______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
_________________________________________________________________________________
W KAŻDY PIĄTEK JEST GODZINNA ADORACJA OD GODZ. 18.00
NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ W MIESIĄCU LIPCU ŚPIEWAMY LITANIĘ DO NAJDROSZEJ KRWI CHRYSTUSOWEJ. W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.
W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17-tej. Chętni bardzo mile widziani.
_______________________________________
W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI
MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30
***
W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
***
W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLENEJ MATKI PRZEBITEGO SIEDMIOKROTNIE MIECZEM BOLEŚCI.
***
W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.
_______________________________________
W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00
PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30
______________________________________________________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
***
W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚWIĘTEJ – GODZINNA ADORACJA
______________________________________________________________________________________________________________
W KAŻDĄ TRZECIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.
______________________________________________________________________________________________________________
W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.
POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.
Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland
______________________________________________________________________________________________________________
Kościelne święta, w których należy uczestniczyć w Liturgii Mszy świętej
fot. Piotr Tumidajski/Kai
***
W roku liturgicznym niektóre święta i uroczystości mają stałe daty – tak jak Boże Narodzenie 25 grudnia. Są również święta i uroczystości, których daty przypadają w różnych dniach kolejnego roku – tak jak Wielkanoc, czy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Dla przypomnienia podaję listę świąt i uroczystości w 2024 roku:
1 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
6 stycznia (sobota) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
31 marca (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)
12 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie
19 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)
30 maja (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)
15 sierpnia (czwartek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
1 listopada (piątek) – Uroczystość Wszystkich Świętych
25 grudnia (środa) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)
Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2024 roku:
Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęcają jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:
2 lutego (piątek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)
19 marca (wtorek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
1 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny
8 kwietnia (poniedziałek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
20 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła
29 czerwca (sobota) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła
9 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
26 grudnia (czwartek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika
Adwent w 2024 roku rozpocznie się 1 grudnia.
_______________________________________________________________________________________
V przykazań kościelnych
Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.
1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.
____________________________________
W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.
Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.
5 warunków dobrej spowiedzi świętej:
- Rachunek sumienia.
- Żal za grzechy.
- Mocne postanowienie poprawy.
- Szczera spowiedź
- Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.
Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.
- Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
- Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
- Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
- Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
- Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
- Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.
_______________________________________________________________________________________
Dnia 12 lipca 2024 roku ustawa o mordowaniu dzieci została odrzucona przez Sejm zaledwie trzema glosami. Fundacja Życie i Rodzina dziękuje wszystkim, którzy wspierali komisję do spraw aborcji poprzez modlitwę i wpływanie na posłów, aby głosowali za życiem.
DLA PRZYPOMNIENIA DLA TYCH, KTÓRZY PRZYSTĘPUJĄ DO KOMUNII ŚW. MIMO, ŻE ZGADZAJĄ SIĘ NA ZABIJANIE DZIECI W ŁONIE MATEK:
Zgodnie z kan. 1364 §1 PRAWA KANONICZNEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, ekskomunice „latae sententiae” – wiążącej mocą samego prawa podlegają katolicy odstępujący od prawd wiary, heretycy lub schizmatycy. W Encyklice „Evangelium vitae” św. Jan Paweł II napisał: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami […] oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta, oparta na prawie naturalnym i na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”. Oznacza to więc, że aprobowanie aborcji jest odstąpieniem od prawdy katolickiej wiary.
__________________________________________________________________________________________________________
W LIPCOWY MIESIĄC KOŚCIÓŁ ZACHĘCA NAS DO MEDYTOWANIA NAD NAJŚWIĘTSZĄ KRWIĄ CHRYSTUSA
Dziś zaczyna się lipiec, miesiąc, który zgodnie z ludową tradycją poświęcony jest kontemplacji Najświętszej Krwi Chrystusa, niezgłębionej tajemnicy miłości i miłosierdzia.
W dzisiejszej liturgii apostoł Paweł w Liście do Galatów stwierdza, że «ku wolności wyswobodził nas Chrystus» (Ga 5, 1). Ta wolność ma bardzo wysoką cenę: jest nią życie, krew Odkupiciela. Tak! Krew Chrystusa jest ceną, którą Bóg zapłacił, aby wyzwolić ludzkość z niewoli grzechu i śmierci.
Krew Chrystusa jest niezbitym dowodem miłości niebieskiego Ojca do każdego człowieka, bez żadnego wyjątku.
Wszystko to bardzo jasno wyraził św. Jan XXIII, który otaczał Krew Pańską wielkim nabożeństwem, wyniesionym z domu, gdzie słyszał w dzieciństwie, jak rodzina odmawiała litanie jej poświęcone. Jako papież napisał list apostolski wzywający do krzewienia tego kultu (Inde a primis, 30 czerwca 1959 r.) i zachęcił wiernych do rozważania nieskończonej wartości tej Krwi, «której jedna kropla może wybawić cały świat od wszelkiej winy» (hymn Adoro Te devote).
(z rozważania św. Jana Pawła II przed modlitwą “Anioł Pański” – 1.07.2001)
***
***
Litania do Najdroższej Krwi Chrystusa
Kyrie, eleison, Chryste, eleison, Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas,
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami
Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, nowego i wiecznego Przymierza, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, przy konaniu w Ogrójcu spływająca na ziemię, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, tryskająca przy biczowaniu, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, brocząca spod cierniowej korony, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, przelana na krzyżu, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zapłato naszego zbawienia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, bez której nie ma przebaczenia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, która poisz i oczyszczasz dusze w Eucharystii, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zdroju miłosierdzia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zwyciężająca złe duchy, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, męstwo Męczenników, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, mocy Wyznawców, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, rodząca Dziewice, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, ostojo zagrożonych, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, ochłodo pracujących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, pociecho płaczących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, nadziejo pokutujących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, otucho umierających, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, pokoju i słodyczy serc naszych, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zadatku życia wiecznego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wybawienie dusz z otchłani czyśćcowej, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wszelkiej chwały i czci najgodniejsza, wybaw nas.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Odkupiłeś nas, Panie, Krwią swoją.
W. I uczyniłeś nas królestwem Boga naszego.
K. Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, Ty Jednorodzonego Syna swego ustanowiłeś Odkupicielem świata i Krwią Jego dałeś się przebłagać, † daj nam, prosimy, godnie czcić zapłatę naszego zbawienia i dzięki niej doznawać obrony od zła doczesnego na ziemi, * abyśmy wiekuistym szczęściem radowali się w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
***
Ofiarowanie Przenajdroższej Krwi Chrystusa
Ojcze Przedwieczny, przez Niepokalane Serce Maryi ofiaruję Ci Najdroższą Krew Jezusa Chrystusa,
– na zadośćuczynienie za grzechy całego świata,
– za konających i za zmarłych w czyśćcu
– oraz dla odnowienia Kościoła w Duchu Świętym.
Amen.
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją odkupił!
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uwolnił!
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uświęcił!
Błogosławiona Krew Jezusowa! Na wieki błogosławiona!
___________________________________________________________________________________________
„Ecce Homo” (fragment obrazu) – fot. Graziako/Tygodnik Niedziela
***
“Oto człowiek”. Obraz udręczonego Chrystusa namalowany przez Adama Chmielowskiego, który później przybrał imię brat Albert stając się ojcem dla bezdomnych. W roku 1989 został ogłoszony świętym. Ten obraz powstawał przez długie lata podczas medytacji nad umęczonym Chrystusem, ukoronowanym cierniem – obdartym całkowicie z ludzkiej godności.
*****
„Gdziekolwiek zwrócę myśl, widzę Jego Krew. Rany nóg i rąk, głowę koronowaną cierniami, otwarte Serce Boże. Wszystko to popycha nas do pokochania Go. Krew Eucharystyczna, którą Jezus ofiarowuje każdego dnia na ołtarzu, to także Krew, która płynie z krzyża i ołtarza, płynie w Ciele Mistycznym Chrystusa, przynosząc duszom Jego siłę oczyszczającą i uświęcającą. O, żeby cały świat został oczyszczony ze zmazy grzechu. Oto do czego skłania nas cześć Bożej Krwi, którą ofiarujemy stale we Mszy św., którą przyjmujemy w sakramentach. Ona jest ceną zbawienia i świadectwem miłości okazanej człowiekowi przez Boga”.
św. Kasper de Buffalo.
*****
Krwiodawstwo Życia:
Pan Jezus przelewa swoją Najświętszą Krew podczas ukoronowania cierniem
Przywódcy żydowscy żądają od Piłata, aby skazał Jezusa na ukrzyżowanie. Ukoronowanie cierniem staje się najbardziej ekspresywnym momentem w całym objawieniu. Jezus jest wyśmiany, jednakże prawdziwie jest Królem, ponieważ Jego królewskość jest „inna” niż ta z tego świata.
Z Ewangelii św. Jana
A żołnierze, uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu żydowski!» I policzkowali Go. A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go wam na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». (J 19, 2-5)
Refleksja
Jan Ewangelista umieszcza scenę ukoronowania cierniem Jezusa i wyśmiania Go jako „króla” w centrum procesu, w taki sposób, aby Jezus został ukazany jako prawdziwy Król. Piłat po raz kolejny stwierdza, że nie znalazł w Nim żadnej winy, zasługującej na skazanie Jezusa na śmierć, i ukazuje Go ludowi: Oto Człowiek! Ta wypowiedź Piłata o Jezusie poranionym, z koroną cierniową na głowie i w płaszczu purpurowym, mogłaby wskazywać na pogardę wobec tej „biednej ofiary”. Ale może również mieć inne znaczenie: zwykle „nowy król” był przedstawiany poddanym, już ubrany w szaty królewskie, wypowiadano imię króla, a lud wznosił okrzyki aprobaty. Myślą przewodnią naszego rozumowania i działania jest nie tyle Ewangelia, co Osoba, którą ta Ewangelia przepowiada. Chrystus, nasz Niebiański Król, jest obecny w nas, a nasza relacja z Nim ma się opierać na prawdziwym poddaniu się Jemu, jako Królowi. On, słońce naszej duszy, upiększa nas swoją czystością i swoim blaskiem. W ten sposób Jego Królewska godność staje się dla nas bodźcem do podążania za Nim wszędzie i naśladowania Go we wszystkim.
Z „Komentarza do Ewangelii św. Jana” św. Augustyna, biskupa (Homilia 116)
Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». Oto dowód na to, że nie dokonało się bez wiedzy Piłata to, co żołnierze uczynili Jezusowi, zarówno to, co było im zlecone, jak i to, na co im pozwolono. Stało się to z tego powodu, jak już powiedzieliśmy, że nieprzyjaciele Jezusa zasmakowali w rozkoszowaniu się tymi wszystkimi wyrządzanymi Mu zniewagami i nie zaspokoili ostatecznie swojej żądzy krwi. Jezus wychodzi przed lud w koronie cierniowej i zhańbiony. Piłat mówi do nich: Oto Człowiek!, jakby chciał powiedzieć: jeśli jesteście zawistni o króla, oszczędźcie Go teraz, kiedy widzicie Go tak poniżonym; został ubiczowany, ukoronowany cierniem, odziany w hańbiący strój; został wyśmiany obelżywymi krzykami, spoliczkowany; zawrzała hańba, rozpaliła się nienawiść.
Prośby
Módlmy się do Boga Ojca za zbawienie wszystkich ludzi, odkupionych mocą Krwi Chrystusa, i wołajmy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby Krew Chrystusa oczyściła nasze sumienia ze złych uczynków, byśmy mogli służyć żywemu Bogu:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby tajemnica Chrystusa, który wydaje się za każdego człowieka, przyciągnęła wszystkie narody do serca Jezusowego:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby spojrzenie na krzyż Chrystusa wzbudziło w grzesznikach prawdziwe pragnienie pokuty:
Wysłuchaj nas, Panie.
Boże Wszechmocny, dziękujemy Ci za to, że uczyniłeś nas godnymi uczestnictwa w tajemnicy Krwi Twojego Syna. Naucz nas odpowiadać coraz lepiej na wyraz Twojej miłosiernej miłości. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
tekst pochodzi z książki:
“Krew Chrystusa – Codzienne rozważania na lipiec”/tłumaczenie z j. włoskiego: ks. Daniel Mokwa CPPS
______________________________________________________________________________________________________________
Krew Chrystusa gromi demony.
Pamiętaj o tym – nie tylko w lipcu!
Zgodnie z tradycją Kościoła lipiec to miesiąc szczególnie poświęcony Najdroższej Krwi Chrystusa. Ten bogaty kult związany jest głównie z Męką Chrystusa na Krzyżu i Eucharystią. Jak pisał św. Jan Chryzostom „Ta Krew, gdy godnie przyjęta, oddala demony, przywołuje aniołów, a nawet samego Pana aniołów”. Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.
1.Kult Krwi Chrystusa sięga pierwszych wieków
Pierwotne zapisy dotyczące czczenia Krwi Chrystusa zostawili nam już ojcowie Kościoła, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. „Ta Krew wylana oczyszcza świat cały. Ona jest ceną wszechświata, za którą Chrystus odkupił Kościół” – pisał św. Jan Chryzostom, który żył w IV wieku.
Kult Krwi Chrystusa w Kościele związany jest z dwiema relikwiami Męki Pańskiej, które odnaleziono w średniowieczu. W roku 804 znaleziono gąbkę, z której pojono konającego na krzyżu Chrystusa. Natomiast w roku 1048 odnaleziono, zabezpieczoną w ołowianym naczyniu, ziemię spod Krzyża, w którą wsiąkła krew Jezusa. Do miasta Mantuia obie relikwie miał przywieźć nawrócony rzymski żołnierz Longin, ten sam, który przebił bok Chrystusa włócznią. Autentyczność tych relikwii potwierdził w roku 1053 papież Leon IX. Już wówczas zaczęto nadawać kościołom wezwanie Najdroższej Krwi Chrystusa.
2.Ustanowienie uroczystości Najdroższej Krwi Chrystusa
Uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa ustanowił w roku 1849 dekretem „Redempti sumus” papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały lipiec był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł uroczystość na dzień 1 lipca. Natomiast Ojciec Święty Pius XI podniósł je (1933 rok) do rangi świąt pierwszej klasy na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Chrystusa wyróżniał się papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście „Inde a primis z 1960 roku zachęcał do tego kultu. „To nabożeństwo zostało mi wpojone już w życiu rodzinnym, od wczesnych lat mojego dzieciństwa. Pozostaje mi w pamięci wspomnienie moich sędziwych rodziców, recytujących w dniach lipca litanię do Najdroższej Krwi” – wspominał Jan XXIII.
3.Tak uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa zniknęła z kalendarza liturgicznego
Do czasu reformy kalendarza liturgicznego (1969) po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Później skreślono tę uroczystość z kalendarza. Reformatorzy tłumaczyli, że obchód uroczystości Krwi Chrystusa został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem). Na zasadzie pewnego przywileju – uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa pozwolono celebrować jedynie zgromadzeniom Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Tę rodzinę zakonną założył św. Kasper de Buffalo (+ 1837), gorący zwolennik szerzenia kultu Krwi Chrystusa, która obmywa nas z grzechów i otwiera dla nas bramy raju.
4.Jak czcić Najdroższą Krew Chrystusa?
Najprostszą formą kultu Krwi Chrystusa jest adoracja i Komunia Święta. Można też rozważać fragmenty Ewangelii, opisujące przelanie Krwi przez Chrystusa. Święty Jan XXIII w liście apostolskim „Inde a Primis”, zachęca wiernych do odprawienia nabożeństwa ku czci Przenajdroższej Krwi Jezusa Chrystusa, szczególnie w lipcu.
„Niechaj rozważają o niesłychanie obfitej i nieogarnionej wartości tej Krwi prawdziwie najdroższej” – pisze w liście apostolskim papież święty Jan XXIII. „Ta sama Krew Boża płynie we wszystkich sakramentach Kościoła, dlatego nie tylko słuszną jest rzeczą ale wielce sprawiedliwą, aby tej Krwi składali wszyscy odrodzeni w jej zbawczych strumieniach hołd adoracji, podyktowanej wdzięcznością i miłością” – zaznacza w liście do wiernych papież.
Publiczną i prywatną formą modlitwy może być także Litania do Najdroższej. W encyklice „Evengalium Vitae” św. Jana Pawła II czytamy, że „Krew Chrystusa objawia, jak wielka jest miłość Ojca, a zarazem ukazuje, jak cenny jest człowiek w oczach Boga i jak ogromna jest wartość jego życia”.
Kult Najdroższej Krwi Chrystusa szczególnie mocno upowszechniają Misjonarze Krwi Chrystusa, którzy mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce również siostry Adoratorki Krwi Chrystusa. Obecnie w Częstochowie pod opieką Misjonarzy Krwi Chrystusa znajduje się jedyne w Polsce sanktuarium Przenajdroższej Krwi, gdzie od 1998 roku czczone są relikwie Krwi Chrystusa z Mantui – dar Sióstr Przenajdroższej Krwi z Schellenbergu (Księstwo Lichtenstein). Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.
Dziś szczególnie potrzebne jest oddawanie czci Najdroższej Krwi Jezusa. W czasach szerzących się ideologii gender, promocji seksu bez odpowiedzialności, LGBT, stawiania przyrody wyżej człowieka, profanacji, zabijania nienarodzonych, osób starszych i słabych, tym głośniej powinniśmy wołać „Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas”.
źródła – brewiarz.pl, czestochowskie24.pl,cpps.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Christ Jesus Clinic Jesus Christ Cross Faith/Stacja7.pl
***
Katecheza 22 świętego Cyryla Jerozolimskiego o Ciele i Krwi Pańskiej
1. Już to pouczenie błogosławionego Pawła wystarczy zupełnie, aby wzbudzić w was wiarę w Boskie tajemnice. Zaszczyceni nimi uczestniczycie w Ciele i Krwi Chrystusa. Powiedział bowiem, jak to czytaliśmy przed chwilą: „W nocy, w której został zdradzony, wziął Pan Jezus chleb, a dzięki uczyniwszy łamał go, dał uczniom swoim i rzekł: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Wziąwszy też kielich, dzięki uczyniwszy, powiedział: «Bierzcie i pijcie, to jest Krew moja»”[1]. Skoro wyraził się o chlebie: „To jest Ciało moje”, któż będzie się wahał; „To jest krew moja”, któż zwątpi i powie, że to nie jest Krew Jego?
2. W Kanie Galilejskiej przemienił Chrystus wodę w wino; czyż więc nie będziemy wierzyć, iż wino w Krew przemienił? Cudu tego dokonał na doczesnych godach; czyż więc nie przyjmiemy, iż tym bardziej synom duchowego łoża swe Ciało i Krew dał na pożywienie?
3. A zatem z całym przekonaniem uważajmy to za Ciało i Krew Chrystusa! Pod postacią chleba dane ci jest Ciało, pod postacią wina dana ci jest Krew. Gdy tedy przyjmujesz Ciało i Krew Chrystusa, w Ciele i Krwi Jego uczestniczysz. Stajemy się nosicielami Chrystusa, gdyż Jego Ciało i Krew są dane naszym członkom. Według błogosławionego Piotra „uczestniczymy w naturze Bożej”[2].
4. Rozprawiając z Żydami, powiedział Jezus: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała mego i nie będziecie pili Krwi mojej, nie będziecie mieli życia w sobie”[3]. Oni jednak nie przyjęli tego, co słyszeli, lecz ze zgorszeniem odeszli. Sądzili, że ich wzywa do jedzenia mięsnych potraw.
5. W Starym Zakonie były chleby pokładne. Ustały one jednak, gdyż dotyczyły tylko Starego Przymierza. W Nowym Testamencie mamy chleb niebieski i kielich zbawienia dla uświęcenia duszy i ciała. Jak chleb potrzebny jest dla ciała, tak znów Słowo jest potrzebne dla duszy.
6. Nie patrz więc na chleb i kielich jak na czysto ziemskie rzeczy. Są one bowiem Ciałem i Krwią – jako Pan zapewnił. Chociaż by ci to mówiły zmysły, niechaj cię jednak utwierdza wiara. Nie osądzaj rzeczy ze smaku, lecz przyjmuj wiarą, a nie wątp, iż otrzymałeś dar Ciała i Krwi Chrystusa.
7. Jaką one mają siłę, niech ci powie Dawid: „Przed obliczem moim przygotowałeś stół przeciw nieprzyjaciołom moim”[4]. Słowa te znaczą: Przed przyjściem Twoim zastawili szatani stół splamiony i straszny, pełen wszelkiej złej mocy. Ale po Twym przyjściu Ty sam, Panie, zastawiłeś stół przede mną. Gdy człowiek mówi do Boga: „Przygotowałeś stół przed obliczem moim”, czyż nie może to co innego oznaczać niż tajemniczy i duchowy stół, dany nam przez Boga przeciwko szatanom? Tamten stół był wspólny z szatanami – ten jest wspólny z Bogiem. „Namaściłeś mi głowę olejem”[5]. Namaścił twą głowę olejem na czole, abyś naznaczony pieczęcią stał się odbiciem i świętością Boga. „Jak cenny jest kielich, który mnie upaja”[6]! Widzisz, iż jest tu mowa o kielichu, który wziął do rąk Jezus, wypowiadając nad nim słowa dziękczynienia: „To jest Krew moja, która będzie wylana na odpuszczenie grzechów”[7].
8. O tej właśnie łasce mówi dalej Salomon w księdze Eklezjastesa: „Pójdź, pożywaj chleb z radością”, chleb duchowy. Pójdź! Wzywa cię on do zbawienia i szczęścia. „I pij swe wino z weselem”, duchowe wino, „i olej niech będzie wylany na twą głowę”, mówi tu jeszcze o duchowym namaszczeniu. „Niech zawsze będą twoje szaty białe, albowiem miłe są twe sprawy Bogu”[8]. Skoro zdjąłeś stare szaty i wdziałeś duchowe, białe, winny one pozostać zawsze białe. Nie znaczy to, iż zawsze trzeba nosić szaty białe, powinny jednak one zostać prawdziwie białe, jasne i duchowe, abyś mógł powiedzieć z błogosławionym Izajaszem: „Raduje się dusza moja w Panu, albowiem mnie okrył szatą zbawienia i płaszczem nadziei”[9].
9. Wiedząc już i wierząc, że to, co wygląda na chleb, nie jest wcale chlebem, choć smak na to wskazuje, lecz Ciałem Chrystusa, i to, co wygląda na wino, nie jest winem, chociaż ma smak wina, ale Krwią Chrystusa, i stąd Dawid powiedział: „Chleb wzmacnia serce człowieka, od którego lśni twarz jak od oleju”[10], wzmocnij swe serce, biorąc chleb duchowy i rozwesel swe oblicze. Niechaj będzie ono odkryte w czystym sumieniu, abyś jak w zwierciadle rozważał wspaniałość Pana i wzrastał z chwały w chwałę w Chrystusie Jezusie. Jemu cześć i chwała na wieki wieków.
Amen.
