______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
_________________________________________________________________________________
W KAŻDY PIĄTEK JEST GODZINNA ADORACJA OD GODZ. 18.00
NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ W MIESIĄCU CZERWCU ŚPIEWAMY LITANIĘ DO SERCA JEZUSOWEGO. W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.
_______________________________________
W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI
MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30
***
W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
***
W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLENEJ MATKI PRZEBITEGO SIEDMIOKROTNIE MIECZEM BOLEŚCI.
***
W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.
_______________________________________
W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00
PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30
______________________________________________________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
***
W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚWIĘTEJ – GODZINNA ADORACJA
______________________________________________________________________________________________________________
W KAŻDĄ DRUGĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.
______________________________________________________________________________________________________________
W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.
POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.
Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland
______________________________________________________________________________________________________________
CZERWCOWY MIESIĄC POŚWIĘCONY JEST NAJŚWIĘTSZEMU SERCU PANA JEZUSA
kaplica Serca Pana Jezusa w Sanktuarium św. Jana Pawła II Wielkiego w Krakowie.
W tej kaplicy jest całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu.
***
Kult Serca Jezusowego rozwinął się w Polsce jeszcze przed objawieniami św. Małgorzaty Marii Alacoque. Polska miała też szczególne przywileje papieskie. Na cały Kościół święto Serca Pana Jezusa rozszerzył papież Pius IX w roku 1856. Począwszy od 1995 r. w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która wypada zawsze w piątek po oktawie Bożego Ciała, Jan Paweł II ustanowił Światowy Dzień Modlitwy o Uświęcenie Kapłanów.
„Kult Serca Jezusowego ukazuje wielką miłość Pana Boga do nas, który nie cofa jej w zależności od postępowania człowieka. Kontemplując Serce Boże, odkrywamy nieskończoną miłość Boga, którą nam objawił w swoim Synu. Chodzi jednak o to, aby nie zatrzymywać się tylko na tym, ale by starać się naśladować przymioty Bożego Serca: łagodność, cierpliwość, pokorę. W ten sposób będziemy przyczyniać się do budowania +cywilizacji miłości+” – powiedział rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ks. Leszek Gęsiak SJ.
Liturgiczne święto Boskiego Serca Pana Jezusa, wraz z Mszą św. i oficjum brewiarzowym, ustanowił w 1765 r. papież Klemens XIII. Był to przywilej tylko dla Polski, dla ówczesnego Królestwa Polskiego i jednej Konfraterni Najświętszego Serca w Rzymie. W ten sposób Stolica Apostolska odpowiedziała na memoriał biskupów polskich z 1764 r.
Początku samego kultu Serca Jezusowego można upatrywać wcześniej. Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński podkreślał, że pierwszą Jego czcicielką była bez wątpienia Najświętsza Panna. „Dwa te najpiękniejsze Serca – Jezusa i Maryi – biły zawsze zgodnie i najżywiej ze sobą współczuły i w chwilach radości, i w godzinach bólu czy męki” – pisał kard. Wyszyński w 1965 r. Do grona czcicieli Najświętszego Serca Jezusowego należeli m.in. św. Bernard, Bonawentura, Katarzyna ze Sieny, Franciszek Salezy. Najbardziej znaną pozostaje jednak św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690), wizytka z klasztoru w Paray-le-Monial. Obok takich praktyk pobożnych jak pierwsze piątki, Komunia św. wynagradzająca czy „godzina święta” (adoracja przez godzinę Najśw. Sakramentu w nocy z czwartku na pierwszy piątek) – Pan Jezus zlecił jej podjęcie starań o ustanowienie w Kościele święta Jego Serca, w piątek po oktawie Bożego Ciała.
Na ziemiach polskich Serce Boskiego Zbawcy czczone było jeszcze przed objawieniami św. Małgorzaty Marii Alacoque. Pierwszy w świecie podręcznik tego nabożeństwa napisał o. Kacper Drużbicki. Autor książeczki „Ognisko serc – Serce Jezusa” zmarł 13 lat przed objawieniami w Paray-le-Monial. O ustanowienie święta Bożego Serca zabiegali w Stolicy Apostolskiej polscy królowie i biskupi. Dekret z 1765 r. był właśnie odpowiedzią na sławny memoriał polskich biskupów, który podaje historyczny przegląd kultu i uzasadnia wymowę tego nabożeństwa. Prymas Polski abp Ledóchowski poświęcił Najświętszemu Sercu metropolię gnieźnieńską. Nabożeństwem do Serca Jezusowego odznaczali się biskupi Bilczewski i Pelczar, autor dzieł o Najświętszym Sercu i założyciel zgromadzenia sióstr sercanek. Kolejny prymas, kard. Dalbor, w imieniu Episkopatu powierzył Polskę Sercu Zbawiciela i Jego Najświętszej Matce. W 1921 r. jako wotum wdzięczności Sercu Bożemu za odzyskanie niepodległości przez Naród Polski konsekrowano bazylikę Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie. W Poznaniu wzniesiono też pomnik „Sacratissimo Cordi – Polonia Restituta” (został on zburzony w 1940 r.). W 1948 r. biskupi zachęcali wiernych do osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu, a trzy lata później Episkopat Polski ogłosił rok poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.
„Sam Pan Jezus, ukazując św. Małgorzacie swe Serce spragnione miłości, żądał tego poświęcenia, które ona nazywała prywatnym albo małym w odróżnieniu od publicznego poświęcenia się całych społeczeństw” – przypomnieli biskupi. Praktyka prywatnego poświęcenia się Sercu Pana Jezusa została zapomniana i dopiero po 200 latach, po objawieniach w Paray-le-Monial, przypomniał je papież Pius XI. O osobistym poświęceniu mowa w encyklice „Miserentissimus Redemptor” z roku 1928.
Polscy biskupi zachęcali do osobistego poświęcenia Sercu Jezusowemu, ale i oddania całych rodzin, co nazywane jest intronizacją Serca Jezusowego w rodzinach. Dopiero zwieńczeniem modlitw prywatnych było wspólne poświęcenie Najświętszemu Sercu Jezusowemu Narodu i Rzeczypospolitej. Nastąpiło to w uroczystość Chrystusa Króla w 1951 r. Akt poświęcenia poprzedził tydzień modlitw do Serca Jezusowego.
11 czerwca 2021 roku, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, biskupi polscy zgromadzeni na 389. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski, ponowili Akt poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Mszy św. przewodniczył abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, który dokonał także ponowienia Aktu. „Powierzamy Ci całe nasze życie osobiste, rodzinne i społeczne, które pragniemy oprzeć na trwałych zasadach Ewangelii. Podobnie jak przed stu laty, w pokorze poświęcamy się Twojemu Najświętszemu Sercu, oddając naszą Ojczyznę w Twoje władanie” – powiedział przewodniczący Episkopatu odczytując Akt.
Stolica Apostolska dopiero po ścisłych i dokładnych badaniach zezwoliła na obchodzenie święta, jak i na cześć wizerunków Jezusowego Serca w formach dzisiaj powszechnie przyjętych. Na cały Kościół święto Serca Pana Jezusa rozszerzył papież Pius IX w roku 1856. Znamienny jest też akt oddania całego Kościoła i rodzaju ludzkiego w opiekę Serca Jezusowego, jakiego dokonał 31 grudnia 1899 roku papież Leon XIII. Nowy rys nadał papież Jan Paweł II. Począwszy od 1995 r. w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która wypada zawsze w piątek po oktawie Bożego Ciała, ustanowił on Światowy Dzień Modlitwy o Uświęcenie Kapłanów.
______________________________________________________________________________________________________________
16 CZREWCA – XI NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚWIĘTA – OD GODZ. 13.30
MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00
„Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem”.
(św. Matka Teresa z Kalkuty)
***
______________________________________________________________________________________________________________
Jak inaczej można nazwać Mszę Świętą?
Te określenia pomogą ci głębiej zrozumieć i przeżywać liturgię
Creativa Images | Shutterstock
To oznacza, że kończy się Eucharystia w kościele, a zaczyna Eucharystia naszego codziennego życia, w które jesteśmy posłani z Jego mocą.
„Podczas tego łamania chleba modlimy się za śp. Janinę Kowalską…” – usłyszałeś kiedyś takie lub podobne zdanie? Ja też nie! Zazwyczaj ksiądz powie: „Ta msza święta (lub Eucharystia) sprawowana jest za śp. Janinę”. Skąd zatem to „łamanie chleba”? To jedno z najstarszych określeń Mszy Świętej! Poznaj pozostałe, by lepiej przeżywać to liturgiczne spotkanie!
Eucharystia to znaczy dziękczynienie
To jedno z częściej spotykanych określeń. Brzmi bardzo dostojnie, nieco tajemniczo. Pochodzi z języka greckiego i oznacza „dziękczynienie”. Chrześcijanie zaczęli go używać już w pierwszych wiekach.
Nawiązuje ono do modlitwy, którą wygłaszał ojciec żydowskiej rodziny w trakcie uczty paschalnej. Dziękował Bogu za wszystkie Jego dobrodziejstwa. Każda Eucharystia to okazja dla nas, by podziękować Bogu i zobaczyć, jak On działa w naszym życiu.
Warto przyjść kilka minut przed rozpoczęciem mszy do kościoła, zatrzymać się na chwilę i pomyśleć: co dobrego dzieje się w moim życiu? I wybrać jedno, konkretne wydarzenie, za które podziękuję Panu w czasie modlitwy. Można do tego wrócić w trakcie przygotowania darów i razem z chlebem i winem złożyć na ołtarzu.
Pamiątka i uobecnienie
Jedną z definicji mszy jest pamiątka i uobecnienie paschalnych wydarzeń zbawczych. Nie chodzi tu jednak o muszelkę znad morza, na którą patrzymy i ciepło myślimy o tym, co było. Eucharystia to takie wspominanie, które czyni obecnym tu i teraz to, co wydarzyło się 2000 lat temu!
Obrzęd mszy, za pomocą znaków i słów mocą Ducha Świętego pozwala nam przeżyć wydarzenia z życia Jezusa. Kiedy słuchamy czytanego słowa Bożego, słuchamy samego Jezusa. Kiedy przyjmujemy Komunię, to On sam nas karmi.
Najświętsza ofiara
Z powodu tego uobecnienia męki Pana Jezusa na krzyżu nazywamy Mszę Święta „Najświętszą Ofiarą”. Najświętszy jest tu bowiem kapłan – Chrystus, oraz ofiara – On sam i całe Jego życie. Z tego powodu Eucharystia nie może być miejscem na głupotę, płyciznę i wesołkowatość.
Stajemy w końcu pod krzyżem! Warto pamiętać, że nie jest to powtórzenie ofiary Jezusa. Ta dokonała się raz na zawsze.
To świetna motywacja, by dobrze się do niej przygotować: przeczytać wcześniej słowo Boże, które będzie czytane, odświętnie się ubrać, przyjść nieco wcześniej i, co najważniejsze, zadbać o czyste serce. Dzięki temu możemy głębiej przeżyć spotkanie z Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.
Usiądźmy przy stole na uczcie Pańskiej
Jezus ustanowił Eucharystię w trakcie wieczerzy (Mk 14,22-25). Po swoim zmartwychwstaniu spotykał się z uczniami w trakcie posiłków (J 21,9-10). Każda Msza Święta to także uczta, kiedy siadamy przy jednym stole i jemy jeden Chleb. Uczta to obraz nieba, do którego przygotowujemy się w trakcie mszy.
Przy jednym stole siadamy z tymi, których kochamy. To przestrzeń budowania wspólnoty. Jeśli tak podejdziemy do każdej Eucharystii, będzie nam łatwiej otwierać się na ludzi wokół nas i dzielić z nimi nie tylko chleb niebiański.
Łamanie chleba
Tak mówili o Eucharystii pierwsi wierzący. Jezus w czasie ostatniej wieczerzy “wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im, mówiąc: «Bierzcie, to jest Ciało moje»” (Mk 14,22). I to kazał czynić na swoją pamiątkę.
Ta nazwa przypomina nam, że jemy jedno Ciało Jezusa, oraz że sami tworzymy jedno ciało! Z tego powodu nie powinno być między nami kłótni, sporów i braku jedności.
To także zaproszenie, by samemu stawać się jak bochenek chleba, z którego każdy może sobie ukroić kromkę chleba, jak mówił św. Albert Chmielowski. To wezwanie, by stać się darem.
Ite missa est
Słowo „msza” pochodzi o łacińskiego „missa”, które oznacza “posłany”. Z jednej strony na każdej Eucharystii posyłamy do Boga nasze modlitwy, a z drugiej to On posyła nas.
Po Komunii świętej Msza Święta szybko zmierza do zakończenia. Na jej końcu słyszymy słowa rozesłania: “Idźcie w pokoju Chrystusa”. Otrzymaliśmy największy dar – samego Jezusa – i teraz mamy Go nieść innym.
Kończy się Eucharystia w kościele, a zaczyna Eucharystia naszego codziennego życia, w które jesteśmy posłani z Jego mocą.
Dariusz Dudek/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Przeistoczenie. Kiedy chleb przestaje być chlebem? I co się dzieje na ołtarzu?
Shutterstock
***
Wiemy, że chleb i wino stają się w Eucharystii Ciałem i Krwią Chrystusa. Ale czy potrafimy wytłumaczyć, jak to się dzieje i precyzyjnie określić moment, w którym to następuje?
Nasz wykładowca metafizyki w seminarium krótko i dosadnie wyjaśnił nam, co dzieje się w momencie przeistoczenia, odwołując się do filmu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”.
Chodziło mu o scenę, w której pracujący przy budowie pałacu królowej Egiptu robotnicy, wspierani przez dzielnych Gallów i ich druida, słyszą ostrzeżenie następującej treści: „Uwaga! Uwaga! Na obiekcie rozprowadzany jest fałszywy napój magiczny! Wygląda jak napój magiczny, pachnie jak napój magiczny, smakuje jak napój magiczny, ale to zupa jest z brukselek!”.
Otóż coś podobnego dzieje się podczas Mszy Świętej. W pewnym momencie chleb i wino nadal wyglądają, pachną i smakują jak chleb i wino, ale mimo zachowania tych wszystkich cech charakterystycznych dla chleba i wina nie są już nimi, lecz Ciałem i Krwią Pana.
Przeistoczenie, czyli co?
Polskie słowo „przeistoczenie” to dosłowne tłumaczenie łacińskiego „transsubstantiatio”. Oba wskazują na istotę cudu eucharystycznego, czyli zmianę istoty, inaczej: substancji. W klasycznym ujęciu metafizyki (czyli nauki o bycie) każda rzecz ma swoją substancję (istotę) i przypadłości (cechy).
Wszędzie wokół siebie obserwujemy, że rzeczom zmieniają się przypadłości, a substancja pozostaje niezmieniona. Na przykład Katarzyna jako młode dziewczę była szczupłym rudzielcem, a teraz jest korpulentną, siwą starszą panią, ale to nadal ta sama Katarzyna. Mój samochód był kiedyś zapierającą dech w piersiach i błyszczącą od nowości „czerwoną strzałą”, a obecnie stanowi przeżartą rdzą, ledwo toczącą się po prostej drodze potwarz dla motoryzacji, niemniej to wciąż to samo auto. Przypadłości się zmieniają, istota pozostaje ta sama.
Tymczasem z chlebem i winem podczas mszy świętej dzieje się coś dokładnie odwrotnego. Dzięki działaniu Ducha Świętego przypadłości pozostają te same, a zmienia się istota (czyli substancja). Był chleb, jest Ciało, choć o zapachu, smaku, wyglądzie i fakturze chleba. Tak samo wino staje się Krwią, zachowując wszystkie cechy wina. I dlatego mówimy o cudzie, bo „normalnie” coś takiego się nie dzieje, żeby zmieniała się istota rzeczy, a nie jej cechy.
Kiedy chleb staje się Ciałem, a wino Krwią?
Paradoksalnie jednak łatwiej jest wytłumaczyć, na czym polega cud przeistoczenia, niż wskazać dokładny moment, w którym on następuje. Teologowie nigdy nie sprecyzowali ostatecznie z dokładnością „co do sekundy” chwili, w której na ołtarzu chleb przestaje być chlebem, a wino winem.
Wyróżnić tu trzeba dwa istotne momenty: modlitwę epikletyczną i słowa przeistoczenia z relacji o ustanowieniu Eucharystii zaczerpnięte z Pisma Świętego. Epikleza to modlitwa, w której przyzywamy mocy Ducha Świętego, aby On sam przemienił złożone dary w Ciało i Krew Jezusa. Na przykład: „Uświęć te dary mocą Twojego Ducha, aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa”.
Niektórzy chcieliby widzieć moment przeistoczenia w chwili, gdy kapłan wykonuje znak krzyża nad darami. Jednak właściwym gestem epikletycznym nie jest znak krzyża, ale wyciągnięcie rąk nad darami. Poza tym na przykład w Pierwszej Modlitwie Eucharystycznej (która na Zachodzie przez wieki była jedyną) znak krzyża nad darami i epikleza są od siebie znacznie oddalone.
Inni z kolei uważają, że konsekracja dokonuje się dopiero w momencie wypowiedzenia słów „Bierzcie i jedzcie… Bierzcie i pijcie…”.
Na Zachodzie kładziono zazwyczaj akcent na moment przywołania słów Chrystusa. Ale Kościół Wschodni zna ryty, w których słowa te w ogóle nie padają, a przeistoczenie mimo to następuje. Wschód przykłada więc większą wagę do modlitwy epikletycznej.
Widać to nawet w samym porządku liturgii. O ile na Zachodzie epikleza jest pierwsza i sprawia wrażenie wstępu do słów z relacji o ustanowieniu, o tyle na Wschodzie umieszczona jest zazwyczaj dopiero po nich i stanowi ich „zwieńczenie”. Ostatecznego rozstrzygnięcia nie ma i nie będzie. Ducha Świętego nie da się „złapać za rękę”.
Przemienić się w Jego Ciało
W tym kontekście wielu liturgistów podkreśla, że tak naprawdę charakter konsekracyjny ma cała modlitwa eucharystyczna, a nie tylko jej wybrane momenty. Co jeszcze ciekawsze – a na co raczej rzadko zwracamy uwagę – ten sam Duch Święty, którego mocy i działania przywołujemy nad chlebem i winem już za chwilę jest wzywany nad nami.
Jest to – także zawarta w modlitwie eucharystycznej – tak zwana epikleza komunijna. Prosimy w niej, „aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa”.
Tak jak wino i chleb przemieniły się w Niego, tak my – uczestnicy Eucharystii – mamy zostać przemienieni w Jego Ciało – zjednoczone i będące Jego najprawdziwszą Obecnością. Bez tego nasz udział w Eucharystii pozostałby niepełny, a przyjmowanie Jezusa w Komunii pozostałoby pustym znakiem.
Cud ojca Malachiasza
Na zakończenie cytat, który niczego nie rozstrzyga i nie próbuje rozstrzygnąć, ale pomaga na nowo zachwycić się cudem:
Ojciec Malachiasz wierzył, jak każdy prawdziwy kapłan musi wierzyć, iż jest przedstawicielem Chrystusa, że kiedy wymawiając sakramentalne słowa nachyli się nad hostią i nad kielichem, wstąpi w nie Ciało i Krew Tego, którego on zastępuje.
Wierzył w to, ponieważ tak uczy Kościół i ponieważ patrząc na tyle otaczających go cudów w postaci słońca, księżyca, gwiazd i pór roku nie miał żadnego powodu, aby wątpić, że Pan nasz w tak piękny sposób zstępuje z nieba (…).
Stojąc przed ołtarzem, raz jeszcze szedł śladami męki Chrystusa Pana. Chodził tam i z powrotem, zwracając się ku prawej, to ku lewej stronie, lecz wciąż wolno i ze czcią, jak gdyby sowimi krokami pragnął odkupić pospieszne „łapu-capu” nowoczesnych ludzi. Potem stanąwszy na środku ołtarza, pogrążył się w głębokim morzu mszy świętej i podczas gdy Piotr i Paweł, Szymon i Tadeusz, Kosma i Damian obstąpili go i stanęli wokół niego jak skały, pochylił się i wśród niedosłyszalnego szmeru niewidzialnych skrzydeł przemienił chleb w Boga (Bruce Marshall, Cud ojca Malachiasza, Warszawa 1999, s. 50-51).
ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kulminacyjny moment Eucharystii: patrzeć na hostię lub kielich czy schylać głowę?
Shutterstock
To moment Mszy Świętej, w którym dzieje się coś najważniejszego. Jak się zachować podczas podniesienia?
Podniesienie
Gdybyśmy mieli wskazać najważniejszy moment mszy świętej, wielu z nas powiedziałoby pewnie, że to podniesienie, gdy kapłan ukazuje kolejno przemienioną w Ciało Pańskie hostię i kielich z Krwią Chrystusa. Wszyscy klęczą, ministrant uderza w gong lub w dzwonki. Trudno wyobrazić sobie Eucharystię bez tego „kulminacyjnego” momentu.
Tymczasem przez długie wieki podniesienia po prostu nie było. Miało co prawda krótki epizod w IV wieku, ale potem szybko zanikło. Zaczęto je zalecać ponownie w wieku XI po pokonaniu herezji Berengariusza z Tours, który zaprzeczał realnej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, ale pierwsze przepisy liturgiczne wydano w tej sprawie dopiero na początku wieku XIII. I dotyczyły one jedynie podniesienia i ukazania hostii.
Podniesienie kielicha pojawia się dopiero w mszale z 1570 roku. Był to dla odmiany wynik konfrontacji z protestantyzmem – podniesienie obu Postaci miało być znów wyrazem wiary w realną obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie, której – przynajmniej w części – protestantyzm zaprzeczał.
By adorować Chrystusa w Hostii
Zwyczaj podniesienia Ciała Pańskiego został wprowadzony w tym celu, by wierni mogli adorować prawdziwie obecnego w konsekrowanej hostii Chrystusa. Stąd towarzyszy mu postawa klęcząca i dźwięk dzwonków, którego zadaniem jest zwrócić uwagę wiernych, że oto następuje bardzo ważny moment. Zdarzało się, że na czas podniesienia przed ołtarzem klękali posługujący z pochodniami, by dzięki ich światłu hostia w dłoniach celebransa była lepiej widoczna.
Dodajmy, że podniesienie trwało wówczas nieraz bardzo długo, a na pewno o wiele dłużej niż dziś, gdyż była to jedyna okazja do adoracji widocznego Najświętszego Sakramentu. Dopiero później wymyślono i wprowadzono do powszechnego użytku monstrancję służącą ekspozycji Ciała Pańskiego. Z tamtego okresu pochodził też zwyczaj podtrzymywania przez usługujących do mszy tylnej części ornatu celebransa, który do dziś można zobaczyć podczas celebracji „mszy trydenckiej”. Ornaty były bogato zdobione i przez to ciężkie, więc taka pomoc ułatwiała kapłanowi dłuższe podniesienie hostii.
Schylać głowę czy patrzeć?
Podniesienie Ciała i Krwi Pańskiej jest momentem milczącej adoracji i chwilą, w której mamy sobie uświadomić, że to rzeczywiście sam Pan stał się wśród nas jak najprawdziwiej obecny. Niekoniecznie trzeba więc wówczas schylać głowę czy spuszczać oczy – choć niektórzy tak właśnie wyrażają swoją cześć wobec Tajemnicy.
Zamysł wprowadzenia tego gestu do liturgii był taki, by dać nam możliwość wpatrywania się w Eucharystycznego Jezusa. I warto z tego korzystać. Wielu z nas uczono gdzieś w okolicach przygotowania do Pierwszej Komunii, by wpatrując się w hostię i kielich w chwili podniesienia powtórzyć w myślach wyznanie świętego Tomasza uczynione w Wieczerniku wobec Zmartwychwstałego: „Pan mój i Bóg mój”. To prosta i głęboka praktyka. Wyznanie wiary i akt uwielbienia jednocześnie.
ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Podczas każdej Mszy Świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?
Shutterstock
***
Podczas Mszy Świętej jest kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.
Na początku każdej niemal mszy słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy Świętej w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy wysłuchana?
Co to znaczy „zamówić” Mszę?
Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?
Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.
My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.
Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.
Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego
W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.
Proste „zamówienie” Mszy (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.
A co z „prywatnymi” intencjami?
Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy Świętej? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza Święta to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.
I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę Mszę Świętą, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy, w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.
To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.
Czas i miejsce na nasze osobiste prośby
Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we Mszy Świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.
Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy Świętej. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.
Specjalne momenty
Jest podczas Mszy kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.
Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.
W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.
Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”
Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!
Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.
ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Post eucharystyczny jest obowiązkowy.
Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?
Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?
Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w mszy świętej.
Obudzić pragnienie serca
Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:
W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.
Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.
Niezwykły pokarm
Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.
Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.
Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?
Komunia dla wytrwałych
Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.
Stąd msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.
Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.
Post eucharystyczny dzisiaj
Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.
Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią mszę tego samego dnia (ale nie przed pierwszą Mszą).
______________________________________________________________________________________________________________
Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia mszy, ale właśnie do przyjęcia Komunii.
ks. Michał Lubowicki /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Co to jest „Msza wszech czasów”? I dlaczego liturgia przedsoborowa została zmieniona?
fot. Kamil Szumotalski/Aleteia.pl
***
Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej…
Dominik Jarczewski OP: Msza wszech czasów – co to takiego?
Dominik Jurczak OP*: To konstrukt wymyślony przez tych, którzy próbują nas przekonać, że dawna liturgia przedsoborowa jest tą jedyną właściwą.
Liturgia przedsoborowa, czyli ta, którą sprawowano mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych.
Tak. I której ciągłość trwała przez wieki. Po Soborze Watykańskim II, zgodnie ze wskazówkami ojców soborowych, zdecydowano się ją odnowić.
Nie chce mi się wierzyć w tę ciągłość. Jakieś zmiany chyba zachodziły.
To oczywiste, że liturgia podlegała i nadal podlega zmianom. Nie ma jednej idealnej czy uniwersalnej formy oderwanej od konkretnego człowieka i jego epoki. Twierdzenie, że msza przedsoborowa jest idealna lub że istnieje – jak to nazwałeś – msza wszech czasów, to uproszczenie, by nie powiedzieć – nadużycie.
Poza tym, msza przedsoborowa, czyli jaka? Każdy jest po jakimś soborze – jedni po Soborze w Konstantynopolu, inni po Soborze Laterańskim IV, a jeszcze inni po Soborze Watykańskim II. Czy msza z XIII wieku, zakładając, że była wyłącznie jedna jej forma, odmienna od tej z początku XX wieku, jest lepsza?
Sobory zmieniały liturgię?
Nie, to nie sobory zmieniały liturgię, ale modlitwa Kościoła. Ona tak naprawdę rzeźbi liturgię. Forma dwudziestowiecznej liturgii, z jaką mieliśmy do czynienia przed soborem, daleka była od ideału – dlatego ojcowie Soboru Watykańskiego II opowiedzieli się za jej odnową i rewizją niektórych praktyk.
Innymi słowy, gdyby ówczesna liturgia była idealna, jak błędnie próbuje się dziś pokazywać, to szczerze wątpię, żeby niemal jednogłośnie ojcowie podnieśli rękę za odnową liturgii. Ewidentnie coś nie działało.
Co?
Na przykład zbytnie sformalizowanie – niezrozumiałe ani dla wiernych, ani nawet dla księdza, krępujące ruchy i utrudniające modlitwę. Istniało coś takiego jak ritus servandus, czyli instrukcja krok po kroku, co ma robić celebrans.
Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej, czy jak poprawnie wypowiedzieć słowa Hoc est enim corpus meum. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!
Chciano dobrze, a wyszło jak zwykle?
W samej precyzji nie ma nic złego, ale w praktyce przez takie podejście na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły. Gdy w tym nagromadzeniu detali treść odeszła na dalszy plan, wygrał formalizm. Liczyło się to, aby zmieścić się w slalomie przepisów.
Tym sposobem liturgia przestała rozumieć człowieka, ale też człowiek przestał rozumieć liturgię.
Czy teraz nie przesadzamy w drugą stronę? Skoro czegoś nie rozumiemy, to do wyrzucenia. Zero miejsca na tajemnicę!
Bez wątpienia jesteśmy w innym miejscu. Obecnie językowo zrozumiałe jest w zasadzie wszystko – łacina, która dla wielu była przeszkodą, zniknęła z liturgii, a mimo to trudno odnotować jakieś skokowe pogłębienie teologiczne. Powiedziałbym raczej, że tendencja jest odwrotna – niestety często jest bardziej banalnie (…).
Kardynał Ratzinger we wstępie do swojej książki Duch liturgii, odwołując się do tego, co zaszło w XX wieku, przywołuje ciekawy obraz. Dzieło odnowy liturgicznej porównał bowiem do odnowy fresku. Reforma soborowa miała odkryć jej piękno; miała oczyścić z pyłu i poprawić wyblakłe, niewyraźne już kolory, tak by na nowo zachwycić się jej blaskiem!
Ale czy nie poszła za daleko?
Tak mówią krytycy, poniekąd słusznie. Nie wszystko, co się stało po soborze, poszło we właściwym kierunku. Niektóre z rozwiązań, jak na przykład homilia czy komentarze w trakcie liturgii, które miały sprawić, że liturgia będzie bardziej zrozumiała, zbytnio skoncentrowały naszą uwagę na osobie celebransa. Patrzymy, czy fajnie odprawia, czy opowiada dowcipy na kazaniu, czy potrafi właściwie odpowiedzieć na potrzeby tłumu. Nie zadajemy pytania, czy daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, ale czy nie było nudno. W dawnym rycie ksiądz był bardziej „przezroczysty”.
Innym przykładem jest kultywowanie zmiany dla samej zmiany. Panuje przeświadczenie, że liturgia jest wytworem ludzkim, więc jeśli coś nie działa, jeśli z czymś mamy problem, należy to zmienić. Dlatego kiedy na przykład do parafii przychodzi nowy ksiądz, to powinien się przyjrzeć, jak ta wspólnota się modli, czym żyje, a nie zaczynać od zmian – oczywiście według własnej wizji. Z doświadczenia liturgisty mogę powiedzieć, że to, czego nam zazwyczaj potrzeba, to nie zmiana, ale – wtajemniczenie.
Jeśli więc wystawiamy nasz „fresk” na rozmaite czynniki zewnętrzne, to pojawia się ryzyko, że będzie on erodował i koniec końców na zawsze utracimy piękno, które chcieliśmy odkryć (…).
Liturgia zmieniała się przez wieki. Dlaczego więc tyle emocji towarzyszy odnowie soborowej?
Bo liturgia jest częścią nas, dotyka życia chrześcijańskiego. Zmiany, które się pojawiły po Soborze Watykańskim II, wprowadzano odgórnie, z dnia na dzień – wczoraj było tak, dziś jest inaczej. Obecnie wiemy, że to błąd, dlatego nie ma odwrotu od odnowionej liturgii, mimo jej mankamentów.
Poza tym, nim wprowadzimy jakąkolwiek zmianę, potrzeba gruntownych badań naukowych – nie takich, które potwierdzą to, co z góry sobie założymy. W odnowie posoborowej ryty, które były najlepiej przestudiowane, są obecnie używane.
Przy czym nie chodzi oczywiście o to, by tworzyć jakąś rekonstrukcję historyczną. Te badania mają służyć modlącej się wspólnocie. Wobec niej liturgista musi zachować pokorę. Dlatego nie wszystkie zaproponowane zmiany ostatecznie weszły w życie (…).
Gdybyś miał coś z powrotem przywrócić do mszału, co by to było?
Nie wiem, czy bym cokolwiek przywracał. Ale elementem wciąż niedowartościowanym, nie tyle w samej mszy, ile w obrzędach sakramentu małżeństwa, jest błogosławieństwo nowożeńców.
To, które jest po Ojcze nasz?
Tak. Mam wrażenie, że w celebracji sakramentu małżeństwa główny akcent kładziemy na wyrażenie zgody między małżonkami, tymczasem błogosławieństwo, o którym mowa, to bardzo stara, przepiękna modlitwa. W swojej strukturze jest podobna do modlitwy eucharystycznej.
Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że jest taką „modlitwą eucharystyczną” wypowiadaną nad nowożeńcami, by stali się jednością w Chrystusie. To, w moim przekonaniu, bardzo zasługuje na uwypuklenie. Nie potrzeba niczego dodawać, wystarczy skorzystać z tego, co mamy. A ponieważ jest to długa modlitwa, to na różne sposoby próbuje się ją ominąć.
Podobnie ma się sprawa z błogosławieństwem wody chrzcielnej. Przepiękna, długa modlitwa, pełna odniesień biblijnych…
Jest to fragment książki: „Nerw święty. Rozmowy o liturgii”, Dominik Jurczak OP, Dominik Jarczewski OP, Wydawnictwo W Drodze. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.
* o. dr Dominik Jurczak OP jest wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego.
rozmawiał ks. Michał Lubowicki/W drodze/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Liturgia wróciła do korzeni
Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
***
Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.
Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…
Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.
Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…
Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.
Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?
Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.
Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.
Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować.
Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi?
W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.
Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?
To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.
Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?
Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami.
Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.
Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.
Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…
Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.
Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?
Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.
Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…
Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!
I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?
Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.
A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.
Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.
Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.
Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.
Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?
Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.
rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Eucharystia to droga, szczyt, źródło i… miejsce podziałów [Modlitwa, chrześcijaninie!]
fot. Vatican News
Eucharystia w Konstytucji o Liturgii „Sacrosanctum Concilium” nazywana jest szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego. Jest ona także drogą, ale też, niestety, miejscem podziałów. Dlaczego?
Szczyt, źródło i droga
Eucharystia, tak jak każda modlitwa, ma wiele swoich definicji. To rzeczywistość tak głęboka, że mimo poświęcenia jej setek książek, artykułów, podcastów i filmów wciąż można zagłębiać się w jej tematykę. Kościół podczas Soboru Watykańskiego II nazwał Eucharystię szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego (Por. „Sacrosanctum Coniclium” 10).
Msza święta jest szczytem, ponieważ w niej dokonuje się to, co jest celem modlitwy – zjednoczenie z Bogiem. Kościół uczy, że podczas Eucharystii, niezależnie od wiary i pobożności księdza, Bóg jest rzeczywiście obecny i udziela się ludziom. Jezus spotyka się z nami w Słowie, które jest czytane, we wspólnocie, która gromadzi się w Jego imię, w osobie szafarza, a najpełniej – w Ciele i Krwi. To szczyt doświadczenia modlitewnego.
Eucharystia to także źródło naszej wiary. Na niej słuchamy Słowa, które pomaga nam podejmować decyzje, spotykamy innych wierzących i karmimy się samym Bogiem, by mieć do rozwoju naszej relacji i służenia innym ludziom.
Sobór nie mówi o Mszy św. jako drodze, ale to słowo także oddaje jej istotę. Eucharystia respektuje, że jesteśmy na różnych etapach naszej drogi rozwoju duchowego. Stopniowo odsłania przed nami swoje tajemnice: od rozpoczęcia i aktu pokuty, przez Słowo, do misterium przeistoczenia i Komunii świętej, aż do posłania z Dobrą Nowiną. Wraz z wiekiem, doświadczeniem i wiedzą inaczej przeżywamy każdy z tych elementów, a msza prowadzi nas coraz bardziej w głąb.
Miejsce podziałów
Mimo tych pięknych definicji, obrazów i głębi Eucharystia, mimo że jest jednym stołem, przy którym siadamy i jednym Chlebem, który łamiemy, jest miejscem podziału wierzących. Pisał już o tym św. Paweł: „Przede wszystkim słyszę – i po części wierzę – że zdarzają się między wami spory, gdy schodzicie się razem jako Kościół. […] Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy (1 Kor 11, 18-21).
Echa tych pierwotnych kłótni widać w historii Kościoła. Jan Hus – czeski duchowny z przełomu XIV i XV w. sugerował reformę Kościoła. Jego postulatami były m.in.: język narodowy w Eucharystii oraz komunia pod dwiema postaciami. Hus został spalony na stosie, a po jego śmierci rozgorzała kilkuletnia wojna.
W czasie Soboru Watykańskiego II bp Marcel Lefebvre sprzeciwił się niektórym jego postanowieniom – w tym reformie liturgii. W wyniku jego niezgody doszło do schizmy w Kościele, która trwa do dziś. Spory o kształt Mszy św. są i dziś, gdy mowa o nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego – tzw. Msza trydencka, która dla niektórych jest jedyną słuszną liturgią, a dla innych – reliktem przeszłości.
Brak jedności obecny jest także w kwestii formy przyjmowania Komunii świętej, gdyż są tacy, którzy kwestionują decyzje Kościoła, oskarżając innych o profanowanie Ciała Pańskiego.
Te przykre wydarzenia, choć przewijają się w historii chrześcijaństwa, nie mogą stać się normą! Eucharystia to przecież uczta jedności, uobecnienie ofiary, dzięki której znikły podziały między ludźmi.
Lek na rozbicie
Eucharystia zmieniała się przez wieki trwania Kościoła. Inaczej wyglądała liturgia pierwszych wieków w Jerozolimie, a inaczej – w Antiochii czy Koryncie. Przed Soborem Trydenckim istniały różne formy sprawowania Mszy św., ale Kościół Zachodni zdecydował, że wzorcową będzie ta rzymska. Mimo to przetrwały ryty dominikański, benedyktyński czy lyoński. Po Soborze Watykańskim II liturgia została uproszczona zgodnie z postulatem powrotu do źródeł, a jakiś czas później powstał ryt zairski, przystosowany do niektórych rejonów Afryki.
Kościół na Wschodzie zawsze był różnorodny pod względem liturgii. Istnieje kilkanaście różnych obrządków, choćby: bizantyjski, syryjski, malabarski, czy maronicki. Msza św. odprawiana w rytach wschodnich jest inna, niż ta „zachodnia”, ale to wciąż ta sama modlitwa, którą Jezus zostawił Kościołowi.
Lekiem na rozbicie może być dostrzeżenie bogactwa liturgicznego Kościoła i uznanie, że może istnieć jedność w różnorodności.
Jak modlić się Eucharystią?
W trakcie naszego cyklu „Modlitwa, chrześcijaninie!” mówiliśmy o modlitwie ustnej, słuchania i kontemplacji. Eucharystia łączy ze sobą wszystkie te trzy elementy w modlitwę całej wspólnoty.
- Jest oczywiste, że msza jest modlitwą ustną, gdyż pada na niej wiele słów, które wypowiadamy. Ważne jest to, że mówimy je razem, jako jedna wspólnota.
- Słowo Boże jest czytane i wyjaśnianie w Eucharystii. Słuchamy na niej Boga, który do nas mówi. Warto wsłuchać się też w inne teksty: modlitwy, prefację i słowa modlitwy eucharystycznej.
- Eucharystia to kontemplacja par excellence. Trwamy na niej przy Bogu i pozwalamy Mu działać przez Jego Słowo i komunię świętą. Dobrze jest zostać po mszy przez chwilę w kościele i na spokojnie skupić się Bogu, który przyszedł do mnie: we wspólnocie, Słowie i Komunii, jeśli tylko mogę ją przyjąć.
Dariusz Dudek/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Cuda eucharystyczne:
wyróżnienie, czy przestroga?
(GS/PCh24.pl)
***
Cuda eucharystyczne od wieków budzą wielkie emocje nie tylko wśród wiernych, ale także wśród naukowców, którzy z zapałem badają próbki cudownych Hostii. Gdy okazuje się, że dane wydarzenie nie jest wynikiem zakażenia bakterią (np. Pałeczką krwawą), czy rozwojem pleśni, a pod mikroskopem można dostrzec komórki żywej, ludzkiej tkanki, jesteśmy sytuacją niezwykle przejęci, wzruszamy się i dziwimy. Jako katolicy, cieszymy się, że kolejny raz potwierdza się to, w co od zawsze wierzymy. Fakty naukowe mówią same za siebie – Chrystus głosił prawdę: chleb naprawdę zamienia się w Jego Ciało, a wino w Krew.
Niestety, wobec sporego, informacyjnego zamieszania wokół cudu i jego “technicznych” szczegółów, wielu z nas traktuje sprawę jako sensację, ciekawostkę do poczytania “przy kawie”, zapominając przy tym o zadaniu sobie najważniejszego pytania – co Bóg chce nam przez to powiedzieć? Cuda nie dzieją się bez powodu – gdy Jezus przemienił wodę w wino, uzdrawiał, czy wskrzeszał, czynił to, by ludzie w Niego uwierzyli i zyskali zbawienie, na które Boża Łaska jest przede wszystkim ukierunkowana.
Gdyby bowiem czyny Chrystusa ograniczały się do doczesnych, ludzkich korzyści, na pewno uzdrowiłby wszystkich chorych, a wszystkich biednych obsypałby pieniędzmi. Spójrzmy choćby na przykład z Ewangelii św. Mateusza, kiedy to Pan Jezus, nakarmiwszy tłumy i odprawiwszy uczniów, udał się samotnie na modlitwę. Mógł przecież zostać z ludem i w dalszym ciągu go “uszczęśliwiać”. Jak widać, Bóg nie chce, byśmy traktowali Go jedynie jako „spełniacza” naszych ziemskich pragnień. Pozwala nam to domniemywać, że i nadprzyrodzone zjawiska związane z Eucharystią mają w zamyśle Bożym pomóc nam osiągnąć życie wieczne.
Jak jednak mogą one przynieść dobry owoc, skoro często uważamy doświadczenie cudu za wyróżnienie? A może jest zgoła odwrotnie? Może Bóg domaga się poprawy naszego zachowania, upomina się o większą wiarę lub o szczerą miłość? Aby lepiej poznać istotę rzeczy, prześledźmy kilka przykładów cudów eucharystycznych z zaznaczeniem szczególnych okoliczności każdego z nich.
Odpowiedź na zwątpienie
Jeden z najbardziej spektakularnych cudów eucharystycznych dokonał się w pierwszej połowie VIII wieku we włoskim Lanciano, podczas Mszy Świętej, której celebransem był pewien bazylianin wątpiący w prawdziwość przeistoczenia. W odpowiedzi na ów brak wiary, Hostia w dłoniach kapłana zaczęła krwawić, a wino w kielichu było już substancjalnie krwią.
Cud w Bolsenie z 1263 r. również wydaje się być wytknięciem niedowiarstwa kapłanowi – ks. Piotrowi, który podczas odprawiania Mszy Świętej podważył w duchu realną obecność Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Tuż po słowach konsekracji z wytrysnęła z Niej krew.
Fiecht w Austrii, rok 1310 – tam z kolei wino przeistoczyło się w kipiącą krew. Powątpiewający w transsubstancjację ksiądz przeraził się owym nagłym, dynamicznym zjawiskiem i nie zdołał wypić zawartości kielicha do końca.
Niewiara początkiem występku
Zdarza się, iż “nieleczone” i pogłębiające się zwątpienie ducha zyskuje swoje uzewnętrznienie w postaci nieodpowiedniego, haniebnego zachowania. W historii zdarzały się bowiem i takie indywidua, w przypadku których lekceważenie słów Chrystusa: To jest Ciało moje[…] pociągnęło za sobą świętokradzkie czyny. Niewiara wiąże się z brakiem bojaźni Bożej, wobec czego niewierzący, bagatelizując zapowiedź kary, drwi również z powagi grzechu.
W 1421 r. w holenderskim Bergen ksiądz proboszcz dopuścił się nieprawdopodobnej profanacji – wrzucił pozostałe po Mszy Świętej Hostie do kanału. Po wielu tygodniach zostały one dostrzeżone przez miejscowych rybaków – ku ich zdziwieniu, pokryte były one najprawdziwszą krwią.
9 lat później, w Dijon we Francji, Pan Jezus powtórnie wystąpił przeciw ludzkiej bezduszności i dobitnie przypomniał o Swojej obecności w Sanctissimum. Pewna pani nabyła w Monako starą monstrancję, z której nie wyjęto Najświętszego Sakramentu. Bez żadnych skrupułów kobieta zabrała się do usunięcia “czynnika zbędnego”, o zgrozo, za pomocą noża! Nagle z dużej Hostii zaczęła broczyć krew tworząc ostatecznie pasyjny wizerunek Chrystusa.
Reakcja na błędy i uchybienia?
Wielkie cuda eucharystyczne miały miejsce również wtedy, gdy prawdopodobnie niechcący, w wyniku “roztrzepania” lub braku koncentracji, dopuszczono do tego, aby Ciało Pańskie znalazło się np. na podłodze. 15 sierpnia 1996 roku podczas Mszy Świętej w Buenos Aires na ziemię upadła Hostia, czego nikt nie zauważył. Dopiero po zakończeniu Eucharystii znaleziono ją i umieszczono w vasculum, by się rozpuściła. Po upływie kilku dni zauważono na niej krwawe ślady.
W Polsce w 2008 r. miała miejsce analogiczna sytuacja – w kościele parafialnym pw. św. Antoniego w Sokółce podczas udzielania Komunii Świętej Hostia przypadkowo upadła na podłogę. Zgodnie z przepisami liturgicznymi zastosowano vasculum, jednak Komunikant wcale się nie rozpuścił – na Jego powierzchni pojawiła się natomiast czerwona plamka. Jak się okazało, była to prawdziwa tkanka serca.
Niezwykle ciekawym przypadkiem jest cud w Tixtla w Meksyku z 2006 r., kiedy Komunikant wypuścił z Siebie prawdziwą krew, i to wcale nie w okolicznościach wątpliwości kapłana, świadomej profanacji przez przeciwników wiary, lub niefortunnego upadku na ziemię, ale w czasie “zwyczajnego” rozdawania Komunii Świętej przez siostrę zakonną… Co chce nam przez to powiedzieć Pan?
Ku pokrzepieniu serc…
Warto pamiętać, iż niektóre cuda eucharystyczne nie zawsze wyglądały tak, jak te opisane wyżej, a ich istotą wcale nie była widoczna gołym okiem krew. Na przykład na kolumbijskiej wyspie Tumaco w 1906 r. Najświętszy Sakrament, który niesiony był w uroczystej procesji u wybrzeży Pacyfiku, uspokoił potężne tsunami i ocalił mieszkańców przed zagładą. Wydaje się, że w ów “bezkrwawy” sposób Bóg podaje pomocną dłoń człowiekowi, nie tyle upomina go i karci, co wprost okazuje miłość.
Wnioski dla Kościoła
O czym przypominają nam cuda eucharystyczne? Z pewnością są one empirycznymi, niezbitymi dowodami realnej obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Powinny wzmacniać naszą wiarę i utwierdzać w przekonaniu, że przyjmując Komunię Świętą, w istocie łączymy się najściślej z samym Bogiem. Należy Mu się Boska cześć, wielki szacunek i przede wszystkim miłość. Niestety w naszych czasach Hostia budzi w świecie mniejszy respekt – np. schowanie Jej do szarego, kartonowego pudła byłoby dawniej niesłychanym świętokradztwem. Dziś mówi się natomiast : “Pan Bóg wybaczy, musimy dbać o planetę, dlatego zamiast ozdobnego tabernakulum użyjemy kartonu, a Komunię, zamiast ze złotej puszki, będziemy rozdawać z plastikowych misek.”
Nie chciałabym przypisywać nikomu, kto się do tego przyczynia, złych intencji. Trzeba jednak przypomnieć, że w jakimś celu Kościół od wieków używał złotych naczyń, pateny, baldachimów, przepięknych monstrancji, czy tabernakulum do przechowywania Ciała Pana i odnosił się do Niego z najwyższą bojaźnią i pieczołowitością. Rezygnacja z tego typu środków może świadczyć o co najmniej niezrozumiałej dla wielu katolików zmianie w postrzeganiu istoty Eucharystii. Pociąga to za sobą coraz “swobodniejsze” obchodzenie się z naszym Sacrum np. w sytuacji, gdy dotykają Go osoby, które nie powinny tego robić.
Cudowne Hostie krwawiły, ponieważ to człowiek zadawał Im rany przez swoje błędy, zaniedbania, ignorancję, zwątpienie, lub świadome profanacje. Pamiętajmy, że Hostia to żywe, kochające serce naszego Pana, któremu winni jesteśmy godne oddawanie czci z całą okazałością kultu.
Zofia Michałowicz/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Nicolas Poussin Adoracja złotego cielca olej na płótnie, 1633 National Gallery, Londyn.WIKIPEDIA
***
Zaułki religijności – dokument Komisji Nauki Wiary KEP wskazuje problem
Z wszystkiego, co nie jest Bogiem, człowiek potrafi zrobić sobie bożka – nawet z form kultu. O wiarę trzeba się więc troszczyć.
Mogą one być przesadne albo idące w niewłaściwym kierunku, mogą przeradzać się w zabobon albo stawać się pustym ceremoniałem, mogą prowadzić do religijności neurotycznej, zabobonnej albo do wiary wyjałowionej z elementu duchowego.
Wypaczenia religijności obserwujemy od samego początku istnienia chrześcijaństwa, a nawet wcześniej, o czym świadczy choćby przypadek złotego cielca, sporządzonego przez Izraelitów po wyjściu z niewoli egipskiej. Zjawiska te są obecne także dzisiaj. Biskupi, których obowiązkiem jest korygowanie nieprawidłowości w dziedzinie praktykowania wiary, postanowili wskazać najważniejsze i najczęściej występujące dziś błędy w tym zakresie. Służy temu najnowszy dokument Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski „O właściwym rozumieniu chrześcijańskiej religijności”. Znajdujemy tam wyjaśnienie, czym jest zdrowa religijność i wskazanie przyczyn, które ją wykrzywiają.
Co jest ważne
Pierwsza część dokumentu przedstawia istotę chrześcijańskiej cnoty religijności, jej źródło i zdrowe praktyki z niej wynikające. Autorzy przypominają, że to nie ludzka natura jest zasadniczym źródłem religii chrześcijańskiej, ale miłość Boża, którą rozlewa w sercach Duch Święty. Ta miłość skłania do oddawania Bogu czci, do czego uzdalnia nas cnota religijności. Jej podstawowym wyrazem są wewnętrzne akty wiary, nadziei i miłości. Dopiero z nich mogą pochodzić pozostałe akty religijności, takie jak: adoracja, modlitwa, ofiara, przyrzeczenia i śluby, społeczne formy wypełniania obowiązku religijnego.
„Zewnętrzne akty religijności realizowane w oderwaniu od jej wewnętrznych zasad, którymi są dary łaski, zasługują na surowe napomnienie ze strony Chrystusa” – zauważają twórcy dokumentu. Wskazują, że cnota religijności zakorzeniona w cnocie wiary musi się cechować uznaniem hierarchii prawd wiary. Wyjaśniają, że niektóre spośród tych prawd mają znaczenie bardziej podstawowe, przy podejmowaniu aktów religijnych należy więc właściwie rozłożyć akcenty. Podają przykład: prawda o Bogu Stworzycielu czy Bożej Opatrzności nie może być podporządkowana prawdzie o oddziaływaniu aniołów czy demonów na człowieka i całe stworzenie. Jeśli ta druga prawda dominuje nad pierwszą, łatwo staje się religijnością zabobonną. Religijność prawdziwie chrześcijańska – podkreślają – powinna koncentrować się wokół najbardziej podstawowych prawd wiary – tajemnicy Trójjedynego Boga oraz tajemnicy Wcielenia Syna Bożego i Jego zbawczego dzieła.
Dokument zwraca uwagę na cnotę nadziei, która buduje religijność chroniącą przed rozpaczą i zuchwałą ufnością. Rozpacz przejawia się brakiem ufności w Boże miłosierdzie, a zuchwała ufność cechuje się oczekiwaniem Bożego przebaczenia bez podejmowania wysiłku nawrócenia. Natomiast religijność zakorzeniona w cnocie nadziei oddaje sprawiedliwość zarówno temu, co doczesne, jak i temu, co wieczne. „Dla chrześcijanina bowiem ani zbytnia koncentracja na tym, co teraźniejsze i doczesne, ani porzucenie zdrowej troski o doczesność w imię wieczności nie mogą być wyrazami cnoty religijności” – zaznaczają autorzy. Religijność płynąca z cnoty nadprzyrodzonej miłości nie może ograniczać się tylko do aktów kultu, lecz musi wyrażać się też przez czynne miłosierdzie i pomoc okazywaną potrzebującym.
Zeświecczenie
W drugiej części dokumentu wyszczególniono błędy w rozumieniu chrześcijańskiej religijności. Jako pierwsze z jej wypaczeń wskazano zsekularyzowanie chrześcijaństwa, czyli zeświecczenie, a jako drugie – wypaczenie gorliwości. Oba przypadki cechują się uznawaniem własnych intuicji religijnych za ważniejsze niż religijność płynąca z wiary integralnej, opartej na Objawieniu.
Chrześcijaństwo zsekularyzowane polega na rozdzielaniu wiary i religii, a nawet przeciwstawianiu ich sobie. Autorzy zauważają, że tendencja ta w założeniach miała oczyścić chrześcijaństwo z błędów w rodzaju kultu bożków czy zabobonności i dostosować chrześcijańskie orędzie do współczesnego świata. „Religijność sytuowano po stronie natury, wiarę zaś po stronie łaski. A skoro przeciwstawiano łaskę naturze, wyciągnięto wniosek, że religijność przeciwstawia się wierze chrześcijańskiej i ją niszczy” – stwierdza dokument.
Postawa taka prowadzi do przeciwstawiania pobożności indywidualnej publicznemu kultowi, a osobistego rozeznawania prawu moralnemu albo doktrynie moralnej Kościoła. Z tym wiąże się pomniejszanie roli Tradycji i Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, a także liturgii, na rzecz eksponowania roli indywidualnego i wewnętrznego doświadczenia wiary. Za tym idzie lekceważenie lub nawet odrzucanie zasadności aktów i form religijnych w przestrzeni publicznej, a także negowanie rozróżnienia między kapłaństwem urzędowym a kapłaństwem powszechnym. To z kolei skutkuje odrzucaniem rozumienia Eucharystii jako ofiary składanej Bogu przez kapłana działającego „w Osobie Chrystusa” w imieniu Ludu Bożego. Tendencje te prowadzą też do kwestionowania wartości życia konsekrowanego.
Prywatyzacja wiary
Autorzy dokumentu zwracają także uwagę na nową postać chrześcijaństwa zsekularyzowanego, polegającą na spłaszczeniu wiary do wymiaru przede wszystkim horyzontalnego. Lekceważy się w ten sposób sakramentalną i duchową drogę do jedności z Bogiem i świętości na rzecz np. działalności charytatywnej. „W tym sensie rdzeniem zsekularyzowanego chrześcijaństwa byłaby tendencja do redukowania przesłania Chrystusa do tego, co ma znaczenie i jest ważne przede wszystkim w doczesności” – czytamy. Jezus zostaje w tej wersji sprowadzony do roli nauczyciela ogólnoludzkich „humanistycznych” wartości. Takie elementy Jego misji jak odkupienie, sakramenty, ustanowienie Kościoła są tu traktowane jako drugorzędne.
