NIEDZIELA 29 STYCZNIA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW.
GODZ. 14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚWIĘTEJ WSPÓLNOTA ŻYWEGO RÓŻAŃCA SERDECZNIE ZAPRASZA DO SALI PARAFIALNEJ PRZY KOŚCIELE ŚW. PIOTRA WSZYSTKICH, KTÓRZY PRAGNĄ SPOTKAĆ SIĘ, ABY PRZY ŚPIEWIE KOLĘD PRZEŁAMAĆ SIĘ OPŁATKIEM I ZŁOŻYĆ SOBIE NAWZAJEM ŻYCZENIA NOWOROCZNE.
31 STYCZNIA – WTOREK
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
KATECHEZA DLA DOROSŁYCH
Od 22 lutego 2022 roku w każdy wtorek o godz. 18.30 w kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego na nowo odczytujemy Katechizm Kościoła Katolickiego, gdzie podane są najważniejsze prawdy naszej wiary.
Ta Katecheza jest propozycją dla każdego kto poprzez sakrament chrztu jest w Kościele Bożym i potrzebuje nieustannie coraz pełniej umacniać i pogłębiać przyjęty dar łaski wiary. Również te spotkania są zaproszeniem dla tych, którzy nie zostali nigdy w pełni wprowadzeni w chrześcijaństwo albo z różnych powodów od niego odeszli.
Dla zainteresowanych szczegóły znajdują się na zakładce: Katecheza dla dorosłych – katecheza.kosciol.org
godz. 18.30 – KATECHEZA
godz. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
godz. 19.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
___________________________________________________________________________
PO MSZY ŚWIĘTEJ
ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM
***
W pierwszy piątek miesiąca wielu wiernych przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej. Na czym polega praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca i co się z nią wiąże?
Pierwsze piątki miesiąca nie są obce wielu wiernym. Większość dzieci słyszy o nich na katechezie, zachęca się je też do tej praktyki tuż po Pierwszej Komunii. Dla dużej części osób pierwsze piątki miesiąca pozostają już na stałe dniem spowiedzi i Komunii świętej. Skąd wzięła się ta praktyka?
Małgorzata Maria Alacoque
Powiedział o niej sam Jezus francuskiej siostrze zakonnej, św. Małgorzacie Marii Alacoque w czasie objawień. Przez ponad półtora roku ukazywał jej On swoje Serce płonące miłością do ludzi i zranione ich grzechami. Św. Małgorzata usłyszała od Jezusa o obietnicach, jakie daje On czcicielom jego Serca.
Wśród nich pojawia się i ta: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.
Wielka obietnica
Pan Jezus ukazał się św. Małgorzacie jako ubiczowany. Z czasem obietnicę tę nazwano „Wielką”, jako największą, jakiej człowiek może dostąpić w czasie ziemskiego życia. Jezus obiecuje praktykującym 9 pierwszych piątków miesiąca, że nie umrą nie będąc w stanie łaskie uświęcającej. W najstarszym polskim miesięczniku katolickim, „Posłańcu Serca Jezusowego”, można przeczytać niezwykłą historię związaną z tą obietnicą.
Jedna z więźniarek obozu Ravensbrück została wyznaczona do egzekucji. Nie mogła uwierzyć, że po wielokrotnym odprawieniu dziewięciu piątków umrze bez sakramentów świętych. Tak się jednak złożyło, że choć dwukrotnie wzywano ją do tzw. transportu, z którego nie było już powrotu, w obu wypadkach niespodziewanie polecono jej wrócić do obozu. Dotrwała do czasu, gdy do obozu przemycono puszkę z komunikantami. Została stracona w dniu, w którym przyjęła Komunię św.
Przede wszystkim Komunia
Pan Jezus w swojej obietnicy mówi o przyjęciu Komunii świętej w kolejne 9 pierwszych piątków, nie o samej spowiedzi. Aby jednak przystąpić do Komunii, trzeba być w stanie łaski uświęcającej, więc dobrze poprzedzić ją sakramentem pokuty.
ze strony: stacja 7.pl
*****
*****
Prośba Maryi, Bożej Matki, która jest i naszą Matką,
wciąż czeka na spełnienie – pięć pierwszych sobót miesiąca.
Matka Boża objawiając się w Fatimie trojgu pastuszkom – bł. Hiacyncie, bł. Franciszkowi i Łucji – powiedziała, że Pan Jezus chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, aby ludzie Ją lepiej poznali i pokochali. To nabożeństwo ma również charakter wynagradzający Jej Niepokalanemu Sercu za zniewagi wyrządzone przez ludzi. Tym, którzy będą je z wiarą praktykować, Maryja obiecała zbawienie. Poprzez to nabożeństwo mogą się oni przyczynić do ocalenia wielu ludzi od potępienia i zapowiadanych przez Matkę Najświętszą katastrof cywilizacyjnych. Nabożeństwo to uzyskało aprobatę kościelną i od tej pory rozwija się na całym świecie.
Orędzie fatimskie nie zostało definitywnie zakończone wraz z cyklem objawień w Cova da Iria, w roku 1917. Dnia 10 grudnia 1925 r. siostrze Łucji ukazali się w celi domu zakonnego św. Doroty w Pontevedra Najświętsza Maryja Panna i obok niej Dzieciątko Jezus opierające się na świetlistej chmurze. Dzieciątko położyło jej dłoń na ramieniu, a Maryja pokazała jej w drugiej dłoni Serce otoczone cierniami. Wskazując na nie, Dzieciątko napomniało wizjonerkę tymi słowami: – Zlituj się nad Sercem twej Najświętszej Matki okolonym cierniami, które niewdzięczni ludzie wbijają w każdej chwili, a nie ma nikogo, kto by przez akt zadośćuczynienia te ciernie powyjmował.
Maryja dodała: – Córko moja, spójrz na Serce moje otoczone cierniami, które niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność w każdej chwili wbijają. Przynajmniej ty pociesz mnie i przekaż, że tym wszystkim, którzy w ciągu pięciu miesięcy, w pierwsze soboty, wyspowiadają się, przyjmą Komunię świętą, odmówią różaniec i będą mi towarzyszyć przez kwadrans, rozważając 15 tajemnic różańcowych, w intencji zadośćuczynienia Mnie, w godzinę śmierci obiecuję przyjść z pomocą, ze wszystkimi łaskami potrzebnymi do zbawienia.
W dniu 15 lutego 1926 roku siostrze Łucji na nowo ukazało się w Pontevedra Dzieciątko Jezus. Podczas tego objawienia siostra Łucja przedstawiła Dzieciątku pewne trudności, jakie będą miały niektóre osoby, żeby przystąpić do spowiedzi w sobotę i poprosiła, by spowiedź była tak samo ważna podczas kolejnych ośmiu dni. Pan Jezus odpowiedział: – Tak, spowiedź może być ważna o wiele więcej dni, pod warunkiem, że gdy będą Mnie przyjmować, będą w stanie łaski uświęcającej i wyrażą intencję zadośćuczynienia za znieważenie Niepokalanego Serca Maryi. Siostra Łucja podniosła jeszcze kwestię dotyczącą sytuacji, w której ktoś w momencie spowiedzi zapomni sformułować intencję, na co Pan Jezus odpowiedział następująco: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję.
Podczas czuwania w nocy z dnia 29 na 30 maja 1930 roku, Pan Jezus przemówił do siostry Łucji, podając jej rozwiązanie innego problemu: – Praktykowanie tego nabożeństwa będzie dopuszczone również w niedzielę po pierwszej sobocie, jeżeli moi księża – ze słusznych powodów – przyzwolą na to. Przy tej samej okazji, nasz Pan dał Łucji odpowiedź na jeszcze inne pytanie: – Dlaczego pięć sobót, a nie dziewięć albo siedem, dla uczczenia cierpień Matki Bożej? – Moja córko, powód jest bardzo prosty: jest pięć rodzajów zniewag i bluźnierstw przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi: 1. Bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Poczęciu. 2. Przeciw dziewictwu Matki Bożej. 3. Przeciw Jej boskiemu macierzyństwu, przy równoczesnym sprzeciwie uznania Jej za Matkę rodzaju ludzkiego. 4. Czyny tych, którzy usiłują publicznie wpoić w serca dzieci obojętność, pogardę, a nawet nienawiść do tej Matki Niepokalanej. 5. Czyny takich, którzy profanują wizerunki Najświętszej Panny.
Elementy nabożeństwa
Spowiedź wynagradzająca. Należy do niej przystąpić w intencji wynagradzającej w pierwszą sobotę miesiąca, przed nią lub nawet po niej, byleby tylko przyjąć Komunię świętą w stanie łaski uświęcającej. Do spowiedzi można przystąpić nawet tydzień przed lub po pierwszej sobocie. Gdy podczas jednego z objawień siostra Łucja zapytała Pana Jezusa, co mają uczynić osoby, które zapomną powiedzieć przed wyznaniem swoich grzechów o intencji wynagradzającej, otrzymała odpowiedź: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję. Według wyjaśnienia siostry Łucji, następne trzy elementy tego nabożeństwa powinny być spełnione w pierwszą sobotę miesiąca, choć dla słusznych powodów, spowiednik może udzielić pozwolenia na wypełnienie ich w następującą po pierwszej sobocie niedzielę.
Komunia święta wynagradzająca.
Część różańca świętego. Należy odmówić pięć tajemnic w intencji wynagradzającej. Można rozważać którąkolwiek z części różańca.
Rozważanie. Następnym elementem tego nabożeństwa jest rozważanie jednej lub wielu tajemnic różańcowych w ciągu przynajmniej 15 minut. Matka Najświętsza nazwała ten rodzaj modlitwy „dotrzymywaniem Jej towarzystwa”, co można zrozumieć w ten sposób, iż mamy rozmyślać wspólnie z Matką Najświętszą.
Można w tym celu, jako pomoc w rozmyślaniu, przeczytać uważnie odpowiadający danej tajemnicy fragment Pisma Świętego albo książki, wysłuchać konferencji lub kazania. Temu rozważaniu także powinna towarzyszyć intencja wynagradzająca.
Obietnice Matki Najświętszej
1. Tym, którzy będą praktykować to nabożeństwo, obiecuję ratunek. Przybędę w godzinę śmierci z całą łaską, jaka dla ich wiecznej szczęśliwości będzie potrzebna.
2. Te dusze będą obdarzone szczególną łaską Bożą; przed tronem Bożym jako kwiaty je postawię.
W praktyce pięciu sobót należy przede wszystkim położyć nacisk na intencję wynagrodzenia, a nie osobiste zabezpieczenie na godzinę śmierci. Jak w praktyce pierwszych piątków, tak i pierwszych sobót nie można poprzestać tylko na dosłownym potraktowaniu obietnicy, na zasadzie „odprawię pięć sobót i mam zapewnione zbawienie wieczne”. Do końca życia będziemy musieli stawiać czoła pokusom i słabościom, które spychają nas z właściwej drogi, ale nabożeństwo to stanowi wielką pomoc w osiągnięciu wiecznej szczęśliwości. Aby je dobrze wypełnić i odnieść stałą korzyść duchową, trzeba, aby tym praktykom towarzyszyło szczere pragnienie codziennego życia w łasce uświęcającej pod opieką Matki Najświętszej. Jeśli na pierwszym miejscu postawimy delikatną miłość dziecka, które pragnie ukoić ból w sercu ukochanego Ojca i Matki, ból zadany obojętnością i wzgardą tych, którzy nie kochają – bądźmy pewni, że nie zabraknie nam pomocy, łaski i obecności Matki Najświętszej w godzinie naszej śmierci.
*****
Spełnijmy prośbę Matki.
*****
______________________________________________________________________________________________________________
NIEDZIELA 5 LUTY – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW.
GODZ. 14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
___
MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY
“O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
“Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.
***************
OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII
Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
Pierwsze zjawienie się Anioła
Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:
Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.
W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
– Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
– O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
– Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.
I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.
Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze.
Drugie zjawienie się Anioła
Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
– Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
– Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
– Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście
z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.
Trzecie zjawienie się Anioła
Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób:
Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
– Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
– Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.
Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.
Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.
Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty,
w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.
z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego
______________________________________________________________________________________________________________
Podczas każdej Mszy świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?
***
Jest podczas Mszy świętej kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.
Na początku każdej niemal Mszy świętej słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy św. w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza św. jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy św. wysłuchana?
Co to znaczy „zamówić” Mszę świętą?
Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?
Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.
My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.
Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.
Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego
W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.
Proste „zamówienie” Mszy św. (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.
A co z „prywatnymi” intencjami?
Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy św.? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza św. to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.
I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę mszę, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy św., w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.
To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w Mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.
Czas i miejsce na nasze osobiste prośby
Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we mszy świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.
Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy św. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.
Specjalne momenty
Jest podczas Mszy św. kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.
Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.
W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.
Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”
Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!
Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Post eucharystyczny jest obowiązkowy.
Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?
***
Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?
Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w Mszy świętej.
Obudzić pragnienie serca
Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:
W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.
Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.
Niezwykły pokarm
Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.
Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.
Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?
Komunia dla wytrwałych
Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.
Stąd Msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.
Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.
Post eucharystyczny dzisiaj
Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.
Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią Mszę św. tego samego dnia, ale nie przed pierwszą Mszą św.
Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas Mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia Mszy św., ale właśnie do przyjęcia Komunii św.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Opuściłem niedzielną Mszę św. Czy muszę od razu iść do spowiedzi?
Czy każda wieczorna Msza św. sobotnia „zalicza” się za Mszę św. niedzielną?
W każdą niedzielę na Mszy świętej słyszymy, że „z całym Kościołem uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia”. W statystycznej polskiej parafii to w 40 procentach prawda. Ponad połowa osób deklarujących się jako uczniowie Chrystusa regularnie unika spotkań ze swoim Mistrzem.
W chrześcijaństwie nie chodzi w pierwszym rzędzie o spełnianie norm moralnych. Bycie chrześcijaninem polega przede wszystkim na życiu życiem danym nam przez Chrystusa. To życie jest darem Boga i do Niego należy „dystrybucja” tego daru oraz ustalanie zasad, na jakich się ona odbywa.
Zasady te Zbawiciel wyłożył swoim uczniom, a oni byli uprzejmi przekazać je następnym pokoleniom i nic nowego się tu nie wymyśli. Są to sakramenty, a zwłaszcza ten, który nazywamy Najświętszym Sakramentem, czyli Eucharystia.
Pomysł dyspensowania się od cotygodniowego powracania do źródła życia jest chybiony i śmiertelnie niebezpieczny. Jasne, że Pana Boga sakramenty nie „ograniczają” i ma możliwość zbawić także tego, kto nigdy do nich nie przystępował, ani o nich nie słyszał. Ale dobrowolna rezygnacja i lekceważenie tak pewnego i darmo ofiarowanego środka do zbawienia zakrawa nie tylko na głupotę i pychę, ale i na grubą niewdzięczność.
Msza św. dla nie-chętnych
Niedzielna Eucharystia nie jest więc dla chrześcijan aktywnością fakultatywną. Obowiązek uczestnictwa we Mszy św. w dni świąteczne nie jest ludzkim wymysłem. Kościół wyprowadza go nie tylko z trzeciego punktu Dekalogu, w którym mowa o święceniu dnia świętego, ale także ze słów samego Jezusa: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie (J 6,53).
Rezygnując z niedzielnej Eucharystii nie tylko poważnie łamię jedno z trzech pierwszych przykazań Bożych i pierwsze spośród kościelnych, ale na własne życzenie dokonuję duchowego samobójstwa. Dobrowolnie zrywam swoją więź z Chrystusem i odcinam się od źródła życia.
Aby do niego wrócić i móc w pełni uczestniczyć w Eucharystii przyjmując Komunię św., potrzebuję najpierw naprawić tę więź w sakramencie pokuty i pojednania.
A jeśli nie mogę być na Mszy św.?
Nad argumentami z serii „nie chce mi się” i „nudzi mi się” nie ma się co rozczulać. Jeśli chodzi o „nie czuję, żeby to mi coś dawało”, to Pan Jezus nie mówi: będziesz albo nie będziesz czuł, ale: będziesz albo nie będziesz miał życia.
Zdarzają się jednak sytuacje, w których uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej jest niemożliwe czy bardzo utrudnione. Jest ich wiele i nie sposób je wszystkie tutaj omówić. Inna jest sytuacja obłożnie chorego, inna opiekujących się nim, inna kogoś, komu dotrzeć do kościoła jest trudno czy niewygodnie, inna również, gdy jest to fizycznie niemożliwe.
Jeśli rzeczywiście nie mogę, bo nie mam jak, to moja nieobecność – choć pozostaje z uszczerbkiem dla życia duchowego – grzechem nie jest. Grzechem nie może być coś, na co nie mam wpływu, bo grzech polega na przeciwnej Bogu decyzji.
W tych wszystkich sytuacjach warto jednak starać się jak najuczciwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście i naprawdę w żaden sposób nie mogę dotrzeć na Mszę św., czy też w którymś momencie rezygnuję z poniesienia związanego z tym trudu (dystansu, niedogodności, organizacji czasu) bo stwierdzam, że „nie warto”. Może trzeba zapytać samego siebie: Czego nie jest warte życie, które daje mi Jezus.
Msza św. w sobotę wieczorem
Kościół wychodzi naprzeciw potrzebom swoich dzieci, którym uczestnictwo w mszy w dzień świąteczny sprawia jakikolwiek kłopot. Robi to na tyle, na ile może, bo sakramenty nie stanowią jego własności, a jedynie powierzony mu przez Chrystusa depozyt.
Kodeks prawa kanonicznego, który reguluje zasady życia katolików również w kwestiach związanych z korzystaniem z sakramentów, stwierdza: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (KPK kan. 1248 §1).
Zatem jeśli wiem, że nie dam rady dotrzeć do kościoła w niedzielę, mogę spokojnie zrobić to w sobotę wieczorem. Z powyższego zapisu wynika też, że nie musi to być Msza św. sprawowana z formularza niedzielnego, czyli z hymnem „Chwała na wysokości”, dwoma czytaniami przed Ewangelią i wyznaniem wiary. Nawet jeśli będzie to zwykła „sobotnia” Msza św. lub na przykład Msza św. „ślubna” (ale sprawowana wieczorem!), uczestnicząc w niej, spełniam ów życiodajny – w gruncie rzeczy naprawdę niezbyt forsowny – obowiązek.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Dlaczego święci nie nudzili się na Mszy św?
Pięć powodów
O, nierozumni, co czynicie? Dlaczego nie śpieszycie do kościołów?
Msza św. – to „korona modlitwy”.
Święci o Mszy świętej
Nudzicie się czasami na Mszy świętej? Nie martwcie się, nie osądzam was. Kiedy po jakimś czasie zaczęłam ponownie chodzić na Mszę św., strasznie się nudziłam. Ale eucharystyczna obecność Jezusa pociągała mnie coraz mocniej i po jakimś czasie szczerze pokochałam Mszę świętą. Zdałam sobie sprawę, że to moja najważniejsza modlitwa w ciągu dnia.
Jak to określił kiedyś bł. Jakub Alberione, Msza św. to „korona modlitwy” i żadne działanie, które podejmujemy, aby zbliżyć się do Boga, nie da się porównać z uczestnictwem w niej.
Być może i wy potrzebujecie wzmocnić swoją motywację do uczestnictwa w Eucharystii? Z pomocą przychodzą nam święci, którzy raczej się w kościele nie nudzili. Oto pięć wskazówek od nich:
WIEDZIELI, ŻE W MSZY ŚW. UCZESTNICZĄ WRAZ Z ANIOŁAMI
Nie istnieje msza z niską frekwencją. Kiedy będziecie uczestniczyli w Eucharystii z zaledwie kilkoma innymi wiernymi, pamiętajcie, że są pośród was aniołowie!
Św. Grzegorz Wielki mówił, że „niebiosa się otwierają i rzesze aniołów zstępują, by wziąć udział w Świętej Ofierze”, a św. Augustyn dodał, że „anioły otaczają sprawującego ofiarę Mszy świętej kapłana i służą mu”.
TWIERDZILI, ŻE EUCHARYSTIA TO ISTOTA ICH ŻYCIA
Uczestnicząc w najbliższej mszy świętej, poproście Boga, by pokazał wam, jak bardzo wasza dusza pragnie łask Eucharystii. Tego samego pragnienia doświadczali święci.
„Łatwiej byłoby światu przetrwać bez słońca, aniżeli bez Mszy świętej” – pisał św. Pio z Pietrelciny. Matka Teresa z kolei mówiła, że Eucharystia to pokarm duchowy, który podtrzymuje ją w codziennym utrudzeniu. „Bez tego nie wytrwałabym ani jednego dnia, ani jednej godziny” – wyznała święta.
CHCIELI ODDAWAĆ CZEŚĆ BOGU
Skoro kochacie Boga i odwzajemniacie Jego miłość do was, uczestnictwo we mszy świętej jest najwyższym z możliwych wyrazów tej miłości.
„Jedna Msza święta więcej oddaje czci Panu Bogu, aniżeli wszystkie uczynki pokutne świętych, wysiłki apostołów, cierpienia męczenników, a nawet płomienna miłość Matki Najświętszej” – twierdził św. Alfons Liguori. Św. Jan Vianney mówił z kolei, że „wszystkie dobre uczynki razem wzięte nie są warte jednej Mszy świętej, bo tamte są dziełami ludzkimi, a Msza św. jest dziełem Bożym”.
W MSZY ŚW. ODNAJDYWALI RADOŚĆ
Bóg jest jedynym źródłem prawdziwego szczęścia. Wiedząc to, święci uczestniczyli w Eucharystii, aby odnaleźć prawdziwą radość.
„Trzydzieści pięć lat temu do wiary przywiodła mnie radość z narodzin mojego dziecka. Ta radość odnawia się nieustannie, kiedy codziennie przyjmuję Ciało Pana naszego w czasie Eucharystii” – wyznała Dorothy Day.
MIELI ŚWIADOMOŚĆ PONADCZASOWOŚCI MSZY ŚWIĘTEJ
Msza jest uobecnieniem misterium paschalnego Jezusa Chrystusa. Oznacza to, że nie tyle wspominamy w jej trakcie Jego śmierć i zmartwychwstanie, lecz że ponownie przeżywamy je, sami wkraczamy w ten ponadczasowy moment.
Bł. Jakub Alberione mówił, że „Jezus jest Barankiem, którego zabito, lecz który żyje na wieki, w każdym momencie odnawiając swoją mękę w nieustannym sprawowaniu mszy świętych na całym świecie”. Wiedział też o tym św. Jan Paweł II, który przypominał, że „msza święta uobecnia ofiarę krzyża”.
Mogłabym znaleźć jeszcze wiele powodów, dla których warto uczestniczyć we Mszy świętej, moglibyśmy rozważać myśli kolejnych świętych. Chciałabym jednak zakończyć, przywołując ostatni cytat „motywacyjny” – słowa św. Leonarda z Porto Maurizio (który, jak sądzę, wypowiedział je ze złośliwym uśmiechem na twarzy): „O, nierozumni, co czynicie? Dlaczego nie śpieszycie do kościołów, aby wysłuchać tyle Mszy świętych, ile tylko się da?”.
S. Theresa Aletheia Noble/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
***
KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ PRZYJMUJEMY Z NALEŻNYM USZANOWANIEM DO UST
ALBO NA RĘKĘ – WTEDY CIAŁO PAŃSKIE SPOŻYWAMY W OBECNOŚCI KAŁANA.
PRZYJMUJĄC KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ – NA SŁOWA KAPŁANA: CIAŁO CHRYSTUSA – ODPOWIADAMY: AMEN.
*************************************************************************************************
Co oznacza nasze „Amen”, które wypowiadamy podczas Komunii św. przyjmując „Ciało Chrystusa”?
Kapłanowi, który rozdając Eucharystię mówi tobie: „Ciało Chrystusa”, odpowiadasz: „Amen” – to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia, jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii Świętej: stajemy się Tym, Którego otrzymujemy!
Benedykt XVI –Jan Paweł II – Wielki Tydzień 2004
______________________________________________________________________________________________________________
“TEN, KTO MNIE SPOŻYWA, BĘDZIE ŻYŁ PRZEZE MNIE” (J 6,57)
„Wiara Kościoła jest istotową wiarą eucharystyczną, a więc sakramentalną, i karmi się ona w szczególny sposób przy stole Eucharystii”. (papież Benedykt XVI)
______________________________________________________________________________________________________________
Przez 13 lat żyła samą Eucharystią
Nie jest to odosobniony przypadek w historii Kościoła. Święta Aniela z Foligno żyłą samą Eucharystią przez dwanaście lat; św. Katarzyna Sieneńska przez osiem, a Teresa Neumann przez trzydzieści sześć. W przypadku Aleksandriny całkowity brak przyjmowania pokarmów i płynów, któremu towarzyszył brak oddawania moczu, trwał trzynaście lat i siedem miesięcy.
Było to przyczyną nieustannego cierpienia. Silnie odczuwała głód i pragnienie, ale gdy tylko wypijała choć kilka kropel wody – wymiotowała. Jednak nawet będąc w takim stanie, miała siłę modlić się, śpiewać i rozmawiać z odwiedzającymi, nawet przez wiele godzin. Zdarzały się krwotoki, pocenie i wymioty, mimo to jej organizm nie doznał na skutek tej sytuacji żadnego uszczerbku. Całkowity post rozpoczął się w Wielki Piątek 27 marca 1942 roku, po tym jak mistyczka po raz ostatni przeżyła mękę w sposób widoczny. Od tego dnia nie była w stanie już nic przełknąć. Dokonywała wielu prob, lecz za każdym razem natychmiast wszystko wymiotowała, czemu towarzyszyły wielkie boleści.
Mogła jednak zawsze żywić się Eucharystią i czyniła to z wielką radością. Jezus powiedział jej poźniej, 7 grudnia 1946 roku: „Nie będziesz się już nigdy więcej odżywiać tu na ziemi. Twoim pokarmem będzie moje Ciało; twoją krwią – moja Boska Krew. Wielki jest cud twojego życia”. Zawsze była przy niej obecna Matka Boża. 25 września 1938 roku Pan powiedział jej: „Pędzisz swoje życie zawsze w moich rękach oraz w rękach twojej Matki. Zawsze towarzyszyliśmy ci na trudnych i okrutnych ścieżkach, które pokonywałaś. Nigdy nie upadłaś, gdyż my cię podtrzymywaliśmy”.
Piątek – dzień męki
Aleksandrina w dalszym ciągu w każdy piątek, a czasem również w inne dni, przeżywała mękę Pańską, choć bez zewnętrznych oznak. Przeżywała ją jednak w całości. Wyznała kiedyś ks. Umbertowi, że nieustannie czuje ból korony cierniowej. Wydawało jej się, jakby była na krzyżu: bez światła, bez życia, z przeogromnym bólem. Było to tak, jakby Jezus cierpiał w niej poszczególne etapy męki. Czuła otwarte rany oraz ranę w sercu, która wciąż się odnawiała, jakby przebijana coraz to nowym uderzeniem włóczni.
Obecni niczego jednak nie zauważali. Kiedy ktoś na nią patrzył, widział tylko uśmiech na jej twarzy. Czas mijał szybko pośród zadziwienia rodziny tą egzystencją bez przyjmowania jakichkolwiek pokarmów. Wieść o tym fakcie prędko się rozeszła. Chora pragnęła, aby nikt o niczym nie wiedział i aby nikt o niej nie myślał, tymczasem każdego dnia musiała przyjmować odwiedzających, których liczba systematycznie rosła. Przychodzili ją odwiedzać lekarze, księża oraz ciekawscy. Zaczęły też krążyć podejrzenia i plotki: fakt ten wydawał się niemożliwy, musiała więc w tym być jakaś sztuczka. 27 lipca 1942 roku Aleksandrina pozwoliła sobie na skargę: „Ludzie czynią moje życie na ziemi smutnym i trudnym do zniesienia”. Jednak to jej przyjaciele jako pierwsi nie mogli wytrzymać sytuacji i zażądali wyjaśnień od osób kompetentnych: lekarzy i władz kościelnych.
(…)
Brak naukowego wyjaśnienia
Aleksandrina została podana szeregowi wielu badań. Ostatecznie dr Araujo całkowicie się przekonał i żegnając się z siostrami, powiedział: „W październiku przyjadę was odwiedzić w Balasar, nie jako lekarz, lecz jako przyjaciel, który was poważa”. Dotrzymał słowa. Sporządził szczegółową relację końcową, w której czytamy, że dr Araujo z Krolewskiej Akademii Medycznej w Madrycie, specjalista chorób nerwowych i reumatycznych, poczuł się w obowiązku napisać artykuł naukowy zatytułowany „Znaczący przypadek inedii i anurii”.
Potwierdził przede wszystkim, że Aleksandrina była całkowicie zdrowa psychicznie; w dalszej części przedstawił wyniki swoich kontroli. Rownież dr Azevedo i dr Lima, którzy obserwowali chorą przez tych czterdzieści dni, napisali drobiazgowe sprawozdanie.
Artykuł zawiera fragmenty pochodzące z książki o. Gabriele Amorth „Ukryta w uśmiechu”, wyd. Esprit. “Ukryta w uśmiechu. Bł. Aleksandrina Maria da Costa”
Opisali w nim skrupulatną kontrolę, podczas której chora zachowała całkowity post i wykazała się kompletną anurią, utrzymując przy tym zwykłą wagę oraz normalną temperaturę i ciśnienie; wyniki badań krwi były w normie; badana zachowała także pełnię władz umysłowych. Końcowy wniosek był następujący: „Nauka nie potrafi znaleźć naturalnych przyczyn tego, co wynikło z badań”. Proba ta była bardzo ciężka. Wyobraźmy sobie, ile razy Aleksandrinie podstawiano pod nos aromatyczne smakołyki.
Zwróćmy uwagę, że mistyczka nigdy nie przyzwyczaiła się do tego postu, lecz zawsze, aż do śmierci doznawała głodu i pragnienia. Wypiłaby ocean wody! Myślała w takich chwilach: „Jak bardzo muszą cierpieć potępieni w piekle!”, gdyż wydawało jej się, jakby i ona cierpiała piekielne męczarnie. Często łączyła swoje cierpienia z głodem i pragnieniem, jakie Jezus żywił względem dusz. W tym właśnie celu Jezus wymagał od niej tej proby: dla zbawienia dusz. Chciał, aby Aleksandrina była widzialnym, nadzwyczajnym znakiem tego gorącego pragnienia Chrystusa, wyrażonego wprost w Piśmie Świętym: „[Bog] pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni” (1 Tm 2, 4).
Na zakończenie możemy stwierdzić, że Aleksandrina skutecznie pokonała sceptycyzm lekarzy. Było to wycierpiane zwycięstwo, pełne upokorzeń, jednak ostatecznie prawda jej życia, podtrzymywanego wyłącznie Eucharystią, została w pełni udowodniona. Wracając do domu, Aleksandrina nie wiedziała, że czeka ją kolejna bitwa, dużo cięższa. Nie zda wała sobie sprawy z tego, że istnieje sceptycyzm dużo trudniejszy do pokonania od wątpliwości lekarzy: nieufność ze strony przedstawicieli Kościoła.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Plan godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu.
Dwie podstawowe zasady
***
Poniżej przedstawiamy sprawdzony pomysł na godzinną adorację przed Najświętszym Sakramentem. Minuta po minucie.
Do godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu wystarczy tabernakulum z wieczną lampką, Pismo Święte, ewentualnie także Katechizm Kościoła Katolickiego.
Zachowaj dwie podstawowe zasady.
Po pierwsze: nie bądź gadatliwy. Nie odklepuj modlitw i nie skupiaj się na tym, co jest przyczyną codziennych zmartwień. Bądź spokojny zewnętrznie i wewnętrznie.
A po drugie: bądź uważny. Adoracja to nie godzina czytań – fragmenty Pisma Świętego mają być jedynie wprowadzeniem do modlitwy. Poniższe wskazówki mogą okazać się pomocne w przypadku dekoncentracji uwagi, jednak można je dowolnie dostosowywać do własnych potrzeb.
00-05 min: Rozpoczęcie
Pierwsze 5 minut: Poproś o wsparcie Ducha Świętego, a następnie odmów akty wiary, nadziei i miłości. Powiedz Bogu, jak bardzo pragniesz w Niego uwierzyć, jak bardzo pragniesz Mu zaufać i jak bardzo pragniesz Go pokochać. Poproś, aby przymnożył ci wiary, nadziei i miłości. Dobra rada: modlitwy do Ducha Świętego oraz akty wiary, nadziei i miłości znajdziesz w modlitewniku lub w sieci.
05-15 min: Adoracja
Kolejne 10 minut: Adoruj Boga, który trzyma w swoim ręku wszechświat niczym nasionko. Bóg jest wszechmocny, dobry, piękniejszy niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić i bardziej realny, aniżeli wszystkie przedmioty wokół nas. Wyobraź sobie, że obok ciebie siedzi Chrystus Pan. Powiedz Mu: „Boże mój, uwielbiam Ciebie za Twoją wspaniałość z głębi mojej uniżoności. Ty jesteś wielki, a ja taki mały” lub odmawiaj „Chwała Ojcu i Synowi…” Powtarzaj te słowa tak długo, jak to będzie konieczne. Dobra rada: Odczytaj „Te Deum”. Fragmenty Pisma Świętego przydatne podczas adoracji: Wj 33, 18-23; Pnp 2, 8-17; Mt 2, 1-11; J 1, 1-18; Kol 1, 15-20; Flp 2, 6-11. Bądź skoncentrowany. Siedź, stój lub klęcz z szacunkiem. Dobra rada: Jeśli morzy cię sen, wstań!
15-25 min: Akt skruchy
Kolejne 10 minut: Zadośćuczynienie. Zbawia nie Twoja miłość do Boga, lecz Jego do ciebie. Zrób rachunek sumienia. Módl się o zadośćuczynienie za grzechy świata. Módl się: „O mój Jezu, przepraszam Cię. Wybacz mi” (wyobraź sobie Jezusa na krzyżu; ucałuj każdą Jego ranę). Dobra rada: Fragmenty Pisma Świętego stosowne do wyrażenia skruchy wobec Pana Boga: 1 Kor 13, 4-7; Kol 3, 5-10; 1 Tm 1, 12-17; Jk 3, 2-12; 1 J 1, 5-2:6; Psalmy pokutne: 6, 32, 38, 51, 102, 130, 142.–
25-40 min: Medytacja
Kolejne 15 minut: Kontempluj działanie Boga. Możesz w myślach odprawić drogę krzyżową lub odmówić różaniec. Lub też: Medytacja za pomocą Pisma Świętego. Przeczytaj krótki fragment z Ewangelii. Wyobraź sobie przeczytaną scenę. Jak zareagował wówczas Chrystus? Pomyśl o trzech sytuacjach z własnego życia, do których można by odnieść dany fragment. Medytuj na temat każdego wersu. Medytacja za pomocą nauki Kościoła. Przeczytaj krótki fragment z Pisma Świętego lub Katechizmu, który odnosi się do nauczania Kościoła. Pomyśl, jaki był Boży zamysł i zastanów się, w jaki sposób odnosi się do ciebie (to może wyglądać np. tak: niedziela – zmartwychwstanie; poniedziałek – wcielenie; wtorek – miłosierdzie, pokuta; środa – Duch Święty; czwartek – Eucharystia; piątek – Męka Pańska; sobota – Maryja). Medytacja związana z życiem. Pogłębiając rachunek sumienia, przyjrzyj się własnemu życiu. W jaki rodzaj pychy popadasz najczęściej? Czy jest to egoizm (cenisz wyłącznie siebie samego), próżność (najbardziej cenisz zdanie innych), czy zmysłowość (cenisz głównie własną wygodę)? Módl się o przeciwieństwa tych grzechów: miłosierdzie (służbę przede wszystkim innym), wierność (dbaj najbardziej o zdanie Chrystusa), dyscyplinę (akceptacja własnych krzyży).
40-50 min: Dziękczynienie
Kolejne 10 minut: Wyraź wdzięczność za wszystkie dary otrzymane od Boga. On nie tylko cię stworzył, ale w każdej chwili podtrzymuje twoje istnienie z miłości. Dziękuj Mu za dosłownie wszystko. Nazwij konkretne dary Boże: jedzenie, schronienie, ubranie, zdrowie, rodzina, przyjaciele, nauczyciele, współpracownicy, dom. Przede wszystkim jednak podziękuj za dary duchowe – za wiarę, nadzieję, miłość, ten czas modlitwy, za religię katolicką i za uczniów, którzy dotarli do Ciebie. Dziękuj Bogu za wysłuchanie Twoich modlitw. Dziękuj Mu za otrzymane krzyże. Dziękuj Mu za to, że cię stworzył i zależy Mu na tobie tak bardzo, że oddał za ciebie życie. Dobra rada: fragmenty Pisma Świętego stosowne do dziękczynienia Pan Bogu: Rdz 1; Rdz 8, 15-22; Hi 1, 13-22; Dn 3, 46-; Mt 6, 25-34; Łk 17, 11-19; Ps: 8, 65, 66, 100, 111.
50-55 min: Prośby
Kolejne 5 minut: Poproś Pana Boga o to, czego potrzebujesz ty sam i inni. On jest królem wszechświata i jest wszechmocny, nawet jeśli nie jest to oczywiste. Módl się: za Kościół, w intencjach Ojca Świętego, za cierpiących, kapłanów i biskupów, osoby konsekrowane, o powołania, za ojczyznę i swoją rodzinę oraz o to, czego najbardziej potrzebujesz w życiu duchowym. Módl się o pokój i ochronę rodziny. Módl się za tych, którzy prosili cię o modlitwę.
55-60 min: Zakończenie
Ostatnie 5 minut: Postanów sobie, że – prowadzony światłem Ducha Świętego – podejmiesz realistyczne i wymierne działania. Nazwij je. Poproś o wstawiennictwo Matkę Bożą. Możesz w tym celu odmówić modlitwę maryjną (np. Pod Twoją Obronę).
wybrane z tekstu:Tom Hoopes/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
W PIERWSZĄ SOBOTĘ MIESIĄCA PO MSZY ŚW. JEST NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA SKIEROWANE PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
Matka Boża objawiając się we Fatimie trojgu pastuszkom – bł. Hiacyncie, bł. Franciszkowi i Łucji – powiedziała, że Pan Jezus chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, aby ludzie Ją lepiej poznali i pokochali. To nabożeństwo ma również charakter wynagradzający Jej Niepokalanemu Sercu za zniewagi wyrządzone przez ludzi. Tym, którzy będą je z wiarą praktykować, Maryja obiecała zbawienie. Poprzez to nabożeństwo mogą się oni przyczynić do ocalenia wielu ludzi od potępienia i zapowiadanych przez Matkę Najświętszą katastrof cywilizacyjnych. Nabożeństwo to uzyskało aprobatę kościelną i od tej pory rozwija się po całym świecie, choć nie można nie zauważyć jak niewidzialna moc piekieł robi wszystko, aby zniweczyć to na nabożeństwo.
Podczas czuwania w nocy z dnia 29 na 30 maja 1930 roku, Pan Jezus ukazując się siostrze Łucji powiedział na czym polega praktykowanie tego nabożeństwa i dlaczego pięć sobót: “Moja córko, powód jest bardzo prosty: jest pięć rodzajów zniewag i bluźnierstw przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi: 1. Bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Poczęciu. 2. Przeciw dziewictwu Matki Bożej. 3. Przeciw Jej boskiemu macierzyństwu, przy równoczesnym sprzeciwie uznania Jej za Matkę rodzaju ludzkiego. 4. Czyny tych, którzy usiłują publicznie wpoić w serca dzieci obojętność, pogardę, a nawet nienawiść do tej Matki Niepokalanej. 5. Czyny takich, którzy profanują wizerunki Najświętszej Panny”.
______________________________________________________________________________________________________________
W DRUGĄ SOBOTĘ MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM MODLIMY SIĘ PRZEZ WSTAWIENNICTWO MATKI BOŻEJ BOLESNEJ ROZWAŻAJĄC SIEDEM MIECZY, KTÓRE PRZEBIŁY JEJ SERCE A KTÓRE ZAPOWIEDZIAŁ BYŁ STARZEC SYMEON W CZASIE OFIAROWANIA PANA JEZUSA W ŚWIĄTYNI JEROZOLIMSKIEJ.
______________________________________________________________________________________________________________
W TRZECIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU W INTENCJI POKOJU, KTÓRY TYLKO CHRYSTUS PAN DAĆ MOŻE – “POKÓJ MÓJ DAJĘ WAM”…
______________________________________________________________________________________________________________
W OSTATNIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA MSZA ŚWIĘTA ODPRAWIANA JEST W INTENCJI WSPÓLNOTY ŻYWEGO RÓŻAŃCA.
PO MSZY ŚWIĘTEJ PANI MONIKA DOBROWOLSKA, GŁÓWNA ZELATORKA ŻYWEGO RÓŻAŃCA, PRZEDSTAWIA INTENCJE NA KOLEJNY MIESIĄC DZIELĄC SIĘ REFLEKSJĄ JAKA W TYCH INTENCJACH JEST ZAWARTA I PODAJE BIEŻĄCE INFORMACJE ZWIĄZANE Z RÓŻAŃCEM. SPOTKANIE KOŃCZYMY MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ.
______________________________________________________________________________________________________________
5 STYCZNIA 2023
Bydgoszcz: modlitwa tysięcy mężczyzn ze wspólnoty Wojownicy Maryi
*****
Bazylika świętego Wincentego a Paulo w Bydgoszczy była miejscem spotkania formacyjnego Wojowników Maryi z Polski, a także Europy. Kilka tysięcy mężczyzn dotarło do świątyni ze Starego Rynku, idąc i modląc się z różańcami w dłoniach.
Podobne spotkania są organizowane kilka razy w roku. – Dzisiaj możemy powiedzieć, że Bydgoszcz jest dla nas stałym domem, do którego chętnie powracamy. Miejscem, w którym chcemy się formować – powiedział Łukasz Manikowski. Przedstawiciel wspólnoty w grodzie nad Brdą dodał, że celem jest umacnianie się w wierze. – Chodzi przede wszystkim o duchowy wzrost. Również o walkę, ale nie na miecze, a z różańcem. Modlimy się za rodziny, kapłanów, trwając na adoracji – dodał Manikowski.
Jak przyznał w rozmowie lider Wojowników Maryi – ks. Dominik Chmielewski SDB, Bydgoszcz zawsze była i jest bliska jego sercu. – Jestem bydgoszczaninem i zawsze towarzyszyło mi pragnienie, by właśnie to miasto było maryjne. By było miejscem, w którym mężczyźni dojrzewać będą do bycia odpowiedzialnymi za swoje małżeństwa, rodziny, miejsca, gdzie żyją – powiedział. Salezjanin wyraził wdzięczność biskupowi Krzysztofowi Włodarczykowi za otwartość serca i życzliwe przyjmowanie Wojowników Maryi. – Tysiące mężczyzn przyjeżdżają, by modlić się za rodziny, małżeństwa, władze miasta. To jest coś niezwykłego i budującego – dodał.
Był Różaniec, konferencja, Koronka do Bożego Miłosierdzia, ale i Najświętsza Ofiara. – Tym razem chcemy w sposób szczególny rozbudzić świadomość życia, które w każdej chwili może się skończyć. Nasze dni błyskawicznie mijają, stąd w każdej chwili powinniśmy być gotowi, by stanąć przed Bogiem i zdać Jemu relację – powiedział ks. Dominik Chmielewski SDB. Według niego na tym polega odpowiedzialność mężczyzny. – Jesteśmy zobligowani do tego, by brać odpowiedzialność za każdą decyzję, wybór, jakiego dokonujemy. I nie jest to straszenie, ale motywowanie do najpiękniejszych wyborów, wartościowego i świadomego życia – powiedział ks. Chmielewski SDB.
W bazylice modlili się mieszkańcy z Polski, jak i ci mieszkający w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Szwecji. Francji, Austrii i Niemiec. – Im bliżej jesteśmy Boga, tym mocniej uderza w nas zło. Różaniec motywuje do tego, by wciąż od siebie wymagać, pracować nad sobą poprzez formację – podsumował Ryszard Sudół, wicelider Wojowników Maryi grupy Warszawa-Siekierki.
Kolejne ogólnopolskie spotkanie formacyjne Wojowników Maryi odbędzie się w lutym w Płocku.
źródła: KAI, Twitter, PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„Święty patron rodzinnej modlitwy”
Poznaj Patricka Peytona
Wiele osób mówiło o nim, że nie spotkało takiego mężczyzny, który kochałby jakąś kobietę tak jak ks. Peyton Matkę Bożą. Czcigodny Sługa Boży Patrick Peyton doskonale rozumiał, że Maryja zna Pana Jezusa najlepiej i kocha Go najmocniej ze wszystkich na świecie. Wiedział też, że najkrótsza droga do Niego prowadzi przez Matkę Bożą. Historia ks. Peytona jest dobrze znana wielu ludziom.
„Wszystko dla Niej. Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu”
Ukazuje ona niemalże cudowny sposób, w jaki ten skromny, młody ksiądz inspirował miliony podczas ogromnych zgromadzeń modlitewnych, a także poprzez radio, telewizję i filmy w Hollywood. Znamy szereg opowieści o łaskach otrzymanych za jego wstawiennictwem, bo już teraz Amerykanie modlą się, by został on kanonizowany i ogłoszony „Świętym patronem rodzinnej modlitwy”.
Przeczytaj fragment jego autobiografii pt. „Wszystko dla Niej”.
Powołany do służby
Gdy byłem nastolatkiem, służba do mszy była najwyższym możliwym wyróżnieniem i nadal pamiętam, jak odebrało mi mowę, gdy jeden z moich kolegów, John Barrett, napomknął mi pewnego dnia, że może to dla mnie zorganizować. Szybko przestało mi wystarczać służenie tylko do jednej mszy w niedzielę. Chodziłem na poranną mszę, potem zostawałem w kościele, żeby się pomodlić, albo ociągałem się, idąc za innymi w drodze do domu i czasem wracałem służyć jeszcze do drugiej i ostatniej mszy. W naszej społeczności panowały surowe, niepisane zasady, wśród których wysoką pozycję zajmował pogląd, że nie powinno się robić czegoś, co odstaje od normy. Wiedziałem, że ludzie śmieją się ze mnie za moimi plecami (a czasem nawet w mojej obecności) i stroją sobie żarty z mojej przesadnej pobożności. Ale nie umiałem się powstrzymać. Nie tylko byłem oczarowany służbą do mszy, ale zaczęła we mnie kiełkować potajemna ambicja zostania księdzem. Prędko zawładnęła ona moimi myślami. Brałem coraz mniej czynny udział w rozmowach i zabawach z innymi. Cieszyłem się, gdy wysyłano mnie do pilnowania krów, bo to oznaczało, że miałem trzymać je na wypasie w jednej części pola, bo na drugiej były posadzone ziemniaki, owies i zboże uprawiane na siano. Mogłem wtedy oddawać się mojemu marzeniu bez obaw, że ktoś mi przeszkodzi, i rozmyślałem o Bogu i Jego Najświętszej Matce, o pięknie nieba, a także modliłem się o realizację mojej wielkiej ambicji. Moje marzenie miało się wkrótce spełnić.
„Rodzina, która modli się razem, trzyma się razem!”
Jeśli w naszym domu była jakaś niezmienna zasada, to ta, że każdy z nas musiał uczestniczyć w modlitwie różańcowej, której przewodniczył mój ojciec. Nieważne, jak ciężki i długi dzień mieliśmy za sobą – czy kopaliśmy ziemniaki, cięliśmy torf, czy naprawialiśmy drogę. Bywało, że ktoś z nas zasypiał na klęczkach, ale zawsze budziliśmy go – z dobrocią, ale i stanowczością – by wrócił do modlitwy. Cała nasza rodzina chwaliła wtedy Boga, prosiła Go poprzez Jego Matkę o prowadzenie do przeznaczenia, które nam wyznaczył. Ta wieczorna scena stanowi moje najwcześniejsze i najtrwalsze wspomnienie. To z niego czerpię wzór i cel swojego życia.
Wiele lat później ta scena wróciła do mnie ze zdwojoną siłą. Dokładnie pamiętam dzień, w którym ta luźna myśl przerodziła się w konkretny pomysł. Było to w ostatnią niedzielę stycznia 1942 roku, w dniu, który spędzaliśmy w seminarium na comiesięcznych rekolekcjach. Był ranek, a ja siedziałem sam w pokoju. Nagle zdałem sobie sprawę, że tutaj, w tym domu, mamy dziesięciu księży i sześćdziesięciu młodych mężczyzn, którzy w ciągu kilku następnych lat zostaną wyświęceni, i jeśli wszyscy razem będziemy się dość żarliwie modlić, możemy doprowadzić do zakończenia tej wojny. „Tylko jak powinniśmy się modlić i o co?” – pytałem samego siebie. Potrzebne było nie tylko zakończenie walk, ale atmosfera prawdziwego pokoju, pokoju serca, pokoju w domu, pokoju w rodzinie. Tak, powiedziałem sobie, oto klucz: rodzinna modlitwa, a w szczególności ta, która od stuleci konsekwentnie sprowadzała Boże łaski, która ocaliła chrześcijaństwo pod Lepanto, do której ustawicznie zachęcali, którą odmawiali i promowali święci i papieże. Różaniec. Moje myśli podążyły za tym pomysłem. Postanowiłem zwerbować do wielkiej Krucjaty Różańcowej nie tylko siedemdziesięciu mężczyzn, z którymi mieszkałem, ale miliony innych, podobnych do żołnierzy i marynarzy spod Lepanto – i nie tylko ich, ale też ich matki, ojców, braci i siostry; każdą rodzinę w Stanach Zjednoczonych, każdą rodzinę na świecie – by poświęciły zaledwie dziesięć minut dziennie na odmówienie tej samej modlitwy.
Podjąłem decyzję, że poświęcę całe moje życie i wszystkie siły na promowanie rodzinnej modlitwy, zwłaszcza w formie różańca odmawianego każdego dnia lub wieczora przez rodzinę zgromadzoną razem we własnym domu. Nie miałem pojęcia, jak to zrobię. Byłem jeszcze studentem z historią choroby, która uniemożliwiała mi nawet wykonywanie codziennej pracy, bez środków, bez majętnych przyjaciół, bez wielkiego doświadczenia w kraju, w którym zamierzałem pracować – w kraju uchodzącym za materialistyczny, w kraju skomplikowanym, gdzie każde działanie wymagało specjalistycznego podejścia. Wiedziałem, że zostanę wyśmiany jako wizjoner lub głupiec. Ale nie obchodziło mnie to. Nie mogłem się powstrzymać. Właśnie to zamierzałem zrobić i wiedziałem, że mi się uda, ponieważ Matka Boża się o to zatroszczy. Nie moja reputacja była tu stawką, lecz Jej.
Krucjata różańcowa oplata ziemię
Moje kazania zawsze były identyczne co do meritum. Opowiadałem tę samą historię co ludziom podczas poprzednich rekolekcji, tę samą, co pasażerom statku, który wiózł mnie do Irlandii, tę samą, którą opowiadam wielkim tłumom na zgromadzeniach, które stały się nieodłączną cechą późniejszych krucjat. To moje osobiste świadectwo, moje orędzie o wielkich rzeczach, które mnie – Jej niegodnemu słudze – uczyniła Maryja. Są to te same sprawy, które próbuję opisać w niniejszej książce: piękny, uduchowiony dom i rodzina, w której się wychowałem, rodzinna miłość zrodzona i wzmacniana poprzez wspólną modlitwę do tego stopnia, że moja matka i siostra były gotowe ofiarować swoje życie, bym ja mógł przeżyć i wykonać wyznaczone mi zadanie głoszenia na cały świat chwały Bożej i prawdy o czułej miłości Jego Matki, jaką darzy wszystkich braci Chrystusa, czyli swoje dzieci.
Nieraz pełni dobrych intencji przyjaciele zalecali mi, bym dopracował swoją toporną mowę. Sugerowali pełne wdzięku zdania i głębokie idee. Ale kiedy staję przed publicznością, zawsze wychodzi tak samo. Przed każdym wystąpieniem przeraża mnie myśl o nadchodzącym trudzie i z wdzięcznością przyjmuję oferowaną pomoc. Jednak kiedy staję na scenie lub na ambonie i razem ze swoimi słuchaczami wspólnie odmawiam Zdrowaś Maryjo z prośbą o Jej prowadzenie, zdaję sobie sprawę, że jestem jak ci dwaj mężczyźni pukający do drzwi, by poprosić o pisemne zobowiązanie. Nie jestem tam dla własnej korzyści, lecz wyłącznie dla Niej. Moje zadanie nie polega na tym, by robić na tych ludziach wrażenie elokwencją, lecz by opowiedzieć im o moim doświadczeniu i sprawić, by zrozumieli, jakie wspaniałe rzeczy zrobiła dla mnie Maryja. I choć zawsze mówię to samo, w pewnym sensie za każdym razem jest to dla mnie coś nowego. To jak pobożnie odmawiane Zdrowaś Maryjo – zawsze to samo pozdrowienie, jednak bezustannie odnawiane mocą ducha, z którą się je odmawia. Publiczność zawsze jest taka sama, bez względu na to, czy liczy tuzin, czy milion osób. Za każdym razem, gdy zwracam się do ludzi, jest tak, jakbym robił to pierwszy raz, i przechodzę przez takie samo cierpienie, jakie opisywał św. Paweł, mówiąc o stawianiu czoła zadaniom ponad siły, tak iż wątpił, czy uda mu się ujść cało z życiem, i w głębi duszy czuł na sobie wyrok śmierci, jak pisał do Koryntian. Tak samo jak on pamiętam jednak, że to wszystko jest konieczne, by przypominać nam, byśmy nie pokładali ufności w sobie samych, lecz w Bogu, który przywraca życie umarłym. W ten sposób znajduję siłę, by wejść na scenę lub stanąć przy ambonie i wygłosić świadectwo Bożej mocy. Mocy tego Boga, który poprzez swoją Najświętszą Matkę przywrócił mi siły, gdy po ludzku nie było już dla mnie nadziei, i który wysłał mnie na drogę głoszenia świadectwa Jego miłosierdzia i czułej miłości, jaką Jego Matka obdarza nas wszystkich.
Gdy prowadzone w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie Krucjaty różańcowe się rozpędzały, zacząłem planować przeprowadzenie ich w innych krajach. Chciałem, aby różaniec oplótł całą ziemię. Nastał moment, że bezustannie podróżowałem – nie tylko z kraju do kraju, lecz z kontynentu na kontynent, pokonując trasę, która z pozoru nie miała żadnej logiki i spójności, ale która stopniowo utkała wokół Ziemi różańcowy wzór i niosła kolejnym milionom ludzi przesłanie o rodzinnej modlitwie […]. Często powtarzałem wiernym „Kiedy wyjeżdżałem do Ameryki, zabrałem ze sobą jeden bezcenny skarb: rodzinny różaniec, który jest najtrwalszą tradycją Irlandii. Ale dopiero, gdy ruszyłem w świat i zobaczyłem miejsca, w których ta tradycja jest nieobecna lub bardzo słaba, zdałem sobie sprawę z jej nieoszacowanej wartości. Przyjechałem tu tylko po to, by wam o tym powiedzieć. Proszę, byście wytrwali w tej tradycji i przekazali ją swoim dzieciom: dla własnego dobra, dla ich dobra i dla dobra przykładu, który my, Irlandczycy, niesiemy światu swoim oddaniem Matce Bożej”.
*fragment pochodzi z przedmowy książki „Wszystko dla Niej. Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu”.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Odpusty dla odmawiających różaniec
„Wiedz, że jakiekolwiek są już liczne odpusty udzielone Mojemu Różańcowi, Ja ubogacę go jeszcze więcej na każdą pięćdziesiątkę „Zdrowaś Maryja” dla tych, którzy będą go odmawiali bez grzechu śmiertelnego i pobożnie na kolanach. Każdemu zaś, kto wytrwa w odmawianiu go rozmyślając jego piętnaście tajemnic, uproszę jako nagrodę za tak dobrą przysługę, aby w końcu życia zostały mu całkowicie odpuszczone winy i kara za wszystkie jego grzechy… Niech ci się to nie wydaje niemożliwe, ponieważ łatwo Mi jest to uczynić, gdyż jestem Matką Króla Niebios, tego, który nazywa Mnie Pełną łaski; jeżeli więc jestem nią wypełniona, to mogę ją rozdzielać i udzielę jej obficie Moim drogim synom”. (MB do bł. Alana de Rupe)
Czym jest odpust?
Zgodnie z nauczaniem Kościoła: „Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych.
(…). Każdy wierny może uzyskać odpusty dla siebie lub ofiarować je za zmarłych” (KKK 1471).
„Przebaczenie grzechu i przywrócenie komunii z Bogiem pociągają za sobą odpuszczenie wiecznej kary za grzech. Pozostają jednak kary doczesne. Chrześcijanin powinien starać się, znosząc cierpliwie cierpienia i różnego rodzaju próby, a w końcu godząc się spokojnie na śmierć, przyjmować jako łaskę doczesne kary za grzech. Powinien starać się przez dzieła miłosierdzia i miłości, a także przez modlitwę i różne praktyki pokutne uwolnić się całkowicie od «starego człowieka» i «przyoblec człowieka nowego»” (KKK 1473).
a) Odpust zupełny – uwalnia od wszystkich kar doczesnych, należnych za grzechy odpuszczone co do winy w sakramencie pokuty.
b) Odpust cząstkowy – darowanie części kary doczesnej.
„Przez odpusty wierni mogą otrzymać dla siebie, a także dla dusz w czyśćcu, darowanie kar doczesnych, będących skutkiem grzechów” (KKK 1498).
Kiedy uzyskujemy odpust różańcowy?
Odpust zupełny możemy uzyskać wówczas, gdy modlitwę różańcową odmawiamy:
• w kościele,
• w miejscu publicznych modlitw,
• w rodzinnym gronie,
• w zakonnej wspólnocie,
• w pobożnym stowarzyszeniu.
Gdy modlitwie różańcowej towarzyszą inne okoliczności, Kościół wtedy mówi o udzieleniu odpustu cząstkowego.
Warunki, które należy wypełnić dla uzyskania odpustu zupełnego:
1. Odmówić w całości przynajmniej jedną z czterech części różańca (pięć tajemnic określonej części).
2. Medytacji nad tajemnicami różańcowymi musi towarzyszyć modlitwa ustna.
3. Podczas publicznego odmawiania różańca muszą być – w sposób dla danego miejsca właściwy – zapowiadane poszczególne tajemnice. W przypadku gdy modlitwę różańcową odmawiamy sami, wystarcza, że recytujemy modlitwy i że towarzyszy temu rozważanie stosownych tajemnic. Ważne jest, byśmy nie przerywali modlitwy, nim ją skończymy*
Pozostałe warunki dla uzyskania każdego odpustu zupełnego:
• Być w stanie łaski uświęcającej; a jeśli trzeba, przystąpić do sakramentu pokuty.
• Przyjąć Komunię świętą.
• Wykluczyć wszelkie przywiązanie do grzechu, nawet powszedniego, tzn. tolerowanie u siebie złych przyzwyczajeń lub dobrowolne trwanie w jakimś nałogu.
• Wykonać z pobożnością dzieło obdarzone odpustem.
• Odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego (np. Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo).
Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, a cząstkowy – kilka razy dziennie. Należy wzbudzić intencję uzyskania odpustu. Odpusty możemy uzyskać dla siebie lub za zmarłych. Nie można ich przekazać żyjącym.
za: http://parafia.prabuty.pl/
*„Dla uzyskania odpustów za odmawianie Różańca świętego, kiedyś należało odmawiać przynajmniej jedną trzecią część w całości, bez przerywania. Tylko członkowie wpisani do bractwa mieli przywilej i to jedynie przy odmawianiu obowiązującego w ciągu tygodnia różańca, że mogli oddzielać jeden dziesiątek od drugiego, bez względu na czas między jednym dziesiątkiem a drugim. Jednak św. Pius X zezwolił na to wszystkim wiernym. Dzisiaj więc wszyscy mogą zyskiwać odpusty różańcowe, odmawiając nawet każdy dziesiątek oddzielnie... Dlatego nikt nie może twierdzić, że brak mu czasu na częste, a nawet codzienne odmówienie chociażby jednej cząstki Różańca”. (o. Ludwik Fanfani OP) – za: https://rozaniec.maryjni.pl/
______________________________________________________________________________________________________________
Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej opublikowało testament duchowy zmarłego papieża Benedykta XVI:
Mój testament duchowy
Gdy o tak późnej godzinie mojego życia spoglądam wstecz na dekady, przez które wędrowałem, widzę przede wszystkim, jak wiele mam powodów do wdzięczności. Dziękuję nade wszystko samemu Bogu, dawcy wszystkich dobrych darów, który obdarzył mnie życiem i przeprowadził przez różnorodne zamęty; który zawsze mnie podnosił, gdy zaczynałem się osuwać, który zawsze na nowo dawał mi światło swojego oblicza. Z perspektywy czasu widzę i rozumiem, że nawet ciemne i uciążliwe fragmenty tej drogi służyły mojemu zbawieniu i że właśnie w nich prowadził mnie dobrze.
Dziękuję moim rodzicom, którzy dali mi życie w trudnych czasach i za cenę wielkich wyrzeczeń swoją miłością przygotowali mi wspaniałe gniazdo, które do dziś jaśnieje przez wszystkie moje dni jako jasne światło. Przenikliwa wiara mojego ojca nauczyła nas dzieci wierzyć i stała mocno jako przewodnik pośród wszystkich moich osiągnięć naukowych. Serdeczna pobożność i wielka życzliwość mojej matki pozostają dziedzictwem, za które nie mogę jej wystarczająco podziękować. Moja siostra służyła mi bezinteresownie i pełna życzliwej troski przez dziesiątki lat. Mój brat zawsze torował mi drogę jasnością swoich sądów, mocną stanowczością i pogodą ducha. Bez tego jego stałego poprzedzania mnie i towarzyszenia, nie byłbym w stanie znaleźć właściwej drogi.
Z głębi serca dziękuję Bogu za wielu przyjaciół, mężczyzn i kobiet, których zawsze stawiał u mojego boku; za współpracowników na wszystkich etapach mojej drogi; za nauczycieli i uczniów, których mi dał. Z wdzięcznością powierzam ich wszystkie jego dobroci. I chciałbym podziękować Panu za mój piękny dom u bawarskiego podnóża Alp, w którym mogłem raz po raz oglądać blask samego Stwórcy. Dziękuję mieszkańcom mojej ojczyzny, że pozwolili mi wielokrotnie doświadczać piękna wiary. Modlę się, aby nasz kraj pozostał krajem wiary i proszę was, drodzy rodacy, abyście nie dali się odwieść od waszej wiary. Wreszcie dziękuję Bogu za całe piękno, którego mogłem doświadczyć na różnych etapach mojej drogi, ale szczególnie w Rzymie i we Włoszech, które stały się moim drugim domem.
Wszystkich, których w jakiś sposób skrzywdziłem, proszę o wybaczenie z całego serca.
To, co powiedziałem wcześniej o moich rodakach, mówię teraz do wszystkich, którym została powierzona moja posługa w Kościele: Trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zmylić! Często wydaje się, że nauka – z jednej strony nauki przyrodnicze, z drugiej badania historyczne (zwłaszcza egzegeza Pisma Świętego) – ma do zaoferowania niepodważalne spostrzeżenia, które są sprzeczne z wiarą katolicką. Byłem z daleka świadkiem zmian w naukach przyrodniczych i widziałem, jak rozpływały się pozorne pewniki sprzeczne z wiarą, okazywały się nie nauką, lecz interpretacjami filozoficznymi tylko pozornie należącymi do nauki – tak jak wiara, oczywiście w dialogu z naukami przyrodniczymi, uczyła się lepiej rozumieć granice zakresu swoich twierdzeń, a tym samym swoją rzeczywistą naturę. Od sześćdziesięciu lat towarzyszę drodze teologii, zwłaszcza biblistyki, i widziałem, jak wraz ze zmieniającymi się pokoleniami upadają pozornie niewzruszone tezy, które okazywały się jedynie hipotezami: pokolenie liberałów (Harnack, Jülicher itd.), pokolenie egzystencjalistów (Bultmann itd.), pokolenie marksistów. Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłonił się i na nowo wyłania racjonalność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę Drogą, Prawdą i Życiem – a Kościół, przy wszystkich swoich niedoskonałościach, jest naprawdę Jego Ciałem.
