______________________________________________________________________________________________________________
Miesiąc szczególnej czci do
PRZENAJDROŻSZEJ KRWI JEZUSA CHRYSTUSA
***
Litania do Najdroższej Krwi Chrystusa
Kyrie, eleison, Chryste, eleison, Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas,
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami
Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wcielonego Słowa Bożego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, nowego i wiecznego Przymierza, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, przy konaniu w Ogrójcu spływająca na ziemię, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, tryskająca przy biczowaniu, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, brocząca spod cierniowej korony, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, przelana na krzyżu, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zapłato naszego zbawienia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, bez której nie ma przebaczenia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, która poisz i oczyszczasz dusze w Eucharystii, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zdroju miłosierdzia, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zwyciężająca złe duchy, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, męstwo Męczenników, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, mocy Wyznawców, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, rodząca Dziewice, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, ostojo zagrożonych, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, ochłodo pracujących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, pociecho płaczących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, nadziejo pokutujących, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, otucho umierających, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, pokoju i słodyczy serc naszych, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, zadatku życia wiecznego, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wybawienie dusz z otchłani czyśćcowej, wybaw nas.
Krwi Chrystusa, wszelkiej chwały i czci najgodniejsza, wybaw nas.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Odkupiłeś nas, Panie, Krwią swoją.
W. I uczyniłeś nas królestwem Boga naszego.
K. Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, Ty Jednorodzonego Syna swego ustanowiłeś Odkupicielem świata i Krwią Jego dałeś się przebłagać, † daj nam, prosimy, godnie czcić zapłatę naszego zbawienia i dzięki niej doznawać obrony od zła doczesnego na ziemi, * abyśmy wiekuistym szczęściem radowali się w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego.
W. Amen.
Ofiarowanie Przenajdroższej Krwi Chrystusa
Ojcze Przedwieczny, przez Niepokalane Serce Maryi ofiaruję Ci Najdroższą Krew Jezusa Chrystusa,
– na zadośćuczynienie za grzechy całego świata,
– za konających i za zmarłych w czyśćcu
– oraz dla odnowienia Kościoła w Duchu Świętym.
Amen.
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją odkupił!
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uwolnił!
Niech będzie zawsze błogosławiony i uwielbiony Jezus, który nas Krwią swoją uświęcił!
Błogosławiona Krew Jezusowa! Na wieki błogosławiona!
______________________________________________________________________________________________________________
Krwiodawstwo Życia: Jezus przelewa Krew podczas ukoronowania cierniem
Adobe Stock
*****
Przywódcy żydowscy żądają od Piłata, aby skazał Jezusa na ukrzyżowanie. Ukoronowanie cierniem staje się najbardziej ekspresywnym momentem w całym objawieniu. Jezus jest wyśmiany, jednakże prawdziwie jest Królem, ponieważ Jego królewskość jest „inna” niż ta z tego świata.
Z Ewangelii św. Jana
A żołnierze, uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu żydowski!» I policzkowali Go. A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go wam na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». (J 19, 2-5)
Refleksja
Jan Ewangelista umieszcza scenę ukoronowania cierniem Jezusa i wyśmiania Go jako „króla” w centrum procesu, w taki sposób, aby Jezus został ukazany jako prawdziwy Król. Piłat po raz kolejny stwierdza, że nie znalazł w Nim żadnej winy, zasługującej na skazanie Jezusa na śmierć, i ukazuje Go ludowi: Oto Człowiek! Ta wypowiedź Piłata o Jezusie poranionym, z koroną cierniową na głowie i w płaszczu purpurowym, mogłaby wskazywać na pogardę wobec tej „biednej ofiary”. Ale może również mieć inne znaczenie: zwykle „nowy król” był przedstawiany poddanym, już ubrany w szaty królewskie, wypowiadano imię króla, a lud wznosił okrzyki aprobaty. Myślą przewodnią naszego rozumowania i działania jest nie tyle Ewangelia, co Osoba, którą ta Ewangelia przepowiada. Chrystus, nasz Niebiański Król, jest obecny w nas, a nasza relacja z Nim ma się opierać na prawdziwym poddaniu się Jemu, jako Królowi. On, słońce naszej duszy, upiększa nas swoją czystością i swoim blaskiem. W ten sposób Jego Królewska godność staje się dla nas bodźcem do podążania za Nim wszędzie i naśladowania Go we wszystkim.
Z „Komentarza do Ewangelii św. Jana” św. Augustyna, biskupa (Homilia 116)
Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek». Oto dowód na to, że nie dokonało się bez wiedzy Piłata to, co żołnierze uczynili Jezusowi, zarówno to, co było im zlecone, jak i to, na co im pozwolono. Stało się to z tego powodu, jak już powiedzieliśmy, że nieprzyjaciele Jezusa zasmakowali w rozkoszowaniu się tymi wszystkimi wyrządzanymi Mu zniewagami i nie zaspokoili ostatecznie swojej żądzy krwi. Jezus wychodzi przed lud w koronie cierniowej i zhańbiony. Piłat mówi do nich: Oto Człowiek!, jakby chciał powiedzieć: jeśli jesteście zawistni o króla, oszczędźcie Go teraz, kiedy widzicie Go tak poniżonym; został ubiczowany, ukoronowany cierniem, odziany w hańbiący strój; został wyśmiany obelżywymi krzykami, spoliczkowany; zawrzała hańba, rozpaliła się nienawiść.
Prośby
Módlmy się do Boga Ojca za zbawienie wszystkich ludzi, odkupionych mocą Krwi Chrystusa, i wołajmy:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby Krew Chrystusa oczyściła nasze sumienia ze złych uczynków, byśmy mogli służyć żywemu Bogu:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby tajemnica Chrystusa, który wydaje się za każdego człowieka, przyciągnęła wszystkie narody do serca Jezusowego:
Wysłuchaj nas, Panie.
Prośmy, aby spojrzenie na krzyż Chrystusa wzbudziło w grzesznikach prawdziwe pragnienie pokuty:
Wysłuchaj nas, Panie.
Boże Wszechmocny, dziękujemy Ci za to, że uczyniłeś nas godnymi uczestnictwa w tajemnicy Krwi Twojego Syna. Naucz nas odpowiadać coraz lepiej na wyraz Twojej miłosiernej miłości. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
tekst pochodzi z książki:
“Krew Chrystusa – Codzienne rozważania na lipiec”/tłumaczenie z j. włoskiego: ks. Daniel Mokwa CPPS
______________________________________________________________________________________________________________
Krew Chrystusa gromi demony.
Pamiętaj o tym – nie tylko w lipcu!
Zgodnie z tradycją Kościoła lipiec to miesiąc szczególnie poświęcony Najdroższej Krwi Chrystusa. Ten bogaty kult związany jest głównie z Męką Chrystusa na Krzyżu i Eucharystią. Jak pisał św. Jan Chryzostom „Ta Krew, gdy godnie przyjęta, oddala demony, przywołuje aniołów, a nawet samego Pana aniołów”. Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.
1.Kult Krwi Chrystusa sięga pierwszych wieków
Pierwotne zapisy dotyczące czczenia Krwi Chrystusa zostawili nam już ojcowie Kościoła, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. „Ta Krew wylana oczyszcza świat cały. Ona jest ceną wszechświata, za którą Chrystus odkupił Kościół” – pisał św. Jan Chryzostom, który żył w IV wieku.
Kult Krwi Chrystusa w Kościele związany jest z dwiema relikwiami Męki Pańskiej, które odnaleziono w średniowieczu. W roku 804 znaleziono gąbkę, z której pojono konającego na krzyżu Chrystusa. Natomiast w roku 1048 odnaleziono, zabezpieczoną w ołowianym naczyniu, ziemię spod Krzyża, w którą wsiąkła krew Jezusa. Do miasta Mantuia obie relikwie miał przywieźć nawrócony rzymski żołnierz Longin, ten sam, który przebił bok Chrystusa włócznią. Autentyczność tych relikwii potwierdził w roku 1053 papież Leon IX. Już wówczas zaczęto nadawać kościołom wezwanie Najdroższej Krwi Chrystusa.
2.Ustanowienie uroczystości Najdroższej Krwi Chrystusa
Uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa ustanowił w roku 1849 dekretem „Redempti sumus” papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały lipiec był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł uroczystość na dzień 1 lipca. Natomiast Ojciec Święty Pius XI podniósł je (1933 rok) do rangi świąt pierwszej klasy na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Chrystusa wyróżniał się papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście „Inde a primis z 1960 roku zachęcał do tego kultu. „To nabożeństwo zostało mi wpojone już w życiu rodzinnym, od wczesnych lat mojego dzieciństwa. Pozostaje mi w pamięci wspomnienie moich sędziwych rodziców, recytujących w dniach lipca litanię do Najdroższej Krwi” – wspominał Jan XXIII.
3.Tak uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa zniknęła z kalendarza liturgicznego
Do czasu reformy kalendarza liturgicznego (1969) po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Później skreślono tę uroczystość z kalendarza. Reformatorzy tłumaczyli, że obchód uroczystości Krwi Chrystusa został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem). Na zasadzie pewnego przywileju – uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa pozwolono celebrować jedynie zgromadzeniom Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Tę rodzinę zakonną założył św. Kasper de Buffalo (+ 1837), gorący zwolennik szerzenia kultu Krwi Chrystusa, która obmywa nas z grzechów i otwiera dla nas bramy raju.
4.Jak czcić Najdroższą Krew Chrystusa?
Najprostszą formą kultu Krwi Chrystusa jest adoracja i Komunia Święta. Można też rozważać fragmenty Ewangelii, opisujące przelanie Krwi przez Chrystusa. Święty Jan XXIII w liście apostolskim „Inde a Primis”, zachęca wiernych do odprawienia nabożeństwa ku czci Przenajdroższej Krwi Jezusa Chrystusa, szczególnie w lipcu.
„Niechaj rozważają o niesłychanie obfitej i nieogarnionej wartości tej Krwi prawdziwie najdroższej” – pisze w liście apostolskim papież święty Jan XXIII. „Ta sama Krew Boża płynie we wszystkich sakramentach Kościoła, dlatego nie tylko słuszną jest rzeczą ale wielce sprawiedliwą, aby tej Krwi składali wszyscy odrodzeni w jej zbawczych strumieniach hołd adoracji, podyktowanej wdzięcznością i miłością” – zaznacza w liście do wiernych papież.
Publiczną i prywatną formą modlitwy może być także Litania do Najdroższej. W encyklice „Evengalium Vitae” św. Jana Pawła II czytamy, że „Krew Chrystusa objawia, jak wielka jest miłość Ojca, a zarazem ukazuje, jak cenny jest człowiek w oczach Boga i jak ogromna jest wartość jego życia”.
Kult Najdroższej Krwi Chrystusa szczególnie mocno upowszechniają Misjonarze Krwi Chrystusa, którzy mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce również siostry Adoratorki Krwi Chrystusa. Obecnie w Częstochowie pod opieką Misjonarzy Krwi Chrystusa znajduje się jedyne w Polsce sanktuarium Przenajdroższej Krwi, gdzie od 1998 roku czczone są relikwie Krwi Chrystusa z Mantui – dar Sióstr Przenajdroższej Krwi z Schellenbergu (Księstwo Lichtenstein). Obecnie kult Krwi Chrystusa odżywa za sprawą cudów eucharystycznych, które miały niedawno miejsce w Polsce (Sokółka, Legnica) i na świecie.
Dziś szczególnie potrzebne jest oddawanie czci Najdroższej Krwi Jezusa. W czasach szerzących się ideologii gender, promocji seksu bez odpowiedzialności, LGBT, stawiania przyrody wyżej człowieka, profanacji, zabijania nienarodzonych, osób starszych i słabych, tym głośniej powinniśmy wołać „Krwi Chrystusa, Jednorodzonego Syna Ojca Przedwiecznego, wybaw nas”.
źródła – brewiarz.pl, czestochowskie24.pl,cpps.pl
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
______________________________________________________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
______________________________________________________________________________________________________________
XVII NIEDZIELA OKRESU ZWYKŁEGO – 30 LIPCA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 1 SIERPNIA – KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
Od 22 lutego 2022 roku we wtorkowe wieczory o godz. 18.30 w kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego na nowo odczytujemy Katechizm Kościoła Katolickiego, gdzie podane są najważniejsze prawdy naszej wiary.
Ta Katecheza jest propozycją dla każdego kto poprzez sakrament chrztu jest w Kościele Bożym i potrzebuje nieustannie coraz pełniej umacniać i pogłębiać przyjęty dar łaski wiary. Również te spotkania są zaproszeniem dla tych, którzy nie zostali nigdy w pełni wprowadzeni w chrześcijaństwo albo z różnych powodów od niego odeszli.
Dla zainteresowanych szczegóły znajdują się na zakładce: Katecheza dla dorosłych – katecheza.kosciol.org
godz. 18.30 – KATECHEZA
godz. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA
godz. 19.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
______________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA 3 SIERPNIA – KAPLICA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
19.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚWIĘTEJ – ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM W INTENCJI KAPŁANÓW
Katechizm Kościoła Katolickiego – nr 2628 : „Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały” (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest „zawsze większy” . Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom”.
Modlitwa za kapłanów
Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA 4 SIERPNIA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
19.00 – MSZA ŚWIĘTEJ WYNAGRADZAJĄCA NAJŚWIĘTSZEMU SERCU PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA ZA GRZECHY NASZE I GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA
Nabożeństwo I piątków miesiąca
Zvonimir Atletic | Shutterstock
*********
Obietnica zwycięstwa
Praktykę pierwszych piątków miesiąca większość z nas zaczęła wraz z Pierwszą Komunią św. Są tacy, którzy od tego momentu co miesiąc chodzą do spowiedzi i przyjmują z miłości do Jezusa Komunię św. wynagradzającą. Są też tacy, którzy tę praktykę porzucili. Wspominając św. Małgorzatę Marię Alacoque warto przypomnieć sobie znaczenie pierwszych piątków miesiąca.
„Wielka obietnica”
Ostatnia z obietnic otrzymanych przez św. Małgorzatę Marię znana jest także jako „wielka obietnica”, ponieważ jest ona najważniejsza dla naszego zbawienia. Jezus wyraził ją tymi słowami: „Z nadmiernego miłosierdzia mego Serca obiecuję ci, że wszechmocna miłość tego Serca wszystkim przystępującym przez dziewięć z rzędu pierwszych piątków miesiąca do Komunii św. da ostateczną łaskę pokuty tak, że nie umrą w stanie Jego niełaski ani bez sakramentów świętych i że Serce moje będzie dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”. Chrystus obiecuje więc wszystkim, którzy z zaangażowaniem wypełnią tę praktykę, łaskę ostatecznego pojednania. Zadziwia jednak fakt, że z tak prostego środka może płynąć aż tak wielka łaska dla ostatnich chwil pobytu na ziemi. Jezus, który pragnie zbawienia każdego człowieka, staje się bardziej wrażliwy na tych, którzy przez dziewięć piątków chcą Mu okazać chociaż trochę wzajemnej miłości i być blisko Niego. Będzie o nich szczególnie pamiętał w godzinie ich śmierci.
Trzeba zatem wierzyć, że nawet w momencie „przypadkowej” śmierci dostąpimy wielkiej łaski odejścia z tego świata w stanie łaski uświęcającej. Czy znajdzie się wówczas przy nas ksiądz ze świętymi olejami i Najświętszym Sakramentem? Tego trudno być pewnym, ponieważ mogą zdarzyć się takie warunki, w których przybycie kapłana będzie niemożliwe. Jezus obiecuje dla czcicieli swego Serca, że będzie miejscem schronienia od złego ducha i wiecznego potępienia. Tym, którzy w momencie śmierci będą w stanie łaski Bożej, obiecuje wytrwanie do końca, a tym, którzy będą mieli na sumieniu grzechy ciężkie, obiecuje, że je przebaczy. Może się to dokonać przez spowiedź lub przez akt żalu doskonałego. Jezusowa obietnica dotyczy więc także ostatnich myśli, pragnień i postanowień umierającego człowieka.
Jezus automatycznie mnie zbawi?
W takim razie ktoś mógłby sobie powiedzieć: „Odbyłem dziewięć pierwszych piątków miesiąca, mogę być pewnym zbawienia. Teraz więc nie jest już tak bardzo ważne, co czynię, czy żyję blisko Boga, czy daleko – w stanie grzechu, czy łaski uświęcającej. Ważne, że mam zaliczone pierwsze piątki – Jezus automatycznie mnie zbawi”. Jeśliby ktoś odbywał pierwsze piątki z nastawieniem złej woli, że powróci do grzesznego życia, to byłoby to świętokradztwo, a co najmniej praktyka magiczna, mająca niewiele wspólnego z pobożnością. Sama św. Małgorzata Maria podkreślała, iż Jezus dotrzyma obietnic i ofiaruje nam wielki ostatni dar pojednania pod warunkiem, że będziemy Go kochać i naśladować, „żyjąc w zgodzie z Jego świętymi prawami”.
„Wielka obietnica” jest dla tych, którzy nieprzerwanie oddają cześć Jezusowemu Sercu i przez to są zaproszeni do oddania się Mu, powierzenia się Jego miłości, a w konsekwencji – do pracy nad sobą. Przecież gdy człowiek coraz bardziej świadomie otwiera się na Jezusa, rodzi się w nim coraz mocniejsze pragnienie pracy nad sobą, codziennej, ofiarnej służby, przekraczania siebie. Jak pokazuje doświadczenie, częsta, pobożnie przyjmowana Komunia św. staje się szczególnym momentem łaski, tym bardziej pierwszopiątkowa – przyjęta w duchu wdzięczności i wynagrodzenia. Znakiem zaś owocności tej praktyki będzie wierność na drodze Bożych przykazań. W takim kontekście każdy pierwszy piątek staje się dniem comiesięcznej odnowy w wierze, odejściem od drogi grzechu i wkroczeniem na drogę miłości. Każdy kolejny dzień miesiąca może więc stać się ponawianiem pierwszego piątku – dzięki przyjęciu Komunii św. i intencji miłości oraz wynagrodzenia Sercu Jezusa.
Potrzebne warunki
Podstawowym warunkiem praktyki pierwszych piątków jest przystępowanie do Komunii św. przez dziewięć kolejnych pierwszych piątków miesiąca. Nie można ani zmienić dnia przyjęcia Komunii św., ani przerwać kolejnych dziewięciu piątków.
Potrzebna jest również właściwa intencja. Jest nią miłość i wynagrodzenie Sercu Jezusowemu oraz pragnienie przyjęcia Komunii św. według intencji Jezusowego Serca: by otrzymać łaskę śmierci w stanie zjednoczenia z Panem Bogiem. Można ją tak wyrazić: „Panie Jezu, w zjednoczeniu z Sercem Twym Najświętszym, w duchu miłości i wynagrodzenia, ofiaruję Ci przyjmowanie przeze mnie Komunii św. przez kolejne dziewięć pierwszych piątków miesiąca”. Jest to szczególnie ważne dla osób często lub codziennie przyjmujących Komunię św. Bez tej intencji, uczynionej na początku praktyki, która potem może być ponawiana w każdy pierwszy piątek, nie można powiedzieć, że się ją właściwie odbyło. Dlatego też dla pewności, że otrzyma się owoc tej pobożnej praktyki, warto ją powtórzyć kilka razy w swoim życiu.
Komunię św. należy przyjmować w stanie łaski uświęcającej. Ten, kto jest w stanie grzechu ciężkiego, musi otrzymać przebaczenie w sakramencie pokuty. Do spowiedzi św. można przystąpić w sam pierwszy piątek lub wcześniej. Ten, kto w szczerości serca rozpoczął świętą praktykę, a w słabości swojej upadł, jeśli otrzyma łaskę przebaczenia grzechów i podejmie kontynuację pierwszych piątków, dostąpi wypełnienia w swoim życiu „wielkiej obietnicy”.
Na pierwszy piątek każdego miesiąca osobiście wskazał Pan Jezus jako na dzień wdzięczności za Jego miłość oraz dzień wynagrodzenia za zniewagi, niewdzięczność i zapomnienia, których szczególnie doświadcza On w Eucharystii. Jest to również wyjątkowy dzień łaski, przygotowania się do śmierci, zadbania o ostatnie chwile swego pobytu na ziemi. Skoro Jezus tak wiele dla nas uczynił: stał się człowiekiem, umarł za nasze grzechy, zmartwychwstał, ustanowił Eucharystię, warto zadbać o swoje zbawienie przez praktykę „wielkiej obietnicy”.
ks. Jacek Szczygieł SCJ
______________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 5 SIERPNIA – kościół św. Piotra
17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.
18.00 – MSZA ŚWIĘTA Z XVIII NIEDZIELI OKRESU ZWYKŁEGO
PO MSZY ŚWIĘTEJ – NABOŻEŃSTWO PIERWSZYCH PIĘCIU SOBÓT MIESIĄCA, JAKO WYNAGRODZENIE I ZADOŚĆUCZYNIENIE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE.
*****
Aby spełnić prośbę Bożej Matki dotyczącą Pięciu Pierwszych Sobót Miesiąca należy:
1. przystąpić do sakramentu spowiedzi św. (można przystąpić do sakramentu pojednania kilka dni wcześniej) i przyjąć Komunię św.
2. pomodlić się na różańcu wybierając jedną z czterech części Tajemnic (Radosną, Światła, Bolesną, Chwalebną)
3. poświęcić kwadrans czasu na rozważanie jednej z 20 Tajemnic Różańca Świętego
4. być świadomym intencji, którą jest wynagrodzenie za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Pannie
Osoby, które z różnych ważnych powodów (np. choroba) nie mogą osobiście uczestniczyć w nabożeństwie i przyjąć Komunii św. w kościele św. Piotra lub swoim lokalnym kościele, mogą łączyć się online, np. z Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem:
https://smbf.pl/parafia/sanktuarium-na-zywo/ – w pierwszą sobotę miesiąca o godz. 18.30 pokutny różaniec fatimski (w Szkocji 17:30), następnie medytacja pierwszosobotnia, Msza św. z kazaniem i Apel Maryjny
*****
Pierwsza sobota miesiąca.
NAJŚWIĘTSZA MARYJA PANNA:
“Przybędę z łaskami”
„Córko moja – prosiła Maryja – spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść Mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią jeden różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”. Te słowa zawierające prośbę Maryi wypowiedziane w dni 10 grudnia 1925 r. w Pontevedra (Hiszpania) są nadal mało znane, a tym bardziej słabo praktykowane w kościele Chrystusowym. W tym dniu Maryja objawiła się s. Łucji z Dzieciątkiem Jezus i pokazała cierniami otoczone Serce…
Nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, które tu omawiam, jest ściśle związane z Objawieniami Fatimskimi, których 101 rocznicę obchodzimy w tym roku. Spośród trójki dzieci Franciszka, Hiacynty i Łucji, „Niebo” wybrało Łucję do „specjalnego zadania” o którym poinformowała ją Najświętsza Maryja w dniu 13 czerwca 1917 roku: „Jezus chce posłużyć się tobą, abym była bardziej znana i miłowana. Chce zaprowadzić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuję zbawienie. Te dusze będą przez Boga kochane jak kwiaty postawione przeze mnie dla ozdoby Jego tronu”.
S. Łucja również otrzymała w nocy z 29 na 30 maja 1930 r. w Tuy odpowiedź od Pana Jezusa na pytanie o zasadność pięciu pierwszych sobót miesiąca.
„Córko moja, powód jest prosty: Jest pięć rodzajów obelg i bluźnierstw wypowiadanych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi:
– bluźnierstwa przeciw Niepokalanemu Poczęciu;
Dzisiaj zatrzymamy się nad pierwszym bluźnierstwem przeciwko Niepokalanemu Poczęciu.
Papież Pius IX w 9 grudnia 1854 roku w konstytucji apostolskiej Ineffabilis Deus ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, który brzmi:
(…) ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmogącego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną, i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.
Niestety sam termin “Niepokalane Poczęcie” wielu ludzi doprowadza do najwyższej irytacji. Często słychać nawet z ust ludzi wierzących “wszystko w tym chrześcijaństwie mogłabym przyjąć, tylko tego Niepokalanego Poczęcia nie mogę przełknąć!”. Takie spojrzenie jest dobrym powodem, aby spokojnie się zastanowić nad tą prawdą wiary katolickiej, którą dopiero w dziewiętnastym wieku uznano za dogmat. Trzeba tu jednak dodać, że cztery lata później „samo Niebo” jakby go potwierdziło „posyłając” Maryję do skromnej 14 letniej Bernadety w Lourdes, a Ona w święto Zwiastowania, 25 marca 1858 roku powiedziała: “Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadetta była zaskoczona tą odpowiedzią, gdyż nie wiedziała, co znaczy to dziwne imię “Niepokalanie Poczęta”, tym bardziej że nigdy o nim nie słyszała. Nie zdążyła się już jednak o nic więcej zapytać, ponieważ śliczna Pani zniknęła.
Gdy słyszę, jak ktoś w podobny sposób podważa dogmat o Niepokalanym Poczęciu nietrudno udowodnić takim ludziom, że w ogóle nie wiedzą o czym mówią, bo często bywa tak, że mylą oni dogmat o Niepokalanym Poczęciu z zupełnie inną prawdą wiary o dziewictwie Maryi i narodzinach Bożego Syna z Dziewicy. Ale to są dwie całkowicie różne sprawy.
Bóg wybrał Maryję, aby stała się Matką Odkupiciela rodzaju ludzkiego i o Niej słyszymy: błogosławioną między niewiastami. Jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Wielokrotnie Bóg przemawiał przez proroków chcąc wejść w ludzkie życie i szukając, którędy by mógł do nas wejść, i tak Pan znalazł otwarte Serce Maryi na boży głos gotowe wypełnić Bożą wolę. Kiedy chce przemówić do nas – choćby w tym nadchodzącym czasie pokuty – to być może szuka właśnie owego Maryjnego punktu w naszym życiu. Być może nie interesuje Go, jak bardzo jesteśmy pobożni, moralni, ascetyczni i zdyscyplinowani – chce raczej wiedzieć, jak bardzo jesteśmy otwarci na Jego Słowo i Jego wolę, czyli jak bardzo jest otwarte nasze serce.
Brama, przez którą wchodzi Pan w historię życia ludzkiego, jest Maryjne FIAT, “stań się” – “Niech mi się stanie według Słowa Twego!”. U początków dzieła stworzenia znajduje się Boże FIAT – Niech się stanie! Niech się stanie światłość! Niech się stanie ziemia! Niech się staną słońce i gwiazdy! To Boże słowo wyraża Jego władze i stwórczą potęgę, powołuje rzeczy z niebytu do bytu – tak było na początku dzieła stworzenia o czym czytamy w księdze Rodzaju.
Gdy jednak ludzkość uległa podszeptom szatana i uległa grzechowi, Pan rozpoczyna swoje dzieło naszego odkupienia, przez które dziełu stworzenia dopiero nadaje ostateczną głębię i sens. To dzieło również jest zależne od FIAT Maryi – będące ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie. Słowo wiary Maryi: “Fiat mihi secundum verbum Tuum” – “Niech mi się stanie według słowa Twego”. Owo FIAT czyli “stań się” wypowiada Maryja całym swoim jestestwem, całą swoją wiarą i życiem Ta, która nie doznała skazy grzechu pierworodnego.
Cieszmy się zatem, że mamy taką Matkę, która dla nas jest też prawdziwym przykładem, że Pan Bóg ma w swej opiece tych, którzy Mu ufają.
W każdym czasie naszej egzystencji chcemy się uczyć takiej wiary i ufności – dlatego my Sercanie Biali zapraszamy do naszego klasztoru w Polanicy Zdroju ul. Reymonta 1, do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, czyli SZKOŁY SERCA na pierwsze soboty miesiąca, aby razem wynagradzać za grzechy, jakich dopuszczają się ludzie, także niewierzący, przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, a w konsekwencji przeciw Bogu, ale również uczyć się od Maryi miłości i posłuszeństwa Panu Bogu, czyli mówić Bogu w sposób świadomy i odważny FIAT „niech mi się tak stanie”.
Nasze modlitewne spotkanie zaczynamy o godzinie 20.00 Mszą Świętą, a później Różaniec wynagradzający i czuwanie. Jest to dobra okazja do odbycia spowiedzi.
(Szczegóły na stronie www.sanktuarium-fatimskie.pl )
W ten sposób chcemy wynagradzać Niepokalanemu Sercu Maryi za różne obelgi i bluźnierstwa.
Zapraszamy wszystkich chętnych do przybycia do MATKI…
„Muszę wyznać – pisała Siostra Łucja – że nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, niż kiedy przychodzi pierwsza sobota. Czy nie jest prawdą, że największym naszym szczęściem jest być całym dla Jezusa i Maryi i kochać Ich wyłącznie, bezwarunkowo?”.
o. Zdzisław Świniarski SSCC (Sercanin Biały)/fronda, 2018
______________________________________________________________________________________________________________
Kard. Stefan Wyszyński:
Wszystko postawiłem na Maryję!
BŁOGOSŁAWIONE DZIEDZICTWO NARODU
Młode pokolenie Polski idzie w czasy niewątpliwie trudne. Kiedyś mnie zabraknie, ale Wy to przypomnicie! I od Was zażądają wielkich ofiar, potężnej wiary, gorącej miłości, a w niejednej klęsce — nadziei na Sprawiedliwego Boga. Musicie być wtedy mężni. W takich momentach pomocą Wam będzie doświadczenie, które Naród zdobył w ciągu minionych dziejów.
Wielką mądrością jest umiejętność czerpania z doświadczeń przeszłości. Aby się ostać, musicie sięgnąć do tych sił w Narodzie, dzięki którym trwa on od wieków, mimo tylu niebezpieczeństw, cierpień, wojen. Mamy bogate doświadczenia religijne, moralne, społeczne, narodowe i polityczne. Dobrze wiemy, że wielkie moce, które sprawiły, iż Naród trwa i rozwija się, w dużym stopniu zawdzięczamy naszemu natchnieniu i duchowości religijnej, którą w najtrudniejszych momentach odżywia się nasza duchowość ojczysta i kultura narodowa. Gdybyśmy chcieli z niej usunąć wszystko, co jest z ducha chrześcijańskiego, jakże pozostałaby uboga!
Mamy więc dziedziczne — jakże błogosławione! — obciążenie przeszłością. Właśnie z jej ducha rodziły się zobowiązania, które uprzedziły rozwój społeczny i kulturalny innych narodów. Były to:
Śluby Jana Kazimierza,
Unia Horodelska,
Konstytucja 3 Maja, a ostatnio — Śluby Jasnogórskie i Milenijny Akt Oddania Bogurodzicy za Kościół. Stanowią one wspaniałe dziedzictwo, z którym wyruszamy w przyszłość. Trzeba tylko umieć wczytać się w głosy, które brzmią w przeszłości Narodu. Nie wolno lekceważyć przeszłości!
(Warszawa, 4.10.1970 r.)
FRAGMENT WIZERUNKU PRYMASA JASNOGÓRSKIEGO
1. „Wszystko postawiłem na Maryję”
Dobrze znana jest już ta książka, która pod takim właśnie tytułem, ukazała się jesienią 1980 r. w paryskim wydawnictwie Księży Pallotynów. Autor: Stefan Wyszyński — Prymas Polski. Objętość 375 stron. Na pierwszej stronie okładki: obraz nieodłączny od Osoby Autora: Matka Boska Jasnogórska, z Dzieciątkiem Jezus na ręku. Obraz bez koron. „Zbyt uboga jest obecnie Polska, by Jej Królowa miała chodzić w koronie” — mówił jeszcze w 1948 roku postanawiając włączyć Ją do prymasowskiego herbu. Na ostatniej stronie okładki: Prymas Polski w objęciach Ojca Świętego Jana Pawła II w dniu uroczystej inauguracji pontyfikatu. Zdjęcie to obiegło świat i stało się symbolem najgłębszej przyjaźni tych ludzi. Ten tytuł i zdjęcia spinają w jedno Wielką Tajemnicę życia Stefana Kard. Wyszyńskiego. Książka ukazuje fragmenty wizerunku Człowieka, o którym mówią: „Ojciec Ojczyzny”, „Prymas Tysiąclecia”. On sam określał się również mianem „Claromontanus” tj. „Jasnogórski”. Ta niezwykła publikacja, poprzedzona została Listem Polskiego Papieża: „Chodzi tutaj o teksty autobiograficzne, a zwłaszcza o zapiski z trudnego okresu lat 1953—56, które posiadają wartość nieporównaną. Odsłania się w nich nie tylko jakiś najgłębszy nurt dziejów duszy Prymasa Polski — ale równocześnie jeden z centralnych wątków naszej współczesności: wątek ważny i decydujący dla dziejów Kościoła w Polsce. I nie tylko w Polsce. Bóg w Swej niewysłowionej Opatrzności pisze te dzieje poprzez dzieje duszy ludzi, zwłaszcza tych, którym szczególnie dużo zawierza (…) Książka pod tak wymownym tytułem: „Wszystko postawiłem na Maryję”, będzie nade wszystko wielkim świadectwem: chrześcijanina, kapłana, biskupa, Polaka naszej epoki. Książkę pod takim tytułem może opublikować tylko Prymas Polski. Świadectwo bowiem zakłada doświadczenie, A Ksiądz Prymas posiada wyjątkowe doświadczenie Maryjne: doświadczenie na miarę epoki” (s. 11—12).
Ojciec Święty pisał te słowa przeszło rok przed śmiercią Stefana Wyszyńskiego. Nazwał tę księżkę „darem bezcennym” i obiecał wraz z nami „czytać ją z należną czcią i wdzięcznością”. Teraz po tych zadziwiających wypowiedziach i uczuciach, które Jan Paweł II wyraził wobec Narodu Polskiego i całego Kościoła w związku ze śmiercią i pogrzebem Prymasa, a zwłaszcza po nawiedzeniu grobu „Swego Przyjaciela” w czasie II Pielgrzymki do Ojczyzny i po tylekroć wyrażonym pragnieniu by było kontynuowane dzieło i linia Kardynała Stefana Wyszyńskiego — wszyscy jeszcze wyraźniej wiemy jak wielka była ta cześć i wdzięczność. Nasza wspólna miłość do Maryi Jasnogórskiej i wezwanie Ojca Świętego, przynaglają aby pochylić się raz jeszcze z szacunkiem nad książką i tajemnicą Serca Wielkiego Prymasa. Nie wszyscy zdążyli przeczytać w całości te zapiski przed śmiercią Autora. Dla wielu jednak będą one, jak fragment ważnego testamentu często odczytywanego, umocnieniem na maryjnej drodze.
2. „Dlaczego wszystko postawiłem na Maryję?”
Prymas często odpowiadał na to pytanie: „Wydaje mi się, że najbardziej bezpośrednią mocą w moim życiu jest Maryja. Przez szczególną tajemnicę, której w pełni nie rozumiem, została Ona postawiona na mej drodze… Wiem jednak, że z tej drogi zejść nie mogę i nie chcę! Doświadczenie mnie pouczyło, że tylko na tej drodze, przy pomocy Dziewicy Wspomożycielki, Pani Jasnogórskiej, można czegoś dokonać w Polsce. Oczywiście mocami Bożymi” (s. 15—16). Słowa powyższe Prymasa wypowiedziane zostały 12 V 1971 r. do Paulinów, w których szeregi chciał 50 lat wcześniej wstąpić. Na ukochanie tej maryjnej drogi życia złożyło się wiele argumentów: osobiste doznanie cudownych łask przez pośrednictwo Jasnogórskiej Pani; dogłębna znajomość duszy i serca Narodu Polskiego, z którego żaden nieprzyjaciel nie mógł wyrwać miłości do Maryi; wielkie doświadczenia historyczne i współczesne, które raz jeszcze ujawniły, że Jasna Góra i Maryja rzeczywiście broni, wzmacnia i jednoczy Naród. W książce znajdujemy świadectwo Człowieka, który poznał Moc jaką Bóg obdarzył Maryję. Z Jego osobistych doświadczeń wybierzemy okruchy wspomnień…
Z najwcześniejszych lat dzieciństwa utrwalił Mu się obraz ojca opowiadającego o swoich pielgrzymkach do Częstochowy i matki dzielącej się wrażeniami z Ostrej Bramy. Przeplatały się te relacje o miłości Rodziców do Królowej Jasnogórskiej i Ostrobramskiej Matki. „Wiele razy znajdowałem Ojca przed Obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej…”
„Dlaczego przyjechałem na Jasną Górę?”
„W wigilię kapłańskich święceń zakrystian z katedry włocławskiej powiedział mi „Proszę księdza z takim zdrowiem, to lepiej od razu iść na cmentarz, a nie do święceń…” Miał w tym dużo racji — mówi Ks. Prymas — a ja pragnąłem odprawić przynajmniej jedną Mszę św.” (s. 30). Odprawił ją właśnie na Jasnej Górze. Później odprawiał Mszę św. przez 57 lat! Co się wtedy stało z jego sercem i z jego zdrowiem? Maryja zna tę tajemnicę Ona „uwięziła wtedy jego serce”. Pięknie mówił o tym Kardynał Karol Wojtyła w 50-tą rocznicę jasnogórskich prymicji Stefana Wyszyńskiego. „Tutaj na Jasnej Górze, tutaj przed tym Obrazem, o którym młodzi śpiewają, iż wszystkie serca więzi, tutaj zostało uwięzione twoje serce w dniu, w którym odprawiłeś pięćdziesiąt lat temu swoją pierwszą Mszę św. Przybywając tutaj na to miejsce w dniu dzisiejszym, widzimy głęboką logikę, nie ludzką, ale Bożą, wydarzeń, którą najlepiej zna Duch Święty, pozostawiamy jako tajemnicę pomiędzy twoim biskupim i prymasowskim sercem — a Tą Najlepszą z Matek, która przed 50-ciu laty uwięziła tutaj Twoje serce, po to ażeby dać Ci tą wspaniałą duchową wolność, która zapobiegła jakiemukolwiek zniewoleniu ducha polskiego na tym etapie naszych dziejów” (Oto Matka Twoja, s.262).
Sam Solenizant wyznawał: „Nosiłem się z zamiarem wstąpienia do Zakonu Paulinów i poświęcenia się pracy wśród pielgrzymów. Ojciec Korniłowicz, mój kierownik duchowy oświadczył mi, że życie moje musi jednak iść drogą maryjną, jakkolwiek by płynęło…” (s. 172). Ucieszy serce jeszcze i tym wyznaniem: „Wydaje mi się, że cokolwiek bym powiedział o moim życiu, jakkolwiek bym zestawił moje pomyłki, to na jednym odcinku się nie pomyliłem: na drodze duchowej na Jasną Górę. Drogę “tą uważam za najlepszą cząstkę, którą Bóg pozwolił mi obrać. Pragnąłbym aby nigdy nie była mi odebrana…” (s. 33). Tą swoją „najlepszą cząstkę” oddał Prymas Narodowi, któremu służył tak wiernie i bezgranicznie przez wszystkie lata swego kapłaństwa, biskupstwa i prymasowstwa.
3. „Przychodzę tu wprost z Jasnej Góry”
Tak powie młody biskup Stefan Wyszyński swoim nowym diecezjanom w Lublinie. „Na tarczy biskupiej niosę pogodną, choć zoraną bliznami walki Twarz Maryi” (List Pasterski na dzień ingresu do katedry lubelskiej 26 V 1946 r.). Sakrę biskupią zgodnie z swoim pragnieniem otrzymał na Jasnej Górze. Widział w tym znak Boży. Wspomnijmy notatkę zrobioną w więzieniu 12 V 1965 r. w rocznicę sakry: „Wielką pociechą dla mej nędzy jest to, że urodziłem się do biskupstwa na Jasnej Górze, że „origine” jestem „Claromontanus… (s. 89). Może również z tej właśnie racji, pobyty na Jasnej Górze i bliskość Obrazu Jasnogórskiego stawały się okazją do ujawniania zawsze z nową świeżością jakiegoś rąbka „jasnogórskiej tajemnicy” Prymasa? W 25-lecie prymasowskiej drogi, późną nocą 9 XI 1973 r., mówił wobec grona Paulinów: „Myślę, że to spotkanie w obliczu naszej wspólnej Matki, wprowadza nas w głębię tajemnicy (…) Dla mnie „Soli Deo” nie jest ozdobą pieczęci biskupiej. Dla mnie jest programem (…) Program ten był później uzupełniony na Jasnej Górze. Tajmnica ta pogłębiała się i nadal się pogłębia… Ale ta właśnie tajemnica każe mi niejako ukryć się z nią, dopóki nie wyczerpią się dni i dopóki Pan nie zażąda zmiany warty przy Jego Kościele w Polsce i przy Jego Jasnogórskiej Służebnicy… Niechaj się głowią teologowie nad tym, jak to jest… Ja sam się wahałem, czy mam mówić „per Mariam — Soli Deo”, ale teraz tak mówię, bo tak wierzę… Mam na to mnóstwo dowodów, że właśnie Matka Chrystusowa jest zwiastunką mocy Ojca, który miłuje Swoje dzieci wierzące Jego Synowi w Polsce” (s. 22). Krótkie lata, choć wypełnione intensywną biskupią posługą w Lublinie pozwoliły Mu na niezwykłe trafne włączanie w dzieło Kościoła swojej i ludu polskiego pobożności maryjnej. Kiedy żegnał Lublin, mówił o smutku rozstania, ale dodawał: „Wielką pociechą moją jest to, że odkryłem w sercach Waszych miłą słabość — Waszą słabość do wspólnej Matki, Maryi Najczystszej. Przyszedłem do Was pod znakiem Maryi Jasnogórskiej, a dziś idę dalej w swej życiowej misji. Zostawiam Was na kolanach przed Jej Niepokalanym Sercem. Krzepiliśmy się tą miłością. Trwajcie drogie Dzieci w tej czci ku Matce Boga Człowieka, gdyż ta cześć utrzyma Was w miłości społecznej i wierności Bogu. Proszę Was szczególnie, abyście w modlitwach swoich polecali moje trudy apostolskie Panience Krasnobrodzkiej i Serdecznej Matce Chełmskiej i Potężnej Opiekunce Janowskiej…”. To wpatrzenie w Jasną Górę a jednocześnie uszanowanie i wywyższenie wszystkich napotkanych miejsc czci Maryi stanie się Jego znamienitą cechą. Jako Prymas Polski dokona przeszło 50 koronacji cudownych figur i obrazów Matki Bożej w różnych sanktuariach Polski.
4. „W Imię Pani Jasnogórskiej pragnę być Wam pasterzem”
Witając się z Warszawą, przy objęciu stolicy arcybiskupiej, Ksiądz Prymas Wyszyński czuje się pośród swoich. Jest to nie tylko miasto Jego młodości uczniowskiej i kapłańskiej, ale również bardzo bliskie mu środowisko ideowe. „Rozumiem, iż po Warszawie, obmytej krwią najlepszych dzieci Waszych, po Warszawie, po której biegałem jako uczeń, jako kapłan w czasie okupacji, po tej Warszawie trzeba chodzić z wielką czcią, z sercem czystym i wiernym aż do śmierci Bogu i Katolickiej Polsce”. Była to „Jego” Warszawa, głównie z lat okupacji. Wracały wspomnienia z lat gdy jako „siostra Cecylia” pełnił obowiązki kapelana Zakładu dla Niewidomych w Laskach u sióstr Franciszkanek. Znowu stały Mu przed oczyma tajne komplety młodzieży akademickiej Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Ziem Zachodnich, wykłady na ul. Chłodnej u sióstr Zmartwychwstanek, czy na ul. Kredytowej w „Kółku Pawiowym”, lub na ul. Wiślanej u Szarych Urszulanek. „Jest jakimś tajemniczym narzędziem, przepływa z Niego potęga”; „Ten człowiek ma jakieś posłannictwo. Jeszcze wstrząśnie chrześcijaństwem” — pozostawały w pamięci takie zdania z okupacyjnych dyskusji młodzieży akademickiej. W tamtym okresie, pod Jego kierownictwem pracowały już zespoły młodzieży żeńskiej przygotowujące się do pracy nad duchowym odrodzeniem Polski. To ich dziełem była ulotka rozpowszechniona podczas Powstania Warszawskiego „Mobilizacja Walczącej Warszawy” na dzień 26 VIII 1944 r. „W rocznicę Cudu nad Wisłą (15 VIII) a w przeddzień święta Królowej z Jasnej Góry (26 VIII) Warszawa — wierne, macierzyńskie serce Polski krwią i męką rodzące wolność Ojczyzny, wzywa synów i cały Naród do nowej mobilizacji, do walki o wewnętrzne przemienienie Narodu w duchu Bożej i braterskiej miłości, do szturmu już, nie o wolną ale i i świętą Polskę… Bracia do broni! do nowej, niezawodnej odwiecznej broni Polaka, ufnej, zwycięskiej modlitwy całego Narodu! W dniach od 15. do 26. VIII cała Warszawa przyjmuje Komunię świętą we wspólnej narodowej intencji; Walcząca Warszawa codziennie powtarza jedną wspólną modlitwę — różaniec… Zgromadzeni przed Obrazem Matki Bożej Częstochowskiej we wszystkich naszych domach, mówimy modlitwę walczącej Warszawy, wyrażającą dziejowe posłannictwo Polski: „Matko nasza Jasnogórska, Królowo Narodu Polskiego, daj nam Jezusa, oddaj nas Jezusowi i racz sprawić byśmy przez Ciebie całej Ojczyźnie, a przez wolną Ojczyznę — całemu światu wywalczyli Jezusa”. Bracia uderzmy w wielki dzwon wzywający Warszawę na modlitwę do Jasnogórskiej Matki. Rzućmy Ojczyznę na kolana w przeddzień cudu Bożego Miłosierdzia… Za wysłuchanie modlitwy nie obiecujemy świątyń i pielgrzymek, ale coś więcej: obiecujemy, że Obraz Jasnogórskiej Matki wprowadzimy do naszych serc, że on przemieni nasze życie narodowe i osobiste, że znajdzie się na narodowym sztandarze”.
Czy — Prymas Polski — dawny kapelan okręgu wojskowego Żolibórz-Kampinos i szpitala powstańczego w Laskach, ojciec i kierownik duchowy tych grup młodzieży, nie myślał o tej „mobilizacji w Imię Jasnogórskiej Pani” gdy niecałe pięć lat później podczas ingresu do Warszawy, mówił: „Przyszedłem do Was w Imię Matki Bożej Królowej Polski. Sakrę biskupią przyjąłem u stóp Pani Jasnogórskiej i w Jej Imię pragnę być Wam pasterzem, bowiem Jej zaufałem…”.
Idąc tym śladem chcielibyśmy też wiedzieć: jakie myśli rodziły się w sercu Prymasa Polski i członków tych dawnych grup apostolskich, które ślubowały wprowadzenie Obrazu Jasnogórskiej Pani na „narodowy sztandar”, gdy 30 lat później, na Placu Zwycięstwa, pod Jej Obrazem, w otoczeniu narodowych sztandarów, przemawiał Jan Paweł II, rówieśnik tego pokolenia walczącej Warszawy?
Z komentarza otrzymanego od samego Ks. Prymasa, wiemy jak głęboko traktował ten Znak Jasnogórski pod Krzyżem Papieskim na Placu Zwycięstwa. Widział w nim wielki manifest chrześcijaństwa w Polsce. Sama Opatrzność według Niego wskazuje na ten Znak tożsamości narodowej i Źródło mocy Bożej, z którą trzeba się związać.
Kiedy przyszły trudne lata pogłębiającego się sporu z ateizmem o to co święte w Narodzie, w historii, w kulturze — Prymas Polski stanął mężnie w obronie tych wartości. On wiedział, że zamach na kulturę ojczystą zaczyna! się w historii Polski często od zamachu na religię i wolność sumienia. Podczas procesji Bożego Ciała 4 VI 1953 r. mówił do 200 tysięcy wiernych: „Najmilsze Dzieci. Gdy wokół nas stoicie tak licznie i tak zwarcie, cieszymy się Wami, cieszymy się oczyma Waszymi, cieszymy się każdą twarzą, każdym rumieńcem, tak nam droga jest każda łza duszy czystej, bośmy razem z ludu wzięci, bośmy z łona matek Polek się urodzili. I choć drugą Ojczyzną jest Rzym, tam gdzie jest pierwszy Kapłan… to jednak myśmy postawieni tu przez Chrystusa, abyśmy w pierwszej Ojczyźnie ziemskiej przypominali Pana Niebios, bośmy z ludu i dla ludu…”. Niedługo miał się cieszyć oglądaniem tych kochanych twarzy!
Nadchodził bardzo trudny czas, w którym związek z Kościołem, z Narodem, z Jasnogórską Matką miał być poddany heroicznej próbie. 25 IX 1953 r. przed południem, rozmawiał jeszcze Prymas, z bliską osobą, którą znał z okupacji: „Gdyby ci mówili, że Twój Ojciec działa przeciwko Narodowi we własnej Ojczyźnie, nie wierz! Gdyby ci mówili, że Twój Ojciec stchórzył, nie wierz! Twój Ojciec nigdy nie zdradził i nie zdradzi sprawy Kościoła, choćby miał za to zapłacić życiem i własną krwią (…) Twój Ojciec kocha ojczyznę więcej od własnego serca i wszystko czyni dla Kościoła i dla niej. (…) Nie bój się moje dziecko, bo Twój Ojciec niczego się nie boi, tylko Boga”. Wieczorem tego dnia podczas kazania w kościele św. Anny, na uroczystości patronalnej św. Ładysława z Gielniowa powiedział: „Obchodzimy dziś święto Patrona Warszawy. Dziwne połączenie: z jednej strony herb Warszawy syrena z mieczem w ręku, jakby przygotowana do odbicia ciosu, z drugiej człowiek w habicie, przepasany sznurem. Tam piękna legenda, tu życie i trzeba się opowiedzieć, albo za legendą albo za życiem, ale żeby się opowiedzieć za życiem, trzeba mieć wiele odwagi, bo takie życie to świętość…”.
Na Prymasa Polski był już podpisany nakaz aresztowania i internowania. Msza św. skończyła się po 21.00. Przed kościołem żegnał go tłum młodzieży. Powiedział im: Znacie obraz Michała Anioła — Sąd Ostateczny, Anioł Boży
wyciąga z przepaści człowieka na różańcu. Mówcie za mnie różaniec”. Po północy został wywieziony pod silną eskortą. Wziął tylko brewiarz i różaniec. Nie wiedział, że przez te przeszło 3 lata jego uwięzienia dniem i nocą trwały czuwania, Msze św. i różaniec na Jasnej Górze w jego intencji. Ludzie, którzy doświadczyli tych samych „mocy jasnogórskich” jakie były źródłem jego siły, chcieli swemu Prymasowi i Ojcu zapewnić stały dopływ tej niewidzialnej energii.
5. „Modlitwy i więzienne cierpienia ku uczczeniu Pani Jasnogórskiej”
Czytając teksty Dziennika z tamtych więziennych lat, dotykamy tajemnicy Prymasa Wyszyńskiego. Jan Paweł II ofiarował nam do niej komentarz, a jego słowa wpisały się głęboko w pamięć Polski: „Czcigodny i umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża-Polaka (…) gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła; Gdyby nie było Jasnej Góry, i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem” (23 X 1978).
Jakże dziś mówić o tym okresie więziennym: „In vinculis pro ecclesia?”. Tutaj przecież kształtował się cały program pracy Kościoła w Polsce wybiegający w dziesiątki lat. Rydwałd, Stoczek, Prudnik, Komańcza. Na tych etapach internowania Prymas wykonuje olbrzymią pracę dla przyszłości. Program dla życia Kościoła w Polsce oparty o Jasnogórskie Centrum, rodzi Się tu, w całkowitej izolacji, a przecież dociera do wiernych! Ślady przemyśleń zdradzają zapiski z kolejnych więzień, przemycone listy, instrukcje, komentarze. Ujawnią go w pełni późniejsze dzieła, które się tutaj rodzą. W więzieniu, opracowuje program Wielkiej Nowenny przed Tysiącleciem Chrztu Polski: Tu powstaje i krystalizuje się myśl Nawiedzenia Polski przez kopię Obrazu Jasnogórskiego, a nade wszystko zamiar przeprowadzenia dzieła oddania Narodu w Macierzyńską Niewolę Maryi za wolność Kościoła w Polsce i w świecie. Gdy zbliżał się Jubileusz 300-lecia „Obrony Jasnej Góry” Prymas zapisywał: Obrona Jasnej Góry dziś — to obrona chrześcijańskiego ducha Narodu, to obrona kultury rodzimej, obrona jedności serc ludzkich w Bożym Sercu. Jest to obrona swobodnego oddechu człowieka, który chce wierzyć bardziej Bogu niż ludziom, a ludziom — po Bożemu” (18 XII 1954, s. 82—83). W pierwszym dniu Roku Jubileuszowego (1 I 1955 r.) zanotuje: „Już dziś oddaję wszystkie swoje modlitwy i więzienne cierpienia ku uczczeniu Pani Jasnogórskiej — za Naród Chrystusowy, by wytrwał w łasce i miłości…” (s. 85).
Bardzo intensywnie pracował Prymas nad przygotowaniem Akcji Odnowienia Ślubów Jasnogórskich. W więzieniu powstaje ich nowy tekst. Cały okres 1956 r. wypełniony jest myślą o tych wielkich wydarzeniach, które w przekonaniu Prymasa-Więźnia muszą nastąpić. Do Generała Paulinów pisał 21 VI 1956 r.: „Bodaj nigdy tak dobitnie jak teraz, nie uświadomiłem sobie tego, jak potężna jest wola Boża, by Jasna Góra była stolicą chwały Bożej, która rozlewa się na Polskę (…). I dziś musi być przeprowadzona w Polsce obrona Jasnej Góry — już nie z pomocą armat i pocisków, ale przez potężny ładunek myśli i uczuć roznieconych przez Ojca Świętego” (s. 117). „Trzeba związać bliżej jeszcze Naród cały z Jasną Górą. Idzie mi szczególnie o inteligencję naszą, tak słabą, tak żyjącą zaledwie okruchami ze stołu ewangelicznego, a jednak tak religijną, choć na swój sposób, i kochającą Matkę Bożą. Nasze obecne przeżycia wskazują na to, że inteligencja polska, choćby istotnie teologicznie była niewyrobiona, to jednak na Kościół patrzy oczyma narodowej racji stanu. Możemy widzieć błędy i braki tego patrzenia, ale nie możemy nie wiedzieć, że jest to doniosły dla Kościoła Bożego punkt wiążący, dzięki któremu schizma i herezja są w Polsce niemożliwe. Co więcej nie jest możliwa ateistyczna apostazja Narodu. Możemy i musimy poprawiać to widzenie Narodu, ale nie możemy go nie doceniać. Nie możemy go nawet potępiać. Kościół polski musi być zawsze wrażliwy na to widzenie narodowe Kościoła Świętego. Ostatecznie takie widzenie sprawia, że Naród ciąży ku Kościołowi. W tym ciążeniu Narodu centralnym punktem jest Jasna Góra…” (s. 122—23). Na inteligencji bardzo mu zależało. Tym bardziej, że znane były opory niektórych środowisk w stosunku do „maryjnej drogi” duszpasterstwa Kościoła w Polsce. 6 VIII 1956 notuje: „Wyruszam” dziś z Pieszą Pielgrzymką Warszawską na Jasną Górę. Modlić się będę razem z pielgrzymami (…) Towarzyszę duchem dzieciom moim, które mają łaskę wezwania na Jasną Górę…”.
26 VIII 1956, w dniu Ślubów Narodu, fotel Prymasa Polski na Jasnej Górze pozostał pusty. Tylko ogromny bukiet biało-czerwonych kwiatów spoczywał na nim. Ale to wystarczyło. Te kwiaty, te polskie kolory i to miejsce — wszystko mówiło o Człowieku, który wtedy Polskę uosabiał. On sam w swej celi w Komańczy pisał w tym dniu: „Dzień Ślubów Narodu na Jasnej Górze. Teraz wiem prawdziwie, że jestem Twoim Królowo Świata i Królowo Polski, niewolnikiem. Bo dziś w dniu wielkiego święta Narodu katolickiego, każdy kto tylko zapragnie może stanąć pod Jasną Górą… A ja mam pełne do tego prawo… A jednak, mając tak potężną i tak Dobrą Panią, mam zostać w Komańczy. Przecież to z Twojej woli (…). Tylko my oboje, Matko, możemy chcieć jednego. W tej chwili cała Polska modli się o moją obecność na Jasnej Górze. Tylko my dwoje wiemy, że jeszcze nie przyszedł czas… Jestem już w pełni spokojny. Dokonało się dziś wielkie dzieło. Spadł kamień z serca, aby stał się chlebem Narodu”.
6. „Co się stało na Jasnej Górze?”
3 dni po Jasnogórskich Ślubach (29 VIII 1956 r.) po otrzymaniu relacji o wspaniałych uroczystościach o milionowym zgromadzeniu pielgrzymów i o żarliwej modlitwie Narodu spotykamy w dzienniku z Komańczy te słowa: „może wreszcie wszyscy uwierzą w potęgę Jasnej Góry w Polsce! Wszyscy! Ja wierzę już od dawna. Bóg jeszcze raz pokazał, w imię jakiej Siły trzeba jednoczyć i odradzać Naród…” (s. 131). 23 lata później w czerwcu 1979 roku Jan Paweł II, dziękując Prymasowi Polski za genialne wyczucie znaczenia Jasnogórskiego Sanktuarium, odpowiadał na pytanie które Kard. Wyszyński postawił w Komańczy we wrześniu 1956 r. cytując słowa Stefana Wyszyńskiego, „co się stało na Jasnej Górze? Dotąd nie jesteśmy w stanie dobrze na to odpowiedzieć, stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy. („O tak! stało się coś więcej, niż zamierzaliśmy…”! — zawołał Papież, a wszystkim starczyło to radosne zawołanie za najpiękniejszy komentarz)… Okazało się, że Jasna Góra jest wewnętrznym spoidłem życia Narodu, jest siłą, która chwyta głęboko za serce i trzyma Naród w pokornej a mocnej postawie wierności Bogu, Kościołowi i jego Hierarchii. Dla wszystkich nas była to wielka niespodzianka, że potęga Królowej Polski jest w Narodzie aż tak wspaniała” (Oto Matka Twoja, s. 359; Wszystko postawiłem na Maryję, s. 133-134).
Dwa tygodnie przed uwolnieniem z więzienia Kard. Wyszyński składając Bogu dziękczynienie w rocznicę zwycięstwa chocimskiego dorzucił jeszcze w dzienniku: „Choćbym miał umrzeć nie wysłuchany przez Ciebie, Matko, to jeszcze będę uważał za największą łaskę życia, żem mógł do Ciebie mówić” (10 X 1956 r. s. 106—107).
7. Tyle wspaniałych rzeczy dokonało się później na naszej ziemi z pomocą Jasnogórskiej Królowej Polski!
Znamy to wszystko. Widzieliśmy wielkie zmagania. Prymas wraz z Episkopatem i całym. Kościołem w Polsce występował z programem ocalenia. Wszystko toczyło się z jakąś przedziwną logiką. Moc Jasnogórskiego Znaku Ocalenia, okazywała się w kolejnych misjach Kościoła w Polsce podjętych nie tylko dla ocalenia najistotniejszych wartości, ale i dla wsparcia wielkich ewangelicznych idei. Millenium, Peregrynacja, Akt Oddania w Niewolę Maryi za Wolność Kościoła, program przygotowania Jubileuszu 600-lecia Jasnej Góry. Wybór Polskiego Papieża, Bierzmowanie Narodu podczas pierwszej Pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny i wielki ruch odnowy moralnej, ogłoszenie Papieskiego Aktu Zawierzenia Kościoła Maryi… To są wielkie etapy najnowszych dziejów Kościoła w Polsce i dziejów Prymasa, który „Wszystko postawił na Maryję”. Oglądały jeszcze jego oczy te radosne tajemnice…
Niemożliwe jest streszczenie orędzia Prymasa Tysiąclecia. Rozsiane jest ono w dziesiątkach książek — zapisów kazań i naukowych opracowań. Mieści się tam zarówno wielka, żywa, ewangeliczna — to znaczy „służebna” mariologia, jak i doświadczenia socjologa, znawcy ducha pracy ludzkiej, organizacji chrześcijańskich związków zawodowych, kierownika dusz, uczestnika powstania, wykładowcy tajnych i jawnych uniwersytetów, Męża stanu, Kardynała i teologa, niekwestionowanego przywódcy Narodu — a nade wszystko Pasterza Kościoła i Polaka. Jest to myśl Biskupa, stojącego w szeregu tych wielkich biskupów, których tradycja w Polsce jest taka piękna. Jego „doświadczenie maryjne” — jak mówi Jan Paweł II — jest rzeczywiście „na miarę epoki!”.
Cała książka „Wszystko postawiłem na Maryję” ogarnięta jest mariologią eklezjalną. Prymas Polski nie tworzy jakiejś „narodowej kapliczki”. We wszystkich poczynaniach ukazuje i umacnia związek z Ojcem Świętym. Jakże Go cieszy, poświęcony przez Piusa XII Obraz, który pójdzie w Nawiedzenie poprzez Polską ziemię: „Dzisiaj rano wróciłem z Rzymu. Ale nie wróciłem sam. Przywiozłem ze sobą dar — Oblicze naszej Królowej i Matki, Pani Jasnogórskiej, Dziewicy Wspomożycielki (opowiada o tych dwu kopiach obrazu zawiezionych do Rzymu 13 V 1957 r. Pius XII jedną przyjął dla siebie, a drugą pobłogosławił dla Polski. „Odtąd na Watykanie, wśród najrozmaitszych cudów świata, będzie miała swoje władanie Matka Boża Jasnogórska. Patrząc spokojnym wzrokiem na Namiestnika Jej Syna na ziemi, będzie przypominała Ojcu Świętemu Polskę! (s. 171—172), Warszawa, 18 VI 1957).
10 lat później, 3 V 1967 r. Prymas czyta w liście Pawła VI: „Sprawimy, aby dokument Waszego oddania się w Niewolę Matki Najświętszej z całą troskliwością przechowywany był na Watykanie, obok Grobu św. Piotra”. Komentarz pełen entuzjazmu, wskazuje na wielką radość: „Jest to rzecz niesłychana. Jest to niezwykły symbol i znak! Oto Papież (…) na oczach świata, zamyka nas niejako w sercu Kościoła, u fundamentów Piotra, na znak wieczystej i nierozerwalnej jedności… Kładzie nas jak kamień świętego budowania na Opoce — przy Grobie Księcia Apostołów. Tysiącletnie doświadczenie więzi z Kościołem doprowadziło nas aż dotąd…” (s. 268). Czyżby człowiek o tak potężnej wyobraźni, proroczym przeczuwaniu i wiary w niemożliwe, sądził że nie można już dalej pójść? Mówił to 3 V 1967 r. Czy mógł jednak przewidzieć, już wtedy jak bardzo zakróluje na Watykanie Jasnogórska Pani i jak często Jej kopie będą wędrować do Rzymu?
Jakże dziwny, wielki i miłosierny jest Bóg! Jaką mocą darzy On tych, którzy Mu ufają na sposób Maryi i „przez Maryję”. Teksty z tamtych odległych lat, czytamy dziś z przejęciem, jakby dotykając tajemnicy, którą byliśmy otoczeni tak długo, z którą stykaliśmy się tak blisko: „Jesteśmy z Tobą Ojcze Święty, w całej Twej pokojowej pracy jednoczenia narodów i godzenia zwaśnionych (…) Polska jest z Tobą, Polska modli się za Ciebie, Polska Ci ufa, Polska oddaje Ci się na wierną służbę, Polska zawsze na Ciebie czeka”. Kto z Polaków potrafi teraz bez wzruszenia słuchać takich słów zmarłego Prymasa Polski, chociaż słyszał je już w 1967 roku? Jakie to czekanie, ta modlitwa, i to zamknięcie w sercu Kościoła — przeszły wszelkie oczekiwania!
8. Ku najwyższemu uczczeniu Jasnogórskiej Matki Kościoła
Od stycznia 1961 r. Prymas zaczyna oddawać w niewolę Maryi, tak jak wcześniej siebie, „wszystko co Polskę stanowi”. Aktu Uroczystego Oddania Narodu Maryi za Kościół w Polsce i na świecie dokonał na Jasnej Górze w dniu 3 V 1966 r. Niezwykle głęboki komentarz do tego wydarzenia wygłosił wtedy Kard. Karol Wojtyła.
Od 1964 r. Prymas Polski i Episkopat Polski zabiegają na Soborze o tytuł „Matki Kościoła dla Maryi” i oddanie Jej całej Rodziny Ludzkiej. Papież Paweł VI dokonuje oddania 21 XI 1964 r. Kolegialne oddanie, tzn. Papieża wraz ze wszystkimi biskupami świata ma nastąpić później… W listopadzie 1973 r., gdy mówił w Gnieźnie o tym tytule Maryi, potwierdzonym przez Pawła VI, pytał sam siebie jakby z jakimś proroczym przeczuciem: „Czy to już jest zwycięstwo? Na zwycięstwo czeka się na Krzyżu… Przychodzi ono w chwili, gdy człowiek oddaje w ręce Ojca swego ducha…”.
Jakże przedziwna jest tajemnica tego serca, które Bóg wybrał i ubogacił, aby Jemu Jedynemu i nam służyło ‘przez Maryję’! Patrzymy na tytuł książki ‘Wszystko postawiłem na Maryję’ i zaczyna nam się coś rozjaśniać. Prosimy aby Prymas Polski mówił dalej, tak jak wtedy w Rzymskim Kościele del Gesu 22 X 1978 r.: “wszystkie nasze uczucia wiążemy z aktem dziekczynnym za proroczą wizję Kard. Prymasa Hlonda, który mówił; ‘Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej’. Meldujemy Tobie radosny przyjacielu z ojczyny niebieskiej : Zwycięstwo, które ukazałeś, krzepiąc nas na duchu, przyszło! I przyszło w Imię Matki Chrystusowej, której dochowalismy wierności, idąć za Nią, ku Jej Synowi, który jest Jedynym Zbawicielem świata” (s.324).
9. „Dopóki Pan nie zażąda, zmiany warty przy Jego Jasnogórskiej Służebnicy…”
Słowa te wypowiedział Prymas Polski jeszcze 9 X 1973 r. przy okazji dzielenia się z najbliższymi rąbkiem swej tajemnicy, która każe mu „niejako ukryć się dopóki nie wyczerpią się dni”… (s. 22). Dni te nadeszły w maju 1981 r. Poprzez Polskę szła potężna fala odrodzenia sumień. Wielki zryw narodowej, społecznej i politycznej odnowy znalazł w Prymasie Polski nie tylko wsparcie duchowe ale i ogromną pomoc formacyjną. Ostatnie 9 miesięcy życia pozwoliły mu dać komentarz do podstaw rzetelnej odnowy. Naród otrzymał od Prymasa Wyszyńskiego testament, którego wypełnienie gwarantuje trwałość tego procesu choćby był z różnych stron zagrożony. Świat wstrząśnięty został zamachem na Ojca Świętego. Prymas Polski leżał śmiertelnie chory. Polska trwała na modlitwie za dwie ukochane osoby: Jana Pawła II i swojego Prymasa. Za Nich Obu, za Kościół i za Polskę szły bezustanne wołania do Jasnogórskiej Matki Miłosierdzia. Kto z nas nie rozumie, że cząstką tajemnicy Prymasa jest także Jego dar z 14 maja?: Proszę Was aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji na Jasnej Górze i gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku Matce Chrystusowej, błagając o zdrowie i siły dla Ojca świętego… aby Chrystus rozeznał ogromną miłość, którą mamy do Jego Zastępcy na ziemi…”.
Kiedy cały Naród wraz z dużą częścią chrześcijaństwa odprowadzał Prymasa Wyszyńskiego na wieczny odpoczynek do katedry warszawskiej poprzez Plac Zwycięstwa, nad wszystkimi unosiły się niepowtarzalne słowa Ojca Świętego skierowane do Kościoła w Polsce i słowa pożegnalne Zmarłego: „Testamentu nie piszę żadnego. Przyjdą nowe czasy, wymagają nowych świateł, nowych mocy. Bóg je da w swoim czasie (…) a wszystko zawierzyłem Matce Najświętszej i wiem, że nie będzie słabszą w Polsce, choćby ludzie się zmienili” (Kościół w służbie Narodu, s. 347). Nie trzeba nam wyjaśnień dodatkowych. I my mamy powody, tysiące powodów, aby ufać. Już nie trzeba nam tłumaczyć, że „twarz Matki najbardziej przypomina Chrystusa”. Kardynał Wyszyński wytłumaczył tę prawdę swoją myślą, życiem i wiarą i przez to stał się naszym narodowym geniuszem. Zrozumiał i przybliżył nam najważniejsze dla naszej duchowości prawd i mocy. Czytając Jego książkę „Wszystko postawiłem na Maryję” nie tylko umacnia się w nas radość wyboru prawidłowej drogi „ku Jasnej Górze”. Czujemy też, że stykając się z dziełami i myślą Tego Człowieka dotykamy świętego ognia. Także teraz rozumiemy to lepiej: Człowiek Boży był wśród nas. Prorok żył na naszej ziemi. Znaki Boże działy się na naszych oczach. Czy można pozostać zimnym żyjąc w tym samym kręgu Światła, które tak rozświetliło Prymasa Jasnogórskiego?
Rufin Józef Abramek, ZP (*2.01.1938 – +30.04.1990)
artykuł opublikowany w: Miesięcznik ‘Jasna Góra’. Rok II. Nr 5(7) z maja 1984 r., s. 21-32.
oprac. o. Stanisław Tomoń/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via: Wikipedia (domena publiczna)
***
Mistyczka z Siekierek
przepowiedziała Powstanie Warszawskie
W przeddzień 79. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego warto przypomnieć wizje Władysławy Papis, której jako 12-letniej dziewczynce miała objawić się Maryja i opowiedzieć o przyszłych wydarzeniach w Polsce.
Oto krótka historia jej mistycznych spotkań z Maryją.
Matka Boża Łaskawa, obrana w 1652 roku Patronką Warszawy i Strażniczką Polski [pełen tytuł warszawskiej Madonny, przyp. red.] w 1943 roku ukazała się w Warszawie, na osadzie Siekierki, by uprzedzić swój lud o grożącym nieszczęściu. Maryja przybywa, aby miasto, któremu od 291 lat patronuje, nie podzieliło losu dopalającego się w tym czasie żydowskiego getta. Mistyczka Bronisława Kuczewska (1907-1989) tak wspomina swoje pierwsze spotkania z Matką Bożą na Siekierkach: 28 kwietnia 1943 roku Matka Boża objawiła mi się w domu rodzinnym w Nowym Dobrem i powiedziała: Dziecino, nie będziesz już do Mnie przychodzić do Przygód i do Budzieszyna. Wybieram sobie inne miejsce, w Warszawie, na Siekierkach. Będziesz miała tylko 3 kilometry od tramwaju, z ulicy Czerniakowskiej, i tam masz przychodzić. Ujrzałam wiśnię i dziewczynkę. Jak się później okazało, była nią 13-letnia Władysława Fronczakówna [obecnie Papis przyp.aut.], której Matka Najświętsza objawi się 3 maja 1943 roku.
Bogurodzica, niebiańsko piękna, ukazała się wśród zieleni, na drzewie wiśni obsypanym kwiatami. Jej słowa były poważne i brzmiały złowieszczo: Módlcie się, bo idzie na was WIELKA KARA, CIĘŻKI KRZYŻ. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo lud się nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia!
Bronisława relacjonuje dalej: 4 maja 1943 roku przyjechał do mnie mąż i powiedział, że w Warszawie na Siekierkach było objawienie [Bogurodzicy] 3 maja. Ja mu na to odpowiedziałam, że wiem o tym, bo Matka Boża powiedziała mi o tym 5 dni wcześniej. 5 maja 1943 roku urodziłam syna Janusza. 28 maja 1943 roku pojechałam z mężem i małym dzieckiem [23-dniowym niemowlęciem] na Siekierki, gdzie 3 maja objawiła się Matka Boża, i miałam z Nią tam po raz pierwszy objawienie. Odtąd chodziłam na Siekierki i tam otrzymywałam od Matki Bożej polecenia do wykonania przez 38 lat, aż do 1981 roku. Kilka razy w miesiącu nawiedzałam to miejsce, a szczególnie każdego 3 i 28 dnia miesiąca oraz w uroczystości Matki Bożej.
3 czerwca 1943 roku poszłam z synkiem na ręku na Siekierki. Ujrzałam Matkę Najświętszą, która powiedziała mi, że pragnie, aby na tym miejscu wybudować klasztor. Powiedziała też, że to będzie jakby druga Częstochowa dla Warszawy, że ludność nie będzie musiała tak daleko jeździć, względnie chodzić. Będą mogli przychodzić na Siekierki.
W lipcu 1943 roku w Orzywole, gdzie pojechałam na rozkaz Matki Najświętszej, po modlitwie, miałam widzenie Pana Jezusa, który trzymał rózgę nad Warszawą. Wiedziałam, że Warszawę czeka wielka kara.
W okresie międzywojnia sytuacja moralna społeczeństwa polskiego była, oględnie mówiąc, nienajlepsza. Dlatego Jezus Chrystus prosił wizjonerów św. siostrę Faustynę, Sługi Boże: Rozalię Celakównę, Leonię Nastał, Kunegundę (Kundusię) Siwiec o modlitwy wynagradzające za grzechy rozwiązłości: Strasznie ranią moje Serce Najświętsze grzechy nieczyste. Żądam ekspiacji!
Nasz Pan szczególnie prosił o modlitwy za warszawian: stolica odrodzonej Polski, nie chciała pamiętać o Dekalogu. Wystarczy zajrzeć do pamiętników i wspomnień z tego okresu. Luminarze życia społecznego i kulturalnego prowadzili ostentacyjnie, nader rozwiązłe życie, zarażając tym stylem życia otoczenie, a szczególnie podatną na wpływy młodzież.
Masoni zdawali sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć powszechne rozluźnienie obyczajów potrzebna jest demoralizacja. Starali się, aby romanse i rozwody sławnych ludzi były nagłaśniane w bulwarowej prasie tak, by te niemoralne zachowania przestały bulwersować, by spowszedniały i powoli stały się obowiązującą normą. Postarali się także, by swobodę obyczajów lansowali pisarze i dziennikarze, sami żyjący według tego wzorca, tak długo, aż stanie się ona normą i nastąpi wyparcie z powszechnej świadomości zarówno pojęcia grzechu, jak i jego skutków [w książce autorzy zamieścili m. in. cytaty z autobiografii Ireny Krzywickiej, o znamiennym tytule: Wyznania Gorszycielki, gdzie bez żenady opowiada o sobie (pisarce, matce dwóch synów), mężu (znanym warszawskim adwokacie Jerzym Krzywickim) i… wieloletnim kochanku, żonatym pisarzu i krytyku teatralnym Tadeuszu Boyu-Żeleńskim]. świadectwa rozwiązłości znajdziemy nie tylko we wspomnieniach Krzywickiej. Z długiej listy książek lansujących „nowy moralny ład” wybija się książka Tadeusza Wittlina Pieśniarka Warszawy. Biografia. Hanna Ordonówna i jej świat (Wydawnictwo POLONIA, Warszawa 1990). Jej autor na 300 stronach (małym drukiem!) relacjonuje życie gwiazdy, tzn. omawia trwające do ostatnich miesięcy życia romanse zamężnej artystki, podając bardzo szczegółowo źródła każdej informacji (por. także: Magdalena Samozwaniec, Maria i Magdalena. Z pamiętnika niemłodej już mężatki.