Skutkiem tych tendencji jest indywidualizacja albo wręcz prywatyzacja wiary chrześcijańskiej, z czym wiąże się zgoda na usuwanie chrześcijańskich form, symboli i zachowań z przestrzeni publicznej.
Autorzy dokumentu podkreślają, że jeśli chrześcijaństwo ma zachować tożsamość, to m.in. publiczne formy kultu, instytucja kapłaństwa czy wymiar ofiarniczy Eucharystii nie mogą zostać ani usunięte, ani poddane sekularyzacji. Ostrzegają także przed próbami „sprowadzania Kościoła katolickiego do roli jednej z wielu organizacji służących polepszaniu warunków życia ludzkiego”, ponieważ jego zasadniczym celem jest prowadzenie ludzi do zbawienia przez sprawowanie sakramentów, głoszenie Ewangelii, wzywanie do nawrócenia i życia w łasce uświęcającej.
Fascynacja złym duchem
Wśród błędów religijności dokument wylicza także wypaczoną gorliwość, która temu co podporządkowane nadaje główne znaczenie. Ten błąd charakteryzuje się też odrzucaniem roli rozumu w akcie wiary.
Kolejną formą wypaczenia jest religijność zabobonna, czyli „wynaturzony przerost religijności”, który ma miejsce np. wtedy, gdy praktykom religijnym przypisuje się magiczne znaczenie. Błąd ten pojawia się np. wtedy, gdy chrześcijanin źródło skuteczności modlitwy widzi nie w łasce Bożej, ale w spełnieniu konkretnych praktyk modlitewnych w określony sposób. Towarzyszy temu często lekceważenie modlitwy liturgicznej z jednoczesnym podkreślaniem znaczenia indywidualnych form modlitewnych. „Należy pamiętać, że uczestnictwo w liturgii Kościoła czy publicznych i wspólnotowych aktach paraliturgicznych jest skutecznym oraz owocnym narzędziem przyjmowania łaski Bożej jedynie wówczas, gdy odpowiada mu właściwe usposobienie wewnętrzne, którego wyrazem jest stan łaski uświęcającej, a nie określone doświadczenia emocjonalne czy stany świadomości” – czytamy w dokumencie.
Wypaczeniom może ulegać także odniesienie do świętych. Ma to miejsce, gdy człowiek zanadto skupia się na „skuteczności” danego świętego, tak jakby on sam był źródłem łask, a nie Bóg. Taka religijność może mieć cechy politeizmu, w którym chodzi o zaskarbienie sobie łask danego bóstwa. W takim wypadku także relikwie świętych traktuje się jak talizmany.
Wypaczeniem religijności jest także dająca się dziś zauważyć niezdrowa fascynacja światem złych duchów. Jako przykład dokument podaje „przywiązywanie zbyt wielkiej wagi do działań złego ducha (…) przy jednoczesnym zaniedbywaniu regularnych praktyk sakramentalnych, ascetycznych i modlitewnych”. Autorzy podkreślają, że moc i skuteczność złego ducha są radykalnie nieproporcjonalne w stosunku do mocy Opatrzności i zbawczej łaski Boga.
Katastrofizm, gnostycyzm…
Znakiem wypaczenia religijności może być również „pokusa manichejska”, czyli przekonanie, że stworzony świat jest zły z natury i akcentowanie dziedzictwa grzechu pierworodnego kosztem prawdy o zbawczym działaniu Boga. Podobnym wypaczeniem jest katastrofizm – tendencja do postrzegania świata stworzonego jako królestwo szatana, które zmierza do zniszczenia. Dokument przypomina, że Zbawiciel przyjdzie na końcu czasów nie tylko jako sprawiedliwy Sędzia, ale też jako Stwórca, który zbawczym działaniem odnowił całe stworzenie.
Autorzy dokumentu wymieniają wśród wypaczeń także nadmierną koncentrację na objawieniach prywatnych. Zwracają uwagę, że objawienia te, nawet uznane przez Kościół, „nie powinny w życiu religijnym chrześcijanina zastępować zgłębiania jedynego Bożego Objawienia poprzez lekturę Pisma Świętego i świadectw Tradycji Kościoła”. Przypominają, że objawienia te nie należą do depozytu wiary. Ich rolą jest jedynie pomoc w pełniejszym przeżywaniu Objawienia Chrystusa w danej epoce. Dokument krytykuje postawę nadmiernego skupiania uwagi na cudach. Podkreśla, że cuda mogą stanowić argument na rzecz wiary albo być skutkami działania łaski wiary, ale nie powinny stać się głównym przedmiotem zainteresowania człowieka wierzącego.
Ostatnimi wypaczeniami religijności, na jakie wskazuje dokument, są gnostycyzm i pelagianizm. „Wspólnymi ich cechami są subiektywizm i pycha” – piszą autorzy dokumentu. Współczesny gnostycyzm absolutyzuje rolę wiedzy, sugerując, że sama znajomość Ewangelii i prawd wiary wystarczy dla osiągnięcia chrześcijańskiej doskonałości. Postawa taka jest „kierowaniem się bardziej własnym przekonaniem aniżeli natchnieniami Ducha Świętego i nauczaniem Kościoła”. Dzisiejszy pelagianizm z kolei przejawia się w zbytnim zaufaniu w siłę własnej woli w dążeniu do doskonałości. Taka postawa zaprzecza wyznawanej przez Kościół prawdzie wiary, że „usprawiedliwienie pochodzi od Boga” – czytamy.
Podsumowując, autorzy przypominają, że aby religijność chrześcijańska mogła pełnić właściwe sobie zadanie i by nie ulegała wypaczeniom, należy stale nad nią czuwać i się o nią troszczyć. Temu właśnie służy omawiany dokument.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Rachel Coyne /Unsplash
***
KATECHEZA PAPIEŻA FRANCISZKA/19 CZERWCA 2024
Tak modlił się sam Jezus. Może każdy człowiek
Modlitwa, której kompozytorem jest Duch Święty.
Przygotowując się do nadchodzącego Jubileuszu, zachęciłem do poświęcenia roku 2024 „wielkiej «symfonii» modlitwy”. W dzisiejszej katechezie pragnę przypomnieć, że Kościół ma już symfonię modlitwy, której kompozytorem jest Duch Święty, a jest nią Księga Psalmów.
Podobnie jak w każdej symfonii, są w niej różne „części”, czyli różne rodzaje modlitwy: uwielbienie, dziękczynienie, błaganie, lamentacja, narracja, refleksja mądrościowa i inne, zarówno w formie osobistej, jak i chóralnej całego ludu. Są to pieśni, które sam Duch włożył w usta Oblubienicy – Kościoła. Wszystkie Księgi Biblii, jak wspomniałem poprzednio, są natchnione przez Ducha Świętego, ale Księga Psalmów jest nią również w tym sensie, że jest pełna natchnienia poetyckiego.
Psalmy zajmują uprzywilejowane miejsce w Nowym Testamencie. Istotnie były i nadal są wydania, które zawierają Nowy Testament i Psalmy łącznie. Na moim biurku mam takie wydanie Nowego Testamentu i Psalmów w języku ukraińskim, które było własnością żołnierza poległego w czasie wojny, które mi przysłano. On będąc na froncie modlił się z tą księgą.
Psalmy modlitwą wszystkich pokoleń chrześcijan
Nie wszystkie psalmy – i nie wszystko z każdego psalmu – może być powtarzane i czynione przez chrześcijan, a tym bardziej przez współczesnego człowieka. Niekiedy odzwierciedlają one sytuację historyczną i mentalność religijną, które nie są już nasze. Nie oznacza to, że nie są natchnione, ale że pod pewnymi względami są powiązane z jakimś okresem i pewnym tymczasowym etapem Objawienia, podobnie jak to jest w przypadku znacznej części ustawodawstwa starożytnego.
Do przyjęcia psalmów najbardziej zachęca nas fakt, że były one modlitwą Jezusa, Maryi, Apostołów i wszystkich pokoleń chrześcijan, które nas poprzedziły. Kiedy je recytujemy, Bóg słyszy je w tej wielkiej „orkiestracji”, jaką jest świętych obcowanie. Jezus, według Listu do Hebrajczyków, przychodzi na świat z wersetem psalmu w sercu: „Oto przychodzę, abym spełniał wolę Twoją, Boże” (por. Hbr 10, 7; Ps 40, 9); i odchodzi ze świata, według Ewangelii Łukasza, z innym wersetem na ustach: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46; por. Ps 31, 6).
Za posługiwaniem się psalmami w Nowym Testamencie podążają Ojcowie i cały Kościół, który czyni je stałym elementem celebracji Mszy Świętej i Liturgii Godzin. „Chociaż całe Pismo promieniuje łaską Boga – mówi św. Ambroży – to jednak w stopniu najwyższym urzekająca Księga Psalmów”.
Musimy uczynić psalmy naszą modlitwą
Zadam wam pytanie: czy niekiedy modlicie się Psalmami? Czy bierzecie do ręki Biblię, lub Nowy Testament i modlicie się którymś z Psalmów? Na przykład, gdy jesteście smutni, ponieważ zgrzeszyliście, czy modlicie się Psalmem 50? Jest wiele psalmów, które pomagają nam iść naprzód. Nabierzcie nawyku modlenia się Psalmami. Zapewniam, że na końcu będziecie szczęśliwi.
Nie możemy jednak żyć jedynie dziedzictwem przeszłości: musimy uczynić psalmy naszą modlitwą. Napisano, że w pewnym sensie sami musimy stać się „autorami” psalmów, przyswajając je sobie i modląc się nimi. Jeśli są pewne psalmy lub choćby wersety, które przemawiają do naszego serca, dobrze je powtarzać i modlić się nimi w ciągu dnia. Psalmy są modlitwami „na każdą porę roku”: nie ma stanu duszy ani potrzeby, która nie znalazłaby w nich najlepszych słów, by zamienić je w modlitwę. W przeciwieństwie do wszystkich innych modlitw, psalmy nie tracą swojej efektywności przez powtarzanie; wręcz przeciwnie, zwiększają ją. Dlaczego? Ponieważ są natchnione przez Boga i „tchną” Bogiem za każdym razem, gdy czyta się je z wiarą.
Jeśli czujemy się obciążeni wyrzutami sumienia i poczuciem winy, boi jesteśmy grzesznikami, możemy powtarzać za Dawidem: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, / w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją” (Ps 51, 3). Jeśli chcemy wyrazić silną osobistą więź z Bogiem, mówimy: „Boże, mój Boże, szukam Ciebie / i pragnie Ciebie moja dusza. / Ciało moje tęskni za Tobą, / jak zeschła ziemia łaknąca wody” (Ps 63, 2). Nie bez powodu liturgia włączyła ten psalm do jutrzni niedzielnych i uroczystości. A jeśli ogrania nas strach i udręka, przychodzą nam na ratunek te wspaniałe słowa Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem […] Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę” (Ps 23, 1.4).
Prawdziwa symfonia modlitwy
Psalmy pozwalają nam nie zubażać naszej modlitwy, sprowadzając ją jedynie do próśb, do ciągłego „daj mi, daj nam…”. Uczmy się z modlitwy Ojcze nasz, która przed prośbą o „chleb powszedni” mówi: „święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja”. Psalmy pomagają nam otworzyć się na modlitwę mniej skoncentrowaną na nas samych: modlitwę uwielbienia, błogosławieństwa, dziękczynienia; pomagają nam również stać się głosem całego stworzenia, włączając je w nasze uwielbienie.
Bracia i siostry, niech Duch Święty, który Kościołowi – Oblubienicy dał słowa, by modlić do swego Boskiego Oblubieńca, pomoże nam sprawić, aby rozbrzmiewały one dzisiaj w Kościele i aby ten rok przygotowawczy do Jubileuszu stał się prawdziwą symfonią modlitwy.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Modlitwa (według) Teresy
Nie potrafimy się modlić. Ona też sobie nie radziła, ale była niezmordowana w poszukiwaniu Boga żywego, Miłości. Odkryła, że modlitwa to „nawiązywanie przyjaźni, powtarzane sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”.
Avila, rzeźba przedstawiająca św. Teresę/fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny
***
Anegdota opowiada, że ktoś widząc św. Teresę, słynną już wtedy mistyczkę, z apetytem zajadającą obiad, nie krył swojego rozczarowania i zdziwienia. „Kiedy modlitwa, to modlitwa, kiedy kuropatwa, to kuropatwa!” – miała na to powiedzieć święta. Zawsze chodziła twardo po ziemi. Jej serce, dusza i ciało nieraz odlatywały do nieba, ale ona mimo nadzwyczajnych mistycznych darów zawsze trzeźwo patrzyła na życie, także życie duchowe. Otrzymała łaskę głębokiej modlitwy i – co ważne – umiała oceniać i rozumieć „procesy duchowe” bardzo racjonalnie. Co więcej, potrafiła przekazywać swoje doświadczenie i wiedzę innym. Doświadczała, rozumiała i przekazywała. Te trzy dary decydują o tym, że jej dzieła zyskały tak wielki rozgłos, choć nazywała siebie „nieuczoną kobieciną”. Stała się nauczycielką modlitwy, przewodniczką po wewnętrznym życiu i pozostaje nią do dziś. Najważniejsze dzieło poświęcone życiu modlitwy zatytułowała „Twierdza wewnętrzna”. Wiele lat patrzyła z okna swojej celi na wysokie średniowieczne mury opasujące Avila (cudowne miejsce!). Może właśnie dlatego ten obraz. Twierdza to miejsce chronione przed wrogiem, przestrzeń bezpieczna, pewna, dająca schronienie. Każdy z nas ma w sobie taką twierdzę – to Chrystus w nas. „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”, pisał św. Paweł. Teresa zrozumiała, że to jest formuła prawdziwego życia. Skoro Bóg żyje w nas, trzeba wyruszyć w głąb siebie, aby Go spotkać. Droga modlitwy, którą wskazała Teresa, nie jest czymś „tylko dla orłów”. Wiele jej wskazówek zaskakuje prostotą i realizmem. To klasyka duchowości. A klasyka nigdy się nie starzeje.
Pomoce w przedszkolu modlitwy
Pierwsza podpowiedź Teresy: korzystajcie z książek. „Przez cały ten czas [18 lat] nigdy, z wyjątkiem dziękczynienia po Komunii, nie śmiałam przystąpić do modlitwy bez książki. Mając pod ręką tę pomoc, która mi była jakby towarzystwem i puklerzem do odbijania pocisków nastających na mnie myśli obcych, uspokajałam się”, wyznaje.
Nieraz słyszałem w seminarium radę, aby do klęcznika nie zabierać żadnych lektur, „nie czytać Panu Bogu”, ale skupić się na Jego słuchaniu. A tymczasem św. Teresa radzi początkującym coś dokładnie odwrotnego: „Pożytecznie jest używać książki dla szybszego skupienia się w duchu”. Oczywiście chodzi o lekturę duchową, pozostającą zawsze tylko pomocą, pewnym zabezpieczeniem siebie przed rozproszeniem, przygotowaniem do bardziej swobodnej rozmowy z Panem. „W chwili gdy wezmę książkę do ręki, skupiam się w sobie z wewnętrznego zadowolenia i tak czytanie zamienia się w modlitwę”. Oczywiście podstawową księgą pozostaje Biblia, której nie można porównać z żadną inną. Na marginesie warto pamiętać, że w czasach Teresy lektura całego Pisma Świętego z wielu względów była niemożliwa. Święta z tym większą żarliwością starała się zachowywać w sercu każde zdanie z Biblii, które wyłuskała z innych ksiąg czy usłyszała w liturgii. Dla Teresy „księgą” pomagającą w modlitwie była także przyroda. Piękno świata sprzyja kontemplacji. Dlatego dbała, by w każdym karmelitańskim klasztorze był ogród. Kolejna wskazówka, konieczność mistrza, przewodnika. Święta Teresa sama miewała spore kłopoty ze znalezieniem spowiednika, który by ją rozumiał. Chodzi o takiego kierownika duchowego, który będzie stawiał prowadzonemu wysokie cele, a nie tylko uczył chodzenia „żółwim krokiem” czy „samego tylko polowania na drobne jaszczurki”. Nie sądzę, by dziś było łatwiej znaleźć dobrego przewodnika niż w czasach Teresy. Tym niemniej zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych w życiu pomoc kogoś z zewnątrz jest konieczna. „Wielkie to nieszczęście dla duszy być pozostawioną samej sobie wśród niebezpieczeństw”, zauważa Teresa. Sama przekonała się o tym. „Z tego powodu radziłabym każdemu, kto oddaje się modlitwie wewnętrznej, aby zwłaszcza na początku starał się o przyjaźń i towarzystwo z takimi, którzy podobnie ćwiczą się w rozmyślaniu”. Modlitwie, która ma być przyjaźnią z Bogiem, sprzyja ludzka przyjaźń z kimś, kto sam się modli, kto jest blisko Jezusa.
Powiązanie modlitwy z życiem
Modlitwa nie jest czymś oderwanym od życia. Przeciwnie, jest związana najgłębiej z życiem. Uczymy się modlitwy, żyjąc, uczymy się życia, modląc się. Pomyślmy, co nas rozprasza na modlitwie? To, czym żyjemy. Nasze lęki, grzechy, frustracje, żale, nadzieje, iluzje, marzenia itd. Wszystkie wewnętrzne pęknięcia człowieka, niekonsekwencje, zafałszowania ukazują się z całą siłą, kiedy klęka na dłuższą chwilę przed Bogiem. Teresa żyjąc 20 lat w klasztorze Wcielenia, toczyła walkę o głębszą modlitwę, rozpraszana licznymi kontaktami z ludźmi i jej niekończącymi się rozmowami w zakonnej rozmównicy. Celem modlitwy nie jest modlitwa, ale sam Bóg, więź z Nim, przyjaźń, miłość, prawda. Modlitwa pokazuje prawdę o nas samych, o naszej relacji z Bogiem. O jakości modlitwy decyduje w największej mierze nasz sposób życia, nasze priorytety i cele, które sobie stawiamy. Teresa zakładając klasztor św. Józefa, pierwszą wspólnotę żyjącą według nowych reguł, chciała stworzyć siostrom lepsze warunki dla modlitwy. Akcentowała, że rozwój życia duchowego oznacza nie tylko koncentrację na samej modlitwie, ale rozwój samego człowieczeństwa, czyli używając archaicznie dziś brzmiącego zwrotu „rozwój cnót”. Słowo „cnota” wypadło z naszego codziennego słownika. Funkcjonuje w mowie potocznej już tylko w szyderstwach z czystości seksualnej. Ale cnota oznacza moralną sprawność człowieka, umiejętność, pewną stałą dyspozycję, gotowość, nastawienie na jakieś dobro. Jakie duchowe „sprawności” sprzyjają modlitwie? Pierwsza, fundamentalna to miłość.
Nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały” – poucza siostry. „Kto prawdziwie miłuje, ten wszędzie na każdym miejscu miłuje i pamięta o Umiłowanym”. Przy czym chodzi zarówno o miłość do Boga, jak i do ludzi, wyrażającą się nie tyle w emocjach, co w działaniach. „To jest, córki, kres modlitwy; do tego ma służyć i to jest małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny”. „Bóg żąda uczynków. Gdy widzisz siostrę chorą, której możesz przynieść ulgę, nie wahaj się ani chwili; poświęć dla niej swoje nabożeństwo, okaż jej współczucie, co ją boli, niech ciebie boli”. „Bez usilnego starania się o cnoty, bez ciągłego ćwiczenia się w nich, zawsze pozostaniecie duchowymi karłami”, przestrzega Teresa. Kolejna cnota to oderwanie, czyli wolność wewnętrzna, brak przywiązania do rzeczy czy ludzi. „Potrzeba nam ze swobodą ducha postępować tą drogą, oddawszy się w ręce Boga”. Pozwolić, by On nas prowadził i zaskakiwał. Wiele miejsca w swoich pismach Teresa poświęca pokorze. Nie powinno się jej utożsamiać z nieśmiałością, lękiem, melancholią. Pokora to autentyczność, zgoda na siebie, „chodzenie w prawdzie”. Święta mniszka wielokrotnie przestrzega przed fałszywą pokorą. Wie, co mówi, bo sama musiała zmagać się z taką pokusą. „Zrozumiejmy to dobrze i nigdy o tym nie zapominajmy, że Bóg nam daje łaski swoje bez żadnej naszej zasługi, że zatem naszą powinnością jest dziękować za nie Jego Boskiemu Majestatowi. Bo jeśli nie znamy i nie rozumiemy tego, co od Niego otrzymujemy, nie zdołamy też pobudzić siebie do Jego miłości. Jest rzeczą pewną, że im jaśniej dusza uznaje, jak bogata jest przez łaskę Bożą, pamiętając o tym, jak sama z siebie jest uboga, tym wyżej postąpi w cnocie, tym głębiej się utwierdzi w prawdziwej pokorze”. Teresa podkreśla także cnotę mężnej wytrwałości. „Wszystko na tym polega, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu”. W modlitwie konieczny jest jakiś rodzaj natarczywości, determinacji, świętego uporu. Kiedy Teresa opowiada o swoim nawróceniu przed wizerunkiem ubiczowanego Jezusa, wyznaje: „Powiedziałam Mu wówczas, zdaje mi się, że nie wstanę od modlitwy, dopóki nie spełni mojego błagania”. Przypomina się biblijny Jakub walczący z Bożym wysłańcem o błogosławieństwo: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” (Rdz 32,27).
Co jest istotą modlitwy?
W reformie Karmelu podjętej przez Teresę ukryty był subtelny, ale wyraźny sprzeciw wobec modlitwy nadmiernie sformalizowanej, zewnętrznej, „zimnej”. Karmelitanka z Avila za priorytetową uznała modlitwę osobistą, wewnętrzną, angażującą całego człowieka, otwartą na doświadczenia mistyczne dostępne wszystkim, którzy tylko tego pragną. Teresa mówi więc najczęściej o „modlitwie myślnej” (oración mental). Nie znaczy to wcale, że odrzuca, lekceważy modlitwę ustną, wspólnotową, brewiarz czy nabożeństwa. Owszem, ceni je, ale pod warunkiem, że nie są bezmyślne. Dlatego szuka momentów ciszy i samotności, w której można być sam na sam z Bogiem. W tej wewnętrznej modlitwie ważne jest nie tyle, co mówić czy jak mówić. Akcent pada na osoby: ja i Bóg. Sedno leży w tym, aby być. BYĆ z Nim, dla Niego! Jak osoba z osobą, a dokładniej – jak dwie kochające się osoby. Najbardziej klasyczna definicja: „Modlitwa myślna nie jest, według mnie, niczym innym jak głębokim związkiem przyjaźni, w którym rozmawiamy sam na sam z Bogiem, w przekonaniu, że On nas kocha”. Takie polskie tłumaczenie znajdziemy w Katechizmie Kościoła (2709). Inne tłumaczenia mówią o „nawiązywaniu” przyjaźni czy też przyjacielskim „obcowaniu”. Hiszpański czasownik tratar oznacza rozmowę, utrzymywanie bliskiej, wręcz intymnej relacji, zabieganie o kontakt. Drugim słowem kluczem jest tutaj „przyjaźń”. Bóg jest przyjacielem, który jest zawsze obecny i pragnie jedynie odpowiedzi na swoją miłość. To jest odkrycie Teresy. Bóg Przyjaciel. To jest centrum jej duchowości. Przyjaciel to ktoś, z kim chce się być. To ktoś, kto powoduje, że stajemy się lepsi, piękniejsi. Przy kim odnajdujemy wewnętrzny pokój, swoją wartość, siebie samego. Z przyjacielem zawsze można o czymś pogadać albo zwyczajnie z nim pobyć. Cisza między przyjaciółmi nie jest czymś krępującym. Najważniejsze więc w modlitwie jest odnalezienie skupienia, aby patrzeć na Jezusa. „Starałam się, o ile mogłam, przedstawić sobie obecnego we mnie Jezusa Chrystusa”. Jeśli komuś trudno o taki rodzaj koncentracji, Teresa radzi mu odmówić „Ojcze nasz”, wkładając „umysł i serce” w to, „co mówią usta”.
Chodzi nie tyle o wysilanie wyobraźni, ile o obudzenie wzroku wiary, który dostrzega Bożą obecność. Może w tym dopomóc ikona, krzyż czy pobożna lektura. Spojrzenie na Jezusa – to wystarczy, podpowiada Teresa. „Nie żądam od was wielkich o Nim rozmyślań nie natężonej pracy rozumu ani zdobywania się na piękne, wysokie myśli i uczucia – żądam tylko, byście na Niego patrzyły (…); niczego więcej od nas nie żąda, tylko spojrzenia”. Owszem, rozmowa „jak z Ojcem, jak z Bratem, jak z Panem, raz w ten, drugi raz w inny sposób, jak On sam was nauczy”. Ale długie przemowy do Niego nie są konieczne. „Lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiwszy rozum albo tak go tylko może zajmując, by patrzył na Tego, który spogląda na niego, towarzyszył Mu, przedstawiał Jemu swoje prośby i z głębokim upokorzeniem cieszył się Jego obecnością, pamiętając przy tym na swoją niskość, iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim pozostawać”. W tym fragmencie mieści się kolejna z Terezjańskich definicji modlitwy. Brzmi ona: „patrzeć na Tego, który patrzy na mnie” (hiszp. mire que le mira). Przypomina się zdanie zupełnie z innego świata, ale bardzo à propos. „Stajemy się tym, na co patrzymy” – mówił Marshall McLuhan, analizując wpływ telewizji na człowieka. To zdanie można odnieść z powodzeniem do tego, o czym mówi Teresa. Zacheusz chciał tylko zobaczyć Jezusa. Kiedy sam został dostrzeżony przez Pana, staje się innym człowiekiem. Spoglądanie na Jezusa przemienia nas w Niego. Teresa, wrażliwa, piękna, kochająca kobieta, nie boi się porównania modlitwy do spojrzenia zakochanych. „Dwoje mocno miłujących się, a odpowiednią obdarzonych pojętnością potrafi, można powiedzieć, bez żadnych znaków, samym tylko spojrzeniem porozumiewać się między sobą”. Podobnie „Bóg i dusza rozumieją się między sobą tym samym sposobem, tylko że Jego Boski Majestat chce, by dusza Go rozumiała. I tak bez żadnych słów rozmawiają ze sobą ci dwoje jak przyjaciel z przyjacielem i wzajemną sobie miłość swoją okazują”. Jesteśmy już o krok od mistyki.
Mistyka mocna jak eros
Teresa była obdarzona niezwykłymi darami mistycznymi. Słynna rzeźba Berniniego w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria usiłuje ukazać moment ekstatycznego doświadczenia zakonnicy – przebicia serca. Na jej twarzy maluje się upojenie, które wygląda bardzo zmysłowo, na granicy pobożności i erotyki. W świecie zwulgaryzowanej cielesności, w której żyjemy, można obawiać się takich połączeń. Ale jak o tym przekonywał papież Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est”, miłość „agape” i miłość „eros” dopełniają się, potrzebują nawzajem. Dotyczy to także miłości Boga. Gdzieś w tych rejonach warto szukać przywrócenia sakralnego wymiaru ludzkiej cielesności (teologia ciała!), a także mądrego „ucieleśnienia” naszej pobożności (nieraz przespirytualizowanej). Ostatecznie zarówno w głodzie ludzkiego ciała, jak i głodzie ludzkiego ducha wyraża się fundamentalna tęsknota za wieczną miłością. Mocniejszą niż śmierć. Sama Teresa opisuje w „Księdze życia” ów moment tak: „Ujrzałam w ręku tego anioła długą złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu”. Jak taki opis brzmi dla nas, zagonionych śmiertelników, niepotrafiących się skupić na jednym „Ojcze nasz”? Przedziwne połączenie doświadczenia duchowego z czymś zmysłowym, cielesnym. Przyjemność i ból. Radość i cierpienie. Nienasycone pragnienie Boga sąsiaduje z nieugaszoną namiętnością. To się jakoś przenika na najgłębszych poziomach. Zapowiedź nieba? Jaki obraz Boga tutaj się wyłania? Do tych pytań powrócimy. Za pociechę niech nam posłuży to, że św. Teresa pod koniec swojego życia wciąż rozpraszała się podczas modlitw. W jednym z listów mówi, że to „nieuleczalna choroba”. „Pan dobrze wie, że skoro się modlimy, chcielibyśmy to czynić jak najlepiej”, pociesza siebie i nas. „Jest to rzecz nieunikniona, zatem ani niepokoić się o to, ani trapić nie powinniśmy”, radzi.
Jak to przełożyć na nasze życie?
Krótko, konkretnie: 1) Modlitewnemu skupieniu sprzyjają książki. Korzystaj z ich pomocy, modląc się. 2) Dobry spowiednik albo wierzący przyjaciel, z którym można pogadać o Bogu, to skarb. 3) Modlitwa i życie to jedność. Miłość, wolność (oderwanie), pokora, upór – te cnoty pomagają modlitwie. 4) Modlitwa to przyjaźń z Bogiem, myśl o Nim jak o przyjacielu, patrz na Niego. 5) Nie rób tragedii z rozproszeń, cierpliwością osiągniesz wszystko. 6) Niech miłość ci podpowiada, jak się modlić. 7) Nie bój się nadzwyczajnych darów duchowych, ale nie goń za nimi. 8) Absolutne mistrzostwo – nienasycony żar namiętności kierować w stronę Boga – Miłości.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Drzwi ciągle otwarte
Bóg nigdy nikogo nie przekreśla i nie czyni tego również Kościół. Zawsze istnieje też możliwość formalnego powrotu do Kościoła, jeśli ktoś tego szczerze pragnie.
Istockphoto/Gość Nieedzielny
***
Żadne drzwi się nie zatrzaskują za człowiekiem. On co prawda z Kościoła wychodzi, ale te drzwi pozostają otwarte, on może wrócić – mówił ks. prof. Przemysław Kantyka, dziekan Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego podczas prezentacji broszury „Zanim odejdziesz… Kilka słów do osób rozważających wystąpienie z Kościoła katolickiego” – publikacji bardzo potrzebnej w czasach, gdy zasygnalizowany w tytule problem dotyczy coraz większej liczby osób.
Emocje i decyzje
Zarówno okładka, przedstawiająca odwróconego tyłem człowieka stojącego tuż za progiem świątyni i widzianego z jej wnętrza, jak i tytuł „Zanim odejdziesz…” są bardzo wymowne. Także dla nas, wierzących i trwających w Kościele, mogą być one rachunkiem sumienia: czy zrobiliśmy wszystko, by naszych współbraci rozważających odejście zatrzymać? Z pewnością broszura przygotowana przez Instytut Nauk Teologicznych KUL jest czymś w rodzaju koła ratunkowego rzucanego odchodzącym – z nadzieją, że jednak się go uchwycą. Świadczy o tym chociażby fakt, że część dotyczącą samej procedury odejścia i jej konsekwencji poprzedza coś w rodzaju krótkiej katechezy, napisanej w osobistym tonie i skierowanej bezpośrednio do osoby chcącej opuścić wspólnotę wierzących, jaką jest Kościół. W zwięzłej, przystępnej formie przybliżone zostały tu podstawowe prawdy katolickiej wiary, a także znaczenie Kościoła, założonego przez samego Chrystusa, by kontynuował Jego dzieło zbawienia.
Znajdziemy też próbę odpowiedzi na potencjalne pytania, które mogą sobie stawiać odchodzący, jak choćby takie: „Nie czuję się częścią Kościoła, dlaczego zatem mam w nim pozostać?”. „Kiedy zostałeś ochrzczony, wszedłeś do rodziny, która tworzy się przez wiarę i chrzest. Czasami bywa tak, że nie czujemy silnych więzów z naszą rodziną, w której się wychowaliśmy, a nawet boli nas postępowanie niektórych jej członków. Osoby w naszej rodzinie często nie są doskonałe, tak jak i my sami. Zwykle jednak kochają nas, nawet jeśli nie umieją tej miłości dobrze wyrazić. A jednak naszym pierwszym pragnieniem nie jest opuszczenie tej rodziny, lecz chcielibyśmy, aby była ona lepsza. Podobnie jest z Kościołem” – odpowiadają autorzy. Wszystkie te wyjaśnienia są bardzo ważne, bo decyzja o odejściu z Kościoła w wielu przypadkach może być podyktowana emocjami, a nie gruntownym przemyśleniem własnego światopoglądu. Warto więc, by zainteresowany rozważył raz jeszcze dokładnie w swoim sumieniu wszystkie za i przeciw.
Przyczyny i skutki
Jeśli jednak taka osoba nadal pozostaje przy swojej decyzji, ważne jest, by wiedziała, jakie konsekwencje się z tym wiążą – zarówno na poziomie doczesnym, jak i wiecznym. Autorzy broszury przestrzegają: „Jeśli dobrowolnie i świadomie porzucasz ten Kościół, Twoje zbawienie jest zagrożone”. Oczywiście, nic nie jest tu przesądzone: „Bóg może wszystko i Jego miłosierdzie nie zna granic. Każdy człowiek jest jednak wolny i może nie przyjąć tego daru” – dodają autorzy. Warto tu nadmienić, że nie każde odstąpienie od Kościoła jest apostazją, bo ta polega na całkowitym porzuceniu chrześcijańskiej wiary. Natomiast zdarza się, że występujący nadal uważa się za człowieka wierzącego, tylko z jakichś względów, np. przez zgorszenie złem w Kościele, nie chce pozostawać we wspólnocie, uznawać zwierzchnictwa papieża i biskupów, a także przystępować do sakramentów. W takim wypadku mówimy o schizmie. Z kolei gdy ktoś uporczywie zaprzecza którejś z głoszonych przez Kościół prawd, mamy do czynienia z herezją.
Jednak bez względu na powód złożenia deklaracji o wystąpieniu z Kościoła akt ten skutkuje zawsze ekskomuniką, czyli wyłączeniem z udziału w życiu Kościoła. „Ekskomunika niesie ze sobą niemożność przyjmowania jakichkolwiek sakramentów; zakaz pełnienia funkcji chrzestnego, świadka bierzmowania, świadka zawarcia sakramentalnego małżeństwa; zakaz wykonywania różnych posług i zadań w Kościele; zakaz przynależności do organizacji kościelnych i katolickich; pozbawienie pogrzebu kościelnego” – wyliczają autorzy broszury. Dodają przy tym, że zakaz przyjmowania sakramentów zostaje zawieszony w niebezpieczeństwie śmierci, ale tylko wtedy, gdy zainteresowany o to poprosi i okaże postawę nawrócenia. Natomiast ślub może zostać zawarty w Kościele katolickim, ale tylko pod warunkiem, że współmałżonek będzie wyznania rzymskokatolickiego, i tylko ze względu na niego. W przypadku powrotu danej osoby na łono Kościoła proboszcz wystąpi do biskupa z prośbą o ustalenie, czy powracający zawarł małżeństwo w sposób ważny kościelnie.
Chrzest nie do wymazania
Ci, którzy mimo wszystko zdecydują się wystąpić z Kościoła i chcą dopełnić związanych z tym formalności, zostaną poproszeni o zachowanie odpowiedniej procedury. Będą musieli osobiście spotkać się z proboszczem parafii, w której aktualnie mieszkają (pod rygorem nieważności nie może to być inny ksiądz), i odbyć z nim rozmowę, podczas której zostaną poinformowani o wszystkich konsekwencjach takiego aktu i zachęceni do przemyślenia swojego stanowiska. Jeśli dana osoba nadal będzie obstawać przy swojej decyzji, musi złożyć pisemne oświadczenie, w którym opisze wolę opuszczenia wspólnoty Kościoła i kierujące nią motywy. Oświadczenie takie musi być podpisane własnoręcznie. Dostarczyć trzeba również świadectwo chrztu.
Bywa, że występujący domaga się usunięcia informacji o jego chrzcie z akt Kościoła katolickiego – sprawy takie ocierały się w Polsce nawet o sądy. Jednak obecnie, po wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego z 9 lutego 2016 r., linia orzecznicza jest taka, by postępować zgodnie z przepisami prawa kościelnego. Te zaś mówią wprost, że informacja o chrzcie nie zostanie usunięta, bo sakramentu nie można anulować. To zresztą logiczne: mamy przecież do czynienia z wydarzeniem historycznym, które faktycznie zaistniało w przeszłości, trudno więc zmieniać ów zapis. Zamiast tego w księdze ochrzczonych przy informacji o chrzcie pojawia się adnotacja o wystąpieniu z Kościoła, która musi być odtąd również umieszczana na świadectwie chrztu.
Gotowi na powrót
Dodać tu trzeba koniecznie, że człowiek, który złożył taką deklarację, nie przestaje być członkiem wspólnoty ochrzczonych, nawet jeśli jest wrogo nastawiony do samego Boga. Bóg nigdy nikogo nie przekreśla i nie czyni tego również Kościół. Zawsze istnieje możliwość formalnego powrotu do Kościoła, jeśli ktoś tego szczerze pragnie. W tym celu również trzeba spotkać się z proboszczem i złożyć odpowiednie oświadczenie. Podobnie jak poprzednio następuje wówczas rozmowa, w której proboszcz upewnia się, że dana osoba jest gotowa do powrotu. Jeśli tak jest w istocie, zwraca się on do biskupa o uwolnienie tej osoby od ekskomuniki. Może się ono wiązać z nałożeniem jakiejś pokuty. Przy akcie chrztu pojawi się natomiast kolejna adnotacja – tym razem o powrocie do wspólnoty z Kościołem.
Publikacja przygotowana przez Instytut Nauk Teologicznych KUL jest cenna także dlatego, że przypomina o ciągle otwartych drzwiach Kościoła. Warto, by ten obraz pozostał w tych, którzy się z nią zetkną, nawet jeśli w tym momencie mieliby trwać przy swojej decyzji o odejściu. Autorzy kończą broszurę zapewnieniem: „Bez względu na Twoją ostateczną decyzję wspólnota Kościoła będzie się za Ciebie modlić, wspierać, jeśli zajdzie taka potrzeba, i liczyć na Twój powrót. Zależy nam na Tobie, bo chcemy, abyś był szczęśliwy i otrzymał życie wieczne, którego początek i obietnicę dostałeś na chrzcie świętym. Chcemy razem z Tobą przezwyciężać trudności w wierze i dołożyć starań, aby cała wspólnota Kościoła była bardziej święta i aby usunięty z niej został każdy grzech (…). Bóg i Kościół będą Cię zawsze kochać. Jak powiedział Benedykt XVI, przez chrzest zostałeś przyjęty do grona przyjaciół, które Cię nigdy nie opuści ani za życia, ani po śmierci. Dlatego zawsze będziemy gotowi na Twój powrót do pełnej jedności z Kościołem katolickim”. Dobrze by było, gdyby podobny życzliwy ton towarzyszył i naszym rozmowom z tymi, którzy być może stoją teraz w progu Kościoła i wahają się, w którą stronę zrobić krok.•
Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Księga Apokalipsy w 365 dni
***
„Przestań płakać:
Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy!”
Dr Miduch dla Frondy: Apokalipsa jest przesłaniem nadziei na nasze czasy
Apokalipsa opowiada o tym, że wszystko dobrze się kończy. Niezależnie od tego, co się dzieje i jak się dzieje, Pan Bóg ma nad tym wszystkim panowanie. W piątym rozdziale Apokalipsy padają piękne słowa: „Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy”. Niezależnie od tego, co się wydarzy, nad tym wszystkim jest zwycięstwo Pana Boga. On już zwyciężył. Umarł i zmartwychwstał. Jego zwycięstwo już się dokonało – mówi portalowi Fronda.pl dr Maria Miduch. Biblistka opowiada o tym, w jaki sposób czytać Pismo Święte oraz gdzie znaleźć w Biblii nadzieję wobec targających dzisiejszym światem kryzysów.
Fronda.pl: Zawodowo zajmuje się Pani Doktor badaniem Pisma Świętego. Ta fascynacja Biblią, jak Pani wskazuje, rozpoczęła się już w dzieciństwie. Gdzie jest jej źródło i co dzisiaj, poza zawodowymi obowiązkami, motywuje Panią do pochylania się nad Słowem Bożym?
Dr Maria Miduch: Tą motywacją jest po prostu chęć budowania relacji z Panem Bogiem. Chcę Go poznać i cały czas poznawać głębiej. Kiedy chce się mieć żywą relację z jakąś osobą, to naturalnym jest, że chce się słuchać, co ta osoba mówi. Najprostszym sposobem na to, aby usłyszeć, co mówi do mnie Bóg, jest sięgniecie po Pismo Święte. To jest ta motywacja, dzięki której dziś sięgam po Słowo Boże.
Rzeczywiście, w moim życiu przyjaźń z Biblią rozpoczęła się już w dzieciństwie, choć trudno powiedzieć, czy od samego początku była to fascynacja. Od dzieciństwa miałam jednak kontakt z Pismem Świętym. To była inicjatywa mojej mamy, ale również mojego dziadka. Mieszkaliśmy z dziadkami w jednym domu, a mój dziadek miał taki zwyczaj, że codziennie rano modlił się Psalmami w przekładzie Romana Brandstaettera. I właśnie na tych Psalmach uczył mnie czytać. Nie było to oczywiście rzeczą łatwą, bo ich język jest trochę inny niż ten elementarzowy. Również mama podawała mi biblijne opowieści, najpierw w wersji dla dzieci. Tak też od dziecka w jakiś sposób przyjaźniłam się z biblijnymi bohaterami. Zawsze ta historia była dla mnie historią żywą, nigdy nie była zbyt odległa. Na tyle weszło mi to w serce, że nawet kiedy przeżywałam w swoim życiu okres silnego buntu i wrogiego nastawienia do Kościoła, to jednak z Pismem Świętym ciągle miałam kontakt. Ono stale było w moim życiu obecne.
W życiu wielu katolików zapał do zgłębiania Pisma Świętego szybko wygasa. Jednym z kluczowych tego powodów są trudności napotykane w czasie lektury. Wychodzi Pani Doktor naprzeciw tym trudnościom w swojej nowej książce, będącej wyjątkowym wprowadzeniem do lektury Biblii. Wyjątkowym, bo czytelnik znajduje w niej w zasadzie wszystkie elementy akademickiego Wprowadzenia do Pisma Świętego, ale podane w niezwykle przystępnej formie. W prosty i zwięzły sposób przybliża Pani kwestie dotyczące natchnienia, objawienia, autorstwa. Opowiada Pani o formułowaniu się kanonu, gatunkach literackich czy zagadnieniach językowych. To w przyswojeniu tych zagadnień leży klucz do tego, by sięgać po Biblię z prawdziwą fascynacją i uniknąć zniechęcenia już na początku lektury?
Klucz leży w motywacji, to ona jest najważniejsza. Kiedy natomiast mam taką motywację, chcę poznać Pana Boga i to, co On do mnie mówi w swoim Słowie, to chcę zrozumieć to Słowo jak najlepiej. Skoro chcę zrozumieć, sięgam po takie narzędzia, które pozwolą mi dotrzeć do serca tego przesłania. Potrzebuję narzędzi, które nie pozwolą mi się zatrzymać tylko na zewnętrznej, często bardzo trudnej otoczce tych słów. Narzędzi, które pozwolą mi wejść głęboko. Jeżeli mam dobrą motywację, to podejmę wysiłek, aby moją lekturę Biblii uczynić lekturą rozumną. Pan Bóg po to dał człowiekowi rozum, żeby człowiek tego rozumu używał. Wiara jest bardzo ważna, ale rozumu nie zastąpi. Pisał o tym w encyklice „Fides et ratio” św. Jan Paweł II: „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Dociekanie, co Słowo Boże naprawdę do mnie mówi, może sprawić mi trudności. Jeżeli jednak naprawdę chcę się tego dowiedzieć, to podejmę wysiłek, aby te trudności pokonać.
Ta książka jest wyjściem naprzeciw potrzebom tych wszystkich, którzy nie studiowali teologii ani biblistyki, ale mają w sobie głód Słowa Bożego. Pisząc ją, chciałam takiemu czytelnikowi w prosty i przystępny sposób pokazać, jak docierać do Słowa Bożego. W jaki sposób odnaleźć serce tego, ubranego w swoją literacką i kulturową formę Słowa. Oczywiście ta książka nie rozwiąże wszystkich problemów. Nie jest magicznym podręcznikiem, po którego przeczytaniu nagle wszystko w Piśmie Świętym stanie się łatwe. Ale jest jedną z prób poradzenia sobie z trudnościami, które napotykamy w czasie spotkania ze Słowem Bożym.
Wielu, nawet bardzo żarliwie praktykujących katolików, w ogóle nie sięga po księgę Pisma Świętego. Mają jednak kontakt ze Słowem Bożym, uczestnicząc co niedzielę, a nierzadko częściej, we Mszy świętej. W jaki sposób przeżywać liturgię Słowa, aby była ona rzeczywiście spotkaniem z Chrystusem – Słowem?
Musimy zdać sobie sprawę z różnych form obecności Jezusa we Mszy świętej. On jest obecny nie tylko w postaciach eucharystycznych, ale również w czytanym Słowie, w Ludzie Bożym, w osobie sprawującego Eucharystię kapłana. Sposoby obecności Chrystusa są różne i pojawia się problem, kiedy chcemy skupić się tylko na jednym z nich. Wtedy w jakiś sposób rozmijamy się z Panem Bogiem, chcącym w bliskości do nas przemawiać. Dlatego musimy sobie przede wszystkim uświadomić, że On jest obecny w czytanym podczas zgromadzenia Słowie. Wówczas łatwiej nam będzie na tym Słowie skupić swoją uwagę.
Musimy starać się usłyszeć, co Bóg do nas mówi. Znamy teksty, które pojawiają się w czasie liturgii. Słyszeliśmy je wielokrotnie, przez całe nasze życie się gdzieś przewijają. Kiedy słyszymy początek czytania, wiemy już, jak ta historia się skończy. Mamy wtedy pokusę, aby się „wyłączyć”. Należy walczyć z tą pokusą i starać się słuchać Słowa Bożego tak, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy. Wsłuchiwać się w nie i ciągle na nowo pytać, co Pan Bóg przez nie mówi.
Coraz więcej parafii proponuje dodatkową formację w ramach różnego rodzaju kręgów biblijnych. Zakładając, że w parafii taki pomysł cieszy się zainteresowaniem, co musi się wydarzyć, aby taka wspólnota oferowała rzetelną formację? Co powinno charakteryzować takie kręgi?
Czymś cudownym jest, że coraz więcej wiernych chce sięgać po Słowo Boże, czytać je i zgłębiać. To też wyzwanie dla pracujących w parafii księży i dobrze, że takie wyzwanie jest. Bo to wymaga od duszpasterzy przygotowania. Nie wystarczy, że w czasie studiów były zajęcia z Pisma Świętego. Tym Pismem Świętym trzeba żyć na co dzień. Obowiązek związany z prowadzeniem takiej grupy może w tym samemu księdzu pomóc.
Kluczowym jest moim zdaniem, aby te kręgi były odpowiedzią na zapotrzebowanie parafian. Żeby nie było tak, że ksiądz „na siłę” zgarnia parafian do czytania Pisma Świętego i czyta to, co on przygotował i on uznał za słuszne. Kręgi biblijne powinny być przestrzenią, w której parafianie mogą pytać o Słowo, które akurat ich dotyka i nurtuje.
Ważnym jest też, aby takie kręgi przygotowywały do czytania Pisma Świętego. To znaczy uczyły metod czytania, metod radzenia sobie z trudnymi tekstami. Aby nie tyle wyjaśniały trudne teksty, co przygotowywały ludzi na spotkanie z nimi. Takie kręgi byłyby najlepszą odpowiedzią na zapotrzebowanie wiernych na kontakt ze Słowem Bożym.
To, o czym rozmawiamy i o czym pisze Pani w swojej nowej książce, ma pomóc nam w odczytaniu Słowa Bożego w taki sposób, aby stało się ono aktualne dla naszego życia. Słowo Boże jest aktualne dla konkretnego człowieka, ale również dla Kościoła i świata konkretnych czasów. Charakterystyką obecnej doby jest kryzys. Zastanawiamy się dziś nad kryzysem Kościoła, mówimy o kryzysie bezpieczeństwa, obserwujemy kryzys geopolityczny… Jest jakieś szczególne miejsce w Piśmie Świętym, w którym szuka Pani odpowiedzi na obecne kryzysy?
Kościół zawsze zmagał się z kryzysami. Czymś naturalnym jest, że jeśli coś przeżywamy, jest to dla nas dziesięć razy mocniejsze od tego, o czym jedynie czytamy. Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że pojawia się w nas przekonanie, iż nasz kryzys jest największy. Patrząc jednak na historię Kościoła, musimy przyznać, że inni też przeżywali poważne kryzysy. Dlatego nie absolutyzowałabym naszego kryzysu i nie stawiała go ponad tymi, przez które Kościół już przechodził.
Pismo Święte jest żywym Słowem Boga. Skoro jest żywe, to odnosi się do nas, w naszej konkretnej życiowej sytuacji. Możemy znaleźć wiele tekstów, które będą pasować do tego, co przeżywamy. Myślę, że księgą, która – odpowiednio odczytana – będzie dawać nam nadzieję, jest Księga Apokalipsy. Ona była, jest i będzie aktualna na każdym etapie historii Kościoła. Jej przesłanie było tak samo aktualne dla Kościoła starożytnego, Kościoła w średniowieczu, Kościoła w czasie II wojny światowej, jak jest aktualne dla nas dzisiaj. Tylko ważne jest, abyśmy czytając ją, wybrali dobrą perspektywę. Abyśmy, tak jak czytający ją pierwsi chrześcijanie dostrzegli, że jest to księga nadziei. Apokalipsa opowiada o tym, że wszystko dobrze się kończy. Niezależnie od tego, co się dzieje i jak się dzieje, Pan Bóg ma nad tym wszystkim panowanie. W piątym rozdziale Apokalipsy padają piękne słowa: „Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy” (Ap 5,5). Niezależnie od tego, co się wydarzy, nad tym wszystkim jest zwycięstwo Pana Boga. On już zwyciężył. Umarł i zmartwychwstał. Jego zwycięstwo już się dokonało. Przyjmując tę perspektywę dostrzeżemy, że naprawdę nie mamy się czym martwić. Klucz do naszego pokoju leży w ufności Panu Bogu.
Apokalipsa uchodzi za jedną z najtrudniejszych ksiąg Pisma Świętego. W swojej książce rozprawia się Pani Doktor z wieloma popularnymi trudnościami pojawiającymi się wokół Biblii. Obala Pani argument „brutalnego Boga” wyciągany ze starotestamentalnych opisów wojennych, opowiada o psalmach złorzeczących, przybliża również Księgę Apokalipsy właśnie. W ramach proponowanych czytelnikowi ćwiczeń, zachęca też Pani do zastanowienia się nad fragmentem, który dla niego osobiście jest najtrudniejszy. Sama również miewa Pani trudności w lekturze Biblii? To także doświadczenie biblisty, żeby się z takimi trudnościami zmagać?
Tak! Dziwnym by było, gdyby spotykający się ze Słowem Bożym człowiek, nawet najlepiej do tego przygotowany, nie miał żadnej trudności. To by znaczyło, że w jakiś sposób spłyca lekturę. Spotykamy się ze słowem, które choć jest wyrażone w języku ludzkim, to jest Słowem Bożym. My natomiast jesteśmy tylko ludźmi i mamy tylko ludzkie możliwości zgłębiania tego Słowa. Ono jest o wiele większe, niż nam się wydaje. Dlatego zupełnie naturalną rzeczą jest to, że spotykając się ze Słowem Bożym, będziemy natrafiać na trudności. Nie te trudności są tutaj najważniejsze, ale to, jak na nie zareagujemy. Pojawia się wiele pokus. Możemy się na jakiś tekst Pisma Świętego obrazić. Możemy też znaleźć jakąś, nieraz bardzo naiwną interpretację i utrzymywać, że jest to jedyna możliwa interpretacja. W tekstach biblijnych to się zupełnie nie sprawdza, bo są to teksty tak pojemne, że rzadko kiedy jest możliwa jedynie jedna interpretacja. Możemy też orzec, że wszystko jest w porządku, bo jakiś trudny tekst dla nas jest nieistotny. A może ten tekst wymaga od nas pokory, zatrzymania się nad nim i zwrócenia się do Boga: Panie, jeszcze nie wiem, co chcesz powiedzieć przez te słowa, jeszcze ich do końca nie rozumiem, ale wierzę, że będziesz mi pomalutku objawiał to, co dla mnie w tych słowach przygotowałeś.
„Jak nie wybuchnąć śmiechem, jeśli ktoś mówi, że wąż był istotą posiadającą nogi, a po grzechu je stracił i musi teraz czołgać się na brzuchu” – zauważa Pani w swojej książce, wyjaśniając zaraz, że ta śmieszność wynika z nierozumienia tekstu i jego przesłania. Tego typu wyśmiewanie Biblii coraz częściej obserwujemy w debacie publicznej czy w mediach społecznościowych. To pokazuje, jak niskim poziomem zrozumienia, bądź co bądź kluczowego dla naszej cywilizacji dzieła, charakteryzuje się wielu z nas. Mówimy o pogłębianiu znajomości Biblii przez katolików. Czy ta znajomość jest tymczasem wciąż ważna dla niekatolików? Pytam o to w kontekście obecnej dyskusji na temat obecności lekcji religii w szkole czy omawiania fragmentów Pisma Świętego na lekcjach języka polskiego. Jest dziś sens uczyć o Biblii dzieci z rodzin niechrześcijańskich w szkołach publicznych?