Na koniec pokornie proszę: módlcie się za mnie, aby Pan przyjął mnie do wiecznych mieszkań, mimo wszystkich moich grzechów i braków. Wszystkim powierzonym mi osobom, dzień po dniu płynie moja serdeczna modlitwa.
Benedictus PP XVI
***
Po Mszy św. pogrzebowej trumna z ciałem Benedykta XVI została złożona do grobu w Grotach Watykańskich. Jest to ten sam grób, w którym w latach 1963-2000 spoczywał św. Jan XXIII, a w latach 2005-2011 – św. Jan Paweł II.
______________________________________________________
Różne drogi prowadzą do Boga. Co przyciąga konwertytów do Kościoła?
***
Co sprawia, że innowiercy albo bezwyznaniowcy, jak się określają, wstępują do Kościoła katolickiego? Na to fundamentalne pytanie można znaleźć wiele różnych odpowiedzi, jednak jest coś, co je łączy: konwertyci odnajdują w Kościele prawdę, piękno i dobro, niezależnie od czynów tych, którzy swoim postępowaniem podważają autorytet Chrystusowej Owczarni. Jednak również katolicy zmieniają wyznanie…
Dwa lata temu biskup Gavin Ashenden, były anglikański kapelan Jej Królewskiej Mości Królowej Elżbiety II w wywiadzie udzielonym „National Catholic Register” rok po swoim nawróceniu na katolicyzm wskazywał, że odnalazł spokój, odczuł ulgę i towarzyszy mu nieustająca radość. Wyjaśnił, iż dotychczas musiał stale mierzyć się ze zmianą, a także ciągle oceniać poprzez pryzmat kwestii, czy coś podoba się „świeckim konsumentom anglikanizmu”.
Tymczasem w Kościele katolickim istnieje „cudowna ciągłość” w odniesieniu do zakonów i sakramentów, „w przeciwieństwie do protestanckiej niespójności i wynikającego z niej zamieszania”.
Hierarcha wskazał ponadto, że jest wielu anglikanów, którzy wiedzą, iż dni ich wyznania są policzone, ale obawiają się je porzucić. – Zaczynają podzielać perspektywę, która stała się jasna dla mnie około 20 lat temu: że anglikanizm był 400-letnim ekumenicznym eksperymentem, który ostatecznie nie powiódł się – stwierdził były duchowny protestancki, który 22 grudnia 2019 roku został przyjęty do Kościoła Katolickiego. Od tego czasu pomógł nawrócić się kilkudziesięciu innym osobom.
Tym, co motywowało je do konwersji było „rosnące poczucie, że prześladowania, jakich Kościół doświadcza w naszym pokoleniu w różnych częściach świata, tragicznie staje się coraz bardziej powszechne i dosięgnie znacznej części Kościoła na Zachodzie”.
Ashenden dwa lata temu wskazywał, że chociaż katolicyzm jest dziś równie słaby, co wspólnota anglikańska i równocześnie ulegają one sekularyzacji oraz doświadczają skutków szybkich przemian kulturowych, to jedynie Kościół ma środki, by z tym kryzysem sobie poradzić.
Duchowny przestrzegł, by nie podążać drogą sekularyzmu, nie osłabiać nadprzyrodzonego wymiaru Kościoła, bo gdy „słabnie życie duchowe, modlitwa, zanika wymiar charyzmatyczny i prorocki”, to braki usiłuje się rekompensować działalnością społeczno-polityczną. Tymczasem powinno powrócić się do stricte religijnej posługi, uczyć ludzi modlitwy i pomagać im w budowaniu żywej relacji ze Stwórcą. – W człowieku nadal istnieje silne egzystencjalne pragnienie Boga – podkreślił.
Ashenden przyznał, że bardzo zależy mu na rozwoju autentycznego życia monastycznego i w tym upatruje odrodzenia nadprzyrodzonego wymiaru Kościoła. Zachęca innych, by „nie dali się złapać w pułapkę zwodniczo błędnych obrazów katolicyzmu, a zamiast tego czytali świadectwa tak wielu, dla których powrót do domu, do Matki Kościoła, był chwilą niezapomnianego odmłodzenia i zrozumienia autentycznego chrześcijaństwa”.
Były biskup anglikański został mianowany kapelanem królowej Elżbiety II w 2008 roku. Pełnił tę funkcję przez 9 lat. Zrezygnował po tym, jak w katedrze Szkockiego Kościoła Episkopalnego w Glasgow odczytano fragment Koranu zaprzeczający boskości Jezusa Chrystusa.
Sefardyjski Żyd Gad Elmaleh
Nie tak dawno temu, bo w listopadzie 2022 r. światowe media donosiły o nowym filmie popularnego francuskiego komika Gada Elmaleha, który opowiada o jego konwersji na katolicyzm. Nawrócenie showmana, aktora, reżysera, wywodzącego się z marokańskiej wspólnoty Żydów sefardyjskich, zelektryzowało opinię publiczną.
Jewish Telegraph Agency 8 listopada podkreśliła, że „sukces Gada Elmaleha był powodem do dumy i pociechy dla francuskich Żydów, żyjących w obliczu widma antysemityzmu”. Dodano, że aktor „jednak powiedział podczas wywiadu telewizyjnego promującego jego nowy autobiograficzny film Reste un peu, że przechodzi na katolicyzm”.
Elmaleh był „jednym z najbardziej znanych Żydów we francuskim przemyśle rozrywkowym w ciągu ostatnich dwóch dekad”. Syn marokańskich imigrantów słynął nie tylko „z niezwykle udanych skeczy, w których często odwoływał się do żydowskiej tożsamości” i został nominowany do Cezara, ale także z tego, że niegdyś był związany z Charlotte Casiraghi, córką księżnej Karoliny z Monako, z którą ma syna Rafaela.
Według „El Mondo”, komik po chrzcie zamierza przyjąć imię Jean-Marie, na cześć Matki Chrystusa. To Ona miała przyciągnąć go do Kościoła, gdy miał około sześciu, może siedmiu lat. W wywiadzie udzielonym czołowej francuskiej gazecie „Le Figaro” mówił, że „Maryja Dziewica jest jego najpiękniejszą miłością”.
Berberyjski Żyd z entuzjazmem opowiadał o swoim pierwszym spotkaniu z Matką Chrystusa. – Odkryłem Najświętszą Maryję Pannę przez przypadek, jako dziecko, w Notre Dame de Lourdes w Casablance. Idąc wbrew wskazówkom rodziców, bo ich wiara zabrania [wejścia do kościoła chrześcijańskiego], pchnąłem drzwi świątyni i stanąłem twarzą w twarz z gigantyczną figurą Najświętszej Maryi Panny, która patrzyła mi prosto w oczy. To nie była wizja, tylko zwykły posąg, ale przeraziłem się. Zalewając się łzami ze wzruszenia, ukryłam się w obawie przed złapaniem przez rodzinę, w obawie przed przekleństwami i przesądami. Pozostało to moją tajemnicą przez całe dzieciństwo. Od tego czasu, otrzymawszy cudowny medalik Maryi – jestem przekonany, że od dawna jestem pod opieką Dziewicy – noszę go jako przestrogę.
Elmaleh został kilka lat temu zaproszony do koprodukcji musicalu Bernadette de Lourdes. Postać świętej Bernadetty Soubirous, której Matka Boża ukazała się w 1858 roku, zrobiła na nim ogromne wrażenie. Komentował wówczas: – Jestem tylko komikiem i nawet jeśli jestem wyznania mojżeszowego, staram się zrozumieć wszystkie wierzenia. Wzruszyła mnie historia Bernadetty. Przemówiła do mnie. To nie jest tylko bajka, to współczesne świadectwo o danym Słowie, wierze, prawdzie, które nikogo nie może pozostawić obojętnym, bez względu na wyznanie (…). Odkryłem ludzi, rodziny, które każdego roku poświęcają swój czas i serce chorym. Widziałem, jak pokolenie mojego syna wyciąga rękę do wrażliwych ludzi. Młodzież otwarta na świat, w miejscu pełnym osób w potrzebie. Chcę to podkreślić. W świecie, w którym jesteśmy wycofani, w którym sieci społecznościowe zabierają nam całe dnie, ci młodzi ludzie zaangażowani w kontakt z innymi dają świadectwo uniwersalnych wartości. To wszystko ogromnie mnie dotyka i porusza – zaznaczył.
Żydowskiego komika „zainspirowały” do konwersji także pisma Jeana-Marie Lustigera (1926 – 2007), kardynała i byłego arcybiskupa Paryża, który z judaizmu przeszedł na katolicyzm. Był Żydem aszkenazyjskim. Jego rodzina wyemigrowała z Polski do Francji. Nawrócił się w wieku 14 lat. Wzbudzał jednak kontrowersje, a na jego pogrzebie odmówiono kadisz, żydowską modlitwę za pogrążonych w żałobie.
Inną ważną postacią, o której wspomina, jest kardynał Robert Sarah, były prefekt Kongregacji Kultu Bożego. Oboje spotkali się w sanktuarium Paray-le-Monial, w opactwie Sénanque, gdzie Elmaleh od czasu do czasu odbywa rekolekcje.
Elmaleh już jako nastolatek przeprowadził się z rodziną z Maroka do Kanady, a potem do USA, by wreszcie trafić do Francji. Studiował teologię. Komik dziwi się, że we Francji „zdecydowana większość katolików nie żyje otwarcie swoją wiarą”.
Chociaż Dziewica Maryja „wzięła go pod swoje skrzydła” i towarzyszyła mu cały czas, Elmaleh bynajmniej nie wiódł moralnego życia. – Zwracałem się do Niej stopniowo i zacząłem prosić Ją o pomoc, zwłaszcza przed występami – przyznał. Komik w 2007 roku został wybrany przez widzów kanału telewizyjnego TF1 „najzabawniejszym człowiekiem roku”.
O swojej drodze prowadzącej do nawrócenia opowiedział w filmie, który został przyjęty przez jednych z entuzjazmem, przez innych z dezaprobatą. W produkcji wystąpili rodzice, którzy nie mogli pogodzić się ze zmianą religii syna, chociaż postanowili go „mimo wszystko wspierać” – jak tłumaczył komik w talk show Quelle Epoque stacji France 2.
Niektórzy fani, w tym Żydzi, gratulowali mu odważnej i duchowej podróży, podczas gdy inni go krytykowali. Jeszcze inni są sceptyczni i zastanawiają się, czy to aby nie jest jakiś chwyt marketingowy czy kolejny żart komika.
Jeden z dominikańskich recenzentów produkcji wskazał, że to „chyba jedyny współczesny film, jaki widział, w którym katolicy i sposób, w jaki się modlą, nie są przedstawiani jako śmieszni czy odrażający. To miła zmiana”.
Erik Ross dodał, że reakcja mamy komika, która powiedziała mu: „Skoro zmieniasz Boga, zmień także rodziców” (na co Elmaleh odparł, że wcale nie zmienia Boga Mojżesza i Abrahama, a jedynie głębiej go poznaje w Kościele katolickim), dotyka sedna tego, czego doświadcza wielu Żydów, którzy przyjmują chrześcijaństwo: – Zwykle nie postrzegają swojej religijnej ewolucji jako „zmiany Boga”. Myślą, że odnoszą się do tego samego Boga w nowy sposób. I żałują, że ich rodziny tego nie rozumieją.
Jeszcze w 2014 roku Gad Elmaleh rozśmieszał publiczność w swoim show, z humorem i sympatią „kpiąc” z religii. Śmiejąc się z protestantów mówił, że „bardzo ich szanuje, bo to katolicy, którzy postawili na swoim”. O ateistach wspominał, że jest nimi „zafascynowany”, ponieważ „żeby codziennie w nic nie wierzyć, trzeba mieć wiarę”.
Ojciec dwóch chłopców: Noego i Rafaela – każdy z innego związku (pierwszy z aktorką Anne Brochet) – nie założył szczęśliwej rodziny. Przekonuje jednak, że jego najnowszy film jest kroniką duchowej podróży jako nawróconego Żyda, przygotowującego się do chrztu chrześcijańskiego. Reste un peu, którego premiera miała miejsce 16 listopada 2022 r. we Francji, ma – zgodnie z zamiarem autora – zachęcić widzów do refleksji nad „fundamentalnymi kwestiami wiary, korzeni i dialogu międzyreligijnego”.
Utalentowany artysta, który kiedyś opuścił Maroko w poszukiwaniu sławy i fortuny – w międzyczasie stając się częścią rodziny królewskiej Monako dzięki wspomnianemu związkowi z Charlotte, córką księżnej Karoliny – obstaje przy tym, że to Dziewica Maryja „jest powodem, dla którego kocha katolicyzm”. To jest „teraz jego najpiękniejsza miłość”, prawdziwa „gwiazda filmowa”. I wciąż apeluje, aby katolicy z większą odwagą głosili Dobrą Nowinę. By przestali być „tacy dyskretni” i „nie cenzurowali swojej wiary”. W filmie mocno wybrzmiewa werset z Ewangelii: „I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19, 29). Elmaleh mówi: – Bardzo mi się podoba to zdanie! To jest mądrość. Nadzieja życia wiecznego jest tym, co go ciągnie do katolicyzmu.
Cameron Bertuzzi
W tym samym miesiącu również dużym echem odbiła się decyzja popularnego protestanckiego prezentera YouTube, Camerona Bertuzziego, który ogłosił 17 listopada, że przechodzi na katolicyzm.
Youtuber bierze udział w programie amerykańskiego episkopatu RCIA, który ma mu pomóc w przygotowaniu się do konwersji. Ostatecznie ma być przyjęty do Kościoła katolickiego w Wielkanoc 2023 r.
Tym, co go przekonało, były argumenty przemawiające za papiestwem. Dociekał swojej wiary na gruncie intelektualnym. Tłumaczył, że miał otwarty umysł i ostatecznie powiedział sobie, że „pójdzie za dowodami, dokądkolwiek go doprowadzą, nawet jeśli ten wniosek będzie niewygodny dla niego i dla jego rodziny”.
Protestanccy przyjaciele mieli być „bardzo pewni”, że ostatecznie badanie tej kwestii potwierdzi jego dotychczasową wiarę. Tymczasem autor stwierdził, że „odkrył, iż dowody zdecydowanie sugerują, że papiestwo jest prawdziwe”. W rozmowie z Mattem Fradd, popularnym katolickim gospodarzem kanału YouTube „Pints with Aquinas”, opowiadał o swoim nawróceniu.
Bertuzzi wcześniej gościł na swoim kanale zarówno katolików, jak i niekatolików. Popularnego w kraju biskupa Roberta Barrona z diecezji Winona-Rochester pytał w filmie opublikowanym 25 września 2020 roku, dlaczego powinien zostać katolikiem. Dociekał tego także w rozmowach z katolickimi apologetami: Trentem Hornem i Jimmy Akinem z apostolatu Catholic Answers; z teologiem i profesorem Scottem Hahn; z księdzem Vincentem Lampertem, egzorcystą archidiecezji Indianapolis i innymi.
Justin Kalan 6 grudnia 2022 r. z entuzjazmem komentował, że apolegetyka nie umarła. – Nawrócenie Bertuzziego jest nie tylko okazją do radości, ale także okazją do refleksji nad nieco kontrowersyjnym tematem: rolą apologetyki w ewangelizacji” – wskazywał, dodając, że niektórzy w kręgach katolickich i w ogóle chrześcijańskich „są pesymistami co do roli apologetyki i argumentują, że ma ona niewielką lub żadną rolę w procesie ewangelizacji.
Autor zaznaczył, że tym, co przede wszystkim przyciąga innych do katolicyzmu, jest osobisty przykład życia, a nie argumenty i dywagacje intelektualne. „Ściśle mówiąc” – pisze Kalan na stronie wordonfire.org – „twierdzenie, że jedna osoba nawraca drugą, jest fałszywe. Przeciwnie, każde nawrócenie jest zasadniczo dziełem Ducha Świętego. Ale chociaż wszyscy możemy się zgodzić, że argumenty i dowody same w sobie nie poruszają serc i umysłów naszych bliźnich w kierunku konwersji, nie oznacza to, że nie odgrywają one żadnej roli, a nawet nie odgrywają większej roli w nawróceniu niektórych ludzi. Nawrócenie Camerona Bertuzziego dobrze to ilustruje”.
Bertuzzi, który prowadzi kanał „Capturing christianity”, ma na celu „pokazanie intelektualnej strony wiary chrześcijańskiej”. Zgodnie z mottem C.S. Lewisa, pragnie obronić „zwykłe chrześcijaństwo”, czyli najważniejsze i fundamentalne elementy wiary chrześcijańskiej: istnienia Boga, boskości Pana Jezusa, historyczności Jego Zmartwychwstania itp.
Na jego kanale gościli także ateiści. Debatował m.in. z takimi apologetami ateizmu, jak Alex O’Connor czy Stephen Woodford.
Bertuzzi był ewangelikiem zanim nawrócił się na katolicyzm. Kwestionował m.in. realną obecność Pana Jezusa w Eucharystii, nie wierzył w istnienie piekła. Debaty i rozmowy z przedstawicielami różnych wyznań, niewierzącymi i przyjaciółmi miały mu pomóc w procesie rozeznania i uświadomienia sobie, że tak naprawdę to papiestwo jest głównym tematem jego dociekań.
Nawrócenie popularnego youtubera miało być „niezwykłe, ponieważ było tak publiczne” i dokonywało się w trakcie prowadzonych przez niego rozmów. Obrazuje ono sposób myślenia, wyzwań i doświadczeń Bertuzziego w całym procesie konwersji. Młody człowiek poszukiwał prawdy i odnalazł ją w katolicyzmie, skupiając się na jednej z najbardziej charakterystycznych cech Kościoła: roli papiestwa.
Ponoć miał go przekonać biblijny argument o proroctwie Eliakima o przekazaniu kluczy domu Dawidowego, które łączy z obietnicą przekazania kluczy przez Pana Jezusa świętemu Piotrowi. Bertuzzi te i inne dowody „za” i „przeciw” katolickiej doktrynie papiestwa osadził w analizie bayesowskiej (metoda wnioskowania statystycznego). Z podstawionych dowodów i analizy prawdopodobieństwa wyszło mu, że nauka o papiestwie jest prawdziwa i zdecydował się wstąpić do Kościoła.
Był jeszcze jeden element, który go niejako przywiódł do prawdziwej wiatry: jako fotografa pociągało go piękno liturgii, architektury i innych aspektów Kościoła katolickiego. Urzekła go grekokatolicka liturgia. Spodobało mu się pięknie wydawane czasopismo „Word on Fire” poświęcone ewangelizacji i kulturze w USA. To było coś, co przyciągało go do wiary wraz z jej prawdą.
Nawrócenie Bertuzziego niekiedy porównuje się do konwersji Johna Henry Newmana, protestanckiego duchownego, który został świętym katolickim, a który miał fides i wykorzystał ratio, aby dotrzeć do Kościoła katolickiego, w którym są sakramenty i sukcesja apostolska.
Około 30 procent ludzi w ciągu całego swojego życia zmienia wiarę
„The Oxford Handbook of Religious Conversion” wskazuje, że około 30 proc. osób w ciągu całego swojego życia zmienia religię i dotyczy to konwertytów nie tylko na katolicyzm, ale także z katolicyzmu na protestanckie wyznania, islam itp. Co jednak charakterystyczne, badanie Pew Research Center z 2009 r. sugeruje, że ludzie, którzy zmieniają przynależność religijną, znacznie rzadziej podają argumenty intelektualne, które ich przekonały do zmiany. Jednak to „działa” w przypadku nielicznej grupy osób. Sceptyków mają pociągać pozytywne skojarzenia z wyznawcami danej religii, potrzeba doświadczeń duchowych. „Pcha” ich „pociąg emocjonalny”.
Niewątpliwie kwestia nawrócenia religijnego od dawna odgrywała ważną rolę w przemianach ludzi, społeczeństw i kultur na całym świecie. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach wzrosło zainteresowanie konwersją religijną, ze względu na kontrowersje dotyczące zmieniającej się etyki i wynikające z tego konsekwencje społeczne, kulturowe oraz polityczne.
Pew Research Center w badaniu z 2009 r. „Faith in Flux”, podawało, że Amerykanie – w porównaniu z innymi nacjami – częściej zmieniają swoją wiarę. Uczyniła tak około połowa dorosłych przynajmniej raz w życiu. Większość ma porzucać wiarę z dzieciństwa jeszcze przed ukończeniem 24. roku życia. Niektórzy porzucają swoje wyznanie więcej niż raz. Z roku na rok rośnie liczba osób, które nie czują się zrzeszone z żadną religią.
Dwie trzecie byłych katolików i połowa byłych protestantów twierdzi, że pozostawili za sobą wiarę z dzieciństwa, ponieważ przestali wierzyć w jej nauki, a około czterech na dziesięciu twierdzi, że nie przynależą do żadnej wspólnoty, ponieważ nie wierzą w Boga lub nauki większości religii. Wiele osób, które tłumaczy, że zrobiło to częściowo dlatego, iż uważają ludzi religijnych za hipokrytów lub osądzających, zanadto skupiających się na zasadach lub dlatego, że przywódcy religijni są zbyt skupieni na władzy i pieniądzach. Znacznie mniej osób twierdzi, iż przestało wierzyć, ponieważ współczesna nauka dowodzi, że religia to tylko przesąd.
Katolicyzm poniósł największą stratę w procesie opisywanych przemian. Jednak mniej niż trzech na dziesięciu byłych członków Kościoła twierdzi, że skandal związany z wykorzystywaniem seksualnym przez duchownych miał wpływ na ich decyzję o opuszczeniu katolicyzmu.
Wielu protestantów zmienia dotychczasową denominację po części dlatego, że przenieśli się do nowej społeczności lub poślubili kogoś innego wyznania. Więcej niż jeden na czterech dorosłych Amerykanów (28 proc.) traci wiarę z dzieciństwa m.in. z powodu słabych praktyk religijnych i ta fundamentalna zmiana dokonuje się zwykle przed 24. rokiem życia. Konwersja zwykle następuje przed ukończeniem 36. roku życia i niewiele osób zgłasza zmianę wyznania po ukończeniu 50. roku życia.
Na przykład najczęstszym powodem opuszczenia katolicyzmu przez byłych wiernych, którzy przeszli na protestantyzm, jest niezaspokojenie ich potrzeb duchowych (71 proc.).
W Kościele konwertyci szukają prawdy i głębokiej duchowości. Nawet niezrzeszeni sugerują, że religia jest dla nich ważna i nie wykluczają, że pewnego dnia zwiążą się z jakimś wyznaniem.
Jak ewangelizować?
O tym, co robić i jak ewangelizować debatują biskupi na całym świecie. W 2016 roku, gdy głośno zrobiło się w związku z nadużyciami seksualnymi duchownych w Kościele amerykańskim, hierarchowie w Baltimore zastanawiali się, jak ewangelizować osoby niezwiązane z żadną duchową wspólnotą.
Biskup Robert Barron, szef Komisji Ewangelizacji i Katechezy USCCB sugerował, że postępuje proces „masowego wyniszczenia narodu, zwłaszcza młodych” i wezwał innych biskupów, „aby przyjrzeli się temu, kim są niezrzeszeni, dlaczego odchodzą i jak ich odzyskać”.
Hierarcha przywołał statystyki, z których wynikało, że na każdą osobę przystępującą dzisiaj do Kościoła przypada 6,45 odchodzących. Prawie ośmiu na dziesięciu opuszcza Kościół w wieku 23 lat, a mediana wieku, w którym można dokonać apostazji, wynosi zaledwie 13 lat.
Dokąd idą? Około jednej czwartej staje się ewangelikami, a kolejne 25 procent przyłącza się do innej religii lub wyznania chrześcijańskiego, połowa to po prostu ateiści, agnostycy lub bez żadnej przynależności religijnej.
Hierarcha zauważył, że większość ma raczej ambiwalentny, a nie wrogi stosunek do religii. Duchowny wysnuł wnioski, że młodzi odchodzą, ponieważ uważają, że religia kłóci się z nauką. Podał przykład kanadyjskiego psychologa, Jordana Petersona, który poprzez dyskusje na temat „Biblii” poniekąd ewangelizuje młodych. Jednak samo wspomnienie profesora psychologii zirytowało innych duchownych. Bp Barron zaznaczył, że „przyjrzał się temu zjawisku” i stwierdził, że „być może nie doceniamy tego, do czego zdolni są nasi młodzi ludzie. Może możemy również zająć się tymi problemami na wysokim poziomie” – sugerował.
Biskup Christopher Coyne, chociaż zgodził się z oceną, że głównym powodem opuszczania Kościoła przez młodych ludzi jest brak wiary, to jednak zakwestionował hipotezę jakoby istniały wyraźne intelektualne powody, dla których nastolatkowie w wieku zaledwie 13 lat opuszczają Kościół.
Hierarcha apelował, by brać pod uwagę tendencje, które pokazują, że milenialsi nie dołączają do parafii ani klubów towarzyskich w niemal takim samym tempie, jak kiedyś poprzednie pokolenia, a zatem może być trudniej do nich dotrzeć w ramach tradycyjnych granic życia parafialnego.
Duchowny ostrzegł przed przywiązywaniem zbyt dużej wagi do ewangelizacji młodych, ponieważ oprócz młodych ludzi, którzy są zaangażowani w intelektualne debaty na temat religii na forach internetowych na temat ateizmu lub dyskusji Jordana Petersona na temat „Biblii”, jest wielu innych milenialsów bez wyższego wykształcenia, którzy nie biorą udziału w żadnej z tych aktywności.
Podał przykład stanu Vermont, gdzie istnieje jeden z najwyższych wskaźników absolwentów szkół średnich, którzy jednak nie decydują się pójść na studia, lecz szukają pracy w małych firmach, wojsku lub innych zawodach.
Co więc działa na rzecz ewangelizacji w jego diecezji? W przekonaniu hierarchy, najważniejszy jest przykład wiary dany dzieciom przez rodziców. Uważa, że ogromną rolę odgrywają inni dorośli, którzy poprzez stowarzyszenia świeckie nawiązują kontakty z dorosłymi niezwiązanymi z żadną wiarą. Świeccy katolicy w Burlington zaczęli tworzyć stowarzyszenia biznesowe i medyczne podobne do gildii sprzed wieków i w trakcie tego procesu byli w stanie budować przyjacielskie relacje, wspierać się nawzajem.
– To Duch Święty, to niesamowite. Część ewangelizacji jest naprawdę podejmowana przez świeckich mężczyzn i świeckie kobiety, którzy rozumieją, że ewangelizacja jest relacyjna – sugerował. – Spotykają się, modlą, wspierają się nawzajem, a także rozmawiają o zmaganiach katolików w zawodzie lekarza lub katolików w środowisku biznesowym – dodał. Na przykład miejscowy medyk założył grupę katolickiego stowarzyszenia lekarskiego. Na spotkanie do jego domu przybyło około 40 osób zainteresowanych nawiązaniem i pogłębieniem relacji – zaznaczył Coyne.
Biskup Barron chwalił ewangelizację za pośrednictwem mediów społecznościowych np. poprzez Word on Fire Ministries, FOCUS, St. Paul Street Evangelization. Docenił to, co robią Scott Hahn i Peter Kreefta. Dodał, że poza argumentami intelektualnymi jest „droga piękna” i „droga sprawiedliwości”.
Pan Bóg trafia do ludzi w różny sposób
Kwestia nawrócenia nie jest sprawą oczywistą, socjologiczną, kulturową, ale kwestią łaski. Pan Bóg trafia do ludzi w różny sposób. O wielu nawróceniach nie mamy pojęcia, ponieważ dokonują się głęboko w duszy człowieka i nie każdy chce o tym opowiadać. Marcus Freeman, nowy główny trener futbolistów The Fighting Irish na prestiżowym katolickim Uniwersytecie Notre Dame chciał utrzymać w tajemnicy, że się nawrócił i we wrześniu 2022 r. został przyjęty do Kościoła katolickiego, w którym od zawsze jest jego żona i sześcioro ich ochrzczonych dzieci. O konwersji zaczęły donosić media po tym, jak w biuletynie parafii pod wezwaniem św. Piusa X w Granger (Indiana) opublikowano ogłoszenie witające Freemana w Kościele.
Inni, na przykład hollywoodzki aktor Shia LaBeouf, znany z ról w takich filmach jak „Transformers” i „Furia”, chętnie dzielili się opowieściami o tym, co doprowadziło go do konwersji. LeBeouf pozostawał pod ogromnym wrażeniem osobowości świętego Ojca Pio. Aktor odtwarzał na ekranie postać słynnego franciszkańskiego stygmatyka z Pietrelciny, który w sposób szczególny dbał o dusze zmarłych w czyśćcu. Zakonnik wszystkie cierpienia i udręki przyjmował i składał w ofierze Bogu za grzeszników i dusze cierpiące w czyśćcu. Rola Ojca Pio na ekranie doprowadziła aktora do nowo odkrytej miłości do wiary katolickiej. Zapoznał się m.in. z dziełami św. Augustyna. Zachwycił się pięknem i głębią tradycyjnej liturgii. Chętnie odmawia Różaniec. Wreszcie znalazł ulgę i spokój.
Co ciekawe, studenci i studentki konwertyci na katolicyzm uniwersytetu Harvarda, można by powiedzieć siedliska bezbożników, mimo intelektualnego zaangażowania cenili sobie wpływ adoracji Najświętszego Sakramentu czy pozornie przypadkowe spotkania z księdzem na ulicy. To były impulsy, które doprowadziły ich do głębszych pytań o prawdę i wiarę. Niektórych skłoniło to do powrotu do wiary wyniesionej z domu rodzinnego,
Ksiądz Donald Calloway, również konwertyta, wspominał niedawno, że kiedyś był ateistą, straszliwie zepsutym człowiekiem, rozrabiaką uzależnionym od narkotyków, który porzucił szkołę średnią. Syn wojskowego po przeniesieniu do Japonii szybko nawiązał kontakt z miejscową mafią zwaną yakuza. – Byłem małym kaukaskim chłopcem, który z plecakiem pełnych narkotyków i pieniędzy biegał do różnych kasyn na wyspie Honsiu, głównej wyspie Japonii – wspominał w filmie opowiadającym o jego nawróceniu.
W pewnym momencie chłopak był poszukiwany przez rząd japoński i rząd Stanów Zjednoczonych, w tym przez amerykańskich wojskowych. W końcu zakuto go w kajdany i umieszczono w ośrodku odwykowym, ale zaraz po zwolnieniu nastąpił u niego nawrót choroby. Jak wspomina, „stale był na haju”, ale zdarzało mu się od czasu do czasu zastanawiać nad sensem życia, tyle że nie w kontekście religijnym.
Pewnej nocy, jako prawie 21-letni mężczyzna, będąc w rodzinnym domu, bez rozpraszającej muzyki, odgłosów imprezy, szybko popadł w pesymizm, a potem dopadł go atak paniki i chciał popełnić samobójstwo. Chcąc wyrwać się z tego stanu naprędce złapał przypadkową książkę z półki rodziców. Opowiadała ona o objawieniach maryjnych.
Przyznał, że matka była gorliwą katoliczką, ale on nie miał pojęcia, kim jest Najświętsza Maryja Panna. Zaczął czytać „o pięknej kobiecie imieniem Maria, która była matką Jezusa, i że była tak piękna, że doprowadzała małe dzieci do płaczu i upadania na kolana z powodu jej kobiecości i urody. To mnie fascynowało” – przyznał. – Myślę, że Bóg użył piękna Maryi Dziewicy, aby mnie zdobyć i była to genialna metoda, ponieważ zadziałała. Przeczytałem całą książkę w jedną noc i to zapoczątkowało moje radykalne zakochanie się w Jezusie Chrystusie – komentował.
Następnego ranka ledwo był w stanie opowiedzieć mamie o swoim doświadczeniu. Ta w pośpiechu zaczęła szukać księdza. Zadzwoniła do kilku, prosząc, by jak najszybciej spotkali się z jej synem. Duchowni albo jeszcze spali, albo nie byli gotowi na poranne wyjście.
Nawrócony komentował, że „księża nie pojmowali powagi sytuacji – konieczności spotkania o 6:30 rano, bez wcześniejszego uprzedzenia”. – W ich mniemaniu, co mogło być tak ważne, że nie mogło poczekać kilku godzin? – pytał retorycznie.
W końcu olśniło go i zapytał mamę, czy czasami przed ich oknem nie znajduje się to miejsce, gdzie ludzie chodzą się modlić. – Rozumiejąc, o czym mówię, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała: „Tak, Donnie. Biegnij!”.
Niedługo potem udało mu się spotkać z księdzem, który zaprosił go, aby przyszedł i zobaczył, jak odprawia Mszę. Po Mszy ksiądz dał mu obraz przedstawiający Pana Jezusa. Potem wydarzenia już się same potoczyły…
Wnuk Johna Wayne’a, hollywoodzkiej legendy, symbolu męskości i amerykańskich wartości, ks. Matthew Muñoz także wspominał i wyrażał dumę z nawrócenia dziadka, zaznaczając, że jego babcia, Josephine Wayne Saenz miała wspaniały wpływ na życie Wayne’a i „wprowadziła go w świat katolicki”.
Dziadkowie Muñoza pobrali się w 1933 roku i mieli czworo dzieci, z których najmłodsza córka – Melinda – jest jego matką. Para rozwiodła się w 1945 roku. Josephine wyszła ponownie za mąż dopiero po śmierci Johna Wayne’a. Nigdy nie przestała modlić się o nawrócenie męża i ta modlitwa została wysłuchana w 1978 roku.
Dlaczego tak wielu anglikanów zwraca się w kierunku Rzymu?
Anglikańscy duchowni zastanawiają się, co jest takiego w Kościele, że tylu anglikanów – w porównaniu z mniejszą ilością luteran, metodystów i prezbiterian – zwraca się w kierunku Rzymu?
Sugeruje się, że wyraźna zmiana w zakresie konwersji zaczyna się od Johna Henry’ego Newmana, od czasu jego przemiany w 1845 r. Od tego momentu nastąpił stały i nieproporcjonalny napływ anglikanów do Kościoła katolickiego, a w ostatnich latach proces ten nawet miał przyspieszyć. Dlaczego?
Bo w Kościele katolickim anglikanie odnajdują prawdę i niezmienność zasad, niezależnie od tego, czy się one komuś podobają, czy nie. Nauki te są ugruntowane w samym objawieniu Jezusa Chrystusa i są przekazywane przez Pismo Święte oraz Tradycję apostolską, a w wierności Jezusowi Chrystusowi są podtrzymywane przez Magisterium Kościoła. Tu są sakramenty święte, a wśród nich Eucharystia, w której Jezus jest prawdziwie i substancjalnie obecny; małżeństwo, które jest związkiem jednego mężczyzny i jednej kobiety, święcenia kapłańskie, które mogą być udzielane jedynie mężczyznom. To tu mówi się o czynach wewnętrznie złych, a zatem zawsze złych, jak: eutanazja, aborcja, bluźnierstwa, sodomia itp. To są czyny, które nigdy nie mogą być aprobowane przez wierzących w Trójcę świętą, Dziewictwo Maryi, Jej Wniebowzięcie i Niepokalane Poczęcie. To w Kościele katolickim, gdzie jesteśmy pouczani i zachęcani do budowy osobistej relacji z Bogiem, możemy doświadczyć wolności, którą może dać tylko prawda.
Jak naucza Katechizm Kościoła katolickiego: „Wolność jest zakorzenioną w rozumie i woli możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Dzięki wolnej woli każdy decyduje o sobie. Wolność jest w człowieku siłą wzrastania i dojrzewania w prawdzie i dobru; osiąga ona swoją doskonałość, gdy jest ukierunkowana na Boga, który jest naszym szczęściem” (1731).
Niezależnie od tego, w jaki sposób Pan Bóg próbuje się „dobijać” do serc swoich dzieci – a przecież zależy Mu na zbawieniu wszystkich ludzi – jedno jest pewne: zarówno ci, którzy są już w Kościele, można rzec, są nominalnymi katolikami, jak i ci którzy dopiero do niego wstąpili, muszą stale pracować nad formowaniem swojego sumienia. Po to, by w gąszczu pułapek czyhających na każdego z nas nie zagubić się i by nie być antyświadectwem wiary. Przed nami długa droga do… życia wiecznego i wiemy, że nie będzie ona łatwa, lecz „jarzmo Jego jest słodkie”, a „brzemię lekkie”.
Agnieszka Stelmach/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ja ateista, on papież – włoski matematyk o dialogu z Benedyktem XVI
***
Włoski matematyk prof. Piergiorgio Odifreddi poznał papieża Ratzingera, a potem często go odwiedzał po jego rezygnacji. Z nim też opublikował dwie książki o wierze i nauce i z dwóch przeciwstawnych pozycji zrodził się dialog na temat religii i kultury „Był to człowiek niezwykle kochany, był bardzo delikatny, łagodny, spokojny, z wyrafinowanym poczuciem ironii” – mówi Odifreddi w wywiadzie opublikowanym na portalu Vatican News.
Zarówno wierzący, jak i niewierzący potrzebują siebie nawzajem: „agnostyk nie może zadowolić się tym, że nie wie, czy Bóg istnieje, czy nie, ale musi szukać i odczuwać wielkie dziedzictwo wiary; katolik nie może zadowolić się tym, że ma wiarę, ale musi szukać Boga jeszcze bardziej i w dialogu z innymi uczyć się Boga na nowo w głębszy sposób”. Słowa Benedykta XVI wypowiedziane do dziennikarzy 26 września 2009 r. podczas lotu do Czech wyraźnie świadczą o wartości, jaką papież senior zawsze przykładał do dialogu ze światem niewierzących.
To właśnie z tej inspiracji zrodziła się w 2011 roku inicjatywa „Dziedzińca Pogan”, aby sprzyjać spotkaniom i dialogowi między wierzącymi i niewierzącymi oraz nawiązywaniu osobistych relacji z intelektualistami spoza chrześcijaństwa i świata religijnego. Wśród nich jest matematyk Piergiorgio Odifreddi, były profesor logiki na Uniwersytecie w Turynie i eseista, który wydał z Benedyktem XVI dwie książki: „Drogi papieżu teologu, drogi matematyku ateisto. Dialog między wiarą a rozumem” (2013) oraz „Na drodze w poszukiwaniu Prawdy. Listy i rozmowy z Benedyktem XVI” w 2022 r.
Vatican News: Panie Profesorze, jak doszło do Pana przyjaźni z Benedyktem XVI?
Prof. Piergiorgio Odifreddi: Powstała ona nieco przypadkowo. Jak powszechnie wiadomo, jestem osobą niewierzącą i jakieś piętnaście lat temu, w 2007 roku, napisałem książkę o chrześcijaństwie, być może przeciwko chrześcijaństwu, która nosiła tytuł „Dlaczego nie możemy być chrześcijanami”. Ta książka wywołała trochę skandalu, ponieważ jej ton nie był całkiem odpowiedni dla dialogu. Wydawnictwo Mondadori chciało to w pewnym sensie nadrobić i zaproponowało mi dialog z osobą wierzącą, aby mówić o tych sprawach, ale w sposób mniej „przyszpilający”, jak powie mi później kardynał Gianfranco Ravasi. W rzeczywistości, po zajęciu takiego stanowiska, trudno było rozmawiać z wierzącymi i dlatego napisałem fikcyjny dialog, komentując „Wprowadzenie w chrześcijaństwo” Ratzingera, bardzo ciekawą książkę, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Napisałem tę książkę z pewną literacką przekorą. Komentowałem książkę tak, jakby to był dialog, a on mówił przez swój tekst – co Ratzinger zawsze robił, czyli mówił zarówno przez swoje pisma, jak i przez rozmowę. Był rok 2011, kiedy ukazała się ta książka, zatytułowana „Drogi papieżu piszę do ciebie”.
W 2013 roku, po jego rezygnacji, spotkałem w kurii biskupa, który był przyjacielem księdza Georga Gänsweina i zapytałem go, czy moglibyśmy doręczyć książkę papieżowi, który teraz być może miał więcej wolnego czasu. Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie wysłania jej do niego, ponieważ panujący papież ma więcej do roboty niż słuchanie komentarzy ateisty. Rzeczywiście otrzymał ją, przeczytał i odpowiedział długim, kilkunastostronicowym listem. Wówczas zapytałem, czy możliwe byłoby opublikowanie listu jako dodatku do nowego wydania książki i powiedziano mi, że książka faktycznie musi być podpisana dwiema rękami, dwoma nazwiskami. To była nasza pierwsza książka, w 2013 roku.
W tym momencie dość naturalna była prośba o przyniesienie mu książki i możliwość jednorazowego pójścia na rozmowę, ale myślałem, że to będzie ostatni raz. W rzeczywistości wtedy istniała już miedzy nami „iskra”, powiedzmy, poza polemiką na temat religii czy dyskusją na tematy teoretyczne, być może również dlatego, że nasze środowiska były w pewnym sensie podobne: obaj byliśmy profesorami uniwersyteckimi, obaj byliśmy seminarzystami. To on napisał do mnie pierwszy list po tym spotkaniu, dając mi kilka wskazówek na temat Pseudo-Dionizego, o którym rozmawialiśmy. W tym momencie zaczęła się korespondencja i przed pandemią Covida odwiedzałem go praktycznie co roku. Potem było już trudno.
Vatican News: Jak wyglądała konfrontacja ateisty z papieżem?
– To było bardzo ciekawe. Przede wszystkim konfrontacja była bardzo łatwa. Wielokrotnie już mówiono, że niezależnie od tego, co można by sądzić o jego stanowisku teologicznym, filozoficznym, a nawet politycznym i religijnym, był człowiekiem niezwykle kochanym, był bardzo delikatny, życzliwy, spokojny, z wyrafinowanym poczuciem ironii. Rozmowa z taką osobą była zatem bardzo przyjemna. Oczywiście był wielkim miłośnikiem książek. Miałem kiedyś okazję zobaczyć jego bibliotekę, która była nieskończona, którą miał w klasztorze Mater Ecclesiae.
W rozmowach często polecał mi do przeczytania książki, nie tylko o tematyce religijnej. Na początku wymiana dotyczyła głównie tematów religijnych – to było oczywiste – ale później rozmawialiśmy np. o egiptologii. To on polecił mi, paradoksalnie, książkę Iana Assmana, egiptologa, który dowodził, że przemoc jest nieodłącznym elementem monoteizmu. Sama idea powiedzenia „mam tylko jednego Boga” kazała myśleć, że „wasi” bogowie są źli, „fałszywi i kłamcy”, jak mawiano, i że dlatego niesie to ze sobą przemoc. To osobliwe, że papież zaleca lekturę takiej książki temu, kto już w pewnym sensie tak myśli. Oznacza to, że miał szerokie spektrum lektur. Oczywiście nie zgadzał się z tą tezą, ale dzięki temu dyskurs był ciekawy. Czyli wtedy, gdy ktoś się nie zgadza, ale mimo to zabiera głos, dyskutuje i stara się wnieść własne pomysły, własne opinie.
Vatican News: Jakie przesłanie płynie z waszej korespondencji i intelektualnej przyjaźni o dialogu między światem wierzących i światem niewierzących?
– Chodzi właśnie o to: że można to zrobić, mimo że stoi się na zupełnie przeciwstawnych pozycjach. Trudno sobie wyobrazić dwa stanowiska bardziej od siebie odległe niż papież, który jest nie tylko wierzącym, ale głową Kościoła liczącego miliard i setki milionów wiernych, a po drugiej stronie ateista. Dwa zupełnie przeciwne stanowiska, które jednak nie przeszkadzają najpierw w konfrontacji na temat treści własnych poglądów, a więc w naszym przypadku na temat religii i ateizmu, a potem nie przeszkadzają w osobistym dogadaniu się. Nie mówię, że to jest nauka, nie mogę się do niego porównywać, był papieżem i teologiem, ale można się dogadać, nawet jeśli nie myśli się w ten sam sposób, zamiast prowadzić wojny czy policzkować się nawzajem.
Vatican News: Papież Benedykt w swoich przemówieniach często poruszał się pomiędzy wiarą a nauką. Był w jednym z nich bardzo ciekawy fragment, w którym rozwodził się nad matematyką jako wynalazkiem człowieka, ale odpowiadającym stworzeniu…
– Przemawiając do młodych ludzi wytoczył ten argument, że istnieje jakaś z góry ustalona harmonia w sposób Leibnizowski między obiektywnymi rzeczami natury a rzeczami subiektywnymi, takimi jak kultura i matematyka, a więc z myślą, że jeśli istnieje ta z góry ustalona harmonia, to jest ktoś, kto ją stworzył i jest to Bóg. Wtedy, chyba w 2007 lub 2008 roku, a więc na długo przed rozpoczęciem naszej wymiany zdań, próbowałem zaprosić go na festiwal matematyczny, który przez trzy lata organizowaliśmy w audytorium w Rzymie. To był trochę szalony pomysł, zaprosić papieża na festiwal matematyki, ale nie był nie na miejscu właśnie z tego powodu. Oczywiście nie wyobrażałem sobie, że przyjdzie na debatę publiczną, to nie była jego rola, ale może na audiencję, ponieważ było z nami kilku noblistów, ale nie było to możliwe. Zapytałem księdza Federico Lombardiego, który oprócz tego, że był rzecznikiem zarówno Ratzingera, jak i Bergoglio, jest również absolwentem matematyki. Mało tego, ma dyplom z matematyki w Turynie z logiki matematycznej z tego samego uniwersytetu, który ja skończyłem, mniej więcej w tych samych latach, i wtedy spróbowaliśmy.
Kiedy napisałem „Drogi papieżu piszę do Ciebie”, poświęciłem rozdział właśnie temu tematowi, czyli temu, jak matematyka może być uznana za naukę najbliższą religii – nie tylko przez Ratzingera. Robiąc skok o tysiąclecia i cywilizację – Pitagoras myślał podobnie. Mistyków matematyków było wielu. Nawet z punktu widzenia wierzących czytałem kiedyś w „Avvenire”, że 15% matematyków jest wierzących, ale tylko 4% biologów. Sugeruje to, że matematyka może być bardziej otwartymi drzwiami do religii lub pewnego typu myślenia niż inne nauki. Ratzinger zawsze był na to bardzo wrażliwy. Rzeczywiście, przyniosłem mu kilka moich książek o matematyce. Rozmawialiśmy o św. Augustynie, który w „Państwie Bożym” używa wielu metafor matematycznych. Dużo z nim rozmawiałem o Gödlu, największym logiku XX wieku, który zaprezentował matematyczną interpretację ontologicznego dowodu św. Anzelma na istnienie Boga. Wracaliśmy do tego kilka razy. W rzeczywistości powiedział mi żartobliwie: „Zostaniesz wielkim teologiem!”. Więc część naszej relacji była oparta właśnie na teologii i matematyce.
e-Kai
______________________________________________________________________________________________________________
Nawrócony główny rabin Rzymu:
Jezus to Mesjasz!!!
***
Konwersja na katolicyzm rabina Izraela Zollera, do dziś jest zadrą w oku wielu Żydów, którzy nigdy nie zaakceptowali postępowania neofity z Rzymu, zarzucając mu oportunizm, wynikający z braku porozumienia z lokalną gminą. Poszukiwania byłego rabina Triestu i Rzymu były znacznie głębsze, niż powierzchowne tłumaczenia urażonych ortodoksów.
Żyd z Polski
Eugenio Zolli, dawniej Izrael Zoller, urodził się w polskich Brodach, niedaleko Lwowa, pod zaborem austriackim. Był najmłodszym synem z pięciorga rodzeństwa, matka wywodziła się z znanej rodziny rabinackiej i bardzo pragnęła, aby przynajmniej jedno z jej dzieci kontynuowało tradycje ojców.
Był wszechstronnie wykształconym, wybitnym biblistą. Studiował biblistykę w szkole rabinackiej, a także filozofię i psychologię na uniwersytetach we Lwowie, Wiedniu i we Florencji. Był rabinem Triestu, wykładał literaturę hebrajską w Padwie, a następnie został naczelnym rabinem Rzymu. Dlatego jego nawrócenie wywołało prawdziwy szok wśród społeczności żydowskiej na całym świecie.
„Papież Pius XII – papież Hitlera był bardzo dumny, ze chrztu rabina Rzymu” – szydzi rabin Tovia Singer, porównując go do króla Manassesa, który oddawał się kultowi Baala, zarzucając mu oportunizm i niewierność Prawu. Szczerze powiedziawszy tego typu ignorancja historyczna jest po prostu żenująca.
Poszukiwania Zolli’ego były dużo bardziej skomplikowane, niż chciałby to widzieć rabin Singer. Już jako nastolatek Izrael zadawał trudne pytania: „Co robił Bóg, zanim stworzył świat? Dlaczego go uczynił?”. Ale naprawdę nurtował go krucyfiks, który widział u swojego przyjaciela Stanisława. Kim jest ten człowiek? Czy był zły? Dlaczego tak bronił prawdy, kosztem swojego życia?
Ogromne wrażenie zrobiło na nim nowotestamentowe Kazanie na Górze. Postulaty, aby kochać swoich wrogów, przebaczać i błogosławić im, były czymś rewolucyjnym dla niego i pozostawiły w jego sercu trwały znak. Nowy Testament zaczął mu się wydawać logiczną kontynuacją Starego. Coraz wyraźniej zauważał, jak proroctwa Starego Testamentu realizują się na kartach Świętej Ewangelii.
Doświadczenie wiary
Zolli na własnej skórze doświadczył, gdy w czasie II wojny światowej, katoliccy duchowni, narażając własne życie ratowali Żydów. Według oficjalnych danych społeczności żydowskich, bezpośrednie interwencje Papieża Piusa XII, sprzeciwiające się rasowej polityce III Rzeszy, uratowały co najmniej 850 tys. Żydów. Papież rozluźnił regułę w klasztorach klauzurowych, aby tam ukrywać prześladowanych. Siostry zakonne same spały w piwnicach, odstępując swoje łóżka i cele potrzebującym.
W 1943 r. gmina żydowska znalazła się w podbramkowej sytuacji. Dowódca SS półkownik Kapler zażądał od rabinów50 kgzłota w zamian za odstąpienie od deportacji mężczyzn. Przed upływem ultimatum społeczność zebrała tylko35 kg. Rabin Zoller w akcie desperacji zwrócił się do samego papieża. Jednak już wcześniej katolickie wspólnoty zebrały na ten cel brakujące15 kg. Hitlerowcy nie dotrzymali słowa i aresztowali następnej nocy 2 tys. mężczyzn.
Zolli widział jak chrześcijanie, przepełnieni Duchem Jezusa Chrystusa, wypełniają Kazanie na Górze, jak oddają swoje życie za braci. Żydów ukrywały zwykłe katolickie rodziny, chroniły ich mury Watykanu, czy prywatnej papieskiej rezydencji w Pastel Gandolfo. Rabin był więc wdzięczny chrześcijanom za okazaną pomoc, osobiście wyraził podziękowania papieżowi.
Pinchas Lapide były konsul Izraela we Włoszech powiedział po wyzwoleniu Rzymu, że „Kościół katolicki ocalił więcej żydowskich istnień podczas II wojny światowej, niż inne kościoły, instytucje religijne i organizacje powołane do tego celu, razem wzięte”.
Zbytnia miłość rabina do Kościoła Katolickiego, nie przysparzała mu zwolenników w gminie, którzy coraz głośniej domagali się ustąpienia Zollera z funkcji wielkiego rabina Rzymu. To miało się wkrótce zmienić.
Powołanie Izraela
Podczas święta Wielkiego Przebaczenia w 1944 r. Izrael Zoller doświadcza mistycznej wizji Chrystusa Pana w synagodze, który mówi do niego: „Jesteś tu po raz ostatni. Odtąd pójdziesz za mną”. Po powrocie do domu jego żona Emma mówi, że widziała, gdy stał przed arką i torą, jakby Jezus Chrystus, odziany w biel położył dłoń na jego głowie i pobłogosławił mu”. Oboje wezmą chrzest w lutym 1945 r. , a ich córka, której ukazał się Chrystus we śnie, niespełna rok później.
Zolli przeżywa najgłębsze doświadczenie swojego życia. Otrzymuje światło, znajduje odpowiedź, której szukał przez całe swoje życie. Czy ten człowiek, niesłusznie zabity na drzewie Krzyża, jest zapowiadanym przez proroka Izajasza cierpiącym Sługą, oczekiwanym Mesjaszem?
Tak! Już w wydanej w 1938 r. książce „Nazarejczyk”, opisuje Chrystusa jako Mówcę, tego, który jest poświęcony, poucza i wyjaśnia, a potem cierpi i zmartwychwstaje. Zdał sobie sprawę, że Chrystus to Mesjasz, Mesjasz to Bóg, Chrystus to Bóg i w nim zrealizowało się proroctwo z 53 rozdziału Izajasza:
„Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli?
na kimże się ramię Pańskie objawiło?
On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich.
Po udręce i sądzie został usunięty;
a kto się przejmuje Jego losem?
Tak! Zgładzono Go z krainy żyjących;
za grzechy mego ludu został zbity na śmierć.
Grób Mu wyznaczono między bezbożnymi,
i w śmierci swej był [na równi] z bogaczem,
chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy
i w Jego ustach kłamstwo nie postało.
Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem.
Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,
a wola Pańska spełni się przez Niego.
Po udrękach swej duszy,
ujrzy światło i nim się nasyci.
Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu,
ich nieprawości On sam dźwigać będzie.
Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy,
i posiądzie możnych jako zdobycz,
za to, że Siebie na śmierć ofiarował
i policzony został pomiędzy przestępców.
A On poniósł grzechy wielu,
i oręduje za przestępcami. (Iz 53)
Zolli staje się prześladowany przez własną społeczność. Włoscy Żydzi oskarżają go o kolaborację z faszystami, zdradę tradycji, wreszcie skazują go na ostracyzm. Na chrzcie przyjmuje imię Eugenio, z wielkiego szacunku dla papieża. Czuje, że nawrócenie uzdrowiło jego wszystkie rany. Pracuje w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie.
Pan jest z nim do samego końca. Choruje ciężko na zapalenie płuc. „Umrę w pierwszy piątek o 15-tej” – prorokuje, chcąc zjednoczyć się w ten sposób ze swoim Zbawcą. Pan wysłuchuje jego prośby. Umiera w stanie łaski uświęcającej osiem dni później, w piątek 2 marca 1956 o godzinie trzeciej po południu…
Tomasz Teluk/Fronda
______________________________________________________________________________________________________________
W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu
***
Nazajutrz po Dniu judaizmu w Kościele katolickim wspominamy absolutnie nieprzeciętną postać na kartach dziejów tegoż Kościoła. 18 stycznia 1919 roku, w wieku niespełna 20 lat przyjęła chrzest. 18 stycznia 1986 roku, w kolejną rocznicę swych narodzin do życia we wspólnocie Mistycznego Ciała Chrystusa odeszła do Pana, by zagubić się ze szczęścia w Jego „uścisku Miłości”. Oto niezwykła historia Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, córki narodu żydowskiego, nazywanej naszą, polską Edytą Stein.
Św. Faustyna Kowalska opisuje w swym duchowym „Dzienniczku” pewne zdarzenie, jakie miało miejsce w pierwszych dniach lutego 1937 roku. Dzień dzisiejszy jest dla mnie tak wyjątkowy, pomimo że doznałam tyle cierpień, ale dusza moja opływa w radość wielką. W sąsiedniej separatce leżała ciężko chora Żydówka; przed trzema dniami byłam ją odwiedzić, odczułam w duszy ból, że już niedługo umrze i łaska chrztu świętego nie obmyje jej duszy. Pomówiłam z siostrą pielęgnującą, że jak będzie się zbliżać ostatnia chwila, żeby jej udzielić chrztu świętego, ale była ta trudność, że zawsze Żydzi byli przy niej. Jednak uczułam w duszy natchnienie, aby się pomodlić przed tym obrazem, który mi Jezus kazał wymalować; mam broszurkę, a na okładce jest odbitka z tego obrazu Miłosierdzia Bożego. I rzekłam do Pana: Jezu, sam mi powiedziałeś, że udzielać będziesz wiele łask przez obraz ten, więc proszę Cię o łaskę chrztu świętego dla tej Żydówki; mniejsza o to, kto ją ochrzci, byle została ochrzczona. Po tych słowach dziwnie zostałam uspokojona i mam zupełną pewność, że pomimo trudności woda chrztu świętego spłynie na jej duszę. I w nocy, kiedy była bardzo słaba, trzy razy do niej wstawałam, aby czuwać na stosowny moment, w którym by jej tej łaski udzielić. Rano czuła się jakby lepiej, po południu zaczęła się zbliżać ostatnia chwila; siostra pielęgnująca mówi, że trudno będzie jej udzielić tej łaski, ponieważ są przy niej. I nadszedł moment, że chora zaczęła tracić przytomność, a więc zaczęli biegać jedni po lekarza, inni znowuż gdzie indziej, aby chorą ratować, i tak [się stało], że pozostała sama chora, i siostra pielęgnująca udzieliła jej chrztu świętego. I nim się wszyscy zbiegli, to jej dusza była piękna, ozdobiona łaską Bożą i zaraz nastąpiło konanie; krótko trwało konanie, zupełnie jakby zasnęła. Nagle ujrzałam jej duszę wstępującą do nieba w cudnej piękności. O, jak piękna jest dusza w łasce poświęcającej; radość zapanowała w mojej duszy, że przed obrazem tym otrzymałam tak wielką łaskę dla tej duszy – czytamy w zapiskach polskiej apostołki Bożego Miłosierdzia.
W przeciwieństwie do Żydówki, o której wspomina św. Faustyna, Chaje Kalb – jak zwała się przed wstąpieniem do zakonu Kanoniczek Ducha Świętego siostra Emanuela – nim znalazła się na łożu śmierci, miała za sobą już kilkadziesiąt lat życia w niezwykłej bliskości i zjednoczeniu miłości z Chrystusem, którego w swej młodości rozpoznała jako Tego, na Którego czekał jej izraelski naród.
Chaje Kalb urodziła się w Jarosławiu 26 sierpnia 1899 roku w rodzinie żydowskiej, jako pierworodna z sześciorga dzieci Schie (Osiasa) Kalb i Jutte Friedwald. Cała codzienność w domu Kalbów bardzo mocno zakorzeniona była w tradycji judaistycznej. Rodzice dbali, by mała Chaje wraz z pozostałym rodzeństwem, poznawała historię i religię swego narodu.
Helena, jak się do niej zwracają domownicy, zdobywa w Rzeszowie podstawowe wykształcenie. Tymczasem ojciec opuszcza rodzinny dom i w poszukiwaniu pracy (jak wielu wówczas) wyjeżdża do Ameryki. Chaje już nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dziewczyna ma 16 lat, umiera jej matka, zarażona tyfusem przez osoby, którymi się opiekowała. W wieku 19 lat bardzo poważnie zachoruje również sama Chaje. Krzyż zaznacza więc swą obecność niezwykle mocno i już na dobre staje na drodze jej życia. Ale na tym krzyżu i wraz z tym krzyżem przychodzi do niej sam Mesjasz, Ten przez nią Oczekiwany, Ten Upragniony.
Przebywając przez pół roku na leczeniu w szpitalu, młoda Żydówka zetknęła się z pełniącymi tam swą pielęgniarską posługę siostrami zakonnymi. Doświadczając nieustannie ich dobroci, obserwuje bezinteresowność i ofiarność z jaką potrafią troszczyć się o powierzonych swej opiece pacjentów. To właśnie one przekazują jej Dobrą Nowinę o Chrystusie, świadectwem nie tylko słowa, lecz przede wszystkim ofiarnego życia. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż Chaje dostrzega, że ta pełna miłości bliźniego postawa zakonnic, jest bardzo mocno zakorzeniona i posiada swe źródło w ich życiu modlitwą, w ich głębokiej, żywej relacji z Bogiem.
Bardzo znamienne, że w doświadczeniu łaski nawrócenia innej Żydówki, starszej od Chaje Kalb o 8 lat – Edyty Stein, znanej w zakonie karmelitanek bosych jako św. Teresa Benedykta od Krzyża, niezwykle istotne znaczenie odegrało pewne wydarzenie sprzed 1918 roku, które opisała ona następująco: Gdyśmy tam pozostawały [w katedrze] w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na jakąś poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę“.
Po wyjściu ze szpitala i powrocie do zdrowia Chaje Kalb, pomimo przeszkód czynionych jej ze strony rodziny, decyduje się przyjąć 18 stycznia 1919 roku Sakrament Chrztu Świętego w katedrze w Przemyślu, otrzymując wybrane przez siebie imiona Maria Magdalena. Poznałam prawdę i poszłam za nią. (…) Dusza moja otwierała się ku Bogu, jak kwiat ku słońcu. Gdy wspominam, o Jezu, te chwile pierwszej mojej gorliwości, ogarnia mnie wzruszenie i wdzięczność głęboka. Jak wówczas kochałam Ciebie! Jak nic trudnym, nic przykrym nie było dla mnie, by Ci miłość moją okazywać” – napisze potem w swoim „Dzienniku”.
Młoda kobieta była cała otwarta na działanie łaski Bożej i to właśnie dlatego nowa wiara nie napotykała oporów w tym sercu, tak spragnionym żywego Boga. Chaje Kalb po prostu rozpoznała czas swego nawiedzenia, rozpoznała przechodzącego obok Chrystusa, Który Jest Drogą, Prawdą i Życiem. „Poznałam prawdę i poszłam za nią” – wyzna z ujmującą prostotą.
Jakże pięknym i znamiennym świadectwem podobieństwa przebiegu tego wspaniałego procesu otwarcia się na prawdę, jest doświadczenie Edyty Stein, która opisuje je w następującej relacji: Sięgnęłam do biblioteki po jakąś książkę, na chybił trafił. Wyciągnęłam pokaźny tom. Nosił tytuł:’ Życie św. Teresy od Jezusa’ napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Lektura urzekła mnie. Czytałam jednym tchem, aż do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda!“.
Niespełna 3 lata po przemyskim chrzcie Chaje Kalb, za naszą zachodnią granicą, w Bergzabern, 1 stycznia 1922 roku w Mistyczne Ciało Chrystusa, jakim jest wspólnota Kościoła, zostaje wszczepiona również inna córka narodu niegdyś wybranego przez Boga, 30-letnia wówczas doktor filozofii Edyta Stein. W 1933 roku wstąpi ona do kolońskiego Karmelu. Również i na tej drodze, oddania się Bogu na wyłączność wyprzedzi ją Żydówka z Jarosławia.
Lektura „Wyznań” św. Augustyna wywiera na Kalb ogromne wrażenie i sprawia, że pragnie ona jeszcze ściślej i głębiej zjednoczyć się ze swym Boskim Oblubieńcem. Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. (…) W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (…) Przeszyłeś moje serce, jak strzałą, Twoją nadziemską miłością – pisał w swym dziele święty Biskup z Hippony. Jakże przejmująco podobnie wybrzmi wyznanie Kalb: Boże mój, tyle czasu traciłam szukając Ciebie tam, gdzie Ciebie nie było! Lecz od tej chwili, o Boże, dla Ciebie tylko chcę żyć! Ty jesteś Wszystkim!.