_______
PRZYPISY:
[1] 1 Kor 11,23-25. [2] 2 P 1,4. [3] J 6,54. [4] Ps 22,5. [5] Ps 22,5b. [6] Ps 22,5c. [7] Mt 26,27. [8] Koh 9,7-9. [9] Iz 61,10. [10] Ps 103,15.apologetyka.katolik.pl/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Krew Chrystusa oczyszcza nasze sumienie
Autor Listu do Hebrajczyków porównuje starą i nową świątynię, aby wykazać definitywną skuteczność ofiary Jezusa.
CANVA/Gość Niedzielny
***
Z Listu do Hebrajczyków:
Ale Chrystus, zjawiwszy się jako arcykapłan dóbr przyszłych, przez wyższy i doskonalszy, i nie ręką – to jest nie na tym świecie – uczyniony przybytek, ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i osiągnął wieczne odkupienie. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu. (Hbr 9, 11-14)
Refleksja:
Krew Chrystusa zdolna jest działać w głębi sumienia, w celu oczyszczania i uwalniania od grzechu, to znaczy od tego źródła nieczystości, które zabija wszelką nadzieję, ponieważ czyni człowieka niewolnikiem i w konsekwencji niezdolnym do pracy nad sobą. Już w Starym Testamencie składane były ofiary na oczyszczenie kapłanów, ludu i świątyni. Te ofiary znalazły swoje wypełnienie w Chrystusie. Najwyższy Kapłan ustanawia i powierza nowemu ludowi Bożemu jedyną, drogocenną ofiarę swojego Ciała i swojej Krwi, która ma nieskończoną wartość. Moc płynąca z tej ofiary oczyszcza z grzechów, uświęca, stwarza pokój oraz ustanawia nową wspólnotę Boga z ludźmi. A ofiara ta spełnia się przez przelanie Krwi. W ten sposób zmazana zostaje wina ludzi, tych, którzy opłukali swe szaty i w Krwi Baranka je wybielili (Ap 7, 14), ponieważ prawdziwie Krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu (1 J 1, 7; por. Ap 1, 5).
***
Z „Listów” św. Kaspra del Bufalo, kapłana (Tom VI f, 403)
Adoracja niezmierzonej Ceny naszego zbawienia jest najcenniejszym przedmiotem naszych dążeń. Z Boskiej Krwi płyną skarby mądrości i uświęcenia, wolność od kary piekielnej oraz możność posiadania chwały świętych w niebie. Wraz z przyjęciem tej niezmierzonej Ceny, przez którą zostaliśmy zbawieni, znajdź grzeszna duszo świętą i wewnętrzną motywację znalezienia nadziei w miłosierdziu i przebaczeniu; a ciebie, człowieku skruszony, niech ta niezmierzona Cena naszego zbawienia pobudza do wzrostu w cnotach i w świętości oraz w zdrowej, płomiennej gorliwości ratowania dusz dla Pana. Rozmyślanie o tym tak ważnym nabożeństwie niech cię uzdalnia do powstania ze snu duchowej śmierci, która cię zniewala. Rozumiemy teraz, dlaczego w Starym Testamencie Pan miał upodobanie w krwi ofiar zwierzęcych: ponieważ były zapowiedzią Krwi Baranka, przelanej na ołtarzu krzyża w pełni czasów. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi krapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu. Niech to nabożeństwo do Przenajdroższej Krwi przybliży nasze dusze do boskiego Serca Jezusa.
Prośby:
Z żywą wiarą w moc Krwi Chrystusa módlmy się wspólnie i wołajmy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Za święty Kościół Boży, by oczyszczony Krwią Chrystusa stawał się coraz bardziej znakiem miłości i apostolskiej gorliwości, Ciebie prosimy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Aby Krew Chrystusa obudziła w nas wszystkich potrzebę skruchy i zbawienia, Ciebie prosimy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Za wszystkich cierpiących, by potrafili złączyć swoje cierpienia ze zbawczą ofiarą Chrystusa, Ciebie prosimy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Boże, który odkupiłeś całą ludzkość Najdroższą Krwią swojego jedynego Syna, zachowaj w nas dzieła swojego miłosierdzia, byśmy – wspominając nieustannie tajemnice naszego zbawienia – mogli otrzymać jego owoce. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
“Krew Chrystusa – Codzienne rozważania na lipiec”(tłumaczenie z j. włoskiego: ks. Daniel Mokwa CPPS)
(tekst pochodzi z książki: KREW CHRYSTUSA – codzienne rozważania na lipiec)
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Hna Carolina BR/cathopic.com22/Stacja7.pl
***
Krew Chrystusa – cena Bożej miłości
Krew Chrystusa objawia, jak wielka jest miłość Ojca, a zarazem ukazuje, jak cenny jest człowiek w oczach Boga i jak ogromna jest wartość jego życia – pisał św. Jan Paweł II w encyklice Evangelium Vitae.
W dawnej tradycji rozważano nad nią przez cały lipiec. To nie przypadek, że o jej wartości rozmyślano akurat w tym miesiącu. Skoro w czerwcu wychwalamy Boskie Serce Jezusa, to w lipcu warto byłoby pochylić się nad Jego Przenajdroższą Krwią. Serce i krew stanowią przecież integralną całość. Jedno bez drugiego nie może spełniać swojej funkcji. Krew daje życie, jej utrata powoduje śmierć. Krew Chrystusa przelana na krzyżu dała nam zbawienie. Na tym się jednak nie skończyło, bo my w dalszym ciągu możemy się do niej odwoływać, zanurzać w niej swoje życie, ludzi, których spotykamy na co dzień, wszystkie nasze sprawy, problemy i grzechy. Ona nas oczyszcza, uświęca, uzdrawia i uwalnia.
– Szukając początku kultu Krwi Chrystusa trzeba zatrzymać się w rzymskim kościele San Nicola in Carcere. Według tradycji przechowywany jest w nim skrawek płaszcza należącego do setnika, który włócznią przebił bok Jezusa. Relikwię w XVIII w. przekazali do świątyni krewni żołnierza. Początkowo Krwi Chrystusa poświęcano pierwszą niedzielę czerwca. Papież Pius X przeniósł tę uroczystość na 1 lipca. Modlitwę do Przenajdroższej Krwi Zbawiciela zanoszono jednak przez cały miesiąc – tłumaczy ks. Łukasz Tarnowski, kustosz Sanktuarium Krwi Chrystusa w Częstochowie. Dodaje, że po Soborze Watykańskim II połączono Uroczystość Najświętszego Ciała i Uroczystość Krwi Chrystusa w jedno święto (Boże Ciało).
Świadomość bycia odkupionym
Ks. Łukasz należy do zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa, które żyje duchowością Jezusowej Krwi. – Myślę, że jej kult na przestrzeni wieków nigdy nie był zapomniany. Może nie akcentowano go zbyt mocno, ale na pewno nie zaniechano – mówi ks. Łukasz. – O Krwi Jezusa mówiły obrazy i modlitwy. My, jej misjonarze, chcemy nie tylko skupiać się na modlitwie i adorowaniu, ale też na szerzeniu duchowości Przenajdroższej Krwi. Francuski kardynał Albert Vanhoye, który głosił papieżowi rekolekcje na temat Krwi Chrystusa, podkreślał, że była ona „nasączona” Duchem Świętym. Tłumaczył, iż została wylana dla naszego zbawienia przez Jezusa, który był w jedności ze swoim Ojcem. W naszym częstochowskim sanktuarium wierni mogą oddać się Przenajświętszej Krwi Chrystusa. To bardzo stara praktyka. Nie chodzi tu tylko o kult czy podejmowanie zobowiązań modlitewnych. Najważniejsze są czyny i świadomość, że w Jezusie mamy Zbawiciela, że Jego Krew, którą adorujemy i pijemy w Eucharystii, dała nam wolność. W tej darowanej wolności chcemy żyć tym, czego wymaga od nas Bóg, chcemy powiedzieć tak, jak ludzie zgromadzeni wokół Mojżesza podczas zawierania przymierza: wszystkie słowa prawa wypełnimy! – dodaje.
Wielka łaska pojednania
Do Sanktuarium Krwi Chrystusa napływają świadectwa osób, które w swoich troskach i problemach odwoływały się do Krwi Chrystusa. – W ostatnim czasie szczególnie docierają do nas wieści o uzdrowieniach fizycznych. Zazwyczaj nie są potwierdzone dokumentami. Wielu jest jednak przekonanych, że po modlitwie w sanktuarium i błogosławieństwie relikwiami Krwi Chrystusa doznali uzdrowienia. Myślę tu np. o przypadkach wchłonięcia się komórek rakowych – precyzuje i dodaje, że sam zwraca też uwagę na inną ważną sprawę. – Kiedy przyjmuję grupę pielgrzymów, zapraszam i zachęcam do otworzenia się na pojednanie, które daje Krew Chrystusa. Mówią o tym teksty biblijne. Św. Paweł pisze, że Bóg wprowadza pokój przez Krew swego Syna (por. Kol 1,20). O takie pojednanie modlę się codziennie; proszę, by dokonywało się ono w naszych sercach, umysłach i ciałach, o to, byśmy przyjmowali ten pokój. Dziś z wielkim bólem trzeba przyznać, że bardzo nam go brakuje, tak samo jak jedności i harmonii. Krew Jezusa może nas, zagubionych, rozbitych i poranionych fizycznie, psychicznie i duchowo, scalić na nowo – podsumowuje ks. Łukasz.
Wartość i zjednoczenie
W rozważaniu nad Krwią Jezusa niezwykle mocne i uderzające są też słowa dominikanina o. Adama Szustaka. Ten znany kaznodzieja przypominał: „Mamy niezwykłą wartość, bo kiedy Bóg miał za nas zapłacić, to nie starczyło na ziemi złota i srebra. Jedyną ceną, która była godna tego, żeby nas wykupić, stała się Krew Jego Syna. Drożej już się nie da!”.
Jeszcze bardziej mistycznie pisała o Krwi Chrystusa św. s. Faustyna: „Czuję to dobrze, jak Twoja Boska krew krąży w sercu moim; nie ma w tym żadnej wątpliwości, że z tą krwią Twoją przenajświętszą weszła w serce moje miłość Twoja najczystsza. Czuję, że mieszkasz we mnie z Ojcem i Duchem Świętym, a raczej czuję, że ja żyję w Tobie, o Boże niepojęty. Czuję, że się rozpływam w Tobie, jako jedna kropla w oceanie. Czuję, że jesteś na zewnątrz i we wnętrznościach moich, czuję, że jesteś we wszystkim, co mnie otacza, we wszystkim, co mnie spotyka” (Dz. 478). Czy można więc zapomnieć o tej Boskiej Krwi???
Moc wszystkich wierzących
Papież Jan XXIII przypominał, że nabożeństwo do krwi Chrystusa łączy się z kultem Imienia i Serca Jezusa.
O potrzebie odwoływanie się do zasług Krwi Syna Bożego pisał w liście apostolskim „Inde a Primis” w 1960 r. Przypominał w nim o siedmiu jej wylaniach, jakie dokonały się podczas obrzezania, modlitwy w Ogrójcu, biczowania, ukoronowania cierniem, drogi krzyżowej, przybicia do krzyża i przebicia boku włócznią. Cytował też św. Jana Chryzostoma, który nauczał, że „Od tego stołu [eucharystycznego] odchodzimy, jakoby lwy ogniem ziejące, straszni szatanom, rozpamiętując, kto to jest naszą Głową i jak wielką miłość nam okazał… Ta Krew godnie przyjęta, czarta odstrasza, aniołów do nas przywołuje, samego Pana aniołów sprowadza… Ta Krew przelana cały świat obmywa… To jest ta cena świata; to jest cena, za którą Chrystus Pan Kościół kupił…”.
Papież Jan XXIII pisał, że „wierni, którzy godnie zbliżają się do Krwi Pańskiej, pozyskują obfite owoce odkupienia, zmartwychwstania i życia wiecznego, które wysłużyła ludzkości Krew przelana przez Chrystusa „z natchnienia Ducha Świętego” (Hbr 9,14). Wierni nakarmieni Ciałem i napojeni Krwią Chrystusa stają się uczestnikami Jego mocy Bożej; tej samej mocy, dzięki której powstały niezliczone zastępy męczenników. I tak uzdolnieni chrześcijanie idą na spotkanie codziennych wyzwań i przeciwności, zbożnych wyrzeczeń, a czasem samego męczeństwa. Znoszą to wszystko dla obrony cnoty i Królestwa Bożego, czując w sobie ową miłość gorejącą”. Ojciec święty za św. Pawłem powtarzał, że Krew Chrystusa woła głośniej niż krew Abla. Czy można więc pozostać na nią głuchym?
Zaproszenie do zanurzenia
Krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechów, uświęca, uzdrawia i uwalnia. Ona jest naszą najlepszą ochroną przez złem.
Warto się do niej uciekać z każdą sprawą. Można to robić poprzez Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Pięknym wołaniem jest też modlitwa zanurzenia we Krwi Chrystusa, napisana przez s. Gertrudę Bociąg ze zgromadzenia Misjonarek Krwi Chrystusa. Warto ją odmawiać na rozpoczęcie dnia. Jest pięknym zawierzeniem siebie, bliskich nam ludzi, naszych rozmów, prac i odpoczynku. Jest zaproszeniem Jezusa do naszej codzienności, a także deklaracją przyjęcia wszystkiego, co nas spotyka w duchu zadośćuczynienia. Nie chodzi w niej, by prosić o uniknięcie wszelkich trudności. Nikt nam tego nie obieca. Nikt nie powiedział, że jeśli będziemy wierzyć w Boga, nie spotka nas nic trudnego i nieprzyjemnego. Zanurzenie we Krwi Jezusa i wołanie o to, by Jej moc objawiła się w naszym życiu, są wyrazem naszej wiary, ale też świadomości, że sami z siebie jesteśmy słabi i niewiele możemy. Krew Jezusa oczyszcza nas z naszych win. Pomaga być bliżej Boga. Ona uzdrawia nasze serca ze zranień i krzywd zadanych przez innych. Daje moc do kochania i służenia, pomimo ludzkich ograniczeń. Ona stwarza nas na nowo. Jest zdrojem miłosierdzia. Warto wzywać Jej mocy. To najmocniejsza broń przeciwko złu tego świata. Aby zbawić ludzkość wystarczyła tylko jedna jej kropla. Jezus chciał jednak inaczej. Pozwolił, by płynęła strumieniami. Nie bójmy się Jego Krwi. Pozwólmy, by nas obmywała w sakramencie pokuty i poiła w Eucharystii. W ten sposób najmocniej jednoczymy się z Jezusem i pozwalamy, by w nas działał. W Jego Krwi jest nasze zdrowie i życie.
Echo Katolickie/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Krew Chrystusa woła – „trzeba szerzyć jej cześć”
Wiele krwi leje się z powodu ludzkiej pychy i żądzy panowania. Zbawiciel wylał swoją Krew dla obmycia człowieka z grzechu i ocalenia go na wieczność. Lipiec jest poświęcony rozważaniu tej prawdy.
Święty Kasper del Bufalo, założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa.
Nheyob/Wikipedia | CC BY-SA 3.0/Aleteia.pl
***
Angelo Roncalli wspominał, że już w dzieciństwie odmawiał z rodzicami Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Rodzina robiła to codziennie przez cały lipiec, bo ten właśnie miesiąc jest w katolickiej tradycji ludowej poświęcony kontemplacji Najświętszej Krwi Chrystusa. Gdy został papieżem, wydał w 1954 roku list apostolski Inde a primis, w którym zachęcił wiernych do rozważania wartości Krwi Zbawiciela przez odmawianie litanii. „Niechaj wierni rozważają, jak wielką i nieskończoną wprost mocą bije ta Krew prawdziwie Przenajdroższa, »której jedna kropla może wybawić cały świat od wszelkiej winy«” – pisał św. Jan XXIII.
Zdobyć duszę
Była pierwsza połowa XIX wieku, Europą wstrząsały wojny napoleońskie. Pewnego razu podczas modlitwy ksiądz Kasper del Bufalo wpatrywał się w wizerunek Ukrzyżowanego. Później zapisał: „Wydawało mi się, że słyszę takie słowa: »Widzisz, o synu, moją Boską Krew: w cierpieniach ją przelałem i przez cierpienia trzeba szerzyć jej cześć«”.
Przyszły święty pozostał wierny swojej misji do końca życia. Głoszenie czci Krwi Chrystusa stało się jego pasją. „Chciałbym mieć tysiąc języków, ażeby każdą duszę zdobyć dla Najdroższej Krwi Chrystusa. Och, chciałbym to nabożeństwo rozszerzać własną krwią. Można by powiedzieć, że jestem zaprzedany adoracji Boskiej Krwi, ceny wiecznego zbawienia” – wyznał kiedyś.
Nie musiał szukać cierpień – pojawiły się w następstwie jego wierności i posłuszeństwa Kościołowi. „Nie mogę, nie muszę, nie chcę” – to bodaj najsłynniejsze słowa św. Kaspra. Wypowiedział je przed francuskim urzędnikiem, odmawiając złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi, który zawładnął Państwem Kościelnym i uwięził papieża. Zapłacił za to najpierw wygnaniem, a potem ciężkim więzieniem. O tym, jak trudnym doświadczeniem był dla niego pobyt w lochu, świadczy fakt, że do końca życia odczuwał lęk przed ciemnością i nie mógł spać bez zapalonego światła. Ale i to stało się źródłem błogosławieństwa. Być może stąd wziął się jego pomysł stworzenia w Rzymie nocnych oratoriów – miejsc modlitwy, do których Kasper zapraszał ludzi spędzających noce na hulankach i pijatykach.
Najbardziej wyrazistym i trwałym dziełem życia św. Kaspra jest założenie zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa. To oni ponieśli w świat kult Najświętszej Krwi Chrystusa i niosą go dalej. Towarzyszą im w tej misji siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, siostry Misjonarki Krwi Chrystusa, a także świeccy zrzeszeni we Wspólnocie Krwi Chrystusa. Dla nich i wszystkich osób żyjących według duchowości Krwi Chrystusa centrum kultu stanowią adoracja i Komunia eucharystyczna. Rozważają także opisane w Ewangelii i celebrowane w liturgii momenty przelania Krwi przez Zbawiciela. Odmawiają też prywatnie i publicznie, szczególnie w lipcu, Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa.
Odkryłem wartość
Ks. Damian Siwicki z tego zgromadzenia zainteresował się kultem Krwi Pańskiej za sprawą swojego ojca, który jest członkiem Wspólnoty Krwi Chrystusa.
– Mój tata zawsze chciał, żebym mógł poznać to miejsce w Częstochowie i misjonarzy, którzy prowadzą wspólnotę – opowiada. Tak się też stało: piętnastoletni Damian pojechał do Częstochowy na zorganizowane przez zgromadzenie święto młodzieży. Kiedy później przeżywał młodzieńczy bunt, uświadomił sobie, że właśnie tam czuł głęboki spokój i widział ludzi pełnych nieudawanej radości. Pewnego dnia, gdy odczuwał dojmujący smutek i poczucie bezsensu, poczuł w sobie przynaglenie, wręcz przymus, żeby pojechać do misjonarzy na rekolekcje młodzieżowe. – Tam, klęcząc w kaplicy, doświadczyłem bliskości Pana Boga, Jego miłości. Chciałem, żeby moje życie się zmieniło. I od tego momentu zaczyna się moja historia poznawania misjonarzy i duchowości Krwi Chrystusa. Ja sam, dzięki doświadczeniu miłości Pana Boga i dzięki misjonarzom, odkryłem, że mam wartość – zwierza się. Poruszyła go lektura pism św. Kaspra. Podobnie jak założyciel zgromadzenia poczuł się wezwany, żeby wyjść do tych, w których Krew Jezusa woła najbardziej. Do tych, którzy potrzebują wiedzieć, że są ważni i wartościowi w oczach Boga.
Szukamy zranionych
Misjonarze Krwi Chrystusa często mówią o „wołaniu Krwi Chrystusa”. To głos Zbawiciela, który wzywa, żeby pójść do tych, którzy Go potrzebują najbardziej. Słyszał go św. Kasper. „Gdziekolwiek zwrócę myśl, widzę Jego Krew. Rany nóg i rąk, głowę koronowaną cierniami, otwarte Serce Boże. Wszystko to popycha nas do pokochania Go. Krew Eucharystyczna, którą Jezus ofiarowuje każdego dnia na ołtarzu, to także Krew, która płynie z krzyża i ołtarza, płynie w Ciele Mistycznym Chrystusa, przynosząc duszom Jego siłę oczyszczającą i uświęcającą” – pisał, porwany Jezusowym pragnieniem, żeby cały świat został oczyszczony ze zmazy grzechu. „Oto do czego skłania nas cześć Bożej Krwi, którą ofiarujemy stale we Mszy św., którą przyjmujemy w sakramentach. Ona jest ceną zbawienia i świadectwem miłości okazanej człowiekowi przez Boga” – zachwycał się. „Wystarczy jedno spojrzenie na Boską Krew, a ona wstrząśnie nami, byśmy działali z niespożytą gorliwością, i działać będziemy z prawdziwym Duchem Bożym” – zapewniał w jednym z listów.
Duchowość Krwi Jezusa motywuje misjonarzy z założonego przez św. Kaspra zgromadzenia do wchodzenia w środowiska znajdujące się w kryzysie. W Ameryce Południowej są na przykład takie miejsca, w których obejmują zaniedbaną parafię, pracują tam kilkadziesiąt lat, odbudowując ją od strony materialnej, ale przede wszystkim tworząc z ludźmi żywy Kościół. Potem zostawiają to miejsce innym i idą do kolejnego, tam, gdzie jest większa potrzeba.
– Kiedy widziałem, jak działają tam moi współbracia, uświadomiłem sobie, że tak działa Pan Jezus. On się nie zatrzymuje; szuka ludzi, mówi, że musimy iść też do innych miejsc, by głosić królestwo Boże. „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” – to są te słowa. I to jest działanie Krwi Jezusa, która płynie do wszystkich miejsc, w których jest grzech. Ona ma moc, żeby zmieniać życie człowieka, żeby wszystko odnawiać – podkreśla ks. Damian Siwicki. Przekonuje, że Krew Jezusa jest dla każdego i dzięki niej każdy może poczuć własną wartość, zrozumieć, że jest cenny w oczach Boga, bo On ją za każdego wylał. Mocą tej Krwi dokonuje się nasze wybawienie i usprawiedliwienie.
– Wszędzie pracujemy z ludźmi, którzy doświadczyli od innych jakiegoś zranienia. I staramy się te osoby prowadzić do doświadczenia uzdrowienia, które jest we Krwi Jezusa. A w konsekwencji do pojednania. Jezus mocą swojej Krwi zburzył wszelkie mury między nami i dzięki Niemu możemy stać się braćmi. To doświadczenie staramy się przekazywać, dzielić się nim – zaświadcza duchowny.