Dzięki aktywnym propagatorkom wolności seksualnej masoni stopniowo osiągnęli cel, jakim było doprowadzenie do tego, że większa część społeczeństwa polskiego odrzuci chrześcijańskie zasady moralne, tj. prawa Dekalogu. Masoni przyjęli roztropną taktykę: „wyciszenia religii katolickiej nie rozumowaniem, ale psuciem obyczajów”.
W roku 1936, po osiemnastu latach niepodległości, masoni mogli się wykazać znacznymi osiągnięciami w demoralizacji społeczeństwa. [Tu opuszczam fragmenty książki Sławomira Kopera Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej (Bellona Rytm, Warszawa, 2009, md]
Katolicki pisarz Gilbert Keith Chesterton w roku 1923 napisał: Rozwód to coś, co dzisiejsze gazety nie tylko reklamują, ale wręcz zalecają, zupełnie jakby to była przyjemność sama w sobie.
Ks. kard. August Hlond konkluduje: Fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagnia dziedzinę obyczajów. Podkopuje nie tylko moralność chrześcijańską, ale godzi wprost w etykę naturalną, szerzy nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską „masońskim naturalizmem”. Koła liberalne i masońskie przypuściły atak na małżeństwa chrześcijańskie, sprowadzając je tylko do rangi kontraktu cywilnego, pozbawiając je wszelkiej nadprzyrodzoności.
Zapoczątkowany przed II wojną światową proces upadku moralności doprowadził do tego, że w pierwszej dekadzie XXI wieku, już nikt nie ośmieli się przypomnieć „nowożeńcom z odzysku”, zawierającym kontrakt małżeński (w urzędzie Stanu Cywilnego), że w świetle prawa kanonicznego popełniają cudzołóstwo (gdy któreś z nich jest nadal związane sakramentem małżeństwa). Czyli zaczynają, świadomie i dobrowolnie, tzw. nowe życie w grzechu ciężkim, co prowadzi prostą drogą do piekła!
Wygodny eufemizm, używany w kościele – „związek niesakramentalny” – zgrabnie ukrywa złowieszczą perspektywę. Autor wielokrotnie rozmawiał w konfesjonale z kobietami, które dla swoich dzieci, związanych sakramentem małżeństwa, a rozwiedzionych w świetle prawa cywilnego, modlą się o… założenie nowej, szczęśliwej rodziny! Sądzą one, że jest to intencja słuszna! Te „pobożne” matki realizują plan masonów, którzy chcą zniszczyć chrześcijaństwo… rękami samych katolików!
Trwająca od dziesięcioleci promocja wszelkiej wolności seksualnej i zanik społecznego ostracyzmu w stosunku do tzw. „związków partnerskich” doprowadził, zdaniem księdza profesora Jerzego Bajdy, do: Zniszczenia moralnych, religijnych, społecznych i ekonomicznych podstaw rodziny i fałszowania jej struktury personalistycznej. Profesor przestrzega: Jeżeli proces niszczenia rodziny będzie się dalej toczył tak, jak tego chcą promotorzy rewolucji obyczajowej – a właściwie promotorzy rozwiązłości, […] wkrótce może zupełnie zniknąć ta formuła antropologiczna, której na imię naród, a społeczeństwo nie będzie się niczym różniło od stada zwierząt, chyba tylko strojem. Choć i pod tym względem różnica systematycznie maleje.
Czyny, których nikt nie ośmieliłby się publicznie nazwać grzechem, a więc nierząd, cudzołóstwo, lesbijstwo i homoseksualizm – nadal wywołują, określone w Piśmie świętym, konsekwencje. […]
Bóg Ojciec, chcąc ocalić Warszawę przed zasłużoną karą pozwala, by Matka Łaskawa ostrzegła swój lud, by żądała nawrócenia, całkowitego odwrócenia się od grzesznego życia i wynagrodzenia za dotychczas popełnione grzechy: rozwiązłości, cudzołóstwa i te najstraszniejsze – grzechy dzieciobójstwa. Trzeba bowiem wiedzieć, że w okresie międzywojennym przeciętna liczba umyślnych poronień wynosiła rocznie, według oficjalnych statystyk: przeciętnie od 100 do 130 tysięcy.
Kiedy Maryja przybędzie na Siekierki, orędzia będzie otrzymywać nie tylko trzynastoletnia Władysława Fronczakówna, ale przede wszystkim Jej ulubienica, trzydziestosześcioletnia Bronisława Kuczewska: Od 9 kwietnia przestałam chodzić do Budzieszyna, natomiast od 28 maja 1943 roku zaczęłam chodzić na Siekierki, gdzie otrzymywałam polecenia od Matki Bożej do wykonania, przez okres 38 lat, do 21 sierpnia 1981 roku [tj. od święta Maryi Królowej Polski do wigilii święta Matki Bożej Królowej].
Maryja, Matka Łaskawa Patronka Warszawy, za pośrednictwem Broni Kuczewskiej i Fronczakówny będzie apelować do ludu stolicy, aby przez przemianę życia, respektowanie praw Dekalogu i pokutę odwrócił wiszące nad miastem nieszczęście.
Prosi warszawian o modlitwę powszechną, czyli taką jak w 1920 roku, kiedy to lud stolicy żarliwie błagał Boga i Patronkę Warszawy o ocalenie przed bolszewikami [rozdziały 15 i 16 cytowanej książki przyp. red.] i wymodlił cud Jej publicznego ukazania się, które w konsekwencji zmieniło zdawałoby się już przesądzony wynik wojny i ocaliło Polskę!
Po 23 latach, w roku 1943 – czwartym roku okupacji niemieckiej, sytuacja jest diametralnie różna: to nie lud błaga Maryję, Patronkę Warszawy i Strażniczkę Polski o ustanie okropieństw wojny, lecz Ona Sama schodzi z nieba i osobiście wzywa do modlitwy o pokój, błagając Swój lud o nawrócenie i pokutę!!! Najłaskawsza z Matek chce odwrócić od miasta zapowiedzianą karę! Podejmuje się tej niewdzięcznej misji, by nie doszło do tragedii: Jeśli się nie nawrócicie, to wszyscy zginiecie!
Pomimo ośmieszania i deprecjonowania objawień wiadomości o nich rozchodzą się po mieście. Dzieje się tak dzięki niestrudzonej Broni Kuczewskiej, która dociera z nimi do warszawskich księży, oraz życzliwym mieszkankom Siekierek, które rozwożąc mleko i warzywa „na gospody”, opowiadają w mieście o objawieniach.
Mimo wielu wysiłków przestrogi Maryi nie dotrą do ogółu warszawian. Główną przyczyną jest brak zainteresowania objawieniami ze strony kleru.
Wydawało się oczywiste, że księża Zmartwychwstańcy z parafii św. Bonifacego na Czerniakowie, pełniący posługę w osadzie, dopomogą w upowszechnieniu orędzi i że słowa Bogurodzicy, uprzedzające o mającej nadejść na miasto karze, będą głoszone ze wszystkich ambon stolicy. Niestety, Zmartwychwstańcy nie tylko nie traktowali objawień poważnie, ale negowali wszystko, co miało z nimi związek, m.in. odmówili poświęcenia malutkiej kapliczki, umiejscowionej przy drzewie, na którym ukazała się Matka Boża. Bronisława Kuczewska napisze: Po postawieniu kapliczki Pan Jezus dał mi polecenie, abym poszła do księdza do parafii św. Kazimierza na ul. Chełmską. Kiedy przyszłam i powiedziałam, że Pan Jezus życzy sobie, aby poświęcić kapliczkę, ksiądz wysłał mnie do parafii św. Jakuba [na Ochocie, przyp. aut.]. Było tam 5 księży. Wypytywali mnie o objawienia na Siekierkach. Opowiadałam im o nich przez około 4 godziny. Potem wysłali mnie z powrotem do parafii św. Kazimierza [Dolny Mokotów, przyp. aut.]. Ksiądz jednak nadal nie chciał wyrazić zgody na poświęcenie kapliczki. Powiedział, że nie ma pozwolenia, bo trzeba iść z procesją i on nie może tego wykonać. Wróciłam więc do domu [przy ul. Jasnej, przyp. aut.], a że byłam zmęczona, położyłam się. I wtem słyszę głos Pana Jezusa: Idź Dziecino do księdza po raz trzeci, i powiedz, żeby poszedł z kościelnym, bez ludzi i bez procesji, i poświęcił kapliczkę. Powiesz, że taka jest Wola Moja i Matki Mojej, ażeby kapliczka była poświęcona, bo jest bardzo znieważana.
Kiedy poszłam po raz trzeci do księdza, chciał mi drzwi zamknąć przed nosem, ale ja przytrzymałam je nogą i powtórzyłam to, co mi Pan Jezus powiedział. Ksiądz jednak nie wykonał tego polecenia. Dopiero jedna z wiernych przyprowadziła, po kryjomu, księdza jezuitę, ojca Antoniego Kozłowskiego, który był wielkim czcicielem Matki Bożej i wiedział o moich objawieniach, i on poświęcił kapliczkę.
Wokół siostry Bronisławy, profeski III Zakonu św. Franciszka, spontanicznie gromadzili się ludzie i wkrótce zawiązała się wspólnota, której Sama Bogurodzica nadała nazwę Grono Matki Bożej i Miłosierdzia Bożego. Jej członkowie, osoby świeckie, pomagały mistyczce w wykonywaniu poleceń z Nieba. Grono podejmowało także cotygodniowe modlitwy o nawrócenie Warszawy i upowszechniało orędzia Maryi i Pana Jezusa w swoich środowiskach.
Misja ostrzeżenia Warszawy przed mającym wybuchnąć za 16 miesięcy powstaniem wymagała od Kuczewskiej heroizmu i zaparcia: W sierpniu 1943 roku [rok przed wybuchem powstania] na modlitwie u pani Teofili Ciecierskiej, przy ul. Płockiej 25, miałam objawienie Matki Najświętszej. Maryja ukazała mi okropny widok Warszawy w czasie Powstania. Widziałam masowe aresztowania, rozstrzeliwania, palące się domy. Zobaczyłam też dom, w którym modliliśmy się. Matka Boża powiedziała mi, że ten dom będzie podlany benzyną i podpalony od dołu przez Niemców. W widzeniu widziałam, jak matki wyskakiwały z dziećmi z płonącego domu. Zaraz powiedziałam o tym widzeniu obecnym, ale nie chcieli mi uwierzyć. Huknęli na mnie, że opowiadam głupstwa, bo Niemcy będą liczyć się z nami. [W innym miejscu Bronisława mówi o tym wydarzeniu w ten sposób: Powiedzieli, żebym nie plotła głupstw i zajęła się robotą, a nie plotkami, że Niemcy będą się z nami liczyć].
Trzy dni przed Powstaniem Matka Boża dała mi polecenie, abym zabrała dzieci i wyjechała z Warszawy w rodzinne strony, do Dobrego. Kiedy po Powstaniu wróciłam do Warszawy, dom, który miałam ukazany przez Matkę Bożą przy ul. Płockiej 25 – był spalony. W domu tym i w sąsiednich zabito 300 ludzi. Ludzie mówili, że matki wyrzucały swoje dzieci przez okna, a za nimi same wyskakiwały. Dzisiaj widnieje w tym miejscu tablica pamiątkowa mówiąca, że zginęło tu ok. 300 osób.
Proroctwa nie lekceważcie – pisze św. Paweł w Liście do Tesaloniczan (1 Tes 5,20). Proroctwo o całkowitym zniszczeniu Warszawy zostało lekceważone. Przestroga, jaką w imieniu Boga Najwyższego, Bogurodzica przekazała warszawianom: Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Żąda nawrócenia! – do nich nie dotrze…
Powstanie Warszawskie wybuchnie po szesnastu miesiącach od pierwszych objawień i ostrzeżeń Maryi. W sierpniu 1944 roku młodych warszawian rozpiera chęć walki ze znienawidzonym wrogiem, ruszą więc naprzeciw potędze militarnej Niemców z gorącymi sercami, z butelkami napełnionymi benzyną, ale… bez błogosławieństwa Bogurodzicy.
Dowództwo nie czuło potrzeby oficjalnego zawierzenia akcji zbrojnej Patronce miasta. Owszem, indywidualnie zawierzano się Maryi Łaskawej, modlono się na różańcu, przyjmowano sakramenty, uczestniczono w polowych Mszach świętych (co w swojej książce wspomina s. Maria Okońska), lecz oficjalnego – jak za Marszałka Piłsudskiego – zawierzenia akcji zbrojnej Bogu Najwyższemu nie było! Po 47 latach w dniu święta Najświętszego Imienia Maryi, 12.09.1991r., w Sastin, Narodowym Sanktuarium Słowacji, w orędziu skierowanym do ks. Stefano Gobbi’ego Maryja dobitnie wyjaśni kwestię oficjalnego zawierzenia na przykładzie odsieczy wiedeńskiej: Turcy zostali pokonani, gdy oblegali Wiedeń i grozili zniszczeniem całego chrześcijańskiego świata. Przewyższali żołnierzy świętej Ligi liczbą, siłą, uzbrojeniem i czuli, że do nich należy zwycięstwo, ale: wezwano Mnie publicznie, i publicznie proszono o pomoc, Moje Imię zostało wypisane na proporcach i było wzywane przez wszystkich żołnierzy. To za Moim wstawiennictwem miał miejsce cud zwycięstwa, który uratował świat chrześcijański.
Matka Łaskawa w ciągu 16 miesięcy wielokrotnie uprzedzała, że jedynym sposobem na pokój i zakończenie wojny jest nawrócenie, modlitwa i pokuta, nie zaś pięści i butelki z benzyną.
Młodzi warszawianie jednakże bezgranicznie ufali w moc pięści i nie widzieli powodu, by w swoje plany wtajemniczać Boga. Stolica w obliczu godziny W zachowała się tak, jak zachowują się przemądrzałe dzieci, które chcą wszystko robić same, bez pomocy Mamy i Taty!
Nie chciano pamiętać, że to, co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły czy strategia nawet najgenialniejszych dowódców, lecz wola Boga Najwyższego, który zawsze i wszędzie Sam o wszystkim decyduje!
Nie chciano pamiętać, że to jedynie od Niego zależy, czy ludzkie plany zaowocują sukcesem, czy zakończą się porażką.
Miał tą świadomość lud Warszawy w sierpniu 1920 roku, kiedy leżał krzyżem przed Patronką Stolicy i Strażniczką Polski, błagając o ocalenie stolicy, ocalenie Polski.
W 1920 roku warszawianie mieli świadomość, że współpracując z Najwyższym, będą w stanie pokonać pięciokrotnie liczniejszych i zdeterminowanych bolszewików. Wiedzieli, że gdy współpracują z Bogiem, siła i moc są po ich stronie. Bo: Jeśli Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?
1 sierpnia 1944 roku, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, Hitler wspólnie z Himmlerem wydał rozkaz, który przesądzi o losie „zbuntowanej” Warszawy: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią. W ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy.
Po drugiej stronie Wisły stały wojska radzieckie, Sowieci jednak nie kiwnęli palcem, by konającej Warszawie przybyć z odsieczą. Stalin zdawał sobie sprawę, że skupione w Warszawie młode pokolenie polskiej inteligencji zagraża jego koncepcji utworzenia w Polsce rządu totalitarnego. Dlatego nie przeszkadzał w zbrodni, która dokonywała się niemieckimi rękami w zbuntowanym mieście.
Sowieci, zgrupowani na drugim brzegu Wisły, z zimną krwią przyglądali się agonii Warszawy, miasta, którego nie udało się im zdobyć i złupić w 1920 roku:
1 sierpnia 1944 roku o godzinie „W” nastąpiło zderzenie młodzieńczego zapału, młodzieńczych wizji, z realnymi możliwościami, ergo brutalną rzeczywistością. Akcja zbrojna, podjęta bez wsparcia się na Bogu i Maryi, po dwóch miesiącach zakończyła się totalną, niewyobrażalną klęską, jakiej w historii Polski i narodu jeszcze nie było. Daremny był trud żołnierzy, daremna ofiara z życia i krwi osób cywilnych.
Czas gorzki, zły, zwątpienia czas podchodzi nam pod gardło,
Czy wszyscy zapomnieli nas, czekając, by miasto padło?…
Na barykadach wciąż czekamy, licząc ostatnie chwile,
Tak się powoli dopalają warszawskie Termopile…
Tylko na Woli w dniach 3-5 sierpnia bestialsko zamordowano pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Ogółem zginało pół miliona ludzi (wg szacunku historyka Norberta Boratyna). Z pewnością nie taki los w zamyśle Bożym miał spotkać lud Warszawy, gdyby usłuchał ostrzeżeń swej Łaskawej Matki, swej Patronki!
Nurtuje pytanie: co w ciągu dwudziestu czterech lat, które upłynęły od bitwy warszawskiej, mogło tak bardzo odmienić serca i umysły mieszkańców stolicy, że bez oficjalnego zawierzenia Bożej Opatrzności podjęli się walki z przeważającym wrogiem? Skąd pomysł, by własnymi, wątłymi siłami, bez Bożego błogosławieństwa próbować oswobodzić stolicę? Nie od dziś wiadomo, że: jeśli Pan miasta nie strzeże, daremnie czuwają straże (Ps 127,1).
Chrystus Pan uprzedzał: beze Mnie nic dobrego uczynić nie możecie (J 15,5). Skąd więc ta krótkowzroczność w Polsce, która w owym czasie uważała się za kraj katolicki? Gdyby orędzia Bogurodzicy zostały przyjęte, gdyby podjęto powszechne modlitwy przebłagalne w intencji pokoju (jak w 1920 roku), gdyby lud Warszawy zreflektował się i podjął przemianę życia, to losy Powstania z pewnością potoczyłyby się inaczej! Tak ocalała Niniwa, której mieszkańcy posłuchali proroka Jonasza i nawrócili się, żałując za dawne grzechy. Niniwici mieli czterdzieści dni na zmianę postępowania, a warszawianie… prawie półtora roku! Tak ocalał Rzym dwa miesiące wcześniej (5. VI.44). Dzięki modlitwie uratowało się zaminowane przez Niemców miasto, miliony ludzi ocaliły życie, o czym piszemy dalej.
Dowódcom AK nie brakowało bojowej odwagi, ale zabrakło im wiary, by los powstania oficjalnie, przez ręce Maryi, powierzyć Bogu Najwyższemu. Ze słów Matki Bożej, które padły na Siekierkach, wybraliśmy te z listopada 1943 roku, są one bowiem kluczem do zrozumienia przyczyny klęski Powstania Warszawskiego: Jak wy jesteście ze Mną, to i Ja jestem z wami i nic się wam nie stanie!
Dowódcy Armii Krajowej nie poszli w bój z Jej błogosławieństwem, okryci płaszczem Jej opieki. Nie prosili Patronki Warszawy, by skruszyła strzały Bożego gniewu godzące w miasto, nie prosili, by odrzucała, jak ongiś w Wólce Radzymińskiej, wrogie pociski, które teraz bezkarnie burzyły dom po domu. Nie byli z Maryją, więc nie mogli doświadczyć skutków Jej solennej obietnicy: i nic się wam nie stanie! Dlatego nie może nikogo dziwić, że w sierpniu 1944 roku, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, nie powtórzył się Cud nad Wisłą z 1920 roku, nie pokonano i nie przepędzono okupanta ze stolicy!
Nie może nikogo dziwić, że wszystko dookoła leżało w gruzach. Wszystko było zburzone i wszystko się paliło. Między jednym a drugim schronem przekopy były zniszczone. Nie było możliwości życia. Bomby padały i burzyły ulicę po ulicy, dom po domu.
Po sześćdziesięciu trzech dniach powstanie poniosło druzgoczącą klęskę, a Warszawa została totalnie zrujnowana, wręcz starta z powierzchni ziemi. Stało się tak, jak zaplanował Hitler: Warszawa [została] zrównana z ziemią, [by] w ten sposób [stworzyć] zastraszający przykład dla całej Europy. Warschau caput! ! !
Pół miliona niewinnych ludzi straciło życie. Słusznie zauważa ks. Kazimierz Góral: Gdy zlekceważy się przestrogi Maryi, przychodzi tylko czekać na zapowiadaną otchłań rozpaczy!
Ponawiamy pytanie, czy tak się musiało stać? Odpowiadamy: na pewno nie! Wystarczy przyjrzeć się analogicznej sytuacji, jaka w tym samym czasie miała miejsce w okupowanym Rzymie: Rzym, maj 1944 roku. Front szybko zbliżał się do Wiecznego Miasta. Walki toczyły się zaledwie o 12 kilometrów od centrum, w pobliżu miejscowości Castel di Leva. Papież Pius XII zatroskany o bezpieczeństwo cudownego, starożytnego obrazu Madonny Bożej Miłości, nakazał przeniesienie go do rzymskiej bazyliki św. Ignacego.
W końcu maja, gdy działania wojenne objęły przedmieścia, Papież polecił, by przed obrazem Madonny dei Divino Amore została podjęta nowenna o ocalenie miasta. Sam w imieniu mieszkańców Rzymu złożył Maryi ślubowanie. Przyrzekł, że jeśli Madonna ocali miasto, to na ruinach zamku Castel di Leva zostanie zbudowana dla cudownego obrazu nowa świątynia i zostaną erygowane organizacje religijne i charytatywne Jej imienia.
4 czerwca 1944 roku czołgi generała Alexandra ruszyły do ataku. Niemcy byli przygotowani do zdetonowania założonych ładunków i wysadzenia w powietrze miasta. Chcieli pozostawić po sobie pamiątkę: spaloną ziemię i rumowisko gruzów (takie samo, jakie w 3 miesiące później pozostawili w Warszawie i jakie chcieli pozostawić po sobie na Jasnej Górze, w styczniu 1945 roku).
Lud Rzymu, odmiennie niż lud Warszawy, nie sposobił się do akcji zbrojnej. Jego mieszkańcy trwali na modlitwie dzień i noc na placu przed bazyliką świętego Ignacego. Zawierzali Matce Bożej Miłości los Wiecznego Miasta, a władze magistratu oficjalnie potwierdziły gotowość wypełnienia ślubów, jakie w ich imieniu złożył Madonnie Ojciec święty.
I oto tego samego dnia, w nocy z 4 na 5 czerwca, Niemcy nagle, z niewiadomych przyczyn, opuścili Rzym, nie detonując założonych ładunków. Nikt nie mógł pojąć, jak to się właściwie stało i dlaczego? Wszystkich: cywilów, wojskowych i polityków zadziwił ten cudowny obrót sprawy! Winston Churchill dał wyraz zdumieniu, pisząc: „Rzym zdobyto w sposób całkowicie nieoczekiwany!”
12 czerwca 1944 r. „L’ Osservatore Romano” poinformował swoich czytelników: 11 czerwca dziesiątki tysięcy ludzi zebrały się przed Bazyliką Sant Ignazio, a wielu z nich przyszło tutaj boso. Przybyły rodziny, instytucje i szkoły. W procesji bez końca podchodzono, by ucałować obraz Madonny Bożej Miłości, by podziękować i oddać Jej cześć. Wśród rzeszy pątników znajdował się także Papież Pius XIL który przemówi! do Maryi w imieniu zgromadzonych, wyrażając Jej wdzięczność za cud bezkrwawego oswobodzenia Rzymu! Następnego dnia nieprzebrane tłumy odprowadziły procesyjnie cudowny obraz Madonny dei Divino Amore do jej siedziby w Castel di Leva.
Rzymianie nie chcieli rozstać się ze swoją dobrodziejką! W ścianach rzymskich kamienic wykuwano nisze, gdzie wśród kwiatów i płonących lampek królował obraz ich umiłowanej Matki! Magistrat Rzymu wkrótce wywiązał się ze złożonych obietnic: Czym się odpłacimy Maryi, za wszystko co nam wyświadczyła? Wypełnimy nasze śluby dla Niej, przed ludem Rzymu!
Porównajmy skuteczność sposobów zastosowanych dla wyzwolenia dwóch europejskich stolic latem 1944 roku:
. lud Wiecznego Miasta sposobił się do wyzwolenia stolicy, nie chwytając za broń i nie wzniecając powstania. Pod przewodnictwem swego biskupa, ojca świętego Piusa XII, złożył Bogurodzicy ślubowania i … trwał na ufnej modlitwie przed Jej obliczem;
. papież, Głowa Kościoła katolickiego i jednocześnie biskup Rzymu, mimo realnie istniejącego śmiertelnego niebezpieczeństwa (zaminowane miasto miało być lada chwila wysadzone w powietrze!) nie opuścił miasta, by ratować życie, lecz jak Dobry Pasterz pozostał ze swoimi owcami. I był promotorem ocalenia miasta, które dokonało się w sposób duchowy, bez użycia broni i przelewu krwi. Bo jak siłą armii jest wódz, tak siłą wierzącego ludu są jego pasterze;
ˇ prymas Polski, kard. Hlond opuścił Polskę i swoją owczarnię już we wrześniu 1939 roku;
. w Warszawie słowa ostrzeżeń Matki Bożej, nawołujące do pokuty i modlitwy, zostały praktycznie zignorowane, trafiając jedynie do znikomej części warszawian;
. Mater Gratiarum odwrotnie niż Madonna dei Divino Amore nie została oficjalnie zaproszona do współpracy! Pozbawione Jej matczynej opieki Powstanie upadło, hitlerowcy stolicę Polski spalili i wymordowali pół miliona jej mieszkańców;
. rzymianie postawili na MARYJĘ i… uratowali miasto;
. warszawianie postawili na SIEBIE i… ponieśli totalną klęskę;
. nie chciano pamiętać, że: lepiej uciekać się do Pana, niźli pokładać ufność w człowieku (Ps 118);
. zapomniano, że : bez Boga ani do proga!
Fragment książki ks. dra Józef Marii Bartnika SJ i Ewy J. Storożyńskiej „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą, czyli prawdziwa historia Bitwy Warszawskiej, rozdz. pt.: Rok 1943 Matka Łaskawa objawia się na Siekierkach, czyli S.O.S dla Warszawy.
______________________________________________________________________________________________________________
ŚRODA 26 LIPCA – LITURGICZNE WSPOMNIENIE ŚWIĘTYCH JOACHIMA I ANNY – RODZICÓW NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.
Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi.
Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny.
Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).
Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola.
Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.
Radio Niepokalanów
_____________________________________________________________________________
Święci małżonkowie Joachim i Anna
fot. Wikimedia Commons
***
Św. Jan Paweł II nauczał, że święci Joachim i Anna stanowią „stałe źródło natchnienia w życiu codziennym, w życiu rodzinnym i społecznym”. W domu, który tworzyli Anna i Joachim, Maryja otrzymała skarby tradycji swojego narodu. To w domu rodzinnym nauczyła się zwracać do Boga Ojca z ogromną pobożnością, w tym domu poznała proroctwa odnoszące się do nadejścia Mesjasza. A zakładając swój własny dom, w którym miał narodzić się Jezus Chrystus, korzystała z tych bogatych doświadczeń rodzinnego domu, w którym „nauczyła się bycia matką od swojej matki”.
„Na progu Nowego Testamentu właśnie Joachim i Anna przygotowują nadejście Mesjasza, przyjmując Maryję jako dar Boży i ofiarowując Ją światu jako Niepokalaną «Arkę Przymierza» – mówił św. Jan Paweł II. „Później – zgodnie z apokryficzną Ewangelią Jakuba – oni sami zostali z kolei przyjęci i otoczeni szacunkiem przez Rodzinę Nazaretańską, która stała się w ten sposób jak gdyby wzorem troskliwej opieki nad nimi. Proszę świętych Joachima i Annę, a zwłaszcza ich chwalebną Córkę, Matkę Zbawiciela, aby wyjednali nam dar mądrej miłości do ludzi starszych, ażeby w naszym społeczeństwie każda rodzina i wszyscy jej członkowie umieli «strzec, objawiać i przekazywać miłość» (Familiaris consortio, 17).”
__________________________________________________________________________
fot. via Instytut Prymasowski Stefana Kardynała Wyszyńskiego
***
Co bł. kard. Stefan Wyszyński mówił o babciach i dziadkach?
Dziadkowie są często pierwszymi wychowawcami i nauczycielami. Rozpieszczają, przekazują wiarę, uczą pracowitości i są strażnikami rodzinnych opowieści. W nauczaniu Kościoła podkreśla się godność, mądrość i doświadczenie życiowe osób starszych. Papież Franciszek nazywa dziadków „strażnikami i gwarantami wiary, którzy zachowują pamięć Kościoła i przekazują ją młodym pokoleniom”. O darze obecności osób starszych w rodzinie przypominał w swoim nauczaniu bł. kard. Stefan Wyszyński.
Nie ma nic piękniejszego niż uśmiech dziadków trzymających w ramionach nowo narodzonego wnuka lub wnuczkę. Pierwsze spojrzenie, przytulenie – od tego momentu powstaje więź na całe życie. Bycie babcią i dziadkiem to praca w niepełnym wymiarze godzin, która przynosi ogromną radość i satysfakcję. Dziadkowie zajmują kluczowe miejsce w rodzinach. Są strażnikami rodzinnych opowieści, dostawcami porad życiowych i mają ogromne pokłady cierpliwości. Nic dziwnego, że czujemy potrzebę okazywania im wdzięczności. Bez nich nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej! Z nimi uczymy się modlitw, poznajemy Pismo Święte, nabieramy doświadczeń i wskazówek, które są przydatne w dorosłym życiu. Ewangelia wg św. Mateusza rozpoczyna się od genealogii Jezusa, przypomina o jego przodkach.
Dziadkowie to drudzy rodzice
W nauczaniu Kościoła Katolickiego osoby starsze zajmują znaczące miejsce. Podkreśla się ich godność, szczególne posłannictwo oraz miłość. Tematyka rodziny zajmowała szczególne miejsce w nauczaniu papieży, widoczna była w wypowiedziach Jana Pawła II czy Benedykta XVI. Papież Franciszek nazywa dziadków „strażnikami i gwarantami wiary, którzy zachowują pamięć Kościoła i przekazują ją młodym pokoleniom”. W jednym ze swoich przemówień stwierdził, że „dziadkowie i osoby starsze są chlebem, który karmi nasze życie”.
Dar obecności osób starszych w rodzinie dostrzegał także bł. kard. Stefan Wyszyński. Dziadek kardynała, Piotr Wyszyński umarł, gdy ten miał zaledwie rok. Prymas Tysiąclecia pamiętał i bardzo cenił swoją babcię – Katarzynę, która zmarła, kiedy ks. Wyszyński miał 39 lat.
Troska Prymasa Tysiąclecia o rodzinę wyrażała się w szacunku i zainteresowaniu każdą osobą, która do niej należy, także i dziadkami. Mówił: „Uczcie się szacunku do tych starszych ludzi, którzy już wypełnili obowiązki swojego życia. Niekiedy są wam tak bardzo pomocni, zastępując pracującą matkę czy nieobecnych rodziców. Czasami są dla was po prostu jakby drugimi rodzicami”.
Prymas pielęgnował pamięć o dziadkach
W przemówieniu na XXIV Tydzień Miłosierdzia w 1968 roku, Prymas Tysiąclecia opowiadał jak ważna jest relacja miłości w rodzinie i jak wielką rolę pełnią w środowisku domowym osoby starsze. „W powszechnym dziś dążeniu do nowości nie należy zapominać, że Chrystusa poznała na ziemi naprzód stara Elżbieta, matka Jana Chrzciciela, że spoczął On na ramionach starca Symeona i radował oczy staruszki Anny Prorokini. Jest to przedziwna właściwość ludzi poważnych wiekiem, iż są wrażliwi na sprawy Boże i pełni doświadczonej mądrości. Może właśnie do nich należy przypominać nadchodzącym młodym pokoleniom odwieczne prawo Boże, które uczy najskuteczniej miłości w środowisku domowym” – mówił.
Jak podkreśla w rozmowie z Family News Service Marian Romaniuk, znawca życia kard. Wyszyńskiego i autor wielu książek o jego życiu i posłudze, Prymas Tysiąclecia miał wielki szacunek do dziadków i osób starszych, pielęgnował pamięć o swoich przodkach. – „W młodości jeździł do miejsca zamieszkania swoich dziadków. Są na ten temat dokumenty i wielokrotnie powtarza o tym także Andrzej Karp, krewny kard. Wyszyńskiego (jego dziadek był rodzonym bratem matki Wyszyńskiego – Julianny Wyszyńskiej z d. Karp – przyp. aut.). Prymas często odwiedzał także miejsce pochówku swoich dziadków w Andrzejewie” – mówi Family News Service Marian Romaniuk. Kard. Stefan Wyszyński podkreślał ważność rodziny wielopokoleniowej.
Osoby starsze potrzebują miłości i zainteresowania
Prymas tłumaczył, że wychowanie do miłości nigdy się nie kończy i jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Na zakończenie cyklu wykładów poświęconych zagadnieniu małżeństwa i rodziny, 9 czerwca 1969 roku, wyjaśniał: „Miłość dwojga przechodzi na potomstwo, idzie w przyszłość, z pokolenia na pokolenie. Bo miłość trwa i nigdy nie umiera. (…) Tak samo w rodzinie zaczyna się od miłości, bo Autorem rodziny jest Ojciec Niebieski, który jest Miłością. Miłość więc ma trwać i towarzyszyć rodzinie w drodze. Ma być ona przekazywana następnym pokoleniom. Ona prowadzi nas przez ziemię, pomagając wypełnić obowiązki stanu, zawodu, powołania. Na skrzydłach miłości rodzinnej, miłość przechodzi na naród i państwo, i wraca do Ojca naszego Niebieskiego, od którego pochodzi”.
Z domu rodzinnego swoich dziadków wyniósł kard. Wyszyński miłość do Ojczyzny i patriotyzm. Jego dziadek walczył w Powstaniu Styczniowym; został nawet karnie wysiedlony z Podlasia i zamieszkał we wsi Kamieńczyk koło Radzymina. Julianna Wyszyńska, matka ks. Wyszyńskiego, zmarła, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Opiekę nad nim przejęła babcia Katarzyna. – „Ona opowiadała mu o dziadku, uczyła postawy patriotycznej i miłości do Ojczyzny i języka polskiego” – tłumaczy Marian Romaniuk. Wartości wyniesione z domu rodzinnego miały wpływ na tematykę jego kazań, homilii i przemówień.
Prymasowi Tysiąclecia bliska była potrzeba otoczenia osób starszych szczególną opieką i troską. 1 sierpnia 1971 roku na Jasnej Górze mówił: „Jest, niestety, w naszej Ojczyźnie kategoria ludzi ‘niechcianych’. Mówi się o dzieciach ‘niechcianych’. Trzeba pamiętać i o starcach ‘niechcianych’. O tych, którzy mają swoje zasługi: wykonali zadanie życiowe, wychowali dzieci i wykształcili je, odejmując sobie nieraz od ust – a dzisiaj wydają się być niepotrzebni. W każdej rodzinie parafialnej istnieje duża grupa ludzi samotnych, opuszczonych, starców i chorych. Kto się nimi zajmie?”.
Z okazji Dnia Babci i Dziadka swoją obecnością możemy zaskoczyć dziadków. To możliwość, aby ich odwiedzić, potrzymać za rękę, chwilę porozmawiać i uśmiechnąć się do siebie. Sfera uczuć bowiem łączy pokolenia. A wychowanie w miłości, o czym tak wiele razy wspominał bł. kard. Stefan Wyszyński, jest gwarancją kierunku rozwój przyszłych pokoleń i narodu.
Family News Service
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 28 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
19.00 – MSZA ŚWIĘTA
______________________________________________________________________________________________________________
SOBOTA 29 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z XVII NIEDZIELI ZWYKŁEJ W INTENCJI WSPÓLNOTY ŻYWWGO RÓŻAŃCA
*****
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC LIPIEC 2023
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby katolicy stawiali w centrum swojego życia celebrowanie Eucharystii, która głęboko przemienia relacje międzyludzkie oraz otwiera na spotkanie z Bogiem i braćmi.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* O Krwi Najdroższa, ceno naszego zbawienia – bądź uwielbiona! W tym miesiącu kontemplujemy Najświętszą Krew Syna Bożego, która jest niezgłębioną tajemnicą miłości i miłosierdzia, najbardziej przekonywującym dowodem niewyobrażalnej miłości Boga Trójjedynego do każdego człowieka.
Panie Jezu Chryste, nasz Odkupicielu, prosimy Cię za wszystkimi ludźmi, którzy jeszcze Ciebie nie znają i za tymi, którzy nie czerpią wprost ze źródła łask płynących poprzez Święte Sakramenty czy to z powodu rozłamu w Kościele, czy trwania w błędzie czy przeżywania daru życia wciąż z niewybaczonymi grzechami. Daj nam doświadczyć Twojej Krwi jako źródła pojednania, jedności i miłości, przez gorliwe i pełne szacunku przyjmowanie Twoich Świętych Sakramentów. Bo wtedy złączeni z Tobą, w Mistycznym Ciele Kościoła, stajemy się użytecznymi narzędziami we wzrastaniu Twojego Królestwa.
***
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
KTO CHCIAŁBY DOŁĄCZYĆ DO ŻYWEGO RÓŻAŃCA – BARDZO SERDECZNIE ZACHĘCAMY
KONTAKT NA MAILA – rozaniec@kosciolwszkocji.org lub tel. 07552435042
Strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice.
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
W każdy piątek Kościół zachęca nas
do rozważania Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa
MONKPRESS/East News
*****
Kilka cytatów z Dzienniczka św. Faustyny, która mając bardzo wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej, wiele nocy spędziła na rozważaniu Męki Pańskiej (por. Dz 661).
Słowa Pana Jezusa: „Mało jest dusz, które rozważają mękę Moją z prawdziwym uczuciem; najwięcej łask udzielam duszom, które pobożnie rozważają mękę Moją” (Dz 737).
„Pragnę, abyś głębiej poznała Moją miłość, jaką pała Moje Serce ku duszom, a zrozumiesz to, kiedy będziesz rozważać Moją Mękę” (Dz 186).
„Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej Męki, większą zasługę ma, aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie Moich bolesnych Ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia wielką radość” (Dz 369).
„Córko Moja, dziś rozważ Moją bolesną Mękę, cały jej ogrom; rozważaj w ten sposób, jakoby ona była wyłącznie dla ciebie podjęta” (Dz 1761).
Słowa św. Faustyny: „Jezus mi powiedział, że najwięcej Mu się przypodobam przez rozważanie Jego Bolesnej Męki i przez to rozważanie wiele światła spływa na duszę moją. Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa Mękę Jezusa. Kiedy rozważam Mękę Jezusa, to mi przychodzi jasne pojęcie wielu rzeczy, których przed tym zrozumieć nie mogłam” (Dz 267).
„Jezu mój, nadziejo moja jedyna, dziękuje Ci za tę księgę, którą otworzyłeś przed oczyma duszy mojej. Tą księgą jest Męka Twoja dla mnie z miłości podjęta. Z tej Księgi nauczyłam się jak kochać Boga i dusze. W tej księdze są zawarte dla nas skarby nieprzebrane. O Jezu, jak mało dusz Ciebie rozumie w Twoim męczeństwie miłości. O, jak wielki jest ogień najczystszej miłości, który płonie w Twym Najświętszym Sercu. Szczęśliwa dusza, która zrozumiała miłość Serca Jezusowego” (Dz 304).
„Nagle ujrzałam Pana Jezusa Ukrzyżowanego, który mi rzekł: – W Męce Mojej szukaj siły i światła. Po skończonej spowiedzi, rozważałam straszną Mękę Jezusa i zrozumiałam, że to co ja cierpię, jest niczym w porównaniu z Męką, Zbawiciela, a każda nawet najmniejsza niedoskonałość, była przyczyną tej strasznej Męki. Wtem duszę moją ogarnęła tak wielka skrucha i dopiero w tym odczułam, że jestem w morzu niezgłębionego miłosierdzia Bożego. O, jak mało mam słów, ażeby wyrazić to, co przeżywam. Czuję, że jestem jak kropla rosy pochłonięta w głębie bezdennego oceanu miłosierdzia Boga” (Dz 654).
„W chwilach ciężkich, wpatrywać się będę w rozpięte i ciche Serce Jezusa na krzyżu, a w buchających płomieniach z miłosiernego Jego Serca, spłynie mi moc i siła do walki”.(Dz 906).
„Dziś w czasie Mszy św. widziałam Pana Jezusa cierpiącego, jakoby konał na krzyżu, który mi rzekł: córko Moja, rozważaj często cierpienia Moje, które dla ciebie poniosłem; a nic ci się wielkim nie wyda co ty cierpisz dla Mnie. Najwięcej Mi się podobasz, kiedy rozważasz Moją bolesną Mękę; łącz swoje małe cierpienia z Moją bolesną Męką, aby miały wartość nieskończoną przed Moim Majestatem” (Dz 1512).
„Kiedy zaczęłam zatapiać się w męce Bożej, odsłoniła mi się wielka wartość duszy ludzkiej i cała złość grzechu i poznałam, jak nie umiem cierpieć. Abym miała zasługę za cierpienie, łączyć się będę w cierpieniu ściśle z Męką Pana Jezusa, prosząc o łaskę dla dusz konających, aby miłosierdzie Boże ogarnęło ich w tym ważnym momencie” (Dz 1762).
„Kiedy modliłam się przed Najświętszym Sakramentem, pozdrawiając Pięć Ran Pana Jezusa, przy każdym pozdrowieniu Rany czułam, jak strumień łaski tryskał w moją duszę i dawał mi przedsmak nieba i zupełną ufność w miłosierdzie Boże (Dz 1337)”.
RANA NA JEZUSOWYM RAMIENIU
Objawienie przez Pana Jezusa tajemnicy Rany na Ramieniu otrzymał św. Bernard z Clairvaux. Kiedy w czasie modlitwy dopytywał się Pana naszego, jaki był największy ból, który odczuł na Swoim Ciele, podczas swej najświętszej Męki – otrzymał taką odpowiedź: „Miałem Ranę na Ramieniu, spowodowaną dźwiganiem Krzyża, na trzy palce głęboką, z której widniały trzy odkryte kości. Sprawiła mi ona największe cierpienie i ból aniżeli wszystkie inne. Ludzie mało o niej myślą dlatego jest nieznana. Lecz ty staraj się objawić ją wszystkim chrześcijanom całego świata. Wiedz, że o jakąkolwiek łaskę prosić mnie będą przez Tą właśnie ranę, udzielę jej – i wszystkim, którzy z miłości do Tej Rany uczczą Mnie odmówieniem codziennie Trzech Ojcze Nasz … i Trzech Zdrowaś Maryjo, daruję im grzechy powszednie, ich grzechów ciężkich już więcej pamiętać nie będę i nie umrą nagłą śmiercią, a w chwili skonania nawiedzi ich Najświętsza Dziewica i uzyskają łaskę i zmiłowanie Moje”. Św. Bernard po tym widzeniu ułożył modlitwę ku czci tej rany:
Modlitwa św. Bernarda, opata z Clairaux do Świętej Rany Ramienia Jezusa
O Najukochańszy Jezu mój, Ty Najcichszy Baranku Boży, ja biedny grzesznik pozdrawiam i czczę TĘ RANĘ TWOJĄ NAJŚWIĘTSZĄ, która Ci sprawiła ból bardzo dotkliwy, gdyś niósł Krzyż ciężki na Swym Boskim Ramieniu. Ból cięższy i dotkliwszy, niż inne Rany na Twoim Świętym Ciele. Uwielbiam Cię oddaję cześć i pokłon z głębi serca.
Dziękuję Ci za Tę Najgłębszą i Najdotkliwszą RANĘ Twego Ramienia. Pokornie proszę, abyś dla tej srogiej boleści Twojej, którą w skutek Tej Rany cierpiałeś i w Imię Krzyża Twego ciężkiego, któryś na tej Ranie Świętej dźwigał, ulitować się raczył nade mną nędznym grzesznikiem, darował mi wszystkie grzechy i sprawił, aby wstępując w Twoje Krwawe Ślady doszedł do szczęśliwej wieczności. Amen.
Ojcze Nasz… x 3
Zdrowaś Maryjo x 3
*****
Naznaczony bólem – św. Ojciec Pio
fot. Renata Katarzyna Cogiel
*****
Trzydziestojednoletni zakonnik o delikatnej budowie ciała, po zakończonej Mszy świętej 20 września 1918 roku udał się do klasztornego chóru, by odprawić dziękczynienie. Gdy był pogrążony w modlitwie, zjawiła się tajemnicza postać, która odcisnęła mu na dłoniach, stopach i boku stygmaty. Jak okazało się wiele lat później, zakonnik otrzymał wówczas jeszcze jedną ranę, która jednak pozostała ukryta przed światem aż do jego śmierci.
Co to są stygmaty?
Terminem „stygmaty” (gr. stigma – piętno, znamię) określa się znaki na ciele, przypominające rany ukrzyżowanego Jezusa. Pojawiają się na tych częściach ciała, które u Jezusa w czasie męki zostały najdotkliwiej zranione. Są to ręce, nogi (miejsca wbicia gwoździ), klatka piersiowa (rana po przebiciu włócznią), plecy (rany po biczowaniu) oraz głowa (rany po koronie cierniowej).
W historii Kościoła odnotowano około czterysta przypadków stygmatyzacji, w tym u blisko osiemdziesięciu świętych. Tylko w jednym z nich stygmaty zostały uznane za autentyczne, czyli będące wynikiem interwencji samego Boga. Stało się tak w przypadku św. Franciszka z Asyżu – pierwszego stygmatyka w dziejach. Nie oznacza to, że rany przypominające rany ukrzyżowanego Jezusa, występujące u pozostałych świętych nie mają cech zjawiska nadprzyrodzonego, ale że Kościół nie zajął jeszcze ostatecznego stanowiska w tej kwestii.
Ślady Ukrzyżowanego
Pierwsze symptomy ran podobnych do ran Jezusa ukrzyżowanego pojawiły się u ojca Pio latem 1910 roku, kilka miesięcy po przyjęciu przez niego święceń kapłańskich. Zakonnik przestraszony i zawstydzony pojawieniem się niezwykłych ran, modlił się, by Pan „zabrał od niego te widoczne znaki”. Bóg wysłuchał jego modlitwy i stygmaty stały się na jakiś czas niewidzialne, choć pozostały dokuczliwie bolesne. Cierpienia wywołane owymi ranami występowały z różną częstotliwością i intensywnością w określonych dniach tygodnia przez następnych 8 lat. „Bolesna tragedia trwa dla mnie od czwartkowego wieczoru do soboty, a także we wtorek. Wydaje się, że moje serce, ręce i stopy przeszywa miecz – tak wielki jest ból, który odczuwam” – czytamy w jednym z listów ojca Pio. Ostatecznie stygmaty stały się widzialne 20 września 1918 roku. Miało to miejsce w chórze zakonnym, gdzie ojciec Pio klęczał samotnie przed krucyfiksem i odprawiał dziękczynienie po Mszy świętej. Podczas modlitwy ogarnęła go senność, której towarzyszyło poczucie głębokiego spokoju. Wówczas ujrzał przed sobą tajemniczą postać, której ręce, stopy i bok ociekały krwią. Gdy postać zniknęła, przerażony zakonnik poczuł przeszywający ból w rękach, stopach i boku, które zostały przebite i odtąd mocno krwawiły.
Po tym wydarzeniu stygmaty zostały naocznie zweryfikowane przez ówczesnego prowincjała, ojca Benedetto, który tak opisał to, co zobaczył: „To nie są plamy ani znamiona, ale prawdziwe rany przeszywające dłonie i stopy. Ta na boku to prawdziwe rozdarcie, które nieustannie broczy krwią albo krwistą cieczą”.
Zapowiedź pojawienia się tych bolesnych ran na ciele, ojciec Pio otrzymał od samego Jezusa. Pisał o tym w jednym ze swoich listów adresowanych do kierownika duchowego, ojca Agostina: „Przeniknięty zupełnie łaskawością Jezusa wobec mnie, skierowałem zwykłą modlitwę do Niego, robiąc to z większą poufałością: «O Jezu! Obym mógł kochać Cię! Obym mógł cierpieć tyle, ile chciałbym, aby Cię zadowolić i naprawić w jakiś sposób niewdzięczność ludzi wobec Ciebie!». Lecz Pan Jezus pozwolił mi usłyszeć w mym sercu wyraźniej Jego głos: «Mój synu! Miłość poznaje się w bólu; odczujesz go ostry w swej duszy, a jeszcze ostrzejszy w swym ciele»”.
Czynnik nadprzyrodzony
Stygmaty ojca Pio widziało wiele osób. Były one bowiem na przestrzeni lat przedmiotem wnikliwych badań lekarskich i naukowych analiz. Szczególnie władzom zakonnym zależało na uzyskaniu rzetelnej opinii medycznej dotyczącej źródła i przyczyn ran na ciele zakonnika. Pierwszym lekarzem, który badał stygmaty ojca Pio, był chirurg, prof. Luigi Romanelli. W swoim sprawozdaniu opisał je od strony medycznej i postawił następującą diagnozę: „Według mojej metody oceniania nie można zaklasyfikować tych ran jako zwykłe i powszechne, mające swe podłoże w chorobach zakaźnych albo urazowych. Wniosek jest taki, iż rany te mają zupełnie odmienny proces gojenia, niż inne rany. Jest zatem wykluczone, by pochodzenie ran ojca Pio miało źródło naturalne. Czynnik, który wywołał takie rany, powinien być bez wątpienia poszukiwany wśród zjawisk nadprzyrodzonych. Fakt ten jest fenomenem, którego nie sposób wytłumaczyć jedynie za pomocą wiedzy ludzkiej”.
Ukryta rana
Dzięki podobnym medycznym sprawozdaniom i naukowym ekspertyzom, o tych ranach, które ojciec Pio miał na dłoniach, stopach oraz boku, wiedzieli niemal wszyscy. Jedna rana natomiast – ta, która sprawiała mu największy ból – nie została ujawniona w czasie jego życia. Była to rana na prawym ramieniu – odciśnięte piętno dźwigania krzyża przez Jezusa (Jezus obecność tej dotkliwej rany na swoim ciele objawił św. Bernardowi, który później ułożył Modlitwę do Świętej Rany Ramienia).
Ojciec Pio wspomniał kiedyś swojemu duchowemu synowi, bratu Modestino, który pomagał mu w codziennych obowiązkach, że największy ból odczuwa przy zmianie podkoszulka. Ten jednak myślał, że chodzi o ból spowodowany raną boku. Dopiero po śmierci ojca Pio, w trakcie porządkowania jego ubrań, brat Modestino na jednym z nich zauważył dużą krwistą plamę, blisko obojczyka. Dopiero wtedy zorientował się dlaczego ojciec Pio wspominał o wielkim bólu w trakcie zmiany ubrania. Stygmat ramienia pozostawał ukrytą raną i nie był należycie opatrywany, jak pozostałe stygmaty. To przyczyniało się do jeszcze większego cierpienia ojca Pio. W przeżywaniu bólu, który sprawiała mu ta rana, przebywał on z Jezusem na osobności, sam na sam. Uczestniczył w konaniu Jezusa opuszczonego w Ogrójcu i na Golgocie. Również dzisiaj wielu chorych znosi swe cierpienia – podobnie jak ojciec Pio – w łączności z Jezusem i w ukryciu przed światem. Ileż bólu, smutku i łez pozostaje zakrytych przed ich rodzinami i osobami z najbliższego otoczenia. Jakże wielkiego męstwa wymaga cierpliwe znoszenie bólu w cichości serca, bez narzekania i złorzeczenia. Jakże ogromnej wiary potrzeba, by bez rozgłosu złączyć swój dotkliwy ból z bólem Jezusa… Ojciec Pio, który ukrywał przed światem swoją najdotkliwszą ranę, zdaje się podpowiadać osobom cierpiącym, że każdy ich ból, zwłaszcza ten ukryty i niezrozumiany przez innych, jest niczym drogocenny kanał, przez który Bóg zlewa na świat swoje łaski.
Powiernik tajemnicy
W 1948 roku ojciec Pio powiedział o istnieniu stygmatu na ramieniu tylko jednej osobie. Tą osobą był dopiero co wyświęcony na kapłana Karol Wojtyła – przyszły papież. Wokół ich spotkania narosło w późniejszym czasie wiele legend. Jedną z nich było twierdzenie, jakoby ojciec Pio miał przepowiedzieć Karolowi Wojtyle wybór na papieża oraz zamach na jego życie. Wszelkie spekulacje uciął po latach sam Jan Paweł II, kiedy ujawnił prawdziwą treść rozmowy z ojcem Pio: „Rozmawialiśmy jedynie o jego stygmatach. Zapytałem, który ze stygmatów sprawia mu największy ból. Byłem przekonany, że ten w sercu. Ojciec Pio bardzo mnie zaskoczył, mówiąc: «Nie, najbardziej boli mnie ten na ramieniu, o którym nikt nie wie i który nawet nie jest opatrywany»”.
Może zastanawiać fakt, że ojciec Pio nie powiedział o tej ranie swoim współbraciom, a młodemu polskiemu księdzu, którego przypadkiem spotkał w zakonnej zakrystii. Wiele osób dopatruje się w tym zdarzeniu dowodu na to, że zakonnik przeniknął przyszłość księdza Wojtyły i tym osobistym wyznaniem dotyczącym ukrytej rany, chciał podkreślić, że Bóg wybrał go do wielkiej misji.
Święty bliski Apostolstwu Chorych
Ojciec Pio od młodości był człowiekiem chorowitym. Ze względu na stan zdrowia nie wiadomo było nawet, czy zdoła ukończyć przygotowania do kapłaństwa i przyjąć święcenia. Bóg jednak dał mu łaskę przyjęcia święceń i codziennego sprawowania sakramentów świętych. Obdarzył go także wyjątkową i trudną do spełnienia misją. Ojciec Pio miał realnie wchodzić w sekret cierpień duchowych i fizycznych Chrystusa, ofiarującego się Bogu Ojcu za zbawienie grzeszników. Jezus wybrał go i przez dar stygmatów upodobnił w widzialny sposób do Siebie – ukrzyżowanego i cierpiącego. Ojciec Pio konsekwentnie i mężnie podążał drogą krzyża, rozbudzając w sobie pragnienie współcierpienia z Jezusem w ofierze miłości za Kościół, grzeszników i dusze w czyśćcu cierpiące. W jednym z listów do kierownika duchowego pisał: „Odczuwam potrzebę ofiarowania się Bogu jako żertwa ofiarna za biednych grzeszników i za dusze w czyśćcu. To ofiarowanie siebie Panu Bogu uczyniłem kilkakrotnie, zaklinając Go, aby chciał przenieść na mnie kary przygotowane dla grzeszników i dla dusz w czyśćcu, a nawet stokrotnie je pomnożył wobec mnie, byleby tylko nawrócił i zbawił grzeszników, a także szybko przyjął do nieba dusze czyśćcowe”.
Cała, trwająca blisko 60 lat, posługa ojca Pio, skupiała się na sprawowaniu sakramentów świętych i kierownictwie duchowym. Są to posługi właściwe każdemu kapłanowi, ale u ojca Pio osiągnęły poziom heroicznej miłości. Oczywiście, posługa ta była nad wyraz płodna i przynosiła głębokie duchowe owoce także dlatego, że ojciec Pio miał nadzwyczajne charyzmaty: stygmaty, dar bilokacji czy umiejętność czytania w ludzkich sercach. Dawało mu to wgląd w stan ludzkiego ducha i możliwość stosowania takiego lekarstwa, aby penitent mógł jak najszybciej wyjść z duchowej choroby. Aby skutecznie pomagać innym, ojciec Pio nie tylko modlił się za nich, ale także pokutował za ich grzechy i ofiarował za nich swój ból i cierpienia. To wszystko sprawiało, że jego posługa była skuteczna i ciągle przynosi wielkie owoce w postaci nawróceń i duchowej przemiany wielu ludzi, którzy się do niego zwracają.
Apostolstwo Chorych
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
XVII NIEDZIELA OKRESU ZWYKŁEGO – 30 lipca
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________
Niedziela – jak świętować Dzień Pański?
„Miej zawsze w pamięci, że niedziela to bardzo dobry wynalazek, że nie jesteś zwierzęciem jucznym, aby pracować w pocie czoła i szybko umrzeć. Narzuć przeklętemu nawałowi pracy, który cię osacza i prześladuje, chwilę odpoczynku i ciszy, na spotkanie z samotnością, z muzyką, z przyrodą, z twoją własną duszą, wreszcie z Bogiem. Wiesz już, że twoja dusza zawiera kwiaty, które rosną tylko dzięki pracy. Ale wiesz także, że obok nich rosną inne, rozwijające się tylko w płodnym próżniactwie”. Takie słowa komentarza do wytłumaczenia roli niedzieli w życiu chrześcijańskim podał jeden ze współczesnych pisarzy hiszpańskich, Jose Luis Martin Descalzo, w swojej książce, Dlaczego warto mieć nadzieję? (Kraków 2004). Słowami tymi wyraził krótko i dosadnie, że „nie samym chlebem żyje człowiek”, i że niedziela jest dla świętowania i radowania się Bożym darem odpoczynku na tle dzieła stworzenia. Przyjrzyjmy się roli tego świątecznego dnia w naszym codziennym życiu, by zobaczyć jak my go świętujemy i ile nam brakuje do prawdziwego ideału.
Dzień zmartwychwstania Chrystusa
Dies Dominica, czyli Dzień Pański, pod takim tytułem Jan Paweł II, przejęty nieznajomością argumentacji celebrowania niedzieli jako święta chrześcijańskiego przez samych chrześcijan i w obliczu jej coraz większego zlaicyzowania w praktyce ich życia, napisał w 1988 roku, a więc zaraz na początku swego pontyfikatu, swój list apostolski. Odnosi się w nim do podstawowych prawd naszej wiary, które podyktowały tę celebrację, uwzględniając zarazem pielgrzymią kondycję człowieka zmierzającego ku swej pełni w Bogu. Są to: stworzenie świata i Boski odpoczynek, czyli szabat, odkupienie człowieka w zbawczej śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, zrodzenie wspólnoty Kościoła jako instytucji zbawczej, naturalny wypoczynek każdej jednostki ludzkiej w rytmie tygodniowej pracy, wreszcie, eschatologiczny cel ziemskiego pielgrzymowania. Chrześcijański pełny sens świętowania niedzieli zawiera wszystkie te elementy, jednak podstawowy należy widzieć w fakcie odkupienia człowieka w Chrystusie. W pierwszym bowiem dniu tygodnia, który nazywa się dniem Pańskim, Kościół obchodzi Misterium Paschalne, zgodnie z tradycją apostolską wywodzącą się od samego zmartwychwstania Chrystusa. Właśnie w tym dniu Chrystus, nasz Pan, zmartwychwstał rozpoczynając nowy etap odkupionego stworzenia. Wydarzenie to należy widzieć w związku ze stworzeniem świata, bowiem „radość, z jaką w pierwszy szabat dziejów człowieka Bóg przygląda się swemu stworzeniu wydobytemu z nicości, wyraża się teraz przez radość, z jaką Chrystus objawił się uczniom w niedzielę Wielkanocy, przynosząc dar pokoju i Ducha”. Dlatego niedziela jest pierwotnym dniem świątecznym Kościoła, świętowaniem dzieła Stwórcy, dniem zmartwychwstałego Pana i daru Ducha Świętego. Jako taka nazywa się również dniem ósmym, ponieważ wydarzenie zmartwychwstania Chrystusa miało miejsce w pierwszym dniu tygodnia po szabacie (czyli dnia ósmego), rozpoczynając tym samym niejako dzieje nowego stworzenia. Ten aspekt odkupienia i odnowienia wszystkiego w Chrystusie kazał chrześcijaństwu, głęboko zakorzenionemu w tradycji żydowskiej, przesunąć świętowanie szabatu na niedzielę.
Pascha tygodnia
Niedziela jawi się na tle tygodnia jako jego serce, nadając mu sensu i biegu. W tym znaczeniu jest nazywana przez papieża „paschą tygodnia”. Jak rok liturgiczny skupia się wokół Paschy Chrystusa, tak tydzień ogniskuje się wokół niedzielnego wydarzenia celebrującego szczególnie tę prawdę. Człowiek rezerwuje sobie wtedy specjalny czasu na nabożną refleksję, odpoczynek i regeneracje sił fizyczno-duchowych, by te prawdy odnieść do siebie i nie zgubić ich sensu w codziennej bieganinie tygodnia. Tu jest też miejsce na kontemplację dzieł stworzonych przez Boga i dziękczynienie za nie. Wiąże się to ściśle z powszechnym prawem do odpoczynku, który z natury wyznacza rytm samej pracy. Jednak nie na próżnym odpoczynku należy położyć cały nacisk niedzielnego świętowania. Odpoczynek daje potrzebne warunki spokoju i możliwości do przeżywania prawd wiary w celu ich życiowego ukierunkowania. Tym się różni chrześcijańskie przeżywanie niedzieli od zwykłego wolnego dnia. Dla chrześcijanina niedziela jest przede wszystkim dniem Pańskim celebrującym misterium paschalne, a nie kolejnym wolnym dniem od pracy. A to oznacza, że każdy chrześcijanin powinien mieć czas na przemyślenie swojego stosunku do Boga, do świętowania go w gronie rodziny i bliskich, umacniając swoje relacje rodzinne i społeczne. Ta ostatnia wzmianka jest istotna biorąc pod uwagę fakt, że dziś rodzina coraz bardziej zatraca własne tradycje i się rozpada, ulegając nowym świeckim trendom i modom kultywowanym przez środki masowego przekazu. Szczególnie podatni są na nie ludzie młodzi, którzy nierzadko pozbawieni edukacji chrześcijańskiej widzą w niedzieli jedynie jeden z dni weekendu, dając upust swoim fantazjom i szaleństwom, a nawet nudzie. Tymczasem niedziela, ze swym centralnym momentem celebrowania wydarzeń paschalnych Chrystusa jednoczy i cementuje rodzinę, ucząc podstawowych cnót i wartości: szacunku dla Boga, bliskich oraz wszystkich ludzi. Stworzenie warunków do prawidłowego świętowania niedzieli daje również potrzebną wrażliwość solidaryzowania się z potrzebującymi i biednymi oraz angażowania się w dzieła miłosierdzia, zgodnie z przykazaniem miłości.
Pozostałe aspekty niedzieli
Papież podkreśla również aspekt eklezjalny i eschatologiczny niedzieli. Oznacza to, że niedziela ze swym momentem centralnym zogniskowanym na celebracji wydarzeń paschalnych Chrystusa, gromadzi ludzi we wspólnocie Kościoła, instytucji zbawczej specjalnie ustanowionej w tym celu. To właśnie Eucharystia sprawowana w niedzielę gromadzi lud wierny, budując prawdziwą wspólnotę w Bogu. Każdy partycypujący w niej w sobie właściwy sposób, stosownie do talentów i powołania, jawi się jako żywy członek Kościoła, pielgrzymującego ludu Bożego, który karmiony Słowem Bożym oraz Ciałem i Krwią Chrystusa, zmierza ku swej ostatecznej przystani, do niebieskiego Jeruzalem, do wiecznego spoczynku i kontemplacji Boga.
Podsumowując list papieża o chrześcijańskim znaczeniu niedzieli, można wyróżnić w niej następujące aspekty, tzn. widzieć ją jako:
-dzień Pański, gdzie całe stworzenie celebruje z Bogiem radosny odpoczynek; stąd jest ona dniem świętym (dies Domini);
-dzień Chrystusa, bowiem w tym dniu nasz Pan zmartwychwstał wieńcząc swoją Paschę i w ten sposób rozpoczął nowe odkupione stworzenie, przypieczętowane zesłaniem Ducha Świętego (dies Christi);
-dzień Kościoła, w którym lud Boży gromadzi się na niedzielną celebrację eucharystyczną (dies ecclesiae);
-dzień człowieka, w którym każdy byt ludzki korzysta z fizycznego i duchowego odpoczynku w solidarności z rodziną i potrzebującymi (dies hominis);
-dzień (wszystkich) dni, bowiem swoim ukierunkowaniem na wieczność, przydaje naszej jednostajnej powszedniości znamię wieczności, nadziei, nadając sens czasowi i wszelkiemu istnieniu (dies dierum).
Niedziela, jak widzimy, zawiera całe bogactwo, które stanowi istny dar Boży. Nie przez przypadek przykazanie Boże i kościelne nawołuje do przestrzegania tego dnia i przeżywania go z szacunkiem, zgodnie z jego rolą. Z perspektywy tego bogactwa możemy dopiero zobaczyć, jak wiele ludzie tracą w swoim życiu nie zachowując niedzieli jako Dnia Pańskiego. Tu chodzi o wielką stawkę: odkrycie piękna i sensu istnienia, a przede wszystkim zrozumienia własnego życia w szerszej perspektywie „wielkich rzeczy, które nam Pan uczynił” i przygotował.
ks. Ryszard Groń/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ludzie, których odmienił Chrystus w Eucharystii
Uroczystości na Jasnej Górze w Częstochowie.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Ciało Pańskie jest prawdziwym pokarmem. Prawdziwszym niż każdy inny, o czym świadczą ci, którzy do dna duszy pokochali Najświętszy Sakrament.
Wdniu swoich święceń kapłańskich Fulton Sheen postanowił, że każdego dnia przez godzinę będzie adorował Najświętszy Sakrament. I tak było. Żadna okoliczność nie stanowiła dla niego przeszkody wystarczającej do rezygnacji ze Świętej Godziny. Kiedyś, wobec perspektywy długiej podróży pociągiem, który wyruszał o 4.00 rano, po prostu wstał na adorację krótko po północy. Innym razem, będąc przejazdem w Chicago, około 19.00 poprosił proboszcza o wpuszczenie do napotkanego kościoła. Gospodarz spełnił prośbę księdza Sheena, ale potem o nim zapomniał. „Spędziłem tam około dwóch godzin, szukając sposobu na wydostanie się” – wspominał później sługa Boży. Gdy w końcu wydostał się przez jakieś okienko, wpadł do pojemnika na węgiel. „Przeraziło to dozorcę, który następnie przyszedł mi z pomocą” – zanotował.
Jedna godzina
Fulton Sheen w obecności Jezusa Eucharystycznego nie tylko się modlił, ale też pracował. Przed Nim tworzył swoje kazania, homilie i konferencje, które potem tak porywały dla Chrystusa serca milionów czytelników, widzów i słuchaczy.
W jednym ze swoich tekstów wyjaśnił, dlaczego Święta Godzina jest dla niego tak ważna i dlaczego zachęca innych do tej praktyki. Otóż „jest ona wzięciem udziału w dziele odkupienia”. Przywołał słowa Jezusa z Ogrójca: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” i skomentował: „Nie prosił On o godzinę aktywności, lecz o godzinę towarzystwa”. Zwrócił uwagę na fakt, że noc agonii to jedyna sytuacja, w której Chrystus poprosił swoich apostołów o cokolwiek. Wskazał też na inną motywację: pragnienie wzrastania na podobieństwo Pana. „Stajemy się tacy jak to, na co spoglądamy. (…) Spoglądanie przez godzinę na Eucharystycznego Pana w tajemniczy sposób przemienia serce” – zauważył.
Dlaczego godzina? „Przekonałem się, że złapanie ognia w modlitwie wymaga czasu” – stwierdził. Wskazał też, że chodzi o spotkanie sam na sam z Panem. „W tych chwilach nie trzeba recytować spisanych modlitw; jest to czas na słuchanie. Nie mówimy: »Słuchaj, Panie, bo sługa Twój mówi«, ale »Mów, Panie, bo sługa Twój słucha«” – podkreślił.
Czy to trudne? „W ogólnym rozrachunku nigdy nie było to ciężarem, ale radością” – oceniał Sheen z perspektywy prawie 60 lat praktykowania godzinnej adoracji. Przyznał, że nie wszystkie Święte Godziny „były budujące”. Jedna z nich przydarzyła się w kościele św. Rocha w Paryżu. Wszedł tam na adorację około 15.00, świadom, że za dwie godziny będzie miał pociąg do Lourdes. Odmówił modlitwę adoracji, po czym… natychmiast zasnął. Obudził się równo godzinę później. „Zapytałem Dobrego Pana: »Czy odprawiłem moją Świętą Godzinę?«. Wydawało mi się, że Jego anioł odpowiedział: »Właśnie w ten sposób apostołowie spędzili swoją pierwszą Świętą Godzinę w Ogrodzie, lecz więcej tak nie rób«”.
Fulton Sheen wiedział, że tylko z Chrystusa płynie prawdziwa chrześcijańska owocność. „Sama wiedza teologiczna lub sama działalność społeczna nie wystarczy, abyśmy trwali w zakochaniu w Chrystusie, jeśli obu tych rzeczy nie poprzedzi osobiste spotkanie z Nim” – przypominał. Pozostał wierny codziennej adoracji Jezusa w Eucharystii dosłownie do końca. Zmarł 9 grudnia 1979 r. przed Najświętszym Sakramentem w prywatnej kaplicy swojego mieszkania.
Pokorny geniusz
„Tylko ten, kto żyje z Bogiem i tajemnicami wiary, może zrozumieć, co one mówią” – powiedział Benedykt XVI podczas katechezy o św. Tomaszu z Akwinu. Święty dominikanin żył z Bogiem i stąd pochodzi jego geniusz teologiczny. Jego nauczanie o Eucharystii nie wzięło się tylko ze znakomitych możliwości jego umysłu, lecz z osobistej relacji z Chrystusem Eucharystycznym. „Według dawnych biografów zwykł był przysuwać głowę do tabernakulum, pragnąc jakby odczuć bicie Boskiego i ludzkiego Serca Jezusa” – mówił o nim papież.
To Tomasz z Akwinu jest autorem pieśni „Zbliżam się w pokorze i niskości swej”. Był świadom, że Eucharystia wymaga od człowieka pokory, i to wybrzmiewa w tym utworze. Jeśli człowiek chce zbliżyć się do prawdy, musi porzucić mrzonki o swojej intelektualnej wszechmocy i czekać na oświecenie przez wiarę. Wiele stwierdzeń teologicznych Tomasza ma swoje źródło w tym, co dotarło do jego duszy na adoracji Najświętszego Sakramentu. Pewnie z tego źródła pochodzi jego przekonanie, że to Jezus „łączy nas ze sobą samym w tym sakramencie” i „serdecznie zbliża się do nas”. Wiele stwierdzeń genialnego teologa dotyczy doznań słodyczy i duchowej rozkoszy z przyjmowania Ciała Pańskiego. Nie pisałby tak o Eucharystii ktoś, kto nie ma w tej dziedzinie osobistego doświadczenia. 6 grudnia 1273 roku doświadczenie to okazało się tak silne, że święty uznał, iż jego twórczość jest niczym w obliczu tego, co ujrzał podczas odprawiania Mszy św. „Nie będę już pisał” – powiedział potem zdumionemu sekretarzowi. „Wszystko, co napisałem, wydaje mi się słomą wobec tego, co zobaczyłem i co zostało mi objawione” – wyznał po chwili.
Tomasz zmarł trzy miesiące później, w drodze na sobór do Lyonu, w klasztorze cystersów. Odchodził na modlitwie, przyjąwszy z wielką pobożnością Wiatyk – Komunię na drogę.
Tylko dla Niego
„Komunia z Bogiem od rana do wieczora” – tak określiła swoje życie Francuzka Elżbieta Catez, w zakonie Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. W 1901 roku, w wieku 21 lat, wstąpiła do Karmelu. Już 10 lat wcześniej odznaczała się osobistą relacją z Chrystusem. „W tym wielkim dniu oddaliśmy się sobie nawzajem” – wspominała dzień pierwszej spowiedzi. „Już przed moją I Komunią św. tak bardzo kochałam Boga, że nie rozumiałam, aby można było komuś innemu oddać serce. Postanowiłam żyć tylko dla Niego, Jego samego miłować” – zdecydowała. Po I Komunii bliscy zauważyli zmianę w zachowaniu dziewczynki. Znając jej porywczy temperament, zwrócili uwagę, że znacznie złagodniała. Sporo ją to kosztowało. „Lecz Jezus był ze mną. Słyszałam głos Jego w głębi serca i gotowa byłam wszystko znieść z miłości dla Niego” – pisała później. Gdy wstąpiła do Karmelu, jasno sformułowała swój ideał świętości: „Żyć miłością”. Jak to zrobić? „Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”. W 1906 roku ciężko zachorowała. 8 listopada powiedziała: „Idę do Światła, do Miłości, do Życia”. Zmarła nazajutrz, w wieku 26 lat. W jednej z modlitw, które po sobie zostawiła, zwraca się do Boga tymi słowami: „Napełnij pokojem moją duszę, uczyń w niej swoje niebo, swoje ulubione mieszkanie i miejsce swego odpoczynku. Obym nigdy nie zostawiała Ciebie samego, lecz była tam zawsze cała, cała czuwająca z wiarą, cała pogrążona w adoracji i cała zdana na Twoje stwórcze działanie”.
Jan Paweł II beatyfikował Elżbietę od Trójcy Przenajświętszej w 1984 r. Papież Franciszek kanonizował ją w roku 2016.
Cud miłości
Każdy święty Kościoła kocha Eucharystię, ale w niektórych przypadkach miłość ta jeszcze na ziemi wyraża się w sposób nadnaturalny. Tak było m.in. w przypadku patrona Szwajcarii, św. Mikołaja z Flue, pustelnika przez 19 lat żyjącego wyłącznie Eucharystią, co potwierdził proces kanoniczny. Późno został pustelnikiem. W młodości wstąpił do benedyktynów, ale ostatecznie obrał inną drogę. Ożenił się i miał 10 dzieci. W wieku 50 lat, za zgodą żony i władz kościelnych, obrał życie pustelnicze niedaleko swoich rodzinnych stron. Mikołaj szybko zasłynął jako człowiek skutecznej modlitwy i ktoś, kto udziela dobrych rad, stąd jego pustelnia była odwiedzana przez licznych potrzebujących.
Łaskę życia wyłącznie Eucharystią otrzymała także bł. Aleksandra Maria da Costa, Portugalka urodzona w 1904 roku. Kiedy miała 14 lat, doznała urazu wskutek skoku z okna podczas ucieczki przed mężczyzną, który chciał ją zgwałcić. Stopniowo traciła zdolność samodzielnego poruszania się i 30 lat spędziła przykuta do łóżka. Przyjęła cierpienie jako ofiarę złożoną Bogu, co przyniosło jej wewnętrzną radość. Często powtarzała: „Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Przez kilka lat, między 1938 a 1942 rokiem, w każdy piątek w niezrozumiały sposób wstawała i pomimo paraliżu przez kilka godzin odprawiała Drogę Krzyżową. W 1942 roku przestała przyjmować jakiekolwiek pokarmy za wyjątkiem Eucharystii. Zmarła 13 października 1955 r. W roku 2004 beatyfikował ją Jan Paweł II. •
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
O co modlimy się, wypowiadając słowa: „…chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”?
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Prośba o chleb stoi w centrum Modlitwy Pańskiej i wydaje się, że dotyczy najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb. Ojcowie Kościoła zwracali uwagę, że to także prośba o mądrość i o Chrystusa obecnego w Eucharystii.
W„Słowniku teologii biblijnej” czytamy: „Chleb, dar Boży, jest dla człowieka źródłem siły, środkiem podtrzymującym go przy życiu w sposób tak istotny, że brak chleba oznacza brak wszystkiego. Dlatego też w modlitwie, której Chrystus nauczył swoich uczniów, chleb zdaje się streszczać wszystkie dobra, które są nam niezbędne; co więcej, jest on wyrazem dobra największego ze wszystkich”. Czym jest to największe ze wszystkich dobro? Autor hasła nie pisze wprost, odsyła jednak do czternastego rozdziału Ewangelii Marka, opisu ustanowienia Eucharystii. Wszystko zatem staje się jasne: to Jezus, obecny prawdziwie w znaku chleba, jest dobrem najwyższym. Zanim jednak zostawi swoją obecność w postaciach eucharystycznych, sam rozmnaża zwykły chleb i daje go zgłodniałym słuchaczom swoich nauk.
