Niebo przyszło z pomocą
Św. Jan Paweł II w czasie pielgrzymki do Ojczyzny w 1999 r. powiedział o bitwie, która toczyła się na przedpolach Warszawy w 1920 r.:
„Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny – i dlatego zostało nazwane Cudem nad Wisłą”.
Wtedy wydarzył się potrójny cud – jedności narodowej, wspólnoty modlitwy oraz działań militarnych. Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej zawdzięczamy ogromnej mobilizacji całego Narodu, które szturmowało w pokutnym błaganiu Niebo wołając o Bożą moc.
I Boża moc odpowiedziała.
FATIMA I CUD NAD WISŁĄ
Matka Boża w Fatimie uświadomiła nam, że największym zagrożeniem dla ludzkości jest ateizm, trwanie w grzechu i brak nawrócenia. Krótko po ostatnim objawieniu fatimskim władzę w Rosji przejęli ateiści.
W Fatimie Matka Boża prosiła, aby się modlić o nawrócenie ateistów i poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Mówiła:
„Jeżeli moje życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą”.
Ludzie, którzy w 1917 r. przejęli władzę w Rosji, byli wyznawcami szatańskiej ideologii komunizmu, opartej na walczącym z Bogiem ateizmie, nienawiści i zbrodni. Nowi władcy Rosji pragnęli swoją diaboliczną ideologię narzucić siłą najpierw w Polsce, a później w całej Europie.
11 listopada 1918 r. Polska odzyskała niepodległość, po 123 latach niewoli, a już 18 grudnia 1918 r. wojska sowieckie rozpoczęły inwazję na terytorium Polski.
WALKA Z „ŻYWYM WCIELENIEM DUCHA ANTYCHRYSTA”
Nowo odrodzona Polska znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Większość krajów europejskich sympatyzowała z komunistycznym rządem w Moskwie. Armia Czerwona była pięciokrotnie liczniejsza od wojsk polskich. Z militarnego punktu widzenia pokonanie bolszewików wydawało się niemożliwe.
Polacy przez prawie dwa lata bohatersko bronili swojej ojczyzny, ale musieli się wycofywać. Latem 1920 r. Armia Czerwona znalazła się blisko stolicy Polski. Lenin był pewny, że jego wojska zdobędą Warszawę w ciągu kilkunastu dni.
Dla wierzących stało się oczywiste, że bez Bożej interwencji wojska polskie nie są w stanie pokonać armii sowieckiej. Dlatego episkopat Polski wezwał cały naród do żarliwej modlitwy i postu. Polscy biskupi w liście do Ojca Świętego Benedykta XV napisali:
„Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogami krzyża Chrystusowego – z bolszewikami […]. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska ta grozi całemu światu. Nowy potop nas zaleje”.
Episkopat Polski wystosował także odezwę do biskupów całego świata, w której czytamy:
„Bo nie sami zagrożeni jesteśmy. Dla wroga Polska jest tylko etapem, pomostem do zdobycia całego świata […]. Ci, którzy są sterownikami bolszewizmu, noszą w swej krwi odwieczną nienawiść ku Chrystusowi.
Bolszewizm jest żywym wcieleniem się i ujawnieniem na ziemi ducha antychrysta […]. Prosimy Was dzisiaj o szturm do Boga, o modlitwę za Polskę! Modlitwa niech ocuci sumienie narodów, bo sumienie to w Europie zamarło”.
Ludzie wierzący zrozumieli powagę sytuacji. Wiedzieli, że klęska Polski doprowadzi do zniszczenia chrześcijaństwa w całej Europie. Mieli też świadomość, iż potędze zła można się skutecznie przeciwstawić tylko modlitwą oraz postem. Jeżeli ludzie żyją w łasce uświęcającej i modlą się, to wtedy pozwalają, aby w nich i przez nich działał i zwyciężał wszechmocny Bóg.
W obliczu śmiertelnego zagrożenia Polacy błagali Boga o pomoc. Episkopat wezwał cały naród do ogólnopolskiej krucjaty modlitewnej za Ojczyznę, do żarliwej modlitwy różańcowej połączonej z całodzienną adoracją Najświętszego Sakramentu.
We wszystkich kościołach w Polsce ludzie spowiadali się, uczestniczyli w Eucharystii, trwali na adoracji Najświętszego Sakramentu i modlitwie różańcowej.
19 czerwca 1920 r. władze duchowne i świeckie dokonały aktu zawierzenia Polski Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi i ponowiły go 27 lipca 1920 r. w kaplicy Jasnogórskiej.
W miarę zbliżania się Armii Czerwonej do Warszawy sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna, dlatego wszystkie placówki dyplomatyczne zostały zamknięte. Nie wyjechał tylko nuncjusz papieski kardynał Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI.
Już wkrótce, bo 15 sierpnia 1920 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, okazało się, że żarliwa modlitwa polskiego narodu została wysłuchana. Pan Bóg cudownie zainterweniował, zmieniając bieg historii Polski i Europy.
CUD NAD WISŁĄ
Podczas Bitwy Warszawskiej 14 i 15 sierpnia 1920 r. odcinka frontu w okolicach Ossowa broniła po stronie polskiej 1. i 2. Kompania 236. Pułku Akademików. Byli to ochotnicy, gimnazjaliści i studenci, którzy nigdy wcześniej nie brali udziału w walkach.
Po stronie bolszewickiej znajdowali się doświadczeni żołnierze 79. Brygady G. Chachaniana. Brawurowy atak bolszewików o godz. 3.30 spowodował, że niedoświadczeni kilkunastoletni chłopcy zaczęli się wycofywać i uciekać do Ossowa.
Bolszewicy, pewni zwycięstwa, parli do przodu. Pod Ossowem udało się jednak polskim oddziałom podjąć próbę kontrataku. Był z nimi kapelan, ks. Skorupka. To on z krzyżem w ręku i z okrzykiem:
„Za Boga i Ojczyznę!”
poprowadził młodzież do walki. Wkrótce jednak, trafiony prosto w głowę, padł martwy na pobojowisku.
Od tego momentu na polu walki działo się coś niesamowitego i niewytłumaczalnego. Zaprawieni w walce i pewni zwycięstwa bolszewiccy żołnierze zaczęli w popłochu uciekać.
Główną przyczyną ich odwrotu nie był jednak kontratak polskich żołnierzy. Dlaczego więc w wielkiej panice rzucali broń i uciekali? Odpowiedź dali sami rosyjscy żołnierze, którzy dostali się do niewoli.
Mówili, że w trakcie bitwy na tle ciemnego jeszcze nieba ukazała się im postać Bogurodzicy, która promieniowała niesamowitym światłem! Widok ten napełnił ich tak wielkim przerażeniem, że w wielkim popłochu rzucili się do ucieczki.
Żołnierze sowieckiej komunistycznej armii byli ateistami, nie uznawali żadnej świętości, kradli, gwałcili, w bestialski sposób torturowali i mordowali jeńców oraz bezbronną ludność. I właśnie ci bezwzględni żołdacy, wyzuci z wszelkich norm moralnych, zobaczyli na ciemnym niebie jaśniejącą postać kobiety i rozpoznali w niej Bogurodzicę.
Widzieli, jak od Matki Bożej odbijały się pociski lecące w kierunku polskich wojsk. Jeden z przerażonych czerwonoarmistów, który ukrył się w jednym z polskich domów, mówił, że widział, jak Matka Boża odrzucała pociski.
Widok promieniującej nieziemskim światłem postaci Matki Bożej budził sumienia i wiarę, ale równocześnie powodował paniczny strach u rosyjskich żołnierzy. Rzucali oni karabiny, działa, tabory i w wielkim popłochu uciekali z pola walki. Wielu z nich ochłonęło dopiero po kilkudziesięciu kilometrach ucieczki. Opowiadali wtedy polskim chłopom:
„Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która osłaniała Polaków”.
Rosyjscy żołnierze, którzy byli walczącymi ateistami i mieli na swoim sumieniu morderstwa księży oraz ludzi wierzących, zobaczyli Matkę Bożą, jak otaczała swoim płaszczem wojska polskie – i nie bali się mówić o tym fakcie.
Podczas Bitwy Warszawskiej Matka Boża objawiła się także na odcinku frontu koło Radzymina.
14 sierpnia 1920 r. porucznik Stefan Pogonowski, dowódca 1. Batalionu 28. Pułku Strzelców Kaniowskich, wraz ze swoimi żołnierzami czuwał na linii frontu w pobliżu Radzymina.
I nagle, o pierwszej w nocy, 15 sierpnia, wbrew rozkazowi generała Żeligowskiego, por. Pogonowski, tchnięty jakimś wewnętrznym impulsem, podjął decyzję, aby znienacka uderzyć na przeważające siły wroga – 27. Dywizji Armii Czerwonej.
Brawurowy atak batalionu zaskoczył bolszewików. Wywiązał się zacięty bój, w którym zginął por. Pogonowski. Gdy czerwonoarmiści zaczęli uzyskiwać przewagę, nagle w wielkiej panice zaczęli rzucać broń i uciekać z pola walki.
Jaki był główny powód ich zaskakującego zachowania? Jak sami później opowiadali, podczas walki zobaczyli na niebie postać Matki Bożej promieniującą tajemniczym światłem.
Niepokalana Maryja okrywała swym płaszczem stolicę Polski, była otoczona skrzydlatymi rycerzami na koniach, a od Jej Postaci odbijały się pociski wystrzelone przez żołnierzy rosyjskich.
Widok Bogurodzicy do tego stopnia przeraził rosyjskich żołnierzy, że w wielkiej panice zaczęli rzucać broń i uciekać z pola walki. Mieszkańcy okolicznych wiosek opowiadali, iż uciekający żołnierze byli tak przerażeni, że szukali jakiejkolwiek kryjówki.
Niektórzy z nich na kolanach błagali Polaków, aby ich schronili. Ze strachu szczękali zębami, co świadczyło o ich wielkim szoku nerwowym. Tłumaczyli, że uciekają przed Carycą – Matką Bożą.
Objawienie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej stało się faktem powszechnie znanym dzięki odważnemu świadectwu rosyjskich żołnierzy, którzy przebywając w obozach jenieckich, opowiadali o tym cudzie lekarzom, sanitariuszom oraz innym pracującym tam Polakom.
W obozach jenieckich przebywało przeszło 60 tysięcy żołnierzy rosyjskich. Żołnierze ci chętnie dawali świadectwo, że podczas Bitwy Warszawskiej widzieli Matkę Bożą i że to były najbardziej wstrząsające chwile w ich życiu.
Mówili, że światło promieniujące od postaci Maryi było tak oślepiające, że zakrywali oczy i w popłochu uciekali, gubiąc buty, karabiny i całe żołnierskie wyposażenie.
Spektakularny cud objawienia się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej był główną przyczyną ostatecznego zwycięstwa wojsk polskich. Tak więc nadzwyczajna, cudowna Boża interwencja ocaliła Polskę i Europę od koszmaru komunistycznego zniewolenia.
Było to wydarzenie, które zmieniło bieg dziejów Europy i świata. Ten wielki cud objawienia się Matki Bożej był odpowiedzią na żarliwą i wytrwałą modlitwę całego polskiego narodu.
Podobnie jak w życiu narodów, również w życiu każdego człowieka rozgrywa się najważniejsza duchowa batalia z siłami zła o wieczne zbawienie. Zwyciężymy tylko wtedy, gdy oddamy się całkowicie do dyspozycji Maryi i pozwolimy, aby Ona uczyła nas wierzyć, modlić się i zawsze ufać Jezusowi. Pan Jezus zapewnia nas:
„Otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie” (Mt 21,22).
Chrystus da nam wszystko, co jest konieczne dla naszego zbawienia, ale trzeba tego pragnąć i prosić o to w wytrwałej, codziennej modlitwie.
Pan Jezus w słowach skierowanych do mistyczki Alicji Lenczewskiej uświadamia nam, że:
„Beze Mnie nic uczynić nie możesz – nic, co zawiera wartość pozytywną. Wielu ginie, świat pogrążony jest w ciemnościach, bo brak modlitwy, brak jedności ze Mną.
Wysiłki, praca, energia, tak bardzo wielu ludzi obdarzonych obficie Moimi darami – tworzy złe owoce, zatrute jadem piekła, które zawsze jest tam, gdzie brak zwrócenia się do Mnie w ufnej i szczerej modlitwie. Gdzie brak oparcia się na Mojej mądrości i woli.
Ile modlitwy, tyle miłości, mądrości i pokoju w twoim sercu. Ile przyjęłaś ode Mnie podczas modlitwy, tyle możesz dać – tego, co warto dawać – drugiemu człowiekowi” (Słowo pouczenia, 223).
Miłujcie się/ks. Mieczysław Piotrowski
Źródło: ks. J.M. Bartnik SJ, Ewa J.P. Storożyńska, Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą, Warszawa 2011.
************************************************************************
W Kaplicy Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie odsłonięto i poświęcono mozaikę pt. “Ukrzyżowanie i chwała świętych” jako wotum stulecia przywrócenia relacji dyplomatycznych między Polską i Stolicą Apostolską.
W 1919 r. zostały wznowione stosunki dyplomatyczne między Polską a Stolicą Apostolską po ponad 120 latach przerwy. Ich oficjalne przywrócenie poprzedził przyjazd o rok wcześniej do Warszawy (29 maja 2018) wizytatora apostolskiego w osobie ks. prał. Ambrogio Damiano Achillesa Rattiego. Jesienią 1918 r. – już po uzyskaniu przez Polskę niepodległości – wizytator Achilles Ratti nawiązał pierwsze kontakty dyplomatyczne z rządem polskim.
28 października 1919 r. w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie ówczesny arcybiskup metropolita warszawski Aleksander Kakowski udzielił sakry biskupiej nuncjuszowi Achillesowi Rattiemu, późniejszemu papieżowi Piusowi XI, który w latach 1918-1921 pełnił w Polsce misję zleconą mu przez papieża Benedykta XV.
„Przyjaźń wobec Polaków i szacunek dla ich wartości duchowych nosił w swoim sercu nawet gdy został papieżem, czego dał wyraz przyozdabiając kaplice w pałacu w Castel Gandolfo dwoma freskami Jana Henryka Rosena, polskiego malarza żydowskiego pochodzenia, przedstawiającymi obronę Jasnej Góry i Cud nad Wisłą” – powiedział ks. abp Peńa Parra podczas odsłonięcia pomnika nuncjusza Achille Ratti w Warszawskiej Nuncjaturze 6 czerwca 2019 roku.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski mówił zaś, że Polacy zachowują we wdzięcznej pamięci te postaci, które w tragicznych chwilach naszej historii solidaryzowały się z nami i okazywały nam wsparcie.
„Abp Achille Ratti zapisał się trwale w naszej pamięci. Był człowiekiem mężnym. Zaświadczył o tym m.in. w sierpniu 1920 r., gdy jako nuncjusz apostolski pozostał w Warszawie, do której zbliżały się bolszewickie hordy Lenina i Trockiego. Wszyscy byli przekonani, że bolszewicy lada dzień wejdą do stolicy. Misje przedstawicielskie i alianckie opuściły Warszawę, urzędy i poselstwa zagraniczne ewakuowano do Poznania. Nuncjusz papieski jego ekscelencja ks. abp Achille Ratti pozostał. Pozostał choć przecież wiedział jaki był stosunek bolszewików do księży, pozostał choć mając gruntowne wykształcenie historyczne mógł z łatwością wyobrazić sobie co będzie się działo w mieście zdobywanym przez sowiecką armię”.
„Na jego męstwo, pośród ówczesnego korpusu dyplomatycznego akredytowanych w stolicy zagrożonej Rzeczpospolitej zdobyło się tylko dwóch ludzi – ks. abp Ratti i przedstawiciel Turcji. Ucieczka nuncjusza papieskiego ze stolicy kraju broniącego cywilizacji chrześcijańskiej przed zalewem komunistycznego barbarzyństwa byłaby ciosem w morale jej obrońców. Achille Ratti to rozumiał i wypełnił swój duszpasterski obowiązek wobec wiernych, wobec Kościoła Powszechnego, wobec powierzonych jego pieczy duszpasterskiej Polaków. W sensie duchowym stanął z Polakami w jednym szeregu, przyjął związane z tym wielkie ryzyko osobiste i dał przykład budujący moralnie. Tym czynem zasłużył sobie na pomnik, który dziś wspólnie odsłoniliśmy”.
**
fot. Associated Press/East News
**
“Zdaję sobie doskonale sprawę z wagi położenia, ale dziś rano odprawiając Mszę świętą, ofiarowałem swe życie Panu Bogu i jestem gotów na wszelką możliwość” – zapisał biskup Achille Ratti w 1920 roku, gdy armia bolszewicka podchodziła pod Warszawę.
**
Obrazy w kaplicy papieskiej w Castel Gandolfo
W latach 30. papież Pius XI, który dalej czuł się bardzo związany z Polską i był nawet nazywany przez Polaków “polskim papieżem”, dowiedział się o pięknych freskach, które Jan Henryk Rosen wykonał w lwowskiej katedrze ormiańskiej. O talencie tego młodego malarza z Warszawy opowiedział papieżowi podczas wizyty w Watykanie zwierzchnik archidiecezji ormiańsko-katolickiej we Lwowie ks.arcybiskup Józef Teodorowicz. Papież postanowił zaprosić Rosena i powierzył mu wyjątkowe zadanie: wykonanie dwóch malowideł w kaplicy letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Warunek był jeden – aby jego prace w tym szczególnym miejscu miały wymowę chrześcijańską i zarazem historyczną. Rosen wybrał więc Obronę Częstochowy i Cud nad Wisłą. Te dwa freski artysta namalował w 1933 roku. Przedstawiają one ojca przeora Augustyna Kordeckiego podczas obrony Jasnej Góry w czasie potopu szwedzkiego w 1655 roku i księdza Ignacego Skorupkę z wysoko podniesionym w górę krzyżem na czele polskich żołnierzy podczas walk z Armią Czerwoną w 1920 r. I chociaż współpraca papieża z malarzem nie była łatwa, to dzieła, które malował przez 12 miesięcy, udało się z powodzeniem ukończyć. Ponadto Pius XI polecił umieścić tu również kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
***
O nadzwyczajnej pamiątce w kaplicy w Castel Gandolfo przypominał Jan Paweł II, który wiele czasu spędzał w tej rezydencji.
Podczas pielgrzymki do Polski 13 czerwca 1999 roku powiedział w trakcie Liturgii Słowa na warszawskiej Pradze po wizycie w Radzyminie: “Nie mógłbym stąd odjechać, nie wspominając jeszcze jednego ważnego szczegółu. Wielu Polaków przyjeżdża do Rzymu, niektórzy odwiedzają też Castel Gandolfo. Kiedy znajdą się w kaplicy domowej w tej rezydencji papieża, o dziwo, spotkają się tam z freskami na ścianach bocznej kaplicy, upamiętniającymi dwa wydarzenia z dziejów naszych, polskich”.
“Pierwszy – mówił – to Obrona Jasnej Góry, a drugi to Cud nad Wisłą. Jak się to stało, jak do tego doszło? Otóż te malowidła kazał w kaplicy w Castel Gandolfo wymalować Papież Pius XI, który podczas Bitwy Warszawskiej w 1920 roku był nuncjuszem apostolskim w Warszawie”.
“Ta jego decyzja, jego inicjatywa sprawiła, że papież Polak zastał tam w swej kaplicy dzieje swojego narodu, a w szczególności wydarzenia tak bardzo mi bliskie, bo – jak już powiedziałem w Radzyminie – właśnie wtedy, w 1920 r., gdy bolszewicy szli na Warszawę, wtedy się urodziłem”- dodał Jan Paweł II.
Podkreślił również: “Wobec tych, którzy polegli w bitwie o Warszawę, w Cudzie nad Wisłą, zaciągnąłem szczególny dług wdzięczności. I to chciałem wam powiedzieć, a raczej wyznać tu właśnie, w waszej nowej diecezji warszawsko-praskiej, gdzie znajduje się Radzymin i gdzie ślady tego olbrzymiego wysiłku żołnierzy, oficerów, generałów, marszałka, wszystko to razem jest tam wpisane w te mogiły, które po nich pozostały”.
****************************************************
Historia Polski w papieskiej kaplicy
**
Jak motyw Bitwy Warszawskiej znalazł się na fresku w papieskiej kaplicy w Castel Gandolfo?
Jest 22 stycznia 1997 roku. Obiad na Watykanie. Przy stole: Jan Paweł II, biograf papieski George Weigel i dwaj późniejsi kardynałowie – bp Ryłko oraz ks. Dziwisz. Weigel pyta, czy drugie imię – Józef – papież otrzymał na cześć marszałka Piłsudskiego. „A może na cześć Franciszka Józefa?” – rzuca ni to przyjaźnie, ni to zaczepnie ks. Dziwisz. Wspomnienie marszałka wystarcza jednak, żeby Weigel zainteresował uczestników obiadu recenzowanym właśnie przez siebie tomem korespondencji Lenina. W jednym z listów przywódca bolszewików skarży się, że zwycięstwo Piłsudskiego w 1920 r. „było straszliwą klęską i stratą dla światowego komunizmu”. Jan Paweł II zauważa: dobrze, że wreszcie docenia się znaczenie Bitwy Warszawskiej dla historii świata. W rozmowie pojawia się teraz postać nuncjusza Achillesa Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI, który jako jeden z nielicznych dyplomatów nie opuścił wtedy stolicy. To właśnie on nakazał namalowanie na ścianach kaplicy w Castel Gandolfo dwóch fresków przedstawiających obronę Jasnej Góry i Bitwę Warszawską. Na pierwszym widnieje ojciec Kordecki, na drugim – ks. Ignacy Skorupka na polu bitewnym pod Radzyminem. Któryś z kolejnych papieży polecił zakryć malowidła tkaninami i dopiero Jan Paweł II kazał je odsłonić. Biskup Ryłko: „Po prostu czekały na papieża Polaka”. Na to Ojciec Święty: mają „wielką wartość, gdyż przedstawiają księży stających w obronie ludu przed tyranem”.
Wracam na to miejsce
Relację z tego obiadu i towarzyszącej mu rozmowy zaczerpnąłem z wydanych w ubiegłym roku „Lekcji nadziei” George’a Weigla. Autor odsłania w tej książce sporo szczegółów ze swojej pracy nad biografią Jana Pawła „Świadek nadziei”. W 2012 r. biografia została uzupełniona suplementem „Kres i początek”. W obu publikacjach Weigel przyznaje Cudowi nad Wisłą kluczowe znaczenie dla historii Europy i biografii papieża Polaka. Niewątpliwie miała na to wpływ data urodzin Ojca Świętego. Ale nie tylko. Także sposób, w jaki oceniał tamte wydarzenia.
„Ciągle wracam na to miejsce” – wyznał papież 15 sierpnia 1999 r. w Castel Gandolfo, niedługo po wizycie w Radzyminie. „Wśród wszystkich miejsc, które dane mi było nawiedzić w Polsce w czerwcu, w szczególny sposób zapadł mi w serce Radzymin (…). Zawsze myślę, co by było, gdyby nie było tego Radzymina, tego Cudu nad Wisłą. Jest głęboko to wydarzenie, ten dzień wpisany w moją historię osobistą, w historię nas wszystkich”. I w Radzyminie, i potem w Warszawie-Pradze, przed katedrą św. Floriana, papież podkreślał, że jako urodzony w tym samym roku czuje się dłużnikiem tamtych ludzi: marszałka, generałów, oficerów, żołnierzy. W ten sposób uczy nas pytać, kim byśmy byli, gdyby nie było ofiary tamtych bohaterów. Jak potoczyłyby się jego losy i losy nas wszystkich? Jaka byłaby historia Polski, Europy? „Oszałamiające zwycięstwo Piłsudskiego – napisze Weigel – oznaczało między innymi, że Karol Wojtyła będzie wzrastał jako wolny człowiek w wolnej Polsce, członek pierwszej generacji Polaków urodzonych w wolności po 150 latach. To doświadczenie, którego nigdy nie zapomni, stało się częścią fundamentu, na podstawie którego on także będzie zmieniał historię dwudziestego stulecia”. Gdyby nie było Lwowa, Radzymina, Płocka i Wilna, Cudu nad Wisłą, nie byłoby tamtego pierwszego pokolenia ludzi wolnych, którzy tak bardzo swoją wolność cenili, nie byłoby ludzi szanujących hart ducha, ludzi zjednoczonych wokół najświętszych wartości, czasem nazbyt patetycznych, ale równie sprawnie, z kulturą chłodzących dziwactwa patosu, nie byłoby bohaterów powstańczej Warszawy i żołnierzy wyklętych.
W homilii przed katedrą św. Floriana Jan Paweł II przypomniał, że „o wielkim Cudzie nad Wisłą przez całe lata trwała zmowa milczenia”. Znamiennym przykładem tej zmowy jest to, że gdy w 1982 roku „Tygodnik Powszechny” opublikował notę biograficzną po śmierci J.H. Rosena, autora fresków w kaplicy w Castel Gandolfo, cenzura nie wyraziła zgody na zamieszczenie w tekście tytułu malowidła „Bitwa Warszawska 1920 r.”. Ta zmowa milczenia przybierała wręcz postać kłamstwa założycielskiego PRL-u, podobnego do zmowy milczenia o Katyniu.
Ojciec Święty nie odwoływał się w swoich homiliach czy wspomnieniach do interwencji Maryi bądź wspomnień rosyjskich żołnierzy, którzy mieli widzieć Jej postać nad polami Ossowa. Rzecz wyjaśniał inaczej: „Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny, i dlatego zostało nazwane Cudem nad Wisłą”. I łączył to zwycięstwo z żarliwą modlitwą narodową, którą w Warszawie, na Jasnej Górze i tylu, tylu innych miejscach było poprzedzone. Bóg wysłuchał modlitwy, a wojsko zrobiło swoje.
Świadectwo nuncjusza Rattiego
Freski z kaplicy w Castel Gandolfo przedstawiają „księży stających w obronie ludu przed tyranem”. Katolicki ksiądz ma powstrzymywać się od czynnego udziału w polityce. Gdy jednak historii przytrafia się kolejny tyran, ma obowiązek podnosić prorocki głos – być z ludem i stawać w obronie ludu. Jak Kordecki i Ignacy Skorupka. Jak wiele lat później Jerzy Popiełuszko.
Freski w Castel Gandolfo rzeczywiście zamówił papież Pius XI, Achilles Ratti, znakomity historyk, archiwista i… alpinista, a dla nas pierwszy nuncjusz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po latach zaborów. 28 października 1919 roku otrzymał w archikatedrze warszawskiej sakrę biskupią, której udzielił mu abp Aleksander Kakowski. Arcybiskup Ratti powiedział wtedy: „Konsekrowany jestem na polskiej ziemi, przez Polaka, uważać się odtąd będę za polskiego biskupa i słowu temu wierny pozostanę”. Kiedy bolszewicka nawałnica zbliżała się do Warszawy, nie opuścił jej, wizytował z abp. Kakowskim żołnierzy na przedpolach stolicy, uczestniczył w błagalnych modlitwach, wspierał słowem. A gdy wróg został odparty, na początku czerwca 1921 roku, uroczyście żegnany, opuścił Polskę. Jeszcze w tym samym miesiącu Benedykt XV mianował go arcybiskupem Mediolanu i kardynałem, a na początku 1922 roku kard. Achilles Ratti został wybrany na papieża.
Polski nie zapomniał. „Lata spędzone u was – mówił w 1924 roku – pozwoliły nam poznać naocznie pierwsze zapały waszego odrodzenia i porywy do życia, następnie trudności, niebezpieczeństwa, walki, rozterki i bohaterstwa, gdy w tych na zawsze okrytych chwałą dniach przed świętem Wniebowzięcia Matki Boskiej (…) na brzegach waszej cichej Wisły odbył się ten cudowny bój między aniołem życia i aniołem śmieci, w którym najsłodsza Królowa Korony Polskiej z Jasnej Góry (…) raczyła natchnąć czynem męczeńskim księdza Skorupkę i jego młodocianych towarzyszy dla zbawienia Polski i zbawienia Europy”. Gdy w 1929 r., na mocy traktatu laterańskiego zawartego pomiędzy Włochami a Stolicą Apostolską, rezydencja w Castel Gandolfo została przywrócona papieżowi, Pius XI kazał umieścić w ołtarzu głównym tamtejszej kaplicy obraz Matki Bożej Częstochowskiej, ofiarowany przez Episkopat Polski na zakończenie jego misji, a także zlecił namalowanie na ścianach bocznych wspomnianych fresków.
Bitwa według Rosena
Dzieł tych dokonał Jan Henryk Rosen (1891–1982). Pochodził z zamożnej rodziny żydowskiej, która bodaj jeszcze w XIX w. przeszła na luteranizm (sam Rosen został katolikiem w 1903 r.). W 1894 r. Rosenowie przenieśli się na Zachód. Przez jakiś czas Jan Henryk studiował na Uniwersytecie w Lozannie, a potem na paryskiej Sorbonie. Rysunku i malarstwa uczył się od ojca, znanego malarza batalisty. Kształcił się również w zakresie mozaikarstwa. Podczas I wojny światowej walczył w armii francuskiej, m.in. w bitwach pod Ypres i Sommą, a później brał udział w formowaniu wojska polskiego. Po powrocie do kraju zasłynął jako twórca polichromii katedry ormiańskiej we Lwowie (1925–1929).
W 1933 roku otrzymał zamówienie na freski w Castel Gandolfo. Jak wykazała Joanna Wolańska, zamówienie sfinansował Giuseppe Toeplitz, długoletni dyrektor Banca Commerciale Italiana, a rodzina Toeplitzów przyczyniła się do tego, że właśnie Rosen je otrzymał (zachował się list rekomendujący artystę). Ktoś inny twierdzi, że malarza polecił papieżowi arcybiskup ormiański Lwowa Józef Teodorowicz, który wcześniej zaprosił Rosena do ozdobienia katedry. Jedno oczywiście nie wyklucza drugiego.
Wybór obu tematów miał być dziełem Piusa XI, który w sierpniu 1933 r. długo dyskutował z artystą nad przedstawionymi przez niego projektami. Fresk „Bitwa Warszawska 1920 r.” Rosen umieścił po prawej stronie, patrząc od ołtarza. Głównym jego motywem jest atak oddziału ochotników z Legii Akademickiej, których podrywa do boju ks. Ignacy Skorupka. Przedstawiony niezwykle ekspresyjnie młody jasnowłosy kapłan, w sutannie, prostej, długiej komży i fioletowej stule, w prawej dłoni trzyma wysoko uniesiony metalowy krucyfiks, lewą wskazuje kierunek ataku. To nie jest ani tyraliera, ani inny zorganizowany szyk wojskowy – jedenastu, dwunastu żołnierzy w zbitej gromadzie podąża za swoim kapelanem. Jeden mocno dzierży w dłoni czerwony sztandar z białym orłem w koronie, inny trąbką daje sygnał do ataku, jeszcze inny – na pierwszym planie – leży martwy. Mgła, niby nimb, otula kapłana i wyruszających za nim w bój żołnierzy. W tle biały kościół, jakaś palisada z gałęzi, łąka, kilka drzew…
Papieżem, który kazał zakryć freski, był podobno Paweł VI. Na początku pontyfikatu Jana Pawła II zostały odsłonięte i odnowione, a w 1980 r. w kaplicy zawisł obraz „Św. Stanisław”, jedno z ostatnich dzieł Jana Henryka Rosena. •
ks. Henryk Seweryniak/GOŚĆ NIEDZIELNY/33/2020
************************************************
*****
„Polonia Mater Sanctorum”
obraz Jana Rosena w Domu Arcybiskupów Warszawskich
Obraz ‘Polska – Matka świętych, tarcza chrześcijan’ na wystawie w Bibliotece Królewskiej. Namalowany przed wojną na wystawę w Watykanie olbrzymi fryz Jana Henryka Rosena nie był dotychczas pokazywany polskiej publiczności. Zamek Królewski w Warszawie prezentuje go z okazji stulecia Bitwy Warszawskiej.
******
ROK 1920 – CUD NAD WISŁĄ
***
Prawdziwy obraz bitwy warszawskiej Jerzy Kossak
– Cud nad Wisłą
Zwycięstwo Wojska Polskiego nad wojskami sowieckimi podczas wojny polsko-bolszewickiej uznawane jest za niezwykłe wydarzenie, w którym odrodzone po 123 latach państwo polskie, bez regularnej armii, pokonało o wiele liczniejsze oddziały Armii Czerwonej. Bitwa warszawska jest uznawana za jedną z osiemnastu przełomowych bitew świata.
Jeden z epizodów tej bitwy, w której żołnierze Polscy 15 sierpnia 1920 r. odzyskali dwa dni wcześniej utracone miasto Radzymin, został namalowany w 1930 r. przez Jerzego Kossaka na obrazie pt. „Cud nad Wisłą”.
Rodzina Kossaków słynęła z wielkich talentów artystycznych. Dziadek (Juliusz Kossak) i ojciec (Wojciech) Jerzego Kossaka byli wybitnymi polskimi malarzami. Sam Jerzy zawsze żył w cieniu swego ojca. Nigdy nie miał dużych ambicji i posądzano go nawet o kopiowanie obrazów ojca. Wyróżnił się w malowaniu scen batalistycznych, głównie z okresu wojen napoleońskich oraz wojny polsko-bolszewickiej. Jeden z obrazów pt. „Cud nad Wisłą” przedstawia atak Wojska Polskiego na Armię Czerwoną, z 15 sierpnia 1920. Przyjrzyjmy się bliżej temu niezwykłemu dziełu.
Jerzy Kossak – Cud nad Wisłą
Zwycięstwo Polaków symbolizuje biały sztandar Polski, z czerwonym krzyżem kawalerskim, unoszący się ku górze ponad polem bitwy. Natomiast klęskę Armii Czerwonej ma symbolizować chylący się ku upadkowi czerwony sztandar, w który jest wbijany polski bagnet. Można więc tu zobaczyć pewne podobieństwo do malowidła Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”.
Obok sztandaru, ponad wojskami znajduję się ksiądz. Jest to sylwetka ks. Ignacego Skorupki. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, dołączył do ochotniczego batalionu, jako kapelan wojskowy, a na obrazie jest ukazany wraz z krzyżem w prawej ręce, uniesionej ku niebu, prowadząc Wojsko Polskie w bój. Ale w rzeczywistości ks. Skorupka nie mógł brać udziału w bitwie. Poległ dzień wcześniej, trafiony kulą podczas bitwy o Ossów. Także sporną kwestią jest jego pozycja podczas walk, albowiem mówi się, że podczas ataku, z 14 sierpnia stał na czele nacierającego batalionu i tu na obrazie w ten sposób oddano mu hołd. Jednak z innego źródła wynika, że ks. Skorupka nie stał w pierwszej linii do ataku i zginął udzielając namaszczenia rannemu żołnierzowi.
Na niebie jest ukazana postać Maryi. 15 sierpnia jest świętem Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny. Żołnierze wspominali, że podczas bitwy widzieli na niebie postać matki Jezusa. Przed tą postacią, znajdują się widma atakującej husarii. Ale co ma husaria wspólnego z bitwą warszawską? Ocalenie Europy. Tak samo jak w 1683 r. polska husaria zwyciężając w odsieczy wiedeńskiej uratowała Europę od zagłady Imperium Osmańskiego, tak samo Wojsko Polskie II RP nie pozwoliło przejąć Europy przez Armię Czerwoną i zbudować tam socjalizmu.
W szeregach Armii Polskiej można zauważyć skauta, kobietę oraz niemieckiego żołnierza. Harcerz jest najbardziej wysunięty na lewo nacierającej armii, ubrany w skautowy kapelusz. Kobieta znajduje się na pierwszym planie obok CKM-u, ubrana w polski mundur wojskowy, lecz spodnie zostały zastąpione spódnicą. Nie jest przebrana za mężczyznę. W ten sposób autor pokazuje że nawet kobiety oraz młodzi ludzie wstępowali do ochotniczych pułków i pomagali w walce z bolszewikiem. Natomiast Niemiec (na obrazie ze Stahlhelmem na głowie) jak się można domyślić nie pokazuje tego, że Republika Weimarska udzieliła nam pomocy w bitwie warszawskiej (bo jej nie otrzymaliśmy), ale sugeruje, iż do wojska przyłączali się także Polacy, którzy wcześniej podczas I wojny światowej, walczyli u boku Cesarstwa Niemieckiego.
Za nacierającymi polskimi żołnierzami znajduje się rzeka. Jak można wywnioskować z tytułu obrazu jest to Wisła. Ale chwileczkę, przecież 15 sierpnia walki toczyły się o Radzymin. Miasto to znajduje się ok. 13 km od Wisły, więc nie ma mowy, żeby walka mogła się odbyć tuż przy rzece. Jednak autor specjalnie zmienił położenie bitwy by mogła być bardziej pasująca do stwierdzenia „Cud nad Wisłą”. To stwierdzenie zostało po raz pierwszy użyte przez Stanisława Strońskiego, który był wtedy przeciwnikiem Piłsudskiego i użył tych słów by zwycięstwo bitwy bardziej przypisać siłom nadprzyrodzonym, a nie taktyce użytej przez Naczelnego Wodza.
Po drugiej stronie brzegu Wisły w oddali widać nadjeżdżający oddział kawalerii. Jest to 3 i 4 Armia II RP na czele z Józefem Piłsudskim. Tak samo to wydarzenie nie mogło mieć miejsca w tym dniu. Kontruderzenie 3 i 4 Armii nastąpiło następnego dnia, czyli 16 sierpnia 1920 r. Ponadto atak nie był przeprowadzany z zachodu, jak można się domyślić po obrazie, tylko atak nastąpił znad Wieprza, czyli z południowego-wschodu. Oddziały Armii Czerwonej przegrały 15 sierpnia bój o Radzymin i były już osłabione, a następnego dnia 3 i 4 Armia je tylko rozproszyła. Trzeba też wiedzieć, że podczas ataku Naczelny Wódz nie stał na czele 3 i 4 Armii, a jedynie nimi dowodził. Podczas kontrataku znajdował się w Puławach, gdzie była jego Kwatera Główna.
Nie można zarzucić Jerzemu Kossakowi popełnienia tak dużej liczby błędów. Autor „Cudu nad Wisłą” chciał w jednym obrazie ukazać jak najwięcej szczegółów odnośnie bitwy warszawskiej. I to z całą pewnością mu się udało.
2 sierpnia 2013 – Błażej Hadro
WIRTUALNA POLONIA BIS IM. WŁODKA KULIŃSKIEGO
Źródła:
Wojna o wszystko. Opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1920 – red. Witold Sienkiewicz
Dramat Piłsudskiego-Wojna 1920 – Mieczysław Pruszyński
Gość Niedzielny GN 45/2012
*****************************************
Grzegorz Kucharczyk:
Przyczółek rycerskości i napowietrzne armie
Gdy latem 1920 roku na Zachodzie wielu (nie tylko zdeklarowanych komunistów) nie bez satysfakcji oczekiwało rychłego upadku Polski, G. K. Chesterton akcentował rolę Rzeczypospolitej jako najdalej wysuniętego i najbardziej zagrożonego przyczółka rycerskości oraz dziejową wagę zbliżającego się starcia pod Warszawą.
K. Chesterton porównywał Bitwę Warszawską do odsieczy Wiednia w roku 1683, a bolszewicką inwazję – do zbrojnej ekspansji islamu w głąb Europy. Zanim jego rodak, lord Edgar Vincent D’Abernon umieści zwycięstwo pod Warszawą w zestawieniu osiemnastu bitew decydujących o dziejach świata (wraz z wiktorią wiedeńską), Chesterton, na krótko przed Cudem nad Wisłą, w kontrze do probolszewickich sympatii żywych na Wyspach – zarówno wśród komunistów, jak i wśród „realistycznie” patrzących na przyszłość Europy Środkowej ministrów Jego Królewskiej Mości, na czele z premierem Davidem Lloydem George’em – wskazywał i podkreślał wspólnotę najbardziej żywotnych interesów między Anglią a Polską.
Najważniejsze było to, że Anglia była wielkim chrześcijańskim królestwem w czasach, gdy Polska również była wielkim chrześcijańskim królestwem i oba kraje rozumiały, że ich niezmiennym, wspólnym wrogiem są muzułmanie i barbarzyńcy, czyli cała ta zewnętrzna, mniej lub bardziej koczownicza anarchia z północy i wschodu, która zawsze napierała na cywilizację europejską. Wniosek, jaki wyprowadzał z tego autor Ortodoksji, brzmiał: Prawdziwi wrogowie Anglii byli zawsze wrogami Polski.
Głos wyjątkowy
Dzięki badaniom profesora Andrzeja Nowaka, opublikowanym na kartach Pierwszej zdrady Zachodu – obszernego studium o probolszewickim appeasemencie brytyjskich elit – wiemy, jak bardzo w roku 1920 w Zjednoczonym Królestwie spolegliwość wobec bolszewizmu szła w parze z jawnym antypolonizmem. Na tym tle słowa Chestertona jawiły się jak haust zdrowego rozsądku i zwykłej przyzwoitości.
Nie chodzi o to, by akceptować wszystko, co zrobi jakiś poszczególny Polak, ani przeczyć dajmy na to, każdemu słowu jakiegoś poszczególnego Turka. (…) Rzecz w tym, że jeśli Polak zrobi błąd, to jeden z naszych sojuszników zrobił błąd, a jeśli Turek mówi sensownie, to jeden z naszych wrogów mówi sensownie. Cywilizacja europejska wciąż istnieje, ale przestanie istnieć, jeśli nie będziemy trzymać się razem. To, co powiedziałem tutaj o muzułmanach, tym bardziej odnosi się do bolszewików.
Podobnie jak pod Wiedniem Jan III Sobieski nie oddawał się studiom biograficznym, aby ustalić, czy Mahomet był szczery. My też nie musimy zawracać sobie głowy szczerością Lenina. Jan Sobieski wiedział, za sprawą tego mistycznego daru, który nazywa się zdrowym rozsądkiem, że kiedy islam dotarł do pewnego punktu, stał się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. To samo dotyczy przemocy bolszewickiej. Kiedy bolszewizm dociera do pewnego punktu, staje się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. A dla nas tym punktem jest Polska.
Wyrok obiektywnych praw dziejowych?
Ze strony bolszewickiej rozpoznanie sytuacji było jednoznaczne: zniszczenie Polski jest warunkiem sine qua non osiągnięcia strategicznego celu Lenina, czyli dotarcia do Niemiec, by po ponownym zrewolucjonizowaniu tego kraju, osiągnąć rewolucyjną masę krytyczną, która pozwoli dotrzeć aż do Paryża. Najpierw jednak trzeba było uporać się z Polską.
Józef Stalin jako komisarz do spraw narodowości w sowieckim rządzie bolszewickim opublikował 17 listopada 1918 roku w czerwonej prasie artykuł, w którym dowodził, że między dwoma ogromnymi ogniskami rewolucji Wschodu i Zachodu nie ma miejsca dla małych królików i karłowatych rządów narodowych.
Nie ulega dla nas wątpliwości – pisał Stalin – że potężne fale rewolucji w Rosji i na Zachodzie bezlitośnie zmiotą kontrrewolucyjnych marzycieli w okupowanych obwodach. (…) Nie mamy podstaw nie wierzyć, że kontrrewolucyjna przegroda między rewolucyjnym Zachodem a socjalistyczną Rosją zostanie wreszcie zmieciona.
Dodajmy, że ten sposób myślenia wprost nawiązywał do rojeń twórców „naukowego socjalizmu”, którzy już pod koniec XIX wieku przekonywali, iż zniknięcie z mapy Europy pozbawionych historii narodów (na przykład Polaków czy Węgrów) byłoby czynem zgodnym z obiektywnym rozwojem dziejowym. Byłoby więc przejawem postępu, jako że – wedle Fryderyka Engelsa – owe szczątki ludów występują za każdym razem jako fanatyczni nosiciele kontrrewolucji i pozostają nimi aż do zupełnej swej zagłady bądź wynarodowienia, tak jak w ogóle samo ich istnienie jest już protestem przeciw wielkiej rewolucji historycznej.
Polacy więc jako naród kontrrewolucyjny mieli zostać – zgodnie z wyrokami „naukowo” odkrytych praw dziejowych – starci z powierzchni ziemi. Bolszewicy aż się palili do tego zadania. W odezwie przyjętej w lipcu 1920 roku na drugim kongresie Międzynarodówki Komunistycznej (działającej w Moskwie od 1919 roku) napisano: Bracia Czerwonoarmiści! Wiedzcie, że wasza walka z jaśnie panami polskimi jest wojną najbardziej sprawiedliwą, jaką kiedykolwiek znała historia. Wy walczycie nie tylko za sprawę Rosji Sowieckiej, lecz i za sprawę całej ludzkości pracującej.
Viribus unitis i Boskie auxilia
Wysunięty na wschodnie rubieże polski przyczółek rycerskości, wbrew nadziejom Chestertona pozostał, w sensie politycznym i militarnym, całkowicie osamotniony. Także latem 1920 roku mieliśmy tę krzepiącą świadomość, że jesteśmy sami. Jeśli nie liczyć Węgrów, którzy jak mogli dosyłali broń i ochotników, „neutralność” Niemiec i Czechosłowacji oraz strajki niemieckich dokerów w Gdańsku skutecznie uniemożliwiły dopływ do Polski znaczącej pomocy w sprzęcie wojskowym z Francji.
Patrząc po ludzku, sytuacja była więc beznadziejna. Wydawało się, że dni polskiej Minas Tirith są policzone. Wtedy przywołane zostały napowietrzne armie, które „zrobiły różnicę”. 7 lipca 1920 roku polscy biskupi zwrócili się ze specjalnym listem do episkopatów całego Kościoła powszechnego z prośbą o modlitwę o ocalenie Polski.
Osobny list został skierowany tego samego dnia do Ojca Świętego Benedykta XV: Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża. Ojcze Święty, w tej ciężkiej chwili prosimy Cię, módl się za Ojczyznę naszą. Módl się, abyśmy nie ulegli i przy Bożej pomocy murem piersi własnych zasłonili świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem.
Następca świętego Piotra odpowiedział na ten apel 5 sierpnia 1920, pisząc, iż obecnie w niebezpieczeństwie jest nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny. Nie tylko więc miłość dla Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy.
27 lipca 1920 roku obradujący na Jasnej Górze episkopat Polski w obliczu decydującego starcia z bolszewikami na przedpolach Warszawy odnowił akt obrania Matki Bożej na Królową Polski i oddał całą Ojczyznę Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Wzywając cały naród do maksymalnego wytężenia wysiłków na rzecz obrony Ojczyzny stojącej w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, biskupi odwołali się do czasów szwedzkiego potopu, gdy po zwycięskiej obronie Jasnej Góry odwróciła się karta wojenna i garstka stanęła za wielkie armie i pułki wojska. Zwyciężyła i naród zbawiła! Utwórzcie i Wy przez zjednoczenie uświęconą nadprzyrodzoną wiarą amię narodowego zbawienia. Idźcie do niej wszyscy – a jak wtedy, tak i dziś duch jej przełamie obojętność i zwątpienie.
Zwycięstwo mężnych
Metropolita warszawski arcybiskup Aleksander Kakowski zarządził 10 sierpnia 1920 roku specjalne modlitwy przed Najświętszym Sakramentem po każdej Mszy Świętej w intencji ocalenia stolicy i całej Ojczyzny przed czerwoną zarazą. Od paru dni w tej samej intencji trwała nowenna do błogosławionych patronów Warszawy: Władysława z Gielniowa i Andrzeja Boboli. W ostatnim dniu jej trwania znad Wkry i Wieprza ruszyła polska kontrofensywa, która odrzuciła koczowniczą anarchię na wschód.
Dyrektywa ani kroku w tył obowiązywała wszystkich noszących mundur – czy to wojskowy, czy duchowny. Jak napisał do swojego duchowieństwa metropolita warszawski: Tylko najemnik, a nie pasterz, opuszcza owce swoje w chwili niebezpieczeństwa. Gdyby jednak, co nie daj Boże, najemnik taki się znalazł i z jakichkolwiek pobudek opuścił stanowisko, obciążam go ipso facto suspensą ab officio et beneficio. Przy czym dodaję, że zbiegły kapłan na dawne stanowisko nie powróci. (…) Przykład wasz, którzy nadto jesteście stróżami mienia kościelnego, doda męstwa i otuchy waszym parafianom. (…) Stójcie niewzruszenie, a Bóg miłosierny niech nas wszystkich ma w swojej pieczy.
Najbardziej wysunięty przyczółek rycerskości nie runął, bo jego obrońcom nie zabrakło męstwa – zarówno w akcie natarcia (czyli kontrofensywie Wojska Polskiego), jak i w akcie wytrwania (w szturmie modlitewnym).
Tekst opublikowany w 75 Nr. MAGAZYNU POLONIA CHRISTIANA
************
Gilbert Keith Chesterton o Polsce i jej wrogach
Gilbert Keith Chesterton, wielki przyjaciel Polski i Polaków, był nie tylko wybitnym pisarzem, ale również jednym z twórców dystrybucjonizmu – alternatywy dla niszczących europejskie narody kapitalizmu i socjalizmu. Jego dorobek był niezwykle popularny wśród przedwojennych polskich nacjonalistów, zaś w latach 90-tych XX wieku popularyzował go magazyn „Szczerbiec”. Przypomnijmy jego pamiętne i ponadczasowe słowa o Polsce oraz wrogach naszej Ojczyzny:
Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów – i metoda okazała się niezawodną.
W czasie swojej jedynej wizyty w Polsce, w 1927 roku, Chesterton w księdze pamiątkowej PEN Clubu w Warszawie napisał: „Gdyby Polska nie narodziła się ponownie, umarłyby wszystkie chrześcijańskie narody”. Czytajmy Chestertona – jednego z Nas!
nacjonalista.pl/Szczerbiec
*********************************************************
CUD NAD WISŁĄ.
100-LECIE ZWYCIĘSKIEJ NOWENNY
W sobotę, 31 lipca 1920 r., kard. Aleksander Kakowski wydał list wzywający do modlitwy o obronę Ojczyzny przed bolszewikami przez przyczynę Andrzeja Boboli, późniejszego patrona Polski i bł. Władysława z Gielniowa, patrona Warszawy. Od 6 sierpnia 1920 r., od dnia Przemienienia Pańskiego do 15 sierpnia, Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny podjęto w Warszawie ogólnonarodową nowennę, która trwała aż 10 dni. W kościołach oo. jezuitów przy ul. Świętojańskiej na Starym Mieście, św. Anny i św. Zbawiciela o godz. 9 i o godz. 19 odprawiano nabożeństwa z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, z litanią do Najświętszego Serca Jezusowego i litaniami oraz aktami poświęcenia obu błogosławionym.
W niedzielę, 8 sierpnia, przez cały dzień trwały adoracje, a późnym popołudniem z wyznaczonych kościołów wyruszyły procesje. Główna procesja wyruszyła z katedry św. Jana. Niesiono w niej specjalnie sprowadzone z Krakowa relikwie bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa. O godz. 18 wystawiono je na pl. Zamkowym. „Bł. Bobola, którego relikwie spoczywają w tej chwili na tym ołtarzu, to wielki Patron Polski – te słowa usłyszały wówczas tłumy warszawiaków. – (…) Andrzej Bobola to w najściślejszym tego słowa znaczeniu bohater wschodniego frontu! I jak Polsce jej zmartwychwstanie przepowiedział, tak dziś o jej ocalenie modlić się nie przestaje”. Procesja i wystawienie zgromadziło tłumy osób. Tłumy przystępowały też tego dnia do Komunii św.
A wielki Opiekun Polski i wierny Sługa Królowej Polski po raz kolejny nas nie zawiódł. Kilka dni później, 15 sierpnia, armia bolszewicka została zatrzymana, a Cud nad Wisłą został zaliczony do jednej z najbardziej znaczących bitew dla losów świata.
Dlatego teraz w rocznicę tych wielkich wydarzeń zapraszamy do modlitwy w łączności duchowej.
Trójco Święta, za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, naszej Pani i Królowej i św. Andrzeja Boboli, Patrona Polski, dziękujemy za obronę Ojczyzny przed nawałnicą bolszewizmu podczas Cudu nad Wisłą. Dziękujemy za to, że możemy dziś w żyć w wolnej Polsce i zawierzamy przyszłe losy Polski.
Dzień pierwszy:
Modlitwa o ducha misyjnego w Kościele
Panie Jezu, nim wstąpiłeś do nieba, powiedziałeś uczniom: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię. Posłuszni wezwaniu, poszli w świat i głosili Dobrą Nowinę różnym narodom. Tych, którzy uwierzyli i przyjęli chrzest włączali do Twego Kościoła. Jednak żyje jeszcze wiele ludzi na świecie, którzy nigdy o Tobie nie słyszeli. Nie wiedzą, żeś za nich oddał życie na krzyżu, że życie ludzkie się zmienia, ale się nie kończy, a także o tym, że mogą do Ciebie zwracać się w modlitwie.
Dlatego prosimy Cię, niech Twój duch, wzbudzi w Kościele misjonarzy, którzy pójdą do tych ludzi, którym jeszcze nie głoszono Dobrej Nowiny.
Niech krew męczenników woła o nowe, gorliwe i święte powołania misyjne, aby nie brakowało głosicieli Ewangelii.
A ty, niestrudzony misjonarzu Polesia, duszochwacie, św. Andrzeju Bobolo, czuwaj nad dziełem misyjnym Kościoła i miej w opiece tych, którzy dziś w wielu miejscach z narażeniem życia głoszą Ewangelię, aby wszyscy ludzie poznali prawdę i mieli nadzieję zbawienia. Amen.
Modlitwa o jedność w Ojczyźnie
Święty Andrzeju Bobolo, nasz wielki Patronie! Przed laty przepowiedziałeś,
że będziesz patronował naszej odrodzonej Ojczyźnie. Tyle już mamy dowodów
Twego przemożnego wstawiennictwa u źródła Bożego miłosierdzia.
Wdzięczni za Twoją pomoc prosimy, by nasza niepodległość polityczna znalazła mocny fundament w odrodzeniu duchowym. Oby wzrastała nasza wspólnota, zdolna przezwyciężać podziały w dążeniu do wspólnego dobra. Niech Twój patronat otwiera nas na wszelkie dobre dary, których Bóg nam udziela w drodze do wiecznej Ojczyzny, gdzie On jeden króluje
na wieki wieków.
Modlitwa za Ojczyznę
Boże, za przyczyną świętego Andrzeja dopełnij miłosierdzia nad naszą Ojczyzną i odwróć grożące jej niebezpieczeństwa. Natchnij mądrością jej rządców i przedstawicieli, a jej obywateli zgodą i sumiennością w wypełnianiu obowiązków. Daj jej kapłanów, zakonników i zakonnice pełnych ducha Bożego i żarliwych o zbawienie dusz. Umocnij w niej ducha wiary i czystości obyczajów, wytęp wszelką zazdrość i zawiść, pijaństwo, nieposzanowanie mienia społecznego, niechęć do rzetelnej pracy oraz lekceważenie praw jakiegokolwiek człowieka. Niech rodzice i nauczyciele w bojaźni Bożej wychowują młodzież i przygotowują do życia w społeczeństwie. Niech ogarnia wszystkich duch poświęcenia i ofiarności względem Kościoła i Ojczyzny, duch wzajemnej życzliwości, jedności i przebaczenia. Amen.
Litania do św. Andrzeja Boboli
Kyrie eleison, Chryste eleison, Kyrie eleison.
Chryste usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas.
Ojcze, z nieba Boże, zmiłuj się nad nami,
Synu, Odkupicielu świata. Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo, módl się za nami.
Święty Andrzeju Bobolo, módl się za nami.
Święty Andrzeju, wiemy naśladowco Dobrego Pasterza,
Święty Andrzeju, czcicielu Niepokalanie Poczętej Maryi Panny,
Święty Andrzeju, duchowy synu świętego Ignacego Loyoli,
Święty Andrzeju, napełniony Duchem Świętym,
Święty Andrzeju, miłujący Boga i bliźniego aż do oddania swego życia,
Święty Andrzeju, w życiu codziennym oddany Bogu i bliźnim,
Święty Andrzeju, zjednoczony z Bogiem przez nieustanną modlitwę
Święty Andrzeju, wzorze doskonałości chrześcijańskiej,
Święty Andrzeju, Apostole Polesia,
Święty Andrzeju, powołany przez Boga do jednoczenia rozdzielonych braci,
Święty Andrzeju, gorliwy nauczycielu dzieci i ludzi religijnie zaniedbanych,
Święty Andrzeju, niezachwiany w wierze mimo gróźb i tortur,
Święty Andrzeju, wytrwały w największych cierpieniach,
Święty Andrzeju, męczenniku za jedność chrześcijan,
Święty Andrzeju, męczenniku i apostole,
Święty Andrzeju, apostołujący nawet po śmierci wędrówką umęczonego ciała,
Święty Andrzeju, wsławiony przez Boga wielkimi cudami,
Święty Andrzeju, chlubo naszej Ojczyzny,
Święty Andrzeju, wielki orędowniku Polski,
Święty Andrzeju, proroku zmartwychwstania Polski po trzecim rozbiorze,
Święty Andrzeju, Patronie Polski
Święty Andrzeju, prawdziwy towarzyszu Jezusa,
Abyśmy wszyscy chrześcijanie stanowili jedno, uproś nam u Boga!
Abyśmy nigdy nie odstąpili od naszej katolickiej wiary,
Abyśmy żadnego grzechu ciężkiego nie popełnili,
Abyśmy za popełnione grzechy szczerą pokutę czynili,
Abyśmy dla zbawienia naszej duszy gorliwie z łaską Bożą współpracowali,
Abyśmy Bogu wiernie służyli,
Abyśmy Najświętszą Maryję Pannę jako Matkę miłowali,
Abyśmy byli wytrwali w znoszeniu wszelkich przeciwności,
Abyśmy z Tobą nieustannie Bogu chwałę oddawali,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K: Módl się za nami święty Andrzeju.
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się:
Boże, Ty przez śmierć Twojego Syna chciałeś zgromadzić swoje rozproszone dzieci, spraw, abyśmy gorliwie współpracowali z dziełem Chrystusa, za które oddał życie święty Andrzej, męczennik. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Dzień drugi:
Modlitwa o wierność Bogu narodu polskiego
Panie Jezu, władco narodów, wprowadziłeś polski naród do swego Kościoła i wyznaczyłeś mu zaszczytną rolę przedmurza chrześcijaństwa. W pokorze chylimy czoła przed tronem Twego Majestatu i dziękujemy za miłość, jakiej doznał przez wieki nasz naród od Ciebie, oraz, za to, że posłużyłeś się Polską, aby broniła chrześcijańskiej wiary.
Dziś, Polska potrzebuje Twojej pomocy, aby obronić wiarę przed tymi, którzy podejmują działania, aby naród porzucił Ciebie, Twoje przykazania i Ewangelię, a wybrał wartości europejskie.
Panie, zwróć swój łaskawy wzrok na Ojczyznę naszą i pomóż jej ocalić katolicką tożsamość, dochować Ci wierności w wierze.
A ty, św. Andrzeju Bobolo, bądź wzorem dla Polaków trwania w wierze, bronienia jej i składania o niej świadectwa.
Niech twoja męczeńska krew, wyjedna u Boga zmiłowanie i nawrócenie dla tych, którzy nie wiedzą, co czynią.
Patronie Ojczyzny, uproś narodowi polskiemu łaskę, aby trwał na Bożych drogach i odrzucił niewiarę, laicyzację i sekularyzm. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień trzeci:
Modlitwa o żywą wiarę członków Kościoła
Boże, przez sakrament chrztu świętego włączyłeś nas do Kościoła, obdarzyłeś łaską wiary i napełniłeś darami, aby dzieci Twoje były święte i nieskalane przed Twoim obliczem. Wdzięczni jesteśmy za to, co uczyniłeś i czynisz dla nas, abyśmy byli zbawieni. Uwielbiamy Cię za dary, które dałeś Kościołowi, abyśmy mieli życie i to w obfitości. Uwielbiamy za Ewangelię, Twoje słowo, i Eucharystię, Twój pokarm, bo dzięki nim możemy rozwijać naszą wiarę i pogłębiać jedność z Tobą.
Uwielbiamy Cię za sakrament pokuty, bo ciągle nas podnosisz z naszych upadków, a my możemy powiedzieć za psalmistą: choćbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Św. Andrzeju, specjalisto od spraw wiary, wstawiaj się za swymi rodakami i uproś łaskę, aby nasza wiara była żywa i mocna, byśmy byli chlubą Kościoła, zachowując wierność przyjętym zobowiązaniom na chrzcie świętym.
Święty Andrzeju, bohaterze wiary, módl się, abyśmy mieli wiarę, która prowadzi do świętości i zbawienia. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień czwarty:
Modlitwa o ducha Chrystusowego w Kościele
Panie Jezus, zostawiłeś w sakramentach łaski, aby chrześcijanie mieli dostęp do Twej opieki na drogach swego życia. Spraw, niech ci, którzy przyjęli chrzest święty podążają drogą, którą Ty wyznaczyłeś, trwają w prawdzie, którą Ty przyniosłeś na świat i mają życie, którym Ty ich obdarzasz.
Niech trwają w Twoim Kościele, z każdym dniem pogłębiają życie wewnętrzne i będą, jak winne latorośle zakorzenione w winnym krzewie.
Niech słuchają Ducha Świętego i tak żyją, by doczesność nie przesłoniła im wieczności, a radości ziemskie nie sprowadziły na manowce życia.
Jezu, napełnij swych uczniów Twoją miłością i niech tak żyją, aby ludzie chwalili Twego Ojca, który jesteś w niebie.
A ty, św. Andrzeju, mocarzu ducha Bożego, świadku prawdziwej wiary, czuwaj nad Chrystusowym Kościołem, aby był wierny swemu Założycielowi, głosił zdrową naukę i szafował świętymi sakramentami, był stróżem moralności chrześcijańskiej, aby członkowie tej wspólnoty posiedli taką duchowość chrześcijańską, która poprowadzi ich do zwycięstwa w walce ze złem i szatanem. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień piąty:
Modlitwa o pobożność w narodzie polskim
Panie Jezus, Tyś naród polski zapisał w swym Sercu i dałeś poprzez jego historię wiele dowodów, że może zawsze liczyć na Twoją pomoc, gdy w modlitwie zwróci się do Ciebie. Więc zwracamy się do Ciebie Panie pełni ufności o pomoc, gdy wiele przesłanek wskazuje, że zaczynają się spełniać przepowiednie Twoje i bije dziejowa godzina opowiedzenia się, po której stronie będzie naród, czy po Twojej Chryste, czy po Szatana.
Niech Twoja łaska sprawi, że Polska, która zawsze przez swą historię stawała po Twojej stronie, dziś także wybierze Ciebie Panie. Bo do kogo pójdziemy, skoro Ty masz słowa życia wiecznego. Niech nadal będziemy znakiem dla narodów świata, że Polska jest Ci wierna i posłuszna.
Niech Duch Święty wzbudzi w narodzie polskim pragnienie i tęsknotę za życiem duchowym, wiernością wierze katolickiej i umiłowaniem Ewangelii.
A ty, św. Andrzeju Bobolo, przykładzie prawdziwej pobożności, nadziejo nasza, módl się Ojczyzną, aby jej obywatele żyli pobożnie i święcie, nie dali się zwieść mocom ciemności i zwyciężali wrogów zbawienia. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień szósty:
Modlitwa o życie zgodne z wiarą
Panie Jezu, godny nieskończonej miłości i czci, przybytku Najwyższego, Ty chcesz, aby Twoją własnością były serca biedne, skołatane i zagubione, ale drogocenne w Twoich oczach. Dlatego zachęcasz wszystkich: przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię… Jednak ludzie nie biorą sobie Twej zachęty Panie i żyje tak, jakby Ciebie nie było, albo, jakbyś był im niepotrzebny.
Dlatego prosimy, Bezdenna głębino łask wszelkich, napełnij Twe dzieci taką łaską, by pielęgnowały w sobie cnoty: pokorę, cichość, czystość, męstwo i miłość. Pośród szarej codzienności i zwodniczych zmysłów oświecaj ich rozum, by wybierały drogę wąską i stromą, przechodzili przez ciasną bramę, która wiedzie ku życiu z Tobą. Umacniaj naszą wolę, wzmacniaj słabe i strwożone serce, spraw, by życie nasze było zgodne z wyznawaną wiarą.
A ty, św. Andrzeju Bobolo, mężny zwycięzco, na szlakach naszego życia, tak trudnych i niebezpiecznych, nierównych i niepewnych, bądź niezawodnym, wypróbowanym przewodnikiem w drodze do niebieskiej Ojczyzny. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień siódmy:
Modlitwa za duchowieństwo
Wiekuisty Kapłanie, Ty powołujesz ludzi, aby poszli za Tobą, i byli świadkami Twojej miłości aż po krańce ziemi. Spójrz na tych, których konsekrowałeś i przeznaczyłeś do służby Twemu ludowi. Niech posługa, którą pełnią w Twoim imieniu, ich uświęcenia i zbawia, a także tych, do których są posłani.
Tobie polecamy Ojca Świętego, biskupów i kapłanów i prosimy, abyś ich zachował dla Twego Imienia, podtrzymywał w nich ducha poświęcenia i ofiary, błogosławił pracom, oraz ustrzegł od złego. Niech będą Ci wierni, aby Kościół był światłem nadziei życia wiecznego.
A ty, św. Andrzeju, wzorze świętości kapłańskiej i zakonnej, czuwaj nad polskim duchowieństwem, aby naśladowało ciebie w pracy nad sobą, gorliwej służbie Bogu i ludziom, oraz umiłowaniu Kościoła. Możny orędowniku u tronu Bożego, wspieraj swą modlitwą swych braci, kapłanów i zakonników, którzy podobnie, jak ty, troszczą się o zbawienie dla siebie i bliźnich. A tych, którzy porzucili kapłaństwo i zranili Kościół przez zgorszenie, otocz szczególną modlitewną opieką. Amen.
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień ósmy:
Boże, Tyś przez tak liczne wieki, otaczał Polskę blaskiem potęgi i chwały, a tych, którzy sprawowali rządy nad narodem, napełniałeś mądrością, by z godnością i pożytkiem dla dobra obywateli dźwigali ten zaszczytny i trudny obowiązek.
Modlitwa za rządzących i naród polski
Dziś także potrzebujemy Twej pomocy, aby naród polski nadal darzył Ciebie miłością i własną Ojczyznę. Aby szanował to, co stanowi jej świętość narodową, a dusza tego narodu ocalona została od bezbożności, obojętności i laicyzacji.
Panie łaski i pomocy tym, którzy dziś rządzą, aby dbali o dobro duchowe i materialne Ojczyzny, ale i o jej katolicką tożsamość. Spójrz na utrudzonych pracą Polaków i niech ją tak wykonują, by była nie tylko źródłem utrzymania rodzin, ale ich uświęcała.
Młodzież i dzieci, otocz troskliwą miłością, aby nie dała się porwać złowrogim ideologiom.
A ty, św. Andrzeju, wielki nasz Patronie, strzeż naszych miast i wiosek, ochraniaj nasze ziemie, prowadź Polskę do dobrobytu. Uproś pojednanie synom i córkom tego narodu, który dziś boryka się z licznymi podziałami. Patronie Polski, prowadź Ojczyznę na szczyty nowej potęgi i chwały. Amen
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień dziewiąty:
Modlitwa o patronowanie Polsce
Święty Andrzeju Bobolo, nasz wielki Patronie! Dziękujemy Wszechmocnemu za to,
że do świętych Wojciecha i Stanisława, patronów z początku naszych dziejów, dodał u boku Królowej Polski Ciebie. Twoje życie dopełnione męczeństwem zaowocowało rosnącym kultem w pierwszej i drugiej Rzeczypospolitej. Obecnie w niepodległej Ojczyźnie patronujesz odnowie naszego życia, tak osobistego, jak i społecznego, żeby wzrastała jedność w Polsce, Europie i świecie. Niech Twój patronat pomaga nam cierpliwie pokonywać trudności dzięki modlitwie i działaniu w imię Jezusa Chrystusa, Twojego i naszego Pana, który z Ojcem żyje i króluje w jedności Ducha Świętego przez wszystkie wieki wieków. Amen.
– Wszechmogący wieczny Boże, Panie nasz! Przez naszego brata, świętego Andrzeja Bobolę, dokonałeś wielkich dzieł zbawienia w naszym narodzie i nadal ich dokonujesz. Dziękujemy Ci za Twoją obecność i zbawcze przez niego działanie. Dziękujemy za Twoją miłość, którą nam przez swojego sługę Andrzeja i dzięki jego wstawiennictwu za nami, udzielasz. Spraw, prosimy abyśmy oddając cześć umęczonemu Rodakowi mogli naśladować jego mężną wiarę oraz całkowite oddanie się Tobie w posłudze miłości naszym bliźnim. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
Dzień dziesiąty:
Modlitwa o życie w łasce Bożej i opiekę Bożą
W ostatnim dniu nowenny zwracamy się do Ciebie Jezu z prośbą najważniejszą: zachowaj w nas żywą wiarę, życie w łasce uświęcającej, jedność z Kościołem, napełnij duchem modlitwy i wiernością Twoim przykazaniom i nauce Ewangelii. Niech będziemy świątynią Ducha Świętego i wzrastamy w przyjaźni z Tobą Jezu i kochamy Twoją i naszą Matkę.
Niech cenimy sobie ponad wszystko życie nadprzyrodzone, a w nim: modlitwę, sakramenty święte, szczególnie spowiedź i Eucharystię, oraz Pismo Święte.
A, Twoja pomoc Panie niech nam towarzyszy, byśmy napełnieni dobrymi pragnieniami prowadzili takie życie, aby znaleźć w Tobie pokój i szczęście, którego świat dać nie może.
A ty, św. Andrzeju Bobolo, szafarzu łask Bożych, nieustraszony Męczenniku, wstawiaj się za nami, byśmy mimo naszych grzechów i upadków, zasłużyli tu na ziemi, przy śmierci i w wieczności na współczucie i miłość Serca Bożego. Amen
Kolejne modlitwy jak w pierwszym dniu.
EWTN/Telewizja Wiekuistego Słowa/5 sierpnia 2020 Dorota Niedzwiecka
******
Zginął z krzyżem w ręku za Polskę. 100 lat temu poległ ks. Ignacy Skorupka
**
Miał zaledwie 27 lat. Szedł w pierwszej linii tych, którzy bronili Warszawy. Bolszewicy widzieli młodego kapłana, a nad nim Matkę Bożą.
Jeszcze niedawno mówiono o możliwości rozpoczęcia jego procesu beatyfikacyjnego. Dziś brakuje już świadków jego życia, świadectw orędownictwa, a tym bardziej wymodlonych łask. Ale ks. Ignacy Skorupka mógłby być niezwykłym patronem młodzieży i żołnierzy. 27-letni kapłan, który do walki przeciwko ateistycznemu bolszewizmowi porwał studentów uczelni i uczniów liceów, poległ z krzyżem w ręku na polach Ossowa dokładnie 100 lat temu.
Wymowny pomnik przed katedrą św. Floriana pokazuje go tak, jak przekazały ówczesne świadectwa, w tym kard. Aleksander Kakowski, który napisał w swoim pamiętniku: „młody i pięknej powierzchowności kapłan, który jeszcze piękniejszą miał duszę”.
Jego ród wywodził się z podlaskiej szlachty herbu Ślepowron. Urodził się w Warszawie 31 lipca 1893 r. w istniejącej do dziś kamienicy przy ul. Ciepłej 3. Do seminarium wstąpił jako szesnastolatek. Święcenia przyjął w styczniu 1916 r. Od 1917 r. był proboszczem na parafiach w Bogorodsku koło Moskwy, a następnie w Klińcach, gdzie prowadził szkołę i tajną drużynę harcerską dla polskich dzieci. W 1918 r. ks. Skorupka najpierw został wikariuszem w Łodzi, a w 1919 r. notariuszem i archiwistą w kurii warszawskiej. Był kapelanem Ogniska Rodziny Maryi na Pradze, w którym przebywało ok. 200 sierot i uczył religii w szkole kolejowej przy ul. Chmielnej. Głosił kazania u Panien Kanoniczek na placu Teatralnym, w parafii na Koszykach, a w roku 1920 także w katedrze św. Jana Chrzciciela.
7 lipca 1920 r. ks. Skorupka poprosił kard. Aleksandra Kakowskiego o zgodę na wstąpienie do wojska. Całe godziny spędzał od tej pory w koszarach i na dworcach, spowiadając żołnierzy idących na front. Często bywał w gimnazjum Władysława IV, służącym za koszary I Batalionu 236. Pułku Piechoty Legii Akademickiej, do którego zostało wcielonych wielu z jego uczniów. Opóźniony wymarsz tego batalionu sprawił, że ks. Skorupka zdążył odbyć spowiedź generalną w kościele kapucynów przy ul. Miodowej i sporządził testament: „Długi za wpisy szkolne spłacam swym życiem. Za wpojoną miłość Ojczyzny płacę miłością serca”. Dopisał też: „Proszę mię pochować w albie i ornacie”.
13 sierpnia rano w kaplicy Bożego Ciała na Kamionku odprawił ostatnią Eucharystię i ruszył z kolumną w stronę Ząbek. Szedł pieszo obok ppor. Słowikowskiego, z zawieszoną na szyi stułą i z krzyżem inkrustowanym kością słoniową, ofiarowanym przez matkę Matyldę Getter.
Kapłan prosił, by pozwolono mu być w pierwszej linii, razem z żołnierzami. Ppor. Słowikowski wspominał, że ks. Skorupka szedł obok niego, gdy dostali się pod bolszewicki ogień. W płaszczu narzuconym na sutannę, z pieśnią „Serdeczna, Matko” dawał przykład niezwykłej odwagi, gdy… nagle upadł na ziemię. Wydawało się, że kapelan potknął się tylko o bruzdę, ale gdy po walce odszukano to miejsce, leżał twarzą do ziemi z krzyżem w ręku. Z trafioną pociskiem czaszką, pokłutym bagnetami ciałem, bez butów i bez zegarka, zapewne skradzionych przez bolszewików. Skrwawione ciało żołnierze zanieśli na płaszczu do Ossowa, a 15 sierpnia przewieziono do Warszawy. Bohaterską śmierć opisywano w kilku wojskowych meldunkach.
Pokłutego ciała nie udało się przebrać do pogrzebu, nałożono więc na sutannę ornat i złożono w metalowej, zakupionej przez ojca trumnie. Pogrzeb w kościele garnizonowym przy ul. Długiej przybrał niezwykle uroczystą formę.
W obecności szlochającego tłumu warszawiaków krzyż Virtuti Militari do trumny przypiął gen. Haller. Kondukt pogrzebowy w drodze na cmentarz Powązkowski zatrzymał się jeszcze przed siedzibą Rady Miejskiej, skąd z balkonu wygłosił przemówienie prezydent Warszawy Ignacy Baliński. Ks. Skorupkę złożono w kwaterze 244, rząd V, grób 15.
W miejscu, gdzie poległ bohaterski kapłan mieszkańcy Ossowa postawili dębowy krzyż. Kilkanaście metrów dalej Marian Jeznach, świadek bitwy, ufundował pamiątkowy obelisk.
Tomasz Gołąb/GOŚĆ NIEDZIELNY/14.8.2020
************************************************************************
Pojęcie “Cudu nad Wisłą” w odniesieniu do bitwy z bolszewikami jako pierwszy sformułował Stanisław Stroński
14 sierpnia 1920 roku, a więc gdy trwały jeszcze walki na przedpolach Warszawy i wynik bitwy był niepewny, Stanisław Stroński pisał na łamach dziennika “Rzeczypospolita” w tekście “O cud Wisły”:
„… żeby Warszawa wpaść miała w ręce bolszewików, żeby Trocki miał wejść do miasta jak ongi Suworow i później Paskiewicz, żeby ten sam dziki, a dzisiaj jeszcze dzikszy, bo podniecony przez mściwych i krwiożerczych naganiaczy sołdat i mużyk pohulać miał w stolicy odrodzonej Polski, tej myśli wojsko nasze nie zniesie i każdy żołnierz sobie powie: po moim trupie. /…/ I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.
Kilka dni później, gdy wojska bolszewickie były już w pełnym odwrocie i jasne było, że stolica Polski została ocalona, zaś losy wojny odwrócone, pojęcie “Cudu nad Wisłą” zaczęło zdobywać gwałtowną popularność, zwłaszcza w środowiskach narodowych.
Podkarpacka HISTORIA.pl
***********************************
Wymodlone zwycięstwo
Nieznane oblicze glorii pod Warszawą
Prof. Żaryn dla PCh24.
W przededniu Bitwy Warszawskiej abp Aleksander Kakowski, metropolita warszawski, napisał list do proboszczów, którzy byli na miejscu w swoich parafiach, w którym podkreślił, że nie wolno im dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To były silne i jednoznaczne słowa, które miały mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.
Z kim toczyliśmy wojnę w latach 1919-1921? Z Rosją bolszewików czy może również z Niemcami, których kilkadziesiąt tysięcy znalazło się w szeregach armii czerwonej? A może także z Brytyjczykami i Francuzami, którzy mieli własną wizję geopolityczną, w której nie przewidywali miejsca dla niepodległej Polski?
Trzeba widzieć różnicę między wrogami bezpośrednimi a stronami, które popełniały polityczne błędy.
Wrogiem i przeciwnikiem niepodległej Polski byli bolszewicy. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, ale trzeba się jednocześnie zastanowić, kim byli tak naprawdę bolszewicy.
Z jednej strony bolszewików identyfikujemy z Rosją, która w tamtym czasie była praktycznie przez nich opanowana, a sami Rosjanie zostali wprzęgnięci w proces nazwany przez Lwa Trockiego rewolucją permanentną. Można więc powiedzieć, że bolszewikami są Lenin i jego towarzysze, którzy zawłaszczyli państwo rosyjskie, jak i zwykli Rosjanie, którzy z mniejszą lub większą ochotą uczestniczyli w realizacji nakreślonych przez kierownictwo partii celów.
Bolszewicy to jednak także ówczesna międzynarodówka komunistyczna, czyli jaczejki znajdujące się w różnych częściach Europy, które zarówno w 1919 jak i 1920 roku potrafiły wzmóc ogień rewolucyjny po I Wojnie Światowej na terenach, gdzie panowało masowe bezrobocie, bieda, głód, które razem promowały postawy roszczeniowe i strajkujące.
Strajki i różnorakie manifestacje wybuchały na terenie chociażby odradzającej się po 123 latach zaborów Polski w roku 1919 i były wyraźnie podjudzane przez komunistów z Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Podobna sytuacja była w Niemczech i innych krajach.
W 1920 roku miał miejsce chyba najbardziej znany z tamtego okresu strajk dokerów gdańskich, którzy zostali w jakiejś mierze wykorzystani przez bolszewików. „Czerwona” propaganda docierała do Gdańska między innymi za sprawą lansujących ją niemieckich, antypolskich władz tego miasta. To właśnie na terenie Gdańska najlepiej było widać jak bardzo Niemcy byli chętni do przywrócenia granicy niemiecko-rosyjskiej sprzed I Wojny Światowej czy też w tym przypadku niemiecko-bolszewickiej.
Trzeba również dodać, że Niemcy i to nie tylko ci, którzy mają władzę nad Wolnym Miastem Gdańskiem, są również stroną, która nie dość, że nie przeszkadza bolszewikom, to jeszcze po cichu wspiera ich chociażby poprzez uniemożliwienie dostarczenia amunicji i innego sprzętu Polakom walczącym z armią czerwoną.
To są więc bezpośredni albo pośredni uczestnicy wojny polsko-bolszewickiej stojący po stronie „czerwonej zarazy”.
A co, że tak to określę, z całą gamą stron na zachodzie, które inaczej niż Polacy widziały tę wojnę?
Tu oczywiście najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, która w 1920 roku podczas konferencji w belgijskim Spa w zasadzie prowadziła politykę pod hasłem: ustalenia Traktatu Wersalskiego już nie obowiązują.
To ogromna tragedia dla sprawy polskiej, ponieważ nam – Polakom, a konkretnie Romanowi Dmowskiemu, Ignacemu Paderewskiemu i innym przedstawicielom polskiej delegacji w Wersalu udało się przeforsować nasze racje mówiące, że Polska jest niezbędnym elementem porządku europejskiego między Niemcami a Rosją, a więc porządku w ramach którego ani Niemcy, ani Rosjanie nie panują nad Europą Środkowo-Wschodnią. W wyniku podjętych tam ustaleń na mapy świata powróciła Rzeczpospolita, która w sojuszu przede wszystkim z Francją miała stabilizować czy też gwarantować równowagę na kontynencie europejskim.
Wielka Brytania bardzo niechętnie, ale jednak zgodziła się na ten polsko-francuski deal. Niestety, kiedy tylko sytuacja stała się niestabilna, jak to miało miejsce zwłaszcza w lipcu i sierpniu 1920 Londyn natychmiast zmienił swą optykę i zaczął podnosić argumenty o słabości Polski i upadku koncepcji dla Europy Środkowo-Wschodniej przyjętej w Wersalu.
Nie można jednak powiedzieć, żeby była to realizacja polityki bolszewickiej. Wielka Brytania realizowała własną politykę, w której to zupełnie inaczej rozumiała zasadę równowagi. W lipcu 1920 Londyn był zainteresowany, aby przywrócić to co było, czyli Europę bez Polski, ponieważ jak przez ponad 100 lat Polski nie było na mapach świata. Uważano również, że ewentualny sojusz angielsko-rosyjski w żaden sposób nie będzie destabilizował mocarstwowej polityki Londynu.
Francuzi z kolei są naszymi sojusznikami wojskowymi. Marszałek Foch podczas konferencji w Spa próbuje pomóc generałowi Rozwadowskiemu, ówczesnemu szefowi polskiej misji wojskowej we Francji. Francuzi mocno naciskają na Naczelnika Państwa Polskiego Józefa Piłsudskiego, żeby ten mianował Rozwadowskiego szefem sztabu. Nie ma wątpliwości, że na poziomie wojskowej przyjaźni Francuzi wspierają nas i robią, co mogą, aby pomóc nam skutecznie przeciwstawić się bolszewikom i ich pokonać. Jeśli zaś chodzi o politykę, to sprawa jest diametralnie inna. Francuzi bowiem prowadzą ją na kolanach wobec Anglików.
Jeśli jednak ponownie weźmiemy pod uwagę fakt, że 1918 roku Polski nie było na mapach, a świat mimo to istniał, to w jakimś sensie można zrozumieć francuskich polityków, ale tylko zrozumieć. Trzeba również pamiętać, że Francuzi szukali w tamtym czasie alternatywnego rozwiązania. Wielu z nich wierzyło, że bolszewicy zostaną ostatecznie pokonani przez Rosję Białą dzięki czemu również Paryż odzyska wielomiliardowe pożyczki, jakie udzielił Moskwie przed i w trakcie I Wojny Światowej.
To tylko kilka elementów tego politycznego nierozumienia ówczesnej sytuacji, jakie dominowało na Zachodzie.
W związku z tym czy ktokolwiek zdawał sobie wówczas sprawę z zagrożenia, jakie niczym tsunami nadciąga ze Wschodu, i które tak jak tsunami zniszczy wszystko, co stanie na jego drodze?
Jedyna strona, która rozumiała, na czym polega różnica między carską Rosją a bolszewikami to Stolica Apostolska i papież Benedykt XV. Ówczesny Ojciec Święty mobilizuje i wzywa wiernych we Włoszech, Francji, gdziekolwiek tylko są do szturmu modlitewnego. Kościół i papież doskonale zdawali sobie bowiem sprawę czym jest „czerwona zaraza”.
Wspomnę tylko tradycyjną pielgrzymkę do Lourdes podczas której modlono się za niepodległą Polskę. Modlitwa ta nie wzięła się jedynie stąd, że papież życzył dobrze Polsce, ale przede wszystkim stąd, że rozumiał kontekst całej sytuacji. Benedykt XV był przekonany, że przegrana Polski w wojnie z bolszewikami rozpocznie tragedię całej Europy, ponieważ nie była to zwykła wojna, tylko wojna cywilizacyjna.
Podobnie Przewodniczący Episkopatu Belgii kard. Mercier w lipcu i sierpniu 1920 roku wzywał do modlitwy za Polskę i przypominał politykom belgijskim, że to właśnie dzięki postawie Polaków w 1830 roku Belgowie zostali uratowani i wojska rosyjskie Mikołaja I nie zburzyły świeżo uzyskanej przez nich niepodległości.
Powtórzę: Kościół Katolicki doskonale rozumiał, co się dzieje. Co więcej: rozumiał nie tylko w perspektywie bieżącej polityki, w której dominuje układanie się stron, a Polska jest tu elementem wtórnym. Stolica Apostolska widziała również drugi wymiar tej wojny – wymiar cywilizacyjny i rozumiała, że bolszewicy są stroną, która zniszczy chrześcijańską Europę.
Wojna polsko-bolszewicka w zbiorowej pamięci Polaków i nie tylko Polaków, tak naprawdę ogranicza się do jednego dnia – 15 sierpnia 1920 i zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej – a przecież do tego czasu walki trwały już kilkanaście miesięcy. Jak wobec tego wyglądały działania wojenne do dnia „Cudu nad Wisłą”?
Wojna polsko-bolszewicka jest elementem porządkowania przez Polskę Europy Środkowo-Wschodniej. Od samego początku aktywnie uczestniczymy w tym procesie, ponieważ stroną najbardziej destabilizującą i chętną do zajmowania terytorium, które Polska widzi, jako swoje są właśnie bolszewicy.
Pierwszym takim aktem jest zajęcie i opanowanie Wilna w kwietniu 1919 roku z rąk bolszewickich, wyzwolenie ziemi wileńskiej, co oczywiście kontestuje strona litewska, tzw. Litwy Kowieńskiej, ale ona sama nie byłą zdolna do tego, żeby wyprzeć bolszewików.
Na początku 1920 roku będziemy wspierać Łotyszy także zagrożonych bolszewickimi atakami na terenie Pribałtiki.
To są ważne akty wojny, które dotyczyły, jak już powiedziałem polskiego udziału w porządkowaniu Europy Środkowo-Wschodniej.
W 1919 roku podczas Konferencji Wersalskiej Roman Dmowski przekazał stronie zachodniej cały plan dotyczący polskich granic nie tylko na zachodzie i północy, ale także na południu i na wschodzie. Te postulowane przez niego granice Polski na wschodzie są granicami opartymi na II rozbiorze Polski, to znaczy: Dmowski zgadza się na odebranie nam ziem pierwszego rozbioru, jeśli chodzi o Rosję, natomiast te ziemie, które zostały nam odebrane w drugim i trzecim rozbiorze powinny wrócić do Polski.
Ta perspektywa wschodniej granicy jest wbrew podręcznikowym opiniom wcale nie rozbieżna z koncepcją Józefa Piłsudskiego, który oczywiście ubiera to w słowa federacyjne, ale de facto realizuje ten sam zasięg terytorialny.
Mimo wszystkich różnic między Dmowskim i Piłsudskim to co do granicy wschodniej i obszaru państwa polskiego nie było tak głębokiego sporu, jak to dzisiaj próbuje się sugerować.
W tym miejscu muszę zapytać o „zawieszenie” wojny polsko-bolszewickiej. Czerwoni dochodzą do wniosku, że muszą w Rosji uprać się z białymi i dopiero wówczas powrócą do realizacji swojego planu, czyli „po trupie pańskiej Polski” do Berlina, a stamtąd nad Atlantyk?
W sytuacji, gdy bolszewicy są stroną, która może być pokonana przez wojska „białych”, czyli dawnego tymczasowego rządu, którego ostatnim premierem był Kiereński, wojska polskie wstrzymują wspierające niejako białych dalsze prowadzenie wojny z bolszewikami. Jest to decyzja Naczelnika Państwa, czyli Józefa Piłsudskiego, który oczekiwał od „białych” polityków i dowódców rosyjskich deklaracji, że uznają oni polskie roszczenia terytorialne na wschodzie. Ponieważ takiego uznania po stronie „białych” nie było, to Piłsudski stwierdził, że nie ma powodu, aby im pomagać w wojnie domowej w Rosji, ponieważ jest ona równie wroga Polsce jak strona „czerwona”.
Warto w tym miejscu zastanowić się: czy należało przede wszystkim budować niepodległą, silną Polskę czy też zniszczyć do końca bolszewicką zarazę, nawet jeśli skutkiem tego było obniżenie możliwości potencjału prowadzącego do utworzenia II RP w tych granicach, jakie ostatecznie w 1921 roku uzyskaliśmy.
Jest to bardzo ważne pytanie i dzisiaj nie możemy od niego uciekać widząc, ponieważ widzimy całe zło komunizmu, jakie przez ostatnie 100 lat rozlało się i nadal rozlewa się po świecie.
Piłsudski z punktu widzenia polskiej racji stanu nie widział powodu, żeby kontynuując walki z bolszewikami i tym samym przyczynić się do zwycięstwa strony „białej”, która nie była zainteresowana niepodległą Polską. Ten argument był doskonale rozumiany 100 lat temu i jest rozumiany dzisiaj. Nie mniej jednak niewątpliwie pojawia się pytanie: czy niepodległa, silna Polska powinna być jedynym punktem odniesienia dla Naczelnika Państwa, skoro przeciwko sobie miał tak wyraźnie zagrażającą całemu Zachodowi zarazę bolszewicką, która od początku chciała zniszczyć cywilizację chrześcijańską.
Jak udało nam się pokonać bolszewików? Przecież wszystko było przeciwko nam! Polska została sklejona z trzech różnych zaborów, z trzech różnych kultur, trzech różnych systemów prawnych, monetarnych, a nawet z różnych szerokości torów kolejowych. Bolszewicy maszerujący na zachód otwierają szampany, bo zwycięstwo jest ich zdaniem kwestią dni, jeśli nie godzin. Jak w związku z tym to nam udało się wygrać, mimo że na logikę nie mieliśmy na to najmniejszych szans?
Trzeba na to spojrzeć w dwóch perspektywach: długiej i krótkiej.
Jeśli chodzi o długą perspektywę czasową, to niewątpliwie mieliśmy w XIX wieku wspaniałe elity polityczne, ekonomiczne, społeczne, które z pokolenia na pokolenie dążyły różnymi środkami do tego, żeby pamięć o I RP, czyli niepodległym państwie polskim była obecna i żywa w narodzie.
Nie był to oczywiście jedyny element. W XIX wieku odbył się również wielki proces unarodowienia mas ludowych, który został zrealizowany nie tylko dzięki temu, co można powiedzieć, że jest obiektywne, to znaczy przemianom ekonomicznym, wzrostowi konsumpcji czy poziomu życia etc. Powiem więcej – to są elementy drugorzędne!
Dużo istotniejszym powodem procesu unarodowienia mas ludowych jest trwała obecność Kościoła Katolickiego, dzięki któremu udało nam się obronić przed atakami germanizacyjnymi i rusyfikacyjnymi w XIX wieku. Przedmiotem tego ataku były właśnie warstwy ludowe. Na szczęście dzięki Kościołowi Katolickiemu i elitom warstwy ludowe odnalazły się w polskości i ją uratowały.
Te dwa elementy, czyli oświecone elity i unarodowienie warstw chłopskich w ogromnej mierze wpłynęły na zmobilizowanie narodu polskiego w lipcu i sierpniu 1920 roku do walki z bolszewikami.
I tutaj mamy perspektywę krótką. Pierwszą instytucją, która mobilizuje Polaków do obrony ojczyzny i cywilizacji chrześcijańskiej jest Kościół Katolicki.
Generał Józef Haller leży krzyżem w kościele Najświętszego Zbawiciela – jednej ze świątyń wybranych do nowenny modlitewnej przez kard. Aleksandra Kakowskiego w Warszawie, aby wierni mogli się modlić i mobilizować do walki, do spotkania z czerwoną hordą, która jest już u wrót stolicy.
Na Jasnej Górze przeor prowadzi nieustanne modlitwy, w których to uczestniczy codziennie co najmniej 50 tys. ludzi modlących się o zwycięstwo Polaków pod Warszawą.
Episkopat oddaje Polskę i Polaków Sercu Jezusowemu.
Ponowione są śluby króla Jana Kazimierza, czyli oddanie się pod opiekę Matki Bożej Królowej Polski.
Jednocześnie odbywają się w całej Polsce modlitwy pod hasłem wstępowania do armii ochotniczej.
Na Rynku w Krakowie są celebrowane przez kard. Adama Sapiehę Msze Święte.
To samo dzieje się w Warszawie i w parafiach na wschód od Warszawy, m.in na Podlasiu.
Biskup polowy Stanisław Gal wzywa kapelanów wojskowych by stali ramię w ramię z żołnierzami
Najbardziej jednak trafiająca do wyobraźni jest instrukcja wspomnianego już abp. Aleksandra Kakowskiego, metropolity warszawskiego, który napisał do proboszczów, przebywających na miejscu w swoich parafiach, że nie wolno dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To są silne i jednoznaczne słowa, które mają mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze.
Do tego musimy dodać ogromny autorytet generała Józefa Hallera, który potrafił zmobilizować wielu młodych ludzi, nawet ówczesnych gimnazjalistów do wstąpienia do armii ochotniczej dzięki czemu w ciągu kilku tygodni ponad 100 tys. osób zgłosiło się i zostało błyskawicznie wprowadzonych w strukturę polskich sił zbrojnych.
Jesteśmy tak potężnie zmobilizowani jako naród, że w Warszawie na kilkanaście godzin przed bitwą nie widać większych śladów paniki. Uciekają dyplomaci zachodni, ale warszawiacy miasta nie opuszczają.
Na czele rządu stoi Wincenty Witos, jego zastępcą jest Ignacy Daszyński. Jest to rząd, który powstaje za zgodą Sejmu Ustawodawczego, który to Sejm Ustawodawczy jest zdominowany przez prawicę. To prawica godzi się na to, żeby premierem rządu polskiego był Wincenty Witos, a jego zastępcą Ignacy Daszyński motywując to w ten sposób, że to jest właśnie ten ogólnopolski wymiar udziału Polaków w wojnie, bo to warstwy ludowe mają być świadome, że to ich Polska!
Kraj, w którym toczy się wojna to nie jest Polska elit, tylko Polska całego narodu i symbolem tego są postacie Witosa i Daszyńskiego, którzy obejmują władzę po tym najbardziej krytycznym momencie, jakim była dymisja Władysława Grabskiego po jego powrocie z konferencji w Spa.
Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek/2020-08-13
************************************************************************
OGŁOSZENIA
W kościele św. Szymona nadal nie może być sprawowana Msza św. Tymczasowo Msze św. w niedziele i w święta są w kościele św. Piotra.
***
obowiązuje wcześniejsza rejestracja (linki poniżej)
na Mszy św. może być maksymalnie 50 osób
w sobotę 5 września Msza św. o godz. 18.00
po Mszy św. nabożeństwo pierwszej soboty miesiąca wynagradzające za zniewagi i bluźnierstwa skierowane przeciwko Najświętszej Maryi Pannie
rejestracja do godz. 16:00 lub do wyczerpania miejsc
https;//www.eventbrite.co.uk/e/sobota-0509-msza-sw-godz-1800-kosciol-sw-piotra-st-peters-glasgow-tickets-118805493429
***
w niedzielę 6 września Msza św. o godz. 14.00
rejestracja do godz. 12:00 lub do wyczerpania miejsc
https://www.eventbrite.co.uk/e/niedziela-0609-msza-sw-godz-1400-kociol-sw-piotra-st-peters-glasgow-tickets-118805110283?aff=erelpanelorg
*****
Spowiedź święta:
W soboty w kościele św. Szymona: 14.00 – 16.00
Oczywiście jest też możliwość w innym czasie – wtedy proszę umówić się indywidualnie z ks.Marianem: https://kosciol.org/dane/304
Spowiedź św. w kościele św. Anny – (szczegóły podane są w ogłoszeniach na stronie: www. kosciol.org)
*****
Mając na uwadze trwające wciąż zagrożenie zdrowia i życia, Szkocki Episkopat przedłużył udzielenie dyspensy od obowiązku niedzielnego uczestnictwa we Mszy świętej. Dotyczy to przede wszystkim osób starszych, które są w grupie ryzyka zarażeniem oraz osoby opiekujące się nimi, a także te osoby, które obawiają się z uzasadnionych przyczyn zakażenia.