Biblia jest częścią naszej kultury, więc jakaś znajomość tej księgi jest konieczna dla każdego. Należy rozróżnić jednak znajomość księgi jako tekstu literackiego od jej znajomości jako tekstu natchnionego, mającego budować wiarę. Każdy wykształcony człowiek, niezależnie od wiary lub jej braku, powinien posiadać jakieś pojęcie o Biblii. Człowiek wierzący natomiast powinien jeszcze wiedzieć, jak w tym tekście spotkać się z żywym Bogiem. Powinien wiedzieć, że Biblia jest czymś więcej niż dziełem literackim. Mamy duży problem z tym, w jaki sposób Słowo Boże jest prezentowane również w ramach naszej katechezy. Ta rzecz wymaga jakiejś zmiany i powinno się nad nią pracować. Bo bardzo często ulegamy takiemu błędnemu myśleniu, że skoro jestem katolikiem, to muszę zażarcie bronić wszystkiego, co dosłownie czytam w Biblii. Na przykład, jeżeli czytam o przywołanym wężu, który stracił nogi, to twardo twierdzę, że tak w rzeczywistości musiało być. Absolutnie nie, to jest błąd leżący gdzieś u podstaw spotkania z Biblią. Pismo Święte nie jest podręcznikiem do zoologii czy astronomii. Nie jest też kroniką spisującą dzieje starożytnego świata w takim sensie, w jakim dziś rozumiemy kronikę i historię. Biblia jest księgą, która opowiada nam o działaniu Boga i o tym, jak Bóg współdziała z człowiekiem. I tyle. Nie znajdziemy w niej odpowiedzi na pytania dotyczące ruchu ciał niebieskich, przebiegu starożytnych wojen, czy geografii antycznego świata. To nie ten rodzaj księgi. I dobrze by było, gdyby katolicy, osoby czytające Biblię jako świętą księgę, doskonale sobie z tego zdawały sprawę. Aby nie szukali w Słowie Bożym odpowiedzi na pytania związane z historią, biologią czy astronomią, bo nie takie odpowiedzi ma ona człowiekowi dawać.
Uczy Pani Doktor języka hebrajskiego, więc nie mogę jeszcze na koniec nie zadać pytania, które bibliści słyszą pewnie zbyt często. Po jaki polski przekład Pisma Świętego najlepiej sięgać?
I to jest bardzo trudne pytanie! Ze studentami pracuję na Biblii Tysiąclecia. Głównie dlatego, że uczę w seminariach, a przyszli księża będą później spotykać się z tym przekładem w liturgii. Ale podkreślam, nie ma doskonałego przekładu. Mówimy o przekładzie z języków starożytnych. Hebrajski i aramejski to języki semickie, które charakteryzują się niesłychaną głębią. Każde tłumaczenie będzie zdradą oryginału. Lubię też na zajęciach sięgać po inne tłumaczenia, żeby pokazywać pewne różnice. W innych tłumaczeniach może się zdarzyć, że pewne rzeczy zostały trochę lepiej, trochę głębiej oddane. Nie jest tak, że mamy jedno, doskonałe tłumaczenie Pisma Świętego.
Maria Miduch jest doktorem teologii w zakresie teologii biblijnej. Dyrektor Salezjańskiego Instytutu Teologicznego w Krakowie. Uczy egzegezy Starego i Nowego Testamentu oraz języka hebrajskiego w krakowskim Wyższym Seminarium Duchownym Księży Salezjanów. Jest członkiem Stowarzyszenia Biblistów Polskich. Autorka wielu książek. Ostatnio, nakładem Wydawnictwa WAM, ukazała się jej nowa praca: „Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym”.
Karol Kubicki/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Bóg dał nam światło przez
św. siostrę Faustynę i ks. Dolindo Ruotolo
ks. Robert Skrzypczak – fot. Wyd. Esprit
***
Wielu patrząc na swoje osobiste doświadczenia i na dzieje świata, zadaje sobie pytanie o to, gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg? Jak Go odnaleźć? Bóg jest obecny w świecie i posyła nam wiele znaków swojej obecności. O kilku z nich (św. siostrze Faustynie, św. Gemmie Galgani i ks. Dolindo Ruotolo) mówił ks. prof. Robert Skrzypczak w przygotowaniach do tegorocznej Uroczystości Serca Pana Jezusa w Krakowie.
Dzisiaj jesteśmy w takim momencie, że trzeba zająć stanowisko albo za, albo przeciw. Ja jestem bardzo przekonany. Od jakiegoś czasu to też zostało mi jakoś podarowane, ja zostałem na to nie wiem jakim sposobem naprowadzony, ale jestem przekonany, że dzisiaj Bóg naszemu zmęczonemu, przejedzonemu, smutnemu społeczeństwu postanowił włączyć dwa potężne reflektory.
Jednym z tych reflektorów to jest przesłanie o Bożym Miłosierdziu. I Bóg w tym celu między innymi posłużył się jedną zwykłą siostrą zakonną. Z Płocka, potem z Wilna, a potem z Krakowa, siostrą Faustyną. I posługując się tą zwykłą kobietą konsekrowaną, odsłonił nam, przypomniał nam taki istotny fragment Ewangelii, jakim jest Miłosierdzie Boga.
Miłosierdzie Boga to kwintesencja ewangelii
Co to znaczy, że Bóg jest miłosierny? Co to znaczy, że Jezus mówi bądźcie miłosierni jak Ja jestem miłosierny? Bóg jest miłosierny, to znaczy zawsze odpowiada dobrem na zło. On jest jedyny, przy którym mogę się pomylić. I Bóg nie musi od razu wyciągać z tego powodu konsekwencji. Kocha mnie także wtedy, kiedy ja jestem dla innych i dla siebie nie do zniesienia. Kocha mnie nawet wtedy, kiedy ja siebie przekreślam. Kiedy w siebie przestaję wierzyć, a On patrzy na mnie z miłością.
Jak bardzo potrzebowaliśmy tego przesłania. Zobaczcie, dzienniczek o Bożym Miłosierdziu siostry Faustyny jest najczęściej tłumaczonym dziełem polskiej literatury na wszystkie języki świata. Faustyna dawno przebiła już Sienkiewicza i Lema, razem wziętych. Wszędzie na świecie wizerunek Jezusa Miłosiernego. Jak bardzo tego potrzebowaliśmy.
Wydawało się, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym tylko, który za dobro wynagradza i za złe karze. Dlatego ludzie zawsze zbliżają się do Boga na wdechu. Boimy się prawdy. A tu okazuje się w tym miejscu, gdzie pojawia się prawda czeka na nas Ktoś, kto szczerze z całego serca walczy za nas. Chce nas mieć przy sobie. Chce nas obdarzyć życiem i to życiem wiecznym.
Lekarstwo przyjdzie przez ‘zwykłego księdza’
A drugi wielki reflektor, który został włączony temu pokoleniu to jest reflektor z Neapolu. Jestem o tym coraz bardziej przekonany. Że tak jak tutaj w tym wypadku Bóg posłużył się zwykłą siostrą zakonną, w tamtym wypadku Bóg posłużył się zwykłym księdzem.
Jedna z najsłynniejszych mistyczek, żyjących we Włoszech na początku XX wieku to św. Gemma Galgani. Była mistyczką, stygmatyczką, cierpiała, jednoczyła się z Chrystusem. W swoim dzienniku napisała, że Kościół będzie kiedyś w przyszłości przechodził przez straszne tarapaty, kryzys tożsamości, zagubi się. Odłączy się od swojego Zbawiciela. Tak pisała Gemma Galgani. I ratunek, lekarstwo przyjdzie nie z najwyższych półek, stanowisk, władzy w Kościele. Nie ze strony wielkich teologów, tylko ze strony zwykłego księdza. Ale nie powiedziała o kogo chodzi.
Mistyk z Neapolu, ksiądz Dolindo Ruotolo
Kiedy się dowiedziałem o księdzu Dolindo, zacząłem szukać kto to jest ten człowiek, który uczył nas wszystkich takiej prostej modlitwy: „Gesú, pensa ci Tu”. Tak pięknie po włosku to brzmi. Po polsku „Jezu, Ty się tym zajmij”. Ksiądz Dolindo przekazuje nam inny aspekt, inną stronę tajemnicy Boga, że wierzyć w Boga to jest odpocząć w Jego zaufaniu. W zaufaniu do Niego. Że to zaufanie jest tak bardzo skuteczne.
Kiedy po raz pierwszy wybrałem się do Neapolu, mówiłem o księdzu Dolindo w jakiejś włoskiej parafii i nagle pojawia się przede mną para małżeńska. I oni mówią, my mieszkaliśmy tyle lat w Neapolu, a naprawdę nigdy w życiu nie słyszeliśmy o żadnym księdzu Dolindo. Otworzyłeś nam oczy. Jesteśmy tak w tej chwili zaciekawieni, że nie będziemy w stanie teraz spać. Ja pomyślałem sobie, Bogu dzięki. Dostaję nie tylko dwoje przewodników, którzy mi pomagają, którzy znają miasto, ale jeszcze dobre towarzystwo. I pojechaliśmy, szukaliśmy.
Gdzie on może być? Gdzie on żył? Nikt nie wiedział. Ani taksówkarze, ani w księgarni katolickiej. Kto? Jak? Do… jak mówisz? Dolindo? I wreszcie znaleźliśmy. Znaleźliśmy ten kościół, w którym pracował. Jego ciało, które spoczywa z boku w takim pięknym sarkofagu. I ludzi, którzy się przytulają jak jaskółki do grobowca księdza Dolindo. I pukają ciągle. I uczą się tego: „Jezu, Ty się tym zajmij”.
Grazia, bratanica księdza Dolindo ma w tej chwili 96 lat. Ale jaki umysł, jaka pamięć. Wtedy po raz pierwszy się z nią spotkałem. Byłem tak szczęśliwy, że znajduję świadka z pierwszej ręki. A ona była zadziwiona, że jakiś ksiądz z dalekiej Polski przyjechał i chce słuchać o jej stryju, jak to potem mi powiedziała, ‘z rozszerzonymi źrenicami’. I ona wtedy powiedziała: „wiesz, ksiądz Dolindo nieraz mówił, ‘ludzie nie widzą Boga, bo Mu nie ufają. Ale zaledwie zaczniesz Mu ufać, będziesz Go widział’. Uczył wszystkich bezgranicznego zaufania wobec Boga”.
Kim był ks. Dolindo?
A to był człowiek, który przeszedł przez ogromne cierpienie. Zostawił autobiografię, która jest wręcz zatytułowana ‘Dolindo, znaczy ból’. Trudno sobie wyobrazić, że jeden człowiek może przejść przez tak dużo nieszczęść, tarapatów. I rodzinnych, i związanych z ciałem, ze zdrowiem, ale przede wszystkim także z przykrości, ostracyzmu, niechęci, prześladowania, które go spotkało także ze strony Kościoła, który kochał do końca. Czterokrotnie postawiony przed Świętym Oficjum. Poddawany niekończącym się przesłuchaniom. Jak czasami czytałem protokoły tych przesłuchań, naprawdę można się załamać.
Stawiano mu zarzuty, przed którymi w ogóle nie wiedział, jak się wybronić. I on wszystko to oddawał w ręce Boga. Całe to upokorzenie, które na niego spadało. Najpierw pozbawili go prawa głoszenia, potem spowiadania, potem odprawiania mszy świętej. Na czas trwania procesów nawet nie wolno mu było przyjmować Komunii Świętej. Heretyku, schowaj się! I ksiądz Dolindo nigdy się na nikogo nie skarżył. Wszystko oddawał w ręce Boga. Cały żal, na który się zdobywał. To jak jeden świadek kiedyś powiedział, wszedł do kościoła w nocy i spotkał księdza Dolindo przed otwartym tabernakulum. Płakał, modlił się tak z rękami wyciągniętymi do Pana Jezusa. I powtarzał perché (dlaczego)? I to był cały jego żal. A resztę wyrażał na organach. Bo wtedy grał i komponował, żeby utrzymać się przy życiu. 19,5 roku w karach kościelnych.
Jeden z prefektów Świętego Oficjum, który pilnował księdza Dolindo, jego aresztowania, mówił: Dolindo, żaden z tych zarzutów, które ci postawili nie sprawdził się, nie potwierdził się. Wiesz, gdybym ja ciebie nie znał, to pomyślałbym, że fakt, że cię w ten sposób traktują, mógłby świadczyć tylko o jednym, że jesteś niezłym kanalią. Ale ja wiem, że ty jesteś niewinny.
I radził mu: Dolindo, postaw się. Zacznij się bronić. Nigdy się nie bronił. Wszystko oddawał w ręce Boga. A kiedy po 19,5 roku został zrehabilitowany, przywrócony do wszystkich czynności kapłańskich, nagle okazuje się, że ma wszystkie te same właściwości, dary jak ojciec Pio. Dar czytania w sercach ludzi, dar prorokowania, dar rozróżniania. Mówili mi Neapolitańczycy: Padre, widzisz tamtą ulicę, która dochodzi do kościoła, gdzie pracował? Schodzi w dół, w dół, daleko, daleko. Potem się zawija, a potem jest skrzyżowanie. Tam mniej więcej kończyła się kolejka ludzi, którzy czekali, żeby u księdza Dolindo się wyspowiadać. Albo żeby skonsultować swoją własną sprawę, prosić o modlitwy.
Karabin na diabła
Grazia mi mówiła: Księdzu Dolindo zależało przede wszystkim na tym, żeby Słowo Boga materialnie wróciło do serc ludzi. Żebyśmy zaczęli na nowo spotykać się z Chrystusem poprzez Pismo Święte, Słowo Boga. Dlatego skomentował całe Pismo Święte, 33 tomy. Każdy po 1000 stron. Czekają na tłumaczenie. Ale to co jest najważniejsze, to jest jego bezpośredniość wobec Boga. On ufał Bogu i zarażał innych ludzi tym zaufaniem.
Jednego wieczoru ja idę sobie po dzielnicy. Idę sobie wieczorem tam dzielnicą, gdzie ksiądz Dolindo pracował. Nagle wyrasta przed mną taki siwy, starszy Pan. Zobaczył, że jestem w koloratce. I mówi, „a ksiądz polski?” Mówię, tak. „Pewnie do księdza Dolindo”. Ja mówię, tak.
I on wtedy zmienia się na twarzy i mówi: „ja pamiętam go, byłem jego ministrantem”. Mówi do mnie, Padre, bo tak Włosi mówią do księdza. „Padre, jak ksiądz Dolindo głosił słowo ludziom, to ogień wychodził z jego ust. Z jego oczu, ogień. Wyobrażasz to sobie? Jak on mówił o Bogu?” I jednocześnie ciągle nosił przy sobie różaniec. I kiedy ludzie go pytali. Dolindo, a czemu ty wszędzie z tym różańcem chodzisz? To on wtedy uśmiechał się i mówił. To jest mój karabin na diabła. Modlił się nawet wtedy, kiedy głosił słowo.
Ja to próbowałem przetestować. Nijak mi to nie wychodzi. Albo jedno, albo drugie. Nieraz jak odprawiał mszę świętą, to widział Matkę Bożą obok siebie. Maryja mu towarzyszyła do ostatnich chwil życia. Jej poświęcił także ostatnie dzieło. Miał 84 lata. Głowa zwisała na dół. Nie mógł jej utrzymać. Już tak był schorowany. I wtedy podejmuje się napisać ostatnie dzieło o Matce Bożej, Maryja Niepokalana. I wtedy doznaje takich ataków. Szatan przychodzi i mówi: „nie dopuszczę. Nie pozwolę ci napisać tego dzieła”.
Czasami w nocy wołał o pomoc. I przybiegała jedna z kobiet, które mieszkały blisko w sąsiedztwie. I mówiła: „znajdowałam staruszka Dolindo jakby wepchniętego siłą pod łóżko. Cały drżał i tylko mówił ‘znowu tu był’”. Kiedy ukończył dzieło, rok potem, 19 listopada 1970 roku odszedł. A kiedy odchodził, ludzie modlili się obok niego. Był już tak słaby, że nie mógł się nawet podnieść. W pewnym momencie, wieczorem, nagle, jakby jakaś siła go posadziła. Usiadł i tylko wyciągnął ręce. Tak. Wpatrzony. Pojawił się zachwyt na jego twarzy i powiedział: „Jakże jesteś piękna”.
I umarł. No powiedzcie, jak nie zazdrościć? Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu, Ty się tym zajmij. On mówił tak: „Jeśli masz wrażenie, że zaczynają spiętrzać się kłopoty w Twoim życiu. Zaczynasz się lękać, że te wszystkie sprawy, które idą przeciwko Tobie się nawarstwiają, jak huragan, jak burza. W pewnym momencie spadną Ci na głowę i Cię zmiażdżą. Nie panikuj. Nie pękaj, mówił. Tylko ze wszystkich sił, które jeszcze w sobie znajdujesz. Zacznij wołać. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu. I zobaczysz, co to znaczy, że w pewnym momencie pokój Boży zacznie przenikać w Twoje życie”.
Jeszcze na zakończenie Wam powiem. Jedna kobieta mi opowiadała. Mówi. W moim małżeństwie już doprowadziliśmy się do szaleństwa. Już żeśmy myśleli tylko, że jedyną drogą wyjścia jest rozwód, bo inaczej sobie zrobimy krzywdę. Byliśmy tak wściekli na siebie. Nie mogliśmy wymienić ani jednego słowa bez napastliwości.
Kiedy ona się dowiedziała o tym, że ksiądz Dolindo uczył tej modlitwy całkowitego zaufania, mówi; „niczego innego nie podejmowałam. Tylko tę modlitwę w sercu. We dnie, w nocy. W nocy nie mogłam spać. Myśli buzują. Jezu, Ty się tym zajmij. Jezu. Po paru tygodniach zauważyłam, że przestajemy używać wulgaryzmów w stosunku do siebie. Dalej się modliłam”. „Po następnych dwóch tygodniach – mówi, przestaliśmy być wobec siebie złośliwi i napastliwi. Dalej się modlę i już zaczynam dostrzegać pierwsze objawy czułości w tym w jaki sposób się komunikujemy. Nigdy nie przestanę być wdzięczna”.
Jeden list do mnie dotarł. Ja mieszkam w Warszawie na Ursynowie. Niedaleko jest wielkie centrum onkologiczne. Jedna kobieta do mnie napisała list. „Jestem na hematologii. Walczę z rakiem krwi. Moje dni są policzone, ale jestem tak szczęśliwa. Bo właśnie odkryłam księdza Dolindo i nauczyłam się tej przepięknej modlitwy. I nieustannie ją w myślach i w sercu noszę. Jezu, Ty się tym zajmij. I wiem, że Bóg mi podarował tego człowieka i tę modlitwę, żebym mogła przygotować się na najważniejszy moment mojego życia.”
Kiedy dotarła do mnie ta wiadomość, ta Pani już nie żyła. Chcesz wiedzieć, co jest najważniejsze? Kochaj. Ufaj. Nigdy się nie załamuj. Jak będzie Ci ciężko, to nie mów, mam wszystkiego dość, jestem zmęczony, muszę się zamknąć. Nie krzycz, tylko wołaj: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
ks. Robert Skrzypczak/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jedna z największych mistyczek XX wieku
Bł. Aleksandra Maria da Costa bywa nazywana “ukrzyżowaną z Balazar”. Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej. Przez 13 lat żyła tylko Komunią świętą.
Bł. Aleksandra Maria da Costa/Wikipedia
***
Historia Aleksandry Marii da Costa zdaje się być wciąż mało znana. Urodziła się 30 marca 1904 roku w parafii Balazar w Portugalii. Była to Wielka Środa. Ochrzczona została 2 kwietnia w Wielką Sobotę. Jej życie można podzielić na dwa etapy. Pierwsze radosne 19 lat i 32 lata Drogi Krzyżowej z Jezusem cierpiącym. Pod koniec życia była nazywaną “ukrzyżowaną” lub “chorą z Balazar”.
Przez całe życie była związana ze swoją wioską. Od szóstego roku życia uczyła się katechizmu, mając siedem lat przyjęła Pierwszą Komunię. Chętnie chodziła do kościoła, bo bardzo lubiła oglądać figury świętych. Rozkochała się w figurze Bolesnej Matki Bożej i św. Józefie. Opiekowała się nią siostra Diolinda. Matka musiała pracować od rana do wieczora, by wyżywić rodzinę. Jako dziecka była małą psotnicą. Ale chętnie pomagała w domu.
“Nie mogę sobie wyobrazić, że mały Jezus, mając taką Matkę jak Maryja, nie miał pieluch i ubranek. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mały Jezus był brudny. Chciałam zawsze być świętą, ale byłoby to dla mnie umartwienie nie do zniesienia, gdybym musiała iść do świętości w brudzie. Uważam, że Bóg nie chce ani brudu duszy, ani ciała”.
Od 12 roku życia pracowała u bogatego gospodarza w sąsiedztwie. Wymagał pracy ponad siły i był ordynarny. Po pięciu miesiącach Aleksandra zrezygnowała z pracy u niego i poszła pracować na polu. Gdy skończyła 14 lat zaczęła budzić zainteresowanie u chłopaków. Przypomniał sobie o niej gospodarz, u którego pracowała. Pewnego dnia zjawił się w towarzystwie dwóch wyrostków domu Aleksandry. Jej siostra kazała zamknąć drzwi i kazała odejść mężczyznom, ci jednak przepuścili atak. Wdarli się do domu, rzucili na Diolindę i drugą dziewczynę, która była u da Costów, Aleksandra, by uchronić się przed gwałtem wyskoczyła przez okno. Spadła z 4 metrów.
“Poczułam ogromny ból w kręgosłupie. Z trudem podniosłam się, chwyciłam kawał kija z winnicy i pobiegłam do domu ratować siostrę i jej przyjaciółkę. Wywijając kijem, wołałam: <<Psy! Precz stąd!>>. Napastnicy uciekli, a my zmęczone wróciłyśmy do pracy. Chwilę później poczułam straszliwe bóle i musiałam się położyć do łóżka”.
Następstwem upadku był postępujący paraliż. Gdy skończyła 19 lat nie mogła już wstać z łóżka. Była do niego przykuta do końca życia. Na początku choroby prosiła Boga o uzdrowienie. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem. W 1931 roku Jezus zaprasza Aleksandrę, aby razem z Nim złożyła siebie na ofiarę. Jej powołanie kryje się w słowach: “Kochać, cierpieć, wynagradzać”. W 1936 roku czuje, że Jezus wzywa ją: “Pomóż mi zbawiać ludzi”. Jej stan się pogarsza, a proboszcz decyduje się przynosić jej codziennie Komunię świętą.
3 października 1938 roku Aleksandra przeżywa po raz pierwszy Mękę Chrystusa. To przeżycie będzie się powtarzać aż do 20 marca 1942 roku. Ojciec święty poleca ks. Emmanuele Vilar zbadać całą sprawę.
Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej, jako karę za ciężkie grzechy. Aleksandra składa swoje życie, jako ofiarę dla ubłagania pokoju.
3 kwietnia 1939 roku jej stan znowu się pogarsza. Przestaje jeść. Do śmierci będzie żyła wyłącznie Komunią świętą, a więc 13 lat. 21 czerwca 1944 roku spotyka salezjanina ks. Umberto Pasquale, który będzie jej kierownikiem duchowym do samego końca. Przez 11 lat kapłan zebrał prawie 5 tysięcy stron dokumentacji tego, co Aleksandra mówiła do siostry, do niego, do nauczycielki z Balazar.
W 1945 roku ks. Umberto przynosi jej dyplom współpracownicy salezjańskiej. Swoje cierpienie ofiarowuje za współpracowników salezjańskich. Obok łóżka oprócz dyplomu prosi o zamieszczenie zdjęcia z kaplicy nowicjackiej z Mogofores, by jako siostra cierpiąca, wspierać ich przygotowanie do pracy salezjańskiej z młodzieżą. Napisze do nich:
“Mam was wszystkich w moim sercu. Zaufajcie: Jezus będzie zawsze z wami. Liczcie na mnie tu na ziemi i potem w niebie, gdzie będę was oczekiwać. Proszę was bardzo: módlcie się za mnie! Wasza Aleksandra.”
W styczniu 1946 roku przeżywa mistyczne zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Jezus obieca jej również, że do jej grobu przywoła wielu grzeszników, którzy się nawrócą. Wielu pielgrzymów zacznie przychodzić do niej jeszcze za życia. Jezus powie do Aleksandry: “Przeżywasz teraz okres mojej publicznej działalności. Wiele dusz rozpali się dzięki twemu przykładowi wielką miłością do Eucharystii”.
Od 9 kwietnia 1954 zaczyna mieć problemy ze wzrokiem. Swój pokój nazywa ciemnym więzieniem. 6 maja 1955 roku Maryja mówi do niej, że wkrótce po nią przyjdzie. Stało się to 13 października 1955 roku. Wokół niej była grupa ludzi. Szepcze do nich:
“Nie grzeszcie. Świat jest nic nie wart. To wszystko. Przystępujcie często do Komunii świętej. Każdego dnia odmawiajcie różaniec. Z Bogiem, do zobaczenia w niebie”.
Zmarła wieczorem mówiąc: “idę do nieba”. 25 kwietnia 2004 roku Alexandra Maria da Costa została ogłoszona błogosławioną.
Tekst na podstawie książki: Ks. S. Schmidt SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wydawnictwo Salezjańskie 1997
Małgorzata Gajos/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
domena publiczna/wikipedia.org
***
Święci, dla których Eucharystia była jedynym pokarmem
Wśród świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego znajdujemy osoby, które przez część swojego życia żywiły się jedynie… Eucharystią! Ich życie ukazuje niezwykłą siłę i moc tego sakramentu.
Św. Mikołaj z Flue. Pustelnik z woli Bożej
To jeden z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków żyjących u schyłku średniowiecza. Był obdarowany niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia, co zostało potwierdzone procesem kanonicznym.
***
Mikołaj wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ostatecznie jednak zrezygnował z drogi kapłańskiej i za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Po kampanii wojennej, w wieku 50 lat, za zezwoleniem małżonki ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów. We śnie otrzymał wskazówkę, że wolą Bożą jest, aby został pustelnikiem w swoich rodzinnych stronach. Mikołaj zadanie wykonał – ludzie przychodzili do pustelnika we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę.
15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jest także patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
Bł. Aleksandra Maria da Costa. Cierpienie za zbawienie młodzieży
Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. Mając 14 lat, została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości czterech metrów – poprzez upadek została całkowicie sparaliżowana. Przez kolejne 30 lat nie mogła podnieść się z łóżka.„Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie” – powtarzała.
***
Aleksandra prosiła Matkę Bożą o łaskę uzdrowienia. Obiecywała, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Od tego momentu doświadczała przeżyć mistycznych, m.in. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.
Od 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Ofiarowała swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 roku.
Św. Kolumba z Rieti. Mistrzyni jednania skłóconych
Angiolella Guadangoli urodziła się 2 lutego 1467 r. w Rieti, we Włoszech. Już jako młoda dziewczyna chciała oddawać szczególną cześć Męce Chrystusa – podejmowała w tym kierunku praktykę umartwienia zmysłów oraz nosiła włosienicę. Wstąpiła do tercjarek dominikańskich i podążając śladami św. Katarzyny ze Sieny, oddała się służbie ubogim odwiedzając chorych i umierających. Nie zapominała też o więźniach i skazanych na śmierć. Wyjechała do Perugii gdzie ufundowała klasztor Sióstr Dominikanek.
***
Często pościła o chlebie i wodzie. W jednym ze źródeł wspomniano również, że w pewnym momencie odzwyczaiła się nawet od jedzenia chleba. Przyjmowała tylko Komunię Świętą, wodę i sok z ziół. Nie przeszkadzało jej to jednak w codziennej pracy i modlitwie.
Znana była ze szczególnej umiejętności jednania skłóconych obywateli miasta, którzy powierzali jej swoje problemy. Dzięki roztropności i mądrości udzielanych rad, udawało jej się doprowadzać do upragnionej zgody i pokoju. Jej kult zatwierdził, a tym samym beatyfikował ją Papież Urban VIII w 1627 roku.
Sługa Boża Floripes de Jesús. „Kto chce mnie szukać, znajduje mnie w Sercu Jezusa”
Lepiej znana jako Lola – to Brazylijka, która przez 60 lat żywiła się wyłącznie Eucharystią. Urodziła się w 1913 roku w stanie Minas Gerais w Brazylii. W wieku 16 lat spadła z drzewa. Wypadek zmienił jej życie. Została sparaliżowana i „jej ciało się zmieniło – nie czuła już głodu, pragnienia ani senności. Żadne lekarstwo nie było skuteczne ” – powiedział brazylijski ksiądz Gabriel Vila Verde, który podzielił się historią Loli w mediach społecznościowych.
Floripes de Jesús zaczęła się odżywiać jedną konsekrowaną Hostią dziennie. „Żyła w ten sposób przez 60 lat” powiedział Vila Verde. Ponadto „przez długi czas pozostawała w łóżku bez materaca, jako forma pokuty”.
Wiara w świętość świeckiej rosła, a tysiące pielgrzymów przyjeżdżało, aby ją zobaczyć w jej domu. W księdze podpisów gości z lat 50. XX wieku odnotowano, że w ciągu zaledwie miesiąca odwiedziło ją 32 980 osób. Wszystkich, którzy ją odwiedzali Lola prosiła o pójście do spowiedzi, przyjęcie komunii oraz nabożeństwo w pierwszy piątek ku czci Najświętszego Serca Jezusowego.
Lola poświęciła swoje życie modlitwie za kapłanów i szerzeniu kultu Najświętszego Serca Jezusowego. Zmarła w kwietniu 1999 r. W jej pogrzebie wzięło udział 22 księży i około 12 000 wiernych. W 2005 roku została ogłoszona Sługą Bożą przez Stolicę Apostolską.
brewiarz.pl, matkakolumba.dominikanki.pl, zś/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
W sobotę 15 czerwca 2024 roku w bazylice Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach odbyła się beatyfikacja ks. Michała Rapacza. Kościół katolicki wyniósł go na ołtarze jako męczennika czasów komunizmu. Duchowny ten został rozstrzelany przez bojówkarzy w 1946 r. w Płokach w Małopolsce.
Beatyfikacja ks. Michała Rapacza w bazylice Bożego Miłosierdzia/fot. Łukasz Gągulski/PAP
***
Testament błogosławionego męczennika
ks. Rapacza dla Polaków w kraju i na emigracji
bł. ks. Michał Rapacz – wikimedia, dp., pixabay.com
***
Ks. Michał Rapacz dla Polaków w kraju jak i „dla współczesnej emigracji polskiej to piękny przykład wierności Bogu na wszystkich odcinkach życia, służby Ojczyźnie, umiłowania tradycji narodowych, budzenia patriotyzmu, przyczyniania się do duchowego i moralnego odrodzenia społeczeństwa polskiego” – powiedział portalowi Polskifr.fr ks. Dionizy Jedynak, kapłan archidiecezji krakowskiej, pochodzący z parafii Płoki, gdzie pracował ks. Michał Rapacz, dziś beatyfikowany w Krakowie-Łagiewnikach.
Michał Rapacz był synem Jana i Marianny z domu Wójcik. Urodził się w 1904 r. we wsi Tenczyn, należącej wówczas do parafii Lubień w diecezji krakowskiej. Po ukończeniu szkoły podstawowej wstąpił do gimnazjum w Myślenicach. Następnie w 1926 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. 1 lutego 1931 r. został wyświęcony na kapłana. W latach 1931 do 1933 pełnił obowiązki wikariusza parafialnego w Płokach, później jego drugą parafią była Rajcza, gdzie był wikariuszem w latach 1933-1937. Dokładnie 11 listopada 1937 roku został mianowany administratorem w parafii Płoki. Tam pełnił swoje obowiązki do męczeńskiej śmierci, która nastąpiła 12 maja 1946 r. Gdy wyprowadzono ks. Rapacza z plebanii mówił: „Niech się dzieje Twoja wola, Panie”. Związano go powrozem, następnie prowadzono wokół kościoła, był bity. Później uprowadzono go do pobliskiego lasu koło cmentarza i tam wykonano wyrok – jeden strzał nad okiem w głowę, drugi w potylicę. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Lubniu.
Ks. Dionizy Jedynak, wspominając, jak w czasach dzieciństwa odwiedzał miejsce, gdzie 12 maja 1946 r. przyszły błogosławiony został zamordowany przez komunistów, dodał: „osobiście nie znałem ks. Michała Rapacza, gdyż urodziłem się 7 lat po jego męczeńskiej śmierci. Natomiast pamięć o nim była żywa w mojej rodzinie. Moim rodzicom udzielił on ślubu. Od najmłodszych lat, gdy z rodzicami chodziłem na groby zmarłych z rodziny, to zaprowadzali mnie do pobliskiego lasu, bo to było niedaleko od cmentarza, na miejsce zabójstwa. Tam był ustawiony krzyż, tam ludzie zapalali świece, składali kwiaty, pamiętali o nim. Mówili, że to był męczennik”.
W latach 1945-1946, kiedy komuniści objęli władzę w Polsce, ks. Michał Rapacz stał się szybko obiektem ich szykan. Był ostrzegany o grożącym mu niebezpieczeństwie i nakłaniany do opuszczenia parafii. Podczas jednego z kazań powiedział: „choćbym miał trupem paść, nie zaprzestanę tej Ewangelii głosić i nie wyrzeknę się własnego krzyża”. Ks. Jedynak przypomniał, że „po morderstwie rodzina zabrała ciało i ks. Rapacz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Lubniu. Tam spoczywał przez 34 lata, do roku 1980, kiedy to ekshumowano jego ciało i przewieziono z powrotem do Płok. Tam spoczywa do dziś”.
Trudna komunistyczna rzeczywistość
Ks. Rapacz zdawał sobie sprawę z tego, że skuteczność jego pracy dla dobra ludzi jest mała ze względu na bardzo trudne komunistyczne uwarunkowania. „Dzięki wierze i oddaniu Kościołowi robił jednak swoje jako kapłan” – powiedział ks. Jedynak.
Ks. Michał działał na terenach, gdzie w diecezji krakowskiej było najwięcej fabryk i ośrodków przemysłu. Ludność organizowała się w różnorodne związki i stowarzyszenia. „To były tereny zamieszkałe w większości przez chłoporobotników, bo ludzie pracowali w fabrykach, a później na roli. Tam widać było wpływy lewicowe, nastawione wrogo do Kościoła, do tradycyjnych wartości. Z tamtego terenu, z powiatu chrzanowskiego, wywodzili się komunistyczni działacze partyjni i Urzędu Bezpieczeństwa” – poinformował znawca życia ks. Rapacza. Cztery miesiące po jego śmierci w Libiążu UB zastrzeliło miejscowego proboszcza.
Męczeństwo – świadectwo ponad wszelkie inne
„Człowiek osiąga świętość przez naśladowanie Chrystusa, realizację cnót teologicznych, jak również przez wierne przestrzeganie zasad religijno-moralnych. Dla katolików męczeństwo to wielkie świadectwo ponad wszelkie inne. Męczennik to ten, który oddaje swoje życie, coś, co ma najcenniejszego, za Chrystusa, za wyznawaną wiarę w Niego” – zaznaczył ks. Dionizy Jedynak.
Podkreślił, że „ks. Rapacz poniósł śmierć męczeńską z powodu głoszonej nauki Chrystusa zawartej w Ewangelii, z powodu wierności Kościołowi, nauczając i ukazując prawdy moralne”. To nie podobało się powojennej komunistycznej władzy ludowej, gdyż „ich ideologia mówiła, że Boga nie ma, więc taki człowiek był im niewygodny, dlatego na zebraniu partyjnym w Trzebini postanowili go zlikwidować”.
Ks. Michałowi Rapaczowi zależało na zbawieniu każdego, bo „był gorliwym duszpasterzem i nie ulegał władzy ani w czasie wojny hitlerowskiej, ani w czasach komunizmu. Głosił prawdę Bożą. Domagał się od parafian, by byli wierni Chrystusowi, a nie szli za błędnymi naukami”. Późniejszy męczennik modlił się za parafian nawet nocami. „Wiedział, że w tych trudnych czasach ludzie potrzebują większego wsparcia duchowego, płynącej z wiary pociechy. Jako kapłan pełen wiary doskonale wiedział, że w trudnych sytuacjach należy pokornie i ufnie błagać Boga. Tak uczył ludzi i sam to robił, naśladując Chrystusa Najwyższego Kapłana. Tu widzimy Jego świętość” – stwierdził ks. Dionizy Jedynak.
Przesłanie ks. Rapacza
„Ks. Michał uczy nas tego, że w każdej sytuacji życiowej, gdziekolwiek jesteśmy i w jakimkolwiek systemie społecznym żyjemy, powinniśmy być wierni Bogu i żyć według przykazań. Uczy również wierności wierze i tradycjom wyniesionym z domu rodzinnego. Uczy dawania świadectwa, wyznawania wiary, mimo grożących niebezpieczeństw, a nawet ryzyka utraty życia” – ocenił ks. Dionizy.
Polskfir.fr / pzk/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Niezwykłe wizje mistyczne dwóch świętych, które zapoczątkowały kult Serca Pana Jezusa
fot. Wikipedia/Canva
***
Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa kojarzy się nieodłącznie ze świętą Małgorzatą Marią Alacoque, ale już w średniowieczu, w zgromadzeniu cystersek w Helfcie żyły dwie mistyczki, które miały widzenia Boskiego Serca i żywiły do Niego szczególne nabożeństwo.
Mechtylda z Magdeburga i Gertruda Wielka żyły w ścisłym zjednoczeniu z Sercem Pana Jezusa. Z Nim i w Nim przeżywały zwykłe trudności dnia codziennego, a także wszelkie cierpienia duchowe i fizyczne, których doświadczały.
Któregoś dnia Mechtylda opowiadała, jak podczas spotkania Pan tak mocno przycisnął jej serce do Swojego, iż miała wrażenie, że te dwa serca stanowią jedno. Do tego zjednoczenia serc Chrystus przygotowywał je od najmłodszych lat.
Serce Jezusa, Św. Gertruda i nawrócenie… w klasztorze
Gertruda już jako pięcioletnia dziewczyna trafiła do zgromadzenia cystersek w Helfcie i spędziła tam całe życie. Najpierw była uczennicą, a po latach nauki została mniszką. W zgromadzeniu przeżyła wewnętrzne nawrócenie, bowiem nauka pochłonęła ją tak bardzo, iż niemal straciła z oczu Boga.
Gdy zrozumiała, że nie można przedkładać idei nad rzeczywistość, a czytania o miłosierdziu nad czynienie go, rozpoczął się nowy etap w jej życiu naznaczony darem kontemplacji, nadprzyrodzonych ekstaz, objawień i proroczych wizji. W swoim dziele opisywała miłość Boga do duszy oraz duszy do Boga, której źródło tkwi w Najświętszym Sercu Jezusa.
Niezwykłe dzieło św. Mechtyldy o Sercu Jezusa, które tworzyła 40 lat!
Mechtylda natomiast w wieku 12 lat miała wizję Ducha Świętego i od tego wydarzenia wiele czasu poświęcała na praktyki religijne i rozwój duchowy. Mając 23 lata opuściła dom i związała się z beginkami w Magdeburgu. Był to ruch religijny i społeczny wywodzący się z franciszkanizmu, a kierowany przez dominikanów. Jego członkowie prowadzili życie zgodne z Ewangelią, wypełnione modlitwą i pracą.
Mechtylda przez czterdzieści lat tworzyła dzieło zatytułowane Strumień światła boskości, w którym opisywała swoje przeżycia mistyczne. Posługując się symbolami płomienia, światła, ciepła i rosy, ukazywała w jaki sposób spotykają się pragnienia duszy i Boga.: „Dusza wyszła z Serca Bożego i powinna tam ponownie wrócić”. W wieku 60 lat, zmuszona sytuacją polityczną, ale również krytyką ze strony niektórych hierarchów kościoła, schroniła się w klasztorze cystersek w Helfcie, gdzie pozostała aż do śmierci.
Jak wygląda Serce Jezusa?
Mechtylda z Magdeburga zapisała w „Strumieniu Światła Boskości” słowa:
„Kiedy uboga dusza przybywa na dwór, jest rozumna i delikatna. Pełna radości patrzy na swego Boga. Ach, z jak wielką miłością jest przyjmowana! Milczy ona i niezmiernie pragnie Jego chwały. Wówczas On ukazuje jej z wielkim pragnieniem swe Boskie Serce.
Jest podobne do czerwonego złota, które płonie w wielkim ogniu rozżarzonych węgli. A On wkłada ją do swego rozpalonego Serca. Kiedy najwyższy Władca i mała służebnica obejmują się tak serdecznie i są złączeni jak woda z winem, wtedy ona jakby znika i odchodzi sama od siebie. Skoro tylko ona nic już nie może zrobić, On z tęsknoty za nią jest chory z miłości, tak jak już był zawsze, gdyż On w swoim odwiecznym pragnieniu miłosnym nie wzrasta ani nie maleje. Wtedy dusza mówi: <Panie, Ty jesteś moim Umiłowanym, moją tęsknotą, moim tryskającym źródłem, moim słońcem, a ja jestem Twoim zwierciadłem>. Tak wygląda podróż na dwór miłującej duszy, która nie może istnieć bez Boga”.
Rozmowa ze św. Janem o Sercu Jezusa
Niemal w tym samym czasie Gertruda, która z czasem otrzymała przydomek Wielka, w dziele zatytułowanym Objawienia, czyli Poseł Bożej pobożności opisała rozmowę ze świętym Janem, umiłowanym uczniem Pana Jezusa.
„Powiedz mi – zapytała Gertruda – jakich uczuć doznawałeś, spoczywając podczas ostatniej uczty na sercu Jezusa? Jan zaczął opowiadać. Wspominał o głębokim zanurzeniu swej duszy w duszy Jezusa Chrystusa i o gorejącym ogniu, jaki go ogarniał. – A dlaczegóż w takim razie – dopytywała – dlaczegóż, nic o tym nie napisałeś? – Dlatego – odpowiedział – że miałem tylko polecone przedstawiać powstającemu Kościołowi nauki Słowa i przekazywać prawdy wiekom, w miarę jak wieki te będą zdolne je pojąć; bo nikt ich dokładnie zrozumieć nie zdoła. Co do niewysłowionych rozkoszy, których doznawałem na sercu Jezusowym, postanowiłem o nich mówić później, aby poznanie tych niewymownych słodyczy rozpaliło na nowo oziębłą i dogasającą miłość starzejącego się świata i obudziło go z odrętwienia”.
______________________________________________________________________________________________________________
***
Serce Jezusa. Bosko-ludzka miłość
Początki kultu Serca Jezusa sięgają Golgoty, kiedy to Najświętsza Maryja Panna, św. Jan i św. Maria Magdalena jako pierwsi oddali hołd przebitemu włócznią Sercu Zbawiciela. W Średniowieczu idea ta dojrzewała poprzez kult Najświętszych Ran, następnie Rany Boku Zbawiciela i wreszcie Jego Serca.
z Siostrą Wizytką Marią Bernadetą Wysocką rozmawia Dawid Gospodarek (KAI).
Dlaczego to właśnie czerwiec jest miesiącem Serca Pana Jezusa? Jak daleko sięga tradycja czerwcowych nabożeństw, wciąż obecna w polskiej pobożności?
Można powiedzieć, że jest to decyzja Pana Jezusa, bowiem właśnie w czerwcu przekazał ludziom najważniejsze tajemnice swego Serca oraz prosił o ustanowienie święta ku Jego czci w piątek po oktawie Bożego Ciała, a to zazwyczaj wypada w czerwcu.
Stąd też wywodzi się tradycja nabożeństw czerwcowych. Przyjmuje się, że w Polsce pierwsze takie nabożeństwo zostało odprawione 1 czerwca 1857 r. w kościele sióstr wizytek w Lublinie. Od 1873 r. papież Pius IX zatwierdził je również dla całego Kościoła.
Skąd w ogóle wziął się kult Jezusowego Serca i na czym on polega? Czy czcimy serce jako część ciała?
Początki kultu sięgają już Golgoty, kiedy to Najświętsza Maryja Panna, św. Jan i św. Maria Magdalena jako pierwsi oddali hołd przebitemu włócznią setnika Sercu Zbawiciela. W Średniowieczu idea ta dojrzewała poprzez kult Najświętszych Ran, następnie Rany Boku Zbawiciela i wreszcie Jego Serca. Były to jednak nabożeństwa prywatne. Dopiero w XVII w. kult Bożego Serca nabrał charakteru publicznego, a to za sprawą wizytki z francuskiego klasztoru w Paray-le-Monial – św. Małgorzaty Marii Alacoque. Jej życie, naznaczone nadzwyczajnymi przeżyciami mistycznymi, związane było z objawieniami Jezusa, w których ukazał On istotę i praktyki kultu Jego Serca. Zatem przedmiotem kultu jest fizyczne Serce Jezusa, które symbolizuje Jego bosko – ludzką miłość. Równocześnie trzeba podkreślić, że mówiąc o Sercu Jezusa mamy na myśli osobę Jezusa w tajemnicy Jego miłości. Natomiast odpowiedzią człowieka jest miłość zadość czyniąca, wyrastająca ze świadomości grzechów w jakich tonie świat.
Z kultem Najświętszego Serca kojarzy się też „9 pierwszych piątków miesiąca”. Ta pobożna praktyka, z którą wiąże się pewne obietnice Pana Jezusa, wydaje się jednak trochę magiczna. Czy mogłaby Siostra coś więcej o niej opowiedzieć?
Rzeczywiście, w liście z maja 1688 r. do przełożonej klasztoru wizytek w Dijon św. Małgorzata Maria Alacoque napisała: „Pewnego razu w piątek, w czasie Mszy św. Serce Boże wypowiedziało, jeżeli się nie mylę, te słowa do swej niegodnej niewolnicy: «Obiecuję ci w nadmiarze miłosierdzia mojego Serca, że Jego wszechmocna miłość użyczy łaski ostatecznej pokuty tym wszystkim, którzy będą przyjmować Komunię św. przez 9 pierwszych piątków miesiąca. Umrą w mojej łasce i przyjmą Sakramenty Święte. Moje Boskie Serce stanie się dla nich pewnym schronieniem w ostatniej chwili życia»”. Magisterium Kościoła oficjalnie nie odniosło się do teologicznej prawdziwości tej obietnicy, ale nigdy też jej nie zaprzeczyło. Musimy pamiętać, że nie chodzi tu nasze zasługi czy wypełnienie sprawiedliwości, ale o przejaw Miłosierdzia Bożego, które nie zna granic.
Czy nie wydaje się Siostrze, że ta pobożność wokół Serca Jezusowego jest trochę sfeminizowana? Czy w kulcie Najświętszego Serca mężczyźni również znajdują jakąś przestrzeń wzrostu duchowego?
Może wynika to z tego, że przewagę ilościową w naszych kościołach stanowią kobiety. Ich struktura psychofizyczna jest bardziej wrażliwa na sprawy duchowe, jak również idea współcierpienia i wynagradzania Bogu za grzechy chyba bardziej bliska niż mężczyznom. Jednak uważam, że kult Serca Bożego jest dla wszystkich. Przykładem mogą być ostatnio kanonizowani papieże: Jan XXIII i Jan Paweł II, gorliwi propagatorzy tego kultu, oraz wielu innych mężczyzn, którzy przyczynili się do jego rozwoju. Św. Jan XXIII, od chrztu poświęcony Jezusowemu Sercu, z wiekiem wyznał: „Jestem przekonany, że byłbym gotowy przelać krew dla sprawy Najświętszego Serca”. Obydwaj papieże wzrastali u „Źródła życia i świętości” i z pewnością każdy wierzący mężczyzna może tam znaleźć swoje miejsce.
W Krakowie z siostrami wizytkami – Zakonem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, a więc wydawałoby się – zgromadzeniem raczej maryjnym, kojarzy się właśnie kult Najświętszego Serca. Przede wszystkim dzięki Arcybractwu Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Czy mogłaby Siostra opowiedzieć o tej wspólnocie?
Pomimo podeszłego wieku – wkrótce będziemy świętować 150 lat istnienia w Polsce –wspólnota arcybracka wciąż jest atrakcyjna dla tych, którzy w kulcie Serca Pana Jezusa znajdują realizację swoich potrzeb duchowych. Stanowi on bowiem cenny depozyt chrześcijańskiej tożsamości. Straż Honorowa NSPJ założona przez s. Marię od Najświętszego Serca Bernaud, prawie dwieście lat po objawieniach w Paray-le-Monial, poprzez codzienną „Godzinę obecności przy Sercu Jezusa” oraz inne praktyki związane z tym kultem po dzień dzisiejszy realizuje swoją misję w świecie.
W Polsce ośrodki Straży znajdują się w ponad 400 parafiach, kilku seminariach i domach zakonnych. Więcej o charyzmacie i misji Arcybractwa, jego historię i aktualne wydarzenia można znaleźć na stronie: strazhonorowa.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Opat z Fontgombault:
Komunia po komunii, nasze serca stają się jak serce samego Chrystusa
Radio Maryja.pl
***
Przyjmowanie Komunii Świętej oznacza udanie się do niewyczerpanego źródła, które przekształci nasze jestestwo. Jezu cichy i pokornego serca, uczyń nasze serca według Serca Twego… Takie są owoce Eucharystii. Komunia po komunii, nasze serca coraz bardziej i bardziej przypominają serce Chrystusa. Żyją Jego życiem, uczą się miłować tak, jak miłował On sam, to znaczy oddając życie za swoich przyjaciół.
Homilia o. Jeana Pateau, opata z Fontgombault na uroczystość Bożego Ciała
Fac cor nostrum secundum Cor tuum.
Uczyń serca nasze według Serca Twego.
(wers z litanii do Serca Pana Jezusa)
Drodzy bracia i siostry,
Moi wielce umiłowani synowie,
Uroczystość Najświętszej Trójcy, którą obchodziliśmy w minioną niedzielę, zamknęła cykl liturgiczny poświęcony tajemnicom chrześcijańskim. Dwie uroczystości dopełniają tego cyklu: Boże Ciało oraz uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Pierwsza z nich sięga korzeniami XIII wieku. Druga wpisuje się w rozwój nabożeństwa do Serca Jezusowego w średniowieczu w związku z objawieniami w Paray-le-Monial w latach 1673-1675. Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa jest celebrowana na całym świecie dzięki decyzji papieża Piusa IX z 1856 roku.
27 grudnia [2023 roku] rozpoczął się wielki jubileusz 350. rocznicy objawień św. Małgorzacie-Marii [Alacoque], w rocznicę pierwszego z głównych objawień. Zakończy się 27 czerwca 2025 roku w uroczystość Najświętszego Serca. Jubileusz ten zachęca nas do przemyślenia związku tych dwóch uroczystości.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że różni je wszystko. Sama nazwa Bożego Ciała w języku francuskim – Fête-Dieu, Święto Boga – przywołuje na myśl Boga niebios i ziemi, Wszechmogącego, Pana Zastępów, tak bardzo odległego od ludzi… Odwrotnie jest z sercem – nawet Najświętszym Sercem – które kojarzy się z wrażliwością. Serce nadaje życiu rytm swoim biciem; wiemy aż za dobrze, że ostatnie z jego uderzeń wyznaczy godzinę naszej śmierci. Oddziaływanie na serce, ranienie go – oznacza oddziaływanie na samo życie, ranienie życia, a nawet jego zniszczenie. Jeżeli potraktujemy słowo „serce” przenośnie, odnosząc je do życia braterskiego, rodzinnego i społecznego, zobaczymy, że serce może być czasami zamknięte, wykluczać naszych bliźnich – albo, przeciwnie, płonąć pragnieniem ich pożarcia.
Co mają ze sobą wspólnego z jednej strony Serce odwieczne, niewzruszone i niezniszczalne – a z drugiej serce ludzkie, tak bardzo słabe?
Tak mówi tekst dzisiejszej Ewangelii, zaczerpnięty z nauczania Jezusa w synagodze w Kafarnaum:
Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. […] Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki (J 6, 55 – 58).
Żydzi szemrali już wtedy, kiedy Pan powiedział: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie (J 6, 35). Słowa te wydawały im się skandaliczne. Już wystarczy. Wielu uczniów odeszło, przestało za Nim chodzić.
W naszych czasach to obojętność jest główną przeszkodą dla daru miłości, który Pan chce nam ofiarować w swoim Ciele i Krwi. Świadczy o tym pustoszenie kościołów i zwalczanie kultury chrześcijańskiej, postrzeganej jako przestarzała. Czy my sami z kolei potrafimy – jak poleca św. Paweł w dzisiejszym liście – rozpoznać ciało Pana, kiedy idziemy do komunii? Jak możemy rozpoznać Jego ciało w tak niewielkiej ilości chleba?
Skierujmy się do Krzyża, gdzie Pan, zawoławszy donośnym głosem, oddał właśnie ducha. Kiedy człowiek umiera, jego ciało ogarnia cisza. W tym wypadku tak się nie stało. Jak zaświadczył św. Mateusz:
A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym» (Mt 27, 51-54).
Skonfrontowani z pozbawionym życia ciałem Jezusa, centurion i strażnicy rozpoznali obecność Syna Bożego. Św. Jan przywołuje postać żołnierza, który wkrótce potem przebił bok Pana włócznią i sięgnął Jego serca: …i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19, 34). Dodał natychmiast: Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli (J 19, 35).
Rzeczywiście, chodzi tutaj o wiarę: o zobaczenie w ranie otwartego Serca niewyczerpanego strumienia łaski sakramentalnej, który jest wylewany na każdego człowieka dobrej woli, dzięki czemu tak często otrzymujemy i pokarm i napój w Eucharystii.
Kiedy serce przestaje bić, oznacza to śmierć człowieka; jest świadectwem ludzkiego końca. Jednak nie w przypadku Syna Bożego. Jeżeli Bóg jest Bogiem, by tak rzec, jeżeli chciał przybrać ciało, to mógł po prostu wystawić swoje Serce na przebicie. Śmierć Jezusa na krzyżu nie jest końcem życia. Jest odnowieniem życia, wszelkiego życia, ponownymi narodzinami ofiarowanymi każdemu człowiekowi dla nieskończonego życia.
Przyjmowanie Komunii Świętej oznacza udanie się do niewyczerpanego źródła, które przekształci nasze jestestwo. Jezu cichy i pokornego serca, uczyń nasze serca według Serca Twego… Takie są owoce Eucharystii. Komunia po komunii, nasze serca coraz bardziej i bardziej przypominają serce Chrystusa. Żyją Jego życiem, uczą się miłować tak, jak miłował On sam, to znaczy oddając życie za swoich przyjaciół.
Najświętszy Sakrament będzie adorowany pomiędzy mszą a nieszporami; tak stanie się również w następną niedzielę oraz w uroczystość Najświętszego Serca, podobnie jak w każdą niedzielę pomiędzy noną a nieszporami; prośmy wówczas naszego Pana o to, by kontynuował i dopełnił dzieła głębokiego przeobrażenia naszego życia, naszych serc. Niech ofiaruje nam to serce, które nie umiera, serce, które nie męczy się nawet wówczas, kiedy praktykuje bezkresną miłość, po prostu dlatego, że czerpie z miłości samego Serca Jezusa. Niech ofiaruje nam serce, które ma za motto następujące wersy z hymnu do miłości:
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (1 Kor, 4 – 7).
Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim (J 6, 56).
Amen, Alleluja.
źródło: rorate-coeli.blogspot.com/PCh24.pl/Pach
______________________________________________________________________________________________________________
Profesor de Mattei:
Czerwiec to miesiąc Najświętszego Serca.
Prośmy w nim o nawrócenie własne i całej ludzkości
Tak jak miesiąc maj jest poświęcony Matce Bożej, tak czerwiec jest tradycyjnie poświęcony Najświętszemu Sercu. Nabożeństwo do Niego towarzyszy życiu duchowemu każdego katolika i każdego roku w miesiącu czerwcu musi być odnawiane, pielęgnowane, pogłębiane – przypomina profesor Roberto de Mattei w artykule na łamach portalu Voice of Family.
Jak zwraca uwagę włoski historyk, pielęgnowanie i pogłębianie tego nabożeństwa nie sprowadza się do jego aspektu sentymentalnego, choć i on jest on istotny, ponieważ każde prawdziwe nabożeństwo pochodzi z serca. Trzeba jednak jeszcze używać rozumu do refleksji nad jego naturą i znaczeniem. „W przypadku nabożeństwa do Najświętszego Serca można to zrobić poprzez ponowne przeczytanie trzech encyklik, napisanych przez trzech różnych papieży” – wskazuje autor komentarza.
Jako pierwszy papieski dokument profesor wymienia Annum Sacrum autorstwa Leona XIII, datowany na 25 maja 1899 roku. Ojciec Święty wzywa tam ludzi, rodziny i narody do poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jest to lekarstwo na zło trapiące ludzkość.
„Zbłądziliśmy i musimy wrócić na właściwą drogę; ciemność zaćmiła nasze umysły, a ciemność musi zostać rozproszona przez światło prawdy; śmierć nas ogarnęła, a my musimy uchwycić się życia. W końcu stanie się możliwe, aby nasze liczne rany zostały uleczone i wszelka sprawiedliwość ponownie zakwitła z nadzieją na przywrócenie władzy; aby wspaniałość pokoju została odnowiona, a miecze i broń opadły z rąk, kiedy wszyscy ludzie uznają królestwo Chrystusa i chętnie będą posłuszni Jego słowu, i każdy język wyzna, że Pan nasz Jezus Chrystus jest w chwale Boga Ojca (Flp 2:11)” – cytuje prof. de Mattei.
Drugą przypomnianą przezeń encykliką jest Miserentissimus Redemptor (8 maja 1928) papieża Piusa XI. Autor zachęca do poświęcenia się Najświętszemu Sercu, przez które ofiarujemy się Bogu w ramach pokuty i zadośćuczynienia za grzechy własne i innych ludzi.
Trzecią encykliką przywołaną przez autora tekstu na łamach thevoiceofthefamily.com, jest Haurietis Aquas (15 maja 1956). Pius XII zaznacza, iż „objawienia św. Małgorzacie Marii [Alacoque] nie wniosły nic nowego do doktryny katolickiej. Ich znaczenie polegało na tym, że Chrystus Pan nasz, odsłaniając swoje Najświętsze Serce, zechciał w sposób zupełnie niezwykły zaprosić umysły ludzkie do kontemplacji i nabożeństwa do tajemnicy miłosiernej miłości Boga wobec rodzaju ludzkiego. W tej szczególnej manifestacji Chrystus wyraźnie i wielokrotnie powtarzał słowa wskazujące na swoje Serce jako na symbol, przez który ludzie powinni być pociągnięci do poznania i uznania Jego miłości; a jednocześnie ustanowił ją jako znak lub rękojmię miłosierdzia i łaski dla potrzeb Kościoła naszych czasów”.
„Ale wspominając nabożeństwo do Najświętszego Serca, jakże nie kojarzyć go z nabożeństwem do Niepokalanego Serca Maryi, stworzenia, które bardziej doskonale niż ktokolwiek inny zrozumiało i umiłowało Boskiego Odkupiciela?” – pyta retorycznie autor.
Profesor cytuje treść modlitwy, której anioł nauczył trzech pastuszków w Fatimie jesienią 1916 roku, przed rozpoczęciem następujących kilka miesięcy później objawień Matki Bożej:
„Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty, wielbię Cię najgłębiej i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, na zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętność, które tak bardzo Go obrażają. I przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników”.
„Przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca Jezusowego i przez wstawiennictwo Niepokalanego Serca Maryi prośmy więc o nawrócenie biednych grzeszników, nawrócenie całej ludzkości, ale przede wszystkim o nasze własne nawrócenie” – wzywa prof. de Mattei.
PCh24.pl/źródło: thevoiceofthefamily.com
______________________________________________________________________________________________________________
Litania do Serca Pana Jezusa
Ołtarz Najświętszego Serca Jezusowego w bazylice św. Piotra
fot. Włodzimierz Rędzioch
***
Wszechmogący, wieczny Boże, wejrzyj na Serce najmilszego Syna swego i daj się przebłagać tym, którzy żebrzą Twojego miłosierdzia
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, Syna Ojca Przedwiecznego, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez Ducha Świętego utworzone, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, nieskończonego majestatu, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, świątynio Boga, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, przybytku Najwyższego, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, cnót wszelkich bezdenna głębino, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, wszelkiej chwały najgodniejsze, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, królu i zjednoczenie serc wszystkich, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, w którym mieszka cała pełnia Bóstwa, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, w którym sobie Ojciec bardzo upodobał, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, źródło życia i świętości, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, przebłaganie za grzechy nasze, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, zelżywością napełnione, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, włócznią przebite, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, źródło wszelkiej pociechy, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, życie i zmartwychwstanie nasze, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających, zmiłuj się nad nami.
Serce Jezusa, rozkoszy wszystkich Świętych, zmiłuj się nad nami.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K: Jezu cichy i pokornego serca,
W: Uczyń serca nasze według Serca Twego.
Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, wejrzyj na Serce najmilszego Syna swego i na chwałę, i zadośćuczynienie, jakie w imieniu grzeszników Ci składa, † daj się przebłagać tym, którzy żebrzą Twojego miłosierdzia, * i racz udzielić przebaczenia w imię tegoż Syna swego, Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
Historia litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa
Czerwiec poświęcony jest Jezusowi Chrystusowi, którego w tym czasie czcimy w sposób szczególny w nabożeństwach dedykowanych Jego Najświętszemu Sercu. Jest ono – jak nauczał papież Leon XIII (+1903) gorący orędownik kultu Serca Jezusowego – “symbolem i żywym obrazem nieskończonej miłości” Jezusa do wiernych.
Nabożeństwa czerwcowe, odprawiane w obecnej formie, pojawiły się dość późno, bo dopiero w XIX wieku. Sam kult Serca Jezusowego został już wcześniej zainicjowany przez św. Małgorzatę Marię Alacoque (1647-1690) – francuską wizytkę.
16 czerwca 1675 r., kiedy siostra św. Małgorzata Maria Alacoque modliła się w kaplicy klasztoru w Paray-le-Monial we Francji, po raz trzeci objawił się jej Pan Jezus. Powiedział wówczas do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że niczego nie szczędziło aż do wyczerpania i wyniszczenia się, by im dać dowody swojej miłości.”
Znamienne wydarzenie w wielbieniu Serca Jezusowego miało miejsce w Marsylii, gdy w mieście w 1720 roku olbrzymie żniwo zbierała zakaźna choroba – cholera. Biskup tego miasta postanowił szukać ratunku w Miłosiernym Sercu Jezusa. Specjalnym dekretem zarządził uroczyste poświęcenie swej diecezji Sercu Jezusa. Akt poświęcenia odmówiono 1 listopada 1720 roku. Ledwo umilkły pokutne śpiewy, a ta zaraźliwa choroba przewodu pokarmowego zaczęła szybko ustępować. W rok po zażegnaniu epidemii ordynariusz Marsylii nakazał odprawianie nowenny do Najświętszego Serca Jezusowego.
Kult Serca Jezusowego przybierał najrozmaitsze formy. Samo zaś nabożeństwo czerwcowe pojawiło się w Paryżu w pierwszej połowie XIX wieku za sprawą zakonnicy – Anieli de Sainte-Croix. Otóż podczas dziękczynienia po przyjęciu Jezusa w Komunii Św. pomyślała ona, że skoro maj jest poświęcony Matce Bożej, to dobrze byłoby ofiarować czerwiec Sercu Jezusa. Podzieliła się tym pomysłem z innymi. Była to myśl na tyle trafna, że została dosyć szybko oficjalnie zaakceptowana przez kościelną hierarchię. Papież Pius IX zatwierdził nabożeństwo czerwcowe jako oficjalną modlitwę Kościoła w roku 1873.
W Polsce nabożeństwa czerwcowe odmawiano już od 1857 r. Nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa były znane najpierw w klasztorach Wizytek w Warszawie, Krakowie i Lublinie. Potem zostały zaaprobowane przez biskupa Lublina i polecone do odprawiania w jego diecezji. Następnie rozprzestrzeniły się na terenie całego kraju.
Nabożeństwo czerwcowe składa się z dwóch podstawowych elementów:
- adoracji Najświętszego Sakramentu oraz
- Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Oryginalny tekst, ułożony przez siostrę Annę Magdalenę Remusat z Marsylii liczył 27 wezwań. 12 z nich zakonnica ta zaczerpnęła od jezuity, ojca Jana Croiset, który już w 1691 roku w ten sposób czcił Serce Pana Jezusa i dał początek tej pięknej modlitwie. Dodatkowe 6 odmawianych współcześnie wezwań dołożyła rzymska Kongregacja Wiary przy ostatecznym zatwierdzeniu tekstu litanii w 1899 roku. Litania obecna licząca 33 prośby, upamiętnia symboliczną liczbę lat życia Jezusa na ziemi.
Układ wezwań litanii do Bożego Serca składa się w logiczną całość. Można w niej wyróżnić trzy części wezwań:
- Pierwsza część dotyczy stosunku Jezusa do Ojca i Ducha Świętego (Serce Jezusa, Syna Ojca Przedwiecznego, Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez Ducha Świętego utworzone, Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, Serce Jezusa, nieskończonego majestatu, Serce Jezusa, świątynio Boga, Serce Jezusa, przybytku Najwyższego, Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios). Odmawiając tę część wchodzimy w kontemplację relacji Serca Jezusa z Trójcą Świętą.
- Druga część wezwań dotyczy przymiotów Serca Jezusowego (Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości, Serce Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, Serce Jezusa, cnót wszelkich bezdenna głębino, Serce Jezusa, wszelkiej chwały najgodniejsze, Serce Jezusa, królu i zjednoczenie serc wszystkich, Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, Serce Jezusa, w którym mieszka cała pełnia Bóstwa).
- Trzecia część litanii akcentuje stosunek Bożego Serca do ludzi (Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, Serce Jezusa, źródło życia i świętości, Serce Jezusa, przebłaganie za grzechy nasze, Serce Jezusa, zelżywością napełnione, Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne, Serce Jezusa, włócznią przebite, Serce Jezusa, źródło wszelkiej pociechy, Serce Jezusa, życie i zmartwychwstanie nasze, Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników, Serce Jezusa, zbawienie ufających Tobie, Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających, Serce Jezusa, rozkoszy wszystkich Świętych).
Wszystkie wezwania w tekście owej litanii mają głębokie odniesienie do Pisma Świętego. Większość z nich jest prawie dosłownym cytowaniem Biblii, a inne biorą z niej natchnienie. Każde wezwanie zostało poprzedzone zwrotem Serce Jezusa. Wypowiadając te dwa słowa mamy na myśli samego Chrystusa, który kocha nas swoim Sercem. Owo Serce jest symbolem całego Miłosierdzia i Miłości, jaką Chrystus ma dla ludzi. Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we mnie, niech przyjdzie do mnie i pije, gdyż – jak zapowiedziało Pismo – strumienie wody żywej popłyną z mojego serca. W tych słowach Jezus objawił najgłębszą tajemnicę Swojego Serca. Jest ono źródłem żywej wody, która, jak określa św. Jan, oznacza Ducha Świętego (por. J 7, 39). Inaczej mówiąc, dary Ducha Świętego wypływają z samego wnętrza, z Serca Chrystusa Pana.
Wielkim zwolennikiem i czcicielem Serca Jezusowego był Ojciec Święty Jan Paweł II, który wielokrotnie dawał wyraz swej radości z faktu, że w Polsce ta forma pobożności jest wciąż obecna. W Elblągu w 1999 r. powiedział: “Cieszę się, że ta pobożna praktyka, aby codziennie w miesiącu czerwcu odmawiać albo śpiewać Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa, jest w Polsce taka żywa i ciągle podtrzymywana”. Jest to pochwała, ale i zadanie dla nas – katolików, rodaków Jana Pawła II. Zadanie, aby te nabożeństwa przetrwały i były kultywowane przez kolejne pokolenia.
WSPÓLNOTA W SERCU JEZUSA
www.odnowa.jezuici.pl/wsercujezusa
______________________________________________________________________________________________________________
Tylko „zapalony” może zapalać.
O czci do Najświętszego Serca Pana Jezusa
(fot. Andreas F. Borchert, CC BY-SA 3.0 DE , via Wikimedia Commons)
***
Patrząc na obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, porusza człowieka Jego „rozpłomienienie” – nie sposób nie odnieść tego do jednego z wezwań Litanii do Serca Bożego: „Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości…”. Obraz ten ukazuje niekończącą się nigdy miłość Boga do człowieka. Przecież ludzie jak mówią o miłości to wskazują na serce i jest to przekaz niewerbalny, a dodałbym także uniwersalny, bo zrozumiały dla wszystkich ludzi. Bóg objawia swe Serce – mówi w rozmowie z PCh24.pl o. Robert Więcek SJ.
Proszę Ojca, co przedstawia obraz Serca Pana Jezusa?
– Jest wiele obrazów – przedstawień Serca Pana Jezusa. Są medaliki, a także figury i to pokaźnych niekiedy wymiarów – ta najbardziej znana w Rio de Janeiro ma 35 metrów wysokości – mówimy o dziesięciopiętrowym wieżowcu. Rzadkością są kościoły, w których nie ma obrazu Serca Pana Jezusa. Sam obraz przedstawiać może samo Serce, albo osobę Pana Jezusa, który wskazuje na swe serce. Wizerunki możemy spotkać wszędzie. Niedługo przed II wojną światową w Poznaniu stał monumentalny pomnik Serca Jezusowego na placu przed zamkiem. Figura wysoka na cztery metry, miała serce szczerozłote, dar matek katolickiego Poznania. Pomnik zburzyli Niemcy zaraz po wkroczeniu do miasta i do dziś go nie odbudowano.
Pomnik Serca Jezusowego wystawiono na jednym ze szczytów And, dzielącym państwa: Chile, Argentynę i Boliwię, jako znak pojednania za zakończenie wojny między państwami. W Polsce mamy około 400 kościołów oraz kilkadziesiąt kaplic pod tym wezwaniem. Oto niektóre znane w świecie kościoły: w Paryżu na Montmartre (Wzgórze Męczenników), w Paray-le-Monial, w pobliżu Barcelony na Górze Tibidabo, narodowa Bazylika Najświętszego Serca w Brukseli czy też Bazylika Serca Pana Jezusa w Krakowie, konsekrowana w 1921 roku – wotum Narodu Polskiego za odzyskanie niepodległości. Motywem wiodącym jest ukazanie Serca Boga, miłości Bożej, które kocha bezgranicznie człowieka.
Czego symbolem jest Serce Pana Jezusa?
Patrząc na obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, porusza człowieka Jego „rozpłomienienie” – nie sposób nie odnieść tego do jednego z wezwań Litanii do Serca Bożego: „Serce Jezusa, gorejące ognisko miłości…”. Obraz ten ukazuje niekończącą się nigdy miłość Boga do człowieka. Przecież ludzie jak mówią o miłości to wskazują na serce i jest to przekaz niewerbalny, a dodałbym także uniwersalny, bo zrozumiały dla wszystkich ludzi. Bóg objawia swe Serce.
W przedstawieniach osoby Pana Jezusa i Jego Serca jest wskazanie na Zmartwychwstałego i Jego łagodne i pełne miłości spojrzenie. To ewangeliczne „spojrzał z miłością” prowadzi do odsłonięcia szaty, by pośrodku zobaczyć Jego Serce, z którego wypływają zdroje wszelkich łask. To symbol Boga, który nic nie zostawia dla siebie, który daje się całkowicie – czego wyrazem jest sakrament Eucharystii, w którym możemy uczestniczyć. Serce Boże w sposób nierozerwalny połączone jest z Eucharystią.
Co oznaczają płomienie w Sercu Pana Jezusa?
Z Serca Pana Jezusa wychodzą płomienie ognia. To przecież powszechny sposób opisu wielkiej i żarliwiej miłości. Miłość płonie! W obrazie Serca Pana Jezusa ogień wydobywa się z rany. Zadanej i ciągle zadawanej. Odpowiedzią na zadawane rany jest strumień miłości, a dokładniej – ogień miłości. Miłość prawdziwa zapala i rozpala – do czerwoności. To lekarstwo na oziębłość naszych serc.
Płomienie i ciepło są przymiotami żywiołu. Bo miłość jest żywiołowa, a dokładniej życiodajna i życionośna. Dlatego te płomienie połączyć można z płomieniami, które ukazały się nad uczniami w Wieczerniku u dniu Pięćdziesiątnicy. To symbole Ducha Świętego, który jest dany każdemu wierzącemu, aby roznosić na cały świat Dobrą Nowinę.
Jesteśmy świadkami żarliwości Boga względem człowieka. Płonie i płonąć nie przestaje jak krzak na pustyni, który widzi Mojżesz i z ciekawością podchodzi, by usłyszeć: „Zdejmij sandały, bo ziemia, na której stoisz jest święta” (por. Wj 3). To także ogień, do którego zostali wrzuceni młodzieńcy nieposłuszni rozkazom Nabuchodonozora, który ich nie strawił, a pozwolił przechadzać się i uwielbiać Boga (por. Dn 3).
Nie sposób też nie wspomnieć o żarliwości o „dom”, która porusza Serce Boże, o Kościół, o każdego człowieka. Pomocą niech będą słowa Pana Jezusa z Ostatniej Wieczerzy: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami” (Łk 22, 16) czy z krzyża Jezusowe wołanie „Pragnę”.
Co oznacza krzyż na Sercu Pana Jezusa?
Krzyż kieruje nasz wzrok na Golgotę, gdzie dokonało się nasze zbawienie – wybuch nieograniczony miłości Ojca i Syna i Ducha. Krzyż ten rodzi się z płomieni miłości. W wizerunkach Serca Jezusa na dłoniach Pana Jezusa widać ślady po gwoździach – to świadectwo Jego męki i śmierci krzyżowej, którą poniósł za nasze grzechy. To samo mówi korona cierniowa, otaczająca Serce Boże – lekarstwo na pychę. Żar (żarliwość), o którym wyżej wspomnieliśmy, jest tak ogromny, że Syn oddaje życie za nas, za tych, których kocha. Krzyż i Serce to wychodzenie Boga w stronę człowieka z orędziem miłości miłosiernej. Miłość jak na dłoni…
Wierząc w miłość i Miłości prowadzi do przyjęcia i podjęcia cierni i krzyża. Serce Jezusa jest ciche i pokorne na każdym etapie ziemskiej pielgrzymki. Także i teraz w swej obecności na naszych ołtarzach w Najświętszym Sakramencie czy w tabernakulach. Otoczony jest płomieniami – nie spalającymi i niszczącymi, a dającym nadzieję.
Ten krzyż woła: „Chcesz iść za Mną?” Wpatrując się w Me Serce, kontemplując Mą miłość do ciebie czy chcesz iść za Mną, moimi śladami? Weź krzyż oznacza weź miłość, weź udział w miłości Bożej. Zanurz się w nią. Zaczerpnij. Pozwól się nią ogarnąć.
Z którymi objawieniami związany jest kult Serca Pana Jezusa?
Możemy powiedzieć, że fundamentalnym objawieniem związanym z kultem Serca Pana Jezusa jest… Ostatnia Wieczerza i Golgota. To zwieńczenie objawiania się Boga człowiekowi i światu.
Przyglądając się historii idziemy ku skromnej siostrze zakonnej, wizytce, św. Małgorzacie Marii Alacoque (1647-1690). Ukryta w klasztorze w Paray-le-Monial otrzymała objawienie od Pana Jezusa o Sercu Bożym i krzewieniu tegoż kultu w Kościele. Oczywiście to cały ciąg historyczny etapów objawiania się Boga, Jego przymiotów. Święta miała cztery widzenia.
W pierwszym usłyszała: „Moje Boskie Serce tak płonie miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych płomieni gorejących, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi Bożymi skarbami”. Warto te słowa odnieść do snutej wyżej refleksji nad promieniami na obrazie Serca Jezusowego. W kolejnych Pan Jezus prosił o konkretne formy czci Serca Bożego.
Czym jest akt poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa?
Taki akt, wielokrotnie powtarzany, jest oddaniem się Sercu Pana Jezusa – wejściem w interakcję tzn. Bóg daje mi się całkowicie, wszystko od Niego pochodzi i ku Niemu zmierza, a więc ja (my) chcemy odpowiedzieć tym samym. Pierwszym poświęcającym się człowiekowi jest Pan. My odpowiadamy. To zawarcie przymierza, a więc także akt wyznania wiary i uznania, że w Nim pokładamy nadzieję, że od Niego otrzymaliśmy – odnosząc się do setnej rocznicy poświęcenia Polski – dar niepodległości.
Dlaczego właściwie nie mówi się o tym, że zaledwie trzy lata temu minęło sto lat od poświęcenia Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa?
Bezradnie rozkładam ręce i w szczerości serca mówię, że do końca nie wiem dlaczego tak się stało. Znając historię wielu tego rodzaju „rocznic” i ich przeżywania raczej w większości kończy się na obchodzeniu uroczystości i… potem „obchodzeniu” szerokim łukiem. Może to wynika z tego, że lubimy uroczystości i świętowanie? Może też z tego, że podskórnie odczuwamy, że zaangażowanie się w kult Serca Bożego, w ów akt poświęcenia (się) wymagać będzie konsekwencji, postaw wiary, naśladowania tegoż Serca? Zaczęliśmy od opisu obrazu i rodzi się też pytanie na ile dotyka mnie ten Obraz, na ile porusza mnie Serce Boże i to wszystko, co z nim się wiąże?
Czemu odnowienie aktu poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa jest praktycznie przemilczane?
Przemilczane? Nie użyłbym takiego przymiotnika. Są bowiem osoby czy wspólnoty, które dalej żyją tajemnicą Bożego Serca, dodałbym „w zaciszu swego serca”. Zapewne wielu liczyło na wielkie poruszenie. Tymczasem wierzę, że kropla wody jest w stanie rozłupać najtwardsze skały, byle miała na to czas. Jednym z owoców tego odnowienia było wydanie książki pt. „Droga do Serca”, w której zebrano materiały (tzn. artykuły do różnych czasopism czy portali, wywiady, a także rozważanie adwentowe, drogi krzyżowe) z całego czasu przed samym Jubileuszem. Tak został cały materiał ułożony, że stał się „podręcznikiem” do rocznej pracy – zarówno indywidualnej jak i wspólnotowej. W ramach Światowej Papieskiej Sieci Modlitwy (Apostolstwa Modlitwy) w czasopiśmie „Modlitwa i Służba” ukazała się seria artykułów o kulcie NSPJ. Do kilku parafii jezuici krakowscy udali się, by dawać rekolekcje o Sercu Bożym. Także misjonarze od Sercanów poprosili o serię konferencji o kulcie Serca Bożego na nasze czasy. Oni sami wyruszyli do parafii, by zachęcać do oddawania się Sercu Pana Jezusa.
Zachęcać, ale to wcale nie jest takie proste, zwłaszcza dziś…
Coraz bardziej przekonuję się, że na nasze czasy potrzeba pracy osobistej – sam ze sobą i… twarzą w twarz, np. w kierownictwie duchowym. Bez pracy osobistej (i osobowej), bez stawiania pytań i szukania na nich odpowiedzi – nie odkryjemy głębi tajemnicy Serca Bożego. Bo dotyczy to osobistego wyboru i pracy. Tego nie da się narzucić. Osobiste rozważnie da siłę do podejmowania trudnych pytań. Nie straszne będą meandry teologii. W świecie, który cierpi na chroniczny brak miłości prawdziwej, odważnej, cichej i pokornej – mamy głosić taką właśnie, wypływającą z Serca, miłość wymagającą i odpowiedzialną, miłość dającą i szanującą życie, miłość gotową na rezygnację z samego siebie.
Wróćmy jeszcze do obietnic dla czcicieli Serca Pana Jezusa. Jedna brzmi: „Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu Moim”. Proszę Ojca, jak czcić Serce Pana Jezusa?
Tylko „zapalony” może zapalać. Jeśli będzie we mnie „gorliwość o dom Boży” – we mnie i wokół mnie, to znajdzie ona właściwe formy do realizacji tego ognia miłości, który zapłonie. Prawdziwa miłość „nigdy się nie kończy”. Nie liczyłbym na wielkie zgromadzenia, fajerwerki wszelkiego kalibru. Jako Krajowy Sekretariat Apostolstwa Modlitwy przygotowujemy publikację pt.: „Ku poświęceniu się Sercu Jezusowemu. Modlitewnik dla każdego”, która ma dopomóc podprowadzić do osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. I to jest istotne w tym kulcie – jeśli moje serce przylgnie do Serca Bożego (to jeden z obrazów z objawień św. Marii Małgorzaty, w którym Pan Jezus wziął jej serce i złożył w swoim Sercu) to będę umiał też „zapalać” innych. Wspomniana publikacja ma być też pomocą do poświęcenia małżeństw, rodzin, wspólnot Sercu Pana Jezusa. Bo z takiego przylgnięcia, w którym wypełnia się modlitwa „uczyń serca nasze według Serca Twego”, przyjdzie światło i poprowadzi dalej i głębiej.
Dziękuję za rozmowę.
Marta Dybińska/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
***
Obietnice Najświętszego Serca Pana Jezusa zostały przekazane za pośrednictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque, zakonnicy z klasztoru Sióstr Wizytek w Paray-le-Monial:
1) czciciele otrzymają łaski potrzebne do realizacji ich zadań życiowych, wynikających z obowiązków stanu;
2) pokój w rodzinach;
3) pocieszenie w strapieniach;
4) opiekę Zbawiciela w życiu, szczególnie w godzinę śmierci;
5) błogosławieństwo w podejmowanych przedsięwzięciach;
6) grzesznicy znajdą w Bożym Sercu „źródło i ocean miłosierdzia”;
7) oziębli staną się gorliwymi w swoim życiu religijnym;
8) gorliwi w wierze szybko staną się doskonałymi;
9) Pan Jezus będzie błogosławił tym domom, rodzinom, w których jest czczony obraz Boskiego Serca;
10) imiona osób propagujące to nabożeństwo zostaną zapisane w Sercu Pana Jezusa;
11) kapłani poruszą najbardziej zatwardziałe serca;
12) Pan Jezus da łaskę pokuty i będzie „ucieczką” w ostatniej godzinie życia osobom, które przez dziewięć pierwszych piątków miesiąca będą przyjmowały Komunię Świętą wynagradzającą.
_________________________________________________________
Oby te wspaniałe obietnice Najświętszego Serca Pana Jezusa mogły się w nas spełnić – dlatego zachęcajmy się nawzajem do gorliwego praktykowania dziewięciu pierwszych piątków miesiąca.
______________________________________________________________________________________________________________
9 pierwszych piątków miesiąca.
Na czym polega to nabożeństwo?
W pierwszy piątek miesiąca wielu wiernych przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej. Na czym polega praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca i co się z nią wiąże?
9 pierwszych piątków miesiąca to nabożeństwo, które jest znane wielu wiernym. Większość dzieci słyszy o nich na katechezie, zachęca się je też do tej praktyki tuż po Pierwszej Komunii. Dla dużej części osób pierwsze piątki miesiąca pozostają już na stałe dniem spowiedzi i komunii świętej. Skąd wzięła się ta praktyka?
9 pierwszych piątków miesiąca w objawieniach Małgorzaty Marii Alacoque
Powiedział o niej sam Jezus francuskiej siostrze zakonnej, św. Małgorzacie Marii Alacoque w czasie objawień. Przez ponad półtora roku ukazywał jej On swoje Serce płonące miłością do ludzi i zranione ich grzechami. Św. Małgorzata usłyszała od Jezusa o obietnicach, jakie daje On czcicielom jego Serca.
Wśród nich pojawia się i ta: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.
Wielka obietnica
Mówiąc to Jezus ukazał się św. Małgorzacie jako ubiczowany. Z czasem obietnicę tę nazwano „Wielką”, jako największą, jakiej człowiek może dostąpić w czasie ziemskiego życia. Jezus obiecuje praktykującym 9 pierwszych piątków miesiąca, że nie umrą nie będąc w stanie łaskie uświęcającej. W najstarszym polskim miesięczniku katolickim, „Posłańcu Serca Jezusowego”, można przeczytać niezwykłą historię związaną z tą obietnicą.
Jedna z więźniarek obozu Ravensbrück została wyznaczona do egzekucji. Nie mogła uwierzyć, że po wielokrotnym odprawieniu dziewięciu piątków umrze bez sakramentów świętych. Tak się jednak złożyło, że choć dwukrotnie wzywano ją do tzw. transportu, z którego nie było już powrotu, w obu wypadkach niespodziewanie polecono jej wrócić do obozu. Dotrwała do czasu, gdy do obozu przemycono puszkę z komunikantami. Została stracona w dniu, w którym przyjęła Komunię św.
9 pierwszych piątków miesiąca. Po pierwsze – Komunia!
Warto zwrócić uwagę, że Jezus w swojej obietnicy mówi o przyjęciu Komunii świętej w kolejne 9 pierwszych piątków, nie o samej spowiedzi. Aby jednak przystąpić do Komunii, trzeba być w stanie łaski uświęcającej, więc dobrze poprzedzić ją sakramentem pokuty. Stąd w wielu parafiach z racji pierwszego piątku organizuje się dodatkowe dyżury kapłanów w konfesjonałach.
9 pierwszych piątków miesiąca nie jest bynajmniej praktyką magiczną, nie ma nic wspólnego z zabobonem. Pomaga ona jednak wypracować nawyk regularnej spowiedzi i częstszego, niż tylko w niedzielę, przyjmowania Komunii Świętej.
W czerwcu szczególną uwagę poświęca się Sercu Jezusa. Codziennie odmawiana jest Litania do Serca Pana Jezusa, a w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała obchodzimy Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Tym bardziej warto właśnie w tym miesiącu rozpocząć praktykę 9 pierwszych piątków.
os/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Canva.co
***
5 pięknych modlitw do Serca Pana Jezusa,
które powinien znać każdy
Serce Jezusa obdarza nas wyjątkową Miłością! Pomódl się tymi niezwykłymi modlitwami na co dzień, by odkrywać tę niezwykłą siłę Miłości Serca Pana Jezusa.
Czerwiec to czas, w którym naszą szczególną uwagę kierujemy na Serce Pana Jezusa i związane z nim tajemnice oraz obietnice. Wielu świętych doświadczyło niezwykłych łask modląc się do Serca Pana Jezusa.
Te pięć modlitw pomoże Ci odkryć siłę Miłości Serca Pana Jezusa, które przebite na krzyżu oddało za nas życie!
1. Modlitwa do Serca Pana Jezusa
Dziękuję Ci, Panie, że stałeś się człowiekiem i miałeś ludzkie serce. Dlatego czułeś ból i radość. Płakałeś i tęskniłeś. Gromiłeś i przebaczałeś, kochałeś ludzi i chciałeś być przez nich kochanym.
Dziękuję Ci za to, że nas dzieci, przytulałeś do swego Serca. Za to, że Janowi pozwoliłeś położyć głowę na Twoim Sercu.
Dziękuję Ci, że pozwoliłeś dla nas otworzyć Twoje Serce włócznią żołnierza. Chyba nie mogłeś okazać nam większej miłości. Będę w pierwsze piątki przyjmował Cię do swego serca, aby podziękować Ci za to, że tak nas ukochałeś, aby wynagrodzić Ci za grzechy moje i innych, którzy Cię nigdy nie przepraszają.
A gdy moje serce bić przestanie, niech mi zostanie miłość ku Tobie i niech znajdę w Twoim Sercu bezpieczne schronienie. Amen.
2. Modlitwa Codziennego Ofiarowania Sercu Pana Jezusa
Boskie Serce Jezusa,
ofiaruję Ci przez Niepokalane Serce Maryi wszystkie modlitwy, sprawy, prace i krzyże dnia dzisiejszego jako wynagrodzenie za nasze grzechy.
Łączę je z tymi intencjami, w jakich Ty za nas ofiarowałeś się na krzyżu i nieustannie ofiarujesz się na ołtarzach całego świata.
Ofiaruję Ci je za Kościół święty katolicki, za Ojca świętego Franciszka i na wszystkie intencje na ten miesiąc i dzień wyznaczone.
Pragnę też zyskać wszystkie odpusty, jakich dostąpić mogę i ofiaruję je za dusze w czyśćcu. Amen.
3. Pozdrowienie i Oddanie się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa
Pozdrawiam Cię, Najświętsze Serce Jezusa, Serce mego Zbawiciela, żywe i niewyczerpane źródło szczęścia i życia wiecznego, nieskończona skarbnico Bóstwa. Ty jesteś moją ucieczką, moim ukojeniem, moim wszystkim. Serce pełne miłości, rozpal moje serce świętym żarem, który trawi Twoje Serce. Napełnij moje serce swymi łaskami, które obficie wypływają z Ciebie jak ze źródła. Spraw, niech moja dusza będzie zawsze złączona z Twoją duszą, a moja wola zawsze podporządkowana Twojej woli. Pragnę tylko jednego: aby Twoja święta wola była jedynym moim drogowskazem i jedynym celem wszystkich moich myśli, wszystkich moich pragnień i wszystkich moich czynów.
O Jezu, z ufnością powierzam się całkowicie dobroci Twego Boskiego Serca. Oddaję Ci moją przeszłość ze wszystkimi wykroczeniami, nędzą i słabością, moją przyszłość i moją duszę na całą wieczność. Tobie oddaję się i powierzam i jestem pewny, że nie zawiedziesz mnie w czasie i w wieczności. Amen.
4. Modlitwa do Serca Pana Jezusa autorstwa Benedykta XV
Panie, przychodzę do Ciebie
Ty jesteś moją jedyną Drogą. Chcę postępować drogą Twoich przykazań, Twoich nauk, Twojego przykładu. Chcę Cię naśladować w posłuszeństwie, wyrzeczeniu, ofierze. To jest droga, która prowadzi do Ciebie, do nieba.
Jezu, Ty jesteś moim Życiem dzięki łasce uświęcającej. Ona jest życiem naszych dusz. Jesteś mym życiem dzięki Twej nauce. Zawiera ona w sobie słowa życia wiecznego. Ty jesteś Życiem dzięki sakramentom świętym. Oto Chleb Żywy, który przychodzi z nieba. Jesteś moim życiem dzięki Twemu Najświętszemu Sercu. Jest ono źródłem życia dla każdej poszczególnej duszy, jak również uzdrowieniem dla całej ludzkości. Z całego serca wierzę w Twoje Słowo. Głęboko łaknę Eucharystii, Żywego Chleba, który zstąpił z nieba. Szeroko otwieram swe serce na życiodajne źródła łaski wytryskujące z Twojego Serca. Zgadzam się ze wszystkimi Twoimi za-miarami. Niech Twoje Boskie Serce zapanuje nad wszystkimi dziećmi Kościoła i nad całą ludzkością.
5. Krótka modlitwa św. Tomasza z Akwinu do Serca Pana Jezusa
Daj mi, Panie, serce wrażliwe,
aby mnie żadna próżna myśl nie oderwała od Ciebie. Daj mi, Panie, serce szlachetne, aby mnie żadna niegodna Ciebie namiętność nie usidliła. Daj mi, Panie, serce proste i szczere, aby się nie dało opanować przez żadną złą skłonność. Pozwól mi, Panie, znosić Twoje kary w duchu pokuty, a z Twoich dobrodziejstw korzystać rozumnie, abym mógł kiedyś przeżywać wieczną radość w niebieskiej Ojczyźnie.
redemptor.by/pl/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
Serce Jezusa: „w Nim zasypiam bez zmartwień i wypoczywam bez niepokojów”
Najświętsze Serce – street art/Catherine Leblanc | Godong
Chorzy i grzesznicy odnajdują w Przenajświętszym Sercu mojego umiłowanego Jezusa pewne schronienie i spokojnie odpoczywają – pisała św. Małgorzata Maria Alacoque.
Kult Serca Jezusowego
Dorota Giebułtowicz (KAI): Miłowanie Boga jest fundamentalnym przykazaniem naszej wiary: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6,5). Czy potrzebujemy zatem osobnego kultu Serca Jezusowego?
O. Marek Wójtowicz SJ*: Kontemplacja przebitego Serca Jezusa prowadzi nas do odkrycia Jego wielkiej miłości. Jezus, nasz Pan i Zbawiciel, do końca nas umiłował, objawiając w ten sposób miłość Boga Ojca. Początkowe wezwania Litanii do Serca Jezusa wskazują na trynitarny wymiar pobożności związanej z Sercem Pana Jezusa.
Chodzi nade wszystko o osobistą, przyjacielską więź z Jezusem, o której w wielu miejscach swojego „Dziennika duchowego” pisze jezuita, św. Klaudiusz la Colombière, spowiednik św. Małgorzaty Alacoque i pierwszy Apostoł miłości do Serca Jezusa. Właśnie on ułożył przepiękną modlitwę powierzenia się Jezusowi.
Zacytuję krótki jej fragment: „O Jezu! Ty jesteś moim prawdziwym Przyjacielem, moim jedynym Przyjacielem. Ty uczestniczysz we wszystkich moich niepowodzeniach – bierzesz je na siebie; Ty wiesz, jak obrócić je w błogosławieństwa. Słuchasz mnie z największą dobrocią, kiedy powierzam Tobie wszystkie moje kłopoty i zawsze masz coś na uleczenie moich ran”.
Kult Najświętszego Serca w Kościele powszechnym nawiązuje do prywatnych wizji mistycznych, jakie miała św. Małgorzata Maria Alacoque († 1690). Jak można krótko przedstawić istotę objawień?
We wspomnienie św. Jana Ewangelisty, 27 grudnia 1673 r., siostra Małgorzata Maria, dzięki mistycznej łasce, została obdarzona poznaniem tajemnic Najświętszego Serca Pana Jezusa. Serce Zbawiciela dało jej odczuć, że jest tak często przez ludzi zapominane, a mimo to wciąż ogarnia hojną miłością każdego człowieka.
Pan Jezus prosił wizytkę o praktykowanie zadośćuczynienia za niewdzięczność tak wielu ludzi wobec bezgranicznej miłości Boga, objawionej w dramacie Golgoty. Potem następowały kolejne objawienia, podczas których Pan Jezus udzielał jej wskazań o tym, jak szerzyć kult Jego Najświętszego Serca.
Owocem tych niezwykłych spotkań ze Zbawicielem było wyznanie świętej: „W Najświętszym Sercu Jezusa odnajduję wszystko to, czego brak mi w moim ubóstwie, gdyż jest ono pełne miłosierdzia. Nie znalazłam nigdy skuteczniejszego środka na moje strapienia niż Przenajświętsze Serce mojego umiłowanego Jezusa.
W Nim zasypiam bez zmartwień i wypoczywam bez niepokojów (…). Chorzy i grzesznicy odnajdują w Nim pewne schronienie i spokojnie odpoczywają. Boskie i umiłowane Serce jest całą moją nadzieją: jest moją ucieczką. Jego zasługi są dla mnie zbawieniem, życiem i zmartwychwstaniem”.
Kolejne objawienia miały miejsce w 1674 r., podczas których Pan Jezus wyraził żądanie pierwszopiątkowej komunii świętej przyjmowanej w duchu wynagrodzenia. Dnia 16 czerwca 1675 r. nastąpiło tzw. „wielkie objawienie” z deklaracją: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi…”. Pan Jezus domagał się również ustanowienia osobnego liturgicznego wspomnienia.
Św. Faustyna i Serce Jezusa
Niektóre sformułowania z objawień św. Małgorzaty bardzo przypominają słowa Jezusa skierowane do św. siostry Faustyny. Zwłaszcza te o gorącym pragnieniu rozdzielania swoich łask, miłosierdziu względem grzeszników, niewdzięczności ludzi i wynagradzaniu za zniewagi, jakich doświadcza Zbawiciel. Czy można dostrzec jakieś analogie między tymi objawieniami, które dzielą trzy wieki?
W czasie formacji zakonnej w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia już od nowicjatu siostra Faustyna zetknęła się z żywym kultem Serca Jezusa. Jej spowiednikiem był wtedy jezuita, ojciec Józef Andrasz, który przez wiele lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Posłaniec Serca Jezusowego”, wydawanego od 1872 r. w Krakowie. W klasztornej kaplicy w Łagiewnikach w miejscu, gdzie dzisiaj jest obraz Jezusa Miłosiernego, znajdował się obraz Serca Jezusa.
W samym „Dzienniczku”, w bardzo wielu miejscach, św. Faustyna pisze, że pragnie się ukryć w Sercu Jezusa. Dostrzegamy to zwłaszcza w tekście Nowenny do Miłosierdzia Bożego, w której kolejne grupy osób, za które się modliła, pragnęła umieścić w przestrzeni Serca Zbawiciela.
Z pewnością polska mistyczka dobrze znała objawienia świętej wizytki, które głęboko ją poruszały i inspirowały. Z podobną hojnością pragnęła odpowiedzieć na Miłość, która jest wzgardzona i nie jest kochana. Ubolewała, że tak wielu ludzi oddziela od Jezusa mur obojętności i niewdzięczności. Również idea wynagradzania Sercu Jezusa była bardzo droga św. Faustynie.
Do czego Jezus wzywa tych, którzy pragną poświęcić się Jego Sercu? Czy są to jakieś konkretne zobowiązania?
Sądzę, że najlepiej wyraża to wezwanie: „Serce Jezusa, uczyń serca nasze według Serca Twego!”. Co to oznacza? Wciąż nie dorastamy do miary miłości, jaką darzy nas Bóg. Pisze o tym Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est”.
Wciąż jesteśmy zbytnio skoncentrowani na sobie, egoistyczni, zamknięci na Boga i drugiego człowieka. Z tego narcystycznego więzienia może wyzwolić nas przebite na krzyżu Serce Zbawiciela. Jak powinniśmy świadczyć o miłości w życiu codziennym przypomniał nam św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian w rozdziale 13.
* O. Marek Wójtowicz SJ – współpracuje z Krajowym Sekretariatem Apostolstwa Modlitwy w Krakowie. Autor wielu książek, ostatnio wydał: „Serce Jezusa. Bogactwo litanii”, Kraków 2021.
Katolicka Agencja Informacyjna /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC CZERWIEC 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby emigranci, zmuszeni z powodu wojen lub głodu do pełnej zagrożeń i niebezpieczeństw ucieczki, znaleźli akceptację i nowe perspektywy życia w krajach, które ich przyjmują.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* Panie Jezu Chryste, Twoja miłość jest bez granic – a nasza ludzka niewdzięczność wciąż grzeszy nie tylko wielkim zapomnieniem, ale nawet i wzgardą. Dlatego w te czerwcowe dni pragniemy wynagrodzić Ci naszą oziębłość i wyrządzoną krzywdę, bo one tak bardzo ranią Twoje Najmiłościwsze Serce. Dlatego prosimy o łaskę skruchy, abyśmy mogli wynagradzać modlitwą i pokutą za grzechy swoje i za grzechy tych, którzy błąkają się po niebezpiecznych drogach tego świata. Bądź Pasterzem dla tych już zgromadzonych w Twojej owczarni i Pasterzem szukającym pogubionych w cierniach szatańskich sideł.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
Od 1 czerwca modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 29 maja z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
________________________________________
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.
***
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
______________________________________________________________________________________________________________
ISTOCKPHOTO
****
Rozżarzone węgle. Czym jest Żywy Różaniec?
Wymienianie się tajemnicami nie musi oznaczać szpiegostwa czy plotkarstwa. Może być osią najprężniejszej akcji modlitewnej w historii świata. Posłuchajcie różanych opowieści…
Na hasło w krzyżówce: „Robotnicy, Róża” odpowiedź nie musi brzmieć: „Luksemburg”. Może być nią Paulina Jaricot, osoba równie bliska lyońskim pracownicom i grupom, których dewiza brzmi: „Różaniec? Stanowczo odmawiam”. Jej pomysł był genialny w swej prostocie. „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne. Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem”.
Nigdy się nie zawiodłam
– Z Różańcem zaprzyjaźniłam się dwadzieścia lat temu, gdy poznałam orędzie fatimskie, ale odmawiałam go nieregularnie – opowiada Katarzyna Błotny. – Kilka lat temu poszłam na Mszę do swego parafialnego kościoła na katowickim Wełnowcu i zdziwiona zauważyłam, że w prezbiterium śpiewa Henryk Czich, jeden z założycieli popularnej grupy Universe. Miał wiaderko z różami i zachęcał do przystąpienia do tej formy modlitwy. Poszłam po jedną różę i… od czterech lat odmawiam codziennie swoją dziesiątkę. Zawsze, gdy czuję się bezsilna, chwytam za różaniec. Nigdy jeszcze się nie zawiodłam…
Sam wokalista Universe opowiada: „Wybrałem Jezusa na Pana i Zbawiciela w 2007 roku, w czasie kursu Filip prowadzonego przez gliwicką Szkołę Nowej Ewangelizacji. Pan Bóg przestał być tylko Kimś, w kogo powinno się wierzyć, ale stał się mi bliski. Wyciągnąłem z szafki dawno nieużywane Pismo Święte i bardzo dotknęły mnie słowa: »Otwórz moje wargi, Panie, a usta moje będą głosić Twoją chwałę«. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć”.
Grupy Żywego Różańca istnieją w większości polskich parafii. Ile osób zrzeszają, Pan Bóg raczy wiedzieć… Ponieważ każda grupa jest jednostką autonomiczną i nie łączy się z innymi w struktury, nie można stworzyć bazy danych. Może i dobrze… Nad Wisłą obowiązuje zatwierdzony przez Prymasa Tysiąclecia Ceremoniał Żywego Różańca, opracowany w roku 1977 przez dominikanina Szymona Niezgodę. Odkąd świętujący ćwierćwiecze pontyfikatu Jan Paweł II w liście Rosarium Virginis Mariae wprowadził tajemnice światła, w grupie modli się nie piętnaście, jak na początku dzieła, ale dwadzieścia osób.
Wiem, że Ty wiesz
– Staram się upolować wolną chwilę już od rana. Najlepsze są dyżury w szkole – uśmiecha się Milena Żak, nauczycielka. – Do intencji za moje dzieci, o to, by nie pogubiły się w życiu i odnalazły swą relację z Jezusem, dorzucam chrześniaków, uczniów… Dorzucam też tych, którzy przyjdą mi tego dnia na myśl. Wybiegam także w przyszłość, bo już dziś modlę się za przyszłych małżonków moich dzieci. Rozpoczynam od przedstawienia intencji, które Pan Bóg zna już na pamięć. (śmiech) Mówię Mu jednak: „Ja wiem, że Ty wiesz, ale mi to pomaga, że Ci o tym opowiem”.
– W parafii Ducha Świętego w Siemianowicach Śląskich działa prężnie róża różańcowa rodziców. Ludzie wpisywali na listę imiona dzieci, wnuków, chrześniaków – opowiada Beata Górny. – Weszłam w to, bo szukałam konkretu, modlitwy, która będzie dla mnie zobowiązaniem. Dotąd modliłam nieregularnie, a dzięki róży muszę wygospodarować na modlitwę czas, pilnować tego – i bardzo mi to pomaga. Co więcej mogę dać dzieciom, które polecam Bogu? Wierzę, że w tych pełnych zawirowań czasach uchronił je już od wielu niebezpieczeństw, że są w najlepszych rękach. Raz w miesiącu w parafii są odprawiane Msze w intencji róż różańcowych i widać wówczas, jak wiele osób zaangażowanych jest w to dzieło!
Jeden za drugiego
– Gdy trafiłem do Bytomia, nie było tu żadnych wspólnot – opowiadał mi przed laty Rafał Kogut, franciszkanin. – Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Dlaczego? Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię.
– Przez lata miałam problemy z Różańcem, odmawianie go sprawiało mi sporą trudność, więc dołączenie do róży było dla mnie wyzwaniem – mówi Aleksandra Nowojska z Siemianowic Śląskich. – Zaryzykowałam, bo napędzała mnie myśl, że nie tylko ja sama będę modliła się za moje dzieci, ale otoczy je modlitwa całej grupy. I to do końca ich życia! Zachwyciła mnie ta zasada naczyń połączonych, ludzi, którzy wzajemnie sobie błogosławią. Swą małą cegiełkę dokładam do tego zawsze rano, gdy tylko wstanę…
Pół godziny nikogo nie zbawi
Kończy się majowe i większość ludzi wychodzi z kościoła. Na Eucharystii pozostaje jedynie część wiernych. Z jednej strony świadczy to o tym, że piękne maryjne nabożeństwa są wciąż nad Wisłą niezwykle popularne, a z drugiej rodzi się pytanie, czy właściwie rozłożyliśmy akcenty. Hitem stał się lapsus językowy jednego z proboszczów, który rzucił: „Po Różańcu będzie Msza Święta. Zostańcie, te pół godziny nikogo nie zbawi!”.
Różaniec jest mi bliski. Nie rozumiem jednak tych, którzy opowiadają o tym, jak łatwą jest modlitwą. – To jest bardzo trudna modlitwa – mówił mi o. Joachim Badeni. – Ona jest łatwa jedynie na poziomie najniższym. To dotyczy ludzi prostych, bez wykształcenia. Natomiast jeśli przyjdzie ktoś, kto się zajmuje naukowo np. hodowlą mrówek, to to całe różańcowe mówienie może mu przeszkadzać w myśleniu. On woli myśleć: nawet jeśli nie o tych swoich mrówkach, to o Matce Boskiej. I twierdzi, że tam, gdzie jest miłość, mówienie nie jest potrzebne. Milcząca miłość matki jest bardziej wymowna niż tłumaczenie dziecku, że się je kocha. Ludzie wykształceni boją się gadania. A można zagadać Matkę Boską! Człowiek potrafi właściwie w tej dziedzinie wszystko. Naukowiec boi się właśnie takiego zagadania i… przeżywa kryzys Różańca. Co zrobić? Wchodzić stopniowo w życie Maryi i Jezusa, a po pewnym czasie te tajemnice rodzą się we mnie. Do tego dojdzie i intelektualista, i prosty człowiek. Myślę, że gdybym był jednym z asysty dworu Pana Zastępów, to usłyszałbym: „Mnie się podoba modlitwa, w której jest mowa o Matce Mego Syna. I tę modlitwę obdarzę licznymi łaskami”. Tak to sobie wyobrażam.
Róża zamiast kołysanki?
Masz problemy z zasypianiem? Zapisz się do róży różańcowej i modlitwę odłóż na ostatnią chwilę dnia. Nic tak nie usypia jak zdrowaśki – taką „złotą radę” dostałem od osób zaangażowanych w dzieło. Cytując klasyka: nie idźcie tą drogą.
Członkowie Żywego Różańca zgodnym chórkiem opowiadają, że najtrudniejsze są wierność i systematyczność. Wielu z nich bliska staje się opowieść Teresy z Lisieux, która wyznawała: „Odmawianie Różańca kosztuje mnie więcej niż używanie narzędzi pokutnych. Czuję, że tak źle go odmawiam! Nie mogę skupić myśli”.
– Dlaczego modlę się w róży? Bo wierzę w słowa z listu św. Jakuba: „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” – opowiada Agnieszka Skarecka. – Czasami mam wrażenie, że dla współczesnego świata hasło: „Mogę się za ciebie pomodlić” jest wyrazem bezradności. Wierzę w to, że modlitwa za mojego męża naprawdę przynosi mu błogosławieństwo.
– Jestem przekonany, że Żywy Różaniec to najpotężniejszy i jednocześnie najbardziej wykpiwany ruch w Kościele – twierdzi ks. dr Grzegorz Wita z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Geniusz Pauliny Jaricot polegał na tym, że idealnie wpisała się w społeczny i historyczny klimat epoki. Pomysł był oddolny (to niezmiernie istotne! To nie była akcja odgórnie narzucona przez episkopat!). Schemat jest prosty: zapraszam do róży tych, którym ufam. Trochę kojarzy mi się to z budowaniem siatki konspiracyjnej. „Swoi” znają „swoich”. Zaufanie, zgrany team plus konkretna intencja to elementy scalające wspólnotę.
To nie handel!
Nie chcę przytaczać świadectw o tym, „co można wymodlić w róży”. Nie po to stworzono to dzieło. To nie rodzaj handlu: dziesiątka za usługę. Pracujący na Wschodzie oblat o. Andrzej Madej opowiadał: – W wielu kościołach zauważam tablice: „W tym miejscu Pan Bóg wysłuchał mojej prośby”, ale jeszcze nigdy nie widziałem tablicy: „Tu ja posłuchałem Pana Boga”. A byłby to nie mniejszy cud!
Róże różańcowe to odpowiedź na zaproszenie do wiernej modlitwy. Lekcja słuchania.
– Modlę się w intencjach, które proponuje Kościół, które są przypisane na dany miesiąc – mówi Mariusz Wolnik (prowadzi firmę na Górnym Śląsku). – Do róży należę razem żoną. Ja modlę się najczęściej w samochodzie, bo nie chcę zostawiać tej modlitwy na koniec dnia…
„Lubimy dania z mikrofalówki, a Pan Bóg woli marynaty”. Róże różańcowe doskonale wiedzą, co „poeta miał na myśli”, nauczając: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Słowo to nosi przecież w sobie pewną decyzję, determinację, zmaganie z przeciwnościami. Paulina Jaricot stawiała na wierność. – Dla mnie – podsumowuje Agnieszka Skamrot, nauczycielka z Warszawy – modlitwa w ramach róży różańcowej jest najbardziej niepozorną, a jednocześnie najpotężniejszą bronią.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wikipedia/Freepik
***
Niezwykła modlitwa św. s. Faustyny.