Tam, gdzie jest potrzeba
Świeccy ze Wspólnoty Krwi Chrystusa działają razem z Misjonarzami Krwi Chrystusa.
– Oni są razem z nami na tej drodze zaproszeni, by być misjonarzami. Zapraszamy ich do tego, co robimy, do prowadzenia rekolekcji czy misji, ale też do zaangażowania w naszych dziełach. Oni mogą dotrzeć tam, dokąd my nie możemy. W tym, co się da, wspólnie przeżywamy też naszą formację, dni skupienia czy rekolekcje, ale nie zamyka się to na samorozwoju, lecz prowadzi do tego, żebyśmy mogli razem iść do tych, którzy potrzebują wsparcia, i dzielić się z nimi naszą duchowością – tłumaczy kapłan. Akcentuje znaczenie rozpoznawania znaków czasu. – Staramy się usłyszeć, gdzie Krew Jezusa nas woła dzisiaj, i tam pójść. Ja pracuję z młodymi i najbardziej to wołanie słyszę w kontekście samotności, braku zdolności do tworzenia relacji. Podejmuję więc próbę wyjścia do młodych i tworzenia z nimi relacji. To moje doświadczenie, ale na przykład mój współbrat, z którym pracuję w parafii, w tej chwili słyszy to wołanie najbardziej od rodzin, których członkowie są wierzący, ale mają duże problemy z wytrwaniem, z pozostaniem w małżeństwie. Odpowiadając na to wołanie, poszedł w tym roku na studia, żeby uczyć się pomagać rodzinom w kryzysie – mówi ks. Damian Siwicki.
Kasper del Bufalo wciąż inspiruje czcicieli Krwi Chrystusa. Święty do końca życia pozostał wierny wołaniu Krwi Chrystusa. To ono nie pozwoliło mu spać spokojnie, gdy mieszkańców Rzymu dziesiątkowała cholera. Rzucił się na pomoc chorym i umierającym, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie. Zaraził się i zmarł pod koniec 1837 roku. Jednym z dorodnych owoców jego życia jest kult Krwi Chrystusa, który zakorzenił się w Kościele, przynosząc wielu ludziom pożytek doczesny i wieczny.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________________
„Jaki będzie pożytek z Krwi Mojej?”
Katedra w Bremie, mozaika przedstawiająca Mękę Pańską.
fot. Norbert Neetz / imageBROKER / Forum
***
Quae utilitas in sanguine meo? — „Jaki będzie pożytek z Krwi Mojej?” (Ps 30, 10). Te słowa Psalmów mogą być źródłem medytacji w lipcu, poświęconym Najdroższej Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. Są to słowa wyrażające głęboki smutek, udrękę wątpiącego, czy Jego ofiara, aż do przelania krwi, nie była daremna.
Ta myśl, ten smutek dręczył Pana Jezusa, ponieważ w łonie swojej najświętszej Matki miał już zdolność rozumienia i od tamtej pory pojmował, że większość ludzi podepcze Jego Krew i zlekceważy łaskę wyjednaną przez jej przelanie.
To smutek skłonił Go do płaczu w Niedzielę Palmową, gdy przed Jego oczami rozpościerał się widok świętującego miasta, którego przyszły tragiczny los znał. To była myśl przyprawiająca Go o krwawy pot w Ogrodzie Oliwnym, gdy w jego rozważaniach pojawiła się tajemnica zła, jakie dokona się w przyszłych wiekach. W swoich Rozmyślaniach na dni Adwentu święty Alfons Liguori pisze, że właśnie z powodu tamtego gorzkiego kielicha cierpienia Pan Jezus modlił się do Ojca Przedwiecznego o uwolnienie, mówiąc: Transeat a me calix iste — „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!” (Mt 26, 39). Jaki kielich? Nie cierpienie fizyczne, ale widok tak wielkiej pogardy dla Jego miłości. Dlatego zawołał na Krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Pokusa porzucenia zrodziła się z myśli, że większość ludzi nie zważając na to przelanie Krwi, będzie nadal obrażać Jezusa, tak jakby nic nie zrobił z miłości do nich. Z pewnością w tym momencie nasz Pan miał przed oczyma spektakl wszystkich kryzysów, do jakich dojdzie na przestrzeni wieków, niemal w crescendo, które miało się otworzyć w Kościele zrodzonym z Jego przebitego boku na Krzyżu. A jednak tam, na Golgocie, jedna kropla Jego Krwi wystarczyła, aby nawrócić „dobrego łotra”. Wielu odrzuci owoce Jego Ofiary, ale odpowiedniość łaski, jaka spłynie na tych, którzy Go przyjmą, przyniesie większą chwałę Bogu niż jakiekolwiek świętokradztwo i niewierność. Krew Chrystusa będzie nadal obmywała Kościół aż do końca wieków.
Życie Kościoła będącego Mistycznym Ciałem Chrystusa, zawiera się w Jego Krwi. Krew, podobnie jak serce, stanowi zasadę życia. Nic nie jest bardziej czcigodne niż Krew Chrystusa, Krew Boga, a zatem cenniejsza niż wszystkie skarby ziemi. Każda kropla tej Krwi ma nieskończoną wartość. Krew Chrystusa przypomina nam o centralnej tajemnicy chrześcijaństwa – o Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, który za cenę swojej Krwi odkupił nas i przeznaczył do wiecznego szczęścia. „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach złego postępowania zostali wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną Krwią Chrystusa, jako Baranka niepokalanego i bez zmazy” – pisze święty Piotr (1 P 1, 18 – 19).
Krew Chrystusa jest przede wszystkim symbolicznym oraz rzeczywistym wyrazem Odkupienia – tej Tajemnicy, która przypomina nam, że Jezus Chrystus za cenę swojej Krwi, wyrazu swojej Miłości, wyrwał rodzaj ludzki z grzechu oraz mocy diabła, i pojednał go z Bogiem. Ta Krew jest nadal ofiarowywana podczas Mszy, która utrwala ofiarę Kalwarii w sposób bezkrwawy, ponieważ jest to ta sama Ofiara – Jezus Chrystus, który jest składany w ofierze, i ten sam Kapłan – Jezus Chrystus, który składa Chrystusową ofiarę, aby jej owoce objęły przemijające pokolenia, aż do końca świata.
Ale męka Chrystusa nie zakończyła się na Golgocie i nigdy się nie skończyła: jest zasadą życia Kościoła, który zawsze triumfuje, ale zawsze cierpi, walczy i przelewa krew. Jezus Chrystus nadal krwawi z powodu zniewag i profanacji, jakie dokonują się w Jego kościołach i na Jego ołtarzach, z powodu niewierności Jego sług, letniości dobrych; krótko mówiąc – ze względu na każdą przeszkodę, która staje na drodze rozwoju Kościoła.
W trakcie tej walki może się zdarzyć, że ci, którzy starają się walczyć o wierność Kościołowi i jego Prawu, nie ujrzą owoców swojej ofiary, ale mogą raczej odnieść wrażenie, że ich wysiłki, modlitwy, cierpienia, walka nie są przyjmowane przez Boga, i mogą rozmyślać: „Jaki jest pożytek z mojej ofiary?”. Tak nie jest: każda kropla ofiary złożonej z czystością intencji jest zjednoczona z każdą kroplą Krwi przelanej przez Chrystusa i czerpie swoją owocność z tej przelanej Krwi. Ofiara tych, którzy walczą w Kościele, jest samą Krwią Chrystusa, która krąży w Kościele i go ożywia. Kościół jest żywy i owocny, ponieważ krąży w jego członkach Krew Chrystusa, płynąca z Ofiary Kalwarii.
Kościół, jak mówi Pius XII, „jest Oblubienicą krwi (por. Wj 4, 25)… Ale Kościół się nie boi. Chce być Oblubienicą krwi i bólu, aby w sobie ukazać obraz swego boskiego Oblubieńca, cierpieć, walczyć, triumfować z Nim”1. Triumf Kościoła, również historyczny, to perspektywa, którą otwiera przed nami obietnica fatimska, i w tym właśnie duchu można przeżywać święto Krwi Chrystusa. Dom Guéranger przypomina, że owo święto jest pamiątką jednego z najwspanialszych zwycięstw Kościoła. W 1848 roku Pius IX został wygnany z Rzymu przez triumfującą rewolucję; w tych samych dniach — zaledwie w następnym roku — ujrzał, jak jego władza zostaje przywrócona. 28, 29 i 30 czerwca, pod patronatem Apostołów, pierworodna córka Kościoła, wierna swojej chwalebnej przeszłości, wypędziła swoich wrogów z murów Wiecznego Miasta; podbój zakończył się 2 lipca, w święto Maryi. Natychmiast podwójny dekret powiadomił miasto i świat o wdzięczności papieża i sposobie, w jaki zamierzał on utrwalać pamięć o tych wydarzeniach poprzez świętą liturgię. Dnia 10 sierpnia, zanim powrócił z Gaety, miejsca swego schronienia podczas burzy, aby na nowo objąć rządy nad swymi państwami, Pius IX zwrócił się do niewidzialnej Głowy Kościoła i zawierzył Mu sprawę ustanowienia tego święta, przypominając, że to za ten Kościół przelał całą swoją Krew.
Krew ta jest znakiem cierpienia i walki, ale także obietnicą zwycięstwa w czasie i w wieczności.
Roberto de Mattei/PCh24.pl
1 Pius XII, Przemówienie do mężczyzn z Akcji Katolickiej, 7 września 1947 roku
______________________________________________________________________________________________________________
Drogocenna krew Chrystusa
www.misericors.org
***
“W koronce nie tyle odwołujemy się do męki, ile do miłości – miłosierdzia Ojca i Syna dla nas. Cierpienia Jezusa świadczą o tej miłości. W koronce też chodzi o to, aby tyle trudu, męki Zbawiciela nie poszło na marne. Modlitwa ta jest duchowym zbieraniem owoców męki Jezusa, drogocennej krwi, która współczesnego świata nie obchodzi.
Siostra Faustyna zanotowała takie słowa Jezusa: „O, jak wielkich łask udzielę duszom, które odmawiać będą tę koronkę, wnętrzności miłosierdzia mego poruszone są dla odmawiających tę koronkę. Zapisz te słowa, córko moja, mów światu o moim miłosierdziu, niech pozna cała ludzkość niezgłębione miłosierdzie moje. Jest to znak na czasy ostateczne, po nim nadejdzie dzień sprawiedliwy. Póki czas, niech uciekają [się] do źródła miłosierdzia mojego, niech korzystają z krwi i wody, która dla nich wytrysła” (Dz. 848).
Gdy odmawiamy koronkę z największym przejęciem, zbieramy w sposób duchowy owoce męki Zbawiciela i pierwsi korzystamy z ich zbawczej mocy. Faustyna widzi w kroplach krwi, które wytryskują z Serca Pana Jezusa, drogocenne brylanty, ale nie wszyscy umieją korzystać z tych darów miłosierdzia:
„Dziś widziałam Pana Jezusa ukrzyżowanego. Z rany Serca Jego sypały się drogocenne perły i brylanty. Widziałam, jak mnóstwo dusz zbierało te dary, ale była tam dusza, która jest najbliżej Jego Serca, a ta z wielką hojnością zbierała nie tylko dla siebie, ale i dla innych, znając wielkość daru. Rzekł do mnie Zbawiciel: Oto są skarby łask, które spływają na dusze, lecz nie wszystkie dusze umieją korzystać z hojności mojej” (Dz. 1687). (…)
Kiedy odmawiamy koronkę, stajemy u stóp krzyża Jezusa i zbieramy Jego męczeńską krew, ową „boską rosę”, z której korzystamy sami i którą możemy wlewać mocą modlitwy wstawienniczej w dusze innych.”
ks. Mariusz Bernyś
[w:] Ogień z nieba. Hymny, uwielbienia i rozważania o koronce do miłosierdzia Bożego,
ks. Mariusz Bernyś, ks. Michał Dłutowski, Ząbki 2013
______________________________________________________________________________________________________________
Dla Jego bolesnej męki.
Czy rozumiemy słowa Koronki do Miłosierdzia Bożego?
fot. Agnieszka Otłowska/Gość Niedzielny
Pan Jezus, wyjaśniając sens koronki, mówi, że jest to „modlitwa na uśmierzenie gniewu Mojego”.
***
Odmawia się ją dziś na całym świecie. Koronka to najbardziej popularna forma kultu Miłosierdzia Bożego. Co ciekawe, ta modlitwa budziła początkowo wątpliwości wśród teologów. Czy dobrze rozumiemy jej słowa?
Zdarzyło się to dokładnie 13 września 1935 roku w Wilnie. Wieczorem tego dnia siostrze Faustynie Kowalskiej ukazał się anioł, który z polecenia Boga miał ukarać ziemię za grzechy. „Kiedy ujrzałam ten znak gniewu Bożego, który miał dotknąć ziemię – relacjonuje w „Dzienniczku” – zaczęłam prosić anioła, aby się wstrzymał chwil kilka, a świat będzie czynił pokutę”. Siostra zaczyna wtedy modlić się słowami „wewnętrznie słyszanymi”, po raz pierwszy odmawia koronkę. „Kiedy się tak modliłam, ujrzałam bezsilność Anioła i nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary, która się słusznie należała za grzechy”. Koronka jawi się w tej wizji jako narzędzie powstrzymania Bożej kary.
Na drugi dzień Pan Jezus potwierdza Faustynie, że modlitwa pochodzi od Niego, i podaje jej dokładny układ: „Najpierw odmówisz jedno »Ojcze nasz« i »Zdrowaś Maryjo« i »Wierzę w Boga«, następnie na paciorkach »Ojcze nasz« mówić będziesz: »Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata«. Na paciorkach »Zdrowaś Maryjo« będziesz odmawiać: »Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata«. Na zakończenie odmówisz trzykrotnie te słowa: »Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami i nad całym światem«”.
Na uśmierzenie gniewu Bożego
Koronka wzmiankowana jest w „Dzienniczku” czternaście razy. Jezus wzywa do jej odmawiania i wiąże z tą modlitwą wiele obietnic. Dotyczą one miłosierdzia okazanego przez Boga grzesznikom, zwłaszcza w godzinie konania. Pan Jezus, wyjaśniając sens koronki, mówi, że jest to „modlitwa na uśmierzenie gniewu Mojego”. Powraca więc myśl z wizji z 13 września 1935 roku. Jak to zrozumieć? Czym jest gniew Boży i czy może on być uśmierzony przez odmówienie modlitwy? Czy nie jest to za proste, za łatwe?
Zacznijmy od wyjaśnienia pojęcia „gniew Boży”. Otóż w Biblii wielokrotnie jest mowa o Bożym gniewie, nie tylko w Starym, ale i w Nowym Testamencie. Pewnym przybliżeniem tego pojęcia jest reakcja rodziców, którzy są świadkami nieodpowiedzialnego zachowania swoich dzieci. Który rodzic usiedzi spokojnie na miejscu, gdy widzi dziecko bawiące się zapałkami albo stąpające po cienkim lodzie? Normalne jest, że zareaguje gwałtownie, wołając: „Stop, dość tego!”. „Boży gniew” oczywiście nie jest zwykłym opisem reakcji emocjonalnej Boga na zło, ale coś jest tu na rzeczy. Chodzi o Bożą niezgodę na grzech, który z definicji jest czymś przeciwnym dobru, czyli Jemu także. Zło jest skandalem, który bulwersuje Najwyższe Dobro i prowokuje do reakcji. „Gniew Boży” łączy się z pojęciem sprawiedliwości. Zło powinno być ukarane, tego wymaga sprawiedliwość. Kara ma za zadanie powstrzymać zło, naprawić nieporządek i skierować grzesznika ku dobru. Prorocy Starego Testamentu powtarzali, że nieszczęścia spotykające jednostkę, naród czy świat są przejawem gniewu Bożego, a więc odpowiedzią Bożej sprawiedliwości na zło popełniane przez ludzi. Boża odpowiedź na grzech nie wyczerpuje się jednak w samym gniewie. Sprawiedliwość Boża jest dopełniona Jego miłosierdziem. Święty Paweł mówi, że Jezus przez swój krzyż dokonał definitywnego uśmierzenia Bożego gniewu. „Będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni” (Rz 5,9). Pozornie może wydawać się, że Bóg ma schizofrenię: z jednej strony okazuje gniew, z drugiej miłosierdzie, jakby walczył z samym sobą. Sprawiedliwość i miłość miłosierna nie wykluczają się jednak. One się dopełniają. Jan Paweł II pisał wręcz o „pocałunku”, jakiego Boże miłosierdzie udzieliło Bożej sprawiedliwości na krzyżu.
My, grzeszni, liczymy raczej na miłosierdzie Boże, dlatego ku niemu się zwracamy, słusznie lękając się samej sprawiedliwości. Koronka do Bożego Miłosierdzia jest modlitewnym odwołaniem się do krzyżowej ofiary Chrystusa, gdy On sam wziął na siebie należną nam karę za grzechy. Zrobił to po to, aby nas usprawiedliwić, czyli uleczyć ze zła, zbawić, dać nowe życie. Odmawiając koronkę, stajemy w duchu pod krzyżem i prosimy o to, by owoce zbawczej męki Chrystusa sięgnęły naszego życia i świata całego. Wiemy, że zasługujemy na Boży gniew i słuszną karę, ale zasłaniając się krzyżem Chrystusa, prosimy Ojca o miłosierdzie. Taka jest wewnętrzna logika tej modlitwy.
Ofiaruję Ojcu Syna
Nie sposób zrozumieć koronki bez spoglądania na krzyż. Widzimy na nim Jezusa, który cierpi, umiera. Jego ciało zostało wydane, a krew przelana. Sednem jest tutaj nie samo cierpienie, ale akt ofiarnej miłości. Jezus ofiaruje się, oddaje się cały Bogu Ojcu, także nam. Umierając, modli się do Ojca i zarazem modli się za nas, grzesznych. Odmawiając koronkę, wchodzimy w modlitwę Ukrzyżowanego. Czynimy naszą modlitwę konającego Pana. Nie możemy Ojcu niczego sami z siebie ofiarować, możemy jednak uchwycić się krzyża i włączyć nasze małe serca w ofiarniczy akt Jezusa.
Mówimy: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego”. Te słowa brzmią szokująco. Kimże ja jestem, abym mógł ofiarować Ojcu Jego Syna? A jednak. Z Jezusem wszystko jest możliwe. Moja mała miłość zostaje włączona w największą miłość, w Jego miłość.
Aby zrozumieć, jak to jest możliwe, trzeba odwołać się do Mszy Świętej, najdoskonalszej z modlitw. W Modlitwie Eucharystycznej kapłan po przeistoczeniu modli się tymi lub podobnymi słowami: „Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże, Chleb życia i Kielich zbawienia”. W sensie najgłębszym to sam Jezus się za nas ofiaruje. Ale my, choć słabi i grzeszni, możemy włączyć się w ten ofiarniczy akt. Miłość Jezusa wyrażona w ofierze krzyżowej uobecnia się na ołtarzu i ta miłość ciągnie nas w górę. To jest wąska brama, przez którą idziemy do Ojca.
Słowa „Ciało i Krew” w oczywisty sposób nawiązują do Eucharystii. Jezus w znaku chleba i wina daje nam swoje ciało i krew, czyli siebie. Sobór Trydencki, definiując prawdę o obecności Jezusa w Eucharystii, stwierdził, że w Najświętszym Sakramencie „są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus”. Katechizmy często cytowały to soborowe wyrażenie. Nie wiemy, czy siostra Faustyna znała to sformułowanie, być może tak. Wyrażenie „Ciało i Krew wraz z duszą” opisuje człowieczeństwo Jezusa. Słowo „Bóstwo” wskazuje na Jego Bożą naturę. Prawdziwy Bóg, prawdziwy człowiek – to sedno dogmatu o Chrystusie. To opis Jego tożsamości. Taki został nam wydany, taki umarł na krzyżu dla naszego zbawienia.
Niektórzy polscy teologowie (Wincenty Granat, Czesław Bartnik) kwestionowali wyrażenie „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo”. Twierdzili, że bóstwo Syna nie może być ofiarowane Bogu Ojcu. Wątpliwości rozwiał ks. prof. Ignacy Różycki, który zwrócił uwagę na wspomnianą definicję trydencką. Syn ofiaruje się cały Ojcu, w Jego Osobie mieści się bóstwo i człowieczeństwo, nie da się tego oddzielić. Odmawiając koronkę, odwołujemy się nie tylko do miłości Boga do nas, ale raczej do miłości wewnątrztrynitarnej, czyli Ojca do Syna i Syna do Ojca.
Na przebłaganie
„Na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego”. Słowo „przebłaganie” odnosi się do krzyża Jezusa. Chrystus został ukrzyżowany rękami ludzi, ale stało się to dzięki Jego zgodzie. To jest Jego akt woli, Jego największe dzieło, najdoskonalszy akt miłości wobec Ojca i nas. Jest on aktem przebłagania za grzechy, najdoskonalszą ekspiacją, najczystszym miłosierdziem. Święty Paweł, wyjaśniając sens krzyża, pisze, że Chrystus stał się „narzędziem przebłagania dzięki wierze mocą Jego krwi” (Rz 3,25). „Narzędzie przebłagania”, czyli w greckim oryginale hilasterion (odpowiednik hebrajskiego kapporeth). To słowo pochodzi z kultu Starego Testamentu. Oznaczało ono wieko Arki Przymierza, tzw. przebłagalnię. W liturgii żydowskiej w Dniu Przebłagania skrapiano to wieko krwią ofiar ze zwierząt na znak przebłagania Boga. Ukrzyżowany Jezus jest nową „przebłagalnią”. On bierze na siebie wszystkie konsekwencje grzechów i definitywnie je pokonuje mocą swojej miłości do końca, do ostatniej kropli krwi. Cały brud świata zostaje wchłonięty, usunięty przez nieskończone Boże miłosierdzie.
Powtarzając w koronce słowo „ofiaruję”, jednoczę się z modlitwą Jezusa na krzyżu. Uczestniczę w Jego ofiarnym geście. Nie mając nic, „ofiaruję” Bogu największy dar. Tym samym dokonuje się przebłaganie, czyli zostaję uwolniony z mojej winy.
Warto zwrócić uwagę na zbieżność między słowami modlitwy, której anioł nauczył dzieci w Fatimie, a słowami Koronki do Bożego Miłosierdzia. We wrześniu 1916 roku dzieci fatimskie miały wizję anioła trzymającego w ręce kielich. Unosiła się nad nim Hostia, z której spływały doń krople krwi. Anioł kazał im powtórzyć modlitwę, w której padają m.in. słowa: „O Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu, Duchu Święty, ofiaruję Wam Najdroższe Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata, jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności, którymi jest obrażany”. Treść tej modlitwy i jej sens jest całkowicie zbieżny ze słowami koronki. W Fatimie dodatkowo pojawia się motyw maryjny, ale podobieństwo sformułowań jest uderzające. Jest mało prawdopodobne, by św. Faustyna znała tę modlitwę.