Chleb powszedni
Modlitwa o chleb to czwarta i centralna prośba Modlitwy Pańskiej. Te, które ją poprzedzają, dotyczą uświęcenia Bożego imienia, przyjścia Bożego królestwa i wypełnienia woli Bożej. To prośby bardzo duchowe, głębokie, w sposób pozytywny wyrażające to, czym powinno być życie uczniów Chrystusa. Kolejne trzy prośby wskazują na negatywne aspekty tego życia, stale zagrożonego przez grzech, pokusę i wszelki rodzaj zła.
Jak zaznaczył Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu”, prośba o chleb wydaje się najbardziej „ludzką” ze wszystkich próśb. „Pan, który kieruje nasze spojrzenia na to, co istotne, na jedynie konieczne, wie o naszych ziemskich potrzebach i uznaje je. Zaprasza nas jednak do modlitwy o pożywienie dla nas i do powierzenia w ten sposób naszych trosk Bogu” – pisał papież. Czy o tym myśleli uczniowie Jezusa, gdy po raz pierwszy słuchali nauki o Modlitwie Pańskiej? Zapewne tak. Zwłaszcza że, jak podaje ewangelista Mateusz, chwilę po przekazaniu tej modlitwy Jezus zaleca postawę ufności wobec Ojca: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym macie się przyodziać. Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?” (Mt 6,25-26).
Nieco więcej problemów ze zrozumieniem tej prośby mogli mieć pierwsi czytelnicy Ewangelii spisanej po grecku. Jest w niej bowiem użyte rzadkie słowo „powszedni”. „W naszych przekładach brzmi zupełnie niewinnie” – zauważa Benedykt XVI, wskazując, że problem z przekładem tego słowa na inne języki pojawił się już w starożytności.
Orygenes, jeden z pierwszych teologów chrześcijańskich, pisał, że „terminu epiousios nie znajdziemy u żadnego greckiego pisarza ani mędrca, ani w mowie potocznej, ale prawdopodobnie został on utworzony przez ewangelistów”. Rzeczywiście, Mateusz, a także Łukasz, bo obaj zostawili nam Modlitwę Pańską, choć w różnej wersji, użyli tego samego słowa. Nie ma go w żadnych znanych nam tekstach greckich. Jego podstawowe znaczenie można wywieść z etymologii. Z jednej strony chodzi o chleb „konieczny do życia”, o niezbędny do istnienia pokarm. To znaczenie, jak się wydaje, odpowiada nauce Jezusa. Modlić się o chleb powszedni, i to w dodatku „dzisiaj”, to modlić się o wszystko to, co potrzebne, by przeżyć bieżący dzień. Jutro zatroszczy się samo o siebie. Z drugiej strony możliwe tłumaczenie tego słowa to „chleb przyszły”, „chleb jutrzejszy” lub „chleb z jutra”. W prośbie tej chodziłoby więc o powierzenie dnia jutrzejszego, najbliższej przyszłości, Temu, do którego on należy. Na tę możliwość zwrócił uwagę św. Hieronim, który przygotowując Wulgatę, natknął się na jedną z apokryficznych Ewangelii. W dokumencie, który nie przetrwał do naszych czasów, znalazł następujące tłumaczenie: „chleba naszego jutrzejszego daj nam dzisiaj”. Ta wersja wydaje się jednak mniej prawdopodobna. Dlaczego bowiem Ojciec miałby dzisiaj dawać nam chleb na jutro?
Chleb mądrości
Ciekawą drogą w interpretacji tej prośby poszli ojcowie Kościoła na Wschodzie. Chleb Modlitwy Pańskiej utożsamiali ze słowem lub z mądrością Bożą. Skąd takie spojrzenie? Wrażliwość ojców była kształtowana przez Septuagintę – Stary Testament przetłumaczony na język grecki. To nie był dosłowny przekład, ale raczej tłumaczenie i interpretacja, wierne oddanie orędzia zawartego w Biblii Hebrajskiej. W wielu tekstach chleb rozumiany był symbolicznie, w nawiązaniu do słowa i Bożej mądrości.
„Udręczył cię Pan, doświadczył głodem, a potem karmił manną, której wcześniej nie znali twoi ojcowie, aby cię pouczyć, że nie dzięki samemu chlebowi żyć będzie człowiek, ale że człowiek żyć będzie dzięki każdemu słowu, które pochodzi z ust Boga” (Pwt 8,3; cytat za Biblią pierwszego Kościoła). Znamienne, że Jezus powołuje się na te słowa, odpierając pokusy diabła na pustyni wówczas, gdy ten domaga się zamiany kamienia w chleb.
Podobną symbolikę zostawił autor Księgi Przysłów. Uosobiona mądrość, która przygotowała ucztę, „wysłała swoje sługi, by donośnym głosem herolda przekazali jej słowa zapraszające na ucztę […]: Przyjdźcie spożywać mój chleb; pijcie wino, które dla was przygotowałam” (Prz 9,3.5). Ta uczta przeciwstawiona jest innej, przygotowanej przez głupotę. Podaje ona wodę i chleb, które jednak pochodzą z kradzieży, a ich jedzenie prowadzi na manowce, do śmierci. Wątpliwości nie pozostawia także Syracydes, który stwierdza, że sama mądrość wyjdzie naprzeciw temu, kto wypełnia Prawo i boi się Pana. Takiego człowieka „nakarmi chlebem rozumu i napoi go wodą roztropności” (Syr 15,3).
Ojcowie Kościoła, czytając Stary Testament, nie mieli więc wątpliwości. W prośbie o powszedni chleb nie chodzi tylko o chleb materialny. Orygenes, który całkowicie odrzucał tę interpretację, pisał: „Kto bowiem je z pobłogosławionych przez Jezusa chlebów i nimi się nasyca, ten stara się lepiej poznać Syna Bożego i spieszy do Niego”, a następnie pytał retorycznie: „A cóż jest lepszym pokarmem dla duszy niż Słowo? Cóż jest cenniejsze niż mądrość Boża dla umysłu, który może ją pojąć? Cóż odpowiedniejszego dla rozumnej natury niż prawda?”. Można też dodać inne pytanie: „Czy to przypadek, że prośba o chleb w modlitwie »Ojcze nasz« znajduje się tuż po prośbie o wypełnianie woli Bożej?”. Prosić o chleb to prosić o mądrość, a ta według autorów Biblii nie jest niczym innym jak życiem według Bożych zaleceń. Zresztą warto zauważyć, że wszystkie pozostałe prośby Modlitwy Pańskiej także mają swój wymiar etyczny, formują postawy, które prowadzą do pełni życia, do wspólnoty i zjednoczenia z Chrystusem.
Chleb Eucharystyczny
„Słowa »chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj« winniśmy rozumieć raczej duchowo” – wskazywał Tertulian, jeden z pierwszych teologów Kościoła na Zachodzie. „Chrystus bowiem jest naszym chlebem, ponieważ życie to Chrystus i życie to chleb. Powiedział: »Ja jestem chlebem życia«; i nieco wcześniej: »chlebem jest słowo Boga żywego, które zstąpiło z nieba«. Gdy przeto prosimy o chleb codzienny, chcemy osiągnąć wieczność w Chrystusie i zjednoczenie z Jego ciałem” – dodawał.
Intuicja Tertuliana jest niezwykle ważna. Starożytny pisarz zwraca uwagę nie tylko na chleb, którym jest słowo Boga. Odwołuje się on także do mowy eucharystycznej Jezusa, obszernej katechezy wygłoszonej w synagodze w Kafarnaum. W jej pierwszej części (por. J 6,35-51a) Chrystus zwraca uwagę raczej na naukę, którą przyniósł, mówi o wypełnieniu woli Ojca i wierze. Dopiero w drugiej części mowy (por. J 6,51b-58) wyraźnie wspomina o swoim ciele wydanym za życie świata. Co istotne, mowę Jezusa poprzedza cudowne rozmnożenie chleba. Widać zatem wyraźnie, że podstawowe potrzeby ludzi, słowa nauki Chrystusa i dar Eucharystii splatają się w szóstym rozdziale Ewangelii Jana, kreśląc rzeczywisty horyzont czwartej prośby Modlitwy Pańskiej.
Modlitwa o chleb to ufne zawierzenie, oddanie w ręce Boga obecnego dnia ze wszystkimi potrzebami, których doświadczamy. To także prośba o mądrość, o dar Ojca, o Chrystusa. To On jest najbardziej potrzebny do życia. I najbardziej obecny jest właśnie w eucharystycznym Chlebie.•
ks. Rafał Bogacki/ Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Czy stół eucharystyczny może stać się źródłem jedności chrześcijan?
ISTOCKPHOTO
***
„Eucharystia była w centrum Kościoła od początku. I wszyscy wierzyli w realną obecność Chrystusa w tym chlebie i w tym kielichu. Tak bardzo żałuję, że to przegapiłem, że wcześniej nie studiowałem historii Kościoła” – mówi ewangelikalny kaznodzieja Francis Chan.
Nie jest sam. Coraz więcej liderów tzw. wolnych Kościołów odkrywa, że źródłem jedności chrześcijan może na nowo stać się stół eucharystyczny.
Wspólnota źródeł
To znane i wpływowe w swoich środowiskach postacie. Słuchają ich tysiące, czasem miliony wiernych różnych denominacji, najczęściej z nurtu wspólnot ewangelikalnych, w USA często określanych mianem new-born Christians lub born again Christians (chrześcijanie narodzeni na nowo). To m.in. Bill Johnson, założyciel i pastor senior wpływowego w tym nurcie Bethel Church z Kalifornii. To także pastor Lou Engle, znany głównie z organizacji TheCall, wzywającej chrześcijan do modlitwy i postu w intencjach związanych z ustawodawstwem uderzającym w podstawowe wartości cywilizacyjne. Jest wspomniany na wstępie Francis Chan, kaznodzieja i pisarz, założyciel Eternity Bible College. Jest także Dean Briggs, jeden z liderów Międzynarodowego Domu Modlitwy (IHOP) w Kansas City, autor książek o tematyce biblijnej, ojciec ósemki dzieci. Każdy z nich przechodzi inną drogę i inaczej stawia akcenty w swoim odkrywaniu Eucharystii. Nie można też oczekiwać, że nagle zaczną wypowiadać formuły w pełni zgodne z tym, jak Eucharystię rozumie Kościół katolicki. Ale jest jasne, że cała ich dotychczasowa działalność, głoszenie Ewangelii, potwierdzane przez Boga wieloma znakami i nawróceniami, były częścią drogi, na której nagle dane im było odkryć prawdę o tym, co było w pierwszych wiekach i co może być znowu źródłem komunii, jedności chrześcijan. Być może nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie spotkania ekumeniczne, tak często niedoceniane lub traktowane z podejrzliwością (zarówno po stronie katolików, jak i protestantów), wspólna modlitwa i ewangelizacja prowadzona przez chrześcijan różnych tradycji. Tutaj jednak można mówić o czymś nawet głębszym niż tzw. wymiana darów duchowych. „Wymiana” sugeruje: ja daję ci coś swojego, od ciebie dostaję coś twojego. Tymczasem przywołani pastorzy odkrywają, że Eucharystia to nie żadna „katolicka specyfika”, ale samo centrum życia Kościoła od pierwszych wieków.
Ołtarz zabrany z centrum
W Polsce jako pierwszy temat poruszył Karol Sobczyk ze wspólnoty Głos na Pustyni z Krakowa. W swoim podcaście „Nie wszystko jedno” zamieścił nagrania wystąpień kilku pastorów, którzy mówią o Komunii, o Eucharystii. Nagrania nie są krótkie, sporo czasu zajmuje wysłuchanie i obejrzenie ich w całości i wyłapanie z nich wątków, które nas tutaj interesują, ale warto poświęcić dzień lub dwa, by na własne uszy i oczy przekonać się, jaką drogę przechodzą osoby, które od lat przepowiadają Ewangelię, a teraz również docierają do początków historii Kościoła.
Najlepiej oddać im głos. Francis Chan: „Dopiero kilka lat temu poczułem wezwanie, by studiować historię wczesnego Kościoła. Dotąd miałem perspektywę tylko ostatnich 500 lat. Zacząłem pytać: a czy my w ogóle wiemy, co się działo podczas pierwszych 300 lat istnienia Kościoła? Wiemy, jak wyglądały zgromadzenia pierwszych chrześcijan? Oni nie głosili czterdziestominutowych kazań, nie mieli zespołów uwielbienia, które my mamy, więc co oni robili? Zacząłem studiować temat i zobaczyłem, że Eucharystia była tam najważniejsza. Zacząłem zadawać sobie pytania, dlaczego wierzyłem w to, w co wierzyłem na temat sakramentów. Dlaczego myślałem, że Komunia to tylko symbol, który przyjmujesz na przykład raz w miesiącu. Zdałem sobie sprawę, że nie znałem historii Kościoła obejmującej pierwsze 1500 lat, gdzie Komunia, Eucharystia były zawsze w samym centrum. I wszyscy wierzyli w realną obecność Chrystusa w tym chlebie i w tym kielichu. Nikt nie postrzegał tego jako symbolu. Czasem pojawiał się ktoś, kto to kwestionował, ale ojcowie Kościoła od razu się temu sprzeciwiali. Dopiero 500 lat temu Zwingli [szwajcarski reformator – przyp. red.] powiedział, że to tylko symbol, i przeniósł Eucharystię z centrum Kościoła, i postawił w nim swoją ambonę. A Eucharystia to była ta jedna rzecz, która nas łączyła, sprawiała, że wszyscy wpatrywaliśmy się w Ciało i Krew Chrystusa, które były centralną częścią naszych zgromadzeń”.
Tęsknota za Komunią
Oglądam nagranie z niedzielnego kazania Billa Johnsona. Jeden z niekwestionowanych autorytetów w środowiskach Kościołów ewangelikalnych, zwłaszcza tych bardziej konserwatywnych, niemal godzinne wystąpienie poświęca znaczeniu Komunii. Podkreśla, że nie można pod tym pojęciem rozumieć wyłącznie pamiątki ostatniej wieczerzy. Trzyma w ręku kawałek chleba. I mówi: „Chciałbym wziąć ten chleb i połamać go. I chciałbym się upewnić, że nie traktuję tego jak kawałka krakersa. Chcę podejść do niego jak do złamanego Ciała Jezusa. Ważne jest, abym dokonał tego przejścia, by to nie było religijną rutyną, ale bym faktycznie spotkał się z obecnością Boga Wszechmogącego”. Oczywiście pastor nie próbuje inscenizować Przeistoczenia. Jest w tym raczej wyraźna tęsknota za tym, by tak wierzyć i tak traktować Komunię. Zachęca też swoich wiernych, by poszli tą samą drogą, „abyśmy mogli przyjmować Komunię z większym zrozumieniem znaczenia złamanego Ciała i przelanej Krwi Jezusa. Bo to jest centralne dla naszej wiary. Ale wiem też, że na razie widzę w zwierciadle, niejasno, jak by powiedział apostoł Paweł. Widzę to niewyraźnie, ale czuję, że Bóg wkrótce nas otworzy, ponieważ to przyspieszy tę wielką komunię między nami”. Eucharystię nazywa jedną z najważniejszych części swojego życia, „ponieważ to nie jest coś symbolicznego, to jest życie”. I zachęca wiernych: „Trzymaj ten kielich przed Panem. Krew Jezusa nas wyzwala”.
Ekumenizm otwiera
Na ciekawą rzecz zwraca uwagę wspomniany wyżej Karol Sobczyk. Opowiada o początku tej drogi Billa Johnsona w odkrywaniu Eucharystii. Usłyszał o tym od katolickiego lidera Damiana Steina z jednej z angielskich wspólnot. W 2014 na północy Anglii odbywała się konferencja ekumeniczna. Stein był jednym z prelegentów. W przerwie, podczas obiadu, ktoś z protestantów zapytał go o znaczenie cudów w Kościele katolickim. Byli tym żywo zainteresowani, słuchali z uwagą. Opowiedział m.in. o cudach eucharystycznych. Pastorzy pytali o szczegóły, bardzo ich to poruszyło. Damian Stein trafnie opisał ten fenomen jako fizyczną manifestację tego, „co oczami wiary przeżywamy, kiedy przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa”. Pokazał też pastorom nagrania na YouTube. Krótko po tym Billy Johnson zaczął mówić o „wielkiej Komunii”, o Eucharystii. Czy byłoby to możliwe, gdyby nie „podejrzane” spotkania ekumeniczne? Podejrzliwość czy wręcz niechęć pojawia się w wielu środowiskach katolickich i protestanckich. A ta historia dobrze pokazuje, że bez zaufania, budowanego przez wspólne spotkania i modlitwę, byłoby trudniej „wymieniać się” darami duchowymi chrześcijan różnych wyznań. To właśnie spotkania ekumeniczne doprowadziły Benny’ego Hinna, również znanej postaci w środowiskach ewangelikalnych, do wyznania: „Więcej ludzi jest uzdrawianych w Kościele katolickim niż w Kościołach zielonoświątkowych, ponieważ katolicy czczą Eucharystię. Więcej ludzi zostaje uzdrowionych w Kościele katolickim podczas przyjmowania Komunii niż w Kościołach zielonoświątkowym, ponieważ dla nas jest to jedynie symboliczne. Ale Jezus nie powiedział: »To symbolizuje moje ciało«. On powiedział: »To jest moje Ciało«; nie powiedział: »To symbolizuje moją krew«, powiedział: »To jest moja Krew«”.
Przejście przez zasłonę
Lou Engle na nagraniu ze swojej kongregacji mówi: „Komunia miała być miejscem, w którym Bóg zaczął przygotowywać ludzi, aby stali się jednym chlebem. Komunia była miejscem, w którym Bóg miał się z nami spotkać swoją obecnością, obmyć nas swoją Krwią. Byliśmy w podróży do odrodzenia Wielkiej Komunii. Dopiero niedawno zaczęliśmy w nią wchodzić. I wygląda na to, że gdziekolwiek się zwrócimy, ludzie mówią o Komunii. I o Krwi Jezusa. Wierzymy, że tak naprawdę Komunia została udzielona przez Jezusa jako rzeczywisty, namacalny sposób spotkania się z Nim w Jego obecności i w zjednoczeniu z Nim”. Zaprasza na scenę Deana Briggsa z IHOP, gdzie 24 h na dobę, 7 dni w tygodniu, nieustannie trwa modlitwa. Wierzy, że przygotowała ich do wejścia jeszcze dalej w głąb: „Jeśli spojrzysz na zewnętrzny dziedziniec przed wejściem do Miejsca Świętego, do Świętego Świętych, zobaczysz ołtarz kadzidła, który symbolizuje modlitwę. Jest ostatnią rzeczą, zanim przejdziesz do miejsca Obecności. A więc jesteśmy przy ołtarzu kadzidła. Dym wypełnia ziemię, a my mamy przejść przez zasłonę. I zobaczyć rzeczy w pokoju chwały, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Więc odrzućmy cały program, żeby Go tylko dotknąć. Tylko po to, aby służyć Mu, aby być kapłanami przed Panem, błogosławić Go i czcić. I nie znam lepszego sposobu, aby to zrobić, niż uczcić Krew Jego Syna (…). Jesteśmy nowicjuszami w tym, w czym powinniśmy być ekspertami. Nie jesteśmy jeszcze ekspertami w temacie Krwi Jezusa. Straciliśmy tak wiele. Dopiero teraz zaczęliśmy rozumieć, że Komunia jest rekonstrukcją triumfu Krzyża. Jeśli nie jest tylko wspomnieniem, to nie jest też tylko rytuałem” – mówi Briggs. W uszach brzmią jeszcze inne słowa z kazania Billa Johnsona o Komunii: „Jestem głodny. Nie mogę się doczekać”.•
Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia.org, domena publiczna, Screenshot – YouTube
***
Św. Jan Paweł II: Fatimskie wezwanie do pokuty
„To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące” – św. Jan Paweł II
Zamach miał miejsce 13 maja 1981 r., w 64. rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Fatimie. Historycy, eksperci od objawień fatimskich twierdzą, że nawet godzina i minuty były te same. 13 maja 2000 r. podczas beatyfikacji Hiacynty i Franciszka w Fatimie przez Jana Pawła II zostały ujawnione główne treści trzeciej części tajemnicy fatimskiej.
“Według interpretacji Pastuszków – wyjaśniał kard. Sodano – ostatnio potwierdzonej przez siostrę Łucję, ubrany na biało biskup, który modli się za wszystkich wiernych, to Papież. Także on, z trudem podążając ku krzyżowi wśród martwych ciał męczenników (biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych świeckich), pada, ugodzony kulami, jak martwy”.
W czasie pobytu w klinice Gemelli Jan Paweł II poprosił biskupa Hnilicę, aby dostarczył mu wszystkie dokumenty związane z objawieniami w Fatimie. Papież dokładnie przestudiował całą dokumentację. Kiedy opuszczał szpital, powiedział biskupowi Hnilicy: “zrozumiałem, że jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, od ateizmu, jest nawrócenie zgodnie z orędziem fatimskim.”
Dopiero pięć miesięcy po zamachu, a dokładnie 15 sierpnia 1981 r. Papież spotkał się z wiernymi na placu św. Piotra. Powiedział wtedy: “Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli”. Niezwykle interesującą interpretację nieudanego zamachu na życie Ojca Świętego usłyszeliśmy z ust samego Ali Agcy. Jan Paweł II odwiedził go w rzymskim więzieniu Rebibbia. Podczas rozmowy z Papieżem zamachowiec dziwił się, jak to się stało, że Ojciec Święty ocalał. Był pewny, że dobrze celował. Wiedział, że strzał był zabójczy, śmiertelny… a pomimo to nie zabił. Dlaczego? Uporczywie pytał się Papieża: “Co to jest, co wszyscy powtarzają: Fatima?”.
Jan Paweł II tak wspominał: “Na Boże Narodzenie 1983 roku odwiedziłem zamachowca w więzieniu. Długo ze sobą rozmawialiśmy. Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą, że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Agcy nie dawało spokoju pytanie: jak się to stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać? I ciekawa rzecz… ten niepokój naprowadził go na problem religijny. “Pytał się, jak to właściwie jest z tą tajemnicą fatimską. Na czym ona polega? To był główny punkt jego zainteresowania, tego przede wszystkim chciał się dowiedzieć. Być może, że jego uporczywe pytania były znakiem, że zyskał świadomość tego, co rzeczywiście ważne. Ali Agca – jak mi się wydaje – zrozumiał, że ponad jego władzą, władzą strzelania i zabijania, jest jakaś potęga wyższa. Zaczął więc jej poszukiwać. Życzę mu, aby ją znalazł”. Zamach na Ojca Świętego miał miejsce dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie 13 maja 1917 r. Matka Boża apelowała wtedy do wszystkich ludzi: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby poprawiła się i czyniła pokutę za swoje grzechy”. Orędzie fatimskie jest jasne i jednoznaczne: aby uchronić ludzkość od samozagłady, konieczne jest nawrócenie, jej powrót do Boga. W pierwszą rocznicę zamachu 13 maja 1982 r. Papież pojechał z pielgrzymką do Fatimy, aby podziękować za cudowne ocalenie życia. Powiedział wtedy: “Daty te (13.05 1917 r. i 13.05.1981r.) spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby w tym miejscu podziękować Bożej Opatrzności… Jedna ręka wymierzała broń, a druga zmieniła kierunek kuli”. Ojciec Święty przypomniał wtedy, że przyjechał do Fatimy w tym celu, “by raz jeszcze w imieniu całego Kościoła wysłuchać orędzia, które 65 lat temu popłynęło z ust wspólnej Matki, zatroskanej o los swoich dzieci. Dziś to orędzie jest bardziej aktualne i naglące, niż kiedykolwiek. Jak bowiem nie patrzeć bez trwogi na falę sekularyzmu i permisywizmu, które jakże poważnie zagrażają podstawowym wartościom moralnych zasad chrześcijańskich?” W dramatycznych słowach Papież wyraził swój ból, “że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy, nie spotkało się i nie spotyka z takim przyjęciem, jak powinno! O, Serce Niepokalane – wołał Ojciec Święty – pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które ciąży nad ludzkością i zamyka drogi ku przyszłości”. W Częstochowie 19 czerwca 1983 r. podczas Apelu Jasnogórskiego Jan Paweł II modlił się: “W dniu 13 maja minęło dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na placu św. Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia. Zeszłego roku 13 maja byłem w Fatimie, aby podziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny. Wielki Twój czciciel kardynał Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział słowa: “Zwycięstwo – gdy przyjdzie przyjdzie przez Maryję”. Totus Tuus. I więcej już nie dodam”. W swojej książce “Przekroczyć próg nadziei” Jan Paweł II pisał: “A cóż powiedzieć o trojgu portugalskich dzieciach z Fatimy, które nagle, w przeddzień wybuchu rewolucji październikowej, usłyszały, że “Rosja się nawróci”, że “na końcu moje Serce zwycięży”?… Tego nie mogły one wymyślić. Nie znały na tyle historii i geografii, a jeszcze mniej orientowały się w ruchach społecznych i w rozwoju ideologii. A jednak to właśnie się stało, co zapowiedziały. Może również na to został wezwany z “dalekiego kraju” ten Papież, może na to był potrzebny zamach na placu św. Piotra właśnie 13 maja 1981 roku, ażeby to wszystko stało się bardziej przejrzyste i zrozumiałe, ażeby głos Boga mówiącego poprzez dzieje człowieka w “znakach czasu” mógł być łatwiej słyszany i łatwiej zrozumiany? Jest to ten Ojciec, który wciąż działa, i ten Syn, który również działa, i ten niewidzialny Duch Święty, który jest Miłością, a jako Miłość jest nieustannym działaniem stwórczym, zbawczym, uświęcającym i ożywiającym” (s. 108).
W Fatimie Matka Boża prosiła, aby Ojciec Święty poświęcił Jej cały świat i Rosję. Swą prośbę ponowiła 13 czerwca 1929 r. objawiając się s. Łucji w Tuy: “Przyszła chwila, w której Bóg wzywa Ojca Świętego, aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka”. Jan Paweł II całym sercem pragnął spełnić to życzenie Matki Chrystusa. W tym celu, w łączności z wszystkimi biskupami, rozpoczął przygotowania do dokonania uroczystego aktu poświęcenia całego świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi w dniu 25 marca 1984 r. W ten pamiętny dzień na placu św. Piotra w Rzymie, Ojciec Święty, w obecności specjalnie przywiezionej na tę okoliczność figurki Matki Bożej Fatimskiej, dokonał aktu zawierzenia, jak o to prosiła Niepokalana. W tym samym dniu biskupi we wszystkich diecezjach na świecie mieli to samo uczynić w łączności ze swoimi kapłanami i wiernymi. Wszyscy intuicyjnie czuli, że to wydarzenie zmieni bieg historii świata. Jan Paweł II dokonał tego aktu zawierzenia Niepokalanej, aby przezwyciężyć moce zła, które zagrażają całej ludzkości: “Moc tego poświęcenia – mówił Ojciec Święty – trwa przez wszystkie czasy, ogarnia wszystkich ludzi, ludy i narody, przewyższa zaś wszelkie zło, jakie duch ciemności zdolny jest rozniecić w sercu człowieka i w jego dziejach: jakie też rozniecił w naszych czasach… Zawierzając Ci, o Matko, świat, wszystkich ludzi i wszystkie ludy (…) składam je w Twym macierzyńskim Sercu. O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości”. Po tym akcie oddania świata i Rosji Maryi, Matce Kościoła, Ojciec Święty wręczył biskupowi z Fatimy wyjątkowy dar, mówiąc: “To jest pocisk wyjęty z mojego ciała 13 maja 1981 roku. Drugi zagubił się gdzieś na placu św. Piotra. Nie należy on do mnie, ale do Tej, która czuwała nade mną i mnie ocaliła. Niech ksiądz biskup zawiezie go do Fatimy i złoży w sanktuarium na znak mojej wdzięczności dla Najświętszej Maryi Panny, jako świadectwo wielkich dzieł Bożych”. Pocisk ten został umieszczony w koronie figury Matki Boskiej Fatimskiej. Dzień oddania całego świata i Rosji Matce Najświętszej stał się przełomowym w historii ludzkości. W krótkim czasie nastąpił upadek ZSRR, pierwszego w historii ateistycznego imperium zła, które za wszelka cenę chciało zniszczyć chrześcijaństwo. Kiedy w Związku Radzieckim do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, zaczęły się zmiany zwane pierestrojką, które po kilku latach doprowadziły ostatecznie do upadku całego systemu komunistycznego. Związek Radziecki rozpadł się. Polska i inne kraje odzyskały niepodległość, a wierzącym zostało przywrócone prawo do praktykowania swojej religii. Jesteśmy świadkami wielkiego cudu Matki Bożej, cudu zapowiedzianego w Fatimie. Dalsze wydarzenia 1989 roku przyniosły tak w Związku Radzieckim, jak i w licznych państwach Europy Wschodniej upadek szerzącego się ateizmu reżimu komunistycznego. Jednak w innych częściach świata ataki na Kościół i chrześcijan oraz związane z tym cierpienia nie ustały. Nawet jeśli zamach z 13 maja 1981 r., o którym mówi trzecia część tajemnicy fatimskiej, należy do przeszłości, to wypowiedziane przez Matkę Bożą na początku dwudziestego wieku wezwanie do nawrócenia i pokuty dziś nadal zachowuje swoją aktualność. Maryja przekazując swoje orędzia, zdawała się ze szczególną przenikliwością odczytywać znaki czasu, znaki naszego czasu. Jej naglące wezwanie do pokuty nie jest niczym innym, jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia.
„To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące”
Jan Paweł II
Dzień 13 maja jest szczególnie wpisany w życie i świętość Jana Pawła II. Rozpoczynając posługę pasterską, powiedział do Maryi: „Totus Tuus” – Cały Twój. U progu tej najtrudniejszej służby Kościołowi i całej ludzkości został wezwany przez Boga do powtórzenia tego zawierzenia przez wielkie cierpienie, wielkie zaufanie i świadectwo wiary.
13 maja 1981 r. godz. 17.19 – tę datę pamiętają wszyscy Polacy. Zamach na Jana Pawła II. Strzelał Ali Agca. Dwie kule dosięgnęły Jana Pawła II. Jedna ugodziła także polską emigrantkę mieszkającą w Rzymie. Urodziła się ona w Wadowicach tego samego dnia co Ojciec Święty. Na Placu św. Piotra rozległ się szloch ludzi. Polacy przywieźli na audiencję dar dla Jana Pawła II – obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, który ustawili na fotelu pośrodku swej pielgrzymki. Na odwrocie obrazu był napis: „Wspieraj, Maryjo, Ojca Świętego”.
Z relacji Andrzeja, brata moich przyjaciół, mieszkającego w Kanadzie, który wówczas był w Rzymie, wiem, że w ten pogodny dzień zerwał się nagle straszliwy wiatr i zrzucił obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. Andrzej wspominał też, że w momencie strzałów usłyszał głośny śmiech. Był porażony. Wydawało mu się, że całe piekło święciło swój triumf.
Jak to się stało, że Papież żyje? – pytał Ali Agca, wiedząc, że strzelał celnie, a kule były śmiercionośne. Stan Jana Pawła II był krytyczny, znalazł się na progu śmierci.
W Polsce odezwały się dzwony kościołów wzywające do modlitwy i jakby na trwogę. Był to dla nas czas niezwykle dramatyczny. Umierał wielki Prymas Stefan Wyszyński. Wydawało się, że odchodzi także Ojciec Święty. Wydawało się, że wszystko odsuwa się w pustkę, w jakąś straszliwą przepaść. Poszliśmy ze studentami na nocną adorację do kaplicy, w której wiele razy odprawiał Msze św. Prymas Wyszyński. Odmawialiśmy Różaniec fatimski z rękami wzniesionymi do góry. Wszyscy płakali. Wzniesionymi, omdlałymi rękami i płaczem chcieliśmy „przebić” Niebo. Na pewno wielu Polaków i wielu wierzących na świecie tej nocy wołało do Boga o ratunek, o cud. Komunikaty mediów były bolesne. Niewielu z nas wiedziało, że to rocznica pierwszych objawień Matki Bożej w Fatimie (13 maja 1917 r. godz. 17.15). Tym doświadczeniem, w tym dniu, Matka Boża związała Polaków z Fatimą przez Jana Pawła II.
Papież nie miał wątpliwości, że swoje ocalenie zawdzięcza Pani z Fatimy. Po zamachu, będąc jeszcze w klinice Gemelli, Jan Paweł II poprosił, aby przyniesiono mu dokumenty związane z objawieniami w Fatimie, a przede wszystkim z trzecią tajemnicą fatimską. Nie ulega wątpliwości, że je znał. Chciał je zapewne nie tyle przeczytać, co przeżyć na nowo. (Były w języku portugalskim, bo był to język dzieci, którym objawiła się Maryja). Chciał zapewne potwierdzić swoją wiarę, że ocaliła go Maryja.
Po opuszczeniu kliniki oznajmił: „Zamach na moje życie był elementem pozaziemskiej walki”. W cztery dni po zamachu, w przemówieniu na „Anioł Pański” nagranym na taśmie, Jan Paweł II powiedział: „Zjednoczony z Chrystusem Kapłanem-Ofiarą, składam moje cierpienie w ofierze za Kościół i świat. Tobie, Maryjo, powtarzam: «Totus Tuus ego sum»”.
Ojciec Święty doświadczył nie tylko cierpienia, ale także nienawiści piekła. Przeżywał dwie agonie: pierwszą – spowodowaną zamachem, drugą – wirusem śmierci. Nie bał się śmierci, ale miał przekonanie, że zostanie ocalony, aby służyć. „Ta pewność nigdy mnie nie opuściła, nawet w najgorszych chwilach, czy to podczas pierwszej operacji, czy w czasie drugiej choroby wirusowej” – powiedział Jan Paweł II. Wiele razy powtarzał: „Czyjaś ręka strzelała, ale Inna Ręka prowadziła kulę”.
Jan Paweł II znał tajemnicę fatimską i chciał wypełnić polecenie Matki Bożej. 7 czerwca 1981 r. były rocznice dwu soborów: Konstantynopolitańskiego i Efeskiego. Na ten dzień zaprosił biskupów z całego świata i napisał list pasterski: „I dlatego, trwając na modlitwie wspólnie z Maryją, pełni ufności do Niej, będziemy powierzać Kościół, jego misję wśród wszystkich narodów w świecie dzisiejszym i jutrzejszym mocy Ducha Przenajświętszego”. Uroczystość ta nie odbyła się z powodu choroby Jana Pawła II.
O swoich doświadczeniach i związku z Fatimą Papież powiedział na audiencji generalnej 7 października 1981 r.: „Czyż mógłbym zapomnieć, że dokładnie w tym samym dniu i o tej samej porze, co owo wydarzenie na Placu św. Piotra, od przeszło 60 lat w Fatimie, w Portugalii, wspominane jest pierwsze objawienie Matki Bożej biednym wiejskim dzieciom!”.
Jan Paweł II przyleciał do Fatimy 12 maja 1982 r. W godzinie zamachu modlił się do Pani Fatimskiej. 13 maja podczas homilii powiedział: „Staję, odczytując z drżeniem serca wezwanie do pokuty, do nawrócenia – wezwanie żarliwe Serca Maryi, które rozbrzmiewało w Fatimie 65 lat temu. To ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia jest nadal aktualne. Nawet jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące. Następca Piotra staje tutaj jako świadek zagrożeń narodów ludzkości na miarę apokaliptyczną. Następca Piotra staje z tym większą wiarą w odkupienie świata. Jeśli więc ściska się serce odczuciem grzechu świata, także skalą zagrożeń, jakie w nim narasta – to samo ludzkie serce rozszerza się nadzieją: jeszcze raz uczynić to, co uczynili już moi Poprzednicy. Jeszcze raz oddać i zawierzyć świat Sercu Matki, zawierzyć zwłaszcza te ludy, które w szczególny sposób tego potrzebują”. S. Łucja stwierdziła potem, że nie było to jeszcze pełne i dokładne wypełnienie poleceń Maryi. Nie było kolegialne.
Kolejnego zawierzenia Jan Paweł II dokonał 25 marca 1984 r. w Rzymie na Placu św. Piotra przed figurą przywiezioną z Fatimy. Było to kolegialne oddanie ze wszystkimi biskupami świata. Jan Paweł II modlił się i dokonał aktu oddania: „O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogę ku przyszłości!”.
Ten akt oddania Maryi poruszył serca i umysły wielu ludzi. S. Łucja w wywiadzie dla katolickiego dziennika w Portugalii powiedziała, że było to oddanie według wskazań Matki Bożej i ustrzegło świat od wojny atomowej. Tę wiedzę otrzymała s. Łucja. My dowiemy się zapewne w Niebie.
Co jest najważniejsze w relacji Jana Pawła II? To, że starał się wierzyć i wypełniać wolę Boga objawioną przez Maryję w Fatimie.
To bezkompromisowe zawierzenie Jana Pawła II ma niejako dalszy ciąg. 13 maja 2005 r. Papież Benedykt XVI ogłasza otwarcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. 13 maja 2009 r. zostaje ogłoszona publicznie deklaracja teologów o heroiczności cnót Jana Pawła II. Jest to jakby najważniejsza część procesu beatyfikacyjnego.
Matka Boża, której mówił: „Totus Tuus” – Fatimska i Jasnogórska – ta sama Maryja prowadzi swoje dzieło przez jego zawierzenie. Teraz wybrała Polskę do wielkiej pracy i zawierzenia w Wielkiej Nowennie Fatimskiej.
Staraniem Sekretariatu Fatimskiego zostały przygotowane materiały przydatne w odprawianiu Wielkiej Nowenny Fatimskiej, które można zamawiać pod adresem: Sekretariat Fatimski, ul. Krzeptówki 14, 34-500 Zakopane, tel. (0-18) 20 66 420 lub drogą internetową: sekretariat@smbf.pl.
Więcej informacji na stronie internetowej Sekretariatu: www.sekretariatfatimski.pl.
mp/sekretariatfatimski.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – Youtube, Wikipedia.org
***
Pogromca diabła, orędownik Maryi – św. Jan Paweł II
Powodów szczególnego zainteresowania Janem Pawłem II ze strony Złego jest kilka. Po pierwsze, Niewiasta z Protoewangelii i z Apokalipsy, z którą Papież związał się w sposób całkowity. Trwa odwieczna walka Szatana z Maryją i Jej potomstwem. Stąd każdy czciciel Matki Najświętszej poznaje smak przeciwności szatańskich – tego właśnie doświadczył Karol Wojtyła. Po drugie, Szatan atakuje przede wszystkim świętych, tych, którzy niweczą jego plany. A wiemy, że Jan Paweł II był wielkim świętym i że odebrał piekłu wiele dusz.
Na działalność Papieża diabeł nie mógł patrzeć obojętnie. Po trzecie, szatańska strategia kierowana jest nade wszystko na pasterzy. Demony z rozmysłem atakują fundamenty Kościoła. To oczywiste: szary człowiek może się zbawić, może też pomóc w zbawieniu kilku ludziom. Większym zagrożeniem jest kapłan, zakonnik, jeszcze większym biskup. Największym pasterz, który prowadzi cały Kościół. On może ocalić przed piekłem miliony! Stąd dzieje papiestwa to historia walki z Szatanem. Nie inaczej było w „polskim” pontyfikacie.
Papież w objawieniach
Rzadko bywa, by ktoś z ludzi żyjących na ziemi stawał się tematem objawieniowych rozmów i wizji. Tymczasem Jan Paweł II był wielokrotnie wspominany przez Jezusa i Matkę Najświętszą w najróżniejszych objawieniach. Nie mamy tu na myśli wizji wątpliwych; mówimy o wiarygodnych dla katolików źródłach: o zatwierdzonych w 2003 roku objawieniach w Amsterdamie czy uznanych w 1987 roku objawieniach w wenezuelskiej Finca Betania.
Dodajemy w tym miejscu głos ks. Stefano Gobbi z Włoch, popieranego przez wielu hierarchów, czy świadectwo amerykańskiej „Anny”, której zeszyty zawierające treści rozmów z Jezusem i Maryją mają wsparcie Kościoła. Mamy nawet Fatimę z jej trzecią częścią sekretu i „biskupem w bieli”, którym miał być Jan Paweł II. I wizję, jaką w godzinie śmierci miała siostra Łucja. W niej żyjący jeszcze Papież był mieszkańcem nieba…
O czym mówią te objawienia? W Amsterdamie Zbawiciel kieruje do Jana Pawła II słowa: A ty, mój Najwyższy Pasterzu, jeszcze bardziej otworzę twe oczy i uszy. Będziesz Mistrzem budującym czasy obecne i następne pokolenie! W Finca Betania Maryja prosi o modlitwę za Papieża, który jest Jej umiłowanym synem i ma do spełnienia kluczową misję w świecie. Tam też 12 maja 1981 roku daje wizjonerce do zrozumienia, że nazajutrz Jan Paweł II stanie się ofiarą zamachu!
Objawienia jednoznacznie podkreślają, że Papież Polak był pod szczególną opieką Maryi, ale zaznaczają też, że otrzymał wyjątkową misję, która potrzebowała wielkiej modlitwy Kościoła.
W kręgu światła Maryi
Skąd takie upodobanie Nieba? Znamy odpowiedź. Jan Paweł II był cały Maryi. „Totus Tuus” to najprostsza, a jednocześnie niezwykle heroiczna droga do świętości i apostolskiej skuteczności. Zaś dla Szatana to potężne zagrożenie, gdyż oto ktoś wiąże się z Maryją, jego znienawidzonym wrogiem. Siły ciemności były wobec Papieża bezsilne, bo trwając w nieustannym z Nią zjednoczeniu, zamieszkiwał w Jej świetle i był bezpieczny; tak jak pastuszkowie fatimscy znajdowali się w świetle bijącym od objawiającej się im Matki Bożej. W ten krąg Szatan nie ma dostępu. Potworność jego królestwa mogła się ujawnić dopiero tam, gdzie kończyło się to światło, jak w objawieniu z lipca 1917 roku, kiedy piekło ukazało się w miejscu, gdzie kończył się krąg niebieskiego światła otaczający postać Matki Bożej.
To niezwykle rzadka łaska, zarezerwowana dla tych, którzy zostali ukształtowani przez Matkę Boga na największych świętych: Najwyższy – pisał św. Ludwik w „Traktacie o prawdziwym nabożeństwie” – wraz z Matką swoją muszą stworzyć sobie wielkich świętych, którzy świętością przewyższą innych świętych, jak cedry Libanu przewyższają karłowate krzewy (…). Kształtowanie i wychowywanie wielkich świętych (…) Jej są zastrzeżone. A według objawień są to słowa o Janie Pawle II, który jest pierwszym z nowego pokolenia mającego zwyciężyć pokolenie szatańskie.
Bezradność Szatana
W licznych świadectwach egzorcystów obecny jest lęk Szatana przed Janem Pawłem II. Rzymski egzorcysta Gabriel Amorth opowiada: Wiele razy pytałem demona, dlaczego tak boi się Jana Pawła II i otrzymywałem dwie odpowiedzi, obie interesujące. Pierwsza, „ponieważ on pokrzyżował moje plany”. Myślę – dodaje Amorth – że demon miał na myśli upadek komunizmu w Rosji i w Europie Wschodniej. Warto przypomnieć wizję Leona XIII, który w 1884 roku usłyszał, iż Szatan otrzymuje na sto lat szczególną władzę w świecie. Miała się ona skończyć w roku 1984. A jest to rok poświęcenia przez Jana Pawła II świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, zgodnie z żądaniem Matki Bożej w Fatimie!
To z tą datą rozpoczął się proces dekonstrukcji komunizmu i – jak powiedziała Siostra Łucja – początek zapowiedzianego w Fatimie triumfu Niepokalanego Serca. Jan Paweł II pokrzyżował wielkie plany piekła… Wielu ludzi odciągnął z drogi tam prowadzącej, zbudowanej przez Szatana w czasie jego stuletniego „panowania” w świecie. Według diabelskich planów u schyłku XX wieku nowe pokolenie miało już nie znać Boga. Tymczasem demon, o którym opowiada Amorth, wyznaje, iż Jan Paweł II wyrwał tak wielu młodych ludzi z mych rąk. Młodzież nawracała się przez spotkanie z nadprzyrodzonością, która była w Ojcu Świętym.
Czy Szatan atakował Jana Pawła II?
Wiemy, że diabeł nie ujawnia się temu, kto nie jest dla niego definitywnie stracony. Manifestuje swe istnienie tylko przed tymi, nad którymi nie ma już władzy. Gdy wie, że czyjaś dusza należy już do Boga, wyładowuje swą wściekłość w sposób nawet fizyczny, ujawniając swoją obecność pod postacią materialną. Poznali to św. Antoni Pustelnik, św. Benedykt, św. Gemma Galgani, św. Jan Vianney, św. Ojciec Pio. Czy Jan Paweł II był fizycznie atakowany przez złego ducha? Nie znamy na to pytanie odpowiedzi, ale brak tego typu świadectw sugeruje, że Papież był niedostępny dla bezpośrednich ataków. Tym bardziej że chroniła go opieka Maryi – podobna do tej, jakiej doznawała siostra Łucja, która do końca życia zapewniała, że zgodnie z obietnicą Maryi, Jej Niepokalane Serce było dla niej pewnym schronieniem i pomocą. Papież był jednak przedmiotem szatańskich intryg, z których największa to zamach w 1981 roku (a także próby innych zamachów). Szatan nie przewidział tylko, że Jan Paweł II wykorzysta jego pośrednie działania do pomnożenia chwały Bożej i że ofiaruje swój krzyż dla ratowania świata spod jego wpływów!
Miał sposobność ofiarować coś jeszcze. Niektórzy krytycy wielokrotnie ogłaszali, że Jan Paweł II jest papieżem Szatana, że jest mu całkowicie posłuszny i realizuje jego plany. Najwięcej tego typu głosów pojawiło się w związku z modlitwą o pokój w Asyżu, kiedy Ojciec Święty spotkał się z przedstawicielami kilkudziesięciu innych religii.
Teologia czy doświadczenie
Jan Paweł II wielokrotnie wypowiadał się na temat istnienia i działania Szatana. Uczył, że słowa apostoła Jana – „cały świat leży w mocy Złego” (1 J 5, 19) – mówią również o obecności szatana w historii ludzkości, o obecności, która staje się jeszcze bardziej dotkliwa, gdy człowiek i społeczeństwo odchodzi od Boga. Przestrzegał, że diabeł jest aniołem, a zatem czystym duchem stworzonym przez Boga jako dobry,który wypaczył się, bo zbuntował się przeciwko Bogu. Posiada on wszystkie cechy właściwe czystemu duchowi, jak bardzo dużą inteligencję, wiele większą niż nasza. Czy są to słowa Papieża jako teologa, czy może także owoc jego osobistego doświadczenia? Niech za odpowiedź wystarczy przypomnienie, że Jan Paweł II jest jednym z niewielu papieży w czasach nowożytnych, który odprawiał egzorcyzmy. Świadkowie mówią o trzech takich przypadkach wypędzania złego ducha przez Najwyższego Pasterza. Pierwszy z nich miał miejsce w 1982 roku, a ostatni w roku 2000. Czy diabeł boi się Jana Pawła II? Bał się Papieża za jego życia, ale boi się go także po śmierci. Dokumentacja kanonizacyjna wystarczająco jasno kreśli bowiem przed nami obraz świętego, który nadal pracuje dla naszego zbawienia
Wincenty Łaszewski
(artykuł z Miesięcznika Egzorcysta – nr 20/2014)
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Arturo Mari
***
Demon w Watykanie.
Św. Jan Paweł II jako egzorcysta
Św. Jan Paweł II nieraz stawał twarzą w twarz z demonem, zdarzało mu się też poddawać egzorcyzmom przybyłych do Watykanu wiernych. Za czasów swojego pontyfikatu wspierał egzorcystów, których posługa była wcześniej postrzegana jako relikt średniowiecza i z tej racji często lekceważona. Fabio Msrchese Ragona, włoski dziennikarz w swojej najnowszej książce „Mam na imię Szatan. Historie egzorcyzmów od Watykanu do Medjugorje” odnalazł jedną z najbliższych Karolowi Wojtyle osób, aby przekonać się, w co warto wierzyć, a co lepiej włożyć między bajki. Przeczytaj fragment książki.
Na przestrzeni lat opowiadano o odprawianych przez polskiego papieża rytuałach najróżniejsze historie. Oficjalnie możemy przeczytać przynajmniej o trzech odprawionych przez ojca świętego egzorcyzmach, jeden odbył się w 1982, drugi w 1984, a trzeci w 2000 roku. Nie można jednak wykluczyć, że takich epizodów, skrzętnie ukrywanych przed oczami świata, było więcej.
24 maja 1987 roku, przemawiając do wiernych w sanktuarium św. Michała Archanioła w Monte Sant’Angelo nieopodal Foggii, Jan Paweł II powiedział: „Ta walka z demonem, tak często kojarzona z postacią archanioła Michała, nadal jest aktualna, ponieważ demon wciąż żyje i działa na tym świecie. W istocie zło, które w nim jest, panujący w społeczeństwie nieład, niekonsekwencja człowieka i wewnętrzny rozłam, którego tenże człowiek staje się ofiarą, są nie tylko efektem grzechu pierworodnego, lecz także skutkiem nieustających i ukrytych poczynań szatana, owego zagrażającego naszej moralnej równowadze burzyciela, którego św. Paweł nie waha się nazywać «bogiem tego świata»”.
Świadectwo
Spotykam się w Rzymie z człowiekiem, który przez dwadzieścia siedem lat żył u boku Jana Pawła II, podążając za nim jak cień i robiąc miliony fotografii. To Arturo Mari, oficjalny fotograf papieża – urodzony w 1940 roku, dystyngowany, zawsze elegancki w swoich ciemnych garniturach. Mówi z charakterystycznym dla regionu Lacjum akcentem. – Miewałem lepsze dni – wyjaśnia z porozumiewawczym śmiechem, zanim rozmowa schodzi na temat egzorcyzmów. – Opowiem jedynie to, co widziałem na własne oczy, pomijając rzeczy, które znam z opowieści – dodaje, a ja mogę tylko zaakceptować tę jakże uprzejmą i szczerą propozycję. Zaczynamy od „najnowszego” egzorcyzmu. Karol Wojtyła odprawił go przed dwudziestu laty, we wrześniu 2000 roku, na dziewczynie o imieniu Sabrina. Arturo, który był świadkiem tej sceny, poprawia krawat, robi głęboki wdech i sięga pamięcią do tamtych szczególnych chwil. Kiedy audiencja generalna na placu św. Piotra dobiegła końca, ks. Stanisław (Dziwisz, będący wówczas osobistym sekretarzem Jana Pawła ii) podszedł do papieża, aby uprzedzić go, że jedna z obecnych tam młodych kobiet najprawdopodobniej jest opętana. Ojciec święty pobłogosławił wiernych z papamobile, po czym skierował się ku sektorowi, w którym przebywała dziewczyna, i polecił kierowcy się zatrzymać. Było to przy Bramie Dzwonów, w dość ustronnym miejscu. Dziewczyna była drobna, mogła ważyć trzydzieści pięć–czterdzieści kilogramów.
Obok stało czterech papieskich tragarzy, a także dwóch watykańskich żandarmów. Wszyscy byli słusznej postury, można by rzec: prawdziwe osiłki! A jednak nie potrafili zapanować nad dziewczyną. Ojciec święty wysiadł z jeepa, przeżegnał się i zaczął się niespiesznie posuwać w stronę opętanej, odmawiając półgłosem łacińskie modlitwy. Im był bliżej, tym gwałtowniej dziewczyna złorzeczyła. Ciskała przekleństwa gardłowym głosem, który brzmiał jak głos mężczyzny. Wołała: „kuternoga!”, „przeklęty!”, „idź sobie!”, „dziad!”. Papież nie przestawał się modlić, a ona miotała się, tocząc z ust żółtą pianę. Nagle rozległ się krzyk demona: „Wiesz, że nie dam ci rady!”. Trwało to cztery, może pięć minut, które jednak wydawały się wiecznością. W dziewczynę jakby wstąpiły niespożyte siły. Szarpała się i wyrywała żandarmom. Gdy Jan Paweł II dokończył modlitwę i podszedł jeszcze bliżej, diabeł ponownie się rozjuszył: „Nie dotykaj mnie! Odejdź, przeklęty!”. Wtedy papież musnął czoło dziewczyny i udzieli jej błogosławieństwa. Powietrze rozdarł przerażający krzyk. Opętana osunęła się na ziemię i przez chwilę wyglądała, biedaczka, jak nieżywa. Potem z rozpromienioną twarzą wyciągnęła ręce, a ojciec święty uścisnął je i ją pogładził. Gdy doszła już do siebie, poszliśmy dalej.
Królestwo zła istnieje
W marcu 1981 roku, odprawiając w Bazylice św. Piotra przedświąteczną mszę dla studentów, Karol Wojtyła przypominał młodzieży: Chrystus potwierdza istnienie złego ducha i jego królestwa, w którym panują ściśle określone zasady. Zasady te wymagają nadzwyczaj logicznych działań, ponieważ to właśnie dzięki logice „królestwo zła” nie tylko istnieje, lecz także rozwija się w ludziach, ku którym się kieruje. Szatan nie może działać wbrew własnym zasadom, zły duch nie może przepędzić złego ducha. Tak mówi Chrystus. I pozostawiając wysnucie ostatecznych wniosków słuchaczom, dodaje: „A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże” ( Łk 11, 20).
Arturo Mari nadal pamięta te słowa. I determinację, z jaką polski papież od pierwszych chwil po wyborze na biskupa Rzymu toczył boje z demonem. Papieski fotograf przypomina sobie również inny niewielki, ale jakże znaczący epizod z pierwszych lat pontyfikatu Jana Pawła II: otóż pewnego dnia, gdy Wojtyła odprawiał w Pałacu Apostolskim nabożeństwo różańcowe, demon zaznaczył swoją obecność.
Zgromadziliśmy się w Auli Błogosławieństw. To było w czasie, gdy ojciec święty nie miał jeszcze nadmiaru obowiązków i w każdą sobotę wieczorem odmawiał różaniec z wiernymi, którzy przybywali do Pałacu Apostolskiego na modlitwę. Kiedy robiłem zdjęcia, wydarzyło się coś, co z miejsca przykuło moją uwagę. Zauważyłem dziewczynę, stała przy barierkach, które oddzielały wiernych od papieża. W pewnym momencie, gdy wszyscy recytowali różaniec, uklękła na posadzce i zaczęła powtarzać dziwnym głosem: „Zabierz mnie stąd, zabierz mnie stąd”. Papież modlił się żarliwie, młoda kobieta prawdopodobnie umknęła jego uwadze. Kiedy ponownie odwróciłem się w jej stronę, pełzła w kierunku wyjścia. Po chwili już jej nie było. Ten jakże osobliwy, jedyny w swoim rodzaju epizod wywarł na Arturze tak wielkie wrażenie, że chociaż minęło już niemal czterdzieści lat, fotograf nadal go pamięta. W jego wspomnieniach żyje również przemowa, którą Jan Paweł II wygłosił bez przygotowania we wrześniu 1988 roku, zwracając się po wspólnym obiedzie do osiemnastu biskupów oraz grupki salezjanów, którzy przyjęli go w stolicy Piemontu. „Turyn – powiedział wówczas Wojtyła – był dla mnie zagadką. Dzieje zbawienia uczą nas jednak, że tam, gdzie są święci, pojawia się również ktoś inny. Ktoś, kto przedstawia się cudzymi imionami, zamiast podać własne. Nazywa się go księciem tego świata, demonem. Któraż partia, któraż ideologia nie chciałaby być księciem tego świata?”. Te ostre jak nóż słowa wywarły na zgromadzonych wielkie wrażenie, a zarazem dowiodły, że ochrona wiernych przed niecnymi poczynaniami diabła bezustannie zaprzątała myśli Wojtyły.
Fabio Msrchese Ragona/„Mam na imię Szatan. Historie egzorcyzmów od Watykanu do Medjugorje”
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube
***
Dlaczego św. Jan Paweł II całował ziemię?
Złe duchy nie mogły tego znieść!
Ksiądz Marian Rajchel, egzorcysta z diecezji przemyskiej, opowiadał, że podczas jednego z egzorcyzmów demon wrzasnął: Ten Wasz PAPIEŻ!!! On tym pocałunkiem więcej nam szkody czyni niż WY WASZYMI egzorcyzmami! Jeden taki pocałunek gorszy niż 1500 egzorcyzmów. Dla nas to był tylko piękny gest – mówił ks. Marian. – Nie… to była miłość do tej ziemi i zły duch to dobrze odczytał.
Chodziło o pocałunek, który Jan Paweł II składał na ziemi za każdym razem, gdy przybywał do jakiegoś kraju. Tego pocałunku nauczył się od św. Jana Marii Vianneya, proboszcza z Ars, który czynił to samo, przekraczając granicę parafii, do której został posłany. Innym razem, jak mówił egzorcysta, Zły nie wytrzymał: Najgorszy był dzień jego urodzenia… powtórnego, dla nieba. Na jego wezwanie ja pierzchnąć muszę.
Francesca z Umbrii
Bywało i tak, że Jan Paweł II sam sprawował egzorcyzmy. Jedna z takich sytuacji wydarzyła się w Watykanie w pierwszych latach pontyfikatu. Biskup Ottorino Pietro Alberti ze Spoleto wziął pod ramię kobietę i wspólnie z jej proboszczem, księdzem Baldino, wprowadził ją do pokoju. Francesca, 22-letnia mieszkanka Umbrii, stawiała opór. To był wyjątkowo trudny przypadek. Ani Alberti, ani nikt inny w jego diecezji nie mógł sobie dać z tym rady. Już kiedyś w Spoleto miała miejsce podobna sytuacja. W 1951 roku miejscowy egzorcysta, ksiądz Corrado Balducci, nie potrafił wypędzić złego ducha z pewnej starszej kobiety. Zawiózł ją do ówczesnego papieża Piusa XII, który uwolnił nieszczęśliwą. Czy papież z Polski pomoże Francesce?
Jan Paweł II wszedł do pokoju. Kobieta natychmiast rzuciła się na ziemię i zaczęła wrzeszczeć. Tarzała się po podłodze i krzyczała, krzyczała tak głośno, że słychać to było w pobliskich pomieszczeniach. Papież otworzył rytuał egzorcyzmów i zaczął się modlić. Minuta, dwie, trzy. Wrzask nie ustawał. Francesca przewracała się z boku na bok, kręciła się, wydawało się, że za chwilę oczy wyskoczą jej z orbit.
– Jutro odprawię za ciebie Mszę – powiedział Jan Paweł II. Kobieta znieruchomiała. Usiadła na podłodze i spojrzała na Ojca Świętego. Miała zupełnie inny wzrok niż przed chwilą. Jej oczy patrzyły rozumnie, była w nich jakaś pogoda i spokój. Wstała.
– Co się stało? – zapytała.
– Francesca, wróciłaś, odzyskaliśmy cię! – proboszcz Baldino był zachwycony. – Modlitwy Ojca Świętego uwolniły cię od demona. Jan Paweł II przyglądał się jej uważnie. – Pierwszy raz widzę coś podobnego, to prawdziwa scena biblijna – powiedział. Uścisnął Francescę, pobłogosławił ją i wyszedł.
Zły duch to nie symbol
Jezus wielokrotnie uwalniał ludzi od złych duchów. Miał nad nimi władzę, którą one rozpoznawały i poddawały się jej. Tak było w tamtych, odległych czasach. Ale teraz, w XXI wieku? Nawet wśród ludzi Kościoła nierzadki był pogląd, że ewangeliczne opisy egzorcyzmów to pełne wschodniej przesady symboliczne opowieści. Niechętnie tłumaczono zło działaniem niewidzialnych mocy. Przyjaciel Jana Pawła II, francuski pisarz André Frossard, podjął nawet polemikę z tymi poglądami, publikując książkę „36 dowodów na istnienie diabła”.
Papież nie potrzebował tych dowodów. Wystarczyło zobaczyć Auschwitz, posłuchać opowieści więźniów obozów koncentracyjnych, pomyśleć o Katyniu. Diabolos, ten który przeciwstawia sobie ludzi, rozbija jedność, posługuje się kłamstwem, wprowadza zamęt w ludzkie dusze – tego dnia był tak blisko niego. Ale uciekł. Wystarczyło jedno zdanie: Jutro odprawię za ciebie Mszę.
Paweł Zuchniewicz
Artykuł ukazał się w numerze 20 (kwiecień 2014) Miesięcznika Egzorcysta.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikimedia Commons, domena publiczna, Luca Signorelli
***
Czasy ostateczne. Dlaczego diabeł zostanie spuszczony z łańcucha?
Tak skrajny pesymizm, wręcz nihilizm, doprawdy zbija z tropu. Przywodzi na myśl zdumienie Jana, gdy ten ujrzał Nierządnicę czerpiącą sadystyczną przyjemność z zagłady sprawiedliwych. Wobec nieszczęść, które mają spaść na lud Izraela, prorok Habakuk zadawał Bogu pytanie:
„Dlaczego każesz mi patrzeć na nieprawość, dlaczego muszę przyglądać się uciskowi?”[213].
Po czym, widząc, że Bóg dopuszcza, by Jego lud cierpiał pod jarzmem pogan, pytał:
„Czy nie od wieków istniejesz, o Jahwe, Boże mój, Święty, Nieśmiertelny? Powołałeś go, o Jahwe, by dokonał sądu, Opoko moja, wyznaczyłeś go do wymierzenia kary. Tak czyste są Twoje oczy, że nie możesz patrzeć na zło, nie możesz znieść widoku udręki. Dlaczegóż więc przyglądasz się niewiernym i milczysz, gdy bezbożny gubi sprawiedliwego? Sprawiłeś, że [może postępować] z ludźmi jak z rybami morskimi, jak z robactwem bezpańskim”[214].
Wówczas Pan odpowiedział:
„Zapisz to widzenie, na tabliczkach je wyryj, tak by każdy mógł je łatwo przeczytać. Widzenie to bowiem odnosi się do chwili, która dopiero nadejdzie, mówi o końcu i nie zawiedzie; jeżeli zaś nie ziści się rychło, czekaj cierpliwie na jego spełnienie; nastąpi ono niezawodnie i nie opóźni się. Oto pyszny nie utrzyma się przy życiu, a sprawiedliwy dzięki swej wierności będzie żył”[215].
Nie jest łatwo zrozumieć powód, dla którego Bóg dopuszcza istnienie zła. Możemy jedynie wierzyć, że jest w tym pewna logika i czekać do czasu, aż wszystko się wyjaśni. Skoro Bóg dopuszcza istnienie zła i pozwala mu doświadczać wszystkich swoich możliwości, musi w tym być immanentna sprawiedliwość, jak to w swym Komentarzu do Księgo Hioba napisał święty Grzegorz Wielki:
„Należy zaś wiedzieć, że wola szatana zawsze jest niegodziwa, ale jego moc nie jest nigdy bezprawna; sam decyduje o swojej woli, lecz moc posiada od Pana. Jeśli sam chce coś niegodziwie uczynić, Bóg pozwala, aby się tak stało, tylko wówczas, gdy to sprawiedliwe”[216].
Patrząc z perspektywy Boga, musimy uznać, że, wbrew pozorom, wszystko jest pod kontrolą. Gdyby szatan dysponował nieograniczoną swobodą działania, zniszczyłby świat w bardzo krótkim czasie. Zatem siła jego destrukcyjnych działań jest zawsze powściągana, wedle kryteriów sprawiedliwości, wolności i miłosierdzia.
Pierwszą przeszkodę postawił jej sam Jezus, kiedy — zakładając Kościół — zwrócił się do Piotra słowami:
„Ty jesteś opoką i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne nie zwyciężą go”[217].
Tradycja katolicka postrzegała tę obietnicę jako gwarancję Bożej ochrony przed najgorszym nawet zagrożeniem. Wierzyła, że Kościół nie da się zepchnąć z prawidłowego kursu, że nie pozwoli, by zniszczyli go zdrajcy, działający od wewnątrz, gotowi zamachnąć się na sukcesję Piotrową. Jak pięknie to ujął Hans Urs von Balthasar:
„Sama już świadomość tego, że gdzieś w historii jest taki żywy, napominający, prowadzący i niby oścień pobudzający czynnik — nawet jeżeli nie przechodzi do konkretnych działań — nigdy nie daje nam całkowitego spokoju. Z drugiej strony, kiedy się z nim świadomie liczymy, budzi w nas uskrzydlającą świadomość, że nie zeszliśmy zupełnie z drogi i nie jesteśmy samotnymi i zdanymi na siebie samych poszukiwaczami, ponoszącymi całe ryzyko i wszystkie koszty”[218]. Jednak, niejako dla równowagi, ów żywy punkt [Kościół i urząd Piotra] stanie się „punktem prowokującym najbardziej mroczne moce w dziejach świata. Aczkolwiek „w huczącym przyborze pokus […] jest to wystający jeszcze z topieli wierzchołek — darowany Kościołowi akt Boży, ratujący go przed zatonięciem”[219].
Nie mają racji ci, którzy zarzucają papieżom ludzką słabość. Nawet jeśli w niektórych momentach papiestwo zdawało się przywdziewać ohydną maskę Antychrysta, wykroczenia moralne najgorszych nawet papieży nie doprowadziły do zasadniczych odstępstw doktrynalnych[220]. Zresztą, jak uczy historia, wszystkie wspólnoty chrześcijańskie, które nie podlegają zwierzchności Rzymu, o wiele łatwiej zostają wchłonięte przez ruchy nacjonalistyczne lub ulegają niemożliwym do pokonania podziałom. W roku 1870 papiestwo utraciło Państwo Kościelne i chcąc nie chcąc, przekroczyło nieodwracalny próg. Była to prawdopodobnie strata opatrznościowa, która przyniosła papiestwu możliwość niezwykłego oddziaływania duchowego. Kościół wydaje się być gotowy do ostatniego boju.
Drugą przeszkodą, która nie pozwoli, by zło zawładnęło światem, będzie obecność świętych — tych, którzy bez względu na wszystko pozostaną wierni. Oni udowodnią, że kłamstwo i nienawiść, pleniące się w świecie za sprawą piekielnych sztuczek, pozostają absolutnie bezsilne, wobec tajemnicy Chrystusa. W Księdze Apokalipsy ową siłę świętych symbolizują dwaj prorocy Pana, o których jest mowa w rozdziale 11.:
„Dwom moim Świadkom dam władzę, a będą prorokować obleczeni w wory przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni. Oni są dwoma drzewami oliwnymi i dwoma świecznikami, co stoją przed Panem ziemi. A jeśli kto chce ich skrzywdzić, ogień wychodzi z ich ust i pożera wrogów. A jeśli ktokolwiek zechciałby ich skrzywdzić, w ten sposób musi być zabity. Mają oni władzę zamknąć niebo, aby nie padał deszcz za dni ich prorokowania, i mają władzę nad wodami: (mogą) przemienić je w krew i (mogą) porazić ziemię wszelkimi plagami, ilekroć zechcą. A gdy dopełnią swojego świadectwa, Bestia, która wychodzi z Przepaści, stoczy z nimi walkę, zwycięży ich i zabije. A zwłoki ich (leżeć będą) na placu wielkiego miasta, które przenośnie zwie się Sodoma i Egipt, gdzie także ukrzyżowano ich Pana. I (wielu) spośród ludów, szczepów i różnojęzycznych narodów przez trzy i pół dnia patrzy na ich zwłoki, i nie zezwala ich złożyć do grobu. Mieszkańcy ziemi cieszą się i radują z ich powodu. I będą sobie nawzajem posyłali dary, bo ci dwaj prorocy mieszkańcom ziemi zadali katusze. A po trzech i pół dniach wstąpił do nich duch życia od Boga i stanęli na nogi. A wielki strach padł na tych, którzy na nich patrzyli. Oni zaś usłyszeli donośny głos z nieba mówiący do nich: «Wstąpcie tutaj!» I wstąpili do nieba w obłoku, a ich wrogowie (tak) ich zobaczyli. W owej godzinie nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i runęła dziesiąta część miasta, a od tego trzęsienia ziemi zginęło siedem tysięcy osób. A pozostałych ogarnęło przerażenie i oddali chwałę Bogu nieba”[221].
Najstarsza i najbardziej obiegowa interpretacja każe rozpoznać w owych dwóch świadkach proroków Henocha i Eliasza, o których jako jedynych Stary Testament mówi, że nie umarli, lecz zostali zabrani przez Pana… Właśnie dlatego niektórzy uważali, że Jezus jest Eliaszem. Jednak sam Jezus odrzucił tę hipotezę, utożsamiając z prorokiem z Góry Karmel Jana Chrzciciela, w sensie symbolicznym — jednakże nie odwołując się do idei reinkarnacji! Zatem wolę powiedzieć — jak czyni to część egzegetów — że dwaj prorocy symbolizują całą wspólnotę sprawiedliwych i jej dwie gałęzie: żydowską i chrześcijańską. Choć może też chodzić o dwóch apostołów czasów ostatecznych — takich, jakimi byli święci Piotr i Paweł. Tak czy inaczej, prześladowany Kościół przejdzie przez śmierć i zmartwychwstanie w walce, którą będzie musiał toczyć z bestią w czasie jej panowania na ziemi, to znaczy „przez trzy i pół roku”.
Trzecią przeszkodą stojąca na drodze szatana jest przeszkoda czasu. W tej kwestii, kilka liczb rzuca wyzwanie przenikliwości egzegetów: tysiąc; trzy i pół; sześćset sześćdziesiąt sześć.
Apokalipsa powiada, że szatan zostanie wrzucony do czeluści na tysiąc lat, „by już nie zwodzić narodów”. W tym miejscu powraca trudna kwestia millenaryzmu. Idąc za myślą świętego Augustyna i nauką Magisterium Kościoła, byłbym skłonnym uznać, że najbardziej prawidłowa interpretacja wiąże się z dosłownym potraktowaniem określenia „narody”. Wiedząc, że czas historyczny jest czasem przemieszania dobra i złą, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że uwięzienie szatana ma jedynie charakter względny. Oznacza to, że wciąż może zwodzić ludzi, na tysiące sposobów, choć jednocześnie przez tysiąc lat (liczba symboliczna) nie może przejąć władzy nad narodami. Ale znów — nie oznacza to, że nie wywiera żadnego wpływu na głowy Państw czy rządy! Zbyt wiele przykładów wykazuje coś zgoła odmiennego. Niemniej, wielki plan zdobycia władzy nad światem jest póki co uniemożliwiony aż do chwili, gdy na krótki czas szatan zostanie uwolniony. Określenie „a potem ma być na krótki czas uwolniony” może oznaczać koniec czasów i nawrócenie żydów. Jeśli chodzi o tysiącletnie panowanie Chrystusa i świętych, można by się tu zgodzić z hipotezą Hansa Ursa von Balthasara, że owymi świętymi i błogosławionymi są ci, którzy powstali z grobów w chwili śmierci Jezusa, by wraz z Nim wstąpić do nieba[222]. W takim razie Maria byłaby pierwszą, lecz nie jedyną, której ciało zostało wskrzeszone[223].
Okres władania zła w czasach ostatecznych miałby wynosić trzy i pół roku — połowa siódemki! Taką właśnie liczbę podaje Księga Daniela[224]. Później, owe trzy i pół roku, czterdzieści dwa miesiące lub tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni oznaczać będą czas eschatologicznej próby[225]. Liczb tych nie należy pojmować dosłownie, gdyż mają jedynie wymiar symboliczny. Tak jak liczba 7 symbolizuje pełnię czasów, tak jej połowa oznacza czas „złamany”, niepełny, niedokończony.
To samo dotyczy liczby 666. Na temat tej osławionej liczby wysnuto wiele hipotez, przy czym żadna nie spotkała się z jednomyślnym uznaniem specjalistów. Klucz do interpretacji zaginął[226]. Choć — nie do końca, jeśli przyjmiemy najbardziej oczywiste znaczenie. 666 oznaczałoby wówczas pseudo-trójcę, niezdolną do urzeczywistnienia swoich planów w obliczu Boga, który jako jedyny jest Panem historii. Trynitarne spełnienie historii byłoby więc wyrażone liczbą 777 lub 888 — jeśli by się skłonić ku wieczności. Szach i mat diabelskiemu oszustwu mówi liczba 666.
[213] Ha 1,3. [214] Ha 1,12-14. [215] Ha 2,2-4. [216] Św. Grzegorz Wielki, Moralia, Komentarz do Księgo Hioba, tom 1, Ks. II, X, 17, przekład Teresa Fabiszak, Anna Strzelecka, Rafał Wójcik, Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2006. [217] Mt 16,18. [218] Hans Urs von Balthasar, Antyrzymski resentyment, przełożył Wiesław Szymona OP, W Drodze, Poznań 2004, s. 29. [219] Ibidem. [220] Nie możemy więc dać wiary niektórym widzeniom Vassuli Ryden (prawosławnej Greczynki). Kongregacja Nauki Wiary przestrzega przed błędami zawartymi w jej pismach: „Rzekome objawienia obwieszczają, że wkrótce w Kościele zapanuje Antychryst. W duchu millenarystycznym zapowiadają decydującą i chwalebną interwencję Boga, który ma jakoby ustanowić na ziemi, jeszcze przed ostatecznym przyjściem Chrystusa, erę pokoju i powszechnego dobrobytu”. Informacja na temat pism i działalności pani Vassuli Ryden. Molti Vescovi, AAS 88 (1996), w: W trosce o pełnię wiary, Dokumenty Kongregacji Nauki Wiary 1995-2000, red. ks. Janusz Królikowski, ks. Zygmunt Zimowski, Biblos, Tarnów 2002, s. 11. Z tą samą krytyką spotyka się przepowiednia z La Salette, mówiąca o tym, że „Rzym straci wiarę i stanie się siedzibą antychrysta” — o ile nie odnosi się do mieszkańców Rzymu, a nie do centralnej władzy Kościoła. [221] Ap 11,3-13. [222] Mt 27,52-53. [223] Artykuł „Les jugements de Dieu dans l’Apocalypse”, w: Communio, X, styczeń-luty 1985, s. 15. [224] Dn 12,7: prześladowania Antiocha IV. [225] Ap 11,3; 12,6-14; 13,5. [226] Wspomnijmy jednak, że dla judeochrześcijan w czasach świętego Jana, liczba 666 mogła oznaczać cesarza Nerona, ponieważ wartość numeryczna jego imienia, obliczona według alfabetu babilońskiego, po aramejsku rzeczywiście oznacza 666.Jean-Marc Bot – „Koniec świata. Duch czasów ostatecznych” (fragment książki, wydanej przez Wydawnictwo Święty Wojciech, 2012 r.)
dam/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube
***
Ks. Robert Skrzypczak: Proroctwo, które połączyło o. Dolindo z Janem Pawłem II
Wiele proroczych słów padło pod adresem Jana Pawła II podczas jego długiego pontyfikatu. Inne zaś, dotyczące wciąż Jego, były wydobywane z przeszłości i odczytywane w świetle dwudziestu siedmiu lat Jego posługi i dokonań. Mówiło się, że ojciec Pio miał mu przepowiedzieć Tron Piotrowy. W podobnym tonie wypowiadali się znamienni teologowie, z którymi arcybiskup krakowski Karol Wojtyła brał udział w pracach soborowych. Francuski ekspert Vaticanum II, dominikanin Yves Congar pisał w swym Dzienniku: „„Wojtyła zrobił znakomite wrażenie. Ma dominującą osobowość. W jego osobie jest jakieś ożywienie, magnetyczna siła, profetyczna moc, pełna pokoju i nie do odparcia”[1]. Inny teolog francuski, jezuita, ojciec Henri de Lubac pozostawił z tamtego okresy zaskakujące wyznanie: „Miejmy nadzieję, że Opatrzność na długie lata zachowa nam Pawła VI, lecz jeśli pewnego dnia potrzebować będziemy papieża, mój kandydat jest jeden: Wojtyła! Niestety, to niemożliwe. On jest bez szans”[2]. Nie istnieje jednakże piękniejsza przepowiednia w obszarze wypowiedzi profetycznych dotyczących polskiego Papieża, jak ta pozostawiona przez włoskiego kapłana z Neapolu ks. Dolindo Ruotolo. O nim myślał ojciec Pio z San Giovanni Rotondo, gdy strofował przybywających do niego penitentów z tamtego rejonu Włoch, mówiąc: „Dlaczego przyjeżdżacie do mnie, skoro macie Świętego w waszym mieście?”.
