______________________________________________________________________________________________________________
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO,
MÓDL SIĘ ZA NAMI!
***
______________________________________________________________________________________________________________
„Dilexit nos” – czwarta encyklika papieża Franciszka do świata, który zagubił serce
autor: Plinio Corrêa de Oliveira
***
W czwartek 24 października została opublikowana czwarta encyklika papieża Franciszka. Nosi ona tytuł „Dilexit nos” (On nas umiłował), a poświęcona jest kultowi Najświętszego Serca Jezusowego. Zbiera ona dotychczasowe nauczanie Kościoła na ten temat. Ogłaszana jest z okazji 350. rocznicy pierwszych objawień Serca Jezusa z 1673 roku.
Jest to czwarta encyklika obecnego papieża: po „Lumen fidei” (2013), „Laudato si’” (2015) oraz „Fratelli tutti” (2020). Prezentacji dokonają abp Bruno Forte, włoski teolog i metropolita Chieti-Vasto oraz przełożona generalna Uczennic Ewangelii, siostra Antonella Fraccaro.
Ogłoszenie nowego dokumentu zbiega się z dramatycznymi wydarzeniami dla ludzkości: dramatem wojen, brakiem równowagi społecznej i gospodarczej, niepohamowanym konsumpcjonizmem, nowymi technologiami, które mogą wypaczać istotę człowieczeństwa. Poprzez swą encyklikę papież prosi o zmianę spojrzenia, perspektywy, celów i odzyskanie tego, co najważniejsze i niezbędne: serca.
Franciszek zapowiedział wydanie encykliki podczas audiencji ogólnej na Placu św. Piotra w Watykanie 5 czerwca (miesiąc tradycyjnie poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusa), dzieląc się swoim pragnieniem, aby tekst mógł skłonić ludzi do medytacji nad aspektami „miłości Pana, które mogą oświetlić drogę odnowy kościelnej; ale także, aby mógł powiedzieć coś znaczącego światu, który wydaje się tracić serce”. Papież wyjaśnił również, że dokument zgromadzi „cenne refleksje poprzednich tekstów magistralnych i długą historię, która sięga Pisma Świętego, aby dziś ponownie zaproponować całemu Kościołowi ten kult nacechowany duchowym pięknem”.
Encyklika ukazuje się w czasie trwających od 27 grudnia 2023 do 27 czerwca 2025 roku obchodów 350. rocznicy pierwszego objawienia Najświętszego Serca Jezusowego świętej Małgorzacie Marii Alacoque (1647-1690). Trzy i pół stulecia temu, 27 grudnia 1673 roku Jezus ukazał się 26-letniej francuskiej siostrze z zakonu wizytek, aby powierzyć jej misję rozpowszechnienia w świecie Jego miłości do ludzi, szczególnie zaś do grzeszników. Objawienia w klasztorze w Paray-le-Monial, w Burgundii, trwały 17 lat. Serce Jezusa ukazywało się na tronie z płomieni, otoczonym cierniową koroną, symbolem ran zadanych przez grzechy ludzi. Chrystus poprosił s. Małgorzatę, aby w piątek po uroczystości Bożego Ciała stał się świętem Najświętszego Serca Jezusowego. Nie było to łatwe zadanie dla zakonnicy, która spotkała się z niezrozumieniem ze strony swoich współsióstr i przełożonych. Nie zniechęciła się jednak i całe życie poświęciła temu, aby świat poznał miłość Chrystusa.
Kult Najświętszego Serca zrodził się u progu epoki Oświecenia. Patrolog, o. Enrico Cattaneo napisał na łamach „La Civiltà Cattolica”, że duchowość ta „stała się zaporą przeciw powszechnej mentalności racjonalistycznej, która podsycała kulturę ateistyczną i antyklerykalną”. Wokół tego nabożeństwa wybuchła gorąca dyskusja, nawet w samym Kościele. Dopiero w 1856 roku papież Pius IX postanowił, że święto Najświętszego Serca Jezusowego będzie obchodzone w całym Kościele. W XIX wieku kult ten rozprzestrzeniał się wraz z aktami poświęca Sercu Jezusowemu, powstawaniem zgromadzeń męskich i żeńskich, instytucji uniwersyteckich, oratoriów, kaplic.
W 1956 roku Pius XII wydał encyklikę „Haurietis aquas”. Ukazała się ona w czasie, gdy ta pobożność przeżywała kryzys. Papież chciał ją ożywić i zaprosić Kościół do lepszego zrozumienia i wdrożenia różnych form pobożności, „maksymalnie użytecznych” dla potrzeb Kościoła, ale także jako „sztandaru zbawienia” dla współczesnego świata.
W 50. rocznicę tamtej encykliki Benedykt XVI napisał list, w którym podkreślił, że „tajemnica miłości Boga do nas nie stanowi jedynie treści kultu i nabożeństwa do Serca Jezusowego, ale jest także treścią wszelkiej prawdziwej duchowości i pobożności chrześcijańskiej. Należy zatem podkreślić, że podstawy tego nabożeństwa są tak stare, jak samo chrześcijaństwo”.
Papież Franciszek niejeden raz ukazywał swój związek z kultem Najświętszego Serca, łącząc je z misją kapłanów. W 2016 roku, zamykając Jubileusz Kapłanów w czasie Roku Miłosierdzia w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego, prosił w homilii księży przybyłych do Rzymu z całego świata, aby skierowali swoje serca, jak Dobry Pasterz, ku zagubionej owcy, ku tym, którzy są bardziej oddaleni, przenosząc epicentrum swego serca na zewnątrz siebie. A w wygłoszonej w czasie Jubileuszu, medytacji nt. miłosierdzia, papież zalecił biskupom i księżom ponowne przeczytanie encykliki „Haurietis acquas”, gdyż „serce Chrystusa jest ośrodkiem miłosierdzia”.
Vatican News/e-KAI
______________________________________________________________________________________________________________
Wyzwanie dla Francji:
co zrobiłaś z Sercem Jezusa?
Sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa w Paray-le-Monial (© Sanctuaire du Sacré-Cœur)
***
W świecie, w którym jest tak wiele bólu i cierpienia ludzie potrzebują pocieszenia, muszą znaleźć ukojenie w Sercu Jezusa – mówi rektor sanktuarium w Paray-le-Monial, gdzie przed 350 laty Pan Jezus objawił św. Małgorzacie Marii Alacoque swe Serce. Rozmawiając z Radiem Watykańskim, ks. Etienne Kern potwierdza, że Nabożeństwo do Najświętszego Serca ma właśnie taki kojący i odradzający efekt.
–Ludzie, którzy przybywają do Paray-le-Monial, aby odpocząć na Sercu Jezusa, doświadczają łagodności Boga, Jego nieskończonej delikatności, a jednocześnie Jego odradzającej mocy, pocieszania i przemiany – mówi ks. Kern, komentując ogłoszoną przedwczoraj encyklikę Dilexit nos.
Dokumentem tym Papież potwierdził, że objawienia, które otrzymała św. Małgorzata Maria, są dziś jeszcze bardziej aktualne niż przed 350 laty. Niewdzięczność i obojętność względem „Serca, które tak bardzo umiłowało”, jest dziś bowiem jeszcze większe niż w XVII-wiecznej Francji. A zarazem znów są obecne wypaczone wizje Boga. Ludzie nie pojmują, jak wielka i czuła jest miłość Jezusa względem nich.
Szansa na pojednanie w Kościele
Zdaniem rektora głównego sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa, Encyklika Dilexit nos jest też reakcją na cierpienia wewnątrz Kościoła, szansą na pojednanie dla tych, którzy są zdezorientowani nauczaniem Papieża Franciszka. W tym tekście Ojciec Święty powraca bowiem do tego, co najistotniejsze. I to właśnie pozwala pogodzić wszystkie wrażliwości obecne w Kościele. W tej kwestii wszyscy jesteśmy jednomyślni, mamy jedno serce i jedną duszę – mówi ks. Kern, dodając, w tym dokumencie Franciszek zostawia nam syntezę swego pontyfikatu. Jakby chciał nam pokazać, co ma po nim pozostać.
Wyzwanie dla Francji: co zrobiłaś z Sercem Jezusa?
Rektor francuskiego sanktuarium przyznaje, że choć wiedział o pracy nad dokumentem o Sercu Jezusa, to nie spodziewał się tekstu tak bogatego pod względem doktrynalnym i tak mocno zakorzenionego w Tradycji Kościoła i historii duchowości. W sposób szczególny zaskoczyły go liczne odwołania do autorów francuskich.
W tym sensie encyklika ta stanowi wyzwanie dla Francji, pytanie pod jej adresem: co uczyniła z Sercem Pana Jezusa, skoro to nabożeństwo zostało w sposób szczególne powierzone temu narodowi. Jest to skarb, którego potrzebuje dzisiaj Kościół. Jezus przyszedł ogień rzucić na ziemię – przypomina francuski kapłan – a ten ogień płonie właśnie w Jego Sercu. O tym jest ten dokument.
Krzysztof Bronk i Marie Duhamel/VaticanNews/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kościelne święta nakazane 2024
fot. Piotr Tumidajski
***
Kodeks Prawa Kanonicznego zobowiązuje katolików do uczestnictwa w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych w niedzielę oraz święta nakazane. Czym są święta nakazane? W jakie dni wypadają one w 2024 roku?
Część świąt i uroczystości kościelnych ma stała daty. Co roku Boże Narodzenie obchodzimy 25 grudnia. Daty części świąt i uroczystości są ruchome – tak w przypadku m.in. Wielkanocy, czy Uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Poniżej lista, w której wypisane są kościelne święta nakazane 2024 roku.
Kościelne święta, w których należy uczestniczyć we Mszy św.
1 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
6 stycznia (sobota) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
31 marca (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)
12 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie
19 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)
30 maja (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)
15 sierpnia (czwartek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
1 listopada (piątek) – Uroczystość Wszystkich Świętych
25 grudnia (środa) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)
Inne ważne święta kościelne w 2024 roku
Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Dobrze jest jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii.
2 lutego (piątek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)
19 marca (wtorek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
1 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny
8 kwietnia (poniedziałek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
20 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła
29 czerwca (sobota) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła
9 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
26 grudnia (czwartek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika
Adwent w 2024 roku rozpocznie się 1 grudnia.
______________________________________________________________________________________________________________
MSZA ŚWIĘTA W UROCZYSTOŚĆ WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH BĘDZIE O GODZ. 20.00 W SALI PARAFIALNEJ PRZY KOŚCIELE ŚW. PIOTRA – PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, GLASGOW, G11 5PS
______________________________________________________________________________________________________________
O co chodzi w kulcie świętych?
“Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons
***
Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.
Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.
Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.
„Żywe kamienie”
Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.
Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.
Poszukiwanie inspiracji
Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.
ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jak modlić się przy grobach? Wybierając się na cmentarz, warto znać te modlitwy
fot. Scottiealan / Pixabay
***
Koniec października i początek listopada to w Polsce tradycyjnie czas odwiedzania cmentarzy i modlitwy za bliskich zmarłych. Jaką modlitwę odmawiać stając przy grobach? Podpowiadamy kilka propozycji krótkich modlitw
Wieczny odpoczynek
Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie,
a światłość wiekuista niechaj im świeci.
Niech odpoczywają w pokoju.
Amen.
Akty strzeliste za zmarłych
- Boże, miłosierny Panie, daj duszom sług i służebnic Twoich miejsce w niebie, błogosławiony pokój i jasność Twojego światła.
- Panie, wysłuchaj łaskawie naszych modlitw za dusze sług i służebnic Twoich, za które się modlimy prosząc, abyś je przyjął do społeczności swoich Świętych
- Spraw, prosimy Cię, Panie, aby dusze sług i służebnic Twoich, oczyszczone ze swoich win, otrzymały przebaczenie i wieczny odpoczynek.
Modlitwa za zmarłego o uwolnienie od grzechów i kar
Panie, Boże Wszechmogący, ufając Twemu wielkiemu Miłosierdziu zanoszę do Ciebie moją pokorną modlitwę: wyzwól duszę Twego sługi (Twojej służebnicy) od wszystkich grzechów i kar za nie. Niech święci Aniołowie jak najprędzej zaprowadzą ją z ciemności do wiekuistego światła, z karania do wiecznych radości. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Modlitwa za zmarłych za wstawiennictwem św. Stanisława Papczyńskiego
Panie Jezu, za wstawiennictwem św. Stanisława Papczyńskiego, proszę Cię za tymi, którzy przekroczyli już bramę śmierci i oczekują twojego miłosierdzia w czyśćcu. Spraw, abym w Twoim domu spotkał się z moimi bliskimi i wszystkimi braćmi i siostrami, których powołałeś do życia wiecznego.
Amen.
Za zmarłych rodziców
Boże, Tyś nam przykazał czcić ojca i matkę, zmiłuj się łaskawie nad duszami moich rodziców i odpuść im grzechy; pozwól mi oglądać ich w radości Twej wiekuistej światłości. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Za wielu zmarłych
Boże, miłosierny Panie, daj duszom sług i służebnic Twoich miejsce w niebie, błogosławiony pokój i jasność Twojego światła.
Panie, wysłuchaj łaskawie naszych modlitw za dusze sług i służebnic Twoich, za które się modlimy prosząc, abyś je przyjął do społeczności swoich Świętych.
Spraw, prosimy Cię, Panie, aby dusze sług i służebnic Twoich, oczyszczone ze swoich win, otrzymały przebaczenie i wieczny odpoczynek.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Modlitwa za poległych żołnierzy
Panie, Boże Wszechmogący, polecam Twemu miłosierdziu dusze naszych poległych żołnierzy, którzy oddali swe życie w obronie drogiej Ojczyzny i przelali swoją krew w obronie nie tylko naszego kraju, ale i Wiary świętej. O Boże, niech to ich męczeństwo poniesione w obronie Wiary i Ojczyzny uwolni ich dusze z czyśćca i wyjedna wieczną nagrodę w niebie. Błagam Cię o to przez Mękę i Śmierć naszego Zbawiciela, przez Jego Najświętsze Serce, przez przyczynę i zasługi Jego Niepokalanej Matki oraz świętych Patronów i Patronek naszego Narodu. Amen.
Za zmarłych, spoczywających na danym cmentarzu
Boże, dzięki Twojemu miłosierdziu dusze wiernych odpoczywają w pokoju; udziel łaskawie odpuszczenia grzechów Twoim sługom i służebnicom, którzy tutaj spoczywają w Chrystusie, aby uwolnieni od wszystkich win cieszyli się z Tobą bez końca. Panie, przyjmij łaskawie modlitwę zaniesioną za dusze sług i służebnic Twoich, którzy tutaj spoczywają w Chrystusie, niech oswobodzeni z więzów śmierci otrzymają życie wieczne. Boże, Światłości dusz wiernych, wysłuchaj nasze prośby i daj miejsce w niebie, błogosławiony pokój oraz jasność Twojego światła sługom i służebnicom Twoim, których ciała tutaj spoczywają w Chrystusie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Nie jest ostatnim słowem
Gumy do żucia w kształcie nagrobków, lizaki – trupie czaszki, baloniki z napisem R.I.P. Społeczeństwo chce zamienić śmierć w memy, oswoić ją, familiarnie poklepać po ramieniu. Bezskutecznie. Chrześcijanie mają w sobie świętą bezczelność. Mówią głośno: została pokonana.
***
Niedzielny świt. Spaceruję ulicami Warszawy. Sklep z gadżetami na Halloween. Gumy do żucia w kształcie nagrobków, lizaki – szczerzące zęby trupie czaszki, krzyże, baloniki z napisami R.I.P. Śmierć na słodko, śmierć na słono. Tuż za rogiem pozostałość muru getta. Zderzenie światów, których nie da się pogodzić. Czekoladowe kościotrupy i dzieci-szkielety umierające z głodu na ulicy. Zabawa w śmierć i kurczowe trzymanie się życia. Baloniki i dramaty. Światy oddziela potężny mur. Ten z getta zburzono, ale mentalny, próbujący oswoić śmierć, pozostał.
Będzie, będzie zabawa
Czytam porażające wspomnienia z „Archiwum Ringelbluma”: „Mur. Granica getta. W murze na dole jest otwór odpływowy, przez który przejść może dziecko. W kącie przy murze stoi dwóch żołnierzy, a od strony żydowskiej z getta przychodzi matka z dzieckiem. To sześcioletnie dziecko jest żywicielem całej rodziny. Ten sześcioletni starzec przez ścieki, przez rynsztok szmugluje do getta żywność dla rodziny. I teraz też, zaopatrzony w pieniądze i worek, schyla się i zaczyna pełzać przez otwór. Przetknąwszy głowę, zaczyna się rozglądać i spotyka się wzrokiem z czatującymi żołnierzami. Dziecko szarpie się, rwie się z powrotem, ale tu stoi matka i pcha je za nogi tam, tam – po żywność”.
Tuż obok zabawa w śmierć. Pokolenie, które świętuje huczniej Halloween niż Boże Narodzenie, nie potrafi stanąć oko w oko z cierpieniem. Bezskutecznie próbuje ośmieszyć śmierć, bezczelnie zajrzeć jej w oczy. A jednak na to słowo reaguje histerycznie. I pakuje ją albo w „Powrót żywych trupów”, albo w żenujące prowokacje halloweenowych smakołyków. Kultura śmierci nie mówi o śmierci, bo… panicznie się jej boi.
Znam od podszewki środowisko nastolatków. Widzę, jak wielu z nich stara się „wywołać wilka z lasu”, spróbować poklepać śmierć po ramieniu, wyśmiać, wyszydzić, zamienić w memy. Bezskutecznie. W tym roku kilkanaście razy głosiłem słowo dla młodych i niemal po każdym spotkaniu zostawała choć jedna osoba, by opowiedzieć mi o próbach samobójczych i samookaleczeniach.
Jej wysokość śmierć
Chrześcijanie mają w sobie świętą bezczelność. Mówią głośno: śmierć została pokonana. Co wcale nie znaczy, że klepią ją po ramieniu i nie ocierają łez nad grobami bliskich. Gdzie tu Dobra Nowina? Jest nią przesłanie o Jezusie, który zburzył mur. Przeszedł ze śmierci do życia. Co więcej, podkreślił, że będzie to również naszym udziałem, bo jak pokornie zapowiadał, idzie „przygotować nam miejsce”. Bóg, który nakazuje Ezechielowi: „Prorokuj do suchych kości”, jest miłośnikiem życia.
Wobec śmierci jesteśmy bezradni, nie ma co grać chojraka. Rozmawiałem na ten temat z siostrami klauzurowymi, które opowiadały o dziecięcej bezbronności wobec tego doświadczenia. W klasztorze w Świętej Annie, gdzie na ogromnym obrazie w tańcu śmierci wirują ludzie i szkielety, słyszałem od siostry Józefy, dominikanki, która wiele razy towarzyszyła odchodzącym mniszkom: „Wobec śmierci jesteśmy jak dzieci. Czułam się zawsze jak mały Dawid z procą przed potęgą Goliata. Bo umieranie to misterium. Jak narodziny. Kiedyś w umierającej siostrze, świętej siostrze, zobaczyłam małą dziewczynkę, która ma przeskoczyć kałużę, za którą stoi i wyciąga ręce stęskniony tata. A ona nad taflą wody waha się, boi się skoczyć. Trzeba stanąć przy niej, podać rękę i szepnąć: »Skacz! Nie bój się! Tata cię złapie!«. Podeszłam kiedyś do ciężko chorej siostry i spytałam: »Czemu jesteś taka smutna?«. »Bo czuję, że już blisko moja śmierć«. Zastanowiłam się i przyznałam: »Tak, to poważna sprawa«. I zaczęłam tworzyć opowieść: »Siostro, nie będziemy się bać. Na rękach, jak skarb zaniesiemy siostrę, aż do samych drzwi. A tam już wyciąga po siostrę dobre ręce sam Bóg, i Matka Boża, i siostry, i rodzina, i całe niebo świętych. Śmierć to takie drzwi, przez które idziemy w nowe życie«. Zobaczyłam, że ta mocno doświadczona życiem kobieta potrzebowała tej opowieści. Powiedziała mi to, co wcześniej chory tato: »Mów mi o Bogu i o mnie«”.
To moja siostra
„Umierać jeszcze nie chcę… Czy boję się śmierci? Trochę tak, bo to zawsze doświadczenie, którego nie znamy. Ale nie ma paniki. Liczę na Boże miłosierdzie” – opowiadał nam kilka miesięcy temu pokorny brat Józef Bałaban, który w krakowskim klasztorze franciszkanów sadził rośliny zwane łzami Matki Boskiej, a później własnoręcznie wyrabiał z nich różańce. „Ja nie jestem od gadania, ja jestem od roboty. Trzeba w życiu robić to, co mu dają do robienia. Nie narzekać i mieć dobrą intencję” – podsumował. Zmarł we wspomnienie św. Franciszka. Nie mógł sobie znaleźć lepszej daty na przejście. Nie można poklepać śmierci po ramieniu, ale można się z nią zaprzyjaźnić. „Pozdrowiona niech będzie siostra śmierć” – miał wołać św. Franciszek z Asyżu, pocieszając tym zasmuconych braci.
Ksiądz Czesław Lewandowski, świadek ostatnich chwil brata Alberta Chmielowskiego, wspomniał: „Usiadł na tapczanie i z pogodnem obliczem i miłością patrzał na otaczające go dzieci duchowne, które wyrażały Swemu Ojcu swe uczucia, prosiły go pojedynczo to o modlitwę, to znowu o błogosławieństwo i inne usługi duchowne, a on mile spełniał ich życzenia i dawał ostatnie nauki. Scena ta zrobiła wielkie wrażenie na obecnych, rozległ się płacz i szlochanie. Nagle w jego oczach zabłysły dziwne jakieś ognie. Umierający starzec przemienia się jakoby w jakiegoś olbrzyma, a z ust jego, jak grom, zaczęły padać dziwnie mocne słowa, które do głębi duszami obecnych wstrząsnęły: »Co tu płakać? Z wolą Boską macie się zgadzać i za wszystko Bogu dziękować! Tak jest! Trzeba Bogu dziękować za chorobę i za śmierć, jak ją zsyła. Zmówić trzeba Magnificat!«. Ucichł płacz, a Brat Albert użył tytoniu, by pod dymem tej pospolitości ludzkiej ukryć zarazem, co heroicznego i nadzwyczajnego w nim zauważono”.
„Święty Benedykt w czwartym punkcie swojej Reguły pisze, by »śmierć nadchodzącą mieć codziennie przed oczyma«. To zalecenie jest realizowane w naszym klasztorze bardzo dosłownie. Okna wielu cel wychodzą na mały cmentarz, niewidoczny dla obserwatorów z zewnątrz” – pisze trapista o. Michał Zioło w książce „Po co światu mnich?”. „Cmentarz jest wciąż taki sam, brat odstępuje mogiłę bratu, kości poprzednika składane są pod głową zmarłego i tak przez wieki. Nie ma tu marmurowych nagrobków, a jedynie małe tabliczki z imieniem. Jedna pod drugą, na pierwszy rzut oka przypominają wojskowe nieśmiertelniki. Rdza przechodzi z tabliczki na tabliczkę. Jak mawiał Rilke, »każdy ma własną śmierć«, choć oczywiście śmierć jako zjawisko jest dla każdego z nas zdziwieniem i przerażeniem, i tym wszystkim, o czym mówią filozofowie. Bracia jednak nie są filozofami… Gdy już wiadomo, że brat jest powołany lub zamierza odejść, to gromadzimy się wszyscy przy nim i odmawiamy Litanię do Wszystkich Świętych. Mnich jak każdy człowiek ma oczywiście takie pokusy, żeby sobie powiedzieć: »Jeszcze kawał życia przede mną, jeszcze zrobię to, tamto, zagłosuję, sprzeciwię się, zadecyduję, zapytam, dlaczego coś budują bez mojej zgody«, ale przychodzi moment, kiedy już wie, że to koniec. Nie, że koniec życia, ale że ma się zacząć coś nowego”.
Nie ma paniki
„Kiedy umrę, moje ciało najpierw będzie wystawione w kościele, potem przewiozą mnie na cmentarz, a jeśli jestem w zaawansowanym wieku, to wiem nawet, którzy bracia będą mnie nieśli” – wyjaśnia o. Michał. „Bez trumny, bez butów. Stopy jedynie w czarnych skarpetkach. Trumna w jakimś sensie zamyka człowieka, osłania go, oddziela, a mnisi traktują ciało jako ziarno, które wpadłszy w ziemię, ma obumrzeć i zakwitnąć nowym życiem. Poza tym mnich jest ubogi aż do końca, więc nie może pozwolić sobie na luksus, jakim jest trumna. Czy mnich boi się śmierci? Nie! Boi się, że nie podoła śmierci, że będzie panikował i okaże się człowiekiem małej wiary. A Pan Jezus przecież mówi: »Znacie drogę, teraz idźcie za Mną«. Mnichów śmierć raczej fascynuje, bo oni nie myślą o samym momencie przejścia, tylko o tym, co będzie, kiedy już zrobią ten jeden krok. Klasztorne okna częściowo wychodzą na cmentarz i to jest bardzo dobra perspektywa dla mnicha: patrzeć tam, gdzie się zacznie życie. Dlatego bracia ze spokojem czekają na śmierć”. •
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
W nocy z soboty na niedzielę 26/27 października będzie zmiana czasu z letniego na zimowy (z godz. 03.00 na godz. 02.00).
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Rodzinny dom Karola Wojtyły w Wadowicach z widokiem na słoneczny zegar na ścianie parafialnego kościoła, kościoła mojego chrztu świętego, jak sam wspominał: “Przy tej chrzcielnicy zostałem przyjęty do łaski Bożego synostwa i wiary Odkupiciela mojego, do wspólnoty Jego Kościoła w dniu 20 czerwca 1920 roku. Chrzcielnicę tę już raz uroczyście ucałowałem w roku tysiąclecia chrztu Polski jako ówczesny arcybiskup krakowski. Potem uczyniłem to po raz drugi (…), na 50. rocznicę mojego chrztu, jako kardynał, a dzisiaj po raz trzeci ucałowałem tę chrzcielnicę, przybywając z Rzymu jako następca św. Piotra” (Wadowice, 7 czerwca 1979). “To tu, w Wadowicach, wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło” (Wadowice, 16 czerwca 1999).
______________________________________________________________________________________________________________
fot. PCh24.pl
***
„To są moi bracia i to są moje siostry”
Te słowa wypowiedział podniesionym głosem św. Jan Paweł II w obronie nienarodzonych dzieci w trakcie IV pielgrzymki do Ojczyzny na podkieleckim lotnisku 2 czerwca 1991 roku. Podczas swojej homilii bardzo mocno, momentami niezwykle emocjonalnie stawał w obronie najbardziej bezbronnych istot ludzkich zagrożonych aborcyjnym prawem, obowiązującym wówczas w naszej Ojczyźnie. Niespełna 20 miesięcy po wizycie św. Jana Pawła II w Polsce zmieniono obowiązujące dotąd skrajnie proaborcyjne komunistyczne prawo zastępując je tzw. „kompromisem” aborcyjnym.
Trzeba również przypomnieć mocne słowa, które św. Jan Paweł II powiedział w Kaliszu, 4 czerwca 1997 r. w homilii na Placu św. Józefa, w której uczestniczyło około 200 kardynałów, biskupów i kapłanów, i około 200 tys. wiernych:
“Naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości”.
Ojciec św. mówił wtedy o rodzinie, obronie życia oraz zagrożeniach stojących przed ludzkością.
______________________________________________________________________________________________________________
W Glasgow 24 października w czwartkowy wieczór odbędzie się procesja z pochodniami, aby przypomnieć i obudzić sumienia z powodu haniebnej ustawy uchwalonej 57 lat temu o zabijaniu najbardziej bezbronnych dzieci w miejscu, które powinno być najbardziej bezpieczne – w łonie matki.
***
Dołączmy się do Society for the Protection of Unborn Children w Glasgow w czwartek 24 października na doroczny pochód z pochodniami, aby błagać Boga o zmiłowanie i nawrócenie ludzkich sumień w 57. rocznicę uchwalenia ustawy o aborcji z 1967 r., która doprowadziła do utraty ponad 10 milionów istnień ludzkich w Wielkiej Brytanii. Jest to bardzo ważne wydarzenie, podczas którego będziemy modlić się o zakończenie aborcji.
__________________________________
Czwartek 24 października – Glasgow
18:30 – Różaniec na George Square
19:00 – Rozpoczęcie procesji do Katedry św. Andrzeja
19:30 – Msza Święta w Katedrze św. Andrzeja
__________________________________________
***
Bardzo zachęcam do włączenia się w tę doroczną procesję z pochodniami, aby modlić się razem na różańcu i uczestniczyć we Mszy św. w intencji nienarodzonych dzieci organizowanej przez SPUC.
______________________________________________________________________________________________________________
Belgia: premier potępia słowa papieża
EPA/ETTORE FERRARI
***
Wizyta Ojca Świętego i jego słowa potępiające aborcję wzbudzały surowe potępienie belgijskiego świata polityki. W czwartek, 3 października w parlamencie w Brukseli premier Alexander De Croo określił komentarze papieża Franciszka na temat aborcji jako „niedopuszczalne” i ogłosił, że zaprosił nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Franco Coppolę, na spotkanie.
W czwartkowe popołudnie w parlamencie, podczas tradycyjnej sesji pytań do rządu, kilka posłanek powróciło do wypowiedzi Franciszka wygłoszonych na belgijskiej ziemi i w samolocie, w drodze powrotnej do Rzymu. Przy tej okazji parlamentarzyści zapytali premiera Alexandra De Croo o odpowiedzialność rządu za te „problematyczne” wypowiedzi papieża. Z silną dezaprobatą ze strony parlamentarzystów i szefa władzy wykonawczej spotkała się również zaimprowizowana modlitwa Ojca Świętego przy grobie króla Baudouina w krypcie królewskiej.
Jako pierwsza na podium stanęła Sarah Schlitz, posłanka Ecolo. Zaczęła od potępienia „podwójnej agendy” papieża podczas tej wizyty, a także jego wypowiedzi na temat kobiet i aborcji. Skupiła się w szczególności na dokonanym przez papieża porównaniu lekarzy aborcyjnych do zabójców na zlecenie, co było „całkowicie niestosowną prowokacją w Międzynarodowym Dniu Praw Aborcyjnych”.
Oskarżając papieża o „podwójną agendę”, Sarah Schlitz skrytykowała go za celowe poruszenie tego tematu w Belgii w czasie, gdy trwa dyskusja na temat przedłużenia ustawowego terminu dopuszczalności aborcji do 18 tygodnia ciąży: „Zdecydował się ingerować w krajową debatę, która jest intensywnie dyskutowana w parlamencie federalnym. To całkowicie niedopuszczalne!”. Wreszcie, liderka grupy ekologiczno-zielonej w Izbie potępiła przemówienie Papieża na Katolickim Uniwersytecie w Louvain.
Katja Gabriëls, posłanka Open Vld, również zabrała głos, aby wyrazić swoje oburzenie, potępiając to, co uznała za brak szacunku papieża dla demokracji, zawodu lekarza i „wolności kobiet do dokonywania własnych wyborów”. Liberałka Charlotte Deborsu (MR), najmłodsza członkini zgromadzenia, zgodziła się: „Z pewnością nie miałabym prawa do aborcji, gdyby papież był naszym premierem, ale na szczęście tak nie jest”. Następnie poprosiła Alexandra De Croo, aby ją uspokoił: „Czy może mi Pan potwierdzić, że rozdział między państwem a Kościołem pozostaje fundamentalny, niezależnie od religii?”.
Najbardziej zjadliwe słowa padły z ust posłanki socjalistycznej Caroline Désir: „Panie premierze, przyjął pan przywódcę religijnego, który wykorzystał swoją wizytę do wylania swoich najbardziej wstecznych i patriarchalnych poglądów na temat kobiet”. Była minister edukacji zakończyła swoje przemówienie pytając rząd: „Czy poprosiliście swojego ministra spraw zagranicznych o wezwanie nuncjusza apostolskiego do potępienia uwag wygłoszonych przez głowę Kościoła?”.
Następnie głos zabrał premier, który od samego początku zapewniał, że w programie „nie przewidziano wizyty w krypcie w Laeken – To sam papież nalegał na tę wizytę w ostatniej chwili, aby mógł oddać cześć przy grobie króla Baudouina. Później zostałem poinformowany, że ta wizyta miała miejsce”. Wizyta, ta według Alexandra De Croo miała być „czysto prywatna”; „ale odnotowuję fakt, że po tej wizycie pojawiły się jednak oficjalne komunikaty z Watykanu. Była to zatem wizyta wyraźnie mniej prywatna niż oczekiwano…”.
„Papież wygłosił pewne stwierdzenia, które są nie do przyjęcia” – ubolewał premier. „Czasy, kiedy Kościół dyktował prawo w naszym kraju, na szczęście już dawno minęły” – dodał. Zapowiedział, iż „zaprosił nuncjusza apostolskiego na spotkanie”. Alexander De Croo zapewnił, że jego przesłanie do arcybiskupa Franco Coppoli będzie bardzo jasne: „To, co się stało, jest nie do przyjęcia”.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Nie ma przesady w słowach papieża.
O co to larum?
fot. Casa Rosada,Wikipedia / Łukasz Rajchert
***
Co papież Argentyńczyk chce powiedzieć w sercu Europy przez słowa “Kobieta jest płodnym przyjęciem, troską, życiodajnym poświęceniem”?
Pod koniec września bieżącego roku papież Franciszek udał się z krótką wizytą do Luksemburga i Belgii. Media obiegły ostre słowa premiera Alexandra de Croo i króla Filipa I piętnujące zbrodnie seksualne w kościele belgijskim i opieszałą reakcję kościelnych instytucji na płacz skrzywdzonych. Papież w odpowiedzi zmienił treść swojego wystąpienia i po raz kolejny wyraził głęboki żal z powodu cierpienia niewinnych. Następnego dnia pojawił się niespodziewanie na wydarzeniu pod nazwą Hope Happening, gdzie spotkał się ze studentami Uniwersytetu Katolickiego w Louvain-la-Neuve.
Wcześniej tego dnia wysłuchał wystąpienia rektora Luc Sels (Katholieke Universiteit Leuven), który zapytał, czy Kościół, w którym kobiety mogą zostać księżmi, nie byłby bardziej przyjazny. Wspomniane spotkanie z młodzieżą rozpoczęło się również od gorącego apelu uczestników dotyczącego kapłaństwa kobiet.
Larum!!! Bo dyskryminacja…
I wtedy przemówił papież. I podniosło się larum, bo okazało się, że póki mówił o nadziei jako odpowiedzialności ludzi wiary i programie ekologicznym Kościoła, można było go słuchać, ale kiedy w centrum swojego rozważania umieścił kobietę i wskazał na jej macierzyńską rolę w świecie, dostał przydomek konserwatysty.
W nocie prasowej władz uniwersytetu, opublikowanej tuż po przemówieniu, pojawiły się też słowa o stanowczym przeciwstawianiu się seksizmowi i seksualnej przemocy oraz zaapelowano do Kościoła o niedyskryminowanie kobiet. Tyle o larum. A teraz do faktów.
Co tak naprawdę powiedział papież?
Przytoczę trzy akapity przemówienia w całości, bez żadnych skrótów
- Myślenie o ludzkiej ekologii prowadzi nas do poruszenia kwestii, która leży wam na sercu, a tym bardziej mnie i moim poprzednikom: roli kobiet w Kościele. Podoba mi się to, co powiedziałaś. Ciężarem są tutaj przemoc i niesprawiedliwość, a także uprzedzenia ideologiczne. Dlatego musimy na nowo odkryć punkt wyjścia: kim jest kobieta i kim jest Kościół. Kościół jest kobietą, [w języku włoskim „Kościół’ jest rodzaju żeńskiego] – „la Chiesa”, jest oblubienicą. Kościół jest Ludem Bożym, a nie koncernem międzynarodowym. Kobieta w Ludzie Bożym jest córką, siostrą, matką. Tak jak ja jestem synem, bratem, ojcem. Są to relacje, wyrażające nasze bycie na obraz Boga, mężczyzną i kobietą, razem, a nie osobno! Kobiety i mężczyźni są bowiem osobami, a nie jednostkami; są powołani od „początku”, aby kochać i być kochanymi. Jest to powołanie, które jest misją. I stąd wynika ich rola w społeczeństwie i Kościele (por. św. Jan Paweł II, List apost. Mulieris Dignitatem, 1).
- To, co jest charakterystyczne dla kobiet, to, co jest kobiece, nie jest sankcjonowane przez konsensus czy ideologie. A godność jest zapewniona przez pierwotne prawo, niezapisane na papierze, lecz wypisane w ciele. Godność jest bezcennym dobrem, cechą oryginalną, której żadne ludzkie prawo nie może dać ani odebrać. Wychodząc z tej godności, wspólnej i dzielonej z innymi, kultura chrześcijańska wypracowuje zawsze na nowo, w różnych kontekstach, misję i życie mężczyzny i kobiety, oraz ich wzajemne bycie dla drugiego, w komunii. Nie jedno przeciw drugiemu, co byłoby feminizmem lub maskulinizmem, i nie w przeciwstawnych roszczeniach, mężczyzna dla kobiety i kobieta dla mężczyzny, razem.
- Przypomnijmy, że kobieta znajduje się w sercu zbawczego wydarzenia. To wraz z „tak” Maryi sam Bóg przychodzi na świat. Kobieta jest płodnym przyjęciem, troską, życiodajnym poświęceniem. Dlatego kobieta jest ważniejsza od mężczyzny, ale jest źle, gdy kobieta chce być mężczyzną: nie, ona jest kobietą, i jest to „ciężkie”, jest to ważne. Otwórzmy oczy na wiele codziennych przykładów miłości, od przyjaźni do pracy, od studiów do odpowiedzialności społecznej i kościelnej, od małżeństwa do macierzyństwa, do dziewictwa dla Królestwa Bożego i dla służby.Nie zapominajmy, powtarzam: Kościół jest kobietą, nie jest mężczyzną, jest kobietą.
„Kobieta znajduje się w sercu zbawczego wydarzenia”
Być może powinnam w tym momencie wrócić do rozważań antropologicznych Jana Pawła II i do wizji komplementarności płci, podkreślanej przez Benedykta XVI. Zamiast tego chciałabym jednak zaprosić Czytelników do zupełnie innego eksperymentu myślowego. Do posłuchania tego papieża. Danego nam w konkretnym momencie historii.
Kiedy z jednej strony ze wstydu chowamy twarze, upokorzeni kłamstwem i niewyobrażalną krzywdą niewinnych, a z drugiej jesteśmy stale konfrontowani z ideologią podważającą biologiczne różnice płciowe, papież Franciszek podobnie jak Jan Paweł II, odsyła nas do początku, ale nie Księgi Rodzaju, tylko Ewangelii. Jedno zdanie z tego fragmentu wypowiedzi wydaje mi się być szczególnie ważne: „kobieta znajduje się w sercu zbawczego wydarzenia”.
Gdy na Ziemię przychodzi Bóg, milkną męskie głosy. Ton zbawieniu nadają kobiety. Czy nam się to podoba czy nie, początek Ewangelii, początek historii odkupienia dzieje się w kobiecie i poprzez kobiety. I nie ma tu przesady. Milczący Józef i milczący Zachariasz, a obok mówiąca Miriam i mówiąca Elżbieta. Co chce powiedzieć nam papież? Że Kościół ma słuchać kobiet? Że instytucja ma szansę się zmienić, kiedy zamilkną mężczyźni? Niekoniecznie. Papież pokazuje kobietom i całemu Kościołowi coś innego – nie system się liczy, ale jednostkowa odpowiedź dana Zbawicielowi i, że od samego początku w tej odpowiedzi lepsze były kobiety.
Papież wygłosił to przemówienie w przededniu beatyfikacji Anny od Jezusa OCD. W niedzielę wyniósł na ołtarze karmelitankę, która w ślad za swoją przyjaciółką Teresą Wielką, zmieniła system karmelitańskich klasztorów i to w dużo bardziej zmaskulinizowanym świecie. Czym zmieniła? Bezkompromisowym opowiedzeniem się za prawdą i pójściem za nią do końca. I to jest droga ratunku, jaką wskazuje papież. Nadeszły czasy, w których – jak przewidział Karl Rahner SJ „pobożny człowiek jutra będzie mistykiem, kimś, kto czegoś doświadczył, albo go już nie będzie”. Bezkompromisowość, całkowite zawierzenie Słowu i DOŚWIADCZENIE Boga czynią ze mnie – kobiety wzór do naśladowania dla wierzących.
„Płodne przyjęcie, troska i życiodajne poświęcenie”
Na koniec jeszcze krótko o najbardziej krytykowanym fragmencie przemówienia papieża – o tym, że zostałyśmy jako kobiety określone jako „płodne przyjęcie, troska i życiodajne poświęcenie”. Przypomnę, że jest to część wypowiedzi Franciszka o kobiecości, którą uznaje za nadrzędną w historii zbawienia. Słowa te niosą w sobie ogromny ciężar znaczeniowy. Ale nie dlatego, że mają – jak chce uniwersytet w Louvain-la-Neuve seksistowski i poniżający charakter, ale dlatego, że wskazują drogę ratunku dla współczesnego świata i Kościoła.
Dlaczego papież uwypukla akurat płodność, a nie mądrość, intuicję, czy wykształcenie kobiety?
Może chodzi o płodność jako “niesienie owoców”, zapisane w ewangeliach zadanie “przynoszenia plonu obfitego”, “mnożenia talentów”. A może chodzi o fakt…
Może chodzi o fakt, że choć mężczyzna uczestniczy przy poczęciu nowego życia, jego ostateczny kształt nadaje kobieta? Kobieta w swoim ciele stwarza, karmi i chroni życie, a po porodzie nadaje mu kształt psychiczny. I w tym wszystkim jest w sposób absolutnie unikatowy podobna do Boga – Stwórcy. Tylko kobieta dzieli doświadczenie Boga w tym aspekcie. Tylko jej powierzono tak głębokie spotkanie z tajemnicą stworzenia człowieka. Płodność, troska i poświęcenie stanowią bramę do poznania i doświadczenia istotowości Boga i to właśnie w tym najgłębszym, ekskluzywnie kobiecym poznaniu Odwiecznej Miłości papież upatruje ratunek dla człowieka i Kościoła. Z jakiegoś powodu całe to doświadczenie zostało zakryte przed mężczyzną…
Nie sądzę ponadto, żeby Franciszek miał tu na myśli tylko macierzyństwo fizyczne. Śmiem twierdzić, że odwołuje się do obecnej w historii Kościoła myśli o macierzyństwie duchowym, o płodności serca, które potrafi przyjąć człowieka i w trosce i poświęceniu stworzyć go na nowo. W sercu Europy, papież Argentyńczyk mówi nam, że odpowiedź na noc Kościoła, zamęt ideologiczny i katastrofę ekologiczną znajdziemy naśladując serce kobiety, które potrafiło dzięki tajemnicy płodności zrozumieć zamysł Boga – przyjąć Zbawiciela, przejść z Nim drogę krzyża i uwierzyć w Zmartwychwstanie. Nie ma przesady w słowach papieża – Kościół jest kobietą.
Anna Hazuka/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jakub Bałtroszewicz:
Zasad moralnych nie stanowi większość
– Naszym obowiązkiem jako Polaków jest być duszą Europy i z uporem powtarzać, że aborcja nie jest prawem człowieka, lecz zabiciem człowieka – mówi Jakub Bałtroszewicz, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia.
Jakub Bałtroszewicz (ur. 1981) – prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny. Fundator i prezes Zarządu Fundacji JEDEN Z NAS. Posiada status lobbysty w instytucjach unijnych, gdzie współpracuje z politykami podzielającymi chrześcijański system wartości. Wykładał dydaktykę bioetyki na UPJPII.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Franciszek Kucharczak: Polskie ustawodawstwo obecnie dobrze chroni życie. Formalnie. Bo ogłoszone niedawno wytyczne rządu w praktyce mogą spowodować legalizację aborcji bez ograniczeń. Czy podziela Pan taką tezę?
Jakub Bałtroszewicz: To jest kuriozalna sytuacja, w której wytyczne, które nie są ani prawem, ani ustawą, ani rozporządzeniem, de facto bardzo związują ręce lekarzom. My, jako Polska Federacja Ruchów Obrony Życia (PFROŻ), próbowaliśmy te wytyczne zaskarżyć, ale nie ma podstawy, bo to nie jest prawo. A jednocześnie słyszymy, jak minister zdrowia Izabela Leszczyna mówi, że na przykład jeżeli jakiś lekarz na podstawie przesłanki zdrowia psychicznego – która też jest kuriozalna – zdecyduje, że jest możliwość dokonania aborcji, to nawet szpital nie może poprosić o opinię drugiego lekarza, nie może zwołać konsylium, bo to byłoby ograniczeniem świadczenia, które jest w koszyku świadczeń gwarantowanych. Zatem za coś takiego groziłaby szpitalowi utrata kontraktu z NFZ. To pewien rodzaj szantażu finansowego, w którym lekarze mają związane ręce i teraz jeden lekarz decyduje o tym, czy temu człowiekowi odebrać życie, czy nie.
Dlaczego przesłanka zdrowia psychicznego jest kuriozalna?
Wiemy, że kobieta w ciąży doświadcza dużych zmian hormonalnych, a to wiąże się z różnymi emocjami. Tymczasem już na podstawie takich naturalnych u kobiety doświadczeń psychiatra będzie mógł stwierdzić prawo do aborcji, i to właściwie nieograniczone, bo tam nie mówi się o aborcji do 12. tygodnia. Jest więc ryzyko, że może to być aborcja aż do dziewiątego miesiąca ciąży. To są rzeczy w państwie prawa niesprawiedliwe, niedopuszczalne i w naszej ocenie bezprawne. Przypominam, że ich autorami są ci, którzy jeszcze kilka miesięcy temu nosili koszulki z napisem „Konstytucja”. Dzisiaj się nią za bardzo nie przejmują i próbują narzucić w Polsce aborcję w sposób pozaprawny.
Mamy w tej chwili „demokrację walczącą” – termin wymyślony przez premiera Tuska.
Można powiedzieć, że ministerstwo swoimi wytycznymi spróbowało przekreślić ponad 30-letnią ustawę, która chroniła życie najmłodszych Polaków, i robi to w sposób niedemokratyczny, lekceważąc trójpodział władzy. Nie nazwałbym tego demokracją walczącą, tylko pozaprawnym, niedemokratycznym działaniem ministerstwa, którego nie da się w sądzie podważyć, bo nie jest prawem.
Uniewinnianie aktywistów tzw. strajku kobiet, którzy zakłócali Msze, pokazuje, że aborcja jest świętością nie tylko dla obecnej władzy wykonawczej, ale też dla sądowniczej. Czy w tej sytuacji obrona życia ma jakieś szanse?
W Belgii po wizycie Ojca Świętego Franciszka premier wezwał na rozmowę nuncjusza, bo papież nazwał aborcję złem, a premier twierdzi, że to jest niedopuszczalne. Taką narrację chce się nam narzucić, ale obrona życia jest zawsze celowa. Owszem, presja jest olbrzymia, przeciwnik, cywilizacja śmierci, jest bardzo groźny, a sądy są czasem po innej stronie. Ja dzisiaj odebrałem pismo z prokuratury z odpowiedzią na zgłoszenie przez PFROŻ o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez panią Minister do spraw Równości, która na portalu X publikowała linki do informacji, w jaki sposób bezpiecznie usunąć ciążę. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie, twierdząc, że nie dostrzega żadnego czynu zabronionego. My się z tym oczywiście nie zgadzamy. Być może zwolennicy aborcji mają polityczną przewagę, ale to nie znaczy, że nasza praca nie ma sensu. Jest konieczna. Dzięki temu, co robimy, uświadamiamy ludzi, edukujemy, wchodzimy do szkół, budujemy domy samotnych matek, rozdajemy tysiące pieluch i tak dalej. Jeżeli dzięki tym działaniom chociaż jedno życie zostanie ocalone, to znaczy, że nasza praca ma sens: ocaliliśmy jednego człowieka, czyli cały wszechświat.
Skąd jednak to parcie na aborcję? Czy rzeczywiście społeczeństwo polskie uważa aborcję za rzecz priorytetową? Tak by wynikało z działań rządu…
W naszej ocenie nie. To jest mit. Większość społeczeństwa – co wynika z badań opinii publicznej – nie popiera aborcji, więc nie traktuje jej jako sprawę priorytetową. Mit ten jest tworzony w bardzo wąskiej grupie, świetnie finansowanej. Przypominam, że różnica między budżetami Planned Parenthood, największej organizacji amerykańskiej popierającej aborcję, a naszej Federacji One of Us (obie działają przy Parlamencie Europejskim) to dziesiątki milionów euro. My nawet nie marzymy o takim budżecie. Nasz budżet to promile tego, co rocznie wydaje Planned Parenthood, lobbując w Parlamencie Europejskim. Mówimy więc o potężnym lobby i ogromnych pieniądzach. To wyraz mentalności antypopulacyjnej, bardzo mocnej, która głosi, że ludzi jest za dużo, że nie powinno się mieć dzieci, że człowiek bez dziecka jest lepszym konsumentem, ma więcej pieniędzy na to, żeby wydawać na różne fajne rzeczy. Mówi się też o beztroskiej dorosłości, kiedy nie mając dziecka, nie masz obowiązków. Widzimy tę tendencję szczególnie w krajach zachodnich. Kryzys demograficzny narasta, a jednocześnie coraz bardziej forsuje się aborcję.
Kryzys, ale tylko wśród rdzennych Europejczyków.
Myślę, że społeczeństwa Zachodu powinny się obudzić. Społeczeństwo Niemiec, które się starzeje, wybrało aborcję i nie rodzi dzieci. Widzimy te trendy w różnych krajach zachodnich. Mamy nadzieję, że ta mentalność nie przedostanie się do Polski. Robimy wszystko, by ludzie wybierali życie.
A może chodzi u nas o dorównanie standardom zachodnim? Wpisanie aborcji do francuskiej konstytucji czy okoliczności wizyty papieża w Belgii pokazują, jak wygląda tam poszanowanie życia najmłodszych. Pesymiści wieszczą, że Belgia to Polska za kilka lub kilkanaście lat.
Pracując w Parlamencie Europejskim, bardzo dużo słyszę o tak zwanych wartościach europejskich. Na przykład warunkiem otwarcia rynków krajom, które nie są w UE, jest przestrzeganie przez nie wartości europejskich. Dla większości eurodeputowanych tą wartością jest tzw. prawo do aborcji. Przypominam sobie taką scenę sprzed dziesięciu lat, kiedy mieliśmy wysłuchanie w PE jako Inicjatywa Jeden z Nas, gdy chcieliśmy zablokować finansowanie aborcji przez UE w krajach Trzeciego Świata. Wtedy podszedł do mnie starszy europoseł z Francji i bez żadnej agresji powiedział: „Synku, ty jesteś młody, ale ta dyskusja się skończyła w latach siedemdziesiątych, o tym już nie ma co rozmawiać, to jest prawo człowieka i wy nie możecie go podważać”. Generalnie mentalność Europy jest już tak zmieniona, że niektórzy po prostu uważają, że ta dyskusja jest zakończona. Naszym obowiązkiem jako Polaków jest być duszą Europy i z uporem powtarzać, że aborcja nie jest prawem człowieka, lecz zabiciem człowieka. Te zasady moralne obowiązują niezależnie od tego, jak wielu ludzi będzie próbowało je zakrzyczeć. Większość nie stanowi zasad moralnych.
Myśli Pan, że w kwestii aborcji możemy pozostać tą duszą Europy?
Pracując w Federacji One of Us, mam stały roboczy kontakt z ludźmi z większości krajów Europy. Widzę na przykład, że jeżeli cokolwiek się w Europie dzieje, to oni patrzą na Polskę. Żadna poważna inicjatywa pro-life w Europie nie odbywa się bez udziału i wsparcia Polski. Rozmawiałem ostatnio z przyjaciółką ze Szwecji, która mówi: „Ja wiem, że my tę walkę w Szwecji przegraliśmy, ale dalej coś robimy. Nie tracimy nadziei, bo patrzymy na was”. To jest bardzo budujące, często czuję się bardzo skrępowany, że dają nam taki kredyt zaufania czy wiary w nasze możliwości, ale to też dodaje skrzydeł i pomaga nie poddawać się, nawet jeżeli widzi się, jak przytłaczająca większość polityków, jak przytłaczające ilości pieniądzy są pompowane w to, by ludzi przekonać do tego, że aborcja jest okej.
Ale oni są świadomi tego, co się w tej chwili tutaj dzieje pod tym względem?
Tak, my ich cały czas informujemy. Oni otaczają nas modlitwą. Wiele ludzi modli się tutaj, by Polski jednak nie dało się złamać.
rozmawiał Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Rano, wieczór, we dnie, w nocy…
Aniołowie to prawdziwa rzeczywistość
„Ukryj się za twoim dobrym aniołem, gdy nie jesteś w stanie się modlić” – podpowiadał św. Jan Maria Vianney.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Są bliżej niż myślisz. Strzegą każdego twojego kroku. Choć są potężni, największą przyjemność sprawia im służenie ludziom.
Na półkach sklepów z dewocjonaliami zalegają małe figurki, które przedstawiają pulchniutkie aniołki z mikroskopijnymi skrzydełkami. Podobne rzeźby uśmiechają się rubasznie w większości barokowych kościołów. Tymczasem te popularne wizerunki nie mają nic wspólnego z biblijnymi obrazami aniołów.
Często pierwszymi słowami, które aniołowie kierują do ludzi, jest prośba: „Nie bójcie się!”. Są odbiciem potęgi Najwyższego i choć dysponują niewyobrażalną mocą, nie przypisują sobie chwały.
Współczesny świat włożył aniołów między bajki. Występują z rusałkami, gnomami, trollami i skrzatami. A przecież to prawdziwa rzeczywistość, o której mowa jest we wszystkich najważniejszych religiach monoteistycznych. Wszystko, co można o nich powiedzieć, wynika z Biblii i świadectw świętych. „Gdziekolwiek jesteś, w najskrytszym nawet kąciku, szanuj swego anioła. Pod opieką takich obrońców, czegóż mielibyśmy się obawiać?” – podpowiadał św. Bernard z Clairvaux.
Słowo „anioł” wywodzi się z greckiego angelos – posłaniec, emisariusz. Aniołowie występują już na pierwszych stronach Biblii: strzegą raju, chronią Lota, ratują Hagar i jej dziecko, nawiedzają wątpiącego Abrama, towarzyszą prorokom, a śpiący Jakub widzi ich wchodzących i schodzących po drabinie łączącej niebo z ziemią. Wedle Księgi Wyjścia naród izraelski miał również swego anioła, w Księdze Daniela nazwanego „obrońcą ludu”. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Kiedy Najwyższy rozgraniczał narody i rozpraszał synów Adama, wtedy ludom wyznaczył granice wedle liczby aniołów Bożych” (32,8).
W Nowym Testamencie aniołowie zwiastują nowinę o narodzinach Mesjasza, usługują Mu na pustyni, pocieszają przerażonego Jezusa w Ogrójcu i oznajmiają Jego zmartwychwstanie. W Katechizmie Kościoła Katolickiego (336) czytamy, że: „życie ludzkie od dzieciństwa aż do zgonu jest otoczone opieką i wstawiennictwem aniołów: każdy wierny ma u swego boku anioła jako opiekuna i stróża, by prowadził go do życia”.
W historii Kościoła znaleźć można ludzi, którzy widzieli swojego anioła stróża. Ojciec Pio często posyłał go z różnymi wiadomościami, a święta Gemma Galgani rozmawiała z nim jak ze starszym bratem. Miała temperament: czasem słyszano, jak spierała się z aniołem tak, że nawet jej duchowy opiekun, o. Germano, przypominał jej, iż rozmawia z błogosławionym duchem, któremu winna jest szacunek.
O. Pio często posyłał ich z różnymi wiadomościami. „Módlcie się do Aniołów Stróżów – zachęcał stygmatyk – i przysyłajcie mi ich zawsze, kiedy czegoś ode mnie potrzebujecie. Anioł Stróż jest szybszy od samolotu, nie zdziera butów i nie potrzebuje biletu na pociąg (…) On przekaże mi wiadomości, a ja będę wam towarzyszył, o ile sił mi starczy”.
„Swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”, czytamy w Psalmie 91.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Przez Halloween do opętania? – sprawdź, co mówi egzorcysta
O drodze od zabawy w Halloween do opętania mówi w rozmowie z KAI ks. Andrzej Grefkowicz, egzorcysta archidiecezji warszawskiej. – Uzależnienie od złego ducha zaczyna się od zainteresowania okultyzmem. Najłatwiej i najchętniej takie treści przejmują dzieci, bo są one dla nich atrakcyjne – stwierdza duchowny, odnosząc się do obchodzonego coraz częściej w Polsce zwyczaju przebierania się w stroje demonów, upiorów i czarownic.
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
PAULINA GODLEWSKA: – W krajach zachodnich świętowany jest w tym okresie Halloween. W Polsce dla dzieci również organizowane są bale przebierańców, podczas których wcielają się one w postaci m.in. duchów, diabłów i czarownic. Dlaczego takie praktyki są dla nich niebezpieczne?
KS. ANDRZEJ GREFKOWICZ: – Niebezpieczne są po pierwsze dlatego, że są kontynuacją praktyk pogańskich, czyli są powrotem do pogaństwa. Jeśli mówimy o powrocie do pogaństwa, to wracamy też do więzi duchowych, które nie są więziami z Bogiem. Poprzez praktyki pogańskie odstępujemy od chrześcijaństwa i tym samym uzależniamy się od złego ducha. Po drugie, praktyki Celtów przejęli sataniści i to oni celebrują noc z 31 października na 1 listopada. Przejęte od Celtów święto obchodzą z różnego rodzaju orgiami na cmentarzach czy ofiarami składanymi na grobach. Podejmując praktyki zabaw halloweenowych, wpisujemy się w szerszy zakres tego rodzaju aktywności. Możemy być też zasłoną dla celebracji satanistów, bo jeżeli wszyscy tak “świętują”, to ich praktyki są trochę ukryte. Obchodząc Halloween, zaczynamy powoli wsiąkać w praktyki satanistyczne. Zanim człowiek się zorientuje, może już mocno ugrzęznąć w takiej zależności.
– Dla dzieci przebieranie się na Halloween nie jest zwykłą zabawą?
– Najłatwiej jest takie treści przejmować poprzez dzieci, one są najmniej krytyczne, najbardziej chłoną tego rodzaju praktyki, bo są one dla nich atrakcyjne. Dzieci się najprędzej uzależniają i nie orientują się, co tak naprawdę się dzieje. Ostrzegamy też nie tylko przed Halloween, ale też np. przed Harrym Potterem czy tego rodzaju bohaterami i magią. Dziecko bardzo szybko chłonie tych bohaterów, którzy czynią nadzwyczajne rzeczy, a potem chce robić to samo i dość szybko wchodzi w niepożądaną więź ze złym duchem. Dzieciom najłatwiej stracić granicę między tym, co jest zabawą, a tym, co już nie jest zabawą, tylko praktyką o charakterze duchowym.
– Czy po imprezach, które odbywają się w okolicach 31 października, zauważył ksiądz szczególny wzrost liczby osób, które są opętane?
– Trzeba zaznaczyć, że są różne formy zależności od złego ducha. Opętanie to szczyt, skrajne formy uzależnienia. Są też formy mniej zauważalne, niepozorne, np. nocne lęki, sny. Często mogą być one tłumaczone naturalnie i być reakcją na to, co ktoś oglądał czy wcześniej usłyszał. Ale mogą to nie być zwykłe epizody, które pochodzą z naturalnych konsekwencji wcześniejszych wydarzeń. Mogą to być już pierwsze formy dręczenia przez złego ducha. Wtedy do opętania jeszcze daleko, ale istnieje już zależność. Ci, wobec których podejmujemy egzorcyzmy, takich dni jak 31 październik boją się najbardziej. W tym dniu najboleśniej, najbardziej wracają różnego rodzaju dręczenia. Dotyczy to zarówno opętanych, jak i podążających już drogą ku uwolnieniu. To nie jest tak, że dzisiaj ktoś jest na zabawie halloweenowej, a jutro przychodzi do egzorcysty. Ta droga trwa nawet kilka lat i jest drogą stopniowego uzależnienia. Jest to szczególnie niebezpieczne, bo niezauważalne po pierwszym dniu, czy po pierwszej imprezie.
– Jakie są pierwsze formy dręczenia przez złego ducha?
– Trudno mówić o tym, jakie mogą być to formy. Czasami są to niepokoje nocne, będące po części jawą, a po części snem. Mogą to być również mocniejsze doświadczenia, np. ściąganie kołdry, kładzenie się “kogoś” na łóżku, czyjś oddech, wyczuwalna obecność. Na pewno pierwszym symptomem uzależnienia jest coraz większe zainteresowanie okultyzmem. Taki człowiek widzi też wiele propozycji, np. jogę czy sztuki walki, które są proponowane przez rzeczywistość złą duchowo.
– Jakie zatem praktyki spotykane w życiu codziennym i uważane za “normalne”, mogą być niebezpieczne?
– Takich praktyk jest cała seria, to temat na dłuższy wykład. To są nawet dynie, które stawiamy przed domami z myślą, że “może będzie mnie chronić”. Takie praktyki można wymieniać, zaczynając od różnych form spirytyzmu, poprzez całą gamę różnego rodzaju wróżb, astrologii i jasnowidztwa. Można do nich zaliczyć również niekonwencjonalne formy leczenia, które nie mają żadnego uzasadnienia w medycynie, a odnoszą sukcesy. Zaliczyć tu można też wchodzenie w różne praktyki związane z religiami wschodu. Ze strony tego człowieka jest to powolna, stopniowa apostazja. Wreszcie – formy satanizmu, nawet jeśli ktoś nie od razu wiąże się w świadomy sposób. Jeśli chodzi o Halloween, to zaliczyłbym to “święto” do bardziej drastycznych form stopniowego wchodzenia w satanizm.
– Kto się zgłasza do egzorcysty?
– Do nas zgłaszają się ci, którzy są zniewoleni, ale nie opętani. Ci, którzy doświadczają różnych form dręczenia, którym złe duchy utrudniają życie. Przychodzą też rodzice z małymi dziećmi, które są już zniewolone. Najczęściej są to sytuacje, w których to oni wcześniej związali się ze złym duchem. Przychodzą również ludzie starsi, niektórzy w bardzo zaawansowanym wieku. Jedyna prawidłowość, którą można zauważyć, jest taka, że zdecydowanie częściej po pomoc zgłaszają się kobiety. Trudno powiedzieć, czy jest to związane z ich większą wrażliwością czy z tym, że szybciej szukają pomocy niż panowie. Mężczyźni częściej chcą sobie sami poradzić, a może też trochę bardziej krytycznie funkcjonują i trudniej wchodzą we więzi duchowe i z Bogiem, i ze złymi duchami.
– Jak u małych dzieci rodzice rozpoznają, że jest ono zniewolone?
– Rodzice przychodzą wtedy, kiedy coś ich niepokoi w zachowaniu dzieci. Najczęściej są to nocne lęki, czasem agresywne reagowanie na święte rzeczy – medaliki czy krzyże. Przychodzą, gdy zaczynają mieć z dzieckiem wyraźne kłopoty wychowawcze.
– Czy w Warszawie egzorcyści mają dużo pracy?
– Tak. Jest nas czterech. W ciągu tygodnia mamy dyżury w poradni i podejmujemy modlitwy niezależnie od tych spotkań. Wszystkie nasze możliwości czasowe są wykorzystywane. Czasami bywa kolejka i na spotkanie z egzorcystą trzeba czekać.
rozmawiała Paulina Godlewska/Tygodnik NIedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Rzecznik KEP: Obchodzenie Halloween trudno pogodzić z istotą Wszystkich Świętych
Obchodzenie Halloween jest trudne do pogodzenia z istotą uroczystości Wszystkich Świętych. Chrześcijanie powinni skoncentrować się na świętowaniu dobra, jakie wnieśli do Kościoła święci – powiedział PAP rzecznik Konferencji Episkopatu Polski jezuita ks. Leszek Gęsiak.
Rzecznik przypomniał, że Halloween ma korzenie w wierzeniach celtyckich i wywodzi się z dawnych praktyk pogańskich, dlatego jest obce chrześcijaństwu.
“Halloween to święto grozy i demonów, a więc czegoś bardzo odległego od tego, co Kościół katolicki czci w czasie obchodzonej 1 listopada uroczystości Wszystkich Świętych. Dlatego chrześcijanie powinni raczej skoncentrować się na świętowaniu dobra, jakie na przestrzeni wieków wnieśli do Kościoła święci zarówno ci kanonizowani i beatyfikowani, jak i zwykli ludzie, którzy swoim życiem ukazywali dobroć Boga” – podkreślił.
Jak zastrzegł, obchodzenie Halloween jest trudne do pogodzenia z istotą uroczystości Wszystkich Świętych. Nie można z jednej strony gloryfikować demonów, a z drugiej wierzyć, że to, co jest warte naśladowania, to przykład świętych” – ocenił.
Ks. Gęsiak przypomniał, że w 2013 r. wydany został list pasterski przygotowany przez Komitet ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi KEP dotyczący duchowych zagrożeń wiary. Zawarte jest w nim m.in. ostrzeżenie przed banalizowaniem zła, oswajaniem z nim, szczególnie dzieci, i przed zacieraniem granic między dobrem i złem, “co może być pierwszym krokiem do zainteresowania niebezpiecznymi praktykami pseudoreligijnymi, a nawet satanizmem”.
Podkreślił, że uczestnictwo w pozornie niewinnych halloweenowych zabawach niesie za sobą realne niebezpieczeństwo. “Jeżeli rodzice wiedzą, że w szkole czy przedszkolu, do którego uczęszcza ich dziecko, jest organizowana zabawa z okazji Halloween, mają prawo do tego, by zaproponować coś alternatywnego” – wyjaśnił.
Poinformował, że w wielu parafiach i szkołach w Polsce organizowane są bale i korowody świętych, podczas których dzieci przebierają się za świętych i aniołów. “Przy tej okazji poznają ich życie i pokazują pozytywną stronę człowieka, który przeszedł do wieczności. Bale świętych są dalekie od groteskowej zabawy naznaczonej promocją śmierci, brzydoty i zła. My, jako chrześcijanie, powinniśmy promować rzeczy dobre” – powiedział.