Dla Jego bolesnej męki
Przyimek „dla” funkcjonuje w koronce w archaicznym znaczeniu jako „z powodu”, „ze względu na”. Profesor Miodek przywołuje kilka przykładów użycia „dla” w takim samym znaczeniu jak w koronce: „Dla ciebie jestem wygnan”; „Więcej dla bojaźni niźli dla Boga”. „Dla Jego bolesnej męki” znaczy więc „ze względu na Jego bolesną mękę”, „przez wzgląd na Jego bolesną mękę”.
Prosimy o miłosierdzie Boże, wierząc w zbawczą moc męki i śmierci umiłowanego Syna Bożego. Przypomnijmy sobie Abrahama, który wstawiał się za Sodomą i Gomorą. On prosił o Boże miłosierdzie dla miast pogrążonych w grzechu. Wystarczyło dziesięciu sprawiedliwych, aby je ocalić przed zniszczeniem. Koronka do Miłosierdzia Bożego jest wstawianiem się do Boga za światem pogrążonym w grzechu. To wołanie o ocalenie, o ratunek już nie ze względu na dziesięciu sprawiedliwych, ale ze względu na tylko Jednego Sprawiedliwego.
Słowa kończące koronkę: „Święty Boże” pochodzą ze starożytnego hymnu „Trisagion” (gr. triságios – trzykroć święty) na cześć Trójcy Świętej. Występują one również w tzw. suplikacjach, czyli w pieśni błagalnej śpiewanej w sytuacjach jakiegoś zagrożenia, np. wojną albo zarazą. Suplikacje śpiewamy także w Wielki Piątek podczas adoracji krzyża.
Może ktoś zapytać: po co Bogu przypominać o tym, o czym On sam wie najlepiej? Po co „ofiarować” Jezusa Ojcu? Po co powtarzać „miej miłosierdzie”, przecież On jest miłosierny. Nie chodzi o to, by zmienić Boga, ale chodzi o naszą przemianę. Powtarzając te słowa, wyznajemy naszą ufność, uczymy się kochać. Jeśli się kogoś kocha, to ciągle powtarza się to samo: „kocham cię, bądź ze mną, kochaj mnie”. Kiedy dziecko coś nabroi, płacze i szuka bezpiecznych ramion ojca lub mamy. Czymś takim jest koronka. Ciągle sami grzeszymy, wciąż widzimy wiele zła i grzechu w świecie. Czasem chce się płakać z powodu tego wszystkiego. Odwołujemy się jednak do Bożego miłosierdzia. Chcemy jak syn marnotrawny wtulić się w ramiona Ojca, chcemy jak Jan położyć głowę na piersi Jezusa. „Panie, do kogóż pójdziemy?”. Ufamy Tobie! Znikąd nie mamy nadziei. Dlatego wołamy wielekroć do Ojca: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
WSÓLNOTA SIÓSTR SŁUŻEBNIC BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
a początek istnienia Wspólnoty przyjmujemy dzień 29 września 2001 roku, w którym ks. biskup Alojzy Orszulik, ordynariusz łowicki przyjął nas do diecezji udzielając pozwolenia na utworzenie pierwszego domu Wspólnoty w Rybnie k. Sochaczewa. Tworzenie Wspólnoty rozpoczynały: s. Gertruda (Jolanta Barbara Kamieniecka), s. Jana (Dorota Monik), s. Scholastyka (Anna Maria Porąbka). Za swoją duchową założycielkę Wspólnota Służebnic Bożego Miłosierdzia uważa świętą siostrę M. Faustynę Kowalską, która nie tylko zainspirowała jej powstanie, ale także podała wszystko, co dotyczy celu, zadań, życia, formacji i organizacji Wspólnoty zarówno od strony duchowej jak i materialnej. Pismem z dnia 6.11.2001 r. (L.dz.1584/2001) ks. biskup ordynariusz Alojzy Orszulik udzielił oficjalnego pozwolenia na tworzenie Wspólnoty klauzurowej w Rybnie, a dekretem z dnia 4.1.2002 r. (L.dz.10/2002) zezwolił na pierwszą kaplicę Wspólnoty. Już wiosną tego roku (2002) zgłosiły się pierwsze kandydatki zainteresowane takim życiem i charyzmatem, tak, że od 5.10.2002 r. zainaugurowany został nowicjat Wspólnoty (weszły do niego dwie nowicjuszki). Dekretem z dnia 31.12.2002 roku (L.dz.1877/2002) ks. biskup Alojzy Orszulik erygował Wspólnotę jako Publiczne Stowarzyszenie Wiernych pod nazwą Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia i tym samym dekretem zatwierdził Statut Wspólnoty. Dnia 26.5.2003 r. rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Wspólnota otrzymała osobowość prawną. 8.7.2003 r. (L.dz.938/2003) ks. biskup ordynariusz zatwierdził dekretem władze Wspólnoty. Przełożoną Generalną została s. Gertruda Kamieniecka. Dnia 6.8.2003 r. ks. biskup ordynariusz poświęcił dla Wspólnoty nowe habity (biało-czerwone, zgodnie z życzeniem Pana Jezusa przekazanym przez św. s. Faustynę) i dokonał uroczystych obłóczyn. Pismem z dn. 20.10.2003 r. (L.dz.1510/2003) ks. biskup Alojzy Orszulik określił sytuacje, w których siostry mogą opuścić teren klauzury ścisłej. Dnia 24.1.2004 r. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przekazało naszej Wspólnocie w darze relikwie św. s. Faustyny Kowalskiej. W piśmie z dn. 25.6.2004 r. Ojciec Święty przekazał Wspólnocie swoje Apostolskie Błogosławieństwo na wierność charyzmatowi zakonnemu. Dziś Wspólnota to już dziewięć sióstr. Zgłaszają się następne kandydatki. |
Przewodnik Katolicki [artykuł z numeru 5/2007, 4 lutego 2007] Jadwiga Knie-Górna M Y T Y L K O R O B I M Y H E R B A T K Ę Po ludzku patrząc, u sióstr w Rybnie nie ma nic. Stary, 200-letni, walący się, wspólnotowy dom, dookoła łąki, pola… Trzeba mieć dużą wyobraźnię, aby to miejsce nazwać klasztorem, a jednak rzeczywiście czuje się, jakby tutaj nawet powietrze było inne. | |
S p l o t p r z e d z i w n y c h „ a k u r a t ó w ” Habity Klauzurowej Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia poświęcone zostały w święto Przemienienia Pańskiego, a obłóczyny przygotowali mieszkańcy Rybna i okolic. — Ludzie zorganizowali wszystko. Malowali płoty, sprzątali wokół domów, piekli ciasta, przygotowali ogromnego grilla, wszędzie były wazony z kwiatami, życzliwe serca wokół nas i tyle wniesionej pracy i starań, że nie da się tego wyrazić słowami – opowiada wzruszona siostra Gertruda, matka przełożona wspólnoty. | |
Miłość od pierwszego wejrzenia – tak w skrócie można określić wzajemne relacje między mieszkańcami Rybna a siostrami w czerwonych welonach. Pogłębiła ją niewątpliwie roczna stała obecność sióstr na Mszach św., o co prosił biskup Alojzy Orszulik. — Ksiądz proboszcz z kolei poprosił nas, abyśmy zajęły się scholą dziecięcą, a „akurat” Jezus powiedział św. Faustynie, że dzieci mają nam towarzyszyć i nie chodziło tylko o modlitwę – dodaje s. Jana. Dość szybko okazało się, że siostry mają jakiś szczególny dar przyciągania do siebie dzieci i młodzieży z problemami. — Jesienią przyjechały do nas dzieci z gimnazjum. Była to klasa, która sprawiała bardzo wiele problemów. Dzieci były u nas zaledwie parę godzin. Gdy wróciły do siebie, do szkoły, zaczęły opowiadać swoim kolegom i koleżankom o Jezusie, którego tu spotkały. Skutek był taki, że dzieci z innych klas stwierdziły, że też chcą do nas przyjechać i przyjechały. W międzyczasie zgłosiło się już wiele innych szkół. Chętnych jest coraz więcej, tylko musimy niestety poczekać do wiosny i lata, bo nasz mały dom ich wszystkich nie pomieści – mówi ze śmiechem siostra Anna. — Naszym fundamentem jest modlitwa, w której mamy Jezusowi przedstawiać to wszystko, z czym do nas ludzie przyjeżdżają. My podajemy tylko herbatkę, a Pan Bóg czyni cuda! Sama rozmowa nikomu nie pomoże, tylko łaska Boża może pomóc poranionemu człowiekowi – konstatuje s. Gertruda. Najczęściej jest tak, że wizytę u sióstr rozpoczyna dziecko, które potem przywozi rodziców, dziadków, całe rodziny i znajomych, ci z kolei przywożą następnych. Ale do sióstr służebnic Bożego Miłosierdzia nie przyjeżdżają tylko dzieci i młodzież, przybywa też bardzo wielu kapłanów i zakonników. — My tu niewiele znaczymy, Jezus tutaj zrobił sobie miejsce, w którym chce szczególnie działać. To jest Dom, szczególne miejsce na ziemi – dodaje s. Jana. Wszystko wskazuje na to, że tak jest, bowiem już po roku zgromadzenie sióstr zostało erygowane, gdy np. równoległe zgromadzenie na taki dekret czekało aż 18 lat! C u d ó w i „ a k u r a t ó w ” c i ą g d a l s z y . . . Biskup Alojzy Orszulik obiecał siostrom w październiku, że już na Boże Narodzenie dostaną kaplicę. Jest to kolejny przykład realizujący się zgodnie ze słowami z Dzienniczka św. Faustyny, której Jezus powiedział, że z wielkim utęsknieniem czeka na chwilę, kiedy sakramentalnie zamieszka z klasztorze. Adwent zatem siostry miały bardzo pracowity. Ponieważ znają się na murarce, stolarce i wielu innych „typowo kobiecych” sprawach, udało im się przy pomocy wielu przyjaznych serc i rąk przygotować kaplicę na czas. Ołtarz w kaplicy pochodzi z sąsiedniej parafii, gdzie „akurat” nie był już potrzebny, pierwsze tabernakulum, niedawno zastąpione nowym – z rodzimej parafii, gdzie też „akurat” stało już bezużyteczne. I tak, zgodnie ze słowami biskupa, w Boże Narodzenie odbyła się pierwsza Msza św. w nowej kaplicy, w której udział wzięło, prócz najbliższych krewnych, wielu przyjaciół i członków coraz większej wspólnotowej rodziny. — W momencie Przeistoczenia, kiedy Jezus żywy stanął na ołtarzu, wszyscy zaczęliśmy płakać. Tego, co wówczas się stało, nie da się wyrazić słowami – wspomina s. Gertruda. Ludzie szukający u sióstr pomocy mówią, że Jezus jest tu obecny w niemal namacalny sposób. Po ludzku patrząc, tutaj nie ma nic i trzeba dobrze pobudzić wyobraźnię, aby tę chałupinę nazwać klasztorem, a jednak czuję się tutaj inaczej, lepiej, spokojniej… Siostry mają już wstępny projekt nowego klasztoru, który stanie w miejscu starego. Na moje pytanie dotyczące finansów, które urzeczywistnią tę budowę, usłyszałam: — Pan Jezus powiedział św. Faustynie, że wszystko czyni w zależności od naszej ufności. My tylko mamy ufać, a On zatroszczy się o resztę i jak dotychczas jeszcze niczego nam nie brakowało. Dlatego o budowę siostry się nie martwią… — Każdego dnia mamy mnóstwo świadectw, że jeżeli człowiek zaufa Bożemu Miłosierdziu, to wszystko jest możliwe. Najtrudniej jest zaufać, a jak już się zaufa, to Pan Bóg nigdy nie zawiedzie. Tak jak pokojem można się zarazić i dzielić nim dalej, tak samo jest z ufnością. My zarażamy ludzi ufnością, jak się raz jej doświadczy i dotknie, to ona pozostanie w środku człowieka, skąd nieustannie promieniuje – dodaje s. Gertruda. R a t u n e k d l a p o g r ą ż o n y c h w d e p r e s j i Jak twierdzą siostry, jest to także szczególne miejsce dla pogrążonych w depresji. — Człowiek w depresji jest samotny, opuszczony, a ufność jest lekarstwem. Jeśli człowiek natychmiast poczuje silne wsparcie, odczuje, że jest Ktoś, kto go kocha, Ktoś, kto odcina go od otaczającego zła, odzyskuje równowagę. Tutaj wychodzenie z depresji dokonuje się w niezwykle szybki sposób, od piętnastu minut do dwóch dni najdłużej. To jest łaska Boża. Mówimy tu o przypadkach poważnych, nawet próbach samobójczych – podkreśla s. Gertruda. Siostry mają do czynienia z najcięższymi przypadkami, stąd nierzadko w ich progach stają ludzie uwikłani w magię. Bywa i tak, że pojawia się w nich ogromny lęk, który powstrzymuje ich przed przekroczeniem progu. Siostry modlą się za tych wszystkich, którzy zostawiają u nich swoje intencje, bóle i cierpienia, a najtrudniejsze przypadki kierują do osób kompetentnych, do egzorcystów. — Widzimy ogromny głód Boga wśród ludzi, którzy są bardzo zagubieni w tym świecie i na oślep szukają ratunku. Jeżeli taki człowiek trafi w miejsce, gdzie pokaże mu się Pana Boga, ale pod jednym warunkiem, w konkretnym życiu danego człowieka, to dokonują się cuda. Widzimy, jak Pan Bóg szuka pretekstu, aby pomóc człowiekowi, aby zadziałać i ratować. Wystarczy tylko się otworzyć. Miłosierdzie Boże szuka, żeby tylko dotknąć człowieka i go uratować. Uratowany już potem promieniuje tą miłością i idzie w świat, by świadczyć o swoim spotkaniu z Jezusem – przekonuje s. Gertruda. A w s z y s t k o z a c z ę ł o s i ę . . . Pierwsze siostry: Gertruda, Scholastyka i Jana pochodzą z różnych stron Polski i z różnych domów. Każda z nich, niezależnie od wieku, czytając Dzienniczek św. Faustyny, jednoznacznie odczytała tę wspólnotę, która jako jedyna ze wszystkich została tak szczegółowo opisana, jako swoją. Później zrodził się jednak „mały problem”, gdyż takiego zgromadzenia nie było. — W końcu każda z nas, niezależnie trafiła do czynnego zgromadzenia w Myśliborzu, które nam odpowiadało, gdyż w nazwie miało „Jezusa Miłosiernego”. Okazało się, że zgromadzenie to w swojej konstytucji miało punkt 4. Według niego zgromadzenie powinno dążyć do utworzenia wspólnot kontemplacyjnych, więc my niezależnie od siebie stwierdziłyśmy, że chcemy dążyć do realizacji „tego punktu” – wspomina s. Gertruda. Ówczesna przełożona, która przyjęła siostry, powiedziała, że trzeba cierpliwie czekać i modlić się, a może kiedyś taka wspólnota powstanie. Tak więc przez kilkanaście lat modliły się, aby jakiś święty poświęcił się sprawie i w końcu założył to zgromadzenie. Niewątpliwie podjęły wówczas duże ryzyko, że do końca życia pozostaną nie w tym zgromadzeniu, do którego chciały wstąpić. — Ale Pan Jezus nie zostawił nas. W pewnym momencie zapadła decyzja i zaproponowano nam, żebyśmy podjęły się próby założenia naszej wspólnoty – kontynuuje opowieść s. Gertruda. Droga do tworzenia wspólnoty nie była łatwa, ale Pan Bóg dał im taki znak, jakiego nie dał św. Faustynie, kiedy chciała stworzyć to zgromadzenie. Nigdy nie dostała bowiem jednocześnie wszystkich wymaganych pozwoleń. U sióstr Gertrudy, Scholastyki i Jany wszystkie pozwolenia się zbiegły i gdy złożyły w zgromadzeniu prośbę o odejście i założenie nowej wspólnoty, także i na nią otrzymały zgodę. — W jednym momencie straciłyśmy wszystko i na dodatek nie wiedziałyśmy za bardzo dokąd jechać, co robić. Wtedy inicjatywę przejął Jezus. Z perspektywy czasu widzimy, jak formował nas do bezgranicznego zaufania Jemu – dodaje s. Jana. Jezus obiecał św. Faustynie wiele rzeczy i one, zdaniem sióstr, realizują się każdego dnia. — Od pierwszego dnia naszej wędrówki wszystko, cokolwiek się zdarzyło, wynikało jedno z drugiego, w sposób, który nie da się racjonalnie wytłumaczyć i opisać – podkreśla s. Gertruda. Ich historia w wielkim skrócie wygląda następująco: pewna ich znajoma zaprosiła siostry do siebie, bo „akurat” ma mały domek na Mazurach, który stoi pusty i chętnie go udostępni. W tej miejscowości pierwszą osobą, którą „akurat” siostry spotkały przy budce telefonicznej, był kapłan. „Akurat” się okazało, że jest to fantastyczny kapłan, zaprzyjaźniony z Karmelem, który został nie tylko przyjacielem sióstr, ale także ich spowiednikiem i opiekunem duchowym. Proboszcz tamtejszej parafii zaproponował siostrom, że będzie wystawiał im każdego dnia przez jedną godzinę Pana Jezusa. Prosił jedynie o modlitwę za swoją parafię. Ludzie zaczęli czynić wszystko, aby siostry tam zostały i zagospodarowały się. K o n i e c w a k a c j i , t e r a z d o d z i e ł a . . . Jednym słowem wszystko się świetnie układało do momentu, kiedy przyszły dokumenty, które trzeba było podpisać. — Pan Jezus dał je nam 17 sierpnia. Dokładnie rok później Ojciec Święty Jan Paweł II powierzył świat Bożemu Miłosierdziu. W momencie, kiedy były podpisane dokumenty, jeden z naszych kierowników zadzwonił i powiedział: koniec wakacji, teraz do dzieła. Tylko że my nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie owo dzieło na nas czeka. Miałyśmy „Dzienniczek” św. Faustyny i czytałyśmy opis naszego miejsca, miałyśmy też już doświadczenie, że wszystko, co jest tam napisane, realizuje się, więc szukałyśmy po znakach, jakie nam Faustyna zostawiła. Szukałyśmy miejsca na założenie wspólnoty, takiego, które zgadzałoby się z jej opisem. Innych motywacji w ogóle nie brałyśmy pod uwagę. Powiedziałyśmy: Panie Boże, prowadziłeś nas, więc prowadź nas dalej. Wtedy przyjechała znajoma z Mazur i zaproponowała nam posiadłość na Zamojszczyźnie, gdzie miała duży dom i ziemię – wspomina s. Gertruda. Siostry wsiadły do samochodu i pojechały. Z pozoru wydawało się, że to jest właśnie to miejsce, propozycja jednak upadła, gdy się okazało, że kościół był oddalony od domu aż o osiem kilometrów. Według opisu św. Faustyny, kościół miał stać nieopodal domu wspólnoty, więc siostry grzecznie podziękowały. Szukając tamtejszego ks. proboszcza, natrafiły na biskupa z diecezji lubelskiej, który z kolei wskazał im miejsce w swojej diecezji. Siostry jednak „trochę samowolnie”, bez konsultacji ze swoim ojcem prawnikiem, chciały, aby przyjęto je w diecezji zamojskiej. Udały się nawet do biskupa tejże diecezji, ale go nie zastały, gdyż pojechał poświęcić dzwony. Jego kanclerz poprosił, aby napisały stosowne pismo. — I tu Pan Bóg zadziałał błyskawicznie, bowiem choć ani mnie, ani siostrze Janie pisanie nigdy nie sprawiało trudności, tak w tym momencie nie potrafiłyśmy sklecić ani jednego sensownego zdania. Siedziałyśmy i nic – dodaje s. Gertruda. Zadzwoniły do swojego ojca prawnika, który je wstrzymał w powziętym zamiarze. Ponieważ zaproszenie księdza biskupa lubelskiego było nadal aktualne, wsiadły do gościnnego samochodu swojej znajomej i pojechały do niego. Z a p r o wa d z i ł n a s P a n B ó g d o b i s k u p a Okazało się, że droga miała prowadzić przez Warszawę, gdzie „dogonił” je telefon od ich przyjaciela kapłana, który wybierał się do nich na Mazury, na poziomki… Koniec końców, spotkali się w Ursusie, skąd podjechali do Otwocka, do ojca prawnika. — Nasz ojciec ks. prof. Franciszek Bogdan, pallotyn, który cały czas sprawował nad nami opiekę prawną, popatrzył na naszego przyjaciela kapłana, po czym stwierdził: dobrze księdzu z oczu patrzy, co zatem może ksiądz dla naszych sióstr zrobić?! Wtedy dopiero dowiedziałyśmy się, że nasz przyjaciel pochodzi z diecezji łowickiej i że może nas umówić ze swoim biskupem. No i zaprowadził nas Pan Bóg do biskupa Orszulika – opowiada s. Jana. „Akurat” na dzień wizyty przypadło święto Michała Archanioła, którego Jezus dał św. Faustynie jako opiekuna wspólnoty. — Ksiądz biskup przyjął nas wyjątkowo serdecznie. Przekazałyśmy mu wszystkie nasze opinie i dokumenty, jednak ze spokojem je odłożył… i skierował nas do samochodu. Okazało się, że wszystko miał już przemyślane i przygotowane. Ruszyliśmy do Rybna. Zobaczyłyśmy sypiącą się, porośniętą dorodnym grzybem chałupinę. Była bez drzwi, z powyrywanymi podłogami, bez szyb w oknach, a my stałyśmy zachwycone. Szybko zapytałyśmy, gdzie mieści się kościół. Gdy okazało się, że nieopodal, byłyśmy już prawie szczęśliwie. Pozostawał tylko jeden drobiazg… ołtarz, o którym Faustyna napisała, że ma być z Godziną Miłosierdzia i aniołami. Na wieść o tym, że jest to świątynia pod wezwaniem św. Bartłomieja, posmutniałyśmy. Pan Bóg jednak miał swoje plany. Poszłyśmy do kościoła, spojrzałyśmy na ołtarz i zdumione stwierdziłyśmy, że jest jak żywy z opisu św. Faustyny. Stałyśmy, patrzyłyśmy i poczułyśmy niezwykły wewnętrzny spokój. Znalazłyśmy swoje miejsce, które przygotował nam Pan Jezus – kończy historię s. Gertruda. Jadąc z powrotem do Poznania, długo rozważałam słowa s. Jany: „Dziś dobrze wiemy, że wszystko cokolwiek daje Boża Opatrzność, cokolwiek Jezus stawia na naszej drodze, wszystko to ma służyć dobru. Wszystko jest potrzebne do czegoś. My jeszcze nie musimy wiedzieć do czego, ale On wszystko wykorzysta na dobro, jeśli tylko Mu się zaufa”. |
______________________________________________________________________________________________________________
Relacja z Jezusem jest dla sióstr tak naturalna jak oddychanie.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Ufamy za tych, co nie ufają
– Jesteśmy ekspansywną formą kultu Bożego Miłosierdzia – bo obraz trzeba czcić, koronkę trzeba odmówić, o święcie trzeba wiedzieć, że jest, i z niego skorzystać. A my dopadniemy wszystko, co nie zdąży uciec! – mówią siostry z Rybna.