Pewnego wiosennego dnia ma miejsce niezwykłe wydarzenie w życiu 28-letniej kobiety, która będąc w stanie narzeczeństwa zmierza drogą ku małżeństwu. Idąc ulicą Szpitalną w pobliżu rynku w Krakowie Magdalena, niczym przed wiekami Szaweł zmierzający do Damaszku doznaje olśniewającego spotkania z Bożą łaską, które na zawsze zmieni dalsze jej życie. Oto, jak późniejsza siostra Emanuela relacjonowała później tamte niezwykłe chwile: Nagle – jasność niezmierna, zaciemniająca zupełnie słońce południowe, jasność wewnątrz i zewnątrz i jeden przepotężny głos, nabrzmiały radością Nieba: „Do klasztoru!”. Staję w miejscu, rozglądam się. Wszak zdaje mi się, że dom ten, koło którego stoję, wygląda na klasztor. Podchodzę do bramy, dzwonię, proszę o przyjęcie i – zostaję. Poprosiłam tylko, abym mogła napisać jeden list. Piszę: „Zapomnij o mnie, nie zastaniesz mnie już wśród świata. Do wyższych rzeczy jestem stworzona”
Kobieta wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia w Krakowie. W sierpniu 1928 roku rozpoczyna nowicjat, otrzymując habit zakonny i przyjmując imię Emanuela. 29 października 1933 roku składa śluby wieczyste. Bóg jest teraz dla niej Wszystkim. Jedno z Jezusem. Żyję tym cała, objęta, wchłonięta cała, nic już moje nie jest. Myśli moje, uczucia, życie, to tylko Jezus. Stale we mnie, stale ze mną…(…) Jezus jest wychowawcą najlepszym i najdoskonalszym. Gdyby dusze umiały Go słuchać, doprowadziłby je do zupełnego z Sobą podobieństwa. (…) Nic innego już nie wiem, tylko że Bóg jest Miłość, że porwała i pochłonęła mnie całkowicie ta Miłość. (…) Boże mój, szukać Ciebie dla Ciebie samego, to największe szczęście. Szukając Ciebie i tylko Ciebie – znajdę wszystko: moją miłość, moje życie, moje szczęście”.
Dzięki zdobytym wcześniej kwalifikacjom s. Emanuela Kalb podejmuje pracę nauczycielki i wychowawczyni w różnych placówkach zgromadzenia. Powierzano jej również funkcje mistrzyni nowicjatu, przełożonej wspólnot, sekretarki generalnej, wikarii domu. Na drodze życia wewnętrznego, poza św. Augustynem, jej przewodnikami są wielcy mistycy karmelitańscy: św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Lisieux, bł. Elżbieta od Trójcy Świętej. Ale Najwyższy, Boski Przewodnik, Ten Który jako Jedyny Jest Drogą, i Prawdą, i Życiem pragnie osobiście prowadzić swą odnalezioną, umiłowaną córkę po duchowych ścieżkach ku zjednoczeniu z Nim.
Siostra Emanuela doświadcza niezwykłej bliskości Boga, zostaje też obdarowana wieloma łaskami mistycznymi. Cóż mogę powiedzieć o tym blasku, którego dozwalasz mi niekiedy zakosztować. Wszak to tajemnica, którą można przeżywać, ale oddać w słowach niepodobna. (…) Ujrzałam jakąś Istotę, której określić nie mogę. Niby jakieś światło, jakieś Piękno, coś tak rozkosznego, tak niewypowiedzianego! To była MIŁOŚĆ – ISTOTA. To był jednak Jezus, choć poznałam tylko Istotę Miłości – wyzna Służebnica Boża. Patrz, miłuję cię nie jakąś ogólną, bezosobową miłością. Miłuję cię tkliwą, czułą miłością – powie jej Chrystus. Jak Bóg nas miłuje… to nie do przeżycia – zachwyca się żydowska zakonnica.
Odkupiciel towarzyszy jej wiernie, również ze swym najcenniejszym skarbem duchowym, jakim jest dar uczestnictwa w Jego krzyżu. Kalb zostaje dotknięta utratą słuchu i przez niemal 40 lat, aż do końca swej ziemskiej pielgrzymki, żyje w głuchocie. Musi zrezygnować z pracy w szkole. Przyjmuje to bardzo pokornie i z ufnością. Znosić krzyż kalectwa i inne fizyczne dolegliwości, bez mówienia o nich. W cichości łączyć się z Ofiarą Zbawiciela” – zanotuje siostra Emanuela.
Zewnętrzne uciszenie sprzyja też pogłębieniu niezwykłej, żywej relacji z Oblubieńcem. Boga znaleźć można tylko w milczeniu, w uciszeniu myśli i w uciszeniu woli, wolnej od nieumartwionych pragnień, które wnoszą niepokój, hałas i podniecenie. (…) Bez milczenia nie ma mowy o zjednoczeniu z Bogiem”. Tym bardziej, że przecież „nikt nie został święty bez wielkich cierpień. A cóż to wszystko znaczy wobec wieczności. Jedna kropla wobec oceanu. (…) Trzeba się stać Jezusem Ukrzyżowanym, Ojciec Niebieski uzna nas tylko wtedy za swoje dzieci, gdy ujrzy, gdy rozpozna w nas Jezusa Ukrzyżowanego, Swego Syna. (…) Jezu… przede wszystkim daj mi ukochać Krzyż. Bo złudzeniem jest kochać Ciebie bez Twojego Krzyża. (…) Większą łaską jest cierpieć z Jezusem w milczeniu zupełnym, niż otrzymywać najwznioślejsze dary mistyczne – czytamy w zapiskach kanoniczki Ducha Świętego.
Jeśli Mnie miłujesz, pomóż Mi zbawiać dusze– prosi ją Zbawiciel i dodaje: Potrzeba Mi dusz, które by wynagradzały wszystkie zniewagi, potrzeba Mi dusz, które by uwierzyły w Moją Miłość. Siostra Emanuela Kalb doskonale rozumie swoje posłannictwo. Powołanie do Zakonu nie jest tylko dla własnego uświęcenia, lecz by wynagradzać Bogu za grzechy świata i ratować dusze od zguby wiecznej – zapisze. Przyjmuje Boże zaproszenie do współpracy z Nim na drzewie Krzyża, w dziele rodzenia dusz dla wieczności.
W swym „Dzienniku” opisze następujące zdarzenie. Odprawiając raz Drogę Krzyżową, ujrzałam nagle Pana Jezusa. W jednej ręce trzymał życie pełne pociech i szacunku ludzkiego, czci, jaką z sobą niesie gorliwość w służbie Bożej, oraz wszelkie błogosławieństwa jakich można doznać w życiu zakonnym. W drugiej ręce trzymał bezmiar męki, cierpień, bólów wszelkich, całe morze goryczy. Pan rzekł do mnie: „Wybieraj!”. Ty sam, Jezu, wybieraj dla mnie – odpowie zakonnica i doda:. Daj, co chcesz, wszystko mi będzie jednakowo miłe z Twojej Ręki. Tylko łaski Twojej nie odmawiaj’. „Otóż przeznaczyłem ci całe to morze goryczy i cierpień, ale nie bój się, prędzej Wszechmocy by Mi zabrakło, niż biednej duszy pomocy Mojej. (…) Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja” – usłyszy siostra Emanuela od Jezusa.
Zasadniczą prawdą jest świadomość – wyzna Kalb – że prowadzi nas Miłość. Ona nad nami czuwa i żywi względem nas nieskończenie łaskawe zamiary. Musimy się im poddać z uległością i całkowitą ufnością.
Cały swój ciężki krzyż, wszystkie cierpienia zarówno duchowe, jak i fizyczne, Siostra Emanuela ofiaruje Bogu w intencji swego, żydowskiego narodu, „by poznał Światło Prawdy, którą Jest Chrystus”. Czyni to już od 1935 roku.
I znów, kilka lat później, w sierpniu 1942 roku, w odległym zakątku Europy, inna żydowska chrześcijanka – karmelitanka Edyta Stein, wybierając się w drogę do Domu Ojca, wiodącą przez męczeńską śmierć z rąk niemieckich oprawców, biorąc za rękę swą rodzoną siostrę, powie do niej: „Chodź, idziemy za nasz naród”.
Bóg przyjmuje również ofiarę Siostry Emanueli Kalb. Wiele razy okazywał mi Pan Przenajświętszą Krew Swoją płynącą daremnie dla tak wielkiej liczby dusz. Z dziwną boleścią duszy zbierałam tę Krew Przenajdroższą. Wreszcie pewnego ranka stanął przede mną Pan Jezus. W ręku trzymał Przenajświętsze Serce Swoje, a poprzez palce spływała z tego Najświętszego Serca Przenajświętsza Krew obficie. Pan rzekł do mnie: „Patrz – oto ostatni krzyk miłości. Oddaję ci Moją Krew. Wylewaj Ją nieustannie na twój naród, na Mój naród, szafuj hojnie, nie żałuj, ofiaruj ją nieustannie Ojcu Mojemu za nawrócenie Izraela. Czynię cię szafarką Mojej Krwi. Nie zabraknie ci teraz cierpień. Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja”.
W innym miejscu Chrystus mówi do żydowskiej zakonnicy. „Twoją misją jest: wielką wiarą i gorejącą miłością wynagrodzić Mi za naród twój, który wzgardził Mną, nie chcąc uznać we Mnie swego Mesjasza”. Siostra Emanuela zapisuje w swym „Dzienniku” specjalną modlitwę zatytułowaną koronką za nawrócenie Izraela, z natchnienia Bożego do codziennego odmawiania, składającą się z powtarzanego na małych paciorkach wezwania: Przepuść, Panie, przepuść ludowi Twojemu.
Siostra Emanuela Kalb, niczym żertwa ofiarna na ołtarzu, cała poświęca się i wyniszcza w tej upragnionej intencji: Jezu, ponad wszystkie rozkosze, jakich mogłabym zażywać, wybieram: być całopalną ofiarą w złączeniu z Tobą. Przeżyłam – nie zmysłami lecz umysłem – złączenie z Ukrzyżowanym. Rodzić dusze w cierpieniu! Na ziemi zresztą nie pragnę innej miłości. On jest ‘Oblubieńcem Krwi’. Dusze poślubione miłości Boga – Chrystus ich Oblubieńcem. Łączą się z Nim, rodzą dusze do wieczności. Jeżeli celu tego nie osiągną przez ścisłe zjednoczenie z Bogiem, są bezpłodne; ich życie mija się z celem. Dawanie życia połączone jest z cierpieniem. (…) Cierpienie wtedy ma wielką wartość, gdy ofiarowane jest tylko Panu Jezusowi, w złączeniu z Jego Męką, jako zupełnie czysty dar (…) Bez wielkiej ofiarności, bez wielkiego cierpienia nie ma wielkiej miłości. (…) Wycierpiałam wszystko, zdaje mi się, co człowiek może na ziemi wycierpieć. Niech będzie za to Bóg uwielbiony! (…) Tak, warto cierpieć, warto ofiarować życie dla sprawy większej niż życie samo, zasługującej przeto, by wszystkie siły dla niej wyczerpać.
Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, lecz już po dostąpieniu łaski sakramentu Chrztu Świętego Kalb intensywnie wspierała swego brata i siostrę w ich drodze ku katolicyzmowi. W czasie II wojny światowej Służebnica Boża przygotowała też do chrztu 11 Żydów, którzy o to poprosili. Zdecydowanej większości z nich udało się przeżyć niemiecką okupację.
„Czy zgodzisz się przyjąć pokusy niewiary, aby inni uwierzyli?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Tak, Jezu, aby inni uwierzyli, aby Ciebie na wieki kochali, chcę wycierpieć te okrutne pokusy niewiary, które są mi już znane. Lecz Ty znasz moją słabość, wspieraj mnie, bym sama nigdy nie zwątpiła – odpowiada żydowska zakonnica.
Pod koniec życia siostra Emanuela złożyła się Panu w ofierze, również w innej swej wielkiej intencji, za kapłanów, by wynagradzać za ich niewierności oraz wypraszać łaskę świętości dla nich. Zachęcał ją do tego Sam Odkupiciel. Oto jak relacjonuje to mistyczka: Naraz Pan Jezus stanął przed oczyma mej duszy. Patrzę, z oczu płyną Mu łzy. Jezu! – wołam w męce ducha. – „To kapłani zdradzają swoje kapłaństwo. To krwawe łzy Moje z Ogrójca. Za wybranie, za miłość – odrzucenie, niewiara. Pomóżcie, bo zginą! Nie przestałem ich miłować. Ratujcie ich, ofiarujcie za nich całe Moje życie, całą Moją mękę! Jestem stale we wszystkich Mszach Świętych jako Żertwa przed Ojcem. Bierzcie z tych skarbów! Łączcie się ze Mną! Ofiarujcie się, wynagradzajcie za zniewagi, módlcie się za kapłanów! (…) Chcę, byś Mi pomogła dźwigać cierpienia, bo bardzo cierpię za grzechy. Dziecko Moje, tobie powierzyłem ciężar grzechów niewiernych kapłanów. Módl się i cierp wraz ze Mną. Nie lękaj się. Nic ponad siły. Niech cię wspiera myśl, że cierpisz razem ze Mną. Jedno tylko zachowaj sumiennie: „Milczeć i cierpieć!”. Panie mój – odpowie siostra. Emanuela – jeżeli trzymasz mnie przy Sobie, zupełnie w Sobie, to przecież będę mogła u Ciebie wszystko uprosić, zwłaszcza, gdy proszę Cię tak stale, tak usilnie za kapłanów, którzy od Ciebie odeszli, by wrócili, przeprosili Ciebie.
Chce Pan, by dusze wierne zechciały przez żarliwą modlitwę i wynagrodzenie błagać o nawrócenie kapłanów – zapisze Służebnica Boża, by w innym miejscu dodać: Wszystko jest owocem modlitwy.
Siostra Emanuela Kalb zawsze z otwartym sercem przyjmowała każde zaproszenie Swego Oblubieńca do podjęcia wysiłku współpracy z Nim w dziele rodzenia dusz dla Królestwa Bożego, poprzez modlitwę, ofiarę, wynagradzanie, niesienie im duchowej pomocy. „Czy chcesz przyjąć na siebie pokusy dusz słabych, które by w nich uległy, gdyby nie twoja pomoc?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Jezu, chcę wszystko wycierpieć, byleś Ty był kochany – odpowiada natychmiast zakonnica.
Uczułam, że jestem bardzo głodna. Nic nie znaczyło, że normalnie przyjmowałam posiłek w refektarzu. Głód był tak dotkliwy, że formalnie skręcał mi wnętrzności. Ach kraść, kraść w szkole, w kancelarii, gdziekolwiek i kupić coś do jedzenia, zakupić chleba, bułek, całą piekarnię wykupić, byle ten głód nasycić! Parę tygodni męczył mnie ten głód nieopisany, wraz z ciężką pokusą kradzieży. Pewnego dnia ujrzałam w duchu jakiegoś młodego człowieka, porządnie ubranego, lecz bardzo mizernie wyglądającego. – „Widzisz tego człowieka? Oto bezrobotny, którego zatrzymałaś nad brzegiem występku”. Wnet popadłam znowu w ciężkie pokusy przeciw powołaniu zakonnemu. Dręczyły mnie z taką siłą, że już powiedziałam spowiednikowi, że opuszczę zakon. Dręczyły mnie z taką siłą (…) i nie ustawały. Przetrwałam w tym utrapieniu mniej więcej trzy tygodnie. Naraz ujrzałam jakąś pracownię krawiecką. Dziewczęta pracowały przy stołach, a wśród nich młoda i bardzo miła zakonnica. – „Widzisz tę siostrę? Gdyby nie twoje cierpienia, opuściłaby swój zakon i zgubiłaby się w świecie”. Ach siostro, wyrzekłam mimo woli, gdybyś wiedziała, ile za ciebie cierpiałam! – relacjonuje mistyczka.
Służebnica Boża Emanuela odznaczała się wielkim umiłowaniem Eucharystii. Jak Bóg cię ukochał, niech ci powie Eucharystia – pisała. Boże mój, cóż znaczą wszystkie najwznioślejsze łaski modlitwy, najwspanialsze zachwyty, wobec jednej Komunii Eucharystycznej! Tu jest takie zjednoczenie, takie wchłonięcie naszej istoty przez Boga, że stajemy się Nim, jedno, nierozdzielne. (…) Zrozumiałam, że nasze małe wysiłki, gdy podczas Mszy św. kładziemy je na ołtarzu, gdzie Chrystus, Ofiara jest obecny, nabierają nieskończonej wartości’. “Czy nie wiesz – pouczał ją Pan – że ofiarując Mi Syna Mego, Jego życie, Jego Mękę i śmierć, ofiarujesz Mi więcej, niż którykolwiek z największych świętych Starego Testamentu mógł Mi ofiarować? Gdy ofiarujesz Mi tę Przenajświętszą Ofiarę, nie mogę wówczas powiedzieć: „Zostaw Mnie w spokoju” (Wj 32,10). Kto w imię Jego prosi, nigdy nie prosi nadaremno – czytamy w zapiskach siostry kanoniczki Ducha Świętego.
Od 1957 roku aż do końca swych ziemskich dni Siostra Emanuela przebywała w krakowskim klasztorze, włączając się, na ile mogła, w życie i pracę wspólnoty. W Zgromadzeniu Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego przeżyła 59 lat.
Zmarła w opinii świętości 18 stycznia 1986 roku w Krakowie, w 67-rocznicę przyjęcia sakramentu Chrztu i włączenia we wspólnotę Kościoła.
W latach 2001-2003 przeprowadzono jej proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Dnia 13 maja 2005 roku w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych rozpoczął się etap rzymski procesu. 14 grudnia 2015 roku Franciszek zezwolił na ogłoszenie dekretu o heroiczności jej życia i cnót. Odtąd przysługuje jej w Kościele tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej.
„Ty musisz zostać świętą! – powiedział jej kiedyś Pan i dodał: Chcę przypomnieć światu, że Kościół jest powszechny”. Całe życie Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, tej wciąż tak mało jeszcze znanej, wspaniałej córki Kościoła, a zarazem niezwykłej córki narodu żydowskiego, dla którego tak bardzo pragnęła, „by poznał on Światło Prawdy, którą jest Chrystus”, jest dla nas wszystkich wielkim wyzwaniem, ale zarazem i zaproszeniem, aby odświeżyć w sobie ducha wdzięczności za darmo nam daną łaskę wiary oraz Sakrament Chrztu Świętego, wszczepiający nas w Mistyczne Ciało Chrystusa, a także, by odkurzyć nieco już zapomniany, w jego nieocenzurowanej wersji, Akt Poświęcenia Rodzaju Ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu (encyklika Annum Sacrum napisana w roku narodzin Chaje Kalb – 1899), autorstwa wielkiego papieża Leona XIII, i modlić się do Pana za wstawiennictwem Sł. B. Emanueli Kalb i św. Teresy Benedykty od Krzyża: “Wejrzyj okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie. Zachowaj Kościół swój, o Panie; użycz mu bezpiecznej wolności. Użycz wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw aby ze wszystkiej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos: Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki. Amen”.
***
„Czy wiesz, co cię czeka?”. Ujrzałam nagle jakąś dziwną jasność, jakieś piękno niewypowiedziane, jakąś rozkosz niepojętą, ale to było jakoby tło. Wśród tej niepojętej szczęśliwości był Bóg. I On objął, ogarnął duszę w niewypowiedzianym uścisku Miłości. To trwanie w uścisku Miłości Boga jest właściwą istotą Nieba. Tu język ludzki nic nie wypowie. Tylko słowa świętego Pawła Apostoła można zastosować: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują…”. (Sł. B. Emanuela Kalb “Dziennik“)
Siostro Emanuelo, módl się za nami i za swoim narodem!
Fronda.pl
ren/„Poznałam Prawdę i poszłam za Nią” Kraków 2008, ks. J. Machniak „Służebnica Boża Emanuela Kalb” Kraków 2012, o.M. Zawada OCD „Antologia mistyki polskiej tom 2” Kraków 2008.
______________________________________________________________________________________________________________
***
Ks. Jacek Stefański:
Tragiczny paradoks gorliwości Żydów
„Dostrzegamy tragiczny paradoks w tym, że gorliwa wierność Bogu prowadzi Izraelitów do odrzucenia tego samego Boga, gdy przychodzi On do nich jako Mesjasz. Bo przecież Pan Jezus jest ostateczną odpowiedzią na pragnienie Bożego miłosierdzia, które Bóg zaszczepił w sercu każdego człowieka, a zwłaszcza w sercu synów Narodu Wybranego. Oni wyrażają pragnienie Bożego miłosierdzia w psalmach dawidowych po dzień dzisiejszy. Ubolewamy więc nad tym, że nasza ewentualna próba ewangelizacji wyznawców judaizmu byłaby odbierana przez nich jako zagrożenie lub atak” – mówił 17 stycznia 2010 roku ks. Jacek Stefański, wygłaszając w kaliskiej katedrze homilię z okazji Dnia Judaizmu.
W swojej homilii duchowny wyszedł od perykopy opowiadającej o trędowatym, który prosił Chrystusa o uzdrowienie. Chrystus okazał mu miłosierdzie i uzdrowił go. Chciał jednak, aby po uzdrowieniu Izraelita ten zgodnie z Prawem Mojżeszowym udał się do Jerozolimy.
– „Chrystus wiedział, że dla Izraelity, aby przyjąć Jezusa jako Mesjasza było ważne, aby dostrzec ciągłość między Starym Przymierzem a Nowym Przymierzem uwidaczniającym się w osobie Pana Jezusa. Właściwie do dzisiejszego dnia możemy zauważyć, że jedna z najważniejszych cech, którą Bóg obdarował naród żydowski od samego początku jest wierność i lojalność wobec swojej starotestamentalnej tożsamości” – mówił kaznodzieja.
Wskazał, że w całej swojej historii, nawet w czasie prześladowań, Żydzi nie próbowali upodobnić się do społeczeństw, w których żyli. Nie ukrywali swojej tożsamości i religijności. Ta lojalność charakteryzuje Żydów do dzisiaj. Stała się ona jednak, podkreślił duchowny, tragedią. Przez tę tożsamość Żydzi odrzucili Chrystusa uznając, że stawiając się ponad Prawem Mojżeszowym chce On ją zniszczyć.
– „Z tego powodu my dostrzegamy tragiczny paradoks w tym, że gorliwa wierność Bogu prowadzi Izraelitów do odrzucenia tego samego Boga, gdy przychodzi On do nich jako Mesjasz. Bo przecież Pan Jezus jest ostateczną odpowiedzią na pragnienie Bożego miłosierdzia, które Bóg zaszczepił w sercu każdego człowieka, a zwłaszcza w sercu synów Narodu Wybranego. Oni wyrażają pragnienie Bożego miłosierdzia w psalmach dawidowych po dzień dzisiejszy. Ubolewamy więc nad tym, że nasza ewentualna próba ewangelizacji wyznawców judaizmu byłaby odbierana przez nich jako zagrożenie lub atak” – mówił ks. Stefański.
– „A nam wcale nie o to chodzi. Bardzo byśmy chcieli, aby nasi starsi bracia w wierze odkryli Pana Jezusa w Starym Testamencie i uznali Go za Mesjasza. Przeżywamy to wszystko dokładnie tak, jak Pan Jezus to przeżywał: Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście” (Mt 23,37)” – dodawał.
Kaznodzieja przywołał przykład naczelnego rabina Rzymu Israela Zolliego. Jego nawrócenie na chrześcijaństwo wymagało ogromnej walki duchowej. W 1944 roku jednak przyjął chrzest. Na chrzcie przyjął imię Eugenio, chcąc w ten sposób wyrazić wdzięczność św. Piusowi XII – Eugenio Pacelliemu, za wszystko, co w czasie II wojny światowej zrobił dla Żydów. Zolli sam przeżył wojnę właśnie dzięki działaniom papieża.
– „Israel Eugenio Zolli, człowiek urodzony w Polsce, były ortodoksyjny rabin, naoczny świadek tamtych czasów jest głosem skierowanym dzisiaj do tych wszystkich, którzy usiłują albo przemilczeć te fakty, albo je zniekształcić. Naoczny świadek zagłady hitlerowskiej, urodzony w Polsce, były ortodoksyjny rabin, uniwersytecki profesor – zafascynował się Panem Jezusem, odkrył w Nim Mesjasza, odkrył Boże miłosierdzie właśnie w Kościele katolickim. Kościół stał się dla niego miłosierną matką poprzez tysiące kapłanów, sióstr zakonnych i świeckich, którzy robili wszystko – nawet oddawali życie – aby ratować swoich starszych braci w wierze” – mówił w 2010 roku ks. Jacek Stefański.
Fronda/kak/rzymski-katolik.blogspot.com
______________________________________________________________________________________________________________
Zmarła s. André Randon – najstarsza osoba świata
W nocy z poniedziałku na wtorek (16/17) w domu dla osób starszych pod wezwaniem św. Katarzyny Labouré w Tulonie na południu Francji zmarła w wieku 118 lat szarytka. Siostra André Randon była najstarszą żyjącą osobą na świecie.
Przyszła szarytka urodziła się 11 lutego 1904 r. w rodzinie hugenotów jako Lucile Randon. Jej dziadek pełnił funkcję pastora. W wieku 12 lat Lucile rozpoczęła pracę jako opiekunka dzieci, później była nauczycielką domową. Wśród jej pracodawców była m.in. znana rodzina producentów samochodów Peugeot.
Mając 19 lat przeszła na katolicyzm, a w wieku 40 lat wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo (szarytek) w Paryżu. Przyjęła wówczas męskie imię André (Andrzej; forma żeńska brzmiałaby „Andrée”). Chciała w ten sposób udobruchać swego brata o tym imieniu, któremu nie podobało się jej powołanie zakonne. “To było jej pragnienie, aby dołączyć do ukochanego brata. Dla niej to uwolnienie” – powiedział David Tavella, odpowiedzialny za komunikację w Sainte-Catherine-Laboure, domu opieki dla niesamodzielnych osób starszych, w którym mieszkała siostra André. Siostra Andre w ostatnich latach życia była niewidoma i posługiwała się wózkiem inwalidzkim.
Zakonnica przez 28 lat pracowała w szpitalu w Vichy, opiekując się osobami starszymi i sierotami, po czym sama wycofała się do domu opieki w Les Marches w Sabaudii. Stamtąd w 2009 r., w wieku 105 lat, przeniosła się do Tulonu na południu Francji.
25 kwietnia ub.r., po śmierci Japonki Tanaki Kane, s. André stała się najstarszą żyjącą osobą na świecie.
Tytuł najstarszej żyjącej osoby na świecie obecnie należy do Hiszpanki Mari Branyas Morera, urodzonej 4 marca 1907 r. Najstarszą osobą w historii o potwierdzonej metryce pozostaje zaś Francuzka Jeanne Calment, która zmarła 4 sierpnia 1997 r., przeżywszy 122 lata i 164 dni.
Siostra André jako szarytka 28 lat pracowała w szpitalu w Vichy, a także w departamencie Drôme w południowo-wschodniej Francji. Opiekowała się sierotami i osobami starszymi. Na emeryturze przez 30 lat mieszkała w domu starców w Sabaudii, a po 105. urodzinach przeniesiono ją do podobnego ośrodka szarytek w Tulonie.
– Ludzie mówią, że praca zabija. Mnie praca utrzymywała przy życiu. Pracowałam do wieku 108 lat – powiedziała s. André, która rzeczywiście opiekowała się nieraz osobami młodszymi od siebie.
– Ludzie powinni sobie nawzajem pomagać i kochać się, zamiast nienawidzić. Gdyby tak było, byłoby znacznie lepiej – powiedziała siostra André w dzień swoich 118. urodzin. Za jej życia na Stolicy Apostolskiej było 10 papieży. Długowieczna była także jej siostra bliźniaczka, która zmarła w 2018 r.
Warto dodać, że najstarszą Polką, która zmarła w sierpniu minionego roku, była Tekla Juniewicz z Gliwic (miała 116 lat i 70 dni). Pani Tekla była wychowanką szarytek, a więc tego samego zakonu, do którego należała s. André.
Katolicka Agencja Informacyjna/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
*****
Spowiedź to droga nawrócenia.
Krótka historia sakramentu pokuty i pojednania
Ukrzyżowany i zmartwychwstały Jezus przekazał Kościołowi misję udzielania ludziom łaski przebaczenia. W ciągu dziejów zmieniały się formy sakramentu pokuty i pojednania.
Historia każdego sakramentu zaczyna się od Jezusa Chrystusa. Nie inaczej jest w przypadku sakramentu pokuty i pojednania. Jezus nie tylko wzywał do nawrócenia, ale – co widać doskonale w scenie z paralitykiem – sam udzielał ludziom odpuszczenia grzechów. Czynił to na mocy swojej Bożej władzy (jako Syn Boży), ale zarazem czynił to jako człowiek (co tak bulwersowało faryzeuszy).
Już w tej historii można dopatrzeć się zapowiedzi przekazania Boskiej władzy przebaczenia wspólnocie Kościoła. Otwarcie mówi o tym Jezus dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu. Sakrament spowiedzi jest bowiem owocem Paschy. To przez krzyż i zmartwychwstanie dokonało się pojednanie ludzi z Bogiem. Owoce tego Jezusowego dzieła pojednania mają być przekazywane ludziom poprzez Kościół. „Wieczorem owego pierwszego dnia… przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł (do apostołów): »Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane«” (J 20,19.22-23).
Pan Jezus nie określił precyzyjnie, jak ma wyglądać sprawowanie sakramentu pokuty. Dał Kościołowi Ducha Świętego, który jest gwarancją Bożej obecności, a apostołom udzielił władzy „odpuszczania” i „zatrzymywania”. Historia sakramentu pokuty pokazuje, jak ta niezmienna władza była konkretnie sprawowana w zmieniających się warunkach historycznych. Ów skarb, jakim jest moc jednania ludzi z Bogiem, jest przechowywany w glinianym naczyniu Kościoła. Moc idzie od Boga, ale przez posługę kapłanów, którzy sami jako grzesznicy miłosierdzia potrzebują.
Jednorazowa i publiczna pokuta
Już w Listach i Dziejach Apostolskich pojawia się problem grzechu występującego po chrzcie świętym. Budziło to zgorszenie i pewne zażenowanie młodej wspólnoty. W początkach Kościoła to chrzest był traktowany jako sakrament pojednania z Bogiem. Przyjmowali go dorośli, którzy wyznawali wiarę i nawracali się. Zanurzając się w wodzie chrztu, „topili” starego, grzesznego człowieka i zaczynali nowe życie. Panowało mocne przekonanie, że życie po chrzcie może i powinno być życiem wolnym od grzechu. Doświadczenie pokazało, że było to zbyt optymistyczne. Dzieło „Pasterz” Hermasa (ok. 150 po Chr.) jest najstarszym świadectwem mówiącym o odpuszczeniu grzechów po chrzcie. Przez kilka wieków dominowało w Kościele przekonanie, że po chrzcie pokuta jest możliwa tylko raz. Przyjmowano, że jest jakby drugim chrztem. Przy czym chodziło o ciężkie grzechy, za jakie uważano cudzołóstwo, morderstwo i apostazję.
Problem pokuty nasilił się w związku z prześladowaniami chrześcijan przez Rzym. Nie wszyscy jednak byli gotowi na męczeństwo, niektórzy wypierali się Chrystusa (tzw. lapsi – upadli). Potem, gdy ustały prześladowania, chcieli wrócić do Kościoła, ale rygoryści odmawiali im tego prawa. W Kościele zwyciężyło jednak przekonanie, że nie należy im odmawiać Bożego miłosierdzia. Grzesznik musiał wyrazić przed wspólnotą swój żal i postanowienie poprawy. Następnie odbywał publiczną pokutę, którą nakładał na niego biskup (tzw. pokuta kanoniczna). Dopiero po okresie ekspiacji biskup udzielał przebaczenia, nakładając ręce i wypowiadając słowa rozgrzeszenia. Do VI wieku pokuta miała charakter jednorazowy i publiczny.
Wynalazek mnichów
Spowiedź indywidualną zawdzięczamy mnichom pochodzącym z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Tak zwani mnisi iroszkoccy stali się wielkimi ewangelizatorami północnej i zachodniej Europy w VI i VII wieku. Oni rozpowszechnili w całym Kościele spowiedź uszną przed kapłanem i praktykę osobistej pokuty. Od VI wieku spowiadano się już częściej niż raz. Zwykle wtedy, gdy ktoś popełnił grzech ciężki. Nadal jednak było tak, że najpierw trzeba było odpokutować grzech, a potem u tego samego kapłana, który nałożył pokutę, prosić o rozgrzeszenie. Mnisi tworzyli tzw. księgi penitencjarne, zawierające katalogi wszelkich możliwych grzechów oraz odpowiadających im pokut zwanych taryfowymi. Określano precyzyjnie formę i czas pokutowania. Ciekawostka: duchowni mieli znacznie surowsze pokuty niż świeccy.
Księgi z taryfowymi pokutami okazały się jednak ślepym zaułkiem. Pojawiały się wynaturzenia, bogaci zaczynali zastępować pokutne czyny określoną sumą pieniędzy. Około X wieku ustaliła się reguła, że penitent zaraz po wyznaniu grzechów uzyskuje rozgrzeszenie, a pokutę odprawia po spowiedzi. Porzucono księgi pokutne. Pokuta po spowiedzi stawała się coraz bardziej symboliczna. Na Soborze Laterańskim IV (1215 r.) zadecydowano, że wszyscy wierni mają obowiązek osobiście przynajmniej raz w roku wiernie wyznać wszystkie swoje grzechy kapłanowi. Później, już na Soborze Trydenckim (1545–1563), doprecyzowano, że obowiązek ten dotyczy jedynie grzechów ciężkich. Oczywiście chodzi o grzechy, których człowiek po dokładnym zbadaniu siebie jest świadomy. W roku 1304 papież Benedykt XI usankcjonował tzw. spowiedź generalną. Chodzi o spowiedź z całości życia, albo jakiegoś jego etapu, w której wyznajemy grzechy już wcześniej wyznane i odpuszczone. Spowiedź generalna jest nadal praktykowana i bywa pożyteczna w pewnych przełomowych życiowych momentach (np. przed ślubem czy święceniami).
Średniowieczny Kościół rozwinął teologię sakramentu pokuty. Spierano się o rozłożenie akcentów. Święty Tomasz z Akwinu, jak zwykle, szukał mądrej równowagi. Akcentował, że na skuteczność sakramentu składają się zarówno elementy subiektywne, czyli akty samego penitenta: żal połączony z postanowieniem poprawy, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie, jak i element obiektywny, którym jest sakramentalne rozgrzeszenie. W porównaniu z pierwszymi wiekami Kościoła najważniejsza zmiana polegała na odejściu od przesadnego akcentowania uczynków pokutnych, jakby „wypracowywania” przebaczenia. Pozostałością po starożytnej surowej praktyce pokutnej pozostała teologia odpustów.
Negowanie i obrona spowiedzi
Marcin Luter, twórca reformacji, sam do końca życia spowiadał się. Ale w swoich pismach raz uznaje spowiedź za sakrament, raz ją odrzuca. Nie podobało mu się kościelne przykazanie nakazujące przynajmniej raz w roku spowiadać się. Tak mocno akcentował konieczność zaufania Bożemu miłosierdziu, że negował znaczenie samej absolucji i ludzkich wysiłków pokutnych. Jak w wielu innych sprawach, tak i w tej wylał dziecko z kąpielą. Kościoły wyrosłe z reformacji ostatecznie odrzuciły spowiedź. Wspomniany już Sobór Trydencki w odpowiedzi na reformację uporządkował nauczanie o spowiedzi. Potwierdził nauczanie św. Tomasza z Akwinu. Akcentował, że spowiedź jest sakramentem powtarzalnym, że rozgrzeszenia może udzielać tylko kapłan. Potwierdził znane już wcześniej rozróżnienie na żal doskonały (z miłości) i niedoskonały (z lęku). Do otrzymania rozgrzeszenia wystarczy żal niedoskonały. To nauczanie pozostaje nadal aktualne.
Na Soborze Watykańskim II zwrócono uwagę na wspólnotowy wymiar sakramentu pokuty. Podkreślono, że spowiedź to nie tylko pojednanie z Bogiem, ale także z Kościołem. Utrzymano jednak jako podstawową formę sakramentu indywidualną spowiedź. Drugą formą jest pojednanie większej liczby penitentów wraz z indywidualną spowiedzią. Trzecia forma, czyli tzw. absolucja generalna, jest możliwa tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Jan Paweł II w adhortacji „Reconciliatio et paenitentia” (1984 r.) zwrócił uwagę, że spowiedź nie jest tylko rodzajem procedury sądowej przed trybunałem miłosierdzia, ale ma również charakter „leczniczy”. „Pragnę leczyć, a nie oskarżać”, mówi św. Augustyn. „To dzięki lekarstwu spowiedzi doświadczenie grzechu nie przeradza się w rozpacz” – komentuje papież. „Każdy konfesjonał to uprzywilejowane i błogosławione miejsce, w którym (…) rodzi się nowy, nieskażony i pojednany człowiek – pojednany świat!”.
Spowiedź w wielu krajach przeżywa kryzys. Konfesjonały służą tam za schowki na szczotki i szmaty. Księża przestali spowiadać, więc ludzie przestali chodzić do spowiedzi. Zachodnia cywilizacja głównie przy pomocy armii psychologów i medialnych inżynierów społecznych dokonuje zastępczego świeckiego „rozgrzeszenia”. Wmówiono społeczeństwom i niestety także wierzącym, że są bez winy. Mówimy już tylko o słabości, o rozpadzie małżeństwa, wypaleniu, niedostosowaniu czy traumie z dzieciństwa.
Tam, gdzie nie ma przyznania się do winy, nie ma też nawrócenia i spowiedzi. Wtedy zło staje się nieuleczalne.
ks. Tomasz Jaklewicz/Liturgia.wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
***
O tych grzechach Pan Jezus powiedział, że nie będą odpuszczone
„Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciwko Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12, 31n.). Zapowiedź Chrystusa jest bardzo stanowcza i groźna. Na czym polega zatem grzech przeciwko Duchowi Świętemu?
Katechizm Kościoła Katolickiego św. Jana Pawła II wyjaśnia, że choć miłosierdzie Boże jest nieskończone, to ten, „kto świadomie odrzuca przyjęcie ze skruchą miłosierdzia Bożego, odrzuca przebaczenie swoich grzechów i zbawienie darowane przez Ducha Świętego”. Katechizm konkluduje, że „taka zatwardziałość może prowadzić do ostatecznego braku pokuty i do wiecznej zguby”. Współczesny Katechizm uważa zatem, że istotą grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, przed którym szczególnie ostrzegał Pan Jezus, jest odrzucenie Bożego miłosierdzia. Św. Robert kard. Bellarmin, doktor Kościoła, tak pisał o ewentualnym przebaczeniu tego grzechu: „To przebaczenie jest bardzo rzadkim i trudnym, bo trudno i rzadko się zdarza, iżby ci, którzy wpadają w te grzechy, przyszli do prawdziwej pokuty”.
Katechizm św. Piusa X uwzględniał hierarchię pośród grzechów ciężkich. Na samym dole tej piramidy jest siedem grzechów głównych (pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo). Poważniejsze są grzechy wołające o pomstę do nieba (rozmyślne zabójstwo, grzech sodomski, uciemiężanie ubogich oraz wdów i sierot, zabieranie lub zatrzymywanie umówionej zapłaty sługom i robotnikom). Z kolei do najcięższych grzechów należą te skierowane przeciw Duchowi Świętemu:
1. O łasce Bożej rozpaczać – popełnia się ów grzech wtedy, gdy człowiek świadomie popada w rozpacz, mówiąc sobie, że nie ma już dla niego ratunku, że Bóg nie może kochać tak wielkiego grzesznika, jak ten człowiek. Jest to wątpienie w Boże miłosierdzie, które uwarunkowane jest pokutą.
2. Przeciwko miłosierdziu Bożemu zuchwale grzeszyć – to dość częsta postawa, szczególnie wśród ludzi w młodym wieku, przejawiająca się poprzez mówienie sobie: „Po co teraz będę się spowiadał? Poczekam, aż będę stary – wówczas będzie czas na pokutę, a teraz się wyszaleję”. Kościół przestrzega, że nie znamy dnia ani godziny, kiedy może nas spotkać śmierć, a po niej sąd.
3. Uznanej prawdzie chrześcijańskiej się sprzeciwiać – to w sposób stały i świadomy mówienie „nie” oficjalnej nauce Kościoła. Może mieć charakter wybiórczy, np. „Wierzę w to, co mówi się w kościele. Ale za nic nie uwierzę, że mieszkanie ze sobą przed ślubem jest grzechem! Bóg nie jest taki, by się o to obrażał”.
4. Bliźniemu łaski Bożej zazdrościć – już sama zazdrość jest grzechem, a zazdrość o Boże błogosławieństwo jest grzechem szczególnym. Za każdą łaskę Bożą człowiek winien jest dziękczynienie, nawet jeśli czasowo Bóg wystawia nas na próbę, a naszym znajomym udziela rozlicznych łask.
5. Na zbawienne napomnienia zatwardziałe mieć serce – grzech ten polega na stałym sprzeciwianiu się pobożnym natchnieniom lub upomnieniom zatroskanych osób (rodziców, przyjaciół, księży) o nasze trwanie w grzechu.
6. Rozmyślnie trwać w „niepokucieˮ – może się przejawiać poprzez świadomość tego, że jest się w stanie grzechu śmiertelnego, że w najbliższym czasie trzeba będzie się wyspowiadać, a pomimo to grzeszy się nadal, nie widząc różnicy między jednym a wieloma popełnionymi grzechami.
Kajetan Rajski, “Droga”/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Spowiedź to nie psychoterapia!
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz odpowiada Biedroniowi!
*****
– Ci, którzy ubolewają nad tą rzekomą „przemocą psychiczną”, jaka dokonuje się ich zdaniem podczas spowiedzi, wpisują się dokładnie w paradygmat opisany przez Onufrego Zagłobę, który mówił, że „diabeł ubrał się w ornat i ogonem na Mszę dzwoni” – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
Czy pamięta Ksiądz profesor swoją pierwszą spowiedź przed pierwszą Komunią Świętą?
Minęło wiele lat, ale pamiętam jakby to było wczoraj. Było to dla mnie wielkie przeżycie, jak zresztą cały okres przygotowania do pierwszej spowiedzi i pierwszej Komunii Świętej. Katecheta, który razem z proboszczem przygotowywali nas do pierwszej spowiedzi, na każdym kroku podkreślali, że nie mówimy naszych grzechów kapłanowi, tylko wyznajemy je przed Panem Bogiem. Kapłan jest tylko pośrednikiem, który w Bożym imieniu udziela lub nie udziela nam rozgrzeszenia. To Pana Boga prosimy by: „był miłościw mnie grzesznemu, całym sercem skruszonemu”. Boga, nie spowiednika!
Przez wiele lat, jako uczeń szkoły podstawowej i średniej, spowiadałem się u mojego księdza proboszcza, wspaniałego, nieżyjącego już prałata Dominika Kostiala. Miał on swój konfesjonał ulokowany w sąsiedztwie bocznego ołtarza Serca Jezusowego. Zawsze przed lub po spowiedzi zatrzymywałem się przy tym ołtarzu i odmawiałem litanię do Serca Jezusowego.
Pozwolę sobie przywołać również trochę żartobliwą sytuację: do spowiedzi u ks. Kostiala były liczne kolejki. Zdarzało się, że stawałem na ich końcu. Robiłem to w taki sposób, żeby ksiądz prałat mnie dostrzegł. Gdy tak się stało to kiwał ręką i zapraszał mnie z końca kolejki do spowiedzi. Być może nie zawsze służyło to wzrostowi duchowemu osób czekających w kolejce, ale ja cieszyłem się, że jestem w ten sposób uprzywilejowany.
Na marginesie dodam, że całe pokolenie moich kolegów, którzy razem ze mną wstąpili do seminarium i zostali kapłanami podkreśla, że po ludzku patrząc, to właśnie ks. Kostialowi zawdzięczamy nasze powołanie. On był dla nas przykładem kapłana naśladującego ze wszystkich sił, całym sercem i duszą Chrystusa – Najwyższego i Wiecznego Kapłana.
Ja z kolei pamiętam, że przed pierwszą spowiedzią mój proboszcz ks. Sławomir Orłowski mówił do mnie i moich rówieśników, że spowiedź to nie są żarty; że rachunek sumienia, to nie szukanie na siłę grzechów i obwinianie się na siłę. Spowiedź ma być szczera, czyli przypomnijmy sobie, co złego zrobiliśmy, komu sprawiliśmy przykrość, czy pamiętaliśmy o modlitwie etc. Bądźmy szczerzy, bo przed Bogiem i tak niczego nie ukryjemy. 25 lat później dowiaduję się, że spowiedź to „forma przemocy psychicznej”…
Ci, którzy ubolewają nad tą rzekomą „przemocą psychiczną”, wpisują się dokładnie w paradygmat opisany przez Onufrego Zagłobę, który mówił, że „diabeł ubrał się w ornat i ogonem na Mszę dzwoni”.
To są po prostu niedorzeczności wygłaszane przez ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z Kościołem, z wiarą katolicką, z praktyką sakramentów etc. Jeżeli nawet wspominają, że doświadczyli poprzez spowiedź jakiejś traumy w dzieciństwie, to naprawdę ciężko mi w to uwierzyć, że akurat teraz – w czasie, kiedy wszystkie rewolucyjne armaty są wymierzone w Kościół, sakramenty i katolików – przypomnieli sobie o tym.
Niestety takie głosy, że spowiedź to „forma przemocy psychicznej”, przerażają… Przerażają swoją nonszalancją, swoją arogancją i czymś, co dla nas – katolików jest, najdelikatniej to ujmując, ocieraniem się o świętokradztwo i bluźnierstwo. Mamy bowiem do czynienia z myleniem pewnych porządków: porządku sakramentalnego z jakimś pseudo-psychoterapeutycznym działaniem.
Sygnał do ataku na spowiedź dał europoseł Robert Biedroń. Co ten człowiek powiedział: „Czy opowiadasz obcej osobie, np. sprzedawczyni w sklepie, o tym, że masz fantazje seksualne na temat kolegi lub koleżanki, albo kierowcy autobusu? Nie! Więc dlaczego podczas spowiedzi opowiadasz o tym obcemu księdzu? Dlaczego ktoś Cię do tego zmusza? To absurd. Uważam, że spowiedź dzieci powinna być zakazana”. Jak to jest, że Biedroń w pierwszej kolejności wymienia „fantazje seksualne”, jako główny argument, że spowiedź u dzieci powinna być zakazana?
Z panem Biedroniem różni mnie kilka spraw. Po drugie: on jest homoseksualistą, a ja jestem mężczyzną. Po pierwsze zaś: ja jestem kapłanem, a pan Biedroń nie. To oznacza, że ja wysłuchałem tysięcy spowiedzi, a on nie.
Nigdy nie spotkałem się z mówieniem o jakichś fantazjach seksualnych. Zdarzało się w przypadkach ocierających się o sferę opętania, że mówiono o tym, iż pojawiają się w czasie świętych wydarzeń, liturgii, modlitwy jakieś skojarzenia seksualne. To był jednak wyjątek. Takie wyznania grzechów były bardzo bolesne również dla mnie i na tym zakończę.
Nigdy jednak nie spotkałem się z tym, żeby ktoś z jakąś lubością mówił mi podczas spowiedzi o jakichś fantazjach seksualnych, jak sugeruje pan Biedroń. Ludzie spowiadają się na ogół z tego, co jest sferą codzienności. Nie wiem jak wygląda ta codzienność w przypadku pana Biedronia, ale w przypadku zwykłych katolików ta sfera dotyczy sfery kontaktów z najbliższymi, sfery rozmów, gestów, czynów; sfery codziennej miłości etc. Jeszcze bardziej wypowiadane są grzechy w odniesieniu do Pana Boga, bo tym właśnie jest grzech – zerwaniem relacji człowiek – Stwórca. Padając na kolana przed Bogiem podczas spowiedzi – PRZED BOGIEM A NIE KAPŁANEM – SPOWIEDNIKIEM – wyznajemy nasze grzechy, nasze zaniedbania określające naruszenie wierności, która ma być i jest odpowiedzią na Bożą Miłość. Tej wierności, która powinna być wyrażana w codziennej modlitwie, w regularnym życiu sakramentalnym etc. To są grzechy zwykłych katolików w Polsce, którzy przystępują do spowiedzi.
Podejrzewam, że Biedroń czytając te słowa z miejsca oskarży Księdza profesora o złamanie tajemnicy spowiedzi…
Nie mówię o grzechach konkretnych osób, tylko o zjawisku grzechu. Nie wymieniłem ani nie zasugerowałem żadnej osoby.
Tajemnica spowiedzi dotyczy odniesienia konkretnego grzechu do konkretnej osoby. Chodzi na przykład o sytuację, w której opisywałbym grzech, który może być znany w konkretnym środowisku, przypisany do konkretnej osoby. Natomiast ogólne wymienianie grzechów, tak jak to uczyniłem, nie ma nic wspólnego z naruszeniem tajemnicy spowiedzi.
A co, jeśli lewica wykorzysta politycznie i ideologicznie słowa Księdza profesora? Na przykład: Polacy spowiadają się, że nie chodzą do kościoła, więc Kościół jest im niepotrzebny!
To, że ludzie wyznają przy spowiedzi grzechy kradzieży, grzechy związane z czynieniem antykoncepcji, grzechy opuszczania Mszy Świętej, gniew, lenistwo, pychę etc. jest, że tak powiem, czymś normalnym i powszechnie znanym. To nie jest żadne stygmatyzowanie społeczeństwa i trzeba bardzo dużo złej woli, żeby tak twierdzić. O tym samym mówią socjologowie, którzy badają pewne zjawiska społeczne. Różnica jest taka, że obserwacje socjologów wynikają z pewnych danych ankietowych, a obserwacje duszpasterzy wynikają z bezpośredniego doświadczenia i mają ten dodatkowy walor, że są poczynione nie w sposób czysto statystyczny, tylko w sposób głęboko egzystencjalny i jednocześnie, co trzeba bardzo mocno podkreślić, w przeciwieństwie do opisu czysto statystycznego spowiedź jest po to czyniona, żeby wyznając grzechy odkryć w sobie dobro! Istotą każdej spowiedzi jest to, że Pan Bóg niezależnie od warstwy zła, jaką wyznajemy, która niejednokrotnie sprawia, że sami przestajemy w siebie wierzyć, przestajemy sobie ufać, mówi do nas „Ja tobie ufam. Ja cię nie potępiam. Ja wciąż w ciebie wierzę. Idź i nie grzesz więcej”. Tego nie zapewni żaden psychoterapeuta. Tego nie zapewni żadna psychologia. Tego nie zapewni samo zewidencjonowanie swoich grzechów. Tu potrzebny jest kontakt egzystencjalny, w którym kapłan jest pośrednikiem w relacji grzesznika z Bogiem. To jest doświadczenie absolutnie unikalne i absolutnie wyzwalające człowieka i przemieniające jego życie.
Lewica przedstawia spowiedź jako „przesłuchanie przy konfesjonale”. A co z rachunkiem sumienia? Co z żalem za grzechy i mocnym postanowieniem poprawy? Co w końcu z zadośćuczynieniem? To już nie jest ważne?
To wynika z ułomności umysłowej, która nie pozwala dostrzec całej rzeczywistości. Jest to również konsekwencja porzuconej czy lekceważonej wiary. Może jest to jakaś amnezja, która wyparła to, co kiedyś ci ludzie poznali i czego się dowiedzieli. Może jest to kwestia złej woli, żeby wydobyć całość rzeczywistości sakramentu spowiedzi?
Spowiedź to cały proces, a nie tylko wygłoszenie kilku formułek przy konfesjonale. Spowiedź to kilka elementów, które są zapożyczane w sposób często bardzo ułomny przez różne współczesne terapie psychologiczne. Chociażby rachunek sumienia. Przecież on niejednokrotnie pod innymi nazwami funkcjonuje w różnych terapiach. Jedni nazywają to spojrzeniem w siebie. Inni byciem szczerym. Zresztą to bycie szczerym często kończy się tym, że trzeba wyznać całe swoje życie drugiemu, obcemu człowiekowi, albo grupie terapeutycznej. Bardzo często wezwanie „bądź szczery” jest w tym wypadku ponaglaniem do wyznania wszystkich błędów, win i wypaczeń przed publicznością. Na to prawie nikt nie zwraca uwagi. Dla mnie osobiście jest to rzecz bardzo niepokojąca i bardzo trudna do zaakceptowania – takie publiczne wyznawanie własnych ułomności, popełnionego zła etc., a potem dyskusja z innymi na ten temat, którzy albo nam przytakują i mówią, że nas rozumieją, albo nas atakują, bo oni zrobiliby to inaczej, lepiej, mądrzej etc.
Wróćmy jednak do kwestii spowiedzi. Rachunek sumienia to nie tylko oskarżanie się o zło. Rachunek sumienia to bilans dokonanego przez nas dobra i zła. Nie zapominajmy, że dostrzegając w sobie zło możemy również dostrzec dobro, to co udało nam się osiągnąć w kategoriach sprawności moralnej.
Mamy żal za grzechy, a więc głębokie odniesienie się do tajemnicy Męki Chrystusa, do Jego dzieła zbawczego. Dzięki temu możemy uświadomić sobie, że to zło moralne, które każdy z nas, w jakiś sposób doświadcza nie jest wyłącznie kwestią naszej świadomości. To jest kwestia obiektywna! To jest kwestia tak dalece obiektywna, że Bóg oddał za nią swoje życie, żeby nas z tej złej rzeczywistości wyzwolić.
Mamy mocne postanowienie poprawy, a więc projekt reformy życia, projekt naprawczy naszego życia. To jest projekt, który w różnych instytucjach i w różnych grupach, ale także i w życiu osobistym jest elementem niezbywalnym.
Mamy w końcu zadośćuczynienie, czyli próbę restytucji popełnionego zła i aktywizacji dobra.
To jest cały zespół elementów, które mają przeogromne znaczenie i ogromny walor w rozwoju życia duchowego i osobowego. Jeżeli ktoś tego nie dostrzega to po prostu traci tę wielką szansę, jaką daje mu życie sakramentalne.
Kiedy zaczęto domagać się, żeby ksiądz spowiednik był również, a może przede wszystkim psychologiem?
Jest to kwestia kilkudziesięciu ostatnich lat. Taki stan rzeczy wiąże się przede wszystkim z poczuciem tego, że z jednej strony poczucia i świadomości zła nie da się wyeliminować, bo ono zawsze w nas było, jest i będzie. Natomiast jeżeli udało się wyeliminować w jakimś stopniu doświadczenie sakralności, to w tym momencie rolę kapłana przejmuje psychoterapeuta, a kapłan, który chce się odnaleźć w tym świecie często niestety stara się bardziej być psychoterapeutą niż kapłanem.
Raz jeszcze chciałbym zwrócić uwagę: zło, o którym tutaj mówimy, nie jest tylko kwestią świadomości, to jest kwestia obiektywna i ta kwestia obiektywna mogła zostać zgładzona tylko przez czyn zbawczy Chrystusa i może być odkupiona wyłącznie przez Chrystusa. Dlatego też żadna psychoterapia nie jest w stanie zastąpić sakramentu pokuty i pojednania.
Z całym szacunkiem dla pracy i posługi psychoterapeutów – rola kapłana jest rolą absolutnie wyjątkową i nieporównywalną nawet z najlepszymi psychoterapeutami. Może powiem tak bardzo obrazoburczo, ale nawet bardzo słaby duchowo czy intelektualnie kapłan odgrywa o wiele bardziej znaczącą rolę, ponieważ on jest narzędziem w rękach Boga, który jest w stanie uwolnić człowieka od zła. To nie ksiądz uwalnia! To Pan Bóg uwalnia człowieka od zła!
Jak zdaniem Księdza profesora Robert Biedroń zareagowałby na słowa: „moje dzieci, moja sprawa, to ja będę decydował jak je wychowuje”, albo „chcesz rozdziału państwa od Kościoła, więc dlaczego chcesz decydować o tym, co Kościołowi wolno, a co nie i w to, w jakiej wierze chce wychować moje dzieci”?
Te słowa zaadresowałbym nie tylko do pana Biedronia, ale do bardzo wielu ludzi znanych i nieznanych, takich, którzy często zabierają głos na różnych forach społecznościowych krzycząc z jednej strony o rozdziale państwa i Kościoła, a z drugiej ewidentnie naruszając granicę. Wchodzą oni na teren Kościoła i próbują ustalać zasady życia kościelnego i duchowego. To jest ewidentne przekroczenie kompetencji i ogromna niekonsekwencja.
Skoro mówimy o rozdziale państwa i Kościoła, to niech ci, którzy są poza Kościołem projektują swoje życie w ramach społeczności bezwyznaniowej, jeśli tego potrzebują. Niech jednak szanują prawa ludzi wierzących, na przykład wierzących rodziców, by ci kierowali się swoją wiarą i swoimi zasadami moralnymi w wychowaniu dzieci.
Czy nie jest tak, że skoro wrogowie spowiedzi nie spowiadają się, to zgodnie z lewicowym podejściem do życia należy wymusić na wszystkich, żeby też tego nie robili wprowadzając zamordyzm prawny?
Nie można tego wykluczyć. Być może ci ludzie właśnie tak uważają. Jestem jednak przekonany, że pod wpływem takich głosów niewielu katolików zrezygnuje ze spowiedzi. Ponadto prosiłbym czytelników PCh24.pl o modlitwę za wrogów spowiedzi i wrogów Kościoła, żeby się nawrócili, żeby wrócili do Kościoła, żeby uwierzyli w Chrystusa Zmartwychwstałego, żeby odkryli piękno i moc, które Chrystus w Kościele udziela każdemu człowiekowi, który zechce do Niego rzeczywiście przyjść.
Spowiedź „NIE”, bo człowiek przed 18. rokiem życia jest do niej niedojrzały psychicznie. Ci sami ludzie ubolewają, że w Polsce nie ma seksedukatorów uczących dzieci o LGBT, o zmianie płci, o gender, o aborcji etc. Tutaj nie trzeba mieć 18 lat?
To jest absurd i to bardzo złowrogi. Oskarża się tutaj Kościół, a konkretnie sakrament spowiedzi o jakiś przymus, o przemoc psychiczną, o grzebanie komuś w głowie i wyciąganie straszliwych spraw życia seksualnego, co jest kompletną niedorzecznością, co po prostu nie ma miejsca. Naprawdę żaden spowiednik nie dokonuje jakiejś wiwisekcji człowieka – ani dziecka, ani dorosłego. Nie pyta go: „Co robiłeś 30 stycznia o godzinie 16.00, o kim wtedy myślałeś, na kogo patrzyłeś? Na pewno nie kłamiesz? Ale na pewno?!”.
Jak zaś wygląda scenariusz zajęć, które są proponowane przez twórców tzw. standardów edukacji seksualnej tak mocno promowane przez lewicę? Przypomnę w największym skrócie: na każdym etapie rozwoju dziecka zalecają one na przykład: dokonywanie masturbacji, zapoznawanie się z antykoncepcją, naukę o aborcji jako podstawowym prawie reprodukcyjnym człowieka, propagowanie polimorficznych związków obejmujących różne konfiguracje etc.
I ci właśnie ludzie, którzy tworzą w swoich umysłach jakieś wyimaginowane sytuacje perwersyjne, nieistniejące w konfesjonale są zupełnie ślepi, głusi, bezwonni na takie działania jak nauka masturbacji dzieci przedszkolnych, które są programowane przez nich samych.
W czasie tzw. pandemii koronawirusa obserwowaliśmy atak lewicy na Mszę Świętą i sakrament Eucharystii. Ich zdaniem wirus był „niezwykle pobożny”, atakował przede wszystkim w kościołach, a zwłaszcza podczas przyjmowania Komunii Świętej. Od wielu tygodni pojawiają się w lewicowej prasie artykuły o humanistycznym ślubie, humanistycznym chrzcie, humanistycznym pogrzebie etc. Teraz mamy atak na spowiedź… Przypadek?
Nie ma przypadków. Sakramenty Kościoła katolickiego bez wątpienia są czymś nie do przyjęcia dla tzw. liberalnej lewicy. Podstawowa prawa jest taka: sakrament jest działaniem Pana Boga! To nie jest happening, to nie jest przedstawienie, to nie jest rytuał, to nie jest wydarzenie społeczno-twórcze czy zawiązywanie jakiejś wspólnoty za pomocą metod psychologicznych i artefaktów. To są działania, które są działaniami zbawczymi Boga, w których Bóg po prostu osobiście interweniuje swoją mocą, miłością i łaską.
Rozumiem, że lewica może mieć poważne trudności z przyjęciem tej prawdy o sakramentach, ale dla nas – ludzi wierzących – ta prawda powinna być ze wszech miar oczywista i dlatego nie powinniśmy w żaden sposób godzić się na jakąś humanizację tego, co jest Boskie, bo najlepszej humanizacji dokonuje sam Pan Bóg wchodząc w ludzkie życie, stając się dla nas człowiekiem, stając się dla nas Chlebem Eucharystycznym, stając się znakiem sakramentalnym czy to podczas chrztu, czy to podczas bierzmowania czy to podczas pokuty.
To jest najlepsza, najbardziej znacząca humanizacja naszego życia i „lepszej”, proszę nam wielce szanowna lewico, nie projektować.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Uczucia w życiu duchowym. Pomagają? Przeszkadzają?
***
Czy kierowanie się emocjami w życiu duchowym to egzaltacja? Odpowiada ks. prof. Stanisław Zarzycki SAC, teolog duchowości.
Jarosław Dudała: Czy Ks. Profesor obawia się uczuć w życiu duchowym?
Ks. prof. Stanisław Zarzycki SAC: Ja się nie obawiam, ponieważ wiele się na ten temat dowiedziałem dzięki różnym mistrzom. Ale wiem, że człowiek może się obawiać uczuć w życiu duchowym w tym sensie, że nasze życie jest czasem mniej, czasem bardziej uporządkowane.
Co to znaczy: nieuporządkowane?
To znaczy: poddane namiętnościom, takim jak: nienawiść, gniew, pycha, żądza, pożądliwość Jeśli któraś z nich zdominuje postawę człowieka, to wtedy rozum traci swoją siłę przekonania i człowiek postępuje – niestety – niedobrze.
Nie chce chyba Ks. Profesor powiedzieć, że dając człowiekowi uczucia, Pan Bóg zastawił na niego pułapkę?
Nie! Pan Bóg dał nam uczucia jako jeden ze składników naszego ludzkiego uposażenia. Do nich należy na pierwszym miejscu rozum, który nam daje zdolność poznania prawdy na płaszczyźnie naturalnej i otwarcia się na prawdy wiary na płaszczyźnie nadprzyrodzonej, metafizycznej. Kolejny element tego uposażenia to wola – ta piękna instancja, która pozwala nam wybierać dobro czy zło, pozwala decydować. Niektórzy mówią, że wola jest w nas władzą królewską…
A do czego w życiu duchowym potrzebne są nam uczucia?
Mogą spełniać wiele funkcji – pod warunkiem, że nie traktujemy ich w sposób wyemancypowany, ale jako harmonijnie współdziałające z rozumem i wolą.
Jakie to funkcje?
Według św. Franciszka Salezego, uczucia – a zwłaszcza miłość, która jest uczuciem par excellence, chociaż jest nie tylko uczuciem, bo jest też aktem woli – budzi w człowieku ducha, otwiera go na Pana Boga, sprawia, że on pragnie Boga. Wielkie pragnienia, które przeżywali święci, były wyrazem także ich bogatego życia uczuciowego. Zakładają one zarazem jakieś doświadczenie Boga i są wyrazem dążenia do zjednoczenia z Nim.
Po drugie, uczucia podnoszą ducha, dają człowiekowi siłę żywotną, witalną. Rozszerzają jego serce rozumiane w sensie biblijnym, jako duchowe wnętrze człowieka. Gdy mamy wielkie pragnienia duchowe, otwieramy się na łaskę Bożą i wchodzimy w relację z Bogiem, także na płaszczyźnie duchowo-uczuciowej.
Ale najważniejszą rolę uczuć widziałbym w tym, że nadają życiu duchowemu dynamikę. Spośród nich zwłaszcza miłość jest motorem życia duchowego. Jeśli ktoś kieruje się miłością i przeżywa ją w taki sposób, że chce odpowiedzieć na miłość Bożą, że poszukuje żywej relacji z Bogiem, to wtedy – jak mówi Franciszek Salezy – miłość staje się życiem jego duszy. Wtedy jego duchowość nie jest martwa czy poddana stagnacji albo formalizmowi.
Z drugiej strony, rozum podpowiada np. uczestnikom modlitw we wspólnotach charyzmatycznych, że Bóg jest godzien wielkiej czci; ich wola decyduje, że chcą tę cześć Bogu oddać, a ich emocje reagują na to żywo. Mimo to, od innych wierzących słyszą, że są “nawiedzeni”. Albo jeśli ktoś znajduje Boga w pełnej emocji sztuce, to słyszy, że to tylko bezwartościowa egzaltacja.
