzecia dotyczy pytania, czy cierpienie może pojawić się także wtedy, gdy człowiek kocha w dojrzały sposób. Wreszcie część czwarta, ostatnia, to aplikacje praktyczne, dotyczące relacji między miłością a cierpieniem.
1. Główne źródła cierpienia
Skoro my, ludzie, zostaliśmy stworzeni z miłości i powołani do radości, to rodzi się odwieczne wręcz pytanie o to, skąd bierze się cierpienie? Nie wszystko w tej kwestii jesteśmy w stanie wyjaśnić. Są sytuacje, w których cierpienie pozostaje dla nas niewytłumaczalne i wydaje się bezsensowne. Ale to są sytuacje skrajne, wyjątkowe i rzadkie. W ogromnej większości przypadków jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać przyczyny cierpienia. Popatrzmy na podstawowe fakty w tym względzie w świetle Objawienia.
Po pierwsze, Bóg nie jest nigdy źródłem cierpienia! Bóg jest niewinny i nie mamy żadnych podstaw, by obarczać Go odpowiedzialnością za jakiekolwiek cierpienie. Gdy niewinny Bóg przychodzi do nas w ludzkiej naturze, przybijamy Go do krzyża, a później twierdzimy, że to On nam zsyła krzyże! Tymczasem Bóg nie zsyła nam żadnej choroby, żadnej próby, żadnej krzywdy, żadnego krzyża. Przeciwnie, jedyne, co nam zsyła, to swojego Syna, który przynosi nam miłość i błogosławieństwo. Syn Boży stał się człowiekiem nie po to, by nasz krzyż był cięższy, lecz po to, by nasza radość była pełna! Jezus mówi wprawdzie o tym, że kto chce być Jego uczniem, ten powinien wziąć krzyż na swoje ramiona, ale najważniejsze jest tu słowo: swój! Chodzi o krzyż ucznia, a nie o krzyż Jezusa! Jezus nie ześle nikomu krzyża. Wyjaśnia natomiast, że kto chce pójść za Nim, ten powinien pójść za Jezusem z całą swoją rzeczywistością, a więc także z rzeczywistością swojego cierpienia i krzyża. Ale to cierpienie i ten krzyż nie pochodzi od Boga i nie jest wolą Boga.
Po drugie, Bóg nie jest odpowiedzialny za cierpienie człowieka nie tylko dlatego, że nikomu On sam nie zsyła żadnych krzyży i cierpień, ale także dlatego, że czyni wszystko, by nikt z nas nie zadawał cierpienia ani samemu sobie, ani drugiemu człowiekowi. Stwórca poleca nam stanowczo, byśmy nikogo nie krzywdzili, lecz przeciwnie – byśmy z miłością odnosili się do samych siebie i do innych ludzi. Polecenie to jest tak ważne, że przy końcu doczesności Bóg zapyta każdego z nas wyłącznie o to: czy kochałeś człowieka?
Po trzecie, cierpienie jest zawsze efektem działania człowieka. Może być konsekwencją tego, że człowiek nie słucha Boga, albo konsekwencją tego, że wręcz współpracuje ze złym duchem. W tym drugim przypadku cierpienie będzie oczywiście jeszcze większe. Jesteśmy w stanie wyliczyć kilka głównych źródeł cierpienia, za które odpowiedzialny jest człowiek.
a) cierpienie jako cena za miłość
b) cierpienie jako cena za naiwność
c) cierpienie jako konsekwencja własnego grzechu
d) cierpienie jako konsekwencja doznanej od kogoś krzywdy
e) niewinne cierpienie człowieka, za którym kryje się zwykle wina innego człowieka.
Gdy cierpimy dlatego, że wiernie kochamy kogoś, kto błądzi albo kogoś, kto jest krzywdzony, to warto nadal trwać w miłości pomimo cierpienia, gdyż radość z powodu miłości jest większa niż ból związany z cierpieniem. Jeśli cierpimy, gdyż mylimy miłość z naiwnością i pozwalamy się krzywdzić, to wtedy naszym zadaniem jest uwolnienie się z naiwności, a wtedy ustanie źródło naszego cierpienia. Jeśli cierpimy, bo błądzimy i grzeszymy, to warto się nawrócić i zacząć kochać, a wtedy cierpienie zniknie i powróci radość. Jeśli cierpimy, gdyż ktoś nas krzywdzi, wtedy warto krzywdzicielowi przebaczyć w sercu te krzywdy, które wyrządził nam w przeszłości, ale tu i teraz należy się stanowczo przed krzywdzicielem bronić. Jeśli trzeba, to aż do separacji małżeńskiej włącznie. Jezus uczy nas bowiem mądrej miłości, którą można streścić w formule: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Jeśli stoimy w obliczu niewinnie cierpiącego człowieka, na przykład nieuleczalnie chorego dziecka czy kogoś doprowadzonego do kalectwa przez pijanego kierowcę, który spowodował wypadek, to wtedy takiej osobie możemy pomóc przez to, że okazujemy jej miłość i konkretną pomoc, a także przez to, że upewniamy ją, iż jej cierpienie nie jest wolą Boga i że Bóg z tą osobą współcierpi.
2. Wypaczone wizje miłości a cierpienie
Szczególnie bolesne cierpienie pojawia się wtedy, gdy mylimy miłość z jej karykaturami. Jest to błąd równie dramatyczny, jak mylenie błogosławieństwa z przekleństwem albo życia ze śmiercią. Popatrzmy na typowe karykatury miłości, które prowadzą do wielkiego rozczarowania i cierpienia. W naszych czasach miłość najczęściej bywa mylona z seksualnością, z zakochaniem i uczuciem, z tolerancją i akceptacją, z „wolnymi związkami”, a także z naiwnością.
Błąd pierwszy polega na przekonaniu, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne i że miłość to przede wszystkim sprawa popędów, hormonów czy feromonów. Mylenie miłości z popędowością i biochemią prowadzi do dramatów i cierpień, gdyż popęd seksualny – tak jak każdy popęd – jest ślepy. Kto myli seksualność z miłością, ten dla chwili przyjemności gotów jest poświęcić nie tylko swoje sumienie, małżeństwo czy rodzinę, ale także zdrowie, a nawet życie. Taki człowiek popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości prowadzi do przemocy, w tym do gwałtów, a nawet do śmierci (aborcja, AIDS). Mylić miłość z seksualnością to dosłownie mylić życie ze śmiercią.
Błąd drugi polega na przekonaniu, że miłość to uczucie, a zakochanie to szczyt miłości. Tymczasem kochać to zdecydowanie coś więcej niż przeżywać jakieś stany emocjonalne. Gdyby istotą miłości było uczucie, to nie można by było jej ślubować, gdyż uczucia bywają zmienne i nieobliczalne. Miłość to sposób postępowania, a nie nastrój. Błędne przekonanie, iż miłość jest uczuciem, wynika z tego, że każdy, kto kocha, doznaje silnych emocji. Nie istnieje miłość bez uczuć. Jeśli ktoś jest wobec drugiej osoby obojętny, to znaczy, że jej nie kocha. Nie jest prawdą, że miłość to uczucie i że ten, kto kocha, przeżywa jedynie „piękne” uczucia. Natomiast jest prawdą, że miłości zawsze towarzyszą uczucia, ale są one różne: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, żalu, i wielkiego cierpienia. W każdym słowie i czynie Jezus wyrażał miłość, ale przeżywał przecież różne stany emocjonalne. Kiedy kochający rodzice odkrywają, że ich syn jest narkomanem, przeżywają dramatyczny niepokój, lęk i wiele innych bolesnych uczuć – właśnie dlatego, że kochają swego syna. Mylenie miłości z uczuciem sprawia, że uczucia zostają uznane za kryterium postępowania. Tymczasem stany emocjonalne – podobnie jak popędy – są ślepe, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów, do zabójstwa czy samobójstwa włącznie.
Błąd trzeci polega na przekonaniu, że miłość jest tym samym, co tolerancja. Tymczasem ten, kto toleruje, mówi: „Rób, co chcesz!”, a ten, kto kocha, mówi: „Pomogę ci czynić to, co prowadzi ku świętości”. Tolerancja byłaby postawą racjonalną jedynie wtedy, gdyby człowiek nie był w stanie krzywdzić samego siebie ani innych ludzi. Tak będzie dopiero w niebie, ale na ziemi większość zachowań człowieka nie wyraża miłości, ale prowadzi do krzywdy i cierpienia. W tych realiach, w jakich żyjemy, powiedzieć komuś: „Rób, co chcesz!” to tak, jakby powiedzieć mu: „Twój los mnie nie interesuje!”. Miłość wiąże się z troską o drugiego człowieka, a tolerancja wynika z obojętności na jego los i na jego cierpienie.
Błąd czwarty polega na myleniu miłości z akceptacją. Akceptować drugiego człowieka to tak, jakby mu powiedzieć: „Bądź sobą!”, a to znaczy: „Pozostań na tym etapie rozwoju, który już osiągnąłeś!” Tego typu przesłanie jest niewłaściwe, szczególnie wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca narkomana czy złodzieja do tego, żeby był czy pozostał «sobą». Akceptacja to znacznie mniej niż miłość, i to nie tylko w odniesieniu do ludzi przeżywających kryzys, ale także w odniesieniu do ludzi, którzy trwają na drodze rozwoju. Nikt z nas nie jest bowiem na tyle dojrzały, by nie mógł rozwijać się dalej. Rozwój człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest samą miłością i nie potrzebuje rozwoju. Tymczasem nikt z nas, ludzi, miłością nie jest i nikt z nas nie powinien zatrzymać się żadnej fazie rozwoju. A jeśli się zatrzyma w rozwoju, to zacznie wchodzić w kryzys i cierpieć.
Błąd piąty polega na uleganiu mitowi, że „wolny związek” to przejaw prawdziwej miłości. Tymczasem w rzeczywistości „wolny związek” w ogóle nie istnieje, tak jak nie istnieje ani „sucha woda”, „kwadratowe koło” czy „niebieska czerń”. Ludzie, którzy ulegają mitowi „wolnych związków”, deklarują sobie to, że się kochają (czyli że żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy we wszechświecie), a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą się rozstać, gdyż związek ten do niczego ich nie zobowiązuje. Tacy ludzie posługują się wewnętrznie sprzecznym pojęciem po to, by zatuszować bolesną prawdę o tym, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, niepłodny i nietrwały. A takie „związki” mogą przynieść tylko jedno: rozczarowanie i cierpienie.
Błąd szósty polega na myleniu miłości z naiwnością. Tymczasem miłość jest nie tylko szczytem dobroci, ale także szczytem mądrości. Chrystus poświęcał wiele czasu na uczenie swych słuchaczy mądrego myślenia właśnie dlatego, żeby nie pomylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, ale i roztropni jak węże (por. Mt 10, 16). Myli miłość z naiwnością ten, kto nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który go krzywdzi, i „miłością” nazywa swoją uległość lub bezradność. Oto typowy przykład naiwności: alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona bardzo cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to nie broni się i liczy na to, że jej cierpienie przyczyni się kiedyś do przemiany męża. Tymczasem człowiek, który kocha dojrzale, przyjmie niezawinione cierpienie pod warunkiem, że mobilizuje ono krzywdziciela do tego, by się zastanowić i zmienić. Jeśli jednak krzywdziciel pozostaje obojętny na cierpienie swojej ofiary i błądzi coraz bardziej, to osobie krzywdzonej pozostaje wtedy już tylko miłość na odległość, podobnie jak ojciec z przypowieści Jezusa na odległość kochał swego marnotrawnego syna dopóki ten się nie zastanowił i nie zmienił.
3. Dojrzała miłość a cierpienie
Z perspektywy Biblii warto przyjąć cierpienie wyłącznie w jednej sytuacji: gdy jest to cena za dojrzałą miłość. Takie cierpienie ma sens, gdyż jest potwierdzeniem naszej wiernej miłości, a jednocześnie stwarza tej drugiej osobie szansę na to, że też zacznie kochać – jeśli jeszcze nie kocha – albo że wytrwa do końca w godzinie próby – jak Jezus na krzyżu – jeśli cierpi niewinnie. Istotą dojrzałej miłości jest decyzja troski o rozwój danej osoby. Decyzja ta wyraża się na co dzień poprzez mądrą obecność, solidną pracowitość i czystą czułość. Najtrudniejsze zadanie tego, kto kocha, polega na trafnym doborze słów i czynów, poprzez które okazuje on miłość tej drugiej osobie. Obowiązuje tu zasada: to, czy kocham ciebie, zależy od mojej decyzji, ale to, w jaki sposób okazuję miłość, zależy od twojego zachowania. Mistrzem w tym względzie jest Jezus. Popatrzmy na Jego sposoby okazywania miłości.
Czytając Ewangelię, można by wysnuć wniosek, że Jezus jest niesprawiedliwy. Odnosił się bowiem do spotykanych osób w niejednakowy sposób. My, ludzie, zwykle z dumą twierdzimy, że do każdego człowieka chcemy odnosić się jednakowo i że taka postawa to znak miłości. Tymczasem poprzez swoje zachowania Jezus wyjaśnia nam, że kto odnosi się do wszystkich ludzi w jednakowy sposób, ten jest albo wyjątkowo przewrotny, albo wyjątkowo naiwny. Odnoszenie się do wszystkich jednakowo byłoby zasadne pod jednym warunkiem: że każdy człowiek postępuje identycznie. Ponieważ jednak każdy z nas postępuje inaczej, to ten, kto kocha mądrze, każdemu okazuje miłość w inny sposób, czyli za pomocą innych słów i czynów.
Jezus uczy nas wyrażania miłości w sposób dostosowany do zachowania danej osoby. Można wymienić pięć typowych grup ludzi, który spotyka Jezus i którym potrafi okazywać miłość w sposób dostosowany do ich zachowań. Pierwsza z tych grup to ludzie szlachetni. W jaki sposób okazuje Jezus swoją miłość tego typu ludziom? Przytula ich, rozgrzesza, stawia za wzór, chroni, wspiera, chwali, wyróżnia, powierza im ważne zadania. Takim ludziom okazuje miłość z radością i w sposób, który na ogół traktujemy jako jedyny przejaw miłości.
Jak okazuje Jezus swą miłość ludziom błądzącym? Otóż takich ludzi nie wspiera, nie okazuje im czułości, nie chwali, nie toleruje, nie akceptuje, lecz stanowczo upomina i wzywa do nawrócenia: „Jeśli się nie nawrócicie, marnie zginiecie”. Z tymi, którzy bardzo błądzą, Jezus nie chce nawet rozmawiać. Ich też kocha nieodwołalnie i właśnie dlatego mówi im całą prawdę: zachowujecie się jak „wieprze”. A z kimś takim nie ma sensu rozmawiać, dopóki ktoś taki się nie zacznie zmieniać.
A w jaki sposób okazuje Jezus swą miłość ludziom, którzy usiłują Go skrzywdzić? Otóż stanowczo broni się przed nimi. Kilka razy nie dał się strącić ze skał, na których były położone miasta, gdzie nauczał i uzdrawiał ludzi. Równie stanowczo bronił się przed żołnierzem, który Go uderzył. Dopiero wtedy, gdy zakończył swą działalność publiczną, gdyż nauczył nas mądrze kochać (ale nie wcześniej!), pozwolił się pojmać, przybić do krzyża i zabić – żeby nas upewnić, już że kocha nas do końca.
Jak okazuje Jezus swą miłość ludziom przewrotnym, czyli – mówiąc językiem Biblii – faryzeuszom i uczonym w Piśmie? Otóż Jezus demaskuje ich – i to publicznie, a nie w cztery oczy. W cztery oczy demaskuje ludzi grzesznych, ale mających dobrą wolę, grzeszących w wyniku słabości, a nie przewrotności. Tymczasem przed ludźmi przewrotnymi publicznie ostrzega tłumy: strzeżcie się ich, bo to plemię żmijowe, które zasiadło na katedrze Mojżesza. To ślepcy, którzy chcą także was uczynić ślepymi. Demaskując cyników, Jezus okazuje swą miłość do tłumów, gdyż pokazuje, komu nie należy ufać i przed kim trzeba się bronić.
Jest jeszcze jedna, piąta grupa ludzi, którym Jezus okazuje miłość w sposób dostosowany do ich postaw i zachowań. Chodzi tu o ludzi wyjątkowo dojrzałych, którzy kochają bardziej niż inni. W jaki sposób okazuje Jezus miłość takim właśnie niezwykłym, świętym ludziom? W jaki sposób okazuje miłość Piotrowi, Janowi czy Pawłowi? Otóż przez to, że ich wyróżnia i że to im zawierza wielką władzę oraz los Kościoła. Również i oni popełniali błędy, a nawet grzeszyli, ale potrafili się nawrócić i kochać bardziej niż inni.
Co więc należy czynić, aby kochać tak, jak kochał Jezus? Po pierwsze, należy z radością wspierać ludzi szlachetnych. Po drugie, należy szczerze upominać błądzących. Po trzecie, należy stanowczo bronić się przed krzywdzicielami. Po czwarte, należy publicznie demaskować ludzi przewrotnych i cynicznych, czyli takich, którzy chcą żyć kasztem innych ludzi. Po piąte, warto zawierzać swe życie i swój los wyłącznie tym, którzy potrafią kochać naprawdę i bardziej niż inni.
Ze szczególną mocą chcę podkreślić prawo i potrzebę obrony przed krzywdzicielem. Otóż jeśli dojrzale kocham człowieka, który mnie krzywdzi, to powinienem się przed nim stanowczo bronić. Nawet jeśli jest to ktoś bardzo mi bliski, na przykład mąż, żona, rodzic czy dorastający syn. W obliczu poważnej krzywdy Kościół wprowadza nawet możliwość separacji małżeńskiej jako formę skutecznej obrony przed krzywdą. Ludzie niedojrzali twierdzą, że jeśli się bronię przed krzywdą, to kocham wprawdzie samego siebie, ale nie kocham krzywdziciela. Tymczasem krzywdziciela też wtedy kocham. Krzywdzicielowi okazuję mądrą miłość właśnie przez to, że się przed nim bronię, gdyż wtedy ma on jedną ofiarę mniej na sumieniu.
Jeśli natomiast kocham kogoś, kto okazuje się człowiekiem szlachetnym, uczciwym, godnym zaufania, to miłość okazuję mu przez to, że zawierzam mu siebie i moich bliskich. Kochać powinniśmy wszystkich ludzi, ale nikt z nas nie powinien wiązać się z kimś, kto nie potrafi kochać. Małżeństwo zawiera się nie po to, by ratować kogoś, kto jest w kryzysie czy kto nie radzi sobie z własnym życiem. Od ratowania ludzi w kryzysie są terapeuci, instytucje resocjalizacyjne, ośrodki pomocy społecznej, ale nie małżeństwo. Małżeństwo winni zawierać wyłącznie ci, którzy potrafią kochać: wiernie, dojrzale, nieodwołalnie. Nikt z ludzi nie jest ideałem, ale jeśli ktoś ma poważne problemy z samym sobą, to musi poradzić sobie z nimi przed ślubem. Jak może bowiem złożyć przysięgę miłości ktoś, kto nie umie kochać? Byłaby to kpina z Boga i z ludzi.
Człowiek mądrze kochający, czyli święty, to nie Boża gapa. To nie ktoś, z kogo ludzie przewrotni mogliby bezkarnie kpić czy kogo mogliby bezkarnie krzywdzić. Jan Paweł wzruszał ludzi dobrej woli, ale przerażał cyników. Bali się go tak bardzo, że chcieli go zabić. Strzelali do niego. Zaczynam być chrześcijaninem (zaczynam!) dopiero wtedy, gdy rozumiem, na czym polega miłość i gdy rozumiem to precyzyjnie! Ogólniki typu: „Kochajcie wszystkich jednakowo!”, „Bądźcie dobrzy i życzliwi dla wszystkich!” to tylko slogany, które wprowadzają w błąd. Chronić samego siebie i innych ludzi przed cierpieniem potrafi jedynie ten, kto siebie i bliźnich kocha w taki sposób, w jaki Chrystus pierwszy nas pokochał, gdyż innej miłości nie ma.
4. Aplikacje praktyczne: kochający ojciec i marnotrawny syn
Jeśli pomagamy komuś, kto błądzi,
to pomagamy mu błądzić.
Jak uczyć się mądrej miłości, która przynosi trwałą radość i chroni przed cierpieniem? Gdzie szukać konkretnych, szczegółowych wskazań w tym względzie? Chyba najłatwiej zrozumieć zasady Jezusowej miłości w oparciu o analizę przypowieści o synu marnotrawnym i mądrze kochającym ojcu. Ta przypowieść to genialny wykład na temat miłości w każdej sytuacji. To najwspanialsza w historii ludzkości lekcja na temat miłości nieodwołalnej, miłosiernej, a jednocześnie mądrej. Żaden profesor na żadnej uczelni świata nie wygłosił nigdy tak precyzyjnego i jasnego wykładu na temat miłości, jak uczynił to Jezus w swojej przypowieści. Wszystkie książki świata na temat miłości nie zawierają niczego, czego nie byłoby w tej przypowieści. Takiej zwięzłej i nieomylnej lekcji miłości mógł udzielić nam jedynie Bóg. Popatrzmy zatem na najlepszy w historii ludzkości wykład o mądrej miłości.
Punkt wyjścia tej historii jest bardzo radosny. Oto jest ojciec – symbol samego Boga – ma dwóch synów. Ojciec z przypowieści Jezusa kocha nieodwołalnie i serdecznie, wychowuje mądrze swoich synów, uczy ich solidnej pracy i pomaga im przeżywać radość istnienia. Taki jest punkt wyjścia tej przypowieści. Można powiedzieć: sielanka rodem z rajskiego ogrodu. Szybko jednak pojawiają się czarne chmury. Oto któregoś dnia młodszy syn oznajmia ojcu, że chce zabrać przypadającą na niego część majątku i odejść. Czyż postawa tego syna nie jest typową postawą człowieka XXI wieku, który uważa się za »nowoczesnego« i »postępowego«? Nigdy dosyć przypominania, że za nowoczesnych i postępowych uchodzą dzisiaj ci, którzy powtarzają najbardziej archaiczne i najbardziej groźne mity świata. Są to te same mity, którym ulegli pierwsi ludzie na początku historii ludzkości. To mity powtarzane od Adama i Ewy. To zwłaszcza mit o tym, że istnieje łatwo osiągalne szczęście; że można żyć na luzie i robić, co się chce; że można samemu odróżnić dobro od zła i być wręcz jak Bóg.
Młodszy syn z przypowieści Jezusa to typowy człowiek XXI wieku. Jest bezmyślny, naiwny, wręcz głupi, jednak w swojej naiwności uznaje samego siebie za mądrego i postępowego. Uważa siebie za mądrzejszego od ojca, który przez całe dzieciństwo i młodość uczył swoich synów kochać i pracować. Opuszcza ojca po to, by szukać szczęścia osiągniętego bez wysiłku, bez pracy w polu, bez trwania w miłości. Szuka łatwych pieniędzy i kieruje się „dyskotekową” filozofią życia na zasadzie: wino, dziewczyny i śpiew.
Postawa tego bezmyślnego młodzieńca chyba nikogo dzisiaj nie dziwi. Może nas natomiast zdziwić postawa ojca. Wydaje się bowiem, że pochopnie pozwala synowi odejść. I jeszcze daje mu pieniądze! Czyżby ojciec nie zdawał sobie sprawy z tego, że syn zejdzie na złą drogę, że roztrwoni majątek i że wyląduje w chlewie? Czyż nie powinien był powiedzieć: „Synu, nie dam ci tych pieniędzy, nawet jeśli ci się należą. A jeśli podasz mnie do sądu, to być może zanim sprawę wygrasz, zdążysz zmądrzeć”? Czyż nie mógł apelować do sumienia swojego syna albo od jego uczuć: „Synu, jeśli odejdziesz, to przez ciebie dostanę zawału serca. Przecież wiesz, że cię kocham!” Ojciec powinien zrobić wszystko, aby syna zatrzymać. Tymczasem wydaje się, że nie zrobił nic.
W rzeczywistości ojciec uczynił wszystko, co możliwe, aby syn nie odszedł. A cóż takiego uczynił ojciec, by zatrzymać syna przy sobie? Odpowiedź jest piorunująco prosta: kochał! Kto kocha, ten czyni wszystko, by ta druga osoba nie odeszła od Boga, od bliskich, od miłości, od własnej godności. Więcej uczynić już nie można, gdyż nie istnieje nic większego niż miłość. Nie istnieje większa siła niż moc miłości! Nie można zrobić nic więcej, niż kochać! Ojciec z przypowieści kochał swego syna i dlatego zrobił absolutnie wszystko, co mógł zrobić, by jego syn był szczęśliwy, by nie odszedł, by kochał i pracował, by nie zszedł z drogi błogosławieństwa i życia. Przymuszać można do zła, ale do dobra można jedynie zachęcać. Dobrem można jedynie fascynować, kochając.
Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że nie można chronić drugiego człowieka inaczej niż poprzez miłość. Może jednak pojawić się pytanie: A skąd wiadomo, że ów ojciec rzeczywiście kochał syna? Może ta jego miłość nie była jednak dojrzała? A może ojciec bardziej kochał starszego syna i dlatego ten młodszy postanowił odejść? Otóż z całą pewnością możemy stwierdzić, że ojciec kochał także młodszego syna. Dowodem jest zachowanie tego syna, który postanawia odejść. Ktoś, kto chce odejść od Boga, od najbliższych, od miłości, od uczciwości – szuka pretekstu. Nikomu nie jest łatwo odejść. Nawet narkoman, alkoholik czy pospolity drań nie powie ot tak sobie: „Mamo, tato, jesteście dla mnie nikim, gardzę waszą miłością, odchodzę i w ogóle nie będę się o was martwił”. Każdy odchodzący szuka pretekstu, by jakoś „usprawiedliwić” swoje odejście.