Wejdźcie, Gospodarz już na was czeka – uśmiecha się od progu siostra Anna, prowadząc nas prosto do kaplicy. Klękamy przed otwartym tabernakulum, w którym stoi monstrancja. Obok duży obraz Jezusa Miłosiernego i gabloty wypełnione wotami. – To tylko część, na razie nie mamy pomysłu, jak pomieścić wszystkie – wyjaśnia zakonnica. Na ścianie mnóstwo relikwiarzy. – Zaprosiłyśmy wszystkich świętych, powiedziałyśmy im, że zameldowujemy ich w tym domu i że jak chcą, to się mają sprowadzić w relikwiach. No to mamy ich pół ściany i ciągle trafiają tu nowi, w zamian za mieszkanie dają nam opiekę – uśmiecha się.
– Sąsiadka opowiadała nam, że niedawno nadciągała nad Rybno burza. Zaczęła się modlić o ochronę domu. – Po co się modlisz, przecież mamy siostry – rzucił jej mąż. A potem syn przybiegł z telefonem i woła: mamo, patrz! Na radarze było widać, jak chmury rozstąpiły się przed naszą wioską, ominęły ją bokami, a potem znowu się zeszły. Potem inni mieszkańcy to potwierdzili. Ale pamiętajcie, to nie my, to Jezus! – mówi z błyskiem w oku siostra Gertruda, przełożona domu, kiedy już siedzimy w maleńkim pokoiku przy kaplicy.
Imię Jezusa pada w czasie rozmowy nieustannie. Siostra Gertruda wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ale o cokolwiek by ją zapytać, odpowiedź ma jedną: to Jezus. Widać i słychać, że relacja z Nim jest dla sióstr w czerwonych welonach tak naturalna jak oddychanie. – Ludzie są głodni Jezusa, bliskości z Nim. Przywożą tu ze sobą mnóstwo dramatów i cierpień, ale najpotężniejszy z nich to brak sensu życia. Naszym zadaniem jest ten sens im pokazać, a wtedy życie zmienia się radykalnie. Faustyna zapisała w „Dzienniczku”, że mamy przygotować świat na przyjście Jezusa przez ofiarę, modlitwę i budzenie ufności, więc to staramy się robić. Jesteśmy ekspansywną formą kultu Bożego Miłosierdzia – bo obraz trzeba czcić, koronkę trzeba odmówić, o święcie trzeba wiedzieć, że jest, i z niego skorzystać. A my dopadniemy wszystko, co nie zdąży uciec – wyjaśnia z uśmiechem.
Baśniowa opowieść
Zgromadzenie Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia powstało na wyraźne żądanie Pana Jezusa, które św. Faustyna zapisała w „Dzienniczku” – tam także opisane są reguła zakonna, kolor habitu, a nawet wygląd domu, w którym siostry miały zamieszkać. Wizja św. Faustyny zrealizowała się w 2001 roku, kiedy trzy siostry, żyjące w zgromadzeniu czynnym, poszły za płonącym w sercach pragnieniem, aby żyć w klauzurze według wskazań z „Dzienniczka”. Historia powstania zgromadzenia nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego, gdzie „przypadek” goni „przypadek”. – Czasem o wszystkim nie mówimy, bo to brzmi jak baśń z tysiąca i jednej nocy – uśmiecha się s. Gertruda. – Ale Jezus obiecał, że Jego Duch zamieszka w tym domu, i wywiązuje się z danego słowa – zapewnia.
Dziś pod Sochaczewem modli się 14 zakonnic, a dwie kolejne kandydatki dołączą do nich w październiku. Klasztor jest tak maleńki, że niektóre z sióstr mieszkają w dwuosobowych pokojach. Planowana rozbudowa przesunęła się w czasie ze względu na kiepską sytuację finansową, ale siostrom to nie przeszkadza. – Jak Pan Jezus będzie chciał, to rozbudujemy dom. To On tu jest gospodarzem, nie my! – przypominają.
Czy chcesz?
Choć zgromadzenie żyje za klauzurą, drzwi małego domku nieustannie są w ruchu. Do Rybna przybywają z bliska i z daleka ludzie spragnieni modlitwy, rozmowy i nadziei. Przyjeżdżają nastolatki, które szukają kogoś, przy kim mogą się wygadać, i małżonkowie pragnący potomstwa. – „Nasze” najstarsze dzieci zaczynają już studia. I cały czas dostajemy zdjęcia kolejnych maluchów, o których poczęcie modlili się tu ich rodzice – dzieli się s. Anna. Pan Jezus szczególnie wybrał sobie jednak Rybno do ratowania powołań kapłańskich i zakonnych. Wielu księży, którzy byli już gotowi zawiesić sutannę na kołku, po modlitwie w malutkiej kaplicy i rozmowie z siostrami wraca do posługi z nowym zapałem i gorliwością. Zakonnice nie prowadzą żadnych modlitw wstawienniczych – po prostu włączają składane intencje do swoich codziennych modlitw, szczególnie do Koronki do Bożego Miłosierdzia. Każdego dnia kilka godzin spędzają w kaplicy, wołając o miłosierdzie dla świata. A Jezusowi to wystarcza, aby działać…
– Porusza mnie szacunek, jaki Bóg ma wobec człowieka. On nigdy nie zmusza, zawsze pyta: czy chcesz? My sami siebie nie szanujemy tak bardzo, jak szanuje nas Pan. Kiedy to odkrywamy, życie się zmienia – ludzie zaczynają widzieć sens, odczuwają pokój, zmieniają się ich relacje, a Bóg może dokonywać w ich życiu cudów. Wszystko opiera się na zaufaniu – a my tutaj ufamy za tych, którzy nie ufają – tłumaczy siostra Gertruda i dodaje – myśmy się nauczyli, że zawsze trzeba coś konkretnego zrobić. A w duchowej przestrzeni wystarczy zaufać – nie muszę tego ani czuć, ani dotykać. Nie chodzi o wzniosłe uczucia, tylko o akt woli: „Nie wiem, Jezu, jak mnie uratujesz, ale na pewno to zrobisz, bo obiecałeś”! – mówi z przekonaniem zakonnica.
Ale jak znaleźć w sobie tyle zaufania? – My nie musimy być nie wiadomo jacy, przecież Jezus wie, że jesteśmy słabi! Wystarczy zaufać: Jezu, ratuj! – a potem już tylko pozwolić Jemu działać. Bo to w Nim, nie w nas jest siła! – przekonuje siostra.
Wyzwoleni niewolnicy
Dzwonek zaprasza do kaplicy na południowe modlitwy. Klękamy przy drewnianej kracie i wsłuchujemy się w śpiew psalmów. Modlitwa płynie niespiesznie. Spoglądam na twarze sióstr – nie zwracają na nas uwagi, całe zatopione w obecności Tego, który zaprosił je do wspólnego życia. Choć w formie modlitwy nie ma nic nadzwyczajnego – Anioł Pański, brewiarz, koronka – to sposób, w jaki siostry zwracają się do swojego Mistrza, czyni te pół godziny wyjątkowym przeżyciem. – W południe odmawiamy koronkę za konających, szczególnie tych w rozpaczliwej sytuacji, wątpiących w możliwość zbawienia. Pan Jezus obiecał, że zbawi każdego, za kogo koronka została odmówiona, i tego, kto ją odmawiał, bez żadnych innych warunków! Jej odmówienie zajmuje jakieś siedem minut, a otwiera niebo – opowiada siostra Gertruda, prowadząc nas w stronę ogrodu. Przytacza historię, którą opowiedziała jej jedna z osób z Kręgu Miłosierdzia. – Jej dziadek umierał w hospicjum. Jego córka, a mama tej naszej siostry, każdego dnia odwiedzała go i odmawiali razem koronkę, bez jakiejś specjalnej intencji. Tuż przed śmiercią dziadek opowiedział sen – zobaczył Maryję stojącą pośrodku morza, a wokół niej mnóstwo ludzi. Maryja powiedziała mu, że to są wyzwoleni niewolnicy, i podała ich liczbę. Dziadek nie zrozumiał tego snu. Kiedy zmarł, jego córka policzyła, ile dni wraz z ojcem modliła się z koronką – było ich dokładnie tyle, ilu wyzwolonych niewolników pokazała mu Matka Boża. A morze jest przecież symbolem zła, śmierci – dodaje zakonnica.
Ratunek w Kościele
Spacerujemy po ogrodzie, który jest jednocześnie „salą spotkań” – to tam siostry przyjmują większe grupy. – Mamy umowę z Jezusem – my szykujemy salę, Ty robisz klimatyzację. My kosimy trawę, przygotowujemy kwiaty, wystawiamy ławki, a On zapewnia pogodę. Zimą trochę trudniej, bo sala jest zasypana śniegiem, dlatego intensywnie korzystamy z niej od wiosny do późnej jesieni – mówi z błyskiem w oku przełożona.
– Pięknie się słucha o zaufaniu, ale przecież w życiu duchowym żyjemy od kryzysu do kryzysu. Jak sobie radzicie, kiedy słowa: „Jezu, ufam Tobie” nie chcą przejść przez usta? – pytam. – My wolimy mówić: od wyjścia z kryzysu do wyjścia z kryzysu. Gorszy moment zdarza się każdemu, ale nie wszystkim jednocześnie. Dużo rozmawiamy, pomagamy sobie wzajemnie: dziś ja kogoś niosę, jutro siostry mnie podniosą. A w sytuacji każdego kryzysu ratunek jest w Kościele: sakrament pokuty, adoracja, kierownictwo duchowe. Trzeba czytać Pismo Święte i katechizm. Jak mam czymś żyć, to muszę wiedzieć, czym to naprawdę jest, potrzebuję przepisu na życie. I Kościół mi go daje przez Ewangelię, katechizm, komentarz do przykazań. My jesteśmy słabe jak wszyscy. Nie jesteśmy nadzwyczajne. Po ludzku to nasze dzieło nie ma prawa się udać. Ale to wszystko jest Jego dziełem, oparte na Jezusie. A On jest stronniczy – zawsze na naszą korzyść! Trzymaj się tej myśli, a nie zabłądzisz – mówi siostra Gertruda, ściskając na pożegnanie.
Agnieszka Huf/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Dwa miliony ocalonych
Wypraszanie łask od Jezusa Miłosiernego w Rybnie trwa nieustannie
***
– Na Rok Wiary proponujemy wszystkim akcję „Prezent dla Jezusa”, którym jest codzienna Koronka do Bożego Miłosierdzia, odmawiana w intencji grzeszników – mówi siostra Gertruda, przełożona Wspólnoty Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie.
W czwartek 18 kwietnia minęła 20. rocznica beatyfikacji św. siostry Faustyny Kowalskiej. Kwiecień to także miesiąc, w którym 13 lat temu Jan Paweł II wpisał ją w poczet świętych. Patrząc przez pryzmat Roku Wiary, warto dołączyć się do akcji prowadzonej przez rybnowskie zgromadzenie, a także przyłączyć się do istniejącego przy zgromadzeniu Kręgu Miłosierdzia. Warto, bo ci, którzy to uczynili, bez przerwy opowiadają o łaskach i cudach, jakich doświadczają od Jezusa Miłosiernego.
Uzdrowienia bez limitów
– Tuż przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego, w którą od lat przyjeżdżają do nas tłumy, martwiłyśmy się, że ludzie będą musieli stać w śniegu po kolana – mówi s. Gertruda. – Przez dwa dni „wykulałyśmy” cały śnieg. Potem zwróciłyśmy się do Pana Jezusa, mówiąc: „Wszystko, co mogłyśmy zrobić, zrobiłyśmy. Reszta należy do Ciebie, Panie Jezu”. A On jak zwykle nas nie zawiódł. Słońce, które tego dnia świeciło, osuszyło ziemię i sprawiło, że ludziom stojącym na zewnątrz nie było zimno. Po dwóch dniach po uroczystości Zwiastowania Pańskiego zimno wróciło – opowiada z uśmiechem siostra Gertruda. Ale w Rybnie Jezus Miłosierny nie wysłuchuje tylko próśb związanych z pogodą. Przyjeżdżający tu dają świadectwo o licznych uzdrowieniach, nawróceniach i zmianie życia.
– Kiedyś przy porządkowaniu terenu pracowali u nas dwaj mężczyźni. Od dłuższego czasu ich pragnieniem było, by w ich małżeństwach poczęły się dzieci. Jezus ich wysłuchał. Niemal w tym samym czasie zostali ojcami. Jak z rękawa możemy sypać podobnymi przykładami uzdrowień i nawróceń osób, które przez lata były daleko od Boga. Żeby było jasne: wszystkie cuda, jakich ludzie tu doświadczają, to nie nasza zasługa. My tylko modlimy się w intencjach, jakie do nas spływają. W swoich modlitwach pamiętamy nie tylko o chorych, ale także o kapłanach, siostrach zakonnych, poszukujących Boga i zatwardziałych grzesznikach. Ci ostatni, zgodnie z tym, co powiedział Jezus, są mu szczególnie bliscy. I to wobec nich Jezus zdobył się na „szaleństwo”. Obiecał bowiem, że wystarczy zmówić w czyjejś intencji Koronkę do Miłosierdzia Bożego, by ocalić go od potępienia– przekonuje siostra przełożona.
Sposób na smutasów
Codzienne odmawianie Koronki z intencją „o uratowanie od potępienia duszy, którą Jezus chce uratować” to akcja, jaką na Rok Wiary siostry zaproponowały osobom należącym do Kręgu Miłosierdzia istniejącego przy rybnowskiej wspólnocie. W inicjatywę niemal od początku włączyły się też osoby nienależące do kręgu. – Rachunek jest prosty. Każdy w roku może ocalić przynajmniej 365 osób. Jak to pomnożymy przez osoby należące do kręgu i tych, którzy przyłączyli się do akcji w ciągu roku, możemy ocalić około 2 mln ludzi od potępienia – mówi s. Gertruda.
– W ostatnim czasie rzadko odmawiałam Koronkę – przyznaje Ewa Kowal ze Śląska. – Będąc w Rybnie, usłyszałam o akcji „Prezent dla Jezusa” i od razu się do niej przyłączyłam. Pomyślałam sobie, że nie godzi się nie podejmować takiego dobra. Pierwszą ofiarowałam za siebie. Kolejne będą już bezinteresowne. Zamierzam też przeczytać „Dzienniczek”, który siostry mi podarowały. Mam nadzieję, że również w moim życiu mocniej doświadczę obecności Jezusa Miłosiernego – wyznaje pani Ewa.
Święta siostra Faustyna w „Dzienniczku” opisuje proces rozprzestrzeniania się Dzieła Miłosierdzia w trzech odcieniach. W listach do ks. Sopoćki doprecyzowuje, co to znaczy. Poza zgromadzeniem zakonnym o charakterze kontemplacyjnym, jak czytamy w materiałach przygotowanych przez siostry, innym „odcieniem” uczestnictwa w Dziele Miłosierdzia jest modlitwa i czyny miłosierdzia osób niezobowiązanych żadnym ślubem, które, zgodnie z obietnicą Jezusa, będą miały udział we wszystkich zasługach i przywilejach całości dzieła. Co ważne, do tego odcienia mogą należeć wszyscy. Krąg Miłosierdzia przy rybnowskiej wspólnocie, powstały w kwietniu 2006 roku, dziś liczy grubo ponad 4 tysiące osób.
– Osoby, które zdecydują się do nas dołączyć, zobowiązują się każdego dnia do odmawiania Koronki, krótkiej modlitwy za Kościół i kapłanów, przynajmniej jednego uczynku miłosiernego dziennie, świadectwa życia, oraz wierności swojej drodze powołania. W listach, które skierowałyśmy w Roku Wiary do osób z kręgu, zaproponowałyśmy, by do odmawianej koronki dołączyć intencję za grzesznika zagrożonego potępieniem. Drugim krokiem czy prezentem dla Jezusa była prośba o ofiarowanie za te osoby Komunii Wynagradzających. Trzecim – dziękczynienie. Dziś wokół nas jest bardzo wielu smutasów. Ludzie nie potrafią zauważać dobra. Stracili też nadzieję. Robiąc z nami trzy nieostatnie kroki, razem z Jezusem idziemy w głąb. Jak widać, nie są to jakieś propozycje ilościowe, ale jakościowe. Resztą zajmie się Jezus – podkreśla z uśmiechem siostra Gertruda.
zdjęcie kaplicy i tekst – Agnieszka Napiórkowska/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Mam wrażenie, że to słowo, którego wielu katolików nad Wisłą boi się jak ognia. „Kontemplacja” brzmi jak świat zamknięty za kratami Karmelu, jak niedostępna rzeczywistość. Tymczasem, jak nauczał o. Joachim Badeni, jest ona „widzeniem Boga”. Zdolny jest do niej każdy człowiek i, jak zaznaczał, jest ona prosta.
Choć dla wielu słowo to brzmi jak duchowy doktorat czy habilitacja, prawdziwym punktem wyjścia jest postawa dziecka. – Spotkanie z Bogiem to uczestniczenie w Jego prostocie! – opowiadał mi Badeni. – Do Niego trzeba podejść „po prostu”. Bez żadnej wielkiej szkoły, bez żadnej kombinacji! Rzeczy Boskie – dodawał z uśmiechem – są bardzo proste i bardzo łatwe. Ale zarazem trudne. Ze względu na prostotę.
On patrzy!
– Kontemplacja zaczyna się wtedy, gdy człowiek zauważy spojrzenie kochającego Boga. To przede wszystkim On patrzy na mnie – podpowiadał dominikanin. – Jest ona widzeniem Boga, ale nie jest to widzenie jakiegoś obrazu stworzonego przez wyobraźnię. Mogę sobie wyobrazić Chrystusa w postaci, którą znam ze scen z Ewangelii, wykonuję wysiłek umysłu, ale to nie jest to. Aby dojść do autentycznej kontemplacji, muszę przekroczyć własną wyobraźnię. Gwałtowne szukanie materiału dla wyobraźni nie daje żadnych wyników. Niektórzy porzucają w tym momencie kontemplację, nie wiedząc, że właściwie jeszcze w nią nie weszli. To normalny bieg rzeczy, że modlitwa oparta na własnym wysiłku staje się jałowa.
Czy Adam Mickiewicz w słowach „Patrzaj w serce”, kończących balladę „Romantyczność”, nie zdradził definicji kontemplacji? To właśnie odróżnia ją od medytacji, która zakłada przede wszystkim aktywność ludzkiego rozumu. Tymczasem łacińskie contemplatio pochodzi od słów cum (z, jednocześnie, razem, wspólnie) i templum (określone miejsce, skąd rozciąga się obszar widzenia, pole obserwacji).
– Medytacja, czyli modlitwa polegająca na rozmyślaniu czy rozważaniu słowa Bożego, może być przygotowaniem do kontemplacji – wyjaśniał Badeni. – Bóg oczekuje pewnego wysiłku medytacji. Ale w pewnym momencie sam nam przypomni, że wobec Niego jesteśmy dziećmi. Powie: „Stop. Teraz już nie rozmyślaj o Mnie, ale wpatruj się we Mnie”. Gdy więc wchodzimy w kontemplację, to kończy się medytacja. Warto spróbować być trochę takim bezmyślnym dzieckiem przed Bogiem, zupełnie swobodnym, bez wymądrzania się.
Jak dzieci…
„Dziecko ma potrzebę bliskiej relacji z dorosłym, który musi przyjść z zewnątrz. Ludzie w postawie dziecięctwa cechują się często piękną postawą kontemplacyjną, potrafią się długotrwale zainteresować czymś dotyczącym Boga albo dziełami sztuki” – opowiadał ks. Krzysztof Grzywocz. „Jest w nich chęć patrzenia, kontemplacji. To jedna z głównych postaw chrześcijańskiej duchowości: kontemplacja, zachwyt, patrzenie na rzeczywistość. A z kontemplacji rodzi się piękne działanie”.
Punktem wyjścia do kontemplacji jest bezradność, pokorne stwierdzenie: „Nie umiemy się modlić tak, jak trzeba” (Rz 8,26) – przypomina katechizm. Prosimy zatem Boga o to, by sam nas nauczył modlitwy. „Podstawą modlitwy jest pokora. Pokora jest dyspozycją do darmowego przyjęcia daru modlitwy: Człowiek jest żebrakiem wobec Boga” (KKK 2559).
„Możemy jedynie wymagać od siebie, byśmy Bogu dali szansę na to, by On się otworzył dla nas na taką więź” – pisał w książce „Chrześcijaństwo otwarte na kontemplację” o. Włodzimierz Zatorski (1953–2020), benedyktyn, fizyk, teolog i filozof. „Kontemplacji nie jesteśmy w stanie »zrobić«. Możemy jedynie ją otrzymać jako dar darmo dany od Boga i tylko w pokorze serca, czyli w świadomości, że jest to dar darmo dany. Słowo »kontemplacja« powinno być zastrzeżone do wglądu w prawdy Boże, które nas całkowicie przerastają i nie są do osiągnięcia dzięki naszemu wysiłkowi i co potem nazywa się »kontemplacją naturalną«. Z naszej strony musimy jedynie zapewnić określone warunki, aby Bóg zechciał nam te prawdy objawić przez swoją łaskę, i wówczas można mówić o »prostym oglądzie prawdy objawionej w świetle wiary i przy pomocy łaski Bożej, prowadzącym przez miłość do głęboko osobowego doświadczenia Boga«. Kontemplacja nie jest rodzajem wiedzy o czymś, lecz swoistym doświadczeniem, jest wejściem w przestrzeń spotkania. Tu zasadniczą rolę odgrywa łaska, i to nie jako wsparcie naszych naturalnych zdolności, ale jako czysty dar, w którym »widzimy« prawdy, a nawet raczej spotykamy się z Bogiem, który się nam objawia, przez co doświadczamy czegoś, co przerasta nasze naturalne zdolności poznawcze i wyobrażenia”.
Nie sprawdzać, zaufać, wielbić!
„Modlitwa nie zatrzymuje się na rozmyślaniach o Bogu, ale dąży do przebywania z Nim, doświadczania Jego obecności. Nie jest stanem raz osiągniętym, ale decyzją, działaniem, wysiłkiem, wiernością, łaską, którą należy pielęgnować. Modlitwa, podczas której sprawdzamy ciągle, czy się modlimy, jest tylko psią zabawą w kręcenie się za własnym ogonem. Postrzegamy tylko siebie! Milczeć. Nie mierzyć. Nie sprawdzać i nie liczyć. Zaufać. Wielbić” – bardzo przydają się tu podpowiedzi benedyktynki s. Małgorzaty Borkowskiej.