Rzeczywiście padają takie oskarżenia. One mogą być uzasadnione, ale nie muszą. Nieraz padają one ze strony tych, którzy kierują się duchowością intelektualną czy duchowością obowiązku. Nie rozumieją oni takich postaw, może nie mają wrażliwości uczuciowej i dlatego lekceważą trochę ten wymiar afektywny (emocjonalny) życia duchowego.
Z drugiej strony, bywa i tak, że rzeczywiście niektóre osoby wpadają w egzaltację, a potem ich postawa nie osiąga takiej spójności, która pozwala na łączenie modlitwy z życiem i wypełnianiem swoich obowiązków. Podlegają oni wahaniom afektywnym, zbytniemu falowaniu – wtedy taki zarzut byłby słuszny.
Jeśli nawet ktoś kieruje się duchowością obowiązku to słyszał pewnie o Norwidzie, który pisał, że “piękno na to jest, aby zachwycało – do pracy”. A jeśli nie, to słyszał przynajmniej, że należy “służyć Bogu z weselem” i że “radosnego dawcę miłuje Bóg”. Podkreślam słowa dotyczące emocji, żeby pokazać, że nawet pracy czy wypełnianiu obowiązków nie chodzi tylko o samą wolę i sam rozum.
Tak! Piękno, które nas pociąga, jest ważne w naszym życiu – także w życiu duchowym.
Piękno było za mało doceniane w duchowości zachodniej. O wiele mniej niż na chrześcijańskim Wschodzie. Tam ikona (używana w modlitwie) pełniła rolę elementu piękna pociągającego duchowo. U nas było tego mniej. Może dlatego jesteśmy na to piękno za mało wrażliwi?
Myślę jednak, że jeśli ktoś czyni postępy w życiu duchowym, to odkrywa piękno duchowe. Staje się coraz bardziej wrażliwy. Bo wrażliwość można w sobie kształtować. Jest takie przekonanie, że wrażliwość to cecha wrodzona – jedni ją mają, inni nie. Amadeo Cencini, włoski autor łączący pięknie teologię z psychologią, mówi, że wrażliwość to dyspozycja do przyjęcia wartości i że człowiek w każdym wieku może swoją wrażliwość udoskonalić.
Spytam więc raz jeszcze: do czego są potrzebne uczucia w życiu duchowym? Jak to wygląda na różnych jego etapach?
One się przydają na każdym etapie.
Na każdym? Nie tylko na początku?
To temat na długi wykład. Odnosząc się do tego, co mówi św. Franciszek Salezy, mogę powiedzieć, że na każdym etapie one są ważne, ale rzeczywiście najszerzej opisuje on etap początkowy, na którym powinno dokonać się oczyszczenie i podstawowe uporządkowanie uczuć negatywnych, namiętności.
Najwięcej mówi o tym w kontekście modlitwy. Mówi o medytacji jako pierwszym czy drugim etapie modlitwy wewnętrznej. Inspiruje się tu mocno nauką św. Teresy z Avila. Mówi, że poprzez rozważania wydarzeń z życia Jezusa czy prawd z Pisma Świętego należy się tak usposobić i pozwolić, żeby Duch Święty wzbudził w nas pozytywne uczucia: miłość do Boga i bliźniego, skruchę, żal za grzechy, nadzieję, pragnienie czynienia miłosierdzia itd. Św. Franciszek Salezy mówi, że nie należy się spieszyć z medytacją myślną. Uważa, że nie jest rzeczą konieczną, żeby przemedytować jakąś prawdę, rzecz od początku do końca, ale – jeśli pojawiają się w nas uczucia duchowe – lepiej zatrzymać się. Radzi tak: „jeśli twój umysł znajduje upodobanie, światło, owoc w tym, co rozważasz, postępuj jak pszczoły, które nie opuszczają kwiatu, aż zbiorą miód”. To wyraźne nawiązanie do metody św. Ignacego Loyoli, ale akcent położony na uczuciowość jest jeszcze silniejszy. Chodzi o to, żeby ta uczuciowość się w nas rozbudziła. Wtedy duchowa dynamika dążenia do Boga staje się silniejsza. Z tymi uczuciami trzeba łączyć postanowienia. Wtedy wola wkracza do medytacji i sankcjonuje pewne uczucia – te pozytywne, duchowe rodzące się na podłożu wiary i miłości do Boga. Mówi: “tak!” Popiera je. Wzmacnia tę postawę. A przez to odcina się od przywiązań, uczuć negatywnych, namiętności. W ten sposób dokonuje się w nas przezwyciężenie “starego człowieka”, o którym pisze św. Paweł.
Ta metoda jest stale aktualna. To duchowość dla wszystkich.
***
ks. prof. Stanisław Zarzycki SAC, dr hab. teologii, emerytowany wykładowca KUL; autor kilku książek, m. in. “Rozwój życia duchowego i afektywność. Studium na podstawie pism św. Franciszka Salezego” (Wydawnictwo KUL, Lublin 2008) i wielu artykułów (w tym kilku o duchowości tegoż świętego), przez kilkanaście lat redaktor zeszytu piątego Roczników Teologicznych KUL, poświęconego teologii duchowości.
Gość Niedzielny 24/01/2023
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
***
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA NA MIESIĄC STYCZEŃ 2023
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby wychowawcy byli wiarygodnymi świadkami, ucząc braterstwa, a nie rywalizacji, i pomagając w szczególności najbardziej bezbronnym młodym ludziom.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
***
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* W Nowym Roku Pańskim już dziękuję Ci, Panie Jezu Chryste, za wszystko co Twoja dobroć zechce postawić na mojej drodze. Zdając sobie sprawę z mojej małoduszności proszę tylko o łaskę odwagi, abym nie bał się przyjmować Twoich darów, które przecież zawsze są pełne miłosierdzia – choć po ludzku wydają się tak często trudne do przyjęcia.
***
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, która jest również i naszą Matką, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
_________________________________
ŚWIĘCI WYBRANI NA PATRONÓW NASZYCH RÓŻ:
Róża 1 – św.Jana Pawła II
Róża 2 – św. Faustyny
Róża 3 – bł. ks. Jerzego Popiełuszki
Róża 4 – św. Maksymiliana Marii Kolbego
Róża 5 – św. brata Alberta Chmielowskiego
Róża 6 – św. Jadwigi
Róża 7 – bł. ks Michała Sopoćki
Róża 8 – bł. Karoliny Kózkówny
Róża 9 – św. Andrzeja Boboli
Róża 10 – św. Teresy Benedykta od Krzyża
Róża 11 – św. Moniki
Róża 12 – bł. męczenników o. Michała i o. Zbigniewa
Róża 13 – św. Hiacynty i św. Franciszka
Róża 14 – Matki Bożej Częstochowskiej I
Róża 15 – Matki Bożej Częstochowskiej II
Róża 16 – Matki Bożej Gietrzwałdzkiej
Róża 17 – Matki Bożej Miłosierdzia
Róża 18 – Matki Bożej Różańcowej
Róża 19 – bł. kardynała Stefana Wyszyńskiego
Róża 20 – bł. Paulina Jaricot
Róża 21 – św. Filomena
_____________________________________________________________________________
Tajemnice Różańcowe wraz intencjami zostały wysłane na maila w sobotę 31 grudnia z adresu: e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś nie otrzymał, bardzo proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres: rozaniec@kosciolwszkocji.org)
Na stronie Żywego Różańca: zr.kosciol.org – znajdują się intencje, Tajemnice Różańcowe, Patroni Róż oraz ogłoszenia.
____________________________________________________________________________
JAK CO ROKU, WSPÓLNOTA ŻYWEGO RÓŻAŃCA W OKRESIE ADWENTOWYM, ORGANIZUJE DATKI NA RZECZ POTRZEBUJĄCYM. W TYM ROKU PRAGNIEMY POMÓC SIOSTROM KLAWERIANKOM.
BARDZO SERDECZNE DZIĘKUJĘ NASZYM STAROPOLSKIM: “BÓG ZAPŁAĆ” ZA WASZE ZROZUMIENIE I WSPANIAŁĄ CHOJNOŚĆ. SUMA 3000 FUNTÓW ZOSTAŁA JUŻ PRZEKAZANA SIOSTROM KLAWERIANKOM.
***
W Afryce żniwo jest dojrzałe, serca pragną Boga, pragną wiary. Każdy uczynek miłosierdzia, także ten, który zaspakaja potrzeby materialne, np. głód, służy ratowaniu dusz.
bł. Maria Teresa Ledóchowska
___________________________________________________________________________________________
22 stycznia w Kościele katolickim
Niedziela Słowa Bożego
Zgodnie z motu proprio papieża Franciszka „Aperuit illis” w Kościele katolickim w III niedzielę okresu zwykłego obchodzony jest Niedziela Słowa Bożego. W tym roku przypada ona 22 stycznia. Jej celem jest pogłębianie świadomości znaczenia Pisma Świętego w życiu wierzących oraz w liturgii.
W nocie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów zaznaczono, że “poprzez teksty biblijne odczytywane podczas liturgii, sam Bóg mówi do swojego ludu i sam Chrystus głosi swoją Ewangelię”.
______________________________________________________________________
Biblista ks. prof. Bardski:
Biblia nie jest jakąś magiczną księgą, ale świadectwem Bożej miłości
Biblia nie jest jakąś magiczną księgą, ale świadectwem Bożej miłości na przestrzeni dziejów; Znajomość Pisma Świętego pozwala lepiej poznać Chrystusa – powiedział PAP biblista ks. prof. Krzysztof Bardski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
***
W Kościele katolickim jest dziś obchodzona Niedziela Słowa Bożego. Została ona ustanowiona motu proprio papieża Franciszka “Aperuit illis” i wyznaczona na III niedzielę okresu zwykłego. Ideą tego dnia jest pogłębianie świadomości znaczenia Pisma Świętego w życiu wierzących oraz w liturgii, która włącza w żywy i stały dialog z Bogiem.
“Papież Franciszek w +Misericordia et misera+ powiedział, że jego +gorącym pragnieniem jest, aby Słowo Boże było coraz bardziej czczone, znane i upowszechniane, aby przez nie można było lepiej zrozumieć tajemnicę miłości, która wypływa z tego źródła miłosierdzia+” – powiedział PAP ks. prof. Krzysztof Bardski.
“Poprzez teksty biblijne odczytywane podczas liturgii, to sam Bóg mówi do swojego ludu i sam Chrystus głosi swoją Ewangelię” – czytamy w nocie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
Biblista zastrzegł, że “poza znaczeniem doktrynalnym, jako źródła (wraz z tradycją) prawd wiary, Biblia w wymiarze indywidualnym pozwala głębiej poznać Chrystusa”. “Sobór Watykański II i Katechizm Kościoła Katolickiego wskazuje, że przez częste czytanie Pisma Świętego człowiek +nabywa najwyższą wartość poznania Chrystusa+” – wskazał biblista.
Zaznaczył, że “chrześcijaństwo nie jest religią księgi, ale żywego Słowa, jakim jest Jezus Chrystus”. “Cały Pierwszy (Stary) Testament prowadzi ku Jezusowi a Nowy Testament świadczy o Nim. Biblia nie jest jakąś magiczną księgą, która spadła z nieba, ale świadectwem Bożej miłości na przestrzeni dziejów, której szczytem, doskonałym wypełnieniem jest Jezus” – wyjaśnił biblista.
Powiedział, że powstawanie Biblii było procesem obejmującym ponad tysiąc lat. “Od przekazów ustnych, sięgających drugiego tysiąclecia przed Chrystusem, aż po ostatnie pisma Nowego Testamentu, powstałe pod koniec pierwszego wieku po Chrystusie. Początkowo księgi Pierwszego (Starego) Testamentu stanowiły odrębne zwoje a każdy miał swoją historię” – powiedział ks. prof. Bardski.
“Biblię hebrajską, czyli Pierwszy (Stary) Testament, chrześcijanie uznają za Słowo Boże podobnie jak Żydzi” – zaznaczył.
“Świadectwa historyczne pochodzące z II w. po Chr. wskazują na to, że we wspólnotach chrześcijańskich w różnych regionach cesarstwa rzymskiego te same pisma uważano za natchnione, to znaczy odczytywano je na zgromadzeniach liturgicznych jako Słowo Boże oraz cytowano jako Słowo Boże. Problem stanowią jedynie tzw. księgi deuterokanoniczne, czyli te, które znalazły się w greckiej wersji Pierwszego (Starego) Testamentu, którą posługiwali się pierwsi chrześcijanie, ale nie było ich w Biblii Hebrajskiej. Są one uznawane za natchnione przez Katolików i Prawosławnych, nieuznawane zaś przez wiele Kościołów nurtu protestanckiego.
Pytany, które księgi mamy wspólne z judaizmem, ks. prof. Bardski powiedział, że “cała Biblia Hebrajska, a więc Tora, Prorocy i Pisma, wchodzie w skład Pierwszego (Starego) Testamentu”.
Wyjaśnił, że apokryfy są to “pisma powstałe w II w. po Chrystusie i później, nawiązujące tematyką do wydarzeń i postaci biblijnych”. “Literatura apokryficzna obejmuje teksty, które mogą zawierać jakieś dalekie odniesienia do historii, w przeważającej większości jednak są to budujące opowiadania, rozwijające w sposób cudowny i fantazyjny niektóre wątki biblijne” – powiedział ks. prof. Bardski.
Na pytanie, po które z apokryfów warto sięgnąć, przyznał, że “lektura apokryfów jest trudna i wymaga gruntownej wiedzy biblijnej, teologicznej oraz znajomości kontekstu historycznego i mentalności właściwej ludziom żyjącym w okresie późnej starożytności”. “Chodzi o to, aby mieć odpowiedni dystans i krytycyzm w odniesieniu do zawartych w nich treści” – zastrzegł.
Powiedział, że “w języku polskim mamy w opracowaniu ks. prof. Marka Starowieyskiego całość apokryfów Nowego Testamentu”. “W ramach tego dzieła przetłumaczyłem apokryficzne dzieje św. Pawła, które na przykład opisują jego śmierć męczeńską, o której nie wspomina Biblia” – wskazał. (PAP)
Magdalena Gronek/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
4 sposoby na codzienne czytanie Pisma Świętego
****
Pismo Święte można czytać na wiele sposobów.
Czytania z dnia? Lectio continua? A może lectio divina? Sposobów jest kilka, każdy ma inne zalety. Najważniejsza jednak nie jest metoda, a systematyczność. Bo Słowo Boże jest pokarmem dla duszy. Poznaj 4 propozycje na czytanie Pisma Świętego.
1.Ewangelia (lub czytania) z dnia. Największą zaletą tej metody jest bycie na bieżąco z tym, czym w liturgii żyje Kościół. Każdego dnia sięgamy do Ewangelii lub całego zestawu czytań, które są czytane tego dnia podczas Mszy Świętej. Ten sposób praktykowany przed Eucharystią pozwala nam lepiej skoncentrować się na Liturgii Słowa, jest dobrym pomysłem na przygotowanie do uczestnictwa we Mszy Świętej. Pomocnymi narzędziami są tutaj aplikacje czy drukowane książeczki z Ewangelią na każdy dzień roku liturgicznego, w których często tekst czytania jest opatrzony wprowadzeniem czy komentarzem.
2. Lectio continua. To metoda ciągłego czytania Pisma Świętego – od początku do końca. Ilu z nas przeczytało w życiu Biblie chociaż raz w całości? Lectio continua to właśnie sposób na przeczytanie całości. Każdego dnia po fragmencie. Nie wymaga dodatkowych narzędzi, ani wielkiej ilości czasu. Każdego dnia czytamy jeden fragment: np. rozdział lub akapit. Rozpoczynając od Księgi Rodzaju, nie pomijając żadnego fragmentu. Ta metoda z pewnością pomoże nam uporządkować w głowie historie biblijne, ale też wzbudzi ciekawość i może zmotywować do dalszych poszukiwań biblijnych.
3. Lectio Divina, czyli pobożne czytanie. To metoda wymagająca więcej czasu, ale też pozwalająca wejść głębiej w rozważanie Słowa Bożego. Nie ma w niej pośpiechu, istotne jest zasmakowanie Słowa. Wybierając fragment Pisma Świętego spotkanie ze Słowem dzielimy na cztery etapy: czytanie, medytację, modlitwę i kontemplację. W pierwszym etapie wybieramy mały fragment Pisma i czytamy. Warto w tym czasie podkreślić słowa i fragmenty, które szczególnie nas poruszają. W etapie drugim wracamy do czytania i szczególnie koncentrujemy się na tych fragmentach, które dotknęły naszego serca. Zatrzymujemy się na nich dłużej, staramy się przetrawić, tak, aby zostało w nas na dłużej. Trzeci etap to modlitwa przemedytowanymi fragmentami. To pierwszy etap, w którym to my mówimy do Boga. Ostatnia część lectio divina – kontemplacja – to już czysty dar, który możemy od Boga otrzymać lub też nie. Doświadczenie głębokiej bliskości Boga.
4. Filakterie. To czytanie i zapisywanie tych fragmentów, które w czasie lektury poruszyły nas najbardziej. Z taka karteczką, na której zapisaliśmy Słowo Boże nie rozstajemy się przez jakiś czas, w wolnych chwilach wracamy do tego Słowa, pozwalamy mu być obecnym w naszej codzienności. Staramy się nim modlić.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
NIEDZIELA 22 STYCZNIA
UROCZYSTOŚĆ ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO
ZAŁOŻYCIELA STOWARZYSZENIA APOSTOLSTWA KATOLICKIEGO KSIĘŻY PALLOTYNÓW
***
Zakon Jezuitów otrzymał od swojego Założyciela motto:
DLA WIĘKSZEJ CHWAŁY BOGA – AD MAIOREM DEI GLORIAM
Założyciel Księży Pallotynów swoim duchowym synom przekazał 4 zawołania:
DLA NIESKOŃCZONEJ CHWAŁY BOGA – AD INFINITAM DEI GLORIAM
DLA ZBAWIENIA DUSZ – AD SALVANDAS ANIMAS
DLA ZNISZCZENIA GRZECHU – AD DESTRUENDUM PECATUM
PAX CHRISTI – POKÓJ CHRYSTUSOWY
________________________________________________________________
„O Boże, jakże ograniczone są nasze siły!
Pocieszmy się jednak, że najdobrotliwszy Bóg znajduje upodobanie już w samych naszych pragnieniach,
a więc przez nie już składamy Mu hołd uwielbienia!
A zatem wszędzie tam, dokąd nie dociera skuteczność naszych uczynków, przeniknąć zdołamy,
rozwijając na skrzydłach pragnień lot pokory i ufności”
„Przypominaj sobie często, że jeśliby inni mieli do dyspozycji twoje środki i możliwości czynienia dobra, byliby wielkimi świętymi.”
św. Vincenty Pallotti
________________________________________________________________________________
PIĄTEK 13 STYCZNIA
PIERWSZY DZIEŃ NOWENNY PRZED UROCZYSTOŚCIĄ
ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO
***
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
P. Módlmy się. Wszechmogący Boże, oświeć światłem wiary i rozpal żarem miłości nasze serca, abyśmy jako wspólnota zgromadzona wokół św. Wincentego Pallottiego, mogli godnie uczcić Twój majestat i przyczynić się do budowania Królestwa Bożego i zjednoczenia wszystkich ludzi wokół Twojego Syna, a naszego Pana Jezusa Chrystusa. Który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków.
W. Amen.
ROZWAŻANIA NA POSZCZEGÓLNE DNI NOWENNY:
Wprowadzenie
Dzień I Bóg jest Miłością Nieskończoną i Miłosierdziem
Dzień II Stworzenie człowieka
Dzień III Powołanie do świętości
Dzień IV Apostoł Ojca Przedwiecznego
Dzień V Naśladowanie Chrystusa
Dzień VI Maryja, Królowa Apostołów
Dzień VII Misja Ewangelizacyjna
Dzień VIII Jedność chrześcijan
Dzień IX Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego
WPROWADZENIE:
Nowenna jest modlitwą o charakterze błagalnym, odmawianą zwyczajowo przed każdą większą uroczystością lub wspomnieniem świętego, do którego ma się szczególne nabożeństwo. Odmawia się ją indywidualnie lub wspólnie przez dziewięć kolejnych dni dla uproszenia szczególnej łaski przez wstawiennictwo osoby, którą w nowennie przyzywamy.
„Proście, a otrzymacie, kołaczcie, a otworzą wam, szukajcie, a znajdziecie” – powiedział Pan Jezus do swoich uczniów.
Nowenna jest nie tylko przygotowaniem do obchodu jakiegoś ważnego wydarzenia, ale jest także dobrą okazją do zintensyfikowania swoich próśb, dlatego też modlitwa odmawiana przez kolejnych dziewięć dni ma niezwykłą skuteczność. Warto przy okazji odprawiania nowenny podjąć jakieś dodatkowe drobne wyrzeczenia, umartwienia, dobre uczynki, przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania, uczestniczyć w Eucharystii i przyjąć Komunię Świętą.
Nowenna przez wstawiennictwo św. Wincentego Pallottiego odprawiana jest przed jego liturgicznym wspomnieniem (w dniach od 13 do 21 stycznia), ma szczególną wymowę.
13 stycznia 1850 roku, w ostatnim dniu Oktawy Epifanii, ks. Wincenty Pallotti posługiwał w konfesjonale. W czasie jednej ze spowiedzi zauważa, że jego penitent jest zziębnięty i nie ma na sobie wierzchniego okrycia. Zdejmuje wtedy swój płaszcz i oddaje go człowiekowi w potrzebie, co staje się z kolei przyczyną jego własnego przeziębienia. Przez kolejnych 9 dni choroba rozwija się i przeradza w zapalenie opłucnej. Wincenty Pallotti odchodzi do Pana w dniu 22 stycznia. Nowenna ta jest zatem niejako „czuwaniem przy łóżku konającego ks. Wincentego”.
Przez tych dziewięć kolejnych dni rozważać będziemy dziewięć „kroków św. Wincentego”, czyli tych wszystkich spraw, którymi on żył. Wspólnie z nim będziemy kontemplowali Nieskończoną Miłość i Miłosierdzie Boga, stworzenie człowieka, nasze powołanie do świętości, posłannictwo Jezusa Chrystusa jako Apostoła Ojca Przedwiecznego i nasze naśladowanie Chrystusa, szczególną obecność NMP Królowej Apostołów, misję ewangelizacyjną Kościoła, budowanie jedności chrześcijan oraz Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego – dzieło, któremu poświęcił swoje życie.
Niech zatem ta modlitwa i te rozważania będą dla nieskończonej chwały Boga i przyczynią się ku naszemu uświęceniu, zbawieniu dusz naszych i naszych bliźnich oraz zniszczeniu grzechu.
_________________________________________
DZIEŃ I (piątek 13 stycznia)
Bóg jest Miłością Nieskończoną i Miłosierdziem
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga, (…) bo Bóg jest miłością. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że to On sam nas pierwszy umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować (…). Bóg jest miłością, kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim.
I List św. Jana Apostoła (4,7-16)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Bóg w Istocie swej to Miłość odwieczna, nieskończona i miłosierna bez granic; ja zaś, choć nieskończenie niegodny, aby w sercu mym rozlana była miłość Boża, to jednak ufam mocno, że Bóg, który jest Miłością w swej Istocie, przepaja mnie miłosiernie odwieczną swą i nieskończoną miłością, i ufam, że niweczy we mnie przez to całą mą świecką i przyziemną miłość oraz wszelkie jej następstwa i wszelkie myśli, słowa i uczynki, jakie spełniałem wbrew miłości Boga i bliźniego. I żywię nadto nadzieję, że niweczy mnie przez to na duszy, jak w ciele i w czynach tak dalece, że jestem jakby mnie nigdy nie było i jakbym nigdy nie miał być na świecie i że we mnie i we wszystkim był i jest zawsze Bóg – Miłość z Istoty swej odwieczna, niezmierna, nieskończona, niepojęta i bezgranicznie miłosierna – sam Bóg, wszystkie Boskie Osoby, wszystkie nieskończone przymioty.
Wybór Pism, t. III, s. 249-250
____________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Boże, nasz Ojcze, Ty jako jedyne źródło miłości pierwszy nas umiłowałeś, abyśmy napełnieni bogactwem Twojej łaski, mogli żyć jedynie dla Twej miłości. Ty w ciągu wieków zapewniałeś nas o Twojej dobroci względem nas, a w tych ostatecznych czasach zesłałeś nam Twojego Umiłowanego Syna, a naszego Pana Jezusa Chrystusa, który jest pełnym objawieniem Twojej miłości i wierności. On to, umiłowawszy nas do końca, wydał samego siebie na okup za nasze grzechy, a umierając na drzewie krzyża, przywrócił nam życie wieczne. Dziękując Tobie za tak wielkie dary i wierząc, że jako nasz Najlepszy Ojciec pragniesz jedynie naszego szczęścia, ośmielamy się Ciebie prosić (o oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ II (sobota 14 stycznia)
Stworzenie człowieka
Bóg rzekł: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!”. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił (…). A Bóg widział, że wszystko, co uczynił było bardzo dobre.
Księga Rodzaju (1, 26-31)
***
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Człowiek jest, jak nas o tym poucza święta wiara, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, Bóg zaś ze samej swej istoty jest miłością. A zatem człowiek na mocy samego aktu stwórczego jest żywym obrazem miłości Bożej. Bóg zaś, który ze samej swej istoty jest miłością, w swojej zewnętrznej działalności zawsze się skłania do działania na korzyść człowieka i to tak bardzo, że Syna swego Jednorodzonego zesłał, aby Ten swoją śmiercią krzyżową odkupił rodzaj ludzki. Jak Chrystus „stał się dla nas posłuszny aż do śmierci i to śmierci krzyżowej”, tak też i człowiek winien, w miarę swoich możliwości, naśladować Boga, okazując przy pomocy swoich uczynków czynną miłość bliźniemu, którym jest każdy człowiek zdolny do poznania Boga, niezależnie od warstwy społecznej, strefy geograficznej, narodowości itd. Dlatego też człowiek, mając na uwadze samą istotę aktu stwórczego, nie może się uchylać od przykazania miłości. Przyjąwszy zaś, że przykazanie miłości bliźniego, nakazujące nam kochać bliźniego jak siebie samego, jest naszym obowiązkiem, każdy już łatwo może sobie uświadomić, że nikt nie kocha siebie samego, jeśli całym sercem, całą duszą i wszystkimi siłami nie stara się w sposób skuteczny o własne zbawienie wieczne; i to, że nikt nie kocha bliźniego swego jak siebie samego, jeżeli nie stara się o wieczne zbawienie bliźniego tak, jak o swoje.
Wybór Pism, t. I, s. 59-60
_________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Ojcze święty, Ty jeden jesteś Bogiem żywym i prawdziwym, Ty jesteś przedwieczny i trwasz na wieki. Tylko Ty, Boże, jesteś dobry i jako jedyne źródło życia powołałeś wszystko do istnienia, aby napełnić swoje stworzenia dobrami i wiele z nich uszczęśliwić jasnością Twojej chwały. Wysławiamy Cię, Ojcze święty, bo jesteś wielki i wszystkie stworzenia głoszą Twoją mądrość i miłość. Ty stworzyłeś człowieka na swoje podobieństwo i powierzyłeś mu cały świat, aby służąc Tobie samemu jako Stwórcy, rządził wszelkim stworzeniem. Dlatego też ośmielamy się wzywać Twego Świętego Imienia i z ufnością, że zostaniemy wysłuchani, ośmielamy Cię prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ III (niedziela 15 stycznia)
Powołanie do świętości
Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest. Każdy, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty.
I Listu św. Jana Apostoła (3, 2-3)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Pomiędzy innymi łaskami, o które zwracam się z prośbą do mojego Ojca Niebieskiego, mojego nade wszystko najukochańszego oblubieńca Jezusa i mojej nade wszystko najukochańszej Matki Marii, aniołów i świętych, i błagam wszystkie inne stworzenia o wyjednanie tego za mnie, proszę, by Pan prowadził mnie drogą, że tak powiem, nieskończenie świętą, bezpieczną, doskonałą i ukrytą przed oczyma ludzi; proszę o dar świętej wytrwałości w dobrym i nieustające pomnażanie żarliwości w świętej służbie Bożej, a to ku nieskończonej chwale i czci Boga, oraz korzyści wszystkich dusz. Świętość jest konieczna. Ufam wielce dobroci Boga, że dla zasług świętych, aniołów, Marii i Jezusa wpoi ufność otrzymania tej łaski, która uświęca i sprawia, iż dla samej chwały Boga dokonujemy największych rzeczy i że zaszczepi we mnie najwyższe stopnie świętości i doskonałości.
Postanowienia i dążenia, 116, 211 i 81
______________________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Boże, źródło życia i świętości, tylko Ty jesteś święty i godzien wszelkiej chwały. Ty z miłości stworzyłeś człowieka i powołujesz go do świętości, aby mógł we wspólnocie z Tobą przebywać w Twojej chwale i radować się Twoją obecnością. Dlatego słusznie Cię sławi wszelkie stworzenie, bo przez Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, staliśmy się Twoimi przybranymi dziećmi, a mocą Twojego Świętego Ducha ożywiasz nas i uświęcasz. Przez zasługi i wstawiennictwo wszystkich Świętych, wdzięczni za Twoje wielkie miłosierdzie względem nas, ośmielamy się Ciebie prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ IV (poniedziałek 16 stycznia)
Apostoł Ojca Przedwiecznego
Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: „Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swojego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie chwałą, którą miałem u Ciebie wpierw, zanim świat powstał”.
Ewangelii według św. Jana (17, 1-5)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Przykazanie zaś miłości, które wszystkim nakazuje wielbić i ponad wszystko kochać Boga, a bliźniego swego miłować jak siebie samego, zobowiązuje nas również do starania się wszelkimi możliwymi sposobami o wieczne zbawienie tak swoje, jak i bliźniego. Staje się to jeszcze bardziej oczywiste, gdy przypomnimy sobie to, co mówi Duch Święty: „Każdemu z osobna dał Bóg rozkazanie o bliźnim jego”. Każdemu więc Bóg przykazał się troszczyć o wieczne zbawienie bliźniego. A ponieważ w wypełnianiu tego przykazania winniśmy naśladować Jezusa Chrystusa, który jest Apostołem Ojca Przedwiecznego, przeto życie Jezusa Chrystusa, będące Jego apostolstwem, ma być dla każdego wzorem apostolstwa. A że wszyscy są wezwani i, co więcej, zobowiązani do naśladowania Jezusa Chrystusa, przeto wszyscy powołani są do apostolstwa stosownie do swojego stanu i zawodu. Ale ponieważ nie wszyscy przestrzegają przykazania miłości Boga i bliźniego tak doskonale, jak to przykazał Jezus Chrystus, mówiąc: „Bądźcie doskonałymi, jak Ojciec wasz Niebieski jest doskonałym”, stąd też nie wszyscy zasługują na miano „apostoła”. Jednak miłość Pana naszego Jezusa Chrystusa pobudza każdego człowieka do czynów apostolskich, aby każdy mógł zasłużyć na miano „apostoła” i zdobyć zasługę oraz cieszyć się chwałą, dzięki wstawiennictwu Królowej Apostołów, Najświętszej Maryi.
Wybór Pism, t. I, s. 39
___________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Panie, nasz Boże, Ty objawiłeś nam Umiłowanego Syna Twojego Jezusa Chrystusa jako Apostoła posłanego przez Ciebie dla dokonania dzieła naszego zbawienia. On to za sprawą Ducha Świętego stał się człowiekiem, narodził się z Maryi Dziewicy i był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu. Ubogim głosił dobrą nowinę o zbawieniu, jeńcom wyzwolenie, a smutnym radość. Aby wypełnić Twoje postanowienie, wydał się na śmierć krzyżową, a zmartwychwstając, zwyciężył śmierć i odnowił życie, abyśmy żyli już nie dla siebie, ale jedynie ku Twojej chwale. Wdzięczni za tak wspaniały dar Twojej miłości, z dziecięcą ufnością ośmielamy się Ciebie prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ V (wtorek 17 stycznia)
Naśladowanie Chrystusa
Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swojej duszy szkodę poniesie? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania”.
Ewangelia według św. Mateusza (16, 24-27)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
„Przeznaczył nas, abyśmy się stali na podobieństwo Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wieloma braćmi” (por. Rz 8, 29). Święty Paweł Apostoł przestrzega nas, że Bóg chce, abyśmy dla osiągnięcia naszego jedynego, uszczęśliwiającego celu stali się podobni do Jego Jednorodzonego Syna, który dla nas stał się człowiekiem i który jest naszym pierworodnym Bratem. Naśladowanie zatem Pana naszego Jezusa Chrystusa jest tak niezbędne, jak niezbędne jest samo nasze zbawienie. Stąd też podstawową Regułą naszego najmniejszego Stowarzyszenia ma być życie Pana naszego Jezusa Chrystusa, po to, by naśladować Go w pokorze i z ufnością możliwie jak najdoskonalej we wszystkich Jego poczynaniach w życiu ukrytym i w publicznej posłudze ewangelicznej. Z tego powodu powinniśmy podejmować zawsze, najdoskonalej jak potrafimy, wysiłki zmierzające do tego, by nasze życie stawało się stale coraz bardziej podobne do życia pierworodnego naszego Brata Jezusa Chrystusa.
Wybór Pism, t. II, s. 314
_________________________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Ojcze święty, wielbimy Ciebie, przez umiłowanego Syna Twojego Jezusa Chrystusa, za wspaniały plan Twojej miłości względem nas. On jest Słowem Twoim, przez które wszystko stworzyłeś. Jego nam zesłałeś jako Zbawiciela i Odkupiciela, który stał się człowiekiem za sprawą Ducha Świętego i narodził się z Dziewicy. On, spełniając Twoją wolę, nabył dla Ciebie lud święty, gdy wyciągnął swoje ręce na krzyżu, aby śmierć pokonać i objawić moc Zmartwychwstania. On swoim życiem wezwał nas do naśladowania, abyśmy upodobniwszy się do Niego, mogli osiągnąć życie wieczne w Twoim Królestwie. Za te znaki Twojej dobroci wychwalamy Cię i z ufnością Ciebie prosimy (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ VI (środa 18 stycznia)
Maryja, Królowa Apostołów
Wtedy wrócili do Jerozolimy. Przybywszy tam, weszli do sali na górze i przebywali w niej: Piotr i Jan, i Jakub, i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda, brat Jakuba. Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, z Maryją, Matką Jezusa, i z braćmi Jego. Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też jakby języki z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym.
Dzieje Apostolskie (1, 12-14; 2, 1-4)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Postanawiam przedstawiać sobie (często to w sobie odnawiać), że w jakimkolwiek będę się znajdował miejscu, będę wraz ze wszystkimi stworzeniami w jerozolimskim Wieczerniku, gdzie Apostołowie otrzymali Ducha Świętego; i jak Apostołowie pozostawali tam z Najświętszą Maryją, tak będę sobie też wyobrażał, iż jestem tam z moją nade wszystko najukochańszą Matką Maryją i z nade wszystko najbardziej umiłowanym Oblubieńcem Jezusem, którzy – uważam to za pewne – jako moi najosobliwsi Obrońcy sprawią, że spłynie na mnie i na innych obfitość Ducha Świętego. A jak pragnę, aby ta obfitość Pańskiego Ducha pomnażała się we mnie i we wszystkich stworzeniach, w każdym, tak ze wszystkimi stworzeniami zostawać pragnę zawsze w tymże Wieczerniku. Tak też częściej wedle możności przedstawiać sobie będę, że kiedy ja i inne stworzenia trwamy w Wieczerniku, zstępuje na nas obfitość i pełnia Ducha Świętego. Pragnę z niej odnosić owoce tak obfite, jakie odnosiliby z niej wszyscy Święci, Apostołowie i Maryja.
Wybór Pism, t. III, s. 46-47
__________________________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Wszechmogący, wieczny Boże, Ty w cudowny sposób wybrałeś Maryję na Matkę Twojego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa. Ona, przyjmując niepokalanym sercem Twoje Słowo, poczęła Je w dziewiczym łonie i otaczała macierzyńską troską początek Kościoła, rodząc jego Założyciela. Przyjmując pod krzyżem testament Bożej miłości, wzięła za swoje dzieci wszystkich ludzi, którzy przez śmierć Chrystusa narodzili się do życia wiecznego. Gdy Apostołowie oczekiwali obiecanego Ducha Świętego, łączyła swe błagania z prośbami uczniów Chrystusa i stała się wzorem modlącego się Kościoła. Wyniesiona do niebieskiej chwały otacza macierzyńską miłością Kościół pielgrzymujący i wspiera go w dążeniach do wiecznej ojczyzny, aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański. Wysławiając tak wielkie dzieła Twojej miłości oraz pokładając ufność we wstawiennictwo i zasługi naszej Matki i Królowej, ośmielamy się Ciebie prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ VII (czwartek 19 stycznia)
Misja ewangelizacyjna
Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei, na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: „Dana Mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przekazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”.
Ewangelia według św. Mateusza (28, 16-20)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Pobożne nasze Zjednoczenie, a jeszcze bardziej Stowarzyszenie Księży, stanowiące część wewnętrzną i dynamizującą tegoż Zjednoczenia, oddaje się od samego początku swego istnienia krzewieniu Królestwa Pana naszego Jezusa Chrystusa; poruszone zaś do żywego tkliwą miłością wyrażoną przez samego Odkupiciela w słowach: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby wysiał robotników na żniwo swoje” (Mt 9, 37-38), czuło się zawsze jak najbardziej zaangażowane do współdziałania, za pośrednictwem niezawodnego środka zalecanego przez Chrystusa w postaci modlitwy, w pozyskiwaniu ewangelicznych pracowników.
Wybór Pism,t. II, s. 187
__________________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Boże, nasz Ojcze, Ty chcesz, aby wszystkie ludy i narody Ciebie poznały i jedynie Ciebie wielbiły jako swojego Pana i Stwórcę. Ty posłałeś na świat swojego Umiłowanego Syna Jezusa Chrystusa, aby wszystkim ludziom przyniósł zbawienie. Przez Niego posyłasz nieustannie głosicieli Dobrej Nowiny, aby Twoje Imię było wysławiane po całej ziemi. Ty powołałeś Kościół, aby był dla narodów sakramentem zbawienia i aby z wszystkich narodów wzrastał jeden lud święty. Wysławiamy Ciebie Boże, za wielkie dzieła Twojej Miłości i z pokorą ośmielamy Cię prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ VIII (piątek 20 stycznia)
Jedność chrześcijan
Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. Bojaźń ogarniała wszystkich, gdyż Apostołowie czynili wiele znaków i cudów. Ci wszyscy, którzy uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdawali je każdemu według potrzeby. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, spożywali posiłek w radości i prostocie serca. Wielbili Boga, a cały lud odnosił się do nich życzliwie. Pan zaś pomnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia.
Dzieje Apostolskie (2, 42-47)
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Jezus Chrystus zapowiedział czas, kiedy cały świat zjednoczy się jako jedna Owczarnia pod jednym Pasterzem. Nasza modlitwa o nadejście Królestwa podoba się Panu. Nasze dobre czyny, żarliwe modlitwy sprawiedliwych i wstawiennictwo Błogosławionej Dziewicy Maryi sprawią, że dzień ten nadejdzie. Mamy nadzieję, że przez naszą żarliwą modlitwę Bóg pozwoli, by już wkrótce nadszedł ten dzień, kiedy ujrzymy świat jako jedną Owczarnię pod jednym Pasterzem.
Modlitewnik SAK, s. 70-71
________________________________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Wszechmogący, wieczny Boże, nieustannie Ciebie wychwalamy i Tobie za wszystko składamy dzięki, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez Niego bowiem doprowadziłeś nas do poznania Twojej prawdy, abyśmy złączeni węzłem jednej wiary i chrztu świętego, stali się członkami Jego Ciała. Przez Niego udzieliłeś wszystkim narodom Twojego Ducha Świętego, który działając przez rozmaite dary, jest Sprawcą jedności. Duch Święty zamieszkuje w Twoich przybranych dzieciach, napełnia cały Kościół i nim kieruje. Wierzymy, że przez nasze pokorne modlitwy przybliża się dzień, kiedy wszystkie ludy i narody zgromadzą się jako jedna Owczarnia pod jednym Pasterzem oraz ufamy, że wysłuchasz nasze prośby (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
_____________________________________________________________________________________________________________
DZIEŃ IX (sobota 21 stycznia)
Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego
Jezus tak modlił się za swoich uczniów: „Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś pochodzi od Ciebie. Słowo bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, że Ty Mnie posłałeś. Ja za nich proszę. Ojcze święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My, wszyscy oni stanowili jedno. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem, i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.
Ewangelia według św. Jana (17, 7-9a, 11b. 25-26)
***
Z PISM ŚW. WINCENTEGO PALLOTTIEGO:
Celem Stowarzyszenia jest większa chwała Boża, uświęcenie i zbawienie wieczne duszy własnej i dusz naszych bliźnich przez życie czynne i bogomyślne i przez uczynki miłosierdzia co do ciała i duszy. Chodzi też o to, by wiodąc życie w pokorze i w prawdziwej zawisłości, jednoczyć świętym węzłem współzawodniczącej miłości i gorliwości duchowieństwo świeckie i zakonne w pełnieniu dzieł świętego posługiwania, aby w ten sposób skuteczniej zapewnić zbawienie dusz, a także, by wszystkich wiernych bez różnicy płci wszelkiego stanu, godności, stanowiska, tak pojedynczo, jak zbiorowo, zapraszać do tego, by każdy, wypełniając rzetelnie przykazanie miłości Boga i bliźniego, przyczyniał się wedle swej możliwości do wspierania dzieł podejmowanych ku większej chwale Bożej i dla zbawienia dusz, bądź przez bezinteresowne prace osobiste, bądź przez składanie jałmużny czy ofiar wszelkiego rodzaju, bądź przynajmniej poprzez modlitwy. Dlatego to nasze Stowarzyszenie stara się samo o przyłączanie wszystkich wiernych bez różnicy płci oraz deleguje innych, aby się o to starali. Ci zaś przyłączeni do naszego Stowarzyszenia stanowią Pobożne Zjednoczenie, zwane też Apostolstwem Katolickim.
Wybór Pism, t. II, s. 314-315
_____________________________________________________
MODLITWA DNIA:
P. Wszechmogący i miłosierny Boże, Jedyne Źródło jedności i pokoju, Ty wszystkich ludzi, stworzonych dla chwały Twojego Imienia i odkupionych przez Krzyż Twojego Syna, zbierasz mocą Twojego Ducha w jedną rodzinę ludzką. Ty zgromadziłeś wszystkie narody i ludy ziemi w jedności Kościoła i dajesz wszystkim ludziom błogosławioną nadzieję swojego Królestwa. Ojcze święty, uwielbiamy Cię za to, że zechciałeś posłużyć się świętym Wincentym Pallottim dla budowania jedności w świecie i szerzenia Dobrej Nowiny. Pobudzeni przeto tak wspaniałym przykładem apostolskiej gorliwości, ośmielamy się Ciebie prosić (o… oraz) o łaski, których nam potrzeba. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
_____________________________________________________________________________________________
Z Dekretu Apostolskiego przyznającego
ks. Wincentemu Pallottiemu cześć należną świętym
Wincenty Pallotti urodził się w Rzymie, dnia 21 miesiąca kwietnia, roku 1795, następnego dnia został ochrzczony w Bazylice Św. Wawrzyńca in Damasco. Od rodziców, którzy byli bardzo religijni, zaczerpnął wspaniałe wzory wszystkich cnót, tak że będąc trzyletnim dzieckiem zwykł już prosić Świętą Rodzicielkę Boga, aby uczyniła go świętym. Mając lat dziesięć, uprosił, aby mu po raz pierwszy pozwolono przystąpić do Komunii świętej; od tego dnia codziennie brał udział w Uczcie Eucharystycznej. Za poradą swojej pobożnej matki, ponieważ nie odznaczał się zdolnościami umysłowymi, odprawił modlitewną nowennę do Ducha Świętego i dzięki otrzymanej łasce stał się zdolnym do nauki, tak że łatwo już mógł przerobić wymagane dyscypliny, zdobyć doktoraty z filozofii i teologii i spełniać akademicki urząd na Uniwersytecie Sapienza, wyjaśniając alumnom teologiczne zagadnienia. Ten poważny urząd spełniał przez dziesięć lat z najwyższym podziwem i pożytkiem uczniów.
Postępując w latach, stwierdził w sposób pewny, że jest wzywany do kapłaństwa. Wahając się czy wstąpić do jakiegoś zakonu, czy też w szeregi duchowieństwa świeckiego, wybrał wreszcie to ostatnie i włożył szatę kościelną. A ponieważ w tym czasie niesprawiedliwe prawo państwowe zabraniało przyjmować młodzieńców do świętych Seminariów, Wincenty pozostał w domu, gdzie celem należytego przygotowania się do kapłaństwa nieustannie oddawał się tak dziełom pobożności, jak i nauce. Nie zaniedbał umartwiania ciała, sypiał na ziemi, pościł czy też spożywał gorsze potrawy. Tego rodzaju umartwienia, dla odpokutowania za swoje grzechy i za grzechy innych ludzi, powiększał z każdym dniem, aż do końca swojego życia.
Święcenia kapłańskie otrzymał w dniu 16 maja 1818 roku; zapalony gorliwością duszpasterską stał się apostołem miasta Rzymu, pamiętając w swoim życiu na słowa Pawła Apostoła: „Miłość Chrystusa przynagla nas“ (2 Kor 5,14). Aby religijnie ukształtować przede wszystkim młodzieńców, otworzył w Rzymie elementarne szkoły, w których rzemieślnicza młodzież zbierała się w godzinach wieczornych i zapoznawała się z chrześcijańską nauką oraz uczyła się czytać i pisać. Podjął się w świętym Seminarium Rzymskim obowiązków ojca duchownego oraz obowiązków spowiednika alumnów w Kolegiach: Rozkrzewiania Wiary, Szkockim, Greckim, Angielskim i Irlandzkim – aby w ten sposób służyć jak najlepiej tym, którzy zostali powołani do kapłaństwa. […]
Mając na uwadze słowa Apostoła: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, jakże może miłować Boga, którego nie widzi?“ (1 J 4,20) – wspomaganie biednych uważał za wielką radość; często, aby ich wesprzeć, oddawał im swoje łóżko czy pozbywał się swojego płaszcza. Miłość jego do chorych przejawiała się wspaniale wtenczas zwłaszcza, gdy w roku 1837 grasowała w Rzymie epidemia cholery. Nie szczędził wtedy swoich sił, aby w miarę swoich możliwości zaopatrzyć chorych Sakramentami świętymi i przynieść im pociechę, nie dbając przy tym o swoje zdrowie i życie.
[…] gorąco pragnął, aby wszyscy ludzie, stworzeni na obraz Boży, oddawali Bogu należną cześć, chciał również u wszystkich katolików na ziemi ożywić i umocnić prawdziwą i czynną wiarę; zaś tych, którzy tkwili jeszcze w próżnym pogaństwie, pociągnąć do chrześcijańskich obrzędów. Aby ten swój zamiar zrealizować, założył w roku 1835 Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego*, którego celem jest […] – „wzrost, obrona i rozszerzanie miłości i katolickiej wiary, pod specjalną opieką Niepokalanej Matki Bożej, Królowej Apostołów, w całkowitej zależności od Papieża“. Zjednoczenie to obejmuje trzy klasy członków: wpierw kapłanów i braci; następnie siostry, do których należy opieka nad dziełami miłosierdzia; i wreszcie ludzi świeckich obojga płci, zakonników z różnych zakonów, którzy specjalnymi prawami albo przynajmniej modlitwą przyczyniają się do realizacji celów tego Zjednoczenia. […] Troską swoją ogarniał [Pallotti] również chrześcijan, którzy byli odłączeni od Stolicy Apostolskiej, aby i oni jak najprędzej wrócili do jednej Owczarni Chrystusowej; postarał się, iżby przez osiem dni po Objawieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa zanoszono specjalne modlitwy i w sposób uroczysty sprawowano liturgię katolików wschodnich oraz wygłaszano kazania w różnych językach. Uroczystości te, jako że w nich brali udział ludzie z różnych narodów, ojcowie kardynałowie, biskupi, zakonnicy z różnych zakonów, alumni seminariów i kolegiów rzymskich, w przedziwny sposób ukazywały jedność i powszechność Rzymskiego Kościoła. […] gdy swoje życie poświęcał, aby przyczynić się do uśmierzenia istniejących rozruchów, aby Kościół mógł się cieszyć pełną i nienaruszoną wolnością, aby jego Papież mógł się uratować i czuć się bezpiecznym – wtenczas to dnia 13 stycznia 1850 roku niespodziewanie zachorował, wyglądało jednak, że w stanie jego zdrowia nastąpiła pewna poprawa. Z łoża jednak, ku zdziwieniu wszystkich, już nie chciał powstać. Życzył nawet, aby go pokrzepiono Wiatykiem i namaszczono olejami świętymi; podnosząc na duchu swoich synów, zmarł w dniu, który przepowiedział, to jest 22 tegoż miesiąca i roku.Jan XXIII
Rzym, 20 stycznia 1963 rok
_______________________________________________________________________________________________________
św. Wincenty Pallotti: kapłan otwarty na miłość
Homilia św. Jana Pawła II wygłoszona 22 czerwca 1986 roku w kościele Świętego Zbawiciela na Fali w Rzymie ku czci Św. Wincentego Pallottiego
„Będę głosił imię Twoje swym braciom” Ps. 21,23.
1) Te słowa 21 psalmu mówił Jezus na krzyżu, a jako pośrednik między człowiekiem a Bogiem mówi je dalej i w tej eucharystycznej celebrze; głosi Boga w dalszym ciągu, pełniąc swe zadanie ostatecznego objawiciela Ojca „pośród zebrania” – to znaczy w Kościele, którego jest Głową; w dalszym ciągu wielbi On Boga i wzywa wszystkie ludy odkupione Jego własną Krwią, by Bogu oddawały chwałę oraz przez wewnętrzną odmianę wracały do Niego.
Podobne wezwanie i podobne słowa odbijają się – czujemy to dziś – niby echo i w tej świątyni, jakby szły do nas od wielkiego naśladowcy Jezusa Chrystusa – świętego Wincentego Pallottiego, który w ciągu całego swojego życia był niestrudzonym zwiastunem ewangelicznego orędzia zbawienia.
Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie!
Wobec wszystkich obecnych tu członków pallotyńskiej Rodziny i wobec zbożnych wielbicieli świętego Wincentego Pallottiego pragnę wyrazić prawdziwą radość, że jestem tu z Wami i że Ofiarę Mszy św. sprawuję na tym ołtarzu, który strzeże przecennych relikwii Waszego świętego Założyciela.
Przyszedłem odwiedzić to miejsce i tę Wspólnotę, ponieważ moje osobiste dzieje były przeplatane licznymi i ważnymi spotkaniami z duchowymi synami świętego Wincentego Pallottiego. Wadowice – moje rodzinne miasto – są kolebką polskich Pallotynów; moje z nimi kontakty były częste w okresie mej młodości, a szczególnie w czasie mego posługiwania kapłańskiego i biskupiego. Ponadto z tym miejscem i z tą Wspólnotą łączy mnie jeszcze szczególniejszy motyw. Nie bez wzruszenia i wdzięczności pamiętam teraz ów daleki dzień roku 1946, kiedy to jako młody kapłan, przybywszy do Rzymu dla doskonalenia mych studiów na papieskich uczelniach, zostałem przyjęty przez tę Wspólnotę. Jakkolwiek mój pobyt nie trwał tu zbyt długo, okazał się jednak wystarczający, by nie zapomnieć już o owym klimacie braterskiej pogody, jakim tu mogłem oddychać.
Ale dzisiejsza moja wizyta ma jeszcze głębsze uzasadnienie, znajduje się w mym wielkim podziwie dla Osoby i Dzieła Waszego Założyciela, w podziwie, który potęgował się w częstych kontaktach ze sławnym Waszym współbratem, którego wspominam nie bez tęsknego żalu: z ojcem Wilhelmem Móhlerem, długoletnim przełożonym generalnym Waszego Stowarzyszenia, a także członkiem Papieskiej Rady dla Świeckich. W czasie Soboru Watykańskiego II pracowaliśmy razem nad tekstem Dekretu o apostolstwie świeckich, Apostolicam actuositatem, który zawiera uroczyste potwierdzenie trwałej wartości idei „Apostolstwa Katolickiego”, założonego i proklamowanego już w wieku ubiegłym przez Wincentego Pallottiego.
Dlatego wizyta moja ma być aktem wdzięczności dla Waszego Założyciela, owego świętego Kapłana rzymskiego, którego niezapomniany mój poprzednik Jan XXIII nazwał „mężem mądrym o wybitnej świętości, który w swoim czasie… przyniósł zaszczyt włączeniu i przynależności do kleru pierwszej diecezji katolicyzmu,… niezmordowany apostoł, kierownik sumień, budziciel świętego entuzjazmu, wspaniały w różnych swych poczynaniach” (Discorsi, Messaggi, Colloąui, V, 1962-1963, s. 86 i 90).
2) Oddając mu hołd chciałbym też wraz z Wami, Drodzy Bracia i Siostry, zastanowić się nieco nad początkami i nad twórczą siłą Jego charyzmatu.
Wincenty Pallotti pragnął żyć w nieprzerwanym i w stale coraz to bardziej pogłębianym zjednoczeniu z Chrystusem tak dalece, że chciał być w Niego całkowicie przemieniony. Miał zwyczaj powtarzać tę oto modlitwę, która pozwala nam dostrzec wielkość jego chrześcijańskiego i kapłańskiego serca: „Niech będzie zniweczone życie moje, a życie Jezusa Chrystusa niech będzie moim życiem” (Vincenzo Pallotti, Opere Complete, X, 158 nn; passim). W podtrzymywanym przez długie lata kontakcie z Panem przez nieustanną modlitwę, przez wsłuchiwanie się i zatapianie w słowo Boże, w budującym sprawowaniu Eucharystii i sakramentu pojednania, przyswoił sobie usposobienie Chrystusa, pragnącego wszak zbawienia wszystkich ludzi i doprowadzenia ich do Ojca. W kapłańskim sercu Wincentego Pallottiego znajdowało oddźwięk tętniące Serce Jezusa, Dobrego Pasterza, wychodzącego na poszukiwanie zagubionej owieczki.
Zagłębiając się w rozważanie przykazania miłości Boga i bliźniego Wincenty Pallotti pojął, jak niemożliwe jest kochać Boga bez miłowania bliźniego i jak niemożliwe jest kochać naprawdę bliźniego bez zaangażowania się w wieczne jego zbawienie. Otwierając się na miłość Bożą, wlaną weń przez Ducha Świętego, przynaglany miłością Chrystusa, pracował bez wytchnienia dla wiecznego zbawienia ludzi. A zatem Apostolat Katolicki zrodził się ze zbawczej miłości Chrystusa. Wincenty Pallotti pracował niestrudzenie nad odwagą wiary i nad rozpaleniem miłości wśród wszystkich katolików, by stali się apostołami Chrystusa, gorliwymi świadkami wiary i prawdziwego oddania się braciom, szczególnie ubogim i potrzebującym pomocy. Przeżywając na nowo posłanie Księgi Izajasza (Iz 58, 7-8 10-11), jakiego słuchaliśmy w pierwszym czytaniu, a jakie odnosi się do prawdziwego kultu należnego Bogu, mnożył inicjatywy zmierzające do pobudzania chrześcijan, aby w osamotnionym i słabym bracie dostrzegali cierpiące oblicze Chrystusa. Jednocześnie był przekonany, że za podstawę oddawania się braciom należy uznać miłość Boga, która jest ponad wszystkie charyzmaty. W tym sensie mógł powtarzać za św. Pawłem: „I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wydał na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał” (1 Kor 13,3); są to moce wyrażenia z „Hymnu Miłości”, jakie liturgia słowa dała nam do rozważenia.
3) Wincenty Pallotti był głęboko przekonany, że autentyczne apostolstwo Kościoła bez działania Ducha Świętego jest niemożliwe. Widział to jasno w Jezusie Chrystusie, który swe apostolstwo – dzieło zbawienia – wykonał pod działaniem Ducha Świętego (Łk 4,18 nn); widział to w Najśw. Maryi, która otwarta na Ducha Świętego i na Niego zdana stała się nie tylko Matką Apostoła Ojca, ale i Matką uczniów Chrystusa; widział to i we wspólnocie wieczernikowej – wspólnocie, która posłuszna wyrażonemu na ostatku pragnieniu Jezusa, trwała na modlitwie w oczekiwaniu na Ducha.
Wiecie dobrze, jak ważny dla Pallottiego był sens i wartość Wieczernika. Zanim został kapłanem, powziął już postanowienie trwania na zawsze w Wieczerniku z Maryją i wszystkimi stworzeniami, aby otrzymać obfitość darów Ducha Świętego (Vincenzo Pallotti, Opera Completa, X, 86 n.). A kiedy, niewolny od niepewności, nieporozumień i doświadczeń, kładł podwaliny pod swe Dzieło, to właśnie w wieczernikowej wspólnocie przepojonej Duchem Świętym odkrywał prawdziwą naturę i ideał własnej fundacji. Oto fragment z jego Testamentu: „Kiedy skończyłem pisanie Reguł Pobożnego Domu Miłosierdzia, to wtenczas podczas czytania w Życiorysie Najśw. Dziewicy o tym, jak Apostołowie po Zesłaniu Ducha Świętego udali się w różne strony świata, by tam głosić Ewangelię świętą, Pan nasz Jezus Chrystus ukształtował w moim umyśle prawdziwe pojęcie natury i zadań Pobożnego Zjednoczenia, dostosowane do ogólnego celu, jakim jest powiększanie, obrona i rozszerzanie pobożności oraz katolickiej wiary” (Vincenzo Pallotti, Opera Completa, III, 27).
Święty Wasz Założyciel dał w sobie przykład człowieka, który się otwiera na Ducha, przyjmuje Go ochoczo i pozwala kierować się tym Duchem, który jest duszą Kościoła, a zatem źródłem życia i dynamizmu wszelkiego apostolstwa; czuł w sobie żarliwe pragnienie zbawiania dusz, a zastanawiając się często nad miejscem w Ewangelii dotyczącym „rozesłania Apostołów” – któregośmy słuchali – chciał odpowiedzieć na naglące wezwanie Jezusa: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2). Wincenty Pallotti modlił się wiele i wiele działał; a czynił to w tym celu, aby Bóg w Kościele wzbudził liczne i święte powołanie, i by wielu młodych entuzjastycznie i wielkodusznie podjęło apel Jezusa, by iść i głosić światu: „Bliskie jest… Królestwo Boże!” (Łk 10,9).
Chciałbym się jeszcze zatrzymać na innym, wiele mówiącym aspekcie życia i apostolskiej działalności świętego Wincentego Pallottiego. Chodzi o jego synowską, czułą i żarliwą cześć do Najśw. Maryi Panny. Ten wielki czciciel Maryi pragnął miłować Ją – gdyby to było możliwe – nieskończenie (Vincenzo Pallotti, Opere Complete, X, 538 n.), nadawać Jej najpiękniejsze tytuły (tamże, 156 n.), kochać Ją miłością Ojca, Syna i Ducha Świętego (tamże, 677). Chciał, by jego własna fundacja była niby akt hołdu wobec Najśw. Dziewicy, obranej – z tytułem Królowej Apostołów – na niebieską Patronkę Dzieła. Postąpił tak w tym celu, aby Ona uzyskiwała od Boga wszelkie dary niezbędne do tego, by Apostolat Katolicki istniał i był płodny w Kościele oraz by rozszerzył się szybko na całym świecie; w szczególności zaś, by „wszyscy ludzie, tak świeccy, jak i duchowieństwo świeckie oraz zakonnicy, z każdego stanu, zawodu i stanowiska, mieli w Najśw. Maryi, po Jezusie Chrystusie, najdoskonalszy wzór katolickiej gorliwości i doskonałej miłości. Maryja bowiem, aczkolwiek nie obdarzona kapłańską godnością, tak dalece się poświęciła dziełom dla większej chwały Boga i zbawienia dusz, że swymi zasługami przewyższyła Apostołów, stąd też Kościół słusznie Ją pozdrawia jako Królowę Apostołów; zasłużyła Ona w pełni na ten tytuł, gdyż o wiele bardziej niż Apostołowie pracowała około rozkrzewiania świętej wiary” (Vincenzo Pallotti, Opere Comple-te, I, 6 n.).
A zatem podążając wiernie i wielkodusznie za przykładem Waszego świętego Założyciela kochajcie Maryję, uwielbiajcie Maryję, wzywajcie Maryję, naśladujcie Maryję!
5) Spotkanie dzisiejsze nie może się ograniczyć do zwykłego wspomnienia rzeczy minionych, ale ma nas pobudzić do refleksji także nad tym, co jest obecnie, jak i do spoglądania w przyszłość. Niech Chrystusowa miłość przynagla nas do niestrudzonego działania, aby Kościół był rzeczywiście światłością świata i solą ziemi lub też, jak poucza Sobór Watykański II, „powszechnym sakramentem zbawienia” (Lumen gentium, 48).
Chociaż idea, według której wszyscy ochrzczeni mają prawo i obowiązek być apostołami – prawo i obowiązek oparte na własnym „być chrześcijaninem” (Apostolicam actuositatem, 3) – i chociaż idea Apostolstwa Katolickiego nie budzi już niepokojów czy sporów, jak to miało miejsce w wieku ubiegłym, niemniej jego pełnienie co do skuteczności nie jest jeszcze w Kościele tym apostolstwem, jakiego można by się słusznie spodziewać, zwłaszcza po pouczeniach Soboru Watykańskiego II.
Dlatego dziś chciałbym powiedzieć Wam po raz wtóry to, co powiedziałem do Członków Waszej Kapituły Generalnej: „Bardzo mi jest miłe to Wasze zobowiązanie, jakie zamierzacie wziąć na siebie, by zawsze z coraz to większą wielkodusznością odpowiadać na potrzeby Kościoła w duchu Waszego Założyciela…, by tchnąć nowe życie w tę formę apostolstwa, która zrzesza wiernych w dziele ewangelizacji i uświęcania, do jakiego cały Kościół został wezwany, zarówno w swej Głowie, jak i członkach, by rozwijać to w świecie dzisiejszym i przyszłym” (Discorso al Capitolo Generale dei Pallottini, 17 listopada 1983, n. 3; Insegnamenti, VI (2, s. 1113).
Utwierdzajcie się dalej w tym zobowiązaniu, aby to, co w duchu proroczym zapowiedział Wincenty Pallotti i co autorytatywnie potwierdził Sobór Watykański II stało się szczęsną rzeczywistością, i by wszyscy chrześcijanie byli autentycznie apostołami Chrystusa w Kościele i świecie! Amen.
__________________________________________________________________________________________________________________________
TESTAMENT DUCHOWY ZAŁOŻYCIELA
W chwili mej śmierci do moich Najukochańszych Braci Pobożnego Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, aby się starali je rozwijać, wkładając w to całe serce, umysł, duszę i wszystkie siły.
1. Pan nasz Jezus Chrystus kierując się swoim nieskończonym miłosierdziem, przez wzgląd na zasługi i orędownictwo swojej Najświętszej Matki Niepokalanej Maryi, Aniołów i Świętych, nie biorąc pod uwagę mojej niegodności, jaką zmierzyć można tylko w świetle Jego nieskończonej doskonałości, raczył sprawić, że od samego początku mogłem należeć do Pobożnego Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, założonego w Rzymie za pozwoleniem wyższej władzy kościelnej i oddanego pod szczególną opiekę Najświętszej Maryi, Królowej Apostołów, celem powiększania, obrony i szerzenia pobożności oraz katolickiej wiary.