Zdaniem rzecznika, nawet jeśli ktoś traktuje udział w Halloween jako zabawę, to “za każdą zabawą stoi pewien system wartości”. “To nie jest tylko kwestia przebrania się za potwory i zbierania cukierków. To jest coś, co zostaje w pamięci dziecka. Apeluję do rodziców, by byli czujni i świadomi, że nawet z pozoru niewinne zabawy mogą stanowić zagrożenie dla ich dzieci” – mówił.
Ks. Gęsiak dodał także, że Halloween jest dla Polaków tradycją obcą kulturowo. “To jest tradycja krajów anglosaskich, a zatem, skoro mamy własne dobre tradycje, warto je pielęgnować i podkreślać to, co w nich jest ubogacającego” – dodał.
Przypadające 31 października Halloween to święto, które najbardziej popularne jest w w krajach anglosaskich. Dzieci przebierają się za potwory, wampiry czy kościotrupy i chodzą wieczorem po udekorowanych specjalnie na tę okazję domach, prosząc o cukierki. Symbolem Halloween jest wydrążona w środku dynia z powycinanymi w skorupie otworami przypominającymi oczy, nos i przeważnie wyszczerbioną szczękę, z zapaloną w środku świeczką.
Słowo Halloween jest swoistym zniekształceniem angielskiego All Hallow’s Eve (Wigilia Wszystkich Świętych) i celtyckiego Samhain. W istocie korzenie święta tkwią w kulturze starożytnych Celtów, którzy wierzyli, że 31 października – w dniu będącym u nich oficjalnym końcem lata – dusze zmarłych wychodzą z grobów i błąkają się po ziemi w poszukiwaniu ciał żywych, do których mogłyby wniknąć. Dlatego żywi zaczęli się tego dnia przebierać w odrażające maski i odpychające, makabryczne kostiumy, aby odstraszyć dusze zmarłych.(PAP)
Iwona Żurek/Tygodnik Niedziela
_______________________________________________________________________
WTOREK 22 PAŹDZIERNIKA 2024
Tego dnia przypada 46. rocznica inauguracji pontyfikatu św. Jana Pawła II.
fot. Grzegorz Gałązka
***
Wybrany na papieża 16 października 1978 r., św. Jan Paweł II oficjalnie rozpoczął swój pontyfikat w niedzielę 22 października 1978 r.
W 46. rocznicę tamtego wydarzenia została dziś odprawiona Msza św. o godz. 8.00 przy grobie św. Jana Pawła II w bazylice św. Piotra, której przewodniczył metropolita krakowski Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski.
fot. ks. Marek Weresa/Radio Watykańskie
***
W dzień rocznicy inauguracji pontyfikatu Papieża Polaka przypada również jego liturgiczne wspomnienie, podczas którego w tym roku zostaną posadzone tulipany św. Jana Pawła II w Ogrodach Watykańskich.
Niezapomniana homilia św. Jana Pawła II, wygłoszona na rozpoczęcie pontyfikatu na Placu św. Piotra, stała się programem jego papieskiej posługi:
Wy wszyscy, którzy posiadacie nieocenione szczęście wiary, wy wszyscy, którzy jeszcze szukacie Boga, a także wy, których dręczy zwątpienie, zechciejcie przyjąć raz jeszcze – dzisiaj, w tym świętym miejscu – słowa wypowiedziane przez Szymona Piotra. W tych słowach jest wiara Kościoła, w tych właśnie słowach jest nowa prawda, czyli najwyższa i ostateczna prawda o Człowieku, Synu Boga żywego. “Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”.
Bracia i Siostry, nie bójcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę, pomóżcie Papieżowi i wszystkim tym, którzy pragną służyć Chrystusowi, służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!
***
Cały tekst homilii:
Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego (Mt 16, 16). Słowa te wypowiedział Szymon syn Jony w pobliżu Cezarei Filipowej. Tak, wypowiedział je w swoim własnym języku z głębokim, przeżytym i odczuwalnym przeświadczeniem. Ale słowa te nie wyszły od niego, nie w nim miały swe źródło, “bo nie ciało i nie krew objawiły tobie, jeno Ojciec mój, który jest w niebiesiech (Mt 16, 17). To były słowa Wiary.
Słowa te zaznaczają początek posłannictwa Piotrowego w historii zbawienia, w dziejach ludu Bożego. Od tego momentu poprzez takie wyznanie wiary święta historia zbawienia ludu Bożego miała zyskać nowy wymiar, wyrażać się odtąd w historycznym wymiarze Kościoła. Ten kościelny wymiar historii ludu Bożego bierze swoje początki, rodzi się właśnie z tych słów wiary i związany jest z człowiekiem, który je wypowiedział. Ty jesteś kamieniem, skałą, opoką, i na tobie jak na opoce zbuduję Kościół mój.
Trzeba, aby dzisiaj w tym właśnie miejscu, te same słowa zostały wypowiedziane i wysłuchane: “Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”.
Tak, Bracia i Synowie, przede wszystkim te słowa. Ich zawartość otwiera naszym oczom tajemnicę Boga żywego, tajemnicę, którą Syn zna i którą nam przybliżył. Nikt jeszcze nie przybliżył Boga żywego ludziom, nikt Go nie objawił tak, jak to zrobił On sam. W naszym poznaniu Boga, w naszym dążeniu do Boga jesteśmy zdani bez reszty na potęgę tych słów: “Kto mnie widzi, widzi Ojca”. Tego, który jest nieskończony, nieprzenikniony, niewypowiedziany. Jezus Chrystus. Syn Jednorodzony, zrodzony z Maryi Dziewicy, stał się nam bliski w stajni betlejemskiej.
Wy wszyscy, którzy posiadacie nieocenione szczęście wiary, wy wszyscy, którzy jeszcze szukacie Boga, a także wy, których dręczy zwątpienie, zechciejcie przyjąć raz jeszcze – dzisiaj, w tym świętym miejscu – słowa wypowiedziane przez Szymona Piotra. W tych słowach jest wiara Kościoła, w tych właśnie słowach jest nowa prawda, czyli najwyższa i ostateczna prawda o Człowieku, Synu Boga żywego. “Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”.
Dziś nowy biskup Rzymu rozpoczyna uroczyście sprawowanie swego urzędu i misję Piotrową. W tym właśnie Mieście Piotr zakończył, wypełnił posłannictwo powierzone przez Pana. Pan zwrócił się do niego mówiąc: “Kiedy byłeś młody, przepasywałeś się i chodziłeś dokąd chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi tam, dokąd ty nie zechcesz” (J 21, 18).
I Piotr przybył do Rzymu! Cóż skierowało go i doprowadziło do tego Miasta, w serce rzymskiego Imperium, jak nie posłuszeństwo wobec posłannictwa otrzymanego od Pana? Zapewne ten rybak z Galilei nie chciałby przybyć aż tutaj, wolałby pewnie zostać tam, nad brzegiem jeziora Genezaret, ze swoją łodzią i sieciami. Ale prowadzony przez Pana, posłuszny natchnieniu, dotarł tu. Jak głosi starożytna tradycja (która znalazła wspaniały wyraz literacki w powieści Henryka. Sienkiewicza), w czasie prześladowań Nerona Piotr zamierzał opuścić Rzym. Ale Pan przeszkodził mu w tym, wychodząc na jego spotkanie. Piotr zwrócił się do Niego pytając: “Quo vadis Domine? – Dokąd idziesz Panie?”. A On odpowiedział mu zaraz: “Do Rzymu idę, by mnie tam ukrzyżowano po raz wtóry”. Piotr wrócił do Rzymu i pozostał w nim aż do swego ukrzyżowania.
Tak, Bracia i Synowie – Rzym jest Stolicą Piotra. W ciągu wieków następowali na niej coraz to nowi biskupi. Dziś właśnie nowy biskup wstępuje na rzymską Stolicę Piotra. Biskup przejęty głębokim drżeniem w poczuciu swej niegodności. I jak tu nie drżeć wobec wielkości takiego wezwania i wobec powszechnej misji tej Stolicy rzymskiej.
Na rzymską Stolicę Piotra wstępuje dzisiaj biskup, który nie jest rzymianinem. Biskup, który jest synem Polski. Ale z tą chwilą i on staje się rzymianinem. Tak, rzymianinem! Także dlatego, że jest synem narodu, którego historia od zarania dziejów i którego tysiącletnia tradycja naznaczone są żywą, mocną, nigdy nie przerwaną, przeżytą i głęboką więzią ze Stolicą Piotrową. Narodu, który tej Stolicy pozostał zawsze wierny. O, niezbadane są wyroki boskiej Opatrzności!
W minionych wiekach, kiedy następca Piotra brał w posiadanie swoją Stolicę, wkładano na jego głowę potrójną koronę. Ostatnim ukoronowanym był Papież Paweł VI w roku 1963. I on jednak po uroczystym obrzędzie koronacji nigdy już więcej nie włożył tiary, pozostawiając swoim następcom swobodę decyzji w tej sprawie. Papież Jan Paweł I, którego wspomnienie jest tak jeszcze żywe w naszych sercach, nie chciał potrójnej korony, a dzisiaj nie chce jej jego następca. Nie czas, w istocie, powracać do tego obrzędu, który – może niesłusznie – uznany został za symbol doczesnej władzy papieży.
Nasz czas skłania nas, zachęca, zmusza do spojrzenia na Pana i zanurzenia się w pokorne i pobożne rozważanie tajemnicy najwyższej władzy samego Chrystusa. Tego, który zrodzony z Maryi Dziewicy, syn cieśli – jak mniemano, Syn Boga żywego – jak to wyznał Piotr, przyszedł tu, by z nas wszystkich uczynić jedno królestwo: królestwo kapłańskie. Sobór Watykański II przypomniał na nowo tajemnicę tej władzy oraz fakt, że posłannictwo Chrystusa – Kapłana, Proroka i Króla – trwa nadal w Kościele. Wszyscy, cały lud Boży uczestniczy w tym potrójnym posłannictwie. I chociaż dawniej wkładano na głowę papieża tiarę, potrójną koronę, by poprzez ten symbol wyrazić cały ustrój hierarchiczny Kościoła Chrystusowego, cała “święta władza” w nim sprawowana nie jest niczym innym jak służbą, służbą mającą na celu jedną tylko rzecz: by cały lud Boży uczestniczył w tej potrójnej misji Chrystusa i pozostawał na zawsze we władzy Pana, z której bierze swoje początki. Nie z władzy doczesnej, ale od Ojca Niebieskiego i z tajemnicy Krzyża i Zmartwychwstania.
Ta władza Pana naszego, absolutna, a przecież słodka i łagodna, odpowiada całej głębi ludzkiego wnętrza, jego wzniosłym dążeniom, jego woli i sercu. Nigdy nie przemawia językiem siły, ale wyraża się w miłości bliźniego i w prawdzie. Nowy następca Piotra na Stolicy rzymskiej wznosi dzisiaj gorącą, pokorną, ufną modlitwę: “Spraw, Chryste, bym mógł stać się i pozostać sługą Twojej słodkiej władzy, sługą Twojej władzy, która nie przemija, spraw, abym mógł być sługą, sługą twoich sług”.
Bracia i Siostry, nie bójcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę, pomóżcie Papieżowi i wszystkim tym, którzy pragną służyć Chrystusowi, służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!
Dzisiaj często człowiek nie wie, co kryje się w jego wnętrzu, w głębokości jego duszy i serca. Tak często niepewny sensu życia na tej ziemi i ogarnięty zwątpieniem, które zamienia się w rozpacz. Pozwólcie więc, proszę was, błagam was z pokorą i zaufaniem! Pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka! On jeden ma słowa życia, tak, życia wiecznego. Właśnie dzisiaj cały Kościół obchodzi dzień misyjny, modli się, rozmyśla, działa, ponieważ Chrystusowe słowa docierają do wszystkich ludzi i są przez nich przyjmowane jako posłanie nadziei, ocalenia, całkowitego wyzwolenia.
Dziękuję wszystkim obecnym, którzy zechcieli uczestniczyć w rozpoczęciu pontyfikatu nowego następcy Piotra. Dziękuję z całego serca głowom państw, przedstawicielom władz, delegacjom rządowym – za ich obecność, która mi wielki przynosi zaszczyt. Dziękuję wam, najczcigodniejsi kardynałowie Świętego Kościoła Rzymskiego, dziękuję drogim Braciom w biskupstwie i wam kapłani, wam siostry i bracia, zakonnice i zakonnicy z zakonów i zgromadzeń. Dziękuję! Dziękuję wam, rzymianie! Dziękuję pielgrzymom przybyłym z całego świata. Dziękuję tym, którzy uczestniczą w tej świętej uroczystości poprzez radio i telewizję.
Jan Paweł II skierował też kilka słów do Polaków:
Do was się zwracam, umiłowani moi Rodacy, Pielgrzymi z Polski, Bracia Biskupi z Waszym wspaniałym Prymasem na czele, Kapłani, Siostry i Bracia polskich zakonów, do Was, przedstawiciele Polonii z całego świata. A cóż powiedzieć do was, którzy tu przybyliście z mojego Krakowa, od stolicy św. Stanisława, którego byłem niegodnym następcą przez lat 14. Cóż powiedzieć?! Wszystko, co mógłbym powiedzieć, będzie blade w stosunku do tego, co czuje w tej chwili moje serce, a także do tego, co czują wasze serca. Więc oszczędźmy słów. Niech pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest samą modlitwą.
Proszę was! Bądźcie ze mną! Na Jasnej Górze i wszędzie! Nie przestawajcie być z Papieżem, który dziś prosi słowami poety: “Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie” – i do was kieruję te słowa w takiej niezwykłej chwili.
Był to apel i zaproszenie do modlitwy za nowego Papieża, apel wygłoszony w moim rodzinnym języku. Z tym samym wezwaniem zwracam się do wszystkich Synów i wszystkich Córek Kościoła katolickiego. Wspierajcie mnie dzisiaj i zawsze w Waszych modlitwach.
Następnie Ojciec święty przemówił w języku francuskim, angielskim, niemieckim, hiszpańskim, portugalskim, serbsko-chorwackim, słowackim, ukraińskim i litewskim. Na koniec powiedział po włosku:
Otwieram serce dla wszystkich Braci z Kościołów i Wspólnot chrześcijańskich, pozdrawiając szczególnie tych z Was, którzy tutaj jesteście obecni w oczekiwaniu na bliskie spotkanie osobiste; ale już teraz wyrażam szczerą wdzięczność za to, że zechcieliście uczestniczyć w tych uroczystościach.
I na koniec zwracam się do wszystkich ludzi, do każdego człowieka (z jaką czcią apostoł Chrystusa musi wymawiać to słowo “człowiek”!). Módlcie się za mnie. Pomóżcie mi ażebym mógł wam służyć. Amen.
_____________________________________________________________________________________________________________
Tu dotkniesz Jana Pawła II
To niezwykłe muzeum postawił prezes wielkiej firmy w darze Matce Bożej, której zawierzył swoje życie.
***
Wciemności słychać odgłos kroków, po chwili rozlega się łagodna muzyka. Na ścianie pojawiają się utrwalone przez kamerę obrazy z życia Jana Pawła II. Brzmią jego słowa. Wzruszenie chwyta za gardło, gdy przy dźwiękach „Barki” snop światła wydobywa z półmroku postać siedzącego papieża. Wygląda jak żywy – swobodny, uśmiechnięty, pełen energii, tak jak w pierwszych latach pontyfikatu. Patrzy na widza z lekkim uśmiechem, a w jego wyrazistym spojrzeniu widać życzliwość i nutkę zawadiackiego humoru. Na ekranie pojawia się kard. Stanisław Dziwisz. „Warto to zobaczyć, bo jest to miejsce spotkania z papieżem” – mówi. Mowa o miejscu, w którym się znajdujemy: „Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II” w Częstochowie.
Muzeum w firmie
Nowoczesny przeszklony budynek stoi na terenie znanej na świecie firmy President Electronics Poland. Muzeum stanowi wotum jej prezesa Krzysztofa Witkowskiego, które ofiarował Maryi w podziękowaniu za dar zdrowia po przebytym 15 lat temu udarze mózgu.
Wśród 97 wybitnych gości, którzy do tej pory odwiedzili to miejsce, był Arturo Mari, fotograf świętego papieża. Gdy zobaczył ekspozycję i poznał działalność muzeum, stwierdził, że to jest miejsce, które żyje Janem Pawłem II na co dzień, a nie tylko od święta. Obiecał, że gdy umrze, jego żona przekaże tu wszystkie przedmioty, jakie otrzymał od papieża w ciągu 27 lat pontyfikatu. – Dzięki Bogu pan Arturo żyje, a wszystkie te przedmioty są już tutaj – śmieje się prezes Witkowski. Wyjaśnia, że fotograf papieski pewnego dnia dojrzał do decyzji, żeby te rzeczy znalazły się w częstochowskim muzeum jeszcze za jego życia. Krzysztof Witkowski zadbał o to, żeby wiedza o papieżu Polaku nie pozostała tylko suchą informacją.
W budynku regularnie organizuje się także wystawy czasowe.
***
– Gdy rozpoczynamy prezentację zbioru, odtwarzamy słowa Jana Pawła II, więc można go usłyszeć. Można go zobaczyć, bo figura stoi, a zatem można go także dotknąć. Mamy też możliwość powąchania jego perfum – mówi. Tłumaczy, że papież używał typowo męskiego, korzennego zapachu. Dowiedział się o tym od Artura Mariego, który przy okazji opowiedział związaną z tym osobistą historię. Otóż kilka lat temu przed operacją prosił w modlitwie Jana Pawła II, żeby podczas jej trwania zaopiekował się nim. „Żebym po operacji był na tyle sprawny, aby jeździć po świecie i mówić, kim byłeś dla mnie jako ojciec, albo weź mnie dzisiaj do domu Ojca” – modlił się. Gdy się budził z narkozy, zanim jeszcze otworzył oczy, zaczął mocno wciągać nosem powietrze, ponieważ poczuł jakiś specyficzny przyjemny zapach. Nie pochodził on ani od lekarza, ani od pielęgniarki. „On tu był. To jest ten sam zapach, który pamiętam z Watykanu, zapach świętości, zapach Jana Pawła II” – powiedział poruszony pacjent.
Wykonana przez salezjanów figura św. Jana Pawła II jest łudząco podobna do oryginału.
***
Potężna kolekcja
Gdy cichnie muzyka, zapala się światło w całym pomieszczeniu. Wokół nas stoją gabloty pełne monet i medali z wizerunkiem Jana Pawła II. Ta imponująca kolekcja liczy 11 tys. eksponatów, co daje jej palmę pierwszeństwa wśród największych i najlepszych tego typu zbiorów na świecie. – Oprócz tego, że udało nam się zebrać prawie wszystko, co wyszło na ten temat w 127 krajach świata, co jest ewenementem, to jeszcze dajemy pomysły medalierom, aby z racji 100. rocznicy urodzin Jana Pawła II stworzyli medale pod zbiorowym hasłem „Czas ucieka, wieczność czeka”. Taki napis widział Karol Wojtyła, patrząc z okna swego domu w Wadowicach na ścianę kościoła – mówi prezes. 81 medalierów odpowiedziało na propozycję i ich prace już są. 2 kwietnia w muzeum odbędzie się ogólnopolska inauguracja wystawy z cyklu „Medalierskie rozmowy z Janem Pawłem II”.
W sali audiowizualnej odbywają się spotkania upamiętniające papieża Polaka.
***
Ale nie od połyskujących krążków rozpoczyna się oprowadzanie. – Zawsze zaczynam od relikwii Jana Pawła II. Tu jest krew papieża, zachowana w klinice Gemelli po zamachu – opowiada gospodarz, wskazując na oświetloną gablotę, w której widnieje złocony relikwiarzyk. Są też pukiel włosów Ojca Świętego, fragment sutanny i replika jego pierścienia. Poniżej znajdują się najważniejsze medale – annualne, czyli rocznikowe. Każdego roku taki medal wykonuje inny artysta. Wybija się je dla upamiętnienia każdego roku pontyfikatu urzędującego papieża. W częstochowskim muzeum jest ich 26. Takie same kardynał kamerling złożył, zgodnie ze zwyczajem, w trumnie Jana Pawła II tuż przed jej zapieczętowaniem.
Dokładną replikę pierścienia Jana Pawła II można zobaczyć przez szkło powiększające.
***
Wśród eksponatów jest wierna kopia pastorału papieża. Wszyscy go znają, ale nie wszyscy wiedzą, że wykonano go w 1965 r. dla Pawła VI, który używał go przez 13 lat. Potem przez 33 dni korzystał z niego Jan Paweł I, a do roku 2000 Jan Paweł II. W roku 2000, ze względu na osłabienie papieża, pastorał zastąpiono lżejszym, aluminiowym. To jedna z ciekawostek, którymi zaskakuje nas Krzysztof Witkowski.
W jednej z gablot znajduje się ponad 300 medali z wizerunkami świętych i błogosławionych, których na ołtarze wyniósł papież Polak. Gospodarz pokazuje gablotę pełną nakryć głowy, należących do wybitnych hierarchów. Jest piuska Benedykta XVI z jego podpisem, piuska Franciszka, są piuski kardynałów Glempa, Dziwisza, Deskura, Grocholewskiego, Krajewskiego, a także wielu biskupów i wysokich przełożonych zakonnych. Zobaczyć można też oryginalny kapelusz kard. Augusta Hlonda i mitrę kard. Wyszyńskiego.
W muzeum znajduje się kolekcja 11 tys. monet i medali z wizerunkiem Jana Pawła II.
***
Po lewej stoją gabloty z monetami. Osiem gablot – Watykan, sześć gablot – Polska, a potem według alfabetu, od Andory do Zambii. – A to z czego jest wykonane? – pyta właściciel kolekcji, wskazując kolejny wizerunek papieża. Wygląda jakby z gipsu…
– To prawda, tak wygląda. Ale to mylące. To ilustracja prawdy, że nie należy sądzić po pozorach. O, proszę – gospodarz włącza światło. Różnica jest ogromna. W miejsce bezbarwnego „gipsowego” medalionu pojawia się wyraźna twarz Jana Pawła II. Okazuje się, że to porcelana. Dowiadujemy się, że ten medal wyszedł tylko w dwóch egzemplarzach. Jeden otrzymał od Węgrów Jan Paweł II w roku 1991, gdy był tam z pielgrzymką, drugi pięć lat temu trafił do Częstochowy.
– Gdy tu dotarł, był opakowany w styropiany i wiele warstw bąbelkowej folii, żeby nie uległ uszkodzeniu. O, tu, gdzie piuska, on jest cienki jak kartka papieru. Nałożone na siebie warstwy porcelany dają mniejszą przepustowość światła i stąd odcienie szarości – tłumaczy pan Krzysztof, zapewniając, że podobnych ciekawostek jest w muzeum wiele.
Muzeum stoi na terenie zakładu. To wotum złożone Maryi przez prezesa firmy.
***
Sala z możliwościami
Dużo się w tym niezwykłym budynku dzieje. Przeżywanie wydarzeń z większą liczbą gości umożliwia sala audiowizualna z miejscami dla ponad 200 osób. Gospodarz demonstruje rozwiązania techniczne. Siadamy naprzeciw sceny, za konsolą pełną monitorów. Po chwili z głośników o potężnej mocy rozbrzmiewa cudna muzyka, a komputerowo sterowane urządzenia tworzą ruchliwe wielobarwne efekty, wzmagane przez snujący się dymy.
Wszystko to robi duże wrażenie, ale najważniejsze, że dzięki temu można tu w jednej chwili stworzyć klimat odpowiedni do tego, co się aktualnie dzieje. A odbywają się tu różne wydarzenia. Na przykład 18. dnia każdego miesiąca o godz. 18 mają miejsce spotkania z cyklu „Z Janem Pawłem II ku przyszłości”.
Medalion z porcelany w zwykłym oświetleniu.
***
– Ksiądz prof. Waldemar Chrostowski powiedział na jednym z tych spotkań, że my nie zdajemy sobie sprawy z tego, kim był św. Jan Paweł II. Będąc koło niego, nie byliśmy świadomi, z kim obcujemy. I stwierdził, że jeśli muzeum przetrwa, to za 200 czy 300 lat będzie niesamowitym zwornikiem między obecnymi czasami a przyszłością. Bo większego Polaka niż św. Jan Paweł II nie było, nie ma i prawdopodobnie nie będzie – wspomina założyciel muzeum. Jest przekonany, że jeśli nie zarchiwizujemy tego, co nam papież zostawił, co nam powiedział, to będzie to nasz grzech zaniedbania. – A myślę, że największą zaletą tego miejsca jest to, że wiele rzeczy udało się tu zebrać i zachować.•
Porcelanowy medalion po podświetleniu.
***
tekst: Franciszek Kucharczak / zdjęcia: Roman Koszowski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
___________________________
40-tą ROCZNICĘ MĘCZEŃSKIEJ ŚMIERCI BŁOGOSŁAWIONEGO KSIĘDZA JERZEGO POPIEŁUSZKI
***
Ewangelia według ks. Jerzego
„Aktorzy dramatu i procesu Chrystusa żyją nadal. Zmieniły się tylko ich nazwiska i twarze, zmieniły się daty i miejsca ich urodzin” – mówił ks. Jerzy Popiełuszko w homilii podczas Mszy za Ojczyznę 26 września 1982 roku.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Mimo zmieniających się epok, granic i sposobów życia, święci i błogosławieni wszystkich pokoleń podążają śladami Jezusa. Ich głos, czasem prosty, czasem uczony, idzie w poprzek świata, w którym żyją. Są uciszani, uznawani za szaleńców, zamykani w więzieniach, zabijani. Głosu jednak nie da się zabić, tak jak nie da się zabić prawdy, miłości, jak nie da się zabić Boga. To o nich mówił Jezus: „Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15,19). Misja świętych i błogosławionych z krótkiej perspektywy postrzegana jest często w kategoriach politycznych, społecznych, kulturowych. Nieśmiertelne światło Ewangelii, które przebija przez ich życie, często lepiej widoczne jest, kiedy przechodzą pokolenia i mijają lata. Wszystkich łączy jedno – podobieństwo do Jezusa Chrystusa, ich Pana i Zbawiciela.
Czyż może być co dobrego z Nazaretu? J 1,46
Jezus pochodził z Nazaretu, czyli znikąd. Nazwa jego rodzinnej miejscowości nie występowała w uświęconych pismach narodu wybranego. Jego matka była mądrą kobietą zachowującą tajemnice w swoim sercu. Ojciec był pokornym, zaradnym, małomównym mężczyzną wywodzącym się z rodu Dawida. Prostota ich życia sprawiała, że droga Jezusa do zwykłych ludzi była bliższa niż do elit religii i władzy. Jako ludzie wiary odczuwali z pewnością wielkość żydowskiej historii i dramat rzymskiej okupacji. Jezus podjął misję zbawienia bliźnich, opuszczając ten złożony i zarazem bezpieczny świat. W synagodze w Kafarnaum, cytując Izajasza, powiedział o sobie: „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc”.
Alfons Popiełuszko przyszedł na świat w podlaskich Okopach, których nie było na mapie historii i spraw tego świata. Miał mądrą matkę, która zachowywała tajemnice w sercu, i zaradnego, milczącego ojca. Żyli prosto i ciężko pracowali. Odczuwali wielkość polskiej historii zatopionej w prostej wierze i dramat komunistycznej niewoli. Dalekim krewnym matki był św. Rafał Kalinowski. Być może to za jego przyczyną ich syn, rozumiejący dobrze sprawy zwykłych ludzi, po osiągnięciu dojrzałości odszedł, by pełnić misję kapłańską. Na obrazku prymicyjnym zapisał: „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc”.
Wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę (…) i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to odrzekł mu Jezus: Idź precz, szatanie! Mt 4,8-10
Alfons Popiełuszko zaraz po obłóczynach został przymusowo wcielony na dwa lata do komunistycznej jednostki wojskowej dla kleryków w Bartoszycach. Misją jednostek kleryckich było zmuszanie seminarzystów do posłuszeństwa władzy ludowej. Zakazywano wszelkich praktyk religijnych. Za publiczną modlitwę i posiadanie symboli religijnych karano. W zamian za opuszczenie seminariów mamiono kleryków otwartą drogą na dowolne studia. Za współpracę z komunistyczną kadrą ułatwiano im życie i obiecywano awanse. Mimo iż za niewykonanie rozkazu groziły drastyczne kary, kleryk Popiełuszko bezwzględnie odrzucił godzące w wyznawanie wiary zasady. Nie pytając dowódców o zdanie, inicjował modlitwy, a potem płacił za to wysoką cenę. Dręczono go fizycznie, upokarzano i wyśmiewano jego wiarę. W jednym z listów z wojska pisał: „Dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. Sam fakt zdjęcia to niby nic takiego. Ale ja zawsze patrzę głębiej”.
A widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Mt 9,36
„Widziałem, spowiadałem ludzi, którzy zmęczeni do granic wytrzymałości, klęczeli na bruku i tam chyba ci ludzie zrozumieli, że są silni, są mocni właśnie w jedności z Bogiem, z Kościołem. I wtedy zrodziła się potrzeba pozostania z tymi ludźmi”. Tak ksiądz Jerzy Popiełuszko wspominał wizytę w Hucie Warszawa 31 sierpnia 1980 r. Wielu duszpasterzy odprawiało Msze dla strajkujących, ale niewielu tak głęboko zjednoczyło się ze światem robotników i niewielu zyskało tak wielki ich szacunek. Robotnicy, przez dekady mamieni socjalistycznym rajem, łaknęli w życiu podstawowych wartości, które dzięki prostocie i bezkompromisowości dawał im ksiądz Jerzy. Przekazywał im te wartości całym sobą, bo żył w prawdzie, był wierny, niezwykle wrażliwy na ich potrzeby i wielokrotnie ryzykował, stając w ich obronie. Ostatecznie poświęcił dla nich życie.
Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. Łk 4,32
Ksiądz Jerzy bardzo głęboko przeżywał liturgię, nigdy jednak nie był błyskotliwym kaznodzieją. Od momentu gdy stał się duszpasterzem robotników, szczególnie w ciemnej nocy stanu wojennego, jego słowa zyskały moc, która przyciągała tłumy. Jego bliscy, widząc zmianę, mówili wprost o łasce Ducha Świętego, która sprawiała, że stał się głosem Boga wobec skrzywdzonych i krzywdzących. Prawda, którą głosił, wnosiła światło w chaos i cierpienie. Koiła lęk, leczyła nienawiść, wstrząsała szczytami ziemskiej władzy.
A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Mt 5,44
Polska czasów komunizmu pęknięta była na pół. Po jednej stronie oni – zdrajcy i oprawcy, po drugiej my – zdradzeni i skrzywdzeni. Kościół sam doświadczył prześladowania i bronił prześladowanych, stając się dla nich ostoją. Stan wojenny pogłębił pęknięcie do rozmiarów przepaści. Przyjaciele księdza Popiełuszki, którzy po 13 grudnia 1981 r. podjęli strajk w Hucie Warszawa, zostali internowani. Według obowiązującego, haniebnego prawa groziła im nawet kara śmierci. 24 grudnia 1981 r., w Wigilię Bożego Narodzenia, po wieczerzy dla ubogich parafian na plebanii kościoła św. Stanisława Kostki kapelan robotników dzielił się opłatkiem z żołnierzami i milicjantami stojącymi przy koksownikach. Od września 1982 r. stale był obserwowany, pod jego domem stały zmieniające się samochody bezpieki. – Nigdy nie powiedział na nich złego słowa. Czasem patrzył na nich ze smutkiem – wspomina jedna z aktorek, która często bywała w mieszkaniu księdza na plebanii. Pewnego razu ksiądz Jerzy wyniósł zziębniętym agentom termos gorącej herbaty. „Ja nie walczę z ofiarami zła, tylko ze złem” – powiedział, kiedy przyjaciele nakłaniali go, żeby personalnie skrytykował szkalujących go komunistycznych aktywistów.
Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza – Króla. Łk 23,2
We wrześniu 1984 r. komunistyczny Urząd do Spraw Wyznań skierował do Episkopatu Polski memoriał, w którym zarzucano księdzu Popiełuszce tworzenie „kontrrewolucyjnej organizacji duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu” godzącej w podwaliny socjalistycznego ładu. Istotnie, działalność księdza godziła w ustrój socjalistyczny, choć on nigdy wprost go nie skrytykował. „Ewangelia Chrystusowa jest tak owocna przez wieki i ciągle aktualna, bo jest Prawdą. Ideologie, które kierują się kłamstwem i przemocą, upadają” – powiedział w maju 1984 r. Jego nauczanie, opierające się na pojęciach prawdy, wolności i męstwa, burzyło w ludzkich sercach komunistyczny system. Mówił, że pokonując lęk i głosząc prawdę, uzyskamy wewnętrzną wolność, która przyniesie z czasem wolność zewnętrzną. Otrzymywał bardzo wiele listów, w których dziękowano mu za uwolnienie od lęku i nienawiści, za wyrwanie z marazmu i wewnętrznego zniewolenia. „Przegramy, walcząc przemocą, bo dzieci szatana są silniejsze w przemocy; przegramy, walcząc kłamstwem, bo przeciwnicy Boga są zawodowymi kłamcami. Przegramy i przestaniemy być światłością dla świata. Ale wygramy, choćby ta walka miała trwać długo, gdy walczyć będziemy miłością, sprawiedliwością i prawdą, bo te wartości są własnością samego Boga, niepokonanego Pana nieba i ziemi” – przekonywał.
A gdy jedli, rzekł: „Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi”. Mt 26,21
Pewnego dnia jeden z bliskich współpracowników księdza Popiełuszki, związany z podziemną Solidarnością, przyniósł kopertę, w której była lista donoszących na niego tajnych współpracowników SB. Ksiądz nie otworzył koperty… powiedział: „Ja wiem”. Od września 1982 r. bezpieka prowadziła jego programową inwigilację, której częścią było wprowadzenie agentów do jego najbliższego otoczenia. Byli wśród nich także księża. Zaczęły wyciekać poufne sprawy, przeszukiwano mieszkania jego przyjaciół, aresztowano kolejne osoby. Atmosfera w otoczeniu kapłana była bardzo napięta. Zastanawiano się, kto zdradził. – Ksiądz kategorycznie zabraniał nam zastanawiać się, kto donosi. Mówił, że to zniszczy naszą jedność – wspomina pielęgniarka Elżbieta Murawska. Kiedy 19 października w Bydgoszczy odprawiał ostatnią w swoim życiu Eucharystię, towarzyszyło mu dwóch kapłanów. Obaj byli zarejestrowani jako tajni współpracownicy bezpieki.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
„Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie Moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (…) Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. Łk 22,42.44
Już w sierpniu 1980 r. w jednym z niedzielnych kazań ksiądz Popiełuszko mówił: „Nie jest łatwo zdecydować się pójść razem z Chrystusem do Jerozolimy, tam cierpieć, być wzgardzonym, a w końcu ukrzyżowanym. Ale na to nie ma rady, jeśli się chce po chrześcijańsku i po Bożemu przeżywać zmartwychwstanie Chrystusa”. „Będziesz wisiał na krzyżu” – napisano do niego w czasie stanu wojennego w jednym z anonimów. Grożono mu też „kulą w łeb” i „poderżnięciem gardła”. Spodziewał się śmierci co najmniej od grudnia 1982 r., kiedy ktoś w nocy wrzucił do jego mieszkania cegłę z ładunkiem wybuchowym. W jego samochodzie zepsuto kierownicę, któregoś razu próbowano go zepchnąć z mostu. Wiadomo, że w ostatnich miesiącach przed śmiercią ksiądz się bał. Świadkowie wspominają, że płakał. W dokumentach medycznych zarejestrowano nawet, że przyjmował leki przeciwlękowe. „Jezus Chrystus za głoszenie swojej Bożej prawdy oddał życie. Podobnie apostołowie. A przecież rola księdza jest taka, by głosić prawdę i za prawdę cierpieć, jeżeli trzeba, nawet za prawdę oddać życie” – powiedział, wzdychając ciężko w jednym z ostatnich udzielonych w życiu wywiadów. We wrześniu 1984 r. kard. Józef Glemp, aby go ratować, zaproponował mu wyjazdu do Rzymu. Ksiądz Jerzy odmówił. Jeden z oprawców, niosących tuż przed wrzuceniem do Wisły jego pobite do nieprzytomności ciało, dostrzegł na nim gęste krople potu i krwi…
Wszystkie tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały, bijąc się w piersi. Łk 23,48
Pogrzeb księdza Jerzego Popiełuszki był największy w historii Polski. Ani gwarant polskiej państwowości marszałek Józef Piłsudski, ani zwornik jego tysiącletniej wiary kard. Stefan Wyszyński, nie zgromadzili takich tłumów. Od 450 tys. do miliona osób przyjechało do stolicy. Komuniści, obawiając się rewolty i próby obalenia rządu, zgromadzili tego dnia 17 tys. funkcjonariuszy wyspecjalizowanych do walki z tłumem. W tym bezbrzeżnym tłumie, jak wspomina świadek, ugrzązł milicyjny samochód. Ludzie stojący wokół niego uderzali rękoma w karoserię i krzyczeli: „Przebaczamy, przebaczamy”. Uczestnicy pogrzebu, wracając obok pałacu Mostowskich, skandowali: „Rzućcie pały, przebaczamy”. Nienawiść wbrew wszelkiej logice tego świata została pokonana. Symbolem zwycięstwa stał się grób męczennika. W ciągu pierwszych dziesięciu lat przybyło do niego 10 mln osób. Służba Bezpieczeństwa, skonsternowana tym faktem, poddała kościół św. Stanisława Kostki wraz z grobem inwigilacji, nadając akcji kryptonim „Sanktuarium”. Do dziś przy grobie było 23 mln osób, a relikwie beatyfikowanego w 2010 r. księdza Popiełuszki czczone są w ponad 180 miejscach na 6 kontynentach.
***
– Patrzyłam na Matkę Bożą. Ona to dopiero wycierpiała. Widziała ciało zabitego Syna. Cierpiałam razem z Nią. Ona nad swoim Synem, ja nad swoim – mówiła przed laty pani Marianna Popiełuszko reporterom „Gościa Niedzielnego”, trzymając w dłoniach zdjęcie syna męczennika.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
Paweł Kęska/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Ks. Jerzy Popiełuszko święcenia kapłańskie przyjął z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego 28 maja 1972 fot. LASKI DIFFUSION/EAST NEWS
***
Już nie potrafię zamknąć swojego kapłaństwa w kościele, chociaż tylu różnych „doradców” podpowiada mi, że prawdziwie polski ksiądz nie powinien wychodzić poza kościelne ogrodzenie – słowa bł. ks. Jerzego Popiełuszki wypowiedziane rok przed męczeńską śmiercią.
***
Paweł Kęska teolog, historyk sztuki, absolwent Europejskiej Akademii Fotografii, dziennikarz. Pracuje w Muzeum księdza Jerzego Popiełuszki na Żoliborzu.
fot. Tomasz Gołąb/Gość Niedzielny
***
Marcin Jakimowicz: Gdy oglądaliśmy filmy dokumentalne z ks. Popiełuszką, nie widziałem superbohatera, ale skulonego, przestraszonego człowieka, który toczył ogromną wewnętrzną walkę. To mnie najbardziej poruszyło.
Paweł Kęska: Do muzeum ks. Jerzego na Żoliborzu przyszedłem do pracy parę lat temu jako dziennikarz radiowy, którego pasją było nagrywanie ludzkich historii. Słuchałem ludzi i starałem się ich zrozumieć. A tu, w muzeum ks. Jerzego, długo nie mogłem tej historii rozgryźć. To się nie trzymało kupy. Widziałem człowieka, który wychodził do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, który dla zmylenia esbeckiego pościgu przesiadał się podczas jazdy z samochodu do samochodu, który robił mocne rzeczy, a potem zerkałem na archiwalne nagrania i widziałem kogoś zupełnie innego: nieśmiałego, nieco wycofanego, kruchego. Jestem przekonany, że zbliżanie się do tajemnicy ks. Popiełuszki, odkrywanie jego wnętrza i wyborów, których dokonywał, pomoże nam w zrozumieniu, czym jest życie duchowe. Zadawałem sobie pytanie, jak taki nieśmiały człowiek mógł dokonywać takich rzeczy i jedynym tropem była odpowiedź: bo był wewnętrznie silny, miał w sobie głęboką wiarę. Rów Mariański, głębokie zanurzenie w Bogu, sanktuarium w głębinach. Nie da się inaczej zrozumieć jego fenomenu…
Brat Andrew, założyciel Open Doors, który przemycał setki tysięcy Biblii za żelazną kurtynę, mawiał, że modlitwa nie jest przygotowaniem do bitwy, ale jest bitwą. To opowieść o Popiełuszce?
Tak, choć o jego modlitwie niewiele wiemy – jedynie tyle, ile sam chciał zdradzić. Na przykład w listach z wojska, gdy był straszliwie upokarzany. Nie był specjalnie wylewny, nie odsłaniał się, to był człowiek konkretu. Na sześć listów z wojska tylko w jednym poruszał wątki duchowe. Wspominał, jak był zastraszany, gdy nie chciał zdjąć różańca noszonego na palcu, ale – pisał – „ja zawsze widzę głębiej”. I, jak pokazało życie, on naprawdę widział głębszy sens rzeczywistości, widział w ludziach coś innego niż tylko pozory. W każdym starał się dostrzec światło. I drugie zdanie z listu – gdy stał boso na mrozie, wspominał, że oddaje to cierpienie za grzechy. Czyje? O tym nie wspomniał. Pisał: „Jak słodko jest cierpieć dla Chrystusa”. Te dwa zdania pokazują, jaką miał więź z Chrystusem! Bez tego klucza jego historia jest nieczytelna, rozsypuje się.
Przeczuwał, że zginie?
Przeczuwał. Zachowała się recepta na leki przeciwlękowe (nie wiem, czy ostatecznie je zażywał). Bał się. Widać to na nagraniach, gdy kamera najeżdża na jego twarz. Widać, że to człowiek toczący ogromną batalię. Oglądałem te filmy i zadawałem sobie jedno pytanie: „Co mu daje siłę?”.
Gdy człowiek dostaje pogróżki, to automatycznie wycofuje się, staje się nieufny. A on cały czas wychodził do ludzi…
Myślę, że myśmy go jeszcze nie odkryli. Na pewno był człowiekiem wysoko wrażliwym. Zachwyca mnie to, jak patrzył na ludzi. Mówili mu, by się ostro rozprawił z prześladowcami, a on zapytał: „Naprawdę tak myślicie?”. „Tak!”. Popiełuszko się wówczas… rozpłakał: „Nic nie rozumiecie! Ja walczę ze złem, nie z ofiarami zła”. Cierpiał, gdy spotykał ludzi uwikłanych w zło, myślę, że wiedział, że giną. Jestem przekonany, że miał w sobie ogromne przestrzenie mistyki i do badaczy należy to, by odnaleźć te ślady, okruchy informacji i poskładać w całość.
Czy jedną z walk, którą musiał stoczyć, nie było poczucie odrzucenia? Przybywa z Okopów do warszawskiego seminarium, gdzie spotyka synów uniwersyteckich profesorów, powstańców. Czuł się gorszy?
Myślę, że nie. To był chłopski syn i nie miał z tego powodu żadnych kompleksów. Wiedział, czego chce, wiedział, kim jest, nie krył tego. Wychodził do człowieka bez kompleksów. Do prostych ludzi i do profesorów. Wiózł do Wałęsy chleb od matki, zawoził prof. Szaniawskiego do domu w Okopach. Patrzył wzruszony na dom, na matkę, zdając sobie sprawę z tego, jaka to jest niewiarygodna wartość. Nie wstydził się korzeni.
Koledzy nie pokazywali mu miejsca w szeregu?
Nawet jeśli tego doświadczył, to myślę, że po prostu robił swoje, nie oglądając się na innych. Bez kompleksów i szczególnej znajomości języków latał do Stanów, jeździł po Europie samochodem, bez problemów przekraczając różne mentalne granice. Miał zdrową wizję rzeczywistości. Wyniósł to z domu.
Zmagał się z lękiem i… to zdrowy odruch. Lęku nie odczuwają psychopaci, którzy nie w są w stanie rozpoznać zagrożenia.
Jeden z zabójców ks. Jerzego opowiadał, że kiedy go tłukli na śmierć, krzyczał: „Panowie, darujcie mi życie”.
Sam Chrystus pocił się w Ogrójcu krwią.
Nie chcę się wymądrzać, bo historia męczeństwa ks. Jerzego mnie przerasta. Na pewno odczuwał ogromny lęk, często mówił o śmierci, raczej nie chciał być męczennikiem. Planował wyjazd do Rzymu, są na to liczne świadectwa. Przeczuwał, że zginie. Mam wrażenie, że podświadomie przygotowywał się do tego. Dostawał wiele sygnałów. Pierwszym była cegła wrzucona do mieszkania w nocy z 12 na 13 grudnia 1982 roku. Po pogrzebie Grzegorza Przemyka, gdy przyjaciel spytał go: „Co o tym myślisz?”, usłyszał: „Wiesz, myślę, że będę następny”. To był maj 1983 r., półtora roku przed śmiercią. Niezwykle ważna jest odnaleziona niedawno homilia z października 1982 r. – dzień po kanonizacji Maksymiliana Kolbego. Popiełuszko mówił coś takiego: „Tak jak dziś wynosi się na ołtarze ofiary nazizmu, tak kiedyś przyjdzie czas, gdy będzie się wynosić na ołtarze ofiary tego systemu, ludzi, którzy cierpieli, byli poniżani, oddawali życie za wartości, za wolność. Będzie się synów tej ziemi wynosić na ołtarze, a ludzie będą przychodzili na ich groby, by śpiewać Gaude Mater Polonia”. Czy on już wtedy nie przeczuwał, że opowiada o sobie? Potem ten motyw powtarza się coraz częściej. Zaczęła się seria bolesnych prześladowań. Komuniści przygotowali kampanię na jesień i zimę 1983 r. Wszystkie jej elementy były wymierzone w ks. Jerzego: podcięto kierownicę jego samochodu, wysyłano listy z pogróżkami, pisano, że zawiśnie na krzyżu, że dostanie kulę w łeb, do tego kampania medialna, dezinformacja w administracji kościelnej, prowokacja na ul. Chłodnej.
To były prześladowania zewnętrzne, ale najbardziej boli „policzek od swoich”…
Najtrudniejsze okazało się spotkanie z prymasem Józefem Glempem. Była połowa grudnia 1983 r. Ks. Jerzy wyszedł z więzienia i został potraktowany dość surowo. Oczekiwał wsparcia, a zderzył się ze ścianą. Kardynał zarzucił mu, że nie pilnuje duszpasterstwa służby zdrowia, że się wywyższa, że psuje pracę innym. Bardzo go to dotknęło. Wspominał, że czuł się gorzej niż na esbeckich przesłuchaniach. Nie spodziewał się, że prymas tak go potraktuje… To był zimny prysznic. Dziś wiemy, że palce w tym maczał ks. Michał Czajkowski, który otrzymał od SB konkretne zadanie – dezinformowanie kard. Glempa. Dwaj biskupi pomocniczy byli wcześniej rektorami seminarium i wspierali ks. Jerzego całym sercem. SB długo przygotowywało się do tego, by skompromitować i społecznie wyeliminować Popiełuszkę. Nie działało zastraszanie, nie udała się kompromitacja, polegli w administracji kościelnej, posunęli się jeszcze dalej. Postanowili go zabić.
Zrządzeniem Opatrzności było to, że trafił na ks. Teofila Boguckiego. Który proboszcz tolerowałby tłumy przelewające się przez mieszkanie wikarego? Popiełuszko mógł rozwinąć skrzydła.
Ks. Bogucki go chronił, bronił, wspomagał, pocieszał. Widział w nim wielką dziejową łaskę. Bez niego nie byłoby tej historii, jestem tego pewien. Nadstawiał głowę, gdy jego wikary był oskarżony, pisał listy do kurii, walczył jak lew nie dopuszczając do niego esbeków. Sam bardzo to wszystko przeżywał, chorował na serce, przechodził zawały…
Oglądaliśmy wspólnie nagranie, gdy tłum w żoliborskim kościele czekał na informację o zaginionym ks. Jerzym i zareagował płaczem na wieść o jego śmierci. Powietrze było gęste od emocji. Pracując na co dzień z takimi dokumentami, potrafisz takie sceny oglądać bez wzruszenia?
Nie potrafię. Jeżdżę po Polsce, pokazuję te nagrania w różnych miejscach i są chwile, gdy łamie mi się głos. Na co dzień pracuję w mieszaniu ks. Jerzego i może powinienem się już oswoić, przyzwyczaić, ale nie potrafię. Jest kilka scen, które mnie rozkładają. Na przykład kadr z pogrzebu, gdy kamera odjeżdża ze spracowanych dłoni matki, pokazuje jej zrozpaczoną twarz, a potem ocean kilkuset tysięcy ludzi. Jakiś robotnik zaczyna niezdarnie śpiewać „Ojczyzno ma”, a tłum to podchwytuje i nagle ta pieśń wybucha. A w tym wszystkim jest pani Marianna…
Zastygła w cierpieniu?
Myślę, że nie, że jest bardzo obecna. Jakby to wszystko ją przerastało. Nie chcę o tym mówić, bo tu trzeba milczeć. Inny kadr? Twarz ks. Jerzego przed jednym z kazań. Rozbiegane, nerwowe, przestraszone oczy, widać, jak wszystko przeżywa. Nie zgrywa bohatera, zmaga się. I myślę, że to zwycięstwo w wewnętrznej bitwie jest kluczem do świata jego wartości i do zrozumienia jego świętości.
rozmawiał Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Czwartek 10 października – nowenna za przyczyną bł. ks. Jerzego Popiełuszki w intencji Ojczyzny
Każdego wieczoru w Sanktuarium bł. ks. Popiełuszki na warszawskim Żoliborzu rozpoczyna się nowenna w intencji Ojczyzny. Teraz tak bardzo potrzeba powierzać Panu Bogu to wszystko, czego doświadczamy i co dzieje się w naszej Ojczyźnie z nadzieją, że bł. ks. Jerzy będzie się z nieba wstawiał w tych wszystkich potrzebach. Nowenna za przyczyną Błogosławionego to bezpośrednie przygotowanie do obchodów 40.rocznicy jego męczeńskiej śmierci.
– Ks. Jerzy w jednym z ostatnich słów powiedział, że żeby zachować godność, powiększać dobro i zwyciężać zło, trzeba być wiernym podstawowym wartościom. Ta nowenna jest po to, żebyśmy właśnie w tej wierności trwali, byśmy mogli czerpać przykład z ks. Popiełuszki – zwraca uwagę Paweł Kęska, przewodniczący Społecznego Komitetu Upamiętnienia 40. Rocznicy Porwania i Męczeńskiej Śmierci Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki. Podkreśla, że w myśleniu o tej postaci nie warto koncentrować się nie tyle na tym, że zginął, ale że był wierny prawdzie, że był wolny, że wybierał przebaczenie, że głęboko ufał Bogu, który dał mu siłę przetrwać najtrudniejsze momenty. – My potrzebujemy tych wartości i tej siły i wstawiennictwa ks. Popiełuszki. Dlatego codzienna modlitwa nowenną w tej intencji może nas do tego przybliżyć – mówi Paweł Kęska.
***
Nowenna do bł. ks. Jerzego Popiełuszki
Modlitwa wstępna
Boże jedynie dobry i łaskawy, spraw przez nieskończone zasługi męki i śmierci Jezusa Chrystusa, Syna Twego, przez przyczynę Niepokalanej Maryi Dziewicy i wszystkich Świętych, a szczególnie Błogosławionego księdza Jerzego, abym dostąpił łaski, o którą proszę (przedstawić swoje prośby).
Błogosławiony Księże Jerzy, Ciebie proszę o wstawiennictwo u Boga i Ojca naszego, abym został wysłuchany w mojej potrzebie.
DZIEŃ I. DUCH ŚWIĘTY – czwartek 10 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy nauczał: W dniu Zesłania Ducha Świętego zostało zawarte nowe przymierze przez Jezusa z Nowym Ludem Bożym, z Kościołem. Zostało ono wysłużone przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa (Dotknięcie Boga, s. 62).
Duch Święty pozostaje naszym Rzecznikiem i Obrońcą. Dlatego razem z błogosławionym księdzem Jerzym modlę się do Ducha Pocieszyciela o siłę do walki z narastającymi przeciwnościami. Księże Jerzy, uproś mi u Ducha Świętego łaskę, o którą proszę ____, abym wzrastał w miłości i pozostał wiernym synem Kościoła.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ II. KOŚCIÓŁ – piątek 11 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy dzielił się swoimi kapłańskimi przeżyciami: Matką dla nas jest Kościół Chrystusowy. Spotkania z Nim to ciągłe dolewanie oliwy do lampki naszego życia duchowego, to ciągła dbałość o to, byśmy byli wartościową solą życia, które, czy chcemy tego, czy nie chcemy, prowadzi do spotkania w Bogu (Dotknięcie Boga, s. 69).
Boże i Ojcze, przed Kościołem trzeciego tysiąclecia otwiera się rozległy ocean wezwań współczesnego świata. Pomóż, proszę, wszystkim chrześcijanom tego pokolenia wypłynąć na głębię prawdy, dobra i piękna. Błogosławiony Księże Jerzy, który całym sercem miłowałeś Kościół jako swoją Matkę, uproś mi łaskę ____, o którą pokornie proszę.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ III. EWANGELIA – sobota 12 października
Największą siłą Ewangelii – jak uczył błogosławiony Ksiądz Jerzy – był zawarty w niej osobisty przykład Chrystusa, który głosił prawdę i za prawdę umarł. Chrześcijanin to człowiek, który postępuje na Jezusowy wzór. I niczego nie udaje (Dotknięcie Boga, s. 74). Właśnie Jezus czyni jakby czułą przestrzeń, w której możemy zdobyć się na przyjęcie Bożego słowa, Bożej zachęty do czynienia dobra i unikania zła. Żyć Ewangelią to przede wszystkim przyjąć tajemnicę Bożej prawdy i nią żyć.
Błogosławiony księże Jerzy, męczenniku, który budowałeś prawdziwie ewangeliczną wspólnotę wiernych i tak wiele wycierpiałeś, wyjednaj mi u Pana łaskę ____, o którą wytrwale proszę, bym pozostał wierny Chrystusowi.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ IV. CIERPIENIE – niedziela 13 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy uczył: Chrystus umiera na krzyżu za całą ludzkość, pokonuje śmierć i otwiera drogę do zmartwychwstania. W znaku krzyża ujmujemy dziś to, co najbardziej piękne i wartościowe w człowieku. Przez krzyż idzie się do zmartwychwstania. (…) I dlatego krzyże naszej Ojczyzny, krzyże nasze osobiste, krzyże naszych rodzin muszą doprowadzać do zwycięstwa, do zmartwychwstania, jeśli łączymy je z Chrystusem (Homilia z 26.09.1982 r.).
Boże, za wstawiennictwem błogosławionego księdza Jerzego daj mi siłę ducha, bym cierpliwie znosił doświadczenia życia, które każdego dnia mnie spotykają. Jezus wypala do szczętu nasze słabości, jak wypalił męczeńską łaską życie Księdza Jerzego Popiełuszki, którego Kościół ukazał w chwale ołtarzy. Proszę Cię o wyjednanie mi łaski ____ i pragnę naśladować twoją wierność Chrystusowi.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ V. PRAWDA – poniedziałek 14 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy uczył: Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa [Bogu] na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć (Kazanie z 31.10.1982).
Błogosławiony Kapłanie, sługo Chrystusa, Ty w nauczaniu wskazywałeś, że On jest Prawdą i wytrwale nawoływałeś ludzi do życia w prawdzie, a ukazywałeś niebezpieczeństwa fałszu i kłamstwa. Módl się za mną, gdy błagam o łaskę ____ abym na co dzień żył w prawdzie i by moje codzienne życie było przepojone prawdą.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ VI. PRZEBACZENIE – wtorek 15 października
Kościół przecież – podkreślał błogosławiony Ksiądz Jerzy – otrzymał od Chrystusa władzę leczenia «chorób grzechu» poprzez sakrament pokuty (…), pozwalając za pośrednictwem kapłana nawiązywać na nowo przyjaĽń między nami a Bogiem (Dotknięcie Boga, s. 51). Niech więc ogarnia nas światło Bożej łaski, abyśmy przyjmowali z nadzieją dary Jezusowej miłości.
Panie, spraw byśmy stale byli nastawieni na przebaczanie bliĽnim. Umocniony przykładem twojej kapłańskiej wspaniałomyślności, błogosławiony Księże Jerzy, proszę Cię o wstawiennictwo w mojej intencji ____, którą ci przedkładam, abym przez życie szedł drogą przebaczenia.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ VII. SOLIDARNOŚĆ – środa 16 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy uczył: Solidarność to jedność serc, umysłów i rąk, zakorzeniona w ideałach, które są zdolne przemieniać świat na lepsze. To (…) nadzieja tym silniejsza, im bardziej jest zespolona ze źródłem wszelkiej nadziei – z Bogiem (Kazanie z 28.08.1983 r.).
Boże, spraw, abyśmy byli solidarni w wierze i miłości, abyśmy potrafili pokonywać w sobie lęk i odważnie służyć bliźnim, tworząc wspólnotę w Chrystusie.
Księże Jerzy, wstawiaj się za mną u Boga, abym mógł z godnością przyznawać się do tego, co słuszne i prawdziwe oraz uproś mi łaskę ____ o którą z ufnością proszę.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ VIII. MĘCZEŃSTWO – czwartek 17 października
Chrześcijaninowi nie może wystarczyć tylko potępienie zła. (…) Ale chrześcijanin musi być prawdziwym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości. O te wartości musi odważnie się upominać dla siebie i dla innych – nauczał Błogosławiony Ksiądz Jerzy (Kazanie z 27.05.1984 r.). Jego krwawa ofiara to wyznanie wiary w świętość Kościoła i najwyższy znak miłości do Chrystusa.
Błogosławiony księże Jerzy, w twojej męczeńskiej śmierci odbiły się wszystkie bóle i cierpienia współczesnych ci ludzi. Uproś nam u Ukrzyżowanego Chrystusa łaskę wierności do końca Bożemu prawu miłości, a mnie wyjednaj łaskę ____, której tak bardzo pragnę.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
DZIEŃ IX. MARYJA – piątek 18 października
Błogosławiony Ksiądz Jerzy modlił się: Dziękuję Ci, o Matko, za wszystkich, którzy pozostają wierni swemu sumieniu, którzy sami walczą ze słabością i umacniają innych. Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich, którzy nie dają się zwyciężyć złu, ale zło zwyciężają dobrem (Różaniec w Bydgoszczy). Życie trzeba przeżyć dobrze, bo jest tylko jedno.
Błogosławiony Księże Jerzy, uproś nam u Matki Najświętszej, Królowej Męczenników, byśmy mogli zachować godność dzieci Bożych trwając w dobrym i wyjednaj łaskę ____, o którą tak bardzo proszę.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Błogosławiony Księże Jerzy – módl się za nami.
Modlitwa na zakończenie nowenny
Panie Jezu Chryste, Ty ukazałeś znamiona swej Męki w ciele błogosławionego księdza Jerzego w chwili jego śmierci. Dziękuję Ci za łaskę przeżycia tej nowenny dla dobra mej duszy i za otrzymane łaski. Wspomóż nas, abyśmy wytrwale niosąc krzyż naśladowali Ciebie, a przez to zasłużyli na miano prawdziwych Twoich uczniów. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
***
opracowanie – o. Gabriel Bartoszewski OFMCap. – za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej
______________________________________________________________________________________________________________
„Zło dobrem zwyciężaj”.
Jak ksiądz Jerzy zmienił Polskę
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Gdyby nie było w tym ręki Bożej, zapanowałaby żądza odwetu. Tymczasem męczeństwo ks. Popiełuszki przyniosło uzdrowienie. I wciąż przynosi.
Koniec października 1984 roku. Do jednego z poznańskich księży przyszedł 55-letni lekarz, powiedzmy, Ryszard. Do tej pory niewierzący. Poprosił o spowiedź. Jak się okazało, był uzależniony od alkoholu od 25 lat. „W ostatnich latach byłem tak zniewolony, że piłem nawet spirytus salicylowy, denaturat, eter, wody kolońskie itp. Byłem 6 razy leczony w różnych zakładach zamkniętych, łącznie przeszło rok. Wielokrotnie miałem wszywany esperal, byłem leczony akupunkturą, uczestniczyłem w grupach AA” – opowie później. Nic nie pomagało. Wyniszczenie fizyczne i psychiczne narastało. „Kłopoty w pracy i w rodzinie. Piłem w dalszym ciągu, nawet w czasie leczenia w szpitalu oraz bezpośrednio po licznych implantacjach esperalu. Nie mogąc uwolnić się z tego zaklętego kręgu alkoholowego, usiłowałem popełnić samobójstwo” – relacjonował.
Wtedy wiadomość o zamordowaniu księdza Popiełuszki obiegła kraj. Ryszard przeżył, jak się wyraził, trudny do określenia wstrząs. „Błagałem go o pomoc. Odzyskałem wiarę. Odbyłem spowiedź i rozpocząłem poznawanie prawd wiary przez czytanie katechizmu, Pisma Świętego, literatury religijnej i rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem, który bardzo mi pomógł i w dalszym ciągu otacza dyskretną opieką”. Modlił się konsekwentnie, przystępował do sakramentów i prostował ścieżki swojego życia. Łatwo nie było, czasem sięgał jeszcze po alkohol. Aż rok później, z dnia na dzień, całkowicie przestał. Alkohol już go nie pociągał, ba – zaczął w nim budzić wstręt. „Dzięki wstawiennictwu księdza Jerzego Popiełuszki uzyskałem łaskę wiary i uzdrowienia” – napisał w swoim świadectwie. Relację tę potwierdził ksiądz w załączonym oświadczeniu, ten właśnie, który Ryszarda wyspowiadał. „Od początku twierdził, że uświadomienie sobie ofiary, jaką z życia swego złożył Panu Bogu śp. ksiądz Jerzy, wpłynęło na niego tak wstrząsająco, iż postanowił zerwać z alkoholizmem, wrócić do Boga i pełnić służbę lekarską z pełną odpowiedzialnością” – napisał duchowny o swoim znajomym.
Ryszard był jedną z wielu osób, które doznały łaski nawrócenia i uzdrowienia „w odpowiedzi” na męczeństwo ks. Jerzego Popiełuszki. Ile było takich przypadków? Nie sposób zliczyć. O niektórych ci, którzy ich doświadczyli, opowiedzieli, o wielu innych zapewne dowiemy się dopiero w przyszłym życiu.
Efekt łaski
Gdyby ksiądz Jerzy Popiełuszko jeszcze żył – a miałby 77 lat – pewnie niewielu dziś kojarzyłoby kapelana Solidarności. Po kolejnych dekadach byłby tylko nazwiskiem w leksykonie. Wszystko zmieniło jego męczeństwo. Kult księdza Jerzego zaczął się, zanim do opinii publicznej dotarła wieść o jego śmierci. Gdy 20 października 1984 roku w wieczornym wydaniu „Dziennika Telewizyjnego” pojawił się oficjalny komunikat o uprowadzeniu kapłana, natychmiast w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu zebrało się kilka tysięcy ludzi. Mszą o godzinie 22 rozpoczęło się całodobowe modlitewne czuwanie. Trwało wiele dni, podczas których świątynię odwiedziły tłumy wiernych. Odnotowano liczne nawrócenia. Konfesjonały były oblegane. Żeby obsłużyć stojących w kolejkach penitentów, z pomocą miejscowym księżom przyszli spowiednicy z dziesięciu zakonów i zgromadzeń. Wszyscy oni byli świadkami niezwykłych nawróceń. Ludzie wracali do Kościoła nieraz po wielu latach, przyrzekali, że odmienią swoje życie i będą się kierować Ewangelią.
Wolni od zemsty
Pogrzeb zamordowanego duchownego, który odbył się w sobotę 3 listopada 1984 roku, był świadectwem potężnego poruszenia w narodzie. Wzięło w nim udział kilkaset tysięcy osób. Ścisk panował nie tylko wokół kościoła św. Stanisława, ale też na wszystkich okolicznych ulicach, włącznie z rozległym placem Komuny Paryskiej (dziś plac Wilsona). Ludzie przybyli mimo przeszkód ze strony SB, która dwoiła się i troiła, żeby nie dopuścić do „wrogich demonstracji”. Niepotrzebnie – uczestnicy uroczystości pogrzebowych nie wyrażali pragnienia zemsty. Nie odnotowano żadnych ekscesów. W powszechnej świadomości mocno utkwiła dewiza księdza Jerzego: „Zło dobrem zwyciężaj” i to przełożyło się także na zachowanie tłumu. Wyglądało to tak, jakby w duszach Polaków zaczęły rozbrzmiewać ostatnie publicznie wygłoszone słowa błogosławionego: „Prośmy Chrystusa Pana (…), byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
I tak już zostało: przesłanie kapelana Solidarności po śmierci zaczęło brzmieć mocniej niż za życia i przynosić obfitsze owoce. Jeśli nieuwikłani w kolaborację Polacy mieli jeszcze jakieś złudzenia co do systemu komunistycznego, to zamordowanie księdza Popiełuszki rozwiało je ostatecznie. Istota tego zakłamanego i zbrodniczego reżimu stała się dla wszystkich oczywista, co ostatecznie doprowadziło do upadku komunizmu. Jeśli odbyło się to bez rozlewu krwi, to z pewnością także dlatego, że wcześniej krew przelał ksiądz Jerzy. Kapłan stał się naśladowcą Chrystusa aż po męczeństwo, przez co uaktualnił starożytną dewizę: „Krew męczenników posiewem chrześcijan”. Rzeczywiście, męczeństwo ks. Popiełuszki przysporzyło Polsce chrześcijan świadomych, oddanych Chrystusowi. Świadectwem roli, jaką zaczął odgrywać po śmierci, jest jego trwający bezustannie żywy kult. Grób księdza Jerzego przy kościele św. Stanisława na warszawskim Żoliborzu odwiedziło około 25 milionów pielgrzymów. Wciąż się tam ktoś modli i każdego dnia odwiedzają to miejsce grupy pątników. Przez wiele miesięcy po pogrzebie kolejka do grobu była tak olbrzymia, że trzeba było w niej stać po kilka godzin. Nie zniechęcało to pielgrzymów – stali niezależnie od pogody i wszelkich niedogodności.