Skorzystanie z dyspensy oznacza, że nieobecność na Mszy niedzielnej we wskazanym czasie nie jest grzechem. Jednocześnie korzystających z dyspensy zachęca się do udziału we Mszy świętej w dni powszednie, z zachowaniem roztropności i wzajemnej troski o siebie. Zachęca się również, aby osoby korzystające z dyspensy trwały na osobistej i rodzinnej modlitwie, i do duchowej łączności ze wspólnotą Kościoła poprzez transmisje radiowe, telewizyjne lub internetowe.
Nadal będziemy musieli zaakceptować szereg ograniczeń, do których przestrzegania jesteśmy zobowiązani:
- podczas Mszy św. w kościele może przebywać tylko 50 wiernych
- rezerwacja miejsc na Mszy św. przez stronę internetową (1 “bilet” na osobę/dziecko powyżej 5-go roku życia)
- przy wejściu do kościoła będą wolontariusze, którzy wskażą miejsca i będą “kierować ruchem”w kościele
- w kościele należy nałożyć maseczkę lub zakryć usta i nos szalikiem (nie dotyczy to dzieci poniżej 5-go roku życia i osób, które ze względów zdrowotnych nie mogą nosić maseczki)
- przy wejściu i wyjściu z kościoła należy zdezynfekować ręce
- należy zachować odległość 2m od innych osób (nie dotyczy to osób z rodziny)
- na razie ministranci nie mogą służyć do Mszy św.
- podczas liturgii nie będzie śpiewu, Msza będzie krótsza, niż zazwyczaj
- bardzo ważne: prosimy przychodzić trochę wcześniej, aby była możliwość odpowiedniego rozlokowania wszystkich w kościele przed rozpoczęciem Mszy św.
- również bardzo ważne: bezpośrednio po zakończeniu Mszy św. wszyscy poza osobami porządkowymi muszą jak najszybciej opuścić kościół
Uwaga:
Mimo zaostrzonych rygorów sanitarnych, nadal istnieje ryzyko zakażenia koronawirusem i każdy powinien mieć tę świadomość przebywając w miejscu, gdzie gromadzi się większa liczba osób.
Dane kontaktowe osób biorących udział we Mszy św. muszą być przechowywane w celu Contact Tracing w razie zachorowania któregoś z uczestników.
*****
Intencje Mszy św., które zostały zamówione na konkretny dzień, są w tych terminach odprawiane.
***
Bardzo dziękuję za Wasze zrozumienie obecnej sytuacji, za Wasze wsparcie i mam nadzieję, że w niedługim czasie będziemy mogli już w pełni i bez ograniczeń uczestniczyć w sakramentalnym życiu Kościoła. Niech nasza wzajemna gorąca modlitwa daje nam Bożą moc w przeżywaniu tego trudnego czasu.
***************************************************************************
sobota 22 sierpnia
*******
święto Matki Bożej Królowej
cały Kościół odnawia poświęcenie się
Jej Niepokalanemu Sercu
Ojciec Święty Pius XII, który dokonał poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi w 1942 r., ustanawiając to święto w 1954 r.zwrócił się do całego Kościoła w następujących słowach:
“Naszą Apostolską Władzą WYZNACZAMY I USTANAWIAMY ŚWIĘTO MARYI KRÓLOWEJ, które cały świat winien obchodzić corocznie w dniu 31 maja (dziś jest to dzień 22 sierpnia).
Równocześnie ZARZĄDZAMY, aby w tym dniu odnawiano poświęcenie ludzkości Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny. To bowiem pozwala żywić niepłonną nadzieję, że nadejdą czasy pomyślne, rozjaśnione triumfem religii i chrześcijańskim pokojem” (Ad caeli Reginam 1954, Pius XII).
Bądźmy wszyscy apostołami Maryi, by tego dnia zjednoczyła nas wspólna modlitwa, przez którą ponownie oddamy się Niepokalanemu Sercu Maryi – Sercu, które jest nam “schronieniem i drogą, która zaprowadzi nas do Boga”.
***
Msza święta
Antyfona na wejście
Maryja Dziewica, nasza Królowa, stoi po prawicy Chrystusa w blasku chwały. (Ps 45,10)
Kolekta
Boże, Ty ustanowiłeś Rodzicielkę Twojego Syna
naszą Matką i Królową, spraw,
abyśmy za Jej wstawiennictwem osiągnęli chwałę przygotowaną dla Twoich dzieci
w Królestwie niebieskim.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
PIERWSZE CZYTANIE
Iz 9,1-3,5-6
Syn został nam dany
Czytanie z Księgi proroka Izajasza
Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemiężcy jak w dniu porażki Madianitów.
Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: „Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju”.
Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad Jego królestwem, które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki. Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona.
Oto słowo Boże
PSALM RESPONSORYJNY
Ps 113,1-8
Refren: Niech imię Pana będzie pochwalone.
Chwalcie słudzy Pańscy,
chwalcie imię Pana.
Niech imię Pana będzie błogosławione
teraz i na wieki.
Od wschodu aż do zachodu słońca
niech będzie pochwalone imię Pana.
Pan jest wywyższony nad wszystkie ludy,
ponad niebiosa sięga Jego chwała.
Kto jest jak nasz Pan Bóg,
co ma siedzibę w górze,
co w dół spogląda
na niebo i ziemię?
Podnosi z prochu nędzarza
i dźwiga z gnoju ubogiego,
by go posadzić wśród książąt,
wśród książąt swojego ludu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
Alleluja, alleluja, alleluja
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą,
błogosławionaś Ty między niewiastami.
Alleluja, alleluja, alleluja
EWANGELIA
Łk 1,26-38
Bóg da Jezusowi tron Dawida
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.
Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”.
Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”.
Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?”
Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.
Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł.
Oto słowo Pańskie
Modlitwa nad darami
Obchodząc wspomnienie Najświętszej Maryi Panny, składamy Tobie, Boże, nasze dary i prosimy,
aby nas wspomagał Twój Syn, który stał się człowiekiem
i oddał swe życie na krzyżu jako niepokalana ofiara. Który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
Prefacja o Najświętszej Maryi Pannie
Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe,
słuszne i zbawienne, abyśmy Tobie, Ojcze święty, zawsze i wszędzie składali dziękczynienie,
i abyśmy Ciebie wielbili oddając cześć
Najświętszej Maryi, zawsze Dziewicy.
Ona przyjmując niepokalanym sercem Twoje Słowo, poczęła Je w dziewiczym łonie i otoczyła macierzyńską troską początek Kościoła, rodząc jego Założyciela. Przyjmując pod krzyżem testament Bożej miłości, wzięła za swoje dzieci wszystkich ludzi,
którzy przez śmierć Chrystusa narodzili się
do życia wiecznego. Gdy Apostołowie
oczekiwali obiecanego Ducha Świętego,
łączyła swe błagania z prośbami uczniów Chrystusa
i stała się wzorem modlącego się Kościoła.
Wyniesiona do niebieskiej chwały, otacza
macierzyńską miłością Kościół pielgrzymujący
i wspiera go w dążeniu do wiecznej ojczyzny,
aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański.
Dlatego z Aniołami i wszystkimi Świętymi
wysławiamy Ciebie, razem z nimi wołając:
Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów.
Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej.
Hosanna na wysokości.
Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie.
Hosanna na wysokości.
Antyfona na Komunię
Błogosławiona jesteś, Maryjo, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Tobie od Pana. (Łk 1,45)
Modlitwa po Komunii
Oddając cześć Najświętszej Maryi Pannie
zostaliśmy posileni sakramentem Eucharystii,
pokornie prosimy Cię, Boże,
abyśmy mogli uczestniczyć w uczcie wiecznego życia. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Obrzęd poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi
Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios) wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Kongres Krajowy Maryjny we Francji odbyty w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca, a we wspomnienie dokonujemy aktu ponowienia poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi.
Tytuł ten podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium: „Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci” (KK 59).
PIEŚŃ
1. Matko najświętsza, do Serca Twego, * Mieczem boleści wskroś przeszytego,
Wołamy wszyscy, z jękiem, ze łzami: * Ucieczko grzesznych, módl się za nami!
2. Gdzie my, o Matko, ach, gdzie pójdziemy, * I gdzie ratunku szukać będziemy?
Twojego ludu nie gardź prośbami, * Ucieczko grzesznych, módl się za nami!
3. Imię Twe, Matko, litością słynie, * Tyś nam pociechą w każdej godzinie,
Gdyśmy ściśnieni bólu cierniami, * Ucieczko grzesznych, módl się za nami!
WPROWADZENIE
Ze wspomnień Siostry Łucji – fatimskiej wizjonerki
Tuy, Hiszpania 13 VI 1929 r.
Uprosiłam u mych przełożonych i mego spowiednika zezwolenie na odprawienie godziny świętej każdej nocy z czwartku na piątek od 11 do północy. Jednej nocy byłam sama. Uklękłam przy balaskach w środku kaplicy, aby odmówić modlitwę Anioła. Ponieważ czułam się zmęczona, wstałam i modliłam się dalej z podniesionymi rękami. Paliła się tylko wieczna lampka. Nagle zrobiło się jasno w całej kaplicy wskutek nadprzyrodzonego światła.
Na ołtarzu pokazał się jasny krzyż sięgający aż do sufitu. W jaśniejszym świetle można było zobaczyć w górnej części krzyża oblicze i górną część ciała człowieka. Nad piersią, gołąbka również ze światła. A do krzyża przybite ciało drugiego człowieka. Trochę niżej bioder w powietrzu wisiał kielich i wielka Hostia, na którą spadały krople krwi z oblicza Ukrzyżowanego i z jednej rany piersiowej. Z Hostii spływały te krople do kielicha. Pod prawym ramieniem krzyża stała Najświętsza Maryja Panna. Była to Matka Boska Fatimska ze swym Niepokalanym Sercem w lewej ręce, bez miecza i róż, ale z cierniową koroną i płomieniem. Pod lewym ramieniem krzyża wielkie litery jakby z czystej wody źródlanej biegły na ołtarz tworząc słowa: Łaska i Miłosierdzie. Zrozumiałam, że mi została przekazana tajemnica Trójcy Przenajświętszej. I otrzymałam natchnienie na temat tej tajemnicy, którego mi jednak nie wolno wyjawić. Potem rzekła Matka Boża do mnie: «Przyszła chwila, w której Bóg wzywa Ojca Św., aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka. Tyle dusz zostaje potępionych przez sprawiedliwość Bożą z powodu grzechów przeciwko mnie popełnionych. Przychodzę przeto prosić o zadośćuczynienie. Ofiaruj się w tej intencji i módl się». Mówiłam o tym mojemu spowiednikowi, który mi polecił spisać, czego Matka Boża żądała.
Ojciec Święty Pius XII w odpowiedzi na prośbę Matki Bożej z Fatimy dokonał poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi w 1942 roku. Ponadto ustanawiając święto Maryi Królowej w 1954 r. zwrócił się do całego Kościoła słowami encykliki Ad caeli Reginam:
Po długiej tedy i dojrzałej rozwadze, mając to mocne przeświadczenie, że wielkie korzyści wynikną dla Kościoła, gdy ta niezbicie dowiedziona prawda zajaśnieje wszystkim, widocznie, niby pochodnia promienna, zatknięta na świeczniku – mocą Apostolskiej Naszej władzy ustanawiamy święto Królowej Maryi, które ma być obchodzone w całym świecie w dniu 31 maja (aktualnie, po reformie kalendarza jest to dzień 22 sierpnia). Nakazujemy również, aby tegoż dnia ponawiano poświęcenie się rodzaju ludzkiego Niepokalanemu Sercu Panny Maryi. W nim bowiem leży nadzieja nadejścia lepszego wieku, tryumfu wiary i chrześcijańskiego pokoju.
Niech tedy wszyscy z większą jeszcze niż dotąd ufnością garną się do tronu miłosierdzia i łaski Królowej i Matki naszej, błagając o pomoc w nieszczęściach, o światło w ciemnościach, o pociechę w cierpieniach i smutkach; a nade wszystko niech się wyrwą z niewoli grzechów i służą z wdziękiem dziecięcej pobożności pod berłem tak wielkiej Matki! Niech tłumy wiernych cisną się do Jej świątyń, niech obchodzą Jej święta; niech Jej błagalna koronka będzie we wszystkich dłoniach i niech przeniknie do kościołów i chat, do szpitali i więzień, na drobne zebrania i masowe manifestacje wiernych, celem głoszenia Jej chwały! Niech Imię Maryi słodsze nad nektar i droższe od pereł będzie w najwyższym poszanowaniu; niechaj nikt na to Imię, okryte takim majestatem i zdobne macierzyńskim wdziękiem, nie miota jakichkolwiek przeklętych wyrazów, świadczących o wstrętnej duszy; i niech się nie waży mówić niczego, co by uwłaczało należnej Mu czci!
Życząc sobie jak najgoręcej, by Królowa i Matka ludu chrześcijańskiego przyjęła te Nasze hołdy i swym pokojem rozbroiła targane zawiścią państwa i by nam po tym wygnaniu ukazała Jezusa, który nam będzie pokojem, wiecznym Weselem, udzielamy Wam z chęcią, Czcigodni Bracia, i Waszej owczarni, jako zadatku pomocy Boga Wszechmogącego i dowodu Naszej miłości, Apostolskiego Błogosławieństwa.
Dan w Rzymie u św. Piotra, w święto Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny, dnia 11 października 1954
***
AKT POŚWIĘCENIA
Akt poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi
Jasna Góra, 8 września 1946
Błogosławiona Dziewico, Matko Boga Przeczysta! Jak ongiś po szwedzkim najeździe król Jan Kazimierz Ciebie za Patronkę i Królowę państwa obrał i Rzeczpospolitą Twojej szczególnej opiece i obronie polecił, tak w tę dziejową chwilę, my, dzieci narodu polskiego, stajemy przed Twym tronem w hołdzie miłości, czci serdecznej i wdzięczności. Tobie i Twojemu Niepokalanemu Sercu poświęcamy siebie, cały naród i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, oddanie zupełne oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy. Synowi Twojemu, a naszemu Odkupicielowi ślubujemy dochowanie wierności Jego nauce i prawu, obronę Jego Ewangelii i Kościoła, szerzenie Jego królestwa.
Pani i Królowo nasza! Pod Twoją obronę uciekamy się; macierzyńską opieką otocz rodzinę polską i strzeż jej świętości. Natchnij duchem nadprzyrodzonym i pobożnością naszą parafię; ochraniaj jej lud od grzechów i nieszczęść, a pasterza umacniaj i uświęcaj swymi łaskami. Narodowi polskiemu uproś stałość w wierze, świętość życia, zrozumienie posłannictwa. Złącz go w zgodzie i bratniej miłości. Daj tej polskiej ziemi, przesiąkniętej krwią i łzami, spokojny i chwalebny byt w prawdzie, sprawiedliwości i wolności. Rzeczpospolitej Polskiej bądź Królową i Panią, natchnieniem i Patronką.
Potężna Wspomożycielko wiernych! Otocz płaszczem opieki Papieża oraz Kościół święty. Bądź mu puklerzem: wyjednaj mu świętość i żarliwość apostolską, swobodę i skuteczne działanie. Powstrzymaj zalew bezbożnictwa. Ludom od Kościoła odłączonym wskaż drogę powrotu do jedności Chrystusowej owczarni. Okaż niewierzącym słońce prawdy i podbij ich dusze czułością Twego Niepokalanego Serca.
Władna świata Królowo! Spojrzyj miłościwym okiem na troski i błędy rodzaju ludzkiego. Wyprowadź go z udręki i bezładu, z nieuczciwości i grzechów. Wyproś narodom pojednanie szczere i trwałe. Wskaż im drogę powrotu do Boga, by na Jego prawie budowały życie swoje. Daj wszystkim trwały pokój, oparty na sprawiedliwości, braterstwie, zaufaniu.
Przyjmij naszą ofiarę i nasze ślubowanie, Matko Boga i nasza. Przygarnij wszystkich do swego Niepokalanego Serca i złącz nas na zawsze z Chrystusem i Jego świętym królestwem. Amen.
PIEŚŃ
1. Idźmy, tulmy się jak dziatki, Do Serca Maryi Matki.
Czy nas nęka życia trud, czy to winy czerni brud!
Idźmy, idźmy ufnym krokiem, z rzewnym sercem łzawym okiem:
Serce to zna dzieci głos, odwróci bolesny cios.
2. Ach, to Serce dobroć sama, najczulsze z córek Adama.
Jest otwarte w każdy czas, samo szuka, wzywa nas:
“Pójdźcie do mnie dziatki moje, wyczerpując łaski zdroje:
Kto mnie znajdzie, życie ma, Temu Syn zbawienie da.
Sekretariat Fatimski/ Krzeptówki
*******
Święto NMP Królowej
Obchodzimy to święto zawsze osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia Maryi i zapraszamy do przeżycia tego święta przed obrazem Matki Bożej Łaskawej, który jako pierwszy w historii Polski został ukoronowany koroną królewską.
Od najdawniejszych czasów Matkę Bożą nazywano Panią i Królową. Chrześcijanie od wieków czczą Ją jako Królową i zdobią koronami Jej wizerunki.
W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631).
W Polsce 24 marca 1651 w wigilię uroczystości Zwiastowania Pańskiego, w obecności nuncjusza papieskiego arcybiskupa Jana de Torres świeżo namalowany obraz Matki Bożej Łaskawej, z namalowaną koroną na głowie (wg polecenia ks. Orsellego, który zamawiał obraz, miała to być korona królewska, jednak malarz zinterpretował to polecenie swobodnie i domalował koronetkę), został uroczyście wprowadzony do kościoła pijarów pw. Świętych Prima i Felicjana przy ul. Długiej (obecnie katedra polowa) i ukazany ludowi Warszawy. Nuncjusz odprawił uroczystą mszę św., poświęcił obrzędem pontyfikalnym ołtarz i obraz i odczytał bullę papieża Innocentego X ustanawiającą święto odpustowe Mater Gratiarum Varsaviensis. Było to pierwsze na terenach polskich papieskie poświęcenie obrazu z Matką Bożą w koronie.
W Polsce pierwsze koronowanie obrazu koroną królewską (ośmioobłękową, zamkniętą, zwieńczoną globem ziemskim z krzyżem) ufundowaną przez rajców stolicy wspólnie z ludem Warszawy nastąpiło rok później w 1652 r. Kapłan przytwierdził do obrazu Matki Bożej Łaskawej w Warszawie wotywną koronę z pozłacanego srebra i ozdobioną perłami.
Pierwsza w Polsce koronacja według wymogów papieskich ustawnowionych w 1630 r. to koronacja obrazu jasnogórskiego w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki.
Święto NMP Królowej ustanowił papież Pius XII dopiero w roku 1954, w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o niepokalanym poczęciu Maryi (8.XII.1854).
Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy
*****
Polski charyzmat maryjny
„Tam, gdzie jest Maryja, tam jest prawdziwa wiara”. Już te słowa, pochodzące z IV wieku, mówią wiele o Polsce i jej roli w dzisiejszym laickim świecie.
**
Teolog powie, że w osobie Matki Najświętszej jak w soczewce skupiają się wszystkie prawdy o człowieku i cała dostępna nam prawda o Bogu. Doda, że Maryja jest jak mapa, którą dało nam niebo: widzimy w Niej niepojętą tajemnicę Boga, poznajemy Jego zbawcze plany, a także naszą godność i przeznaczenie. Czciciel Maryi dopowie, że maryjność czyni jego wiarę żywą, iż jest w niej ciepło, a także że Kościół staje się dla niego domem, a przestaje być instytucją, oraz że czuje bliskość nieba. I doda: łatwiej za wiarę umierać.
W. Łaszewski/Niedziela Ogólnopolska 34/2020
************
fot. Flickr/the papal visit/Kai.pl
***
Papież Benedykt XVI o królowaniu Maryi:
(fragment katechezy papieskiej z dnia 22 sierpnia 2012 roku)
“… Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.”
****
Papież Franciszek:
“Kiedy jakiś chrześcijanin mówi mi, że może nie tyle nie kocha Matki Bożej, ile raczej, że mu na Niej nie zależy, że się do Niej nie modli, odczuwam smutek. Pamiętam, jak kiedyś, prawie czterdzieści lat temu, przebywałem na kongresie w Belgii i była tam para katechetów – profesorów uniwersyteckich z dziećmi, wspaniałą rodziną, – i dobrze rozmawiało nam się o Jezusie Chrystusie. W pewnym momencie zapytałem: „A co z nabożeństwem do Matki Bożej?” „My już przeszliśmy ten etap. Tak dobrze znamy Jezusa Chrystusa, że nie potrzebujemy Matki Bożej” – odpowiedzieli. Pomyślałem wtedy: „Cóż… biedne sieroty!” Czy nie jest tak? Chrześcijanin bez Matki Bożej jest sierotą.”
Podobnie – jak chrześcijanin bez Kościoła. Chrześcijanin potrzebuje tych dwóch niewiast, obu matek, obu tych dziewic: Kościoła i Maryi. Aby zrobić sobie „test” właściwego powołania chrześcijańskiego, trzeba się zapytać o moją relację z tymi dwiema matkami, które mam – z matką Kościołem i z Matką Maryją. To nie jest jakaś dewocja, nie – to teologia w najczystszej postaci. Jak wygląda moja relacja z Kościołem, z moją matką Kościołem, ze świętą matką Kościołem hierarchicznym? I jak wygląda moja relacja z Maryją, która jest moją Mamą, moją Matką? Dobrze nam to zrobi: nie opuszczać Jej nigdy i nie iść naprzód samemu.
fragment z książki:„Ewangelia Maryi. Na Rok Jubileuszowy Miłosierdzia”, wyd. Jedność, Kielce, 2015
***
MODLITWA ŚWIĘTEGO MAKSYMILIANA O KRÓLOWANIE MARYI
**
Niepokalana nieba i ziemi Królowo, wiem, że niegodzien jestem zbliżyć się do Ciebie, upaść przed Tobą na kolana z czołem przy ziemi, ale ponieważ kocham Cię bardzo, przeto ośmielam się prosić Cię, byś była tak dobra i powiedziała mi – kim jesteś? Pragnę bowiem poznawać Cię coraz więcej i więcej – bez granic, i miłować coraz goręcej i goręcej bez żadnych ograniczeń. I pragnę powiedzieć też innym duszom, kim Ty jesteś, by coraz więcej i więcej dusz Cię coraz doskonalej poznało i coraz goręcej miłowało. Owszem, byś się stała Królową wszystkich serc, co biją na ziemi i co bić kiedykolwiek będą i to jak najprędzej i jak najprędzej. Jedni nie znają jeszcze wcale Twego imienia. Inni ugrzęźli w moralnym błocie, nie śmią oczu wznieść do Ciebie. Jeszcze innym wydaje się, że Cię nie potrzebują do osiągnięcia celu życia. A są i tacy, którym szatan, co sam nie chciał uznać Cię za swą Królową i stąd z anioła w szatana się przemienił, nie dozwala przed Tobą ugiąć kolan. Wielu kocha, miłuje, ale jakże mało jest takich, co gotowi są dla Twej miłości na wszystko, prace, cierpienia i nawet ofiarę z życia. Kiedyż, o Pani, zakrólujesz w sercach wszystkich i każdego z osobna? Kiedyż wszyscy mieszkańcy ziemi uznają Cię za Matkę, a Ojca na niebie – za Ojca i tak wreszcie poczują się braćmi? Amen.
***************************************************************************
XXI Niedziela ZWYKŁA – 23 sierpnia
MSZA ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA o godz. 14.00
Homilia
BOŻE KLUCZE W LUDZKICH RĘKACH
**
“A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas – to znaczy: Piotr (Skała)“ – J 1, 42
**
Kiedy Jezus zapytał uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” – wyglądało to tak, jakby ich Mistrz był zainteresowany swoją popularnością. A tymczasem to pytanie szło w zupełnie przeciwnym kierunku. Zmierzało do każdego z nich osobiście: „A wy za kogo Mnie uważacie?” I wtedy Piotr wyznał: „Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego”.
Dziwić może również fakt, że to Bóg zadaje człowiekowi pytanie. Bowiem często w życiu właśnie człowiek stawia Bogu pytania o sens życia, o tajemnicę cierpienia. Kiedy przejdę próg śmieci – co będzie dalej? Na czym polega wieczność? Co to jest w ogóle „prawda”? I wtedy takie pytania są bardzo natarczywe. Bo człowiek nie potrafi cierpliwie czekać. Chciałby już, od razu niemal dotknąć samego Boga, żeby nie mieć żadnej wątpliwości.
Tak trudno było uwierzyć w Chrystusa wtedy, kiedy był widzialny i dotykalny aż do swojej śmierci na krzyżu. Po swoim zaś Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu pozostał nadal obecny, tyle że dla oczu ciała – niewidzialny.
Dzisiejsze słowa proroka Izajasza zapowiadają to, co wydarzyło się w okolicy Cezarei Filipowej. Mianowicie mowa jest o kluczu, którym się otwiera i zamyka. Jest to symbol, znak. Ta moc wiązania i rozwiązywania jest całkowicie Boża – o czym przypomina św. Paweł w II Czytaniu: „Z Niego, przez Niego i dla Niego jest wszystko”. I ta Boża moc – jedyna, wyjątkowa zostaje włożona w Piotrowe ręce. Ks. Biskup Pietraszko zauważa, że „Piotr swoją sytuację bezbłędnie odczytał. Bo w gruncie rzeczy Chrystus sam jest skałą. Pismo Boże po wielekroć razy to przypomina, że Chrystus jest kamieniem węgielnym Bożego budowania. Mówi nam to św. Paweł, kiedy tłumaczy strukturę Kościoła, stwierdzając, że my wszyscy jesteśmy żywymi kamieniami i oparci o Chrystusa jako jedyny fundament tworzymy żywy organizm Kościoła, jeśli zachowujemy łączność i wspólnotę z Chrystusem, który jest kamieniem węgielnym.”
To Jezus w swoim Kościele jest tą niezwyciężalną opoką i skałą. To On tylko potrafi prowadzić do swojego Królestwa. Piotr zaś jako widzialny pasterz Kościoła jest zastępcą Chrystusa na ziemi, który w imieniu Jezusa prowadzi cały lud Boży drogą pewną ku pełni Królestwa Bożego. Pewnie w minimych latach bardziej dziękowaliśmy Bogu, dużo goręcej niż może w obecnym czasie, za Piotra naszych czasów. Ale co jest istotne, że każdy kolejny papież jest następcą św. Piotra i mamy tego głęboką świadomość. Dziś jest czas trudny, czas wielkich zgorszeń synów Kościoła i czujemy jak ten ból dotyka każdego z nas.
Carlo Carretto w książce Bóg, który nadchodzi tak pisze: „Kościół – jakże sprzeczne uczucia budzi we mnie, a przecież jakże go miłuję! Ileż przezeń wycierpiałem, a przecież tyle mu zawdzięczam! Chciałbym, aby został obalony, a przecież potrzebuję jego obecności. Tyle skandali wywołał, a przecież dzięki niemu zrozumiałem, co to świętość. Nie spotkałem na świecie niczego bardziej obskuranckiego, bardziej skompromitowanego, bardziej fałszywego a jednocześnie nie doświadczyłem niczego równie czystego, tak szlachetnego i pięknego. Ileż to razy miałem ochotę zatrzasnąć mu przed nosem drzwi mojej duszy i ile razy pragnąłem umrzeć w mocnym uścisku jego ramion! Nie, nie mogę się od niego uwolnić, bo sam jestem jego częścią. A zresztą, dokąd bym poszedł? Czy zbudowałbym inny Kościół? Przecież nie ustrzegę się tych samych wad i błędów, bo to ja jestem ich nośnikiem. A jeślibym go zbudował, to będzie już mój Kościół, a nie Chrystusowy. Jestem już na tyle stary, aby rozumieć, iż nie jestem lepszy od innych.”
Spotykam co jakiś czas kogoś kto twierdzi: „…a ja już nie wierzę”. Czy to znaczy, że doznał rozczarowania, albo w swojej naiwności łudzi się, że on jest lepszy i bardziej wiarygodny? Święty Franciszek powiedział kiedyś z naciskiem: „Uważasz mnie za świętego, a nie wiesz, że mogę mieć jeszcze dzieci z prostytutką, jeśli Chrystus mnie nie podtrzyma.” Bo wiarygodność nie jest cechą ludzi. Tylko Bóg jest wiarygodny. Człowiek jest słaby, ułomny, ale Bóg dał mu wolną wolę poprzez którą może otworzyć się na przyjęcie Bożej mocy. Ta Boża moc płynie nieustannie w niewidzialnych żyłach widzialnego Kościoła. Ten Kościół, jak napisał Maritain, „otrzymał od Boga osobowość nadnaturalną, świętą, niepokalaną, czystą, doskonałą, nieomylną, umiłowaną jako Oblubienica Chrystusa i godną tego, abym i ja Ją umiłował jak najlepszą matkę.” Tu można zobaczyć tę nieprzeniknioną tajemnicę Chrystusowego Kościoła, który z jednej strony ma moc dawania świętości a z drugiej – ten sam Kościół składa się tylko z samych grzeszników.
Dobrze jest przypomnieć sobie słowa św. Pawła: „Ilekroć niedomagam tylekroć jestem mocny”.
Proszę Cię Panie, abyś z mojego grzesznego serca więcej wykrzesał ufności, bo wtedy będę mógł odpowiedzieć na Twoje dzisiaj zadane mi pytanie.
ks. Marian SAC
Modlitwa powszechna
Zgromadzeni przez Pana naszego Jezusa Chrystusa i nakarmieni Bożym Słowem zanieśmy naszą modlitwę do Boga, prosząc Go, by nas wysłuchał i wszystkim otworzył drogę do objawionej prawdy.
- Módlmy się, aby Kościół otwierał ludzi na przyjęcie objawionej prawdy i niósł wszystkim pojednanie z Bogiem.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Prośmy, aby papież, biskupi i kapłani strzegąc Bożego objawienia, wyjaśniali Bożą prawdę i umacniali wiarę chrześcijan przez posługę słowa, modlitwę i sprawowanie świętych sakramentów.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Módlmy się za dzieci, młodzież i dorosłych, aby poznawali na katechizacji i w modlitewnych wspólnotach coraz pełniej ogrom wiedzy, mądrości i miłości Bożej.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Prośmy za rodziców i rodziców chrzestnych, aby troszczyli się o właściwy rozwój duchowy swoich dzieci.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Módlmy się, aby Pan nasz Jezus Chrystus Zbawiciel otworzył bramy Królestwa niebieskiego naszym bliskim zmarłym. Módlmy się również za tych, którzy nagle i niespodziewanie odchodzą do wieczności.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Módlmy się, abyśmy z sercem otwartym słuchając słowa Bożego, dostąpili przebaczenia i wiernie trwali w Kościele, którego nie przemogą bramy piekielne.
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
- Módlmy się w ciszy…
- R. Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie.
Wysłuchaj, Panie Boże, naszej pokornej modlitwy. Zanosimy ją do Ciebie włączeni do wspólnoty Kościoła, któremu przekazałeś tajemnicę swojej miłości i powierzyłeś mu klucze swojego Królestwa, aby otworzył ludzi na Twoją prawdą i niósł wszystkim pojednanie z Tobą. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
***************************************************************************
Polakom potrzebna jest pokuta
Młody człowiek z trzymetrowym krzyżem na plecach, w długiej jasnej szacie i sandałach przemierza Polskę wzdłuż i wszerz. Inscenizacja, plan filmowy, żarty? Nic z tych rzeczy.
**
Od kilku tygodni Michał Ulewiński, 27-latek z Kierza Niedźwiedziego, pielgrzymuje samotnie przez Polskę z wielkim, 15-kilogramowym krzyżem na plecach, modląc się o nawrócenie narodu. Przebył już drogę znad morza do Giewontu, następnie do Gniezna, skąd ruszył do Sokółki. Mówi, że jego droga ma „narysować” na mapie Polski znak krzyża.
To nie jest przypadek
– Gdy czytałem Apokalipsę czy Dzienniczek św. Faustyny przyszła mi myśl, aby oznaczyć Polskę krzyżem. Ufam, że gdy wytyczę ten znak swoją pielgrzymką, Pan Jezus nam pobłogosławi. Ale żeby tak było, najpierw jest potrzebna pokuta – mówi Niedzieli młody pielgrzym i wyjaśnia: – Zarówno trasa, jak i samo zrobienie krzyża były wcześniej przeze mnie przemodlone. Ten krzyż także ma swoją symbolikę. Jego wysokość to 3 m – jak trzy Osoby Boskie, belka pozioma ma 153 cm, bo ostatni połów Jezusa to właśnie 153 ryby, a objawienia w Fatimie trwały 153 dni. Krzyż w całości zrobiony jest z belki o wymiarach 10 cm x 7 cm – to nawiązanie do 10 przykazań oraz 7 grzechów głównych, za które chcę przepraszać – zwierza się Michał.
Szczerze też opowiada o wątpliwościach i pytaniach, które pojawiały się przed wyruszeniem w drogę. – Nie wiedziałem, jaką trasą mam iść. Pytałem: Boże, jak ma ta trasa wyglądać? Jak ją zacząć? I wtedy przyszła mi do głowy myśl św. Jana Pawła II: „Brońcie krzyża, od Giewontu aż po Bałtyk.” I już wiedziałem, że muszę przejść znad morza aż pod krzyż na Giewoncie. Gniezno i Sokółka przyszły później, także na modlitwie.
Michał postanowił wyruszyć w liczącą setki kilometrów pielgrzymkę bez przygotowania, ale wcześniej długo zastanawiał się, jak ma wyglądać ta pokutna droga. – Zadzwoniłem po poradę do znajomych i jeden z nich powiedział, żebym zaufał Bogu i nie brał pieniędzy i kart płatniczych. Zabrałem tylko to, co konieczne. Drugi znajomy doradził mi, abym poszedł w szacie pokutnej i wszystko relacjonował w internecie. Początkowo nie chciałem tego robić, powiedziałem mu, że ja chcę iść tylko dla Pana Boga, że mnie nie interesuje, co ludzie będą mówić, ważne, żeby Bóg przyjął tę ofiarę. Ale wierząc, że Duch Święty przez moje świadectwo może pomóc innym w nawróceniu – postanowiłem, że moją drogę będę opisywać.
Z wdzięcznością wspomina, że doświadcza opieki Boga oraz serdeczności ludzi, którzy oferują mu pomoc. – Bóg się o mnie troszczy każdego dnia. Jezus powiedział: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Pan Bóg każdego dnia dodaje mi sił. Droga jest na pewno ciężka, niekiedy nie mam siły, jestem tylko człowiekiem, odczuwam zmęczenie, ale nie miałem nawet chwili zwątpienia. Wiem, że ja to muszę skończyć. W trudnych momentach życia proszę, aby Pan Bóg po prostu pomógł i dodał mi sił. I zawsze mi tych sił dodaje.
Damian Krawczykowski/Niedziela Ogólnopolska 34/2020/
************************************************************************
Jak pogodzić krzyż z dobrocią Boga?
**
Pytanie czytelnika:
Jestem osobą głęboko wierzącą. Jednak nie mogę pojąć, dlaczego często krzyż codzienny jest taki ciężki. Jak pogodzić krzyż, cierpienie z dobrocią Boga?
Teolog odpowiada:
Jest nam bardzo trudno pogodzić wiarę w dobrego Boga z istniejącym w świecie cierpieniem, złem, zaakceptować codzienny krzyż, który musimy dźwigać. W takich najtrudniejszych sytuacjach bliskie są nam słowa Psalmu 22: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Jezus wypowiedział je podczas swej najgłębszej krzyżowej udręki. Kardynał Joseph Ratzinger, komentując te słowa, napisał kiedyś, że człowiek współczesny jest właśnie w tym momencie Męki Jezusa, gdy wokół jest cierpienie, głód, wciąż istnieją dzielnice nędzy. Te słowa psalmu wyrażają rozpaczliwe wołanie świata dręczonego milczeniem Boga. I to wołanie Jezus zanosi przed Serce Ojca.
Może ten krzyż, który dźwigamy, rodzi nasze niezrozumienie i wewnętrzne cierpienie albo nawet bunt, bo Bóg okazuje się nie taki, jakim Go sobie wyobrażamy. Może zbyt często chcemy mieć Boga na miarę naszych wyobrażeń. Bóg z pewnością nie chce naszego cierpienia i nie daje nam ciężaru większego niż ten, który możemy unieść. Czasem jednak Bóg daje ludziom głęboko wierzącym bardzo ciężki krzyż, bo wie, że oni go nie zniweczą. Bóg czasem daje nam krzyż jako ostatnią próbę miłości, byśmy mogli stać się Jego najwierniejszymi przyjaciółmi. Pomimo cierpienia i trudu ten krzyż będzie dla nas tak naprawdę umocnieniem i źródłem nadziei.
Kiedy jest nam trudno i może nawet narzekamy na Boga, to jednak ten nasz ból kierujemy ku Niemu. Nie wołamy do pustki i nicości – wołamy do Boga. Idziemy pod krzyż, by porozmawiać czy nawet pokłócić się z Bogiem. Jakoś wewnętrznie czujemy, że Bóg jest dobry i nas kocha. Może wtedy warto pomyśleć, jak wielkie było cierpienie Ojca, który dla naszego zbawienia dał swojego Syna, aby wziął On na siebie nasze grzechy. „Kto rozmija się z absolutną miłością, popada w absolutną pustkę” – napisał teolog Hans Urs von Balthasar.
Tak naprawdę wszędzie, dokąd pójdziemy, czeka na nas krzyż. Ale to z krzyża, na którym umarł Jezus, wyrosło największe dobro: zbawienie, ocalenie człowieka i świata, zmartwychwstanie. Dlatego ten mój codzienny krzyż dźwigam, by kogoś z moich bliskich przyprowadzić do Boga.
ks. Mariusz Frukacz/Niedziela Ogólnopolska 26/2020
************************************************************************
Peter Seewald:
Ratzinger od początku był zachwycony Janem Pawłem II
23 sierpnia 2020 | 16:00 | Paulina Guzik (TVP1) | Warszawa Ⓒ Ⓟ
fot. Wojtek Laski / EAST NEWS
**
Oni obaj byli zupełnie odmiennymi osobowościami. W innych okolicznościach nie pasowaliby do siebie. Ale właśnie ta odmienność zbliżyła ich do siebie. Ratzinger mówił, że od samego początku był zachwycony Janem Pawłem II. Podobały mu się jego wiara, osobowość, ale także filozoficzna siła – mówi Peter Seewald, biograf Benedykta XVI w rozmowie z Pauliną Guzik, dziennikarką prowadzącą program „Między ziemią a niebem” w TVP1.
Peter Seewald jest jedynym na świecie dziennikarzem, który przeprowadził kilka wywiadów-rzek z Papieżem Emerytem Benedyktem XVI. Jego „Sól ziemi”, „Bóg i świat” czy „Światłość Świata” na całym świecie stały się bestsellerami. Na polskie tłumaczenie czego potężna, ponad 1000-stronicowa biografia Benedykta XVI, wiosną tego roku wydana w Niemczech. O zdrowiu Benedykta XVI i biografii obejmującej niemal 100 lat historii z niemieckim pisarzem rozmawiała Paulina Guzik w programie „Między Ziemią a Niebem” Telewizji Polskiej.
Paulina Guzik: Świat obiegły ostatnio niepokojące wieści na temat zdrowia Papieża Emeryta Benedykta XVI. Widział się Pan z nim w przeciągu ostatnich tygodni, jak się czuje Benedykt XVI?
Peter Seewald: Muszę powiedzieć, że Emerytowany Papież nie czuje się w chwili obecnej najlepiej. Ma padaczkę, o czym przez długi czas nie było wiadomo. Po mojej wizycie byłem kilkukrotnie pytany, jak się czuje papież. I mówiłem o tym otwarcie, bo uważam, że opinia publiczna powinna o tym wiedzieć. Ludzie chcą brać udział w jego życiu, modlić się za Papieża. Teraz czuje się ciut lepiej. Dostał nowe leki, które spowodowały, że ból się zmniejszył. Poprzednie leki powodowały, że czuł się źle, był przemęczony, miał problemy z mówieniem. Teraz też jego głos jest zmieniony i trudno go zrozumieć. W trakcie naszej rozmowy głos stał się trochę mocniejszy, ale pod koniec rozmowy musieliśmy ją przerwać, ponieważ atak bólu uniemożliwił dalszą kontynuację audiencji. W żadnym razie nie był, jeśli można tak powiedzieć, zmęczony życiem, nie sprawiał wrażenia przygnębionego. Wręcz przeciwnie. Mówił optymistycznie, że jeszcze odzyska siły. Co więcej, uważał, że jeszcze chwyci za pióro i coś napisze, jak przystało na “notorycznego” pisarza. Wręcz trudno go powstrzymać, żeby nie pisał. Nie będą to jakieś wielkie dzieła, ale chodzą mu po głowie różne myśli, które chciałby sformułować. Tak więc – jest na drodze do poprawy zdrowia, ale ta choroba, ta spuchnięta czerwona twarz bardzo go wyniszczyła. I każdy, kto ma pojęcie o róży wie, jak okropna i bardzo bolesna jest to choroba. Ale on dzielnie i z pokorą ją znosi. Nie chce z tego robić jakiegoś wielkiego “halo” i jest przekonany, że się z niej wyleczy.
Uważam też za bardzo interesujące, że podano do publicznej wiadomości, że Benedykt wybrał sobie miejsce ostatniego odpoczynku. I że była to dokładnie krypta w bazylice św. Pawła, gdzie wcześniej stał sarkofag św. Jana Pawła II. Uważam, że ma to symboliczne znaczenie. Tym bardziej, że ci dwaj papieże byli bardzo blisko ze sobą związani, doskonale się rozumieli. On uważał, że miejsce jego wiecznego odpoczynku powinno być tam, gdzie był wcześniej jego bardzo dobry przyjaciel, z którym blisko współpracował. Uważam, że to świetny pomysł.
Zważywszy na więź Karola Wojtyły i Josepha Ratzingera to też bardzo symboliczne życzenie…
– Tak, to życzenie ma znaczenie symboliczne. Ta bliskość dwóch papieży, którzy razem przez prawie ćwierć wieku lub nawet dłużej walczyli o kościół. Jan Paweł II chciał koniecznie mieć Ratzingera w Rzymie. On go nawet do tego po prostu zmusił. To była jedna z najważniejszych decyzji jego pontyfikatu. Ratzinger, można tak powiedzieć, był ze strony teologicznej na flance. A Jan Paweł II mógł się całkowicie na niego zdać. Oni obaj byli zupełnie odmiennymi osobowościami. W innych okolicznościach nie pasowaliby do siebie. Ale właśnie ta odmienność zbliżyła ich do siebie. Ratzinger mówił, że od samego początku był zachwycony Janem Pawłem II. Podobały mu się jego wiara, osobowość, ale także filozoficzna siła. I to, że chce być pochowany tam, gdzie na początku spoczął Jan Paweł II, była po prostu logicznym następstwem ich życia.
Podróż Benedykta XVI do chorego brata relacjonowana była przez media na całym świecie – jakie znaczenie miała dla Papieża Emeryta?
– Ta wizyta była dla niego bardzo ważna. I to też pokazuje, że w przypadku rzeczy, które są dla niego ważne, nie ma znaczenia to, że jest chory. Trzeba było polecieć, co było trudem, ale bardzo chciał zobaczyć swojego brata Georga, zanim umrze, co nie było możliwe w przypadku jego siostry. Dlatego tak bardzo ważna była jego wizyta w Ratyzbonie. Ta podróż oczywiście bardzo go wyczerpała, bo przecież on ma 93 lata. W Ratyzbonie odezwały się te napady róży, choć nie były one tak bolesne. Był bardzo szczęśliwy, że tam był; to było oczywiście piękne spotkanie dwóch utalentowanych braci Ratzingerów. Oni się wzajemnie pożegnali; częściowo bez słów, bo obaj mieli wielkie trudności z mówieniem. I on chciał jeszcze raz, zanim odleciał, zajrzeć do swojego brata. Jego sekretarz powiedział, że absolutnie nie jest to możliwe. Na co papież Benedykt odparł, że w takim razie sekretarz sobie może jechać, bo on zostaje.
W potężnej biografii która została wiosną wydana w Niemczech i czeka m.in. na polskie i angielskie wydanie wspomina Pan, że Papież Emeryt pracuje nad duchowym testamentem.
– Na początku on nie chciał pisać żadnego duchowego testamentu. Napisał zwykły testament; taki, jakie piszą zwykli ludzie. Kto dostanie jego dobra doczesne, jego meble, jego zdjęcia itp. Ale testamentu duchowego nie chciał pisać. Teraz jednak zdecydował się, że taki testament powstanie. On już jest nawet napisany. Jest taka tradycja, że papież zostawia dla swojego następcy takie słowo, dające siłę, odwagę, nadzieję. A przy tak wielkim teologu, jakim jest Josef Ratzinger, papież Benedykt XVI, można wyjść z założenia, że zarówno w tej trudnej sytuacji kościoła katolickiego w Europie Zachodniej jak i kryzysu wiary katolickiej , to słowo w przyszłości będzie miało dla wielu ludzi ogromne znaczenie.
George Weigel przyznaje, że decyzja o napisaniu biografii papieża Jana Pawła II przewróciła jego życie do góry nogami – czy Pana życie też zmieniła praca nad biografią Benedykta XVI?
– Ta biografia nie zmieniła mojego życia, ale praca nad biografią Ratzingera spowodowała, że wzrósł mój szacunek do jego dzieł. Uważam, że tego nie da się porównać z niczym innym, jak duży wkład pracy w nie włożył, pomimo różnych trudności, kłopotów zdrowotnych i wypadków. Moje życie natomiast zmieniło się po naszym pierwszym spotkaniu w roku 1992. W 1996 wydaliśmy naszą pierwszą książkę “Sól ziemi”. W tamtym okresie były pytania, które mnie interesowały, które mnie nurtowały: co to jest wiara, czym jest katolicyzm, czy Bóg istnieje, czy nie. I dzięki Ratzingerowi uzyskałem niespodziewanie wspaniałe odpowiedzi, prawdziwe, mądre i autentyczne. Jeśli czegoś nie wiedział, nie bał się do tego przyznać. Bo to był człowiek, który dzięki swojej olbrzymiej wiedzy i swojej teologicznej refleksji, doświadczeniu życia w czasach ateizmu, faszyzmu, a także doświadczeniu w Radzie Nauki Kongregacji Wiary umiał odpowiedzieć na aktualne pytania naszych czasów. To mnie bardzo zafascynowało i skłoniło do przemyśleń. Byłem wtedy na drodze powrotu do wiary katolickiej, ale właśnie ta historia spowodowała, że się nawróciłem.
Czy Papież Emeryt czytał biografię, którą Pan napisał?
– Wcześniej, zanim ukazała się oficjalna książka, dałem mu do przeczytania kilka rozdziałów w wersji roboczej. Pomyślałem bowiem, że nie wiadomo, jak długo Papież jeszcze będzie żył. Chodziło więc o to, by miał pogląd, jak to będzie wyglądać i ile pracy w to włożyłem. Oczywiście potem natychmiast do mnie napisał, że mu się bardzo podobało, że był głęboko poruszony. On mnie też pokochał, jako historyka, jako tego, kto w sposób prawdziwy i ekscytujący potrafi opisać historię jego życia. Nie wiem, czy w tej chwili nadal czyta tę biografię czy może jest mu ona czytana. Ale przy naszym ostatnim spotkaniu opowiadał mi, pod jak wielkim wrażeniem był, czytając właśnie wtedy o początkach jego pracy w Kongregacji Nauki Wiary. I jego radość, że to dzieło w końcu mogło powstać jest naprawdę ogromna. W Niemczech pozycja ta znalazła się na 4. miejscu bestsellerów; zyskała wiele pochlebnych recenzji, choć także krytycznych. Nigdy nie jest tak, że człowiek zdąży zrobić wszystko jak najlepiej i do końca. Ale myślę, że to był jej czas i że tego typu biografia nigdy później by nie powstała.
***************************************************
Abp Wojda: w Kościele w Polsce potrzeba większej współpracy ze świeckimi
**
Jednym z największych wyzwań Kościoła w Polsce jest nauczenie się współpracy duchowieństwa ze świeckimi. Parafia to wspólnota, w której każdy ma swoje miejsce i zadania – powiedział PAP metropolita białostocki i wieloletni podsekretarz Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów abp Tadeusz Wojda.
W najbliższy czwartek na Jasnej Górze rozpocznie się Zebranie Plenarna Konferencji Episkopatu Polski. Wśród podejmowanych tematów będą wyzwania duszpasterskie Kościoła w Polsce.
W lipcu Kongregacja ds. Duchowieństwa wydała instrukcję “Nawrócenie Duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła”.
“Ten dokument to ważna wskazówka, która przypomina nam, że parafia jest +wspólnotą wspólnot+ w wymiarze Kościoła lokalnego” – powiedział PAP abp Wojda.
Metropolita białostocki zwrócił uwagę, że “w adhortacji Ewangelii Gaudium papież Franciszek pisze, że +człowiek sam w sobie jest misją+. Sama ewangelia jest słowem, które posyła, słowem dynamicznym, które wnosi w ludzkie życie radość, która zmienia człowieka”.
“Jeśli ktoś przeżywa autentyczne spotkanie z Jezusem Chrystusem, z jego miłością, to staje się misjonarzem. Tu jest klucz do zrozumienia, jak powinna być umisyjniana parafia. Jeśli parafia rzeczywiście żyje Ewangelią, żyje Słowem Bożym, miłością Jezusa Chrystusa, to staje się automatycznie wspólnotą misyjną, która wychodzi do drugiego człowieka, która szuka możliwości dzielenia się ewangelią” – wyjaśnił abp Wojda.
W ocenie arcybiskupa “brakuje wśród chrześcijan w Polsce głębszej świadomości odpowiedzialności za dzieło głoszenia Dobrej Nowiny”.
Przyznał, że jest wielu ludzi, którzy się modlą i myślą o misjach, ale często nie wiedzą, jak to pragnienie zrealizować. “Tutaj dużą rolę mają do odegrania kapłani, którzy powinni, żyjąc w bliskości z Chrystusem, uświadamiać całej wspólnocie istotę Kościoła, że jest to wspólnota, która wychodzi do świata z przesłaniem Ewangelii, oraz pokazywać, w jaki sposób ludzie różnych stanów mogą te misję realizować” – powiedział metropolita białostocki.
Zwrócił uwagę, że “nie wszyscy jadą na misje. Przeważnie Duch Święty wybiera jedną, czy drugą osobę, która zostaje posłana, jako owoc dojrzałej wiary wspólnoty parafialnej. Natomiast duch misji, duch ewangelizacji, powinien być przeżywany właśnie w parafii. Tu się wszystko zaczyna” – powiedział.
W ocenie arcybiskupa Wojdy ani liczba wiernych, ani ich wiek, nie są przeszkodą, by parafia była misyjna. “Nawet, jeśli jest ona wspólnotą osób starzejących się, to, jeśli jej członkowie zrozumieją jak jest rola wierzącego, wówczas będą angażować się na rzecz misji poprzez ofiarowanie swoich cierpień za misje, modlitwę w intencji tych, którzy nie spotkali jeszcze Chrystusa, czy będą organizować zaplecze dla misjonarzy”.
Zdaniem abp Wojdy, jednym z największych wyzwań, które stają przed Kościołem w Polsce, jest uczenie duchowieństwa współpracy ze świeckimi. “W wielu miejscach mamy jeszcze sytuację, w której ksiądz sam chce wszystko zrobić, za wszystko chce być odpowiedzialny, co w konsekwencji prowadzi do tego, że zaczyna na różnych polach nie domagać i na tym cierpi cała wspólnota parafialna” – powiedział metropolita białostocki.
Podkreślił, że musi się dokonać przemiana w naszej mentalności, świadomości, że Kościół to wspólnota, w której każdy ma swoje miejsce i jest odpowiedzialny nie tylko za swoją osobistą wiarę, ale także za tych, którzy są obok niego. “Wiara to jest dar, nie tylko i włącznie dla nas, ale taki, którym mamy się dzielić z innymi” – zaznaczył metropolita białostocki.
Powiedział, że jest wiele przestrzeni, w które mogą angażować się ludzie świeccy – począwszy od Parafialnych Rad Duszpasterskich, poprzez Rady Ekonomiczne, wspólnoty, aż po własną rodzinę, która też jest przestrzenią, w której potrzebne jest świadectwo osobistej wiary.
Nawiązując do epidemii i związanych z nią trudności abp Wojda powiedział, że to jest doświadczenie, które może być wielką szansą dla Kościoła. “Choroba i śmierć uświadamia nam kruchość i przemijalność ludzkiego życie. Z drugiej strony pokazuje, że w człowieku istnieją potrzeby wyższe, duchowe, jest w nim głód Boga, a to może prowadzić do nawrócenia i głębszego zjednoczenia z Chrystusem”.
Hierarcha przyznał, że Kościół, stając wobec nowego wyzwania, zobaczył również, jak ważne są media i jak można z nich korzystać w dziele ewangelizacji. “Poza tym zamknięcie wymusiło na wielu wiernych większą aktywność na rzecz innych. Sporo osób pomagało zarówno w wymiarze materialnym poprzez niesienie konkretnej pomocy, dostarczanie różnych produktów, jak i duchowym np. poprzez rozmowy, rozsyłanie materiałów formacyjnych, zachęcanie do modlitwy. Ludzie sami zaczęli się organizować. To bardzo dobry znak” – powiedział abp Wojda.
W jego ocenie jednym z największym wyzwaniem będzie przezwyciężenie lęku, który jest w wielu ludziach oraz doprowadzenie ich do spotkania z Bogiem w Eucharystii.
“Po przerwie i korzystaniu z dyspens, wiele osób zaczyna bagatelizować znaczenia eucharystii. Tymczasem, jak podkreślił abp Wojda “msza św. jest źródłem. W niej ma miejsce realne spotkanie człowieka z Bogiem, które dokonuje się wokół ołtarza, na którym Jezus Chrystus staje się obecny”. (PAP)
Tygodnik NIEDZIELA/2020-08-24
************************************************************************
Dwuimienny Apostoł
24 sierpnia obchodzimy święto św. Bartłomieja, apostoła. Nowy Testament zna go również pod imieniem Natanael.
**
Nie mamy zbyt wielu informacji nt. tego Apostoła. W Ewangeliach występuje on pod dwoma imionami – jako Bartłomiej i jako Natanael (tzw. tradycja Janowa). To z pewnością jedna i ta sama osoba. Hebrajsko-aramejskie imię apostoła Bartłomieja oznacza po prostu „Syn Tolmaja”. Natanael to także semickie słowo, które tłumaczymy jako „Bóg dał”. Prawdopodobnie jego pełne imię brzmiało Natanael – syn Tolmaja.
Pochodził z Kany Galilejskiej. Był świadkiem przemienienia wody w wino przez Pana Jezusa podczas wesela (por. J 2, 1-11). Niektórzy badacze przypuszczają, że być może była to uroczystość jego zaślubin. Został powołany przez Pana na jednego z Dwunastu.
Tradycja chrześcijańska przekazała nam o św. Bartłomieju dosyć skąpe i niekiedy sprzeczne ze sobą informacje. Historyk Kościoła Euzebiusz napisał w IV wieku, że św. Bartłomiej miał głosić Ewangelię aż w Indiach; zaś według tradycji pochodzącej z V stulecia Natanael przepowiadał Ewangelię w Etiopii – istnieją również przekazy, że w Arabii Saudyjskiej, a być może pośród Partów lub w Mezopotamii. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę.
Do naszych czasów w niewielkich fragmentach zachowały się dwa pisma dotyczące św. Bartłomieja (Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja). Przetrwał też apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Jego autor uważa, że Apostoł ewangelizował w Armenii, gdzie przebywał Polimiusz, brat króla Astiagesa. Został za to ukrzyżowany i ścięty w mieście Albanopolis. Mamy także spopularyzowaną w średniowieczu legendę o tym, że obdarto go ze skóry, co zostało uwieńczone w scenie z Sądu Ostatecznego w watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej pędzlem Michała Anioła. Święty Bartłomiej trzyma tam w lewej ręce własną skórę, a jego twarz to autoportret artysty.
Relikwie Apostoła spoczywają we włoskim Benevento pod mensą głównego ołtarza w tamtejszej katedrze. Część z nich znajduje się w bazylice jemu poświęconej na rzymskiej Wyspie Tyberyjskiej.
Okazałe świątynie wystawiono mu także np. w Italii (Piza, Wenecja, Pistoia czy Foligno). Również w Polsce Apostoł ten cieszył się wielką czcią. Dedykowano mu ponad 150 kościołów.
Święty Bartłomiej patronuje rzeźnikom, garbarzom i introligatorom, a w ikonografii jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, a niekiedy jako muskularny mężczyzna. Bywa też prezentowany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybuty to księga, nóż i zwój.
Św. Bartłomiej, apostoł
Data narodzin nie jest nam znana. Zm. ok. 70 r.
ks. Antoni Tatara/Niedziela Ogólnopolska 34/2020
***
Święty Pedagog
Józef Kalasancjusz (Kalasanty)
**
Ogromne dzieło szerzenia oświaty wśród najbiedniejszych dzieci rozpoczął św. Józef Kalasancjusz (Kalasanty), mówiąc: “Już odnalazłem tutaj, w Rzymie, sposób naśladowania Boga, służbę dzieciom i młodzieży i nie zostawię tego dla żadnej rzeczy na świecie”. Miało to miejsce jesienią 1597 r. w najuboższej wówczas dzielnicy Rzymu – na Zatybrzu, w zakrystii kościoła św. Doroty.
Wydaje się, że postać św. Józefa Kalasancjusza jest zbyt mało znana, a jego zasługi dla współczesnej pedagogiki niedoceniane. Warto zatem przypomnieć postać pedagoga, który został ogłoszony przez papieża Piusa XII w 1948 r. patronem wszystkich chrześcijańskich szkół podstawowych na świecie.
Św. Józef Kalasancjusz urodził się w Peralta de la Sal, małej wiosce w Aragonii (Hiszpania) w 1557 r. w rodzinie pobożnej, tworzącej klimat religijny i przestrzegającej w codziennym życiu zasad wiary chrześcijańskiej. Jeden z autorów włoskiego wydania życiorysu Świętego tak określił atmosferę rodzinną: “Dom rodzinny stał się dla niego pierwszą szkołą kształtowania jego sumienia i życia; rodzice zaś byli pierwszymi rzeźbiarzami jego świętości”.
Powołanie do kapłaństwa w życiu św. Józefa utrwalało się od wczesnej młodości. Jego postawa, czyny, miłość ku drugiemu człowiekowi były najbardziej charakterystycznymi cechami osobowości. Ale droga do kapłaństwa nie była łatwa. Wystarczy wspomnieć przeszkody stawiane przez ojca, który nie chciał się zgodzić, aby został kapłanem. Józef jednak uważał, że przez kapłaństwo może najlepiej służyć Bogu i ludziom. W 1571 r. ukończył kurs gramatyki i humanistyki. Od tego momentu łaska powołania umacniała w jego sercu pragnienie przyjęcia święceń kapłańskich. Kończąc poszczególne etapy studiów (Lerida – prawo kanoniczne i cywilne; Walencja, AlcalaM de Henares – teologia), przyjął święcenia 17 grudnia 1583 r.
Po święceniach pracował jako kapłan diecezjalny (był proboszczem, wikariuszem generalnym biskupa, wizytatorem zakonów, odpowiedzialnym za liturgię – ceremoniarzem katedralnym). Wzbogacony wielorakim doświadczeniem w pracy dla Kościoła miejscowego w diecezji Urgel, uzyskawszy doktorat w jednym z ośrodków uniwersyteckich (Barcelona lub Lerida), opuścił Hiszpanię. Celem podróży stała się stolica chrześcijaństwa – Rzym.
Nasuwa się pytanie, dlaczego? Na to pytanie nie można dać dzisiaj jednoznacznej odpowiedzi. Według niektórych biografów Świętego, miał on usłyszeć wewnętrzny głos: “Józefie, jedź do Rzymu!”. W archiwum generalnym Zakonu Pijarów w Rzymie znaleziono dokument, w którym czytamy: “Kalasancjusz przybył do Rzymu, aby rościć sobie pretensje do beneficjum, ale po pewnym czasie zdecydował się prowadzić inny tryb życia i z miłości do bliźniego opuścił wszystkie poprzednie zamiary, z którymi przybył do Rzymu”. Dokonała się zmiana w jego osobowości. Biografowie Kalasancjusza wiążą ten zasadniczy zwrot w jego życiu z przeżyciem tajemniczego, głęboko osobistego spotkania z Bogiem, ukazującego mu sens jego życia w słowach Psalmu: “Tobie powierzono biednego, ty podtrzymasz sierotę” (por. Ps 10, 14). Miało to miejsce w ubogiej rzymskiej dzielnicy na Zatybrzu, gdzie spotkał grupę dzieci opuszczonych i zaniedbanych. Dla nich to właśnie założył w zakrystii kościoła św. Doroty pierwszą szkołę powszechną. Uczył przede wszystkim pisania, czytania, rachunków i katechizmu. Nowością tej szkoły, w odróżnieniu od istniejących ówcześnie, było nauczanie bezpłatne i dostępne dla wszystkich bez względu na pochodzenie, wyznanie czy sytuację społeczną.
Kalasancjusz zmarł 25 sierpnia 1648 r. Został ogłoszony błogosławionym w 1748 r. W poczet świętych zaliczył go papież Klemens XII 16 lipca 1767 r.
Dzieło Kalasancjusza trwa po dziś dzień. Obecnie zakres nauczania Zakonu Szkół Pobożnych (Pijarów) w świecie przedstawia się następująco: w 230 szkołach uczy się ponad 120 tys. uczniów w wieku od 3 do 18 lat. Ponadto Zakon prowadzi uniwersytet w Vera Cruz w Meksyku. Dzieło to jest zasługą ponad 1400 członków Zakonu i ponad 10 tys. współpracowników świeckich.
W Polsce Ojcowie Pijarzy pracują od 1642 r. Największą działalność rozwinęli w XVIII wieku, a szczególną chwałą okrył Zakon ks. Stanisław Konarski, zakładając Collegium Nobilium i przyczyniając się do powstania Komisji Edukacji Narodowej – pierwszego Ministerstwa Oświaty i Wychowania. W tym roku przypada 300. rocznica jego urodzin (1700-1773).
Obecnie Zakon Pijarów na terenie Polski prowadzi pięć szkół: w Krakowie, Łowiczu i Warszawie.
27 listopada br. w szkołach prowadzonych przez Zakon przeżywane będzie przez nauczycieli i uczniów święto Opieki św. Józefa Kalasancjusza nazywane “Patrocinium”.
O. Stanisław Płaszewski SP, Rafał Batko/Niedziela Ogólnopolska 48/2000
**
Modlitwa do św. Józefa Kalasancjusza
Z niezmierzoną “ojcowską miłością”
poświęciłeś swe życie
chrześcijańskiemu wychowaniu młodych,
tym bardziej przez Ciebie kochanych,
im bardziej cierpieli z powodu ubóstwa,
odrzucenia i braku możliwości rozwoju.
W imię Chrystusa i Ewangelii
przyjąłeś ich do twych Szkół Pobożnych,
by im otworzyć “od najmłodszych lat”
drogi życia
dzięki sile kultury i światłu wiary,
uzdalniając ich do budowania własnej przyszłości
w prawdzie i wolności.
Dziś nadal, po 400 latach,
twa pewna ręka Ojca i Nauczyciela
wskazuje dzieciom i młodzieży
drogę ku odnowie społeczeństwa
w oparciu o najwyższe wartości Ducha,
który nas jednoczy i prowadzi do umiłowania Ojca.
Oświeć i wlej zachętę w serca wszystkich,
którzy starają się prowadzić dalej twe dzieło
i pomóż, niech ich życie będzie szczodrym darem
dla dobra twych “potrzebujących synów”.
*********************
Również tego dnia Kościół wspomina św. Ludwika IX
**
Św. Ludwik IX, król (1214-1270). Był synem Ludwika VIII i Blanki Kastylijskiej. Mając 12 lat wstąpił na tron. Przez pewien czas sprawowała w jego imieniu rządy regencyjne królowa matka. W 1230 roku ożenił się z Małgorzatą, córką hrabiego Prowansji.
Ludwik był wybitną osobowością. Wzorowy mąż i opiekun licznej rodziny Jako polityk zręczny i rozważny Francję doprowadził do rozkwitu. Powołał parlament. Zreformował administrację, sądownictwo oraz system monetarny Zakazał wojen prywatnych i pojedynków oraz lichwy.
Odegrał poważną rolę w fundacji Sorbony. Był mecenasem sztuki, co najbardziej upamiętnia sławna kaplica Sainte-Chapelle w Paryżu. Popierał i ufundował wiele instytucji charytatywnych. Sam opatrywał chorych i niejednokrotnie gościł ubogich u swego stołu. Żył skromnie, prowadząc życie religijne, pełne surowej ascezy, czym ściągnął na siebie zarzut, że jest „królem mnichów”.
Ludwik brał dwukrotnie udział w wyprawach krzyżowych. Podczas siódmej wyprawy w latach 1248-1254 przez Cypr dotarł do Egiptu. W trakcie jednej z walk dostał się do niewoli. Po złożeniu okupu przebywał w Palestynie, gdzie prowadził układy w sprawie państwa krzyżowców.
W 1270 roku podjął na nowo wyprawę krzyżową. Podczas niej zmarł na tyfus u bram Tunisu 25 sierpnia 1270 roku. Kanonizowany przez Bonifacego VIII (1297). Jest patronem kilku żeńskich zgromadzeń zakonnych noszących jego imię; drukarzy fryzjerów, hafciarek, introligatorów, kamieniarzy krawców, piekarzy pielgrzymów, niewidomych, rybaków, tkaczy, uczonych.
W IKONOGRAFII św. Ludwik przedstawiany jest w stroju królewskim z koroną na głowie. Jego atrybutami są m. in.: gwóźdź, korona cierniowa, korona cierniowa i wokół gwoździe, lilia, trzy lilie na tarczy miecz, obrączka, sokół, wieniec laurowy.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
***
Król Ludwik IX – 750. rocznica śmierci władcy świętego i walecznego.
**
25 sierpnia 1270 roku w Tunisie zmarł Ludwik IX, król Francji, władca waleczny, odważny, ale też niesłychanie pobożny i moralny. Dzięki swojemu życiu zasłużył na wyniesienie go do chwały Ołtarzy pokazując jednocześnie, że polityk skuteczny może być także świętym.
O świętym Ludwiku dzisiaj i jeszcze trochę
Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny, pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten albo ten!”. Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek, święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.
Ludwik IX Święty – monarcha z Bożej łaski
Francja za panowania Ludwika IX przechodziła okres rozkwitu wewnętrznego, ugruntowując równocześnie pokój między władcami katolickimi i podnosząc miecz ku ziemiom okupowanym przez islam.
Święty dżentelmen: św. Ludwik IX, Król Francji
Król Francji Ludwik IX zapisał się w historycznych książkach jako szlachetny i sprawiedliwy władca, mecenas sztuki, zacięty wojownik, ale przede wszystkim jako święty. Jest archetypem katolickich monarchów średniowiecznej epoki.
Święci królowie, czyli o sojuszu tronu ze świętością
W sierpniu przypada liturgiczne wspomnienie dwóch świętych królów: św. Stefana I Wielkiego, króla Węgier (16 sierpnia) oraz św. Ludwika IX, króla Francji (25 sierpnia). Dwaj wielcy władcy, których panowanie – odpowiednio na Węgrzech i we Francji – oznaczało okres wielkiej pomyślności tych państw.
Dlaczego królestwa potrzebują świętych relikwii?
Apogeum tak pojmowana teologia polityczna królestwa Kapetyngów osiągnie w okresie panowania św. Ludwika IX, autora najsłynniejszej translacji relikwii Męki Pańskiej do Francji. Chodzi o sprowadzenie do Francji przez króla św. Ludwika IX w 1239 roku Korony Cierniowej. Przy tej okazji kronikarze królestwa Kapetyngów nie tylko określają władcę Francji „drugim Dawidem”, a samo wydarzenie porównują do sprowadzenia Arki Przymierza do Jerozolimy, ale wręcz wykazują podobieństwa między władzą królewską Chrystusa a władzą królewską Kapetyngów. Święty Ludwik to – rex imago Christi.
Zamordowane królestwo świętego Ludwika
W świetle tej teologii – a przede wszystkim dogmatu Wcielenia oraz dogmatu osobowej Trójjedyności Boga, wyrażonej także symbolicznie w znaku heraldycznym Kapetyngów: trzech złotych liliach na błękitnym polu – „Królestwo Lilii” Ludwika Świętego stawało się mistycznym ciałem trójstanowego narodu chrześcijańskiego, którego ziemskim Ojcem jest król, a wszyscy poddani z każdego stanu i z każdej prowincji stanowią Rodzinę Św. Ludwika.
Ludwik Święty i współcześni barbarzyńcy
Ruch Black Lives Matter to współcześni ikonoklaści. Dążąc do wyrugowania z przestrzeni publicznej niepodobających się im symboli, wylewają jednak dziecko z kąpielą. Doprowadzają bowiem do zniszczenia nie tylko symboli przedstawiających rasistów, lecz również monumentów wybitnych, a nawet świętych ludzi – jak choćby średniowiecznego króla Ludwika IX.
Raport POLONIA CHRISTIANA/PCh24pl.
*********************************************
25 sierpnia 1905 roku urodziła się
Św. Faustyna Kowalska
**
Dzieciństwo
Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. jako trzecie z dziesięciorga dzieci, w rolniczej rodzinie z Głogowca k. Łodzi. Od dzieciństwa odznaczała się pobożnością, umiłowaniem modlitwy, pracowitością i posłuszeństwem oraz wielką wrażliwością na ludzkie biedy. Do szkoły chodziła niecałe trzy lata: jako szesnastoletnia dziewczyna opuściła rodzinny dom, by na służbie w Aleksandrowie i Łodzi zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom.
Powołanie
Rodzice nie zgadzali się na jej wstąpienie do klasztoru, dlatego usiłowała zagłuszyć w sobie to Boże wezwanie, lecz przynaglona wizją cierpiącego Chrystusa podjęła próby poszukiwania miejsca w klasztorze. Pukała do wielu furt zakonnych, w końcu 1 sierpnia 1925 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. W Zgromadzeniu otrzymała imię – s. Maria Faustyna. Nowicjat odbyła w Krakowie i tam w obecności bp. St. Rosponda złożyła pierwsze, a po pięciu latach wieczyste śluby. Pracowała w kilku domach Zgromadzenia, najdłużej w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc obowiązki kucharki, ogrodniczki i furtianki.
Apostołka Bożego Miłosierdzia
Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela oraz publicznego wystawienia go w kościele. Chrystus uczynił s. Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu.
Śmierć
Wyniszczona fizycznie, mistycznie zjednoczona z Bogiem, zmarła w opinii świętości 5 października 1938 r., mając 33 lata. S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego.
ks. Tomasz Blicharz/Tygodnik NIEDZIELA
************************************************************************
środa – 26 sierpnia
UROCZYSTOŚĆ MATKI BOŻEJ CZĘSTOCHOWSKIEJ
Msza św. o godz. 19.00
W roku 1957 Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński zabiera do Rzymu wierną kopię Jasnogórskiego Obrazu, przeznaczoną na wędrówkę po całym kraju. Papież Pius XII uroczyście poświęca ja i błogosławi plan peregrynacji.
26 sierpnia Pani Jasnogórska w swoim nowym, pięknym wizerunku, wychodzi z Jasnej Góry, aby nawiedzić każdą świątynię, aby spojrzeć w ręce każdego Polaka. W każdej parafii obraz przebywa 24 godziny. W tym czasie nieustannie odprawiane są Msze św., trwają adoracje i modlitwy. Ludzie wypraszają u Matki i Królowej niezliczone łaski.
Oto jedna z nich według relacji pewnej kobiety: „Dwóch moich braci przestało praktykować. Od kilku lat nie spowiadali się… Błagałam Matkę Boża, by ratowała wiarę moich braci. Chciałam ich przygotować do uroczystości Nawiedzenia, ale bałam się, aby moje namowy nie miały odwrotnego skutku. Tak już nieraz, niestety, bywało. Ufałam, że tym razem Matka Boża przyjdzie mi z pomocą. Razem z kolegami w pracy postanowiliśmy kupić kwiaty dla naszej Matki. Nie było ich na miejscu. Poszłam więc do najstarszego brata i mówię: ponieważ jeździsz do pracy do miasta, musisz mi kupić kwiaty. Zaraz się zainteresował, z jakiej okazji. Odpowiedziałam mu, jak tylko umiałam, o wędrówce Królowej Polski. Zaczął wypytywać o szczegóły. Czułam, że Ona sama mi pomaga. Za kilka dni uklękłam w kościele, aby przyjąć Komunię św. Podnoszę oczy i widzę naprzeciw obu moich braci, również oczekujących na Pana Jezusa. Wierzę, że to Najświętsza Panna doprowadziła ich do spowiedzi”.
W roku 1966 Obraz odstawiono na Jasna Górę z nakazem niewywożenia go stamtąd. Nawiedzenie jednak trwa nadal. Płonąca świeca i pusta rama symbolicznie przedstawiają duchowa obecność Królowej Narodu. Łaski nawróceń nie są mniejsze. 80 – 90 procent ludzi, czasem wszyscy mieszkańcy danej miejscowości przystępują do sakramentów świętych. Tak trwa do 18 czerwca 1972 roku. Od tego czasu bez przeszkód Jasnogórska Matka znowu w swoim budzącym zachwyt wizerunku jedna swe dzieci ze swoim Synem. Wędruje ciągle, niestrudzenie po polskich wioskach i miastach.
Tymczasem powstają inne kopie Jasnogórskiego Obrazu. Za ich pośrednictwem Królowa Polski pomaga swoim dzieciom w Australii, w Afryce, a także w Ameryce, gdzie wiele polskich parafii, drużyn harcerskich i różnych organizacji polonijnych czci obraz Częstochowskiej Pani. Na szczególną uwagę zasługuje kult Jasnogórskiej Maryi w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown.
Wśród setek polskich sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie to sanktuarium nawiedza od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.
Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz).W rękopisie tym czytamy:
Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełzkim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk, zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy mgła otoczyła nieprzyjaciół, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieść obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.
Dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi, obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.
Opublikowano 25 sierpnia 2020by wobroniewiary
***
Akt osobistego oddania się Matce Bożej
Matko Boża, Niepokalana Maryjo!
Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace,
Radości i cierpienia, wszystko czym jestem i co posiadam.
Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości.
Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi
i ku pomocy Kościołowi świętemu, którego jesteś Matką.
Chcę odtąd czynić wszystko z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie.
Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam.
Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twego Syna i zawsze zwyciężasz.
Spraw więc, Wspomożycielko Wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna
była rzeczywistym królestwem Twego Syna i Twoim.
Amen.
***
Matka Boska Częstochowska w kulcie i kulturze polskiej
Jasna Góra stała się nietykalną stolicą Królowej Polski. Już w 1655 roku król szwedzki Karol Gustaw pisał do generała Mullera, że „atakowanie obrazu Maryi wywoła u Polaków jeszcze większy gniew”. Potwierdzić się to miało na początku XVIII wieku w dobie rozdarcia Polski między „Sasem” i „Lasem” – Augustem II i Stanisławem Leszczyńskim – pisał ksiądz Janusz Pasierb o kulcie Najświętszej Maryi Panny na Jasnej Górze. Przypominamy ten tekst w przededniu Święta Matki Boskiej Częstochowskiej.
Zacznijmy od początków, od historii i legendy Jasnej Góry. Cofnijmy się do roku 1382, kiedy to – jak wynika z najstarszych, niezbyt pewnych dokumentów – przybyli z Węgier paulini obejmują parafię Najświętszej Maryi Panny na górze Starej Częstochowy. Była to prawdopodobnie fundacja króla Ludwika Węgierskiego. Do parafii należały dwie wsie i huta żelaza, którą oddano paulinom w użytkowanie.
Najbardziej przydatny do rekonstrukcji początkowych dziejów Jasnej Góry jest tekst Translacio tabule. Zachowany egzemplarz pochodzi z pierwszej połowy XV wieku, oryginał natomiast jest prawdopodobnie wcześniejszy. Jest tam mowa o wykonanym z drzewa cyprysowego „stole Świętej Rodziny”, na którym – jak chce legenda – Święty Łukasz miał namalować wizerunek Matki Boskiej. Fakt, że w cudownie przeniesionym do Loreto domu Świętej Rodziny nie ma stołu, nie zawsze był dla Polaków koronnym dowodem prawdziwości opisanej wyżej historii. Czytając Translacio tabule, dowiadujemy się, że wizerunek Matki Boskiej został namalowany w trzynaście lat po śmierci Chrystusa, że był następnie przechowywany w Jerozolimie, skąd zabrał go do Konstantynopola Konstantyn Wielki. Jak podaje kodeks starosłowiański, opublikowany przez Zimorowica, w roku 1278 obraz stał się własnością księcia Lwa (Leona) i książąt lwowskich. W czasie wojny prowadzonej przez Ludwika Węgierskiego, Władysław Opolczyk, namiestnik króla na Rusi, znalazł obraz w Bełzie i stamtąd zabrał go do Polski, do Częstochowy. Według Piotra Risiniusa i jego Historia pulchra z 1523 roku, obraz miał dotrzeć do Częstochowy 31 sierpnia 1384 roku. Tyle źródła najwcześniejsze.
Legendarne czy historyczne informacje podane wyżej nie dotyczą jednak tego obrazu, który znamy dzisiaj. Aktualna wersja wizerunku Matki Boskiej pochodzi z lat 1431-1433. Został on namalowany według bizantyjskiego wzoru przez malarzy z zachodniej Europy. Jego najstarszy opis zawdzięczamy Janowi Długoszowi: dziejopis zawarł go w Liber beneficiorum, relacjonując, że w klasztorze jasnogórskim „pokazują obraz Maryi przechwalebnej i najczcigodniejszej dziewicy, władczyni świata i naszej, dziwnym a rzadko spotykanym kunsztem wykonany, o bardzo łagodnym wyrazie twarzy, z którejkolwiek strony by mu się przyglądać. Mówią, że jest jednym z tych, które namalował własnoręcznie Święty Łukasz Ewangelista (…). Spoglądających na ten obraz przenika szczególna pobożność, jakbyś patrzył na żywą osobę”.
Aktualna wersja wizerunku Matki Boskiej pochodzi z lat 1431-1433. Został on namalowany według bizantyjskiego wzoru przez malarzy z zachodniej Europy
Chcąc relacjonować dzieje wizerunku, trzeba wspomnieć o wydarzeniu, które ze względu na pewien pietyzm czy uczucie czci nie było do niedawna zbyt dobrze znane. Opisuje je Długosz w Historiae Polonicae libri XIII. W czasie, gdy z całej Polski i z krajów sąsiednich, a szczególnie ze Śląska, Moraw, Prus, Węgier, ciągnęły z darami ogromne rzesze pielgrzymów, gdy kult obrazu jasnogórskiego stawał się coraz żywszy i powszechniejszy, w czasie Wielkiej Nocy 1430 roku doszło do aktu świętokradztwa. Jedna z grasujących wówczas band rozbójników, składająca się z Polaków, Czechów, Niemców, Rusinów, zachęcona legendarnymi skarbami Jasnej Góry, zaatakowała pauliński klasztor. Ludźmi tymi – gdy wnikniemy głębiej w motywy ataku – kierowała może nie tylko chęć zysku, lecz także jakaś chęć zamachu obrazoburczego. Rozbójnicy mogli przecież poprzestać na rabunku kosztowności, nie podnosząc ręki na sam święty obraz. Oto, co zapisał Długosz: „Gromada rozbójników, dowiedziawszy się, że klasztor na Jasnej Górze posiada wielkie skarby i pieniądze na święto Wielkiej Nocy dokonała napadu na klasztor Paulinów. Nie znalazłszy skarbów wyciągnęli świętokradcze dłonie po sprzęty święte, jak kielichy, krzyże, ozdoby. Sam nawet obraz naszej Pani odarli ze złota i klejnotów, w jakie przez ludzi pobożnych był przyozdobiony”. Dodajmy na marginesie, że badania rentgenologiczne potwierdziły istnienie pod obecną warstwą malarską licznych otworów po gwoździach, co wskazuje, że rzeczywiście kiedyś na licu obrazu znajdowały się ozdoby. Dalej Długosz podaje: „nie poprzestając na grabieży, przebili oblicze na wylot mieczem, a tablicę, na której się obraz znajdował połamali. Po dokonaniu przestępstwa, bardziej skalani zbrodnią niż wzbogaceni, uciekli z nieznacznym łupem”. O dalszych losach obrazu dowiadujemy się z dzieła Risiniusa, o którym już wspomniałem, oraz z książki Andrzeja Gołdonowskiego Diva Claromontana z roku 1642. Paulini zawieźli zniszczony obraz do Krakowa i tam czekali na powrót króla Jagiełły z wojny pruskiej. Wiadomo, że Jagiełło był z paulinami bardzo zaprzyjaźniony. To on, w roku 1424, popierał skierowaną do pierwszego renesansowego papieża – Marcina V prośbę zakonników o przyznanie odpustu pielgrzymującym na Jasną Górę.
Wróćmy jednak do samego obrazu. Spróbujmy zrekonstruować to, co się działo, zanim obraz dotarł do Krakowa i został przedstawiony królowi. Na pewno wstrząs wywołany świętokradztwem musiał być silny, lecz z drugiej strony – wiemy to choćby ze smutnej sprawy ojca Damazego Macocha – właśnie po takich wydarzeniach budziła się chęć zadośćuczynienia i tym samym wzrastał kult zbezczeszczonego świętego wizerunku. Wydarzenie było straszne, lecz nie można było obrazu schować i czekać, skoro ciągle napływali pielgrzymi. Można przypuszczać, że zakonnicy, chcąc obraz wystawić na widok publiczny, scalili połamane deski, sam wizerunek nieco retuszując. Największe zniszczenia nastąpiły w miejscu styku desek, gdzie odprysnął grunt i warstwa malarska. Warto dodać, opierając się już na zdaniu komisji fachowców badających obraz, że trzy deski, składające się na tablicę obrazu, są opracowane bardzo prymitywnie, na odwrocie grubo ciosane, bez pietyzmu czy staranności. Z jednej strony świadczyłoby to o wiekowości dzieła, z drugiej – i to zdumiewa najbardziej – nie zgadza się z powszechną wówczas metodą przygotowywania tablic pod ikony, co czyniono z wielką dokładnością i poszanowaniem każdego szczegółu, jako że dzieło miało być obiektem świętym. Jest to sprawa zagadkowa. Wróćmy do wieku XV. Zakonnicy, dokonując pobieżnej renowacji obrazu, nie zatarli śladów po cięciach mieczem. Tak okaleczony wizerunek wierni oglądali co najmniej rok. Należy przypuszczać, że zaszło coś, co można nazwać „przyzwyczajaniem się” ludzi do widoku poranionego obrazu. Potwierdza to fakt, że po odrestaurowaniu, a właściwie namalowaniu wizerunku na nowo, odtworzono rany na licu Matki Boskiej, odciskając je ostrym narzędziem i pokrywając cynobrem. Tak więc w tej chwili mamy do czynienia z pamiątką, symbolem cierpienia, a nie pozostałością po smutnym wydarzeniu.
W jaki sposób przebiegała w Krakowie, na dworze Władysława Jagiełły, restauracja wizerunku? Niestety, nie znamy dokładnej daty rozpoczęcia prac. Mogło to być w połowie roku 1433, a może rok lub dwa lata wcześniej. Wiadomo natomiast, że do pracy przystępowały kolejno dwie grupy malarzy, różniące się nie tylko stosowaną technologią malarską, lecz także ogólnym pojmowaniem sztuki. Najpierw obrazem zajęli się artyści malujący more greco. Z opisem tego sposobu malowania spotykamy się w źródłach włoskich. Giannozzo Manetti i inni pisarze, wychwalając sztukę Giotta, przypisywali całą winę za dekadencję sztuki średniowiecznej Bizantyjczykom, „Grekom”. Ci „Grecy”, czyli artyści wywodzący się ze słowiańskiego kręgu Bizancjum, którego kulturę Jagiełło szczególnie sobie upodobał, jako pierwsi otrzymali zadanie rekonstrukcji obrazu. I oto stała się rzecz dziwna. Jak podaje Risinius – za jakimś wcześniejszym rękopisem – farby spłynęły z lica już w następnym dniu po ich położeniu. Druga próba także się nie powiodła. Można wysnuć wniosek, że obraz malowany był jakąś techniką tłustą, zbliżoną do enkaustyki, co wpływało na małą przyczepność farb do powierzchni obrazu. Wówczas przystąpiła do pracy druga grupa artystów, tym razem „cesarskich”, a więc związanych z cesarskim dworem Habsburgów. Istnieje wiele hipotez odnośnie do środowiska, z jakiego ci malarze mogli się wywodzić. Mówi się o wpływach włoskich, o kręgu Simone Martiniego, lub jakiegoś ośrodka czeskiego. Wysuwano tezę, że był to ktoś ze szkoły Pietra Cavalliniego. Uzasadnione wydaje się przypuszczenie, że mamy do czynienia z wpływami kręgu andegaweńskiego, jako że właśnie wtedy na szacie Matki Boskiej pojawiły się lilie andegaweńskie. W każdym razie i tym artystom nie powiodło się przy pierwszej próbie. Cytowany tu Risinius zapisał, że przystąpili oni do malowania z wielkim tupetem i pewnością siebie, sądząc bardzo nisko kunszt swoich poprzedników. Dopiero druga próba zakończyła się sukcesem. Obraz odnowiono, tyle że słowo „odnowiono” należy opatrzyć dużym cudzysłowem. Do czego to „odnawianie” się sprowadziło, możemy się przekonać, analizując stan podobrazia i dzisiejszy wygląd wizerunku. Ponieważ lico obrazu było nieprzyczepne, zniszczono starą warstwę malarską. Deski dopasowano, wyrównano, ubytki załatano nowymi kawałkami drewna. Naklejono na nie drobno tkane płótno, na to wszystko położono zaprawę kredową grubości dwóch, trzech milimetrów, która po wyszlifowaniu stała się podkładem dla nowej wersji malowidła. Przy naszej dzisiejszej czci dla autentyku podobny zabieg „konserwatorski” wywołuje dreszcze, jednak ówcześni malarze musieli mieć inne podejście do tego typu pracy. Przede wszystkim chodziło o te trzy cyprysowe, a raczej – jak się okazało – lipowe deski ze stołu Świętej Rodziny (nie wiadomo dotychczas, czy jest to gatunek lipy rosnącej w naszych szerokościach geograficznych, czy jest to lipa pochodząca z Bliskiego Wschodu). Malarze, mając do czynienia z relikwią, ją w pierwszym rzędzie postanowili zachować – ważny był już sam przedmiot. Jeśli idzie o obraz, powtórzono w sensie ikonograficznym wiernie pierwowzór, bizantyjską Hodegetrię, traktującą ją jednak pod względem formalnym zgodnie z zasadami gotyckiego „stylu miękkiego”. Powstał w ten sposób obraz wschodnio-zachodni, jakby emblematycznie odbijający sytuację i kulturę narodu, którego stał się największą świętością. Nie można tu nie przypomnieć słów międzywojennego poety, Jerzego Lieberta, o Warszawie i chyba o Polsce w ogóle:
Ani tu Zachód, ani Wschód —
Coś tak, jak gdybyś stanął w drzwiach…
(Piosenka do Warszawy)
Z kolei współczesny nam poeta, ksiądz Jan Twardowski, napisał, że Matka Boska Częstochowska „dlatego jest cudowna, że kiedy patrzymy na nią, przypomina się Polska”. Wizerunek jasnogórski uległ jeszcze jednemu przekształceniu: brat Makary Sztyftowski, złotnik z zawodu, odnawiając obraz od 1 czerwca do 22 grudnia 1705 roku, na szczęście nie przemalował twarzy Madonny i Dzieciątka, lecz za to przemalował – „podniósł” prawą rękę Madonny. Dalsze, fachowe już, konserwacje obrazu miały miejsce w latach 1925-1926 (Jan Rutkowski), 1945 (Henryk Kucharski), 1948 i 1950-1951 (Rudolf Kozłowski).
Brat Makary Sztyftowski, złotnik z zawodu, odnawiając obraz od 1 czerwca do 22 grudnia 1705 roku, „podniósł” prawą rękę Madonny
Opiewana w wierszach i pieśniach, haftowana na sztandarach, grawerowana na ryngrafach husarskich, ikona jasnogórska okrywana była już od drugiej połowy XVII wieku drogocennymi sukienkami; we wspomnianym czasie były cztery takie sukienki, a wykonał je zdolny hafciarz – brat Klemens Tomaszewski; w 1981 roku było ich pięć. Wyzłacane nimby wokół głowy Madonny i Dzieciątka już od około 1431 roku były przykryte nimbami trybowanymi w pozłacanym srebrze, a blachy, rytowane od XV wieku, zakrywały tło obrazu. Złote korony na głowach Madonny i Dzieciątka podarował papież Pius X w roku 1910, w związku z ponowną koronacją obrazu. Wizerunek pokazuje się także bez wspomnianych kosztownych sukienek, które nie pozwalają na to, by przemówił autentyczny koloryt malowidła. I właśnie w tej prostocie obraz najsilniej działa na widza. Bizantyjska powaga zmiękczona przez słodycz i liryzm malarstwa europejskiego pierwszej połowy wieku XV warunkuje ten jedyny w swoim rodzaju czar, jaki wizerunek Madonny wywiera na pielgrzymach i zwiedzających.
Tyle w skrócie o samym obrazie i jego historii. Zwróćmy teraz uwagę na problemy kultu i kultury, jakie wiążą się z obrazem jasnogórskim i których nie sposób pominąć. Zazwyczaj tak się dzieje, że oddziaływanie jakiegoś sanktuarium obejmuje najpierw najbliższe okolice, później rozszerza się na region, z czasem na cały kraj, by wreszcie wyjść poza jego granice. Jasna Góra jest pod tym względem miejscem nietypowym. Opisany proces w jej przypadku przebiegł odwrotnie. Wiąże się to z początkami obecności paulinów, którzy zaraz po przybyciu z Węgier na Jasną Górę założyli konfraternię pod wezwaniem swojego patrona, Świętego Pawła Pustelnika. Klasztor pauliński stał się miejscem pielgrzymek tych wiernych, którzy chcieli zachować stały związek z konfraternią. Dopiero później konfraternia stopniowo przekształcała się w bractwo Matki Boskiej Częstochowskiej lub po prostu konfraternię jasnogórską. Trzeba wiedzieć, że była to forma pod względem społecznym i narodowym bardzo otwarta. W zachowanych rejestrach znajdujemy Polaków i cudzoziemców, zwłaszcza z krajów najbliższych, spotykamy przedstawicieli wszystkich warstw społecznych.
Od roku 1517 na Jasnej Górze prowadzono księgę, do której wpisywano przybywających pielgrzymów. Warto przytoczyć kilka znajdujących się tam informacji. Członkowie konfraterni, przybywający na Jasną Górę, otrzymywali pewne przywileje – i nie chodziło tylko o modlitwę czy mszę świętą odprawianą w ich intencji. Kto przyjeżdżał do klasztoru, miał prawo do mieszkania i jedzenia razem z paulinami, a po śmierci mógł być pochowany w habicie zakonu w podziemiach wybranego kościoła klasztornego. W okresie od 1517 do 1613 roku przyjęto na Jasnej Górze 4426 osób, w tym osiemset czternastu Polaków. Tak więc na początku kult Matki Boskiej Częstochowskiej miał zdecydowanie międzynarodowy charakter. Fakt ten trzeba mocno podkreślić. Jasna Góra nie miała być nigdy miejscem demonstrowania polskiego nacjonalizmu, wręcz przeciwnie. Właśnie tutaj dawał się zauważyć charakter kultury polskiej, otwartej, uniwersalistycznej, tej dawnej kultury polskiej, do której odwołujemy się w momentach naszych narodowych przełomów i odrodzeń.
Polski aspekt kultu Jasnej Góry wyrażał się określeniami, jakie nadawano Matce Boskiej Częstochowskiej. Długosz w Liber benefidorum powtarza za anonimem z 1474 (?) roku, że na obrazie jasnogórskim „jest przedstawiona najdostojniejsza Królowa Świata i nasza”. Uwagę zwraca kolejność tych określeń, akcentująca uniwersalistyczny wymiar panowania Matki Boskiej. Jej królestwem było średniowieczne universum, które swym charakterem, na zasadzie – jak mawiają socjologowie kultury – „pierwszego wdrukowania”, naznaczyło kulturę polską. Obok tego królewskiego określenia pojawiło się wiele innych, wskazujących, czego poszukiwano na Jasnej Górze, jakie funkcje spełniał święty wizerunek. Wiele z nich zachowało się w Liber miraculorum, czyli Księdze cudów, prowadzonej na Jasnej Górze od roku 1402, to znaczy od czasu pierwszego wydarzenia uznawanego za cudowne. I tak, od Średniowiecza począwszy, najczęściej spotykanymi określeniami były: „Matka Opiekunka”, „Pośredniczka Miłosierdzia”. Zapis z roku 1617 mówi o ucieczce do „Matki Miłosierdzia”. W latach 1646-1712 dość często pojawia się określenie „Pocieszycielka”, a następnie „Najłaskawsza Patronka Miłosierdzia”, „Dziewica – Pocieszycielka Strapionych”. W 1705 roku napotykamy określenie „Uzdrowicielka”, w 1712 roku bardzo piękne – „Dobrodziejka Najdobrotliwsza”, a w 1724 roku – „Protektorka w beznadziejności” – wezwanie zupełnie na nasze czasy. Najczęstsze były, oczywiście, określenia – „Bogurodzica” lub „Bogarodzicielka”. W naszych czasach ciągle pojawiały się nowe określenia. Gilbert Keith Chesterton, będąc przed wojną w Polsce, przypomniał wiersz Hilaire’a Belloca, napisany jako wotum dla Matki Boskiej Częstochowskiej:
Wspomożycielko na wpółpokonanych, Domie złoty,
Relikwiarzu oręża i Wieżo z kości słoniowej.
Dla nas, Polaków, jedno wezwanie jest szczególnie ważne. Tytuł „Królowa Polski” (nie królowa polska, bo to oznaczałoby żonę króla polskiego) pojawił się już w drugiej połowie XIV wieku i później był często wykorzystywany w tekstach literackich, na przykład Grzegorz z Sambora pisał w 1562 roku o „Królowej Polski i Polaków”. Nie traktowano tego „przenośnie” czy tylko „honorowo”. Jak w średniowiecznej Francji od grobu Świętego Dionizego, jako patrona królestwa, tak sprzed tego obrazu wyruszali królowie i hetmani polscy na pola bitew i tu wracali, by wraz z podziękowaniem za odniesione zwycięstwa składać wota, niekiedy zdobyte na nieprzyjacielu. Istotną cechą tego kultu był jego „demokratyzm”: w ślady możnowładców szła szlachta, mieszczanie, rzemieślnicy i chłopi; właśnie ze sznurów korali, stanowiących główną ozdobę kobiecego stroju ludowego, powstała jedna ze wspomnianych wspaniałych sukienek służących do przesłaniania obrazu, a inną, sporządzoną w roku 1966, poza ozdobieniem rubinami, klejnotami, pochodzącymi głównie z XVII i XVIII wieku, naszyto setkami obrączek, złożonych tu w ofierze przez pary małżeńskie, i stąd nosi ona nazwę „sukienki wierności”. Emaliowane klejnoty, prawdziwe małe arcydzieła kunsztu złotniczego, wysadzane diamentami, szmaragdami, perłami i rubinami, złożone na Jasnej Górze ex voto, zostały wkomponowane w najbogatszą z sukienek, zwaną diamentową.