____________________________________________________________________________
Mistyk i apostoł
…. Wielu założycieli zakonnych, zwłaszcza w XIX wieku, czerpało pełnymi garściami ze szkoły ignacjańskiej, której twórcą był św. Ignacego Loyola (1491-1556) – założyciel zakonu Jezuitów. Wśród nich był również św. Wincenty Pallotti. W biografii poświęconej Pallottiemu pióra włoskiego benedyktyna (zresztą biskupa) Luigi Vaccari – brata jednego z pierwszych towarzyszy Wincentego Pallottiego, Franciszka Vaccari, czytamy, iż „Pallotti przygotowując Reguły dla swojego Stowarzyszenia Księży i Braci, inspirował się Konstytucjami Towarzystwa Jezusowego napisanymi przez św. Ignacego z Loyoli”. Więcej, pierwsze nasze Konstytucje, które zostały zatwierdzone w 1904 roku, były w dużej części dziełem jezuity ojca Nixa. Niestety, nie wyczuł on do końca charyzmatu pallotyńskiego. Dopiero w latach odnowy posoborowej, po tzw. „Kapitule Nadzwyczajnej” z 1968/69 roku, pallotyni powrócili do charyzmatu założycielskiego w jego oryginalnej formie.
Co zaś do ignacjańskich śladów w duchowości pallotyńskiej, należy zwrócić uwagę na następujące elementy. Św. Ignacy założył zakon jezuitów dla obrony i szerzenia wiary oraz dla większej chwały Bożej i pożytku dusz. Podobną misję wyznaczył sobie Pallotti. Założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego dla ożywiania wiary i rozpalania miłości; dla nieskończonej chwały Bożej oraz dla zniszczenia grzechu i dla zbawienia dusz.
W historii duchowości szczególne znaczenie mają 30-dniowe rekolekcje pod nazwą Ćwiczenia duchowne, których św. Ignacy jest autorem. On sam przeżył je i opisał podczas swojego pobytu w Manresa. Ćwiczenia te stały się pierwowzorem dla chrześcijańskich rekolekcji. Ignacy przypomina w nich, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem. Stąd nazwa własna „ćwiczenia”. Trzy wieki później, podobne – choć nieco krótsze, bo 10-dniowe ćwiczenia – zaproponował św. Wincenty Pallotti, zwłaszcza dla wzrostu żarliwości i gorliwości ewangelicznej wśród duchowieństwa. Jako metodę, według której owe ćwiczenia powinny być prowadzone, Wincenty zasugerował metodę św. Ignacego z Loyoli. Pallotti znał dobrze tę metodę, i to z podwójnego tytułu: ponieważ sam praktykował ćwiczenia ignacjańskie, i sam je prowadził. W pallotyńskich archiwach nie brakuje dokumentów, które to potwierdzają. Na przykład „Regulamin do przestrzegania przez kierownika duchowego podczas ćwiczeń duchowych według św. Ignacego z Loyoli, przygotowywane z polecenia ojca Claudio Acquaviva, przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego”. Regulamin ów, w dziesięciu punktach, jest przepisany własną rękę Pallottiego (por. OOCC XI, s.826-829).
Ks. Wincentemu bardzo odpowiadała dynamika ćwiczeń ignacjańskich. „Ćwiczenia duchowe proponowane przez św. Ignacego Loyolę – pisał, są środkiem dobrze znanym i bardzo odpowiednim, ponieważ zdolnym przemienić człowieka i odziać go w człowieka nowego, to znaczy naszego Pana Jezusa Chrystusa. Dlatego nikt nie będzie nigdy z nich zwolniony, nawet ten, którego cnoty, godność, ranga i kwalifikacje byłyby bardzo uznane” (por. OOCC II, s. 282). Więcej, Pallotti zaleca w napisanej przez siebie Regule, aby każdy nowicjat rozpoczynał się czterema tygodniami Ćwiczeń ignacjańskich (por. OOCC II, s.282); seminarzyści i inni członkowie Zgromadzenia mają je odprawiać co roku podczas dziesięciu dni (por. OOCC II, s. 183-187); misjonarze mają je odprawić w formie 30-dniowej przed wyjazdem na misje (por. OOCC II, s.253); nawet wybory przełożonego generalnego winny być poprzedzone 10-dniowymi ćwiczeniami duchowymi (por. OOCC III, s.17).
O św. Wincenty Pallottim mówiono, że był „apostołem i mistykiem”. Powstały nawet o nim biografie pod tym właśnie tytułem w językach niemieckim, angielskim, francuskim i polskim. Jezuici mówią natomiast o św. Ignacym z Loyola, że był „mistykiem i apostołem”. W rzeczy samej, Ignacy i Wincenty – to mistycy, którzy budzili, niepokoili, prowokowali, poruszali…
Każdy z nas ma tendencję do „duchowej hibernacji” i życia na powierzchni. Człowiek lubi się urządzić i okrzepnąć, boć to przecież wygodne i spokój dające zajęcie. Ignacy i Wincenty uważali natomiast, że w życiu trzeba ciągle praktykować, ćwiczyć, próbować, podejmować wyzwania… Dlatego obaj nazywali siebie „pielgrzymami”, ludźmi w drodze. Uważali, że człowiek wierzący winien ciągle być w szkole. Ma prawo do eksperymentowania i do błędów. Nie jest przecież mistrzem, tylko uczniem, nowicjuszem. Nie musi mieć samych szóstek. Nie staje się bowiem doskonałym od razu.
I ostatnia lekcja wypływająca prosto ze skarbca Ignacego i Wincentego: trzeba zawsze robić to, co po ludzku możliwe! A więc wlać ewangeliczną wodę do stągwi, odwalić kamień od grobu Łazarza, przynieść pięć chlebów i dwie ryby. Resztę zrobi Bóg. „Taką będzie pierwsza reguła tych, którzy działają – pisał Ignacy. Ufaj Bogu tak, jak gdyby powodzenie spraw zależało we wszystkim od ciebie a w niczym od Boga. Jednocześnie, włóż w sprawę cały twój wysiłek, tak, jakby Bóg miał zrobić wszystko sam, a ty nic”. Wincenty Pallotti zaś pisał: „Bóg może uczynić o wiele więcej niż to, o co Go prosimy lub co możemy sobie wyobrazić. Chce jednak, abyśmy my czynili wszystko to, co na tym świecie jest w naszej mocy”.
I jeszcze jedno. Warto przypomnieć, iż zakon jezuitów odegrał w Polsce szczególną rolę. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka, św. Andrzej Bobola, św. Melchior Grodziecki czy bł. Jan Beyzym – apostoł trędowatych na Madagaskarze. Poza tym, jezuita Jakub Wujek jest tłumaczem pierwszej drukowanej Biblii w Polsce; Piotr Skarga był wybitnym kaznodziejom; Maciej Sarbiewski, to poeta zwany polskim Horacym; Franciszek Bohomolec jest ojcem komedii polskiej; Adam Naruszewicz był nie tylko biskupem, ale też historykiem i poetą; a Grzegorz Piramowicz sekretarzem Komisji Edukacji Narodowej.
ks. Stanisława Stawicki SAC/ Re/cogito
_____________________________________________________________________________________
Nasze stałe zamieszkanie –
Wieczernik i Nazaret
Kiedy z polityki lub innej dziedziny życia społecznego odchodzi jakiś lider, często namaszcza swojego następcę. Pan Jezus odchodząc do Ojca, nie pozostawia nam w spadku kogoś lub coś, ale Ducha (Świętego) czyli relacje. Ojciec kocha Syna. Rozpoznaje się we wszystkim, co Syn powiedział lub uczynił w Jego imię. Syn kocha Ojca. Nigdy nie przestał karmić się Jego obecnością i wypełniać Jego woli. Duch Święty to właśnie owa relacja między Ojcem i Synem. To On jest nam dany, abyśmy kontynuowali przygodę wiary.
Podobnie jest z N.M.P. Królową Apostołów, którą św. Wincenty Pallotti zostawił nam w spadku jako patronkę i wzór apostolskiego zaangażowania, a którą świętujemy każdego roku w wigilię przed Zesłaniem Ducha Świętego, czyli dziś. Otóż, Pallotti zachęca nas bardziej do więzi z Maryją, niż do jej kultu. Fundamentem jego maryjności była bowiem relacja z Maryją. Różaniec, nabożeństwa majowe czy napisana przez niego tzw. „Trylogia Maryjna”, pojawiały się jako sposób i język do podtrzymywania tej relacji. Nic więc dziwnego, że scena z Wieczernika stanie się dla Pallottiego modelem i przestrzenią realizacji powołania apostolskiego.
Całą duchowość dotyczącą Królowej Apostołów, św. Wincenty wyraził w obrazie namalowanym z jego inspiracji w 1848 roku przez włoskiego malarza Serafino Cesaretti. Artysta zamówienie przyjął, lecz poprosił niemieckiego kolegę po fachu, Fryderyka Overbeka (1789-1869) działającego w tym czasie w Rzymie, o wykonanie szkicu. Overbek uczynił o co go poproszono, wykonując szkic w formacie mniej więcej kartki A4. Tak więc malując obraz o bardzo dużych rozmiarach (158/256), Cesaretti wzorował się zarówno na szkicu Overbeka jak i na wskazaniach Pallottiego, któremu zależało, by w Wieczerniku, obok Maryi i Apostołów, znalazły się również kobiety, o których mowa w Dziejach Apostolskich. Według zamysłu św. Wincentego, symbolizują one powołanie ludzi świeckich do apostolstwa.
Przez około 30 lat obraz ten znajdował się w głównym ołtarzu kościoła SS. Salvatore in Onda. Jednak po dokonaniu renowacji kościoła i wybudowaniu baldachimu nad ołtarzem (około 1876 roku) obraz stał się mało widoczny. Dlatego przeniesiono go w inne miejsce Domu Generalnego, a w 1935 roku trafił ostatecznie do nowo wybudowanego w Rzymie kościoła p.w. Królowej Apostołów przy Via Ferrari, w dzielnicy Prati. Tam też pozostał po dzień dzisiejszy.
I jeszcze jedno. Ikony „Wieczernika”, tak dla niego ważnej, Pallotti nigdy nie rozdzielał od ikony „Świętej Rodziny z Nazaretu”. Chciał nawet, aby Dom z Nazaretu służył jako „nić przewodnia” dla wszystkich wspólnot Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Jednocześnie odsyłał swoich uczniów do permanentnego przebywania w „Wieczerniku Jerozolimskim”, tam gdzie Apostołowie otrzymali Ducha Świętego. Dla uchwycenia pełnej dynamiki charyzmatu pallotyńskiego, nie mamy więc prawa oddzielać tych dwóch ikon: Wieczernika i Nazaretu.
Myśl tę wyraził bardzo ciekawie w 1996 roku ówczesny generał pallotynów, ks. Séamus Freeman: „Czasem myślimy o Nazarecie i o Wieczerniku jako o doświadczeniach odrębnych – pisze Freeman. – Są tacy, którzy przyznają wyłączny priorytet jednemu lub drugiemu. Inni myślą, że jedno następuje naturalnie po zaistnieniu drugiego. Nie tak jednak było w życiu Wincentego Pallottiego. On chciał być obecnym nieustannie w tych dwóch miejscach jednocześnie, wskazując w ten sposób zasadniczą współzależność między obydwoma doświadczeniami. Jako Pallotyni potrzebujemy tych dwu miejsc jednocześnie i nierozerwalnie”.
Trzeba nam zatem zapytać, skąd to naleganie Pallottiego, by uczynić jednocześnie z Nazaretu i Wieczernika nasze stałe zamieszkanie? Wynika ono z faktu, iż Pallotti pragnął, aby założone przez niego wspólnoty stawały się „laboratoriami apostołów”, w których przenikają się wzajemnie: milczenie i skrzyżowanie dróg, życie ukryte i życie publiczne, interioryzacja i uzewnętrznienie, modlitwa i działanie, formacja ciągła i apostolstwo. Zależało mu bowiem na tym, aby apostoł tak doświadczył spotkania z Bogiem, by obok jego świadectwa nie dało się przejść obojętnie.
ks. Stanisław Stawicki SAC/Re/cogito
________________________________________________________________________________
Św. Wincenty Pallotti – spowiednik papieży
„Obowiązek ten jest dla mnie zaszczytnym upokorzeniem. Bo nigdy nie poczułem się godnym takiego zadania. Przedziwne są drogi Boże, któż je zdoła pojąć” – mówił o. Mariusz Paczóski, franciszkanin, o swojej posłudze spowiednika papieża Benedykta XVI. Przypomnę, że spowiednik Papieża Emeryta zmarł 20 czerwca 2012 roku w Rzymie.
Czy podobnie myślał Wincenty Pallotti jako spowiednik papieży? Prawdopodobnie tak! Ten prosty rzymski ksiądz diecezjalny nie zakładał przecież w dniu swoich święceń kapłańskich, że swoją posługą w konfesjonale obejmie także namiestnika Chrystusa, i to niejednego, a warto sobie uświadomić, że posługa ta nie była wtedy żadną synekurą. W tamtych burzliwych czasach było to zadanie niezmiernie złożone, ponieważ papież był nie tylko namiestnikiem Chrystusa, ale również głową Państwa Kościelnego. Pallotti, jako spowiednik, znajdował się więc w bardzo delikatnej sytuacji.
Zacznijmy od papieża Grzegorza XVI. Przyczynił się on nie tylko do ogromnej ekspansji misyjnej Kościoła katolickiego, potępiając niewolnictwo jako niegodne chrześcijan, ale również potępił ideę wolności sumienia i rozdział Kościoła od państwa.Niektórzy historycy Risorgimento uważają go za najbardziej reakcyjnego papieża XIX w.Jego konserwatyzm był tak duży, że nie zgodził się nawet na budowę kolei żelaznej w Państwie Kościelnym. Miał nawet powiedzieć, korzystając z francuskiej gry słów, że jest to „droga do piekła”: chemin de fer, chemin d’enfer („droga żelazna, drogą do piekła”). Gdy sobie uświadomimy ponadto, że w tych konserwatywnych posunięciach, papież kameduła, wspomagany był przez swego sekretarza stanu, kardynała Alojzego Lambruschini, którego spowiednikiem był również Pallotti – sprawa wydaje się nader skomplikowana.
Jedno jest pewne, mówiąc po ludzku, relacje Pallottiego z papieżem Grzegorzem XVI okazały się bardzo owocne dla tego pierwszego. Papież Capellari błogosławił bowiem, i to zamaszyście, Zjednoczeniu Apostolstwa Katolickiego (1835), wprowadzeniu w Rzymie uroczystych obchodów Oktawy Epifanii (1836), otwarciu na Via Giulia pierwszego Kolegium Misji Zagranicznych (1837), czy też Domu Miłosierdzia (Pia Casa – 1838), który stanie się kolebką Sióstr Apostolstwa Katolickiego. Można i trzeba powiedzieć, że lata pontyfikatu Grzegorza XVI stanowią najpłodniejszy okres działalności apostolskiej Wincentego Pallottiego.
Po śmierci papieża kameduły (1 czerwca 1846 roku), wiele osób oczekiwało, że nowy papież będzie bardziej liberalny i bardziej reformatorski. Takim właśnie wydawał się Giovanni Mastai Ferretti – Pius IX, którego pierwsze gesty potwierdzały reputację „liberała”. Chodzi zwłaszcza o nominację na Sekretarza Stanu kardynała Gizzi, bardzo znanego i lubianego przez Rzymian; o dekret amnestii z 17 lipca 1846 roku; czy też o przychylność wobec niektórych księży otwartych na nowoczesne idee, jak Mgr Corboli Bussi i ojciec Joachim Ventura. Jednakże, po kilku miesiącach ogromnej popularności, mit „papieża liberała” rozpłynie się wobec oczywistości faktów. Od początku roku 1848, niemal wszyscy ci, którzy witali Piusa IX jako tryumfatora włoskiej jedności, przyłączyli się do tych, którzy czekali na godzinę rewolucji. Wybuchła ona 15 listopada 1848 roku, zapoczątkowana przez zabójstwo szefa rządu Państwa Kościelnego, hrabiego Pellegrino Rossi. W Rzymie są to dni rozruchów i zamętu. Kościoły i klasztory stają się teatrem straszliwych scen. Sam papież z pomocą ambasadorów Francji i Bawarii ucieka i chroni się w Gaeta, na terytorium neapolitańskim. Po tej ucieczce, księża, zakonnicy i zakonnice, którzy pozostali w Rzymie żyją w ciągłym zagrożeniu. Niektórzy muszą się ukrywać, gdyż są poszukiwani. Wśród nich Don Vincenzo Pallotti. Rewolucjoniści oskarżali go o wpływ na zmianę stanowiska papieża.
Prawdą jest, że Wincenty Pallotti nigdy nie czuł najmniejszej sympatii do zasad liberalnych i że sposób, w jaki rozwijały się wypadki po wyborze Piusa IX, mógł tylko umocnić jego przekonania. Ale będąc bardzo bliski Grzegorzowi XVI, pozostał on tak samo bliski Piusowi IX. Dlatego też, podczas gdy jedni zaliczali go do gregoriani, inni patrzyli na niego jak na ulubieńca Piusa IX. Prawdę mówiąc Don Vincenzo był równocześnie jednym i drugim, ponieważ rozłamy i podziały w Kościele uważał za zarazę. Pojednawczy charakter i brak stronniczości predysponowały go bardziej do budowania mostów niż murów.
Okres, w jakim stosunki między Pallottim i Mastai Ferretti stają się najbardziej intensywne, to lata 1846-1848. Dokładnie, od daty 16 czerwca 1846 roku, kiedy to kardynał Mastai zostaje wybrany papieżem, do 6 kwietnia 1848 roku, dnia, w którym Pallotti udał się do niego na Kwirynał po raz ostatni. Francuzki biograf ks. Pawła de Geslin, jednego z pierwszych towarzyszy Pallottiego, twierdzi, iż „Don Vincenzo odwiedzał co tydzień Ojca Świętego w towarzystwie księdza Paolo”, czyli Pawła de Geslin. Było rzeczywiście stosowne w tamtym czasie, by być w towarzystwie kogoś, gdy odwiedzało się papieża. De Geslin, który towarzyszył Pallotiemu, czekał zawsze w przedpokoju do chwili aż ten drugi powróci (Por. Bruno Bayer, Paul de Geslin, compagnon de saint Vincent Pallotti, Edition du Dialogue, Paris 1972, s. 118). Potwierdza to Antonmaria Bonetti, który w biografii o Piusie IX tak zaznacza: „Spowiedników Piusa IX w czasie jego pontyfikatu było prawdopodobnie czterech. Pierwszym był ksiądz Pallotti, drugim kanonik Graziosi, trzecim kardynał Patrizi, jego wikariusz, i czwartym Mons. Marinelli, jego zakrystian” (Por. Antonmaria Bonetti, Pio IX ad Imola e Roma. Memorie inedite di Francesco Minocheri di lui famigliare segreto, Napoli 1892, s. 47). Rzeczywiście, w pierwszych latach pontyfikatu Piusa IX, wizyty Pallottiego u papieża są bardzo częste. Nie tylko pełni on rolę jego spowiednika, ale papież Mastai okazuje mu, podobnie jak całemu Dziełu Apostolstwa Katolickiego, dużo życzliwości. Między innymi, 19 listopada 1847 roku, zatwierdza na wieczność darowiznę kościoła i klasztoru SS. Salvatore in Onda na rzecz Zgromadzenia księży i braci Apostolstwa Katolickiego; dwa razy (13 stycznia 1847 i 12 stycznia 1848 roku) uczestniczy osobiście w Oktawie Epifanii organizowanej przez Pallottiego i obchodzonej co roku w Sant’Andrea della Valle; nadaje członkom Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego przywilej udziału w dobrach duchowych wszystkich zakonów, zgromadzeń i pobożnych związków istniejących w Kościele; zezwala i popiera projekt pierwszych „pallotynów” zbudowania w Londynie katolickiej świątyni pod wezwaniem świętego Piotra; pozwala w końcu, aby Don Vincenzo używał dla swej Fundacji nazwy „Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego”.
Pallotti nie był dłużny papieżowi Mastai. Nigdy go nie opuścił, choć nie zawsze podzielał przyjęte przez niego stanowisko. Oto trzy małe, lecz wymowne przykłady…
U samego początku pontyfikatu Piusa IX, Don Vincenzo poleca wydrukować pewien tekst, który adresuje do swych współbraci w kapłaństwie, nadając mu tytuł: „List grzesznika, który gorąco pragnie swego nawrócenia korzystając z okazji wyboru na Stolicę Piotrową Piusa IX, i który prosząc o łaskę prawdziwego i stałego nawrócenia, przywołuje doń wszystkich swych współbraci grzeszników, takich jak on sam” (OCL V, 320-322). Zaznaczmy, że ów list, bez daty i nazwiska, został podpisany przez „bardzo niegodnego brata rzymianina”. Dopiero zeznania w procesie informacyjnym złożone 20 lipca 1869 roku przez ks. Feliksa Randaniniego, poświadczyły, że autorem tego listu był Pallotti. Tekst ten dobitnie świadczy o pojednawczym charakterze ks. Wincentego, sygnalizując jednocześnie, w sposób inteligentny i pełen szacunku, bolesne podziały wśród duchowieństwa rzymskiego. Faktycznie, francuski historyk tamtej epoki, Roger Aubert, zapisuje, że „jeszcze nie minęło sześć tygodni od nastania nowego papieża, a już niektórzy kapelani sióstr zakonnych nakłaniali swe podopieczne do modlitwy, by Bóg odwrócił od Kościoła zło, które mogłoby nań spaść pod rządami liberalnego papieża” (Por. Roger Aubert, Le pontificat de Pie IX, s.17). Otóż Pallotti, postrzegany przez swych współbraci księży jako gregoriano, stara się pozyskać stronników poprzedniego systemu, licznych w Kurii i wśród duchowieństwa Państwa Watykańskiego, aby otworzyli się na „nowość”, stając się współpracownikami papieża Mastai.
Drugi przykład dotyczy postawy Pallottiego po ucieczce Piusa IX do Gaety. Don Vincenzo nie podważa jego decyzji. Zaprasza lud rzymski, biskupów, księży, zakonników i zakonnice, by modlili się, ufali Bogu i pozostali wierni Kościołowi i papieżowi. W tym celu układa i każe kilkakrotnie wydrukować „Modlitwy do odmawiania, najlepiej przed Najświętszym Sakramentem, na czas nieszczęść i klęsk” (Por. Vincenzo Pallotti, Le preghiere, a cura di Ansgario Faller, Città del Vaticano 1982, s. 270-271). Trzecia inicjatywa podjęta przez Wincentego Pallottiego świadczy nie tylko o jego solidarności z Piusem IX zbiegłym do Gaety, ale również o jego zaangażowaniu i twórczej wierności w tym czasie rozruchów i bolesnej próby. Poleca wydrukować w dzienniku rzymskim Il Costituzionale, najbardziej znaczące urywki listu świętego Bernarda z Clairvaux, skierowanego do Rzymian, a pisanego wtedy, gdy ci ostatni, podburzeni przez Arnaldo da Brescia, zbuntowali się przeciwko papieżowi Eugeniuszowi III, zmuszając go do ucieczki do Francji (Por. Luigi Huetter, Il Pallotti, Pio IX e i Gesuiti, „Fides”, n°11, novembre 1948, s. 297). Wszystkie te inicjatywy pokazują jak gorliwie, twórczo i spójnie Don Vincenzo angażował się podczas rzymskich tempus tribulationum. Cytowany powyżej Luigi Huetter, określa postawę Wincentego Pallottiego w scenariuszu politycznym lat 1848/49 jako „wzorową, odważną i godną podziwu” (Por. Luigi Huetter, Il clero romano nel’48, „Capitolium”, fascicolo aprile-settembre, Roma 1948, s. 45-54; „Il clero romano nel’49”, Capitolium, fascicolo settembre-ottobre, Roma 1949, s. 379-390). Jedno jest pewne, Pallotti nie dał się sparaliżować wydarzeniom. Wiedział, że przeszkody zewnętrzne – tak chętnie i z taką determinacją przez nas diagnozowane i analizowane – wcześniej czy później, łatwiej czy trudniej, są pokonywane lub same ustępują. Najbardziej niebezpieczną dla ewangelizacji jest utrata gorliwości. Jest to przeszkoda największa, ponieważ pochodzi z wewnątrz Kościoła. Poza tym brak gorliwości sam nie ustępuje. Łatwo go też usprawiedliwić i zakamuflować przy pomocy równie uczonych, co atrakcyjnych argumentów. Oto dlaczego Don Vincenzo, zamiast „diagnozować i analizować”, stara się przede wszystkim ożywiać gorliwość kleru rzymskiego, zachęcając do działania spójnego, przejrzystego i jednoznacznego.
W taki właśnie sposób postępował Wincenty Pallotti w stosunku do swoich dwóch penitentów papieży: Grzegorza XVI i Piusa IX. Miał tę samą twarz tak dla pierwszego jak i dla drugiego. A nie tracąc „soli w sobie” (Mk 9, 50), zachowywał pokój ze wszystkimi.
ks. Stanisław Stawicki SAC/Re/cogito
______________________________________________________________________________________________________________
18 – 25 STYCZNIA
Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan
Pod hasłem “Czyńcie dobro; szukajcie sprawiedliwości” (por. Iz 1,17) od 18 do 25 stycznia przeżywamy kolejny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Zgodnie z tradycją, wierni różnych wyznań spotkają się na ekumenicznych nabożeństwach, aby wspólnie modlić się o jedność Chrystusowej owczarni.
“Pan Jezus podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: «Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.
Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo. Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jaki Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie.
Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”. (J 17,1-26)
***
– Mam nadzieję, że tegoroczny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan przysłuży się ich zbliżeniu – uważa ks. Sławomir Pawłowski SAC, sekretarz Rady KEP ds. Ekumenizmu. – Kościół Katolicki ma świadomość, że ekumenizm jest ważny, ponieważ podział między chrześcijanami utrudnia głoszenie Ewangelii i jest zgorszeniem dla świata – dodał pallotyn.
Ks. Pawłowski wskazał też na wyzwania dialogu ekumenicznego, które zaobserwować można głównie w obszarze edukacji. – Chodzi o to, aby katolicy, którzy stanowią większość chrześcijan w Polsce, lepiej znali swoich braci i siostry z innych wyznań: ich historię, ich teologię i duchowość. Temu oczywiście może służyć prywatna lektura, ale jeszcze lepiej spotkanie – modlitewne i nie tylko – powiedział ks. Pawłowski.
_____________________________________________________________________________
Jak doszło do pierwszego nieszczęsnego podziału Kościoła na Wschodni i Zachodni?
Zaczęło się po prostu od dwóch słów w wyznaniu wiary. Na początku IX wieku frankońscy mnisi, którzy mieszkali na Górze Oliwnej śpiewając tzw. Credo dodawali owe dwa “nieszczesne słowa”: Filio-que. Podsłuchał to pewien grecki mnich z klasztoru św. Saby. No i się zaczęło. Uniesiony gorliwością zaczął podburzać lokalną ludność przeciwko mnichom z Góry Oliwnej twierdząc, że to jawna herezja. W ten sposób doszła ta wieść do papieża Leona III i również Karola Wielkiego. I tak jak w domino – wystarczy pchnąć pierwszy kawałek zabawki i reszta leci już sama. Albo jak mała kula śniegowa – gdy tylko zacznie się turlać w dół – potem wiadomo co się dzieje. I tak się rozpoczęła pierwsza wielka schizma wschodnia (1054 rok) i trwa po dziś dzień.
Wyznanie wiary Kościoła Katolickiego brzmi dokładnie tak:
WIERZĘ W DUCHA ŚWIĘTEGO, PANA I OŻYWICIELA, KTÓRY OD OJCA I SYNA POCHODZI, KTÓRY Z OJCEM I Z SYNEM WSPÓLNIE ODBIERA UWIELBIENIE I CHWAŁĘ; KTÓRY MÓWIŁ PRZEZ PROROKÓW…
A Prawosławni przyczepili się do zdania Pana Jezusa: “Ja będę prosił Ojca a innego Pocieszyciela da wam”… – twierdząc – skoro musi prosić Ojca – to znaczy, że sam nie może dać i wyznają: “Duch Święty od Ojca pochodzi”.
I tak ludzki umysł, wypełniony pychą, ma tę skłonność dywagować, kombinować o niedoszacowaniu roli Syna albo Ojca w łonie w Trójcy Przenajświętszej, która jest przede wszystkim tajemnicą naszej wiary, którą mam przyjąć całkowicie i bez mojego wymądrzania się.
ks. Marian
___________________________________________________________________________
W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan dobrze jest modlić się Modlitwą z Wielkiego Piątku. Jest to jedyny dzień, w którym Kościół nie sprawuje Eucharystii. Ołtarz jest zupełnie obnażony: bez krzyża, świeczników i obrusów. Liturgia Męki Pańskiej sprawowana jest wokoło godz. 15.00
Po odczytaniu Męki Pańskiej kapłan rozpoczyna Modlitwę Powszechną:
1. ZA KOŚCIÓŁ ŚWIĘTY
Módlmy się, najmilsi, za święty Kościół Boży, niech nasz Bóg i Pan obdarzy go pokojem i jednością i strzeże go na całej ziemi, a nam pozwoli wieść życie ciche i spokojne na chwałę Boga, Ojca Wszechmogącego.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty w Chrystusie objawiłeś swoją chwałę wszystkim narodom, + strzeż dzieła Twego miłosierdzia, * aby Twój Kościół, rozszerzony na cały świat, trwał z niewzruszoną wiarą w wyznawaniu Twojego imienia. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
2. ZA PAPIEŻA
Módlmy się, za naszego papieża Franciszka, niech nasz Bóg i Pan, który go wybrał do wykonywania władzy biskupiej, zachowa go w zdrowiu i bezpieczeństwie dla swojego Kościoła świętego, aby rządził świętym ludem Bożym.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, Twoja mądrość wszystkim kieruje, + wejrzyj łaskawie na nasze prośby i w swojej dobroci racz zachować wybranego dla nas papieża, * aby lud chrześcijański, który od Ciebie otrzymuje przewodników, pod zwierzchnictwem najwyższego pasterza wzrastał w zasługach swej wiary. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
3. ZA WSZYSTKIE STANY KOŚCIOŁA
Módlmy się, za naszych biskupów: Williama Nolana i Stanisława Gądeckiego, za wszystkich biskupów, kapłanów, diakonów, za wszystkich, którzy służą Kościołowi i za cały lud wierny.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, Twój Duch uświęca całą społeczność Kościoła i nią rządzi, + wysłuchaj nasze pokorne prośby za wszystkie stany Kościoła, * aby dzięki Twojej łasce wszyscy wiernie Tobie służyli. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
4. ZA KATECHUMENÓW
Módlmy się, za katechumenów, niech nasz Bóg i Pan otworzy wnętrza ich serc i bramy swojego miłosierdzia, aby dotrzymawszy w kąpieli odrodzenia odpuszczenie wszystkich grzechów, złączyli się z nami w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty nieustannie ubogacasz swój Kościół nowym potomstwem; + pomnóż wiarę i zrozumienie u katechumenów, * aby odrodzeni w wodzie chrztu świętego, zostali zaliczeni do grona Twoich przybranych dzieci. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
5. O JEDNOŚĆ CHRZEŚCIJAN
Módlmy się, za wszystkich braci wierzących w Chrystusa: niech nasz Bóg i Pan sprawi, aby dążyli do prawdy, niech ich zgromadzi i zachowa w swoim jednym Kościele.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże Ty gromadzisz rozproszonych, a zgromadzonych zachowujesz w jedności, + wejrzyj łaskawie na wyznawców Twojego Syna, * i spraw, niech wszyscy, których uświęcił jeden chrzest, złączą się w prawdziwej wierze i bratniej miłości. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
6. ZA ŻYDÓW
Módlmy się, za Żydów, do których przodków Pan Bóg przemawiał, aby pomógł im wzrastać w miłości ku Niemu i w wierności Jego przymierzu.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący wieczny Boże, Ty dałeś swoje obietnice Abrahamowi i jego potomkom; + wysłuchaj łaskawie prośby swojego Kościoła,* aby lud, który niegdyś był narodem wybranym, mógł osiągnąć pełnię odkupienia. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
7. ZA NIEWIERZĄCYCH W CHRYSTUSA
Módlmy się, za tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, aby i oni napełnieni światłem Ducha Świętego, mogli wkroczyć na drogę zbawienia.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, spraw, aby niewierzący w Chrystusa, postępując zgodnie z sumieniem znaleźli prawdę; + i abyśmy przez wzrost we wzajemnej miłości oraz w pełniejszy udział w tajemnicy Twego życia, * stali się w świecie doskonalszymi świadkami Twojej miłości. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
8. ZA NIEWIERZĄCYCH W BOGA
Módlmy się, za wszystkich, którzy nie uznają Boga, aby w szczerości serca postępowali za tym, co słuszne, i tak mogli odnaleźć samego Boga.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś wszystkich ludzi, aby zawsze Ciebie szukali, a znajdując Cię, doznali pokoju; + spraw łaskawie, aby wszyscy mimo przeszkód i niebezpieczeństw, dostrzegali znaki Twojej dobroci oraz świadectwo dobrych czynów tych ludzi, którzy w Ciebie wierzą * i z radością wyznali wiarę w Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Ojca wszystkich ludzi. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
9. ZA RZĄDZĄCYCH PAŃSTWAMI
Módlmy się, za wszystkich rządzących państwami: niech nasz Bóg i Pan kieruje ich umysłami i sercami według swojej woli, abyśmy wszyscy żyli w prawdziwej wolności i pokoju.
Modlitwa w ciszy. Po niej kapłan śpiewa:
Wszechmogący, wieczny Boże, w Twoim ręku są ludzkie serca i od Ciebie pochodzą prawa wszystkich ludów; + wejrzyj łaskawie na tych, którzy nami rządzą, + aby na całym świecie panował trwały pokój i pomyślność narodów, a religia cieszyła się wolnością. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
10. ZA STRAPIONYCH I CIERPIĄCYCH
Módlmy się, najmilsi, do Boga Ojca Wszechmogącego, aby oczyścił świat z wszelkich błędów, odwrócił od nas choroby, głód oddalił, otworzył więzienia, rozerwał kajdany, raczył dać bezpieczeństwo i szczęśliwy powrót podróżującym, zdrowie chorym, a umierających obdarzył zbawieniem.
______________________________________________________________________________________________________________
Uroczystość Objawienia Pańskiego – jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich
***
6 STYCZNIA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZ. 19.00
UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA
PRZED MSZĄ ŚW. GODZINNA ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
***
Tajemnica Objawienia Pańskiego.
Benedykt XVI odczytuje trzy symbole: klucze do odnalezienia Boskiego światła
***
Dla Benedykta XVI jest to uroczystość, w której możemy sobie uświadomić, że nasze życie nie przebiega tylko na poziomej osi łączącej punkt A (narodziny) z punktem B (śmierć), ale ma również kierunek pionowy – prowadzi nas w górę, do nieba i nowej, tajemniczej rzeczywistości poza czasem ziemskim.
Magowie (Trzej Królowie), Gwiazda, szlak do betlejemskiego żłóbka wiodący pośród głębokiej nocy, złoto, mirra i kadzidło – uroczystość Objawienia Pańskiego niesie ze sobą, podobnie jak noc wigilijna, zestaw znaków oddziałujących na nasze uczucia, budujących specyficzny, świąteczny klimat.
Benedykt XVI zachęcał, abyśmy nie zatrzymywali się na samych nastrojach i uczuciach, ale spojrzeli głębiej i przekonali się, jak wielka i wspaniała tajemnica kryje się za objawieniem się Boga w ludzkiej postaci.
Benedykt XVI: Boże Narodzenie i Epifania
„Należy uwolnić ten okres bożonarodzeniowy od zbyt moralistycznej i sentymentalnej otoczki. Obchody Bożego Narodzenia to nie tylko ukazywanie przykładów do naśladowania, takich jak pokora i ubóstwo Pana, Jego dobroć i miłość do ludzi; stanowią one raczej zachętę do tego, byśmy pozwolili Temu, który przyjął nasze ciało, by całkowicie nas przemienił” – powiedział Benedykt XVI podczas katechezy na audiencji generalnej 5 stycznia 2011 r., w wigilię uroczystości Objawienia Pańskiego.
Niezbadane wyroki bożej Opatrzności sprawiły, że tego samego dnia, 11 lat później, na placu św. Piotra świat łączył się, uczestnicząc w ostatniej drodze emerytowanego papieża. Jest w tym wydarzeniu ładunek symboliki: teolog, którego przez całe życie fascynowało zgłębianie śladów objawienia Bożego, zakończył ziemskie życie w okresie bożonarodzeniowym, pomiędzy dwoma uroczystościami pokazującymi wcielenie Boskiego Słowa i jego objawienie się człowiekowi: Narodzeniem Pańskim i Epifanią (Objawieniem Pańskim).
Objawienie Pańskie: to nie są rocznice
Papież Benedykt XVI nieustannie zachęcał, aby schodzić do głębi wydarzeń i symboli, zwłaszcza tych, które odnajdujemy w liturgii i życiu sakramentalnym Kościoła, ale również na kartach Ewangelii. Uwrażliwiał – jak w katechezie wygłoszonej tuż przed Bożym Narodzeniem 21 grudnia 2011 r. – że w liturgii wydarzenia z Betlejem przekraczają granice przestrzeni i czasu, stając się aktualne, a ich efekt trwa pomimo upływu czasu w naszym ludzkim rozumieniu.
Narodzenie i Objawienie Pańskie nie są, pomimo tego, że miały miejsce w konkretnym czasie ziemskich dziejów, jedynie świętowaniem rocznicy doniosłych wydarzeń historycznych. Bóg objawia się tu i teraz, choć niekoniecznie w taki sposób, jakiego oczekiwalibyśmy poprzez potoczne rozumienie pojęcia „objawienie”, czyli tajemnicze i wieloznaczne wizje, często o wydźwięku pełnym lęku i obaw co do przyszłości.
Do Objawienia Bożego możemy dotrzeć w sposób bardzo prosty, w najbliższym kościele, gdzie sprawowana jest liturgia 25 grudnia i 6 stycznia, w której wydarzenia z niepozornej groty w Betlejem otwierają dla nas perspektywę wieczności.
Objawienie Boże dzieje się w każdej chwili życia
Analizując ewangeliczną symbolikę Bożego Narodzenia i Objawienia Pańskiego w dodatkowej, trzeciej części słynnej trylogii Jezus z Nazaretu, poświęconej dzieciństwu Chrystusa, Benedykt XVI podkreślał, że Pismo Święte celowo podaje kontekst geograficzny i historyczny tych dwóch wydarzeń. Wskazuje, że zarówno Narodzenie, jak i Epifania, miały miejsce na konkretnym obszarze: w Judei, prowincji ówczesnego Cesarstwa Rzymskiego i pod miasteczkiem Betlejem, w czasach, gdy cesarzem był August, a królem prowincji żydowskiej Herod.
Znajdujemy tu echa refleksji teologicznej Josepha Ratzingera dotyczącej wieczności (eschatologii), w której zauważał, że czas boski i ludzki, wieczność i doczesność, mimo że odmienne od siebie, nieustannie się ze sobą przecinają i łączą, podobnie jak w Chrystusie natura ludzka i cielesna złączyła się z naturą boską i duchową.
Epifania to uroczystość, w której znów możemy sobie uświadomić, że całe nasze życie nie przebiega tylko na poziomej osi łączącej punkt A (narodziny) z punktem B (śmierć), ale ma również kierunek pionowy – prowadzi nas w górę, do nieba i nowej, tajemniczej rzeczywistości poza czasem ziemskim.
Na ten aspekt uwrażliwia nas również prefacja mszalna używana w liturgicznym okresie Bożego Narodzenia, trwającym do Chrztu Pańskiego, która woła: „poznając Boga w widzialnej postaci, zostaliśmy przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”. Papież Benedykt XVI uczył nas, że Objawienie Boże wciąż trwa i dzieje się w każdej chwili naszego życia.
Symbole „święta Trzech Króli”
W Dzieciństwie papież sporo uwagi poświęcał trzem symbolom-kluczom towarzyszącym Objawieniu Pańskiemu. Pierwszych z nich są postacie Magów, znanych w wielu tradycjach jako Trzej Królowie lub Mędrcy przybyli ze Wschodu, aby oddać chwałę Dzieciątku narodzonemu w Betlejem.
Benedykt XVI zaznacza, że grecki termin magoi, którym posłużył się ewangelista Mateusz, miał w starożytności bogatą gamę znaczeń i był różnorako nacechowany. Z jednej strony pozytywnie – oznaczał mędrców i astrologów, a więc ludzi obdarzonych darem mądrości i wiedzy ścisłej, rozumiejących mechanizmy przyrody i kosmosu. Ale także ów grecki termin bywał rozumiany pejoratywnie, odnosząc się do zwodzicieli i oszustów.
Benedykt przyznaje, że ta dwuznaczność jest użyta w Ewangelii celowo, wskazuje bowiem, że sama religijność może mieć charakter wieloznaczny – być drogą autentycznego poznania prawdy (także na drodze nauki), które będzie prowadzić zawsze do objawiającego się ludziom Chrystusa, ale również mieć charakter fałszywy i zwodniczy, poszukujący nie Syna Bożego, ale celów niszczycielskich, za którym kryją się złe intencje, przeciwstawne Bogu i zbawieniu.
Papież przywołał również inne interpretacje, które wskazywały, iż celowo magów jest trzech, co może symbolizować trzy okresy w życiu ludzkim: młodość, dojrzałość i starość – każdy z nich na swój wyjątkowy sposób zbliża nas do Boga i doświadczenia Jego epifanii.
Dary złożone Jezusowi
Kard. Ratzinger podkreślał również inne greckie słowo, którym Ewangelia opisywała hołd Magów wobec Dzieciątka – proskynesis, co w tradycji wschodniej oznacza głęboką adorację i pokorę, dosłownie może być tłumaczone jako „padnięcie na twarz”.
Wraz z tym głębokim gestem Mędrcy ofiarowują małemu Jezusowi dary, które w konkretnej sytuacji Świętej Rodziny wydawać się mogą nieprzydatne i niepraktyczne. Są one jednak zapowiedzią przyszłych wydarzeń z historii zbawienia i trzech wymiarów misji Chrystusa: królewskiej, która objawiła się już w betlejemskim żłóbku (złoto), synostwa Bożego, które objawi się w czasie chrztu w Jordanie (kadzidło) oraz męki na krzyżu (mirra).
Gwiazda Betlejemska
W końcu – Gwiazda, która wskazywała Magom drogę do groty w Betlejem. Benedykt XVI przywołał w jej wyjaśnieniu sprzeczne, wydawałoby się, opinie. Wskazał, że wschodni ojcowie Kościoła, np. święci Jan Chryzostom i Ignacy Antiocheński, tłumaczyli, że Gwiazda Betlejemska nie była klasycznym, astronomicznym ciałem niebieskim, ale objawieniem cudownej Bożej mocy i wewnętrznego światła, które przyprowadziło Mędrców do maleńkiego Chrystusa.
Papież proponował jednak, aby, biorąc pod uwagę rozwój nauk przyrodniczych, nie odrzucać teorii astronomicznej, powołując się na odkrycia Jana Keplera i innych astronomów mówiące, że w roku 6 lub 7 naszej ery nastąpiła koniunkcja Jowisza, Saturna i Marsa oraz pojawiła się supernowa – niezwykle jasno święcąca gwiazda.
Benedykt XVI był zdania, że Gwiazda pokazuje ludziom wszystkich epok, że przyroda, świat stworzony i kosmos są uniwersalnym „językiem”, który może poruszyć ludzką świadomość do poszukiwania tej jednej i niezastąpionej gwiazdy, jaką jest Jezus Chrystus.
Żywa teologia Benedykta XVI
Refleksja teologiczna Josepha Ratzingera – Benedykta XVI, pełna erudycji i spojrzenia interdyscyplinarnego, ucząca samodzielności myślenia, ale również otwarcia na niezgłębione tajemnice Boże, może być znakomitym wprowadzeniem do świętowania Objawienia Pańskiego i Bożego Narodzenia.
W tym świętowaniu ostatecznie chodzi bowiem o odnalezienie Boskiego światła w codziennym życiu i otaczającej nas rzeczywistości, w których Chrystus chce pokazać nam pełne miłości i pokoju oblicze, które przemieni nas i cały świat stworzony.
Łukasz Kobeszko /Aleteia.pl
Bibliografia: Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu, Dzieciństwo”. Znak, Kraków 2012
______________________________________________________________________________________________________________
Uroczystość Objawienia Pańskiego
Prawdziwe przyjście Syna Bożego do naszego życia
Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwana potocznie świętem Trzech Króli, jest trzecią po Uroczystości Zmartwychwstania i Bożego Narodzenia uroczystością w Kościele świętym. Jej status wynika z samej natury i celu Objawienia. Chrystus bowiem nie dokonał działa zbawienia poza nami. To nie jest tak, że przez swoją śmierć Syn Boży uwolnił nas od grzechów, otworzył nam drogę do nieba i wszyscy ludzie automatycznie w tym zbawieniu mają udział. Zbawienie polega bowiem na udziale w życiu Bożym. Zatem, by mieć udział w zbawieniu należy przyjąć objawiającego się Chrystusa, przyjąć wiarę, poznać Boga, a poznawszy, pokochać Go. Przez Objawienie Tajemnica Boga, wewnętrzne życie Trójcy Świętej staje się nam dostępne.
Przyjmując wiarę nie tylko poznajemy treść prawd wiary, ale mamy rzeczywisty udział w poznaniu Boga. Przez miłość nadprzyrodzoną mamy natomiast udział w wewnętrznym życiu Boga. Dlatego, w Ewangelii według św. Jana Chrystus mówi: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). W taki sposób potencjalnymi adresatami Objawienia są wszyscy ludzie, gdyż wszyscy są przeznaczeni do życia wiecznego. Niestety współcześnie coraz częściej mniema się, że nie każdy człowiek z konieczności musi poznać Chrystusa aby być zbawionym. I dlatego tak istotne jest przypominanie nam o doniosłości i tajemnicy tej uroczystości.
Obecnie przeżywając tę uroczystość skupiamy się przede wszystkim na ewangelicznej scenie pokłonu trzech mędrców ze Wschodu. Tradycyjnie jednak uroczystość ta akcentowała trzy różne wydarzenia, którymi oprócz pokłonu królów były jeszcze: Chrzest Pański oraz cud dokonany podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Wszystkie te trzy wydarzenia odkrywają nam pewne tajemnice związane z tą uroczystością.
Pokłon mędrców (Pismo nie podaje nam ich liczby. Tradycja wiążąc ową scenę z darami złożonymi Zbawicielowi, zapowiedzianymi przez proroka Izajasza, mówi nam dopiero o tym, że było ich trzech) jest opowieścią o tym, że adresatami Objawienia są poganie, czyli ci, którzy nigdy jeszcze nie usłyszeli o Zbawicielu. Co ciekawe sama opowieść informuje nas, że królowie przybyli pokłonić się nowonarodzonemu Królowi wiedzeni gwiazdą. Tradycja widziała w tym przedziwnym wydarzeniu odblask katolickiej nauki o objawieniu przez stworzenie. Bóg w pełni objawił się w Chrystusie. To objawienie było pełne nie tylko ze względu na to, że we wcieleniu objawiła się pełnia tajemnicy Boga, ale też dlatego, gdyż to objawienie nie jest czymś od Boga oderwanym. Syn jest Słowem Ojca, jest obecnością Boga pośród ludzi. W jakiś sposób jednak Bóg objawia się również przez stworzenie. Księga Mądrości oraz List św. Pawła do Rzymian mówią nam, że z samego piękna i porządku stworzonego świata każdy człowiek może poznać istnienie Boga, co również potwierdza nam uroczyście Sobór Watykański I, ogłaszając jako dogmat prawdę, że światłem naturalnego rozumu możemy poznać istnienie Boga. O tym objawieniu odczytywanym z księgi przyrody mówią nam już ojcowie Kościoła. Święty Justyn na przykład jasno twierdził, że po całym świecie rozsiane są ziarna Prawdy. Jednakże zaznaczyć należy, że przez stworzenie możemy poznać jedynie istnienie Boga, natomiast nie poznajemy Jego wewnętrznej Tajemnicy – nie poznajemy kim On naprawdę jest. Owa prawda o Jego istnieniu nie ma również mocy zbawczej, gdyż nie daje nam przystępu do Jego życia. W naturze bowiem nie odnajdujemy samego Boga, a jedynie Jego odblask. Nie jest prawdą, że całe stworzenie jest święte, to znaczy, że we wszystkim jest obecny Bóg. Owszem, Bóg jest wszechobecny, ale świat stworzony nie jest sakramentem dającym nam udział w Jego miłości. Zatem stworzenie mówi nam o Jego istnieniu podobnie jak blask księżyca mówi nam o istnieniu źródła tego blasku, którym jest słońce.
Podobną zależność widzimy w opowieści o mędrcach ze Wschodu. Idą oni wiedzeni gwiazdą. Gwiazda nie jest jednak Bogiem i Zbawicielem, nie daje również przystępu do Zbawiciela, ale wiedzie nas ku spotkaniu z Nim. Filozofia, zachwyt nad światem stworzonym, życie zgodne z naturą czy nawet z prawem naturalnym nie jednoczy nas z Bogiem i nie daje zbawienia, ale przysposabia ludzki umysł i wolę na przyjęcie Prawdy objawionej w Chrystusie, a właściwie na przyjęcie samego Chrystusa. Zatem każdy człowiek winien szukać Boga. Świat jest znakiem wskazującym na Stwórcę. Błędem jest jednak mniemanie, że jeśli ktoś żyje zgodnie z naturą, to jest blisko Boga. Jest wtedy blisko bożego stworzenia. Życie zgodne z naturą prowadzi zatem do rozwoju naturalnej religijności, jednakże ta religijność domaga się wypełnienia prawdziwym życiem Bożym, a to się dokonuje tylko w Kościele. Błędem jest również mniemanie, że plemiona pierwotne poprzez swoją bliskość naturze mogą nas nauczyć czegoś o Bogu. Światło odbite przez powierzchnię księżyca nigdy nie będzie mogło powiedzieć więcej o naturze słońca niż samo słońce.
Drugie wydarzenie wspominane w tej uroczystości to Chrzest Chrystusa w Jordanie. Tutaj adresatami Objawienia są Żydzi wyczekujący na Mesjasza. W Jordanie Chrystus objawia się wobec Narodu Wybranego. Chrystus jest przecież spełnieniem proroctw Starego Prawa. Błędne jest zatem mniemanie jakoby judaizm miał być alternatywną drogą do zbawienia. Błędem jest twierdzenie, że Żydom nie powinniśmy głosić Chrystusa, lecz winniśmy dbać jedynie o pielęgnowanie przez nich samych religii swoich przodków. Judaizm przecież to nie jest samo Prawo mojżeszowe, ale jest to jeszcze (lub raczej winno być) składanie ofiar oraz wyczekiwanie na przyjście Mesjasza. Bez oczekiwania Mesjasza Judaizm staje się pozbawiony celu, a przecież Mesjasza innego już nie będzie. Zatem spełnieniem Starego Testamentu jest tylko Chrystus. Ofiary również w judaizmie nie były celem samym w sobie. Były one zaledwie cieniem i zapowiedzią jedynej doskonałej Ofiary Chrystusa. Podobnie rzecz ma się z Prawem. Owszem, treść przymierza zawartego między Izraelem a Bogiem na Synaju mówi, że każdy, kto będzie zachowywał Prawo dostąpi zbawienia. Problem jest tylko w tym, że bez udziału w życiu Bożym, bez przyjęcia Chrystusa nikt nie jest w stanie wypełnić nakazów Prawa, a kto by przekroczył chociażby tylko jeden nakaz Prawa, jak wskazuje na to św. Paweł w Liście do Rzymian, ten łamie całe Prawo. Natomiast uświęcenie, wszczepienie w Chrystusa, które daje nam przystęp do życia Bożego sprawia, że człowiek staje się w Nim zdolny do wypełnienia przykazań Bożych. Zatem drugą grupą, dla której przyjęcie Objawienia jest konieczne są Żydzi.
Trzecie wydarzenie Uroczystości Objawienia Pańskiego to cud w Kanie Galilejskiej. Ten cud jest objawieniem mesjańskiej godności Chrystusa wobec swoich uczniów. Można więc powiedzieć, że Objawienie skierowane jest również do tych, którzy już są uczniami Chrystusa. I to może budzić nasze zastanowienie. Przecież uczniowie to chrześcijanie, czyli ci, którzy już uwierzyli i zostali włączeni w Jego Mistyczne Ciało (Kościół). Jednakże w tym wydarzeniu wyraża się prawda, że nie wystarczy formalnie być uczniem, formalnie należeć do Kościoła. Chrześcijaństwo nie jest martwą skorupą i powłoką zbudowaną z obrzędów i reguł. Chrześcijaństwo to nowy sposób życia. Dlatego do zbawienia nie jest wystarczająca formalna przynależność do Kościoła. Należy jeszcze w życiu spełniać polecenie wyrażone przez Maryję: „zróbcie wszystko co powie wam mój Syn”. Natomiast sam cud również mówi nam coś o dynamice życia chrześcijańskiego. Życie chrześcijańskie i przyjęcie Objawienia nie jest tylko czymś zewnętrznym, ale jest czymś przemieniającym. Kiedy żyjemy życiem Kościoła, to nasze życie, czyli to, co naturalne (woda), przemienia się i uczestniczy w życiu nadprzyrodzonym, w życiu samego Boga i w Jego miłości (wino).
Zatem Objawienie to prawdziwe przyjście Syna Bożego do naszego życia. Prawdziwa obecność. Prawdziwe spotkanie i odkrycie Tajemnicy Boga, oraz włączenie nas w tę Tajemnice. I do tego pięknego, innego i prawdziwego życia powołani są wszyscy. Stwierdzić, że ktoś nie musi poznać Chrystusa, to stwierdzić, że istnieje jeszcze jakaś inna droga zbawienia, albo że istnieje inne zbawienie niż życie w jedynym i prawdziwym Bogu. Ale przecież nie ma innego zbawienia niż to, które zostało nam dane w Chrystusie. Więc życie zgodne z naturą lub też religia mojżeszowa nie są substytutami tego zbawienia lub alternatywnymi drogami do niego. One są zaledwie zapowiedzią i przygotowaniem pełni Objawienia w Chrystusie. Zatem zaniechać głoszenia Chrystusa wobec kogoś może oznaczać tylko dwie rzeczy: że albo nie rozumiemy czym jest zbawienie, albo nie kochamy każdego człowieka i nie chcemy obdarzyć go blaskiem chwały, która nam w Chrystusie została ukazana. I w jednym i w drugim przypadku jest to fatalny błąd i znamię wskazujące, że być może jeszcze sami tak naprawdę prawdziwego Objawienia nie przyjęliśmy.
o. Jan Strumiłowski/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kreda i kadzidło:
Zwyczaje związane ze świętem Trzech Króli kryją duchową głębię
Dziś Święto Trzech Króli zdaje się jednym z mniej docenianych spośród nakazanych katolickich uroczystości. Tymczasem obchodzenie Epifanii zakorzeniło się jako zwyczaj już wśród pierwszych chrześcijan – a związane z nim tradycje kryją głębię teologicznych znaczeń. W uroczystość Narodzenia Pańskiego warto poświęcić im trochę uwagi i z głębszą świadomością uczcić Boga objawiającego się człowiekowi.
Nazwa
Pojęcie Epifanii zaczerpnięto z języka greckiego, w którym oznacza ono tyle, co „ukazanie się”. W swojej istocie sednem tej uroczystości jest uwielbienie Boga za to, że dał się poznać człowiekowi, szczególnie przez zesłanie na świat Swojego Syna. Choć współcześnie w Polsce święto to znamy pod nazwą „Trzech Króli”, to pierwotnie pokłon mędrców ze wschodu nowonarodzonemu Mesjaszowi był tylko jednym spośród trzech wydarzeń, wspominanych przez Kościół 6 stycznia.
Dla tego jednego z najstarszych obchodów Kościoła centralne były również Chrzest Pana Jezusa w Jordanie oraz uroczystość w Kanie Galilejskiej. Co mają one wspólnego z Kacprem, Melchiorem i Baltazarem, którzy przybyli do Betlejem za przewodem gwiazdy, by oddać hołd Zbawicielowi?
Wszystkie te zdarzenia w szczególny sposób wskazywały na Chrystusa, jako na wyczekiwanego Mesjasza, którego przyjście zapowiedzieli prorocy. Pokłon trzech magów rozumie się przy tym tradycyjnie, jako symbol zwycięstwa Chrystusa nad pogańskimi wierzeniami. Przyniesione przez nich podarunki – złoto, kadzidło i mirra – miały oddać cześć Chrystusowi jako Królowi, Bogu i Człowiekowi. W Kanie Galilejskiej za prośbą Matki Bożej Chrystus dokonał pierwszego cudu na oczach zebranego grona apostołów, po którym, jak poucza Ewangelia, dwunastu „uwierzyło w Niego”. W Jordanie z kolei na Jezusa, jako obiecanego światu Zbawiciela, wskazał Jan Chrzciciel.
Kreda – wyznanie wiary
Co może niektórych zaskoczy, według licznych interpretacji, pisane przez chrześcijan na drzwiach „CMB” w tę uroczystość odnosi się ani nie do imion trzech króli, ani nie jest błogosławieństwem domu… Stanowi po prostu formę wyznania wiary poprzez utworzenie akronimu od pierwszych trzech liter łacińskich nazw tych wydarzeń.
Skoro jednak już do kredy dotarliśmy, to warto zaznaczyć, że zwyczaj pieczętowania drzwi symbolem wiary w Boga stanowi nawiązanie nie tylko do wydarzeń związanych z Objawieniem się Boga w Jego Jednorodzonym Synu. Jak czytamy w Księdze Wyjścia podobnie Izraelici zdobili odrzwia krwią zabitego w noc Paschy baranka, aby zesłany jako jedna z plag na Egipcjan „anioł śmierci” ominął bezpiecznie ich domostwa. W końcu prawdziwym „Barankiem” ofiarowanym dla naszego zbawienia jest Chrystus, a wiara w niego daje nam wybawienie…
W tradycji głęboko zapisał się również pogląd interpretujący oznaczanie drzwi jako prośbę o błogosławieństwo domostwa – w takim wypadku sporządzony kredą skrót należałoby odczytywać jako Christus Mansionem Benedicat.
Ludowa pobożność skojarzyła jednak skrótowiec z imionami Trzech Króli, którzy ostatecznie stali się czołowymi bohaterami obchodów Uroczystości Narodzenia Pańskiego. Takie rozumienie inskrypcji, w dodatku spolonizowanej do postaci KMB, spotka się najczęściej.
Dlaczego właściwie to monarchowie ze wschodu stali się zdecydowanie dominującymi w święto Epifanii bohaterami? Może to mieć związek z ustanowieniem osobnych wspomnień dwóch Chrztu Pańskiego i Cudu w Kanie Galilejskiej. Wciąż jednak oba te cudowne wydarzenia wielokrotnie wspominane są podczas świątecznej liturgii.
Kadzidło – obecność Boga
Tradycyjnym i wartym kultywowania zwyczajem jest okadzanie wszystkich pomieszczeń w domu – tradycja ta został częściowo zarzucona – tym bardziej więc warto zadbać by piękna woń kadzidła w Uroczystość Narodzenia Pańskiego rozeszła się po naszych mieszkaniach. Symbolizuje ona Bożą obecność, a także ochronę przed duchowymi zagrożeniami – tak potrzebną w dzisiejszych, bezbożnych czasach.
Dawniej świętowanie Uroczystości Objawienia Pańskiego wiązało się także ze śpiewami chodzących od domu do domu kolędników. W kościołach święcono złoto – tradycyjnym wypiekiem towarzyszącym wiernym w ten dzień było… ciasto migdałowe. Te liczne tradycje zostały dziś zapomniane, zastępują je jednak nowe. Np. Od kilku po ulicach polskich miast maszerują orszaki trzech króli, których uczestnicy składają swoje wyznanie wiary.
Choć część tradycji zdaje się, że zginęła bezpowrotnie, to nie przecież przywiązanie do zwyczajów pozostaje najważniejsze. Wszystkie ono pomagają nam jedynie oddać hołd Bogu za to, że dał się poznać każdemu z nas. To właśnie zachowane tej świadomości – o przepięknej treści Święta Trzech Króli zdecyduje o tym, czy będziemy z niego odnosili duchowy pożytek.
Filip Adamus/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
W kościele św. Piotra o godz. 19:15 – KONCERT KOLĘD
DO WSPÓLNEGO ŚPIEWANIA ZAPRASZAJĄ:
Cantabo Tibi, Agnieszka Hertmanowska, Marcin Głodzinski oraz przyjaciele.
wstęp wolny
______________________________________________________________________________________________________________
7 STYCZNIA – PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
GODZ.18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z UROCZYSTOŚCI CHRZTU PAŃSKIEGO
PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA SKIEROWANE PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
*****
*****
Prośba Maryi, Bożej Matki, która jest i naszą Matką,
wciąż czeka na spełnienie – pięć pierwszych sobót miesiąca.
Matka Boża objawiając się w Fatimie trojgu pastuszkom – bł. Hiacyncie, bł. Franciszkowi i Łucji – powiedziała, że Pan Jezus chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, aby ludzie Ją lepiej poznali i pokochali. To nabożeństwo ma również charakter wynagradzający Jej Niepokalanemu Sercu za zniewagi wyrządzone przez ludzi. Tym, którzy będą je z wiarą praktykować, Maryja obiecała zbawienie. Poprzez to nabożeństwo mogą się oni przyczynić do ocalenia wielu ludzi od potępienia i zapowiadanych przez Matkę Najświętszą katastrof cywilizacyjnych. Nabożeństwo to uzyskało aprobatę kościelną i od tej pory rozwija się na całym świecie.
Orędzie fatimskie nie zostało definitywnie zakończone wraz z cyklem objawień w Cova da Iria, w roku 1917. Dnia 10 grudnia 1925 r. siostrze Łucji ukazali się w celi domu zakonnego św. Doroty w Pontevedra Najświętsza Maryja Panna i obok niej Dzieciątko Jezus opierające się na świetlistej chmurze. Dzieciątko położyło jej dłoń na ramieniu, a Maryja pokazała jej w drugiej dłoni Serce otoczone cierniami. Wskazując na nie, Dzieciątko napomniało wizjonerkę tymi słowami: – Zlituj się nad Sercem twej Najświętszej Matki okolonym cierniami, które niewdzięczni ludzie wbijają w każdej chwili, a nie ma nikogo, kto by przez akt zadośćuczynienia te ciernie powyjmował.
Maryja dodała: – Córko moja, spójrz na Serce moje otoczone cierniami, które niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność w każdej chwili wbijają. Przynajmniej ty pociesz mnie i przekaż, że tym wszystkim, którzy w ciągu pięciu miesięcy, w pierwsze soboty, wyspowiadają się, przyjmą Komunię świętą, odmówią różaniec i będą mi towarzyszyć przez kwadrans, rozważając 15 tajemnic różańcowych, w intencji zadośćuczynienia Mnie, w godzinę śmierci obiecuję przyjść z pomocą, ze wszystkimi łaskami potrzebnymi do zbawienia.
W dniu 15 lutego 1926 roku siostrze Łucji na nowo ukazało się w Pontevedra Dzieciątko Jezus. Podczas tego objawienia siostra Łucja przedstawiła Dzieciątku pewne trudności, jakie będą miały niektóre osoby, żeby przystąpić do spowiedzi w sobotę i poprosiła, by spowiedź była tak samo ważna podczas kolejnych ośmiu dni. Pan Jezus odpowiedział: – Tak, spowiedź może być ważna o wiele więcej dni, pod warunkiem, że gdy będą Mnie przyjmować, będą w stanie łaski uświęcającej i wyrażą intencję zadośćuczynienia za znieważenie Niepokalanego Serca Maryi. Siostra Łucja podniosła jeszcze kwestię dotyczącą sytuacji, w której ktoś w momencie spowiedzi zapomni sformułować intencję, na co Pan Jezus odpowiedział następująco: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję.