Syn z przypowieści Jezusa czepiłby się choćby najmniejszego pretekstu, gdyby tylko mógł coś ojcu zarzucić. Gdyby tylko mógł, to powiedziałby na przykład coś takiego: „Ojcze, odchodzę, bo sam wiesz, że różnie to między nami bywało, a ty nie zawsze umiałeś mnie kochać”. Ów syn dałby wiele, by móc coś takiego powiedzieć, gdyż wtedy byłoby mu lżej odejść. Jednak nie może ojcu niczego zarzucić. Nie znajduje nawet pretekstu, by uzasadnić swoje odejście. Nawet dla syna w kryzysie było oczywiste, że ojciec go kocha. I co z tego? Nic. Syn zakpił sobie z miłości ojca i odszedł.
Co czynimy wtedy, gdy kochana przez nas osoba odchodzi? Jesteśmy wystawieni wtedy na wielką próbę. Zwykle też popadamy w kryzys. Nasze trudności biorą się stąd, że kierujemy się wtedy raczej uczuciami niż miłością. W konsekwencji zachowujemy się wobec odchodzącego albo naiwnie, albo okrutnie, w zależności od tego, jakie uczucia w nas zwyciężą. U kobiet wygrywa zwykle litość, współczucie, chęć „poświęcenia się” dla odchodzącej osoby. „Proszę księdza, mój syn/mąż/ojciec pobłądził, ale to dobry człowiek. Odwiedzam go w więzieniu i uratuję go, choćbym miała stracić wszystkie pieniądze”. Tego typu naiwna postawa kobiety to nadstawianie policzka za kogoś, kto błądzi. To okradanie błądzącego z naturalnych konsekwencji jego błędów. W obliczu takiej postawy matki, żony czy córki, ten ktoś nadal będzie błądził, aż wejdzie w taką fazę kryzysu, że umrze. Jeśli błądzący nie ponosi konsekwencji swoich błędów, to nie przestanie błądzić.
Druga skrajność to wycofanie miłości wobec błądzącego i okrucieństwo. Zdarza się, że ojciec mówi do syna: „Zhańbiłeś rodzinę, zmarnowałeś pieniądze więc nie masz już prawa powrotu! Giń marnie, bądź wyklęty! Już cię nie kocham, a twój los już mnie nie interesuje”. Tego typu postawa rozgoryczonego i bezlitosnego ojca to także przejaw kierowania się uczuciami, zamiast miłością. Kto w trudnych sytuacjach kieruje się uczuciami, ten nie kocha, lecz krzywdzi: staje się naiwnym rozpieszczaczem albo bezlitosnym okrutnikiem.
Tymczasem ojciec z przypowieści Jezusa nie popełnia tych błędów i nie kieruje się uczuciami. Nie wycofuje miłości, gdyż miłość jest nieodwołalna. Potwierdza swoją miłość do syna, który odszedł. Codziennie wychodzi na drogę z nadzieją, że ukochany syn powróci. Zaniedbuje pracę w polu, gdyż ten, kto kocha, wie, że osoby są nieskończenie ważniejsze niż rzeczy i niż majątek. Wychodzi na drogę i patrzy w kierunku, w którym poszedł jego syn, wysyła mu znaki. Świat już wtedy był mały. Ojciec wiedział, że do syna dotrze wiadomość, iż on go wypatruje, że na niego czeka. Dzisiaj pewnie by mu wysyłał SMS-y czy e-maile. Wtedy wychodził na drogę i wiedział, że ktoś ze znajomych opowie błądzącemu o miłości i o nadziei ojca oczekującego na powrót ukochanego syna.
Ojciec kocha syna nieodwołalnie, ale mądrze i dlatego pozwala mu, by cierpiał. Nie wymierza mu kary, ale nie przeszkadza synowi w ponoszeniu konsekwencji błędnych czynów. To, co spotyka syna, to nie dopust Boży, ani zemsta ze strony ojca, lecz wyłącznie naturalny skutek zachowań tegoż syna. Jeśli ktoś robi wszystko, by błądząca osoba nie ponosiła konsekwencji swoich własnych błędów, to nie kocha, lecz staje się złodziejem. Okrada bowiem błądzącego z naturalnych konsekwencji jego błędów, a wtedy błądzący nie czuje potrzeby, by mobilizować się do zmiany i nawrócenia.
Ojciec z przypowieści nie jest naiwny. Nadal kocha swego syna, ale nie zawozi mu pieniędzy, jedzenia czy ubrań. Nie wysyła do syna służących z darami. A gdy syn wraca, ojciec przyjmuje go z radością i urządza mu święto. Nie wypomina synowi tego, że zhańbił swoje dobre imię, że roztrwonił majątek. Ojciec nie brzydzi synem wracającym z chlewa i wyglądającym jak nędzarz. Przyjmuje go jak kogoś godnego miłości i obdarowuje pierścieniem oraz szatami.
Gdyby ojciec poszedł do syna wtedy, gdy syn jeszcze błądził, gdyby zawiózł mu pieniądze i ubrania, wtedy błądzący syn chętnie przyjąłby te dary. Nie wróciłby jednak do ojca, lecz kontynuowałby rozrzutny i grzeszny tryb życia, ale już nie za własne pieniądze lecz za pieniądze ojca! Taka dobrotliwa „miłość” i taka naiwna pomoc dobiłaby syna. Ojciec niechcący pomógłby synowi wejść w jeszcze bardziej dramatyczną fazę kryzysu. Jeśli pomagamy komuś, kto błądzi, to pomagamy mu… błądzić. Jeśli mądrze kogoś kocham, to nie pomagam mu błądzić. To kocham i czekam, aż błądzący zastanowi się i wróci.
Ktoś może powiedzieć: „Rzeczywiście ojciec kochał syna mądrze, ale może mógł wyjść w kierunku syna trochę dalej i wtedy syn szybciej by się zastanowił i wrócił.” Otóż Bóg wychodzi do nas aż nazbyt daleko! Kto opowiada tę przypowieść? Syn Boży, czyli Ten, który wyszedł ze swoją miłością ku nam aż tak daleko, że stał się jednym z nas i pozwolił się przybić do krzyża. Czy w tej sytuacji możemy zarzucić Bogu, że za mało dla nas uczynił i że za mało wychodzi w naszym kierunku? Bóg uczynił dla nas tak niewyobrażalnie dużo, że gdyby poszedł jeszcze krok dalej, byłaby to już naiwność. Bóg może sobie pozwolić na heroizm, ale nigdy nie pozwoli sobie na naiwność. Ten, kto kocha, nie pozwala na to, by błądzący wykorzystał go do trwania w złu i do uciekania od prawdy o sobie. Problemem nie jest to, że błądzący cierpi, lecz to, że błądzi!
Ojciec z przypowieści Jezusa wie, że syn może sobie zakpić z miłości (Boga i człowieka), że może nie cenić swej własnej godności i wolności, ale z jednego sobie nie zakpi: z własnego cierpienia. Człowiek w kryzysie traci wrażliwość na cierpienia innych, ale pozostaje wrażliwy na własne cierpienie. Z własnego bólu sobie nie kpi. Bóg o tym wie i dlatego nie zabiera nam cierpienia wtedy, gdy błądzimy. Syn marnotrawny korzysta z szansy, jaką otrzymał dzięki mądrej miłości ojca. Cierpienie skłoniło go do refleksji, a pewność, że jest kochany, dała mu odwagę i siłę, by zmienić się w syna powracającego. Jeśli ktoś nie chroni siebie, życia i godności mocą miłości, której doświadcza od Boga i ludzi, to ostatnią deską ratunku pozostaje dla niego jego własne cierpienie.
Może ktoś powiedzieć, że przecież syn marnotrawny mógł nie skorzystać z otrzymanej szansy. Mógł wpaść w rozpacz i odebrać sobie życie, jak Judasz. Owszem, mógł… Ale wtedy nawet Bóg byłby bezradny. Jeśli ktoś, kogo kochamy, błądzi, to pozwólmy mu ponosić konsekwencje swych błędów. Nie przeszkadzajmy mu cierpieć. A jeśli umrze, zanim się zastanowi i nawróci, to będziemy mieć świadomość, że ten ktoś nie skorzystał wprawdzie z miłości Boga i miłości, ale myśmy nie ułatwili mu błądzenia. Dopóki ktoś błądzi, nie chce od nas miłości, lecz chce naszej naiwności, naszych pieniędzy, naszej pomocy, by trwał w kryzysie. Taki człowiek wystawia nas na największą próbę miłości.
Syn marnotrawny korzysta z mądrej miłości ojca, nawraca się i staje się synem powracającym. Uznaje swoje błędy i odzyskuje swoją godność. Każdy z nas, ludzi (poza Maryją), jest dzieckiem marnotrawnym, ale nie każdy powraca. Omawiana przypowieść jest więc przypowieścią nie o synu marnotrawnym, ale o synu powracającym, gdyż nie jest to przypowieść o wszystkich ludziach, ale tylko o tych, którzy potrafią powrócić. Jednak nawet wtedy, gdy ktoś w ziemskiej perspektywie nie powraca, możemy zachować nadzieję, że zdoła powrócić jeszcze w procesie umierania, czyli spotkania twarzą w twarz z Bogiem, który nie chce śmierci grzesznika, lecz żeby się nawrócił i żył.
Przypowieść o powracającym synu to dla nas upewnienie o tym, że w świecie osób nie ma procesów nieodwracalnych. Takie procesy występują jedynie w świecie rzeczy. Dla przykładu, jeśli jakiś kryształ rozsypie się na kawałki, to nie da się go już skleić i ocalić. Lecz jeśli „rozsypie się” człowiek jako osoba, jeśli zacznie błądzić i ranić samego siebie, to — z pomocą Boga — jest możliwy proces „sklejania”. „Rozsypany” i poraniony człowiek może się zastanowić, zreflektować, uznać swój błąd i się zmienić, powrócić na drogę błogosławieństwa i życia. Może zacząć kochać.
W jaki sposób możemy upewnić naszych błądzących i poranionych bliskich, że ich kochamy? Przyjmując ich z miłością wtedy, gdy postanowią powrócić. Dopóki błądzą, nie możemy udowodnić, że ich kochamy, choćbyśmy nawet oddali za nich życie. Syn marnotrawny nigdy by się nie przekonał o tym, że ojciec nadal go kocha, gdyby nie wrócił. Nawet jeśli docierały do niego informacje o tym, że ojciec ciągle go wypatruje, że wychodzi na drogę, że przestał się zajmować doglądaniem własnego majątku, to błądzący syn pewnie sądził, że ojciec robi to po to, by chwalili go sąsiedzi albo dlatego, że ma wyrzuty sumienia wobec syna. Ojciec wie, że dopóki syn błądzi, dopóty nie uwierzy, że jest kochany i dopóty nie można mu pomóc.
Syn powracający ratuje siebie i upewnia się o tym, że jest kochany. Wracając, ratuje też ojca przed dramatycznym cierpieniem. Swoim powrotem urządza ojcu większe święto, niż ojciec urządził jemu. Ojciec jest bowiem bardziej wrażliwy, bardziej kocha, a przez to jego radość z powrotu syna jest większa niż radość syna z powrotu do ojca. Każdy, kto się nawraca, ratuje Boga przed cierpieniem. I urządza Mu święto. A Bóg wzrusza się wtedy głęboko i radośnie. Już w Starym Testamencie jest mowa o tym, że Bóg się cieszy, że się smuci, że zazdrości… Oczywiście, w języku biblijnym są to tylko analogie. Ale Nowy Testament mówi nam o tym, że Syn Boży stał się prawdziwym człowiekiem, nie przestając być prawdziwym Bogiem. I jako prawdziwy człowiek nieraz się cieszył, wzruszał do łez, niepokoił czy nawet złościł i bał. A z wysokości krzyża wołał do Ojca: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15, 34).
W analizowanej przypowieści jedyną do końca negatywną postacią jest starszy syn, który formalnie nie odszedł. Jest on negatywną postacią dlatego, że nie kocha. Niektórzy twierdzą, że ów starszy syn słusznie się buntował, gdyż dlaczego miałby dzielić się swoją częścią majątku z bratem, który własny majątek roztrwonił. Tymczasem nigdzie nie jest napisane, że starszy syn miałby dzielić się majątkiem z powracającym bratem. Ojciec prosi go jedynie o to, żeby zechciał z nimi świętować. Młodszy syn nieuchronnie poniesie konsekwencje swoich błędów, gdyż będzie musiał zacząć od zera. Jednak szybko się dorobi, gdyż umie pracować, a teraz już wie, że na pewno jest kochany przez ojca i że sam kocha. W konsekwencji będzie odtąd pracował z radością, a przez to i efektywnie. Odzyska wszystko to, co stracił. Znacznie trudniej odzyskać miłość i radość niż majątek.
Ktoś, kto kocha, poradzi sobie w życiu. Ojciec wie o tym. Właśnie dlatego nie prosi starszego syna o to, by podzielił się z młodszym swym majątkiem. Prosi go tylko o to, żeby z nimi świętował, żeby się cieszył z tego, że odzyskał brata, że jego brat nie zginął. Ale starszy syn nie chce przyjść na to świętowanie i jeszcze robi ojcu wymówki. Kto nie kocha, ten może formalnie nie odejść od Boga, Kościoła, małżonka, dzieci, a mimo to może utracić radość życia. A ktoś, kto traci radość, zaczyna szukać czegoś, co da mu jej namiastkę: romanse, pieniądze, alkohol, władzę… Można odejść, nie odchodząc. Najbardziej radykalną formą odejścia od Boga, ludzi i od szczęścia jest egoizm. Egoista odchodzi nawet od samego siebie. Zaczyna zdradzać samego siebie. Zaczyna umierać w tym, co w nim jest najbardziej szlachetne, wartościowe i Boże. Zaczyna cierpieć, gdyż nie kocha.
Zakończenie
Bóg stworzył nas z miłości i powołał do życia w miłości i radości. To jest jego zamysł i marzenie. Dał nam wolność, gdyż na życie w miłości i radości może zdecydować się tylko ktoś, kto jest wolny. W Dekalogu wyjaśnił nam Bóg, w jaki sposób postępować, by nikogo nie krzywdzić i by życie stało się dla nas radosnym świętem. Cierpienie pojawia się wtedy, gdy ktoś z ludzi oddala się od Boga, a przez to oddala się od prawdy, miłości i radości. Miłość to najlepszy sposób zapobiegania cierpieniu oraz najlepsze lekarstwo na cierpienie, jeśli ono już się pojawi. Pod warunkiem, że jest to miłość dojrzała, czyli taka, jakiej uczy nas Jezus.
Naszym powołaniem jest kochać, a nie szukać cierpienia! Tylko ci, którzy zupełnie wypaczyli przesłanie Biblii, „kochają” bardziej cierpienie niż Boga i ludzi. Przy końcu doczesności Bóg nie zapyta nas o to, czyśmy cierpieli lecz wyłącznie o to, czyśmy kochali. Jeśli trwam w miłości także wtedy, gdy z tego powodu cierpię, to trwam na drodze zbawienia, ale nie dlatego, że cierpię, lecz dlatego, że kocham. Jeśli natomiast cierpię, ale nie kocham, to takie cierpienie nie przybliża mnie do zbawienia. Przeciwnie, zwykle okazuje się drogą do rozpaczy, gdyż kto nie kocha, ten wcześniej czy później popada w rozpacz nawet wtedy, gdy nikt z zewnątrz nie zadaje mu cierpienia. Chrześcijanin to ktoś, kto ma święte prawo bronić przed krzywdą i niezawinionym cierpieniem. Błąd popełniamy jedynie wtedy, gdy bronimy się przed miłością. Kto kocha, nawet jeśli przychodzi mu za to płacić cenę cierpienia, ten doświadcza radości, jakiej ten świat mu ani dać, ani zabrać nie może.
ks. Marek Dziewiecki/Fronda.pl
(autor jest kapłanem diecezji radomskiej, psychologiem, rekolekcjonistą, dyrektorem radomskiego telefonu zaufania „Linia Braterskich Serc”, krajowym duszpasterzem powołań i wicedyrektorem Europejskiego Centrum Powołań)
______________________________________________________________________________________________________________
Piękna poranna modlitwa do Anioła Stróża.
Delikatna i nieustanna obecność Bożego Opiekuna jest dla nas wsparciem w codziennym trudzie i znoju.
***
Anioł Stróż czuwa nad nami każdego dnia i każdej nocy. Nie jest postacią wymyśloną dla dzieci, ale poważnym opiekunem, który dba o nas i zwyczajnie nas… lubi. Nie zniechęcają go nasze słabości, cieszy się z naszych sukcesów, pomaga, gdy go o to prosimy.
Warto dbać o relację ze swoim aniołem i prosić go o pomoc każdego rana.
Poranna modlitwa do Anioła Stróża
Mój drogi, święty Aniele Stróżu, budząc się, zastaję Ciebie czuwającego przy mnie. Niech przez Ciebie Bóg obdarzy mnie swoim błogosławieństwem na początku dnia, a Ty kieruj moje pierwsze myśli do Boga. Bądź obecny przy mnie podczas wszystkich czynności tego dnia i udziel mi swego wsparcia w uświęcaniu całej mojej pracy. Ty znasz moje potrzeby, trudy i bóle – pomóż, abym nie utracił zasług moich cierpień. Naucz mnie tak się modlić, aby moja modlitwa była miła Bogu.
Ty znasz moją drogę, która ma zaprowadzić mnie do nieba – kieruj moimi krokami, abym nie zagubił właściwej drogi. Ty znasz zamiary Boga względem mojego życia – podpowiadaj mi, co jest Jego wolą, abym zawsze ją spełniał. Ty obdarzasz ludzi miłością, ucz mnie, jak mam napełniać moje serce miłością, dobrocią i miłosierdziem; pomagaj mi, abym potrafił działać z łagodnością, cierpliwością i delikatnością. Pokazuj mi słabości mojej natury, abym świadom własnej małości, kierował serce ku mojemu Stwórcy. Naucz mnie słyszeć Twoje podpowiedzi i dobrze z nich korzystać, na chwałę Boga.
Amen.
***
Aniołowie są posłańcami Boga.
Pośredniczą w przekazywaniu ludziom wyjątkowych poleceń Bożych,
a także – jak podają Dzieje Apostolskie – posługują uczniom Chrystusa.
o.Stanisław Mrozek SJ/Deon.pl
_________________________________________________________________________________
fot. Pixabay
***
10 rzeczy, które Anioł Stróż robi dla ciebie bez twojej wiedzy
Twój Anioł Stróż jest z tobą 24 godziny na dobę, 365 dni w roku przez całe życie. Jest tym. który cię ochrania od w chwili twojego zaistnienia. Oto 10 rzeczy, które twój anioł stróż robi dla ciebie bez twojej wiedzy.
Trzyma z dala od Ciebie demony
O tym pisał już św. Tomasz z Akwinu w „Sumie Teologicznej”. Rolę walki Aniołów Stróżów z demonami wyjaśnił na przykładzie podejmowanie decyzji moralnych. Można sobie bowiem wyobrazić, że w trakcie tego procesu trwa debata pomiędzy złym a dobrym aniołem, który mądrze mówi do drugiego.
Chroni przed krzywdą
Zdaniem św. Tomasza z Akwinu Aniołowie Stróże chronią nas także przed doznaniem duchowej i fizycznej krzywdy. Wspomina o tym Pismo Święte. We fragmencie Psalmu 91 czytamy: „Albowiem rozkazuje swoim Aniołom w stosunku do ciebie, aby cię strzegli, dokądkolwiek pójdziesz. Rękami będą cię wspierać, aby nie tupać nogą o kamień”.
Wzmacnianie Cię przed pokusą
Anioł Stróż wzmacnia człowieka przed pokusą, ponieważ chce, by ten nauczył się sam sobie z nimi radzić.
Dodaje Ci odwagi
O dodawaniu odwagi przez Anioła Stróża mówił m.in. św. Bernard. Wielokrotnie podkreślał on, że Anioł Stróż nie chce, byś się czegokolwiek bał. Ponadto, zdaniem św. Bernarda, Anioł Stróż wzmacnia również człowieka w odważnym życiu wiarą oraz stawianiu czoła wszelkim wątpliwościom.
Interweniuje, aby chronić Cię przed kłopotami
Dobrym dowodem na to jest fakt, że anioł pomógł św. Piotrowi wyjść z więzienia, o czym można przeczytać w 12. rozdziale Dziejów Apostolskich:
Strzeżono więc Piotra w więzieniu , a Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga . W nocy, po której Herod miał go wydać , Piotr , skuty podwójnym łańcuchem , spał między dwoma żołnierzami , a strażnicy przed bramą strzegli więzienia . Wtem zjawił się Anioł Pański i światłość zajaśniała w celi. Trąceniem w bok obudził Piotra i powiedział : «Wstań szybko !» Równocześnie z rąk [ Piotra ] opadły kajdany . «Przepasz się i włóż sandały!» – powiedział mu Anioł . A gdy to zrobił , rzekł do niego : « Narzuć płaszcz i chodź za mną !»
Dba o Ciebie od urodzenia
Ojcowie Kościoła zastanawiali się, czy Anioł Stróż wybierany jest dla człowieka tuż po urodzeniu czy też w czasie chrztu świętego. Pierwsze założenie zdecydowanie popierał św. Hieronim, powołując się na fragment Ewangelii wg św. Mateusza:
„Uważajcie, aby nie gardzić jednym z tych małych, ponieważ mówię wam, że ich aniołowie w niebie zawsze widzą oblicze mojego Ojca, który jest w niebie”.
Ponadto św. Hieronim uważa, że powodem, dla którego Aniołów Stróżów otrzymujemy przy narodzinach jest to, że pomagają istotom rozumnym.
Chroni Cię nawet wtedy, gdy nie jesteś wierzący
Wyjaśnia to jasno chociażby św. Tomasz z Akwinu, który wielokrotnie podkreślał, że Bóg nie zostawia nikogo, nawet grzeszników. Ponadto, jak stwierdził dogmatyczny teolog Ludwig Ott: „Jednak zgodnie z ogólnym nauczaniem teologów nie tylko każdy ochrzczony, ale każdy człowiek, łącznie z niewierzącymi, ma od urodzenia swojego specjalnego Anioła Stróża”.
Przedstawiają Twoje potrzeby Bogu
Anioł Stróż działa jak orędownik: kieruje nasze prośby bezpośrednio do Boga.
Komunikuje się z Tobą
Dzięki temu Anioł Stróż wzmacnia inteligencję i wolę osoby, do której jest przypisany. Tym samym prowadzi ją do prawdy i dobra. Św. Tomasz z Akwinu mówił:
„Jest również oczywiste, że jeśli chodzi o rzeczy do zrobienia, ludzka wiedza i uczucia mogą się różnić i zawodzić na wiele sposobów; dlatego konieczne było wyznaczenie Aniołów, aby chronili ludzi, aby ich kierować i przynosić im dobro”.
Prowadzi cię do zbawienia
Ostatecznym celem Aniołów Stróżów jest pomoc w naszym zbawieniu. „Aniołowie są posłani, aby służyć tym, którzy otrzymają dziedzictwo zbawienia, jeśli weźmiemy pod uwagę ostateczny efekt ich ochrony, którym jest urzeczywistnienie tego dziedzictwa” – wyjaśnił św. Tomasz.
Karolina Binek/tłumaczenie z ChurchPOP Italiano/Misyjne Drogi.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Mój Anioł Stróż forever
Ikona Archanioła Gabriela/fot. Depositphotos.com
***
Co się dzieje z Aniołem Stróżem przed naszym urodzeniem i po naszej śmierci? Czy aniołowie stróżowie zostali zawczasu „wyprodukowani” już dla wszystkich ludzi do końca czasów? Czym zajmują się przed narodzinami swych „podopiecznych” i na ile wiedzą kogo i przed czym przyjdzie im strzec? I co będą „robić” potem, po naszej śmierci?
Na te pytania postaram się teraz odpowiedzieć, zastrzegając, że pozostajemy tu w kręgu hipotez, bo choć istnieje wiele tekstów biblijnych, które stanowią podstawę wiary, że każdy człowiek posiada swego osobistego anioła, opiekuna i orędownika przed Bogiem, to tak naprawdę niewiele wiemy, jak odbywa się przydział aniołów do pełnienia tej funkcji.
W różnych religiach pojawiają się podobne opiekuńcze duchy, na przykład irański frawaszi, czy też grecki daimon, który, zdaniem Sokratesa, towarzyszy człowiekowi przez całe życie jako stały wewnętrzny niejako obserwator, sędzia, świadek, wyrażający dezaprobatę dla zła, a wychwalający dobro. Sokratejski daimon nie był jednak posłany przez Zeusa, podczas gdy w optyce biblijnej to troska Boga przybiera postać konkretnego, duchowego, osobowego bytu, który towarzyszy każdemu człowiekowi.
Bóg, szanując wolność człowieka, nie przestawia człowieka jak pionka na szachownicy, ale poprzez swojego anioła, którego nazywamy stróżem, roztacza nad nim dyskretną opiekę. Nasz protektor jest wyrazem Bożej miłości i całym swoim jestestwem stara się wspierać nas w drodze do Zbawienia. Tu trzeba jasno powiedzieć, że bycie aniołem stróżem to nie jest jakiś zawód, który wykonuje niebiański duch. Matka opiekuje się nami, bo nas kocha i analogicznie jest z aniołem, który patrzy na nas przez pryzmat Bożej miłości. Anioł Stróż traktuje powierzonego sobie człowieka, jak ukochane małe dziecko, a później jak swego przyjaciela. Autor Listu do Hebrajczyków napisał: „Czyż nie są oni wszyscy duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (Hbr 1, 14). Najbardziej wyraźnie istnienie aniołów stróżów potwierdzają słowa samego Jezusa, który przestrzegał: „Baczcie, abyście nie gardzili żadnym z tych małych, bo powiadam wam, że aniołowie ich w Niebie ustawicznie patrzą na oblicze Ojca mojego, który jest w Niebie” (Mt 18, 10).