Tak ratowała udręczone dusze czyśćcowe.
W swoim “Dzienniczku” św. siostra Faustyna pokazała, jak modlić się za dusze czyśćcowe.
Na Bramie Miłosierdzia przed bazyliką znajdują się wypisane uczynki miłosierdzia co do duszy i ciała. Także i ten: „Modlić się za żywych i umarłych”. Siostra Faustyna wypełniała ten uczynek bardzo często, a nieraz była do niego wręcz przynaglana! Jak i dlaczego modliła się za dusze czyśćcowe? Pisze Małgorzata Pabis w książce „Kobiety do zadań specjalnych”.
1. Modlitwa na prośbę… samych dusz czyśćcowych!
Siostra Faustyna miała kontakt z duszami czyśćcowymi. Odwiedzały ją dusze jej współsióstr i prosiły ją o pomoc.
W swoim „Dzienniczku” św. s. Faustyna pisała taką opowieść:
„Kiedy umarła Siostra Dominika w nocy koło pierwszej godziny, przyszła do mnie i dała mi znać, że umarła. Pomodliłam się gorąco za nią. Rano powiedziały mi Siostry, że już nie żyje – odpowiedziałam, że wiem, bo była u mnie. Siostra infirmerka prosiła mnie, abym pomogła ją ubrać; w chwili, kiedy pozostałam z nią, dał mi Pan poznać, że jeszcze cierpi w czyśćcu. Podwoiłam swoje modlitwy za nią; jednak pomimo gorliwości, z jaką się zawsze modlę za nasze zmarłe Siostry, pomyliłam sobie dni, i zamiast [przez] trzy dni ofiarować modły, jak nakazuje reguła, to ja wskutek pomyłki ofiarowałam dwa dni; czwartego dnia dała mi znać, że jeszcze jej się należą ode mnie modlitwy i że są jej potrzebne. Natychmiast zrobiłam intencję ofiarowania całego dnia za nią, ale nie tylko tego dnia, ale więcej, jak mi podyktowała miłość bliźniego”. (Dzienniczek, nr 1382).
Kolejne niezwykłe spotkanie zostało zapisane pod datą 29 IV 1926 roku.
„Przełożeni wysłali mnie do Krakowa do nowicjatu. Radość niepojęta panowała w duszy mojej. Kiedyśmy przyjechały do nowicjatu, Siostra … była umierająca. Za parę dni siostra… przychodzi do mnie i każe mi iść do Matki Mistrzyni i powiedzieć, żeby matka prosiła jej spowiednika, księdza Rosponda, żeby za nią odprawił jedną mszę św. i trzy akty strzeliste. W pierwszej chwili powiedziałam, że dobrze, ale na drugi dzień pomyślałam sobie, że nie pójdę do Matki Mistrzyni, ponieważ niewiele rozumiem, czy to sen, czy jawa. I nie poszłam. Na przyszłą noc powtórzyło się to samo wyraźniej, w czym nie miałam żadnej wątpliwości. Jednak rano postanowiłam sobie, że nie powiem o tym mistrzyni. Dopiero powiem, jak ją zobaczę wśród dnia. Zaraz się z nią spotkałam na korytarzu, robiła mi wyrzuty, [że] nie poszłam zaraz, i napełnił duszę moją wielki niepokój, więc natychmiast poszłam do matki mistrzyni i opowiedziałam wszystko, co zaszło. Matka odpowiedziała, że tę sprawę załatwi. Natychmiast spokój zapanował w duszy, a na trzeci dzień owa siostra przyszła i powiedziała mi: «Bóg zapłać.»” (Dzienniczek, nr 21).
2. Modlitwa za dusze czyśćcowe za wstawiennictwem Matki Bożej
W relacji ks. Sopoćki przytoczonej w książce „Kobiety do zadań specjalnych” czytamy, że Faustyna miała wizję sądu nad… Marszałkiem Piłsudskim. Zobaczyła w trakcie wizji niezwykłą siłę wstawiennictwa Matki Bożej.
Podczas procesu ks. Sopoćko relacjonował: «W związku ze śmiercią Marszałka Piłsudskiego 12.05.1935 (S. Faustyna) opowiadała mi na drugi dzień, że widziała wczoraj, jak Marszałek konał, widziała Sąd Boży nad nim, który był ciężki, i że za wstawiennictwem Matki Bożej sąd ten skończył się pomyślnie».
W innym miejscu pisał: «Następnie 12 maja widziała w duchu konającego Marszałka J. Piłsudskiego opowiadała o strasznych jego cierpieniach. Pan Jezus miał jej to pokazać i powiedzieć: »Patrz, czym kończy się wielkość tego świata«. Widziała następnie sąd nad nim, a gdy zapytałem, czym on się skończył, odpowiedziała: »Zdaje się, że Miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Bożej zwyciężyło«”. (za: Proroctwa, wizje, charyzmaty świętej Faustyny, s. 100–101).
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
1 CZERWCA – PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.
GODZ. 18.00 – MSZA ŚW. WIGILIJNA Z IX NIEDZIELI (ROK B)
PO MSZY ŚW. – NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE PIERWSZYCH SOBÓT MIESIĄCA ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO
NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
_________________________________________________________________________
2 CZERWCA – NIEDZIELA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/ SPOWIEDŹ ŚW.
GODZ. 14.00 – MSZA ŚW.
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________
45 lat temu 2 czerwca rozpoczęła się pierwsza pielgrzymka Ojca św. Jana Pawła II
Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku.
fot. Wojtek LaskiEast News
***
Przełamanie żelaznej kurtyny.
Kulisy pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski
Bez pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny trudno sobie wyobrazić wydarzenia, które latem 1980 r. zapoczątkowały tzw. polski sierpień oraz erozję systemu komunistycznego w całej Europie Wschodniej. W czerwcu mija 45 lat od wizyty, która zmieniła bieg historii.
Aby w pełni zrozumieć historyczny wymiar tamtej pielgrzymki, trzeba przypomnieć, w jakich historycznych realiach się odbywała. Dzisiaj wiemy, że pontyfikat Jana Pawła II rozpoczął się w schyłkowym okresie zimnej wojny. Wtedy jednak żadne czynniki nie zapowiadały kresu sowieckiej dominacji nad Europą Wschodnią oraz zmierzchu światowego systemu komunistycznego. Pojawienie się papieża z Polski zmieniło jednak geopolityczne status quo. Zdawały sobie z tego sprawę władze, zarówno w Warszawie, jak i w Moskwie, kiedy przyszła wiadomość, że Jan Paweł II zamierza odwiedzić ojczyznę. Już dzień po wyborze, 17 października 1978 r., sekretarz generalny Episkopatu Polski bp Bronisław Dąbrowski wydał komunikat, w którym wyraził nadzieję polskich biskupów, że Ojciec Święty weźmie udział w uroczystościach 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz jubileuszu 600-lecia obecności obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze.
Edward Gierek wiedział, że nie może – jak to kiedyś zrobił Władysław Gomułka – zignorować tej prośby. Do Polski w grudniu 1966 r. chciał przyjechać papież Paweł VI i dla uczczenia Millennium Chrztu Polski odprawić pasterkę na Jasnej Górze. Tym razem papieżem był Polak – niewpuszczenie go do kraju, do czego Gierka namawiał Leonid Breżniew, byłoby skandalem międzynarodowym i spowodowałoby ogromne straty wizerunkowe dla polskich komunistów. Władze w końcu zdecydowały, że pielgrzymka się odbędzie, ale na ich warunkach.
Spór o termin i trasę
Obawy i lęki były nie tylko w Warszawie. Władze obawiały się „krucjaty zwróconej ku Wschodowi” i „uporczywego trzymania się wyciągniętej z lamusa koncepcji przedmurza chrześcijaństwa”, jak otwarcie o skutkach organizacji pielgrzymki mówił m.in. Kazimierz Kąkol, szef Urzędu ds. wyznań. Zaniepokojona była także Kuria Rzymska. Zastanawiano się tam, jak zorganizować przyjazd papieża do Polski, aby wizyta nie zniszczyła owoców dialogu prowadzonego przez Stolicę Apostolską z krajami komunistycznymi. W tym kontekście należy rozumieć wyjaśnienia abp. Agostino Casarolego, jednego z głównych architektów papieskiej Ostpolitik, który w rozmowie z peerelowskimi dyplomatami w Rzymie przekonywał, że zależy mu na tym, aby „problem podróży papieża do Polski rozwiązany został w atmosferze wzajemnych uzgodnień”. Władze jasno określiły swoje priorytety w liście, jaki Henryk Jabłoński, przewodniczący Rady Państwa, wystosował do papieża, zapraszając go do Polski. Przyjazd Jana Pawła II miał sprzyjać „pogłębieniu patriotycznej jedności wszystkich Polaków oraz przynieść „nowe impulsy dla współdziałania Kościoła i Państwa w dziele kształtowania pomyślności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i umacnianiu jej pozycji w świecie”.
Wizję pielgrzymki jako czasu narodowych rekolekcji, duchowego impulsu dla całego narodu oraz regionu miały od początku tylko dwie osoby: prymas Polski kard. Stefan Wyszyński oraz Jan Paweł II. Wyraźnie zostało to zapisane w Pro memoria, które dla abp. Casarolego na życzenie prymasa przygotował w połowie kwietnia 1979 r. bp Bronisław Dąbrowski, sekretarz Episkopatu Polski. Istotę papieskiego pielgrzymowania ujęto w tym dokumencie następująco: „Papież przybywa jako pielgrzym do ludu Bożego, a nie na pertraktacje polityczne – do rozmów dyplomatycznych ma swoją Kurię i Episkopat”.
Gospodarzem pielgrzymki miały być także komunistyczne władze, ale początkowo postanowiły zyskać na czasie i przesunąć jej termin na później. W połowie grudnia 1978 r. szef Zespołu do spraw Kontaktów Roboczych ze Stolicą Apostolską przy ambasadzie polskiej w Rzymie, min. Kazimierz Szablewski, przekazał abp. Agostino Casarolemu, sekretarzowi Rady ds. Publicznych Kościoła, stanowisko, że zdaniem rządu PRL, wizyta papieska w Polsce w roku następnym jest „niecelowa”. Przyjazd papieża w 1979 r. ustalono dopiero podczas spotkania kard. Stefana Wyszyńskiego z Edwardem Gierkiem 24 stycznia 1978 r. W trakcie rozmowy prymas forsował termin majowy pielgrzymki, który wiązano z obchodami 900-lecia śmierci św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Gierek się temu sprzeciwiał, przypisując postaci biskupa męczennika, zamordowanego na rozkaz króla Bolesława Śmiałego, ideologiczny kontekst. W rządowej interpretacji św. Stanisław miał być symbolem oporu Kościoła wobec każdej władzy. Spowodowało to kolejny impas. Do jego przełamania na prośbę papieża włączony został abp Casaroli. Jego przyjazd do Warszawy i rozmowy z władzami prowadzone w dniach 22–24 marca 1979 r. odegrały istotną rolę w przygotowaniach pielgrzymki. Ostatecznie 4 maja 1979 r. opublikowano komunikat o uzgodnionym przebiegu wizyty, podpisany przez prymasa Polski oraz przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego.
Chrystus kluczem dziejów
Jan Paweł II przebywał w Polsce od 2 do 10 czerwca 1979 r. Mottem pielgrzymki były słowa średniowiecznego hymnu religijnego Gaude Mater Polonia („Raduj się, matko Polsko”), napisanego ku czci św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Papież odwiedził Warszawę, Gniezno, Częstochowę, Kraków, Nowy Targ, Wadowice, Oświęcim, Kalwarię Zebrzydowską. Jak się szacuje, osobiście w spotkaniach z papieżem wzięło wówczas udział ok. 10 mln Polaków. Transmisje telewizyjne i radiowe z przebiegu pielgrzymki były oglądane nie tylko w Polsce, ale także w Czechosłowacji i NRD. Pielgrzymka była uważnie śledzona również w przygranicznych regionach Związku Sowieckiego – na Litwie, Białorusi i Ukrainie, gdzie odbierana była polska telewizja.
Przemierzając Polskę, papież przemienił ojczyznę w Wieczernik Pięćdziesiątnicy. Jak trafnie zauważyli biskupi polscy w komunikacie podsumowującym pielgrzymkę, dzięki niej „dokonało się wielkie obudzenie serc i umysłów milionów Polaków, dokonała się wielka moralna przemiana w życiu społecznym naszego kraju”. W ocenie biskupów kilkanaście milionów Polaków mogło się bezpośrednio zetknąć z Janem Pawłem II, a miliony mogły go widzieć w telewizji. W centrum papieskiego nauczania było przesłanie, że Chrystus jest kluczem do zrozumienia sensu życia ludzkiego i dziejów narodów, a Polska to ziemia szczególnej odpowiedzialności. Przewodnikiem po jej dziejach stały się postacie świętych: św. Wojciecha – patrona chrztu Polski – i św. Stanisława – patrona bierzmowania polskich dziejów, czyli umocnienia w wierze. Z prawdy o człowieku – przekonywał papież – wynikają jego prawa. Ten motyw był eksponowany w homilii na placu Zwycięstwa w Warszawie. Było to w przeddzień Zesłania Ducha Świętego, dlatego papież z wielką mocą przywołał Ducha Świętego, by odnowił „oblicze ziemi, tej ziemi”. Gigantyczna owacja, jaka nastąpiła po tych słowach, została zauważona na całym świecie. Prawa człowieka były także ważnym motywem homilii wygłoszonej w Oświęcimiu.
Miejscem, gdzie papież w czerwcu 1979 r. zatrzymał się najdłużej, było sanktuarium jasnogórskie. Jan Paweł II przybył tam 4 czerwca 1979 r. Tego dnia odprawił Mszę św. na tzw. szczycie, w której wzięło udział blisko milion pielgrzymów z całego kraju. Było to jedno z największych zgromadzeń podczas tej pielgrzymki. Podkreślając swój głęboki duchowy związek z sanktuarium, mówił: „Powołanie syna polskiego narodu na Stolicę Piotrową zawiera w sobie oczywistą więź z tym świętym miejscem. Z tym sanktuarium wielkiej nadziei – że mogę powtórzyć tylko: »Totus Tuus«”. Zakończył zaś osobistym wyznaniem: „Jestem człowiekiem zawierzenia. Nauczyłem się nim być tutaj”. Kończąc swój pobyt na Jasnej Górze, papież zawierzył Maryi Europę i wszystkie kontynenty, m.in. słowami „oddaję Ci Rzym i Polskę, zjednoczone poprzez Twego sługę nowym węzłem miłości”.
Wobec narodów pobratymczych
Podczas pielgrzymki w 1979 r. Jan Paweł II po raz pierwszy określił się jako papież Słowianin, co wskazywało na znacznie szerszy kontekst jego pobytu w Polsce. W ciągu tych kilku dni papież przedstawił ideowe założenia swego „programu słowiańskiego”, który będzie konsekwentnie realizował do końca pontyfikatu. Najważniejszymi punktami odkrywania tego programu były dwa wydarzenia: homilia wygłoszona 3 czerwca 1979 r. w Gnieźnie oraz obszerne przemówienie, które Jan Paweł II wygłosił 5 czerwca 1979 r. w czasie zamkniętego spotkania z Radą Główną Episkopatu Polski na Jasnej Górze. Dopiero 40 lat po tym wydarzeniu poznaliśmy przebieg tego niezwykłego spotkania.
W Gnieźnie papież wyszedł w swym nauczaniu poza krąg polskich tematów, rozpoczynając wielką katechezę o dziejowych przeznaczeniach i potrzebie odkrywania chrześcijańskich korzeni przez narody Europy Wschodniej, które nazwał „narodami pobratymczymi”. Zadał wtedy fundamentalne dla całego pontyfikatu pytanie: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież Polak, papież Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?”. Jednocześnie zadeklarował swoją, ale także całego Kościoła solidarność z Kościołami znajdującymi się w potrzebie.
Rozwinięcie tych myśli nastąpiło podczas spotkania na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 r. Jan Paweł II stwierdził wówczas, że jednym z celów jego wizyty w Polsce jest przypomnienie Słowiańszczyzny i zapomnianych narodów Europy Wschodniej. Poruszył także sprawę Kościoła obrządku wschodniego na Ukrainie i w Rumunii, deklarując wsparcie dla niego. Słusznie zauważa włoski politolog Giovanni Barberini, że odkrycie narodów słowiańskich oraz ich doświadczenia i wiary dla Europy stanowiło „element kluczowy całego projektu politycznego papieża Jana Pawła II, który stawiał sobie za ostateczny cel zjednoczenie kontynentu europejskiego”.
Konflikt odłożony
Słusznie zauważył prymas Polski kard. Stefan Wyszyński podczas spotkania z papieżem na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 r., że jego pielgrzymka była „przełamaniem żelaznej kurtyny”. W sensie ideowym burzyła porządek jałtański zbudowany na logice podziału i stref wpływu oraz równowadze strachu. Społeczność ludzi wierzących, która wielomilionową rzeszą wyległa na ulice i place Polski, nagle zobaczyła, że jest w tym kraju większością. Odrzucono strach, odzyskano poczucie bycia gospodarzem we własnym domu. Od tego momentu władza komunistyczna była w defensywie. Z pewnością w Polsce, a w jakimś stopniu także w innych krajach, propagowany przez partię komunistyczną marksizm przestał się liczyć. Pozostał zbiorowym rytuałem nomenklatury, która odprawiała go w poczuciu konieczności wypełnienia obowiązku, a nie w przekonaniu, że jest to właściwy klucz interpretacyjny dziejów i busola wyznaczająca właściwy kierunek na przyszłość.
Jak słusznie zauważył znany działacz katolicki Andrzej Micewski, komentując pobyt Jana Pawła II w Polsce dla zachodnich mediów, fakt, że do niego doszło, oznaczał nową jakość w relacjach Kościoła z państwem. Dialog wyszedł poza salony i politykę dyplomatów. Zamienił się „w politykę wielkich placów i ulic”. Znaczenie tej zmiany zauważył prof. Jan Szczepański, wybitny socjolog bliski obozowi władzy. W notatce dla kierownictwa partii przewidywał, że konsekwencją obecności papieża w Polsce będzie „konflikt odłożony”, m.in. dlatego, że pielgrzymka „stworzyła warunki dla realizacji nowej wizji politycznej roli katolicyzmu, która pod naciskiem mas może stać się ciałem”. Społeczność, która podczas wizyty Jana Pawła II milionową rzeszą wyległa na ulice i place Polski, istotnie szobaczyła, że jest w tym kraju większością. „Konflikt odłożony” wybuchł zaś w sierpniu 1980 r. Narodził się związek zawodowy Solidarność, który stał się wielką siłą społeczną, głosząc program reform znacznie wykraczający poza obszar spraw pracowniczych. To by się nie wydarzyło bez religijnego przebudzenia społeczeństwa w czasie pierwszej pielgrzymki papieża do Polski.
Andrzej Grajewski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
6 CZERWCA – PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA
W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO – MSZA ŚW. O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚW. – GODZINA ŚWIĘTA
___________________________________________________
fot. parafia Matki Bożej Frydeckiej/Jaworzynka
***
Modlitwa za kapłanów
Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.
***
***
Zachęcamy, a jednocześnie prosimy Was o podjęcie wyzwania – walki o świętość życia Kapłanów. Pragniemy zaprosić Was do modlitwy z prośbą o światło, moc i mądrość Ducha Świętego dla Kapłanów, aby sprostali znakom czasu i pułapkom szatana. Dziś potrzebujemy Waszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek… (www.zakaplanow.pl)
______________________________________________________________________________________________________________
„Uczył, by zło dobrem zwyciężać”.
14 lat temu ks. Popiełuszko został ogłoszony błogosławionym
„Jak testament brzmią ostatnie jego publicznie wypowiedziane słowa” – podkreślają biskupi w stanowisku, opublikowanym z okazji rocznicy beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki.
***
W czwartek 6 czerwca o godz. 15:00 w archikatedrze warszawskiej bp Michał Janocha będzie przewodniczył Mszy Świętej w intencji kanonizacji bł. księdza Jerzego Popiełuszki. Po niej w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej odbędzie się wernisaż wystawy pt. „Prawda i wolność. Ksiądz Jerzy Popiełuszko”, związanej również z przypadającą w tym roku 40. rocznicą męczeńskiej śmierci kapłana.
Na wystawie będzie można zobaczyć często nieznane fotografie, przedstawiające życie i działalność księdza Jerzego Popiełuszki oraz korespondujące z nimi dzieła sztuki współczesnej wypożyczone z polskich muzeów i kolekcji prywatnych.
Ponadto, na ekspozycji zaprezentowane zostaną filmy dokumentalne z fragmentami homilii księdza, nagrania świadków i przyjaciół księdza Jerzego gromadzone przez Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki oraz przygotowane specjalnie na wystawę, autorskie ścieżki dźwiękowe. Wystawę w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej będzie można oglądać do 3 listopada.
Tego dnia o godz. 19:00 w Domu Pielgrzyma „Amicus” w Warszawie odbędzie się spotkanie z Ewą Czaczkowską i Tomaszem Wiścickim, autorami najnowszej biografii ks. Jerzego Popiełuszki.
Z kolei we wtorek 11 czerwca o godz. 18:00 w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu odbędzie się Msza Święta z udziałem Konferencji Episkopatu Polski.
Episkopat ze specjalnym komunikatem z okazji rocznicy
Rada KEP ds. Społecznych opublikowała specjalne stanowisko pt. „Zło dobrem zwyciężaj”, w którym gremium podkreśla, że “błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko może być dobrym patronem dla współczesnego człowieka, a zwłaszcza dla ludzi młodych, narażonych na zgubne oddziaływanie ideologii promujących źle rozumianą wolność i proponujących życie bez wartości, religii, krzyży w miejscach pracy, bez Boga”. “On nazywał te zagrożenia po imieniu”.
Jak czytamy, “zasady, jakie głosił ks. Popiełuszko i jakimi się kierował jako duszpasterz pielęgniarek i lekarzy, hutników i robotników oraz studentów, są wciąż aktualne”.
“Jak testament brzmią ostatnie jego publicznie wypowiedziane słowa: „Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy” (Bydgoszcz, 19 października 1984). Uczył wewnętrznej wolności, jaką można osiągnąć w najtrudniejszych warunkach życia. Uczył chrześcijańskiej postawy w walce z wszelkimi patologiami. Uczył – jeszcze raz powtórzmy – by „zło dobrem zwyciężać”. Sam realizował zasadę, którą wyrażał następująco: „Walczę z przejawami zła, a nie z człowiekiem czyniącym zło” – czytamy.
Pielęgnować pamięć o bł. ks. Popiełuszce
Przy parafii św. Stanisława Kostki znajduje się Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki oraz obszerne społeczne archiwum, które mieści się w zajmowanym niegdyś przez niego mieszkaniu przy kościele na Żoliborzu.
To ostatni moment, by dotrzeć do niektórych ważnych świadków życia ks. Popiełuszki – mówi Paweł Kęska, manager Muzeum Księdza Jerzego Popiełuszki i Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Księdza Jerzego Popiełuszki, w rozmowie z KAI.
W archiwum znajdują się m.in. fotografie, materiały audiowizualne, archiwalne numery Biuletynu wydawanego przez Służbę Informacyjną oraz materiały wykorzystane w Biuletynie. To ponad 5 tys. zdjęć ułożonych chronologicznie, obejmujących dzieciństwo ks. Popiełuszki, jego młodość, seminarium, wojsko i posługę duszpasterską a także zdjęciowe portrety kapłana. Znajdują się tam też zdjęcia z pogrzebu oraz ogromny zbiór zdjęć wykonanych przy grobie ks. Popiełuszki – mówi Paweł Kęska.
Proces beatyfikacyjny ks. Jerzego Popiełuszki rozpoczął się na szczeblu diecezjalnym w 1997 roku, a zakończył w Rzymie 19 grudnia 2009 r. papieskim dekretem o męczeństwie.
Beatyfikacja odbyła się 6 czerwca 2010 roku podczas Mszy sprawowanej na pl. Piłsudskiego w Warszawie, pod przewodnictwem prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp. Angelo Amato.
archwwa.pl/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
Ks. Popiełuszko:
„Ale wiesz, że nie mogę udzielić ci rozgrzeszenia”. Szkoła patriotyzmu i wyzwalania z nienawiści
© Public Domain
***
„Jesteśmy Narodem, który ma przekazać w daleką przyszłość moce nagromadzone przez całe tysiąclecia… Tylko Naród, który ma zdrowego ducha i czułe sumienie może tworzyć śmiałą przyszłość”.
„Pytałem, czy się boi, bo to już wtedy miało miejsce wrzucanie cegieł, straszenie. On spytał tylko: „A co oni mi mogą zrobić? Najwyżej mogą mnie zabić…” – wspomina ks. Andrzej Dziełak, który poznał błogosławionego w wojsku dla kleryków.
Morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki
19 października 1984 r. w czasie powrotu z Bydgoszczy do Warszawy, niedaleko miejscowości Górsk, funkcjonariusze Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV MSW uprowadzili ks. Jerzego Popiełuszkę. Bity i torturowany, był związany w taki sposób, aby każdy ruch zaciskał pętlę na szyi.
Gdy 30 października wyłowiono ciało księdza, było obciążone workiem z kamieniami. Sekcja wykazała, że w czasie wrzucania do Wisły mógł jeszcze żyć.
Mimo, że od zamordowania kapłana przez oficerów PRL-owskiej milicji politycznej minęło 40 lat, wciąż nie wiemy, kto wydał na niego wyrok śmierci.
Kto wydał wyrok?
Do ataku szykowano się przez dłuższy czas. 12 września 1984 r. w radzieckiej Izwiestii Leonid Toporkow pisał: „(…) przekształcił swoje mieszkanie w składnicę literatury nielegalnej i ściśle współpracuje z zaciekłymi kontrrewolucjonistami. Ma się wrażenie, że nie czyta z ambony kazań, lecz ulotki napisane przez Bujaka. Zieje z nich nienawiść do socjalizmu”.
13 września w czasie spotkania z Czesławem Kiszczakiem Wojciech Jaruzelski miał powiedzieć wprost: „Załatw to, niech on nie szczeka”.
W tym okresie wzrosła też ilość anonimów wysyłanych do księdza. „Zostaniesz bohaterem narodowym numer dwa – po Przemyku” – pisano. Albo: „Ty obrzydliwy faszysto! Niech nie dziwią się twoi kumple, że znajdą cię wkrótce z poderżniętym gardłem. Ty k… jedna! Módl się, może to ci coś pomoże. Ty wyrodku rodu ludzkiego, kreaturo!”.
Ojczyzna wymaga modlitwy
Pierwsza msza święta w intencji ojczyzny w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu została odprawiona przez ks. Jerzego 28 lutego 1982 r. Odprawił ich w sumie dwadzieścia sześć, w okresie od 28 lutego 1982 r. do 26 sierpnia 1984 r. jednak pierwszą mszę dla robotników odprawił 31 sierpnia 1980 r. To nie była jego inicjatywa.
Kiedy 28 sierpnia 1980 r. na znak poparcia dla Wybrzeża stanęła Huta Warszawa, robotnicy poszli do prymasa Polski z prośbą o niedzielną mszę świętą. W przedsiębiorstwie strajkowało kilka tysięcy ludzi, potrzebowali kapłana. W wywiadzie tak mówił o tamtym dniu: „Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać?”.
Jednak wszystkie lęki rozwiały się, gdy zobaczył tłumy robotników witających go oklaskami. Był pierwszym w historii Huty księdzem, który przekroczył bramę zakładu.
Nie głosił prawd ks. Jerzego
„Nie uprawiam polityki z ambony. Mnie chodzi o sprawę moralności, a nie o politykę” – mówił w wywiadzie. Przez półtora roku msze i głoszone homilie były pogłębioną katechezą na temat sumienia, prawdy, wolności, patriotyzmu i poszanowania praw człowieka. Często zachęcał do trwania w ciszy modlitewnej po wyjściu z kościoła. Prosił, by nie dać się sprowokować tajniakom, którzy wywołują zamęt, aby ewentualne reakcje przypisać modlącym się.
Msze nie były wymierzone w nikogo. Nie potępiały komunistów i ich sługusów. Były szkołą wyzwalania z nienawiści do kogokolwiek nawet wtedy, gdy nas skrzywdził. Ks. Jerzy formował do wolności, w duchu Ewangelii, a tej, ze swej natury, komunistyczny system sprzeciwiał się i ją odrzucał.
„Na mszach świętych za ojczyznę i tych, którzy dla niej cierpią najbardziej, nigdy nie głosiłem własnej mądrości, ale kierowałem się Ewangelią oraz nauczaniem Prymasa Tysiąclecia, księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego i Ojca Świętego Jana Pawła II” – mówił w czasie Bożego Narodzenia 25 grudnia 1983 r. Mimo, że słuchały go tysiące ludzi, nigdy nie grał na siebie, nie przyciągał do Jerzego, głosił Chrystusa.
Czy chciał zostać męczennikiem?
Mówienie o ojczyźnie i obowiązku służenia jej w sytuacji, gdy rządzący w Polsce podlegali poleceniom z Moskwy, a czerpiący zyski z wspierania zbrodniczego systemu nie widzieli w swych działaniach moralnego zgrzytu było nie tylko trudne, to był podwójny heroizm.
Z jednej strony przypominanie prawdy historycznej, upominanie się o internowanych i więzionych, stanowcze stawanie po stronie pokrzywdzonych, bitych, zabijanych – od pierwszego kazania wygłoszonego w czasie mszy w intencji ojczyzny Popiełuszko narażał się władzy. Z drugiej strony przypominanie definicji słów: ojczyzna, naród, służba, bezinteresowność, patriotyzm, po latach komunistycznego wypaczania tych pojęć były wielkim ryzykiem Popiełuszki. Mogły wystawiać go na pośmiewisko.
Rządzący wydają wyroki śmierci, a naród ma szukać sposobu, by nie odpłacić złem za zło? Tysiące aparatczyków w całym kraju czerpie korzyści z przynależności do PZPR, a właściwe formowane sumienie powinno chronić przez chęcią odnalezienia ich i wymierzenia sprawiedliwości? To się wydawało nie do przejścia, za trudne. Dokładnie takie, jaka jest ewangelia.
Wielu pytało po latach o to, czemu nie przestał? Dlaczego – być może – ich prowokował? Dlaczego nie wycofał się w porę? Nie poszedł na układ? Przecież mógł się modlić w zaciszu plebanii na Żoliborzu. Czy chciał zostać męczennikiem?
Znajomość historii Polski
„Naród nie dał się zniszczyć mimo rozbiorów, przegranych powstań i Sybiru, mimo wynaradawiania, rusyfikacji i Kulturkampfu, bo miał mocno zapuszczone korzenie w poprzednich wiekach dziejów ojczystych. Nie dał się zniszczyć, bo żywił się kulturą poprzednich wieków” – mówił. I zaraz też odważnie pytał, odnosząc się do aktualnej sytuacji:
„A czym pożywi się naród w niedalekiej przyszłości z dzisiaj tworzonej historii i kultury? Tylko naród wolny duchowo i miłujący prawdę może trwać i tworzyć dla przyszłości tak, jak tworzyli przyszłość powstańcy padający na polach bitew, czy wieszczowie, którzy patrzyli daleko w przyszłość”.
W znajomości historii Polski i poszanowaniu wszystkich prób podejmowanych przez przodków w walce o wolność widział fundament, na którym stawia się kolejne warstwy budowli jaką jest ojczyzna.
Od nienawiści chroń nas, Boże…
„Naród Polski nie nosi w sobie nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Nie da się domu ojczystego budować na kłamstwie, przemocy i nienawiści” – uczył.
Marzył o kraju wolnym, bezpiecznym i praworządnym. Jednocześnie, w zawirowaniach i trudnościach widział etap, odcinek w czasie. Nadzieję na pokojową zmianę, bez rozlewu krwi, pokładał w Bogu, jednak nie liczył na cud. Wiedział, że Bóg oczekuje współpracy.
„Bóg jest zdolny wyprowadzić naród ku wolności, gdy lud jest wierny Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie, i gdy żyje wiarą, nadzieją, prawdą i solidarnością” – mówił w jednym z kazań.
„W pojednaniu musi być jeden cel, mianowicie dobro ojczyzny i poszanowanie godności ludzkiej. Jeśli wyciągasz rękę do pojednania, nie trzymaj w niej narzędzi do zadawania cierpienia i bólu” – mówił w innym miejscu.
Co może Kościół?
Zasady funkcjonowania relacji państwo – Kościół jasno przedstawił 27 maja 1984 r. Na zakończenie mszy, tuż przed błogosławieństwem powiedział słowa, z których przyjęciem i dziś, 35 lat po odzyskaniu wolności, wielu miałoby kłopot.
„Kościół ma prawo i obowiązek pouczania wiernych o ich prawach i obowiązkach wobec państwa. Katolicy jako członkowie społeczności państwowej mają prawo wypowiadania swoich przekonań politycznych. Katolicy nie mogą należeć do organizacji ani do partii, których zasady są sprzeczne z nauką chrześcijańską lub których czyny i działalność zmierzają do podważenia etyki chrześcijańskiej”.
„Po władzę mogą sięgnąć tyko ludzie moralni, to znaczy tacy, którzy rozumieją istotę dobra wspólnego obywateli”. Podkreślał, że nie jesteśmy narodem tylko na dziś. Wszystkie nasze działania muszą brać pod uwagę tych, co urodzą się po nas.
„Jesteśmy narodem, który ma przekazać w daleką przyszłość moce nagromadzone przez całe tysiąclecia” – podkreślał i wskazywał na niebezpieczeństwo utraty przez młodzież więzi z przeszłością narodu i kulturą. „Tylko naród, który ma zdrowego ducha i czułe sumienie może tworzyć śmiałą przyszłość”.
Nienawiść wyklucza rozgrzeszenie
W jednej z książek o księdzu Jerzym Milena Kindziuk, jego biografka, przytacza historię opowiedzianą przez Romę Szczepkowską, aktorkę. Ks. Popiełuszko surowo karał wtedy, gdy ktoś mówił, że nie może pozbyć się uczucia nienawiści. Nie dawał rozgrzeszenia, gdy ktoś nie okazał przynajmniej woli przebaczenia. Szczepkowska doświadczyła tego w czasie swojej spowiedzi. „Ja tego nie przewalczę…” – mówiła. „Ale wiesz, że nie mogę udzielić ci rozgrzeszenia… Gdy odeszła, dogonił ją tuż przy bramie i powiedział, niemal błagając: Proszę, spróbuj”. I uczynił znak krzyża. „I od tej chwili nigdy już nie doświadczyłam uczucia nienawiści” – mówiła aktorka.
Duma z bycia Polakiem
Mimo wielkich trudności, których Polska doświadczała przez wieki – zwłaszcza, gdy na 123 lata trzy mocarstwa starły ją z mapy Europy – ks. Popiełuszko wielokrotnie podkreślał dumę z przynależności do narodu polskiego.
Jego patriotyzm nie miał nic z narodowego tryumfalizmu, unoszącego się ponad tych, którzy zadali Polsce razy. Był patriotyzmem człowieka o dobrze ukształtowanym sumieniu, który zna historię, ale daje szansę. Ma świadomość zła uczynionego, ale nie ulega złu domagającemu się odwetu.
Sprawiedliwość według księdza Jerzego jest ściśle połączona z miłością, ale zawsze opiera się na prawdzie – prawdzie o winie i prawdzie o słabości człowieka. Te zaś są możliwe do uniesienia tylko i wyłącznie we współpracy z Bogiem.
„Jesteśmy dziećmi narodu, który od tysiąca z górą lat oddaje chwałę Bogu w Trójcy Jedynemu. Nasz naród słynął ze znanej w świecie tolerancji religijnej. U nas znajdowali miejsce ci, którzy z powodu prześladowań religijnych musieli opuszczać rodzinny kraj” – mówił.
29 stycznia 1984 r. przekonywał, że „lepiej jest cierpieć z gorliwości o sprawy Boże niż uzyskać pochwałę roztropności od nieprzyjaciół Boga i Kościoła”.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
7 CZERWCA – PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA
UROCZYSTOŚĆ
NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA
W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA
GODZINNA ADORACJA Z CZERWCOWYM NABOŻEŃSTWEM OD GODZINY 18.00
W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
MSZA ŚWIĘTA O GODZINIE 19.00
EAST NEWS
***
Pewnego grudniowego dnia młoda wizytka Małgorzata Alacoque ujrzała Jezusa. Zbawiciel pokazał jej własne serce, płonące miłością do ludzi. „Moje Boskie Serce tak płonie miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych płomieni gorejących, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi Bożymi skarbami” – usłyszała zakonnica.
Pragnienie Zbawiciela spełniło się – nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa błyskawicznie rozlało się po całym świecie. Kult Serca Bożego trafił do serc milionów ludzi. Jego materialnym świadectwem są niezliczone obrazy i rzeźby przedstawiające Zbawiciela z wyeksponowanym sercem. Wręcz standardem stały się obrazy Serca Jezusa zawieszone w sypialniach, najczęściej obok wizerunków Serca Maryi. Tak było w katolickich domach jeszcze w połowie minionego wieku. Tak wielka popularność tego kultu to fenomen choćby z uwagi na fakt, że trwa on już 350 lat.
Ważna istota
Dziś wizerunki związane z kultem Serca Jezusowego rzadziej zdobią domy katolików, ubywa też uczestników nabożeństw ku czci Bożego Serca. Czy to oznacza, że kult ten stał się anachronizmem niezrozumiałym dla młodszego pokolenia?
– To prawda, że kult Najświętszego Serca Jezusowego nie cieszy się dzisiaj tak wielką popularnością, jak to było np. w XIX wieku – przyznaje sercanin ks. dr Leszek Poleszak, teolog duchowości, zajmujący się w pracy naukowej teologią Najświętszego Serca Jezusowego. Nie zgadza się jednak z sugestią, jakoby kult ten był anachronizmem.
– Warto pamiętać, że w liturgii i Tradycji Kościoła mamy bogactwo różnych kultów, które nie tyle przeciwstawiają się sobie i wzajemnie wykluczają, ale mają nam pomóc w dostrzeżeniu różnych odcieni, jakie składają się na obraz Boga, Jezusa bądź świętych. Nikt przecież nie mówi o zaniku kultu Trójcy Przenajświętszej, Ducha Świętego, Chrystusa Króla, Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej czy w ogóle kultu Eucharystii bądź innych form kultu, które również mają swoje okresy większej lub mniejszej popularności. Moim zdaniem nie chodzi o porównywanie popularności danego kultu, ale o zwrócenie uwagi na jego istotę – przekonuje duchowny. Przyczyn spadku popularności dopatruje się w niezrozumieniu tej istoty albo w znużeniu jego pewnymi formami. – Myślę np. o pewnych niedojrzałych bądź przesłodzonych formach wizerunku Bożego Serca, o kładzeniu przesadnego akcentu na uczuciowość (co wyrażało się np. w języku modlitw) – zauważa. Podkreśla jednak, że istotą tego kultu jest centralna prawda chrześcijaństwa, której nie możemy odrzucić ani o niej zapomnieć, a którą najgłębiej wyraził św. Jan Apostoł, zapisując słowa: „Bóg jest miłością” (J 4,16).
– Prawda ta obejmuje nie tylko sam fakt tego, czym jest Trójjedyny Bóg: Ojciec, Syn i Duch Święty, ale także wszystko to, co wyraża się w prawdach wiary dotyczących stworzenia, odkupienia i celu człowieka, a więc zawiera ona także w sobie prawdę o miłości Boga, która wyraża się w przymiocie miłosierdzia – zaznacza teolog.
Czemu „Serce”?
Pewną trudnością dla ludzi o dzisiejszej mentalności jest zrozumienie, po co w ogóle kult Serca, skoro można zwracać się po prostu do „całego” Jezusa. Odpowiadając, ks. Leszek Poleszak odwołuje się do słów Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,28-29).
– Jezus, mówiąc o swoim cichym i pokornym sercu, nie mówi jedynie o organie swojego ciała, który, zgodnie z Jego pragnieniem, mamy czcić. On mówi o tym, Kim jest: przedstawia nam siebie jako Bożego Syna, współistotnego Ojcu. On jest źródłem miłości, świętości, dobra i piękna. Jest „obrazem Ojca”. Jeśli więc używamy w modlitwie słów „Serce Jezusa”, wówczas powinniśmy mieć przed oczyma całą Osobę Jezusa – Syna Bożego, który zaprasza nas do tego, byśmy przyszli do Niego i stali się Jego uczniami, naśladując Jego cnoty: cichość, pokorę, dobroć, życzliwość wobec ludzi, przebaczenie, a także te dotyczące Jego odniesienia do Ojca: głęboką miłość, zaufanie, pragnienie pełnienia woli Ojca, oddanie się do Jego dyspozycji, by stać się widzialnym znakiem Jego obecności w świecie. To oznacza sformułowanie: „być uczniami Jezusa” – tłumaczy kapłan. Wyraża przekonanie, że ludzie, także młodzi, wciąż mają takie ideały i pragną odnajdować w sobie pokłady dobra i piękna, zakorzenione w mocy Boga.
Kult żyje
Przekonanie to potwierdzają świadectwa żywotności różnych form kultu Bożego Serca w rodzaju Straży Honorowej NSPJ czy innych wspólnot, których członkami są także osoby młode. Wiele rodzin poświęca się Bożemu Sercu, wciąż też popularne są rekolekcje i misje temu Sercu poświęcone. Liczni wierni pielęgnują pierwsze piątki miesiąca czy nabożeństwa czerwcowe.
Pobożność tę inspirują też przykłady świętych czcicieli Serca Jezusowego z czasów stosunkowo nieodległych. Ich sylwetki są na tyle bliskie współczesnej mentalności, że łatwo trafiają do przekonania wielu ludzi. – Najbardziej znany jest św. Jan Paweł II, następnie św. Faustyna Kowalska, która wielokrotnie w „Dzienniczku” pisze o Sercu Jezusa, św. Karol de Foucauld, czcigodna służebnica Boża Rozalia Celakówna, czcigodny sługa Boży Leon Dehon… – wylicza ks. Leszek Poleszak.
Także oficjalne nauczanie Kościoła często odwołuje się do kultu Najświętszego Serca Jezusowego. Systematycznie nawiązują do niego wszyscy papieże ostatnich czasów, zwłaszcza Jan Paweł II. Bardzo dużo takich wątków znajdziemy u Benedykta XVI, który wielokrotnie mówił o kulcie Bożego Serca – na przykład we wprowadzeniach do modlitwy Anioł Pański czy w katechezach ogólnych. Sercanin przypomina, że papież ten 20 sierpnia 2011 r. poświęcił Najświętszemu Sercu Jezusa młodzież zgromadzoną na ŚDM, a w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego 19 czerwca 2009 r. ogłosił Rok Kapłański, czyniąc Serce Jezusa wzorem dla każdego kapłana.
O Najświętszym Sercu Jezusowym mówi także obecny papież Franciszek. – Wprawdzie nie opublikował specjalnego dokumentu na ten temat, ale zwłaszcza przy okazji miesiąca czerwca czy uroczystości Bożego Serca przypomina i zachęca do praktyki tej formy pobożności, zwracając uwagę szczególnie na miłość Boga i Jego zatroskanie o człowieka – zauważa duchowny.
Aktualizacja?
W obliczu zmian w mentalności społecznej wiele form przekazu siłą rzeczy ulega zmianie. W tym kontekście powstaje pytanie, jaka jest możliwość aktualizacji kultu NSPJ, jego adaptacji do dzisiejszych czasów. I czy w ogóle jest to tak istotne – przecież pewne formy pobożności zmieniają się i bywają zastępowane przez inne, bardziej odpowiadające wrażliwości danego pokolenia.
– Jeśli zrozumiemy, że istotą kultu Bożego Serca jest miłość Boża, to zrozumiemy także, iż obok tego kultu nie możemy przejść obojętnie. I nie chodzi tutaj o podtrzymywanie samych jego form, które znamy: litania, Komunia Święta wynagradzająca, uczestnictwo w pierwszych piątkach miesiąca, adoracja Najświętszego Sakramentu, cześć oddawana obrazowi Bożego Serca, koronka do Serca Jezusowego, godzina święta czy inne. Każda z nich ma nas prowadzić do bliskości z Jezusem i do poznania Jego Osoby. Jezus sam nas zaprasza: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” (J 15,9) – akcentuje kapłan.
Podkreśla, że to wołanie Jezusa o miłość jest aktualne także dzisiaj. – A może zwłaszcza dzisiaj, kiedy słowo „miłość” odmieniamy przez przypadki, a nie potrafimy prawdziwie kochać – zauważa. Jest pewien, że gdy doświadczymy miłości Jezusa, w naszym sercu zacznie płonąć płomień, który zapali nas do wdzięczności za tę miłość, do odpowiedzi na nią. – Najpierw zrealizuje się to w relacji do Boga – nazywamy to odwzajemnieniem miłości. Następnie będziemy pragnęli dzielić się naszym doświadczeniem miłości z innymi, innych do Boga przyciągać – przekonuje ks. Leszek Poleszak. I zapewnia: – Zrozumiemy wtedy, że jedynie w bliskości Boga, w świetle Jego miłości, jest możliwy nasz pełny rozwój, nasze szczęście, zarówno w wymiarze osobistym, jak też rodzinnym i społecznym. Staniemy się wówczas narzędziami w rękach Boga, który dzięki nam prawdę o swojej miłości do każdego człowieka przekaże kolejnym pokoleniom swych dzieci.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Sebastian Bergmann/Didier B, Wikipedia
***
Bazylika Sacré-Cœur
Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Tu bije serce Paryża!
Co wspólnego z budową Bazyliki Sacré-Cœur mają objawienia Małgorzaty Alacoque? Co o Francji mówiła Matka Boża z Fatimy? Dlaczego świątynię budowano aż 40 lat? Dlaczego z bazyliką “konkurowała” Wieża Eiffla? Poznaj niezwykłą historię Bazyliki Sacré-Coeur – Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Wybudowana z białego granitu, zwanego trawertynem, w stylu romańsko-bizantyjskim, od blisko stu pięćdziesięciu lat góruje nad Paryżem. Majestatyczna Bazylika Sacré-Coeur – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Do uwieńczonej kopułą, otoczonej czterema wieżyczkami świątyni prowadzą wykonane z białego piaskowca schody, oblegane przez paryżan i turystów z całego świata. Co roku przybywa tu około 11,5 mln osób, żeby to miejsce zwiedzić, ale przede wszystkim tu wspólnie się modlić. Tu bije serce Paryża – od 1885 roku. Pomimo wojen, licznych wrogich działań i agresji trwa tu nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu.
Historia duchowego zmagania się Francuzów
Historia powstania Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa w Paryżu nie jest zwykłą opowieścią o wznoszeniu budynku – od projektu po wspaniały wystrój wnętrza. Jest to także historia duchowego zmagania się Francuzów, wiernych chrześcijaństwu, ze współobywatelami zwalczającymi Kościół wszelkimi metodami, pragnącymi zatrzeć ślad Ewangelii w państwie nazywanym pierworodną córką Kościoła.
Historia zaczyna się w 1870 roku, w czasie wojny francusko-pruskiej, gdy dwaj przedsiębiorcy, Alexandre Legentil i Hubert Rohault de Fleury, ślubowali, że jeśli otoczony przez wojska pruskie Paryż ocaleje, wybudują kościół poświęcony Sercu Jezusa. Wojna się skończyła, miasto ocalało i pięć lat później Zgromadzenie Narodowe podjęło specjalną uchwałę, aprobującą pomysł przedsiębiorców i proponowany przez nich sposób podziękowania za Bożą opiekę nad stolicą Francji. W roku 1876 rozpoczęła się budowa, która trwała całe czterdzieści lat. W trakcie prac przekształcała się idea wzniesienia Bazyliki – z wotum dziękczynnego w wotum przebłagalne za błędy, grzechy i zaniedbania Francuzów.
Świątynia powstała w wyjątkowym, specjalnie wybranym miejscu – na wzgórzu Montmartre, czyli Wzgórzu Męczenników, gdzie w czasach rzymskiego panowania zostali zgładzeni – pierwszy biskup Paryża, św. Dionizy, i jego towarzysze. W kolejnych wiekach wybudowano tu klasztor benedyktynek, który został zniszczony w antychrześcijańskich czasach rewolucji francuskiej. Jego ostatnia ksieni, Marie-Louise de Laval Montmorency, dołączyła do grona męczenników, ścięta na gilotynie.
***
***
Objawienia Małgorzaty Alacoque
Tytulatura Bazyliki – Najświętszego Serca Pana Jezusa – mocno powiązana jest z duchową historią wiary Francuzów. Aby ją zrozumieć, trzeba cofnąć się do wieku XVII, gdy dwudziestoczteroletnia córka notariusza, Małgorzata Alacoque, wstąpiła do klasztoru wizytek w Paray-le Monial. Była jedną z tysięcy skromnych zakonnic pragnących oddać swoje życie Bogu. Ale to właśnie ona w latach 1673-1675 miała objawienia, w których Jezus prosił, aby przekazała prawdę o wypełniającej Jego boskie Serce wielkiej, gorejącej miłości do ludzi.
Zbawiciel przekazał jej też wieść, jak odprawiać nabożeństwo do Jego Serca, obiecał liczne łaski Jego czcicielom, zapewnił o gotowości przebaczenia win skruszonym grzesznikom. Polecił też namalowanie obrazu, na którym widniałoby Jego Serce otoczone cierniami, uwieńczone płomieniem i wetkniętym w nie krzyżem. Kult Serca Jezusowego i jego obraz rozpowszechniły się szybko, zarówno we Francji, jak i w całym katolickim świecie, również w Polsce, stając się na zawsze swoistym znakiem rozpoznawczym francuskiego katolicyzmu.
Prośba od samego Jezusa
Ale skromna zakonnica, Małgorzata Maria Alacoque, modląca się za klauzurą swojego klasztoru, otrzymała jeszcze jedną ważną misję do wypełnienia. W 1689 roku miała objawienie, w którym Jezus prosił ją, żeby przekazała królowi Ludwikowi XIV życzenie: aby poświęcił Francję i całą swoją rodzinę Jego Najświętszemu Sercu. Król miał też wznieść świątynię pod tym wezwaniem, szerzyć kult Najświętszego Serca wśród wojska i ozdobić znakiem gorejącego Serca Jezusowego królewskie sztandary. Niestety, król, zwany Słońcem, rządzący najpotężniejszym wówczas krajem w Europie, nie posłuchał głosu Boga, przekazanego przez św. Małgorzatę Marię Alacoque.
***
***
„Za późno” czyli wiadomość do Francji od Matki Bożej z Fatimy
We Francji zaczęły kiełkować wówczas, a później ujawniły się z ogromną siłą, antychrześcijańskie prądy intelektualne, które otwarcie sprzeciwiały się Bogu, Kościołowi oraz katolickiemu dziedzictwu swej ojczyzny. Równo sto lat po tym objawieniu wybuchła okrutna rewolucja, topiąca we krwi nie tylko arystokratów i ludzi związanych z władzą, ale zapoczątkowano także bezwzględne prześladowanie duchownych i zakonników.
Na szafocie poniosło śmierć męczeńską szesnaście karmelitanek z Compiegne, które ofiarowały się w intencji ustania terroru. Karygodną ślepotę duchową króla Słońce naprawił jego prawnuk, Ludwik XVI. Będąc więźniem twierdzy Temple, ofiarował Francję Najświętszemu Sercu Jezusa. Jednak, jak powiedziała Matka Boża Łucji, jedynemu dziecku z Fatimy, które doczekało dorosłości – było już za późno.
Jedna spośród 78 propozycji
Francuscy katolicy znali dobrze historię rodzenia się kultu Serca Jezusa. Dlatego też dla arcybiskupa Paryża Josepha Hypolite’a Guiberta i fundatorów Bazyliki wybór jej tytułu był oczywisty. Kult Najświętszego Serca zawierał wszak jak w soczewce duchowe zmagania i dramat Francji. W 1875 roku wmurowano kamień węgielny pod budowę świątyni, rok później rozpoczęły się prace budowlane. Wcześniej rozpisano konkurs architektoniczny. Spośród siedemdziesięciu ośmiu propozycji wybrano projekt utalentowanego architekta Paula Abadiego. W całym kraju ogłoszono zbiórkę na budowę świątyni, zachęcano do wykupienia choć jednej cegiełki, a najhojniejsi darczyńcy byli upamiętniani inicjałami, wyrytymi na białych blokach budulca. Katolicy nie zawiedli – wielką sumą czterdziestu dwóch milionów franków w całości pokryli koszty budowy.
Burzliwa historia budowy Bazyliki
Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że prace budowlane postępowały normalnie i bez przeszkód. Świątynię wznoszono czterdzieści lat, konsekrowano ją dopiero w 1919 roku. Opóźnienia spowodowane były nie tylko wybuchem i przebiegiem pierwszej wojny światowej. Realizację utrudniali wewnętrzni przeciwnicy Kościoła i chrześcijaństwa. W ciągu jednego pokolenia, licząc od roku 1875, gdy parlament przyjął uchwałę o budowie Bazyliki, Francję zalała fala gwałtownej laicyzacji. W 1905 roku radykalnosocjalistyczny rząd jednostronnie zerwał podpisany ponad sto lat wcześniej konkordat ze Stolicą Apostolską. Ogłosił rozdział Kościoła od państwa, skonfiskował kościelne budynki, skazał na banicję wspólnoty i zgromadzenia zakonne. Modlące się na Wzgórzu Montmartre benedyktynki musiały opuścić swoją siedzibę, a władze Republiki zaczęły snuć projekty, na jaki budynek „użyteczności publicznej” przerobić wznoszoną Bazylikę.
***
***
Wieża Eiffla „konkurencją” dla Bazyliki Najświętszego Serca
Rządzących wówczas Francją masonów i agresywnych ateistów bolało coś jeszcze: biała świątynia górowała nad miastem, była widoczna z odległości czterdziestu kilometrów i była najwyższym punktem Paryża. Dziś mało znany jest fakt, że wieża Eiffla, która została wzniesiona z okazji wystawy światowej, zorganizowanej w stulecie wybuchu rewolucji francuskiej, była także „konkurencją” dla Bazyliki Najświętszego Serca, wręcz miała ją przewyższyć. Rzeczywiście, metalowa konstrukcja, złożona z osiemnastu tysięcy elementów, miała trzysta metrów wysokości i długo była najwyższą budowlą na świecie. Wieża miała być rozebrana po dwudziestu latach, ale w końcu ją pozostawiono i dziś to ona, a nie katedra Notre Dame czy Bazylika na Wzgórzu Męczenników, jest wizytówką i symbolem francuskiej stolicy.