Tak narodziło się nowe sanktuarium z żywym i wciąż rozwijającym się kultem. Przybywają tam Polacy z każdego zakątka kraju, odnotowano też obecność cudzoziemców ze 134 krajów. Przy grobie modlili się m.in. papież Jan Paweł II i kard. Ratzinger, wielu innych kardynałów i biskupów, prezydent USA George Bush, była brytyjska premier Margaret Thatcher, premier Czech Václav Havel, premier Węgier Viktor Orbán.
Ksiądz działa
Przekonanie o świętości męczennika było powszechne od początku. Już dwa dni po pogrzebie prymas Józef Glemp otrzymał pierwszą pisemną prośbę o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Złożyło ją 178 pracowników Szpitala Ginekologicznego w Warszawie, gdzie ks. Popiełuszko był kapelanem. Za tą prośbą lawinowo poszły następne. Pisali ludzie z całego świata. Rok po śmierci księdza Jerzego w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej było już 13 940 imiennych próśb o beatyfikację ks. Popiełuszki. Nadawcy pochodzili z 17 krajów.
O wstawiennictwo do bł. ks. Jerzego bezustannie płynie rzeka modlitw. Do utworzonego przy warszawskiej parafii św. Stanisława Kostki Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Księdza Jerzego Popiełuszki trafiają świadectwa łask doznanych za wstawiennictwem męczennika. Bardzo często są to uzdrowienia. Jest ich ponad 600, z czego kilkadziesiąt zawiera dokumentację z potwierdzającą je opinią lekarzy.
Ludzie świadczą też o pomocy błogosławionego w zwykłych życiowych sprawach – np. w znalezieniu pracy albo w rozwiązaniu skomplikowanych spraw rodzinnych. Wciąż też dzieje się to, co miało miejsce w dniach przed pogrzebem i po nim – wpływowi księdza Jerzego wiele osób przypisuje swoje nawrócenie, odnalezienie wiary i powrót do Kościoła. W dalszym ciągu, tak jak kiedyś, przy jego grobie ludzie decydują się po latach wyznać grzechy w spowiedzi.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko szybko stał się znany na całym świecie. Patronuje 157 polskim ulicom, placom, skwerom i rondom. Jego imię noszą też ulice w kilku innych krajach – we Francji, Niemczech, w Ukrainie i na Węgrzech – a także plac w Nowym Jorku. Jest patronem 50 szkół polskich i kilku zagranicznych. W Polsce stoi 186 poświęconych mu pomników i pamiątkowych tablic.
Od dnia beatyfikacji księdza Jerzego po świecie rozeszły się jego relikwie, czczone obecnie w ponad 1800 miejscach.
Zewnętrzne znaki świadczące o roli, jaką ksiądz Jerzy Popiełuszko odgrywa w Polsce, a częściowo także poza nią, mówią o tym, co najważniejsze – o jego potężnym oddziaływaniu duchowym. Oddziaływanie to pozostanie zapewne tajemnicą wielu dusz, ale jedno jest pewne: ksiądz Jerzy w znaczący sposób wpłynął na życie wielu Polaków. I wciąż wpływa.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Jan Paweł II o Księdzu Popiełuszce: wolność w Prawdzie. Nazwał go też patronem obecności Polski w Europie
św. Jan Paweł II i bł. ks. Jerzy Popiełuszko (Fot. pixabay.com/Wikimedia Commons (domena publiczna)
***
Jan Paweł II wraz z rodakami i Kościołem Powszechnym przeżywał dramat porwania i śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, który zginął z rąk komunistycznych służb bezpieczeństwa w 1984 r. Kiedy Polska odzyskała wolność w 1989 r., uznał, że świadectwo ks. Jerzego w nowych czasach jest ważniejsze niż za komunistycznej niewoli. To właśnie jego nazwał patronem obecności Polski w Europie. Od 22 października 1984 r. dziennik „L’Osservatore Romano” codziennie informował na pierwszej stronie o rozwoju sytuacji.
Jan Paweł II i ks. Jerzy Popiełuszko prawdopodobnie nigdy się nie spotkali. Kiedy w 1983 r. Papież był w Polsce, reżim odmówił kapelanowi „Solidarności” niezbędnej przepustki. Ks. Jerzy jak wszyscy kapłani swego pokolenia był pod silnym wpływem polskiego Papieża. Świadczą o tym jego kazania. Jan Paweł II wiedział o posłudze kapelana warszawskich robotników. Znał jego kazania. Przesłał mu pozdrowienia, a także różaniec. To nim 3 listopada 1984 r. spleciono w trumnie dłonie zabitego kapłana.
Ofiara, która prowadzi do zmartwychwstania
Jan Paweł II wraz z innymi Polakami uczestniczył w dramacie porwania ks. Jerzego. Podczas audiencji generalnej i na modlitwie Anioł Pański prosił o modlitwę w jego intencji, apelował do sumień porywaczy. Kiedy nadeszła wiadomość o odnalezieniu ciała ks. Jerzego, Papież bardzo szybko zrozumiał, że męczeństwo to będzie miało decydujące znaczenie dla zmagań Polski o niepodległość.
Już następnego dnia 31 października 1984 r. na audiencji ogólnej powiedział: „Chrześcijanin powołany jest w Jezusie Chrystusie do zwycięstwa. Zwycięstwo takie nieodłączne jest od trudu, od cierpienia, tak jak Zmartwychwstanie Chrystusa jest nieodłączne od Krzyża. A zwyciężył już dziś – choćby leżał na ziemi”. Na kolejnej audiencji środowej dodał: „Ta śmierć jest także świadectwem. Ja modlę się za księdza Jerzego Popiełuszkę, jeszcze bardziej się modlę o to, ażeby z tej śmierci wyrosło dobro, tak jak z Krzyża Zmartwychwstanie”
Świadectwo w czasach wolności
Pięć lat później Polska jako pierwszy kraj bloku komunistycznego odzyskała wolność. W tych nowych warunkach Jan Paweł II ponownie przypomniał rodakom postawę ks. Jerzego. „Niech przemawia do nas świadectwo tego kapłana, które się nie przedawnia, które jest ważne nie tylko wczoraj, ale także dzisiaj. Może dzisiaj bardziej jeszcze” – mówił Papież na audiencji ogólnej 31 października 1990 r.
Od tej pory przywoływał świadectwo ks. Jerzego, aby pokazać Polakom, jak mają się odnosić do Europy i zachodzących w niej przemian. 14 lutego 1991 r. na audiencji dla Lecha Wałęsy podkreślił, że „Polska nigdy Europy nie zdradziła! Czuła się odpowiedzialna za europejską wspólnotę narodów. Oczekiwała od niej pomocy, ale też umiała za nią umierać”. W tym kontekście Papież przypomniał niesprawiedliwy pokój według postanowień Konferencji z Jałty. Podkreślił, że naród nigdy się z tym nie pogodził i nie uległ narzuconej mu ideologii i totalitaryzmowi. „Bronił swojej godności i praw z ogromnym trudem i za cenę wielkich ofiar” – mówił Papież, podkreślając, że symbolem tego jest między innymi ks. Jerzy.
Patron obecności Polski w Europie
Po raz kolejny Jan Paweł II odwołał się do kapelana „Solidarności” kilka miesięcy później podczas swej podróży do Ojczyzny. Podjął on wtedy otwartą polemikę z tymi, którzy postulowali powrót Polski do Europy. Podkreślił, że Polacy nie muszą powracać do Europy, bo w niej są. „Nie musimy do niej wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy i tworzyliśmy ją z większym trudem, aniżeli ci, którym się przypisuje albo którzy sobie przypisują patent na europejskość, wyłączność. (…) Ja pragnę jako Biskup Rzymu zaprotestować przeciwko takiemu kwalifikowaniu Europy, Europy Zachodniej. To obraża ten wielki świat kultury, kultury chrześcijańskiej, z któregośmy czerpali i któryśmy współtworzyli, współtworzyli także za cenę naszych cierpień. (…) Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci, tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas w ostatnich dziesięcioleciach – i u nas w ostatnich dziesięcioleciach. Tak tworzył ją ksiądz Jerzy. On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus. Tak jak Chrystus, jak Chrystus ma prawo obywatelstwa w świecie, ma prawo obywatelstwa w Europie, dlatego że dał swoje życie za nas wszystkich” (homilia we Włocławku, 7.06.1991).
Aby sumienie nie porosło pleśnią
Dlaczego tak wielką wagę przypisywał Jan Paweł II świadectwu ks. Jerzego w nowych czasach, po upadku marksistowskiego totalitaryzmu? Papież poniekąd sam dał na to odpowiedź, przytaczając, podczas cytowanej już audiencji z 1990 r. kilka wypowiedzi kapłana męczennika: „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie, to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą” (31.10.1982 r.). „Postawmy życie w Prawdzie na pierwszym miejscu, jeżeli nie chcemy, by nasze sumienie porosło pleśnią” (27.02.1983 r.).
Wyjątkowe zainteresowanie watykańskich mediów
Warto podkreślić wyjątkowe zainteresowanie ówczesnych watykańskich mediów sprawą porwania i śmierci ks. Popiełuszki. Począwszy od 22 października 1984 r. dziennik „L’Osservatore Romano” codziennie informował na pierwszej stronie o rozwoju sytuacji. „Cała Polska niespokojna o Księdza Jerzego Popiełuszko”; „Chwile grozy w Polsce po porwaniu kapłana”; „Cała Polska mobilizuje się w sprawie ks. Popiełuszki” – to tytuły z pierwszych dni po porwaniu. 25 października watykański dziennik informuje, wciąż na tytułowej stronie, o aresztowaniu porywaczy, a następnego dnia cytuje słowa generała Jaruzelskiego, który potępił porwanie.
„L’Osservatore Romano” (Fot. „L’Osservatore Romano”, 1.11.1984 rok)
W kolejnych wydaniach „L’Osservatore Romano” przytacza kolejny apel Papieża oraz reakcje ze świata, w tym znamienne słowa arcybiskupa Paryża kard. Jean-Marie Lustigera: „żyjemy w czasach morderców”.
Krzysztof Bronk/Vatican News/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki odbył się 3 listopada 1984 roku w kościele pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Szacuje się, że uczestniczyło w nim co najmniej 450 tys. osób, a niektóre źródła mówiły nawet o milionie uczestników. Uroczystości stały się wielką manifestacją antykomunistyczną.
fot. Witold Jarosław Szulecki/East News
Śmierć w roku orwellowskim 1984
W 40. rocznicę męczeńskiej śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki, kiedy zatarł się polityczny i społeczny kontekst tamtych wydarzeń, bardziej widoczny staje się ich wymiar metafizyczny – starcie ewangelicznego Dobra ze Złem. Gdyby George Orwell wiedział o dramacie, który rozegrał się w nocy 19 października 1984 r., mógłby dopisać nowy rozdział do swej antyutopii „Rok 1984”.
Na Orwellowskie paralele wydarzeń tamtej strasznej nocy, kiedy między 21.30 a północą dokonywało się męczeństwo ks. Jerzego, zwrócił uwagę Andrzej Duda w liście do uczestników obchodów 35. rocznicy męczeństwa ks. Popiełuszki w Suchowoli. „Błogosławiony ksiądz Jerzy zginął w roku 1984” – napisał prezydent Rzeczypospolitej. „Być może jest w tym pewien znak Opatrzności, bo przecież »Rok 1984« to tytuł głośnej powieści George’a Orwella. Książki, w której przedstawiono straszliwą wizję państwa totalitarnego. Szczególnie poraża pojawiające się tam – w nawiązaniu do terroru sowieckiego – pojęcie nieosoby. A więc kogoś, kto naraził się bezwzględnemu, owładniętemu rządzą władzy środowisku politycznemu, i kogo to środowisko zaczyna traktować nie jak człowieka, ale jak przedmiot. Nie sposób o tym zapomnieć, kiedy poznaje się historię prześladowań i męczeństwa księdza Jerzego”.
Świat przedstawiony i realny
Realia 1984 r. w istotny sposób odbiegały od wizji przedstawionej w książce Orwella, ale wiele zasadniczych elementów wykreowanego świata determinowało tamtą rzeczywistość. Świat był podzielony na dwa bloki militarne, a w systemie komunistycznym przynależność do partii określała pozycję społeczną i materialną oraz możliwości awansu. Bunt proli, jak Orwell nazywa proletariat, społeczności ludzi pozbawionych praw politycznych oraz zdeklasowanych materialnie – a tak można określić rewolucję Solidarności – skończył się klęską. Społeczeństwo sterroryzowane brutalnymi represjami pogrążyło się w duchowym marazmie. Polska w latach 80. XX wieku straciła co najmniej milion najbardziej aktywnych i przedsiębiorczych obywateli, którzy udali się na emigrację. Wzrosło znaczenie Służby Bezpieczeństwa, najważniejszej instytucji, kontrolującej wszystkie segmenty życia publicznego. Wprowadzenie stanu wojennego było dla bezpieki czasem wielkiego werbunku, a jej sieć agenturalna została rozbudowana. Orwellowski Wielki Brat wiedział wszystko, m.in. dzięki sprawnie prowadzonej przez kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy SB pracy operacyjnej. Posiłkowali się oni kilkudziesięcioma tysiącami tajnych współpracowników, ulokowanych we wszystkich sektorach życia politycznego, gospodarczego, kulturalnego i we wszystkich Kościołach chrześcijańskich. Partia komunistyczna miała monopol na przekaz informacji. Wszystkie media znajdowały się pod jej kontrolą, a działalność urzędów cenzorskich skutecznie broniła przekazu jednego nadawcy – komunistycznej władzy. Ukazywały się wprawdzie wydawnictwa bezdebitowe, ale miały niewielki zasięg, a ich redakcje w części były kontrolowane przez organy bezpieczeństwa. Jeśli jednak rzeczywistość 1984 r. w sposób istotny różniła się od wizji nakreślonej przez Orwella, to dlatego, że w świecie wykreowanym przez pisarza nie było miejsca na Kościół oraz wiarę, które stanowiły istotny komponent świata rzeczywistego. To była przestrzeń wolności, której władza nigdy nie zdołała opanować. Pontyfikat Jana Pawła II oraz jego pierwsza pielgrzymka do ojczyzny w 1979 r. wzmocniły ludzi wierzących, co miało istotne znaczenie w trakcie strajków w sierpniu 1980 r. Portrety papieża oraz Matki Boskiej Częstochowskiej zawisły na bramach strajkujących zakładów, pokazując, gdzie kończy się władza partii.
W takich warunkach zaczęła się społeczna posługa ks. Jerzego Popiełuszki. Po raz pierwszy w sierpniu 1980 r. doświadczył on siły robotniczego buntu, odprawiając Mszę św. dla strajkującej załogi Huty Warszawa. W takich realiach nieznany wcześniej, skromny wikary z warszawskiego Żoliborza zaczynał misję, która doprowadzi go do męczeńskiej śmierci, a jednocześnie unieśmiertelni. Tego nie ma w książce Orwella. Winston Smith, jej główny bohater, jest samotny i bezradny wobec władzy. Nie ma struktury, na której mógłby się oprzeć.
Seanse nienawiści
Istotą opisywanego przez Orwella świata była całkowita kontrola władzy nad językiem. To rządząca partia nadaje znaczenia słowom. Smith widzi budynek Ministerstwa Prawdy, gdzie pracuje, ozdobiony transparentem z napisem: „Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”. W latach 80. ub. wieku kontrola nad językiem była także jednym z elementów zapewniających trwanie systemowi. Władza w PRL także stworzyła sztuczny język. Jego istotą było wyeliminowanie słów niepotrzebnych lub źle się kojarzących, czy niewłaściwych z punktu widzenia ideologicznych interesów rządzącej partii. Tak wypreparowany język przestał być narzędziem komunikacji, a służył jedynie do przekazywania treści pożądanych przez rządzących. Działania mające zmienić ten stan były w świecie wykreowanym przez Orwella kwalifikowane jako myślozbrodnia.
Posługa ks. Jerzego przywracała wartość słowom. Dlatego władza tak zdecydowanie reagowała na jego kazania, wygłaszane w czasie Mszy św. za Ojczyznę, odprawianych w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Gromadziły się na nich tłumy. Te Eucharystie tworzyły przestrzeń wolności, której wysłannicy reżimu nie mogli kontrolować. Była to jedna z największych myślozbrodni, jakiej mógł się dopuścić obywatel komunistycznego państwa.
Msze św. za Ojczyznę były przez Jerzego Urbana, rzecznika rządu, nazywane „seansami nienawiści” wymierzonymi we władze stanu wojennego. Urban nawiązywał do opisanej przez Orwella praktyki organizowania przez partię Dwóch Minut Nienawiści, mających wzbudzać negatywne emocje na potrzeby propagandy. Prawdziwymi seansami nienawiści z ks. Popiełuszką w roli głównej były cykliczne konferencje rzecznika rządu oraz cała rządowa propaganda, przez wiele miesięcy atakująca i szkalująca niepokornego kapłana.
Rodzice ks. Jerzego Marianna i Władysław Popiełuszkowie nad grobem syna w dniu pogrzebu.
reprodukcja – Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Piętrowa prowokacja
Ważnym instrumentem sprawowania władzy w powieści Orwella jest prowokacja. To wręcz systemowy element inżynierii społecznej, umożliwiający skuteczną kontrolę nad masami. Także w tym aspekcie wydarzenia, jakie rozegrały się w nocy 19 października 1984 roku między Bydgoszczą, Toruniem i Włocławkiem, wpisują się w Orwellowską wizję świata. Wielopoziomowa prowokacja stała za uprowadzeniem i zamordowaniem ks. Popiełuszki. Jej pierwotnym elementem było podrzucenie w czasie rewizji 12 grudnia 1983 roku ulotek, broni i materiałów wybuchowych do mieszkania księdza przy ul. Chłodnej 15 w Warszawie. W akcję zaangażowani byli także funkcjonariusze bezpieki, którzy później uprowadzili i zabili kapelana Solidarności. Stało się to pretekstem do jego zatrzymania oraz oskarżenia o to, że „przy wykonywaniu obrzędów religijnych (…), w wygłaszanych kazaniach nadużywał wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne, a w szczególności pomawiał, że te władze posługują się fałszem, obłudą i kłamstwem, przez antydemokratyczne ustawodawstwo niszczą godność człowieka, a także pozbawiają społeczeństwo swobody myśli oraz działania, czym nadużywając funkcji kapłana, czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej”. Ten prokuratorski wywód mógłby znaleźć się w rozdziale książki Orwella opisującym przypadki myślozbrodni.
Tymczasem w swych kazaniach ks. Jerzy mówił o rzeczach oczywistych – o konieczności prawdy, uczciwości i miłości bliźnich w życiu społecznym. Upominał się o prawa człowieka, bronił represjonowanych. Często odnosił się do wydarzeń z przeszłości, wyprowadzając z nich wnioski dla obecnej sytuacji. Czytając je po latach, nie znajduje się w nich żadnych treści obrazoburczych ani w sposób oczywisty politycznych. Było w tym czasie sporo księży w Polsce znacznie mocniej i dosadniej oceniających rzeczywistość stanu wojennego aniżeli Popiełuszko. Jego popularność, charyzmat oraz umiejętność gromadzenia wokół siebie wielkich rzesz ludzi stanowiły problem dla władzy, ale z pewnością nie wymagały podjęcia działań tak radykalnych jak uprowadzenie i zabicie. Według ciągle niepełnej wiedzy, jaką mamy w tej sprawie, można stwierdzić, że zabicie księdza było elementem szerszego planu.
Przekonani o tym byli także jego mordercy. Porucznik Leszek Pękala w trakcie przesłuchania mówił: „Porwanie księdza miało służyć – o tym byłem przekonany – dla rozegrania pewnych ważnych, politycznych interesów państwowych”. To, co zamierzali zrobić, było „potrzebne i słuszne w interesie państwa, biorąc pod uwagę zarówno jego sprawy wewnętrzne, jak i może międzynarodowe”. Porucznik Waldemar Chmielewski, drugi z porywaczy i zabójców, przekonywał podczas pierwszego przesłuchania, że byli oni przekonani o akceptacji przez kierownictwo resortu ich planów. W czasie kolejnego przesłuchania (6 listopada1984 r.) stwierdził, iż Piotrowski ich przekonywał, że plany akceptuje nie tylko ich bezpośredni zwierzchnik płk Adam Pietruszka, ale także wiceminister spraw wewnętrznych gen. Władysław Ciastoń. Gdy tuż przed północą 19 października 1984 roku cała trójka zastanawiała się, co zrobić z ciężko pobitym i skrępowanym w bagażniku samochodu księdzem, Piotrowski rozstrzygnął wątpliwości stwierdzeniem, że „zleceniodawcom zależy na tym, aby Popiełuszko zniknął raz na zawsze”.
Mecenas Jan Olszewski, oskarżyciel posiłkowy na procesie toruńskim, odpowiadając na pytanie, dlaczego ofiarą został ks. Popiełuszko, powiedział, że został on wytypowany nie dlatego, że był znienawidzony w resorcie i osobiście dokuczał oskarżonym. „Został wytypowany na zimno, bo jego nazwisko było głośne, cieszył się mirem i społecznym uznaniem. Bo uprowadzenie i śmierć kapłana katolickiego jest w takim kraju jak Polska wielkim wstrząsem dla całego społeczeństwa. Z punktu widzenia założeń prowokacji ofiara została wybrana bezbłędnie”. W tym scenariuszu bestialski mord na ks. Popiełuszce miał spowodować masowe protesty, które miały doprowadzić do przetasowań na najwyższych szczeblach władzy. Był to prawdziwie Orwellowski scenariusz inżynierii społecznej, wykorzystującej emocje do prowadzenia zaplanowanej z zimną krwią gry politycznej.
Przemoc przegrywa
„Rok 1984” to powieść o przemocy i nienawiści – ten motyw dominuje też w działaniach morderców z SB. Główny imperatyw, jakim kierują się kpt. Piotrowski oraz jego wspólnicy, to sugestywnie przedstawiona w książce Orwella nietzscheańska „wola mocy”. Reprezentujący ją „nadludzie” uzurpują sobie prawo do łamania prawa w imię własnej hierarchii wartości. Taką kreację Piotrowski zaprezentował podczas procesu toruńskiego, przekonując, że jego osąd moralny pozwalał mu porwać, a później zamordować księdza. I jeszcze jeden ważny wątek orwellowski widoczny jest w działaniach morderców. Przemoc w książce to but miażdżący ludzką twarz, gdyż „nic nie jest tak straszne jak ból fizyczny”. Piotrowski tłucze bezlitośnie ks. Jerzego nie tylko po to, aby go uciszyć – zadając mu fizyczny ból, chce zdewastować jego duszę.
W polskiej rzeczywistości 1984 roku zwycięża ks. Jerzy Popiełuszko. Jego pogrzeb staje się największą od czasu ogłoszenia stanu wojennego demonstracją oporu wobec władzy komunistycznej, a jednocześnie odbywa się w atmosferze powagi i wielkiego narodowego skupienia. Śmierć ks. Jerzego została powszechnie odczytana jako świadectwo dane przez wiernego ucznia Chrystusa. Stała się impulsem do nawrócenia dla wielu ludzi i zaczynem odrodzenia ruchu Solidarności. Heroizm ks. Jerzego zdecydował o tym, że wydarzenia w Polsce potoczyły się inaczej aniżeli w powieści Orwella. Wielki Brat przegrał i rozpoczął się rozpad totalitarnego systemu.
Andrzej Grajweski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Dwie godziny wolności
Sprawowane przez ks. Jerzego Popiełuszkę Msze za Ojczyznę stały się głównym powodem spotykających go prześladowań, a w końcu męczeńskiej śmierci, ale też źródłem nadziei i otuchy dla milionów Polaków.
Msza Święta za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu
fot. Grzegorz Rogiński, reporter/EAST NEWS
***
Był maj 1980 roku, gdy do kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu trafił w charakterze rezydenta ks. Jerzy Popiełuszko. „Przyszedł do parafii prosty, nieśmiały, jakby zalękniony. Pytałem się w duchu, co za pociechę mieć z niego będę. Do kazań się nie rwał, śpiewu unikał” – wspominał ks. proboszcz Teofil Bogucki.
Kto by pomyślał, że za niespełna dwa lata kazania tego człowieka – i nie tylko one – zaczną poruszać cały naród, a ich echo będzie brzmiało przez dziesięciolecia.
Łyk powietrza
Stan wojenny zszokował Polaków. Ludzie długo nie mogli się otrząsnąć. Zadbała o to władza ludowa, brutalnie pacyfikując kolejne ośrodki oporu i trzymając ludzi w atmosferze terroru. W tej ponurej atmosferze 17 stycznia 1982 r. ks. Jerzy Popiełuszko odprawił Mszę Świętą w intencji ofiar stanu wojennego. Prosili o to warszawscy hutnicy, których był duszpasterzem. „Ponieważ odebrano nam wolność słowa, dlatego wsłuchując się w głos sumienia i serca, pomyślmy o tych, którym odebrano wolność osobistą i zamknięto w obozach i więzieniach” – niosło się po kościele św. Stanisława Kostki. Dla uczestników to było jak łyk świeżego powietrza: ktoś wreszcie publicznie powiedział prawdę.
To nie było jeszcze to, co niebawem miało przejść do historii pod nazwą Mszy za Ojczyznę. Tę przyszły męczennik odprawił po raz pierwszy przeszło miesiąc później. „Kościół zawsze staje po stronie prawdy. Kościół zawsze staje po stronie ludzi pokrzywdzonych. Dzisiaj Kościół staje po stronie tych, którym odebrano wolność, którym łamie się sumienie” – mówił ks. Jerzy Popiełuszko podczas Mszy św. odprawionej 28 lutego 1982 roku. Jej formalna intencja brzmiała: „za pozbawionych wolności, aresztowanych, internowanych, zwalnianych z pracy i ich rodziny oraz tych wszystkich, którzy są na służbie kłamstwa i niesprawiedliwości”. Ta intencja przyświecała także kolejnym Mszom za Ojczyznę – bo taką nazwą zaczęto je określać. Od kwietnia 1982 r. były one odprawiane w ostatnią niedzielę każdego miesiąca o godzinie 19.00.
Zdumiewający zasięg
Ściślej mówiąc, Msze za Ojczyznę celebrował już wcześniej, przed stanem wojennym, proboszcz parafii na Żoliborzu ks. Teofil Bogucki, nawiązując w ten sposób do przedwojennej tradycji. Ks. Jerzy Popiełuszko jako rezydujący w parafii duszpasterz Huty Warszawa przejął ten zwyczaj na jego prośbę. Od końca lutego 1982 r. do 26 sierpnia 1984 r. odbyło się w kościele pw. św. Stanisława Kostki w tej intencji 26 Mszy. Każda kolejna Msza za Ojczyznę gromadziła coraz więcej uczestników, zasadniczo warszawiaków, ale stopniowo przybywali także ludzie z całej Polski, niezależnie od wyznania, a trafiali się nawet ateiści. Te „dwie godziny wolności”, jak mówiono o tych Mszach, przyciągały licznych działaczy niepodległościowych, takich jak: Andrzej Gwiazda, Zbigniew Romaszewski, Anna Walentynowicz, Jacek Kuroń czy Adam Michnik.
W 1984 r. w Mszach za Ojczyznę brało udział każdorazowo kilkanaście tysięcy osób, a bywało, że i ponad 20 tysięcy. Podczas Eucharystii modlono się o wolną Polskę, za prześladowanych, za więźniów politycznych. Homilie wygłaszane przez ks. Popiełuszkę nagrywano na kasety, kopiowano, przepisywano i powielano w wielkiej liczbie egzemplarzy – wszystko oczywiście w tzw. drugim obiegu. Cytaty z nich pojawiały się w Radiu Wolna Europa, a także w nagraniach pozyskanych przez media zachodnie. W 1984 r. autoryzowany zbiór kazań został przekazany także Janowi Pawłowi II. Fragmenty homilii ks. Popiełuszki, wygłaszanych na Mszach za Ojczyznę, docierały konspiracyjnie także do internowanych. „Opowiadania o mszach za Ojczyznę przenikały przez mury Mokotowa. Przekazywane między celami przez okno i przestukiwane przez ściany, dodawały nam otuchy, podnosiły na duchu i dawały świadomość, że poza murami dziesiątki tysięcy ludzi łączy się z tymi, którzy nie wyrzekli się cnoty męstwa i są gotowi dać świadectwo prawdzie i realizować Solidarność i nakazy miłości bliźniego” – wspominał Andrzej Gwiazda w księdze pamiątkowej ks. Jerzego Popiełuszki.
Pierwszą Mszę Świętą za Ojczyznę ks. Popiełuszko odprawił 28 lutego 1982 roku.
fot. Maciej Macierzyński, reporter/EAST NEWS
***
Prorocze słowa
Przyszły męczennik bardzo solidnie przygotowywał swoje kazania, szczególnie od chwili, gdy uświadomił sobie, jak ważne są one dla słuchaczy i jak wielki jest ich zasięg. Jego kaznodziejstwo obracało się wokół zaczerpniętego od św. Pawła wezwania „zło dobrem zwyciężaj”. Mówił prosto, ale celnie. Kazania, w których często odwoływał się do nauczania Jana Pawła II oraz Stefana Wyszyńskiego, zawsze dotyczyły podstawowych wartości, zakorzenionych w chrześcijaństwie: prawdy, wolności, solidarności, sprawiedliwości i miłości do ojczyzny. Błogosławiony uczył, że początkiem zniewolenia człowieka i społeczeństwa jest zawsze akceptacja grzechu. Wskazywał, że wolność musi mieć związek z prawdą, sięgając często do konkretów z najbliższego czasu. „Nie można przyjąć za prawdę pięknych słów i deklaracji o prawdziwej ugodzie, gdy idą one równolegle z coraz dalszym odbieraniem praw obywatelskich. A ostatnie przepisy prawa zatwierdzone przez Sejm są niewątpliwie ustawami nie dla dobra interesu społeczeństwa” – mówił 28 sierpnia 1983 roku. Proroczo zabrzmiały słowa: „Prawdą jest, że człowiek to koronne stworzenie Boga i nie może być podporządkowany innym celom, niezgodnym z jego ostatecznym przeznaczeniem do życia wiecznego z Bogiem. Prawdą jest (…), że okres zrywu sierpniowego przemienia dusze ludzkie. Naród już wie, czego chce, i nie uda się tej wewnętrznej przemiany cofnąć. Prawdą jest, że solidarność narodu naszego wyrosła na łzach, krzywdzie i krwi robotniczej, i że powstała w trosce o dom ojczysty”. Na koniec tego samego kazania ks. Jerzy powiedział: „Pamiętajmy, że mocny jest lud, gdy w swoim życiu i swojej ojczyźnie buduje na prawdzie, miłości, sprawiedliwości i solidarności serc i umysłów, w modlitewnym zjednoczeniu ze źródłem tych wartości, Ojcem ludów i narodów – Bogiem Przedwiecznym”.
Znak zwycięstwa
Do tematu z kazania nawiązywała modlitwa wiernych. Zazwyczaj pojawiały się tam wezwania o prawdę, wolność i sprawiedliwość. Modlono się na przykład: „za Ojca Świętego zatroskanego o los naszej Ojczyzny”; „za tych, którzy oddali krew Ojczyźnie w walce z zaborcą w czasie powstania styczniowego”; „za nas samych, abyśmy nigdy nie utracili wiary w ideały, o które walczyliśmy w szeregach Solidarności”. Często wspominano więzionych działaczy Solidarności, szykanowanych i poniżanych. „Tu ludzie wylewają swój żal, swój ból w modlitwie, w spontanicznym śpiewie i w milczeniu, które również jest jakąś wielką modlitwą” – mówił ks. Popiełuszko w jednym z wywiadów.
Każda ze sprawowanych przez ks. Popiełuszkę Mszy św. za Ojczyznę była poświęcona określonemu tematowi, obecnemu nie tylko w treści kazania, ale też w dekoracji kościoła. Na przykład w czerwcu 1982 r. przy ołtarzu pojawił się przewiązany żałobną wstęgą biało-czerwony kontur Polski z zaznaczonymi miejscami internowania działaczy Solidarności. Ważna też była oprawa muzyczna i artystyczna. Znani artyści, w tym aktorzy, czytali lekcje przed Ewangelią, śpiewali psalmy, a po Komunii recytowali utwory i wykonywali pieśni o treści patriotyczno-religijnej. Głęboko przejmowały zebranych teksty wieszczów polskich, czytane przez Andrzeja Szczepkowskiego czy Zbigniewa Zapasiewicza. W zbiorowej pamięci pozostała intonowana przez Leona Łochowskiego pieśń „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana”. Na zakończenie Mszy śpiewano pieśń „Boże, coś Polskę”. Najgłośniej wybrzmiewały ostatnie słowa: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Podczas śpiewu tej pieśni uczestnicy zazwyczaj podnosili dłonie z palcami ułożonymi w kształt litery „V”. Wiele osób jednak zamiast tego wznosiło w górę krzyż – tak jak prosił ksiądz Jerzy. Błogosławiony był przekonany, że to dużo lepiej wyraża istotę rzeczy. Tłumaczył, że prawdziwe zwycięstwo należy do Chrystusa, bo przez krzyż idzie się do zmartwychwstania.
„Seanse nienawiści”
Tłumy wiernych nie mieściły się w kościele, ludzie zajmowali cały plac kościelny i sąsiednie uliczki. Wraz ze zwiększającą się liczbą uczestników przybywało też transparentów komisji zakładowych zdelegalizowanej Solidarności.
Dla komunistów spotkania w kościele św. Stanisława Kostki stanowiły naruszenie zakazu publicznych zgromadzeń. Według akt bezpieki gromadzenie przez ks. Popiełuszkę ludzi na Mszach za Ojczyznę było „nadużywaniem wolności sumienia i wyznania w celu szkodzenia interesom politycznym PRL”. W ramach propagandowego „odporu” rzecznik rządu Jerzy Urban pod pseudonimem Jan Rem pisał o Mszach za Ojczyznę jako o „seansach nienawiści”. Nazywał je „sesjami politycznej wścieklizny”, a nawet „czarnymi mszami”. Zgromadzenie wiernych było otoczone przez milicję i ZOMO, a wśród modlących się stali tajniacy. Ks. Popiełuszko, świadom obecności prowokatorów, po niemal każdej Mszy apelował do zebranych o spokojne rozejście się do domów. Dbała o to też Kościelna Służba Porządkowa, którą powołali działacze Solidarności. Jej członkowie czuwali także nad bezpieczeństwem ks. Jerzego, wokół którego bezpieka zacieśniała krąg inwigilacji. Z czasem, w obliczu coraz brutalniejszych prowokacji, dyżurni czuwali przy mieszkaniu księdza przez całą dobę.
28 listopada 1982 r. kazanie podczas Mszy za Ojczyznę wygłosił wyjątkowo ks. Teofil Bogucki. Ks. Popiełuszko celebrował Mszę, ale nie wypowiadał się w jej trakcie. Stało się to na życzenie bp. Zbigniewa Kraszewskiego, który ostrzegł, że ks. Popiełuszko może zostać aresztowany po Mszy św. Ks. Jerzy w duchu posłuszeństwa uszanował tę decyzję, choć uważał ją za błędną.
To dawało siłę
Władze PRL robiły wszystko, żeby przedstawić Msze za Ojczyznę jako wynik politycznego zaangażowania ks. Popiełuszki, motywowanego chęcią szkodzenia państwu. W grudniu 1983 r. oficjalnie przedstawiono mu zarzut uprawiania propagandy antypaństwowej. Komuniści wielokrotnie interweniowali w sprawie Mszy odprawianych przez ks. Popiełuszkę w warszawskiej kurii, a potem także w sekretariacie Prymasa Polski. Duchowny został obstawiony donosicielami, a służby wzmogły akcję dezinformacyjną na jego temat wobec prymasa Józefa Glempa. Grożono mu śmiercią i na różne sposoby szykanowano. Mimo represji ks. Jerzy Popiełuszko odprawiał Msze za Ojczyznę. „Nie uprawiam polityki z ambony. Mnie chodzi o sprawę moralności, a nie o politykę” – powiedział kiedyś prof. Stanisławowi Olejnikowi z warszawskiej ATK. Tak też widzieli to uczestnicy Mszy za Ojczyznę, odprawianych przez ks. Popiełuszkę. Podkreślają oni, że były one dotknięciem rzeczywistości, której każdy uczciwy Polak pragnął, o którą się modlił, ale która wtedy była nieosiągalna. „One emocjonalnie dawały pewną siłę, człowiek mniej się bał. Trzeba jasno powiedzieć, że Polacy jako naród bali się” – mówił radiowej Jedynce ks. Jan Sochoń, biograf księdza Jerzego. W jego przekonaniu ks. Popiełuszko, szczególnie podczas stanu wojennego, „mówił w imieniu Polaków”. W podobnym duchu wypowiedział się ks. Jan Sikorski, który po śmierci ks. Jerzego kontynuował na Żoliborzu Msze w intencji Polski. Wspominał: „Oddychało się zupełnie innym powietrzem, inni ludzie, inny kontakt i głęboko religijne przeżycie. Od tej pory wiedziałem, że nikt nie jest w stanie mi opowiadać, że to są jakieś polityczne spektakle czy manifestacje”.
Dobry owoc
Ostatnią homilię podczas Mszy za Ojczyznę ks. Popiełuszko wygłosił 26 sierpnia 1984 r., w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. „Zawsze Maryja dla narodu była Matką podtrzymującą swe dzieci w wierze i nadziei, że odmieni się los udręczonej Ojczyzny” – mówił. Choć księdzu Jerzemu nie było dane tego oglądać z perspektywy doczesności, ta nadzieja się spełniła. Przyczyniło się do tego jego życie, przypieczętowane męczeńską śmiercią. Odprawiane przez błogosławionego Msze za Ojczyznę okazały się najbardziej wyrazistym elementem jego posługi i zapadły w trwałą pamięć narodu.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Ksiądz Popiełuszko. Ta historia jest wieczna
Ostatnie zdjęcie ks. Jerzego/ Ośrodek Dokumentacji Życia i Kultu ks. Jerzego Popiełuszki
***
Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi – jak wskazuje biblijna nauka – Pan Bóg lubi wybierać najbardziej.
Kult niepozornego ale nadzwyczajnie silnego duchowo księdza dopiero zaczyna się rozwijać i z każdym rokiem zyskuje na zasięgu. Już nie Polska, a Korea Południowa, Wietnam, Filipiny i kilkadziesiąt innych krajów znajduje w jego prostej historii znak Ewangelii.
Przyjaciel
Ksiądz Jerzy szybko przechodził na Ty. Trudno policzyć wszystkich, którzy mówili mu po imieniu. Nie stwarzał żadnego dystansu. Jerzy zawsze źle wychodził na pomnikach bo ani trochę nie był taki pomnikowy – mówi jeden z jego przyjaciół. Może dlatego, że z natury był skromny, niepozorny i stronił od tłumów, choć zdecydowanie nie stronił od ludzi. Nie raz się zdarzało, że nawet kiedy był już znanym duszpasterzem Solidarności i kiedy pojawił się na zaproszenie w jakimś kościele, nie było końca owacjom ale i nie było końca zastanawianiu się, który to tak naprawdę jest ten Popiełuszko spośród stojącej często rzędem grupy kapłanów i dostojników. Być może z tego powodu ksiądz Jerzy uchodził czasem nawet oczom agentów bezpieki jak choćby 2 grudnia 1983 r., o czym sam pisał w dzienniku: „zobaczyłem w kościele dziwnie zachowujących się panów. Później okazało się, że to panowie z SB i prokuratury. Dziwnym trafem przeszedłem obok nich, choć były już obstawione wszystkie furtki.”
Zadziwiony był także Andrzej Gwiazda, legendarny przywódca Solidarności, który po wyjściu z więzienia w którym słuchał kazań księdza Jerzego postanowił poznać go osobiście. Spodziewając się proroka z siwą brodą, jak sam to wspomina, zastał na plebanii kościoła w Warszawie na Żoliborzu uśmiechniętego chłopaka w dżinsach i w koszuli z podwiniętymi rękawami, z którym później przegadał całą noc. Skracanie dystansu to w życiu księdza Jerzego przede wszystkim troska o ludzi, płynąca nieustannie rzeka pomocy. Paczki, pomoc w znalezieniu pracy, wsparcie finansowe a nade wszystko obecność w podbramkowych i dramatycznych sytuacjach. To, co naprawdę ważne, prawdziwe, silne, jest często niepozorne i przystępne, może z tego powodu nie tak łatwo to czasem rozpoznać. Zadziwiające jest to, jak wiele osób urodzonych po upadku komunizmu mówi o księdzu Jerzym per „Jurek” lub „Jerzy”. Sam znam takich bardzo wielu. On wciąż skraca dystans. Po 1984 roku przesłano do parafii w której pracował ponad 570 świadectw łaski i cudów, w tym ponad 20 posiada dokumentację medyczną. Wciąż się angażuje, bo on po prostu niezmiernie to lubi…
Egzorcyzmuje serca
Droga serca. Adam Nowosad, jeden z przyjaciół księdza Jerzego i zarazem świadek w jego procesie beatyfikacyjnym powiedział, że ksiądz, mimo iż środowisko solidarnościowe uważało go za jednego z najważniejszych przywódców duchowych i mentora, zniechęcał ich do protestów, demonstracji, siłowych rozwiązań. Chodźcie do kościoła – mówił kapłan – dbajcie o przemianę serca, a system sam upadnie. Kiedy zginął maturzysta – Grzegorz Przemyk, zakatowany przez komunistyczną milicję, ksiądz Jerzy prowadził wielotysięczny kondukt pogrzebowy, w którym trumnę licealisty nieśli na ramionach jego koledzy. Ksiądz Jerzy zakupił wcześniej tysiące białych kwiatów i mówił, że jeśli by ponosiła ich nienawiść, niech unoszą kwiaty w górę i milczą… Jak mówią świadkowie, pochód nie spłoszył nawet ptaków siedzących na okolicznych drzewach, mimo tysięcy gorących głów, w których wcześniej płonęła zemsta, panowała przeraźliwa cisza…
Mecenas Maciej Bednarkiewicz wspierający księdza w dramatycznych sytuacjach mówił, że słowa głoszone przez niego, które przyciągały kilkudziesięciotysięczne rzesze ludzi na Msze za Ojczyznę nie miały w sobie ani grama nienawiści. Pokój, cierpliwość, droga przemiany serc i wyraźne mówienie prawdy były dla komunistycznego systemu zniewolenia nie do zniesienia. Mecenas zauważa, że komuniści sterowali nienawiścią, często sami ją wywoływali. Pokój i pojednanie paraliżowały agresorów. Nieprzejednana siła rozlewającego się pokoju w sercach uczestników Mszy, miała zaś potęgę egzorcyzmów. Ludzie odchodzili stamtąd wolni wewnętrznie i gotowi do przemiany świata na dobre bez użycia kamieni i przekleństw. Niedawno jako przewodnik oprowadzałem po muzeum księdza Jerzego grupę palestyńskich chrześcijan. Nasza podróż zaczynała się zwyczajnie, a nawet chłodno. Kończyła się łzami i wzruszeniem. Błogosławiony ksiądz Popiełuszko jest patronem prześladowanych chrześcijan, zabieramy go ze sobą do Palestyny – powiedzieli na koniec. Mimo iż zabrakło głosu księdza Jerzego to do niego, do jego grobu, wciąż tłumnie przybywają ludzie. Od 1984 roku były ich blisko 23 miliony. Serca do końca świata będą potrzebowały egzorcyzmów… i on wciąż w tych łaskach pośredniczy. Tak nam dziś tych egzorcyzmów potrzeba.
***
fot. Paweł Kęska
***
Przeprowadza przez lęk jak przez ciemną noc
Lęk jest współcześnie jedną z najdotkliwszych chorób świata. Za lękiem idzie przemoc fizyczna i psychiczna, ale i uzależnienia, upadki, rezygnacja z ideałów i z życiowych misji. Ksiądz Jerzy był normalny, odczuwał strach i lęk jak każdy z nas. Mimo to nie schodził z drogi. Coś takiego było w nim od dzieciństwa. Najlepszy wyraz temu dał w wojsku, gdzie mimo prześladowania, drwin i psychicznej przemocy nie poddał się presji i nie zdjął różańca i medalika oraz prowadził publiczne modlitwy. Nie zszedł złu z drogi również kiedy zmuszała go do tego okrutnymi i podstępnymi metodami bezpieka.
W jednym ze wspomnień, Joanna Sokół, która współpracowała z nim intensywnie przez ostatni rok jego życia, mówi, że spodziewał się, że wszyscy go opuszczą pod presją prześladowań komunistycznych agentów i że zostanie sam. Te myśli poparte obficie faktami również nie sprawiły, że zszedł z drogi a presja była potworna. Nocne telefony, anonimy z pogróżkami śmierci, podsłuchy w całym domu, wezwania na przesłuchania, prowokacje, oskarżenia w mediach i manipulacje opinią publiczną. Bywało i tak, że odwracali się od niego przyjaciele. Nie zszedł z drogi. W jednym z kazań powiedział: Człowiek tchórzliwy, zalękniony, nie jest zdolny pokonać przeszkód, które są stawiane na drodze ku wielkim wartościom, takim jak Prawda, Sprawiedliwość, Godność. Nie wiadomo jaka była jego ostatnia droga. Dociekaniom przebiegu tego dramaty nie ma końca a wiadomo, że ustalenia procesu zabójców były manipulowane. W domysłach nie można sobie wyobrazić jednego, że się poddał… Relikwie księdza Jerzego są dziś w blisko 1500 miejscach kultu publicznego na świecie, w tym w blisko 500 miejscach w 61 krajach za granicą. Są w polskiej kaplicy sejmowej czy prezydenckiej, są w kaplicach więziennych, szpitalnych, w wielu kościołach misjonarskich na Bliskim Wschodzie, w Afryce, w miejscach konfliktów i dramatów. Wszędzie tam promieniują siłą i nadzieją, leczą ludzki lęk.
Bohater jest wieczny
Ksiądz Jerzy poza tym, że był niepozorny, to po prostu lubił życie w dobrym tego słowa znaczeniu. Był uśmiechnięty, miał pasje i przyjaciół. Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, kupował je zresztą często w Peweksie, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi, jak wskazuje biblijna nauka, Pan Bóg lubi wybierać najbardziej. Ks. Adam Boniecki, który spotkał go na przełomie 1983 i 1984 r. i spędził z nim jeden dzień powiedział, że porażająca była dla niego obojętność, jaką żywił ksiądz Jerzy wobec faktu niezmiernej popularności jaką miał już w Polsce i na świecie. Nie interesowały go żadne gry, nie miał żadnych publicznych ambicji, był – jak mówi ksiądz Boniecki – księdzem, który się cieszył, że może pełnić posługę duszpasterską tam, gdzie go Bóg postawił.
Ksiądz Jerzy znał wszystkich w Polsce ważnych ludzi Solidarności i nie budziło to w nim żadnej chęci władzy czy wpływu na świat. Wyłącznie służył… i tej służbie poświęcił się do końca. Ulice księdza Jerzego Popiełuszki znajdziemy dziś w Nowym Jorku, w Budapeszcie, w miastach francuskich, włoskich, w 214 miejscach w Polsce. Imię księdza Jerzego noszą dziś 52 szkoły w Polsce. To bohaterstwo jest przystępne, przyciągające… Młodzi czują księdza Jerzego. Przychodzą na jego grób, czytają jego kazania, fascynują się jego życiem. Widząc ich, myślę wciąż, że ta historia, historia rewolucji dobra, dopiero się zaczyna.
Paweł Kęska/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Alek z Okopów
Z prostego, trudnego życia – do wielkich zadań…
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Okopy to mała wieś, okopy to rowy, to pagórki i niewielkie dolinki. Góra i dół. Wspinanie i wspinanie. Jak życie człowieka. To też symboliczny obraz początków życia Alka Popiełuszki, znanego jako bł. Jerzy. Pochodził z Okopów na Podlasiu.
Alfons
Wioska jest niewielka. Jedna ulica, domy ustawione szeregowo, jak na większości podlaskich wsi. Okopy między Suchowolą a Dąbrową Białostocką.
Dom Popiełuszków – murowany. Cegły z Grodna, z rozbiórek domów wysadzonych przez Niemców w czasie wojny przywiózł Władysław Popiełuszko. Miał prawo wziąć tylko potłuczone cegły, a on wrzucał na swój wóz i pełne. Dostał za to batem od Niemca. Chciał swojej rodzinie przygotować dom mocny. Jak ze skały.
Gdy panna Marianna z domu Gniedziejko z niedalekiego Grodziska wyszła za mąż za Władysława Popiełuszkę, kawalera z Okopów, zamieszkali właśnie tutaj. Na jego ojcowiźnie, z jego rodzicami. Pobrali się w 1942 roku. Ona miała lat 22, on 32. Przed ślubem Marianna miała sen: niosła dwie białe lilie do kapliczki Matki Bożej. Potem małżeństwu rodziły się dzieci, w sumie pięcioro. Do dziś żyje troje: dwójka najstarszych i najmłodsze. Dwoje poszło do nieba. Sen był proroczy? – Gdy nasza mama zaszła w trzecią ciążę, w domu była już najstarsza dziewczyna – Tereska. I byłem ja – mówi Józef Popiełuszko. – Siostra się urodziła w 1943 roku, ja w 1945. Potem mama zaszła w trzecią ciążę. Nie znała płci kolejnego dziecka. Gdyby była to dziewczynka – mama chciała, żeby została zakonnicą. A jeśli byłby chłopczyk – mama prosiła Boga, żeby został kapłanem.
W pobliżu rodzinnego domu ks. Jerzego stoi murowana kapliczka, a przy niej obelisk poświęcony męczennikowi.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Brat Józef wraz z żoną mieszkają obecnie w Dąbrowie Białostockiej. Od lat dbają o pamięć o młodszym bracie…
Trzeci chłopiec u Popiełuszków urodził się 14 września 1947 roku. Był mały, dość słaby. Dwa dni później wsiedli na furmankę, zawieźli dziecko do kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli. I tam chłopca ochrzcili imieniem Alfons. – Alek dobrze się rozwijał. Mama poświęciła go Bogu już w swoim łonie. Potem jeszcze urodziła naszą siostrę Jadzię, która zmarła w wieku dwóch lat na koklusz. A w 1954 roku urodził się nasz najmłodszy brat, Staś.
Dlaczego takie imię – Alfons? Czy wyłącznie w nawiązaniu do św. Alfonsa Marii Liguoriego, założyciela redemptorystów, czciciela Matki Bożej? Prawdopodobnie to babcia Marianna Gniedziejko o to imię dla wnuka prosiła, a córka i zięć się zgodzili. Tak miał na imię brat matki, a syn babki Marianny, którego pamięć w rodzinie była bardzo żywa. Zginął zaledwie dwa lata przed narodzinami siostrzeńca – imiennika…
Na cmentarzu w położonej w pobliżu Suchowoli Chodorówce znajduje się grób wujka ks. Jerzego – podporucznika Alfonsa Gniedziejki. Wraz z nim pochowano tu pięciu innych żołnierzy AK, którzy polegli w walce z Sowietami w kwietniu 1945 roku.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Alfons Gniedziejko był młodszy od siostry o cztery lata. W czasie wojny został żołnierzem Armii Krajowej. Na tamtych terenach AK działała prężnie. A nastroje wśród polskich chłopów były i antyniemieckie, i antysowieckie. Chcieli walczyć o kraj i podejmowali to zadanie. Pod koniec kwietnia 1945 roku 21-letni mężczyzna, wówczas w stopniu podoficera, zginął w potyczce z Sowietami, gdy razem z towarzyszami próbowali uwolnić kolegę z oddziału. Grób Alfonsa Gniedziejki i towarzyszy jest do dziś otaczany modlitwą i pamięcią na cmentarzu w pobliskiej Chodorówce. Rodziny Popiełuszków i Gniedziejków regularnie odwiedzały grób Alfonsa, mimo że w czasach komuny groziły za to represje. Mały Alek też tam jeździł…
Dom, w którym urodził się Alek Popiełuszko. W pobliżu – dzięki staraniom rodziny Popiełuszków i Fundacji im. ks. Jerzego Popiełuszki „Dobro” – powstaje Muzeum bł. ks. Jerzego Popiełuszki w Okopach.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Zwykłe życie
Zwykła rodzina. Zwykłe życie, oparte na ciężkiej pracy i czerpaniu z bogactwa podlaskiej ziemi – jeśli chodzi o dobra materialne. I na modlitwie, zawierzeniu Panu Bogu – jeśli chodzi o ważniejsze dobra. Bo sam to człowiek z niczym nie poradzi… – Tato był pracowity, spokojny. Ugodowy. Ciepły taki – mówi pani Teresa.
– Mama była energiczna, konkretna, wymagająca. Oni się dopełniali. To było bardzo zgodne małżeństwo – dopowiada Józef. – Mama znała dużo pieśni, wierszyków i takich powiedzonek, które nam mówiła. Alek znał je na pamięć.
Chociażby taki wierszyk – matczyne polecenie na życie: „Kochać ludzi, kochać Boga to do nieba prosta droga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołami”. – Mama też często mówiła: „Bez Boga ani do proga” – dodaje pani Teresa.
Marianna była kobietą odważną. Jeszcze w czasie okupacji, na samym początku wojny, gdy mieszkała z matką, do ich domu weszli sowieccy żołnierze. Nie podobały im się obrazy świętych wiszące na ścianie. Kazali zdjąć. Marianna, wówczas stanowczo odmówiła. Dziwne, ale uszanowali…
Nie jest prawdą, jak czasem można przeczytać, że Alek wychowywany był w ubóstwie. Wówczas rzeczywiście żyło się bardzo skromnie, czasy powojenne były trudne dla wszystkich, rolnicy musieli oddawać państwu przymusowe kontyngenty. To najbardziej uderzało w rodziny. Jednak Popiełuszkowie byli zaradni, ogromnie pracowici, mieli piętnaście hektarów ziemi ornej, pięć hektarów łąki, krowy, konia, drób. Na podstawowe potrzeby starczało. Rodzina uprawiała zboże, a także len i tytoń. Nikt nie chodził głodny, a dzieci były zadbane. Nie jest też prawdą, że w domu mówiono „gwarą polsko-białoruską”. Mówiono po polsku, ale gwarą podlaską: z charakterystycznym słownictwem, akcentem, składnią. Do wybuchu wojny Okopy nie znajdowały się przy granicy z Białorusią, a pobliskie Grodno, z pięknymi zabytkami, tradycją, mieszkańcami, było polskie. Gwarą białoruską (specyficzną mieszanką języków) posługiwali się zazwyczaj prawosławni mieszańcy regionu, głównie wsi.
Alek był we wsi lubiany. Zarówno sąsiedzi, jak i koledzy uważali go za nieśmiałego, trochę wycofanego. Był delikatny, uprzejmy – dziś powiedzielibyśmy, że skromny i ułożony. – Ja byłem o dwa lata starszy od brata. Mała różnica wieku, żeby się nim opiekować – mówi pan Józef. – Bardziej żeśmy wszyscy najmłodszego pilnowali, Stasia. Alek to był samodzielny. On zawsze robił sobie taką zabawę: ołtarzyki z kamieni budował. I kadzidło robił z puszki – w Mszę św. się bawił, księdza naśladował. I tak od dziecinnych lat. Do kościoła chodził i widział, co i jak trzeba robić, a potem tak samo robił…
Ks. Jerzy od najmłodszych lat był bardzo związany z babcią Marianną Gniedziejko. Była to kobieta pobożna i szanowana przez wszystkich w okolicy. Mały Alek chętnie odwiedzał ją w Grodzisku, gdzie mieszkała.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Dom pracy, dom modlitwy
W domu w jednej z izb stała kapliczka. Ustrojona podlaskimi kwiatami jednoczyła rodzinę na wspólnej modlitwie. Główny obraz, Matki Bożej, wschodnim zwyczajem okryty był białą wyszywaną zasłoną, zwaną ręcznikiem. W środę rodzina modliła się do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, w piątek do Serca Pana Jezusa, w sobotę do Matki Bożej Częstochowskiej. Litanię Loretańską odmawiano w maju, a w październiku Różaniec. Poszczono w środy, piątki i soboty. Do kościoła Popiełuszkowie jeździli wozem, co niedziela. Wszystkie dzieci od małego też jeździły. Gdy były mrozy, poruszali się saniami. Przykryci czym się da. – Marzło się wtedy, ale nikt nie narzekał – wspomina pani Teresa Boguszewska z domu Popiełuszko.
Teresa Boguszewska z domu Popiełuszko – starsza siostra ks. Jerzego
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Do kościoła co niedziela Alek najpierw jeździł z rodzicami. Po Pierwszej Komunii jednak chodził sam. Codziennie. Po pięć kilometrów, niezależnie czy lato, wiosna, czy zima. Droga była dość prosta. W połowie drogi stał (i stoi do dziś) krzyż choleryczny. Alek przechodził codziennie koło niego, żegnał się. Starsi ludzie mówili, że dawno temu, gdy wybuchła zaraza, ludzie nieśli go do Suchowoli jako wotum, prosić o ratunek. Nie dali rady donieść. Pozostawili przy drodze…
– Do Pierwszej Komunii przystępowały wszystkie dzieci z klasy. I potem wszyscy – rodziny i dzieci z Suchowoli i okolicznych wsi – wspólnie świętowali. Nie było przyjęć w domach, tylko tutaj, przed kościołem, stały stoły, była kawa z mlekiem i bułeczka z masłem – opowiada pan Józef, pokazując teren przy suchowolskiej parafii. Alek służył do Mszy Świętej jako ministrant, a potem szedł na lekcje. Za ten „występek” w komunistycznym ustroju jego matka była wzywana do szkoły. Od kościoła, do drewnianej szkoły (dziś już nieczynnej, jest dosłownie kilkadziesiąt metrów. – Proste to było życie. Mama gotowała z tego, co urosło koło domu, w ogrodzie. I robiła wspaniały chleb – razowy, w formie – opowiada Teresa Boguszewska. – I też robiła, co bardzo lubiliśmy, chleb pieczony z jabłkami. To był zwyczajny chleb, ale w środku zapiekane były cząstki jabłek. Pachniał wypiekiem cały dom…
Dziadkowie, krewni i sąsiedzi
Codzienność? Pracowita, prosta, rolnicza. I w bezpretensjonalny sposób rozmodlona. Jakby pracą się modlono, a przy modlitwie – pracowano. I to tak z pokolenia na pokolenie.
Dziadkowie Alka ze strony ojca – Teofila i Jan – mieszkali w Okopach. Dziadek Jan przepięknie śpiewał. Uczył Alka pieśni religijnych. A gdy ktoś we wsi umarł, chodził śpiewać do domu zmarłego, odprowadzał śpiewem do krzyża i na cmentarz. Taka ostatnia, śpiewacza i modlitewna posługa.
Mały Alek był bardzo związany z babcią Marianną Gniedziejko, z domu Kalinowską – czyli matką matki. Nie jest wykluczone, że jednym z przodków rodu był św. Rafał Kalinowski – karmelita, powstaniec styczniowy, sybirak. Babcia Marianna była kobietą ogromnej pobożności, szanowaną w rodzinie i całej okolicy. Do jej domu w Grodzisku (9 km od Okopów) Alek przyjeżdżał chętnie: gdy ktoś jechał z Okopów w stronę Grodziska, a chłopak miał wojną chwilę, wskakiwał na wóz. Babcia, jak to babcia – kochająca i ciepła, była też autorytetem, religijnym wzorem. Chodziła codziennie do kościoła, modliła się głośno, prenumerowała i czytała „Rycerza Niepokalanej” – pismo, które dla siebie odkrył też wnuk. I czytał je od deski do deski. Dzięki pismu poznał postać Maksymiliana Kolbego i zafascynował się nią.
Józef Popiełuszko, starszy brat ks. Jerzego, z żoną
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Rodzina Popiełuszków utrzymywała dobre relacje z dalszymi krewnymi, z sąsiadami. Wspólnie świętowano, odwiedzano się regularnie. – W ogóle tu u nas wszyscy byli gościnni, ludzie szanowali ludzi. Spotykali się ze sobą. Był na to czas, mimo ciężkiej pracy. A przed wojną to przecież tu i dużo Żydów mieszkało. I żyli wszyscy zwyczajnie, po sąsiedzku – opowiada pani Teresa. Od dziecinnych lat rodzina Alka pielgrzymowała też do pobliskiego Różanegostoku. Pobliskiego? Obecnie, autem, z Okopów do sanktuarium jest tylko 30 minut drogi. Wówczas jechało się żelaznym wozem z końmi, ojciec powoził. Na Zielone Świątki, jeździli rok w rok. I nie trwało to szybko, lecz ponad trzy godziny. Dzieciaki siedziały z tyłu, cierpliwie. A za wstawiennictwem Różanostockiej Wspomożycielki, modlili się jak wszyscy wierni: „Potęgę Twojego wstawiennictwa znają umarli, których wróciłaś do życia, chorzy i strapieni, którym wyprosiłaś zdrowie i pociechę, a nade wszystko grzesznicy, których pojednałeś z Bogiem. Uproś im łaskę tak bardzo potrzebną, o ile jest zgodna z wolą Wszechmocnego Boga”.
W domu Popiełuszków szczególnym kultem otaczano łaskami słynący obraz Matki Boskiej Różanostockiej. Do sanktuarium w Różanymstoku cała rodzina pielgrzymowała co roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Narty i nauka
Okopy to mała wieś, okopy to rowy, to pagórki i niewielkie dolinki. Dziś trudniej je zauważyć, bo teren zarósł krzakami i drzewami. Góra i dół, góra–dół. Wspinanie i wspinanie. Doskonały dla dzieciaków teren zabaw. Przestrzeń do wyścigów na nartach. – Robiliśmy narty – z desek, i takie proste łyżwy, byle do butów przyczepić i się ślizgać. I zimową porą się zjeżdżało. Taka była zabawa tutejszych dzieci, nasza też. I Alka – opowiada brat Józef.
W szkole Alek nie należał do prymusów. Lubił język polski i historię. Był uczniem dość przeciętnym, a z przedmiotami ścisłymi miał problemy. Spokojny, opanowany, niekonfliktowy. Po ukończeniu podstawówki w 1961 roku poszedł do suchowolskiego liceum. Maturę zdał całkiem dobrze, a z rosyjskiego i historii był nawet zwolniony, bo miał bardzo dobre oceny. Czy koledzy i koleżanki spodziewali się, że zamierza wstąpić do seminarium? Nic na ten temat nie wiadomo, tym bardziej że chłopak był skryty i małomówny. O swoich zamiarach powiedział dopiero w czasie… balu maturalnego.
Po maturze, w 1965 roku, Alfons Popiełuszko wstępuje do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie. Idzie do Warszawy, bo stamtąd blisko do Niepokalanowa, do miejsca związanego z Kolbem. Poza tym wyjątkowo ceni prymasa Wyszyńskiego. Ten sam prymas, kilka lat później, namówi go do zmiany imienia: z Alfonsa na Jerzego. Z innych źródeł wynika, że namówił go do tego ks. Władysław Miziołek – ówczesny rektor seminarium, potem biskup.
Obrazek prymicyjny ks. Jerzego.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Kleryk posłucha. Św. Jerzy – również w tradycji podlaskiej – to ten, który pokonał smoka…
I tak z pagórkowatych Okopów wyszedł Alek w świat. Stał się Jerzym, by walczyć.
***
Ks. Kazimierz Gniedziejko – kuzyn ks. Popiełuszki – jest proboszczem w podwarszawskim Józefowie. W swojej parafii przechowuje relikwie błogosławionego męczennika i szerzy jego kult.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Agata Puścikowska/Gość Niedzielny
korzystałam z: wywiady własne z rodziną Popiełuszków, Gniedziejków, Boguszewskich https://biogramy.ipn.gov.pl/ E. Czaczkowska, T. Wiściski, ks. Jerzy Popiełuszko, 2004 Archiwum ks. Kazimierza Gniedziejki Krajobrazy dzieciństwa błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, Białystok 2023.
______________________________________________________________________________________________________________
Kaplica poświęcona ks. Popiełuszce w kościele parafialnym w Józefowie.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
Ksiądz Kazimierz Gniedziejko, kuzyn bł. ks. Jerzego Popiełuszki:
Pamiętam krótkie zdanie – „Prawda kosztuje”
***
Powołanie księży Jerzego i Kazimierza wyprosiła wspólna babcia – Marianna Gniedziejko.
Ksiądz Kazimierz Gniedziejko jest proboszczem parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie. Pracowity, lubiany przez parafian. Nie lubi mówić o sobie. Gdy trzeba opowiedzieć o kuzynie, mówi jednak chętnie. Bo to świadectwo o wielkim polskim błogosławionym, o wspólnej rodzinie i dzieciństwie. O wspólnych korzeniach. Ks. Kazimierz jest prawie 11 lat młodszym kuzynem – bratem ciotecznym, jak się mówi na Podlasiu – ks. Jerzego Popiełuszki.
Chłopcy z Podlasia
– Pochodzę z Grodziska, to wieś oddalona od Okopów o siedem kilometrów. Mój tata był bratem mamy ks. Jerzego, Marianny. Z rodziną Popiełuszków widywaliśmy się regularnie – opowiada ks. Kazimierz. – Alek, bo tak miał na imię, był ode mnie sporo starszy, więc nie było mowy o rówieśniczej zabawie. Pamiętam jednak świąteczne spotkania przy stole – opowiada ks. Kazimierz.
Gdy Kazimierz dorastał, został ministrantem w swojej parafii, w Grodzisku. Alek od lat służył jako ministrant w Suchowoli. Dzięki temu kuzyni mieli wspólne tematy – dotyczące służby przy ołtarzu i powołania. Zresztą z obu parafii wyszło wielu księży. – Myślę, że ma to związek z autentyczną pobożnością, w której atmosferze się wyrastało. Młodzi ludzie myśleli o swoim powołaniu, rozważali, do czego ich Pan Bóg przeznaczył. Ja też o tym myślałem. A gdy Alek wybrał seminarium, było to wielkie wydarzenie, ważne też dla mnie – mówi ks. Kazimierz. – Po jego Mszy św. prymicyjnej, przed wejściem do domu w Okopach, składałem mu życzenia i wręczałem kwiaty w imieniu rodziny.