Anioł Stróż – prezent z okazji chrztu?
Od kiedy mam swego Anioła Stróża? Od poczęcia, od urodzenia czy od chrztu? Do zwolenników poglądu, że tylko chrześcijanie posiadają swych aniołów zalicza się Augustyna, Grzegorza z Nazjanzu, Hieronima i Jan Kasjana. Kwestia ta jeszcze w VI w. znajdowała się wśród problemów roztrząsanych przez Stefana Gobara. Św. Tomasz poświecił jej jeden z artykułów Sumy teologicznej (STh I, q. 113, a. 5), dochodząc do wniosku, że człowiek otrzymuje anioła stróża przy urodzeniu, niemniej jednak od momentu chrztu ma on większe możliwości działania ze względu na łaskę uświęcającą udzielaną przy chrzcie. Obecnie teologia katolicka stoi na stanowisku, że aniołowie stróżowie służą wszystkim ludziom, bez względu na ich wiarę. Każdy człowiek rodzi się z przydzielonym mu aniołem stróżem. Każdy człowiek ma własnego, osobistego duchowego towarzysza, niezależnie od tego, czy w to wierzy czy nie; niezależnie do tego czy jest Żydem, katolikiem, mormonem, świadkiem Jehowy, czy też muzułmaninem albo wręcz ateistą, ponieważ miłość Boga do człowieka jest bezwarunkowa. Można powiedzieć, że anioł stróż ma wymiar najbardziej uniwersalny i ekumeniczny, bo nie jest jakimś prezentem otrzymywanym z okazji chrztu, ale towarzyszem każdego człowieka od momentu przyjścia na świat.
Czy dla ludzi nie zabraknie aniołów?
Spróbujmy to sobie wyobrazić… Zakładamy, że Bóg stworzył jednorazowo określoną liczbę aniołów i nie stwarza ich przez cały czas. Innymi słowy – nie powstają ciągle nowi aniołowie na okoliczność doraźnych potrzeb. Musimy zatem także założyć, że Bóg u zarania świata stworzył wystarczającą liczbę aniołów, aby każdy człowiek istniejący na Ziemi miał swojego osobistego anioła stróża. Tymczasem, jak wiadomo, mieszkańców Ziemi nie przestaje przybywać. Z każdą minutą jest nas coraz więcej i więcej. 1 stycznia 2016 roku populacja ludzka na świecie wyniosła prawie 7,3 mld ludzi (takie dane przedstawił amerykański instytut US Census Bureau). A zatem tylu jest obecnie „czynnych zawodowo” aniołów stróżów, opiekujących się żyjącymi ludźmi (notabene, najwięcej mamy aniołów stróżów Chińczyków). Na konferencji Joint Statistical Meetings w Seattle, która poświęcona była demografii światowej i jej prognozowaniu, ekspert ONZ John R. Wilmoth, zajmujący się w ONZ planowaniem populacyjnym, stwierdził, że około 2050 roku należy liczyć się ze wzrostem liczby mieszkańców Ziemi do 9,7 mld, a w 2100 roku może nas być już 11, 2 mld. A przecież nie wiadomo, jak długo potrwa jeszcze historia rodzaju ludzkiego. Czy przed ludzkością jest kilkaset lat, tysiąc lat, czy też miliony… Oczywiście trudno sobie wyobrazić, że na Ziemi żyje na przykład 100-150 miliardów ludzi. Twórcy powieści i filmów science fiction snują jednak wizje podboju kosmosu i zasiedlania kolejnych planet, a nawet galaktyk. Być może zresztą zasiedlenie kosmosu przez ludzkość było w Bożych planach od początku?
Na dodatek nie jest wcale pewne, czy anioł stróż po śmierci człowieka, którym się opiekował, zostaje stróżem kolejnej osoby. Nie mamy na ten temat żadnych pewnych informacji, ale wielu teologów uważa, że anioł ma przydzielonego tylko jednego człowieka i później nie przejmuje opieki nad nikim innym. Do tej kwestii jeszcze powrócę. Na razie pozostańmy w kręgu liczb i statystyki.
Czy można ustalić, jak wielu ludzi żyło do tej pory na Ziemi przed nami? Jest to trudne. Liczenie trzeba by zacząć od momentu, kiedy na Ziemi pojawił się Homo sapiens, tj. ok. 50 tys. lat temu, ale w międzyczasie wskaźnik urodzin bywał różny, podobnie jak długość życia. Dlatego bardzo łatwo pomylić się w oszacowaniu liczby ludzi, którzy się urodzili, żyli i umarli w dawnych czasach. Tym niemniej takie próby są podejmowane. Według szacunkowych danych przedstawionych przez Population Reference Bureau (PRB) z Waszyngtonu dotychczas naszą planetę zamieszkiwało 107 miliardów przedstawicieli Homo sapiens (dokładnie 107 602 707 791), a zatem na każdą żyjącą obecnie osobę przypada 15 zmarłych. Czyli gdybyśmy założyli, że anioł opiekuje się tylko jednym człowiekiem i nie przejmuje opieki nad innymi, to do liczby obecnych 7,3 mld aniołów stróżów należałoby dodać jeszcze 107 mld aniołów stróżów naszych przodków. Zawrotna liczba… A przecież nie uwzględniliśmy przyszłości..
Tylko mój anioł
Niektórzy uważają, że służba Anioła Stróża trwa do śmierci osoby, którą anioł się opiekuje, a potem staje się on opiekunem kolejnego człowieka, bo anioł stróż ma nam pomagać w drodze do nieba, a gdy już Niebo osiągniemy, nie ma potrzeby, aby ktoś nas nadal strzegł. Inni natomiast uważają (i ja także podzielam to zdanie), że każdy anioł stróż obejmuje tę funkcję tylko jeden raz dla jednego człowieka. Pogląd, że posiadamy swojego anioła na wyłączność jest tylko hipotezą, ale całkiem prawdopodobną. Bóg postanowił, aby misje niektórych aniołów były ściśle powiązane z losami konkretnych ludzi. Moja egzystencja została złączona z powołaniem konkretnego niebiańskiego bytu. Myślę, że ten związek między jednostką ludzką a jej aniołem jest tak bardzo osobisty, że ma charakter unikatowy i niepowtarzalny. Kiedyś wierzono nawet, że taki anioł przybiera bliźniaczą postać i wygląda jak jego podopieczny, a więc „upodabnia” się do człowieka, którym się opiekuje, stając niejako jego sobowtórem, bo tak głęboko się z nim utożsamia. Świadczy o tym następujący fragment z Dziejów Apostolskich: „Kiedy zakołatał do drzwi wejściowych, nadbiegła dziewczyna imieniem Rode i nasłuchiwała. Poznała głos Piotra i z radości nie otwarła bramy, lecz pobiegła powiedzieć, że Piotr stoi przed bramą. – Bredzisz – powiedzieli jej. Ona jednak upierała się przy swoim. – To jest jego anioł – mówili” (Dz 12, 13-16).
Rumuński filozof, dziennikarz i polityk – Andrei Pleşu w swojej znakomitej książce pt. „Despre îngeri” (O Aniołach, wyd. Universitas, 2010) napisał, że aniołowie są niebiańskim „drugim ja” człowieka. Innymi słowy, towarzyszy nam zawsze nasz „wzór”, nasz ulepszony portret. A więc anioł stróż to nie jest jakiś urzędnik z Nieba, któremu powierzono mój przypadek, jako kolejny, jeden z wielu. On jest moim indywidualnym sposobem kontaktu z wiecznością, moją osobistą drabiną do Nieba. A kim ja jestem dla anioła? Może on też uczy się czegoś ode mnie? Nasz anielski opiekun, towarzyszący nam przez całe życie, chroniący nas i inspirujący do czynienia dobra, prawdopodobnie uczestniczy także w naszych radościach oraz cierpieniach. Może człowiek jest potrzebny aniołowi, aby przez pryzmat konkretnego ludzkiego życia doświadczył on tego, co jest mu, jako duchowi czystemu, niedostępne? Możliwe, że potrzebujemy siebie nawzajem…
Razem na zawsze
To bardzo krzepiąca myśl, że istnieje jedyny i wyjątkowy anioł dany każdemu z osobna od chwili poczęcia aż do śmierci, a może nawet po wieczność. Taki osobisty anioł tylko dla mnie! Wierzę, że został on konkretnie dla mnie przeznaczony od zawsze, na długo przed moim stworzeniem. W Księdze Jeremiasza Bóg mówi: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię” ( Jr 1,5). Może właśnie już u zarania dziejów świata Bóg przeznaczył dla mnie jednego z istniejących od wieków aniołów na stróża i najwierniejszego przyjaciela, a anioł ten czekał przez wieki aż zacznę istnieć realnie, a nie tylko w planach Boga. Anioł ten rozpoczął nade mną opiekę od chwili poczęcia i wierzę, że będzie ze mną także po mojej śmierci, kiedy ta szczególna więź pomiędzy aniołem stróżem a człowiekiem znajdzie swoje doskonałe dopełnienie w wieczności Nieba. Św. Izaak Syryjczyk uważał, że związek człowieka z aniołem stróżem jest tak silny, iż aniołowie będą trwać wraz z nami, „odpoczywając przy nas” w nowym świecie po skończeniu czasów (Izaak Syryjczyk, Filokalia, X). Nasz anioł stróż nie otrzyma już od Boga podobnej posługi, ale radując się wraz z nami szczęściem Nieba, pozostanie przy nas na zawsze. Anioł Stróż nigdy już nie opuści zbawionej duszy, którą się opiekował. Będzie z nią i przy niej na całą wieczność. Ponieważ tylko Anioł ma poznanie Boga z natury swej istoty, a dusza wypracowała sobie to szczęście popartymi łaską zasługami, od chwili osiągnięcia przez nią zbawienia anioł stróż będzie jej „służył” w radości, miłości i nieustannym wielbieniu Boga, będąc równocześnie jej przewodnikiem po niebiańskiej szczęśliwości. Według św. Izaaka jesteśmy swoim dopełnieniem. Ja bez mojego anioła nie jestem pełny, ale także on nie jest pełny beze mnie.
Więź łącząca duszę z jej Aniołem Stróżem jest tak mocna, że jedynie potępienie duszy może ją bezpowrotnie przerwać. Jedyną sytuacją, gdy człowiek „traci” po śmierci swego anioła, jest więc zatracenie w Piekle. Możemy domniemywać, że niebiańscy opiekunowie ludzi potępionych (czyli tych ludzi, którzy swoim życiem powiedzieli Bogu „Nie!”), odczuwają to bardzo dotkliwie. Dotykamy tu wielkiej tajemnicy cierpienia i odrzuconej miłości. Niektórzy uważają nawet, że anioł stróż do tego stopnia kocha człowieka, że jeśli jego podopieczny zostałby po śmierci potępiony, wówczas Bóg musi wymazać temu aniołowi pamięć, bo z tą świadomością potępienia swego przyjaciela, nie mógłby on dalej żyć.
Roman Zając/Któż jak Bóg 5/2016
______________________________________________________________________________________________________________
Każdy z nas ma swojego Anioła Stróża. O działaniach aniołów w naszym życiu mówiło wielu świętych. Nie wiesz jak z nim rozmawiać? Poznaj modlitwę, dzięki której zawiążesz z nim wyjątkową relację.
Modlitwa do Anioła Stróża:
Święty Aniele Stróżu,
który z Bożego nakazu czuwasz nade mną,
abym nie poniósł szkody na duszy i ciele,
bądź moim doradcą, abym nie zboczył z dobrej drogi życia,
pomóż mi powstać, gdy upadnę, dodawaj odwagi.
Proszę także, byś w porę podsuwał mi dobre myśli i pragnienia,
których spełnienie będzie się podobało Bogu
i przyniesie pożytek ludziom.
Gdybym jednak okazywał lekceważenie względem Ciebie
i Twoich starań o moje dobro,
wstrząśnij mną, stań mi na drodze, bądź przeszkodą dla mnie.
Proszę także, aby Twoja obecność była otuchą dla mnie,
gdy przyjdzie godzina osamotnienia i śmierci.
Czuwaj nade mną,
aż doprowadzisz mnie przed oblicze Ojca Niebieskiego.
Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
Święty Michał Archanioł. Duchowy Wojownik, który leczy z lęku i chroni przed pychą
Thyssen-Bornemisza Collection, on loan with the Museu Nacional d’Art de Catalunya (MNAC)
***
Zaufanie Michałowi Archaniołowi leczy człowieka z lęku, dodaje odwagi, a jednocześnie uczy zachwytu nad samym Bogiem. Hasło: „Któż jak Bóg” to wezwanie do bycia dzielnym i odważnym, ale także zachęta do adoracji Boga – mówi ks. Mateusz Szerszeń CSMA w rozmowie z Martą Dybińską.
Od czego zaczęło się Księdza nabożeństwo do Św. Michała Archanioła?
Zaczęło się od mojej babci, która prowadzała mnie na spacer i za każdym razem zaglądała do kościoła, żeby wytłumaczyć mi znaczenie poszczególnych figur, przedmiotów i witraży. W moim parafialnym kościele znajdowała się także spora figura świętego Michała Archanioła i to właśnie przed nią, razem z babcią, recytowaliśmy modlitwy za naszych bliskich zmarłych, o zdrowie i we wszystkich innych aktualnych intencjach naszej rodziny. Miejsce to dobrze zapadło w mojej pamięci. Dla małego chłopca obraz anioła depczącego brzydkiego diabła budził jednocześnie lęk i podziw. Dodawał mi jednocześnie odwagi, że zło zawsze zostaje pokonane mocą dobrą. Do dzisiaj ta prawda wiele dla mnie znaczy. Moje nabożeństwo do świętego Michała naznaczone jest tamtym dziecięcym wspomnieniem. Jest przy mnie potężny anioł, który czuwa nade mną i moim zbawieniem. Później, gdy zostałem michalitą, wielokrotnie doświadczałem jego obecności i jestem przekonany, że nie bez powodu Książę Niebieski odbiera słuszną cześć w Kościele katolickim.
Jak zmieniło się Księdza życia od czasu, kiedy zaufał Ksiądz Św. Michałowi?
Codziennie uczę się, aby tą ufność w nim pokładać. Myślę, że zaufanie Michałowi Archaniołowi leczy człowieka z lęku, dodaje odwagi, a jednocześnie uczy zachwytu nad samym Bogiem. Hasło: „Któż jak Bóg” to wezwanie do bycia dzielnym i odważnym, ale także zachęta do adoracji Boga. Nabożeństwo do Michała Archanioła ma mnie chronić przed pychą i pokładaniem ufności we własne siły. Jeżeli w moim życiu udaje mi się pokonać zło lub spełnić jakieś dobro to jest to zawsze działanie Bożej łaski, która mnie do tego uzdolniła. Nie wyobrażam sobie dzisiaj życia bez tego archanioła. Nabożeństwo do niego stało się częścią mojej tożsamości. Cieszę się, że jestem michalitą, czyli księdzem spod sztandaru Michała Archanioła.
W codziennym życiu dostrzega Ksiądz również działanie Św. Michała Archanioła?
Oczywiście, że tak. Jestem przekonany, że wiele dobrych natchnień, które mi towarzyszą pochodzi właśnie od niego. Uspokaja mnie, gdy obieram dobrą drogę ku zbawieniu i niepokoi, kiedy grzech wkrada się w moje życie. Przy okazji przekonany jestem, że przysyła do mnie konkretnych ludzi, którzy korzystają ze spowiedzi, kierownictwa duchowego, albo zwyczajnej rozmowy. Często przed kazaniami, gdy w głowie mam pustkę, proszę go o świtało i natchnienie. Pomaga mi również wtedy, gdy zło chce mnie pognębić i zniszczyć. To bez wątpienia potężny archanioł – Duchowy Wojownik.
Jak modlić się do Św. Michała?
Prosto i zwyczajnie. Zwracać się do niego jak do osoby i prosić o pomoc. Często zalecam odmawianie Egzorcyzmu Leona XIII, który Kościół podaje jako najpowszechniejszą modlitwę do Michała Archanioła. Warto też w ciągu dnia wzbudzać akty strzeliste mówiąc: „Któż jak Bóg!”. Dla tych, którzy chcieliby pogłębić swoje nabożeństwo do Niego zalecam szczególnie „Koronkę Anielską” i „Wielki Akt Zawierzenia Świętemu Michałowi Archaniołowi”. Modlitwy te dostępne są na stronie internetowej dwumiesięcznika „Któż jak Bóg” (kjb24.pl).
A czy nie lepiej w modlitwach zwracać się od razu do Chrystusa albo Matki Bożej?
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby modlić się zarówno do Chrystusa jak i za wstawiennictwem różnych świętych. Dla świętego Michała Archanioła to radość, gdy jego czciciel modli się do Chrystusa ku któremu ostatecznie przecież kierujemy wszystkie nasze myśli. Prawda wiary o obcowaniu świętych otwiera przed nami cały wachlarz postaci, które ostatecznie i tak podprowadzą nas do Chrystusa – Jedynego Pośrednika. Matka Boża, jako Królowa Aniołów, zapewne też nie widzi żadnego problemu, żeby jeden z jej aniołów wzywany był jako orędownik i obrońca.
Co daje odmawianie po Mszy Św. modlitwy do Św. Michała Archanioła?
Modlitwa ta to powrót do zawieszonej po Soborze Watykańskim II praktyki, kiedy to „Egzorcyzm Prosty” był jedną z modlitw do wyboru dla księdza po odprawieniu Mszy Świętej. Dzisiaj wiara Ludu Bożego skłania nas do odmawiania tej modlitwy jako wyrazu ufności w obronę Kościoła przed atakami złego ducha. Po rozesłaniu chcemy wyruszyć w bój o zbawienie swoje i innych. Szatan nie pozostaje obojętny wobec takiego zobowiązania. Modlimy się zatem o to, aby w tej walce bronił nas Pogromca Szatana i Anioł, który jest specjalistą od realizacji Bożych decyzji. Rosnąca popularność tej modlitwy pokazuje tylko, że jest w nas wielkie pragnienie szczerego nawrócenia i odrzucenia wszelkich zasadzek i podstępów złego ducha.
Kto może nałożyć szkaplerz Św. Michała? Jakie warunki trzeba spełnić?
Szkaplerz można przyjąć z rąk upoważnionego kapłana lub diakona. Przyjąć go może każda osoba, która zobowiąże się do noszenia go (w formie płóciennej lub medalika) i codziennego odmawia Egzorcyzmu Lepna XIII. Celem przyjęcia szkaplerza jest oddawanie czci św. Michałowi Archaniołowi, aby za jego szczególną pomocą uzyskać wolność wewnętrzną i zbawienie.
Jest Ksiądz niezwykle aktywny również w mediach społecznościowych. Skąd pomysł na nagrywanie krótkich filmów z błogosławieństwem?
Tradycją w danych wiekach był zwyczaj błogosławienia przez księdza ludzi, którzy pracowali w polu, wracali z podróży, albo stali przed jakimiś wyzwaniami. Dzisiaj internet daje możliwość docierania do ludzi także za pomocą krótkich filmików. Moja szczera intencja, aby błogosławić, czyli dobrze życzyć, spotkała się z wielkim pragnieniem osób, które czekają na błogosławieństwo kapłana i wstawiennictwo konkretnych świętych. Tak zrodziło się dzieło na kanale YouTube: „Któż jak Bóg”. To właśnie poprzez te krótkie filmiki chcemy trafiać do ludzi, którzy wierzą głęboko w moc błogosławieństwa.
W lipcu odbędzie się pielgrzymka ze Św. Michałem Archaniołem na Jasną Górę. Dlaczego warto wybrać się na to wydarzenie?
Pielgrzymka ze świętym Michałem Archaniołem to przede wszystkim wielkie wydarzenie charyzmatyczne. Miejsce, czas i ludzie tworzą niezwykłą atmosferę. To tak jakby niebo dotykało ziemi. Spotykamy się z ludźmi, którzy publicznie dają świadectwo swojej wiary i ufności we wstawiennictwo aniołów. Naszym celem jest uwielbienie Boga na wzór aniołów i modlitwa prośby, aby zło, nałogi, uzależnienia i grzech nie odbierały nam łaski Bożej, dzięki której żyjemy i zmierzamy do nieba.
W Miejscu Piastowym jest Sanktuarium Św. Michała Archanioła, ale czy jest tam również możliwość by się zatrzymać na kilka dni, wyciszyć?
Miejsce Piastowe to kolebka mojego zgromadzenia. Tam wszystko się zaczęło: dzieło księdza Markiewicza, nowe zgromadzenia, wreszcie sanktuarium i okoliczne szkoły. Dzisiaj jest to także centrum naszej michalickiej duchowości. Każdy kto przyjedzie na „michalicką górkę” wyjedzie odmieniony. Uroczy kościół, sarkofag z relikwiami błogosławionego Bronisława, kaplica fatimska i grota ze św. Michałem zostawiają ślad w każdym sercu. Dla tych, którzy chcieliby zatrzymać się na dłużej otwarto niedawno centrum, gdzie znaleźć możemy bogatą ofertę z rekolekcjami, sesjami duchowymi, a także miłą kawiarenkę i miejsce na nocleg. Wszystko to pod czułą opieką naszego patrona i dobroczyńcy – Świętego Michała Archanioła.
Bóg zapłać za rozmowę.
PCh24.pl
Ks. Mateusz Szerszeń CSMA, michalita, kierownik duchowy, publicysta i rekolekcjonista. Autor licznych artykułów o pozycji książkowych z zakresu duchowości. Pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego czasopisma „Któż jak Bóg”. Jest członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
_______________________________________________________________________________________________
Modlitwa za wstawiennictwem
św. Michała Archanioła
Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce,
a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów,
szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
Pietro Lorenzetti/Wikimedia Commons
***
Koronka do Siedmiu Boleści Maryi
Koronkę do Siedmiu Boleści Maryi zatwierdził papież Benedykt XIII w 1724 r. Rozpowszechniona jest ona w całym Kościele. Matka Boża sama przypomniała o tym nabożeństwie (1981-83) podczas objawień trzem dziewczynkom w Kibeho w Rwandzie (w 2001 r. biskup diecezji Gikongoro, Augustina Misago objawienia te uznał za autentyczne; są to pierwsze Maryjne objawienia uznane przez Kościół w XXI wieku).
Według biskupa Jana Chrzciciela Gahamanyi, z diecezji Butare w Rwandzie, Najświętsza Panna zwróciła się do jednej z widzących z Kibeho: To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy powiedziała 31 maja 1982 roku. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do Siedmiu Boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec. Proszę cię powiedz o tym całemu światu dodała kiedy indziej (13.08.1982). Dziewica kocha tę Koronkę. Pragnie, aby została na nowo rozszerzona w Kościele. Prosi, by odmawiać tę Koronkę często, zwłaszcza we wtorki i piątki, rozważając każdą tajemnicę. Prośmy Ducha Świętego, by pobudził nasze serca do pobożnego i owocnego rozważania tajemnic siedmiu boleści Maryi.
Sposób odmawiania Koronki do Siedmiu Boleści
Znak Krzyża Świętego
P. Matko Bolesna, porusz serce moje.
W. Abym w boleści umiał wniknąć Twoje.
Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona
Starzec Symeona przepowiada Maryi, że duszę Jej przeszyje miecz.
A stanie się to dlatego, że jej Synowi, będą się niektórzy sprzeciwiać.
Owocem tajemnicy jest poddanie się woli Bożej, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść druga: Ucieczka do Egiptu
Na polecenie Anioła Józef wziął dziecię i Matkę jego i uszedł do
Egiptu przed złością Heroda. Maryja w czasie tej tułaczki przeżyła
wiele zmartwień. Owocem tajemnicy jest słuchanie głosu Bożego, jak Maryja.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść trzecia: Szukanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni
Jezus zaginął w Jerozolimie, trzy dni Maryja wraz z Józefem
bolejąc szukali Jezusa. Czy może być większa boleść dla Matki?
Owocem tajemnicy jest tęsknota za Jezusem.
Jezusa i Jej współcierpienia.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść czwarta: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż
Skazany na śmierć Jezus dźwiga krzyż na Golgotę.
A oto w drodze spotyka się z Matką swoją. Rzewne musiało być to spotkanie.
Owocem tajemnicy jest cierpliwe znoszenie krzyżów.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść piąta: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Obok krzyża Jezusowego stała Matka Jego.
Mężnie współcierpiała z Synem dla zbawienia świata.
Owocem tajemnicy jest panowanie nad złymi skłonnościami.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść szósta: Złożenie martwego ciała Syna na kolana Matki
Zdjęte z krzyża: Ciało Jezusowe złożono w ramiona Maryi.
Jezus przestał już cierpieć, a Ona jakby uzupełnia to,
czego nie dostaje cierpieniom Jezusowym.
Z największą czcią i wdzięcznością całuje Jego święte Rany i obmywa je swymi łzami.
Owocem tajemnicy jest szczery żal za grzechy.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Boleść siódma: Złożenie Pana Jezusa do grobu
Umęczone Ciało Jezusowe złożono do grobu w obecności Matki Najświętszej.
Żegnała je Maryja z bólem i z wielką wiarą, że Syn zmartwychwstanie.
Owocem tajemnicy jest prośba o szczęśliwą śmierć.