Ks. Dolindo przecierpiał wiele. Zresztą, pisząc swoją Autobiografię, wyjaśnił, że Dolindo w dialekcie neapolitańskim znaczy ból. Od dzieciństwa musiał znieść wiele chorób i materialną nędzę, łącznie z głodem. Ponadto jego ojciec był człowiekiem szorstkim i gniewnym, zresztą niebawem porzucił rodzinę. W 1905 roku Dolindo przyjął święcenia kapłańskie, następnie uczył teologii i śpiewu gregoriańskiego seminarzystów Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Po dwóch latach kapłaństwa został poddany poważnej próbie życia przez Opatrzność. Oskarżony o rozsiewanie błędów teologicznych i herezji został suspendowany i poddany wieloletniemu dochodzeniu sądowemu prowadzonemu przez watykańskie Święte Oficjum. Poddano go także upokarzającym badaniom psychiatrycznych, z których, oczywiście, nie wyniknęło żadne negatywne świadectwo o stanie jego umysłu. Miano go nie tylko za wariata, ale i opętanego, przymuszając w imię świętego posłuszeństwa do poddania się obrzędom egzorcyzmu. Nie trzeba dodawać, jak bardzo do jego tortur psychicznych dołożyła się lokalna prasa.
Czas ciężkiej próby wiary i pokory ks. Dolindo przetrzymał dzięki szczególnej relacji z Bogiem i Maryją Dziewicą. Ostatecznie został zrehabilitowany i oczyszczony z wszelkich zarzutów przez Stolicę Apostolską w 1937 roku, po trzydziestoletniej gehennie pomówień i przykrości. Przywrócony w pełni do kapłańskiej aktywności powrócił do Neapolu wyposażony w nadprzyrodzony dar rozróżniania, umiejętność czytania w ludzkich sercach oraz wyjątkowe zamiłowanie do analizowania Ksiąg Pisma Świętego i przeżywania Eucharystii. Przyjmował tłumy osób pragnących spowiedzi lub słowa pocieszenia, odwiedzał chorych, opiekował się biedakami z ulicy, przyciągał do siebie kazaniami i konferencjami młodych wykształconych studentów Neapolu.
Pozostawił po sobie liczne zapiski, zwłaszcza komentarze do Biblii w 33 tomach, które spisywał mimo udaru, jaki go złamał bólem i spowolnił na dziesięć ostatnich lat życia. Pomimo paraliżu lewej strony ciała, nadal pisał listy i konferencje przy swoim starym biurku, przekonany do słuszności swego apostolatu budzenia wiary w duszach ludzkich. „Bóg posługuje się mną, by oświecać i wspierać innych, podobnie jak używa się draski, by zapalić zapałkę, albo miotły do sprzątania, zwykłej igły do szycia, a wreszcie nawozu do użyźniania gleby”. Napęczniałe i pokrzywione chorobą nogi wymagały kuracji niemniej bolesnych, jak sama dolegliwość. Przy tym wszystkim nigdy nie opuszczał go wyśmienity humor. Przez łzy uśmiechał się i łobuzerskim „cześć, brachu” witał każdy nowy przypływ bólu. Gdy mu się polepszało, wyruszał na nowo, by zanosić umocnienie innym chorym, którzy o własnych siłach nie mogli się poruszać.
Miał specyficzny zwyczaj rozdawania ludziom obrazków świętych i wysyłania pod rozmaite adresy pocztówek, które zawsze zaopatrzał w ręcznie napisane zdanie, jedno lub dwa. Niezmordowanie umacniał i oświecał innych ludzi, dołączając im rodzaj przesłania duchowego, które zazwyczaj zaopatrywał na początku we wzmiankę: „Jezus do duszy…”, „Maryja do duszy…” lub „To ja, Jezus, mówię do ciebie…”. Jak przejrzysty kryształ daje się przenikać promieniami światła, tak i on przepuszczał przez siebie treść szczególnego rodzaju dialogu, który prowadził nieustannie z Bogiem i Świętymi.
Był 2 lipca 1965 roku. Na odwrocie obrazka z wizerunkiem Matki Bożej ks. Dolindo wypisał wyjątkowe przesłanie dla polskiego arystokraty, hrabiego Witolda Laskowskiego, będącego szczególnym czcicielem ojca Pio. Na obrazku widnieje następujący zapis:
„Maryja do duszy:
Świat chyli się do upadku, ale Polska, dzięki nabożeństwom do Mego Niepokalanego Serca uwolni świat od straszliwej tyrani komunizmu, tak jak za czasów Sobieskiego z 20-ma tysiącami rycerzy wybawiła Europę od tyrani tureckiej. Powstanie z niej nowy Jan, który poza jej granicami, heroicznym wysiłkiem zerwie kajdany, nałożone przez tyranie komunizmu. Pamiętaj o tym. Błogosławię Polskę! Błogosławię Ciebie. Błogosławcie mnie. Ubogi ksiądz Dolindo Ruotolo – ulica Salvator Rosa, 58, Neapol”.
Dzieje tej kartki są przedziwne. Wszyscy zapomnieli o tym wpisie. Dopiero po wyborze Karola Wojtyły na papieża w 1978 roku uczennice duchowe ks. Dolindo odkryły kopię zapisku przeniesioną do jednego z zeszytów Stowarzyszenia Apostolstwa Wydawniczego, ugrupowania założonego przez neapolitańskiego kapłana. Należało odszukać oryginał. Kanałami Bożej Opatrzności udało się dotrzeć do wspomnianego obrazka, opartego o ścianki kasy pancernej, w której przechowywał swe tajne dokumenty biskup słowacki Paweł Hnilica, bliski przyjaciel Jana Pawła II. Nie można było nie odszukać tej kartki. Zawierała ona wyraźne proroctwo na temat nowego polskiego Jana i jego niezastąpionej roli w załamaniu się systemu ateistycznego komunizmu. „Wypełniło się pragnienie Matki Bożej – mówił sekretarz papieski kardynał Stanisław Dziwisz, nawiązując do objawień Maryi w Fatimie i próby spełnienia Jej życzenia, aby Ojciec Święty poświęcił specjalnym aktem oddania Związek Radziecki i cały komunistyczny świat, co Jan Paweł II podjął 25 marca 1984 roku na placu św. Piotra – To wtedy miały swój początek wydarzenia prowadzące do rozsypania się komunistycznego świata”[3].
18 października 1978 roku – jak słusznie zauważył ks. Gianni Baget Bozzo – „Wojtyła został papieżem, rzecz jasna, nie po to, aby prowadzić wojnę z komunizmem. Niemniej faktem jest, że to się stało i że mianowanie Wojtyły zapoczątkowało obiektywnie kryzys na Wschodzie. Nikt nie twierdzi, by takie były zamiary Papieża albo jego elektorów. Zwłaszcza, że kryzysu realnego socjalizmu, do którego potem doszło, nikt nie mógł przewidzieć w dniach wyboru Wojtyły”[4]. Kardynał Karol Wojtyła nie walczył z komunizmem zewnętrznym, obwarowanym komitetami partyjnymi i uzbrojonym w system represji, lecz tym wewnętrznym, to jest sekularyzacją Kościoła i przewagą tego, co społeczne, nad tym, co osobiste. Sam zainteresowany wyjaśniał swą strategię działania w następujący sposób: „Zło w naszych czasach w pierwszym rzędzie polega na pewnego rodzaju degradacji, nawet zniszczeniu, fundamentalnej jedności każdej osoby ludzkiej. To zło leży nawet bardziej w porządku metafizycznym niż moralnym. Tej dezintegracji, planowanej czasami przez ideologie ateistyczne, musimy zamiast jałowych polemik przeciwstawić coś w rodzaju «rekapitulacji» nienaruszalnej tajemnicy osoby”[5]. Wystarczy odbudować człowieka od środka i przywrócić nadzieję, a żadne mury i kajdany tego nie przetrwają.
Tak rozumiał logikę Ewangelii ubrany na biało człowiek, który 16 października 1978 roku ukazał się na balkonie Bazyliki św. Piotra w Rzymie i zawołał „Nie lękajcie się!”. „Nagle w tej jednej twarzy, w tym jednym człowieku wszyscy dostrzegli, że chrześcijaństwo jest młodością świata, że Chrystus ukształtował prawdziwych ludzi, pięknych i silnych. Że ideologiczne mity, które elektryzowały Zachód, a doprowadzały do zbiorowego męczeństwa Wschód, są ponurą, nieludzką tyranią. Maryja Dziewica zaś, którą często uważano za kłopotliwą spuściznę po katolicyzmie przedsoborowym, była oddechem gnębionych ludów, zwycięskim pięknem człowieka gotowego wyprostować się na nowo spod jarzma oszalałych sług Szatana. Nowy pontyfikat wdarł się jak pożar w otoczone drutem kolczastym rejony budowy nowego wspaniałego raju dla ludzi bez Boga, przedostając się tam poprzez zakamarki ludzkich serc. Ogień został podłożony. Należało jedynie czekać, aż spełni się zapowiedź księdza Dolindo, iż na naszych oczach powtórzy się ratowanie chrześcijańskiej cywilizacji, jak za czasów króla Jana Sobieskiego. „Kiedy w dniu 22 października 1978 roku – wspominał Jan Paweł II – wypowiadałem na placu św. Piotra słowa: «Nie lękajcie się!», nie mogłem w całej pełni zdawać sobie sprawy z tego, jak daleko mnie i cały Kościół te słowa poprowadzą. To, co w nich było zawarte, pochodziło bardziej od Ducha Świętego […]. Dlaczego mamy się nie lękać? Ponieważ człowiek został odkupiony przez Boga”[6].
Na poziomie najbardziej duchowym ci dwaj kapłani: Dolindo Ruotolo i Karol Wojtyła spotkali się w jednym, istotnym punkcie. Ich życie przebiegło trasą zdumiewającej paraleli. Dolindo nie pozwolił się złamać cierpieniu fizycznemu, ani tym bardziej temu moralnemu i duchowemu, którym nabrzmiewały jego mroczne czasy. Mimo, że czuł opuszczanie go sił – poruszał się zgięty w pól, wlekąc za sobą ciało poddające się coraz bardziej skutkom choroby i sędziwego wieku – mawiał: „Słynnemu skrzypkowi Paganiniemu rwały się, jedna po drugiej, trzy struny w instrumencie: re, la, mi…, tak że pozostała mu tylko sol, z której zdołał wykrzesać przepiękną harmonię. Wybuchły oklaski na widowni. Zrywanie się strun okazało się tryumfem. W starości wydaje się, jakby rwały się, jedna po drugiej, struny ludzkiej aktywności. I pozostaje tylko jedna, i na tej jednej można zagrać tryumfalny dźwięk wieczności: sol – solo Dio! Tylko Bóg! O błogosławiony sol mych skrzypiec, jedyna nuto mej sędziwości. O Boże jedyny, harmonio pośród zgrzytu współczesnego świata gubiącego się bez wiary w otchłani błędów i złudzeń, będących piskami wydobywanymi z pogruchotanego instrumentu”. Nigdy nie zapomnę obolałego cierpieniem i chorobami, a jednocześnie wspieranego niezłomnością ciała wielkiego Papieża Jana Pawła II, który z niewyobrażalnym wysiłkiem usiłował przemówić do swych dzieci. Pomimo przegrywanej walki z fizycznością, z jego gestów wylewała się potężna energia, wyraz gigantycznego, na stałe złączonego z Bogiem ducha. Ks. Dolindo, jak i Jan Paweł II zużyli swe siły do ostatka, niosąc w sobie nieznaną wielu uszom na tym świecie słodką melodię Nieba. Serce ks. Dolindo zatrzymało się 19 listopada 1970 roku o godzinie 17. 15, serce Jana Pawła II przestało bić 2 kwietnia, trzydzieści pięć lat później. Pół wieku przeżyli wspólnie, wiedząc o sobie niewiele. Połączyło ich proroctwo. Piękni ludzie!
Ks. dr hab. Robert Skrzypczak/Fronda.pl
_______
[1] Y. Congar, Diario del Concilio, vol. I–II, Ed. San Paolo, Cinisello Balsamo 2005, wpis pod datą 2 lutego 1965. [2] H. de Lubac, Entretien autour de Vatican II. Souvenir et réflexions, Cerf, Paris 1985, s. 48. [3] Kardynał S. Dziwisz, Świadectwo, Wydawnictwo TBA, Warszawa 2007, s. 162. [4] G. Baget Bozzo, Il futuro del cattolicesimo. La Chiesa dopo papa Wojtyla, Piemme, Casale Monferrato 1977, s. 129. [5] H. de Lubac, At the Service of the Church, s. 171–172; podaję za: G. Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, tłum. M. Tarnowska i in., Znak, Kraków 2002, s. 223. [6] Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, RW KUL, Lublin 1994, s. 160-161.mp/Ks. prof. Robert Skrzypczak
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube (Radio Maryja)
***
O. Jacek Salij o nauce św. Jana Paweła II: Męczeństwo jest drogą do Prawdy
Św. Jan Paweł II na temat męczeństwa.
1. W trzecim pokoleniu po ogłoszeniu edyktu mediolańskiego, Kościół rzymski pod przewodem papieża Damazego (366-384) podjął wielki wysiłek zabezpieczenia pamięci swoich męczenników oraz ożywienia ich kultu. Jan Paweł II – papież końca XX wieku, tego wieku, w którym więcej ludzi zostało zabitych za wiarę w Chrystusa, niż w ciągu poprzednich dziewiętnastu wieków razem wziętych – wzywa Kościół do analogicznego wysiłku.
Uderza nie tylko wielka liczba ogłoszonych podczas tego pontyfikatu beatyfikacji i kanonizacji (wielu spośród nowych błogosławionych i świętych to, oczywiście, męczennicy). Ten Papież zdecydowanie nie liczy się ze względami ludzkimi, które chciałyby przeszkodzić w przedstawianiu Kościołowi jako świętych tych chrześcijan, którzy rzeczywiście oddali życie za Chrystusa.
Konsekwentnie więc wynoszeni są na ołtarze męczennicy z czasów rewolucji francuskiej i meksykańskiej, czy wojny domowej w Hiszpanii, mimo że niektóre środowiska lewicowe i liberalne nie ukrywają, że to im się nie podoba. Analogicznie, mimo ostrzeżeń, że wielu Żydów poczyta to za akt agresji, został przeprowadzony do końca proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny Edyty Stein. Również oburzenie czeskich protestantów nie powstrzymało Jana Pawła II przed kanonizacją Jana Sarkandra. Tak samo ostre protesty władz chińskich czy wietnamskich nie były w stanie przeszkodzić kanonizacjom pochodzących z tych krajów męczenników.
Rzecz jasna, nic nie jest bardziej obce temu Papieżowi niż postawa konfrontacyjna. Jan Paweł II za każdym razem uważnie i życzliwie wsłuchuje się w zgłaszane sprzeciwy i zastrzeżenia, a jak bardzo stara się je uwzględnić, świadczą o tym choćby gesty dobrej woli podczas wspomnianych przed chwilą kanonizacji Edyty Stein i Jana Sarkandra. Zarazem zdecydowanie trzyma się zasady, że skoro męczennik oddał życie za Chrystusa, to oddawania mu czci nie powinniśmy uzależniać od takich czy innych względów ludzkich.
Koniecznie trzeba było podkreślić tę bezkompromisowość Papieża w oddawaniu sprawiedliwości męczennikom, bo to z niej płynie tyle razy formułowane przez niego wezwanie, żebyśmy dbali o zachowanie naszych męczenników we wdzięcznej pamięci Kościoła. „Za szczególną powinność naszego pokolenia w Kościele – mówił 7 czerwca 1999 w Bydgoszczy, a styl tej wypowiedzi świadczy o tym, że nie była ona przygotowana na piśmie, ale płynęła prosto z serca – uważam zebranie wszystkich świadectw o tych, którzy dali życie za Chrystusa. Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba go zbadać, trzeba go stwierdzić, trzeba go spisać. Tak jak spisały martyrologia pierwsze wieki Kościoła, i to jest do dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenników pierwszych stuleci. Proszę wszystkie Episkopaty, ażeby do tej sprawy przywiązały należytą uwagę. Nasz wiek, wiek XX, ma swoją wielką martyrologię w wielu krajach, w wielu rejonach ziemi. Trzeba, ażebyśmy przechodząc do trzeciego tysiąclecia spełnili obowiązek, powinność wobec tych, którzy dali wielkie świadectwo Chrystusowi w naszym stuleciu”.
Wcześniej, mianowicie w obu podstawowych dokumentach milenijnych, z podobnym wezwaniem zwracał się Jan Paweł II do całego Kościoła. W liście apostolskim Tertio millennio adveniente (1994), wezwanie do ochrony pamięci o męczennikach ma ważki kontekst ekumeniczny, na co zwrócimy uwagę odrębnie, jest ponadto rozszerzone na innych bohaterów świętości, nie tylko męczenników.
Natomiast w bulli Incarnationis mysterium (1998) pojawia się argument eklezjologiczny: obecne pokolenie Kościoła wyrasta przecież z pokoleń, które wydały tamtych męczenników, toteż powinno troszczyć się o swoje zakorzenienie we wspólnocie z nimi. „Kościół wszędzie na ziemi musi pozostać zakorzeniony w ich świadectwie i pieczołowicie chronić pamięć o nich” (IM 13).
Nie próbowałem ustalać pełnej listy wezwań Jana Pawła II na ten temat. Spośród różnych wezwań partykularnych na szczególną uwagę zasługują słowa Pawła VI z homilii wygłoszonej 18 października 1964 podczas kanonizacji męczenników ugandyjskich, powtórzone w adhortacji apostolskiej Ecclesia in Africa (1995), oraz analogiczne wezwanie skierowane do rodzin zakonnych w adhortacji apostolskiej Vita consecrata (1996).
2. Warto przypatrzeć się samej nauce Jana Pawła II na temat męczeństwa, zwłaszcza że znajdziemy w niej wiele spojrzeń oryginalnych, a zarazem głęboko osadzonych w tradycyjnej mądrości Kościoła. Podstawowa intuicja na temat męczeństwa – że jego źródłem i wzorem jest krzyż Chrystusa Pana – jest wspólna wszystkim autentycznie katolickim teologom; jest ona również fundamentem martyrologicznego nauczania Jana Pawła II.
Dobrze więc będzie na samym początku niniejszego opisu przypomnieć sobie, że męczeństwo jest niczym więcej, tylko szczególną formą realizacji powszechnego obowiązku uczniów Chrystusa: naśladowania Go w przyjmowaniu krzyża (por. Mt 10,38; 16,24, itd.). Krzyż Chrystusa jest Bożą odpowiedzią na zwycięstwo, jakie szatan odniósł nad nami, doprowadzając nas do grzechu. Mianowicie szatanowi udało się oddzielić człowieka od Boga i w konsekwencji porozdzielać nas różnorako od siebie wzajemnie.
Otóż na krzyżu Chrystus Pan pokonał tego przeklętego zwycięzcę. Wszedł wtedy w samo centrum świata urządzanego wbrew Bogu i poza prawem miłości, świata budowanego na przemocy i pogardzie dla prawdy i sprawiedliwości – i tam aż do samego końca wytrwał w miłości do swojego Przedwiecznego Ojca i do nas, których sobie przybrał na braci i siostry, własnych morderców nie wyłączając. Okazało się w ten sposób, że prawo miłości jest nie tylko pierwszym słowem Boga, jakie On do nas wypowiedział, ale również Jego słowem ostatnim: w krzyżu Chrystusa Pana ujawniła się bowiem ostateczna bezsiła szatana i grzechu oraz potęga Bożej miłości do ludzi.
Naśladowanie Chrystusa w niesieniu krzyża polega właśnie na tym: na trwaniu w miłości do Boga i bliźnich w naszym świecie mniej lub więcej zdeformowanym wskutek różnych zwycięstw odniesionych nad ludźmi przez szatana. Zobowiązaliśmy się do tego wszyscy przez sam fakt przyjęcia chrztu. Szczególność wezwania do niesienia krzyża, jakie staje przed męczennikiem, na tym tylko polega, że ceną tego trwania w miłości jest oddanie życia, zazwyczaj wśród różnych dodatkowych utrapień.
Istotą męczeństwa nie jest więc – jakby podpowiadała polska etymologia tego wyrazu – doznawanie prześladowań czy nawet śmierci za to, że się jest chrześcijaninem. Istotą męczeństwa jest czyn trudnej wierności Chrystusowi. Znoszenie prześladowań i utrapień jest ceną tej wierności, a nieraz również jej drogą. Męczeństwo jest zatem wyrazem i owocem ludzkiej wolności, rzecz jasna, wolności oczyszczonej, umocnionej i rozświetlonej łaską.
Opisaną tu dynamikę diabelskiego ataku na człowieka oraz obrony człowieka przez Chrystusa poprzez uzdolnienie nas do niesienia krzyża, niekiedy aż do męczeństwa włącznie, znakomicie oddaje Augustyńska opozycja dwóch postaw, nad którymi kilkakrotnie medytował kardynał Wojtyła w swoich rekolekcjach watykańskich z lutego 1976. Program szatana – amor sui usque ad contemptum Dei – jest programem radykalnego zdeformowania miłości, w gruncie rzeczy programem anty-Miłości. W odpowiedzi, Chrystus Pan zaprasza nas do postawy przeciwnej, postawy Miłości konsekwentnej, która w świecie współtworzonym przez grzech bywa czymś trudnym i ponad zwykłe ludzkie siły. Jest to postawa amor Dei usque ad contemptum sui. Właśnie po to, żeby nas do takiej postawy uzdolnić, Chrystus Pan sam dał nam jej przykład na krzyżu oraz umacnia nas łaską z Jego krzyża płynącą.
Ponieważ podjęta przez Chrystusa linia obrony człowieka poprzez wezwanie i uzdolnienie nas do Miłości konsekwentnej jest skuteczna i prowadzi do zwycięstwa, powoduje to po stronie sił anty-Miłości nienawiść i czynne ataki na uczniów Chrystusa: „Jeżeli świat was nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15,18; por. Mt 10,22; 24,9). To dlatego każde pokolenie Kościoła ma swoich męczenników, ale też ich zwycięstwa potwierdzają i pogłębiają odniesione na Kalwarii rozstrzygające zwycięstwo Miłości nad anty-Miłością.
Co więcej, męczennik jest nie tylko uczestnikiem tego zwycięstwa, ale i jego owocem. Nie tylko bowiem jest naśladowcą ukrzyżowanego Chrystusa, ale zostaje do Niego upodobniony. Wspaniale wypowiedział to Jan Paweł II podczas uroczystości beatyfikacyjnej księdza Stefana Frelichowskiego, 7 czerwca 1999 w Toruniu: „Całe jego życie jest jakby zwierciadłem, w którym odbija się blask owej Chrystusowej filozofii, wedle której prawdziwe szczęście osiąga ten, kto w zjednoczeniu z Bogiem staje się człowiekiem pokoju, czyni pokój i niesie pokój innym”.
Dwa inne jeszcze momenty zauważył kard. Wojtyła podczas tamtych watykańskich rekolekcji w postawie Miłości konsekwentnej, i będą one nieraz podejmowane w jego, kontynuowanej na stolicy Piotra, nauce o męczeństwie. Po pierwsze, Chrystus Pan, realizując na Kalwarii postawę amor Dei usque ad contemptum sui, wypełnił perfectum opus laudis, mianowicie w Jego krzyżu jest zawarte „takie uwielbienie Boga nieskończonego Majestatu, jakiego nie mógł i nie może wyrazić absolutnie nikt, żadne stworzenie”. Rzecz jasna, męczennicy – swoim umiłowaniem Chrystusa aż do śmierci – najszczególniej przyłączają się do Jego wypełnionego na krzyżu perfectum opus laudis.
Po wtóre, „śmierć Chrystusa na krzyżu jako akt najwyższej miłości – amor Dei usque ad contemptum sui – ma charakter odkupieńczy i oblubieńczy zarazem”, mówiąc inaczej, była również aktem najwyższej miłości wobec nas, mimo że byliśmy Jego nieprzyjaciółmi. Zatem oddawanie życia z kolei za Chrystusa przez męczenników wiary jest ze strony Kościoła wyrazem miłości wzajemnej. Ofiarą składaną przez męczenników Kościół składa Chrystusowi dowody, że kocha Go ponad życie.
Oblubieńczy charakter związku między Chrystusem i Kościołem jest częstym tematem w tekstach Jana Pawła II, i zasługuje na odrębne opracowanie. Naturalnie, nie jest tak, że Papież podejmując ten temat, za każdym razem wspomina o męczennikach. Jednak wczytajmy się, tylko tytułem przykładu, w jedną z wielu tych wypowiedzi o oblubieńczym związku Chrystusa i Kościoła, gdzie o męczennikach i męczeństwie się nie wspomina: „W parze z niezgłębionym i niezasłużonym darem, jakim jest miłość objawiona do końca w zbawczej ofierze Syna Bożego, której Eucharystia jest niezniszczalnym znakiem, rodzi się również w nas samych żywa odpowiedź miłości. Nie tylko poznajemy miłość, ale sami zaczynamy miłować. Wkraczamy niejako na drogę miłości i na tej drodze czynimy postępy. Miłość, która rodzi się w nas z Eucharystii, dzięki Eucharystii też w nas się rozwija, gruntuje i umacnia”.
Przecież dokończenie powyższej wypowiedzi wzmianką o męczeństwie byłoby w niej tylko postawieniem kropki nad i. Mówiąc inaczej, pragnę zwrócić uwagę na to, że temat męczeństwa – często expressis verbis podnoszony przez Jana Pawła II – obecny jest w jego nauczaniu często również między liniami, zwłaszcza w wypowiedziach na temat miłości między Chrystusem i Kościołem, i w ogóle w tych wypowiedziach, w którym przypomina on o naszym ostatecznym powołaniu do miłości.
3. Męczeństwo – dowód konsekwentnej wierności Chrystusowi, szczytowy wyraz oblubieńczej miłości Kościoła dla swego Zbawiciela – jest zarazem najwyższym potwierdzeniem i manifestacją naszej ludzkiej godności. Najwyraźniej mówi o tym Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor.
Podstawą tej prawdy o męczeństwie jest dar Bożych przykazań jako zabezpieczenie naszej ludzkiej godności w sytuacji, kiedy jesteśmy grzeszni i opowiadanie się po stronie dobra nie zawsze jest dla nas czymś oczywistym. Gdyby nie grzech Adama, nie potrzebowalibyśmy przykazań – dobro wybieralibyśmy zawsze i w sposób konieczny, a zarazem z pełną wolnością. „Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone” (1 Tm 1,9). O głębokim zakorzenieniu w Kościele tego spojrzenia na Boże przykazania świadczą wciąż pojawiające się na jego obrzeżach herezje anomistyczne, których istotą jest przedwczesne i fałszywe uznanie samego siebie za całkowicie już wolnego od grzechu, a zatem nie podlegającego już przykazaniom.
Tę właśnie, wcześniejszą prawdę – że naszą osobową godność zabezpieczają Boże przykazania – przypomni Jan Paweł II, zanim zwróci uwagę na znaczenie męczeństwa w ochronie ludzkiej godności: „Więź między wiarą a moralnością ujawnia w pełni swój blask w bezwarunkowym poszanowaniu niezaprzeczalnych wymogów wypływających z osobowej godności każdego człowieka, wymogów chronionych przez normy moralne, które zakazują bez wyjątku dokonywania czynów wewnętrznie złych. Powszechność i niezmienność normy moralnej ujawnia, a zarazem stoi na straży godności osobowej, to znaczy nienaruszalności człowieka, na którego obliczu jaśnieje blask Boży” (VS 90).
Możliwość, a w niektórych sytuacjach powinność męczeństwa w tym sensie zabezpiecza naszą godność, że wyzwala nas od przymusu czynienia zła i w ogóle od przymusu składania złu jakichkolwiek hołdów. Nawet pod presją królującego zła, które potrafi wpędzić człowieka w sytuacje bez dobrego wyjścia nie musimy czynić zła. Z Bożą pomocą można bowiem wyjść z takich sytuacji poprzez męczeństwo. To właśnie dlatego katolicka nauka moralna głosi, iż zakaz czynienia zła obowiązuje semper et ad semper, zawsze i bez względu na okoliczności. Naukę tę Kościół znajduje w słowie Zbawiciela, żeby się nie bać „tych, co zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą” (Mt 10,28). Zarazem nie jest to nauka specyficznie chrześcijańska, chyba wszystkie wielkie tradycje religijne i mądrościowe znają i doceniają wartość męczeństwa.
Rzecz jasna, zarówno przymuszanie bliźniego do czynienia zła, jak uleganie temu przymusowi, ciężko znieważa przyrodzoną człowiekowi godność, męczeństwo zaś jest zawsze skuteczną obroną zagrożonej godności: „Męczeństwo odrzuca jako złudne i fałszywe wszelkie <ludzkie tłumaczenia>, jakimi usiłowałoby się usprawiedliwić – nawet w <wyjątkowych> okolicznościach – akty moralnie złe ze swej istoty; co więcej, ujawnia, że akt taki jest w istocie pogwałceniem <człowieczeństwa> człowieka, i to bardziej nawet w tym, kto go popełnia, niż w tym, kto pada jego ofiarą” (VS 92).
Pozytywny wykład na ten temat poprzedził Papież przypomnieniem heroicznego wyboru biblijnej Zuzanny (Dn 13,22n), Jana Chrzciciela (Mk 6,17-29) oraz innych męczenników, o których czytamy na kartach Nowego Testamentu: „Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych mężczyzn i kobiet, którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa, albo woleli umrzeć niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł ich do chwały ołtarzy, to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia. W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga” (VS 91-92).
W odniesieniu do godności naszego człowieczeństwa, męczeństwo nie tylko ją potwierdza i zabezpiecza. W męczeństwie dokonuje się ponadto ostateczne dojrzewanie człowieka, a zarazem ujawnia się to, do jakich szczytów, nawet w naszym świecie zdeformowanym przez grzech, może z Bożą pomocą dojść człowiek. W tej jednak encyklice Papież o tym tylko wspomina. Głębi jego wypowiedzi doda odwołanie się do sławnego świadectwa męczennika z roku ok.108: „Męczeństwo jest także wywyższeniem doskonałego <człowieczeństwa> i prawdziwego <życia> człowieka, co poświadcza św. Ignacy Antiocheński w słowach skierowanych do chrześcijan Rzymu, gdzie poniósł śmierć męczeńską: <Wybaczcie mi, bracia. Nie wzbraniajcie żyć, nie chciejcie, abym umarł (…), pozwólcie chłonąć światło nieskalane. Gdy je osiągnę, będę pełnym człowiekiem. Pozwólcie mi naśladować mękę mego Boga>”(VS 92).
Ten wymiar – nie tylko zresztą męczeństwa, ale każdego cierpienia przyjmowanego w duchu naśladowania krzyża Chrystusa – analizował Jan Paweł II wcześniej, we wspomnianym już liście apostolskim Salvifici doloris. Zwracał tam uwagę na „paradoks słabości i mocy”, doświadczany przez naśladowców cierpień Chrystusowych, w którym dokonuje się „duchowe hartowanie się człowieka”. Dzięki oparciu się na łasce Bożej w cierpiącym uczniu Chrystusa – rzecz jasna, dotyczy to również, a nawet szczególnie, męczennika – wyzwala się „nadzieja, która podtrzymuje w nim przeświadczenie, że cierpienie go nie przemoże, nie pozbawi właściwej człowiekowi godności wraz z poczuciem sensu życia. I oto ten sens się objawia wraz z działaniem miłości Bożej, która jest największym darem Ducha Świętego. W miarę jak uczestniczy w tej miłości, człowiek w cierpieniu odnajduje do końca siebie: odnajduje <duszę>, którą — zdawało mu się, że przez cierpienie <stracił>” (SD 23).
4. Męczeństwo jako droga do prawdy – to następny temat istotnie obecny w nauczaniu Jana Pawła II. Ten wątek zacznijmy od przypomnienia, w jakim sensie starożytni chrześcijanie widzieli w męczennikach świadków prawdziwości swojej wiary. Otóż raczej nie pojawiał się wówczas argument, że należy wierzyć ludziom, którzy za wyznawane poglądy dają się zabić. Ludzkie dzieje pełne są nieszczęśników, którzy ginęli za wyznawane przez siebie brednie.
Większą powagę ma argument Pascala, że należy wierzyć ludziom, którzy nawet w obliczu śmierci nie przestają świadczyć o znanych sobie wydarzeniach – o tym , że po śmierci Chrystusa spotykali się z Nim jako ze zmartwychwstałym. Ten argument dotyczy jednak nie wszystkich męczenników, a tylko wezwanych do męczeństwa bezpośrednich świadków śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Znamienne jest ponadto, że w tej formie argumentu tego również nie widać w pismach patrystycznych.
Dla starożytnych chrześcijan męczennicy byli dowodem prawdy wiary chrześcijańskiej, bo stanowili żywe świadectwo tego, iż Ewangelia rzeczywiście przemienia człowieka w kogoś aż do końca i nawet wśród tortur rozkochanego w Bogu, rozmodlonego, życzliwego wszystkim, modlącego się nawet za własnych morderców.
W dość podobnej perspektywie epistemologicznej znaczenie męczeństwa widzi Jan Paweł II. Najważniejsza, a zarazem dla naszej ukształtowanej przez nominalizm mentalności nieoczekiwana wypowiedź na ten temat znajduje się w encyklice Fides et ratio (1998). Papież zaczyna tę wypowiedź od zwrócenia uwagi na to, że wiara jest wprawdzie niedoskonałą formą wiedzy, ale zarazem otwiera na takie wymiary prawdy, które zwyczajnej wiedzy w ogóle nie są dostępne, mianowicie na tę prawdę, którą można poznać dopiero w relacji międzyosobowej.
Ta relatywna wyższość wiary nad wiedzą ujawnia się nie tylko w odniesieniu do wiary religijnej czy do prawdy religijnej. Na przykład trudno mówić o autentycznym małżeństwie bez „wierzę w ciebie” obojga małżonków w odniesieniu do swojego współmałżonka. W owym „wierzę w ciebie” dokonuje się głębokie poznanie wzajemne, w ogóle niedostępne nawet wnikliwemu obserwatorowi. Wierzący wzajemnie w siebie małżonkowie nie mają, rzecz jasna, najmniejszych wątpliwości co do istnienia współmałżonka; co więcej, oni żyją razem, blisko siebie przebywają, wiele ze sobą rozmawiają, mają wiele wspólnych spraw, itd. Zarazem każde z nich nosi w sobie takie głębokie prawdy, do których można dotrzeć wyłącznie w postawie „wierzę w ciebie”, w postawie „ja tobie zawierzam samego siebie”. W tej postawie, zdaniem Papieża, „człowiek znajduje pełnię pewności i bezpieczeństwa, zarazem jednak poznanie oparte na wierze, którego podstawą jest zaufanie między osobami, nie jest pozbawione odniesienia do prawdy: wierząc, człowiek zawierza prawdzie, którą ukazuje mu druga osoba” (FR 32).
Warto zauważyć to zaproponowane przez Jana Pawła II rozróżnienie prawdy rzeczowej i osobowej – prawdy poznawanej przez obserwację oraz z pomocą różnych, nieraz wyrafinowanych metod wypracowanych przez nauki i filozofię, oraz prawdy poznawanej w międzyosobowych relacjach bliskości i zaufania.
Męczennik jest, rzecz jasna, świadkiem prawdy osobowej. Pytanie, czy Jezus jest naprawdę Synem Bożym i Zbawicielem, jest dla niego oraz dla wielu innych chrześcijan głęboko żyjących swą wiarą równie retoryczne jak pytanie, czy mój mąż, moja żona naprawdę istnieje. Pozytywnej odpowiedzi na to pytanie świadectwo męczennika dotyczy co najwyższej drugorzędnie. Istotą tego świadectwa jest prawda całoosobowego zawierzenia się przez męczennika Chrystusowi oraz wierności Chrystusa, który swoim przyjaciołom daje siły do przejścia przez ciemną dolinę.
„Męczennik – kończy Papież swój krótki wykład na ten temat – jest najbardziej autentycznym świadkiem prawdy o życiu. Wie, że dzięki spotkaniu z Jezusem Chrystusem znalazł prawdę o własnym życiu, i tej pewności nikt ani nic nie zdoła mu odebrać. Ani cierpienie, ani śmierć zadana przemocą nie skłonią go do odstąpienia od prawdy, którą odkrył spotykając Chrystusa. Oto dlaczego po dziś dzień świadectwo męczenników nie przestaje fascynować, znajduje uznanie, przyciąga uwagę i pobudza do naśladowania. Powód, dla którego ufamy ich słowu, jest zaś taki, że dostrzegamy w nich oczywiste świadectwo miłości, która nie potrzebuje długich wywodów, aby nas przekonać, gdyż mówi do każdego człowieka o tym, co on w głębi serca już uznaje za prawdę i czego od dawna poszukuje. Męczennik budzi w nas głębokie zaufanie, ponieważ mówi to, co my już przeczuwamy, i wypowiada otwarcie to, co my również chcielibyśmy umieć wyrazić” (tamże).
„Z psychologicznego punktu widzenia – napisze Jan Paweł II dwa miesiące później w bulli Incarnationis mysterium – męczeństwo jest najwymowniejszym dowodem prawdziwości wiary, która może nadać ludzkie oblicze nawet najbardziej gwałtownej śmierci i ujawnia swe piękno podczas najokrutniejszych prześladowań” (IM 13).
Skrótowy charakter niniejszego przeglądu nie pozwala głębiej analizować uwag Papieża na temat bezsilności prześladowców wobec Prawdy wyznawanej przez męczenników, czy na temat ujawniającej się poprzez męczeństwo potęgi miłości. Nie powstrzymam się jednak przed przytoczeniem przepięknego nawiązania do jedenastego rozdziału Listu do Hebrajczyków na temat wiary jako drogi ku Niewidzialnemu: „Autor Listu przytacza aż siedemnaście przykładów wiary: <Przez wiarę Abel […]. Przez wiarę Noe […]. Przez wiarę Abraham […]. Przez wiarę Mojżesz […]>. My zaś możemy dodać: przez wiarę Maryja…; przez wiarę Józef…; przez wiarę Symeon i Anna…; przez wiarę Apostołowie, męczennicy, wyznawcy, dziewice, biskupi, kapłani, zakonnicy i ludzie świeccy wszystkich wieków chrześcijaństwa. Przez wiarę Kościół przemierzał stulecia i dziś nadal podąża ku Niewidzialnemu dzięki tchnieniu i kierownictwu Ducha Świętego”.
Żeby właściwie zrozumieć tę wypowiedź, koniecznie trzeba mieć na uwadze to, co później, w encyklice Fides et ratio, mówił Jan Paweł II na temat prawdy osobowej.
5. Na koniec przynajmniej zasygnalizujmy, co mówi Jan Paweł II na temat ekumenicznego wymiaru męczeństwa. Z wyżyn Stolicy Apostolskiej pod raz pierwszy podniósł ten temat Paweł VI, w roku 1964, w homilii podczas kanonizacji męczenników ugandyjskich. Praktyka eklezjologiczna była tu jednak wcześniejsza: Kościoły, które w wyniku kolejnych unii przyjmowały jedność z Kościołem katolickim, zazwyczaj były przyjmowane razem ze swoimi świętami i liturgicznymi wspomnieniami, a więc również razem ze swoimi męczennikami oraz innymi świętymi.
Niemniej prawdą jest również to, że w Kościele starożytnym zasadą było nieuznawanie męczenników niekatolickich. Anonimowy autor z III wieku, którego dzieło przeciw montanistom zachowało się jedynie we fragmentach cytowanych w Historii kościelnej Euzebiusza z Cezarei, nie ma wątpliwości, że zamordowani podczas prześladować marcjonici czy montaniści nie są prawdziwymi męczennikami: „Marcjonici, zwani tak od herezji Marcjona, twierdzą, że mają wielu męczenników Chrystusowych, a przecież oni nie wyznają Chrystusa naprawdę. (…) Kiedy się zdarza, że wierni Kościoła otrzymują powołanie do męczeństwa za wiarę prawdziwą i zetkną się wówczas z tak zwanymi męczennikami herezji frygijskiej, odsuwają się od nich i idą na śmierć, w ogóle się z nimi nie łącząc, bo nie chcą mieć nic wspólnego z duchem Montanusa i jego kobiet”.
Trudno wątpić, że sam Euzebiusz podziela ten pogląd. Warto jednak wiedzieć, że również nie wszystkim zamordowanym za wiarę katolikom Kościół przyznawał godność męczennika. Przypomnijmy choćby kanon 60 synodu w Elwirze (rok ok.305), który odmawia tej godności zapaleńcom, co sprowokowali swoją śmierć przez sprofanowanie jakichś świętości pogańskich.
Szczególnie znany jest sprzeciw świętego Augustyna przeciwko uznawaniu za męczenników tych arian czy donatystów, którzy zginęli w prześladowaniach religijnych. Martyres non facit poena, sed causa – uznajemy męczenników nie dlatego, że zostali ukarani, ale z jakiego powodu to ich spotkało – tę tezę Augustyn powtarza wręcz często. „Męczenników poznać po tym, za co byli karani, nie – że ponieśli karę. Wielu bowiem znosiło cierpienia w uporze, nie w stałości, w grzechu, nie w cnocie, w przewrotnym błędzie, nie w zdrowym rozumie, opanowani przez diabła, a nie prześladowani przez niego”.
Generalnie, nie śpieszyłbym się z przeciwstawianiem sobie dawnego dystansowania się wobec męczenników wspólnot heretyckich oraz sformułowanej przez Jana Pawła II tezy (o której za chwilę), że wspólni męczennicy Kościołów i Wspólnot kościelnych już teraz antycypują jedność, jakiej jeszcze nie zdołaliśmy osiągnąć.
Dwa argumenty, że niektórzy chrześcijanie, którzy zostali zabici za wyznawane poglądy religijne, są tylko pseudomęczennikami, nie utraciły – moim zdaniem – również dzisiaj swojej ważności. Jeśli zgodzimy się z utrwaloną w Kościele tezą, że męczennikiem jest ten, kto wiarę w Chrystusa albo sprawiedliwość wybrał ponad życie, to 1) nie jest męczennikiem ktoś, kto zginął powodowany tylko jakąś namiętnością mocniejszą niż życie, np. namiętnością fanatyzmu skierowanego przeciw świętościom pogan; 2) trudno również rozpoznać męczennika za wiarę w Chrystusa w kimś, kto na temat Chrystusa żywił tylko jakieś ludzkie opinie, albo kto akurat był zaangażowany w rozbijanie jedności Kościoła.
Otóż nigdy dość podkreślania, że, w przeciwieństwie do większości heretyków starożytnych, z naszymi braćmi z Kościołów prawosławnych i starokatolickich oraz z większości Kościołów i Wspólnot protestanckich naprawdę łączy nas jedna wiara w Chrystusa – Syna Bożego, przez którego świat został stworzony, który dla nas stał się jednym z nas, aby ogłosić nam dobrą nowinę o Królestwie Bożym i dokonać naszego odkupienia na krzyżu, i który swoim zmartwychwstaniem otworzył nam drogę do życia wiecznego. Kiedy więc nasi bracia z tych Kościołów i Wspólnot giną jako świadkowie tej wiary, rozpoznajemy w nich po prostu męczenników naszej wspólnej wiary w Chrystusa.
Dwie wypowiedzi Jana Pawła II na temat naszych wspólnych męczenników wydają się najszczególniej ważne. W adhortacjiTertio millennio adveniente (1994), zachęcając Kościoły lokalne, aby „uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”, prosi Papież, żeby nie zapominać o męczennikach, którzy nie byli członkami naszego Kościoła: „Będzie to miało niewątpliwie charakter i wymowę ekumeniczną. Chyba najbardziej przekonujący jest ten ekumenizm świętych, męczenników. Communio sanctorum mówi głośniej aniżeli podziały” (TMA 37).
Niecały rok później, w encyklice Ut unum sint, Jan Paweł II już całkiem wyraźnie twierdzi, że dzięki naszym wspólnym męczennikom jedność Kościoła już teraz jest jakby profetycznym faktem. Co więcej, od tego twierdzenia rozpoczyna swoją encyklikę: „Odważne świadectwo licznych męczenników naszego stulecia, należących do innych także Kościołów i Wspólnot kościelnych, które nie są w pełnej komunii z Kościołem katolickim, nadaje nową moc wezwaniu Soboru i przypomina nam o obowiązku przyjęcia i wprowadzenia w czyn jego zalecenia. Ci nasi bracia i siostry, połączeni przez wielkoduszną ofiarę z własnego życia, złożoną dla Królestwa Bożego, są najbardziej wymownym świadectwem tego, iż można przekroczyć i przezwyciężyć wszelkie elementy podziału, składając całkowity dar z siebie dla sprawy Ewangelii” (UUS 1).
Wróci jeszcze Papież do tej idei w dalszej części encykliki. Najpierw – przekonuje nas – dialog ekumeniczny moglibyśmy prowadzić z radykalizmem właściwym naszym wspólnym męczennikom: Wszystkie chrześcijańskie Wspólnoty „wydały przecież męczenników chrześcijańskiej wiary. Mimo dramatu podziału zachowali w sobie tak radykalne i absolutne przywiązanie do Chrystusa i do Ojca, że byli zdolni nawet do przelania krwi. A czyż takie właśnie przywiązanie nie jest potrzebne w tym, co nazwałem <dialogiem nawrócenia>? Czyż ten właśnie dialog nie podkreśla, że aby osiągnąć pełną komunię, trzeba przeżyć do końca doświadczenie prawdy?” (UUS 83).
Co jednak ważniejsze: Wzrastająca komunia między naszymi Kościołami i Wspólnotami jest przecież włączona w pełną komunię, która już się dokonała w naszych męczennikach: „Już poprzednio odnotowałem z radością, że komunia – niedoskonała, ale realna – utrzymuje się i wzrasta na wielu poziomach życia kościelnego. Tutaj stwierdzam natomiast, że jest ona już doskonała w tym, co wszyscy uważamy za szczyt życia łaski: w męczeństwie (martyria) aż do śmierci, w tej najprawdziwszej realistycznej komunii z Chrystusem, który rozlewa własną krew i przez tę ofiarę przybliża ku sobie tych, którzy niegdyś byli daleko” (UUS 84).
Papież nie waha się powiedzieć wyraźnie jeszcze więcej – że ta nasza komunia jest już doskonała w ogóle w tych wszystkich braciach i siostrach z naszych rozdzielonych Kościołów i Wspólnot, którzy już zostali obdarzeni życiem wiecznym: „Choć dla całej chrześcijańskiej Wspólnoty męczennicy stanowią dowód na moc łaski, nie są oni bynajmniej jedynymi świadkami tej mocy. Niepełna jeszcze komunia naszych Wspólnot jest już w rzeczywistości – choć w sposób niewidzialny – włączona na trwałe w pełną komunię świętych, to znaczy tych, którzy zakończywszy życie wierne łasce, znajdują się dziś w komunii Chrystusa uwielbionego. Ci święci wywodzą się z wszystkich Kościołów i Wspólnot kościelnych, które otworzyły im drogę do komunii zbawienia” (tamże).
O. Jacek Salij OP
mp/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia.org, domena publiczna
***
Benedykt XVI obnażył prawdziwą twarz islamu!
Islam i przemoc, religia i rozum… Benedykt XVI w swoim słynnym wykładzie wygłoszonym w 2006 roku w Ratyzbonie jasno pokazał wszystkie manowce, na które wiedzie literalne odczytywanie wiary mahometańskiej.
Przemówienie na uniwersytecie w Ratyzbonie (Regensburg), 12.09.2006
Szanowne Panie i Panowie
Jest dla mnie poruszającym doświadczeniem stanąć raz jeszcze na tej katedrze uniwersyteckiej, by wygłosić wykład. Myślę o latach wstecz, gdy po miłym okresie w Freisinger Hochschule, zacząłem uczyć na uniwersytecie bońskim. Było to w roku 1959, w dniach starego uniwersytetu, który składał się z normalnych profesorów. Rozmaite katedry nie miały ani asystentów, ani sekretarek, zamiast tego było jednak wiele bezpośredniego kontaktu ze studentami, a zwłaszcza pomiędzy poszczególnymi profesorami. Spotykaliśmy się przed i po wykładach w pokojach nauczycielskich. Zachodziła ożywiona wymiana zdań pomiędzy historykami, filozofami, filologami i, oczywiście, pomiędzy dwoma wydziałami teologicznymi. Raz w semestrze był diesacademicus, gdy profesorowie z każdego wydziału pojawiali się przed studentami całego uniwersytetu, umożliwiając prawdziwe doświadczenie universitas: rzeczywistości, w której, pomimo naszej specjalizacji, utrudniającej czasem wzajemną komunikację, składaliśmy się na całość, pracując we wszystkim na podstawach jednej racjonalności z jej różnymi aspektami i współdzieląc odpowiedzialność za właściwe posługiwanie się rozumem — ta rzeczywistość stała się żywym doświadczeniem. Uniwersytet był także dumny ze swych dwóch wydziałów teologicznych. Było jasne, że dociekając racjonalności wiary, wykonywały one także pracę, która z konieczności jest częścią „całości” universitas scientiarum, nawet jeśli nie każdy mógł mieć udział w wierze, którą teologowie starali się skorelować z rozumem jako całość. To głębokie poczucie spójności wewnątrz świata rozumu nie było zakłócone, nawet gdy kiedyś doniesiono, że jeden z kolegów powiedział coś dziwnego o naszym uniwersytecie: że ma dwa wydziały poświęcone czemuś, co nie istnieje: Bogu. To, że nawet wobec tak radykalnego sceptycyzmu nadal konieczne jest i rozsądne podnoszenie kwestii Boga poprzez posługiwanie się rozumem i czynienie tego w kontekście tradycji wiary chrześcijańskiej: wewnątrz uniwersytetu jako całości, było to akceptowane bez pytania.
Przypomniałem sobie o tym niedawno, czytając zredagowane przez prof. Theodore’a Kohury’ego (Monachium) wydanie części dialogu, który miał miejsce — prawdopodobnie w koszarach zimowych blisko Ankary — pomiędzy erudytą, bizantyjskim cesarzem Manuelem II Paleologiem a wykształconym Persem, na temat chrześcijaństwa i islamu oraz prawdy obojga. Prawdopodobnie to sam cesarz spisał ten dialog podczas oblężenia Konstantynopola między 1394 a 1402; tłumaczyłoby to, dlaczego jego argumenty przedstawione są bardziej szczegółowo niż odpowiedzi uczonego Persa. Dialog obejmuje szeroki zakres struktur wiary zawartej w Biblii oraz w Koranie i zajmuje się zwłaszcza obrazem Boga i człowieka, wracając jednocześnie z konieczności raz za razem do relacji „trzech praw”: Starego Testamentu, Nowego Testamentu i Koranu. Podczas tego wykładu chciałbym omówić tylko jeden punkt — sam z siebie dość marginalny w samym dialogu — który, w kontekście zagadnienia „wiary i rozumu”, uznałem za ciekawy i który może posłużyć jako punkt wyjścia do moich rozmyślań nad tym zagadnieniem.
W siódmej rozmowie (διάλεξις — kontrowersja) opracowanej przez prof. Khoury’ego, cesarz dotyka tematu dżihadu (świętej wojny). Cesarz musiał wiedzieć, że w surze 2,256 napisano: „Nie ma przymusu w religii”. Jest to jedna z sur wczesnego okresu, gdy Mahomet był jeszcze słaby i zagrożony. Ale oczywiście cesarz znał także przepisy, utworzone później i spisane w Koranie, dotyczące świętej wojny. Nie wchodząc w szczegóły, takie jak różnica traktowania przyznana tym, którzy mają „Księgę” oraz „niewiernym”, zwraca się do swego rozmówcy dość szorstko, zadając kluczowe pytanie na temat ogólnej relacji między religią a przemocą, w następujących słowach: „Pokaż mi, co przyniósł Mahomet, co byłoby nowe, a odkryjesz tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz zaprowadzania mieczem wiary, którą głosił”. Cesarz kontynuuje, tłumacząc szczegółowo powody, dla których rozpowszechnianie wiary przemocą jest czymś nierozumnym. Przemoc jest niezgodna z naturą Boga i naturą duszy. „Bóg nie cieszy się z krwi, a nierozumne postępowanie (συν λόγω) jest sprzeczne z Bożą naturą. Wiara rodzi się z duszy, nie z ciała. Ktokolwiek miałby doprowadzić drugiego do wiary, potrzebuje zdolności dobrego przemawiania i właściwego rozumowania, bez przemocy i gróźb… Aby przekonać rozumną duszę, nie potrzeba silnego ramienia ani żadnej broni, ani żadnych innych sposobów grożenia danej osobie śmiercią…”
Decydującym stwierdzeniem w tej argumentacji przeciwko nawracaniu przemocą jest to, że niedziałanie zgodnie z rozumem jest czymś sprzecznym z naturą Bożą. Redaktor, Theodore Khoury, zauważa: „dla cesarza, bizantyńczyka ukształtowanego przez filozofię grecką, to stwierdzenie jest oczywiste samo w sobie. Ale dla nauczania muzułmańskiego, Bóg jest całkowicie transcendentny. Jego wola nie jest związana żadnymi naszymi kategoriami, nawet kategorią racjonalności. Tu Khoury cytuje dzieło znanego francuskiego islamisty R. Arnaldeza, który wskazuje, że Ibn Hazn posunął się do twierdzenia, że Bóg nie jest związany nawet swoim własnym słowem i że nic nie mogłoby go zmusić, aby objawił nam prawdę. Gdyby taka była wola Boża, to możliwe, że musielibyśmy nawet praktykować bałwochwalstwo.
Jeśli chodzi o rozumienie Boga, a więc i o konkretne praktyki religijne, stajemy przed dylematem, który dziś staje się dla nas bezpośrednim wyzwaniem. Czy przekonanie, że działanie nierozumne sprzeciwia się Bożej naturze jest tylko grecką koncepcją, czy też jest ono zawsze i z natury prawdziwe? Sądzę, że możemy dojrzeć tu głęboką zgodność pomiędzy tym, co greckie – w najlepszym znaczeniu tego słowa – i bliblijnym rozumieniem wiary w Boga. Modyfikując pierwszy wers księgi Rodzaju, Jan rozpoczął prolog Ewangelii tymi słowami: „Na początku było λόγoς”. Jest to to samo słowo, którego użył cesarz: Bóg działalogosem. Logos oznacza zarówno rozum, jak i słowo — rozum, który jest twórczy i zdolny do samo-komunikowania, właśnie jako rozum. Jan w ten sposób wypowiedział ostateczne słowo na temat biblijnej koncepcji Boga, a w słowie tym wszelkie — często mozolne i kręte ścieżki wiary biblijnej znajdują swą kulminację i syntezę. Na początku było logos, a logos jest Bogiem, mówi Ewangelista. Spotkanie pomiędzy przesłaniem biblijnym a myślą grecką nie nastąpiło przypadkowo. Wizja św. Pawła, który zobaczył zamknięte drogi do Azji i ujrzał we śnie Macedończyka, błagającego go: „Przyjdź do Macedonii i pomóż nam (por. Dz 16,6-10). — ta wizja może być zinterpretowana jako „kwintesencja” wewnętrznej konieczności zbliżenia pomiędzy wiarą biblijną a dociekaniami greckimi.
W istocie, to zbliżenie trwało już od pewnego czasu. Tajemnicze imię Boga, objawione w płonącym krzewie, imię, które oddziela Boga od wszelkich innych bóstw z ich wieloma imionami, które oznajmia po prostu, że On jest, stwarza wyzwanie koncepcji mitu — w bliskiej analogii jawi się tu staranie Sokratesa, by obalić i przekroczyć mit. Wewnątrz Starego Testamentu proces, który rozpoczął się od płonącego krzewu osiągnął nową dojrzałość w czasie Wygnania, gdy Bóg Izraela, pozbawionego wtedy swej ziemi i kultu, głoszony był jako Bóg nieba i ziemi oraz opisany był w prostej formule, która jest echem słów wypowiedzianych przy płonącym krzewie: „Ja jestem” Temu nowemu pojmowaniu Boga towarzyszy swoiste oświecenie, które znajduje mocny wyraz w wyszydzeniu bóstw, które są tylko dziełem ludzkich rąk (por. Ps 115). Tak więc, pomimo ostrego konfliktu z tymi władcami hellenistycznymi, którzy pragnęli dostosować ją do zwyczajów i bałwochwalczego kultu Greków, wiara biblijna w okresie hellenistycznym spotkała się z najlepszą myślą grecką na głębokim poziomie, co przyniosło wzajemne ubogacenie, widoczne zwłaszcza w późnej literaturze mądrościowej. Wiemy dziś, że greckie tłumaczenie Starego Testamentu stworzone w Aleksandrii — Septuaginta — jest czymś więcej niż prostym (i w tym znaczeniu nie w pełni satysfakcjonującym) tłumaczeniem tekstu hebrajskiego: jest niezależnym świadectwem tekstualnym i wyraźnym oraz ważnym krokiem w historii objawienia, która doprowadziła do tego spotkania w sposób decydujący dla narodzin i rozpowszechnienia się chrześcijaństwa. Ma tu miejsce głębokie spotkanie wiary i rozumu, spotkanie pomiędzy prawdziwym oświeceniem i religią. Z samego serca chrześcijańskiej wiary, a jednocześnie z serca greckiej myśli, połączonej teraz z wiarą, Manuel II mógł powiedzieć: niedziałanie „z logosem” jest przeciwne Bożej naturze.
Uczciwie rzecz biorąc, trzeba zauważyć, że w późnych wiekach średnich odkrywamy nurty teologiczne, które chciały rozdzielić tę syntezę pomiędzy duchem greckim a duchem chrześcijańskim. W odróżnieniu od tzw. intelektualizmu Augustyna i Tomasza, wraz z Dunsem Szkotem pojawił się woluntaryzm, który ostatecznie doprowadził do twierdzenia, że możemy poznać jedynie Bożąvoluntas ordinata. Ponad nią znajduje się dziedzina Bożej wolności, mocą której mógłby uczynić wszystko przeciwnie do tego, co w rzeczywistości uczynił. To daje początek stanowiskom, które wyraźnie zbliżają się do stanowiska Ibn Hazna i które mogłyby nawet doprowadzić do obrazu Boga kapryśnego, który nie jest nawet związany prawdą i dobrocią . Boża transcendencja i inność są tak wywyższone, że nasz rozum, nasze poczucie tego, co prawdziwe i dobre, nie są już prawdziwym odbiciem Boga, którego najgłębsze możliwości pozostają wiecznie nieosiągalne i ukryte za Jego rzeczywistymi decyzjami. W przeciwieństwie do tego, wiara Kościoła twierdziła zawsze, że pomiędzy Bogiem i nami, pomiędzy Jego wiecznym Duchem Stwórcą a naszym stworzonym rozumem istnieje prawdziwa analogia, w której niepodobieństwo pozostaje nieskończenie większe niż podobieństwo, nie jednak do tego stopnia, by odrzucić analogię i jej język (por. Lateran IV). Bóg nie staje się bardziej boski, gdy odpychamy Go od siebie w czystym, niezgłębionym woluntaryzmie; raczej, prawdziwie boski Bóg jest Bogiem, który objawił się jako logos i, jako logosdziałał i w dalszym ciągu działa z miłością dla naszego dobra. Z pewnością miłość „przekracza” wiedzę i dlatego zdolna jest więcej dostrzec niż sama myśl (por. Ef 3,19), niemniej jednak w dalszym ciągu jest to miłość Boga, który jest logosem. Skutkiem tego, chrześcijański kult jest logike latreia, kultem w zgodzie z wiecznym Słowem i naszym rozumem (por. Rz 12,1).
To wewnętrzne zbliżenie pomiędzy wiarą biblijną a greckimi dociekaniami filozoficznymi było zdarzeniem o decydującym znaczeniu nie tylko z punktu widzenia historii religii, ale także z punktu widzenia historii światowej — jest to wydarzenie, które dotyczy nas także dzisiaj. Biorąc pod uwagę tę zbieżność, nie jest dziwne, że chrześcijaństwo, pomimo swych źródeł i ważnych stadiów rozwoju na Wschodzie, ostatecznie zdobyło decydujący historycznie charakter w Europie. Możemy to także wyrazić odwrotnie: ta zbieżność, z późniejszym dodatkiem dziedzictwa rzymskiego, stworzyła Europę i pozostaje fundamentem tego, co prawdziwie może być nazywane Europą.
Teza, że krytycznie oczyszczone dziedzictwo greckie tworzy integralną część wiary chrześcijańskiej, została odrzucona przez wezwanie do dehellenizacji chrześcijaństwo — wezwanie, które coraz bardziej dominuje w dyskusjach teologicznych od początku czasów współczesnych. Gdy przyjrzymy się uważniej, możemy dostrzec trzy etapy programu dehellenizacji: choć połączone ze sobą, są one wyraźnie różne od siebie w swych motywacjach i celach.
Dehelenizacja pojawia się najpierw w powiązaniu z podstawowymi postulatami Reformacji w szesnastym wieku. Patrząc na tradycję teologii scholastycznej Reformatorzy sądzili, że mają przed sobą system wiary całkowicie ukształtowany przez filozofię, to znaczy wyraz wiary oparty na obcym systemie myśli. Skutkiem tego wiara nie jawiła się już jako żywe historyczne Słowo, ale jako pewien element wszechogarniającego systemu filozoficznego. Zasada sola scriptura, z drugiej strony, poszukiwała wiary w jej czystej, pierwotnej postaci, tak jak ją pierwotnie znajdujemy w Słowie biblijnym. Metafizyka jawiła się jako przesłanka pochodząca z innego źródła, od którego wiara musiała zostać uwolniona, aby na powrót mogła się pełniej stać sama sobą. Gdy Kant oświadczył, że musi odsunąć myślenie, aby uczynić miejsce wierze, poprowadził ten program dalej z radykalizmem, którego nie mogli nawet przewidzieć Reformatorzy. W ten sposób zakotwiczył on wiarę tylko w praktycznym rozumie, zaprzeczając jej przystępowi do rzeczywistości jako całości.
Liberalna teologia dziewiętnastego i dwudziestego wieku, z Adolfem von Harnackiem jako wybitnym przedstawicielem, wprowadziła w drugi etap procesu dehellenizacji. Gdy byłem studentem i w pierwszych latach mojego nauczania, program ten był bardzo wpływowy także w teologii katolickiej. Jako punkt wyjścia przyjął on rozróżnienie Pascala pomiędzy Bogiem filozofów a Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba. W moim wykładzie inauguracyjnym w Bonn w 1959 r. starałem się podjąć to zagadnienie. Nie będę tu powtarzał tego, co powiedziałem przy tamtej okazji, ale chciałbym opisać przynajmniej krótko to, co było nowego w tym etapie dehelenizacji. Kluczową ideą Harnacka było proste powrócenie do człowieka Jezusa i jego prostego przekazu, [ukrytego] pod złogami teologii, czyli hellenizacji: to proste przesłanie postrzegano jako kulminację rozwoju religijnego ludzkości. Twierdzono, że Jezus zakończył sprawowanie kultu na korzyść moralności. Koniec końców, przedstawiono Go jako ojca humanitarnego przekazu moralnego. Fundamentalnym celem było przywrócenie zgodności chrześcijaństwa ze współczesnym rozumem, uwalniając je tym samym od pozornie filozoficznych i teologicznych elementów, takich jak wiara w bóstwo Chrystusa i trójjedynego Boga. W tym znaczeniu historyczno-krytyczna egzegeza Nowego Testamentu przywróciła teologii jej miejsce w ramach uniwersytetu: teologia, dla Harnacka, jest czymś zasadniczo historycznym, a więc ściśle naukowym. To, co może ona powiedzieć krytycznie o Jezusie to, niejako, wyraz praktycznego rozumu, dzięki czemu może ona zajmować należne miejsce wewnątrz uniwersytetu. Za tym myśleniem kryje się nowoczesne samo-ograniczenie rozumu, wyrażone klasycznie w „Krytykach” Kanta, ale w międzyczasie jeszcze bardziej zradykalizowane przez wpływ nauk przyrodniczych. Nowoczesna koncepcja rozumu opiera się, mówiąc krótko, na syntezie między platonizmem (kartezjanizmem) a empiryzmem, syntezie, potwierdzonej sukcesem technologii. Z jednej strony zakłada ona matematyczną strukturę materii, jej wewnętrzną racjonalność, co sprawia, że możliwe jest zrozumienie działania materii i jej skuteczne wykorzystanie: to podstawowe założenie jest, można powiedzieć, elementem platońskim w nowoczesnym rozumieniu natury. Z drugiej strony, istnieje potencjał natury, który daje się wykorzystywać dla naszych celów i tu ostateczną pewność przynieść może jedynie możliwość weryfikacji lub falsyfikacji poprzez eksperyment. Ciężar wagi pomiędzy tymi dwoma biegunami może, zależnie od okoliczności, przesuwać się z jednej strony na drugą. Tak wybitnie pozytywistyczny myśliciel jak J. Monod uważał się za platonika / kartezjanistę z przekonania.
To daje początek dwom zasadom, które są kluczowe dla podniesionej przez nas kwestii. Po pierwsze, tylko typ pewności wynikający ze współgrania elementów matematycznych i empirycznych może być uważany za naukowy. Wszystko, co uważa się za naukę, musi być mierzone tym kryterium. Tak więc nauki humanistyczne, takie jak historia, psychologia, socjologia i filozofia, starają się dostosować do tego kanonu naukowości. Drugi punkt, który jest istotny dla naszych rozważań, to to, że z samej swojej natury metoda ta wyklucza kwestię Boga, sprawiając, że jawi się jako kwestia nienaukowa lub przed-naukowa. Skutkiem tego, stajemy przed redukcją zakresu nauki i rozumu, którą musimy zakwestionować.
Wrócimy do tego problemu później. W międzyczasie musimy zauważyć, że z tego punktu widzenia każda próba utrzymania twierdzenia, że teologia jest „naukowa” zakończy się zredukowaniem chrześcijaństwa do jakiejś części swej poprzedniej tożsamości. Musimy jednak powiedzieć więcej: to sam człowiek zostaje zredukowany, ponieważ specyficznie ludzkie pytania o nasze pochodzenie i przeznaczenie, pytania stawiane przez religię i etykę, nie mają już miejsca w zasięgu zbiorczego rozumu zdefiniowanego przez „naukę”, tak więc muszą być odesłane do dziedziny subiektywności. Podmiot więc decyduje, na podstawie swojego doświadczenia, co uznaje za możliwe do utrzymania w sprawach religijnych i subiektywne „sumienie” staje się jedynym sędzią tego, co etyczne. W ten sposób jednak etyka i religia tracą siłę tworzenia społeczności i stają się sprawą całkowicie osobistą. Jest to niebezpieczny dla ludzkości stan rzeczy, jak widzimy po niepokojących patologiach religii i rozumu, które z konieczności wybuchają, gdy rozum jest tak zredukowany, że pytania religii i etyki już go nie dotyczą. Próby konstruowania etyki z reguł ewolucji lub z psychologii i socjologii okazują się być po prostu nieadekwatne.
Zanim wyciągnę wnioski, do których zmierzam, muszę krótko odnieść się do trzeciego etapu dehellenizacji, który ma miejsce teraz. W świetle naszego doświadczenia pluralizmu kulturowego mówi się dziś często, że synteza z hellenizmem osiągnięta we wczesnym Kościele była wstępną inkulturacją, która nie powinna być wiążąca dla innych kultur. Mówi się o nich, że mają one prawo powrotu do prostego przesłania Nowego Testamentu wcześniejszego od tej inkulturacji, po to, aby je inkulturować na nowo w swoich własnych środowiskach. Teza ta jest nie tylko fałszywa; jest ona surowa i nieprecyzyjna. Nowy Testament został spisany po grecku i nosi odcisk greckiego ducha, który doszedł już do dojrzałości, gdy rozwijał się Stary Testament. To prawda, istnieją elementy w ewolucji wczesnego Kościoła, które nie muszą być zintegrowane we wszystkich kulturach. Niemniej jednak, zasadnicze decyzje podjęte odnośnie relacji między wiarą a wykorzystaniem ludzkiego rozumu są częścią samej wiary; są one elementami rozwoju współbrzmiącymi z samą naturą wiary.
W ten sposób doszedłem do konkluzji. Szkic ten, namalowany szerokimi pociągnięciami pędzla, mający na celu krytykę współczesnego rozumu, wychodząc od niego samego, nie ma nic wspólnego z cofaniem się do czasu przed Oświeceniem i odrzuceniem spostrzeżeń nowoczesności. Pozytywne aspekty nowoczesności powinny być uznane bez zastrzeżeń: wszyscy jesteśmy wdzięczni za cudowne możliwości, które otwarła przed ludzkością i za postęp w człowieczeństwie, który został nam dany. Etos naukowy jest ponadto wolą posłuszeństwa prawdzie, i jako taki, zawiera postawę, która odbija w sobie jedno z podstawowych przekonań chrześcijaństwa. Naszym celem nie jest okopywanie się czy negatywny krytycyzm, ale poszerzenie naszej koncepcji rozumu i jego zastosowania. Choć cieszymy się z nowych możliwości otwierających się przed ludzkością, widzimy także niebezpieczeństwa rodzące się z tych możliwości i musimy zadać sobie pytanie, jak możemy je przezwyciężyć. Uda nam się to uczynić tylko wtedy, gdy rozum i wiara spotkają się w nowy sposób, jeśli przezwyciężymy nałożone przez rozum sam na siebie ograniczenie do tego, co empirycznie sprawdzalne i jeśli ponownie otworzymy jego szerokie horyzonty. W tym znaczeniu teologia słusznie należy do uniwersytetu i do szeroko zakrojonego dialogu nauk, nie tylko jako dyscyplina historyczna i jedna z nauk humanistycznych, ale dokładnie jako teologia, jako dociekanie racjonalności wiary.
Tylko w ten sposób stajemy się zdolni do szczerego dialogu kultur i religii, tak pilnie potrzebnego dzisiaj. W zachodnim świecie powszechnie utrzymuje się, że tylko rozum pozytywistyczny i oparte na nim formy filozofii cieszą się powszechną ważnością. A jednak, głęboko religijne kultury światowe postrzegają to wykluczenie boskości z powszechności rozumu jako atak na swe najgłębsze przekonania. Rozum, który jest głuchy na boskość i który odkłada religię w dziedzinę subkultur, jest niezdolny do wchodzenia w dialog kultur. Jednocześnie, jak starałem się pokazać, nowoczesny rozum naukowy ze swym nieodłącznym elementem platońskim nosi w sobie pytanie, które wskazuje poza niego i poza możliwości jego metodologii. Nowoczesny rozum naukowy musi po prostu przyjąć racjonalną strukturę materii i zgodność pomiędzy naszym duchem a panującymi racjonalnymi strukturami natury jako fakt, na którym musi oprzeć swą metodologię. A jednak pytanie, dlaczego tak musi być, jest realnym pytaniem i to takim, które musi zostać przekazane przez nauki przyrodnicze innym metodom i poziomom myślenia — filozofii i teologii. Dla filozofii i, choć w inny sposób, dla teologii, wsłuchiwanie się w wielkie doświadczenia i przemyślenia tradycji religijnych ludzkości, a zwłaszcza wiary chrześcijańskiej, jest źródłem poznania, a ignorowanie tego byłoby niemożliwym do zaakceptowania ograniczeniem naszego [pola] percepcji i reakcji. Przypomina mi się tu coś, co powiedział Sokrates do Fedona. W poprzednich rozmowach podnieśli oni wiele fałszywych opinii filozoficznych, tak więc Sokrates mówi: „łatwo można by zrozumieć, gdyby ktoś tak zirytował się na wszystkie te fałszywe poglądy, że przez resztę życia gardziłby i szydził z wszelkiej mowy na temat istnienia — ale w ten sposób pozbawiłby się prawdy egzystencji i poniósłby ogromną stratę”. Zachodowi od dawna zagraża taka awersja wobec pytań, które leżą u podstaw jego racjonalności i może on z tego powodu jedynie ponieść wielką stratę. Odwaga, by zaangażować cały dech rozumu, a nie zaprzeczanie jego wielkości — to program, z którym teologia oparta na wierze biblijnej wchodzi w debaty naszych czasów. „Niedziałanie rozumnie (z logosem) jest czymś przeciwnym naturze Boga”, powiedział Manuel II, zgodnie ze swym chrześcijańskim rozumieniem Boga, w odpowiedzi udzielonej perskiemu rozmówcy. To do tego wielkiego logosu, do tej rozległości rozumu, zapraszamy naszych partnerów w dialogu kultur. Jego nieustanne odkrywanie na nowo jest wielkim zadaniem uniwersytetu.
tłum. Maciej Górnicki, Fundacja Opoka
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube (ASCOLTARE, LEGGERE, CRESCERE)
***
Vittorio Messori:
Z ciemności niewiary do spotkania z Chrystusem
Latem 1964 r. w życiu 24-letniego studenta Vittoria Messoriego dokonała się radykalna przemiana. Doświadczył namacalnie istnienia Boga. Z agnostyka stał się jednym z najznamienitszych współczesnych apologetów Kościoła katolickiego, wielkiej sławy pisarzem i dziennikarzem, którego książki są w czołówce światowych list bestsellerów.
Nawrócenie – jak twierdzi Messori w książce Dlaczego wierzę – spotkało go bez żadnej jego zasługi. Był to “tajemniczy dar”, który został mu ofiarowany w formie propozycji. Oczywiście, że mógł ten dar odrzucić i powiedzieć “nie”, ale gdyby to zrobił, byłby – jak sam twierdzi – “skończonym osłem, który zamyka nie tylko serce, ale też oczy, odrzucając to, co oczywiste. I przez to obciążając swe sumienie ogromnym ciężarem wyrzutów” (s. 22).
Wiara w Jezusa Chrystusa stała się dla Messoriego tak drogocennym skarbem, że gotów jest dzisiaj w jej obronie oddać życie. Wolałby umrzeć niż zaprzeć się Chrystusa. Z całą szczerością wyznał, że gdyby ktoś przystawił mu pistolet do głowy i zagroził, że naciśnie cyngiel, jeżeli nie wyrzeknie się Ewangelii i nie uzna, że jest ona jedną wielką iluzją i mitem, to wtedy wybrałby śmierć. Nie potrafiłby zaprzeczyć niczemu, co jest w wyznaniu katolickiej wiary.
