Bezinteresowna Boża miłość
***
Tak jak w Adwencie w połowie jego trwania, tak i również w połowie Wielkiego Postu Liturgia wyraża radość. Pan jest już blisko – przypominają adwentowe dni. Zaś w okresie przygotowywania do Tajemnic Wielkiego Tygodnia – Kościół zapewnia, że Boże wybawienie jest już niedaleko. W pierwszym okresie chodzi o to, aby wytrwać w adwentowym oczekiwaniu, a w obecnym czasie Wielkiego Postu – aby nie zaniechać czynienia pokuty poprzez modlitwę, post i uczynki miłosierne – bo to one, według słów Pisma św., mogą wyprosić łaskę odkrycia na nowo Bożego Oblicza w każdym ludzkim sercu.
W Szkocji, której brzegi z trzech stron otoczone są wodami oceanu i morza północnego, wiele jest legend i opowiadań związanych z rybakami. Według jednego z tych opowiadań, nad morzem mieszkała matka ze swoim synem. Ona troszczyła się o sprawy domowe, a syn każdego wieczoru wypływał na swojej ulubionej łodzi daleko w morze, aby łowić ryby. Wracał dopiero nad ranem, ciesząc się tym co złowił, bo to było ich jedyne źródło utrzymania. Praca syna była bardzo trudna i niebezpieczna. Pewnej nocy rozszalała się gwałtowna burza. Wiatr miotał łodzią. Wokół zapanowała tak wielka ciemność, że młody rybak stracił zupełnie orientację. Nie wiedział już gdzie jest brzeg, jak płynąć. Pomyślał, że to już koniec. Nie ma ratunku. Nagle dostrzegł w oddali słup ognia migocący w ciemności. Nie wiedział jeszcze, że pali się ich drewniana chata. Podpaliła ją matka. Nie spała nigdy, dopóki syn nie wrócił z morza. Nie spała i tej nocy. Miała przeczucie, że z synem jest źle, że trzeba mu pomóc, wskazać brzeg; ale jak to zrobić? Serce szybko podpowiedziało, bo trzeba było się śpieszyć. Nie myśląc wiele, podpaliła słomianą strzechę. Nieważny już był nawet dom, dorobek całego życia. Ważny był tylko syn. Jak mówi opowiadanie, pomoc była skuteczna. Zagubiony na wodach wzburzonego morza syn dzięki temu, że dostrzegł ogień wrócił szczęśliwie i ostatkiem sił wpadł w ramiona swojej matki.
Ten przykład pokazuje do czego jest zdolna ludzka miłość. Jak bardzo człowiek kochając drugiego człowieka potrafi zapomnieć o sobie – byleby tylko ocalić ukochaną osobę, bo znalazła się w niebezpieczeństwie. Cierpienie i ryzyko jakie wtedy trzeba ponieść – wcale nie są brane w kategoriach trudu czy ciężaru. A przecież ta ludzka miłość czym jest w porównaniu do Bożej miłości? W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus tłumaczy Nikodemowi: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Pan Jezus jest więc objawieniem swojego Ojca, do którego, ja zwykły, biedny, grzeszny człowiek, mogę mówić: „Ojcze nasz”. Dziś przy różnych modnych wynaturzeniach ludzkiej egzystencji staje przed człowiekiem pytanie: Co to jest ojcostwo i na czym ono polega? Właśnie na tym, że ojciec potrafi kochać całkowicie bezinteresownie swoje dziecko, które jeszcze nic dla niego nie uczyniło.
Słowo Boże w liście do Rzymian mówi tak: „Rzadko przydarza się, aby ktoś życie oddał za człowieka sprawiedliwego, za dobrego człowieka zgodziłby się może ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje miłość swą ku nam przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”.
Kiedy się rodzi dziecko, jaką można mieć pewność, że będzie ono szczęśliwe, ofiarne, wdzięczne, kochające? Jedno jest tylko pewne: „będę je tak kochać, cierpieć z jego powodu tak cierpliwie, będę mu tak często przebaczać, że nadejdzie dzień, w którym i ono mnie pokocha tak, jak ja je kocham” – czy nie tak mówi ojciec, matka?
Czyż to nie jest ta jedyna pewność, którą Bóg ma względem człowieka? Kochając tak naprawdę drugiego człowieka kocha się go nie z powodu jego wspaniałomyślności, ale ze względu na dobroć własnego serca. Ludzkie serce – takie jakie Bóg dał każdemu – potrafi być i mocne i wierne – tak, że pewnego dnia zdolne jest obudzić miłość w drugim sercu. I to jest ta wspaniałomyślność miłości, że rodzi życie.
Ks. Ludwik Evely, aby opisać miłość rodziców do swoich dzieci proponuje: „Spójrzcie na dwoje w pełni dojrzałych ludzi, którzy pochylają się z całym poświęceniem nad maleństwem, podporządkowują się mu w pełnym oddaniu, przypisują mu nieskończoną wartość, gotowi oddać swą krew, swe dobro, swe życie dla niego, dla tego małego stworzenia… I dzięki tej szczodrobliwości rodziców, dziecko się rodzi, żyje, uśmiecha się, znajduje po prostu normalne warunki swojej egzystencji i budzi się pewnego dnia do miłości, która je stworzyła”.
Tu człowiek odnajduje swoje podobieństwo do Boga, przez którego został stworzony z miłości. Pan Bóg daje życie, daje radość, obdarowuje – po to, aby ludzkie serce zaznało radości życia i kochania. Bo kiedy zazna się smaku tych Bożych radości nie można już nie stać się darem i nie mieć upodobania w dawaniu.
Niestety, bywa i to często, że rodzicielstwo ogranicza się jedynie do przekazania życia fizycznego – dlatego ile dzieci jest już sierotami od chwili swoich narodzin. Bo ich rodzice nie obudzili ich do innego życia, jak tylko do życia ciała i łez. A przecież tu chodzi przede wszystkim o obudzenie nowego życia do wiary, do ufności, do miłości, do prawdy, do radości. To jest prawdziwe ojcostwo – duchowe. „Gdy zostałem ojcem – mówi Goriot – zrozumiałem dopiero, co może znaczyć: być Bogiem”.
Dzisiejsze Jezusowe Słowa niech mnie poruszą do głębi: „Bóg tak umiłował świat, że oddał Syna Swego Jednorodzonego, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne”. Jakiż czyn mógł Go więcej kosztować? Jakiż gest wymagał więcej miłości? Niech ci, którzy są ojcami, odpowiedzą: Przyjść Samemu, czy dać to, co ma się najdroższego?
ks. Marian Łękawa SAC