Ojcze nasz, 7 x Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu
Dla uczczenia łez wylanych przez Matkę Boża Bolesną:
3 x Zdrowaś Maryjo
Za dobrodziejów żywych i umarłych:
Witaj Królowo, Matko miłosierdzia
P. Niech pomoc Bożą zawsze nam wyprasza.
W. Matka Chrystusa i Matka nasza.
adonai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
MIESIĄC WRZESIEŃ
1 września Kościół wspomina Najświętszą Maryję Pannę jako Królowę Pokoju. Jej obraz, czczony pod tym wezwaniem, znajduje się nad głównym ołtarzem klasztornego kościoła w Stoczku Warmińskim. Dzisiejsze święto Matki Bożej, jako Królowej Pokoju, wiąże się z objawieniami fatimskimi. Bowiem już wtedy, w roku 1917, z wielką troską napominała ludzkość mówiąc o strasznej alternatywie przed jaką stoi świat: “Jeśli ludzie nie przestaną obrażać Boga, to świat spotka okropna kara za jego zbrodnie, przez wojny, głód i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego. Wtedy za następnego pontyfikatu (papieża o imieniu Pius XI) rozpocznie się druga wojna światowa, jeszcze straszniejsza od obecnie toczonej. Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniła życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy.”
I upomnienie nie zostało przyjęte, bo w pierwszy piątek miesiąca września 1939 roku rozpoczęła się właśnie hekatomba II wojny światowej.
Zofia Kossak tu, na Wyspach Brytyjskich, będąc na emigracji, napisała “Rok polski” w 1955 roku. Cudownie wyraziła naszą tęsknotę za zwyczajną, ludzką Polską, gdzie “słowiki śpiewają, kukułka kuka i wróży”… Stworzyła książkę żywą i prawdziwą opisując polskie miesiące. Zacytuję fragment dotyczący właśnie września:
“Do niedawna słowo „wrzesień” budziło w umyśle każdego Polaka skojarzenia pełne słodyczy i barwy. Zieleń ustępująca miejsca purpurze i złotu, perlista biel obfitych ros rannych, niezmącenie modre niebo, fiolet śliw, granat jeżyn, rumieńce jabłek, czerwień pomidorów, kaliny, jarzębin, sady pełne zapachu owoców, brzęk os nad gruszkami, woń pietruszki i selerów niosąca się z warzywników — to wrzesień. Lasy zakwitające płomieniem albo koralem, błękitne dymy ognisk pastuszych snujące się ponad sczerniałe łęciny ziemniaczane; w młodych dębinach, zagajach świerkowych, urodzaj rydzów dorzucających swą jaskrawość do ogólnej złocistości, pod strzechami chat nad przyzbą pęki liści tytoniowych, mafcówek i żółte kolby kukurydzy — to i — to wrzesień...
… Takie zatem, a nie inne — i jakże pogodne — były do niedawna skojarzenia budzące się w umyśle polskim przy wspomnieniu września. Od dnia 1 września 1939 roku tamte wrażenia zapadły w niepamięć. Odtąd dla każdego Polaka, gdziekolwiek by się znajdował, wrzesień jest miesiącem klęski.
…Wrzesień…
Przez wyzłocony słońcem krajobraz tysiące zbiegów wędruje na wschód dziwacznymi taborami, gdzie chłopskie konie ciągną auta bez paliwa, wozy zaprzężone w krowy pośród morza pieszych. Wędrują, mijając po drodze żałosne szczątki zdruzgotanej państwowości polskiej w postaci uciekającej policji lub straży ogniowych. Wędrują ludzie obłąkani z rozpaczy, ludzie skowyczący z bólu jak zwierzęta, ludzie padający na szosie zamienionej w krwawe pobojowisko przez nurkujące nisko samoloty nieprzyjaciela. Wędrują dzieci płaczące, gdyż zgubiły w zamieszaniu rodziców, rodzice odchodzący od zmysłów, gdyż zgubili dzieci, żołnierze bez broni, bez oddziałów, pożary na prawo, pożary na lewo, łuny na wprost, zatarasowane drogi, a ponad wszystko, silniejsze niż ból i trwoga, poczucie, że Polska zginęła…
… Wrześniu, kto ciebie widział w owym kraju…
Tysiące oszalałych ludzi wędruje na wschód, tysiące wraca ze wschodu uderzywszy o ścianę nowego, nieoczekiwanego wroga, świat się kończy, zapada, gdy cofają się nazad w ręce tego samego nieprzyjaciela, przed którym pierzchali. Zdarzało się, że w tej ucieczce od ucieczki docierali do brzegu rzeki, pięknej polskiej rzeki Wieprz.
(Wieprz był niegdyś, niegdyś bóstwem opiekuńczym wód, przeto dostojna nazwa wyróżniała ten bieg wody spośród innych bystrzyc, pilic.) Stanęli nad brzegiem w miejscu gdzie był bród dzięki niskiej wodzie, a za nimi czerwoni tuż tuż, podobno o pare kilometrów zaledwie, a na drugim brzegu na drągach rozpięta widniała płachta z olbrzymią czarną swastyką. Za plecami wróg, przed nimi wróg i zabrakło już ojczyzny pod stopami. Już nie znajdziesz, Polaku, skrawka swojej ziemi, na której czułbyś się wolny. Nawet tyle co na grób. W niewysłowionej rozpaczy wołali, jak niegdyś ksieni Bronisława: Wzgórza, otwórzcie się i pochłonijcie nas! — Modlili się, by ulecieć w górę, jak ulatywał błog. Ładysław. Lecz święci milczeli i ziemia milczała.
Tylko modrzyło się pogodne niebo, błękitniała rzeka, bielił się piasek nadbrzeżny, a zarośla płonęły czerwienią i złotem. Przyroda zdawała się nie wiedzieć nic o narodzie, który konał w męce.
Potem zaczęły się wyraje ludzi, podobne odlotom jesiennym ptactwa. Choć poeci lubią porównywać człowieka do ptaków („gdybym ja była ptaszkiem z tego gaju”… – „gdyby orłem być…”), jest między nimi ta zasadnicza różnica: Ptak odlatuje i wraca. Człowiek, gdy się od ziemi oderwie — nie wróci. Tułacz podobien jest raczej drzewu wyrwanemu z gruntu, rzuconemu w przestrzeń siłą wybuchu, usycha bowiem jak drzewo.
Ptaki wracają. Bocian ląduje na swym starym gnieździe. Jaskółki świergocą pod tą samą strzechą, co osłaniała je zeszłego lata. Źórawie zapadną na opuszczone w tamtym roku oparzele. Skowronek, sygnaturka wiosny, zadzwoni nad głową rolnika o właściwej porze, a ludzie, zali powrócą?...
Czy stanie się jak w mickiewiczowskiej pieśni o żórawiach przelatujących nad dzikim ostrowem, co słysząc zaklętego chłopca skargę głośną, rzuciły mu pióra, by skrzydła zrobił i do swoich wrócił? Czy też, widząc ciągnące do kraju klucze dzikich gęsi, wygnańcy tłuc się będą bezradnie po obcych podwórkach, nie mając już siły do lotu?
Jeśli zaś wrócą po latach, czy swoich poznają i będą od nich poznani? Może jedni i drudzy okażą się inni, niż byli w chwili rozstania? Ślady zarosła trawa zapomnienia i nikt wygnańców nie czeka? Bo istotą życia jest ciągła przemiana. Czas odpływa, unosi, przekształca i co minęło – nie wraca…
***
fot.Wikipedia
______________________________________________________________________________________________________________
1 WRZEŚNIA – PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA
OD GODZ. 18.00 – ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA WYNAGRADZAJĄCA NAJŚWIĘTSZEMU SERCU PANA JEZUSA ZA GRZECHY NASZE I CAŁEGO ŚWIATA
______________________________________________________________________________________________________________
2 WRZEŚNIA – PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
GODZ. 18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z XXII NIEDZIELI OKRESU ZWYKŁEGO
PO MSZY ŚWIĘTEJ – NABOŻEŃSTWO WYNAGRODZAJĄCE I ZADOŚĆ CZYNIĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE.
*****
Aby spełnić prośbę Bożej Matki dotyczącą Pięciu Pierwszych Sobót Miesiąca należy:
1. przystąpić do sakramentu spowiedzi św. (można przystąpić do sakramentu pojednania kilka dni wcześniej) i przyjąć Komunię św.
2. pomodlić się na różańcu wybierając jedną z czterech części Tajemnic (Radosną, Światła, Bolesną, Chwalebną)
3. poświęcić kwadrans czasu na rozważanie jednej z 20 Tajemnic Różańca Świętego
4. być świadomym intencji, którą jest wynagrodzenie za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Pannie
Osoby, które z ważnych powodów (np. choroba) nie mogą osobiście uczestniczyć w nabożeństwie i przyjąć Komunii św. w kościele św. Piotra lub swoim lokalnym kościele, mogą łączyć się online, np. z Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem:
https://smbf.pl/parafia/sanktuarium-na-zywo/ – w pierwszą sobotę miesiąca o godz. 18.30 pokutny różaniec fatimski (w Szkocji 17:30), następnie medytacja pierwszosobotnia, Msza św. z kazaniem i Apel Maryjny
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC WRZESIEŃ 2023
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby ludzie, którzy żyją na marginesie społeczeństwa, w nieludzkich warunkach egzystencjalnych, nie byli zapominani przez instytucje i by nigdy nie byli uważani za pozbawionych wartości.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
***
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
*Bogu Wszechmogącemu niech będą dzięki za tajemnicę Wcielenia, bo dzięki niej Boży Syn dokonał dzieła Zbawienia poprzez Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie. Odtąd każdy, kto oddaje swoje życie za innych sprawia, że Boże ocalenie wciąż trwa. W tym miesiącu dziękujemy Ci Panie za świadectwo heroicznej miłości małżonków Józefa i Wiktorii Ulmów z dziećmi, którzy oddali swoje życie ratując prześladowanych Żydów. Kościół zapewnia nas, że już są przed Bożym obliczem. Dlatego prosimy ich o wstawiennictwo za naszymi rodzinami. Tak bardzo potrzebujemy dziś siły i odwagi, aby nie dać się zwieść starodawnemu wężowi, który podstępem i kłamstwem sprytnie kusi.
***
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
KTO CHCIAŁBY DOŁĄCZYĆ DO ŻYWEGO RÓŻAŃCA – BARDZO SERDECZNIE ZACHĘCAMY
KONTAKT NA MAILA – rozaniec@kosciolwszkocji.org lub tel. 07552435042
Strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via: Pixabay
***
Ogromna rola różańca w historii narodu polskiego
W historii narodu polskiego modlitwa różańcowa odegrała wielką rolę. Polacy niejednokrotnie mieli okazję przekonać się o tym, że wytrwałe, pełne ufności odmawianie różańca stanowi niezastąpioną pomoc i pewny ratunek w najtrudniejszym nawet położeniu. Fakt ten podkreślał Ojciec Święty Jan Paweł II w swoim dokumencie Rosarium Virginis Mariae: “Kościół zawsze uznawał szczególną skuteczność tej modlitwy, powierzając jej (…) najtrudniejsze sprawy. W chwilach, gdy samo chrześcijaństwo było zagrożone, mocy tej właśnie modlitwy przypisywano ocalenie przed niebezpieczeństwem, a Matkę Bożą Różańcową czczoną jako Tę, która wyjednywała wybawienie”.
Potęga tej modlitwy uwidoczniła się między innymi w moralnym odrodzeniu, jakie się dokonało po objawieniach Matki Bożej w drugiej połowie XIX w. w Gietrzwałdzie na Warmii. W czasach rozpasanej germanizacji ziem polskich w zaborze pruskim, kiedy walka z polskością przybierała na sile, Najświętsza Panna wezwała miejscową ludność do odmawiania różańca. W krótkim czasie ujawniły się tego owoce. Jak relacjonował potem proboszcz Gietrzwałdu, świadek objawień: “Wśród wszystkich mówiących po polsku radosne postępy czyni szczególnie zapał do modlitwy i Bractwo Wstrzemięźliwości. Miliony modlą się na różańcu, przez co utwierdzają się w wierze katolickiej i ogromna ilość pijaków wyrwana została z doczesnej i wiecznej zguby. Do tego należy dodać czystość życia, jaką można zaobserwować wśród młodzieży, liczne powołania zakonne męskie i żeńskie, różne nawrócenia i konwersje oraz częste przystępowanie do sakramentów świętych. W całej Warmii, prawie we wszystkich domach, różaniec jest wspólnie odmawiany”.
Objawienia się Matki Bożej na ziemi warmińskiej wywołały więc duchową odnowę mieszkańców tych terenów i zapoczątkowały podobne przemiany w innych regionach Polski, a ponadto stały się podstawą, dzięki której odzyskanie niepodległości przez nasz kraj zaczęło nabierać realnych kształtów.
Suwerenność Polski, odzyskana wraz z zakończeniem pierwszej wojny światowej, po wielu latach niewoli, została poważnie zagrożona w roku 1920, kiedy to nasza ojczyzna przeżywała natarcie potężnej armii bolszewików. Wydarzenie owo zostało upamiętnione pod nazwą “cudu nad Wisłą”, gdyż rzeczywiście jedynie w kategoriach cudu można je rozpatrywać. Wystarczy wspomnieć, że naprzeciwko sowieckiej potęgi (12 dywizji piechoty i 2 dywizje jazdy) stanęło zaledwie trzy i pół dywizji polskiej piechoty oraz kilka drobnych oddziałów. Wynik konfrontacji wydawał się z góry przesądzony… Rychłego zwycięstwa bolszewików oczekiwali też Niemcy, dla których zdobycie Warszawy miało się stać hasłem do oderwania Gdańska i Górnego Śląska.
Wojska bolszewickie w szybkim tempie zbliżały się do stolicy. Zatrwożeni warszawiacy zaczęli tłumnie wypełniać świątynie; wydano zarządzenie, że od 6 do 14 sierpnia we wszystkich kościołach zostanie wystawiony Najświętszy .Sakrament, na placu Zamkowym zaś około 30 tysięcy kobiet, dzieci oraz ludzi w podeszłym wieku żarliwie modliło się na różańcu. Dodawano sobie wzajemnie otuchy, przypominając słowa, które 31 lipca wypowiedział młody warszawski katecheta, ks. Ignacy Skorupka: “Nie martwcie się, Bóg i Matka Boska Częstochowska, Królowa Korony polskiej, nie opuści nas… Nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień! Nie minie 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity”. Tymczasem z oddali dochodziły już odgłosy toczącej się bitwy…
Walka rozgorzała na dobre w nocy z 13 na 14 sierpnia. Wziął w niej udział także ks. Skorupka, który niosąc krzyż wzniesiony wysoko nad głową, pobudzał wiarę polskich żołnierzy oraz dawał im przykład męstwa i odwagi, do czasu gdy został trafiony w głowę odłamkiem pocisku. Jego niezwykle ofiarna postawa i bohaterska śmierć odebrane zostały przez Polaków jako potężny, nadprzyrodzony impuls, który wywarł wielki wpływ na ducha narodu i wojska oraz przyczynił się do tego, że 15 sierpnia 1920 r., w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, potęga wroga załamała się i zapowiedziane zwycięstwo polskiego oręża nad potężną armią bolszewików stało się faktem.
Jeden z uczestników bitwy warszawskiej 1920 r., ks. Stanisław Tworkowski, następująco podsumował tamte dramatyczne wydarzenia: “Cud nad Wisłą to dzieło Bożej Opatrzności, w które swój wysiłek włączył mój naród, naród wierzący, naród wzywający Boga, miłujący Go… To była walka w imię Jezusa Chrystusa, w imię Krzyża Świętego. Symbolem tego jest nasz kapelan katolicki – ks. Ignacy Skorupka, który z krzyżem w ręku biegł w tyralierze pod Ossowem. (…) Tajemnicę Cudu nad Wisłą stanowi modlitwa ludu Warszawy na placu Zamkowym… Przebieg walki z przytłaczającymi siłami bolszewików i odparcie ich w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny”.
Także druga połowa XX wieku obfitowała w objawienia maryjne, podczas których Matka Boża wskazywała na wielką potrzebę modlitwy różańcowej, między innymi w rodzinie. Nie wszystkie wprawdzie te objawienia zostały oficjalnie potwierdzone przez władze kościelne, ale każde jest dokładnie obserwowane i w wielu wypadkach uznano błogosławione owoce duchowe, które przyniosły. Spróbujmy zatem opisać pokrótce niektóre z nich, przypuszczalnie mniej znane polskiemu czytelnikowi.
W roku 1980 w miejscowości Cuapa w Nigerii wieśniak Bernard Martinez, który spytał Najświętszą Pannę o Jej życzenia, otrzymał następującą odpowiedź: “Pragnę, abyś codziennie odmawiał różaniec”. Nieco później zaś Matka Boża dodała: “W rodzinie, wraz z dziećmi – od chwili, gdy będą zdolne zrozumieć. Trzeba odmawiać różaniec o stałej godzinie, po zakończeniu zajęć domowych”. A innego dnia objawień Matka Boża dodała: “Odmawiajcie różaniec, rozmyślajcie nad tajemnicami, słuchajcie słowa Bożego zawartego w tajemnicach”. Objawienia w Cuapie nie zostały jeszcze oficjalnie uznane, ale miejscowy biskup zachęcał wiernych do rozważania i realizacji przesłania Maryi.
Nad trwającymi od 1983 r. objawieniami w Campito w Argentynie, otrzymywanymi przez Gladys Quirodę de Mota, czuwa bezpośrednio biskup Castagna, który z uwagą śledzi rozwój kultu w miejscu objawień i stwierdza wielkie ich duchowe owoce. 6 czerwca 1987 r., gdy światowe telewizje transmitowały różaniec z papieżem Janem Pawłem II, Matka Boża powiedziała wizjonerce: “Dziś Pan będzie słuchał różańca świętego tak, jakby był on odmawiany moim głosem”.
W obu oficjalnie uznanych objawieniach w Naju w Korei (połowa lat 80. XX w.) Matka Boża przekazała następujące orędzie: “Odmawiajcie z żarliwością różaniec, w intencji pokoju na świecie i za nawrócenie grzeszników. Starajcie się, aby odżyła świętość rodzin”.
We wszystkich tych przesłaniach – a także w wielu innych – różaniec jest ukazywany jako najważniejsza po Mszy św. forma modlitwy, sposób na zażegnanie lub złagodzenie cierpień grożących światu za jego odejście od praw Bożych. Dzięki systematycznemu praktykowaniu nabożeństwa różańcowego możemy zaprosić do swego życia osobistego oraz rodzinnego Jezusa i Jego Matkę.
Ażeby zaś nasze zaufanie do mocy różańca mogło stale wzrastać, byśmy byli coraz bardziej świadomi jego piękna, módlmy się jak najczęściej słowami apelu bł. Bartolomea Longo: “O błogosławiony różańcu Maryi, słodki łańcuchu, który łączysz nas z Bogiem, więzi miłości, która nas jednoczysz z aniołami; wieżo ocalenia od napaści piekła; bezpieczny porcie w morskiej katastrofie! Nigdy cię już nie porzucimy. Będziesz nam pociechą w godzinie konania. Tobie ostatni pocałunek gasnącego życia. A ostatnim akcentem naszych warg będzie Twoje słodkie imię, o Królowo Różańca, o Matko nasza droga, o Ucieczko grzeszników, o Władczyni, Pocieszycielko strapionych. Bądź wszędzie błogosławiona, dziś i zawsze, na ziemi i w niebie”.
Zachętą do odmawiania różańca niech będą dla nas także słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: “Dziś skuteczności tej modlitwy zawierzam (…) sprawę pokoju w świecie i sprawę rodziny (…). [Pamiętajmy bowiem, że] różaniec był zawsze modlitwą rodziny i za rodzinę, że niegdyś była ona szczególnie droga rodzinom chrześcijańskim i niewątpliwie sprzyjała ich jedności. (…)
Tak więc różaniec, kierując nasze spojrzenie ku Chrystusowi, czyni nas również budowniczymi pokoju w świecie. Mając charakter nieustającego, wspólnego błagania, zgodne z Chrystusowym wezwaniem, by modlić się »zawsze i nie ustawać« (por. Łk 18,1), pozwala on mieć nadzieję, że również dzisiaj »walka« tak trudna jak ta, która toczy się o pokój, może być zwycięska. Różaniec, daleki od tego, by być ucieczką od problemów świata, skłania nas, by patrzeć na nie oczyma odpowiedzialnymi i wielkodusznymi, i wyjednuje nam siłę, by powrócić do nich z pewnością co do Bożej pomocy oraz z silnym postanowieniem, by we wszelkich okolicznościach dawać świadectwo miłości, która jest »więzią doskonałości« (Koi 3, 14).(…)
Patrzę na Was wszystkich, Bracia i Siostry wszelkiego stanu, na Was, rodziny chrześcijańskie, na Was, osoby chore i w podeszłym wieku, na Was, młodzi: weźcie znów ufnie do rąk koronkę różańca, odkrywając ją na nowo w świetle Pisma Świętego, w harmonii z liturgią, w kontekście codziennego życia. (…) Modlitwa różańcowa jest wielką pomocą dla naszego czasu. Sprowadza ona pokój i sumienie; wprowadza nasze życie w tajemnice Boże i sprowadza Boga do naszego życia”.
Robert Bil
Źródła: Gottfried Hierzenberger, Otto Nedomansky:
“Księga objawień maryjnych od I do XX wieku”,
Warszawa 2003; Ewa Hanter: “Tyś wielką chlubą naszego narodu “,
Toruń 2000; “Godzina różańca”, Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej
w Zakopanem, 2003; Jan Paweł II: List apostolski “Rosarium Virginis Mariae”.
Do biskupów, duchowieństwa i wiernych o różańcu świętym, Kraków 2002.
dam/adonai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec, przez tę modlitwę łatwo możemy otrzymać wielkie łaski i błogosławieństwo Boże.
św. Maksymilian Maria Kolbe
Krucjata Różańcowa Niepokalanów
15.08.2023 – 25.12.2023
Kiedy milion dzieci odmawia różaniec, świat się zmienia.
św. o. Pio.
Możesz przystąpić do Krucjaty Różańcowej w każdym momencie
Jedno przystąpienie do Krucjaty = Jedna rodzina
Jest nas już:
7997
(ilość rodzin)
- Przystąp do Krucjaty Różańcowej zapisując się poniżej:
- Twój adres e-mail *
- * Adres e-mail jest wykorzystywany jedynie do rejestrowania unikalnych przystąpień do Krucjaty Różańcowej zgodnie z przepisami RODO. Adresy e-mail nie będą używane w żadnych kampaniach marketingowych ani udostępniane osobom trzecim. Po zakończeniu Krucjaty, wszystkie adresy e-mail zostaną niezwłocznie usunięte z naszej bazy danych, zapewniając ochronę Twojej prywatności i zgodność z obowiązującymi przepisami dotyczącymi ochrony danych osobowych (tzn. po 25.12.2023). (Polityka Prywatności)
Zasady przystąpienia
- jedna dziesiątka różańca codziennie (15.08.2023 – 25.12.2023)
- możesz przyłączyć się w każdej chwili.
- każdy może przystąpić do Krucjaty Różańcowej za Polskę.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. screenshot YouTube (nikakarmel)
***
„Nie żałuję, że oddałam się Miłości”.
Tak 126 lat temu odchodziła do wieczności
św. Teresa od Dzieciątka Jezus
W godzinach wieczornych 30 września 1897 roku, przekroczyła próg wieczności młoda francuska zakonnica, niezwykła apostołka Małej Drogi, na której zawsze starała się z miłości do Boga robić małe rzeczy z wielką miłością – św. Teresa od Dzieciątka Jezus.
W tzw. „Żółtym zeszycie” rodzona siostra św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a zarazem jej siostra w klasztornej rodzinie karmelitanek bosych w Lisieux – s. Agnieszka od Jezusa, skrupulatnie zapisywała na przestrzeni niespełna półrocza ostatnie miesiące odchodzenia z tego świata św. Teresy.
„Żółty zeszyt” to niezwykłe świadectwo ogromnego cierpienia, wręcz heroicznie znoszonego przez świętą z Lisieux z powodu jej bezbrzeżnego rozmiłowania w Bogu, aż po ostatnie sekundy ziemskiego życia.
W dniu śmierci, w czwartek 30 września 1987 roku, jak relacjonuje s. Agnieszka, św. Teresa „pozostawała w prawdziwych mękach” – „bez chwili ulgi”.
„Jeżeli to agonia, to czym jest śmierć?!” – zapytała w pewnym momencie dusząc się, św. Teresa od Dzieciątka Jezus.
„Gdybyś wiedziała, co to znaczy dusić się!” – zwróciła się następnie do swej rodzonej siostry święta karmelitanka i dodała: „Zapewniam cię, że kielich jest pełny po brzegi”.
„Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć” – powiedziała w pewnym momencie św. Teresa, stwierdzając po chwili: „Nie mogę wytłumaczyć sobie tego inaczej, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawiania dusz”.
„Nie żałuję, że oddałam się Miłości” – wyszeptała św. Teresa i patrząc na swój krzyżyk wyznała: „Mój Boże… kocham Cię!”.
Siostry, klęczące wokół łóżka umierającej, były świadkami ostatniej już na tym świecie ekstazy pokornej mistyczki z Lisieux. „Jej oczy były jaśniejące szczęściem i radością, utkwione w górze” – relacjonuje s. Agnieszka.
Po chwili św. Teresa oddała ostatnie tchnienie. „Po śmierci zachowała swój nieziemski uśmiech. Była zachwycająco piękna” – czytamy w relacji z niezwykłego przekraczania progu wieczności, przez karmelitańską apostołkę Małej Drogi.
“św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Żółty zeszyt”, Kraków 2016/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„Doktor Mengele byłby dumny”.
Ks. Bortkiewicz o współczesnym eutanazizmie
(fot. GSZ/PCh24)
***
Życie naznaczone cierpieniem, według „zachodnich” określeń – bezużytecznym, staje się nieopłacalne. Zamiast cierpiącym ludziom pomóc – lepiej ich wyeliminować. Tak w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz komentuje uduszenie poduszką 36-latki, której nie udało się zabić „eutanazją”.