Dzieciństwo i formacja
Rodzice Vittoria Messoriego pobrali się w 1940 r. Matka miała wtedy 19 lat, a ojciec był o dwa lata starszym żołnierzem; zakochali się i wzięli ślub. Rodzice Vittoria byli uczciwymi ludźmi, bez nałogów, solidnie wypełniającymi swoje obowiązki. Jednak zarówno oni, jak i ich najbliżsi krewni byli agresywnymi antyklerykałami i agnostykami, odrzucali wszystko, co miało związek z religią. Po skończonej wojnie przenieśli się z Sassuolo do Turynu, gdzie ojciec Vittoria pracował jako urzędnik, a jego mama prowadziła dom. Pomimo tego. że trzymali się z dala od Kościoła, Vittorio przystąpił do Pierwszej Komunii św. i tego samego dnia przyjął również sakrament bierzmowania. Ta decyzja rodziców spowodowana była panującym przekonaniem, że dzieci trzeba doprowadzić do sakramentów, aby chroniły ich one przed nieszczęściem.
Po przyjęciu Pierwszej Komunii św. Vittorio nie miał w ogóle kontaktu z katechezą i Kościołem. Wychował się i wzrastał w laickiej, antykościelnej i antyklerykalnej kulturze, która boleśnie odczuwała zamknięcie się na wymiar wiary, chociaż nie potrafiła i nie chciała się do tego przyznać. Przez długi czas Vittorio nie był świadomy, że tej laickiej kulturze, która nazywała się otwartą, wolną, krytyczną, nie można zadawać pytań o sens życia i śmierci, o ludobójstwo w Wandei czy o miliony krwawych ofiar francuskiej rewolucji.
Yittorio chodził do Gimnazjum i Liceum Massima D’Azeglia w historycznym centrum Turynu. Była to szkoła dla dzieci z najbardziej wpływowych rodzin miasta. Uczyły się w niej między innymi dzieci rodziny Agnelli, właścicieli zakładów Fiata. To w tej szkole powstała drużyna piłkarska Juventus, a także słynne wydawnictwo Giulia Einaudiego, szerzące liberalną i marksistowską ideologię. Szkoła ta wychowywała agnostyków i ateistów, wyznawców racjonalizmu, niechętnych lub wręcz wrogich Kościołowi katolickiemu. Panował w niej rygorystyczny agnostycyzm, obowiązywał zakaz mówienia o zagadnieniach religijnych. Tak więc środowisko, w którym się wychowywał i wzrastał Vittorio, było całkowicie zamknięte na sprawy religijne i wrogie Kościołowi katolickiemu.
Po szkole średniej Vittorio kontynuował swoją “laicką” formację, studiując nauki polityczne. Aby opłacić studia, pracował w nocy jako telefonista w miejskiej centrali telefonicznej. Był bardzo gorliwym studentem, można powiedzieć, wręcz pasjonatem, o niewyczerpanej intelektualnej ciekawości. Studiował całymi dniami, również w dni świąteczne.
Pytanie o sens śmierci
W upalne popołudnie, latem 1964 r., w życiu Vittoria dokonał się gwałtowny, radykalny przełom. Do tego czasu był agnostykiem i.antyklerykałem, bez żadnych kompleksów i frustracji społecznych, studentem prestiżowej uczelni czystego i agresywnego laicyzmu. Nie zawracał sobie głowy poszukiwaniem absolutnej prawdy, po prostu nie wierzył w jej istnienie. Na katolików patrzył z pogardą, jak na przesądnych wyznawców anachronicznych mitów. Nic więc nie predysponowało Messoriego do tego, aby kierować swoje zainteresowania w stronę chrześcijaństwa, a tym bardziej w kierunku mistycznych doznań.
W tym okresie Messori zachwycał się książką Mdłości znanego francuskiego filozofa i ateisty J.-P. Sartre’a. Fascynował się ideami ateistycznego egzystencjalizmu, ale faktu śmierci nie odnosił do siebie. Jednak tamtego pamiętnego dnia, latem 1964 r., po raz pierwszy uświadomił sobie, że śmierć to także jego osobisty problem. Zadawanie pytań o sens życia traktował do tej pory jako infantylizm niegodny dojrzałego człowieka. Tym razem jednak do siebie odniósł pytanie: czy wraz z moją śmiercią wszystko się skończy? Uświadomił sobie, że na to najważniejsze pytanie nie otrzymał odpowiedzi – ani od swoich nauczycieli, ani od racjonalistycznej ideologii, w której się wychował. Czy rzeczywiście śmierć wprowadzi go w czarną otchłań nicości? Uświadomił sobie, że jeśli śmierć jest końcem wszystkiego, to wtedy jego życie jest absurdalne i nie ma sensu.
Świadomość ta niosła ze sobą wielkie duchowe cierpienie, wewnętrzny krzyk o ratunek – krzyk człowieka pogrążonego w beznadziejności.
Tego pamiętnego letniego dnia w 1964 r. Vittorio czuł się zupełnie osamotniony. Tym bardziej że w domu został sam, gdyż rodzice z bratem wyjechali na wakacje. Nie było wykładów, więc spał do samego południa. I sam nie wie, jak to się stało, że właśnie tego dnia, po południu, wziął do ręki skromne, kieszonkowe wydanie Ewangelii. Sam nie wie, w jaki sposób znalazła się ona w jego pokoju, nie wie, skąd pochodziła. Po prostu leżała w kącie szafy. Nie wie także, czego w niej szukał, gdyż niczego po tej lekturze się nie spodziewał. Był przecież agnostykiem, dla którego szukanie odpowiedzi na pytanie o istnienie Boga było tylko stratą czasu.
Istnieje inny świat
Jednak fakt, że sięgnął wtedy po Ewangelię, Messori odczytuje dzisiaj jako znak dyskretnego Bożego prowadzenia. Wziął ją, otworzył i zaczął czytać: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28) – i wtedy stało się coś niesamowitego. Nagle jakby łuski spadły mu z oczu. Został ogarnięty przedziwnym światłem słodyczy miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości. Wzruszony czytał dalej: “Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 29). Do głębi wstrząsnęła nim przestroga zawarta w przypowieści o nieurodzajnym drzewie figowym (Łk 13,6-9). I właśnie wtedy Vittorip został ogarnięty niesamowitym żarem miłości, czułości i pokoju, i przeprowadzony jakby przez próg, za którym istnieje inny świat, naznaczony świętością i niedoświadczalny zmysłami. To było mistyczne doświadczenie światła obecności Chrystusa, które jak strumień wytrysnęło z Ewangelii. Messori mówi, że tego spotkania z Chrystusem nie jest w stanie wyrazić słowami. Z ciemności niewiary wyłoniło się niespodziewanie Światło i Vittorio spotkał Chrystusa “w sensie fizycznym, prawdziwym: tak bardzo rzeczywista była pewność tej Obecności. Z papierowych kart – pisze Messori – Słowo naprawdę stało się dla mnie ciałem, ofiarowując mi radość i niepokój, wielki entuzjazm i bojaźń, zadowolenie z wypełnionej powinności i wyrzuty sumienia z powodu niewierności. (…) Wiara dla chrześcijanina to spotkanie Osoby, która jednocześnie jest miłosierna i surowa, ludzka i boska. Spotkaniu temu towarzyszy nieodparta potrzeba podążania za Nią i bycia Jej posłusznym” (s. 64).
Messori podkreśla, że to doświadczenie było absolutnie obiektywnym faktem, a nie iluzją lub przejawem jakiejś choroby psychicznej. Zrozumiał wtedy, że największym szczęściem człowieka jest otwarcie się na obecność wszechmogącego Boga i powierzenie Mu z dziecięcą ufnością całego siebie i całej swojej wolnej woli. Z radością odkrył, że jest dzieckiem Boga Ojca, który jest miłością, a jeżeli całkowicie zaufa Jego Opatrzności, wszystko w jego życiu będzie miało sens. Takie bezgraniczne zaufanie i zawierzanie siebie Bogu, szczególnie w sytuacjach duchowej pustki i cierpienia, zapewni prawdziwy pokój ducha wśród bolesnych zmagań, jakie niesie życie.
Spotkanie z Chrystusem było w życiu duchowym Messoriego jak tsunami, które roztrzaskało w kawałki całą jego dotychczasową racjonalistyczną i materialistyczną ideologię, jego sposób myślenia i wartościowania. Został napełniony obecnością Boga, którego istnienie do tej pory negował. Co więcej, zdziwiony odkrył, że jest z natury katolikiem, że cała prawda objawiona przez Boga jest obecna w Kościele katolickim. Jak nowo narodzony zobaczył i zaakceptował rzeczywistość taką, jaka ona jest. Odtąd pokora stała się dla niego życiową koniecznością, ponieważ jest posłuszeństwem prawdzie o Bogu i o człowieku. Tak jak przy nawróceniu Szawła, kiedy “łuski spadły z jego oczu” (Dz 9, 18), zobaczył inny świat i pokorę Chrystusa. Zrozumiał, że musi budować swoje chrześcijańskie życie na pokorze, czyli na objawionej prawdzie o Bogu i człowieku. Doświadczenie pokory Chrystusa rozbiło w pył intelektualny snobizm Messoriego oraz sprawiło, że całkowicie wyrzekł się “wolnej miłości” i wszelkich seksualnych kontaktów z dziewczynami. Przede wszystkim czuł się zaproszony, aby stać się członkiem wielkiej rodziny Kościoła katolickiego. Od tego momentu stał się zdeklarowanym katolikiem. Otrzymał wtedy nadzwyczajną energię do działania i radykalnego uporządkowania swojego życia. Był – przyzwyczajony do braku dyscypliny, ale po spotkaniu z Chrystusem ułożył sobie taki plan swoich zajęć i modlitw, którego nie wytrzymałby nawet trapista lub kartuz. Narzucił sobie stały rozkład dnia z czasem przeznaczonym na modlitwę, pracę, naukę, odpoczynek oraz wypełnienie wszystkich obowiązków. Ten program dnia ustalał każdego tygodnia i przestrzegał go co do minuty. Między innymi codziennie czytał i medytował teksty Pisma św., studiował katechizm oraz teksty Pascala i książki teologiczne. Przyłączył się do grupy charytatywnej św. Wincentego a Paulo działającej przy jego parafii. Regularnie opiekował się samotną, schorowaną staruszką.
Podczas mistycznego spotkania z Chrystusem Messori otrzymał intuicyjne poznanie prawdy o jednym Bogu w trzech Osobach, o istnieniu nieba, czyśćca i piekła, o sądzie każdego człowieka w chwili śmierci, podczas którego decyduje się jego zbawienie albo potępienie. Doświadczył nieopisanej radości z odkrycia prawdy o życiu wiecznym i równocześnie świętej bojaźni przed jego utratą. Twierdzi, że w chwili nawrócenia, bez żadnej zasługi z jego strony, cały depozyt wiary został mu powierzony jako dar.
Spotkanie z Pascalem
Po nawróceniu w sercu Messoriego rozlegał się entuzjastyczny krzyk kogoś, kto znalazł najcenniejszy skarb. Bardziej jednak czuł, niż rozumiał, dlatego zaczął intensywnie szukać głębszego zrozumienia wiary. Sięgnął po Myśli Pascala, genialnego fizyka, matematyka, filozofa i pisarza. Czytał te zapiski przez całą noc, aż do wschodu słońca. Myśli Pascala i jego mistyczne doświadczenie bardzo mu pomogły lepiej zrozumieć to, co się stało w jego życiu. To było niesamowite odkrycie: 310 lat po mistycznym doświadczeniu Pascala, w Turynie, w letnie popołudnie, 24-letni student przeżywa podobne wstrząsające spotkanie z Chrystusem. Całkowita duchowa przemiana, doświadczenie “ognia” miłości i obecności Boga oraz cała atmosfera były takie same jak w przypadku Pascala. Jego teksty stały się dla Messoriego duchowym przewodnikiem, a on sam bratem i towarzyszem tej duchowej przygody. Blaise Pascal swoje mistyczne doświadczenie w nocy 25 listopada 1654 r. wyraził w słynnym tekście Pamiątka: “Ogień. Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, nie filozofów i naukowców. Pewność. Pewność. Uczucie. Radość. Pokój. Bóg Jezusa Chrystusa. Mój Bóg i twój Bóg. (…) Radość, radość, łzy radości (…), niech nie zapominam Twoich pouczeń”. Relacjonuje w nim objawienie tego, co tak naprawdę oznacza wiara w Chrystusa. Przede wszystkim chodzi o świadomość, że od jakości życia na ziemi zależy cała wieczność radości zbawienia lub kary potępienia, w którą się wchodzi w momencie śmierci. Świadomość tego faktu powinna zawsze nam towarzyszyć. Messori ręcznie przepisał i nosił ze sobą tekst Pamiątki Pascala, ponieważ najpełniej wyrażał on stan jego uczuć podczas mistycznego spotkania z Chrystusem.
Messori twierdzi, że to Pascal pomógł mu zrozumieć, że chrześcijanin jest stuprocentowym realistą, dlatego że w obliczu wyboru pomiędzy życiem wiecznym i śmiercią wybiera to, co jest najbardziej prawdopodobne – czyli życie, istnienie Boga.
Pascal uświadomił mu, że w zależności od tego, z jakiego punktu widzenia patrzy się na zagadnienie wiary, dla jednego może być ono prawdziwe, a dla drugiego fałszywe.
Dzięki Pascalowi Messori uświadomił sobie, że przez spotkanie z Chrystusem, po raz pierwszy w swoim życiu, zobaczył chrześcijaństwo z właściwego punktu widzenia i zachwycił się nim, gdyż zobaczył je w całej prawdzie. Messori zrozumiał, że bez Objawienia, sami z siebie, nie jesteśmy w stanie odróżnić prawdy od fałszu. To sam Stwórca daje nam światło odróżnienia dobra od zła, prawdy od kłamstwa i właściwy punkt patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Wiara w Boga, która stała się tamtego dnia udziałem Messoriego, wcale nie negowała rozumu, lecz tylko otworzyła go na pełnię prawdy. Dokonało się to, o czym pisze Pascal: “Ostatnim krokiem rozumu jest uznanie Tajemnicy, która go przewyższa”. Vittorio dokonał tego kroku, otwierając się na tajemnicę Boga. Dogmaty Kościoła katolickiego stały się dla niego znakami wskazującymi drogę wolności w poznawaniu prawdy. Każdy logicznie myślący człowiek, jeżeli odrzuci wszelkie uprzedzenia, dochodzi do wniosku, że jesteśmy zanurzeni w tajemnicy makro – i mikro-kosmosu, a także w jeszcze większej tajemnicy świata duchowego. Dlatego trudno jest zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi nie zastanawia się nad niezgłębioną tajemnicą, w której zanurzone jest nasze życie. “I niech nie rozśmieszają nas ci, którzy uważają się za rozumniej szych od wierzących, ponieważ zastępują Boga Stworzyciela absurdalnym idolem, którym miałaby być Wieczna Materia! To dopiero jest nieracjonalne” – stwierdza Messori (s. 34).
Tylko człowiek wierzący zachowuje wolność w poszukiwaniu prawdy; szczególnie jest to widoczne w sytuacjach, które wymykają się poznaniu empirycznemu. Jeżeli oceni, że fakty są pewne w przypadku cudu, to wtedy je akceptuje, chociaż nie może ich racjonalnie wyjaśnić. Natomiast ludzie niewierzący z góry odrzucają możliwość zaistnienia cudu – i w ten sposób zamykają się na tajemnicę takiego wymiaru rzeczywistości, który jest niedostępny poznaniu zmysłowemu. Czynią tak dlatego, że fakty te nie mieszczą się w ich ideologicznym schemacie. Wtedy uciekają się do irracjonalnych tłumaczeń. Po prostu są zniewoleni ślepą wiarą w ateistyczny dogmat, który mówi, że Bóg na pewno nie istnieje, a cudów nie ma. W ten sposób stają się ślepi i głusi, zamknięci na poznanie prawdy i istnienie duchowego wymiaru rzeczywistości.
Po swoim nawróceniu Messori nie szuka Prawdy, gdyż z całą pewnością wie, gdzie Ona jest. Podejmuje tylko trud nieustannego głębszego Jej rozumienia. Do siebie odnosi słowa św. Pawła: “Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 7); “Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą” (Łk 12,48).
Podobieństwo z nawróceniem Frossarda
Kiedy Messori po raz pierwszy przeczytał książkę Andrego Frossarda Spotkałem Boga, odnalazł w niej wzruszający opis nawrócenia, który przypominał mu jego własne. Andre Frossard, jedyny katolik w gronie 40 “nieśmiertelnych” członków Akademii Francuskiej, przyjaciel Jana Pawła II, był jednym z najsłynniejszych i najbardziej wpływowych europejskich pisarzy i dziennikarzy, który dopiero po 40 latach od swego nawrócenia zdecydował się napisać książkę poświęconą temu niezwykłemu wydarzeniu. Uczynił to dopiero wtedy, gdy był już cenionym pisarzem i dziennikarzem, aby to wyjątkowe świadectwo mogło być przyjęte przez czytelników. Jako 20-letni, początkujący dziennikarz, Frossard, szukając swego przyjaciela, przypadkowo wszedł do paryskiego kościoła, w którym siostry zakonne adorowały Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. Po raz pierwszy w swoim życiu widział Najświętszy Sakrament. Był ateistą od dziecka, ponieważ tak go wychował ojciec, znany francuski polityk, założyciel Francuskiej Partii Komunistycznej. Kiedy Frossard patrzył na Hostię, nagle poczuł, że w jego wnętrze wniknęła jakaś tajemnicza moc, która uwolniła go od ateistycznej ślepoty i ogarnęła nadprzyrodzoną rzeczywistością, promieniującą wprost od Najświętszego Sakramentu. “To jest inny świat – pisze Frossard – o takim blasku i realności, że nasz świat wydaje się przy nim podobny do rozwiewających się cieni sennych marzeń. (…) To jest ład we wszechświecie, a na jego szczycie jest Oczywistość Boga, która jest Obecnością i Osobą. Jeszcze przed sekundą zaprzeczałem Jej istnienia. Chrześcijanie nazywają Ją ťnaszym OjcemŤ. Doświadczam Jej łagodnej dobroci i łaskawości, której nie jest w stanie dorównać żadna inna. Łagodność ta jest zdolna przemienić każde ludzkie serce – również takie, które jest twardsze od najtwardszego kamienia. Temu wtargnięciu rzeczywistości Boga towarzyszy radość, która jest entuzjazmem uratowanego od śmierci, w samą porę wydobytego z oceanu rozbitka. Dopiero teraz uświadamiam sobie, wjakim błocie byłem pogrążony, i dziwię się, jak mogłem tam żyć i oddychać. Jednocześnie zostałem obdarowany nową rodziną, a jest nią Kościół katolicki. Jego zadaniem jest prowadzenie mnie tam, dokąd muszę iść, gdyż pozostaje mi do przebycia jeszcze kawał drogi. (…) Kościół jest wspólnotą; w niej obecny jest Jedyny, którego imienia nigdy więcej nie będę mógł napisać bez trwogi, że zranię Jego miłość. Stoję przed Nim jak dziecko, któremu przypadło w udziale szczęście otrzymania przebaczenia” {Istnieje inny świat, ss. 39-40).
Owoce nawrócenia
Doświadczenie zanurzenia się w “innym” świecie w przypadku Frossarda trwało miesiąc, a u Messoriego – cztery miesiące. W tym wyjątkowym czasie Vittorio doświadczał intensywnego pragnienia modlitwy, którą przeżywał jako osobiste spotkanie z Bogiem, bez formułek i słów, w radosnej intymności, której często towarzyszył dar łez. Tę specjalną łaskę otrzymał w obfitości. W ciągu czterech miesięcy od swego nawrócenia podczas modlitwy wylał wiele łez. Był to, jak pisze; “płacz pocieszenia, roztkliwienia, zadziwienia, rozpoznania. Ale także skruchy, wyrzutów sumienia, żałowania” (s. 255). Podczas nocnej pracy w centrali telefonicznej, w chwilach przerwy, modlił się, ukryty w swojej garderobie, obficie mocząc łzami czarny służbowy kitel.
Doświadczenie bardzo intensywnego wewnętrznego żaru uniesienia i radości pojawiało się podczas pierwszych Mszy św., w których Vittorio zaczął codziennie uczestniczyć, w ukryciu, z tyłu kościoła – tak jak celnik z ewangelicznej przypowieści. Odkrył, jak wielkim skarbem jest Eucharystia – rzeczywista obecność zmartwychwstałego Chrystusa. To w tabernakulach katolickich kościołów jest obecny największy skarb ludzkości, nasz Zbawiciel. Jezus Chrystus, który promieniuje mocą swojego Boskiego Życia i Miłości.
Po swoim nawróceniu Messori do końca pragnął być obiektywny i dlatego kupił w księgarni protestanckiej kilka antykatolickich książek, i z uwagąje przeczytał. Ta lektura jeszcze bardziej utwierdziła go w przekonaniu, że pełnia praw d> znajduje się tylko w Ewangelii interpretowanej i przeżywanej we wspólnocie Kościoła katolickiego.
W tym czasie odszukał swojego katechetę z czasów licealnych, franciszkanina o. Berarda, i u niego przystąpił do sakramentu pokuty. Chociaż wyznanie grzechów bardzo go bolało, to jednak przyniosło mu ogromną radość z cudu przebaczenia. Vittorio po raz pierwszy w swoim życiu doświadczył i zrozumiał, jak wielkim skarbem jest sakrament pokuty, w którym uobecnia się wszechmoc Bożego Miłosierdzia. Władzę odpuszczania grzechów Pan Jezus przekazał św. Piotrowi i wszystkim apostołom oraz ich następcom: “(…) cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 19). Messori z wielką ufnością powierzył się duchowemu kierownictwu o. Berarda. Przychodził do niego każdego tygodnia na rozmowy, które otwierały go na fascynującą rzeczywistość świata duchowego. Był to również dla Messoriego czas intensywnego czytania książek z dziedziny duchowej formacji oraz historycznych początków chrześcijaństwa. Pragnął jak najwięcej się dowiedzieć o Jezusie Chrystusie, wykorzystując do tego celu historię, archeologię i rozum. W ten sposób uzyskał pewność, że chrześcijaństwo oparte jest na solidnych historycznych fundamentach, a szczególnie na historycznym fakcie narodzenia, nauczania, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Intensywne studia utwierdziły Messoriego w przekonaniu, że Ewangelie wiernie relacjonują to wszystko, co się wydarzyło w czasie ziemskiego życia Jezusa, a Jezus historii i Chrystus wiary to ta sama osoba Syna Bożego. Tylko najwięksi wrogowie Kościoła, z braku dostatecznej wiedzy lub ze złośliwości, próbują przekonywać, że Ewangelie są zbiorem mitów, legend i bajek. Messori w swoich późniejszych książkach zdecydowanie przeciwstawiał się tym twierdzeniom, ukazując ich bezpodstawność. Czuł, że został powołany do tego, aby jako dziennikarz, pisarz i apologeta dostarczać “dowodów na to, by wierzyć”; zrozumiał, że jest to jego szczególne powołanie. Po dwunastu latach od swojego nawrócenia napisał pierwszą książkę Opinie o Jezusie, która stała się światowym bestsellerem.
W tej oraz w kolejnych swoich książkach Messori udowadnia, że wiara w Jezusa Chrystusa osadzona jest w historycznych faktach opisanych w Biblii, a ich kulminacją jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Podkreśla, jak ważna jest znajomość historii ludzkości i Kościoła, gdyż właśnie w tę historię wszedł Bóg. stając się prawdziwym człowiekiem. Jest to Bóg. który objawia się i równocześnie jest ukryty, aby pozostawić człowiekowi możliwość wolnego wyboru i nie zniewolić go wszechmocą swojej miłości.
Messori zdecydowanie odrzuca pogląd, że wszystkie religie są równe. Szkoda więc marnować czas na poznawanie duchowości Wschodu, różnorodnych mitów, legend pochodzących z różnych religii, które mogą być tylko dalekim przygotowaniem do pełnego Objawienia w Chrystusie. Wszystkim, którzy mają awersję do chrześcijaństwa, Messori radzi poznać przerażające, krwawe barbarzyństwo pogańskich kultów w Afryce oraz Ameryce Południowej przed przybyciem Kolumba. Pisze: “Co jednak poradzę na to, że jestem przekonany, że spośród wielu rację miał tylko ten Nazarejczyk, który powiedział o sobie: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem» (J 14, 6), i który nas przestrzega: «beze Mnie nic nie możecie uczynić» (J 15, 5)”(s. 120).
Do dzisiejszego dnia dla Messoriego wiara stanowi centrum jego życia, a za prawdę, którą głosi chrześcijaństwo, jest gotów oddać swoje życie. Jest wierny codziennej modlitwie, którą traktuje jako rozmowę z Bogiem. Codziennie uczestniczy we Mszy św., czyta i medytuje teksty Pisma św., kocha ludową pobożność, korzysta z odpustów, czci relikwie, pielgrzymuje, odmawia różaniec, podejmuje umartwienia. Szczególnym rodzajem modlitwy jest dla niego różaniec, do którego odmawiania wzywała Matka Boża podczas objawień w Lourdes i Fatimie i o którym papieże pisali encykliki. Messori podkreśla, że tysiącletnia tradycja odmawiania różańca potwierdza jego tajemniczą skuteczność i moc. W różańcu znajduje się całe kompendium wyznania wiary, a w jego odmawianiu tkwi wielka duchowa, uspokajająca siła.
Czuje się grzesznikiem narażonym na cielesne pokusy, takie jak łakomstwo czy seks. Gdy czasami upadnie, to natychmiast żałuje i powstaje w sakramencie pokuty, z jeszcze większą gorliwością oddając się pobożnym praktykom. Codziennie pamięta o modlitwie za zmarłych i ich także prosi o modlitwę. Zwraca się do zmarłych jak do osób żyjących w innym wymiarze rzeczywistości.
Messori jest przekonany, że każdemu człowiekowi od momentu poczęcia Pan Bóg powierzył Anioła Stróża, który ma go “oświecać, strzec, podtrzymywać, kierować”, dlatego nigdy nie zapomina o modlitwie do swego Anioła Stróża oraz do tych aniołów, którzy strzegą jego bliskich.
Przed nawróceniem Vittorio patrzył na księży i katolików jak na hipokrytów, kombinatorów, wsteczników i chciwców, a samą instytucję Kościoła uważał za wroga państwa. Całe to jego negatywne nastawienie po nawróceniu całkowicie zniknęło. Przestał wyszukiwać skandale z udziałem ludzi Kościoła i mówić o nich. Została mu dana jasność prawdy o Kościele, tak często lekceważonym i znieważanym nie tylko przez wrogów, ale także przez swoje dzieci. Zrozumiał, że największym skarbem ludzkości jest Kościół katolicki, że jest to Chrystus, który jednoczy ze sobą wszystkich grzeszników, aby ich uwalniać z niewoli grzechów, czynić świętymi i prowadzić do nieba. Kościół katolicki jest więc bezcennym skarbem, Matką i Nauczycielką, Ciałem Chrystusa uobecnianym w Eucharystii.
ks. Mieczysław Piotrowski TChr
mp/Miłujcie się!, nr 5-2009, adonai.pl
Książki Vittorio Messori, które warto przeczytać. Oto tytuły niektóre z nich:
NIEBO DAJE ZNAK, DLACZEGO WIERZĘ, OPINIE O JEZUSIE, OPINIE O MARYI, KOŚCIÓŁ KATOLICKI W ŚWIECIE I JEGO WROGOWIE, CZARNE KARTY KOŚCIOŁA, TAJEMNICA LOURDES …
______________________________________________________________________________________________________________
Jestem do dyspozycji Pana Boga – wywiad z Wojciechem Modestem Amaro
Wojciech Modest Amaro – najbardziej utytułowany i rozpoznawalny polski szef kuchni na świecie. W 2019 roku zaliczony do grona 100 najlepszych kucharzy świata przez The Best Chef Awards, zdobywca pierwszej, historycznej gwiazdki Michelin w Polsce w rozmowie z „Niedzielą” dzieli się swoim doświadczeniem wiary oraz świadectwem służby w Kościele.
fot. Iwona Kowalska/Tygodnik Niedziela
*
Damian Krawczykowski: Od zawsze był Pan tak blisko Kościoła, czy nastąpił jakiś moment przełomowy?
Wojciech Modest Amaro: W Kościele byłem od małego, czasami myślę, że odkąd pamiętam. Przygotowania do I Komunii Świętej rozbudziły we mnie chęć bycia bliżej, przy ołtarzu, służenia Bogu, poznawania tego Misterium Paschalnego. Przełożyło się to na wiele lat służby ministranckiej. Lubiłem to, miało to też swoje zaskakujące strony: chodzenie z księdzem po kolędzie w trakcie stanu wojennego, gdy na ulicy nie było nikogo – Jezus z nami maszerował, a ja jeszcze trąbiłem o tym dzwoniąc dzwonkiem w tej paraliżującej ciszy. Zacząłem rozumieć, że ON jest ponad wszystkim. Szczególnie pamiętam ceremonię pogrzebów, do której nikt z ministrantów specjalnie się nie garnął, ale ktoś musiał służyć. W tak wyjątkowych i poważnych okolicznościach w jakiś sposób przedzierał się do mnie przekaz „Anielski orszak niech twa duszę przyjmie…On wezwał ciebie do królestwa światła”. Z tych słów bije taka pewność, nawet już nie nadzieja, ale pewność, że Bóg przygotował dla nas rzeczy, których ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało.
Potem przyszedł okres kiedy porzuciłem Boga, a dokładnie rzecz ujmując zaprzestałem rozwijać swoją wiarę. Pochłonęło mnie życie: wyjechałem za granicę, popłynąłem z prądem świata, w pogoni za zdobywaniem szczęścia swoimi metodami. Kontynuowałem czasami praktyki: niedzielną Mszę święta, bardzo rzadko przystępowałem do sakramentu spowiedzi świętej, ale w moim myśleniu byłem dalej osoba wierzącą. Tu tkwi całe źródło niezrozumienia tego czym jest nasza religia, wiara. Tu jest ciężki do zaakceptowania nawet przez praktykujących katolików fakt, że wiara rodzi się ze Słowa, z jego poznawania, z otwarcia na to Słowo, życia według tego Słowa, z chęci rozwijania tego daru wiary wbrew logicznym, ludzkim, ziemskim sposobom rozumowania. Bóg przestrzega przed tym mówiąc „jeśli nie wierzycie , to nie zrozumiecie” ( Iz 7.9). A zatem ważne są następujące aspekty: wiara przyniesie mi zrozumienie spraw duchowych – czym jest grzech?, nadprzyrodzonych – czym jest życie wieczne? oraz pewnych postaw – jak czym jest celibat? czym jest życie Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa? Z kolei mówiąc o rozwijaniu naszej wiary – dotykamy wymiaru egoistycznego limitowania Boga w naszym życiu, poprzez decydowanie za Niego co ja mogę zrobić? Do czego mnie powołał? Tymczasem On zachęca i prosi o dziecięce zaufanie, aby mógł przez ciebie działać. Gdy mu powiesz : nie – On to uszanuje . I nic nie zdziała. W tym scenariuszu niestety skoro On nie działa, władze przyjmuje ktoś inny . Tu nie ma „bezpiecznego środka”. Ale, gdy powiesz „tak” , to zostaniesz totalnie zaskoczony, co możesz zrobić, w jakie dary i talenty cię wyposaży, abyś robił rzeczy, o których nigdy byś nie pomyślał.
Wszystko tkwi w tej jednej prostej decyzji, że na serio decydujesz się na życie Jego Ewangelią, zostawiasz odbębnianie niedzielnych mszy, niepodejmowanie walki ze swoimi grzechami, bierność wobec łamania Jego zasad i postaw sprzecznych z Ewangelią, nie dawanie świadectwa swoim życie, szukanie kompromisów z tym co oferuje współczesny świat, stawianie Bogu barier i zakazów: jak mi ciężko to Cię zapraszam , ale do tego jak się zachowuje wobec moich bliskich, kogoś kto mnie zranił, kogoś kto mnie oszukał, czy do mojej własnej moralności – to już nie – tam dam sobie radę sam. Nie będę tez za Ciebie obrywał, bo wszyscy wkoło myślą inaczej, postępowo, z nurtem zmian. Taka postawa, mimo przekonania, że jestem dobrym człowiekiem i dobrym katolikiem jest ułudą. W takiej ułudzie tkwiłem przez wiele lat, aż przyszedł moment nawrócenia. Jestem przekonany, że jest on gwarantowany dla każdego kto jest ochrzczony – czyli od chwili, gdy staliśmy się dziećmi Boga. To jest gwarant , że On nas nigdy nie zostawi na pastwę losu. Jest jeden mały warunek. Musisz z głębi serca chcieć, żeby On ci pomógł, podał rękę, zmienił życie, uratował je, nadal mu sens. Taki warunek spełniłem prosząc Go w sercu, aby mnie uratował. Mimo, że po ludzku nie brakowało mi niczego. I przyszedł po mnie …
Nie obawia się Pan opinii ludzi otwarcie mówiąc o Bogu, czy służąc podczas Mszy św.?
Jeśli patrzysz na życie przez pryzmat żywej wiary to po pierwsze przestajesz posługiwać się non stop sformułowaniem – ja. Jest Stwórca, Bóg – Ojciec, który cię stworzył i we wszystko cię wyposażył. We wszystko co masz. A zatem jedyne ja, jakie mi przysługuje to – ja świadek. To wzorzec zaczerpnięty z życia Maryi Matki Boga. Nic dla siebie, nic dla własnej chwały, nic dla budowania własnej wielkości. Ja świadek, tego że Bóg może stworzyć takiego mnie, ja świadek, że Bóg może wyposażyć takie mnie w takie charyzmaty, talenty, dary łaski, ja świadek, że będąc znany jako człowiek agresywny, impulsywny, arogancki (nie ważne czy była to gra i postawa na potrzeby programu) mogę wnosić ciepło, służyć innym, czerpać radość ze świadczenia miłosierdzia, prowadzić dom modlitwy. A przede wszystkim świadczyć o tym, że Bóg może spektakularnie kogoś nawrócić i jak wspomniałem, jedyna moją zasługą było to, że tego chciałem – nie na niby. Wyszedłem z założenia – całe życie działałem według mojej woli i jak to wyglądało już wiem ( kiepsko-pustka – dno), teraz chce poznać jak to jest, żyć według Jego woli? Z takiej perspektywy patrząc należy zatem zrozumieć, że wspomniana rozpoznawalność mojej osoby odbyła się dzięki woli Ojca. On do tego dopuścił. Jestem Mu winny wdzięczność – ogrom wdzięczności. Czytanie czy służenie w kościele jest taka formą wdzięczności. Przyznania się do Niego. Jest zwykłym odruchem serca, poznałem Jego Miłość i Miłosierdzie i staję publicznie po Jego stronie. I nie jest to manifestacja. Żaden pokaz. To wewnętrzna potrzeba. Znamiennie wydaje się, że jedno z moich pierwszych czytań jakie przyszło mi czytać zaraz po nawróceniu podczas mszy świętej brzmiało tak „Dzięki składam Temu, który mnie umocnił, Chrystusowi Jezusowi, naszemu Panu, że uznał mnie za godnego wiary, skoro przeznaczył do posługi mnie, ongiś bluźniercę, prześladowcę, oszczercę. Dostąpiłem jednak miłosierdzia. …Nauka to godna wiary i zasługująca na całkowite uznanie, że Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników , spośród których ja jestem pierwszy.”
Ja jestem pierwszy. Swoista spowiedź. Akt żalu. Skruchy. Publicznie.
I zabranie tego co pyszne. Można sobie wyobrazić jak przechodziły mi przez gardło te Słowa przed tłumem ludzi w kościele. Zresztą polecam cały ten fragment Ewangelii „Dziękczynienie za łaskę nawrócenia” 1 Tm 1. 12-17. Każdemu czytającemu Duch Święty resztę wyjaśni …
Zostaje kwestia opinii ludzkich , moglibyśmy po prostu powiedzieć hejtu. Nie – nie mam obaw. Jest to wpisane w bycie świadkiem Jezusa, jest to zaszczyt cierpieć dla Niego, „z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich” Łk 21.12–19. Ciekawe , że pada słowo „wszystkich”. Tu mistyka wiary nakazuje odnieść się do tego, ze po ludzku takich form hejtu nie jesteśmy (jak wszystko o czym już mówiłem) znieść sami. To nie ja – zacisnę zęby i jakoś to zniosę. Mogę to zrobić tylko z Nim – zaproszę Go do tego bólu, znieważania, wyszydzania i poproszę, żeby wziął na swoje ramiona ten krzyż. To jest ten moment kiedy On przyjdzie mi z pomocą. Kiedy mój ból ofiaruję za coś, za kogoś, najlepiej za tego kto mnie nienawidzi i hejtuje – a całą resztę weźmie ON. Z miłości ….do mnie.
Podczas mojej „rozmowy” z Bogiem dał mi takie Słowo ze „Świadectwa” Alicji Lenczewskiej:
„Nie ma ofiary bez ogołocenia. Najpierw trzeba oddać to co zewnętrzne, co materialne. Bo wydaje ci się, że jest twoje i że przyozdabiając twoje ciało, dodaje ci wartości.
Trzeba oddać także to, co służy twemu egoizmowi i twej próżności – co nie jest konieczne dla twego istnienia i wypełniania misji, jaką otrzymałeś ode mnie, co od ludzi pochodzi. To trzeba oddać, pozwalając im ,żeby zabrali. I nie zważać na to , co z tym uczynią.
Oddaj wszystko w swoim sercu i bądź wolny wobec świata i wobec ludzi, aby jedynie Miłość rządziła tobą, ubogacała cię i przyozdabiała. Abyś Jej służył wyłącznie.
I nie bój się obnażenia prawdy o tobie. Stań przed ludźmi i przed Bogiem z nagim sercem i nagim sumieniem, z odkrytą prawdą w twej twarzy. Bo Miłości niczym nie trzeba przysłaniać i niczego jej dodawać.”
Czy da się stawać publicznie po stronie Jezusa bez praktykowania wiary, bez sakramentów?
Nie ma prawdziwego nawrócenia bez spowiedzi świętej. Nie jest to możliwe. Wiara, która wyznajemy ma w sobie ten jedyny, unikalny sposób rozmowy z Bogiem w oparciu o Jego dekalog. Rozmowy, która jest kwintesencją posiadania przez nas wolnej woli, zaufania i wiary, że w Sakramencie Spowiedzi spotykamy samego Boga. Jest to również przestrzeń na ziemi, do której szatan nie ma dostępu. Tam siedzi Chrystus. Nie ksiądz , który sam nie jest święty, ani może nawet miły , a wcześniej była u niego moja bliska osoba -to ja się wstydzę . I tak dalej i tak dalej . Abstrakcja – podsycana, aby odciągnąć cię od tego sakramentu. Bez którego, bo to jest najistotniejsze, nie przyjmiesz do swego serca Żywego Jezusa. Eucharystia – bezkrwawa ofiara, męka, śmierć i Zmartwychwstanie do nowego życia. Po które przecież przychodzisz do kościoła. Po ten dar, tę cząstkę Bożą, którą składa w Tobie, abyś mógł właśnie świecić Jego światłem, dawać o Nim świadectwo, żyć jego przykazaniami i po raz kolejny umniejszać swój egoistyczny wkład w twoim życiu. Wyobraźmy sobie, że twoje życie to puzzle, podzielone na części – tylko te które wypełni Ciało Chrystusa się liczą i tworzą twoje człowieczeństwo, twój obraz, prawdziwie wartościowy obraz twojego życia. I pomyśl, ile przyjąłeś Eucharystii i jak zatem wygląda twój obraz? Zwarty? Mnóstwo elementów napełnionych Nim? Czy tylko kilka, same dziury, puste miejsca. I teraz przychodzi w twoim życiu ciężar, choroba, oścień, ciężkie doświadczenie – wstaniesz taki poturbowany? I będziesz silny? W ogóle wstaniesz? Stawisz temu czoła? Czy się rozsypiesz, sięgniesz bo alkohol, używki, wstąpi w ciebie samo zło… I może teraz właśnie zrozumiesz co to znaczy wyczyścić swoje serce (mieszkanie) w spowiedzi świętej i postawić krzesło, żeby On na nim usiadł i zaczął tam mieszkać. Zmieniać twoje życie. Eucharystia po eucharystii. Za tydzień będziesz innym człowiekiem, a za rok? To ta przemiana wynikająca z Jego obecności rozpocznie lawinę zdarzeń w twoim życiu, lawinę – gwarantuję. Przestaniesz używać pogańskiej terminologii „przypadek” i zaczniesz odnajdywać w każdej codzienności Jego działanie, natchnienia, inspiracje i Jego obecność. Namacalną. To jest Kościół. To jest Mistyczne Ciało Chrystusa – i już za chwilę zrozumiesz, że tym co od Niego dostajesz nie możesz się nie podzielić. Nie jesteś w stanie tego sam przyjąć. To jest bezkresne morze. I zrozumiesz ideę wspólnoty, miłosierdzia, miłości bliźniego. To nic twojego czy od ciebie – ty masz być tylko narzędziem w szerzeniu tej Miłości. Żeby być aktywnym „przekaźnikiem” musisz być w stanie łaski uświęcającej. To jest Kościół.
Dzisiejsze czasy są trudne dla Kościoła. Kryzys kapłaństwa, powołań, spadek liczby wiernych.. Czy Pana zdaniem odważne świadectwa nas – osób świeckich, są dziś ważne?
Kilka zagadnień ciśnie mi się do głowy. Żywa wiara bez świadectwa nie istnieje. Żywy Kościół bez świadectwa nie istnieje. Kościół charyzmatyczny bez świadectw działania Ducha Świętego nie istnieje, pomijam fakt, że Kościół był, jest i będzie zawsze charyzmatyczny – innego nie ma. I nie chodzi za każdym razem o spotkanie modlitewne, mikrofon i podzielenie się świadectwem. To świetny sposób, bo dociera przeważnie do dużej liczby ludzi . Ale świadectwo to przede wszystkim własne życie. I dawanie go powinno odbywać się poprzez własne życie . W każdej sytuacji życiowej, rozmowie, zdarzeniu – staraj się reprezentować Chrystusa. Nie oglądaj się na nikogo. On ma „przyjść”, „zabrać głos”, „podjąć decyzję” przez ciebie, twoimi ustami, twoimi czynami. Tak myśląc, czy wręcz takie mając po prostu nastawienie i czyste serce otwarte na Jego działanie – On cię wyposaży jak obiecał Mk 13.11 „bo nie wy będziecie mówić lecz Duch Święty”. Taka postawa dziecięcego zaufania, o która prosił Jezus przez św. siostrę Faustynę i Św. Jana Pawła II musi być udziałem wszystkich, w kościele nie ma podziału na „oni/my”, jesteśmy jednym ciałem – wiec twoja postawa może uzdrowić, nawrócić, pomóc nie tyko osobom niewierzącym, ale biskupom, kapłanom, zakonnikom, dla których możesz stać się źródłem umocnienia. Zachwytu – jaki szczodry potrafi być Pan. Jak może działać przez maluczkich. W oczach świata jesteśmy „malutcy”, czyli archaiczni, fanatyczni, niedostosowani do realiów, konserwatywni, zacofani, prostaccy, oderwani, odklejeni, nie pasujemy, bo mogą nas poznać, że jesteśmy uczniami Chrystusa modląc się za oprawców, walcząc w obronie życia poczętego i każdego, nadstawiając drugi policzek, wybaczając co najmniej 77 razy, znajdując sens w cierpieniu, cierpliwie znosząc upokorzenia i ucisk. Gdzie w tym światowy splendor? Kto taka postawę dziś akceptuje? Po co o tym mówić w przestrzeni publicznej? Właśnie dlatego, że ta przestrzeń jak i wszystko inne jest Jego – to Boża przestrzeń, którą stworzył . Zrób coś „samemu” i postaraj się zachować spokój, gdy inni będą się tym chwalić jak swoim… przyjemne? A Bóg daje ci cała przestrzeń życia i wysłuchuje twoje: a ja … a ja …. a ja …. Tylko dzięki Jego Miłosierdziu On nie ustanie w wysiłkach, żeby cię uratować, czyli zbawić.. żebyś zaczął Go dostrzegać. I każdy ma inna drogę, inne dary, inny plan Boga Ojca dopasowany. Znamienna jest Ewangelia o robotnikach z winnicy, których gospodarz brał z rynku. O różnej godzinie. I za każdym razem ofiarował taką samą zapłatę. Wiele razy myślałem o tej Ewangelii, że ona jest uosobieniem Miłości i Miłosierdzia, ale intrygujący jest aspekt, kto i dlaczego stoi na tym rynku. Tam stoją tyko ci co chcą pracować. Niektórzy przyszli o własnych siłach, ale byli i tacy, których trzeba było tam przynieść, przyprowadzić. Zawalczyli o to ,żeby tam być, żeby tam się znaleźć. Tych najsłabszych, kalekich, których nie chciał nikt przez cały dzień też gospodarz zabiera. I daje taka sama zapłatę. Po ludzku dziwne. Więc zanim zaczniesz się limitować, narzekać, utyskiwać, porównywać, że się do tego nie nadajesz – zaufaj i tylko stań na tym rynku życia , gotowy do pracy dla Niego. To jest zadanie. By tam się znaleźć. To jest ta decyzja , która zapada w sercu. Na pewno ON nie zostawi Cię tam. Na pewno nie da Ci mniej… na pewno. Nie zostań tylko w domu, czyli we współczesnym świecie ponakręcany, że się nie nadajesz, że to przeżytek, że to nie ma sensu, że dla Ciebie się nic nie znajdzie.… Jezu Ufam Tobie!
A Kościół ?
To pytanie akurat jest najprostsze. Bo jest to prosta religia. Religia serc kochających Boga i wypełniających jego przykazania. Jest to religia Wdzięczności, za to, że Bóg oddał życie za nas. Jeśli Kościół ma reprezentować te wartości to musi być poddawany próbie, musi prosić Boga o łaskę nawrócenia, oczyszczenia, o wylanie Ducha Świętego, który jako jedyny może go uzdrowić. Kościół musi opierać swoją naukę na żywym świadectwie wiary, na wypełnianiu misji z gorliwością i zaangażowaniem godnym samego Jezusa, musi być dziś gotowy na Jego przyjście i gotowy na Jego pytanie: czy zastałem tu jeszcze wiarę? czy zastałem tu jednego sprawiedliwego? Jak tego dokonać? „Wy zatem tak się módlcie: Ojcze Nasz , który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje.” Mt 6.5-15. I wypełniając objawienia Maryjne z Fatimy, Medugorje i wielu innych miejsc na świecie – odmawiając różaniec.
Tylko jak zachęcić dziś osoby świeckie do aktywności w Kościele… Do służenia, do głoszenia Dobrej Nowiny?
Otwarcie na Boga to cała filozofia. Nic więcej. Ta czysta chęć. Innymi słowy : jestem do dyspozycji. My często Bogu „podpowiadamy do czego się możemy nadać”, tym samym po cichu mówiąc, do czego na pewno ręki nie przyłożymy. To rodzaj karykatury naszej chęci służenia Mu. Tak , ale ….. Bóg oczekuje od nas, jak od Maryi jedynie „Tak!” – bez stawiania Mu warunków. Naczynie gliniane nie wybiera co w nie naleją. Stajesz zatem gotowy, serce ci wali – i dobrze , bo w rękach Bożych możesz stać się kimś, kim nigdy nie marzyłbyś nawet być, robić rzeczy, o które nigdy byś nie śmiał nawet prosić. I nie drukuj wizytówek – modlę się wstawienniczo. Kropka. Albo prorok. Bo w Jego rękach wszystko przeminie, choćby jutro i zachce cię posłać gdzie indziej i robić zupełnie inne rzeczy. Nie przywiązuj się do tego co dziś. Jedyne czego oczekuje od Ciebie Bóg – to gotowość , jak w przypowieści z lampami oliwnymi. Jak masz komuś nieść pomoc jak nie masz nawet lampy -Eucharystii ? Zatem moja zachęta jest dla każdego taka sama: otwórz się na działanie Boga, nie zajmuj się kwestiami jak, gdzie, z kim, po co, dlaczego… nic z tych rzeczy nie zależy od ciebie. I może usłyszysz kiedyś jak wielu świętych takie słowa :
„-Jak mogłeś tak bardzo obdarzyć taką nędzę, jak ja?
+ Właśnie dlatego cię wybrałem, żebyś nic nie mógł sobie przypisać. Wszystko jest darem darmo danym: to co już otrzymałeś, i to, co jeszcze otrzymasz.
Miłości twej pragnę jedynie.
Jesteś świadectwem Mojej hojności.”
______________________________________________________________________________________________________________
„Bezcenne piękno i prawda” tylko w Kościele Chrystusowym. Niezwykłe świadectwo nawrócenia poety George’a Mackaya Browna
(George Mckay Brown)
***
Pisarz George Mackay Brown to przykład niezwykłego nawrócenia, które dokonało się za sprawą piękna zawartego w literaturze. Czytając m. in. poemat epicki o św. Magnusie, po wielu latach błądzenia w mrokach protestantyzmu, ów znany Szkot postanowił powrócić do jedynej owczarni Chrystusowej. Zachęcamy do zapoznania się z tym wyjątkowym rysem jego biografii!
Ostatecznie to literatura zburzyła moje ostatnie linie obrony. Istnieje wiele sposobów wejścia do owczarni; to piękno słów otwarło mi drzwi.
George Mackay Brown, For the Islands I Sing: An Autobiography.
Poeta i pisarz szkocki George Mackay Brown urodził się w 1921 r. i zmarł w 1996 r. Żył i zmarł w tym samym mieście: Stromness, drugiej największej miejscowości archipelagu Orkadów, położonego na północy Szkocji. Z wyjątkiem kilku lat studiów, większą część życia Brown spędził w Stromness, miejscowości zamieszkanej w szczególności przez rolników i rybaków. Te dwa zawody, równie starożytne jak odkryte na Orkadach szczątki ludzkie liczące sobie pięć tysięcy lat, naznaczyły całe dzieło literackie George’a Mackay Browna. A także jego nawrócenie.
Pisarz został przyjęty do Kościoła katolickiego w 1961 r. po wielu latach zmagań i niezdecydowania – według tego, co relacjonuje w swojej autobiografii. Nie było wówczas wielu katolików w Stromness – Brown wspomina pewnego Irlandczyka i powiedzmy, że nie był on raczej wzorem – co sprawiło, że jego decyzja okazała się dla sąsiadów, którzy go znali, bardzo dziwna. Dlaczego George Mackay Brown stał się katolikiem? Oto pytanie, które słyszeli niemal wszyscy pisarze katoliccy minionego wieku i na które niewielu – być może żaden – nie potrafił udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi zaintrygowanym czytelnikom, którzy katolikami nie byli.
W tym artykule nie zajmę się tym „dlaczego”, ale bardziej „jak”, to znaczy drogą przebytą przez George’a Mackay Browna ku nawróceniu. Drzwi otworzyła mu literatura. Im bardziej zbliżał się ku niej, jako czytelnik i pisarz, zbliżał się także ku Kościołowi. Można powiedzieć, że rozwój literackiego rzemiosła – do którego wydawał się być wyjątkowo uzdolniony – umożliwił mu uczestnictwo w życiu, wspólnotę z życiem, którego sam sens wydawał się mu umykać. I tutaj, oprócz pisarzy – mistrzów w rzemiośle, który Brown obrał – niezwykle ważną rolę odegrali rybacy i rolnicy. Jego drugi tom wierszy, opublikowany w 1959 r., nosi tytuł Loaves and Fishes (Bochenki chleba i ryby).
W wyniku jednego z tych paradoksów, które wydają się sprawiać przyjemność Bogu, miejscowość Stromness – oddalona od Kościoła od czasów reformacji protestanckiej – także stała się po części odpowiedzialna za to, że nasz autor miał wejść do Owczarni naszego Pana. Kiedy zaczął studiować historię Orkadów, poznał postać św. Magnusa (w Orkneyinga saga, czyli Sadze o Orkadach), zamordowanego w poniedziałek oktawy wielkanocnej roku 1117.
Według tego, co opowiada się w poemacie epickim z Orkad, św. Magnus i jego kuzyn Haakon toczyli spór o panowanie na Orkadach. Haakon zaproponował, by obaj się spotkali bez broni w celu omówienia tej kwestii po przyjacielsku. Magnus się zgodził, udał się do miasta Kirkwall (w pobliżu Stromness), wziął udział we Mszy wielkanocnej, a następnego dnia pochwycili go żołnierze jego kuzyna. „Wyrok” był oczywisty: śmierć. Jednak ponieważ była oktawa wielkanocna, a sława o dobroci Magnusa była powszechna, poeta, który stworzył Sagę o Orkadach, opowiada, że żaden z ludzi Haakona nie odważył się wykonać wyroku. W końcu jeden – ponieważ był ubogi, a obiecany zysk ekonomiczny znaczny – ośmielił się go wykonać, ale prosząc o wybaczenie Magnusa. Niewiele lat później Magnus był czczony jako święty i męczennik za lud. Jego doczesne szczątki przeniesiono do katedry w Kirkwall, która nosi jego imię aż do dziś.
Poznawszy tę historię – z pewnością dużo piękniejszą w epickich wersach – George Mackay Brown zdał sobie sprawę z tego, że Magnus i wszyscy ludzie jego epoki byli katolikami. Uroczystość, w której uczestniczył Magnus dzień przed swoją śmiercią, to po prostu Msza św. A sposób życia tych ludzi, sposób życia, który jakoś dalej trwał wśród współczesnych mu rolników i rybaków, był takim sposobem życia, który towarzyszył liturgii katolickiej.
W rybakach i rolnikach, prostych i żyjących tam od tysiącleci, było jakieś piękno. Nie było to oczywiście piękno fizyczne ani tym bardziej nie było go w pewnych ich zwyczajach niezwiązanych z pracą. Ale ich praca – zarówno uprawa ziemi, jak i połów ryb w morzu – objawiały rytm, którego ciągłość zawierała w sobie piękno i sens. W rybkach i rolnikach, w liturgicznej powtarzalności ich zajęć, George Mackay Brown dostrzegał „nieśmiertelne diamenty” o których mówił o. Gerard Manley Hopkins w jednym z wierszy. I Brown zaczął opiewać w wierszach to, co widział, dawać formę poetycką rytmowi, który był jak klucz do tajemnicy.
Piękno, które opiewał, było – wiedział to – prawdziwe, realne. „Z każdej epoki i sztuki literackiej napływały chmarą wiersze i proza, by powiększyć to piękno i tajemnicę, w które się zabłąkałem – wydawało się przez przypadek – tak dawno temu. Jeśli piękno jest prawdą, prawda pięknem, to tutaj było bezcenne piękno i prawda”. Inni mistrzowie w jego rzemiośle – rzemiośle pisarza – dostrzegli przed nim i opowiedzieli o tym pięknie, które go pociągało. I poza tym obrali kurs, z którego obraniem zwlekał Brown. W końcu – opowiada – to literatura okazała się odpowiedzialna za zburzenie ostatnich linii obrony. Nie abstrakcyjne rozumowanie, ale sekwencja obrazów opowiadanych z żarem pozwoliła mu wejść przez bramę, na którą spoglądał czując się niegodny. „Tajemnica i piękno zwiększyły się, gdy dużo więcej czytałem”.
Skoro do skłonienia go nie wystarczyła historia o Magnusie, ani poeci i prozaicy, których tak podziwiał, George’a Mackay Browna ostatecznie ujęły przypowieści naszego Pana. Pozwólmy opowiedzieć o tym samemu pisarzowi:
Piękno przypowieści Chrystusa było nieodparte. Jakże mogłoby nie być, gdy tak wiele z nich dotyczy orki, siewu i zbiorów, a Jego słuchaczami byli w większości rybacy? Mieszkam na grupie wysp, które uprawiano przez wiele stuleci; wokół mnie wszędzie w lecie są pola uprawne zmieniające się z zielonych w złote. „Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze…” Słowa te były rozkoszą i objawieniem, kiedy po raz pierwszy je zrozumiałem. A przy molach i przystaniach w każdej wiosce i na każdej wyspie są łodzie rybackie i ci, którzy codziennie wyruszają na niebezpieczny zachód – rybacy wpatrzeni w horyzont, czujący posmak soli na języku („Podobne jest królestwo niebieskie do sieci…”; „Uczynię was rybkami ludzi…”). Żywioły ziemi i morza, które uważaliśmy za tak nudne i zwykłe, zawierały w sobie obfitość i tajemnicę nie z tego świata. Teraz patrzyłem nowymi oczami na tych, którzy dostarczali nasz chleb i ryby; a kiedy wreszcie zacząłem pracować jako pisarz, to te heroiczne i odwieczne zajęcia zapewniały najbogatszą metaforykę, najbardziej ekscytujący symbolizm.
Sam Chrystus, Bóg wcielony, nawiązywał do królestwa niebieskiego poprzez obrazy, które George Mackay Brown znał; obrazy, które chłonął oczami, ale których ostateczny sens mu wcześniej umykał. Przypowieści naszego Pana w końcu objawiły mu to, czego tak bardzo szukał. Skoro nie było właściwą mu rzeczą opowiadać o tym konceptami, zdecydował się bieżące życie opowiedzieć – i opiewać – w wierszu i prozie. Rzecz tak zwykła, jak praca rolnika uprawiającego pszenicę, która zamienia się w chleb, i winogrona, które zamieniają się w wino, może przypomnieć nam, kim jesteśmy i po co zostaliśmy stworzeni.
„To, że trud uprawiającego ziemię ma się stać w czasie Mszy Ciałem Chrystusa, było dla mnie cudem nie do opisania i wciąż jest”. Oczarowanie George’a Mackay Browna nie ustało. Wydoskonalił swe rzemiosło pisarza, ponieważ chciał opowiadać lepiej, przy pomocy słów coraz bardziej właściwych i prawdziwszych, tajemnicę, której nie przestał kontemplować. Wiersze, opowiadania i powieści oraz sztuki teatralne George’a Mackay Browna to miłosny trud, którego celem jest dać nam poznać liturgiczny rytm życia.
Gilmar Siqueira
George Mackay Brown, For the Islands I Sing: An Autobiography – źródło: marchandoreligion.es
tłum. Jan J. Franczak/PCh24.pl
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 11 LIPCA – KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
GODZ. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA W INTENCJI NASZYCH RODAKÓW POMORDOWANYCH W BESTIALSKI SPOSÓB 80 LAT TEMU W KOŚCIOŁACH I W ICH WŁASNYCH DOMACH NA TERENACH DZISIEJSZEJ UKRAINY.
***
11 lipca jest Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP
***
80 lat temu, 11 i 12 lipca 1943 r., Ukraińska Powstańcza Armia dokonała skoordynowanego ataku na ok. 150 miejscowości zamieszkanych przez Polaków w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim i łuckim dawnego województwa wołyńskiego. Wykorzystano fakt gromadzenia się w niedzielę 11 lipca ludzi w kościołach. “Krwawa niedziela” jest uważana za szczytowy moment ludobójstwa dokonywanego przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-1945. W wyniku ludobójczych działań zginęło ok. 100 tys. Polaków.
fot. Wojtek Jargiło/PAP/Gość Niedzielny
***
„Boże, ulecz nasze serca”
„Miłosierny Boże, wejrzyj łaskawie na wszystkie Twoje dzieci, których niewinna krew woła do Ciebie z każdego skrawka tej obolałej ziemi. Niech dostąpią radości w Twoim Królestwie, a ich cierpienia – złączone z męką i śmiercią krzyżową Twojego Syna i Pana Jezusa Chrystusa – niech sprowadzą na nasze narody obfite potoki łask – skruchy wobec Ciebie i przebaczenia braciom” – modlił się w niedzielę 9 lipca ramach kościelnych obchodów 80. rocznicy Rzezi Wołyńskiej podczas Mszy św. w Katedrze Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Łucku przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki.
____________________________________________________________________________
“Pragnąc godnego upamiętnienia ofiar tych smutnych – szczególnie dla narodu polskiego i ukraińskiego – wydarzeń, błagając Boga, by narody te wyciągnęły prawidłowe wnioski z historii […], występujemy z inicjatywą odszukania w obwodzie wołyńskim wszystkich miejsc pochówku ofiar tych wydarzeń […]. Naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest zadbanie o to, by nasi bracia i siostry, którzy zginęli i których szczątki pospiesznie czy niedbale przysypano ziemią, byli pochowani w należyty sposób na cmentarzach. Składając hołd każdej ofierze tych haniebnych wydarzeń naszej wspólnej historii, tylko w ten sposób możemy sprzyjać pojednaniu, zagojeniu dawnych ran i budowaniu dobrych relacji”.
Apel bp. Witalija Skomarowskiego, rzymskokatolickiego biskupa diecezji łuckiej, który w 2016 r., w 73. rocznicę zbrodni wołyńskiej, zwrócił się do mieszkańców Wołynia o ujawnianie miejsc, w których znajdują się szczątki zamordowanych Polaków.
______________________________________________________________________________
Czy możemy wybaczyć Ukraińcom rzeź wołyńską?
Poruszające ŚWIADECTWO ks. Józefa Mareckiego
fot: Wlodzimierz Wasyluk / Forum
***
Wielokrotnie spotykałem się z osobami, które są potomkami ofiar ludobójstwa ukraińskiego, które mówiły: „Tobie to dobrze, bo ty wiesz, gdzie zapalić znicz; Ty wiesz, w którym grobie leżą twoja mama i tata; Ty wiesz, na który cmentarz masz się udać, a my nie wiemy”. Ja ich rozumiem! Rozumiem ich słuszny żal, ale my musimy im w tym żalu pomóc, aby go ukoić i naprawić to zło, które przez lata im wyrządzali różni politycy czy to ukraińscy, czy polscy, ponieważ nie chcieli doprowadzić do ekshumacji i godnego, chrześcijańskiego upamiętnienia ofiar – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Józef Marecki, historyk i archiwista, profesor nauk humanistycznych, w latach 2016–2023 członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Księże profesorze, czy 11 lipca 1943 roku, kiedy na Wołyniu miała miejsce „krwawa niedziela” oprócz symbolicznego początku ludobójstwa Polaków, jakiego dokonali Ukraińcy, mieliśmy również do czynienia z początkiem Holocaustu Kościoła katolickiego na tamtych terenach?
Zarówno napady na ludność polską jak i napady zbrojne na kościoły na Wołyniu w tzw. krwawą niedzielę w 1943 roku były równocześnie zbrodnią na narodzie polskim, jak i zbrodnią na Kościele katolickim obrządku łacińskiego.
W większości przypadków w tym dniu – w niedzielę 11 lipca 1943 roku – Ukraińcy zaatakowali wiernych, którzy albo zmierzali do kościołów, albo już w nich przebywali, modlili się, brali udział w Mszy Świętej, albo też wychodzili ze świątyni po niedzielnej modlitwie.
Zresztą tutaj trzeba podkreślić, że mord wołyński został zorganizowany w sposób niemalże doskonały. Na początku miała miejsce dezinformacja ze strony wielu Ukraińców. Polacy widzieli, że Ukraińcy się zbroją, że przygotowują się do czegoś, ale jeszcze w przededniu tej strasznej zbrodni słyszeli zapewnienia od tychże Ukraińców, że to tylko przygotowania do nadejścia armii czerwonej, bądź do walki z Niemcami, czy też do starcia z partyzantką sowiecką.
Czujność naszych rodaków została uśpiona. 11 lipca, kiedy Polacy przebywali w kościołach, kościoły były otaczana przez Ukraińców, którzy strzelali do tych którzy wychodzili, albo jeszcze się modlili. Znanych jest wiele przypadków, kiedy do świątyni Ukraińcy wrzucali granaty, bądź je podpalali.
Trzeba więc powiedzieć wprost: mordowanie Polaków było równoznaczne z mordowaniem Kościoła Rzymsko-katolickiego. Mordowano wiernych i kapłanów; podpalano kościoły, zakrystie, plebanie i kaplice; palono szaty liturgiczne; dewastowano Tabernakula; profanowano Najświętszy Sakrament; niszczono księgi metrykalne i mszalne. Wszystko to było robione z rozmysłem i świadomie. Nie chodziło tylko o zabicie i zamordowanie Polaków. Chodziło o zniszczenie wszystkiego, co Polaków przypominało i stanowiło – przede wszystkim Kościoła Rzymsko-katolickiego.
Proszę sobie wyobrazić, że Ukraińcy niszczyli również polskie cmentarze! Znane są relacje, że Ukraińcy wysadzali w powietrze groby z pomordowanymi, żeby nie było po nich śladu. Niszczono wszystkie miejsca, które przypominały Polaków. Niszczono wszystko, co polskie i co rzymsko-katolickie, żeby wymazać z tego obszaru Polaków i Kościół katolicki obrządku łacińskiego, żeby nie pozostało po nich pół śladu…
A co jeśli 11 lipca w kościele, który został zaatakowany przez Ukraińców byli… Ukraińcy? Oni również zostali zamordowani za to, że byli na Mszy Świętej?
Do świątyń Kościoła Rzymsko-katolickiego oprócz Polaków, którzy byli ochrzczeni w Kościele katolickim obrządku łacińskiego uczęszczali także Polacy, którzy byli ochrzczeni w Kościele prawosławnym, albo też w Kościele Greko-katolickim.
Przychodzili tam również Ukraińcy przede wszystkim ci, którzy pochodzili z małżeństw mieszanych np. mężczyzna był prawosławnym, a kobieta rzymską katoliczką. Zdarzały się przypadki, że Ukraińcy dokonywali selekcji przed mordem – wybierali niektórych, a potem puszczali ich wolno. Najczęściej jednak „za zdradę narodu ukraińskiego” mordowano również Ukraińców, którzy brali udział w Mszy Świętej w obrządku łacińskim.
Napadów dokonywało bowiem „zbrojne ramię”, czyli Ukraińska Powstańcza Armia – ci, którzy jakoś byli przeszkoleni i zdolni obsługiwać broń oraz czerń ukraińska, czyli sąsiedzi Polaków, którzy doskonale orientowali się kto kim jest i bardzo często, kiedy zauważyli np. swojego krewnego w „polskiej świątyni” wyłuskiwali go i ratowali mu życie.
Mordowano także Ukraińców, którzy chronili Polaków, którzy ich ukrywali. Znane są przypadki duchownych prawosławnych, którzy ukrywali Polaków za co zostali zamordowani.
Księże profesorze, pozwolę sobie przytoczyć z pamięci jedną relację z „krwawej niedzieli”: Polacy, próbowali schronić się w kościele przed Ukraińcami. Jedna z Polek zaczęła rodzić. Młoda dziewczyna odebrała poród i pierwsze, co zrobiła, kiedy Ukraińcy zaczęli dobijać się do drzwi świątyni, to podeszła do chrzcielnicy i ochrzciła noworodka. Historia wręcz nieprawdopodobna… Młoda Polka miała wręcz zakodowane, że bez względu na wszystko dziecko musi być ochrzczone…
Ludność kresowa była bardzo religijna. Wierni obrządku łacińskiego Kościoła katolickiego byli ludźmi poddanymi głębokiej katechezie i mieli bardzo głęboką świadomość swojej wiary. Nawet wtedy, kiedy zbliżała się śmierć, kiedy byli już bezradni modlili się, odmawiali akt żalu i pokuty oraz nawzajem przepraszali za grzechy, aby przygotować się do śmierci. Oni na pierwszym miejscu, co brzmi absurdalnie dla ludzi XXI wieku, dla współczesnego zlaicyzowanego świata, stawiali Królestwo Boże i życie wieczne, a sprawy doczesny były dla nich drugorzędne.
Takie historie, jak ta opisana przez Pana, nie były jednostkowymi przypadkami. Mamy wiele relacji o tym, jak polscy katolicy w świątyniach, domach czy klasztorach byli otoczeni przez Ukraińców. Bardzo często Polacy słyszeli od nich: będziecie wolni, jeśli zmienicie wiarę. Tak było chociażby w Lubieszowie, gdzie ponad 100 osób zamknięto w domu, następnie oblano go benzyną, obłożono słomą, a potem powiedziano: „Będziecie wolni, jeśli przyjmiecie prawosławie”. Polacy zaczęli śpiewać „My chcemy Boga” i „Serdeczna Matko” i żaden z nich nie zdradził Kościoła Rzymsko-katolickiego.
Takich męczenników, którzy świadomie i dobrowolnie oddawali życie albo za wiarę, albo w imię miłości bliźniego były tysiące. Najważniejszy była dla nich Chrystus i Jego przykazanie miłości, a nie życie doczesne.
Młoda Polka, o której Pan powiedział też wiedziała chrzcząc tego noworodka, że najpierw trzeba uratować jego życie wieczne, bo ono jest najważniejsze. To była normalna postawa! Tak byli wychowani Polacy mieszkający na Kresach II Rzeczypospolitej.
Czy doczekamy się beatyfikacji ofiar „krwawej niedzieli”?
To bardzo trudne pytanie. Wiele osób, potomków zamordowanych modli się o to. Nie można dokonać zbiorowej beatyfikacji. Kościół katolickie czegoś takiego nie robi. Każde życie, każdy życiorys musi zostać zbadany, każdy przypadek musi zostać rozpatrzony indywidualnie, ale czekamy żeby wykonano ten pierwszy krok i o to się modlimy. Polacy, którzy zginęli na Wołyniu i zostaną wyniesieni na ołtarze są niezwykłymi świadkami miłości Boga, bliźniego i Ojczyzn. Ich postawa to wyżyny świętości i heroizmu.
Módlmy się więc o to, aby jak najszybciej miała miejsce ich beatyfikacja i kanonizacja.
Ukraińcy zanim dokonali ludobójstwa na Polakach poszli do swoich świątyń, gdzie ichniejsi kapłani dokonali poświęcenia siekier, kos, noży, wideł etc., a potem poszli do „polskiego kościoła”, gdzie były te same figury i obrazy świętych, ten sam Najświętszy Sakrament…
Na Wołyniu było bardzo mało grekokatolików. Na Wołyniu byli prawosławni…
Ale był też bp Szeptycki, a on nie był prawosławny…
Zgadza się, ale to wszystko trzeba uporządkować.
Jeśli chodzi o Wołyń, to mamy tam przede wszystkim prawosławnych i rzymskich katolików. Grekokatolików było tam niewielu. Poza Wołyniem na Kresach dominowały ośrodki greko-katolickie, a prawosławnych było niewielu.
Wielokrotnie słyszałem pytanie: jak to możliwe, że ludzie wierzący w tego samego Boga, przyjmujący te same sakramenty, żyjący razem z rzymskimi katolikami, modlący się przy tych samych obrazach, figurach etc. dokonali tak potwornej zbrodni.
Odpowiedź wbrew pozorom jest niezwykle prosta a podał ją wiele lat temu bp Grzegorz Chomyszyn. Hierarcha ten powiedział wprost: wśród Ukraińców zapanowała herezja chorej ideologii. Ukraińcom wmówiono bądź narzucono przy wsparciu i akceptacji wielu duchownych takich jak Szeptycki ideologię, która na pierwszym miejscu stawiała naród i tylko naród. Nie Pana Boga, ale naród.
W dekalogu ukraińskiego nacjonalisty przeczytamy, że na pierwszym miejscu stoi naród. Mamy więc kult narodu. Naród jest bożkiem!
Błogosławiony bp Grzegorz Chomyszyn przestrzegał zarówno Szeptyckiego jak i innych hierarchów i wiernych, że nie można ulec propagandzie narodowo-socjalistycznej ukraińskiej. Bp Chomyszyn mówił wprost, że na pierwszym miejscu ma być Pan Bóg i Jego prawo.
Nacjonaliści ukraińscy głosili coś zupełnie innego, że to naród jest bożkiem i niestety ludzie im uwierzyli, a efektem było ludobójstwo Polaków.
I tutaj dochodzimy do najważniejszej kwestii z dzisiejszego punktu widzenia: jak Polak-katolik ma na to wszystko patrzeć? Czy katolik może w ogóle przebaczyć taką zbrodnię jak rzeź na Wołyniu? Jak wybaczyć, skoro ze strony ukraińskiej nie został spełniony ani jeden warunek dobrej spowiedzi?
Katolik zawsze wybacza! W prawdziwym katolicyzmie jest miłość Boga i bliźniego i wynikające z nich przebaczenie. Nie ma katolicyzmu bez przebaczenia.
My – katolicy obrządku łacińskiego – przebaczamy. Mamy wielu świętych, którzy umierając pod ciosami, pod nożami, pod siekierami przebaczali swoim oprawcom. Ostatnie wielkie przebaczenie, które powinno dać nam do myślenia to Jan Paweł II i Ali Agca.
Przebaczenie to postawa katolicka. Przebaczenie to postawa, która zawsze musi być po naszej, katolickiej stronie.
Wiem, że ciężko to czytać dzieciom czy wnukom ofiar ukraińskich nacjonalistów. Wiem jak niełatwo mówić im takie rzeczy. Wiem również, że w głębi serca oni przebaczyli, bo inaczej nie mogliby brać udziału w Sakramentach Świętych, nie mogliby być katolikami.
Przebaczenie nie jest równoznaczne z żalem. O co Polacy mają żal do Ukraińców? Mamy żal i pretensje o to, że nasi rodacy nie zostali odnalezieni, godnie pochowani i upamiętnieni. O to mamy żal, ból i łzy.
Wielokrotnie spotykałem się z osobami, które są potomkami ofiar ludobójstwa ukraińskiego, które mówiły: „Tobie to dobrze, bo ty wiesz, gdzie zapalić znicz; Ty wiesz, w którym grobie leżą twoja mama i tata; Ty wiesz, na który cmentarz masz się udać, a my nie wiemy”. Ja ich rozumiem! Rozumiem ich słuszny żal, ale my musimy im w tym żalu pomóc, aby go ukoić i naprawić to zło, które przez lata im wyrządzali różni politycy czy to ukraińscy, czy polscy, ponieważ nie chcieli doprowadzić do ekshumacji i godnego, chrześcijańskiego upamiętnienia ofiar.
To jest jedna strona medalu – strona polska. Jest jednak i druga strona, czyli strona ukraińska. Ja nie mogę wchodzić w duszę ukraińską. Naród ukraiński musi sam się z tym zmierzyć, on sam musi upaść na kolana, uderzyć się w pierś i powiedzieć „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. My nie możemy ich do tego zmuszać, nie możemy ich bić, boksować, aby oni padli na kolana i przeprosili. Jako chrześcijanie my musimy im przebaczyć. Ich żal musi być szczery i prawdziwy, a nie wymuszony. Musimy się modlić o to, żeby Ukraińcy dostąpili łaski przebaczenia. Być może Ukraińcy nie są jeszcze na to gotowi; być może Ukraińcy w ogóle nie zdają sobie sprawy, że żyją w grzechu jako naród. Nie wiem, jak powiedziałem – nie mogę wchodzić w ukraińską duszę. Powtórzę jednak: oni sami muszą dokonać pokuty, oni z własnej winy muszą upaść na kolana i z własnej inicjatywy szczerze uderzyć się w pierś.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek/PCh24.pl
______________________________________________________
Błogosławiony biskup Chomyszyn:
Sprawiedliwy między łotrami
Gdyby władze w Warszawie i Kijowie z należytą energią propagowały pamięć o dokonaniach urodzonego 25 marca 1867 roku biskupa Grzegorza Chomyszyna, dzisiejsze relacje polsko-ukraińskie wyglądałyby zdecydowanie lepiej.
„Oni to i nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zniszczyć z oblicza ziemi”.