Ostatecznie kolejne rządy odstąpiły od agresywnej antykatolickiej polityki po wybuchu tzw. zamieszek inwentarzowych. Inwentaryzacje polegały na tym, że po wypowiedzeniu konkordatu do kościołów i obiektów należących do podmiotów kościelnych wkraczali państwowi urzędnicy, którzy spisywali wszystkie obiekty i nie wahali się bezcześcić Najświętszego Sakramentu, otwierając tabernakula. Wierni bronili kościołów, a gdy wskutek przepychanek zginęły dwie osoby (Gery Ghysel z liczącego dwa tysiące mieszkańców miasteczka Boeschepe właściwie został zastrzelony przez urzędnika inwentaryzacyjnego) rząd George’a Clemenceau wycofał się ze ścieżki agresywnej konfrontacji i wstrzymał inwentaryzację. Później wybuchła pierwsza wojna światowa, a w 1921 roku wznowiono stosunki dyplomatyczne ze Stolicą apostolską, choć nie zmienił się model rozdziału Kościoła od państwa.
Francja „gorliwa, pokutująca i wdzięczna”
Mimo licznych przeciwności, Bazylika powoli wzrastała i wzgórze Montmartre wraz z białą świątynią, stało się duchowym centrum Paryża. Od ponad stu lat przybywają tu Francuzi i wierni z całego świata, żeby się modlić i adorować Najświętszy Sakrament. Świątynię zamyka się dla przybyszów o godzinie 22.30, ale chętni mogą zgłosić się i przyłączyć do benedyktynek czuwających przed Panem całą noc.
Dziś Bazylika jest także centrum nowej ewangelizacji i tak jak niegdyś budzi niechęć gorliwych przeciwników chrześcijaństwa. W 1971 roku wdarła się do świątyni grupa lewicowców i przez jakiś czas ją okupowała. Znajdująca się w Bazylice ogromna, licząca ponad czterysta metrów kwadratowych mozaika, przedstawia Chrystusa z rozpostartymi ramionami i gorejącym Sercem. Widoczny pod nią napis brzmi:„Najświętszemu Sercu Chrystusa – Francja gorliwa, pokutująca i wdzięczna”. Podobno wyraz „wdzięczna” dodano po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Francja rzeczywiście powinna być wdzięczna: mimo burz i ataków na wiarę duchowe serce narodu na Wzgórzu Męczenników w Paryżu wciąż bije.
(tekst pochodzi z miesięcznika dla kobiet „List do Pani”. Śródtytuły zostały nadane przez redakcję).
Pismo ukazuje się od lutego 1993 r., a jego wydawcą jest Polski Związek Kobiet Katolickich. Miesięcznik poświęcony szeroko pojętej formacji religijnej, adresowany jest do kobiet, które pragną ogarnąć refleksją swoje życie i zadania wynikające z kobiecego powołania. Punktem odniesienia dla twórców pisma jest Ewangelia i nauczanie Jana Pawła II, Jego teologiczna wizja kobiety i jej zadań w misterium Stworzenia i Zbawienia. Wpisany w nurt tak pojętego nowego feminizmu „List do Pani” ukazuje niezwykłą rolę kobiety w rodzinie, społeczeństwie, w nowej ewangelizacji; upomina się o powszechny szacunek dla macierzyństwa, ojcostwa, rodziny, dziecka, o politykę prorodzinną; stara się wykazać, jak błędne i szkodliwe są postawy i ideologie zaprzeczające w pełni ludzkiemu i duchowemu rozumieniu rodziny, kobiety i dziecka.
Alina Petrowa-Wasilewicz/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Najświętsze Serce czy Jezus Miłosierny?
Dzieje pewnego obrazu
Obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa w kościele jezuitów w Poznaniu przywodzi na myśl znany na całym świecie wizerunek Jezusa Miłosiernego. Jaka jest historia tego dzieła?
o. Adam Tomaszewski SJ
***
W głównym ołtarzu najstarszej z zachowanych świątyń lewobrzeżnego Poznania znajduje się obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zbawiciel, ubrany w białą szatę, z czerwonym himationem zarzuconym na ramiona, wznosi prawą rękę w geście błogosławieństwa. Jego lewa dłoń wskazuje na przebite i otoczone koroną z ciernia serce, na którego szczycie płonie ogień. Nietypowe jest tło tego wizerunku. Jezus wyłania się z obłoków i kroczy po nich. Te, które znajdują się za Nim oraz w górnej części dzieła, mają złotą barwę i sprawiają na patrzącym wrażenie, jakby Chrystus wychodził ze światła. Obłoki, które Go otaczają, są białe i kłębiaste. W dole obrazu widzimy zarysowane kontury schodów – oto Pan schodzi z nieba na ziemię i idzie w kierunku człowieka.
Wizerunek zakazany
To przedstawienie jest intrygujące. Na obu dłoniach Zbawiciela widoczne są rany po gwoździach. Z Jego serca wychodzą liczne promienie, emanujące światłem, a twarz okolona delikatną aureolą do złudzenia przypomina znany na całym świecie wizerunek Miłosiernego. Skojarzenia są jednoznaczne, a ich potwierdzenie odnajdujemy w prawym rogu dzieła, gdzie umieszczono podpis autora. To Adolf Hyła, „malarz Bożego Miłosierdzia”. Obraz Serca Bożego w jezuickim kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu w lewym dolnym narożniku został datowany na 1963 rok. Wszystko to skłania do przypuszczeń, że poznański wizerunek Najświętszego Serca Pana Jezusa mógł zostać przemalowany z najsłynniejszego przedstawienia Jezusa Miłosiernego, które wyszło spod pędzla Adolfa Hyły. Czy te podejrzenia mają podstawy?
– W związku z ogłoszeniem w 1959 roku przez Święte Oficjum Notyfikacji zakazującej rozpowszechniania obrazów i pism przedstawiających nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego w formach proponowanych przez siostrę Faustynę, wiele wizerunków ukazujących Jezusa Miłosiernego przemalowano – wyjaśnia ks. Piotr Szweda MS, teolog duchowości i historyk sztuki, autor monumentalnej biografii „Adolf Hyła. Malarz Bożego Miłosierdzia”. Jako przykład saletyn podaje historię obrazu Najświętszego Serca Pana Jezusa, który Hyła namalował do kościoła parafialnego pw. św. Mikołaja w Skale, w diecezji kieleckiej.
Powstał on w niezwykłych okolicznościach. W związku z ogłoszeniem Notyfikacji ówczesny proboszcz ks. Stanisław Połetek postanowił usunąć ze świątyni obraz Bożego Miłosierdzia pędzla Adolfa Hyły, powstały w 1953 roku. W tej sytuacji Józef Wardyński, fundator wizerunku Jezusa Miłosiernego, poprosił malarza, aby na istniejącym już obrazie namalował przedstawienie Najświętszego Serca Pana Jezusa. Artysta uczynił to w czerwcu 1960 roku.
Obraz przedstawia promieniejącą intensywnym światłem postać Jezusa, otoczonego białymi obłokami. Zbawiciel ubrany jest w czerwoną szatę przewiązaną w pasie. Na ramiona zarzucony jest pomarszczony himation w kolorze oliwkowym. Inaczej niż na dotychczasowych obrazach, na swoje serce Chrystus wskazuje nie lewą, ale prawą ręką. Przebite i otoczone cierniową koroną serce stanowi główne źródło światła na obrazie. Na jego wierzchołku płonie ogień, z którego wyłania się brązowy krzyż. Lewa ręka wyciągnięta jest do przodu w geście zapraszającym. Na rękach i stopie widać rany po gwoździach. Hyła nie przemalował jednak twarzy Jezusa.
Malarz Serca
– Najczęściej o przemalowywaniu obrazów Jezusa Miłosiernego po wprowadzeniu Notyfikacji Świętego Oficjum decydowali sami proboszczowie parafii, w których tego typu przedstawienia się znajdowały. Nie były to jednak liczne sytuacje, a sporadyczne przypadki – zaznacza ks. Szweda. Jak dodaje, w większości obrazy Jezusa Miłosiernego wisiały w kościołach nadal, ewentualnie przenoszono je w mniej eksponowane miejsca. Po zniesieniu notyfikacji część z przemalowanych obrazów restytuowano, przywracając im początkowy wygląd, ale większość, jeśli miała domalowane serce, takimi pozostawała. – Niektóre pierwotne obrazy Bożego Miłosierdzia po przemalowaniu zmieniły swoje znaczenie ikonograficzne i stały się malowidłami Najświętszego Serca Pana Jezusa – podkreśla historyk sztuki.
Obrazów ukazujących Najświętsze Serce Pana Jezusa w dorobku malarskim Adolfa Hyły jest 37. Do tej pory udało się zlokalizować 26 z nich, 11 wciąż pozostaje nieodnalezionych. – Różnią się między sobą przede wszystkim przedstawieniem Pana Jezusa, zwłaszcza jeśli chodzi o wygląd twarzy czy ubiór, a także proporcjami postaci Zbawiciela. Najczęściej artysta kopiował te wizerunki z oryginałów włoskiego malarza Pompeo Batoniego, tworzącego na przełomie baroku i klasycyzmu, oraz niemieckiego artysty Martina Feuersteina – mówi autor opracowania przedstawiającego życie i twórczość Adolfa Hyły.
Malarz tworzył obrazy Najświętszego Serca Pana Jezusa w latach 1937–1963. – Można zatem powiedzieć, iż przez całe życie artysty towarzyszyła mu ta tematyka, natomiast nie był to motyw wiodący w jego twórczości – zauważa ks. Szweda. O tym, co naprawdę było życiowym tematem Hyły, świadczy liczba wizerunków Jezusa Miłosiernego. Spod pędzla artysty wyszło ich 245.
Wzajemne przenikanie
Na ścisły związek kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i Bożego Miłosierdzia zwraca uwagę o. Marek Wójtowicz SJ. Jak przypomina, z kultem Bożego Serca siostra Faustyna zetknęła się już w czasie formacji zakonnej w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia. Jej spowiednikiem był wtedy o. Józef Andrasz SJ, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Posłaniec Serca Jezusowego”, wydawanego od 1872 r. w Krakowie. – W klasztornej kaplicy w Łagiewnikach, w miejscu, gdzie dzisiaj jest obraz Jezusa Miłosiernego, znajdował się wizerunek Serca Jezusa. W samym „Dzienniczku”, w bardzo wielu miejscach, św. Faustyna pisze, że pragnie się ukryć w Sercu Jezusa – wskazuje o. Wójtowicz. Ślady jej żywej czci dla Serca Jezusowego odnaleźć można również w tekście Nowenny do Miłosierdzia Bożego, w której kolejne grupy osób, za które się modliła, pragnęła umieścić w Bożym Sercu.
– Z pewnością polska mistyczka dobrze znała objawienia św. Małgorzaty Marii Alacoque, które głęboko ją poruszały i inspirowały. Z podobną hojnością pragnęła odpowiedzieć na miłość, która jest wzgardzona i nie jest kochana. Ubolewała, że tak wielu ludzi oddziela od Jezusa mur obojętności i niewdzięczności. Również idea wynagradzania Sercu Jezusa była jej bardzo droga – dodaje jezuita.
Jak podkreśla ks. Piotr Szweda, pomimo ogłoszonej w 1959 roku Notyfikacji Świętego Oficjum duchowy klimat czasu, w którym żył Adolf Hyła, wyznaczał w Polsce rozwijający się coraz prężniej kult Bożego Miłosierdzia. – Nie możemy zatem mówić o „konkurowaniu” dwóch kultów, bo jednak kult Najświętszego Serca Pana Jezusa był zdominowany w pewien sposób przez ten pierwszy – uważa teolog.
Wróćmy do Poznania. Czy znajdujący się w kościele jezuitów obraz, największy spośród tego typu wizerunków wykonanych przez Adolfa Hyłę, mógł być przemalowany z przedstawienia Jezusa Miłosiernego? Takie przypuszczenia miał m.in. filipin ks. Dariusz Dąbrowski. Ksiądz Szweda, który wykonał skrupulatną kwerendę dzieł Adolfa Hyły, nie pozostawia jednak miejsca na wątpliwości. – To dzieło od samego początku było w zamyśle wizerunkiem Najświętszego Serca Pana Jezusa – mówi.
Historia pewnej katastrofy
Namalowany na dwa lata przed śmiercią artysty obraz jest największy spośród tego typu przedstawień w twórczości malarskiej Hyły, w dodatku nieszablonowy, i dotychczas nie był u niego spotykany. Artysta stworzył go na dwa lata przed swoją śmiercią. Inicjatorem ufundowania dzieła był o. Zbigniew Lucjan Frączkowski SJ. 25 października 1963 roku zwinięte w rulon płótno przywiózł do klasztoru osobiście sam Adolf Hyła. – Podróż z Krakowa do Poznania przebiegała jednak dramatycznie, gdyż w Mysłowicach pociąg, którym jechał twórca obrazu, wykoleił się. W wyniku zbyt dużej prędkości wagon pocztowy ze znajdującym się w nim obrazem wypadł z torów – opowiada ks. Szweda.
Na szczęście malarz wyszedł z wypadku bez szwanku. Ocalało również jego dzieło, choć przewożone było w wagonie najbardziej w katastrofie zniszczonym. W stanie nietkniętym obraz został wydobyty z jego zgliszcz – tylko on ocalał z rzeczy transportowanych w wagonie pocztowym. – 26 października 1963 roku obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa obsadzono w głównym ołtarzu na miejscu wizerunku św. Dominika. Dużo pracy włożył w instalację tego malowidła br. Zygmunt Geppert SJ – przypomina ks. Szweda.
Adolf Hyła wrócił do Krakowa tego samego dnia wieczorem. Kilka dni później w liście do o. Stanisława Mirka SJ pisał, że obraz ma zostać poświęcony w Nowy Rok 1964, kiedy z Rzymu wróci ordynariusz poznański abp Antoni Baraniak. Od tego czasu w jezuickiej świątyni spełniana jest prośba skierowana przez Jezusa do św. Faustyny: „Patrz w Moje miłości i pełne miłosierdzia Serce, jakie mam dla ludzi, a szczególnie dla grzeszników” (Dz. 1663).
Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Renata Sedmakova | Shutterstock
Ta uroczystość jest obchodzona w piątek po tzw. oktawie Bożego Ciała. Została ona ustanowiona na prośbę Jezusa, którą przekazał św. Małgorzacie Marii Alacoque:
Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję.
Katolicy mają obowiązek uczestniczyć w Eucharystii w każdą niedzielę oraz w niektóre uroczystości – tzw. święta nakazane. Jest nimi m.in. Boże Ciało.
W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa nie ma obowiązku uczestniczenia we Mszy Świętej.
Katolicy w Polsce nie jedzą mięsa w każdy piątek. Wynika to z przepisów Prawa Kanonicznego oraz ustaleń Konferencji Episkopatu Polski. Taka wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych nie obowiązuje, gdy w piątek przypada uroczystość.
Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa znosi post i można jeść mięso.
______________________________________________________________________________________________________________
Jak Polacy ratowali kult
Najświętszego Serca Pana Jezusa
Kamil Szumotalski/Aleteia
Czerwiec to miesiąc nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Mało kto jednak zna polskie wątki związane z tym kultem.
Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa
Na pomysł nabożeństw czerwcowych wpadła (wszystko wskazuje, że pod wpływem Ducha Świętego) s. Aniela de Sainte-Croix. Było to w połowie XIX w. i główną inspiracją były nabożeństwa majowe. „Skoro cały maj poświęcony jest Matce Bożej – pomyślała s. Aniela – to wypadałoby ofiarować coś też Jej Synowi”. I tu skojarzenia naszej wizytki pobiegły bardzo szybko w stronę jej, zmarłej w opinii świętości, współsiostry z XVII w. – Małgorzaty Marii Alaqoque.
To jej Jezus polecił przekazać Kościołowi, że pragnie, by przypomniano prawdę o Jego miłosierdziu. Tak zrodził się kult Najświętszego Serca, którego wyrazem początkowo była litania, akt oddania się jemu – osobisty oraz oddania całej rodziny – i praktyka pierwszych piątków, czyli spowiedzi i przyjęcia Komunii św. w pierwsze piątki kolejnych dziewięciu miesięcy.
Wizje o których mowa, zaczęły się w latach siedemdziesiątych XVII w., a główna, dotycząca form czci i związanych z nią obietnic, nastąpiła właśnie w czerwcu, w 1675 r.
Wszystko pięknie się ze sobą zgrało: pomysł s. Anieli, data najważniejszej wizji, wreszcie to, że uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa też wypada w tym miesiącu (piątek po oktawie Bożego Ciała). Uzyskawszy zgodę przełożonych, a potem biskupa miejsca, siostry przyjęły praktykę codziennej modlitwy Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Nabożeństwo to bardzo szybko trafiło na ziemie polskie, bo już w 1857 r.
To tempo nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zarówno w biografii św. Małgorzaty, jak i w przyjęciu przez Kościół jej objawień pojawia się dwukrotnie, i to w kluczowych momentach, polski wątek.
Święty Jacek a powołanie
Wizjonerka, wcześnie osierocona przez ojca, była wychowywana bardzo surowo przez wuja i ciotki. To oni dyktowali, jak ma układać swoje życie. Kiedy powiedziała, że pragnie wstąpić do zakonu, najpierw rodzina kazała jej porzucić ten pomysł. Do tej pory łagodna i spolegliwa wychowanka odmówiła i trwała przy tej decyzji, więc rodzina uznała, że trudno, ale przynajmniej niech idzie do urszulanek.
Tymczasem panna Alacoque już rozeznała, że ma iść do wizytek. Nacisk krewnych był jednak tak duży, że zaczęła się chwiać w swojej decyzji.
I wtedy o wsparcie poprosiła św. Jacka Odrowąża. Modliła się za jego wstawiennictwem do Matki Bożej i wespół w zespół doprowadzili rodzinę do pogodzenia się z faktem, że Małgorzata będzie tam, gdzie chce ją Bóg. O tej akcji modlitewnej pisze w autobiografii, po latach wciąż wspominając z wielkim sentymentem i sympatią opiekę polskiego dominikanina.
Episkopat w akcji
Drugi raz pomoc z Polski nadeszła w drugiej połowie XVIII w. Prawda przekazana w objawieniach s. Małgorzaty spotkała się z gwałtownym odrzuceniem już za jej życia. Głównymi jej krytykami byli janseniści (bardzo rygorystyczny nurt w ówczesnym Kościele, m.in. kładący zbyt duży nacisk na sprawiedliwość Bożą).
Rozpętali tak skuteczną nagonkę, że nawet Stolica Apostolska przez ponad wiek zachowywała milczenie na temat wspomnianych objawień. Momentem zwrotnym w ich uznaniu był memoriał Episkopatu Polski z 1765 r., domagający się ich przyjęcia. Co też się stało: najpierw uroczystość Najświętszego Serca miały prawo obchodzić wizytki, potem pozwolenie otrzymał Kościół w Polsce, a w połowie XIX w. zaczęto ją świętować w Kościele powszechnym.
Najwyraźniej, co jak co, ale głoszenie miłosierdzia zawsze było bliskie polskiej duchowości.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kim był Kasper Drużbicki, jezuita i mistyk, który szerzył kult Serca Jezusa na ziemiach polskich w XVII wieku?
Ojciec Kasper Drużbicki, jezuita, propagował kult Serca Jezusa na ziemiach polskich na długo przed objawieniami w Paray-le-Monial.
reprodukcja Henryk Przondziono/fot. Gość Niedzielny
***
Już w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego, do którego wstąpił w 1609 roku, dostrzeżono jego liczne talenty. Miał wyjątkowe zdolności organizacyjne i intelektualne, był pobożny i zdolny do poświęceń. Z charakteru jego pisma wynika, że był człowiekiem gwałtownym i emocjonalnym. Nie stanowiło to jednak przeszkody na drodze do doskonałości. Jak wynika z jego pamiętników „nie stawiał oporu w czynieniu dobra, ani do zła nie był porywczy”. Nic dziwnego, formował się w szkole św. Ignacego z Loyoli i wszystkie siły zaangażował w służbie dla „większej chwały Bożej”.
Praktyczny i aktywny
Kasper pochodził z Drużbic, niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego, a jego działalność przypadła na XVII wiek. To czas wojen ze Szwedami i zagrożenia ze strony Kozaków. Święcenia przyjął w 1621 roku i szybko zaczęto mu powierzać różne funkcje. Był rektorem kolegium, wykładowcą, formatorem w seminarium, a dwukrotnie również prowincjałem. Badacze jego pism podkreślają, że był osobowością niezwykle praktyczną i aktywną. Po najeździe Szwedów organizował odbudowę zniszczonych kolegiów. Jako prowincjał obserwował sytuację w folwarkach i opracował reguły dla jezuitów zarządzających majątkami ziemskimi. Nie był obojętny na los chłopów. „Starał się tworzyć dobre warunki pracy i traktował poddanych w sposób ludzki. Podobne zalecenia wydał również w memoriale skierowanym do jezuitów pełniących obowiązki zwierzchników” – pisze Justyna Łukaszewska-Haberkowa, zajmująca się rozwojem polskiej kultury religijnej.
Pełnienie urzędów nie przeszkadzało mu w pisaniu. Zostawił po sobie 24 tomy kazań i wiele traktatów ascetycznych. Te drugie zdobyły popularność głównie na zachodzie Europy. Na szczególną uwagę zasługuje jego dzieło zatytułowane „Meta cordium Cor Jesu” („Cel serc – Serce Jezusa”). To synteza „duchowości serca”, która powstała kilkanaście lat przed objawieniami Jezusa św. Małgorzacie Marii Alacoque we francuskim Paray-le-Monial. J.W. Bainvel, jeden z francuskich XIX-wiecznych teologów, znawca kultu Serca Jezusowego, ocenił, że „żadna dotąd książka nie mówiła tak jasno o Sercu Pana Jezusa, żadna nie odsłaniała tylu horyzontów. I dotąd jeszcze wśród tylu podręczników nie ma żadnego praktyczniejszego, bogatszego, sugestywniejszego”.
Jak Drużbicki doszedł do czci Jezusowego Serca? Gdzie stawiał akcenty i na czym opierał propagowany przez siebie kult?
U źródeł kultu Serca
„Siebie samego Tobie i z Tobą, a przez Ciebie Ojcu Wiekuistemu i Duchowi Świętemu ofiaruję, prosząc, abyś mnie strawił ogniem miłości, którą płoniesz do Ojca, świata, wybranych i do mnie” – zapisał Kasper w „Modlitwie do Rany Boku i Serca Jezusa”. „Proszę Cię i najusilniej błagam, abyś mnie płomienną miłością Twoją i miłością ku Tobie w proch obrócił. Obyś też wedle wszelkiej zdolności mojej i wszelkiego chcenia, jakie wraz z Ojcem i Duchem sam żywisz, przemienił mnie całego w ranę Miłości oraz miłość samą i nie dozwolił, abym z tej rany kiedykolwiek się uleczył” – kontynuował.
To modlitwa mistyka, co widać w jej tytule. Kult, jakim Kasper Drużbicki otaczał Serce Jezusa, wyrasta z jego doświadczenia modlitwy. Jak zaznacza jego współbrat w opracowanej pośmiertnie biografii, Kasper jeszcze przed święceniami kapłańskimi otrzymał szczególne dary. Już w nowicjacie Pan „obdarzył go rzadkim nabożeństwem do męki Chrystusa”. Czy u źródeł książeczki, która zawiera praktyczne wskazówki dotyczące kultu Jezusowego Serca, znajduje się jakieś szczególne doświadczenie duchowe? Ojciec Henryk Fros SJ, bollandysta, badacz życiorysów świętych, podkreśla, że ten kult wyrasta z rozważania męki Pańskiej. Wpatrzony w rany Jezusa, a zwłaszcza w ranę Jego Serca, Drużbicki zaczął współodczuwać ze swoim Mistrzem. Formował się w szkole duchowości ignacjańskiej, więc jego uwagę przykuwały nie tyle zewnętrzne aspekty męki, cierpienie i ból, co wspólnota serca. Zgodnie z zaleceniami założyciela swego zakonu, kontemplując mękę, wchodził w doświadczenie uczestnictwa i głęboką zażyłość z Chrystusem. Wiedział, że rozważanie męki Syna Bożego ma jeden cel – zjednoczenie z Bogiem, a przez to doskonałą miłość. Serce było dla niego czymś więcej niż jej symbolem. To nie „przedmiot” nabożnej, zewnętrznej czci. Patrząc na przebite Serce i Jego ranę, zbliżał się do uczuć Chrystusa, odkrywał Jego pragnienia. Często nazywał to Serce „Bosko-ludzkim” (Cor Theandricum). Ono stało się dla Kaspra tak bardzo istotne, że w testamencie napisał: „Zamykam się, wiążę i grzebię w Bosko-ludzkim Sercu Twoim. Z chwilą Twej najdroższej śmierci łączę i polecam chwilę mojej śmierci. Cały wreszcie pragnę w Ciebie całego przemienić się i przebóstwić”.
Cel serc – Serce Jezusa
Polski tytuł jednego z ważniejszych dzieł Drużbickiego brzmi: „Cel serc – Serce Jezusa”. To nie jest zwykła książeczka do nabożeństwa ani teologiczny traktat, których wiele wyszło spod jego pióra. To pismo mistyka, który dzieli się swoim wieloletnim doświadczeniem. Przebija z niego znajomość duchowych spraw. Drużbicki wiedział, do czego chce doprowadzić innych. Podkreślał, że to ćwiczenia, mały podręcznik, dzięki któremu modlący się kształtuje się w szkole Jezusa. Co to konkretnie oznacza?
Kasper Drużbicki wpisał kult Jezusowego Serca w drogę duchową, która zgodnie z klasycznym podziałem składa się z trzech etapów: oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie. Zwracał też uwagę na cel. Cześć dla Serca Jezusa to nie propozycja płytkiego sentymentalizmu, ale droga dla tych, którzy chcą osiągnąć świętość. Na każdym jej etapie jezuita podkreślał konkretne postawy przyjmowane przez ćwiczącego. Wchodząc na drogę oczyszczenia, trzeba przyjść przed Serce Jezusa i zderzając się z Jego pięknem, zobaczyć własne niedoskonałości. W drodze oświecenia ćwiczący przystępuje do Serca Jezusa i podejmuje decyzję – chce być posłuszny Jego woli, wypełniać ją, bez względu na koszty. W drodze zjednoczenia ma badać pragnienia, odrzucać te, które nie pochodzą od Jezusa, i prosić o rozpalenie tych, które wypełniały Jego Serce.
Chodzi więc o kształtowanie postaw i regularne ćwiczenia. Co ciekawe, autor wydaje się bardzo wrażliwy na potrzeby tych, którzy je podejmują. Zaleca bardzo indywidualne podejście. Zwraca uwagę na aktualny stan człowieka, który wchodzi w modlitwę. Jezuicie chodzi więc o wewnętrzną uważność i badanie poruszeń, obserwację tego, co dzieje się we wnętrzu podczas modlitwy. Dlatego zaleca, aby zatrzymywać się przy tych wezwaniach, które przykuwają uwagę. „Tak długo medytujemy nad jakimś z nich, wyrażającym cnotę i przymiot Serca Jezusa, jak długo przychodzą do nas różne znaczenia, porównania, duchowe smaki i inne pobożne poruszenia wokół niego”.
Drużbicki nadaje Sercu Jezusa różne nazwy i przypisuje symbole, w większości zaczerpnięte ze średniowiecznej literatury duchowej. Jak zaznacza o. Fros, kult Serca Jezusa został sprowadzony w tym dziele z wyżyn mistyki do ćwiczeń ascetycznych. Wpisuje się też w tradycję poprzednich wieków. Czy to, co proponował, różniło się znacząco od objawień św. Marii Małgorzaty Alacoque?
Z Serca Jezusa, jakim widział je Drużbicki, przebijają radość i chwała. Takie obrazy jak miód, słodycz, złota kadzielnica, ołtarz, lampa, schronienie czy ogród stanowią często punkt wyjścia jego rozważań. To prawda, że mogą być obce współczesnej mentalności, czasem kojarzą się z płytkim sentymentalizmem czy barokową przesadą. Jednak w czasach, w których w pobożności pasyjnej często stawiano zbyt mocne akcenty na wątki związane z bólem i cierpieniem, obrazy proponowane przez Drużbickiego tchnęły świeżością. O. Fros zaznacza, że dzięki głębi duchowej i znajomości dzieł średniowiecznych mistyków Drużbicki zawsze był wpatrzony w Serce, które mimo cierpienia promieniuje światłem, jest chwalebne i żywe. Używane przez niego obrazy pomagały w dostrzeżeniu tej chwały.
Zapomniany?
Kasper Drużbicki był jednym z tych duchownych, którzy wywarli największy wpływ na rozwój religijności w XVII-wiecznej Polsce. Jego dzieła to głównie teologiczne traktaty spisane po łacinie. Były we Francji cenionymi podręcznikami ascetyki. Mniejsze publikacje, takie jak wspomniany „Modlitewnik” zawierający ćwiczenia, tłumaczone były pod koniec XIX wieku na języki angielski, niemiecki i czeski. Za sprawą ks. Stojałowskiego ze Lwowa dzieło to doczekało się także kolejnych wydań w języku polskim.
Postać i dzieło o. Kaspra Drużbickiego są dzisiaj w Polsce mało znane. Wpływ na to miały z pewnością uwarunkowania historyczne. Nie bez znaczenia jest także łacina, język jego publikacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest on jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do rozwoju kultu Jezusowego Serca na ziemiach polskich. Wpłynął na swoją epokę i kolejne pokolenia, a sam został zapomniany, jakby zamknięty we wnętrzu Jezusowego Serca, na wieki. O to prosił przez całe życie: „Przyjmij mnie i zamknij w głębiach Twego Serca, w nim zachowaj, przetop, oczyść, rozgrzej, zapal, rozpłomień, na nowo ukształtuj”.•
ks. Rafał Bogacki/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________________________________________
fot. nauki katolickie.pl
***
Najświętsze Serce Jezusa
wygrało Bitwę Warszawską!
Związek Radziecki miał w planach zlikwidowanie Europy, ale na drodze stanęła katolicka Polska, która zwróciła się do Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Wiele Polacy zawdzięczają w tym zwycięstwie Maryi, ale nie dziś przypomnijmy wielką rolę Najświętszego Serca Pana Jezusa w tym zwycięstwie „18 lipca w Warszawie na Placu Saskim odbyła się uroczystość Armii Ochotniczej. W czasie Mszy św. biskup polowy, Stanisław Gall wręczył gen. Hallerowi sztandar dla sztabu armii. Na jednej jego stronie znajdowało się Serce Jezusa i wyhaftowany napis: “W tym znaku zwyciężysz!” Wkrótce podobne sztandary otrzymały samodzielne bataliony i pułki ochotnicze. Ochotnicy szli do ataku skandując: “Bóg tak chce!” bądź “Jezus i Maryja!” Identyczne okrzyki wznosili w XI stuleciu uczestnicy wypraw krzyżowych, organizowanych w celu wyzwolenia Grobu Chrystusa.” (1)
Znamienne są tu daty aktów intronizacyjnych skierowane do Chrystusa Króla i Jego Serca, dokonanych przez Episkopat Polski w historii naszego Narodu. „1920 r. – to jest akt dokonany podczas agresji bolszewickiej na Polskę i dzięki temu aktowi dokonanemu przez cały Episkopat na Jasnej Górze. 27 lipca 1920 roku nawała bolszewicka została powstrzymana. 1921 r. – to ponowienie tego aktu z 1920 r. ale już w formie dziękczynienia na Małym Rynku w Krakowie 3 czerwca 1921 roku, cały Episkopat z kard. Edmundem Dalborem Prymasem Polski na czele oraz 150 tysięczna rzesza ludzi brała udział w tym akcie poświęcenia i było to bardzo uroczyste wydarzenie. (2)
Z pewnością tuż po wojnie, pamiętano o tym, że Najświętsze Serce Pana Jezusa szczególnie kocha Polskę, a w dniach zagrożenia uratowało nasz kraj przed nawałą bolszewików. Stawiano liczne wota, z których najważniejszymi był tzw. Pomnik Wdzięczności Najświętszemu Serca Pana Jezusa w Poznaniu, a także Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa księży jezuitów w Krakowie przy ul. Kopernika. Były też mniejsze lokalne akty dziękczynienia, przejawiające się często w publicznym ustawianiu pomników Jezusa z uwidocznionym Jego miłującym Sercem. Przykładem jest rzeźba z ulicy Warszawskiej w Łomiankach, miejscowości położonej na północ od Warszawy. Tam tablica informująca o związkach fundacji pomnika Jezusa z rokiem 1920 przez dłuższy czas była zasłonięta nowszą tablicą z napisem „Jezu Ufam Tobie”. Tak w obawie przed komunistami próbowano zacierać pewne prawdy, które na szczęście teraz są przypominane.
Z pewnością, szczególnie w okolicach Warszawy, rozkwitał kult NSJ. Świadczą o tym bardzo licznie zakładane grupy modlitewne Straży Honorowej NSJ i innych. Także wśród młodzieży było dużo powołań do zakonów czczących Serce Jezusa. Wiele życiowych sytuacji z tego czasu opisuje niedawno odnaleziona korespondencja ojca Bolesława (Aleksandra) Wartałowicza, chłopaka z okolic Łomianek, z Czosnowa, który właśnie w tamtym czasie postanowił wstąpić do Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi i Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu Ołtarza, zgromadzenia które powstało we Francji w roku 1800, a w którym nie było jeszcze Polaków.
Lata gimnazjalne bohatera książki (3) zbiegły się z wielki mi przemianami w Europie i na świecie. (…) W 1919 roku wywiązał się konflikt zbrojny między Polską a Rosją Radziecką. Twierdza w Modlinie była pośpiesznie modernizowana, jej fortyfikacje włączono do systemu obronnego Polski. W życiu Aleksandra nastąpił ważny moment; wówczas 18-letni, gotów był zapłacić najwyższą cenę za nie podległość ukochanego kraju i wstąpił na ochotnika do wojska. „Było wtedy z nami krucho” – pisał w jednym z listów – „barbarzyńcy pod parli się aż prawie pod samą Warszawę i Modlin, kto mógł, wstępował do wojska, ja również byłem kilka miesięcy na ochotnika.” W monografii poświęconej ojcu Bolesławowi autor podkreśla: Radość i poczucie dumy na rodowej Polaków były wielkie, a w Czosnowie za miast rosyjskiego gwaru sprzed wojny słychać było język polski. Czytamy w jego zapiskach: „Skropiliśmy jednak napastników tak, że im się chyba na zawsze odechce Polski… pieszo się co raz prze chadzają się oddziały polskich zuchów w maciejówkach z białym orłem, śpiewając rodzi me piosnki, od których aż serce rośnie. Wszędzie u nas, zwłaszcza śród młodzieży, pełnem tętnem bije radość polskie go życia. Te raz w ogóle tu między ludźmi panu jeinny duch, pełen brawury na rodowej i polskości, zwłaszcza po inwazji bolszewickiej”
Można się pokusić o tezę, że wiele figur Najświętszego Serca Pana Jezusa, dziś już zapomnianych, albo traktowanych z niesłuszną pogardą jako „ludowe”, było po tzw. Cudzie nad Wisłą stawianych nie tylko w kontekście religijnym, ale i patriotycznym. Stanowiły one centra nie tylko kultu religijnego do nabożeństw czerwcowych, ale także uroczystości patriotycznych. To nie jest tylko polska specyfika, także w innych krajach poświęcano się Sercu Jezusowemu prosząc o wybawienie od ateizmu związanego z komunizmem. Komuniści zaś o tym wiedzieli i niszczyli publiczne wizerunki Jezusa, kiedy tylko mogli. Wiele jest takich przykładów z Hiszpanii. Ten antykomunistyczny wymiar kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa ma swoje głębokie korzenie już w objawieniach św. Małgorzaty Marii Alacoque (1647-1690), która twierdziła, że król Francji Ludwik XIV powinien poświęcić się NSJ i nawrócić, a jeżeli tego nie uczyni, królestwo zaginie a Francja stanie się przyczyną cierpień całego świata (4). I tak się niestety stało, a napad bolszewików na Polskę był konsekwencją tego w historycznym ciągu wydarzeń. Podczas napadu bolszewików na Polskę miały miejsce liczne profanacje świątyń, poprzez grzech czy bluźnierstwa. Może to skłoniło Aleksandra, chłopaka z Czosnowa do wstąpienia do zgromadzenia szczególnie modlącego się do Serca Jezusa w intencji wynagradzania za grzechy rewolucji.
Bibliografia:
(1) Posłaniec Serca Jezusowego, Józef Koskowski http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,242,modlitwy-do-serca-jezusowego-wyblagaly-cud-nad-wisla.html
(2) Teresa: Niezbadane są drogi Opatrzności Bożej. Pon 16:07, 01 Cze 2015, http://www.traditia.fora.pl/kult-nspj-chrystusa-krola-i-intronizacja,47/sympozjum-i-uroczystosc-nspj-w-krakowie-1-lipca-2011,6319.html
(3) Mirosława Koberda Wartałowicz, Radosław Zięzio: Ojciec Bolesław Wartałowicz SSCC : pierwszy zakonnik Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Polsce / Warszawa : Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna “Adam”, 2012.
(4) ks. Eugeniusz Ziemann SCJ, Powiernica Serca Jezusa z Paray-le-Monial, http://www.sercanie.pl/scj/peregrynacja/malgorzata.html
Maria Patynowska/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
8 CZERWCA – SOBOTA
UROCZYSTOŚĆ NIEPOKALANEGO SERCA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ. 17.30
MSZA ŚWIĘTA – O GODZ. 18.00
PO MSZY ŚWIĘTEJ – NABOŻEŃSTWO DO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY, KTÓREJ NIEPOKALANE SERCE ZOSTAŁO PRZEBITE SIEDMIOKROTNIE…
***
***
Kiedy modlimy się do Boleściwej Bożej Matki, która doświadczyła niewyobrażalnego bólu i cierpienia podczas męki i śmierci swojego Syna – to właśnie wtedy dobrze jest swój ból i pragnienie nawrócenia swojego serca oddać Tej, która najlepiej uczy nas cierpliwości i wytrwałości w wierze.
***
Modlitwy do Matki Bożej Bolesnej
Prośba o łaskę żalu za grzechy
O słodka Panno Maryjo przez miecz boleści, który przeszył Twą duszę, gdyś widziała Syna Twego najdroższego na krzyżu wzniesionego, obnażonego, przybitego do pręgierza hańby, pokrytego ranami i bliznami, uproś nam tę łaskę, aby serce nasze również było mieczem żalu za grzechy przeszyte, i grotem miłości Bożej zranione. O Panno święta! przez te niewypowiedziane cierpienia, któreś bez skargi przeniosła, gdy stojąc pod krzyżem, słyszałaś Syna Twego polecającego Cię Janowi świętemu, wydającego głos wielki i oddającego ducha Swego w ręce Boga Ojca, wspomóż nas przy końcu życia naszego.
Wsparcie w godzinie śmierci
Gdy język nasz nie będzie już mógł Cię wzywać, gdy oczy nasze zamkną się na światło, a uszy nasze na wszystkie świata odgłosy, kiedy nas wszystkie siły opuszczą, wspomnij wtedy, o Matko najmiłosierniejsza, o tych modłach, jakie do Boga w Twej obecności wznosimy, Twojej je polecając dobroci! Wspomóż nas w godzinę niebezpieczeństwa strasznego i racz dusze nasze przedstawić Synowi Twemu Boskiemu, aby za przyczyną Twoją ocalił je od wszelkiego cierpienia i wprowadził do wiekuistego w niebieskiej ojczyźnie spoczynku.
Prośba o pokutę i przemianę duszy
O Panno najczystsza! przez te ciężkie westchnienia, które się wyrywały z Twej piersi wezbranej boleścią, gdy przyjmując w Swe ręce Syna ukochanego zdjętego z krzyża, wpatrywałaś się w ciało Jego uwielbione, pokryte ranami i w Oblicze Jego tak przecudnie piękne, a śmiercią tak zeszpecone, spraw, błagamy Cię! abyśmy opłakiwali nasze grzechy, i aby pokuta uleczyła rany tych grzeszników; żeby w chwili, gdy śmierć, ciało nasze przedmiotem wstrętu uczyni dla wszystkich, dusza nasza jaśniejąca pięknością, zasłużyła na przyjęcie jej w objęcia najsłodszego Jezusa Syna Twojego, a Pana naszego. Amen.
***
„Starzec Symeon i Dzieciątko Jezus w świątyni”. Ostatni, nieukończony obraz Rembrandta, 1689 r. © fot. Wikicommons
***
W tajemnicy Ofiarowania Pańskiego spełnia się starotestamentowe proroctwo o przybyciu Pana do świątyni (por. Ml 3,1). Starzec Symeon, którego imię oznacza „słuchający”, kieruje prorocze słowa wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego: „A Twoją duszę miecz przeniknie — aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,35). W tych tajemniczych słowach widać jak ściśle Boża Matka złączona jest z dziełem zbawienia. Miecz przeszywający serce Maryi – jest po prostu współcierpieniem z Jezusem, a którego szczytem będzie udział Maryi w męce Syna. Maryja stojąca pod krzyżem współuczestniczy w tajemnicy odkupienia. Św. Jan Paweł II tak właśnie interpretuje w Encyklice poświęconej Maryi, że prorocze słowa Symeona stanowią jak gdyby uzupełnienie obietnicy otrzymanej od Archanioła Gabriela: “Słowa Symeona są jakby drugą zapowiedzią dla Maryi, gdyż wskazują na konkretny wymiar historyczny, w którym Jej Syn wypełni swoje posłannictwo, to jest wśród niezrozumienia i w cierpieniu. Jeśli taka zapowiedź potwierdza z jednej strony Jej wiarę w wypełnienie Boskich obietnic zbawienia, to z drugiej strony objawia również, że swoje posłannictwo będzie musiała przeżywać w cierpieniu u boku cierpiącego Zbawiciela i że Jej macierzyństwo pozostanie w cieniu i będzie bolesne”. (Redemptoris Mater, nr 16;)
Tak więc — kontynuuje Ojciec Święty — Dobra Nowina wiąże się z trudem serca, „jaki związany jest z »ciemną nocą wiary« — używając słów św. Jana od Krzyża — jakby z »zasłoną«, poprzez którą wypada przybliżać się do Niewidzialnego i obcować z tajemnicą. W taki też sposób Maryja przez wiele lat obcuje z tajemnicą swego Syna i idzie naprzód w swojej pielgrzymce wiary…” (RM, 17). I nie może być inaczej, ponieważ Ojca nie zna nikt inny, jak tylko Syn (por. Mt 11,27), tak że „nawet Ta, której najpełniej została objawiona tajemnica Jego Boskiego synostwa, Matka, z tajemnicą tą obcowała tylko przez wiarę” (RM, 17). W sposób najbardziej bolesny doświadczy tej „nocy wiary” oczywiście pod krzyżem, bo kiedy słucha proroctwa Symeona i je zapamiętuje, nie wie jeszcze, w jaki sposób jego słowa się wypełnią: „śmiertelny miecz przeniknie Jej życie, gdy włócznia centuriona przebije Jego serce. Jeszcze nie rozumie, co oznacza ten miecz. Każde proroctwo jest ciemne przed spełnieniem” (R. Laurentin). W każdym razie na Golgocie napięcie pomiędzy obietnicą anioła a sposobem jego wypełnienia okaże się największe, noc stanie się wtedy najczarniejsza:
…stojąc u stóp Krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drzewie jako skazaniec (…) Jakże wielkie, jak heroiczne jest wówczas posłuszeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec »niezbadanych wyroków« Boga! (…) Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu (…) U stóp Krzyża, Maryja uczestniczy przez wiarę we wstrząsającej tajemnicy tego wyniszczenia. Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka „kenoza” wiary. Przez wiarę Matka uczestniczy w śmierci Syna — a jest to śmierć odkupieńcza (RM, 18).
Proroctwo Symeona, w którym słowa dotyczące roli Maryi następują zaraz po przepowiedni dotyczącej misji Jezusa, nieprzypadkowo łączą się w jedną całość. Maryi dane będzie od początku aż do końca trwać przy Chrystusie przez wiarę, pomimo miecza przenikającego Jej duszę. W ten sposób Maryja współuczestniczy w misterium dokonującego się Odkupienia.
Kościół ogłosił już cztery dogmaty dotyczące Bożej Matki: o Boskim macierzyństwie Maryi, o Jej wiecznym dziewictwie, o Niepokalanym Poczęciu oraz o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. W niedługim już czasie, wyznaczonym przez Ducha Świętego, będzie ogłoszony kolejny dogmat – współodkupicielstwo Matki Boga. To przeświadczenie jest bardzo mocno obecne w wypowiedziach wielu świętych pochodzących z kręgów pierwszych uczniów św. Ignacego Loyoli oraz św. Alfonsa de Liguoriego. W naszych czasach mówili o niej św. Maksymilian Kolbe i św. Jan Paweł II, papież Pius XI i Pius XII, a także bł. kard. Stefan Wyszyński, który proponował ogłoszenie tego dogmatu na Soborze Watykańskim II. W oficjalnym nauczaniu św. Jan Paweł II nawiązał do współodkupicielstwa Maryi siedem razy. Ten temat podejmował również sługa Boży ks. Dolindo Ruotolo.
***
Liturgiczne święta Matki Bożej idą zwykle równolegle ze świętami Pana Jezusa. Tak więc Kościół obchodzi: Boże Narodzenie (25 XII) i Narodzenie Najświętszej Maryi (8 IX), Ofiarowanie Chrystusa w świątyni (2 II) i Ofiarowanie Maryi (21 XI), Wielki Piątek i wspomnienie Matki Bożej Bolesnej (15 IX), Wniebowstąpienie Pana Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), Serca Pana Jezusa i Serca Maryi (dzień później), Chrystusa Króla (w ostatnią niedzielę przed Adwentem) i Maryi Królowej (22 VIII). O Sercu Maryi jako pierwszy pisze św. Łukasz (Łk 2, 19. 51). Pierwsze ślady kultu Serca Maryi napotykamy już w XII w. I tak o Sercu Maryi wspominają: św. Azelm (+ 1109), jego uczeń Eudmer (+ 1124), Hugo od św. Wiktora (+ 1141), św. Bernard (+ 1153), św. Herman Józef (+ 1236), św. Bonawentura (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Tauler (+ 1361), bł. Jakub z Voragine (+ 1298), św. Mechtylda (+ 1299), św. Gertruda Wielka (+ 1303), św. Brygida Szwedzka (+ 1373) i inni. Na wielką skalę kult Serca Maryi rozwinął św. Jan Eudes (1601-1680). Kult, który szerzył, nosił nazwę Najświętszego Serca Maryi lub Najsłodszego Serca Maryi. Jak wiemy, łączył go ze czcią Serca Pana Jezusa. Odtąd powszechne są obrazy Serca Jezusa i Serca Maryi. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia czci Serca Maryi przyczynił się ks. Geretes, proboszcz kościoła Matki Bożej Zwycięskiej w Paryżu. W roku 1836 założył on bractwo Matki Bożej Zwycięskiej, mające za cel nawracanie grzeszników przez Serce Maryi. W roku 1892 bractwo liczyło 20 milionów członków. W objawieniu “cudownego medalika Matki Bożej Niepokalanej”, jakie otrzymała w roku 1830 św. Katarzyna Laboure, są umieszczone dwa Serca: Jezusa i Maryi. Św. Antoni Maria Klaret (+ 1870) Niepokalane Serce Maryi ustanowił Patronką swojego zgromadzenia. Co więcej, Serce Niepokalane Maryi umieścił w herbie tegoż zakonu. W wieku XIX rozpowszechniło się nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi dla podkreślenia przywileju Jej Niepokalanego Poczęcia i wszystkich skutków, jakie ten przywilej na Maryję sprowadził. To nabożeństwo w ostatnich dziesiątkach lat stało się powszechne. Początek temu nabożeństwu dało ogłoszenie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi przez papieża Piusa IX w roku 1854, jak też objawienia Matki Bożej w Lourdes (1858). Najbardziej jednak przyczyniły się do tego głośne objawienia Matki Bożej w Fatimie w roku 1917.Dnia 13 maja 1917 roku, kiedy dzieci: Łucja (lat 10), jej cioteczny brat Franciszek (lat 9) i Hiacynta (siostra Franciszka, lat 7) w odległości 3 km od Fatimy pasły swoje owce, ujrzały nagle silny błysk ognia jakby potężnej błyskawicy, który powtórzył się dwa razy. Zaniepokojone dzieci zaczęły zabierać się do domu ze swymi owcami. Ujrzały nagle na dębie postać Matki Bożej i usłyszały Jej głos: “Nie bójcie się, przychodzę z nieba. Czy jesteście gotowe na wszelkie cierpienia i pokuty, aby sprawiedliwości Bożej zadośćuczynić za grzechy, jakie Jego Majestat obrażają? Jesteście gotowe nieść pociechę memu Niepokalanemu Sercu?” W imieniu trojga odpowiedziała najstarsza Łucja: “Tak jest, bardzo tego chcemy”. Matka Boża poleciła dzieciom, aby przychodziły na to samo miejsce co miesiąc 13 każdego miesiąca. Dzieci wzięły sobie głęboko do serca polecenie z nieba i zadawały sobie w tym czasie najrozmaitsze pokuty i cierpienia na wynagrodzenie Panu Bogu za grzechy ludzkie. W czerwcu Łucja usłyszała od Maryi: “Moje Serce Niepokalane chciałoby Panu Bogu składać dusze odkupione, jako kwiaty przed Jego tronem”. W lipcu Maryja powiedziała: “Musisz ofiarować się za grzechy. Kiedy to będziesz czynić, powtarzaj: «O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie i za nawrócenie grzeszników w łączności z Niepokalanym Sercem Maryi»”. Matka Boża pokazała też dzieciom piekło, a w nim wiele dusz potępionych, aby wzbudzić w nich grozę i tym większe pragnienie ratowania grzeszników od ognia wiecznego. Zażądała także z tej okazji, aby w każdą pierwszą sobotę miesiąca była przyjmowana Komunia święta wynagradzająca. W końcu poleciła: “Gdy będziecie odmawiać różaniec, to na końcu dodajcie: – O Jezu, strzeż nas od grzechu i zachowaj nas od ognia piekielnego, wprowadź wszystkie dusze do nieba, a zwłaszcza te, które wyróżniały się szczególnym nabożeństwem do Niepokalanego Serca Maryi”. 10 grudnia 1925 roku Matka Boża pojawiła się siostrze Łucji, pokazała jej swoje Serce otoczone cierniami i powiedziała: “Spójrz, córko moja, na to Serce otoczone cierniami, którymi ludzie niewdzięczni Mnie ranią. (…) Ty przynajmniej staraj się Mnie pocieszać i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinę śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia tym wszystkim, którzy w pierwsze soboty pięciu następujących po sobie miesięcy wyspowiadają się, przyjmą Komunię świętą, odmówią różaniec, towarzyszyć Mi będą przez 15 minut w rozważaniu tajemnic różańca świętego w intencji wynagrodzenia”. Episkopat Polski wyprosił u Stolicy Apostolskiej przywilej odprawiania w każdą pierwszą sobotę miesiąca (za wyjątkiem sobót uprzywilejowanych liturgicznie) Mszy świętej o Niepokalanym Sercu Maryi. Warto z tego przywileju korzystać i nadać nabożeństwu odpowiednią oprawę. We wszystkie inne zwykłe soboty można odprawiać Mszę świętą wotywną o Najświętszej Maryi Pannie. 13 października 1942 roku, w 15. rocznicę zakończenia objawień fatimskich, papież Pius XII drogą radiową ogłosił całemu światu, że poświęcił rodzaj ludzki Niepokalanemu Sercu Maryi. Polecił także, aby uczyniły to poszczególne kraje w swoim zakresie. Pierwsza uczyniła to Portugalia z udziałem prezydenta państwa. Polska była wówczas pod okupacją hitlerowską. Prymas Polski, kardynał August Hlond w obecności całego Episkopatu Polski i około miliona pielgrzymów uczynił to 8 września 1946 r. na Jasnej Górze przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XII wysłał z tej okazji osobny list gratulacyjny do Polski (23 grudnia 1946 r.). Jak widać, objawienia fatimskie ukierunkowały kult Serca Maryi do czci Jej Serca Niepokalanego. Nadto nadały mu charakter wybitnie ekspiacyjny, w czym bardzo upodobnił się do kultu Serca Pana Jezusa, propagowanego w objawieniach danych św. Małgorzacie Marii Alacoque.Samo święto Serca Maryi zapoczątkował św. Jan Eudes już w roku 1643. Wyznaczył je dla swoich rodzin zakonnych na dzień 8 lutego. On to ustanowił zakon pod wezwaniem Serc Jezusa i Maryi (kongregacja eudystów), ustalił odpowiednie pozdrowienie codzienne wśród współbraci tego zakonu i napisał teksty liturgiczne: mszalne i brewiarzowe na dzień święta. Wiemy także, że św. Jan Eudes pierwszy napisał dziełko na temat kultu Serca Maryi. Ukończył je przed samą swoją śmiercią w roku 1680. Wydane zostało drukiem w roku 1681. Papież Pius VII (+ 1823) zatwierdził święto Najświętszego Serca Maryi dla niektórych diecezji i zakonów jako święto lokalne. Papież Pius IX (+ 1878) zatwierdził teksty Mszy świętej dla tego święta i oficjum brewiarza. Dla całego Kościoła święto Niepokalanego Serca Maryi wprowadził papież Pius XII dnia 4 maja 1944 roku. Posoborowa reforma liturgiczna przesunęła je na sobotę po uroczystości Najświętszego Serca Jezusowego. |
______________________________________________________________________________________________________________
Biblijne pojęcie „serca” wymyka się obrazom i słowom. Serce to, mówiąc najprościej, wnętrze człowieka, jego skarbiec.
reprodukcja – Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Spotykam je na każdym kroku. Popularne od początku XX wieku oleodruki na dobre trafiły pod strzechy i na blokowiska. Co więcej, mam wrażenie, że dziś odkurzone przeżywają swój renesans.