Tytuł „Królowa Polski” pojawił się już w drugiej połowie XIV wieku i później był często wykorzystywany w tekstach literackich
Teologiczne uzasadnienia tytułu królewskiego Matki Boskiej Częstochowskiej dali między innymi Szymon Starowolski w 1640 roku i ojciec Andrzej Gołdonowski w dwa lata później. Ten ostatni podkreślał międzynarodowy charakter kultu. Czyniono to zresztą i wcześniej, i później w XVII stuleciu: w 1620 roku pisał o tym Jan Skiba, a w roku 1623 ojciec Śniadecki stwierdzał, że Jasna Góra przyciąga „ludzi różnych nacyi”.
Inne określenia, nawiązujące do królowania Maryi Jasnogórskiej, mówiły o jej obowiązkach wobec Polaków. Znakomity dramaturg, Mikołaj z Wilkowiecka, nazwał Ją „patronką”, podobnie Risinius. Patronką nazywał Ją również biskup krakowski Marcin Szyszkowski. Ów biskup na synodzie odbytym w Krakowie w 1621 roku wydał ustawę dotyczącą między innymi tworzenia świętych wizerunków, w tym także obrazów Matki Boskiej. Był to czas przenoszenia na grunt polski – trzeba przyznać, że z niejakimi oporami – reformy Soboru Trydenckiego, był to okres kontrreformacji i nowych założeń uprawiania sztuki kościelnej. Biskup Szyszkowski wspomniał o wizerunkach Matki Boskiej malowanych niestosownie, na wzór świecki. Z ambon kaznodzieje gromili malarzy, mówiąc, że nie może być tylu typów Matki Boskiej, ile artyście podobać się może pięknych kobiet. Tenże biskup jako model, wzór do przedstawiania Matki Boskiej, wskazał wizerunek częstochowski. Na marginesie można dodać, że zarzuty stawiane malarzom w najmniejszym stopniu dotyczyły artystów polskich. Po zaleceniu biskupa Szyszkowskiego (oczywiście, istniała możliwość wyboru, i tak na przykład w Wielkopolsce malowano według przedstawień Matki Boskiej Śnieżnej), Hodegetria częstochowska stała się pierwowzorem dla wielu barokowych malowideł, co spowodowało różne zderzenia ikonograficzne i stylistyczne. Analogiczne zjawisko można zaobserwować w wielu barokowych kościołach włoskich, gdzie w centrum wspaniałych kompozycji plastycznych znajduje się maleńka ikona bizantyjska. Ogólnie można powiedzieć, że w tym okresie tryumfu Kościoła potrydenckiego i restauracji katolicyzmu ikony bizantyjskie odegrały wielką rolę. Nie zapowiadało jej negatywne stanowisko, jakie wobec malarstwa bizantyjskiego zajęła epoka Renesansu.
Pewne wydarzenia w szczególny sposób związały obraz i Jasną Górę z kulturą i historią narodową. Wiemy, że Jasna Góra odgrywała w czasie reformacji doniosłą rolę, miało tu miejsce wiele konwersji i rekonwersji na katolicyzm. Wspomniany ojciec Gołdonowski chwalił się, że jako „spowiednik apostolski” sprowadził na łono Kościoła katolickiego trzydzieści tysięcy heretyków w ciągu piętnastu lat. Wkrótce Jasna Góra stanie się prawdziwą twierdzą duchową katolickiej Polski. Taką rolę odegrała ona w czasie pamiętnego oblężenia, które trwało od 18 listopada do 26 grudnia 1655 roku. Wojskami szwedzkimi – przeważnie zaciężnymi – dowodził generał Burchard Muller, mając pod sobą dwunastu oficerów i 3275 żołnierzy. Musiał on odstąpić od klasztoru, bronionego przez nieliczną załogę, złożoną ze stu sześćdziesięciu żołnierzy „wziętych przeważnie od pługa”, dwudziestu szlachty i czeladzi i siedemdziesięciu zakonników pod wodzą przeora Augustyna Kordeckiego, który okrył się nieśmiertelną sławą i awansowany został przez historię i legendę na bohatera narodowego, zwłaszcza że targnięcie się na sanktuarium przez Szwedów wzbudziło oburzenie, wzmogło opór polskiej społeczności i zmieniło zasadniczo nastroje na rzecz króla Jana Kazimierza, który wyparty ze stolicy, znajdował się podczas oblężenia Jasnej Góry w Opolu. Fakt obronienia się klasztoru uznano ponadto za zjawisko cudowne i przypisano je opiece Matki Boskiej Częstochowskiej, którą też król Jan Kazimierz 1 kwietnia następnego roku ogłosił we Lwowie Królową Polski. Wzmogło to wszystkie sympatie dla dzielnych obrońców klasztoru za to, że – jak pisał ojciec Kordecki – „życie swe niżej ceniąc niż dobro konwentu, nie szli za chęcią własnej woli, byle miejsce święte pozostało wolne od przemocy wroga”. Obrona Jasnej Góry stała się tematem licznych malowideł – tak znajdujących się w samym klasztorze, jak i poza nim – oraz rycin. Ważne jest to, że obrońcy Jasnej Góry bronili nie obrazu, gdyż ten – jak wiemy – został przewieziony na Śląsk, ale świętego miejsca. Było już bardzo blisko poddania klasztoru i sanktuarium, o czym pisze z rozbrajającą szczerością i pokorą ojciec Kordecki. Stało się jednak inaczej. Jasna Góra, klasztor-forteca, ale twierdza o charakterze bardziej ornamentalnym niż obronnym, stała się twierdzą duchową, symboliczną, i tego symbolu broniono. Obrona nie miała, wbrew głoszonej legendzie, tak wielkiego znaczenia militarnego, była natomiast znakiem mobilizującym duchowo wszystkich Polaków. Od 1655 roku Jasna Góra trwa w społecznej świadomości jako wyspa ostatniego ratunku, oblana zewsząd morzem obcości i wrogości. Niedaleko tu jesteśmy od ideologii przedmurza!
Jasna Góra stała się nietykalną stolicą Królowej Polski. Już 1 grudnia 1655 roku król szwedzki Karol Gustaw pisał do generała Mullera, że „atakowanie obrazu Maryi wywoła u Polaków jeszcze większy gniew”. Potwierdzić się to miało na początku XVIII wieku w dobie rozdarcia Polski między „Sasem” i „Lasem” – Augustem II i Stanisławem Leszczyńskim. Przed wojskami saskimi i szwedzkimi bronili Jasnej Góry (w latach 1702, 1704 i 1705) prowincjał Izydor Krasuski i przeor Innocenty Pokorski, a sprawa – jak pisał 27 stycznia 1704 roku sekretarz króla szwedzkiego, Olof Hernelin, do swego brata – „zaalarmowała cały kraj, ten naród uważa bowiem ten klasztor za Sanctissimum”.
Jasna Góra stała się nietykalną stolicą Królowej Polski
Klasztor dzielił losy kraju także po utracie niepodległości. Fortyfikacje Jasnej Góry zostały zburzone z rozkazu cara Aleksandra I. Z kolei Aleksander II po powstaniu styczniowym, ukazem z roku 1864, skasował klasztory paulińskie poza Jasną Górą, której odebrano własną administrację zakonną, a majątki poddano zarządowi skarbu królestwa. Zaiste, prorocze aż do końca miały się okazać słowa, jakie konwent około roku 1770 skierował do Stanów Rzeczypospolitej: „Wierny swym królom i narodowi, jeżeli do ulżenia losów ojczyzny swojej nie przykładał się, to ich nie pogarszał nigdy. Tyle klęsk, tyle nieszczęśliwości wytrzymał cierpliwie; doznane szkody i straty były mu nawet i miłe, bo za swoich królów, za ojczyznę własną poniesione”.
Kult Matki Boskiej jako królowej i pani kraju podkreślały kolejne koronacje obrazu. Pierwsza miała miejsce 8 września 1717 roku, jako pierwsza koronacja na prawach papieskich poza Rzymem. Król August II podarował korony, których jednak nie nałożono, uznając je za nie dość godne – przyjęto dopiero te, które przysłał papież Klemens XI. Przypomnijmy, że następne korony, już w naszym stuleciu, po kradzieży tych z XVIII wieku, przysłał w roku 1910 papież Pius X. W 1744 roku nastąpił akt oddania króla Augusta III i całej Polski Matce Bożej, a sejm z roku 1764 w swoich ustawach nazwał Matkę Boską Częstochowską – Królową Polski.
Nadchodziły jednak czasy coraz burzliwsze i coraz ciemniejsze. Jasnej Górze, gdzie ongiś – jako w najbezpieczniejszym miejscu – prymas Szembek doradzał ukryć insygnia koronne, zaczęli znów zagrażać wrogowie. W 1771 roku bronili się tutaj konfederaci barscy. Potem Prusacy zapragnęli zawładnąć skarbami Jasnej Góry, a nawet samym obrazem. Deputacja sejmowa w 1793 roku odpowiedziała, że „obraz Najświętszej Panny, który jako starożytny monument pobożności ich przodków, wielu ofiarami uczczony, za własność całego narodu winien być poczytany”. Obraz pozostał na Jasnej Górze, nie przeniesiono go na teren wolnej jeszcze części Polski. Jednak Stanisław August polecił wpuścić do klasztoru księcia Golicyna i tak zaczęły się rabunki. Nie oszczędzali klasztoru ani wrogowie ani sojusznicy – choćby w czasach napoleońskich – ale pozostała związana z nim idea wolności Polaków. Matka Boska Częstochowska pozostała patronką niepodległości, nieprzyjaciele nazywali Ją „główną rewolucjonistką Polski”, paulini szerzyli Jej kult w kazaniach i pismach ulotnych. W Litanii loretańskiej umieszczano dalej wezwania „Regina Regni Poloniae” lub „Regina Regni nostri”. Obecna w wielkiej literaturze romantycznej, towarzyszyła uchodźcom i wygnańcom jako „Patronka wygnaństwa polskiego”, jako „Sybiraczka polska”. Matka Polaków była matką Polką wpatrzoną w ukrzyżowanego Syna. W 1863 roku umieszczono Ją na piersiach białego orła.
Wizerunek ten był przyczyną wielu represji ze strony zaborców, zwłaszcza Prusaków i Rosjan, którzy upatrywali w nim symbolu patriotyzmu i polskiego buntownictwa. Nie pomogły jednak ani wzmożone represje, ani zamknięte granice. Podczas jubileuszu w 1882 roku zebrało się w Częstochowie około trzystu tysięcy wiernych ze wszystkich zaborów i z zagranicy – ktoś przybył nawet z Jerozolimy! (trudno pojąć, jak to było możliwe).
Podczas jubileuszu w 1882 roku zebrało się w Częstochowie około trzystu tysięcy wiernych ze wszystkich zaborów i z zagranicy
Matka Boska trafiła na sztandary Polski odrodzonej. Pani Jasnogórska otrzymała swoje święto, ustalone przez Piusa XI na 26 sierpnia, oraz przeznaczony na tę okazję formularz mszalny Fundamenta Eius. Z czasem zmieniono perykopę ewangeliczną przeznaczoną na ten dzień. Zamiast tekstu opisującego ból Matki pod krzyżem Chrystusa, zaczęto czytać opis cudu w Kanie Galilejskiej. Najpierw świętowano uroczystość patronki ludzkiej boleści, potem patronki ludzkiej radości. Dzięki kopiom, plakietom, ryngrafom i medalikom wizerunek jasnogórski trafił wszędzie tam, gdzie żyli Polacy: stał się on jednym z symboli jedności narodu.
W czasie okupacji hitlerowskiej Matka Boska Częstochowska była patronką Polski Walczącej, stawiającej opór, wbrew wszystkiemu – wolnej. W Dzienniku generalnego gubernatora Hansa Franka zachowały się niezapomniane słowa: „Gdy wszystkie światła dla Polski zagasły, to wtedy zawsze jeszcze była Święta z Częstochowy i Kościół”. Nawet w czasie okupacji pielgrzymowano tutaj, odnawiano ślubowania młodzieży akademickiej.
Po wojnie, 8 września 1946 roku, wobec milionowej rzeszy, prymas August Hlond, a za nim cały naród złożyli Pani Jasnogórskiej uroczyste śluby. Niezapomniane były obchody dziesięciolecia tej uroczystości z pustym miejscem przygotowanym dla prymasa Wyszyńskiego. Zbliżały się uroczystości tysiąclecia chrześcijańskiej Polski, poprzedzone wielką nowenną, uroczystości z pustym tronem Pawła VI. Tu odbywały się modlitewne „czuwania soborowe”.
Trzeba pamiętać o niezwykłej pielgrzymce obrazu po kraju, kiedy to Matka Boska Częstochowska, jak pisał ksiądz Twardowski, okazała się „najpiękniejszą pątniczką, bez biżuterii wędrującą polskimi drogami”. Kiedy zaaresztowano wędrującą kopię wizerunku i odesłano do Częstochowy, Jasna Góra przeżywała swoje ostatnie – jak do tej pory – oblężenie. Sprawdzano nawet, czy ktoś nie próbuje wywieźć obrazu w bagażniku samochodu. W tym czasie wędrowały po Polsce puste ramy obrazu nawiedzenia i nieobecność wizerunku mówiła tym silniej o obecności Maryi wśród swego ludu.
Pielgrzymki na Jasną Górę przestały być zjawiskiem tylko polskim: zaczęła – łącząc się przeważnie z pieszą pielgrzymką warszawską – przybywać młodzież z wielu krajów europejskich i pozaeuropejskich, odnajdując tu ludowe ciepło, niepowtarzalny koloryt i poczucie braterstwa, prawdziwą lekcję bycia Kościołem w marszu. To dzięki tej pielgrzymce odradza się ta zamarła na Zachodzie forma pobożności. Tak wielką liczbą pielgrzymów nie może się poszczycić żadne sanktuarium na świecie. Wielu z przybywających witał niestrudzony pielgrzym, kardynał prymas Wyszyński. Maryja przedstawiona w obrazie jasnogórskim była tą, której oddał swe życie i której zawierzył to, co mu było najdroższe: losy Ojczyzny. Tu przeżył swój największy tryumf, gdy w czerwcu 1979 roku witał papieża Polaka. Pierwsze słowa, jakie wypowiedział Jan Paweł II, wstąpiwszy na szczyt Jasnej Góry, przepełnione były radością i jakby niedowierzaniem, że do tego doszło: „Jestem tutaj, jestem tutaj”.
W ciągu kilku niezapomnianych dni tej pielgrzymki przeżyliśmy właśnie ten fakt, że jesteśmy tutaj, w tym miejscu Europy, może tylko dzięki temu, że Ona jest tutaj; to przecież dzięki Niej – jak powiedział papież – „tu zawsze byliśmy wolni” tą osobliwą polską wolnością, nie wynikającą z ziemskich przesłanek. Czuli to pielgrzymi, którzy w XIX wieku przekradali się na tysiące sposobów przez granice zaborów, aby przed obrazem Pani Jasnogórskiej pooddychać życiem Polski dawnej. Tutaj Polacy ciągle byli jednym narodem. Zachowało się to w świadomości społecznej aż do dziś.
Obchody jasnogórskiego jubileuszu w 1982 roku – niestety, bez Jana Pawła II – były przypomnieniem jasnych i ciemnych chwil. Maryja Jasnogórska „dana ku obronie narodu naszego” – jak mawiał prymas Wyszyński – spełnia tę swoją rolę. Matka wszystkich ludzi była w tym miejscu dla swych polskich dzieci „miastem ucieczki”, gdzie mogły przeżywać swoją tożsamość, odnajdywać samych siebie. Zobaczeni oczyma Matki, widzieli się większymi i lepszymi i to pozwalało im trwać, żyć, rozwijać się wbrew sprzysiężeniom zła. Tu widzieli także swoją małość, niedorastanie, niedojrzałość. Stąd może wywodzi się fakt, że tyle tu zawsze było rachunków sumienia, pokuty, nawróceń. Niewiele można wyliczyć na Jasnej Górze cudów, które mogłyby sprostać wymogom komisji lekarskiej, jaka urzęduje w Lourdes. Cudowność Jasnej Góry wydaje się polegać na czymś innym. Dzieją się tu cuda przede wszystkim moralne. I na tym w gruncie rzeczy polega obecność cudownego obrazu w dziejach polskich i w kulturze polskiej: nie na fakcie, że otoczyły go jak wieńcem wspaniałe dzieła sztuki i wota, nie na tym, że był kopiowany i opisywany przez największych poetów, lecz na tym, że promieniował na życie osobiste i społeczne milionów Polaków.
Ks. Janusz Pasierb
AKTUALNOŚCI/2019-08-25
****************
Msza św. o godz. 19.00
transmisja z kaplicy-izby Jezusa Miłosiernego:
**
*************************
**
“Ratunkiem dla świata jest wyznanie wiary w Boga. Najprostszy akt wiary – „Wierzę w Ciebie, Boże Żywy” więcej znaczy niż zjawiskowe, peryferyczne życie, któremu dajemy się pociągnąć. Przeceniamy często zjawiskowość przemijających rzeczy, a zapominamy o głębokiej prawdzie istnienia Boga-Człowieka, który jest wczoraj, dziś i jutro ten sam. To On prowadzi nas do Ojca, obdziela Duchem Świętym, wszczepia w swój Kościół i każe nam mieć świadomość jego misterium.
Stoimy wobec tego misterium nie sami, ale z całą rzeszą ludzką, jako Lud Boży, wszyscy powołani do uświęcenia. Patronuje nam Matka Kościoła. W takim towarzystwie nie jesteśmy samotni.
Tam gdzie jest Chrystus i Maryja, nasze «puste stągwie» mogą napełnić się «dobrym winem». Zależy to tylko od naszego współdziałania z Bogiem”.
(sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński)
************************************************************************
czwartek, 27 sierpnia 2020
wspomnienie św. Moniki
**
Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).
Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.
W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.
Internetowa Liturgia Godzin – Czyteln
***
Święta Monika – patronka sytuacji bez wyjścia i jej syn
Nie miała łatwo, praktycznie od samego początku. Choć urodziła się w rodzinie chrześcijańskiej, w 332 r., w Afryce, jej wiara musiała się skonfrontować z pogańskim stylem życia.
Rodzice bardzo szybko wydali ją za mąż za Rzymianina, urzędnika z jej rodzinnego miasta. Był 20 lat starszy, niewierzący, do religijnego zaangażowania żony podchodził z prześmiewczym dystansem, szybko zaczął ją zdradzać… Nie bez powodu św. Monika jest patronką wielu trudnych spraw i wielu sytuacji bez wyjścia.
Rozrywka, biesiady, kobiety – na to wszystko patrzyły dzieci Moniki, których, zgodnie z przekazami, miała troje. Najbardziej nasiąkał tym stylem życia najstarszy z nich, Augustyn. W zasadzie trudno się dziwić, że szybko poszedł w ślady ojca. Nie miało już znaczenia, że ten tuż przed śmiercią nawrócił się i przyjął chrzest. Augustyn wszedł w dorosłe życie z przekonaniem, że to przyjemności są celem i postanowił z nich korzystać najpełniej jak mógł. Żył dość swobodnie, szybko poznał kobietę, razem korzystali z życia, i nawet kiedy urodziła mu dziecko, dalej myślał głównie o rozrywkach. Kiedy okazało się, że imprezowe życie nie zaspakaja jego duchowych potrzeb, zaczął szukać odpowiedzi na filozoficzne dylematy i szybko dołączył do sekty manichejczyków. Dualizm świata, nieustanna walka między dobrem a złem, światłem i ciemnością, materią i duchem, a nade wszystko bezgraniczne zaufanie rozumowi – to bardzo mocno pociągało młodego Augustyna. Do czasu…
A Monika, jego matka, wciąż miała nadzieję i tak jak kiedyś o nawrócenie męża, modliła się teraz o nawrócenie syna, często ze łzami w oczach. Wtedy, kiedy bawił się w towarzystwie kobiet, kiedy w głowie miał tylko rozrywki i później, gdy dołączył do sekty i postanowił zostać mówcą. Gdy pojechał do Kartaginy, a następnie do Rzymu i Mediolanu… „Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga” – usłyszała kiedyś i to były prorocze słowa, a sam Augustyn napisał potem w „Wyznaniach”: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.Do Rzymu i Mediolanu Augustyn podróżował w jednym, określonym celu. Chciał poznać najznamienitszych mówców swego czasu. Wiedział, że matka nie odpuści, że będzie chciała za nim podążyć, nie chciał na to pozwolić. Kiedy więc już znaleźli się nad brzegiem morza, gotowi do drogi, Augustyn skłamał, że statek odpłynie dopiero na drugi dzień, i w nocy sam odpłynął cichaczem. Kłamstwa tego później żałował, o czym może świadczyć jego późniejsze wyznanie: „Okłamałem tak dobrą matkę, kiedy za mnie łzy lała i modliła się! A czegóż żądała? Oto, abyś Ty, Boże, nie pozwolił mi odjeżdżać; ale Ty, Panie, patrząc w przyszłość, nie wysłuchałeś jej próśb. Jej krzyk boleści wzniósł się ku Tobie, gdy nazajutrz zobaczyła statek, który mnie unosił na pełnym morzu, statek, który mnie wiódł do zbawienia”.
Monika, dowiedziawszy się później, że Augustyn z Rzymu udał się do Mediolanu, bez wahania podążyła za nim. Jakże się zdziwiła, kiedy na miejscu dowiedziała się, że jej syn zupełnie zerwał z manichejczykami i chłonie cały sobą słowa biskupa Ambrożego. Wsłuchiwał się w nie uważnie przez dwa lata, poznawał Ewangelię, rozkochał się w Piśmie Świętym. W tym czasie miało miejsce owo znane z późniejszych opisów wydarzenie, kiedy to wzburzony Augustyn wybiegł pewnego dnia do ogrodu, by się modlić. Tam niespodziewanie usłyszał słowa „Tolle lege” (weź, czytaj), od razu odniósł je do siebie, wrócił do domu i wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Otworzył i zaczął czytać: „Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14)… Te słowa wystarczyły: w 387 r. przyjął chrzest z rąk biskupa Ambrożego i rozpoczął nowe życie.
**
Monika zmarła w tym samym roku, w poczuciu, że uczyniła w tym życiu wszystko, co miała uczynić, że już nic więcej na tym świecie jej nie trzyma. Miała 56 lat. „Nic na świecie już mnie nie raduje i nie wiem, czemu jeszcze tutaj żyję, kiedy wszystko się spełniło, do czego wzdychałam tak długo i czego pragnęłam – wyznała synowi tuż przed powrotną podrożą do Afryki. – Jedynym celem życia mego było, mój synu, widzieć ciebie chrześcijaninem. I otóż Bóg spełnił to życzenie moje, gdyż widzę cię Jego sługą, pogardzającym znikomościami tego świata. Cóż jeszcze tutaj po mnie? Jestem zbyt szczęśliwa, by żyć dalej na tym świecie. Siałam wśród łez, ale sprzątam żniwo z prawdziwym uszczęśliwieniem”. Łaskę Twoją i prawość opiewać pragnę, grać będę Tobie, Panie, na chwałę – śpiewano ponoć przy jej śmierci. – Będę się trzymał zawsze dróg prawych. Kiedyż więc przyjdziesz do mnie? (Ps 101).
Monika fizycznie nie była już obecna przy swoim synu, ale pozostała w jego pamięci i sercu do końca. Poświęcił jej wiele miejsca w „Wyznaniach”, książce opowiadającej o jego drodze do Boga i życiu z Nim. Zdawał sobie sprawę, że Bóg wysłuchał modlitw jego matki, że tak, jak błagała o nawrócenie swojego męża, tak też walczyła o niego, swojego syna. „Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej, Panie, odmówić pomocy”. Teraz, kiedy sam Boga pokochał, kiedy gotów był oddać Mu wszystko zrozumiał, jak bardzo musiała cierpieć, widząc jego rozrywkowe życie i fascynację manichejczykami. Nie mógł jej powiedzieć, jak bardzo żałuje, jak bardzo ją kocha, jak bardzo jest wdzięczny. Ale ową wdzięczność wraził w inny sposób.
„Odpuść, błagam, odpuść jej, Panie! Nie idź z nią na sąd! – modlił się po śmieci matki. – Niech nad sądem góruje miłosierdzie. Bo przecież słowa Twoje są niezawodne, a miłosiernym miłosierdzie obiecałeś”. Tym samym spełnij jej prośbę: „To nieważne gdzie złożycie moje ciało – mówiła. – Nie martwcie się o to! Tylko o jedno was proszę, żebyście, gdziekolwiek będziecie, wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim”.Po śmierci matki Augustyn wrócił do Afryki i wraz z przyjaciółmi zamieszkał w klasztorze, by się modlić i studiować Pismo Święte. Powoli do rozmodlonych mężczyzn przychodzili kolejni, pragnący głębokiej relacji z Bogiem. Pobożność oraz teologiczna i filozoficzna dociekliwość Augustyna nie pozostały niezauważone. Kiedy ówczesny biskup Hippony, Waleriusz, zwrócił się do ludzi, by wskazali kandydata na kapłana, wybór nie był trudny. Augustyn przyjął propozycję z nieukrywanym wzruszeniem. Najpierw Waleriusz wyświęcił go na swojego sufragana, a potem, po jego śmierci, to właśnie Augustyn został biskupem Hippony.
Był rok 396. Augustyn szybko wypowiedział walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi, donatystom i pelagianom. Wykształcenie, wiedza filozoficzno teologiczna i znajomość „przeciwnika“ pozwoliły ma na skuteczną obronę ortodoksji. Zmarł w 430 r., w czasie oblężenia Hippony przez Wandalów. Chrześcijaninem był przez ponad połowę swojego życia. Czas ten poświęcił na poznawanie Boga, modlitwę i rozważania filozoficzno-teologiczne ku większej chwale Boga. Zostawił po sobie kilkadziesiąt tomów pism. Zachowały się 363 kazania i 217 listów Augustyna z Hippony. Jest świętym i doktorem Kościoła.Tego chyba jego matka Monika nie spodziewała się w najśmielszych oczekiwaniach. Chciała, by po prostu był blisko Boga, zwłaszcza wtedy, kiedy patrzyła na jego poczynania u progu dorosłości. Zapewne nie pragnęła niczego więcej, kiedy widziała, jak blisko piętnaście lat później z zapartym tchem słucha kazań Ambrożego, jak bardzo pragnie przyjąć chrzest. Wystarczyło jej, gdy tuż przed jej śmiercią, rozmawiali o życiu z Bogiem i tęsknocie za Nim… Ale Bóg może wszystko, dużo więcej niż to, o co prosimy, czego się spodziewamy. „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20).
Beata Legutko/Misyjne drogi
***********
Rzym: papież Franciszek odwiedził bazylikę św. Augustyna
W dniu liturgicznego wspomnienia św. Moniki, papież Franciszek udał się z prywatną wizytą do bazyliki św. Augustyna. Tam modlił się w kaplicy, w której złożone są relikwie tej świętej.
W czwartkowe popołudnie, 27 sierpnia, papież Franciszek odwiedził rzymską bazylikę św. Augustyna, położoną w centrum Rzymu w części miasta zwanej Campo Marzio (Pole Marsowe). Ojciec święty w gronie kilku osób modlił się w kaplicy, w której znajduje się trumna z relikwiami św. Moniki – matki św. Augustyna. Następnie powrócił do Watykanu.
Pierwotnie ciało św. Moniki było złożone w Ostii, gdzie święta zmarła w trakcie podróży do rodzinnej Tagasty w 387 r. W 1162 r. augustianie mieli przetransportować jej doczesne szczątki do Francji i umieścić je w Arouaise niedaleko Arrasu. W 1430 r. przeniesiono je do rzymskiego kościoła św. Tryfona, dzisiejszej bazyliki św. Augustyna.
Sala Stampa Vaticana/Tygodnik NIEDZIELA
*************************************************
piątek – 28 sierpnia 2020
**
godzinna adoracja od godz. 18.00
wspomnienie św. Augustyna, biskupa i Doktora Kościoła
Augustyn z Hippony urodził się w 354 w Tagaście a zmarł w 430 w Hipponie. Został nazwany „Doktorem Łaski” i był jednym z największych myślicieli pierwszego tysiąclecia po Chrystusie.
Augustyn z Hippony urodził się w 354 w Tagaście (dzisiejsze Suk Ahras) a zmarł w 430 w Hipponie (Annaba, oba miasta znajdują się dzisiaj w Algierii). Został nazwany „Doktorem Łaski” i był jednym z największych myślicieli pierwszego tysiąclecia po Chrystusie.
Nie od początku był święty. Za to jego mama św. Monika była gorliwą chrześcijanką. Ojciec ochrzcił się pod wpływem swej żony na krótko przed śmiercią. Właśnie pod wpływem taty, rzymskiego urzędnika postanowił być retorem. W tym celu dość szybko zaczął studia w Madaurze, a już mając siedemnaście lat przeniósł się do Kartaginy (Tunis). Tu dość szybko zaczął żyć w konkubinacie z kobietą nieznaną nam dziś z imienia. Związek ten przetrwał ok. trzynastu lat. Już mając dziewiętnaście lat został ojcem.
Pod wpływem lektury Cycerona zainteresował się filozofią. Zaczął szukać życiowej prawdy. A skoro religię matki traktował jako „babskie gadanie”, związał się z bardzo rozpowszechnioną wówczas sektą manichejczyków. Wyznawali oni mieszaninę wierzeń staroirańskich, buddyjskich i chrześcijańskich. Uważali, że istnieją równolegle dwaj bogowie – dobry i zły, i że to ten drugi stworzył świat materialny. W efekcie wierzyli w odwieczną walkę dobra ze złem, a ducha z materią. Z racji przynależności do manichejczyków matka zakazała Augustynowi wstępu do domu.
AUGUSTYN MIAŁ BOGATĄ OSOBOWOŚĆ, ZŁOŻONĄ I GŁĘBOKĄ: GRZESZNIK, FILOZOF, TEOLOG, MISTYK POETA, MÓWCA, POLEMISTA, PISARZ , PASTERZ, ŚWIĘTY
Po ukończeniu studiów zaczął uczyć łaciny, logiki i retoryki w Tagaście i Kartaginie, a potem, wbrew matce, wyjechał do Rzymu. Zaczął nabierać dystansu do manicheizmu. Przez krótki czas stał się zwolennikiem filozoficznego sceptycyzmu. Dzięki protekcji prefekta Rzymu poganina Symmacha dostał posadę retora w Mediolanie.
Tu zachwycił się kazaniami biskupa św. Ambrożego, który potrafił połączyć wyjaśnianie wiary z filozofią grecką. Inni intelektualiści chrześcijańscy zbliżyli go pism neoplatońskiego Plotyna oraz zachwycili wstępem św. Jana o Logosie (J 1. 1-14 ) i listami św. Pawła. Do Mediolanu przybyła św. Monika modląc się wytrwale za swojego syna szukającego prawdy.
Augustyn jest wybitnym retorem. Już w drugim roku pobytu w Mediolanie może wygłosić doroczną mowę na cześć cesarza w jego pałacu. Jednocześnie ma pragnienie założenia filozoficznej wspólnoty, by intensywniej szukać prawdy. Wydaje się jednak, że zwyciężają wymogi „prozy życia”. Augustyn oddala konkubinę, która później także stanie się chrześcijanką. Retor pozostawia przy sobie syna Adeodata i zaręcza się z kobietą z „dobrej rodziny”. Jednak namiętności tak nim targają, że nie jest w stanie przeżywać narzeczeńskiego dystansu i zamieszkuje z jeszcze inną kobietą.
Przełom następuje w wyniku spotkania z Pontycjanem wysokim urzędnikiem rzymskim, który z zachwytem opowiada o mnichu-pustelniku św. Antonim z Egiptu. Następującą noc Augustyn spędza na medytacji listów św. Pawła i postanawia radykalnie zmienić swoje życie. Porzuca plany matrymonialne. Po kilkumiesięcznym przygotowaniu wraz z synem i przyjacielem Alipiuszem przyjmuje chrzest i wraca do rodzinnej Tagasty.Tu wraz z przyjaciółmi przez trzy lata wiedzie życie zakonne a sława jego mądrości i pobożności rozchodzi się po całym regionie. Z tej racji gdy brał udział w jednej uroczystości liturgicznej, lud i biskup poprosili go, by przyjął święcenia kapłańskie.
- Homilia o pokorze Augustyna i jego stałej postawie nawrócenia – Benedykt XVI (Pawia, 22.04.2007)
- Homilia o nauczaniu Augustyna jako inspiracji encykliki „Deus caritas est” – Benedykt XVI (Pawia, 22.04.2007)
- Benedykt XVI, katechezy środowe o Augustynie z Hippony wygłoszone w czasie audiencji generalnej:
- św. Augustyn (I) (9 stycznia 2008 r.)
- św. Augustyn (II) (16 stycznia 2008 r.)
- św. Augustyn (III) (30 stycznia 2008 r.)
- św. Augustyn (IV) (20 lutego 2008 r.)
Szlakami Ojców Kościoła/Opus Dei.pl
**
Św. Augustyn, biskup, doktor Kościoła. Urodził się w roku 354 w Tagaście. Syn Patrycjusza i Moniki. Kształcił się w Tagaście, Madurze i Kartaginie.
Mimo troskliwego wychowania przez matkę w młodości prowadził życie grzeszne. W 17 roku życia związał się z kobietą, która urodziła mu syna – Adeodata. Konkubinat ten trwał 15 lat. Jako nauczyciel retoryki związany ze środowiskiem manichejczyków, pracował w Kartaginie, Rzymie i Mediolanie.
Tam słuchał kazań św. Ambrożego, dzięki którym podjął lekturę Pisma Świętego. W roku 386 doznał duchowego wstrząsu, który spowodował nawrócenie. W Wielkanoc 387 roku wraz ze swoim synem przyjął chrzest. Rezygnując z pracy, powrócił do Afryki. Podczas podróży w Ostii umarła mu matka – św. Monika.
Po powrocie do Afryki sprzedał swój skromny majątek i w Tagaście założył klasztor, w którym przebywał do 391 roku. Wtedy otrzymał święcenia kapłańskie. W pięć lat później został biskupem Hippony. Dał się poznać jako gorliwy i mądry pasterz. Zajął zdecydowaną postawę wobec błędów manicheizmu, donatyzmu i pelagianizmu.
Jego nauka filozoficzna, teologiczna ogarnęła cały Kościół Zachodni. Wywarł ogromny wpływ na duchowość chrześcijaństwa, a także na życie zakonne. Jego mowy i pisma zalicza się do najświetniejszych dzieł chrześcijaństwa. Najbardziej znane są „Wyznania”.
Umarł 28 sierpnia 430 roku, podczas oblężenia Hippony przez Wandalów. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów. Jego relikwie znajdują się w kościele S. Piotro in Ciel d’0ro w Pawii.
W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
***
MSZA ŚW. – godz. 19.00
transmisja z kaplicy-izby Jezusa Miłosiernego:
***
Św. Augustyn: trofeum Chrystusa
W chwili, gdy z hukiem upadało zachodnie imperium rzymskie, w paradoksalny sposób trwał jeden z najwyższych i najsilniejszych filarów Kościoła i cywilizacji zachodniej: Augustyn z Hippony. Jego nauczanie jest dzisiaj bardziej aktualne niż kiedykolwiek.
Augustyn urodził się w Tagaście, niewielkim mieście Północnej Afryki, w roku 354, jako syn poganina Patrycjusza i chrześcijanki Moniki. Poznał wiarę katolicką, lecz nie został ochrzczony. Sam mówił o sobie, że był kłamcą, zapalonym wielbicielem gier i przedstawień cyrkowych.
Człowiek zniewolony
Trzy potężne więzy krępowały Augustyna: pragnienie ludzkich zaszczytów, błędy manichejskie i żądze cielesne. Czegóż więc – sądząc po ludzku – można się było spodziewać po Aureliuszu Augustynie? Niewiele.
Dlaczego więc przypadek Augustyna okazał się nadzwyczaj chwalebny? To proste: czekała nań łaska Boża, ponieważ Bóg wybrał go, aby pokazać moc swojej łaski zdolnej rozjaśniać nawet najgłębsze ciemności i przemieniać najbardziej nawet łasą na pochlebstwa próżność w pokorę oraz oczyszczać ciała i dusze splamione lubieżnością.
Historia Augustyna w oczywisty sposób pokazuje prawdę słów Pisma, iż z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi (Mt 3, 9). To dlatego późniejszy Augustyn tyle razy, tak przekonująco i poruszająco mówił o łasce Bożej.
Przykład ważniejszy od słów
Na proces powrotu Augustyna do Boga wpłynęły liczne i zróżnicowane czynniki. Nigdy nie zarzucił on intelektualnych poszukiwań prawdy. Poddawał surowej krytyce różne punkty widzenia, uczciwie oceniając własne odkrycia i odrzucając wszystko, co okazywało się nieprawdą lub błędem. Nie znał jeszcze prawdy, nie wiedział, gdzie ją znaleźć, ale pilnie poszukiwał.
Cieszył się przyjaźnią dobrych ludzi, mniej odeń utalentowanych, ale znacznie lepiej się prowadzących. To ich przykład, bardziej niż słowa, przekonał go w końcu o pustocie jego własnych zamiłowań.
Gdy przebywał w Mediolanie, wielkie wrażenie wywarł na nim tamtejszy biskup – św. Ambroży – wykształcony i elokwentny, wspaniały mówca, co Augustyn, profesor literatury i retoryki, z miejsca docenił. Ale nie doskonałość łaciny Ambrożego najmocniej zachwyciła Augustyna, lecz pasterska posługa biskupa w pełni oddanego swej misji kapłańskiej, głęboko zatroskanego o potrzeby duchowe wiernych i oddanego nieprzerwanej lekturze Pisma Świętego, by móc tłumaczyć ludowi chrześcijańskiemu jego życiodajne słowa.
Syn matczynych łez
Jednak nie sama lektura św. Pawła polecona przez Ambrożego przemieniła Augustyna. Kluczowym czynnikiem w procesie nawrócenia niespokojnego ducha okazała się jego matka.
Ta godna podziwu kobieta zdołała już skłonić do nawrócenia przed śmiercią swego pogańskiego męża. Kiedy więc Augustyn wyjechał z Afryki do Italii, Monika podążyła za nim, srodze cierpiąc na duszy z powodu stylu życia syna. Jako chrześcijance nie wystarczały jej sukcesy, jakie odnosił, i zaszczyty, jakie nań spadały, skoro pozostawał z dala od Boga. Każdego dnia, a czasem nawet dwa razy dziennie Monika udawała się do świątyni, aby błagać Boga o nawrócenie Augustyna. Gdy kiedyś zwierzyła się ze swej zgryzoty pewnemu biskupowi, ten wysłuchawszy jej, wyrzekł prorocze słowa: Niemożliwe, by zatracił się syn, nad którym tyle łez wylano!
Ukojenie serca
Łaska działała powoli, lecz nieodwracalnie. Augustyn w końcu porzucił grzeszne życie i z zaangażowaniem przygotowywał się do chrztu – głęboko odczuł to, co później przekuje w nieśmiertelne zdanie: Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie.
Wraz z Augustynem ochrzczony został także jego syn Hadeodat, chłopiec bystry i spragniony Boga, o którym ojciec z pokorą mówił, że nie włożył weń nic oprócz własnego grzechu. W rzeczywistości jednak bardzo się przejmował jego chrześcijańskim wychowaniem i starał się naprawić swój grzech, pomagając synowi odrodzić się do życia wiecznego w Duchu Świętym. Niedługo potem Hadeodat zmarł, a jego ojciec stawił czoła temu doświadczeniu z wiarą, odnajdując pociechę w dziele Bożym, które się w nim dokonało.
Wzór chrześcijańskiej matki
Wkrótce po chrzcie Augustyna zmarła też jego święta matka. Przed śmiercią powiedziała do Augustyna: Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym, stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze? (Wyznania, IX, 10).
Oto prawdziwa matka, która martwi się przede wszystkim o zbawienie syna, a nie o jego sukcesy zawodowe i finansowe! Czymże bowiem są sukcesy tego świata wobec tego, co ma wartość najwyższą: łaski życia w Bogu?
Jakież to smutne widzieć dzisiaj chrześcijańskich rodziców, którzy czynią tyle wysiłków dla zapewnienia powodzenia swoim dzieciom, jednocześnie zaniedbując ich wychowanie chrześcijańskie i wcale nie dbając o to, by służyć im przykładem własnego życia i chrześcijańskiej moralności, a czasem wręcz przecząc nauczaniu Chrystusa i Kościoła!
Imperia upadają, Boże dzieło trwa
Już jako katolik, Augustyn powrócił do rodzinnej Afryki, gdzie został mnichem i kapłanem, a niedługo później biskupem Hippony, niewielkiego portu w Numidii, niezbyt ludnej diecezji o drugorzędnym znaczeniu. Otrzymawszy sakrę biskupią, nadal żył jako mnich w swojej wspólnocie.
Życie episkopalne dzielił Augustyn między troskę o powierzoną sobie owczarnię i powołanie pisarskie. Nieprzerwanie pisał nocami, ponieważ obowiązki pasterskie nie zostawiały mu czasu w dzień. Przez dobre dwanaście lat z okładem pisał po nocach Miasto Boga, a przez osiemnaście lat Traktaty o Najświętszej Trójcy. Był wielkim bojownikiem o czystość wiary katolickiej. Wiele lat życia poświęcił walce z herezją manichejską (tą samą, do której dołączył za młodu), podobnie jak obronie wiary przed donatystami i zwalczaniu rodzącej się herezji pelagiańskiej.
Ten mistrz wiary, trofeum Chrystusa, Doktor Kościoła zmarł w roku 430 w Hipponie oblężonej przez Wandalów, gdy nieuchronnie zbliżał się koniec Imperium Romanum. Imperium wkrótce upadło, pozostało jednak dzieło Boże i Boży człowiek, którego słowa i przykład wciąż pomagają i dopingują do poszukiwania Boga.
Jeśli za mało miłuję, spraw, abym mocniej miłował. Nie potrafię zmierzyć miłości, nie wiem, o ile bardziej powinienem Cię kochać, by życie moje pobiegło w Twoje objęcia i już nigdy się od Ciebie nie odwróciło aż do chwili, gdy się na zawsze ukryje w świątyni Twej obecności. To jedno tylko wiem, że źle mi jest bez Ciebie, źle nie tylko wokół mnie, lecz i we mnie samym, a wszelkie bogactwo, które nie jest moim Bogiem, to nędza (Wyznania, XIII, 8).
Kardynał Jorge Arturo Medina Estévez (Chile) – były prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
Artykuł Kardynała Jorge Mediny Estéveza opublikowany został w 27 nr.dwumiesięcznika “Polonia Christiana”. Magazyn jest już dostępny w kioskach, dobrych salonach prasowych oraz na stronach ksiegarnia.piotrskarga.pl i epch.poloniachristiana.pl.
*****
“Wyznania” św. Augustyna – the best of…
**
“Stworzyłeś nas, Panie, jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” – te słowa otwierające “Wyznania” św. Augustyna znam od dawna. Ale dopiero niedawno w całości przeczytałem tę księgę – dzieło najwybitniejszego myśliciela pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa, którego wspominamy dziś w liturgii Kościoła.
Oto garść zakreślonych przy tej okazji fragmentów, z konieczności wyjętych z kontekstu. W nawiasach podaję ich lokalizację (numer księgi i rozdziału), by w razie potrzeby łatwiej było do nich dotrzeć.
• Zupełnie nie byłoby mnie, gdyby Ciebie nie było we mnie! (I,2)
• Ciasna to chatka – dusza moja. (I,5)
• Upadla się dusza, kiedy się od Ciebie odwraca i poza Tobą szuka tego, co w czystości i jasności może znaleźć tylko wtedy, gdy do Ciebie powraca. (II,6)
• Wyczerpywałem się w niemoralności i daleko zaszedłem po drodze ciekawości bezbożnej, oderwawszy się od Ciebie; dotarłem aż na dno zwątpienia i w sam gąszcz podstępnych kultów diabelskich. (III,3)
• Dzięki Twemu miłosierdziu imię Syna Twego, mego Zbawcy, już z mlekiem matki moje serce w dzieciństwie wchłonęło w siebie pobożnie i bardzo głęboko przechowywało. I jeśli gdzieś brakło owego imienia, to choćby dzieło miało najwytworniejszą formę literacką i głosiło rzeczy prawdziwe, nie mogło porwać mnie całego. (III,4)
• Ty byłeś bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie było najbardziej osobiste, a zarazem wyżej nade mną, niż mogłem myślą sięgnąć kiedykolwiek. (III,6)
• Na pewno nigdy i w żadnym miejscu nie jest to niewłaściwe: kochać Boga z całego serca, całej duszy i z całej myśli i kochać bliźniego jak siebie samego. Dlatego grzechy przeciw naturze, jak te, które popełniali sodomici, wszędzie i zawsze. zasługują na potępienie i karę. Choćby je popełniały wszystkie ludy, wszystkie byłyby na mocy prawa Bożego uznane za tak samo zbrodnicze. Bóg bowiem nie stworzył ludzi do tego, żeby się sobą w taki sposób posługiwali. (III,8)
• W owych latach żyłem z kobietą niezwiązaną ze mną prawnym małżeństwem, na którą natrafiła moja niekierująca się roztropnością namiętność. Ale miałem tylko tę jedną kobietę i dochowywałem jej wierności. W tym związku mogłem przez własne doświadczenie poznać, jaka jest różnica między prawdziwym małżeństwem, zawieranym w celu wydania na świat potomstwa, a związkiem zawieranym w celu zaspokojenia namiętności, w którym rodzą się dzieci także niechciane – ale gdy się urodziły, to już się je kocha. (IV,2)
• Nie wahałem się też przed zasięganiem rad u oszustów zwanych astrologami. Oni wprawdzie nie składają ofiar ani nie zanoszą modłów do żadnych duchów, aby się udała wróżba, ale prawdziwa pobożność chrześcijańska stanowczo odrzuca to, co robią. Dobrze jest bowiem sławić Ciebie, Panie, i mówić: „Zmiłuj się nade mną, ulecz duszę moją, bo zgrzeszyłem przeciw Tobie”, i nie wykorzystywać Twej pobłażliwości dla zapewnienia sobie swobody grzechu, lecz raczej pamiętać o słowach Pańskich: „Oto wyzdrowiałeś; już więcej nie grzesz, aby ci się co gorszego nie zdarzyło”. Ta zasada jest podstawą naszego zbawienia. Astrologowie zaś starają się ją obalić. Mianowicie mówią: „Niebo cię obarczyło przymusem grzeszenia”. Albo: „Wenus tego dokonała”. Albo Saturn czy Mars. Wszystko zaś po to, aby człowiek – ciało i krew, pyszna zgnilizna – stał się niewinny. Aby można było zrzucić winę na Stwórcę i Rządcę nieba i gwiazd. (IV,3)
• Prawda jest tu, przed nami! (IV,14)
• Biada zuchwałej duszy, która sobie uroiła, że jeśli od Ciebie odejdzie, to coś lepszego znajdzie. W którakolwiek zwróci się stronę – w tył, w bok, znowu w przód – wszędzie jej wszystko dolega okrutnie. A tylko Tyś spokojem. I oto jesteś blisko. (VI,16)
• Łatwiej byłoby mi wątpić w to, że żyję, niż w to, że istnieje prawda, która poprzez rzeczy stworzone można zrozumieć i poznać. (VII,10)
• Przyjdź, Panie, i porusz nasze serca. Przywołaj nas do siebie. Zapal nas i porwij. Niech nas owieje Twoja woń i słodycz Twoja – abyśmy już Cię pokochali, już pobiegli ku Tobie. (VIII,4)
• Gruntowniej bowiem pokonujemy diabła, gdy mu odbieramy człowieka, którego mocniej spętał i poprzez którego większą liczbę ludzi trzymał w niewoli. A diabeł mocniej panuje nad tymi, którzy pysznią się wysokim stanowiskiem, jak też za ich pośrednictwem panuje nad większą liczbą ludzi dzięki wpływowi, jaki owi dostojnicy wywierają. (VIII,4)
• Jakże skwapliwie ludzie badają cudze życie, a jak się opieszale zabierają do naprawienia swojego. (X,3)
• Nie jakimś mglistym uczuciem, ale stanowczym wyborem kocham Ciebie, Panie. (X,6)
• Co ja właściwie miłuję, kiedy miłuję Ciebie? Nie urodę cielesną ani urok życia doczesnego. Nie promienność światła tak miłego moim oczom. Nie melodie słodkie pieśni rozmaitych. Nie woń upajającą kwiatów, olejków, pachnideł. Nie mannę ani miód. Nie ciało, które pragnąłbym uścisnąć. Nie takie rzeczy miłuje, gdy miłuję mojego Boga. A jednak kocham pewnego rodzaju światło, pewnego rodzaju głos, woń i pokarm, i uścisk, gdy Boga mego kocham jako światło, głos. woń, pokarm, uścisk we wnętrzu mojej ludzkiej istoty, gdzie rozbłyska dla mej duszy światło, którego nie ogarnia przestrzeń, gdzie dźwięczy głos, którego czas z sobą nie unosi, gdzie bije woń, której wiatr nie rozwiewa, gdzie doświadcza się smaku, którego nie psuje sytość, gdzie się trwa w uścisku, którego nasycenie nie rozerwie. To właśnie kocham, gdy kocham mojego Boga. (X,6)
• Ludzie wędrują, aby podziwiać szczyty gór, spiętrzone fale morza, szeroko rozlane rzeki, ocean otaczający ziemię, obroty gwiazd. A siebie samych omijają, siebie nie podziwiają. (X,9)
• Prawda budzi nienawiść – czemu? Czemuż z wrogością ludzi spotyka się Twój sługa głoszący prawdę, jeśli ludzie kochają szczęście, nie będące przecież niczym innym jak radowaniem się prawdą? Może oni w taki sposób kochają prawdę, że ilekroć coś innego pokochają, chcą, by było prawdą to, co kochają? I właśnie dlatego, że nie chcą być oszukiwani, nie lubią, kiedy się im udowadnia, że zostali oszukani? (X,23)
• Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. (X,27)
• Kiedy do Ciebie przywrę całą moją istotą, skończy się dla mnie wszelki ból i wszelki trud. Wtedy moje życie będzie naprawdę żywe, całe napełnione Tobą. Ty wszystkich, których napełniasz, dźwigasz ku górze. Ponieważ jeszcze nie jestem pełen Ciebie, jestem dla siebie brzemieniem. Przyjemności, nad którymi trzeba by płakać, toczą w moim życiu spór z przykrościami, jakimi należałoby się radować. Nie wiem, której stronie przypadnie zwycięstwo. Zmiłuj się nade mną, Panie. Walczą też niedobre moje smutki z dobrymi radościami – i też nie wiem, która strona zwycięstwo odniesie. O tak, zmiłuj się nade mną, Panie. Ja nieszczęsny – oto wcale nie ukrywam moich ran. Tyś lekarzem, a ja ciężko choruję. Nad nędzarzami się litujesz, a ja nędzarzem jestem. Czyż nie jest bojowaniem życie ludzkie na ziemi? (X,28)
• Tylko w ogromie Twego miłosierdzia. Panie Boże, mogę pokładać nadzieję. Byłeś dał łaskę do wypełnienia tego, co nakazujesz – nakazuj, co chcesz. (X,29)
• Opilstwo jest ode mnie dalekie i obyś sprawił swoją laską, by się nigdy do mnie nie zbliżyło. Obżarstwo jednak nieraz dopada Twego sługi – o, uczyń w swej łasce, by się ode mnie oddaliło. Bo przecież nikt nie może być powściągliwy, jeżeli Ty mu tego nie udzielisz. (…) Co dzień toczę walkę z pożądaniem pokarmu i napoju. Nie jest to bowiem coś, co mógłbym raz odrzucić i już więcej się tego nie dotknąć, jak to uczyniłem z konkubinatem. Cugle tego pragnienia trzeba umiejętnie trzymać w rękach, to popuszczając je nieco, to skracając. A któż, o Panie, nie wysforuje się nieraz trochę poza granicę konieczności? (X,31)
• To, co się wewnątrz mnie dzieje, spowite jest jakże dręczącą ciemnością – i moja dusza, gdy samą siebie pyta o swe możliwości, uświadamia sobie, że nie może sobie samej bezpiecznie zawierzyć. Wnętrze jej przeważnie jest tajemnicze, póki go doświadczenie nie ujawni. Nikt też nie powinien czuć się bezpieczny w tym życiu, które całe bojowaniem nazwano. Ten, kto stał się lepszym z gorszego, może też stać się gorszym z lepszego. Jedyna nadzieja, jedyna ufność, jedyna niewzruszona obietnica – w miłosierdziu Twym. (X,32)
• Tą pokusą, o Panie, stale jesteśmy osaczeni, żaden dzień nam nie mija bez niej. Mowa ludzka to piec rozżarzony, w którym poddaje się nas codziennej próbie. Również w tej dziedzinie nakazujesz nam powściągliwość. Udziel tego, co nakazujesz, i nakazuj, co chcesz. Wiesz, jak żarliwie z powodu tej trudności wołałem do Ciebie z głębi serca i ile z moich oczu popłynęło łez. Nie jest mi łatwo rozpoznać, do jakiego stopnia uwolniłem się od tej choroby, i bardzo się lękam takich ukrytych moich przewin, które są jawne dla Twoich oczu, a dla moich – nie. (X,37)
• Słusznie pokładam w Twoim Synu mocną nadzieję, że uleczysz wszystkie moje słabości przez Niego, który siedzi po Twojej prawicy i wobec Ciebie przyczynia się za nami. Inaczej – pozostałaby mi tylko rozpacz. (X,43)
• W ogóle rzadko posługujemy się słowami w sposób zupełnie ścisły, częściej mówimy nieściśle, ale jakoś udaje nam się wyrazić to, co wyrazić chcemy. (XI,20)
• Biada mi, ja nawet nie wiem, czego nie wiem! (…)Ty zapalisz lampę moją, Panie Boże mój, ciemności moje rozświecisz! (XI,25)
• Będąc sam, żyłem źle, byłem dla siebie śmiercią. Dopiero w Tobie odżywam. (XII,10)
Jarosław Dudała/GOŚĆ NIEDZIELNY/28.08.2020
***************************************************************************
sobota – 29 sierpnia 2020
Męczeństwo św. Jana Chrzciciela
**
Św. Jan Chrzciciel, wiedziony łaską Bożą, spędził większość życia na pustyni. Kiedy miał trzydzieści lat, ukazał się światu na brzegach Jordanu i – jak mówi Ewangelia św. Łukasza – „głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk 3, 3).
Kiedy Pan Jezus przyjął chrzest z rąk Jana, ten dał ludowi świadectwo o Nim w słowach: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata…” (J 1, 29). Za swoją działalność św. Jan Chrzciciel poniósł śmierć męczeńską.
Herod Antypas, syn Heroda Wielkiego, zabójcy Młodzianków, był wtedy tetrarchą Galilei. To jego Pan Jezus nazwał „lisem” (Łk 13,31). To on sądząc naszego Zbawcę, „na pośmiewisko kazał ubrać Go w lśniący płaszcz i odesłał do Piłata” (Łk 23, 11). Żona Heroda była córką Aretasa IV, króla Arabii. Herod porzucił ją i wbrew prawu żydowskiemu połączył się z Herodiadą, żoną swego przyrodniego brata Filipa.
Św. Jan śmiało i otwarcie napominał i karcił Heroda za ten kazirodczy związek. Wskutek tego Herod kazał go uwięzić. Herodiada jednak pragnęła, by go zgładzono. Skorzystała z okazji do zemsty, kiedy w dniu urodzin Heroda wydano wielką ucztę, podczas której pięknie tańczyła Salomea, córka Herodiady.
Spodobała się ona wielce Herodowi, przysiągł więc że spełni każdą jej prośbę. Za radą matki dziewczyna zażądała głowy św. Jana. Herod zasmucił się tym żądaniem, gdyż darzył św. Jana Chrzciciela dużym szacunkiem, ale – jak czytamy w Ewangelii św. Marka „przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić” (Mk 2,26).
Posłał więc kata i „polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce” (Mk 6, 26-28). Śmierć św. Jana miała miejsce na rok przed śmiercią Chrystusa.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
Komentarz Benedykta XVI na dzisiejszy dzień:
Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu; pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, „Ojcze nasz”, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: „Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów”.
Obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, „męczeństwa” codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna.
Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu.
z książki: „Panie, naucz nas się modlić” – wyd. Św. Krzyża, Opole 2019).
***************************************************************************
XXII Niedziela ZWYKŁA – 30 sierpnia
MSZA ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA o godz. 14.00
**
Św. Jan Paweł II w encyklice o Bożym miłosierdziu napisał:
“Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Boga nad człowiekiem, nad tym, co człowiek – zwłaszcza w chwilach trudnych i bolesnych – nazywa swoim losem. Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka. Wierzyć w Chrystusa ukrzyżowanego – to znaczy uwierzyć, że w świecie jest obecna miłość i że ta miłość jest potężniejsza od zła jakiegokolwiek- w które uwikłany jest człowiek, ludzkość, czy świat”.
komentarz do Liturgii Bożego Słowa:
Szwedzka pisarka Selmy Lagerlöf w swoich „Legendach Chrystusowych” opisuje taką historię: Na poddaszu, w ubogiej izbie siedzi przy kołysce wdowa. Mąż zginął w wypadku. Siedzi przy swoim jedynym osieroconym dziecku. Kołysze maleństwo do snu i zastanawia się jakie będzie miało życie. Patrząc w swojej zadumie w kominek nagle widzi, że z płomieni wyłania się postać legendarnej wróżki, która podchodzi do niej i mówi:
– Widzisz, co pewien czas dane mi jest zjawiać się na ziemi. Osobie, której się pojawię mogę spełnić trzy życzenia. Tym razem przybyłam do ciebie. Możesz mi wyrazić swoje życzenia, a ja je na pewno spełnię. Zastanów się więc dobrze, bo to co powiesz spełni ci się naprawdę.
Matka wpatrzona w swoje maleństwo, z którym na pewno musiała wiązać swoją przyszłość, szczególnie teraz po śmierci męża, tak bardzo obolała, myśli jej krążą przede wszystkim wokół dziecka. Więc mówi od razu:
– Moje pierwsze życzenie, aby mój syn nigdy w życiu nie musiał cierpieć.
– A drugie? – pyta wróżka.
– By nigdy nie cierpiał, naprawdę nigdy!
Wróżka przestrzega ją:
– Zastanów się o co prosisz. Masz jeszcze jedno życzenie.
Ale matka od razu mówi:
– Jeszcze raz cię błagam, by moje dziecko nigdy w życiu nie zaznało prawdziwego bólu, cierpienia.
– Stanie się tak jak ci obiecałam.
I wróżka znikła. Matka budzi natychmiast swoje dziecko, bo chce mu powiedzieć jakie wspaniałe wybrała mu życie i przerażona spostrzega, że syn jej już nie żyje. Selma Lagerlöf w swym opowiadaniu po prostu zobrazowała prawdę, że każde ludzkie życie jest związane i to nierozłącznie z cierpieniem.
W dzisiejszej Ewangelii Piotr chciał tylko, aby Chrystus nie cierpiał: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie.” Przecież to jest taka normalna reakcja. Często takie są życzenia, które sobie nawzajem składamy, żeby nas nie dosięgło żadne utrapienie. Dlaczego więc taka ostra reakcja Jezusa, który mówi do Piotra słowa przerażające: „Zejdź Mi z oczu szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.” Przecież takich słów nie powiedział ani do Judasza, ani do najbardziej zagorzałych swoich przeciwników, którzy robili wszystko, aby Go zabić. Ks. Biskup Pietraszko tak tłumaczy tę ostrą reakcję na słowa Piotra: „Piotr dotknął tu jakby samej źrenicy Chrystusowej miłości, samego serca zbawczego planu Chrystusa. Miłość, która się w ten sposób właśnie miała wyrazić, że człowiek otrzyma dar drugiego życia, dar życia doskonałego, wiecznego, a Chrystus za to zapłaci. Będzie cierpiał i będzie zabity…
Zapowiedział nadto, że w każdym ludzkim życiu, życiu człowieka wierzącego, zjawisko to musi się w jakimś wymiarze, mniejszym lub większym, powtórzyć. Jeśli człowiek pójdzie ku nowemu życiu po śladach Chrystusa i będzie chciał dojść tam, dokąd idzie zmartwychwstały Chrystus, musi zapłacić cenę. Do Chrystusowego cierpienia i do Chrystusowej śmierci musi dodać coś własnego: „Niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje.”
Piotr, który próbował Jezusa zatrzymać jeszcze wtedy nie rozumiał, że po to właśnie przyszedł na tę naszą ziemię, aby dać człowiekowi możność zaprowadzenia go daleko dalej niż ludzka wyobraźnia jest w stanie zatęsknić i wymarzyć. To jest ten cel przeznaczony dla człowieka, ale droga, która prowadzi do tego celu, nie jest łatwa. Dlatego trzeba Jezusowi zawierzyć, zaufać i podać Mu rękę. Zgodzić się iść za Nim. Choćby miało być ciężko aż do nie do wytrzymania – tak jak w dzisiejszym I Czytaniu skarży się prorok Jeremiasz. Ale będę szedł, bo wierzę mojemu Bogu i mojemu Zbawicielowi, który mówi do mnie: Jeżeli chcesz iść za Mną, musisz każdego dnia wziąć swój krzyż i iść Moimi śladami.
To zaproszenie jest całą moją szansą. Słyszałem to zaproszenie po wielokroć wypowiadane również słowami zastępcy Chrystusa na ziemi: Przestań się lękać!
ks. Marian SAC
“W JEGO RANACH JEST NASZE ZDROWIE” (prorok Izajasz)
************************************************************************
poniedziałek – 31 sierpnia
XXII tygodnia zwykłego
wspomnienie św. Arystydes męczennika
Na początku IV wieku wybitny historyk Kościoła Euzebiusz z Cezarei wymienił w jednym ze swoich pism imię Arystydesa, nazywając go prawdziwym chrześcijaninem. Wspomniał również, że był on autorem „Apologii wiary”, dzieła dedykowanego cesarzowi Hadrianowi około roku 124, cenionego przez współczesnych i potomnych.
Niestety w późniejszym okresie uległo ono zagubieniu. Odnaleziono je dopiero w roku 1899 i okazało się, że jest również bardzo pożyteczne dla epoki nowożytnej. Przedstawiwszy się jako filozof ateński, Arystydes rozwija tezę opartą na idei Boga, którą uznaje za kryterium prawdy religii chrześcijańskiej. Następnie upomina cesarza, by zaprzestał prześladowania chrześcijan i nawrócił się na ich wiarę.
Niektórzy współcześni badacze twierdzą, że tym cesarzem był nie Hadrian lecz Antoni Pius (około roku 140).Pomimo niedociągnięć stylistycznych i braku walorów literackich dzieło Arystydesa świadczy o przenikliwości i inteligencji autora i jest wyrazem wzniosłych idei dotyczących Boga.
Podobnie jak św. Justyn, Arystydes zajmował się filozofią na równi z pracami apologetycznymi. Zachowało się także jego kazanie na temat Ewangelii św. Łukasza. Kościół zaliczył go do grona swoich świętych.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
APOLOGIA ŚW. ARYSTYDESA Z ATEN
1.1. Przyszedłem na ten świat, o władco, z woli Opatrzności Bożej. I gdy kontemplowałem niebo, ziemię, morze, słońce, księżyc i wszystko pozostałe, zdumiałem się ich uporządkowaniem”. Zauważyłem, że wszechświat i wszystko co się w nim znajduje, z natury jest w ruchu, zrozumiałem, iż Bóg jest tym, który wszystko porusza i podtrzymuje w istnieniu: wszystko bowiem co wprawia w ruch, jest silniejsze od poruszanego, a to co podtrzymuje, jest silniejsze od tego, co jest podtrzymywane.
1.2. Twierdzę więc, że Bóg to ktoś, kto wszystko stworzył i podtrzymuje w istnieniu, jest bez początku i wieczny, nieśmiertelny i samowystarczalny, poza wszelkimi pragnieniami i brakami: gniewem i zapomnieniem, ignorancją i innymi. Dzięki Niemu istnieją wszystkie rzeczy. Nie potrzebuje On ofiary, libacji ani żadnej z rzeczy widzialnych, ale wszyscy potrzebują Jego.
2.1. Po wyjaśnieniu, kim jest Bóg. w sposób, w jaki byłem zdolny o Nim mówić, przejdźmy teraz do rodzaju ludzkiego, aby zobaczyć, którzy z ludzi mają udział w prawdzie, a którzy w błędzie.
2.2. Wiemy przecież, o władco, że na tym świecie są trzy rodzaje ludzi: czciciele tzw. u was bogów, żydzi i chrześcijanie. Z kolei ci, którzy czczą licznych bogów, dzielą się dodatkowo jeszcze na trzy rodzaje: Chaldejczycy, Grecy i Egipcjanie. Te właśnie ludy stały się dla innych narodów przewodnikami i nauczycielami kultu oraz czci oddawanej bogom o wielu imionach.
3.1. Zobaczmy więc, którzy z wyżej wymienionych mają udział w prawdzie, a którzy są w błędzie. I tak, Chaldejczycy, nie poznawszy prawdziwego Boga, pobłądzili, idąc za elementami świata i zaczęli czcić stworzenie zamiast Stwórcy. Uczynili sobie nawet niektóre posągi, które nazwali obrazem nieba, ziemi i morza, słońca i księżyca, innych elementów świata czy też ciał świecących. Zamknęli je w świątyniach, oddając im cześć i nazywając bogami — tych, których strzegą pilnie, aby nie zostały skradzione przez złodziei. Nie zrozumieli jednak, że ten, kto strzeże, przewyższa strzeżonego, a kto stwarza, przewyższa stworzonego. Jeśli bowiem ich bogowie nie są zdolni strzec własnego bezpieczeństwa, w jaki sposób będą w takim razie zdolni zapewnić bezpieczeństwo innym? Wielki więc błąd popełnili Chaldejczycy, czcząc martwe i bezużyteczne posągi.
3.2. Nie mogę się nadziwić się, o władco, jak ci tzw. ich filozofowie nie byli w stanie pojąć, że same te elementy są przecież zniszczalne. Jeśli więc elementy są zniszczalne i same podlegają prawu natury, jakżeż mogą być bogami? A jeśli same owe elementy nie są bogami, w jaki sposób mogą nimi być posągi uczynione ku ich czci?
4.1. Przejdźmy teraz, o władco, do samych tych elementów, aby wykazać, że nie są one żadnymi bogami, lecz elementami zniszczalnymi i zmiennymi, powstałymi z niebytu na polecenie prawdziwego Boga, który jest niezniszczalny, niezmienny i niewidzialny. On zaś wszystko widzi i według swojej woli zmienia bądź przekształca. Cóż więc powiem o tych elementach?
4.2. Otóż, pobłądzili ci, którzy sądzą, że niebo jest bogiem. Widzimy bowiem, iż obraca się ono i porusza według praw natury oraz składa się z licznych elementów — stąd właśnie jego nazwa „wszechświat ”. „Kosmos” natomiast jest dziełem jakiegoś twórcy, a to co zostało uczynione, posiada przecież jakiś początek i cel. Dalej, niebo przecież porusza się wraz ze swoimi ciałami świecącymi według określonych praw natury. Gwiazdy przesuwają się od znaku do znaku w ustalonej kolejności i odległości, niektóre zachodzą, inne zaś wschodzą, wykonując swoją drogę w określonym czasie, aby nastawały po sobie pory roku, jak im to zostało nakazane przez Boga, i aby nie przekroczyły swoich własnych granic wyznaczonych przez niezmienne prawo natury w harmonii z niebieskim wszechświatem. Wynika z tego wyraźnie, że niebo
nie jest żadnym bogiem, ale dziełem Boga.
4.3. Podobnie pobłądzili ci, którzy twierdzą, że ziemia jest boginią. Widzimy przecież, że ona sama jest przez ludzi niszczona i zdominowana, uprawiana, mieszana i wykorzystywana. Gdy zostanie spalona staje się martwą; nic bowiem nie wyrośnie na popiele! Z innej strony, gdy jest zbytnio nawodniona, gnije ona sama i jej owoce. Wreszcie jest deptana przez ludzi i inne zwierzęta, plamiona krwią zabitych, przekopywana, wypełniana zmarłymi i służy jako grób ciał. A jeśli tak, to niemożliwe jest, by ziemia była boginią, lecz jest ona dziełem Boga, stworzona do użytku ludzi.
5.1. Pobłądzili także i ci, którzy myślą, że woda jest boginią. I ona powstała przecież dla użytku ludzi i przez nich jest ujarzmiana, zanieczyszczana, brudzona, zmieniana podczas gotowania i kolorowania, zimno wprowadza ją w stan stały, a krew zaczerwienia, wreszcie jest używana do zmywania wszelkich nieczystości. Z tego właśnie powodu niemożliwe jest, by woda była boginią, lecz jest jedynie dziełem Boga. 5.2. Dalej, pobłądzili również ci, którzy przypuszczają, że ogień jest bogiem, ponieważ został on
stworzony do użytku ludzkiego. To właśnie ludzie go ujarzmiają, przenoszoną z miejsca na miejsce do gotowania i pieczenia różnego rodzaju mięsa, a nawet do spalania ludzkich zwłok! Ludzie niszczą go i gaszą na wiele sposobów. Z tego powodu również ogień nie może być bogiem, lecz jedynie dziełem Bożym.
5.3. Błądzą wreszcie i ci, dla których powiew wiatrów jest bogiem. Oczywiste jest przecież dla nas, że jest on poddany komuś innemu, a Bóg stworzył go dla dobra ludzi, by umożliwiał poruszanie się okrętów, dostarczanie żywności i zaspokojenie wielu innych ludzkich potrzeb. To właśnie według nakazu Boga zrywa on się lub cichnie. Z tego właśnie powodu nie można sądzić, że powiew wiatrów jest bogiem, lecz dziełem Boga.
6.1. Dalej, pozostają w błędzie ci, którzy uważają, że słońce jest bogiem, Widzimy bowiem, że porusza się ono i krąży zgodnie z prawem natury, przechodzi od znaku do znaku, przesuwając się każdego dnia, wschodzi i zachodzi, by ogrzać rośliny i pąki dla pożytku ludzi, dzieląc to z innymi ciałami niebieskimi, jest dużo mniejsze od samego nieba, poddane zaćmieniom i nic posiada żadnej autonomii. Nie można więc sądzić, że słońce jest bogiem, ale że jest dziełem Boga.
6.2. Mylą się ci, którzy sądzą, że księżyc jest bogiem. Widzimy bowiem, że porusza się i krąży według określonych praw natury, przechodząc od znaku do znaku, wschodzi i zachodzi dla potrzeb ludzi. Mniejszy jest od słońca, ulega powiększeniu i zmniejszeniu, a także zaćmieniu. Nie można więc sądzić, że księżyc jest bogiem, lecz dziełem Boga.
7.1. Błądzą także ci, którzy uważają, że człowiek jest bogiem, Widzimy przecież, że rodzi się, wzrasta i starzeje się według określonego prawa natury, nawet jeśli tego nie chce. Raz cieszy się, innym razem smuci, potrzebuje pokarmu, napoju i ubrania. Bywa zagniewany, zazdrosny, żądny, zmienny i w ogóle posiada wiele braków. Ginie także na wiele sposobów: z powodu elementów, zwierząt czy też wreszcie z powodu śmierci, która mu ciągle zagraża. Nie jest więc możliwe, aby człowiek był bogiem, gdyż on również jest dziełem Boga.
7.2. W wielkim więc błędzie pogrążyli się Chaldejczycy, idąc za swoimi żądzami. Oddają oni bowiem boską cześć elementom zniszczalnym i martwym posągom, nie pojmując, że to oni sami uczynili te rzeczy bogami.
8.1. Przejdźmy teraz do Greków, by zobaczyć, co oni sądzą na temat Boga. Otóż Grecy, którzy uważają się za mądrych, stali się jeszcze bardziej nierozumni od Chaldejczyków, nauczając, że istnieje wielu bogów, płci męskiej i żeńskiej, poddanych różnym namiętnościom, sprawców wszelkich nieprawości.
8.2. Grecy, o władco, Grecy wymyślili opowiadania śmieszne, głupie i bezbożne, uznając za bogów tych, którzy nimi nie są, według swoich własnych złych pragnień, aby posiadając ich jako obrońców od zła, mogli nadal cudzołożyć, kraść, zabijać czy jeszcze straszniejsze rzeczy czynić. Jeśli bowiem ich bogowie oddają się takim czynom, czyż i oni sami ich nie popełnią? To właśnie z powodu tych błędów ludzie muszą znosić ciągłe wojny, zabójstwa i okrutne niewole.
9.1. Gdybyśmy tak chcieli wyliczyć ich bogów jednego po drugim, to już sam zauważysz liczne absurdy. Jako najwyższego ze wszystkich przedstawiają oni Kronosa, któremu składają w ofierze swoje dzieci. Spłodził on wiele potomstwa z Rei, a będąc w szale, pożarł własne potomstwo. Mówi się, że Zeus odciął mu genitalia i wrzucił je do morza, skąd, jak głosi mit, narodziła się Afrodyta. Dalej, Zeus związał swego własnego ojca i wrzucił go do Tartaru. Widzisz więc błąd i wyuzdanie, jakie przypisują własnemu bogu! Czyż jest możliwe, by bóg był więziony i kastrowany? Cóż za szaleństwo! Któż rozsądny głosiłby takie poglądy?
9.2. Jako drugi zostaje przedstawiony Zeus, o którym mówi się, że panował nad pozostałymi ich bogami i przemieniał się w zwierzęta, aby móc cudzołożyć ze śmiertelnymi kobietami. Wymyślili więc, że przemienił się on w byka dla Europy, w złoto dla Danae, w łabędzia dla Ledy, w satyra dla Antiopy i w piorun dla Semele oraz że miał z nimi licznych synów: Dionizosa, Zetosa i Amfiona, Heraklesa, Apollina, Artemidę, Perseusza, Kastora, Helenę, Polideukesa, Minosa, Radamantysa, Sarpedona oraz dziewięć córek, które nazwali Muzami”. W ten sam sposób głoszą również rzeczy dotyczące Ganimedesa.
9.3. Zdarzyło się, o władco, że ludzie zaczęli naśladować wszystkie te występki i sami stali się cudzołożnikami, homoseksualistami i sprawcami innych strasznych czynów według przykładu ich boga. Jak to jest więc możliwe, by bóg był cudzołożnikiem, homoseksualistą czy też ojcobójcą?
10.1. Razem z Zeusem uznają za boga również niejakiego Hefajstosa, który jest chromy, używa młotka i szczypców, pracując przy palenisku na swoje utrzymanie. Czyżby czegoś potrzebował? Niemożliwe jest przecież, żeby bóg był chromy albo potrzebował ludzkiej pomocy.
10.2. Dalej, za boga uważają również pełnego żądz i złodzieja Hermesa, chciwca, oszusta, magika i interpretatora słów. Niemożliwe jest jednak, by ktoś taki był bogiem.
10.3. Wymyślili potem, że Eskulap jest bogiem medycyny, który przygotowywał lekarstwa lub mieszanki do okładów, by mieć z czego żyć, gdyż poddany był potrzebom, później zaś został rażony piorunem przez Zeusa z powodu Tindara, syna Lacedemona i umarł. Lecz jeśli Eskulap, będąc bogiem, gdy został rażony
piorunem, nie potrafił sam sobie udzielić pomocy, jakżeż innym przyjdzie z pomocą?
10.4. Wyznają jeszcze, że istnieje bóg Ares, wojowniczy i zazdrosny, żądny zwierząt i innych dóbr. Gdy natomiast popełnił cudzołóstwo z Afrodytą, został związany przez młodego Erosa i Hefajstosa. Jak mógł być bogiem ktoś pożądliwy i wojowniczy, uwięziony i cudzołożny?
10.5. Wymyślają dalej, że Dionizos jest bogiem, który brał udział w nocnych świętowaniach i był nauczycielem pijaństwa, uwodził żony bliskich, aż wreszcie oszalał i uciekł, by ostatecznie zostać zamordowanym przez Tytanów. Jeśli więc Dionizos nie mógł samemu sobie przyjść z pomocą, gdy był mordowany i dodatkowo jeszcze był szaleńcem, pijakiem i włóczęgą, jakże mógłby być bogiem? 10.6. O Heraklesie opowiadają natomiast, że był pijakiem i szaleńcem, zamordował własne dzieci, aż wreszcie sam stał się ofiarą ognia i w ten sposób umarł. Jak więc mógłby być bogiem pijak, dzieciobójca i ktoś spalony żywcem? I jak pomoże innym ten, który sam sobie nie potrafił udzielić pomocy?
11.1. Twierdzą także, że Apollin jest bogiem zazdrosnym, który posługuje się dobrze zarówno łukiem i kołczanem, jak i cytrą czy fletem oraz prorokuje ludziom za drobną opłatą. Czyżby więc czegoś potrzebował? Niemożliwe jest przecież, aby jakiś bóg był biedny, zazdrosny i grał na cytrze”. 11.2. Uznają dalej również Artemidę jako jego siostrę, która jest łowczynią i nosi łuk z kołczanem oraz błąka się samotnie z psami po górach z zamiarem upolowania jelenia lub dzika. Jakże więc będzie boginią kobieta, która jest łowczynią i krąży z psami?
11.3. Mówią także, że Afrodyta jest boginią cudzołożną. Cudzołożyła bowiem raz z Aresem, innym razem z Anchizesem, a jeszcze innym razem z Adonisem, którego śmierć zresztą opłakuje, poszukując ciągle swego kochanka. Mówią także, iż zeszła aż do Hadesu, aby wykupić Adonisa od Persefony. Czy widziałeś, o władco, większe szaleństwo od tego: uważać za boginię cudzołożnicę, która rozpacza i płacze?
11.4. Uważają wreszcie za boga Adonisa myśliwego, ofiarę gwałtownej śmierci, który gdy został zraniony przez wieprza, nie potrafił przyjść z pomocą własnemu nieszczęściu. Jakże więc będzie mógł zatroszczyć się o ludzi ten cudzołożnik i łowca, który tak nagle zginął?
11.7. Wszystkie te brednie i wiele innych podobnego rodzaju jeszcze bardziej haniebnych i złych rozpowszechnili Grecy o swoich bogach, o władco, których nie godzi się opowiadać ani wcale wspominać. Oto dlaczego właśnie ludzie, biorąc przykład od swoich bogów. popełniają wszelką nieprawość, wyuzdanie i bezbożność, zarażając ziemię i niebo ich strasznymi czynami.
12.1. Egipcjanie, jeszcze bardziej szaleni i nierozumni z nich wszystkich, pobłądzili bardziej niż inne ludy. Nie zadowolili się bowiem bóstwami Chaldejczyków i Greków, lecz sądzili, że bogami są nierozumne zwierzęta ziemskie i wodne, drzewa i rośliny, i zbrukali się wszelkim szaleństwem i wyuzdaniem bardziej
niż wszystkie inne ludy na ziemi.
12.2. Na początku więc czcili Izydę, która posiadała brata i męża Ozyrysa zabitego przez swego brata Tyfona. Z tego właśnie powodu Izyda uciekła z Horusem, swoim synem, do Biblos w Syrii, w poszukiwaniu Ozyrysa i gorzko zawodziła, aż Horus podrósł i zabił Tyfona.
12.3. Z tego wynika, że ani Izyda nie była zdolna wspomóc swego brata i męża, ani też Ozyrys zabity przez Tyfona nie był w stanie sam się obronić, ani wreszcie Tyfon, bratobójca, zabity przez Horusa i Izydę sam nie zdołał uniknąć śmierci. I choć dali się oni poznać na podstawie takich nieszczęść, zostali uznani przez szalonych Egipcjan za bogów.
12.4. Egipcjanie jednak niezadowoleni ani z tych, ani z bogów innych narodów zaczęli uznawać za bogów nierozumne zwierzęta. Niektórzy z nich czcili bowiem owcę, inni kozła, inni zaś cielę lub świnię, inni kruka lub sokoła czy też sępa lub orła, a inni krokodyla, niektórzy kota, psa, wilka, małpę, węża, żmiję, inni wreszcie cebulę, czosnek, oset lub inne rzeczy stworzone.
12.5. Nie rozumieją nieszczęśnicy, że wszystkie te istoty nie posiadają żadnej mocy. Widząc, iż owi ich bogowie zostali zjedzeni przez innych ludzi, spaleni, porozrywani i zgnili, nie pojęli, że nie są bogami!
13.1. Pomylili się więc bardzo Egipcjanie, Chadejczycy i Grecy, uważając takie istoty za bogów, czyniąc ich posągi i ubóstwiając nieme i nieczułe idole. I dziwię się, jak oni, widząc swoich bogów piłowanych i przecinanych przez rzemieślników, okaleczonych, starzejących się z czasem, zniszczonych i wymieszanych, nie pojęli, iż nie są bogami. Jeśli bowiem owi bogowie nie posiadają żadnej władzy nad własnym ratunkiem, także będą zdolni wziąć w opiekę ludzi?
13.2-3. Nawet już ich poeci i filozofowie, tzn. Chaldejczyków, Greków i Egipcjan, chcąc uczcić owych bogów swoimi poematami i opowieściami, odkryli jeszcze większy wstyd i ukazali go wszystkim. Jeśli bowiem ciało człowieka, które złożone jest z wielu części, nie odrzuca żadnej z własnych części, lecz zachowuje we wszystkich niepodzielną jedność i w ten sposób pozostaje w harmonii ze sobą, jakże mogłyby istnieć w naturze prawdziwego Boga walka i niezgodność? Gdyby rzeczywiście owi bogowie posiadali tę samą naturę, to nie powinien jeden bóg prześladować drugiego ani zabijać go, ani też czynić mu źle.
13.4. Lecz jeżeli jedni bogowie byli przez innych bogów prześladowani, zabici, porwani i rażeni piorunem, z tego wynika, że nie posiadają tej samej natury, a ich zamysły są przeciwstawne i wszystkie skłonne do czynienia zła, tak że żaden z nich nie jest bogiem. Jest więc rzeczą oczywistą, o władco, że cała ta teoria o naturze bogów jest błędna.
13.5. Jakże się to stało, iż mądrzy i wykształceni Grecy nie zrozumieli, że prawodawcy są osądzani właśnie na podstawie swoich praw? Jeżeli więc prawa są sprawiedliwe, wtedy ich bogowie byliby całkowicie niesprawiedliwi, ponieważ czynią rzeczy przeciwne prawu: wzajemne zabijania, trucia, cudzołóstwa, kradzieże i czyny homoseksualne. Jeżeli natomiast dobrze działali, czyniąc takie rzeczy, wtedy należy przyjąć, że prawa są niesprawiedliwe, ustanowione wbrew woli bogów. Prawa jednak są dobre i sprawiedliwe: chwalą dobro i zakazują zła; przeciwne natomiast prawom są czyny ich bogów. Tak więc ich bogowie występują przeciw prawom, a wszyscy, którzy takich bogów czczą, są bezbożnikami i zasługują na śmierć.
13.6. Jeśli więc historie, które opowiadają o swoich bogach, są opowieściami mitycznymi, nie są one niczym więcej. jak tylko pustymi słowami: jeśli mają natomiast sens rzeczywisty, wtedy istoty, które dopuściły się takich czynów lub znosiły je, nie są bogami; jeśli wreszcie opowieści o nich mają sens przenośny, są niczym więcej, tylko mitami.
13.7. W ten sposób zostało uzasadnione, o władco, że wszystkie te kulty politeistyczne są wymysłem błędu i zguby. Nie można przecież nazywać bogami istot widzialnych, które same nie widzą; jedynie Niewidzialnego, który wszystko widzi i wszystko stworzył, należy czcić jako Boga.
14.1. Przejdźmy teraz, o władco, do żydów, by zobaczyć również, co oni sądzą o Bogu. Są oni, to prawda, potomkami Abrahama, Izaaka i Jakuba, którzy udali się do Egiptu.
14.2. Wyprowadził ich stamtąd Bóg mocną ręką i potężnym ramieniem pod wodzą Mojżesza, ich prawodawcy, a także objawił im swoją moc poprzez liczne znaki i cuda. Lecz oni również zapomnieli i okazali się niewdzięczni, praktykując wiele razy kulty pogańskie oraz zabijając proroków i sprawiedliwych, którzy zostali do nich posłani. Potem, gdy Syn Boży uznał za stosowne przyjść na ziemię, znieważywszy Go, wydali Piłatowi, zarządcy Rzymian, i skazali Go na ukrzyżowanie, nie bacząc wcale na jego dobre dzieła i liczne cuda, których dokonał pośród nich. I idą na zatracenie poprzez swoje własne przestępstwa.
14.3-4. Czczą oni jeszcze teraz jedynego Wszechmogącego Boga, lecz Go tak naprawdę nie znają. Ponieważ odrzucają Chrystusa, Syna Bożego, są zupełnie podobni do pogan, nawet jeśli w jakiś sposób zdają się przybliżać do prawdy, od której sami się oddalili. Tyle, jeśli chodzi o żydów.
15.1 Chrześcijanie natomiast biorą swój początek? od Pana Jezusa Chrystusa. Wyznają w Duchu Świętym, że jest On Synem Boga Najwyższego: zstąpił z nieba dla zbawienia ludzi i został zrodzony ze świętej Dziewicy, bez udziału nasienia i nieskażony, przyjął ciało i ukazał się ludziom, aby odstąpili od błędu politeizmu. A po wypełnieniu swego wspaniałego planu zbawienia doświadczył w całej pełni śmierci na krzyżu według największego planu zbawienia; po trzech dniach powrócił do życia i wstąpił do nieba. Chwałę zaś jego przyjścia, o władco, możesz poznać, jeśli będziesz chciał, w tym, które oni nazywają świętym pismem Ewangelii.
15.2. Miał On dwunastu uczniów. którzy po Jego wniebowstąpieniu wyruszyli do wszystkich zakątków świata i głosili Jego majestat”. [W ten sposób jeden z nich przemierzył nasze rejony, głosząc doktrynę prawdy |. Oto dlaczego właśnie ci, którzy służą nadal sprawiedliwości głoszonej przez nich, nazywani są chrześcijanami.
15.3. Chrześcijanie są więc tymi, którzy ze wszystkich ludów na ziemi znaleźli prawdę*: uznają bowiem Boga, Twórcę i Stworzyciela wszystkiego przez Syna Jednorodzonego i Ducha Świętego, i oprócz Niego nie czczą żadnego innego boga. Mają przykazania tegoż Pana Jezusa Chrystusa wyryte w sercach i zachowują je, oczekując zmartwychwstania umarłych i życia w przyszłym świecie.
15.4—6. Nie popełniają cudzołóstwa ani nie uprawiają nierządu, nie składają fałszywego świadectwa, nie pożądają cudzych rzeczy, szanują ojca i matkę, kochają swoich bliźnich, osądzają sprawiedliwie, czego nie chcą, aby im czyniono, tego również i innym nie czynią, pocieszają tych, którzy są niesprawiedliwi wobec nich i uważają ich za swoich przyjaciół, starają się dobrze czynić swoim nieprzyjaciołom, są łagodni i miłosierni, powstrzymują się od wszelkich nieprawych związków i wszelkiej nieczystości, nie pogardzają wdową ani też nie uciskają sieroty; zamożny hojnie wspiera ubogiego, a gdy widzą przybysza, wprowadzają go do swego domu i cieszą się z niego jak z prawdziwego brata. Samych siebie nazywają właśnie braćmi jednak nie według ciała, ale według ducha.
15.7—8. Są gotowi oddać życie dla Chrystusa: zachowują wiernie Jego przykazania, prowadząc życie święte i sprawiedliwe tak, jak nakazał im Pan Bóg, składają Mu dziękczynienie w każdej chwili za wszelki pokarm i napój, a także za wszelkie inne dobra.
16.1. Taka oto jest więc droga prawdy, prowadząca tych, którzy ją wyznają, do królestwa niebieskiego obwieszczonego przez Chrystusa w życiu wiecznym.
16.4. I abyś wiedział, o władco, iż nie mówię tych rzeczy tylko od siebie, pochyl się nad pismami chrześcijan i sam odkryjesz, że nie mówią oni nic oprócz prawdy.
16.5. Dobrze to zrozumiał Twój syn i słusznie nauczył się czcić Boga żywego i zapewnić sobie zbawienie w życiu przyszłym]. Wielkie i godne podziwu są bowiem rzeczy nauczane i praktykowane przez chrześcijan: nie wypowiadają oni bowiem słów ludzkich, lecz słowa Boga.
16.6. Inne narody natomiast błądzą i gubią się. gdyż podążając w ciemnościach, zderzają się ze sobą jak ludzie pijani.
17.1. W tym miejscu kończy się, o władco, moja mowa skierowana do Ciebie, podyktowana prawdą obecną w moim umyśle.
17.3. Dlatego też niech przestaną Twoi głupi filozofowie wygłaszać bezsensownie mowy przeciw Panu. ponieważ jest rzeczą pożyteczną również dla was czcić Boga Stworzyciela i nastawić ucha do Jego nieśmiertelnych słów, abyście mogli, ratując się od sądu i kar okazać się dziedzicami życia wiecznego.
18.1. […] że oni sami zostali przedstawieni jako cudzołożnicy, mordercy, gniewni, zazdrośni, żądni, ojcobójcy, bratobójcy, złodzieje, grabieżcy, chromi, ułomni, truciciele i szaleńcy. Niektórzy spośród nich pomarli, inni natomiast zostali rażeni piorunami czy też oddani w niewolę ludziom, jeszcze inni uciekli, zostali zabici lub byli opłakiwani czy wreszcie zamienieni w zwierzęta, by popełniać czyny złe i godne wstydu.
– „Pierwsi apologeci greccy”, przeł. ks. L. Misiarczyk, opr. ks. J. Naumowicz, Kraków 2004, s. 135-146.
(opublikowano: 24 listopada 2018 r.)
Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam…
***
MSZA ŚW. o godz. 11.00
w kościele św. Piotra (w języku ang.)
***
Msza św. o godz. 19.00
transmisja z kaplicy-izby Jezusa Miłosiernego:
***
Jeśli Mnie prześladowali i was prześladować będą
**
Codzienny dowód Chrystusowej prawdy widzę w słowach: „Jeśli Mnie prześladowali i was prześladować będą…” Chrystus ukazywał proroczo przyszłość Kościoła. To proroctwo ma swoje dzieje, poczynając od krzyża, łańcuchów Piotrowych, aren cyrkowych, aż do dnia dzisiejszego. Wszyscy niemal czujemy, jak spełnia się w nas.
Czyż nie jest to pociecha, że na sobie potwierdzamy prawdę słów Chrystusowych? Czyż nie należy cieszyć się z ujawnienia tej prawdy, choćby bardzo… bolało? I ta prawda wyswobadza, choć w tak dotkliwy sposób.
Chrystus niczego nie mówił bez pokrycia dziejowego. Dwadzieścia wieków Ewangelii jest dodatkowym dowodem jej prawdziwości.
sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski
(Zapiski ze Stoczka, 1.07.1954: „Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski. wydawnictwo: Soli Deo, Warszawa 2019).
***************************************************************************
„To wbicie kolejnej włóczni w bok Chrystusa”. profanacja we Francji
fot. Pixabay
W poniedziałek 10 sierpnia kościół św. Piotra w miejscowości Montendre stał się celem ataku francuskich „laikardów”. Miejscowy biskup ordynariusz ks. Colomb nazwał to wydarzenie „wbiciem kolejnej włóczni w bok Jezusa Chrystusa”. Nic dziwnego, bo profanacja była nie tylko celowa, ale też wyjątkowo dla katolików bolesna.
Kościół katolicki po raz kolejny stał się obiektem profanacji, ale informacji o tym wydarzeniu i oburzenia próżno szukać w głównych mediach. Mocno to kontrastuje np. z nagłaśnianiem każdego incydentu antysemickiego. W tym samym czasie, w Paryżu okradziono w windzie z zegarka młodego człowieka. Przestępca miał go dodatkowo zwyzywać od „żydów”. Media natychmiast rozpisały się o „oburzającym akcie antysemityzmu”.
Tymczasem informację o profanacji kościoła znajdujemy na niszowym portalu „catholic17.fr”. Wynika z niej, że kościół Saint-Pierre w Montendre został zbezczeszczony wieczorem 10 sierpnia. Przestępcy wyważyli boczne drzwi. „Celem tych wandali był sam Jezus Chrystus: proboszcz znalazł centralny krzyż roztrzaskany na tysiąc kawałków, a tabernakulum zostało rozprute i wyniesione poza kościół. Cyborium,w którym przechowywano konsekrowane hostie, odnaleziono puste poza kościołem”, opisuje te przerażające fakty diecezja La Rochelle.
Proboszcz złożył zawiadomienie o przestępstwie na posterunku żandarmerii. Ks. bp Georges Colomb nazwał ten czyn „nowym uderzeniem włóczni w bok Chrystusa, które rani cały Kościół katolicki w Charente-Maritime”. Biskup nie ma wątpliwości, że to „akt czystej nienawiści”.
Przypomnijmy, że francuskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych doliczyło się ponad 1000 antychrześcijańskich ataków w 2019 roku. Tylko, że takie czyny nie nabierają ogólnokrajowego rozgłosu. Odwrotnie, niż incydenty związane z innymi religiami.
BD/POLONIA CHRISTIANA PCh24.pl/2020-08-17
******
Chrześcijaństwo we Francji umiera. Tylko 5 proc. młodych posiada modlitewnik bądź krzyż
fot. Pixabay
Młodzi Francuzi coraz mniej wiedzą o modlitwach, czy symbolice świąt chrześcijańskich. Badanie IFOP wskazuje, że katolicyzm i jego symbole są niewiele bardziej znane od symboliki… islamu.
Kultura chrześcijańska we Francji powoli zanika. Takie niepokojące wnioski płyną z ankiety IFOP dla dziennika „Le Monde” na temat kultury chrześcijańskiej wśród Francuzów. Jej wyniki podano 14 sierpnia. Sondaż został przeprowadzony na próbie 1009 osób, którym postawiono takie same pytania jak w roku 1988.
W ciągu 32 lat wyraźnie zauważalny jest upadek kultury chrześcijańskiej. Według „Le Monde” znacznie mniej Francuzów, zwłaszcza młodych, posiada różaniec bądź ma wiszący na ścianie krucyfiks czy figurkę Matki Bożej.
Dyrektor działu opinii IFOP Jerome Fourquet wyjaśnia, że „ta kultura jest utrzymywana, ale jednocześnie powstają w niej białe plamy, zwłaszcza wśród młodych ludzi”.
Zaledwie 26 proc. osób poniżej 35. roku życia wie, o co chodzi z Wniebowstąpieniem Jezusa Chrystusa. Wśród osób po 65. roku taką wiedzę posiada 44 proc. ankietowanych.
Tylko 5 proc. młodych i 30 proc. starszych posiada modlitewnik.
W 1988 roku 67 proc. Francuzów znało modlitwę „Ojcze nasz”, a 61 proc. „Zdrowaś Maryjo”. W 2020 roku liczby te gwałtownie spadają. Tylko 56 proc. ankietowanych zna pierwszą modlitwę, a 46 proc. – drugą.
Wielu zapomniało także o znaczeniu świąt chrześcijańskich. Chociaż większość wie, że Wniebowzięcie NMP przypada 15 sierpnia, to nie wiedzą, o co w tym święcie chodzi. To samo dotyczy Pięćdziesiątnicy. Tylko 13 proc. pytanych jest w stanie podać prawdziwy sens Zesłania Ducha Świętego.
Według Jerome Fourqueta ten drastyczny spadek można wyjaśnić „globalnym zjawiskiem sekularyzacji społeczeństwa”. – Dla wielu osób znajomość kultury chrześcijańskiej nie jest już przydatna. Stała się językiem obcym, jeśli nie nieznanym, dla dużej części młodszego pokolenia. Niewiele jest też nauczania o kulturze religijnej w edukacji szkolnej i jej programach – podkreśla analityk.