– Na początku pewnie będzie nam trudno, bo w dzisiejszych czasach nie jesteśmy przyzwyczajeni do trwania w ciszy, ale jeśli ktoś spróbuje regularnie stawać przed Bogiem w taki sposób, to powoli On sam będzie poszerzać nasze serca – podpowiada brat Marek z Taizé. – I w pewnym momencie nie będziemy już chcieli bez tej ciszy żyć, będziemy za nią tęsknić i jej szukać. Niektórzy młodzi ludzie pod koniec tygodnia przeżytego w Taizé mówią nam, że na początku tych kilka minut ciszy podczas modlitwy im się dłużyło, a później chwile ciszy były za krótkie.
Ojciec Badeni, wyjaśniając istotę kontemplacji, przytaczał biblijną opowieść o… stworzeniu świata. – Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię… Pierwsze zdanie Księgi Rodzaju jest szczytem kontemplacji. Dlaczego tak jest? Bo mogę tu zobaczyć Trójcę Świętą w działaniu, dostrzec taką niewyobrażalną urokliwą prostotę: „Jestem stworzony przez Pana”. Odkrywam, że ziemia była bezładem i pustkowiem, ciemność była nad bezmiarem wód, i uznaję, że to wszystko… jest we mnie: bezład, ciemność i pustka. Zapytałem ojca Piotra Rostworowskiego, który moim zdaniem jest najwybitniejszym znawcą życia wewnętrznego, czy jest takie zdanie w Piśmie Świętym, które ujmuje stan doskonałości. Odpowiedział: „Oczywiście! List do Efezjan 5,7: »Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu«”.
Nawet jeśli odkrywam w sobie bezład, ciemność i pustkę, Bogu to nie przeszkadza. Jest z niej w stanie wyprowadzić światło. – To podobnie jak ze świętością. Sama w sobie jest nieuchwytna, wyrasta jakby niespodziewanie, czego sam człowiek nie jest nigdy świadomy – opowiada dominikanin o. Krzysztof Pałys. – Kochasz Boga, jak potrafisz, przebywasz z Nim, kiedy możesz, a On zaczyna cię przemieniać.
– Jest taka antyfona, odmawiana podczas adwentowych nieszporów tuż przed Bożym Narodzeniem „O Oriens…”, czyli: „O Wschodzie, blasku Światła wiecznego i Słońce sprawiedliwości, przyjdź i oświeć siedzących w mroku i cieniu śmierci” – wyjaśniał Badeni. – Podczas modlitwy doświadczamy jakby wschodzącego światła.
Od przeżycia do zamieszkania
I ewangelizator Daniel Ange, i Pierre-Marie Delfieux, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, zapytani o istotę kontemplacji, odpowiedzieli mi: to tracenie czasu przed Bogiem. Katechizm przywołuje słowa Teresy od Dzieciątka Jezus: „Modlitwa jest wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości” (KKK 2558).
– Zobaczenie Boga i spotkanie z Nim ma swój dalszy ciąg. Tak jak zakochani zmierzają w stronę małżeństwa, podobnie osoba pociągnięta urokiem miłości Boga pragnie związać się z Nim na stałe – podsumowywał Joachim Badeni. – Wytrwała kontemplacja prowadzi od przeżycia do zamieszkania. Człowiek zamieszkuje w Bogu, a Bóg w człowieku. To już nie tylko jest spotkanie, ale trwanie w Bogu i przebywanie w Nim. Bóg chce, abyśmy nie tylko oczekiwali na Jego działanie, ale sami także wkładali cały swój ludzki wysiłek w to, aby Go miłować. Tak jak to jest zapisane w przykazaniu miłości: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił”. W tej wspólnocie miłości ze swojej strony pragniemy oddać wszystko, a otrzymujemy stokroć więcej.•
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana a nie obrażana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC LIPIEC 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby sakrament namaszczenia chorych dawał osobom, które go przyjmują, i ich bliskim moc Pana i aby coraz bardziej stawał się dla wszystkich widzialnym znakiem współczucia i nadziei.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* Panie Jezu Chryste, Odkupicielu świata, niech Twoje Najdroższe Rany osłaniają nas w niebezpieczeństwach. Niech Twoja Najdroższa Krew obmywa i leczy serca nasze grzechem poranione. Prosimy, okaż nam miłosierdzie, na które nie zasłużyliśmy, ale mamy nadzieję, bo przecież Miłość Twoja jest przeobfita i nieogarniona.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
Od 1 lipca modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 30 czerwca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
________________________________________
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.
***
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
______________________________________________________________________________________________________________
ISTOCKPHOTO
****
Rozżarzone węgle. Czym jest Żywy Różaniec?
Wymienianie się tajemnicami nie musi oznaczać szpiegostwa czy plotkarstwa. Może być osią najprężniejszej akcji modlitewnej w historii świata. Posłuchajcie różanych opowieści…
Na hasło w krzyżówce: „Robotnicy, Róża” odpowiedź nie musi brzmieć: „Luksemburg”. Może być nią Paulina Jaricot, osoba równie bliska lyońskim pracownicom i grupom, których dewiza brzmi: „Różaniec? Stanowczo odmawiam”. Jej pomysł był genialny w swej prostocie. „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne. Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem”.
Nigdy się nie zawiodłam
– Z Różańcem zaprzyjaźniłam się dwadzieścia lat temu, gdy poznałam orędzie fatimskie, ale odmawiałam go nieregularnie – opowiada Katarzyna Błotny. – Kilka lat temu poszłam na Mszę do swego parafialnego kościoła na katowickim Wełnowcu i zdziwiona zauważyłam, że w prezbiterium śpiewa Henryk Czich, jeden z założycieli popularnej grupy Universe. Miał wiaderko z różami i zachęcał do przystąpienia do tej formy modlitwy. Poszłam po jedną różę i… od czterech lat odmawiam codziennie swoją dziesiątkę. Zawsze, gdy czuję się bezsilna, chwytam za różaniec. Nigdy jeszcze się nie zawiodłam…
Sam wokalista Universe opowiada: „Wybrałem Jezusa na Pana i Zbawiciela w 2007 roku, w czasie kursu Filip prowadzonego przez gliwicką Szkołę Nowej Ewangelizacji. Pan Bóg przestał być tylko Kimś, w kogo powinno się wierzyć, ale stał się mi bliski. Wyciągnąłem z szafki dawno nieużywane Pismo Święte i bardzo dotknęły mnie słowa: »Otwórz moje wargi, Panie, a usta moje będą głosić Twoją chwałę«. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć”.
Grupy Żywego Różańca istnieją w większości polskich parafii. Ile osób zrzeszają, Pan Bóg raczy wiedzieć… Ponieważ każda grupa jest jednostką autonomiczną i nie łączy się z innymi w struktury, nie można stworzyć bazy danych. Może i dobrze… Nad Wisłą obowiązuje zatwierdzony przez Prymasa Tysiąclecia Ceremoniał Żywego Różańca, opracowany w roku 1977 przez dominikanina Szymona Niezgodę. Odkąd świętujący ćwierćwiecze pontyfikatu Jan Paweł II w liście Rosarium Virginis Mariae wprowadził tajemnice światła, w grupie modli się nie piętnaście, jak na początku dzieła, ale dwadzieścia osób.
Wiem, że Ty wiesz
– Staram się upolować wolną chwilę już od rana. Najlepsze są dyżury w szkole – uśmiecha się Milena Żak, nauczycielka. – Do intencji za moje dzieci, o to, by nie pogubiły się w życiu i odnalazły swą relację z Jezusem, dorzucam chrześniaków, uczniów… Dorzucam też tych, którzy przyjdą mi tego dnia na myśl. Wybiegam także w przyszłość, bo już dziś modlę się za przyszłych małżonków moich dzieci. Rozpoczynam od przedstawienia intencji, które Pan Bóg zna już na pamięć. (śmiech) Mówię Mu jednak: „Ja wiem, że Ty wiesz, ale mi to pomaga, że Ci o tym opowiem”.
– W parafii Ducha Świętego w Siemianowicach Śląskich działa prężnie róża różańcowa rodziców. Ludzie wpisywali na listę imiona dzieci, wnuków, chrześniaków – opowiada Beata Górny. – Weszłam w to, bo szukałam konkretu, modlitwy, która będzie dla mnie zobowiązaniem. Dotąd modliłam nieregularnie, a dzięki róży muszę wygospodarować na modlitwę czas, pilnować tego – i bardzo mi to pomaga. Co więcej mogę dać dzieciom, które polecam Bogu? Wierzę, że w tych pełnych zawirowań czasach uchronił je już od wielu niebezpieczeństw, że są w najlepszych rękach. Raz w miesiącu w parafii są odprawiane Msze w intencji róż różańcowych i widać wówczas, jak wiele osób zaangażowanych jest w to dzieło!
Jeden za drugiego
– Gdy trafiłem do Bytomia, nie było tu żadnych wspólnot – opowiadał mi przed laty Rafał Kogut, franciszkanin. – Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Dlaczego? Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię.
– Przez lata miałam problemy z Różańcem, odmawianie go sprawiało mi sporą trudność, więc dołączenie do róży było dla mnie wyzwaniem – mówi Aleksandra Nowojska z Siemianowic Śląskich. – Zaryzykowałam, bo napędzała mnie myśl, że nie tylko ja sama będę modliła się za moje dzieci, ale otoczy je modlitwa całej grupy. I to do końca ich życia! Zachwyciła mnie ta zasada naczyń połączonych, ludzi, którzy wzajemnie sobie błogosławią. Swą małą cegiełkę dokładam do tego zawsze rano, gdy tylko wstanę…
Pół godziny nikogo nie zbawi
Kończy się majowe i większość ludzi wychodzi z kościoła. Na Eucharystii pozostaje jedynie część wiernych. Z jednej strony świadczy to o tym, że piękne maryjne nabożeństwa są wciąż nad Wisłą niezwykle popularne, a z drugiej rodzi się pytanie, czy właściwie rozłożyliśmy akcenty. Hitem stał się lapsus językowy jednego z proboszczów, który rzucił: „Po Różańcu będzie Msza Święta. Zostańcie, te pół godziny nikogo nie zbawi!”.
Różaniec jest mi bliski. Nie rozumiem jednak tych, którzy opowiadają o tym, jak łatwą jest modlitwą. – To jest bardzo trudna modlitwa – mówił mi o. Joachim Badeni. – Ona jest łatwa jedynie na poziomie najniższym. To dotyczy ludzi prostych, bez wykształcenia. Natomiast jeśli przyjdzie ktoś, kto się zajmuje naukowo np. hodowlą mrówek, to to całe różańcowe mówienie może mu przeszkadzać w myśleniu. On woli myśleć: nawet jeśli nie o tych swoich mrówkach, to o Matce Boskiej. I twierdzi, że tam, gdzie jest miłość, mówienie nie jest potrzebne. Milcząca miłość matki jest bardziej wymowna niż tłumaczenie dziecku, że się je kocha. Ludzie wykształceni boją się gadania. A można zagadać Matkę Boską! Człowiek potrafi właściwie w tej dziedzinie wszystko. Naukowiec boi się właśnie takiego zagadania i… przeżywa kryzys Różańca. Co zrobić? Wchodzić stopniowo w życie Maryi i Jezusa, a po pewnym czasie te tajemnice rodzą się we mnie. Do tego dojdzie i intelektualista, i prosty człowiek. Myślę, że gdybym był jednym z asysty dworu Pana Zastępów, to usłyszałbym: „Mnie się podoba modlitwa, w której jest mowa o Matce Mego Syna. I tę modlitwę obdarzę licznymi łaskami”. Tak to sobie wyobrażam.
Róża zamiast kołysanki?
Masz problemy z zasypianiem? Zapisz się do róży różańcowej i modlitwę odłóż na ostatnią chwilę dnia. Nic tak nie usypia jak zdrowaśki – taką „złotą radę” dostałem od osób zaangażowanych w dzieło. Cytując klasyka: nie idźcie tą drogą.
Członkowie Żywego Różańca zgodnym chórkiem opowiadają, że najtrudniejsze są wierność i systematyczność. Wielu z nich bliska staje się opowieść Teresy z Lisieux, która wyznawała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej niż używanie narzędzi pokutnych. Czuję, że tak źle go odmawiam! Nie mogę skupić myśli”.
– Dlaczego modlę się w róży? Bo wierzę w słowa z listu św. Jakuba: „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” – opowiada Agnieszka Skarecka. – Czasami mam wrażenie, że dla współczesnego świata hasło: „Mogę się za ciebie pomodlić” jest wyrazem bezradności. Wierzę w to, że modlitwa za mojego męża naprawdę przynosi mu błogosławieństwo.
– Jestem przekonany, że Żywy Różaniec to najpotężniejszy i jednocześnie najbardziej wykpiwany ruch w Kościele – twierdzi ks. dr Grzegorz Wita z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Geniusz Pauliny Jaricot polegał na tym, że idealnie wpisała się w społeczny i historyczny klimat epoki. Pomysł był oddolny (to niezmiernie istotne! To nie była akcja odgórnie narzucona przez episkopat!). Schemat jest prosty: zapraszam do róży tych, którym ufam. Trochę kojarzy mi się to z budowaniem siatki konspiracyjnej. „Swoi” znają „swoich”. Zaufanie, zgrany team plus konkretna intencja to elementy scalające wspólnotę.
To nie handel!
Nie chcę przytaczać świadectw o tym, „co można wymodlić w róży”. Nie po to stworzono to dzieło. To nie rodzaj handlu: dziesiątka za usługę. Pracujący na Wschodzie oblat o. Andrzej Madej opowiadał: – W wielu kościołach zauważam tablice: „W tym miejscu Pan Bóg wysłuchał mojej prośby”, ale jeszcze nigdy nie widziałem tablicy: „Tu ja posłuchałem Pana Boga”. A byłby to nie mniejszy cud!
Róże różańcowe to odpowiedź na zaproszenie do wiernej modlitwy. Lekcja słuchania.
– Modlę się w intencjach, które proponuje Kościół, które są przypisane na dany miesiąc – mówi Mariusz Wolnik (prowadzi firmę na Górnym Śląsku). – Do róży należę razem żoną. Ja modlę się najczęściej w samochodzie, bo nie chcę zostawiać tej modlitwy na koniec dnia…
„Lubimy dania z mikrofalówki, a Pan Bóg woli marynaty”. Róże różańcowe doskonale wiedzą, co „poeta miał na myśli”, nauczając: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Słowo to nosi przecież w sobie pewną decyzję, determinację, zmaganie z przeciwnościami. Paulina Jaricot stawiała na wierność. – Dla mnie – podsumowuje Agnieszka Skamrot, nauczycielka z Warszawy – modlitwa w ramach róży różańcowej jest najbardziej niepozorną, a jednocześnie najpotężniejszą bronią.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Cierń schizmy.
Gdy katolik wypowiada papieżowi posłuszeństwo
O tym, czym jest schizma, czym herezja, a czym religijne posłuszeństwo, mówi dominikanin o. dr Janusz Pyda.
Franciszek Kucharczak: Były nuncjusz apostolski w USA abp Carlo Maria Viganò ogłosił, że Franciszek nie jest papieżem, wypowiedział mu posłuszeństwo i wezwał katolików do zrobienia tego samego. Zakwestionował też nauczanie Soboru Watykańskiego II. Czy katolikowi wolno głosić takie rzeczy?
O. Janusz Pyda OP: Katolik nie może negować zwierzchności biskupa Rzymu i odrzucać wspólnoty z członkami Kościoła, którzy tę zwierzchność uznają. Z tego, co wiem z doniesień medialnych, abp Vigano słowami i czynami zdystansował się wobec jedności z biskupem Rzymu i wiernymi, którzy zwierzchność papieża uznają.
I grozi mu ekskomunika z powodu przestępstwa schizmy.
Tak, ale chcę podkreślić, że proces kanoniczny został wszczęty nie dlatego, że abp Vigano w czymś nie zgadzał się z papieżem Franciszkiem. Jest wielu hierarchów, którzy się nie zgadzają i bardzo wyraźnie zgłaszają swoją niezgodę wobec takich czy innych aspektów funkcjonowania kongregacji czy papieża, a przecież żaden z nich nie jest objęty takim procesem. Mam wrażenie, że arcybiskup próbuje się pozycjonować jako męczennik ortodoksji, ale to nieprawda. Proces został wszczęty w związku z jego zachowaniami schizmatyckimi, czyli tymi, które negują jedność z biskupem Rzymu.
Czym w takim razie jest schizma i czym różni się od herezji?
Zarówno herezję, jak i schizmę dobrze definiuje kanon 751 Kodeksu prawa kanonicznego, gdzie czytamy: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczenie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej (…), schizmą – odmowa uznania zwierzchnictwa Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, uznającymi to zwierzchnictwo”.
Gdy katolik odrzuca nauczanie soboru, staje się schizmatykiem czy heretykiem?
Zarówno papież, jak i Kolegium Biskupów zgromadzonych na soborze powszechnym w jedności z papieżem mogą nauczać nieomylnie, ale tylko wówczas, gdy – jak mówi Kodeks prawa kanonicznego w kanonie 749 – w sposób definitywny głoszą obowiązującą naukę w sprawach wiary i obyczajów czy stwierdzają, że należy coś przyjąć jako definitywnie obowiązujące. Zatem nie każde nauczanie papieża czy soborów cieszy się przymiotem nieomylności. Kodeks prawa kanonicznego w kan. 749, par. 3 mówi wyraźnie: „Tylko wtedy należy uznać jakąś naukę za nieomylnie określoną, gdy to zostało wyraźnie stwierdzone”. A w kan. 752 czytamy: „Wprawdzie nie akt wiary, niemniej jednak religijne posłuszeństwo rozumu i woli należy okazywać nauce, którą głosi papież lub Kolegium Biskupów w sprawach wiary i obyczajów, gdy sprawują autentyczne nauczanie, chociaż nie zamierzają przedstawiać jej w sposób definitywny. Stąd wierni powinni starać się unikać wszystkiego, co się z tą nauką nie zgadza”. To niepozorne słowo „definitywnie” jest bardzo ważne, bo wyznacza dogmatyczność, czyli nieomylność danego nauczania papieża czy soborów. Trzymałbym się zatem ścisłego rozumienia schizmy jako zerwania jedności z papieżem i wiernymi przyjmującymi jego zwierzchnictwo.
Czyli schizmatykiem może być ktoś, kto wierzy zasadniczo „po katolicku”, ale nie uznaje władzy papieża?
Tak. Do schizmy może więc dojść nawet wówczas, gdy ktoś przyjmuje wszelkie prawdy wiary, w które należy wierzyć „wiarą boską i katolicką”, ale odrzuca na przykład zwierzchność papieża w takim wymiarze, w jakim przyjmujemy ją w Kościele rzymskokatolickim. Może być również tak, że ktoś odrzuca nauczanie soboru w tych elementach, w których sobór nie domaga się aktu wiary, ale „religijnego posłuszeństwa rozumu i woli”. Nie staje się wówczas automatycznie heretykiem, ale wyraźnie widać, iż z jego religijnością dzieje się coś bardzo niepokojącego.
Niedawno całe episkopaty krajowe zadeklarowały… dystans wobec Fiducia supplicans. Czy to mieści się w granicach „religijnego posłuszeństwa”?
Zdecydowanie tak. Sprzeciw wobec Fiducia supplicans był i jest naprawdę duży. Były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Sakramentów kard. Sarah powiedział: „Byłem bardzo dumny, słysząc biskupów afrykańskich całkowicie odrzucających ten tekst. I wielu innych biskupów nawet w Brazylii odmówiło, więc myślę, że jest on niemożliwy do zaakceptowania”. Kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, w tekście opublikowanym na portalu The First Things napisał: „Deklaracja Fiducia supplicans musi być uważana za doktrynalnie problematyczną, ponieważ zawiera zaprzeczenie nauki katolickiej”. Dodał, iż tekst deklaracji jest „również problematyczny z duszpasterskiego punktu widzenia”. Trudno mi sobie wyobrazić mocniejsze słowa, zwłaszcza ze strony byłych prefektów dwóch najważniejszych kongregacji.
W jaki sposób realizuje się tu religijne posłuszeństwo?
Protestujący argumentują, przytaczając konkretne przykłady, że ten dokument idzie w poprzek Pismu Świętemu i tradycyjnemu nauczaniu Kościoła, nie wprost, co prawda, odnośnie do homoseksualizmu, ale co do tego, czym jest błogosławieństwo i co ono znaczy. Krytycy zauważają bowiem, że zgoda na udzielanie błogosławieństwa jest, a przynajmniej może być, odczytana jako akceptacja czynów moralnie złych. Jeżeli więc oni coś takiego zauważają, to powinni swoje stanowisko jasno wyrazić.
Jak jednak odróżnić te sytuacje, w których można tak reagować, od tych, w których nie można? Przecież mówimy o dokumencie Dykasterii Nauki Wiary.
To jest dokument stosunkowo niskiej rangi – został wydany właśnie przez dykasterię, a nie przez papieża. Hierarchia ważności dokumentów ma znaczenie. Druga rzecz jest taka, że ten sprzeciw zgłaszają biskupi, i to biskupi sprawujący swój urząd, oraz tacy, którzy – jak kard. Sarah czy kard. Müller – stali niegdyś na czele najważniejszych kongregacji watykańskich. Oni mają mandat do tego, żeby takie wątpliwości zgłosić. Znaczące, że nikt z autorów różnych dubiów posłuszeństwa papieżowi nie wypowiada.
Czy tak powszechny sprzeciw, jaki zdarzył się wobec Fiducia supplicans, to precedens?
Zdarzały się już sprzeciwy wobec dokumentów nawet wyższej rangi i sygnowanych przez samych papieży. Można tu przypomnieć chociażby sprzeciw, z jakim spotkała się encyklika Pawła VI Humanae vitae zarówno po jej publikacji, jak i przed nią, kiedy już wiadomo było, w jakim kierunku pójdzie papieskie rozstrzygnięcie konkretnych kwestii moralnych, których dotyczyła ta encyklika. Paweł VI był zresztą świadomy reakcji, jaką jego dokument może wywołać, o czym wyraźnie pisze na samym początku encykliki. Niemniej jednak zarzuty, jakie kierowano wobec Humanae vitae, dotyczyły raczej tego, że nauczanie papieża, zwłaszcza w kwestiach ludzkiej płodności, nie nadąża za tendencjami kulturowymi czy cywilizacyjnymi, że jest zbyt restrykcyjne i tak dalej. Nie zarzucano nauczaniu zawartemu w Humanae vitae, że jest niezgodne z Pismem Świętym czy Tradycją moralną Kościoła. Tymczasem takie właśnie zarzuty, jak widzieliśmy w przytoczonych cytatach, bardzo z natury swej poważne, pojawiają się w odniesieniu do Fiducia supplicans.
Były też sprzeciwy wobec adhortacji Amoris laetitia, a to już jest dokument wyższej rangi, prawda?
Tak. Pewnie chodzi panu o ósmy rozdział.
Konkretnie o przypis.