Podczas czuwania w nocy z dnia 29 na 30 maja 1930 roku, Pan Jezus przemówił do siostry Łucji, podając jej rozwiązanie innego problemu: – Praktykowanie tego nabożeństwa będzie dopuszczone również w niedzielę po pierwszej sobocie, jeżeli moi księża – ze słusznych powodów – przyzwolą na to. Przy tej samej okazji, nasz Pan dał Łucji odpowiedź na jeszcze inne pytanie: – Dlaczego pięć sobót, a nie dziewięć albo siedem, dla uczczenia cierpień Matki Bożej? – Moja córko, powód jest bardzo prosty: jest pięć rodzajów zniewag i bluźnierstw przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi: 1. Bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Poczęciu. 2. Przeciw dziewictwu Matki Bożej. 3. Przeciw Jej boskiemu macierzyństwu, przy równoczesnym sprzeciwie uznania Jej za Matkę rodzaju ludzkiego. 4. Czyny tych, którzy usiłują publicznie wpoić w serca dzieci obojętność, pogardę, a nawet nienawiść do tej Matki Niepokalanej. 5. Czyny takich, którzy profanują wizerunki Najświętszej Panny.
Elementy nabożeństwa
Spowiedź wynagradzająca. Należy do niej przystąpić w intencji wynagradzającej w pierwszą sobotę miesiąca, przed nią lub nawet po niej, byleby tylko przyjąć Komunię świętą w stanie łaski uświęcającej. Do spowiedzi można przystąpić nawet tydzień przed lub po pierwszej sobocie. Gdy podczas jednego z objawień siostra Łucja zapytała Pana Jezusa, co mają uczynić osoby, które zapomną powiedzieć przed wyznaniem swoich grzechów o intencji wynagradzającej, otrzymała odpowiedź: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję. Według wyjaśnienia siostry Łucji, następne trzy elementy tego nabożeństwa powinny być spełnione w pierwszą sobotę miesiąca, choć dla słusznych powodów, spowiednik może udzielić pozwolenia na wypełnienie ich w następującą po pierwszej sobocie niedzielę.
Komunia święta wynagradzająca.
Część różańca świętego. Należy odmówić pięć tajemnic w intencji wynagradzającej. Można rozważać którąkolwiek z części różańca.
Rozważanie. Następnym elementem tego nabożeństwa jest rozważanie jednej lub wielu tajemnic różańcowych w ciągu przynajmniej 15 minut. Matka Najświętsza nazwała ten rodzaj modlitwy „dotrzymywaniem Jej towarzystwa”, co można zrozumieć w ten sposób, iż mamy rozmyślać wspólnie z Matką Najświętszą.
Można w tym celu, jako pomoc w rozmyślaniu, przeczytać uważnie odpowiadający danej tajemnicy fragment Pisma Świętego albo książki, wysłuchać konferencji lub kazania. Temu rozważaniu także powinna towarzyszyć intencja wynagradzająca.
Obietnice Matki Najświętszej
1. Tym, którzy będą praktykować to nabożeństwo, obiecuję ratunek. Przybędę w godzinę śmierci z całą łaską, jaka dla ich wiecznej szczęśliwości będzie potrzebna.
2. Te dusze będą obdarzone szczególną łaską Bożą; przed tronem Bożym jako kwiaty je postawię.
W praktyce pięciu sobót należy przede wszystkim położyć nacisk na intencję wynagrodzenia, a nie osobiste zabezpieczenie na godzinę śmierci. Jak w praktyce pierwszych piątków, tak i pierwszych sobót nie można poprzestać tylko na dosłownym potraktowaniu obietnicy, na zasadzie „odprawię pięć sobót i mam zapewnione zbawienie wieczne”. Do końca życia będziemy musieli stawiać czoła pokusom i słabościom, które spychają nas z właściwej drogi, ale nabożeństwo to stanowi wielką pomoc w osiągnięciu wiecznej szczęśliwości. Aby je dobrze wypełnić i odnieść stałą korzyść duchową, trzeba, aby tym praktykom towarzyszyło szczere pragnienie codziennego życia w łasce uświęcającej pod opieką Matki Najświętszej. Jeśli na pierwszym miejscu postawimy delikatną miłość dziecka, które pragnie ukoić ból w sercu ukochanego Ojca i Matki, ból zadany obojętnością i wzgardą tych, którzy nie kochają – bądźmy pewni, że nie zabraknie nam pomocy, łaski i obecności Matki Najświętszej w godzinie naszej śmierci.
*****
Spełnijmy prośbę Matki.
*****
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
8 STYCZNIA – NIEDZIELA CHRZTU PAŃSKIEGO (w liturgii kończy się okres Bożego Narodzenia)
MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZ. 14.00
PRZED MSZĄ ŚW. – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
***
Kościół katolicki obchodzi dziś w liturgii święto Chrztu Pańskiego. Kończy ono okres Bożego Narodzenia, choć w polskiej tradycji jeszcze do 2 lutego śpiewa się kolędy i nie rozbiera się szopki.
Święto Chrztu Pańskiego obchodzone jest w pierwszą niedzielę przypadającą po uroczystości Objawienia Pańskiego.
Najstarszej tradycji tego święta należy szukać w liturgii Kościoła wschodniego, ponieważ pomimo wyraźnego udokumentowania w Ewangeliach chrzest Jezusa nie posiadał w liturgii rzymskiej oddzielnego święta. Dekretem Świętej Kongregacji Obrzędów z 23 marca 1955 r. ustanowiono na dzień 13 stycznia, w miejsce dawnej oktawy Epifanii, wspomnienie chrztu Jezusa Chrystusa. Posoborowa reforma kalendarza liturgicznego w 1969 r. określiła ten dzień jako święto Chrztu Pańskiego. Pominięto wyrażenie “wspomnienie” i przesunięto jego termin na niedzielę przypadająca po 6 stycznia.
Teksty modlitw związane ze świętem Chrztu Pańskiego odzwierciedlają bardzo dokładnie i szczegółowo przekazy Ewangelii. Podkreślają przy tym związek tego święta z uroczystością Objawienia Pańskiego.
Chrystus już jako dorosły, 30-letni mężczyzna, przychodzi nad brzeg Jordanu, by z rąk Jana Chrzciciela, swojego poprzednika, przyjąć chrzest. Chociaż sam nie miał grzechu, nie odsunął się od grzesznych ludzi: wraz z nimi wstąpił w wody Jordanu, by dostąpić oczyszczenia. W ten sposób uświęcił wodę. Najszczegółowiej to wydarzenie zrelacjonował św. Mateusz, choć opis chrztu Jezusa zostawili wszyscy trzej synoptycy.
W dniu chrztu Jezus został przedstawiony przez swojego Ojca jako Syn posłany dla dokonania dzieła zbawienia. Misję Chrystusa potwierdza swym świadectwem Bóg Ojciec. Zamknięte przez grzech Adama niebiosa otwierają się, na Jezusa zstępuje Duch Święty. Z nieba daje się słyszeć jednoznaczny głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.
Kai/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________________
Jak rozumieć Chrzest Pański?
Celebrujemy święto Chrztu Pańskiego, przypominające nam o chrzcie przyjętym przez Chrystusa z rąk Jana Chrzciciela. Opis tego wydarzenia pozostawiło nam trzech Ewangelistów; wiemy także, że jest to wydarzenie rozpoczynające publiczną misje Zbawiciela, objawiając zarazem Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Jak powinniśmy rozumieć to wydarzenie?
Na początek kilka uwag historycznych. Źródeł tej celebracji szukać należy w tradycjach wschodu, weszła ona do kalendarza rzymskiego późno, bo w roku 1955. Jak pamiętamy, chrześcijaństwo narodziło się w świecie grecko-rzymskim, naturalnie więc na przestrzeni wieków wewnątrz Kościoła istniała wymiana między „łacinnikami” a chrześcijanami języka greckiego; wiemy zresztą, że początkowo językiem liturgii była właśnie greka, istniał okres, w którym łacina i greka używane były równolegle. Zresztą, aż do roku 1969 w liturgii papieskiej posługę pełniło także dwóch duchownych rytu bizantyjskiego, lekcja i Ewangelia proklamowane były także i w języku greckim, a pewien powrót do tej starej tradycji nastąpił za czasów pontyfikatu Jana Pawła II. To jednak zupełnie inny temat…
Wiemy, że niedziela – jako dzień Zmartwychwstania Pańskiego – była dla chrześcijan od samego początku dniem świętym. Celebracja odkupieńczej śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa stanowiła historycznie pierwszy szczyt roku liturgicznego, Wielkanoc – jak wskazuje Martyrologium Rzymskie – była festum festorum oraz solemnitas solemnitatum. Drugi „szczyt” celebracji wiązał się ze świętowaniem Narodzin Pańskich. Kolejnym starożytnym zwyczajem było obchodzenie dni poświęconych Matce Bożej; dalej jeszcze: apostołom oraz męczennikom, jako tym, którzy poprzez świadectwo krwi w sposób szczególny złączyli się z Chrystusem i orędują za nami w niebie. Wiemy także, że życie religijne i kościelne pierwszych chrześcijan było bardzo… lokalne. Naturalnie więc pojawiła się konieczność określania porządku świąt i wspomnień celebrowanych przez dany Kościół lokalny, w danej prowincji i krainie. Dysponujemy w tym zakresie ciekawymi pomnikami przeszłości, warto tu wymienić dla przykładu zachowany po dziś dzień kalendarz świętego Wilibrorda (ok. 658 – 739), apostoła Fryzów. Rozszerzanie się chrześcijaństwa wymagało także organizacji życia kościelnego wśród ludów przyjmujących Ewangelię, a więc także i określenia pewnego porządku świątecznych celebracji liturgicznych i wspomnień, później zaś zadbania o spójność i pewną uniwersalność reguł rządzących czasem świętym.
Dlaczego więc Kościół zwraca dziś naszą uwagę na Chrzest Pański? Wydarzenie to posiada szczególny charakter: od niego rozpoczyna się publiczna działalność Chrystusa, stanowi objawienie tajemnicy Trójcy Świętej, a zarazem symboliczny koniec „starotestamentalnego” etapu historii Zbawienia.
Jan Chrzciciel to ostatnia wielka postać rzeczywistości Starego Testamentu, ostatni wysłannik Boga: jego zadanie polega na zapowiadaniu nadchodzącego już Mesjasza, przygotowaniu Żydów do tego, by w Niego uwierzyli. Świadectwo Ewangelii jest bardzo wymowne: tak, jak u proroka Izajasza, Jan jest „posłańcem”, który przygotowuje drogę, „wołającym na pustyni”, udzielającym chrztu z wody, zapowiadając inny, większy i ważniejszy chrzest. Jan Chrzciciel jest pewny swego zadania, jak i tego, Kogo poprzedza: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Mk 1, 7-8). Chrystus jest źródłem życia i zbawienia, Bogiem-człowiekiem dającym nam wodę żywą, źródłem życia naszej duszy i przyczyną naszej nadziei; Jan przedstawia się jako niegodnego sługę, niewolnika.
Mesjasza poprzedzał jednak wielki prorok na wzór Eliasza: prowadzący surowe, ascetyczne życie, żyjący w samotności, ubóstwie, pogardzie wobec ducha tego świata, płonąc gorliwą miłością Boga. Korneliusza a Lapide tłumaczy nam dokładnie, na czym polegało „pierwszeństwo” Jana: „1. W swych narodzinach, jako że narodził się sześć miesięcy przed Chrystusem. 2) W Chrzcie, bowiem chrzcił zanim chrzcił Chrystus, a nawet ochrzcił Chrystusa. 3) W nauczaniu, pokutą którą przygotowywał drogę Chrystusowi. 4) Wskazując Jezusa jako Mesjasza i Baranka Bożego, który zgładzi grzechy świata. 5) Znosząc śmierć męczeńską zanim doświadczył jej Chrystus. 6) Wstępując na łono ojców w otchłani i zwiastując im Chrystusa, który wkrótce nadejdzie i przyniesie im wolność”.
Natrafiamy tu na interesujący szczegół: zgodnie z żydowskim prawem, mężczyzna mógł stawać przed ludem i nauczać dopiero wtedy, gdy osiągnął 30. rok życia, wiek ten uznawano za osiągnięcie dojrzałości. Chrystus spełnił ten zapis – Zbawiciel wypełnia zapowiedzi proroków i prawo. Dalej: Jan przygotował się do wypełnienia swego zadania przebywając na pustyni, po przyjęciu chrztu z wody Chrystus także udał się na pustynię. Natrafiamy tu na ważną dla nas wskazówkę: modlitwa, samotność, przebywanie na „pustyni”, duchowe przygotowanie, odcięcie się od „świata” stanowi ważny element życia wewnętrznego. Święty Augustyn stwierdził wręcz, że nie będzie dobrym kapłanem ten, kto nie był wpierw dobrym mnichem – kto nie przygotował się poprzez modlitwę, post, samotność, odejście od sposobu myślenia tego świata.
Zatrzymajmy się na chwilę przy kwestii samego chrztu. Jan udzielał chrztu z wody, ludzie chrzest ten przyjmujący „wyznawali swoje grzechy”. Był to „chrzest” szczególny, przypominający o rytualnych obmyciach tamtych czasów; znak odejścia od zła, pokuty, zwrócenia się ku Bogu, wewnętrznej odnowy. Jan był świadom, że sam potrzebuje chrztu („To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?”), Chrystus jednak rozwiązuje ten dylemat: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe” (Mt3, 15).
Św. Łukasz przedstawia nam także takie oto świadectwo Jana Chrzciciela o Mesjaszu: „Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Przypomina nam ono o proroctwie Symeona: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2, 34). Chrystus jest sędzią, o sądzie mówi nam m.in. przypowieść o chwaście, który nie zostanie wyrwany, aby wraz z nim nie wyrwana została pszenica. „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli” (Mt 13, 24), swoim sługom mówi ów człowiek: „zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza” (Mt 13, 30).
msf/PCh24pl
______________________________________________________________________________________________________________
*****
Pięć skutków Chrztu Świętego
Katechizm Kościoła Katolickiego, zgodnie z duchem posoborowej teologii, wskazuje na 5 zasadniczych skutków sakramentu chrztu., dzięki którym staje się on wydarzeniem misteryjnym, wprowadzającym człowieka w chrześcijańską nowość życia.
Są nimi: uwolnienie od grzechu pierworodnego, synostwo Boże, wszczepienie w Jezusa Chrystusa, wszczepienie w Kościół święty oraz udział w posłannictwie Chrystusa i Kościoła (KKK 1213).
Uwolnienie od grzechu pierworodnego
Św. Jan Chrzciciel, udzielając chrztu pokuty przez obmycie w wodach Jordanu, zapowiada chrzest w Duchu i ogniu (Mt 3,11). Duch jest obiecanym darem mesjańskim, zaś ogień wskazuje na sąd, który aktualizuje się z chwilą przyjścia Mesjasza (J 3,18-21). Z tego względu w nauce św. Pawła, obmycie z pierworodnej winy ma wydźwięk pozytywny. Jest nie tyle wspomnieniem grzechu Adama, co przede wszystkim wskazaniem na nową jakość ludzkiej egzystencji. Apostoł pisze bowiem o „obmyciu odradzającym i odnawiającym w Duchu Świętym” (Tt 3, 5). Duch Święty w sakramencie chrztu przywraca pierwotną niewinność, integruje wewnętrzne rozdarcie człowieka i stwarza nowy ład, czyniąc chrześcijanina swoją świątynią (l Kor 3,16-17; 6,19). Jest to istotnie nowe narodzenie (J 3,5-7), w wyniku którego powstaje nowe życie i nowe stworzenie (2 Kor 5,17). Na skutek buntu pierwszych ludzi została poważnie zakłócona harmonia człowieka z Bogiem, ze sobą i całym Bożym stworzeniem (Rdz 1,26). Dzięki łasce chrztu ta przepaść została pokonana. Natomiast utracone przez grzech pierworodny „obraz i podobieństwo Boże” na nowo stały się udziałem ochrzczonego poprzez Chrystusa, który jest „obrazem Boga niewidzialnego, pierworodnym wszelkiego stworzenia…” (Kol 1,15).
Św. Paweł istotę tej prawdy oddaje posługując się analogią do śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Zanurzenie w wody chrztu reprezentuje Jego śmierć i pogrzebanie, zaś wyjście z wody symbolizuje Jego zmartwychwstanie i zjednoczenie z Nim (Rz 6,3-4; Kol 2,12). Podobnie liturgia Wigilii Paschalnej, przywołując wydarzenia zbawcze, w cudownym przejściu Izraelitów przez Morze Czerwone widzi analogię do chrztu. Jest to przejście z niewoli grzechu do wolności dzieci Bożych mających obietnicę uczestnictwa w Królestwie Bożym.
Nieodłącznym zatem warunkiem nowego życia w Chrystusie jest śmierć grzechowi, czyli nawrócenie. Związek chrztu i nawrócenia wyraźnie pojawia się już w popaschalnej katechezie Apostołów. Na pytanie tłumów, poruszonych zesłaniem Ducha Świętego, co mają czynić, św. Piotr odpowiada: „Nawróćcie się […] i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego” (Dz 2,38).
W chrześcijańskiej ascezie nawrócenie nadal pozostaje warunkiem chrztu, ale jest zarazem jego koniecznym następstwem i poniekąd dopełnieniem. W przypadku chrztu dziecka jego nawrócenie zastępuje wiara Kościoła i zobowiązanie rodziców naturalnych oraz chrzestnych do wychowania nowo ochrzczonego we wierze. Z chwilą dojścia do używania rozumu, ochrzczony ma obowiązek dokonać świadomego wyboru Chrystusa i pójścia za Nim (naśladowanie Chrystusa).
Chrzest zatem jako nowe życie implikuje w sposób konieczny życie duchowe, przez które należy rozumieć życie w Chrystusie, życie wg Ducha Świętego (VC 93).
Synostwo Boże
Następstwem „odradzającego obmycia w Duchu Świętym” jest przywrócenie człowiekowi synostwa Bożego i uczestnictwo w życiu Osób Trójcy Przenajświętszej (KKK 1265). Uczy o tym Sobór Watykański II, stwierdzając, że ochrzczeni „[…] w chrzcie wiary stali się prawdziwie synami Bożymi […] a przez to rzeczywiście świętymi. Toteż powinni oni zachować w życiu i w pełni urzeczywistniać świętość, którą otrzymali z daru Bożego” (LG 40).
Przywrócenie człowiekowi godności dziecka Bożego, utraconej przez grzech pierworodny, i uświęcenie go, wyraża sam obrzęd nałożenia białej szaty podczas sprawowania sakramentu chrztu. Symbolizuje ona stan świętości, niewinności i łaski.
Wskutek chrztu w człowieku zamieszkuje Trójjedyny Bóg (J 14,23). W posoborowej teologii to samoudzielanie się Trójosobowego Boga człowiekowi rozumiane jest jako istota łaski uświęcającej (K. Rahner, Podstawowy wykład wiary, Wwa 1987, 102-106). Bóg jako Miłość (1 J 4, 8), czyniąc na nowo człowieka podobnym sobie, pragnie mu się udzielać. Chce, aby odrodzony przez chrzest człowiek uczestniczył w szczęściu Boskich Osób, dlatego uzdalnia go do uświęcająco-zbawczego dialogu ze Sobą i wyposaża w niezbędne do tego usprawnienia, jakimi są: cnoty teologalne wiary, nadziei i miłości, a ponadto dary Ducha Świętego, jako najbardziej proporcjonalne środki do zjednoczenia z Bogiem, a zarazem „dynamizmy przeobrażające”. To nadprzyrodzone wyposażenie, udzielanie w chwili chrztu, tradycyjnie nazywa się organizmem duchowym (KKK 1266).
Dzięki temu nadprzyrodzonemu wyposażeniu chrześcijanin otrzymuje zadatek życia wiecznego i obietnicę udziału w Królestwie Bożym na prawach dziedzica (Rz 8,17; Ga 3,29; 4,7). Zatem już w chwili chrztu człowiek zostaje wezwany i uzdolniony do świętości. Mając to na uwadze Sobór Watykański II przypomniał niezmienną naukę Kościoła świętego o powszechnym powołaniu wszystkich ochrzczonych do świętości (LG 39).
W ten sposób we chrzcie dokonuje się zapoczątkowanie życia duchowego, którego celem jest osiągnięcie pełni zjednoczenia dziecka Bożego z Ojcem w majestacie Boskich Osób, a więc świętość i doskonałość na miarę Boga Ojca i ze względu na Niego (Mt 5,48).
Wszczepienie w Chrystusa
W ekonomii zbawczej jedyną drogą do Ojca jest Słowo Wcielone – Jezus Chrystus. To w Jego imię udzielany jest chrzest Jako Bóg-Człowiek „zburzył on rozdzielający nas mur” (Ef 2,14). Przez Niego Bóg pojednał nas z Sobą (2 Kor 5,18). On jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15), a zatem jedynym i najdoskonalszym wzorem aktualizacji w sobie przywróconego nam „obrazu i podobieństwa”. Istotnym zatem aspektem chrztu jest idea naszego wszczepienia w Chrystusa i wypływającej z tego powinności życia na Jego podobieństwo (chrystoformizacja). Prawdę tę na różne sposoby rozwija św. Paweł, pisząc m.in. że przez chrzest człowiek jest ukształtowany na Jego podobieństwo (Rz 8,29), przyobleka się w Niego (Ga 3,27) i dzięki temu jako „usynowiony w Synu” wraz z Nim będzie miał udział w życiu wiecznym (1 Kor 4,8; Ef 2,6). Wszyscy ochrzczeni podlegają temu uchrystusowieniu, aż osiągną pełnię doskonałości (Ef 1,10; 4,13). Szczytem tego procesu jest integracja z Chrystusem, o której św. Paweł zaświadcza w słowach: „Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
To całkowite i bezwarunkowe oddanie się Chrystusowi stanowi podstawową konsekrację, na bazie której możliwa jest każda inna konsekracja osób w Kościele świętym. Dla podkreślenia doniosłości chrztu jako podstawowej konsekracji, w okresie posoborowym wiele rodzin zakonnych odeszło od starodawnego zwyczaju zmiany imienia z chwilą przyjęcia do nowicjatu, natomiast zachowuje imię chrzcielne.
Chrzest wszczepia nas w Chrystusa i daje udział w Jego życiu, kształtuje wedle Niego i nadaje nam Jego rysy (SC 6). To ukształtowanie na wzór Chrystusa dokonuje się mocą Ducha Świętego, którego On posłał, aby dopełnił w sercach wierzących dzieła odkupienia i uświęcenia. Niekiedy mówi się, że Chrystus jest życiem duszy (bł. C. Marmion). Jest nim właśnie przez Ducha Świętego, który stale z Chrystusa bierze i nam daje (J 16, 8-15). Jak uczy Jan Paweł II, „pod wpływem Ducha Świętego dojrzewa i umacnia się ów człowiek wewnętrzny, czyli «duchowy». […] Dzięki łasce uczynkowej, która jest darem Ducha Świętego, człowiek wchodzi w «nowość życia», zostaje wprowadzony w Boży i nadprzyrodzony jego wymiar” (DeV 58).
Konsekwencją chrzcielnego wszczepienia w Chrystusa jest zatem życie chrześcijańskie na Jego wzór. Wymownym tego symbolem w obrzędzie chrztu jest zapalona świeca – znak Zmartwychwstałego Pana, światłości świata.
Wszczepienie w Kościół święty
Wszczepienie w Chrystusa przez chrzest jest równoznaczne z wszczepieniem w Jego Mistyczne Ciało Kościół święty. Podkreśla to św. Paweł pisząc: „Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało” (1 Kor 12,13).
Pogłębienie tej prawdy znajdujemy w nauczaniu Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Stając się członkiem Kościoła, ochrzczony «nie należy już do samego siebie» (1 Kor 6,19), ale do Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Od tej chwili jest powołany, by poddał się innym i służył im we wspólnocie Kościoła, by był «posłuszny i uległy» (Hbr 13,17) przełożonym w Kościele, by ich uznawał z szacunkiem i miłością. Z chrztu wynikają odpowiedzialność i obowiązki. Ochrzczony posiada równocześnie prawa w Kościele; ma prawo do przyjmowania sakramentów, do karmienia się słowem Bożym i korzystania z innych pomocy duchowych Kościoła” (KKK 1269).
Między chrztem a misterium Kościoła zachodzi istotny związek przyczynowo-skutkowy, rodzaj sprzężenia zwrotnego. Z woli Chrystusa chrzest udzielany jest w Kościele i przez Kościół. Z drugiej strony właśnie przez chrzest Kościół jako społeczność ochrzczonych wyznawców Chrystusa buduje się i rozwija.
Sakrament chrztu wciela w żywy organizm Kościoła, który jako widzialna struktura składa się z trzech stanów życia: duchowieństwa, osób konsekrowanych i laikatu. Podstawą zrodzenia się powołania do każdego z tych stanów jest chrzest w Kościele świętym. Otrzymany na chrzecie „charakter sakramentalny” (osobowość sakramentalna) nie tylko wiernych uzdalnia czy wręcz konsekruje do sprawowania kultu chrześcijańskiego, ale także zobowiązuje do budowania Mistycznego Ciała Chrystusa przez świadectwo życia naznaczonego miłością (KKK 1273).
Udział w posłannictwie Chrystusa i Kościoła
Ta konfiguracja do Chrystusa przez chrzest oznacza uczestnictwo w godności Syna Bożego, a tym samym udział w Jego potrójnym posłannictwie: kapłańskim, prorockim i królewskim (LG 9-15).
Katechizm Kościoła Katolickiego kładzie akcent na uczestnictwo ochrzczonych w kapłańskiej godności i misji Chrystusa. Są oni bowiem „wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym”, aby ogłaszać „dzieła potęgi Tego, który ich wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła” (1 P 2,9; KKK 1268). Chrzest zatem jest podstawą kapłaństwa powszechnego wiernych, od którego kapłaństwo urzędowe różni się „istotą a nie stopniem tylko, są sobie jednak wzajemnie przyporządkowane, jedno i drugie bowiem we właściwy sobie sposób uczestniczy w jednym kapłaństwie Chrystusowym” (LG 10). Według nauki Soboru Watykańskiego II, wypełniają je współdziałając w ofiarowaniu Eucharystii. „Pełnią też to kapłaństwo przez przyjmowanie sakramentów, modlitwę i dziękczynienie, świadectwo życia świątobliwego, zaparcie się siebie i czynną miłość” (LG 10).
Ochrzczeni mają także udział w proroczej funkcji Chrystusa, która zobowiązuje ich do tego, aby szerzyli o Nim świadectwo przede wszystkim przez życie wiary i miłości, a także „składanie Bogu ofiary chwały”. Szczególnym przejawem funkcji profetycznej ochrzczonych jest wielkoduszne przyjmowanie rozmaitych charyzmatów, a także posługiwanie nimi dla chwały Bożej i dobra Kościoła świętego” (LG 12).
Szczególną formą realizacji prorockiego posłannictwa Chrystusa i Kościoła, do którego zobowiązuje chrzest, jest ewangelizacja i kształtowana odpowiednio do tego misyjna duchowość. Wierność misyjnemu nakazowi, jaki dał Chrystus Kościołowi (Mt 28,19-20), sprawia, że chrzest, jako fundament życia duchowego, jest zarówno darem, jak i zadaniem. „Nie ma zatem żadnego członka, który by nie uczestniczył w posłannictwie całego Ciała, lecz każdy ma nosić w sercu swoim Jezusa jako świętość, a duchem proroctwa dawać świadectwo o Jezusie” (PO 2).
Przez chrzest. człowiek dostępuje także udziału w królewskiej godności Chrystusa (LG 26). Ochrzczeni, zwłaszcza świeccy, wynikające z tej godności posłannictwo aktualizują przede wszystkim pielęgnując stan „królewskiej wolności”, co wyraża się w samozaparciu i odrzucaniu każdego przejawu grzechu w życiu osobistym i społecznym, a także przez pokorną i cierpliwą służbę bliźnim, przez którą możliwe staje się uporządkowanie skażonego grzechem świata. „W powszechnym zaś wypełnianiu tego zadania świeckim przypada szczególnie wybitne miejsce” (LG 36).
Nikt z tych, którzy przez chrzest zostali wszczepieni w Chrystusa i Kościół nie może wymówić się od pełnienia posłannictwa kapłańskiego, prorockiego i królewskiego, które stanowią zasadniczy wymiar duchowości chrztu.
Duchowość chrzcielna
Duchowość chrześcijańska z samej swej istoty jest duchowością chrzcielną. Świadomość chrztu winna zatem kształtować postawy chrześcijanina względem Boga, bliźniego, samego siebie i całego Bożego stworzenia. W nich ma wyrażać się ta „nowość życia”, kształtowana w Kościele świętym na wzór Chrystusa pod tchnieniem Ducha Świętego.
Ponieważ chrzest na ogół przyjmowany jest w nieświadomości niemowlęctwa, dlatego domaga się ciągłego uświadamiania i pogłębiania. Uprzywilejowaną do tego okazją jest celebracja Wigilii Paschalnej, podczas której dokonuje się odnowienia przymierza chrztu. Każde niedzielne pokropienie wodą święconą na rozpoczęcie Mszy św. także przypomina pamiątkę chrztu. Tę samą treść wyraża każdorazowe pobożne przeżegnanie się wodą święconą, zwłaszcza podczas wchodzenia do świątyni.
O dowartościowaniu roli chrztu w chrześcijańskiej duchowości świadczy m.in. pełne godności obchodzenie dorocznych imienin (bardziej niż urodzin), powiązane z przeżyciem Eucharystii i – jeśli trzeba – przystąpieniem do spowiedzi. Z tym wiąże się konieczność poznania daty i miejsca swojego chrztu.
Przechowywane wśród domowych pamiątek: świeca chrzcielna, biała szata czy inne przedmioty mają dla ochrzczonego nie tylko wielką wartość emocjonalną, ale także przypominają o godności dziecięctwa Bożego, otrzymanego na chrzcie, a zarazem o odpowiedzialności wobec Boga i Kościoła za łaskę chrztu.
Jak wielką rolę w duchowości chrześcijańskiej odgrywa chrzest, świadczy postawa Jana Pawła II, który podczas I pielgrzymki do Ojczyzny nawiedzając rodzinny kościół w Wadowicach (7 VI 1979), zatrzymał się przy chrzcielnicy na modlitwę, a potem powiedział: „Kiedy patrzę wstecz, widzę, jak droga mojego życia poprzez środowisko tutejsze, poprzez parafię, poprzez moją rodzinę, prowadzi mnie do jednego miejsca, do chrzcielnicy w wadowickim kościele parafialnym. Przy tej chrzcielnicy zostałem przyjęty do Łaski Bożego synostwa i wiary Odkupiciela mojego, do wspólnoty Jego Kościoła w dniu 20 VI 1920 roku”.
ks. Marek Chmielewski/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
*****
Po co chrzcić dzieci.
Ks. Edward Staniek o sakramencie chrztu
Czy należy udzielać chrztu dziecku, czy człowiekowi dorosłemu? W Kościele od początku udzielano chrztu dzieciom, zwłaszcza wtedy, kiedy w ich oczy zaglądała śmierć. W starożytności jednak zdecydowaną przewagę miał chrzest ludzi dorosłych. Jak więc? I czym tak właściwie jest sakrament chrztu?
1. Sakramentalna obecność Chrystusa
W refleksji i dyskusji nad sakramentami należy nieustannie mieć na uwadze trzy tajemnice: Boga, Chrystusa i Kościoła. Wszystkie religie świata uznają istnienie Boga i liczą się z Jego prawem. Chrześcijanie wierzą nadto we wcielenie Syna Bożego, czyli w Jezusa Chrystusa prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. Katolicy i prawosławni wierzą w założony przez Niego, trwający nieprzerwanie od zesłania Ducha Świętego Jego Kościół.
Chrystus został na ziemi w założonym przez siebie Kościele. Taka była Jego decyzja. Ktokolwiek chce się z Nim spotkać, znajdzie Go w Kościele. Zasadniczo tę obecność Jezusa sprowadzić można do trzech form. Jest obecny w spotkaniu świętych ludzi. Gdzie dwóch albo trzech jest zgromadzonych w imię Moje, tam Ja jestem. Druga forma obecności to teksty natchnione. Jezusa można spotkać w Piśmie Świętym czytanym w duchu wiary. Trzecia forma Jego obecności to sakramenty.
Sakramenty są ustanowionymi przez samego Chrystusa widzialnymi znakami Jego obecności i działania na ziemi. Licząc się z naszymi możliwościami odbioru Chrystus postanowił posłużyć się znakami podpadającymi pod zmysły, po to, by dać nam pewność, że przeżywamy spotkanie z Nim. Są to znaki niezawodnie skuteczne, o ile spełnimy postawione przez Boga warunki. To jest mniej więcej tak, jakby Chrystus zostawił w Kościele olbrzymie źródło energii i kilka urządzeń służących do jej przetwarzania np. na światło, ciepło lub moc zdolną poruszać maszyny. To ta energia jest ukryta w konsekrowanym Chlebie i Winie. To jest Eucharystia. Natomiast jej wykorzystanie jest możliwe przez pozostałe sakramenty święte. I trzeba wyraźnie podkreślić, że jest to decyzja Chrystusa, a nie Kościoła. Kościół tylko obsługuje to wielkie urządzenie i tylko on ma monopol na sakramenty. Tak postanowił Chrystus. Ktokolwiek chce spotkać się z Chrystusem obecnym w sakramentach, może spotkać Go wyłącznie w Kościele. Stąd twierdzenie — Chrystus “tak”, a Kościół “nie” — jest nieporozumieniem, to jest wyznanie całkowitej nieznajomości zarówno Chrystusa, jak i Kościoła.
Sakramenty są organicznie związane z Eucharystią. Chrzest daje prawo podejścia do Komunii Świętej. Jeżeli ktoś straci to prawo, może je odzyskać przez sakrament pokuty. Każdego, kto karmi się Komunią Świętą, czeka trudne świadectwo na ulicy, w domu, w zakładzie pracy. Ten kontakt ze światem wymaga dodatkowego wyposażenia w odwagę i mądrość, czego udziela sakrament bierzmowania. Człowiek chory, chcąc mieć pełny udział w Eucharystii, nie tylko przez jej przyjmowanie, ale i składanie z Chrystusem siebie w ofierze, ma do dyspozycji sakrament chorych. Małżonkowie, jeśli chcą w duchu Ewangelii rozwijać swoją miłość, podchodzą do Eucharystii związani sakramentem małżeństwa. Kapłan, jak już wiemy, jest sługą ołtarza odpowiedzialnym za to, by to wielkie urządzenie Bożej energii na ziemi ustawicznie mogło działać.
O tych sakramentach, o umiejętności korzystania z nich, i o bogactwie, jakie jest w nich ukryte, pragnę mówić w najbliższych miesiącach. Serdecznie zapraszam do udziału w tych katechezach wszystkich, których interesuje piękno i bogactwo Kościoła Chrystusowego i naszej wiary. Rozważania te potrzebne są nie tylko do odkrycia swojej godności, ale również do twórczych rozmów i do odpierania zarzutów, jakie nam stawia świat.
2. Znak ustanowiony przez Boga
W Starym Testamencie jest szereg wydarzeń, zanotowanych przez autorów natchnionych, które zapowiadały ustanowienie sakramentu chrztu świętego i pomagają nam odkryć jego bogactwo.
Takim obrazem jest potop. Najczęściej dostrzegamy w nim karę, ale to nie tylko kara. Woda została wykorzystana przez Boga do zmycia grzesznej ziemi, aby w odnowionym i oczyszczonym świecie sprawiedliwi mogli rozpocząć nowe życie.
Drugim wymownym obrazem jest przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Kiedy potomkowie Abrahama, uciekając z niewoli egipskiej, przechodzą przez wodę, zyskują wolność. Otwiera się przed nimi droga do Ziemi Obiecanej. Przez wodę zyskują wolność.
Na pustyni Mojżesz dwukrotnie przez wodę ratuje naród od śmierci. Raz wyprowadza wodę ze skały, drugi raz gorzką wodę uzdatnia do picia.
W refleksji nad tajemnicą chrztu świętego pragnę zatrzymać się nad wydarzeniem zapisanym w Drugiej Księdze Królewskiej. Jest tam stosunkowo dokładna relacja z życia proroka Elizeusza, największego cudotwórcy przed przyjściem Chrystusa na ziemię. Otóż Syryjczycy napadli na Izrael i zagarnęli niewolników. Wśród nich na dwór dowódcy wojsk syryjskich dostała się młoda izraelska dziewczyna. Odkrywa ona, że jej pan, Naaman, jest trędowaty. Choroba ta uchodziła wówczas za nieuleczalną i tylko interwencja Boga mogła położyć jej kres. Radzi ona, by pan pojechał do proroka, który jest w Izraelu, a ten go uleczy. Król syryjski wysyła więc Naamana do króla izraelskiego z poleceniem, by ten go uleczył. Król przeczytał list, rozdarł szaty i pyta, czy to nie prowokacja i szukanie zaczepki do wojny. Wówczas prorok Elizeusz prosi króla, by wysłał Naamana do niego, dla przekonania się, że jest prorok w Izraelu. Naaman przyjechał ze wspaniałym orszakiem i stanął przed domem Elizeusza. A ten nie wychodząc do niego, przez sługę polecił mu: Idź i obmyj się siedem razy w Jordanie. Otoczony dworem Naaman, czuje się upokorzony. Prorok nie wyszedł, nie oglądnął, nie dotknął jego ran. Co to za lekarz? Czy wody Jordanu są rzeczywiście takie cudowne? Czyż wody rzek syryjskich nie są lepsze? Cóż to za leczenie przez siedmiokrotne zanurzenie w wodzie? Nie podchodzi do polecenia proroka z punktu widzenia wiary, lecz rozważa je na płaszczyźnie mędrkowania, zamkniętej w ciasnych granicach ludzkiej logiki. Rozgniewany chce wrócić do swojego kraju. Na szczęście jego słudzy są mądrzejsi i przekonują go, że gdyby prorok kazał mu uczynić coś bardzo trudnego, to by to zrobił, dlaczego więc nie uczyni tak prostej rzeczy. Naaman był mądrym dowódcą i umiał słuchać mądrych podwładnych. Zanurzył się siedmiokrotnie w Jordanie i wyszedł z niego bez trądu. Wrócił do proroka, chciał mu płacić. Przywiózł bogate dary, dziesięć talentów srebra i sześć tysięcy syklów złota. Elizeusz powiada: nic nie przyjmę, bo to jest dzieło Boga, a nie moje. W takim razie Naaman prosi: daj mi kilka worków ziemi, chcę bowiem wrócić do swojego kraju i zbudować ołtarz, aby składać ofiarę tylko temu Bogu, który ma moc uzdrowić z trądu.
Obserwował to uczeń proroka, Gechazi, i żal mu było, że taki majątek przemknął mu koło nosa. Postanowił chociaż jego część zatrzymać dla siebie. Dopędził Naamana i powołując się kłamliwie na proroka, wyżebrał u uzdrowionego dwa talenty srebra i dwa ubrania. Kiedy stanął przed Elizeuszem, dowiedział się, że skoro wziął srebro i ubrania Naamana, to weźmie również jego trąd. Gechazi zostaje trędowaty. Taka jest relacja autora natchnionego.
To wydarzenie, do którego odwołuje się Chrystus w Ewangelii, zawiera bogatą treść. Dowiadujemy się z niego, że sakrament chrztu, który tu jest zapowiedziany w formie figury, jest ustanowionym przez Boga znakiem. W Jordanie nie było cudownej wody, to była zwykła woda. Nie wystarczy się wykąpać pięć, sześć razy, trzeba to uczynić tyle razy, ile polecił Bóg — siedem. Nie każdy, który się wykąpie w Jordanie, będzie czysty. Ten znak jest wyraźnie przeznaczony dla tego jednego trędowatego, dla Naamana. To Bóg zapewnił, że jeśli ten dokładnie zrealizuje polecenie, On sam będzie obecny w tym obrzędzie, dotknie go i oczyści. Wielka prawda — Bóg leczy, posługując się takim prostym znakiem.
Znak jest bardzo czytelny. Trąd był traktowany jako brud, należało się z niego oczyścić. Uważano, że trąd ciała jest znakiem grzesznej duszy, która wyrzuca na zewnątrz to, co ją gnębi.
Dziś odkrywamy coraz pełniej psychofizyczną jedność człowieka i możemy jeszcze lepiej rozumieć sakramentalne znaki. To, co jest na zewnątrz, w naszej postawie, działaniu, objawia to, co jest w środku, w nas. Słuchałem relacji psychologa. Wspominał on, że w swojej praktyce spotkał sparaliżowanego do połowy ginekologa, który ciągle strzepywał ręce. Długie analizy wykazały, że było to pragnienie strząśnięcia z rąk krwi. Już niewiele i niewyraźnie mówił, ale na zewnątrz wyrażał to, co było w głębi jego serca. Oby ten człowiek odkrył, że jest ustanowiony sakrament, w którym może swoje skrwawione ręce oczyścić.
Takich elementów, które ujawniają na zewnątrz to, co jest w środku, możemy obserwować dużo. Rozmawiałem z człowiekiem, który ciągle klął. Pytam: czy pan nie próbował opanować języka? “Próbowałem, powiada — ale to się nie da. To nie wystarczy nie mówić, to jest we mnie. To jest tak jak z wrzodem, który dojrzewa i musi pęknąć”. Mówię mu: trzeba by ten wrzód uleczyć. “Ma ksiądz rację, tylko wtedy trzeba by było uleczyć całe moje życie”. Klątwa to zewnętrzny znak jego duchowej choroby. Z obfitości serca mówią usta.
Celowo zrelacjonowałem całość opisu Księgi Królewskiej, przytaczając dramat sługi proroka z powodu zabranych pieniędzy. To również ma charakter typiczny. Otóż łaska sakramentu jest zawsze darem Boga. Sługa, który uczestniczy w przekazywaniu tego daru, nie może z tego powodu brać pieniędzy. <204>le się stało, że w naszej praktyce połączono pieniądze z udzielaniem sakramentów. Jest rzeczą jasną, że kapłan powinien mieć na chleb, ale nie powinno się łączyć pieniędzy z szafowaniem sakramentami. Utrzymanie kapłana winno być na nowo przedyskutowane i ustawione tak, by przekazane mu pieniądze nie przysłaniały wielkości łaski zawartej w sakramentach.
Kończąc to pierwsze rozważanie dotyczące chrztu w oparciu o opis starotestamentalny stawiam pytanie: W jakiej mierze rozumiemy, że w znakach sakramentalnych jest obecny Bóg? W jakiej mierze jesteśmy podobni do Naamana przed oczyszczeniem w Jordanie, a w jakiej po oczyszczeniu? Czy wiemy, że tym znakiem posługuje się Bóg? Za chwilę będziemy świadkami sakramentalnego spotkania z Bogiem w Eucharystii. Czy odejdziemy od ołtarza szczęśliwi jak Naaman?
3. Obrzędy chrztu świętego
Jest kilka różnych form udzielania chrztu świętego. Już na przełomie I i II wieku autor nieznanego nam dokumentu pochodzącego z Syrii pisze w ten sposób: “Chrzcijcie w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego w wodzie bieżącej, jeśli nie masz wody bieżącej, chrzcij w stojącej. Jeśli nie możesz znaleźć zimnej, to w ciepłej, gdybyś zaś nie miał ani jednej, ani drugiej, wylej trzykrotnie wodę na głowę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Podstawową formą chrztu jest zanurzenie. Słowo greckie “chrzest”, przełożone na język polski, znaczy “zanurzyć”. Szukano wody bieżącej, tzn. żywej, która płynie ze źródła. Symbolika źródła i wody bieżącej była czytelna. Chodziło o stały dostęp do wody, której nigdy nie braknie. Chrzest był ważny, jeśli woda była stojąca, w jakimś zbiorniku, jeśli takiej wody nie można było znaleźć, wystarczyło polać głowę proszącego o sakrament, wymawiając słowa: ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Ta prosta instrukcja podana w Nauce Dwunastu Apostołów była doskonalona i rozbudowywana od IV wieku, kiedy to rzesze ludzi przychodziły do Kościoła, kiedy powstawały wspaniałe bazyliki, a obok nich budowano tak zwane baptysteria.
Chrzest powinien być udzielany u wejścia do świątyni, bo przez chrzest wchodzimy do Kościoła. W starożytności budowano specjalne baptysteria, niektóre z nich zachowały się do naszych czasów. Między innymi odkryto fundamenty baptysterium w Mediolanie, w którym św. Ambroży, biskup tego miasta, w 387 roku ochrzcił św. Augustyna oraz jego syna. Ponieważ ten sam św. Ambroży zostawił nam w dwóch dziełach dokładne wyjaśnienie obrzędu chrztu, mając odkopane fundamenty baptysterium, możemy dokładnie odtworzyć cały obrzęd.
Baptysterium w Mediolanie miało średnicę ośmiu metrów. To była dość duża budowla. Wokół były krużganki, w środku basen z wodą. Woda sięgała 80 cm. Na jednym brzegu stał biskup, do drugiego podchodził ten, który miał być ochrzczony. Zrzucał z siebie szaty. Był to znak symboliczny, zrzucenia z siebie dawnego życia. Wchodził do wody i dochodził na środek basenu, gdzie czekali na niego dwaj diakoni lub prezbiterzy, a jeśli chrzczona była kobieta, czekały dwie diakonisy. Kiedy kandydat do chrztu znalazł się między nimi, oni na swoich rękach, kładąc go na plecy trzykrotnie zanurzali w wodzie, a biskup wypowiadał słowa: Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Obrzęd miał miejsce z reguły w Wielką Sobotę.
Po tym trzykrotnym zanurzeniu nakładano na ochrzczonego białą szatę i w niej podchodził do biskupa, który z dłoni wylewał mu na głowę konsekrowaną oliwę, udzielając sakramentu bierzmowania. Po czym przechodził do świątyni, do ołtarza, gdzie po raz pierwszy mógł uczestniczyć we Mszy świętej. Na całej Mszy świętej mógł być obecny wyłącznie człowiek ochrzczony.
Przy tej rekonstrukcji obrzędu chrztu warto zaznaczyć, iż wszystkie jego istotne elementy są zachowane w Kościele do dnia dzisiejszego. Najważniejszym jest samo zanurzenie. Są w nim zawarte trzy prawdy. Pierwsza to oczyszczenie. Człowiek w chrzcie zostaje oczyszczony. Kąpiel ciała symbolizuje oczyszczenie duszy.
Druga prawda. Trzykrotne zanurzenie w wodzie przypominało trzy dni pobytu ciała Chrystusa w grobie. Chrzest to udział w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania. W chrzcie człowiek powstaje do nowego życia. Podchodzi do Eucharystii, aby mieć udział w tym jedynym pokarmie, który gwarantuje zmartwychwstanie ciała. W przeżywaniu tajemnicy duchowego zmartwychwstania pomagał fakt, że chrztu udzielano w Wielką Sobotę, w liturgicznym wspomnieniu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
Trzecia prawda zawarta w słowach: Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, czyli zanurzam ciebie w Bogu. Odtąd całe twoje życie jest zanurzone w Bogu. Oto trzy wymiary tajemnicy sakramentalnego znaku.
Obok wejścia do świątyni mamy kropielnicę. Wchodząc mamy ręką dotknąć święconej wody i zrobić znak krzyża świętego: W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego przypominając sobie, że jesteśmy ochrzczeni i dlatego możemy podejść do ołtarza, by wziąć udział w świętej Ofierze.
4. Wyrzeczenie się świata
W chrzcie Bóg uświęca człowieka. Nie każdy jednak, kto wejdzie do wody i nad którym zostaną wypowiedziane sakramentalne słowa, faktycznie zostanie przez Boga uświęcony. Aby to mogło nastąpić, człowiek musi chcieć zostać uświęcony. Dlatego Bóg oczekuje od niego doniosłej decyzji, dokonania wyboru między perspektywami realizacji życia na ziemi.
Jedna to perspektywa życia doczesnego, ograniczonego barierą śmierci. Dla wielu śmierć jest rozwiązaniem wszystkich, nawet najtrudniejszych problemów. Ma to miejsce wówczas, gdy jest traktowana jako definitywny koniec ludzkiej egzystencji. Kto tak pojmuje życie, szuka szczęścia doczesnego i godzi się na logikę tego świata. Chce jak najlepiej się tu urządzić i wygrać doczesność. Taka jest jedna perspektywa życia.
Druga perspektywa uwzględnia możliwość nieśmiertelnego życia. Śmierć nie jest kresem. Istnieje szansa wejścia w świat wieczności, świat wiecznego szczęścia. W tej perspektywie obowiązuje logika wiary. Kto chce podejść do chrztu, musi zobaczyć te dwie różne perspektywy realizacji ludzkiego życia i dokonać wyboru. Ten wybór jest zasadniczy. Świadomie i dobrowolnie decyduję się na to, że moje życie traktuję jako drogę do życia wiecznego. Wybieram perspektywę nieśmiertelności. Wtedy trzeba zgodzić się na to, że nic, co jest ziemskie, nie może być ostatecznym celem mojego życia, jest tylko etapem, jest dobrem, po które, o ile mi nie przeszkadza w zdobywaniu nieśmiertelności, mogę sięgnąć, ale nie jest ono celem mojego życia. To spojrzenie na doczesność jako na drogę, jako na środek, który pomaga w osiągnięciu wyższego celu, nie jest równoznaczne z odrzuceniem doczesności, z negatywnym spojrzeniem na to, co ziemskie. Przeciwnie, dopiero wtedy człowiek zaczyna rozumieć Pana Boga, który po stworzeniu wspaniałego świata powiedział, że “to wszystko jest bardzo dobre”. Ale ta ziemska droga jest tak bogata i pełna uroku, że kusi, by zatrzymać się na niej samej. Doczesne dobra wołają: zostań, nie martw się, nie wysilaj się, zatrzymaj się tylko przy nas. Ten, kto podchodzi do chrztu, musi powiedzieć: nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie zdecyduję się na myślenie o moim życiu wyłącznie w kategoriach doczesnych. Zawsze chcę pamiętać o tym, że każdy dzień zbliża mnie do innego, nowego życia.
Kościół, chcąc ułatwić podjęcie tej decyzji, stawia kandydatowi do chrztu trzy pytania.
Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? Grzech jest nieporządkiem, grzech to bałagan. Każdy bałagan ogranicza naszą wolność. Wystarczy popatrzeć do szafy: jeśli w niej nie jest poukładane, to chcąc coś znaleźć, tracimy czas i denerwujemy się. Jeśli w niej wszystko jest na swoim miejscu, jesteśmy panami sytuacji, jesteśmy wolni. Jeśli bałagan jest w mieszkaniu, człowiek w nim ginie. Jeśli w mieszkaniu jest porządek, człowiek jest jego panem. Pierwsze pytanie postawione kandydatowi do chrztu dotyczy jego decyzji życia w świecie Bożego porządku. Świat jest rządzony prawami ustanowionymi przez Stwórcę, ochrzczony godzi się na szanowanie tych praw, wiedząc, że ile razy popełni grzech, traci wolność. Chce żyć w świecie ładu i porządku po to, aby był człowiekiem wolnym, chce żyć według logiki Bożego prawa, aby nie stracić wolności.
Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował? Chodzi tu o decyzję zachowania higieny ducha, chodzi o to, by człowiek przestrzegał zasad, o których mówi Chrystus. Jeśli cię ręka gorszy, odetnij ją, jeśli oko, wyłup je, jeśli noga, odetnij ją. Chodzi o wielkie wartości, o coś, co może być tak samo cenne jak oko, ręka i noga i co może zagrażać duchowi w naszej wędrówce do świata wielkich wartości. Kiedy ręka zatrzymała się na jakiejś wartości doczesnej i nie chce jej puścić, ochrzczony musi się zdecydować na to, że ją odetnie, aby zachować wolność. To trudna i bolesna decyzja. Tę właśnie decyzję podejmuje człowiek podchodzący do wody chrzcielnej. Jeśli jakakolwiek wartość doczesna zagrozi perspektywie mojego dojścia do domu Ojca Niebieskiego, wtedy z niej rezygnuję, chociażby to miało tak boleć, jak odcięcie własnej ręki.
Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? Kandydat do chrztu musi realnie potraktować księcia tego świata. Chodzi tu o potężną siłę zła, z którą trzeba przez całe życie walczyć. Rodzimy się w świecie doczesności i mamy przed sobą perspektywę śmierci. Książę tego świata, który stracił szczęście wieczne, z zazdrości chce nas wszystkimi dostępnymi mirażami zatrzymać w doczesności, abyśmy nigdy nie uczestniczyli w szczęściu, które on bezpowrotnie utracił.
Wchodząc do wody chrzcielnej wiem, że rozpocznę drogę, która jest nie tylko wspaniała, piękna i kusząca różnymi przemijającymi dobrami, abym się przy nich zatrzymał, ale również wiem, że będę musiał walczyć z rozbójnikiem, który na niej czeka, chcąc mi przeszkodzić w dotarciu do domu Ojca Niebieskiego. Przed chrztem mam podjąć decyzję, że nie chcę mieć żadnych układów z księciem tego świata. Tylko ten, kto podjął taką decyzję i zdecydował się na wejście w świat wiary, wchodząc do wody i przyjmując chrzest W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego może być uświęcony przez Boga. Jeśli tej decyzji nie ma, to może być zanurzony w wodzie i słyszeć wypowiedziane słowa, a świętości nie otrzyma. Tak jest, gdy mamy do czynienia z chrztem człowieka dorosłego. Tak jest również, gdy rodzice przynoszą dziecko, bo w trosce o jego szczęście chcą ustawić je od razu na drodze życia wiecznego. Oni też biorą odpowiedzialność za wychowanie dziecka do wartości chrześcijańskich.
Jeśli człowiek świadomie i dobrowolnie podejdzie do chrzcielnicy, to perspektywa jego chrześcijańskiego życia otwiera się jako droga piękna i wspaniała. Jeśli natomiast ta decyzja jest niedowartościowana i chodzi tylko o ceremonie, a decyzja jest nie podjęta, to wchodzimy w pozorne chrześcijaństwo, które nie daje uświęcenia ani żadnej mocy wewnętrznej, nie zmienia człowieka, a rodzi szereg nieporozumień. Wyrzeczenie się świata to jest punkt wyjścia, sam fundament chrześcijańskiego życia. Ta jedna decyzja — wiem, jaką perspektywę życia wybieram i z jakiej rezygnuję — kształtuje wszystkie dni życia, każdą godzinę, każdą sekundę, wymaga wierności. Zdecydowałem, powiedziałem przed Bogiem, mam być słowny. Obok nas żyją ludzie, którzy nigdy tego wyboru nie dokonali. Wybrali doczesność, niech wygrają doczesność, to ich sprawa. My wybieramy doczesność tylko jako drogę do wyższych wartości. Toteż umiemy się nią cieszyć i posługiwać tak, by pomagała nam w realizacji głównego celu naszego życia. Tak stawia sprawę Bóg. Tak ustawione jest wejście w świat wiary, chodzi o realizm i odpowiedzialność za decyzję.
5. Wyznanie wiary
Ostatnio zwróciłem uwagę na wagę decyzji, jaką musi podjąć człowiek podchodzący do sakramentu chrztu. Wyjaśniłem pierwszą część dotyczącą wyrzeczenia się świata. Ale samo wyrzeczenie nie jest twórcze. Człowiek nie potrafi się wyrzec tego, co posiada, jeśli nie zobaczy wyższej wartości. Tak jest i w tej decyzji. Trzeba znaleźć drogocenną perłę, aby dla niej móc sprzedać wszystko, co człowiek posiada. Jeśli ktoś perły nie znalazł, to nie może sprzedawać tego, co ma w ręku. Ten, kto podchodzi do chrztu świętego, już znalazł drogocenną perłę i dlatego jest gotów oddać doczesność, by posiąść nieśmiertelność. Od samego początku chrześcijanin, który podchodził do chrztu po wyrzeczeniu się świata, publicznie wyznawał swoją wiarę. Na kilka dni przed swoim chrztem otrzymywał tekst wyznania wiary, ten, którym posługujemy się w każdą niedzielę, uczył się tego tekstu na pamięć, przychodził do świątyni, stawał przed wiernymi i osobiście składał wyznanie wiary (dlatego jest ono sformułowane w liczbie pojedynczej “Wierzę w jednego Boga”). To było wielkie przeżycie, kandydat do chrztu wybierał świat, który jest światem Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Św. Augustyn wspomina o takim wyznaniu wiary jednego z najsłynniejszych profesorów retoryki starożytnego Rzymu Mariusza Wiktoryna, który w latach pięćdziesiątych IV wieku po długich latach poszukiwań odkrył chrześcijaństwo i który, mimo że Rzymianie otaczali go wielkim szacunkiem jako piewcę bóstw pogańskich, publicznie wyznał swoją wiarę, zdumiewając swych dotychczasowych wielbicieli przejściem na chrześcijaństwo.
Kościół chcąc pomóc w sformułowaniu tej decyzji, stawia przed chrztem świętym trzy pytania: “Czy wierzysz w Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi?”, kandydat do chrztu odpowiada “wierzę”. “Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Jego Jedynego, Pana naszego, narodzonego z Maryi Dziewicy, umęczonego i pogrzebanego, który powstał z martwych i zasiada po prawicy Ojca?” — “wierzę”. “Czy wierzysz w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, odpuszczenie grzechów, zmartwychwstanie ciała i życie wieczne?” — “wierzę”.
W tym publicznym wyznaniu wiary nie chodzi jednak ani o deklarację słowną, ani o czysto intelektualne uznanie, że jest Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty.
Podobno amerykańscy uczeni odkryli galaktykę, która jest sześćset milionów razy większa aniżeli nasza. Nie ma żadnych podstaw, aby im nie wierzyć, ale w tym momencie, kiedy wierzę w istnienie takiej galaktyki, w moim życiu nic się nie zmienia, jakie ono było, takie jest. To jest prawda, ja im wierzę, sam nie będę przeprowadzał badań, ale ta prawda nie ma żadnego związku z moim życiem, ona nie rzutuje na mój dzień dzisiejszy, na moją postawę. Nie o taki akt wiary chodzi w chrzcielnym wyznaniu. Tu chodzi o osobiste spotkanie z Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym, chodzi o przymierze. Człowiek wyciąga rękę do Boga Ojca jak syn, jak córka i chce, by Ojciec tę rękę przyjął i uścisnął. Chodzi o wejście w środowisko Boże, o nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym. To jest oświadczenie człowieka: ja chcę należeć do Waszej Bożej rodziny, chcę dzielić Wasze życie. Po wyznaniu czekam na odpowiedź Boga. Jest ona zawarta w sakramentalnym znaku: Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Ojciec wyciąga do mnie jak do dziecka rękę, Syn przyjmuje za brata, a Duch wypełnia moje serce Bożą miłością. Przymierze jest zawarte. Jestem w nowym świecie.
Wierzę na podstawie mądrej refleksji nad całym otaczającym światem, który każdym szczegółem mówi, że Bóg jest. Wierzę na podstawie mądrej refleksji nad tajemnicą objawienia przekazaną w Piśmie Świętym i tradycji. Wierzę w oparciu o świadectwo wielu bohaterów, którzy na przestrzeni dwudziestu wieków wybrali ewangeliczne życie. Po takiej decyzji człowiek nie może się dziwić, że obok niego pozostają ludzie należący do tego świata i żyjący tylko doczesnością. Jeśli oni takiej decyzji nie podjęli, to niech się cieszą tym, co zamyka się w doczesności. Chrześcijanin ma przed sobą nieśmiertelność i dlatego wykorzystuje doczesność już z perspektywą tej nieśmiertelności, inaczej korzysta ze wszystkich darów, jakie są w zasięgu jego ręki.
Takie są konsekwencje chrzcielnej decyzji wyrzeczenia się świata, nabrania dystansu wobec doczesności i wejścia w świat wiary, w świat samego Boga. Tych, którzy żyją tylko doczesnością, mamy kochać nawet wtedy, kiedy oni nas nienawidzą, a mogą nas nienawidzieć, ponieważ nie potrafią nas wykorzystać do swoich czysto doczesnych celów. Tak było w życiu Chrystusa, i tak jest w życiu każdego Jego ucznia. My jednak jak Bóg, nasz Ojciec, kochamy każdego, nawet tych, którzy nas nienawidzą. Taka jest konsekwencja przejścia przez chrzcielną wodę i zawarcia wiecznego przymierza z Bogiem.
Zastanówmy się, jak często sprawdzamy, czy nasze codzienne życie jest konsekwencją tego wyboru, jakiego dokonaliśmy na chrzcie świętym, czy żyjemy doczesnością, czy też żyjemy w przyjaźni z Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym, wiedząc, że już dziś żyjemy w wieczności.
6. Godność dziecka Bożego
Jakie są skutki Bożego działania w sakramencie chrztu? Przede wszystkim serce człowieka zostaje oczyszczone z wszelkiego grzechu. Nie ma takich grzechów na ziemi, których by woda chrzcielna nie obmyła. Może ktoś popełnić grzechy na miarę Stalina, Hitlera czy im podobnych, gdyby jednak nawrócił się i poprosił o chrzest, to z wszystkich swoich zbrodni, z wszystkich złych czynów zostaje oczyszczony. Wiemy, że nie dokonuje się to mechanicznie, jest bowiem potrzebne nawrócenie człowieka, które obejmuje akt żalu i postanowienia poprawy, co wyraża się w wyrzeczeniu grzechu i okazji do niego. Ten skutek chrztu jest bardzo istotny, dlatego że człowiek staje się, mówiąc naszym językiem, sterylnie czysty. Wszystko, cokolwiek zgromadził w sercu, a co nie było cenne, zostaje usunięte, zostaje oczyszczone. Gdyby taki człowiek umarł bezpośrednio po chrzcie, ma prawo wejścia do nieba.
Samo oczyszczenie to nie tylko przygotowanie do tego, by Bóg mógł wypełnić człowieka nowym życiem. W chrzcie następuje jakościowa przemiana. Św. Paweł chcąc wytłumaczyć tę tajemnicę, która dokonuje się w ta- jemnicy chrztu, posługuje się porównaniem, nawiązując do aktu adopcji. Sierota bez jakichkolwiek odniesień do matki i ojca, bez jakichkolwiek odniesień do rodzeństwa, zostaje adoptowana i wprowadzona do domu. Kiedy się w nim znajdzie, dom otwiera przed nią perspektywę miłości, której dotychczas nie miała, miłości do ojca, do matki, do rodzeństwa. Ta miłość wnosi w życie sieroty jakościową zmianę. Już nie jest sierotą, ma ojca, matkę i rodzeństwo. Jest kochana i może kochać. Jest członkiem rodziny.
W chrzcie świętym Bóg wyznając nam swoją miłość, adoptuje nas. Jesteśmy Jego umiłowanym dzieckiem. Mocno akcentuję ten skutek chrztu świętego — jestem kochany przez samego Boga. Mogę kochać Boga i całą Jego rodzinę. Dla tego, kto odkryje i przeżyje tę prawdę, programem życia staje się Ojcze nasz, a więc troska o chwałę własnego Ojca, własnego domu, troska o rozszerzanie Jego królestwa, o współpracę z Nim. Święć się Imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja. A równocześnie ten nowy układ daje mu gwarancję, że od Ojca otrzyma codzienny chleb, że od Ojca otrzyma przebaczenie grzechów, że od Ojca otrzyma pomoc w unikaniu zła, a gdyby znalazł się w rękach zła, On go wybawi. To jest ewangeliczny program życia.
Życie ochrzczonego, jako dziecka Boga, zyskuje nowy, wieczny wymiar. Jego dobre czyny przynoszą chwałę Ojcu i całej Bożej rodzinie, a złe czyny są kompromitacją nie tylko ochrzczonego, ale Boga i Jego rodziny.
Przypominam, że aby być chrześcijaninem, nie wystarczy wierzyć w Boga Ojca, nie wystarczy wierzyć w Bóstwo i Człowieczeństwo Jezusa Chrystusa i nie wystarczy wierzyć w istnienie Ducha Świętego. To jest tylko przygotowanie. Każdy katechumen w to wierzy. Chrześcijanin to człowiek, który uwierzył, że jest dzieckiem Boga, odkrył swoją nową godność, spojrzał na siebie w świetle prawdy, którą Bóg objawia w chwili chrztu świętego. Jeśli ktoś uświadomi sobie, że jest dzieckiem kochanym przez Boga, znikają wszystkie kompleksy. Nie można mieć kompleksów, jeśli się jest dzieckiem Boga. Życie zamienia się w wielkie dziękczynienie za doczesność, bo gdybym nie istniał, to nie mógłbym być adoptowanym dzieckiem Boga.