Ta nieznajomość tradycyjnej kultury przekłada się na konkretne wydarzenia społeczne. Coraz więcej Francuzów nie widzi kontrowersyjności np. aborcji, tzw. homo-małżeństw, czy in vitro dla tzw. par LGBT. To dla nich tematy światopoglądowo i kulturowo neutralne.
– Wierzący mają świadomość, że pomimo ich sprzeciwu, uchwalane są prawa i ustawy sprzeczne z ich przekonaniami – mówi Fourquet.
Mają na to coraz mniejszy wpływ. Następuje swoiste sprężenie zwrotne rugowania kultury chrześcijańskiej i coraz mniejszej widoczności katolicyzmu w przestrzeni publicznej z laicyzacją tej sfery. Dodatkowy wpływ na kurczenie się zasięgu chrześcijańskiej kultury ma też obecność coraz bardziej prężnego islamu, który owe „białe plamy” stara się zadrukować.
Bogdan Dobosz/POLONIA CHRISTIANA PCh24.pl/2020-08-17
Patrzeć na Niego
Czy warto modlić się do obrazu? Zapewne każda modlitwa ma być przede wszystkim żywym spotkaniem z Bogiem, spotkaniem serca ludzkiego z sercem Jezusa. Oknem serca są jednak oczy. To przez nie do wnętrza człowieka wchodzą dobre i Boże myśli, to przez nie Bóg może wiele powiedzieć poszukującemu Go człowiekowi. Dobrze więc, gdy modlisz się, patrząc na wyobrażenie Boga. Twoje oczy skupione na obrazie Boga lub na Jego krzyżu łatwiej przenoszą do serca myślenie o Nim. Słowo stało się Ciałem. To, co było zakryte przez wieki dla ludzkich oczu, od czasów narodzin Jezusa stało się widoczne. Prawdziwy Bóg stał się człowiekiem i mogliśmy na Niego patrzeć. Patrzeć na Niego, gdy nauczał w świątyni widzieć Go, gdy odwiedził dom swych przyjaciół w Betanii i wreszcie zobaczyć Go umęczonego i rozpiętego na ramionach krzyża. Bóg w swoim Synu stał się dla nas Bogiem widzialnym. Możemy na Niego patrzeć i uwielbiać Jego oblicze. Patrzenie na Niego pomaga modlitwie. Najlepiej, gdy modlisz się, patrząc na Boga obecnego w Najświętszym Sakramencie. Twojej modlitwie znacznie pomożesz, gdy swój wzrok skierujesz na krzyż lub przyklękniesz przed świętą ikoną. Nie można się bać materialnych znaków, jeśli one tylko pomagają ci spotkać żywego Boga. Obraz nie jest Bogiem, ale może ci pomóc spotkać się z Nim.
Czyń, co widzisz!
Święta królowa Jadwiga lubiła modlić się przed czarnym krzyżem na Wawelu. Kiedyś, wpatrzona w ciemną postać Ukrzyżowanego, w głębi serca usłyszała od Zbawiciela: „Jadwigo, czyń, co widzisz!”. Od tamtej pory wpatrywanie się w krzyż i ukrzyżowane ciało Jezusa stało się modlitwą Jadwigi. Uczyła się z tego patrzenia miłości do końca, uczyła się przebaczenia wobec grzeszników i przyjmowania cierpienia, uczyła się wrażliwości na ubogich i pracy nad sobą. Spróbuj się modlić jak ona – popatrz na krzyż i pomyśl, czego możesz nauczyć się od Jezusa? W czym powinieneś Go naśladować przez cały dzień, który rozpoczynasz od porannej modlitwy? Noś krzyż na swojej piersi i często chwytaj go, wołając o ratunek. Podczas wieczornej modlitwy przyklęknij przy krzyżu i – patrząc jak On kochał – zapytaj siebie o twoją miłość.
Królewska pieczęć
Na swoje codzienne życie przenoś też wszystko, co Bóg mówi ci podczas modlitwy. Zapisane gdzieś Boże słowo, mały obrazek umieszczony w portfelu – one mogą ci pomóc skierować swoje myśli w stronę Boga. Królowa Jadwiga na swoim królewskim pierścieniu kazała wypisać inicjały: „MM”. Były one jednocześnie królewską pieczęcią, odbijaną na najważniejszych dokumentach i decyzjach. Oznaczały dwa imiona sióstr z Betanii Marii i Marty. Miały przypominać Jadwidze o tym, że trzeba w życiu mieć czas na kontemplację i na aktywną służbę. Dla oczu świętej królowej ten mały znak był ciągłym przypominaniem sobie o obowiązkach wobec Jezusa i przyjętym stylu życia.
Tygodnik NIEDZIELA/19.08.2020
******************
Nieustannie się módlcie!
**
Pewien rosyjski wieśniak usłyszał kiedyś w kościele słowa św. Pawła: „nieustannie się módlcie”(1Tes 5,17). Wezwanie to mocno go poruszyło i nie dawało spokoju. Zaczął się zastanawiać nad tym, jak można się modlić nieustannie, skoro każdy człowiek musi przecież normalnie żyć, pracować, zajmować się wieloma doczesnymi sprawami. Postanowił jednak wyruszyć w drogę, aby słuchając doświadczonych ludzi, nauczyć się takiej postawy serca, która jest nieustanną modlitwą do Pana. Odkrył najpierw proste słowa modlitwy Jezusowej: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”, a potem zrozumiał, że chodzi w niej o przejście od ust do serca. Jego doświadczenia zostały opisane w znakomitej książce „Droga Pielgrzyma”. Jest w niej dużo ważnych pouczeń, z których zwróćmy uwagę tylko na niektóre.
Modlitwa to umysł i serce zanurzone w miłości Boga!
Modlitwa nie może być błyskotliwym ćwiczeniem umysłu, bo szybko zamieni się w bezowocne debaty z Panem Bogiem. Skomplikowane formuły dogmatyczne i troska o dobór wielu mądrych słów mogą zatrzymać modlitwę na poziomie umysłu i nie pozwolić jej przenieść się na poziom serca. Z kolei, gdyby modlitwa angażowała tylko nasze serce, szukalibyśmy w niej samych emocji i odczuć. Jezusowa modlitwa to połączenie nieustannego powtarzania przez nasz umysł podstawowej prawdy o tym, że Jezus jest naszym Panem, a my, grzesznicy, potrzebujemy Jego zmiłowania z pragnieniem serca. Wspomniany pielgrzym podczas wędrówki kilka tysięcy razy dziennie powtarzał to krótkie zdanie i po wielu dniach takich ćwiczeń i dyscypliny nagle zauważył, że stała się ona prawdziwym towarzyszem jego podróży, tak, że mógł wyznać: „miałem wrażenie, jakby moje serce, bijąc tak jak zwykle, zaczęło z każdym uderzeniem odmawiać słowa modlitwy. Przestałem mówić ustami i zacząłem uważnie słuchać tego, co mówi serce”.
Nawet gdy ty nie słyszysz słów swojej modlitwy, słyszy je diabeł i boi się imienia Jezus!
Żeby modlitwa z umysłu przeniosła się na poziom serca, człowiek musi po prostu dużo się modlić. Kiedy modlitwa stanie się stałym elementem każdego dnia, to po fazie zewnętrznych doznań będzie przeżyciem bardzo głębokim. Nie ma innej drogi do modlitwy serca, jak długie i systematyczne praktykowanie modlitwy. Droga do serca wiedzie przez ćwiczenia i próby. Ćwiczenia to systematyczność i wytrwałość w modlitwie. Próby to cierpliwe modlenie się nawet wtedy, gdy człowiek nic nie czuje i nie wie nawet, co mówi na modlitwie. Rosyjski pielgrzym usłyszał ważną radę od jednego ze swoich rozmówców: nawet wtedy, gdy wypowiadasz słowa modlitwy i jesteś tak rozproszony lub zmęczony, że nie rozumiesz tego, co mówisz, módl się dalej, bo jeśli nawet ty sam nie słyszysz słów swojej modlitwy, to słyszy je diabeł i boi się uderzyć w ciebie, bo diabeł boi się samego imienia Jezus, które wypowiadasz!
Tygodnik NIEDZIELA/Nr 34.2020
******************
Smutek kochającego serca
Istnieje smutek serca, noszony w nim ból, gdy ktoś najbliższy oddala się od tego, za co warto żyć i umierać: syn przestał chodzić do kościoła, córka odmawia zapisania dzieci na religię, młodzi mieszkają bez ślubu.
Nie pomagają rozmowy, zachęty, łzy, prośby. „Gdzie popełniliśmy błąd?”. Podobne uczucie towarzyszy Apostołowi Narodów. Po spotkaniu Chrystusa Zmartwychwstałego, po słowach: „Odwagi, Pawle. Wystarczy ci mojej łaski”, dla tego dawnego faryzejskiego fanatyka wszystko się zmieniło, wypełniło się sensem i miłością. Odtąd to, co robił i myślał, było przeniknięte światłem: „Dla mnie żyć to Chrystus!”. Nie mógł zrozumieć, czemu jego współbracia z narodu wybranego, ludzie co dnia wyczekujący Bożej odpowiedzi, kiedy ona nadeszła, wcale jej nie chcą. Pamiętał piękne passusy z Pisma Świętego: „Cały Izrael będzie zbawiony” (Rz 11,26), Bóg kocha Izraela „miłością wieczną” (Jer 31,2). Dlaczego po wiekach obcowania z Bogiem i ufania Jego obietnicom nie chcą przyjąć miłości Bożej przychodzącej z udręczonym Mesjaszem? Skąd tylu ludzi zgubionych? Czy miłość Boga na tak niewiele się im przyda?
Paweł idzie śladami Mojżesza, który wyrażał przed Bogiem ogromny żal pod górą Synaj: „Oto niestety lud ten dopuścił się wielkiego grzechu, gdyż uczynił sobie boga ze złota. Przebacz jednak im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mię natychmiast z Twej księgi, którą napisałeś” (Wj 32,31-32). Każde odstępstwo sprawia cierpienie sercu kochającemu: „Jeśli pięciu twoich synów byłoby wiernych, dwóch zaś nie, to czyż nie wołałbyś: Biada mi, bo niewierni są moi synowie?”. Izrael został bardziej od innych obdarowany i wyróżniony: zaskarbił sobie Boże dziecięctwo, widział Szekinę – pełną chwały obecność Bożą w słupie ognia na pustyni i obłoku wypełniającym przybytek, przymierza, Torę, czyli konstytucję wybraństwa, obrzędy w świątyni, obietnice, ojców pełnych wiary, a zwłaszcza Mesjasza, który mówi tym samym językiem i w którego żyłach płynie ta sama krew…
Ów „wielki smutek i nieustanny ból” trudno udźwignąć. Pewien ojciec postanowił nie jeść mięsa i nie pić alkoholu w intencji córki żyjącej z mężczyzną bez ślubu. „Tato, czemu nie jesz?” – pytała go nieraz. „Ty wiesz czemu” – odpowiadał, głęboko patrząc dziecku w oczy. Mądrzy rodzice i nauczyciele walczą postem i koronkami, Nowenną Pompejańską i wyrzeczeniem, bo nigdy się nie pogodzą z tym, że ich ukochani mijają się z prawdziwym życiem. •
ks. Robert Skrzypczak/Gość Niedzielny 32/2020
************************************************************************
Abp Henryk Hoser SAC:
Żyjemy w epoce postmodernizmu.
Próbuje się stworzyć „nowego człowieka”
fot: Krystian Maj/FORUM
– Żyjemy w epoce postmodernizmu, która odchodzi od racjonalizmu i kieruje się różnymi ideologiami mającymi neomarksistowskie korzenie. To tworzenie nowoczesnego człowieka, który ma być pozbawiony tożsamości i pamięci historycznej – powiedział w rozmowie z tygodnikiem „Niedziela” abp Henryk Hoser.
Wywiad z abp. przeprowadzono z okazji 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej. – To był potrójny cud – jedności narodowej, wspólnoty modlitwy oraz działań militarnych. Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej zawdzięczamy ogromnej mobilizacji całego społeczeństwa, które szturmowało niebo i odpowiedziało na apel biskupów, aby stanąć w obronie ojczyzny – podkreślił duchowny.
– Uczestnikom Bitwy Warszawskiej, jak relacjonowali bolszewiccy jeńcy, objawiła się Matka Boża. W nocy widzieli wielką postać Maryi na tle stolicy, która ochraniała płaszczem Warszawę, a wystrzeliwane w Jej kierunku pociski odbijały się. Od tego momentu nastąpił przełom w Bitwie Warszawskiej – podkreślił abp Hoser.
Abp Hoser zapytany o to, jak się bronić przed współczesnymi ideologiami będące de facto „przepoczwarzeniami komunizmu”, które uderzają w życie i rodzinę, odpowiedział: „Żyjemy w epoce postmodernizmu, która odchodzi od racjonalizmu i kieruje się różnymi ideologiami mającymi neomarksistowskie korzenie. To tworzenie nowoczesnego człowieka, który ma być pozbawiony tożsamości i pamięci historycznej. Widać dziś dewaloryzację człowieka, zwłaszcza słabego i bezbronnego. Potrzeba dziś wrócić do dobrze pojętej antropologii, która bierze pod uwagę nie tylko ciało, ale i duszę. Zauważmy, że zwycięstwem bolszewizmu okazał się pakt Ribbentrop-Mołotow i czwarty rozbiór naszego kraju, który został podzielony przez ateistycznych przywódców. Bolszewizm zatruł zachodnią cywilizację, a jego pochodną są wszystkie dzisiejsze ideologie”.
Niedziela.pl, polskieradio24.pl
*******
„Zaadoptuj nieprzyjaciela Kościoła”
Akcja Męskiego Różańca polegająca na tym, aby każdego dnia – od 15 sierpnia do 24 grudnia 2020 r. – podjąć modlitwę w intencji nieprzyjaciela Kościoła, którego podczas modlitwy wybierze sam Chrystus, o jego nawrócenie i powrót lub wejście na drogę Zbawienia. Akcja jest odpowiedzią na wrogie akty wobec Kościoła Katolickiego w Polsce i na świecie, a także katolików, którzy stają w obronie wartości chrześcijańskich.
Codzienna modlitwa w intencji tej osoby to:
1. koronka do Bożego Miłosierdzia
2. oraz modlitw św. Maksymiliana Kolbe: „O Maryjo bez grzechu pierworodnego poczęta…”
Twoje TAK może uratować świat – Zaadoptuj wroga Kościoła!
Opublikowano 10 sierpnia 2020 by wobroniewiary
***************************************************************************
Zaproszenie na rekolekcje przygotowujące do spowiedzi generalnej
Opublikowano 19 sierpnia 2020by wobroniewiary
W samotności, w oderwaniu od rzeczy tego świata, na Górze Karmel, masz możliwość zapałać żarliwością o ratunek dla duszy, zbawienie siebie i innych. Możesz przywdziać zbroję duchową i rozpocząć nową walkę – o zdobycie niebieskiego Jeruzalem. Podążając za przykładem Jezusa, Ojców Pustyni i pierwszych eremitów z Góry Karmel, masz możliwość w ciszy i modlitwie trwać z Ojcem. Pan wyprowadza nas na pustynię, by przemieniać nasze serca „ Bóg sam wystarcza”.
Zapraszamy na rekolekcje:
Konferencje i wykłady przygotowujące do Spowiedzi Generalnej z całego życia oraz przyjęcie Pana Jezusa, jako jedynego Pana i Zbawiciela.
Miejsce:
Konwent pod wezwaniem Św. Eliasza Proroka (karmelici Bosi) w Czernej. Teren położony w Archidjecezji Krakowskiej. To ulubione miejsce wyciszenia św. Jana Pawła II. Do dyspozycji uczestników rekolekcji są: biblioteka, oratorium, sale skupienia, trzy kaplice, kościół.
Kolejne terminy to:
1) 28 września – 3 października
2) 12 -16 października
Rezerwacje i zapisy na rekolekcje: https://rekolekcje.kubogu.com.pl/
Pytania dotyczące szczegółów rekolekcji i programu: kuBogu@kuBogu.com.pl
************************************************************************
25 MARCA JEST NARODOWYM DNIEM ŻYCIA, ale każdego dnia można podjąć decyzję
DUCHOWEJ ADOPCJI POCZĘTEGO DZIECKA
Matka Boża z Guadalupe – Patronka poczętego życia
Zwykle Duchową Adopcję rozpoczynamy od złożenia przyrzeczenia, które powinno być składane w sposób uroczysty w kościele. Obecnym czasie, który jest szczególny, można składać przyrzeczenie adopcyjne prywatnie, przed Krzyżem albo wizerunkiem Matki Bożej.
ROTA PRZYRZECZENIA DUCHOWEJ ADOPCJI“:
Najświętsza Panno, Bogurodzico Maryjo,
wszyscy Aniołowie i Święci.
Wiedziony pragnieniem niesienia pomocy
nienarodzonym, postanawiam mocno i przyrzekam,
że od dnia ………………………………
biorę w duchową adopcję jedno dziecko,
którego imię jedynie Bogu jest wiadome,
aby przez 9 miesięcy, każdego dnia,
modlić się o uratowanie jego życia
oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Amen
Każdego dnia moimi zobowiązaniami adopcyjnymi będą:
• jedna Tajemnica Różańca Świętego
• moje dobrowolne postanowienia
• oraz poniższa modlitwa “Panie Jezu”:
TEKST CODZIENNEJ MODLITWY “PANIE JEZU”:
Panie Jezu za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością oraz za wstawiennictwem świętego Józefa, “Człowieka Zawierzenia”, który opiekował się Tobą po urodzeniu, proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady i które duchowo adoptowałem. Proszę, daj rodzicom tego dziecka miłość i odwagę, aby zachowali je przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.
Duchowa adopcja może być podjęta jeden raz, ale może być podejmowana cyklicznie co 9 miesięcy, jednak zawsze po wypełnieniu poprzednich zobowiązań. Każdorazową nową Duchową Adopcję powinno poprzedzać nowe przyrzeczenie.
Adoptujemy każdorazowo tylko jedno nieznane nam dziecko zagrożone aborcją. Pan Bóg-Dawca Życia zna jego imię i sam nam je wybiera.
Postanowienia dodatkowe (dodatkowe praktyki) są uzupełnieniem Duchowej Adopcji. Są dobrowolne. Praktykowane ich może powiększyć nasze pragnienie zadośćuczynienia, dziękczynienia i wyproszenia łask u Bożej Opatrzności. Żeby podjęte postanowienia praktyk skutecznie i do końca wykonać, najlepiej jest podjąć jedną lub najwyżej dwie praktyki.
Może się zdarzyć, że zapomnimy lub zaniedbamy nasze zobowiązania adopcyjne. Długa przerwa, na przykład miesięczna, przerywa Duchową Adopcję i wymaga podjęcia jej od początku. Należy wtedy odbyć spowiedź, ponowić przyrzeczenia i starać się je dotrzymać. W wypadku krótkiej przerwy należy Duchową Adopcje kontynuować, przedłużając praktykę o ilość dni opuszczonych.
*****************************************************************
Sługa Boży Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński w obronie poczętych dzieci
**
Prymas Tysiąclecia w swoich przemówieniach często nawiązywał do ochrony poczętego życia. Był świadkiem jak w 1956 roku komuniści wprowadzili prawo do aborcji na życzenie, w wyniku której dokonano ok. 20 mln aborcji. Wielokrotnie apelował o zaprzestanie tego procederu i szacunek wobec dziecka w łonie matki. Oto kilka cytatów Prymasa Tysiąclecia, które świadczą o wielkiej trosce do nienarodzonych dzieci.
„Matka ma prawo do swego ciała, ale nie ma prawa do poczętego dziecięcia, bo ono jest własnością Boga i narodu.”
„Obudźcie się! Ratujcie życie! Wszak chodzi tu o życie narodu! Zginajcie kolana przed każdym rodzącym się życiem, przed każdym dziecięciem”
„Jeżeli najbardziej niewinne i bezbronne dziecko nie może czuć się bezpiecznie w jakimś społeczeństwie, wówczas już nikt bezpiecznie czuć się w nim nie może!”
„Największym szczęściem jest dziecko! Może stu inżynierów postawić tysiące kombinatów fabrycznych, ale żadna z tych budowli nie ma w sobie życia wiecznego. A małe niemowlę, które wyda na świat mocami Bożymi matka, ma w sobie życie wieczne.”
„Pamiętajcie, nowa Polska nie może być Polską bez dzieci Bożych! Polską niepłodnych lub mordujących nowe życie matek! Polską pijaków! Polską ludzi niewiary, bez miłości Bożej! Nie może być ojczyzną ludzi bez wzajemnej czci jedni dla drugich, bez ducha ofiary i służby, bez umiejętności dzielenia się owocami pracy z tymi, którzy sami nie są w stanie zapracować na życie i utrzymanie.”
„Jaka jest rodzina domowa, taka też będzie rodzina ojczysta. Jeśli nie będą umieli uszanować maleńkiego życia, które się rodzi w komórce życia domowego, nie uszanują i życia obywateli, bo nauczą się mordować już w rodzinach. W ten sposób zamiast społeczności życiodajnej, będzie się wyrabiać społeczność morderców. Będzie to naród samobójczy (…). Taki naród się skończy.”
„Prawo do życia musi każdy uszanować: rodzice, Naród, społeczeństwo, Państwo i Kościół. Nikt nie może go pogwałcić, choćby dotyczyło istoty, która kryje się jeszcze pod sercem matki, bo już jest ona człowiekiem (…). Ta maleńka istota ma pełne prawo do życia i nikt, bez odpowiedzialności za zwykłe zabójstwo, nie może tego prawa naruszyć!”
„Każde tak zwane prawo, które daje komukolwiek możliwość dysponowania i przesądzania o ludzkim życiu, jest bezprawiem. Każdy czyn, który zmierza wprost do zniszczenia i przekreślenia prawa człowieka do życia jest zwykłą zbrodnią.”
„Wszelkie działanie przeciwko rozpoczętemu życiu jest zwykłą zbrodnią przeciwko prawom natury! (…) Nikt nie może bezkarnie pozbawiać życia kształtującej się dopiero istoty ludzkiej, zwłaszcza, że jest ona bezbronna.”
„Wszelkie działanie przeciwko rozpoczętemu życiu – nauczał Prymas Tysiąclecia – jest zwykłą zbrodnią przeciwko prawom natury! Powstające pod sercem matki nowe życie nie należy do niej. Jest ono własnością nowego człowieka! Nikt nie może bezkarnie pozbawiać życia kształtującej się dopiero istoty ludzkiej, zwłaszcza, że jest ona bezbronna. Musi więc mieć swoich obrońców. Obrońcą jest sam Bóg, który się upomni o to życie…”
Katolicka Agencja Informacyjna KAI
************************************************************************
“W Chrystusie cierpi Bóg odrzucony przez swe stworzenie”
Przypominamy ważne słowa św. Jana Pawła II o miłości, krzyżu i cierpieniu. (GOŚĆ NIEDZIELNY)
*Nie ma zła, z którego Bóg nie mógłby wyprowadzić większego dobra. Nie ma cierpienia, z którego nie mógłby uczynić drogi prowadzącej do Niego (“Pamięć i tożsamość”).
*Cierpienie ma służyć nawróceniu, czyli odbudowaniu dobra w podmiocie, który w wezwaniu do pokuty może rozpoznać Miłosierdzie Boże. Pokuta ma na celu przezwyciężenie zła, które pod różną postacią drzemie w człowieku, oraz ugruntowanie dobra zarówno w nim samym, jak też w stosunkach z innymi, a zwłaszcza z Bogiem (List Apostolski Salvifici Doloris).
*Krzyż Chrystusa rzuca tak przenikliwie zbawcze światło na życie człowieka, a w szczególności na jego cierpienie, ponieważ przez wiarę trafia do niego wespół ze Zmartwychwstaniem: tajemnica pasyjna zawarta jest w tajemnicy paschalnej. Świadkowie męki Chrystusa są zarazem świadkami Jego Zmartwychwstania. Pisze Paweł: “bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim… przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, że upodobniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych” (List Apostolski Salvifici Doloris).
*Uczestnicy cierpień Chrystusowych mają przed oczyma paschalną tajemnicę Krzyża i Zmartwychwstania. W tajemnicy tej Chrystus zstępuje niejako do ostatecznych granic słabości i obezwładnienia człowieka – wszak kona przybity do Krzyża. Jeśli równocześnie w słabości tej dopełnia się Jego wyniesienie, potwierdzone mocą Zmartwychwstania, to znaczy, że słabości wszelkich cierpień człowieka może przeniknąć ta sama Boża moc, która objawiła się w Krzyżu Chrystusa. W tym zrozumieniu: cierpieć – to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych ludzkości w Chrystusie. W Nim Bóg potwierdził, że chce działać szczególnie poprzez cierpienie, które jest słabością i wyniszczeniem człowieka – i chce w tej właśnie słabości i wyniszczeniu objawiać swoją moc (List Apostolski Salvifici Doloris).
*Poprzez wieki i pokolenia stwierdzono, że w cierpieniu kryje się szczególna moc przybliżająca człowieka wewnętrznie do Chrystusa, jakaś szczególna łaska. tej łasce zawdzięcza swoje głębokie nawrócenie wielu świętych, jak choćby św. Franciszek z Asyżu czy św. Ignacy Loyola i wielu innych (List Apostolski Salvifici Doloris).
*W Krzyżu Chrystusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione (List Apostolski Salvifici Doloris).
*Cierpienie nie jest karą za grzechy ani nie jest odpowiedzią Boga na zło człowieka. Można je zrozumieć tylko i wyłącznie w świetle miłości Bożej, która jest ostatecznym sensem wszystkiego, co na tym świecie istnieje. (…) Trzeba zawierzyć Bożej Miłości, jak dziecko (Olsztyn, 6 czerwca 1991).
*Cierpienie ukrzyżowanego Boga nie jest tylko jakimś rodzajem cierpienia pośród innych, mniejszym czy większym bólem, lecz nieporównywalną miarą cierpienia. Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości (“Pamięć i tożsamość”).
*W odkupieńczej perspektywie męka Chrystusa poprzedza zmartwychwstanie. A więc również i ludzie są włączeni w tajemnicę Krzyża, by uczestniczyć z radością w tajemnicy zmartwychwstania. (…) Nie można zrozumieć tego błogosławieństwa, jeśli się nie uzna, że życie ludzkie nie ogranicza się do czasu spędzonego na ziemi, ale zwrócone jest całkowicie ku doskonałej radości i pełni życia w wieczności (Katechezy – Kościół, 27 kwietnia 1994).
*Oto paradoksalna tajemnica miłości: w Chrystusie cierpi Bóg odrzucony przez swe stworzenie: “nie wierzą we Mnie”! I równocześnie z głębi tego cierpieniu, a pośrednio – z głębi grzechu, że “nie uwierzyli” – Duch wyprowadza nową miarę obdarowania człowieka i stworzenia od początku. W głębi tajemnicy Krzyża działa Miłość, która przywodzi człowieka na nowo do uczestnictwa w życiu, jakie jest w Bogu samym (Encyklika Dominum et Vivificantem).
********************************
Modlitwa rodziców, winnych zabójstwa nienarodzonych dzieci
Opublikowano 21 sierpnia 2020by wobroniewiary
Autor: kapłan chcący zachować anonimowość, dobrze znany redakcji strony „w obronie wiary”
MODLITWA RODZICÓW, WINNYCH ZABÓJSTWA
NIENARODZONYCH DZIECI
Boże, nasz kochany Ojcze!
Przychodzimy do Ciebie z wielkim bólem, ze złamanym sercem, z głębokim smutkiem. Nasza dusza nie przestaje płakać, a nasz wzrok jest spuszczony i nie mamy odwagi spojrzeć Ci w oczy. Naruszyliśmy Twoje przykazanie NIE ZABIJAJ!
Matko Najświętsza, Matko Miłosierdzia, ucieczko grzeszników, oręduj za nami u Boga. Bóg Ci niczego nie odmawia, gdyż i Ty nigdy Mu niczego nie odmówiłaś. On ustanowił Cię Bramą Nieba, więc w Tobie i w Twej modlitwie pokładamy nadzieję. Przeprowadź nas nad otchłanią grzechu i zła, uproś nam Boże Miłosierdzie, zanim nie staniemy przed Sędzią Sprawiedliwym.
Bardzo pobłądziliśmy! Nie jest prawdą, że istnieje jakiś „ślepy los”, „przeznaczenie”, i nikt się przed nim nie uchroni – „jeśli ma spotkać go zło, to go spotka, jeśli ma wypełnić dobro, to je wypełni”. Ty stwarzasz, Boże, każde swoje dziecko do szczęścia, tak ziemskiego jak i wiecznego, dla każdego z nich masz swój wspaniały plan i powołanie, jednak dla jego wypełnienia każdy ma współpracować z Tobą w sposób wolny, wybierając dobro i odrzucając zło. Także nasze dziecko otrzymało dar powołania, którego nie znamy. My jednak nadużyliśmy swojej wolności, podnosząc na nie rękę i odbierając mu życie, a przez to nie pozwalając mu tego powołania wypełnić, choć tyle małżeństw bezdzietnych chętnie zapewniłoby mu przyszłość. Zdążyło zaledwie złożyć Ci ofiarę z doznanej męczarni i okrutnej śmierci. Ponieważ stwarzasz od razu duszę człowieka jako dorosłą, dziecko miało pełną świadomość tego co się dzieje i było zdolne do złożenia takiej ofiary. Mamy nadzieję, że ginąc nie zaniosło przed Twój tron oskarżenia przeciwko nam, tylko modlitwę o przebaczenie i miłosierdzie, i nadal tę modlitwę za nas zanosi – o nią je prosimy.
Nasz Ojcze, Ty nie brzydzisz się żadnym ze swoich dzieci, nawet najbardziej brudnym i grzesznym. Przychodzimy więc do Ciebie z wielką ufnością i świadomością faktu, że im dalej od Ciebie odeszliśmy, tym bardziej cieszy Cię nasz powrót. Przeżywasz radość, gdy możesz przebaczyć, widząc szczery żal oraz mocne postanowienie poprawy, a także wolę wynagrodzenia dobrem za popełnione zło. Na pewno to wszystko widzisz w naszym sercu. Błagamy Cię, byś nie tylko przyjął nas na nowo w swoje ramiona, ale także umożliwił nam życie miłe Tobie i obfitujące w jak największe zasługi.
Dodaje nam odwagi, a nawet pociesza nas ogrom Twojego Miłosierdzia. Gdy komuś zło przebaczasz, czynisz to w sposób całkowity i pełny i patrzysz odtąd na niego tak, jakby wcale tego zła się nie dopuścił! Wymazujesz je ze swej pamięci i z serca i nie chcesz już do niego powracać, a na nas patrzysz jak na świętych… Pozostaje nam już tylko wyrównywanie naruszonego porządku czynieniem dobra, czy to na ziemi, czy w Czyśćcu. Jakie to dla nas szczęście! Chętnie włączymy się w dzieło duchowej adopcji dziecka poczętego, swoją codzienną modlitwą wypraszając szczęśliwe narodziny jakiegoś maleństwa, którego matka nie kocha i chciałaby je zabić w swoim łonie. Naszej pomocy potrzebują także biedne rodziny, wśród nich wielodzietne.
Chociaż jesteśmy na drodze nawrócenia, piekielny oskarżyciel nadal trzyma swój pazur na ranie naszego serca i wciąż ją rozdrapuje. Kiedyś, przed grzechem zabójstwa, kusił nas do bagatelizowania i pomniejszania zła, podsuwał rzekome usprawiedliwienia, by zdławić głos ostrzegającego nas sumienia. Teraz natomiast – wprost przeciwnie: wyolbrzymia zło, ukazuje je jako „niewybaczalne” i wmawia nam, że zawsze w Twoich oczach będziemy przestępcami i nie możemy liczyć na Twoje Miłosierdzie! Nie chcemy być jego niewolnikami, nie pozwolimy mu dalej na wchodzenie między Ciebie a nas i na zatruwanie nam życia. Przezwyciężymy te jego ataki potężną modlitwą uwielbienia Ciebie i dziękczynienia za Twoją dobroć. Taką modlitwą przepełnione jest całe Niebo, niech więc nasz głos złączy się z głosami Aniołów i Świętych. Prostujemy się więc przed Twoim Obliczem, unosimy głowę, podnosimy wzrok, dotąd ze wstydem spuszczany, i wznosimy w górę serce. Alleluja – chwalmy Pana! Hosanna na wysokości!
Ufamy, że spotkamy nasze dziecko w chwale Nieba i na wieki będziemy razem z nim szczęśliwi tam, gdzie wszelkie zło zostało zapomniane, a dobro rozkwitło w całej swej pełni.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
************************************************************************
Abp Tadeusz Wojda na Jasnej Górze: od Maryi uczymy się czuwania
Jesteśmy tu na Jasnej Górze, aby od Maryi uczyć się czuwania, aby za Jej przykładem w czuwaniu zbliżać się do Jezusa i przyjmować Go każdego dnia w swoim życiu – powiedział abp Tadeusz Wojda, metropolita białostocki, w homilii Mszy Świętej rozpoczynającej 386. Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatu Polski w Bazylice Jasnogórskiej.
W swojej homilii abp Wojda nawiązał słów Apelu Jasnogórskiego „Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam” i wyjaśnił, jakie znaczenia ma słowo czuwać. „Chodzi o to, aby treścią tych słów rzeczywiście żyć, to znaczy czuwać, czuwać z Maryją w oczekiwaniu na ponowne przyjście Chrystusa, na ostateczne z Nim spotkanie” – powiedział.
Metropolita białostocki zauważył, że pragnienie czuwania powinno wypływać ze świadomości celu naszego ludzkiego życia, którym jest ostateczne spotkanie z Bogiem. „Na to spotkanie nie można iść nieprzygotowanym. Smuci tym bardziej postawa tych, którzy myślą inaczej i niewiele lub nic nie robią, aby się do niego należycie przygotować. Są nierozsądni i lekceważą wezwanie do czuwania” – podkreślił.
Abp Wojda stwierdził, że każda forma czuwania rozpoczyna się w nas samych, w naszym sumieniu i przypomniał słowa skierowane do młodzieży przez św. Jana Pawła II podczas Apelu Jasnogórskiego w 14 sierpnia 1991: „Co to znaczy: czuwam? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężać je w sobie.”
„W to czuwanie wpisuje się również obecne zebranie Konferencji Episkopatu, a więc spotkanie pasterzy Kościoła w Polsce, aby wspólnie zastanawiać się jak owo ewangeliczne czuwanie zamieniać w pasterską posługę, aby cała wspólnota Kościoła w Polsce mogła zdążać drogą ku wieczności” – podkreślił metropolita białostocki.
Konferencja Episkopatu Polski
pełny tekst homilii:
Czuwajcie, bo nie wiecie ani dnia, ani godziny!
Eminencjo,
Czcigodni Bracia w Biskupstwie,
Drodzy Kapłani, Siostry Zakonne,
Siostry i Bracia!
Każdy przystanek w tym Jasnogórskim Sanktuarium, przed obliczem naszej ukochanej Matki i Królowej, staje się głębokim przeżyciem duchowym. Dzieje się tak, bo głęboka i wielowiekowa jest z Nią nasza więź duchowa. Maryja na stałe wpisała się w naszą historię, ale też i w naszą kulturę, architekturę, malarstwo, w naszą polską duchowość i w nasze chrześcijańskie życie. Słusznie napisał kiedyś Henryk Sienkiewicz: „Weszła w każdą dziedzinę naszego życia tak bardzo, że Jej wpływom i działaniu zawdzięczamy tężyznę moralna naszych rodzin.”
Kiedy więc stajemy przed obliczem naszej Matki i Królowej, z naszego serca wyrywają się słowa: „Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”.
Chcemy, by te słowa były wypowiadane nie tylko ustami, lecz sercem. Chodzi o to, aby treścią tych słów rzeczywiście żyć, to znaczy czuwać, czuwać z Maryją w oczekiwaniu na ponowne przyjście Chrystusa, na ostateczne z Nim spotkanie.
Pragnienie czuwania powinno wypływać ze świadomości celu naszego ludzkiego życia, którym jest ostateczne spotkanie z Bogiem. Na to spotkanie nie można iść nieprzygotowanym. Smuci tym bardziej postawa tych, którzy myślą inaczej i niewiele lub nic nie robią, aby się do niego należycie przygotować. Są nierozsądni i lekceważą wezwanie do czuwania.
Jezus przestrzega i przypomina, że ostateczne spotkanie człowieka z Bogiem jest pewne, niepewny jest tylko czas w którym to nastąpi. Skądinąd wiemy, że nie rzadko to spotkanie przychodzi w momencie najmniej oczekiwanym przez człowieka: nagła śmierć, tragiczny przypadek czy wypadek, choroba…. Czas epidemii pokazał najlepiej, jak bardzo kruche i słabe jest ludzkie życie. Wirus, o mikroskopijnych wymiarach, potrafi zebrać tragicznie obfity plon z ludzkich istnień przy całkowitej bezradności medycyna. Śmierć, jak ktoś powiedział, jest rzeczywistością o wiele bardziej pewną niż samo życie. Stąd Jezusowe: „Czuwajcie bo nie wiecie ani dnia, ani godziny”.
Człowiek rozsądny i mądry, a powinien nim być każdy, bo takim go stworzył Bóg, powinien więc czuwać. To czuwanie jednak nie ogranicza się tylko do postawy modlitewnej, lecz jest wewnętrznym stanem i troską w szerszym tego słowa znaczeniu.
Czuwamy zatem, gdy zwracamy swoje serca ku Bogu, gdy uważnie wsłuchujemy się w głos Boży, gdy podejmujemy wysiłek zmierzania drogą naznaczoną nam przez Boga i wytyczoną Jego Przykazaniami.
Czuwamy gdy troszczymy się o depozyt wiary i o jego przekazywanie innym, a także o obecność Boga w tym świecie.
Czuwamy również, gdy zatroskani jesteśmy o drugiego człowieka, o jego dobro duchowe i ludzie, o jego drogę wiary; Krótko mówiąc o jego zbawienie.
Czuwamy wreszcie, gdy przedmiotem naszego zatroskania jest dobro dzieła stworzonego przez Boga, a więc ziemi, przyrody, naszego otoczenia, klimatu…, jak podkreśla papież Franciszek w Laudato si.
Każda forma czuwania rozpoczyna się w nas samych, w naszym sumieniu. Mówił o tym do młodzieży św. Jan Paweł II podczas Apelu Jasnogórskiego w 14 sierpnia 1991. Zachęcając młodych, do czuwania, zapytał: „Co to znaczy: czuwam? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężać je w sobie.”
Prawe sumienie sprawia, że za przykładem gospodarza z dzisiejszej Ewangelii, człowiek czuwa, aby złodziej nie zakradł się ani do domu jego własnego ani innych życia. Złodziej, jak przestrzega Jezus, czyha nieustannie. Stara się najpierw uśpić czujność człowieka, a gdy mu się to uda, wykrada z jego serca Boże skarby. Pojawia się o różnych porach dnia i posługuje się przewrotną taktyką. Wmawia, że nie warto się zbytnio niczym przejmować, że wolność człowieka jest największym dobrem, z którego powinien skorzystać zgodnie z własnym przekonaniem bez względu na Boga. „Usprawiedliwia” z grzechu nawet ciężkiego, przekonując, że to nic poważnego lub że to tylko niewielka słabość, która niczego nie przekreśla. Przewrotnie podpowiada, że w imię postępu i zdobyczy cywilizacyjnych człowiek ma prawo do zmieniania nawet prawa naturalnego i odwiecznego porządku moralnego, lub do bezkrytycznego korzystania z przyjemności tego świata, dobrobytu, że wreszcie bezpieczeństwo człowieka powinno opartego na nagromadzonych dobrach materialnych, a nie na nadziei pochodzącej od Boga. Przewrotny jest złodziej i zrobi wszystko, aby człowieka wyrwać z czuwania i odwrócił się od Boga.
Doświadczamy tego nieustannie, podobnie jak to było w przypadku Koryntian, którym, jak słyszeliśmy z pierwszego Czytania, św. Paweł przypominał zasadniczą prawdę: „Zostaliście uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, co na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Zachęcając zaś ich do czuwania, dodaje: „On też będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dzień Pana naszego Jezusa Chrystusa”.
Słów Apostoła Narodów nie można lekceważyć. Są one fundamentem naszej wiary, która pozwala kroczyć z nadzieją pośród trudności i zakus tego świata. Jesteśmy mocni dlatego, że tworzymy jedną wspólnotę wokół Jezusa Chrystusa, i że to On sam nas umacnia i prowadzi na spotkanie w dzień Pana.
W to czuwanie wpisuje się również obecne zebranie Konferencji Episkopatu, a więc spotkanie pasterzy Kościoła w Polsce, aby wspólnie zastanawiać się jak owo ewangeliczne czuwanie zamieniać w pasterską posługę, aby cała wspólnota Kościoła w Polsce mogła zdążać drogą ku wieczności. Motywują nas do tego również słowa św. Jana Pawła II, który kiedyś powiedział: „Być pasterzem owczarni znaczy czuwać, aby zwierzę drapieżne nie weszło do trzody. Być pasterzem dusz znaczy czuwać, aby nie były wprowadzane w błąd i usidlane i nie błąkały się, utraciwszy żywotny kontakt ze źródłem miłości i prawdy. Być pasterzem dusz znaczy wreszcie zaufać: zaufać nade wszystko Temu, który swoją krwią nabył boskie prawo do tych dusz nieśmiertelnych”.
Jesteśmy tu na Jasnej Górze, aby od Maryi uczyć się czuwania, aby za Jej przykładem w czuwaniu zbliżać się do Jezusa i przyjmować Go każdego dnia w swoim życiu. Wraz z Jezusem Maryja daje nam prawdziwą nadzieję i pewny fundament naszego życia i naszej wiary. Trzyma Go w swoich ramionach, gotowa nam Go powierzyć.
Zaufajmy Jej, aby wypowiadane z całą świadomością „Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”, było czuwaniem z Jej Synem Jezusem Chrystusem w drodze ku wieczności ! Amen.
Tygodnik NIEDZIELA/27.08.2020
***************************************************************************
piątek – 21 sierpnia
Św. Pius X – papież przyjaźni
„Od przyjaźni z Jezusem zależy Wasze szczęście” – powiedział Papież Benedykt XVI podczas jednej ze swoich audiencji środowych. Zdanie to można odnieść do św. Piusa X, którego wspomnienie obchodzimy 21 sierpnia.
**
Józef Melchior Sarto – bo tak brzmi jego imię i nazwisko – urodził się 2 czerwca 1835 r. we Włoszech. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Ojciec jego był listonoszem, a matka krawcową. W domu rodzinnym panował duch modlitwy i wzajemnej miłości. Pomimo ciężkiej sytuacji materialnej rodzina nigdy nie traciła nadziei. Właśnie w takich sytuacjach rodzice wskazywali swoim dzieciom, że największą wartością w życiu jest Bóg, że to właśnie od przyjaźni z Nim zależy szczęście każdego człowieka. Młody Józef był człowiekiem bardzo zdolnym i sumiennym, dlatego też patriarcha Wenecji ufundował mu stypendium w seminarium w Padwie. Zwieńczeniem studiów i formacji seminaryjnej było przyjęcie przez Józefa święceń kapłańskich 18 września 1858 r. Jako kapłan odznaczał się miłością do wszystkich, których spotykał na swojej drodze. Szczególnie bliscy jego sercu byli ludzie samotni i ubodzy. Im poświęcał dużo swojego czasu, ale też odznaczał się dużymi zdolnościami kaznodziejskimi, które wykorzystywał podczas katechizacji dzieci.
Praca duszpasterska dawała mu wiele radości i satysfakcji, jednak Opatrzność Boża wyznaczyła przed nim kolejne zadania. W 1884 r. został mianowany biskupem Mantui, a następnie patriarchą Wenecji i kardynałem. Swoje obowiązki jako pasterz diecezji wykonywał z ogromnym zapałem i miłością. Troszczył się o wiernych powierzonych jego opiece. Jego serce było zawsze blisko przyszłych kapłanów, bo od nich – jak sam mówił – zależy zbliżanie się człowieka do Boga. Jego całe życie było przeniknięte Bogiem i odpowiedzialnością za swoją owczarnię.
„Ty jesteś Piotr, czyli skała, i na tej skale zbuduję mój Kościół…” – te słowa kardynał Sarto usłyszał od Chrystusa 3 sierpnia 1903 r., kiedy to głosami kardynałów został wybrany papieżem. W duchu odpowiedzialności i miłości przyjął obowiązki pasterza całego Kościoła. Myślą przewodnią jego pontyfikatu były słowa „Odnowić wszystko w Chrystusie”. W pierwszym roku swego pasterzowania wydał encyklikę Pascendi Domini Gregis i zajął się reformą prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV. W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X, mówiący o nauczaniu dzieci prawd wiary. Konsekwencją tego katechizmu było wprowadzenie przez Piusa X komunii św. dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym – było to novum dla całego Kościoła powszechnego.
Papież Pius X zmarł 20 sierpnia 1914 r. w Rzymie. Umierając, powiedział do zgromadzonych przy nim kardynałów: „Poddaję się całkowicie”. W roku 1954 papież Pius XII wyniósł go do chwały ołtarzy, ustalając jego wspomnienie na 21 sierpnia.
„Papież dzieci” – tak jest nazywany papież Pius X – pragnął, aby one jak najszybciej spotkały się z Jezusem Chrystusem w Eucharystii. Dobrze wiedział – co przypominał Papież Benedykt XVI – “że szczęście każdego człowieka nie zależy od wieku, pochodzenia i innych uwarunkowań, lecz od przyjaźni z Jezusem Chrystusem – Najwierniejszym Przyjacielem”.
Niedziela płocka 34/2006
ks. Kamil Stawiski
***
Msza św.
czwartek, 20 sierpnia – XX tygodnia zwykłego
wspomnienie św. Bernarda, opata i Doktora Kościoła
wikipedia.org
**
20 sierpnia Kościół katolicki wspomina św. Bernarda z Clairvaux, opata i doktora Kościoła, który urodził się w roku 1090 w pobliżu Dijon.
Pochodził z burgundzkiej szlachty, która nigdy nie mogła poszczycić się umiarkowaniem. Był urodziwy, inteligentny, utalentowany i dlatego, co sobie doskonale uświadamiał, z łatwością mógł popaść w niemoralne życie, jak tylu ludzi jego wieku i stanu. Powszechnie wierzono wówczas, iż celem chrześcijanina jest zbawienie duszy a nie polityczne reformy. Najlepszą ku temu drogą była modlitwa i pokuta. Toteż, gdy postanowił zostać duchownym, zdecydował się na całkowite odosobnienie w zakonie. Zdecydował się na najsurowszy ze wszystkich, ściśle zamknięty i prowadzony przez Anglika (późniejszego św. Stefana) zakon w Citeaux. Siłą swej osobowości pociągnął za sobą 31 towarzyszy, w tym wuja i czterech braci. W roku 1112 wraz z towarzyszami wstąpił do klasztoru Citeaux i szybko zyskał zaufanie opata Stefana Hardinga. Ten posłał go po trzech latach razem z 12 towarzyszami do nowo założonego klasztoru w dolinie budzącej lęk z powodu ponurego nastroju i złej sławy – miała to być kryjówka zbójców. Bernard nadał jej nazwę Clairvaux – Jasna Dolina. Klasztor przyjął za jego życia 700-800 członków. Sam św. Bernard powołał do życia około 70 klasztorów filialnych. Sam pozostał opatem w Clairvaux do swojej śmierci 20 sierpnia 1153 r. Znany jest jako jeden z największych piewców Matki Bożej. Już w roku 1174 został kanonizowany, a w 1830 otrzymał godność doktora Kościoła.
Św. Bernard, wielka postać średniowiecza, wywarł ogromny, trwały wpływ na losy świata i Kościoła, ingerując w spory teologiczne i rozstrzygając spory wewnątrzzakonne. Ze względu na wspaniały dar wymowy nazwano go doktorem miodopłynnym. To potężny głos XII w. Krzyżowiec, asceta, bicz na heretyków, ukazuje się jako postać bynajmniej nie budząca sympatii. Może dlatego, że głosił wojnę, a fakt, że w jego oczach była to wojna święta, nie przydał jego misji szczególnego blasku. Ale trzeba się przenieść w klimat ówczesnej epoki, aby zrozumieć, dlaczego właśnie jego żarliwość mogła rozpalić narody Zachodu.
W tamtym czasie w sercu chrześcijaństwa – Rzymie ujawniał się brak jedności. Gdy w roku 1130 umarł papież Honoriusz II, skłóceni między sobą kardynałowie wybrali równocześnie Anakleta II i Innocentego II. Groziło to poważnymi następstwami, formalną schizmą. Temu niebezpieczeństwu zaradził jednak św. Bernard, który cieszył się tak wielkim autorytetem, że nazywano go “kolumną Kościoła”. Uczestnicy synodu w Etampes wezwali św. Bernarda, aby rozstrzygnął, który z dwóch został poprawnie wybrany. Opowiedział się za Innocentym II, któremu też udzielił osobistego poparcia, co doprowadziło do tego, że powszechnie został uznany za papieża.
Piękną działalność św. Bernard prowadził również na arenie politycznej, jednocząc zwaśnionych. I tak w roku 1133 podjął negocjacje pomiędzy Cesarstwem i miastami włoskimi. Po raz pierwszy wówczas znalazł się w Stolicy chrześcijaństwa. Spełniając potem życzenie papieża udał się na sejm do Bambergii. Wypada podkreślić, że te podróże były okazją do wyrażenia przez wszystkich uznania wobec jego osoby i dzieła, które podejmował. Na drogach oczekiwały go tłumy i zawsze mu towarzyszyły. Mimo zaś podejmowania tylu absorbujących czynności Bernard był stale skupiony i mistycznie zjednoczony z Bogiem. Tu było źródło jego mądrości i mocy działania.
W roku 1145 papieżem został Eugeniusz III, uczeń Bernarda. Wciągnęło to jeszcze bardziej świętego w życie papiestwa i Kościoła. Zwłaszcza że czasy nadeszły nie najlepsze. Wszystko wskazywało na to, że zagrożone jest istnienie cywilizacji chrześcijańskiej. Islam bowiem zwycięsko panoszył się na Wschodzie i parł ku Zachodowi. W dzień Bożego Narodzenia roku 1144 Turcy zajęli Edessę, pierwsze państwo krzyżowców, wchodzące w skład czterech “księstw łacińskiego Królestwa Jerozolimy”. Groźba zagłady całego państwa krzyżowców spowodowała szok na Zachodzie. Wówczas papież ogłosił bullę nawołującą do zorganizowania krucjaty. Fakt, że doszła ona do skutku, jest jednak wyłączną zasługą opata Bernarda z Clairvaux oraz jego daru przekonywania. Swoją wymową poruszył góry, wstrząsnął też całym kontynentem, wskutek czego wiosną 1147 r. na II wyprawę krzyżową wyruszył król francuski Ludwik VII oraz król niemiecki Konrad III. Jednak chyba Bóg nie pochwalał tej wojny, gdyż była ona jednym z największych nieszczęść tamtych czasów. Królowie Niemiec i Francji po nieudanych walkach z muzułmanami musieli opuścić Ziemię Świętą w poczuciu zawodu i goryczy. Ta klęska spowodowała ciężki kryzys Bernarda.
Posiadał niesamowitą siłę wymowy, co powodowało masowy napływ mężczyzn do jego klasztorów. Jak pisze jeden z jego hagiografów, matki lękały się o swoich synów, żony o mężów, aby tylko nie ulegli wpływowi tego nieodpartego głosu i spojrzenia. I nie zrażała ich ostra reguła, jaką później jako opat wprowadził do swoich klasztorów. A była ona tak bardzo surową, że w końcu nie chcąc, aby mnisi pomarli od umartwień i z przepracowania, musiał ją złagodzić.
Wszystkie klasztory budował na cześć Matki Bożej, której był wielkim czcicielem. W statutach zakonu cystersów czytamy: “Wszystkie nasze klasztory winny być budowane na cześć Królowej Niebios i ziemi” . Troszczył się o to, aby klasztory cystersów były coraz liczniejsze. Dzięki jego zabiegom zakon cystersów rozszerzył się szybko w całej Francji, a następnie w krajach sąsiednich. Kiedy Bernard odchodził do wieczności, w Europie było około 300 nowych fundacji klasztornych. Wśród nich znalazła się fundacja w Jędrzejowie.
I jeszcze jedno. Bernard był słabego, wątłego zdrowia. Ujawniło się to już wkrótce po przyjęciu święceń kapłańskich. Podjęte leczenie nie przyniosło oczekiwanej poprawy, ale przysporzyło nowych cierpień. A jednak właśnie jemu, człowiekowi słabego zdrowia, Opatrzność Boża wyznaczyła tak niezwykłą misję w dziejach Kościoła. Zmarł 20 sierpnia 1153 r. przeżywszy 63 lata. Patronuje zakonowi cystersów, pszczelarzom. Jest także orędownikiem w czasie klęsk żywiołowych, epidemii zwierząt oraz broni przed opętaniem. Przedstawiany jest w stroju cysterskim i u stóp z trzema infułami, których noszenia odmówił.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik NIEDZIELA/33/2001
***
Św. Bernard jako jeden z największych piewców Matki Bożej napisał wiele wspaniałych modlitw. Oto jedna z nich:
„W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach myśl o Maryi, przyzywaj Maryję. Niech Ona nigdy nie schodzi z twoich ust, niech nie opuszcza nigdy twego serca, a żeby Jej modlitwa była ci pomocna, nigdy nie zapominaj przykładu Jej życia. Postępując z Nią, nie zbłądzisz; modląc się do Niej, unikniesz rozpaczy, myśląc o Niej, nie zboczysz z drogi. Gdy Ona cię wspierać będzie, nie upadniesz; gdy opiekować się tobą będzie, nie zlękniesz się; gdy przewodniczyć tobie będzie, nie doznasz znużenia; gdy łaskawa dla ciebie będzie, dojdziesz do celu”.
*****************
środa, 19 sierpnia – XX tygodnia zwykłego
wspomnienie św. Jana Eudesa, kapłana
**
Św. Jan Eudes, kapłan, urodził się w 1601 roku w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Mając 22 lata wstąpił do oratorianów. W dwa lata później przyjął święcenia kapłańskie.
Podjął pracę wędrownego kaznodziei w Normandii, Bretonii i Burgundii. Przeprowadził tam 110 misji, powodując liczne nawrócenia. Uznano go za jednego z największych misjonarzy epoki.
W 1643 założył zgromadzenie księży, które prowadziło misje ludowe (eudyści) oraz seminaria przygotowujące do tego rodzaju działalności duszpasterskiej. Dał początek zgromadzeniu Córek Matki Bożej Miłosierdzia, które podjęło opiekę nad zaniedbanymi i upadłymi dziewczętami.
Miał szczególny kult do Serca Jezusa i Matki Bożej, który gorliwie szerzył podczas swej misyjnej działalności. Zmarł 19 sierpnia 1680 roku. Beatyfikowany w 1909, kanonizowany w 1925 roku.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
Spotkania z Matką 19 sierpnia 1917
W sierpniu Maryja nie zjawiła się 13. dnia miesiąca w Cova da Iria, ponieważ dzieci zostały zatrzymane przez miejscowego starostę. Objawienie miało miejsce 19 sierpnia w Valinhos.
To była ciężka próba dla fatimskich dzieci. Lokalny starosta, niejaki Artur de Oliveira Santos, postanowił położyć kres „zabobonom” i wezwał rodziców z dziećmi na przesłuchanie do starostwa w Vila Nova de Ourém. Starosta przesłuchiwał dzieci, usiłując wydobyć z nich tajemnicę. Ponieważ pastuszki nie chciały niczego zdradzić, posunął się do zamknięcia ich w więzieniu. Opowiadał, że zostaną wrzucone do kotła z rozgrzanym olejem. Dla dzieci, które miały od 7 do 10 lat, była to psychiczna tortura. Zniosły ją dzielnie. Były autentycznie gotowe oddać życie za dochowanie wierności Matce Bożej. Tymczasem 13 sierpnia w Cova da Iria zgromadził się kilkutysięczny tłum, który czekał na Maryję przy dębie. Kiedy dzieci wróciły w końcu do domu 15 sierpnia, były pełne smutku, że nie spotkały się z Panią z nieba.
Maryja ukazała się im jednak kilka dni później. Najprawdopodobniej 19 sierpnia. Łucja wspomina:
„Kiedy z Franciszkiem i jego bratem Janem prowadziłam owce do miejsca, które się nazywa Valinhos, odczułam, że zbliża się i otacza nas coś nadprzyrodzonego. Przypuszczałam, że Matka Boska może nam się ukazać i żałowałam, że Hiacynta może Jej nie zobaczyć. Poprosiłam więc jej brata Jana, żeby po nią poszedł. Ponieważ nie chciał iść, dałam mu 20 groszy; zaraz pobiegł po nią.Tymczasem zobaczyłam z Franciszkiem blask światła, któreśmy nazwali błyskawicą. Krótko po przybyciu Hiacynty zobaczyliśmy Matkę Boską nad dębem skalnym.– Czego Pani sobie życzy ode mnie?
– Chcę, abyście nadal przychodzili do Cova da Iria trzynastego i odmawiali codziennie Różaniec. W ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli.
– Co mamy robić z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?
– Zróbcie dwa przenośne ołtarzyki. Jeden będziesz nosiła ty z Hiacyntą i dwie inne dziewczynki ubrane na biało, drugi niech nosi Franciszek i trzech chłopczyków. Pieniądze, które ofiarują na te ołtarzyki, są przeznaczone na święto Matki Boskiej Różańcowej, a reszta na budowę kaplicy, która ma tutaj powstać.
– Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych.
– Tak, niektórych uleczę w ciągu roku – i przybierając wyraz smutniejszy, powiedziała: wiele czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
I jak zwykle zaczęła unosić się w stronę wschodu”.
opracował: ks. Tomasz Jaklewicz/GOŚĆ NIEDZIELNY
****************
************************************************************************
wtorek, 18 sierpnia – XX tygodnia zwykłego
wspomnienie błogosławionej Sancji Szymkowiak – zakonnicy
Urodziła się 10 lipca 1910 roku w Możdżanowie k. Ostrowa Wielkopolskiego. Na chrzcie św. otrzymała imię Janina. Była najmłodszym dzieckiem Augustyna i Marianny z Duchalskich; miała czterech starszych od siebie braci, z których jeden był kapłanem.
Zamożni i głęboko wierzący rodzice zapewnili jej gruntowne wychowanie. Od najmłodszych lat wyróżniała się wielką dobrocią i szczerą pobożnością, pociągając innych swą prostotą i pogodą ducha. Po ukończeniu szkoły średniej studiowała na Uniwersytecie Poznańskim, na filologii romańskiej, usilnie troszcząc się o rozwój intelektualny i duchowy.
Poprzez gorliwą działalność w różnych sekcjach Sodalicji Mariańskiej apostołowała dyskretnie i skutecznie, budząc swym przykładem chrześcijański entuzjazm życia. Jej dobroć i poświęcenie znali również biedni i opuszczeni w najbardziej zaniedbanej dzielnicy Poznania. Źródłem duchowej mocy i apostolskiej gorliwości był dla niej Chrystus obecny w Eucharystii, dla którego pragnęła poświęcić swoje życie.
Latem 1934 roku wyjechała do Francji i w czasie pielgrzymki do Lourdes postanowiła wstąpić do klasztoru, powierzając się opiece Niepokalanej Matki. Musiała pokonać wiele trudności zanim w czerwcu 1936 roku rozpoczęła życie zakonne w Zgromadzeniu Córek Matki Bożej Bolesnej — Sióstr Serafitek w Poznaniu, przyjmując imię: Maria Sancja.
Od początku odznaczała się wielką gorliwością w wypełnianiu Reguły i powierzanych obowiązków. Jej życie, na pozór bardzo zwyczajne i szare, kryło w sobie nadzwyczajną głębię zjednoczenia z Bogiem.
Podczas II wojny światowej Siostra Sancja nie skorzystała z możliwości udania się do rodziny, ale pozostała w klasztorze wraz z innymi siostrami, poddając się ciężkiej, przymusowej pracy narzuconej przez okupanta. Pełna bezgranicznej ufności Bogu, wnosiła w otoczenie ducha pokoju i nadziei, a dla cierpiących i załamanych była duchowym oparciem. Jeńcy francuscy i angielscy, którym służyła jako tłumacz, nazywali ją « aniołem dobroci » i « świętą Sancją ».
Ciężar pracy, zimno i głód wyczerpały jej wątłe siły i niebawem stała się ofiarą nieuleczalnej choroby — gruźlicy gardła. Wielkie cierpienia znosiła z zadziwiającym spokojem i zupełnym poddaniem się woli Bożej. Dnia 6 lipca 1942 roku z radością złożyła śluby wieczyste, jednocząc się ze swoim Oblubieńcem, na którego spotkanie z utęsknieniem czekała w chwili śmierci.
Odeszła do Pana 29 sierpnia 1942 roku, mając zaledwie 32 lata życia.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
***************************************************************************
17 sierpnia
św. JACKA ODROWĄŻA
Wielki zdobywca dusz, siewca klasztorów.
Czy pamiętasz o świętym Jacku?
Był spadkobiercą słynnego rodu rycerskiego Odrowążów. Żarliwy kapłan i misjonarz, jeden z najpiękniejszych kwiatów zakonu kaznodziejskiego św. Dominika. Współcześni nazwali go płomiennym kaznodzieją, wielkim zdobywcą dusz, siewcą klasztorów, Apostołem Północy. Wszystkie te określenia odnoszą się do św. Jacka, jednego z najsłynniejszych w świecie polskich świętych, którego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 17 sierpnia. Dokładna data jego urodzin nie jest znana, ale najprawdopodobniej przyszedł na świat w 1183 roku w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie. Do stanu kapłańskiego przygotowywał się pod troskliwą opieką swego stryja, kanonika kapituły krakowskiej i kanclerza księcia Leszka Białego, a późniejszego biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża. Jako kanonik kapituły krakowskiej studiował filozofię i teologię na najznakomitszych uniwersytetach średniowiecznej Europy – w Paryżu i Bolonii. Podczas studiów zetknął się po raz pierwszy z wędrownymi kaznodziejami, związanymi z żebraczym zakonem św. Dominika…
Uczeń św. Dominika. Wydarzeniem, które wpłynęło na całe jego życie, było spotkanie ze świętym Dominikiem. Pod wrażeniem jego świętości i cudownych działań, postanowił wstąpić do zakonu kaznodziejskiego. Święty Jacek osobiście przyjął z rąk św. Dominika habit zakonny. W 1221 roku Jacek Odrowąż złożył na jego ręce wieczyste śluby zakonne. Na wieść o tym papież Honoriusz III miał powiedzieć: Będzie z niego wielkie w północnych krajach wiary prawdziwej objawienie. Po opuszczeniu Rzymu, w drodze do Polski prowadził misje w Karyntii, Styrii, Czechach i na Morawach. Po dotarciu do Krakowa wraz z towarzyszami, którzy także w tym samym czasie przyjęli habit z rąk św. Dominika, zamieszkał na Wawelu, na dworze biskupim, by po kilku miesiącach przenieść się w okolice kościółka Świętej Trójcy, gdzie wkrótce rozpoczęto budowę nowego kościoła i klasztoru dominikańskiego. Ich konsekracja nastąpiła zimą 1222 r. Św. Jacek przywiózł od św. Dominika przesłanie, aby pracę ewangelizacyjną łączyć z modlitwą różańcową i zawierzeniem Matce Najświętszej. Dawało mu to niezwykłą moc apostolską.
Gorliwy misjonarz. Święty dominikanin chciał nieść Ewangelię dalej, na wschód i północ. Około roku 1228 udał się na Ruś Kijowską. W Kijowie założył klasztor dominikański i kościół Najświętszej Maryi Panny. Dwanaście lat później znad Dniepru przeniósł się na ziemie Prusów i Pomorzan, gdzie prowadził wytężoną pracę misyjną. Ponoć przebywał też w Szwecji i na Łotwie. Następnie wrócił do Krakowa, by udać się w dalszą drogę – ponownie na Ruś Kijowską. Uczestniczył w zakładaniu klasztorów w Sandomierzu, Płocku i Poznaniu. Liczne podania mówiły, że Kijów był bazą dla jego misji prowadzonych na Wołoszczyźnie, Mołdawii, a nawet w Grecji. Po napadzie Tatarów na Kijów Apostoł Północy musiał opuścić to miasto i po długiej podróży przez Ruś Północną, Łotwę, Żmudź, Litwę, Gdańsk przez Mazowsze wrócił do Krakowa. Przebył ogromne odległości, by głosić Ewangelię. Miłość bliźniego nakazywała mu nawracanie niewiernych. Założył wiele domów zakonnych, wychował wielu wspaniałych zakonników, wysyłał na misje młodych podopiecznych.
Święty za życia i po śmierci…Średniowieczny lektor dominikański o. Stanisław podaje, że św. Jacek zmarł w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku, wyniszczony wieloma podróżami i bardzo aktywnym trybem życia. Warte podkreślenia jest, iż zaraz po śmierci zażywał czci jako święty. Grób jego otoczony był kultem, a lud otrzymywał za jego wstawiennictwem liczne łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego znajduje się tekst z roku 1277: W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać umarłych. A Jan Długosz pisał o nim, że tak wielkimi tyloma cudami raczył go wyróżnić i wsławić Najwyższy zarówno za życia, jak i po śmierci, że wydawał się nie tylko godnym, ale jak najbardziej godnym kanonizacji. Rzeczywiście, w powszechnej opinii Jacek Odrowąż był uważany za męża świątobliwego, pełnego pokory, łagodności, miłości i pobożności. Bardzo aktywny w działalności duszpasterskiej i misyjnej, gorliwy w umartwieniach i wyrzeczeniach. Był człowiekiem wytrwałej modlitwy, co podkreślał ksiądz Piotr Skarga: Modlitwy swoje hojnemi łzami polewając na nich często w kościele noc trawił. Jako gorliwy wyznawca i naśladowca Chrystusa, miał szczególne nabożeństwo do Jego Matki, propagując wszędzie modlitwę różańcową. Ufny w Bożą pomoc, czynił rozliczne cuda. Znane były przypadki uzdrowień, wskrzeszania umarłych, nawróceń i wielu innych niezwykłych wydarzeń, które za wstawiennictwem tego świętego czynił Bóg. Tuż przed śmiercią św. Jacek żegnał się ze swoimi współbraćmi słowami św. Dominika: Pokorę zachowujcie, miłość wzajemną miejcie, dobrowolne ubóstwo dziedziczcie, czystość duszy i ciała z wielką pilnością strzeżcie, o zbawienie dusz ludzkich, rozszerzanie zakonu, rozmnożenie wiary świętej między niewiernymi narodami z poświęceniem życia waszego starajcie się. Relikwie św. Jacka spoczywają w dominikańskim kościele Trójcy Świętej w Krakowie w górnej kaplicy, położonej w lewej nawie w okazałym ołtarzu-mauzoleum. Papież Klemens VII beatyfikował Jacka w 1527 r., a intensywne starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III Wazę sprawiły, że Klemens VIII kanonizował go w 1594 r. Święty Jacek należał do najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Początkowo święto patronalne obchodzone było 16 sierpnia, ale papież św. Pius X przeniósł je na 17 sierpnia. Warto też zaznaczyć, że Apostoł Północy jest jedynym przedstawicielem Polski spośród 139 świętych na kolumnadzie Berniniego w Rzymie na placu Świętego Piotra. Św. Jacek jest patronem archidiecezji katowickiej i diecezji opolskiej, czego wyrazem jest jego kult w sanktuarium Ziemi Opolskiej na Górze św. Anny.
* * *
Ikonografia najczęściej przedstawia św. Jacka z monstrancją lub kustodią w jednej ręce i z figurą Matki Bożej w drugiej. Tradycja bowiem głosi, że kiedy św. Jacek musiał uciekać przed Tatarami z Kijowa, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, by nie narazić go na zniewagi. Wychodząc z kościoła usłyszał głos Maryi: Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę. Kiedy święty dał do zrozumienia, że kamiennej figury przedstawiającej Matkę Bożą nie udźwignie, Niepokalana zapewniła go, że Jej Syn uczyni figurę lekką. Tak też się stało. Dominik uciekł wraz ze współbraćmi z kijowskiego klasztoru. Następnie nad Dnieprem rozłożył braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od niebezpieczeństwa. Figura zaś odbiera cześć w katedrze przemyskiej. W Krakowie otoczona jest czcią wzorowana na niej Matka Boża Jackowa.
Bogusław Bajor/PCh24.pl
***
**********************************************************************
XX Niedziela ZWYKŁA – 16 sierpnia
*****
Warszawo! Spałaś, gdy barbarzyńcy profanowali Chrystusa, już nie czerwoną, ale tęczową flagą?
fot. Fred Romero from Paris, France / CC BY (https://creativecommons.org/licenses/by/2.0)
Daj nam Matko taką Warszawiankę, ale z wiarą Kananejki. Daj nam, Matko Boska, takiego kapłana, ale z wiarą księdza Skorupki, a stanie się Cud nad Wisłą i ustanie już nie czerwona, ale tęczowa pandemia –
powiedział biskup pomocniczy senior diecezji łowickiej Józef Zawitkowski podczas homilii wygłoszonej w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie. Poniżej tekst tej homilii:
Kazanie radiowe w Bazylice Świętokrzyskiej w Warszawie, 16 sierpnia 2020 r.
Ja takiej wiary
wśród was nie spotkałem.
Kochani moi!
Zgromadzeni w Bazylice Świętokrzyskiej
i przy głośnikach radiowych.
Stęskniłem się za Wami!
Wybaczcie mi
mój chrypliwy głos,
a może to mój łabędzi śpiew?
Słuchajcie więc tego,
co mówi moje serce.
Warszawo, Ty moja, Warszawo!
Czy ja Cię jeszcze zobaczę?
Warszawo ma. (por. Z. Mrozowska)
To tylko serce płacze.
Dziś szesnasty dzień sierpnia,
więc Powstanie trwa.
Słyszę jeszcze rozpacz syren.
Godzina „W”. Zaczęło się.
Zaglądam w podwórka
umierającej Warszawy.
Tam modlą się i płaczą nad mogiłami
tych, co szli na śmierć po kolei
jak kamienie przez Boga
rzucone na szaniec. (J. Słowacki)
Przemień, o Jezu, smutny ten czas,
o Jezu, pociesz nas!
Słyszysz płacz Matki?
Zanim padłeś jeszcze ziemię
przeżegnałeś ręką,
czy to była kula, synku,
czy to serce pękło? (K.K. Baczyński)
Serce pękło!
Musiało pęknąć.
Jak się tak kocha?
Warszawo, Ty moja, Warszawo.
Tam przy Grobie Nieznanego Żołnierza
słyszę głos Orlątka.
Wsłuchaj się, Warszawo!
Mamo, czy jesteś ze mną?
W oczach mi jakoś ciemno…
Jam walczył, tak jak starsi…
Mamo, chwal. (zob. Artur Opman)
Tylko mi Ciebie, Mamo,
tylko mi Polski żal.
Mamo!
Czy nie zginęła?
Nie płacz, synku,
Póki wiara w sercach żyje,
póki wierna Wisła płynie,
nie zginęła i nie zginie,
Synku!
Póki Chrystus będzie wołał:
Sursum Corda Warszawiacy
to Warszawa będzie wolna,
będą wolni i Polacy.
Ale gdy już ubierają Chrystusa w maskę
i tęczową flagę,
to chyba początek końca.
Larum grają!
I coś Ty zrobił
najgłupszy z siepaczy?
Księże!
On się nawróci
i Bóg mu przebaczy.(A. Mickiewicz)
Za dużą masz pamięć,
a zbyt mały rozum. (Zb. Herbert)
Czym ty myślisz,
skoro rozum nie urósł?
Nie wiem.
Zbrodniarzem jesteś,
czy bohaterem?
Ocalasz czy gubisz
Pospolitą Rzecz.. (Cz. Miłosz)
Takeś ty się odczłowieczył.
Czyżbyś zszedł aż do rzędu
człekokształtnych?
Lecz jeśli tli się w tobie jeszcze
ikra człowieczeństwa,
to pamiętaj prośbę
poczciwego A. Asnyka:
Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
choć macie sami doskonalsze wznieść,
na nich się jeszcze święty ogień żarzy
i miłość ludzka stoi tam na straży,
i wy winniście im cześć.
Przecież jesteś ochrzczony,
tylko kto cię tak oszpecił, człowieku?
Ja Ci nie ubliżam,
ja Cię nie straszę.
Ja tylko przypominam.
Słuchaj!
To mówi Pan, Bóg nasz:
Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy,
ani cudzołożnicy…
ani mężczyźni współżyjący ze sobą,
ani rozwiąźli, ani bluźniercy
nie odziedziczą Królestwa Bożego. (por. 1Kor 6,9)
I jeszcze mocniej:
Rozpustników i cudzołożników
spotka surowy sąd Boży. (Hbr 13,4)
Pamiętaj też, że twoje ciało,
nawet na tęczowo oszpecone,
jest Świątynią Boga,
więc uważaj!
Kto zniszczy tę świątynię
ręką Boga wzniesioną,
tego zniszczy sam Bóg. (1Kor. 6,19)
Pogruchoce Was Pan Bóg
jako ten gliniany garniec. (Ks. P. Skarga)
Ja nie straszę,
ja tylko przypominam,
że to mówi Bóg,
ale ty nie wierzysz w Boga,
bo ośmieliłeś się wejść
na krzyż Chrystusa.
Ośmieliłeś się wejść do Sejmu,
do świątyni prawa,
gdy Prezydent mówił:
Tak mi dopomóż Bóg?
Skąd ty jesteś, dziecko?
Przecież nie z Warszawy.
Biada tym,
którzy Ci płacą.
Dla nich tylko kamień młyński
i głębokości morza. (por. Mt 18,6)
Ja nie straszę.
Ja tylko przypominam,
że to mówi Pan.
Będzie kiedyś taki Marsz Równości,
w którym będziesz krzyczał
jak tęczowy Pankracy:
Galilejczyku, zwyciężyłeś! (Z. Krasiński)
No i po co tyle było krzyku?
Dziecko wyspowiadaj się
i wróć na procesję
Bożego Ciała.
Tam są piękni ludzie,
którzy pachną Komunią Świętą,
a ty cuchniesz grzechem.
Panie Prezydencie z Małżonką.
Za białoczerwone warszawskie kwiaty.
Dziękujmy!
To więcej znaczyło dla Polaków
niż moich 77 kazań.
***
A ja idę na Pragę,
do katedry świętego Floriana,
tam ksiądz Ignacy Skorupka
mówi do akademików
i chłopców z gimnazjów
kazanie przed Bitwą Warszawską:
Chłopcy!
Czekają Was jeszcze ciężkie ofiary…
ale w dzień naszej Królowej
losy odwrócą się w naszą stronę,
wtedy zwycięstwo będzie Waszym udziałem.
Wyspowiadałem się…
Dług za szkołę
spłacam swoim życiem.
Za wpojoną mi
miłość do Ojczyzny,
płacę miłością serca…
Pochowajcie mnie
w albie i w stule.
Boże wystarczy!
Bo serce nie wytrzyma.
O, jak nam dziś brak, wodza,
kapłana i proroka. (por. Dz 3,25)
Pójdę też na Plac Zamkowy.
Tam przy kolumnie Zygmunta
słyszę jeszcze
wybuchy bomb spod Radzymina,
ale słyszę też modlitwę Warszawy:
Święty Boże…
od powietrza, głodu
ognia i wojny,
wybaw nas Panie!
Ja nigdy w życiu
nie widziałem takiej modlitwy,
jak w Warszawie – wyzna generał Weygand.
Słyszę rachunek sumienia,
który nam czynią biskupi
przed generalnym rozgrzeszeniem,
bo jutro będzie rzeź w stolicy:
Przypomnijmy sobie, Bracia,
czyśmy… nie dali światu zgorszenia
przez nasze partyjne
i narodowe waśnie?
Zamiast Polskę budować,
tośmy Ją rozdzierali
i ducha w niej kurczyli…
Poświęćcie dla Ojczyzny
partyjne zawiści,
wszelkie żądze panowania,
wszelkie jątrzenia i kwasy…
a z ofiarą całopalną
połączmy się, Bracia, w modlitwie…
To powinni czytać w Sejmie.
Ojcze Święty!
W tak wielkiej chwili prosimy Cię
módl się za Polskę,
błogosław Polsce.
A do Biskupów chrześcijańskiego świata
Polscy Biskupi wołali:
Nie o pieniądze Was prosim, Bracia,
ale o szturm do Boga,
o modlitwę za Polskę.
Niech ta modlitwa ocuci
sumienie narodów,
bo sumienie to w Europie
zamarło.
Oj, zamarło!
Zardzewiało,
zgniło!
Eminencjo, mówił Marszałek:
Ja nie wiem,
jak myśmy
tę bitwę wygrali?
Ja wiem:
Tam pod Ossowem poległ ksiądz Skorupka.
Zawołaniem: Za Boga i Ojczyznę!
Zagłuszył zamęt walki.
I poszli.
Przecież to jeszcze dzieci.
Nikt nie zauważył
jak potknął się ksiądz.
Na drugi dzień po odparciu bolszewików
płk Dobrowolski przeglądał pole bitwy
i zapisał tak:
Zobaczyłem na ściernisku przy miedzy,
pośród niezebranych snopów,
martwe ciało księdza.
Leżał twarzą do ziemi,
był w komży,
we fioletowej stule,
w ręku trzymał krzyż,
miał roztrzaskaną czaszkę.
Za Boga i Ojczyznę!
O, Boże!
Lesie pamiętasz?
Piasku pamiętasz?
Wisło pamiętasz? (por. K.K. Baczyński)
Warszawo pamiętaj!
To był Cud nad Wisłą!
Matka Boża Łaskawa nas osłoniała.
Europo pamiętaj!
Pamiętajcie bezbożni i bogaci
mocarze UE.
Od stu lat,
chodzilibyście w sowieckich kufajkach,
gdyby nie wiara, modlitwa i męstwo
naszych Ojców.
Nie straszcie nas,
że odbierzecie nam pieniądze.
Niech bezbożni, nie uczą nas praworządności.
Uważajcie na samych siebie, byście nie popadli
w nowe niewole i jasyry,
a to już się zaczęło.
Hanibal, ante portas!
I w Grenadzie zaraza!
***
Proszę księdza, więc co będzie z nami?
Nie lękajcie się! (Mt 17,7)
Bądźcie mocni w wierze! (1P 5,9)
Gdy słuchałem dzisiejszej ewangelii
to mi się zdaje, że to moja mama tak prosi:
Panie,
dziecko moje jest przez diabła dręczone!
Uzdrów je!
Ale Ty jesteś obca.
Ja nie mogę synowskiego chleba
rzucać psom.
A ja myślałam, żeś Ty dobry i miłosierny,
a Ty potraktowałeś mnie jak sukę.
Jednak, nie ustąpię Ci!
Zobacz, ile okruchów chleba
spada ze stołu Twoich synów,
to zlituj się i pozwól je
pozbierać szczeniętom.
Chyba wzruszył się tym
mój Pan i mój Bóg.
Popatrzył na Warszawę,
popatrzył ma nas
w kościele Świętego Krzyża
i przy głośnikach radiowych,
i powiedział:
Ja takiej wiary
wśród Was nie widziałem.
Mama, idź do domu, Twoje dziecko
jest zdrowe. (zob. Mt 15,21-28)
Więc i ja wołam od Świętego Krzyża,
Warszawo!
Spałaś, gdy barbarzyńcy
profanowali Chrystusa,
już nie czerwoną,
ale tęczową flagą?
Nie ma już Warszawskich Dzieci,
co poszły w bój.
A miałaś być
nieujarzmiona i wolna.
Takeś mi się popsowała,
Warszawo ma!
Ale są obrońcy Krzyża,
Chrystusa i Jego Matki.
Vivat Polonus,
unus defensor Mariae!
Niech żyje Polak,
jedyny obrońca Maryi. (A. Mickiewicz)
Matko Boska z Nazaretu,
z Częstochowy i z Warszawy!
O Łaskawa i Zwycięska
uczyń nowy Cud nad Wisłą:
Spraw, aby Polska za Twą przyczyną
stała się jedną, zgodną rodziną.
Norwidowa Prząśniczko!
Rany podstępnej nienawiści
zabliźnij jak pole
kwitnącym lnem. (K. Iłłakowiczówna)
Daj nam Matko taką Warszawiankę,
ale z wiarą Kananejki.
Daj nam, Matko Boska, takiego kapłana,
ale z wiarą księdza Skorupki,
a stanie się Cud nad Wisłą
i ustanie już nie czerwona,
ale tęczowa pandemia.
Ojcze Święty, Janie Pawle II – święty!
Zobacz, co się z Polską stało.
Janie Pawle teraz przyjdź.
Słowa Twoje zamień w czyn.
Niech zadrży ziemia,
zagra róg,
bo nic nad Boga (W. Poll)
i Któż jak Bóg?!
Księże Prymasie Tysiąclecia,
czy ja doczekam Twej beatyfikacji?
Kiedy kościół powie, że jesteś święty?
Przyjdź i powiedz jeszcze raz,
na Wiejskiej i w Brukseli:
Non possumus!
Panowie, dalej nie możemy!
Kocham Polską bardziej,
niż własne serce!
Wtedy spadną maski,
niech zapełnią się kościoły,
niech wrócą rodzice od pracy,
a dzieci do szkoły.
Księże Prymasie!
Teraz przyjdź i stań po naszej stronie.
Jeszcze raz nas przeprowadź,
przez Morze, ale już nie Czerwone!
***
Kochani moi!
To niezwykła dygresja
w moim kazaniu.
W niedzielę, 20 września w tym roku
będziemy dziękować Bogu,
Ludziom Solidarności,
za 40 lat Mszy Świętych radiowych.
Będziemy dziękować
Księżom Misjonarzom od Świętego Krzyża
w Warszawie.
Wszystkim Kaznodziejom, Muzykom,
Ludziom Polskiego Radia
i Ludziom Radia Maryja.
Przez Was i z Wami
modli się cała Polska,
a niedziela stała się Dniem Świętym.
Ja zaś zwracam się dziś
do Czcigodnego Prałata
Księdza Wiesława Kądzieli.
Wiesiu Kochany!
Czterdzieści lat w tej Świątyni
śpiewasz pieśń nową Bogu na chwałę
i ludziom na pocieszenie.
Dziękujemy Ci i prosimy,
zaśpiewaj jeszcze raz Miastu i Światu:
Póki Chrystus będzie wołał:
Sursum corda – Warszawiacy,
to Warszawa będzie wolna,
będą wolni i Polacy.
Aby Chrystus mógł o nas powiedzieć:
O, Warszawo!
Wielka jest Twoja wiara! (Mt 15,28)
I stanie się wtedy
drugi Cud nad Wisłą
i odmieni się oblicze Tej Ziemi.
Tak ufam.
Amen.
Radio Maryja.pl/MWł
************************************************************************
***
sobota, 15 sierpnia
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
jest jednym z dogmatów Kościoła Katolickiego, który został uroczyście ogłoszony przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 roku w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus – Najszczodrobliwszy Bóg, w odpowiedzi m. in. na prośbę polskich biskupów.
*********
“Powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej”. (Breviarium fidei VI, 105)
MSZA ŚWIĘTA
godz. 18.00 w kościele św. Piotra
Partick, 46 Hyndland Street, Glasgow G11 5PS
************************************************************************
Centralne obchody 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej
fot. Karolina Błażejczyk/Biuro Prasowe DW-P
**
Od czwartku 13 sierpnia do niedzieli 16 sierpnia w całej Polsce odbywały się uroczystości w 100. rocznicę Bitwy Warszawskiej, zwycięskiej batalii w wojnie polsko-bolszewickiej. Centralne obchody rocznicowe odbyły się z udziałem najwyższych władz państwa w Ossowie, Radzyminie i Warszawie. Biskupi dziękowali Bogu i Matce Bożej za ocalenie Polski, Europy i świata przed nawałą ateistycznego komunizmu, ale podkreślali też wielki zbiorowy i jednoczący cały naród wysiłek dowódców, żołnierzy i ludności cywilnej sprzed stu lat. Nawoływali też do kontynuowania współcześnie wdzięczności za “Cud nad Wisłą”.
Dług wdzięczności
Mszy św. inaugurującej obchody 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej przewodniczył w czwartek 13 sierpnia w konkatedrze pw. Matki Bożej Zwycięskiej na stołecznym Kamionku metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz. Do świątyni w ograniczonej z powodu trwającej pandemii liczbie przybyli przedstawiciele władz państwowych, w tym rządu i parlamentu, delegacja władz samorządowych, alumni, osoby życia konsekrowanego, przedstawiciele ruchów i stowarzyszeń katolickich oraz harcerze.
We wstępie do liturgii ordynariusz warszawsko-praski bp Romuald Kamiński przypomniał okoliczności wyruszenia sto lat temu młodych ochotników polskiej armii i ich kapelana ks. Ignacego Skorupki z kaplicy pw. Bożego Ciała na starym cmentarzu kamionkowskim, gdzie dziś stoi konkatedra pw. Matki Bożej Zwycięskiej, na front walki z bolszewikami.
W homilii kard. Nycz przypomniał słowa Jana Pawła II sprzed 21 lat wypowiedziane w Radzyminie i zwłaszcza w katedrze warszawsko-praskiej: „Urodziłem się w maju 1920 roku w czasie, gdy bolszewicy szli na Warszawę i dlatego noszę niejako od urodzenia w sobie wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli”.
– Właśnie w imię tego długu, wdzięczności za ocalenie Warszawy, Polski, Europy i świata przed nawałą ateistycznego komunizmu tutaj dzisiaj jesteśmy – po to, by ten dług spłacać. Wprawdzie święty papież powiedział, że zostawia ten testament spłacania długu i pamięci młodej, nowej wówczas diecezji warszawsko-praskiej, ale przecież dobrze wiemy, że wszyscy jesteśmy dłużnikami tej bitwy, tej wojny, tego trudu dowódców i żołnierzy, którzy nas wtedy wszystkich ocalili – wyjaśnił metropolita warszawski.
Ten dług wdzięczności – dodał – spłacamy dziś przede wszystkim modlitwą i czynem naszych codziennych dni, jakie podejmujemy dla naszej Ojczyzny w różnych wymiarach naszego życia i powołania. Ten dług spłacamy modlitwą za dowódców i żołnierzy, a także za wspomagającą i współcierpiącą ludność cywilną.
Ten dług jest też spłacany wiernością wartościom, o które walczyli żołnierze Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami. Chodzi o wolność Ojczyzny, wolność Warszawy, wolność Europy, “ale także sprawiedliwość, wiara, godność każdego człowieka, rodziny i całej społeczności ludzkiej zagrożonej wtedy przez tę okropną ideologię, która przeszła przez Europę” – mówił kardynał.
Kard. Nycz zacytował też słowa papieża przypominające, że Bitwa Warszawska była tak wielkim zwycięstwem polskich wojsk, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny i dlatego zostało nazwane „Cudem nad Wisłą”.
– Mówimy o Cudzie nad Wisłą także dzisiaj. Zostało przecież [to zwycięstwo] poprzedzone żarliwą modlitwą Warszawy i całej Polski. Episkopat Polski zebrany na Jasnej Górze poświęcił cały polski naród Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Matce Bożej Królowej Polski – dodał kardynał. Zaznaczył, że połączenie odwagi i męstwa żołnierzy oraz mądrości dowódców tej bitwy wraz z modlitwą miasta i Polski pozwala zatem mówić o Cudzie nad Wisłą. O samym zwycięstwie trzeba zawsze mówić bez umniejszania roli tychże dowódców i żołnierzy, którym „zawdzięczamy po ludzku to zwycięstwo”.
Na koniec podkreślił, że Polska wywalczyła to zwycięstwo zjednoczona w swojej różnorodności politycznej, społecznej, narodowej, charakteryzującej młode państwo. „Oficerowie i żołnierze, mieszczanie i chłopi, wykształceni i prości – stawali w obronie Ojczyzny. Kościół cały był z nimi, tworząc zaplecze modlitwy, był dla wszystkich. Symbolem tej jednoczącej roli Kościoła był młody ks. Ignacy Skorupka” – powiedział metropolita.
Po Mszy św. na murze konkatedry została odsłonięta tablica poświęcona ks. Ignacemu Skorupce i żołnierzom Armii Ochotniczej. To właśnie z tej świątyni na linię frontu walk z bolszewikami pod Warszawę wymaszerowali ochotnicy na czele z ks. Skorupką. Następnego dnia po wymarszu bohaterski kapelan 236. pułku piechoty Armii Ochotniczej zginął na polu walki pod Ossowem.
Apel Poległych z udziałem władz państwowych
W piątek 14 sierpnia rano przy grobach żołnierzy poległych w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. modlił się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach biskup polowy Józef Guzdek. Ordynariusz wojskowy zapalił znicz przy jednym z grobów oraz modlił się m.in. przy Pomniku Poległych w 1920 r. Bp Guzdek nawiedził także Cmentarz Powązkowski i modlił się przy grobie ks. mjr. Ignacego Skorupki.
Wieczorem tego dnia podczas Apelu Pamięci na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach prezydent Andrzej Duda przypomniał, że podczas wojny 1920 r. na wezwanie ówczesnego premiera Wincentego Witosa w szeregi armii masowo wstępowali ochotnicy, dzięki którym udało się wystawić przeciwko Rosjanom milionową armię.
Prezydent tłumaczył też, dlaczego świętowanie zwycięstwa polskiego oręża zaczyna się od uroczystości na wojskowym cmentarzu. – Wokół nas są groby zwycięzców. Czy to jest dla nich ważne? Myślę, że tak. Wykonali swój żołnierski obowiązek i odparli wroga – podkreślił. – Tutaj unosi się ten niezwykły duch, duch wolnej Polski, duch siły naszego narodu, duch Polski niezniszczalnej. Bo za taką właśnie niezniszczalną Polskę, wolną, suwerenną, niepodległą, oni wszyscy oddali życie – dodał.
W uroczystym Apelu wzięli udział także premier Mateusz Morawiecki, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oraz najważniejsi dowódcy Wojska Polskiego. Wojska Obrony Terytorialnej wspólnie z żołnierzami innych rodzajów sił zbrojnych oddały hołd swoim bohaterskim poprzednikom, którzy oddali życie za wolną Polskę.
Podziękować Bogu i Maryi za zwycięstwo
Nieco wcześniej, późnym popołudniem sprawowana była Msza św. w Wólce Radzymińskiej, pod pomnikiem 28. Pułku Strzelców Kaniowskich, w miejscu, gdzie po raz pierwszy w trakcie Bitwy Warszawskiej 1920 r. nastąpiło przełamanie frontu sowieckiego, a czerwonoarmistom ukazała się Matka Boża.
we wprowadzeniu do Mszy, mówiąc o obchodach 100-lecia Bitwy Warszawskiej, ordynariusz warszawsko-praski bp Romuald Kamiński powiedział, że są one organizowane po to, aby „należycie podziękować Bogu i Matce Zbawiciela za wielkie zwycięstwo nie tylko militarne, ale obrony chrześcijaństwa i obrony cywilizacji miłości”.
W homilii pomocniczy biskup warszawsko-praski bp Marek Solarczyk wezwał, aby rocznicowe obchody Bitwy Warszawskiej były wyjątkowym czasem refleksji, a szczególnie kiedy stajemy w obliczu tamtych bohaterów. – Chcemy im powiedzieć: dziękujemy i nie zmarnujemy tego, co żeście nam ofiarowali – zaznaczył. Podkreślił, że symbolem ówczesnych bohaterów jest kpt Stefan Pogonowski i jego żołnierze, którzy właśnie w Wólce Radzimińskiej przed świtem 15 sierpnia podjęli walkę, która sprawiła, że wojska bolszewickie zaczęły się cofać.
Akt ten – podkreślił bp Solarczyk – był „swoistym akordem” cudu Maryi, która objawiła się w tym miejscu nad walczącymi żołnierzami i została zauważona przez żołnierzy Armii Czerwonej, wzbudzając w nich trwogę i strach. Widzieli oni Maryję z płaszczem, w którym zbierała wszystkie pociski lecące na Warszawę. „Była ona w otoczeniu rycerzy ze srebrnymi skrzydłami, w których nie sposób nie wyobrazić sobie naszych husarzy” – zaznaczył bp Solarczyk, przypominając, że motto husarzy brzmiało: „Miłość Ojczyzny naszym prawem!”. – Wy teraz jesteście wyjątkowymi kontynuatorami tego właśnie motta – zapewnił zgromadzonych, a przede wszystkim żołnierzy.
Wieczorem ulicami warszawskiej Starówki przeszła procesja, w której mieszkańcy Stolicy nieśli figurę Matki Bożej Łaskawej – patronki Warszawy. Nabożeństwo nawiązywało do wielowiekowej warszawskiej tradycji i była elementem obchodów 100. rocznicy Cudu nad Wisłą.
Procesja z licznym udziałem mieszkańców Warszawy wyruszyła z sanktuarium Matki Bożej Łaskawej przy ul. Świętojańskiej, a jej trasa wiodła wzdłuż dawnych murów warszawskiego Starego Miasta, które istnieją dziś jedynie we fragmentach. Idąc ulicami Starówki, wierni modlili się na różańcu, a wspólną modlitwę animowali muzycy i ewangelizatorzy, współtworzący od lat rzeszowski koncert uwielbienia „Jednego Serca Jednego Ducha”: Jan Budziaszek, Hubert Kowalski i Leopold Twardowski.
„Maryjo, pomódl się teraz z nami i pomóż nam zrozumieć, jaki jest sens tego krzyża, który dziś niesiemy” – modlił się na rozpoczęcie nabożeństwa Jan Budziaszek, który prowadził różańcowe rozważania. Przypomniał w nich m.in. o tym, że najlepsza droga świadczenia o Jezusie w świecie, wiedzie przez Maryję. Modlącym się towarzyszył chór i orkiestra, złożone w większości z młodych muzyków, pod batutą kompozytora i multiinstrumentalisty Huberta Kowalskiego.
Po procesji w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej rozpoczęła się Msza św. pod przewodnictwem abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.
Na początku Mszy św. przypomniał wiernym m.in. o tym, że Cud nad Wisłą był wypełnieniem obietnicy, jaką Matka Boża przekazała w 1872 r. polskiej mistyczce, służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej. Zachęcił też do kontemplowania i naśladowania Maryi.
W homilii jezuita o. Mariusz Bigiel przypominał o historycznym i duchowym znaczeniu Cudu nad Wisłą. – Polacy jako naród kontrrewolucyjny mieli zostać (…) starci z powierzchni ziemi. Bolszewicy aż się palili do tego zadania. (…) Ów zapał rewolucyjny zderzył się w starciu z kunsztem taktycznym Królowej Polski, którą Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 ogłosił we Lwowie hetmanką wojska obojga narodów. Jak zwykle wszystko wydarzyło się zgodnie ze Słowem Bożym, opisującym znaczenie Wniebowzięcia. W 12. rozdziale księgi Apokalipsy, odzwierciedlonej w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na warszawskiej starówce, dowiadujemy się że na niebie ukazał się wielki znak – Niewiasta obleczona w słońce, której mimo nadludzkich wysiłków smok diabelski nie przemógł, czyli nie pokonał” – mówił kaznodzieja.
Podkreślił, że ówczesne wydarzenia o przełomowym znaczeniu dla wojny polsko-bolszewickiej były wyraźnym świadectwem działania Bożej Opatrzności. Zaznaczył, że najbardziej niezwykłe były zdarzenia, jakie miały miejsce podczas starcia pod Wólką Radzymińską, kiedy żołnierze bolszewiccy zaczęli uciekać z pola bitwy, co następnie tłumaczyli tym, że jak relacjonowali: „niespodziewanie ujrzeli na ciemnym niebie ogromną, potężną i pełną mocy kobiecą postać, od której biło światło”.