Dojrzewanie
Gdy kleryk Jerzy (Alfons Popiełuszko zmienił imię w seminarium) studiował, rodzina wspierała go modlitwą. Zwłaszcza że dostawał ostrą „szkołę” socjalistycznego życia w wojsku, które było wówczas obowiązkowe dla seminarzystów. Jerzy, by chronić mamę, niewiele mówił o tamtym czasie, o prześladowaniach. Brano kleryków do wojska, aby ich zdemoralizować, zastraszyć. – Byłem wówczas w Okopach. Widziałem, jak ciocia cieszyła się i pokazywała sutannę, która czekała na ks. Jerzego, aż wróci z wojska – opowiada ks. Kazimierz. – Wojsko miało Jerzego psychicznie wykończyć i zniechęcić do kapłaństwa. Stało się inaczej: trudności go hartowały.
Po maturze Kazimierz wybrał… historię. Kapłaństwo wydawało mu się zbyt trudne. Kuzyn był od kilku lat kapłanem, ks. Jerzym. – Gdy ks. Jerzy przyjeżdżał do rodziców, odwiedzał i nas. Rozmawialiśmy o moich studiach. Powiedział mi wtedy: „Wiesz ale, że ta historia jest taka zakłamana”… Nie do końca to wówczas rozumiałem.
Ale wystarczył rok studiów, by się przekonać, że miał rację. To był 1977 r., a studia historyczne były upolitycznione, uczono półprawd, żeby nie powiedzieć: kłamstw. To było trudne i męczące. W Kazimierzu zaczęła dojrzewać myśl o kapłaństwie. – Odwiedziłem ks. Jerzego – był wówczas wikariuszem w parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie. Zobaczył mnie i mówi zadowolony: „A jednak! Zdecydowałeś się! To idziemy!”. A było to już po oficjalnej rekrutacji, w październiku. Pojechaliśmy do seminarium i przedstawił mnie ówczesnemu rektorowi ks. Kazimierzowi Romaniukowi i wicerektorowi ks. Stanisławowi Kędziorze. I zostałem. Moje powołanie, podobnie jak ks. Jerzego, wymodliła babcia Marianna Gniedziejko…
Droga do prawdy
O tym, że ks. Jerzy jest prześladowany, że grozi mu wielkie niebezpieczeństwo, w rodzinie się nie rozmawiało. Sytuacja była delikatna. A wielu członków rodziny było zresztą również inwigilowanych. – Odważyłem się kiedyś z ks. Jerzym o tym porozmawiać. Powiedział: „Możliwe jest wszystko”. Mówił, że „jest gotów”. Miał jednak nadzieję, że najgorsze nie nadejdzie. Otaczali go przyjaciele, pilnowali. Chronili hutnicy z Huty Warszawa, których był kapelanem – to było ważne, bo dostawał wiele pogróżek, a cegły „same” wybijały szyby w jego pokoju…
W archiwum ks. Kazimierza znajduje się ważne zdjęcie: diakon Kazimierz stoi obok ks. Jerzego odprawiającego Mszę św. za Ojczyznę. Jest wrzesień 1983 r. Niecały rok później, 10 czerwca 1984 r., diakon Kazimierz przyjął święcenia kapłańskie. – Gdy udzielałem błogosławieństwa prymicyjnego ks. Jerzemu, byłem bardzo wzruszony. Mimo że sytuacja była trudna – ubecy byli gdzieś za płotem. Potem mieliśmy milicyjne dochodzenie. Rodzinę pytano, dlaczego Jerzy przyjechał, co mówił. A Jerzy zabrał głos wyłącznie prywatnie, przy stole. Pamiętam krótkie zdanie: „Prawda kosztuje”.
Ks. Jerzy starał się, by bliscy byli bezpieczni. – Chronił i mnie. Dlatego rzadko się kontaktowaliśmy. Kiedy dzwoniło się do niego w stanie wojennym, słychać było: „Rozmowa kontrolowana”. Przy czym, przed rozmową z ks. Jerzym, trwało długie wywoływanie numeru. Ktoś musiał włączyć nagrywanie…
Pod koniec września 1984 roku kuzyni widzieli się ostatni raz. Starszy odwiedził młodszego. – Przebywałem wtedy na mojej pierwszej parafii, w Legionowie. Ks. Jerzy przyjechał z kierowcą. Od dawna trwała na niego nagonka. Jerzy Urban pod pseudonimem Jan Rem atakował ks. Jerzego w prasie. My, rodzina, wiedzieliśmy, że to same kłamstwa. Ale pamiętam, że nawet sąsiedzi z Okopów nie byli w stanie oddzielić prawdy od kłamstwa i często wierzyli w paszkwile. To było przykre. Cioci i wujkowi przysparzało cierpienia – opowiada ks. Kazimierz. I dodaje, że krótko razem byli księżmi. – A marzyłem o wspólnej koncelebrze gdzieś na Podlasiu. O wspólnej modlitwie na grobie przodków, chociażby naszego wuja Alfonsa – żołnierza AK, po którym kuzyn otrzymał chrzcielne imię. Stało się inaczej. Zawsze będę o tym myślał i żałował. Ale jestem wdzięczny Jerzemu za tamte odwiedziny…
Następne tygodnie bliskim ks. Jerzego zawsze będą się kojarzyły ze smutkiem i lękiem. Aż do dramatycznego zaginięcia. – Pamiętam niepokój, ciągłą modlitwę. Nie chciałem myśleć, że nie żyje. Wierzyliśmy, że się odnajdzie…
Orędownik
Od zaginięcia ks. Jerzego, 19 października 1984 roku, w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu brakowało miejsc. Każdego wieczora i młody ks. Kazimierz, modlił się z tłumem wiernych. Aż do końca października proszono o cud. – Kończyła się właśnie wieczorna Msza św., kiedy ks. Andrzej Przekaziński powiedział o odnalezieniu ciała Jerzego. Stałem twarzą do ołtarza jak skamieniały. Ludzie głośno zawodzili. Wtedy ks. Feliks Folejewski, pallotyn, podszedł do mikrofonu i zaczął odmawiać „Ojcze nasz”. Ludzie powoli dołączali do modlitwy. Kiedy musieliśmy powiedzieć słowa: „i odpuść nam nasze winy”, ks. Feliks poprosił: „Powtórzmy”. Więc znów mówiliśmy: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Mówiliśmy tak kilka razy. Miałem siłę chyba dlatego, że patrzyłem na tabernakulum…
Późnym wieczorem ks. Kazimierz ruszył na Podlasie. Nad ranem był w domu cioci Marianny. O śmierci syna dowiedziała się z „Dziennika Telewizyjnego”. – Ciocia była spokojna, jej twarz jakby zastygła w bólu. Wujek płakał. Opowiadałem im, jak reagowali warszawianie, gdy w kościele dowiedzieli się, że ks. Jerzy nie żyje. Zacytowałem słowa ks. Folejewskiego, który stwierdził: „Mamy już orędownika w niebie. Mamy orędownika i będzie to przyszły święty”…
Tak się stało w czerwcu 2010 roku. Tuż po beatyfikacji do parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie (jako pierwszej w Polsce) przybyły relikwie bł. Jerzego Popiełuszki. A boczna kaplica kościoła została mu poświęcona. Modli się tu wielu parafian i pielgrzymów. I kuzyn również.
ks. Kazimierz Gniedziejko, proboszcz z Józefowa, jest bliskim kuzynem ks. Jerzego.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
Agata Puścikowska/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
_________________________________________________________________________________
W KAŻDY PIĄTEK JEST ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMNTEM OD GODZ. 18.00
W CZASIE ADORACJI JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.
MSZA ŚWIĘTA WYNAGRADZAJĄCA ZA GRZECHY NASZE I CAŁEGO ŚWIATA
ODPRAWIANA JEST O GODZ. 19.00
W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17-tej. Chętni bardzo mile widziani.
_______________________________________
W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI
MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30
***
W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
***
W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLEŚCIWEJ MATKI – SERCA PRZEBITEGO SIEDMIOMA MIECZAMI.
***
W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.
_______________________________________
W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00
PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30
_______________________________________________________________________
OD 2 WRZEŚNIA TRWAJĄ PRACE RENOWACYJNE KOŚCIOŁA ŚW. PIOTRA.
DLATEGO W PIĄTKI ADORACJA, SPOWIEDŹ ŚW. I MSZA ŚW. NA CZAS REMONTU BĘDĄ W SALI PARAFIALNEJ.
NATOMIAST W SOBOTY I W NIEDZIELE MSZE ŚWIĘTE BĘDĄ W KOŚCIELE.
***
_______________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
***
W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST GODZINA ŚWIĘTA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM
______________________________________________________________________________________________________________
W KAŻDĄ TRZECIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.
______________________________________________________________________________________________________________
W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.
POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.
Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland
______________________________________________________________________________________________________________
Adoracja, czyli… z głową na sercu Boga
Jeśli chcesz, by na twoim pulsie rękę trzymał Bóg, musisz Mu na to pozwolić. Odetchnąć, zwrócić wzrok ku Hostii, wyciszyć myśli.
fot. Daniel Gracia/East News
***
Ostatnie lata życia papieża Jana Pawła II, gdy schorowany i zmęczony przed kamerami całego świata przez długie chwile w ciszy trwał w dziękczynieniu, są jak odrębny, ważny rozdział jego nauczania. Osłabiony papież modlił się z zamkniętymi oczami w milczeniu. Trudne to chwile dla dziennikarzy – nie wiadomo wszak, co w mediach lepiej wypadnie: cisza czy może komentarz ze studia. Głowa schorowanego starca z powodu postępującej choroby była przechylona. A może z dnia na dzień coraz wyraźniej wskazywała na jeden z najpiękniejszych gestów odnotowanych przez Ewangelie dwa tysiące lat wcześniej, gdy umiłowany uczeń złożył głowę na piersi Pana? Dwa lata przed śmiercią, 17 kwietnia 2003 roku, w Wielki Czwartek w Roku Różańca Świętego, dwudziestym piątym swojego pontyfikatu, Jan Paweł II podpisał encyklikę „Ecclesia de Eucharistia”. Napisał w niej między innymi: „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca”. Ten wzruszający gest miłości człowieka do Boga opisany został w części poświęconej adoracji Najświętszego Sakramentu. Nieco dalej papież stwierdził: „Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim »sztuką modlitwy«, jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”.
Założenie, że chrześcijaństwo ma się wyróżniać „sztuką modlitwy”, po dwudziestu latach od ukazania się encykliki zawierającej to stwierdzenie jest jeszcze bardziej zasadne. A słowa, których użył Jan Paweł II w cytowanym tekście, mogą być pomocną wskazówką, jak się tej sztuki uczyć: najpierw zatrzymać się przed Nim; kolejne etapy to: duchowa rozmowa, cicha adoracja i postawa miłości. Owoce: pociecha i wsparcie. Kto z nas ich nie potrzebuje?
Zatrzymać się
W ciemnym kinie oczekujący na rozpoczęcie seansu, znudzeni długimi reklamami widzowie otrzymują na moment przed projekcją komunikat: nie rozpraszaj się. Przekazany jest w krótkim filmie, na którym setki, tysiące ludzi wpatrzonych w ekrany smartfonów odbiera co chwilę powiadomienia. Rozbrzmiewają dźwięki Messengera, WhatsAppa, esemesów i e-maili. Coraz więcej i coraz szybciej. Powiadomienia, powiadomienia, powiadomienia – nie da się na dłużej skupić na żadnym, bo wciąż przychodzą nowe i domagają się reakcji. Twórcy komunikatu mówią wprost: przestań reagować. Skup się na jednym. Aż dziw bierze, że takich czasów dożyliśmy. Kiedy w średniowieczu zainicjowano praktykę wystawiania Najświętszego Sakramentu do adoracji, nikomu nie śniło się nawet ich nadejście. Pod koniec XIV wieku, gdy zaczęto używać monstrancji, zapewne też nie. A jednak nadeszły takie czasy i – zgodnie z radą papieża Polaka – warto przemyśleć kwestię, czy jako chrześcijanie nie powinniśmy zaproponować tym czasom antidotum. Czy nie powinna być nim monstrancja z wystawionym w niej Najświętszym Sakramentem?
Zatrzymaj się! Mamy ci coś do zaproponowania. Odłóż telefon, wyłącz się z tej chaotycznej gonitwy myśli przebiegających między głową, oczami i kciukiem. Adoracja Najświętszego Sakramentu jest taką chwilą zatrzymania, o ile pod ławką nie schowasz wyciszonego smartfona, by widzieć jego rozświetlający się co chwilę ekran i trzymać rękę na pulsie. Jeśli chcesz, by na twoim pulsie rękę trzymał Bóg, musisz Mu na to pozwolić. Odetchnąć, zwrócić wzrok ku Hostii, wyciszyć myśli. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować, zwłaszcza gdy na adorację udajesz się w chwilach trudnych i wymagających podejmowania kluczowych decyzji. Skupienie na oddechu i na prostej, białej Hostii z pewnością pomoże odciąć choć na chwilę ten nurt myśli, które cię zalewają. Z każdą kolejną próbą szansa na powodzenie staje się coraz większa.
Duchowa rozmowa
Siostry z klasztoru św. Hildegardy przyjmowały Komunię Świętą w stroju oblubienicy – z koroną na głowie. W barokowych świątyniach uwagę miał przykuwać ozdobiony złoty ołtarz z „mieszkaniem Króla” w centrum. Jak to w historii bywa, co epoka następuje zmiana w odwrotnym kierunku. Oświecenie, wraz z kultem rozumu, przyniosło odwrót i niemal zamarcie zewnętrznych form adoracji (w Polsce nastąpiło to o wiele później niż w innych krajach Europy). To zestawienie nie jest przypadkowe i może się stać pomocne w zrozumieniu, na czym polega drugi krok wytyczony słowami Jana Pawła II w encyklice o Eucharystii. Rozum czasem powinien zamilknąć, by na adoracji podjąć rozmowę duchową. Bo nie chodzi w niej przecież o pozałatwianie z Bogiem wszystkich swoich codziennych problemów. Pociecha i wsparcie mają przyjść po niej, ale żeby przyszły, trzeba najpierw duchowo porozmawiać z Jezusem, w którym utkwiło się spojrzenie. Mówienie w takiej rozmowie niekoniecznie oznacza wypowiadanie słów (nawet wewnątrz siebie i bez otwierania ust). Słuchanie w takiej rozmowie niekoniecznie oznacza słyszenie słów (również wewnątrz siebie). To tajemnicze spotkanie, które dokonuje się między adorującym a Bogiem, nie ma innego języka niż spoglądanie na siebie. Stara i powszechnie znana opowieść o wieśniaku, którego spotykał w kościele św. Jan Maria Vianney, dobrze oddaje tę rzeczywistość. – Co robisz? – spytał kiedyś klęczącego przed Najświętszym Sakramentem człowieka. – Nic. Patrzę tylko na Niego, a On patrzy na mnie – usłyszał w odpowiedzi.
Cicha adoracja
Kwintesencją tej duchowej rozmowy jest cicha adoracja. Łacińskie adoratio oznacza oddawanie czci, uwielbianie. „Jedna chwila prawdziwej adoracji ma większą wartość i przynosi więcej pożytku niż najintensywniejsza działalność, choćby to była nawet działalność apostolska” – napisał święty Jan od Krzyża („Pieśń duchowa” 29,3), którego słowa zacytował Jan Paweł II, przemawiając 24 listopada 1978 r. do przełożonych generalnych zakonów męskich. Odwieczne napięcie między actio i contemplatio, pomiędzy „działać” a „modlić się”, znajduje rozwiązanie. Chodzi przecież o to, by oddać chwałę Bogu, „prawdziwie” oddać, jak napisał hiszpański mistyk, to znaczy tak, aby faktycznie Bóg został uwielbiony. A nie o to, aby w ciszę uciekać od codziennych obowiązków.
Kiedy świeżo nawrócony święty Karol de Foucauld poszukiwał dla siebie miejsca na świecie, pragnienia miał tylko dwa: być najmniejszym i najuboższym oraz trwać na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Piaski Sahary, które zdają się puste (to dlatego w ich kierunku udawali się mistrzowie ducha – ojcowie pustyni), w rzeczywistości okazały się ziemią, na której żyło wielu ludzi potrzebujących pomocy. Od Karola otrzymali pomoc zarówno materialną, jak i duchową, sami o niego również się troszcząc, zwłaszcza wtedy, gdy śmiertelnie zachorował. Trudno uniknąć skojarzeń ze sformułowaniem: jeśli Bóg jest na właściwym miejscu, to wszystko inne również. Bo jeśli w ciszy adorujesz Boga, całe twoje rozdygotane wnętrze, wypełnione Jego chwałą, ma szansę się zmienić.
Postawa miłości
W osobie świętego Jana, kojarzonego z „umiłowanym uczniem”, jest coś tajemniczego. Utożsamienie go z autorem księgi bardzo niezwykłej – Apokalipsy – pogłębia to wrażenie. A jednak, gdy pod krzyżem stał obok Maryi, symbolizował Kościół. Cały, powszechny, którego Ona stała się wówczas Matką. Nie każdy z nas może być Apostołem Narodów, a jeszcze mniejsza garstka może zostać Piotrem. Janem jednak jesteśmy wszyscy, i to jest bardzo pocieszające. Czy kładąc głowę na piersi Jezusa w czasie pierwszej Eucharystii, dostąpił zaszczytu? Niewątpliwie. Każdy z nas może tego zaszczytu dostąpić, o ile uda się na adorację Najświętszego Sakramentu. „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi” – napisał Jan Paweł II w encyklice, dokumencie o bardzo wysokiej randze w nauczaniu Kościoła. Nie chodzi zatem o jakąś wysublimowaną poezję, piękne słowa i porównania. Chodzi o rzeczywistość.
W „postawie miłości”, którą powinniśmy przyjąć w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu, również nie chodzi o wzbudzanie w sobie jakichkolwiek uczuć, bo nie one są istotą oddawania czci; raczej o gotowość dochowania wierności, całkowitego podporządkowania siebie Chrystusowi. Jeśli kładę głowę na Jego piersi, to znaczy, że mogę usłyszeć bicie Jego serca, z którego wypłynęły krew i woda. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3,16) – a czy dla Ojca może być coś ważniejszego od Syna? Dla Boga Ojca tak. Ty. Historia twojego życia to historia miłości, o której napisano najpiękniejszy w historii eucharystyczny hymn. Padają w nim słowa: „Ty, co jak pelikan Krwią swą karmisz lud…”. Wedle legendy pelikan dziobem otwierał własną pierś i krwią karmił zgłodniałe potomstwo, a nawet przywracał je do życia. Masz Komu zaufać, bo krew i woda, które wytrysnęły z otwartego boku Zbawiciela, do końca świata kojarzyć się będą z krótkim podpisem: „Jezu, ufam Tobie!”.
Pociecha i wsparcie
Powróćmy do wyznania świętego Jana Pawła II: „Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”. Czy można pomiędzy bólem poszczególnych ludzi dokonywać porównań? Obiektywnie tak, ale przecież każdy z nas ma swój wewnętrzny, intymny świat, w który inni nie mają wglądu. Jeśli jednak przyjrzeć się temu, jak święty Jan Paweł II przeżywał swoją posługę na Piotrowej stolicy, siła, pociecha i wsparcie były niezbędne. Niemal natychmiast po powrocie do sił po zamachu w 1981 roku zainaugurował w bazylice Świętego Piotra wieczystą adorację. Modlił się wówczas: „Pewnego dnia, Panie, zapytałeś Piotra: – Czy miłujesz Mnie? Zapytałeś go po trzykroć – i trzy razy apostoł Piotr odpowiedział: – Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham (J 21,17). Odpowiedź Piotra wyraża się w tej codziennej i całodziennej adoracji. Niech wszyscy, którzy uczestniczą w adoracji Twojej eucharystycznej obecności, odczują i usłyszą w czasie każdej wizyty, jak na nowo rozbrzmiewa prawda zawarta w słowach Apostoła: Panie, ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”.
Nie każdy z nas – powtórzmy – może być Apostołem Narodów, a jeszcze mniejsza garstka może zostać Piotrem i nosić na barkach ciężar całego świata. Janem jednak jesteśmy wszyscy i to jest bardzo pocieszające. Głowa złożona na piersi Mistrza w czasie adoracji ma szansę boleć mniej, nawet w najtrudniejszych chwilach życia i na najostrzejszych jego zakrętach. Możemy – ufając słowom świętego Jana Pawła II – doświadczyć pociechy i wsparcia. A i dać świadectwo, wyróżniać się „sztuką modlitwy” wobec świata, który pragnie Boga bardziej, niż podejrzewa.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________________________________________
Tylko przed Bogiem. Klęczenie przed Eucharystią jest wyznaniem wolności
„Robię, co mogę; ciągle na nowo czerpię odwagę z tabernakulum” – pisała św. Edyta Stein. Gdzie mamy szukać nadziei, jak nie przed Najświętszym Sakramentem? Kto klęka przed Jezusem, ten staje się wolny.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Nawet Msza święta może stać się nudnym niedzielnym obowiązkiem. Przyznam, że kiedy ją odprawiam, łapię się często na tym, że moje myśli i uczucia krążą daleko od ołtarza. Podejrzewam, że dotyczy to nie tylko mnie. Przychodzimy do kościoła z naszym grzechem, zagonieniem, zniechęceniem, zwątpieniem… Całe to nasze zagubienie jest jeszcze jednym dowodem na to, że potrzebujemy odkupienia. Bóg nie da się wyprzedzić w miłości. On pierwszy chce nas odnaleźć, zanim my zaczniemy Go szukać. On zawsze JEST, my tylko bywamy.
Kiedy Mojżesz zobaczył płonący krzew, znak obecności żywego Boga, usłyszał: „Mojżeszu, Mojżeszu! (…) Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą!”. Bóg przedstawił mu się słowami: „JESTEM, Który JESTEM”. W czasie każdej Eucharystii stajemy na świętej ziemi. Bóg wychodzi nam na spotkanie i mówi: „JESTEM tutaj z wami, JESTEM dla was”. Czy rozpoznajemy tę tajemniczą obecność ukrytą za zasłoną pokornych znaków? Czy zdejmujemy sandały? Co może nas, kapłanów i świeckich, wyrwać z rutyny, z obojętności? Jan Paweł II i Benedykt XVI podpowiadają skuteczny środek pobudzający: adoracja Eucharystii – trwanie przed Najświętszym Sakramentem, także poza Mszą świętą.
Chcę uklęknąć!
Ksiądz Konrad Krajewski, papieski ceremoniarz, wspominał niedawno na naszych łamach (GN13/2011) ostatnią procesję Bożego Ciała z udziałem bł. Jana Pawła II. Był rok 2004. Papież fizycznie był bardzo słaby. „Ojciec Święty koniecznie chciał uklęknąć. Powiedział do mnie: »Chciałbym uklęknąć«. Ja mówię: »Ojcze Święty, ale ten samochód bardzo trzęsie« (bo jechaliśmy na aucie-platformie). Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ojciec Święty: »Aha«. Ale za chwilę znowu: »Chcę uklęknąć«. Ja: »To może na wysokości redemptorystów«. Koło redemptorystów papież zwrócił się jeszcze raz stanowczo, troszkę podenerwowany: »Tam jest Najświętszy Sakrament!«. Wtedy razem z abp. Marinim pomogliśmy mu uklęknąć. Dosłownie na parę sekund. Jak tylko uklęknął, wiedział, że musi zaraz wstać, bo kolana już nie wytrzymywały”.
Jeszcze jeden obraz. Jeden z kolegów księży opowiadał o swoich wrażeniach ze Mszy świętej w prywatnej kaplicy Jana Pawła II. „Kiedy weszliśmy do kaplicy, on już klęczał na klęczniku na środku kaplicy i modlił się. Głowę miał ukrytą w dłoniach. Ani drgnął. Trwał tak bez ruchu bardzo długo. Pomyślałem sobie, że to jest właśnie skała – Piotr. W tym miejscu, w tej postawie modlitwy przed Eucharystią, jakby nieobecny, całkowicie zanurzony w Bogu”. Ten obraz papieża klęczącego przed Najświętszym Sakramentem powracał podczas licznych stacji jego pielgrzymki przez ziemię.
Kiedy Jan Paweł II przyjechał do Turynu, aby oddać cześć Całunowi Turyńskiemu, minął tę bezcenną relikwię. Pierwsze kroki skierował w stronę Najświętszego Sakramentu. Jakby chciał nam podpowiedzieć: żadna relikwia nie dorównuje tabernakulum!
Benedykt XVI jeszcze jako kard. Ratzinger w słynnej książce „Duch liturgii” przeciwstawił się poglądom kwestionującym wartość adoracji Najświętszego Sakramentu. Tu i ówdzie słychać było zdanie, że dary eucharystyczne są po to, by je spożywać, a nie oglądać. „Lekkomyślność, z jaką głoszone są takie opinie, może jedynie dziwić” – komentuje obecny papież. To prawda, że adoracja eucharystyczna poza Mszą świętą rozwinęła się w Kościele dopiero w średniowieczu, ale było to pogłębienie tego, w co wierzono od początku, że zmartwychwstały Chrystus jest realnie obecny w Eucharystii. Łacińskie słowo tabernaculum oznacza namiot. To adaptacja hebrajskiego shekina, którym nazywano namiot z Arką Przymierza towarzyszący Żydom podczas ich drogi do Ziemi Obiecanej. Tabernakulum jest dziś dla nas tym, czym niegdyś była Arka Przymierza. Jest namiotem obecności Boga, w wiejskim kościółku, w szpitalnej kaplicy czy we wspaniałej katedrze. „Kościół, w którym pali się wieczna lampka, żyje zawsze i jest czymś więcej niż kamienną budowlą – w kościele tym zawsze czeka na mnie Jezus Chrystus, woła mnie, chce mnie samego uczynić »eucharystycznym«” – pisał kard. Ratzinger.
Potrzebne zdumienie
Podczas pierwszego „papieskiego” Bożego Ciała w 1979 roku Jan Paweł II mówił z zachwytem: „W tym milczeniu białej Hostii niesionej w monstrancji są wszystkie słowa Chrystusa, jest całe Jego życie oddane na ofiarę Ojcu za każdego z nas”. Po 25 latach pontyfikatu papież podarował Kościołowi encyklikę poświęconą Eucharystii, jak się okazało – ostatnią. „Ecclesia de Eucharistia” jest więc w pewnym sensie jego duchowym testamentem. Kluczowe słowo tego dokumentu brzmi „zdumienie”. Eucharystii powinno towarzyszyć zdumienie, podkreśla Jan Paweł II. „Pragnę to eucharystyczne »zdumienie« rozbudzić, pisząc tę encyklikę” – dodaje.
W tej ostatniej encyklice sporo jest słów bardzo osobistych, pokazujących, jak bezcennym skarbem dla Jana Pawła II była Eucharystia. „Od ponad pół wieku, począwszy od pamiętnego 2 listopada 1946 roku, gdy sprawowałem moją pierwszą Mszę św. w krypcie św. Leonarda w krakowskiej katedrze na Wawelu, mój wzrok spoczywa każdego dnia na białej hostii i kielichu, w których czas i przestrzeń jakby »skupiają się«, a dramat Golgoty powtarza się na żywo, ujawniając swoją tajemniczą »teraźniejszość«. Każdego dnia dane mi było z wiarą rozpoznawać w konsekrowanym chlebie i winie Boskiego Wędrowca, który kiedyś stanął obok dwóch uczniów z Emaus, ażeby otworzyć im oczy na światło, a serce na nadzieję”.
Zachęta do trwania na adoracji przed wystawionym Najświętszym Sakramentem brzmi również bardzo osobiście: „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,23), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca” – wyznaje Jan Paweł II. I dodaje: „Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim »sztuką modlitwy«, jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”.
Grzechem byłoby nie adorować
Papież Benedykt rozpoczął swój pontyfikat w kwietniu roku 2005. Było to dokładnie w połowie Roku Eucharystycznego, który w październiku 2004 zainaugurował Jan Paweł II. Czy nie jest to wymowny znak? Zmieniają się ziemscy pasterze, ale Najważniejszy Pasterz pozostaje z nami – szczególnie w Eucharystii.
Benedykt XVI w adhortacji apostolskiej „Sacramentum caritatis” podkreśla konieczności adoracji. Raz jeszcze, tym razem jako papież, odrzuca zarzut, że chleb eucharystyczny miałby nam być dany nie dla kontemplacji, a tylko dla spożywania. Benedykt przywołuje mocne słowa św. Augustyna: „Niech nikt nie spożywa tego Ciała, jeśli Go najpierw nie adorował; grzeszylibyśmy, gdybyśmy Go nie adorowali”. A następnie wyjaśnia, że między adoracją a samą Mszą św. istnieje ścisły związek. „Akt adoracji poza Mszą św. przedłuża i intensyfikuje to, co się dokonało podczas samej celebracji liturgicznej. W rzeczywistości tylko przez adorację można dojrzeć do głębokiego i autentycznego przyjęcia Chrystusa”.
W naszym świecie narasta zjawisko idolatrii, czyli kultu bożków. Świat stwarza wciąż swoich bogów: pieniądze, seks, aborcja, sława. Wszystkie te fałszywe bóstwa obiecują wyzwolenie i wolność. Chrześcijańska odpowiedź jest tylko jedna: tylko Bóg objawiony przez Jezusa jest Bogiem, który wyzwala. Benedykt XVI trafia w punkt: „Adoracja Boga Jezusa Chrystusa, który stał się chlebem łamanym z miłości, jest najbardziej skutecznym i radykalnym środkiem przeciwdziałającym wszelkiej, dawnej i współczesnej, idolatrii.
Klęczenie przed Eucharystią jest wyznaniem wolności: ten, kto klęka przed Jezusem, nie może i nie powinien korzyć się przed żadną władzą ziemską, bez względu na jej siłę. My, chrześcijanie, klękamy tylko przed Bogiem, przed Najświętszym Sakramentem, ponieważ w Nim, jak wiemy i jak wierzymy, jest obecny jedyny prawdziwy Bóg, który stworzył świat i tak go umiłował, że dał swego Jednorodzonego Syna”.
W wielu kościołach w Polsce jest zwyczaj całodziennej adoracji Najświętszego Sakramentu. We Francji rozpowszechnia się w parafiach wieczysta adoracja. Ludzie raz w tygodniu poświęcają godzinę na modlitwę (w dzień lub w nocy) przed Najświętszym Sakramentem. Na przykład w miasteczku Sanary-sur-Mer nad Morzem Śródziemnym. Tristan, ojciec rodziny, szef przedsiębiorstwa, jest jednym ze 168 osób (tyle jest godzin w tygodniu), które uczestniczą w tej sztafecie. Przychodzi do kościoła w każdy poniedziałek rano, od piątej do szóstej. „Żyję na wysokich obrotach” – zwierza się. „Spędzenie tej godziny raz w tygodniu z Panem Jezusem zmienia spojrzenie na życie, na radości, na trudności”. Czy nie jest to dobry pomysł i dla naszych parafii? Czy znajdziemy w parafii 168 ludzi gotowych dać jedną godzinę w tygodniu dla Boga? Kiedyś zapytano bł. Matkę Teresę: „Co uratuje świat?”. Odpowiedziała: „Moją odpowiedzią jest modlitwa. Każda parafia musi godzinami trwać na adoracji, u stóp Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie”.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
Inspiracją dla tego tekstu była książka Ludovica Lecuru i Floriana Racine, Adoracja eucharystyczna, wyd. PROMIC, Warszawa 2010.
______________________________________________________________________________________________________________
Święty czas. Adoracja zawsze była zalecana przez Kościół
Adoracja Ciała Pańskiego była praktykowana od początku, ale okazji do niej dziś dużo więcej. Kto spróbuje, ten wie dlaczego.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Od początku byli tacy, którzy samymi sobą świadczyli o niezwykłości Eucharystii. Tak było w przypadku dwunastoletniej bł. Imeldy Lambertini, która zmarła z miłości do Jezusa po przyjęciu po raz pierwszy Komunii św. Wrażenie na ludziach robiły także ekstazy św. Katarzyny Sieneńskiej, w które wpadała po przyjęciu Komunii. Trwały one nieraz tak długo, że trzeba ją było wynosić z kościoła. A jaki szok musieli przeżywać świadkowie Mszy odprawianych przez św. Józefa z Kupertynu, który wpadłszy podczas Eucharystii w zachwyt, nieraz długo unosił się nad ołtarzem…
Podobne zjawiska towarzyszyły św. Filipowi Nereuszowi. On także, odprawiając Mszę, tak bardzo koncentrował się na sprawowanej tajemnicy, że czasem unosił się w ekstazie nad ziemią. Żeby tego uniknąć, robił różne dziwne rzeczy – bawił się przed Mszą z kotem, chodził po zakrystii, kołysząc w rękach psa, albo czytał ulubiony zbiór zabawnych anegdot. „Jeżeli nie będę starał się rozproszyć, nie uda mi się odprawić Mszy Świętej” – wyjaśniał zaskoczonym obserwatorom. Ale i tak z trudem pozostawał, dosłownie, na ziemi. Gdy spożywał Komunię, jego twarz jaśniała, a z oczu płynęły łzy. Czasem wierni słyszeli, jak powtarzał: „Dosyć, Panie, dosyć, umieram z radości!”.
Ciekawie bywało podczas procesji Bożego Ciała, gdy Filip niósł Najświętszy Sakrament. Nie chcąc swoimi lewitacjami robić sensacji – w procesji się przecież chodzi, a nie fruwa – próbował skupić się na otaczającej go fizycznej rzeczywistości. W tym celu na przykład ciągnął za brody mężczyzn niosących baldachim. Nie chciał, żeby ludzie uznali go za kogoś niezwykłego. Niespecjalnie mu się to udawało – sam jego wygląd budował wiarę świadków w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii.
Filip Nereusz był jednym z wielu świętych, którzy przyczynili się do wzrostu w Kościele pobożności eucharystycznej. To on w 1548 roku, wzorując się na Mediolanie, gdzie na początku XVI w. zrodziła się wieczysta adoracja jako osobne nabożeństwo, zaszczepił ją w Rzymie. Niebawem ta forma kultu Eucharystii zaczęła przyjmować się w Kościele i pozostała żywa do dzisiaj. Więcej nawet – dziś obserwuje się wzrost popularności nieustannej adoracji Pana Jezusa w specjalnie do tego celu przeznaczonych kaplicach. Nieraz dzieje się to na prośbę samych wiernych.
Długie podniesienie
Wieczerza Pańska i Eucharystia od początku stanowiły centrum życia chrześcijan. W IV wieku św. Cyryl Jerozolimski uczył katechumenów przyjmowania Komunii. Wierny po otrzymaniu na dłoń Ciała Chrystusa miał „uświęcić ostrożnie oczy swoje przez zetknięcie ich ze świętym Ciałem”. Dalej biskup Jerozolimy zalecał: „Następnie zatrzymaj się na modlitwie, dziękując Bogu za to, że tak wielkimi zaszczycił cię tajemnicami”. Można to uznać za wczesną formę adoracji eucharystycznej. Właściwie jedynej, bo nie istniał wtedy jeszcze kult Eucharystii poza liturgią. Ciało Pańskie, konsekrowane podczas Mszy św., pozostawiano tylko dla tych, którzy nie mogli wziąć udziału w liturgii, na przykład dla chorych czy więźniów.
Z czasem okazją do adorowania Chleba Eucharystycznego stał się dla wiernych moment konsekracji. Stąd wzięło się „podniesienie” – ukazanie Postaci Eucharystycznych tuż po Przeistoczeniu. Kapłan, trzymając w górze przemieniony Chleb, dawał uczestnikom Mszy św. okazję do adorowania Ciała Chrystusa. W tym czasie wierni na kolanach wpatrywali się w konsekrowaną Hostię. Czasami w pobliżu celebransa klękali ludzie z pochodniami, aby Hostia w jego rękach była bardziej widoczna. Niekiedy kapłan, odpowiadając na pragnienie wiernych, trzymał Ciało Pańskie w górze bardzo długo, dlatego aby mu ulżyć, osoby asystujące podtrzymywały nieraz jego ciężki ornat. Z tego wziął się istniejący do dziś w rycie trydenckim zwyczaj unoszenia tylnej części ornatu celebransa, gdy podczas podniesienia ukazuje Hostię.
Narastające wśród wiernych pragnienie adorowania Najświętszego Sakramentu zaowocowało skonstruowaniem monstrancji (od łacińskiego monstrare – pokazywać). Wyeksponowana w niej konsekrowana Hostia pozwoliła na ekspozycję Ciała Pańskiego poza Mszą św.
Jest obecny stale
Był rok 1207. Pewnej nocy szesnastoletnia Julianna, augustianka z klasztoru Mont Cornillon koło Liège, adorowała Jezusa w Eucharystii. Podczas modlitwy miała widzenie: na pełnej tarczy Księżyca zobaczyła ciemną rysę. Otrzymała poznanie, że Księżyc oznacza Kościół na ziemi, a ciemny fragment wyraża brak w Kościele święta liturgicznego, które powinno podkreślić znaczenie adorowania Eucharystii dla pogłębienia wiary, dla postępu w cnotach i dla wynagrodzenia Jezusowi za grzechy znieważania Najświętszego Sakramentu.
Ważny szczegół: diecezja Liège była w tamtym czasie – jak to określił Benedykt XVI podczas jednej z katechez – prawdziwym „eucharystycznym wieczernikiem”. Tamtejsi teologowie podkreślali najwyższą wartość sakramentu Eucharystii, były tam też grupy kobiet, które gorliwie oddawały się kultowi eucharystycznemu, poświęcając się modlitwie i pomocy bliźnim. To właśnie w Liège zaczęto najwcześniej używać monstrancji, a stamtąd tradycja ta rozeszła się po całym katolickim świecie.
W 1215 roku Sobór Laterański IV ogłosił dogmat o transsubstancjacji, czyli o rzeczywistej przemianie podczas Eucharystii substancji chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, z zachowaniem ich naturalnych przypadłości, takich jak wygląd, smak czy forma.
Orzeczenie to wpłynęło na świadomość katolików. Odtąd Eucharystia przestała kojarzyć się wyłącznie z liturgią. Zapłonęły wieczne lampki przy tabernakulach, a ludzie zdali sobie sprawę, że Chrystus jest wśród nich stale obecny w Chlebie Eucharystycznym.
Dorodnym owocem nowej mentalności stało się ustanowienie w Kościele święta Bożego Ciała. Bezpośrednim do tego impulsem były objawienia wspomnianej bł. Julianny, którą poznał Jakub Pantaléon z Troyes. Gdy w 1264 r. został papieżem, przyjął imię Urban IV i jeszcze tego samego roku ogłosił uroczystość Bożego Ciała jako obowiązującą w całym Kościele powszechnym. „Chociaż Eucharystia sprawowana jest uroczyście codziennie, uważamy za słuszne, aby przynajmniej raz w roku upamiętniana była ze szczególną czcią i bardziej uroczyście. Inne rzeczy, które wspominamy, ogarniamy bowiem duchem i umysłem, ale nie uzyskujemy przez to ich realnej obecności. Natomiast w tym sakramentalnym wspomnieniu Chrystusa, choć pod inną postacią, Jezus Chrystus jest pośród nas obecny w swojej istocie” – pisał w ustanawiającej święto bulli Transiturus de hoc mundo.
Jezus czeka
W reakcji na reformację, która odrzuciła m.in. kult Eucharystii, Sobór Trydencki (1545–1563) kult ten utrwalił i pogłębił. Adoracje Najświętszego Sakramentu stały się częstsze, zarówno przed Jezusem wystawionym w monstrancji, jak i przed przechowywanym w tabernakulum. Kult Eucharystii wzbogacał się o nowe formy. Zaczęto praktykować codzienne nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, choćby w postaci krótkiej modlitwy przed tabernakulum, wprowadzono obrzędy błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, pojawił się zwyczaj adoracji (godzinnych bądź wielogodzinnych) publicznie wystawionego Jezusa Eucharystycznego.
Kolejnym impulsem dla pobożności eucharystycznej stały się kongresy eucharystyczne, organizowane od 1881 roku w wymiarze światowym, krajowym i regionalnym. Te masowe zgromadzenia katolików, skupionych wokół Eucharystii, i towarzyszące im ogromne procesje z Najświętszym Sakramentem są ważnym świadectwem znaczenia i żywotności pobożności eucharystycznej.
Czas przemienienia
Adoracja zawsze była zalecana przez Kościół. „Wszyscy chrześcijanie, zgodnie ze zwyczajem zawsze przestrzeganym w Kościele katolickim, powinni oddawać Najświętszemu Sakramentowi najwyższy kult uwielbienia, który należy się prawdziwemu Bogu” – stwierdza Instrukcja Kongregacji Kultu Bożego Eucharisticum misterium z 1967 roku.
Do adoracji eucharystycznej zachęcali kolejni papieże, a także dokumenty soborowe i posoborowe. Często zaleca ją także papież Franciszek. „Kiedy adorujemy, pozwalamy Jezusowi nas uzdrawiać i przemieniać. Adorując, dajemy Panu możliwość przemienienia nas Jego miłością, rozjaśnienia naszych ciemności, dania nam sił w słabości i odwagi w trudnych doświadczeniach. Adorować oznacza zmierzać ku temu, co najistotniejsze – powiedział papież w 2020 roku. Zauważył wtedy, że „adorować to umniejszać się w obliczu Najwyższego, aby przed Nim odkrywać, że wspaniałość życia nie polega na posiadaniu, ale na miłowaniu”.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Ponad 130 cudów eucharystycznych
Przemiana Hostii w kawałek ludzkiego ciała, a wina mszalnego w krew ludzką, wieloletnie posty eucharystyczne, lewitacje i cudowne uzdrowienia – historia Kościoła zna ponad 130 cudów związanych z Eucharystią.
Zdarzają się w chwilach zwątpienia w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, podczas prób profanacji, ale także jako nagroda za wiarę i miłość.
Ciało i krew
Za pierwszy cud eucharystyczny uważa się przemianę Hostii i wina w kawałek ciała i krwi w klasztorze w Lanciano we włoskiej prowincji Chieti nad Adriatykiem w VIII wieku. W tamtejszym klasztorze ojców bazylianów jeden z kapłanów dręczony był wątpliwościami co do obecności Jezusa Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Wątpliwości te naszły go także podczas sprawowanej mszy św. Wówczas, gdy kończył wypowiadać słowa konsekracji, Hostia zamieniła się w kawałek ciała, a wino w ludzką krew. Zakonnik powiadomił o tym swoich współbraci. Wieść rozniosła się też po okolicy. Wykonano specjalny relikwiarz, w którym Ciało i Krew przechowywane są do dziś. Krew zamieniła się w pięć grudek, ale Ciało pozostało nienaruszone. W 1970 roku zbadano dokładnie cudowną Eucharystię. Badacze orzekli, że Ciało to fragment ludzkiego serca, bez śladów konserwacji, a Krew ma grupę AB.
Stwierdzone przypadki cudów eucharystycznych pochodzą głównie z Włoch, gdzie w okresie od roku 1000 do 1772 stwierdzono ich 16. Do najsławniejszych z nich należą zdarzenia w Trani (1000 r.), Ferrarze (28 marca 1171), Alatri (1228), we Florencji (30 grudnia 1230 i 24 marca 1595), w Bolsenie (1264), Offidzie (1273), Maceracie (25 kwietnia 1356), Turynie (6 czerwca 1453), Asti (25 lipca 1535 i 10 maja 1718), Sienie (14 sierpnia 1730) i San Pietro a Patierno (27 stycznia 1772). Opisy tych cudów znaleźć można w książce „Cuda Eucharystyczne” autorstwa Joan Carroll Cruz.
Jedno z ostatnich tego rodzaju zdarzeń odnotowano w 1984 r. w Watykanie w czasie Komunii św., której Jan Paweł II udzielał w swej prywatnej kaplicy grupie pielgrzymów z Azji. Gdy Komunię przyjmowała pewna Koreanka, hostia stała się kawałkiem ciała. Ojciec Święty w głębokim milczeniu pobłogosławił kobietę i udzielał dalej Komunii.
Cuda przeistoczenia miały miejsce, by umocnić wiarę w prawdziwą obecność Chrystusa podczas konsekracji. Zdarzały się także, gdy profanowano Najświętszy Sakrament. W 1194 roku w Augsburgu pewna kobieta postanowiła trzymać Hostię u siebie w domu. Przyjęła Komunię św., ale nie połknęła jej, schowała w chustę i zaniosła do domu. Po latach, dręczona wyrzutami sumienia wyznała prawdę kapłanowi, a ten po otwarciu zrobionego przez kobietę relikwiarza, zobaczył, że hostia zamieniła się w kawałek Ciała. Taki sam cud zdarzył się ponad sto lat później we Włoszech, kiedy młoda dziewczyna ukryła Hostię, by przekazać ją kobiecie, która miała z niej uczynić eliksir miłosny, a także, gdy pewna mężatka chciała z Komunii św. sporządzić lekarstwo na niewierność męża.
Również profanacja, której dokonano nieumyślnie, z niedopatrzenia, niedbalstwa lub bezmyślności samych kapłanów była powodem przemiany Najświętszego Sakramentu. W 1330 roku w Sienie we Włoszech pewien kapłan został wezwany do chorego. W pośpiechu nie umieścił Hostii w pudełeczku, lecz włożył ją między kartki brewiarza. Wokół niej na kartkach utworzyły się ślady krwi. Jedna z tych kartek przetrwała do dziś.
Eucharystia ma także uzdrawiającą moc. Pewien dominikanin, o. Franciszek Lerm, o którym niewiele informacji przetrwało do naszych czasów, z biegiem lat tracił wzrok, aż stał się niewidomy. Na modlitwie wyprosił cud i odzyskiwał wzrok tylko na czas sprawowania przez siebie Mszy św.
Niekiedy w Hostii widywano postać dziecka lub młodego mężczyzny. Taki cud zdarzył się w Polsce w czasach zaborów, w miejscowości Dubna (dziś znajduje się ona na terenie Ukrainy). W 1867 roku podczas czterdziestogodzinnego nabożeństwa, w czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu wierni zauważyli nagle świetliste promienie wystrzeliwujące z Hostii. Po chwili w jej środku ukazała się postać Zbawiciela. Cud ten trwał aż do końca nabożeństwa i widziany był przez wszystkich zgromadzonych w kościele.
Najdoskonalszy pokarm
W historii Kościoła znane są także cuda zwane postami eucharystycznymi. Osoby, które go doświadczają, przez długi czas, niekiedy przez całe lata, żyją nie przyjmując pożywienia, a ich jedynym pokarmem jest codzienna Komunia św.
Jedną z pierwszych osób, która doświadczyła postu eucharystycznego, a o której zachowały się historyczne dokumenty, jest wiejska francuska dziewczyna Alpais, żyjąca na początku XIII wieku. Po wielu ciężkich chorobach została sparaliżowana, a jej jedynym pokarmem pozostawała codzienna Eucharystia. Przybywali do niej liczni pielgrzymi, także z książęcego rodu, a Kościół oficjalnie zbadał i uznał ten cud. Po śmierci Alpais została beatyfikowana.
Bogato udokumentowana jest także historia św. Mikołaja z Flüe w Szwajcarii, który żył pod koniec XV wieku. Pochodził z wiejskiej rodziny, jako żołnierz uczestniczył w czterech kampaniach wojennych. Po powrocie ożenił się i został ojcem dziesięciorga dzieci. Po ćwierćwieczu uzyskał od żony zgodę na rozpoczęcie życia pustelnika w pobliskiej dolinie. Tam, znany jako brat Klaus, przeżył 20 lat, nie jedząc i nie pijąc niczego. Przyjmował jedynie Komunię św. – raz w miesiącu.
We współczesnych czasach osobą, która przez kilkadzeisiąt lat żywiła się wyłącznie Eucharystią była słynna francuska mistyczka Marta Robin, ur. w 1902 r. a zmarła w 1991 r. Całe życie spędziła w swej rodzinnej wiosce – Châteauneuf-de-Galaure koło Lyonu. Od dzieciństwa była pobożna i pogodna. W wieku 16 lat zachorowała na zapalenie mózgu. 15 października 1925 r. w akcie zawierzenia całkowicie oddała się Bogu. W 1926 r. została sparaliżowana, od 1928 r. nie mogła spać ani przełykać, nie jadła więc nic i nic nie piła – przez 51 lat jedynym jej pokarmem była raz w tygodniu Eucharystia. 2 października 1930 r. otrzymała stygmaty – znaki męki Chrystusa na swym ciele: na stopach, dłoniach, boku i czole. Co tydzień przeżywała w swoim ciele i w duszy mękę Jezusa Chrystusa. W lipcu 1942 r. straciła wzrok.
Leżąc sparaliżowana przez ponad 50 lat, wciąż ofiarowywała się Bogu. Mówiła, że „każde życie jest drogą przez Kalwarię i każda dusza Ogrodem Oliwnym; tam każdy człowiek powinien w ciszy pić kielich swego życia. Każde chrześcijańskie życie jest Mszą, a każda dusza jest na tym świecie «Hostią». (…) Hostia waszej Mszy to wy sami; wy, czyli to wszystko, czym jesteście, co macie, co robicie”.
Marta Robin odegrała niezwykle ważną role w najnowszej historii Kościoła francuskiego. Była duchową przewodniczką wielu znanych postaci, liderów powstających w tym kraju nowych wspólnot katolickich.
Bezpośrednio z jej inspiracji powstały „Ogniska Miłości” )Foyers de Charite). Pierwsze Ognisko Miłości założył na prośbę Marty Robin jej przyszły spowiednik ks. Georgres Finet (1898-1990) z Lyonu. Obecnie działają one w 40 krajach. Spośród 75 takich placówek 14 jest we Francji, a 2 w Polsce: w Olszy koło Rogowa w archidiecezji łódzkiej i w Kaliszanach koło Józefowa nad Wisłą w archidiecezji lubelskiej.
Post Eucharystyczny
Post eucharystyczny wiąże się z brakiem apetytu, niechęcią lub wręcz wstrętem do jedzenia. W bardzo drastycznej formie przeżywała go św. Katarzyna ze Sieny. Z relacji jej spowiednika wynika, że mimo starań, by odżywiać się normalnie, święta nie mogła się przemóc. Żołądek nie trawił niczego i św. Katarzyna zwracała wszystko, nawet wodę.
Postu eucharystycznego doświadczały także osoby żyjące w XX wieku, m.in. Alexandrina da Costa (zm. W 1955 r.) i Teresa Neumann (zm. W 1962 r.).
Otrzymać Komunię z rąk Pana
Święci, którzy z różnych przyczyn pozbawieni byli na jakiś czas możliwości przystępowania do Komunii św. otrzymywali łaskę cudownego jej przyjmowania. Jednym z nich był św. Stanisław Kostka (zm. W 1568 r.). Gdy przygotowywał się do wstąpienia do zakonu jezuitów, zachorował i musiał zatrzymać się u pewnej luterańskiej rodziny. Gospodarze nie zgodzili się na sprowadzenie kapłana z Komunią św. Stanisław modlił się żarliwie do św. Barbary, patronki sakramentu pokuty i Komunii św. w godzinie śmierci. Święta zjawiła się w asyście anioła i przyniosła Eucharystię.
Dominikańskie przekazy mówią o podobnym cudzie, jakiego doświadczyła najmłodsza dominikańska święta, 11-letnia Imelda. Był rok 1333. Imelda od roku już należała do zakonu. Przyjęto ją z wielkimi oporami, ale ze względu na młody wiek nie dopuszczano do Komunii. Imelda bardzo cierpiała, obserwując każdego dnia jak inne dominikanki przyjmują Eucharystię. W dniu jej śmierci zdarzył się cud i Hostia zawisła nad głową dziewczynki. Zakonnice, które były świadkami tego wydarzenia, powiadomiły o tym sprawującego mszę św. kapłana. Ów podszedł do dziewczynki, dotknął Hostii nad jej głową i podał Imeldzie. Młodziutka dominikanka umarła w chwilę po spożyciu Komunii św.
Dar łez…
Niektórzy święci otrzymali także dar łez za grzechy własne lub z powodu cierpień Jezusa Chrystusa. Podczas Eucharystii płakali ku uwielbieniu Boga i dla wynagradzania za grzechy. Najbardziej znana spośród nich jest św. Klara (zm. W 1253 roku). Inny święty, Feliks z Cantalice (zm. W 1587 r.), płakał tak bardzo podczas mszy św., że nie mógł recytować modlitw mszalnych.
Oprócz daru płaczu, święci wyróżniani byli za swoją niezwykłą miłość do Chrystusa w Eucharystii świetlistymi aurami, ognistą łuną i ekstazą. Cuda te były udziałem m.in. św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu jezuitów.
Ekstazie, jaką odczuwają święci adorując Najświętszy Sakrament niekiedy towarzyszyła lewitacja, czyli unoszenie się w powietrzu. Św. Józef z Cupertino (zm. w 1663 r.), którego niemal codzienne lewitacje były bogato udokumentowane, został patronem podróżujących w powietrzu. Dar lewitacji wzbudza u świadków podziw, ale także strach, niekiedy także o życie świętej osoby. Sami lewitujący zazwyczaj wspominali to zjawisko jako łagodne unoszenie się. Jedynie św. Teresa z Avili wyznała, że jej własne lewitacje wywoływały w niej również bojaźń przed niezwykłą siłą i mocą Boga, który „nie zadowala się przyciąganiem ku sobie tylko duszy, lecz pragnie także i ciała”.
Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Matka Carla Acutisa: spełnia się jego pragnienie, ludzie wracają do Eucharystii
fot. Facebook/venerablecarlo.acutis.3
***
Dla nas rodziców śmierć Carla była oczywiście krzyżem. Dziś widzimy, że było to również błogosławieństwo – powiedziała Radiu Watykańskiemu matka bł. Carla Acutisa w dzień jego liturgicznego wspomnienia. Ujawnia, że codziennie otrzymuje świadectwa o cudach za jego wstawiennictwach. Jak nie uzdrowienia to nawrócenia – mówi, podkreślając jednak, że największym osiągnieciem jego zmarłego przed 18 laty syna jest odrodzenie kultu eucharystycznego w wielu zakątkach świata.
Matka przyszłego świętego przypomina, że właśnie na tym bardziej zależało Carlowi. Widział długie kolejki młodych ludzi na koncerty i mecze. Nikt natomiast nie spieszył na spotkanie z Jezusem w tabernakulum. Dziś natomiast z całego świata – z Japonii, Chin, Indii, Afryki czy Stanów Zjednoczonych – docierają świadectwa o odrodzeniu eucharystycznym, które dokonuje się dzięki przykładowi Carla.
Jak mówi Antonia Salzano, jej zmarły w wieku zaledwie 15 lat syn pokazuje, że każdy może dojść do świętości, jeśli tylko będzie korzystał z tego, co daje nam Bóg w sakramentach, Słowie Bożym i modlitwie, takiej jak różaniec.
Mówiąc o cudach, które dokonują się za wstawiennictwem jej syna, wyraża przekonanie, że są to znaki, które potwierdzają to, co odkrył Carlo, że Pan Jezus jest rzeczywiście obecny pośród nas. Widocznie potrzeba dziś takich znaków – dodaje. Piszą do niej ludzie, którzy byli w bardzo trudnej sytuacji, rozpadało się ich małżeństwo albo nie mogli mieć dzieci, byli ciężko chorzy, mieli raka, przerzuty… i dzięki wstawiennictwu Carla doświadczyli Bożej pomocy.
Antonia Salzano zauważa jednak, że najbardziej potrzebują przesłania jej syna ludzie młodzi, którzy znajdują się dziś w wielkim niebezpieczeństwie z powodu pornografii i innych zagrożeń, które, jak smartfony, całkowicie skupiają ich uwagę i odbieraj im wolność, sprawiają, że staja się niewolnikami, małymi marionetkami, jak w Pinokiu. Carlo pokazuje, że można się temu przeciwstawić, zawierzając się Panu Bogu – dodaje matka świętego nastolatka.
Krzysztof Bronk i Federico Piana, Vatican News PL | Rzym Ⓒ Ⓟ/Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kościelne święta, w których należy uczestniczyć w Liturgii Mszy świętej
fot. Piotr Tumidajski/Kai
***
W roku liturgicznym niektóre święta i uroczystości mają stałe daty – tak jak Boże Narodzenie 25 grudnia. Są również święta i uroczystości, których daty przypadają w różnych dniach kolejnego roku – tak jak Wielkanoc, czy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Dla przypomnienia podaję listę świąt i uroczystości w 2024 roku:
1 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
6 stycznia (sobota) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
31 marca (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)
12 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie
19 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)
30 maja (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)
15 sierpnia (czwartek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
1 listopada (piątek) – Uroczystość Wszystkich Świętych
25 grudnia (środa) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)
Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2024 roku:
Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęca jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:
2 lutego (piątek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)
19 marca (wtorek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
1 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny
8 kwietnia (poniedziałek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
20 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła
29 czerwca (sobota) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła
9 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
26 grudnia (czwartek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika
Adwent w 2024 roku rozpocznie się 1 grudnia.
______________________________________________________________________________________________________________
Abp Galbas w Nowym Jorku: Zmorą naszych czasów jest obojętność i wzruszenie ramion wobec wartości
fot. Karol Porwich/East News
***
– Miejcie swoją osobistą „listę dziedzictwa”, katalog wartości, które dla was są ważne, bo były ważne dla waszych przodków i chcecie „wejść w to”, przekazać je następnym pokoleniom, z nadzieją, że i dla nich będą ważne – powiedział abp Adrian Galbas w Nowym Jorku. Metropolita katowicki przewodniczył Mszy św. z okazji Dnia Dziedzictwa Polskiego. W homilii mówił o przekazywanych od pokoleń wartościach, wśród których pierwsze miejsce zajmuje wiara.
Abp Galbas zwrócił uwagę, że otrzymane od poprzednich pokoleń dziedzictwo domaga się docenienia jego wartości oraz zaangażowania, by przekazać je przyszłym pokoleniom. Wskazał, że współcześnie jednym z największych problemów jest obojętność wobec wartości, “które dla poprzednich pokoleń były bezcenne i święte”. – Obojętny człowiek nie twierdzi, że te wartości są złe, nie twierdzi jednak także, że są dobre. „Może są, a może nie są. Może są takie, a może inne. To nieważne i nic mnie to nie obchodzi” – mówił.
Przywołując słowa Jana Pawła II o obronie “własnego Westerplatte” podkreślił różnicę pomiędzy postawami wobec dziedzictwa ludzi współczesnych oraz tych, którzy dorastali kilka dekad temu. – Pamiętam, jak myśmy – młodzi wtedy ludzie – słuchali tego z wypiekami na twarzy. To nas jakoś podniecało, zapalało, podnosiło na duchu. „Tak, chcę być obrońcą mojego Westerplatte, mówiliśmy. Chcę walczyć o to, co jest dla mnie ważne”. Dziś wielu powie: „nie muszę mieć żadnego Westerplatte. Ważne, bym był wyspany, najedzony i miał wifi” – zaznaczył.
Odnosząc się do kontekstu kulturowego, w którym żyje Polonia w Nowym Jorku wyraził uznanie dla wysiłków na rzecz pielęgnowania polskiego dziedzictwa w polonijnych szkołach, klubach, stowarzyszeniach i parafiach. – Żyjecie w wielokulturowym i wielomilionowym mieście. W tyglu tyglów, w Nowym Jorku. W tyglu można mieszać ze sobą różne potrawy, z każdej wziąć trochę, wszystko jakoś połączyć, potem dołożyć jednolitego sosu, który dodaje się do każdej pospolitej potrawy: do hamburgera i hot doga, by ostatecznie uzyskać taki sam smak. Tylko, że potem nie wiadomo co się właściwie zjadło. Lepiej jak jest inaczej: chętnie spróbuję tego, co gotują na innych ogniach, w innych piecach, co sprzedają na innych straganach. Jestem otwarty, ciekawy świata, ciekawy innych sposobów myślenia, działania i w ogóle życia, ale mam też coś własnego, co gotowała moja babcia i moja mama, coś co mnie karmi, czym chcę się karmić i czym chętnie poczęstuję także ciebie – stwierdził.
W homilii apelował także, by Polacy dbali o własną tożsamość i nie bali wyróżniać się na tle innych. Odwołał się do Katedry Świętego Patryka na Manhattanie. – Wygląda jak z innej bajki i z innego świata, niedzisiejsza. Jedna inna wśród wielu innych. A jednak przez to, że jest jedna i inna, jest zauważalna i tak cenna. Po wizycie na Manhattanie możemy zapomnieć jak wygląda ten, czy tamten drapacz, ale nie zapomnimy tej katedry. Drapacze dosięgają chmur, katedra dosięga nieba – zaznaczył.
Abp Galbas podkreślił, że jedną z najważniejszych wartości otrzymanych od poprzednich pokoleń jest wiara przekazywana przez Kościół. Nie należy jej jednak sprowadzać tylko do religijnych zwyczajów, które są ważne, jednak “mogą być puste jak wielkanocne wydmuszki”. Wiara jest decyzją, przemyślaną, rozeznaną i przemodloną. Jest też pragnieniem pójścia za Chrystusem. – Nie za kimkolwiek, nie za modą, opiniami opinii publicznej, nie za większością, nie za kalkulacjami na chwilę, ale właśnie za Chrystusem – mówił. Zauważył, że udział w praktykach religijnych weryfikuje wiarę, ale może być pusty, jeśli praktykującemu brakuje spójności życia. Wskazał też na niebezpieczeństwo zwalniania się z praktyk. – W twierdzeniu, że można być jednocześnie wierzącym i niepraktykującym dostrzegam potężny fałsz. Bo trudno jednocześnie chcieć być blisko Chrystusa i unikać miejsc, gdzie On sam mówi, że jest: przede wszystkim unikać Eucharystii – zaznaczył.
Przywołując prośbę Jakuba i Jana z niedzielnej Ewangelii stwierdził, że Apostołowie wyrazili w ten sposób pragnienie życia w bliskości Chrystusa. – Pozostali się oburzają, ale to jest szczere, proste i piękne. Czy to jest też nasze pragnienie? Moje? Być jak najbliżej Chrystusa, być coraz bliżej Niego, jak śpiewamy w popularnej pieśni kościelnej: „Być bliżej Ciebie chcę”. Macie takie pragnienie? Mamy je? – pytał.
Kończąc zachęcał do wytrwania w wierze. – Słowo „trwać” zawsze się kojarzy z czymś co trudne. Trwać, czyli nie zmieniać niczego, gdy jest ciężko, nie wycofywać się. Być jak ten obrońca Westerplatte. Trwajmy mocno, niezależnie od tego, czy mieszkamy w Nowym Jorku, czy w Nowym Targu, z tej czy z tamtej strony Atlantyku. (…) Wejdźmy do wnętrza swojej wiary, tylko wtedy przekażemy ją następnym pokoleniom.
21 października 2024 | eKai / Nowy Jork
______________________________________________________________________________________________________________
Niezwykłe słowa znanego aktora: Gdyby ludzie wiedzieli to stałyby kolejki pod kościołami
fot. Screenshot – YouTube (Rymanowski Live)
***
Jeden z czołowych polskich aktorów Adam Woronowicz dał publicznie niezwykle przejmujące świadectwo własnej wiary oraz mocy sakramentów obecnych w Kościele.
„Moja wiara, moja religia mnie ratuje. Mam wrażenie że ja bym sobie bez tego nie poradził. Powiem szczerze że nie wiem jak sobie ludzie bez tego radzą. Nie wiem” – mówił Woronowicz w wywiadzie udzielonym red. Bogdanowi Rymanowskiemu na kanale YouTube „Rymanowski Live”.
„Często mam wrażenie że zrzucam z siebie jakiś ciężar gdy przystępuje do sakramentu spowiedzi I że on mi daje naprawdę siłę, że mnie leczy. Nie poradziłbym sobie bez Eucharystii. Czuję, że to jest naprawdę pokarm, powiedziałbym bogów. Gdyby ludzie wiedzieli, co zostawiają to by stały pewnie kolejki pod kościołami. Wciąż zdumiewa mnie i zaskakuje ta Ewangelia, która mówi: „kto spożywa Moje ciało i pije Moją krew, będzie żył na wieki” – wyznał aktor.
Główny odtwórca sprzed kilkunastu lat roli ks. Jerzego Popiełuszki, odnosząc się do problematyki zgorszeń w Kościele powiedział, że podczas kręcenia tego filmu usłyszał od jednego z księży, że Kościół swojej historii popełnił „wszystkie możliwe grzechy”.
„A jednak czasem pojawia się w tym Kościele postać, która zawstydza wszystkich. Oczywiście wielu wtedy powie o takiej osobie, że wariatka, że dysfunkcyjna, że pewnie jej się coś przywidziało. Przecież nawet ks. Sopoćko [spowiednik św. Faustyny Kowalskiej – red.] zlecił badania psychiatryczne dla siostry Faustyny. A to przecież jej książka, jej “Dzienniczek” – patrząc na całe ponad tysiącletnie dzieje naszego narodu – jest najbardziej poczytną na świecie pozycją z całej literatury polskiej. Czyta tą książkę cały świat. Miliony ludzi pod każdą szerokością geograficzną znajdują tam przesłanie nadziei dla siebie” – zauważył Adam Woronowicz.
ren/YouTube (Rymanowski Live), fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Niedziela 13 października 2024
Dziś mija 107 lat od ostatniego objawienia Matki Bożej we Fatimie w Portugalii. Od 13 maja do 13 października 1917 roku Matka Boża ukazywała się trojgu pastuszkom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi. Za ich pośrednictwem Najświętsza Maryja Panna wzywała ludzi do modlitwy różańcowej, nawrócenia i pokuty. Przekazała również orędzie znane jako “trzy tajemnice fatimskie”.
Podczas ostatniego objawienia we Fatimie około 70 tysięcy osób było świadkami cudu słońca.