Wraz ze świadomością godności dziecka Bożego po- jawia się potężna moc, która pozwala przeciwstawić się grzechowi, i to nie na zasadzie walki. Chodzi o to, że nikt z mądrych ludzi nie wprowadzi bydła do pięknego pałacu i nie zamieni salonu w stajnię. Jeśli zajmuję szałas, to stosunkowo łatwo wprowadzę doń owce czy bydło i zamieszkam z nimi. Ale jeśli jest to pałac, w którym spotykam się z Bogiem, to już nie potrafię tego zrobić. W człowieku ochrzczonym jest tak duże wyczucie piękna i dobra Bożego świata, że nie sięgnie po wartości, które by go pomniejszyły.
Człowiek, który przeżywa świadomie swoją godność dziecka Bożego, potrafi podjąć każde powołanie, nawet najtrudniejsze. Kochające dziecko nie powie Ojcu “nie”, zawsze wykona Jego wolę. Tak jest z wiernością małżeńską, kapłańską, zakonną, tak jest z wykonywaniem nawet bardzo trudnych zawodów czy z podjęciem zadań — opieki nad chorymi rodzicami czy kalekim rodzeństwem.
Jeszcze raz pragnę zaakcentować to, co w refleksji nad chrztem świętym jest najistotniejsze. My najczęściej podchodzimy do chrztu jako do obrzędu, który posiada swoje konsekwencje prawne. Chrześcijanin to człowiek, który wierzy, że Bóg jest jego Ojcem, że Chrystus jest jego Bratem i że Duch Święty jest duchowym tlenem, bez którego nie potrafi żyć. Bóg mnie kocha. W tych trzech słowach jest zawarte odkrycie wielkiej godności własnej. Jeśli Bóg mnie kocha, to muszę stanowić wartość cenniejszą niż cały materialny wszechświat, bo z materialnym światem Bóg nie może nawiązać kontaktu na płaszczyźnie miłości. Świat nie odpowie miłością, bo do tego jest potrzebna wolność, do tego jest potrzebne serce. Bóg mnie kocha, ja mogę na Jego miłość odpowiedzieć. Oto tajemnica chrztu świętego. Po to przyniesiono nas kiedyś do chrzcielnicy i za to powinniśmy dziękować Bogu.
7. Wymowne znaki
W refleksji nad tajemnicą chrztu świętego zwróciłem ostatnio uwagę na odkrycie wielkiej godności, jaką człowiek otrzymuje w tym sakramencie. Wprowadza on jakościową zmianę. Czyni nas dziećmi Boga wszechmogącego. Chcąc pomóc możliwie w pełni odkryć bogactwo skutków chrztu świętego, Kościół w liturgii tego sakramentu stosuje trzy znaki, przy pomocy których chce dotrzeć do naszej świadomości z bogactwem łaski otrzymanej na chrzcie świętym. Powtarzam, że to są znaki, do których nie ma dołączonych dodatkowych łask. Jeśli więc ktoś zostanie ochrzczony w domu w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i tych trzech znaków już nie otrzyma, chrzest jego jest ważny i równie owocny, jak wówczas kiedy jest ochrzczony w kościele z całą liturgiczną oprawą sakramentu chrztu. O jakie znaki chodzi? Bezpośrednio po chrzcie kapłan namaszcza czoło ochrzczonego krzyżmem, czyli konsekrowaną oliwą. Dla nas gest ten jest mało czytelny, natomiast jest jasny dla ludzi mieszkających w basenie Morza Śródziemnego i dla ludzi Wschodu. Dla nich oliwa jest znakiem dobrobytu, bogactwa, obfitości. Tym znakiem posługuje się Bóg. W Starym Testamencie namaszczano króla, arcykapłana oraz te przedmioty, które Bóg przejmuje na własność. Przez namaszczenie Bóg mówi: ten człowiek, ta rzecz, jest moją własnością. Namaszczenie to pewna forma opieczętowania. Pieczęć jest znakiem przymierza, jakie Bóg zawiera z człowiekiem. Ten znak krzyża świętego, uczyniony nowo ochrzczonemu na czole, ma mu przypominać, iż w jego duszy zostaje wyciśnięte znamię, którego już nie potrafi nigdy usunąć. To znamię dla zbawionych będzie powodem do chluby, dla potępionych będzie źródłem dodatkowych cierpień i wstydu. Zło, które odniosło zwycięstwo i potrafiło uwięzić dziecko samego Boga, traktuje takiego więźnia jako szczególnie cenny łup.
Drugim znakiem jest biała szata. Już w starożytności ochrzczeni byli ubierani w białe szaty na znak radości i jako symbol czystości. Jeśli dziś udzielamy chrztu ludziom dorosłym, to oni również chcą przez cały tydzień przeżywać to swoje nawrócenie w sposób uroczysty, zachowując odświętny strój. Kilkakrotnie spotkałem kobiety, które przez cały tydzień po swoim chrzcie chodziły do Komunii św. w jasnych kostiumach. W starożytności ten strój obowiązywał przez siedem dni i dlatego pierwszy tydzień po Wielkanocy został nazwany Białym Tygodniem.
Biała szata to symbol szaty godowej, o której Chrystus mówi w przypowieści o zaproszonych na ucztę, ganiąc człowieka, który znalazł się bez tej szaty przy stole. Dziś są kłopoty z wkomponowaniem tego uroczystego stroju w nasze życie. W pewnej mierze udało się to w odniesieniu do kobiet. Dziewczynki do pierwszej Komunii podchodzą w białych sukienkach. Kto wie, czy zamiast tej maleńkiej białej szaty, którą się podaje dziecku, nie byłoby lepiej przy chrzcie świętym podać już materiał na sukienkę do pierwszej Komunii świętej. Wówczas ten znak byłby znacznie wymowniejszy. Ponieważ dość często dar ten przygotowują rodzice chrzestni, jego przeznaczenie na ubranie czy sukienkę do pierwszej Komunii świętej byłoby bardzo wymowne. Zawierając sakramentalne małżeństwo kobiety podchodzą do ołtarza również w białej sukni, taka jest tradycja.
Trudniej o znalezienie eleganckiego stroju dla ochrzczonego mężczyzny, stroju, który miałby przypominać, że jego właściciel należy do Boga.
Trzeci znak, którym posługuje się Kościół, to zapalona świeca. Jest to symbol wiary. W Wigilię Paschalną wnosimy do świątyni płonącą świecę, tak zwany paschał, przypominającą nam Chrystusa. To ona właśnie stoi w kościołach parafialnych przy chrzcielnicy i jej płomień jest przekazany ochrzczonemu lub rodzicom jako symbol wiary. Symbolika świecy ma dwa wymiary. Sama świeca jest znakiem doczesnego życia, a jej płomień znakiem wiary — świeca jest ograniczona, ona się topi, jest przeznaczona na spalenie. Płomień jest światłem, które karmi się woskiem. Świeca stopniowo zamienia się w płomień. Z tym, że jak świeca nie może siebie zapalić, tak nikt z nas nie potrafi sam siebie zapalić. Wiarę otrzymujemy, znakiem tego jest zapalona świeca. Dramat rozpoczyna się wówczas, gdy świeca naszego życia gaśnie, a nie jest przetapiana przez wiarę. Niebo nie jest miejscem przechowywania świec, lecz jest nagrodą za to, że całe życie do końca zostało przepalone, zamienione w światło dla Boga i bliźnich.
Z chrzcielną świecą ludzie powinni wędrować przez całe życie. Znam takich, którzy na swojej świecy chrzcielnej wypisali datę chrztu, dołożyli potem datę pierwszej Komunii świętej, datę swojego ślubu, i to są daty etapów ich drogi życia. Z tą świecą podchodzimy do święceń kapłańskich, z tą świecą chcemy również umierać, dowodząc, że zachowaliśmy wiarę otrzymaną na chrzcie świętym. Kilka razy w roku Kościół zachęca do publicznego wyznania wiary ze świecą w ręku. Przychodzimy wówczas do świątyni wyznać, że moja wiara płonie, że nie zgasła.
Przed dwudziestu pięciu laty wyjeżdżała z Polski na zawsze młoda kobieta, wtedy nie można było tego czynić oficjalnie. Pakując swoją małą torbę włożyła do niej świecę chrzcielną. Matka jej mówi: “po co ty to bierzesz, ta świeca cię zdradzi”. Córka popatrzyła na nią, mówiąc: “Ona mnie przeprowadzi. Ja muszę ze światłem jechać nie tylko przez granicę, ale i urządzić sobie tam życie w świetle wiary”. I rzeczywiście, świeca ją przeprowadziła. Nikt jej nie kontrolował. Stosunkowo łatwo znalazła środowisko, w którym potrafiła zbudować dla siebie dom. To jest wyznanie wiary.
Na zakończenie pragnę postawić pytanie dotyczące trzeciego znaku. Wszyscy zostaliśmy oświeceni, upływają lata, długość naszej świecy się skraca, jak świecimy dla Boga i dla ludzi? Czy nasza wiara jest światłem dostrzegalnym w domu, w gronie najbliższych i przez tych, których spotykamy na co dzień? Jak troszczymy się o światło wiary otrzymane na chrzcie świętym?
8. Wspólnotowy wymiar chrztu
Tydzień temu w oparciu o symbolikę namaszczenia, białej szaty i świecy, znaków które ubogacają liturgię chrzcielną, ukazałem bogactwo skutków chrztu świętego z punktu widzenia indywidualnego. Dziś pragnę zwrócić uwagę na społeczny aspekt chrztu. Przez chrzest święty stajemy się członkami Kościoła, wchodzimy w wielką wspólnotę aniołów i ludzi świętych. Chciałbym przypomnieć, że nie ochrzczeni nie należą do Kościoła. Ponieważ poza Kościołem nie ma zbawienia, więc każdy musi przejść przez bramę chrztu świętego. Wrócę do tego tematu, kiedy omówię trzy rodzaje chrztu: chrzest z wody, chrzest krwi i chrzest pragnienia. To stwierdzenie jest aktualne również w formie pozytywnej. Każdy ważnie ochrzczony należy do Kościoła Chrystusowego. Chrzest jest ważny nie tylko w Kościele katolickim, jest takim również w Kościołach wschodnich i w wielu Kościołach reformowanych, protestanckich. Przez chrzest ważnie udzielony ochrzczeni należą do Kościoła Chrystusowego, co więcej, tej przynależności już nie można utracić. To jest tak jak z przynależnością do rodziny. Każdy przychodzi na świat w ściśle określonej rodzinie, może się tej rodziny wyrzec, ale nigdy nie przestanie być synem tej matki, synem tego ojca. Tak jest i z Kościołem. Można się Kościoła wyrzec, ale Kościół zostaje zawsze matką ochrzczonego. I ta przynależność ma wymiar wieczny.
Znakiem włączenia człowieka do wspólnoty Kościoła świętego jest nadanie mu w czasie chrztu imienia. Mówiąc naszym językiem zyskujemy wówczas osobowość prawną. Z tym, kto ma imię, można wejść w osobowy kontakt. Jest to ważne zarówno w odniesieniu do Boga, jak i w odniesieniu do współbraci w Kościele.
Można by było wygłosić cały cykl kazań na temat imienia. Bóg sam nadaje imię Adamowi. Bóg sam wielokrotnie zapowiada, jakie imię otrzyma ten, który się urodzi. Imię dla Boga jest znakiem osobowego odniesienia do człowieka. Bezimiennie trudno wchodzić w osobowy kontakt. Chciałbym tu podkreślić, że zostaliśmy ochrzczeni “w Imię Ojca, w Imię Syna i w Imię Ducha Świętego”, to znaczy w momencie chrztu Bóg objawił nam swoje Imię. Z punktu widzenia religijnego jest to wydarzenie bardzo ważne. Bóg mówi do nas zawsze po imieniu. Przełomowym momentem na drodze mistycznego zjednoczenia z Bogiem jest usłyszenie z ust samego Boga własnego imienia. Dla wszystkich mistyków jest to początek nowej, tysiące razy głębszej, relacji do Boga. Bóg zarówno na sądzie, jak i w wieczności będzie się do nas zwracał po imieniu.
Imię pozwala nam również nawiązać kontakt z braćmi, przez nie należymy do wspólnoty. Przez chrzest jesteśmy włączeni do Kościoła, który możemy dostrzec oczami wiary. Królestwo Chrystusa to Królestwo, które obejmuje niebo, czyściec i miliony ludzi wierzących na ziemi. Chodzi o wielkie obcowanie świętych, o spotkanie Bożych przyjaciół. Odkrycie tego wymiaru stanowi ważny moment w życiu człowieka wierzącego, ponieważ zostaje on wyzwolony z samotności, wie, że blisko ma wspaniałych przyjaciół.
Przez chrzest zostajemy włączeni w Kościół funkcjonujący na ziemi. Zostajemy ochrzczeni w kościele parafialnym. Chrzcielnica jest tylko w kościele parafialnym, dlatego że podstawową komórką Kościoła na ziemi jest parafia. Gdy człowiek zostaje ochrzczony na terenie danej parafii, staje się jej członkiem. Ta parafia jest jego kościołem rodzinnym.
Po chrzcie człowiek zostaje wpisany w księgę metrykalną. Kościół od wielu wieków prowadzi takie księgi. W tym wyprzedził wszystkie inne instytucje państwowe. Jest to duży wkład Kościoła w rozwój kultury. Dziś księgi metrykalne stanowią ważne źródło historyczne. Księga metrykalna jest tylko tam, gdzie jest chrzcielnica. Dlatego z praktycznego punktu widzenia nie powinno się chrzcić dziecka poza kościołem parafialnym. Ciocia nie może decydować o tym, że nie lubi kościoła parafialnego i dlatego ochrzcimy dziecko w innym, rektoralnym lub zakonnym kościele. Takie ustawienie jest błędne. Po kilkudziesięciu latach dziecko będzie szukało swojej metryki i nie będzie wiedziało, gdzie ona jest, bo gdzie indziej będzie mieszkać, a gdzie indziej zostało ochrzczone. Jeśli zostanie ochrzczone w kościele parafialnym, to znalezienie metryki jest stosunkowo łatwe. To jest pewien kościelny ład. Dlaczego następne pokolenia mają się na nas denerwować?
Po wpisaniu w księgę metrykalną człowiek staje się członkiem rodzinnej parafii i zyskuje wszystkie prawa, a równocześnie podejmuje obowiązki, jakie są określone w Kodeksie Prawa Kanonicznego. W całym świecie Kościół ma jedno Prawo Kanoniczne. My na kazaniach o tym Prawie nie mówimy, wy czasami głową o to Prawo boleśnie uderzacie, gdy załatwiacie sprawy w kancelarii parafialnej. Trzeba jednak wiedzieć, że jest jeden Kodeks Prawny obowiązujący w całym Kościele Katolickim, z małymi uzupełnieniami lokalnymi. Ten jeden Kodeks obowiązuje każdego ochrzczonego, czyli członka Kościoła.
Co z przynależności do parafii zyskujemy dziś? Po pierwsze zapewnienie o stałej modlitwie. Proboszcz parafii ma obowiązek w każdą niedzielę ofiarować Mszę świętą za wszystkich swoich parafian. Dlatego, czy wy o tym wiecie, czy nie, w każdą niedzielę, w każde święto nakazane, ksiądz proboszcz modli się, składa ofiarę i prosi dla was o błogosławieństwo. Czy ktoś jest w Pekinie, Argentynie, czy Australii, modlitwa proboszcza dociera do niego. To jest ważny moment. Parafia modli się za wszystkich swoich członków i wszyscy mają udział w tej modlitwie.
Po drugie. Mamy zapewnioną opiekę duchową, a więc ochrzczony zawsze może wezwać kapłana do posługi wobec chorych, może poprosić o rozgrzeszenie i Komunię świętą, ma do tego prawo.
Po trzecie. Mamy prawo do wsparcia materialnego, kiedy nasza sytuacja jest krytyczna. Każda parafia prowadzi akcję charytatywną i zajmuje się opuszczonymi. Mamy prawo do pomocy i z tego prawa trzeba korzystać.
Jakie są obowiązki wynikające z przynależności do Kościoła? Jednym jest obowiązek troski o parafialną świątynię, o jej piękno, o budowę, rozbudowę i remont. Świątynia to nasz wspólny dom. Drugim obowiązkiem jest odpowiedzialność za utrzymanie kapłana. Trzecim, odpowiedzialność za współbraci, za organizowanie i niesienie im pomocy. Czwartym jest obowiązek godnego reprezentowania parafialnej wspólnoty.
Zdarza się, że korzystamy z pomocy innych kościołów. Jesteśmy zebrani w krakowskim kościele, który należy do parafii św. Anny. Takich świętych obiektów należących do tej parafii jest pięć i wszystkie są związane z parafią. Korzystamy z innych ośrodków ponieważ parafie są za duże. Niemniej związek z rodzinną parafią, z tą chrzcielnicą, przy której zostaliśmy ochrzczeni, powinien pozostać na całe życie. Kiedyś podeszła do mnie kobieta, która przyjechała do parafii po pięciu latach. Przyniosła ofiarę na odnowienie chrzcielnicy. “Tu zostałam ochrzczona, a teraz mieszkam już za granicą, ale tu jest mój rodzinny kościół”. Piękne wyznanie wiary i znak tej troski, by kościół rodzinny dalej rozwijał się, żył i wielbił Boga.
Podziękujmy dziś za przynależność do wielkiej wspólnoty zbawionych. Podziękujmy za chrzest, za naszą rodzinną parafię, za tych, którzy nas chrzcili. Pamiętajmy, że gdziekolwiek na świecie podejdziemy do ołtarza, na którym jest sprawowana Eucharystia, tam jest nasz dom.
9. Obowiązki chrzestnych
Chrzest włącza nas we wspólnotę Kościoła. Chodzi równocześnie o wspólnotę świętych oraz o wspólnotę Kościoła widzialnego na ziemi. Świadkiem włączenia we wspólnotę Kościoła widzialnego jest kapłan, który udziela chrztu i wpisuje w księgę metrykalną, oraz tak zwani rodzice chrzestni. Oni są obecni przy chrzcie po to, aby w razie potrzeby, w późniejszych latach zaświadczyć, iż dany człowiek został ochrzczony, i aby w imieniu wspólnoty ludzi wierzących wziąć odpowiedzialność za przyszłe losy tego dziecka. Chodzi o odpowiedzialność za wiarę, którą otrzymuje ochrzczony, i odpowiedzialność za jego losy doczesne. W tej sytuacji rodzice chrzestni winni być wierzący, praktykujący i mieć poczucie odpowiedzialności za przyjęte na siebie obowiązki. Winni żyć w zgodzie z prawem Bożym i z prawem Kościoła. Dlatego nie należy prosić do posługi przy tym sakramencie takich, którzy są w konflikcie z przykazaniami. Nie zawsze wśród bliskich są ludzie, którzy mogą podjąć odpowiedzialność za religijne wychowanie dziecka, wówczas należy szukać ludzi prawych wsród dalszych znajomych, a niekiedy nawet wprost porozmawiać z kapłanem, kto w parafii mógłby być ojcem lub matką chrzestną. Bywa, że rodzice chrzestni powinni podjąć całą odpowiedzialność za losy dziecka tu na ziemi. Podaję konkretny wypadek. Matka pięciorga dzieci umiera na raka, półtora roku później ojciec ginie w wypadku samochodowym. Zostają małe dzieci. Każde jest ochrzczone. W sumie mają dziesięciu rodziców chrzestnych. Gdyby oni się spotkali i zorganizowali dla dzieci dom, rzecz z pewnością by się udała. Jedna dziesiąta wkładu to stosunkowo niedużo. Perspektywa wychowania tych dzieci i stworzenia im domu, przy współpracy rodziców chrzestnych była realna. Tymczasem z tych dziesięciu matka chrzestna jednego dziecka podjęła obowiązek czuwania nad tą gromadką, a wszyscy inni umyli od tego ręce. Pytam, dlaczego zgodzili się na chrzestnych, skoro nie chcieli podjąć obowiązków. To się rzadko zdarza w tym wymiarze, ale może zaistnieć.
Chrzestni powinni w czasie Mszy świętej chrzcielnej przystąpić do Komunii świętej. Jest to bowiem dowód ich pełnego uczestniczenia w życiu Kościoła. Niestety dziś przy płytkim rozumieniu chrześcijaństwa najczęściej motywem doboru rodziców chrzestnych są pieniądze. Chodzi bowiem o drogie prezenty. Warto pamiętać, iż prezenty przy wszystkich uroczystościach religijnych są bardzo niebezpieczne. Po pierwsze dlatego, że przysłaniają samo spotkanie z Bogiem. Trwają dyskusje na temat otrzymanych prezentów z okazji pierwszej Komunii świętej, chrztu, a nawet z okazji bierzmowania, a nie ma dyskusji na temat wielkiego daru, jaki w sakramencie podaje Bóg. Przynoszący prezenty stają się ważniejsi aniżeli Bóg, który udziela łaski.
Drugie niebezpieczeństwo drogich prezentów polega na tym, że dzielą ludzi. Osobiście znam wiele sytuacji, w których poróżnienie między ludźmi nastąpiło na skutek tego, że matka chrzestna przyniosła wielki dar, a ojciec chrzestny mały. Czy chrzest to okazja do dzielenia ludzi? Ktoś może dużo mieć, lecz winien się liczyć z tym, by dając jakikolwiek prezent nie wyrządzić krzywdy dziecku, a równocześnie tym, którzy prezent chcą przekazać, a nie stać ich na to. W prezentach chrzestnych chodzi głównie o jakiś dar religijny, który byłby pamiątką spotkania człowieka z Bogiem, jakkolwiek mogą również być dary o charakterze doczesnym, takie które przydadzą się dziecku.
Najważniejsze jednak, by rodzice chrzestni ofiarowali dziecku swoją przyjaźń, swoje serce i gotowość pomocy w jego życiu, bez względu na to, w jakiej znajdzie się sytuacji. Czasami trzeba pomóc w szkole lub w załatwieniu pracy, czasami trzeba pomóc w studiach. Należy pomóc rodzicom dziecka, kiedy ono jest chore. To jest odpowiedzialność za szczęście tego dziecka. Dziecko powinno liczyć na rodziców chrzestnych, to znaczy mieć do nich zaufanie i cenić ich autorytet.
Przyjęcie chrzcielne winno mieć charakter religijny. Stół jest potrzebny jako miejsce objawiania radości, przy stole powinniśmy się spotkać z sobą i ciągle trzeba pamiętać, by przy tym stole nie obrazić Boga. W polskich układach szczególnie chodzi o to, by nie było zgorszenia przez pijaństwo. Dotyczy to wszystkich innych religijnych spotkań przy stole, a więc z okazji Pierwszej Komunii świętej, bierzmowania, ślubu kościelnego czy nawet prymicji.
Kończąc tę krótką refleksję chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że rodzice chrzestni nie są koniecznie potrzebni do tego, by chrzest był ważny. Są sytuacje, kiedy nie może być żadnego świadka. Na przykład pielęgniarka odbiera dziecko, które jest bardzo słabe, i pyta się matki czy może ochrzcić dziecko. Jeśli matka powie, że tak, może je ochrzcić bez rodziców chrzestnych i chrzest będzie ważny. Dziecko zostanie włączone do Kościoła i wypełnione łaską uświęcającą.
Podziękujmy dziś za rodziców chrzestnych, którzy uczestniczyli w akcie naszego ubogacenia wtedy, kiedy zostaliśmy wypełnieni łaską uświęcającą i włączeni do Kościoła. Podziękujmy za nich, jeśli nam pomagali w życiu, i pomódlmy się za nich, jeśli o nas zapomnieli. Jeśli natomiast ktoś z nas jest ojcem lub matką chrzestną, to trzeba dziś postawić pytanie, czy ten obowiązek jest przez nas spełniony dobrze. Jeśli nie musimy pomagać materialnie, to zastanówmy się, czy nasza pomoc duchowa, dobra rada, braterskie upomnienie i modlitwa towarzyszy dziecku, a winna towarzyszyć do końca naszego życia.
10. Aktualne pytania
Dziś chciałbym odpowiedzieć na kilka pytań, które łączą się z udzielaniem chrztu świętego. Pierwsze z nich: kto może ochrzcić człowieka? Może to uczynić każdy, kto tylko chce to uczynić zgodnie z wymaganiami Kościoła. Każdy może być szafarzem chrztu świętego. Chrzest nie jest zarezerwowany dla kapłanów. Wiemy, że przez chrzest człowiek otrzymuje łaskę uświęcającą, stąd też prawo do udzielania chrztu posiada każdy człowiek dobrej woli. Może udzielić ważnie chrztu świętego ten, kto nie posiada łaski uświęcającej i sam żyje w grzechu. Jest tak dlatego, że łaska łączy się ściśle z samym sakramentalnym znakiem, a nie zależy od świętości szafarza, czyli tego, kto udziela chrztu. Człowiek udzielający chrztu, nawet gdyby był w grzechu ciężkim, nie popełnia grzechu, chodzi tu bowiem o wieczne dobro tego, kto ma być ochrzczony.
Chrztu można udzielić, kiedy dostęp do kapłana jest trudny. Tak było przez wiele lat na terenie Związku Radzieckiego, gdzie chrztu udzielali ludzie świeccy. Może to mieć miejsce na polskiej ziemi, kiedy ktoś umierający prosi o chrzest, a kapłan nie może przybyć, czy też wówczas, gdy rodzi się słabe dziecko i grozi mu śmierć. Wówczas chrztu może udzielić matka dziecka, ojciec albo osoba, która towarzyszy matce przy porodzie. Jeśli takie dziecko wraca do pełni sił, można przynieść je do kościoła celem uzupełnienia obrzędu. Jeśli kapłan ma stuprocentową pewność, że osoba udzielająca chrztu uczyniła to w sposób właściwy, modli się przy tym dziecku i przeprowadza je przez wszystkie obrzędy towarzyszące, nie udzielając mu już chrztu, dlatego że tego sakramentu nie można udzielić dwukrotnie. Jeśli kapłan ma wątpliwości, czy osoba udzielająca chrztu zrobiła to poprawnie, może ponowić obrzęd warunkowo.
Następne pytanie, dziś coraz częściej stawiane: Czy należy udzielać chrztu dziecku, czy człowiekowi dorosłemu? W Kościele od początku udzielano chrztu dzieciom, zwłaszcza wtedy, kiedy w ich oczy zaglądała śmierć. W starożytności jednak zdecydowaną przewagę miał chrzest ludzi dorosłych. Wielu chrześcijan nawet odkładało chrzest na ostatnie dni swojego życia. Warto dodać, że dorosły człowiek nie musi przed chrztem się spowiadać, gdyż spowiedź jako sakrament jest przeznaczona dla tych, którzy już są ochrzczeni. Najczęściej jednak, chcąc ukoronować swoje nawrócenie, które łączy się ze zmianą życia i wejściem w świat wiary, proszą o dłuższą rozmowę, w czasie której podsumowywują z punktu widzenia dobra i zła dotychczasowe życie. Takiej rozmowy oczekują, nie jest to jednak spowiedź i gdyby tej rozmowy nie było, ich chrzest jest ważny. W starożytności dość często odkładano chrzest, bo sakrament pokuty, o którym tu będziemy mówili, był połączony z bardzo surową dyscypliną pokutną. Za pewne grzechy, które człowiek wyznał, zwłaszcza grzechy publiczne, musiał pokutować dziesięć, piętnaście lat, a niekiedy do końca życia. Nie chcąc więc ryzykować, wielu odkładało chrzest aż do ostatnich dni. Miało to miejsce nawet w rodzinach bardzo pobożnych. Ponieważ jednak nagła śmierć uniemożliwiała przyjęcie chrztu, Kościół — widząc olbrzymie ryzyko utraty zbawienia — wezwał rodziców do odpowiedzialności za zbawienie dziecka i — jeśli to tylko możliwe — do chrzczenia go stosunkowo szybko po narodzeniu.
Czy dziś w Kościele polskim jest oficjalnie prowadzony obrzęd chrztu dorosłych? W Krakowie, w kościele św. Marka, jest prowadzony katechumenat dla ludzi dorosłych, którzy nie są ochrzczeni. W tym kościele można zobaczyć, jak wygląda obrzęd chrztu dorosłych w liturgii Wigilii Paschalnej. Ci, którzy nie mogą uczestniczyć w tym zbiorowym przygotowaniu, mogą być przygotowani przy swojej parafii.
Po Soborze Watykańskim II postawa Kościoła wobec chrztu dziecka uległa pewnej zmianie, nie z tej racji, aby Kościół nie chciał, aby dziecko było ochrzczone, ale z tej racji, że mamy obecnie w Kościele dużą liczbę ludzi, którzy nie praktykują. Zrezygnowali z przystępowania do Komunii świętej, a chcą, aby ich dziecko było ochrzczone. Tam zaś, gdzie nie ma widoków na religijne wychowanie dziecka, Kościół odmawia chrztu dzieciom. Wyjątek stanowi choroba. Dziecko ochrzczone pozostaje w rękach rodziców, jeśli więc oni sami nie cenią wartości religijnych, trudno, aby pielęgnowali je w sercu dziecka. Proszę się nie dziwić, bo obecnie możecie się spotkać z sytuacją, w której kapłan powie, nie udzielimy chrztu dziecku, lecz zostawimy to albo do Pierwszej Komunii Świętej (może sami rodzice powoli do religijnych wartości dorosną), albo do pełnej dojrzałości dziecka. Takich sytuacji w Polsce jest coraz więcej. Mówimy, że Polska jest katolicka, ale niski poziom życia religijnego w rodzinach świadczy o tym, że trzeba do tego określenia podejść bardzo ostrożnie.
Kończąc zwracam uwagę jeszcze na jedno aktualne zjawisko. Młodzi ludzie mają pretensje, że rodzice za nich zadecydowali, że ich “rzucili” w świat wiary, w który oni w ogóle nie chcieli wchodzić. Według nich rodzice nie mają prawa podejmować takich decyzji. Trzeba postawić sprawę jasno. Chodzi o pytanie, czy młody człowiek może mieć pretensje o to, że ma zdrowe oczy. Wiara to są nowe oczy, to wejście w świat wiecznych wartości. Czy można mieć pretensje o to, że ktoś wyprowadził mnie z ciemności i wprowadził w świat światła? Ktokolwiek rozumie, czym jest chrzest, może być tylko i wyłącznie wdzięczny temu, kto wprowadził go w światło wiary. Zarzut świadczy o kompletnym niezrozumieniu tego, czym jest chrzest. Podejmując rozmowy z ludźmi na te tematy, trzeba pytać, czym według danego człowieka jest chrzest, co on daje? Małe dziecko liczące sześć lat przychodzi do ojca i mówi: tato, kiedy ty mnie wreszcie ochrzcisz, bo ja bez chrztu nie mam nawet prawa wejść do kościoła. Wytłumaczyli mu to rówieśnicy na podwórku przed blokiem. To jest świadomość wartości. A jeśli ktoś ma pretensje, że nie pozwolono mu zostać w świecie ciemności i wprowadzono go w świat jasności, to trudno z takim człowiekiem dyskutować.
Podziękujmy dziś Bogu za tych, którzy zatroszczyli się o nasz chrzest i wprowadzili nas w świat wiary.
11. Rodzaje chrztu
Dziś kończymy naszą refleksję nad tajemnicą sakramentu chrztu. Przede wszystkim pragnę zwrócić uwagę na różnicę, jaka istnieje między chrztem, którego udzielał Jan, i chrztem, którego udzielali i udzielają do dziś uczniowie Jezusa Chrystusa.
Do Jana przychodzili wierzący Żydzi i słuchając jego kazań, odkrywali, jak wielkim błędem w ich życiu były grzechy. Przyznawali się przed nim do tych grzechów, wyznawali je, co było połączone z aktem żalu. Jan zanurzał ich w wodach Jordanu i tak oczyszczonych odsyłał do domu. Święty Łukasz Ewangelista wyraźnie zaznacza, że Jan udzielał chrztu “na odpuszczenie grzechów”.
Chcąc odkryć zasadniczą różnicę, jaka istniała między chrztem Jana a chrztem Jezusa Chrystusa, trzeba sobie uświadomić, że chrzest Jana nie był w stanie udzielić człowiekowi Ducha Świętego. Posłużę się porównaniem. Nasze serce podobne jest do naczynia, do którego zbieramy różne wartości, czasami zamiast wartości zbieramy śmieci, których się później wstydzimy. Chcemy je z serca wysypać. To jest wyznanie grzechów. Następnie trzeba to serce wymyć. To jest gest zanurzania w wodzie. Serce jest wprawdzie czyste, ale serce jest puste. Ponieważ św. Jan nie mógł udzielić Ducha Świętego, ludzie na podstawie żalu otrzymywali odpuszczenie grzechów przez nich popełnionych. Chrzest Jana nie mógł zgładzić grzechu dziedzicznego, grzechu pierworodnego. Z wody Jordanu wychodzili ludzie czyści, ale ich serce było puste.
I oto przychodzi do Jana Chrystus. Nie miał On nic w swoim sercu, czego musiałby się wstydzić. Nie złożył więc wyznania grzechów, ponieważ ich nigdy nie popełnił. Podszedł do Jana, prosząc, by zanurzył Go w tej wodzie. Jan się broni: To Tyś powinien mnie ochrzcić, a nie ja Ciebie. Jezus poleca: zanurz, bo to jest wielka lekcja, której chcemy udzielić, Ja, Ojciec i Duch Święty, całej ludzkości. Chcemy pokazać, na czym polega tajemnica sakramentu chrztu. Zanurz. Jan spełnia to polecenie. Chrystus wychodzi na brzeg i w tym momencie następuje publiczne wypełnienie Chrystusa Duchem Świętym. Duch Święty zstępuje na Chrystusa. Od tego momentu Chrystus będzie rozlewał tego Ducha Świętego już w sposób widzialny, czy w formie cudów, a więc działania Bożego, czy na zasadzie pouczenia, czyli głoszenia nauki Bożej. Oto zasadnicza różnica między chrztem Jana, a sakramentem chrztu, który na brzegu Jordanu został objawiony. Kto przyjmuje sakrament chrztu, jego serce zostaje wymyte z grzechów i wypełnione Bogiem. To jest największe wydarzenie. Naczynie już nie jest puste, jest nie tylko czyste, ale jest pełne Boga.
Wykorzystując to porównanie, pragnę uświadomić również drugą rzecz. Mianowicie, my najczęściej oceniamy ludzi na podstawie wartości samego naczynia. Jeżeli mam drogocenną wazę chińską, pięknie ozdobioną, to choćby ona była pusta, to w naszych oczach przedstawia wartość tysiące razy większą, aniżeli kubek zrobiony z gliny. Tak szacujemy ludzi.
Co się dokonuje na chrzcie świętym? Na chrzcie naczynie serca zostaje wypełnione wartością, która miliardy razy przewyższa wartość samego serca. Dlatego Kościół z polecenia Boga udziela chrztu dzieciom, ludziom upośledzonym i kalekim. Są to naczynia z punktu widzenia tego świata mało wartościowe, czasami nawet stawiamy pytanie, jaki jest sens podtrzymywania życia w takim naczyniu. Otóż chciałbym wyraźnie podkreślić, że po chrzcie świętym te “marne” naczynia ze względu na zawartość przedstawiają miliardy razy większą wartość, aniżeli najpiękniejszy wazon chiński, jaki jest na ziemi. Niebo to jest miejsce, gdzie się gromadzą serca pełne Ducha Świętego, pełne Boga. Czyli wejście do nieba nie zależy od wartości samego naczynia, tylko od tego, czy ono jest pełne Boga czy nie. To jest wielki gest miłosierdzia Bożego. W oparciu o to porównanie możemy zrozumieć, dlaczego Kościół tak bardzo zabiega, by sakrament chrztu świętego mógł być udzielony możliwie przez każdego, kto chce tym sakramentem szafować. Nie jest to, jak wspomniałem, sakrament zarezerwowany dla kapłana, lecz każdy człowiek dobrej woli, nawet niewierzący, może udzielić chrztu, dlatego że chodzi o Boże bogactwo przelane w serce człowieka. To nas wzywa do wielkiej ostrożności w ocenie człowieka. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. To jest to myślenie Boga, które jest zupełnie inne, aniżeli nasze. Człowiek wierzący, jeśli potrafi dostrzec bogactwo Ducha Świętego ukryte w naczyniu serca, czasem bardzo skromnym, nawet uszkodzonym, z wielkim szacunkiem pochyli się nad każdym człowiekiem. Tu niejednokrotnie rozmijają się drogi nasze i drogi Boże. To jest niezwykle istotny element, na który szczególnie zwracam uwagę, ponieważ wzywa on nas do wielkiego dziękczynienia Bogu za to, że nasze serca stały się mieszkaniem Boga, bo inaczej nie byłoby nas przy tym ołtarzu. To chrzest dał nam prawo gromadzić się blisko źródła, w którym bije miłość Boga.
Jeśli tak jest, jeśli tylko serce wypełnione Bogiem może dostąpić zbawienia, czyli znaleźć się w niebie, to powstaje pytanie, czy ludzie, którzy nie zostali ochrzczeni, nie dostaną się do nieba. Kościół od samego początku uczy, że istnieją trzy rodzaje chrztu: chrzest z wody i Ducha Świętego, czyli sakrament, o którym mówimy. Drugi to chrzest z krwi i Ducha Świętego. Tam, gdzie mamy do czynienia z męczeństwem za wiarę, człowiek nie musi być zanurzony w wodzie, a zostaje wypełniony Duchem Świętym. Sama bowiem wiara w tej sytuacji wystarczy, aby serce zostało oczyszczone i wypełnione Duchem Świętym. Stąd też męczeńska śmierć to chrzest krwi. W niebie jest wielu ludzi, zwłaszcza z terenów misyjnych czy z pierwszych wieków chrześcijaństwa, którzy dostąpili zbawienia i są kanonizowani, czyli uznani za świętych, a nie zostali ochrzczeni w wodzie, tylko we własnej krwi.
Wreszcie istnieje chrzest pragnienia. Każdy, kto autentycznie pragnie zjednoczyć się z Bogiem, choć może o chrzcie nic nie wiedzieć i o Kościele nic nie słyszeć, to jeśli jego serce jest wypełnione pragnieniem i tęsknotą nawiązania kontaktu z Bogiem, Duch Święty wypełnia je sobą. Wielu ludzi, przez wszystkie wieki, dostaje się do nieba na podstawie tego chrztu pragnienia. To są ludzie, którzy duchowo należą do Kościoła. Będziemy bardzo zdziwieni, gdy w Królestwie Bożym zobaczymy miliony ludzi. Św. Augustyn powiedział słynne zdanie: “Kościół ma wielu ludzi, którzy nie należą do Boga, i Bóg ma wielu ludzi, którzy nie należą do Kościoła”. W tym zdaniu jest właśnie wyrażona prawda o przynależności do Kościoła na podstawie chrztu pragnienia.
Kończymy refleksję nad tajemnicą chrztu. Za tydzień przejdziemy do sakramentu bierzmowania. Chciałbym wezwać do wielkiego dziękczynienia Bogu za to, że nasze serce, wcale nie najpiękniejsze, nie genialne, lecz zwyczajne nasze serce, które oprócz Boga my sami najlepiej znamy, zechciał On wypełnić sobą i uczynić swoją świątynią. Od tego chrztu przedstawiamy wartość miliardy razy większą — nie tylko dla Boga, ale dla wszystkich, którzy myślą po Bożemu — aniżeli genialni ludzie, których serce nie zostało zamienione na Bożą świątynię.
ks. Edward Staniek, ,,Uwierzyć w Kościół”
mp/mateusz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Modlitwo-zbrodnia w Wielkiej Brytanii: kolejna osoba ukarana za modlitwę pod „kliniką” aborcyjną
***
Po brutalnym zatrzymaniu brytyjskiej kobiety za cichą modlitwę pod placówką zbrodniczego przemysłu aborcyjnego przyszedł czas na kolejnego obywatela. Tym razem służby ukarały ojca chłopca zamordowanego przed laty w jednej z tzw. „klinik” za pojawienie się pod jej murami i modlitwę o zbawienie dziecka.
Weteran wojenny Adam Smith-Connor przed dwiema dekadami popełnił życiowy błąd – uczestniczył w dzieciobójstwie własnego syna w jednej z brytyjskich placówek aborcyjnych. Jak wspomina, sam sfinansował wtedy morderczą procedurę – której teraz głęboko żałuje. Konsekwencje tej decyzji wciąż prześladują go po latach od tragicznego wydarzenia – przyznaje Brytyjczyk.
Jak wyjaśnia, własne doświadczenie nauczyło go, jak krzywdząca jest aborcja, wbrew propagandzie lewicowych środowisk i przemysłu aborcyjnego. Szczególnie rani ona kobiety i niszczy rodziny, podkreśla Smith-Connor.
Pogrążony w żalu z powodu śmierci własnego syna i swojego udziału w niej, mężczyzna postanowił udać się pod oddział aborcyjny prowadzony przez tzw. British Pregnancy Advisory Service w Bournemouth. Tam stanął plecami do morderczej placówki i rozpoczął milczącą modlitwę za duszę zmarłego chłopca, a także innych zamordowanych nienarodzonych, ich rodziny oraz personel morderczego centrum.
Modlitwę mężczyzny przerwał funkcjonariusz policji, który zbliżywszy się spytał o cel jego obecności nieopodal aborcyjnej placówki. Adam Smith-Connor zgodnie z prawdą wyjaśnił, że modli się o duszę zmarłego dziecka. Odpowiedź ta stała się powodem jego prawnych problemów.
W odpowiedzi funkcjonariusz wyraził współczucie z powodu straty mężczyzny… jednocześnie jednak poinformował go, że podejrzewa go o przekroczenie przepisów „bezpieczeństwa wewnętrznego”. Po rozpoczęciu czynności obywatel został ukarany mandatem. Prawnicy z organizacji Alliance Defending Freedom starają się jednak o uchylenie nałożonej kary.
Wprowadzone przez władze Bournemouth, Christchurch i Poole przepisy, zabraniające modlitwy przed dzieciobójczymi placówkami, mają rzekomo przeciwdziałać „antyspołecznym” postawom. Będą obowiązywały przez najbliższe 3 lata.
źródło: catholicnewsagency.com/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
NIEDZIELA 1 STYCZNIA 2023 – NOWY ROK
UROCZYSTOŚĆ
ŚWIĘTEJ BOŻEJ RODZICIELKI MARYI
Święto dwóch tajemnic
MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZ. 14.00
***
***
Obrzezanie Pańskie. Wydarzenie często wstydliwie przemilczane, jak coś dziwnego, czy wręcz nieprzyzwoitego…
Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi
Taki jest liturgiczny tytuł ostatniego dnia świątecznej oktawy Narodzenia Pańskiego, przypadającej pierwszego dnia nowego roku kalendarzowego. Wyznajemy w nim wiarę, że Maryja jest „Theotokos” – „Bogurodzicą”.
Dla nas, nazwanie Maryi „Matką Bożą” jest czymś zupełnie oczywistym. Warto jednak pamiętać, że tytuł ten był w historii powodem wielu teologicznych sporów, dotyczących w rzeczywistości prawdy o naturze Syna Bożego.
Czy możemy się jednak dziwić, że prawda o dwojakiej, boskiej i ludzkiej naturze Chrystusa jawiła się jako tajemnica tak trudna do wyobrażenia? Wierzymy, że Maryja urodziła Jezusa w Jego ludzkiej naturze. Ale Ten, którego urodziła jest Synem Przedwiecznego Ojca, Synem Bożym, Osobą Boską.
A zarazem naprawdę jest jej Synem. Dlatego właśnie nazywamy ją Matką Bożą. Przez fakt swego macierzyństwa Maryja „gwarantuje” też prawdziwość człowieczeństwa Jezusa, kwestionowaną nieraz (podobnie jak boskość) w czasie toczonych w starożytności teologicznych dysput. „Wielka Boga-Człowieka Matko!” – wołał, wyznając tę właśnie wiarę, Prymas Stefan Wyszyński w Jasnogórskich Ślubach Narodu.
Obrzezanie Pańskie
Tak właśnie, do czasu ostatniej reformy liturgicznej, brzmiała nazwa świątecznego dnia, kończącego oktawę Narodzenia Pańskiego. Obrzezanie Pańskie. Wydarzenie często wstydliwie przemilczane, jak coś dziwnego, czy wręcz nieprzyzwoitego.
„Kiedy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Chłopca, nadano Mu imię Jezus, którym nazwał Go anioł jeszcze przed Jego poczęciem” – słyszymy w Ewangelii przeznaczonej na dzisiejsze święto.
Obrzezanie Jezusa jest ważnym znakiem. Ukazuje bowiem realność Jego człowieczeństwa. Potwierdza również żydowskość Jezusa i Jego włączenie w Przymierze z Izraelem.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wierzymy i wyznajemy, że Jezus z Nazaretu, urodzony jako Żyd z córki Izraela w Betlejem (…) jest odwiecznym Synem Bożym, który stał się człowiekiem. (…) W tym celu Bóg odwiecznie wybrał na Matkę swego Syna córkę Izraela, młodą Żydówkę z Nazaretu w Galilei”.
Człowieczeństwo Jezusa jest realne i konkretne. Przed pozbawianiem Jezusa więzi z żydowskością i odrywaniem Go od korzeni przestrzegał Jan Paweł II. „Chrystus jawiłby się niczym meteor, który przypadkiem trafił na ziemię, pozbawiony wszelkich więzi z ludzką historią” – mówił. Było by to błędne rozumienie sensu historii zbawienia i podważenie istoty prawdy o wcieleniu. „Jezus jest Żydem i na zawsze nim pozostanie” – głosi Kościół.
Święto dwóch tajemnic
Te dwie tajemnice: boskiego macierzyństwa Maryi i żydowskiego człowieczeństwa Jezusa, splatają się nierozłącznie w tym świątecznym dniu. Bez ich przyjęcia, nie zrozumiemy sensu historii zbawienia.
ks. Grzegorz Michalczyk/Aleteia.pl
***
Za odmówienie hymnu “O Stworzycielu Duchu przyjdź” w Nowy Rok, można uzyskać odpust zupełny.
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
Dlaczego św. Jan Paweł II całował ziemię?
Złe duchy nie mogły tego znieść!!!
Ksiądz Marian Rajchel, egzorcysta z diecezji przemyskiej, opowiadał, że podczas jednego z egzorcyzmów demon wrzasnął: Ten Wasz PAPIEŻ!!! On tym pocałunkiem więcej nam szkody czyni niż WY WASZYMI egzorcyzmami! Jeden taki pocałunek gorszy niż 1500 egzorcyzmów. Dla nas to był tylko piękny gest – mówił ks. Marian. – Nie… to była miłość do tej ziemi i zły duch to dobrze odczytał.
Chodziło o pocałunek, który Jan Paweł II składał na ziemi za każdym razem, gdy przybywał do jakiegoś kraju. Tego pocałunku nauczył się od św. Jana Marii Vianneya, proboszcza z Ars, który czynił to samo, przekraczając granicę parafii, do której został posłany. Innym razem, jak mówił egzorcysta, Zły nie wytrzymał: Najgorszy był dzień jego urodzenia… powtórnego, dla nieba. Na jego wezwanie ja pierzchnąć muszę.
Francesca z Umbrii
Bywało i tak, że Jan Paweł II sam sprawował egzorcyzmy. Jedna z takich sytuacji wydarzyła się w Watykanie w pierwszych latach pontyfikatu. Biskup Ottorino Pietro Alberti ze Spoleto wziął pod ramię kobietę i wspólnie z jej proboszczem, księdzem Baldino, wprowadził ją do pokoju. Francesca, 22-letnia mieszkanka Umbrii, stawiała opór. To był wyjątkowo trudny przypadek. Ani Alberti, ani nikt inny w jego diecezji nie mógł sobie dać z tym rady. Już kiedyś w Spoleto miała miejsce podobna sytuacja. W 1951 roku miejscowy egzorcysta, ksiądz Corrado Balducci, nie potrafił wypędzić złego ducha z pewnej starszej kobiety. Zawiózł ją do ówczesnego papieża Piusa XII, który uwolnił nieszczęśliwą. Czy papież z Polski pomoże Francesce?
Jan Paweł II wszedł do pokoju. Kobieta natychmiast rzuciła się na ziemię i zaczęła wrzeszczeć. Tarzała się po podłodze i krzyczała, krzyczała tak głośno, że słychać to było w pobliskich pomieszczeniach. Papież otworzył rytuał egzorcyzmów i zaczął się modlić. Minuta, dwie, trzy. Wrzask nie ustawał. Francesca przewracała się z boku na bok, kręciła się, wydawało się, że za chwilę oczy wyskoczą jej z orbit.
– Jutro odprawię za ciebie Mszę – powiedział Jan Paweł II. Kobieta znieruchomiała. Usiadła na podłodze i spojrzała na Ojca Świętego. Miała zupełnie inny wzrok niż przed chwilą. Jej oczy patrzyły rozumnie, była w nich jakaś pogoda i spokój. Wstała.
– Co się stało? – zapytała.
– Francesca, wróciłaś, odzyskaliśmy cię! – proboszcz Baldino był zachwycony. – Modlitwy Ojca Świętego uwolniły cię od demona. Jan Paweł II przyglądał się jej uważnie. – Pierwszy raz widzę coś podobnego, to prawdziwa scena biblijna – powiedział. Uścisnął Francescę, pobłogosławił ją i wyszedł.
Zły duch to nie symbol
Jezus wielokrotnie uwalniał ludzi od złych duchów. Miał nad nimi władzę, którą one rozpoznawały i poddawały się jej. Tak było w tamtych, odległych czasach. Ale teraz, w XXI wieku? Nawet wśród ludzi Kościoła nierzadki był pogląd, że ewangeliczne opisy egzorcyzmów to pełne wschodniej przesady symboliczne opowieści. Niechętnie tłumaczono zło działaniem niewidzialnych mocy. Przyjaciel Jana Pawła II, francuski pisarz André Frossard, podjął nawet polemikę z tymi poglądami, publikując książkę „36 dowodów na istnienie diabła”.
Papież nie potrzebował tych dowodów. Wystarczyło zobaczyć Auschwitz, posłuchać opowieści więźniów obozów koncentracyjnych, pomyśleć o Katyniu. Diabolos, ten który przeciwstawia sobie ludzi, rozbija jedność, posługuje się kłamstwem, wprowadza zamęt w ludzkie dusze – tego dnia był tak blisko niego. Ale uciekł. Wystarczyło jedno zdanie: Jutro odprawię za ciebie Mszę.
Paweł Zuchniewicz
(artykuł ukazał się w numerze 20 (kwiecień 2014) Miesięcznika Egzorcysta)
***
Demon w Watykanie. Egzorcyzmy Karola Wojtyły
Św. Jan Paweł II nieraz stawał twarzą w twarz z demonem, zdarzało mu się też poddawać egzorcyzmom przybyłych do Watykanu wiernych. Za czasów swojego pontyfikatu wspierał egzorcystów, których posługa była wcześniej postrzegana jako relikt średniowiecza i z tej racji często lekceważona. Fabio Msrchese Ragona, włoski dziennikarz w swojej najnowszej książce „Mam na imię Szatan. Historie egzorcyzmów od Watykanu do Medjugorje” odna-lazł jedną z najbliższych Karolowi Wojtyle osób, aby przekonać się, w co warto wierzyć, a co lepiej włożyć między bajki. Przeczytaj fragment książki.
Na przestrzeni lat opowiadano o odprawianych przez polskiego papieża rytuałach najróżniejsze historie. Oficjalnie możemy przeczytać przynajmniej o trzech odprawionych przez ojca świętego egzorcyzmach, jeden odbył się w 1982, drugi w 1984, a trzeci w 2000 roku. Nie można jednak wykluczyć, że takich epizodów, skrzętnie ukrywanych przed oczami świata, było więcej.
24 maja 1987 roku, przemawiając do wiernych w sanktuarium św. Michała Archanioła w Monte Sant’Angelo nieopodal Foggii, Jan Paweł II powiedział: „Ta walka z demonem, tak często kojarzona z postacią archanioła Michała, nadal jest aktualna, ponieważ demon wciąż żyje i działa na tym świecie. W istocie zło, które w nim jest, panujący w społeczeństwie nieład, niekonsekwencja człowieka i wewnętrzny rozłam, którego tenże człowiek staje się ofiarą, są nie tylko efektem grzechu pierworodnego, lecz także skutkiem nieustających i ukrytych poczynań szatana, owego zagrażającego naszej moralnej równowadze burzyciela, którego św. Paweł nie waha się nazywać «bogiem tego świata»”.
Świadectwo
Spotykam się w Rzymie z człowiekiem, który przez dwadzieścia siedem lat żył u boku Jana Pawła II, podążając za nim jak cień i robiąc miliony fotografii. To Arturo Mari, oficjalny fotograf papieża – urodzony w 1940 roku, dystyngowany, zawsze elegancki w swoich ciemnych garniturach. Mówi z charakterystycznym dla regionu Lacjum akcentem. – Miewałem lepsze dni – wyjaśnia z porozumiewawczym śmiechem, zanim rozmowa schodzi na temat egzorcyzmów. – Opowiem jedynie to, co widziałem na własne oczy, pomijając rzeczy, które znam z opowieści – dodaje, a ja mogę tylko zaakceptować tę jakże uprzejmą i szczerą propozycję. Zaczynamy od „najnowszego” egzorcyzmu. Karol Wojtyła odprawił go przed dwudziestu laty, we wrześniu 2000 roku, na dziewczynie o imieniu Sabrina. Arturo, który był świadkiem tej sceny, poprawia krawat, robi głęboki wdech i sięga pamięcią do tamtych szczególnych chwil. Kiedy audiencja generalna na placu św. Piotra dobiegła końca, ks. Stanisław (Dziwisz, będący wówczas osobistym sekretarzem Jana Pawła ii) podszedł do papieża, aby uprzedzić go, że jedna z obecnych tam młodych kobiet najprawdopodobniej jest opętana. Ojciec święty pobłogosławił wiernych z papamobile, po czym skierował się ku sektorowi, w którym przebywała dziewczyna, i polecił kierowcy się zatrzymać. Było to przy Bramie Dzwonów, w dość ustronnym miejscu. Dziewczyna była drobna, mogła ważyć trzydzieści pięć–czterdzieści kilogramów.
Obok stało czterech papieskich tragarzy, a także dwóch watykańskich żandarmów. Wszyscy byli słusznej postury, można by rzec: prawdziwe osiłki! A jednak nie potrafili zapanować nad dziewczyną. Ojciec święty wysiadł z jeepa, przeżegnał się i zaczął się niespiesznie posuwać w stronę opętanej, odmawiając półgłosem łacińskie modlitwy. Im był bliżej, tym gwałtowniej dziewczyna złorzeczyła. Ciskała przekleństwa gardłowym głosem, który brzmiał jak głos mężczyzny. Wołała: „kuternoga!”, „przeklęty!”, „idź sobie!”, „dziad!”. Papież nie przestawał się modlić, a ona miotała się, tocząc z ust żółtą pianę. Nagle rozległ się krzyk demona: „Wiesz, że nie dam ci rady!”. Trwało to cztery, może pięć minut, które jednak wydawały się wiecznością. W dziewczynę jakby wstąpiły niespożyte siły. Szarpała się i wyrywała żandarmom. Gdy Jan Paweł II dokończył modlitwę i podszedł jeszcze bliżej, diabeł ponownie się rozjuszył: „Nie dotykaj mnie! Odejdź, przeklęty!”. Wtedy papież musnął czoło dziewczyny i udzieli jej błogosławieństwa. Powietrze rozdarł przerażający krzyk. Opętana osunęła się na ziemię i przez chwilę wyglądała, biedaczka, jak nieżywa. Potem z rozpromienioną twarzą wyciągnęła ręce, a ojciec święty uścisnął je i ją pogładził. Gdy doszła już do siebie, poszliśmy dalej.
Królestwo zła istnieje
W marcu 1981 roku, odprawiając w Bazylice św. Piotra przedświąteczną mszę dla studentów, Karol Wojtyła przypominał młodzieży: Chrystus potwierdza istnienie złego ducha i jego królestwa, w którym panują ściśle określone zasady. Zasady te wymagają nadzwyczaj logicznych działań, ponieważ to właśnie dzięki logice „królestwo zła” nie tylko istnieje, lecz także rozwija się w ludziach, ku którym się kieruje. Szatan nie może działać wbrew własnym zasadom, zły duch nie może przepędzić złego ducha. Tak mówi Chrystus. I pozostawiając wysnucie ostatecznych wniosków słuchaczom, dodaje: „A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże” ( Łk 11, 20).
Arturo Mari nadal pamięta te słowa. I determinację, z jaką polski papież od pierwszych chwil po wyborze na biskupa Rzymu toczył boje z demonem. Papieski fotograf przypomina sobie również inny niewielki, ale jakże znaczący epizod z pierwszych lat pontyfikatu Jana Pawła II: otóż pewnego dnia, gdy Wojtyła odprawiał w Pałacu Apostolskim nabożeństwo różańcowe, demon zaznaczył swoją obecność.
Zgromadziliśmy się w Auli Błogosławieństw. To było w czasie, gdy ojciec święty nie miał jeszcze nadmiaru obowiązków i w każdą sobotę wieczorem odmawiał różaniec z wiernymi, którzy przybywali do Pałacu Apostolskiego na modlitwę. Kiedy robiłem zdjęcia, wydarzyło się coś, co z miejsca przykuło moją uwagę. Zauważyłem dziewczynę, stała przy barierkach, które oddzielały wiernych od papieża. W pewnym momencie, gdy wszyscy recytowali różaniec, uklękła na posadzce i zaczęła powtarzać dziwnym głosem: „Zabierz mnie stąd, zabierz mnie stąd”. Papież modlił się żarliwie, młoda kobieta prawdopodobnie umknęła jego uwadze. Kiedy ponownie odwróciłem się w jej stronę, pełzła w kierunku wyjścia. Po chwili już jej nie było. Ten jakże osobliwy, jedyny w swoim rodzaju epizod wywarł na Arturze tak wielkie wrażenie, że chociaż minęło już niemal czterdzieści lat, fotograf nadal go pamięta. W jego wspomnieniach żyje również przemowa, którą Jan Paweł II wygłosił bez przygotowania we wrześniu 1988 roku, zwracając się po wspólnym obiedzie do osiemnastu biskupów oraz grupki salezjanów, którzy przyjęli go w stolicy Piemontu. „Turyn – powiedział wówczas Wojtyła – był dla mnie zagadką. Dzieje zbawienia uczą nas jednak, że tam, gdzie są święci, pojawia się również ktoś inny. Ktoś, kto przedstawia się cudzymi imionami, zamiast podać własne. Nazywa się go księciem tego świata, demonem. Któraż partia, któraż ideologia nie chciałaby być księciem tego świata?”. Te ostre jak nóż słowa wywarły na zgromadzonych wielkie wrażenie, a zarazem dowiodły, że ochrona wiernych przed niecnymi poczynaniami diabła bezustannie zaprzątała myśli Wojtyły.
Fronda.pl
Fabio Msrchese Ragona/„Mam na imię Szatan. Historie egzorcyzmów od Watykanu do Medjugorje”
______________________________________________________________________________________________________________
Święty Michale Archaniele broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną. Niech mu rozkaże Bóg, pokornie prosimy, a Ty, Książę wojska niebieskiego, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz krążą po świecie, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
Za pontyfikatu papieża Leona XIII (1878-1903) masoneria nasiliła swoją działalność i mocno przystąpiła do ataku na Kościół katolicki. Dlatego Leon XIII wydał encyklikę Humanum genus, 20 kwietnia 1884 r., w której ukazał główne założenia masonerii, jej strukturę, metody działania, zagrożenia, jakie stwarza, i sposoby jej przeciwdziałania.
Dwa lata później Papież Leon XIII napisał specjalną modlitwę (inwokację) do św. Michała Archanioła pod wpływem przerażającego widzenia demonów, które gromadziły się nad Wiecznym Miastem, aby je osaczyć. Nie znamy jednak dokładnie szczegółów tego widzenia. Jest pewne, że Papież napisał tę modlitwę, i 29 lipca 1886 r., polecił Sekretarzowi Kongregacji Obrzędów rozesłać ją do wszystkich Ordynariuszy świata, aby kapłani odmawiali ją wraz z wiernymi, klęcząc, po każdej tzw. Mszy św. cichej, tzn. nie śpiewanej. Inwokację do św. Michała Archanioła poprzedzały modlitwy do Matki Bożej (por. Decreta Liturgica, 1886, f. 44A, Archiwum Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, Ex Archiwum Kongregacji Obrzędów).
Giuseppe Ferrari, we włoskim miesięczniku Madre di Dio [Matka Boża] (n. 2, luty, 1984, s. 4), w artykule pt. La visione diabolica di Leone XIII (Widzenie diabelskie Leona XIII), przytacza fragment artykułu o. Domenico Pechenino, zamieszczonego w czasopiśmie o niewątpliwej powadze Ephemerides Liturgicae (rok 1955, ss. 58-59), w którym wspomina o widzeniu, jakie miał Leon XIII. Pisze tam: Nie pamiętam dokładnie roku… Pewnego rana wielki papież Leon XIII odprawił swoją Mszę św. i uczestniczył w drugiej, w ramach dziękczynienia, jak to miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zobaczono, że energicznie podniósł on głowę, potem utkwił mocno wzrok w czymś nad głową celebransa. Patrzył nieruchomo, bez poruszania powiekami, ale z uczuciem strachu i zdziwienia, zmieniając kolor i rysy twarzy. Coś niezwykłego, wielkiego, działo się w nim… Wreszcie, jakby wracając do siebie, czyniąc lekki, ale energiczny ruch ręką, wstał. Udał się do swojej Biblioteki Prywatnej. Jego najbliżsi współpracownicy udali się za nim z pośpiechem i niepokojem. Zapytali go delikatnie: „Czy Ojciec Święty nie czuje się dobrze? Czy potrzebuje czegoś?” Odpowiedział: „Nic, nic”, i zamknął się w pokoju. Po upływie pół godziny kazał wezwać Sekretarza Kongregacji Obrzędów, wręczył mu kartkę papieru, i polecił mu wydrukować napisany na niej tekst i rozesłać go do wszystkich Ordynariuszy świata. Co ta kartka zawierała? – Modlitwę, którą odmawiamy po Mszy św. wspólnie z wiernymi, z prośbą do Maryi i żarliwym wezwaniem do „Księcia wojsk niebieskich”, prosząc Boga, aby „strącił szatana do piekła”(Co więcej, zarządził, aby odmawiano tę modlitwę klęcząc).
O widzeniu papieża Leona XIII i jego modlitwie wspomniał też kard. Nasalli Rocca w swoim Liście Pasterskim na Wielki Post (Bologna 1946). Kardynał pisał: Leon XIII osobiście napisał tę modlitwę… Słowa: „które krążą po świecie” (złe duchy), mają wyjaśnienie historyczne, które wiele razy powtarzał mi sekretarz osobisty Papieża ks. prałat Rinaldo Angeli. Leon XIII miał naprawdę widzenie złych duchów, które gromadziły się nad Wiecznym Miastem (Rzymem); z tego jego doświadczenia pochodzi modlitwa, którą chciał, aby była odmawiana w całym Kościele. Tę modlitwę sam Papież odmawiał głosem drżącym i mocnym: słyszałem go wiele razy w bazylice watykańskiej. Nie tylko tę modlitwę napisał: ale napisał także, własnoręcznie, specjalny egzorcyzm.
Sobór Watykański II, dokonując reformy liturgicznej, zniósł modlitwy wprowadzone przez papieża Leona XIII, odmawiane bezpośrednio po Mszy św. cichej.
Od kilkunastu lat, za zgodą władz kościelnych, modlitwa do św. Michała jest odmawiana po Mszy św. w Zgromadzeniu św. Michała Archanioła i w parafiach przez niego prowadzonych.