„W jednej z najcięższych chwil w historii Polski ujawniło się w pełni działanie Boskiej Opatrzności. Nie ulega wątpliwości, że to Matka Boża Łaskawa zwyciężyła bolszewickich najeźdźców, którzy w popłochu uciekali z bitewnych pól pod Warszawą. Bitwa Warszawska, słusznie zwana Cudem nad Wisłą, była także efektem połączenia modlitwy i materialnych, heroicznych wysiłków polskiego społeczeństwa” – dodał jezuita.
Po homilii abp Gądecki poświęcił buławę hetmańską wykonaną w gdańskiej pracowni Mariusza Drapikowskiego, a ufundowanej przez czcicieli Maryi czczonej w wizerunku Łaskawej Patronki Warszawy. Jak przypomina treść modlitwy wypowiedzianej podczas obrzędu błogosławieństwa, buława ta jest wyrazem wdzięczności Maryi za Jej wierność ślubom Jana Kazimierza, wyrażoną m.in. w zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 r.
Pamiętać o Cudzie nad Wisłą
W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w sobotę 15 sierpnia, biskup polowy Józef Guzdek przewodniczył w katedrze polowej Mszy św. w intencji Ojczyzny inaugurującej obchody Święta Wojska Polskiego i setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej. Przed rozpoczęciem Eucharystii prezydent Andrzej Duda przekazał proporzec Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – symbol zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi RP. Podczas liturgii eucharystycznej bp Guzdek używał kielicha, który ks. Ignacy Skorupka otrzymał od rodziców z okazji święceń kapłańskich.
W homilii bp Guzdek podkreślił, że w stulecie Cudu nad Wisłą „serca wiernych wypełnia pamięć i wdzięczność wobec Zwycięskiej, Wniebowziętej Matki Jezusa”. – Hetmanka Żołnierza Polskiego była z nami, kiedy odnosiliśmy największe zwycięstwa. W pierwszych dniach sierpnia 1920 roku, kiedy bolszewicy zbliżali się do Warszawy, Polacy szturmowali niebo. Przed Jej świętym obrazem na Jasnej Górze, w Warszawie i w wielu świątyniach nasi rodacy modlili się w intencji ocalenia Ojczyzny. I zostali wysłuchani! – powiedział.
Ordynariusz wojskowy przypomniał, że świadkiem tego zwycięstwa był ówczesny nuncjusz apostolski w Polsce, Achille Ratti, który jako późniejszy papież Pius XI nie zapomniał o tych wydarzeniach i upamiętnił „cud nad Wisłą” w kaplicy papieskiej rezydencji w Castel Gandolfo. – Doskonale rozumiał wagę tego zwycięstwa nie tylko dla Rzeczpospolitej, ale dla całej ówczesnej Europy – powiedział bp Guzdek.
Zdaniem ordynariusza wojskowego, Bitwa Warszawska nie miała jedynie charakteru militarnego, ale Polacy w 1920 roku „powstrzymali narzucaną ogniem i mieczem bolszewicką rewolucję, która miała z korzeniami wyrwać drzewo europejskiej cywilizacji, zbudowanej na fundamencie chrześcijańskich wartości”. – W tamtym czasie Polacy zdawali sobie sprawę z wielkiego zagrożenia dla narodu, dla jego wolności, wiary i kultury, dlatego licznie zgłaszali się jako ochotnicy do Wojska Polskiego – powiedział. Przypomniał, że przez wiele lat komunistycznej dominacji prawda o tym wielkim zwycięstwie była wymazywana.
Przy figurze Matki Bożej w świątyni umieszczone zostały wota od wiernych: hetmańska buława z bursztynu i metali szlachetnych oraz róża ze złota i bursztynu. Wyrażając wdzięczność za przekazane wota ordynariusz wojskowy powiedział, że „są one spontaniczną inicjatywą wiernych” i „gestem, który będzie przypominał wielkie zwycięstwo polskiego oręża w Bitwie Warszawskiej oraz podkreślał rolę Maryi w dziejach naszego narodu”.
Ossów: modlitwa za ocalenie Polski i Europy
W sobotę rano przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki w homilii podczas Mszy Świętej sprawowanej na Cmentarzu Bohaterów 1920 roku w Ossowie modlił się za wszystkich poległych w tamtej wojnie sprzed 100 lat, którzy “spoczywają w tej zlanej ich krwią ziemi”. – Dziękujemy im wszystkim za ocalenie naszej ojczyzny, za ocalenie Europy – dodał.
Przewodniczący Episkopatu zachęcił do refleksji nad pięcioma sprawami: nad samym dzisiejszym świętem, nad wojną bolszewicko-polską, nad prośbami skierowanymi wówczas do Maryi o pomoc, nad Bitwą Warszawską wreszcie nad szaleństwem każdej wojny.
Przypominając okoliczności Bitwy Warszawskiej, abp Gądecki nawiązał do relacji świadków tamtych dni. Zwrócił uwagę na do dziś niewyjaśnione sytuacje, jak m.in. uderzenie na Wólkę Radzymińską i atak na Ciechanów oraz związane z tym spalenie przez Rosjan własnej radiostacji. Zacytował fragmenty pamiętników kard. Aleksandra Kakowskiego i powiedział: „Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali znowu, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską. Jakżeż mogli strzelać do Matki Boskiej, która szła przeciwko nim. Ten moment kulminacyjny w bitwie pod Warszawą nazwano tego dnia ‘cudem nad Wisłą’” – powiedział abp Gądecki, cytując pamiętniki kardynała. – Tak oto – w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – pod Ossowem wojska bolszewickie zostały odparte – dodał.
„Na pamiątkę tamtego zwycięstwa przywrócono – w 1992 roku – święto Wojska Polskiego. Jest to Wasze – drodzy żołnierze, spadkobiercy Bitwy Warszawskiej – święto” – powiedział abp Gądecki. Na zakończenie wskazał na szaleństwo każdej wojny. „Niebezpieczeństwo wojny może zostać wyeliminowane pod warunkiem, że najpierw zostanie ustanowiony pokój we własnym sumieniu każdego obywatela, aby tym skuteczniej mówić o pokoju wewnętrznym i zewnętrznym w polityce państwowej” – stwierdził abp Gądecki.
Po homilii nastąpił obrzęd koronacji wizerunku Matki Bożej Zwycięskiej. Koronacji dokonał abp Stanisław Gądecki. Obrzędowi towarzyszył śpiew pieśni „Z dawna Polski Tyś Królową”. Po Mszy św. abp Gądecki poświęcił też przyniesione przez wiernych zioła i kwiaty.
W Eucharystii wzięli udział przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, Wojska Polskiego oraz korpusu dyplomatycznego.
Po Mszy św. sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP odczytał list Prezydenta Andrzej Dudy. „Wszyscy Polacy w kraju i zagranicą przeżywają w tych dniach chwile wielkiej radości i dumy” – napisał prezydent. „Wiktoria warszawska 1920 roku była wspólnym dziełem całego narodu polskiego i na zawsze pozostanie chwalebnym dziedzictwem nas wszystkich” – podkreślił.
Na Cmentarzu Bohaterów 1920 roku w Ossowie odczytany też został Apel Poległych, po czym nastąpiła salwa honorowa i złożenie kwiatów pod pomnikiem gen. Józefa Hallera.
Radzymin: wdzięczność dla wspólnego wysiłku przodków
Popołudniu w Radzyminie uroczystej Mszy św. na Cmentarzu Żołnierzy Polski 1920 roku przewodniczył prymas Polski abp Wojciech Polak.
W słowie poprzedzającym liturgię biskup warszawsko-praski Romuald Kamiński powiedział, że Eucharystia sprawowana jest na cmentarzu, na którym znajdują się mogiły tych, co tu polegli w obronie Ojczyzny w 1920. „Możemy powiedzieć, że jest to ziemia święta” – pokreślił. Zaznaczył, że Matka Boża Zwycięska jest patronką diecezji warszawsko-praskiej. „Dziś pragniemy wypowiedzieć Bogu i Matce Zbawiciela uwielbienie i dziękczynienie, a bohaterom oddajmy należny szacunek” – dodał.
Prymas Polski przyznał w homilii, że do Radzymina sprowadziła wszystkich „nie tylko sama pamięć o bitwie, ale nade wszystko wdzięczność dla ofiarnego wspólnego wysiłku naszych przodków”. – Tutaj, 100 lat temu – podkreślił – decydowały się nasze losy, wolność nasza i całej Europy.
„Myślimy o tej sile ducha, która nie dała się stłamsić i przestraszyć w obliczu szalejącej nawały wroga. Myślimy o solidarnej miłości i bohaterstwie naszych przodków, którzy, przełamując waśnie, wzajemne uprzedzenia i podziały, zdolni byli razem stanąć w obliczu zagrożenia” – mówił abp Polak.
W ślad za swym poprzednikiem, ówczesnym prymasem Edmundem Dalborem przyznał, że tym, co ocaliło niepodległość Polski 100 lat temu, „było świadectwo jedności i mobilizacji całego narodu” oraz przezwyciężenie istniejących podziałów.
Szukając wskazań na dziś, płynących z tamtego zwycięstwa, które stało się możliwe dzięki przezwyciężeniu istniejących podziałów, zaapelował o miłość społeczną w dzisiejszej Polsce. Nawiązał w ten sposób do katalogu zasad, o które apelował prymas Wyszyński w programie 10 przykazań społecznej krucjaty miłości: „Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje, nie czyń rozdźwięku między ludźmi, ale jednocz sercem i słowem. Nie wyciskaj łez, lecz uspokajaj i czyń dobro. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co ty jesteś winien innym” – przypomniał metropolita gnieźnieński.
Nawiązał też do Matki Bożej Łaskawej, patronki Warszawy, dzięki opiece której – zaznaczył – Warszawa nigdy nie jest osamotniona. Podkreślił, że i „dziś wznosimy ku niej wzrok i wołamy o pomoc, podobnie jak czynili to w 1920 r. polscy biskupi wraz z całym społeczeństwem”, prosząc o ocalenie niepodległej Ojczyzny.
Przed błogosławieństwem Prymas poświęcił kwiaty i zioła, jakie przynieśli wierni, zgodnie z tradycją święcenia zbóż w uroczystość Wniebowzięcia NMP, zwanej świętem Matki Bożej Zielnej. Na zakończenie wszyscy zgromadzeni zaintonowali: „Boże coś Polskę”.
Po zakończeniu Mszy św. rozpoczął się Apel Poległych z udziałem Kompanii Honorowej Pułku Reprezentacyjnego Wojska Polskiego. Zostały też złożone wieńce na mogiłach bohaterów Bitwy Warszawskiej 1920 r.
Na uroczystości obecni byli przedstawiciele organizacji kombatanckich, potomkowie bohaterów z 1920 r., reprezentacje wojska i harcerzy, parlamentarzyści, wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł i marszałek województwa Adam Struzik, lokalni samorządowcy, biskupi warszawsko-prascy, duchowieństwo i liczni wierni.
Starcie cywilizacji
W niedzielę 16 sierpnia bp Romuald Kamiński przewodniczył w parafii pw. św. Jana Pawła II w Radzyminie uroczystej Eucharystii, podczas której dziękowano za odniesione w 1920 r. zwycięstwo oraz modlono się za poległych. W czasie Mszy św. ordynariusz warszawsko – praski poświęcił znajdującą się na terenie parafii figurę Matki Bożej Łaskawej, patronki Warszawy i Strażniczki Polski.
W homilii mówił m.in. o historii wizerunku Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy, o dramatycznych okolicznościach wojny polsko – bolszewickiej, listach Episkopatu Polski do Ojca Świętego, biskupów i rodaków z prośbą o modlitwę, a także o akcie zawierzenia kraju Najświętszemu Sercu oraz o wielkiej duchowej mobilizacji Polaków. Nawiązując do literatury i relacji świadków tych wydarzeń, przypomniał znaczenie starcia z 1920 r. jako starcia cywilizacji oraz roli Polski jako przedmurza cywilizacji łacińskiej.
Na zakończenie opowiedział o okolicznościach powstania statui Matki Bożej Łaskawej przy sanktuarium św. Jana Pawła II, wymieniając osoby, które się do tego przyczyniły. Podkreślił też, że figura powstała „z potrzeby serca diecezjan”. Po homilii biskupi odsłonili i poświęcili statuę. Odlana jest ona ze spiżu. Maryja w koronie na głowie trzyma w rękach połamane strzały nieprzyjaciela.terskiej śmierci ks. Ignacego Skorupki, która okazała się punktem zwrotnym starcia pod Ossowem oraz o świadectwach żołnierzy Armii Czerwonej opowiadających o widzeniach Matki Bożej.
Na zakończenie Mszy św. bp Kamiński odmówił akt zwierzenia Matce Bożej Łaskawej Warszawy i całej Ojczyzny. Głos zabrał też m.in. Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej. „Pamięć o wydarzeniach sprzed 100 lat buduje morale dzisiejszego wojska polskiego” – podkreślił. „Wielkie rocznice są fundamentem pod budowę wielkich rzeczy. Dziś budujemy silną Polskę również w wymiarze duchowym” – dodał, wyrażając nadzieję, że uda się stawić czoła zagrażającej dziś ideologii neobolszewickiej.
Prezes IPN dr Jarosław Szarek podkreślił, że zwycięstwo w 1920 r. było m.in. możliwe dlatego, że większość Polaków zjednoczyła się wokół rzeczy najistotniejszych – wokół obrony niepodległości i ładu moralnego, który od dziesięciu wieków jest fundamentem naszego życia.
Modlitwy z okazji 100. rocznicy “Cudu nad Wisłą” odbywały się w sobotę i niedzielę w kościołach w całej Polsce. Na Jasnej Górze w nawiązaniu do aktu polskich biskupów z 1920 r., podczas głównej sumy odpustowej złożone zostało zawierzenie Sercu Jezusa i Maryi. Tak było 27 lipca 1920 r., przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej ofiarowano zagrożoną najazdem bolszewickim Polskę. Następnego dnia oddano Rzeczpospolitą pieczy Królowej Korony Polskiej.
Podczas Mszy św. celebrowanej na szczycie Jasnej Górze akcie zawierzenia abp Wacław Depo podziękował za ofiarną miłość Jezusa, która w tajemnicy ukrzyżowania i zmartwychwstania stała się miłością zwycięską. Przypomniał, że „w setną rocznicę Cudu nad Wisłą, który w sierpniu 1920 r. za przyczyną Najświętszej Maryi Panny ocalił naszą Ojczyznę i cywilizację europejską od bolszewickiego panowania, my – pasterze Kościoła w Polsce podobnie jak nasi poprzednicy przybywamy na Jasną Górę”.
Zaznaczył, że to „na Jasnej Górze, uświadamiamy sobie wyraźniej, odpowiedzialność za chrześcijańskie dziedzictwo polskiej ziemi, potrzebę wspólnej troski wszystkich warstw społecznych, nie tylko za materialne, także za duchowe dobro naszej Ojczyzny”.
Centralne obchody 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej zakończą się w poniedziałek 17 sierpnia w Mińsku Mazowiecki. Uroczystej Mszy św. przed obrazem Matki Bożej Anielskiej w kościele Narodzenia NMP przewodniczyć będzie nuncjusz apostolski w Polsce abp Salvatore Pennacchio. Podczas Eucharystii szczególnie wspominana będzie postać jednego z dowódców polskich wojsk w wojnie polsko-bolszewickiej, Generalnego Inspektora Armii Ochotniczej gen. Józefa Hallera.
Bitwa Warszawska – decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej – rozegrała się w dniach 13-25 sierpnia 1920 r. na przedpolach Warszawy. Jest określana mianem “cudu nad Wisłą” i uznawana za jedną z najważniejszych bitew w historii świata. Bitwa zadecydowała o zachowaniu przez Polskę dopiero co zdobytej niepodległości i zatrzymała rozprzestrzenienie się rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią.
Wojska Polskie działały pod wodzą marszałka Józefa Piłsudskiego. W wyniku walk po stronie polskiej zginęło ok. 4,5 tys. żołnierzy, a 22 tys. zostało rannych zaś 10 tys. zaginęło. Zgodnie z szacunkami straty bolszewickie wyniosły 25 tys. poległych lub ciężko rannych. 60 tys. trafiło do polskiej niewoli a 45 tys. zostało internowanych przez Niemców.
Kai.pl/16 sierpnia2020
***************************************************************************
piątek 14 sierpnia
Uroczystość św. Maksymiliana Marii Kolbego, prezbitera i męczennika
fragment homilii św. Jan Paweł II podczas kanonizacji św. Maksymiliana Marii Kolbego na placu św. Piotra 10.10.1982:
Uwielbiamy więc dzisiaj wielkie dzieło Boże w człowieku. Wobec nas wszystkich, tu zgromadzonych, ojciec Maksymilian Kolbe podnosi swój „kielich zbawienia”, w którym zawiera się ofiara całego jego życia, przypieczętowanego męczeńską śmiercią „za brata”.
Do tej ostatecznej ofiary gotował się Maksymilian, idąc za Chrystusem od najmłodszych lat swego życia w Polsce. Z tych to lat pochodzi przedziwny znak dwóch koron: białej i czerwonej, spośród których nasz święty nie wybiera jednej, ale przyjmuje obie. Od młodych bowiem lat przenikała go wielka miłość ku Chrystusowi i pragnienie męczeństwa.
Ta miłość i to pragnienie towarzyszyło mu na drodze powołania franciszkańskiego i kapłańskiego, do którego przygotowywał się zarówno w Polsce, jak i w Rzymie. Ta miłość i to pragnienie szły z nim poprzez wszystkie miejsca kapłańskiej i franciszkańskiej posługi w Polsce, a także posługi misjonarskiej w Japonii.
Natchnieniem całego życia była mu Niepokalana, której zawierzał swoją miłość do Chrystusa i swoje pragnienie męczeństwa. W tajemnicy Niepokalanego Poczęcia odsłaniał się przed oczyma jego duszy ów przewspaniały nadprzyrodzony świat łaski Bożej ofiarowanej człowiekowi. Wiara i uczynki całego życia ojca Maksymiliana wskazują na to, że swoją współpracę z Bożą łaską pojmował jako wojowanie (militia) pod znakiem Niepokalanego Poczęcia. Rys Maryjny jest w życiu i świętości Ojca Kolbego szczególnie wyrazisty. Tym znamieniem naznaczył też całe swoje apostolstwo, zarówno w Ojczyźnie, jak na misjach. Zarówno w Polsce, jak i w Japonii ośrodkiem tego apostolstwa były specjalne „miasta Niepokalanej” (polski Niepokalanów, japońskie Mugenzai no Sono).
Św. Maksymilian Maria Kolbe, kapłan, zakonnik. Urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi w 1894 roku. Na chrzcie otrzymał imię Rajmund. Wstępując do zakonu franciszkanów, przyjął imię Maksymilian.
Studia filozoficzne i teologiczne odbywał w Rzymie. Ukończył je doktoratem. W 1918 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Mimo osobistego zamiłowania do skrajnego ubóstwa w pracy apostolskiej posługiwał się najnowocześniejszymi środkami. Gorliwie szerząc cześć Maryi Niepokalanej, założył stowarzyszenie ludzi oddanych apostolstwu – „Milicję Niepokalanej”.
W 1922 roku zorganizował wydawnictwo oraz redakcję „Rycerza Niepokalanej”. Powołał nowe placówki w Grodnie i Teresinie pod Warszawą, który nazwano wkrótce Niepokalanowem. W 1930 roku wyjechał do Japonii, gdzie stworzył tamtejszy Niepokalanów oraz nową wersję „Rycerza Niepokalanej”.
W roku 1936 wrócił do Polski. Następnie podjął starania o otwarcie podobnych ośrodków w Belgii i na Litwie. Byt dwukrotnie aresztowany przez Niemców: po raz pierwszy na początku okupacji, po raz drugi w roku 1941. Osadzono go na Pawiaku, w kilka miesięcy później przewieziono do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Tam wszystkim dawał przykład cierpliwości. Przyjął dobrowolnie śmierć w bunkrze głodowym zamiast innego więźnia. Dobity zastrzykiem z fenolu zmarł 14 sierpnia 1941 roku.
Beatyfikował go Paweł VI w 1971 roku. Jedenaście lat później kanonizował Jan Paweł II. Jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz – jak powiedział Jan Paweł II – „naszych trudnych czasów”.
W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16 670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała.
******************
Święty Maksymilian Maria Kolbe – Najwierniejszy Rycerz Niepokalanej
fot. Łukasz Dejnarowicz/Archiwum: Forum
Miał rację Jan Dobraczyński, gdy pisał w Skąpcu Bożym. Rzecz o Ojcu Maksymilianie Maria Kolbe, że wielkość życia założyciela Niepokalanowa nie kaźnią głodowego bunkra, ale ideą królowania Maryi trzeba mierzyć. Rzeczywiście, jego dobrowolna ofiara dokonana w Auschwitz, to owoc wieloletniej, tytanicznej wręcz pracy nie tylko na rzecz swego zbawienia, ale przede wszystkim na rzecz zdobycia całego świata, wszystkich dusz dla Tej, której poświęcił całe swoje życie – dla Niepokalanej.
Ona niech króluje!
Papież Paweł VI w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej o. Maksymiliana, opisywał charakterystyczną duchowość nowego błogosławionego: Cechą charakterystyczną, rzec można oryginalną, mariologii ojca Kolbe, jest wyjątkowe znaczenie, jakie przypisuje Jej zadaniu wśród obecnych potrzeb Kościoła; jest jego wiara w spełnienie wizji proroczej Bożego triumfu w wiekuistej chwale i wywyższeniu maluczkich, a także wiara w Jej wstawiennictwo, w skuteczność Jej przykładu i w obecność Jej macierzyńskiej miłości. (…) Dziś z nieba ojciec Kolbe pomaga nam rozważać je i zgłębiać. Ten Maryjny rys nowego Błogosławionego włącza go do grona wielkich świętych, obdarzonych duchem proroczym, którzy pojęli, uczcili i wysławiali tajemnicę Maryi.
Istotnie, Maksymilian Kolbe zajmuje znakomite miejsce wśród takich gigantów kultu maryjnego, jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik, św. Bonawentura, św. Bernardyn ze Sieny, św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, św. Alfons de Liguori, bł. Alan de Rupe czy bł. Stanisław Papczyński.
W służbie idei królowania Maryi był bezkompromisowy. Tej ogromnej miłości „gwałtownika maryjnego” często świat nie rozumiał, ale – o dziwo! – nie rozumiało jej też pokaźne grono ludzi Kościoła, ba, nawet braci zakonnych. A jednak absolutnie przekonany o słuszności swej drogi, mający ciągle w pamięci pytanie Maryi: „Czy chcesz przyjąć dwie korony?”, o. Maksymilian nie zrażał się. Będąc pewny wstawiennictwa tak możnej Orędowniczki, angażował wszystkie swe siły, by Ona Królowała.
Ojciec Kolbe nie zadowalał się półśrodkami. Był maksymalistą, nie na darmo przyjął w zakonie imię Maksymilian: – Chcę żeby cały świat się nawrócił! Wiedział, że zwycięstwo Królestwa Niepokalanego Serca Maryi jest najprostszą i najkrótszą drogą do triumfu Królestwa Bożego. A przecież o nadejście tego Królestwa prosimy co dzień słowami modlitwy „Ojcze nasz”.
Militia Immaculatae
Gdy masoneria w Rzymie coraz śmielej występowała – wywiesiła swój sztandar przed oknami Watykanu, na sztandarze czarnym giordano-brunistów umieściła św. Michała Archanioła pod nogami Lucyfera i w ulotkach głośno występowała przeciw Ojcu Świętemu – powstała myśl założenia stowarzyszenia do walki z masonerią i innymi sługami Lucyfera. Tak św. Maksymilian opisywał okoliczności powstania Militia Immaculatae – MI (Rycerstwa Niepokalanej).
Rycerstwo było dzieckiem Świętego i wspaniałym darem dla Niepokalanej: Istotą i warunkiem Rycerstwa Niepokalanej jest całkowite oddanie się Niepokalanej, żeby dusza stała się pod każdym względem Jej narzędziem. Wszystkie tytuły, jak niewolnik, sługa – oznaczają jedno i to samo; idzie bowiem o to, żeby być coraz bardziej bezgranicznie Jej, aby Ona w duszy promieniowała bez żadnych zastrzeżeń.
Młody zakonnik, zakładając w 1917 roku Rycerstwo, miał jasno określony CEL: Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej.
Są jednak pewne WARUNKI, bez których nie można przystąpić do tego działania. Przede wszystkim – trzeba oddać się całkowicie Niepokalanej, jako narzędzie w Jej rękach: Musimy naprawdę sami oddać się Niepokalanej, byśmy byli jak pióro w ręku pisarza, jak pędzel w ręku malarza, jak dłuto w ręku rzeźbiarza. Samo pióro, sam pędzel bez mistrza nic nie zrobią. Pan Jezus powiedział wyraźnie, że bez Niego nic uczynić nie możemy (por. J 15, 15). Bez łaski nadnaturalnej, która spływa przez Niepokalaną, nic uczynić nie potrafimy. A na czym polega doskonałość narzędzia w ręku mistrza? Na tym, aby dało się prowadzić temu artyście. Jeżeli Niepokalanej naprawdę się oddamy, wtedy Ona będzie dużo czyniła. Tu też posłuszeństwo jest największą doskonałością.
Pozostałe warunki uczestnictwa w Rycerstwie Niepokalanej to wpisanie się do księgi Militia Immaculatae oraz pobożne noszenie Cudownego Medalika.
A jakimi środkami mają się posługiwać rycerze? Maksymilian dał szerokie przyzwolenie: Wszelkie środki, byle godziwe – na jakie pozwala stan, warunki i okoliczności, co zostawia się gorliwości i roztropności każdego. W innym miejscu jeszcze dodawał: Niech te najnowsze wynalazki i urządzenia służą najpierw Jej, dla Jej chwały. (…)
Do ważniejszych środków należą: Cudowny Medalik i modlitwa, której Ona sama nas nauczyła, objawiając ten medalik: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”, a my dodajemy jeszcze: „i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają, a zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”. W ten sposób, kto się tak modli, modli się za wszystkich, „a zwłaszcza za masonów”. Oni są sprężyną najrozmaitszego wrogiego ruchu, nawet herezji. Oni zawsze są tą głową. Dlatego, gdy Niepokalana tę głowę zetrze, wszystko będzie dokonane. (…)
Wszystkich pod sztandar Niepokalanej zdobyć, a przez Nią dla Najświętszego Serca Jezusowego.
Maksymilian był ponadto wielkim propagatorem Różańca Świętego. Przed każdym przedsięwzięciem odmawiał modlitwę różańcową. Zalecał go swoim duchowym braciom, członkom MI. – Różaniec jest modlitwą najmilszą Matce Bożej – mówił.
Wola Niepokalanej ściśle zespolona z wolą Bożą
Podczas akademii pożegnalnej w Niepokalanowie (28 sierpnia 1933) z racji powrotu na misje do Japonii, ojciec Maksymilian podjął temat „woli Niepokalanej”. Dziś wielu teologów, określających siebie mianem „chrystocentrystów”, zżyma się, słysząc ten termin. Z tym problemem stykał się też o. Kolbe. Jednak cierpliwie tłumaczył: Doskonałość polega na pełnieniu woli Niepokalanej. Lecz jak możemy poznać tę wolę? Przede wszystkim nie możemy dopuścić do tego, by w praktycznym naszym życiu wytworzył się pogląd, że pomiędzy nami a Niepokalaną istnieje dzieląca nas przestrzeń. Innymi słowy nie możemy dopuścić do tego, by cokolwiek nas oddalało od Maryi. Jeśli tak się stanie – oddalimy się od doskonałości.
Ale… posłuchajmy, co chce nam powiedzieć najwierniejszy rycerz Niepokalanej: Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda? Gdyby nam było objawione, albo nam anioł powiedział, to bylibyśmy pewni, że rzeczywiście życzy sobie tego Niepokalana. Ale gdy nie mamy objawień – skąd mamy wiedzieć, w czym objawia się wola Boża, czyli wola Niepokalanej? I tu pada odpowiedź, która w życiu chrześcijanina, a szczególnie w życiu zakonnika ma ogromne znaczenie: W świętym posłuszeństwie. Pan Jezus, chociaż Mądrość nieskończona – nie obrał sobie innej drogi, jak posłuszeństwo. On, jako Bóg, daleko lepiej od Matki Najświętszej wiedział, jak tę lub inną pracę się wykonuje, a jednak był Jej posłuszny (przez całe 30 lat na ziemi wiódł życie ukryte i był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi, a po śmierci św. Józefa – był posłuszny Swej Matce), bo w tym widział wolę Ojca.
Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony, doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest wola Boża, wola Matki Najświętszej.
Ktoś może powiedzieć: wola Boża, wola Niepokalanej, jak to rozumieć?
Nigdy nie obawiajcie się mówić „wola Niepokalanej”. Jeżeli mówimy wola Niepokalanej, to oprócz tego, że uznajemy wolę Bożą, czcimy jeszcze przez to Matkę Najświętszą, uznając, że Jej wola jest tak zlana z wolą Bożą, iż stanowi jedno ścisłe zespolenie, a oprócz tego bardziej wielbimy Pana Boga, przyznając Mu tę doskonałość, iż stworzył tak wielką, tak potężną, tak doskonałą i tak świętą istotę, jaką jest Matka Najświętsza. Więc posłuszeństwo jest niczym innym, jak wolą Matki Najświętszej.
Zatem do Maryi, która powiedziała Bogu: „Niech mi się stanie według Słowa Twego” mamy się uciekać i prosić, by Ona – wzór posłuszeństwa – wyjednała nam tę łaskę.
Wszechpośredniczka łask wszelkich
Ojciec Maksymilian często przypominał prawdę, że Maryja jest wszechpośredniczką wszelkich łask. Jak Bóg w Chrystusie przyszedł na świat przez Nią, tak wszelkie Jego łaski zlewane są na wiernych przez ręce Maryi. I my zdążamy do Boga przez wierność i oddanie Niepokalanej. To najkrótsza i najpewniejsza droga: Niepokalana żyje w nas. Nie jest (…) obojętna na sprawy naszego życia, lecz działa ciągle w naszej duszy przez natchnienia. Jest Ona przecież Matką łaski Bożej, Pośredniczką łask wszelkich. (…) Przypominajmy sobie często, że zależymy od Niepokalanej. Pozwólmy się Jej prowadzić, a przekonamy się, że Niepokalana jest najkrótszą i najpewniejszą drogą do świętości.
Na koniec roku 1938 w przemówieniu do braci zakonnych mówił: My wierzymy (…), że Ona po Bogu jest najdoskonalsza (…) najlepsza, najpotężniejsza. Dlaczego Wam to mówię? Bo gdyby diabeł chciał na Was uderzyć, abyście mu nie wierzyli. Chociażby tu przyszli nawet mądrzy teologowie i uczeni i głosili Wam bardzo mądre wzniosłe rzeczy, ale inaczej by Was nauczali (…), nie wierzcie im. Przy pomocy Niepokalanej wszystko zrobicie.
My wierzymy, że Niepokalana jest, że Ona prowadzi nas do Pana Jezusa, a gdyby kto inaczej nauczał, niech będzie przeklęty! Niech będzie przeklęty!!! (…)
Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz tylko do czynu! Sami z siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do jej stóp rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej.
Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy Jej ślepym narzędziem (…). Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko podoba.
Bezgranicznie zaufaj Niepokalanej!
Często słyszymy z ust bliskich nam osób: „Ja już taki jestem, nie zmienię się. Chcę, ale nie jestem w stanie się poprawić”. Zdarza się, że także my sami szukamy takiego usprawiedliwienia. Z takimi problemami stykał się też ojciec Kolbe i – co ciekawe – taką postawę: „Chcę, ale nie mogę” uważał za przejaw… pychy. Dlaczego? Dawał odpowiedź na łamach „Rycerza Niepokalanej”: Otóż , ci ludzie w wielu rzeczach przyznają, że mogą to lub owo uczynić, tylko tej lub innej wady ujarzmić w takich lub innych okolicznościach nie są w stanie. To wszystko dowodzi tylko, że liczą oni jedynie na własne siły i uważają, że do tej granicy własnymi siłami to lub owo potrafią. (…) I to jest właśnie pycha – polegać wyłącznie na własnych siłach.
Co więc radzi święty Maksymilian? Oddać się zupełnie, z ufnością bez granic w ręce Miłosierdzia Bożego, którego uosobieniem z Woli Bożej jest Niepokalana. Nic sobie nie ufać, bać się siebie, a bezgranicznie zaufać Jej i w każdej okazji do złego do Niej jak dziecko do matki się zwracać, a nigdy się nie upadnie. Twierdzą święci, że kto do Matki Bożej modli się w pokusie, na pewno nie zgrzeszy, a kto przez całe życie do Niej z ufnością się zwraca, na pewno się zbawi.
Ten temat podjął także podczas jednej z konferencji w 1937 roku: Nie dziw się, że i zło i dobro w sobie czujesz. Wszelkie zło od ciebie pochodzi, a wszelkie dobro spływa przez ręce Niepokalanej, Pośredniczki wszelkich łask. To zło, co w sobie widzimy, to jeszcze nie wszystko, ale trochę tylko Niepokalana nam poznać pozwala, byśmy nie zapomnieli o tym, czym sami z siebie jesteśmy. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami, ale spokojnie, bez gniewania się na siebie; całą ufność jedynie i całkowicie w Niepokalanej połóż, a Ona cię już poprowadzi przez święte posłuszeństwo i do siebie w niebie doprowadzi. Więc zdaj się bezgranicznie na Jej wolę i walcz w pokoju, w Niej ufając bez granic, a wszystkie słabości na większe dobro ci się obrócą.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza
Maryjne credo ojca Maksymiliana streszcza się w ułożonej przez niego modlitwie „Do Maryi Niepokalanej”. Jest w niej zawarte uwielbienie. Jest też kontemplacja. Jest wreszcie myśl i idea, dla której każdego dnia chciał się poświęcać i wypalać, by Ona triumfowała:
Kim jesteś o Pani? Kim jesteś o Niepokalana? Nie mogę zgłębić, co to jest być stworzeniem Bożym. Już przechodzi me siły zrozumieć, co znaczy być przybranym dzieckiem Bożym.
A Ty, o Niepokalana, kim jesteś? Nie tylko stworzeniem, nie tylko dzieckiem przybranym, ale Matką Bożą, i to nie przybraną tylko Matką, ale rzeczywistą, Bożą Matką.
I to jest nie tylko przypuszczenie, prawdopodobieństwo, ale pewność, pewność zupełna, dogmat wiary.
A czy jeszcze jesteś Bożą Matką? Tytuł matki się nie zmienia. Na wieki Bóg będzie Ci mówił „Matko moja”… Dawca czwartego przykazania czcić Cię będzie na wieki, zawsze… Kim jesteś o Boża?
I lubował się On, Bóg wcielony, w nazywaniu Siebie Synem Człowieczym. Lecz ludzie tego nie zrozumieli. I dziś jakże mało dusz i jak niedoskonale jeszcze pojmuje.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza.
Uwielbiam Cię o Ojcze nasz w niebie za to, żeś w Jej przeczystym łonie Syna swego Jednorodzonego złożył.
Uwielbiam Cię o Synu Boży, żeś do Jej przeczystego łona wstąpić raczył i prawdziwym, rzeczywistym Jej
Synem się stał.
Uwielbiam Cię o Duchu Przenajświętszy, żeś w Jej nieskalanym łonie Ciało Syna Bożego uformować raczył.
Uwielbiam Cię o Trójco Przenajświętsza, o Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za tak Boskie wyniesienie Niepokalanej.
I nie będę ustawał codziennie po przebudzeniu się ze snu najpokorniej z czołem o ziemię uwielbiać Cię Boże Trójco, mówiąc trzykrotnie: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu. Jak była na początku i teraz, i zawsze, i na wieki wieków. Amen”.
Dozwól mi chwalić Cię Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich tak, by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak, jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.
W Tobie Jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg, niż we wszystkich Świętych Swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza.
Ostatnie kazanie
Auschwitz. Lipcowe późne niedzielne popołudnie 1941 roku. Przed blokiem 15 wśród różnych rupieci i kamieni zgromadziła się garstka wychudzonych, zmaltretowanych więźniów. Wśród nich zbity, posiniaczony o. Maksymilian. Taczki służyły mu za ambonę. Naoczny świadek tej sceny, ks. Konrad Szweda zapamiętał ostatnie kazanie założyciela Niepokalanowa.
– Słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca – wspominał kapłan. I teraz św. Maksymilian wysławiał Maryję, przypominając odwieczną naukę Kościoła: – Niepokalana – mówił o. Kolbe – przez poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z Osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest „dzieckiem” Jego, Pierworodną i jednorodzoną Córką Boga. (…) W stosunku do Syna Bożego jest Ona Jego prawdziwą Matką. (…) W stosunku do Ducha Świętego jest Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. (…) Maryja dała również Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy (…). Jest więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. I nawet teraz – w łachmanach, wychudzony, pokryty ranami dodawał otuchy, uzbrojony w Dary Ducha Świętego: Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką kapłanów? Przecież między Nią a kapłanem związek jest tak ścisły, a podobieństwo tak wielkie, że św. Antoni nie wahał się nazywać Jej „Virgo-Sacerdos”. W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc słodką jak miód pociechę: „Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania Pańskiego bliski jest.
Jak opisywał ks. Szweda, atmosfera tego wydarzenia była niemal nadprzyrodzona: Słowa te trafiały do przekonania. Miały jakby orzeźwiającą siłę. Nabierały innego znaczenia. Jakieś dziwne uczucia owładnęły myśli. Ojciec Kolbe potrafił jakby „do prawd Ducha mowę ducha przystosować”. Ojciec Kolbe umiał te gorzkie cierpienia przez miłość przetworzyć w twórcze i tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było wypływem jego głębi ducha.
Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało świetlane smugi, gdy rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu, żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbe wywarło na nas głębokie wrażenie i pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem… Długo mówiliśmy o treści tego kazania. Ostatni akord tego kazania wypowiedział o. Kolbe w ciemnicy podziemnego bunkra…
***
Kilka tygodni później, w wigilię Wniebowzięcia, Królowa Niepokalana zabrała swego świętego rycerza na wieczną ucztę…
Bogusław Bajor/PCh24.pl/13.8.2020
Artykuł został opublikowany w 59. numerze magazynu „Przymierze z Maryją” (lipiec/sierpień 2011)
***********************************************
***************************************************************************
czwartek 13 sierpnia
ŚWIĘTO
Najświętszej Maryi Panny Kalwaryjskiej
Wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski ufundował w roku 1602 sanktuarium składające się z zespołu kościołów i kaplic poświęconych Męce Pańskiej. Wierni rozważają przy nich stacje Męki Pańskiej. Rozważają również tajemnice współcierpienia Matki Bolesnej oraz Jej zaśnięcia i wniebowzięcia. Od roku 1641 w Kalwarii Zebrzydowskiej znajduje się otaczany wielką czcią obraz Matki Bożej. Uroczyście koronował go 1887 roku kard. Albin Dunajewski (1817-1894).
19 sierpnia 2002 r. papież Jan Paweł II – w ostatnim dniu swej 8. Podróży Apostolskiej do Polski pod hasłem “Bóg bogaty w miłosierdzie” – nawiedził Sanktuarium pasyjno-maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej. Tego dnia miała miejsce główna uroczystość jubileuszowa z racji 400-lecia sanktuarium i równocześnie druga pielgrzymka papieska do Kalwarii. Tutaj Papież kolejny raz powierzył swój naród i siebie Maryi.
Święty Jan Paweł II modlił się około pół godziny przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej, następnie przewodniczył uroczystej Mszy św. koncelebrowanej, w czasie której wygłosił homilię poświęconą historii oraz znaczeniu sanktuarium kalwaryjskiego w życiu wiernych. Zawierzył też Matce Bożej Kalwaryjskiej Kościół, naród, i siebie samego. W trakcie uroczystości złożył u stóp Matki Bożej Kalwaryjskiej złoty krzyż papieski wykonany specjalnie na Rok Jubileuszowy 2002.
Była to ostatnia Msza św. Ojca Świętego sprawowana na ojczystej ziemi!
Niech zapanuje duch miłosierdzia, bratniej solidarności, zgody i współpracy oraz autentycznej troski o dobro naszej Ojczyzny. Mam nadzieję, że pielęgnując te wartości, społeczeństwo polskie, które od wieków przynależy do Europy, znajdzie właściwe sobie miejsce w strukturach Wspólnoty Europejskiej.
(fragment pożegnalnego przemówienia św. Jana Pawła II podczas ostatniej VIII podróży do Ojczyzny w roku 2002)
***
Początek homilii św. Jana Pawła II:
«Witaj, Królowo,
Matko Miłosierdzia,
życie, słodyczy i nadziejo nasza,
witaj!»
Umiłowani Bracia i Siostry! Przybywam dziś do tego sanktuarium jako pielgrzym, tak jak przychodziłem tu jako dziecko i w wieku młodzieńczym. Staję przed obliczem kalwaryjskiej Madonny, jak wówczas, gdy przyjeżdżałem tu jako biskup z Krakowa, aby zawierzyć Jej sprawy archidiecezji i tych, których Bóg powierzył mojej pasterskiej pieczy. Przychodzę tu i jak wtedy mówię: Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia!
Ile razy doświadczyłem tego, że Matka Bożego Syna zwraca swe miłosierne oczy ku troskom człowieka strapionego i wyprasza łaskę takiego rozwiązania trudnych spraw, że w swej niemocy zdumiewa się on potęgą i mądrością Bożej Opatrzności. Czyż nie doświadczają tego również całe pokolenia pątników, które przybywają tutaj od czterystu lat? Z pewnością tak. Inaczej nie byłoby dzisiaj tej uroczystości. Nie byłoby tu was, którzy przemierzacie kalwaryjskie Dróżki wiodące śladami krzyżowej męki Chrystusa i szlakiem współcierpienia i chwały Jego Matki. To miejsce w przedziwny sposób nastraja serce i umysł do wnikania w tajemnicę tej więzi, jaka łączyła cierpiącego Zbawcę i Jego współcierpiącą Matkę. A w centrum tej tajemnicy miłości każdy, kto tu przychodzi, odnajduje siebie, swoje życie, swoją codzienność, swoją słabość i równocześnie moc wiary i nadziei — tę moc, która płynie z przekonania, że Matka nie opuszcza swego dziecka w niedoli, ale prowadzi je do Syna i zawierza Jego miłosierdziu.*
Swoją homilię Ojciec Święty zakończył słowami modlitwy zawierzenia:
Matko Kalwaryjska, spraw, «byśmy byli między sobą jedno, i z Tobą».
«Przeto, Orędowniczko nasza,
one miłosierne oczy Twoje
na nas zwróć,
a Jezusa, błogosławiony Owoc
żywota Twojego,
po tym wygnaniu nam okaż.
O łaskawa, o litościwa, o słodka
Panno Maryjo!»*
Wejrzyj, łaskawa Pani, na ten lud,
który od wieków
pozostawał wierny Tobie
i Synowi Twemu.
Wejrzyj na ten naród,
który zawsze pokładał nadzieję
w Twojej matczynej miłości.
Wejrzyj, zwróć na nas
swe miłosierne oczy,
wypraszaj to, czego dzieci Twoje
najbardziej potrzebują.*
Dla ubogich i cierpiących otwieraj
serca zamożnych.*
Bezrobotnym daj
spotkać pracodawcę.*
Wyrzucanym na bruk
pomóż znaleźć dach nad głową.*
Rodzinom daj miłość,
która pozwala przetrwać
wszelkie trudności.*
Młodym pokazuj drogę
i perspektywy na przyszłość.*
Dzieci otocz płaszczem swej opieki,
aby nie ulegały zgorszeniu.*
Wspólnoty zakonne ożywiaj łaską
wiary, nadziei i miłości.*
Kapłanów ucz naśladować
Twojego Syna
w oddawaniu co dnia
życia za owce.*
Biskupom upraszaj światło
Ducha Świętego,
aby prowadzili ten Kościół
jedną i prostą drogą
do bram Królestwa Twojego Syna.*
Matko Najświętsza,
Pani Kalwaryjska,
wypraszaj także i mnie
siły ciała i ducha,
abym wypełnił do końca misję,
którą mi zlecił Zmartwychwstały.*
Tobie oddaję wszystkie owoce
mego życia i posługi;
Tobie zawierzam losy Kościoła;
Tobie polecam mój naród;
Tobie ufam
i Tobie raz jeszcze wyznaję:
Totus Tuus, Maria!
Totus Tuus. Amen.
W pozdrowieniu końcowym po Mszy św. Jan Paweł II powiedział:
Tak oto dobiega końca moje pielgrzymowanie do Polski, do Krakowa. Cieszę się, że to zwieńczenie wizyty dokonuje się właśnie w Kalwarii, u stóp Maryi. Raz jeszcze pragnę zawierzyć Jej opiece was tutaj zgromadzonych, Kościół w Polsce i wszystkich rodaków. Niech Jej miłość będzie obfitym źródłem łask dla naszego kraju i jego mieszkańców.
Kiedy nawiedzałem to sanktuarium w r. 1979, prosiłem, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po śmierci. Dziś dziękuję wam i wszystkim kalwaryjskim pielgrzymom za te modlitwy, za duchowe wsparcie, jakiego nieustannie doznaję. I nadal proszę: nie ustawajcie w tej modlitwie – raz jeszcze powtarzam – za życia mojego i po śmierci. Ja zaś, jak zawsze, będę odwzajemniał tę waszą życzliwość polecając wszystkich Miłosiernemu Chrystusowi i Jego Matce.
***
Z przemówienia papieża Jana Pawła II
w czasie pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej 7.06.1979.
Tajemnica jedności Matki z Synem
Kalwaria Zebrzydowska: Sanktuarium Matki Bożej – i dróżki. Nawiedzałem je wiele razy, począwszy od lat moich chłopięcych i młodzieńczych. Nawiedzałem je jako kapłan. Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup krakowski i kardynał. Przybywaliśmy tu wiele razy z kapłanami, koncelebrując przed Matką Bożą, czasem pełne Prezbiterium Kościoła krakowskiego, zwłaszcza w momentach ważnych. Jednakże najczęściej przybywałem tutaj sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. A oprócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim. Wiedziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze: spraw takich było coraz więcej, a po drugie – dziwna rzecz – one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam powiedzieć dzisiaj, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie.
Kalwaria ma w sobie coś takiego, że człowieka wciąga. Co się do tego przyczynia? Może i to naturalne piękno krajobrazu, który stąd się roztacza, u progu polskich Beskidów. Z pewnością ono nam przypomina także o Maryi, która – by odwiedzić Elżbietę – “udała się w okolicę górzystą”. Nade wszystko jednakże to, co tutaj stale człowieka pociąga na nowo, to właśnie owa tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką. Tajemnica ta opowiedziana jest plastycznie i szczodrze przez wszystkie kaplice i kościółki, które rozłożyły się wokół centralnej bazyliki.
Tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką na dróżkach Męki Pańskiej, a potem na szlaku Jej pogrzebu od kaplicy Zaśnięcia do “grobu Matki Bożej”. A wreszcie tajemnica zjednoczenia w chwale na dróżkach Wniebowzięcia i Ukoronowania. Wszystko to, rozłożone w przestrzeni i czasie, wśród tych gór i wzgórz, omodlone przez tyle serc, przez tyle pokoleń, stanowi szczególny rezerwuar, żywy skarbiec wiary, nadziei i miłości Ludu Bożego tej ziemi. Zawsze, kiedy tu przychodziłem, miałem świadomość, że zanurzam się w tym właśnie rezerwuarze wiary, nadziei i miłości, które nanosiły na te wzgórza, na to sanktuarium, całe pokolenia Ludu Bożego ziemi, z której pochodzę, i że ja z tego skarbca czerpię. I zawsze miałem tę świadomość, że owe tajemnice Jezusa i Maryi, które tu rozważamy, modląc się za żywych lub za zmarłych, są istotnie niezgłębione. Stale do nich powracamy i za każdym razem nie mamy dość. Zapraszają nas one, aby wrócić na nowo – i na nowo się w nie zagłębić. W tych tajemnicach wyrażone jest zarazem wszystko, co składa się na ludzkie, ziemskie pielgrzymowanie, na “dróżki” dnia powszedniego. Co za wspaniała zresztą nazwa – trudno znaleźć w innych językach jakiekolwiek słowo, które by temu odpowiadało. Wszystko, co składa się na te dróżki ludzkiego dnia powszedniego, zostało przejęte przez Syna Bożego i za pośrednictwem Jego Matki jest człowiekowi wciąż oddawane na nowo: wychodzi z życia i wraca do życia ludzkiego. Ale oddawane już jest w nowej postaci, jest prześwietlone nowym światłem, bez którego życie ludzkie nie ma sensu, pozostaje w ciemności. “Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. Oto jest owoc mojego wieloletniego pielgrzymowania po kalwaryjskich dróżkach. Owoc, którym z wami się dzielę.
A jeśli do czego pragnę was zachęcić i zapalić, to abyście nie przestawali nawiedzać tego sanktuarium. I niech Sanktuarium Kalwaryjskie nadal skupia pielgrzymów, niech służy archidiecezji krakowskiej i całemu temu rejonowi, który tradycyjnie ściąga tutaj z Zachodu i Wschodu, z Południa i Północy, niech służy całemu Kościołowi w Polsce. Niech tutaj dokonuje się wielkie dzieło duchowej odnowy mężczyzn i kobiet, młodzieży męskiej i młodzieży żeńskiej, liturgicznej służby ołtarza wszystkich.
Wszystkich też, którzy tutaj przybywać będą, proszę, aby modlili się za jednego z kalwaryjskich pielgrzymów, którego Chrystus wezwał tymi samymi słowami co Szymona Piotra. Wezwał go poniekąd z tych wzgórz i powiedział: “Paś baranki moje, paś owce moje”. I o to proszę, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po mojej śmierci.
***
Św. Jan Paweł II zawdzięczał swoje powołanie Kalwaryjskiej Matce. Pierwszy raz przyprowadził go do Niej jego ojciec – Karol Senior. Powiedział mu wtedy słowa, które zapamiętał do końca życia. Dlatego wracał do Kalwaryjskiej Matki po wielokroć jako kapłan, biskup, kardynał i w końcu jako papież.
***
Św. Jan Paweł II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej
fot. Marek Lasyk/reporter
**
Św. Jan Paweł II został ogłoszony Patronem Kalwarii Zebrzydowskiej. Metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski na ręce burmistrza miasta przekazał dekret potwierdzający ten fakt. Podniosła dla miasta uroczystość nastąpiła na zakończenie corocznego odpustu Wniebowzięcia NMP.
– Matka Boża Kalwaryjska wskazując na Jezusa Chrystusa pokazywała Janowi Pawłowi II drogę. Wpatrując się w Jej wizerunek widział, jak ukochał Ją Chrystus, i jaką miłością obdarza każdego z nas. Tutaj uczył się miłości do Niej – mówił abp Marek Jędraszewski o papieżu Polaku, który w czasie dzisiejszych uroczystości ku czci Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny został ogłoszony patronem Kalwarii Zebrzydowskiej.
Starania o uczynienie Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej rozpoczęły się pod koniec 2019 r. Na wniosek burmistrza Rada Miejska podjęła jednomyślnie 30 grudnia 2019 r. uchwałę z prośbą skierowaną do abp. Jędraszewskiego o poparcie inicjatywy. Metropolita uchwałę wraz z rekomendacją przekazał do Stolicy Apostolskiej. Do prośby miasta pozytywnie odniósł się również Episkopat Polski oraz nuncjusz apostolski w Polsce Salvatore Pennacchio.
Po Mszy św. kanclerz krakowskiej kurii ks. Grzegorz Kotala odczytał dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, ustanawiający św. Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej. Abp Marek Jędraszewski przekazał dekret burmistrzowi miasta.
fot. Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej
**
– Ustanowienie św. Jana Pawła II patronem Kalwarii Zebrzydowskiej to dla nas wszystkich wielki zaszczyt ale i wielkie zobowiązanie – powiedział Augustyn Ormanty, burmistrz Kalwarii Zebrzydowskiej.
Jak dodał, miasto chce realizować naukę wielkiego patrona. – Jan Paweł II pokładał wielkie nadzieje w młodzieży, dlatego chcę, aby powstało stowarzyszenie, które będzie wspierać ubogą, ale zdolną młodzież. Będzie to żywy pomnik patrona. A skoro Karol Wojtyła chętnie modlił się na kalwaryjskich dróżkach, to we współpracy z Sanktuarium Pasyjno-Maryjnym planuję zaprosić samorządowców z całej Małopolski do pójścia jego śladami. Co roku, w pierwszą sobotę czerwca, spotkajmy się w Polskiej Jerozolimie – zaapelował burmistrz.
Urząd Miasta Kalwarii Zebrzydowskiej pracuje nad stworzeniem logo i identyfikacji wizualnej, wplatając w nią papieskie symbole. We współpracy z sanktuarium i parafią św. Józefa miasto pragnie poszerzyć propozycję nabożeństw za wstawiennictwem św. Jana Pawła II.
Karol Wojtyła od najmłodszych lat nawiedzał Kalwarię Zebrzydowską, bazylikę i dróżki. Przybywał tam początkowo z ojcem, a następnie jako kapłan, biskup, kardynał a ostatecznie jako następca św. Piotra. W czasie przejazdu do Wadowic i krótkiego postoju na kalwaryjskim rynku, 14 sierpnia 1991 r. Papież wypowiedział znamienne słowa: „Dziś tylko na krótko się tu zatrzymuję. Ale tutaj serce moje zostało na zawsze”.
Ostatnia Eucharystia na polskiej ziemi w 2002 r. miała miejsce w kalwaryjskiej Bazylice. Jan Paweł II zawierzył tam Maryi losy Kościoła i Narodu Polskiego. Wydarzenie to było klamrą spinającą życie Karola Wojtyły – Jana Pawła II, największego pośród Pielgrzymów Kalwaryjskich.
Katolicka Agencja Informacyjna Kai/17 sierpnia 2020
************************************************************************
*****************
********
ŚRODA, 12 SIERPNIA 2020
wspomnienie
św. Joanny Franciszki de Chantal
żona, matka, wdowa, przebaczyła lekkomyślnemu zabójcy swego męża, baronowa i … zakonnica
**
Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie. W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył.
W 1601 r. w czasie polowania przez lekkomyślną nieostrożność przyjaciel zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci oraz podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę.
Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej cierpiała Święta od jego wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny, salezjański styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga.
Św. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz św. Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi.
W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu św. Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego. Dnia 28 grudnia 1622 roku rozstał się z życiem doczesnym św. Franciszek. Dzięki energicznym zabiegom św. Joanny ciało Świętego zostało umieszczone w Annecy, w kościele Wizytek. Zajęła się również Święta bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism św. Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu.
Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego de Paul. Przez 40 lat, Święty ten udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła Święta na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych fundacji, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim przez Świętą domem założonym był klasztor w Turynie (1638).
Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Św. Wincenty miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Świętej zatrzymano w Moulins, a ciało jej przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie je złożono obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele Wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem papież Klemens XIII w 1767 roku dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza. Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały wszystkie z pietyzmem i wydały w 8 tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne.
Franciszkańska 3.pl
*****
Msza święta
Antyfona na wejście
Wspomnij, Panie, na Twoje przymierze, o życiu swych ubogich nie zapominaj na wieki. Powstań, Boże, broń swojej sprawy i nie zapominaj wołania tych, którzy Ciebie szukają. (Ps 74, 20.19.22.23)
Kolekta
Wszechmogący, wieczny Boże,
ośmielamy się Ciebie nazywać Ojcem,
umocnij w naszych sercach ducha przybranych dzieci, abyśmy mogli osiągnąć obiecane dziedzictwo.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Ezechiela – Ez 9,1-7;10,18-22
Pan wołał donośnie, tak że ja słyszałem: „Zbliżcie się, straże miasta, każdy z niszczycielską bronią w ręku”. I oto przybyło sześciu mężów drogą od górnej bramy, położonej po stronie północnej, każdy z własną niszczycielską bronią w ręku. Wśród nich znajdował się pewien mąż, odziany w lnianą szatę, z kałamarzem pisarskim u boku. Weszli i zatrzymali się przed ołtarzem z brązu.
A chwała Boga izraelskiego uniosła się znad cherubów, na których się znajdowała, do progu świątyni. Następnie zawoławszy męża odzianego w szatę lnianą, który miał kałamarz u boku, Pan rzekł do niego: „Przejdź przez środek miasta, przez środek Jerozolimy i nakreśl ten znak TAW na czołach mężów, którzy wzdychają i biadają nad wszystkimi obrzydliwościami w niej popełnianymi”.
Do innych zaś rzekł, tak iż słyszałem: „Idźcie za nim po mieście i zabijajcie. Niech oczy wasze nie znają współczucia ni litości. Starca, młodzieńca, pannę, niemowlę i kobietę wybijajcie do szczętu. Nie dotykajcie jednak żadnego męża, na którym będzie ów znak. Zacznijcie od mojej świątyni”.
l tak zaczęli od owych starców, którzy stali przed świątynią. Następnie rzekł do nich: „Zbezcześćcie również świątynię, dziedzińce napełnijcie trupami!” Wyszli i zabijali w mieście. A chwała Pana odeszła od progu świątyni i zatrzymała się nad cherubami. Cheruby rozwinęły skrzydła i uchodząc, uniosły się z ziemi na moich oczach, a koła z nimi. Zatrzymały się w wejściu wschodniej bramy świątyni Pana, a chwała Boga izraelskiego spoczywała nad nimi u góry. Była to ta sama istota żywa, którą pod Bogiem izraelskim oglądałem nad rzeką Kebar, i poznałem, że były to cheruby. Każdy miał po cztery oblicza i cztery skrzydła, a pod skrzydłami coś w rodzaju rąk ludzkich. Wygląd ich twarzy był podobny do tych samych twarzy, które widziałem nad rzeką Kebar. Każdy poruszał się prosto przed siebie.
Oto słowo Boże.
Psalm 113
R/ Ponad niebiosa sięga chwała Pana.
Chwalcie, słudzy Pańscy,
chwalcie imię Pana.
Niech imię Pana będzie błogosławione,
teraz i na wieki. R/
Od wschodu do zachodu słońca,
niech będzie pochwalone imię Pana.
Pan jest wywyższony nad wszystkie ludy,
ponad niebiosa sięga Jego chwała. R/
Kto jest jak nasz Pan Bóg,
co ma siedzibę w górze,
i w dół spogląda
na niebo i na ziemię? R/
Alleluja, alleluja, alleluja. W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą, nam zaś przekazał słowo jednania. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 18,15-20
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Panie, nasz Boże, przyjmij łaskawie dary,
których sam udzieliłeś swojemu Kościołowi,
i swoją mocą przemień je w Sakrament niosący zbawienie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Chlebem, który dam, jest moje Ciało za życie świata. (J 6,51)
Modlitwa po Komunii
Boże, nasz Ojcze, niech przyjęcie Twego Sakramentu zapewni nam zbawienie i utwierdzi nas w świetle Twojej prawdy. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
***************************************************************************
wtorek 11 sierpnia
wspomnienie św. Klary z Asyżu
Transparentna święta
O kim mowa? O św. Klarze, której imię z łaciny oznacza jasna, czysta bądź sławna, a zatem i transparentna.
Towarzyszkę św. Franciszka z Asyżu wspominamy w liturgii 11 sierpnia. Tego bowiem dnia umarła, w otoczeniu współsióstr – klarysek. Całe wcześniejsze życie św. Klary było wyjątkowo przejrzyste i czyste. Spisujący jej biografię odnotowują, że pochodziła z zamożnej rodziny osiadłej w Asyżu. Była najstarszą z trzech córek Favarone i Ortolany. Jej mama – Ortolana miała ponoć objawienie, kiedy jeszcze Klara była w jej łonie, że owo „dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce”.
Tak też się stało. Kilkunastoletnia Klara zafascynowała się stylem egzystencji św. Franciszka. Mimo sprzeciwu rodziny wraz z siostrą, bł. Agnieszką, wstąpiła do zakonu Pań Ubogich, zwanego potem II Zakonem czy też klaryskami.
Można powiedzieć, że wraz z innymi kobietami przy kościele św. Damiana w Asyżu tworzyła swoiste duchowe, ale również materialne zaplecze dla Braci Mniejszych, czyli franciszkanów. Towarzysze św. Franciszka ewangelizowali, a św. Klara wspierała ich pobożnym, pokutniczym życiem.
Biografowie odnotowują, że miewała różne wizje, m.in. podczas świąt Bożego Narodzenia, kiedy dosłownie widziała i słyszała Pasterkę, choć fizycznie nie była na niej obecna, bo akurat ciężko chorowała. Dlatego też jest m.in. patronką telewizji. Dokonywała również cudów, np. uzdrawiała współsiostry, a także rozmnażała dla nich chleb. W każdym razie to właśnie na jej barkach spoczął trud utrzymania rodziny zakonnej, kiedy zmarł jej duchowy przewodnik i brat – Biedaczyna z Asyżu (1226 r.).
Jej pogrzebowi przewodniczył sam papież – Innocenty IV. Kanonizowano ją już w roku 1255, a więc 2 lata po śmierci. Sztuka prezentuje św. Klarę m.in. z monstrancją w ręku, bowiem według legendy, podczas napadu Saracenów na Asyż, to ona miała wynieść z kościoła Najświętszy Sakrament i w ten sposób, blaskiem wydobywającym się z Hostii, przegonić najeźdźców. Nasza święta darzyła Eucharystię wyjątkowym nabożeństwem, jej życie zaś było na tyle transparentne, że zawsze wskazywało na Chrystusa Pana.
Boże, źródło światła i miłości, Ty ubogaciłeś św. Klarę licznymi cnotami, że zajaśniała nimi na firmamencie Kościoła. Prosimy Cię, niech nas olśni blask jej cnót, a jej wstawiennictwo niech nam pomoże wzrastać w miłości Chrystusa, Pana naszego. Amen.
ks. Antoni Tatara/Niedziela Ogólnopolska 32/2020
Św. Klara jest patronką: choroby oczu, gorączka, hafciarki, malujący na szkle, niewidomi, praczki, producenci szkła, szklarze, telewizja, złotnicy, Klaryski, Asyż.
Msza św.
Antyfona na wejście
Niech dziewice chwalą imię Pana, bo tylko Jego imię jest wzniosłe; Jego majestat góruje nad ziemią i niebem. (Ps 149, 12-14)
Kolekta
Miłosierny Boże, Ty doprowadziłeś świętą Klarę
do umiłowania ubóstwa, spraw za jej wstawiennictwem, abyśmy żyjąc w ubóstwie ducha
zgodnie z nauką Chrystusa,
doszli do oglądania Ciebie w królestwie niebieskim.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Ezechiela – Ez 2,8–3,4
To mówi Pan: „Ty, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się, jak ten lud zbuntowany. Otwórz usta swoje i zjedz, co ci podam”. Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania.
A On rzekł do mnie: „Synu człowieczy, zjedz to, co jest przed tobą postawione. Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów”. Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: „Synu człowieczy, nakarm się i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem”. Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód. Potem rzekł do mnie: „Synu człowieczy, udaj się do domu Izraela i przemawiaj do nich moimi słowami”.
Oto słowo Boże.
Psalm 119
R/ Nad miód są słodsze Twoje przykazania.
Więcej się cieszę z drogi wskazanej przez Twe
napomnienia
niż z wszelkiego bogactwa.
Bo Twoje napomnienia są moją rozkoszą,
moimi doradcami Twoje ustawy. R/
Prawo ust Twoich jest dla mnie lepsze
niż tysiące sztuk złota i srebra.
Jak słodka jest Twoja mowa dla mego podniebienia,
ponad miód słodsza dla ust moich. R/
Napomnienia Twoje są moim dziedzictwem na wieki,
bo są radością dla mojego serca.
Zaczerpnę powietrza otwartymi ustami,
bo pragnę Twoich przykazań. R/
Alleluja, alleluja, alleluja. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 18,1-5.10.12-14
Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: „Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Wszechmogący Boże, obchodząc wspomnienie
świętej Klary, sławimy cuda Twojej łaski
i składamy Tobie dary, niech nasza Ofiara
będzie Tobie miła, tak jak jej święte życie.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Przyszedł Oblubieniec, dziewice, które były gotowe, weszły z Nim na ucztę weselną. (Mt 25,10)
Modlitwa po Komunii
Boże, nasz Ojcze, niech Najświętszy Sakrament, przyjęty w dniu wspomnienia świętej Klary
nieustannie pobudza nas do dobrego i oświeca,
abyśmy godnie oczekiwali przyjścia Twojego Syna
i zostali dopuszczeni do Jego niebieskiej uczty.
Który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
*****
I wszystko jasne
“Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” – usłyszała zdumiona brzemienna Ortolana Offreduccio w przyklejonej do domu katedrze.
Klara zbiegła ze wzgórza. Przedzierała się po omacku przez gęste zarośla. Mijała kwitnące drzewa Judasza. Na gałęzi podobnego miał powiesić się ten, który z Ostatniej Wieczerzy wyszedł w mrok nocy. Serce biło jej coraz mocniej. Dotarła do maleńkiej, odnowionej kapliczki. Tu czekał na nią Franciszek. Podniósł nożyce. Piękne długie włosy dziewczyny bezwładnie opadły na ziemię.
Klara przymknęła oczy. Czy pamiętała chwilę, gdy po raz pierwszy ujrzała Franciszka? Chyba nie. Mijali się często na rozpalonych słońcem uliczkach Asyżu. Później wszystko nabrało niespodziewanego obrotu. Cała Umbria huczała od plotek. Na początku 1206 r. syn bogatego kupca Piotra Bernardone porzucił bogaty dom, by żyć jak żebrak. Chodził od wsi do wsi, pielęgnował trędowatych, odbudowywał kościoły. Trzynastoletnia Klara bardzo uważnie śledziła tego szaleńca. Tym wnikliwiej, że zaczął za nim chodzić jej kuzyn, brat Rufin.
Coraz częściej wymykała się z domu na spotkania z Biedaczyną z Asyżu. Te rozmowy przewartościowały jej życie. Doprowadziły ją tu: do kościółka Matki Bożej Anielskiej. Wieczorem w Wielki Poniedziałek 1212 r. uciekła z domu. Z zamyślenia wyrwał ją Franciszek. Wręczał jej znak konsekracji – ubogi brunatny habit. Jej twarz promieniała. Była jasna jak jej imię. Matka pod wpływem proroctwa usłyszanego w katedrze św. Rufina nazwała córeczkę Chiara – jasna, czysta.
Jak w ulu
Klęczę w maleńkiej barwnej Porcjunkuli. Nie otacza jej ogród. Obudowana jest potężną bazyliką. Otwieram Biblię i czytam słowa: „Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana!”. Boże, przecież to kwintesencja życia Klary! Próżno szukać w Asyżu tego, co „małe, ubogie i słabe”. Na miejscu grobu Franciszka wzniesiono monumentalny gmach.
Gigantyczny klasztorny kombinat. Z nieba leje się żar, tłumy przelewają się tam i z powrotem. Mimo wyraźnych zakazów strzelają aparaty Japończyków. W potężnej bazylice zadzieram głowę do góry. Nade mną przejmujące „Wygnanie demonów z Arezzo” Giotta. Pokorny Franciszek modli się w cieniu brata Sylwestra, który w imieniu Jezusa wypędza złe duchy. Jakie demony dziś drzemią w Arezzo? Najlepiej wie o tym o. Gwidon Hensel, proboszcz franciszkańskiej parafii w mieście, w którym kręcono sceny filmu „Życie jest piękne”. Oprowadza nas po mieście Klary.
Wiele fresków Giotta runęło 13 lat temu w czasie trzęsienia ziemi. Było ono jednak niczym, w porównaniu z tym, jakiego doświadczyło miasto po kazaniach Franciszka. Owoc? 30 tys. rozsianych po świecie braci w brązowych, czarnych i szarych habitach. I 900 klasztorów duchowych sióstr Klary. W Asyżu wre jak w ulu. I do tego ten upał. Kamień na kamieniu. Nos drażni zapach kawy. Bezskutecznie szukam cienia pod domem świętej. Jest szczelnie przylepiony do katedry św. Rufina, nierozerwalnie z nią zespolony. W domu maleńkiej Klary zapach wina, oliwy i kwiatów mieszał się z dymem kadzidła. Czy dziewczynka, zasypiając, słyszała łacińską liturgię? Słowa: „Jakże piękna jesteś, przyjaciółko moja?”. – Tu ochrzczony był sam Franciszek – opowiada o. Gwidon. – Na chrzcie otrzymał od mamy imię Jan. Z okien domu dziewczynka obserwowała Bożego szaleńca, który wzywał do pokuty.
To szaleństwo!
Ciszę i spokój, której próżno szukałem w Asyżu, odnajduję w San Damiano. To miejsce nawrócenia św. Franciszka. Nic dziwnego, że stało się domem Klary. Biedaczyna miał w 1210 roku wizję, że zamieszkają tu Ubogie Panie, które zrealizują ideał życia w ubóstwie. Doczekał się. San Damiano stało się kolebką nowego zakonu. Porcjunkula „obudowana”, grób Franciszka i Klary „obudowane”. To, co małe i kruche, zakryte zostało monumentalnymi budowlami.
Jak to dobrze, że klaryski nie „obudowały” swego macierzystego klasztoru potężną bazyliką! San Damiano zachowało swój dziewiczy klimat. Ogród, drewniane drzwi, balkonik, kamienie, schody. Gaje oliwne, winnice. Ziemia pełna owoców i zboża. Wszystko takie, jak za czasów, gdy mieszkała tu przez 42 lata Klara. Tuż po postrzyżynach Franciszek ukrył ją w klasztorze sióstr benedyktynek. Dziewczyna nie zamierzała pozostać benedyktynką, ale musiała się schronić w bezpiecznym miejscu. Były po temu powody.
To był koszmarny Wielki Tydzień dla rodziny Offreduccich. Zdesperowani wysłali do klasztoru św. Pawła krewnych. Towarzyszył im zbrojny orszak. Nie wzięli klasztoru szturmem, ale próbowali skłonić Klarę do powrotu. Wcześniej bezskutecznie dwa razy usiłowali wydać ją za mąż. – Hańbisz dobre imię rodu – lamentowali. Klara nie dawała za wygraną. W końcu doszło do szarpaniny. W Wielki Piątek krewni próbowali siłą zabrać dziewczynę do domu, ta jednak chwyciwszy się ołtarza, pokazała im ostrzyżoną głowę. Nie potrafili oderwać jej od ołtarza. Wyglądało to tak, jakby przyrosła do niego. Odeszli z kwitkiem.
W maju 1212 roku osiemnastoletnia Klara i młodsza o 2 lata jej siostra Agnieszka przeniosły się do San Damiano. Córki szlacheckie wybrały życie w cieniu. W skrajnym ubóstwie. Niebawem modliło się z nimi osiem sióstr.
Muzułmanie zwiewają
Po rozgrzanych skałach biegają brązowe jaszczurki. Na schodach kilkudziesięciu Francuzów śpiewa: „Benissez le Seigneur”. Ja nucę pod nosem inną piosenkę. „Only you, San Damiano”. W 1983 roku Sal Solo, wokalista popularnej brytyjskiej grupy Classic Nouveaux, wraz z przyjacielem Nickiem Beggsem, basistą słynnej kapeli Kajagoogoo, ruszyli do San Damiano. Przeżywali ogromne duchowe zawirowania, bezradnie szukali ratunku. Nie wiem, czego doświadczył rockman wpatrujący się w krzyż, który 800 lat wcześniej przemówił do Franciszka.
Musiało być to jednak mocne doświadczenie, skoro po powrocie do domu usiadł i napisał swą najpiękniejszą piosenkę. Francuzi siedzą pod maleńkim balkonikiem. Czy zdają sobie sprawę, że miał on gigantyczne znaczenie? Gdy pod wzgórza Asyżu podchodziły wojska Saracenów, a ludzie w popłochu uciekali w pobliskie lasy, Ubogie Panie nie zwiały z klasztoru. „W milczeniu czekały ratunku od Pana”. Klara wyszła na balkonik. Trzymała w dłoniach Najświętszy Sakrament. Blask bijący z Hostii miał zrobić na muzułmanach tak piorunujące wrażenie, że cofnęli się w popłochu i zaniechali plądrowania miasta.
Inne cuda San Damiano? Proszę bardzo: Klara cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, wielokrotnie wypraszała dla nich zdrowie. Gdy sama obłożnie chora nie mogła zwlec się z łóżka w noc Bożego Narodzenia, otrzymała łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele św. Franciszka przez jego braci. Ze względu na tę niezwykłą wizję została patronką… telewizji. „Ciało swe dręczyła szorstkimi ubiorami, mając czasem szaty zrobione z pasem włosia końskiego – wspominały siostry. – Dręczyła ciało, nie jedząc nic przez trzy dni w tygodniu; a w inne dni pościła o chlebie i wodzie. Pomimo to zawsze była radosna w Panu i nigdy nie wydawała się zmartwiona. Jednego razu, myjąc nogi jednej z sióstr, schyliła się, by pocałować jej nogi, a ta cofnęła nogę ku sobie, ale mało ostrożnie i uderzyła nogą świętą Matkę w usta. Pomimo to ona ze względu na swą pokorę nie ustąpiła, ale ucałowała stopę nogi wspomnianej siostry”.
Naczynia połączone
Na witrynach sklepów Asyżu mnóstwo świętych gadżetów. Made in China. Sporo rubasznych figurek: Klara nalewa do kufla piwo grubiutkiemu mnichowi. Świat za wszelką cenę chce oswoić świętość tych dwojga osób. Bezskutecznie. Wszelkie próby są żenujące. Niebawem doczekamy się zapewne skandalizujących dociekań na temat „życia seksualnego świętych z Asyżu”. Ich zanurzona w czystości relacja jest niezrozumiała. – Jak każdy człowiek, tak i Franciszek mógł przeżywać pociąg do kobiety i do seksu. Źródła mówią nam, że celem pokonania pokus tego rodzaju pewnego razu zimą tarzał się w śniegu. Ale nie chodziło o Klarę! – zżyma się o. Raniero Cantalamessa.
– Pomiędzy nimi istniała niewątpliwie silna więź, ale zupełnie innej natury, niż sugerują psychologowie. Oni nie strawili swojego życia na patrzeniu na siebie, na cieszeniu się byciem razem. Zamienili niewiele słów, cechowała ich wielka powściągliwość, do tego stopnia, że bracia czasami przyjaźnie wyrzucali Franciszkowi jego zbytnią surowość wobec Klary. To ze względu na ich nalegania zgodził się na spożycie z Klarą i jej siostrami słynnego posiłku, który zakończył się pożarem duchowym, widocznym na kilka kilometrów. Zamiast patrzeć na siebie nawzajem, Klara i Franciszek patrzyli w tym samym kierunku. I wiemy, jaki to był kierunek: Jezus ubogi, pokorny, ukrzyżowany. – To nie była relacja partnerska, ale raczej relacja ojciec–córka – dopowiada o. Gwidon.
Ubóstwo? Za żadne skarby!
Przez kilkadziesiąt lat Watykan nie chciał zaakceptować sposobu życia sióstr. Musiały żyć wedle reguły benedyktyńskiej. – Takie były czasy – wyjaśnia o. Gwidon. – Całkowite ubóstwo zakonu żeńskiego? Bez posiadłości i dochodów? To było nie do pomyślenia! Święty upór Klary wydał owoce. Jako pierwsza kobieta napisała regułę zakonną. Papież Innocenty IV zatwierdził ją 9 sierpnia 1253 roku… na dwa dni przed jej śmiercią. Po kilku dniach przewodniczył jej pogrzebowi. Klasztory klarysek wyrastały jak grzyby po deszczu. – Nie denerwuje was to, że bracia ruszyli na cały świat, a wy – kobiety – zamknęłyście się na cztery spusty, adorując Najświętszy Sakrament? – pytam klaryski z Kęt.
– Absolutnie nie! – odpowiadają zgodnie siostry Bonawentura i Rafaela. – To dwie strony tego samego charyzmatu. We wrześniu 1224 roku, w chwili, gdy rozdarty, samotny Franciszek otrzymuje na wzgórzach Alwerni stygmaty, Klara zapada na zdrowiu. Aż do śmierci łączy swe cierpienie z cierpieniem tego, którego kazania rozpalały jej młodziutki umysł. Ogromna jedność. Naczynia połączone.
W 1226 roku widzi Franciszka po raz ostatni. Biedaczyna nie żyje. Niosą go na ramionach bracia. Idą z doliny. Z Porcjunkuli. Wspinają się na wzgórze San Damiano. Klara przez kraty widzi twarz tego, który nazywał ją swą „roślinką”. Przygląda się uważanie. Nie jest już pewna, czy to twarz Franciszka, czy rysy samego Jezusa.
Przy grobie świętej chłód. Znudzona włoska klasa ze słuchawkami na uszach przemyka przez kryptę. Dwie dziewczyny przystają i czytają słowa: „Odkąd poznałam łaskę Jezusa Chrystusa, żaden trud nie był twardy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba przykra”. Pod rozetą na bazylice św. Klary jakiś facet, brzdąkając na gitarze, zawodzi: „Let it be, let it beeee…”. Kilkadziesiąt metrów dalej czytam inną dewizę: „Uboga dziewico, obejmij swymi ramionami ubogiego Chrystusa”. Uboga? Dziewica? Czy dla współczesnego świata te dwa słowa nie brzmią jak kiepski żart? Głupota. Śmiech na sali. Albo szaleństwo, dla którego warto oddać życie.
Marcin Jakimowicz/GOŚĆ NIEDZIELNY
************************************************************************
Paryż zostanie poświęcony Sercu Jezusa i Maryi
W uroczystość Wniebowzięcia NMP, 15 sierpnia, arcybiskup Paryża Michel Aupetit poświęci stolicę Francji Najświętszemu Sercu Jezusa oraz Maryi.
Ceremonię w bazylice Sacre-Coeur poprzedzi wieczorna modlitwa 14 sierpnia na placu przed katedrą – poinformował francuski dziennik „La Croix”. Cała uroczystość zwieńczy przybycie do Paryża procesji maryjnej.
Od początku czerwca kilkudziesięciu francuskich chrześcijan pielgrzymuje przez 104 dni przez kraj. Pielgrzymi z figurą Matki Bożej idą uformowani w kształcie litery M. Głównymi punktami ich pielgrzymki są miejsca objawień maryjnych na terenie Francji w XIX wieku, m.in. Lourdes, La Salette i Pontmain.
Paryż/Kai/11.08.2020
***************************************************************************
poniedziałek 10 sierpnia
Święto św. Wawrzyńca, diakona i męczennika
Męczeństwo św. Wawrzyńca
Żywot świętego Wawrzyńca, diakona i Męczennika
“Jak Jerozolima męczeństwem świętego Stefana – mówi święty Leon, papież tak Rzym stał się pamiętny męczeństwem św. Wawrzyńca”. Hiszpan z urodzenia, pobierał Wawrzyniec religijne i naukowe wychowanie u archidiakona Sykstusa. Sykstus, obrany w roku 257 papieżem, wyświęcił go na diakona i zaszczycił swym zaufaniem, zdając na niego zarząd majątku kościelnego i pieczę nad ubogimi.
W lecie roku 258 wydał cesarz Walerian wyrok śmierci na wszystkich chrześcijańskich biskupów i kapłanów; nadto skazał senatorów chrześcijańskich, rycerzy i szlachtę wraz z ich żonami na wygnanie i zabranie dóbr, a w razie nieposłuszeństwa na utratę życia, ludzi zaś pospolitych kazał zaliczyć do stanu niewolników.
Papież Sykstus został skazany na śmierć na krzyżu. Wawrzyniec towarzyszył mu na rusztowanie i rzewnie płacząc, wołał: “Dokądże idziesz, ojcze, bez syna swego? Dokądże śpieszysz, kapłanie, bez swego diakona? Dawniej nie zwykłeś był wstępować na ołtarz bez swego sługi, a teraz chcesz się obyć beze mnie? Czy cię obraziłem? Czy w czymkolwiek uchybiłem swej powinności? Poddaj mię próbie, czyś we mnie znalazł odpowiedniego sługę do szafarstwa krwi Pana naszego i nie wyłączaj mnie teraz od uczestnictwa w twej śmierci!” Papież, wzruszony do głębi serca, tak odpowiedział stroskanemu diakonowi: “Wszakże cię nie opuszczam, synu mój! Ciebie trudniejsze czekają walki. Ja, bezsilny starzec, lekką tylko podejmę mękę, aby się dostać na tamten świat, lecz ty wystawiony będziesz na krwawe boje. Przestań płakać, lewito, po trzech dniach połączysz się ze mną. Ja na nic ci się już nie przydam na tym świecie. Słabi tylko uczniowie potrzebują zachęty mistrza, silniejsi obędą się bez niej”.
Wawrzyniec, uszczęśliwiony przepowiednią, że po trzech dniach czeka go śmierć męczeńska za wiarę, spiesznie się postarał o zabezpieczenie majątku kościelnego przed ręką rządu, a resztę rozdzielił między ubogich. Ostrożność ta nie była zbyteczna, bo zaledwie rzeczy dokonał, prefekt miasta kazał go pojmać i w te słowa odezwał się do niego: “Wy chrześcijanie skarżycie się, że się z wami okrutnie obchodzimy, zważ przeto, że tobie nie grożę mękami, a żądam małej rzeczy. Doszła mnie wieść, iż Bogu swemu składacie ofiary w złotych pucharach, lejąc krew ofiar w srebrne naczynia, a podczas nocnych zebrań palicie Mu świece w złotych lichtarzach. Wydaj mi te kosztowności, gdyż one wam niepotrzebne, a nam się bardzo przydadzą. Wszakże przykazanie wasze brzmi: “Oddajcie cesarzowi, co cesarskiego”. Na to odrzekł Wawrzyniec: “Słusznie, Kościół nasz jest bogaty i cesarz skarbów takich nie posiada. Chętnie ci je pokażę, udziel mi tylko kilka dni czasu, abym je zebrał i poustawiał”. Prefekt, nie spodziewając się tak szybkiego załatwienia sprawy, jak najchętniej dał mu trzy dni czasu.
Wawrzyniec, wyszedłszy od prefekta, rozdzielił resztę majątku kościelnego pomiędzy ubogich i kazał się im zebrać trzeciego dnia w pewnym miejscu. Gdy termin nadszedł, udał się do prefekta i poprosił go, aby przyszedł oglądać skarby, a oprowadzając go później między niewidomymi, głuchymi, niemowami, chromymi, kalekami i niedołęgami wszelkiego rodzaju, powiedział mu, że to są skarby, perły i klejnoty Kościoła; w tych klejnotach kryje się żywa wiara w Chrystusa i sam Chrystus. “Bierz je więc – dodał w końcu – na pożytek rządu, cesarza i własną korzyść. Złoto, którego pożądasz, jest źródłem wszystkiego złego. Dla złota pozbywają się ludzie wstydu, wyrzekają się uczciwości, łamią wiarę, mącą pokój, przestępują prawa. Takiej trucizny dawać ci nie chciałem, więc oddałem majątek kościelny w ręce ubogich, ażeby go złożyli w skarbnicy niebieskiej, gdyż występki i namiętności są im obce. Miej przeto staranie i pieczę nad tymi ulubieńcami naszymi, a tym samym przysłużysz się rządowi, cesarzowi i samemu sobie”.
Poganin zazgrzytał zębami z wściekłego gniewu i rzekł: “Urągasz mi, a śmiesz żyć jeszcze? Bądź przekonany, że ci to z lichwą odpłacę. Znam ja dobrze twoją szaloną chęć męczeńskiej śmierci, ale wprzód zapoznam cię z torturą. Nic cię nie ocali, chyba tylko cześć oddana bogom naszym”. Gdy Wawrzyniec oświadczył, że nigdy nie będzie odstępcą, kazał go tyran smagać batogami, tłuc ołowianymi kulami, przypalać mu boki rozpaloną blachą, brać go na tortury i znowu smagać, ale Święty nie zachwiał się w wierze, a ta jego stałość i zapał, z jakim zanosił modły do Boga, skłoniły kilku żołnierzy do przyjęcia chrześcijaństwa.
Nieposiadający się z gniewu prefekt zaryczał: “Poczekaj, przysposobię ci łoże, na jakie zasłużyłeś!”, po czym kazał rozpalić kratę żelazną i przymocować do niej świętego diakona. Żar przepalił zbite ciało, zawrzała krew w żyłach, szpik w kościach, ale oblicze młodego bohatera zajaśniało podobnie, jak twarz świętego Stefana, gdy ujrzał otwarte Niebiosa, a z ciała jego wydobywała się przedziwna woń. Po długiej męczarni Męczennik spojrzał pogodnie na prefekta i rzekł: “Każ mnie teraz na drugi bok obrócić, bo ta część już się dostatecznie upiekła”. Tyran, nie wiedząc, co począć, kazał go w końcu przewrócić, a gdy po niejakim czasie i drugi bok się zwęglił i Męczennik miał ducha wyzionąć, rzekł wesoło do prefekta: “Teraz pieczeń gotowa, możesz jej skosztować!”, po czym zwróciwszy oczy ku niebu i pomodliwszy się do Boga o nawrócenie Rzymu, umarł dnia 10 sierpnia roku 258.
Nauka moralna
Krata, na której świętego Wawrzyńca pieczono, może być uważana za obraz dwojakiego ognia, jaki pali i trawi człowieka w życiu doczesnym.
1) Jednym z tych ogniów jest święty żar miłości Boga, gorliwości o chwałę Bożą i tęsknoty do szczęścia wiekuistego w Niebie. Ogień ten przyniósł na świat sam Chrystus i roznieca go chrztem św. w sercach tych, którzy ten sakrament godnie przyjęli. Ogień ten oświeca człowieka i wiedzie go do poznania trójistnego Boga, tj. Ojca, od którego wszystko dobre pochodzi, Syna, który z miłosierdzia nad nami grzesznymi poniósł śmierć na krzyżu i udziela się nam jako pokarm w sakramencie Ciała Pańskiego, i Ducha świętego, który w nas przemieszkuje, wiedzie do prawdy i pociesza. Ogień ten zagrzewa nas do pełnienia woli Bożej i gorącego zajmowania się bliźnimi, oczyszcza i oswobadza nas od zbytecznego umiłowania dóbr tego świata i podnieca tęsknotę do Nieba. Taki to ogień ożywiał świętego Wawrzyńca i wywoływał w nim radość z powodu bliskiego połączenia się z Chrystusem, która przewyższała boleści, jakie musiał znosić.
2) Jest jeszcze inny ogień, tj. ogień namiętności, żądzy czynienia złego bliźnim i grzeszenia przeciw Bogu. Ogień ten przyniósł na ten świat szatan i rozżarzył go w sercach tych, którzy się opierają łasce Bożej i łamią obietnice na chrzcie uczynione. Taki ogień roznieca w myśli grzesznika złudzenie, że bogactwa doczesne, zaszczyty, sława, pożądliwości doczesne, wygody i rozkosze życia są o wiele więcej warte i daleko pożądańsze od miłości Boga, moralnej doskonałości i wiekuistych radości niebieskich. I ten ogień zagrzewa, ale zagrzewa tylko do zadośćuczynienia żądzom nienasyconym, zachęca do chytrości i podstępu, do gwałtów i krzywd, do zazdrości i nienawiści, do zemsty i rabunku, przytępia i zagłusza w duszy pociąg do dobrego, i zamienia serce w pogorzelisko, na którym nic nie widać, jak tylko węgle i popioły. Jeśli takiego ognia nie przygasisz strumieniem łez, żalu i skruchy, ufnością w łaskę i miłosierdzie Boże, wtedy przyjdzie chwila, w której ci stanie przed oczyma obraz wiecznego ognia, gdzie słychać tylko płacz i zgrzytanie zębów.
Modlitwa
Święty Wawrzyńcze, perło między Wyznawcami i Męczennikami Pańskimi, któryś tak zwycięsko zniósł boleści i katusze ognia, wyproś nam u Najwyższego tę łaskę i moc, abyśmy zdołali płomienie żądz swoich ugasić, a tym samym wiecznego ognia piekielnego uniknąć. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937 r
************************************************************************
27-latek z trzymetrowym krzyżem dotarł do Gniezna
Michał Ulewiński od prawie dwóch miesięcy przemierza Polskę z 15-kilogramowym krzyżem na plecach i modli się o nawrócenie narodu. 8 sierpnia dotarł do Gniezna.
– Kochani już około 1300 km za mną. Dzisiaj dotarłem do Gniezna, do pokonania zostało mi około 350 km (pozioma belka krzyża) – pisze na prowadzonym przez siebie profilu “Państwo Boże” Michał.
Jak zaznaczał już na początku swojej pielgrzymki, pragnie aby jego droga uczyniła nad Polską znak krzyża. Przeszedł już znad morza na Giewont, stamtąd właśnie do Gniezna, skąd wyruszy do Sokółki.
Michał na swoim profilu dzieli się swoimi przemyśleniami z pobytu w Gnieźnie:
Kochani, patrząc na pomnik pierwszego króla Polski i Sanktuarium pierwszego męczennika, prosiłem o głębsze przesłanie od naszego Ojca. My ludzie wiary musimy paść przed Bogiem na kolana i podjąć narodową pokutę: Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.” Jezus Chrystus chce, aby Polska była wielka i święta, a my uwierzmy w końcu Bogu i zacznijmy pełnić Jego Świętą Wolę.
Przez narodową pokutę i pracę nad tym, aby ustawodawstwo cywilne było zgodne z prawem Bożym, proroctwo z dzienniczka się wypełni. Od naszej postawy i zjednoczenia zależy czy Polska będzie światłem dla innych narodów i tak jak w przeszłości Jezus Chrystus chciał królować nad światem przez Francję, tak teraz wybrał sobie nasz kraj. Mam nadzieję, że odpowiemy na Boże wezwanie i Chrystus będzie królem w każdym tego słowa znaczeniu..
Tygodnik NIEDZIELA
*****
Od 25 lat chodzi z krzyżem po Polsce i Europie, wcześniej był rolnikiem
Pan Mieczysław pochodzi spod Elbląga, ma prawie 70 lat i od 25 lat chodzi z krzyżem po Polsce jak i całej Europie. Najdalej był w Paryżu. Jak sam o sobie mówi: Nawróciłem się. Chcę ludziom przybliżyć Jezusa, chcę im przekazać, żeby strzegli się grzechu, że człowiek, który przesiąknie grzechem jest stracony, ale może się zawsze od niego uwolnić – czytamy w Dzienniku Elbląskim.
Pielgrzym, który wcześniej był rolnikiem chodzi ubrany w pokutną szatę, na barkach niesie drewniany krzyż, a na plecach niewielkich rozmiarów plecak, w którym jak mówi nosi ze sobą swój nocleg. Ma śpiwór, bieliznę, folię przeciwdeszczową. Dużą uwagę przywiązuje do pism ewangelizacyjnych, którymi może pomagać innym.
— Jezus daje mi znaki. Czasem w drodze dzieją się cuda, to daje mi wiarę w sens tej pielgrzymki — mówi p. Mieczysław w Dzienniku Elbląskim.
Spotyka przyjaciół krzyża, ale są też i jego wrogowie, którzy krzyczą „do tartaku idziesz z tym drzewem?” — I takich trzeba wysłuchać — podsumowuje z uśmiechem pan Mieczysław.
Pan Mieczysław swoje pielgrzymowanie finansuje z własnej emerytury, czasem dostaje od ludzi także drobne datki i wsparcie.
– Moje ciało jest niczym, a ja tylko imieniem – bez Boga nie byłoby mnie, to niesamowite, jak wypełnia moje ciało i pozwala mu żyć – mówi pokutnik.
— Nawróciłem się. Chcę ludziom przybliżyć Jezusa, chcę im przekazać, żeby strzegli się grzechu, że człowiek, który przesiąknie grzechem jest stracony, ale może się zawsze od niego uwolnić.
— Piłem, żyłem w grzechu. Było źle. Wtedy przyszedł do mnie Pan Jezus i zrozumiałem, że tak dalej być nie może. Bóg mnie uzdrowił i poczułem się zobowiązany, by głosić ludziom Jego imię — czytamy w Dzienniku Elbląskim.
– Pana Mieczysława z krzyżem i różańcem w ręku, ubranego niczym ksiądz Robak, zauważyłem na ulicy 31 Stycznia. Szedł od skrzyżowania w stronę starostwa. Zanim zawróciłem i zostawiłem samochód na parkingu zdążył wejść do sklepu spożywczego. Jednak wiedziałem, gdzie jest. Pod sklepem zostawił oparty o ścianę duży drewniany krzyż. – Dzień dobry – powiedziałem, gdy wyszedł z drobnymi zakupami spożywczymi – czytamy na portalu chojnice.com opis jednego ze spotykających go ludzi.
Dokąd zmierza? Kogo spotyka? – Nie wiem dokąd idę, o tym czasami decyduje ułamek chwili, jakaś rozmowa – mówi pan Mieczysław. Uważa, że w życiu nie ma nic bez sensu, że wszystko dzieje się po coś. Ludzie, których niby przypadkiem spotyka i którym pomaga, są mu przeznaczeni. Chociażby jeden z rozmówców, który pomylił wagony i zamiast do 12 przyszedł do 15. I już został, bo wciągnął się w rozmowę z panem Mieczysławem i poczuł ulgę, gdy wydusił z siebie swoje problemy.
Pan Mieczysław w miejscowościach które odwiedza szuka kościołów w których może się pomodlić. Nie narzuca się przechodniom, nie wciska nic na siłę. Czeka aż ktoś sam podejdzie, zacznie rozmowę. Dzieli się swoim świadectwem wiary, przekazuje to, co ma najcenniejsze.
– Wiele razy poczułem, że to co robię ma sens, bo ludzie nawracali się, wracali do Kościoła po wielu latach rozłąki z Bogiem – wyznaje p. Mieczysław.
Tygodnik NIEDZIELA
***********************************
XIX NIEDZIELA ZWYKŁA ROK A
9 – VIII – 2020
MSZE ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA
14.00 i 16.00
Antyfona na wejście
Wspomnij, Panie, na Twoje przymierze, o życiu swych ubogich nie zapominaj na wieki. Powstań, Boże, broń swojej sprawy i nie zapominaj wołania tych, którzy Ciebie szukają. (Ps 74, 20.19.22.23)
Chwała na wysokości…
Kolekta
Wszechmogący, wieczny Boże,
ośmielamy się Ciebie nazywać Ojcem,
umocnij w naszych sercach ducha przybranych dzieci, abyśmy mogli osiągnąć obiecane dziedzictwo.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej – 1 Krl 19,9a.11-13
Gdy Eliasz przybył do Bożej góry Horeb, wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan zwrócił się do niego i przemówił słowami: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana”. A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem. Ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty.
Oto słowo Boże.
Psalm 85
R/ Okaż swą łaskę i daj nam zbawienie.
Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg:
oto ogłasza pokój ludowi i świętym swoim.
Zaprawdę bliskie jest Jego zbawienie
dla tych, którzy Mu cześć oddają,
i chwała zamieszka w naszej ziemi. R/
Łaska i wierność spotkają się ze sobą,
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
Wierność z ziemi wyrośnie,
a sprawiedliwość spojrzy z nieba. R/
Pan sam obdarza szczęściem,
a nasza ziemia wyda swój owoc.
Przed Nim będzie kroczyć sprawiedliwość,
a śladami Jego kroków zbawienie. R/
Czytanie z Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian – Rz 9,1-5
Bracia: Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą i odłączonym od Chrystusa dla zbawienia braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami. Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. Do nich należą praojcowie, z nich również jest Chrystus według ciała, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen.
Oto słowo Boże.
Alleluja, alleluja, alleluja. Pokładam nadzieję w Panu, ufam Jego słowu. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 14,22-33
Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.
Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.
Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. A on rzekł: „Przyjdź”. Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”. Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Oto słowo Pańskie.