Bł. Grzegorz Chomyszyn
Przyszły męczennik i błogosławiony Kościoła przyszedł na świat w roku 1867 w Hadyńkowcach na Tarnopolszczyźnie, w zaborze austriackim, w ukraińskiej rodzinie chłopskiej. Opisanie jego żywota i osiągnięć zajęłoby niejedną opasłą księgę. Po studiach na Uniwersytecie Lwowskim i przyjęciu święceń kapłańskich, jego zwierzchnicy wysłali go na dodatkowe studia w wiedeńskim instytucie Augustineum, gdzie uzyskał stopień doktora teologii. Po powrocie piastował szereg odpowiedzialnych funkcji, w tym rektora greckokatolickiego Seminarium Duchownego we Lwowie. W roku 1904 został wyświęcony na unickiego biskupa diecezji stanisławowskiej.
W swojej posłudze duszpasterskiej opowiadał się za zbliżeniem między wiernymi obrządków łacińskiego i greckokatolickiego, zarazem zwalczając wpływy prawosławia. W swej diecezji zastąpił używany dotąd juliański kalendarz liturgiczny kalendarzem gregoriańskim, z czasem wprowadził także celibat księży. Propagował kult Najświętszego Sakramentu, nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusowego, pobożność maryjną. Był zaangażowany w działalność społeczno-polityczną, którą chciał oprzeć na wartościach chrześcijańskich. Jego posługa przypadła na trudne czasy. Wiatr historii miał spustoszyć powierzone mu ziemie.
Nasz przyjaciel wróg
Oceniając działania biskupa Chomyszyna należy pamiętać, że był on ukraińskim patriotą. Jego inicjatywy niejednokrotnie stały w kolizji z interesami polskimi.
W roku 1918 poparł utworzenie Ukraińskiej Republiki Ludowej i włączenie do niej Chełmszczyzny i Podlasia. Następnie podczas wojny polsko-ukraińskiej opowiedział się po stronie swych rodaków, choć trzeba podkreślić, że nigdy nie był bezkrytyczny wobec ich działań. Jeszcze w latach Wielkiej Wojny protestował przeciw instrumentalnemu wykorzystywaniu przez nich religii, pisząc: „Kościół i wiara zostały podporządkowane kwestii narodowej i traktuje się je jako środek do celu”. Żądał oparcia fundamentów niepodległego państwa o zasady wiary i etyki katolickiej. W jego opinii „bez prawd Bożych najwspanialsze nawet działania człowieka są niczym innym, jak tylko pustym dźwiękiem”.
Winę za klęskę ukraińskich aspiracji niepodległościowych upatrywał w nieporadności i nieustępliwości rusińskich polityków, odżegnujących się od jakiegokolwiek kompromisu z Polakami. Kiedy jego diecezja znalazła się w granicach odrodzonej Rzeczypospolitej, wielokrotnie wzywał swe owieczki do lojalności wobec państwa polskiego, zarazem popierając legalne działania w obronie religijnej i narodowej tożsamości.
Biskupa Grzegorza opętani szowinizmem rodacy zaczęli piętnować jako „polskiego agenta”. W rzeczywistości potrafił być niełatwym negocjatorem dla władz Rzplitej. Ganił „polską pychę”, zrażającą mniejszości narodowe. Utyskiwał na niedogodności, dyskryminacje i szykany, jakim jego zdaniem byli poddawani w II RP Ukraińcy. Tym jednakże także nie szczędził gorzkich słów. Stanowczo potępił terrorystyczne kampanie Ukraińskiej Wojskowej Organizacji (UWO) i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Zarazem ostro skrytykował policyjne pacyfikacje w Małopolsce Wschodniej, podkreślając iż ofiarą represji padli także ludzie niewinni, niezaangażowani w działalność ekstremistów. Stwierdził: „Opatrzność Boża wręczyła Polsce bicz, ażeby nas smagać, za nasze winy, jednakowoż nie na nasze zgnębienie i zniszczenie, ale na nasze dźwignięcie i uzdrowienie, i to dla dobra samego państwa polskiego. Jeżeli jednak Polska nie zrozumie swego posłannictwa i nadużyje swej władzy, wówczas może Opatrzność Boża bicz ów zwrócić przeciwko niej samej”.
Polskie władze widziały w biskupie stanisławowskim przeciwnika, z którym jednak warto i trzeba rozmawiać. Doceniano jego uczciwość, polityczny realizm i starania na rzecz pojednania dwóch chrześcijańskich narodów w oparciu o wartości moralne i duchowe.
Prorok kresowej apokalipsy
Władyka stanisławowski poddał miażdżącej krytyce ideologię szowinistów z OUN, trafnie dostrzegając zrodzone przez nią zagrożenia.
Kościół greckokatolicki jeszcze pod władzą austriacką stał się Kościołem narodowym galicyjskich Ukraińców. Nie było w tym nic dziwnego ani zdrożnego – przecież ruchy narodowe w wielu krajach, łącznie z Polską, odwoływały się do nauki i dziedzictwa Kościoła. Traktowanie na serio zaleceń Ewangelii chroniło nacjonalizmy chrześcijańskie przed totalnym ubóstwieniem narodu i państwa, przed stoczeniem się w otchłań szowinizmu i statolatrii. Jednakże w latach 20. XX wieku coraz większą popularność jęły zyskiwać nacjonalizmy świeckie i neopogańskie, stojące w opozycji do duchowego dziedzictwa Europy.
Aktywiści OUN oparli się na założeniach Dmytro Doncowa, uznawanego za jednego z ojców „ukraińskiego nacjonalizmu integralnego”. Doncow, zafascynowany Mein Kampf Adolfa Hitlera, nawoływał do odrzucenia tradycyjnej moralności zabraniającej szkodzenia innym, a stworzenia moralności nowej, której celem jest „człowiek silny, a nie człowiek w ogóle”. W pismach Doncowa pełno było stwierdzeń w duchu darwinizmu społecznego, w rodzaju: „Słaby musi zginąć, aby żyć mógł silniejszy”; „Bądźcie napastnikami i zdobywcami”; „Natura nie zna pojęcia humanitaryzmu czy sprawiedliwości”; „Bez gwałtu i bez żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono”.
Nauki Doncowa znalazły gorliwych naśladowców. „Trzeba krwi, dajmy morze krwi, trzeba terroru, uczyńmy go piekielnym […] Mając na celu wolne państwo ukraińskie, idźmy doń wszystkimi środkami i wszystkimi szlakami. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie ma etyki” – zalecał inny teoretyk OUN, Mychajło Kołodzinśkyj.
„Ukraiński nacjonalizm integralny” (będący w istocie skrajnym szowinizmem) unikał ostentacyjnej pogańskiej mistyki, jaką dało się zaobserwować choćby we wpływowych kręgach niemieckich narodowych socjalistów, ale niewątpliwie był z ducha antychrześcijański. Zdumiewające, że nie dostrzegały tego (lub nie chciały dostrzec) szerokie kręgi duchowieństwa greckokatolickiego, z metropolitą lwowskim Andrzejem Szeptyckim na czele.
Rolę sprawiedliwego wśród tłumu obojętnych i łotrów, proroka wołającego na puszczy podjął biskup Chomyszyn. Warto podkreślić, iż wcale nie odrzucał on nacjonalizmu jako takiego (był zwolennikiem „nacjonalizmu pozytywnego”, traktowanego jako cnota). Jednak w ideologii OUN dostrzegł czyste zło: „Nacjonalizm począł u nas przybierać cechy ducha pogańskiego, albowiem wprowadza pogańską etykę nienawiści, nakazuje nienawidzić wszystkich, którzy są innej narodowości […] Ów wadliwy, zatruty i szkodliwy nacjonalizm stał się u nas nową religią, jak materializm u bolszewików. […] Co gorsza, na tle nacjonalizmu ukraińskiego zjawiły się oznaki pewnego rodzaju satanizmu. […] proklamuje się zasadę, że wszystkie środki, nawet nieetyczne, są dozwolone, gdy chodzi o dobro narodu i budowę państwa. Kościół ma służyć polityce, wiara i religia ma stanąć do jej usług. Kto myśli inaczej, kto się temu sprzeciwia, uchodzi za wroga narodu”.
Chomyszyn przegrał. Trudno być prorokiem we własnym kraju. A przecież dziś, wiedząc co stało się później, czujemy grozę wczytując się w przenikliwe słowa władyki: „Hurrapatrioci narodowi, szowiniści i krótkowzroczni politycy ukraińscy spowodowali również gorzki los narodu ukraińskiego. Ludzie ci, którzy postępowali raczej jak obłąkańcy aniżeli jak przywódcy, oni to właśnie opluwali wszelki poważny prąd. Oni to wprowadzali ten duchowy rozkład w narodzie, oni to podkopali wiarę i moralność, oni to oślepili i zatruli naród. Oni to i nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zniszczyć z oblicza ziemi”.
Lawa ognista
We wrześniu 1939 roku rozpętało się piekło. Szczególnie dramatyczny był los polskiej ludności południowo-wschodnich województw Rzeczypospolitej, gdzie na terror sług totalitaryzmów niemieckiego i sowieckiego nałożyło się genocidum atrox („ludobójstwo okrutne”) w wykonaniu szowinistów ukraińskich.
Już w pierwszych tygodniach wojny od kul, noży i siekier bojówkarzy zginęły tysiące osób. Kolejną masową rzeź aktywiści OUN zafundowali Polakom i polskim Żydom latem 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Następnie setki tysięcy ludzi straciły życie za sprawą wojskowych i policyjnych formacji ukraińskich na żołdzie Hitlera. Wreszcie w 1943 roku Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), zbrojne ramię banderowskiej frakcji OUN, rozpoczęła potworną akcję ludobójczą na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Napadom banderowców towarzyszyły akty niewyobrażalnego bestialstwa. Zbrodnie wynikały z nienawiści etnicznej, ale i również religijnej, o czym świadczyły dokonane profanacje i bluźnierstwa. Striłci UPA zburzyli 250 świątyń rzymskokatolickich, w co najmniej kilkudziesięciu z nich dokonując rzezi zgromadzonych wiernych i kapłanów.
Część duchownych greckokatolickich i prawosławnych nie podporządkowała się oszalałym z nienawiści mordercom. Próbowali ratować Polaków, odważnie potępiali zbrodniarzy, nawoływali do opamiętania; niektórzy zapłacili za swą postawę męczeńską śmiercią. Wszakże inni bez jakichkolwiek hamulców wspierali rezunów w ich krwawym dziele, a nawet sami uczestniczyli w zbrodniach.
Hierarchia Kościoła greckokatolickiego zawiodła. Można zrozumieć postawę biskupów unickich, którzy po okrutnych doświadczeniach pierwszej okupacji sowieckiej (1939-1941) z ulgą i nadzieją powitali wkroczenie wojsk niemieckich i maszerujących u ich boku aktywistów OUN. Jednakże następne miesiące i lata winny były rozwiać iluzje największych optymistów. Mimo to część hierarchów trwała w swych złudzeniach. Wobec zbrodni UPA zachowywali milczenie, unikając wskazania sprawców i ofiar, racząc wiernych jedynie ogólnikowymi napomnieniami o konieczności przestrzegania V przykazania.
Nie milczał za to Chomyszyn. Na zbrodnie zareagował z prawdziwie ewangeliczną bezkompromisowością. Potępił przemoc wobec bezbronnych. Po raz kolejny wezwał naród ukraiński, by swe działania oparł na wartościach chrześcijańskich. Rzucił klątwę „na każdego, kto w zaślepieniu i nienawiści przelewa czyjąś krew”. Pisał też: „Ludzie dopuszczają się aktów bandytyzmu w imię Ukrainy i umierają jako ukraińscy bohaterowie. Bandytyzm, choćby najbardziej zaangażowany ideologicznie, zawsze pozostanie tylko bandytyzmem”.
Podczas homilii wołał: – Nie zabijaj! Krew zabijanych woła o pomstę do nieba!
Męczeństwo pierwsze i wtóre
Potem przyszedł sowiecki walec, co zmiażdżył do reszty udręczony kraj.
Biskup Grzegorz został aresztowany w kwietniu 1945 roku. Wśród wielu postawionych mu zarzutów poziomem absurdalności wyróżniało się oskarżenie o współpracę z OUN-UPA. Był więziony początkowo we Lwowie, następnie w Kijowie. Liczył sobie wówczas 78 wiosen, ale oprawcy z NKWD nie mieli szacunku dla siwych skroni. Poddany brutalnemu śledztwu, do końca pozostał niezłomny. Na pytanie śledczego, co zrobi w razie uwolnienia, odparł:
– To samo, co do tej pory! Będę bronił przed wami, bo jestem sługą Chrystusa, a wy Jego wrogami.
Komuniści nie dali mu tej szansy. Trudne warunki uwięzienia oraz śledczy maraton zrobiły swoje. Już 28 grudnia władyka oddał ducha w więziennym szpitalu.
Biskup Grzegorz został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II we Lwowie 27 czerwca 2001 roku. Niestety, w swojej ojczyźnie ukraiński prorok miał znowu przegrać. Niepodległa Ukraina zaroiła się od pomników zbrodniarzy, przeciw którym niegdyś występował stanisławowski władyka. Z ust prominentnych oficjeli i hierarchów znów płynęły nikczemne słowa o OUN jako „świetlanym wzorcu postawy moralnej, na którym należy budować przyszłość”. Opublikowanie wspomnień Chomyszyna, w których dokonał srogiej oceny szowinistów, jak również poddał surowej krytyce bierność greckokatolickiej hierarchii, wywołało wściekłość neobanderowców.
Postscriptum. Ludobójstwa lepsze i gorsze
W minionych latach starałem się, na miarę mych skromnych umiejętności i możliwości, propagować wiedzę o wspaniałych postawach Ukraińców takich jak biskup Grzegorz Chomyszyn.
Albo jak greckokatolicki ksiądz Serafin Horosiewicz z Żabcza, spalony żywcem przez UPA w cerkwi wraz z czterema Polakami, którym udzielił schronienia. Bądź jak prosty włościanin Semen Herasym z Łuczyc, co w obronie polskiej rodziny stanął z toporem w ręku naprzeciw bandy, którą dowodził jego rodzony brat. Lub jak Irena Chruścielowa z Ciemierzyńc, zabita przez hajdamaków, gdy tuliła w ramionach polską dziewczynkę, maleńką Stasię Wilk, krzycząc rozpaczliwie: – Moja ona! Ne dam! Ne dam!…
Opisywałem tych dzielnych ludzi, czując narastającą frustrację. Bo wysiłki takich jak ja desperatów rozmijały się z postawą polskich dostojników oraz mediów głównego nurtu, wprawionych w zamiataniu spraw niewygodnych pod dywan.
Pod koniec lutego 2022 roku, bodaj w czwartej dobie obecnego konfliktu zbrojnego na Ukrainie, wysoki rangą urzędnik ONZ zakomunikował, że liczba cywilów zabitych podczas działań wojennych sięgnęła 102 (słownie: stu dwóch) udokumentowanych przypadków. W tym samym dniu część polskich mediów jęła grzmieć wielkim głosem o „ludobójstwie ludności ukraińskiej”.
Pragnę zapewnić o moim szacunku dla tych i innych ofiar, tej wojny i innych wojen. Wszystkie rzeczywiste zbrodnie powinny zostać rozliczone, niezależnie od narodowości ofiar i sprawców. Tym niemniej trudno w tym miejscu nie wspomnieć haniebnej postawy polskich polityków, historyków i dziennikarzy, którzy przez wiele lat, w imię źle pojętego dobrosąsiedztwa, negowali fakt ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Dla nich wyrżnięcie stu kilkudziesięciu tysięcy ludzi (licząc same tylko ofiary UPA) nie było ludobójstwem.
Ileż gładkich eufemizmów wymyślono na tę okoliczność: „wołyńska tragedia”, „tragiczne wydarzenia”, „smutne wypadki”… Utytułowani dziejopisowie narzucali „obiektywne” i „wyważone” określenia: „antypolska akcja”, „walki partyzanckie z Polakami” (tak właśnie – dla niektórych nabijanie dzieci na widły, przerzynanie ludzi piłami, obdzieranie ich ze skóry bądź rozpruwanie brzuchów brzemiennym niewiastom, wszystko to było „walką partyzancką”!).
Politycy z Warszawy udawali ślepców, kiedy za wschodnią granicą stawiano pomniki mordercom i zadeptywano mogiły pomordowanych; gdy ogłaszano dekrety o potrzebie wychowania ukraińskiej młodzieży w kulcie zbrodniarzy. Dla naszych reprezentantów nie stanowił problemu fakt, iż Lwowska i Wołyńska Rady Obwodowe (odpowiednik naszych sejmików wojewódzkich) ogłosiły rok 2022 – Rokiem UPA.
Takie mamy rodzime „elity”. Napuszeni dygnitarze z gębami pełnymi patriotycznych frazesów – mieliście za nic interesy polskiej ludności na Wschodzie. Pozwoliliście bezkarnie hodować upiory banderyzmu. Bo podobno to nie był dobry czas, żeby upomnieć się o Wołyń; ten czas nigdy nie był dla was dobry. Nie obchodziły was ustawy ograniczające na Ukrainie prawa mniejszości narodowych, w tym polskiej. To również dzięki wam Władimir Putin zyskał dogodny pretekst do inwazji.
Mówiliście, nadęte błazny, że pada deszcz, kiedy pluto wam w twarz. Jak pisał poeta – „w pysk dadzą sobie napluć za tyle a tyle; gębę potem obetrą, a forsę przeliczą”. Udawaliście, że nie wiecie o dzisiejszych lękach kresowych Polaków; o ich strachu, że pomniki UPA i SS-Galizien, i te tłumy fanatyków maszerujących z pochodniami i skandujących swe uwielbienie dla Bandery i Szuchewycza – że to nie tylko wspomnienie wypadków sprzed kilkudziesięciu lat; że to groźna teraźniejszość, która kiedyś może znów wydać straszliwe owoce.
***
Wciąż wierzę w pojednanie polsko-ukraińskie. Jednak to niemożliwe, by zbudowano je na kłamstwie, na naszym przyzwoleniu na heroizację bandytów. Niewiele da na dłuższą metę także chwalebne współczucie dla ofiar obecnej wojny. Widziałem już podobne akcje wsparcia dla Rumunów, Czeczenów, bośniackich muzułmanów, Albańczyków z Kosowa. Za kilka miesięcy, za rok, za dwa wahadło społecznych nastrojów nieuchronnie odbije w przeciwną stronę. Taki jest los inicjatyw budowanych wyłącznie na emocjach.
Naprawdę trwałe braterstwo da się stworzyć tylko w oparciu o prawdę, także tę bolesną. Wtedy filarem przyjaźni może stać się wspomnienie o prawdziwych bohaterach Ukrainy. Takich, jak błogosławiony Grzegorz Chomyszyn – człowiek który nie odwracał wzroku, który nie milczał wobec zła.
Andrzej Solak/PCh24.pl
________________________________________________________________________________________
Ks. Batruch: droga pojednania polsko-ukraińskiego wydaje się długa, jednak nie należy się zniechęcać
Ksiądz mitrat dr Stefan Batruch / fot. ks. Rafał Pastwa/GN
Potrzeba dużo cierpliwości, kolejnych inicjatyw, apelów i modlitwy o to, by kwestia Wołynia została rozstrzygnięta do końca – powiedział prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza i proboszcz parafii greckokatolickiej w Lublinie ks. mitrat Stefan Batruch. Dodał, że nie należy się zniechęcać tym, że droga pojednania wydaje się długa.
Wpiątek w Warszawie rozpoczną się obchody 80. rocznicy tragicznych wydarzeń na Wołyniu. O godz. 11.00 w archikatedrze św. Jana Chrzciciela odbędzie się liturgia słowa, podczas której zostanie podpisane wspólne oświadczenie “Przebaczenie i pojednanie”.
Prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza podkreślił, że “powinniśmy wspierać wysiłki zmierzające do tego, by pojednanie między naszymi narodami było trwałe”.
Przyznał, że wciąż jest grono ludzi, którzy noszą w sobie cierpienie i ból związane z tragiczną śmiercią przodków na Wołyniu.
“Każdy taką traumę przeżywa indywidualnie. Naszym zadaniem jest pomóc im, nie pozostawić ich samych sobie, ale towarzyszyć i wspierać w poszukiwaniu wewnętrznego uleczenia pamięci i świadomości” – mówił.
Zastrzegł, że podpisanie wspólnego oświadczenia nie może być traktowane jako końcowy etap pojednania polsko-ukraińskiego.
“Jest to kolejny krok na długiej drodze, zmierzający do tego, by tego tematu nie pozostawiać niewyjaśnionym i niezakończonym. Oczywiście, po tych wydarzeniach wciąż pozostaną sprawy wymagające wyjaśnienia” – przyznał.
Dodał, że żaden z dotychczasowych apeli czy oświadczeń Kościołów w sprawie Wołynia nie zakładał rezygnacji z dążenia do pochówku ofiar i wyjaśnienia kwestii historycznych.
“Apele te mówią o szukaniu sposobów na to, by pokonać to, co wciąż nas różni. W tym samym duchu zostanie podpisane także to najnowsze orędzie” – zapowiedział.
Podkreślił, że wysiłki podejmowane przez Kościoły nie wystarczą, by sprawa została załatwiona. “Kościoły mogą apelować, resztę muszą rozstrzygnąć władze centralne. To proces, który jest przed nami, ale nie należy w nim ustawać” – stwierdził.
Zdaniem duchownego, “strona ukraińska dąży do tego, by zrozumieć postulaty strony polskiej”. “Teraz jest bardzo trudny czas, Ukraina jest zajęta niezwykle dramatycznymi wydarzeniami związanymi z wojną z Rosją, ale to nie znaczy, że Ukraina nie chce rozstrzygnąć tych kwestii” – zastrzegł.
“Potrzeba tu dużo cierpliwości, wytrwałości, kolejnych kroków, kolejnych inicjatyw, kolejnego apelu, przypominania i modlitwy o to, by kwestia Wołynia została rozstrzygnięta do końca. Dlatego nie należy się zniechęcać, nie należy się rozczarowywać i ulegać rozgoryczeniu, że nic się nie dzieje i nic nie jest robione” – stwierdził.
Przyznał, że “wiele osób oczekuje, żeby to się już stało, ale życie jest bardziej skomplikowane niż nasze oczekiwania”. “Ta droga pojednania może się wielu osobom wydawać bardzo długa. Do przełomu lat 90. mieliśmy do czynienia z etapem przygotowawczym, w który mocno był zaangażowany papież Jan Paweł II, później zaangażowali się hierarchowie kościelni po stronie polskiej i ukraińskiej, pojawiały się inicjatywy oddolne. Ale ten proces nie ma alternatywy, on musi być dalej kontynuowany” – ocenił.
Ks. Bartuch przyznał, że “są środowiska, którym bardzo zależy na tym, by nie doszło do pojednania polsko-ukraińskiego”. “Te środowiska podważają sens pojednania, szukają w tym procesie niedoróbek, umniejszają jego znaczenie – wszystko po to, by udaremnić te wysiłki. Powinniśmy być wytrwali i nie poddawać się” – zastrzegł.
Kościelne obchody 80. rocznicy tragicznych wydarzeń na Wołyniu rozpoczną się w piątek w Warszawie. O godz. 11.00 w archikatedrze św. Jana Chrzciciela odbędzie się liturgia słowa, w której wezmą udział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki i arcybiskup większy kijowsko-halicki, zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego abp Światosław Szewczuk. Podczas nabożeństwa zostanie podpisane wspólne oświadczenie “Przebaczenie i pojednanie”. Po uroczystościach w archikatedrze została zaplanowana konferencja prasowa w Domu Arcybiskupów Warszawskich z udziałem abp. Stanisława Gądeckiego i abp. Światosława Szewczuka.
Następnie delegacja polsko-ukraińska uda się na pielgrzymkę przebaczenia i pojednania do Ukrainy. W sobotę 8 lipca, o godz. 11.00 czasu miejscowego przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski będzie przewodniczył mszy św. we wsi Parośla na Wołyniu.
W niedzielę 9 lipca o godz. 11.00 czasu miejscowego zostanie odprawiona msza św. w katedrze Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Łucku. Eucharystii przewodniczyć będzie nuncjusz apostolski w Ukrainie abp Visvaldas Kulbokas, a udział w niej wezmą przewodniczący KEP i przedstawiciele Kościoła greckokatolickiego z Polski i z Ukrainy.(PAP)
Zbrodnia w Parośli w powiecie sarneńskim była pierwszym atakiem oddziału Ukraińskiej Powstańczej Armii na polską wieś. Uznawana jest za początek ludobójstwa na Polakach, nazywanego rzezią wołyńską. Masowego mordu dokonano 9 lutego 1943 r., kilka tygodni po podjęciu decyzji o rozpoczęciu mobilizacji sił UPA.
Oddział “Dowbeszki-Korobki” dowodzony przez Hryhorija Perehijniaka wszedł do Parośli przedstawiając się jako oddział partyzantki sowieckiej. Mieszkańców przekonano, by położyli się na podłodze w swoich domach i pozwolili się związać. Dzięki temu mieliby uniknąć podejrzenia i zemsty Niemców za “dobrowolne” goszczenie i karmienie partyzantów. Związanych Polaków zamordowano siekierami, nie oszczędzając kobiet i dzieci. Z rzezi ocalało 12 rannych osób. Najmłodsza z ofiar zbrodni w Parośli miała kilkanaście miesięcy.
“Ocknąłem się po jakimś czasie, głowa mnie bolała. To cud, że nie zacząłem jęczeć, bo oni jeszcze byli w domu. Czekałem, byłem sparaliżowany strachem, udawałem nieżywego. Wtedy usłyszałem, jak mama odezwała się płaczliwym głosem. Ukrainiec poszedł, zamachnął się siekierą, rąbnął i zapanowała cisza. Potem trącali nas butem, sprawdzali, czy żyjemy. Nie wiem, jak to się stało, że wytrzymałem, że nie próbowałem uciekać” – wspominał jeden z ocalonych, Witold Kołodyński. Masakrę przeżyła także jego młodsza o cztery lata siostra. Wieś nie została spalona, lecz pozostała opustoszała aż do lipca 1943 r. Dopiero wówczas została podpalona, wraz z innymi polskimi miejscowościami. Dziś Paroślę porasta las. Jedynym śladem są prostokątne pagórki w miejscach dawnych zabudowań.
Po odejściu z Parośli oddział Perehijniaka zamordował 15 Polaków w Toptach. Planował również atak na pobliski Wydymer, ale z uderzenia zrezygnowano z powodu nieprzybycia innego oddziału UPA.
Zamordowani zostali pochowani w zbiorowej mogile. Na kurhanie masowej mogiły w 1974 r. miejscowy Ukrainiec Anton Dorofijewicz Kowalczuk wzniósł pamiątkowy krzyż z informacją, że zbrodni dokonali jego rodacy. Po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę obok krzyża ustawiono tablicę, na której wymieniono nazwiska wymordowanych rodzin. “Za nimi trudy, za nimi męka Tym co na zawsze odeszli – Pamięć Święta” – głosi upamiętniający ich napis.
Odpowiedzialny za zbrodnię Perehijniak zginął już 22 lutego 1943 r. w Wysocku na Wołyniu w starciu z Niemcami. Była to konsekwencja dokonanego przez niego ataku na posterunek żandarmerii niemieckiej i ich kolaborantów we Włodzimiercu w nocy z 7 na 8 lutego 1943 r.
Gość Niedzielny/PAP
_________________________________________________________________________________________
fot. screenshot – YouTube (Instytut Historyczny UWr)
Ukraiński historyk: Co Polacy takiego zrobili, że ukraińskie władze zabraniają im pochowania swoich bliskich?
Ukraiński historyk, prof. Jurij Szapował z Instytutu Studiów Politycznych i Etnicznych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy nie ma wątpliwości, że rzeź Polaków na Wołyniu nie była zwykłą zbrodnią, ale ludobójstwem. Uczony ubolewa przy tym nad brakiem ekshumacji ofiar.
Swoją oceną zbrodni na Wołyniu ukraiński historyk podzielił się pod koniec ub. miesiąca w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną. Szapował był pytany, czy w jego ocenie zbrodnię tę można określić ludobójstwem.
– „Moim zdaniem można. Definicję ludobójstwa dał nam polsko-amerykański prawnik Rafał Lemkin. Według niej tak kwalifikujemy Wielki Głód w latach trzydziestych XX w. w Ukrainie. Nie widzę w tym nic bulwersującego, że Polacy tak to nazwali”
– powiedział.
– „Co ciekawe, gdy Lemkin pracował nad tym tematem, kontaktował się z diasporą ukraińską na Zachodzie. Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa z 1948 r. tak to kwalifikuje”
– dodał.
Przypomnijmy, że wedle definicji Lemkina, zbrodnia ludobójstwa to działania, których celem jest całkowite zniszczenie narodu lub grupy etnicznej.
Prof. Szapował wskazuje też na konieczność przeprowadzenia ekshumacji.
– „W sprawie ekshumacji i pochówku nie może być żadnych wątpliwości czy manipulacji. To jest święta sprawa! Instytut Pamięci i minister kultury Ukrainy powinni to załatwić. Sprawa leży po stronie władz. Nie wiem i nie rozumiem dlaczego tego dotychczas nie uregulowano, co Polacy takiego zrobili, aby im odmawiać ekshumacji i pochówku bliskich, którzy zginęli na Wołyniu. To duży błąd i zaniedbanie ze strony ukraińskich władz”
– powiedział stanowczo
kak/KAI/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 14 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
19.00 – MSZA ŚWIĘTA
*******
Abp Fulton Sheen: „Jeśli człowiek jest z gruntu dobry, w jaki sposób…?”
Zarówno dla świata, jak i dla niektórych kościołów jedynymi grzechami są grzechy społeczne. Nie ma już grzechów osobistych. Pacjenci zastąpili penitentów. Ludzie mogą być “chorzy”, lecz nigdy nie są źli. Zło istnieje jedynie w porządku politycznym i ekonomicznym.
Dawniej grzechy klasyfikowano według motywacji i postępowania poszczególnych osób. Było tych grzechów siedem: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, łakomstwo, gniew, lenistwo. Dziś nie słychać nikogo, kto mówiłby o sobie, że jest pyszny. Wszak taki ma być dzisiejszy człowiek, który egotycznie skanduje: “Muszę być sobą. Muszę być wolny”.
Zamiast powyższych grzechów serca, jedyną winą, do której ludzkość się przyznaje, jest niszczenie środowiska, budowanie wielkich monopoli i przygotowania do wojny. Zawsze oskarżany jest ktoś inny, przez co osoba oskarżająca udoparnia się na wszelką potrzebę skruchy. Dawniej jedynie katolicy wierzyli w Niepokalane Poczęcie i w bezgrzeszność Matki Boga.
Dziś każdy człowiek jest niepokalanie poczęty. Jedynie społeczeństwo jest splamione grzechem. Lecz rodzi się przez to większy problem: jeśli człowiek jest z gruntu dobry, w jaki sposób może on tworzyć skorumpowane organizacje polityczne i wyzyskujące kartele gospodarcze? Skoro wszystkie rzeki i strumienie, które wpływają do jeziora, są nieskazitelnie czyste, jak to się dzieje, że jezioro jest zanieczyszczone?
mp/źródło: “God’s Thunder of Courage!”, 1975 r.
______________________________________________________________________________________________________________
SOBOTA 15 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z XV NIEDZIELI ZWYKŁEJ
***
PO MSZY ŚWIĘTEJ – BĘDZIEMY MODLIĆ SIĘ NA RÓŻAŃCU PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM O POKÓJ, KTÓRY JEST DAREM PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA
***
NA ZAKOŃCZENIE NOWENNY DO MATKI BOŻEJ SZKAPLERZNEJ BĘDZIE MOŻLIWOŚĆ OTRZYMANIA SZKAPLERZA, KTÓRE POŚWIĘCĘ I NAŁOŻĘ WEDŁUG RYTUAŁU KARMELITAŃSKIEGO
fot. screenshot – YouTube (Maria Vision Polska)
***
Czy noszenie szkaplerza skraca czyścieć?
Szkaplerz to nazwa części średniowiecznej szaty, która poza suknią posiadała na sobie rodzaj ochrony przed zabrudzeniem przy siadaniu i przy pracy. Stanowił tę ochronę pas materiału, zwisający z przodu i z tyłu szaty, z otworem na głowę. Taką średniowieczną szatą były habity zakonne na samym początku tworzenia się wielu zakonów. Taki praktyczny szkaplerz posiadał także zakon karmelitański.
Kiedy zakonnicy karmelitańscy w sposób szczególny potrzebowali reformy życia modlitwy, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku św. Szymon Stock doznał szczególnej łaski. Ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna w otoczeniu aniołów, która podała mu szkaplerz koloru brązowego. Usłyszał wtedy następujące słowa Maryi: “Przyjmij, synu najmilszy, Szkaplerz twego Zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla Ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Szkaplerz karmelitański jest zatem znakiem szczególnej ochrony na godzinę śmierci. Nie chroni już przed zabrudzeniem fizycznym jak praktyczny szkaplerz średniowiecznej szaty, ale zabezpiecza nas duchowo. Obecnie szkaplerz to dwa małe kawałki materiału połączone tasiemkami, są na nich wizerunki Jezusa i Maryi.
Czytając o przywilejach jakie daje nam szkaplerz karmelitański, pamiętajmy że jego moc tkwi w Bogu i że te przywileje otrzymujemy, o ile spełniamy warunki odpustów, których podstawą jest stan Łaski Uświęcającej i bark przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, oraz modlitwa w intencjach Ojca Świetego. Więcej wiadomości znajdziemy na stronie szkaplerz .pl
Przywileje szkaplerza karmelitańskiego są następujące:
1. Kto umrze odziany szkaplerzem świętym, nie zostanie potępiony;
2. Noszący szkaplerz jako czciciel Matki Bożej zapewnia sobie Jej opiekę, co do duszy i ciała w tym życiu i szczególną pomoc w godzinie śmierci;
3. Każdy, kto pobożnie nosi szkaplerz i zachowuje czystość według stanu, zostanie wybawiony z czyśćca w pierwszą sobotę po swojej śmierci;
4. Ci, którzy należą do Bractwa Szkaplerznego, są duchowo złączeni z Zakonem Karmelitańskim i mają udział w jego dobrach duchowych za życia ziemskiego i po śmierci, a więc we Mszach świętych, Komuniach św., umartwieniach, modlitwach, postach itp.
Noszenie szkaplerza przypomina nam o własnej śmierci, konieczności modlitwy w intencji tego, aby była to śmierć szczęśliwa, to znaczy dobrze przygotowana, w zgodzie z Panem Bogiem.
Maria Patynowska/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Nabożeństwo szkaplerzne Jana Pawła II
Fakt przyjęcia szkaplerza Ojciec Święty potwierdził kilkakrotnie – po raz pierwszy 23 listopada 1958 roku, jeszcze jako biskup krakowski. W tym dniu, po odprawieniu prymicji biskupich w kościele parafialnym, odwiedził również klasztor karmelitów bosych, spotkał się ze zgromadzeniem i alumnami Niższego Seminarium, do których powiedział: „Cieszę się, że mogę podzielić się z wami moim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, Matki Boskiej Szkaplerznej. Szkaplerz, który przyjąłem z rąk ojca Sylwestra w dniu mojej Pierwszej Komunii św., noszę zawsze”. „A szkaplerz do dzisiaj noszę, tak jak go przyjąłem u Karmelitów na Górce, mając kilkanaście lat” (16 czerwca 1999 r. w Wadowicach). Spróbujmy na podstawie wspomnienia biskupa i papieża ustalić bardziej dokładnie datę przyjęcia przez niego szkaplerza. A wiec chłopiec Karol Wojtyła przyjął szkaplerz karmelitański w dniu swojej Pierwszej Komunii św. z rąk o. Sylwestra Gleczmana (1883-1961). Niestety nie znamy daty Pierwszej Komunii św. Ojca Świętego. Niektórzy biografowie papieża przypuszczają, że miała ona miejsce wiosną 1929 roku. Nie wzięli oni jednak pod uwagę tego, że w tym roku o. Sylwestra nie było w Wadowicach. Przyjechał tutaj dopiero jako nowy przeor klasztoru 22 maja 1930 roku. W tym roku również Karol kończył 10 lat. Jeżeli zawierzymy pamięci biskupa, że przyjął szkaplerz z rąk o. Sylwestra w dniu Pierwszej Komunii św., stało się to w roku 1930, prawdopodobnie w niedzielę 25 maja lub w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, 29 maja. (…) Zbigniew Siłkowski, kolega szkolny Ojca Świętego, twierdzi, że Karol jako jedyny z nas przyjął szkaplerz. Nie wiemy, kto wpłynął na jego decyzję. Mógł to być katecheta, rodzice lub informacje usłyszane w kościele karmelitów w czasie nowenny szkaplerznej. (Honorat Gil OCD, Jest moją siłą …)
Pierwszy szkaplerz Karola Wojtyły nałożony mu przez ojca Sylwestra.
(muzeum Jana Pawła II w Wadowicach)
Ostatni szkaplerz Jana Pawła II ofiarowany wadowickiemu Karmelowi.
(sanktuarium św. Józefa w Wadowicach)
Najczęściej młodzi po kilku latach rezygnowali z noszenia szkaplerza i zapominali o zobowiązaniach wynikających z jego przyjęcia. U Karola Wojtyły było inaczej. Nigdy nie zaprzestał noszenia płóciennego szkaplerza. Dowodem są nie tylko słowa papieża, ale również zachowane fotografie: Wojtyły junaka na obozie Legii Akademickiej w Ożomli koło Sądowej Wiszni (1939), kapłana w czasie wypraw turystycznych, papieża w klinice Gemelli w Rzymie (1981). Dla ucznia i gimnazjalisty uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej obchodzona 16 lipca była świętem Tej. którą przez szkaplerz wybrał sobie w szczególny sposób za Matkę. Stąd do matury, czyli do wyjazdu z Wadowic, każdego roku uczestniczył w nowennie szkaplerznej, chociaż musiał z tego powodu rezygnować z zabawy z kolegami czy też z kąpieli w Skawie. (Honorat Gil OCD, Jest moją siłą …)
Ożomla koło Sądowej Wiszni – 1939.
Szkaplerz karmelitański na piersi junaka Wojtyły.
(Junacy) ubrani byli w liche drelichowe mundury wojskowe, furażerki i podkute buty. Podczas pracy, w letnim słońcu, zrzucali mundury pozostając tylko w spodenkach gimnastycznych. Karol Wojtyła jak inni sypiał na pryczy (…), machał kilofem, woził taczki. Starał się zawsze wypracować trudną normę. (…) A jednak było coś, co go wyróżniało w tłumie opalonych na brąz młodzieńców. Na szyi miał zawieszony szkaplerz. Dla kilku kolegów z Wadowic nie stanowiło to niespodzianki; już wcześniej zauważyli na gimnastyce, że Karol nosi szkaplerz. (…) Nosił więc Karol szkaplerz od ósmego roku życia (od dnia pierwszej Komunii świętej). Należał do Bractwa Szkaplerza świętego, które prowadzili wadowiccy karmelici. Jeden z jego przyjaciół, pan mgr Zbigniew Siłkowski, powiedział: „Zapisał się tam jako jedyny z nas, z wewnętrznej potrzeby, szukając prawdy o życiu”. (Roman Antoni Gajczak, Sercu najbliższe. Szkice z lat młodzieńczych Karola Wojtyły – Jana Pawła II, Kraków 1987, s. 65-68)
1. Wakacje ks. Wojtyły w Złocieniu nad Drawą – 1955.
2. Jedna z ostatnich wycieczek po Polsce Metropolity Krakowskiego
(na obu fotografiach widoczny jest szkaplerz).
Gdy Karol Wojtyła był jeszcze wikariuszem w parafii św. Floriana w Krakowie, urządził specjalne parodniowe rekolekcje dla chorych, na zakończenie których wezwał karmelitę, aby przywiezionym do kościoła chorym poświęcił i nałożył szkaplerze. Pouczenie Ojca Rudolfa o szkaplerzu dopełnił własną zachętą: „Noście zawsze święty szkaplerz. Ja zawsze mam szkaplerz na sobie i odniosłem wiele dobra z tego nabożeństwa”. Chorzy byli bardzo podniesieni na duchu i wdzięczni. Nabożeństwo szkaplerzne posiadało w osobie Ojca świętego Jana Pawła II szczególnego promotora. Gdy z powodu reformy liturgicznej ranga święta Matki Bożej Szkaplerznej znacznie się obniżyła, kardynał Wojtyła poczynił odpowiednie kroki na terenie Polski oraz u Stolicy świętej w celu przywrócenia należnej pozycji tak zbawiennemu nabożeństwu. (Otto od Aniołów, Nasz Karmel, 1979 r., s. 7)
23 listopada 1958: Cieszę się, że mogę podzielić się z wami moim nabożeństwem do Matki Bożej Szkaplerznej. Szkaplerz, który przyjąłem z rąk o. Sylwestra w dniu mojej Pierwszej Komunii św. noszę zawsze, a chociaż mieszkałem w cieniu kościoła parafialnego, wasz kościół na Górce był mi zawsze bardzo drogi. Wśród wielu nabożeństw, które urzekały mą dziecięcą duszę, najgorliwiej korzystałem z nowenny przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel. Był to czas wakacji, miesiąc lipiec. Dawniej nie wyjeżdżało się na wczasy, jak obecnie. Wakacje spędzałem w Wadowicach, więc nigdy do czasu mojego wyjazdu z Wadowic nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno się było oderwać od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny głos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem. Tak, tak, mieszkałem obok kościoła parafialnego, ale wzrastałem w kościele św. Józefa. (Kronika klasztoru karmelitów bosych w Wadowicach)
22 kwietnia 1979: Mogę powiedzieć, że karmelitów bosych znam od dziecka. Urodziłem się bowiem – jak zapewne wiecie – w Wadowicach, gdzie znajduje się Wasz klasztor, sławny z tego, że przez pewien czas jego przeorem był Sługa Boży Ojciec Rafał Kalinowski. Stąd przyzwyczaiłem się do Waszego tak charakterystycznego habitu, od pierwszych lat mojego życia. Uczęszczałem także do Waszego kościoła, biorąc udział w liturgii i odprawianych tam nabożeństwach. (Przemówienie w Aula Magna Papieskiego Wydziału “Teresjanum” w Rzymie, Karmelitów Bosych znam od dziecka, Rzym 1988, s. 127)
13 maja 1981: 16 lipca, w dniu Matki Boskiej z Góry Karmel, nastąpiło przesilenie choroby i poprawa samopoczucia. Ojciec Święty z nową żywotnością podejmuje codzienne sprawy. (Przemówienie – świadectwo bp Stanisława Dziwisza wygłoszone z okazji otrzymania doktoratu Honoris Causa KUL. Niedziela. Dodatek akademicki. Seria T nr 12, 2001, s. 4)
20 czerwca 1982: Niech wam będzie pomocą i przewodniczką Najświętsza Maryja Panna, niezrównany wzór wszystkich dusz kontemplacyjnych, a szczególnie was, córek Zakonu, który od samych swoich początków uważał się za „cały maryjny”, według wyrażenia waszych Ojców w średniowieczu: „Totus marianus est Carmelus” (Karmel cały jest maryjny). Poprzez swoje dzieło przywrócenia w Zakonie pierwotnej gorliwości, św. Matka Teresa chciała „przyczynić się do większej chwały Pańskiej i do uczczenia świętego szkaplerza chwalebnej Jego Matki” (Życie 36,6), a zakładając klasztor św. Józefa pragnęła gorąco, „aby tutaj zachowywała się doskonale Reguła Pani naszej i Monarchini” (Droga doskonałości 3,5). (List do Karmelitanek Bosych z okazji czterechsetlecia śmierci św. Teresy, OR, 20.06.1982, s. 1)
9 listopada 1982: Niech wam towarzyszy zawsze Matka Boża Szkaplerzna, Matka Boża z Góry Karmelu, której figury i obrazy zdobią tę ziemię galicyjską. Niech prowadzi was Ona jak gwiazda, która nigdy nie znika z horyzontu. I niech was Ona zawiedzie w końcu do Boga, ostatecznego Portu, ostatniej Przystani nas wszystkich. (Santiago de Compostela, 9.11.1982, Przemówienie do marynarzy, OR. 11.11.1982, s. 2)
24 września 1983: W waszym Zakonie istnieje bardzo mocny i głęboko zakorzeniony pierwiastek chrystocentryczno-maryjny: iść za Chrystusem, naśladując Maryję. Życzę wam: zachowajcie te skarby, pogłębcie je i odnówcie, ponieważ są to skarby niezastąpione, a świat, ludzkość, bardzo ich potrzebują. (Watykan, 24.09.1983, do Kapituły Generalnej Karmelitów Dawnej Obserwy, OR, 25.09.1983, s. 2)
14 grudnia 1986: Za chwilę będę mógł z radością dokonać koronacji figury Matki Bożej, jakże bardzo przez was czczonej i przyzywanej. Kościół cały, a wasza parafia w szczególności, nazywają tę pokorną Służebnicę Pańską, Królową świata. Maryja, nasza Matka i Królowa świata niech wspomaga i otacza opieką was wszystkich. (Rzym, 14.12.1986, wizytacja pasterska parafii Królowej Świata i Matki Karmelu, prowadzonej przez Karmelitów Dawnej Obserwy, OR, 15-16.12.1986, s. IV)
3 kwietnia 1987: Święta Maryjo, Matko Nadziei,
Najświętsza Dziewico z Karmelu, Matko Chile!
Osłoń swoim szkaplerzem jak tarczą opieki
miasta i wsie, łańcuchy gór i morze,
mężczyzn i kobiety, młodzież i dzieci,
starców i chorych, sieroty i cierpiących,
wiernych synów Kościoła i zbłąkane owce.
(Akt poświęcenia Chile Matce Bożej z Góry Karmel, Maipú, 3 kwietnia 1987 r.)
3 kwietnia 1987: Widok tak wielkiej rzeszy wiernych z Santiago i całego kraju, zgromadzonych u stóp Sanktuarium Narodowego w Maipu, napawa mnie niezwykłą i głęboką radością. Patrząc tutaj na was, jakże garnących się do Jezusa i Maryi, wydaje mi się, iż oglądam całe Chile, które jeszcze raz ucieka się i chroni pod matczyny płaszcz Matki Bożej Szkaplerznej (…). Wszyscy razem prośmy Ją, Dziewicę z Góry Karmelu, Matkę i Królową Chile, aby nam pomagała zachować zawsze jedność i miłość dobrych braci i dzieci tego samego Ojca, który jest w niebie. (Maipu, 3.04.1987, Koronacja Matki Bożej Szkaplerznej w Narodowym Sanktuarium Maryjnym Chile, OR, 5.04.1987, s. 5)
3 lipca 1987: Najświętsza Maryja Panna z Góry Karmelu, której figurę za chwilę kanonicznie ukoronuję, niech was wspomaga i strzeże. (…) Zaprasza Ona dziś wszystkie swoje dzieci, podobnie jak to uczyniła niegdyś w Kanie Galilejskiej, aby wsłuchiwały się w głos jej Syna: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie”. (Por.: Homilia podczas Mszy św. koronacyjnej w Cuzco – Peru, 3.02.1985, Ins., VIII, 1/1986/380; Przemówienie w narodowym Sanktuarium Maryjnym w Chiquinaquira – Kolumbia, 3.07.1987, AAS 79/1987/79)
16 lipca 1988: Jeszcze jedna myśl, którą pragnę się z wami podzielić, wiąże się z Najświętszą Dziewicą z Góry Karmel (…) Niech nikt nie wątpi, jak wielki wpływ na ugruntowanie wiary katolickiej i poprawę obyczajów wywiera miłość i cześć Najświętszej Bogurodzicy. Dotyczy to zaś szczególnie tych form pobożności, które bardziej wyraziście zdolne są oświecić umysł niebieską nauką oraz umocnić ducha w praktyce chrześcijańskiego życia. Do nich w pierwszym rzędzie należy zaliczyć nabożeństwo szkaplerza karmelitańskiego, które ze względu na swą prostotę jest zrozumiałe dla wszystkich i bardzo rozpowszechniło się wśród wiernych, niosąc ze sobą zbawienne owoce. Zawsze, ale głównie dziś, w dniu tego szczególnego święta, Matka Najświętsza przypomina nam podstawowy cel naszego życia, naszej egzystencji – zbawienie wieczne. I równocześnie zapewnia nam swe wstawiennictwo, abyśmy wytrwali w wierze i w łasce do końca naszej ziemskiej pielgrzymki. (Fragment homilii w czasie Mszy św. na szczycie Adamello w Alpach 16 lipca 1988 r.)
17 lipca 1988: W uroczystości tej uczestniczę duchem i modlitwą. (…) Dziś szczególnie głęboko przeżywam zrządzenia Opatrzności, która związała mnie z duchowością karmelitańską. Wadowice i Ojcowie Karmelici na Górce. Mój pierwszy szkaplerz, któremu pozostałem wierny i który jest moją siłą. (Fragment telegramu Jana Pawła II do uczestników koronacji obrazu Matki Bożej Szkaplerznej w Czernej)
24 lipca 1988: W obecnym miesiącu obchodziliśmy wspomnienie NMP z Góry Karmel, tak bardzo bliskiej pobożności ludu chrześcijańskiego na całym świecie i związanej szczególnie z życiem wielkiej zakonnej rodziny karmelitańskiej. Myśl nasza biegnie ku Świętej Górze Karmel, którą świat biblijny uważał za symbol łaski, błogosławieństwa i piękna. Na niej karmelici wznieśli swój pierwszy kościół, poświęcając go Dziewicy Maryi »Flos Carmeli« (Kwiat Karmelu), zachowującej piękno wszystkich cnót. Chcieli wyrazić w ten sposób własne pragnienia całkowitego poświęcenia się Jej oraz stałego związania swej służby Maryi ze Służbą Chrystusowi. Liczni mistycy karmelitańscy pojęli doświadczenie Boga w swoim życiu: jako drogę doskonałości – św. Teresa od Jezusa jako wstąpienie na Górę Karmel – św. Jan od Krzyża. W tej wędrówce obecna jest Maryja. Ona wzywana przez karmelitów jako Matka, Opiekunka i Siostra staje się jako Przeczysta Dziewica wzorem kontemplacji, uważnego nasłuchiwania i medytacji słowa Bożego oraz posłuszeństwa woli Ojca przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Dlatego właśnie w Karmelu i w każdej duszy głęboko karmelitańskiej kwitnie życie mocnej jedności i zażyłości z Maryją, jakiś nowy sposób życia dla Boga i przedłużenia tutaj na ziemi miłości Syna Bożego ku Maryi, Jego Matce. Szczególna łaska Maryi wobec zakonu karmelitańskiego wspominana przez czcigodną tradycję, związana z osobą św. Szymona Stocka, rozpromieniła pośród ludu chrześcijańskiego wieloma owocami duchowymi. Chodzi tu o szkaplerz karmelitański będący znakiem wsączenia do zakonu karmelitańskiego dla otrzymania udziału w dobrach duchowych oraz przewodnikiem czułej i synowskiej pobożności maryjnej. Poprzez szkaplerz czciciele Maryi z Góry Karmel wyrażają pragnienie kształtowania swego życia w oparciu o Jej przykład jako Matki, Opiekunki, Siostry, Przeczystej Dziewicy, przyjmując z czystym sercem słowo Boże i oddając się żarliwej służbie braciom. Pragnę zachęcić wszystkich czcicieli św. Dziewicy, by modlili się gorąco za Jej wstawiennictwem o to, by wiodła Ona każdego pewnym szlakiem na drogach życia, byśmy szczęśliwie doszli do Świętej Góry, którą jest Jezus Chrystus, nasz Pan. (Słowa przed modlitwą „Anioł Pański” w niedzielę 24 lipca 1988 r.)
15 styczeń 1989: Chcę powiedzieć wam coś bardzo osobistego. Znajduję się w parafii poświęconej Dziewicy Karmelu. Muszę wyznać, że w młodym wieku, gdy byłem taki jak wy, Ona bardzo mi pomogła. Nie potrafię określić dokładnie jak bardzo, ale jestem przekonany, że ogromnie. Pomogła mi odnaleźć łaskę mego wieku, moje powołanie. (…) chcę dać temu świadectwo, bo może być ono przydatne dla każdego z was młodych. Jest to bardzo szczególny wymiar bogactw duchowych Dziewicy, Matki Chrystusa, ponieważ Jej misja karmelitańska, która bierze początek na Górze Karmel w Ziemi Świętej, jest związana z szatą. Szata ta nazywa się Szkaplerzem świętym. Bardzo dużo zawdzięczałem Szkaplerzowi karmelitańskiemu w latach mojej młodości. Bo jest rzeczą piękną, że matka troszczy się również o odzienie. (…) A może dzieci potrzebują jakiejś szczególnej szaty, czegoś więcej niż zwykłe odzienie? I właśnie Ona, Dziewica Karmelu, Matka Szkaplerza świętego, mówi nam o swej macierzyńskiej trosce, o swym zatroskaniu o nasze odzienie. O nasze odzienie w sensie duchowym, o odzianiu nas łaską Bożą i o wspomaganiu nas, aby zawsze była bulą ta szata, którą – jak wiemy – otrzymaliśmy, podobnie jak katechumeni pierwszych wieków, podczas Chrztu świętego. Ta biała szata, jest symbolem owej duchowej szaty, w którą została przyobleczona nasza dusza – szaty łaski uświęcającej. Życzę wam, abyście mogli zawsze znaleźć Matkę z Góry Karmel, patronkę waszej parafii, zatroskaną po matczynemu o nas wszystkich, a szczególnie o was młodych. Bądźcie też i wy sami zatroskani o to, aby ta szata duchowa była coraz piękniejsza, aby nie została nigdy splamiona i nie musiała być naprawiana. Także i wy bądźcie zatroskani, współpracujcie z tą dobrą Matką, która dba bardzo o wasze szaty, a szczególnie o tę szatę, którą, jest łaska uświęcająca w duszach Jej dzieci. Wszystko, co powiedziałem, może także posłużyć wam jako zadanie apostolskie w szkole, może być pomocne w rozwiązywaniu problemów z innymi, z kolegami ze szkoły, którzy uważają się za niewierzących. Również i w tym może was wspomagać Matka Boża, która jest przecież Matką łaski Bożej. Nie chciałbym przedłużać mej wypowiedzi. Jestem wam wdzięczny za to spotkanie i życzę wam, abyście zawsze mogli znaleźć matczyną pomoc Matki Chrystusa, Dziewicy z Góry Karmel, tak jak ja ją znalazłem. (Słowo do młodzieży w czasie wizytacji parafii Mostacciano pod Rzymem)
15 listopada 1996: Z okazji 50-tej rocznicy swojego kapłaństwa, Papież napisał książkę „Dar i Tajemnica”, w której przytacza niektóre momenty charakterystyczne dla swojego powołania i życia kapłańskiego. Między innymi wspomina źródła swojej pobożności maryjnej oraz przynależność do Bractwa Szkaplerznego.
W Wadowicach był Karmel, klasztor na Górce, czasem swojego powstania związany z postacią św. Rafała Kalinowskiego. Wadowiczanie licznie uczęszczali do tego klasztoru, a to oznaczało związanie się z tradycją karmelitańskiego szkaplerza. Ja też zapisałem się do szkaplerza mając chyba 10 lat i do dzisiaj ten szkaplerz noszę. Do karmelitów chodziło się także do spowiedzi. Tak więc zarówno kościół parafialny, jak i klasztor na Górce kształtował moją pobożność maryjną jako chłopca, a później młodzieńca i gimnazjalisty, aż do egzaminu dojrzałości. (Jan Paweł II, Dar i tajemnica, 1996 r.)
16 czerwca 1999: W sposób szczególny pragnę pozdrowić ojców Karmelitów Bosych z wadowickiej Górki. Spotykamy się bowiem w wyjątkowej okoliczności: w tym roku, 27 sierpnia, przypada setna rocznica konsekracji kościoła pod wezwaniem św. Józefa przy klasztorze ufundowanym przez św. Rafała Kalinowskiego. Jak za lat młodzieńczych, wędruję w duchu do tego miejsca szczególnego kultu Matki Bożej Szkaplerznej, które wywierało tak wielki wpływ na duchowość Ziemi Wadowickiej. Sam wyniosłem z tego miejsca wiele łask, za które dziś Bogu dziękuję. A szkaplerz do dzisiaj noszę, tak jak go przyjąłem u Karmelitów na Górce, mając kilkanaście lat. Cieszę się, że dane mi było beatyfikować, wraz ze stu ośmiu męczennikami, również bł. O. Alfonsa Marię Mazurka, który był wychowankiem, a potem zasłużonym wychowawcą w przyklasztornym Niższym Seminarium. Z pewnością miałem sposobność zetknąć się osobiście z tym świadkiem Chrystusa, który w 1944 r., jako przeor klasztoru w Czernej, przypieczętował swoją wierność Bogu męczeńską śmiercią. Ze czcią klękam u jego relikwii, które spoczywają właśnie w kościele św. Józefa, i dziękuję Bogu za dar życia, męczeństwa i świętości tego wielkiego zakonnika. (Z przemówienia Jana Pawła II w Wadowicach)
25 marca 2001: Z wielką radością przyjąłem wiadomość, że obie gałęzie Zakonu Karmelitańskiego: dawna i reformowana, zamierzają poświęcić rok 2001 Maryi, aby wyrazić synowską miłość do swej Patronki, którą wzywają jako Kwiat Karmelu, Matkę i Przewodniczkę na drodze do świętości. W związku z tym pragnę podkreślić, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności obchody tego maryjnego roku całego Karmelu przypadają – jak głosi czcigodna tradycja Zakonu – w 750. rocznicę otrzymania Szkaplerza. Obchody te stanowią zatem dla całej Rodziny karmelitańskiej niezwykłą okazję nie tylko do pogłębienia duchowości maryjnej, ale i do przeżywania jej z coraz większą świadomością roli, jaką Dziewicza Matka Boga i ludzi odgrywa w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, by iść za Nią – «Gwiazdą nowej ewangelizacji». (..) Znak Szkaplerza przywołuje zatem dwie prawdy: jedna z nich mówi o ustawicznej opiece Najświętszej Maryi Panny, i to nie tylko na drodze życia, ale także w chwili przejścia ku pełni wiecznej chwały; druga to świadomość, że nabożeństwo do Niej nie może ograniczać się tylko do modlitw i hołdów składanych Jej przy określonych okazjach, ale powinna stanowić «habit», czyli nadawać stały kierunek chrześcijańskiemu postępowaniu, opartemu na modlitwie i życiu wewnętrznym poprzez częste przystępowanie do sakramentów i konkretne uczynki miłosierne co do ciała i co do duszy. W ten sposób Szkaplerz staje się znakiem «przymierza» i wzajemnej komunii pomiędzy Maryją i wiernymi: wyraża bowiem w sposób konkretny dar, jaki na krzyżu Jezus uczynił Janowi, a przez niego nam wszystkim, ze swojej Matki, oraz przypomina o powierzeniu umiłowanego apostoła i nas Tej, którą ustanowił naszą Matką duchową. (…) Ja również od bardzo długiego czasu noszę na sercu Szkaplerz karmelitański! Z miłością do wspólnej Matki niebieskiej, której opieki doznaję ustawicznie, życzę, aby dzięki temu rokowi maryjnemu wszyscy zakonnicy i zakonnice Karmelu oraz pobożni wierni, którzy Ją czczą z synowskim oddaniem, wzrośli w miłości do Niej i by umocnili w świecie obecność tej Niewiasty milczenia i modlitwy, wzywanej jako Matka miłosierdzia, Matka nadziei i łaski. (Szkaplerz znakiem “przymierza” z Maryją – List Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji 750-lecia Szkaplerza św.)
Przekazanie relikwii papieskiego szkaplerza karmelitom bosym w Wadowicach
23 listopada 2005 r. w karmelitańskim sanktuarium św. Józefa w Wadowicach został zaprezentowany i umieszczony w ściennym relikwiarzu szkaplerz Ojca Świętego Jana Pawła II. W tym kościele swego rodzinnego miasta młody Karol Wojtyła przyjął szkaplerz karmelitański, co sam wielokrotnie przypominał. W czerwcu 1999 r., odwiedzając po raz ostatni swoje rodzinne Wadowice, Jan Paweł II powiedział: “Jak za lat młodzieńczych, chłopieńczych wędruję w duchu do tego miejsca szczególnego kultu Matki Bożej Szkaplerznej, które wywierało tak wielki wpływ na duchowość Ziemi Wadowickiej. Sam wyniosłem z tego miejsca wiele łask, za które dziś Bogu dziękuję. A szkaplerz do dzisiaj noszę, tak jak go przyjąłem u Karmelitów na Górce, mając kilkanaście lat”.
karmel.pl/Karmelici Bosi
_____________________________________________________________________________________________________________
Szkaplerz Jana Pawła II. Nawet po zamachu nie pozwolił go sobie zdjąć
Wśród licznej rzeszy duchownych i świeckich, miłośników nabożeństwa szkaplerznego, najsłynniejszym był św. Jan Paweł II – przypomina o. dr hab. Szczepan Praśkiewicz OCD, konsultor watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Jak zaznacza zakonnik, papież Polak, nazywany także „karmelitańskim”, przyjął znak opieki Matki Bożej w wieku chłopięcym w kościele karmelitów bosych w Wadowicach. To właśnie podczas spotkania w 1999 r. w swym rodzinnym mieście papież przywołał, obok słynnych kremówek, moment, gdy na wadowickiej Górce przyjął jako młody chłopiec u karmelitów szkaplerz.
Te słowa papieskie widnieją dziś na marmurowej tablicy na ścianie obok ołtarza Matki Bożej Szkaplerznej w wadowickim kościele. Tam także w ozdobnym relikwiarzu jest szkaplerz Ojca Świętego. Po śmierci papieża klasztor otrzymał tę relikwię od kard. Stanisława Dziwisza.
Kiedy Karol Wojtyła przyjął szkaplerz?
O. Praśkiewicz przywołuje inne słowa młodego bp. Karola Wojtyły, skierowane do karmelitów bosych. Szkaplerz, który przyjąłem z rąk o. Sylwestra, noszę zawsze, a chociaż mieszkałem w cieniu kościoła parafialnego, wasz kościół na Górce był mi zawsze bardzo drogi. Wśród wielu nabożeństw, które urzekały mą dziecięcą duszę, najgorliwiej korzystałem z nowenny przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel. Był to czas wakacji, miesiąc lipiec. Dawniej nie wyjeżdżało się na wczasy, jak obecnie. Wakacje spędzałem w Wadowicach, więc nigdy do czasu mojego wyjazdu z Wadowic nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno się było oderwać od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny głos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem. Tak, tak, mieszkałem obok kościoła parafialnego, ale wzrastałem w waszym kościele karmelitańskim – mówił wówczas przyszły papież.
Według zakonnika, o tym, że św. Jan Paweł II nosił zawsze szkaplerz, świadczą też liczne fotografie. „Najbardziej znane są trzy: na jednej widzimy sukniany szkaplerz na barkach junaka Karola Wojtyły, pozującego do pamiątkowego zdjęcia wraz z kolegami; na drugiej szkaplerz widnieje na szyi kardynała, odpoczywającego na Mazurach; na trzeciej zaś dostrzegamy brunatny szkaplerz Karmelu na szyi Jana Pawła II przebywającego w Poliklinice Gemelli w 1981 r., tuż po zamachu na jego życie. Obnażony ze wszystkiego i pozostawiony tylko w szpitalnej koszuli, nie pozwolił zdjąć ze swej szyi brunatnego szkaplerza karmelitańskiego” – podkreśla karmelita bosy.
***
Szkaplerz jak habit
O. Praśkiewicz wyjaśnia, że św. Jan Paweł II pozostawił także wypowiedzi doktrynalne, które zawierają teologię szkaplerza świętego. W orędziu wydanym z okazji 750. rocznicy tego daru Maryi, przypadało w 2001 roku, papież podkreślił m.in., że znak szkaplerza, pozostając ustawicznie na naszych barkach, przypomina i zobowiązuje do tego, by nasze maryjne nabożeństwo nie ograniczało się jedynie do modlitw i hołdów składanych Matce Chrystusa przy określonych okazjach. „Chodzi o to, by było ono czymś stałym, habitualnym w naszym życiu, tak by stanowić habit, czyli stałe maryjne ukierunkowanie naszego życia chrześcijańskiego” – tłumaczy o. Praśkiewicz, przywołując leksykalne konotacje słowa habit. „Wszak szkaplerz to przecież habit, po włosku mówi się na niego abitino, na habit zaś abito, czyli szkaplerz po włosku to habicik” – dodał.
Ruch szkaplerzny zaczął się rozwijać po objawieniach
Tradycja karmelitańska podaje, że ruch szkaplerzny zaczął się rozwijać po objawieniach, które otrzymał w 1251 roku św. Szymon Stock, generał Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Przyjęcie szkaplerza, całkowite zawierzenie Matce Bożej, niesie ze sobą obietnice szczególnej opieki Maryi w niebezpieczeństwach życia oraz szczęśliwej śmierci i zachowania od wiecznego potępienia.
Pod koniec XV w. do powyższych łask dołączono jeszcze tzw. przywilej sobotni. Zgodnie z nim Matka Jezusa już w pierwszą sobotę po śmierci uwalnia z czyśćca tych, którzy za życia praktykowali nabożeństwo szkaplerzne.
Misyjne Drogi/Kai
______________________________________________________________________________________________________________
Szkaplerz noś, na różańcu proś!
Św. Jan Paweł II nie tylko wspominał dzień i miejsce przyjęcia szkaplerza karmelitańskiego, ale często mówił o tym, że praktykuje nabożeństwo szkaplerzne i że ustawicznie nosi szkaplerz na swoich barkach.
Jeszcze jako wikariusz w krakowskiej parafii św. Floriana, urządziwszy nabożeństwo dla chorych, zaprosił nań świątobliwego naszego współbrata – o. Rudolfa Warzechę, aby wygłosił zebranym szkaplerzną katechezę i nałożył im ten znak opieki Matki Najświętszej. Gdy o. Rudolf kończył swoją posługę, ks. Wojtyła – jak to zapisały kroniki – powiedział do chorych: “Noście zawsze szkaplerz święty. Ja zawsze mam szkaplerz na sobie, i wiele z tego nabożeństwa doznałem pożytku”.
Moglibyśmy przywołać całą litanię podobnych słów Sługi Bożego, zarówno sprzed wyboru na Namiestnika Chrystusowego, jak i późniejszych. Niech jednak wystarczą tyko poniższe:
Od odwiedzającego klasztor wadowicki młodego biskupa Karola Wojtyły zakonnicy usłyszeli: “Cieszę się, że mogę podzielić się z wami moim nabożeństwem do Matki Bożej Szkaplerznej. Szkaplerz, który przyjąłem z rąk o. Sylwestra (.) noszę zawsze, a chociaż mieszkałem w cieniu kościoła parafialnego, wasz kościół na Górce był mi zawsze bardzo drogi. Wśród wielu nabożeństw, które urzekały mą dziecięcą duszę, najgorliwiej korzystałem z nowenny przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel. Był to czas wakacji, miesiąc lipiec. Dawniej nie wyjeżdżało się na wczasy, jak obecnie. Wakacje spędzałem w Wadowicach, więc nigdy do czasu mojego wyjazdu z Wadowic nie opuszczałem popołudniowych nabożeństw w czasie nowenny. Czasem trudno się było oderwać od kolegów, wyjść z orzeźwiających fal kochanej Skawy, ale melodyjny glos karmelitańskich dzwonów był taki mocny, taki przenikający do głębi duszy, więc szedłem. Tak, tak, mieszkałem obok kościoła parafialnego, ale wzrastałem w kościele św. Józefa”.
w telegramie na koronację obrazu Matki Bożej Czerneńskiej, która odbyła się w 1988 r., Papież przywołał swój “pierwszy szkaplerz” , stwierdził, że “pozostał mu wierny” i że jest on “jego siłą”.
W końcu w orędziu pt. “Opatrznościowe wydarzenie łaski”, wystosowanym w 2001 r. z okazji jubileuszu 750-lecia daru szkaplerza świętego, przedłożył jego teologię i na zakończenie zaświadczył: “Ja również od bardzo długiego czasu noszę na sercu szkaplerz karmelitański!”.
O tym, że Sługa Boży nosił zawsze szkaplerz święty świadczą też liczne fotografie. Najbardziej znane są dwie: na jednej widzimy sukniany szkaplerz na barkach junaka Karola Wojtyły, na drugiej zaś dostrzegamy brunatny szkaplerz Karmelu na szyi Jana Pawła II przebywającego w Poliklinice Gemelli w 1981 r., tuż po zamachu na jego życie.
Nadto wymowne świadectwo o przywiązaniu Jana Pawła II do szkaplerza złożył niedawno, i to aż trzykrotnie, jego były osobisty sekretarz, a obecnie metropolita krakowski, ks. abp Stanisław Dziwisz. W dniu 4 listopada 2005 r., w oficjalnym przemówieniu wygłoszonym w katedrze wawelskiej na rozpoczęcie procesu rogatoryjnego w sprawie beatyfikacji Sługi Bożego, arcybiskup powiedział: “W Wadowicach na Górce był klasztor ojców karmelitów bosych, którzy szerzyli kult św. Józefa i karmelitański szkaplerz. Sługa Boży mając 10 lat zapisał się do szkaplerza, który stale nosił i z którym poszedł do domu Ojca. Dodam, że był to prawdziwy szkaplerz – z sukna, a nie medalik na łańcuszku”. Podobne słowa usłyszeliśmy z ust nowego metropolity krakowskiego 21 listopada w auli Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, gdzie zabrał głos podczas sesji inaugurującej ogólnopolskie sympozjum naukowe z racji jubileuszu 400-lecia obecności karmelitów bosych w Polsce, oraz 8 grudnia, kiedy to z okazji tego samego jubileuszu przewodniczył Eucharystii w krakowskim kościele karmelitów bosych przy ul. Rakowickiej.
Słusznie więc przeor wadowickiego klasztoru i kustosz miejscowego sanktuarium – o. Włodzimierz Tochmański – przyjmując wymowną relikwię szkaplerza Jana Pawła II, mógł powiedzieć: “Sługa Boży nie zdjął tej brązowej szaty Maryi, gdy otrzymał czarną sutannę kapłańską, gdy otrzymał fioletowe szaty biskupie, czerwone kardynalskie i białe papieskie. Ta brązowa karmelitańska szata pozostała na jego barkach do dnia śmierci i była niemym świadkiem wszystkich chwil życia Ojca Świętego”.
o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD
źródło: szkaplerz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
XV NIEDZIELA OKRESU ZWYKŁEGO – 16 lipca
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
WSPOMNIENIE MATKI BOŻE Z GÓRY KARMEL
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________
___________________________________________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 4 LIPCA – 80. ROCZNICA TRAGICZNEJ ŚMIERCI, NADAL JESZCZE NIEWYJAŚNIONEJ, GEN. WŁADYSŁAWA SIKORSKIEGO
W GLASGOW, GDZIE JEST DOM POLSKI IM GENERAŁA SIKORSKIEGO W NIEDZIELĘ 2 LIPCA ZOSTAŁA ODPRAWIONA UROCZYSTA MSZA ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZ. 14.00
A DZIŚ W KATEDRZE NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY KRÓLOWEJ W GIBRALTARZE EUCHARYSTII PRZEWODNICZYŁ KS. PPŁK MARCIN JANOCHA, SZEF SEKRETARIATU BISKUPA POLOWEGO, KAPELAN ORDYNARIATU POLOWEGO.
Gen. Sikorski wśród żołnierzy we Francji w 1940/pl.wikipedia.org
***
“Wspominając dziś 80. rocznicę tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego, premiera rządu Rzeczpospolitej Polskiej i Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych, chcemy kolejny już raz złożyć hołd wielkiemu bohaterowi. Pragniemy wyrazić wdzięczność za tysiące wyprowadzonych i uratowanych z Nieludzkiej ziemi ” – mówił dziś celebrans. Na Mszy św. obecny był też bp Carmello Zammit, ordynariusz Gibraltaru.
W homilii ks. ppłk Janocha podkreślał, że gen. Sikorski był „wielkim Polakiem, mężem stanu, retorem, który słowem, ale i czynem rozbudził wielkie nadzieje narodu polskiego, uciemiężonego przez dwóch zaborców – z Zachodu i ze Wschodu”. – Charyzmatycznego generała w swoim działaniu cechowały dynamizm i optymizm, uczciwość i odpowiedzialność, a nade wszystko szacunek dla narodu i umiłowanie Ojczyzny. Do polskich żołnierzy mawiał: „Bóg patrzy w moje serce. Widzi i zna moje intencje oraz zamiary, które są czyste i rzetelne. Jedynym moim celem jest wolna, sprawiedliwa i wielka Polska” Jego postawa była głęboko zakorzeniona w wymiarze duchowym i religijnym – powiedział.
Kapelan przypomniał, że 30 lipca 1941 r. „kierując się troską o Ojczyznę doprowadził do podpisania układu z sowiecką Rosją o utworzeniu polskiej armii na jej terytorium”. – Układ zaowocował uratowaniem około stu dwudziestu tysięcy Polaków skazanych na niewolniczą, wyniszczającą pracę na dalekiej i skutej mrozem Syberii, zwanej „Białym Krematorium Północy”, w kopalniach Workuty i wielu innych miejscach. Kto tylko mógł, czynił wszystko, aby opuścić „nieludzką ziemię”, miejsca smutku i cierpienia – przypomniał.
Ks. ppłk Marcin Janocha przypomniał, że mimo 80 lat od katastrofy wciąż nie do końca zostały wyjaśnione jej okoliczności. – My na śmierć gen. Sikorskiego pragniemy popatrzeć w świetle wiary. Tylko spotkanie ze Zmartwychwstałym pomoże nam na nowo z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Autor Księgi Mądrości przekonuje, że „sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek. (…) Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy” (Mdr 4,7-11) – powiedział.
Kapelan zwrócił uwagę, że po 80 latach na postać gen. Sikorskiego nadal patrzymy z dumą, jako na żołnierza, który do końca walczył o sprawę Ojczyzny. – Nadal żyjesz w naszych sercach. Jesteśmy Ci wdzięczni za każde słowo i za każdy czyn, którymi upominałeś się o Polskę. Dziękujemy z ocalonymi i ich potomkami za wyprowadzenie z „domu niewoli”. Niech Twoje dokonania i ofiara życia nadal przynoszą Polsce dojrzały owoc wolności, sprawiedliwości, pokoju i suwerenności – powiedział.
Po zakończonej Mszy św. polska delegacja złożyła kwiaty przed pomnikiem upamiętniającym ofiary katastrofy w tzw. Europa Point. 10 lat temu odbyła się tam uroczystość odsłonięcia i poświęcenia monumentu. Wieczorem członkowie delegacji wypłyną w morze, aby w pobliżu miejsca katastrofy z pokładu statku zrzucić wieniec. Jutro odwiedzą Cmentarz Północny w Gibraltarze, gdzie spoczywają żołnierze z czasów I i II wojny światowej. Odmówiona zostanie tam modlitwa w intencji poległych żołnierzy.
Generał Sikorski zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze, wracając z inspekcji wojsk na Środkowym Wschodzie 4 lipca 1943 r. W raporcie brytyjskiej komisji badającej wypadek jeszcze w 1943 r., przyczyną katastrofy było zablokowanie steru wysokości. Komisja nie potrafiła jednak wyjaśnić, jak doszło do awarii. Część historyków uważa, że gen. Sikorski padł ofiarą zamachu. Pochowany został na cmentarzu polskich lotników w Newark, w Wielkiej Brytanii. Pięćdziesiąt lat później, 17 września 1993 r. prochy Sikorskiego przeniesiono na Wawel.