Dobrze jest tutaj przypomnieć, że 20 lat po objawieniu MARYI jako NIEPOKALANIE POCZĘTA w Lourdes miało miejsce na polskiej ziemi objawienie MATKI BOŻEJ w maleńkiej wiosce o nazwie Gietrzwałd, w tamtym czasie będącej pod zaborem pruskim. Objawienia gietrzwałdzkie trwały od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Matka Boska ukazała się 160 razy. Nigdzie indziej na świecie objawienia nie powtarzały się tak często.
___________________________________________________
CUD SŁOŃCA
***
13 października 1917 roku w Fatimie Matka Boża po raz szósty ukazała się trojgu portugalskim pastuszkom. Dzieciom towarzyszył ogromny tłum. Ludzie pobożni przyszli z nakazu sumienia, inni ze zwykłej ciekawości. Niektórzy znaleźli się tam z obowiązku służbowego. Trzy miesiące wcześniej Maryja zapowiedziała: W październiku powiem wam, kim jestem i czego chcę oraz dokonam cudu, który wszyscy zobaczą, aby uwierzyli. Wezwania Matki Bożej skierowane do ludzi oraz tajemnice, które otrzymały dzieci miały uzyskać potwierdzenie, które powinno przekonać każdego co do prawdziwości objawień.
13 października 1917 r. w pobliżu Hiacynty, Franciszka i Łucji zgromadził się kilkudziesięciotysięczny tłum. Niektórzy szacują liczbę świadków cudu słońca w Fatimie na ponad 100 tys. ludzi. Nic dziwnego, że wysłane przez władze prześladujące Kościół oddziały wojskowe nie powstrzymały napierającego tłumu, który starał się dostać jak najbliżej pastuszków.
W pewnym momencie dzieci jak przy poprzednich objawieniach dostrzegły błysk światła, po którym Matka Boża pojawiła się nad krzewem. Scenę rozmowy Maryi z dziećmi oraz sam cud słońca zwięźle opisał w swojej książce „Fatima – orędzie tragedii czy nadziei” Antonio A. Borelli:
ŁUCJA: Czego Pani sobie życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę ci powiedzieć, aby wybudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Bożą Różańcową. Odmawiajcie w dalszym ciągu codziennie Różaniec. Wojna się skończy, a żołnierze wkrótce wrócą do swoich domów.
ŁUCJA: Miałam prosić Panią o wiele rzeczy, o uzdrowienie kilku chorych, nawrócenie niektórych grzeszników, etc.
MATKA BOŻA: Jednych uzdrowię, innych nie. Trzeba, aby się poprawili i prosili o przebaczenie swoich grzechów. I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: Niech nie obrażają więcej Boga naszego Pana, który już i tak jest bardzo obrażany.
Następnie, rozchylając dłonie, Najświętsza Maryja Panna zaczęła odbijać się w słońcu, podczas gdy unosiła się, odbicie Jej światła cały czas padało na słońce.
Wtedy to Łucja wykrzyknęła: Spójrzcie na słońce!
Po tym jak Najświętsza Maryja Panna znikła w bezmiarze nieboskłonu, wizjonerzy byli świadkami trzech następujących scen: pierwsza z nich symbolizowała tajemnice radosne różańca, następna tajemnice bolesne, a ostatnia tajemnice chwalebne (tylko Łucja widziała te trzy sceny; Franciszek i Hiacynta widzieli tylko pierwszą z nich).
Obok słońca zobaczyli pojawiającego się świętego Józefa z Dzieciątkiem Jezus oraz Matkę Bożą Różańcową. Była to Święta Rodzina. Maryja była ubrana w białe szaty i w niebieski płaszcz. Święty Józef także był ubrany na biało, natomiast Dzieciątko Jezus miało okrycie w jasnoczerwonym kolorze. Święty Józef pobłogosławił tłum wykonując trzykrotnie znak krzyża. Dzieciątko Jezus uczyniło to samo. Następna była wizja Matki Boskiej Bolesnej i Chrystusa Pana obarczonego cierpieniem w drodze na Kalwarię. Jezus pobłogosławił lud czyniąc znak krzyża. Matka Boża nie miała w piersi miecza. Łucja widziała jedynie górną część ciała Pana Jezusa. Ostatnia była chwalebna wizja Matki Bożej Karmelitańskiej, ukoronowanej na Królową Nieba i Ziemi oraz trzymającej w swych ramionach Dzieciątko Jezus.
Podczas gdy obrazy te ukazywały się jeden po drugim oczom wizjonerów, wielki tłum złożony z kilkudziesięciu tysięcy osób był świadkiem cudu słońca. Podczas całego trwania objawienia padał deszcz. Przy końcu spotkania Łucji i Najświętszej Maryi Panny, w chwili gdy Maryja zaczęła się unosić, a dziewczynka wykrzyknęła słowa „Popatrzcie na słońce!”, chmury się rozpierzchły odsłaniając słońce, które wyglądało jak ogromny srebrny dysk. Lśniło tak intensywnie, jak jeszcze nigdy, lecz jego blask nie oślepiał. Trwało to tylko chwilę. Ta ogromna kula zaczęła jakby „tańczyć”. Słońce było jakby gigantycznym ognistym kołem, kręcącym się szybko. Zatrzymało się na jakiś czas, zanim znów zaczęło kręcić się wokół swojej osi z oszałamiającą prędkością. Następnie zaczęło przybierać różowy kolor na krawędziach i ślizgać po niebie, wirując i rozsypując czerwone snopy płomieni. Światło to odbijało się na ziemi, na drzewach i krzewach, a także na twarzach ludzi i na ich ubraniach, przyjmując świetliste różnobarwne odcienie. Trzykrotnie ożywiona szaleńczym ruchem kula ognia zaczęła drżeć i trząść się. Wydawało się, że opadając ruchem zygzakowatym spadnie na przerażony tłum. Wszystko to trwało około dziesięciu minut. Na końcu słońce wspięło się znów wijącym ruchem do punktu, z którego zaczęło opadać, na nowo przyjmując swój spokojny wygląd i odzyskując zwykłą jasność swego światła.
Cykl objawień zakończył się.
Wielu ludzi zauważyło, że ich ubrania przemoknięte deszczem, od razu wyschły. Cud słońca został także zaobserwowany przez wielu świadków znajdujących się poza miejscem objawień, w promieniu około czterdziestu kilometrów.
ze strony: Orędzie Fatimskie nadzieją dla Polski
(więcej na temat Cudu Słońca w Fatimie można dowiedzieć się z książki Świadkowie Cudu Słońca)
______________________________________________________________________________________________________________
OBJAWIENIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
***
W chwili objawień Najświętszej Maryi Panny, Łucja de Jesus, Franciszek i Hiacynta Marto mieli po dziesięć, dziewięć i siedem lat. Cała trójka mieszkała w Aljustrel, w miejscu należącym do parafii fatimskiej. Objawienia miały miejsce na małym skrawku ziemi należącym do rodziców Łucji, nazywanym Cova da Iria, i znajdującym się dwa i pół kilometra od Fatimy na drodze do Leirii. Matka Boża ukazała się im na krzewie zwanym ilex, będącym karłowatą odmianą dębu, mierzącym nieco ponad metr wysokości.
Franciszek widział Maryję, lecz Jej nie słyszał. Hiacynta Ją widziała i słyszała. Łucja natomiast widziała, słyszała i rozmawiała z Nią. Objawienia miały miejsce około południa.
Pierwsze objawienie: 13 maja 1917 roku
W momencie, gdy uwaga trójki wizjonerów została przyciągnięta przez podwójny blask, podobny do błyskawic, bawili się w Cova da Iria. Później zobaczyli oni Matkę Boską na zielonym dębie. Była to, zgodnie z opisem siostry Łucji, Pani ubrana na biało, bardziej błyszcząca niż słońce, promieniejąca światłem czystszym i intensywniejszym od kryształowego pucharu z wodą, prześwietlonego promieniami słonecznymi. Jej nieopisanie piękna twarz nie była ani smutna, ani radosna, lecz poważna i malował się na niej wyraz łagodnego napomnienia. Miała dłonie złączone jakby w geście modlitwy, które opierały się na piersiach i które były zwrócone ku górze. Z jej prawej dłoni opadał różaniec. Jej szaty wydawały się całe utkane ze światła. Jej tunika była biała, tak jak
i płaszcz ze złotym rąbkiem, który okrywał głowę Maryi, opadając aż do jej stóp. Wizjonerzy byli tak blisko Matki Bożej – w odległości około półtora metra – że znajdowali się w poświacie, która Ją otaczała lub którą roztaczała wokół.
Rozmowa ich potoczyła się następująco:
MATKA BOŻA: Nie bójcie się, nie zrobię wam nic złego.
ŁUCJA: Skąd Pani jest?
MATKA BOŻA: Jestem z nieba (i wzniosła rękę wskazując na niebo).
ŁUCJA: A czego Pani ode mnie chce?
MATKA BOŻA: Przyszłam was prosić, abyście przychodzili tu przez sześć kolejnych miesięcy, trzynastego dnia, o tej samej godzinie. Potem powiem wam, kim jestem i czego chcę. Następnie powrócę tu jeszcze siódmy raz.
ŁUCJA: A ja też pójdę do nieba?
MATKA BOŻA: Tak, pójdziesz.
ŁUCJA: A Hiacynta?
MATKA BOŻA: Także.
ŁUCJA: A Franciszek?
MATKA BOŻA: Również, ale musi jeszcze odmówić wiele różańców.
ŁUCJA: Czy Maria das Neves jest już w niebie?
MATKA BOŻA: Tak, jest.
ŁUCJA: A Amelia?
MATKA BOŻA: Będzie w czyśćcu do końca świata.
Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, oraz jako wyproszenie nawrócenia grzeszników?
ŁUCJA: Tak, chcemy.
MATKA BOŻA: A więc będziecie musieli wiele wycierpieć. Ale łaska Boża będzie waszą pociechą.
Wymawiając te ostatnie słowa (łaska Boża etc.), rozchyliła po raz pierwszy dłonie przekazując nam światło – bardzo intensywne, jakby odblask wychodzący z Jej dłoni, które przenikając przez nasze piersi do najgłębszych zakątków duszy, spowodowało, że widzieliśmy siebie w Bogu, który był tym światłem, wyraźniej niż w najlepszym z luster. Wtedy pod wpływem jakiegoś wewnętrznego impulsu również nam przekazanego, padliśmy na kolana i powtarzaliśmy z głębi duszy: O Przenajświętsza Trójco, uwielbiam Cię! Boże mój, Boże mój, kocham Cię w Przenajświętszym Sakramencie!
W chwilę później Matka Boża dodała:
– Odmawiajcie różaniec codziennie, abyście uprosili pokój dla świata i koniec wojny.
Następnie zaczęła się spokojnie unosić w kierunku wschodnim, aż zniknęła w nieskończonej dali. Światło, które Ją otaczało, jak gdyby torowało Jej drogę w gęstwinie gwiazd.
Drugie objawienie: 13 czerwca 1917
Drugie objawienie także zostało zapowiedziane wizjonerom przez żywy blask, który nazwali „błyskawicą”, lecz który właściwie nią nie będąc, był raczej odbiciem zbliżającego się światła.
Niektórzy, z około pięćdziesięciu obserwatorów, którzy przyszli na to miejsce, widzieli, że słońce, na początku objawienia, utraciło na kilka minut swój blask. Inni przypominali sobie, że wierzchołek drzewka, pokryty listowiem, zdawał się uginać, jakby pod jakimś ciężarem chwilę przed tym jak Łucja zaczęła mówić. Podczas spotkania Najświętszej Maryi Panny z wizjonerami, wiele osób usłyszało szept przypominający brzęczenie pszczoły.
ŁUCJA: Czego Pani sobie życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście przyszli tu 13 dnia następnego miesiąca, abyście odmawiali codziennie różaniec i nauczyli się czytać2. Potem powiem, czego chcę.
Wtedy to Łucja poprosiła o uleczenie pewnego chorego.
MATKA BOŻA: Jeżeli nawróci się, wyzdrowieje w ciągu roku.
ŁUCJA: Chciałabym prosić, aby nas Pani zabrała do nieba.
MATKA BOŻA: Tak, Hiacyntę i Franciszka zabiorę niedługo. Ty jednak zostaniesz tu przez jakiś czas. Jezus chce posłużyć się tobą, aby ludzie Mnie lepiej poznali i pokochali. Chce On ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy je przyjmą, obiecuję zbawienie. Dusze te będą tak drogie Bogu, jak kwiaty, którymi ozdabiam Jego tron.
ŁUCJA: Czy zostanę tu sama?
MATKA BOŻA: Nie, córko. Czy bardzo cierpisz? Nie trać odwagi, nie opuszczę cię nigdy. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która zaprowadzi cię do Boga.
W chwili, gdy wypowiadała te ostatnie słowa – opowiada siostra Łucja – rozchyliła swe dłonie i po raz drugi przekazała nam odblask tego niezmiernego światła.
Kiedy wizja ta znikła, Pani, cały czas otulona światłem, które z Niej emanowało, uniosła się lekko, bez najmniejszego wysiłku, ponad zielony dąb w kierunku wschodnim i całkiem znikła. Kilka osób, które znajdowały się najbliżej, spostrzegło, iż liście znajdujące się na wierzchołku krzaka ugięły się w tym samym kierunku, jakby szarpnięte ubraniem Najświętszej Panienki. Krzak pozostał później jeszcze przez kilka godzin ugięty w ten sam sposób, zanim powrócił do swej naturalnej pozycji.
Trzecie objawienie: 13 lipca 1917
W chwili trzeciego objawienia, mała szara chmurka zawisła nad zielonym dębem, słońce pociemniało, a orzeźwiająca bryza powiała w górach. Był sam środek lata. Manuel Marto, ojciec Hiacynty i Franciszka, jak sam to ujmuje, także usłyszał pobrzękiwanie podobne do brzęczenia much w pustym dzbanie. Wizjonerzy ujrzeli znajomy im już blask światła, a w chwilę później spostrzegli ponad krzewem Najświętszą Maryję Pannę.
ŁUCJA: Czego sobie Pani życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście przyszli tu 13 dnia następnego miesiąca i nadal codziennie odmawiali różaniec na cześć Matki Bożej Różańcowej, aby uprosić pokój na świecie i koniec wojny, gdyż tylko Ona będzie mogła wam pomóc.
ŁUCJA: Chciałabym prosić, aby Pani powiedziała nam, kim jest i uczyniła jakiś cud, żeby wszyscy uwierzyli, że rzeczywiście nam się Pani ukazuje.
MATKA BOŻA: Nadal przychodźcie tutaj co miesiąc. W październiku powiem wam, kim jestem i czego chcę oraz dokonam cudu, który wszyscy zobaczą, aby uwierzyli.
Następnie Łucja skierowała kilka próśb o nawrócenie grzeszników, uzdrowienia i inne łaski. Matka Boża zawsze odpowiadała tak samo, polecając niezmiennie odmawianie różańca oraz obiecując, że prośby te zostaną wysłuchane w ciągu roku.
Potem dodała: Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie wielokrotnie – zwłaszcza gdy będziecie czynić jakąś ofiarę – »O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, w intencji nawrócenia grzeszników oraz jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi«.
Czwarte objawienie: 19 sierpnia 1917
13 sierpnia, w dniu, w którym miało mieć miejsce czwarte objawienie, wizjonerzy nie mogli się udać do Cova da Iria, ponieważ zostali oni uwięzieni przez administratora kantonu Ourém, który chciał wyrwać im ich tajemnicę siłą. Dzieci wytrzymały to dzielnie.
O zwykłej porze, w czasie, gdy zebrani ludzie obserwowali małą białą chmurkę unoszącą się przez kilka minut nad zielonym dębem, usłyszano w Cova da Iria grzmot, po którym nastąpiła błyskawica. Byli oni także świadkami zjawisk związanych z zabarwianiem się na różne kolory twarzy ludzi, ubrań, drzew czy ziemi. Matka Boża na pewno przybyła, lecz nie odnalazła na miejscu spotkań wizjonerów.
Powróciła kilka dni później, w posiadłości Valinhos ukazując się na zielonym dębie, który był tylko trochę wyższy od dębu z Cova da Iria.
ŁUCJA: Czego sobie Pani życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście nadal przychodzili trzynastego dnia miesiąca do Cova da Iria i odmawiali różaniec codziennie. W ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli
ŁUCJA: Co Pani chce, abyśmy zrobili z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?
MATKA BOŻA: Niech sporządzą dwa feretrony. Jeden ty będziesz nosiła z Hiacyntą i dwie inne dziewczynki, ubrane na biało. Drugi niech nosi Franciszek z trzema innymi chłopcami. Pieniądze składane na te feretrony są przeznaczone na święto Matki Bożej Różańcowej, a reszta jako datek na kaplicę, która ma być zbudowana.
ŁUCJA: Chciałabym prosić o uzdrowienie kilku chorych.
MATKA BOŻA: Tak, niektórych uzdrowię w ciągu roku. I przybierając smutniejszy wyraz twarzy, znowu poleciła dzieciom praktykowanie umartwień: Módlcie się, módlcie się wiele i czyńcie ofiary za grzeszników, ponieważ wiele dusz idzie do piekła, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
I jak zwykle zaczęła unosić się ku wschodowi.
Dzieci obcięły gałęzie krzewu, nad którym Matka Boża im się ukazała, i zaniosły je do domu. Wydzielały one szczególnie przyjemny zapach.
Piąte objawienie: 13 września 1917
Tak jak i poprzednio, tłum ludzi, których liczba została oszacowana na około piętnaście do dwudziestu tysięcy osób, a może nawet i więcej, był świadkiem całej serii zjawisk atmosferycznych: nagłego ochłodzenia, takiego przyćmienia słońca, że można było zobaczyć gwiazdy, pewnego rodzaju deszczu, jakby opadały tęczowe płatki lub płatki śniegu, które znikały, zanim jeszcze mogły dotknąć ziemi. Wtedy to właśnie zauważono świetlistą kulę, która przemieszczała się wolno po niebie ze wschodu na zachód, a przy końcu objawienia w przeciwnym kierunku. Jak zwykle, wizjonerzy dostrzegli błysk światła, po czym ukazała im się ponad zielonym dębem Najświętsza Maryja Panna.
MATKA BOŻA: Odmawiajcie w dalszym ciągu różaniec, aby uprosić koniec wojny. W październiku ukaże się również Pan Jezus, Matka Boża pod wezwaniem Bolesnej i Karmelitańskiej oraz św. Józef z Dzieciątkiem Jezus, aby pobłogosławić świat. Bóg jest zadowolony z waszych umartwień, ale nie musicie spać ze sznurami. Noście je tylko w dzień.
ŁUCJA: Proszono mnie, abym poprosiła Panią o wiele rzeczy; uzdrowienie kilku chorych, uzdrowienie głuchoniemego.
MATKA BOŻA: Tak, niektórych uzdrowię, innych nie. W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli.
Szóste i ostatnie objawienie: 13 października 1917
ŁUCJA: Czego Pani sobie życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę ci powiedzieć, aby wybudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Boską Różańcową. Odmawiajcie w dalszym ciągu codziennie różaniec. Wojna się skończy, a żołnierze wkrótce wrócą do swoich domów.
ŁUCJA: Miałam prosić Panią o wiele rzeczy, o uzdrowienie kilku chorych, nawrócenie niektórych grzeszników, etc.
MATKA BOŻA: Jednych uzdrowię, innych nie. Trzeba, aby się poprawili i prosili o przebaczenie swoich grzechów. I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: Niech nie obrażają więcej Boga naszego Pana, który już i tak jest bardzo obrażany.
Następnie, rozchylając dłonie, Najświętsza Maryja Panna zaczęła odbijać się w słońcu, podczas gdy unosiła się, odbicie Jej światła cały czas padało na słońce.
Wtedy to Łucja wykrzyknęła: Spójrzcie na słońce!
Po tym jak Najświętsza Maryja Panna znikła w bezmiarze nieboskłonu, wizjonerzy byli świadkami trzech następujących scen: pierwsza z nich symbolizowała tajemnice radosne różańca, następna tajemnice bolesne, a ostatnia tajemnice chwalebne (tylko Łucja widziała te trzy sceny; Franciszek
i Hiacynta widzieli tylko pierwszą z nich):
Obok słońca zobaczyli pojawiającego się świętego Józefa z Dzieciątkiem Jezus oraz Matkę Boską Różańcową. Była to Święta Rodzina. Maryja była ubrana w białe szaty i w niebieski płaszcz. Święty Józef także był ubrany na biało, natomiast Dzieciątko Jezus miało okrycie w jasnoczerwonym kolorze. Święty Józef pobłogosławił tłum wykonując trzykrotnie znak krzyża. Dzieciątko Jezus uczyniło to samo. Następna była wizja Matki Boskiej Bolesnej i Chrystusa Pana obarczonego cierpieniem w drodze na Kalwarię. Jezus pobłogosławił lud czyniąc znak krzyża. Matka Boża nie miała w piersi miecza. Łucja widziała jedynie górną część ciała Pana Jezusa. Ostatnia była chwalebna wizja Matki Bożej Karmelitańskiej, ukoronowanej na Królową Nieba i Ziemi oraz trzymającej w swych ramionach Dzieciątko Jezus.
ze strony: Orędzie Fatimskie nadzieją dla Polski
______________________________________________________________________________________________________________
Mało znane siódme objawienie fatimskie. Dzięki niemu Łucja powiedziała Bogu „tak“.
Od 13 maja do 13 października: sześć objawień fatimskich. A siódme? Zapowiedziała je sama Matka Boża słowami: „Następnie powrócę tu jeszcze siódmy raz”.
13 października obchodzimy rocznicę ostatniego z objawień fatimskich. Ale tak naprawdę, to wcale nie ostatniego, ale szóstego z siedmiu. Już podczas pierwszego (w maju 1917 r.) Maryja mówiła: „Przyszłam was prosić, abyście przychodzili tu przez sześć kolejnych miesięcy, trzynastego dnia, o tej samej godzinie. Potem powiem wam, kim jestem i czego chcę. Następnie powrócę tu jeszcze siódmy raz”.
Skoro świętujemy rocznicę „ostatniego” objawienia, to co z siódmym? Czy miało miejsce? I jeśli tak, to kiedy?
Minęły prawie cztery lata od ostatniego objawienia. Z trojga wizjonerów żyje już tylko Łucja. Franciszek zmarł w kwietniu 1919 r., a Hiacynta w lutym 1920 r. Tak jak zapowiedziała Matka Boża.
Jest 13 czerwca 1921 r. Do Fatimy znów przybyły tłumy pielgrzymów, by modlić się w miejscu objawień. Wśród tych tłumów jest też Filomena Miranda. Przyjechała tu na polecenie biskupa Leirii, aby zgodnie z wcześniejszą umową zabrać Łucję do Porto, do internatu prowadzonego przez siostry doroteuszki.
Łucja spędzi w ich szkole 4 lata, by następnie wstąpić do tego zgromadzenia. Pozostanie w nim kolejne 22 i pół roku, kiedy to (za specjalnym pozwoleniem Piusa XII) opuści doroteuszki, by wstąpić do karmelitanek w Coimbrze, gdzie pozostanie do śmierci (13.02.2005 r.).
Na razie jednak ma 14 lat i właśnie ma opuścić dom rodzinny. Wspomniana umowa zawiera także warunek, że Łucja nigdy nie wróci już w rodzinne strony (a więc także w miejsca związane z objawieniami). Ponieważ pani Filomena chce po zabraniu Łucji zatrzymać się z nią na trzy dni w Leirii, zanim pojadą do Porto, matka dziewczynki protestuje i zobowiązuje się sama odwieźć ją w wyznaczonym dniu do internatu sióstr.
W ten sposób zyskują jeszcze trzy dni dla siebie. Ostatnie trzy dni w domu. Ostatnie trzy dni z mamą.
Ostatniego dnia (wedle wspomnień samej s. Łucji był to 15 czerwca 1921 r.) z samego rana Łucja poszła na mszę do parafialnego kościoła. Poszła pożegnać miejsce, z którym wiązało się wiele ważnych wspomnieć, ale też zawierzyć Matce Najświętszej rozterki swojego serca i ból spowodowany perspektywą rychłego wyjazdu. Sama s. Łucja w swoich wspomnieniach tak relacjonowała tamtą dramatyczną modlitwę:
Widziałaś moją walkę, moje niezdecydowanie, mój żal z powodu wyrażonej wcześniej zgody, niepewność… i chęć, by wycofać się z danego słowa… Powiedzieć wszystkiemu „żegnam” w momencie, gdy młodość zaczyna rozkwitać… Pozostawić wszystko, nawet dom rodzinny, dla nieznanego, które miałam spotkać…
Czy tak można żyć? Nie! Powiem Mamie, że nie chcę jechać… Tam, dokąd chce mnie wysłać ksiądz biskup, nie wiem jak będzie, a na dodatek postawił warunek, że nie wrócę więcej do domu. To znaczy, że już nigdy nie zobaczę rodziny ani tych błogosławionych miejsc! Nigdy więcej nie stąpać po tej błogosławionej ziemi, po to, by iść, Bóg wie dokąd?! Nawet bez możliwości bezpośredniej korespondencji z Mamą! To niemożliwe, nie jadę!
Po południu poszła jeszcze na spacer i odwiedziła bliskie jej miejsca. Dotarła oczywiście także do Cova da Iria. Uklękła w miejscu, gdzie niegdyś rósł mały dąb, nad którym objawiała się Piękna Pani i popłakała się… Za dużo było tego wszystkiego.
Do rozterek i obaw dochodziły jeszcze wyrzuty sumienia… Cztery lata temu, podczas pierwszego z objawień, wraz z Franciszkiem i Hiacyntą powiedziała Matce Bożej, że chce „ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On im ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany i jako prośbę o nawrócenie grzeszników”.
Franciszek i Hiacynta odeszli zabrani przez chorobę, którą mężnie znosili. Teraz przyszła kolej na nią, aby cierpieć, a ona chciałaby się wycofać. Żal, wstyd, rozpacz, udręka. I wtedy…
I wtedy przyszła Maryja. Dotknęła ramienia Łucji swoją dłonią, a kiedy dziewczynka podniosła zapłakane oczy, zobaczyła Panią tak jak przed czterema laty. Rozmowa była krótka: „Przychodzę tu po raz siódmy. Idź, podążaj drogą, którą ksiądz biskup zechce cię prowadzić, taka jest wola Boga” – powiedziała Pani i znikła.
I tyle wystarczyło. Strach, niepewność i rozpacz odeszły, jak ręka odjął (nie byle jaką ręką!). Teraz Łucja mogła powiedzieć Bogu swoje „tak”. Przypomniała sobie Matkę Bożą z Góry Karmel i po raz pierwszy poczuła w sercu powołanie do życia zakonnego. Jako patronkę obrała w tej chwili Teresę od Dzieciątka Jezus. I wyjechała.
Tak wyglądało siódme objawienie w Fatimie, zapowiedziane przez samą Matkę Bożą. Nastąpiło w momencie wielkiego cierpienia wizjonerki. Było bardzo krótkie, a jego przesłanie zwięzłe. Dotyczyło konkretnego wyboru, konkretnej sprawy.
W pewnym sensie to siódme objawienie czeka na każdego z nas – niezależnie od tego, czy kiedykolwiek w życiu znajdziemy się w Fatimie, czy po prostu w chwili udręki i niepewności będziemy przywoływać Maryję we własnym domu. Ona do każdego chce przyjść, położyć dłoń na ramieniu i powiedzieć: „Ufaj. Idź. Zawierz się. Posłuchaj głosu Boga i Jego wezwania. Zrób, co ci powie”.
Michał Lubowicki/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Święty Józef i cud słońca
***
Po lewej stronie słońca pojawił się św. Józef, trzymając na lewej ręce Dzieciątko Jezus – relacjonowały dzieci z Fatimy objawienie z 13 października 1917 roku. – Św. Józef wyłaniał się z jasnego obłoku tylko na wysokości klatki piersiowej na tyle wystarczająco, by unieść dłoń i trzy razy uczynić, razem z Dzieciątkiem Jezus, znak krzyża nad światem.
***
***
13 października 1917 roku miało miejsce ostatnie objawienie Matki Bożej w Fatimie, któremu towarzyszył niezwykły znak na niebie nazywany „Cudem słońca”. Mimo, że objawienia fatimskie są bardzo istotne dla zrozumienia czasów w których żyjemy, szczegóły tych niezwykłych wydarzeń są zbyt słabo znane. Także katolikom. W dzisiejszym artykule pragnę uwypuklić i przypomnieć niedocenioną rolę św. Józefa w trakcie ostatniego fatimskiego objawienia.
Po Cudzie słońca i punkcie kulminacyjnym objawienia się Maryi, również św. Józef objawił się Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi. Ksiądz John de Marchi w swojej książce Prawdziwa historia Fatimy, cytując relacje dzieci, opisuje to w ten sposób: Po lewej stronie słońca pojawił się św. Józef, trzymając na lewej ręce Dzieciątko Jezus. Św. Józef wyłaniał się z jasnego obłoku tylko na wysokości klatki piersiowej na tyle wystarczająco, by unieść dłoń i trzy razy uczynić, razem z Dzieciątkiem Jezus, znak krzyża nad światem. Gdy św. Józef robił znak krzyża, Najświętsza Panna stała w blasku po prawej stronie od słońca, ubrana w błękitne i białe szaty Matki Boskiej Różańcowej. Tymczasem Franciszek i Hiacynta byli skąpani we wspaniałych barwach i znakach słońca, a Łucja miała przywilej wpatrywania się w naszego Pana przybranego w czerwień jako Bożego Odkupiciela, gdy błogosławił świat, jak przepowiedziała Matka Boża. Podobnie jak święty Józef, był widziany jedynie od klatki piersiowej w górę. Obok Niego stała Najświętsza Panna, ubrana teraz w fioletowe szaty Matki Bożej Boleściwej, ale bez miecza. W końcu Najświętsza Panna objawiła się ponownie Łucji w całym swym eterycznym blasku, ubrana w proste, brązowe szaty z Góry Karmel.
***
***
Ku wstawiennictwu św. Józefa
Ostatnie objawienie fatimskie wskazuje na trzy konkretne formy nabożeństwa do Matki Bożej, do których praktykowania wzywa się nas w czasie „ostatecznej bitwy” przeciwko szatanowi. Są to nabożeństwa do Pełnego Boleści i Niepokalanego Serca Maryi, Różańca świętego oraz Brązowego Szkaplerza. Jednakże przeogromne znaczenie ma także zwrócenie uwagi na to, że ostatnie objawienie w Fatimie kieruje nas także ku wstawiennictwu św. Józefa, którego nasz Pan skojarzył blisko z samym sobą w swoim błogosławieństwie udzielonym światu. Ksiądz de Marchi pisze: Nasz Pan, już tak bardzo obrażony grzechami ludzkości, a w szczególności znęcaniem się nad dziećmi przez urzędników rejonu, mógłby z łatwością tamtego bogatego w wydarzenia dnia zniszczyć świat. Jednakże nasz Pan nie przyszedł, by zniszczyć, ale zbawić. Zbawił świat tamtego dnia poprzez błogosławieństwo dobrego świętego Józefa oraz miłość Niepokalanego Serca Maryi do Jej dzieci na ziemi. Nasz Pan zatrzymałby wielką wojnę światową, która wówczas szalała i dał światu pokój poprzez świętego Józefa – oświadczyła później Hiacynta – gdyby dzieci nie zostały aresztowane i zabrane do Ourém.
***
***
Św. Józef patronem Kościoła Powszechnego
W święto Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1870 roku, bł. papież Pius IX, w następstwie próśb otrzymanych od biskupów z całego świata, ogłosił św. Józefa patronem Kościoła powszechnego w tym szczególnie bolesnym czasie, kiedy sam Kościół jest osaczony przez wrogów z każdej strony i ciemiężony ciężkimi nieszczęściami tak, że bezbożni ludzie wyobrażają sobie, że bramy piekła wreszcie nad nim przeważają. Papież Leon XIII – któremu zostało objawione w roku 1884, że szatanowi będzie udzielona przez jakiś czas większa moc działania w celu zniszczenia Kościoła – ustanowił nowe nabożeństwo do św. Józefa w swojej encyklice Quamquam pluries, ogłoszonej w święto Wniebowzięcia Najświętszej Panny 15 sierpnia 1889 roku. Papież pisał: W okresach napięcia i próby – zwłaszcza, gdy wydaje się, że moce ciemności mają zezwolenie na każdy akt bezprawia – Kościół ma w zwyczaju błagać ze szczególnym zapałem i wytrwałością Boga, swojego autora i opiekuna, z odwołaniem się do wstawiennictwa świętych – a przede wszystkim Najświętszej Dziewicy, Matki Boga – której protekcja zawsze była najskuteczniejsza. Dalej wyjaśniał: Widzimy, że wiara, korzeń wszystkich cnót chrześcijańskich, zmniejsza się w wielu duszach; widzimy, jak zanika miłosierdzie; młode pokolenie dorasta codziennie w deprawacji moralności i poglądów; Kościół Jezusa Chrystusa jest atakowany ze wszystkich stron przez jawne siły lub przez przebiegłość; jest prowadzona nieustająca wojna toczona przeciwko Następcy Pierwszego Papieża; a same fundamenty religii są podważane ze śmiałością, która codziennie coraz bardziej nabiera na sile. W rzeczywistości sprawy te są tak dobrze znane, że nie ma potrzeby rozwodzić się nad głębokościami, na które spadło społeczeństwo w tych dniach, lub wzorcami, które teraz pochłaniają umysły ludzi. W okolicznościach tak nieszczęśliwych i niespokojnych ludzkie środki są niewystarczające i staje się konieczne, jako jedyny środek, błaganie o wsparcie ze strony Bożej mocy.
Ponad stulecie później
Ponad stulecie później od ogłoszenia tej encykliki zła wskazane przez papieża Leona XIII nasiliły się w stopniu, który był niewyobrażalny dla większości ludzi w roku 1889. Każdego dnia morduje się tysiące niewinnych dzieci z aprobatą rządów, które powinny je bronić, świętość małżeństwa jest bezczeszczona rozwodami, cudzołóstwem i antykoncepcją, a więzi pomiędzy rodzicami a ich dziećmi stają się rozmyślnie celem przeznaczonym na zniszczenie przez najpotężniejsze państwa i instytucje na świecie. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że sam papież jest odpowiedzialny za szerzenie się herezji, które odwodzą stado od Chrystusa ku wiecznemu potępieniu. Papież Leon XIII zachęcał wiernych, tak jak Najświętsza Panna uczyni to dwadzieścia osiem lat później w Fatimie, by zwalczali te zła poprzez modlitwę Różańca świętego: Biorąc pod uwagę zbliżający się miesiąc październik, który już poświęciliśmy Maryi Dziewicy, pod tytułem Matki Bożej Różańcowej, szczerze zachęcamy wiernych do wykonywania ćwiczeń duchowych tego miesiąca, jeśli to możliwe, z jeszcze większą pobożnością i stałością niż dotychczas. Wiemy, że istnieje pewna pomoc w matczynej dobroci Dziewicy, i jesteśmy bardzo pewni, że nie na próżno pokładamy w Niej naszą ufność. Jeżeli podczas niezliczonych okazji, pokazała Ona swoją moc niosąc pomoc chrześcijanom na całym świecie, dlaczego mielibyśmy wątpić w to, że teraz odnowi swoją pomoc w postaci mocy i łaski, jeśli będziemy ofiarować Jej pokorne i nieustanne modlitwy ze wszystkich stron? Nie, wolimy wierzyć, że Jej interwencja będzie tym bardziej cudowna, ponieważ pozwoliła nam modlić się do Niej przez tak długi czas przez specjalne wezwania. Ale wówczas, raz jeszcze antycypując Fatimę, skierował wiernych także ku świętemu Józefowi: Ale My podejmujemy inny cel, do którego, w zależności od zwyczaju, Czcigodni Bracia, będzie można przejść z zapałem. Aby Bóg bardziej łaskawie wysłuchał Naszych modlitw, i aby okazał dobroć i gotowość pomocy swojemu Kościołowi, uważamy za niezwykle użyteczne dla ludu chrześcijańskiego, stale odwoływać się z wielką pobożnością i ufnością, razem z Dziewicą – Matką Boga, do Jej cnotliwego Małżonka, Błogosławionego Józefa; i traktujemy to jako najpewniejsze, że będzie to najprzyjemniejsze dla samej Dziewicy. Dalej papież wyjaśnia: Dom Boga, którym rządził Józef dzięki władzy ojca, zawarł w swoich granicach urodzony w niedostatku Kościół. Z tego samego faktu, że Najświętsza Dziewica jest Matką Jezusa Chrystusa jest Ona Matką wszystkich Chrześcijan, których urodziła na Górze Kalwarii wśród największych boleści Odkupienia; w ten sposób Jezus Chrystus jest pierworodnym wśród chrześcijan, którzy przez adopcję i Odkupienie są Jego braćmi. I z tych powodów Błogosławiony Patriarcha troszczy się o rzesze chrześcijan, którzy tworzą Kościół, jako o zawierzonych specjalnie jego powiernictwu – tę nieograniczoną rodzinę rozprzestrzenioną po całej ziemi, nad którą, ponieważ jest małżonkiem Maryi i Ojcem Jezusa Chrystusa, posiada, tak jak posiadał kiedyś, ojcowską władzę. Jest więc naturalne i godne, że Błogosławiony Józef, który zaspokajał wszystkie potrzeby Rodziny w Nazarecie i otaczał ją swoją ochroną, powinien teraz okryć płaszczem swojej niebiańskiej opieki i bronić Kościół Jezusa Chrystusa.
***
Nowa modlitwa
W związku z tym Ojciec Święty ustanowił nową modlitwę do odmawiania po Różańcu świętym przez miesiąc październik. W jego zamierzeniu modlitwa ta miała być odmawiana nie tylko w październiku 1889 roku, ale w październiku każdego roku. Skorzystajmy z lekcji objawienia się św. Józefa w Fatimie i skierujmy do niego po pomoc i opiekę.
Święty Józefie, postrachu demonów, módl się za nami!
(za: LifeSiteNews i Fatima.pl)
Aleksandra Polewska-Wianecka /Narodowe SANKTUARIUM ŚW. JÓZEFA w Kaliszu
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube
***
św. Jan Paweł II: Fatimskie wezwanie do pokuty
„To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące” – św. Jan Paweł II
Zamach miał miejsce 13 maja 1981 r., w 64. rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Fatimie. Historycy, eksperci od objawień fatimskich twierdzą, że nawet godzina i minuty były te same. 13 maja 2000 r. podczas beatyfikacji Hiacynty i Franciszka w Fatimie przez Jana Pawła II zostały ujawnione główne treści trzeciej części tajemnicy fatimskiej.
“Według interpretacji Pastuszków – wyjaśniał kard. Sodano – ostatnio potwierdzonej przez siostrę Łucję, ubrany na biało biskup, który modli się za wszystkich wiernych, to Papież. Także on, z trudem podążając ku krzyżowi wśród martwych ciał męczenników (biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych świeckich), pada, ugodzony kulami, jak martwy”.
W czasie pobytu w klinice Gemelli Jan Paweł II poprosił biskupa Hnilicę, aby dostarczył mu wszystkie dokumenty związane z objawieniami w Fatimie. Papież dokładnie przestudiował całą dokumentację. Kiedy opuszczał szpital, powiedział biskupowi Hnilicy: “zrozumiałem, że jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, od ateizmu, jest nawrócenie zgodnie z orędziem fatimskim.”
Dopiero pięć miesięcy po zamachu, a dokładnie 15 sierpnia 1981 r. Papież spotkał się z wiernymi na placu św. Piotra. Powiedział wtedy: “Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli”. Niezwykle interesującą interpretację nieudanego zamachu na życie Ojca Świętego usłyszeliśmy z ust samego Ali Agcy. Jan Paweł II odwiedził go w rzymskim więzieniu Rebibbia. Podczas rozmowy z Papieżem zamachowiec dziwił się, jak to się stało, że Ojciec Święty ocalał. Był pewny, że dobrze celował. Wiedział, że strzał był zabójczy, śmiertelny… a pomimo to nie zabił. Dlaczego? Uporczywie pytał się Papieża: “Co to jest, co wszyscy powtarzają: Fatima?”.
Jan Paweł II tak wspominał: “Na Boże Narodzenie 1983 roku odwiedziłem zamachowca w więzieniu. Długo ze sobą rozmawialiśmy. Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą, że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Agcy nie dawało spokoju pytanie: jak się to stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać? I ciekawa rzecz… ten niepokój naprowadził go na problem religijny. “Pytał się, jak to właściwie jest z tą tajemnicą fatimską. Na czym ona polega? To był główny punkt jego zainteresowania, tego przede wszystkim chciał się dowiedzieć. Być może, że jego uporczywe pytania były znakiem, że zyskał świadomość tego, co rzeczywiście ważne. Ali Agca – jak mi się wydaje – zrozumiał, że ponad jego władzą, władzą strzelania i zabijania, jest jakaś potęga wyższa. Zaczął więc jej poszukiwać. Życzę mu, aby ją znalazł”. Zamach na Ojca Świętego miał miejsce dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie 13 maja 1917 r. Matka Boża apelowała wtedy do wszystkich ludzi: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby poprawiła się i czyniła pokutę za swoje grzechy”. Orędzie fatimskie jest jasne i jednoznaczne: aby uchronić ludzkość od samozagłady, konieczne jest nawrócenie, jej powrót do Boga. W pierwszą rocznicę zamachu 13 maja 1982 r. Papież pojechał z pielgrzymką do Fatimy, aby podziękować za cudowne ocalenie życia. Powiedział wtedy: “Daty te (13.05 1917 r. i 13.05.1981r.) spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby w tym miejscu podziękować Bożej Opatrzności… Jedna ręka wymierzała broń, a druga zmieniła kierunek kuli”. Ojciec Święty przypomniał wtedy, że przyjechał do Fatimy w tym celu, “by raz jeszcze w imieniu całego Kościoła wysłuchać orędzia, które 65 lat temu popłynęło z ust wspólnej Matki, zatroskanej o los swoich dzieci. Dziś to orędzie jest bardziej aktualne i naglące, niż kiedykolwiek. Jak bowiem nie patrzeć bez trwogi na falę sekularyzmu i permisywizmu, które jakże poważnie zagrażają podstawowym wartościom moralnych zasad chrześcijańskich?” W dramatycznych słowach Papież wyraził swój ból, “że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy, nie spotkało się i nie spotyka z takim przyjęciem, jak powinno! O, Serce Niepokalane – wołał Ojciec Święty – pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które ciąży nad ludzkością i zamyka drogi ku przyszłości”. W Częstochowie 19 czerwca 1983 r. podczas Apelu Jasnogórskiego Jan Paweł II modlił się: “W dniu 13 maja minęło dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na placu św. Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia. Zeszłego roku 13 maja byłem w Fatimie, aby podziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny. Wielki Twój czciciel kardynał Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział słowa: “Zwycięstwo – gdy przyjdzie przyjdzie przez Maryję”. Totus Tuus. I więcej już nie dodam”. W swojej książce “Przekroczyć próg nadziei” Jan Paweł II pisał: “A cóż powiedzieć o trojgu portugalskich dzieciach z Fatimy, które nagle, w przeddzień wybuchu rewolucji październikowej, usłyszały, że “Rosja się nawróci”, że “na końcu moje Serce zwycięży”?… Tego nie mogły one wymyślić. Nie znały na tyle historii i geografii, a jeszcze mniej orientowały się w ruchach społecznych i w rozwoju ideologii. A jednak to właśnie się stało, co zapowiedziały. Może również na to został wezwany z “dalekiego kraju” ten Papież, może na to był potrzebny zamach na placu św. Piotra właśnie 13 maja 1981 roku, ażeby to wszystko stało się bardziej przejrzyste i zrozumiałe, ażeby głos Boga mówiącego poprzez dzieje człowieka w “znakach czasu” mógł być łatwiej słyszany i łatwiej zrozumiany? Jest to ten Ojciec, który wciąż działa, i ten Syn, który również działa, i ten niewidzialny Duch Święty, który jest Miłością, a jako Miłość jest nieustannym działaniem stwórczym, zbawczym, uświęcającym i ożywiającym” (s. 108).
W Fatimie Matka Boża prosiła, aby Ojciec Święty poświęcił Jej cały świat i Rosję. Swą prośbę ponowiła 13 czerwca 1929 r. objawiając się s. Łucji w Tuy: “Przyszła chwila, w której Bóg wzywa Ojca Świętego, aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka”. Jan Paweł II całym sercem pragnął spełnić to życzenie Matki Chrystusa. W tym celu, w łączności z wszystkimi biskupami, rozpoczął przygotowania do dokonania uroczystego aktu poświęcenia całego świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi w dniu 25 marca 1984 r. W ten pamiętny dzień na placu św. Piotra w Rzymie, Ojciec Święty, w obecności specjalnie przywiezionej na tę okoliczność figurki Matki Bożej Fatimskiej, dokonał aktu zawierzenia, jak o to prosiła Niepokalana. W tym samym dniu biskupi we wszystkich diecezjach na świecie mieli to samo uczynić w łączności ze swoimi kapłanami i wiernymi. Wszyscy intuicyjnie czuli, że to wydarzenie zmieni bieg historii świata. Jan Paweł II dokonał tego aktu zawierzenia Niepokalanej, aby przezwyciężyć moce zła, które zagrażają całej ludzkości: “Moc tego poświęcenia – mówił Ojciec Święty – trwa przez wszystkie czasy, ogarnia wszystkich ludzi, ludy i narody, przewyższa zaś wszelkie zło, jakie duch ciemności zdolny jest rozniecić w sercu człowieka i w jego dziejach: jakie też rozniecił w naszych czasach… Zawierzając Ci, o Matko, świat, wszystkich ludzi i wszystkie ludy (…) składam je w Twym macierzyńskim Sercu. O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości”. Po tym akcie oddania świata i Rosji Maryi, Matce Kościoła, Ojciec Święty wręczył biskupowi z Fatimy wyjątkowy dar, mówiąc: “To jest pocisk wyjęty z mojego ciała 13 maja 1981 roku. Drugi zagubił się gdzieś na placu św. Piotra. Nie należy on do mnie, ale do Tej, która czuwała nade mną i mnie ocaliła. Niech ksiądz biskup zawiezie go do Fatimy i złoży w sanktuarium na znak mojej wdzięczności dla Najświętszej Maryi Panny, jako świadectwo wielkich dzieł Bożych”. Pocisk ten został umieszczony w koronie figury Matki Boskiej Fatimskiej. Dzień oddania całego świata i Rosji Matce Najświętszej stał się przełomowym w historii ludzkości. W krótkim czasie nastąpił upadek ZSRR, pierwszego w historii ateistycznego imperium zła, które za wszelka cenę chciało zniszczyć chrześcijaństwo. Kiedy w Związku Radzieckim do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, zaczęły się zmiany zwane pierestrojką, które po kilku latach doprowadziły ostatecznie do upadku całego systemu komunistycznego. Związek Radziecki rozpadł się. Polska i inne kraje odzyskały niepodległość, a wierzącym zostało przywrócone prawo do praktykowania swojej religii. Jesteśmy świadkami wielkiego cudu Matki Bożej, cudu zapowiedzianego w Fatimie. Dalsze wydarzenia 1989 roku przyniosły tak w Związku Radzieckim, jak i w licznych państwach Europy Wschodniej upadek szerzącego się ateizmu reżimu komunistycznego. Jednak w innych częściach świata ataki na Kościół i chrześcijan oraz związane z tym cierpienia nie ustały. Nawet jeśli zamach z 13 maja 1981 r., o którym mówi trzecia część tajemnicy fatimskiej, należy do przeszłości, to wypowiedziane przez Matkę Bożą na początku dwudziestego wieku wezwanie do nawrócenia i pokuty dziś nadal zachowuje swoją aktualność. Maryja przekazując swoje orędzia, zdawała się ze szczególną przenikliwością odczytywać znaki czasu, znaki naszego czasu. Jej naglące wezwanie do pokuty nie jest niczym innym, jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia.
„To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące”
Jan Paweł II
Dzień 13 maja jest szczególnie wpisany w życie i świętość Jana Pawła II. Rozpoczynając posługę pasterską, powiedział do Maryi: „Totus Tuus” – Cały Twój. U progu tej najtrudniejszej służby Kościołowi i całej ludzkości został wezwany przez Boga do powtórzenia tego zawierzenia przez wielkie cierpienie, wielkie zaufanie i świadectwo wiary.
13 maja 1981 r. godz. 17.19 – tę datę pamiętają wszyscy Polacy. Zamach na Jana Pawła II. Strzelał Ali Agca. Dwie kule dosięgnęły Jana Pawła II. Jedna ugodziła także polską emigrantkę mieszkającą w Rzymie. Urodziła się ona w Wadowicach tego samego dnia co Ojciec Święty. Na Placu św. Piotra rozległ się szloch ludzi. Polacy przywieźli na audiencję dar dla Jana Pawła II – obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, który ustawili na fotelu pośrodku swej pielgrzymki. Na odwrocie obrazu był napis: „Wspieraj, Maryjo, Ojca Świętego”.
Z relacji Andrzeja, brata moich przyjaciół, mieszkającego w Kanadzie, który wówczas był w Rzymie, wiem, że w ten pogodny dzień zerwał się nagle straszliwy wiatr i zrzucił obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. Andrzej wspominał też, że w momencie strzałów usłyszał głośny śmiech. Był porażony. Wydawało mu się, że całe piekło święciło swój triumf.
Jak to się stało, że Papież żyje? – pytał Ali Agca, wiedząc, że strzelał celnie, a kule były śmiercionośne. Stan Jana Pawła II był krytyczny, znalazł się na progu śmierci.
W Polsce odezwały się dzwony kościołów wzywające do modlitwy i jakby na trwogę. Był to dla nas czas niezwykle dramatyczny. Umierał wielki Prymas Stefan Wyszyński. Wydawało się, że odchodzi także Ojciec Święty. Wydawało się, że wszystko odsuwa się w pustkę, w jakąś straszliwą przepaść. Poszliśmy ze studentami na nocną adorację do kaplicy, w której wiele razy odprawiał Msze św. Prymas Wyszyński.
Odmawialiśmy Różaniec fatimski z rękami wzniesionymi do góry. Wszyscy płakali. Wzniesionymi, omdlałymi rękami i płaczem chcieliśmy „przebić” Niebo. Na pewno wielu Polaków i wielu wierzących na świecie tej nocy wołało do Boga o ratunek, o cud. Komunikaty mediów były bolesne. Niewielu z nas wiedziało, że to rocznica pierwszych objawień Matki Bożej w Fatimie (13 maja 1917 r. godz. 17.15). Tym doświadczeniem, w tym dniu, Matka Boża związała Polaków z Fatimą przez Jana Pawła II.
Papież nie miał wątpliwości, że swoje ocalenie zawdzięcza Pani z Fatimy. Po zamachu, będąc jeszcze w klinice Gemelli, Jan Paweł II poprosił, aby przyniesiono mu dokumenty związane z objawieniami w Fatimie, a przede wszystkim z trzecią tajemnicą fatimską. Nie ulega wątpliwości, że je znał. Chciał je zapewne nie tyle przeczytać, co przeżyć na nowo. (Były w języku portugalskim, bo był to język dzieci, którym objawiła się Maryja). Chciał zapewne potwierdzić swoją wiarę, że ocaliła go Maryja.
Po opuszczeniu kliniki oznajmił: „Zamach na moje życie był elementem pozaziemskiej walki”. W cztery dni po zamachu, w przemówieniu na „Anioł Pański” nagranym na taśmie, Jan Paweł II powiedział: „Zjednoczony z Chrystusem Kapłanem-Ofiarą, składam moje cierpienie w ofierze za Kościół i świat. Tobie, Maryjo, powtarzam: «Totus Tuus ego sum»”.
Ojciec Święty doświadczył nie tylko cierpienia, ale także nienawiści piekła. Przeżywał dwie agonie: pierwszą – spowodowaną zamachem, drugą – wirusem śmierci. Nie bał się śmierci, ale miał przekonanie, że zostanie ocalony, aby służyć. „Ta pewność nigdy mnie nie opuściła, nawet w najgorszych chwilach, czy to podczas pierwszej operacji, czy w czasie drugiej choroby wirusowej” – powiedział Jan Paweł II. Wiele razy powtarzał: „Czyjaś ręka strzelała, ale Inna Ręka prowadziła kulę”.
Jan Paweł II znał tajemnicę fatimską i chciał wypełnić polecenie Matki Bożej. 7 czerwca 1981 r. były rocznice dwu soborów: Konstantynopolitańskiego i Efeskiego. Na ten dzień zaprosił biskupów z całego świata i napisał list pasterski: „I dlatego, trwając na modlitwie wspólnie z Maryją, pełni ufności do Niej, będziemy powierzać Kościół, jego misję wśród wszystkich narodów w świecie dzisiejszym i jutrzejszym mocy Ducha Przenajświętszego”. Uroczystość ta nie odbyła się z powodu choroby Jana Pawła II.
O swoich doświadczeniach i związku z Fatimą Papież powiedział na audiencji generalnej 7 października 1981 r.: „Czyż mógłbym zapomnieć, że dokładnie w tym samym dniu i o tej samej porze, co owo wydarzenie na Placu św. Piotra, od przeszło 60 lat w Fatimie, w Portugalii, wspominane jest pierwsze objawienie Matki Bożej biednym wiejskim dzieciom!”.
Jan Paweł II przyleciał do Fatimy 12 maja 1982 r. W godzinie zamachu modlił się do Pani Fatimskiej. 13 maja podczas homilii powiedział: „Staję, odczytując z drżeniem serca wezwanie do pokuty, do nawrócenia – wezwanie żarliwe Serca Maryi, które rozbrzmiewało w Fatimie 65 lat temu. To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Nawet jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące. Następca Piotra staje tutaj jako świadek zagrożeń narodów ludzkości na miarę apokaliptyczną. Następca Piotra staje z tym większą wiarą w odkupienie świata. Jeśli więc ściska się serce odczuciem grzechu świata, także skalą zagrożeń, jakie w nim narasta – to samo ludzkie serce rozszerza się nadzieją: jeszcze raz uczynić to, co uczynili już moi Poprzednicy. Jeszcze raz oddać i zawierzyć świat Sercu Matki, zawierzyć zwłaszcza te ludy, które w szczególny sposób tego potrzebują”. S. Łucja stwierdziła potem, że nie było to jeszcze pełne i dokładne wypełnienie poleceń Maryi. Nie było kolegialne.
Kolejnego zawierzenia Jan Paweł II dokonał 25 marca 1984 r. w Rzymie na Placu św. Piotra przed figurą przywiezioną z Fatimy. Było to kolegialne oddanie ze wszystkimi biskupami świata. Jan Paweł II modlił się i dokonał aktu oddania: „O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogę ku przyszłości!”.
Ten akt oddania Maryi poruszył serca i umysły wielu ludzi. S. Łucja w wywiadzie dla katolickiego dziennika w Portugalii powiedziała, że było to oddanie według wskazań Matki Bożej i ustrzegło świat od wojny atomowej. Tę wiedzę otrzymała s. Łucja. My dowiemy się zapewne w Niebie.
Co jest najważniejsze w relacji Jana Pawła II? To, że starał się wierzyć i wypełniać wolę Boga objawioną przez Maryję w Fatimie.
To bezkompromisowe zawierzenie Jana Pawła II ma niejako dalszy ciąg. 13 maja 2005 r. Papież Benedykt XVI ogłasza otwarcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. 13 maja 2009 r. zostaje ogłoszona publicznie deklaracja teologów o heroiczności cnót Jana Pawła II. Jest to jakby najważniejsza część procesu beatyfikacyjnego.
Matka Boża, której mówił: „Totus Tuus” – Fatimska i Jasnogórska – ta sama Maryja prowadzi swoje dzieło przez jego zawierzenie. Teraz wybrała Polskę do wielkiej pracy i zawierzenia w Wielkiej Nowennie Fatimskiej.
W Sekretariacie Fatimskim są materiały na temat Wielkiej Nowenny Fatimskiej, które można zamawiać pod adresem: Sekretariat Fatimski, ul. Krzeptówki 14, 34-500 Zakopane, tel. (0-18) 20 66 420 lub drogą internetową: sekretariat@smbf.pl.
Więcej informacji na stronie internetowej Sekretariatu: www.sekretariatfatimski.pl.
mp/sekretariatfatimski.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Podmieniona Łucja i inne absurdy. Przekłamania związane z objawieniami w Fatimie
Sporo dziwacznych teorii narosło przez lata wokół objawień fatimskich. Zaczęło się od twierdzeń, że 70 tys. świadków cudu słońca uległo zbiorowej sugestii. Później powstawały książki przekonujące, że Maryja i anioł to ufoludki, a tańczące słońce to ich statek kosmiczny. Teraz internet jest zalany przez wypowiedzi, że złowrogi Kościół podmienił siostrę Łucję na odgrywającą jej rolę aktorkę.
***
Wikipedia
***
Choć to zadziwiające, każda z tych teorii – i parę innych, które pojawiły się po drodze – zdobyła grono zaciekłych wyznawców. Tak samo jest z najnowszą narracją o siostrze Łucji dos Santos, którą Kościół rzekomo podmienił na podobną do niej aktorkę. Oszustka – według tej narracji – miała odgrywać rolę wizjonerki z Fatimy aż przez 40 lat ostatnich lat życia!
Święcie wierzy w to wiele osób związanych ze środowiskiem sedewakantystów. To osoby nieuznające Soboru Watykańskiego II ani wybieranych od tego czasu papieży.
Na temat fałszywej Łucji powstają dzisiaj książki. „Dowody” wyliczają liczni twórcy kanałów na YouTube, w tym kobiety przedstawiające się jako pustelnice, ubrane w habity przypominające te sprzed soboru.
Łucja podmieniona?
Niektóre z ich argumentów w pierwszej chwili robią wrażenie, zwłaszcza gdy są przekazywane w masie, wszystkie razem. Twórcy jednej ze stron internetowych powołują się na ekspertyzy specjalistów. Człowiek przedstawiany jako grafolog twierdzi, że odręczne pismo młodej siostry Łucji, mimo pewnych podobieństw, istotnie różni się od jej pisma w starszym wieku. Jego zdaniem późniejsze teksty napisał ktoś inny. Zestawiane są obok siebie zdjęcia, na których młoda Łucja wygląda inaczej niż starsza. Podobno program do rozpoznawania twarzy zakwalifikował je jako dwie różne osoby. Przekonanie, że to ktoś inny, wyrażają też chirurg plastyczny czy chirurg jamy ustnej z USA. Trwa drobiazgowa analiza długości rynienki podnosowej, wystającego podbródka oraz wyglądu górnej powieki i jej odległości od brwi u „Łucji A” i „Łucji B”.
Pokazywane obok siebie specjalnie dobrane zdjęcia rzeczywiście mogą u niejednego zasiać ziarno wątpliwości, zwłaszcza że młoda Łucja ma przednie zęby okazałe, a starsza – uzębienie drobne i równe. Zwolennicy tezy o wielkim oszustwie na szczęście czasami przyznają, że starsza Łucja nosiła protezę zębową. Naturalne zęby siostry z powodu zapalenia zostały usunięte przez dentystę jeszcze w końcu lat 40. XX wieku. Mogło to mieć wpływ – wraz z naturalnymi procesami starzenia – także na wygląd jej ust. Zdaniem tej grupy ludzi to nie tłumaczy jednak wszystkiego.
Zwolennicy tej tezy podają zresztą różne jej wersje – na przykład, że prawdziwa Łucja zmarła w 1949 roku albo że zniknęła pomiędzy 1957 a 1967 rokiem. Na rozkaz z samego Watykanu miała ją zastąpić aktorka. Jedna z polskich youtuberek z wielką pewnością siebie oświadcza, że prawdziwa Łucja była przez kilkadziesiąt lat trzymana pod kluczem.
***
Papież Paweł VI z siostrą Łucją w Fatimie.
Wikipedia
***
Złowrogie siostry
Ksiądz Krzysztof Czapla, pallotyn, dyrektor Sekretariatu Fatimskiego na Krzeptówkach w Zakopanem, jest zaskoczony poziomem absurdu zawartym w tych rewelacjach. – Osoby, które znały siostrę Łucję, miałyby nie zauważyć przez całe lata, że to jest jakaś zupełnie inna osoba? Przecież żyje jej najbliższa rodzina! Nawet jej rodzone siostry miałyby się nie zorientować? Nagle po jej śmierci okazuje się, że interpretacja jakiegoś biegłego sądowego, wydana na podstawie niedoskonałych, czarno-białych zdjęć, jest słuszniejsza niż osób, które przez prawie sto lat spotykały się z siostrą Łucją? – dziwi się.
Druga możliwość jest równie absurdalna: rozmodlone karmelitanki z Coimbry, współsiostry Łucji, musiałyby uczestniczyć w tym watykańskim spisku. Oznaczałoby to, że zarówno te mniszki, jak i członkowie rodziny wizjonerki z Fatimy, wielu innych świadków, portugalscy biskupi i oczywiście kolejni papieże – to osoby do cna zdeprawowane. Zdolne do uczestnictwa w ogromnym oszustwie – a może nawet w morderstwie i w ukryciu ciała. Trzeba by też założyć, że złowrogie zakonnice i inne osoby znające Łucję musiałyby się posługiwać oszustwem solidarnie i w sposób niezwykle szczelny. Nie mogłyby mieć nawet poważnych wyrzutów sumienia, skoro utrzymały spisek w tajemnicy i przez ponad pół wieku żadna się nie wygadała.
Badają to w procesie
W lutym 2024 r. ks. Czapla rozmawiał o tych spiskowych teoriach z księdzem rektorem sanktuarium fatimskiego. – Zapytałem, czy jest w ogóle świadomy tego, co dzieje się w przestrzeni medialnej, a jeśli tak, to jak do tego podchodzi. Odpowiedział, że trudno komentować absurdy, które przekraczają wszelkie granice. W internecie można napisać wszystko i powoływać się na dowolnych ekspertów. Problem w tym, że to jest bardzo trudne do zweryfikowania, tym bardziej iż często bezkrytycznie sięgamy do takich tekstów. – Kiedyś w dyskusji ze mną ktoś powołał się na jakąś wypowiedź postulatora procesu beatyfikacyjnego dzieci fatimskich. Podał jego imię i nazwisko. Poprosiłem: „Proszę, sprawdź, kto był postulatorem, i zobacz, czy to nazwisko się zgadza”. Okazało się, że nie. Co więcej, to nazwisko w tym procesie beatyfikacyjnym w ogóle nie występuje! – relacjonuje.
Hiacynta i Franciszek zostali ogłoszeni świętymi w 2017 roku. Teraz trwa proces beatyfikacyjny ich kuzynki – siostry Łucji. Ksiądz Krzysztof Czapla usłyszał od księdza rektora z Fatimy, że wątek rzekomej podmiany wizjonerki nie mógł w nim zostać zbagatelizowany. – Aby w procesie beatyfikacyjnym dojść do konkluzji, musimy mieć pewność, że wszystkie sprawy dotyczące tożsamości ciała złożonego w grobie są jednoznacznie potwierdzone. W dzisiejszych czasach dzięki badaniom DNA zweryfikowanie tego jest czymś niezmiernie prostym. Zwłaszcza że żyją bardzo bliscy krewni siostry Łucji. Teza, że mamy do czynienia z jej podmianą, musiała już zostać zweryfikowana na etapie diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego; aktualnie proces jest już na etapie rzymskim. Zostało już zatwierdzone tzw. positio i siostrze Łucji przysługuje tytuł czcigodnej sługi Bożej. W przeciwnym razie taki zarzut mógłby stanowić przyczynę do podważenia całej beatyfikacji – wskazuje.
Sami piszą tajemnicę
Dlaczego jednak – według zwolenników tej teorii spiskowej – Kościół miałby zastąpić Łucję oszustką? Otóż twierdzą oni, że dla ukrycia treści trzeciej tajemnicy fatimskiej. Ich zdaniem wizja, którą w 2000 r. ujawnił Jan Paweł II, to zaledwie część tej tajemnicy.
Przypomnijmy, że w trzeciej tajemnicy dzieci zobaczyły biskupa odzianego w biel, który modląc się, szedł przez wielkie, w połowie zrujnowane miasto pełne trupów. Gdy na szczycie góry uklęknął u stóp wielkiego krzyża, został zabity – wraz ze swoimi wierzącymi towarzyszami – przez żołnierzy, strzelających z broni palnej i z łuków.
Ponieważ jest to wizja symboliczna, nie wydaje się bardzo szokująca. „Po co było ukrywać przez 40 lat coś, co absolutnie nie wywołuje żadnej sensacji i żadnych emocji?” – komentują na YouTube ludzie wierzący w podmienienie Łucji. Twierdzą oni, że skoro przy pierwszych dwóch tajemnicach Matka Boża dodawała swoje tłumaczenie wizji, to przy trzeciej na pewno też tak było, tylko Watykan to ukrył.
Wyznawcy teorii spiskowej znaleźli jednak na to radę: sami sobie napisali trzecią tajemnicę fatimską i nazwali ten tekst jej rekonstrukcją. Zawarli w niej swoje fobie. Ich zdaniem Matka Boża ostrzega w tej tajemnicy przed „okropną herezją”, czyli soborem, oraz zapowiada, że papież popchnie Kościół w kierunku zniszczenia.
Zdaniem zwolenników teorii spiskowej kolejni papieże ukrywają prawdę o trzeciej tajemnicy fatimskiej. Watykan miał pozbyć się prawdziwej Łucji, żeby tego nie ujawniła. Z kolei zadaniem fałszywej Łucji miało być uwiarygodnienie tej – rzekomo okrojonej – wersji trzeciej tajemnicy.
– Te osoby twierdzą, że Kościół coś ukrył, ponieważ w trzeciej tajemnicy fatimskiej nie znajdują tego, co by chcieli. Czy nie pobrzmiewa tu życzeniowość, chęć sensacji i odsunięcia w tych objawieniach tego, co jest istotne? – pyta ks. Krzysztof Czapla. – Proszę też zwrócić uwagę na to, że przed rokiem 2000, kiedy Jan Paweł II ujawnił trzecią tajemnicę, było w mediach mnóstwo domniemanych wizjonerów, którzy „ujawniali”, co w niej się znajduje. Niektórzy z tych ludzi mieli nawet stygmaty… Okazało się, że żadna z ich przepowiedni, a właściwie z ich domysłów, nawet jednym zdaniem nie otarła się o treść tajemnicy fatimskiej, którą upublicznił Kościół – dodaje.
