Kochać tak, jak On kocha
***
Dzisiejsza Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata jest już ostatnią niedzielą Liturgicznego Roku. W Kościele pod taką nazwą jest znana i obchodzona od 77 lat. Papież Pius XI wydając Encyklikę „Quas primas” ustanowił to święto, aby przypomnieć zlaicyzowanemu światu, że „Królem Królów i Panem Panów” jest Jezus Chrystus.
Dlatego w Liturgii Słowa znajduję dziś opis sądu ostatecznego. Syn Boży równocześnie jest i sędzią i pasterzem. W pierwszym Czytaniu jest to jeszcze pasterz, który „w dni ciemne i mroczne” chodzi za swoimi rozproszonymi owcami: „Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chromą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał.” Natomiast w Ewangelii ten sam pasterz jest już sędzią, który „zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów.”
Z jednej strony to Boże Słowo daje ogromną pociechę, ponieważ Jezus nieustannie jest pośród człowieczego życia i jest jak Dobry Pasterz. Ta Jego obecność nie tylko dotyka swoim bóstwem tych, którzy już teraz są obdarzeni łaską wiary, ale wszystkich, a więc także ludzi, którzy w ogóle nawet o Nim nie słyszeli. Dar Jezusowej obecności może zatem być w dzień sądu wspaniałym, szczęśliwym zaskoczeniem: Panie, kiedy widzieliśmy Cię i usłużyliśmy Ci? Ale niestety, może być i tak, że będzie zaskoczenie, ale tragiczne z powodu strasznego oskarżenia: Idźcie precz ode mnie, ponieważ nie usłużyliście – Mnie, który byłem obecny w każdym potrzebującym waszej pomocy człowieku.
Dzisiejsza Ewangelia mówi bardzo przejrzyście i nie pozostawia najmniejszej wątpliwości. Na nic się zda cała moja religijna pobożność – jeżeli pozostała tylko na poziomie zewnętrznym, to znaczy taka, która nie miała żadnego wpływu na moje codzienne życie, na moje wybory. I nie pomogą ani moje codziennie odmawiane modlitwy, ani moja bliska znajomość z Jezusem. Bo sąd będzie dotyczył tylko jednego: czy wypełniłem przykazanie miłości bliźniego? To przykazanie jest jedynym sprawdzianem mojej miłości do Boga.
Ks. Ludwik Evely tłumaczy dlaczego Pan Jezus tak ściśle uzależnił od siebie, tak nierozdzielnie powiązał ze sobą te dwa przykazania: „Ponieważ miłość do Boga nie jest tak jednoznaczna, jak miłość do braci. Ponieważ kochając Boga, nigdy nie dojdziemy do rozróżnienia, co dajemy bezinteresownie, a co nie, co jest miłością, a co nią nie jest. Miłość, jaką mamy dla Boga, nie może nie przynieść nam korzyści. Jedynym sposobem, by się upewnić, że mimo wszystko jest to miłość, jest nie tylko kochać Boga, ale kochać tak, jak On kocha. Poza tym, gdy mówimy, że kochamy Boga, nigdy nie jesteśmy pewni, czy to prawda…”Boga, którego się nie widzi” można sobie przybliżać i oddalać dowolnie. Przystosować Go do swoich wymagań. Z braćmi… trudniej; Nie pozwalają na to; Nikt nie potrafi na dłuższą metę uchronić swe złudzenia od konfrontacji z bolesną prawdą.”
Słyszałem kiedyś takie opowiadanie o pewnej bogatej, samotnej damie. Życie jej było bardzo poprawne. Codziennie chodziła na Mszę św. i znajdowała niewiele, albo zgoła nic, z czego mogłaby się spowiadać, co powtarzała za każdym razem w czasie spowiedzi, ponieważ twierdziła, że „nie zrobiła nigdy nikomu nic złego”.
I kiedy przyszło jej umrzeć, ku swemu przerażeniu odkryła, że wysłano ją do piekła. Udała się więc do diabła i zaczęła się skarżyć, jak to niesprawiedliwie ją potraktowano. Przecież ona tak pobożnie żyła, właściwie można powiedzieć – bezgrzesznie. Upierała się więc, że tam na górze na pewno zrobiono wielki błąd.
Szatan, którego głównym zajęciem jest mieszać i poróżniać ludzi, tym razem jednak obiecał damie, że sprawdzi, czy rzeczywiście nastąpiła jakaś pomyłka. Ale otrzymał potwierdzenie z nieba, że to nie pomyłka, ale owa kobieta jest w miejscu jak najbardziej dla niej właściwym, ponieważ jest osobą ogromnie pyszałkowatą i niesamowitą egoistką. Za życia na ziemi nigdy niczym się nie podzieliła. W ogóle nie wie ona, co to znaczy: dać coś od siebie. Przecież gdyby kiedykolwiek coś dała drugiemu – mogłaby być tu na górze.
Zdziwiony diabeł chcąc się upewnić zapytał:
– Nawet gdyby tylko zrobiła jeden dobry uczynek, to by wystarczyło, byście ją zaakceptowali?
– Z całą pewnością – usłyszał potwierdzenie.
Wtedy diabeł poradził owej damie, aby przypomniała sobie, że może jednak zrobiła, chociaż jeden jedyny raz, jakiś dobry uczynek – to wtedy przyjmą ją do nieba. Posłuchała rady i zaczęła przypominać sobie swoje życie. Po jakimś czasie nagle znalazła taki bezinteresowny jeden dar, jaki kiedyś uczyniła. Mianowicie podczas gdy gotowała któregoś dnia obiad przyszedł do niej żebrak. Był głodny, więc dała mu cebulę.
Diabeł zrelacjonował jej słowa i dostał potwierdzenie, że rzeczywiście tak było i nawet mają w posiadaniu tę jej cebulę. Anioł więc zaproponował:
– Spuścimy tę cebulę na linie. Wtedy ona uchwyci się jej i wciągniemy ją do nieba.
Ucieszona zbliżającym się ratunkiem złapała cebulę i nagle poczuła, że wydostaje się z piekła. Ale zauważyła też jak kilku jej towarzyszy niedoli zdołało się uczepić tej liny, aby razem z nią wydostać się z otchłani.
Wtedy zaczęła wrzeszczeć, kopiąc ich swoimi nogami:
– Idźcie sobie! To moja cebula!
I w tym momencie lina się urwała i dama spadła z powrotem wraz ze swoją cebulą wprost w objęcia diabła, który tak jej powiedział:
– Lina była dość mocna, aby ocalić i ciebie i twoich braci, ale nie była na tyle mocna, by udźwignąć tylko ciebie jedną.
Wraz ze zgromadzoną trzódką na Eucharystii modlę się o serce wrażliwe i o oczy uważne. Bo tu, Pan Jezus klęka przed każdym z nas, aby obmyć, a później posilić. W ten sposób przyzwyczaja nas do ostatecznej Uczty, gdzie On, Król Królów i Pan Panów „przechodząc usługiwał będzie”.
Tymczasem Bóg chodzi pomiędzy nami w przebraniu potrzebującego człowieka.
Obym zawsze usłużył i nigdy nie przeszedł obojętnie.
ks. Marian SAC