Problem z Amoris laetitia polega na tym, że tam w sposób bardzo niejednoznaczny są wprowadzane pewne rzeczy, które faktycznie mogą budzić sprzeciw. Znowu jednak nie jest to wprowadzone przez formułę bardzo autorytatywną, a do tego główny problem dotyczy przypisu. Wychodzi tu też sprawa hierarchizacji wypowiedzi i odróżnienia wypowiedzi dogmatycznych od duszpasterskich. Wszyscy znamy przykład sprzeciwienia się papieżowi, i to samemu świętemu Piotrowi. Czego dotyczył spór apostołów? Nie doktryny, bo święty Piotr nie odrzucał postanowień tzw. soboru jerozolimskiego, które wcześniej sam akceptował. Paweł skarcił Piotra za to, że w swoich gestach jest niekonsekwentny w stosunku do wcześniej podjętych decyzji doktrynalnych. Widać tu, że nie tylko słowa papieża, ale również jego gesty są znaczące. One też muszą być spójne z doktryną.
W Polsce istnieją grupy korzystające z posługi suspendowanych księży. Duchowni ci jawnie lekceważą nałożone na nich zakazy i nakazy, a nie spotyka ich ekskomunika. Dlaczego?
Roztropni wierni, wiedząc – a naprawdę łatwo się tego dowiedzieć – iż dany duchowny jest suspendowany, czyli że zawieszona została jego władza wykonywania święceń, nie powinni, a nawet nie mogą uczestniczyć w obrzędach przez niego sprawowanych, wsłuchiwać się w głoszone przezeń nauki czy podążać za jego wskazaniami. To właśnie suspensa jest karą chroniącą wiernych przed działaniem błądzących duchownych. Jest ona nakładana nawet wówczas, gdy na przykład ze względu na zaburzenia psychiczne czy poważne zaburzenia osobowości osobista wina takich księży jest ograniczona. Jeśli wierni, świadomi ciążącej na duchownym kary suspensy, wciąż za nim idą, nie sądzę, aby powstrzymała ich w tym kara ekskomuniki nałożona na takiego księdza.
A jednak arcybiskupowi Viganò ekskomunika grozi.
Mówimy, że jest to kara late sententiae, czyli na mocy samego prawa. Jeżeli ktoś dokonuje aktu schizmy, to trudno, żeby jednocześnie pozostał w komunii z Kościołem. Bo albo jedność z Kościołem, albo schizma. Ekskomunika to jest postawienie kogoś poza wspólnotą, więc powiedziałbym, że w takiej sytuacji tę ekskomunikę sam zainteresowany sobie wymierza.
rozmawiał Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Po usunięciu z wystawy wizerunki rtm. Witolda Pileckiego, św. Maksymiliana Kolbego i bł. rodziny Ulmów zostały wyświetlone na fasadzie Belwederu.
fot. Łukasz Błasikiewicz/KPRP
***
Prof. Nowak: Obserwujemy zjawisko „dezynfekcji” – wyczyszczenia pamięci zbiorowej dotyczącej walki o niepodległość
– Trzeba tupetu, by tak ostentacyjnie niszczyć polską pamięć. Nawet za czasów wcześniejszych rządów lewicy, w tym SLD, nie obserwowałem podobnych zachowań – mówi prof. Andrzej Nowak o zmianach wprowadzonych w wystawie stałej w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Agata Puścikowska: Z sieci: „Obecny rząd zapamiętamy z tego, że usuwał z pamięci historycznej rtm. Pileckiego, a przywracał emerytury tym, którzy wyrywali mu paznokcie”. To nasza przyszłość?
Prof. Andrzej Nowak: Nie wiem, jaka będzie przyszłość. Ponieważ jednak jestem historykiem, obserwuję to, co już się wydarzyło: zaszło wiele ważnych zmian, z których można wyciągać pewne wnioski. Zmieniła się podstawa programowa nauczania historii, zmienił się też kanon lektur dla uczniów. W końcu została zmieniona ważna ekspozycja w Muzeum II Wojny Światowej. Wszystko to jest spójne i można przypuszczać, że składa się na działania, które mają zmienić naszą zbiorową pamięć. Polska pamięć narodowa, nasza tożsamość w dużym stopniu została ukształtowana na tradycji walki z najeźdźcami, sprzeciwie wobec zniewolenia, oporze wobec zewnętrznych zaborców, na dumie narodowej z rzeczywistych bohaterów w tej walce o wolność. Co oczywiście nie oznacza, że mamy żyć wyłącznie wspomnieniami lub we wrogości do dawnych okupantów. Obecnie jednak obserwujemy zjawisko, które można nazwać „dezynfekcją” pamięci, czyli próbę wyczyszczenia części pamięci zbiorowej dotyczącej walki o niepodległość, poświęcenia dla ojczyzny. Widać to zarówno w „dezynfekcji” podstawy programowej nauczania historii, z której usunięto – zaczynając od średniowiecza – m.in. wszelkie wzmianki o walce z Zakonem Krzyżackim, hołd pruski, nawet kwestie związane z udziałem Polaków w walce o niepodległość USA, i dokonano szokującej czystki w nauczaniu współczesnej historii – na przykład o wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. Z szerszej perspektywy wyrzucenie ze scenariusza ważnej wystawy postaci takich jak św. Maksymilian, rtm. Pilecki czy rodzina Ulmów wydaje się konsekwentnym dopełnieniem tej tendencji, a zarazem niezwykłej arogancji. Trzeba bowiem tupetu, by tak ostentacyjnie niszczyć polską pamięć. Nawet za czasów wcześniejszych rządów lewicy, w tym SLD, nie obserwowałem podobnych zachowań. Wówczas też nie dochodziło w tak brutalny sposób do prób formowania „osób uczniowskich” na skrajnie zideologizowaną modłę. Dokonuje się rewolucja kulturalna.
Pan również doświadczył jej skutków: z radiowej Jedynki usunięto świetną historyczną audycję pt. „Historia żywa”. Jak Pan to odebrał?
Zlikwidowano cały program, ale nie dopuszczono nawet do emisji dziesięciu audycji nagranych już wcześniej. Tej decyzji nie argumentowano. Przypomniało mi to czasy komunistyczne, gdy władze cenzurowały i zatrzymywały niewłaściwe filmy, odkładając je na półki archiwów. „Historia żywa” stała się również „półkownikiem”. Poczułem się jak cząstka historii, która się powtarza. Wydawało mi się też nieco zabawne, choć i przykre, że usunięto audycje traktujące o historii… XVII i XVIII wieku. A co tam było złego z punktu widzenia nowej władzy? Przecież nawet nie pojawił się temat Targowicy…
Jeśli założymy, że obecnie następuje rewolucja kulturalna, to podstawowe pytanie brzmi: dlaczego? Również w kontekście zmian w muzeum.
O to należy zapytać tych, którzy wprowadzają takie zmiany. Publiczna odpowiedź na pytania o usunięcie z muzeum takich postaci jak św. Maksymilian, rtm. Pilecki i rodzina Ulmów brzmi m.in. tak: one „zakłócają antropologiczny charakter tej wystawy”. To ważna deklaracja, bo sięga do podstawowego rozumienia istoty człowieczeństwa. Należałem do grupy obrońców tej wystawy, gdy rząd PiS-u bardzo mocno ją krytykował. Muzeum interesująco pod wieloma względami pokazywało II wojnę światową. Jednak wystawa stała zawierała pewne błędy, które należało po prostu skorygować. A jednym z nich było wyeliminowanie z ekspozycji aspektów ludzkiego poświęcenia, heroizmu, kiedy kojarzyły się one z Polską lub z katolicyzmem. Wprowadzenie takich postaci jak o. Kolbe, Pilecki i Ulmowie nie zakłóciło antropologicznego charakteru wystawy, lecz wskazało na pewien fundamentalny aspekt. Człowiek oczywiście może być rozumiany jako jeden z gatunków zwierząt. Lecz jest to jedyny gatunek, który wykazuje się zdolnością do poświęcenia aż do oddania życia za drugiego, także spoza własnej grupy krewniaczej. To stanowi o wyjątkowości antropologicznej struktury dla rozumienia człowieczeństwa. Dlatego warto pokazywać i podkreślać znaczenie takich postaci, które zostały najbardziej wyrazistymi symbolami tego rodzaju poświęcenia. Przykłady życia i działania Ulmów, Kolbego i Pileckiego wywierały ogromny wpływ na im współczesnych, ale i wywierają na nas obecnie. Gdy na różne sposoby próbowano Polaków (i nie tylko) traktować jako podludzi, w systemach niemieckiego i sowieckiego ludobójstwa zredukować do najprymitywniejszych, to właśnie przykład poświęcenia za innych, jaki dali wspomniani tu bohaterowie w najbardziej ekstremalnych warunkach, pomagał ocalić człowieczeństwo innym ludziom. Przypomnieć, że są ludźmi, a nie bydłem. Ich życie, wybory są nie tylko warte pokazywania, ale wręcz konieczne, by zrozumieć II wojnę światową. Nawet wówczas, gdy chcemy uciec od wątków czysto martyrologicznych, patriotycznych.
„Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku powstało jako instytucja kultury, której zadaniem jest kształtowanie narracji historycznej tak, by w wielowymiarowy sposób przeanalizować, zrozumieć i nie dopuścić do zatarcia obrazu II wojny światowej w pamięci zbiorowej” – napisała na platformie X minister kultury i dziedzictwa narodowego Hanna Wróblewska. Czyli są dobre intencje?
A jednak wycięcie trzech uzupełnień pokazuje zgoła coś innego. Pani minister broni złej koncepcji całości. Warto przynajmniej przyjmować głosy krytyki, analizować je, a nie za wszelką cenę bronić zamysłu, który okazał się błędny. Decyzja obecnych władz muzeum w żadnym aspekcie się nie broni. Władze muszą się zdecydować, czy chcą towarzyszyć postępującej rewolucji kulturalnej i wspierać ją, czy wpisywać się w rodzaj niszczenia narodowej pamięci.
Każda ekipa rządząca wprowadza do historii politykę. To i zrozumiałe, i… niebezpieczne. Co robić?
Polityki historycznej, jak sama nazwa wskazuje, odpolitycznić się nie da. Jednak ważna jest tu obrona konsensusu, który wynika ze zdrowego rozsądku, a opiera się na prawdzie historycznej. Prawdą historyczną jest to, że istnieli ludzie, którzy w heroiczny sposób w czasie II wojny światowej poświęcali się dla innych. To jest konkret, który ma ogromne znaczenie symboliczne. Decyzja władz muzeum mianowanych w okresie rządów PiS, by uzupełnić gdańską wystawę wspomnianymi postaciami, miała według mnie sens naprawczy, bo była racjonalna, oparta na głębszym rozumieniu poświęcenia, bez którego nie da się zrozumieć ani II wojny, ani człowieka w ogóle. Jednocześnie upór twórców wystawy mianowanych przez PO, żeby owo uzupełnienie wyrugować, wydaje mi się godny krytycznej refleksji. Autorzy pierwotnego scenariusza wystawy wyszli jakby z założenia, że są jej właścicielami, co jest absurdalne. Gdyby było to myślenie zasadne, wystawa w Luwrze traktowana byłaby, od jej zarania, jako własność jednej osoby, która ułożyła jej scenariusz w roku 1750, kiedy po raz pierwszy została otwarta i jakby od roku 1750 do dziś nie wolno było zmienić ani jednej gabloty, ani jednego obrazu. Wystawy ewoluują, zmieniają się, są uzupełniane. Gdy pojawiają się w nich błędy, wówczas powinna następować dyskusja, a po sensownej krytyce – wprowadzenie potrzebnych zmian. Wystawa dotycząca historii II wojny światowej powinna służyć narodowi albo ogółowi zwiedzających, a nie autorowi. Jest bowiem własnością społeczną, a nie prywatnym przedsięwzięciem. Ten fakt doskonale zrozumiało społeczeństwo, które zareagowało zdroworozsądkowo. Głosem zdrowego rozsądku jest też głos polityka, wicepremiera Kosiniaka-Kamysza, który mocno stwierdził, że usunięte postaci powinny być przywrócone. To nie był przykład zachowania cenzorskiego czy upolitycznienia sprawy, lecz przytomne zachowanie, które wynika z historycznej prawdy.
Jan Maria Rokita podaje dwie możliwe przyczyny, które mogły kierować władzami muzeum. Pierwsza to „ideologiczny czad”, który nakazuje niszczyć wszystko ustanowione przez poprzednią władzę. Druga to odgórny nakaz. Która hipoteza jest według Pana bardziej prawdopodobna?
Szczypta prawdy może być w obu. Jednak z moich obserwacji i znajomości reakcji twórców wystawy, zarówno prof. Rafała Wnuka, jak i prof. Pawła Machcewicza, wynika, że mogą tu dochodzić jeszcze kwestie osobiste. Wypowiedzi obu historyków w tej sprawie wyrażają silnie owo szczególne poczucie właścicielstwa, jakby rzecz dotyczyła ich prywatnego folwarku. Więc i taki odruch tutaj widzę: kwestie urażonej dumy i traktowania muzeum jako własności. Co nie wyklucza także ogólniejszego szaleństwa ideologicznego oraz antypisowskiego zacietrzewienia.
Społeczeństwo, zwykle podzielone, tutaj zareagowało dość jednoznacznie: oporem. Wystarczy tej determinacji na dłużej?
Mam nadzieję. Tylko reagowaniem, działaniem w obronie kultury – bo przecież następuje też próba zastąpienia kultury chamstwem i prymitywizmem (zwłaszcza w wydaniu minister edukacji, mówiącej z pogardą o jednym z największych polskich poetów „niejaki…”) – mamy szansę wpływać na rzeczywistość. Nie można pozostać obojętnym na wszelkie reakcje niszczycielskie. Wyobrażam sobie taki protest również jako coś zorganizowanego, być może nawet wyjście na ulicę, gdy będzie trzeba. Ale też konieczna jest stała pomoc naszym dzieciom, wnukom w poznawaniu historii, sztuki, piękna języka. Walka o narodową tożsamość jest więc walką i o to, by kolejne pokolenia poznawały najpiękniejsze przestrzenie polskości, do których próbuje im się odgórnie odciąć dostęp. Konieczne jest też „oddolne” przypominanie i upominanie się o pamięć o tych, których na niepamięć teraz się skazuje.
A może pozostawmy historię historykom? Polityków do niej nie dopuszczając…
Tu trzeba zadać pytanie: kto jest właścicielem historii? Czy aby na pewno wyłącznie historycy? A może także społeczeństwo, które z jednej strony jest efektem historii, a z drugiej samo tworzy historię. Historycy badają rozmaite zagadnienia, krytykują wzajemnie wyniki badań. Nikt z nas nie posiada, nie jest dysponentem prawdy ostatecznej. Jeśli ktoś tak twierdzi, to po prostu kłamie. Poza cechem historyków są też obywatele, dla których dzieje narodu są ważne. Oni też mają prawo współdecydować o polityce historycznej. Zwykle robią to przez przedstawicieli, czyli polityków. Tym samym politycy mają prawo i obowiązek dbać o sposób przedstawiania historii w przestrzeni publicznej. Natomiast historyk jest jednym z wielu uczestników dialogu o tym, jak ma wyglądać spojrzenie społeczeństwa na przeszłość. Dodatkowo (wraz z politykami albo przeciw nim!) powinien bronić historycznej prawdy.
Historyczna prawda winna być natomiast przekazywana z klasą. Obecnie mamy, co mamy. Natomiast rząd PiS zmierzał trochę w kierunku patriotycznej tandety…
Częściowo się zgadzam. Przykładem toporności przekazu był np. sposób redagowania telewizji publicznej. Jednak nie wszystko było przecież przaśne nawet w telewizji, czego przykładem był świetny kanał TVP Historia, który nowe władze również likwidują. Jeśli jednak PiS nieco za mocno naciskał na pedał patriotyczno-akademijny, to obecna ekipa jeszcze mocniej naciska na pedał walki z polską tradycją w przestrzeni publicznej, jak już mówiłem – „dezynfekcji” pamięci. Co jest gorsze? Wszystko to jest przejawem zjawiska mocno patologicznego, rodzaju politycznej choroby dwubiegunowej: przechodzimy ze skrajności w skrajność. To niebezpieczne. Przydałoby się ograniczenie niszczycielskiego rozmachu wahadła politycznego, nie tylko w kwestii polityki historycznej. Czy i jakimi metodami można to osiągnąć? Coraz częściej myślę, że może to leżeć obecnie już tylko w sferze Bożej interwencji…
rozmawiała Agata Puścikowska/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny
***
Trawa u sąsiada. Na każdej drodze znajdziesz to, co ci jest potrzebne do zbawienia
Nucisz sobie pod nosem: „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”? Wydaje ci się, że w innym miejscu byłbyś szczęśliwszy, a trawa u sąsiada jest bardziej zielona? Masz rację: wydaje ci się.
Jeden z kapłanów tuż przed zawieszeniem sutanny na kołku opowiada w sieci w samych superlatywach o tym, jakie szczęście odnajdzie w małżeństwie. Nie w konkretnym, rzeczywistym, ale jakimś wyimaginowanym, podniesionym do poziomu disnejowskiej baśni o Kopciuszku i zwieńczonym nieśmiertelnym „żyli długo i szczęśliwie”. Zerkam na rosnącą falę rozwodów i zastanawiam się: dlaczego tysiące małżonków nie odkryło tej złotej recepty?
Ileż razy wydawało mi się, że „to nie ta wspólnota”, „nie ta rodzina”, „nie to miejsce”. Gdzie indziej z całą pewnością byłoby łatwiej. To pokusa stara jak świat. Jej echo odnajduję w ewangelicznej opowieści o uczniach, którzy maszerowali do Emaus i nie potrafili rozpoznać towarzyszącego im Zmartwychwstałego. Tak naprawdę nie szli do Emaus, ale zwiewali z Jerozolimy: miasta, w którym doznali zawodu, traumy i ogromnego rozczarowania. Ewangelia wspomina, że gdy rozpoznali Jezusa, „wrócili do Jerozolimy”. Przestali uciekać. W Mieście Pokoju odnaleźli to, przed czym próbowali uciec.
Dosadniej się nie dało
Doskonale pamiętam scenę sprzed lat. Ponieważ wiele spraw nie układało się po mojej myśli, siedziałem i robiłem bilans strat i zysków. Oczywiście w moim mniemaniu strat było o wiele więcej. Szukałem pretekstu, by opuścić wspólnotę i zostawić to, co robiłem przez ostatnie kilkanaście lat. Po kilku minutach jałowej walki złożyłem broń i otwarłem Biblię na zdaniu, którego dosłowność i dosadność rozłożyła mnie na łopatki: „Nie szukaj wymówek, gdy masz spełnić swój obowiązek” (Syr 10,26). Bóg nie mógł powiedzieć do mnie większymi literami. Przestałem szukać wymówek i wróciłem do pracy. Gdy po pewnym czasie pojechałem do klasztoru dominikanek w Świętej Annie, usłyszałem od mniszek w białych habitach: „Czym jest powołanie? To bieżąca konieczność. Po prostu rób to, co masz dzisiaj zrobić”.
− Miałem kiedyś takie doświadczenie u kamedułów − opowiada dominikanin o. Tomasz Nowak, rozchwytywany kaznodzieja. – W moim zakonie doświadczałem pustki, jałowości tego wszystkiego, co robiłem. Byłem zmęczony duszpasterską gonitwą, tęskniłem za kontemplacją, miałem wrażenie, że kręcę się w kółko i nie czuję wiatru w skrzydłach. „Nie po to tu wstępowałem!” − użalałem się. „Miało być inaczej”. Przypominałem znajomego muzyka, który powiedział mi kiedyś: „To po to się ożeniłem, żebym miał gorzej?” (śmiech). Pojechałem na rekolekcje do kamedułów − do zakonu, do którego już dawno miałem ciągoty. „Będzie mi lepiej u mnichów” – rozmyślałem, pracując w ogródku. Grabiłem kamienie i spotkałem kamedułę, który łatał mur. Popatrzył na mnie i rzucił: „A on chce do nas wstąpić?”. „Myślę o tym” – odparłem. „To wstąpić, rozczarować się, wystąpić” − odpowiedział. Nie dałem za wygraną, bo wiedziałem, że reguła Benedykta nakazuje zniechęcanie kandydatów. Nagle ten mnich rzucił: „Bo tak człowiek czasami żyje na rozstaju dróg, a za rogiem czekają sprawy i nie mogą zaistnieć”. Jakby piorun we mnie strzelił! Zobaczyłem, że jestem w tej sytuacji. Na rozstaju dróg. Wróciłem do celi, a ponieważ czytałem akurat traktaty Mistrza Eckharta, zerknąłem na zdanie, na którym skończyłem lekturę. Następne zdanie brzmiało: „Zmiana zakonu to pokusa. Na każdej drodze znajdziesz to, co ci jest potrzebne do zbawienia”. Dosadniej się nie dało. (śmiech)
Siedź w budzie!
Przeglądam „Gerontikon” − opasły tom apoftegmatów ojców pustyni i zdumiewam się, jak wielką część tych opowieści egipskich mnichów zajmuje wspomniany temat. Świadomość, że Bóg działa tu i teraz, i przestrzeganie przed duchową mantrą: „A co by było, gdyby?”. Jak proroczo brzmi dewiza, którą wypowiedział Abba Hieraks: „Siedź spokojnie w swojej celi. Gdy będziesz głodny – jedz, gdy będziesz spragniony – pij, a tylko nie obmawiaj nikogo, a będziesz zbawiony”. To „spokojne siedzenie w swojej celi” jest dla mnie lekarstwem na nucenie pod nosem refrenu: „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
„Pewien brat przyszedł do Sketis, do Abba Mojżesza, prosząc go o słowo. Starzec mu odpowiedział: »Wracaj do swojej celi, a ona cię wszystkiego nauczy«”. U ojców pustyni znajduję mnóstwo podobnych wskazówek: „Gdziekolwiek zamieszkasz, nie odchodź stamtąd łatwo” − podpowiadał św. Antoni Wielki. Wiele rad zdumiewa nas swym radykalizmem: „Abba Arseniusz był bezwzględny, gdy ktoś przychodził do niego i mówił: »Dręczą mnie moje myśli, nie jestem zdolny do postu ani do pracy. A może przynajmniej poszedłbym opiekować się chorymi, bo to także jest miłość?«. Starzec rozpoznał podszepty diabła i tak odpowiedział: »Wracaj. Jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj, tylko się z celi nie oddalaj«, bo wiedział, że to wytrwanie w celi doprowadza mnicha do doskonałości”.