Szatan nadal podstępnie działa we współczesnym świecie. W Polsce ciągle, niestety – pisze ks. prof. Czesław Bartnik – nasilają się ataki na prawowierny Kościół, na etykę ewangeliczną i ogólnoludzką… Niewątpliwie w ogóle „diabeł wstępuje w serca wielu” (por. J 13, 27; Nasz Dziennik, 15-17 kwietnia 2006, s. 15). Ks. arcybiskup Angelo Comastri, autor tekstu Drogi Krzyżowej w 2006 r., której przewodniczył Benedykt XVI w Koloseum, napisał: Zagubiliśmy sens grzechu. Dziś przez oszukańczą propagandę szerzy się głupia apologia zła, absurdalny kult szatana, szalone pragnienie łamania zasad, kłamliwa i pusta wolność, która wynosi kaprys, wadę i egoizm, ukazując je jako zdobycze cywilizacji (stacja III). Wydaje się, że mamy do czynienia… z diaboliczną pychą, która zamierza zmieść rodzinę (stacja VII).
Odmawiajmy codziennie modlitwę do św. Michała Archanioła w intencji Ojca Świętego i Kościoła Świętego, w intencji rodzin, dzieci i młodzieży,
Do walki ze złem, pod sztandarem św. Michała Archanioła, zachęcał gorąco błogosławiony ks. Bronisław Markiewicz pisząc: Stójmy przy św. Michale, dzierżącym zwycięską ręką chorągiew Krzyża Chrystusowego, i pamiętajmy, że pod tą chorągwią, idąc naprzód i walcząc, pokonamy szczęśliwie wszystkie zasadzki i napaści złego ducha… (por. Powściągliwość i Praca, wrzesień 1902).
ks. Edward Data CSMA
Modlitwy papieża Leona XIII do odmawiania na klęcząco we wszystkich Kościołach na świecie po Mszy św. cichej:
Kapłan wraz z wiernymi odmawia Trzy Zdrowaś Mario, a następnie:
Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia, życie słodyczy i nadziejo nasza, witaj! Do Ciebie wołamy, wygnańcy synowie Ewy. Do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto, Orędowniczko nasza, Twoje miłosierne oczy na nas zwróć. A Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo.
K. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Pana Chrystusowych.
Módlmy się:
Boże, Ucieczko nasza i Mocy, wejrzyj łaskawie na lud do Ciebie wołający, i za wstawiennictwem chwalebnej i Niepokalanej Panny, Bogarodzicy Maryi, z błogosławionym Józefem, Jej Oblubieńcem, i błogosławionymi Apostołami Piotrem i Pawłem i wszystkimi Świętymi: racz miłościwie i łaskawie wysłuchać modlitw, które zanosimy do Ciebie o nawrócenie grzeszników, o wolność i o podwyższenie Świętej Matki, Kościoła. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
__________________________________________________________________________________
LITANIA DO ŚWIĘTEGO MICHAŁA ARCHANIOŁA
Kyrie eleison, Chryste eleison, Kyrie eleison.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami!
Synu odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże, .
Święta Trójco, Jedyny Boże,
Święta Maryjo, Królowo Aniołów – módl się za nami!
Święty Michale Archaniele,
Święty Michale Książę przesławny,
Święty Michale dzielny w walce,
Święty Michale pogromco szatana,
Święty Michale postrachu złych duchów,
Święty Michale wodzu wojska niebieskiego,
Święty Michale zwiastunie Bożej chwały,
Święty Michale radości Aniołów,
Święty Michale zaszczycie nieba,
Święty Michale przedstawiający Najwyższemu prośby nasze,
Święty Michale obrońco dusz sprawiedliwych,
Święty Michale posłanniku Boga,
Święty Michale przewodniku nasz w modlitwie,
Święty Michale nasza tarczo w pokusach,
Święty Michale warownio ludu Bożego,
Święty Michale stróżu i patronie Kościoła,
Święty Michale dobroczyńco sławiących Cię narodów,
Święty Michale chorąży zbawienia,
Święty Michale aniele pokoju,
Święty Michale prowadzący dusze do wiecznej światłości,
Święty Michale zwierzchniku w niebie,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
przepuść nam, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
wysłuchaj nas, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
zmiłuj się nad nami!
P. Módl się za nami, święty Michale Archaniele,
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się. Wszechmogący wieczny Boże, który św. Michała Archanioła ustanowiłeś obrońcą Kościoła i zwierzchnikiem raju, udziel za jego wstawiennictwem Kościołowi pomyślności i pokoju, a nam łaski w tym życiu i chwały w wieczności. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
AKT POŚWIĘCENIA SIĘ MICHAŁOWI ARCHANIOŁOWI
O wielki Książę niebieski, najwierniejszy stróżu Kościoła, święty Michale Archaniele, oto ja, chociaż bardzo niegodny Twego oblicza, jednak ufając Twojej dobroci, powodowany potężnym wpływem Twoich modlitw i licznymi Twymi dobrodziejstwami, staję przed Tobą w towarzystwie mego anioła stróża i w obecności wszystkich aniołów niebieskich, których biorę za świadków mego nabożeństwa ku Tobie. Ciebie dziś obieram za swego szczególnego obrońcę i orędownika. Postanawiam sobie mocno czcić Cię zawsze. Bądź przy mnie przez całe życie moje, abym nigdy nie obraził Pana Boga myślą, słowem lub uczynkiem. Broń mnie przeciw wszystkim pokusom szatańskim, głównie atakującym wiarę i czystość, a w godzinę śmierci uproś pokój mej duszy i zaprowadź mnie do ojczyzny wiecznej. Amen
MODLITWY DO ŚW. MICHAŁA ARCHANIOŁA W RÓŻNYCH INTENCJACH
O PORANKU
Święty Michale Archaniele, który w brzasku swego istnienia wybrałeś Boga i całkowicie oddałeś się spełnianiu Jego świętej woli. Wstaw się za mną do Stwórcy, abym dzisiaj za Twoim przykładem, na początku nowego dnia, otwierając się na działanie Ducha Świętego, w każdej chwili dawał się Bogu, wypełniając z miłością Jego świętą wolę. Niech razem z Tobą wołam bez ustanku: Któż jak Bóg! Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
O POKORĘ
Święty Michale Archaniele, pogromco szatana, ducha pychy, pomóż mi zwalczyć mój egoizm, który nie chce poddać się Bogu i Jego świętej woli. Wstawiaj się za mną do Pana, abym zachwycony Bogiem wołał do Niego w każdej chwili mego życia: Któż jak Bóg! Amen.
W WALCE ZE ZŁYMI DUCHAMI
Święty Michale Archaniele, który podjąłeś walkę ze smokiem, ze złym duchem, i zwyciężyłeś! Prosimy Cię, abyś zawsze wstawiał się do Boga za każdym człowiekiem atakowanym przez złego ducha. Naucz nas, święty Michale Archaniele, zwyciężać orężem wiary i miłości. Strzeż naszych dusz i pomóż nam pokonywać wszelkie ataki szatana – naszego odwiecznego wroga. Pomagaj nam zjednoczyć się z Bogiem, który jest naszą mocą. Amen. W imię Boga w Trójcy Jedynego, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, uciekajcie złe duchy z tego miejsca, nie patrzcie, nie słuchajcie, nie niszczcie i nie wprowadzajcie zamieszania do naszej pracy i naszych planów, które poddajemy zbawczemu projektowi Boga. Nasz Bóg jest waszym Panem i rozkazuje wam: oddalcie się i nie wracajcie więcej tutaj. Amen. Boże, Najwyższy nasz Panie, Twoją Boską mocą uczyń nas niewidzialnymi dla naszych wrogów! Święty Michale Archaniele, który wraz z aniołami zwyciężyłeś szatana w niebie, dopomóż nam zwyciężyć go na ziemi.
O OBRONĘ KOŚCIOŁA
Patronie Kościoła powszechnego i szczególny opiekunie Stolicy Apostolskiej, święty Michale Archaniele, błagam Cię z żywą wiarą i ufnością w Twe orędownictwo, racz bronić i strzec świętej Oblubienicy Chrystusa. Okaż się wielkim stróżem Kościoła w tych czasach, kiedy jest on atakowany przez nieprzyjaciół. Otocz przemożną opieką osobę Namiestnika Chrystusowego; w sercach wiernych chrześcijan wzbudź cześć dla zastępcy Jezusa Chrystusa na ziemi. Niech będą posłuszni Jego głosowi i darzą miłością Ojca wszystkich dzieci Bożych. Książę Kościoła i odwieczny stróżu ludu Bożego, racz powiększyć liczbę wiernych, powołać na usługi gorliwych apostołów i wielkodusznych obrońców sprawy Bożej. Nie pozwól, aby triumfowała nieprawość. Broń Stolicy Piotrowej, śpiesz jej z pomocą w każdej potrzebie, zwiąż jak najsilniej serca wszystkich wiernych z ośrodkiem jedności katolickiego świata. Amen.
O DOBRĄ ŚMIERĆ
Święty Michale Archaniele, chwało Kościoła pielgrzymującego, któremu Bóg zlecił przyjmowanie dusz po śmierci, oddaję się Twojej przemożnej opiece. Broń mojej duszy przed złym duchem i wszelkimi jego pokusami. Przyjmij mnie w godzinę śmierci do wiekuistej chwały, abym wraz z Tobą wychwalał Boga na wieki. Amen.
__________________________________________________________________________________
Papież Leon XIII
W OBLICZY HISTORII
w stulecie śmierci
Kiedy Leon XIII obejmował władzę w Kościele po Piusie IX, w roku 1878, papiestwo i Kościół były zewsząd atakowane w niezwykły sposób. Kiedy Rzym został ogarnięty grupami piemontystów, niejeden przewidywał, że Pius IX będzie ostatnim Papieżem! Kiedy w r. 1881 przenoszono jego szczątki, motłoch, pod wpływem sekt przeciwnych religii, rzucał kamieniami w kondukt żałobny wyjąc:
„Do Tybru – padlinę!”
Papież Pius IX wiele się spodziewał po swoim następcy, nawet jeśli by pozostał jak i on za murami Watykanu. Mówił:
„Wszystko zmieniło się wokół mnie, mój system i moja polityka miały swój czas, lecz jestem zbyt stary, aby zmienić kierunek. To będzie zadanie mojego następcy.”
Zasiadając na tronie św. Piotra, w wieku 68 lat, Joachim Pecci nie chciał Kościoła oblężonego, wciąż w defensywie. Od początku swego pontyfikatu zadeklarował, że jedynie chrześcijaństwo jest zdolne zniszczyć do korzeni choroby współczesnego społeczeństwa. Trzeba więc było pilnie odbudować chrześcijańskie obyczaje. Czyż się nie znajdzie w klasycznej doktrynie Kościoła odpowiedzi na potrzeby współczesnych? Dla promowania chrześcijaństwa odnowionego i przystosowanego do epoki Leon XIII dysponował programem, jaki miał czas dopracować, gdy był jeszcze biskupem Peruzy w latach 184678.
Bóg ofiarował mu pontyfikat wyjątkowo długi, 25-letni, aby skonkretyzował plan rechrystianizacji społeczeństwa we wszystkich dziedzinach: społecznej, intelektualnej i duchowej.
PAPIEŻ – DYPLOMATA. CEL: ODBUDOWAĆ MIĘDZYNARODOWY WIZERUNEK PAPIESTWA
Na Joachima Pecci, urodzonego w 1810 r., wywarł wielki wpływ sposób, w jaki jego ojciec administrował radą miasta w Carpineto. Książę Ludwik Pecci posiadł bowiem sztukę godzenia sprzecznych interesów, rozsądzania konfliktów i kojenia serc.
W wieku 33 lat jego syn będzie miał okazję po raz pierwszy wykazać się sztuką dyplomacji, kiedy zostanie wysłany jako nuncjusz do Belgii, po przyjęciu sakry biskupiej. W latach 1843-1846 udało mu się, z pomocą biskupów, zapobiec zajęciu szkół katolickich przez państwo. Potem został zausznikiem króla Leopolda I znawcy europejskiej sceny politycznej. Po rozmowach z biskupem na tematy delikatne król wzniósł kiedyś okrzyk:
„Zaprawdę, Ekscelencjo, jesteście równie dobrym politykiem, co wyśmienitym prałatem”.
Jako papież, Leon XIII stwierdził z goryczą, iż większość państw w Europie i w Ameryce przyjęło politykę antykatolicką. Idee wolności, rozszerzone przez rewolucję francuską usunęły Kościół niemal ze wszystkich sfer. Nie słuchano go już! Czy chodziło zatem o zahamowanie parowca dziejów?
Głęboka mądrość papieża, jego giętkość w negocjacjach, pozwoliła mu najpierw ujrzeć schyłek twardego kanclerza niemieckiego Bismarcka. Powoli udało mu się zniwelować wszystkie prawa Kulturkampfu, który prześladował katolików.
Dzięki dyplomatycznej zwinności Namiestnika Chrystusa w Szwajcarii, Belgii, Portugalii, w Hiszpanii i w krajach Ameryki Łacińskiej katolicy mogli przeciwstawić się atakom swych przeciwników i odnieść sukcesy. Udało mu się ustanowić stosunki dyplomatyczne z prawosławną Rosją i z krajami protestanckimi, takimi jak Anglia, Stany Zjednoczone czy Norwegia.
Jego przeciwnik Bismarck znalazł jedynie w nim sędziego, który rozstrzygnął konflikt pomiędzy Niemcami i Hiszpanią kłócącymi się o Wyspy Karolińskie na Oceanie Spokojnym! Uśmierzył nawet spory o granice pomiędzy Peru i Ekwadorem (1893), Haiti i Dominikaną (1895), Chile i Argentyną (1903) i inne.
Jednak walki najbardziej niewdzięczne musiał toczyć we Francji i we Włoszech. W sprawie aneksji stanów papieskich nie było możliwe żadne zbliżenie pomiędzy nim a antyklerykalnym rządem włoskim. Podczas gdy niektórzy doradzali mu wygnanie – on, jak jego poprzednik – poszedł za radą św. Jana Bosko:
„Niechaj wartownik stoi na swym posterunku, strzegąc Skały Boga!”
W stosunkach z Francją, zwaną niegdyś najstarszą córą Kościoła, wzięło górę niezrozumienie. Pomimo zajadłych ataków świeckiej Republiki na nauczanie i katolickie fundacje, Leon XIII radził mądrze Francuzom, przeżywającym nostalgię za monarchią, by przyłączyli się do Republiki. Nie posłuchali go i konflikt jedynie się zaostrzył. Później zdano sobie sprawę z mądrości jego punktu widzenia, gdyż we Francji, jak gdzie indziej, ideałem stało się ustanowienie uczciwych relacji pomiędzy dwoma potęgami: władzą Boga i władzą cezara.
Mądra dyplomacja papieża przyniosła owoce: w 1903 roku, w wieku 93 lat, Leon XIII mógł ujrzeć wokół swego tronu przedstawicieli wszystkich państw. Przybyli oddać królewski hołd człowiekowi pokój czyniącemu, „latarni ludzkości”, świętującej 25 lat pontyfikatu.
PAPIEŻ – SPOŁECZNIK. CEL: POGODZIĆ KOŚCIÓŁ ZE ŚWIATEM PRACY
To naturalne, że Leon XIII stał się „papieżem robotników”. W jego rodzinnym mieście rozpoznawano pałac Pecci’ch po tłumie ubogich, którzy przybywali tam, aby otrzymać pomoc. To w ten sposób biskup Peruzy, podczas głodu w 1854 roku, zmobilizował swą kuzynkę, aby ofiarowała ze swych dóbr posiłek głodnym.
Od połowy stulecia był uważny na wszystkie ruchy społeczne, które rodziły się pośród oświeconych katolików, tu i tam, w świecie. Szukały one rozwiązania dla robotników, którzy byli w sytuacji nie do zniesienia. Ruchy te były ożywiane przez pionierów takich jak biskup Kettler w Niemczech, Manning we Francji.
Od 1884 roku wraz ze spotkaniami Unii Fryburskiej zrodziło się autentyczne Międzynarodowe Chrześcijaństwo. Lecz pomiędzy tymi przebłyskami było zbyt wiele różnic dotyczących porządku społecznego.
Leon XIII odczuwał, że był to moment zaproponowania wszystkim jednej, bezdyskusyjnej doktryny społecznej. Był rok 1891 powstała encyklika Rerum Novarum. Najpierw ujawnił w niej liberalizm ekonomiczny, który po zlikwidowaniu starych korporacji pozostawiał robotnika na pastwę wszechmocnego szefa i obecnych wszędzie świętych praw rynku.
Ileż warte jest lekarstwo na to w postaci socjalkomunizmu? To system niesprawiedliwy, który gwałci prawo do własności, aby ustanowić równość… w ogołoceniu. To system brutalny, który wychwala nienawiść i niezgodę pomiędzy klasami społecznymi. To system niebezpieczny, gdyż ślepo zawierza opatrzności Państwa, które twierdzi, iż zastąpi opatrzność rodziny i Boga.
Jako prawdziwe lekarstwo na społeczną konfrontację we wszystkich krajach Leon XIII proponuje chrześcijańskie braterstwo i solidarność klas. Zrodzone z naturalnych różnic, niezbędne do życia społecznego, klasy społeczne powinny się harmonijnie uzupełniać i żyć w równowadze. „Nie ma kapitału bez pracy ani pracy bez kapitału”. Praca jest szlachetna i domaga się słusznej zapłaty. Państwo zaś powinno wspierać najsłabszych przez adekwatne prawodawstwo.
W sposób śmiały, jak na tę epokę, papież oświadcza w końcu, iż robotnicy mają prawo tworzyć związki dla obrony swych prawnych interesów. Przybyła jakby z opóźnieniem w tym stuleciu encyklika miała jednak niemały oddźwięk we wszystkich środowiskach. Została nazwana wielką kartą odbudowy ekonomicznej i społecznej współczesnego świata. Bez tej doktryny sprawiedliwości i mądrości, rozpacz robotników byłaby całkowita, a komunizm mógłby na ruinach wojny z lat 1914-1918 wytoczyć swą ostatnią walkę!
PAPIEŻ – INTELEKTUALISTA. CEL: OTWORZYĆ KOŚCIÓŁ DLA WSPÓŁCZESNYCH BADAŃ NAUKOWYCH
W epoce, w której duch racjonalistyczny zaczynał wszędzie królować, było sprawą życiową, by klucze św. Piotra posiadał w swych dłoniach intelektualista, który mógłby wyposażyć katolików w narzędzia poszukiwań, cenne dla przyszłości. Od początku swego pontyfikatu, głosząc powrót do św. Tomasza, Leon XIII ofiarował solidne podstawy doktrynalne myśli katolickiej, co pozwoliło odnowić nauczanie w seminariach. Tomizm proponował system kompletny, rozwiązujący ogół problemów. Z nim dysponowało się pierwszą systematyzacją teologii. Ogół doktryny chrześcijańskiej jest zorganizowany naukowo i obiektywnie zbudowany. Dla św. Tomasza ten sam Bóg oświetla ducha i daje wiarę, człowiek więc bez wahania może posługiwać się swoim rozumem, aby wniknąć w inteligencję Boskiej myśli.
Aby odpowiedzieć na życzenie papieża powstał w 1879 roku, na Uniwersytecie w Louvain (Belgia), Wyższy Instytut Filozofii, który od razu odniósł sukces dzięki przyszłemu kardynałowi Mercier. We Francji prace neotomisty J. Maritaina wywarły wpływ na całe pokolenie katolickich pisarzy, takich jak Claudel, Bernanos czy Papini.
Powstają w licznych miastach rozmaitych krajów (Paryż, Chicago, Waszyngton, Santiago, Lima i inne) uniwersytety katolickie, które odegrają wielką rolę w zrównoważeniu odniesień pomiędzy nauką i wiarą.
Historia chrześcijańska interesuje w sposób szczególny naszego papieża. Trzeba było móc odpowiedzieć tym, którzy czerpali z historii jedynie elementy ukazujące, że chrześcijaństwo było utkane wyłącznie z mrocznych głupstw.
Dla Leona XIII: „najlepszym sposobem na odpieranie oszczerstw i kłamstw wymyślanych przeciw Kościołowi jest udawanie się do źródeł”. Proponuje zasadę: „Niechaj historia nie ośmiela się mówić nic fałszywego ani taić niczego prawdziwego!” Według niego, należy przestać taić mroczne punkty z historii Kościoła, gdyż „nie ma się on czego obawiać w obliczu prawdy”.
Zaledwie w rok po swoim wstąpieniu na tron św. Piotra ma odwagę otworzyć dla badaczy archiwa watykańskie, zamknięte od XVI w. Dom wydawniczy Leonine otwiera swe podwoje, aby umożliwić konsultacje dzieł Biblioteki Watykańskiej i publikuje swe katalogi. Rzym wzbogaca się o szkołę paleografii i dyplomacji. Ta nowa polityka stanie się natchnieniem dla publikacji „Historii papieży” w 1886 r., której dokonał L. von Pastor.
Ojcowie Bollandyści biorą sobie do serca zastosowanie metody krytyki historycznej dla oczyszczenia historii świętych. Nie sposób wystarczająco podkreślić wagi tej odnowy studiów nad historią katolicyzmu.
Ponieważ racjonalni historycy interesowali się coraz bardziej Biblią, Leon XIII doszedł do wniosku, że jedynie wysiłek naukowy, na poziomie tego, jaki podejmowali przeciwnicy, umożliwi stawienie im czoła. W encyklice Providentissimus Deus (1893) nakłania katolików do udzielenia im odpowiedzi.
Zachęca do egzegezy Pisma Świętego, byle tylko unikało się dwóch niebezpieczeństw: zuchwałości i nadmiernego konserwatyzmu. Na czele nowego ruchu stanął dominikanin ojciec Lagrange, który w Jerozolimie rozpoczął w 1890 r. dzieło, które później zostanie nazwane Szkołą Biblijną. To w ten sposób rozpoczęto odnowę biblijną, która miała się stać jednym z głównych wydarzeń nowoczesnego katolicyzmu.
PAPIEŻ – CZUJNY PASTERZ. CEL: ZACHOWAĆ, ODNOWIĆ I ROZSZERZYĆ CHRZEŚCIJAŃSTWO
Znamy Leona XIII jako papieża-społecznika czy też papieża-polityka, tymczasem był on też człowiekiem Bożym, o głębokiej wierze i wielkiej pobożności. Zrodziły się one bardzo wcześnie, kiedy mały Joachim wraz ze swą matką udawał się do kaplicy Zwiastowania, aby się pogrążyć w modlitwie.
To w tej kaplicy, zbudowanej przez jego rodzinę, jako dorastający chłopiec wyrył na kamieniu słowa ku czci Świętej Dziewicy:
„Ciebie, o Maryjo, kochałem jak matkę już jako małe dziecko. Ufam, że umrę otoczony miłością tej czułej matki, po gorliwej pracy dla ożywienia miłości i nieustannego jej pomnażania.”
W dziesięciu encyklikach poświęconych Matce Bożej nie zaniedbał żywej zachęty do modlitwy różańcowej. Jeśli on właśnie poświęcił miesiąc październik Maryi, to uczynił tak dlatego, że według niego ocalenie Kościoła Świętego zależało do naszej Niebieskiej Matki.
Jak ośmiu papieży, którzy go poprzedzali, począwszy od Klemensa XII w 1738 roku, tak samo i Leon XIII odczuł obowiązek ujawnienia potajemnego przeciwnika, który starał się na tysiąc sposobów zniszczyć Kościół. W r. 1884, poświęcił całkowicie masonerii bo o niej tu mowa encyklikę Humanum Genus:
„To czego chcą, to łagodnie zjednać dla swej sprawy osoby posługujące dla spraw świętych, a potem po wpojeniu w nie nowych idei, uczynić z nich buntowników przeciw legalnej władzy”.
Kilka miesięcy później, podczas wizji po Mszy św., Leon XIII usłyszał wyraźnie, iż szatan uzyskał od Boga czas dla doświadczania Kościoła. Zwierzył się swemu sekretarzowi, Rinaldo Angeli, że widział mnóstwo demonów rzucających się na wieczne miasto, aby je osaczyć.
Papież, pod wpływem tej wizji, od razu zredagował przeciw szatanowi modlitwę do św. Michała Archanioła, którą odmawiali kapłani na całym świecie po każdej Mszy św., na kolanach. Czy trzeba było ją usunąć po zakończeniu ostatniego Soboru, korzystając ze zmian wprowadzanych do liturgii?…
Tymczasem 24 maja 1987 r. w sanktuarium św. Michała na Górze Gargan papież Jan Paweł II podkreślił, iż demon bardziej niż kiedykolwiek dotąd działa w obecnym świecie:
„Ta walka przeciwko złemu duchowi, która znamionuje św. Michała Archanioła, toczy się także dzisiaj, ponieważ zły duch wciąż żyje i działa w świecie. Rzeczywiście zło, które w nim jest widoczne, nieład, który spotyka się w społeczeństwie, niespójność człowieka, wewnętrzne pęknięcie, którego jest ofiarą, są nie tylko następstwami grzechu pierworodnego, ale także skutkiem niegodziwego i mrocznego działania szatana.”
Aby przetrwać jako chrześcijanin w społeczności zmaterializowanej, oddanej kultowi pieniądza Leon XIII zaproponował czerpanie natchnienia z ubóstwa ewangelicznego św. Franciszka.
Bł. Fryderyk Ozanam, francuski katolicki działacz świecki, profesor Sorbony, napisał:
„Kierując zachęty do III Zakonu Franciszkańskiego Leon XIII uspokajał urazy klas ubogich i jednał je z bogatymi, nauczał o tym, by nie zazdrościć i umacniał rozluźnione więzi chrześcijańskiej społeczności.”
Leon XIII był powszechnym pasterzem. Po pierwsze dlatego, iż zachęcił 60 tysięcy misjonarzy do zaniesienia przesłania Ewangelii do najbardziej oddalonych krańców ziemi. Po drugie dlatego, że stał się pierwszym papieżem „ekumenicznym” czasów nowożytnych. W rzeczywistości jedność Kościoła była jego stałą troską. Jego marzeniem było przyprowadzenie do owczarni Kościołów oderwanych w wyniku schizmy. W swoim liście Ad Anglos wychwalał godne podziwu przejawy chrześcijaństwa angielskiego. Miał nadzieję na zbliżenie z Anglikami, odgrywając rolę mediatora wobec Irlandczyków kuszonych do podjęcia narodowościowego buntu.
Potem zwrócił się z uroczystym apelem do chrześcijan oddzielonych na Wschodzie, w encyklice Praeclara. Leon XIII zaproponował całkiem nowe podejście. Według niego uznanie odmienności obrzędów i tradycyjnej autonomii duchownych mogło przygotować drogę do zbliżenia. Zasadą staje się więc, by już nie wymagać przyjęcia łaciny, lecz by uznać narodowe obrządki i prawomocność prawosławnych patriarchów. Ta nowa postawa Rzymu pozwoliła na powrót do owczarni Kościoła Armeńskiego, z patriarchą na czele, Kościoła unickiego Ukrainy i Białorusi, Kościoła nestoriańsko-chaldejskiego, a w końcu egipskich koptów, po odrodzeniu patriarchatu w Aleksandrii.
Tę nowoczesną ludzkość, w jakiej chrześcijanie będą mogli odtąd lepiej się zintegrować, Leon XIII, w 1899 r. u progu XX wieku, poświęcił uroczyście Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.
W r. 1903 – w godzinie śmierci papieża – widać już odmłodzenie, jakie przyniósł on Kościołowi powszechnemu! Zdołał z niezwykłą siłą przywrócić osaczonemu Watykanowi miejsce pośrodku ludzi – zwłaszcza poprzez pielgrzymki, celebracje, jubileusze, które przyprowadzały do Rzymu niezliczone tłumy. Był ojcem wszystkich, których wyzyskiwano: robotników, rolników, czarnych niewolników, do których wyzwolenia zdążał.
Jego geniusz polegał na tym, iż bez naruszania dziedzictwa dogmatycznego głęboko zmodyfikował odniesienia pomiędzy Kościołem a światem współczesnym. Dzięki niemu człowiek współczesny mógł zachować pełnię swych wierzeń i niezbywalną wolność. We wszystkich wielkich dziedzinach życia udzielił wskazówek, które po 100 latach zachowują nadal całą swą aktualność. Podziwiajmy pracę Ducha Świętego, który wzbudza zawsze papieży wyjątkowych, gdy Kościół tego potrzebuje.
JeanMarc Derzelle
Artykuł pochodzi ze Stella Maris, nr 398, str. 2830. Przekład z franc.: Ewa Bromboszcz
Modlitwy PAPIEŻA Leona XIII
Akt poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa
O Jezu najsłodszy, Odkupicielu rodzaju ludzkiego, wejrzyj na nas, korzących się przed obliczem Twoim. Twoją jesteśmy własnością i do Ciebie należeć chcemy.
Oto dzisiaj każdy z nas oddaje się dobrowolnie Najświętszemu Sercu Twojemu, aby jeszcze ściślej zjednoczyć się z Tobą. Wielu nie zna Ciebie wcale, wielu odwróciło się od Ciebie wzgardziwszy przykazaniami Twymi. Zmiłuj się nad jednymi i drugimi, o Jezu najłaskawszy, i pociągnij wszystkich do świętego Serca swego. Królem bądź nam, o Panie, nie tylko wiernym, którzy nigdy nie odstąpili od Ciebie, ale i synom marnotrawnym, którzy Cię opuścili. Spraw, aby do domu rodzicielskiego wrócili co prędzej i nie zginęli z nędzy i głodu.
Króluj tym, których albo błędne mniemania uwiodły, albo niezgoda oddziela; przywiedź ich do przystani prawdy i jedności wiary, aby rychło nastała jedna owczarnia i jeden pasterz. Użycz Kościołowi Twemu bezpiecznej wolności. Udziel wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw, aby ze wszystkiej ziemi, od końca do końca, jeden brzmiał głos:
Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki.
Amen.
Modlitwa-EGZORCYZM do św. Michała Archanioła
Święty Michale Archaniele, broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha, bądź naszą obroną.
Niech go Bóg pogromić raczy, pokornie o to prosimy.
A Ty, wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
AKT POŚWIĘCENIA SIĘ NAJŚWIĘTSZEJ RODZINIE
Jezu, Zbawicielu nasz Najdroższy, przyszedłeś na świat, aby go oświetlić Swoją nauką i własnym przykładem. Większość swego życia ziemskiego spędziłeś w ubogim Domku Nazaretańskim, w pokornym poddaniu się Maryi i Józefowi, a przez to uświęciłeś tę Rodzinę, która miała być wzorem dla wszystkich chrześcijańskich rodzin.
Przyjmij łaskawie naszą rodzinę, która się Tobie dzisiaj oddaje i poświęca. Broń, strzeż i utwierdzaj nas w Twej świętej bojaźni, pokoju, zgodzie i miłości chrześcijańskiej, abyśmy stali się podobni do Boskiego Wzoru Twojej Świętej Rodziny i w ten sposób wszyscy razem, bez wyjątku, osiągnęli wieczne szczęście.
Maryjo, Najmilsza Matko Jezusa i nasza Matko, przez Twoje pełne miłości wstawiennictwo uczyń to nasze poświęcenie się miłym Jezusowi i wyjednaj nam Jego łaski i błogosławieństwo.
Święty Józefie, Najtroskliwszy Opiekunie Jezusa i Maryi, wspieraj nas Swoją modlitwą we wszystkich naszych duchowych i doczesnych potrzebach, abyśmy mogli wraz z Maryją i Tobą chwalić Jezusa, naszego Boskiego Zbawiciela przez całą wieczność.
Amen.
Modlitwa do św. Józefa
Do Ciebie, święty Józefie, uciekamy się w naszej niedoli.
Wezwawszy pomocy Twej Najświętszej Oblubienicy z ufnością również błagamy o Twoją opiekę. Przez miłość, która Cię łączyła z Niepokalaną Dziewicą Bogarodzicą i przez ojcowską Twą troskliwość, którą otaczałeś Dziecię Jezus, pokornie błagamy:
Wejrzyj łaskawie na dziedzictwo, które Jezus Chrystus nabył Krwią swoją i swoim potężnym wstawiennictwem dopomóż nam w naszych potrzebach.
Opatrznościowy Stróżu Bożej Rodziny, czuwaj nad wybranym potomstwem Jezusa Chrystusa. Oddal od nas, ukochany Ojcze, wszelką zarazę błędów i zepsucia.
Potężny nasz Wybawco, przybądź nam łaskawie z niebiańską pomocą w tej walce z mocami ciemności. A jak niegdyś uratowałeś Dziecię Jezus z niebezpieczeństwa, które groziło Jego życiu, tak teraz broń świętego Kościoła Bożego od wrogich zasadzek i od wszelkich przeciwności.
Otaczaj każdego z nas nieustanną opieką, abyśmy za Twoim przykładem i Twoją pomocą wsparci mogli żyć świątobliwie, umrzeć pobożnie i osiągnąć wieczną szczęśliwość w niebie.
Amen.
FRAGMENT ENCYKLIKI „Humanus Genus”
Sekta masońska powstała wbrew prawu ludzkiemu i Bożemu, jest zgubna nie tylko dla chrześcijaństwa, ale i dla państwa świeckiego i dlatego pod najcięższymi karami, jakie Kościół zwykł wymierzać przeciwko winowajcom, zakazała wstępować do tego towarzystwa.
Oburzeni tym spiskowcy, sądząc, że czy to wyszydzając, czy spotwarzając Stolicę Apostolską, zdołają uniknąć skutków tych wyroków albo je osłabią, zaczęli Papieży, którzy przeciwko nim wystąpili, oskarżać, że albo niesprawiedliwie wyrokowali, albo że w wyrokach swych za daleko się posunęli. (…)
Dlatego skoro tylko objęliśmy rządy Kościoła, czuliśmy i widzieliśmy zaraz, iż temu tak wielkiemu złu przeciwstawieniem naszej powagi wedle możności opór stawać należy. Jako też nie raz już, korzystając z nadarzającej się sposobności, przedstawialiśmy niektóre ważniejsze zasadnicze prawdy, na których podkopanie przeważnie zdawała się wpływać przewrotna nauka masońska.
I tak np. w encyklice arcanum staraliśmy się wziąć w obronę i rozwinąć prawdziwe i rzetelne pojęcie rodziny, która źródło i pochodzenie swe z małżeństwa wywodzi; następnie w encyklice diuturnum określiliśmy, według zasad mądrości chrześcijańskiej, formę władzy politycznej, jako w dziwnej zgodzie będącą z samą istotą rzeczy, i z dobrem narodów i książąt. Obecnie zaś, za przykładem Poprzedników Naszych postanowiliśmy wprost na cel wziąć samo towarzystwo masońskie, całą jego naukę, jego zamiary, jego sposób myślenia i działania, aby lepiej naświetlić zgubny wpływ jego, a tym samym zapobiec szerzeniu się tej zabójczej zarazy. (…)
Główną zasadą naturalistów, jak już sama ich nazwa wskazuje, jest ta, że natura ludzka i rozum ludzki we wszystkich sprawach mają być naszym wodzem i nauczycielem. Postawiwszy taką zasadę, albo się mniej troszczą o obowiązki względem Boga, albo też pojęcie o tych obowiązkach spaczają przewrotnymi i błędnymi zdaniami. Zaprzeczają bowiem, iżby jakakolwiek tradycja boskiego była początku, nie przyjmują w religii żadnego dogmatu, żadnej prawdy, której by rozum ludzki pojąć nie zdołał, nie przyjmują żadnego nauczyciela, któremu obowiązani byliby wierzyć dla samej powagi jego urzędu.
Ponieważ zaś szczególnym i jemu jednie właściwym zadaniem Kościoła Katolickiego jest naukę od Boga sobie powierzoną, jako też powagę nauczycielstwa wraz z innymi środkami do zbawienia pomocnymi w całej pełni posiadać i nietykalnie przechowywać: dla tego przeciw niemu zwraca się najsilniej nienawiść i zapalczywość nieprzyjaciół.
Przypatrzmy się teraz, do czego zmierza sekta masońska w sprawach religijnych, mianowicie, gdzie ma wolność po temu, a przekonamy się, że dąży do tego, aby zapatrywania naturalistów we wszystkim w czyn zamienić. Od dawna i uporczywie pracuje ona nad tym, aby urząd nauczycielski i powaga Kościoła żadnego w państwie nie miały znaczenia. Dlatego też głoszą całemu światu tę zasadę i walczą w jej obronie: że Kościół od państwa zupełnie odłączyć należy. W ten sposób chcieli by najzbawienniejszy wpływ Kościoła na prawodawstwo i administrację państw zupełnie usunąć; w następstwie zaś bezpośrednim wszystkie stosunki państwowe bez względu na prawa i zasady Kościoła urządzać. I nie dość im na tym, żeby nie uwzględniano Kościoła, tego najlepszego przewodnika; oni jeszcze nieprzyjaźnie godzić nań, i obrażać go muszą.
I w rzeczy samej pozwalają sobie dziś z katedr, w pismach i żywym słowem bezkarnie uderzać na same fundamenty Kościoła: nie przepuszczają dziś żadnym prawom Kościoła, nie szanują urzędów jego, które ma od Boga samego. Swobodę działania jego jak najbardziej ograniczono, i to za pomocą ustaw, które wprawdzie na pozór nie zdają się wywierać gwałtu, w rzeczy samej jednakże wolność Kościoła krępują. (…)
Tak się dzieje, że nieustannie patrzeć musimy na to, jak ludziom podsuwane bywają liczne podniety żądz i namiętności; jak szerzą się czasopisma i rozprawy, pozbawione wszelkiego wstydu i umiarkowania; jak na scenach przedstawiane bywają widowiska swawolne; jak tematy dzieł sztuki bezwstydnie dobierane według prawideł tak zwanego weryzmu; jak subtelnie wymyślane są różne wyrafinowane sposoby życia miękkiego i zniewieściałego; jak wreszcie wynajdywane wszelkiego rodzaju ponęty, aby z ich pomocą uśpiona dzielność i cnota nie stawiała oporu. Zbrodniczy to zaiste sposób działania, atoli niezaprzeczenie konsekwentny u tych, którzy odrzucają nadzieję niebieskiej nagrody, a wszelką szczęśliwość ludzką na rzeczach znikomych opierają i niejako w ziemi topią. Cośmy powyżej powiedzieli, to potwierdza rzecz trudniejsza do wypowiedzenia niż do uwierzenia. Ponieważ bowiem ludziom chytrym i przebiegłym najpowolniej służą istoty, których duch znikczemniały i zwątlony jest panowaniem namiętności, przeto znaleźli się pomiędzy wolnomularzami tacy, co twierdzili: że rozmyślnie i systematycznie dążyć należy do tego, aby motłoch przesycić dogadzaniem wszelkim jego żądzom, gdyż wtedy bez oporu żadnego do wszystkiego da się użyć.
Co się tyczy domowego pożycia, to cała nauka naturalistów w tym mniej więcej się zamyka: że małżeństwo nie jest niczym więcej jak zwyczajnym kontraktem; że słusznie rozerwać je można, skoro kontrahentom tak się spodoba; że władzy świeckiej służy prawo wyrokowania w sprawach małżeńskich; że w wychowaniu dzieci nie ma im się wpajać żadnej pozytywnej religii; i każdemu, gdy dorośnie, ma być pozostawiony wybór religii, jaka mu się będzie podobała. Zupełnie to samo wyznają masoni, a nie tylko wyznają, ale od dawna też starają się w życie wprowadzić i w stały zwyczaj zamienić. W wielu państwach, i to nawet katolickich, istnieją ustawy, wedle których te tylko małżeństwa uważane być mają za ważne, które cywilnie zostały zawarte; w innych krajach dozwolone są rozwody; w innych starają się jak najszybciej to samo przeprowadzić. Tak więc do tego wszystko dąży, aby zmienić istotę małżeństwa, tj. zamienić je w związki niestałe i przemijające, które jedynie namiętność kojarzy, i namiętność też znów zrywa.
Sekta wolnomularzy dąży również z największym wysiłkiem do tego, aby zagarnąć pod swą władzę wychowanie młodzieży, w tym przekonaniu, że miękki i giętki wiek łatwo wedle woli swojej ukształtować i nagiąć zdołają, w którą stronę zechcą, i że w ten sposób najprędzej wychowają państwu takich obywateli, jakich sobie życzą. Dlatego też nie dopuszczają sług Kościoła ani do nauczania, ani do nadzoru kształcącej się młodzieży; a w wielu miejscach dopięli już tego, że wychowanie młodzieży znajduje się wyłącznie w ręku świeckich ludzi, i że przy nauce obyczajów starannie pomija się wzmiankę o największych i najświętszych obowiązkach, które człowieka z Bogiem łączą.
20 kwietnia 1884
Vox Domini KATOLICKIE WYDAWNICTWO EWANGELIZACYJNE
______________________________________________________________________________________________________________
To jedna z najlepszych duchowych książek ubiegłego roku. Dlaczego się o niej nie dyskutuje?
***
O “Zagrożeniach i wypaczeniach życia zakonnego” pióra przeora Wielkiej Kartuzji o. Dysmasa de Lassusa mówi ks. prof. Andrzej Muszala.
- Posłuszeństwo zakonne to nie rezygnacja z myślenia i odpowiedzialności za własne czyny. Ślepe posłuszeństwo to nie dojrzałość, a infantylizm.
- Wola Boża i wola przełożonego to nie to samo.
- Pokora jest podstawą życia zakonnego. Ale jeśli jest fałszywie pojęta, może prowadzić nawet do samobójstwa.
- Kościół w Polsce jeszcze się nie uwolnił od jansenizmu, czyli myślenia typu: “musisz zasłużyć na niebo, musisz wycierpieć się, musisz przejść jak najwięcej upokorzeń, musisz doznawać bólu: duchowego, fizycznego. Wtedy Pan Bóg jest zadowolony”.
Jarosław Dudała: Zakony to piękna tradycja Kościoła. Nieraz jednak ich życie jest niezrozumiane, a jego wartość – kwestionowana.
Ks. prof. Andrzej Muszala: Zakony są integralną i niezwykle cenną cząstką Kościoła. Powstały w starożytności jako wyraz pragnienia wielu chrześcijan radykalnego oddania się na służbę Ewangelii. Zakonnicy i zakonnice, mnisi i mniszki to ludzie z krwi i kości, którzy żyją heroiczną miłością do Boga i ludzi według ślubów posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Stanowią sól ziemi, zaś ich wspólnoty są oazami modlitwy oraz miejscami, w których ludzie mogą wykuwać piękne człowieczeństwo nie tylko w naturalnym, ale też nadprzyrodzonym wymiarze. „Ile samotność i cisza pustelni niesie miłośnikom swoim pożytku i boskiej radości, wiedzą tylko ci, którzy tego doświadczyli. Tu bowiem ludzie dzielni mogą powracać do siebie, o ile tylko zechcą, i mieszkać ze samym sobą, stale pielęgnować zalążki cnót i żywić się szczęśliwie owocami raju” – pisze św. Bruno, założyciel kartuzów.
Autor książki, o której rozmawiamy, także jest kartuzem.
Dysmas de Lassus jest przeorem Wielkiej Kartuzji, a tym samym przełożonym generalnym kartuzów – zakonu, który istnieje już prawie tysiąc lat i jest najsurowszym w Kościele katolickim. Równocześnie jest zakonem o olbrzymim bogactwie życia duchowego i kontemplacyjnego. O. de Lassus jest także konsultantem watykańskiej Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Przez wiele lat osoby konsekrowane zwierzały mu się z różnych kwestii, także trudnych sytuacji, jakich doświadczyły w swoich wspólnotach zakonnych. I tak powstała książka „Zagrożenia i wypaczenia życia zakonnego”, która stała się bazą dla refleksji nad właściwym funkcjonowaniem zakonów we Francji, jak i w innych krajach. To lektura dla wszystkich zakonników i zakonnic – przełożonych, jak i podopiecznych.
ADVERTISEMENT
Pisząc o zagrożeniach i wypaczeniach życia zakonnego, de Lassus podkreśla, że błędem jest utożsamienie woli przełożonego z wolą Boga. Bo to nie jest to samo.
To dotyczy zwłaszcza tych wspólnot zakonnych, w których obserwowany jest przerost autorytetu przełożonego. Może się zdarzyć, że nawet nieświadomie wytwarza on wokół siebie swoisty „kult jednostki”. Wiąże ze sobą niektórych ludzi, otacza się swoistą “gwardią przyboczną” – to trzy, cztery osoby, które mu schlebiają, wyszukują winowajców we wspólnocie, ujawniają sekrety, są jego „uszami i oczami” i czerpią z tego korzyści jak np. „życie w bliskości przełożonego, korzystanie z jego zaufania, ewentualnie posiadanie jakiejś odrobiny władzy” (s. 69). To niebezpieczne. Przełożeni rzeczywiście sprawują władzę, lecz jest ona służbą. Jak pisze autor, nie jest to władza „nad kimś”, ale „dla kogoś”. „Bóg cię ustanowił sługą twoich synów. Nie każ im zatem czynić tego, co się tobie podoba, ale to, co jest dla nich dobre. Twoim obowiązkiem jest oddawać się ich potrzebom, a nie naginać ich do twojej woli, gdyż zostali ci oni powierzeni nie po to, abyś stanął ponad nimi, ale abyś im służył” – czytamy (s. 105).
Co to praktycznie znaczy?
Przede wszystkim słuchanie podopiecznych, bycie do ich dyspozycji. Przełożony winien traktować ich z miłością i szacunkiem, z łagodnością i pokorą, jest bowiem jednym z nich. Owocem sprawowania władzy jako służby jest osobisty rozwój członków danej wspólnoty. Przy nim stają się oni szczęśliwi – pisze o. de Lassus.
Przychodzi mi na myśl stwierdzenie z wywiadu, jaki przeprowadzono z dawnym arcybiskupem Paryża Michelem Aupetitem, który zapytany przy obejmowaniu urzędu, jaki jest główny cel jego posługi, odpowiedział: „chciałbym, żeby moi księża byli szczęśliwi”.
Ciekawe, czy podwładni przeora Wielkiej Kartuzji też są szczęśliwi.
W ubiegłym roku miałem okazję spędzić kilka dni w Wielkiej Kartuzji i dość długo rozmawiać z o. de Lassusem. Miałem wrażenie, że spotkałem się z człowiekiem niezwykle pokornym, wsłuchującym się w moje pytania, rozumiejącym mnie, jakbyśmy się znali od dawna – a przecież widziałem go po raz pierwszy w życiu.
Mogłem też stwierdzić, że żyjący tam kartuzi są bardzo radośni. Był między nami zrozumiały dystans – oni są pustelnikami i nie chciałem zaburzać rytmu ich życia – ale kiedy któryś z nich mnie spotkał, to zawsze albo się uśmiechnął, albo z daleka pomachał ręką. Widać było, że są na swoim miejscu.
Władza zakonna ze swej istoty wymaga posłuszeństwa. O. de Lassus podkreśla jednak, że nie można na tej podstawie żądać czegoś sprzecznego z regułą czy konstytucjami zakonnymi, a tym bardziej czegoś sprzecznego z prawem Bożym, np. kłamstwa. Co więcej, posłuszeństwo dotyczy tego, co podwładny ma zrobić, a nie tego, co ma myśleć.
Istnieje niebezpieczeństwo nadużycia ślubu posłuszeństwa, który składają zakonnicy i zakonnice. Chrystus był posłuszny Ojcu, nie wyrugowało to jednak w Nim niezależnego myślenia. Zapraszał ludzi, oni zaś szli za Nim. Przekroczenie granicy następuje wtedy, gdy w imię posłuszeństwa ingeruje się w sposób myślenia zakonnika: „masz myśleć tak, jak przełożony”. Efektem tego jest wymuszona służalczość, to znaczy: „odkładam na bok mój rozum, przełożony wszystko wie, ja ślepo wykonuję jego polecenia, nie zastanawiając się nawet, czy nie wykraczają poza normy Prawa Bożego”. De Lassus pisze, że w niektórych przypadkach obowiązkiem zakonnika jest sprzeciw, np. gdyby przełożony namawiał go do ukrycia jakiejś defraudacji finansowej. Wówczas nie może zrezygnować z własnego osądu i wykonać nieetycznego polecenia, lecz ma powiedzieć: „nie, tego zrobić nie mogę”. Może przeżywać z tego powodu wewnętrzny dylemat, gdyż z jednej strony będzie chciał postępować uczciwie, z drugiej zaś – może się bać narazić się swojemu przełożonemu.
Bo też może to mieć dla niego poważne skutki…
A jednak nie można ulec lękowi. Nie można popaść w służalczość, czyli podporządkowanie swojego myślenia wbrew sumieniu i Prawu Bożemu. Posłuszeństwo nie może być rezygnacją z odpowiedzialności za własne czyny.
Z drugiej strony istnieje pokusa, żeby umywać ręce, zasłaniając się wolą przełożonego.
Widzę to zwłaszcza w żeńskich zgromadzeniach zakonnych. Często siostry uważają, że to, co powie przełożona, jest święte. Owszem, przełożona może mieć rację, ale pozostawianie jej całkowitej decyzyjności eliminuje aktywne myślenie zakonnic. Ich osobowość ulega skarłowaceniu. W efekcie pytają przełożoną o wszystko: czy mają założyć czarny sweter czy niebieski… To infantylizacja.
O. Wojciech Giertych OP, teolog papieski, pisze w książce “Wiara i uczucia”, że człowiek staje się dojrzałym, kiedy wykonuje świadome i wolne akty ludzkie, tzn. używając własnego rozumu i woli. Jeżeli zakonnicy czy zakonnice nie aktywują tych dwóch władz duchowych, znaczy to, że rezygnują z własnej dojrzałości. Jest w tym coś chorego.
Niezwykle ważną rzeczą w życiu duchowym jest pokora. Ale jeśli jest fałszywie pojęta, może prowadzić do strasznych skutków. Jeśli ktoś w zakonie ciągle słyszy, że jest niczym, to jest to prawda, ale tylko w takim kontekście: “jesteś synem/córką Boga, a więc synem/córką królewską, masz swoją wielką godność”. Tymczasem jeśli słyszy się tylko: “jesteś niczym”, to może to prowadzać nawet do samobójstwa – pisze de Lassus.
To tragiczna prawda. Zdarzają się przypadki samobójstw wśród zakonników, a także księży. Właśnie z powodu zgnębienia ich. Dotyczy to zresztą nie tylko zakonów, lecz także wspólnot, których liderzy wmawiają swym członkom, że są nikim, „śmieciem”, jednym wielkim grzechem. Bywa, że ludzie porywają się na swoje życie – nawet ojcowie rodziny. To straszne. Znam przypadki osób, które tak były formowane (a raczej zdeformowane) i doszły na skraj rozpaczy. Niektóre sobie z tym nie poradziły…
Czym jest pokora? To życie w prawdzie. Stwierdzenie „jestem niczym, jestem samym grzechem”, to tylko niewielka cząstka prawdy o człowieku. Owszem, jesteśmy grzesznikami, lecz jesteśmy przede wszystkim dziećmi Boga, stworzeni na Jego obraz. Jesteśmy ludem świętym, przeznaczonym do zjednoczenia z Chrystusem. Każda owca jest w oczach Bożych bezcenna. Dobry Pasterz jest gotów pozostawić dziewięćdziesiąt dziewięć, by szukać tej jednej. Oto pełna prawda o człowieku. Mamy wówczas świadomość, że wszystko otrzymaliśmy od Boga za darmo i jedyną właściwą postawą jest wdzięczność oraz życie miłością. Wtedy zakonnik jest szczęśliwy.
O. de Lassus pisze, że pomijanie zalet zakonników czy zakonnic powoduje, że przestają oni myśleć, że są godni bycia kochanym przez Boga. Nie widzą w Nim już Ojca. To ma katastrofalne skutki i dla psychiki, i dla duszy.
W jego książce pada nawet mocne określenie: “psychologiczne morderstwo” (s. 47). Jeżeli zakonnik jest publicznie upokarzany – przed wspólnotą, przed świeckimi – to bynajmniej nie ćwiczy go to w pokorze, lecz zazwyczaj przynosi odwrotny skutek. Bo jaka jest w tym miłość bliźniego? Moim zdaniem, nie ma żadnej.
Fałszywie pojęta pokora może prowadzić do wytworzenia fatalnego osądu o sobie. Czasem brakuje zwykłej ludzkiej życzliwości. Przełożony musi być człowiekiem pełnym empatii, wrażliwości i miłości wobec swoich braci/sióstr.
I druga rzecz – brak ludzkiej i duchowej formacji, zwłaszcza wśród sióstr. W zakonach męskich większość członków odbywa studia teologiczne. Tymczasem zakonnice nieraz nie znają swojej godności. Zbyt rzadko słyszą, że są umiłowanymi córkami Boga, oblubienicami Chrystusa. Że mają swoją wielką wartość i obdarzone są talentami. Dlatego powinno się im zapewnić formację w postaci dobrej teologii duchowości, wykładów z etyki, patrystyki, dogmatyki, a nawet literatury. Powinno się rozwijać ich myślenie: “kim naprawdę jestem?” Przełożona winna zatroszczyć się o to, aby siostry miały na to czas. I dobrą bibliotekę w domu. Tymczasem jeśli siostra jest ciągłe zamknięta w jednej aktywności, np. w kuchni, zakrystii czy pralni i nie daj Boże słyszy jeszcze upokarzające słowa, to zamyka się w sobie, gnuśnieje i kurczy duchowo. I co ma zrobić w wieku 40-50 lat? Akceptuje ten stan i wegetuje tak do śmierci. Albo opuszcza zakon, lecz wówczas zostaje bez środków do życia, bez perspektyw. Doświadcza życiowej porażki w straszliwej samotności.
Bywa i tak, że osoba, która ma fatalne samopoczucie, słyszy, że to… świetnie! Bo to znaczy, że umiera dla siebie i to jest właśnie to, o co chodzi. Tymczasem ona jest na granicy ludzkiej wytrzymałości.
Polski Kościół jeszcze nie uwolnił się od jansenizmu. Czyli myślenia typu: “musisz zasłużyć na niebo, musisz wycierpieć się, musisz przejść jak najwięcej upokorzeń, musisz doznawać bólu: duchowego, fizycznego. Wtedy Pan Bóg jest zadowolony. Tak odpokutujesz swoją grzeszność i może zostaniesz wpuszczony do Królestwa Niebieskiego. Masz małą szansę, ale możesz na to jakoś liczyć”. Czyli: ciągle trzeba zasługiwać i odprawiać nabożeństwa wynagradzające. Może intencje takiego myślenia są dobre, ale to nie jest logika ewangeliczna. Logiką ewangeliczną jest miłość, dar z siebie.
Antidotum na takie postawy jest przesłanie św. Teresy z Lisieux. Siostry z jej klasztoru też żyły w duchu jansenistycznym, Teresa zaś nie poszła tą drogą. Mówiła: „Nie! Bóg nie jest taki. Bóg jest prosty! Jest Ojcem! Do nieba idziemy za darmo. Wiem, że On i tak mi da szczęście wieczne, dlatego z wdzięczności chcę przeżyć moje życie jako dar z siebie dla Niego i dla innych”. To jest zupełnie inne myślenie. Życie chrześcijańskie – także życie zakonne – jest pieśnią wdzięczności za nieskończoną miłość Boga do nas. To radość, szczęście i jeden wielki akt miłości.
Jest jeszcze jedno słowo kluczowe w formacji duchowej: “ogołocenie”. Ono się pojawia w Piśmie Świętym i u wielkich mistyków, ale – jak podkreśla o. de Lassus – to, co wolno robić Bogu, tego nie wolno robić człowiekowi z jego własnej inicjatywy. Bo jeśli człowiek sam siebie ogałaca, zanim wypełni go Bóg – czyli, jak mówi de Lassus, czyni własną metodę z tego, co jest Bożą łaską– to prowadzi to do choroby duchowej, która nazywa się acedią. Inaczej mówiąc, tylko Bóg może ewentualnie poprowadzić człowieka do postawy ogołocenia, ale dając mu siebie wcześniej w takim stopniu, że to ogołocenie – choć trudne – nie będzie już dla człowieka doświadczeniem niszczącym.
Chrystus sam siebie ogołocił, “uniżył samego siebie i stał się podobnym do ludzi”. Ale uczynił to dobrowolnie z miłości do ludzi. Nie można nikogo ogałacać na siłę. Ogołocenie jest co najwyżej środkiem, podczas gdy nieraz robi się z niego cel: “musisz się ogołocić, musisz stać się nikim”. Wówczas rzeczywiście można wpaść w depresję lub acedię. Acedia, niestety, została usunięta z katalogu wad głównych. W starożytności uważano ją za ósmy grzech główny, który jakby zamykał klamrą całą listę. Ową listę rozpoczynała pycha, kończyła zaś – acedia, czyli brak motywacji do jakiegokolwiek wysiłku. Swoiste wypalenie. Stan, kiedy człowiekowi się już niczego nie chce. Stan wegetacji. To bardzo niebezpieczne. Grzech może pobudzić do decyzji powstania, acedia zabija ową decyzję w zarodku.
Widzę czasem acedię także wśród księży: “nic nie zmieniać, dobrze jest, jak jest, w parafii jakoś się kręci, katecheza idzie do przodu, choć uczniów na niej coraz mniej “. Nawet Mszę święta można odprawiać rutynowo. Wśród zakonników może być podobnie: “zaakceptowałem ten stan, jakoś żyję, mam swój ciepły kąt, zostawcie mnie w spokoju”. Często acedia jest wynikiem takiego wymuszonego ogałacania, że w końcu nie zostaje już nic z pierwotnej gorliwości.
Nie ma też ludzkiego rozwoju: intelektualnego czy emocjonalnego.
To kolejna ważna kwestia. Wiemy, że łaska buduje na naturze. Jeżeli uczucia są tłumione czy wręcz piętnowane, to jest to niewłaściwie. Oczywiście istnieje i druga skrajność: tak zwana nieuporządkowana uczuciowość, kiedy emocje biorą górę nad rozumem. Nad tym też trzeba pracować, aby nadać uczuciom pewne ramy. Ale nie można ich tłamsić ani wypierać.
Tak samo jeśli chodzi o rozwój intelektualny – formacja powinna trwać do końca życia.
Człowiek powinien rozwijać swoje zainteresowania, pasje i talenty. Wspólnota zakonna ma go w tym wspierać i pomagać mu. Ktoś dochodzi się do pięknego człowieczeństwa i głębokiej mądrości w wieku 70 lat czy więcej. I przeciwnie – jeśli w wieku 30-40 lat ktoś popadł w acedię, to duchowo staje się martwy, choć na zewnątrz jego ciało przejawia oznaki życia.
Istnieje też pokusa bezrefleksyjnego, automatycznego odtwarzania historycznych wzorów świętości. Oczywiście, mamy wspaniałe postacie wielkich świętych z minionych wieków: zakonników, kapłanów czy świeckich, ale ich kopiowanie prowadzi czasem do śmieszności, a bywa, że do tragedii.
Kościół jest organizmem żywym, cały czas się rozwija. Podobnie jak i świat. W każdej epoce zmienia się mentalność ludzi. Dlatego przykładanie wzorców np. XVI-wiecznej Hiszpanii do dzisiejszego stylu życia nie jest ani możliwe, ani sensowne. Nie chodzi o to, żeby naśladować świętych w ich życiu, zewnętrznych praktykach, czy ubiorach, ale jedynie w ich wielkiej miłości do Boga. Także teologia się rozwija. W ostatnich stu latach wniosła bardzo wiele cennych refleksji, między innymi pozytywne spojrzenie na człowieka, co jest owocem rozwoju myśli personalistycznej.
No bo czym jest prawdziwe życie duchowe? To nie praktyki, które stosowali święci (biczowania, zimno, spanie na gołej ziemi czy na kamieniach). To nie duchowa kulturystyka. Życie duchowe to wprowadzanie w ruch cnót boskich: wiary, nadziei i miłości. One zaś w każdej epoce wyrażają się w inny sposób. Np. to, co pisze św. Jan Klimak w “Drabinie raju”, jest oparte na tradycji synajskiej z VII wieku, która zupełnie nie przystaje do mentalności współczesnego Europejczyka. Przełożeni wychowani w poprzedniej epoce muszą zrozumieć, że ludzie młodzi mają zupełnie inne myślenie o świecie i o sobie, mają poczucie własnej wartości i nie zrezygnują z indywidualnego myślenia. Jeżeli nie odnajdą się we wspólnocie zakonnej, odejdą.
To wymaga od przełożonych, żeby akceptowali ryzyko związane z takimi poszukiwaniami.
Zakonnicy powinni mieć możliwości przejawiania własnej inicjatywy. Nieraz mają bardzo dobre intuicje i mogą pociągać do Boga wielu ludzi, lecz nie mogą tego czynić, bo albo przełożeni im na to nie pozwalają, albo przenoszą z jednego klasztoru do drugiego. Uważają, że wszelkie nowości są atakiem na ducha reguły.
Jako człowiek świecki muszę powiedzieć, że ta książka była dla mnie interesująca, ponieważ wiele problemów, o których pisze o. de Lassus nie dotyczy tylko zakonów, ale wszelkich wspólnot i instytucji kościelnych: urzędów, organizacji charytatywnych, wspólnot świeckich, ale także rodzin, bo przecież rodzina też jest małym domowym Kościołem.
Zgadzam się. Można by rozszerzyć myśl de Lassusa z zakonów na funkcjonowanie chrześcijan w różnych wspólnotach, na funkcjonowanie Kościoła w ogóle.
Widzę pewne niebezpieczeństwo w naszym lokalnym Kościele. Polega ono na tym, że tłumaczymy inercję przywiązaniem do tradycji: “mamy prawdę, niczego nie zmieniajmy, bo może się to źle skończyć “. Brakuje odważnej refleksji na miarę ks. Franciszka Blachnickiego. Dlatego duchowo obumieramy, nie rozwijamy się. To może doprowadzić do tego, że w końcu nasze kościoły będą puste.
ks. Andrzej Muszala – teolog, bioetyk, zastępca dyrektora Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Autor książek z bioetyki oraz duchowości chrześcijańskiej.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Modlitwa św. Jana Pawła II o pokój
***
Boże ojców naszych, wielki i miłosierny! Panie życia i pokoju, Ojcze wszystkich ludzi. Twoją wolą jest pokój, a nie udręczenie. Potęp wojny i obal pychę gwałtowników. Wysłałeś Syna swego Jezusa Chrystusa, aby głosił pokój bliskim i dalekim i zjednoczył w jedną rodzinę ludzi wszystkich ras i pokoleń.
Usłysz krzyk wszystkich Twoich dzieci, udręczone błaganie całej ludzkości. Niech już nie będzie więcej wojny – złej przygody, z której nie ma odwrotu, niech już nie będzie więcej wojny – kłębowiska walki i przemocy. Spraw, niech ustanie wojna (…), która zagraża Twoim stworzeniom na niebie, na ziemi i w morzu.
Z Maryją, Matką Jezusa i naszą, błagamy Cię, przemów do serc ludzi odpowiedzialnych za losy narodów. Zniszcz logikę odwetów i zemsty, a poddaj przez Ducha Świętego nowe rozwiązania wielkoduszne i szlachetne, w dialogu i cierpliwym wyczekiwaniu – bardziej owocne niż gwałtowne działania wojenne. Amen.
Święta Maryjo, Królowo Pokoju, módl się za nami,
Święty Benedykcie, módl się za nami,
Święci Cyrylu i Metody, módlcie się za nami,
Święta Brygido, módl się za nami,
Święta Tereso Benedykto od Krzyża, módl się za nami,
Święta Katarzyno ze Sieny, módl się za nami.
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 17 LUTY – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 17.00 – SPRZĄTANIE KOŚCIOŁA (W TRZECI PIĄTEK KAŻDEGO MIESIĄCA). BARDZO DZIĘKUJĘ ZA ZROZUMIENIE TYM, KTÓRZY PRZYCHODZĄ KAŻDEGO MIESIĄCA, ABY OPRÓCZ KONTRYBUCJI, KTÓRĄ WPŁACAMY NA KONTO PARAFII ŚW. PIOTRA, RÓWNIEŻ I W TEN SPOSÓB PODZIĘKOWAĆ, ŻE MAMY MOŻLIWOŚĆ KORZYSTANIA Z KOŚCIOŁA, KTÓRY JEST NIEDALEKO OD SPALONEGO ŚW. SZYMONA, A Z KTÓRYM TRZY POKOLENIA POLAKÓW OD CZASÓW II WOJNY ŚWIATOWEJ BYŁO BARDZO ZWIĄZANYCH. TUBYLCY PO PROSTU NAZYWALI GO “POLSKIM KOŚCIOŁEM”.
GODZ. 18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW.
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________