PCh24.pl: W Belgii przeprowadzano tzw. eutanazję 36-letniej kobiety. Miała raka. Została ostatecznie uduszona przy pomocy poduszki. Kobiecie podano zbyt małą ilość środków mających legalnie i w majestacie państwa belgijskiego zakończyć jej życie… Powiem szczerze: nawet nie wiem, co powiedzieć… Lekarz i dwie pielęgniarki, którzy tego dokonali twierdzili, że „chcą jej pomóc”…
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr: Cała ta historia pokazuje ogromne zakłamanie tej rzeczywistości, która kryje się pod słowem eutanazja. Samo słowo eutanazja znane jest jako synonim „dobrej śmierci bez cierpienia”, „pomocy w umieraniu”, a czasem „zabójstwa z miłosierdzia”. Te wszystkie eufemizmy w gruncie rzeczy próbują zakryć rzeczywistość, która jest jednoznaczna: eutanazja to zabójstwo człowieka cierpiącego albo pomoc w samobójstwie. Każde z tych pojęć zawiera w sobie w rzeczywistości akt bezradności wobec tajemnicy ludzkiego cierpienia. Bezradności, która wyraża się ostatecznie w akcie agresji. W pewnym sensie dobrze, że ten tragiczny i wstrząsający wypadek został ujawniony światu, bo on pokazuje najdobitniej, że żadne słowa nie są w stanie zakryć rzeczywistości, która kryje się za eutanazją. To jest zabójstwo człowieka cierpiącego czasem wbrew jego woli. To jest okazanie pogardy dla wartości ludzkiego cierpienia. To jest po prostu akt agresji.
Eutanazja 36-letniej kobiety, o której rozmawiamy nie udała się, pacjentka przeżyła. Wiem jak tragicznie i mrocznie to brzmi…
Pacjent przeżył, ale lekarz i pielęgniarki uznali, że tak być nie może, więc dopełnili „zabieg” eutanazji poprzez prymitywne morderstwo, które w niczym nie ustępuje mordom, za które ludzie są skazywani na dożywocie czy w niektórych wypadkach na karę śmierci.
Lekarz i pielęgniarki prawdopodobnie będą mieli postawione zarzuty prokuratorskie za uduszenie kobiety poduszką. Gdyby zastrzyk zadziałał, to nie byłoby sprawy…
To pokazuje ogromny stan hipokryzji i zepsucia współczesnego świata, współczesnej kultury prawnej, kultury medycznej i etyki medycznej, która przestaje być etyką. To pokazuje ogromny cynizm i jakieś chore wyrachowanie, które opanowało sumienia, umysły i dusze wielu ludzi.
Zabójstwo dokonane w białych rękawiczkach jest „działaniem medycznym”, a zabójstwo w tej samej sprawie dokonane bez białych rękawiczek okazuje się być przestępstwem. Otóż nie! Jest to to samo zabójstwo, ten sam akt zabicia człowieka. Różni się tylko technika.
Jeżeli technika staje się kryterium oceny etycznej, to po prostu wpadamy w straszliwą pułapkę barbarzyństwa. Właśnie dlatego Kościół katolicki od zarania swojej nauki moralnej przypomina, że są czyny wewnętrznie złe, które nie mogą podlegać żadnemu usprawiedliwieniu. Niezależnie od okoliczności, niezależnie od sposobu dokonania tego czynu, zawsze pozostaje on złem. Takim czynem jest m. in. eutanazja.
Nie wszyscy są gotowi na cierpienie. Dlaczego jednak na Zachodzie tak wiele osób decyduje się na eutanazję, żeby tylko uniknąć cierpienia? Jak to się stało, że śmierć jest postrzegana jako jedyny ratunek przed cierpieniem?
Nie każdy jest gotowy na cierpienie – to oczywisty fakt, i dlatego jako społeczeństwo powinniśmy służyć pomocą przynosząc ulgę i wsparcie w cierpieniu na ile to jest możliwe przede wszystkim poprzez żywą obecność.
Proste pytanie, jakie często odnosimy do krajów, gdzie eutanazja jest legalna i coraz bardziej poszerza swoje zakresy: ile hospicjów, ile domów opieki paliatywnej znajduje się w tych krajach? To jest pytanie retoryczne, które otwiera się na zbiór pusty, ponieważ okazuje się, że takich form opieki w takich krajach praktycznie się nie praktykuje.
Myślę, że wiąże się to z dwiema kwestiami: z jednej strony rzeczywiście mamy do czynienia z brakiem zrozumienia wartości cierpienia, które jest wartością bardzo trudną i oczywiście nikt z nas sobie tego na ogół nie życzy. Musimy jednak pamiętać, że cierpienia nie unikniemy. Cierpienie jest wkomponowane w nasze życie. Jest tylko pytanie o stopień tego cierpienia i o sposób uczynienia z cierpienia minimalnej wartości, jeśli oczywiście jest to możliwe.
Z drugiej strony dyskusja, która toczy się w tej sprawie, pokazuje, że współczesny świat przelicza ludzkie życie w kategoriach jakości życia. To jest też element, na który koniecznie trzeba zwracać uwagę przy dyskusjach aborcyjnych i eutanazyjnych, bo po prostu wartość ludzkiego życia została zamieniona na jakość życia.
Życie, które jest naznaczone cierpieniem – na Zachodzie często dodają do słowa cierpienie określenie „bezużyteczne” – brakiem produktywności, a więc nieużytecznością jest według współczesnego świata odarte z jakości i takie życie jest po prostu nieopłacalne, dlatego zamiast towarzyszyć takiemu życiu to życie się eliminuje.
Dzisiaj można odnieść wrażanie, że wartością jest… samobójstwo. Raz, żeby nie cierpieć. Dwa, żeby nie obciążać służby zdrowia. Trzy, żeby chronić klimat. Można wymieniać i wymieniać. Współczesny świat nakręca nas, żebyśmy jak najszybciej umarli, jak tylko przestaniemy konsumować…
Tak. Przestajemy konsumować i z miejsca przestajemy być użyteczni.
Samobójstwo dodatkowo ma jeszcze w sobie bardzo nośny dzisiaj ładunek rzekomej decyzyjności, rzekomego samostanowienia. Tutaj też kryje się „atrakcyjność”, że wmawia się nam, że decydujemy sami o sobie, że to jest wręcz modelowo „wolna decyzja”, że „odchodzimy na własnych warunkach”. Nikt jednak nie podnosi, że „odchodzenie na własnych warunkach” dokonuje się w szczelinie naszych możliwości, która jest zawężona bardzo mocno przez cierpienia, brak zdolności wartościowania, brak zdolności myślenia. To jest po prostu sprowadzenie człowieka do istoty tak dogłębnie zniszczonej cierpieniem, że wręcz zdeterminowanej do samobójstwa.
To rzekome „odchodzenie na własnych warunkach” jest w gruncie rzeczy aktem ucieczki przed cierpieniem, przed bólem, przy braku ludzkiej pomocy. To jest śmierć straszliwie niegodna człowieka i straszliwie urągająca godności osoby ludzkiej.
Kto ma większy grzech: osoba, która decyduje się na eutanazję, ponieważ sama z różnych względów boi się popełnić samobójstwo, czy też osoba, która dokonuje „zabiegu” eutanazji?
Bardzo wahałbym się w dokonywaniu definitywnych pomiarów wagi tego grzechu. Myślę jednak, że osoba, która jest zdeterminowana bólem dokonuje swojej decyzji przy ograniczonej świadomości i ograniczonej wolności. Często jest ona tak mocno poddana presji bólu, samotności…
Tylko, że np. w krajach Beneluksu nie trzeba cierpieć, żeby zdecydować się na eutanazję. Niedawno ogłoszono tam, że przesłanką do eutanazji jest… autyzm.
Pozwoli Pan, że wrócę do próby zmierzenia wagi grzechu. Chcę powiedzieć tylko tyle, że osoba, która sama decyduje się na eutanazję bardzo często podejmuje tę próbę na pewno pod wpływem różnych czynników ograniczających jej świadomość i wolność. Nie mówię, że zwalnia ją to z odpowiedzialności, ale w jakiś sposób może tę odpowiedzialność pomniejszać. MOŻE, ale nie musi.
Z kolei ci, którzy decydują się na wykonanie „zabiegu” nie są niczym zdeterminowani. To są ludzie, którzy po prostu wykonują wyrok śmierci, który bardzo często wcześniej sami wydali i dlatego ich odpowiedzialność w moim przekonaniu jest zdecydowanie większa.
To, że powody eutanazji są coraz bardziej rozszerzane, to wstrząsający fakt. To jest sytuacja, która pokazuje, jak bardzo ludzkie życie przestaje być w cenie i jednocześnie jak bardzo na różne sposoby i różnymi metodami dąży się do depopulacji, do wyrugowania ze społeczeństwa ludzi nieproduktywnych i nieużytecznych, bo zarówno dziecko dotknięte autyzmem, jak i człowiek żyjący w stanie jakiejś demencji czy upośledzony – to są ludzie, którzy według współczesnych trendów absorbują koszty obsługi zdrowotnej, są nieproduktywne i nie konsumują, więc są nikomu niepotrzebni i powinny zniknąć.
To jest straszliwa eugenika, która szerzy się w naszej współczesności w sposób nie mniej, a nawet bardziej drastyczny niż w okresie swojego rozkwitu w czasie II Wojny Światowej.
Skąd ta determinacja u lekarzy i pielęgniarek do zabijania? Znane są przypadki, kiedy pacjent przed podaniem śmiertelnego zastrzyku prosi, aby tego nie robić, bo zmienił zdanie. Oni jednak wstrzykiwali mu truciznę, a potem tłumaczyli, że przed samym „zabiegiem” zawsze jest panika – teraz pacjent powie „nie”, a za tydzień wróci, więc po co odkładać to na później…
Dotykamy tutaj tematu jakiejś ogromnej dewastacji, erozji etyki lekarskiej i godności zawodu lekarza. Oczywiście nie rozciągam tego na wszystkich lekarzy i całą profesję, bo mówimy tutaj o konkretnych przypadkach.
Co jest tego powodem? Przede wszystkim źle uformowane sumienia, które poddają się presji kultury utylitarnej. Brak rzetelnej etyki w czasie studiów medycznych. Nie chcę tutaj posługiwać się nazwiskami, więc przywołam sytuację sprzed kilku lat z Akademii Medycznej w Warszawie, gdzie wykłady z etyki prowadzili czołowi polscy utylitaryści – zwolennicy eutanazji, aborcji i eugeniki.
Przyczyn jest jeszcze więcej, ale zawsze koncentrują się one w ludzkim sumieniu. Jeśli to sumienie nie jest dobrze uformowane, to zawsze znajdą się ludzie, którzy będą tłumaczyć, że wykonali orzeczenie, wykonali decyzję pacjenta i nie jest dla nich ważne, że pacjent może doświadczyć chwilowej ulgi i wycofać się z decyzji o śmierci.
Na koniec chciałem zapytać o biznes, jakim jest śmierć. W Danii działa krematorium, które zapewnia ogrzewa lokalnym mieszkańcom. W Holandii krematoria chwalą się, ile to pieniędzy zarobiły na sprzedaży złotych zębów, platynowych bioder i innych metalowych części, które nie spłonęły w piecu razem z ludzkimi zwłokami. Inny przykład: eutanazja to dobry sposób do promocji handlu organami. Cierpiąca osoba i tak umrze, więc nie można dopuścić, żeby organy się zmarnowały. Doktor Mengele byłby dumny…
Oczywiście, że byłby dumny. Kiedy przypominam sobie fakty, które Pan przywołał, to pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, to medycyna z Auschwitz. To jest dokładnie ten sam sposób myślenia niezależnie od różnic technologicznych. To jest sposób dokładnie ten sam sposób myślenia o utylizacji człowieka i jego zwłok.
To właśnie pokazuje jednoznacznie do jakiego poziomu dzisiaj schodzimy odrzucając prawdę o godności człowieka jako istoty stworzonej przez Boga, o powołaniu człowieka do życia wiecznego oraz o godności ludzkiego ciała.
Godność to chyba słowo dzisiaj zakazane…
Ono jest używane, ale w innym znaczeniu.
Godnością jest dzisiaj zezwolenie kobiecie na zabójstwo człowieka w swoim łonie. Godnością jest dzisiaj śmierć poprzez podanie śmiertelnego zastrzyku, ale nie jest nią uduszenie poduszką. Św. Maksymilian Maria Kolbe zmarł więc godnie, a tę godną śmierci zorganizowali mu Niemcy…
No właśnie. Słowu godność nadaje się wartość ustanowioną. To człowiek ma orzekać, co jest godnym życiem, a co nie. Który człowiek zasługuje na życie, a który nie. To jest zupełne odwrócenie porządku rzeczywistości. Niestety, ale w świecie odrzucającym prawdę o Panu Bogu – Stwórcy i Zbawcy takie pojęcia jak godność absolutnie nie trafiają do współczesnej mentalności…
Bóg zapłać za rozmowę
Tomasz D. Kolanek/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________
fresk w Kaplicy SykstyńskiejPIXABAY
***
Czy katolik powinien głosować na ugrupowania opowiadające się za rozszerzeniem dostępu do aborcji? Na to pytanie odpowiedział w 2021 roku na łamach „Teologii Politycznej Co Tydzień” ks. prof. Robert Skrzypczak.
– „Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji, jak i prawa naturalnego jest niezmienne. Obowiązuje dziś tak samo, jak i w poprzednich epokach. Toteż katolicy mają obowiązek wykluczyć ze swych szeregów takich kandydatów do objęcia ważnych funkcji społecznych, którzy by otwarcie wypowiadali się przeciwko ochronie ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Kościół ma wręcz obowiązek uważać za ekskomunikowanych w trybie latae sententiae tych katolickich działaczy publicznych, którzy by otwarcie sprzeciwiali się doktrynie swego Kościoła, stając się na przykład propagatorami wyborczych idei czy zapowiedzi przychylnych planom liberalizacji prawa do przerywania ciąży w jakiejkolwiek postaci”
– wyjaśnił teolog.
– „Właśnie w celu dostarczenia możliwie jak najlepszego wsparcia katolikom zaangażowanym w politykę, zmuszonym do działania w trudnych i niejednokrotnie delikatnych okolicznościach, Kongregacja Nauki Wiary wydała w 2003 roku specjalną Notę doktrynalną, przywołującą wskazania zawarte w encyklice Evangelium vitae n. 73 Jana Pawła II, która wzięła pod uwagę różne sytuacje, w jakich mogą się znaleźć katoliccy politycy, dopasowując do nich konkretne sugestie działania. Można się z niej dowiedzieć na przykład, że jeśli nie da się przeciwstawić niesprawiedliwemu prawu, uzasadnione jest wspieranie inicjatyw parlamentarnych, które usiłowałyby ograniczyć zakres dopuszczonych prawem regulacji, pod warunkiem jednakże, iż ów katolicki parlamentarzysta ujawni publicznie swe przekonania i do nich dostosuje własne osobiste wybory. Jeśli natomiast ktoś sprzyja liberalizowaniu niegodziwych przepisów, czy też przyczynia się do wprowadzenia prawa godzącego w obronę życia tam, gdzie takie przepisy dotąd nie obowiązywały, bądź dopuszcza zapisy etycznie wątpliwe pod pretekstem poszanowania pluralizmu w społeczeństwie, wyrzeka się powinności względem własnego sumienia i zrywa jedność z Kościołem”
– dodał.
kak/PAP, Teologia Polityczna
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube
***
Św. Jan Paweł II jasno i wprost o zbrodni aborcji
Jan Paweł II o aborcji mówił jasno i wyraźnie. Encyklika Evangelium Vitae była niezwykle ważnym dziełem napisanym przez Świętego Jana Pawła II, które stawało w obronie godności osoby ludzkiej w obliczu agresywnych lewicowych i postmodernistycznych ideologii. Przypominamy początek tej encykliki, w którym Jan Paweł II dał krótką i jednoznaczną odpowiedź na pytanie o to, jakie zbrodnie względem życia ludzkiego są niedopuszczalne.
1. EWANGELIA ŻYCIA znajduje się w samym sercu orędzia Jezusa Chrystusa. Kościół każdego dnia przyjmuje ją z miłością, aby wiernie i odważnie głosić ją jako dobrą nowinę ludziom wszystkich epok i kultur.
Gdy zajaśniała jutrzenka zbawienia, wieść o narodzinach Dziecka została ogłoszona jako radosna nowina: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” (Łk 2, 10-11). Źródłem tej „wielkiej radości” jest oczywiście przyjście na świat Zbawiciela; ale Boże Narodzenie objawiło również głęboki sens każdych ludzkich narodzin i ukazuje, że radość mesjańska jest fundamentem i wypełnieniem tej radości, jaką przynosi każde dziecko przychodzące na świat (por. J 16, 21).
Jezus, przedstawiając istotę swojej odkupieńczej misji, mówi: „Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości” (J 10, 10). Ma tu w rzeczywistości na myśli owo życie „nowe” i „wieczne”, polegające na komunii z Ojcem, do której każdy człowiek zostaje bez żadnych zasług powołany w Synu za sprawą Ducha Uświęciciela. Ale właśnie w świetle takiego „życia” nabierają pełnego znaczenia wszystkie aspekty i momenty życia człowieka.
Nieporównywalna wartość ludzkiej osoby
2. Człowiek jest powołany do pełni życia, która przekracza znacznie wymiary jego ziemskiego bytowania, ponieważ polega na uczestnictwie w życiu samego Boga.
Wzniosłość tego nadprzyrodzonego powołania ukazuje wielkość i ogromną wartość ludzkiego życia także w jego fazie doczesnej. Życie w czasie jest bowiem podstawowym warunkiem, początkowym etapem i integralną częścią całego i niepodzielnego procesu ludzkiej egzystencji. Proces ten — nieoczekiwanie i bez żadnej zasługi człowieka — zostaje opromieniony obietnicą i odnowiony przez dar życia Bożego, które urzeczywistni się w pełni w wieczności (por. 1 J 3, 1-2). Równocześnie to nadprzyrodzone powołanie uwydatnia względność ziemskiego życia mężczyzny i kobiety. Nie jest ono jednak rzeczywistością „ostateczną”, ale „przedostateczną”; jest więc rzeczywistością, świętą, która zostaje nam powierzona, abyśmy jej strzegli z poczuciem odpowiedzialności i doskonalili ją przez miłość i dar z siebie ofiarowany Bogu i braciom.
Kościół jest świadom, że Ewangelia życia, przekazana mu przez Chrystusa, wzbudza żywy i poważny odzew w sercu każdego człowieka, tak wierzącego jak i niewierzącego, ponieważ przerastając nieskończenie jego oczekiwania, zarazem w zadziwiający sposób współbrzmi z nimi. Mimo wszelkich trudności i niepewności każdy człowiek szczerze otwarty na prawdę i dobro może dzięki światłu rozumu i pod wpływem tajemniczego działania łaski rozpoznać w prawie naturalnym wypisanym w sercu (por. Rz 2, 14-15) świętość ludzkiego życia od poczęcia aż do kresu oraz dojść do przekonania, że każda ludzka istota ma prawo oczekiwać absolutnego poszanowania tego swojego podstawowego dobra. Uznanie tego prawa stanowi fundament współżycia między ludźmi oraz istnienia wspólnoty politycznej.
Obrońcami i rzecznikami tego prawa powinni być w sposób szczególny wierzący w Chrystusa, świadomi wspaniałej prawdy przypomnianej przez Sobór Watykański II: „Syn Boży przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. W tym zbawczym wydarzeniu objawia się bowiem ludzkości nie tylko bezgraniczna miłość Boga, który „tak (…) umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (J 3, 16), ale także nieporównywalna wartość każdej osoby.
Kościół zaś, rozważając wnikliwie tajemnicę Odkupienia, uświadamia sobie tę wartość zawsze z tym samym zdumieniem i czuje się powołany, by głosić ludziom wszystkich czasów tę „ewangelię” — źródło niezłomnej nadziei i prawdziwej radości dla każdej epoki dziejów. Ewangelia miłości Boga do człowieka, Ewangelia godności osoby i Ewangelia życia stanowią jedną i niepodzielną Ewangelię.
To dlatego właśnie człowiek, człowiek żyjący, stanowi pierwszą i podstawową drogę Kościoła
Nowe zagrożenia życia ludzkiego
3. Każdy człowiek właśnie ze względu na tajemnicę Słowa Bożego, które stało się ciałem (por. J 1, 14) zostaje powierzony macierzyńskiej trosce Kościoła. Dlatego też każde zagrożenie godności i życia człowieka głęboko wstrząsa samym sercem Kościoła, dotyka samej istoty jego wiary w odkupieńcze wcielenie Syna Bożego i przynagla Kościół, by pełnił swą misję głoszenia Ewangelii życia całemu światu i wszelkiemu stworzeniu (por. Mk 16, 15).
Głoszenie to staje się szczególnie naglące dzisiaj, gdy lęk budzą coraz liczniejsze i poważniejsze zagrożenia życia ludzi i narodów, zwłaszcza życia słabego i bezbronnego. Obok dawnych, dotkliwych plag, takich jak nędza, głód, choroby endemiczne, przemoc i wojny, pojawiają się dziś plagi nowe, przybierające nieznane dotąd formy i niepokojące rozmiary.
Już Sobór Watykański II w jednej z wypowiedzi, która do dziś zachowała swą dramatyczną aktualność, potępił stanowczo liczne zbrodnie i zamachy wymierzone przeciw życiu ludzkiemu. Przypominając po trzydziestu latach słowa Soboru, raz jeszcze i równie stanowczo potępiam w imieniu całego Kościoła te przestępstwa, w przekonaniu, że wyrażam w ten sposób autentyczne odczucia każdego prawego sumienia: „Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, próby wywierania przymusu psychicznego; wszystko, co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą; a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby: wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym; zakażając cywilizację ludzką bardziej hańbią tych, którzy się ich dopuszczają, niż tych, którzy doznają krzywdy, i są jak najbardziej sprzeczne z czcią należną Stwórcy”
4. Niestety, te niepokojące zjawiska bynajmniej nie zanikają, przeciwnie, ich zasięg staje się raczej coraz szerszy: nowe perspektywy otwarte przez postęp nauki i techniki dają początek nowym formom zamachów na godność ludzkiej istoty, jednocześnie zaś kształtuje się i utrwala nowa sytuacja kulturowa, w której przestępstwa przeciw życiu zyskują aspekt dotąd nieznany i — rzec można — jeszcze bardziej niegodziwy, wzbudzając głęboki niepokój; znaczna część opinii publicznej usprawiedliwia przestępstwa przeciw życiu w imię prawa do indywidualnej wolności i wychodząc z tej przesłanki domaga się nie tylko ich niekaralności, ale wręcz aprobaty państwa dla nich, aby móc ich dokonywać z całkowitą swobodą, a nawet korzystając z bezpłatnej pomocy służby zdrowia.
Wszystko to prowadzi do głębokich przemian w sposobie patrzenia na życie i na relacje między ludźmi. Fakt, że prawodawstwo wielu państw, oddalając się nawet od fundamentalnych zasad swych konstytucji, nie tylko nie karze tego rodzaju praktyk wymierzonych przeciw życiu, ale wręcz uznaje je za całkowicie legalne, jest niepokojącym przejawem, a zarazem jedną z istotnych przyczyn poważnego kryzysu moralnego: czyny jednomyślnie uważane niegdyś za przestępcze i w powszechnym odczuciu moralnym niedopuszczalne, zyskują stopniowo społeczną aprobatę. Nawet medycyna, która z tytułu swego powołania ma służyć obronie życia ludzkiego i opiece nad nim, w niektórych dziedzinach staje się coraz częściej narzędziem czynów wymierzonych przeciw człowiekowi i tym samym zniekształca swoje oblicze, zaprzecza samej sobie i uwłacza godności tych, którzy ją uprawiają. W takim kontekście kulturowym i prawnym również poważne problemy demograficzne, społeczne i rodzinne, nękające wiele narodów świata i domagające się odpowiedzialnej i czynnej reakcji ze strony społeczności narodowych i międzynarodowych, stają się przedmiotem rozwiązań fałszywych i złudnych, sprzecznych z prawdą oraz z dobrem osób i narodów.
Prowadzi to do dramatycznych konsekwencji: choć samo zjawisko eliminacji wielu ludzkich istot poczętych lub bliskich już kresu życia jest niezwykle groźne i niepokojące, równie groźny i niepokojący jest fakt, że nawet ludzkie sumienie zostaje jak gdyby zaćmione przez oddziaływanie wielorakich uwarunkowań i z coraz większym trudem dostrzega różnicę między dobrem a złem w sprawach dotyczących fundamentalnej wartości ludzkiego życia.
Jan Paweł II, Evangelium Vitae
_______________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube
Św. Jan Paweł II przepowiedział zwycięstwo Polski
Jeśli jakieś przemówienie było jednym z najważniejszych w historii, wówczas samo staje się historią, jest wpisywane w historyczny ciąg dziejów, wpisuje się w mitologię narodu i samo staje się wydarzeniem. W polskiej opowieści o historii takim przemówieniem jest homilia papieża z 2 czerwca 1979 roku – uważa dr hab. Jacek Wasilewski.
I trzeba dodać, że przemówienie Papieża z 2 czerwca 1979 roku staje się aktualne w dzisiejszych, polskich czasach. Mamy dziś do czynienia z upadkiem starej, nomenklaturowej oligarchii, która przez lata drenowała Polskę pod rządami PO-PSL. Dziś następuje powolne budzenie się Polaków.
Poniżej publikujemy całe przemówienie św. Jana Pawła II. Zachęcamy do namysłu nad treścią.
***
Homilia w czasie Mszy Św. odprawionej na Placu Zwycięstwa
Warszawa, 2 czerwca 1979
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Umiłowani Rodacy,
Drodzy Bracia i Siostry,
Uczestnicy eucharystycznej Ofiary, która sprawuje się dziś w Warszawie na placu Zwycięstwa,
1. Razem z wami pragnę wyśpiewać pieśń dziękczynienia dla Opatrzności, która pozwala mi dziś jako pielgrzymowi stanąć na tym miejscu.