To statek UFO
Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego uważa, że pojawiające się kolejno dziwaczne teorie, które wprowadzają zamieszanie i odsuwają ludzką uwagę od istoty objawień, wbrew pozorom pokazują, jak wielkie znaczenie ma Fatima. – Zwróćmy uwagę, że takie zarzuty miały miejsce od początku. Niespełna dwa lata po objawieniach umiera Franciszek, a w 1920 r. – Hiacynta. Od razu pojawiły się wtedy informacje: „Kościół zaciera ślady po swojej mistyfikacji, usuwając aktorów tego przedstawienia” – relacjonuje. – Była też teoria o zbiorowej sugestii, jakoby ludzie na miejscu objawień zobaczyli to, co chcieli zobaczyć. Skoro ktoś specjalnie przyjechał, a potem stał przez całą noc i do południa następnego dnia w deszczu i w błocie, to co, miał wrócić i powiedzieć „Nic tam nie było”? Ta teoria nie uwzględniała jednak faktu, że w tym tłumie byli zarówno ci, którzy wierzyli, że Matka Boża przychodzi, jak i zawzięci przeciwnicy tej tezy, a wszyscy zobaczyli to samo. Mało tego, cud słońca widzieli nie tylko ludzie zebrani w miejscu objawień, ale także osoby w miejscowościach wokół Fatimy, które z różnych względów tam nie pojechały, bo na przykład nie miały czasu, albo ich to nie interesowało. To nie mogła więc być zbiorowa sugestia – podkreśla.
Wśród dziwnych fatimskich teorii była też taka, że objawienia były zbiorową obserwacją UFO. Pisał o tym m.in. Erich von Däniken. Tańczące słońce, które widział 70-tysięczny tłum, według tych autorów było statkiem kosmicznym. Obcy po prostu popisywali się akrobacjami, zmienianiem kolorów i wypuszczaniem kolorowych wiązek światła…
– Tego typu interpretacje pojawiały się i pojawiają. A to wszystko pokazuje, jak Fatima jest ważna. Jak napisał św. Ludwik Grignion de Montfort: dobry fałszerz nie podrabia czegoś, co ma małą wartość. Podrabia najcenniejsze kruszce, srebro, a przede wszystkim złoto – uważa ks. Czapla. – Zło zawsze będzie próbowało podważyć to, co jest darem Boga dla nas, co ma wielkie znaczenie. A Fatima czymś takim jest, bo może zmienić dzieje świata – mówi.
Jeśli – jeśli
Dyrektor Sekretariatu zwraca przy tym uwagę, że w tajemnicach fatimskich Maryja nie prorokuje o tym, co ma się na świecie wydarzyć. Wizje otrzymane przez dzieci to nie jest film, ukazujący z wyprzedzeniem przyszłość, w której niczego już nie można zmienić. – W tajemnicy pierwszej Matka Boża przedstawia wizję piekła, pokazuje, gdzie jest źródło zła i grzechu. W drugiej tajemnicy daje lekarstwo na choroby świata, które, jak to widzimy w trzeciej tajemnicy, prowadzą do zniszczenia, do śmierci, a może nawet do zagłady. Do tego doprowadzi stan chorobowy, jeśli nie zaaplikuje się lekarstwa. Co ważne, właściwego lekarstwa – podkreśla.
Ksiądz Czapla wskazuje, że tym lekarstwem jest odmawianie Różańca jako praktyki codziennej oraz nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. – Ma ono wymiar poświęcenia się Niepokalanemu Sercu oraz wynagrodzenia przez nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca – wylicza. – Maryja mówi: „Jeśli ludzie me życzenia spełnią, Rosja się nawróci, zapanuje pokój na świecie i nadejdzie triumf Niepokalanego Serca Maryi”. Coś tak wielkiego, czego, jak mówi Łucja, nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić: w znaku Maryi zwycięstwo nad wszelkim złem. Tu pobrzmiewa pierwsza księga Biblii – bo to potomstwo Niewiasty zmiażdży głowę węża, oraz ostatnia księga, Apokalipsa, gdzie jest mowa o Niewieście obleczonej w słońce i księżycu pod jej stopami – komentuje.
Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego zwraca uwagę, że jeśli życzeń Matki Bożej nie spełnimy, o czym sama Maryja mówiła 13 lipca 1917 r., Rosja rozszerzy swoje błędy po świecie, wywołując wojny i cierpienia sprawiedliwych. Papież będzie bardzo cierpiał i wiele narodów zostanie zniszczonych. – Mamy więc „jeśli – jeśli”. Jeśli uczynimy, mamy przepiękną wizję przyszłości. Jeśli nie uczynimy, będzie miało miejsce coś, co można nazwać kataklizmem, zagładą całych narodów. Widzimy dzisiaj, co się dzieje: jakby świat siedział na beczce prochu. W wizji z trzeciej tajemnicy fatimskiej papież idzie pośród zniszczonych miast i zabitych ludzi, a później pod krzyżem zostaje zabity. Widzimy, że taka przyszłość świata jest możliwa. To się stanie, jeśli nie zawrócimy z naszej drogi. Wszystko zależy jednak od tego, czy uczynimy to, o co prosi Maryja, i w taki sposób, jak o to prosi – podkreśla. – Siostra Łucja u kresu swego życia powiedziała: „Gdyby ludzie żyli tym, co najważniejsze, co już zostało powiedziane! Zajmuje ich tylko to, co jeszcze nie zostało wyjawione, zamiast wypełniać to, o co proszono: modlitwa i pokuta! Napawa strachem, gdy się patrzy na dzisiejszy świat, na którym panuje taki nieporządek i który z taką łatwością pogrąża się w niemoralności. Jako lekarstwo pozostaje wyłącznie jedno rozwiązanie: ludzie muszą żałować za grzechy, zmienić życie i pokutować”. A jak to uczynić, jednoznacznie wskazała nam Maryja w Fatimie, mówiąc o wynagrodzeniu w pierwsze soboty miesiąca – dodaje.
Przemysław Kucharczak/Gość Niedzielny
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
REKOLEKCJE RÓŻAŃCOWE W DNIACH OD 3 – 6 PAŹDZIERNIKA WYGŁOSI KS. TOMASZ ROŻEK, MICHAELITA Z GÓRY GARGANO
___________________________________________
W ROKU 2013 REKOLEKCJE O ANIOŁACH WYGŁOSIŁ W NASZEJ WSPÓLNOCIE WSPÓŁBRAT KSIĘDZA TOMASZA – KSIĄDZ PIOTR PRUSAKIEWICZ CSMA, KTÓRE MOŻNA ODSŁUCHAĆ NA STRONIE MISJI KATOLICKIEJ W GLASGOW.
____________________________________________________
W południowo-wschodnim regionie Włoch, zwanym Apulią, na górze Gargano, w mieście Monte Sant’Angelo znajduje się jedno z najsłynniejszych w Kościele katolickim sanktuariów ku czci świętego Michała Archanioła. Na szczycie góry wznosi się jedyna w swoim rodzaju Niebiańska Bazylika. To niezwykłe miejsce położone jest na wysokości 856 m n.p.m. i znajduje się około 20 kilometrów od San Giovanni Rotondo, miejsca, w którym żył i działał św. o. Pio. Ks. Tomasz, nasz tegoroczny rekolekcjonista, w tym miejscu sprawuje kapłańską posługę.
***
***
PROGRAM REKOLEKCJI:
PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA – 3 PAŹDZIERNIKA – KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
GODZ. 19.00 – MSZA ŚW. Z HOMILIĄ
PO MSZY ŚWIĘTEJ GODZINA ŚWIĘTA, KTÓRĄ POPROWADZI KS. REKOLEKCJONISTA
_____________________________________________
PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA – 4 PAŹDZIERNIKA – SALA PARAFIALNA PRZY KOŚCIELE
OD GODZ. 18.00 – ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
GODZ. 19.00 – MSZA ŚW. Z HOMILIĄ
NAUKA REKOLEKCYJNA
_________________________________________________
PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 5 PAŹDZIERNIKA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.30 – MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
GODZ. 18.00 – MSZA ŚW. Z HOMILIĄ
PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
NAUKA REKOLEKCYJNA
__________________________________________________
PIERWSZA NIEDZIELA MIESIĄCA – 6 PAŹDZIERNIKA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 13.30 – ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
GODZ. 14.00 – MSZA ŚW. Z HOMILIĄ
ZAKOŃCZENIE REKOLEKCJI
___________________________________________________
“Madonna z Dzieciątkiem i różańcem” /Bartolomé Esteban Murillo/fot. Wikimedia commons
***
7 PAŹDZIERNIKA
Najświętsza Maryja Panna Różańcowa
Nasza Pośredniczka
____________________________________________
Cudowna interwencja Matki Bożej
Powstanie święta łączy się z wydarzeniem militarnym, które miało wpływ na losy Europy. Ekspansja turecka na Morzu Śródziemnym została zatrzymana pod Lepanto. W dniu 7 października 1571 r. połączone floty Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego pod wodzą Juana d`Austria pokonały flotę turecką. W tym samym dniu ulicami Rzymu kroczyła pod przewodem Piusa V procesja odmawiając różaniec. Na czele procesji niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej zwany Salus Populi Romani z bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie.
Do zwycięstwa pod Lepanto przyczyniła się nagła zmiana wiatru uznana za cudowną interwencję Matki Bożej na skutek odmawiania różańca. Od tej pory obraz Matki Boskiej Śnieżnej złączył się na stałe z nabożeństwem różańcowym i otrzymał nazwę Matki Boskiej Zwycięskiej. Pius V ustanowił święto Matki Boskiej Zwycięskiej, które rok później (1572) Grzegorz XIII zmienił na święto Matki Boskiej Różańcowej. Klemens XI rozszerzył je na cały Kościół w 1716 r., a Leon XIII w 1888 r. ustalił liturgię święta i przeznaczył październik na odprawianie nabożeństwa różańcowego.
Idea odwoływania się do wstawiennictwa Matki Bożej w potrzebach militarny przez modlitwę różańcową praktykowana była także w Rzeczpospolitej. Olbrzymia procesja różańcowa z biskupem Marcinem Szyszkowskim przeszła ulicami Krakowa 3 października 1621 r. w intencji wojsk polskich pod Chocimiem. I tu niesiono kopię obrazu Matki Boskiej Śnieżnej przywiezioną do Krakowa z Rzymu w 1600 r. Na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami pod Chocimiem odbywała się odtąd w Krakowie co roku procesja różańcowa. Grzegorz XV (1621-1623) polecił aby Kościół w Rzeczpospolitej obchodziły rocznicę Chocimia uroczystym nabożeństwem ze śpiewem Te Deum.
Maryja naszą Pośredniczką
Różaniec jest najintensywniejszą formą pobożności maryjnej, a także najbardziej uniwersalnym sposobem modlitwy. Maryja powinna być czczona jako Pośredniczka, która włącza wiernych w misterium życia Chrystusa.
Poznawanie tajemnic Jego zbawczego dzieła ukazuje niebiański i historyczny zarazem wymiar tych wydarzeń oraz akcentuje ich realność i zakorzenienie w świecie wyrażając istotne elementy dziejów zbawienia. W ten sposób różaniec przeciwstawia się redukcji świętej historii do zespołu jedynie ponadczasowych idei. Różaniec wpisuje misterium Chrystusa w tok Jego ziemskiego życia i życia Maryi, czyniąc je przez to bliskim i zrozumiałym.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec na szaniec
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
Alegoria bitwy pod Lepanto, P. Veronese/ commons.wikimedia.org
***
Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.
Bitwa ze wspomaganiem
„Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.
Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.
Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.
Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.
Austriacy na kolanach
Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.
Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.
I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.
Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.
Fatima, córka Mahometa
Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem.
Mozaika we wnętrzu nowej bazyliki w Fatimie/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.
Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.
Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.
Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.
Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?
Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Sprawdzona broń
Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze. Dziś wspomnienie Matki Bożej Różańcowej.
Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.
W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.
Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.
Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.
ks. Piotr Studnicki/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Czemu modlimy się na paciorkach?
Dlaczego powtarzamy wciąż to samo?
Różaniec to koronka, a koronka to nie tylko Różaniec – ale gdy się jej dobrze używa, zawsze coś w człowieku zmienia.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
W połowie września 1935 roku Jezus polecił św. Faustynie odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Powiedział: „Odmawiać ją będziesz przez dziewięć dni na zwykłej cząstce różańca”, a następnie wyjaśnił, jakie słowa należy wypowiadać „na paciorkach »Ojcze nasz«”, a jakie „na paciorkach »Zdrowaś, Maryjo«”.
Różaniec jest bazą wielu koronek. Sam także jest koronką, bo termin ten oznacza formę modlitwy powtarzającej się określoną ilość razy. Koronką nazywa się także sznur ułożonych odpowiednio paciorków. Istnieją koronki o innym układzie i z inną liczbą paciorków niż w przypadku różańca, jednak najbardziej rozpowszechnioną dziś jest różaniec właśnie – a po nim, w tym samym układzie, Koronka do Miłosierdzia Bożego. Są koronki do Ducha Świętego, do Opatrzności Bożej, do Krwi Chrystusa, do Najświętszej Trójcy, do Maryi, do świętych i wiele innych. Autorami licznych z nich są święci Kościoła katolickiego.
Koronka porządkuje, zwalnia modlącego się z konieczności liczenia powtarzających się modlitw. Po co jednak w ogóle je powtarzać? Dlaczego ma ich być tak wiele i o tej samej treści? Kto jest w stanie wytrwać w skupieniu na wypowiadanych tyle razy słowach?
Zbawiciel też powtarzał
Najbardziej popularnym wyjaśnieniem powtarzalności wezwań w koronkach jest ich charakter – są to bowiem modlitwy medytacyjne. Rozwinięty na Zachodzie Różaniec w pewien sposób odpowiada praktykowanej na chrześcijańskim Wschodzie „modlitwie Jezusowej”. Polega ona na wielokrotnym wzywaniu Jezusa słowami: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną”. Powtarzalność tej modlitwy znajduje wzór w samym Zbawicielu, który w Ogrójcu – jak zapisał ewangelista – „modlił się, powtarzając te same słowa” (Mk 14,39). Towarzyszy temu przekonanie, że gdy modlący zwraca się do Jezusa, Jezus modli się w nim – podobnie jak w Ogrójcu.
Podobnie jest z koronkami – nie chodzi w nich o „klepanie” w kółko tych samych słów, ale, jak w przypadku Różańca, o pogrążenie się w rozważanych tajemnicach wiary. „Różaniec, właśnie dlatego, że odwołuje się od początku do doświadczenia Maryi, jest modlitwą wybitnie kontemplacyjną. Pozbawiona tego kontemplacyjnego wymiaru modlitwa różańcowa traci swoje znaczenie” – stwierdza Jan Paweł II w liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae. Przywołuje słowa swojego poprzednika, Pawła VI, który w adhortacji Marialis cultus wskazał: „Jeśli brak kontemplacji, Różaniec upodobnia się do ciała bez duszy i zachodzi niebezpieczeństwo, że odmawianie stanie się bezmyślnym powtarzaniem formuł, oraz że będzie w sprzeczności z upomnieniem Chrystusa, który powiedział: »Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani«” (Mt 6,7).
Jan Paweł II jest świadom powierzchownego postrzegania Różańca jako praktyki jałowej i nużącej. Zauważa jednak: „Do zupełnie innych wniosków na temat koronki można dojść, kiedy uzna się ją za wyraz nigdy nie znużonej miłości, która ciągle powraca do ukochanej osoby z gorącymi uczuciami, które, choć podobne w przejawach, są zawsze nowe ze względu na przenikającą je czułość”. W tym samym dokumencie papież analizuje symbolikę samego przedmiotu pomocnego do odliczania kolejnych modlitw, jakim jest koronka różańcowa. Zwraca uwagę, że świadomość tej symboliki może nadać nową treść kontemplacji. „W związku z tym trzeba najpierw zauważyć, że koronka zwraca się ku wizerunkowi Ukrzyżowanego, który otwiera i zamyka samą drogę modlitwy. Na Chrystusie skupia się życie i modlitwa wierzących. Wszystko od Niego wychodzi, wszystko ku Niemu zdąża, wszystko przez Niego, w Duchu Świętym, dochodzi do Ojca”. Jan Paweł II wskazuje, że „wyznaczając rytm posuwania się w modlitwie, koronka przypomina nie kończącą się nigdy drogę kontemplacji i doskonałości chrześcijańskiej”. Święty papież przywołał postać wielkiego propagatora Różańca, bł. Bartłomieja Longo, który w koronce widział „łańcuch” łączący nas z Bogiem. „Owszem, łańcuch, ale łańcuch »słodki«. Taką okazuje się zawsze relacja z Bogiem, który jest Ojcem. »Synowski« łańcuch, który pozwala nam jednoczyć się z Maryją, »służebnicą Pańską«, a w końcu i z samym Chrystusem, który, będąc Bogiem, stał się »sługą« dla naszej miłości” – podkreśla Ojciec Święty. Zauważa wreszcie, że koronka „przypomina więzi komunii i braterstwa, łączące nas wszystkich z Chrystusem”.
Koronka i Różaniec
Od czasu popularyzacji przesłania zleconego św. Faustynie słowo „koronka” najczęściej jest kojarzone z modlitwą do Miłosierdzia Bożego. Jednak Faustynie ta sama koronka, na której odmawiała modlitwy do Miłosierdzia Bożego, przede wszystkim służyła do odmawiania Różańca. Ta modlitwa towarzyszyła jej stale jako rzecz oczywista. Nie miała w związku z modlitwą różańcową żadnych objawień ani nie wspominała o dotyczących go spektakularnych wydarzeniach. Święta po prostu odmawiała Różaniec, sięgając po niego przy najróżniejszych okazjach. O niektórych z nich sama wzmiankuje. „W sobotę cząstkę różańca z rozkrzyżowanymi rękami” – zanotowała w rubryce „drobne umartwienia” po tym, gdy otrzymała takie pozwolenie.
„W pewnej chwili, kiedy po południu przyszłam do ogrodu, powiedział mi Anioł Stróż: Módl się za konających. I zaraz zaczęłam różaniec za konających z ogrodniczkami” – zapisała w „Dzienniczku”. W innym miejscu zakonnica opisuje ataki szatana, który w nocy próbował jej dokuczyć. „Modliłam się cały ten czas na różańcu; nad ranem ustąpiły owe postacie i mogłam zasnąć” – zanotowała.
Modlitwa różańcowa towarzyszyła Faustynie w najrozmaitszych sytuacjach. „Wieczorem, kiedy chodziłam po ogrodzie, odmawiając różaniec, kiedy przyszłam do cmentarza, uchyliłam drzwi i zaczęłam się modlić chwilę” – wspominała. Pod datą 24 września 1936 roku Faustyna zapisała: „Matka Przełożona poleciła, żebym odmówiła jedną tajemnicę różańca za wszystkie ćwiczenia i zaraz poszła się położyć”. Kilka dni później zanotowała: „Dziś w czasie różańca nagle ujrzałam puszkę z Najświętszym Sakramentem. Puszka ta była odkryta i dość dużo napełniona Hostiami. Z puszki wyszedł głos: Te hostie przyjęły dusze nawrócone modlitwą i cierpieniem twoim. Tu odczułam obecność Bożą na sposób dziecka, dziwnie się czułam dzieckiem”. Innym razem przyszedł do Faustyny Jezus, pocieszając ją w jej rozterce. „W piątek wieczorem, w czasie różańca, kiedy myślałam o jutrzejszej podróży i o ważności sprawy, którą miałam przedstawić ojcu Andraszowi, lęk mnie ogarnął, widząc jasno nędzę i nieudolność swoją, a wielkość dzieła Bożego. Zmiażdżona tym cierpieniem, zdawałam się na wolę Bożą. W tej chwili ujrzałam Jezusa przy moim klęczniku w szacie jasnej i powiedział mi te słowa: Czemu się lękasz pełnić wolę Moją? Czyż ci nie dopomogę, jako dotychczas? Powtarzaj każde żądanie Moje przed tymi, którzy Mnie na ziemi zastępują, a czyń tylko to, co ci każą. W tej chwili jakaś siła wstąpiła w duszę moją” – czytamy.
To tyle w „Dzienniczku” na temat Różańca. W sumie niewiele, ale u Faustyny był on jak powietrze lub codzienny chleb: nie mówi się za wiele o tym, czym się stale żyje.
Wydaje się, że niebo samo potwierdziło związek Faustyny z Różańcem. Święta zmarła w miesiącu różańcowym – 5 października, a jej pogrzeb odbył się dwa dni później – w dniu liturgicznego wspomnienia Najświętszej Maryi Panny Różańcowej.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec? Mam. Modlę się
Powtarzane dziesiątki, czasem setki razy w ciągu dnia te same słowa – czy to ma sens? I to dzień w dzień, nieraz przez całe życie? Jaka to strata czasu, który można by wykorzystać na coś pożytecznego… No właśnie – w Różańcu realizuje się ewangeliczny paradoks: „Kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,39).
fot. Henryk Przondziono/Gość Niezdielny
***
Odmawiając tę modlitwę, ewidentnie tracimy życie z powodu Jezusa. Różaniec jest modlitwą wybitnie chrystocentryczną, jak chrystocentryczna jest Maryja. Rozważane tajemnice skupiają się na Chrystusie, a On jest życiem. To w Nim znajdujemy „stracone” życie. Każdy rozważa Różaniec w osobisty sposób, ale to indywidualne doświadczenie może posłużyć także innym. Wiedziony tym przeświadczeniem „Gość Niedzielny” wydał książkę „Różaniec. 200 rozważań na XXI wiek” z rozważaniami dziesięciu związanych z tygodnikiem autorów. Są one adresowane do różnych grup – młodych i starszych, duchownych i świeckich, chorych i zdrowych. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Oto świadectwa osobistego doświadczenia modlitwy różańcowej autorów medytacji.
Trudna miłość
Marcin Jakimowicz – Dziwię się tym, którzy mówią, że łatwo przychodzi im odmawianie Różańca. Nie dowierzam im. Ja bardzo często łapię się na tym, że gdyby ktoś zapytał, czy odmawiam dziesiątą, czy piątą zdrowaśkę, nie dałbym za to głowy. Ufam wskazówce św. Tomasza z Akwinu: „Wypowiadaj słowa, a wiara pójdzie za nimi”. Niezwykle bliskie jest mi wyznanie Teresy z Lisieux (czy to przypadek, że miesiąc różańcowy rozpoczyna jej wspomnienie?), która w jednym ze swoich listów notowała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej, niż używanie narzędzi pokutnych… Czuję, że tak źle go odmawiam! Muszę zadawać sobie gwałt, by rozmyślać o tajemnicach różańcowych; nie mogę skupić myśli. Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli jednoczącej mnie z Bogiem, odmawiam bardzo powoli »Ojcze nasz«, a potem Pozdrowienie Anielskie; wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią mą duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki razy, ale z pośpiechem!”. Od kilkunastu lat odmawiam. Staram się być wierny. To jednak trudna miłość. Ale czy istnieje inna?
To mnie trzymał
Szymon Babuchowski – Różaniec towarzyszy mi od wielu lat, choć z różną intensywnością. Był przy mnie w najważniejszych momentach życia. Modliłem się nim, gdy z młodzieńczą żarliwością poszukiwałem odpowiedzi na pytania o życiowe powołanie. Gdy było mi ciężko albo gdy prosiłem o szczęśliwe narodziny dziecka. Bywało, że w ciągu jednego dnia odmawiałem wszystkie tajemnice. Później trochę zmniejszyłem „dawkowanie” Różańca, ale starałem się codziennie odmówić przynajmniej jedną dziesiątkę. Czasem nawet trochę wbrew sobie, przezwyciężając zmęczenie czy lenistwo. Myślę, że to trzymało mnie w ryzach, pozwalało zachować wierność codziennej modlitwie w ogóle. Różaniec przynosił owoce: wielokrotnie czułem po nim pokój w sercu, przychodziły twórcze natchnienia i pomysły na rozwiązanie problemów. Ale Różaniec to dla mnie także zmaganie się z coraz silniejszymi rozproszeniami, przez które często mam poczucie wpadania w schemat, w automatyzm zamiast autentycznej rozmowy. Dlatego chętniej wybieram teraz krótsze, bardziej spontaniczne formy modlitwy, zwykle połączone z lekturą Biblii. Różaniec nadal jednak odmawiam, choć nieco mniej regularnie. Zdarza mi się też przy nim zasypiać, ale to chyba nic złego, że dziecko zasypia przy rodzicach.
Efekt gwarantowany
ks. Adam Pawlaszczyk – Muszę przyznać, że od dzieciństwa nie najlepiej szły mi te rodzaje nabożeństw, w których modlitwy powtarzają się jak refren – czy to litanie, czy to Różaniec. Trudno mi sobie przypomnieć, czy była to kwestia dziecięcego znudzenia, czy raczej niewiedza, że w rzeczywistości chodzi w nich o medytację. Sporo czasu musiało upłynąć, zanim doświadczyłem, że Różaniec jest modlitwą, w której ograniczając myślenie o sobie, a włączając myślenie o Jezusie, człowiek otrzymuje potężny zastrzyk siły. Po prostu inny wstaje z kolan, inaczej patrzy na świat i samego siebie. Do dzisiaj tego fenomenu nie rozumiem, ale wszystkim, którzy tego nie doświadczyli, bardzo polecam, bo „działa”. Jeśli jesteś przytłoczony swoim życiem, problemami, które piętrzą się wokół, jeśli odnosisz wrażenie, że sił na niewiele ci już wystarczy, chwyć za różaniec. Efekt gwarantowany, choć początki mogą być trudne. Warto jednak powalczyć z samym sobą, niejako przymuszając siebie i odsuwając na bok pokusę ujmowaną zazwyczaj w bardzo pokrętne stwierdzenie, że „klepanie zdrowasiek” nie jest dla mnie. A jak się już w tej modlitwie zakochasz, nawet ci do głowy nie przyjdzie, by modlitwę różańcową uważać za „klepanie”.
Niczym adoracja
ks. Włodzimierz Lewandowski – Sierpień 1973 roku. Na zakończenie oazy wręczono nam ABC Społecznej Krucjaty Miłości, Akt oddania Matce Bożej i różaniec. Niebieskie, plastikowe kółko na palec. „Można go nosić w kieszeni, odmawiać w drodze do szkoły, jadąc autobusem, idąc na spacer”. Tyle. Moderatorka była oszczędna w słowach. Noszony w kieszeni stał się przedmiotem niezwykle cennym, gdy musiałem zmierzyć się z trudnym, życiowym problemem. I nie chodziło o rozeznanie życiowego powołania. Wymodlić dla kogoś bliskiego łaskę… Postanowiłem odmawiać codziennie jedną tajemnicę. Różaniec w kieszeni grał także rolę budzika. Przypominał… Długo musiał przypominać. Niemalże sześć lat przyzywania Wspomożenia wiernych… Sześć lat walki ze zniechęceniem i pokusą rezygnacji. Aż nadszedł moment, gdy intencja zeszła na drugi plan. Najważniejsza stała się obecność. Odmawiana w drodze tajemnica była niczym adoracja Najświętszego Sakramentu. Mniej więcej w tym właśnie czasie nadeszła długo oczekiwana wiadomość. Nadeszła w dobrym momencie. Rozważane po drodze dziesiątki już nie musiały być motywowane intencją. Teraz odmawiane były dla Niego. Dla Niej. Z Nim. Z Nią. Szlachetna intencja okazała się świetnym wychowawcą.
Rozum wysiada. Pozostaje kontemplacja
Andrzej Macura – Nie ukrywam, że Różaniec to dla mnie modlitwa bardzo trudna. Najłatwiej zacząć: „Ojcze nasz”… Ale potem skupić się na wypowiadanych słowach czy na rozważanej tajemnicy? Próbuję jedno z drugim pogodzić, ale najczęściej się nie udaje. No bo jak jednocześnie być w Betlejem, Kanie Galilejskiej, na krzyżowej drodze i u grobu Zmartwychwstałego, a jednocześnie z Gabrielem i Elżbietą pozdrawiać Maryję i prosić Ją o modlitwę „teraz i w godzinie śmierci”? Nie da się? Rozum wysiada. Paradoksalnie w takim przeżywaniu modlitwy różańcowej najbardziej pomaga mi, gdy odmawiam ją, idąc. Wszystkie dodatkowe bodźce w tle, wymuszające jakąś tam podzielność uwagi, sprawiają, że ta jej dwu- albo i trzytorowość przestaje przeszkadzać. Można być z Maryją, która „jest pełna łaski” i która ma za nami orędować z małym Jezusem w świątyni, w jakiś tajemniczy sposób stać na Taborze, na Golgocie i razem z Nią cieszyć się wstępującym do nieba Jezusem. Wtedy słowa „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…” cisną się na usta same. I można z radością wejść w kolejną tajemnicę.
Różaniec mnie znalazł
Franciszek Kucharczak – Różaniec był pierwszą modlitwą, która mnie porwała. Było to po tym, jak mnie wylali z ministrantów. Praktycznie w ogóle się wtedy nie modliłem. Nie czułem się z tym dobrze, ale lenistwo brało górę. Pewnego dnia wpadła mi w rękę książka o objawieniach Matki Bożej w Lourdes. Gdy ją czytałem, zrodziła się we mnie potrzeba, żeby odmówić Różaniec. Pomyślałem: jeden raz, co mi zaszkodzi. Gdy wstałem z kolan, czułem się głęboko związany z Maryją. Towarzyszyła temu lekkość i radość, jakich nigdy dotąd nie doświadczyłem. To sprawiło, że niecierpliwie czekałem na kolejne ekscytujące spotkanie (bo tak to odczuwałem). A potem kolejne i kolejne. Modląc się, odkrywałem nowe przestrzenie tej wiary, która mnie jeszcze niedawno nudziła. Zaczęło mnie fascynować wszystko, co miało związek z Kościołem. Wstąpiłem do oazy z ogromnym zapałem, choć wcześniej wołami mnie nie umieli do niej zaciągnąć. Tam jeszcze mocniej pokochałem Kościół – i do dzisiaj mi nie przeszło. Widzę teraz, że wszystko od tamtego czasu było u mnie splecione z Różańcem i to on nauczył mnie wiary. Zostałem już z tą modlitwą, a właściwie ona ze mną. Dawno nie przeżywam już w jej trakcie duchowych wzlotów, ale wiem, że istotna jest wierność – więc się staram.
Milczenie pomaga
ks. Rafał Bogacki – Różaniec zawsze porażał mnie prostotą i głębią. Sporo czasu musiało minąć, zanim zrozumiałem, że chodzi w nim o kontemplacyjne zapatrzenie się na życie Jezusa i smakowanie wydarzeń, które rozważam razem z Maryją. Pamiętam, że w seminarium w odmawianiu Różańca bardzo pomogła mi lektura listu Jana Pawła II „Rosarium Virginis Mariae”, a szczególnie zawarte w nim osobiste świadectwo papieża, który pisał, że włącza pomiędzy kolejne dziesiątki sprawy osobiste, Kościoła i świata. Zastanowił mnie także temat milczenia, które wydawało mi się obce tej modlitwie. Zrozumiałem, że zatrzymanie się w ciszy pomiędzy rozważaniem tajemnic a recytacją modlitwy jest niezmiernie istotne, by wejść w jej ducha. Milczenie pomaga nosić i „chować wiernie wszystkie wspomnienia [z życia Jezusa] w swym sercu”, na wzór Maryi. Gdy pamiętam, by milczeć, sceny z historii zbawienia łatwiej znajdują drogę do mojego wnętrza. Momenty ciszy pomagają mi nie przerzucać pędu życia na rytm modlitwy. Dziś lubię odmawiać Różaniec z innymi, w małej grupie. Wówczas łatwiej myśleć mi o tajemniczej obecności Maryi, która trwa z Kościołem na modlitwie. Mała grupa pomaga wejść w klimat Wieczernika, atmosferę wspólnoty i bliskości z Chrystusem.
Zamiast krokomierza
ks. Rafał Skitek – Bez różańca pod ręką czuję się niepewnie. Jakoś niespokojnie. Mam ich kilka. W sutannie, marynarce, kurtce, na stoliku nocnym, w samochodzie. Niemal wszędzie. Chwytam za niego przed każdą ważną rozmową i decyzją. Także wtedy, gdy jestem słaby. Gdy czuję, że nadchodzi moment próby. Mocno ściskam w pięści i przesuwam paciorki. Modlę się w myślach. Nieraz półszeptem. Zwykle sam. To daje mi siłę. Bo czuję, że Maryja staje po mojej stronie. Niemniej to nadal wymagająca modlitwa. Może dlatego zwykle odmawiam ją na raty. Po dziesiątce. Między różnymi zajęciami. W drodze. Na ulicy. Czasem nawet długość spacerów zamiast krokomierzem, odmierzam dziesiątkami Różańca. Towarzyszy mi szczególnie intensywnie, gdy jestem na górskim szlaku. Uwielbiam to połączenie: góry i Różaniec. Niezmiennie bliskie jest mi stwierdzenie śp. ks. Franciszka Grudnioka, że życie kapłańskie jest jak Różaniec: splecione z nierozerwalnych tajemnic – radosnych i bolesnych, chwalebnych i światła. Tak się wzajemnie przenikają, że jednych od drugich oderwać nie sposób. Ot, całe moje życie.
Jaka to melodia
Jacek Dziedzina – Przed laty miałem mały problem z Różańcem. Z jednej strony nieustannie słyszałem, że celem powtarzania tych samych słów jest medytacja i kontemplacja. Z drugiej – w parafialnej praktyce niemal każda modlitwa różańcowa była „obciążona” długą listą intencji. A dla mnie to jednak dwie różne rzeczy: albo modlę się o coś i na tym skupiam uwagę, albo bezinteresownie „tracę czas” na rozważanie tajemnic wiary. „Różaniec jest tylko metodą kontemplacji” – słowa Jana Pawła II z listu apostolskiego „Rosarium Virginis Mariae” utwierdziły mnie w przekonaniu, że Różańca trzeba się uczyć, by naprawdę skorzystać z jego siły i bogactwa. Na jednym z wyjazdów studenckich towarzyszący nam oblat zaproponował odmawianie Różańca bez liczenia paciorków. „Powtarzajcie »Zdrowaś, Maryjo« w jednej tajemnicy tak długo, aż poczujecie, że wchodzicie w tę rzeczywistość”, powiedział. Podziałało. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak melodyjnie płynącej modlitwy różańcowej, bez sprawdzania, czy to już ósma, czy dziesiąta zdrowaśka. Nagle odkryliśmy, że to rzeczywiście może być medytacja i kontemplacja.
Jak w domu
Piotr Sacha – Modląc się na różańcu – w samochodzie, pociągu, w poczekalni u lekarza, na ulicach miasta – czuję się jak w domu. Jest bezpiecznie, bo to dom scementowany słowami Biblii: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie…” (Mt 6,9-13). „Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami…” (Łk 1,28). „Błogosławiony jest owoc Twojego łona” (Łk 1,42). Od niedawna zdarza mi się zwracać do gospodyni domu, Maryi, „Przyjaciółko”. Wtedy ośmielam się przychodzić z gośćmi, przypadkiem mijanymi na chodniku, zauważonymi przez szybę auta albo z kimś z bliskiej rodziny czy dalekim znajomym. Zabieram w ciemno ich sprawy znane Bogu. Z ostatnich moich odkryć: Różaniec to prawdopodobnie modlitwa tych, o których św. Paweł pisał, że są „jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko” (2 Kor 6,10). PS Tym, którzy nie lubią poniedziałków, przypominam, że w poniedziałki rozważamy tajemnice radosne!•
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Była ateistka po 35 latach nawróciła się przy grobie św. Jana Pawła II
fot. Dorota Abdelmoula-Viet @VaticanNewsPL
Belén Perales, 60-letnia Hiszpanka, która przez 35 lat żyła jako ateistka, odwracając się od wiary katolickiej jako nastolatka po serii traumatycznych przeżyć, odzyskała ją przy grobie św. Jana Pawła II w Watykanie. Swoje burzliwe życie i późniejszą radykalną jego zmianę przedstawiła 21października w rozmowie z latynoamerykańską katolicką agencją prasową ACI Prensa.
Po pobycie w Rzymie, który gruntownie ją odmienił, „doświadczyła głębokiego objawienia, które –jak sama wyznała – przywiodło ją „z powrotem do domu”. Obecnie Belén prowadzi kanał YouTube „El Rosario de las 11” (Różaniec o 23:00), na którym co wieczór transmituje modlitwę różańcową i dzieli się historiami nawrócenia.
Perales urodziła się w rodzinie katolickiej jako najstarsza z czwórki rodzeństwa, ale – jak powiedziała – od najmłodszych lat miała „niezasłużone i głębokie wrażenie opuszczenia i że nikt mnie nie kocha”. Ciągłe przeprowadzki z miasta do miasta ze względu na pracę jej ojca rodziły w niej niepewność, „tworząc głęboką ranę emocjonalną” – wspomniała w wywiadzie. Zaznaczyła, że jej wiara zaczęła słabnąć, gdy jako nastolatka została wykorzystana seksualnie podczas pobytu w internacie. Wydarzenie to oznaczało jej zerwanie z Bogiem i matką. „Opuściłam szkołę bardzo zła na świat… Tamtego lata przestałam wierzyć w Boga” – powiedziała rozmówczyni agencji. Dodała, że zaczęła się wówczas oddalać od Kościoła i wiary, którą poznała w dzieciństwie.
Przez następnych 35 lat kobieta żyła chaotycznie, bezskutecznie szukając spokoju w nieudanych związkach i zajęciach. Kilkakrotnie wychodziła za mąż i cierpiała z powodu oszustw i złego traktowania przez współmałżonków. „Mój pierwszy mąż był zawodowym kłamcą, oszukał mnie i gdy poszłam na sprawę rozwodową, okazało się, że nawet nie jestem mężatką” – wspominała z rezygnacją. „Po tym, co spotkało mnie z moim pierwszym mężem, stałam się jeszcze gorsza. Poznałam ojca mojej najstarszej córki; okazało się, że był to bardzo zawiły związek, siedem bardzo ciężkich lat. Udało mi się wydostać z tego domu z córką i zaczęłyśmy od zera. Znowu byłam zrujnowana” – powiedziała była ateistka.
W 1996 roku, kiedy internet dopiero raczkował, kupiła zestaw odpowiednich urządzeń i postanowiła założyć własny biznes online. Zaczęła sprzedawać za pośrednictwem tej platformy i, ku jej zaskoczeniu, projekt okazał się wielkim sukcesem, a dzięki swej przedsiębiorczości miała duże dochody w cyfrowym świecie. Ale mimo tej udanej kariery w biznesie, życie osobiste Belén wciąż było w rozsypce. „Znowu wyszłam za mąż, ale i tak wszystko poszło źle” – przyznała kobieta, która ostatecznie została sama z dwiema małymi córkami. „Byłam ateistką; Nie wierzyłam w Boga, w nic, zero” – stwierdziła kategorycznie.
Wszystko zmieniło się latem 2012 roku podczas pobytu z córkami w Rzymie. „Chciałam iść do Koloseum, ale moja córka nalegała na odwiedziny Watykanu. W końcu ustąpiłam” – powiedziała. I dodała, że to, co wydarzyło się w bazylice św. Piotra, zmieniło jej życie na zawsze. „Kiedy weszłyśmy do Watykanu, byłam zła. Pomyślałam: «Co my tu robimy? Co za okropność»”. I nagle, robiąc zdjęcia swoim córkom, Perales zaczęła odczuwać coś niewytłumaczalnego, „coś bardziej fizycznego niż duchowego, coś, co niespodziewanie wkroczyło. I automatycznie zdałam sobie sprawę, że Bóg istnieje i że gdybym zmarła, poszłabym do piekła”.
Uderzenie było tak silne, że kobieta zaczęła płakać w niekontrolowany sposób. „Łzy lały mi się z oczu, jakby to były dwa otwarte krany” – wspominała.
Przed grobowcem św. Jana Pawła II poczuła, że jest poza Kościołem, oddzielona od swojej „Matki”, jak teraz nazywa Kościół katolicki, i że przez te wszystkie lata odrzucała Boga. „Poczułam ból bycia poza Kościołem, zdając sobie sprawę, że Bóg istnieje, że to nie jest kłamstwo i to ja Go odrzuciłam. Moja dusza była brudna, pełna grzechów, które teraz przebiegały mi przez głowę” – wyznała Perales.
Na widok grobu św. Jana Pawła II nagle powiedziała: „Dziewczyny, pomódlmy się”. Potem uklękła w trzeciej ławce po lewej stronie, a jej łzy nadal płynęły. „Moja młodsza córka wyjęła chusteczki i wycierała mi twarz. Chciałam się modlić, ale nie pamiętałam nawet Modlitwy Pańskiej, bo nie modliłam się od 35 lat. Miałam 48 lat i nie modliłam się od 13. roku życia” – wyjaśniła w rozmowie z ACI Prensa. Po wyjściu z tego miejsca Perales pomyślała sobie: „Oszalałam. To chyba wynik bycia sam na sam z córkami i zmęczenia”.
Po tym doświadczeniu wróciła do Madrytu, ale proces powrotu do wiary nie był łatwy. Wciąż czuła się wyobcowana z Kościoła i myślała, że „nie mogłabym zostać na nowo zaakceptowana przez tę moją «Matkę»”. „Wciąż byłam uparta, myśląc, że nie mogę wrócić do Kościoła, że zostałam ekskomunikowana” – opowiadała. Przez rok uczęszczała na niedzielną Mszę św., ale nie odważyła się pójść do spowiedzi, uważała bowiem, że „mnie stamtąd wyrzucą»”.
W końcu pewnego dnia usłyszała wewnętrzny głos Boga, który zapytał ją: „Na co czekasz?”. Uznała to za znak, którego potrzebowała, by zrobić ten krok. „Poszłam do parafii, zostawiłam swoje córki w ławce i podeszłam do pierwszego konfesjonału, jaki zobaczyłam” – wspominała. Tam spotkała młodego księdza, który przyjął ją z radością. Przedstawiła się i wyznała, że popełniła wszelkie zło z wyjątkiem kradzieży i zabójstwa. A kapłan jej odpowiedział: „Alleluja, dzisiaj jest święto w niebie”. Miał on przy sobie obraz syna marnotrawnego i wyjaśnił jej: „W tej chwili Bóg cię obejmuje”.
Ta spowiedź rozpoczęła jej pojednanie z Bogiem i z Kościołem katolickim. „Nie znałam miłosierdzia Bożego, ale gdy wróciłam do Kościoła, było to tak, jakby Bóg naprawdę mnie przytulił, uczucie, którego nigdy wcześniej nie zaznałam” – powiedziała Hiszpanka.
Od tamtego czasu Perales poświęciła swoje życie ewangelizacji i dzieleniu się swoją historią z otoczeniem. „Powiedziałam Jezusowi: «Odtąd jestem Twoim ‘działem marketingu’. Dokądkolwiek pójdę, zabiorę Cię ze sobą»”. Tak też się stało. Przez lata prowadziła swe przyjaciółki do konfesjonału i rozdawała różańce tym, których spotkała na swej drodze. „Moje rany zostały uleczone dzięki adoracji i sakramentom. Jestem fanką spowiedzi” – powiedziała z uśmiechem.
Perales założyła też na YouTube kanał „El Rosario de las 11” (Różaniec o 23:00), za pomocą którego co wieczór transmituje modlitwę różańcową i dzieli się świadectwami nawrócenia, takimi jak jej własne. Powiedziała agencji, że kanał jej „przyniósł wiele owoców, od niezliczonych nawróceń aż do mężczyzn, którzy postanowili pójść do seminarium, aby zostać księżmi. Pojawiły się też różne inne powołania… Krótko mówiąc, wszystkiego po trochu”.
Najbardziej zaskakuje ją, choć zdaje sobie sprawę, że nie powinno, liczba cudów i nawróceń, które dokonały się dzięki kanałowi. Zastanawiając się nad tym faktem, przywołała słowa Pana Jezusa: „Gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam Ja jestem pośród nich”. Dla niej wydarzenia te są dowodem na to, że Jezus nadal żyje.
Zapewniając o swym pełnym zaangażowaniu w ten projekt, obiecała Maryi Pannie i Jezusowi, że będzie prowadzić ten kanał „do ostatniego dnia mojego życia lub do chwili, gdy zabraknie mi sił”. Podkreśliła, że chce „sprawić przyjemność mojej Matce, Dziewicy, która prosi nas o modlitwę różańcową. Jestem posłuszna. Poza tym wielu ludzi w internecie nie zna Boga, ale gdyby Go poznali, zakochaliby się w Jezusie, tak jak ja to uczyniłam”.
Zwróciła uwagę, iż „YouTube pozwala ludziom, nawet bez szukania Boga, spotkać się z Nim w nieoczekiwany sposób. Cieszę się, że moje filmy mogą dotrzeć do tych, którzy są daleko, którzy najbardziej potrzebują tego przesłania nadziei i miłości, jakie daje nam Jezus”.
Dziś Belén Perales prowadzi życie pełne wiary, wdzięczna za to, że po tylu latach ciemności ponownie odnalazła Boga. „Jezus uratował mnie, kiedy najmniej się tego spodziewałam, a teraz chcę, aby wszyscy wiedzieli, że On jest tu, zawsze na nas czekając” – podsumowała swoją wypowiedź hiszpańska ewangelizatorka internetowa.
e-KAI.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Benedykt XVI:
Bez Maryi nie ma Kościoła
fot. Peter Nguyen Ming Trung via Flickr, CC BY 2.0 / Wikipedia, CC 0
***
W katechezie z 14 marca 2012 roku Benedykt XVI zwraca uwagę na kluczową rolę modlitwy w życiu Kościoła, w szczególności na przykładzie Dziejów Apostolskich i Listów św. Pawła. Papież podkreśla, że zarówno Pan Jezus, jak i Najświętsza Maryja Panna oraz pierwsi uczniowie trwali w modlitwie, oczekując na zesłanie Ducha Świętego. Maryja, obecna w ważnych momentach historii zbawienia, jest dla nas wzorem głębokiej więzi z Bogiem i wytrwałej modlitwy, która prowadzi do głoszenia Ewangelii całemu światu.
Audiencja generalna, 14 III 2012
Drodzy bracia i siostry!
W dzisiejszej katechezie chciałbym zacząć omawianie modlitwy w Dziejach Apostolskich i w Listach św. Pawła. Św. Łukasz przekazał nam, jak wiemy, jedną z czterech Ewangelii, poświęconą ziemskiemu życiu Jezusa, ale pozostawił nam też dzieło, które nazywane jest pierwszą księgą historii Kościoła, czyli Dzieje Apostolskie. W obu tych księgach jednym z elementów często się powtarzających jest właśnie modlitwa — od modlitwy Jezusa po modlitwę Maryi, uczniów, niewiast i wspólnoty chrześcijańskiej. Początkowy rytm życia Kościoła wyznaczany jest przede wszystkim przez działanie Ducha Świętego, który przemienia apostołów w świadków Zmartwychwstałego, aż do przelania krwi, oraz przez szybkie rozprzestrzenianie się Słowa Bożego na Wschód i na Zachód. Zanim jednak rozpowszechni się głoszenie Ewangelii, Łukasz opowiada epizod wniebowstąpienia Zmartwychwstałego (por. Dz 1, 6-9). Pan przekazuje uczniom program życia poświęconego ewangelizacji, mówiąc: «Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi» (Dz 1, 8). W Jerozolimie apostołowie, których po zdradzie Judasza Iskarioty pozostało jedenastu, zgromadzili się w domu, aby się modlić, i właśnie na modlitwie oczekiwali na obiecany przez zmartwychwstałego Chrystusa dar — Ducha Świętego.
W tym kontekście oczekiwania, między wniebowstąpieniem i zesłaniem Ducha Świętego, św. Łukasz po raz ostatni wspomina o Maryi, Matce Jezusa, i Jego rodzinie (w. 14). Maryi poświęcił początek swojej Ewangelii, od zwiastowania anielskiego do narodzin i dzieciństwa Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Z Maryją rozpoczyna się ziemskie życie Jezusa i z Maryją pierwsze kroki stawia Kościół; w obu tych momentach panuje klimat słuchania Boga, skupienia. Dziś chciałbym zatem omówić tę modlitewną obecność Dziewicy w grupie uczniów, którzy będą stanowili rodzący się pierwotny Kościół. Maryja w nierzucający się w oczy sposób śledziła całą drogę, jaką Syn pokonał w swoim życiu publicznym, i doszła za Nim aż pod krzyż, a teraz cichą modlitwą towarzyszy w drodze Kościołowi. Podczas zwiastowania Maryja przyjmuje w domu w Nazarecie anioła posłanego przez Boga, uważnie słucha jego słów, bierze je sobie do serca i akceptuje Boży plan z pełną gotowością: «Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego» (por. Łk 1, 38). Właśnie dzięki wewnętrznemu nastawieniu na słuchanie Maryja potrafi odczytać swoją historię, z pokorą rozpoznając działanie Pana. Odwiedzając swą krewną Elżbietę, w modlitwie uwielbienia i radości wysławia Bożą łaskę, która napełniła Jej serce i życie i uczyniła z Niej Matkę Pana (por. Łk 1, 46–55). Uwielbienie, dziękczynienie, radość: w kantyku Magnificat Maryja mówi nie tylko o tym, co Bóg uczynił w Niej, ale i o tym, czego dokonał i wciąż dokonuje w historii. Św. Ambroży w słynnym komentarzu do Magnificat wzywa do tego, by modlić się w tym samym duchu, pisząc: «Niech w każdym będzie dusza Maryi, by wielbić Pana; niech w każdym będzie duch Maryi, by się radować w Bogu» (Expositio Evangelii secundum Lucam [ Wy k ład Ewangelii według św. Łukasza] 2, 26: PL 15, 1561).
Również w Wieczerniku w Jerozolimie, w «sali na górze, gdzie przebywali» uczniowie Jezusa (por. Dz 1, 13), w klimacie słuchania i modlitwy, Ona jest z nimi, zanim otworzą się drzwi i zaczną oni głosić Chrystusa Pana wszystkim narodom, ucząc je zachowywać wszystko, co On im przykazał (por. Mt 28, 19-20). Etapy drogi Maryi, z domu w Nazarecie do domu w Jerozolimie, przez krzyż, z którego Syn powierza Jej apostoła Jana, cechuje umiejętność utrzymywania klimatu skupienia, by rozważać każde wydarzenie w ciszy własnego serca, przed Bogiem (por. Łk 2, 19-51), i w medytacji przed Bogiem zrozumieć również Jego wolę oraz rozwinąć zdolność wewnętrznego jej zaakceptowania. Zaznaczenie obecności Matki Boga wśród Jedenastu, po wniebowstąpieniu, nie jest zatem zwykłą wzmianką historyczną o czymś z przeszłości, lecz ma ogromne znaczenie, bo dzieli Ona z nimi rzecz najcenniejszą: pamięć o Jezusie w modlitwie; dzieli tę misję Jezusową, którą jest zachowywanie pamięci o Jezusie, a tym samym zachowywanie Jego obecności.
Po raz ostatni Maryja pojawia się w dwóch dziełach św. Łukasza w sobotę: w dniu odpoczynku Boga po stworzeniu świata, w dniu ciszy po śmierci Jezusa i oczekiwania na Jego zmartwychwstanie. Z tego epizodu wywodzi się tradycja wspominania Matki Bożej w sobotę. Między wniebowstąpieniem Zmartwychwstałego i pierwszą Pięćdziesiątnicą chrześcijańską apostołowie i Kościół gromadzą się z Maryją, by z Nią czekać na dar Ducha Świętego, bez którego nie można zostać świadkiem. Ona, która już Go otrzymała, by zrodzić Wcielone Słowo, dzieli z całym Kościołem oczekiwanie na ten dar, aby w sercu każdego wierzącego «ukształtował się Chrystus» (por. Ga 4, 19). Jeśli nie ma Kościoła bez zesłania Ducha Świętego, to i nie ma zesłania Ducha Świętego bez Matki Jezusa, ponieważ Ona w wyjątkowy sposób żyła tym, czego Kościół doświadcza codziennie za sprawą Ducha Świętego. Św. Chromacjusz z Akwilei w taki sposób komentuje wzmiankę z Dziejów Apostolskich: «Zgromadził się zatem Kościół w sali na górze razem z Maryją, Matką Jezusa, i razem z Jego braćmi. Nie można zatem mówić o Kościele, jeśli nie ma Maryi, Matki Pana… Kościół Chrystusowy jest tam, gdzie głosi się wcielenie Chrystusa w łonie Dziewicy, a tam, gdzie głoszą apostołowie, którzy są braćmi Pana, tam się słucha Ewangelii» (Sermo 30, 1: SC 164, 135).
Sobór Watykański II w szczególny sposób podkreślił tę więź, której widocznym przejawem jest to, że Maryja modli się z apostołami w tym samym miejscu, w oczekiwaniu na Ducha Świętego. Konstytucja dogmatyczna Lumen gentium stwierdza : «Kiedy zaś spodobało się Bogu uroczyście objawić tajemnice ludzkiego zbawienia, nie wcześniej niż ześle obiecanego przez Chrystusa Ducha, widzimy Apostołów przed dniem Pięćdziesiątnicy ‘trwających jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, z Maryją, Matką Jezusa, i z braćmi Jego’ (Dz 1, 14), a także Maryję błagającą modlitwami o dar Ducha, który okrył Ją już cieniem podczas zwiastowania» (n. 59). Uprzywilejowanym miejscem Maryi jest Kościół, gdzie uznana jest za «najznakomitszego i całkiem szczególnego członka… typiczne wyobrażenie i najdoskonalszy wzór w wierze i miłości» (tamże, 53).
Oddawanie czci Matce Bożej w Kościele znaczy również, że uczymy się od Niej, jak być wspólnotą, która się modli: jest to jeden z istotnych aspektów pierwszego opisu wspólnoty chrześcijańskiej, zawartego w Dziejach Apostolskich (por. 2, 42). Często modlitwa podyktowana jest przez trudne sytuacje, przez problemy osobiste, które powodują, że zwracamy się do Pana w poszukiwaniu światła, pociechy i pomocy. Maryja zachęca, by poszerzać zakres modlitwy, by zwracać się do Boga nie tylko w potrzebie i nie tylko we własnych intencjach, lecz w sposób jednomyślny, wytrwały, wierny, «jednym duchem i jednym sercem» (por. Dz 4, 32).
Drodzy przyjaciele, w życiu ludzkim jest wiele różnych faz przejściowych, często trudnych i wymagających wysiłku, kiedy potrzebne są zobowiązujące wybory, wyrzeczenia i ofiary. Matka Jezusa z woli Pana była obecna w decydujących momentach historii zbawienia i zawsze potrafiła odpowiedzieć z pełną gotowością, dzięki głębokiej więzi z Bogiem, która dojrzewała w wytrwałej i żarliwej modlitwie. W okresie między piątkiem męki i niedzielą zmartwychwstania został Jej powierzony umiłowany uczeń, a wraz z nim cała wspólnota uczniów (por. J 19, 26). Między wniebowstąpieniem i zesłaniem Ducha Świętego była Ona z modlącym się Kościołem i w nim (por. Dz 1, 14). Matka Boga i Matka Kościoła, Maryja trwa w macierzyństwie do końca dziejów. Zawierzajmy Jej każdą fazę przejściową naszego życia indywidualnego i kościelnego, a przede wszystkim nasze ostatnie przejście. Maryja uczy nas, że modlitwa jest potrzebna, i ukazuje, że tylko dzięki stałej więzi, głębokiej, pełnej miłości do Jej Syna możemy wyjść z «naszego domu», z nas samych, z odwagą, by dotrzeć na krańce świata i głosić wszędzie Pana Jezusa, Zbawiciela świata. Dziękuję.
Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC PAŹDZIERNIK 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby Kościół nadal wspierał ze wszystkich sił synodalny styl życia, jako znak współodpowiedzialności, promując uczestnictwo, komunię i misję łączące księży, osoby konsekrowane i świeckich.
więcej informacji – Vaticannews.va: papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* Wierząc mocno w skuteczność modlitwy różańcowej błagajmy w tym październikowym miesiącu o Boży pokój w świecie i ocalenie rodziny. Bo tylko interwencja z Wysoka zdolna jest właściwie pokierować ludzkimi sercami. Przesuwając paciorki różańca świętego kontemplujemy tajemnice naszego zbawienia, które pomagają nam spotykać się z Chrystusem w Jego misteriach ukazując oblicze Boga w braciach, zwłaszcza tych najbardziej cierpiących. Dobrze jest wziąć sobie do serca słowa św. Jana Pawła II, które napisał w Liście Apostolskim o Różańcu Świętym: “Jakże można by w « tajemnicach radosnych » wpatrywać się w misterium Dziecięcia narodzonego w Betlejem, nie odczuwając pragnienia, by przyjmować, bronić i promować życie, biorąc na siebie ciężar cierpienia dzieci we wszystkich zakątkach świata? Jak można by w « tajemnicach światła » iść za Chrystusem Objawicielem, nie podejmując postanowienia, by dawać świadectwo Jego « błogosławieństwom » w codziennym życiu? I jak kontemplować Chrystusa obarczonego krzyżem i ukrzyżowanego, nie czując potrzeby stawania się Jego « Cyrenejczykiem » względem każdego brata przybitego cierpieniem czy zdruzgotanego rozpaczą? A wreszcie, jak można by utkwić wzrok w chwale Chrystusa Zmartwychwstałego i w Maryi ukoronowanej na Królową, nie czując pragnienia, by uczynić ten świat piękniejszym, bardziej sprawiedliwym, bliższym planom Bożym? “
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
Od 1 października modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 3o września z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
________________________________________
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.
______________________________________________________________________________________________________________
„Różaniec kontra mantra”
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Therese Westby/Unsplash.com)
***
Za kilka dni rozpocznie się październik, który w Kościele katolickim kojarzony jest z modlitwą różańcową. Wspominam swój „różańcowy” felieton sprzed roku, który wywołał ogromną falę hejtu na Facebooku, mimo że sam tekst nie ma w sobie nic kontrowersyjnego. Pamiętam, jak rozmawiając z przyjaciółką powiedziałam, że to taki niepozorny temat, a pod nim morze gnoju. Zaskoczyło mnie to wtedy bardzo. Czy modlitwa różańcowa jest aż tak kontrowersyjna, trudna, niezrozumiana? Widocznie tak. Być może jest też w jakiś sposób wyrzutem sumienia dla katolika…
Patrząc na to od strony osoby wierzącej, widzę że wielu katolików nie lubi powtarzalności różańca. To z pozoru bardzo łatwa modlitwa, ale ta prostota to złudzenie. Odmawianie kolejnych Zdrowasiek wymaga przecież niesamowitego skupienia, bycia tu i teraz, wyciszenia, powtarzania tych samych fraz, co patrząc zwyczajnie po ludzku – może nudzić, usypiać, łatwo wkrada się zniechęcenie. Dlatego sama modląc się na różańcu, świadomie wybieram konkretne tajemnice różańcowe. Czasem czytam do nich jakiś katolicki komentarz, choć bardzo dawno tego nie robiłam. Zawsze jednak, pociągnięta przez duchowość ignacjańską, staram się mieć przed oczyma konkretny obraz. Wracać myślami np. do Maryi, która spotyka św. Elżbietę, albo do Jezusa, któremu ciernie przebijają skórę głowy. Gdy moje myśli na modlitwie uciekają, wracam do wyobrażenia sobie konkretnej tajemnicy, którą właśnie staram się rozważać. Wtedy moja modlitwa różańcowa nabiera dodatkowej głębi.
Jak patrzą na różaniec osoby niewierzące? Czuję tutaj niejednokrotnie duży zgrzyt i ogromne nieporozumienie. Wiele osób niepraktykujących bądź uważających się za niewierzące, które mam w swoim najbliższym otoczeniu, korzysta z technik medytacyjnych. Powtarza mantry, ćwiczy uważność, wycisza się tak jak uczą tego ich mentalne guru. I jednocześnie śmieją się z różańca, jako czegoś bezsensownego. Serio, pytam? Czym, tak od strony osoby niewierzącej, różni się powtarzanie słów modlitwy różańcowej, od twojej mantry? Niczym. Niczym dla kogoś, kto nie wierzy, bo osoba wierząca ma świadomość, że modlitwa to nie puste słowa, rzucone w próżnię.
Tyle od strony czysto ludzkiej, można by powiedzieć zewnętrznej, powierzchownej. Nieprzekonanych i tak nie przekona, wiem. Może też dlatego, że różaniec nie jest tylko powtarzaniem tych samych fraz. To modlitwa, której bardzo nie lubi szatan. Tak, słyszę ten rechot osób antykatolickich. Trudno, śmiejcie się dalej. Jednak ci, którzy próbowali kiedykolwiek odmówić nowennę pompejańską, albo tacy jak ja, którzy zobowiązali się odmawiać jedną dziesiątkę dziennie (to tylko 3 minuty!) w ramach róży różańcowej, wiedzą ile pojawia się przeciwności, gdy chwytają za różaniec. Ile wtedy myśli atakuje spokojny dotąd mózg! Dzieci nagle wychodzą ze swojej pieczary, w której siedziały ostatnią godzinę i nagle, teraz, już, natychmiast potrzebują twojego wsparcia. Kto na serio wchodzi w modlitwę różańcową, ten wie. Może nie zauważamy tego często, może nas ten problem nie dotyczy, albo nie jest mocno uciążliwy. Jednak znam wiele osób i sama też do nich należę, dla których różaniec jest modlitwą trudną, bo wiąże się z dużą wewnętrzną walką – o czas, skupienie, regularność. Ta modlitwa nie podoba się złemu. Zrobi wszystko, byśmy zrezygnowali. Dlaczego?
Po ludzku – byśmy żyli w ciągłym hałasie, a skupienie na różańcu ten wewnętrzny wrzask wycisza. Z perspektywy duchowej – byśmy nie uczyli się ufności, otwartości, byśmy nie rozważali kolejnych tajemnic z życia Jezusa. Tak, Jezusa. Jednym z zarzutów wobec różańca jest to, że skupia nadmiernie na Maryi, ale wystarczy poznać tajemnice różańcowe by dostrzec, że ta modlitwa – owszem, jest maryjna – ale prowadzi do głębszego poznania życia Jezusa, do kontemplacji Jego drogi, która często tak bardzo może przenikać się z naszą.
Październik, miesiąc różańca. Warto zatrzymać się i nazwać swoje odczucia wobec tej modlitwy. Nawet jeśli będą tylko negatywne, czy nie warto zobaczyć skąd we mnie takie przekonania, może też niezrozumienie i lęk? Myślę, że warto, a Kościół nie bez powodu zaprasza nas kolejny rok na różańcowe nabożeństwa.
Magdalena Urbańska/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. shutterstock.com/deon.pl
*****
RÓŻANIEC
A jeśli wojna nowa, a jeśli się zasmucę
jak dziecko zapłakane w różaniec swój powrócę.
Będę go brać na ręce jak włosów ciemne sploty,
gdzie blask się świec zaplątał jak żuczek szczerozłoty,
gdzie sny z krzyżykiem srebrnym i łzy i śpiew poranny,
zerwanych moc przyrzeczeń i żal wciąż nieustanny,
modlitwy za rodziców, za kolegów, prośby wieczne,
i jakieś umartwienia zabawne, niedorzeczne…
A jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje…
O rzewne, o tajemne paciorki moje,
to na nich troski moje, radości ukochania,
i cały żar modlitwy późnego powołania.
I na nich pamięć dni tych, gdy późnym sennym latem
biegliśmy z podchorążym płonącym Mariensztadem,
a potem w noce długie na jezdni pod gwiazdami,
chwytałem was ukradkiem drżącymi wciąż palcami.
Do Twoich snów się tulę, do Twoich snów się łaszę,
na tych dziesiątkach licząc sierpniowe złudy nasze.
Kto wezwał? Kto przywołał? Skąd sny co tu przygnały?
Przed własną tajemnicą przyklękam taki mały…
O siódmej przy kolacji, przy modlitw chłodnym dźwięku,
o jaką burzę wspomnień przeważasz w swoim ręku.
Bo jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje,
o rzewne, o tajemne paciorki czarne moje.
ks. Jan Twardowski
***
“Bardzo lubię różaniec. Wydaje mi się, że przede wszystkim uczy on nas cierpliwej, nieustannej modlitwy. Pozornie jest modlitwą ciągle powtarzanych słów, a jednak uczy modlitwy bez słów. Niektórzy uważają, że przy różańcu trzeba rozważać tajemnice i być po trochu kaznodzieją, teologiem, katechetą. Tymczasem modlitwa różańcowa przypomina mi dziecko trzymające się spódnicy, bo czuje się bezpieczne, zadbane. Tamten różaniec odmawiany w kościele przypomniał mi kogoś, kto ustawicznie puka do drzwi, do okna i chociaż one się nie otwierają, puka nadal cierpliwie. Cierpliwość, wytrwałość tej modlitwy są czymś niezwykłym. Jest to modlitwa i ludzi śpiących, i umierających, i zupełnie zmęczonych”.
ks. Jan Twardowski
______________________________________________________________________________________________________________
***
W roku 2001 św. Jan Paweł II ogłosił ks. Jerzego Preca z Malty (1880 – 1926) błogosławionym a w następnym roku napisał List Apostolski o różańcu – “Rosarium Virginis Mariae”, w którym prawie w niezmienionej formie zatwierdził dla całego Kościoła Tajemnice Światła, ułożone przez ks. Preca. Podejście tego kapłana do modlitwy różańcowej było papieżowi bardzo bliskie. Kanonizacji bł. ks. Jerzego Preca dokonał w roku 2007 papież Benedykt XVI.