Popularny jest również inny wizerunek – „od siedmiu boleści”. Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że w języku polskim określenie to nabrało wybitnie pejoratywnego znaczenia. Artyści przedstawiali cierpienia Maryi, malując lub rzeźbiąc Jej serce przekłute mieczami symbolizującymi konkretne grzechy, które, używając słów biblijnego starca Symeona, „przeszywają Jej duszę”.
Skarbiec
Na początek ważna uwaga: biblijne pojęcie „serca” wymyka się obrazom i słowom. To dlatego przez wieki artyści mieli problem z przedstawieniem serca Maryi. Malowali organ, którym zajmują się kardiolodzy, a przecież nie chodzi o narząd układu krwionośnego, którego zadaniem jest pompowanie krwi, ale o szeroko rozumianą przestrzeń wnętrza. Dziś, znając dokonania neurobiologii, wiązalibyśmy tę rzeczywistość raczej z ludzkim mózgiem. To „centrum dowodzenia”, podejmowania decyzji („Natan powiedział do króla: »Uczyń wszystko, co zamierzasz w sercu«”), źródło myśli („Pan spełni pragnienia serca”), czynów. Można je również utożsamić z sumieniem. Paweł wyjaśnia: „W prostocie serca, a nie według mądrości doczesnej, lecz według łaski Bożej postępowaliśmy na tym świecie” (2 Kor 1,12). Serce to, mówiąc najprościej, wnętrze człowieka, jego skarbiec: „Z obfitości serca mówią usta. Dobry człowiek wydobywa z dobrego skarbca dobre rzeczy” (Mt 12,34). Znany ze swej mądrości król Salomon wyjaśniał: „Zważaj na moje słowa, przechowuj je pilnie w swym sercu” (Prz 4,23).
Słowa te wyjaśniają źródło kultu Niepokalanego Serca Maryi, która, jak czytamy w Ewangelii, przejęła się do żywego słowami Księgi Przysłów i, jak zanotował Łukasz, „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19).
Serce przy sercu
Kulty Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi rozwijały się w tym samym czasie. Pierwsze wzmianki o kulcie Serca Niepokalanej znajdziemy już w XII wieku. Wspominała o nim między innymi urodzona w 1303 r. na zamku w Finstad św. Brygida – wywodząca się z rządzącej Szwecją rodziny królewskiej Folkungarów mistyczka, niezwykle krytyczna wobec kierunku, w jakim podążał zakon krzyżacki, piętnująca hipokryzję braci w białych płaszczach i upominająca ich w ostrych słowach: „Zapominacie o Królestwie Niebieskim, a przywiązujecie się do ziemskiego państwa. To się na was zemści”.
Najbardziej znanym hymnem opisującym cierpienia Najpiękniejszej Córki Izraela jest pieśń Stabat Mater dolorosa, iuxta crucem lacrimosa. Jej autor, franciszkański mistyk Jacopone da Todi, był obok Dantego najwybitniejszym przedstawicielem średniowiecznej poezji włoskiej i twórcą kilkudziesięciu laud. Święty Bernard z Clairvaux wołał: „O błogosławiona Dziewico! Otwórz Twoje serce dla wiary, usta wyznaniu, a łono Zbawicielowi. Oto upragniony przez wszystkie narody stoi z zewnątrz i kołacze do drzwi Twoich”.
W otchłani miłości
Liturgiczne święto zapoczątkował w 1643 r. św. Jan Eudes, okrzyknięty „apostołem kultu Serca Jezusa i Maryi”. Urodził się 14 listopada 1601 r. w Normandii. Jako 22-latek wstąpił do Oratorium Jezusa, a po święceniach kapłańskich niósł pomoc ofiarom dziesiątkującej kraj zarazy. Przez 44 lata był wędrownym kaznodzieją. Prowadził aż 110 misji, przemierzając Normandię, Bretanię i Burgundię, a w swych płomiennych kazaniach wiele miejsca poświęcał Sercom Jezusa i Maryi. To on uzyskał u poszczególnych biskupów zezwolenia na celebrowanie święta Serca Jezusa i Serca Maryi oraz ułożył do Mszy św. i brewiarza osobne czytania i hymny. W zakonach, które założył, pozdrawiano się: „Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi!”. Zmarł w Caen w 1680 r., a na ołtarze wyniósł go po 229 latach Pius X.
„Jego droga świętości była oparta na niezachwianej ufności w miłość, objawioną przez Boga ludzkości w kapłańskim Sercu Chrystusa i w macierzyńskim Sercu Maryi. W czasach okrucieństwa, zaniku życia duchowego zwracał się do serc, przemawiając słowami Psalmów, trafnie zinterpretowanych przez św. Augustyna. Na serce chciał zwrócić uwagę poszczególnych osób, zwykłych ludzi, a zwłaszcza przyszłych kapłanów, ukazując kapłańskie serce Chrystusa i macierzyńskie serce Maryi. Każdy kapłan powinien być świadkiem i apostołem tej miłości serca Chrystusa i Maryi” – przypomniał Benedykt XVI, dodając: „Święty Jan Eudes wzywa kapłanów: »Oddajcie się Jezusowi, by wejść w niezmierzone przestrzenie Jego wielkiego Serca, obejmującego Serce Jego Świętej Matki i wszystkich świętych, i by zatracić się w tej otchłani miłości, miłosierdzia, pokory, czystości, cierpliwości, poddania się i świętości«”
Jak na drożdżach
Nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi zaczęło dynamicznie rozpowszechniać się na Starym Kontynencie w XIX wieku. Nic dziwnego. Było ono ściśle związane z ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Niezwykle ważny był kontekst historyczny. Pontyfikat Piusa IX, który trwał aż 31 lat, przypadł na czas gwałtownych politycznych zawirowań, gdy Włochy wrzały, a dotychczasowe instytucje legły w gruzach. To ten papież w 1870 roku, gdy wojska włoskie przedarły się przez mury Rzymu i uznały to miasto za część nowego państwa, ogłosił się „więźniem Watykanu” i aż do śmierci (po ośmiu latach) nie opuścił okolic bazyliki świętego Piotra. Pius IX nadał charakterystyczny rys kultowi maryjnemu, „odkrył na nowo” pochodzący z przełomu XIV i XV wieku obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy i po wiekach ukrycia w kaplicy augustianów nakazał przenieść go uroczyście do kościoła redemptorystów, a w 1866 roku nadał mu papieskie korony. On również rozpowszechnił słynne nabożeństwo majowe, zatwierdzając jego obowiązującą do dziś formę.
Popularność nabożeństw do Niepokalanego Serca Maryi ściśle wiąże się również z XIX-wiecznymi objawieniami. W Lourdes Maryja na pytanie, kim jest Piękna Pani, miała odpowiedzieć: Que soy era Immaculada Councepciou – „Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadeta Soubirous zapamiętała te słowa, nie mając pojęcia o tym, że cztery lata wcześniej, 8 grudnia 1854 roku, Pius IX uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Kultowi pomogły również wcześniejsze objawienia w alpejskiej wiosce La Salette, gdzie Maryja ukazała się jeden jedyny raz – 19 września 1846 roku, a 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud ujrzeli, jak płakała.
Prawdziwą eksplozję popularności tej formy nabożeństw zawdzięczamy jednak objawieniom w zabitej dechami portugalskiej wiosce. Czy Kasia Sobczyk, śpiewająca: „Trzynastego nie liczy się strat”, myślała o objawieniach fatimskich?
Szczęśliwa trzynastka
Gdy w 1917 roku w nikomu nieznanej dolinie Cova da Iria objawiła się Maryja, oznajmiając słowa, które miały wstrząsnąć Kościołem, Łucja miała dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a Hiacynta siedem. Nigdy nie wytknęli nosa poza swą wioskę. Łucja usłyszała, że „grzechy niewdzięcznych ranią Niepokalane Serce Maryi”; „Moje Serce Niepokalane chciałoby Panu Bogu składać dusze odkupione, jako kwiaty przed Jego tronem”. 10 grudnia 1925 r. Maryja miała ukazać się jej, pokazując swe oplecione cierniami serce („Spójrz, córko moja, na to Serce otoczone cierniami, którymi ludzie niewdzięczni Mnie ranią”). Prosiła wówczas o zadośćuczynienie przez odprawienie nabożeństwa kolejnych pięciu pierwszych sobót miesiąca. Niebawem doszła do nich praktyka tzw. nabożeństw fatimskich, które trzynastego dnia każdego miesiąca skupiały w kościołach coraz większe rzesze wiernych.
Forma ta znakomicie przyjęła się na polskim gruncie. Pamiętam ogłoszenie na krośnieńskim dworcu PKS: „Uwaga podróżni! W każdą pierwszą sobotę miesiąca, od 1 maja do października, PKS w Krośnie S.A. organizuje wyjazd na nabożeństwo fatimskie do Miejsca Piastowego”.
13 maja 1930 r., 13 lat po rozpoczęciu objawień, Kościół potwierdził ich wiarygodność, a Portugalia jako pierwsza dokonała uroczystego poświęcenia kraju Niepokalanemu Sercu Maryi. Wierni kraju „trzech F” (fado, futbol, Fatima) wierzą, że dzięki temu ominęła ich krwawa rewolucja komunistyczna niszcząca sąsiednią Hiszpanię, a kraj do końca II wojny zdołał zachować neutralność.
Rosja i triumfujące serce
Dlaczego kult Serca Niepokalanej stał się tak popularny nad Wisłą? Odpowiedzi udzielił mi niedawno ks. Marcin Modrzyński: – Jan Paweł II powiedział, że my, Polacy, mamy charyzmat maryjny. To ciekawe, bo nie ma takiego charyzmatu na „oficjalnej liście”. On odczytywał naszą miłość do Maryi jako rodzaj daru dla całego Kościoła.
To on 25 marca 1984 roku poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi. 39 lat wcześniej, podczas konferencji plenarnej Konferencji Episkopatu Polski, zapadła decyzja o poświęceniu Niepokalanemu Sercu Maryi narodu polskiego. Na centralne uroczystości na Jasnej Górze, do których biskupi przygotowywali się przez dwudniowe rekolekcje, ściągnęły z całego kraju nieprzebrane tłumy. 8 września 1946 r. z wałów popłynęły słowa: „Niepokalana Dziewico, Przeczysta Matko Boga! (…) Tobie, Twemu Niepokalanemu Sercu, poświęcamy siebie, cały naród i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, zupełne oddanie oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy”.
W medialnym krwiobiegu hasło „Serce Maryi” często wybrzmiewa w kontekście geopolitycznym. Związane jest z fatimską obietnicą, że „na końcu Rosja się nawróci, a moje Niepokalane Serce zatriumfuje”. 13 października 1942 roku Pius XII drogą radiową ogłosił całemu światu, że poświęcił rodzaj ludzki Niepokalanemu Sercu Maryi. On też 4 maja 1944 r. rozszerzył święto Niepokalanego Serca Maryi na cały Kościół.
Po agresji Rosji na Ukrainę, 25 marca 2022 r., podczas celebracji pokutnej w bazylice św. Piotra, Franciszek poświęcił oba te kraje Niepokalanemu Sercu Maryi. Modlił się wówczas: „Tak wiele razy doświadczyliśmy Twojej opatrznościowej czułości, Twojej obecności, która przywraca nam pokój, ponieważ Ty zawsze prowadzisz nas do Jezusa, Księcia Pokoju. My jednak zgubiliśmy drogę do pokoju. Zapomnieliśmy o nauce płynącej z tragedii minionego wieku, o poświęceniu milionów poległych podczas wojen światowych. Staliśmy się chorzy z chciwości, zamknęliśmy się w nacjonalistycznych interesach, pozwoliliśmy, by sparaliżowały nas obojętność i egoizm. A teraz ze wstydem mówimy: przebacz nam”.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
23 CZREWCA – XII NIEDZIELA ZWYKŁA ROK B
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚWIĘTA – OD GODZ. 13.30
MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00
„Gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem”.
(św. Matka Teresa z Kalkuty)
_________________________________________________________
PO MSZY ŚWIĘTEJ, KIEDY ZACZYNA SIĘ GODZINA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – MODLIMY SIĘ KORONKĄ, KTÓREJ SŁOWA SAM PAN JEZUS PODYKTOWAŁ ŚW. FAUSTYNIE W WILNIE, 13-14 WRZEŚNIA 1935 ROKU, JAKO PRZEBŁAGANIE I UŚMIERZENIE GNIEWU BOŻEGO (Dz.474-476).
Obraz Jezusa Miłosiernego/Eugeniusz Kazimirowski/fot. Wikipedia
***
Obietnice, jakie Jezus złożył modlącym się Koronką do Bożego Miłosierdzia
Koronka do Bożego Miłosierdzia to modlitwa, jaką Jezus podyktował św. siostrze Faustynie. W “Dzienniczku” zapisała ona obietnice, jakie Jezus złożył wszystkim odmawiającym tę modlitwę.
W „Dzienniczku”, w którym św. s. Faustyna zapisywała słowa Jezusa, znajdziemy treść obietnic, jakie Jezus złożył wszystkim modlącym się Koronką do Bożego Miłosierdzia.
O trzeciej godzinie – mówił Pan Jezus do Siostry Faustyny – błagaj Mojego miłosierdzia, szczególnie dla grzeszników, i choć przez krótki moment zagłębiaj się w Mojej męce, szczególnie w Moim opuszczeniu w chwili konania. Jest to godzina wielkiego miłosierdzia dla świata całego (Dz. 1320).
Ten, kto odmawia koronkę ofiaruje Bogu Ojcu „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo” Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy swoje, bliskich i całego świata, a także jednoczy się z ofiarą Jezusa. Podczas modlitwy odwołuje się do tej miłości, jaką Ojciec niebieski darzy swego Syna, a w Nim wszystkich ludzi.
W tej modlitwie możemy prosić również o „miłosierdzie dla nas i całego świata”. Tym samym spełniamy uczynek miłosierdzia. Kiedy dodamy do tego podstawę ufności i wypełnimy warunki każdej dobrej modlitwy (pokora, wytrwałość, przedmiot zgodny z wolą Bożą), możemy oczekiwać spełnienia Chrystusowych obietnic. Dotyczą one szczególnie godziny śmierci: łaski nawrócenia i spokojnej śmierci. Dostąpią ich nie tylko osoby, które odmawiają tę koronkę, ale także konający, przy których inni jej słowami modlić się będą.
12 stycznia 2024 roku minęło już 22 lata od kiedy Polska otrzymała specjalny przywilej. Każdy, kto odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego i zachowa odpowiednie warunki, otrzyma odpust zupełny. Zezwolenie to było odpowiedzią Stolicy Apostolskiej na prośbę Księdza Kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski i Przewodniczącego Konferencji Episkopatu.
________________________________________________________________________
Koronka do Bożego Miłosierdzia w obozie koncentracyjnym. „Tarcza mocy i nadziei”
ks. Francieszek Cegiełka SAC /fot. Wikipedia / Obraz Jezusa Miłosiernego, Eugeniusz Kazimirowski fot. domena publiczna, wikipedia,org
***
Wstrząsające świadectwo ks. Franciszka Cegiełki pallotyna. Kapłan w obozie koncentracyjnym w Dachau na skrawku niemieckiej gazety pisał tekst modlitwy Koronką do Miłosierdzia Bożego.
Tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego zaczął rozpowszechniać się w szybkim tempie po śmierci siostry Faustyny, w latach II wojny światowej. Miał w tym udział ks. Michał Sopoćko, spowiednik świętej. To on postarał się o wydanie książeczek z tą modlitwą w Wilnie.
Koronka do Bożego Miłosierdzia. Wołanie o miłosierdzie w czasie II wojny światowej
Po śmierci św. siostry Faustyny modlitwa Koronką do Miłosierdzia Bożego była praktykowana przede wszystkim w Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia. Siostry rozdawały także obrazki z tą modlitwą ludziom przychodzącym do furty, wysyłały je także z paczkami do więzień i obozów koncentracyjnych.
Kiedy nie było możliwości otrzymania obrazka, ludzie przepisywali tekst Koronki ręcznie lub uczyli się jej na pamięć od tych, którzy ją znali.
Koronka do Bożego Miłosierdzia „tarczą mocy i nadziei” w obozie koncentracyjnym
Wstrząsające świadectwo dał ks. Franciszek Cegiełka SAC, który w obozie koncentracyjnym w Dachau na skrawku niemieckiej gazety pisał tekst tej modlitwy. W swoim świadectwie napisał, że gdy leżał na pryczy w wysokiej gorączce, przyszedł do niego proboszcz z Krotoszyna ks. Ogrodowski i powiedział:
Ksiądz na pewno wyzdrowieje, jeśli Ksiądz szerzyć będzie tę Koronkę. Wtedy pytam ks. Ogrodowskiego, skąd Ksiądz zdobył tutaj tę Koronkę? – pisze dalej we wspomnieniu ks. Franciszek Cegiełka SAC – Ano, przez „zugangów”, nowych przybyszów do obozu (…). Z ks. Dominikiem Sierszulskim, będącym wówczas na rewirze obok mnie, zacząłem tę Koronkę odmawiać ze skrawka gazetowego papieru, w łóżku. (…) Koronka do Miłosierdzia Bożego, bardzo znana zwłaszcza wśród księży polskich w Dachau, stała się dla mnie i dla olbrzymiej części więźniów polskich tarczą mocy i nadziei.
Najbardziej znana modlitwa do Miłosierdzia Bożego
Po wojnie tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego bardzo szybko się upowszechniał w wielu językach, tłumaczony nie tylko na podstawowe języki świata, ale także języki bardzo egzotyczne czy plemienne.
Koronkę do Miłosierdzia Bożego odmawia się nie tylko w kościołach i kaplicach, w rodzinach zakonnych i różnych wspólnotach, ale także poprzez media katolickie w wielu krajach. Stąd dzisiaj jest to najbardziej znana modlitwa do Miłosierdzia Bożego, przez którą ludzie upraszają wiele łask.
Stacja7.pl/faustyna.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Mentorelli
***
Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Mentorelli, jedno z najstarszych miejsc kultu maryjnego w Europie, jest od 1857 roku pod opieką Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. Znajduje się ono w Górach Prenestyńskich na wysokości 1020 metrów npm. w odległości ok. 65 km na wschód od Rzymu. Kościół i klasztor osadzone są na wysuniętej skale na wschodnim stoku góry Guadagnolo (1218 npm.). Rozciąga się stąd niezwykle piękna panorama widokowa, obejmująca obszar kilkudziesięciu kilometrów.
Sanktuarium Mentorellskie było ulubionym miejscem pielgrzymkowym kardynała Karola Wojtyły w czasie jego pobytów w Rzymie. Modlił się tutaj także na krótko przed rozpoczęciem konklawe, w czasie którego został wybrany Papieżem. W trzynastym dniu pontyfikatu, 29 października 1978 roku, Jan Paweł II przybył na Mentorellę. Była to jego pierwsza oficjalna pielgrzymka i wizyta duszpasterska, w czasie której wygłosił niezwykle ważne, programowe przemówienie o modlitwie jako pierwszorzędnym zadaniu papieża. Również kardynał Joseph Ratzinger wielokrotnie odwiedzał Sanktuarium, natomiast jako papież Benedykt XVI przybył z wizytą prywatną do Pani Mentorellskiej dnia 29 października 2005 roku.
Z miejscem tym związana jest historia nawrócenia św. Eustachego w II wieku. Poniósł on wraz z całą rodziną męczeńską śmierć za wiarę w Jezusa Chrystusa. Dwa wieki później cesarz Konstantyn nakazał wybudować na skale świątynię poświęconą Męczennikowi, którą konsekrował Papież Sylwester I. Najprawdopodobniej po koniec VI wieku Mentorella została powierzona benedyktyńskim mnichom z Subiaco. W połowie XII wieku pojawiła się w sanktuarium łaskami słynąca figura Matki Bożej – największy „skarb“ Mentorelli, ukoronowana w 1901 roku przez Kapitułę Watykańską. Benedyktyni opuścili założony przez nich klasztor i sanktuarium pod koniec XIV wieku. Z czasem budynki zaczęły popadać w ruinę i osłabł kult Pani Łaskawej .
W XVII wieku miejsce to zostało na nowo odkryte przez o. Atanazego Kirchera – niemieckiego jezuitę i naukowca, który był przekonany, że Mentorella należy do dwunastu klaszorów założonych osobiście przez św. Benedykta i że Święty przez dwa lata żył w naturalnej grocie skalnej, znajdującej się na terenie sanktuarium. Ks. Kircher podjął trud przebudowy obiektu oraz ponownego ożywienia pobożności do Matki Bożej Mentorellskiej. Gdy umierał, poprosił, aby jego serce zostało pochowane u stóp cudownej figury. Także Papież Innocenty XIII, pociągnięty tym przykładem, wyraził wolę, by jego serce zostało złożone w kościele.
Po kasacie zakonu jezuitów w 1773 roku ponownie osłabło zainteresowanie Mentorellą, które z czasem doprowadziło do degradacji budynków i zaniedbania kultu maryjnego. 3 kwietnia 1857 roku Papież Pius IX powierzył Sanktuarium zmartwychwstańcom, a w roku 1864 przekazał je Zgromadzeniu na wieczystą własność. Stała obecność zakonników i opieka duchowa nad pielgrzymami zaowocowały ożywieniem ruchu pątniczego, a częste wizyty ostatnich Papieży rozsławieniem czci Pani Mentorellskiej.
www.santuariodellamentorella.jimdo.co
_________________________________________________________________
Nie bądź taki ważny – odpocznij
Zanim odpoczniesz wiecznie, pomyśl o odpoczynku doczesnym. Niech służy wiecznemu.
Jaki jest szczyt lenistwa? Wstawać o czwartej rano, żeby móc dłużej w ciągu dnia nic nie robić.
Nie każdy jest skłonny do tak heroicznych postaw w zakresie nicnierobienia, nawet w czasie wakacji – i chwała Bogu, bo nierobienie niczego nie bardzo człowiekowi służy. Służy mu za to odpoczynek, a to co innego. Wielu ludzi, gdy odpoczywa, odczuwa wyrzuty sumienia, że leniuchuje. Inni mają trudności z odróżnieniem lenistwa od odpoczynku. Warto więc sobie uświadomić, że odpoczynek jest nie tylko prawem, ale też moralnym obowiązkiem człowieka.
Zaharowanie się na śmierć z własnego wyboru nie jest postawą godną pochwały. Praca jest ważna, ale człowiek jest od niej ważniejszy – choć za czasów słusznie minionych władza ludowa widziała to inaczej. Do dziś w Zabrzu stoi pomnik przedstawiający przodownika pracy Wincentego Pstrowskiego. Rębacz dołowy został przez propagandę PRL wyniesiony na piedestał i przedstawiony jako wzór do naśladowania w zakresie przekraczania norm wydobycia. Rzekomo wyrabiał 270 proc. normy, a jego hasłem motywującym innych do roboty było: „Kto zrobi więcej niż ja”. Długo tak nie pociągnął. Gdy po dwóch latach „przodownictwa” zmarł, lud ułożył o nim taką rymowankę: „Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, przekroczył normę, wyciągnął nogi”. Gospodarka socjalistyczna ostatecznie także podzieliła jego los. Nie mogło być inaczej – człowiek ma swoje możliwości, a lekceważenie ich nigdy nie prowadzi do dobrych skutków.
Odpoczynek? Stać cię
Chrześcijaństwo widzi to w ten sposób – człowiek musi zaufać Bogu w każdym wymiarze, również w zakresie wykonywanej pracy i… powstrzymania się od niej. Czasem to drugie jest nawet trudniejsze od pracy. Gdy napięte terminy gonią i gdy plan pracy wydaje się sypać, niewielu powie: „Dziś niedziela, zaufam Bogu, zrobię to jutro”. Niewielu jest też chętnych, żeby dobrowolnie zrezygnować z miraży niedzielnego zysku, gdy stoją przed wyborem: zamknąć dziś sklep czy handlować? „Nie stać mnie na odpoczynek” – mówią ludzie wpatrzeni w słupki przychodów i rozchodów, niepomni słów Jezusa: „Nie troszczcie się”. I choć system gospodarczy jest dziś inny niż za komunizmu, oni wciąż harują jak Pstrowski. Gdybyż uwierzyli, że to naprawdę Bóg jest Panem wszelkiego powodzenia, o czym zapewnia przez psalmistę: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna – dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje” (Ps 127). Tę biblijną prawdę oddaje ludowe porzekadło „Niedzielna praca wniwecz się obraca”.
Związek z Bogiem
To zaskakujące, jak silny akcent kładzie Bóg w Starym Testamencie na ten szczególny odpoczynek, jaki ma nastąpić po sześciu dniach pracy. Księga Rodzaju podaje motywację: „A gdy Bóg ukończył w dniu szóstym swe dzieło, nad którym pracował, odpoczął dnia siódmego po całym swym trudzie, jaki podjął. Wtedy Bóg pobłogosławił ów siódmy dzień i uczynił go świętym; w tym bowiem dniu odpoczął po całej swej pracy, którą wykonał, stwarzając” (Rdz 2,2-3). Bóg się oczywiście nie męczy, ale nie to jest istotą tej informacji, lecz fakt, że odpoczynek szabatu ma mocny związek z Bogiem. I to, że aby odpocząć tak, jak chce Bóg, trzeba wiary. „Przeto zachowujcie szabat, który winien być dla was świętością. I ktokolwiek by go znieważył, będzie ukarany śmiercią, i każdy, kto by wykonywał pracę w tym dniu, będzie wykluczony ze swojego ludu” – czytamy w Księdze Wyjścia (Wj 31,14).
Jezus wyjaśnił, że nie można traktować tego przepisu bezdusznie, bo „szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” – dziś jednak mamy problem nie tyle z faryzejską skrupulatnością w wypełnianiu litery wypoczynku niedzielnego, ile w ogóle ze zrozumieniem sensu tego wypoczynku. „Ten dzień jest wam dany na modlitwę i odpoczynek. Jest dniem, który Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy” – mówi anonimowy autor w starożytnym tekście Sermo de die dominica. Sobór Watykański II w konstytucji Gaudium et spes wyjaśnia, że ustanowienie niedzieli przyczynia się do tego, by „wszyscy korzystali z wystarczającego odpoczynku i czasu wolnego, który mogliby poświęcić życiu rodzinnemu, kulturalnemu, społecznemu i religijnemu”.
Ostatecznie chodzi więc o to, żeby odpoczynek pozwalał człowiekowi odnaleźć siebie jako człowieka właśnie, a nie jako maszynę do zarabiania pieniędzy. I o to, żeby człowiek zauważył cel, dla którego w ogóle pracuje, żeby dostrzegł ludzi, którzy są wokół niego – przede wszystkim swoich bliskich. Odpoczynek ma człowieka odświeżyć nie tylko zewnętrznie.
Znów począć
Norwid powiedział kiedyś: „Od-począć to znaczy począć na nowo”. Do tych słów nawiązał w 1979 r. Jan Paweł II. „Otóż duchowy odpoczynek człowieka (…) musi prowadzić do odnalezienia i wypracowania w sobie owego nowego stworzenia, o którym pisze św. Paweł. Droga do tego wiedzie przez słowo Boże odczytywane i celebrowane z wiarą i miłością, poprzez uczestnictwo w sakramentach, a nade wszystko w Eucharystii. Droga do tego wiedzie przez zrozumienie i realizację wspólnoty, czyli komunii z ludźmi, która rodzi się z Komunii z Chrystusem, z Eucharystii. Droga do tego wiedzie także przez zrozumienie i realizację ewangelicznej służby, czyli diakonii” – mówił święty papież. Mowa tu o odpoczynku duchowym. Pytanie jednak, czy można naprawdę odpocząć bez odpowiedniego odniesienia do spraw duchowych. One w przypadku nas, chrześcijan, towarzyszą wszystkiemu, zgodnie z Pawłowym wezwaniem: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie”. Dodać więc można: „czy odpoczywacie”. Jezus też w tym jest i dostrzega konkretne ludzkie zmęczenie wynikające z przepracowania. Marek Ewangelista notuje słowa Jezusa, wypowiedziane do uczniów: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. I dodaje od siebie: „Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu” (Mk 6,31).
Jezus nie hoduje pracoholików, nie wymaga wyrobienia podwójnej normy. Skoro jest tylu ludzi, że nie ma czasu zjeść, to trzeba ten czas znaleźć. Nie zawsze można usunąć się na „miejsce pustynne”, ale gdy można, to trzeba to zrobić – w imię miłości bliźniego. Do tego służą nasze wakacje i urlopy, które należy w miarę możliwości wykorzystać na odnowienie sił. Bo człowiek przepracowany niekoniecznie dobrze posłuży bliźniemu i samemu sobie, co jest zgodne z nieco żartobliwym powiedzeniem, że „łaska Boża bazuje na naturze najedzonej i wyspanej”.
Jarzmo wytchnienia
Powyższej dewizy nie należy traktować w sposób absolutny, bo są sytuacje, w których nawet senność i zmęczenie nie zwalniają z obowiązku dalszego czuwania. „Obowiązki rodzinne lub ważne zadania społeczne stanowią słuszne usprawiedliwienie niewypełnienia nakazu odpoczynku niedzielnego. Wierni powinni jednak czuwać, by uzasadnione powody nie doprowadziły do nawyków niekorzystnych dla czci Boga, życia rodzinnego oraz zdrowia” – mówi Katechizm Kościoła Katolickiego.
Klucz do rozpoznania „uzasadnionych powodów” daje św. Augustyn: „Umiłowanie prawdy szuka czasu wolnego, a potrzeba miłości podejmuje uzasadnioną pracę”. Są sytuacje, w których miłość nie pozwala spać. Taka właśnie sytuacja przydarzyła się apostołom w Ogrodzie Oliwnym w czasie, gdy Jezus, pozbawiony wsparcia ich modlitwy, pocił się aż do krwi. „Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: »Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników«” – czytamy w Ewangelii według św. Marka. To jednak rzecz wyjątkowa, która – mimo chwilowego dyskomfortu – ostatecznie i tak miała prowadzić uczniów do prawdziwego odpoczynku przy Sercu Jezusa. To o takim odpoczynku mówi sam Jezus: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-29).
Takiego najgłębszego odpoczynku doświadcza każdy, kto ryzykuje zaufanie słowu Jezusa i podejmuje Jego jarzmo. Jarzmem tym bywają różne rzeczy, ale zawsze sprowadzają się do konieczności zaufania, że Bóg wie lepiej. Lepiej wie o naszych ograniczeniach, lepiej wie, że nie jesteśmy samowystarczalni i że największy wysiłek nie jest w stanie zapewnić nam pomyślności. Wie wreszcie, czym jest prawdziwa pomyślność. Chce naszego dobra również wtedy, gdy wbrew naszym troskom oczekuje od nas podjęcia odpoczynku. Taki odpoczynek uświadamia nam, że nie jesteśmy tacy ważni i gdy czegoś nie zrobimy, świat się nie tylko nie zawali, ale wręcz będzie funkcjonował lepiej. Podjęcie takiego odpoczynku staje się swoistym aktem wiary, a przez to prowadzi do zbawienia. Mówi o tym autor Listu do Hebrajczyków. „Wchodzimy istotnie do odpoczynku my, którzy uwierzyliśmy. (…) Kto bowiem wszedł do Jego odpoczynku, odpocznie po swych czynach, jak Bóg po swoich” (Hbr 4,3.10).
I o to w doczesnym odpoczynku chodzi – powinien być taki, żeby prowadził do wiecznego odpoczynku.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Freepik
***
Jak wyjaśnić dziecku czym są sakramenty?
Spowiedź, Komunia Święta – jak wytłumaczyć dziecku, czym są te sakramenty? O tym w rozmowie z Pawłem Krzemińskim opowiadają Anna Hazuka i Aneta Liberacka, współautorki “Modlitewnika dla dzieci”.
Aneta Literacka, redaktor naczelna portalu Stacja7, mama czwórki dorosłych dzieci oraz Anna Hazuka, dziennikarka, coach i mama piątki dzieci gościły w audycji Nocne Światła w Radiu Plus.
Autorki “Modlitewnika dla dzieci”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Stacja7, w rozmowie z gospodarzem programu, red. Pawłem Krzemińskim wzięły pod lupę wyzwanie: jak skutecznie zachęcić dzieci do modlitwy.
Jak zrozumieć sakramenty. Wyzwanie nie tylko dla dzieci
Paweł Krzemiński: Dużym wyzwaniem dla rodziców jest pokazanie żywego Boga obecnego w znakach, tj. mistagogia dla dzieci, czyli nauka o sakramentach. Jak wytłumaczyć dzieciom, że Bóg jest namacalnie obecny właśnie w tych konkretnych znakach? Dla dziecka to może być duży problem.
Anna Hazuka: Ja sobie myślę, że to też dla dorosłego jest problem. Mam zawsze takie poczucie, kiedy podchodzimy do prawd wiary, do tajemnic wiary, żeby wprost powiedzieć dziecku: “ja też tego nie rozumiem”. To nie jest tak, że w którymś momencie zrozumiesz, jak to się dzieje, albo zrozumiesz, co się dzieje. Prawdopodobnie, jeżeli nie będziemy mieć małych mistyków w rodzinie, to dzieci tego nie zrozumieją, tak samo jak my nie rozumiemy i to jest w porządku, Pan Bóg jest tajemnicą.
Znowu ciśnie mi się słowo “zwyczajnie” – czyli żeby mówić o tym, w taki sposób, który jest dostępny dla dziecka.
Szykujemy w tej chwili jedną z naszych córeczek do Pierwszej Komunii świętej, w takiej bardzo pięknej przestrzeni, która powstała w Kościele w Polsce już dobrych kilka lat temu, czyli w formacji Baranków. To jest trochę inne przygotowanie do Pierwszej Komunii, spoczywające w dużej mierze na rodzicach, na tym, w jaki sposób rodzice przeżywają wiarę.
Kiedy mówimy dzieciakom, właśnie chociażby tej naszej tegorocznej pierwszokomunijnej dziewczynce, o sakramencie pojednania i o sakramencie Eucharystii, do przede wszystkim mówimy, że “spotkasz się z Panem Jezusem, z prawdziwym Chrystusem, spotkasz się tak, jak jeszcze nigdy dotąd!”
Mam wrażenie, że jest to łatwiejsze do wytłumaczenia dzieciom, dlatego, że tutaj mamy przepiękny symbol – symbol chleba. Mówimy o tym, że to już nie jest chleb, to jest ciało i mówimy o tym, że tak jakby Pan Jezus chciał nasze ciało zmieniać w swoje ciało, to jest piękne teologicznie – weź moje ciało, daj mi swoje.
Mówimy o tej wielkie wymianie, że im więcej będzie w nas Ciała Chrystusa, im więcej będzie w nas Jego krwi, tym będzie w nas coraz więcej Królestwa Bożego, coraz więcej Jego pokarmu, coraz więcej Jego ducha, coraz więcej Jego sposobu myślenia, coraz więcej Jego miłosierdzia, coraz więcej Jego miłości.
Fundamentalne jest to, żeby dziecko wiedziało, że to nie jest opłatek, że to nie jest chlebek, to jest ciało Chrystusa. Czy my dorośli to rozumiemy? Nie! Czy dziecko to zrozumie? Nie! Natomiast to, co jest potrzebne do przyjęcia Najświętszego sakramentu, to to rozróżnienie.
Dziecko i pierwsza spowiedź. Jak go do tego przygotować?
Jeżeli chodzi o pierwszą spowiedź, to akurat w naszej rodzinie też do niej przygotowujemy dzieci w pedagogice Baranków. To jest taki sposób przygotowywania do pierwszej spowiedzi jako do tego momentu, w którym wracam po moje piękne oblicze. Najpierw skupiamy się na pięknym obliczu – czyli na tym, co mamy, co jest naszym talentem, naszym zasobem, co jest pomysłem Pana Boga na mnie – robimy taką ścieżkę talentów, ścieżkę darów. Robimy to w świetle Ewangelii o talentach, po to, żeby dziecko zobaczyło, jak bardzo jest obdarowane, żeby urosło w takie poczucie wyjątkowości, w poczucie wybrania, w poczucie tego, że Bóg sobie mnie wyśnił i wyśnił sobie mnie niesamowitego.
No i teraz w ciągu roku przygotowań do Pierwszej Spowiedzi wisiały w naszym domu plakaty, na których wypisujemy talenty Baranka, tą wyjątkowość tego naszego przygotowującego się do sakramentów Pierwszej Spowiedzi i Pierwszej Komunii dziecka i to dziecko z takim poczuciem obdarowania wprowadzamy w świat Pierwszej Spowiedzi.
Idziemy wyczyścić z naszego obrazu to wszystko, co go zniekształciło, co odebrało nam to poczucie wyjątkowości. Kładziemy nacisk na to, że jest to spotkanie. Chociaż Pana Jezusa nie będziemy widzieć, ale to będzie autentyczne spotkanie i ja zostawiam tutaj Duchowi Świętemu, mocy Bożej to, co trafi do serc naszych dzieci.
Ja mam wspomnienie mojej własnej Pierwszej Komunii i pamiętam moje wzruszenie. Nie zapomniałam, że to było wzruszenie tej Ani z drugiej klasy szkoły podstawowej, która mówiła Panu Jezusowi: “Panie Jezu, nareszcie!” I tak sobie myślę, że skoro mi to zostało, to znaczy, że jest możliwe, żeby moje dziecko spotkało się z Panem Jezusem w Pierwszej Komunii, w Pierwszej spowiedzi.
I to mnie tak jakoś niesie, że skoro ja coś takiego przeżyłam, to liczę, że moje dzieci to też przeżyją właśnie takie spotkanie.
Pierwsza Komunia Święta. Nowy etap dla dziecka
Aneta Liberacka: Ja bym nawiązała do poczucia dorosłości, gdy dziecko wchodzi w taki etap, że czuje się bardziej dorosłe, gotowe do przejścia do takiej relacji z Panem Bogiem, którą może mieć osobiście, ponieważ są takie sprawy, tylko między nim a Bogiem, które wobec rodziców mogą być tajemnicą.
Ja w momencie przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej poczułam się taka dorosła, weszłam w jakiś taki etap, dostępny do tej pory dla starszych ode mnie osób. Nie do końca rozumiałam, na czym polega ta relacja, ale wiedziałam, że weszłam w kolejny etap tej relacji i to dla mnie było po prostu takie poczucie dorosłości. Myślę, że może też coś takiego dzieciom towarzyszyć – to poczucie, że to jest kolejny etap w życiu.
Jeśli chodzi o spowiedź, to słyszy się pytania, dlaczego takie małe dzieci mają się spowiadać, po co mówić księżom swoje grzechy i jeszcze przez to mieć poczucie winy.
Ja uważam, że właśnie jest wręcz odwrotnie, że dziecko często ma poczucie winy z jakiegoś powodu i rodzice tłumaczą dziecku, że spowiedź to jest ten moment, kiedy już nie będzie żadna wina na tobie ciążyła, że pójdziesz, wyznasz to w konfesjonale i w tym momencie jesteś z tego oczyszczany, już się nie masz tym martwić. Myślę, że w ten sposób można tłumaczyć dziecku spowiedź: po prostu wyrzuć siebie to, z czym czujesz się źle.
Myślę, że to jest takie bardzo duże odciążenie dziecka z tych jego problemów, z którymi się boryka. Nie sprowadzam oczywiście konfesjonału do jakiejś psychoterapii, tylko to jest po prostu dobre wytłumaczenie, że spowiedź odciąża dziecka sumienie. Dla dziecka to jest niezwykle ważne, bo dzieci potrafią naprawdę zadręczać się takimi rzeczami, że ciężko nawet rodzicom na to wpaść, że ono się czymś takim się trapią, więc ta spowiedź, to jest ta tajemnica, pokazanie dziecku, że gdy mówisz grzechy, gdy je szepczesz, to przekazujesz je i tym samym już jakby ich nie ma.
Myślę, że to jest bardzo uwalniające, bo spowiedź zrzuca ten bagaż z pleców dziecka.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Zac Durant/Unsplash
***
„I nie wódź nas na pokuszenie”. O co prosimy Boga na koniec modlitwy „Ojcze Nasz”?
Czy Bóg “zwodzi nas na pokuszenie”?
Zacznijmy od tego, że warto przedstawić samą treść modlitwy „Ojcze nasz”, w której znajdują się słowa: „i nie wódź nas na pokuszenie”.
„I nie wódź nas na pokuszenie”. Fragment modlitwy Ojcze nasz
Ojcze nasz,
któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź Królestwo Twoje,
bądź wola Twoja jako w niebie,
tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego
daj nam dzisiaj.
I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
I nie wódź nas na pokuszenie,
ale nas zbaw od złego.
Amen.
U wielu wiernych szóste wezwanie modlitwy „Ojcze nasz” może budzić zdziwienie. W końcu jak Bóg, który pragnie zbawienia każdego z nas może chcieć „zwodzić nas na pokuszenie”. A przecież wiadomo, że przedmiotem kuszenia człowieka nie jest Bóg, a szatan. W liście św. Jakuba można przeczytać takie słowa: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi” (Jk, 1,13).
Okazuje się, że w języku atamejskim, czyli w takim, w którym oryginalnie Jezus wypowiedział słowa modlitwy „Ojcze nasz” słowo „pokuszenie”, właściwie tłumaczone jest jako „próba”. W końcu Bóg w Piśmie Świętym często ukazuje się jako ten, który poddaje próbie. Przykładów nie trzeba daleko szukać, bo już w pierwszej księdze Starego Testamentu, gdzie Bóg poddaje próbie Abrahama. Jednak w przeciwieństwie do kuszenia szatana, Bóg nie pragnie próbą upokorzyć człowieka, a okazać mu swoją miłość.
Skąd więc „pokuszenie”?
W treści Ewangelii wg św. Mateusza oraz Łukasza, które zostały spisane w j. greckim, aramejski termin „próba” został zastąpiony greckim słowem, które tłumaczy się jako pokusa, próba. Następnie św. Hieronim, który tłumaczył Pismo Święte na łacinę, słowo to ograniczył wyłącznie do pokusy. Jako, że Wulgata dała początek wszystkim tłumaczeniom na języki współczesne, tak „nie wódź nas na pokuszenie” już na zawsze utrwaliło się w formie modlitwy „Ojcze nasz”.
Aby nie wprowadzać wierzących w błąd, współcześni bibliści, w nowych tłumaczeniach Biblii Tysiąclecia wprowadzili tłumaczenie: „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”, a w Biblii Paulistów „I nie dopuszczaj do nas pokusy”. Wówczas jasno wskazuje się, że to nie Bóg prowadzi człowieka do pokusy, ale szatan.
źródło: archidiecezjalubelska, Ks. prof. Mirosław S. Wróbel, Instytut Nauk Biblijnych KUL, opracowanie: kw/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
Co to jest „Msza wszech czasów”? I dlaczego liturgia przedsoborowa została zmieniona?
fot. Kamil Szumotalski/Aleteia.pl
***
Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej…
Dominik Jarczewski OP: Msza wszech czasów – co to takiego?
Dominik Jurczak OP*: To konstrukt wymyślony przez tych, którzy próbują nas przekonać, że dawna liturgia przedsoborowa jest tą jedyną właściwą.
Liturgia przedsoborowa, czyli ta, którą sprawowano mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych.
Tak. I której ciągłość trwała przez wieki. Po Soborze Watykańskim II, zgodnie ze wskazówkami ojców soborowych, zdecydowano się ją odnowić.
Nie chce mi się wierzyć w tę ciągłość. Jakieś zmiany chyba zachodziły.
To oczywiste, że liturgia podlegała i nadal podlega zmianom. Nie ma jednej idealnej czy uniwersalnej formy oderwanej od konkretnego człowieka i jego epoki. Twierdzenie, że msza przedsoborowa jest idealna lub że istnieje – jak to nazwałeś – msza wszech czasów, to uproszczenie, by nie powiedzieć – nadużycie.
Poza tym, msza przedsoborowa, czyli jaka? Każdy jest po jakimś soborze – jedni po Soborze w Konstantynopolu, inni po Soborze Laterańskim IV, a jeszcze inni po Soborze Watykańskim II. Czy msza z XIII wieku, zakładając, że była wyłącznie jedna jej forma, odmienna od tej z początku XX wieku, jest lepsza?
Sobory zmieniały liturgię?
Nie, to nie sobory zmieniały liturgię, ale modlitwa Kościoła. Ona tak naprawdę rzeźbi liturgię. Forma dwudziestowiecznej liturgii, z jaką mieliśmy do czynienia przed soborem, daleka była od ideału – dlatego ojcowie Soboru Watykańskiego II opowiedzieli się za jej odnową i rewizją niektórych praktyk.
Innymi słowy, gdyby ówczesna liturgia była idealna, jak błędnie próbuje się dziś pokazywać, to szczerze wątpię, żeby niemal jednogłośnie ojcowie podnieśli rękę za odnową liturgii. Ewidentnie coś nie działało.
Co?
Na przykład zbytnie sformalizowanie – niezrozumiałe ani dla wiernych, ani nawet dla księdza, krępujące ruchy i utrudniające modlitwę. Istniało coś takiego jak ritus servandus, czyli instrukcja krok po kroku, co ma robić celebrans.
Każdy element był szczegółowo opisany – na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa „Pan z wami”, jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej, czy jak poprawnie wypowiedzieć słowa Hoc est enim corpus meum. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!
Chciano dobrze, a wyszło jak zwykle?
W samej precyzji nie ma nic złego, ale w praktyce przez takie podejście na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły. Gdy w tym nagromadzeniu detali treść odeszła na dalszy plan, wygrał formalizm. Liczyło się to, aby zmieścić się w slalomie przepisów.
Tym sposobem liturgia przestała rozumieć człowieka, ale też człowiek przestał rozumieć liturgię.
Czy teraz nie przesadzamy w drugą stronę? Skoro czegoś nie rozumiemy, to do wyrzucenia. Zero miejsca na tajemnicę!
Bez wątpienia jesteśmy w innym miejscu. Obecnie językowo zrozumiałe jest w zasadzie wszystko – łacina, która dla wielu była przeszkodą, zniknęła z liturgii, a mimo to trudno odnotować jakieś skokowe pogłębienie teologiczne. Powiedziałbym raczej, że tendencja jest odwrotna – niestety często jest bardziej banalnie (…).
Kardynał Ratzinger we wstępie do swojej książki Duch liturgii, odwołując się do tego, co zaszło w XX wieku, przywołuje ciekawy obraz. Dzieło odnowy liturgicznej porównał bowiem do odnowy fresku. Reforma soborowa miała odkryć jej piękno; miała oczyścić z pyłu i poprawić wyblakłe, niewyraźne już kolory, tak by na nowo zachwycić się jej blaskiem!
Ale czy nie poszła za daleko?
Tak mówią krytycy, poniekąd słusznie. Nie wszystko, co się stało po soborze, poszło we właściwym kierunku. Niektóre z rozwiązań, jak na przykład homilia czy komentarze w trakcie liturgii, które miały sprawić, że liturgia będzie bardziej zrozumiała, zbytnio skoncentrowały naszą uwagę na osobie celebransa. Patrzymy, czy fajnie odprawia, czy opowiada dowcipy na kazaniu, czy potrafi właściwie odpowiedzieć na potrzeby tłumu. Nie zadajemy pytania, czy daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, ale czy nie było nudno. W dawnym rycie ksiądz był bardziej „przezroczysty”.
Innym przykładem jest kultywowanie zmiany dla samej zmiany. Panuje przeświadczenie, że liturgia jest wytworem ludzkim, więc jeśli coś nie działa, jeśli z czymś mamy problem, należy to zmienić. Dlatego kiedy na przykład do parafii przychodzi nowy ksiądz, to powinien się przyjrzeć, jak ta wspólnota się modli, czym żyje, a nie zaczynać od zmian – oczywiście według własnej wizji. Z doświadczenia liturgisty mogę powiedzieć, że to, czego nam zazwyczaj potrzeba, to nie zmiana, ale – wtajemniczenie.
Jeśli więc wystawiamy nasz „fresk” na rozmaite czynniki zewnętrzne, to pojawia się ryzyko, że będzie on erodował i koniec końców na zawsze utracimy piękno, które chcieliśmy odkryć (…).
Liturgia zmieniała się przez wieki. Dlaczego więc tyle emocji towarzyszy odnowie soborowej?
Bo liturgia jest częścią nas, dotyka życia chrześcijańskiego. Zmiany, które się pojawiły po Soborze Watykańskim II, wprowadzano odgórnie, z dnia na dzień – wczoraj było tak, dziś jest inaczej. Obecnie wiemy, że to błąd, dlatego nie ma odwrotu od odnowionej liturgii, mimo jej mankamentów.
Poza tym, nim wprowadzimy jakąkolwiek zmianę, potrzeba gruntownych badań naukowych – nie takich, które potwierdzą to, co z góry sobie założymy. W odnowie posoborowej ryty, które były najlepiej przestudiowane, są obecnie używane.
Przy czym nie chodzi oczywiście o to, by tworzyć jakąś rekonstrukcję historyczną. Te badania mają służyć modlącej się wspólnocie. Wobec niej liturgista musi zachować pokorę. Dlatego nie wszystkie zaproponowane zmiany ostatecznie weszły w życie (…).
Gdybyś miał coś z powrotem przywrócić do mszału, co by to było?
Nie wiem, czy bym cokolwiek przywracał. Ale elementem wciąż niedowartościowanym, nie tyle w samej mszy, ile w obrzędach sakramentu małżeństwa, jest błogosławieństwo nowożeńców.
To, które jest po Ojcze nasz?
Tak. Mam wrażenie, że w celebracji sakramentu małżeństwa główny akcent kładziemy na wyrażenie zgody między małżonkami, tymczasem błogosławieństwo, o którym mowa, to bardzo stara, przepiękna modlitwa. W swojej strukturze jest podobna do modlitwy eucharystycznej.
Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że jest taką „modlitwą eucharystyczną” wypowiadaną nad nowożeńcami, by stali się jednością w Chrystusie. To, w moim przekonaniu, bardzo zasługuje na uwypuklenie. Nie potrzeba niczego dodawać, wystarczy skorzystać z tego, co mamy. A ponieważ jest to długa modlitwa, to na różne sposoby próbuje się ją ominąć.
Podobnie ma się sprawa z błogosławieństwem wody chrzcielnej. Przepiękna, długa modlitwa, pełna odniesień biblijnych…
Jest to fragment książki: „Nerw święty. Rozmowy o liturgii”, Dominik Jurczak OP, Dominik Jarczewski OP, Wydawnictwo W Drodze. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.
* o. dr Dominik Jurczak OP jest wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego.
rozmawiał ks. Michał Lubowicki/W drodze/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Liturgia wróciła do korzeni
Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie/fot.Józef Wolny/Gość Niedzielny
***
Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr,bardziej przypominała tę naszą, współczesną,niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę,złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.
Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…
Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.
Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…
Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.
Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?
Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.
Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.
Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować.
Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi?
W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.
Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?
To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.
Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?
Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami.
Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.
Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.
Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…
Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.
Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?
Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.
Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…
Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!
I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?
Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.
A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.
Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.
Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.
Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.
Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?
Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.
rozmawiała Agnieszka Huf(Historia Kościoła)Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Cuda eucharystyczne:
wyróżnienie, czy przestroga?
(GS/PCh24.pl)
***
Cuda eucharystyczne od wieków budzą wielkie emocje nie tylko wśród wiernych, ale także wśród naukowców, którzy z zapałem badają próbki cudownych Hostii. Gdy okazuje się, że dane wydarzenie nie jest wynikiem zakażenia bakterią (np. Pałeczką krwawą), czy rozwojem pleśni, a pod mikroskopem można dostrzec komórki żywej, ludzkiej tkanki, jesteśmy sytuacją niezwykle przejęci, wzruszamy się i dziwimy. Jako katolicy, cieszymy się, że kolejny raz potwierdza się to, w co od zawsze wierzymy. Fakty naukowe mówią same za siebie – Chrystus głosił prawdę: chleb naprawdę zamienia się w Jego Ciało, a wino w Krew.
Niestety, wobec sporego, informacyjnego zamieszania wokół cudu i jego “technicznych” szczegółów, wielu z nas traktuje sprawę jako sensację, ciekawostkę do poczytania “przy kawie”, zapominając przy tym o zadaniu sobie najważniejszego pytania – co Bóg chce nam przez to powiedzieć? Cuda nie dzieją się bez powodu – gdy Jezus przemienił wodę w wino, uzdrawiał, czy wskrzeszał, czynił to, by ludzie w Niego uwierzyli i zyskali zbawienie, na które Boża Łaska jest przede wszystkim ukierunkowana.
Gdyby bowiem czyny Chrystusa ograniczały się do doczesnych, ludzkich korzyści, na pewno uzdrowiłby wszystkich chorych, a wszystkich biednych obsypałby pieniędzmi. Spójrzmy choćby na przykład z Ewangelii św. Mateusza, kiedy to Pan Jezus, nakarmiwszy tłumy i odprawiwszy uczniów, udał się samotnie na modlitwę. Mógł przecież zostać z ludem i w dalszym ciągu go “uszczęśliwiać”. Jak widać, Bóg nie chce, byśmy traktowali Go jedynie jako „spełniacza” naszych ziemskich pragnień. Pozwala nam to domniemywać, że i nadprzyrodzone zjawiska związane z Eucharystią mają w zamyśle Bożym pomóc nam osiągnąć życie wieczne.
Jak jednak mogą one przynieść dobry owoc, skoro często uważamy doświadczenie cudu za wyróżnienie? A może jest zgoła odwrotnie? Może Bóg domaga się poprawy naszego zachowania, upomina się o większą wiarę lub o szczerą miłość? Aby lepiej poznać istotę rzeczy, prześledźmy kilka przykładów cudów eucharystycznych z zaznaczeniem szczególnych okoliczności każdego z nich.
Odpowiedź na zwątpienie
Jeden z najbardziej spektakularnych cudów eucharystycznych dokonał się w pierwszej połowie VIII wieku we włoskim Lanciano, podczas Mszy Świętej, której celebransem był pewien bazylianin wątpiący w prawdziwość przeistoczenia. W odpowiedzi na ów brak wiary, Hostia w dłoniach kapłana zaczęła krwawić, a wino w kielichu było już substancjalnie krwią.
Cud w Bolsenie z 1263 r. również wydaje się być wytknięciem niedowiarstwa kapłanowi – ks. Piotrowi, który podczas odprawiania Mszy Świętej podważył w duchu realną obecność Chrystusa w konsekrowanej Hostii. Tuż po słowach konsekracji z wytrysnęła z Niej krew.