Wierzę w jednego Boga…
Modlitwa nad darami
Panie, nasz Boże, przyjmij łaskawie dary,
których sam udzieliłeś swojemu Kościołowi,
i swoją mocą przemień je w Sakrament niosący zbawienie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Chlebem, który dam, jest moje Ciało za życie świata. (J 6,51)
Modlitwa po Komunii
Boże, nasz Ojcze, niech przyjęcie Twego Sakramentu zapewni nam zbawienie i utwierdzi nas w świetle Twojej prawdy. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
***
BOŻA WSZECHMOC WOBEC MOJEJ NIEMOŻNOŚCI
W jednym z opowiadań Tołstoja można znaleźć taką historię o trzech bardzo świątobliwych starcach. Mieszkali sobie na maleńkiej wyspie i znali tylko jedną modlitwę: Was jest Trzech i nas jest trzech; zmiłujcie się nad nami! Pewnego dnia biskup, który był odpowiedzialny również za tę maleńką wyspę, bo znajdowała się na terenie jego diecezji, postanowił odwiedzić starców, aby przekonać się czy rzeczywiście owi starcy znają tylko tę jedną – jego zdaniem – bardzo dziwaczną modlitwę. Kiedy przybył i stwierdził, że tak jest naprawdę postanowił od razu nauczyć ich Modlitwy Pańskiej. Poświęcił im nawet dużo czasu, bowiem pamięć staruszków nie była już taka jak u młodych. Po pewnym czasie musiał wracać. Wsiadł na statek. Odpływając od brzegu nagle zobaczył jak trzej starcy idą w jego kierunku po wodzie jak po lądzie. Biskup oniemiał z wrażenia. Poprosił kapitana, aby zatrzymał statek. A trzej świątobliwi starcy przybliżając się wołali: Biskupie, zapomnieliśmy słów tej modlitwy, której nas uczyłeś, a która – jak mówiłeś – jest bardzo ważna.
Wtedy dopiero biskup zrozumiał jak wielka była wiara starców. Dlatego odpowiedział im słowami pełnych podziwu: Idźcie w pokoju i módlcie się tak jak dotychczas; przekonałem się, że to nie ja powinienem was uczyć modlitwy, ale wy mnie!
Dzisiejsze Boże Słowo pokazuje mi niebezpieczną przestrzeń. Bo co to znaczy, że apostołowie płyną po niespokojnym jeziorze? Na pewno muszą być czujni na żywioł, który ich otacza, na mogące nadejść w każdej chwili zagrożenie. Wydawało im się, że Pan Jezus był daleko od nich. Wypłynęli wieczorem na całą noc. Ale Chrystus nie był daleko. Był na modlitwie, spędzając na niej też całą noc, jak zwykł czynić to często. Rozmawiał ze swoim Ojcem. Jego modlitwa na pewno dotyczyła i Jego uczniów, bo On widział, że znajdują się w niebezpieczeństwie. Dlatego o brzasku dnia przyszedł do nich po falach jeziora jak po ubitej drodze. Dlaczego więc przeraził ich ten widok? Bo bywa tak; jeżeli sytuacja wymyka się czysto ludzkiej logice, prawidłom zdrowego rozsądku – wtedy mówi się o absurdzie. W Kościele wielu ludzi szuka jedynie twardego oparcia o konkret ziemskiej tylko rzeczywistości, żeby postawić swoje stopy na twardej, udeptanej i bezpiecznej drodze. I to jest oczywiste, bo tak nas Pan Bóg stworzył dając ciało i zmysły i cały otaczający nas świat. Ale nie można nie widzieć tej rzeczywistości Kościoła, która nie mieści się już w ramach ludzkiego jedynie rozumowania. Tą rzeczywistością jest Chrystus – najprawdziwszy i najbardziej obecny, który owszem, chodzi razem z nami po ziemskich drogach, ale Boży Syn, prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek równocześnie chodzi „swoimi drogami”. Jeżeli zbytnio ufam sobie, albo odwrotnie – w mojej bardzo trudnej sytuacji nie widzę żadnego już wyjścia – to wtedy Boża wszechmoc może przerazić.
Ojciec Jacek Salij komentując Jezusowe przyjście po falach wzburzonego jeziora, aby uratować swoich uczniów, twierdzi, że „dokładnie tak samo my się nieraz zachowujemy: boimy się, żeby przypadkiem Pan Jezus nas nie uratował. Wydaje nam się, że przecież to niemożliwe, żebym mógł się wyrwać z nałogu pijaństwa czy z innego nałogu, który niszczy moją wolność, albo żeby się dało ocalić jedność mojej rozbitej rodziny. A przecież u Boga nie ma nic niemożliwego. Czasem nasza małoduszność osiąga taki poziom, że Bóg przychodzi nam na ratunek, a my nie chcemy, żeby przychodził. Przyzwyczailiśmy się do świata, w którym panuje egoizm i śmierć. Pomieszanie dobra ze złem wydaje nam się czymś swojskim, dlatego boimy się Boga, boimy się prawdziwej miłości, wolimy naszą moralną byle jakość.”
Chrystus mówi do każdego: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się.” I ci, którzy potrafią usłyszeć Jego głos – bez wahania decydują się tak jak Piotr: „Panie, jeżeli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie.” Jak wielkiej potrzeba w takiej sytuacji ufności, aby wyjść z łodzi i iść po wzburzonej fali. Dopóki Chrystus wraz ze swoim Kościołem nie wykracza poza horyzont doczesności – wielu potrafi okazywać swoją aprobatę i swoje poparcie. Ale kiedy Chrystus zaprasza do wyjścia poza burtę doczesnej łodzi wskazując dokąd człowiek powinien dojść – wtedy najczęściej kwituje się Bożą naukę określeniem: urojenie, złudzenie, zjawa, opium.
Ta dzisiejsza scena z wodą obrazuje rzeczywistość, w której toczy się ludzkie życie zanurzające się nieustannie w grzechach, bo grzech zalewa całą ziemię.
Wody stojące symbolizują w Starym Testamencie śmierć. Zaś wody płynące są symbolem życia. Wspomniany już o. Jacek Salij opisuje o tych wodach śmierci, które były wodami potopu. „W czasach Noego ludzie zalali ziemię swoimi grzechami i prawie wszyscy się w tych swoich grzechach potopili. Wody potopu tylko ujawniły tę śmierć, jaką ci ludzie już przedtem na siebie sprowadzili.
Wodami śmierci, przed którymi Bóg ocalił swój lud, były również wody Morza Czerwonego. Do wód śmierci został wrzucony prorok Jonasz. Żeby zaś ta symbolika śmierci jeszcze bardziej się uwyraźniła, czytamy w Księdze Jonasza, że prorok został nie tylko wrzucony do wody, ale jeszcze połknięty przez jakiegoś potwora morskiego. Okazuje się jednak — i to jest główne przesłanie opowieści o wrzuceniu Jonasza do wód śmierci że nie ma takiej opresji, z której Bóg nie mógłby nas wybawić.
Symboliczne przesłanie wynikające ze sceny chodzenia Jezusa po wodach śmierci jest jeszcze głębsze. Jest to jakby prorocza zapowiedź tego, co się miało stać na Kalwarii. Oto sam Syn Boży przyszedł na ziemię, którą myśmy zalali naszymi grzechami. Po ludzku rzecz biorąc, było rzeczą niemożliwą żeby ktokolwiek mógł uchronić się od śmierci grzechu: grzech zalewa bowiem całą ziemię. Uchronić się od śmierci grzechu było tak samo niemożliwe, jak to, żeby człowiek chodził po wodzie.
Okazało się jednak, że Syn Boży nie tylko nie utonął w ludzkich grzechach, ale przeszedł przez te wody grzechu suchą stopą. Nawet podczas tego potwornego ataku, jakie siły zła podjęły przeciwko Niemu na Kalwarii, Jezus pozostał sobą, pozostał wypełniony całoosobową i najczystszą miłością do swojego Ojca i do wszystkich ludzi, nawet do swoich morderców.
Co więcej, Syn Boży przyszedł na naszą ziemię właśnie po to, żeby nas wszystkich uwolnić od wód śmierci, a nawet uzdolnić do przejścia przez nie suchą stopą. Taki jest sens epizodu związanego z Piotrem. Jeśli ktoś jest blisko Pana Jezusa, to choćby znalazł się w samym środku jakiejś burzy zła, nie zginie w niej, lecz ocali swoją duszę. A jeśli nawet w jakiejś chwili ogarnie nas zwątpienie i zaczniemy tonąć, trzeba tylko z wiarą wołać: „Panie, ratuj!”, a zostaniemy ocaleni.”
Prawdziwą Dobrą Nowiną jest przyjście Bożego Syna, który nie tylko, że nie utonął w tych wodach grzechu i nie tylko je uciszył idąc po nich jak po ubitej drodze, ale ich niszczycielską moc definitywnie i całkowicie pokonał.
Wiem, że każda moja spowiedź jest kroczeniem ku Tobie, Panie Jezu Chryste. Dlatego wołam i wołam coraz głośniej pomiędzy moimi spowiedziami: „Panie, ratuj!”
ks. Marian SAC
************************************************************
9 sierpnia Kościół wspomina
św. Teresę Benedyktę od Krzyża – Edytę Stein
Public Domainśw. Edyta Stein
**
Św. Teresa Benedykta – Edyta Stein, zakonnica. Urodziła się 12 października 1891 roku we Wrocławiu w żydowskiej rodzinie. Studiowała we Wrocławiu, w Getyndze.
W 1915 roku złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W roku następnym została asystentką Edmunda Husserla we Fryburgu. W 1917 doktoryzowała się z filozofii z wynikiem „summa cum laude”.
W swoich badaniach wychodząc od filozofii doszła do mistycznego doświadczenia wiary. Szukając prawdy znalazła Boga. W 1922 roku przyjęła chrzest w Kościele katolickim.
W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. Jeździła także z odczytami do Niemiec, Austrii, Czech, Francji, Szwajcarii. W 1932 roku objęła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze. Reżim hitlerowski, ustawą o eliminacji ze stanowisk państwowych osób pochodzenia niearyjskiego, uniemożliwił jej dalszą pracę dydaktyczną oraz uzyskanie habilitacji.
14 października 1933 roku wstąpiła do karmelu w Kolonii, przyjmując imię zakonne Teresy Benedykty od Krzyża. Śluby wieczyste złożyła w 1938 roku. W kilka miesięcy później musiała uciekać z Kolonii do karmelu holenderskiego w Echt. W sierpniu 1942 roku zostaje aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie deportowana do Oświęcimia, gdzie w tydzień później, 9 sierpnia poniosła śmierć w komorze gazowej.
Pozostawiła po sobie pisma, listy, notatki z filozofii osoby, teologii – zwłaszcza przemyślenia dotyczące „wiedzy krzyża”. Beatyfikował ją Jan Paweł II w 1987 roku. Kanonizowana przez Jana Pawła II w Rzymie 11 października 1998 r.
Ewangelia na co dzień/Aleteia
********
Św. Edyta Stein.
15 rzeczy, które mnie w niej zachwycają
East News
**
Nadal zastanawiam się, skąd wzięła się nasza przyjaźń… W rocznicę jej śmierci przypomnijcie sobie, jak fascynującą kobietą była!
Miałam z nią spory kłopot. Najpierw podsunęła mi zbiór swoich tekstów, kiedy szukając pomysłu na pracę magisterską, wyciągnęłam pierwszą lepszą książkę z pierwszego lepszego regału.
Pewnie uznałabym to za przypadek, gdyby nie cała lawina zdarzeń, które nastąpiły zaraz potem. Jej zdjęcie wyświetlało mi się w propozycjach na YouTubie, a nazwisko niespodziewanie brzęczało w uszach na konferencji naukowej, w kazaniu czy… tramwaju. Ot, współczesne sposoby Ducha Świętego.
Zapierałam się rękami i nogami na myśl o skoku w jej fenomenologiczne refleksje o zagadnieniu wczucia. Nie mówiąc już o bycie skończonym i bycie wiecznym.
Na szczęście, kiedy w końcu zdecydowałam (swoją drogą – nieświadomie – 9 sierpnia), że poświęcę jej 1,5 roku swojego życia, Edyta Stein sama mnie poprowadziła.
Dała mi się poznać nie tylko jako wybitna filozof, ale przede wszystkim człowiek. Kobieta. Żydówka, ateistka i katoliczka. Studentka, pielęgniarka i nauczycielka. Pełna wad i niespełnionych marzeń. Zwyczajna i jednocześnie nadzwyczajna.
Szybko zauroczyłam się jej szczerością (tak, tak – potrafiła przyznać, z jaką pogardą myślała o niektórych kolegach ze studiów), mądrością i dystansem do samej siebie. Dziś, w rocznicę jej śmierci, zachęcam was, byście zajrzeli do jej autobiografii, listów albo wykładów. Zobaczycie (albo przypomnicie sobie), jak fascynującą kobietą była!
Co najbardziej mnie w niej zachwyca?
Miłość do rodziny
1.
Ogromny wpływ na Edytę miała jej matka. Po śmierci męża Augusta Stein przejęła składnicę opału, wyciągnęła firmę z długów i samodzielnie utrzymywała siedmioro dzieci. Co więcej, zdobywała uznanie wśród wrocławskich przedsiębiorców.A była przecież zaledwie końcówka XIX wieku! Edyta wstydziła się przed koleżankami spracowanych dłoni matki i jej roboczego stroju, ale miała do niej ogromny szacunek. Augusta Stein była dla córki wzorem pracowitości, uczciwości i pobożności. I choć nigdy nie pogodziła się z konwersją Edyty, chyba nigdy nie przestała myśleć o niej jak o ukochanej córce.
2.
Jako dziewczynka Edyta była bardzo niesforna i zwinna, przez co nazywano ją w domu „kotkiem”. Bracia i siostry nosili ją na rękach, lubili się z nią bawić, była ich przytulanką. (Czasami, gdy nie dało się jej uspokoić, rodzeństwo zamykało ją w komórce). Kiedy podrosła, zdobyła uznanie braci i sióstr. Mimo że była najmłodsza, Elza, Erna, Freda i Róża często zgłaszały się do niej po rady.
Pragnienie zdobywania wiedzy
3.
Uwielbiała się uczyć i większość rówieśników uważała ją za przemądrzałą. Była stanowcza i ambitna. Gdy młody korepetytor próbował rozmawiać z nią na swobodne tematy, odpowiadała: „na pogawędki nie mamy czasu, bo nie zdążymy przerobić koniecznego materiału lekcyjnego”. Już wtedy doświadczyła, że wysiłek umysłowy jest dla niej źródłem szczęścia.
4.
Lubiła dyskutować, zwłaszcza z profesorami. Śledziła bieżące wydarzenia, chodziła do teatru, słuchała Bacha i Wagnera. Jej matura była ogromnym szczęściem dla rodziny, która… przepisywała jej wyniki i przekazywała dalszym krewnym. Matka chciała, by Edyta podjęła studia prawnicze, ale ta ścieżka była wówczas dla kobiet niedostępna.
5.
Jako jedna z pierwszych mieszkanek Wrocławia skorzystała z możliwości studiowania na uniwersytecie, a następnie zdobyła uprawnienia nauczycielskie i po powrocie z Hranic (gdzie służyła jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża) zaczęła wykonywać ten zawód. Przez wiele lat korespondowała ze swoimi uczennicami.
W wolnych godzinach, znalazłszy pustą salę wykładową, lubiłam siedzieć na jednej z szerokich desek okiennych, wypełniających głębokie nisze w murze, i tam pracowałam. Z tej wysokości mogłam patrzeć na rzekę i most uniwersytecki, na którym wrzało życie, i miałam wrażenie, że jestem księżniczką na zamku.
Wytrwałość i pewność siebie
6.
W 1913 r. wyjechała na studia do Getyngi. Gdy prof. Edmund Husserl oznajmił, że raz w tygodniu będzie prowadził w swym domu „popołudnia szczerości”, by odpowiadać na pytania studentów, Stein przyszła na nie jako pierwsza. Wiedziała, że chce się rozwijać i korzystała z każdej okazji. Mimo młodego wieku nie miała wobec uczonych kompleksu niższości.
7.
Bardzo szybko odważyła się na doktorat u Husserla. W 1916 r. – ubrana w śliwkową, jedwabną suknię – zdobyła upragniony tytuł z najwyższym odznaczeniem – summa cum laude, które należy do rzadkości. Jednak mimo pozycji jaką zajmowała w środowisku akademickim, nigdy nie została dopuszczona do habilitacji. Powody były dwa – jej żydowskie pochodzenie i płeć.
8.
Praca naukowa przysparzała jej wiele cierpień. Często zamiast satysfakcji odczuwała wyczerpanie, zmagała się z bezsennością.
Doszło nawet do tego, że zbrzydło mi życie, mimo że powtarzałam sobie często, iż takie przygnębienie nie ma najmniejszego sensu. (…) I jeśli nie będzie ze mnie dobry filozof, stanę się pożyteczną nauczycielką. (…) Kiedy szłam ulicą, jakże chciałam, aby mnie przejechał jakiś wóz! Gdy się wybierałam na wycieczkę żywiłam cichą nadzieję, że skręcę kark, i nie wrócę już żywa do domu.
Mimo trudności potrafiła dążyć do celu, który sobie wyznaczyła.
Kobiecość
9.
Od wczesnych lat interesowała ją walka o równouprawnienie, wstąpiła do Pruskiego Związku Prawa Głosu dla Kobiet. Gdy kończyła szkołę, maturzyści wspólnie wydali gazetę zawierającą kąśliwe teksty o każdym z uczniów. Ten o Edycie brzmiał: „Równość dla kobiety i mężczyzny / woła sufrażystka, / oczywiście ujrzymy ją kiedyś / w ministerstwie”.
10.
W latach 20. i 30. XX w. była jedną z pierwszych kobiet, które występowały publicznie w środowisku katolickim. Obserwując zmiany zachodzące w świecie, doszła do wniosku, że młode kobiety bardzo potrzebują wyznaczenia właściwej ścieżki rozwoju. Stworzyła cykl wykładów o kobiecej naturze, powołaniu, edukacji, pracy czy wierze.
11.
Marzyła, żeby założyć rodzinę.
Mimo wielkiego oddania się pracy, żywiłam w sercu nadzieję, że zaznam wielkiej miłości i szczęścia w małżeństwie. Nie znając zupełnie zasad wiary i moralności katolickiej, byłam jednak zupełnie przeniknięta katolickim ideałem małżeństwa. Spośród młodych ludzi, z którymi się spotykałam, zwłaszcza jeden bardzo mi się podobał i chętnie wyszłabym za niego za mąż. Lecz nikt o tym nie wiedział i ludzie uważali mnie za osobę chłodną i niedostępną.
Potrafiła jednak realizować swoje powołanie do małżeństwa i macierzyństwa jako osoba konsekrowana i podpowiadała innym samotnym kobietom, jak mogą to osiągać.
Wiara i wierność wyborom
12.
W 1921 r., sięgnęła u przyjaciół po autobiografię św. Teresy z Avili. Czytała ją przez całą noc i nad ranem stwierdziła: „Gdy zamknęłam tę książkę, powiedziałam sobie: to jest prawda!”. Wtedy podjęła też decyzję o konwersji. Sam proces dochodzenia do wiary rozpoczął się jednak kilka lat wcześniej i miało na niego wpływ kilka czynników.
13.
Zakochała się w Chrystusie i mimo oporów ze strony rodziny i przyjaciół, wybrała życie zakonne. 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu w Kolonii. W 1934 r. przybrała imię zakonne: Teresa Benedykta od Krzyża, a śluby wieczyste złożyła w kwietniu 1938 r.
14.
Po „Nocy kryształowej” zrozumiała, że jako Żydówka powinna natychmiast opuścić Niemcy. W sylwestrową noc, razem ze starszą siostrą Różą (także karmelitanką), została przeniesiona do Karmelu w Echt w Holandii. Tam pracowała m.in. nad studium o św. Janie od Krzyża pt. Wiedza Krzyża. W sierpniu 1942 r. została aresztowana przez gestapo i wywieziona do Amersfoort. Kolejno przewieziono ją do obozów koncentracyjnych w Westerbork i Oświęcimiu. Tam, prawdopodobnie 9 sierpnia 1942 r., zginęła w komorze gazowej. Od 1998 r. jest świętą, a od 1999 r. patronką Europy.
Szacunek do drugiego człowieka
15.
Potrafiła rozmawiać zarówno z małym siostrzeńcem, jak i z wybitnymi profesorami. Pielęgnowała przyjaźnie, służyła radami i wsparciem, żywo interesowała się cudzymi problemami. O. Rafał Walzar pisał o niej:
Była uosobieniem prostoty i naturalności. Pozostała w pełni kobietą o subtelnej, owszem, macierzyńskiej wrażliwości (…) Udarowana mistycznie w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie miała w sobie nawet pozorów sztuczności czy wyniosłości. Była prosta z prostymi, a uczona z uczonymi bez jakiejkolwiek wyższości; z szukającymi była szukająca i chciałoby się niemal dodać: z grzesznymi – grzeszna.
Dominika Cicha 09/08/2017/Aleteia
************************************************************************
***
SOBOTA, 8 SIERPNIA 2020
wspomnienie św. Dominika
**
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.
Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.
Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.
W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.
Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.
Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.
Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.
Brewiarz.pl
****
Msza święta
Antyfona na wejście
Usta sprawiedliwego głoszą mądrość, a język jego mówi to, co słuszne. Prawo Boże jest w jego sercu i nie zachwieją się jego kroki. (Ps 37, 30-31)
Kolekta
Wszechmogący Boże, niech święty Dominik,
który był gorliwym głosicielem objawionej prawdy, wspiera Twój Kościół swoimi zasługami i nauką,
i niech będzie dla nas troskliwym opiekunem.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Habakuka – Ha 1,12–2,4
Czyż nie jesteś odwieczny, o Panie, Boże mój, Święty? Przecież nie pomrzemy! Na sąd przeznaczyłeś, o Panie, lud Chaldejczyków, dla wymiaru kary zachowałeś, Skało moja. Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz. Czemu jednak spoglądasz na ludzi zdradliwych i milczysz, gdy bezbożny niszczy uczciwszego od siebie?
Obchodzi się z ludźmi jak z rybami morskimi, jak z gromadą płazów, którą nikt nie rządzi. Wszystkich łowi na wędkę, zagarnia swoim niewodem albo w sieci gromadzi, krzycząc przy tym z radości. Przeto ofiarę składa swojej sieci, pali kadzidło niewodowi swemu, bo przez nie zdobył sobie łup bogaty, a pożywienie jego stało się obfite. Ciągle na nowo zarzuca swe sieci, mordując ludy bez litości.
Na moich czatach stać będę, udam się na miejsce czuwania, śledząc pilnie, by poznać, co przemówi do mnie, jaką odpowiedź da na moją skargę.
I odpowiedział Pan tymi słowami: „Zapisz widzenie, na tablicach wyryj, by można było łatwo je odczytać. Jest to widzenie na czas oznaczony, lecz wypełnienie jego niechybnie nastąpi; a jeśli się opóźnia, ty go oczekuj, bo w krótkim czasie przyjdzie niezawodnie. Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności”.
Oto słowo Boże.
Psalm 9
R/ Pan nie opuszcza tych, co Go szukają.
A Pan zasiada na wieki,
przygotował swój tron, by sądzić.
Sam będzie sądził świat sprawiedliwie,
rozstrzygał bezstronnie sprawy narodów. R/
Pan jest schronieniem dla uciśnionego,
schronieniem w czas utrapienia.
Ufają Tobie znający Twe imię,
bo nie opuszczasz, Panie, tych, co Cię szukają. R/
Psalm śpiewajcie Panu, co mieszka na Syjonie,
głoście Jego dzieła wśród narodów,
bo Mściciel krwi pamięta o nich,
nie zapomniał wołania ubogich. R/
Alleluja, alleluja, alleluja. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 17,14-20
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i padając przed Nim na kolana, prosił: „Panie, zlituj się nad moim synem. Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić”.
Na to Jezus odrzekł: „O plemię niewierne i przewrotne! Dopóki jeszcze mam być z wami; dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie mi go tutaj”. Jezus rozkazał mu surowo i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie.
Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: „Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?” On zaś im rzekł: „Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: «Przesuń się stąd tam», i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Miłosierny Boże, za wstawiennictwem
świętego Dominika przyjmij łaskawie modlitwy,
które zanosimy do Ciebie,
i mocą tej sakramentalnej Ofiary
utwierdzaj obrońców wiary Twoją łaską.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Pan wysłał uczniów, aby wszędzie głosili: Przybliżyło się do was Królestwo Boże. (Łk 10, 1.9)
Modlitwa po Komunii
Panie, nasz Boże, w dniu wspomnienia
świętego Dominika posiliłeś nas
Najświętszym Sakramentem, spraw,
aby Kościół oświecony przez jego nauczanie i wspierany jego modlitwami,
przyjął w pełni owoce tego Sakramentu.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
********************************************
w pierwszy piątek miesiąca 7 sierpnia
18.00 – adoracja przed Najświętszym Sakramentem w intencji wynagrodzenia za grzechy nasze i całego świata
*****
Dziś wspominamy bł. Edmunda Bojanowskiego
Lajsikonik/Wikipedia
**
Ur. 14 listopada 1814 w Grabonogu, zm. 7 sierpnia 1871 w Górce Duchowej, założyciel Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny.
Jako 36-letni świecki mężczyzna 3 maja 1850 r. otworzył uroczyście ochronkę w Podrzeczu i założył Bractwo Ochroniarek. W Grabonogu założył „Dom miłosierdzia” dla sierot, ponadto apteki dla biednych, wypożyczalnie książek oraz czytelnie.
Gromadził zgłaszające się do niego dziewczęta i przygotowywał je do pracy w swoim dziele. Wpajał im mocnego ducha wiary i uczył praktyk religijnych, takich jak modlitwa, rachunek sumienia, czytanie duchowne, medytacja oraz wzajemna miłość, a po pewnym czasie postanowił założyć zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej.
Regułę tego zgromadzenia opracował przy pomocy wybitnych postaci swojej epoki (J. Koźmiana, ks. H. Kajsiewicza, ks. P. Semenenki i innych). W r. 1855 arcybiskup poznański L. Przyłuski udzielił Bojanowskiemu tymczasowego pozwolenia na jej przestrzeganie. Do zgromadzenia zgłaszało się coraz więcej kandydatek i wzrastało zapotrzebowanie na ochroniarki. Równocześnie mnożyły się też różnego rodzaju trudności.
W r. 1858 abp Przyłuski przyjął zgromadzenie pod opiekę Kościoła, a jego następca, abp Mieczysław Ledóchowski 27 grudnia 1866 r. zatwierdził definitywnie statuty i konstytucje służebniczek. W 1869 r. Edmund Bojanowski wstąpił w Gnieźnie do seminarium duchownego, lecz ze względu na słabe zdrowie musiał je opuścić.
Przed śmiercią Bojanowskiego, która nastąpiła 7 sierpnia 1871 r. w Górce Duchownej, zgromadzenie miało w Wielkim Księstwie Poznańskim 22 domy i liczyło 98 sióstr. Oprócz tego jeszcze za życia Bojanowskiego służebniczki zaczęły pracować także w innych częściach Polski rozbiorowej: w Galicji, w Królestwie Polskim oraz na Śląsku. Beatyfikował go Jan Paweł II 13 czerwca 1999 w Warszawie
Ewangelia na co dzień/Aleteia
MSZA ŚW. – godz. 19.00
Antyfona na wejście
Racz mnie wybawić, Boże; Panie, pośpiesz mi z pomocą, Tyś wspomożycielem moim i wybawcą, nie zwlekaj, Panie. (Ps 70, 2.6)
Kolekta
Wszechmogący Boże, wspieraj swoich wiernych
i okaż wiekuistą dobroć proszącym,
którzy uznają Ciebie za Stwórcę i Pana;
odnów życie im udzielone i odnowione zachowaj.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Nahuma – Na 2,1.3; 3,1-3.6-7
Oto na górach stopy zwiastuna ogłaszającego pokój. Święć, Judo, twe uroczystości, wypełnij twe śluby, bo nie przejdzie już więcej po tobie nikczemnik, całkowicie został zgładzony. Bo przywrócił Pan świetność Jakuba, jak świetność Izraela, ponieważ łupieżcy ich splądrowali i wyniszczyli ich latorośle.
Biada miastu krwawemu, całe kłamliwe i grabieży pełne, a nie ustaje rabunek. Trzask biczów i głos turkotu kół, i konie galopujące, i szybko jadące rydwany. Jeźdźcy szturmujący, i połysk mieczy, i lśnienie oszczepów. I mnóstwo poległych, i moc trupów, i bez końca ciał martwych, tak że o zwłoki ich się potykają. I rzucę na ciebie obrzydliwości, i zelżę ciebie, i wystawię cię na widowisko. I każdy, kto cię ujrzy, oddali się od ciebie, i zawoła: „Spustoszona Niniwa!” Któż ulituje się nad nią? Skąd mam szukać pocieszycieli dla ciebie?
Oto słowo Boże.
Psalm (Pwt 32)
R/ Ja, Pan, zabijam i Ja sam ożywiam.
Nadchodzi dzień klęski,
los ich gotowy, już blisko.
Bo Pan swój naród obroni,
litość okaże swym sługom. R/
Patrzcie teraz, że Ja jestem, Ja jeden,
i nie ma ze Mną żadnego boga.
Ja zabijam i Ja sam ożywiam,
Ja ranię i Ja sam uzdrawiam. R/
Gdy miecz błyszczący wyostrzę
i wyrok wykona ma ręka,
na swoich wrogach się pomszczę,
odpłacę tym, którzy Mnie nienawidzą. R/
Alleluja, alleluja, alleluja. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 16,24-28
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają, śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Miłosierny Boże, uświęć te dary,
złożone jako znak ofiary duchowej, i spraw,
abyśmy sami stali się wieczystym darem dla Ciebie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. (J 6, 35)
Modlitwa po Komunii
Boże, nasz Ojcze, otaczaj nieustanną opieką wszystkich, których posilasz Twoim Sakramentem,
nie odmawiaj im swojej pomocy i uczyń godnymi wiecznego zbawienia. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
*********
Słowa kard. Robert Sarah, prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów:
Współczesny człowiek tak bardzo zaniedbuje swoje życie wewnętrzne, że już nie wie, co ono znaczy. Tkwi w błocie namiętności, pochłonięty rozrywką i używaniem wszystkich przyjemności świata. Jest mu obojętne, że żyje w świecie opanowanym przez zło, przemoc, zepsucie, rozprzężenie obyczajów, perwersję, bezbożność, a nawet pogardę względem Boga.
Przesada jest normą. W historii zawsze pojawiały się okresy, gdy wysoką rangę osiągała ohyda, brutalność, sprośność, plugastwo i szalona namiętność. Pod tym względem nasza epoka jest tym bardziej niepokojąca, że w wymiarze społecznym Bóg umarł. Ta wielka nieobecność to najgorsze zagrożenie dla ludzkości. Po człowieku chrześcijańskim może nastąpić człowiek amoralny.
Kościół bezwzględnie musi pełnić swoją rolę. Tym bardziej złożone to zadanie, że zanikł konsensus moralny wywodzący się z cywilizacji judeochrześcijańskiej, który przez wiele wieków charakteryzował świat. Piętnowany przez Benedykta XVI filozoficzny relatywizm wszystko zmiótł swymi zabójczymi falami. Podczas otwarcia konklawe w 2005 roku kardynał Ratzinger odważnie oświadczył: „Tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki”.
z książki; „Wieczór się zbliża i dzień już się chyli”, Wyd. Sióstr Loretanek, Warszawa, 2019
*********
Edmund Bojanowski: świecki, który założył zakon. I to żeński!
EAST NEWSElżbieta Wiater | 07/08/2018
**
Mężczyźni z rodziny Edmunda Bojanowskiego walczyli w powstaniu listopadowym. On sam postanowił zawalczyć o Polskę inaczej – wychowaniem następnych pokoleń i pracą z ubogimi.
Edmund Bojanowski jest pierwszym na ziemiach polskich świeckim, który założył zakon. I jakby tego było mało, jest to zakon żeński – Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia NMP. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od epidemii…
Pomór cholery w 1849 r.
Cholera przyjechała do poznańskiego pociągiem, a dokładnie linią, jaką w lipcu 1848 r. połączono stolicę Wielkopolski ze Szczecinem. Było lato, więc bardzo wiele osób udawało się koleją do kurortu wypoczynkowego, nie bacząc na to, że szaleje tam ta choroba. Przywleczona do Poznania, w krótkim czasie przyczyniła się do śmierci ponad tysiąca osób w samym mieście, po czym powędrowała w jego okolice.
Dotarła też do Grabonoga, czyli majątku Teofila Wilkońskiego, przyrodniego brata Edmunda Bojanowskiego. Brak higieny oraz ubóstwo przekładające się na słabe wyżywienie sprawiły, że cholera zebrała tam w 1849 r. obfite żniwo. Umierali wszyscy, także ludzie w sile wieku, więc w wioskach pozostały dziesiątki sierot.
Edmund widział to doskonale, gdyż na wieść o szerzącej się chorobie postanowił zająć się pielęgnacją chorych. Za własne pieniądze kupował im leki, jedzenie, mył i pielęgnował zarażonych, dbał o to, by zdążyli się wyspowiadać i przyjąć wiatyk, płacił za lekarza.
Jednak nie był w stanie w pojedynkę pomóc całej masie dzieci, które zostały same. Zresztą już wcześniej widział potrzebę opieki nad najmłodszymi mieszkańcami wsi, nie tylko tymi pozbawionymi rodziny.
Ochroniarki
Edmund Bojanowski jest jednym z tych wspaniałych przedstawicieli polskiego ziemiaństwa, którzy byli osobami głęboko wierzącymi, widzieli potrzebę kształcenia niższych warstw społecznych i w tym widzieli wyraz prawdziwego patriotyzmu. Mężczyźni z jego rodziny walczyli w powstaniu listopadowym, on sam postanowił zawalczyć o Polskę inaczej – wychowaniem następnych pokoleń i pracą z ubogimi.
Był świadomy, że najlepiej zacząć edukację i pracę nad rozwojem w jak najmłodszym wieku, stąd myśl o ochronkach dla dzieci była mu bliska, zanim wybuchła zaraza.
Epidemia była tylko impulsem przyśpieszającym realizację planu. W następnym roku po jej wybuchu, w maju 1850 r., powstało pierwsze przedszkole dla wiejskich dzieci. Do pracy w nim zobowiązały się trzy wiejskie dziewczyny (Bojanowski chciał, żeby opiekunki pochodziły z tego samego środowiska co dzieci, żeby łatwiej było się im porozumieć), które nazwał ochroniarkami.
Uważane są one za początek zgromadzenia, które w chwili śmierci założyciela, a więc nieco ponad dwadzieścia lat później, liczyło kilkaset sióstr i 22 domy. Pod naciskiem zaborców, kasujących zgromadzenia czynne, zakon podzielił się na cztery prowincje, podział ten zresztą utrzymuje się do dziś.
Bojanowskiego pomysł na wychowanie
Chociaż Bojanowski nigdy się nie ożenił i nie miał własnych dzieci, nie zabrakło mu intuicji co do tego, jak je wychowywać. Zabronił stosowania kar cielesnych, co trudno mieściło się w ówczesnej mentalności. Zalecał m.in. nauczanie, ale w formie zajęć nie dłuższych niż 30 minut, bo zdawał sobie sprawę, że dzieci nie potrafią skupić się na dłużej.
Ponadto zalecał dużo ruchu na świeżym powietrzu, prace dostosowane do możliwości wychowanków i zabraniał wykonywania za dzieci czynności, do których były już zdolne. Spory nacisk kładł na wychowanie religijne, ale pogłębione, a nie jedynie ograniczające się do wyuczonych praktyk.
Sam żył skromnie, całym sobą angażując się w prace, które miały służyć edukacji i wychowaniu religijnemu chłopów i niższych warstw społecznych. Nieco krzywo patrzono na to, że osoba świecka zakłada zakon, na szczęście Stolica Apostolska nie miała takich wątpliwości, doceniono tam za to całokształt działalności Bojanowskiego.
Seminaryjny falstart
On sam zamarzył pod koniec życia o kapłaństwie, ale pobyt w seminarium skończył po niecałym roku, gdyż zaostrzyła się gruźlica płuc, na którą cierpiał od wielu lat. Zmarł rok po opuszczeniu uczelni, w 1871 r., mając nieco ponad 50 lat.
Dzieła, które rozpoczął, zwłaszcza założone przez niego zgromadzenie, świetnie się rozwijają do dziś, a jego pomysł na wychowanie dzieci pozostaje nieustannie aktualny.
Aleteia
************************
Sto lat temu na Jasnej Górze rozpoczęła się nowenna przed Bitwą Warszawską
fot. BP KEP
**
Sto lat temu, 7 sierpnia 1920 r., na Jasnej Górze rozpoczęła się wielka nowenna przed świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, która stała się błagalno-pokutnym wołaniem o ocalenie Ojczyzny w przededniu Bitwy Warszawskiej.
Jasna Góra jako najważniejsze dla Polaków miejsce kultu religijnego i konsolidacji narodowo-społecznej odegrała szczególną rolę latem 1920 r., kiedy Armia Czerwona zbliżała się pod Lwów, Warszawę, Włocławek. Z duchowej stolicy Polski popłynęła do narodu odezwa biskupów o stworzenie „bractwa narodowego zjednoczenia pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej”.
Już 27 lipca 1920 r., biskupi zebrani na Jasnej Górze pod przewodnictwem kardynałów Aleksandra Kakowskiego i Edmunda Dalbora ofiarowali Polskę Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Episkopat wezwał naród do ogólnopolskiej krucjaty modlitewnej za Ojczyznę, do żarliwej modlitwy różańcowej, połączonej z całodzienną adoracją Najświętszego Sakramentu, do ufności w opiekę Królowej Polski i do zaangażowania w obronę zagrożonego państwa.
W najtrudniejszym okresie wojny zrodziła się idea przeniesienia do Częstochowy stolicy państwa. Miało to poprawić morale społeczeństwa. Józef Piłsudski nalegał, żeby rząd, Naczelne Dowództwo przeniosło się do Częstochowy. Rząd jednak nie przychylił się do tego pomysłu. Wincenty Witos uważał, że gabinet winien ustąpić z Warszawy ostatni.
W obliczu zagrożenia istnienia państwa polskiego Jasna Góra wydawała specjalne odezwy do narodu wzywające wszystkich do walki w obronie Ojczyzny. Za pośrednictwem pielgrzymów przenikały one do znacznych kręgów społeczeństwa. Odezwa podpisana przez przeora Jasnej Góry, o. Piotra Markiewicza, została skierowana do całego narodu, a zwłaszcza do chłopów i robotników. Do tych ostatnich bowiem docierała najszerzej propaganda komunistyczna, w której zapewniano, że Armia Czerwona zmierza do wyzwolenia ich z „niewoli pańskiej”.
Paulini współpracowali z Ligą Obrony Narodowej. Na placu jasnogórskim organizowano wiece patriotyczne, zwłaszcza w letnie niedziele i święta, w czasie większego napływu pielgrzymów. W przemówieniach nawoływano do składania pieniędzy na rzecz państwa i do wstępowania do Armii Ochotniczej, apelowano o budowanie jedności i zgody narodowej wobec zagrożenia ze strony Armii Czerwonej, która zajęła już znaczny obszar ziem polskich i zbliżała się do Warszawy.
Paulini już na progu niepodległości w 1919 r. oddali do narodowego skarbca cenne monety i medale. Modlitewna mobilizacja zakonników, częstochowian i pielgrzymów w czasie wojny polsko–bolszewickiej osiągała swoje szczytowe natężenie w nowennie błagalno-pokutnej rozpoczętej 7 sierpnia 1920. W jasnogórskim sanktuarium, podobnie jak w kościołach Warszawy, wierni leżeli krzyżem, by uprosić zwycięstwo. Z powodu wielkiego napływu ludzi nowennę przeniesiono z bazyliki na plac pod szczytem. Coraz mocniej modlono się do Matki Bożej Królowej Polski o orędownictwo i ratunek dla Ojczyzny. Zgromadzeni wierni na bieżąco byli informowani o walkach na przedpolach Warszawy.
Tak opisuje jasnogórska nowennę świadek tamtego czasu: „Nowenna wywierała potężne, imponujące wrażenie. W górze, przed ołtarzem Bogarodzicy, Ojcowie Paulini, krzyżem leżąc korzyli się w prochu przed Panem Zastępów w ofierze błagalnej za lud… A u podnóża niezliczone tłumy zalegały obszerny plac przed Szczytem i ze schylonym ku ziemi czołem, błagania gorące o ratunek dla ojczyzny łączyły z błaganiem Ojców”.
Paulini, wśród nich nieprzeciętni patrioci i wybitni kaznodzieje, jak np. o. Aleksander Łoziński, swoimi apelami mobilizowali naród do obrony przed bolszewickim zagrożeniem. O. Łozińskiego ze względu na podniosłe mowy religijno–patriotyczne nazywano wówczas „płomiennym sercem zakonu”.
O. Łoziński przygotował specjalną odezwę 10 sierpnia 1920 r. „Jasna Góra do narodu”, w której ratunek, zwycięstwo i ocalenie upatrywane są w zespoleniu sił militarnych ze wstawiennictwem Bogarodzicy. – Warszawa zagrożona, już wróg knuje, jak poćwiartować Polskę i zabić ją znowu.
Gdzie pomoc, gdzie ratunek, gdzie zwycięstwo i ocalenie? Odpowiedzieć trzeba z kapłanem Eliachimem: „Wiedzcie, że do żelaza, do armji, do bagnetów, pokutę i modlitwę dołączyć nam trzeba” – pouczał zakonnik i nawoływał w imieniu białych stróżów Jasnogórskiej Pani – „A więc żołnierze, na bój śmiertelny pod sztandarem Bogarodzicy! A wszyscy inni — na kolana przed Bogiem i Matką Bożą i o pomoc do niebios wołać! Tak zrobił Kordecki… A wróg legnie pokonany, jak legł Goliat przed Dawidem, idącym w imię Pana… Zatem w imię Maryi Częstochowskiej żołnierze na bój. Niech w domu zostaną tylko starcy, dzieci i niewiasty, reszta na szaniec! Niech każdy składa Ojczyźnie w ofierze, co może, niechaj daje wszystko, bo inaczej zabierze mu wróg”.
W modlitewnej łączności z jasnogórskim sanktuarium pozostawał przez cały czas generał Józef Haller. Z jego inicjatywy w stołecznym kościele Zbawiciela rozpoczęto nowennę dla żołnierzy w intencji Ojczyzny przy ołtarzu Matki Bożej Częstochowskiej. Jej wizerunek, sprowadzony z Jasnej Góry, znajdował się tu od 1909 r. Generał brał w niej również udział, odnotował głębokie skupienie żołnierzy i fakt leżenia krzyżem w kościele przedstawicieli różnych sfer społecznych.
Więź Generała z Maryją Jasnogórską była powszechnie znana. Dzięki niej również zdobywał niezwykłą sympatię i uznanie polskiego społeczeństwa. Przedstawiciele organizacji młodzieżowych wręczyli Józefowi Hallerowi ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej Jasnogórskiej. Z inicjatywy Gimnazjum Sióstr Nazaretanek w Częstochowie wykonano sztandar dla wojska Hallera. Poświęcono go na Jasnej Górze — „aby Królowa Korony Polskiej obecna przez ten znak wlewała męstwo i odwagę naszym dzielnym żołnierzom”.
15 sierpnia 1920 r. zebranym na modlitwie błagalnej na Jasnej Górze wiernym o. Aleksander Łoziński przekazał wieści o zwycięstwie, o tym, że Maryja wysłuchała próśb narodu, o ucieczce Sowietów z okolic Warszawy. Częstochowian i pielgrzymów zebranych na placu opanowała niezwykła radość. Słyszane były okrzyki: „Stał się cud”. Tym powiadomieniem zakończono również nowennę błagalno-pokutną.
07 sierpnia 2020/mir/Radio Jasna Góra
****************************
Polonijna nowenna do „Matki emigrantów”
Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii zaprasza do wspólnej modlitwy przed uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. 6 sierpnia rozpoczęła się specjalna nowenna, w której w trudnym czasie pandemii o wstawiennictwo proszona będzie Matka Boża Kozielska Zwycięska, zwana „Matką emigrantów”. Jej wizerunek znajduje się w kościele św. Andrzeja Boboli w Londynie.
Maryja wybrała sobie to miejsce w 1961 roku, kiedy polscy uchodźcy kupili od szkockich prezbiterian opuszczony budynek ich dawnej świątyni, tworząc miejsce, w którym tysiące naszych rodaków oddawało i wciąż oddaje Bogu chwałę.
W czasach komunistycznego zniewolenia był duchową siedzibą rządu na uchodźstwie. Zwano go „katedrą wolnej Polski”. To właśnie stąd miliony Polaków na całym świecie słuchało transmisji Mszy św. w Radiu Wolna Europa. Tutaj swój dom znalazła najważniejsza relikwia emigracji niepodległościowej.
Stworzona potajemnie w 1941 roku, w sowieckim obozie dla polskich oficerów, wyszła spod dłuta żołnierza-rzeźbiarza, porucznika Tadeusza Zielińskiego. Autora m.in. „polskiej” stacji drogi krzyżowej w Jerozolimie. Jesienią ukaże się w Polsce obszerna monografia tego wizerunku: „Historia cudownej płaskorzeźby Matki Boskiej Kozielskiej Zwycięskiej i jej kultu”, której autorem jest historyk polskiej emigracji na Wyspach Brytyjskich, dr Andrzej Suchcitz. „Obecnie objęci pandemią koronawirusa, która sieje spustoszenie niemal w każdym kraju świata modlitwy o wstawiennictwo Matki Boskiej Kozielskiej Zwycięskiej wzrastają, tak jak wzrosną dziękczynienia za wszelkie łaski, uzyskane podczas, jak i po ustąpieniu pandemii” – napisał we wstępie do książki.
Matka Boża Kozielska-Zwycięska inspiruje kolejne pokolenia Polaków. Nowenna, która rozpocznie się w Święto Przemienienia Pańskiego, będzie odmawiana wszędzie tam, gdzie ze swoim posłannictwem dociera Polska Misja Katolicka. Zostanie odmówiona po raz pierwszy i wraz z litanią napisaną w 2019 roku jest efektem działania Maryi w pokoleniu, które w Anglii osiedliło się już w XXI wieku. Inicjatorem tego modlitewnego szturmu jest parafia św. Andrzeja Boboli, skąd kontynuując tradycję Wolnej Europy Msze święte transmitowane są na cały świat przez Radio Bobola. Drogą online będzie można wziąć udział również w nowennie do „Matki emigrantów”.
07 sierpnia 2020/Elżbieta Sobolewska-Farbotko (KAI/RadioBobola/vaticannews.va) / hsz | Londyn Ⓒ Ⓟ
**********
Nowenna do “Matki emigrantów” przed Uroczystością Wniebowzięcia NMP
Gorąco zapraszamy do wspólnej modlitwy nowenną (06-14.08) przed Uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. O wstawiennictwo będziemy prosić “Matkę emigrantów” – Matkę Bożą Kozielską-Zwycięską. Jej wizerunek ukazany w cudownej płaskorzeźbie szczególną czcią jest otaczany w kościele św. Andrzeja Boboli w Londynie – tzw. “Katedrze Wolnej Polski” – podaje polonijne Radio Bobola z Londynu.
Gorąco zapraszamy do wspólnej modlitwy nowenną przed Uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. O wstawiennictwo będziemy prosić “Matkę emigrantów” – Matkę Bożą Kozielską-Zwycięską. Jej wizerunek ukazany w cudownej płaskorzeźbie szczególną czcią jest otaczany w kościele św. Andrzeja Boboli w Londynie – tzw. “Katedrze Wolnej Polski”.
To tutaj cześć Bogu oddawali nasi rodacy, którzy po zakończeniu II wojny światowej – po tułaczce przez pół świata – nie mogli wrócić do kraju ze względu na swoją patriotyczną przeszłość i pragnienie wolności dla Polski. To tutaj były i nadal na ołtarzu są kładzione wszystkie ważne dla naszej Ojczyzny wydarzenia i rocznice. Tutaj Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie oddawał Panu Bogu cześć z okazji obchodów wszelkich patiotycznych uroczystości. Wreszcie – to stąd transmitowane były Msze św. w Radio Wolna Europa, które niosły pokrzepienie milionom rodaków w kraju podczas ciemnego okresu polskiej historii drugiej połowy XX wieku.
Maryja wybrała sobie to miejsce w 1961, kiedy to opustoszały już budynek – zakupiony przez Polaków od szkockich prezbiterian został wyremontowany i zmienił się w świątynię, w której tysiące naszych rodaków oddawało i wciąż oddaje Bogu chwałę, podtrzymując pamięć, przekazując polską kulturę, historię i obyczaje.
W kontekście czasów, w których obecnie żyjemy warto wspomnieć że wizerunek MBKZ powstawał w sekrecie, w bardzo trudnych warunkach, w których za jakąkolwiek oznakę wyznawania wiary groziła śmierć. Wizerunek został wyrzeźbiony na lipowej desce (najprawdopodobniej wymontowanej z półki), przez żołnierza-rzeźbiarza – Tadeusza Zielińskiego. Jest on autorem m.in. „polskiej” stacji drogi krzyżowej w Jerozolimie, oraz wystroju londyńskiego kościoła w którym znajduje się płaskorzeźba. Dyskusyjne pozostaje, czy ktoś z ludzi poza Maryją zainspirował rzeźbiarza, faktem jest że z Bożej Woli wizerunek powstał w 1941, w obozie jenieckim w Kozielsku.
MBKZ od początku swego istnienia inspiruje pokolenia Polaków, szczególnie tych na emigracji, żyjących daleko od Ojczyzny lub urodzonym poza Nią, żyjącym w dwóch Ojczyznach. Powstało już wiele pieśni wiele modlitw, w których wyrażana jest wdzięcznośc dla niej, w których Ona jest uwielbiana i proszona o wstawiennictwo. Nowenna do której zapraszamy odmawiana będzie po raz pierwszy w historii i wraz z litanią napisaną w 2019 jest efektem działania Maryi w pokoleniu, które do Anglii przyjechało już w XXI w.
Nowenna rozpocznie się we czwartek, 6 sierpnia. Dla zainteresowanych – będzie również odmawiana w londyńskim sanktuarium Matki Bożej Kozielskiej-Zwycięskiej po Mszach św. porannych (10:00 BST) i transmitowana online (video) oraz przez Radio BOBOLA.
PR/05.08.2020
************************************************************************
w pierwszy czwartek miesiąca 6 sierpnia
UROCZYSTOŚĆ PRZEMIENIENIA PAŃSKIEGO
Święto Przemienienia Pańskiego zwane także epifanią lub teofanią obchodzi Kościół katolicki 6 sierpnia. Liturgia tego dnia wspomina opisane w ewangeliach wydarzenie, przez które Chrystus objawił swoje bóstwo.Czytany w liturgii ewangeliczny opis Przemienienia Pańskiego pełen jest znaczeń symbolicznych: góra, światło i obłok są w Biblii charakterystyczne dla objawień Boga. „Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich” (Mt 17,1). Twarz Jezusa zajaśniała jak słońce, szata była biała jak światło, ukazali się też Mojżesz i Eliasz a z obłoku dobiegł głos Boga.Są oni świadkami, którzy potwierdzają widzenie Apostołów i wskazują, że całe objawienie prowadzi do Jezusa. Dodatkowym i niepodważalnym uwierzytelnieniem jest głos Ojca, który mówi: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17,5).Przemienienie Jezusa miało umocnić wiarę Apostołów oraz przygotować ich na przeżycie męki i śmierci Jezusa. Przemienienie ukazuje też, że do chwały objawionej przez Jezusa dochodzi się przez cierpienie i śmierć. Tak jak każda teofania (czyli objawienie bóstwa) Przemienienie Pańskie budzi fascynację i zachwyt ale zarazem lęk, dlatego św. Piotr powiedział najpierw: „dobrze, że tu jesteśmy” a w chwilę później uczniowie „upadli na twarz i bardzo się zlękli”. W religioznawstwie mówi się, że Bóg jest „mysterium fascinosum et tremendum”, czyli tajemnicą fascynującą i przerażającą.W chrześcijaństwie wschodnim święto Przemienienia obchodzone było już w V wieku. Do dziś zajmuje ono w liturgicznym kalendarzu chrześcijańskiego Wschodu jedno z najważniejszych miejsc. Przemienienie jest też bardzo częstym motywem ikonografii wschodniej.Na Zachodzie pierwsze wzmianki o tym święcie pochodzą z VII i VIII wieku. Bardziej upowszechniło się ono w okresie wypraw krzyżowych, kiedy bardzo popularne były pielgrzymki do Ziemi Świętej, w tym także na Górę Tabor, uznawaną za górę przemienienia.W 1457 r. papież Kalikst III, jako wyraz wdzięczności za zwycięstwo nad Turkami odniesione 6 sierpnia 1456 r. pod Belgradem, wprowadził je do liturgii całego Kościoła katolickiego. W 1964 r. Górę Tabor odwiedził papież Paweł VI, który jako pielgrzym przemierzał Ziemię Świętą.
Katolicka Agencja Informacyjna
***
Msza św. – godz. 20.30
Antyfona na wejście
W jaśniejącym obłoku ukazał się Duch Święty, i odezwał się głos Ojca: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie. (Mt 17, 5)
Chwała na wysokości…
Kolekta
Boże, Ty przy chwalebnym Przemienieniu
Twojego Jedynego Syna potwierdziłeś tajemnice wiary świadectwem Ojców i ukazałeś chwałę,
jaka czeka Twoje przybrane dzieci, spraw,
abyśmy posłuszni głosowi Twojego umiłowanego Syna, stali się Jego współdziedzicami.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Daniela – Dn 7,9-10.13-14
Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego. Tysiąc tysięcy służyło Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed Nim. Sąd zasiadł i otwarto księgi.
Patrzałem w nocnych widzeniach: a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie.
Oto słowo Boże
Psalm 97
R/ Pan wywyższony króluje nad ziemią
Pan króluje, wesel się, ziemio,
radujcie się, liczne wyspy!
Obłok i ciemność wokół Niego,
prawo i sprawiedliwość podstawą Jego tronu. R/
Góry jak wosk topnieją przed obliczem Pana,
przed obliczem władcy całej ziemi.
Jego sprawiedliwość rozgłaszają niebiosa,
a wszystkie ludy widzą Jego chwałę. R/
Ponad całą ziemię
Tyś bowiem wywyższony
i nieskończenie wyższy
ponad wszystkich bogów. R/
Czytanie z Drugiego Listu św. Piotra Apostoła – 2 P 1,16-19
Najmilsi: Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej.
Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach.
Oto słowo Boże.
Alleluja, alleluja, alleluja. To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 17,1-9
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego, Jana, zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim.
Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”.
Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”.
Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa.
A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: „Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Panie, nasz Boże, uświęć złożone dary
przez chwalebne Przemienienie Twojego Syna
i oczyść nas ze zmazy grzechów
blaskiem Jego światłości.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Prefacja
Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe,
słuszne i zbawienne, abyśmy Tobie, Ojcze Święty, zawsze i wszędzie składali dziękczynienie,
przez naszego Pana Jezusa Chrystusa.
On objawił swoją chwałę wobec wybranych świadków,
a Jego ciało podobne do naszego
zajaśniało niezwykłym blaskiem.
W ten sposób umocnił serca uczniów,
aby nie ulegli zgorszeniu krzyża,
a całemu Kościołowi dał nadzieję, że osiągnie chwałę, którą sam zajaśniał jako jego Głowa.
Dlatego łącząc się z Aniołami w niebie
wielbimy Ciebie na ziemi, razem z nimi wołając:
Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów.
Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej.
Hosanna na wysokości.
Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie.
Hosanna na wysokości.
Antyfona na Komunię
Gdy się objawi Chrystus, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest. (1J 3,2)
Modlitwa po Komunii
Boże, Ty w tajemnicy Przemienienia objawiłeś chwałę Twojego Syna, spraw, niech Pokarm eucharystyczny, któryśmy przyjęli, przemieni nas na Jego podobieństwo. Który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
***
Przemienienie Pańskie
Oto co musisz wiedzieć o transfiguracji
W większości polskich miast znajdują się parafie pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Niewielu wiernych pamięta jednak jakie święto obchodzimy szóstego dnia sierpnia. Przypomnijmy zatem czym była transfiguracja, gdzie do niej doszło i co oznaczała.
1. Czym jest transfiguracja?
Słowo transfiguracja wywodzi się z łacińskich słów trans (oznaczającego inny) oraz figrua (co oznacza kształt). Łatwo więc dojść do wniosku, że transfiguracja oznacza po prostu zmianę kształtu – znakomicie oddaje to przyjęte przez kościół polskie słowo przemienienie. W wielu językach do dziś święto Przemienienia Pańskiego nazywa się właśnie transfiguracją – między innymi w języku angielskim, hiszpańskim, francuskim czy włoskim. Polski Kościół zdecydował kilkaset lat temu o używaniu słowa przemienienie, ale w języku teologów transfiguracja wciąż funkcjonuje.
To właśnie to wydarzenie – Transfigurację, a więc Przemienienie Pana Jezusa – opisują Ewangelie odczytywane szóstego sierpnia.
2. Jak Ewangelie opisują Przemienienie Pańskie?
Apostołowie Łukasz, Marek i Mateusz piszą, że w kilka dni po wyznaniu Chrystusa, iż zostanie zamordowany, ale zmartwychwstanie, Pan wziął ze sobą na górę Piotra, Jana i Jakuba. Tam dokonało się przemienienie – gdy Pan Jezus się modlił jego twarz stała się promieniejąca a jego odzienie lśniąco białe tak jak żaden na ziemi folusznik wybielić nie zdoła (Mk 9, 3). Wtedy ukazali się uczniom wokół Jezusa Eliasz z Mojżeszem, z którymi Ten rozmawiał (Mt, 17, 3). Święty Piotr odezwał się wówczas proponując zbudowanie dla nich trzech namiotów (Łk, 9, 33). Nagle, z obłoków rozległ się głos To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! (Mt 17, 5).
Uczniowie słysząc głos Boga przestraszyli się i padli na twarz, po czym Chrystus zbliżył się do nich i powiedział Nie lękajcie się. A wokół niego nie było już nikogo prócz uczniów.
3. Po co dokonało się Przemienienie?
Na to pytanie dokładnie odpowiada Katechizm Kościoła Katolickiego, w punkcie 568: Przemienienie Chrystusa ma na celu umocnienie wiary Apostołów ze względu na przyszłą mękę, wyjście na “wysoką górę” jest przygotowaniem do wejścia na Kalwarię. Chrystus, Głowa Kościoła, ukazuje to, co zawiera Jego Ciało i czym promieniuje w sakramentach: “nadzieję chwały” (Kol 1, 27).
Przemienienie było więc przygotowaniem uczniów na bolesną godzinę Męki, by nie ulegli zgorszeniu krzyża, by mieli pewność wywiedzioną także z nadprzyrodzonych źródeł.
4. Gdzie doszło do Przemienienia?
Ewangelie mówią o wysokiej górze na której wydarzenie to miało miejsce, żadna z relacji Apostołów nie wskazuje jednak jej nazwy. Tradycja chrześcijańska mówi jednak o górze Tabor – była ona wcześniej wielokrotnie wspominana w Starym Testamencie. Wymieniał ją prorok Samuel w swojej mowie do króla Saula, odnosili się do niej także prorocy Jeremiasz, Ozeasz oraz autorzy Księgi Psalmów.
5. Dlaczego Panu Jezusowi towarzyszy Mojżesz i Eliasz?
Pojawiające się u boku Chrystusa postacie ze Starego Testamentu reprezentują dwa główne składniki Starego Przymierza – Mojżesz symbolizuje Prawo, a Eliasz uważany był za największego z Proroków. Prawo i Proroctwa znane Żydom miały się zbiec w osobie Jezusa Chrystusa wraz z Jego śmiercią i zmartwychwstaniem.
To symboliczne towarzystwo Chrystusa miało dodać pewności apostołom, ze jest On Synem Bożym. Ewangelista zauważa, że Pan Jezus nawiązywał do tego raz jeszcze, już po swoim zmartwychwstaniu, kiedy zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk 24, 27).
6. Przemienienie opisują Ewangeliści Łukasz, Mateusz i Marek, tymczasem na górze z Chrystusem byli inni uczniowie. Czy zachowały się ich wypowiedzi na ten temat?
W swym drugim liście święty Piotr dokładnie potwierdza to, co wcześniej zapewne opowiedział pozostałym apostołom: Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: To jest mój Syn umiłowany, w którym sobie upodobałem. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej (2P, 1, 16-18).
7. Czego uczy nas Przemienienie Pańskie?
Transfiguracja była przede wszystkim wyjawieniem apostołom boskiego, nadprzyrodzonego majestatu. Egzegeci biblijni podkreślają także często, że to doświadczenie apostołów trwało niezwykle krótko, przez moment. To symboliczne wskazanie, że nasza wiara rzadko sprowadza się tylko do doświadczeń mistycznych.
PCh24.plmalk
******
Przemienienie Pańskie: jedno z najważniejszych świąt, które pokazuje, jak silna jest moc Bożej łaski
Ewangeliczne wydarzenie objawiło uczniom nieporównywalną z żadnym innym zjawiskiem ziemskim Bożą łaskę działającą w świecie.
Święto Przemienienia, które na chrześcijańskim Wschodzie celebrowali już w VI i VII wieku Nestorianie i Syryjczycy, do kalendarza Kościoła łacińskiego weszło stosunkowo późno, bo w 1457 roku, dzięki papieżowi Kalikstowi III. Obchodzone 6 sierpnia (w kalendarzu juliańskim 13 dni później, czyli 19 sierpnia), przypomina opisywane w Ewangeliach Łukasza, Marka i Mateusza objawienie się Chrystusa w pełnej chwale przed Piotrem, Jakubem i Janem.
Ewangeliczne wydarzenie z jednej strony stanowiło wezwanie do wzmocnienia wciąż kruchej wiary uczniów, którzy wiązali ze swoim Nauczycielem nadzieje bardziej doczesne niż wieczne. Z drugiej zaś – objawiło im nieporównywalną z żadnym innym zjawiskiem ziemskim Bożą łaskę działającą w świecie. Teologia wschodnia od czasów późnego średniowiecza nazywa ją Bożymi energiami, dzięki którym nieporządek świata istniejący od grzechu prarodziców w raju potrafi na nowo zintegrować się z Bogiem i dążyć ku wiecznemu zbawieniu.
Ikona Przemienienia Pańskiego
W ikonografii zachodniej dominują realistyczne przedstawienia Przemienienia Pańskiego. Najsłynniejszy wizerunek, pędzla XVI-wiecznego mistrza Rafaela Santiego, przypomina obrazy o wniebowstąpieniu Pańskim. Obleczony w białą szatę Chrystus wznosi się ku niebu w otoczeniu Mojżesza i Eliasza. Uczniowie pozostają na ziemi w pozycji leżącej, jakby obudzeni nagle ze snu.
Ikona Przemienienia w tradycji wschodniej (gr. „Metamorfosis”) mimo iż opisuje to samo wydarzenie, koncentruje się przede wszystkim na blasku bijącym z zupełnie odmienionego i jaśniejącego wieloma promieniami oblicza Syna Bożego i Jego sylwetki.
Wychodzące z postaci Chrystusa białe promienie spotykają się z postaciami uczniów. Promienie te według prawosławnej teologii to właśnie Boże energie, zdolne przemieniać stworzenie, człowieka i cały Kosmos.
Ikona Przemienienia jest więc nie tylko portretem pewnego biblijnego wydarzenia, ale również zapowiedzią przyszłej, przemienionej ludzkości żyjącej w blasku Bożego światła.
Znany teolog prawosławny Paul Evdokimov podkreślał, że każdy mnich lub ikonograf zaczynał tworzenie ikon właśnie od Przemienienia Pańskiego. Światło manifestujące się w Przemienieniu jest bowiem nie tylko blaskiem Chrystusa, ale również żyjących w idealnej miłości pozostałych Osób Boskich: Ojca-Stworzyciela i Ducha Świętego.
Przemienienie w Grabarce
W tradycji prawosławnej i greckokatolickiej w krajach słowiańskich Przemienienie Pańskie nazywane jest po prostu „Spasem”, czyli Zbawicielem.
W ten dzień, zaliczany do grona 12 najważniejszych świąt w kalendarzu liturgicznym, wierni święcą w cerkwiach owoce (głównie jabłka, gruszki i winogrona) jako symbol nieustannej przemiany przyrody, zmieniającej swoje oblicze dzięki Bożej łasce.
Co ciekawe, podobne zwyczaje, związane z zakończeniem żniw i zbiorów, były również popularne w polskiej tradycji związanej z łacińskim kalendarzem liturgicznym.
We wschodniej Polsce większość prawosławnych pielgrzymuje na Przemienienie do klasztoru na Grabarce, gdzie świętowanie zaczyna się już w wigilię Przemienienia, a jego kulminacją jest poranna Boska Liturgia, która, podobnie jak na Górze Tabor, ma przygotować wiernych do udziału w chwale Chrystusa.
Jednocześnie Przemienienie Pańskie, będące zapowiedzią i przygotowaniem uczniów do wypełnienia kolejnych tajemnic wiary – męki i zmartwychwstania – jest już zapowiedzią wrześniowego święta liturgicznego Podwyższenia Krzyża Świętego.
Tak jak ikona Przemienienia jest zapowiedzią Nowego Człowieka zbawionego przez nieograniczoną światłość Bożej Miłości, tak samo sierpniowe święto stanowi budującą i niezwykle radosną zapowiedź nastania porządku idealnej, Bożej harmonii, zmieniającej świat i wszystkie panujące w nim relacje.
Łukasz Kobeszko/Aleteia/06/08/2016
*****
21.00 – 22.00
adoracja przed Najświętszym Sakramentem w intencji kapłanów
***
W pierwsze czwartki miesiąca Kościół pragnie uczcić dwa sakramenty: Najświętszą Eucharystię i kapłaństwo
Każdy pierwszy czwartek miesiąca jest przypomnieniem Wielkiego Czwartku. Liturgia określa to przypominanie greckim słowem – anamnesis – przypominać, czynić pamiątkę.
Za każdym razem, kiedy w Liturgii Kościoła wspominamy wydarzenia dotyczące naszego zbawienia – to jednocześnie ta prawda uobecnia się między nami. Zbawcze dzieło Chrystusa jest kontynuowane w każdym miejscu i w każdym czasie. Pan Jezus mówi wyraźnie: „To czyńcie na moją pamiątkę (gr. anamnesin)”.
W czwartek, poprzez anamnezę, uczestniczymy w Ostatniej Wieczerzy i z Panem Jezusem wchodzimy na drogę Jego Męki. To dlatego wielu świętych i mistyków w czwartkowe wieczory a nawet noce trwało i trwa na adoracji.
Pierwszy czwartek miesiąca jest dniem Eucharystii – przede wszystkim czasem dziękczynienia. Dziękujemy za największy z cudów, ale także za Kościół i to wszystko, co przyczynia się do naszego zbawienia.
W tym obecnym czasie mamy utrudnienia, aby przyjąć Komunię świętą. Ale możemy Pana Jezusa przyjąć duchowo. Możemy w duchu dziękczynienia poświęcić chwilę naszego czasu na adorację Najświętszego Sakramentu.
Jak to dobrze, że wielu kościołach w tym dniu trwa całodzienna a nawet całonocna adoracja Najświętszego Sakramentu.
Z sakramentem EUCHARYSTII związane jest KAPŁAŃSTWO. Msza święta została przez Pana Jezusa powierzona kapłanom, aby tę TAJEMNICĘ NASZEJ WIARY sprawowali w każdym miejscu i czasie. Tylko poprzez kapłanów Chrystus może w pełni dawać siebie i przebywać wśród ludzi w swoich sakramentalnych znakach.
Dlatego pierwszy czwartek jest także dniem wdzięczności za dar kapłaństwa, a co za tym idzie – Kościół modli się za kapłanów, aby nie tylko wytrwali w powołaniu, które otrzymali od Pana Jezusa, ale aby ich życie było czytelnym znakiem Bożego działania.
***
Modlitwa św. Faustyny:
O Jezu mój, proszę Cię za Kościół cały, udziel mu miłości i światła Ducha swego, daj moc słowom kapłańskim, aby serca zatwardziałe kruszyły się i wróciły do Ciebie, Panie. Panie, daj nam świętych kapłanów, Ty sam ich utrzymuj w świętości.
O Boski i Najwyższy Kapłanie, niech moc miłosierdzia Twego towarzyszy im wszędzie i chroni ich od zasadzek i sideł diabelskich, które ustawicznie zastawia on na dusze kapłana. Niechaj moc miłosierdzia Twego, o Panie, kruszy i wniwecz obraca wszystko to, co by mogło przyćmić świętość kapłana – bo Ty wszystko możesz.
***
Modlitwa bł. księdza Michała Sopoćkę, spowiednika i kierownika duchowego św. Faustyny:
Boże miłosierny,
daj Kościołowi swemu wielu gorliwych i świętych kapłanów!
Wybierz i powołaj ich sam spośród ludu swego,
aby żaden niepowołany między nimi się nie znalazł,
a żaden powołany nie został pominięty.
Kształtuj ich sam łaską Ducha Świętego,
jak niegdyś przysposobiłeś przez Niego Apostołów!
Niech prawdę Twoją i Twoje nakazy
głoszą słowem, przykładem i życiem!
Niech pracują w Twojej winnicy bez znużenia,
oczekując w pokorze wyników swej pracy tylko od Ciebie
i nie szukają niczego prócz Twojej chwały.
Wzbudź na nowo w Kościele owego Ducha,
którego wylałeś na Apostołów!
Amen.
PROŚCIE PANA ŻNIWA…
“Szatan żywi gwałtowną nienawiść do kapłanów. Chce ich zbrukać, doprowadzić do upadku, zdeprawować. Dlaczego? Ponieważ całym swoim życiem głoszą prawdę Krzyża. Duchowni i osoby konsekrowane nie mogą pozostawić świata obojętnym. Tę prawdę Krzyża głoszą nawet w swoim ciele. Dla świata będą zawsze powodem do skandalu. Zajmują miejsce Chrystusa. A jak stwierdził Joseph Ratzinger w przemówieniu wygłoszonym w Rzymie w 1977 r.: „miejscem prawdziwego vicarius Christi jest Krzyż: być wikariuszem Chrystusa znaczy trwać, stojąc pod Krzyżem w posłuszeństwie i tym samym stanowić representatio Christi w czasie i świecie, podtrzymywać Jego władzę jako przeciw-władzę wobec świata. (…) Chrystus nie broni Prawdy z pomocą legionów, ale uwidacznia ją swoją Męką”. Księża i osoby konsekrowane swoim pokornym i oddanym życiem są ogromnym wyzwaniem rzuconym potędze świata”.
cytat z książki „Wieczór się zbliża i dzień już się chyli” – kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. (Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa, 2019)
***************************
Naczynia połączone
Pierwsze czwartki, pierwsze piątki, pierwsze soboty. Interesowni praktykują dla obietnic, gorliwi – z miłości.
Na początku kwietnia, gdy ograniczenia sanitarne weszły w szczytową fazę, u wielu wiernych zrodziły się wątpliwości, co będzie z praktyką pierwszych piątków i sobót miesiąca. Nabożeństwo to dla zachowania duchowych owoców wymaga ciągłości – w obu przypadkach należy przyjmować w te dni Komunię św., co zwykle wiąże się też z potrzebą przystąpienia do sakramentu pokuty. Tymczasem wskutek pandemii dostęp do tych sakramentów został odcięty. W związku z tym Komisja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów KEP poinformowała, że zgodnie z prawem kościelnym w tego rodzaju wyjątkowych przypadkach „nie ulega przerwaniu ciągłość owoców, a więc nie trzeba tej praktyki zaczynać od nowa, a jedynie przedłużyć tę praktykę o kolejny miesiąc”.
Już sama ta sytuacja pokazuje, jak ważne są dla wielu katolików dni, w których okazujemy szczególną cześć Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny. W pierwsze piątki miesiąca liczba wiernych w kościołach jest wyższa niż w inne dni powszednie, a wielu jest takich, którzy podejmują tego dnia posty i inne czyny pokutne.
Niedawno zmienił się sposób wyznaczania pierwszych dni miesiąca w kalendarzu kościelnym. Wcześniej obchodzono wszystkie trzy dni razem. Decydował pierwszy piątek. Jeśli ten dzień przypadł pierwszego dnia danego miesiąca, wtedy czwartek, choć kalendarzowo należał jeszcze do poprzedniego miesiąca, obchodziło się jako pierwszy. Jeżeli natomiast pierwszym dniem miesiąca była sobota, wówczas jako pierwszą sobotę w Kościele obchodziło się tę, która przypadała za tydzień – po pierwszym piątku. Niedawno zostało to uproszczone. Pierwsze czwartek, piątek i sobotę obchodzi się teraz wtedy, kiedy faktycznie są pierwsze w kalendarzu na dany miesiąc. Sposób liczenia dni to jednak kwestia drugorzędna. Istotne jest nastawienie serca i intencja, z jaką podejmuje się te praktyki.
Jak ciąża
Skąd te praktyki się wzięły? – Za pierwszymi piątkami stoi żądanie Pana Jezusa z objawień św. Małgorzaty Alacoque. Jeśli chodzi o nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca, to stoi za nimi tradycja fatimska. Natomiast wcześniejsza tradycja bardziej była związana z kultem Niepokalanego Serca Maryi, który nawiązywał do kultu Serca Jezusa – mówi ks. prof. Marek Chmielewski. Dodaje, że praktyki pierwszego czwartku, piątku i soboty miesiąca nie mają charakteru obowiązkowego, lecz należą raczej do sfery pobożności. – O ile liturgia jest obowiązkowa, bo to jest kult Kościoła, o tyle jeśli chodzi o formy pobożności, to takiego obowiązku w sensie prawnym nie ma. Natomiast ze względów formacyjnych te formy się szanuje – zauważa.
Szczególnie popularne jest wśród wiernych nabożeństwo dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Dlaczego ma to być akurat dziewięć piątków, czyli de facto dziewięć miesięcy?
– Dlatego, że dziewięć miesięcy to analogia do czasu, jakiego potrzebuje dziecko rozwijające się w łonie matki, aby się urodzić. Przez praktykę dziewięciu pierwszych piątków ma się narodzić nowy człowiek, który żyje sakramentami. Jeśli dobrze wczytamy się w objawienia, których Pan Jezus udzielił św. Małgorzacie, zauważymy, że one mają na celu właśnie to: wychowanie człowieka do regularnego życia sakramentalnego – wskazuje teolog.
Zwraca uwagę na fakt, że od uchwały IV Soboru Laterańskiego w 1215 roku katolik ma obowiązek spowiedzi i Komunii raz w roku, szczególnie w okresie wielkanocnym. Na tamte czasy było to wymaganie wysokie, jeśli weźmie się pod uwagę istniejącą wtedy sieć kościołów. Z czasem jednak ulegało to zmianom i już na przykład w XVII wieku duszpasterstwo oraz dostępność kościołów wyglądały całkiem inaczej. Wówczas traktowanie pobożności na zasadzie „raz w roku” wymagało zdynamizowania. I taka pomoc przyszła. Pierwszopiątkowe praktyki i związane z nimi obietnice Jezusa znacznie ożywiły życie duchowe katolików.
Sama św. Małgorzata Maria Alacoque w jednym z listów napisała, że kult Najświętszego Serca „ma na celu odnowienie w duszach skutków Odkupienia”. To jest zasadniczy cel tego nabożeństwa.
Chodzi o cel
Wraz z nową formą pobożności pojawiły się także jej wypaczenia, polegające na magicznym traktowaniu praktyk pierwszopiątkowych (a także pierwszosobotnich), czyli wykonywaniu ich na zasadzie „zaliczenia”: przyjść, odprawić spowiedź, Komunię, najlepiej wszystko w sam pierwszy piątek. Towarzyszy temu oczekiwanie, że gdy wypełnię praktykę, Pan Bóg musi mi zagwarantować zbawienie. Taki „handel wymienny”.
Ksiądz Marek Chmielewski, przestrzegając przed taką postawą, podkreśla ważność odpowiedniego przygotowania do spełniania warunków nabożeństwa. – Jest dobrą intuicją duszpasterską, że dzieci pierwszokomunijne przynajmniej przez pierwszy rok odprawiają dziewięć pierwszych piątków. Nie powinno tam jednak chodzić o uzyskanie nieco magicznie traktowanego „biletu do nieba”. Obietnica mówi przede wszystkim, że człowiek nie umrze bez szansy pojednania z Bogiem, ale to samo przez się nie jest gwarancją zbawienia. Chodzi o to, żeby tego młodego człowieka wychować w życiu sakramentalnym nie tylko co do ilości wypełnionych praktyk. On ma się nauczyć, jak się spowiadać: nie tylko w sposób faktograficzny, ale analityczny; ma się nauczyć życia eucharystycznego, adoracji. I to jest ważne – przekonuje. Przywołuje konkretny przykład prawidłowej formacji w tym zakresie.
– W pierwszych latach kapłaństwa pracowałem w dużej parafii w Radomiu. Była tam siostra katechetka, która przez pół godziny odprawiała z dziećmi rachunek sumienia, zanim księża usiedli, żeby spowiadać je na pierwsze piątki. I widać było efekty. Dzieci były dobrze przygotowane, wiedziały, co mówią. Takie podejście jest bardzo ważne dla rozwoju duchowego. Jeśli tego nie ma, dochodzi do takich sytuacji, że dorosły człowiek spowiada się jak dziecko pierwszo-komunijne. Tak więc praktyka pierwszych piątków miesiąca ma wielki potencjał duszpasterski, jeśli jest mądrze i dobrze sprawowana. I to jest jej zasadniczy cel. Chodzi przecież o wychowanie do miłości Boga, bliźniego i samego siebie – akcentuje kapłan.
Wynagrodzenie
Nabożeństwo do Serca Jezusowego jest kultem ekspiacyjnym, wynagradzającym. Podobnie jest z kultem Niepokalanego Serca Maryi Panny, w którym od czasu objawień fatimskich wzmocniony został element pokuty za grzechy. Maryja w Fatimie mówiła dzieciom, że wielu ludzi ginie na wieki, bo zbyt mało jest takich, którzy chcieliby się za nich modlić i ofiarować swoje cierpienia. Także tu istotny jest więc motyw wynagrodzenia.
– Wynagrodzenie jest często traktowane na sposób ludzki: komuś zrobiłem przykrość, to teraz muszę przeprosić, żeby mu sprawić przyjemność. Samo wyrażenie „obrażać Boga” jest antropomorficzne, ale nie mamy innych narzędzi. Wyglądałoby na to, że przez nasze zgrzeszenie Pan Bóg coś traci i my musimy Mu to oddać, tak jak w ramach restytucji musimy oddać to, co ukradliśmy, bo w przeciwnym razie nie spełnimy warunku nawrócenia – mówi ks. Marek Chmielewski. Zauważa jednak, że to nie do końca tak. – Chodzi o to, że skoro Bóg jest miłością, to grzech jest zaprzeczeniem miłości. To jest przede wszystkim krzywda, jaką człowiek samemu sobie wyrządza przez odwrócenie się od miłości. I to nie miłości w znaczeniu uczuciowym, tylko rozumianym jako afirmacja osoby. Wynagrodzenie jest przede wszystkim odbudowaniem i wzmocnieniem w grzeszniku miłości. To wynagrodzenie staje się bardziej zrozumiałe, gdy patrzymy na nie przez wymiar Kościoła. Czasami mówimy, że Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa jest jak zespół naczyń połączonych. Jeżeli poziom spada w jednym naczyniu, to spada we wszystkich. Mistyczne Ciało doznaje uszczerbku przez cudzy grzech. Wierni mający tę świadomość tym bardziej chcą okazać miłość Bogu i bliźniemu, aby ten brak, jaki Kościół cierpi, został wyrównany. A więc nie tyle Pan Bóg cierpi szkody (jest przecież bytem absolutnym), ile Kościół ponosi duchowe straty. I gorliwi chcą naprawić to, co inni zepsuli. To jest wyraz odpowiedzialności za zbawienie innych i za życie Kościoła – podkreśla teolog.
Czwartki
Tradycja pierwszych czwartków jest późniejsza niż piątków i sobót. – Nie można ich traktować na równi z pierwszymi piątkami – zauważa ks. prof. Chmielewski. Dodaje, że trudno wskazać początek tej tradycji. Prawdopodobnie wiąże się z orędziami na Światowe Dni Powołań, które zapoczątkował św. Paweł VI. – Tam, jak się zdaje, jest początek tej praktyki: zaproszenie do szczególnej modlitwy w pierwsze czwartki o powołania, głównie kapłańskie – mówi. Zauważa, że zwyczajowo modlimy się o powołania, ale rzadko akcentuje się modlitwę za powołanych. O to, żeby byli wierni powołaniu – a to jest przecież istota.
Franciszek Kucharczak/GN 25/2020
************************************************************************
***
ŚRODA, 5 SIERPNIA 2020
Rocznica poświęcenia Bazyliki Matki Bożej Większej
Msza święta
Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny „Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.
W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. W dniu 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem i tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (papież w latach 432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. (…) W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. (…) Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto.
brewiarz.pl/czytelnia
Antyfona na wejście
Błogosławiona jesteś, Dziewico Maryjo, przez Boga Najwyższego, więcej niż wszystkie niewiasty na ziemi; Tak bowiem wsławił Twe imię, że Twoja chwała nie zejdzie z ust ludzi. (Jdt 13, 18.19)
Kolekta
Miłosierny Boże, odpuść winy nam, swoim sługom, a ponieważ nasze czyny nie mogą się Tobie podobać, niech nam wyjedna zbawienie Matka Twojego Syna, Jezusa Chrystusa. Który z Tobą żyje i króluje
w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie
wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza – Jr 31,1-7
To mówi Pan: „Znajdzie łaskę na pustyni naród ocalały od miecza; Izrael pójdzie do miejsca swego odpoczynku. Pan się mu ukaże z daleka. Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość. Znowu cię zbuduję i będziesz odbudowana, Dziewico-Izraelu. Przyozdobisz się znów swymi bębenkami i wyjdziesz wśród tańców pełnych wesela. Będziesz znów sadzić winnice na wzgórzach Samarii; uprawiający będą sadzić i zbierać. Nadejdzie bowiem dzień, kiedy strażnicy znów zawołają na wzgórzach Efraima: «Wstańcie, wstąpmy na Syjon, do Pana, Boga naszego!»”
To bowiem mówi Pan: „Wykrzykujcie radośnie na cześć Jakuba, weselcie się pierwszym wśród narodów! Głoście, wychwalajcie i mówcie: «Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela!»”
Oto słowo Boże.
Psalm (Jr 31)
R/ Pan nas obroni, tak jak pasterz owce.
Słuchajcie, narody, słowa Pana,
głoście na dalekich wyspach, mówiąc:
„Ten, co rozproszył Izraela, znów go zgromadzi
i będzie czuwał nad nim, jak pasterz nad swą trzodą”. R/
Pan bowiem uwolni Jakuba,
wybawi go z ręki silniejszego od niego.
Przyjdą i będą wykrzykiwać radośnie na wyżynie
Syjonu
i rozradują się błogosławieństwem Pana. R/
Wtedy ogarnie dziewicę radość wśród tańca
i młodzieńcy cieszyć się będą ze starcami.
Zamienię bowiem ich smutek w radość,
pocieszę ich i rozweselę po ich troskach. R/
Alleluja, alleluja, alleluja. Wielki prorok powstał między nami i Bóg nawiedził lud swój. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza -Mt 15,21-28
Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.
Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”.
A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Wszechmogący Boże, składamy Ci Ofiarę uwielbienia, z radością oddając cześć Rodzicielce Twojego Syna, spraw, aby przez Najświętszą Ofiarę,
wzrastała w nas łaska wiecznego odkupienia.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, bo wejrzał Bóg na uniżenie swojej służebnicy. (Łk 1, 48)
Modlitwa po Komunii
Oddając cześć Najświętszej Maryi Pannie
zostaliśmy posileni sakramentem Eucharystii,
pokornie prosimy Cię, Boże, abyśmy mogli uczestniczyć w uczcie wiecznego życia.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
***
Papież regularnie odwiedza „Mamusię”. Dlaczego akurat ten wizerunek Maryi?
Antoine Mekary/ALETEIA
**
Ikona Salus Populi Romani, co się tłumaczy jako Ocalenie Ludu Rzymskiego, w Polsce znana jest bardziej jako Matka Boża Śnieżna. Franciszek ma do niej szczególne nabożeństwo…
5 sierpnia wspominamy Najświętszą Maryję Pannę Śnieżną. Powszechnie wiadomo, że papież Franciszek regularnie nawiedza ten wizerunek Maryi umieszczony w Bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie. Często odprawia tam mszę świętą. Skąd to nabożeństwo?
Należy wrócić pamięcią do dnia wyboru Franciszka, kiedy to na koniec swojego pierwszego pozdrowienia zapowiedział: „Jutro chcę udać się na modlitwę do Matki Bożej, aby strzegła całego Rzymu”, a z samego rana pojechał do Matki Bożej Śnieżnej. I tak rozpoczęło się jego nieustanne pielgrzymowanie przed rzymski wizerunek.
Papież Argentyńczyk podkreśla bycie biskupem Rzymu, z którym wiąże się posługa Piotrowa, co zaznaczył dziennikarzom w drodze powrotnej z podróży do Strasburga: „W pamięci jest arcybiskup Buenos Aires, ale tego już nie ma. Teraz jestem biskupem Rzymu i następcą św. Piotra (…) jestem rzymianinem”. Zatem jako nabożny rzymianin nie zapomina o swojej niebiańskiej Matce.
Kwiaty i piłka w darze dla Maryi
To nabożeństwo ma jednak znacznie dłuższą historię i nie wiąże się tylko z wyborem na Stolicę Piotrową. Jak zdradził włoskim mediom ówczesny archiprezbiter, kard. Santos Abril y Castello:
Papież zakomunikował mi swoje pragnienie udania się do Bazyliki Matki Bożej
Większej zaledwie godzinę po wyborze podczas kolacji*. I przyznaję, że ta prośba nie była dla mnie zaskoczeniem, ponieważ znałem od pewnego czasu jego silne nabożeństwo do Maryi, zwłaszcza do Salus Populi Romani.
Dla kard. Bergoglio, podczas jego pobytów w Rzymie, modlitwa przed tą ikoną była zawsze obowiązkowym punktem programu.
Jak niegdyś, także i dzisiaj udaje się do niej zawsze w formie prywatnej. Zdarza się, że już z samolotu otoczenie papieskie zapowiada, że papież zajrzy na tradycyjną krótką modlitwę przed obrazem. Niekiedy bazylika jest otwarta dłużej, by strudzony pielgrzym mógł pozdrowić swoją Matkę.
Zdradza to jego ogromny szacunek do Maryi. Zazwyczaj zostawia bukiet kwiatów, ale zdarzyło się, że po swojej pierwszej pielgrzymce do Brazylii na ŚDM zostawił piłkę, która otrzymał od dzieci znajdujących się przed bazyliką. Jak sam to powiedział w drodze powrotnej z Korei:
Z lotniska pojadę podziękować Matce Bożej. To piękna rzecz. Doktor Giani kazał zabrać kwiaty z Korei, w koreańskich kolorach, ale potem u wyjścia z nuncjatury przyszła pewna dziewczynka z bukietem kwiatów, róż i powiedzieliśmy: Zanieśmy Matce Bożej właśnie te kwiaty od dziewczynki z Korei. Właśnie te zaniesiemy. Z lotniska pojedziemy tam na chwilę modlitwy, a następnie do domu.
Ona jest Mamusią
4 maja 2013 roku, podczas swojej drugiej wizyty z okazji objęcia bazyliki, Franciszek – kiedy odmawiał różaniec z wiernymi – wytłumaczył, jak rozumie ten tytuł Matki Bożej:
Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów; Mamą, która uczy nas płodności, otwartości na życie i bycia płodnymi w dobru, w radości, w nadziei, byśmy nigdy nie stracili nadziei, byśmy dawali życie innym, życie cielesne i duchowe.
Franciszek nawiedza tę ikonę przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, na zakończenie procesji Bożego Ciała, 8 grudnia przed lub po tradycyjnej modlitwie przed figurą Matki Bożej Niepokalanej na rzymskim placu hiszpańskim. W 2016 roku odprawił tam mszę świętą na rozpoczęcie Roku Miłosierdzia i spotkał się z kapłanami z okazji ich jubileuszu, a w 2017 uczestniczył w czuwaniu z okazji ŚDM i odprawił mszę świętą z okazji 100-lecia Kongregacji Kościołów Wschodnich i Papieskiego Instytutu Wschodniego.
Pięknie odrestaurowana Salus Populi Romani
Od końca 2016 roku archiprezbiterem Bazyliki jest Polak, kard. Stanisław Ryłko, wieloletni organizator Światowych Dni Młodzieży i przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich. Jak przystało na polskiego gospodarza, rozpoczął prace konserwatorskie i porządkowe w bazylice.
Zostało zainstalowane nowe oświetlenie, które odsłoniło piękno i bogactwo fresków. W kaplicy Matki Bożej zostały wymyte ściany, a sama ikona poddana konserwacji w Laboratorium diagnostyki konserwacji i odnowy Muzeów Watykańskich. Wizerunek, który coraz bardziej przypominał Czarną Madonnę, po oczyszczeniu odzyskał swoje intensywne żywe barwy.
Salus Populi Romani, co się tłumaczy jako Ocalenie Ludu Rzymskiego, w Polsce znana jest bardziej pod tytułem Matki Bożej Śnieżnej. W polskich świątyniach znajdują się liczne kopie tej ikony. Jan Paweł II wybrał ją, by towarzyszyła krzyżowi ŚDM w pielgrzymowaniu po kraju goszczącym młodych z całego świata.
ALETEIA
Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulą. Jan Paweł II wierzył, że ocaliła go Maryja
fot. Beata Zajączkowska/13/05/2017
**
Św. Jan Paweł II przelał krew w miejscu niezwykle symbolicznym. Tu mieścił się cyrk Nerona, gdzie za Chrystusa ginęli pierwsi chrześcijanie. Nieopodal został ukrzyżowany św. Piotr.
Przed zamachem na Jana Pawła II na placu św. Piotra nie było ani jednego wizerunku Maryi. Pierwszy – i jak dotąd jedyny – pojawił się tam jako wotum dziękczynne za ocalenie papieża Polaka.
„Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulą” – mówił tuż po zamachu Jan Paweł II. Przelał krew w miejscu niezwykle symbolicznym. Tu bowiem mieścił się starożytny cyrk Nerona, gdzie za Chrystusa ginęli pierwsi chrześcijanie. Nieopodal został ukrzyżowany św. Piotr.
O miejscu zamachu przypomina wtopiona w kostkę brukową niewielka marmurowa płyta z herbem papieża Polaka i datą 13 maja 1981 roku. Niejednokrotnie można zobaczyć w tym miejscu modlących się pielgrzymów i leżące na płycie kwiaty.
Ojciec Święty był przekonany, że to Maryja uratowała mu życie, stąd też, gdy pracownicy Watykanu powiedzieli mu, że chcieliby upamiętnić jego ocalenie, poprosił, by na placu św. Piotra w widocznym dla wszystkich miejscu pojawił się wizerunek Matki Bożej.
Gdzie Maryja na placu św. Piotra?
Była to też odpowiedź na przytyk, jaki Jan Paweł II usłyszał rok przed zamachem w czasie spotkania z młodzieżą. Jeden z chłopców zauważył wówczas nieobecność Maryi na placu przed bazyliką watykańską, choć już wtedy znajdowały się tam figury Zbawiciela, wszystkich apostołów i 140 świętych, widocznych na kolumnadzie. Jan Paweł II obiecał wówczas temu zaradzić, a inicjatywa pracowników stała się ku temu sposobną okazją.
Dziś trudno sobie wyobrazić Watykan bez wizerunku Matki Bożej z Dzieciątkiem. Znajduje się na nim herb Jana Pawła II i jego zawołanie Totus Tuus, a pod spodem napis po łacinie Mater Ecclesiae. By ten maryjny wizerunek pojawił się na placu, trzeba było jednak najpierw pokonać opór architektów, którzy nie chcieli pozwolić na wprowadzenie najmniejszej zmiany w wyglądzie tego miejsca. W końcu ulegli jednak stanowczej prośbie Wojtyły i ostatecznie mozaiką przysłonięto jedno z okien Pałacu Apostolskiego.
Mater Ecclesiae
Choć z dołu wygląda niepozornie, ma jednak ponad dwa i pół metra wysokości! Jest to kopia fresku widniejącego na jednej z kolumn dawnej bazyliki konstantyńskiej, który udało się szczęśliwie ocalić.
Widniejąca na nim Matka Boża otrzymała tytuł Mater Ecclesiae «Matki Kościoła», na pamiątkę historycznego wydarzenia z 21 listopada 1964 roku, kiedy to w czasie trwającego wówczas II Soboru Watykańskiego Paweł VI ogłosił Maryję Matką Kościoła. Wielkimi i niestrudzonymi orędownikami przyznania Matce Bożej tego tytułu byli biskupi polscy, w tym szczególnie Prymas Tysiąclecia – podkreśla ks. Arkadiusz Nocoń z Kongregacji ds. Kultu Bożego.
Mozaikę poświęcił Jan Paweł II 8 grudnia 1981 roku, prosząc, by pomagała ona każdemu, kto przyjdzie na plac, „podnieść wzrok ku Maryi i z dziecięcym oddaniem skierować do Niej swoją modlitwę”.
Fatima jest też obecna w najbardziej maryjnym zakątku Watykanu, jakim bez wątpienia są papieskie ogrody. Umieszczono tam figurkę Maryi wyciągającej pomocne dłonie ku trojgu pastuszkom.
Z polskiej perspektywy warto też przypomnieć, że wyruszającym w kolejne podróże papieżom błogosławi Matka Boska Częstochowska. Przy lądowisku helikopterów stoi unikatowa w skali światowej rzeźba Królowej Polski, ofiarowana przez paulinów.
Zresztą Państwo Miasto Watykan, bo tak brzmi oficjalna nazwa tego najmniejszego państwa świata, jest od swych początków wyjątkowo maryjne i naznaczone także objawieniami z Lourdes. W obecnym kształcie powstało na mocy Traktatów Laterańskich podpisanych 11 lutego 1929 roku. Mało kto jednak pamięta, że 71 lat wcześniej, właśnie tego dnia, miały miejsce pierwsze objawienia maryjne w Lourdes.
Pius XI, który podpisał Traktaty, kazał też umieścić na fasadzie Pałacu Gubernatoratu, będącego swoistym odpowiednikiem ministerstwa spraw wewnętrznych, figurę Niepokalanej, która chroni w swych matczynych ramionach całe państwo. Maryjne wizerunki w papieskich ogrodach opowiadają historię Kościoła i świadczą o matczynym działaniu Maryi w jego dziejach.
**************************************************************
WTOREK, 4 SIERPNIA 2020
wspomnienie św. Jana Marii Vianneya
Po 40 latach posługi Jana Marii Vianneya w niewielkim Ars, zamieszkałym przez 230 osób, chciało z niej korzystać 80 tys. ludzi, którzy przyjeżdżali tam z całej Francji. Jak tego dokonał skromny Proboszcz z Ars?
Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w chłopskiej rodzinie we wsi Dardilly koło Lyonu. Powołanie kapłańskie zaczęło się w nim kiełkować pod wpływem proboszcza z Ecully.
Dopiero w wieku 25 lat mógł wstąpić do seminarium duchownego, jednak został z niego usunięty z powodu trudności w nauce, zwłaszcza łaciny, wynikających z braku wykształcenia w dzieciństwie. W końcu pozwolono mu zdawać egzaminy nie po łacinie, ale po francusku, i w 1815 r. mógł przyjąć święcenia kapłańskie. Trzy lata później został proboszczem w wiosce Ars, zamieszkałej przez 230 osób.