− „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”? Ten refren kojarzy mi się z powiedzeniem ks. Bronisława Mokrzyckiego: „Siedź w budzie”. Słyszałam je wielokrotnie na rekolekcjach u sióstr zawierzanek – uśmiecha się s. Dorota Kowalewska, augustianka z Krakowa. − Chodzi o to, by wciąż być w chwili obecnej, bo ona jest ogromnym zadaniem, ale też tylko ona jest objęta łaską aktualną. Jeśli wybiegam gdzieś w przeszłość albo przyszłość, to niestety, już szatan mnie ma. Łaską jest chwila obecna: jeśli z niej nie korzystam, gdzieś biegnę myślą, to wówczas tracę. Bóg działa tu i teraz. Mogę mieć wpływ jedynie na to, co „mam”, a jest nim „teraz”. Przeszłości nie zmienię (zanurzam w miłosierdziu), przyszłość jest w Sercu Jezusa (i to najlepsza lokata), więc cała walka duchowa polega na tym, by nie dać się wystraszyć ani pozwolić, by pokusy wyrwały mnie z chwili obecnej. Jeśli dziękuję za to, co mam i gdzie jestem, to wiem, że otrzymuję, że nie mam tego sama z siebie, że jest Ktoś, kto mi to daje. Być może dla kogoś uznanie takiej zależności może być problemem, ale ja się niesamowicie cieszę, że wszystko jest w ręku Tego, który kocha mnie do szaleństwa i nie da mi zrobić krzywdy. Jasne, że czasami myślałam: „Co ja tu robię?”, ale wiem, że to pokusa, by mnie „wyrwać z budy”. Szkoda czasu. Jest tyle do zrobienia w chwili obecnej. Zresztą Bóg sam doskonale wie, dokąd mnie posłać… Takie gdybanie obnaża brak zaufania do Tego, który mnie tu i teraz w tym miejscu postawił.
Lekarstwo
– Ta pokusa przychodzi, gdy zapominamy o radości i uciekamy w szukanie przyjemności – podpowiada o. Wit Chlondowski, franciszkanin z Cieszyna. − Lekarstwem jest radość: ta głęboka, wewnętrzna, o której mówi nam słowo Boże, gdy przypomina: „zawsze się radujcie”. Gdy radujesz się z sytuacji, miejsca, w którym jesteś, stajesz się wolny, wdzięczny. Nawet jeśli jest to prześladowanie. Apostołowie radowali się nawet po biczowaniu! Od pewnego czasu Pan zaprasza mnie do takiego dziękczynienia, pokazuje, że tylko w Nim znajdę odpowiedź na moje pytania. To dlatego ojcowie pustyni tak często przestrzegali: „Siedź w celi, nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, przeczekaj”. A pamiętajmy, jak monotonne było ich życie. Codziennie ten sam rytm, żmudne wyplatanie lin, te same modlitwy, ten sam jałowy pustynny krajobraz. Żadnego urozmaicenia, nawet kulinarnego. Jedli troszkę warzyw, wypiekanych placków chlebowych i troszkę oliwy. Nic więcej. A jednak podpowiadali: „Nie zmieniaj otoczenia, wytrwaj, cela nauczy cię wszystkiego”. Jasne, że pokusa dopada nas niezwykle często. U mnie pojawiła się już w nowicjacie. Czy na pewno dobrze wybrałem? A może powinienem pójść do zakonu kontemplacyjnego? Do kamedułów? Na szczęście miałem mądrego spowiednika, który pozwolił mi ponazywać moje pragnienia. Rozeznałem, że moim powołaniem jest droga franciszkańska.
Dlaczego demon kusi nas w ten sposób? – Bo chce nam odebrać skarb – podsumowuje o. Wit. − Przychodzą do mnie małżeństwa i wzdychają z zazdrością: „Ale ojciec ma fajnie! Tyle czasu na modlitwę, ciszę, sam na sam z Bogiem”. Naprawdę myślą, że ja tak bardzo każdego dnia doceniam ten skarb? (śmiech) Nie widzą, że ich skarbem jest małżeństwo, wychowywanie dzieci, relacje. A ja nie dostrzegam często, że moim skarbem jest samotność i przebywanie z Bogiem sam na sam. To dlatego demon tak chętnie uderza właśnie w tę sferę.
Nie gdybaj!
− Zostawić to, co się robi, i zacząć gdzie indziej? – to pokusa stara jak świat. Zawsze u sąsiada, po drugiej stronie rzeki trawa jest bardziej zielona – śmieje się siostra Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości. − To tak powszechne odczucie, że trudno mu się oprzeć. A przecież błogosławieni, czyli szczęśliwi, ci, którzy potrafią przyjąć swoje „tu i teraz” jako najlepszą opcję. I nie chodzi mi o jakieś fatalistyczne, bierne godzenie się z rzeczywistością, które jest wyrzeczeniem się marzeń. Wprost przeciwnie. Tylko ten, kto akceptuje realia życia, może coś osiągnąć, bo zna punkt wyjścia do zrobienia kolejnego kroku. I jeszcze jedna rzecz, która najmocniej przemawia za pełnym dziękczynienia przyjęciem rzeczywistości takiej, jaka jest: tylko w realu można spotkać prawdziwego Boga. On działa tu i teraz, a to jest największy skarb i szczęście. Nie ma po co włóczyć się po bezdrożach bezpłodnych marzeń, że gdyby to lub tamto… Bóg, który nas kocha, jest tutaj. W moim i twoim życiu. Razem z Nim możesz uczynić je sensownym i szczęśliwym. Nawet jeśli jest trudne, jest ono jedynym i wystarczającym pasem startowym, jaki masz do lotu w przyszłość.•
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Skocznie narciarskie i tysiącletnie opactwo.
Z wizytą u Czarnej Madonny w Einsiedeln
Benedyktyńskie opactwo jest jak mikroświat. W klasztornych murach kryją się warsztaty, winiarnia, ogród, a nawet stajnie.
***
Każdy miłośnik skoków narciarskich wie, gdzie leży Einsiedeln. Czy jednak każdy wie, że od średniowiecza mieszka tam Czarna Madonna, a kościół Jej poświęcony pobłogosławił sam Chrystus?
Pustelnia? Dobre sobie! – myślę sceptycznie, gdy w otoczonym górami i jeziorami urokliwym miasteczku w szwajcarskim kantonie Schwyz szukamy miejsca, by zaparkować. Gwar dobiegający z zatłoczonych kafejek, liczne hotele, śmiech dzieci bawiących się na pobliskim placu zabaw, korek, który utworzył się tuż przy kościele – tu wszystko mówi, że nie jesteśmy w pustelni. To Einsiedeln, znany ośrodek sportów zimowych i słynne miejsce pielgrzymkowe, gdzie króluje Matka Jezusa, czczona w wizerunku Czarnej Madonny.
Einsied po niemiecku znaczy „pustelnik”, skojarzenia z cichym, oddalonym od zgiełku codzienności miejscem dla samotników nasuwały się więc nieodparcie. Rozwiały się jednak natychmiast, gdy stanęliśmy przed monumentalną świątynią z dwiema sięgającymi nieba wieżami, piramidą schodów i otaczającą jasny plac przed wejściem kolumnadą, która jakby brała w objęcia średniowieczną studnię stojącą na środku.
Obecny kościół pochodzi z XVIII wieku.
***
U Czarnej Madonny
Szwajcarska Pani wita nas, jak dobra Gospodyni, już od progu bazyliki. Wzniesiona z czarnego marmuru kaplica Łask odbija się od tła jasnych wnętrz kościoła, zajmując centralne miejsce niemal przy jego wejściu. Maryi nie trzeba tu szukać, Ona wychodzi nam naprzeciw i – zanim ruszymy dalej, do Jej Syna – zaprasza do siebie.
Kaplica Łask z figurą Czarnej Madonny wzniesiona została w miejscu śmierci średniowiecznego eremity Meinarda.
***
Wysoka na 117 cm, smukła, lekko pochylona na lewą stronę postać Madonny, wykonana jest z drewna lipowego. Ubrana w czerwoną suknię, ściągniętą paskiem i spływającą w miękkich fałdach, trzyma na ręku Jezusa. Niemowlę jest nagie. Wiemy to wszystko dzięki przechowywanej w kaplicy Wieżowej kopii cudownego posągu, bo Maryja, do której przybywają pielgrzymi, niemal ginie w bogactwie zdobiących ją złotych, kunsztownie haftowanych szat, pod ozdobną koroną. „Gdzie jest Jezus?” – zastanawiam się przez chwilę, zanim wzrokiem wyłowię z zakrywających Go sukienek maleńką buzię Chłopca. Mnisi opowiadają, że strojne szaty kryją przed wzrokiem ciekawskich intymną więź Matki i Dziecka. Oboje otula ciepłe, bursztynowe światło. Patrzę w czarną twarz Maryi. Uśmiecha się lekko, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Gdy spoglądam w górę, na przepiękne freski zdobiące kopułę bazyliki, to samo światło pada na malowidło przedstawiające Maryję rodzącą Jezusa.
Oblicze Madonny sczerniało od dymu świec i lamp oliwnych.
***
Mówi się, że posąg Madonny sczerniał od dymów ze świec i lamp oliwnych. Wolę myśleć, że to ślady modlitw, które ludzie przynoszą tutaj od wieków. – Głównie Szwajcarzy i Austriacy, ale pielgrzymują tu także Włosi i Francuzi. Bywają i Polacy, choć oni zazwyczaj nocują w Austrii, bo u nas jest drogo – przyznaje o. Lorenz Moser, benedyktyn, który w klasztorze w Einsiedeln spędził ponad 60 lat. Zapytany, o co ludzie modlą się do Madonny, uśmiecha się z zakłopotaniem. – O wszystko. Maryja nie ma tu jakiejś specjalizacji. Ona po prostu przyciąga ludzi do siebie, by prowadzić ich dalej, do Jezusa. Odzyskują u Niej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Jak to u matki – wyjaśnia. W klasztorze przechowywane są stare księgi, w których spisywano otrzymane tutaj łaski. Dziś o wysłuchanych modlitwach przypominają obrazy zdobiące wejście do świątyni.
Dwa kruki
Jest późne popołudnie, czas nieszporów. Szum wypowiadanych szeptem w różnych miejscach świątyni modlitw cichnie, gdy unosi się nad nimi chorałowy śpiew wspólnoty benedyktynów. Po zakończeniu nieszporów przy głównym ołtarzu mnisi ustawiają się w procesję. Słychać ich rytmiczne, jakby żołnierskie kroki, gdy zmierzają w stronę Czarnej Madonny. Od 1547 roku, codziennie, śpiewają tu dla Niej Salve Regina.
Skąd się wzięła w tym miejscu? Odpowiedź na to pytanie wymaga cofnięcia się do czasów, które w Polsce były pogańskie. W 835 roku młody szlachcic Meinrad, mnich w klasztorze Reichenau, opuścił wspólnotę, aby żyć jako eremita w głębokich lasach północno-wschodniej Szwajcarii. Przez 26 lat mieszkał w lesie, żył ascetycznie, spędzając długie godziny na modlitwie przed figurą Matki Bożej, którą otrzymał od Hildegardy, wnuczki Karola Wielkiego. Towarzyszyły mu dwa oswojone kruki, a samotność zakłócały pielgrzymki osób, które u świątobliwego mnicha szukały pomocy czy duchowych porad. W 861 r. ufny pustelnik przyjął pod swój dach dwóch pątników. Zbójcy zamordowali mnicha, ale nie uciekli daleko. Za bandytami podążyły kruki, wskazując miejsce ich pobytu. Zostali schwytani i skazani na śmierć. Dwaj skrzydlaci przyjaciele Meinrada są dziś symbolami Einsiedeln, umieszczono je również w herbie opactwa. Ich wizerunki towarzyszyły nam wszędzie: na terenie klasztoru i w miasteczku, dostrzegaliśmy je wśród sprzedawanych gadżetów i na murach kamienic.
Anielska konsekracja
Kaplica Czarnej Madonny stoi w miejscu, w którym przed wiekami znajdowała się pustelnia benedyktyna Meinrada. Jego współbracia wznieśli ją w 934 roku, a konsekracji dokonał… sam Chrystus. – W noc poprzedzającą uroczystość poświęcenia biskupowi Konstancji Konradowi objawili się aniołowie i święci. Widział też Chrystusa, który zstępuje na ziemię, by pobłogosławić swoją świątynię – opowiada ojciec Lorenz, wskazując na ilustrujący tę legendę fresk nad kaplicą Łask. Gdy następnego dnia biskup chciał przystąpić do konsekracji kościoła, usłyszał trzykrotnie powtarzane z nieba słowa: „Powstrzymaj się, kaplica jest już poświęcona przez Boga”. Papież Leon VIII potwierdza cud, a w liście do mnichów stwierdza, że to Jezus „ustawił w leśnym klasztorze swojej Najświętszej Matki tron łaski i go poświęcił”. Wieść o nadzwyczajnym wydarzeniu lotem błyskawicy obiegła cały ówczesny świat, rozpoczynając ponadtysiącletnią historię pielgrzymowania do Einsiedeln, a 14 września każdego roku obchodzona jest pamiątka cudu. Na uroczystą procesję Poświęcenia Anielskiego ściągają tłumy wiernych z całej Szwajcarii.
o. Lorenz Moser jest mnichem od ponad 60 lat.
***
Wśród pątników wędrujących do Czarnej Madonny kroniki klasztorne zapisały m.in. biskupów Ulricha (zm. 983), Wolfganga (zm. 994) i Konrada (zm. 995); polską błogosławioną, czczoną na Pomorzu Dorotę z Mątowów (zm. ok. 1398), rozmodlonego Mikołaja z Fliie (zm. ok. 1474), odnowiciela życia kościelnego Karola Boromeusza (zm. 1570), nauczyciela wiary Piotra Kanizjusza (zm. 1597), pokutnika Benedykta Józefa Labre (zm. 1783), opiekunkę ubogich Janinę Antidę Thouret (zm. 1795) oraz papieża Jana Pawła II (zm. 2005).
Troje ostatnich mogło oglądać kościół klasztorny w obecnym kształcie. Wspaniałą świątynię, nazywaną perłą niemieckiego baroku, wzniesiono w 1719 roku na polecenie ówczesnego opata wspólnoty benedyktynów Thomasa Schenklina. Została zbudowana według projektu Caspara Moosbruggera, architekta i benedyktyna. Wnętrze kościoła zapiera dech w piersi. Jasne ściany odcinają się od pokrywających sklepienie różnobarwnych, utrzymanych w pastelowych tonach fresków przedstawiających sceny z życia Maryi i Jezusa. Warto patrzeć w górę, gdzie unoszą się skrzydlate postaci aniołów, a misternie rzeźbione białe kraty chóru przywodzą skojarzenia z… babcinymi haftowanymi serwetkami.
Ojciec Moser sprowadza nas na ziemię, a dokładnie – do kaplic umieszczonych wokół rozciągającej się na długość stu metrów głównej nawy. Wskazuje relikwie dwóch najważniejszych w historii opactwa mnichów – Benedykta z Nursji i Meinarda. Po chwili prowadzi nas jeszcze w jedno miejsce, do kaplicy, przed którą umieszczono całkiem współczesny portret zakonnika. – Kto to? – pytam zdumiona, wciąż pod wrażeniem sięgającej tysiąclecia historii, której ślady oglądamy tu na każdym kroku. Z twarzy nieznanego mnicha bije światło.
To brat Meinard, zakonny krawiec, który rozpoczął nowicjat w Einsiedeln w 1874 roku i spędził tu całe życie, aż do ostatniego dnia, który nadszedł dla niego 14 czerwca 1925 roku. Kiedy wypytuję ojca Lorenza o zasługi tego mnicha – nie każdy zakonny krawiec otoczony jest przecież czcią po śmierci – ten długo zastanawia się nad odpowiedzią. – Był prostym, pobożnym człowiekiem – odpowiada w końcu. Nawet dokumenty, na podstawie których sformułowano wniosek o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, mówią tyle, że ów mnich niczym szczególnym się nie wyróżniał, był za to szczęśliwy i pogodny, zarażając swoją radością ludzi, którzy szukali u niego rady i pociechy. – To wystarczy, by zostać błogosławionym? – pytam z rosnącym zdziwieniem. – A to mało? – odpowiada nasz przewodnik, wyjaśniając, że świątobliwy brat był dla innych wzorem życia zakonnego i ucieleśnieniem Reguły św. Benedykta. Cytuje ulubione powiedzonko sługi Bożego: „Och, bądź cierpliwy, wszystko przeminie, z wyjątkiem wieczności!”. – Ludzie go kochali – dodaje jeszcze.
Klasztor jak mikrokosmos
Opuszczamy kościół. Ojciec Moser prowadzi nas korytarzami klasztoru – tak samo jasnymi i przestronnymi jak benedyktyńska świątynia – do zabudowań biblioteki. Przez otwarte okna wpada powietrze przesycone słabą, ale charakterystyczną wonią. – Wypasacie tutaj krowy? – pytam sędziwego zakonnika, krzywiąc się pod wpływem ostrego zapachu. Śmieje się głośno. Nie. Krów mnisi nie wypasają, ale prowadzą hodowlę koni. Opactwo jest jak mikrokosmos. „Jeśli to możliwe, klasztor powinien być tak zaprojektowany, aby można było w nim wykonywać wszystko, co niezbędne”– radził św. Benedykt. Zgodnie z dewizą ora et labora w Einsiedeln uprawia się zioła, kwiaty i warzywa, w klasztornych piwnicach dojrzewają wina z położonych nad jeziorem winnic należących do opactwa, a w tartaku przetwarzane jest pochodzące z benedyktyńskich lasów drewno. Jeden z braci to fizjoterapeuta. Mnisi prowadzą szkołę, w której uczy się ok. 400 młodych osób z miasteczka i okolic. – W większości jednak zatrudniamy osoby z zewnątrz, nas jest za mało, by angażować się bezpośrednio w te wszystkie prace – tłumaczy o. Lorenz. Jego wspólnota liczy dzisiaj 45 zakonników w wieku od 30 do 90 lat. W bibliotece klasztornej przechowywane są m.in. bezcenne rękopisy z X wieku.
W bibliotece klasztornej przechowywane są m.in. bezcenne rękopisy z X wieku.
***
Docieramy do ciężkich, kutych drzwi, z pewnością liczących kilkaset lat. Wyobraźnia podpowiada, że ojciec Lorenz wyciągnie z kieszeni habitu starodawny klucz… Nic bardziej mylnego! Wprawnym ruchem wprowadza kod do nowoczesnego zamka, dzięki któremu otwiera się skarbiec biblioteczny. Wchodzimy do pomieszczenia, w którym czas się zatrzymał. Otaczają nas starodruki i rękopisy – najstarsze liczą sobie tysiąc lat. – Jeśli chcesz wiedzieć, czym jest nasza duchowość, tutaj znajdziesz odpowiedź – mówi o. Moser, odruchowo ściszając głos, choć nikogo oprócz nas tu nie ma.
– Podstawą jest Biblia. Następnie lektury duchowe dla mnichów. Hieronim, Augustyn, Ambroży – wylicza autorów ksiąg. Zgromadzone są tu dzieła literatury, filozofii i teologii, nauk przyrodniczych, medycyny i geografii. – A tak wyglądał podręcznik szkolny w X wieku. Takich ksiąg tutaj używano – odsłania jedną z gablot, w której spoczywa prastary rękopis. Z tego czasu pochodzi ponad 60 przechowywanych tutaj rękopisów. Najstarszy średniowieczny utwór o szachach Versus de scachis również jest złożony w benedyktyńskich zbiorach Einsiedeln.
W bibliotece zebrano cenne manuskrypty i druki, są wśród nich również dzieła zakazane w różnych czasach przez Kościół. Mnisi zgromadzili w sumie ok. 230 tys. książek, 1230 rękopisów i 1040 inkunabułów.
Zmarły w 1947 roku opat Ignacy, bibliotekarz, pisał: „Tajemnice biblioteki klasztornej i jej wyjątkowość można utożsamić z tradycją. Stare jest konserwowane i chronione: czasem ostrożnie, czasem z mniejszym szacunkiem, a wszystko w zależności od tego, jak zmieniało się podejście do duchowego dziedzictwa dawnych czasów. I nabywa się nowe rzeczy. W odkryciu tajemnicy biblioteki klasztornej pomagają dwa pojęcia: tradycja i kultura. Z pokolenia na pokolenie, każdy wnosi swój wkład”. Biblioteka to zwierciadło ducha, rzeczywiste życie klasztoru.
Jednak pustelnia!
Po wyjściu z tworzących wraz z kościołem czworobok budynków klasztornych idziemy jeszcze na wspinającą się po zboczu góry Meinarda drogę krzyżową. Wchodzimy w las. Stopniowo cichną głosy dzieci bawiących się na placu zabaw, szum samochodów, rozgwar miasteczka. Zanurzamy się w zieleń i ciszę, która pobrzmiewa tylko wszechobecnymi tutaj odgłosami dzwonków, niosącymi się nad doliną. Uświadamiam sobie, że towarzyszą nam one od początku wizyty w Szwajcarii – każdy ruch pasących się na licznych łąkach i halach zwierząt wywołuje falę srebrzystego dźwięku. i dźwięk ich dzwonków to nieodłączne elementy krajobrazów alpejskich.
W ich rytmie zatrzymujemy się przy kolejnych stacjach pustelniczej drogi krzyżowej. Mija nas kilka osób: rozgadane dziewczyny z psem, samotny mężczyzna, pielgrzym z muszlą św. Jakuba na plecaku. Nie mógł tego wszystkiego widzieć Meinard, bo drogę krzyżową tuż przed II wojną światową stworzył tu szwajcarski rzeźbiarz Alois Peyer, trudno jednak oprzeć się myśli, że idziemy śladami pierwszego eremity. Zapewne modlił się w tych lasach, wędrując po okolicznych wzgórzach wraz z nieodłącznymi krukami. Gdy patrzę w górę, widzę ukrytą w gęstym listowiu rzeźbioną twarz Ukrzyżowanego. Po chwili, tuż pod szczytem góry odsłania się imponująca grupa ukrzyżowania. XII stacja drogi krzyżowej przedstawia konającego Chrystusa, Jego Matkę i Jana. Testament z krzyża.
Miasteczko położone jest w malowniczej dolinie na przedgórzu alpejskim.
***
Odwracam wzrok w stronę, skąd przyszliśmy. W obramowaniu stworzonym z gałęzi drzew pyszni się panorama Einsiedeln. W dole zabudowania miasteczka, po lewej stronie widoczny jest kompleks skoczni narciarskich, gdzie szybowali w niebo m.in. Adam Małysz, Kamil Stoch, Maciej Kot czy Klemens Murańka, po prawej, górując nad miastem, rozciąga się opactwo. Ciszę rozdziera jednostajne bicie 12 dzwonów wzywających z kościelnych wież do modlitwy. Wraz z delikatnym pogłosem pasterskich dzwonków tworzą melodię, która opiewa duchowe poszukiwania setek tysięcy zdążających tu od wieków pielgrzymów, opowiada o czarnej twarzy czuwającej nad Szwajcarią Madonny, o przekazywanych od tysiąclecia z pokolenia na pokolenie modlitwach mnichów. Jesteśmy w pustelni.
tekst: Magdalena Dobrzyniak/zdjęcia: Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________