***
W tym różańcowym miesiącu warto na nowo przeczytać LIST APOSTOLSKI ROSARIUM VIRGINIS MARIAE OJCA ŚWIĘTEGO JANA PAWŁA II O RÓŻAŃCU ŚWIĘTYM
***
Październik tradycyjnie poświęcony jest modlitwie różańcowej. Różaniec, pierwotnie znany pod nazwą Psałterza Najświętszej Maryi Panny, sięga swoimi korzeniami do XII wieku. Pierwsi pustelnicy wyznaczali sobie do codziennego odmawiania pewne ilości modlitw. Ułatwiali to sobie, posługując się sznurkami z węzełkami lub sznurkami z pętelkami lub kawałkami drewna. Taki różaniec podobno posiadał św. Pachomiusz i św. Benedykt z Nursji. Zaś sama nazwa różaniec wywodzi się od św. Dominika, uważanego powszechnie za ojca różańca. Legenda głosi że Matka Boża objawiła się Dominikowi i poleciła mu, aby odmawiał Psałterz Najświętszej Maryi Panny, czyli modlitwy złożonej ze 150 Zdrowaś Maryjo i 15 Ojcze Nasz. Dominik posłuchał Maryi, głosił słowo i przeplatał je rozważaniem połączonym z odmawianiem różańca. Odmawianie Psałterza Najświętszej Maryi Panny porównywano do ofiarowania Matce Bożej 150 róż, dlatego tę modlitwę nazwano „wieńcem z róż”, czyli różańcem. Dominik Alamus a la Roche ustalił liczbę 150 modlitw Zdrowaś Maryjo na wzór Księgi Psalmów, które podzielił na dziesiątki, każda przeplatana modlitwą Ojcze Nasz. Z czasem zaczęto łączyć odmawianie modlitwy z rozważaniem tajemnic z życia Chrystusa i Maryi. W wieku XVI ostatecznie ustalono 15 tajemnic, podzielonych na 3 części (Radosne, Bolesne i Chwalebne). Tak było do roku 2002, kiedy to św. Jan Paweł II dodał część IV różańca świętego – Tajemnice Światła.
Ilekroć Maryja chciała przekazać światu swoje orędzie, objawiała się wybranym ludziom (najczęściej dzieciom) z różańcem w ręku i usilnie zachęcała do jego odmawiania. Tak było w Lourdes w roku 1858, tak było w Fatimie w roku 1917, tak było Meksyku czy Gietrzwałdzie i wielu innych miejscach. Wynika z tego, że modlitwa różańcowa jest dla Maryi szczególnie miła, a dla człowieka bardzo skuteczna. Wyrosła ona z Ewangelii i jest jej streszczeniem.
Różaniec to z pozoru zwykła modlitwa. Modlitwa długa i nużąca. Ale tak nie jest ! Różaniec to nie jest zwykła modlitwa – to sposób na życie. Odmawiając różaniec oddajemy wszystkie nasze radości i smutki – całe nasze życie – Maryi. Gdy zwracamy się do Niej z ufnością, możemy być pewni, że Ona wstawi się za nami u Swojego Syna – Jezusa Chrystusa. Różaniec jest zatem modlitwą zawierzenia, która kieruje nas przez Maryję do Jezusa. Odmówienie jednej części różańca trwa 25 minut… To jedyne 25 minut z 1440, jakie otrzymujemy od Boga każdego dnia.
Spróbuj i Ty porozmawiać z Maryją trzymając w ręku różaniec.
(ze strony parafii pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Cieślinie)
______________________________________________________________________________________________________________
Modlitwa, którą ukochałem
Tak mówił o Różańcu tuż po wyborze na Stolicę Piotrową. A po 24 latach pontyfikatu pisał: „Towarzyszył mi w chwilach radości i doświadczeń. Zawierzyłem mu wiele trosk. Dzięki niemu zawsze doznawałem otuchy”.
fot. L’OSSERVATORE ROMANO/East News
***
Prostota i głębia. To rzadkie połączenie, a przecież piękne i pożądane. I w modlitwie, i w ogóle – w życiu. Błogosławiony Jan Paweł II widział te dwie cechy w modlitwie różańcowej. Dokładnie w 24. rocznicę pontyfikatu, czyli 16 października 2002 roku, podpisał utrzymany w bardzo osobistym tonie list „Rosarium Virginis Mariae”, w którym ogłosił Rok Różańcowy.
Różańcowa rewolucja
„Od mych lat młodzieńczych modlitwa ta miała ważne miejsce w życiu duchowym”, napisał papież. Podkreślił, że Różaniec jest „skarbem, który trzeba odkryć”. I zaskoczył świat po raz kolejny. (Choć wielu sądziło, że po roku 2000 ten wielki pontyfikat skazany jest już na powolne dogasanie). Do trzech tradycyjnych części Różańca Jan Paweł II dodał czwartą: tajemnice światła. Mała różańcowa rewolucja! Jak wyjaśnił w liście, chodziło o uzupełnienie, które pozwoliłoby objąć tajemnice życia Chrystusa między chrztem w Jordanie a męką. Różaniec stał się przez to bardziej jeszcze „modlitwą o sercu chrystologicznym”. W ten sposób Jan Paweł II zostawił trwały ślad swojego zamiłowania do Różańca w… samym Różańcu.
„Człowiek modlitwy” – to hasło tegorocznego Dnia Papieskiego. Nigdy nie dotrzemy do całej prawdy o modlitwie Jana Pawła II. Jest taki poziom, do którego nikt nie ma dostępu. Ale ci, którzy go znali, podkreślają: on żył tak, jakby Bóg był jego najbliższym sąsiadem, tuż za ścianą. Modlitwa promieniowała na jego posługę, była w gruncie rzeczy częścią jego misji. Kto wie, czy nie najważniejszą?
Był cały po tamtej stronie
Świadkowie mówią, że modlitwa polskiego papieża miała w sobie coś z mistyki. Zmarły niedawno jego przyjaciel, kard. Andrzej Deskur, wspomina: „On żył, modląc się. Kiedy był w kaplicy, słychać było, jak rozmawia jakby z bliską osobą. Kiedy jako seminarzyści przebywaliśmy w kościele na modlitwie, każdy z nas prędzej czy później się rozpraszał. To naturalne i dotyczy prawie wszystkich, lecz nie jego. Karol wydawał się być cały po tamtej stronie, w innym wymiarze. Przebywał w świecie Boga. Nigdy nie zauważyłem roztargnienia podczas modlitwy. Papież modlił się sześć godzin dziennie. To było dla niego jak powietrze niezbędne do oddychania”.Jan Cielecki, ksiądz pochodzący z Niegowici, pierwszej parafii ks. Karola Wojtyły: „W ostatnich latach nie wypuszczał prawie z rąk różańca. Ale najbardziej rzucała się w oczy, i to od jego wczesnych młodych lat, inna cecha: zwykle modlił się, i to całymi godzinami, rozciągnięty na posadzce przed ołtarzem. Wielu ludzi z parafii dobrze to pamięta”.
Benedykt XVI: „Zawsze uderzał mnie i budował przykład jego modlitwy: zanurzał się w spotkaniu z Bogiem, pomimo rozlicznych trudności swego posługiwania”. „Wystarczyło mu się przyglądnąć, kiedy się modlił – dosłownie zatapiał się w Bogu i wydawało się, że nic w takich chwilach nie istniało”. Enrico Marinelli, ochroniarz: „W czasie górskich spacerów nie rozstawał się z różańcem. Medytował, modlił się non stop. Dla mnie, zwykłego policjanta, to był wyraźny znak, że w tych górach można naprawdę zbliżyć się do Boga. Zauważyłem, że on nie wyjeżdżał w góry tylko po to, by wypocząć. Nie! On tam nieustannie się modlił na różańcu, pościł, a nawet umartwiał” .Ile części dziennie mógł odmawiać? „Myślę, że ze trzy części przynajmniej” – odpowiada abp Mieczysław Mokrzycki, osobisty sekretarz Jana Pawła II. „Różaniec był wszędzie; na postojach, wycieczkach, między audiencjami”. Te świadectwa mogą onieśmielać. A może i zawstydzać. Ale święci są i po to, by nas zawstydzać. Odsłaniają mizerię naszej duchowości i pokazują, że stać nas na więcej. Bóg oczekuje od nas więcej.
Od Różańca do mistyki
Można zaryzykować tezę, że to modlitwa różańcowa poprowadziła Jana Pawła w stronę mistyki. Jako młody chłopak zapisał się w krakowskich Dębnikach do Żywego Różańca. To tam poznał Jana Tyranowskiego, niezwykłego animatora róż różańcowych, który wprowadził młodego Wojtyłę w świat lektur wielkich mistyków.
Cezary Sękalski, autor książki poświęconej Różańcowi, zwraca uwagę, że papieska reforma nie polegała tylko na dołożeniu nowych tajemnic światła. „W liście »Rosarium Virginis Mariae« zawarta jest genialna zmiana filozofii myślenia o różańcu! W Polsce jest milion osób w różach różańcowych. Z praktyki wiem, że najczęściej jest to modlitwa prośby. Traktujemy różaniec jak skuteczne narzędzie wypraszania łask. Jasne, to jeden z aspektów tej modlitwy, ale w różańcu zawarty jest też drugi, niesamowicie ważny aspekt: formacja i medytacja. Gdy Karol Wojtyła był w róży różańcowej, Jan Tyranowski robił swoim podopiecznym wykłady z duchowości św. Jana od Krzyża! Był to czas okupacji: spacerowali sobie po bulwarach wiślanych i rozmawiali o Bogu. Jeśli takie będą nasze róże różańcowe, to nie mam zastrzeżeń”. Nie wiem, czy róże różańcowe studiują dziś na spotkaniach dzieła Jana od Krzyża. Byłoby świetnie, gdybyśmy z lekcji Jana Pawła II zapamiętali, że Różaniec jest medytacją, rozważaniem tajemnic życia Jezusa i Maryi. „W powściągliwości swych elementów skupia w sobie głębię całego przesłania ewangelicznego”. Żyjemy w czasach, w których epatuje się szokującą, krzyczącą formą, za którą często nie ma nic. Różaniec jest symbolem zupełnie innego stylu. Nie musimy nic wymyślać, kombinować jak koń pod górę, wystarczy wziąć do ręki koronkę i dać się poprowadzić tej modlitwie, ostatecznie Bogu. Cudowne jest to, że – jak pisze papież – w dziesiątki Różańca możemy „wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości. Sprawy osobiste, sprawy naszych bliźnich, zwłaszcza tych, którzy są nam najbliżsi, tych, o których się troszczymy. W ten sposób ta prosta modlitwa różańcowa pulsuje niejako życiem ludzkim”.
Powtórzmy papieską lekcję: Różaniec to powściągliwość i prostota formy, ewangeliczna głębia, pulsowanie ludzkiego życia. Błogosławiony Jan Paweł kończy swój list wezwaniem: „weźcie do rąk koronkę różańca”. I dodaje: „Oby ten mój apel nie popadł w zapomnienie niewysłuchany!”. W bieżącym numerze czytelnicy znajdą płytę z czterema częściami Różańca. Może nam ona pomóc modlić się w samotności, w samochodzie, na wycieczce… Głos Jana Pawła II przypomni nam, że święci, choć są już u Boga, są nadal z nami. Modlą się za nas i z nami! Mistyka? Owszem, a dlaczego nie?
tekst ks.Tomasza Jaklewicza z 2011 r./Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec – modlitwa, która jest egzorcyzmem
***
Współczesny świat zdaje się nie pamiętać lub bagatelizować fakt, że ten ciemny, niepokojący byt istnieje i działa, sprowadzając na ludzkość ogromne, wręcz niewyobrażalne nieszczęścia… Dlatego tak gorącą potrzebą staje się właśnie dziś, teraz, ponowne odkrycie Różańca jako duchowej broni w walce ze złem. Warto uświadomić sobie, że na tym polu walki nie jesteśmy sami, bo gdyby tak było, już dawno ludzkość poniosłaby klęskę. Z tego, toczonego właśnie boju możemy wyjść zwycięsko jedynie z różańcem w ręku. Pamiętajmy: Piekło drży, gdy odmawiamy Zdrowaś Maryjo” – pisał ks .Jarosław Grabowski w artykule „Jedyna taka broń” na łamach tygodnika „Niedziela” (22/2022)
Różaniec to modlitwa, która jest skutecznym egzorcyzmem!
Do historii przeszła audiencja św. Jana Pawła II dla Polaków w 1981 r., w czasie której papież wyjął z kieszeni różaniec i, pokazując go stojącym obok siebie, powiedział: „To jest egzorcyzm przeciw wszystkim złym duchom, dostępny także dla świeckich” – pisał na łamach „Niedzieli” (41/2023) ojciec Oskar Michał Maciaczyk, franciszkanin.
Opowiadał o tym także – ks. bp Zbigniew Kraszewski: podczas prywatnej audiencji dla Polaków, Jan Paweł II pochwalił praktykę odmawiania egzorcyzmu Leona XIII. Po chwili jednak wyjął z kieszeni swój różaniec i pokazując obecnym powiedział: Ale przecież to jest egzorcyzm przeciw wszystkim złym duchom, dostępny także dla świeckich. Widząc zaskoczenie na twarzach dodał: Żebyście nie mieli wątpliwości, to ja w tej chwili nadaję różańcowi moc egzorcyzmu! (…) Papież ustanowił modlitwę różańcową egzorcyzmem, a Maryja potwierdziła to podczas objawień, ukazując tę modlitwę jako skuteczną broń przeciw wszelkiemu złu” (ks .Bogumił Nowosiadły „Nadzieja i życie” nr 58/2011).
Różaniec „jest modlitwą, w której rozważa się tajemnice: wcielenia Syna Bożego, ogłaszania dobrej nowiny, męki, śmierci i Zmartwychwstania oraz życia ludu Bożego, do którego został posłany Duch Święty. Sam fakt kontemplacji Chrystusa, tajemnicy zbawienia, jednoczenia się z Chrystusem w poszczególnych misteriach Jego życia i przede wszystkim wyznawania wiary, iż On zmartwychwstał, jest czymś, co odpycha szatana. Warto przy tym pamiętać, że szatana dyskredytuje nie nasza siła, lecz zwycięstwo Jezusa Chrystusa” – pisze wspomniany ojciec Maciaczyk i dodaje modlitwa różańcowa jest egzorcyzmem również dzięki ważnej roli Maryi.
Warto przywołać też słowa egzorcysty, które padły w Niepokalanowie w 2017 roku:
„Moglibyśmy bez przerwy mówić, czym jest Różaniec. Jaka jest jego siła. Ja o tym bardzo dużo wiem, bo jestem egzorcystą. Ile diabeł porozrywał różańców. Jak on się boi Różańca. Pamiętajmy: Różaniec jest prywatnym egzorcyzmem człowieka. Nigdy nie wychodźmy z domu, żebyśmy w kieszonce, czy na palcu nie mieli Różańca (…)” /śp. ks. Jan Pęzioł, egzorcysta archidiecezji lubelskiej w Niepokalanowie, Wielkie Zawierzenie Niepokalanemu Sercu Maryi, 2017 r./
radio Niepokalanów/30 września 2024 Maryja, Modlitwa, Różaniec
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec – modlitwa na czasy trudne
Historia Różańca pokazuje, jak tej modlitwy używano, gdy Kościół przeżywał trudne chwile z powodu szerzenia się herezji. „Dziś stoimy wobec nowych wyzwań. Czemuż nie wziąć znowu do ręki koronki z wiarą tych, którzy byli przed nami?”.
zasoby internetu/Gość Niedzielny
***
Było to w święto św. Jana Ewangelisty. Święty Dominik modlił się w katedrze Notre Dame w Paryżu. Kilka chwil później miał wyjść przed znakomite audytorium, by wygłosić kazanie między innymi do profesorów paryskiego uniwersytetu. Krótkie spotkanie z Matką Bożą zmieniło jego misternie przygotowaną przemowę. Kunsztowna retoryka, precyzyjnie cyzelowane argumenty teologiczne poszły na bok: „Nadchodzi pora kazania, miałem przed sobą cały paryski Uniwersytet i wielu wielmożów. Oni słyszeli i widzieli wielkie znaki, jakich Pan dokonywał przeze mnie. Wchodzę na ambonę. Było to w dniu świętego Jana; ale odnośnie do tego Apostoła poprzestaję jedynie na stwierdzeniu, że zasłużył na wybranie go za opiekuna Królowej Nieba. Następnie tak mówiłem do swoich słuchaczy: »Panowie i dostojni Pedagodzy, jesteście przyzwyczajeni słuchać kazań kunsztownych i uczonych. Jeżeli chodzi o mnie, nie chcę kierować do was uczonych słów mądrości ludzkiej, ale ukazać wam Bożego Ducha i Jego cnoty«”. Cytat ze świętego Dominika pochodzi z najbardziej chyba zasłużonego w temacie Różańca dominikanina, bł. Alana de la Roche. Jego książka zatytułowana jest „De dignitate psalterii” („O godności psałterza”) – i nie, nie jest to błąd. Tak właśnie nazywano początkowo różańcową modlitwę. I chociaż cytowanego założyciela dominikanów przywykliśmy traktować jako inicjatora różańcowej pobożności, z legend warto wyłuskać potwierdzone fakty, by poznać prawdziwą historię Różańca.
Poszukiwanie drogi
Jakie jest podstawowe pragnienie człowieka, który uwierzył w Boga? Bez wątpienia: nieustanne przebywanie z Nim. To dość oczywiste, o ile faktycznie mówimy o uwierzeniu w Boga z całym emocjonalnym ładunkiem tego aktu, przeorganizowaniem życia i swojego myślenia o życiu. Stąd cierpienie mistyków, którzy tęskniąc do jak najpełniejszego zjednoczenia z Bogiem, wylewali łzy tęsknoty za niebem. „Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę” – wyznała święta Teresa Wielka. Podkreślę jedynie, że niekoniecznie uważam tę postawę za najwłaściwszy sposób realizacji swojego chrześcijańskiego powołania, mowa jest jedynie o naturalnych odruchach, emocjach, które towarzyszą człowiekowi odkrywającemu Boga. To „nieustanne przebywanie” w naturalny sposób wyewoluowało w pragnienie odkrycia sposobu na nieustanne modlenie się. „Nieustannie się módlcie” – zachęcał święty Paweł Tesaloniczan (1 Tes 5,17) i od starożytności w rozmaity sposób wierzący usiłują na tę zachętę odpowiadać. Wielu robi to przez odejście na pustynię, gdzie zrodziła się tak zwana Modlitwa Jezusowa, polegająca na wielokrotnym powtarzaniu tych samych słów (między innymi wezwania: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznym”), wspieranym często przez różnego rodzaju modlitewne sznury (znane również w innych religiach). Powtarzanie było metodą na zapamiętanie, ale i na przeniknięcie powtarzanej treści z ust do serca. Żyjący w IV wieku pustelnik Paweł z Teb chciał odmawiać każdego dnia 300 razy Modlitwę Pańską. Używał do tego miski z kamieniami – po każdym „Ojcze nasz” wyciągał z niej jeden kamyk. No cóż, ktoś, komu ta metoda nie kojarzy się z duchowością, skomentuje pogardliwym: „klepanie modlitw”. I może tak być, podobnie jak z odmawianiem Różańca. Co nie znaczy, że tak być musi.
Po zmianach dokonanych przez Jana Pawła II (list „Rosarium Virginis Mariae” wprowadzający tajemnice światła do dotychczasowych trzech części Różańca) to skojarzenie nie jest już aż tak jasne, ale liczba 150 była bardzo istotnym motywem ukonstytuowania się modlitwy różańcowej taką, jaką znamy dziś. Chodzi oczywiście o liczbę psalmów Dawidowych w Piśmie Świętym. Ci z mnichów, którzy nie potrafili czytać, mogli w ramach wielokrotnej modlitwy w chórze w ciągu dnia odmawiać zamiast nich „Ojcze nasz”. W VIII wieku w Irlandii spowiednicy zadawali jako pokutę odmawianie takich pięćdziesiątek swoim penitentom, którzy albo byli analfabetami, albo nie znali języka łacińskiego. Taki „psałterz” wraz z rozwojem pobożności maryjnej zmienił się w XII wieku w „psałterz maryjny” – „Psalterium Beatae Virginis” (przed psalmami dodawano antyfony maryjne rozpoczynające się od łacińskiego pozdrowienia „Ave”), który w XIII wieku wyewoluował w nową formę, polegającą na powtarzaniu 150 razy „Zdrowaś, Maryjo”.
Tajemnice i obrazy
Popularność „psałterza maryjnego” niosła ze sobą, co oczywiste, niebezpieczeństwo – nazwijmy to współczesnym językiem – bezmyślnego klepania zdrowasiek. Zdecydowano się zatem na wprowadzenie krótkich dopowiedzeń odnoszących się do wydarzeń z życia Jezusa. „Nazywane klauzulami, były dodawane do każdego »Zdrowaś, Maryjo«” – napisał w artykule „Nowe spojrzenie na początki modlitwy różańcowej” ojciec Bogusław Kochaniewicz, dominikanin, dodając: „Po wypowiedzeniu imienia Jezus dodawano na przykład taką formułę: »którego starzec Symeon wziąwszy w objęcia pobłogosławił, a Anna wdowa poznała.« Wprowadzenie do psałterza klauzul pomagało nie tylko w pobożnym recytowaniu psałterza, lecz również umożliwiało rozważanie tajemnic naszego zbawienia”.
W tym miejscu konieczna jest pauza. „Tajemnice naszego zbawienia” są bowiem kluczem do zrozumienia, dlaczego Różaniec stał się modlitwą bardzo popularną wśród wiernych i polecaną przez papieży oraz z jakiej przyczyny tak często Matka Boża w swoich objawieniach prosi, nalega albo wręcz błaga, by go odmawiać. Chodzi o wartość najwyższą – zbawienie dusz.
Po tym dopowiedzeniu na scenę ponownie zapraszamy świętego Dominika. Na obrazie Pedra Berruguete spogląda on w ogień. Płoną w nim heretyckie księgi albigensów. Niewielki stos rozdzielający heretyków od prawowiernych jest typową formą średniowiecznego „sądu Bożego”: katolickie księgi są odporne na płomienie, które pożerają nieprawowite tezy. Warto je przypomnieć. Chodzi o istnienie w świecie dwóch pierwiastków, dwóch królestw – królestwa dobra i królestwa zła, w opinii większości uznawanych przez katarów za równorzędne, z których każdy ma swojego boga. Prawdziwy Bóg stworzył jedynie to, co duchowe, wszystko zaś, co materialne, cielesne, pochodzi od diabła, „księcia tego świata”. Nie pierwsza to tego typu herezja, ale po raz pierwszy prowadząca aż tak wielu nie tylko do trwania w błędzie, ale i do praktycznego zaprzeczenia podstawowej wartości ludzkiego życia (a co za tym idzie, właściwej interpretacji całej historii zbawienia). Do tej sceny warto już dodać Różaniec.
Teologia i obraz, czyli wizja Dominika
Na jednym ze znanych obrazów Dominik całuje go z pobożną czcią. Podaje mu go Najświętsza Maryja Panna. Święta Katarzyna ze Sieny z drugiego planu w ekstazie spogląda w twarz Madonny, podobnie jak Dzieciątko Jezus, które zsuwa się z kolan Matki, chwytając małą dłonią różańcowy sznur. Trudno stwierdzić, ileż to razy i na jakie sposoby malowano tę scenę. „Wizja świętego Dominika” z ok. 1640 roku pędzla Bernarda Cavallino ma w sobie szczególny rys bliskości całej czwórki. Katarzyna zdaje się trochę „poza”, ale także Madonna i Jezus, i Dominik, namalowani w jednej linii, zdają się tworzyć całość. I choć różaniec mógłby być głównym bohaterem tej sceny, nie jest nim na pewno. To raczej mały Jezus o obfitych kształtach, wyraźnie cielesny, nonszalancko wręcz oparty o kolana Maryi, wpatrzony w Nią, jakby pytający wzrokiem, co właściwie Mama podaje temu dziwnemu człowiekowi z tonsurą na głowie. Ta kwintesencja człowieczeństwa Jezusa wpisuje się w narrację objawień, wyraźnie ukierunkowanych na bezwzględny priorytet prawdy o dwóch naturach w Chrystusie: boskiej i ludzkiej, o autentycznym wcieleniu, czyli o tym, co albigensi negowali. Tu dochodzimy do właściwej roli świętego założyciela dominikanów w krzewieniu modlitwy różańcowej. Według tradycji, w 1214 roku Matka Boża objawiła mu, że nabożeństwo Różańca św. jest najskuteczniejszym środkiem wybawienia Europy od błędnych nauk. „Widząc, że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce” – napisał o tym wydarzeniu św. Ludwik de Montfort. I dodał: „Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna i powiedziała: »Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat? (…). Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz«”. Tak też święty Dominik zrobił. Udał się do katedry w Tuluzie i – jak kontynuuje św. Ludwik – „tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego Różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy go przyjęli i odrzucili fałszywe wierzenia”. Ponoć w samej tylko Lombardii nawrócił około stu tysięcy albigensów.
Ku nawróceniu świata
– Ja tam nie zamierzam odmawiać Koronki do Miłosierdzia Bożego – stanowczo oznajmił mi przed laty pewien starszy pan. Zapytany dlaczego, odpowiedział, że koronka to jakieś nowe, ludzkie wymysły, a on chce „prawdziwej”, Bożej modlitwy, najlepiej takiej, która jest w Kościele znana od zawsze i nie ulegała zmianom. Przez wszystkie wieki wieków. Więc on odmówi Różaniec. Nie oponując, usiłowałem jednak delikatnie tłumaczyć, że zupełnie niedawno papież Jan Paweł II wprowadził pewne zmiany również w Różańcu, a poza tym on również jest wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego. Nie poskutkowało. Rozstaliśmy się w nerwach, a ja nigdy do końca nie zrozumiałem intencji mojego rozmówcy. Może chodziło o przywiązanie do tradycji? No cóż – po ogłoszeniu listu apostolskiego „Rosarium Virginis Mariae” należało jednak uznać, że nawet najdłużej istniejące w Kościele praktyki modlitewne mogą ewoluować. Dodanie tajemnic światła jako czwartej części było w istocie dopełnieniem tego, co rozpoczęło się przed wiekami. Ale najważniejsze jest jednak to, o czym papież w swoim liście napisał: „Matka Boża Różańcowa również w ten sposób prowadzi dalej swe dzieło głoszenia Chrystusa. Historia Różańca pokazuje, jak tej modlitwy używali zwłaszcza dominikanie, gdy Kościół przeżywał trudne chwile z powodu szerzenia się herezji. Dziś stoimy wobec nowych wyzwań. Czemuż nie wziąć znowu do ręki koronki z wiarą tych, którzy byli przed nami?”.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Bp Strickland: modlitwa różańcowa to potężne nabożeństwo. Może być „sposobem życia”
Amerykański biskup Joseph Strickland zachęcał do odmawiania modlitwy różańcowej. Podkreślił, że jest ona potężnym nabożeństwem, które prowadzi nas przez życie Jezusa Chrystusa. Dodał, że różaniec uczy każdego z nas pokory i może być „sposobem życia”.
Biskup Joseph Strickland, do niedawna ordynariusz diecezji Tyler w Teksasie wygłosił w tym tygodniu przemówienie na trzecim dorocznym wiecu różańcowym Akademii św. Jana Bosko w Cumming w stanie Georgia. Biskup Strickland podkreślił jak ważną modlitwą jest różaniec i zaapelował o codzienne jej odmawianie. Hierarcha wskazywał, że różaniec może być „sposobem życia” dla wszystkich chrześcijan i jest potrzebny w naszych mrocznych czasach.
Amerykański biskup podkreślał, że wszystkie katolickie modlitwy przypominają nam o odkupieńczym akcie Jezusa Chrystusa, ale najlepiej czyni to właśnie modlitwa różańcowa, co czyni go potężnym nabożeństwem.
„Nauczyłem się, aby różaniec nie był tylko modlitwą, którą odmawiam każdego dnia, ale sposobem życia. To sposób podróżowania z Chrystusem” — powiedział biskup. Następnie przypomniał uczestnikom wiecu różańcowego, że my, jako ochrzczeni chrześcijanie, jesteśmy powołani do życia w łasce, nawet jeśli nie jesteśmy biskupami ani nawet księżmi. Jednym ze sposobów na życie w łasce jest modlitwa różańcem świętym.
Podkreślając, że różaniec jest podróżą przez życie Chrystusa, hierarcha rozważał pierwszą tajemnicę różańca, Zwiastowanie, która pokazuje początek życia Naszego Pana. „Kiedy anioł Gabriel przychodzi, aby oznajmić Najświętszej Maryi Pannie, że została wybrana przez Boga, aby nosić Jezusa, Syna Bożego w swoim łonie, Maryja mówi „Tak”. Biskup Strickland zauważył, że to tutaj zaczyna się historia Jezusa i w tym samym miejscu zaczyna się nasza podróż w modlitwie różańcowej.
Biskup Joseph Strickland podkreślił następnie, że filarami wiary katolickiej są Eucharystia i różaniec, nawiązując do wizji św. Jana Bosko, w której Kościół jest okrętem w straszliwej burzy. Jest on zakotwiczony do filaru Maryi i naszego Eucharystycznego Pana. „Potrzebujemy tych filarów w tym czasie wyzwań i głupoty, gdy zbyt wielu mówi: „Nie potrzebujemy Boga; możemy naprawić ten świat sami”. Świetnie sobie z tym radzimy, prawda?’” – wskazał hierarcha z USA.
Były ordynariusz diecezji Tyler podkreślił następnie, jak modlitwa różańcowa uczy nas pokory i doceniania każdego życia. Zwrócił tu uwagę na problem aborcji dzieci nienarodzonych, który dotyka cały świat.
„Podobnie jak wszyscy z nas, Syn Boży uniżył się, aby zostać poczętym w łonie swojej matki, Maryi. Nie ma bardziej kruchego życia niż nowo poczęte ludzkie dziecko”. Zauważając ponownie, że Syn Boży uniżył się, aby zostać poczętym w łonie Najświętszej Maryi Panny i umarł w pokorze, poświęcając się na krzyżu, biskup powiedział, że różaniec przypomina nam, że nasze życie jest święte. „Więc wejście w Jego życie, w różańcu, możle pomóc nam nauczyć się, że nasze życie jest święte. I życie każdego dziecka poczętego w łonie jest święte, życie każdej kobiety noszącej to dziecko jest święte, życie każdego mężczyzny zaangażowanego w tę ciążę jest święte, różaniec uczy nas tego, jeśli tylko będziemy słuchać” – powiedział biskup Joseph Strickland.
źródło: LifeSiteNews.com/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
III Archidiecezjalna Pielgrzymka Chorych, Niepełnosprawnych i Ich Rodzin z Katowic do Lourdes. Wieczorna procesja.
fot. Krzysztof Błażyca/Gość Niedzielny
***
Modlitwy jak z procy.
Różaniec to modlitwa wyjątkowa
Nikt nie odmawia Różańca samotnie. Obok zawsze stoi Maryja.
Grota massabielska koło Lourdes, 11 lutego 1858 roku. 14-letnia Bernadeta Soubirous widzi „piękną Panią”. Z prawego ramienia „zjawy” zwisa różaniec. Dziewczyna boi się, ale nie jest to taki lęk, który skłania do ucieczki. Przeciwnie, chciałaby tu „zostać na zawsze”. Przychodzi jej na myśl, żeby się pomodlić. Sięga po różaniec, który ma zawsze przy sobie.
„Uklękłam i chciałam się przeżegnać, ale nie mogłam unieść do czoła opadającej ręki” – opowie później. Tymczasem Pani staje obok, teraz już trzymając różaniec w dłoni, i czyni znak krzyża. „Wtedy i ja spróbowałam, i udało się” – relacjonuje dziewczyna. Zaczyna odmawiać Różaniec, lęk ustępuje. Pani przesuwa w palcach paciorki różańca jednocześnie z Bernadetą, uśmiechając się, ale nie wypowiada słów modlitwy „Zdrowaś, Maryjo” ani „Ojcze nasz”. Mówi natomiast razem z nią „Chwała Ojcu”, pochylając się z najgłębszym szacunkiem.
Całe widzenie trwało tyle, ile potrzeba na odmówienie Różańca bez pośpiechu – bo też w istocie było to tylko odmówienie Różańca.
Bezwładna ręka
Będą kolejne spotkania, ale już to pierwsze pokazało, że Różaniec to modlitwa wyjątkowa. Szczegóły, które Bernadeta, wówczas jeszcze analfabetka, opowie o jej przebiegu w obecności widzianej na własne oczy Maryi, zadziwią teologów. Rzeczywiście to logiczne, że Maryja nie odmawiała „Ojcze nasz”, bo jest to modlitwa grzesznych śmiertelników, potrzebujących „chleba powszedniego”, wzywających Bożego przebaczenia i podlegających pokusom. Nie odmawiała też modlitwy „Zdrowaś, Maryjo”, bo nie pozdrawiałaby przecież sama siebie.
Przebieg pierwszego objawienia Maryi w Lourdes zawiera wiele ważnych komunikatów. Choćby taki, że gdy odmawiamy Różaniec, Maryja staje obok nas i towarzyszy nam. Gdy przesuwamy paciorki, Ona robi to także. Gdy oddajemy chwałę Trójcy Świętej, Ona oddaje ją również, powtarzając z nami te same słowa: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”.
A dlaczego na początku ręka Bernadety była bezwładna i zdołała uczynić znak krzyża dopiero, gdy zrobiła to Maryja?
– Bardzo mnie to ucieszyło, gdy o tym kiedyś przeczytałem – mówi Andrzej, który od lat codziennie odmawia Różaniec. Dlaczego? – Bo uświadomiłem sobie wtedy, że już samo wykonanie znaku krzyża jest łaską. A skoro to mogę zrobić, to znaczy, że mam tę łaskę. I teraz najważniejsze: gdy z różańcem w dłoni zaczynam od przeżegnania się, wiem, że Maryja właśnie to zrobiła i będzie mi towarzyszyć. Gdyby było inaczej, nawet bym się nie zdołał przeżegnać – cieszy się. – Gdy człowiek o tym myśli, z większą uważnością i szacunkiem się modli – dodaje.
Drugie spotkanie Bernadety z Maryją, 14 lutego, też było w gruncie rzeczy wspólnym odmówieniem jednej części Różańca – pięciu dziesiątek. Później Maryja przedstawiła główny cel modlitwy: o nawrócenie grzeszników. Trzykrotne wezwanie: „pokuty!” wytyczyło drogę do nawrócenia.
Codziennie!
Gdy pół wieku później milionowe armie w Wielkiej Wojnie rzuciły się sobie do gardeł, Maryja przyszła z tym samym wezwaniem do pokuty – i znów prosiła o odmawianie Różańca. „Odmawiajcie codziennie Różaniec, aby wyprosić pokój dla świata” – usłyszały w pierwszym objawieniu 13 maja 1917 roku dzieci z Fatimy. Dwa miesiące później Maryja ponownie poprosiła o codzienne odmawianie Różańca w intencji pokoju. Wtedy dzieci poznały modlitwę, zwaną dziś fatimską. Miały mówić po każdej tajemnicy: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba i dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Modlitwa ta stała się elementem modlitwy różańcowej. W sierpniu 1917 roku dzieci usłyszały: „Chcę, abyście nadal odmawiały Różaniec. Módlcie się, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, gdyż nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił”. We wrześniu znów padło wezwanie do modlitwy różańcowej, a podczas ostatniego objawienia, 13 października 1917 roku, Maryja powiedziała o sobie: „Jestem Matką Bożą Różańcową”. W trakcie tego spotkania powiedziała także: „Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniła życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają Różaniec i pokutują za grzechy”. Potwierdzeniem autentyczności tego orędzia był zapowiedziany „cud słońca”.
Maryja, wzywając do codziennego odmawiania Różańca, zrobiła to także w języku polskim. „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali Różaniec” – powiedziała do dwóch dziewczynek podczas jednego z pierwszych objawień w Gietrzwałdzie w 1877 roku. Matka Boża pojawiała się tam przez niespełna trzy miesiące, gdy ludzie modlili się na różańcu. Także Jej ostatnie słowa, wypowiedziane na zakończenie objawień, brzmiały: „Odmawiajcie gorliwie Różaniec”. Od tego Maryja uzależniała wysłuchanie wielu próśb, które przekazywały Jej dzieci.
Niebiańskie pochodzenie
Różaniec pojawia się w wielu objawieniach Maryjnych. Czym więc jest ta modlitwa, skoro Matka Zbawiciela tak często do niej nawołuje? Pius XII w encyklice Ingruentium malorum porównał Różaniec do procy, z którą Kościół jak Dawid „będzie mógł wyjść naprzeciw swojego odwiecznego wroga”. W tej samej encyklice papież pisał: „Chociaż istnieje wiele rodzajów modlitwy, aby otrzymać tę pomoc, uważamy Różaniec za najbardziej właściwą i najbardziej owocną, na co wyraźnie wskazuje jej pochodzenie – bardziej niebiańskie niż ludzkie”.
Niebiańskie pochodzenie Różańca? Sceptyk powiedziałby, że to modlitwa monotonna i nudna, automatyczna i infantylna, niegodna dorosłego człowieka. Albo że to przeżytek z czasów, gdy dostęp do Biblii był ograniczony choćby przez analfabetyzm.
Kto odkrył Różaniec, wie, że jest inaczej. Albino Luciani, późniejszy Jan Paweł I, powiedział kiedyś, że „nie jest sprawą naczelną kryzys Różańca, lecz kryzys modlitwy w ogóle”. Ludzie, zajęci sprawami materialnymi, niewiele dziś myślą o duszy i żyją w hałasie, nie znajdując paru minut na życie wewnętrzne. Przyszły papież zakwestionował też postawę „dorosłego chrześcijanina” na modlitwie. „Osobiście, gdy rozmawiam sam z Bogiem lub z Maryją, wolę się czuć dzieckiem aniżeli dorosłym; znika infuła, piuska i pierścień. Na wakacje wysyłam dorosłego biskupa, z jego dostojną powagą i autorytetem należnym temu stanowisku! I oddaję się tej spontanicznej czułości, jaką ma dziecko dla mamy i taty” – wyznał.
Odnosząc się do zarzutu, że Różaniec jest powtarzaniem wciąż tych samych słów, przywołał słowa Karola de Foucauld: „Miłość wyraża się kilkoma tylko słowami, zawsze tymi samymi, wciąż powtarzanymi”.
Luciani podkreślił ważność czytania Biblii, lecz „nawet ci, którzy ją czytają, powinni potem, w niektórych sytuacjach – w podróży, na ulicy czy gdy zajdzie szczególna potrzeba – rozmawiać z Matką Bożą – jeśli się wierzy, że jest nam Ona Matką i Siostrą” – stwierdził, zaznaczając, że „w gruncie rzeczy tajemnice Różańca, gdy się je rozważy, przemyśli (…), są niczym innym jak właśnie Biblią, samą esencją Biblii”.
Oponenci mówią, że Różaniec to modlitwa zubożona. „A co w takim razie ma być modlitwą bogatą?” – pyta przyszły Jan Paweł I, żeby następnie stwierdzić: „Różaniec to procesja »Ojcze nasz« – modlitwy, której nauczył nas Jezus; »Zdrowaś« – pozdrowienia, jakie Bóg skierował do Przenajświętszej Panny za pośrednictwem anioła; »Chwała« – pochwały Trójcy Przenajświętszej”. W jego przekonaniu „Różaniec wyraża wiarę bez fałszywych komplikacji, wykrętów, nadmiaru słów; pomaga poddać się woli Bożej i nauczyć się, jak przyjmować cierpienie”. Zwraca też uwagę na znaczenie Różańca odmawianego w rodzinie. „Odmawiany wieczorem przez rodziców wraz z dziećmi jest formą liturgii rodzinnej” – zauważa.
Koresponduje to z wezwaniem Maryi w Fatimie. Odpowiadając na prośbę Łucji o łaskę dla pewnej rodziny, Matka Boska powiedziała: „Niech codziennie, przez rok, odmawiają Różaniec w rodzinie”. Gdy rodzina przez rok odmawia Różaniec, zapewne zechce go odmawiać aż do śmierci. I najpewniej będzie to śmierć szczęśliwa.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube (Dominikanie.pl)
***
o. Jacek Salij OP:
Różaniec bronił nas przed niejedną armią i ideologią
Bez niego nasza historia wyglądałyby całkiem inaczej. Bronił nas przed niejedną armią i ideologią.
Pierwszym wielkim papieżem różańcowym był św. Pius V. W wydanej 17 września 1569 roku konstytucji apostolskiej Consueverunt Romani Pontificeszaleca on różaniec jako szczególnie skuteczną modlitwę błagalną w czasie zagrożeń i utrapień.
Luter i Turcy
Papież niewątpliwie miał na myśli ówczesne rozdarcie chrześcijaństwa po wystąpieniu Marcina Lutra oraz narastające wtedy zagrożenie ze strony Turków, którzy nie ukrywali, że następnym ich celem po zdobyciu Konstantynopola jest zdobycie Rzymu.
„Biskupi rzymscy oraz inni święci ojcowie, nasi poprzednicy ilekroć trapiły ich wojny cielesne bądź duchowe, albo kiedy zagrażały im inne niebezpieczeństwa, mieli zwyczaj z tym większym pokojem i żarliwością służyć i oddawać się Bogu, aby tym łatwiej uniknąć zagrożeń i uzyskać bezpieczeństwo. Błagali o Bożą pomoc, swoimi prośbami i litaniami wzywali wstawiennictwa Świętych, i wraz z Dawidem wznosili oczy ku górom, mając niezachwianą nadzieję, że stamtąd przyjdzie im pomoc” – pisał Pius V.
Papież wspomniał ponadto, że powtarzając „stosownie do liczby Psalmów Dawida sto pięćdziesiąt Pozdrowień Anielskich, z Modlitwą Pańską przy każdej dziesiątce, medytuje się, czci i rozmyśla o całym życiu Pana naszego Jezusa Chrystusa”.
Przesadą byłoby jednak twierdzić, a twierdzenie takie można spotkać w niektórych książkach poświęconych historii różańca, jakoby dopiero w konstytucji apostolskiej Consueverunt Romani Pontifices ustalona została ostateczna forma tej modlitwy. Wydaje się, że duszpasterskie znaczenie tej konstytucji polega przede wszystkim na podkreśleniu wielkiej skuteczności różańca.
Zwycięstwo pod Lepanto
Rzecz jasna, kiedy wkrótce potem niebezpieczeństwo tureckie zaczęło coraz bardziej narastać, różaniec stał się szczególnie ważną modlitwą o ocalenie, przełomowe zaś – dwa lata później, 7 października 1571 – zwycięstwo nad znacznie liczniejszą flotą turecką pod Lepanto zaczęło być przypisywane potędze modlitwy różańcowej. Żywe odtąd, również dzisiaj, przeświadczenie, że różaniec jest modlitwą szczególnie skuteczną, stało się nieustannym źródłem jego popularności w Kościele.
Odnotujmy jeszcze, że szczególnym owocem zwycięstwa pod Lepanto, który wiele przyczyniał się do popularności modlitwy różańcowej, było ustanowione przez następcę Piusa V, Grzegorza XIII, dekretem z 1 kwietnia 1573 święto Matki Bożej Różańcowej. Papież nakazał obchodzić je – wyraźnie zaznaczając, że jest to podziękowanie Bogu za ocalenie od niebezpieczeństwa tureckiego – w każdą pierwszą niedzielę października.
W każdym katolickim kościele głoszone było dzięki temu świętu rok rocznie kazanie zachęcające do odmawiania różańca, w wielu zaś kościołach ważną formą popularyzacji tej modlitwy były urządzane z okazji tego święta procesje różańcowe.
8760 godzin
W wiekach następnych, kilka inicjatyw oddolnych oraz dwie wielkie inicjatywy papieskie wciąż na nowo odświeżały i pogłębiały w Kościele pobożność różańcową. Najpierw wymieńmy założony za pontyfikatu Urbana VIII (1623-1644) przez dominikanów włoskich, Petroniusza Martini oraz Tymoteusza Ricci, tzw. „różaniec wieczny”.
Jego idea polegała na tym, żeby Matka Najświętsza była czczona nieustanną modlitwą różańcową i w tym celu 8760 godzin, jakie składają się na jeden rok, rozdzielano między tyluż ludzi. Do inicjatywy, niegdyś ogromnie popularnej zwłaszcza we Włoszech i w Hiszpanii, przyłączył się sam papież Urban VIII, któremu przypadła ostatnia godzina przed północą każdego 22 maja.
Ustalona przez inicjatorów „różańca wiecznego” zasada, że każda z 8760 godzin powinna być obsadzona przez innego modlącego się istotnie utrudniała rozwój tej inicjatywy, toteż – w połowie XIX wieku, za sprawą Augustyna Charbon – zrezygnowano z cyklu całorocznego na rzecz cyklu comiesięcznego.
Żywy różaniec i róże
Bez porównania większą popularność uzyskał założony w Lyonie przez Paulinę Marię Jaricot w roku 1826 i po dziś dzień popularny „żywy różaniec”, polegający na organizowaniu się w piętnastoosobowe grupy, zwane „różami”, zobowiązujące się do codziennego odmawiania jednej dziesiątki różańca, tak żeby wszyscy razem – ponieważ każdy z członków „róży” medytuje inną tajemnicę – odmówili cały różaniec.
Rzecz jasna, po wprowadzeniu przez Jana Pawła II „tajemnic Światła” róże powinny być teraz dwudziestoosobowe.
W wieku XIX Kościół miał drugiego po św. Piusie V papieża, który okazał się wielkim promotorem różańca. Był nim Leon XIII (1878-1903), autor wydanej 1 września 1883 roku encykliki Supremi apostolatus, w której zalecił całemu Kościołowi codzienne nabożeństwa różańcowe przez cały miesiąc październik.
Papież ten wydał później jeszcze kilkanaście następnych encyklik różańcowych. Jeśli pamiętać o tym, że wówczas nie odprawiano Mszy świętych wieczorem, łatwo domyślić się, że ten sposób zachęcania do modlitwy różańcowej okazał się wyjątkowo skuteczny, tak że od czasów Leona XIII różaniec stał się w Kościele naprawdę modlitwą powszechnie znaną.
Odnotujmy różańcową działalność rozpoczętą za pontyfikatu Leona XIII i pod jego wpływem wielkiego charyzmatyka świeckiego, bł. Bartolo Longo (1841-1926), budowniczego bazyliki w Nowej Pompei, który propagował ideę, że modlitwa różańcowa powinna owocować czynami życia chrześcijańskiego, a zwłaszcza miłosierdziem wobec ubogich.
Odmawiajcie codziennie
Do tego dodajmy różańcowy charakter najważniejszych objawień maryjnych. W roku 1858 Matka Najświętsza kilkanaście razy objawia się małej Bernadecie Soubiroux, zawsze z różańcem w ręku. Różańcowy charakter objawień w Fatimie w roku 1917 jest tak znany, że nie trzeba o tym przypominać.
Również w Gietrzwałdzie w roku 1877 Matka Najświętsza przekazała wizjonerkom swoje życzenie, żeby ludzie codziennie odmawiali różaniec.
Rzecz jasna, wszystkie te wydarzenia pomogły wielu ludziom odkryć znaczenie, piękno i moc modlitwy różańcowej.
Sowieci się wycofali
W wieku XX zwłaszcza dwie oddolne inicjatywy różańcowe zasługują na odnotowanie i pamięć. Najpierw, podjęta przez ojca Patryka Peytona na początku II wojny światowej Krucjata Różańca Rodzinnego, którego główna idea sprowadzała się do tego, że poszczególne rodziny zobowiązywały się odmawiać codziennie przynajmniej jedną dziesiątkę różańca.
W Polsce, szczególnie zasłużonymi promotorami tej krucjaty byli, od roku 1958, dwaj dominikanie: Szymon Niezgoda i Reginald Wiśniowski. Obaj przeprowadzili setki różańcowych rekolekcji, w wyniku których setki tysięcy rodzin podjęły się codziennie odmawiać różaniec.
Na szczególną pamięć zasługuje ponadto krucjata różańcowa o wolność ojczyzny, zainicjowana w roku 1948 przez dawnego niewierzącego, który po swoim nawróceniu został franciszkaninem, ojca Piotra Pawliczka. Około siedemset tysięcy ludzi zobowiązało się wtedy codziennie odmawiać różaniec.
Po siedmiu latach modlitwy krucjata została uwieńczona spektakularnym zwycięstwem: 13 maja 1955, a więc dokładnie w rocznicę objawień fatimskich, władze ZSRR – bez żadnego politycznego powodu – podjęły decyzję wycofania swych wojsk z Austrii. W czasach komunizmu był to jedyny przypadek dobrowolnego wycofania się Sowietów z okupowanego przez nich kraju.
o. Jacek Salij OP/info.dominikanie.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec Święty – potężna broń o sprawdzonej skuteczności
(fot. pixabay)
***
Środek zbawienia, jeden z najbardziej potężnych i skutecznych, jakie oferuje nam Boża Opatrzność przeciwko szatanowi i jego naśladowcom, którzy pragną zguby dusz. Różaniec rozwiązuje niezliczone problemy, zapewnia wieczne zbawienie i przybliża Królestwo Niepokalanego Serca Maryi.
Kiedy Łucja zapytała Przenajświętszą Dziewicę w dniu jej ukazania się, 13 października 1917 w Fatimie, czego pragnie, Ona odpowiedziała: „Chcę ci powiedzieć, aby zbudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Boską Różańcową. Odmawiajcie w dalszym ciągu codziennie Różaniec.”
W wielu objawieniach Matka Boża zalecała nabożeństwo do Różańca, ale szczególnie w Fatimie podkreślała znaczenie tej praktyki modlitewnej jako środka potrzebnego do nawrócenia świata. Przedstawiła się też jako Pani Różańca.
Czy może być większe nabożeństwo?
Na pytanie to odpowiada nam sam św. Ludwik Maria Grignion de Montfort (1673 – 1716), wielki apostoł Przenajświętszej Maryi, który pisze: „Najświętsza Dziewica objawiła bł. Alanowi, że po Najświętszej Ofierze Mszy Świętej, która jest pierwszą i najbardziej żywą pamiątką Naszego Pana, nie ma praktyki wspanialszej i wyjednującej większe łaski od Różańca Świętego, który jest jakby drugą kommemoracją i przedstawieniem Życia i Męki Chrystusa.”
Istnieją liczne dokumenty papieskie wychwalające doskonałość Różańca Świętego. W nich to Papieże niestrudzenie polecają to nabożeństwo.
Nabożeństwo Różańca Świętego – cudowne dzieje
Według tradycji Matka Boża objawiła nabożeństwo Różańca Świętego św. Dominikowi Guzmanowi w roku 1214 jako środek wybawienia Europy od herezji. Chodziło o albigensów, którzy rozprzestrzeniając się niczym śmiertelna epidemia zarażali swymi błędami inne kraje – od północnych Włoch do okolic Albi w południowej Francji. Stąd pochodzi nazwa nadana tym heretykom, znanym także jako katarzy (od greckiego słowa oznaczającego „czysty”). Tym mianem, pełnym pychy, określali oni samych siebie.
Byli niczym wilki w owczych skórach. Przedostawali się do środowisk katolickich, aby skuteczniej oszukiwać i zyskiwać sympatię. Heretycy ci wyznawali między innymi panteizm, wolną miłość, chcieli zniesienia bogactwa, hierarchii społecznej i własności prywatnej. Podobieństwo ich do współczesnych komunistów jest aż nazbyt wyraźne.
Różne regiony XIII-wiecznej Europy zostały skażone herezją albigensów, a wszelkie wysiłki katolików zmierzające do ich powstrzymania okazywały się daremne. Heretycy po zdobyciu wielu dusz, zburzeniu wielu ołtarzy i przelaniu ogromnej ilości katolickiej krwi wydawali się ostatecznie zwyciężać.
Św. Dominik (założyciel Zakonu Dominikanów) odważnie zaangażował się w walkę przeciwko sekcie albigensów, ale nie udało mu się powstrzymać naporu heretyków, którzy nadal deprawowali wiernych katolików. Ci, którzy próbowali się oprzeć, byli mordowani.
Zrozpaczony św. Dominik błagał Najświętszą Dziewicę, aby wskazała mu jakąś skuteczną broń duchową, zdolną do zniszczenia straszliwych wrogów Kościoła Świętego.
Najlepsza artyleria przeciwko szatanowi i jego naśladowcom
Ściskając w ręku potężną broń, jaką w istocie był Różaniec, św. Dominik wrócił do walki głosząc niestrudzenie we Francji, Włoszech i Hiszpanii nabożeństwo, którego nauczyła go sama Matka Boża i wszędzie odzyskiwał dusze. Katolicy letni stawali się żarliwi, gorliwi uświęcali się, a zakony rozkwitały. Św. Dominik nawrócił rzesze heretyków, którzy wyrzekając się błędów powrócili do Kościoła katolickiego, grzesznicy zrywali z grzechami i odprawiali pokutę, wyrzucał demony z opętanych, czynił cuda i uzdrawiał. Tylko w samej Lombardii ów potężny krzyżowiec Różańca nawrócił ponad 100 000 albigensów. Wszystko to za pomocą najskuteczniejszej artylerii przeciwko szatanowi i jego sługom: Różańca Świętego.
Broń zwyciężająca zło
Tę tajemniczą broń Bóg umieszcza w dłoniach swych wiernych żołnierzy, walczących z szatanem i jego sługami krążącymi po świecie na zgubę dusz. Ta potężna broń jest dostępna dla wszystkich katolików (czcicieli Niepokalanej). Za jego pośrednictwem otrzymujemy ochronę przed zakusami diabła i gotowi jesteśmy stawić czoła wszelkim trudom życia.
Zapewnia nas o tym sam św. Ludwik Maria Grignion de Montfort: „Choćbyście się znaleźli nad brzegiem przepaści, choćbyście mieli już jedną nogę w piekle, choćbyście się nawet zaprzedali diabłu jak jaki czarownik, choćbyś był heretykiem zatwardziałym i uporczywym jak szatan, wcześniej czy później nawrócicie się i zbawicie się, jeżeli – powtarzam wam, a zważcie dobrze słowa i treści mojej rady – będziecie pobożnie odmawiali Różaniec Święty każdego dnia aż do śmierci, w celu poznania prawdy i otrzymania skruchy i przebaczenia waszych grzechów”.
Potrzeba stałego odmawiania Różańca Świętego
W dzisiejszych dniach również jesteśmy zagrożeni ze wszystkich stron. My i nasi bliscy doświadczamy trudności duchowych i materialnych. Nasz kraj jest ciągle w niebezpieczeństwie, a kryzysy stale narastają. Wzrasta też poczucie zagrożenia. Święty Kościół katolicki jest atakowany przez szatana i przeciwników zewnętrznych oraz wewnętrznych chcących go zniekształcić, a wreszcie całkowicie zniszczyć.
Czy nie potrzebujemy nowych cudów? Oczywiście, że tak i to jak najrychlej! W tym celu winniśmy gorąco się o nie modlić. Dlaczego nie mielibyśmy posłużyć się ową potężną „artylerią” Różańca Świętego, który od wieków ratuje chrześcijaństwo i katolików z najgorszych opałów? Różaniec jest modlitwą prostą, krótką i tyleż przyjemną, co skuteczną.
„Różaniec jest najpiękniejszą i najcenniejszą ze wszystkich modlitw do Pośredniczki wszelkich łask i modlitwą najbliższą sercu Matki Bożej. Módlcie się na nim codziennie”.
Papież św. Pius X
Korzyści i łaski, jakie możemy uzyskać odmawiając Różaniec Święty z rozważaniem tajemnic
ˇ wznosi nas niepostrzeżenie ku doskonałemu poznaniu Jezusa Chrystusa
ˇ oczyszcza nasze dusze z grzechów
ˇ pozwala nam zwyciężać naszych nieprzyjaciół
ˇ ułatwia nam praktykowanie cnót
ˇ rozpala naszą miłość do Jezusa Chrystusa
ˇ uzdalnia nas do spłacania naszych długów wobec Boga i wobec ludzi
ˇ wreszcie, wyjednuje nam od Boga wszelkiego rodzaju łaski
św. Ludwik Maria Grignion de Montfort
PCh24pl/artykuł ukazał się w 1. numerze „Przymierza z Maryją”
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Karolina Grabowska/Pexels
Najczęstsze błędy podczas odmawiania różańca. Nie popełniaj ich!
Jak odmawiasz różaniec? Sprawdź, jakich błędów nie popełniać przy modlitwie różańcowej.
Modlitwa różańcowa – jedna z najpopularniejszych, najbardziej skutecznych i najbardziej lubianych przez wierzących modlitw. To właśnie jej odmawianie poleciła sama Matka Boża.
Okazuje się jednak, że jej odmawianie nie jest taką prostą sprawą, a podczas modlitwy może się wkraść kilka ważnych błędów, których nie warto popełniać. O czym mowa?
Osobą, która przyczyniła się do upowszechnienia modlitwy różańcowej był francuski święty Ludwik Maria Griñon de Montfort. Był ogromnym miłośnikiem i czcicielem Matki Bożej, stąd jego zamiłowanie do modlitwy różańcowej. Stworzył nawet dzieło jej poświęcone pt. „Przedziwny sekret różańca świętego, aby się nawrócić i zbawić”. Zachęcał on, by każdego dnia rozważać poszczególne tajemnice odkupienia, zawarte właśnie w tajemnicach różańca.
Modlitwa różańcowa. Jakich błędów nie popełniać?
Aby dobrze odmówić różaniec, po wezwaniu Ducha Świętego stań przez chwilę w obecności Boga (…). Przed rozpoczęciem dziesiątki zatrzymaj się dłużej lub krócej, w zależności od czasu, jakim dysponujesz, aby rozważyć tajemnicę, którą sławisz w tej dziesiątce i proś zawsze w owej tajemnicy, przez wstawiennictwo Matki Bożej, o jedną z cnót, która najmocniej w niej promieniuje lub o tę, której najbardziej potrzebujesz – pisał święty.
Ludwik Maria Griñon de Montfort zwrócił uwagę na dwa najczęstsze błędy, które popełniają odmawiający różaniec. Pierwszy to taki, że nie wzbudzają oni w swoim sercu żadnej intencji. Jest to ważny element modlitwy, ponieważ dodanie intencji nadaje odmawianiu różańca jeszcze większy sens. Drugi natomiast błąd to taki, aby nie modlić się zbyt szybko i bezrefleksyjnie. Różaniec wymaga ciszy i spokoju, aby był odmawiany w sposób godny i właściwy.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Gdy odmawiasz różaniec, zyskujesz odpust. Ale pod jednym warunkiem
fot. Gianna B. / Unsplash
***
Różaniec jest jedną z najbardziej lubianych przez Polaków modlitw. Czasem to zwykła dziesiątką w drodze do pracy czy na uczelnię, czasem cała część odmawiana w parafialnej wspólnocie, czasami – tak zwana pompejanka. Za każdym razem, gdy odmawiamy różaniec, jesteśmy obdarowywani łaską odpustu, ale pod jednym warunkiem: musimy mieć najpierw taką intencję.
Odpust za różaniec. Jak to działa?
Odpust według nauki Kościoła to darowanie konsekwencji grzechów, które popełniliśmy. Część z nich dotknie nas w czyśćcu, ale części doświadczamy – czasem bardzo boleśnie – już teraz, gdy skutki naszych grzechów psują nam życie, niszczą relacje, kradną radość i nie pozwalają się pozbierać.
Właśnie od konsekwencji grzechów uwalniają nas wyznaczone przez Kościół czynności, które mają budować naszą relację z Bogiem, pogłębiać życie duchowe, wspierać naszą pobożność i nas nawracać. Część z odpustów związana jest z konkretnymi świętami czy miejscami, inne z modlitwami i aktami pobożności. I właśnie do tych drugich należy różaniec.
W wykazie odpustów zupełnych i cząstkowych, podanych przez Penitencjarię Apostolską 29 czerwca 1969 roku, znajdujemy kilka związanych z różańcem.
Za publiczne odmówienie różańca zyskasz odpust zupełny
Za odmówienie różańca w kościele, kaplicy publicznej, w rodzinie, we wspólnocie zakonnej, w pobożnym stowarzyszeniu (wystarczy odmówić tylko jedną część różańca) zyskujemy odpust zupełny; natomiast za odmówienie poza tymi miejscami lub wspólnotami – odpust cząstkowy – podaje wykaz Penitencjarii. Co więcej, gdy nie odmawiamy całej części różańca, już za samo pobożne przeżegnanie się i wypowiedzenie słów: W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen zyskujemy odpust cząstkowy, podobnie jak za odmówienie wyznania wiary.
Co mówi o odpustach kościelne prawo?
Choć może się to wydać zaskakujące, kwestię uzyskiwania odpustów reguluje m.in. kodeks prawa kanonicznego. To w nim znajdujemy definicję odpustu, która brzmi następująco: “Odpust jest to darowanie wobec Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu pewnych określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych.” (Kan. 992). W kolejnych kanonach (993-997) czytamy, że odpust jest cząstkowy albo zupełny, zależnie od tego, czy uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w części lub całości, a każdy wierny może zyskiwać odpusty czy to cząstkowe, czy zupełne albo dla siebie, albo ofiarowywać za zmarłych na sposób wstawiennictwa.
Zdolna do uzyskania odpustu jest tylko osoba, która została ochrzczona, nie jest ekskomunikowana i znajduje się w stanie łaski, przynajmniej pod koniec wypełniania przepisanych czynności, powinna też mieć przynajmniej intencję zyskania odpustu oraz wypełnić w określonym czasie i we właściwy sposób nakazane czynności.
KPK / Archidiecezja łódzka / mł / Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Historia świata dowodzi, że Różaniec ma potężną moc
O Różańcu jako modlitwie biblijnej, potężnej, przyczyniającej się do zmiany życia, ponadczasowej i umacniającej jedność w duchu pokoju pisze dla portalu Polskifr.fr ks. dr hab. Janusz Lekan, prof. KUL z Katedry Chrystologii i Personalizmu Chrześcijańskiego, członek Polskiego Towarzystwa Mariologicznego. 7 października obchodzimy wspomnienie Matki Bożej Różańcowej.
Pełny tekst rozważania:
Świat, w którym żyjemy myśli, że mając bogactwa można zawładnąć wszystkim: ludzkim sumieniem, życiem, sposobem myślenia. A my wiemy, gdzie jest prawdziwa siła: w obecności Boga, który jedynie ma moc zbawić, dać człowiekowi to, czego naprawdę potrzebuje. Co ma z tym wspólnego prosty różaniec?
To modlitwa, która stawia nas w obecności Boga. W niej rozważamy tajemnice naszego zbawienia. Dzięki tej modlitwie stajemy się obecnymi w tych tajemnicach, które przenikają nasze życie wiary i przemieniają nas.
Różaniec jest modlitwą biblijną
Jako dzieci Boże rozmawiamy z Ojcem niebieskim słowami, jakich nauczył nas Jezus Chrystus. Powtarzamy i medytujemy słowa, jakie Anioł wypowiedział do Maryi i jakie Elżbieta skierowała do Maryi przychodzącej jej z pomocą. To pozwala nam stać się obecnymi w tych dialogach: rozważać wiarę Maryi i Jej odwagę zawierzenia się Bogu; medytować hymn uwielbienia Boga, jaki wyśpiewała Maryja w domu Elżbiety i Zachariasza. Wreszcie uwielbiamy Trójcę Świętą: niezgłębiona tajemnica wiary, objawiona nam przez Jezusa.
Różaniec jest modlitwą potężną
Zaświadcza to historia ogólnoświatowa, jak i historia indywidualna wielu ludzi. Październik stał się miesiącem modlitwy różańcowej od wydarzenia spod Lepanto w zatoce Korynckiej. Był rok 1571. Olbrzymia flota turecka wyruszyła na podbój Europy. Żadne chrześcijańskie państwo nie miało tylu okrętów, by stawić jej czoła. Sułtan turecki był pewien zwycięstwa. Mówił, że z bazyliki św. Piotra zrobi stajnię dla swych koni. Wtedy papież Pius V zarządził wielką błagalną modlitwę różańcową. I wtedy wbrew przewidywaniom wojskowym 7 października niewielka flota hiszpańska i wenecka odniosły druzgocące zwycięstwo nad flotą turecką. Stało się jasne, że była to interwencja Matki Bożej. Papież Pius V zdecydował, że fakt ten nie powinien być zapomniany i ustanowił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, które nazwano potem świętem Matki Bożej Różańcowej.
Różaniec przyczynił się również do zmiany życia konkretnych ludzi, którzy stali się potem jego wielkimi propagatorami
Takim był Bartłomiej Longo, Włoch, urodzony w 1841 r. Wychowany w pobożnej rodzinie, doskonale wykształcony, ale w czasie studiów jego wiara uległa załamaniu. Wstąpił do sekty spirytystycznej, stał się „kapłanem” szatana, oddając mu swoją duszę. Doprowadziło go to na skraj obłędu. Bóg zesłał mu jednak dobrych przyjaciół, którzy pomogli mu wrócić na łono Kościoła. Po obronie doktoratu z prawa wrócił w rodzinne strony i w ramach pokuty zaczął pomagać biednym i chorym. Gnębiły go jednak wyrzuty sumienia, popadł w rozpacz i bliski był samobójstwa. Wtedy usłyszał w sercu słowa bliskiego mu zakonnika, powtarzającego za Maryją: „Ten, kto propaguje mój różaniec, będzie zbawiony”. I spełnił te słowa. Razem z mieszkańcami wybudował kościół w Pompejach, który stał się potężnym sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Bartłomiej szerzył też, przekazaną w objawieniu Matki Bożej Nowennę Pompejańską. Założył czasopismo „Różaniec i Nowe Pompeje”, które po dziś dzień jest drukowane i rozprowadzane na całym świecie.
Różaniec dziś
Różaniec w znanym dziś kształcie zatwierdził papież Pius V w 1569 r. Do roku 2002 składał się z trzech części: radosnej, bolesnej i chwalebnej po pięć tajemnic w każdej. Papież Jan Paweł II 16 października 2002 r. listem apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” dodał do różańca tajemnice światła, zapełniając lukę między dzieciństwem Pana Jezusa i Jego męką. Zaznaczył w tym dokumencie, że „różaniec należy do najlepszej i najbardziej wypróbowanej tradycji kontemplacji chrześcijańskiej”. Rozwinięty na Zachodzie, jest modlitwą typowo medytacyjną i odpowiada poniekąd „modlitwie serca” czy „modlitwie Jezusowej”, która wyrosła na glebie chrześcijańskiego Wschodu. Papież zastrzegł, że „choć różaniec ma charakter maryjny, to jest modlitwą o sercu chrystologicznym”. „Skupia w sobie głębię całego przesłania ewangelicznego, którego jest jakby streszczeniem. W nim odbija się echem modlitwa Maryi, Jej nieustanne <Magnificat> za dzieło odkupieńcze Wcielenia, rozpoczęte w Jej dziewiczym łonie” – napisał.