Pozwól mi nawrócić parafię
W zaniedbanej religijnie parafii nie szczędził sił, by przywrócić ludzi do przyjaźni z Bogiem. „O Boże mój, wolałbym umrzeć miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę nie kochając… Kocham Cię mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany… ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie” – taka postawa prowadziła go do nadzwyczajnej gorliwości duszpasterskiej. Jego modlitwa: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”, świadczy o głębokim poczuciu odpowiedzialności za ludzi powierzonych jego duszpasterskiej trosce. To poświęcenie siebie samego dla zbawienia innych wyrażało się w połączeniu stałych postów i długich godzin spędzonych na modlitwie z aktywnością duszpasterską, skupioną na katechezie, Eucharystii i sakramencie pokuty. To właśnie spowiadanie stało się jego szczególnym charyzmatem. Bywało, że spędzał w konfesjonale nawet kilkanaście godzin dziennie. Płakał nad grzechami ludzi. Starał się budzić w penitentach pragnienie skruchy za zło, którego się dopuścili, a jednocześnie „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”. Dzięki temu, a także podejmowanej w ich intencji pokucie, udało mu się pojednać z Bogiem wielu grzeszników i doprowadzić ich do Eucharystii, co było powodem jego niewysłowionego szczęścia.
Przyczyna upadku kapłana
Mszę św. uważał bowiem za ośrodek duszpasterstwa. Był przekonany, że „wszystkie dobre dzieła razem wzięte nie dorównują ofierze Mszy św., gdyż są to dzieła ludzi, podczas gdy Msza św. jest dziełem Boga”. Zachęcał, by księża sprawując Eucharystię, sami siebie składali Bogu w ofierze, wcześniej zaś przygotowali się do jej odprawiania. Sam za każdym razem poświęcał na to przynajmniej 15 minut. Przestrzegał, że „przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy”. Miał też świadomość stałej obecności Chrystusa w Eucharystii. Dlatego spędzał przed tabernakulum długie godziny na adoracji, „o świcie lub wieczorem”. „On tam jest!” – mawiał w czasie kazań, wskazując na tabernakulum. Świadom własnych ograniczeń, „pracowicie przygotowywał swe kazania i rozczytywał się wieczorami w dziełach teologów i mistrzów duchowych”. Uważał bowiem, że „Pan nasz, który jest samą prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa, niż do swego ciała”. Jego kazania były krótkie i proste. Wolał w nich ukazywać „pociągający aspekt cnót niż brzydotę wad”, a także „szczęście płynące ze świadomości, że jest się kochanym przez Boga, zjednoczonym z Bogiem, że żyje się w Jego obecności, dla Niego”.
Kapłan nie żyje dla siebie
Kapłan „nie żyje dla siebie; żyje dla was” – powtarzał swym parafianom św. Jan Maria. Dlatego, zdaniem Jana Pawła II, osoba Proboszcza z Ars jest „wymowną odpowiedzią” na próby kwestionowania tożsamości kapłana, która opiera się nie na uznaniu ze strony świata, lecz na jego uczestnictwie w staraniach Boga o to, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. „Nasza kapłańska tożsamość objawia się w twórczym rozwijaniu przejętej od Jezusa Chrystusa miłości dusz” – tłumaczył Jan Paweł II. Z tego względu – jak to lapidarnie ujął papież Jan XXIII w encyklice „Sacerdotii Nostri primordia”, wydanej w setną rocznicę śmierci św. Jana Marii – kapłanowi nie wolno „żyć dla siebie”; ma kochać „wszystkich bez wyjątku”; nawet jego „myśli, wola, uczucia nie należą już do niego, lecz do Jezusa Chrystusa, który jest jego życiem”. Taki ideał kapłana ucieleśniał Proboszcz z Ars. Wyniszczony ascezą i chorobami zmarł on 4 sierpnia 1859 r. po 41 latach pobytu w Ars. Został beatyfikowany w 1905 r. przez św. Piusa X. Natomiast Pius XI kanonizował go w 1925 r., a cztery lata później ogłosił św. Jana Marię patronem wszystkich proboszczów Kościoła katolickiego. Jego imię zostało również włączone do Litanii do Wszystkich Świętych.
Benedykt XVI ogłosił 11 czerwca 2010 r. św. Jana Marię Vianneya patronem wszystkich księży. Papież dokonał tego aktu podczas Mszy kończącej Rok Kapłański.
Kai/Paweł Bieliński / bd Ⓒ Ⓟ
MSZA ŚWIĘTA
Antyfona na wejście
Niech Twoi kapłani, Panie, odzieją się w sprawiedliwość, a Twoi wyznawcy niech śpiewają z radości. (Ps 132,9)
Kolekta
Wszechmogący i miłosierny Boże,
Ty obdarzyłeś świętego Jana Marię
godną podziwu gorliwością apostolską, spraw,
abyśmy za jego przykładem i wstawiennictwem
przez chrześcijańską miłość
zyskiwali dusze braci dla Ciebie
i razem z nimi osiągnęli wieczną chwałę.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza – Jr 30,1-2.12-15.18-22
Słowo, z którym Pan zwrócił się do Jeremiasza: „To mówi Pan Bóg Izraela: «Napisz w księdze wszystkie słowa, jakie powiedziałem do ciebie». To bowiem mówi Pan: «Dotkliwa jest twoja klęska, nieuleczalna twoja rana. Nikt się nie troszczy o twoją sprawę, nie ma lekarstwa, by cię uzdrowić. Wszyscy, co cię kochali, zapomnieli o tobie, nie szukają już ciebie, gdyż dotknąłem ciebie, tak jak się rani wroga, surową karą. Przez wielką twą nieprawość pomnożyły się twoje grzechy. Dlaczego krzyczysz z powodu twej rany, że ból twój nie da się uśmierzyć? Przez wielką twoją nieprawość i liczne twoje grzechy tak tobie uczyniłem».
To mówi Pan: «Oto przywrócę znowu namioty Jakuba i okażę miłosierdzie nad jego siedzibami. Miasto zostanie wzniesione na swych ruinach, a pałace staną na swoim miejscu. Rozlegną się stamtąd hymny pochwalne i głosy pełne radości. Pomnożę ich, by ich nie ubywało, przysporzę im chwały, by nimi nikt nie pogardzał. Jego synowie będą tak jak dawniej i jego zgromadzenie powstanie wobec Mnie; ukarzę natomiast wszystkich jego ciemięzców. A jego władca będzie z niego, panujący jego będzie od niego pochodził. Zapewnię mu dostęp do Siebie, tak że się zbliży do Mnie. Bo kto inaczej miałby odwagę zbliżyć się do Mnie?» – mówi Pan.
Wy będziecie moim narodem, a Ja będę waszym Bogiem”.
Oto słowo Boże.
Psalm 102
R/ Lud wyzwolony niech wychwala Pana.
Poganie będą się bali imienia Pana,
a Twej chwały wszyscy królowie ziemi.
Bo Pan odbuduje Syjon i ukaże się w swym majestacie,
przychyli się ku modlitwie opuszczonych
i nie odrzuci ich modłów. R/
Należy to spisać dla przyszłych pokoleń,
lud, który się narodzi, niech wychwala Pana.
Bo spojrzał Pan z wysokości swego przybytku,
aby usłyszeć jęki uwięzionych,
aby skazanych na śmierć uwolnić. R/
Synowie sług Twoich bezpiecznie mieszkać będą,
a ich potomstwo będzie trwało w Twej obecności.
By imię Pana głoszono na Syjonie i Jego chwałę
w Jeruzalem,
kiedy zgromadzą się razem narody i królestwa,
by służyć Panu. R/
Alleluja, alleluja, alleluja. Pokładam nadzieję w Panu, ufam Jego słowu. Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Ewangelii według św. Mateusza – Mt 15,1-2.10-14
Do Jezusa przyszli z Jerozolimy faryzeusze i uczeni w Piśmie z zapytaniem: „Dlaczego twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych?” Bo nie myją sobie rąk przed jedzeniem. Jezus przywołał do siebie tłum i rzekł do niego: „Słuchajcie i chciejcie zrozumieć: Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym”.
Wtedy przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Wiesz, że faryzeusze zgorszyli się, gdy usłyszeli to powiedzenie”. On zaś odrzekł: „Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana. Zostawcie ich. To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadają”.
Oto słowo Pańskie.
Modlitwa nad darami
Boże, Ty przez eucharystyczną Ofiarę
doprowadziłeś do wiecznej chwały świętego Jana Marię przyjmij dary złożone na Twoim ołtarzu w dniu jego wspomnienia i udziel nam przebaczenia grzechów. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Antyfona na Komunię
Szczęśliwy sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie czuwającego. Postawi go nad całym swoim mieniem. (Mt 24, 46-47)
Modlitwa po Komunii
Wszechmogący Boże, w dzień świętego Jana Marii posiliłeś nas przy stole eucharystycznym,
odnów i umocnij nasze siły duchowe,
abyśmy zachowali nienaruszony dar wiary
i szli drogą zbawienia, którą nam wskazałeś.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
******
Kiedy ks. Vianney przybył do Ars, dla wielu stał się obiektem drwin. Szydzono z niego z powodu jego radykalnego ubóstwa. Rzucano na niego oszczerstwa. Jednak z czasem rosnąca sława jego świętości zagłuszyła złe języki. W dziesiątym roku jego pracy duszpasterskiej w Ars przybyło do niego około 20 tysięcy wiernych. Przez ostatni rok życia wyspowiadał ponad 80 tysięcy osób. Ludzie przyjeżdżali i czekali kilka dni, żeby prosić Świętego o błogosławieństwo czy duchową wskazówkę. Przez 41 lat posługi w Ars ks. Jan Vianney przyjął około miliona penitentów. Kiedy zmarł, w jego pogrzebie wzięło udział około 300 duchownych i około 6 tysięcy wiernych. Żegnały go dzwony wszystkich kościołów dekanatu. | |
W dniach, kiedy ks. Jan Maria Vianney konał, panował nieznośny upał. Ars było dosłownie oblężone przez tłumy pielgrzymów. Parafianie, pragnąć ulżyć ukochanemu Proboszczowi w cierpieniach, rozłożyli wokół plebanii płachty płócien i polewali je wodą, by odświeżyć powietrze. W chwili śmierci Świętego nad Ars zerwała się straszliwa burza. (na zdjęciu: scena z muzeum figur woskowych w Ars). Fot. Jakub Szymczuk/Agencja GN | |
Nowe oblicze Ars | |
Pod koniec życia ks. Vianneya Ars nie było już tą samą wioską, do której przybył przed laty z Ecully jako młody kapłan. Rzadko kto opuszczał teraz niedzielną Mszę św. Ojcowie rodzin przestali przepijać w szynkach zarobek, więc znikła główna przyczyna nędzy mieszkańców. Gospodarze stali się pracowici, uczciwi i oszczędni. Nikt już nie pracował w niedzielę. Ludzie zrozumieli, że praca w dniu poświęconym Panu niszczy życie chrześcijańskie oraz rodzinne i nie przynosi korzyści. Na drogach i polach nie słychać było przekleństw, sprośnych piosenek czy żartów. Parafianie ks. Vianneya stali się poważniejsi, bardziej opanowani i skupieni. Gdy w południe odezwały się dzwony, przerywano wszystkie zajęcia, by zmówić Anioł Pański. | |
Walka o dusze | |
Ta przemiana parafii była efektem bezkompromisowości Proboszcza w walce z grzechem. Tym, którzy nie chcieli uniknąć choćby najmniejszej okazji do zgorszenia, nie udzielał rozgrzeszenia. Czekał na prawdziwą skruchę i poprawę. Wśród pobożniejszych i rozsądniejszych parafian dobrał sobie współpracowników, którzy dawali dobry przykład innym, stając się zaczynem dobra. Na tym jednak nie kończyła się praca Proboszcza nad zbawieniem powierzonych mu dusz. W tajemnicy biczował się do krwi żelazną dyscypliną, nosił kłującą włosiennicę, wykorzystywał każdą okazję do umartwienia się w intencji nawrócenia swoich parafian oraz penitentów. | |
Zniszczony trójgraniasty kapelusz ks. Jana Vianneya i rozdeptane wieśniacze buty wymownie świadczą o jego umiłowaniu ubóstwa. Fot. Jakub Szymczuk/Agencja GN | |
Piękna duszyczka | |
Miłość ks. Vianneya do Boga i ludzi wyrażała się na co dzień w uśmiechu, cierpliwości, łagodności, prostocie, skromności, dobrym słowie. Jeden ze świadków jego życia zapamiętał takie zdarzenie: W dniu imienin Proboszcza mała dziewczynka ofiarowała mu bukiet kwiatów. Solenizant podziękował jej i powiedział z uśmiechem – “Moja maleńka, twój bukiecik jest piękny, lecz twoja duszyczka jest jeszcze piękniejsza”. | |
Uśmiech Świętego | |
Proboszcz z Ars nie był pozbawiony poczucia humoru. Kiedyś podczas wielkiej ulewy zamknięto drzwi do pomieszczenia, przez które przechodziło się do mieszkania Proboszcza. O pierwszej w nocy ks. Vianney wyszedł z konfesjonału i cicho zapukał do drzwi plebanii. Stał jakiś czas w deszczu, ale nikt nie usłyszał pukania. Przemoczony do suchej nitki wrócił do konfesjonału i tam pozostał do porannej Mszy św. Kiedy wkładał ornat, zauważono, że jego sutanna jest mokra. Proszono go więc, aby się przebrał. On jednak zbył te prośby żartem: “Zostawcie. Nic nie szkodzi. To tylko dowód, że nie jestem z cukru”. Innym razem poproszono go o pamiątkę, dla osoby, która kolekcjonowała relikwie. Odmówił z uśmiechem: “Niechże uczyni je sobie z własnego ciała!” | |
Pokój Proboszcza z Ars zapełniony był świętymi wizerunkami, które przypominały ks. Vianneyowi o potrzebie ustawicznej modlitwy i czuwania. Fot. Jakub Szymczuk/Agencja GN | |
Śmierć – “Bóg, moi drodzy, policzył nasze lata i określił, który rok ma być ostatnim rokiem w naszym życiu. W tym ostatnim roku zna On ostatni miesiąc, w ostatnim miesiącu ostatni dzień, w ostatnim zaś dniu ostatnią godzinę, w której przestaniemy żyć”. – “Nagle puka śmierć. Chrystus Pan wzywa ludzi przed swój sąd, żeby zdali rachunek ze swojego życia. W tej przerażającej chwili źli chrześcijanie chcieliby uporządkować swoje sumienie, ale nie mają już czasu, nie mają siły, a może nie mają też i łaski Bożej, której trzeba, żeby się podźwignąć. Błagają Boga o litość, a On odpowiada, że ich nie zna, zamyka przed nimi bramę, czyli wtrąca ich do piekła. Taki los czeka wielu grzeszników, którzy dziś spokojnie sobie żyją w swoich nieprawościach. Może i ty, bracie, do nich należysz?”. | |
Św. Jan Maria Vianney | |
Sąd szczegółowy – “Sąd ten odbędzie się wobec naszego Anioła Stróża, który przypomni nasze dobre czyny, i czarta, który wyjawi nasze grzechy. Potem Bóg ogłosi wyrok na wieczność”. | |
Św. Jan Maria Vianney | |
***
Św. Jan XXIII napisał w Encyklice Sacerdotii nostri primordia:
“Najpiękniejsze radości, które obficie towarzyszyły początkom naszego kapłaństwa, są na zawsze związane w naszych wspomnieniach z głębokim przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy 8 stycznia 1905 r. w Bazylice Watykańskiej, z okazji pełnej chwały beatyfikacji tego pokornego kapłana Francji, którym był Jan Maria Chrzciciel Vianney”.
*****
Św. Jan Paweł II napisał w swojej książce Dar i Tajemnica:
„Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji, i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu, jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym”.
*******
Kard. Pietro Parolin, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej:
święty Proboszcz z Ars wzorem dla wszystkich kapłanów
W święto św. Jana Marii Vianneya sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolin przewodniczył Mszy św. w sanktuarium patrona proboszczów w Ars. W homilii wskazał, że święty jest wzorem świętości dla wszystkich kapłanów. Nazwał go „głosem samego Boga”, prorokiem, który prowadził życie „całkowicie spójne” z tym, co głosił.
– Św. Jan Maria Vianney nie tylko uczestniczył w cudotwórczej mocy Pana, lecząc i całkowicie uzdrawiając ludzi, ale dzięki jego przykładowi za jego życia i dzisiaj za jego wstawiennictwem zrodziły się i rodzą nowe powołania do posługi kapłańskiej – stwierdził kard. Parolin.
Zaznaczył, że choć niektórzy księża dopuścili się zgorszenia, ale postać pasterza wiernego i oddanego swej misji nie powinna zniknąć za tymi złymi przykładami. Odwołując się ubiegłorocznego listu Franciszka na 160. rocznicę śmierci Proboszcza z Ars, sekretarz stanu wyjaśnił, że „nie mając zamiaru zaprzeczać szkodom wyrządzonym przez postępowanie niektórych księży, papież chciał podkreślić przede wszystkim dobry przykład większości księży, którzy stale i przejrzyście poświęcają się całkowicie dla dobra innych”.
Prosił księży, by nie zniechęcali się i pamiętali, że ich powołanie jest „darem Pana”, by wracali do „jasnych chwil” podążania za Nim, aby „poświęcić Jego służbie oraz służbie braci i sióstr całe swe życie, ze swymi darami i talentami, ze swymi słabościami i swoją nędzą”.
Włoski kardynał przekonywał, że postać Proboszcza z Ars jest wciąż aktualna, gdyż „ w tych trudnych chwilach uczy nas przekazywania radości i nadziei poprzez przykład osobistego życia”. Św. Jana Maria Vianney pozostaje wzorem kapłana, który „zbliżał się do wszystkich z czułością oraz nie odrzucał zranionych przez życie i grzeszników”.
Jest on przykładem świętości dla księży i dla świata, uczy bowiem, że „osobista więź z Chrystusem pomaga dostosować nasze pragnienia do woli Bożej, napełnia nas radością i szczęściem, pomaga nam być solą i światłem świata”.
– Wizyta watykańskiego sekretarza stanu potwierdza powszechny zasięg oddziaływania Proboszcza z Ars – wskazał rektor sanktuarium ks. Patrice Chocholski. Dodał, że „charyzmat świętego proboszcza może się uobecniać w różnych kulturach i różnych krajach w XXI wieku”. Dał przykład kard. Émile’ Biayendy z Kongo, zamordowanego w 1977 roku, który studiując w Lyonie spędził dużo czasu w Ars i inspirował się postacią św. Jana Marii Vianneya do tego stopnia, że później nazywany był „afrykańskim proboszczem z Ars”.
ks. Sławonir Marek/Vatican News/Tygodnik Niedziela
**********
Wybór należy do Ciebie
„Nikt nie może dwom panom służyć” (Mt 6,24)
Pan Jezus mówi, że nie możemy dwom panom służyć, tj. Bogu i światu. W żaden sposób nie potraficie zadowolić obydwu naraz, a to dlatego, że zupełnie odmienne i przeciwne są ich myśli, pragnienia i uczynki. Jeden zabrania tego, na co drugi pozwala. Jeden każe pracować dla życia doczesnego, drugi dla życia wiecznego, czyli nieba. Jeden przyrzeka rozkosze, zaszczyty i bogactwa, drugi przynosi łzy, pokutę i zaparcie siebie samego. Jeden zaprasza was, przynajmniej pozornie, na drogę wysłaną kwiatami, a drugi wskazuje wam drogę ciernistą. Każdy z nich domaga się naszego serca, a od nas zależy, za którym z nich pójdziemy.
Świat obiecuje spełnić wszystkie nasze życzenia, obiecuje szczęście, a ukrywa nędzę, która nas czeka przez całe wieki, jeżeli pozwolimy się usidlić. Jezus Chrystus nie czyni podobnych obietnic, ale, powiada, że wśród cierpień pocieszy nas i dopomoże: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę. Weźcie jarzmo moje na się, a uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym” (Mt 11, 28-29).
Za którym z tych dwóch panów pójdziemy? To, co ofiaruje świat, trwa tylko do czasu: dobra, rozkosze i honory skończą się wraz z życiem, a potem rozpoczną się męczarnie wieczne. Jezus Chrystus, sam niosąc krzyż, wzywa nas, byśmy szli za Nim. Gdy usłuchamy Jego głosu, rychło się przekonamy, że służba Jego nie jest tak ciężką i przykrą, jak się nam początkowo zdawało.
cytat z kazania św. Jan Maria Viannej
*****
Modlitwa jest dla duszy tym, czym dla ziemi jest deszcz. Choćbyście jak najlepiej nawozili ziemię, choćbyście ją jak najstaranniej uprawiali – wszystko to na nic się nie przyda, jeśli nie będzie deszczu.
Tak samo choćbyście spełniali jak najwięcej dobrych uczynków – jeśli nie będziecie się często i dobrze modlili, nie osiągniecie zbawienia; bo to modlitwa otwiera oczy duszy, przypomina jej własną nędzę, napawa nieufnością do siebie i każe uciekać się do Boga. Bo pobożny chrześcijanin całą ufność pokłada w Bogu, na siebie samego zbytnio nie liczy.
Powiedzcie sami: kto nakłonił Świętych do ponoszenia tak wielkich ofiar – że opuścili swoje majątki, rodziców, wszelkie wygody i przez całe życie po niedostępnych lasach opłakiwali swoje grzechy? To modlitwa rozpaliła ich serca miłością do Boga i pokazała im, że tylko dla Niego Samego należy żyć.
Czemu wyłącznie niemal oddawała się Maria Magdalena po swoim nawróceniu? Czy nie modlitwie? Święty Ludwik w czasie swych podróży na spoczynek do łóżka się nie kładł, ale całe noce spędzał w kościele i błagał dobrego Boga o bezcenny dar wytrwania w Jego łasce.
Nieraz sami doświadczaliście, że gdy tylko zaniedbujecie modlitwę, tracicie smak do rzeczy Bożych, myślicie tylko o ziemi, a kiedy zaczniecie się modlić, na nowo budzi się w was pragnienie nieba. Choćbyście byli w łasce Bożej, jeśli opuszczacie modlitwę, od razu zbaczacie z drogi zbawienia.
cytat z kazania św. Jan Maria Vianney
******
Św. Jan Maria Vianney o modlitwie
Pokażę Ci drogę do nieba. Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.
Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)
Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.
Z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”/Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009
Św. Jan Maria Vianney o Sądzie Ostatecznym: wszystko, co kiedykolwiek uczyniliście, będzie teraz wyjawione w obliczu całego świata!
„Grzeszniku, tyś ciągle przekraczał moje przykazania; dziś ci pokażę, że jestem twoim Panem. Stań przede mną ze swymi zbrodniami, które stanowiły przędzę twego życia!”
Św. Jan Maria Vianney: O Sądzie Ostatecznym
(Kazania, t. II, Sandomierz 2010, s. 19-22)
Słyszę głos trąby archanielskiej, która wywołuje potępieńców z otchłani. Chodźcie grzesznicy, tyrani i kaci – zawoła Bóg, który wszystkich chciał zbawić – chodźcie i stawcie się przed trybunałem Syna człowieczego, o którym mówiliście, że was nie widzi ani nie słyszy! Wszystko, co kiedykolwiek uczyniliście, będzie teraz wyjawione w obliczu całego świata.
(…) Chodźcie złośliwi, fałszywi donosiciele, czytajcie wszystkie złorzeczenia, szyderstwa i obmowy. Ile sprowadziliście kłótni, nieprzyjaźni, strat i nieszczęść przez swój złośliwy język! W nagrodę za to będziecie słuchali, nędznicy, straszliwych przekleństw i krzyków diabelskich na wieki
I zawoła anioł: Przepaści piekielne otwórzcie swe bramy! Oddajcie wszystkich odrzuconych, bo Sędzia wzywa ich przed siebie! Wówczas wyjdą nieszczęśliwe dusze potępieńców, brzydkie jak czarci, opuszczą na chwilę głębokie przepaści i będą szukać w rozpaczy swych ciał. Ach, złowroga chwilo! Kiedy dusza potępieńca złączy się z ciałem, to ciało odczuje natychmiast całą kaźń piekielną.
Ciała i dusze odrzuconych będą się wzajemnie przeklinały. Ach, przeklęte ciało – zawoła dusza – z powodu ciebie brudziłam się w kale nieczystości; już tyle wieków palę się i cierpię w piekle. Chodźcie, przeklęte oczy, które tyle razy spoglądałyście z lubością na nieskromne rzeczy, napawajcie się teraz widokiem wstrętnych potworów! Przeklęte uszy, które z weselem przysłuchiwałyście się nieobyczajnym rozmowom, oto teraz wiecznie słuchać będziecie krzyków i jęków czartowskich! Przeklęty języku i wy, usta, które tyle razy dopuściłyście się brudnych pocałunków i rozkoszowały się w obżarstwie i pijaństwie, teraz w piekle karmić się będziecie żółcią niedźwiadków i smoków! Przeklęte ciało, któreś szukało ustawicznie przyjemności, teraz będziesz zanurzone w stawie ognia i siarki zapalonym wszechmocą zagniewanego Boga.
Kto zdoła policzyć te wszystkie przekleństwa i złorzeczenia, którymi dusza i ciało będą się prześladowały przez całą wieczność? Już wszyscy sprawiedliwi i potępieńcy, połączywszy się ze swymi ciałami, oczekują Sędziego, który nie zna współczucia i litości, który karze i wynagradza sprawiedliwie według uczynków.
Oto się zbliża z mocą i majestatem, w blaskach słonecznych, w towarzystwie wszystkich aniołów, a przed Nim widać krzyż tryumfalny. Na widok Zbawcy ukrzyżowanego, który za nich cierpiał, lecz oni wzgardzili Jego łaską, zawołają odrzuceni: Góry, spadnijcie na nas, wytraćcie nas, zasłońcie przed zagniewanym Sędzią. Stoczcie się na nas ciężkie głazy i wtrąćcie do czeluści piekielnych! Czekaj, grzeszniku, złóż rachunek z całego życia. Zbliż się, nędzniku, przed stolicę sądową Boga, którego tyle razy znieważyłeś!
Ach, Sędzio mój, Ojcze i Stwórco, gdzie moi rodzice, dla których jestem potępiony? Chcę ich widzieć i błagać dla nich o niebo, które z ich winy straciłem. Nie, nie, zbliż się przed trybunał Boga, dla ciebie już wszystko przepadło. Ach, mój Sędzio – zawoła owa dziewczyna – gdzie ów rozpustnik, który mi zamknął niebo? Nie, nie, zbliż się przed stolicę sądową, dla ciebie nie ma żadnej nadziei, nie ma ratunku, tyś straconą i potępioną! Wszystko przepadło, utraciłaś duszę i Boga.
Kto pojmie nieszczęście potępionego, który zobaczy naprzeciwko siebie, obok świętych, ojca i matkę swoją, przeznaczonych do chwały wiekuistej, gdy sam przeciwnie pójdzie do piekła! […]
Grzeszniku, tyś ciągle przekraczał moje przykazania; dziś ci pokażę, że jestem twoim Panem. Stań przede mną ze swymi zbrodniami, które stanowiły przędzę twego życia! […]
Wówczas Jezus Chrystus otworzy księgę sumień i przypomni grzesznikom wszystkie występki całego życia i zawoła głosem piorunującym: Czytajcie lubieżnicy, oto wszystkie wasze myśli, którymi brukaliście swą wyobraźnię; oto obrzydłe pragnienia, które truły serca wasze. Czytajcie i liczcie cudzołóstwa; oto czas i miejsce, gdzie je popełniliście; oto osoby, z którymi żyliście rozwiąźle. Czytajcie te brudy i nierządy, liczcie, ile zgubiliście dusz odkupionych mą Krwią Przenajdroższą. […]
Oto niewiasta, którą zatraciłeś na wieki; oto mąż, dzieci, sąsiedzi! Wszyscy was oskarżają i żądają zemsty, bo z waszej winy stracili niebo i pójdą na wieczne potępienie. Światowa niewiasto, narzędzie szatańskie, patrz, ile czasu straciłaś na stroje; policz złe myśli i pragnienia, których byłaś powodem. Słyszysz, jak przeciwko tobie wołają dusze, które wtrąciłaś do piekła! Chodźcie złośliwi, fałszywi donosiciele, czytajcie wszystkie złorzeczenia, szyderstwa i obmowy. Ile sprowadziliście kłótni, nieprzyjaźni, strat i nieszczęść przez swój złośliwy język! W nagrodę za to będziecie słuchali, nędznicy, straszliwych przekleństw i krzyków diabelskich na wieki.
Przypatrzcie się, skąpcy, tym pieniądzom i znikomym dobrom, w których zatopiliście swe serce, dla których wzgardziliście Bogiem i zaprzedali swą duszę. Czy zapomnieliście, jak niemiłosiernie obchodziliście się z ubogimi? Oto wasze pieniądze, policzcie je. Niech to złoto i srebro pospieszą wam z pomocą i niech wyrwą was z rąk moich! Chodźcie, mściwi, i zobaczcie, ile krzywd wyrządziliście bliźniemu! Policzcie wszystkie myśli nienawistne, które w sercu chowaliście. Piekło dla was zgotowane na wieki! Nie chcieliście słuchać, choć was tysiące razy nakłaniali kaznodzieje do miłości nieprzyjaciół: już dla was nie będzie miłosierdzia. Idźcie precz ode mnie przeklęci, dla was zgotowane piekło, gdzie będziecie na wieki ofiarami mego gniewu, gdzie się przekonacie, że pomsta należy do Boga samego.
Patrz, pijaku, który naraziłeś na straszną nędzę swą żonę i dzieci! Widzisz te występki? Policz dnie i noce, niedziele i święta, które spędziłeś w szynkach. W tej księdze zapisane wszystkie nieuczciwe słowa, którymi bluzgałeś po pijanemu. Czytaj te przysięgi, przekleństwa i zgorszenia, które dałeś żonie, dzieciom i sąsiadom. Tu wszystko zapisane i policzone. Idź precz do piekła, gdzie będziesz upojony żółcią gniewu mego. Wy zaś, kupcy i rękodzielnicy, zdajcie rachunek do ostatniego szeląga z tego wszystkiego, co kupiliście, sprzedaliście i zrobiliście. Przypatrzmy się razem, czy wasze miary, wagi i rachunki zgadzają się z moimi. Oto dzień, kiedy oszukałeś, kupcze, to dziecko; oto dzień, w którym kazałeś sobie dwa razy zapłacić za tę samą rzecz. Przypatrzcie się, świętokradzcy, ile razy dopuściliście się zniewagi sakramentów świętych, ile razy byliście obłudnymi.
Ojcowie i matki, złóżcie rachunek za dusze, które wam powierzyłem. Ile to razy z waszej winy grzeszyły dzieci i słudzy, bo pozwalaliście im wdawać się w złe towarzystwo. Oto złe myśli, pragnienia, których była powodem wasza córka; oto niegodziwe uściski i haniebne uczynki; oto brudne słowa, które wypowiedział syn wasz. Ale, Panie – zawołają ojcowie i matki – ja im tego nie kazałem. Mniejsza o to – odpowie Sędzia – grzechy waszych dzieci są grzechami waszymi. Gdzie cnoty, które kazaliście im spełniać? Gdzie dobre przykłady, które stawialiście przed ich oczy? Ach, co się stanie z ojcami i matkami, którzy spokojnie przyglądają się, jak ich dzieci idą na niebezpieczne tańce, na gry i do szynków? Boże, kto pojmie to zaślepienie! Ile zbrodni zobaczą, które im pokaże Bóg w tym strasznym momencie! Ile ukrytych grzechów ukaże się wówczas przed oczyma całego świata?
Otwórzcie się głębokie przepaści piekielne i pochłońcie to mnóstwo potępieńców, których życie było ustawiczną pogardą Boga i pracą na własne potępienie.
Opublikowano 4 sierpnia 2020/ w obronie Wiary i Tradycji Katolickiej
*****************************************************************************
W roku setnej rocznicy „Cudu nad Wisłą” poświęcono kaplicę Matki Bożej Łaskawej
W setną rocznice wojny polsko-bolszewickiej w Brzeźnicy (woj. podlaskie) poświęcono kaplicę i polowy ołtarz pod wezwaniem Matki Bożej Łaskawej. W tym miejscu 100 lat temu odbyła się zwycięska batalia wojsk polskich.
Główną częścią niedzielnych uroczystości była Msza Święta w intencji ojczyzny, którą odprawił ks. biskup Piotr Sawczuk, ordynariusz diecezji drohiczyńskiej. – Niech ta świątynia będzie dziękczynnym wotum za wolność Polski i Europy jakie składamy w 100. rocznicę „Cudu nad Wisłą”. Niech za sprawą łaski Matki Bożej Łaskawej człowiek uwolni się od ciężaru własnej słabości. Niech szuka tu prawdziwego pokrzepienia – powiedział biskup Piotr Sawczuk.
Historię powstania „Cudownego Miejsca”, jak miejscowi wierni zwą skrawek ziemi, na którym zbudowano kaplicę, przedstawił zebranym historyk Zbigniew Romaniuk. Rolę gospodarza uroczystości pełnił zaś Władysław Żero, przewodniczący Społecznego Komitetu Budowy Kaplicy Matki Bożej Łaskawej.
Piękne słowa do uczestników uroczystości skierował, w liście przygotowanym na tą okoliczność, Artur Kosicki, marszałek województwa podlaskiego. „To ona, Bogurodzica, wysłuchując błagalnych modlitw Polaków wzięła w opiekę nasz śmiertelnie zagrożony kraj. Mając Ją w swoich sercach, polscy żołnierze odnieśli pod Warszawą wspaniałe zwycięstwo, rozbijając w proch i pył bolszewickie armie”, napisał.
Podczas uroczystości wojewoda podlaski Bohdan Paszkowski, udekorował krzyżem oficerskim Orderu Odrodzenia Polski leciwego kpt. Franciszka Szmurłę, żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych.
W hołdzie poległym w walkach o wolność Polski zagrzmiała salwa honorowa oddana z broni żołnierzy miejscowej jednostki Wojska Polskiego.
W dokumentach archiwalnych nazwę „Święte Miejsce” koło Brzeźnicy (parafia Wniebowzięcia NMP w Brańsku) odnotowano już ponad sto lat temu, chociaż to miejsce maryjnego kultu jest znane co najmniej od XVIII wieku. Przed II wojną światową stały w tym miejscu trzy drewniane krzyże. Po wojnie ustawiono betonowy krzyż, jako wotum dziękczynne za doznaną łaskę uleczenia wzroku kobiety o imieniu Jadwiga. W ubiegłym roku Społeczny Komitet Budowy Kaplicy Matki Bożej Łaskawej, rozpoczął budowę kaplicy, która została właśnie poświęcona.
W okolicy Brzeźnicy podczas wojny 1920 miały miejsce zaciekłe starcia Wojska Polskiego z Sowietami. W tym miejscu, oraz bliżej Brańska, przeprawiała się przez rzekę Nurzec cała polska dywizja, licząca około 10 tys. żołnierzy. Dlatego budowniczowie kaplicy obrali za jej patronkę Matkę Bożą Łaskawą, za wstawiennictwem której Bóg pomógł Polakom pokonać Sowietów.
Do kaplicy w Brzeźnicy trafiła z Warszawy kopia obrazu Matki Bożej Łaskawej. Jest ona umieszczona nad ołtarzem. Na ścianach powieszono obrazy przedstawiające sceny jak polski żołnierz gromił bolszewików w roku 1920.
PCh24.pl
**********************************************
Uroczyste Msze św. z okazji 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej
fot. unsplash
**
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki odprawi 15 sierpnia – w dniu 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej – Mszę św. na terenie Cmentarza Bohaterów 1920 roku w Ossowie. Rocznicowym liturgiom sprawowanym na terenie diecezji warszawsko-praskiej przewodniczyć będą też metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz, prymas Polski abp Wojciech Polak i nuncjusz apostolski abp Salvatore Pennacchio.
W programie obchodów przygotowanych przez diecezję warszawsko-praską zaplanowano też apele poległych, pikniki wojskowe, gry terenowe, wykłady. Organizatorzy wydarzeń zaznaczają, że w ten sposób testament Jana Pawła II, który powiedział: „Na nową diecezję warszawsko-praską Opatrzność Boża niejako nakłada dzisiaj obowiązek podtrzymywania pamięci tego wielkiego wydarzenia w dziejach naszego Narodu i całej Europy, jakie miało miejsce po wschodniej stronie Warszawy…”
Obchody 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej zostaną zainaugurowane 13 sierpnia. W kościele konkatedralnym pw. Matki Bożej Zwycięskiej (ul. Grochowska 365) Mszy św. o godz. 18.00 będzie przewodniczył metropolita warszawski, kard. Kazimierz Nycz.
Tego dnia, także o godz. 18.00 w katedrze warszawsko-praskiej pw. św. Michała Archanioła i św. Floriana Męczennika zostanie odprawiona Msza św. w intencji obrońców Ojczyzny w 1920 roku. Następnie odbędzie się Apel Poległych i tematyczna gra terenowa dla dzieci i młodzieży.
Z kolei w kościele Matki Bożej Częstochowskiej, (ul. Kościelna 54) w Wołominie odprawiona zostanie o godz. 18.00 Msza św. w intencji poległych w Bitwie Warszawskiej. Następnie odbędzie się koncert w wykonaniu pieśni patriotycznych w wykonaniu Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego.
Dzień później, 14 sierpnia, o godz. 6.00 w Ossowie zostanie odprawiona Msza św. polowa przy krzyżu upamiętniającym bohaterską śmierć ks. Ignacego Skorupki, kapelana polskich wojsk. O godz. 19.30 zostanie odsłonięte popiersie śp. Sławomira Skrzypka, Prezesa NBP (Polana Dębów Pamięci przy Cmentarzu Bohaterów 1920 roku). O godz. 21.00 odbędzie się uroczysty Apel Poległych przy krzyżu upamiętniającym śmierć ks. Ignacego Skorupki.
W katedrze pw. św. Michała Archanioła i św. Floriana Męczennika o godz. 18.00 zostanie odprawiona Msza św., po której zostaną złożone kwiaty pod pomnikiem ks. Ignacego Skorupki.
W Wólce Radzymińskiej o godz. 17.00 Marek Solarczyk odprawi Mszę św. przy pomniku na miejscu bitwy i ukazania się Matki Bożej.
Natomiast 15 sierpnia – w samym dniu 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej – abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Episkopatu, odprawi o godz. 9.30 Mszę św. na terenie Cmentarza Bohaterów 1920 roku w Ossowie.
W parafii Matki Bożej Zwycięskiej (ul. Grzybowa 1), o godz. 13.00 zostanie odprawiona Msza św. pod przewodnictwem biskupa pomocniczego diecezji warszawski-praskiej Marka Solarczyka, połączona z poświęceniem tablicy upamiętniającej 100. rocznicę Cudu nad Wisłą. Następnie planowany jest koncert patriotyczny w wykonaniu Orkiestry Victoria.
Mszy św. sprawowanej o godz. 17.00 na Cmentarzu Żołnierzy Polskich 1920 r. w Radzyminie będzie przewodniczył metropolita gnieźnieński, prymas Polski, abp Wojciech Polak. O godz. 21.00 zostanie odprawiony Apel Poległych, po czym zostaną złożone wieńce.
O godz. 21.00 w parafii św. Jana Pawła II (ul. Słowackiego 58) Mszy św. przewodniczyć będzie biskup pomocniczy diecezji łowickiej Wojciech Osial. Od 22.30 do 6.00 odbędzie się nocne czuwanie modlitewne.
Dzień później, 16 sierpnia o godz. 12.00, w parafii św. Jana Pawła II (ul. Słowackiego 58) w Radzyminie biskup warszawsko-praski Romuald Kamiński, odprawi Mszę św. oraz poświęci figurę Matki Bożej Łaskawej. Następnie zaplanowano piknik wojskowy.
Tego samego dnia w parafii św. Brata Alberta Warszawie-Wesołej (ul. Szeroka 2) o godz. 18.00 zostanie odprawiona Msza św. dziękczynna w intencji Ojczyzny w ramach Ogólnopolskich Obchodów 100-lecia Bitwy Warszawskiej oraz 100. rocznicy urodzin Papieża Polaka św. Jana Pawła II.
Następnie odbędzie się jubileuszowy koncert „Urodzeni do wolności” oparty m.in. na filozoficzno-religijnych rozważaniach św. Jana Pawła II na temat odpowiedzialnej wolności w życiu jednostki i narodu. Wystąpią znani artyści polscy oraz artyści Teatru Wielkiego. Koncert przygotowany został przez Parafię we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach Ogólnopolskich Obchodów 100-lecia Bitwy Warszawskiej. Transmitowany będzie przez TVP.
Obchody 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej zakończą się 17 sierpnia. W tym dniu w Mińsku Mazowieckim przed obrazem Matki Bożej Anielskiej (Hallerowskiej), w kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny przy ul. Kościelnej 1) Mszy św. o godz. 18.00 będzie przewodniczył Nuncjusz Apostolski w Polsce, abp Salvatore Pennacchio.
***
Bitwa Warszawska – decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej – rozegrała się w dniach 13-25 sierpnia 1920 r. na przedpolach Warszawy. Jest określana mianem “cudu nad Wisłą” i uznawana za jedną z najważniejszych bitew w historii świata. Bitwa zadecydowała o zachowaniu przez Polskę dopiero co zdobytej niepodległości i zatrzymała rozprzestrzenienie się rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią. Wojska
Polskie działały pod wodzą marszałka Józefa Piłsudskiego.
W wyniku walk po stronie polskiej zginęło ok. 4,5 tys. żołnierzy, a 22 tys. zostało rannych zaś 10 tys. zaginęło. Zgodnie z szacunkami straty bolszewickie wyniosły 25 tys. poległych lub ciężko rannych. 60 tys. trafiło do polskiej niewoli a 45 tys. zostało internowanych przez Niemców.
Katolicka Agencja Informacyjna.pl
************************************************************************
Oddany Maryi
119. rocznica urodzin sługi Bożego Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski
„Jestem niewolnikiem Maryi nie dla pięknych słów. Na wszystko, czego Bóg ode mnie zażąda, jestem zawsze gotów”.
Matka Boża zawsze była dla niego ważna – najpierw jako idea chrześcijańskiego życia, potem jako żywa osoba. Niebawem uczynił kolejny krok: oddał Jej się bez reszty. Chciał, by Ona sama pisała jego dzieje i losy powierzonych mu ludzi.
Doświadczenie domowe
Wyjściowe jest doświadczenie dziecka. „Mój ojciec z upodobaniem jeździł na Jasną Górę, a moja matka do Ostrej Bramy” – opowiadał. Wieczorami wsłuchiwał się w dyskusje o cudownej roli Matki Najświętszej i w spory, „która Matka Boża jest skuteczniejsza: czy Ta, «co w Ostrej świeci Bramie», czy Ta, «co Jasnej broni Częstochowy»”.
Wspominał: „Te podróże moich rodziców, ich dążenia i rozmowy, wspomnienia łask otrzymanych i uzyskanych pomocy (…) stworzyły fundament dla ufności i nadziei ku Matce Boga, która mnie nigdy nie opuściła”.
W podwójnym nabożeństwie zaczęła niebawem dominować Maryja z Jasnej Góry. Może to konsekwencja śmierci matki, bo z chwilą jej odejścia młody Stefan zaczął się coraz bardziej wiązać z Panią Jasnogórską – dalej gorąco czczoną przez ojca.
Doświadczenie historyczne
Z upływem lat maryjne doświadczenie umacniało się przez wydarzenia historyczne. Najpierw osobiste, którym była przede wszystkim śmierć matki, gdy przyszły prymas miał zaledwie 9 lat. Uczył się, że w skrajnych sytuacjach to Ona jest ostatnią nadzieją i że trzeba Jej wszystko zawierzyć. „W trudnych okresach życia, ale pełnych łaski Bożej – podkreślał – wiedziałem już na pewno, że najlepiej wszystko zostawić Matce Najświętszej i wszystko «postawić na Nią». Niech Ona pomaga i zwycięża”.
Za 10 lat przekonanie o potędze Maryi pogłębiło się w nim jeszcze bardziej. Był świadkiem Cudu nad Wisłą: oddania Polski na Jasnej Górze pod opiekę Maryi, wielkiej modlitwy całego narodu i w konsekwencji interwencji z nieba, która zmieniła dzieje świata. Wtedy poznał „mechanizm” cudu.
Do tego doświadczenia odwołał się dwadzieścia kilka lat później, kiedy szukał drogi ocalenia swego narodu przed prześladowaniem polskości i wiary.
Doświadczenie osobiste
Wstąpił do seminarium – chciał zostać księdzem. Latem 1923 r. ciężkie zapalenie płuc przekreśliło wszystkie jego plany; mimo choroby otrzymał jednak święcenia kapłańskie – „na jedną Mszę”. Miejscem ceremonii była kaplica Matki Bożej w katedrze włocławskiej. To nic, że zakrystian powiedział, iż „z takim zdrowiem to nie do ołtarza, ale na cmentarz”. Pomyślał: „Skoro wyświęcono mnie na oczach Matki, która patrzyła na Mękę swojego Syna na Kalwarii, to już Ona zatroszczy się, aby reszta zgodna była z planem Bożym”. Przez długi czas każdą kolejną Mszę św. uważał za być może ostatnią.
Na miejsce odprawienia pierwszej Mszy św. wybrał Kaplicę Cudownego Obrazu. „Pojechałem na Jasną Górę, aby mieć Matkę, aby stanęła przy każdej mojej Mszy św., jak stanęła przy Chrystusie na Kalwarii” – wyjaśnił.
W niewytłumaczalny sposób szybko wracał do zdrowia. Stało się to w małej, nieznanej wówczas nikomu parafii Matki Bożej Bolesnej w Licheniu, gdzie przez kilka miesięcy przebywał na rekonwalescencji. Wszystko mówiło mu, że uzdrowiła go Matka Najświętsza. Potem powiedział: „Najbardziej bezpośrednią mocą w moim życiu jest Maryja. Przez szczególną tajemnicę, której w pełni nie rozumiem, została Ona postawiona na mojej drodze. Wiem, że z tej drogi zejść nie mogę i nie chcę! ”.
Uzupełnienie intelektem
Biskup skierował go na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dało mu to możliwość intelektualnego pogłębienia tego, co stało się już jego udziałem przez doświadczenie. Maryjność nie była dla niego czymś „poza intelektem”, nie stanowiła kolorowej przybudówki do pobożności. Miała się wiązać nie tylko z miłością, ale także z wiedzą.
Chciał zrozumieć, dlaczego Maryja szła przed nim „jako światło, gwiazda, życie, nadzieja i Wspomożycielka w ciężkiej sytuacji”. I stąd ta reguła: „Stawiając wszystko na Bogurodzicę, nie zostałem zawiedziony”.
Odkrywał pisma ks. Charles’a Journeta. Poznał nową wizję Kościoła – świętego i niepokalanego na wzór Maryi. Liczący sto stron rozdział Dziewica sercem Kościoła był lekturą, do której nieustannie powracał. To stąd przyswoił sobie teologiczne podstawy szczególnej misji Maryi – Jej bliskości i Jej pośrednictwa.
Na studiach pogłębiał teologię maryjną. Poznał też myśl personalistyczną, co z kolei pomogło mu widzieć w Matce Najświętszej model dla każdej osoby ludzkiej.
Doświadczenia te zebrał w swojej pracy habilitacyjnej, w której zajął się tematyką społeczną i zupełnie nowym tematem: teologią doczesności. Jego rozprawa zginęła podczas wojny, Wyszyński mógł ją jedynie krótko streścić: „«Doczesnością» jestem ja sam, moja dusza i moje ciało, i ja tę moją duszę i moje ciało muszę poprzez życie doczesne oddać Bogu według myśli Bożej”. To jego ukryte motto: nie wybierać drogi życia, ale odczytać to, co zamierzył Bóg.
Weryfikacja doświadczenia
Gdy wybuchła II wojna światowa, na polecenie biskupa opuścił Włocławek. Ukrywał się, ponieważ był poszukiwany przez gestapo. Ostatecznie trafił do podwarszawskich Lasek. Kiedy zbliżał się front, losy powierzonych mu ludzi złożył w ręce Maryi. „Podtrzymywałem na duchu strwożonych sytuacją przyfrontowego życia głównie modlitwą do Matki Bożej” – wspominał. I dalej: „Nigdy nie byliśmy zmuszeni do odłożenia wieczornego Różańca”.
Już nie musiał polegać na maryjnym doświadczeniu ojca. Zdobywał własne. Sam stał się bowiem świadkiem opieki i cudów Matki Bożej.
Maryjny biskup
Myślał o tym, żeby zająć się pracą naukową i społeczną, gdy nieoczekiwanie otrzymał wiadomość o nominacji na biskupa diecezji lubelskiej. Dotarła do niego w uroczystość Zwiastowania w 1946 r. Początkowo nie chciał przyjąć tej nominacji, ostatecznie jednak uznał datę za znak z nieba – że ma jak Maryja powiedzieć „fiat”.
Na miejsce konsekracji wybrał Jasną Górę, a wizerunek Królowej Polski umieścił w swoim herbie. „Ten herb to nie ozdoba” – wyjaśnił. „To nie tylko znak. To program mego posłannictwa”. Nowy biskup umieścił w nim też maryjne motto, które stało się jego zawołaniem: „Soli Deo” – „ [wszystko] Samemu Bogu”.
Dwa nabożeństwa
Był związany z Matką Jasnogórską, ale w swojej diecezji szerzył kult Niepokalanego Serca. Już wtedy umiał odczytywać znaki czasu i z całych sił popierał maryjny program kard. Augusta Hlonda, który 8 września 1946 r. poświęcił naród polski Niepokalanemu Sercu Maryi. W przygotowania do tego aktu zaangażował się tak mocno, że mimo iż był biskupem zaledwie od 5 miesięcy, to właśnie jemu – najmłodszemu z hierarchów – kard. Hlond zlecił wygłoszenie kazania podczas wrześniowych uroczystości.
Kiedy opuszczał diecezję, powiedział: „Przyszedłem do Was pod znakiem Maryi Jasnogórskiej. Dziś, gdy idę dalej w swej życiowej misji, zostawiam Was na kolanach przed Jej Niepokalanym Sercem”.
Prymas
Kiedy po 2 latach został następcą prymasa Hlonda, powiedział: „Moje nabożeństwo do Matki Najświętszej stało się programem pracy”. Do czasu uwięzienia wygłosił przeszło tysiąc kazań poświęconych Matce Bożej. Dostrzegł, że wszystkie ważniejsze dla niego sprawy dzieją się w dni Jej poświęcone. Sam zaczął podejmować ważne decyzje w dni maryjne.
Był świadomy maryjnej spuścizny poprzednika i nazywał ją pięknie „szczęśliwym atawizmem prymasów Polski”. Wyszyński przyznawał się do dawnej polskiej pobożności i widział w niej receptę na ocalenie narodu.
Pytany o powody uczynienia własną drogi maryjnej kard. Hlonda odpowiedział krótko: „Sam zaufałem Maryi i uczynię wszystko, aby to, czego nie zdążył dokonać prymas Hlond, zostało wykonane”. Czekał na wypełnienie się proroctwa jego poprzednika – na „zwycięstwo przez Maryję”.
Wprowadził jednak pewne novum – podejmował dzieło Augusta Hlonda pod znakiem jasnogórskim.
Droga jasnogórska
Jasnogórską Ikonę uczynił ośrodkiem całego swego programu. O więzi prymasa z tym miejscem najlepiej świadczy wyznanie: „Stoję na progu kaplicy jasnogórskiej i tam zawsze chcę być. Jestem związany z Jasną Górą teraz i na zawsze”.
W 50. rocznicę święceń wyznał: „Wiele rzeczy w moim życiu pragnąłbym uczynić inaczej, lepiej, aby uniknąć niejednego błędu i słabości. Ale (…) na jednym odcinku nie pomyliłem się: na drodze duchowej na Jasną Górę. Drogę tę uważam za najlepszą cząstkę, którą Bóg pozwolił mi obrać”.
Tajemnica życia
Z wolna zaczęła w nim dojrzewać myśl o oddaniu się Maryi w niewolę za wolność Kościoła w Polsce. Uczynił to niedługo po swoim uwięzieniu w 1953 r. To ofiarowanie się do całkowitej dyspozycji Matce Bożej było odtąd „tajemnicą jego życia”.
Ale maryjnego misterium nie uważał za swoje odkrycie ani za swoją własność. Wiedział, że jego udziałem stało się doświadczenie, które jest istotą tożsamości polskiego narodu: „Jestem dzieckiem tego narodu, który uważa, że Matką jego jest Święta Boża Rodzicielka. (…) Doświadczenie mnie pouczyło, że tylko (…) przy pomocy Dziewicy Wspomożycielki i Pani Jasnogórskiej można czegoś dokonać w Polsce. Oczywiście, mocami Bożymi! Taka jest bowiem wola Boga (…): «Maryja dana jest ku obronie narodu polskiego»”. „Mam na to mnóstwo dowodów” – dodał.
Niewola u Maryi
Gdy sytuacja polskiego Kościoła wydawała się przegrana, oddał się Jej jako żertwa ofiarna za wolność Kościoła i za ocalenie polskiego narodu. Uczynił to w Stoczku Warmińskim 8 grudnia 1953 r. – w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
Przysięgał Maryi: „Postanawiam sobie mocno i przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie. Nie pozwolę nigdy, aby inni cokolwiek czynili, co uwłaczałoby czci Twojej. Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich, zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności”.
To kulminacyjny moment na maryjnej drodze kard. Wyszyńskiego. Świadczą o tym jego słowa wypowiedziane tuż przed śmiercią: „Jestem ufny wobec Matki Najświętszej, z którą się związałem w więzieniu w Stoczku i wszystko przez Jej dłonie składałem na chwałę Trójcy Świętej”.
Oddany Maryi godził się na wszystko. „Jestem niewolnikiem Maryi nie dla pięknych słów. Na wszystko, czego Bóg ode mnie zażąda, jestem zawsze gotów”.
Nieoczekiwanie, na fali „polskiego października”, jesienią 1956 r. więzień wyszedł na wolność.
Plan
Od tamtej chwili Wyszyński chciał „szczęśliwy atawizm prymasów” obudzić w całym narodzie. Miał długofalowy plan. Wiedział, w jaki sposób Maryja z Jasnej Góry obali struktury zła…
„Wyszyńskiego opanowała jakaś szaleńcza idea, mianowicie, że tutaj, w Polsce (…) rozstrzygną się losy światowego komunizmu”– powiedział w czerwcu 1958 r. Zenon Kliszko, odpowiedzialny w PZPR za politykę wobec Kościoła.
Miał rację. Prymas rzeczywiście był przekonany, że Kościół i Polska wchodzą w decydujący moment historii. „Los komunizmu rozstrzygnie się nie w Rosji, lecz w Polsce” – przepowiedział. Czekał na interwencję jedynego prawdziwego sojusznika – nieba. Ale wiedział, że działanie Maryi jest odpowiedzią na działanie ludzi na ziemi…
Pamiętał o lekcji z 1920 r. Nowy cud nad Wisłą wymagał spełnienia podobnych jak wtedy warunków.
Wincenty Łaszewski/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________
Jan Pospieszalski:
czy aktywiści LGBT wiedzą, że wolność i prawa kobiet zawdzięczają nauce Chrystusa?
fot: Adam Chelstowski/Archiwum: Forum
„Wielu tęczowych zadymiarzy, to studenci nauk społecznych UW, niektórzy to zawodowi aktywiści, sprytnie korzystający z publicznego grosza. Jednak ich wiedza jest tak rozległa jak zasięg fan page’a na Facebooku, a rozpoznanie rzeczywistości i umiejętność radzenia sobie z najprostszym życiowym problemem kończy się wraz z baterią w smartfonie”, pisze na łamach tygodnika „Gazeta Polska” Jan Pospieszalski.
Gospodarz programu „Warto Rozmawiać” zwraca uwagę na problem „myślenia stadnego”, jakie dominuje wśród aktywistów LGBT. Nie ma u nich miejsca na samodzielność ani własne zdanie, a każda ich myśl jest regulowana przez „Żandarmerię Myśli”, która „nie pozwala im wyjść z ciasnej bańki”, w której sami się zamknęli.
„Pytanie: czy wiedzą, że wolność, prawa kobiet, godność osoby, o co rzekomo walczą zawdzięczają nauce Chrystusa? Wszystko, co najlepsze w naszej cywilizacji, jest produktem ewangelizacji”, zauważa.
„To zniewolenie, ludobójstwo – najbardziej tragiczne i haniebne karty dziejów są skutecznym odrzuceniem Prawa Bożego. To odrzucenie często przyjmowało formę pastiszu chrześcijaństwa i bluźnierczego prywatyzowania dla własnych ideologicznych celów osoby Jezusa Chrystusa”, podsumowuje Jan Pospieszalski.
z tygodnika „Gazeta Polska”TK/PCh24.pl
***************************************************************************
1 sierpnia – PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA
Spowiedź święta w kościele św. Szymona: 14.00 – 16:00 Oczywiście jest też możliwość w innym czasie – wtedy proszę umówić się indywidualnie z ks. Marianem.
*****
MSZA ŚWIĘTA z XVIII NIEDZIELI ZWYKŁEJ o godz. 18.00 w kaplicy-izbie JEZUSA MIŁOSIERNEGO
po MSZY ŚW. – NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE
za zniewagi i bluźnierstwa, które są również popełniane przez Polaków przeciwko Matce Bożej.
***
transmisja z kaplicy-izby Jezusa Miłosiernego:
https://www.facebook.com/odnowaglasgow
(nie trzeba mieć konta na Facebooku, żeby dołączyć do transmisji)
***********
Kiedy stanie się cud? Ku przypomnieniu i wołaniu o nowy cud!
Siostra Łucja w swoich wspomnieniach pod datą 13 lipca 1917 roku zamieściła następujący fragment rozmowy z Matką Bożą: „Chciałabym prosić, żeby Pani nam powiedziała, kim jest i uczyniła cud, żeby wszyscy uwierzyli, że nam się Pani ukazuje.
– Przychodźcie tutaj w dalszym ciągu co miesiąc! W październiku powiem, kim jestem i czego chcę, i uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli”.
Jak wiemy, w październiku, w czasie szóstego i ostatniego spotkania fatimskich dzieci z Matką Boża rzeczywiście stał się cud. Słońce na oczach ponad 70 tys. ludzi zebranych w Cova da Iria zatańczyło na firmamencie nieba i rozbłysło kolorami tęczy. Fakt ten lotem błyskawicy obiegł całą Portugalię i skruszył skorupę wszelkiej niepewności co do tego, iż Maryja przemówiła w Fatimie. Zapytać można: po co był ten cud? Aby ludzie uwierzyli! Uwierzyli, ale w co? W to, że Maryja ukazała się trójce małych dzieci w Fatimie? O to prosiła Łucja. Jednak Matka Boża zapowiedziała cud, aby ludzie uwierzyli w to, co Ona przekazała w Swoim Przesłaniu – a to o wiele więcej. Jak można wyczytać z kart historii, Portugalia nie tylko uwierzyła w fakt ukazania się Matki Bożej, lecz dogłębnie przejęła się treścią słów Fatimskiej Pani skierowanych do świata. Taniec słońca, który dokonał się na ich oczach, w jakimś sensie zapalił ich do działania. Portugalia zrozumiała, iż tylko „pomoc Boża może ocalić świat. Chce jednak Bóg, byśmy z Nim współpracowali, dlatego poleca skuteczne środki: modlitwę, pokutę, a nade wszystko różaniec święty. Nie może być cienia wątpliwości, że tę zdumiewającą zmianę ducha w narodzie zawdzięczać trzeba wstawiennictwu Najśw. Panny z Fatima i posłusznemu spełnianiu przez lud portugalski zlecenia, jakie dała przez usta trzech małych dzieci” – przypominał Rycerz Niepokalanej w maju 1946 roku.
Jeśli Bóg rzeczywiście przemówił w Fatimie przez Maryję, to czy można ociągać się z wypełnieniem tego, o co prosiła sama Maryja? Portugalia uwierzyła, że do Fatimy posłał Bóg Maryję z orędziem nadziei. Uwierzyła tzn. przyjęła treść Fatimskiego Przesłania i podjęła starania by uczynić zadość prośbom Pani z Nieba. W 1931 roku, w pierwszą rocznicę zatwierdzenia przez Kościół objawień w Fatimie, w ramach dziękczynnej pielgrzymki do Fatimy, Portugalia poświęca się Niepokalanemu Sercu Maryi. Dzięki temu poświęceniu dokonanemu przez biskupów w Fatimie, Portugalia została w sposób cudowny ocalona przed rewolucją komunistyczną, niszczącą sąsiedni kraj – Hiszpanię. Również w obliczu zbliżającej się II wojny światowej, w 1938 r., Portugalia ponowiła poświęcenie się Niepokalanemu Sercu. Można powiedzieć, iż ponownie dokonał się cud, gdyż po ludzku jest czymś niezrozumiałym, że Portugalia do końca II wojny światowej zdołała zachować swoją neutralność. Ten niezaprzeczalny fakt jest wołaniem skierowanym do całego świata, który cierpi i szuka w nieskończoność różnych dróg ratunku. Czy był to przypadek? Słowa z listu Siostry Łucji do papieża Piusa XII w 1940 roku nie pozostawiają tu żadnych wątpliwości: „Pan nasz obiecał roztoczyć specjalną opiekę nad Portugalią w czasie tej wojny ze względu na poświęcenie narodu Niepokalanemu Sercu Maryi przez biskupów portugalskich, jako dowód łask, które będą udzielone innym narodom, jeżeli – jak Portugalia – poświęcą się Jemu”. Nie tylko zatem nie jest to przypadek, lecz Boża pedagogia, która przez tak spektakularne znaki roznieca w ludziach wiarę i pobudza ich do działania.
Fakt ten był o tyle wymowny, iż w 1942 roku papież Pius XII, by ratować świat w czasie II wojny światowej, zdecydował się uczynić to, o co prosiła Maryja w Fatimie. Dokonał aktu poświęcenia świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, w chwili gdy potęga niemiecka zdawała się sięgać zenitu, a co po ludzku nie miało żadnego większego znaczenia dla świata. I znów dzieją się rzeczy, które nad wyraz stają się wymowne. Otóż dwa miesiąca po poświęceniu, którego dokonał Papież w dniu 8 grudnia 1942 roku, potęga niemiecka załamuje się pod Stalingradem. Dzieje się to 2 lutego 1943 roku , czyli w święto M. B. Gromnicznej, a wojna się kończy 15 sierpnia 1945 roku – we Wniebowzięcie N.M.P., kapitulacją Japonii. Co więcej, jak zauważają historycy, zwycięstwa na frontach II wojny, które miały decydujące znaczenie w jej przebiegu, dokonały się w święta maryjne. Fakt ten jest przywoływany w polskiej prasie katolickiej w 1945 roku, jako argument mobilizujący wiernych do tego by, jak najlepiej przygotowali się do aktu poświecenie Niepokalanemu Sercu Maryi.
Decyzja o poświęceniu narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi zapadła na Jasnej Górze podczas Plenarnej Konferencji Episkopatu Polski, która odbyła się w dniach 3-4 października 1945 r., a więc w pierwszych miesiącach po zakończeniu działań wojennych i u początku życia Kościoła w zupełnie nowej dla niego sytuacji. Prymas Polski kard. A. Hlond w odezwie do Polaków podkreślił, iż „przywiązujemy wielką wagę do uroczystego oddania się narodu Niepokalanej Dziewicy, o ile akt ten dokonany zostanie z wiarą i uzupełniony będzie czynem”. Dlatego też akt poświęcenia dokonał się w każdej rodzinie, później w każdej parafii, następnie w każdej diecezji. Dopełnieniem był uroczysty akt dokonany 8 września 1946 r., kiedy to cały Episkopat i ponad milionowa rzesza pielgrzymów na Jasnej Górze poświęciła Polskę Niepokalanemu Sercu Maryi. Akt ten miał stać się fundamentem odradzającej się po wojnie Rzeczpospolitej, której groziło ze wschodu jeszcze większe niebezpieczeństwo. Kiedy więc dziś pytamy o czasy komunizmu w Polsce, czy nie dostrzegamy istotnych różnic w jego obrazie w stosunku do NRD, Czechosłowacji czy Republik Radzieckich. Czy to, iż w Polsce ze świątyń nie uczyniono magazynów, to że w kościołach Polak mógł czuć się wolny, to przypadek?
Tak jak poprzednio słowa Siostry Łucji nie pozostawiają żadnych złudzeń, tak również fakt, iż Papież Polak w obliczu „nuklearnego konfliktu” i szerzącego się ateizmu wschodu i materializmu zachodu, jako ratunek wskazał Niepokalane Serce, jest aż nader wymowny. W zupełnie innych czasach Jan Paweł II decyduje się na akt, o który prosiła Maryja w Fatimie i poświęca świat i Rosję Jej Niepokalanemu Sercu. Akt czyniący zadość prośbie Maryi dokonuje się w Rzymie 25 marca 1984 roku. Słowa Papieża wypowiedziane w kolegialnej jedności z wszystkimi biskupami świata, przed obliczem figury Matki Bożej, którą przywieziono z Fatimy, nie pozostawiają wątpliwości, iż Papież jest posłuszny wezwaniom Maryi z Fatimy. Czy jednak w perspektywie ludzkiej logiki miały one moc odmienić oblicze świata? Dlaczego więc rok później obejmuje rządy na Kremlu Michaił Gorbaczow? Rozpoczęła się również tzw. pierestrojka, przebudowa systemu, która otworzyła imperium na świat. Poczynając od Polski, zaczęły odzyskiwać swoją suwerenność, wolność religijną także inne narody należące do bloku komunistycznego. Dlaczego 1 grudnia 1989 r. sam Michaił Gorbaczow w czasie nieoczekiwanego spotkania z Janem Pawłem II w Watykanie wyznał, że Papież Słowianin wywarł decydujący wpływ zarówno na niego samego, jak i na wydarzenia, które doprowadziły do rozpadu bloku radzieckiego.
Pozostaje jeszcze na koniec jedno najtrudniejsze pytanie: dlaczego zło wciąż odżywa? Boże interwencje wydają się być niezaprzeczalne, a jednak nie doświadczamy w pełni wypełnienia się obietnicy Matki Bożej z Fatimy, iż nadejdzie czas pokoju i triumfu Jej Niepokalanego Serca. Odpowiedź już padła z ust bp. S. Czajki w 1947 roku, który m.in. na Konferencji Episkopatu Polski w Gnieźnie przypominał: „Sama Matka Najświętsza wyraziła życzenie we Fatima, aby poświęcono świat Jej Niepokalanemu Sercu. Ale jednym i tym samym zdaniem wyraziła także życzenie o Komunię św. wynagradzającą w pierwsze soboty miesiąca”. Czy dziś, będąc świadomymi obietnic Matki Bożej z Fatimy, Bożych znaków, które dokonały się na oczach całego świata, pamiętamy, że powinniśmy nieustanie poświęcać się Niepokalanemu Sercu, wynagradzać za grzechy świata w pierwsze soboty miesiąca oraz odmawiać codziennie różaniec? Kiedy zatem stanie się cud, gdy od świadomości przejdziemy do czynów?
Sekretariat Fatimski
********
Pokuta w świetle orędzia Matki Bożej Fatimskiej
POKUTA w Orędziu Fatimskim ma znaczenie bardzo szerokie, to nie są tylko nadzwyczajne, bohaterskie akty pokutne, które napewno są Panu Bogu miłe a dla nas potrzebne, ale w znaczeniu Fatimy to przede wszystkim nasze codzienne czynności.
W 1916 roku, Anioł w swoim drugim Objawieniu, nie tylko wzywał dzieci do modlitwy ale powiedział: “Ofiarujcie bezustannie Najwyższemu modlitwy i umartwienia”
Łucja zapytała: “Jak mamy się umartwiać?”
– “Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany i dla uproszenia nawrócenia grzeszników.”
Duchowość jaka rozwijała się w dzieciach nie była duchowością egoistyczną, mającą na względzie tylko ich osobiste zbawienie. Posłuchajmy co Łucja opowiada o wizycie u chorej Hiacynty w szpitalu:
“Zastałam ją radosną taką jak zwykle. Uściskała mnie a ja ją zapytałam czy bardzo cierpi. “Tak – odpowiedziała – cierpię, ale ofiarowuję to za grzeszników i jako wynagrodzenie Niepokalanemu Sercu Maryi”
Całe nasze życie i wszystko co w nim istnieje możemy składać Bogu w ofierze jako wynagrodzenie i błaganie o nawrócenie biednych grzeszników.
Punktem szczytowym tej wynagradzającej ofiary jest Ofiara Krzyża uobecniająca się w każdej Mszy Św., kiedy Jezus Chrystus oddaje siebie w ofierze a my uczestnicząc we Mszy św. do tej największej Ofiary dodajemy nasze własne osobiste ofiary – naszego życia codziennego.
Z Fatimy dobiega do nas wezwanie do uświęcania całego naszego życia, każdej, nawet njdrobniejszej czynności którą wykonujemy, tych naszych powszednich obowiązków które są wynikiem naszego powołania. Ale wszystkie nasze ofiary mają wartość jedynie na mocy ofiary jaką złożył Syn Boży, stając się człowikiem i będąc całkowicie zjednoczony ze Swoim Kościołem.
Jakiego rodzaju pokuty, zażądało Niebo poprzez Fatimskie dzieci?
18 sierpnia 1940r. Siostra Łucja napisała do swojego kierownika duchowego:
“Czuję że należy ludziom uświadomić że obok znaczenia wielkiego zaufania w Boże Miłosierdzie i w opiekę Niepokalanego Serca Maryi, równie ważna jest potrzeba modlitwy i pokuty – a specjalnie świadome unikanie grzechu…”
4 maja 1943r. siostra Łucja pisze:
“…Bóg pragnie aby duszom wyjaśnić że PRAWDZIWA POKUTA, KTÓREJ ON OBECNIE ŻĄDA, to przede wszystkim ofiara z wypełnienia naszych religijnych i codziennych obowiązków…”
To stwierdzenie siostry było powodem przeprowadzonego z nią wywiadu w czasie którego padło pytanie: “Siostro Łucjo, kiedy Matka Boża prosiła o ofiary, czy miała na myśli głównie zachowywanie X Przykazań?”
Łucja odpowiedziała:
“W naszym odczuciu była to prośba o “ofiary dobrowolnie podejmowane”, oczywiście z zachowaniem Dekoalogu, jako że żadnej wartości nie miałyby składane ofiary gdyby nie były zgodne z Dekalogiem.”
Tłumaczy dalej siostra Łucja że w roku 1917 Maryja mówiła o ofiarach i o pokucie, i wtedy dzieci zrozumiały to jako ofiary podejmowane samorzutnie. Natomiast w 1940 roku “Maryja ponownie prosiła o ofiary i pokutę, ale w odniesieniu do wypełniania obowiazków religijnych i obowiązków wynikających z powołania i stanu.
“POKUTA jakiej obecnie Bóg od nas wymaga to: ofiara, którą każdy z nas osobiście ponosi ażeby prowadzić życie sprawiedliwe z zachowywaniem Bożego Prawa. Bóg pragnie aby uświadomić z całą mocą, i wyjaśnić że wiele ludzie uznając pokutę jako akty nadzwyczajne surowe nie czują się na siłach do podejmowania ich – co prowadzi do zniechęcenia i trwania w obojętności i grzechu.”
WYPEŁNIANIE CODZIENNYCH OBOWIĄZKÓW I ZACHOWYWANIE BOŻEGO PRAWA – TO POKUTA JAKIEJ BÓG OD NAS OCZEKUJE .
Najbardziej istotną treść fatimskiego orędzia stanowi nie tylko różaniec odmawiany każdego dnia. Siostra Łucja wiele razy o tym mówi że najważniejszym elementem wprowadzania w życie fatimskiego Orędzia jest uczciwość w wypełnianiu obowiązku wynikającego z powołania jakie w życiu otrzymaliśmy. To znaczy powołanie jako mąż – ojciec, żona – matka, dziecko, uczeń, student itd.
To znaczy że Chrześcijanin zajmujący stanowisko publiczne musi wypełniać swoją pracę zgodnie z Bożym Prawem zachowując Bożą Prawdę i być tej Prawdy świadkiem.
W oczach świata czyny heroiczne zyskują aplauz i uznanie. Ale jest to często bardzo krótkotrwałe. Ileż jednak heroizmu potrzeba na wypełnianie dzień po dniu tych zwykłych czynności, które nigdy nie przyniosą rozgłosu, które często są niezauważane! Ile heroizmu aby sumiennie wypełnić obowiązki życia małżeńskiego, konsekrowanego, życia w samotności, życia chrześcijańskiego.
Nie zawsze nam się układa jak byśmy sobie życzyli, ale jest to okazja do czynienia pokuty.
Małżeństwo które pragnie dziecka, a nie może go mieć, akceptują to i czynią z tego Bogu ofiarę. Majż czasem więcej czasu na działalność charytatywną niż rodzice rodzin wielodzietnych. Jest tak wiele możliwości czynieni pokuty z tego co nam życie przynosi. Osoba która marzyła o jakiejś pracy, ale nie może jej podjąć, małżeństwo które oczekuje dziecka zaraz po urodzeniu się poprzedniego, ksiądz lub świecka osoba która głosi słowo Boże i jest odrzucana i tak wiele innych przykładów które możnaby mnozyć. To jest właśnie ofiara, której Bóg od nas oczekuje.
Dzieci fatimskie doskonale Maryję rozumiały. One dały natychmiast odpowiedź na Jej pytanie:”Czy jesteście gotowi przyjąć na siebie wszystkie cierpienia, jakie Bóg wam ześle, jako wynagrodzenie za grzechy?”
Dzieci odpowiedziały “Tak” i do końca były konsekwentne.
w oparciu o dokumenty Fatimskie i książki ojca Foxa/sekretariatfatimski.pl
*******************************
Niepokalane Serce Maryi to ratunek dla grzeszników
Ratunkiem dla grzeszników jest Niepokalane Serce Maryi. Droga ta budzi jednak wiele pytań, gdyż Maryja jest, jak każdy z nas, stworzeniem i człowiekiem, a nie Bogiem. Nie możemy o tym zapominać, a tym bardziej zacierać nieprzekraczalnej granicy pomiędzy Stwórcą a stworzeniem.
A jednak to właśnie Bóg pragnie ustanowić nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Na ten argument wskazuje s. Łucja, podając racje uzasadniające dla tego właśnie nabożeństwa. Na pytanie, dlaczego takie nabożeństwo, odpowiedziała krótko i jednoznacznie: „Ponieważ Bóg tak chce”.
Jedność Serc Jezusa i Maryi
Nazwa nabożeństwa wskazująca na Maryję to jeden aspekt, drugi to jego właściwa treść, a ona wskazuje na Jezusa, który jest jedynym celem, ku Niemu zmierzamy poprzez Niepokalane Serce Maryi. Tak więc nazwa nabożeństwa bezpośrednio wiąże się z Maryją, jego istota jest jednak jednoznaczna: Jezus, ku któremu zmierzamy poprzez sakramentalną spowiedź, różaniec, medytację oraz przyjęcie Komunii świętej. Nie sposób zatem nie dostrzec w fatimskim przesłaniu bardzo wymownej i głębokiej jedności Serca Jezusa i Serca Maryi. Odnajdujemy ją już w pierwszych słowach Anioła, który ukazał się dzieciom: „Serce Jezusa i Maryi słuchają z uwagą waszych próśb” czy też: „Serce Jezusa i Maryi chcą przez was okazać (światu) wiele miłosierdzia. Ofiarujcie bezustannie Największemu modlitwy i umartwienia”. Jakże piękne i wymowne w tym kontekście są słowa cierpiącej Hiacynty, która w ostatnich miesiącach życia, wiedząc, że odchodzi z tego świata, z takim apelem zwróciła się do Łucji. „Już niedługo pójdę do nieba. Ty tu zostaniesz, aby ludziom powiedzieć, że Bóg chce wprowadzić na świecie nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Kiedy nadejdzie czas, aby o tym mówić, nie kryj się. Powiedz wszystkim ludziom, że Bóg daje nam łaski za pośrednictwem Niepokalanego Serca Maryi, że ludzie muszą je uprosić przez to Serce, że Serce Jezusa chce, aby obok Niego wielbiono Niepokalane Serce Maryi. Niech proszą o pokój Niepokalane Serce Maryi, bo Bóg temu Sercu powierzył pokój na świecie. Ach, gdybym mogła włożyć w serca wszystkich ludzi ogień, który płonie w głębi mojego serca i który sprawia, że kocham tak bardzo Serce Jezusa i Serce Maryi!”.
Droga przez Serce Maryi
Wolą Boga jest, by obok Serca Jezusa uwielbiano Niepokalane Serce Maryi. Nie sposób wyobrazić sobie innej drogi ku Bogu, skoro to On taką drogę wybiera, by przez Niepokalane Serce Maryi stać się Człowiekiem. Sam Bóg wskazuje nam tę drogę, a zatem, choć racjonalność podsuwa nam wiele wątpliwości i pytań, nie możemy dać się zwieść, by Bogu dyktować nasze ludzkie rozwiązania. Jakże dobitnie wyraził to kard. Joseph Ratzinger w komentarzu do trzeciej części fatimskiej tajemnicy. „By ratować dusze przed piekłem, wskazany zostaje – ku zaskoczeniu ludzi anglosaskiego i niemieckiego kręgu kulturowego – kult Niepokalanego Serca Maryi”.
Bóg jest pokorny
Zjednoczenie Serc Jezusa i Maryi to wzór dany nam przez Boga, ale pozostaje jeszcze pytanie o to, gdzie jest nasze serce. Możemy rozważać prawdę o Najświętszym Sercu Jezusa i Niepokalanym Sercu Maryi, ale nie chodzi tu o teologiczne spekulacje, lecz o to, by nasze serca były jak najbliżej Jezusa i Maryi. Sam Bóg nam to wskazuje, do tego zaprasza i głosem małego dziecka mobilizuje nas do tego, byśmy podjęli wskazaną nam drogę. To, co zostało zapowiedziane przez Maryję w lipcu 1917 r., że przyjdzie jeszcze raz, by żądać poświęcenia Rosji Niepokalanemu Sercu i Komunii świętej wynagradzającej w pierwsze soboty, to również znalazło swoje wypełnienie kilka lat później. „10 grudnia 1925 r. zjawiła się Najświętsza Panna w Pontevedra, a z boku w jasności Dzieciątko. Najświętsza Dziewica położyła Łucji rękę na ramieniu i pokazała cierniami otoczone serce, które trzymała w drugiej ręce. Dzieciątko powiedziało: «Miej współczucie z Sercem Twej Najświętszej Matki, otoczonym cierniami, którymi niewdzięczni ludzie je wciąż na nowo ranią, a nie ma nikogo, kto by przez akt wynagrodzenia te ciernie powyciągał»”.
Bóg – jako Dziecię Jezus – zabiega, pyta, zachęca, prosi o nabożeństwo do Serca Jego Matki. Droga naszego uświęcenia ma prowadzić przez Serce Maryi, być wyrazem naszej miłości, nie dziwi więc fakt, że taka forma prośby współgra z treścią wizji. Jezus ukazuje się nie jako Pan i Król Wszechświata, lecz jako Dziecko, które prosi i żebrze o miłość dla swojej Matki. Zatem nie respekt wobec autorytetu i wszechmocy Boga ma być argumentem co do wyboru wskazanej drogi, lecz szczera i dobrowolna miłość. Nasza odpowiedź nie powinna brać się z przymusu czy też wyrachowania, lecz być tak naturalną, jak odpowiedź na prośbę bezbronnego dziecka, które pokornie prosi o miłość dla swojej matki.
ks. Krzysztof Czapla SAC
************************************************************************
ŻYWY RÓŻANIEC
Bogu niech będą dzięki!
Mamy kolejną już Różę Żywego Różańca – 18-tą. Patronem tej Róży jest błogosławiony ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski. Święcenia biskupie otrzymał 12 maja 1946 roku z rąk ks. Kardynała Augusta Hlonda, Prymasa Polski na Jasnej Górze. 13 maja obchodzimy święto Matki Bożej Fatimskiej. Dlatego nowa Róża rozpoczęła modlitwę różańcową z 12-go na 13-go maja. Uroczyste przyjęcie do Rodziny Żywego Różańca nastąpi po ustaniu pandemii.
Oby Matka Boża była coraz bardziej znana i umiłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń. Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
Spotkania z Matką – 13 czerwca 1917
Wieść o objawieniu z 13 maja rozniosła się. Miesiąc później przy dębie w Cova da Iria wraz z dziećmi pojawiło się około 50 osób. „Zrozumieliśmy, że Niepokalane Serce Maryi znieważane przez grzechy pragnie zadośćuczynienia” – wspomina Łucja.
Rodzice Łucji po pierwszym objawieniu zachowali postawę niedowierzania. Ona sama też walczyła z myślami, zastanawiała się, czy nie ulega jakiejś diabelskiej pokusie. Rodzice Hiacynty i Franciszka również zachowywali dystans. Ostatecznie nikt z bliskich dzieci nie poszedł na miejsce objawień 13 czerwca. Tego dnia przypada święto św. Antoniego, otoczonego wielkim kultem w Portugalii, ponieważ pochodził on z Lizbony. W kościele w Fatimie obchodzono odpust. Tego dnia odświętnie ubrane dzieci powędrowały pod dąb w Cova da Iria. Wokół nich zgromadziło się około 50 osób. Po odmówieniu Różańca dzieci znowu zobaczyły rozbłysk jasnego światła, które zbliżało się do nich (nazywały to błyskawicą). Troje pastuszków uklęknęło u stóp dębu. Matka Boża ukazała się im nad drzewem w taki sam sposób jak w maju. Łucja rozpoczęła rozmowę z Maryją, którą zrelacjonowała następująco:
– Czego Pani sobie życzy ode mnie?
– Chcę, żebyście przyszli tutaj dnia 13. przyszłego miesiąca, żebyście codziennie odmawiali Różaniec i nauczyli się czytać. Później wam powiem, czego chcę.
Prosiłam o uzdrowienie jednego chorego.
– Jeżeli się nawróci, wyzdrowieje w ciągu roku.
– Chciałabym prosić, żeby nas Pani zabrała do nieba.
– Tak! Hiacyntę i Franciszka zabiorę niedługo. Ty jednak tu zostaniesz przez jakiś czas. Jezus chce się posłużyć tobą, aby ludzie Mnie poznali i pokochali. Chciałby ustanowić na świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego Serca.
– Zostanę tu sama? – zapytałam ze smutkiem.
– Nie, moja córko! Cierpisz bardzo? Nie trać odwagi. Nigdy cię nie opuszczę, Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która cię zaprowadzi do Boga.
W tej chwili, gdy wypowiadała te ostatnie słowa, otworzyła swoje dłonie i przekazała nam powtórnie odblask tego niezmiernego światła. W nim widzieliśmy się jak gdyby pogrążeni w Bogu. Hiacynta i Franciszek wydawali się stać w tej części światła, które wznosiło się do nieba, a ja w tej, które się rozprzestrzeniało na ziemię. Przed prawą dłonią Matki Boskiej znajdowało się Serce otoczone cierniami, które wydawały się je przebijać. Zrozumieliśmy, że było to Niepokalane Serce Maryi, znieważane przez grzechy ludzkości, które pragnęło zadośćuczynienia.
Maryja zapowiedziała więc rychłą śmierć Hiacynty i Franciszka oraz niełatwą misję Łucji. Dzieci miały później sporo kłopotów. Zadawano im mnóstwo pytań, otaczała je nieufność. Miejscowy proboszcz na wieść o objawieniach szczegółowo przepytał pastuszków i nie dawał im wiary. Łucja wspomina później, że podczas tego drugiego objawienia zrozumiała, że jej misją będzie szerzenie nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi. Matka Boża przekazała jej tę misję jako wolę samego Jezusa („Jezus chce…”). Od tego czasu towarzyszyło jej poczucie opieki i bliskości Maryi, zgodnie z obietnicą Pani z Fatimy. Łucja wyznaje: „Poczułam się pokrzepiona tą obietnicą, pełna ufności, pewna, że Pani nigdy by mnie samej nie zostawiła, że to Ona poprowadzi mnie, pokieruje moimi krokami na drogach życia, gdziekolwiek Bóg zechce mnie zaprowadzić”. I w innym miejscu: „Niepokalane Serce Maryi jest moją ucieczką, przede wszystkim w bardzo trudnych chwilach. Tam czuję się bezpieczna. Ta pewność tak mnie pociesza i raduje. W nim [w Sercu Maryi] znajduję pociechę i siłę”.
ks. Tomasz Jaklewicz/GOŚĆ NIEDZIELNY
*************
Trzecie objawienie Matki Bożej we Fatimie. Wizja piekła
13 lipca 1917 r. krótko po naszym przybyciu do Cova da Iria do dębu skalnego, gdy odmówiliśmy różaniec z licznie zebranymi ludźmi, zobaczyliśmy znany już blask światła, a następnie Matkę Boską na dębie skalnym.
– „Czego sobie Pani ode mnie życzy?” – zapytałam.
– „Chcę, żebyście przyszli tutaj 13 przyszłego miesiąca, żebyście nadal codziennie odmawiali różaniec na cześć Matki Boskiej Różańcowej, dla uproszenia pokoju na świecie i o zakończenie wojny, bo tylko Ona może te łaski uzyskać”.
– „Chciałabym prosić, żeby Pani nam powiedziała, kim jest i uczyniła cud, żeby wszyscy uwierzyli, że nam się Pani ukazuje”.
– „Przychodźcie tutaj w dalszym ciągu co miesiąc! W październiku powiem, kim jestem i czego chcę, i uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli”.
Potem przedłożyłam kilka próśb, nie pamiętam, jakie to były. Przypominam sobie tylko, że Nasza Dobra Pani powiedziała, że trzeba odmawiać różaniec, aby w ciągu roku te łaski otrzymać. I w dalszym ciągu mówiła:
– „Ofiarujcie się za grzeszników i mówcie często, zwłaszcza gdy będziecie ponosić ofiary: O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi”.
Przy tych ostatnich słowach rozłożyła znowu ręce jak w dwóch poprzednich miesiącach.
Promień światła zdawał się przenikać ziemię i zobaczyliśmy jakby morze ognia, a w tym ogniu zanurzeni byli diabli i dusze w ludzkich postaciach podobne do przezroczystych, rozżarzonych węgli, które pływały w tym ogniu. Postacie te były wyrzucane z wielką siłą wysoko wewnątrz płomieni i spadały ze wszystkich stron jak iskry podczas wielkiego pożaru, lekkie jak puch, bez ciężaru i równowagi wśród przeraźliwych krzyków, wycia i bólu rozpaczy wywołujących dreszcz zgrozy. (Na ten widok musiałam krzyczeć «aj», bo ludzie to podobno słyszeli.) Diabli odróżniali się od ludzi swą okropną i wstrętną postacią, podobną do wzbudzających strach nieznanych jakichś zwierząt, jednocześnie przezroczystych jak rozżarzone węgle.
Przerażeni, podnieśliśmy oczy do Naszej Pani szukając u Niej pomocy, a Ona pełna dobroci i smutku rzekła do nas:
– „Widzieliście piekło, do którego idą dusze biednych grzeszników. Żeby je ratować, Bóg chce rozpowszechnić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeżeli się zrobi to, co wam powiem, wielu przed piekłem zostanie uratowanych i nastanie pokój na świecie. Wojna zbliża się ku końcowi. Ale jeżeli ludzie nie przestaną obrażać Boga, to w czasie pontyfikatu Piusa Xl rozpocznie się druga wojna, gorsza. Kiedy pewnej nocy ujrzycie nieznane światło, (ma na myśli nadzwyczajne światło północne, które widziano w nocy 25 stycznia 1938 r. w całej Europie, także w Polsce. Łucja uważała je wciąż za znak obiecany z nieba) wiedzcie, że jest to wielki znak od Boga, że zbliża się kara na świat za liczne jego zbrodnie, będzie wojna, głód, prześladowanie Kościoła i Ojca Świętego.
Aby temu zapobiec, przybędę, aby prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu i o Komunię św. wynagradzającą w pierwsze soboty. Jeżeli moje życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą. Na koniec jednak moje Niepokalane Serce zatriumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie. W Portugalii będzie zawsze zachowany dogmat wiary itd. Tego nie mówcie nikomu; Franciszkowi możecie to powiedzieć. Kiedy odmawiacie różaniec, mówcie po każdej tajemnicy: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”.
Nastała chwila ciszy, a ja zapytałam:
– „Pani nie życzy sobie ode mnie niczego więcej?”
– „Nie, dzisiaj już nie chcę od ciebie niczego więcej”.
I jak zwykle uniosła się w stronę wschodu, aż znikła w nieskończonej odległości firmamentu.
Siostra Łucja wspomina, że wizja piekła do tego stopnia przerażała siedmioletnią Hiacyntę, „że wszystkie kary i umartwienia wydawały się jej zbyt małe, aby uzyskać u Boga łaskę wybawienia niektórych dusz. Jak to się stało, że Hiacynta taka mała, mogła zrozumieć ducha umartwienia i pokuty i z takim zapałem mu się oddać. Wydaje mi się, że była to najpierw szczególna łaska, której Bóg za pośrednictwem Niepokalanego Serca Maryi chciał udzielić, a potem widok piekła i nieszczęścia dusz, które się tam dostają. Niektórzy ludzie, nawet pobożni, nie chcą dzieciom mówić o piekle, żeby ich nie przerażać, ale Bóg nie zawahał się pokazać go trojgu dzieciom, z których jedno miało zaledwie 8 lat.. Hiacynta często siadała na ziemi lub na jakimś kamieniu i zadumana zaczynała mówić: «Piekło, piekło, jak mi żal tych dusz, które idą do piekła, i tych ludzi, którzy tam żywcem płoną, jak drzewo w ogniu.» Drżąc klękała z rękami złożonymi, aby powtarzać modlitwę, której Pani nasza nas nauczyła: 0 mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twojego Miłosierdzia. Obecnie Ekscelencja rozumie, dlaczego ostatnie słowa tej modlitwy odnoszą się do dusz, które znajdują się w największym lub najbliższym niebezpieczeństwie potępienia.”
Tuż przed swoją śmiercią przebywając w szpitalu w Lizbonie Hiacynta długie godziny spędzała na modlitwie, z jej pokoiku widać było wnętrze kościoła i tabernakulum. Adorowała Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. Kilka razy odwiedziła ją Matka Boża. Po tych odwiedzinach zwierzała się siostrze Godinho przekazując jej to, co usłyszała od Matki Bożej.
Między innymi Maryja powiedziała jej, że „najwięcej ludzi trafia do piekła przez grzechy nieczystości”. Mówiła również: „Gdyby ludzie wiedzieli, czym jest wieczność, na pewno uczyniliby wszystko, by odmienić swoje życie. Pojawią się na świecie mody, które będą obrażać naszego Pana. Ludzie, którzy służą Bogu, nie mogą być niewolnikami mody. W Kościele nie ma miejsca na mody. Bóg jest zawsze ten sam.”
Według relacji s. Łucji Franciszek, w przeciwieństwie do swojej siostry Hiacynty, był mniej przejęty wizją piekła, „choć zrobiła na nim wielkie wrażenie. Całą swoją uwagę skupił na Bogu, który jest Trójcą Przenajświętszą w tym świetle ogromnym, które nas przenikało do głębi duszy. Potem powiedział: myśmy płonęli w tym świetle, które jest Bogiem, i nie spaliliśmy się. Jakim jest Bóg, tego nie można by powiedzieć. Tego właśnie nikt nie zdoła wypowiedzieć.”
***
„Na Watykanie w Kaplicy Sykstyńskiej jest ogromny obraz, namalowany na wielkiej ścianie – Przedstawia Sąd Ostateczny. Mnóstwo postaci, Chrystus, u Jego boku Maryja, aniołowie, Apostołowie i rzesze ludzkie, podnoszące się z tej ziemi ku niebu. Ale jeden fragment szczególnie nas zastanawia – oto potężny Duch Boży dźwiga z otchłani człowieka, uczepionego do różańca. Dźwiga go na różańcu ! Wielki mistrz Odrodzenia, Michał Anioł Buonarroti, miał widocznie tak żywą wiarę w potęgę różańca, że umieścił go w najwspanialszym dziele malarstwa chrześcijańskiego, jakim jest Sąd Ostateczny w Kaplicy Sykstyńskiej” (Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski).
************************************************************************
Spotkania z Matką – 19 sierpnia 1917
W sierpniu Maryja nie zjawiła się 13. dnia miesiąca w Cova da Iria, ponieważ dzieci zostały zatrzymane przez miejscowego starostę. Objawienie miało miejsce 19 sierpnia w Valinhos.
To była ciężka próba dla fatimskich dzieci. Lokalny starosta, niejaki Artur de Oliveira Santos, postanowił położyć kres „zabobonom” i wezwał rodziców z dziećmi na przesłuchanie do starostwa w Vila Nova de Ourém. Starosta przesłuchiwał dzieci, usiłując wydobyć z nich tajemnicę. Ponieważ pastuszki nie chciały niczego zdradzić, posunął się do zamknięcia ich w więzieniu. Opowiadał, że zostaną wrzucone do kotła z rozgrzanym olejem. Dla dzieci, które miały od 7 do 10 lat, była to psychiczna tortura. Zniosły ją dzielnie. Były autentycznie gotowe oddać życie za dochowanie wierności Matce Bożej. Tymczasem 13 sierpnia w Cova da Iria zgromadził się kilkutysięczny tłum, który czekał na Maryję przy dębie. Kiedy dzieci wróciły w końcu do domu 15 sierpnia, były pełne smutku, że nie spotkały się z Panią z nieba.
Maryja ukazała się im jednak kilka dni później. Najprawdopodobniej 19 sierpnia. Łucja wspomina:
„Kiedy z Franciszkiem i jego bratem Janem prowadziłam owce do miejsca, które się nazywa Valinhos, odczułam, że zbliża się i otacza nas coś nadprzyrodzonego. Przypuszczałam, że Matka Boska może nam się ukazać i żałowałam, że Hiacynta może Jej nie zobaczyć. Poprosiłam więc jej brata Jana, żeby po nią poszedł. Ponieważ nie chciał iść, dałam mu 20 groszy; zaraz pobiegł po nią.Tymczasem zobaczyłam z Franciszkiem blask światła, któreśmy nazwali błyskawicą. Krótko po przybyciu Hiacynty zobaczyliśmy Matkę Boską nad dębem skalnym.– Czego Pani sobie życzy ode mnie?
– Chcę, abyście nadal przychodzili do Cova da Iria trzynastego i odmawiali codziennie Różaniec. W ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli.
– Co mamy robić z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?
– Zróbcie dwa przenośne ołtarzyki. Jeden będziesz nosiła ty z Hiacyntą i dwie inne dziewczynki ubrane na biało, drugi niech nosi Franciszek i trzech chłopczyków. Pieniądze, które ofiarują na te ołtarzyki, są przeznaczone na święto Matki Boskiej Różańcowej, a reszta na budowę kaplicy, która ma tutaj powstać.
– Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych.
– Tak, niektórych uleczę w ciągu roku – i przybierając wyraz smutniejszy, powiedziała: wiele czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
I jak zwykle zaczęła unosić się w stronę wschodu”.
ks. Tomasz Jaklewicz/GOŚĆ NIEDZIELNY
*******************************************
76. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
Grzegorz Kucharczyk: Krakowskie Przedmieście – dziesięć lat później
fot. Jerzy Pawleta/ Forum
Profanacja figury Zbawiciela przy bazylice Świętego Krzyża w Warszawie przez komando wojujących bezbożników jest nie pozostawiającą żadnych złudzeń odpowiedzią na pojawiające się od początków pandemii pytanie: czy zaraza będzie czasem przemiany, nawrotem do Pana?
Jak już wcześniej pisałem na tych łamach, wszystko wskazuje raczej na to, że będzie tak samo, tylko bardziej. Akcja profanatorów w Warszawie jest tego kolejnym, wstrząsającym dowodem.