W 2008 r. na wniosek IPN ciało gen. Sikorskiego zostało poddane ekshumacji i zbadane przez specjalistów z Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Według badaczy gen. Sikorski odniósł obrażenia typowe dla ofiary katastrofy lotniczej. Eksperci wykluczyli formułowane przez niektórych historyków hipotezy, że przed katastrofą Sikorski mógł być zastrzelony lub uduszony. Nie zmarł także na skutek zadanych mu ran kłutych, ciętych czy rąbanych. Również nie znaleziono żadnych resztek materiałów wybuchowych ani trucizn. Po ekspertyzach ciało generała ponownie spoczęło na Wawelu.
W grudniu 2010 r. do Warszawy sprowadzono ciała dwóch z trzech oficerów, którzy towarzyszyli gen. Sikorskiemu w ostatnim locie: gen. Tadeusza Klimeckiego oraz płk. Andrzej Mareckiego. Po Mszy św. w katedrze polowej trumny z ciałami tragicznie zmarłych oficerów spoczęły w kwaterze żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie na Wojskowych Powązkach. Wcześniej ciała ofiar, podobnie jak gen. Sikorskiego pochowane były na cmentarzu w Newark.
Kai/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
80 lat temu w tragicznej śmierci zginął
premier RP gen. Władysław Sikorski
***
80 lat temu, 4 lipca 1943 r., w katastrofie samolotu w wodach wokół Gibraltaru zginął gen. Władysław Sikorski, współautor zwycięstwa nad Armią Czerwoną w 1920 r., w czasie II wojny światowej Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych i szef rządu RP na uchodźstwie.
Pomiędzy kwietniem a lipcem 1943 r. Polacy w okupowanym kraju oraz na uchodźstwie otrzymali trzy dramatyczne informacje. W kwietniu 1943 r. Niemcy ujawnili odkrycie mogił polskich oficerów w lesie pod Katyniem. Kilkanaście dni później Związek Sowiecki zerwał stosunki dyplomatyczne z Polską, państwem do tej pory sojuszniczym. W tym samym czasie Stalin rozpoczął przygotowania do powołania podporządkowanej sobie armii polskiej i przyszłego marionetkowego rządu w kontrolowanej przez siebie Polsce. Na początku lipca władze Polskiego Państwa Podziemnego ogłosiły dramatyczną informację o aresztowaniu 30 czerwca gen. Stefana Roweckiego „Grota”, dowódcy Armii Krajowej. Był on symbolem podziemnej walki o niepodległość i gwarantem ciągłości państwa. Podobną symboliczną rolę spełniał premier Władysław Sikorski, którego słowa docierały do Polski za pośrednictwem fal radiowych i przywracały nadzieję na kres okupacji.
Już jesienią 1939 r. na murach polskich miast i w rodzącej się prasie konspiracyjnej pojawiało się hasło „Słoneczko wyżej, Sikorski bliżej”. Śmierć premiera i Wodza Naczelnego była więc szokiem dla opinii publicznej, przekonanej, że to Sikorski doprowadzi polską armię u boku zachodnich sojuszników do odrodzenia Polski, silniejszej niż II RP. „Jego nazwisko kojarzy się ze zmaganiami narodu polskiego w latach II wojny światowej, tak jak Tadeusza Kościuszki z insurekcją 1794 r., a księcia Józefa Poniatowskiego z epoką Księstwa Warszawskiego. Wprawdzie każda z tych postaci odmiennie zaznaczyła się w dziejach narodowych, różny wywarła na nie wpływ, ale mimo to można chyba mówić o podobieństwie ich losu. W każdej z tych postaci zawarta jest bowiem olbrzymia doza tragizmu, ich własnego i powszechniejszego — narodowego” – podsumowywał pierwszy biograf Sikorskiego, Roman Wapiński.
Pozycję polityczną Sikorskiego w latach poprzedzających II wojnę determinował jego stosunek do rządów Józefa Piłsudskiego i jego ideowych następców. Został odsunięty od pełnienia wszelkich funkcji wojskowych. W okresie 1928-1932 przebywał za granicą, głównie we Francji i w Szwajcarii. Angażując się w działalność opozycyjną wobec rządów piłsudczyków, był w 1936 r. jednym z inicjatorów utworzenia Frontu Morges. W kampanii polskiej w 1939 r. pomimo starań nie uzyskał przydziału bojowego. 18 września przekroczył granicę polsko-rumuńską, a 24 września przybył do Paryża. 28 września został wyznaczony na dowódcę polskich sił zbrojnych mających powstać we Francji. Dwa dni później prezydent Władysław Raczkiewicz mianował go prezesem Rady Ministrów i ministrem spraw wojskowych. 7 listopada 1939 r. dekretem prezydenckim gen. Sikorski powołany został na stanowisko Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych.
W lipcu 1941 r., po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Sikorski podpisał układ o współpracy wojskowej ze Związkiem Sowieckim, umożliwiający na jego obszarze organizację polskiej armii. Układ ten wywołał poważny kryzys wewnątrz rządu polskiego, którego główną przyczyną było niesprecyzowanie w układzie kształtu polskiej granicy wschodniej. „Prawie sześć miesięcy po układzie Sikorski-Majski doszło do podróży Sikorskiego do Moskwy i rozmowy ze Stalinem. Wydano deklarację o współpracy przeciw Niemcom. Stalin zrobił aluzję co do potrzeby porozmawiania o granicach, stwierdzając niezobowiązująco, że Polska cofnie się trochę („ciut-ciut”) na zachód, i do dzisiaj nie wiadomo, co to miało znaczyć. Istnieją spekulacje, iż zapewne chciał zagarnąć ziemie wschodnie państwa polskiego, ale zostawić przy Polsce Lwów. Sikorski uchylił się od rozmowy i powstaje wielkie pytanie, czy postąpił słusznie” – zauważa w rozmowie z PAP historyk dyplomacji prof. Marek Kornat. W kolejnych miesiącach stosunki polsko-sowieckie ulegały stopniowemu pogorszeniu, czego symbolem była ewakuacja Armii Andersa z „nieludzkiej ziemi” do Iranu.
Zerwanie stosunków dyplomatycznych z rządem RP przez Związek Sowiecki niezwykle komplikowało sytuację, w jakiej znajdowała się Polska, ale już wcześniej na horyzoncie rysowały się wydarzenia przesądzające o losach Polski. „Po wielkim triumfie pod Stalingradem w lutym 1943 r. w Moskwie zapadła decyzja zakładająca dominację nad przyszłą, okrojoną terytorialnie na wschodzie, Polską. Konferencja w Teheranie dała Sowietom w tej sprawie wolną rękę. Działo się to już pięć miesięcy po tragicznej śmierci premiera Sikorskiego” – zauważa prof. Kornat. Jak dodaje, premier był politykiem postrzeganym jako zwolennik kompromisu z Moskwą, który ratowałby suwerenność i granice Polski. Jednak w armii, której żołnierze i oficerowie w dużej części doświadczyli zbrodniczej polityki Stalina, uważano, że Sikorski dąży do kompromisu ze dyktatorem kosztem polskich interesów. Późną wiosną podjęto więc decyzję o podróży Sikorskiego na Bliski Wschód, gdzie stacjonowały oddziały, które wkrótce miały wylądować we Włoszech. Wbrew obawom rozpoczęta 25 maja wizyta udowodniła, że w szeregach wojska Sikorski wciąż cieszy się znaczącym zaufaniem. „Z prawdziwymi żołnierzami zawsze dojdę do porozumienia; aby dać temu wyraz — niech orkiestra zagra Pierwszą Brygadę” – mówił podczas jednego ze spotkań z oddziałami.
Ostatnim punktem podróży po Bliskim Wschodzie była wizyta w Libanie. Z Bejrutu Sikorski dotarł do Gibraltaru. Wraz z polską delegacją dotarł do brytyjskiej enklawy 3 lipca o godz. 14.30 miejscowego czasu. Spotkał się z brytyjskim gubernatorem Gibraltaru i wziął udział w przyjęciu dla polskiej delegacji. Wieczorem 4 lipca rozpoczęto przygotowania do odlotu do Wielkiej Brytanii. O 23.07 samolot Liberator II wystartował z lotniska w Gibraltarze. Około 16 sekund po starcie obniżył lot i uderzył w powierzchnię morza. Niemal natychmiast rozpoczęła się akcja ratunkowa. Zanim na miejsce dopłynęły motorówki, maszyna wywróciła się do góry podwoziem i zatonęła. Wyłowiono znajdujące się na powierzchni ciała gen. Sikorskiego, gen. Tadeusza Klimeckiego (szefa Sztabu Naczelnego Wodza) i Johna Percivala Whiteleya (doradcy wicekróla Indii). Na wodzie unosił się także czeski pilot Eduard Prchal, który odniósł niewielkie obrażenia. W kolejnych dniach morze wyrzuciło ciała Jana Gralewskiego (prawdopodobnie kuriera Polskiego Państwa Podziemnego) oraz płk. Andrzeja Mareckiego, szefa III Oddziału Operacyjnego Sztabu Naczelnego Wodza. Prawdopodobnie na pokładzie znajdowało się ok. 20 pasażerów. Śmierć poniosła m.in. córka Sikorskiego Zofia Leśniowska, której ciała nigdy nie odnaleziono.
Przyczyny katastrofy do dziś budzą ogromne kontrowersje. Według oficjalnej wersji, przedstawionej w raporcie brytyjskiej komisji badającej wypadek w 1943 r., przyczyną było zablokowanie steru wysokości. Niektórzy uważają jednak, że doszło do zamachu. Jako możliwych autorów wskazywano m.in. sowiecki wywiad, Brytyjczyków oraz polską opozycję wobec Sikorskiego. Tę ostatnią możliwość wyklucza np. prof. Kornat: „Zwolennicy historiografii uprawianej wbrew zdrowemu rozsądkowi rozpowszechniają hasło, że zamach w Gibraltarze przeprowadzili Polacy, chociaż oczywiście nie ma na to żadnych dowodów. Czymś innym jest krytyka premiera – nawet bardzo ostra, a czymś innym jest podniesienie ręki na szefa rządu i Naczelnego Wodza, i to w jednej z najbardziej tragicznych godzin historii Polski. To pierwsze uprawiali liczni Polacy. Na to drugie nie był w stanie poważyć się żaden z nich. Jeśli Sikorski padł ofiarą zamachu – było to dzieło Sowietów, bo jego śmierć tylko im była na rękę”.
W listopadzie 2008 r. w ramach śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej ekshumowano szczątki gen. Sikorskiego z sarkofagu w katedrze na Wawelu. Dzięki badaniom ustalono, że generał zginął w wyniku obrażeń wielu narządów, typowych dla ofiar katastrof komunikacyjnych. W grudniu 2013 r. pion śledczy IPN umorzył śledztwo w tej sprawie, stwierdzając, że dowody nie pozwalają ani potwierdzić, ani wykluczyć tezy o zamachu. Wykluczono, żeby do zamachu na Sikorskiego doszło jeszcze przed startem z Gibraltaru, a jego śmierć w katastrofie została spreparowana.
„Śmierć Sikorskiego była dotkliwym ciosem dla polskiej polityki. Był on rozpoznawalnym mężem stanu na forum międzynarodowym. Miał opinię demokraty – co nie było bez znaczenia. Nikt na świecie nie mógł lekceważąco powiedzieć, że Sikorski jest nikim. Że nie jest przywódcą walczącej Polski. Gdy go zabrakło, dokonał się przewrót degradujący sprawę polską” – podsumowuje prof. Kornat.
Atmosfera panująca na pogrzebie generała wydawała się potwierdzać to, w jak dramatycznej sytuacji znalazła się Polska w połowie 1943 r. Po przybyciu ciała premiera Sikorskiego do Wielkiej Brytanii na pokładzie ORP „Orkan” (10 lipca) trumnę wystawiono w gmachu Prezydium Rady Ministrów przy Kensington Gardens w Londynie. „Prezydent wszedł na salę krokiem powolnym, uroczystym, nieco sztywnym, podszedł do trumny. Położył na niej insygnia Orderu Orła Białego. W kilku słowach powiedział, że dekoruje męża stanu, który dobrze zasłużył się Ojczyźnie. Po czym, stojąc na środku sali, wypowiedział uroczyste przemówienie, nie szczędząc cytatów. Świece jarzyły się, w sali było upalnie i duszno. Nie było ani nastroju, ani serdecznego żalu, ani harmonii. Atmosfera była przepojona politycznym zadrażnieniem i starciem ambicji” – wspominał ambasador RP w Londynie Edward Bernard Raczyński. 14 lipca szczątki generała przewieziono do katedry Westminsterskiej, w której nazajutrz odprawiono żałobną mszę świętą. 16 lipca na cmentarzu polskich lotników w Newark koło Nottingham odbyły się uroczystości pogrzebowe.
17 września 1993 r. prochy generała spoczęły w krypcie św. Leonarda w podziemiach katedry na Wawelu.
PAP/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA 6 lipca – KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
19.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚWIĘTEJ – ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM W INTENCJI KAPŁANÓW
Katechizm Kościoła Katolickiego – nr 2628 : „Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył, oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały” (Ps 24, 9-10) i pełnym czci milczeniem przed Bogiem, który jest „zawsze większy” . Adoracja trzykroć świętego i miłowanego ponad wszystko Boga napełnia nas pokorą oraz nadaje pewność naszym błaganiom”.
Modlitwa za kapłanów
Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.
_________________________________________________________________________________
Każdy pierwszy czwartek miesiąca jest przypomnieniem tego, co świętujemy w Wielki Czwartek. Teologia liturgii przychodzi nam tutaj z pomocą i określa owo przypominanie jako anamnezę (gr. anamnesis – przypominać, czynić pamiątkę).
Słowo być może wydaje się trudne, ale chodzi tutaj o to, że za każdym razem, kiedy w liturgii coś wspominamy, to jednocześnie dana prawda lub konkretne wydarzenie uobecnia się między nami. Tym samym zbawcze dzieło Chrystusa jest kontynuowane w każdym miejscu i czasie. Sam Jezus daje nam wskazanie, mówiąc: „To czyńcie na moją pamiątkę (gr. anamnesin)!”.
W czwartek, poprzez anamnezę, uczestniczymy w Ostatniej Wieczerzy i z Jezusem wchodzimy na drogę Jego Męki. Na pierwszy plan wysuwają się tu dwa ważne wydarzenia: ustanowienie Eucharystii i kapłaństwa.
Dzień Eucharystii
Pierwszy czwartek miesiąca jest dniem Eucharystii, a w związku z tym jest przede wszystkim czasem dziękczynienia. Dziękujemy w nim za największy z cudów, ale także za Kościół i to wszystko, co przyczynia się do naszego zbawienia.
W praktyce najlepszym uczczeniem tego dnia jest przyjęcie Komunii Świętej w duchu dziękczynienia za otrzymane dary. Przedłużając ten moment, warto poświęcić chwilę na adorację Najświętszego Sakramentu lub ofiarować Komunię za tych, którzy z różnych powodów nie mają dostępu do mszy świętej, a jest takich ludzi na świecie naprawdę dużo.
W wielu kościołach w tym dniu trwa całodzienna lub całonocna adoracja Najświętszego Sakramentu. Nasza obecność przy Jezusie eucharystycznym ma być wyrazem wiary w Jego obecność pod postaciami chleba i wina.
Wdzięczność za dar kapłaństwa
Nierozerwalnie z sakramentem Najświętszej Ofiary Mszy św. związane jest kapłaństwo. Dzięki niemu Eucharystię Pan Jezus powierzył w ręce ludzi. To przez nich ten cud Bożej Miłości jest nieustannie obecny w każdym miejscu i czasie. Tylko poprzez kapłanów Chrystus Pan może w pełni dawać siebie i przebywać wśród ludzi w swoich sakramentalnych znakach.
Pierwszy czwartek jest więc także dniem wdzięczności za dar kapłaństwa, a co za tym idzie – modlitwy za kapłanów o wytrwanie w dobrym i godne sprawowanie świętych obrzędów.
W tym dniu pragniemy podziękować Panu Bogu za wszystkich kapłanów, którzy pomagają nam na drodze do zbawienia i prosić o „nowych robotników, bo żniwo wielkie”.
To także jest czas modlitwy o nowe powołania do służby w Kościele i tutaj, oprócz powołanych do kapłaństwa, uwzględnieni są wszyscy, którzy wspomagają Kościół i księży. Są nimi diakoni, osoby konsekrowane, szafarze Eucharystii i Liturgiczna Służba Ołtarza.
_________________________________________________________________________
Najświętszy Sakrament to nie jest „opłatek”!
Ks. prof. Marek Tatar: nie wszyscy zdają sobie sprawę, z czym mają do czynienia
fot. Pixabay
***
– Określanie Najświętszego Sakramentu jako „opłatka” pojawia się coraz częściej, nie tylko wśród dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii Świętej. Nie do końca więc te osoby zdają sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z największym darem, największą wartością w Kościele – mówi w rozmowie z tygodnikiem „Idziemy” ks. prof. Marek Tatar, teolog duchowości.
Kapłan przypomina słowa kard. Josepha Ratzingera, które brzmią: „Kościół zbudowany jest na Eucharystii, ponieważ jest to realna obecność Chrystusa, który pozostał z nami w swoim Słowie, ale przede wszystkim w sakramencie Jego obecności”. – Z tego względu celebracja Eucharystii i adoracja koncentrują się wokół Najświętszego Sakramentu, uznając realną obecność Jezusa – dodaje.
Duchowny zwraca uwagę, że Eucharystia „nie mieści się w kategoriach sentymentu”. Nie jest ona również jedynie „pamiątką wieczerzy Pańskiej”, jak uważają protestanci. – Podczas sprawowania Eucharystii dokonuje się akt ofiarniczy Chrystusa na ołtarzu. Możemy tu mówić o uniżeniu Boga, który daje się człowiekowi. To Bóg udziela nam siebie, a nie my robimy Mu łaskę, przyjmując Komunię Świętą – wyjaśnia.
W dalszej części wywiadu ks. prof. Tatar przywołuje fragment Ewangelii według świętego Jana: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54). – Niezwykle istotne jest to, że przyjmowanie Najświętszej Eucharystii rzutuje na charakter naszego życia eschatycznego, przekłada się na nasze życie wieczne. Jeden ze świętych mówił, że gdybyśmy w pełni pojęli Eucharystię, to oszalelibyśmy z powodu wielkości Boga, który jednoczy się z człowiekiem – podkreśla.
Zapytany, jakie znaczenie dla ważności Eucharystii ma osobista świętość kapłana, ks. prof. Tatar odpowiada:
„Rolą kapłana jest bycie narzędziem, a nie przyczyną konsekracji. Nawet kiedy kapłan jest w grzechu ciężkim, to Mszę Świętą sprawuje ważnie, ale sam nie korzysta z jej owoców. Dla wiernych, którzy uczestniczą w tej Mszy Świętej, jest to ważny sakrament. Czasem ludzie mają wątpliwości, czy ważne są sakramenty udzielane przez księdza, który odszedł od kapłaństwa. Jeśli miał ważne święcenia kapłańskie, to oczywiście, są ważne”.
źródło: tygodnik „Idziemy”/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA 7 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
18.00 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
19.00 – MSZA ŚWIĘTEJ WYNAGRADZAJĄCA NAJŚWIĘTSZEMU SERCU PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA ZA GRZECHY NASZE I GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA
Nabożeństwo I piątków miesiąca
Zvonimir Atletic | Shutterstock
*********
Obietnica zwycięstwa
Praktykę pierwszych piątków miesiąca większość z nas zaczęła wraz z Pierwszą Komunią św. Są tacy, którzy od tego momentu co miesiąc chodzą do spowiedzi i przyjmują z miłości do Jezusa Komunię św. wynagradzającą. Są też tacy, którzy tę praktykę porzucili. Wspominając św. Małgorzatę Marię Alacoque warto przypomnieć sobie znaczenie pierwszych piątków miesiąca.
„Wielka obietnica”
Ostatnia z obietnic otrzymanych przez św. Małgorzatę Marię znana jest także jako „wielka obietnica”, ponieważ jest ona najważniejsza dla naszego zbawienia. Jezus wyraził ją tymi słowami: „Z nadmiernego miłosierdzia mego Serca obiecuję ci, że wszechmocna miłość tego Serca wszystkim przystępującym przez dziewięć z rzędu pierwszych piątków miesiąca do Komunii św. da ostateczną łaskę pokuty tak, że nie umrą w stanie Jego niełaski ani bez sakramentów świętych i że Serce moje będzie dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”. Chrystus obiecuje więc wszystkim, którzy z zaangażowaniem wypełnią tę praktykę, łaskę ostatecznego pojednania. Zadziwia jednak fakt, że z tak prostego środka może płynąć aż tak wielka łaska dla ostatnich chwil pobytu na ziemi. Jezus, który pragnie zbawienia każdego człowieka, staje się bardziej wrażliwy na tych, którzy przez dziewięć piątków chcą Mu okazać chociaż trochę wzajemnej miłości i być blisko Niego. Będzie o nich szczególnie pamiętał w godzinie ich śmierci.
Trzeba zatem wierzyć, że nawet w momencie „przypadkowej” śmierci dostąpimy wielkiej łaski odejścia z tego świata w stanie łaski uświęcającej. Czy znajdzie się wówczas przy nas ksiądz ze świętymi olejami i Najświętszym Sakramentem? Tego trudno być pewnym, ponieważ mogą zdarzyć się takie warunki, w których przybycie kapłana będzie niemożliwe. Jezus obiecuje dla czcicieli swego Serca, że będzie miejscem schronienia od złego ducha i wiecznego potępienia. Tym, którzy w momencie śmierci będą w stanie łaski Bożej, obiecuje wytrwanie do końca, a tym, którzy będą mieli na sumieniu grzechy ciężkie, obiecuje, że je przebaczy. Może się to dokonać przez spowiedź lub przez akt żalu doskonałego. Jezusowa obietnica dotyczy więc także ostatnich myśli, pragnień i postanowień umierającego człowieka.
Jezus automatycznie mnie zbawi?
W takim razie ktoś mógłby sobie powiedzieć: „Odbyłem dziewięć pierwszych piątków miesiąca, mogę być pewnym zbawienia. Teraz więc nie jest już tak bardzo ważne, co czynię, czy żyję blisko Boga, czy daleko – w stanie grzechu, czy łaski uświęcającej. Ważne, że mam zaliczone pierwsze piątki – Jezus automatycznie mnie zbawi”. Jeśliby ktoś odbywał pierwsze piątki z nastawieniem złej woli, że powróci do grzesznego życia, to byłoby to świętokradztwo, a co najmniej praktyka magiczna, mająca niewiele wspólnego z pobożnością. Sama św. Małgorzata Maria podkreślała, iż Jezus dotrzyma obietnic i ofiaruje nam wielki ostatni dar pojednania pod warunkiem, że będziemy Go kochać i naśladować, „żyjąc w zgodzie z Jego świętymi prawami”.
„Wielka obietnica” jest dla tych, którzy nieprzerwanie oddają cześć Jezusowemu Sercu i przez to są zaproszeni do oddania się Mu, powierzenia się Jego miłości, a w konsekwencji – do pracy nad sobą. Przecież gdy człowiek coraz bardziej świadomie otwiera się na Jezusa, rodzi się w nim coraz mocniejsze pragnienie pracy nad sobą, codziennej, ofiarnej służby, przekraczania siebie. Jak pokazuje doświadczenie, częsta, pobożnie przyjmowana Komunia św. staje się szczególnym momentem łaski, tym bardziej pierwszopiątkowa – przyjęta w duchu wdzięczności i wynagrodzenia. Znakiem zaś owocności tej praktyki będzie wierność na drodze Bożych przykazań. W takim kontekście każdy pierwszy piątek staje się dniem comiesięcznej odnowy w wierze, odejściem od drogi grzechu i wkroczeniem na drogę miłości. Każdy kolejny dzień miesiąca może więc stać się ponawianiem pierwszego piątku – dzięki przyjęciu Komunii św. i intencji miłości oraz wynagrodzenia Sercu Jezusa.
Potrzebne warunki
Podstawowym warunkiem praktyki pierwszych piątków jest przystępowanie do Komunii św. przez dziewięć kolejnych pierwszych piątków miesiąca. Nie można ani zmienić dnia przyjęcia Komunii św., ani przerwać kolejnych dziewięciu piątków.
Potrzebna jest również właściwa intencja. Jest nią miłość i wynagrodzenie Sercu Jezusowemu oraz pragnienie przyjęcia Komunii św. według intencji Jezusowego Serca: by otrzymać łaskę śmierci w stanie zjednoczenia z Panem Bogiem. Można ją tak wyrazić: „Panie Jezu, w zjednoczeniu z Sercem Twym Najświętszym, w duchu miłości i wynagrodzenia, ofiaruję Ci przyjmowanie przeze mnie Komunii św. przez kolejne dziewięć pierwszych piątków miesiąca”. Jest to szczególnie ważne dla osób często lub codziennie przyjmujących Komunię św. Bez tej intencji, uczynionej na początku praktyki, która potem może być ponawiana w każdy pierwszy piątek, nie można powiedzieć, że się ją właściwie odbyło. Dlatego też dla pewności, że otrzyma się owoc tej pobożnej praktyki, warto ją powtórzyć kilka razy w swoim życiu.
Komunię św. należy przyjmować w stanie łaski uświęcającej. Ten, kto jest w stanie grzechu ciężkiego, musi otrzymać przebaczenie w sakramencie pokuty. Do spowiedzi św. można przystąpić w sam pierwszy piątek lub wcześniej. Ten, kto w szczerości serca rozpoczął świętą praktykę, a w słabości swojej upadł, jeśli otrzyma łaskę przebaczenia grzechów i podejmie kontynuację pierwszych piątków, dostąpi wypełnienia w swoim życiu „wielkiej obietnicy”.
Na pierwszy piątek każdego miesiąca osobiście wskazał Pan Jezus jako na dzień wdzięczności za Jego miłość oraz dzień wynagrodzenia za zniewagi, niewdzięczność i zapomnienia, których szczególnie doświadcza On w Eucharystii. Jest to również wyjątkowy dzień łaski, przygotowania się do śmierci, zadbania o ostatnie chwile swego pobytu na ziemi. Skoro Jezus tak wiele dla nas uczynił: stał się człowiekiem, umarł za nasze grzechy, zmartwychwstał, ustanowił Eucharystię, warto zadbać o swoje zbawienie przez praktykę „wielkiej obietnicy”.
ks. Jacek Szczygieł SCJ
______________________________________________________________________________________________________________
Pierwsze Piątki? Trzeba powrócić do właściwego rozumienia obietnicy Pana Jezusa
oprac. GS/ PCh24.pl
***
Niestety, do naszej praktyki wdarła się, a z biegiem czasu nawet utrwaliła błędna interpretacja, zarówno u kapłanów, jak i u świeckich, według której wystarczy przyjąć Komunię Św., której kapłani udzielają w Pierwsze Piątki także poza Mszą Świętą. Ma to być ich zdaniem spełnienie warunku zawartego w obietnicy danej św. Małgorzacie. Trzeba jasno powiedzieć, że w obietnicy danej przez Jezusa chodzi o Komunię przyjmowaną w czasie Mszy. Msza i Komunia to jest jedna i właściwa całość. W czasach św. Małgorzaty nie było praktyki udzielania Komunii poza Mszą z wyjątkiem udzielania jej umierającym (Wiatyk). Trzeba powrócić do autentycznego rozumienia obietnicy – mówi ks. prof. Janusz Królikowski – dziekan Wydziału Teologii Uniwersytetu Jana Pawła II, sekcja w Tarnowie
Księże Profesorze, skąd się wzięło nabożeństwo Pierwszych Piątków miesiąca?
Praktyka Pierwszych Piątków w ramach czci oddawanej Najświętszemu Sercu Jezusa łączy się wprost z objawieniami, których doznawała św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690). W jednym z tych objawień sam Chrystus przekazał jej specjalne obietnice, które są związane z czcią okazywaną Jego Sercu. Jedna z nich dotyczy właśnie Pierwszych Piątków, a brzmi ona następująco:
„Obiecuję ci w przeogromnym miłosierdziu mego Serca, że Jego wszechmocna miłość udzieli łaski pokuty pod koniec życia tym, którzy przez kolejnych dziewięć pierwszych piątków miesiąca przyjmą Komunię Świętą; nie umrą nie pojednani ze Mną i bez sakramentów świętach: moje Serce będzie ich schronieniem w ostatnim momencie”.
Trzeba oczywiście pamiętać, że obietnica ta jest skierowana do tych, którzy będą mieli u siebie wystawiony obraz Serca Jezusa, aby był szczególnie czczony. Kult Serca Jezusa od samego początku jest związany ze specjalnym obrazem, który ma na co dzień o Nim przypominać. Zachodzi tu pewne podobieństwo z objawieniami miłosierdzia Bożego, których dostąpiła św. Faustyna Kowalska, a których elementem jest też specjalny obraz: „Jezu, ufam Tobie”, który ma przypominać o tajemnicy miłosierdzia Bożego. Człowiek wierzący potrzebuje widzialnych znaków, aby skuteczniej zdążać do Boga.
Do niedawna istniał bardzo piękny – niestety, dzisiaj już porzucony – zwyczaj, że obraz-pamiątka pierwszej Komunii świętej przedstawiał na ogół Najświętsze Serce Jezusa, aby z nim właśnie dziecko mogło łączyć swoją wędrówkę eucharystyczną drogą, a przy okazji, by utrwalało sobie pamięć o obietnicy dziewięciu pierwszych piątków.
By jednak móc dojrzale mówić o kulcie Serca Jezusa, w tym także o praktyce Pierwszych Piątków, należy uwzględnić, że ten kult był przygotowywany w Kościele już od średniowiecza, zwłaszcza za pośrednictwem licznych ówczesnych mistyczek, które pokazywały wierzącym potrzebę zwracania się do Serca Jezusowego, aby dojść do pełnego życia chrześcijańskiego, czyli do udziału w tajemnicy miłości Bożej, która z niego rozlewa się na ludzi.
Na czym polega praktyka Pierwszych Piątków miesiąca?
Jak możemy wnioskować z przywołanej obietnicy, istotą tej praktyki jest: „przez kolejnych dziewięć pierwszych piątków miesiąca przyjąć Komunię świętą”. Niestety, do naszej praktyki wdarła się, a z biegiem czasu nawet utrwaliła błędna interpretacja, zarówno u kapłanów, jak i u świeckich, według której wystarczy przyjąć Komunię, której kapłani udzielają w Pierwsze Piątki także poza Mszą. Ma to być ich zdaniem spełnienie warunku zawartego w obietnicy danej św. Małgorzacie. Trzeba jasno powiedzieć, że w obietnicy danej przez Jezusa chodzi o Komunię przyjmowaną w czasie Mszy. Msza i Komunia to jest jedna i właściwa całość. W czasach św. Małgorzaty nie było praktyki udzielania Komunii poza Mszą z wyjątkiem udzielania jej umierającym (Wiatyk). Trzeba powrócić do autentycznego rozumienia obietnicy.
Dlaczego akurat dziewięć pierwszych piątków, a nie dziesięć czy dwanaście?
Liczba dziewięć pozostaje pewną tajemnicą. Wydaje się, że trzeba ją połączyć przede wszystkim z tradycją kościelną, która od bardzo dawna widzi nowennę (nazwa pochodzi od liczby dziewięć w języku łacińskim), jako praktykę wytrwałą, wyrażającą pewną ciągłość, pokazującą ludzką determinację, np. w formułowanej prośbie czy spełnianej obietnicy, a tym samym zasługująca na pewną pochwałę i przyjęcie przez Boga.
Obietnica związana z dziewięcioma pierwszymi piątkami, między innymi z powodu tej liczby, była przedmiotem niemałych kontrowersji, w tym także mocnych pytań pod adresem św. Małgorzaty, czy czegoś od siebie nie dodała do obietnic Jezusowych. Nawiązując do tego faktu, papież Benedykt XV w bulli Ecclesiae consuetudo (13 maja 1920 r.), w której dokonywał aktu kanonizacji Małgorzaty M. Alacoque, potwierdził autentyczność obietnicy dotyczącej dziewięciu pierwszych piątków. Ten fakt ma dla nas decydujące znaczenie i stanowi dla pewny punkt odniesienia w ich osobistym przeżywaniu i w propagowaniu tej praktyki.
Jakie warunki trzeba spełnić, żeby nabożeństwo było ważne?
Warunki są proste: Komunia – oczywiście w czasie Mszy Świętej – przez dziewięć pierwszych piątków. Warunkiem przyjęcia Komunii Świętej pozostaje oczywiście stan łaski, czyli wolność od grzechu śmiertelnego. W przypadku popełnienia takiego grzechu, drogą powrotu do Boga i nowego otwarcia się na dar Jego łaski pozostaje spowiedź. Nie musi ona być oczywiście odbyta w sam pierwszy piątek. Ważny jest przede wszystkim stan łaski.
Co w sytuacji, kiedy nie mamy możliwości uczestniczyć we Mszy Św., bo wyjeżdżamy, jesteśmy chorzy?
Sytuacja jest taka, jak w każdym innym przypadku: „nikt nie jest zobowiązany do rzeczy niemożliwych”. Jeśli zachodzi uzasadniona przeszkoda w uczestniczeniu w Mszy Św. i w przyjęciu Komunii Św., to na pewno nie potrzeba zaczynać od początku praktyki dziewięciu pierwszych piątków. Pan Bóg widzi te „kolejne piątki” w perspektywie ludzkich możliwości zachowania ciągłości w tej praktyce. Nie ma żadnej racji, by w tym przypadku odwoływać się do jakiegoś ślepego rygoryzmu, czy wręcz mechanicystecznego interpretowania obietnicy Chrystusa. Bóg szanuje ludzkie możliwości i tylko do ich respektowania się odwołuje.
Odprawienie pierwszych piątków miesiąca jest gwarancją tego, że będziemy zbawieni?
„Gwarancją” zbawienia jest stan łaski, czyli aktualnej przyjaźni z Bogiem w chwili śmierci, przy czym jedyną gwarancją zbawienia jest sam łaskawy i miłosierny Bóg, Pan wiecznej chwały i Dawca w niej udziału. Zbawienie jest darmowym darem Bożym. Obietnica „pierwszych piątków” na pewno może być źródłem ufności w to, że Bóg pragnie zbawienia człowieka. Zauważmy, że w obietnicy jest powiedziane: „wszechmocna miłość udzieli łaski pokuty pod koniec życia” czcicielom Najświętszego Serca Jezusa. Z tego powodu tej obietnicy jest nadawane miano „wielkiej”, bo chodzi w niej o wielką rzecz, a mianowicie śmierć w stanie łaski, który jest gwarancją zbawienia. Drogą do tego stanu jest właśnie łaska pokuty, której zwieńczeniem i wypełnieniem jest spowiedź sakramentalna i Komunia święta.
Co to znaczy „Komunia Święta wynagradzająca”?
Praktyka Komunii w pierwsze piątki została związana z praktyką „wynagrodzenia”. Zgodne jest to zarówno z duchem, jak z literą orędzia, z którym Chrystus objawiający zwrócił się do św. Małgorzaty. Wynagrodzenie w tradycji katolickiej łączy w sobie zasadniczo dwie prawdy. Pierwsza mówi, że grzech jest obrazą Boga, a druga, że człowiek w pełni wyraża świadomość grzechu, gdy stara się naprawić tę destrukcję, której on dokonuje, w relacji wiary z Bogiem, a następnie, co jest możliwe tylko na tym gruncie, może naprawić relacje z Kościołem i z braćmi.
Jak możemy naprawić obrazę Boga? Oddając to, co mamy najcenniejszego, a tym jest sam Chrystus, który ofiaruje się za nas i nasze grzechy oraz udziela się nam w Komunii Świętej. Komunia Święta jest w najwyższym stopniu wejściem w to wynagrodzenie, którego On dokonał na krzyżu. Wynagrodzenie to zatem próba odbudowania tego, co zostało zburzone przez grzech, aby łaska Boża odbudowała skuteczniej porządek Boży w świecie. Komunia święta ma w najwyższym znaczeniu charakter odnawiający i odbudowujący porządek duchowy.
Powinniśmy się modlić o dobrą śmierć?
Śmierć to największe wydarzenie ludzkiego życia, bo jest ono bezpośrednim i ostatecznym spotkaniem z Bogiem. Modlitwa o dobrą śmierć powinna być stałą praktyką w naszym życiu duchowym, aby nie rozminąć się z Bogiem w tej ważnej chwili. Niestety, zbyt często o tym zapominamy, zachowując się tak jakbyśmy mieli zakorzenić się na Ziemi już na zawsze. Łączy się ta praktyka także z modlitwą o dar ostatecznego wytrwania w wierze i w łasce. Nabożeństwo Pierwszych Piątków ma także tę wartość, że jest ono związane z przygotowywaniem się do śmierci, która jest wpisana w wielką obietnicę Chrystusa, a która mówi: „nie umrze niepojednany” i „bez sakramentów”, a więc ta praktyka zbliża do dobrej i szczęśliwej śmierci, czyli „śmierci w Chrystusie”.
Bóg zapłać za rozmowę
Monika Dybińska/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Pierwsze piątki miesiąca. Czemu służy ta praktyka i jak najlepiej ją wypełniać?
Już przystępując do Pierwszej Komunii Świętej dzieci zobowiązują się do uczestnictwa w 9. Pierwszych Piątkach miesiąca. Praktykę, stosowaną już od 1673 roku, gdy Świętej Małgorzacie Marii Alacoque objawił się Pan Jezus, Kościół propaguje w celu pogłębienia życia religijnego wszystkich wiernych. Czemu służy ta praktyka i jak najlepiej ją wypełniać?
Serce niegdyś rozumiano jako wolę. A zatem Wolna Wola naszego Umiłowanego Nauczyciela poddała się zupełnie Woli Ojca. Przykład Chrystusa jest wzorem postępowania dla wszystkich chrześcijan. Nasze cierpienia winniśmy składać na Niepokalane Ręce Matki Zbawiciela. Prosić Matkę naszego Pana, aby te serca, przepełnione współczuciem wobec Mąk Jej Syna Jezusa zaniosła przed Tron Przenajświętszej Trójcy.
Aby okazanej ludziom Bożej Miłości zadośćuczynić za grzechy ,,gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw” (Chrystus do Świętej Małgorzaty) należy w tym dniu:
1. Być w stanie łaski uświęcającej albo wyspowiadać się (w intencji wynagradzającej Niepokalanemu Sercu Maryi, aby połączyć praktykę pierwszego piątku i pierwszej soboty miesiąca).
2. Wysłuchać w piątek Mszy Świętej celebrowanej w intencji wynagradzającej Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.
3. Przyjąć Komunię Świętą.
4. Odmówić Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa.
5. W miarę możliwości odprawić godzinną adorację Najświętszego Sakramentu.
Wszystkim czczącym Najświętsze Serce Pana Jezusa i rozpowszechniającym Jego kult, Król Nieba i Ziemi przez Świętą Małgorzatę Marię Pan Jezus składa 12 obietnic:
1. Dam im łaski, potrzebne w ich stanie.
2. Ustalę pokój w ich rodzinach.
3. Będę ich pocieszał w utrapieniach.
4. Będę ich pewną ucieczką w życiu, a szczególnie w godzinę śmierci.
5. Będę im błogosławił w ich przedsięwzięciach.
6. Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło i ocean miłosierdzia.
7. Dusze oziębłe staną się gorliwymi.
8. Dusze gorliwe prędko dojdą do doskonałości.
9. Będę błogosławił domom, w których wizerunek Serca mojego będzie czczony.
10. Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu moim.
11. Dam kapłanom dar wzruszania serc nawet najzatwardzialszych.
12. W nadmiarze miłosierdzia Serca mojego przyrzekam tym wszystkim, którzy będą komunikować w pierwsze piątki miesiąca przez dziewięć miesięcy z rzędu w intencji wynagrodzenia, że miłość moja udzieli łaskę pokuty, iż nie umrą w mojej niełasce, ani bez Sakramentów świętych, a Serce moje będzie im pewną ucieczką w ostatniej godzinie życia.
NP/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Dziś 7 lipca rozpoczyna rozpoczyna się
Nowenna do Matki Bożej Szkaplerznej
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Modlitwa na początek nowenny
O najwspanialsza Królowo nieba i ziemi! Orędowniczko Szkaplerza świętego, Matko Boga! Oto ja, Twoje dziecko, wznoszę do Ciebie błagalnie ręce i z głębi serca wołam do Ciebie: Królowo Szkaplerza świętego, ratuj mnie, bo w Tobie cała moja nadzieja.
Jeśli Ty mnie nie wysłuchasz, do kogóż mam się udać? Wiem, o dobra Matko, serce Twoje wzruszy się moim błaganiem i wysłuchasz mnie w moich potrzebach, gdyż Wszechmoc Boża spoczywa w Twoich rękach, a użyć jej możesz według upodobania. Od wieków tak czczona, najszlachetniejsza Pocieszycielko strapionych, powstań i swą potężną mocą rozprosz moje cierpienia, ulecz, uspokój mą duszę, o Matko pełna litości! Ja zaś wdzięcznym sercem wielbić Cię będę aż do śmierci. Na Twoją chwałę w Szkaplerzu świętym żyć i umierać pragnę. Amen.
Dzień pierwszy — 7 lipca
„Miłujcie Maryję! Z tej miłości nie przestawajcie czerpać siły dla waszych serc. Niech Ona okazuje się dla was i przez was Matką wszystkich, którzy tak bardzo spragnieni są tej macierzyńskiej opieki”.
Maryjo, Kwiecie Karmelu i Matko nasza! Ukazałaś się niegdyś prorokowi Eliaszowi w postaci jasnego obłoku, który wzniósłszy się nad morzem, użyźnił spragnioną ziemię obfitym deszczem. Pokornie Cię błagamy, racz nam wyjednać obfite zdroje łask niebieskich, które ubogacą nasze dusze, aby wydawały stokrotny plon świętych cnót i dobrych uczynków i abyśmy służąc Bogu w wierze oraz miłości, już w tym życiu mogli się cieszyć błogą nadzieją oglądania Go w szczęśliwej wieczności.
Składamy w Twoje Matczyne ręce nasze potrzeby i intencje tej nowenny, ufni, że nie odrzucisz naszej prośby, najlepsza i najczulsza Matko. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień drugi — 8 lipca
„Nie bójmy się, że Maryja przesłoni nam Chrystusa, Ona jest po to, aby do Niego prowadzić”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Gwiazdo Karmelu i Matko nasza, która pałając szczególną miłością ku dzieciom odzianym Szkaplerzem świętym, nawiedzasz ich dusze, pocieszasz je słowem i przykładem, uproś nam, o Królowo nasza, aby Syn Twój, a Pan nasz, Jezus Chrystus, swą Boską światłością rozproszył ciemności naszych umysłów; abyśmy poznali wartość Jego miłości ku nam zwróconej i serdecznie Go miłowali, abyśmy zrozumieli doniosłość naszych obowiązków i sumiennie je wypełniali, abyśmy wszystkie myśli, słowa i czyny kierowali ku większej chwale Bożej i zbudowaniu naszych bliźnich.
Pokornie powierzamy Ci wszystko, co nas dręczy, niepokoi i boli. Ufamy, że przyjmiesz to jak Matka i dasz naszym duszom i sercom niezmącony pokój! Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień trzeci — 9 lipca
„Matka nigdy nie odchodzi — ani od kołyski, ani z Kalwarii, ani od grobu swojego dziecka”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Mistrzyni Karmelu i Matko nasza, przepełniona dobrocią dla nas, która raczyłaś przyjąć ofiary złożone Ci przez synów Twego zakonu, błagamy Cię, o Pani nasza, przemień nasze dusze w świątynie Boga żywego, aby przyozdobione kwiatami cnót i dobrych uczynków mogły godnie przyjąć Boski Majestat; abyśmy wielbiąc i miłując Boga, mogli wiernie Mu służyć i nigdy naszych świątyń duszy nie skalać grzesznym przywiązaniem do stworzeń.
O Matko! Tyle w nas słabości, tyle nędz i mroków! Ty możesz umocnić nasze dusze i serca. Zawierzamy Ci całkowicie. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień czwarty — 10 lipca
„Równowaga stojącej pod krzyżem Maryi pomaga całemu światu”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Chwało Karmelu i Matko nasza, która w dowód szczególnej miłości do dzieci odzianych Twą świętą szatą, raczyłaś zaszczycić je mianem Twego najsłodszego Imienia, prosimy Cię pokornie, obudź w naszych sercach pragnienie, abyśmy we wszystkich uciskach i dolegliwościach życia u Ciebie szukali wsparcia, ulgi i pociechy. Zachęcaj nas Twym życiem i przykładem do pełnienia dobrych uczynków i spraw, o Matko Miłosierdzia, abyśmy naśladując Twoje święte cnoty, stali się godni zaszczytnej nazwy synów Twoich; abyśmy zapisani zostali w księdze żywota, pomiędzy Twymi dziećmi i braćmi Jezusa Chrystusa. Usłysz nasze błagania. Ty na Kalwarii w wielkim bólu stałaś się dla nas Matką. Ty najlepiej rozumiesz nasze cierpienia. Osłaniaj nas przed pokusami złego i zaprowadź nas do Twego Syna, Jezusa Chrystusa. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień piąty — 11 lipca
„Jak bardzo postać Maryi promieniuje światu właśnie dziś, gdy tylu mądrych i roztropnych ludzi żenuje się mówić o ubożuchnym Dziewczęciu, które Bóg wypatrzył sobie w Nazarecie i uczynił Matką Syna Swego”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Twierdzo Karmelu, która pośród ataków nieprzyjacielskich osłaniałaś tarczą swej opieki zakon karmelitański i ocaliłaś go od upadku, prosimy Cię pokornie, o Pani i Orędowniczko nasza, broń nas od nieprzyjaciół duszy i ciała: abyśmy służyli Bogu w pokoju i bezpieczeństwie na większą Jego cześć i na chwałę Twoją. Królowo Karmelu! Przychodzimy do Ciebie i składamy w Twoje Matczyne dłonie nasze przyszłe losy, losy Kościoła i naszej Ojczyzny. Ulżyj nam w dźwiganiu krzyża, który nosimy, i ukaż blask zwycięstwa prawdy, dobra, piękna i pokoju. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień szósty — 12 lipca
„Bóg nie chce inaczej udzielać się światu, jak tylko z ramion Maryi”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Królowo Karmelu i Matko nasza, która swego wiernego sługę Szymona zaszczyciłaś świętym Szkaplerzem — znakiem zbawienia i synostwa Twego, przyobiecując niezliczone zdroje łask i błogosławieństw Bożych tym wszystkim, którzy będą pobożnie tę szatę nosić i należycie wypełniać obowiązki swego powołania, a naśladując Twoje święte cnoty, będą się stawali wiernymi Twoimi sługami, spraw, abyśmy przez wierność podjętym zadaniom, korzystali w życiu i po śmierci z Twoich obietnic, a przez to zostali dopuszczeni do chwały wiecznej.
Spraw, Królowo Szkaplerza świętego, aby nosząc Twój Szkaplerz, dusze nasze upodabniały się coraz bardziej do Ciebie, a przez Ciebie do Chrystusa, i aby wzrastała w nas ufność, że Ty każdej naszej potrzebie zaradzisz i osłonisz przed burzami życia. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień siódmy — 13 lipca
„Zawsze, gdy jest szczególnie ciężko, gdy ciemności ogarniają ziemie, a słońce już gaśnie i gwiazdy nie dają światłości, trzeba wszystko oddawać Maryi”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Strażniczko Karmelu i Matko! Tyś nas zapewniła, że święta Twa suknia, jeżeli ją godnie nosimy, będzie nam puklerzem i tarczą przeciwko pociskom nieprzyjacielskim i że uchroni nas od wszelkiego zła. Prosimy Cię gorąco: niech nas zachowa Twoja potężna obrona nie tylko od niebezpieczeństw ciała, ale przede wszystkim od niebezpieczeństw duszy i wiecznego potępienia. Spraw za swoją przemożną przyczyną, abyśmy nie popełnili takiej winy, przez którą moglibyśmy być odrzuceni przez Boga. Kornie upadając przed Tobą, ufamy, że nie będzie takiego bólu, którego byś nie ukoiła, nie będzie takiej zasadzki, której byś nie oddaliła, bo jesteś najbardziej kochającą Matką. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień ósmy — 14 lipca
„Po Bogu w Trójcy Jedynym, nie mamy nikogo bliższego nad Matkę Słowa Wcielonego. Gdy więc szukamy w naszych myślach modlitewnych, z kim mielibyśmy rozmawiać, komu mielibyśmy się zwierzyć, z kim naszą samotność dzielić, to chyba z Nią”.
Stefan kard. Wyszyński
Maryjo, Ozdobo Karmelu i Matko nasza! Dając nam tę szlachetną odznakę Twojej miłości — Szkaplerz święty, nie tylko chciałaś widzieć w nas swoje sługi, ale zapragnęłaś jeszcze przybrać nas za swoje córki i za swoich synów i raczyłaś nas tak nazwać. Błagamy Cię, wyjednaj nam u Jezusa tę łaskę, abyśmy nigdy nie byli dla Ciebie powodem smutku, ale Twoją radością i Twoją chwałą! Chcemy też być dobrymi Twymi braćmi, jak tego sobie życzyłaś. Dzięki pomocy takiej Matki, która wszystko rozumie — wyzwolimy się ze wszystkiego, co nas od Ciebie oddala, co nie podoba się Chrystusowi Panu. „Bądź z nami w każdy czas, wspieraj i ratuj nas”. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień dziewiąty — 15 lipca
„Matko Kościoła!… Daj nam odradzać się wciąż całym pięknem świadectwa dawanego Krzyżowi i Zmartwychwstaniu Twego Syna”.
Maryjo, Opiekunko Karmelu i Matko nasza! Wiemy, że nigdy nie opuszczasz wiernych swoich. Spraw, abyśmy zawsze byli wierni Tobie. Opiekuj się naszymi sercami, oczyść je z wszelkich brudów grzechowych, przystrój je w wonne kwiaty cnót. Niech Jezus Chrystus zamieszka w nas na zawsze, aby w godzinie śmierci naszej szatan odstąpił od nas, widząc Jezusa w naszych sercach. A kiedy dusze nasze rozłączą się z ciałami, daj nam pociechę oglądania Twego świętego Oblicza i zaprowadź nas do przybytku wiecznego szczęścia. Matko Szkaplerza świętego! Przyobiecałaś, że nie będzie potępiony ten, kto pobożnie nosił Twój Szkaplerz. Przypominaj nam nieustannie o tym, abyśmy w ostatniej godzinie ziemskiego życia ucałowali Twój znak zbawienia i stali się uczestnikami wiecznej chwały. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Modlitwa do Matki Bożej Szkaplerznej (na zakończenie nowenny)
Bogarodzico Dziewico! Królowo Szkaplerza świętego i Matko nasza! Nieustannie przywołujesz nas do Siebie. Pani i Królowo nasza! Jak niegdyś przez dar Szkaplerza świętego ocaliłaś swój umiłowany zakon karmelitański od rozbicia i upadku, a nam wszystkim dałaś znak szczególnej opieki, tak dzisiaj stań na drogach ludzkości odchodzącej od Boga jako znak pojednania i ratunku dla świata. Bądź ocaleniem dla całej ziemi, Kościoła i naszego narodu. Odnów znaki i powtórz cuda! Otrzyj łzy cierpiącym, ochraniaj niewinność dzieci, broń wiary świętej w sercach młodzieży; rodzinom naszym uproś pokój i miłość wzajemną, i ducha ofiary! Naszej całej Ojczyźnie, którą tak bardzo umiłowałaś, błogosław od tronu Twej łaski. Niech będzie pociechą dla Twego Serca! Wyjednaj nam dar wytrwania w wierze ojców naszych, byśmy Cię mogli chwalić teraz i w wieczności. Amen.
sanctus.pl/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Okryci szatą Maryi
fot. Grażyna Kołek/Niedziela
***
Brązowy szkaplerz to nie talizman, nie ma właściwości magicznych. Noszenie go nie zagwarantuje nam automatycznie zbawienia. Od wieków jest on natomiast symbolem pójścia za Chrystusem na wzór Maryi, najdoskonalszej uczennicy Pana
Historia szkaplerza świętego sięga XIII wieku, kiedy pewnemu bogobojnemu człowiekowi – Szymonowi Stockowi w Cambridge w Anglii ukazała się Matka Boża. Szymon był generałem Zakonu Karmelitańskiego i dostrzegając zagrażające zakonowi niebezpieczeństwa, modlił się gorliwie do Matki Bożej o pomoc. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. ukazała mu się Najświętsza Panienka w otoczeniu aniołów. Szymon otrzymał od Maryi brązowy szkaplerz i usłyszał słowa: „Przyjmij, synu najmilszy, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Od tamtej chwili karmelici noszą szkaplerz jako znak szczególnej więzi z Maryją. W 1910 r. papież Pius X zezwolił na zastąpienie szkaplerza (dwa prostokątne skrawki wełnianego sukna z naszytymi wyobrażeniami Matki Bożej Szkaplerznej i Najświętszego Serca Pana Jezusa, połączone tasiemkami) medalikiem szkaplerznym.
Dwie obietnice i dwie łaski
Tradycja Karmelu wiąże ze szkaplerzem obietnice i łaski Maryi, które przekazała Ona generałowi zakonu i zapewniła je noszącym pobożnie szkaplerz karmelitański. Papież Jan XXII ogłosił te łaski światu chrześcijańskiemu bullą „Sabbatina” z 1322 r. i dzięki niemu szkaplerz stał się powszechny. W bulli jest mowa o tzw. przywileju sobotnim. Po pierwsze, Matka Boża obiecała, że „kto w nim (szkaplerzu – przyp. aut.) umrze, nie dozna ognia piekielnego”, a w drugiej obietnicy zapewniła o wybawieniu z czyśćca w pierwszą sobotę po śmierci. Rychłe wybawienie z czyśćca otrzymają ci, którzy nosząc szkaplerz, zachowają czystość według stanu i wierność modlitwie: „Ja Matka w pierwszą sobotę po ich śmierci miłościwie przyjdę po nich i ilu ich zastanę w czyśćcu, uwolnię i zaprowadzę na świętą Górę żywota wiecznego”. Obok tego Matka Boża obiecała wspierać noszących szkaplerz na drodze naśladowania Chrystusa, a w ostatniej godzinie życia pomóc w ostatecznej walce o wieczne zbawienie. Noszący szkaplerz święty ma również uczestnictwo w dobrach duchowych całego Zakonu Karmelitańskiego za życia i po śmierci (Mszach św., pokutach, modlitwie i ofiarach).
Szkaplerz to potężna tarcza
– Znam wiele osób okrytych szatą Maryi – szkaplerzem świętym i propozycję podzielenia się doświadczeniem opieki Matki Bożej z Góry Karmel skierowaną właśnie do mnie przyjęłam z zaskoczeniem. Jestem tylko cząstką Bractwa Szkaplerza Świętego w parafii pw. Świętych Pierwszych Męczenników Polski – mówi Irena Karpeta z Częstochowy. – Po zastanowieniu propozycję odebrałam jako znak Bożej ekonomii w moim życiu. Z perspektywy lat rozumiem, że całe moje życie i to, co przede mną – łącznie z wiecznością – jest realizacją Bożego planu dla mnie i obecności w nim Maryi. W realizację tego planu wpisuje się też przyjęcie szkaplerza świętego z rąk ówczesnego księdza wikariusza, a obecnie karmelity – o. Adama Hrabiego. To przez jego kapłańską posługę i przykład życia zostało we mnie zasiane ziarenko duchowości karmelitańskiej i pojawiło się pragnienie przyjęcia szkaplerza. Data też jest znacząca – mamusia i ja przyjęłyśmy szkaplerz w uroczystość Matki Bożej z Góry Karmel 16 lipca 2001 r. Otrzymałyśmy wtedy dar matczynej opieki Maryi i szczególnych łask obiecanych wszystkim okrytym Jej płaszczem, ale też dar, który stawia wymagania, by doskonalić się w Jej cnotach. Napisałam kiedyś: „Maryjo – Drabino Jakubowa/ Flos Carmeli/cnót boskich najpiękniejszy wzorze,/ kto Ciebie naśladuje/ Niebo osiągnąć może!”. Wstępując w 2002 r. do Bractwa Szkaplerznego, przyjęłam wszystkie wypływające z tego zobowiązania i zawierzyłam się całkowicie Matce Karmelu. Ona pomagała mi opiekować się chorą mamusią i jest obecna w moich własnych doświadczeniach zdrowotnych. Od Niej uczę się pokory, zaufania, posłuszeństwa, wdzięczności, radości wbrew wszelkim przeciwnościom i otwartości na drugiego człowieka. Przez te wszystkie lata, obleczona szczególnym znakiem bliskości Maryi, Jej zawierzam się na nowo każdego ranka i z Nią zanurzam się w sen. Dla mnie szkaplerz jest potężną tarczą i osłoną przed złym, ale i wielkim zobowiązaniem, by szata mojego życia była tkana na wzór życia Maryi.
Życiowy drogowskaz
– Odkąd tylko pamiętam, kochałem Matkę Bożą. Zachwycały mnie Jej matczyna miłość i opieka, którą zawsze odczuwałem – mówi Kazimierz Świeżak, animator Bractwa Szkaplerza Świętego w Prowincji Krakowskiej. – Dlatego kiedy w 2001 r. karmelita o. Dawid w przystępny sposób opowiedział nam, jakim darem Matka Boża obdarzyła swoje dzieci, nie wahałem się i od razu wiedziałem, że pragnę też przyjąć szkaplerz święty. Celem każdego katolika jest przecież osiągnięcie zbawienia, a Pan Bóg nigdy nie nakłada na nas ciężarów nie do uniesienia i nie żąda zbyt wiele. Przyjmując szkaplerz święty, zobowiązałem się do codziennego odmawiania modlitwy „Pod Twoją obronę”, noszenia szkaplerza świętego i pobożnego życia. Daje mi to nadzieję na szczególne miejsce w sercu Matki Bożej i wierzę, że moje życie jest pod Jej szczególnym spojrzeniem i że nie pozwoli mi Ona pogubić się w drodze do nieba. Widzę też, jak Matka Boża przez te wszystkie lata nieustannie pobudza mnie do przemiany życia. Staram się regularnie spowiadać w czasie pierwszych piątków miesiąca, a w 2017 r. obudziło się we mnie pragnienie, żeby zostać nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. Wszystko, co dobre w moim życiu, zawdzięczam Bożej łasce, opiece Królowej szkaplerza świętego i, oczywiście mojej żonie.
Szkaplerz przyjąłem 16 lipca 2001 r. z rąk o. Dawida Ulmana, karmelity z Czernej. Do jego przyjęcia zachęciło mnie zapewnienie Matki Bożej o Jej szczególnej opiece, pomocy i obronie w niebezpieczeństwach duszy i ciała oraz o tym, że kto w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego, a Matka Boża wybawi go z czyśćca w pierwszą sobotę po śmierci. Zachwyciło mnie to. Szkaplerz stał się dla mnie drogowskazem w życiu, ponieważ jego przyjęcie zobowiązuje również do naśladowania cnót Matki Bożej, starania się o świętość życia, codziennej modlitwy.Widzę, jak to ważne wydarzenie wpłynęło na całe moje życie i ciągle je zmienia.
* * *
Maryja stanowi klucz do zrozumienia Pana Boga i jako Matka dba o wszystkie swoje dzieci. Św. Jan Paweł II podczas audiencji ogólnej 25 lipca 1988 r. w Watykanie powiedział: „A może dzieci potrzebują jakiejś szczególnej szaty, czegoś więcej niż zwykłe odzienie? (…) I właśnie Ona, Dziewica Karmelu, Matka szkaplerza świętego, mówi nam o swej macierzyńskiej trosce, o swym zatroskaniu o nasze odzienie; o nasze odzienie w sensie duchowym, którego szkaplerz jest symbolem, o odzianiu nas łaską Bożą i o wspomaganiu nas, aby zawsze była białą ta szata, którą (…) otrzymaliśmy podczas chrztu świętego. Ta biała szata jest symbolem owej duchowej szaty, w którą została przyobleczona nasza dusza – szaty łaski uświęcającej. Współpracujcie z tą dobrą Matką, Matką szkaplerza świętego, która dba bardzo o wasze szaty, a szczególnie o tę szatę, którą jest łaska uświęcająca w duszach Jej dzieci”.
Julia A. Lewandowska/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Kto w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego
fot. Karolina Krasowska
***
Bp Paweł Socha od kilkunastu lat nosi szkaplerz karmelitański
O duchowym znaczeniu i obietnicach związanych z noszeniem szkaplerza z bp. Pawłem Sochą rozmawia Kamil Krasowski.
Księże Biskupie, proszę powiedzieć, czym jest szkaplerz karmelitański?
Bp Paweł Socha: Szkaplerz karmelitański to szkaplerz Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Jest związany z historią i duchowością Zakonu Karmelitańskiego, który miał swoją siedzibę na Górze Karmel w Palestynie. Według tradycji Matka Boża objawiła się generałowi Zakonu św. Szymonowi Stockowi w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. Podczas tego objawienia powiedziała: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twojego zakonu. Kto w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego”. Przyszli papieże związali później ze szkaplerzem bardzo wiele różnych przywilejów, łącznie z naszym rodakiem św. Janem Pawłem II, który powiedział: „Noście zawsze szkaplerz święty. Ja zawsze go noszę i wiele z tego nabożeństwa doznałem pożytku. Pozostałem mu wierny i stał się on moją siłą”. Szkaplerz to w zasadzie forma habitu zakonnego. To szeroki pas, opadający z przodu i z tyłu ciała zakonnika, i on także nazywa się szkaplerzem.
Jakie jest duchowe znaczenie i obietnice związane z noszeniem szkaplerza?
Szkaplerz jest szatą Maryi, bo w takim kolorze ukazała się Matka Najświętsza św. Szymonowi Stockowi. Jest znakiem pokuty i nawrócenia. Kto nosi szkaplerz, ma w sobie postawę umartwienia i wyrzeczenia się siebie, a także chce nieustannie się nawracać na myśl Bożą. Stąd, kto przyjmuje szkaplerz, wyrzeka się złego ducha, odnawia przyrzeczenia chrztu św. i oddaje się Maryi jako Jej dziecko, czyli jako ten, który chce pod Jej opieką i Jej przewodnictwem w szczególny sposób oddawać cześć Chrystusowi Panu jako naszemu Zbawicielowi. Szkaplerz oznacza też poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi i naśladowanie Jej cnót, szczególnie czystości i pokory. Oznacza przymierze z Matką Najświętszą, w którym Ona zobowiązuje się dopomóc nam do zbawienia i uświęcenia. Po pierwsze szkaplerz jest to znak szczególnej opieki Matki Najświętszej w chwili śmierci i w dziele zbawienia. Po drugie Matka Boża obiecuje wybawienie z czyśćca, które ma nastąpić w pierwszą sobotę po śmierci. Po trzecie, ten, kto nosi szkaplerz, ma być pod szczególną obroną w niebezpieczeństwach duszy i ciała. I wreszcie ma uczestniczyć w dobrach duchowych Zakonu Karmelitańskiego. Z noszeniem szkaplerza wiążą się też pewne zobowiązania, tj. troska o swoje zbawienie, zachowanie czystości według stanu w jakim się żyje, naśladowanie Matki Najświętszej i staranie się o świętość życia. To także zobowiązanie do codziennej modlitwy, zwłaszcza Maryjnej. Wreszcie zobowiązanie do życia duchowego i misji Zakonu Karmelitańskiego z uwzględnieniem naszego powołania.
Jak przyjąć szkaplerz?
Aby godnie przyjąć i nosić szkaplerz należy najpierw go nabyć. Następnie odbyć spowiedź i przyjąć Komunię św. Poprosić kapłana w swojej parafii o poświęcenie i nałożenie szkaplerza. Są księża w naszej diecezji, którzy jadą z pielgrzymką do Czernej do Klasztoru Karmelitańskiego w pobliżu Krakowa. Tam można nabyć szkaplerz i wpisać się do księgi członków Zakonu Karmelitańskiego jako noszący szkaplerz i proszący Matkę Bożą o opiekę przez Jej pośrednictwo i wstawiennictwo.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Szkaplerz – zaniedbany Skarb Kościoła?
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Szkaplerz – dwa prostokątne kawałki sukna połączone sznurkiem, albo ozdobną tasiemką. Na jednym naszyty obrazek Najświętszego Serca Pana Jezusa, na drugim obrazek Matki Bożej Szkaplerznej.
Jest to obrazek z chwili objawienia: Matka Boża, jak zapracowana mama, na jednej ręce trzyma małego Jezusa, a drugą wręcza klęczącemu św. Szymonowi Stockowi sznureczki z kawałkami Jej płaszcza. Przyjęcie szkaplerza oznacza, że pod ten płaszcz chowamy się przed zakusami złego.
Biblista ze szkaplerzem
– Szkaplerz noszę od 35 lat – mówi ks. prof. dr hab. Mariusz Rosik, wybitny wrocławski biblista. – Pamiętam, że gdy kapłan dokonujący obrzędu wprowadzenia mnie na drogę szkaplerza zapytał, jaką modlitwę maryjną chciałbym odmawiać co dzień, bez wahania wybrałem Pozdrowienie Anielskie. Już wtedy co dzień czytałem Pismo Święte, a „Zdrowaś Mario” jest modlitwą na wskroś biblijną. Do słów Archanioła dodajemy tylko krótkie westchnienie: módl się za nami teraz i w chwili śmierci. Ta krótka modlitwa związana z przyjętym szkaplerzem, odmawiana codziennie, nie tylko kieruje moją myśl ku Bogu za wstawiennictwem Maryi, ale pobudza w sercu to, co dla mnie naprawdę drogie: ukochanie Słowa Bożego zapisanego w Biblii i umiłowanie Piątej Ewangelii, czyli ziemi Jezusa i wielu biblijnych bohaterów – wyjaśnia ks. Rosik. Jako przewodnik grup odwiedzających Izrael i autor bestsellera pt. „Ziemia słowa. Biblijny przewodnik po Ziemi Świętej”, często odwiedza historyczny klasztor związany ze szkaplerzem. – Gdy z pielgrzymami docieramy do sanktuarium na górze Karmel, zawsze z wielkim rozrzewnieniem przypominam sobie moment nałożenia szkaplerza i jestem ogromnie wdzięczny za ten dar – mówi wzruszony. – Lubię z pasją opowiadać historię objawień św. Szymona Stocka, którego zakon powstał właśnie na górze Karmel, w miejscu, na którym o czystość religii walczył prorok Eliasz. To właśnie w grocie na stokach tej góry mieszkał zapalony gorliwością Prorok, o czym wspomina Stary Testament.
Ks. Mariusz Rosik przyjął szkaplerz w parafialnym kościele pw. św. Jadwigi w Leśnicy. Miał 16 lat i usłyszał prelekcję prof. Ireneusza Jóźwiaka pt. „Zaniedbywany Skarb Kościoła” właśnie na temat szkaplerza. Prof. Jóźwiak mówił z zapałem, jak świadek, który doświadczył cudów sprawianych przez Maryję. I obecni w kościele uwierzyli. – Po prelekcji szkaplerz przyjęło kilkaset osób, w tym również ja – mówi ks. Mariusz.
Prof. dr hab. inż. Ireneusz Jóźwiak jest wykładowcą na Wydziale Informatyki i Zarządzania Politechniki Wrocławskiej, interesuje się bezpieczeństwem i niezawodnością systemów informatycznych, zastosowaniem statystyki matematycznej i kryptografią kwantową. Studenci twierdzą, że rachunek prawdopodobieństwa i statystyka matematyczna w wydaniu Profesora nagle stają się możliwe do zrozumienia. Ale co inżynier ma wspólnego ze szkaplerzem i dlaczego głosi o nim prelekcje?
Pielgrzym w płaszczu Maryi
– Mieszkałem w akademiku, zachorowałem i odwiedził mnie przyjaciel, Jurek Legut, dziś pracownik naukowy Politechniki Wrocławskiej. Nie wiadomo dlaczego, bo nie było ku temu racjonalnego powodu, opowiedział mi wtedy o szkaplerzu – mówi Ireneusz Jóźwiak. – Byłem zaskoczony, bo nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Okazało się później, że noszę medalik szkaplerzny, ale nie byłem tego świadomy – dodaje. Po tym spotkaniu wciąż myślał o szkaplerzu. Pojechał do Sióstr Karmelitanek przy Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, aby zaczerpnąć wiedzy. Siostry pożyczyły mu książkę z 1940 r. autorstwa o. Bernarda od Matki Bożej pt. „Znak zbawienia. Rozmyślania z przykładami dla czcicieli Matki Boskiej Szkaplerznej”. Książka go porwała, zafascynowała. To były lata 80., o skserowaniu egzemplarza nie mogło być mowy, ale poczynił obszerne notatki, które stały się punktem wyjścia do głoszonych później prelekcji. – Najpierw opowiedziałem o szkaplerzu na kilku prywatnych przyjęciach – mówi pan Ireneusz – miałem potrzebę mówić o tym, co mnie do głębi poruszyło. Na jednym z przyjęć usłyszał moją opowieść człowiek związany ze środowiskiem Oazy. Spytał później, czy wygłoszę prelekcję dla grup oazowych we wrocławskim kościele pw. św. Mikołaja na ul. Św. Antoniego u Księży Salezjanów – bo wtedy nie było tam jeszcze Ojców Paulinów – tłumaczy. – Tam wygłosiłem pierwszą w życiu prelekcję o szkaplerzu. Słuchaczami była młodzież z tej parafii, ale nie tylko stamtąd, byli też młodzi ludzie z innych miejsc. Po spotkaniu od razu zaprosili mnie do swoich parafii, a ja te zaproszenia, wzruszony, przyjąłem. I tak zaczęło się moje pielgrzymowanie z prelekcją pt. „Zaniedbywany Skarb Kościoła” – opowiada.
Prezenty od Mamy
Od lat 80. odwiedził wiele parafii – nie tylko w archidiecezji wrocławskiej, ale też poza nią, np. w Mrągowie, w Szczecinie i w wielu innych miastach. Jedną z ostatnich wygłosił w Sanoku. Schemat spotkań jest prosty: najpierw wykład, który trwa ok. półtorej godziny, a po nim nabożeństwo z nałożeniem Szkaplerza Karmelitańskiego dla chętnych go przyjąć. Prosi kapłanów, aby po prelekcji była możliwość przystąpienia do spowiedzi. – To niezwykle ważne – mówi. – Gdy w 2015 r. głosiłem prelekcję w DA Redemptor na wrocławskim Wittigowie studenci otrzymali łaskę pragnienia spowiedzi tak wielką, że kilku kapłanów musiało usiąść do konfesjonałów, żeby wyspowiadać chętnych – opowiada. Od początku czuje, że to Maryi zależy, by mówić o szkaplerzu.
– Zdarzało się, że księża nie wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi. Niektórzy pierwszy raz słyszeli o szkaplerzu, ale proszeni przez swoich parafian, albo przez młodzież, wyrażali zgodę na prelekcję. W pierwszych latach nałożenie szkaplerza odbywało się w wyznaczonym dniu u Sióstr Karmelitanek – tam zapraszałem wszystkich chętnych. Jednak z czasem okazało się, że grupy są coraz większe, a kaplica sióstr malutka, zacząłem więc wozić ze sobą zakupione u karmelitanek szkaplerze, miałem również tekst modlitwy nałożenia przeznaczony dla kapłana i obrzęd przyjęcia dokonywał się w parafii po prelekcji – opowiada pan Jóźwiak. Łaski, które Maryja obiecała tym, co szkaplerz przyjmą, zaskakują. – Wśród wielu znanych mi młodych ludzi, którzy przyjęli szkaplerz, duża liczba po jakimś czasie wybrała kapłaństwo. To wielki dar Maryi – powołanie do sprawowania ofiary Jej Syna – mówi. Gdy w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. św. Szymon Stock zobaczył Maryję, która przekazała mu szkaplerz, pośród wielu obietnic usłyszał od Maryi zapewnienie o uniknięciu kary wiecznej dla tych, którzy będą go nosili aż do śmierci. Pan Ireneusz wysłuchał przez lata świadectw wielu osób, które noszą szkaplerz i doświadczają cudownej opieki Maryi. Na przytoczenie wszystkich nie mamy miejsca, ale szczególnie wybrzmiewa jedna z nich.
– Kiedyś, w pewnym mieście na Dolnym Śląsku, po prelekcji podeszła do mnie pani i opowiedziała pewne wydarzenie. Syn jej koleżanki chciał popełnić samobójstwo, stanął na krawędzi, żeby skoczyć i wtedy, na dole, zobaczył strasznie wyglądającego osobnika, który nakazał mu: „Zanim skoczysz, wyrzuć to chomąto, które masz na szyi”. Mężczyzna najpierw nie zrozumiał, ale po chwili dotarło do niego, że jedyne co ma na szyi to łańcuszek ze szkaplerznym medalikiem… Nie skoczył. Przeżył głębokie nawrócenie i dziś jest pewien, że to Maryja go ocaliła – opowiada pan Jóźwiak.
Jedna z obietnic Maryi dla noszących szkaplerz brzmi: „kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego”. Założony na szyi niedoszłego samobójcy szkaplerz był dla szatana przeszkodą nie do pokonania, skoro zjawił się, by nakazać go zdjąć…
***
Szkaplerz – zaniedbany Skarb Kościoła… Czy nosisz? Czy jesteś wtulony w płaszcz Maryi, który chroni nie od zwykłego deszczu i chłodu, ale od ognia piekielnego?
16 lipca w dniu odpustu Matki Bożej z Góry Karmel, nazywanej Szkaplerzną, warto nie tylko odnowić swoje zawierzenie – jeśli już przyjęliśmy ten Skarb – ale i zachęcić innych – męża, żonę, dzieci, przyjaciół, znajomych, aby zechcieli przyjąć Szatę Maryi, Szkaplerz Karmelitański.
Agnieszka Bugała/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
SOBOTA 8 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚWIĘTA
18.00 – MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z XIV NIEDZIELI ZWYKŁEJ
PO MSZY ŚWIĘTEJ – KORONKA DO MATKI BOLESNEJ
***
MODLITWA DO MATKI BOŻEJ BOLESNEJ
Matko Bolesna stojąca pod krzyżem, naucz nas trwać mężnie przy cierpiących i współcierpieć z nimi, jak Ty na Kalwarii. Matko Ukrzyżowanego i Matko wszystkich ludzi, oddawaj Ojcu Niebieskiemu ludzkie cierpienia, tak jak ofiarowałaś Mękę Twego Syna i swój ból matczyny. Ucz swoje dzieci przyjmować z gotowością każdą wolę Bożą, w cierpieniu zachować ufność, znosić je mężnie w zjednoczeniu z Chrystusem i ofiarowywać je z miłością dla zbawienia świata. Matko Bolesna, pomóż nam i wszystkim ludziom udręczonym, odkrywać w cierpieniu głęboki sens. Uproś, aby cierpienia chrześcijan stały się wynagrodzeniem Bogu za grzechy świata
i przyczyniły się do jego zbawienia. Amen.
KORONKA (RÓŻANIEC) DO SIEDMIU BOLEŚCI MATKI BOSKIEJ
Koronka (Różaniec) do Siedmiu Boleści Matki Bożej składa się z siedmiu tajemnic, w których rozważamy najboleśniejsze momenty z życia Matki Bożej. Rozważając te tajemnice w szczególny sposób czcimy Matkę Bożą Bolesną i upraszamy dla siebie i bliźnich potrzebne łaski w tym życiu, a zwłaszcza w godzinę naszej śmierci.
W Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Modlitwa wstępna:
Mój Boże, ofiarowuję Ci ten różaniec na cześć siedmiu boleści Maryi, na Twoją większą chwałę, moje nawrócenie i nawrócenie wszystkich ludzi na wiarę w Twego umiłowanego Syna, Jezusa Chrystusa- nasze zbawienie i naszą jedyną drogę do Ciebie, w jedności z Duchem Świętym, na wieki wieków. Amen!
Ku Tobie Święta Matko wznosimy serca swoje, aby współczuć w Boleściach Twoich.
BOLEŚĆ I – Proroctwo Symeona
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść, która przeszyła Serce Twoje, gdyś słyszała prorocze słowa starca Symeona o Męce Jezusa, Syna Twojego, racz nam wyjednać łaskę uświęcenia naszego życia i cierpliwego znoszenia cierpień i przeciwności.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ II – Ucieczka do Egiptu
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść Twoją, której doznałaś uciekając z Synem Twoim przed Herodem do Egiptu, uproś nam łaskę wiernego poddania się Woli Bożej we wszystkim co nas spotyka.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ III – Szukanie Jezusa
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść jaką przeżyłaś szukając zgubionego Jezusa, uproś nam łaskę, abyśmy nigdy Go nie utracili. Tym, którzy zgubili Jezusa, na grzesznych drogach swojego życia dopomóż Go odnaleźć w Sakramentach Świętych.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ IV – Spotkanie z Synem na drodze Krzyżowej
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść jaką przeżyłaś spotkawszy Jezusa na drodze Krzyżowej, gdy na Swoich Ramionach dźwigał grzechy moje i całej ludzkości, uproś nam łaskę, abyśmy już nigdy nie obarczali Jezusa najmniejszymi grzechami. Prosimy Cie o łaskę miłości do Krzyża oraz cierpliwości i wytrwałości w niesieniu codziennych krzyży całego naszego życia dla ratowania dusz.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ V – Śmierć Pana Jezusa na Krzyżu
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść jaką przeżyłaś u stóp Krzyża patrząc na Mękę i śmierć Twojego Syna, uproś nam łaskę szczerego żalu i pokuty oraz nawrócenie zatwardziałych grzeszników, szczególnie konających i Łaskę Miłosierdzia Bożego dla świata całego.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ VI – Maryja trzyma martwe Ciało Syna
Matko Najboleśniejsza! Przez łzy, którymi obmywałaś Rany Jezusa złożonego w Twoich Ramionach oraz przez Twoje Matczyne i Krwawe łzy, które wylewasz nad całą grzeszną ludzkością stojącą w obliczu zagłady, prosimy Cię, ratuj dusze idące na potępienie, ratuj dusze w czyśćcu cierpiące, ratuj zagrożoną młodzież i nasze rodziny. Dla pocieszenia Twojego Zbolałego Serca i otarcia Twoich Łez ofiarujemy Ci Maryjo nasze serca, cierpienia, ofiary, łzy i modlitwy i całe nasze życie w ofierze miłości dla ratowania zagubionych dusz.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
BOLEŚĆ VII – Złożenie Jezusa W Grobie
Matko Najboleśniejsza! Przez Boleść rozstania z Jezusem złożonym w grobie, uproś nam łaskę, aby umarły w nas wszystkie złe skłonności i przywiązania do grzechu. Abyśmy żyli w świętości i miłości dla Chwały Bożej i ratowania dusz, przez Chrystusa i z Chrystusem, a po śmierci osiągnęli życie wieczne.
1 Ojcze nasz…7 Zdrowaś Maryjo…1 Chwała Ojcu…
Modlitwa na zakończenie:
O Święta Matko, którą Wszechmogący Bóg wybrał na Matkę Odkupiciela świata i upodobnił w cierpieniach do Swego Syna Ukrzyżowanego, niech boleść Twoja pobudzi nas do miłości Jezusa i Ciebie. O Królowo Męczenników, udziel nam podobnej cierpliwości i męstwa w znoszeniu cierpień z jakimi Ty stałaś pod krzyżem, Syna Twego. Amen.
Na uczczenie łez, które Najświętsza Maryja Panna przy tych tajemnicach wylała oraz na uproszenie łaski odpustu przypisanego do tej modlitwy odmówmy 3 razy: Zdrowaś Maryjo…
Wieczny odpoczynek racz zmarłym dać Panie…
LITANIA DO MATKI BOŻEJ BOLESNEJ
Kyrie eleison! Chryste eleison! Kyrie eleison!
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, Jedyny Boże zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Boża Rodzicielko
Święta Panno nad pannami
Matko męki krzyżowe Twego Syna cierpiąca
Matko Bolesna
Matko płacząca
Matko żałosna
Matko opuszczona
Matko stroskana
Matko mieczem przeszyta
Matko w smutku pogrążona
Matko trwogą przerażona
Matko sercem do krzyża przybita
Matko najsmutniejsza
Krynico łez obfitych
Opoko stałości
Nadziejo opuszczonych
Tarczo uciśnionych
Wspomożenie wiernych
Lekarko chorych
Umocnienie słabych
Ucieczko umierających
Korono Męczenników
Światło Wyznawców
Perło panieńska
Radości Świętych Pańskich
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
Módlmy się: Boże, Ty sprawiłeś, że obok Twojego Syna, wywyższonego na krzyżu, stała współcierpiąca Matka, daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa i zasłużył na udział w Jego zmartwychwstaniu. Który z Tobą żyje i króluje, w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Pixabay.com
*******
Świadectwo. Jestem zdrowa dzięki odmawianiu Różańca do Siedmiu Boleści NMP
W styczniu 2014 roku lekarze zdiagnozowali u mnie zaawansowany nowotwór piersi. Operacja była konieczna dla ocalenia życia. 11 marca trafiłam do szpitala. Tam odwiedziła mnie moja szwagierka na kilka godzin przed operacją. Dała mi Różaniec do Siedmiu Boleści NMP i ulotkę jak się na nim modlić. Powiedziała, że jej kolega, który pracuje w szpitalu, odmawiał ten różaniec przez dziewięć dni w intencji swojego brata. Po upływie 9 dni wydarzył się cud – jego brat został uleczony z choroby serca. Przeczytałam ulotkę i prosiłam Matkę Bożą o wstawiennictwo.
Operacja zakończyła się sukcesem. Lekarz powiedział, że nie miałam powiększonych węzłów chłonnych. Dodał, że podczas operacji pobrano mi materiał do badań laboratoryjnych. Wyniki miały wskazać, czy będę musiała poddać się chemioterapii lub nie. Następnego dnia wypisano mnie ze szpitala. Codziennie odmawiałam Różaniec do Siedmiu Boleści NMP, prosząc Matkę Bożą, abym uniknęła chemioterapii i pozostała przy życiu. Miałam wrażenie, że błagałam o coś niemożliwego. Ta modlitwa sprawiła, że stał się cud. W maju podczas omawiania wyników lekarz onkolog poinformował mnie, że chemioterapia nie jest konieczna tylko przepisał mi pigułki. Byłam wdzięczna Bogu za okazaną mi Łaskę. Spełniły się słowa z Ewangelii według św. Mateusza: „Proście, a będzie wam dane” (Mt 7.7-14).
Od tamtej pory rozpowszechniam Różaniec do Siedmiu Boleści NMP wśród przyjaciół i krewnych. Ostatnio dałam go koleżance, która przechodzi chemioterapię po operacji usunięcia nowotworu z piersi. Wierzę, że odmawiając ten różaniec wyprosi łaskę uzdrowienia.
W grudniu badania krwi były dobre. Lekarz postanowił, że następne badania kontrolne będę miała co 6 miesięcy. Jestem pewna, że to jest kolejna łaska, jaką otrzymałam od Boga za to, że codziennie odmawiam Różaniec do Siedmiu Boleści NMP, prosząc o zdrowie i wysłuchanie moich próśb.
Claire*
*Imię zmienione ponieważ autorka świadectwa chciała zachować anonimowość.
Tłumaczenie z j.ang. na j.pol: Marcin Rak
Fronda.pl/źródło:https://www.sorrowsofmary.com/testimonials
mp/zywawiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
NIEDZIELA 9 lipca – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
14.00 – MSZA ŚWIĘTA
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 1 LIPCA – kościół św. Piotra
17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.
18.00 – MSZA ŚWIĘTA Z XIII NIEDZIELI OKRESU ZWYKŁEGO
PO MSZY ŚWIĘTEJ – NABOŻEŃSTWO PIERWSZYCH PIĘCIU SOBÓT MIESIĄCA, JAKO WYNAGRODZENIE I ZADOŚĆUCZYNIENIE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE.
*****
Aby spełnić prośbę Bożej Matki dotyczącą Pięciu Pierwszych Sobót Miesiąca należy:
1. przystąpić do sakramentu spowiedzi św. (można przystąpić do sakramentu pojednania kilka dni wcześniej) i przyjąć Komunię św.
2. pomodlić się na różańcu wybierając jedną z czterech części Tajemnic (Radosną, Światła, Bolesną, Chwalebną)
3. poświęcić kwadrans czasu na rozważanie jednej z 20 Tajemnic Różańca Świętego
4. być świadomym intencji, którą jest wynagrodzenie za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Pannie
Osoby, które z różnych ważnych powodów (np. choroba) nie mogą osobiście uczestniczyć w nabożeństwie i przyjąć Komunii św. w kościele św. Piotra lub swoim lokalnym kościele, mogą łączyć się online, np. z Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem:
https://smbf.pl/parafia/sanktuarium-na-zywo/ – w pierwszą sobotę miesiąca o godz. 18.30 pokutny różaniec fatimski (w Szkocji 17:30), następnie medytacja pierwszosobotnia, Msza św. z kazaniem i Apel Maryjny
*****
Pierwsza sobota miesiąca.
NAJŚWIĘTSZA MARYJA PANNA:
“Przybędę z łaskami”
„Córko moja – prosiła Maryja – spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść Mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią jeden różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”. Te słowa zawierające prośbę Maryi wypowiedziane w dni 10 grudnia 1925 r. w Pontevedra (Hiszpania) są nadal mało znane, a tym bardziej słabo praktykowane w kościele Chrystusowym. W tym dniu Maryja objawiła się s. Łucji z Dzieciątkiem Jezus i pokazała cierniami otoczone Serce…
Nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, które tu omawiam, jest ściśle związane z Objawieniami Fatimskimi, których 101 rocznicę obchodzimy w tym roku. Spośród trójki dzieci Franciszka, Hiacynty i Łucji, „Niebo” wybrało Łucję do „specjalnego zadania” o którym poinformowała ją Najświętsza Maryja w dniu 13 czerwca 1917 roku: „Jezus chce posłużyć się tobą, abym była bardziej znana i miłowana. Chce zaprowadzić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuję zbawienie. Te dusze będą przez Boga kochane jak kwiaty postawione przeze mnie dla ozdoby Jego tronu”.
S. Łucja również otrzymała w nocy z 29 na 30 maja 1930 r. w Tuy odpowiedź od Pana Jezusa na pytanie o zasadność pięciu pierwszych sobót miesiąca.
„Córko moja, powód jest prosty: Jest pięć rodzajów obelg i bluźnierstw wypowiadanych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi:
– bluźnierstwa przeciw Niepokalanemu Poczęciu;
Dzisiaj zatrzymamy się nad pierwszym bluźnierstwem przeciwko Niepokalanemu Poczęciu.
Papież Pius IX w 9 grudnia 1854 roku w konstytucji apostolskiej Ineffabilis Deus ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, który brzmi:
(…) ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmogącego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną, i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.
Niestety sam termin “Niepokalane Poczęcie” wielu ludzi doprowadza do najwyższej irytacji. Często słychać nawet z ust ludzi wierzących “wszystko w tym chrześcijaństwie mogłabym przyjąć, tylko tego Niepokalanego Poczęcia nie mogę przełknąć!”. Takie spojrzenie jest dobrym powodem, aby spokojnie się zastanowić nad tą prawdą wiary katolickiej, którą dopiero w dziewiętnastym wieku uznano za dogmat. Trzeba tu jednak dodać, że cztery lata później „samo Niebo” jakby go potwierdziło „posyłając” Maryję do skromnej 14 letniej Bernadety w Lourdes, a Ona w święto Zwiastowania, 25 marca 1858 roku powiedziała: “Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadetta była zaskoczona tą odpowiedzią, gdyż nie wiedziała, co znaczy to dziwne imię “Niepokalanie Poczęta”, tym bardziej że nigdy o nim nie słyszała. Nie zdążyła się już jednak o nic więcej zapytać, ponieważ śliczna Pani zniknęła.
Gdy słyszę, jak ktoś w podobny sposób podważa dogmat o Niepokalanym Poczęciu nietrudno udowodnić takim ludziom, że w ogóle nie wiedzą o czym mówią, bo często bywa tak, że mylą oni dogmat o Niepokalanym Poczęciu z zupełnie inną prawdą wiary o dziewictwie Maryi i narodzinach Bożego Syna z Dziewicy. Ale to są dwie całkowicie różne sprawy.
Bóg wybrał Maryję, aby stała się Matką Odkupiciela rodzaju ludzkiego i o Niej słyszymy: błogosławioną między niewiastami. Jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Wielokrotnie Bóg przemawiał przez proroków chcąc wejść w ludzkie życie i szukając, którędy by mógł do nas wejść, i tak Pan znalazł otwarte Serce Maryi na boży głos gotowe wypełnić Bożą wolę. Kiedy chce przemówić do nas – choćby w tym nadchodzącym czasie pokuty – to być może szuka właśnie owego Maryjnego punktu w naszym życiu. Być może nie interesuje Go, jak bardzo jesteśmy pobożni, moralni, ascetyczni i zdyscyplinowani – chce raczej wiedzieć, jak bardzo jesteśmy otwarci na Jego Słowo i Jego wolę, czyli jak bardzo jest otwarte nasze serce.
Brama, przez którą wchodzi Pan w historię życia ludzkiego, jest Maryjne FIAT, “stań się” – “Niech mi się stanie według Słowa Twego!”. U początków dzieła stworzenia znajduje się Boże FIAT – Niech się stanie! Niech się stanie światłość! Niech się stanie ziemia! Niech się staną słońce i gwiazdy! To Boże słowo wyraża Jego władze i stwórczą potęgę, powołuje rzeczy z niebytu do bytu – tak było na początku dzieła stworzenia o czym czytamy w księdze Rodzaju.
Gdy jednak ludzkość uległa podszeptom szatana i uległa grzechowi, Pan rozpoczyna swoje dzieło naszego odkupienia, przez które dziełu stworzenia dopiero nadaje ostateczną głębię i sens. To dzieło również jest zależne od FIAT Maryi – będące ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie. Słowo wiary Maryi: “Fiat mihi secundum verbum Tuum” – “Niech mi się stanie według słowa Twego”. Owo FIAT czyli “stań się” wypowiada Maryja całym swoim jestestwem, całą swoją wiarą i życiem Ta, która nie doznała skazy grzechu pierworodnego.
Cieszmy się zatem, że mamy taką Matkę, która dla nas jest też prawdziwym przykładem, że Pan Bóg ma w swej opiece tych, którzy Mu ufają.
W każdym czasie naszej egzystencji chcemy się uczyć takiej wiary i ufności – dlatego my Sercanie Biali zapraszamy do naszego klasztoru w Polanicy Zdroju ul. Reymonta 1, do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, czyli SZKOŁY SERCA na pierwsze soboty miesiąca, aby razem wynagradzać za grzechy, jakich dopuszczają się ludzie, także niewierzący, przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, a w konsekwencji przeciw Bogu, ale również uczyć się od Maryi miłości i posłuszeństwa Panu Bogu, czyli mówić Bogu w sposób świadomy i odważny FIAT „niech mi się tak stanie”.
Nasze modlitewne spotkanie zaczynamy o godzinie 20.00 Mszą Świętą, a później Różaniec wynagradzający i czuwanie. Jest to dobra okazja do odbycia spowiedzi.
(Szczegóły na stronie www.sanktuarium-fatimskie.pl )
W ten sposób chcemy wynagradzać Niepokalanemu Sercu Maryi za różne obelgi i bluźnierstwa.
Zapraszamy wszystkich chętnych do przybycia do MATKI…
„Muszę wyznać – pisała Siostra Łucja – że nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, niż kiedy przychodzi pierwsza sobota. Czy nie jest prawdą, że największym naszym szczęściem jest być całym dla Jezusa i Maryi i kochać Ich wyłącznie, bezwarunkowo?”.
o. Zdzisław Świniarski SSCC (Sercanin Biały)/fronda, 2018
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC LIPIEC 2023
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby katolicy stawiali w centrum swojego życia celebrowanie Eucharystii, która głęboko przemienia relacje międzyludzkie oraz otwiera na spotkanie z Bogiem i braćmi.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* O Krwi Najdroższa, ceno naszego zbawienia – bądź uwielbiona! W tym miesiącu kontemplujemy Najświętszą Krew Syna Bożego, która jest niezgłębioną tajemnicą miłości i miłosierdzia, najbardziej przekonywującym dowodem niewyobrażalnej miłości Boga Trójjedynego do każdego człowieka.
Panie Jezu Chryste, nasz Odkupicielu, prosimy Cię za wszystkimi ludźmi, którzy jeszcze Ciebie nie znają i za tymi, którzy nie czerpią wprost ze źródła łask płynących poprzez Święte Sakramenty czy to z powodu rozłamu w Kościele, czy trwania w błędzie czy przeżywania daru życia wciąż z niewybaczonymi grzechami. Daj nam doświadczyć Twojej Krwi jako źródła pojednania, jedności i miłości, przez gorliwe i pełne szacunku przyjmowanie Twoich Świętych Sakramentów. Bo wtedy złączeni z Tobą, w Mistycznym Ciele Kościoła, stajemy się użytecznymi narzędziami we wzrastaniu Twojego Królestwa.
***
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
KTO CHCIAŁBY DOŁĄCZYĆ DO ŻYWEGO RÓŻAŃCA – BARDZO SERDECZNIE ZACHĘCAMY
KONTAKT NA MAILA – rozaniec@kosciolwszkocji.org lub tel. 07552435042
Strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube (Canaveral Port Ministry Training)
Nawrócona ateistka podaje 6 dowodów na istnienie Boga!
Jako ateistka Marilyn Adamson nie mogła zakwestionować nieustannie wysłuchiwanych modlitw i świadectwa życia swojej bliskiej przyjaciółki. Próbując podważyć jej przekonania, Marilyn była zaskoczona bogactwem obiektywnych faktów przemawiających za istnieniem Boga. Po około roku nieustępliwych poszukiwań odpowiedziała na Bożą ofertę, zapraszając Go do swojego życia. Od tamtej pory stale przekonuje się, że wiara w Boga ma mocne podstawy i daje wiele satysfakcji.
1. Czy Bóg istnieje? Stopień złożoności naszej planety wskazuje na świadomego Projektanta, który nie tylko stworzył nasz wszechświat, ale także obecnie go podtrzymuje.
Można podać niezliczone przykłady wskazujące na istnienie Bożego projektu — tutaj wymienimy zaledwie kilka z nich:
Ziemia… Jej wielkość jest właściwa dla rozwoju. Rozmiar Ziemi i odpowiadająca mu siła grawitacji zapewniają utrzymanie przy planecie cienkiej powłoki gazowej – składającej się głównie z tlenu i azotu – o grubości nieprzekraczającej 100 km. Gdyby Ziemia była znacznie mniejsza, istnienie atmosfery byłoby niemożliwe, podobnie jak w przypadku Merkurego.
Ziemia znajduje się w odpowiedniej odległości od Słońca (waha się ona w ciągu roku o kilka procent). Zwróćmy uwagę na występujące wahania temperatury, w przybliżeniu w zakresie od -30 do +50 stopni Celsjusza. Gdyby nasza planeta znajdowała się nieco dalej od Słońca, wszyscy byśmy zamarzli. Gdyby Ziemia znajdowała się bliżej Słońca, groziłoby nam spalenie. Nawet nieznaczne odchylenie od obecnego położenia Ziemi względem Słońca spowodowałoby, że życie na naszej planecie byłoby niemożliwe. Ziemia zachowuje tę doskonałą odległość od Słońca, krążąc wokół niego z prędkością niemal 110 tys. kilometrów na godzinę. Ziemia obraca się również wokół własnej osi, co pozwala na codzienne ogrzanie i ochłodzenie większości powierzchni planety.
Oddziaływanie Księżyca powoduje formowanie się pływów oceanicznych i przemieszczanie olbrzymich mas wody, dzięki czemu ulega ona wymieszaniu, a – poza wypadkami tsunami – nie zalewa powierzchni kontynentów4.
Woda… Bezbarwna, bezwonna i pozbawiona smaku, a jednak żadna żywa istota nie mogłaby się bez niej obyć. Rośliny, zwierzęta i ludzie składają się w większości z wody (woda stanowi około dwie trzecie masy naszego ciała). Właściwości wody okazują się doskonale współgrać z potrzebami różnych form życia na Ziemi.
Woda charakteryzuje się wysoką temperaturą wrzenia i niską temperaturą zamarzania. Pozwala nam funkcjonować w środowisku o znacznych wahaniach temperatury, zapewniając zachowanie stałej temperatury ciała na poziomie około 37 stopni Celsjusza.
Woda jest uniwersalnym rozpuszczalnikiem. Ta właściwość czyni z wody doskonały środek transportu wewnątrzustrojowego, dzięki któremu tysiące związków chemicznych, substancji mineralnych i składników pokarmowych dostaje się do najmniejszych naczyń krwionośnych i komórek naszego ciała5.
Woda jest obojętna pod względem chemicznym. Nie wpływa na skład przenoszonych przez siebie substancji, dlatego substancje odżywcze, środki lecznicze i związki mineralne mogą być łatwo wchłaniane i wykorzystywane przez nasz organizm.
Dzięki procesowi dyfuzji prostej woda przedostaje się do wyższych części roślin wbrew sile ciążenia, dostarczając życiodajne soki i składniki odżywcze na szczyty nawet najwyższych drzew.
Woda zamarza zwykle w górnych partiach zbiorników wodnych, a warstwa lodu unosi się na wodzie, dzięki czemu ryby są w stanie przetrwać zimę.
Dziewięćdziesiąt siedem procent wody na Ziemi znajduje się w oceanach. Jest to woda słona, istnieje jednak system jej oczyszczania i dystrybucji, co zapewnia warunki do życia na naszej planecie. Woda oceaniczna unosi się w górę w procesie parowania i oddzielona od soli gromadzi się w formie chmur. Te są z łatwością przemieszczane przez wiatr i pozwalają na rozprowadzanie wody nad lądem w celu zaspokojenia potrzeb roślin, zwierząt i ludzi. Opisany system oczyszczania i dystrybucji umożliwia ponowne wykorzystanie wody i zapewnia warunki do życia na naszej planecie6.
2. Czy Bóg istnieje? Złożoność ludzkiego mózgu wskazuje na stojącą za nim wyższą inteligencję.
Mózg człowieka… Miliony jednocześnie zachodzących procesów i zdumiewająca ilość informacji. Nasz mózg rejestruje wszystkie oglądane kolory i kształty, temperaturę otoczenia, nacisk stóp na podłoże, dochodzące dźwięki, suchość ust, a nawet fakturę dotykanych przedmiotów — na przykład klawiatury. Mózg przechowuje i przetwarza wszystkie emocje, myśli i wspomnienia. Jednocześnie nieustannie monitoruje bieżące procesy i funkcje organizmu, takie jak rytm oddechu, ruchy gałek ocznych, głód czy pracę mięśni dłoni.
Mózg człowieka przetwarza ponad milion komunikatów na sekundę7. Ocenia wagę wszystkich tych danych, odfiltrowując mniej istotne informacje. Dzięki temu możemy się skupić i skutecznie funkcjonować w swoim świecie. Mózg, który przetwarza ponad milion informacji na sekundę, oceniając ich wagę i pozwalając nam działać na podstawie najistotniejszych danych… Czy mógł powstać po prostu przez przypadek? Czy za jego powstaniem kryją się wyłącznie bezosobowe czynniki biologiczne, które przypadkiem doprowadziły do ukształtowania idealnej tkanki, naczyń krwionośnych, komórek nerwowych i struktury? Mózg działa inaczej niż pozostałe organy. Dostrzegamy w nim inteligencję, zdolność rozumowania, generowania uczuć, snucia marzeń i planów, podejmowania działań oraz wchodzenia w interakcje z innymi osobami. W jaki sposób można wyjaśnić powstanie mózgu człowieka?
3. Czy Bóg istnieje? „Przypadek” lub „przyczyny naturalne” nie są wystarczającym wyjaśnieniem.
Alternatywą dla istnienia Boga jest pogląd, że wszystko, co widzimy wokół nas, powstało w wyniku splotu czynników naturalnych i przypadku. Gdy ktoś rzuca kostką, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wypadnie para szóstek. Jednak czymś zupełnie innym jest szansa pojawienia się oczek na czystej kostce. Współczesna nauka potwierdza to, co Pasteur próbował wykazać już dawno temu — życie nie może powstać z materii nieożywionej. Skąd zatem pochodzą ludzie, zwierzęta i rośliny?
Przyczyny naturalne nie są również adekwatnym wyjaśnieniem ilości precyzyjnych informacji zawartych w ludzkim DNA. Osobom, które nie biorą pod uwagę Boga, pozostaje wniosek, że wszystko to powstało bez przyczyny, bez planu, jedynie w wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności. Jednak odwoływanie się do szczęśliwego zbiegu okoliczności u podstaw niezwykle złożonych struktur i zjawisk, które obserwujemy we wszechświecie, to postawa, która intelektualnie pozostawia wiele do życzenia.
4. Czy Bóg istnieje? Osoba twierdząca stanowczo, że nie ma Boga, musi zignorować najgłębsze odczucia niezliczonej rzeszy ludzi, którzy są przekonani, że Bóg jest.
Nie chcemy przez to powiedzieć, że jeśli wystarczająca liczba osób w coś wierzy, to automatycznie jest to prawdą. Naukowcy odkrywają nowe prawdy o wszechświecie, które podważają lub negują wcześniejsze wnioski. Jednak postęp naukowy nie doprowadził jeszcze do odkrycia, które podważyłoby prawdopodobieństwo liczbowe, że za tym wszystkim kryje się inteligentny umysł. W istocie kolejne odkrycia naukowe dotyczące człowieka i wszechświata wykazują jeszcze dobitniej, z jak złożonymi zjawiskami mamy do czynienia i jak bardzo uwidacznia się w nich misterny projekt. Dowody wcale nie podważają Boga, ale przemawiają za inteligentnym źródłem życia we wszechświecie. Jednak przesłanki obiektywne to nie wszystko.
Musimy spojrzeć szerzej na to zagadnienie. Od zarania dziejów u miliardów ludzi na całym świecie napotykamy przeświadczenie, że Bóg istnieje — ludzie dochodzą do takiego wniosku na podstawie osobistego, subiektywnego kontaktu z Bogiem. Szczegółowe relacje dotyczące swoich doświadczeń z Bogiem mogą także dziś złożyć miliony żyjących współcześnie osób. Osoby te powołują się na wysłuchane modlitwy, i konkretne, często zadziwiające sposoby, w jakie Bóg zaspokaja ich potrzeby i prowadzi podczas podejmowania ważnych decyzji w życiu osobistym. Ludzie, o których mowa, nie opisują jedynie takich czy innych wierzeń czy doktryn, ale przedstawiają szczegółowe relacje dotyczące działania Boga w ich życiu. Wielu z nich wyraża pewność, że istnieje dobry, kochający Bóg, który okazał im swoją troskę i wierność. Jeśli jesteś sceptykiem, czy możesz z całą pewnością stwierdzić: „Mam absolutną rację, a oni wszyscy mylą się co do Boga”?
5. Czy Bóg istnieje? Wiemy, że Bóg istnieje, ponieważ On szuka kontaktu z nami. Podejmuje różne działania i zachęca nas, żebyśmy się do Niego zwrócili.
Dawniej byłam ateistką i jak większość ateistów zastanawiałam się często, dlaczego ludzie w ogóle wierzą w Boga. Ciekawe, że ateiści poświęcają tyle czasu, uwagi i energii, próbując obalić coś, co, jak wierzą, nawet nie istnieje! Co nimi powoduje? Gdy byłam ateistką, tłumaczyłam swoje intencje troską o biednych ludzi karmiących się złudzeniami… Chciałam im pomóc w uświadomieniu sobie, że ich nadzieja jest pozbawiona podstaw. Szczerze mówiąc, kierowała mną również motywacja innego rodzaju. Podważając przekonania osób wierzących w Boga, byłam ciekawa, czy uda im się przekonać mnie do swoich racji. Chciałam uwolnić się od pytania o Boga. Gdybym była w stanie niezbicie wykazać wierzącym, że się mylą, problem zostałby rozwiązany i mogłabym bez przeszkód zająć się innymi sprawami.
Nie wiedziałam, że temat Boga ciążył tak bardzo na moim umyśle, ponieważ On sam wywierał na mnie nacisk. Przekonałam się, że Bóg chce być znany. Stworzył nas właśnie po to, byśmy Go znali. Otoczył nas całym mnóstwem faktów i konsekwentnie konfrontuje nas z pytaniem o to, czy On istnieje. Czułam się tak, jakbym nie mogła uciec przed myślą, że Jego istnienie jest możliwe — w dniu, w którym postanowiłam uznać, że Bóg jest, rozpoczęłam swoją modlitwę od stwierdzenia „No dobrze, wygrałeś…”. Być może zasadniczym powodem, dla którego ateiści tak bardzo przejmują się ludźmi wierzącymi w Boga, jest właśnie to, że Bóg szuka w ten sposób drogi do ich serc.
Nie jestem jedyną osobą, która doświadczyła czegoś podobnego. Malcolm Muggeridge, socjalista i autor książek filozoficznych, opisał swoje życie przed poznaniem Boga w taki oto sposób: „Miałem poczucie, że nie tylko ja prowadzę poszukiwania, ale ktoś poszukuje mnie”. C.S. Lewis wspominał: „Wyobraźcie sobie, jak siedzę w pokoju w Magdalen i czuję co noc, że ile razy odrywam się choćby na sekundę od pracy, niezmiennie napotykam Jego coraz wyraźniejszą, tak przecież niechcianą obecność. To, czego tak bardzo się bałem, spotkało mnie w końcu. Wiosną 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem. Ukląkłem i modliłem się tej nocy jak największy i najbardziej opieszały grzesznik w całej Anglii”.
Lewis napisał później książkę pod tytułem Zaskoczony radością, która jest owocem jego osobistego spotkania z Bogiem. Ja też nie miałam żadnych oczekiwań, gdy po prostu przyznałam zgodnie z prawdą, że Bóg istnieje. A jednak na przestrzeni kolejnych kilku miesięcy Jego miłość do mnie zupełnie mnie zadziwiła.
6. Czy Bóg istnieje? W przeciwieństwie do wszystkich innych objawień, Jezus Chrystus jest najwyraźniejszym, najkonkretniejszym obrazem Boga, który poszukuje z nami kontaktu.
Dlaczego Jezus? Jeśli przyjrzymy się głównym religiom świata, odkryjemy, że Budda, Mahomet, Konfucjusz i Mojżesz określali się mianem nauczycieli lub proroków. Żaden z nich nie twierdził nigdy, że jest równy Bogu, natomiast w odróżnieniu od nich Jezus złożył taką deklarację. Mówił swoim słuchaczom, że Bóg istnieje i że właśnie na Niego patrzą. Choć nauczał o swoim Ojcu w niebie, nie mówił z pozycji oddzielenia od Niego, ale z pozycji jedności z Ojcem — jedności niedostępnej dla żadnego innego człowieka. Jezus twierdził, że kto Go zobaczył, zobaczył także i Ojca, a kto w Niego uwierzył, uwierzył w Ojca.
Jezus powiedział: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”8. Przypisywał sobie atrybuty właściwe jedynie Bogu — zapewniał, że może przebaczać ludziom grzechy, uwalniać od grzesznych nawyków, udzielać poczucia sensu i spełnienia, a także ofiarować życie wieczne w niebie. W przeciwieństwie do innych nauczycieli, którzy zwracali uwagę na swoje słowa, Jezus wskazywał ludziom na samego siebie. Nie mówił: „Słuchajcie moich słów, a znajdziecie prawdę”. Twierdził raczej: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”9.
Czy Jezus przedstawił jakieś dowody na poparcie przypisywanej sobie boskości? Tak — robił rzeczy, których nie są w stanie zrobić inni ludzie. Dokonywał cudów. Uzdrawiał ludzi — niewidomych, kalekich, głuchych — a kilka osób wzbudził z martwych. Miał władzę nad przedmiotami — rozmnażał chleb i ryby, karmiąc tłumy liczące kilka tysięcy osób. Panował nad siłami przyrody — chodził po jeziorze i uciszył burzę, żeby ochronić swoich przyjaciół przed żywiołem. Tłumy nie odstępowały Jezusa na krok, ponieważ stale zaspokajał ich potrzeby i dokonywał cudów. On sam powiedział, że jeśli ktoś nie chce wierzyć w to, co mówi, powinien przynajmniej uwierzyć w Niego ze względu na cuda, które ogląda10.
Jezus Chrystus pokazał nam Boga, który jest łagodny i kochający, który zdaje sobie sprawę z naszego egoizmu i niedoskonałości, ale mimo to gorąco pragnie bliskiej więzi z nami. Jezus uczył, że chociaż w Bożych oczach jesteśmy grzesznikami zasługującymi na karę, Jego miłość do nas przeważyła i Bóg przygotował inny plan. Sam przyjął postać człowieka i wziął na siebie karę za nasze grzechy. To brzmi niedorzecznie? Być może, ale wielu kochających ojców chętnie zamieniłoby się miejscami ze swoimi dziećmi na oddziale onkologicznym, gdyby tylko było to możliwe. Biblia mówi, że kochamy Boga dlatego, że On pierwszy nas umiłował.
Jezus zamienił się z nami miejscami i umarł za nas, abyśmy mogli otrzymać przebaczenie. Na tle wszystkich innych religii znanych ludzkości tylko w Jezusie widzimy Boga, który wychodzi naprzeciw człowiekowi i oferuje nam możliwość nawiązania z Nim więzi. Jezus okazuje nam Boże serce przepełnione miłością, zaspokaja nasze potrzeby i przybliża nas do siebie. Przez Jego śmierć i zmartwychwstanie możemy dziś otrzymać nowe życie. Możemy doświadczyć przebaczenia, akceptacji oraz prawdziwej miłości ze strony Boga. On sam mówi do nas: „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość”11. To właśnie Bóg w działaniu.
Czy Bóg istnieje? Jeśli chcesz się dowiedzieć, zapoznaj się bliżej z osobą Jezusa Chrystusa. To właśnie o nim powiedziano: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”12.
Bóg nie zmusza nas do uwierzenia w Niego, chociaż mógłby to zrobić. Zamiast tego zapewnił nam dostęp do wielu faktów przemawiających za Jego istnieniem, tak abyśmy mogli dobrowolnie się do Niego ustosunkować. W tym artykule wspomnieliśmy o doskonałej odległości Ziemi od Słońca, unikatowych właściwościach chemicznych wody, ludzkim mózgu, DNA, niezliczonej rzeszy ludzi dających wyraz swojej wierze w Boga, nurtującym nasze serca i umysły pytaniu, czy Bóg istnieje, czy wreszcie o gotowości Boga do wyjścia nam naprzeciw i objawienia się przez Jezusa Chrystusa. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o Jezusie i powodach, które przemawiają za tym, by w Niego uwierzyć, zobacz: Wiara nie jest ślepa.
Jeśli chcesz nawiązać więź z Bogiem, możesz to zrobić już teraz.
To twoja decyzja, nikt nie może cię do niej zmusić. Jednak jeśli chcesz uzyskać Boże przebaczenie i nawiązać z Nim przyjaźń, możesz to zrobić choćby zaraz, prosząc Go, aby ci wybaczył i wszedł w twoje życie. Jezus mówi: Oto stoję u drzwi [serca] i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego”13. Jeśli chcesz to zrobić, ale nie wiesz, jak wyrazić swoje pragnienie słowami, możesz skorzystać z następującej modlitwy: „Jezu, dziękuję, że umarłeś za moje grzechy. Znasz moje życie i wiesz, że potrzebuję przebaczenia. Proszę, żebyś mi teraz przebaczył i wkroczył w moje życie. Chce naprawdę Cię poznać. Przyjdź teraz do mojego życia. Dziękuję, że chcesz się ze mną przyjaźnić. Amen”.
Dla Boga wasza przyjaźń jest czymś nienaruszalnym. Mówiąc o wszystkich, którzy uwierzą w Niego, Jezus stwierdza: „Ja ich znam. Oni idą za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”14.
A zatem – czy Bóg istnieje? Po przeanalizowaniu przedstawionych tutaj faktów można dojść do wniosku, że Bóg istnieje i można Go poznać, nawiązując z Nim bliską, osobistą więź. Jeśli potrzebujesz więcej informacji na temat boskości Jezusa lub istnienia Boga albo jeśli masz inne ważne pytania, napisz do nas.
mp/źródło: kazdystudent.pl/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Pixabay.com
***
Naukowe dowody na istnienie Boga
– „Naukowy obraz otaczającego mnie świata jest bardzo niepełny. Daje mi mnóstwo rzeczowych informacji, w sposób cudownie spójny porządkuje całe nasze doświadczenie, ale jednocześnie upiornie milczy o sprawach bliskich naszemu sercu, naprawdę dla nas ważnych. Nie wie nic o pięknu i brzydocie, dobru i złu, Bogu i wieczności. Nauka czasem udaje, że odpowiada na takie pytania, ale jej odpowiedzi są na ogół tak niemądre, że nie możemy ich traktować poważnie. […] Nauka jest również powściągliwa w kwestii wielkiej Jedności, której w jakiś sposób jesteśmy częścią, do której należymy. W naszych czasach Jedność tę określa się najczęściej mianem Boga przez duże B. Naukę zaś powszechnie uważa się za działalność ateistyczną. W świetle powyższych spostrzeżeń nie ma w tym nic zaskakującego. Jeżeli naukowy obraz świata nie obejmuje nawet piękna, zachwytu, smutku, jeżeli za zgodą powszechną usunięto z niego osobowość, to jak miałby obejmować najbardziej wzniosłą ideę, która objawia się umysłowi człowieka?” – powiedział wybitny fizyk Erwin Schrӧdinger, twórca mechaniki falowej i pionier teorii kwantowej.
KRUCJATA NAUKI PRZECIWKO NIEWIERZE
Doświadczenie licznej rzeszy naukowców, gotowych uczciwie formułować wnioski z czynionych obserwacji i badań, owocuje przekonaniem, iż wszechświat powołała do istnienia nieskończona wyższa Inteligencja. Anhony Flew, brytyjski profesor filozofii, niegdyś zagorzały orędownik ateizmu, wyznał u schyłku swego życia: „Wierzę, że misterne prawa rządzące wszechświatem objawiają to, co naukowcy nazwali Umysłem Boga. Wierzę, że życie i jego odtwarzanie mają początek w boskim Źródle. Dlaczego w to wierzę, skoro przez ponad pół wieku broniłem światopoglądu ateistycznego? Najkrócej mówiąc dlatego, że taki właśnie obraz świata wyłania się ze współczesnej nauki.” ¹ Flew w swojej publikacji przywołuje liczne przykłady uczonych, którzy posługując się badawczą metodą naukową, doszli do identycznego wniosku. Za wszelkiego rodzaju ateizm odpowiada wyłącznie celowa odmowa „patrzenia” – pisze były ateista.
„Religia i nauki przyrodnicze walczą ramię w ramię w nigdy nie ustającej krucjacie przeciwko sceptycyzmowi i dogmatyzmowi, przeciwko niewierze i zabobonowi”. Tak stwierdził słynny noblista Max Planck, genialny fizyk niemiecki, który jako pierwszy wysunął hipotezę kwantową. W dalszych swych wywodach Max Planck nie pozostawił złudzeń – jest to krucjata ZA BOGIEM.²
Inny wybitny fizyk – Erwin Schrӧdinger, twórca mechaniki falowej i pionier teorii kwantowej, stwierdził:
„Naukowy obraz otaczającego mnie świata jest bardzo niepełny. Daje mi mnóstwo rzeczowych informacji, w sposób cudownie spójny porządkuje całe nasze doświadczenie, ale jednocześnie upiornie milczy o sprawach bliskich naszemu sercu, naprawdę dla nas ważnych. Nie wie nic o pięknu i brzydocie, dobru i złu, Bogu i wieczności. Nauka czasem udaje, że odpowiada na takie pytania, ale jej odpowiedzi są na ogół tak niemądre, że nie możemy ich traktować poważnie. […] Nauka jest również powściągliwa w kwestii wielkiej Jedności, której w jakiś sposób jesteśmy częścią, do której należymy. W naszych czasach Jedność tę określa się najczęściej mianem Boga przez duże B. Naukę zaś powszechnie uważa się za działalność ateistyczną. W świetle powyższych spostrzeżeń nie ma w tym nic zaskakującego. Jeżeli naukowy obraz świata nie obejmuje nawet piękna, zachwytu, smutku, jeżeli za zgodą powszechną usunięto z niego osobowość, to jak miałby obejmować najbardziej wzniosłą ideę, która objawia się umysłowi człowieka?”³
Nie sposób nie podzielić spostrzeżenia, że ateistyczna nauka, przyjmując jako punkt wyjścia i dojścia tezę o nieistnieniu Boga, posługuje się niczym innym jak dogmatem, przecząc tym samym idei naukowej. A wszakże już Sokrates pouczył wszystkich, pretendujących do miana ludzi nauki, że za danym rozumowaniem musimy iść, dokądkolwiek prowadzi.
Twórca trzeciej teorii kwantów, Paul Dirac, kontynuując dorobek Heisenberga i Schrӧdingera stwierdził, że „Bóg jest bardzo wyrafinowanym matematykiem i konstruując wszechświat, posłużył się wyższą matematyką”.⁴
Czyż nie tę samą myśl wraził Niels Bohr, gdy wykrzyknął w zachwycie, iż ruch cząstek elementarnych jest zjawiskiem tak pięknym, że może być opisywany tylko językiem poezji? Zatem mamy tu już nie tylko wyrafinowanego Matematyka, lecz genialnego Poetę – Stwórcę.
A nie kto inny, jak Karol Darwin, o kilka pokoleń poprzedzający narodziny teorii kwantowej, dostrzegając iż ewolucjonizm nie opisuje w sposób dostateczny bogactwa ludzkiej natury, ujął to w takich słowach:
[Istnieje] „nadzwyczajna trudność czy wręcz niemożliwość wyobrażenia sobie, iż niezmierzony i cudowny wszechświat wraz z człowiekiem zdolnym do spoglądania zarówno wstecz, jak i w daleką przyszłość, jest dziełem przypadku lub konieczności. Gdy zastanawiam się nad tym, czuję, że zmuszony jestem zwrócić się ku Pierwszej Przyczynie władającej rozumem w jakimś stopniu analogicznym do rozumu człowieka: a więc należy mi się miano Teisty.⁵NA POCZĄTKU BYŁO SŁOWO
Obserwacja świata natury prowadzi wieloma drogami do wniosku o stworzeniu świata, a zatem o jego początku i końcu. Boski Autor kosmicznego projektu objawia się w przyrodzie zwłaszcza w dwóch obszarach: ścisłego obowiązywania praw przyrody oraz przekazywania życia.
Nauka opiera się na założeniu, że świat jest na wskroś racjonalny i logiczny na wszystkich poziomach” – powiada Paul Davies, bodaj najważniejszy interpretator nauki współczesnej. „Ateiści twierdzą, że prawa przyrody istnieją bez powodu i że wszechświat jest w ostatecznym rachunku niedorzeczny. Nie mogę się z tym zgodzić jako naukowiec. Musi istnieć niezmienna podstawa racjonalna będąca korzeniem logicznej i uporządkowanej natury wszechświata”. *
Ważne jest nie tylko to, że w przyrodzie istnieją prawidłowości, ale że te prawidłowości są matematycznie ścisłe, ogólne i wzajemnie powiązane. Einstein nazywał je „rozumem wcielonym”. „Chcę wiedzieć, w jaki sposób Bóg stworzył ten świat. […] Chcę poznać Jego myśli, reszta to szczegóły” – tak Einstein wyrażał swą naukową pasję. Skąd bierze się w przyrodzie tak ścisły porządek? Wiedzeni tą samą pasją, pytanie to zadawali sobie uczeni od Newtona i Maxwella po Einsteina i Heisenberga.
Współcześnie Stephen Hawking pisał: „Wrażenie porządku jest przytłaczające. Im więcej dowiadujemy się o wszechświecie, tym , tym większą odczuwamy pewność, że rządzą nim racjonalne prawa”. […] Wciąż istnieje pytanie: dlaczego wszechświat zadaje sobie trud istnienia? Jeżeli chcecie, możecie zdefiniować Boga jako odpowiedź na to pytanie.” ⁶ Jest to zatem pytanie o początek. Dopóki bowiem nic nie przeczy temu, że wszechświat nie ma nie tylko końca, ale i początku, dopóty jego istnienie można uznać za fakt ostateczny. Ostateczności tej przeczą jednak same tylko – coraz doskonalsze – obserwacje nieustannego rozszerzania wszechświata i nieustannej kreacji materii zgodnie z teorią Wielkiego Wybuchu, będącej zarazem naukową próbą opisania owego okrytego tajemnicą początku. Co było przedtem? Jak to możliwe, że owo „coś”, będące skumulowaną energią o nieprawdopodobnie wielkiej gęstości, o olbrzymiej temperaturze i ciśnieniu „wyłoniło” się samoistnie z „niczego” – pozostaje tajemnicą Boga.
JEŚLI SIĘ NIE ODMIENICIE I NIE STANIECIE JAK DZIECI, NIE WEJDZIECIE DO KRÓLESTWA…
Einstein nie był ateistą. Sam to wyraźnie oświadczył, co przytacza jeden z jego przyjaciół – Max Jammer, autor książki Einstein and Religion.* Odcinając się zwłaszcza od sugerowanych związków z filozofią Spinozy, polegających na utożsamieniu Boga z przyrodą, Einstein utrzymywał, że Bóg objawia się poprzez prawa wszechświata jako „duch, który nieskończenie przewyższa ducha ludzkiego i w obliczu którego człowiek, świadom, jak skromne ma możliwości, musi odczuwać pokorę”.
Rozwijając tę myśl, Einstein sformułował porównanie:
„Nie jestem ateistą i nie sądzę, abym mógł się nazwać panteistą.
Znajdujemy się w sytuacji małego dziecka, które wchodzi do ogromnej biblioteki wypełnionej książkami w wielu językach. Dziecko wie, że ktoś musiał te książki napisać. Nie wie jak. Nie zna języków, w których napisano te książki. Dziecko podejrzewa, że książki ustawiono zgodnie z pewnym tajemniczym porządkiem, ale go nie rozumie. Myślę, że w tej sytuacji znajduje się nawet najbardziej inteligentny człowiek wobec Boga. Widzimy wszechświat urządzony i podlegający pewnym prawom, ale prawa te rozumiemy tylko mgliście. Nasze ograniczone umysły zdają sobie sprawę z istnienia tajemniczej siły, która porusza konstelacjami. […] Owo głębokie przekonanie, że istnieje najwyższy umysł objawiający się poprzez niepoznawalny do końca wszechświat, stanowi podstawę mojej koncepcji Boga”. ⁷
CUD ŻYCIA
Podążając za dowodami dokądkolwiek prowadzą, Anthony Flew stwierdził: badania and DNA odsłoniły tak niewiarygodną złożoność struktur niezbędnych do wytworzenia życia, że moim zdaniem dowodzi to, iż połączenie tych niesamowicie zróżnicowanych elementów w taki sposób, aby z sobą współpracowały, musiało się odbyć z udziałem inteligencji. Chodzi o kolosalną złożoność wszystkich tych elementów i nadzwyczajną subtelność sposobów, w które ze sobą współpracują. Szansa na przypadkowe sprzęgnięcie się tych dwóch aspektów jest po prostu znikoma.*
Idąc dalej, Flew formułuje opinię, że „przypadkowe” powstanie życia jest równie prawdopodobne jak to, że stado małp uderzające na oślep w klawiaturę komputera może w końcu napisać sonet Szekspira. Flew przywołuje eksperyment przeprowadzony przez naukowców z British National Council of Arts polegający na tym, że do klatki z sześcioma małpami wstawiono komputer. Po miesiącu nieustannego bębnienia w klawiaturę komputera (połączonego z zanieczyszczaniem jej ekskrementami) małpy doprowadziły do zapełnienia znakami 50-ciu stron, jednak nie wytworzyły ani jednego słowa. Przy tym wynik uwzględniał fakt, że najkrótsze słowa w języku angielskim składają się z jednej litery (jak w przypadku „I” czy „a” – gdy przed i za znajdzie się spacja. Przyjmując w dużym uproszczeniu, że klawiatura obejmuje 30 znaków (26 liter + inne znaki) prawdopodobieństwo napisania słowa jednoliterowego wynosi 30 razy 30 razy 30 czyli 1/27000. Jaka jest zatem szansa napisania czternastu wersowego sonetu Szekspira jak choćby słynnego „Shall I comapre thee to a summer day?” Przeliczywszy ilość liter składających się na ów sonet, otrzymujemy liczbę 488. Prawdopodobieństwo wstukania 488 liter w takiej kolejności, jak występują w sonecie, wynosi 26⁴⁸⁸ czyli 10⁶⁹⁰ /*. A jakże skromne jest owo porównanie do złożoności struktury cząsteczki DNA, z jej mechanizmem kodowania! “Nieważne jak olbrzymie środowisko jest brane pod uwagę, życie nie mogło mieć przypadkowego początku. Stada małp bębniące na chybił trafił na maszynach do pisania nie mogłyby wyprodukować dzieł Szekspira z tej praktycznej przyczyny, że cały dostępny obserwacjom wszechświat nie jest wystarczająco olbrzymi by pomieścić niezbędne hordy małp, niezbędne maszyny do pisania i, z pewnością, niezbędne śmietniki, do których wyrzucano by nieudane próby. Tak samo rzecz ma się z żywą materią.” – puentuje sir Fred Hoyle.⁸
Parafrazując inne słynne stwierdzenie Freda Hoyle’a podsumować można, że prawdopodobieństwo samoistnego wyłonienia się życia z materii równe jest prawdopodobieństwu zdarzenia, że z wszystkich części i fragmentów Tupolewa 154, porozkręcanych i chaotycznie porozrzucanych na złomowisku, po przypadkowym przejściu trąby powietrznej znajdziemy w pełni złożony TU 154, gotowy do lotu.
BAJKA O TYM, JAK DAWNO TEMU MATERIA OŻYŁA I STAŁA SIĘ JAŹNIĄ
Oczywiście wiemy, że życie mogło przetrwać tylko dzięki korzystnym warunkom na naszej planecie. Nie istnieje jednak prawo przyrody, które nakazuje materii wytworzenie wewnętrznie celowych i rozmnażających się istot. Laureat nagrody Nobla, fizjolog George Wald oświadczył wprost: naukowe wyjaśnienia pochodzenia życia zakładają wiarę w niemożliwe, czyli wiarę, że życie powstało spontanicznie, przez przypadek. „To umysł stworzył wszechświat fizyczny, który rodzi życie i wyłania z siebie w końcu istoty poznające i tworzące, uprawiające naukę, sztukę i technologię”. ⁹
Aby zilustrować to twierdzenie, warto dokonać pewnego eksperymentu myślowego – proponuje Anthony Flew: „Powiedzmy, że mamy przed sobą stół marmurowy, i zastanówmy się nad nim przez chwilę. Czy sądzicie, że za bilion lat lub nawet czas nieskończony ten stół mógłby nagle lub stopniowo stać się świadomy, uzmysłowić sobie swoje otoczenie i siebie w taki sposób, w jaki i wy sobie to uświadamiacie? To, że doszłoby lub mogłoby dojść do tego, jest po prostu niewyobrażalne. I dotyczy to wszelkiej innej materii. Kiedy rozumie się naturę materii, czyli masy-energii, rozumie się, że materia właśnie z powodu swej natury nigdy nie może stać się „świadoma”, nigdy nie „myśli”, nigdy nie mówi „ja”. Natomiast zgodnie ze stanowiskiem ateisty na pewnym etapie dziejów wszechświata to niemożliwe i niewyobrażalne stało się rzeczywistością. W pewnej chwili niezróżnicowana materia „ożyła”, potem stała się świadoma, zaczęła sprawnie posługiwać się pojęciami, wreszcie stała się jaźnią. […]
Przez minione trzysta lat nauka empiryczna odkryła tak ogromny zasób wiadomości o świecie fizycznym, jakiego nasi przodkowie w ogóle nie potrafili sobie wyobrazić. Wiedza ta obejmuje głębokie zrozumienie sieci genetycznych i neuronowych, które są podłożem życia, świadomości, myślenia i jaźni. Ale z wyjątkiem twierdzenia, że te cztery zjawiska funkcjonują na gruncie podbudowy fizycznej, którą rozumiemy lepiej niż kiedykolwiek przedtem, nauka nie jest w stanie powiedzieć niczego na temat natury ani pochodzenia tych zjawisk jako takich. Chociaż indywidualni naukowcy próbują wyjaśniać je jako przejawy materii, w żaden sposób nie da się dowieść moje rozumienie tego zdania jest jedynie szczególnym oddziaływaniem w moim układzie nerwowym. Oczywiście moim myślom towarzyszą oddziaływania w moim układzie nerwowym, a nowoczesna neurologia wyodrębnia obszary mózgu, które podtrzymują określonego rodzaju aktywność myślową. Ale twierdzenie, że dana myśl JEST określonym zespołem oddziaływań nerwowych, jest tak niedorzeczne jak sugestia, że idea sprawiedliwości jest jedynie określonego rodzaju śladami atramentu na papierze”. *
JESTEM, WIĘC MYŚLĘ. JESTEM, WIĘC WIERZĘ.
Richardowi Dawkinsowi, zdeklarowanemu antyteiście i przeciwnikowi wszelkiej religii, nie zabrakło uczciwości by w odpowiedzi na pytanie o pochodzenie i istotę świadomości subiektywnej, stwierdzić: „Ni w ząb nie rozumiem tego cholerstwa we mnie”. ¹⁰
Paradoksalnie największym przeoczeniem nowych ateistów jest najbardziej oczywista z danych, czyli oni sami. Najwyższą znaną nam z doświadczenia rzeczywistością ponadfizyczną i fizyczną zarazem jest sam podmiot doświadczenia, czyli my sami. Kiedy uzmysławiamy sobie istnienie perspektywy pierwszej osoby, a więc sens takich słów jak „ja”, „mnie”, „moje” i pokrewnych, stajemy przed największą ale i najbardziej porywająca tajemnicą. Ja jestem. Odwrotnie niż u Kartezjusza: Jestem, więc myślę, postrzegam, zamierzam, pojmuję oddziałuję.
Kim jest owo „ja”? Gdzie ono jest. Skąd się wzięło?… *
Rozważania te oczywiście nie mogą wyczerpać możliwych argumentów w dyskusji o Początku i Stwórcy. Objawiona wiara, która staje się doświadczeniem życia w Bogu, poucza iż: nie jesteśmy jakimś przypadkowym i bezsensownym produktem ewolucji. Każdy z nas jest wyrazem myśli Bożej. Każdy z nas stał się upragnionym, ukochanym i wręcz koniecznym. (Benedykt XVI).
Monika Grzesik
PRZYPISY:
¹ Anthony Flew, Bóg istnieje, tłum. R. Pucek, Fronda 2010.
Tytuł oryginalny: THERE IS A GOD. How the World’s Most Notorious Atheist Changed His Mind.
Wszystkie fragmenty oznaczone (*) pochodzą z przywołanej w przypisie ¹ publikacji
Pozostałe przypisy, z wyjątkiem (⁷) podane w ślad za powyższą publikacją.
² Max Planck, Where is science going? New York 1977 s. 168
³ Erwin Schrӧdinger My View of the World, Cambridge 1964, s. 93
⁴ Paul A. M. Dirac The Evolution of the Physicist’s Picture of Nature ”Scientific American” nr 208
⁵ Max Jammer, Einstein and Religion, Princeton 1999 s. 45 -46
⁶ Karol Darwin Autobiografia, tłum. St. Skowron w: Dzieła wybrane t. VIII, Warszawa 1960 str. 47
⁷ Stephen Hawking, Krótka Historia czasu, tłum. P. Amsterdamski, Warszawa 1990, s. 161
⁸ Fred Hoyle and N. Chandra Wickramasinghe, Evolution from Space: A Theory of Cosmic Creationism (New York: Simon and Schuster, 1981), p. 148
⁹ Georg Wald, Life and mind in the Universe [w]: Henry Margenau, Roy Abraham Vaghese, Cosmos, Bios, Theos, La Salle 1992, s. 218
¹⁰ Richard Dawkins, Steven Pinker Is Science Killing the Soul? The Guardian-Dillons Debate w “Edge” nr 53 (8 kwietnia 1999)
mp/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – YouTube (UAE Ambition)
***
Fizyk kwantowy mówi wprost:
Bóg stworzył świat!
Fizyk teoretyczny dr Michio Kaku, współtwórca tak zwanej teorii strun, przekonuje, że świat został stworzony przez Boga – i są na to doskonałe fizyczne argumenty.
“Jest dla mnie jasne, że istniejemy w świecie rządzonym przez stworzone zasady” – pisze dr Kaku w artykule opublikowanym przez Geofilozoficzne Stowarzyszenie Studiów Antropologicznych i Kulturowych. Jak dodaje Kaku, zasady, podług których funkcjonuje świat, zostały w jego ocenie “ukształtowane przez uniwersalną inteligencję, a nie przez przypadek”.
Naukowiec pracuje na co dzień w City College w Nowym Jorku. Jego zdaniem można twierdzenie o Bożym planie wyjaśnić na przykład poprzez prymitywne półpromienne tachiony, a więc cząstki zdolne do odczepiania materii.
Dr Kaku swoje wnioski wypracował zajmując się teorią strun.
“Żyjemy w świecie stworzonym podług zasad przez niewyobrażalną inteligencję” – zauważa uczony. Jak dodaje, “Bóg może być matematykiem”. “Jak sądzimy, umysł Boga to kosmiczna muzyka strun wybrzmiewająca przez złożoną z 11 wymiarów nadprzestrzeń” – stwierdza z kolei w jednym ze swoich filmów uczony.
bbb/chnnews.pl/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Pixabay.com
***
Fizyka kwantowa i istnienie Boga. Jest dowód?
Podstawowym założeniem metody badawczej stosowanej w naukach przyrodniczych jest przyjęcie, że wszystko można wyjaśnić w sposób naturalistyczny, bez odwoływania się do czynników ponadnaturalnych. Inaczej mówiąc, nauki te prowadzą badania tak, jakby Bóg nie istniał. Odnalazły one swoją tożsamość, gdy zrezygnowały ze stawiania pytań, na które nie są w stanie udzielić odpowiedzi.
Chciałbym się odnieść tylko do tego, czy rzeczywiście wiara chrześcijańska jest sprzeczna z nauką. W średniowieczu nikt nie myślał o ateizmie, o tym, że istnienie Boga można kwestionować. Wystarczy wspomnieć wielkiego fizyka Isaaca Newtona, który twierdził jeszcze w XVII w., że ateizm – czyli niewiara w Boga – jest tak niedorzecznym poglądem, iż w zasadzie nie ma on zwolenników. I tak było. Natomiast teraz ateizm jest jedną z religii na świecie, mającą swoich wyznawców.
Pod koniec XIX w., wraz z rozwojem technik obserwacyjnych, m.in. dzięki powstaniu teleskopów, stwierdzono, że Słońce jest gwiazdą i że takich gwiazd są miliardy. Słońce jest tylko jedną z gwiazd ogromnego systemu gwiezdnego, który nazywamy Drogą Mleczną lub Galaktyką, zawierającego – jak teraz wiemy – ok. 300 mld gwiazd. Widzimy, że Słońce i cały Układ Słoneczny wraz z Ziemią są tylko drobnym fragmentem tego układu gwiezdnego. Żeby móc sobie uzmysłowić, jaki jest ogrom tego systemu gwiezdnego w kształcie dysku, wystarczy sobie wyobrazić, że gdybyśmy zredukowali odległość Ziemia – Słońce, która wynosi 150 mln km, do 1 mm, to średnica tego układu gwiezdnego miałaby ok. 6 tys. km (czyli mniej więcej jak od nas do Stanów Zjednoczonych). I wiedziano już pod koniec XIX w., że ten układ gwiezdny jest zawieszony w pustej, niekończącej się przestrzeni. Przypuszczano, że czas też jest wieczny, dlatego następują lokalne zmiany gwiazd: jedne się tworzą, inne się rozpadają – ale wszechświat jest wieczny.
Właśnie gwałtowny postęp w naukach przyrodniczych oraz rozwój techniki, który był z nim związany, spowodowały wypracowanie pewnej metody badań przyrody. Stwierdzono, że możemy badać tylko te wielkości, które potrafimy zmierzyć i opisać matematycznie. I dlatego przyjęto jako zasadę metodologiczną, że interesujemy się tylko przyrodą materialną. To założenie metodologiczne czasami nazywa się naturalizmem metodologicznym. Naturalizmem – czyli zakładamy, że istnieje tylko przyroda, że nie ma nic poza przyrodą. Po prostu nauki funkcjonują tak, jakby Bóg nie istniał. Takie jest założenie metodologiczne.
Ale euforia związana właśnie z postępem naukowo-technicznym XIX w. spowodowała, że to założenie metodologiczne zostało przeniesione na to, co istnieje. Naukowcy zaczęli się zachowywać tak, jak gdyby to nie było tylko przyjęcie jakiejś wybranej metodologii, która się okazała bardzo skuteczna, i zaczęli tworzyć iluzję, że tylko sama przyroda istnieje – poza nią nie istnieje nic. I wtedy powstał tzw. naturalizm metafizyczny czy ontologiczny: zakładamy, że poza przyrodą nic nie istnieje. Założenie to już nie jest nauką – to jest pewna ideologia. Ale ideologia ta stała się fundamentem właśnie bezbożnictwa, ateizmu – czyli odrzucenia jakiejkolwiek rzeczywistości poza naturą.
Gwałtowny rozwój nauki i techniki w XX w. wpłynął na to, że w wielu kręgach, zwłaszcza naukowych, szerzyło się wówczas przekonanie, iż rzeczywiście przyroda jest samowystarczalna, w związku z czym nie musimy się odwoływać do żadnej rzeczywistości transcendentnej, przekraczającej przyrodę. Ta ideologia opanowała umysły ludzi z wielu środowisk i dodatkowo została wzmocniona przez darwinizm, czyli koncepcję zakładającą, że człowiek jest wytworem ewolucji biologicznej – zresztą ewolucji całego wszechświata, ale przede wszystkim ewolucji biologicznej. Z punktu widzenia ideologii naturalistycznej takie założenie jest konieczne, ponieważ jeśli zakładamy, że nie istnieje nic poza naturą, to oczywiście człowiek musi być produktem natury, a świadomość człowieka musi być wytworem tylko wysoko zorganizowanej materii – i umysł się sprowadza tylko do działania mózgu. I chyba to właśnie jest główna przyczyna powstania tego nurtu myślowego, który nazywamy materializmem naukowym albo wprost ateizmem naukowym.
Jednak sytuacja uległa zmianie w XX w. Mianowicie, badając kosmos, odkryto wówczas kilka ważnych faktów: stwierdzono, że wszechświat się rozszerza, czyli że kiedyś w przeszłości był punkt, w którym galaktyki znajdowały się bardzo blisko siebie. Można oszacować ten punkt dość dokładnie: mianowicie to było mniej więcej 14 mld lat temu. To znaczy, że światło nie może do nas dobiegać z większej odległości niż 14 mld lat świetlnych. Okazało się, że nie będziemy mogli obserwować w nieskończoność coraz to większych odległości we wszechświecie, że nie będziemy mogli wnikać coraz bardziej w głąb wszechświata, jak to wyobrażano sobie w XIX w. Żeby to sobie uzmysłowić, wyobraźmy sobie naszą Galaktykę w takiej skali, że ma ona średnicę 1 mm; wtedy wszechświat, który możemy obserwować, ma promień o długości ok. 140 m. Czyli my jesteśmy jakby w środku kuli i dalej nie możemy wszechświata obserwować. Jest zatem pierwszy problem: możliwości obserwacji, czyli badań naukowych, są ograniczone. I to zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Dlatego, że jeśli spoglądamy 14 mld lat wstecz, cofamy się do momentu, kiedy wszechświat był bardzo gorący, miał powyżej 3 tysięcy stopni, i jeżeli jakakolwiek przeszłość wszechświata była przedtem, to ona jest nie do zbadania.
Dalej z faktu rozszerzania się wszechświata wynika, że materia zostanie bardzo szybko rozproszona – szybko w skali kosmicznej – tak że nie będzie możliwe życie w jakimkolwiek punkcie wszechświata w dalekiej przyszłości. Czyli tym samym ludzkość nie może istnieć w nieskończoność, lecz musi mieć swój kres. Nawet loty kosmiczne nie ratują sytuacji, bo cały wszechświat nie będzie się nadawał do zamieszkania. W 1917 r. Einstein stwierdził, korzystając ze swojej ogólnej teorii względności, że w zasadzie sensownie możemy myśleć o wszechświecie tylko jako o wszechświecie zamkniętym, którego objętość jest ograniczona.
Czyli widzimy, że ten materialistyczny entuzjazm XIX-wieczny został w pewien sposób nadszarpnięty przez najnowsze badania makrokosmosu. Ale również badania w mikrokosmosie doprowadziły fizyków do konsternacji, gdyż nie spodziewano się, że otrzyma się takie rezultaty. Kiedy badamy materię, okazuje się, że ona się składa z bardzo małych części: z atomów i z cząstek, powiedzmy, subatomowych. I teraz się okazało, że prawa rządzące tymi małymi cząstkami, które nazywamy fizyką kwantową, są zupełnie inne niż prawa fizyki dotyczące obiektów dużych. Przede wszystkim okazało się, że my nie możemy przewidzieć zjawisk, które nastąpią. Na ogół możemy podać tylko prawdopodobieństwo zdarzenia, które nastąpi, a nie mamy pewności co do jego zaistnienia. Czyli w fizyce kwantowej nie jest tak, jak zaobserwował Newton w makrokosmosie, że można obliczać ruchy planet na tysiące czy nawet miliony lat w czasie do przodu i do tyłu. Tutaj możemy tylko podać prawdopodobieństwo, co zajdzie, jeżeli dokonamy obserwacji.
Fizyka kwantowa nie opisuje przesuwania się obiektów w przestrzeni i czasie, tylko przesuwanie się prawdopodobieństwa. Prawa fizyki kwantowej odnoszą się do szans, a nie do samych obiektów. Wtedy, kiedy obiekt taki jak atom czy cząstka subatomowa nie jest obserwowany, jest on tylko zbiorem szans, nie można mu przypisać żadnych parametrów fizycznych. Parametry fizyczne odnoszą się dopiero do procesu pomiaru. I to jest zdumiewające, bo podważa realizm dotyczący istnienia materii.
W ten sposób się okazało, że każdy obiekt fizyczny w zasadzie możemy utożsamić ze skończonym zbiorem informacji. Czyli obiekt może nie istnieć, tylko być zastąpiony zbiorem informacji. Powstaje pytanie: jak możemy wytłumaczyć, jaką filozofię, jaką metafizykę możemy przyjąć, żeby wyjaśnić te wszystkie zjawiska kwantowe, które są takie zaskakujące? Materializm naukowy, który jest taki dumny i uważa siebie za czystą naukę, w fizyce kwantowej zawodzi. Zawodzi dlatego, że materię możemy sprowadzić do zbioru informacji, a kiedy jej nie obserwujemy, to w zasadzie nic jej nie możemy przypisać. I dlatego potrzebna jest jakaś nowa metafizyka, która by wyjaśniała, jaka rzeczywistość kryje się za prawami fizyki kwantowej.
Każdy naukowiec, który analizuje przyrodę, staje przed oczywistą prawdą, że jeżeli bada jakiś element rzeczywistości, to on jest racjonalny i można go zrozumieć – obojętnie, czy to jest atom, czy to jest jakiś układ masywny, czy jakiś organizm żywy – to widać, że to jest obiekt, który możemy poznawać. I naukowiec niewierzący wierzy, że w rozumie mamy pewną wiedzę przejściową, częściową, ale w miarę rozwoju nauki będziemy poznawać coraz głębiej tę rzeczywistość itd. Ale ten proces poznawania nie może się ciągnąć w nieskończoność, ponieważ są ograniczenia, których nigdy nie przekroczymy.
Różnicą właśnie pomiędzy naukowcem wierzącym a niewierzącym jest to, że człowiek, który jest naukowcem wierzącym, uważa, że istnieje taki ogólny, wszechogarniający akt poznania i zrozumienia. Że istnieje ktoś, kto rozumie wszystko. Nie że my poznajemy z wielkim trudem poszczególne części przyrody, ale że istnieje pewien akt zrozumienia i poznania absolutny, który rozumie wszystko. Taki totalny akt zrozumienia i poznania możemy utożsamić z Bogiem. To właśnie Bóg wie wszystko. Możemy powiedzieć, że Bóg dysponuje wiedzą, od której większej wiedzy nie można pomyśleć. Czasami mówimy w skrócie, że jest to wszechwiedza. Po prostu zakładamy, że cechą Boga jest to, że On wie wszystko. Tradycja monoteizmu właśnie taki atrybut Boga przyjmuje jako rzecz jedną z fundamentalnych.
Dalej – logika nas przekonuje, że każda idea, która obejmuje samą siebie, jest niepoznawalna dla racjonalnego rozumowania; my tego nie możemy poznać. A to oznacza, że Bóg, który jest wszechwiedzą, będzie tajemnicą, której nigdy nie zdołamy poznać na drodze rozumowania racjonalnego. Bóg może się nam objawić, ale nigdy nie możemy Go zrozumieć bez Jego pomocy – na drodze jakiejś analizy, na podstawie jakichś przesłanek rozumowych.
Poza tym jeżeli Bóg jest miłością, to nasze istnienie świadczy o tym, że On stworzył nas z miłości. My jesteśmy tylko częścią wszechwiedzy; taką częścią, którą Bóg wyposażył w dwie ważne cechy: jesteśmy podmiotami i mamy wolną wolę. Bóg stworzył nas po to, żebyśmy mogli nawiązać relację miłości z Miłością – Miłością absolutną, czyli z Bogiem Trójjedynym. Bez założenia, że Bóg jest trójosobowy, samo istnienie, stworzenie człowieka wydaje się mało sensowne – i poza tym nie można by stwierdzić, dlaczego człowiek miałby mieć wolną wolę. Jeżeli Bóg nas stworzył z miłości, to my musimy mieć możliwość wyboru – czyli musi On stworzyć obszar możliwego działania dla człowieka, żeby on się mógł opowiedzieć za miłością lub przeciw miłości. I ten obszar my odczuwamy jako nasze ciało umieszczone we wszechświecie.
Proszę zwrócić uwagę na fakt, że wszechświat musi być stworzony tylko ze wszechwiedzy, dlatego że nic poza wszechwiedzą nie istnieje. Zatem nasz wszechświat, który my odbieramy jako bardzo złożoną rzeczywistość, możemy w tym ujęciu wyobrazić sobie tak, iż w naszych umysłach po prostu jest on generowany przez Boga poprzez przekaz odpowiednich porcji (kwantów) wiedzy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to są czyste spekulacje. Ale proszę też zobaczyć, że właśnie taka dziwna metafizyka, taka dziwna ontologia, taka dziwna struktura rzeczywistości dokładnie odpowiada temu, co mówi fizyka kwantowa. Dlaczego? No bo jeżeli jest tak, że wszechświat jest tylko zbiorem informacji, to jeżeli ja nie pytam, co zaszło, czy nie wykonuję obserwacji, no to mamy tylko zbiór możliwości – i dopiero wtedy, gdy zapytam, co się działo, no to Bóg nam daje odpowiedź: to znaczy ta odpowiedź od Boga już jest od wieków dana, od zawsze, ponieważ On jest wszechwiedzą i o tym, co odpowie, wiedział już zawsze, wie zawsze. Mało tego: jeżeli ja mam wolną wolę, to muszę mieć możliwość działania – czyli mogę zawsze wybrać z pewnych możliwości. Ale fizyka kwantowa mówi, że mogę określić tylko prawdopodobieństwo tego, co zajdzie. I rzeczywiście: póki nie ma rozstrzygnięcia dokonanego przez Boga, to sprawa jest w zawieszeniu – mamy jedynie zbiory możliwości. To jest zgodne z formalizmem matematycznym, który jest podstawą fizyki kwantowej.
Proszę zobaczyć jeszcze, jakie są konsekwencje takiej metafizyki. Jeżeli nie było człowieka, to nie było też wszechświata. A przecież my obserwujemy, że wszechświat ma, jak mówiłem, 14 mld lat. Ale tu znowu dochodzi do głosu prawo fizyki kwantowej, które mówi, że jeżeli obiekt nie jest obserwowany, to jest on tylko zbiorem możliwości, nie można mu niczego przypisać. Czyli wszechświat powstał w momencie, kiedy powstał pierwszy człowiek, i z całego zbioru możliwych wszechświatów został wykreowany taki, w którym może istnieć właśnie człowiek taki, jakiego Bóg sobie założył. I to też odkryto w ramach badań kosmologicznych, że wszechświat jest właśnie tak skonstruowany, iż nawet drobne zmiany w jego strukturze uniemożliwiłyby życie człowieka. I to, że my obserwujemy przeszłość wszechświata, to jest tylko projekcja naszych wyobrażeń bazująca na prawach fizyki, które aktualnie obowiązują we wszechświecie.
W ten sposób otrzymujemy zupełnie inne spojrzenie na teorię ewolucji. Oczywiście, badając jakieś skamieliny, mamy projekcję cofania się w czasie, ale rzeczywiste istnienie wszechświata może być takie jak istnienie człowieka. Nasuwa się tu oczywisty wniosek, że ideologia oparta na koncepcji Darwina jest nieprawdziwa: człowiek nie jest produktem wszechświata, jedynie zmodyfikowanym genetycznie zwierzęciem, które zyskało świadomość tylko dzięki własnej pracy itd. Z punktu widzenia fizyki kwantowej sytuacja jest zupełnie odwrotna. Możemy powiedzieć, że podejścia naturalistyczne są mało wiarygodne z punktu widzenia fizyki kwantowej. Z tego, co my naprawdę wiemy o wszechświecie w tej chwili, wynika, że znacznie lepsza jest metafizyka oparta na koncepcji Trójjedynej Osobowej Wszechwiedzy, ponieważ koncepcja taka więcej tłumaczy, a poza tym jest ona dokładnie zgodna z nauczaniem Kościoła katolickiego. I dlatego szykanowanie chrześcijan za to, że ich przekonania są sprzeczne z nauką, że chrześcijaństwo to jest ciemnogród, jest bezpodstawne. Wyrzucanie religii gdzieś na margines życia społecznego, czyli chrystofobia, z punktu widzenia nauki współczesnej, tej najbardziej wyrafinowanej nauki współczesnej, która dotyczy zarówno mikro-, jak i makroświata, wydaje się zupełnie nieusprawiedliwione.
prof. Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz
Tekst ukazał się w dwumiesięczniku “Miłujcie się!” (1/2011r.)
mp/”Miłujcie się!” (1/2011)
______________________________________________________________________________________________________________