Sięgajmy po różaniec
Trzymając go w dłoniach i rozważając tajemnice naszego zbawienia utwierdzamy się w prawdzie, że choć życie wieczne jest darem Boga, to musi być również w naszych rękach. Jak paciorki stanowią jeden różaniec, tak nasza modlitwa umacnia całą wspólnotę modlącego się Kościoła, za który każdy z nas jest odpowiedzialny. Niech ta prosta modlitwa staje się źródłem pokoju: na świecie i w naszych sercach.
Fronda.pl/Polskifr.fr
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec – historia i teologia
fot. Anuja Tilj/Unsplash
***
Październik jest miesiącem modlitwy różańcowej. Tradycja tej modlitwy sięga średniowiecza. Różaniec łączy w sobie prostotę i głębię, duchowość chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu. Papież Leon XIII mówił, że jest on „streszczeniem całej Ewangelii
Modlitwa różańcowa, jaką znamy dziś, kształtowała się przez wiele wieków. Tradycja monastycznej modlitwy zwraca uwagę na ciągłą potrzebę trwania w Bożej obecności. Wschodni chrześcijanie, wzrastając w tradycji medytacji, wprowadzili powtarzanie wybranych słów Pisma: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu” czy „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”. Czyniono to w rytm oddechu, posługiwano się często kamykami, by zliczyć ilość powtórzeń i pomóc w skupieniu.
Powoli powstawały różne nurty modlitwy medytacyjnej, powiązanej z kultem oddawanym Bogurodzicy. Znana nam w obecnej formie modlitwa Ave Maria (Zdrowaś Maryjo) ukształtowała się dopiero około XIII i XIV w., kiedy to najpierw powiązano ze sobą ewangeliczne słowa pozdrowienia anielskiego oraz słowa św. Elżbiety. Epidemie „czarnej śmierci”, dziesiątkujące ludzi w średniowiecznej Europie, spowodowały, że do pozdrowienia dołączono następnie prośbę do Maryi o modlitwę za „nas grzesznych teraz i w godzinę śmierci naszej”. Zdarzało się, że odmawiano pięćdziesiąt czy sto razy Zdrowaś Maryjo między innymi na pamiątkę dzieła stworzenia świata. Stopniowo utarło się stosowanie stu pięćdziesięciu wezwań do Maryi. W Europie rozpowszechnił ją św. Dominik, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego.
Ważną rolę w rozpowszechnianiu różańca odgrywają dominikanie, którzy uczą, jak się modlić, odwołując się przy tym do rozważań biblijnych. Bretoński dominikanin bł. Alain de la Roche porządkuje rozmaite tradycje i upowszechnia podział różańca (nazywa go Psałterzem Jezusa i Maryi) na piętnaście dziesiątków (jedno Ojcze nasz, dziesięć Zdrowaś) podzielonych na trzy części.
Od XV wieku rozkwitają także bractwa różańcowe, dla których pierwszy statut opracował w 1476 r. przeor dominikańskiego kościoła św. Andrzeja z Kolonii. Znamy też jeden z pierwszych obrazów różańcowych (ok. 1500 r.), przedstawiający Maryję z Dzieciątkiem trzymającym w ręku różaniec, obok których klęczą św. Dominik i męczennik Piotr z Werony; pod płaszczem opieki Maryi zgromadzeni są licznie duchowni i świeccy. Za przyczyną żyjącego w XVI w. kartuza Dominika z Prus zaczyna rozpowszechniać się legenda o św. Dominiku, który otrzymał od Maryi sznur różańcowych pereł jako broń w duchowej walce z herezją albigensów. Przez długi czas powstanie różańca kojarzono z postacią św. Dominika, który miał go „otrzymać” od samej Matki Bożej podczas objawienia.
Widać jednak, że różaniec powstawał przez wieki i nie sposób przypisać jego genezę jednemu objawieniu czy człowiekowi. Niewątpliwie jednak Zakon św. Dominika, wędrowni kaznodzieje, którzy przemarzali Europę, ogromnie przyczynił się do rozpowszechnienia tej modlitwy.
Oficjalnie jednolity Różaniec Najświętszej Maryi Panny zatwierdza papież (też dominikanin) św. Pius V w 1569 r., a później, na pamiątkę zwycięstwa chrześcijan nad Turkami pod Lepanto, ustanawia dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej. Na różańcu modli się, zalecając go jednocześnie innym, wielu papieży, między innymi Leon XIII, bł. Jan XXIII, Paweł VI, aż przychodzi czas obecnego pontyfikatu. Jan Paweł II wpisuje się w ciągłość nauki o znaczeniu różańcowej modlitwy, a w liście „Rosarium Virginis Mariae” (RVM) z 2002 r. uzupełnienia ją przez dodanie rozważań tajemnic światła.
Zarys teologii różańca
Różaniec jest modlitwą co najmniej dwupoziomową. Pierwszy poziom urzeczywistnia się przez stosowanie specjalnej techniki modlitewnej: rytmicznym powtarzaniu formuły. Dzięki melodyce i rytmowi słów, serce i umysł mogą oczyścić się z natłoku uczuć i myśli, a skoncentrować na sprawach Bożych. Przywoływanie słów Modlitwy Pańskiej czy Pozdrowienia Anielskiego pozawala, by w sercu doświadczać bardziej opieki świętych osób. Powtarzanie jest jedną z metod pomagającą przez kontemplację wspominać i uobecniać Osoby Boże, a w powiązaniu z Nimi także Maryję. Przywoływanie imienia ukochanej osoby pozwala zobaczyć, że podobnie jak w centrum modlitwy Zdrowaś Maryjo tkwi słowo „Jezus”, imię Zbawiciela może przenikać nasze życie.
Nasza pamięć przywołuje ukochaną Osobę, rozmawiamy z Przyjacielem, jakby „oddychamy uczuciami Chrystusa” (RVM 15), a to powoduje zacieśnienie więzów przyjaźni. By przyjaźń wzrastała, trzeba „przegadać” wiele godzin! Powracanie do ukochanej osoby nie nuży, ale umacnia, podobnie jak trzykrotne wyznanie miłości do Zmartwychwstałego ze strony Piotra (RVM 26). Poziom rytmicznego powtarzania jest ściśle związany z używaniem paciorków, które pomagają odmierzać rytm modlitwy i dają szansę skupienia się.
Metoda modlitwy na różańcu znajduje liczne interpretacje i omówienia, z których na uwagę szczególną zasługuje „List o Różańcu” (RVM) Jana Pawła II. Co prawda, jak uczy św. Augustyn, kiedy dzięki jakiejś metodzie kontaktujemy się z Bogiem, to w rzeczywistości nie możemy na tym spocząć. Gdybyśmy się zatrzymali na określonym sposobie kontaktu, to poprzestalibyśmy na metodzie, a nie na żywym Bogu, którego żadna droga, metoda czy forma objąć i wyczerpać nie może. Bóg jest zawsze dalej, zawsze bardziej, zawsze inaczej niż pozwalają sięgnąć możliwości jego stworzeń. Jednakże w nauce wielu mistrzów duchowych słyszymy, iż metody, o ile nie „ubóstwiają” same siebie, służą pomocą w tym, co nazwać i określić nie sposób, czyli w osobowym spotkaniu z żywym Bogiem. Więź z Chrystusem, która jest celem, może być osiągana za pomocą różnych metod, spośród których szczególnie wartościową jest różaniec.
Różaniec łączy prostotę i głębię. „Rozwinięty na Zachodzie, jest modlitwą typowo medytacyjną i odpowiada poniekąd modlitwie serca czy modlitwie Jezusowej, która wyrosła na glebie chrześcijańskiego Wschodu” (RVM 5). Poziom medytacyjnego powtarzania, zaczerpnięty z tradycji wschodniej, łączy się z rozważaniem i kontemplacją tajemnic życia Jezusa i całej Trójcy Św. oraz Maryi i innych świętych, które są przedmiotem tzw. tajemnic czterech części różańca.
Tajemnice różańca są określane mianem miniaturowej Biblii. Trudno przecenić ich rolę w kształtowaniu biblijnej świadomości katolików. Najbardziej dotyczą nauki o Jezusie Chrystusie. Dokonane niedawno papieskie uzupełnienie wypełnia pewną chrystologiczną lukę. Otóż tajemnice radosne opisują akt Wcielenia oraz dzieciństwo Jezusa. Bolesne odsyłają nas do Jego męki i śmierci. Część chwalebna przypomina o tym, że nasz Pasterz wrócił do życia i jest zmartwychwstały. Dodanie tajemnic światła rozwija wymiar chrystologiczny, wnikając w tajemnice publicznego życia Chrystusa. Ewangelii i tak nie sposób wyczerpać. Wskazanie na chrzest w Jordanie, początek znaków w Kanie Galilejskiej, głoszenie Dobrej Nowiny i wzywanie do nawrócenia, Góra Przemienienia i ustanowienie Eucharystii pomagają nam zobaczyć, że bogactwo tajemnicy Chrystusa staje przed nami otworem.
Nie jesteśmy zatem ograniczeni piętnastoma, czy nawet dwudziestoma tajemnicami różańca. Pozostajemy otwarci na nie dającą się domknąć przestrzeń głębi Bożej tajemnicy (Kol 2,2-3), tajemnicy, która przewyższa wszelką wiedzę (Ef 3,19). Gdy wspominamy, wraz z Maryją, życie Chrystusa, światło łaski pozwala nam dostrzec w Nim nie tylko Boga, ale misterium człowieka, godność jego poczęcia, narodzin, nauki, wesela, pracy czy śmierci (25).
e-KAI.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Pocałunki dla Maryi
„Zdrowaś Maryjo” i „Pod Twoją obronę” to najbardziej znane modlitwy maryjne. Czy znamy ich historię i rozumiemy słowa?
(zasoby internetu)
*
Najstarszą modlitwą do Maryi jest „Pod Twoją obronę”. Co do tego nie ma wątpliwości. Jej najstarszy rękopis, znaleziony w Egipcie, pochodzi z III wieku. „Zdrowaś Maryjo”, bazująca prawie w całości na słowach z Biblii, choć wydaje się bardziej pierwotna, weszła w krwiobieg modlitwy Kościoła kilka wieków później. To „Pod Twoją obronę” otwiera wspaniałą tradycję pobożności maryjnej. Uroczystość Wniebowzięcia NMP to dobra okazja, by przypomnieć ich historię i pomedytować nad treścią. W nich bowiem wyraża się geniusz katolickiej maryjności.
Modlitwa zagrożonych
„Pod Twoją obronę” powstała najprawdopodobniej jako hymn liturgiczny Kościoła w Egipcie. Niektórzy uczeni twierdzą, że powstanie tej modlitwy należy przesunąć na IV wiek ze względu na występujący w niej termin Theotokos (pol. Bogarodzica), który rzekomo nie mógł być znany tak wcześnie. To prawda, że Kościół uznał poprawność teologiczną tytułu Theotokos dopiero na Soborze Efeskim w 431 r., ale wcześniej pojawiał się on w pismach ojców Kościoła. „Pod Twoją obronę” jest świadectwem tego, że tytuł Bożej Rodzicielki był też obecny w modlitwie Ludu Bożego. Oprócz najstarszego greckiego tekstu znane są jej starożytne wersje w językach koptyjskim, syryjskim, armeńskim i łacińskim.
Najstarsza wersja w tłumaczeniu na polski brzmi tak: „Uciekamy się pod obronę Twego miłosierdzia, Bogarodzico. Nie gardź naszymi prośbami, ale w potrzebach naszych od wszelkiej zguby zachowaj nas, jedyna czysta i błogosławiona”. W tekście łacińskim (i potem w polskiej upowszechnionej wersji) słowo „miłosierdzie” zostało zamienione na „obrona” (łac. praesidium – oznacza także garnizon, załogę, straż). Dopiero w XI wieku, z inspiracji św. Bernarda z Clairvaux, poszerzono tekst modlitwy o inwokację do Maryi jako Pani, Orędowniczki, Pośredniczki i Pocieszycielki oraz o prośbę o pojednanie z Jej Synem, także polecenie Mu i ofiarowanie wiernych.
Treść modlitwy wskazuje, że powstała ona w sytuacji zagrożenia. To modlitwa Kościoła poddanego prześladowaniom ze strony Rzymu. Dziś w Egipcie i na terenach bliskich Ziemi Świętej chrześcijanie nadal doświadczają ucisku ze strony islamistów. Wołanie o ratunek pozostaje aktualne. „Pod Twoją obronę” jest z jednej strony świadectwem, że chrześcijanie od początku widzieli w Maryi nie tylko Matkę Chrystusa, ale i swoją duchową Matkę. Tę, która ze względu na bliskość z Jezusem może im pomóc, może ich ochronić. W ikonografii zobrazowaniem modlitwy „Pod Twoją obronę” stało się przedstawienie Maryi, która rozpościera płaszcz swojej opieki nad ludźmi w potrzebie.
Od strony teologicznej „Pod Twoją obronę” akcentuje trzy prawdy. Po pierwsze tytuł Theotokos podkreśla Boże macierzyństwo Maryi. Ten tytuł ma swoje uzasadnienie w tajemnicy Bożego narodzenia i może być poprawnie rozumiany tylko w kontekście prawdy o wcieleniu („Słowo stało się ciałem”). Maryja, rodząc Syna, zrodziła nie tylko człowieka, ale także wcielonego Boga. W tym sensie jest Bogarodzicą. Termin Theotokos rodził opory. Protestował przeciwko niemu Nestoriusz. Nurt tego protestu, zwanego nestorianizmem, został odrzucony na Soborze Efeskim. Druga rzecz, „Pod Twoją obronę” zwraca uwagę na fakt, że Maryja została wybrana przez Boga dzięki specjalnej łasce. Wskazują na to słowa „jedyna błogosławiona”. Trzeci ważny element to określenie „jedyna czysta”. Kryje się tu intuicja niepokalanego poczęcia oraz trwałego dziewictwa Matki Jezusa.
Archanioł Gabriel, Elżbieta i my
Słowniki podają, że „Zdrowaś Maryjo” (łac. Ave Maria) stało się powszechnie używaną modlitwą już w XII wieku. Miałbym ochotę napisać nie tyle „już”, ile „dopiero” w XII wieku. Początkowo odmawiano tylko pierwszą jej część, tę biblijną, do słowa „Jezus”. Dopiero w XV wieku dodano słowa prośby: „Święta Maryjo, Matko Boża…”.
Nazywamy tę modlitwę Pozdrowieniem Anielskim, ale jej biblijny korzeń to nie tylko słowa Gabriela ze zwiastowania, ale także słowa Elżbiety ze sceny nawiedzenia. Trzecia część „Zdrowaś Maryjo” występuje tylko w tradycji łacińskiej. Zaczęło się pojawiać pod koniec średniowiecza. W czasach Soboru Trydenckiego zakończenie „Zdrowaś Maryjo” było już szeroko rozpowszechnione. W 1566 roku dodatkowe słowa modlitwy pojawiły się w katechizmie trydenckim. W ten sposób „Zdrowaś Maryjo” przybrało swoją formę odmawianą do dziś.
W XI wieku rozwija się praktyka powtarzania serii zdrowasiek. Ten wieniec modlitw, przyrównywanych do bukietu róż, zostanie nazwany Różańcem. Święty Ludwik Grignion de Montfort pisze: „»Zdrowaś Maryjo« dobrze odmawiane, czyli uważnie, z nabożeństwem i pokorą, jest według świadectwa świętych nieprzyjacielem szatana, którego zmusza do ucieczki, jest młotem, który go miażdży, jest uświęceniem duszy, radością aniołów, śpiewem wybranych, pieśnią Nowego Testamentu, radością Maryi i chwałą Trójcy Przenajświętszej. »Zdrowaś Maryjo« jest rosą niebieską, która czyni duszę urodzajną; jest czystym i pełnym miłości pocałunkiem, jaki składamy Maryi; jest czerwoną różą, którą Jej ofiarujemy, kosztowną perłą, którą Jej składamy w ofierze; jest czarą ambrozji i boskiego nektaru, który Jej dajemy”.
Piękno, poezja, miłość, kobiecość, walka ze złem, Bóg i człowiek – wszystko to genialnie łączy się w katolickiej maryjnej pobożności. Feministki powinny to docenić. I nie tylko one. •
Zdrowaś Maryjo
(łac. Ave) – to staropolskie tłumaczenie oryginalnego biblijnego }chaire. Anioł Gabriel, Boży wysłannik, zwiastując Maryi wieść o Jej wyjątkowej misji, zwraca się do Niej tym słowem jako pozdrowieniem. Chaire oznacza dosłownie „raduj się”. To zgodne z biblijną logiką. Proroctwa zapowiadające Mesjasza zawsze łączyły się z wezwaniem do radości, np.: „Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem!” (Za 9,9). Imienia Maryi nie ma w pozdrowieniu anioła, ale w modlitwie z oczywistych względów zostało one dodane.
łaski pełna
(łac. {gratia plena) – tak tłumaczone jest inne greckie słowo kecharitomene. Jest to imiesłów bierny od czasownika charito, oznaczającego „przemieniać kogoś przez łaskę”. Maryja jest obdarowana nadobficie przez Boga, dlatego piękna. W tym słowie ukrywa się prawda o Jej niepokalanym poczęciu. Ze względu na swoje powołanie Maryja została uchroniona od grzechu pierworodnego.
Pan z Tobą
– to wyrażenie pojawia się w Biblii w scenach powołania np. Mojżesza czy proroków. Zadania powierzane przez Boga ludziom przekraczają ich możliwości, ale to sam Bóg zapewnia swoją obecność i siłę. Słowa „Pan z Tobą” już po zgodzie Maryi (po Jej fiat) nabierają jeszcze głębszego sensu. Pan jest nie tylko z Nią, ale w Niej – jako wcielony Bóg żyjący w Jej łonie.
błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus
– można powiedzieć, że te słowa są wkładem Elżbiety w treść „Zdrowaś Maryjo”. Łukasz pisze, że był to wręcz okrzyk brzemiennej kobiety, która uradowała się wizytą swojej młodszej krewnej i rozpoznała w Niej Matkę Pana (Łk 1,42). Staropolskie „żywot” nie oznacza życia, ale łono. Ewangelista zwraca uwagę, że Elżbieta mówiła pod wpływem Ducha Świętego. Brzemienna Maryja, wchodząc do domu Elżbiety, wnosi w jej życie wcielonego Boga – Zbawiciela, którego nosi pod sercem, owoc Jej łona. To zapowiedź jej misji – przynoszenie ludziom Jezusa. Sama błogosławiona jest błogosławieństwem dla innych, dla świata, dla mnie i ciebie. Niesie swojego Syna, Zbawiciela – największe błogosławieństwo dla człowieka. Słowa Jezus nie wypowiada Elżbieta. Zaczęto je dodawać później. W ten sposób imię Jezus stało się centrum modlitwy. Oddziela ono część biblijną od prośby modlącego się Kościoła.
Święta Maryjo, Matko Boża
– tym wezwaniem ropoczyna się modlitwa, którą dopisano do słów archanioła Gabriela i Elżbiety. Maryja zajmuje pierwsze miejsce w Litanii Wszystkich Świętych jako Matka Boża (Theotokos). Wszystkie dogmaty o Maryi (niepokalane poczęcie, dziewictwo, wniebowzięcie) mają swoją przyczynę w prawdzie o Bożym macierzyństwie.
módl się za nami grzesznymi
– te słowa przypominają modlitwę celnika, który pokornie błagał o miłosierdzie Boże. Maryja została zachowana od grzechu. My, grzeszni, szukamy u Niej wstawiennictwa, pomocy w naszej niedoli. Sobór Watykański II wyjaśnia: „Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (KK 62). Sobór zwraca też uwagę, że Jej misja niczego nie ujmuje działaniu Chrystusa, jedynego Pośrednika.
teraz i w godzinę śmierci naszej
– te słowa przenoszą nas pod krzyż Jezusa. Maryja była przy śmierci swojego Syna ze swoją miłością i modlitwą. Będzie i przy naszej śmierci. Każde „Zdrowaś” przypomina o naszej śmiertelności. Nie wiemy, ile zostało nam czasu między „teraz” a godziną śmierci. Nie wolno odkładać rzeczy najważniejszych na później.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________
KATECHEZA DLA DOROSŁYCH
Od 22 lutego 2022 roku w każdy wtorek o godz. 18.30 w kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego na nowo odczytywaliśmy Katechizm Kościoła Katolickiego, gdzie podane są najważniejsze prawdy naszej wiary.
Te katechezy były propozycją dla każdego kto poprzez sakrament chrztu jest w Kościele Bożym i potrzebuje nieustannie coraz pełniej umacniać i pogłębiać przyjęty dar łaski wiary.
Dla zainteresowanych tymi spotkaniami – można je znaleźć na zakładce:
Katecheza dla dorosłych – katecheza.kosciol.org
___________________________________________________________________________________________
Ks. prof. Tadeusz Guz wzywa:
Katolicy muszą bronić podstawowych prawd!
(ks. prof. Tadeusz Guz (PCh24TV – Polonia Christiana/YouTube)
***
Ks. prof. Tadeusz Guz w mocnych słowach zwrócił uwagę, że we współczesnym świecie fałszowane i zakłamywane są kluczowe fakty, definiujące człowieka, jego naturę i miejsce w świecie. Zadaniem Kościoła jest ocalić prawdę o kobiecie, mężczyźnie, małżeństwie, macierzyństwie i narodzie – podkreśla wykładowca KUL.
Znany i ceniony filozof oraz teolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zwrócił uwagę, że świadomość współczesnych Polaków deprawują dziś karykaturalne ideologie. Dlatego konieczna jest odważna obrona podstawowych faktów o człowieku, rodzinie i narodzie.
– Żeby ocalić prawdę o kobiecie i mężczyźnie, oraz że jedna kobieta i jeden mężczyzna tworzą związek małżeński, zaplanowany przez odwiecznego Boga-Kreatora; że oni jako rodzice współpowołują dzieci do istnienia wraz z Panem Bogiem, który stwarza każdemu człowiekowi w łonie matki odrębną, osobową podmiotową duszę i ducha – wyjaśnia ks. prof. Tadeusz Guz.
W jego opinii jako Polacy i katolicy musimy się dzisiaj zmagać o tak podstawowe i naturalne prawdy jak człowiek – osoba, będąca podmiotem prawa.
– Jak również o to, że istnienie rodziny, małżeństwa i nas, jako narodu polskiego to jest efekt porządku Boskiego, a nie karykaturalnych ideologii – zaznacza ks. prof. Tadeusz Guz.
Wyraziste słowa lubelskiego duchownego i myśliciela są częścią filmu „Orędownik Polski”, poświęconemu kultowi i nieprzemijającej roli oraz misji w historii Polski św. Andrzeja Boboli. Film ten wkrótce będzie miał premierę na kanale Wydawnictwa Biały Kruk na platformie Youtube. Tam też można już znaleźć wypowiedź ks. prof. Tadeusza Guza, będącą fragmentem tej produkcji.
źródło: bialykruk.pl/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kardynał Eijk: Drogą Kościoła nie jest reformizm, ale rzetelne nauczanie i godna liturgia.
***
Prymas Niderlandów kard. Willem Jacobus Eijk nie sądzi, by reformizm mógł przynieść Kościołowi katolickiemu wiele dobrego. W jego ocenie przyszłość katolicyzmu leży zupełnie gdzie indziej.
Kardynał Eijk, choć jest Holendrem, prezentuje konsekwentnie konserwatywne spojrzenie na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Kościoła.
O ideach reformistycznych wyraził się krytycznie na łamach magazynu „Communio”
To prestiżowe czasopismo założono w 1972 roku z inicjatywy Hansa Ursa von Balthasara, Józefa Ratzingera oraz Henry’ego de Lubaca. Było odpowiedzią na progresywny kurs nieco młodszego czasopisma „Concilium”, w którym publikowali wymienieni autorzy.
Od dziesiątków lat „Communio” stanowi przestrzeń dyskusji teologicznej, która kształtuje rzeczywistość Kościoła katolickiego w epoce posoborowej. „Communio” od początku miało charakter międzynarodowy i było wydawane również w Polsce, jakkolwiek z racji na jego genezę pozostaje najważniejsze dla dyskusji teologicznej w krajach germańskich, w tym w Holandii.
Prymas Niderlandów udzielił niderlandzkiej edycji „Communio” obszernego wywiadu. Dziennikarze pytali go między innymi o jego ocenę reform, które chce wdrażać Kościół w RFN w ramach Drogi Synodalnej. W ocenie holenderskiego purpurata przyjęty tam kierunek jest głęboko błędny.
– Mogą Państwo dowiedzieć się właśnie od Kościoła w Niderlandach, że jest to błąd. Ten, kto wprowadza zamieszanie, odpycha ludzi od Kościoła. W ten sposób nikogo nie uda się Państwu przyciągnąć. Chciałbym powiedzieć biskupom innych krajach: nie popełniajcie tych samych błędów, które myśmy popełnili. Kościoły są pełne w tych parafiach, w których dobrze głosi się wiarę i gdzie liturgia jest godnie sprawowana. Chodzi o to, by postawić Chrystusa w centrum. Kiedy ludzie odkrywają Chrystusa i lepiej rozumieją Pismo Święte, będą mogli lepiej zrozumieć również nauczanie Kościoła – powiedział.
Kardynał wskazał, że niemiecka Droga Synodalna wykazuje duże podobieństwo do Synodu Duszpasterskiego Niderlandzkiej Prowincji Kościelnej, który obradował w latach 1966 – 1970. Tamten synod rozpoczął się wśród wielkiego entuzjazmu i stawiał sobie liczne reformistyczne cele, na przykład zniesienie obowiązku celibatu. Ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Prymas Niderlandów odrzucił też koncepcję podejmowania zróżnicowanych regionalnie i kulturowo decyzji w tak kluczowych kwestiach, jak na przykład dostęp kobiet do sakramentu święceń.
– Słowo «synod» pochodzi od greckiego «syn», czyli razem, oraz «hodos», czyli droga. Musimy iść wspólną drogą i nie możemy oddalać się od Kościoła powszechnego. Papież podkreślił to w roku 2019 w swoim „Liście do pielgrzymującego Kościoła w Niemczech”. Jeżeli zatracimy jedność przepowiadania, Kościół utraci wiarygodność. W Niderlandach w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat zgromadziliśmy bardzo wiele złych doświadczeń dotyczących dwuznaczności i zamieszania. Ludzie mieli wrażenie, że Kościół sam nie wie, czego chce – wskazał.
Hierarcha został też zapytany o niderlandzki eksperyment zbudowania społeczeństwa bez Boga. Wskazał na fundamentalne problemy, które ten eksperyment przyniósł.
– W mojej ocenie sekularyzacja oznacza, że osoba człowieka nie stoi już w centrum, a państwo w coraz większej mierze decyduje o prawach podstawowych. Tam, gdzie wcześniej panowało przekonanie o stworzeniu człowieka na obraz Boży, co wiązało się z przysługiwaniem człowiekowi nieodwoływalnych praw, dzisiaj to państwo przejęło rolę. Przykładem na to jest legalizacja i szerokie rozpowszechnienie aborcji. Wydaje się, że życie ma coraz mniejszą wartość. Dramatycznie wzrasta liczba przypadków eutanazji – od tysiąca pięciuset w roku 1991 aż do nawet 10 000 w tym roku. Prawie 40 proc. małżeństw kończy się rozwodem, co oznacza dla rozwodników oraz ich dzieci bardzo często wielkie emocjonalne obciążenie. Próbuje się rozszerzyć badania na embrionach i tak zmienić prawodawstwo, by zezwolić dzieciom w wieku 16 lat samodzielnie zmieniać płeć w dokumentach – podkreślił.
– Te zmiany społeczne mają dalekosiężne skutki. Nabrzmiewający indywidualizm prowadzi do osamotnienia, zwłaszcza w przypadku ludzi starszych. Również wielu ludzi młodych czuje się zdezorientowanych i cierpi na problemy psychiczne, często uwarunkowane brakiem wartości. Społeczny eksperyment ustanowienia porządku etycznego bez Boga w dłuższej perspektywie zakończy się klęską – zaznaczył kardynał Eijk.
(Cały wywiad można przeczytać również w internetowej, niemieckojęzycznej edycji „Communio”)
PCh24.pl/źródło: Herder.de
______________________________________________________________________________________________________________
Być kobietą, być kobietą. Jak Maryja
W czym kobiecie najbardziej jest do twarzy?
Miłość, dobroć, pokora, rozwaga to atrybuty, z którymi jest pięknie każdej kobiecie. Spędzamy godziny na pielęgnowaniu cery, włosów, paznokci, wszystko po to, byśmy były piękniejsze. No i dobrze! Dla nas samych, naszego samopoczucia, dla bliskich, dla męża naprawdę warto. Są jednak takie cechy, które czynią nas piękniejszymi i nie wymagają od nas wielu godzin spędzonych w salonach piękności.
Miłość
Wydaje się, że z tą sobie jeszcze radzimy. Przychodzi sama, naturalnie, wręcz instynktownie. Każda matka wie, że miłość do dziecka jest bezgraniczna i całkowicie bezinteresowna, po prostu jest. Nawet często silniejsza od nas.
Miłość macierzyńska jest wzorem dla każdej miłości, bo w każdej prawdziwej miłości do drugiego człowieka jest ta troska, zapobiegliwość, domyślność, przeczucie serca. Miłość macierzyńska najlepiej pokazuje, że w prawdziwej miłości nie widzę siebie, całkowicie oddaję się na potrzeby drugiego i w pełnym zaufaniu daję się porwać. Iść za tą miłością, otwierać na zmiany, przyjmować niedogodności.
Podobnie jest z miłością tą pierwszą, świeżą, czystą – człowiek jest w stanie wtedy zrobić wiele, rzuca wszystko, daje się porwać i tylko tym żyć. Wtedy nie ma jeszcze kalkulowania, zazdrości, szukania poklasku, unoszenia się pychą i gniewem. Jest wyłącznie piękno i otwarcie na drugiego. Trzeba tylko tę miłość wziąć i przenieść przez całe życie aż do końca. Żeby nie ustała dalej trzeba wszystkiemu wierzyć, we wszystkim pokładać nadzieję i wszystko przetrzymać.
Tak właśnie zrobiła Maryja. Tak kochała Boga. Całkowicie z pełnym zaufaniem powiedziała tak. Przyjęła tę miłość, a potem przeniosła ją przez całe życie, mimo ciężkich, najcięższych prób, we wszystkim z wiarą i nadzieją. Maryja uczy nas prawdziwej miłości do Boga.
Możemy wyobrazić sobie tę sytuację. Jesteśmy świeżo upieczonymi narzeczonymi, napełnia nas szczęście i wizja pięknej przyszłości, spełnienia marzeń o mężu, dzieciach, rodzinie. Nagle dowiadujemy się, że mamy z tego wszystkiego zrezygnować, zaryzykować zmianę w imię wiary i miłości. Ciekawe, która z nas powiedziałaby oto ja służebnica, tak wchodzę w to, chcę, choć całe moje życie legnie w gruzach, będzie wręcz zagrożone, wchodzę w to. Można to ocenić jako naiwność. Ale taka ma być miłość. Ta prawdziwa. Bez kalkulacji i szukania fałszywych korzyści. Tak właśnie Boga kochała Maryja.
Tylko taka miłość sprawia, że piękniejemy w oczach.
Czy potrafimy kochać jak Maryja? Czy potrafimy na miłości do Boga zbudować miłość do drugiego człowieka? Czy nasza dusza tak wielbi Pana, że aż raduje się Duch nasz? Czy potrafimy dać bliskim Boga, dać Jezusa jak Maryja?
Może warto poświęcić chociaż jeden wielkopostny wieczór na to, by pogawędzić z Maryją, poopowiadać jej jak to jest u nas, czy nasza miłość czyni nas błogosławionymi między niewiastami. Zastanowić się jak Ona to robiła, że tak kochała…
Dobroć
Staramy się być dobre. Chętnie bierzemy udział w różnych akcjach dobroczynnych, wspieramy fundacje, angażujemy się w różne ruchy, by wesprzeć innych: modlitwą, swoim czasem, może finansowo. Zabiegamy, by robić dla innych coś dobrego, ale jak daleko nam do tej dobroci zwykłej, codziennej, takiej powszedniej, bez zbędnych uniesień i litościwych odruchów serca. Być dobrym na co dzień, okazuje się, naprawdę trudnym zadaniem.
Pewna pani doktor pediatra, która najczulej na świecie zajmuje się swoimi małymi pacjentami (jest dobra, serdeczna, miła), opowiadała, że w momencie gdy siada za kierownicę samochodu, staje się innym człowiekiem. Coś się zmienia, coś przestawia. Nie potrafi być dobra, cierpliwa, zaczyna trąbić, rzucać wyzwiska na innych kierowców a nawet pokazywać brzydkie gesty. Dlaczego? Dlaczego ktoś kto jest dobry i czuły w swojej pracy w sytuacji, gdzie potrzebne jest współczucie i miłosierdzie, nie potrafi okazać tych uczuć na co dzień? Dlaczego brakuje nam cierpliwości, by być dobrym dla innych?
Często jest tak, że im nam się lepiej powodzi, im więcej dobrego wokół nas dzieje, tym mniej myślimy o innych. „Wskakujemy” na jakiś poziom pozycji społecznej, który sprawia, że czujemy się lepsi. I to jakoś tak poza nami, poza naszą kontrolą. Jesteśmy ważniejsi i już. Brakuje nam zwykłej ludzkiej dobroci i takiego codziennego zainteresowania się drugimi, po prostu bycia miłym i serdecznym.
Dlaczego nie potrafimy cieszyć radością innych? Koleżanka dostała w pracy awans i zdecydowanie lepsze wynagrodzenie. Kupiła samochód i bardzo się cieszyła. Przestała jednak po kilku dniach jeździć samochodem do pracy, ponieważ inne koleżanki przestały się do niej odzywać, odtąd nie miały już o niej najlepszego zdania.
Dlaczego mamy taki problem z okazywaniem zwykłej dobroci?
Maryja była dobra. Tak naprawdę. W sytuacji gdy dowiedziała się, że jest najlepsza, że właśnie Bóg wywyższył jej pokorę, uczynił jej wielkie rzeczy, nie stała się zadufana w sobie. Pierwsza rzecz, jaka przyszła jej do głowy, to podzielenie się swoją radością z krewną Elżbietą oraz radość z tego szczęścia, które spotkało Elżbietę. Bez zawiści, bez kalkulowania, że no fajnie, że tak mi dobrze, ale może Ona ma lepiej. Bez zastanawiania się, jak jej to powiedzieć, żeby mnie doceniła, żeby czuła, że tak mi się w życiu poszczęściło. Dobroć w najczystszej postaci. Myślenie o drugim człowieku w jego szczęściu i radość z tego szczęścia.
Nam łatwiej przychodzi współczuć bliźniemu, gdy jest nieszczęśliwy, gdy spotka go jakaś bieda. Wtedy tak, wtedy często sprawdzamy się, jesteśmy blisko, powtarzamy sobie przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. No a co jeśli nasz przyjaciel się wzbogaci, jeśli dobrze mu się wiedzie? Czy stać nas na to, żeby iść do niego daleko przez góry i powiedzieć: to dla mnie naprawdę wielka radość, że tak Ci się w życiu poszczęściło?
Jak daleko nam do takiej dobroci? Jak być dobrą jak Maryja?
Pokora
Z tą nam chyba najtrudniej – te mocne, współczesne kobiety, ta moda na niepokorne – słowo które staje się synonimem atrakcyjne.
Warto sobie wyobrazić, co byłoby gdyby Maryja swoją siłę i odwagę pomyliła z naszą współczesną niepokornością i powiedziała nie. Tak z czystej przekory, by się „nie naginać”, nie dopasowywać, nie będzie jej nikt kazał.
Czy współczesne biznes women są na tyle silne, by umiały być pokorne jak Maryja?
My często dajemy się porwać pokusie „szukania sprawiedliwości”, nade wszystko, zapominając o innych. W trosce o to, byśmy nie były nazwane „frajerkami”, pozostajemy asertywne do granic możliwości. Do udowodnienia naszym mężom, współpracownikom, szefom, że posiadamy tę wysoko cenioną współcześnie „kompetencję”. Nasze aplikacje do pracy, profile zawodowe, wymagane cechy, rozmowy kwalifikacyjne czynią z nas kogoś zupełnie innego niż jesteśmy.
A pokora, to taka piękna cecha, która dodaje kobiecie powabu i urody. Jeśli jest szczera i mądrze „zarządzana”, tzn. wypływa z głębi serca, może okazać się najlepszą kompetencją, nie tylko dla najbliższej rodziny, ale też w wymarzonej pracy i karierze zawodowej.
Coraz częściej na rozmowach kwalifikacyjnych – szczególnie do dużych korporacji – nie zadaje się pytań o dyspozycyjność, asertywność i szalone pasje, lecz o trzy najważniejsze wartości w życiu i co jest dla nas takim prawdziwym sukcesem, z czego jesteśmy najbardziej dumni.
Kolega został zatrudniony dlatego, że powiedział prawdę, wymienił w kolejności trzy wartości, którymi się w życiu kieruje: Bóg, Rodzina, Ojczyzna.
Koleżankę zatrudniono, ponieważ powiedziała, że największym sukcesem w jej życiu jest rodzina i prawdziwa miłość.
To tak jak Maryja, została wybrana nie dlatego, że wyróżniała się zarozumiałością, bezczelnością i asertywnością ale dlatego, że była piękna w swojej sile pokory. To dlatego zaczęły błogosławić ją wszystkie pokolenia, bo miała tyle siły i dystansu do siebie, że wolała być uniżoną służebnicą niż pysznić się i dać strącić z prawdziwego tronu.
Prawdziwa nasza siła kryje się w pokorze.
Czy potrafimy być pokorne? Czy staramy się w ogóle kiedykolwiek dobiec do pokory Maryi, uczyć się od niej tej znakomitej kompetencji? Może właśnie z taką cechą staniemy się bezkonkurencyjne na rynku pracy?
Rozwaga
Przyda się, aby zapanować nad wszystkimi pozostałymi atrybutami naszej urody.
Ciężko o lepszy przykład rozwagi, niż przykład Maryi. W sytuacji w jakiej się znalazła, niejedna z nas wpadłaby w panikę, histerię, straciła przytomność lub przeciwnie – wpadłybyśmy w zachwyt, ekstazę, poczucie sławy.
Maryja nie pozostała wolna od lęku, ale też nie popadła w jakieś skrajne emocje. Jak na bystrą i inteligentną kobietę przystało, gdy znalazła się w trudnym położeniu, zaczęła rozważać.
My teraz nazywamy to planowaniem, zarządzaniem ryzykiem, zarządzaniem zmianą. Wszystkim i wszystkimi staramy się zarządzać. Maryja nie musiała mieć certyfikatu PMP, żeby zachować spokój w ekstremalnej dla siebie sytuacji. My coraz mniej słuchamy, bo mamy już ułożony w głowie plan, postawione cele i często wszystko do tego planu staramy się dopasować.
Trudne sytuacje, które nas wytrącają rosną tym samym do rangi życiowych problemów nie do rozwiązania. Jan Paweł II nazywał to pokusą beznadziei. Ta pokusa sprawia, że w przypadku najmniejszego zachwiania naszych wyobrażeń o życiu nie radzimy sobie, wpadamy w stany depresyjne, szukamy pomocy u specjalistów… a często wystarczy chwila namysłu, rozważenia sytuacji. Dzisiaj nazywamy to analizą SWOT.
Maryja po prostu wykonała taką analizę. Cały klucz jednak polega na tym, aby ustawienie mocnych i słabych stron, szans i zagrożeń wypływało z głębi naszego serca. Serca rozumianego nie jako zagłębie chimerycznych emocji, ale jako centrum sumienia, rozumu i woli. Bez zbędnych definicji Maryja rozważyła szybko wszystko w swoim sercu. Nie skupiała się na nieistotnych szczegółach, tak jak my teraz często mamy w zwyczaju. Nie zastanawiała się, jak wygląda anioł, jak wszedł, jaki ma głos, co w ogóle się dzieje. Maryja słuchała co On mówi, co znaczą jego słowa. Rozważała je i reagowała błyskawicznie, żeby poznać całą sytuację, zadała pytania istotne dla Sprawy, konkretne: jak to się stanie?
Gdybyśmy my tak jak Maryja nie skupiały się na szczegółach, ale w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji umiały rozważyć to, co jest kluczowe dla sprawy zamiast zabiegać o drobiazgi, nieważne szczegóły. Gdybyśmy przestały się zamartwiać o to co nieistotne, może weszłybyśmy wtedy na drogę Maryi i zaczęły nią podążać rozważnie i w dobrym kierunku. Może wtedy tak jak Ona, rozważając wszystko w bojaźni Bożej, poczułybyśmy moc Jego ramienia.
Warto wejść na drogę Maryi, warto mieć w sobie tę radość, mądrość, siłę i entuzjazm. Może wtedy uda się nam ustawić wszystkie wartości na swoim miejscu.
Tak jak zrobiła to Ona, tak jak zrobiła Maryja!
Aneta Liberacka/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
Czy istnieje jedna prawdziwa religia?
godongphoto / Shutterstock
***
Jeśli nie traktujemy kwestii prawdy w religii lekceważąco, jeśli nie zakładamy, że wszystkie religie są dobre (co oznaczałoby, że ich treść nie jest istotna), którąś musimy uznać za skuteczną – czyli taką, która doprowadza do Boga.
Od czasu do czasu powraca dyskusja na temat tego, czy do Boga prowadzą wszystkie religie, czy może któraś z nich jest uprzywilejowana. Przyjrzyjmy się, co na ten temat mówi Kościół katolicki.
Bóg na szczycie góry
Można czasem usłyszeć, że wszystkie religie tak czy inaczej prowadzą do Boga. Wielu ludzi mówi, że Bóg jest wierzchołkiem góry, na którą można wejść z różnych stron. Niektórzy porównują religie do różnych języków, które w rozmaity sposób mówią na ten sam temat.
Obie te metafory mają swoje lepsze i gorsze strony. Spójrzmy na te słabsze. Pierwsza ignoruje fakt, że człowiek nie może sam wspiąć się do Boga. To Jego łaska nas przyciąga, nawet jeśli nosimy w sobie wielkie pragnienie bycia blisko Stwórcy.
Co więcej, z powodu upadku Adama i Ewy obciąża nas skłonność do grzechu. Każdy z nas je popełnia, a zatem potrzebujemy kogoś, kto mógłby wykupić nasze dusze z ich niewoli. Sami nie posiadamy odpowiednich środków, by to zrobić, dlatego nigdy nie dojdziemy na ten szczyt, którego wierzchołkiem jest Pan Bóg.
Religia ukryta w wielu językach
Metafora wielu języków także wydaje się atrakcyjna. Łatwo jest nam pomyśleć, że w różnych kulturach ludzie nauczyli się po prostu inaczej mówić o Panu Bogu. Miałoby to sens, gdyby w każdym języku mówione było to samo. Jednak każdy z nas dobrze wie, że religie mówią bardzo różne rzeczy, co innego uznają za przedmiot wiary, dają inne wskazania moralne.
Religie mówią bardzo różne rzeczy, co innego uznają za przedmiot wiary, dają inne wskazania moralne
Są religie całkowicie mitologiczne (hinduizm), są też religie, które łączą opowieści mitologiczne z wydarzeniami historycznymi (buddyzm). Istnieją religie filozoficzne (konfucjanizm), aż wreszcie mamy religie historyczne (chrześcijaństwo i islam).
Prawdziwa religia?
Jeśli nie traktujemy kwestii prawdy w religii lekceważąco, jeśli nie zakładamy, że wszystkie religie są dobre (co oznaczałoby, że ich treść nie jest istotna), którąś musimy uznać za skuteczną – czyli taką która doprowadza do Boga.
Kościół katolicki wierzy, że upadek pierwszych ludzi i potrzeba zbawienia nie jest tylko przypowieścią, ale opisem rzeczywistości dotykającej ludzi. Wierzy również, że pojawił się jeden człowiek, będący jednocześnie Synem Boga, który podjął się misji zbawczej ludzkości. Był nim Jezus Chrystus.
Ojcowie Kościoła epoki starożytnej, ale także późniejsi pisarze średniowieczni i nowożytni nie mieli wątpliwości, że tylko chrześcijaństwo jest religią prawdziwą. Dziś można czasem usłyszeć, że Sobór Watykański II zmienił tę naukę. Jednak i ostatni sobór powszechny nauczał na temat “jedynej prawdziwej religii i katolickiego Kościoła Chrystusowego”. Nic się w tej sprawie nie zmieniło.
Ojcowie Kościoła epoki starożytnej, ale także późniejsi pisarze średniowieczni i nowożytni nie mieli wątpliwości, że tylko chrześcijaństwo jest religią prawdziwą.
Jan Paweł II mówi
Ważnym współczesnym wykładem katolickiej nauki o jedyności zbawczej misji Jezusa Chrystusa i Kościoła była encyklika Jana Pawła II Redemptoris missio. Polski papież pisał tam m. in.:
Chrystus jest jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi […] Ludzie zatem mogą wejść w komunię z Bogiem wyłącznie za pośrednictwem Chrystusa, pod działaniem Ducha”. Ewentualne „inne pośrednictwa […] czerpią znaczenie i wartość wyłącznie z pośrednictwa Chrystusa i nie można ich pojmować jako równoległe i uzupełniające się
W innym miejscu tej samej encykliki papież tłumaczył:
Fakt, że wyznawcy innych religii mogą otrzymać łaskę Bożą i zostać zbawieni przez Chrystusa niezależnie od środków zwyczajnych, jakie On ustanowił, nie przekreśla bynajmniej wezwania do wiary i chrztu, których Bóg pragnie dla wszystkich ludów.
Prawdziwa religia zobowiązuje
Znajomość orędzia prawdziwej religii sprawia, że człowiek zaciąga zobowiązanie do jej wyznawania, które nie może być już realizowane w innej wierze. Nie jest już także moralnie możliwy i dopuszczalny synkretyzm czy wybiórcze uznawanie prawd wiary.
Często jednak sami chrześcijanie dorzucają do swojego życia niechrześcijańskie zabobony – wróżenie, horoskopy, tarota, elementy buddyzmu, new age, czy nowych form religijności, jak reiki czy mindfulness. Synkretyzm religijny ma różne oblicza.
To, co chrześcijanie powinni mieć dla wyznawców innych religii, to pewność, że Chrystus daje najpewniejszą drogę do Boga i wiecznej szczęśliwości zbawionych, a także dobrego życia doczesnego.
Chrystus daje najpewniejszą drogę do Boga i wiecznej szczęśliwości zbawionych, a także dobrego życia doczesnego.
Dominus Iesus
W deklaracji Dominus Iesus przygotowanej w roku 2000 przez kard. Josepha Ratzingera i podpisanej przez Jana Pawła II czytamy:
Należy […] stanowczo wyznawać jako prawdę wiary katolickiej, że powszechna wola zbawcza Boga Trójjedynego została ofiarowana i spełniona raz na zawsze w tajemnicy wcielenia, śmierci i zmartwychwstania Syna Bożego.
Autor deklaracji dodaje:
W powiązaniu z jedynością i powszechnością zbawczego pośrednictwa Jezusa Chrystusa należy stanowczo wyznawać jako prawdę wiary katolickiej jedyność założonego przezeń Kościoła. Tak jak jest jeden Chrystus, istnieje tylko jedno Jego Ciało, jedna Jego Oblubienica: “jeden Kościół katolicki i apostolski”.
W innych punktach deklaracji Jan Paweł II i kard. Ratzinger przypominają, że istnieje wyłączna ciągłość historyczna pomiędzy Jezusem a Kościołem, a sam Kościół jest konieczny do zbawienia.
Odwaga w czasach relatywizmu
W czasach powszechnego relatywizmy, który w szczególny sposób dotyka religii, często trudno jest głosić te prawy wobec innych. A jednak jesteśmy do tego zobowiązani. Z delikatnością, znajdując słowa, które raczej zachęcają do poszukiwania prawdy niż od niej – nieraz w sposób trwały – odepchną.
Tomasz Rowiński/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
“Jej oczy płonęły intensywnym żarem”.
Zmarła Alice von Hildebrand, filozof, krytyk moralnego relatywizmu
Public-Domain
***
Była uchodźczynią z Europy i dożywotnią wielbicielką Dietricha von Hildebranda. Sławę zyskała jako niestrudzona orędowniczka Prawdy.
Alice von Hildebrand, katolicka filozof, zmarła w swoim domu w New Rochelle w stanie Nowy Jork w piątek (14.01) rano. Miała 98 lat. Jako wykładowczyni poświęciła swe życie rozwijaniu myśli zmarłego męża, filozofa Dietricha von Hildebranda.
Von Hildebrand urodziła się jako Alice Jourdain 11 lutego 1923 r. w Brukseli. Była studentką, a później bliską współpracowniczką Dietricha von Hildebranda na Uniwersytecie Fordham. W 1959 r., dwa lata po śmierci jego pierwszej żony, Alice i Dietrich pobrali się.
Podzielamy wszystkie te same pasje. Szekspir, sztuka, muzyka, Dante, Włochy. Kiedy jesteśmy szczególnie szczęśliwi, mówimy po włosku – powiedziała niegdyś Alice.
Osiedlili się w New Rochelle, na północnych przedmieściach Nowego Jorku. Dietrich von Hildebrand zmarł tam w 1977 roku. Para nie miała dzieci.
Zarówno Alice, jak i Dietrich byli uchodźcami z rozdartej wojną Europy. Dramatyczna historia ucieczki Dietricha z nazistowskich Niemiec, gdzie usiłowano uciszyć go za jego ostrą krytykę Adolfa Hitlera, została przez Alice opowiedziana w napisanej przez nią w 2000 r. biografii męża pt. Dusza lwa. Dietrich von Hildebrand.
Przerwana idylla
Język francuski był ojczystym językiem dorastającej w Belgii Alice Jourdain. W wieku 11 lat, studiując XVII-wieczną literaturę francuską, odkryła Blaise’a Pascala. Jego Myśli przytłoczyły ją, zwłaszcza pięknem stylu. [Pascal] obudził we mnie głębokie zainteresowania filozoficzne. Zacząłem zapamiętywać wiele jego najpiękniejszych myśli i przypominam sobie, że recytowałem je w kółko, chodząc wzdłuż belgijskiego wybrzeża, gdzie moi rodzice mieli letni dom – wspominała później.
To sielankowe życie zostało brutalnie przerwane przez niemiecką inwazję w maju 1940 roku. W wieku 17 lat Jourdain popłynęła do Stanów Zjednoczonych. Po drodze niemiecki U-Boot zagroził jej statkowi zatopieniem. Na szczęście okręt podwodny został odwołany przez dowódców, ale tamto zdarzenie wzbudziło w Alice refleksje dotyczące wieczności.
Spotkanie przemieniające życie
Podczas studiów w Manhattanville College w Nowym Jorku młoda kobieta usłyszała wykład Dietricha von Hildebranda pt. “Przemienienie w Chrystusie”. Taki tytuł nosi też jedna z jego najbardziej znanych książek. Alice była pod takim wrażeniem erudycji i jasności myśli Dietricha, że zapisała się na jego wykłady w Fordham. Tam też w 1949 r. uzyskała doktorat.
Trudno było jej jednak zdobyć etat wykładowczyni, nawet w katolickich koledżach, które odmawiały zatrudniania kobiet na posadach wykładowców filozofii. Zatrudniona ostatecznie w Hunter College, będącym częścią City University of New York, Alice została pierwszą kobietą wykładającą tam filozofię. Po raz pierwszy znalazła się także w otoczeniu niekatolickim. Alice wspominała później, że jej oddanie obiektywnej prawdzie wzbudzało wstręt wśród profesorów, którzy przyjmowali postawy materialistyczne, liberalne i komunizujące. Odpowiadając na sugestię rektora uczelni, katolika George’a N. Shustera, że byłaby szczęśliwsza w instytucji katolickiej, Alice odpowiedziała, że jej zdaniem ważne jest, aby katolik był obecny na świeckim uniwersytecie.
W ciągu jej 37-letniej pracy na uczelni wielu studentów Alice von Hildebrand — nawet ateistów — nawróciło się na katolicyzm. Nie dlatego, że ona ich nawracała, ale dlatego, że na swoich wykładach uparcie podkreślała, że istnieje coś takiego jak obiektywna prawda, którą można poznać. Alice i Dietrich stali się nawet rodzicami chrzestnymi kilkorga ze swoich słuchaczy.
Kluczowym pytaniem w nauczaniu filozofii jest to, czy istnieje obiektywna prawda i czy ludzki umysł może ją znaleźć – powiedziała w 1996 r. w wywiadzie dla gazety prowadzonej przez nowojorską archidiecezję. Relatywizm i subiektywizm blokują drogę do Boga, który jest samą prawdą… W momencie gdy rozpoznajesz, że istnieje obiektywna prawda, niezależna od ludzkiego umysłu, szukasz jej i – jeśli jesteś w tym uczciwy – odnajdujesz Boga – tłumaczyła.
Wielu moich słuchaczy rozpoczynało studia przeżywając niesamowite przygnębienie. Życie nie miało dla nich sensu… Nagle ktoś powiedział im, że życie ma sens, że istnieje coś pięknego i wartościowego. Każdego roku cieszyłem się, gdy widziałam, że moi studenci przychodzą do Kościoła – powiedziała Alice von Hildebrand w tym samym wywiadzie.
Pomimo ciągłego sprzeciwu wobec jej filozofii ze strony kolegów z wydziału, po przejściu na emeryturę w 1984 r. filozof otrzymała prestiżową Nagrodę Prezydenta za Doskonałość w Nauczaniu (President’s Award for Excellence in Teaching). Wręczyła ją Donna Shalali, późniejsza Sekretarz Zdrowia i Opieki Społecznej w gabinecie Billa Clintona.
Jej zajęcia mnie zmieniły. Była bardzo dynamicznym mówcą… Jej oczy płonęły intensywnym żarem. Odnosiło się wyraźne wrażenie, że przez cały czas zajęć rozmawia bezpośrednio z tobą – powiedział w wywiadzie z 1996 r. były student Alice, Gary Fuchs.
Podobnie jak w przypadku innych studentów, zetknięcie z kobietą odmieniło życie Fuchsa, który do tej pory nie znalazł na studiach niczego, co karmiłoby jego duszę. Fuchs zastanawiał się nad istnieniem Boga, a wykład Alice von Hildebrand pt. “Wprowadzenie do filozofii religii” (taki tytuł nosi również jedna z jej książek) stanowił odpowiedź na jego pytania. Profesor nigdy nie wygłaszała kazań, badała jedynie istotę religii – wspominał mężczyzna. Dzięki jej wykładom i własnym poszukiwaniom Gary zdał sobie sprawę, że katolicyzm jest „natchniony przez Boga”. I sam został katolikiem.
Alice von Hildebrand – niestrudzona propagatorka filozofii
Alice von Hildebrand propagowała myśl męża również m.in. poprzez częste występy w katolickiej telewizji EWTN. Napisała także kilka książek popularyzujących katolickie nauczanie i filozofię. Wśród nich m.in. By Love Refined: Letters to a Young Bride (znaną pod polskim tytułem Jak kochać po ślubie?), wydaną w formie serii listów doradzających świeżo poślubionej kobiecie. W 1989 r. Jan Paweł II listownie podziękował Alice von Hildebrand za tę książkę. Niech Pan obdarzy ją sukcesem, na jaki ta publikacja zasługuje, ponieważ poruszasz w niej najważniejszy i zagrożony obszar zagadnień – napisał Ojciec Święty.
By Grief Refined: Letters to a Widow (w Polsce jako: Uszlachetnione cierpieniem. Listy do wdowy), napisane w ten sam epistolarny sposób, przedstawiają zaś rady od kobiety, która przed laty straciła męża, do tej, która zmaga się ze świeżą stratą. Alice napisała tę książkę specjalnie dla swojej bliskiej przyjaciółki, Madeleine Stebbins, po śmierci jej męża, H. Lymana Stebbinsa, założyciela Catholics United for the Faith. Madeleine Stebbins zmarła w ubiegłym roku.
Alice von Hildebrand napisała także kilka prac wraz ze swoim mężem Dietrichem. Najbardziej znana z nich to Sztuka życia (oryg. Art of living).
Jej własna autobiografia, Memoirs of a Happy Failure (Wspomnienia szczęśliwej porażki) opowiada o ucieczce z nazistowskiej Europy i karierze nauczycielskiej w Hunter College. Alice napisała również Przywilej bycia kobietą, gdzie podkreśla rolę Najświętszej Maryi Panny we wcieleniu, wskazując na prawdziwy przywilej bycia kobietą. Dziewictwo i macierzyństwo spotykają się w Maryi, która przejawia kobiece dary czystości, podatność na słowo Boże i życiodajną opiekę na najwyższym poziomie – czytamy w opisie.
Mężczyzna i kobieta: Boski wynalazek kontyunował zawartą w Przywileju… myśl, poszerzając dyskusję o refleksję nad pełnią ludzkiej natury, zawierającą się w związku między mężczyzną a kobietą.
Życie i wystąpienia publiczne Alice nie były oczywiście pozbawione kontrowersji. W 2009 roku wywołała lawinę komentarzy, gdy skrytykowała wywiad telewizyjny z Christopherem Westem, wybitnym propagatorem teologii ciała Jana Pawła II. Krytykowała Westa jako lekceważącego i nieczułego wobec „ogromnych niebezpieczeństw” pożądliwości. W wywiadzie dla telewizji ABC wezwał on katolików do dokończenia „tego, co rozpoczęła rewolucja seksualna”. Opisał także „bardzo głębokie” historyczne powiązania pomiędzy Hugh Hefnerem, założycielem “Playboya”, a papieżem Janem Pawłem II. Sam West stwierdził później, że stacja telewizyjna nadała jego słowom sensacyjny wydźwięk.
Podejście Westa sprawia, że zapominamy, że seks jest ekstremalnym niebezpieczeństwem. Chociaż seks może być uświęcony, to uświęcenie oznacza pokorę, ducha czci i całkowite unikanie wulgarności, której West używa w swoim języku – powiedziała von Hildebrand w wywiadzie dla Catholic News Agency.
Jestem zszokowana i przerażona słowami, których używa. Jego samo wspomnienie o Hugh Hefnerze jest dla mnie obrzydliwością – dodała Alice.
W 2004 r. Alice von Hildebrand połączyła siły z kilkoma byłymi studentami męża, powołując do życia Dietrich von Hildebrand Legacy Project, instytut pielęgnujący spuściznę wybitnego filozofa.
Ci, którzy znali Alice, często słyszeli jak mówiła, że knot jej świecy staje się coraz krótszy. W rzeczywistości pragnęła śmierci. Pragnęła ujrzeć oblicze Naszego Pana, w końcu zjednoczyć się ze swoim mężem Dietrichem, rodzicami, najdroższą przyjaciółką Madeleine Stebbins. Pragnęła tego z pokojem, którego źródłem może być jedynie głęboka wiara – powiedział John Henry Crosby, założyciel i prezes Legacy Project. To właśnie Crosby podał informację o śmierci von Hildebrand.
Doceniona przez papieża
Aby uczcić jej 90. urodziny, w 2013 r. papież Franciszek nadał Alicji von Hildebrand Krzyż Wielki Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Kard. Raymond Burke, ówczesny prefekt Sygnatury Apostolskiej, wręczył go kobiecie podczas kolacji w Nowym Jorku w październiku tego samego roku.
[Alice Von Hildebrand] niestrudzenie daje świadectwo prawdzie wiary poprzez swoją życiową postawę oraz to, co głosi i o czym pisze. Tak wielu uczniów przyprowadziła ona do Chrystusa, pomagając im w przyjęciu wiary w Tego, który jest naszym jedynym zbawieniem. Naprawdę kochała swoich uczniów i dlatego chciała, aby poznali prawdę i jej żywe źródło w Bogu – powiedział wówczas kard. Burke.
W swoim wystąpieniu Alice von Hildebrand zastanawiała się nad wpływem, jaki jej mąż wywarł na jej życie. Jego podejście pokazało, że filozofia nie jest abstrakcyjną dyscypliną – podkreśliła wówczas. Filozofia to życie. Obejmuje ona moje serce, moją inteligencję i moją wolę, a zatem otwiera perspektywę wielkości i piękna, której większość z nas nie jest świadoma. (…) Dietrich pokazał mi, że to, co nazywamy filozofią chrześcijańską, nie jest abstrakcją, jest po prostu rozumem ochrzczonym przez wiarę – rozwijała.
Wieczór obejmował również odczytanie listu od kard. Christopha Schönborna z Wiednia, dziękującego von Hildebrand za „wszystko, co zrobiła dla Kościoła i społeczeństwa”.
W Lady Alice Kościół posiada córkę, szczególnie uzdolnioną w nauczaniu i słowie pisanym. Jest ona zawsze gotowa bronić prawdy, którą odnajduje w Jezusie Chrystusie, naszyn Zbawicielu – napisał kard. Schönborn.
John Burger/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Filozofia jak piękna, mądra kobieta?
Coś w tym jest…
Africa Studio | Shutterstock
***
Wygląda na to, że filozofowie doceniali przedstawicielki płci pięknej, nawet jeśli w samej swojej myśli nie poświęcali im dużo uwagi.
Na przełomie V i VI wieku żył Boecjusz, którego życie przypadło na ostatnie lata Imperium Rzymskiego. Był wybitnym myślicielem, filozofem i teologiem, dlatego określa się go mianem „ostatniego Rzymianina” i „pierwszego scholastyka”. W swoim dziele „O pocieszeniu, jakie daje filozofia” opisał tę ostatnią jako piękną kobietę. Znamienne, że także w Biblii mądrość przedstawiana jest podobnie. A przecież filozofia to umiłowanie mądrości…
Boecjusz pochodził z wpływowej senatorskiej rodziny Anicjuszów. Dziadek Boecjusza był prefektem Rzymu. Po śmierci ojca Boecjusz został adoptowany przez Kwintusa Memmiusza Symmachusa, prefekta Rzymu. Boecjusz zrobił wielką karierę na dworze królewskim Teodoryka. Został wpierw patrycjuszem, a potem konsulem. Na skutek dworskich intryg został aresztowany.
Później był prawdopodobnie torturowany, a potem stracony. Czekając na egzekucję, napisał słynne dzieło „O pocieszeniu, jakie daje filozofia”. Zgodnie z tytułem, książka ta miała być zachętą do studiowania filozofii, w której jako jedynej Boecjusz szukał pocieszenia. Nie znaczy to, że Boecjusz był niewierzący. To on skonstruował system nazwany scholastyką, łączący rozum i wiarę. Filozofia była dla niego środkiem do zrozumienia Bożej Opatrzności i pogodzenia się z jej wyrokami.
Boecjusz opisuje pewną niewiastę, która pociesza go, wyjaśnia mu, jakie znaczenie ma jego trudny los w planach Bożej Opatrzności i przegania muzy, które oskarża o to, że sztuka, którą reprezentują, jedynie miesza mu w głowie. W końcu okazuje się, że kobieta ta ma na imię „Filozofia”, którą zresztą symbolizuje. Boecjusz pisze o niej: „U wezgłowia stanęła postać niewiasty, o wielce czcigodnym obliczu, oczach gorejących i ponad zwyczajną u ludzi miarę bystro patrzących, o świeżym życia kolorze i niewygasłej sile żywotnej, jakkolwiek była już w tak podeszłym wieku, że w żaden sposób nie można było jej było uważać za nam współczesną”.
Kobieta ta raz ma zwyczajny wzrost, raz jest niesamowicie wysoka. Nosi piękną suknię, którą sama wykonała z niezniszczalnej materii. Na skraju sukni ma wyszyte greckie litery. W prawej ręce trzyma księgę, a w lewej berło, które oznaczają wiedzę i władzę. Co ciekawe, Boecjusz pisze o tym, że suknia tej kobiety jest już poszarzała, a nawet podarta przez gwałtowników. Tym samym sugeruje, że nie wszyscy ją szanują i potrafią się do niej właściwie odnosić.
W Biblii, w Księdze Mądrości, odnajdujemy z kolei personifikację mądrości. Czytamy w niej: „Bóg bowiem miłuje tylko tego, kto przebywa z Mądrością. Bo ona piękniejsza niż słońce i wszelki gwiazdozbiór. Porównana ze światłością – uzyska pierwszeństwo, po tamtej bowiem nastaje noc, a Mądrości zło nie przemoże” (Mdr 7,28-30).
Natchniony autor, mędrzec, kocha ją i podziwia: „Ją to pokochałem, jej od młodości szukałem: pragnąłem ją sobie wziąć za oblubienicę i stałem się miłośnikiem jej piękna. Sławi ona swe szlachetne pochodzenie, gdyż obcuje z Bogiem i miłuje ją Władca wszechrzeczy, bo jest wtajemniczona w wiedzę Boga i w Jego dziełach dokonuje wyboru” (Mdr 8,2-4).
Niektórzy mogą powiedzieć, że skoro filozofią zajmowali się przez wieki głównie mężczyźni, to stąd łatwo im było przedstawiać ją i samą mądrość jako kobietę. Można jednak i tak zastanawiać się, dlaczego utożsamiali ją z kobietą. Wygląda na to, że doceniali przedstawicielki płci pięknej, nawet jeśli w samej swojej myśli nie poświęcali im dużo uwagi.
Znamienne, że w chrześcijańskiej tradycji najmądrzejszym człowiekiem na ziemi, poza Jezusem Chrystusem, Bogiem-człowiekiem, jest Maryja. W litanii określamy ją nawet mianem „Stolicy mądrości”, aby podkreślić jej głębokie zrozumienie spraw Bożych. Co istotne, Maryja nie była filozofem, nie stworzyła żadnego systemu, ale potrafiła rozpoznać dobro i wybrać je. Tym zaś jest właśnie mądrość: nie teoretyzowaniem, ale umiejętnością dostrzeżenia tego, co służy nam i innym oraz wprowadzania tego w życie.
Michał Krajski /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________