Fiecht w Austrii, rok 1310 – tam z kolei wino przeistoczyło się w kipiącą krew. Powątpiewający w transsubstancjację ksiądz przeraził się owym nagłym, dynamicznym zjawiskiem i nie zdołał wypić zawartości kielicha do końca.
Niewiara początkiem występku
Zdarza się, iż “nieleczone” i pogłębiające się zwątpienie ducha zyskuje swoje uzewnętrznienie w postaci nieodpowiedniego, haniebnego zachowania. W historii zdarzały się bowiem i takie indywidua, w przypadku których lekceważenie słów Chrystusa: To jest Ciało moje[…] pociągnęło za sobą świętokradzkie czyny. Niewiara wiąże się z brakiem bojaźni Bożej, wobec czego niewierzący, bagatelizując zapowiedź kary, drwi również z powagi grzechu.
W 1421 r. w holenderskim Bergen ksiądz proboszcz dopuścił się nieprawdopodobnej profanacji – wrzucił pozostałe po Mszy Świętej Hostie do kanału. Po wielu tygodniach zostały one dostrzeżone przez miejscowych rybaków – ku ich zdziwieniu, pokryte były one najprawdziwszą krwią.
9 lat później, w Dijon we Francji, Pan Jezus powtórnie wystąpił przeciw ludzkiej bezduszności i dobitnie przypomniał o Swojej obecności w Sanctissimum. Pewna pani nabyła w Monako starą monstrancję, z której nie wyjęto Najświętszego Sakramentu. Bez żadnych skrupułów kobieta zabrała się do usunięcia “czynnika zbędnego”, o zgrozo, za pomocą noża! Nagle z dużej Hostii zaczęła broczyć krew tworząc ostatecznie pasyjny wizerunek Chrystusa.
Reakcja na błędy i uchybienia?
Wielkie cuda eucharystyczne miały miejsce również wtedy, gdy prawdopodobnie niechcący, w wyniku “roztrzepania” lub braku koncentracji, dopuszczono do tego, aby Ciało Pańskie znalazło się np. na podłodze. 15 sierpnia 1996 roku podczas Mszy Świętej w Buenos Aires na ziemię upadła Hostia, czego nikt nie zauważył. Dopiero po zakończeniu Eucharystii znaleziono ją i umieszczono w vasculum, by się rozpuściła. Po upływie kilku dni zauważono na niej krwawe ślady.
W Polsce w 2008 r. miała miejsce analogiczna sytuacja – w kościele parafialnym pw. św. Antoniego w Sokółce podczas udzielania Komunii Świętej Hostia przypadkowo upadła na podłogę. Zgodnie z przepisami liturgicznymi zastosowano vasculum, jednak Komunikant wcale się nie rozpuścił – na Jego powierzchni pojawiła się natomiast czerwona plamka. Jak się okazało, była to prawdziwa tkanka serca.
Niezwykle ciekawym przypadkiem jest cud w Tixtla w Meksyku z 2006 r., kiedy Komunikant wypuścił z Siebie prawdziwą krew, i to wcale nie w okolicznościach wątpliwości kapłana, świadomej profanacji przez przeciwników wiary, lub niefortunnego upadku na ziemię, ale w czasie “zwyczajnego” rozdawania Komunii Świętej przez siostrę zakonną… Co chce nam przez to powiedzieć Pan?
Ku pokrzepieniu serc…
Warto pamiętać, iż niektóre cuda eucharystyczne nie zawsze wyglądały tak, jak te opisane wyżej, a ich istotą wcale nie była widoczna gołym okiem krew. Na przykład na kolumbijskiej wyspie Tumaco w 1906 r. Najświętszy Sakrament, który niesiony był w uroczystej procesji u wybrzeży Pacyfiku, uspokoił potężne tsunami i ocalił mieszkańców przed zagładą. Wydaje się, że w ów “bezkrwawy” sposób Bóg podaje pomocną dłoń człowiekowi, nie tyle upomina go i karci, co wprost okazuje miłość.
Wnioski dla Kościoła
O czym przypominają nam cuda eucharystyczne? Z pewnością są one empirycznymi, niezbitymi dowodami realnej obecności Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Powinny wzmacniać naszą wiarę i utwierdzać w przekonaniu, że przyjmując Komunię Świętą, w istocie łączymy się najściślej z samym Bogiem. Należy Mu się Boska cześć, wielki szacunek i przede wszystkim miłość. Niestety w naszych czasach Hostia budzi w świecie mniejszy respekt – np. schowanie Jej do szarego, kartonowego pudła byłoby dawniej niesłychanym świętokradztwem. Dziś mówi się natomiast : “Pan Bóg wybaczy, musimy dbać o planetę, dlatego zamiast ozdobnego tabernakulum użyjemy kartonu, a Komunię, zamiast ze złotej puszki, będziemy rozdawać z plastikowych misek.”
Nie chciałabym przypisywać nikomu, kto się do tego przyczynia, złych intencji. Trzeba jednak przypomnieć, że w jakimś celu Kościół od wieków używał złotych naczyń, pateny, baldachimów, przepięknych monstrancji, czy tabernakulum do przechowywania Ciała Pana i odnosił się do Niego z najwyższą bojaźnią i pieczołowitością. Rezygnacja z tego typu środków może świadczyć o co najmniej niezrozumiałej dla wielu katolików zmianie w postrzeganiu istoty Eucharystii. Pociąga to za sobą coraz “swobodniejsze” obchodzenie się z naszym Sacrum np. w sytuacji, gdy dotykają Go osoby, które nie powinny tego robić.
Cudowne Hostie krwawiły, ponieważ to człowiek zadawał Im rany przez swoje błędy, zaniedbania, ignorancję, zwątpienie, lub świadome profanacje. Pamiętajmy, że Hostia to żywe, kochające serce naszego Pana, któremu winni jesteśmy godne oddawanie czci z całą okazałością kultu.
Zofia Michałowicz/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ksiądz Biskup Janusz Stepnowski, ordynariusz diecezji łomżyńskiej, delegat KEP ds. kontaktów z COMECE, czyli Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. :
Będąc Europejczykami, powinniśmy być dumni z polskości
fot. Lukasz Gdak/East News
***
W Europie istnieją różne tożsamości, ale wszyscy żyjemy na jednym kontynencie. Polska jest częścią tego organizmu, który nazywamy wspólnotą europejską. Będąc Europejczykami, powinniśmy być dumni z polskości – mówi w rozmowie z KAI bp Janusz Stepnowski, biskup łomżyński i delegat KEP ds. kontaktów z COMECE, czyli Komisją Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. W wywiadzie porusza kwestię zbliżających się eurowyborów, przypomina zarówno o chrześcijańskim dziedzictwie, jak i kryzysach Starego Kontynentu, podkreśla też rolę Kościoła w integracji europejskiej.
KAI: Katoliccy biskupi Unii Europejskiej w opublikowanym w ub. tygodniu oświadczeniu COMECE (Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej) wzywają do głosowania na partie proeuropejskie w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wskazali m.in.: „Wiemy, że Unia Europejska nie jest doskonała i że wiele jej propozycji politycznych i prawnych nie jest zgodnych z wartościami chrześcijańskimi i oczekiwaniami wielu jej obywateli, ale wierzymy, że jesteśmy wezwani do jej ulepszenia za pomocą środków, które oferuje nam demokracja”. Jak powinniśmy rozumieć to wezwanie?
Bp Janusz Stepnowski: Powinniśmy głosować na tych polityków, którzy prezentują wartości chrześcijańskie, bronią ludzkiego życia i godności. To jest teraz główne zadanie. Wspomniane oświadczenie zawiera jednak przede wszystkim wezwanie, aby iść na wybory i zagłosować, bo wiemy, że wybory do Parlamentu Europejskiego nie cieszą się nadmiernym zainteresowaniem niemal w każdym kraju.
KAI: Jest to zatem wezwanie do obudzenia w sobie zaangażowania obywatelskiego?
– Tak, należy się zaangażować i włączać w to działanie także ludzi młodych.
KAI: Kościół katolicki w Polsce oczywiście nie wskazuje na kogo głosować…
– Zachęcam do pójścia na wybory, a to, kto kogo skreśli na karcie wyborczej, jest jego decyzją.
KAI: …ale zazwyczaj Kościół przed każdymi wyborami po pierwsze przypomina o odpowiedzialności obywatelskiej wyrażającej się w głosowaniu, a po drugie apeluje do sumień o oddanie głosu na kandydatów, którzy służą określonym wartościom.
– Tak, trzeba odwoływać się do sumień polityków, którzy bronią życia i tradycyjnych europejskich wartości. Europa bowiem przez ostatnie lata zmierza w kierunku ideologizacji życia, przez co koncentruje się na tym, co nie jest najistotniejsze. Próbuje też stać się niejako superpaństwem. Nam się wydaje, że Europa jest pępkiem świata. Już od dawna nim nie jesteśmy. Europa militarnie nic nie znaczy, nie potrafimy nawet stworzyć europejskiego batalionu. Jest dowództwo, ale batalionu jeszcze nie ma. Jeśli chodzi o gospodarkę, też niewiele znaczymy. Co do technologii też zostaliśmy z tyłu. Stajemy się powoli swoistym muzeum.
KAI: COMECE widzi swoją rolę m.in. w przypominaniu o dziedzictwie chrześcijańskim, które legło u podstaw tworzenia się Unii Europejskiej?
– Rolę COMECE widzę jako zachęcanie do powrotu do tradycyjnych wartości. Nie wszyscy politycy, którzy tworzyli Unię Europejską, byli chrześcijanami czy katolikami, ale wiedzieli, że wspólny mianownik tego wielkiego organizmu, jakim jest Unia Europejska, istnieje. A tworzą to podstawowe wartości.
KAI: Wielokrotnie w ostatnich latach COMECE występowała choćby przeciwko próbom uznania aborcji za prawo człowieka w UE.
– Obrona życia jest jednym z naszych obowiązków jako biskupów. Jest to obowiązek najważniejszy. I trzeba to podkreślać dziś, gdy Europa przeżywa zapaść demograficzną, a poprzez uznawanie aborcji próbuje się jeszcze ten proces przyspieszyć.
KAI: Jakie inne zagrożenia dla wspólnoty europejskiej widzi COMECE? Mówi się, że stoimy na krawędzi różnych kryzysów i niepokojów: migracyjnego, klimatycznego, wychodzenia z UE… Biskupi patrzą na te kwestie z troską?
– Sądzę, że ideologizacja prowadzi do tego, że w obecnych wyborach większą rolę będą odgrywały partie ekstremistyczne, czy to z prawej czy z lewej strony. W UE skoncentrowano się niestety na tym, co nie jest istotne i co nie jest jej celem. Próbuje się zbudować superpaństwo, podporządkowując mu państwa mniejsze. Tymczasem Unia Europejska jest wspólnotą, a nie superpaństwem.
KAI: W debacie przedwyborczej liczy się bardziej gra na emocjach niż wymiana argumentów?
– Tak. Wielka Brytania wyszła z Unii, bo tak ludzie zagłosowali w referendum. A Brytyjczycy są przyzwyczajeni do swojej autonomii. Mówi się, że to był ich błąd, ale ten błąd został popełniony i z jednej, i z drugiej strony.
KAI: COMECE wydało niedawno „Przewodnik dla młodych Europejczyków” przed zbliżającymi się wyborami do PE. To przykład, jak Kościoły europejskie chcą, aby młode pokolenie aktywnie angażowało się w życie obywatelskie?
– To bardzo istotnie, podobnie jak to, aby partie polityczne otwierały się na młodych ludzi, a wiadomo, że nie zawsze tak jest. Widać to choćby po samych kandydatach do Parlamentu Europejskiego.
KAI: Młodzi są nadzieją starzejącej się Europy?
– Na pewno tak. Europa zmienia się demograficznie i będzie w najbliższych latach zmieniać się etnicznie, co już widać w poszczególnych państwach. Z tym związane będą jednak też problemy, co widać na przykładzie Szwecji. Polityka jest natomiast niestety krótkowzroczna, myśli się o tym, co tu i teraz, a co jutro, to się zobaczy…
KAI: W tym roku przypada 20. rocznica obecności Polski w Unii Europejskiej. Co Kościół w Polsce może robić, aby pomagać zrozumieć, że to był słuszny krok?
– Pamiętamy, że po referendum akcesyjnym entuzjazm był większy, dziś jest słabszy. Tu, znowu, istotna jest rola polityków, aby powrócili do tego, co najważniejsze. Nie, żeby koncentrowali się na Zielonym Ładzie czy ideologizacji, ale aby zadbali o to, by Unia była wspólnotą wspólnot, które mają swoją autonomię, a nie superpaństwem. Bo wtedy ludzie staną się nieznaczącym elementem tego pejzażu, zamiast pozostawać narodami o określonej tożsamości, kulturze, przynależności wyznaniowej: katolickiej, prawosławnej, ewangelickiej. Każdy naród ma swój koloryt i to trzeba uwzględniać, a nie traktować wszystkich według jednego szablonu.
KAI: Ślązak czy Kaszub będący katolikiem może być jednocześnie dumny z bycia Europejczykiem?
– Oczywiście. W Europie istnieją różne tożsamości, ale wszyscy żyjemy na jednym kontynencie, i wszystkich nas łączy owa wspólna idea Unii Europejskiej.
KAI: Św. Jan Paweł II wskazywał, że „Europa potrzebuje Polski, a Kościół w Europie potrzebuje świadectwa wiary Polaków”. To nadal aktualne wezwanie?
– Św. Jan Paweł II był pierwszym Europejczykiem. Był za tym, aby Polska stanowiła część tego organizmu, który nazywamy wspólnotą europejską. I abyśmy mieli też swoje zdanie i swoją tożsamość, potrafili tego bronić i być z tego dumni. Wydaje się, że Polacy mają jakiś kompleks niższości wobec innych europejskich narodów i dlatego starają się być bardziej „europejscy”. A powinniśmy być dumni z polskości, tak jak np. Bawarczyk jest dumny ze swoich krótkich spodenek z szelkami, które nam wydają się śmieszne, a to jest element jego tożsamości.
KAI: Parafie, zakony, diecezje w Polsce od lat ubiegają się o fundusze unijne, wykorzystywane na konkretne projekty, m.in. ekologiczne, konserwatorskie, pomocowe np. dla osób niepełnosprawnych. Jest to działanie na rzecz dobra wspólnego, obejmujące także katolików jako obywateli naszego państwa?
– Nie można traktować katolików jak jakiejś odrębnej rasy. A zabytki w Polsce to głównie kościoły. Gdyby nie świątynie, nie byłoby ich w Polsce wiele. Dlatego wszyscy musimy o nie dbać, nie tylko katolicy. To nasz niemalże konstytucyjny obowiązek. To jest dziedzictwo narodowe. Musimy też być z tego dumni i przekazywać następnym pokoleniom te zabytki w dobrym stanie. Są też projekty socjalne, które służą nie tylko katolikom, ale wszystkim. W naszym kraju brakuje np. ośrodków dla osób starszych, co widać w małych miejscowościach jak choćby Łomża. Co do unijnej pomocy na te cele, wymagana jest oczywiście przejrzystość, zwłaszcza że kryteria rozliczania poszczególnych projektów są bardzo precyzyjne.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
rozmowę przeprowadził Łukasz Kasper/kai
______________________________________________________________________________________________________________
„Możny cudotwórco, módl się za nami”.
Litania do św. Benedykta za Europę
św. Benedykt z Nursji/Wikipedia | Domena publiczna
Przed nami wybory do parlamentu Unii Europejskiej dobrze jest polecić cały kontynent europejski wstawiennictwu – św. Benedykta, patrona Europy
Św. Benedykt z Nursji jest patronem Europy. Św. Paweł VI powiedział, że jest on: „„zwiastunem pokoju, sprawcą jedności, nauczycielem cywilizacji, głosicielem religii Chrystusowej i twórcą życia monastycznego na Zachodzie” (List apostolski „Pacis nuntius”). Przez jego wstawiennictwo módlmy się za całą Europę.
Litania do św. Benedykta
Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Maryjo, Zwierciadło zakonnej doskonałości,
Święty Ojcze Benedykcie, módl się za nami.
Święty Benedykcie, miłośniku krzyża,
Święty Benedykcie, wierny naśladowco Jezusa Chrystusa,
Święty Benedykcie, niezwykły w umartwianiu i surowości życia,
Święty Benedykcie, miłośniku ubóstwa, czystości, posłuszeństwa, pobożności i wszelkich cnót,
Święty Benedykcie, serafinie pałający miłością Boga i bliźniego,
Święty Benedykcie, wzgardzicielu świata,
Święty Benedykcie, ojcze nieprzeliczonych synów i córek duchowych,
Święty Benedykcie, mistrzu wszelkiej doskonałości,
Święty Benedykcie, ozdobo Kościoła Bożego,
Święty Benedykcie, wdzięczny przybytku Ducha Świętego,
Święty Benedykcie, zwierciadło bogomyślności,
Święty Benedykcie, obrońco do ciebie się uciekających,
Święty Benedykcie, patronie przeciw pożarom, piorunom, gradobiciu, nieurodzajom i głodowi,
Święty Benedykcie, pocieszycielu smutnych i strapionych,
Święty Benedykcie, patronie we wszelkiej potrzebie,
Święty Benedykcie, uzdrawiający chorych znakiem Krzyża świętego,
Święty Benedykcie, wspomożycielu konających,
Święty Benedykcie, patronie dobrej śmierci,
Święty Benedykcie, możny cudotwórco,
Święty Benedykcie, aniele obyczajów i życia,
Święty Benedykcie, następco patriarchów,
Święty Benedykcie, podobny męczennikom,
Święty Benedykcie, patriarcho mnichów,
Święty Benedykcie, wzorze przełożonych,
Święty Benedykcie, chwało wyznawców,
Święty Benedykcie, naśladowco Apostołów,
Święty Benedykcie, wielką chwałą ukoronowany,
Święty Benedykcie, patronie Europy,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Módl się za nami, Ojcze Benedykcie,
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się:
Wszechmogący, wieczny Boże, który nas przykładem świętego Benedykta do umiłowania doskonałości zachęcasz, oczyść serca nasze i napełnij łaską Twoją, ażebyśmy przez nią z Tobą złączeni wytrwali w dobrych postanowieniach naszych i służyli Ci wiernie do śmierci, a przez to osiągnęli szczęśliwość wieczną. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Aleteia.pl/źródło: benedyktynkiopactwo.pl
______________________________________________________
„Nagle ujrzał światło”. Na Monte Cassino św. Benedykt miał wizję nieba
fotokenzo | DepositPhotos
Wizję św. Benedykta opisał św. Grzegorz Wielki.
Św. Benedykt urodził się w Nursji (płn. Włochy) około 480 r. Jego rodzina była zapewne zamożna, skoro rodziców stać było na wysłanie go do Rzymu w celu uzupełnienia wykształcenia. Święty porzucił wkrótce studia i rozpoczął życie pustelnicze w grocie w Subiaco.
Habit otrzymał z rąk mnicha Romanusa, który udzielił mu też pierwszych nauk ascetycznych. W pustelni po pewnym czasie odnaleźli go pasterze, których święty zaczął uczyć prawd wiary. Benedykt szybko stał się znaną postacią. Wkrótce mnisi z Vicovaro poprosili, by został opatem w ich klasztorze.
Jednak jego rzetelność, dbałość o zachowywanie reguły, zaskoczyły mnichów i wywołały spisek. Podjęta próba otrucia świętego nie powiodła się. Benedykt powrócił do Subiaco, lecz wkrótce zaczęli ściągać do niego nowi uczniowie. Zrezygnował zatem z życia pustelniczego i rozpoczął życie wspólnotowe (cenobityczne).
Zawiść sąsiada – kapłana Florencjusza, który „zaślepiony mrokiem zawiści doszedł do tego, że słudze Boga wszechmogącego posłał chleb zatruty jako chleb poświęcony” – skłoniła Benedykta do przeniesienia się na Monte Cassino. Przybywszy na miejsce wraz z częścią swych mnichów, zniszczył znajdującą się tam świątynię Apollina, zbudował dwie kaplice (św. Marcina i św. Jana Chrzciciela) oraz klasztor. W nim spędził resztę życia.
Na Monte Cassino Benedykt miał wizję nieba, którą opisał św. Grzegorz Wielki: „Stojąc w oknie, modlił się do Boga wszechmogącego, gdy nagle ujrzał światło, które rozlewając się z góry, przepłoszyło nocne mroki […], a gdy na nie patrzył […], cały świat ukazał się jego oczom jakby skupiony w jednym promieniu słońca”.
Wydarzenie to Grzegorz wyjaśnił w słowach: „Dla duszy, która widzi Stwórcę, ciasne jest całe stworzenie. Choćby tylko niewiele dojrzał ze światła Stwórcy, wszystko, co stworzone, staje się dla niego małe, gdyż światło wewnętrznej kontemplacji pogłębia pojemność duszy, która tak rozrasta się w Bogu, że wyższa jest od świata”. W dniu swojej śmierci święty przyjął Komunię i umarł w klasztornej kaplicy, na stojąco śpiewając psalm, podtrzymywany przez braci. Stało się to 21 marca 547 r.
Imię Benedykt (łac. Benedictus) znaczy błogosławiony. O życiu i charakterze św. Benedykta dowiadujemy się najwięcej z lektury pism papieża św. Grzegorza Wielkiego oraz z samej Reguły. Paradoksalnie o wiele lepiej znamy ducha i myśl niż biografię świętego.
Święty Grzegorz w swoich Dialogach przedstawia Benedykta jako cudotwórcę, „Męża Bożego”, człowieka „napełnionego duchem wszystkich sprawiedliwych”. Grzegorz opisując życie Benedykta, ukazuje je na tle wydarzeń biblijnych, dlatego podczas lektury Dialogów warto czytać te fragmenty Biblii, z których ich autor czerpał. Dialogi ukazują Benedykta jako mnicha zakorzenionego w Bogu.
Ten niezwykle silny związek ze Stwórcą owocuje licznymi cudami, darem proroctwa, oraz – a może przede wszystkim – głęboką znajomością człowieka. Artyści, malując Benedykta, często przedstawiali go jako brodatego starca o surowym spojrzeniu. Tymczasem Grzegorz napisał, że Patriarcha „miał zawsze pogodny wyraz twarzy”.
Także zalecenia Benedykta zapisane w Regule, jak np.: szanować wszystkich ludzi; we wszystkim należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha – mogły pochodzić tylko od kogoś pełnego życzliwości dla bliźnich. W czasach gdy powstawała Reguła św. Benedykta wśród mnichów i mniszek powszechne były surowe umartwienia (np. wielodniowe posty, ograniczenia snu).
Benedykt zrezygnował z wielu praktyk tego typu, a położył nacisk na ukształtowanie ducha przez posłuszeństwo i pokorę. Mnich kierujący się w życiu Regułą staje się powoli człowiekiem błogosławieństw (por. Mt 5,1–12).
W literaturze polskiej sugestywny portret św. Benedykta i jego czasów ukazała Hanna Malewska w powieści Przemija postać świata.
Przez swoją naukę św. Benedykt kształtował oblicze chrześcijańskiej Europy. Przypomniał o tym papież Paweł VI, ogłaszając Patriarchę mnichów patronem Europy podczas poświęcenia odbudowanego klasztoru na Monte Cassino w 1964 r.
o. Szymon Hiżycki OSB/fragment książki „Medalik Świętego Benedykta”
______________________________________________________________________________________________________________
“Europa zjednoczona to Europa chrześcijańska”.
Jak wyglądałby świat, gdyby nie bitwa pod Lepanto? (wywiad)
W tym roku przypada 453 rocznica bitwy pod Lepanto, wielkiego starcia między Imperium Osmańskim a Świętą Ligą, w którym Cervantes, autor “Don Kichota”, stracił dłoń.
Jean-François Colosimo, teolog i historyk, wyjaśnia, dlaczego bitwa ta miała decydujące znaczenie dla Europy.
Jean-François Colosimo jest teologiem i historykiem religii. Jako wybitny znawca sytuacji chrześcijan w krajach Wschodu przypomina on o geopolitycznym znaczeniu, jakie miała bitwa pod Lepanto. Autor książki Szabla i Turban. Jak daleko zajdzie Turcja? (Wydawnictwo Cerf, 2020) uważa, że podczas tej bitwy narodziła się wspólna tożsamość Europy, zjednoczonej w swojej religii.
Laurent Ottavi: Jakie uwarunkowania polityczne i religijne doprowadziły do bitwy pod Lepanto, 7 października 1571 roku?
Jean-François Colosimo: Imperium Osmańskie, rozciągające się na trzy kontynenty i cztery morza, było wówczas wielką potęgą morską. Dominowało nad Morzem Śródziemnym i nie przestawało posuwać się naprzód, poprzez kolejne podboje. Podporządkowało sobie już wtedy krąg chrześcijaństwa wschodniego i zaczęło zagrażać światu chrześcijan zachodnich. Turcy, którzy zajęli Konstantynopol, zamierzali też zawładnąć Rzymem. W międzyczasie zaatakowali Cypr.
Katolicka Europa pod wodzą dominikańskiego papieża Piusa V zjednoczyła wówczas swoje siły wokół Świętej Ligi. W przymierzu tym nie uczestniczyła Francja, ze względu na wrogi stosunek wobec niej ze strony tworzących Ligę potęg. Wszystkich jednak łączyło poczucie, że należy powstrzymać “Wielkiego Turka”.
Czy obecnie fałszywie określa się przyczyny bitwy pod Lepanto?
Ogólna amnezja dotykająca naszej świadomości historycznej dotyczy także tej bitwy. Łączy się ją z krucjatami, gdy tymczasem była to bitwa o charakterze obronnym. Pod Lepanto stanęły twarzą w twarz dwa światy, odmienne pod względem wyznania i kultury: łaciński świat chrześcijański i osmański świat islamu. Agresor jednak był tylko jeden, sułtan Wysokiej Porty, dla którego dominacja oznaczała demonstrowanie swojej wyższości religijnej i politycznej. Niezrozumienie tego, w obronie czego rozegrała się bitwa pod Lepanto, to niezrozumienie naszej teraźniejszości.
Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ulicami stolicy 16 czerwca przejdzie XIX Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny
Pod hasłem “Zjednoczeni dla życia, rodziny, Ojczyzny” w niedzielę, 16 czerwca, odbędzie się w stolicy XIX Narodowy Marsz dla Życia i Rodzin. Jego uczestnicy przejdą w południe z placu Trzech Krzyży w kierunku Belwederu.
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
“Obronimy najdroższe nam wartości, tylko, jeśli będziemy zjednoczeni – zgodni i współpracujący tak w wymiarze lokalnym, jak i ogólnopolskim” – zaznaczyli w mediach społecznościowych organizatorzy marszu.
Zapowiedzieli, że tegoroczny marsz w stolicy odbędzie się 16 czerwca i przejdzie pod hasłem “Zjednoczeni dla życia, rodziny, Ojczyzny”. “W obliczu narastających ataków na życie, małżeństwo, wolność i suwerenność,(…) chcemy zdecydowanie pokazać, że nie ustąpimy w walce o przyszłość naszych dzieci, rodzin i całej Ojczyzny” – zaznaczyli.
Marsz wyruszy o godz. 12.00 z placu Trzech Krzyży i przejdzie w kierunku Belwederu. Poprzedzi go Msza św. o godz. 11.30 w kościele św. Aleksandra.
Pierwszy Marsz dla Życia i Rodziny odbył się w 2006 r. w Warszawie. Od tego czasu organizacji marszu podjęło się ponad 150 miast i miejscowości w kraju, a z każdym rokiem ta liczba się powiększa. W wydarzeniu uczestniczą również osoby starsze i samotne, członkowie ruchów, stowarzyszeń, duchowni i osoby publiczne.(PAP)
______________________________________________________________________________________________________________
Modlitwa za Ojczyznę
Boże, Rządco i Panie narodów,
z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
a syny swe wiodła ku szczęśliwości.
Wszechmogący wieczny Boże,
spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
byśmy jej i ludowi Twemu,
swoich pożytków zapomniawszy,
mogli służyć uczciwie.
Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
rządy kraju naszego sprawujące,
by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
sługa Boży ks. Piotr Skarga
__________________________________________________________________________________
Modlitwę za państwo odmawianą przez Zygmunta Starego przetłumaczyła z łaciny prof. Bogumiła Jędrzejewska. Poniżej: faksymile królewskiej modlitwy.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
„Aniołowie niech strzegą granic”.
Nieznana modlitwa króla za Ojczyznę
„Otocz opieką nasze Państwo, Panie, a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic” – modlił się król Zygmunt Stary.
Niepozorna droga z Białowieży do Narewki. Rzadko jeżdżą nią samochody, częściej turyści na rowerach. I niewielu chyba wie, że tą drogą setki lat temu królowie polscy przemierzali kraj, bo była to ówczesna „autostrada” łącząca Kraków i Wilno. Ważny trakt, który umożliwiał rządzenie ogromnym państwem, z postojem w myśliwskim dworku w Puszczy Białowieskiej. Dziś w miejscu tym, nazywanym Starą Białowieżą, rosną wiekowe dęby. A o historii przypominają nowe tablice opisujące działalność polskich królów na tym terenie. Jednym z nich był Zygmunt Stary, znany z gospodarności, pracowitości, ale i… pobożności. W sposób szczególny 500 lat temu modlił się za kraj. Dziś ta modlitwa, przy obecnej granicy państwa, nabiera szczególnego znaczenia.
Na koronę nie miał szans
Nad powstaniem tablic pracowała prof. Bogumiła Jędrzejewska z PAN, która od lat mieszka w Białowieży. – W 2022 roku przygotowywałam dla Nadleśnictwa Białowieża nowe tablice edukacyjne na Szlak Królewskich Dębów w uroczysku Stara Białowieża. Jest to miejsce, gdzie od XIV do końca XVI wieku stał królewski dwór myśliwski Jagiellonów i Batorego. Do każdej tablicy poświęconej królom, którzy tu bywali, szukałam ilustracji związanej z Puszczą Białowieską – opowiada pani profesor. – Opracowaliśmy coś w rodzaju pocztu królów, którzy w Białowieży zatrzymywali się, polowali, ale też sprowadzali królewskich kapelanów i modlili się.
Uwagę prof. Jędrzejewskiej przykuł Zygmunt Stary. Był szóstym dzieckiem Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, urodził się w 1467 roku. W zasadzie więc nie miał szans na tron. Jednak po bezpotomnej śmierci starszych braci został wielkim księciem Litwy i królem Polski. Miał już 40 lat, przez 41 kolejnych rządził Polską i Litwą.
Państwo polsko-litewskie, rozległe i różnorodne, wymagało gospodarnej ręki, nadzoru. Jak to jednak zrobić przy słabej komunikacji? Pomagał tzw. objazdowy system sprawowania rządów. Władcy jeździli po swoich włościach i w ten sposób doglądali terenów, sądzili, zarządzali etc.
Zygmunt nie podróżował zbyt regularnie pomiędzy Krakowem i Wilnem, a w punktach popasowych zatrzymywał się na krótko. W Puszczy Białowieskiej był od 6 do 8 razy. Co tam robił? Głównie odpoczywał, bo w przeciwieństwie do ojca i dziada nie był specjalnym pasjonatem łowiectwa. Wiadomo, że w Starej Białowieży zatrzymał się, kiedy – po śmieci żony Barbary – wraz z córeczkami, 3-letnią Jadwigą i 4-miesięczną Anną, udawał się do Wilna. Bywała tu również jego kolejna żona, królowa Bona.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Mądry, pobożny król
Za panowania Zygmunta Starego rozpoczął się złoty wiek w naszych dziejach. Władca szanował prawo, miał głębokie poczucie sprawiedliwości, był stateczny, uczciwy, gospodarny. I głęboko wierzący. O jego religijności jednak niewiele się mówi. Tymczasem wiara miała wpływ na postawę władcy. Król uważał, że jego obowiązkiem – jako Bożego pomazańca – jest ewangelizacja, dbanie o życie religijne podwładnych. Również dlatego w większych miejscowościach na trasie jego podróży na Litwę fundował świątynie: w Krynkach, Milejczycach, Narwi i Kleszczelach. Natomiast królowa Bona ufundowała lub uposażyła kościoły m.in. w Prużanie i Jałówce. – Gdy dwa lata temu pracowaliśmy nad nowymi tablicami opisującymi polskich królów w Białowieży, trafił w moje ręce pięknie wydany przez Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu „Modlitewnik Zygmunta I Starego”. Został on napisany w 1524 roku. Król zawsze miał go przy sobie. Zawsze, czyli również w Białowieży. Tutaj modlił się. Miał zapewne w jednej z komnat dworku myśliwskiego kaplicę – opowiada prof. Jędrzejewska, która przeglądała modlitewnik strona po stronie. – Wówczas natrafiłam na Oracio pro civitate, to znaczy modlitwę za państwo. I już początek tego łacińskiego tekstu sprzed pięciu wieków uderzył mnie zdumiewającą aktualnością. Jedna ze strof brzmiała: „Otocz opieką nasze Państwo, Panie, a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic”. Słowa te zrobiły na mnie spore wrażenie, bowiem wówczas przedostawali się przez granicę w Puszczy Białowieskiej nielegalni migranci z Białorusi, pchani do Polski przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Mocno destabilizowało to nasze życie, ale i zagrażało krajowi. Trwał też niszczący spór polityczny na ten temat…
„Aniołowie Twoi niech strzegą jego granic” – to ważny fragment, może w jakiś sposób proroczy. A przynajmniej dający do myślenia: oto władcy muszą o bezpieczeństwo granic dbać zawsze. Ale powinni też powierzać kraj wyższej od siebie „Instancji”. – Wiedziałam już, że na tablicy o Zygmuncie Starym znajdą się pierwsze strony tej modlitwy z królewskiego modlitewnika – opowiada profesor. – Spisałam całą tę modlitwę, starałam się poznać jej kontekst i historię.
Prof. Jędrzejewska, przy pomocy znawcy łaciny z seminarium białostockiego, przetłumaczyła modlitwę na współczesny język polski.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Modlitewnik i modlitwa za państwo
Modlitewnik króla został wykonany w 1524 roku przez Stanisława Samostrzelnika, cystersa, znakomitego iluminatora ksiąg, oraz zapewne także przez jego uczniów. Poza starannie wykaligrafowanym tekstem zawiera piękne miniatury, bordiury i inicjały.
Modlitewnik długo był używany po śmierci Zygmunta Starego. Z pewnością był w rękach Zygmunta III Wazy, aby po długiej tułaczce trafić w XIX wieku do British Library w Londynie. Piękne faksymile modlitewnika zostało w Polsce po raz pierwszy wydane dopiero w 2016 roku (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Wydawnictwo PSP, Poznań 2016). I – poza środowiskami naukowymi – przeszło w zasadzie bez echa. – Modlitewnik służył królowi codziennie podczas Mszy Świętej, ale również w czasie osobistej modlitwy. Umieszczony w specjalnym futerale dla ochrony przed zniszczeniem, był zabierany przez Zygmunta we wszystkie podróże. W każdym miejscu pobytu króla znajdował się „pod ręką”, przy łożu. Na niektórych kartach zachowały się ślady wskazujące na ulubione, bo odmawiane częściej niż inne, modlitwy króla − do nich należy Oracio pro civitate. Dolny róg stronicy z tą modlitwą wydaje się wręcz brudny od królewskiego palca – mówi prof. Jędrzejewska. Władca wracał więc do modlitwy bardzo regularnie. Musiała być dla niego ważna.
Pacierz za państwo znajduje się w drugiej części modlitewnika, zatytułowanej Clipeus spiritualis, czyli „Tarcza duchowa”. Traktowana była jak tarcza, służyła obronie państwa. Król powierzał swój kraj potężniejszemu od siebie Królowi. – Na tle innych modlitewników z XVI wieku, nawet królewskich, ten zbiór modlitw jest wyjątkowy. Pokazuje władcę jako obrońcę państwa. Król jest jednak przede wszystkim Bożym pomazańcem, a więc wszystko, co ma, należy do Boga. Ma więc służyć państwu i ludziom – mówi prof. Jędrzejewska.
Kto ułożył modlitwę za państwo dla króla Zygmunta Starego? Siostra profesor Urszula Borkowska OSU, która modlitewnikom Jagiellonów poświęciła osobną książkę, uważała, że pochodzi ona z wcześniejszego (zaginionego) modlitewnika króla Zygmunta i została napisana przez „pewnego pobożnego eremitę”. Sądziła, że ów eremita mógł pochodzić ze środowiska paulinów na Skałce lub Jasnej Górze albo kartuzów węgierskich. Z tymi klasztorami król Zygmunt był związany przez pielgrzymki i wizyty.
Czy mogła być to modlitwa napisana na specjalną prośbę i po sugestiach panującego władcy? Niewykluczone. Król starał się propagować tę modlitwę w państwie. Uważał, że powinna być odmawiana także przez lud. – Dlatego w XVI wieku była kopiowana do innych modlitewników, a nawet drukowana w wersji łacińskiej i w polskim tłumaczeniu – opowiada profesor.
Uświęć państwo!
Państwo, którym rządził Zygmunt Stary, obejmowało wielki obszar: ziemie Korony Królestwa Polskiego rozciągały się od Pomorza Gdańskiego i Wielkopolski po Podole, a ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego od Żmudzi, przez ziemie Połockie, Witebskie i Kijowskie, aż po Dzikie Pola na południowym wschodzie. Blisko milion kilometrów kwadratowych, około 11 mln mieszkańców. Jedno z największych państw Europy, potęga polityczna, militarna i ekonomiczna, o kwitnącej kulturze. Udawało się to dzięki świetnej polityce władcy. Czy wyłącznie dzięki ludzkim wysiłkom?
„Pobłogosław i uświęć to państwo” − modlił się regularnie król, ale też błagał: „Panie, zobacz, gdzie zgromadzili się nasi nieprzyjaciele (…), zetrzyj ich siłę i rozprosz ich”. Bo niebezpieczeństw z zewnątrz było wiele. – Za panowania Zygmunta trwały wojny z zakonem krzyżackim, wojna litewsko-moskiewska, walki z Mołdawią, narastało zagrożenie ze strony Imperium Osmańskiego. Władca dbał o granice i modlił się: „Rozprosz ich i porzuć, obrońco nasz, Panie, byśmy nie zginęli. Daj pokój, Panie, za dni naszych”. Biskup Samuel Maciejowski w kazaniu pogrzebowym po śmierci Zygmunta Starego w 1548 roku powiedział: „Król codziennie kilka godzin poświęcał na modlitwę, a w dni świąteczne tak się modlił, jakby był kapłanem”.
A pięćset lat później? Granice państwa są zupełnie inne. Problemy podobne. Może więc królewska modlitwa sprzed tylu lat, która została „odkryta” na nowo, jest znakiem? Zachętą do naśladowania króla, który prowadził kraj do świetności?
MODLITWA ZA PAŃSTWO − ORACIO PRO CIVITATE
(pierwszy raz publikowana w całości we współczesnym brzmieniu)
Wysłuchaj, Panie, modlitw naszych
i otocz opieką nasze państwo, Panie,
a aniołowie Twoi niech strzegą jego granic.
Wysłuchaj, Panie, Twojego ludu,
aby Twe miłosierdzie oddaliło gniew Twój
od Twego ludu i Twego państwa.
Słyszeliśmy bowiem o udręczeniach państwa,
Panie, zmiłuj się.
Wysłuchaj, Panie, modlitw sług Twoich,
błogosław i uświęć to państwo,
Panie, który dochowujesz przymierza
i okazujesz miłosierdzie sługom Twoim,
co zawsze całym sercem
chodzą przed Tobą, Boże Izraela.
Wysłuchaj, Panie, pokornych modlitw,
jakie słudzy Twoi zanoszą dziś do Ciebie,
aby oczy Twoje były otwarte
i uszy Twoje nakłonione
ku sprawom tego państwa we dnie i w nocy.
Wejrzyj, Panie, któremu zawsze miłe są prośby
pokornych i cichych, i ich wołanie ze łzami.
Proszę Cię, Panie, zobacz,
gdzie zgromadzili się nasi nieprzyjaciele
i chełpią się swoją mocą.
Zetrzyj ich siłę, Panie, i rozprosz ich,
aby poznali, że nie kto inny,
lecz Ty, Boże nasz, walczysz za nas.
Rozprosz ich i porzuć, obrońco nasz, Panie.
Ku Tobie nasze oczy są zwrócone,
byśmy nie zginęli.
Daj pokój, Panie, za dni naszych,
wejrzyj na naszą pokorę.
Wysłuchaj, Panie, modlitw naszych
i daj nam pojednanie.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
(tłumaczenie z łaciny: Bogumiła Jędrzejewska)
Agata Puścikowska/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
***
Dni bł. kard. Wyszyńskiego w Rzymie: to miasto było dla niego oknem na świat
Modlitwa o kanonizację kard. Stefana Wyszyńskiego oraz cykl spotkań przybliżających jego życie i nauczanie miały miejsce w Rzymie. Swym świadectwem dzieliła się Anna Rastawicka, wieloletnia współpracowniczka błogosławionego kardynała.
Członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego spotkała się m.in. z prefektem Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej, dziećmi ze szkoły polskiej, kapłanami studiującymi w Rzymie oraz z rzymską Polonią.
W czasie spotkania, które odbyło się w siedzibie watykańskiej dykasterii, kard. Marcello Semeraro wyznał, że postać bł. kard. Wyszyńskiego jest mu bliska. „Spotkałem się z jego świadectwem w czasie moich studiów seminaryjnych. Patrzyliśmy wówczas na trudności, którym musiał stawić czoło, na jego miłość do Kościoła i oddanie narodowi. Pokazywał swym życiem, że miłość do Boga przekłada się na oddanie ludowi, który Mu powierzył” – powiedział prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych w czasie spotkania z delegacją Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Kard. Semeraro wyznał, że kilka dni przed liturgicznym wspomnieniem błogosławionego kardynała, które przypada 28 maja, użył w czasie jednej z Mszy tiary, którą nosił w czasie uroczystości beatyfikacyjnych w Warszawie. „Modlimy się i czekamy na kanonizację” – powiedziała Anna Rastawicka, informując kardynała o rozszerzającym się kulcie Prymasa Tysiąclecia. Przypomniała, że w katedrze warszawskiej, w każdy wtorek trwa modlitwa o kanonizację. „Przychodzi wiele osób, które na grobie błogosławionego kardynała składają prośby i dziękczynienie” – zaznaczyła, podkreślając, że takich modlitewnych karteczek zebrano już 7 tys. Współpracowniczka kard. Wyszyńskiego podzieliła się też radością z faktu, że w Polsce są już trzy sanktuaria pod wezwaniem błogosławionego kardynała.
Wizyta w ambasadzie i modlitwa o kanonizację
W rocznicę śmierci prymasa Anna Rastawicka spotkała się z ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej. W siedzibie ambasady wspominała ostatnie godziny życia błogosławionego i jego niezwykłą więź ze św. Janem Pawłem II. „Kiedy kard. Wyszyński umierał miał 80 lat, a ja 37. Przez dwanaście lat pracy w jego sekretariacie na Miodowej w Warszawie patrzyłam na jego zwyczajność, a zarazem ogromną miłość” – wspominała Anna Rastawicka w rozmowie z ambasadorem Adamem Kwiatkowskim. Przypomniała, że Prymas Tysiąclecia często bywał niezrozumiany i dopiero historia przyznała słuszność decyzjom, które podejmował. „Pamiętam, jak w trudnych dla Polski chwilach pytano go o to, co teraz będzie, a on odpowiadał: «Tylko Bóg będzie i my z Nim». Uderzał ten jego spokój i przekonanie, że jeśli człowiek nie będzie nowy, to żadna zmiana polityczna nie przyniesie rezultatów. Prymas powtarzał, że «cnota nie idzie przez partie polityczne, tylko przez ludzkie serce»” – opowiadała Anna Rastawicka, dodając, że w swych decyzjach Prymas Tysiąclecia szedł linią sumienia i ogromnej intuicji społecznej.
W liturgiczne wspomnienie błogosławionego kardynała w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, która była jego kościołem tytularnym, modlono się w intencji jego kanonizacji. Uroczystej Eucharystii przewodniczył abp Salvatore Pennacchio, który w czasie beatyfikacji był nuncjuszem apostolskim w Polsce. Podkreślił on, że „źródłem świętości bł. kard. Stefana Wyszyńskiego było Słowo Boże i Eucharystia”. Wspomniał, że „kierował odważnie, wytrwale i zdecydowanie łodzią Kościoła w Polsce, przeciwstawiając ideologii, która odczłowieczała i oddalała człowieka od pełni życia, prawdę zawartą w Ewangelii Chrystusa, wiernie przeżywaną i realizowaną. W walce o obronę wolności polskich kobiet i mężczyzn często powtarzał: «Kto nienawidzi, ten już przegrał»”. Hierarcha przypomniał, że siłę do stawiania czoła przeciwnościom kard. Wyszyński czerpał od Jasnogórskiej Maryi. Dawał świadectwo życia całkowicie oddanego Bogu i Ewangelii, którą żył z odwagą. „Stajemy się święci nie wtedy, gdy staramy się być «w porządku», lecz gdy troszczymy się, by wydać owoc, czynić dobro i nie mieć jałowego życia” – mówił. Abp Pennacchio zaznaczył, że choć żyjemy w zupełnie innym kontekście historycznym, to wezwanie kard. Wyszyńskiego do postawienia całkowicie na Boga wciąż jest aktualne, szczególnie w czasie budzących strach wojen, ubóstwa, klęsk naturalnych i ideologii, które dehumanizują człowieka.
W czasie liturgii modlono się za przyczyną bł. kard. Wyszyńskiego za Polskę, by szła wskazaną przez niego drogą, rozwijając jego dziedzictwo duchowe i pobożność maryjną. Na zakończenie swym świadectwem podzieliła się Anna Rastawicka, która podkreśliła, że „Rzym był dla błogosławionego kardynała najważniejszym i najbardziej umiłowanym po Jasnej Górze miejscem na ziemi. Był dla niego oknem na świat”.
Modlitwa o kanonizację w bazylice na Zatybrzu, drugi rok z rzędu, została zorganizowana z inicjatywy ambasadora Adama Kwiatkowskiego. „Jest czymś wyjątkowym, że mogliśmy wysłuchać świadectwa świadka życia Prymasa Tysiąclecia, być może nie będziemy już mieli wiele takich okazji” – powiedział Radiu Watykańskiemu ambasador Kwiatkowski. Dodał, że warto zawsze podkreślać, że bez Prymasa Tysiąclecia Karol Wojtyła nie zostałby papieżem. Kard. Wyszyński był również jednym z bohaterów odzyskania przez Polskę wolności. Ambasador wyraził też radość, że przy okazji pielgrzymki doktor Helena Pyz, która należy do Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, spotkała się z przedstawicielami korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej i opowiedziała o swej wyjątkowej służbie wśród trędowatych w Indiach. „Ambasadorowie wychodzili poruszeni jej pracą wśród wykluczonych ze społeczeństwa. Mówili, że jest to piękne świadectwo nadziei w naszym naznaczonym wojnami i podziałami świecie” – podkreślił ambasador Kwiatkowski, wyznając, że potrzeba więcej takich pięknych opowieści o Polsce. „Doktor Helena z dumą mówiła o swojej polskości i o tym, czego nauczyła się w naszej ojczyźnie i co otrzymała od bł. kard. Wyszyńskiego” – dodał ambasador.
Kapłan na trudne czasy
W czasie tygodniowej pielgrzymki Anna Rastawicka dzieliła się swym świadectwem życia m.in. z księżmi studiującymi w Rzymie. Spotkanie odbyło w Papieskim Instytucie Kościelnym na zaproszenie rektora, ks. Adama Sycza. Było to miejsce, w którym błogosławiony prymas zatrzymywał się w czasie swych pobytów w Wiecznym Mieście. Temat spotkania brzmiał: „Kapłan na trudne czasy”. „Zależało mi na tym, by pokazać, jak Prymas Tysiąclecia radził sobie w trudnych czasach, ale by dać też delikatną podpowiedź, jak robić to dzisiaj, bo czasy dla kapłanów też są trudne, są jakby na pierwszej linii walki” – mówi papieskiej rozgłośni Anna Rastawicka. W swym świadectwie położyła akcent na źródła siły, dzięki której kard. Wyszyński zwyciężał. „Pierwszym było zaufania Bogu. On nie tylko wierzył w Boga, ale on wierzył Bogu. I wydaje mi się, że w naszym życiu i w pracy kapłańskiej także dziś pierwsze wyzwanie to uwierzyć Bogu, oddać Mu się całkowicie. Kard. Wyszyński oddaje się w więzieniu Matce Bożej w niewolę po to, by Ona oddała go Chrystusowi w niewolę” – podkreśla Anna Rastawicka. Wskazuje, że drugą ogromną wartością w jego życiu, która pomogła mu przeżyć te trudne czasy, było odkrycie realnej obecności Matki Bożej w naszym życiu, że Ona nie jest przeszłością, że Ona nie odeszła do archiwum, że Ona jest przy każdym rodzeniu się Chrystusa, przy każdej ludzkiej biedzie. „Maryja była ogromną siłą w życiu prymasa, ale wiedział też, że to jest siła dla całego Kościoła, dla całego narodu” – podkreśla wieloletnia współpracowniczka błogosławionego kardynała. Dodaje, że trzecią jego siłą był szacunek dla człowieka. „On właściwie nie walczył z żadnym ustrojem, ale w każdym ustroju walczył o człowieka, bo wiedział, czym jest kapitalizm, bo w tym czasie we Włocławku pracował z robotnikami. On wiedział, czym jest komunizm i on wiedział, że problem nie jest w nazwie, nawet nie w ideologii. Problem jest w tym, jak się szanuje człowieka, jak się podchodzi do człowieka. Bo właściwie to jest sprawdzian wierności Bogu” – podkreśla Anna Rastawicka. Przypomina, że błogosławiony kardynał pokazywał swym życiem, że miłość do człowieka jest drogą dotarcia z prawdą o Bogu do poszczególnych ludzi.
Wyjątkowo wzruszające było spotkanie z dziećmi ze szkoły działającej przy polskiej parafii na via delle Botthege Oscure oraz z rzymską Polonią. „Dzieciom chciałam przede wszystkim pokazać prymasa Wyszyńskiego nie jako człowieka z pomnika i jedynie obrońcę ojczyzny, który walczył z komunizmem, ale przede wszystkim jako człowieka, który był bliski ich życiu, ich problemom, który był blisko ludzi” – powiedziała Radiu Watykańskiemu Anna Rastawicka. Wyznała, że zaskoczyły ją pytania o to, co prymas robił w czasie odzyskania przez Polskę niepodległości, czy jakim był harcerzem. Na zakończenie jedna z dziewczynek powiedziała, że z tego spotkania zapamięta to, co ciągle przypomina jej mama, że Polska bez wiary się nie ostoi, że siłą Polski jest wiara. „Bardzo się z tego ucieszyłam, bo jeżeli dzieci odkryją ten jeden element, to właściwie jest to ratunek nie tylko dla ojczyzny, bo ważny jest każdy człowiek, ale przede wszystkim dla nich. Bo człowiek bez Boga jest bardzo samotny w dzisiejszym świecie” – powiedziała Anna Rastawicka.
Audiencja u Ojca Świętego
Centralnym wydarzeniem pielgrzymki członkiń Instytutu Prymasa Wyszyńskiego w intencji kanonizacji prymasa była audiencja środowa i możliwość osobistego spotkania z Ojcem Świętym. „To, że dostrzegł postać bł. kard. Wyszyńskiego, było dla nas bardzo ważne. A jego zachęta skierowana do Polaków, by Prymas Tysiąclecia był dla Kościoła w Polsce i świecie wzorem wierności Chrystusowi i Matce Najświętszej jest dla nas wezwaniem do jeszcze większego propagowania jego dziedzictwa” – podkreśliła Anna Rastawicka, wyrażając nadzieję, że modlitwa o jego kanonizację będzie w Rzymie kontynuowana. Przypomniała słowa Prymasa Tysiąclecia: „Potrzebuję Rzymu jak powietrza”.
Beata Zajączkowska/Vaticannews.VA/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
PONIEDZIAŁEK 24 CZERWCA
Uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela
MSZA ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 19.00
***
Pół roku przed narodzeniem Jezusa, Kościół obchodzi uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela, który poprzedził przyjście Chrystusa i ukazał Go ludowi. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele.
Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36)…
“Cztery Ewangelie podkreślają wielkie znaczenie postaci Jana Chrzciciela, jako proroka, który zamyka Stary Testament i rozpoczyna Nowy, wskazując na Jezusa z Nazaretu jako Mesjasza, Pomazańca Pańskiego. Faktycznie sam Jezus będzie mówił o Janie w ten sposób: «On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował Ci drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on» (Mt 11, 10-11).
(…) Kiedy pewnego dnia sam Jezus przyszedł z Nazaretu, żeby przyjąć chrzest, Jan początkowo odmówił, ale potem zgodził się i ujrzał Ducha Świętego, który spoczął na Jezusie i usłyszał głos Ojca Niebieskiego, który głosił, że jest On Jego Synem (por. Mt 3, 13-17). Ale jego misja nie była jeszcze zakończona: wkrótce potem miał poprzedzić Jezusa także w gwałtownej śmierci: Jan został ścięty w więzieniu króla Heroda, i w ten sposób złożył pełne świadectwo o Baranku Bożym, którego jako pierwszy rozpoznał i publicznie wskazał…”
Jemu Bóg powierzył misję wskazania na Jezusa jako na Oczekiwanego. Spełnił to nad Jordanem, gdy wśród tłumu grzeszników rozpoznał Świętego. Wzbraniając się, spełnił swą powinność: obmył Jezusa wodą pokuty. Na tę chwilę przygotował go Bóg. A Jan został tej chwili wierny, tak jak zawsze był wierny dobru. Tę wierność przypłacił życiem. Jako Głos do końca był wierny Słowu. Jako człowiek zasłużył na jedyną w swoim rodzaju pochwałę z ust Jezusa: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Wielki powołaniem, wielki wiernością, wielki dobrocią Prorok znad Jordanu. Zniknął w blasku Jezusa — ale do tego został powołany, aby Jezus wzrastał, a on sam się umniejszał (J 3,30).
______________________________________________________________________________________________________________