Pragnął – wiemy, że bardzo gorąco pragnął – stanąć na ziemi polskiej, przede wszystkim na Jasnej Górze, zmarły niedawno papież Paweł VI. Pierwszy po wielu stuleciach papież-pielgrzym. Do końca życia nosił to pragnienie w swoim sercu i z nim zszedł do grobu. I oto czujemy, że pragnienie to było tak potężne i tak głęboko uzasadnione, że przerosło ramy jednego pontyfikatu i – w sposób po ludzku trudny do przewidzenia – realizuje się dzisiaj. Dziękujemy więc Bożej Opatrzności za to, że dała Pawłowi VI tak potężne pragnienie. Dziękujemy za cały ten styl papieża-pielgrzyma, jaki zapoczątkował wraz z Soborem Watykańskim II. Gdy bowiem Kościół cały uświadomił sobie na nowo, iż jest Ludem Bożym – Ludem, który uczestniczy w posłannictwie Chrystusa, Ludem, który z tym posłannictwem idzie przez dzieje, który “pielgrzymuje”, papież nie mógł dłużej pozostać “więźniem Watykanu”. Musiał stać się na nowo Piotrem pielgrzymującym, tak jak ten pierwszy, który z Jerozolimy przywędrował poprzez Antiochię do Rzymu, aby tam dać świadectwo Chrystusowi i przypieczętować je swoją krwią.
Dzisiaj dane mi jest wypełnić to pragnienie zmarłego papieża Pawła VI wśród was, umiłowani synowie i córki mojej Ojczyzny. Kiedy bowiem – z niezbadanych wyroków Bożej Opatrzności po śmierci Pawła VI i po kilkutygodniowym zaledwie pontyfikacie mojego bezpośredniego poprzednika Jana Pawła I – zostałem głosami kardynałów wezwany ze stolicy św. Stanisława w Krakowie na stolicę św. Piotra w Rzymie, zrozumiałem natychmiast, że moim szczególnym zadaniem jest spełnienie tego pragnienia, którego Paweł VI nie mógł dopełnić na milenium chrztu Polski.
Jako więc wasz rodak, syn polskiej ziemi, a zarazem jako papież-pielgrzym witam was wszystkich! Witam najdostojniejszego Prymasa Polski. Witam wszystkich obecnych tutaj arcybiskupów, biskupów, pasterzy Kościoła w naszej Ojczyźnie. Pozwólcie, że pośród naszych gości powitam w sposób szczególny kardynała-arcybiskupa Santo Domingo. To tam wypadało mi skierować pierwsze kroki papieskiego pielgrzymowania w miesiącu styczniu. Tam po raz pierwszy ucałowałem ziemię, na której stanęła kiedyś stopa Krzysztofa Kolumba, po której przeszły stopy tylu głosicieli Ewangelii, a wśród nich także i naszych rodaków i polskich żołnierzy. Dzisiaj, wspólnie z wami, tego świadka mojej pierwszej papieskiej podróży witam w Warszawie.
Czyż moja pielgrzymka do Ojczyzny w roku, w którym Kościół w Polsce obchodzi dziewięćsetną rocznicę śmierci św. Stanisława, nie jest zarazem jakimś szczególnym znakiem naszego polskiego pielgrzymowania poprzez dzieje Kościoła – nie tylko po szlakach naszej Ojczyzny, ale zarazem Europy i świata? Odsuwam tutaj na bok moją własną osobę – niemniej muszę wraz z wami wszystkimi stawiać sobie pytanie o motyw, dla którego właśnie w roku 1978 (po tylu stuleciach ustalonej w tej dziedzinie tradycji) został na rzymską stolicę św. Piotra wezwany syn polskiego narodu, polskiej ziemi. Od Piotra, jak i od wszystkich apostołów Chrystus żądał, aby byli Jego “świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8).
Czyż przeto nawiązując do tych Chrystusowych słów, nie wolno nam wnosić zarazem, że Polska stała się w naszych czasach ziemią szczególnie odpowiedzialnego świadectwa? Że właśnie stąd – z Warszawy, a także z Gniezna, z Jasnej Góry, z Krakowa, z całego tego historycznego szlaku, który tyle razy nawiedzałem w swoim życiu i który w tych dniach znów będę miał szczęście nawiedzić, że właśnie stąd ze szczególną pokorą, ale i ze szczególnym przekonaniem trzeba głosić Chrystusa? Że właśnie tu, na tej ziemi, na tym szlaku, trzeba stanąć, aby odczytać świadectwo Jego Krzyża i Jego Zmartwychwstania? Ale, umiłowani rodacy – jeśli przyjąć to wszystko, co w tej chwili ośmieliłem się wypowiedzieć – jakżeż ogromne z tego rodzą się zadania i zobowiązania! Czy do nich naprawdę dorastamy?
2. Dane mi jest dzisiaj, na pierwszym etapie mojej papieskiej pielgrzymki do Polski, sprawować Najświętszą Ofiarę w Warszawie, na placu Zwycięstwa. Liturgia sobotniego wieczoru, w przeddzień Zesłania Ducha Świętego przenosi nas do wieczernika w Jerozolimie, w którym nazajutrz apostołowie – zgromadzeni wokół Maryi, Matki Chrystusa – mają otrzymać Ducha Świętego. Otrzymają Ducha, którego Chrystus im wyjednał przez krzyż, aby w mocy tego Ducha mogli wypełnić Jego polecenie. “Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28,19-20). W takich słowach Chrystus Pan przed swym odejściem ze świata przekazał apostołom swe ostatnie polecenie, swój “mandat misyjny”. I dodał: “A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,20).
Dobrze się stało, że moja pielgrzymka do Polski, związana z dziewięćsetną rocznicą męczeńskiej śmierci św. Stanisława, wypadła w okresie Zesłania Ducha Świętego oraz uroczystości Trójcy Przenajświętszej. W taki bowiem sposób mogę, dopełniając jakby pośmiertnie pragnienia Pawła VI, przeżyć raz jeszcze tysiąclecie chrztu na ziemi polskiej i wpisać tegoroczny Stanisławowy jubileusz w to tysiąclecie, z którego wzięły początek całe dzieje narodu i Kościoła. Właśnie uroczystość Zesłania Ducha Świętego oraz Trójcy Przenajświętszej szczególnie nas przybliża do tego początku. W apostołach, którzy otrzymują Ducha Świętego w dzień Zielonych Świąt, są już niejako duchowo obecni wszyscy ich następcy, wszyscy biskupi, również ci, którym od tysiąca lat wypadło głosić Ewangelię na ziemi polskiej. Również ten Stanisław ze Szczepanowa, który swoje posłannictwo na stolicy krakowskiej okupił krwią przed dziewięcioma wiekami.
I są w tych apostołach i wokół nich – w dniu Zesłania Ducha Świętego – zgromadzeni nie tylko przedstawiciele tych ludów i języków, które wymienia księga Dziejów Apostolskich. Są wokół nich już wówczas zgromadzone różne ludy i narody, które przyjdą do Kościoła poprzez światło Ewangelii i moc Ducha Świętego w różnych epokach, w różnych stuleciach. Dzień Zielonych Świąt jest dniem narodzin wiary i Kościoła również na naszej polskiej ziemi. Jest to początek przepowiadania wielkich spraw Bożych również w naszym polskim języku. Jest to początek chrześcijaństwa również w życiu naszego narodu: w jego dziejach, w jego kulturze, w jego doświadczeniach.
3. Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.
I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia.
Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. “Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus” (Piotr Skarga, Kazania sejmowe). Trzeba iść po śladach tego, czym – a raczej kim – na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi. I to nie tylko dla tych, którzy jawnie weń wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i dla tych, pozornie stojących opodal, poza Kościołem. Dla tych wątpiących, dla tych sprzeciwiających się.
3. Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu. Nie sposób zrozumieć dziejów Polski od Stanisława na Skałce do Maksymiliana Kolbe w Oświęcimiu, jeśli się nie przyłoży do nich tego jeszcze jednego i tego podstawowego kryterium, któremu na imię Jezus Chrystus.
Tysiąclecie chrztu Polski, którego szczególnie dojrzałym owocem jest św. Stanisław – tysiąclecie Chrystusa w naszym wczoraj i dzisiaj – jest głównym motywem mojej pielgrzymki, mojej dziękczynnej modlitwy wspólnie z wami wszystkimi, drodzy rodacy, których Jezus Chrystus nie przestaje uczyć wielkiej sprawy człowieka. Z wami, dla których Chrystus nie przestaje być wciąż otwartą księgą nauki o człowieku, o jego godności i jego prawach. A zarazem nauki o godności i prawach narodu.
Księże Prymasie! Pragnę tę Najświętszą Ofiarę wspólnie z braćmi biskupami i kapłanami złożyć we wszystkich intencjach, które Wasza Eminencja wymienił na początku.
W dniu dzisiejszym na tym placu Zwycięstwa w stolicy Polski proszę wielką modlitwą Eucharystii wspólnie z wami, aby Chrystus nie przestał być dla nas otwartą księgą życia na przyszłość. Na nasze polskie jutro.
4. Stoimy tutaj w pobliżu Grobu Nieznanego Żołnierza. W dziejach Polski – dawnych i współczesnych – grób ten znajduje szczególne pokrycie. Szczególne uzasadnienie. Na ilu to miejscach ziemi ojczystej padał ten żołnierz. Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył oprawach człowieka wpisanych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc “za wolność naszą i waszą”? “Gdzie są ich groby, Polsko! Gdzie ich nie ma! Ty wiesz najlepiej – i Bóg wie na niebie!” (Artur Oppman, Pacierz za zmarłych).
Dzieje Ojczyzny napisane przez Grób jednego Nieznanego Żołnierza.
Przyklęknąłem przy tym grobie, wspólnie z Księdzem Prymasem, aby oddać cześć każdemu ziarnu, które – padając w ziemię i obumierając w niej – przynosi owoc. Czy to będzie ziarno krwi żołnierskiej przelanej na polu bitwy, czy ofiara męczeńska w obozach i więzieniach. Czy to będzie ziarno ciężkiej, codziennej pracy w pocie czoła na roli, przy warsztacie, w kopalni, w hutach i fabrykach. Czy to będzie ziarno miłości rodzicielskiej, która nie cofa się przed daniem życia nowemu człowiekowi i podejmuje cały trud wychowawczy. Czy to będzie ziarno pracy twórczej w uczelniach, instytutach, bibliotekach, na warsztatach narodowej kultury. Czy to będzie ziarno modlitwy i posługi przy chorych, cierpiących, opuszczonych. Czy to będzie ziarno samego cierpienia na łożach szpitalnych, w klinikach, sanatoriach, po domach: “wszystko, co Polskę stanowi”. Skąd przychodzą te słowa? Księże Prymasie, tak głosi Akt milenijny, złożony przez ciebie i Episkopat Polski na Jasnej Górze: “wszystko, co Polskę stanowi”.
To wszystko w rękach Bogarodzicy – pod krzyżem na Kalwarii i w wieczerniku Zielonych Świąt.
To wszystko: dzieje Ojczyzny, tworzone przez każdego jej syna i każdą córkę od tysiąca lat – i w tym pokoleniu, i w przyszłych – choćby to był człowiek bezimienny i nieznany, tak jak ten żołnierz, przy którego grobie stoimy… To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta.
To wszystko w tej Eucharystii ogarniam myślą i sercem i włączam w tę jedną jedyną Najświętszą Ofiarę Chrystusa na placu Zwycięstwa.
I wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia, wołam w przeddzień święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi:
Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój!
I odnowi oblicze ziemi.
Tej Ziemi! Amen.
Jan Paweł II
mp/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
„Arcybiskup Sheen jest czysty” – najnowsze ustalenia w sprawie odwołanej przed laty beatyfikacji
(Arcybiskup FULTON J. SHEEN w 1955 roku. Fot. Globe Photos, Inc / Zuma Press / Forum)
***
Można powiedzieć, iż jeszcze żaden proces beatyfikacyjny nie został przeprowadzony tak skrupulatnie jak w przypadku arcybiskupa Fultona Sheena, i to z punktu widzenia prawa zarówno kanonicznego, jak i cywilnego. We wszystkich tych dochodzeniach nie znaleziono niczego, co mogłoby zatrzymać ten proces. Powiedział o tym w niedawnym wywiadzie dla Catholic News Agency ksiądz Jason Grey, przewodniczący Fundacji Fultona Sheena. Wyraził też przekonanie, że działania te potwierdziły heroiczność cnót sługi Bożego. Wyjaśnił ponadto, dlaczego na trzy tygodnie przed wyznaczoną już na grudzień 2019 datą beatyfikacji została ona nagle wstrzymana.
Według księdza Greya, powodem tego było nowe prawo stanu Nowy Jork. Uchylało ono ograniczenia czasowe w sprawach dotyczących przestępstw seksualnych. W świetle zmienionych przepisów nie było wiadomo, czy nie pojawią się przypadkiem jakieś oskarżenia, o których do tego czasu niczego nie wiedziano. W tej sytuacji Stolica Apostolska postanowiła nie spieszyć się z ostateczną decyzją dotyczącą daty tej beatyfikacji – oświadczył kapłan.
Duchowny przypomniał następnie, że jego Fundacja otrzymała pewne dokumenty, które mogłyby wzbudzić wątpliwości, czy biskup Fulton Sheen w sposób właściwy reagował na tego rodzaju sprawy w diecezji Rochester (którą kierował w latach 1966-1969). Jednakże po dokładnym przebadaniu tych materiałów i przedstawieniu ich Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych stało się jasne, że działał on zgodnie z prawem. Dlatego też ustalono wówczas datę jego beatyfikacji na 21 grudnia 2019 r. Ale pojawiły się wtedy nowe działania ze strony prokuratury w Nowym Jorku. – W rezultacie postanowiliśmy, że będzie roztropniej zawiesić tę sprawę – stwierdził ks. Grey.
Beatyfikację arcybiskupa odłożono więc na czas nieokreślony. Aby jednak nie popadła ona w zapomnienie, Fundacja zatrudniła firmę prawniczą w Nowym Jorku, która współpracuje także z innymi diecezjami w tym stanie. – I obecnie, po dokładnym przepadaniu wszystkich związanych z tym tematem spraw, możemy udowodnić, że żadna z nich nie byłaby w stanie „zaszkodzić” arcybiskupowi – zapewnił szef Fundacji. Dodał też, że we wrześniu 2022 grupa wiernych z Peorii (diecezji, w której sługa Boży przyjął święcenia kapłańskie w 1919) udała się do Watykanu, aby przedstawić wyniki tych badań kardynałom: Marcello Semeraro – prefektowi Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych i Pietro Parolinowi – watykańskiemu sekretarzowi stanu.
– Rzym stwierdził jasno, że nie widzi problemu w tej sprawie. Zastrzeżenia pochodzą jednak ze strony episkopatu amerykańskiego. Czekamy też na ostateczny raport nowojorskiej prokuratury, a ten jeszcze się nie ukazał. Do czasu, aż znikną te różne wątpliwości i prokuratura potwierdzi to, co my już dobrze wiemy i będzie jednomyślność wśród biskupów, musimy poczekać. Mam jednak pewność, że swój cel osiągniemy – stwierdził ks. Jason Gray.
Peter (Fulton) John Sheen urodził się 8 maja 1895 w El Paso (diecezja Peoria w stanie Illinois) jako najstarszy z czterech synów w średniozamożnej rodzinie rolniczej. Rodzice byli bardzo pobożni i w tym duchu wychowali swoje dzieci, które odznaczały się przy tym dużą inteligencją. Przyszły biskup ukończył studia w St. Paul oraz na uniwersytetach w Waszyngtonie i Lovanium, na którym jako pierwszy Amerykanin uzyskał w 1923 Nagrodę im. Kard. J. Merciera za najlepszą rozprawę filozoficzną. Święcenia kapłańskie przyjął 20 września 1919 w Peorii, po czym pracował duszpastersko w swej rodzimej diecezji i jako wykładowca w Waszyngtonie.
Szybko zasłynął jako znakomity kaznodzieja, rekolekcjonista, nauczyciel i wychowawca. W latach 1930-1950 wygłaszał wieczorne pogadanki religijne w radiu, a w latach 1952-1957 w telewizji. W szczytowym okresie jego audycji słuchało i oglądało ponad 30 milionów Amerykanów. Pod wpływem jego nauk nawróciło się wiele sławnych osobistości, w tym działacze komunistyczni, agnostycy, aktorzy, np. producent samochodów Henry Ford II czy skrzypek i kompozytor Fritz Kreisler.
W 1948 na ks. Sheena zwrócił uwagę ówczesny arcybiskup Nowego Jorku kard. Francis Spellman. Na jego wniosek Pius XII mianował 28 maja 1951 (sakra – 11 czerwca) 56-letniego wówczas kapłana biskupem pomocniczym archidiecezji. Wkrótce potem rozpoczął on cykl wspomnianych cotygodniowych programów telewizyjnych pt. Life is Worth Living cieszących się ogromną popularnością. Biskup mówił na żywo na różne tematy. Cykl ten trwał w latach 1951-1957 i 1961-1968.
21 października 1966 Paweł VI przeniósł go na stolicę biskupią Rochester, którą Sheen kierował prawie 3 lata – do 6 października 1969. Gdy hierarcha na własną prośbę ustąpił z tego urzędu, papież obdarzył go godnością arcybiskupa tytularnego. Mimo przejścia na emeryturę hierarcha był nadal bardzo aktywny, pozostał znakomitym mówcą, którego nauki i kazania przyciągały tłumy. Zachowało się wiele nagrań z jego wystąpień. Napisał 66 książek – z których co najmniej 9 ukazało się też po polsku – i wiele artykułów. Tempa życia nie zwolnił nawet wtedy, gdy okazało się, że jest chory na serce.
Podczas swej wizyty w Nowym Jorku w październiku 1979 św. Jan Paweł II odwiedził chorego arcybiskupa i nazwał go „wiernym synem Kościoła”. Fulton Sheen zmarł 9 grudnia tegoż roku w swej nowojorskiej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Ciało złożono w krypcie pod głównym ołtarzem katedry św. Patryka, skąd 27 czerwca 2019, na prośbę jego bratanicy Joan Sheen Cunningham przewieziono je do nowego grobowca w katedrze w Peorii.
W 2002 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny. 28 czerwca 2012 roku Benedykt XVI zatwierdził dekret o heroiczności cnót arcybiskupa, a 5 lipca 2019 Franciszek podpisał dekret uznający cud za jego wstawiennictwem. Na 21 grudnia 2019 wyznaczono datę jego beatyfikacji, ale 3 tegoż miesiąca biskup Peorii Daniel Jenky ogłosił „z wielkim ubolewaniem, że została ona przełożona na czas nieokreślony na wniosek biskupów”. Tymczasem katolicy amerykańscy nie przestali się modlić o rychłą beatyfikację swego sługi Bożego.
źródło: KAI
___________________________________________________________________________
Abp Fulton Sheen:
Trwa apostazja serc!
Nasz świat jest jak syn marnotrawny
Arcybiskup Fulton Sheen, jako baczny obserwator rzeczywistości, zwrócił uwagę, że sednem wszystkich kryzysów, targających dzisiejszy świat – jest fakt, że ludzie odrzucili naukę Krzyża. W swojej książce „Krzyż i Kryzys” zawarł proroczą wizję upadku naszej cywilizacji – która niczym syn marnotrawny, porzuci całkowicie dobra Ojca i rzuci się w ramiona otchłani piekieł. Istnieje jednak droga powrotu. Co jako społeczeństwo musimy zrobić, by na nią wejść?
„Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko…” Oto słowa z Ewangelii, które są świadectwem, że apostazja serca postępuje stopniowo. Człowiek jeszcze nie traci kontroli nad sobą, gdy wprawdzie folguje przyjemnościom, ale nie jest opętany przez wady i grzechy.
„Zabranie wszystkiego” zajęło młodzieńcowi kilka dni. Kiedy już wszystko zgromadził, wyruszył do obcego kraju. A naprawdę obcy jest jedynie ten kraj, w którym nie ma Boga. Dysponując bogactwem i ciesząc się dreszczem emocji wywołanym wyswobodzeniem się spod ojcowskiej władzy, młody człowiek początkowo ma wrażenie, że drzwi do wszystkich przyjemności świata stoją przed nim otworem.
Są to jednak chwilowe rozkosze – przemijające szaleństwa z delirycznego snu marnotrawnego syna. Grzech i związane z nim przyjemności wystarczały tylko do tego, by go kusić, rozpalać wewnętrznie i psuć przez całe życie, ale nigdy do tego, by choćby na jeden dzień dać poczucie zadowolenia. Potrzeba kolejnych doznań nie znikała. Apetyt rósł w miarę jedzenia, ale satysfakcja z kolejnych przyjemności za każdym razem malała. Był jak człowiek, którego apetyt rośnie nieustannie, ale dostępne mu zapasy pożywienia nieustannie się kurczą. Grzech był obietnicą rozkoszy, a przyniósł tylko to, co rzeczywiście miał do zaoferowania: swoją odrażającą obecność.
SYN MARNOTRAWNY TO ZACHODNIA CYWLIZACJA
Moralne zastosowanie tej przypowieści jest oczywiste i wynika z samej jej treści. Możliwe jest jednak również poczynienie pewnych odniesień historycznych, w których zostają ukazane duchowe doświadczenia współczesnego świata. Można mianowicie przyjąć, że młodszym synem z przypowieści jest zachodnia cywilizacja. W XVI wieku udała się ona do duchowego ojca chrześcijaństwa, namiestnika Chrystusa, i poprosiła o swój udział w majątku, czyli o drogocenny kapitał mądrości i tradycji zebrany przez piętnaście wieków ciężkich doświadczeń, prześladowań i modlitw. Przez piętnaście stuleci ojciec duchowy przechowywał wspaniały kapitał pozostawiony przez Chrystusa, wzbogacony nauką apostołów, tradycją ojców Kościoła i syntezą scholastyków. Utrzymanie tego dziedzictwa nie zawsze było łatwe. Czasami trzeba było za nie zapłacić krwią, a nawet życiem. Chodziło, rzecz jasna, nie o majątek w złocie i srebrze, lecz o nieskończenie cenniejszy kapitał prawd Bożych, mówiących o natchnionym charakterze Pisma Świętego, o konieczności sakramentalnej komunii z Chrystusem, o potrzebie nieomylnego autorytetu, o boskiej naturze Chrystusa, o obecności Boga oraz o konieczności istnienia religii.
Cywilizacja zachodnia, podobnie jak młodszy syn, cieszyła się darem wolności, który jest nierozerwalnie związany z człowieczeństwem. Mogła więc opuścić ojczysty dom i tak też zrobiła. Wziąwszy pod pachę dziedzictwo ważnych prawd religijnych, udała się do obcego kraju, gdzie nie musiała słuchać żadnych nakazów i poleceń duchowego ojca, a jedynie własnych kaprysów i zachcianek. W pierwszych chwilach nieskrępowanej swobody mówiono wyłącznie o niezależności. Dzieci cywilizacji zachodniej, które zerwały ze swoim duchowym ojcem, szczyciły się tym, że odrzuciły „łańcuchy Rzymu” i „niewolę dogmatów”. Zachłysnąwszy się poczuciem fałszywej wolności, cywilizacja zachodnia zaczęła wydawać pozostawiony jej w udziale duchowy spadek. W wielkim skrócie można powiedzieć, że historia ostatnich czterech stuleci jest historią trwonienia majątku czy też ojcowizny, którą Chrystus powierzył swojemu Kościołowi. Majątek ten nie stopniał w jednej chwili ani w jednym miejscu, ani też nie został przepuszczony z jedną grupą znajomych. Otrzymany w spadku kapitał szczuplał stulecie po stuleciu. Patrząc z perspektywy czasu, możemy dokładnie określić, kiedy zostały wydane poszczególne jego części. W XVI wieku zachodnia cywilizacja roztrwoniła wiarę w nieodzowność władzy.
W XVII wieku roztrwoniła wiarę w Pismo Święte jako objawione słowo Boga. W XVIII wieku roztrwoniła wiarę w bóstwo Chrystusa, w konieczność łaski oraz w całą nadprzyrodzoną strukturę. W XIX wieku roztrwoniła wiarę w istnienie Boga jako Pana, Władcy i Ostatecznego Sędziego żywych i umarłych. W naszych czasach wydała ostatnie pieniądze – roztrwoniła wiarę w konieczność istnienia religii i powinność wobec Boga. Naprawdę roztrwoniła swój majątek, żyjąc rozrzutnie.
Świadectwem duchowego upadku cywilizacji zachodniej są dwa bardzo ważne zjawiska: masowe odejście od Chrystusa i masowe odejście od Boga.
(fragment pochodzi z książki „Krzyż i Kryzys” abpa Fultona Sheena, Wydawnictwo Esprit)
______________________________________________________________________________________________________________
Pamiętaj o wielkiej sile Spowiedzi Świętej.
Nie daj się zniechęcić! (okiem młodych)
fot. AdobeStock.com
***
Idziesz do konfesjonału?! Zwariowałeś?! Spowiedź to tylko formalność dla katolików, którzy grzeszą, ale wcale się zmieniają! Jest środkiem kontroli, aby religia utrzymywała władzę nad wiernymi. To przestarzały rytuał rodem z ciemnogrodu! Konfesjonał jest pełen hipokryzji, ludzie udają, że są lepsi, niż naprawdę. Do spowiedzi idą tylko słabe jednostki, dające sobą manipulować. Masz zamiar sprzedawać swoją prywatność jakiemuś facetowi w sukience? – tak oto nowoczesny, “oświecony” świat spogląda na Sakrament Spowiedzi. Czy istnieje uzasadnienie dla, jakże dziś popularnego, czarnego PR-u konfesjonałów? Sprawdźmy, jaka jest prawda.