Profanacja Umęczonego Zbawiciela pokazuje po raz kolejny – jakże dramatycznie wyraźnie – że nie mamy tutaj do czynienia z „antyklerykalizmem”, czy – jak raczył zauważyć ks. kardynał Nycz – z „przekraczaniem granic w debacie publicznej”, ani nie nawet z chrystianofobią, tylko z chrystofobią; z nienawiścią do samego Chrystusa.
Nienawiść do Zbawiciela zawsze skutkowała i skutkuje także w naszych czasach nienawiścią do Jego wyznawców (chrystianofobia) oraz do założonego przez Niego Kościoła (antykatolicyzm). Ale trzeba mieć świadomość tego, że u początku jest nienawiść do samego Zbawiciela. Tak rozrasta się cywilizacja nienawiści, której innym imieniem jest cywilizacja śmierci. I odwrotnie – miłość do Zbawiciela, pożądanie Jego Królestwa, tj. takiej rzeczywistości duchowej, kulturowej i społecznej, gdzie On jest na pierwszym miejscu, daje początek cywilizacji miłości, której innym imieniem jest cywilizacja życia.
Na tym w największym skrócie polega starcie cywilizacji, które obserwujemy i którego jesteśmy uczestnikami. Ważne jest jednak, by pamiętać o korzeniach tej nienawiści; o tym, Kto tak naprawdę jest przedmiotem ataku. Rok temu komanda wojujących bezbożników profanowały jasnogórski wizerunek Królowej Polski. Dzisiaj profanują wizerunek niosącego Krzyż Zbawiciela. Jakże nie przywołać w tym kontekście słów abp. Fultona Sheena, który niejednokrotnie podkreślał, że ci, którzy odrzucają Matkę Bożą zawsze też – wcześniej czy później – odrzucą Jej Syna. Na naszych oczach spełnia się ta prawidłowość.
Profanacja na Krakowskim Przedmieściu miała miejsce niemal dziesięć lat po satanistycznym sabacie wokół krzyża postawionego przed pałacem Prezydenckim, upamiętniającym ofiary katastrofy smoleńskiej. Wtedy, w sierpniu 2010 roku widzieliśmy jak „młodzi, wykształceni z dużego miasta” naigrywali się z Męki Chrystusa tworząc krzyże z puszek po piwie oraz umieszczając pluszaki na krzyżach. Podobnie jak wtedy, również teraz biskup miejsca, na którym te straszliwe bluźnierstwa działy się, schował tchórzliwie głowę w piasek.
Zły nienawidzi znaków przypominających rozstrzygającą bitwę, którą przegrał, mimo że Wódz Życia w niej poległ. Stąd z taką lubością atakuje wszystko, co przypomina jego nieodwracalną klęskę z rąk Tego, który na Golgocie zlikwidował nasz zapis dłużny.
Trzecia bitwa o Warszawę trwa na naszych oczach, przy czym Warszawa jako stolica jest symbolem całej Polski. Sto lat temu pierwsza z tych batalii zakończyła się odepchnięciem bolszewickich hord. W 1944 roku barykady oddzielające cywilizację miłości od barbarzyńców germańsko – azjatyckich szły w poprzek Miasta, nawet w poprzek archikatedry warszawskiej. Figura Zbawiciela z Krakowskiego Przedmieścia została wówczas zwalona. Dzisiaj zagrożenie „motłochowo – radykalne” (Z. Krasiński) rozlewa się po naszych miastach, szkołach, szturmuje nasze świątynie, na podobieństwo Heroda ubierającego na pośmiech umęczonego Zbawiciela w lśniące szaty, „przystraja” Go we flagi tęczowej rewolucji. To dopiero początek, ale przecież On zwyciężył świat.
Grzegorz Kucharczyk/ POLONIA CHRISTIANA.pl
*********
Świadkowała historii
Archiwum/wikipedia
***
Figura Chrystusa sprzed kościoła Świętego Krzyża, która była świadkiem wielkich wydarzeń w historii Polski, ostatnią wojnę przetrwała cudem. Mija 70 lat od ponownego umieszczenia figury na Krakowskim Przedmieściu
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, kościół Świętego Krzyża przechodził z rąk do rąk. 5 sierpnia Niemcy podpalili część kościoła, a po zdobyciu go przez Powstańców ostrzeliwali pociskami artyleryjskimi, powodując wielkie zniszczenia. Gdy na początku września Niemcy ponownie zdobyli kościół i zdetonowali ładunki wybuchowe, rozbita została fasada świątyni, zniszczone ołtarze, załamało się sklepienie.
Wtedy także figura Chrystusa dźwigającego krzyż spadła na bruk. Jak pokazują dawne zdjęcia, legła w gruzach z ręką uniesioną w górę. Tak przeleżała kilka tygodni. Już po upadku Powstania, Niemcy wywieźli figurę w nieznanym kierunku.
W górę serca
Warszawiacy zżyli się z figurą Chrystusa. Po raz pierwszy stanęła przed kościołem Świętego Krzyża w Warszawie w 1858 r. Jej autorem był Andrzej Pruszyński, znany warszawski rzeźbiarz, a odlano ją początkowo w cemencie. Jednak uszkodzona kilkanaście lat później przez nieznanych sprawców, została zastąpiona przez nową. Nowy odlew – tym razem z brązu – wykonał w Rzymie uczeń Pruszyńskiego – Pius Weloński.
Pomnik ustawiono na nowym cokole z czarnego granitu, ze złoconym napisem „Sursum Corda” (W górę serca). Cementową figurę Chrystusa umieszczono na grobowcu Lubomirskich w Kruszynie (i do dziś znajduje się ona przed tamtejszym kościołem).
Podczas sympozjum, zorganizowanego w 150-lecie powstania figury, ks. Marian Wnuk CM zwrócił uwagę, że była ona przez lata świadkiem przeróżnych wydarzeń. W marcu 1861 r. przeszła tędy wielka 150-tysięczna manifestacja patriotyczna po śmierci tzw. Pięciu Poległych, zabitych przez rosyjskich żołnierzy.
W czasie Powstania Styczniowego figura była też świadkiem nieudanego zamachu na Fiodora Berga, rosyjskiego namiestnika i spalenia przez Rosjan fortepianu Fryderyka Chopina. Księża Misjonarze, prowadzący parafię, przechowywali archiwum powstańcze, czego następstwem była kasata zgromadzenia w 1864 r.
Jak zrozumieć to miasto
To o tej figurze św. Jan Paweł II mówił w 1979 r., w czasie pamiętnej Mszy św. na dzisiejszym pl. Piłsudskiego. – Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu – mówił Ojciec Święty.
W 1920 r., w czasie wojny polsko-bolszewickiej, trwały tu nieustanne nabożeństwa i modły o zwycięstwo, w których brał udział m.in. nuncjusz Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI. W 1944 r. trwały tu jedne z najbardziej zaciętych walk powstańczych. W 1968 r. figura była świadkiem tzw. wydarzeń marcowych.
Figura była też świadkiem pogrzebów zasłużonych Polaków, m.in.: Stanisława Moniuszki, Edwarda Odyńca, Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury, Józefa Piłsudskiego, Marii Rodziewiczównej, Jana Kiepury, Karola Szymanowskiego, Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego i Ignacego Paderewskiego.
W przydrożnym rowie
Po upadku Powstania Warszawskiego figurą leżącą na zgliszczach kościoła z ręką uniesioną w górę zainteresowali się Niemcy. W końcu października wywieźli ją z Warszawy w nieznanym kierunku. Figura nie świadkowała już ostatecznemu aktowi zniszczenia kościoła Świętego Krzyża, który Niemcy dokonali parę miesięcy później, kilka dni przed wycofaniem się ze zniszczonego miasta, wysadzając w powietrze wieżę, na której wisiały dzwony.
Nie świadkowała też w styczniu 1945 r. pierwszej Mszy św. odprawionej przez ks. Antoniego Czaplę CM na gruzach kościoła i powrotowi do Warszawy Księży Misjonarzy, wywiezionych wcześniej przez Niemców.
Figurę Niemcy najpewniej chcieli przetopić w hucie na Dolnym Śląsku. Jednak nie zdążyli. Porzucili ją na złomowisku, w przydrożnym rowie w Hajdukach Nyskich. Znaleźli i rozpoznali ją tam kilka miesięcy później, razem z pomnikiem Mikołaja Kopernika, żołnierze Berlinga.
Na początku lipca 1945 r. odesłano figurę do Warszawy. Tu poddano ją renowacji w słynnej pracowni Braci Łopieńskich i oficjalnie przekazano jej właścicielowi: parafii Świętego Krzyża. Posąg ponownie stanął przed kościołem, został poświęcony w obecności ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta i przedstawicieli rządu przybyłych na odsłonięcie pomnika Mikołaja Kopernika.
Wkrótce rozpoczęto też odbudowę kościoła. W 1951 r. ukończono odbudowę wież, a dwa lata później zrekonstruowano fasadę kościoła. W 1969 r. prymas Polski Stefan Wyszyński poświęcił rekonstruowany przez lata główny ołtarz.
Witold Dudziński/Niedziela warszawska 26/2015
*******
„W każdym cierpiał Chrystus!”.
Dzielne zakonnice w Powstaniu Warszawskim
Zakonnice ustawiono w szeregu. Chwilę przed pierwszą salwą wpadł niemiecki oficer. Ranny, w piżamie szpitalnej. „Wstrzymać egzekucję! Ich nie zabijać!”. Zaświadczył, że z oddaniem i poświęceniem pielęgnowały rannych niemieckich żołnierzy. Egzekucję wstrzymano.
Czy walka o drugiego człowieka, bez względu na jego wyznanie, pochodzenie, stan zdrowia fizycznego i psychicznego oraz morale, może być nazwana heroizmem? Z pewnością, ale dla benedyktynek samarytanek to po prostu powołanie. W sposób szczególny pokazał to czas okupacji i powstania warszawskiego…
Siostry zajmowały się tymi, o których nikt się nie troszczył. Opiekowały się niepełnosprawnymi, chorymi umysłowo czy poniżonymi i wykluczonymi kobietami cierpiącymi na choroby weneryczne, co na owe czasy było czymś wyjątkowym. Same, jeszcze przed wojną, żyły skrajnie ubogo. Za pracę nie otrzymywały wynagrodzenia – jedynie pielęgniarki z warszawskiego Szpitala św. Łazarza pobierały skromny ryczałt (…).
Powstanie Warszawskie. Dramat rozpoczął się 5 sierpnia
Jednym z miejsc, w którym benedyktynki realizują swoją misję, jest warszawski Szpital św. Łazarza. Placówka od 1941 r. mieści się na skrzyżowaniu ul. Leszno 127 i Wolskiej 18. Ma kilka oddziałów, a samarytanki pomagają chorym wenerycznie na oddziale „wyklętym”, na którym świeckie pielęgniarki często brzydzą się pracować.
Latem 1944 r. na terenie szpitala przebywa wiele samarytanek (…). Mimo że mogły zrezygnować i skryć się w murach klasztoru, zostały przy chorych. Niemal od pierwszych godzin powstania do szpitala wolskiego przyjmowano rannych powstańców i ludność cywilną, ale też przynoszonych przez sanitariuszy rannych Niemców. Siostry opiekowały się wszystkimi z takim samym oddaniem i zaangażowaniem (…).
Dramat rozpoczął się w czarną sobotę, 5 sierpnia. Niemcy pacyfikowali Wolę – szli szturmem i niszczyli wszystko, co spotkali na swojej drodze. W tym czasie w placówce przebywało około tysiąca pięciuset osób: trzystu chorych, trzystu dopiero przyjętych rannych cywilów, kilkadziesiąt pielęgniarek, lekarzy, salowych. W piwnicach kryło się też kilkuset mieszkańców Woli, którzy mieli nadzieję na ocalenie w szpitalu, bo przecież prawo wojenne zabraniało mordowania chorych i pacyfikowania i szpitali…
Zakonnice pielęgnowały też rannych niemieckich żołnierzy
Słabo uzbrojona, rozproszona i nieliczna załoga powstańcza musiała się wycofać. Niemcy międzynarodowego prawa nie przestrzegają. Po południu wdzierają się do szpitalnego budynku A przy ul. Wolskiej. Salowa z Wielkopolski, która próbuje rozmawiać z nimi i pertraktować po niemiecku, ginie od kuli. Niemcy nie chcą negocjacji. Uszkadzają instalację gazową. Na szczęście komendantowi obrony przeciwlotniczej udaje się w porę odłączyć gaz. Inaczej wszyscy wylecieliby w powietrze. Napastnicy na chwilę odchodzą. Garstce Polaków udaje się uciec.
Niedługo potem nie ma już możliwości ucieczki wydostania się z budynku: Niemcy blokują Polakom drogę salwami z karabinu maszynowego. Ponownie wkracza gromada rozjuszonych żołnierzy, którzy grabią chorych i personel z cenniejszych przedmiotów. Potem pacjentów w stanie ciężkim mordują na szpitalnych łóżkach. Z jednego z pawilonów wyprowadzają tych, którzy mogą chodzić, zaganiają do szpitalnych piwnic i zabijają strzałem w tył głowy. Osoby wyprowadzone z pawilonu przy ul. Karolkowej zaganiają na przyszpitalny dziedziniec.
Na plac wygonili lekarzy i personel medyczny. Młodziutkie harcerki kroczyły w równym szeregu, śpiewając hymn narodowy. Na końcu szły zakonnice. „Do nich strzelali pojedynczo. Pozostałych ścięła seria z karabinu maszynowego. Ruszających się, półżywych – dobijali. Pod stosem krwawiących ciał leżała żywa harcerka. Udawała trupa i patrzyła na całą masakrę”.
Rozstrzelano wtedy łącznie siedem zakonnic. Ocalało jedenaście, ale jak dalej potoczyły się ich losy? Niemcy oderwali je od rannych i wypędzili na rozstrzelanie. Zostały ustawione w szeregu na wprost lufy karabinu maszynowego. I niemal w ostatnim momencie, na chwilę przed pierwszą salwą, wpadł na dziedziniec niemiecki oficer. Ranny, w piżamie szpitalnej.
– Wstrzymać egzekucję! Ich nie zabijać! – krzyczał do swoich…
Zaświadczył, że z oddaniem i poświęceniem, nie bacząc na narodowość, zakonnice pielęgnowały rannych niemieckich żołnierzy. Egzekucję wstrzymano. Oficer był pacjentem polskich sióstr, pielęgniarek i lekarzy. Ocalił życie benedyktynkom, a wraz z nimi lekarzom, sanitariuszom, kilku pacjentom Polakom. Łącznie czterdziestu pięciu osobom.
Exodus warszawian i siostry ratowniczki
Po dwóch dniach straszliwych mordów na Woli w dzielnicy pojawił się dowódca oddziałów SS Erich von dem Bach-Zelewski. Wydał rozkaz: od tego czasu zabijano głównie mężczyzn, a kobiety i dzieci odsyłano do obozu w Pruszkowie. Uznał, że jest to najlepsze rozwiązanie, gdyż masowe mordy utrudniały pacyfikację powstania. Od Woli właśnie rozpoczął się dramatyczny exodus warszawian: głównym kierunkiem drogi przez mękę był najpierw Pruszków, a dokładnie: obóz przejściowy Dulag 121, skąd następnie wywożono ich do Oświęcimia, Ravensbrück i miejsc pracy przymusowej.
Przez obóz przeszło minimum pięćset tysięcy osób. Wygnanym z Warszawy, straumatyzowanym, zmęczonym do granic możliwości i głodnym ludziom pomoc nieśli pracownicy kuchni Rady Głównej Opiekuńczej, Czerwony Krzyż, w miarę możliwości okoliczni mieszkańcy i bardzo wiele sióstr zakonnych z kilku zgromadzeń. Wśród nich ważną rolę odegrały benedyktynki samarytanki. Paradoksalnie były zarówno więźniami obozu, jak i osobami pomagającymi zamkniętym w nim warszawianom.
Gdy nadchodziły kolejne transporty z Warszawy, samarytanki stały pod bramą i starały się przeprowadzić jak najwięcej osób z baraku piątego do innych, gdyż w nim przeprowadzano selekcję. Ratowały ich tym samym przed wywózką do obozów zagłady.
Samarytanki przygotowywały przemyślne kryjówki dla ratowanych: w beczkach, pod wagonami, w każdym możliwym zakamarku „upychały” ludzi, by następnie umożliwić im wmieszanie się w tłum i ucieczkę. W takim kombinowaniu wsławiła się szczególnie s. Wacława, która miała dobrą intuicję i pomysły, by tworzyć coraz to nowe skrytki. „Ryzyko było ogromne, bo Niemcy dokładnie sprawdzali opróżniony z ludzi barak. Jednego razu o mało nie przypłaciłam takiej pomocy wyjazdem do obozu koncentracyjnego” – wspominała s. Charitas Soczek, osadzona w obozie i pomagająca współwięźniom.
Dulag 121. Kto uratował Czesława Miłosza?
Przez pewien czas w Dulagu 121 przebywał też przyszły noblista Czesław Miłosz. Swoją tułaczkę, pobyt i ocalenie tak wspominał po latach w Rodzinnej Europie:
Wieczorem zjawiła się odsiecz. Majestatyczna zakonnica. Nakazała mi surowo, żebym pamiętał, że jestem jej siostrzeńcem. Spokojny władczy ton i płynność jej niemczyzny zmuszały żołnierzy do niechętnego szacunku. Jej rozmowa z oficerem trwała godzinę. Wreszcie ukazała się na progu: „Szybko, szybko”. Przekroczyliśmy bramę. Nie spotkałem jej ani przedtem, ani potem i nigdy nie dowiedziałem się jej nazwiska.
Jaka jest prawda i kto ocalił Miłosza, tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Jedno jest pewne: siostry ratowały niezależnie od pochodzenia, narodowości i wyznania. Bo przecież, jak pisała później s. Charitas Eugenia Soczek:
W tak wielkiej biedzie, jaką stwarzała wojna, widziało się tylko potrzebującego i cierpiącego CZŁOWIEKA. Każdy był bratem, siostrą. W każdym cierpiał Chrystus!
*Fragment książki A. Puścikowskiej, „Siostry z powstania”, Znak 2020
**Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl
*************
Siostry sakramentki z warszawskiej Starówki – zginęły podczas adoracji
Wikipedia | Domena publicznaStefan Czerniecki | 02/08/2019
**
Pierwszy wali się dach. Grzebiąc modlące się siostry, księży oraz zgromadzonych wiernych, którzy w klasztorze szukali bezpiecznego schronienia. Uratują się tylko te siostry, które modliły się w kamiennej piwniczce oraz pod chórem. Pozostałe odeszły. Dla nich adoracja wcale się nie skończyła. Weszła jedynie w najpiękniejszy wymiar. Najpiękniejszy czas.
Gdy czytam źródła, zapiski, artykuły dotyczące tych kobiet, mimowolnie zaczynają drżeć mi ręce. I co? Mam teraz ja, siedząc wygodnie w fotelu, napisać o nich krótki tekst? Podczas gdy one nadludzkim wysiłkiem utrzymywały linię oporu powstania, finalnie oddając zupełnie świadomie i dobrowolnie swoje życie? Mam o nich po prostu pisać? Tylko tyle? Po chwili wątpliwości przychodzi refleksja. Tak. Na dziś tak. Chociaż tyle… Posłuchajcie więc o bohaterskich siostrach sakramentkach z warszawskiej Starówki.
Tej samej warszawskiej Starówki, nad którą Niemcy pastwili się bez cna litości. Wybijając jedną kamienicę po drugiej. Likwidując kolejne punkty oporu. Z każdym dniem zbliżając się do kolejnego celu. A miał być nim ten właśnie klasztor. Piękny. Dostojny. Stojący tu już od prawie 250 lat. Przy ulicy Nowe Miasto. Tuż nad wiślaną Skarpą. Tutaj, gdzie każdego dnia siostry odbywały adorację Najświętszego Sakramentu. Dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Katarzyna de Bar – adorację, która ma zadośćuczynić wszelkim bluźnierstwom oraz profanacjom.
Byle nie musieć przerywać
Do czasu wybuchu II wojny światowej siostry wiodły tam skromne, pełne sumiennej pracowitości życie. Haftowały, prowadziły kuchnię, tłumaczyły teksty. Wieść głosi, że wypiekały nawet komunikanty. Byle jakoś utrzymać klasztor. Byle wieczysta adoracja nie musiała zostać przerwana. Byle tylko jej nie przerywać…
Wojna zmieniła wszystko. Warunki do przetrwania stały się jeszcze trudniejsze. Dobroduszne siostry chwytały się coraz to nowych sposobów, byle tylko zarobić na utrzymanie chleba. I znów – byle tylko nie przerywać adoracji.
Założyły nawet tuczarnię świń, z której połowę dochodu musiały oddawać okupującym miasto Niemcom. Opracowały nowy sposób parzenia herbaty: z suchej marchwi, do której akurat miały dostęp. Taki też trunek rozdawali najbiedniejszym. A tym, którzy mieli jeszcze trudniejszą sytuację i trafili do niemieckich obozów zagłady, wysyłały paczki. Choć przecież same nie miały za wiele do jedzenia.
Chleb po ciemku
Wybuch powstania warszawskiego, którego 75. rocznicę obchodzimy, tchnął w siostry, jak i pewnie w większość warszawskich serc, nieco otuchy. Zaraz jednak przyszły kolejne ciosy. Do bram klasztoru co i rusz pukali kolejni mieszkańcy pozbawieni domów nad głową. To właśnie dla nich siostra przełożona po raz pierwszy od ponad 250 lat, jak pisze Alina Petrowa-Wasilewicz w swoim artykule o „Duchowa reduta powstania”, otworzyła klauzulę. Żeby tylko móc pomieścić więcej potrzebujących.
Siostry nie tylko dawały bezradnym warszawiakom nocleg. Ale również jedzenie. Przyszedł nawet taki moment, że siostry musiały gotować trzy posiłki dziennie. Tylu było do nakarmienia. Przez pierwsze dni powstania wypiekały także chleb (pod osłoną nocy, aby tylko nie dać się zlokalizować patrolującym warszawskie niebo Niemcom).
Najpiękniejsze szaty
Z czasem siostry zaczęły jednak szykować się na najgorsze. Wiedziały, że zbliża się moment rozstrzygający. Niemcy szybko zorientowali się, gdzie udają się bezbronni warszawiacy. Chwila oddania życia za innych zdawała się zbliżać z każdym dniem. Z każdą godziną.
Do siostry przełożonej co i rusz przybywały kolejne siostry z prośbą o udzielenie pozwolenia na złożenie ofiary z życia. To były prawdopodobnie najtrudniejsze decyzje w jej życiu. Nie każda otrzymywała pozwolenie. Część z tych, którym odmówiono, po wojnie odbuduje zniszczony klasztor.
W czwartek 31 sierpnia 1944 roku niektóre siostry zakładają najprzedniejsze habity. Zdziwionym współsiostrom odpowiadają z naturalnym wyrazem twarzy, że „przecież na spotkanie z Oblubieńcem trzeba się ubrać jak najpiękniej”. Po Godzinie Miłosierdzia siostry ponownie gromadzą się na adoracji. Tak jak zawsze. Tej, która trwała nieustająco. Dla nich adoracja ta przemieni się za chwilę w spotkanie z Oblubieńcem twarzą w twarz.
Adoracja trwa dalej
Niemieckie aeroplany krążą coraz bliżej klasztornej wieży. Nadal jednak nie zrzucają bomb. W czasie komplety siostry modlą się nadal. „Pod cieniem skrzydeł Twoich osłoń nas”. Są gotowe.
Warkot bombowców jakby cichnie. Wśród modlących się słychać szemranie. Ktoś głośniej wzdycha. Przychodzi chwilowe poczucie ulgi. Siostry jednak chcą modlić się dalej. Otaczając wieńcem Tabernakulum, rozpoczynają adorację wynagradzającą.
Chwilę potem następuje zmasowany atak. Pierwszy wali się dach. Grzebiąc modlące się siostry, księży oraz zgromadzonych wiernych, którzy w klasztorze szukali bezpiecznego schronienia. Uratują się tylko te siostry, które modliły się w kamiennej piwniczce oraz pod chórem. Pozostałe odeszły. Dla nich adoracja wcale się nie skończyła. Weszła jedynie w najpiękniejszy wymiar. Najpiękniejszy czas.
PS. Mniszki klauzurowe, kontemplacyjne już od prawie wieku utrzymują się ze wspomnianego tekście wypiekania komunikantów i opłatków. Większość czasu spędzając na wieczystej adoracji. Także dziś, w czasach tak wielu bluźnierstw i profanacji, ich misja jest nie mniej ważna od tej sprzed 75 lat.
*********************************
Szły na rozstrzelanie z modlitwą na ustach. Zakonnice – bohaterki z Woli
Jeffrey Bruno/Katolicka Agencja Informacyjna
**
Siostry Benedyktynki Samarytanki Krzyża Chrystusowego do ostatniej chwili życia służyły chorym i powstańcom w szpitalu św. Łazarza przy ul. Wolskiej 18. Na rozstrzelanie wyszły odmawiając „Pod Twoją obronę”. Niemcy strzelali do nich pojedynczo. Do ostatka słychać było modlitwę.
Opisując rolę Kościoła w czasie Powstania Warszawskiego, historycy najczęściej skupiają uwagę na kapelanach wojskowych. Tymczasem wszystkie klasztory w stolicy włączyły się w pomoc walczącym oraz ludności cywilnej. Zakonnice gotowały posiłki, opatrywały rannych, dodawały otuchy, modliły się.
Wszystkie klasztory w stolicy podzieliły los mieszkańców w czasie Powstania Warszawskiego. Część z nich została wciągnięta w oko cyklonu w sposób spontaniczny, inne włączyły się po informacjach o planowanym zrywie. Wszystkie zdały egzamin z ofiarności posuniętej do heroizmu.
Siostry benedyktynki samarytanki i rzeź Woli
Benedyktynki samarytanki podzieliły los mieszkańców dzielnicy – siedem sióstr zostało zamordowanych wraz z ok. 50 tys. cywilnych ofiar Woli 5 sierpnia 1944 r., w ramach jednej z najstraszliwszych rzezi współczesnej Europy.
Siostry Bernadetta (Jadwiga Trojanowska) i Prudencja (Antonina Baryła) były pacjentkami szpitala. Pierwsza z nich przebywała po operacji ortopedycznej i leżała z nogą w gipsie, druga przyjechała do Warszawy na kurację i zatrzymała się u współsióstr w zakładzie na Woli.
Siostra Edwarda (Olimpia Drozdowicz), która wcześniej pracowała w placówce zgromadzenia w Karolinie, na własną prośbę pod koniec wojny znalazła się w szpitalu dla wenerycznie chorych i pracowała z wielkim poświęceniem jako pielęgniarka. Było to miejsce niełatwe, ale zakonnica uznała, że właśnie tu powinna służyć.
Siostra Rozalia (Maria Dragan) pracowała w placówce od kilku miesięcy. Po wybuchu walk z wielkim oddaniem troszczyła się o rannych powstańców, ale z równą troską opiekowała się rannymi Niemcami, nie robiąc żadnej różnicy – była przecież samarytanką, która z powołania miała przekraczać granice między wyznaniami, narodami, nawet wrogami.
Równie ofiarnie pracowały jako pielęgniarki siostra Ernesta (Władysława Antonina Krawecka) i rozmodlona i wyjątkowo odważna, wychodząca do rannych nie zważając na ostrzał i grad kul s. Teofila (Helena Więckowska). Jedynie s. Hipolita (Maria Radosz) pełniła inne funkcje w szpitalu – była magazynierką. I z magazynu została wywleczona przez przyszłych morderców i ustawiona w szeregu osób do egzekucji.
Zgromadzenie poświęcone chorym
Praca z chorymi była jedną z dróg realizowania charyzmatu Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego. Było to młode zgromadzenia, liczące w chwili wybuchu powstania niespełna dwie dekady. Założyła je w 1926 roku Polka Jadwiga Jaroszyńska i jego celem była opieka nad dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Był to instytut pionierski nie tylko w obrębie Kościoła, ale także świeckiej opieki nad niepełnosprawnymi – zakonnice wypracowały owocne metody rehabilitacji swoich podopiecznych.
Część z sióstr pracował w służbie zdrowia jako pielęgniarki i to był powód, dla którego znalazły się w szpitalu św. Łazarza – były jego pracownicami. Ale w tej placówce, w której przymusowo leczono chore wenerycznie osoby, przeważnie prostytutki, wcześniej pracowała także założycielka zgromadzenia, m. Jaroszyńska, która najpierw powołała świeckie stowarzyszenie, mające wspomóc powrót do zwyczajnego życia pacjentek szpitala, później zaopiekowała się ubogimi, ostatecznie dostrzegła dotkliwy brak opieki nad osobami upośledzonymi umysłowo.
Powstało zgromadzenie, a jego członkinie zdawały egzamin w ekstremalnych warunkach – w czasie okupacji przechowywały Żydów, dorosłych i dzieci, ratując im życie.
Rozstrzelane siostry zakonne
Niemcy wtargnęli do szpitala św. Łazarza przy ul. Wolskiej 16 około godz. 20 wieczorem 5 sierpnia. Rozpoczęli straszną masakrę chorych, personelu i chroniących się w szpitalu cywilów, którzy schronili się tu, uznając, że będą bardziej bezpieczni. Wyrzucali chorych z łóżek, wrzucali granaty do schronu, wypędzili personel przed gmach. Zabitych zrzucali do wielkiego dołu i rzucali dodatkowo granaty.
Dlaczego siostry zostały rozstrzelane? Siostra Margarita Brzozowska, historyk zgromadzenia sióstr samarytanek, zwraca uwagę, że Niemcy nie byli konsekwentni w ludobójczych akcjach. Pracujące w wolskiej placówce zakonnice zostały potraktowane jako personel szpitalny – i wraz z nim rozstrzelane.
Historycy powstania odnotowują zaś, że dopiero pojawienie się dowódcy oddziałów SS tłumiących powstanie, Ericha von dem Bacha, 5 sierpnia sprawiło, że ustalono „reguły” ludobójstwa – mordowano mężczyzn, a kobiety i dzieci odsyłano do obozu w Pruszkowie.
Modlitwa podczas egzekucji
Postawa s. Rozalii wobec rannych Niemców została jednak dostrzeżona i przyniosła owoce – o oszczędzenie grupy sióstr upomniał się ranny niemiecki oficer, który zaświadczył, z jakim poświęceniem zakonnice pielęgnowały rannych niemieckich żołnierzy.
Jedenastu samarytankom dowódca ludobójczego komando darował życie – zakonnice zostały później wywiezione do miasteczka Neckarsulm koło Heilebronnu w Witembergii.
Siostry Benedyktynki Samarytanki Krzyża Chrystusowego do ostatniej chwili życia służyły chorym i powstańcom w szpitalu św. Łazarza przy ul. Wolskiej 18. Na rozstrzelanie wyszły, odmawiając „Pod Twoją obronę”. Niemcy strzelali do nich pojedynczo. Do ostatka słychać było modlitwę.
Tak zeznała po latach Wanda Łokietek-Borzęcka, świadek tamtych wydarzeń. Cudem ocalała i była jedynym świadkiem zbiorowego mordu niemal wszystkich osób przebywających w szpitalu.
Na podstawie Archiwum Zgromadzeni Sióstr Benedyktynek Samarytanek
ALETEIA
*************************
Śmierć nie jest końcem – o kapelanach Powstania Warszawskiego
ślub pary powstańców | fot. Wikipedia
**
W ciągu 63 dni Powstania Warszawskiego kapelani wojskowi byli stale przy walczących, odprawiali Msze, organizowali wspólne modlitwy, spowiadali i odprowadzali zmarłych w ostatniej drodze, wreszcie sami ginęli. 1 sierpnia przypada 76. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
Około 150 duchownych wzięło udział w Powstaniu Warszawskim jako kapelani poszczególnych oddziałów i szpitali polowych. Wykazali się ogromnym bohaterstwem i poświęceniem. Nie przeżyło około 50 z nich: zginęli podczas ostrzałów i bombardowań a niektórzy zostali bestialsko zabici przez Niemców ponosząc śmierć męczeńską.
Przed wojna byli zwyczajnymi duchownymi, niemniej w wielu tych życiorysach obecny jest epizod 1920 roku, to znaczy zaangażowania wojskowego w wojnie polsko-bolszewickiej na różnych poziomach – mówi dr Karol Mazur, kierownik Działu Edukacyjnego Muzeum Powstania Warszawskiego. Niektórzy z przyszłych księży brali urlop w seminarium, żeby zaangażować się w wojsku. Widać więc wśród duchownych poczucie służby, nie tylko na rzecz Kościoła ale państwa polskiego. Później ci ludzie w różny sposób się rozwijają: niektórzy robią kariery naukowe, inni widzą swoje powołanie w zakonach, itd.
Znakomita organizacja i polski bałagan
Byli świetnie zorganizowani i mimo polskiego bałaganiarstwa i dramatycznych warunków, działali bardzo sprawnie, w miarę możliwości utrzymywali łączność z dowództwem i między sobą, ale – co najważniejsze – nie opuszczali ani na chwilę walczących. Przemieszczali się wraz z powstańcami, byli w pobliżu działań wojennych, w szpitalach polowych, na ulicach zbuntowanego miasta.
Kapelani stanowili integralną część struktury organizacyjnej Armii Krajowej. W każdym okręgu AK był ksiądz odpowiedzialny za zapewnienie opieki duchowej żołnierzom. Dzięki temu w 1944 roku niemal każdy oddział partyzancki miał swojego kapelana. Na czele tego duszpasterstwa stał ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. “Budwicz”, który zginął 7 sierpnia.
Powstanie zastało księdza Jachimowskiego na Elektoralnej. 7 sierpnia w ten rejon wkroczyli Niemcy i aresztowali go wraz grupą cywilów. Wraz innymi zostali poprowadzeni przez Wolę. Następnego dnia jeden z esesmanów, prawdopodobnie z oddziałów Dirlewangera, zobaczył sutannę, czego nie mógł znieść… Wyciągnął go z kolumny cywilów i zastrzelił przy wszystkich.
Dziekanem obszaru stolicy był ks. Stefan Kowalczyk (ps. Biblia), który po rozstrzelaniu ks. Jachimowskiego przejął faktycznie obowiązki szefa Duszpasterstwa AK, zbudował podziemną kurię polową i dokooptował kapelanów tam, gdzie ich zabrakło. Po kapitulacji wraz z żołnierzami poszedł do niewoli. Najbardziej znanymi kapelanami Powstania byli: ks. Zygmunt Trószyński, ps. “Alkazar”, o. Józef Warszawski SJ, ps. “Ojciec Paweł”, ks. mjr Władysław Zbłowski SAC, ps. “Struś” czy o. Tomasz Rostworowski SJ, ps. “Ojciec Tomasz”.
To ks. Kowalczyk na polecenie przełożonego zwołał 1 sierpnia 1944 roku na godzinę 11.00 ostatnią odprawę kapelanów. Do budynku przy ul. Długiej przybyło 14 księży. Odprawa została zwołana za późno, gdyż walki wybuchły o godz. 17 i nie wszyscy zdążyli dotrzeć na powierzone im placówki. Element improwizacji stale towarzyszył posłudze duchownych w walczącym mieście, dlatego stuletni dziś ks. prałat Wacław Karłowicz, ostatni z żyjących kapelanów, mówi o bałaganie. Mimo wszystkich trudności, ks. Kowalczykowi udało się wysyłać księży wszędzie tam, gdzie prosili o to dowódcy.
“Już po paru dniach mój szef «Biblia» miał swą kwaterę przy ulicy Marszałkowskiej, potem chyba na Pięknej, Koszykowej. Ale kontakt z podwładnymi utrzymywał żywy, żądał stałych sprawozdań, zatwierdzenia każdej sprawy duszpasterskiej, dyspensy, ślubów. A kiedy ludność cywilna i niektórzy księża zaczęli opuszczać Warszawę, czuwał, by żadna formacja, a łącznie z tym i dzielnica, nie była pozbawiona opieki duszpasterskiej” – pisał po latach ks. Mieczysław Paszkiewicz.
Między godziną “W” a kapitulacją
Kapelani wojskowi stanowili integralną część struktury Armii Krajowej. Każdy Okręg AK miał kapelana, który odpowiadał za zorganizowanie opieki duchowej dla poszczególnych jednostek. W 1944 r. prawie każdy oddział partyzancki AK miał swojego kapelana. I tak kapelanem obwodu I -Śródmieście był o. Jan Wojciechowski SJ, ps. “Korab”, kapelanem na Woli był odważny pallotyn – ks. mjr Władysław Zbłowski, ps. “Struś”, a na Żoliborzu proboszcz na Marymoncie ks. Zygmunt Trószyński, ps. “Alkazar”.
Na Ochocie żołnierzami obwodu opiekował się znany logik, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego ks. Jan Salamucha, logik z UJ, który należał do wybitniej szkoły matematyczno-logicznej w Krakowie. Godził działalność naukową z duszpasterstwem. Został aresztowany wraz z grupą profesorów krakowskich podczas słynnej akcji SS, w listopadzie 1939 r. i jak wszyscy pozostali wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Upomnieli się o niego włoscy naukowcy i w styczniu 1941 r. ks. Salamuchę uwolniono. Po powrocie do Polski został wikarym w parafii św. Jakuba na Ochocie.
Jak zaznacza dr Mazur, ks. Salamucha, tuż po gimnazjum sanitariusz w wojnie polsko-bolszewickiej, w przeciwieństwie do o. Czartoryskiego i ks. Stanka, był w konspiracji. Bardzo też angażował się politycznie na rzecz zjednoczenia AK i Narodowych Sił Zbrojnych. Był szanowany przez obydwa środowiska. Wiele tajemnic tych negocjacji zabrał do grobu, bo jak każdy porządny konspirator, był bardzo dyskretny.
Zginął na Ochocie, w Reducie Wawelskiej. Gdy oddziały RONA otoczyły Redutę, powstańcy zaproponowali księdzu wycofanie się kanałami. Prosili, by szedł z nimi, ale on odpowiedział, żartując oczywiście, że jest za duży i nie zmieści się w kanale. Wiadomo było, że nie chce zostawić rannych bez opieki. Został rozstrzelany.
1 sierpnia dominikanin, o. Michał Czartoryski zjawił się na Powiślu u lekarza okulisty, odwiedzał też bliskiego znajomego i tam zastało go Powstanie. Także on bez reszty zaangażował się wśród w działania duszpasterskie. Pełnił posługi religijne, m.in. odprawiał Msze. Przed wojną słynął z praktykowania radykalnego ubóstwa. Podkreślał, że musi być ono tak radykalne jak u św. Franciszka. Swojego miejsca szukał długo i w różnych zakonach.
Podczas powstania był kapelanem w szpitalu na Powiślu, urządzonym w piwnicy budynku na rogu ulic Smulikowskiego i Tamka. Na początku września dopadli go tam Niemcy. Choć mógł się ratować, nie chciał zostawić chorych, którymi się opiekował.
Świadek, któremu udało się uratować relacjonował, że Niemcy wyciągnęli o. Michała ze szpitala i zapytali kim jest – mówi dr Mazur. Dominikanin był w sutannie, nie chciał nawet rozmawiać, pokazał tylko dokumenty. Kazali mu zdjąć sutannę ale kategorycznie odmówił. Wtedy go zabili. Rozstrzelali też wszystkich pacjentów, a następnie spalili ciała zamordowanych.
Zarówno ks. Stanek jak i o. Czartoryski znaleźli się w gronie 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez Jana Pawła II w Warszawie w 1999 r.
1 sierpnia o godz. 11.00 na odprawę u ppłk. “Biblii”, która odbywała się przy ul. Długiej w byłym budynku Kurii Polowej, przybyło zaledwie czternastu duchownych. Pozostali albo nie otrzymali informacji o spotkaniu, albo nie zdołali dotrzeć na czas. Sytuacja na odprawie znalazła swoje odzwierciedlenie już po godzinie “W”. Część oddziałów nie miała swojego kapelana, jak np. słynny batalion “Zośka”, którego kapelanem został 4 sierpnia, trochę przypadkowo, słynny “Ojciec Paweł”, czyli o. Józef Warszawski SJ. Niektórzy księża dołączyli do wyznaczonych im oddziałów z opóźnieniem, a niektórzy zgłaszali się ochotniczo już w trakcie walk i otrzymywali przydział do jednostek od ks. “Biblii”. Duża część duchownych nie pełniła formalnie funkcji kapelanów, natomiast opiekowali się oni ludnością cywilną i rannymi w szpitalach polowych. Po kapitulacji opuścili miasto wraz z jego mieszkańcami udając się do obozów przejściowych w podwarszawskich miejscowościach. Niektórzy, jak dziekan okręgu Warszawa czy o. Warszawski poszli do niewoli wraz ze swoimi żołnierzami.
Duszpasterstwo pod obstrzałem
Mimo nadzwyczajnych warunków posługi kapelanów w czasie Powstania, nie stosowali oni taryfy ulgowej ani wobec siebie, ani wobec wiernych. Kapelani bez przerwy byli przy walczących. Ich najważniejszym obowiązkiem było chowanie zmarłych, prowadzenie spisu poległych. Starannie wypełniali więc protokoły zgonów. Dla żołnierzy i ludności cywilnej odprawiali Msze św., organizowali wspólne modlitwy, spowiadali umierających, towarzyszyli im w ostatnich chwilach. Ponieważ mimo grozy toczyło się też normalne życie – chrzcili i błogosławili związki małżeńskie.
Dowództwo AK wydało polecenie odprawiania jednolitych modlitw porannych i wieczornych. Rano “Ojcze nasz”, “Zdrowaś Mario”, “Wierzę w Boga”, wieczorem “Anioł Pański” i trzykrotnie “Wieczny odpoczynek”.
Pragnąc zawierzyć walkę powstańców Najświętszej Maryi Pannie ks. Kowalczyk zorganizował modlitwę warszawiaków do Matki Bożej, która trwała od 15 sierpnia – uroczystości Wniebowzięcia do 26 sierpnia – uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej.
Historycy Powstania odnotowali jeden przypadek kapelana, który – wbrew zasadom – włączył się do walki. Ks. Antoniemu Czajkowskienu “puściły nerwy”, gdy na jego oczach postrzelił się i zaraz potem zmarł młody powstaniec. Szok był tak mocny, że kapelan przez dwa tygodnie walczył za pomocą własnoręcznie zdobytego mausera. Zastąpił rannego porucznika Bolesława Niemirowskiego “Leka”, ale wrócił do swej posługi po dłuższych perswazjach ks. Kowalczyka.
Prof. Norman Davies podkreśla, że to posługa kapelanów zhumanizowała walkę, dzięki księżom nie dochodziło do samosądów, a jeńcy niemieccy byli traktowani zgodnie z Konwencją Genewską. W szpitalach polowych ranni okupanci byli traktowani tak samo jak Polacy – operacje i zabiegi były wykonywane w zależności od stanu pacjenta, wszyscy zaś otrzymywali te same racje żywnościowe.
Ale przede wszystkim obecność księży dawała siłę do przyjęcia śmierci, gdy średnio co dwie minuty ktoś ginął, a groby były rozsiane po całym mieście. Brytyjski historyk uważa, że katolicki rytuał śmierci i pogrzebu miał w tych warunkach ogromne znaczenie.
Śmierć kapelana naczelnego
Ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. “Budwicz” w chwili wybuchu Powstania znajdował się w mieszkaniu na ul. Elektoralnej. Nie uczestniczył w przedpołudniowej odprawie u ks. “Biblii”, zresztą jego miejsce było przy Komendzie Głównej, skąd czekał na polecenia. Przez pierwsze dni kontakt z dowództwem był bardzo sporadyczny. Komenda Główna w tym czasie była odcięta od pozostałych oddziałów i po kilku dniach musiała się ewakuować z Woli na Stare Miasto. Czekając na rozkazy, które nie nadchodziły, ks. “Budwicz” urządził prowizoryczną kaplicę w domu przy Elektoralnej, gdzie okoliczni mieszkańcy zbierali się na modlitwie. Kapelan naczelny nie marnował czasu spowiadając tych, którzy do niego przychodzili, udzielając ostatniego namaszczenia i umacniając na duchu ludność cywilną. 7 sierpnia, gdy Niemcy zajęli już całą Wolę, ks. Jachimowski otrzymał polecenie, by opuścić swoje dotychczasowe miejsce postoju i dołączyć do oddziałów powstańczych koncentrujących się wokół gmachów Sądów Grodzkich na Lesznie.
Zwlekał jednak, spowiadając ludzi. Akurat udzielał rozgrzeszenia, gdy do zaimprowizowanej kaplicy wtargnęli niemieccy żołnierze. Jeden z nich wycelował w niego karabin, gdy sekretarka kapelana “Mira” zaczęła błagać innego żołnierza, obserwującego scenę ze współczuciem, aby ocalił księdza. Przekonywała go, że to kapłan, który ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Żołnierz, widocznie katolik, powiedział coś do kolegi trzymającego wycelowany karabin, podszedł do “Budwicza” i sprawdził, czy rzeczywiście ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Następnie kazał, aby kapelan dołączył do grupy cywili, którzy zostali pognani przez miasto.
W drodze ks. Jachimowskiemu udało się zostawić w Najświętszy Sakrament w kościele św. Andrzeja na Chłodnej. Kilka godzin później Niemcy dołączyli go do grupy mężczyzn pędzonych na rampę kolejową na Woli. Na noc grupa Polaków została zamknięta w kościele św. Wojciecha. Rano, gdy Niemcy prowadzili ich do transportów, jeden z konwojentów zobaczywszy w grupie księdza wyciągnął go z szeregów i zabił strzałem z pistoletu.
Opiekę duszpasterską nad powstańczą Warszawą organizował ks. “Biblia”, pełniąc de facto obowiązki kapelana naczelnego AK. Po kapitulacji, gdy ks. ppłk. Kowalczyk poszedł do niewoli wraz z innymi żołnierzami Powstania, kapelanem naczelnym został ks. płk. Jerzy Sienkiewicz, ps. “Gruzenda”, pełniący wcześniej funkcję zastępcy kapelana naczelnego.
Karabin i sutanna
Sekretarz kapelana naczelnego AK ks. Antoni Czajkowski, ps. “Badur” w godzinie “W” spowiadał młode sanitariuszki z Wyższej Szkoły Pielęgniarek. Miał przydział do oddziałów koncentrujących się w gmachu Sądów Grodzkich na Lesznie. Po wyspowiadaniu dziewcząt udał się w kierunku wyznaczonych jednostek. Po drodze, w Alejach Jerozolimskich, zatrzymali go jednak akowcy ppor. Bolesława Niewiarowskiego, ps. “Lek”. Kiedy zobaczyli, że mają przed sobą księdza, poprosili, aby został ich kapelanem. Zaczęli rozmawiać, a jeden z młodych żołnierzy – ps. “Rola” – pochwalił się swoim pistoletem. Broń okazała się niezabezpieczona i wypaliła. Powstaniec ciężko ranny upadł na ziemię w kałuży krwi. Wypadek tak wstrząsnął ks. “Badurem”, że postanowił zostać z oddziałem “Leka” i zastąpić tragicznie postrzelonego powstańca. Poprosił dowódcę o przyjęcie do jednostki i przyjął pseudonim żołnierski “Rola II” dla upamiętnienia postrzelonego chłopca.
Ks. Czajkowski brał udział w zdobyciu kolejnych kamienic w Alejach Jerozolimskich i silnie bronionego gmachu Zarządu Wodociągów i Kanalizacji na placu Starynkiewicza. W walkach wyróżniał się odwagą i pomysłowością. Ranny w jednej z akcji ppor. “Lek” mianował go swoim zastępcą. Po dwóch tygodniach Powstania, gdy do oddziału zgłaszali się nowi ochotnicy, ks. “Badur” postanowił powrócić do swoich pierwotnych zadań, nadal bowiem odczuwalny był brak kapelanów. Po zgłoszeniu się do ks. płk. “Biblii”, ks. Czajkowski otrzymał przydział jako kapelan Zgrupowania “Chrobry II”`, a więc oddziałów, z którymi walczył do tej pory. Towarzyszył im, aż do kapitulacji.
Jezus z katedry
W sierpniu trwały zażarte walki na Starówce. W tych dniach zarówno powstańcy, jak i ludność cywilna szukali pociechy i wsparcia u Matki Bożej Łaskawej oraz przy trumnie św. Andrzeja Boboli w kościele jezuitów na Świętojańskiej, a także przed cudownym krucyfiksem w katedrze. 17 września, ks. Wacław Karłowicz, ps. Andrzej Bobola, był wśród rannych przy ul. Długiej, gdy ktoś przybiegł do niego z wiadomością, że pali się katedra. Ks. Karłowicz, kustosz kościoła, poszedł tam natychmiast. Katedra rzeczywiście była w płomieniach, płonęły posągi królów polskich i stalle, ogień ogarniał ołtarz. Ks. Karłowicz chwilę zastanawiał się co zrobić, postanowił uratować przed zniszczeniem przynajmniej cudowny krucyfiks. Udało mu się jednak zdjąć z krzyża tylko figurę Chrystusa i wynieść ją na zewnątrz.
Po bombardowaniu ludzie spontanicznie utworzyli procesję, w której wśród ruin Starówki przenieśli figurę Jezusa do klasztoru sakramentek. Wielu cierpiących miało poczucie, że Bóg dzieli ich los i razem z nimi przemierza staromiejską Drogę Krzyżową. Po zniszczeniu klasztoru czyjeś troskliwe ręce przeniosły Jezusa z katedry do podziemi kościoła dominikanów na Freta. Tam zupełnie nieoczekiwanie natknął się na Niego ks. “Czesław” – Henryk Cebulski podczas spowiadania i namaszczania rannych. Obok spoczywających na posadzce ciężko rannych ludzi leżała też okryta płaszczem figura Chrystusa.
Powieszony na stule
Dr Karol Mazur przywołuje jeszcze jedną, nieco zapomnianą, a wybitna postać powstańczego kapelana. To pallotyn, ks. Józef Stanek. Kapelanem został przypadkowo. Urodził się na pograniczu polsko-słowackim, w Łapszach Niżnych. Podczas okupacji mieszkał w domu swojego zgromadzenia w Ołtarzewie pod Warszawą, studiował na tajnym uniwersytecie.
1 sierpnia miał zajęcia z socjologii i po prostu nie zdążył wrócić. Na początku był w Śródmieściu na ul. Hożej, potem sprawował posługę na Koszykach. Po jakimś czasie okazało się, że na Czerniakowie brakuje kapelanów i szef duszpasterstwa Powstania warszawskiego, ks. Stefan Kowalczyk ps. “Biblia” wysłał go właśnie tam. Ks. Józef w pełni zaangażował się w pracę wśród żołnierzy, chociaż wcześniej nie należał do struktur konspiracyjnego duszpasterstwa. Nie rozstawał się ze stułą ani z sutanną, otwarcie pokazując, że jest osobą duchowną. I to rozwścieczyło Niemców, którzy “wyłowili” go z szeregu.
To było w końcu września, kiedy powstanie na Czerniakowie już padło. Oprawcy, którzy wpadli na Czerniaków nie mogli znieść zachowania ks. Stanka. Jak zaznacza dr Mazur, znamy relacje bezpośrednich świadków tamtych chwil. Jeden z esesmanów krzyczał do księdza: jesteś najgorszy ze wszystkich, już wolę Polaków i Żydów, jesteś diabłem.
Ks. Stanek, który znał niemiecki, próbował negocjować z esesmanami, żeby zachowywali się godnie wobec ludności cywilnej. Trafił jednak na najgorszych oprawców Powstania czyli esesmanów z oddziałów Oskara Dirlewangera.
Najpierw został brutalnie pobity w obecności grupy zatrzymanych cywili a następnie powieszony na stule… Świadkiem jego śmierci był ks. mjr Józef Warszawski ps. “Paweł”, który stał w mundurze wojskowym. Opisał później to zdarzenie i, jak wyznaje, zastanawiał się, dlaczego ominął go podobny los. Niemcy wiedzieli, że jest księdzem, no ale nie “kłuł” ich w oczy sutanną… “Paweł” był zresztą znakomitym kapelanem w “Zośce” i “Parasolu”, niósł otuchę walczącym harcerzom, wspomina o nim Kamiński w “Kamieniach na szaniec”. Zmarł w 1997 r.
Nie bójcie się śmierci…
Dr Mazur mówi, że kapelani starali się tłumaczyć powstańcom, że śmierć nie jest końcem. Bardzo powszechne było zbiorowe rozgrzeszenie “in articulo mortis” czyli “w obliczu śmierci”, udzielane po spowiedzi powszechnej. Czyli: jeśli nie przeżyjesz to masz odpuszczenie grzechów, a jeśli powrócisz po walce, to przed przyjęciem komunii św. musisz się z nich wyspowiadać. Bardzo rygorystycznie przestrzegano też zasady, że duszpasterz ma pozostać duszpasterzem i nie może biegać z bronią. On jest od tego, by pilnować spraw duchowych.
Na jednym z filmów zrealizowanych przez Muzeum Powstania Warszawskiego jest scena z Mszy św. odprawianej przez bp. Stanisława Adamskiego – biskupa katowickiego, który został stamtąd wysiedlony bo nie podpisał volkslisty i w czasie okupacji przebywał w Warszawie. Na podstawie ruchu jego udało się odtworzyć fragmenty kazania, prawdopodobnie z 15 sierpnia, wielkiego święta Maryjnego, kiedy to, podobnie jak 26 sierpnia powstańcy masowo uczestniczyli w mszach i spowiadali się.
Wlewanie otuchy i ukazywanie powstańczego “tu i teraz” w perspektywie metafizycznej było lejtmotywem warszawskiej homiletyki tamtych dni. Starano się, relacjonuje dr Mazur, odnaleźć i ukazać jakiś sens tego, co wokół się dzieje; że to, co nas tu spotyka jest częścią jakiegoś Bożego planu i że śmierć nie jest końcem. Powtarzano: nie bójcie się śmierci, bo w kontekście chrześcijańskim śmierć jest początkiem. Ten motyw widać także w różnych relacjach powstańczych, a zatem to do walczących docierało.
Kai.pl/28 lipca 2020/Warszawa Ⓒ Ⓟ
****
Ks. Józef Stanek SAC– „niestrudzony Samarytanin” Powstania Warszawskiego
**
W ciągu 63 dni Powstania Warszawskiego oprócz wielu żołnierzy i ludności cywilnej, wzięli w nim udział również duchowni, którzy stale towarzyszyli walczącym. Zajmowali się organizowaniem Eucharystii i wspólnych modlitw, udzielali sakramentów, towarzyszyli poległym na ostatniej drodze, a niejednokrotnie oddawali własne życie w walce o wolność Ojczyzny. Jednym z nich był pallotyn ks. Józef Stanek – kapelan powstańców na Czerniakowie, zamordowany przez hitlerowców 23 września, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Obecnie trwają modlitwy o rychłą kanonizację niezłomnego kapłana.
Ks. Józef Stanek, noszący pseudonim “Rudy”, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego posługiwał jako kapelan w Zakładzie Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach. Od 1 sierpnia 1944 uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. W trudnych warunkach odprawiał nabożeństwa, udzielał pomocy rannym i umierającym, wspierał ludność cywilną i personel medyczny w szpitalach polowych. W drugiej połowie sierpnia zajął się towarzyszeniem żołnierzom zgrupowania AK “Kryska”, walczącym na Czerniakowie.
Duchowny z oddaniem i gorliwością służył powstańcom. Jego zaangażowanie w sprawowanie sakramentów i zwykłe rozmowy z wiernymi, miały niebagatelny wpływ na morale walczących. Wielokrotnie znosił z pola walki rannych powstańców, posługując niemal w każdym miejscu walczącego Czerniakowa. Zjawiał się nawet w najbardziej niebezpiecznych punktach oporu powstania, by wspierać załamanych cywili, głosić Ewangelię i udzielać sakramentów.
Podczas trwania powstania duchowny dostał propozycję przeprawy na prawy brzeg, co miało zapewnić mu bezpieczeństwo. Ustąpił jednak miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Nie zdecydował się na opuszczenie walczących powstańców i do końca pozostał w ruinach konającego Czerniakowa. Był dla nich wsparciem do ostatnich chwil. Świadkowie życia młodego pallotyna podkreślają jego heroiczną miłość bliźniego. Nazywano go „niestrudzonym Samarytaninem”. Śmierć poniósł mając zaledwie 28 lat, po 5 latach kapłaństwa. Jego altruistyczna i bohaterska postawa sprawiła, że zyskał wielki szacunek i uznanie ze strony wszystkich walczących.
W dniu kapitulacji Czerniakowa 23 września, duchowny dostał się w ręce SS. Odważnie pertraktował z wrogiem, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Był poddawany wielu szczególnie brutalnym torturom, a następnie powieszony na własnej stule. Kiedy na szyję duchownego nałożono pętlę, pobłogosławił on jeszcze powstańców i ludność cywilną prowadzoną przez Niemców do obozów. Jednym ze świadków jego egzekucji był inny wybitny kapelan powstania jezuita, o. Józef Warszawski. Ks. Stanek ściągnął na siebie szczególną nienawiść m.in. dlatego, że polecił żołnierzom polskim zniszczyć broń, ponieważ hitlerowcy niemal każdego uzbrojonego Polaka natychmiast rozstrzeliwali. Nie chciał także, aby broń dostała się w ręce Niemców i służyła zabijaniu powstańców.
Ks. Stanek święcenia kapłańskie przyjął już w latach okupacji w 1941 roku. Po święceniach studiował na tajnym Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Zwłoki duchownego ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie 14 kwietnia 1945 r. Następnie w 1946 roku przeniesiono je na cmentarz Powązkowski. 4 listopada 1987 w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej przy ul. Zagórnej odbyło się nabożeństwo żałobne połączone z ekshumacją i pogrzebem, 5 listopada 1987 szczątki pallotyna złożono w powązkowskiej kwaterze zgrupowania AK „Kryska”. W 1994 roku przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec postawiono pomnik ku czci ks. Józefa Stanka oraz innych bohaterów walczących na tym terenie w oddziałach Armii Krajowej i Wojska Polskiego.
13 czerwca 1999 roku w Warszawie Jan Paweł II ogłosił ks. Józefa Stanka błogosławionym w gronie 108 męczenników II wojny światowej oraz drugim pallotynem – ks. Józefem Jankowskim.
Kaplicę im. bł. ks. Józefa Stanka można odwiedzić w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poświęcił ją kard. Józef Glemp podczas otwarcia Muzeum 31 lipca 2004 r. Do kaplicy wniesiono wówczas relikwie kapelana powstańców na Czerniakowie.
„Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami” – tak mówił o bł. ks. Józefie Stanku, pallotynie i męczenniku ks. dr Jan Korycki SAC w homilii wygłoszonej podczas Mszy św. w 74. rocznicę śmierci duszpasterza Powstańców Warszawskich.
Kai.pl/28 lipca 2020/Warszawa Ⓒ Ⓟ
**********
Polski profesor z Ratyzbony:
Młodzi Niemcy nie wiedzą o powstaniu
fot: Eugeniusz Haneman. Reprodukcja: Marek Skorupski/ FORUM
Wiedza Niemców na temat powstania warszawskiego nadal jest znikoma – powiedział profesor Jerzy Maćków z Uniwersytetu w Ratyzbonie. Przyczyną takiego stanu rzeczy w opinii naukowca jest panujący przez wiele lat w Polsce system komunistyczny, a także fakt, że młode pokolenia Niemców nie interesują się historią.
– Powstanie nie istniało w niemieckiej narracji na temat II wojny światowej, bo przez dekady nikt w Polsce się o nie nie upominał. Przez lata komunizmu temat nie istniał, a i po jego upadku zajęło nam 10 lat, zanim na poważnie o nim przypomniano – stwierdził kierownik katedry politologii porównawczej na Uniwersytecie w Ratyzbonie.
– W Niemczech, ale też w innych krajach, podobnie jak w Polsce, mamy do czynienia z pokoleniami posthistorycznymi. W czasach, kiedy ludziom żyje się lepiej, bardziej skupiają się na teraźniejszości. I w Niemczech mieliśmy już 2-3 takie pokolenia. O brakach w wiedzy historycznej niektórych studentów mógłbym opowiadać godzinami – podkreślił.
Rozmówca Polskiej Agencji Prasowej zauważył i tak wyraźny postęp w postrzeganiu desperackiego zrywu z sierpnia 1944 przez polityków znad Renu. Kiedy bowiem w połowie lat 90. minionego wieku odwiedzał nasz kraj prezydent Roman Herzog, „nie do końca wiedział, czym było powstanie”. Dziś jest już inaczej, czego wyrazem jest regularna obecność na rocznicowych obchodach polityków z Niemiec oraz gesty warszawskiej ambasady tego państwa.
Na znak głębokiego bólu i wstydu z powodu okrutnych zbrodni niemieckiego okupanta w walce z ludnością Warszawy podczas Powstania Warszawskiego Ambasada Niemiec opuściła dziś flagi do połowy masztu.
Chargé dʼaffaires Ambasady złożył kwiaty pod pomnikiem#PowstanieWarszawskie pic.twitter.com/eJDaNvWZ8T— Ambasada Niemiec (@Amb_Niemiec) August 1, 2020
– To głównie efekt tego, że Powstanie zaczęło być upamiętniane w Polsce. Ale też konsekwencja wzrostu znaczenia Polski, zarówno pod względem politycznym i gospodarczym – uważa profesor Maćków.
– Od kiedy zaczęto mówić o reparacjach, to tym bardziej nie jest możliwe, by niemiecki polityk odmówił zaproszenia na uroczystości historyczne. Choć między wierszami zawsze mówią że w sensie prawnym sprawa jest zamknięta – podkreśla politolog.
Źródło: dziennik.pl, Twitter
*****************************************************
źródło: pixabay.com/PCh.pl
******************
Abp Hoser o Medjugorje: po 40 latach kontrowersji sytuacja się poprawiła
Po 40 latach kontrowersji wokół Medziugoria sytuacja się poprawiła. Opinię taką wyraził wizytator apostolski tamtejszej parafii abp Henryk Hoser SAC.
Zaznaczył on, że od 40 lat trwają kontrowersje na temat Medziugoria, związane zarówno z kwestią objawień, jak i działalności duszpasterskiej. Jedni są żarliwymi zwolennikami Medziugoria, inni zaś przeciwnikami. – Mówię im: przyjedźcie i zobaczcie, a będziecie mogli dać świadectwo – wskazał polski hierarcha.
Przypomniał, że od czasu, gdy w maju 2019 roku Stolica Apostolska zniosła zakaz organizowania pielgrzymek do Medziugoria przez księży i biskupów, przyjechało tu wielu kardynałów i biskupów, ale „pandemia przerwała wszystko”. – Nie wiemy, ile osób będzie mogło teraz przyjeżdżać, ile będzie mogło przekroczyć granicę [Bośni i Hercegowiny – KAI] z testem na koronawirusa, który potwierdza dobry stan zdrowia – zaznaczył abp Hoser.
Według niego „podejście Stolicy Apostolskiej wobec Medziugoria jest bardzo dobre i pozytywne, ale Kościół działa spokojnie i powoli”.
Wizytator apostolski zwrócił uwagę, że „Medziugorie faktycznie jest międzynarodowym sanktuarium, choć prawnie jesteśmy tylko parafią i nie mamy tytułu sanktuarium, ani narodowego, ani międzynarodowego”. Jego zdaniem „sytuacja się wciąż poprawia”, co ma także związek z nominacją nowego biskupa diecezji Mostar-Duvno, na której terenie leży Medziugorie.
Medziugorie, położone 20 km od Mostaru w Bośni i Hercegowinie, to – według grupy wizjonerów – miejsce trwających od 1981 r. objawień Matki Bożej. Ich autentyczność nie została, jak na razie, uznana przez Kościół. Negatywie o nich wypowiadali się kolejni biskupi diecezji Mostar-Duvno: Pavao Žanić (1980-1993) i Ratko Perić (1993-2020).
Papież Benedykt XVI utworzył w 2010 roku specjalną komisję ds. zbadania objawień, złożoną z kardynałów, biskupów i teologów, której przewodniczył kard. Camillo Ruini. Prace komisji obejmowały m.in. spotkania z poszczególnymi wizjonerami, którzy, jak twierdzą, od 1981 roku odbierają przesłania Matki Bożej. Poddano ich także badaniom lekarskim. W 2014 roku komisja zakończyła swoje prace. Jej raport papież Franciszek przekazał Kongregacji Nauki Wiary, która ma wydać ostateczne orzeczenie.
W 2017 roku abp Henryk Hoser został mianowany specjalnym wysłannikiem papieża Franciszka w Medziugoriu. Jego misja miała na celu dokładniejsze poznanie tamtejszej sytuacji duszpasterskiej. Po zakończeniu misji abp Hoser został w 2018 roku wizytatorem apostolskim o charakterze specjalnym parafii w Medziugoriu. Jego zadaniem jest wdrożenie rozwiązań duszpasterskich służących temu, by Kościół mógł lepiej wyjść naprzeciw potrzebom przybywających do tego miejsca pielgrzymów z całego świata. Nie ma on natomiast rozstrzygać o autentyczności domniemanych objawień.
Kai/Tygodnik Niedziela
*************
Abp Henryk Hoser SAC:
Maryja jest ratunkiem dla zagubionej ludzkości
W Kościele katolickim maj jest miesiącem poświęconym Matce Bożej. W świątyniach i kaplicach wierni odmawiają codziennie litanię loretańską – jedną z najpopularniejszych form modlitwy, w której oddaje się cześć Najświętszej Maryi Pannie.
Abp Hoser podkreślił, że Matka Boża jest wzorem dla każdego człowieka wiary, dlatego nikogo nie powinna dziwić cześć, jaką cieszy się w Kościele.
“Poprzez tajemnicę wcielenia Syna Bożego została wpisana przez Boga w całą historię zbawienia, od grzechu pierworodnego, gdzie jest zapowiedziana, aż do apokalipsy. Jest dla Kościoła Matką słuchającą, modlącą się, troszczącą się o każdego człowieka. Ona uczy nas wiary, a więc oddania się Bogu” – powiedział duchowny.
Zwrócił uwagę, że wiara Maryi ujawnia się w bolesnych tajemnicach jej życia. “Pokazuje przez to ludziom, jak podążać drogą wiary, także w trudnych doświadczeniach, w cierpieniu, w duchowej ciemności” – powiedział abp Hoser.
Stwierdził, że może być w dzisiejszych czasach także wzorem dla wielu kobiet, którym brakuje punktów odniesienia.
“Jej troska o nowożeńców w Kanie Galilejskiej pokazuje, jak ważna jest rola kobiety w rodzinie, w społeczeństwie, w życiu narodu. Jest to dziś tym bardziej ważne, że coraz częściej próbuje się zacierać różnice między mężczyzną a kobietą, kiedy neguje się różnice płci, zapominając o podstawowym powołaniu obu stron i darach natury” – powiedział.
Abp Hoser zwrócił uwagę, że na pobożność maryjną w Polsce ogromny wpływ miał św. Bernard z Clairvaux, który powiedział “De Maria, nunquam satis” (O Maryi nigdy dosyć), oraz św. Ludwik Maria Grignion de Montfort.
“Żyjemy w dużej mierze ich duchowością. W naszym kraju rozwinął ją św. Maksymilian Kobe i Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński. Z kolei dla św. Jana Pawła II była ona linią przewodnią nie tylko papieskiego pontyfikatu, ale całego życia” – powiedział hierarcha. Dodał, że Karol Wojtyła nie rozstawał się z książeczką francuskiego duchownego, nawet w czasie pracy w Solvayu.
Przyznał, że bywają pewne błędy wynikające z przesady, afektywności, przypisywania Maryi aspektów, które nie są związane z jej posługą w Bożych planach. “Prawdziwe nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny odtwarza Jej cnoty” – podkreślił, nawiązując do adhortacji apostolskiej papieża Pawła VI “Marialis cultus”. “Ojciec Święty wyraźnie napisał, że cześć oddawana Maryi wiąże się z naśladowaniem Jej cnót i troski o zbawienie innych” – przypomniał abp Hoser.
Podkreślił, że najpewniejsza jest droga, którą Kościół wyznacza poprzez swoje nauczanie i liturgię. Powiedział, że nabożeństwa maryjne takie, jak: różaniec, godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, litania loretańska, nowenna pompejańska, modlitwa Anioł Pański, mają ogromną wartość, ponieważ wprowadzają człowieka w tajemnice życia Jezusa Chrystusa, w których uczestniczyła także Matka Boża.
“W Medjugorie na własne oczy mogę obserwować, że cały kult maryjny przyciągający miliony ludzi z całego świata jest chrystocentryczny, czyli skierowany na osobę Jezusa Chrystusa. Maryja zawsze prowadzi człowieka do Syna Bożego” – podkreślił duchowny, wspominając, że jednym z z tego owoców są nawrócenia i spowiedzi ludzi, którzy latami nie przystępowali do sakramentów.
Odnosząc się do licznych objawień maryjnych w różnych częściach świata, abp Hoser przypomniał, że nie są one konieczne do zbawienia. “Wszystko co potrzebne, otrzymaliśmy w Ewangelii, w Słowie Bożym i Tradycji” – zaznaczył.
“Objawienia prywatne zatwierdzone przez Kościół, np. w Fatimie, w La Salette, w Paryżu przy Rue du Bac, są jedynie pewną aktualizacją Ewangelii w konkretnych warunkach historycznych. Nie przysłaniają Boga, ale prowadzą do Niego poprzez przypominanie prawd, o których jesteśmy skłonni zapomnieć” – powiedział.
Ojciec Święty Franciszek mianował 31 maja 2018 r. abpa Henryka Hosera, emerytowanego biskupa warszawsko-praskiego, wizytatorem apostolskim o charakterze specjalnym dla parafii w Medjugorie na czas nieokreślony i ad nutum Sanctae Sedis (do dyspozycji Stolicy Apostolskiej). Jego rola polega na zapewnieniu stałego towarzyszenia wspólnocie parafialnej w Medjugorie oraz przybywającym tam pielgrzymom. (PAP)
Magdalena Gronek/Tygodnik Niedziela
***********************************************************
Szkocja: projekt ustawy o przestępstwach z nienawiści zagraża swobodzie wyznawania religii
zdjęcie ilustracyjne. Źródło: PCh24.pl
Zaniepokojenie kształtem projektu nowej ustawy rządowej o tak zwanych przestępstwach z nienawiści wyraził episkopat szkocki. Biskupi podkreślają, iż zapisy zawarte w proponowanym prawie zagrażają swobodzie wyznawania religii, stawiając pod pręgierzem wyznawaną przez katolików prawdę na temat rodziny, małżeństwa czy płciowości.
Konferencja Biskupów Szkocji stwierdziła, że „niski próg” dla tzw. przestępstw z nienawiści, jaki określa projekt ustawy, „może zagrozić wolności słowa, religii i sumienia”. Biskupi zauważyli, że w świetle tych przepisów Biblia i Katechizm mogą być zakwalifikowane jako materiały „wzniecające nienawiść”. Duchowni zwrócili uwagę, że definicja nienawiści w ustawie jest niejasna, dlatego wyrażanie stanowiska Kościoła w takich kwestiach jak tożsamość płciowa także może zostać w przyszłości uznane za przestępstwo.
Ustawa o przestępstwach z nienawiści, opracowana przez administrację rządzącej Szkockiej Partii Narodowej i przedłożona pod obrady parlamentu 23 kwietnia br., rozszerza istniejące przepisy dotyczące nienawiści rasowej, tworząc nowe przestępstwo „wzbudzania nienawiści” wobec chronionych grup. Kategorie objęte ochroną w ustawie obejmują rasę, religię, orientację seksualną i tożsamość płciową.
Zgodnie z założeniami, ustawa ma też wyeliminować z systemu prawnego „przestępstwo bluźnierstwa”, którego w Szkocji i tak nie ścigano od ponad 175 lat. Biskupi poparli uchylenie przepisów w tej kwestii, jednak wyrazili obawy, że ustawa może stanowić pożywkę dla tzw. kultury unieważniania, co uznali za głęboko niepokojące.
Krytykę wobec projektu ustawy wyraziło szereg innych grup zaniepokojonych wpływem, jaki może ona mieć na swobodę wypowiedzi. Są wśród nich nawet m.in. przedstawiciele National Secular Society – organizacji promującej świeckość i rozdział Kościoła od państwa. Z kolei Szkocka Federacja Policyjna argumentowała, że ustawa może „sparaliżować wolność słowa” i podważyć zaufanie między funkcjonariuszami policji a opinią publiczną.
Rzecznik szkockiej Partii Pracy James Kelly zwrócił uwagę, że w Anglii, aby ścigać „przestępstwa z nienawiści”, należy udowodnić zamiar, tymczasem dowód taki nie jest wymagany w opracowywanej ustawie.
Według rządu, nowe przepisy nie zaszkodzą wolności słowa, a posiadanie Biblii nie stanowiłoby przestępstwa. „Przekonania religijne są integralną częścią szkockiego społeczeństwa i ta ustawa nie zmienia tego w żaden sposób” – przekonywał rzecznik.
KAI/RoM/PCh24.pl/02.08.2020
*******************************************
Odpust Porcjunkuli
2 SIERPNIA
2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.
Trochę historii
Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli? Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.
W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.
Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.
Skąd odpust Porcjunkuli?
Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.
Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.
By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:
– pobożnie nawiedzić kościół,
– odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,
– przystąpić do spowiedzi świętej,
– przyjąć Komunię świętą,
– pomodlić się według intencji Ojca Świętego,
– wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.
Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik NIEDZIELA
*********************************************************
Chłopak z krzyżem dotarł na Jasną Górę
Michał Ulewiński, 27-latek, który od miesiąca przemierza Polskę z 15-kilogramowym krzyżem na plecach i błaga o nawrócenie narodu, przybył w środę, 29 lipca na Jasną Górę.
Michał wyruszył w swą wędrówkę 24 czerwca z miejscowości Różaniec w woj. warmińsko-mazurskim, by przemierzając Polskę z krzyżem na plecach, modlić się o nawrócenie narodu i odkupienie grzechów Polaków. Jego wędrówka ma potrwać do września. Chce, by trasa pielgrzymki wyznaczyła krzyż na mapie Polski.
Pielgrzym przemierza Polskę w lnianym płaszczu pokutnym i w sandałach, a w ręce niesie różaniec. Ma tylko plecak i nie ma żadnych pieniędzy, korzysta z łask ludzi, którzy dadzą mu coś do jedzenia lub zapewnią miejsce do spania.
„Wydaje mi się, że kilometrów mam już około 1000 – szacuje Michał w rozmowie z Radiem Jasna Góra – Dzień zawsze staram się rozpoczynać modlitwą, potem śniadanie i Msza św. Różaniec towarzyszy mi praktycznie przez cały dzień. Każdego dnia jestem gdzieś zapraszany na obiad, jak zjem, ruszam dalej. Potem jakieś lokum, ale tak naprawdę nie wiem każdego dnia, gdzie będę spał. Pan Bóg się wszystkim opiekuje i naprawdę błogosławi. Jeżeli my zjednoczymy się i wspólnie podejmiemy tę pokutę i Pan Bóg będzie nam błogosławił tak, jak mi błogosławi w tej podróży, to Polska będzie wielkim narodem”.
27-latek osobiste nawrócenie przeżył pod koniec 2015 r: „Poszedłem do spowiedzi i od tego się tak naprawdę wszystko zaczęło, zacząłem żyć z Panem Bogiem fair i budować swoje życie na jego przykazaniach. Cały czas staram się to robić, codziennie się nawracać. Wcześniej moje życie było bardzo dalekie od Boga, na niczym mi nie zależało, imprezy, tak to głównie wyglądało. Teraz jest zmiana o 180 stopni. To była taka religijność tradycyjna, bo trzeba iść do kościoła, nie było tam żadnej głębi, żadnej osobistej relacji z Panem Bogiem”.
Inspiracją do wybrania się w niezwykłą pielgrzymkę były słowa z „Dzienniczka” s. Faustyny oraz czytanie Słowa Bożego. „Studiując pewne fragmenty, po prostu poczułem w sercu, że Bóg chce, żebym podjął taką inicjatywę – wyjaśnia pielgrzym – Żebym nakreślił na Polsce znak krzyża i uzyskał błogosławieństwo do budowania ‘państwa Bożego’, żeby Polska była takim państwem, jakim Pan Bóg chce. Ale wiedziałem, że do tego potrzebna jest pokuta, więc właśnie taką podjąłem pokutę za każdego Polaka, i mam nadzieję, że owoce będą takie, że po prostu Polacy zrozumieją, że my potrzebujemy tej pokuty”.
Punktem kulminacyjnym pielgrzymowania było zdobycie Giewontu. 20 lipca pielgrzym z krzyżem na plecach stanął z krzyżem na Giewoncie, gdzie odmówił modlitwę w intencji Polski zakończoną słowami „W całym Narodzie i Państwie Polskim – Króluj nam,Chryste!”. Po drodze spotykał ludzi, którzy pomagali mu nieść 15-kilogramowy krzyż.
Michał Ulewiński podkreśla, że nie chodzi mu o sławę, czy gromadzenie fanów. „Rozmawiając po drodze z ludźmi, wiele osób przyznaje mi rację, że jest potrzebna ta pokuta, ta zmiana, żeby Polska była jedna. Teraz jest bardzo duży podział, a Pan Jezus mówił, że ‘królestwo wewnętrznie skłócone nie ostoi się’, i tego możemy doczekać, jeżeli się nie nawrócimy”.
Jak się okazuje, Michał na Jasną Górę pieszo przybył po raz pierwszy: „To jest mój pierwszy raz, ale to podobnie, jak nigdy nie byłem na Giewoncie, czy w Wadowicach, także Pan Bóg mi wyznaczył tutaj naprawdę bardzo ciekawą trasę. Tutaj chcę prosić, w 100. rocznicę Cudu nad Wisłą, aby Matka Boża łaskawa zjednoczyła serca wszystkich Polaków”.
Swoją pielgrzymkę Michał Ulewiński relacjonuje na Facebooku i w krótkich nagraniach na kanale YouTube „Państwo Boże”.
Podczas swojego pobytu w Częstochowie Michał odwiedził także redakcję “Niedzieli”
Damian Krawczykowski /Niedziela
********************************************
Świecki misjonarz z Włoch przemierza Europę
Świecki misjonarz z Włoch Biagio Conte od tygodnia pielgrzymuje po Europie. Swój szlak rozpoczął od Anglii, którą przemierza na północ, w kierunku Szkocji. Idąc „drogą pokoju i nadziei” wraz z jednym towarzyszem podróży, chce „zasiewać ziarna lepszego świata”.
Spotykanym po drodze ludziom wręcza kartkę w przetłumaczonym na angielski przesłaniem, które jest owocem jego 40-dniowego postu i modlitwy. „Odpowiadajmy na zło dobrem. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, wszyscy jesteśmy obcymi na obcej ziemi. Każdy powinien wnieść swój wkład we wspólne budowanie lepszego świata. „Nie” dla szkodliwych uzależnień od alkoholu, narkotyków, papierosów, gier hazardowych, mody, która obraża ciało.
Solidarność i szacunek wobec każdego emigranta i imigranta. Rządzący Ziemią, zobowiążcie się kochać sprawiedliwość. Wszyscy, którzy należą do przestępczych organizacji mafijnych, masońskich, terrorystycznych, opamiętajcie się i nawróćcie na dobrego Boga, czyli na dobro. Nawróćmy się na dobro, czyli na dobrego Boga i na naszego bliźniego” – napisał Conte.
Urodzony w 1963 roku w Palermo, Conte w wieku 30 lat założył w swoim rodzinnym mieście Misję Nadzieja i Miłość, aby walczyć z ubóstwem i marginalizacją społeczną. Przez wiele lat, z powodu wytartych kręgów w kręgosłupie, korzystał z wózka inwalidzkiego, lecz w 2013 roku po kąpieli w basenach z wodą z groty objawień w sanktuarium w Lourdes zaczął znowu chodzić.
W 2018 roku, po śmierci kilku osób bezdomnych w Palermo, na znak protestu przeciwko ubóstwu, Conte zaczął spać pod arkadami budynku poczty głównej i przez 10 dni prowadził strajk głodowy, czego wynikiem było przeznaczenie 158 tys. euro przez władze regionu Sycylia na potrzeby jego Misji. Dzięki temu dwukrotnie zwiększono liczbę miejsc w schronisku dla bezdomnych, znajdującym się w jej siedzibie.
KAI/Palermo/2.8.2020
******************************
Zaradź niedowiarstwu!
Na wątpliwości w wierze jest odpowiedź, tylko trzeba jej szukać.
Młody mężczyzna przeżywał straszne ciemności w wierze. – Tego się nie da nawet opowiedzieć – wyzna po latach. Ale ktoś mądry powiedział mu wtedy: – Zapisuj te swoje wątpliwości. Posłuchał i zaczął pisać. Pisał i pisał, aż zebrało się tego kilkaset. – Było tego tak dużo, bo próbowałem sobie te wątpliwości rozwiązywać. I jeśli nawet udawało mi się jakąś rozwiązać, to w miejsce jednej rozwiązanej pojawiały się cztery następne – wspominał później. Nie poprzestał na tym: zaczął także spisywać to, co wywoływało w nim sprzeciw podczas czytania Pisma Świętego. Po kilku latach zajrzał tam ponownie. – Nie mogłem uwierzyć, że byłem taki naiwny i, za przeproszeniem, głupi – przyznał w 2002 roku w wywiadzie dla czasopisma „Więź”.
To świadectwo dominikanina o. prof. Jacka Salija, którego popularne książki wielu ludziom pomogły przejść przez kryzysy wiary. Publikacje te zawierają odpowiedzi na pytania zadawane zakonnikowi przez osoby przeżywające wątpliwości. Te odpowiedzi, rzetelne i wyczerpujące, nieomijające żadnych trudności, utwierdziły wiarę wielu. Jak to dobrze, że ich autor kiedyś przerobił to osobiście.
Dowód wiary
Patronem tych, którzy mają problemy z przyjęciem prawdy o Bogu, mógłby być św. Tomasz Apostoł. Jak nieprawdopodobnie musiała brzmieć wiadomość o zmartwychwstaniu Jezusa, skoro nie uwierzył w nią mimo zapewnień pozostałej dziesiątki apostołów. Nie wystarczało mu ich: „Widzieliśmy Pana”. Wtedy padły słynne słowa: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Można sobie wyobrazić, jaka musiała być mina Tomasza, gdy w odpowiedzi na jego manifest niedowiarstwa Pan Jezus nie tylko mu się pokazał, ale i zachęcił do dotknięcia swoich ran. „Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” – usłyszał. Tu nastąpiło bardzo zwięzłe wyznanie wiary, pewnie bardziej wyjąkane niż spokojnie wypowiedziane: „Pan mój i Bóg mój!”. Tomasz nie ma już wątpliwości, bo i za bardzo mieć ich nie może. On już nawet nie tyle wierzy, ile po prostu wie. Ale to najwyraźniej nie jest ideał. „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – mówi Jezus.
Tego zdania będą się trzymali chrześcijanie wszystkich pokoleń przeżywający rozmaite noce wiary, kryzysy, ciemności i próby. Uchwycą się tego zapewnienia, że są błogosławieni, bo nie widzą, ale jednak wierzą. Tomaszowe wątpliwości będą dla nich wskazówką: jeśli trudno mi zrozumieć jakąś prawdę, to znaczy, że problem jest po mojej stronie, a nie po stronie prawdy. To zaś oznacza, że gdy pojawiają się we mnie pytania, moim zadaniem jest poszukiwanie odpowiedzi.
To pomaga
„Epizod z apostołem Tomaszem jest dla nas ważny przynajmniej z trzech racji: po pierwsze, ponieważ nas umacnia, gdy doznajemy niepewności; po drugie, ponieważ pokazuje nam, że każda wątpliwość może prowadzić do jasnej odpowiedzi (…); i wreszcie, ponieważ słowa skierowane do niego przez Jezusa przypominają nam o prawdziwym sensie dojrzałej wiary i zachęcają nas, byśmy pomimo trudności trwali na naszej drodze w bliskości z Nim” – powiedział Benedykt XVI podczas jednej z audiencji w 2006 roku.
Rzec by więc można: błogosławione wątpliwości… o ile człowiek zrobi z nich właściwy użytek.
„Dzięki wątpliwościom możemy przecież oczyszczać to, co w naszych poglądach słuszne, z tego, co niesłuszne; wątpliwości, jeśli oczywiście nie pozwalamy im na naruszanie rygorów racjonalności, pomagają nam ponadto pogłębić się w znajomości prawdy” – zauważa o. Jacek Salij w książce „Pytania nieobojętne”. Dodaje, że „niewierzący, który dopiero szuka prawdy ostatecznej, powinien starannie badać treść podawanego mu przesłania wiary i nie uciekać od wątpliwości, jakie mu się wówczas nasuwają. Prawda ostateczna z pewnością przekracza pojemność ludzkiego rozumu, ale nie może przecież być z nim w sprzeczności”.
Nie uciekaj!
Niejeden wierzący wpada w panikę, gdy w jego umyśle pojawiają się myśli kwestionujące to, w co wierzy. Na przykład takie, że wiara jest sprzeczna z nauką, że opis stworzenia świata z Księgi Rodzaju nie pasuje do tego, co dziś wiemy o świecie, albo że tajemnica Trójcy Świętej jest nielogiczna. Wielu chrześcijan w takim wypadku uważa tego typu myśli za grzech przeciw wierze i stara się je wypchnąć ze świadomości. Tymczasem wątpliwości grzechem nie są. Są raczej szansą na pogłębienie wiary, trzeba tylko śmiało stawić im czoła. Nie można od nich uciekać. Obstawanie przy infantylnej wizji świata w imię rzekomej wierności wierze jest nieporozumieniem. Tak można wiarę jedynie ośmieszyć, rozgłaszając na przykład teorie o płaskiej Ziemi.
Przed dekadą głośna w całym świecie była książka „Bóg urojony”. Została uznana za swoisty manifest ateizmu. Jej autor Richard Dawkins, biolog, próbował dowieść w niej nieistnienia Boga. Pierwszy polski laureat Nagrody Templetona ks. Michał Heller, wybitny teolog, fizyk, astronom, uznał książkę Dawkinsa za bardzo prymitywną. „Kiedy po raz pierwszy ją przeczytałem, to powiedziałem sobie, że ja z tymi problemami, które on tak ostro stawia, uporałem się, gdy miałem 17 lat” – powiedział. Kiedyś miał okazję osobiście dyskutować z Dawkinsem. Kiedy ten stwierdził, że Bóg nie jest potrzebny, bo wszystkie biologiczne zjawiska da się wytłumaczyć prawami fizyki, ks. Heller zapytał, skąd w takim razie wzięły się prawa fizyki. „No i dyskusja się skończyła” – wspominał potem.
Podobne sytuacje, choć w różnej skali, zdarzają się często. W przestrzeni medialnej krąży wiele argumentów przeciw wierze, na które dojrzały chrześcijanin dawno już znalazł odpowiedź. A znalazł, bo nie uciekał od pojawiających się w nim pytań, lecz szukał na nie odpowiedzi.
Co innego wątpienie
Na wątpliwości co do treści wiary, jakie rodzą się w umysłach, są rzetelne i wyczerpujące odpowiedzi. Trzeba jednak po nie sięgać. Są kompetentni ludzie, są odpowiednie książki, są wykłady, konferencje, rekolekcje. Jest Pismo Święte i jest wreszcie sam Bóg, który rozjaśnia umysł, gdy człowiek zwraca się do Niego. Kto z tej opcji skorzysta, ten kiedyś podziękuje Bogu za to, co go skłoniło do poszukiwania prawdy.
Rozwiewanie wątpliwości jest obowiązkiem wierzącego. W innym wypadku mogą przerodzić się one w zwątpienie, a to już coś bardzo poważnego.
„Pierwsze przykazanie domaga się od nas umacniania naszej wiary, strzeżenia jej z roztropnością i czujnością oraz odrzucania wszystkiego, co się jej sprzeciwia” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Rozróżnia się tam różne sposoby zgrzeszenia przeciwko wierze. „Dobrowolne wątpienie dotyczące wiary lekceważy to, co Bóg objawił i co Kościół podaje do wierzenia, lub też odmawia uznania tego za prawdziwe. Wątpienie niedobrowolne oznacza chwiejność w wierze, trudność w przezwyciężaniu zarzutów związanych z wiarą lub też niepokój spowodowany jej niejasnością. Wątpienie może prowadzić do duchowego zaślepienia, jeśli jest dobrowolnie podtrzymywane” – wyjaśnia katechizm (2088).
Musi uwierać
Niedowierzanie natomiast nie jest niewiarą. Wszyscy święci mieli wątpliwości w wierze. Niepokojący byłby ich brak, bo oznaczałby, że człowiek nie wzrasta do dojrzałego przeżywania wiary. – Oczywiście w pewnych chwilach wszystkich nachodzą wątpliwości! Wątpliwości dotyczące wiary, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, to znak, że chcemy poznać lepiej i dogłębniej Boga, Jezusa i tajemnicę Jego miłości względem nas – powiedział papież Franciszek podczas jednej z katechez.
Wątpliwości muszą się pojawiać i uwierać, tak jak uwierałoby ubranko pierwszokomunijne uparcie zakładane przez dorastające dziecko. Gdy człowiek rozwija się duchowo równolegle z rozwojem fizycznym, ubranko dziecięcej wiary musi zostać zmienione na większe. To uwieranie jest bolesne, ale konieczne i dobre.
„Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” – woła ojciec epileptyka (Mk 9,24). Ten człowiek wyznaje wiarę, ale niedoskonałą, zmieszaną w jakiś sposób z niedowiarstwem. Gdy spotkał Jezusa, zobaczył to. Poprosił Go o pomoc i otrzymał ją. Jezus wzmocnił wiarę jego – i wszystkich, którzy przez wieki będą o tym czytać.
Dobrze, że są wątpliwości, gdy człowiek wie, do Kogo z nimi iść. Tak wzrasta wiara, skarb nieoceniony.
Franciszek Kucharczyk/Gość Niedzielny 27/2020
*********************************************
Niedzielna Msza święta w sobotę
Nie tak dawno w czasie lekcji jeden z licealistów zapytał mnie w intrygującej go sprawie. „Proszę księdza, Kościół uczy, że jeżeli z ważnych powodów nie możemy iść do kościoła w niedzielę (np. idziemy na zabawę karnawałową trwającą do białego rana, lub będziemy musieli w niedzielę pracować) to powinniśmy to uczynić w sobotę wieczorem.
**
Takie uczestnictwo nie będzie pociągało konsekwencji grzechu. Niestety, coraz częściej słyszę, iż niektórzy moi znajomi, dla wygody, by mieć niedzielę tylko dla siebie, idą w sobotę, a nie w niedzielę na Mszę św. Czy jest to postawa słuszna, prawidłowa? W Piśmie Świętym czytamy, jak to Pan Bóg polecił świętować siódmy dzień, a nie szósty. Wyznaczył niedzielę na świętowanie, a nie sobotę wieczorem. Czy więc regularne uczestniczenie w niedzielnej Mszy św. w sobotę wieczorem nie jest nadużyciem?”
Otóż tytułem wstępu przypomnę, iż obowiązek uczestniczenia we Mszy św. wiąże katolika w sumieniu. Dobrowolne zaniedbanie uczestniczenia we Mszy św. w niedzielę jest grzechem śmiertelnym i powoduje zerwanie kontaktu z Bogiem. Wracając do kwestii dnia, którego powinniśmy świętować, zgodnie z poleceniem Boga Izraelici zobowiązani byli do świętowania szabatu czyli siódmego dnia, dnia Bożego odpoczynku po dokonanym dziele stworzenia. Jednak po Zmartwychwstaniu Chrystusa, które miało miejsce w pierwszym dniu tygodnia (w niedzielę), rozpoczął się nowy etap w historii zbawienia. Etap ten jest czasem nowego stworzenia. I właśnie ten dzień nowego stworzenia, bo zostało ono zapoczątkowane Zmartwychwstaniem i umocnione zesłaniem Ducha Świętego też w niedzielę, obchodzimy jako najważniejsze święto każdego tygodnia. Świętujemy niedzielę, jako pierwszy dzień tygodnia. Wyraźnie słyszymy to w II Modlitwie Eucharystycznej, w której kapłan wypowiada słowa: „Dlatego stajemy przed Tobą i zjednoczeni z całym Kościołem uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia, w którym Jezus Chrystus Zmartwychwstał i zesłał na Apostołów Ducha Świętego”.
Kościół o sposobie spełnienia obowiązku uczestniczenia we Mszy św. wypowiada się w kanonie 1248 Kodeksu Prawa Kanonicznego w następujący sposób: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy św. czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego”. Jak widać, kanon ten nic nie mówi na temat przyczyn naszej decyzji co do dnia uczestniczenia we Mszy św. Termin, w którym udamy się na Mszę św. – w sobotę wieczorem (lub inny dzień poprzedzający święto) czy też w sam dzień świąteczny – zależy tylko od nas. Tak więc z formalnego punktu widzenia wszystko jest w porządku. Każdy jednak medal ma dwie strony. Stąd warto w tym miejscu przypomnieć, na czym polega zadanie świętowania. Otóż do istoty chrześcijańskiego świętowania należy uczestniczenie w liturgicznym spotkaniu, które wielbi Pana, rozważa Jego słowa i umacnia się wzajemnym świadectwem wiary. Kościół od samego początku prosił swoje dzieci, aby pilnowały niedzielnej Eucharystii. Już około 108 r. pisał św. Ignacy z Antiochii: „Niechaj nikt nie błądzi. Ten, kto nie jest wewnątrz sanktuarium, sam pozbawia się Chleba Bożego.
Jeśli modlitwa wspólna dwóch zwykłych ludzi ma moc tak wielką, o ileż potężniejsza jest modlitwa biskupa i całego Kościoła! Kto nie przychodzi na zgromadzenie, ten już popadł w pychę i sam siebie osądził” (List do Efezjan 5,2-3). A dwie strony dalej dodaje św. Ignacy następujący argument: „Gdy się bowiem często schodzicie, słabną siły szatana i zgubna moc jego kruszy się jednością waszej wiary” (13,1).
Stąd jeśli z czystego wygodnictwa pomijamy Mszę św. w sam dzień świąteczny, nasze świętowanie stałoby się niepełne. To jest podstawowa racja, dla której winniśmy dążyć do zachowania niedzielnej Mszy św. Warto zobaczyć dla jakich powodów ludzie najczęściej rezygnują w ogóle z Mszy św. w niedzielę, przychodząc na nią w sobotę wieczorem. Wygodne wylegiwanie się w łóżku, oglądanie telewizji, wycieczka, goście, widowisko sportowe – to są dla nich w niedzielny dzień ważniejsze rzeczy, aniżeli uczestniczenie we Mszy św. Oczywiście, – zauważmy – że w takim przypadku nie mówimy o grzechu (bo przecież można przyjść na Mszę św. w sobotę). Pojawia się natomiast coś, co można nazwać apelem do naszego serca, do naszego sumienia, by nie wybierać tego, co łatwiejsze, ale to, co stosowne, co buduje wiarę naszą i wiarę całej wspólnoty. W przeciwnym razie można pokusić się o stwierdzenie, że wybierając to, co łatwiejsze, czyli sobotnią Liturgię, jakby w sposób pośredni dajemy dowód, iż uczestnictwo w Ofierze Chrystusa jest dla nas jakimś ciężarem, obowiązkiem, a nie radosnym spotkaniem przy stole na wspólnej uczcie.
Kiedy przeżywamy okres Wielkiego Postu, czas nawracania się, pracy nad sobą, podejmowania dobrych postanowień celem przybliżenia się do Boga i pogłębienia swej wiary, miłości, może warto byłoby podjąć trud podjęcia decyzji o prawdziwym świętowaniu niedzieli w połączeniu z uczestnictwem właśnie tego dnia w Eucharystii. Może będzie mnie to kosztować godzinę mniej snu, ale to przecież wszystko ad maiorem Dei gloriam – na większą chwałę Boga.
Niedziela łowicka 10/2004/Ks. Paweł Staniszewski