Pismo Święte i Tradycja Apostolska uczą, iż jednym z największych przymiotów Boga jest Miłosierdzie. Bóg, który jest Miłością, wzrusza się do głębi widząc nędzę grzesznika, dlatego w Swej dobroci odpuszcza mu grzechy i pociąga go ku Sobie dając mu życie wieczne. Daru zbawienia można doświadczyć właśnie dzięki odpuszczeniu grzechów.
Kapłańska władza “kluczy”
Niechaj nikt nie mówi: zgrzeszyłem w skrytości i Bóg sam jeden wie o tym, Jemu się też samemu przyznam. Inaczej, na próżno byłyby dane klucze Kościołowi – pisze św. Augustyn z Hippony. Kościół Katolicki w swym Katechizmie jednoznacznie wyjaśnia: Chrystus po swoim zmartwychwstaniu posłał Apostołów, by w Jego imię głosili „nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom” (Łk 24, 47). Apostołowie i ich następcy pełnią tę „posługę jednania” (2 Kor 5,18), nie tylko głosząc ludziom przebaczenie Boże wysłużone nam przez Chrystusa i wzywając ich do nawrócenia i wiary, lecz także udzielając im odpuszczenia grzechów przez chrzest oraz jednając ich z Bogiem i z Kościołem dzięki władzy „kluczy” otrzymanej od Chrystusa: Kościół otrzymał klucze Królestwa niebieskiego, by dokonywało się w nim odpuszczenie grzechów przez Krew Chrystusa i działanie Ducha Świętego. Dusza, która umarła z powodu grzechu, zostaje ożywiona w Kościele, by żyć z Chrystusem, którego łaska nas zbawiła. (KKK 981)
Grzechy odpuścić może człowiekowi jedynie Bóg, tylko On ma bowiem taką władzę. Zechciał jednak owej mocy udzielić kapłanom: Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. W piękny sposób pisze o tym św. Jan Chryzostom: Kapłani otrzymali władzę, jakiej Bóg nie dał ani aniołom, ani archaniołom… Bóg potwierdza w górze to wszystko, co kapłani czynią na ziemi.
Czy spowiedź jest nam potrzebna?
Biorąc pod uwagę autorytet Pisma Świętego i Tradycji, nie można mieć wątpliwości co do słuszności, konieczności i ważności posługi spowiedników, którym sam Bóg powierzył tę niezwykłą misję. Kościół Święty, świadom powagi rzeczy, na Soborze Laterańskim IV w 1215 r. zaliczył Spowiedź co najmniej raz w roku do obowiązków wynikających z Przykazań Kościelnych. Spójrzmy zatem uważniej na głębię Spowiedzi jako Sakramentu – widocznego znaku działania Łaski Bożej.
Przyjęcie Bożego miłosierdzia w konfesjonale wymaga od człowieka uznania swoich win. Jednak Katechizm przypomina, iż Sakrament Spowiedzi polega nie tylko na oskarżaniu samego siebie przed kapłanem, co oczywiście jest bardzo istotne, ale stanowi również ścieżkę nawrócenia, pokuty, przebaczenia i pojednania. Jego celem jest “zmartwychwstanie duchowe”, przywrócenie człowiekowi Łaski Bożej, godności dziecka Bożego i zjednoczenie w przyjaźni ze Stwórcą. Skutkiem Spowiedzi jest również komunia z całym Kościołem – wszystkimi braćmi i siostrami w Chrystusie. Po wyspowiadaniu się człowiek godzi się z samym sobą i odrzuca ciężar grzechu, który oddzielał go od jego prawdziwej tożsamości, od człowieczeństwa i świętości. Szczera Spowiedź skruszonego penitenta staje się dla niego wielką pociechą duchową przynoszącą “pokój i pogodę sumienia”. Istotą Spowiedzi jest jednak przede wszystkim wybór drogi prowadzącej do życia. Grzesznik, który z wiarą przystępuje do Trybunału Miłosierdzia, poddaje się Bożemu osądowi już tu na Ziemi i niejako uprzedza czekający go na końcu życia ziemskiego sąd Boży. Katechizm, za św. Janem Ewangelistą, wskazuje nawet, iż dzięki Spowiedzi i pokucie człowiek „nie idzie na sąd” (J 5,24).
Nie bójmy się być kochani!
Spowiedź jest Sakramentem, którego najbardziej się obawiamy. Niemal każdego penitenta dopada strach przed duchownym zasiadającym w konfesjonale wywołany wstydem z powodu popełnionych grzechów. Zadajemy sobie pytanie, co spowiednik sobie o nas pomyśli, czy na pewno nikomu nie wyjawi naszych tajemnic lub nas srodze nie upomni. Obawy te są naturalne, jesteśmy ludźmi, znamy słabość naszej natury, dlatego też mamy powody, by powątpiewać w stałość cnót drugiego człowieka. Należy jednak przezwyciężyć lęk i zaufać Bogu, który ustanowił spowiedź dla naszego zbawienia. Dobrze jest pamiętać, że to sam Chrystus czeka na nas w konfesjonale – kapłan jest jedynie szafarzem Miłosierdzia, narzędziem w Boskich rękach.
Kapłan, kiedy Mnie zastępuje, to nie on działa, ale Ja przez niego; życzenia jego są życzeniami Moimi. […] Pragnę, żebyś była wobec zastępcy Mojego tak szczera i prosta jak dziecko – mówi Chrystus św. Faustynie.
Niezwykle poruszające fakty na temat istoty Spowiedzi Pan Bóg zdradził mistyczce Catalinie Rivas. Oto fragmenty opisu jej wizji:
Widziałam, jak młoda kobieta siedziała podczas spowiedzi, jednak nie przed księdzem, a przed samym Jezusem. Nie widziałam księdza; to Jezus zajął Jego miejsce. Nasz Pan siedział bokiem do mnie, opierając brodę na dłoniach splecionych jak do modlitwy, i słuchał uważnie. […] po prawej stronie Jezusa i spowiadającej się kobiety, dostrzegłam Dziewicę Maryję […] Dwa bardzo wysokie anioły stały i każdy trzymając w dłoni włócznię, badawczo obserwowały otoczenie […] Były czujne i uważne, jakby strzegły Najświętszej Panny, która trwała stojąc z dłońmi złożonymi do modlitwy i patrzyła ku niebu, a anioły tymczasem wydawały się strzec całego miejsca. […] W pewnym momencie Jezus podniósł rękę, zatrzymując dłoń w pewnej odległości od głowy młodej kobiety. Jego cała ręka była pełna światła, od którego odchodziły złote promienie, okrywając kobietę największą wspaniałością i przemieniając ją. Zobaczyłam, jak stopniowo zmieniała się jej twarz, jak gdyby ktoś zdejmował z niej maskę… Widziałam, jak wcześniejsza harda twarz zmienia się w twarz inną, szlachetniejszą, słodszą i spokojniejszą. W chwili, kiedy Jezus udzielał rozgrzeszenia, Najświętsza Dziewica uklękła i pochyliła głowę, a wszystkie istoty, które były wokół niej, zrobiły tak samo. Jezus wstał, zbliżył się do kobiety i dopiero wtedy zobaczyłam księdza siedzącego tam, gdzie wcześniej był Jezus. Pan objął młodą kobietę i pocałował ją w policzek. Następnie obrócił się, objął księdza i jego również pocałował w policzek. W tej chwili wszystko wypełniło się intensywnym światłem, które, jak gdyby wznosząc się do sufitu, zniknęło w tym samym czasie, co moja wizja i znowu patrzyłam na znajdującą się przede mną ścianę. […]
“Ojciec kłamstwa” nie daje za wygraną
Watykan zachęca księży, aby ich zachowanie podczas posługi spowiedzi przypominało postawę miłosiernego ojca z przypowieści o synu marnotrawnym – aby byli otwarci na wszystkich i wielkoduszni w udzielaniu Bożego przebaczenia. Jednak lewicowa propaganda widzi w takich wskazówkach nawoływanie księży do bycia “terapeutą”, a nie spowiednikiem. Spowiedź jest dla przeciwników Kościoła jednym ze sposobów przekazywania i utrwalania “toksycznych treści katolickiego nauczania”. Niektóre antyklerykalne portale często zamieszczają artykuły oczerniające sakrament Spowiedzi: Opowiadam się za zniesieniem spowiedzi, bo niczego dobrego nie wnosi, a ma bardzo dużo negatywnych skutków psychologicznych u najmłodszych. (…) Spowiedź z jednej strony wyrywa dzieci z dzieciństwa, a z drugiej utrzymuje dorosłych ludzi w stanie wiecznej niedojrzałości – możemy przeczytać w wywodach byłego księdza opublikowanych na portalu NaTemat. Spowiedź jest trywializowania, sprowadzana do rangi luźnej pogawędki: jedni wolą psychoterapeutę, inni spowiednika, do którego przychodzą, żeby pogadać i się poradzić… Z kolei oko.press stawia tezę, że “spowiedź dziecka jest źródłem cierpienia”, zaś pisząca o tym Sakramencie aktywistka LGBT nazywa ją “aktem wymuszania poczucia winy”.
W tego typu artykułach ubolewa się nawet nad tym, że konfesjonał wymaga uklęknięcia, tak jakby zapomniano, że w Spowiedzi penitent ze skruchą wyznaje swoje grzechy przed samym Bogiem! Publikacje te pozwalają poznać smutną prawdę o tym, jak współcześnie postrzegana jest spowiedź – nie jako spotkanie z żywym Bogiem, lecz jako przykry obowiązek wynikający ze “staroświeckich” tradycji. Dlaczego spowiedź tak bardzo przeszkadza wrogom Kościoła?
Najsilniejszy egzorcyzm
Mistyczka Catalina Rivas w następujący sposób relacjonuje swoje wizje dotyczące działania złego ducha zmierzające do tego, aby człowiek nie przystąpił do konfesjonału lub był nieodpowiednio przygotowany do Spowiedzi z powodu pokus i rozproszeń: […]nagle znalazłam się w kościele, przed grupą ludzi czekających w kolejce do spowiedzi. Moim oczom ukazało się wiele cieni, postaci o ludzkich ciałach i zwierzęcych głowach. Były one w trakcie łapania na lasso pewnego człowieka idącego do spowiedzi. Istoty zarzucały i okręcały sznury wokół jego szyi i czoła, jednocześnie szepcząc mu coś do ucha.
Egzorcyści twierdzą, iż Sakrament Pokuty i Pojednania skuteczniej pozbawia szatana władzy nad duszami niż klasycznie pojmowane egzorcyzmy. O. Gabriele Amorth jest zdania, iż obrzędy te wydzierają szatanowi jedynie ludzkie ciało, podczas gdy dobrze odbyta Spowiedź skutecznie uwalnia z diabelskich szponów nieśmiertelną duszę.
Z kolei ks. Piotr Glas, znany polski rekolekcjonista i autor książek niejednokrotnie podkreślał, że do wyspowiadanych grzechów szatan nie ma dostępu i nie może nas już za nie oskarżać, są one bowiem zgładzone przez Baranka, do którego je zanieśliśmy.
Siła spowiedzi Świętej jest niezwykle potężna – dzięki niej ludzie wychodzą ze zniewoleń i nałogów, a osiągnięta w konfesjonale przyjaźń z Miłosiernym Ojcem owocuje poukładaniem relacji w rodzinie i uzdrowieniem życia zawodowego. Przede wszystkim Spowiedź daje możliwość przyjęcia najcenniejszego Daru – Komunii Świętej, która w sposób najdoskonalszy jednoczy z Chrystusem. Ważne, by przystępować do Spowiedzi regularnie, praktykując np. nabożeństwo Pierwszych Piątków Miesiąca, które, oprócz “standardowych” korzyści sakramentalnych, pozwalają na szczególne uczczenie Najświętszego Serca Jezusowego i wynagrodzenie Mu za zniewagi i bluźnierstwa.
Zofia Michałowicz
W ramach cyklu [OKIEM MŁODYCH] prezentujemy materiały młodych Autorów przygotowane dla PCh24.pl
Źródła:
Katechizm Kościoła Katolickiego
Ks. Tomasz Lewicki – Ewangelia Miłosierdzia. Orędzie Jezusa w przekazie Łukaszowym, Studia Płockie tom XXXVIII/2010
Catalina Rivas – Tajemnica Spowiedzi i Mszy Świętej, Wyd. Vox Domini, Katowice 2019
https://natemat.pl/466772,byly-ksiadz-nie-ma-watpliwosci-spowiedz-dzieci-jest-szkodliwa-wywiad – dostęp 01.08.2023
https://oko.press/spowiedz-dziecka-jako-zrodlo-cierpien-polowa-z-nas-sie-bala-i-wstydzila-sondaz – dostęp 01.08.2023
Św. Faustyna Kowalska – Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej
________________________________________
Unde malum?
Szatańskie korzenie ideologii III Rzeszy
***
Czym jest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i hańbą bolesną. I tym powinien być człowiek dla nadczłowieka: pośmiewiskiem i wstydem bolesnym. Te bulwersujące słowa pochodzące z “Tako rzecze Zaratustra” Fryderyka Nietzschego dobrze ilustrują istotę polityki III Rzeszy odpowiedzialnej za śmierć wielu milionów niewinnych ludzi – Polaków, Żydów, Słowian, Romów… Obozy zagłady, komory gazowe, łapanki, rozłąka rodzin, tortury, pogarda, terror i bezczelna propaganda – oto jak Niemcy pod wodzą Adolfa Hitlera poszerzały swoją “Lebensraum”, która przecież “słusznie” należy się aryjskiej “rasie panów”.
Wielu z nas, Polaków – potomków ofiar zbrodni niemieckich – zastanawia się dziś, gdzie nasi oprawcy zatracili swoje sumienia? Jak to możliwe, że spadkobiercy Bacha, Goethego, Brahmsa, czy Beethovena, zdołali pozbyć się odruchów litości i wydawać szokujące, barbarzyńskie rozkazy, nie okazując miłosierdzia nawet niemowlętom? Czy źródło tej piekielnej ideologii Hitlera i jego popleczników tkwi wyłącznie w ambicjach politycznych i niepohamowanej chciwości? Co jeśli problem zakorzeniony jest głębiej, na dnie ludzkich dusz? Niewątpliwie warto prześwietlić całe zagadnienie w poszukiwaniu metafizycznej genezy tej zbrodniczej ideologii.
Z legend dawnej Germanii
Wydawałoby się, że oparta na owianych tajemnicą eksperymentach, zaawansowanej inżynierii i wdrażaniu nowoczesnych technologii nazistowska potęga nigdy nie powróci do świata barbarzyńskiej, zacofanej i pogańskiej Germańszczyzny. Pozory mylą – rzeczywistość wykreowana przez Führera i jego podwładnych przesiąknięta była wierzeniami germańskimi i nordyckimi. Niemal spełniło się dziewiętnastowieczne proroctwo poety Heinricha Heinego, który w swym dziele „Historia Religii i Filozofii w Niemczech” wieszczył:
Kiedy już raz zapewniający władzę talizman, Krzyż, pęknie na dwoje, dzikość dawnych wojowników, […] okrutna furia berserka, o której śpiewają północni poeci, […] ponownie wybuchnie […], to dawne kamienne bożki powstaną z milczących ruin i […] Thor ze swoim ogromnym młotem pojawi się i rozbije na kawałki gotyckie katedry.
Powrót “do źródeł” miał oczywiście poważne, ideologiczne uzasadnienie – niektóre odłamy starogermańskiego, pogańskiego kultu bardzo mocno akcentowały kwestię czystości rasowej i tylko osoby o “niezbrukanej krwi” były godne przynależeć do wspólnoty i uczestniczyć w jej życiu religijnym. Dziewiętnasto- i dwudziestowiecznym odzwierciedleniem tych zasad była rasistowska idea volkizmu głoszącego tzw. “predestynację narodów”, w której to Aryjczykom pisana jest wszechwładza i chwała, ponieważ, zgodnie z popularną wówczas pseudonaukową tezą o kształtowaniu duszy poprzez przyrodę, jest to rasa “zrodzona” przez żyzną ziemię, bujne lasy i zimne, północne powietrze, a przejawem ich wielkiej “czystości duszy” mają być m.in. jasna karnacja, niebieskie oczy i blond włosy.
W odróżnieniu od “koczowniczych, pustynnych i wyjałowionych Żydów” są to “ludzie światła” – “Lichtmenschen”. Volkizm uzurpował sobie status poważnej, antropologicznej teorii adaptując na przykład heglowską koncepcję Volksgeista (Ducha Narodu) i ciesząc się pełną aprobatą cenionego filozofa Martina Heideggera. Nieustanne próby “naukowego” uwiarygodniania mitów miały stanowić jakoby zachętę dla Niemców do poparcia Hitlera, a wreszcie do walki w jego imię.
Motorem napędowym tego typu działań były inspirujące dla władz III Rzeszy hasła pisarzy – mistyków, wielkich piewców nazizmu i rodzimowierstwa, których rolę w państwie można porównać do wpływu działającego dziś w Rosji Aleksandra Dugina. Wśród nich prym wiódł Guido von List – badacz i interpretator run, wyznawca wotanizmu (neopogański kult germańskiego boga wojny i magii Wotana, odpowiednika nordyckiego Odyna) i wskrzesiciel Zakonu Armanów (Arman / Irmin – tytuł godnościowy Wotana znaczący dosłownie “wschodzący” lub “niczym Słońce”).
List niejako “wzbogacił” volkizm o praktyki neopogańskie, okultyzm i teozofię. Co ciekawe, to właśnie von List rozpropagował indyjską swastykę, a jego interpretacja run została przejęta przez narodowych socjalistów, którzy umieszczali magiczne symbole niemal wszędzie: w logo najrozmaitszych grup SS, na mundurach oddziałów SA, w oficjalnych dokumentach partyjnych, a nawet na nagrobkach, gdzie tradycyjny krzyż zamieniono na runę śmierci – “Todesrune” zbliżoną kształtem do odwróconego krzyża.
“Duchowym dzieckiem” Guido von Lista, o ile można tak to nazwać, był niejaki Joseph Adolf Lanz, później Jörg Lanz von Liebenfels. Był to cysters – homoseksualista, który pod wpływem snu o rycerzu depczącym małpę, co według niego było alegorią panowania rasy aryjskiej nad innymi, postanowił zaciekle zwalczać “podludzi”.
Oczywiście cystersi w krótkim czasie pozbyli się delikwenta ze swojego zgromadzenia. Parał się on magią, zgłębiał tajniki hermetyzmu, ezoteryki i gnozy. Jego pisma zdradzają szerokie zainteresowanie tradycjami starogermańskimi, już sam tytuł jego magazynu – “Ostara” odwołuje się do germańskiej bogini wiosny.
Opętane przywództwo
Nadal niewiele mówi się o Hitlerze w kontekście duchowości, a przecież towarzyszyła mu ona przez całe życie. Führer oficjalnie przedstawiany był jako katolik, co idealizowało go w oczach opinii publicznej, jednak prywatnie stronił od Kościoła, sakramentów i wypowiadał się niepochlebnie o Watykanie. Planował nawet uprowadzenie papieża Piusa XII w ramach operacji “Rabat”.
Z chęcią natomiast gromadził kolejne wydania czasopisma “Ostara”, a będąc pod ich wrażeniem, osobiście spotykał się z Liebenfelsem. “Pan malarz”, jako przedstawiciel “kultury wyższej” uwielbiał operę – zwłaszcza tę mocarną, wagnerowską. Jego ulubionym dziełem kompozytora była tetralogia “Pierścień Nibelunga” gloryfikująca moc bogów i herosów germańskich. Słowem, bliżej mu było do pogaństwa, niż do chrześcijaństwa.
Znacznie bardziej zaangażowany w “mistykę” był Heinrich Himmler – prawa ręka Hitlera. Kolekcjonował on książki o tematyce okultystycznej i spirytystycznej, wierzył w istnienie kosmicznego “fluidu”, moc rytuałów magicznych i run. Utrzymywał stałe kontakty z magami, uzdrawiaczami, czy hipnotyzerami. Wielce istotna była dla Himmlera filozofia orientu – buddyzm i jego pochodne, skąd zaczerpnął m.in. wiarę w reinkarnację. Dążył też do wprowadzenia powszechnie obowiązującej religii ezoteryczno – neopogańskiej opartej na kulcie Thora, Odyna i Lokiego, tępiąc jednocześnie chrześcijaństwo, co ostatecznie pozostało jedynie w jego sferze marzeń.
Himmler tak silnie uzależniał swoje codzienne wybory od wyroków materii nadprzyrodzonej, iż utrzymywał przy sobie własnego mistrza magii, Karla Marię Wiliguta, szarlatana podającego się za potomka bogów z Asgardu. Za wskazaniem jego wróżby Himmler wybrał fortecę Wewelsburg na “bastion” SS, gdzie spotykali się najwyżsi rangą oficerowie. Na zamku odbywały się neopogańskie ceremonie, jak np. śluby. Ożywiono tam również bałwochwalczy kult czarnego słońca, o czym świadczy umieszczony na posadzce “Obergruppenführersaal” ogromny symbol “schwarze Sonne”.
Warto wspomnieć, iż w 1935 r. Heinrich Himmler powołał do życia organizację „badawczą” Ahnenerbe. Jej celem było poszerzenie wiedzy na temat spuścizny duchowej Niemiec. Jej działalność na ogół polegała na grabieży dóbr kultury, starych pism, artefaktów, a także na pseudomedycznych doświadczeniach i obserwacji parapsychicznych seansów.
Funkcjonariusze tej organizacji wyruszali w dalekie ekspedycje np. do Tybetu, gdzie dokonywano m.in. pomiarów czaszek tubylców po to, by wykazać, że twórcami cywilizacji i kultury od zarania dziejów byli protoplaści Niemców. Badacze Ahnenerbe, zafascynowani również folklorem fińskim, udali się do Karelii. Zespół pod kierunkiem fińskiego szlachcica Yrjö von Grönhagena zaznajomił się z lokalnymi czarownikami i wróżkami, np. Mironą – Aku, która wtajemniczała przybyszów w pogańskie rytuały, a niektóre z nich zostały zarejestrowane.
Audi, vide, tace po nazistowsku
Nader intrygująca wydaje mi się być kwestia relacji pomiędzy systemem nazistowskich Niemiec a strukturami masońskimi. W dniu 17 marca 1935 oficjalnie zdelegalizowano wolnomularstwo na terenie całej III Rzeszy. Jako że masoni zaadaptowali wiele zwyczajów judaizmu, zgłębiali żydowską kabałę i w swoich szeregach posiadali wielu Żydów, którzy mogli potajemnie spiskować na forum loży, naturalnym dla Hitlera było ich zwalczanie i odcinanie się od nich. Niemniej jednak, historycy z przekonaniem umieszczają wybrane postaci spod godła swastyki w szeregu członków tajnej, okultystycznej, para-masońskiej organizacji Thule założonej 1 stycznia 1918 r. Funkcjonowała ona jako ekspozytura powstałego 6 lat wcześniej Zakonu Germańskiego, który już wtedy ukartowywał zakulisowo wyssane z palca teorie o czystości rasowej, a wszystko to czynił w mrocznej, neopogańsko – okultystycznej aurze. Co najistotniejsze, Zakon wzorował się w swym ceremoniale na staropruskich lożach i sam skupiał ówczesne niemieckie związki masońskie.
W 1916 r. do “Germanenorden” wstąpił związany z turecką masonerią obrządku Memphis – Misraim Rudolf von Sebottendorf – późniejszy przywódca Thule. Z jednej strony nie ukrywał zainteresowania teozofią Heleny Bławatskiej, alchemią, pismami różokrzyżowców i sufizmem – mistycyzmem islamskim. Z drugiej zaś fanatycznie podążał za nazistowską, pogańską myślą Lista i Liebenfelsa. Zdobyta przez niego wiedza tajemna znalazła uznanie w kręgu zrzeszonych w Thule, a należeli do niego z pewnością: Rudolf Hess, Heinrich Himmler, Alfred Rosenberg, Hans Frank i wiele innych prominentnych figur III Rzeszy. Historyk Nicholas Goodrick-Clarke twierdzi, że sam Hitler nigdy do Thule nie wstąpił, jednak polski badacz z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego dr Paweł Szuppe wymienia nazwisko Führera wśród członków tego Towarzystwa.
Ależ właśnie to, co ofiarują poganie, demonom składają w ofierze, a nie Bogu – pisze Święty Paweł Apostoł w I Liście do Koryntian. Można zatem stwierdzić, iż reaktywowane przez niemieckich szaleńców pogaństwo było istotnie satanizmem.
Oto w jaki sposób po raz kolejny diabeł zadrwił z człowieka. Dzieje zakochanych w pradawnych zabobonach Niemiec są wzorowym przykładem na to, że ludzie odwracający się od Chrystusa w stronę bożków gotują sobie i innym piekło na ziemi.
Zofia Michałowicz
W ramach cyklu [OKIEM MŁODYCH] prezentujemy materiały młodych Autorów przygotowane dla PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Szokujące dokumenty! Plan Hitlera dla Polski wciąż aktualny
(PCh24.pl)
***
Już w okresie drugiej wojny światowej Niemcy opracowali dokładny plan podporządkowania sobie terenów położonych za ich wschodnią granicą. Brutalna, masowa eksterminacja Polaków, Ukraińców czy Rosjan nie wchodziła w grę. Trzeba było poszukać „miękkich” rozwiązań, skutecznie wspomagających pomniejszenie niechcianych populacji. Postawiono zatem na promocję aborcji, rozdzielanie rodzin wskutek emigracji ekonomicznej, stłoczenie ludzi w miastach i „cichą sterylizację”. Tak osłabiane, niechciane narody miały się degradować do czasu, gdy pleniący się Niemcy będą mogli zastąpić „słabe” populacje.
Politykę Niemiec wobec ludności na okupowanych ziemiach polskich najlepiej opisują dokumenty wytworzone w czasie drugiej wojny światowej przez wysokich niemieckich funkcjonariuszy. Nie do przecenienia jest w tej kwestii memoriał Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej autorstwa doktora Erharda Wetzela i Günthera Hechta opublikowany na łamach „Zeszytów Oświęcimskich”.
Nędza dla Polaków
Problem Polski oraz jej ludności postrzegali autorzy dokumentu dwupłaszczyznowo: jako rasowo‑polityczny oraz narodowościowo‑polityczny.
Rozpoczynają oni od dość dokładnej analizy polskiej populacji, próbując przedrzeć się przez – jak się okazało – rozbieżne polskie dane statystyczne dotyczące stanu polskiego społeczeństwa i liczby narodzin.
Liczba urodzin wśród mas polskich wynosi, według niezgodnych zresztą z sobą polskich spisów ludności, jakieś 30 do 32 narodzin na 1000 mieszkańców rocznie, wśród masy żydowskiej trochę poniżej 30, wśród polskiej, jak również żydowskiej inteligencji poniżej 26. Niemcy mieli we wschodnich obszarach rolniczych ponad 25, częściowo do 30 narodzin, w Polsce środkowej i Prusach Zachodnich – Poznańskiem: na wsi około 20, w miastach przeciętnie poniżej 15 narodzin rocznie na tysiąc mieszkańców – czytamy w dokumencie.
Niemcy dane skomentowali w dość jednoznaczny sposób, oceniając, że gdyby nie przesiedlenie Polaków z obszaru Rzeszy, to słuszne byłyby obawy, że polska ludność rozmnażałaby się dalej mniej więcej w tych samych rozmiarach jak przed wojną i dotychczas. To niebezpieczeństwo mogłoby jednak zostać usunięte, gdyby do kraju napłynęły nowe masy ludności i w ten sposób zwiększyłaby się gęstość zaludnienia. Już choćby dlatego, by przeszkodzić szybkiemu przyrostowi ludności tych terenów, przesiedlenie Polaków z obszaru Rzeszy w tę okolicę jest naglącą koniecznością.
W okresie, gdy powstawał dokument, rozwiązanie kwestii organizacji prawno‑państwowej tak zwanej pozostałej części Polski nie było przesądzone. Jednakże Niemcy zakładali, że Polska – zamieszkana przez Polaków i Żydów – będzie w przyszłości pod dominującym wpływem Niemiec. Przy czym nie było wątpliwości, że są to nacje rodzajowo obce i nienadające się do zasymilowania. Stąd też uznano, że niemieckie państwo nie ma żadnego interesu w narodowym i kulturalnym podniesieniu i wychowaniu ani polskiej, ani żydowskiej ludności pozostałego polskiego obszaru.
I ten problem Niemcy musieli jakoś rozwiązać. Proponowano dwa schematy działań. Obydwa rozwiązania polegały na tym samym założeniu: utrzymaniu Polaków i Żydów w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawieniu ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym, jak narodowym i kulturalnym. Drugi wariant zakładał, że nieco lepiej traktowani będą Żydzi – mieliby oni otrzymać nieco więcej wolności w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak, że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. Plan był taki, aby rękoma Żydów skrępować Polaków, a Żydom dać powód do ciągłych zażaleń i trudności.
Aborcja i eugenika dla „podludzi”
Niemców zupełnie nie interesował standard życia podbijanych nacji – byleby tylko był on na odpowiednio niskim poziomie. Zadbać należało wyłącznie o to, aby ewentualne choroby nie przenosiły się na teren Rzeszy. A jak Polacy i Żydzi będą korzystać z opieki lekarskiej, to już nikogo nie interesowało. Nie znaczy to jednak, że Niemcy nie byli zainteresowani stroną medyczną. Owszem, byli, a ich plan zakładał szeroki dostęp i promocję wszelkich środków ograniczających rozrodczość.
Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia. Rasowo‑higienicznych zarządzeń w żadnym razie nie należy popierać. Podobna polityka miała dotyczyć Żydów.
Niemcy pracowali też nad metodami cichej sterylizacji. Doświadczenia w zakresie wykorzystania do tego celu promieni rentgenowskich prowadzone były w obozach koncentracyjnych. Opracowano specjalne, bezpieczne dla obsługi pomieszczenia, w których dokonywano próbnych sterylizacji poprzez naświetlanie jąder lub jajników. Metoda ta miała być skrycie wykorzystywana na masową skalę, ale wyniki eksperymentów uznano za mało satysfakcjonujące, szczególnie z uwagi na liczne skutki uboczne spowodowane przyjęciem nadmiernych dawek promieniowania. Jak w marcu 1942 roku pisał odpowiedzialny za wszelakie niemieckie programy masowej zagłady Victor Brack, te niedoskonałości eksperymentowanej metody narażały ją na dekonspirację.
Skazani na zagładę
O takich próbach w swoich zeznaniach z 10 stycznia 1947 roku wspomniał Rudolf Höss, komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz‑Birkenau: Himmler kładł nacisk i przywiązywał wagę do wyszukania takiego sposobu sztucznego wywoływania bezpłodności, który działałby szybko, pewnie, mógł być przeprowadzany niespostrzeżenie i nadawał się do stosowania masowego. Pierwotny plan był taki, by płodności pozbawiać przestępców niekontrolujących swoich popędów oraz patologiczne grupy społeczne (pijaków, włóczęgów i tym podobnych). Osób takich nie obejmowała ustawa o zapobieganiu choremu dziedzicznie potomstwu, a ich rozmnażanie było uznawane za niecelowe. Niemcy nazywali to cichym rozszerzeniem tej regulacji. Plany poszły jednak dalej, bo Himmler zamierzał wykorzystać metodę Clauberga do zlikwidowania i biologicznego wyniszczenia narodu polskiego i narodu czeskiego.
Stał on na stanowisku, że oba te narody należy usunąć z zajmowanych przez nie terytoriów, które należały organicznie do niemieckiej przestrzeni życiowej. Jeszcze przed objęciem władzy przez narodowy socjalizm planował on przesiedlenie obu tych narodów na wschód – zeznał Höss.
Plany te nie były możliwe do przeprowadzenia w praktyce, stąd też Himmler godził się z tym, że Polacy i Czesi pozostaną w ramach niemieckiej przestrzeni życiowej, zorganizowani w formie zależnych od Rzeszy krajów wasalnych. Plan zakładał wytępienie wszystkich elementów, które nie chciałyby się podporządkować niemieckiemu zwierzchnictwu i kierownictwu. Właśnie temu celowi służyć miał sposób na wywoływanie bezpłodności testowany przez Clauberga na Żydówkach więzionych w Auschwitz.
Kolejne ciekawe zapiski dotyczące polityki wschodniej Niemiec pochodzą z 2 października 1940 roku i zostały zawarte w tajnej notatce sygnowanej przez Martina Bormanna, przybocznego Führera. Sygnalizował on, iż Adolf Hitler zainteresowany jest pozyskiwaniem dla Rzeszy własności ziemskich. Chodziło o zapewnienie wyżywienia wielkim miastom. Prócz ziemi potrzebna była tania – i co ważne, sezonowa – siła robocza. Oczywiście robotnicy ściągani byliby z Polski, a po zakończeniu zbiorów – odsyłani z powrotem.
Gdyby robotnicy przez cały rok pracowali w rolnictwie, wówczas sami zjedliby znaczną część tego, co zostało zebrane, a zatem jest całkowicie słuszne, ażeby z Polski przybywali do uprawy ziemi i do żniw sezonowi robotnicy – pisał Bormann. Bezwarunkowo należy baczyć, aby nie było żadnych polskich panów. Tam, gdzie istnieją, powinni – jakkolwiek może to brzmieć twardo – zostać wytępieni – ciągnął Bormann. Jak określił, Generalna Gubernia jest polskim rezerwatem, wielkim polskim obozem pracy. Polacy mają z tego korzyść, ponieważ utrzymujemy ich w zdrowiu, dbamy o to, ażeby nie wyginęli z głodu itd. Nigdy jednak nie wolno nam podnieść ich na wyższy poziom, gdyż wówczas staliby się anarchistami i komunistami – ostrzegał.
Asymilacja albo eliminacja
Taka wizja Polaka – jako najemnego, słabo opłacanego robotnika – znakomicie łączyła się z polityką osłabiania polskiej populacji. Jej tezy w piśmie z 12 grudnia 1941 roku do Centrali Przesiedleńczej w Łodzi wyłożył (bazując na elaboracie niewymienionego z nazwiska autora – honorowego członka służby bezpieczeństwa), Ernst Damzog, rezydujący w Poznaniu inspektor niemieckiej policji bezpieczeństwa, który zasłynął z masowych wysiedleń Polaków z Wielkopolski do Generalnego Gubernatorstwa.
Damzog wskazywał, iż celem polityki państwa jest niszczenie odrębności życiowej obcych narodowości za pomocą odpowiednich środków stosownych do panującego ducha czasów. Rozwiązania były zasadniczo dwa: asymilacja lub eliminacja.
Ludy pierwotne stosowały najczęściej tę ostatnią metodę. Jest to wprawdzie metoda twarda i brutalna, jednakże w ostatecznej konsekwencji prowadzi do naturalnego wyniku, polegającego na tym, że biologicznie silniejszy wchodzi w posiadanie większej przestrzeni życiowej – pisał Ernst Damzog.
Wróćmy jednak do bardziej „cywilizowanych” metod. To na przykład planowe wysyłanie na roboty do Rzeszy w pierwszej kolejności żonatych Polaków i zamężnych Polek. Przez to bowiem rozrywa się rodziny, co spowoduje, przy dłuższym tam zatrudnieniu, wydatne zmniejszenie liczby urodzeń.
Kolejną metodą była sterylizacja polskich warstw prymitywnych. Jak wskazano, postulatu tego oraz jego rezultatów nie można w żadnym wypadku porównywać ze skutkami metod eugeniki. Jak bowiem zauważono, ucisk gospodarczy, stosowany wobec prymitywnych warstw, nie przeszkodzi im w produkowaniu licznego potomstwa. Można więc położyć temu kres jedynie przez środki wypleniające. Ponieważ zaś warstwa ta najczęściej nie przedstawia w procesie pracy zbyt wielkiej wartości, można by, również z gospodarczego punktu widzenia patrząc, przyjąć odpowiedzialność za tę metodę. Oczywiście należałoby, stosując ją, zrobić szeroki użytek z pojęcia „chory dziedzicznie” względnie „społecznie niepotrzebny”. Rozchodzi się tutaj nie o negatywną metodę eugeniczną, lecz po prostu o sposób wyplenienia narodu.
Zakładano, że warstwy wyższe, społecznie wartościowe można znacznie osłabić już w przeciągu kilku pokoleń, gdyż na skutek zarządzeń godzących w rodzinę i jej sytuację gospodarczą, warstwy te zawierałyby małżeństwa dopiero bardzo późno, a i potem zmuszone by były świadomie ograniczyć liczbę potomstwa.
Osobą odpowiedzialną za realizację zagadnień rasowych i narodowościowo-biologicznych miał być lekarz urzędowy. Jego aktywność, jego zdolności i wiedza w tej niezmiernie ważnej życiowo dziedzinie nie będą ostatnim czynnikiem w kształtowaniu przyszłego, rasowego i narodowego oblicza okręgu Warty. Walka narodowościowa nie jest politycznym, lecz biologicznym zmaganiem, z którego zawsze wychodzi zwycięsko naród biologicznie silniejszy i życiowo dzielniejszy. Walka narodowościowa oznacza w swojej ostatecznej konsekwencji alternatywę: ty albo ja, a tym razem chcemy być tymi, którzy walkę poprowadzili lepiej.
Niemcy oczywiście nie skupiali się tylko na sprawie polskiej, bo plan wschodni był znacznie szerszy. Pisał o nim doktor Wetzel w piśmie z 27 kwietnia 1942 roku.
Polacy, których liczbę szacowano na 20–24 milionów, są najbardziej wrogo usposobieni w stosunku do Niemców, liczebnie najsilniejsi, a wskutek tego najniebezpieczniejsi ze wszystkich obcoplemieńców, których wysiedlenie plan przewiduje – diagnozował Wetzel. Jego zdaniem, Polacy są też narodem, który najbardziej skłania się do konspiracji. Niemniej jednak doktor Wetzel odżegnywał się od rozwiązania kwestii polskiej w sposób ostateczny, czyli poprzez masową eliminację.
Tego rodzaju rozwiązanie kwestii polskiej obciążyłoby naród niemiecki na daleką przyszłość i odebrałoby nam wszędzie sympatię, zwłaszcza, że inne sąsiednie narody musiałyby się liczyć z możliwością, iż w odpowiednim czasie potraktowane zostaną podobnie. Moim zdaniem, musi zostać znaleziony taki sposób rozwiązania kwestii polskiej, ażeby wyżej wskazane polityczne niebezpieczeństwa zostały sprowadzone do możliwie najmniejszych rozmiarów – postulował.
Bądźcie bezpłodni i nie rozmnażajcie się!
Wetzel pisał też o rozwiązaniu problemu Rosjan i Ukraińców poprzez stosowanie opisanych już metod zmniejszających i osłabiających populację oraz sprowadzenie liczby urodzin do poziomu leżącego poniżej liczby niemieckiej. Niemcy chcieli utrzymywać w lepszej kondycji społeczeństwo ukraińskie, które miało być przeciwwagą dla Rosjan. Tu Wetzel postulował jednak ostrożność, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której to Ukraińcy zajmą miejsce Rosjan. Chodziło o „znośny” poziom rozmnażania.
Aby ten cel osiągnąć, Wetzel postulował zaniechanie na terenach wschodnich wszelkich zachęt (stosowanych w Rzeszy) mających na celu zwiększenie liczby narodzin. Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci.
Zniechęcać też miały koszty, jakie powoduje posiadanie dzieci. Rozwijane miały być bowiem postawy konsumpcyjne, w myśl: ile więcej mogę mieć dla siebie, nie mając dzieci. Kobiety od ciąż miała odstraszać propaganda groźnych dla zdrowia porodów, która przy okazji napędzałaby zapotrzebowanie na środki zapobiegawcze. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony. Nie może być karalne zachwalanie i rozpowszechnianie środków zapobiegawczych ani też spędzenie płodu. Należy też w pełni popierać powstawanie zakładów dla spędzania płodu.
Postulowano też kształcenie akuszerek i felczerek specjalizujących się w przeprowadzaniu sztucznych poronień. Ich wysoka fachowość miała wzbudzać zaufanie. Rozumie się samo przez się, że i lekarz musi być upoważniony do robienia tych zabiegów, przy czym nie może tu wchodzić w rachubę uchybienie zawodowej lekarskiej godności – wskazywano. Stawiano też na propagowanie dobrowolnej sterylizacji, niezapobieganie śmiertelności niemowląt – ba, wręcz postulowano, aby nie edukować matek w zakresie pielęgnacji niemowląt.
Niemcy chcieli utrzymywać taką politykę do czasu, w którym oni sami byliby w stanie zasiedlić tereny wschodnie. Całkowite biologiczne wyniszczenie Rosjan nie może tak długo leżeć w naszym interesie, jak długo nie jesteśmy sami w stanie zapełnić tego terenu naszymi ludźmi. W przeciwnym bowiem razie inne narody objęłyby ten obszar, co również nie leżałoby w naszym interesie. Naszym celem przy wprowadzeniu tych środków jest tylko to, ażeby Rosjan o tyle osłabić, ażeby nie mogli nas przytłaczać masą swoich ludzi.
Niemcy dążyli bowiem do niezagrożonego przewodnictwa na kontynencie europejskim.
Marcin Austyn
* * *
Wykorzystane fragmenty dokumentów pochodzą z opracowania zawartego w „Zeszytach Oświęcimskich” nr 2 (1958), s. 43-50, publikowanych przez Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu.
Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie Polonia Christiana
______________________________________________________________________________________________________________
fot. screenshot – YouTube
***
M. Patynowska:
U Marii Simmy to dusze czyśćcowe szukają kontaktu,
a w spirytyzmie – człowiek…
Miłosierny Bóg sprawił, że możemy skrócić czas czyśćcowego oczyszczenia tym, którzy odeszli już do wieczności, ale ze względu na swoje nieodpokutowane grzechy i zaniedbania nie są jeszcze gotowi aby wejść do nieba.
Jak wskazują słowa mistyków, oni nie zapominają o swoich dobroczyńcach. Odwdzięczają się tym wszystkim, którzy pomagają im dostać się do raju, czyli do miejsca prawdziwego, najdoskonalszego szczęścia, do miejsca spotkania z ukochanym Stwórcą oraz bliskimi.
„ Musimy modlić się za dusze w czyśćcu. To niewiarygodne, co one mogą uczynić dla naszego duchowego dobra. ” Św. Ojciec Pio
„ Często to, co przez Świętych w Niebie uzyskać nie mogłam, otrzymałam natychmiast, kiedy zwróciłam się do dusz w czyśćcu. ” Św. Katarzyna z Bolonii
„ To, co ktoś dla dusz czyśćcowych czyni, czy modli się za nie, czy ofiaruje cierpienie, zaraz mu to wychodzi na korzyść i wtedy one są bardzo zadowolone, szczęśliwe i wdzięczne. Kiedy za nie ofiaruję moje cierpienie, wtedy one modlą się za mnie. ” Bł. Katarzyna Emmerich
„ O, gdyby wiedziano, jak wielką moc posiadają te dusze nad Sercem Bożym i jakie łaski można za ich wstawiennictwem uzyskać, nie byłyby tak bardzo opuszczone. Kiedy uprosić chcemy u Boga prawdziwy żal za nasze grzechy, zwróćmy się do dusz czyśćcowych, które od tak wielu lat żałują za swe grzechy w płomieniach ognia czyśćcowego. Trzeba się dużo za nie modlić, aby i one modliły się dużo za nas. ” Św. Jan Maria Vianney
„ Żaden okres mojego życia nie był dla mnie tak szczęśliwy i bardziej błogosławiony niż czas, który spędziłam z duszami i dla dusz czyśćcowych. Bóg wspaniałomyślnie nagradza miłość do dusz czyśćcowych i tą drogą najprędzej pomaga nam w cnotach i doskonałościach, ponieważ te dusze leżą Mu bardzo na Sercu, dlatego że są najbiedniejsze i same już sobie pomóc nie mogą. ” Anna Maria Lindmayr
Na koniec słowa Jana Pawła II, św. Faustyny i Pana Jezusa, które dodatkowo powinny nas zachęcić do tego aby nieść jak najwięcej pomocy przebywającym w czyśćcu.
„ Modlitwa za zmarłych jest ważną powinnością, bowiem nawet jeśli odeszli w łasce i w przyjaźni z Bogiem, być może potrzebują jeszcze ostatniego oczyszczenia, by dostąpić radości Nieba. ” Jan Paweł II
„ Ujrzałam Anioła Stróża, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a w nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. ” Św. Faustyna (Dz.20)
„ Wszystkie te dusze [w czyśćcu przebywające] są bardzo przeze mnie umiłowane, odpłacają się mojej sprawiedliwości; w twojej mocy jest im przynieść ulgę… O, gdybyś znała ich mękę, ustawicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i spłacała ich długi mojej sprawiedliwości. ” Jezus Chrystus do św. Faustyny (Dz.1226)
Gdy tylko możemy, to módlmy się za wszystkich pokutujących w czyśćcu, ONI CZEKAJĄ NA NASZĄ POMOC.
„ Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci. Niech odpoczywają w pokoju. Amen. “
mp/fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Czym są Msze święte gregoriańskie?
fot.Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
*****
Msze św. gregoriańskie wywodzą swoją nazwę od imienia papieża św. Grzegorza Wielkiego (540-604; papież od 590), którego Kościół liturgicznie wspomina 3 września, w dniu jego konsekracji na biskupa Rzymu.
Kiedyś byłem świadkiem rozmowy pewnej kobiety z księdzem w zakrystii. Zapytała ona, czy może zamówić Mszę św. gregoriańską. Kiedy kapłan zapytał o imię i nazwisko zmarłego, za którego miałaby być odprawiana gregorianka, usłyszał: „Chciałam zamówić gregoriankę «w pewnej intencji»”. Od razu zorientowałem się, iż kobieta ta nie znała w pełni sensu odprawiania tzw. gregorianki. Cóż to za Msza św. Czy może być rzeczywiście sprawowana „w pewnej intencji”? Poruszam ten temat, ponieważ ostatnio jeden z wiernych zapytał mnie o cel i wartość Mszy św. gregoriańskich.
Trochę historii
Otóż Msze św. gregoriańskie wywodzą swoją nazwę od imienia papieża św. Grzegorza Wielkiego (540-604; papież od 590), którego Kościół liturgicznie wspomina 3 września, w dniu jego konsekracji na biskupa Rzymu. Reforma kalendarza liturgicznego przeniosła wspomnienie tego niezwykłego papieża z okresu Wielkiego Postu na pierwsze dni września, kiedy to został ogłoszony świętym Kościoła. Nazwano go „Wielkim”, ponieważ jest zaliczany do elitarnego grona czterech najwybitniejszych doktorów rzymskokatolickich. Jest to jedyny papież – oprócz Leona Wielkiego – któremu Kościół nadał tytuł „Wielki”. Pisaliśmy o nim w ubiegłorocznym, wrześniowym numerze Niedzieli Łowickiej.
Msze św. gregoriańskie związane są z wydarzeniem, które miało miejsce z inspiracji tego świętego papieża. Grzegorz przed swoim wyborem na papieża był przełożonym założonego przez siebie w 575 r. klasztoru na wzgórzu Celio w Rzymie. W IV Księdze Dialogów Grzegorz stwierdza, że ofiara Mszy św. pomaga osobom potrzebującym oczyszczenia po śmierci (por. Patrologia Latina, 77, 416) i jako przykład podaje doświadczenie z życia swojego klasztoru.
Po śmierci jednego z mnichów imieniem Justus, w jego celi znaleziono trzy złote monety, których posiadanie sprzeciwiało się regule życia zakonnego, przewidującej wspólne korzystanie z dóbr materialnych. Grzegorz, aby pomóc zmarłemu oczyścić się po śmierci z powyższego grzechu, polecił odprawienie za niego trzydziestu Mszy św. – każdego dnia jednej. Po trzydziestu dniach zmarły Justus ukazał się w nocy jednemu z braci, Kopiozjuszowi, mówiąc, że został uwolniony od wszelkiej kary. Kopiozjusz nic nie wiedział o odprawianych Mszach św. i gdy później ujawnił treść swojego widzenia, pozostali współbracia doszli do wniosku, że nastąpiło ono w trzydziestym dniu, kiedy odprawiano Msze św. za Justusa. Uznano to za znak, że Msze św. odniosły oczekiwany skutek (por. tamże, 420-421).
Pod wpływem autorytetu Grzegorza – także jako biskupa Rzymu – zwyczaj odprawiania trzydziestu Mszy św. za osobę zmarłą zyskiwał swoje miejsce w praktyce religijnej Wiecznego Miata. W Europie rozprzestrzeniał się stopniowo, począwszy od VIII w., najpierw w klasztorach, potem także w innych kościołach.
Znaczenie gregorianki
Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że jeżeli chodzi o znaczenie Mszy św. gregoriańskich, to nie istnieje żadna oficjalna doktryna Kościoła związana z nimi. Powinny one być traktowane jako Msze św. za zmarłych, których zwyczaj jest tradycją przedgregoriańską, potwierdzoną oficjalnie przez Sobór Trydencki jako najbardziej skuteczny sposób modlitwy za osoby, które potrzebują oczyszczenia po śmierci. Natomiast praktyka odprawiania Mszy św. gregoriańskich znalazła swoje potwierdzenie przez Stolicę Apostolską dopiero w XIX w. (istniały wątpliwości zgłaszane przez niektórych teologów zwłaszcza w XVI i XVII w.) i to wyłącznie jako pobożny zwyczaj wiernych, oparty na ich przeświadczeniu, które nie jest sprzeczne z nauką Kościoła. W wypadku Mszy św. gregoriańskich mamy więc do czynienia tylko z przekonaniem wiernych, które wskazywało zawsze na szczególną skuteczność takich Mszy św. Podobnie jak pozostałe intencje mszalne ofiarowane za osoby zmarłe, są one prośbą o uwolnienie zmarłego od konsekwencji grzechu. Sama liczba trzydzieści nie może być nigdy łączona z gwarancją wybawienia od pokuty po śmierci. Człowiek poszukuje pewności dotyczącej losu zmarłych. Msze gregoriańskie nie mogą być jednak podstawą takiej gwarancji. Człowiek może zawsze prosić, ale tym, który wysłuchuje próśb, jest Bóg. Ostateczną wartość podobnych Mszy św. zna tylko On.
Przepisy prawne
Istnieją jednak szczegółowe regulacje kościelne dotyczące Mszy św. gregoriańskich, które określają liczbę Mszy św. na trzydzieści odprawianych w trybie ciągłym. Wyjątkami od tej reguły mogą być nieprzewidziane przeszkody, takie jak np. choroba kapłana lub celebracja (pogrzeb, ślub), której odprawienie jest danego dnia konieczne. W takich wypadkach cykl Mszy św. gregoriańskich zachowuje wartość, jaką Kościół z nimi łączy. W wypadku podobnych przeszkód cały cykl przesuwa się o ilość dni, których brakuje do pełnej liczby trzydziestu (por. Deklaracja Kongregacji Soboru z 24 lutego 1967 r.). Ponadto określa się jednoznacznie, że Msze św. gregoriańskie mogą być odprawiane za jednego tylko zmarłego, nigdy zaś zbiorowo za kilku zmarłych. Wskazuje się także, iż nie jest konieczne, aby podobne Msze św. były odprawiane zawsze przez tego samego kapłana lub przy tym samym ołtarzu (kościele). Ważna jest ciągłość dni. Same natomiast Msze św. mogą być sprawowane przez wielu księży i w wielu miejscach. I jeszcze jedno: dwie Msze św. gregoriańskie tego samego cyklu nie mogą zostać odprawione jednego dnia. Muszą to być dni po sobie następujące.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++