______________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PARTICK, 46 HY
______________________________________________________________________________________________________________
W NIEDZIELĘ – 25 SIERPNIA
KAPŁANI ZAPRASZAJĄ NA DOROCZNĄ POLSKĄ PIELGRZYMKĘ DO SZKOCKIEGO SANKTUARIUM W CARFIN,
ABY WSPÓLNIE MODLIĆ SIĘ
Z BOŻĄ MATKĄ, KTÓRA
JASNEJ BRONI CZĘSTOCHOWY I W OSTREJ ŚWIECI BRAMIE
_________________________________________________
TEGO DNIA NIE BĘDZIE MSZY ŚW. W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZ. 14.00
fot. Michał Jarka / Radio BOBOLA/Sancta Familia Media / Carfin Grotto
***
Pielgrzymowanie Polaków do Carfin ma swój początek w czasach II wojny światowej. To tutaj przybywali, jeszcze w wojskowych mundurach razem ze swoim Biskupem polowym Józefem Gawliną i z polskimi kapłanami. I to pielgrzymowanie wciąż trwa. Na te pielgrzymki przybywał Ksiądz Kardynał Władysław Rubin, który w roku 1983 poświęcił polską kapliczkę zaprojektowaną i wykonaną przez artystę rzeźbiarza Tadeusza Zielińskiego, twórcę sławnej rzeźby Matki Bożej Kozielskiej. Również wiele razy przyjeżdżał na doroczną pielgrzymkę Ksiądz Arcybiskup Szczepan Wesoły. Obok kapliczki Szkoci umieścili pomnik św. Jana Pawła II, aby upamiętnić rok 1982, w którym nawiedził był Szkocję nasz wielki Rodak.
***
***
Across from the Glass Chapel is the Polish Shrine built in 1983. The shrine has an image of Our Lady of Częstochowa – The Black Madonna and a statue of Pope St John Paul II which was blessed by Archbishop Szczepan Wesoły in 2001.
***
PROGRAM PIELGRZYMKI:
GODZ. 14.00 – ROZPOCZĘCIE MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ PRZY POLSKIEJ KAPLICZCE
PO PROCESJI – ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM ZAKOŃCZONA KORONKĄ DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA O GODZ. 15.00
W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ PRZYSTĄPIENIA DO SAKRAMENTU SPOWIEDZI ŚW.
GODZ. 16.00 – UROCZYSTA MSZA ŚW. KONCELEBROWANA
___________________________________________________________________
TEGO DNIA JEST RÓWNIEŻ MOŻLIWOŚĆ PIELGRZYMKI PIESZEJ Z GLASGOW DO CARFIN
Początek pielgrzymki:
niedziela 25 sierpnia 2024 godz. 8.00 – na parkingu Morrisons Cambuslang
o godz. 8.15 pielgrzymka wyrusza z modlitwą na kładce dla pieszych nad rzeką Clyde
Po drodze jest wspólny Różaniec
Zakończenie pielgrzymki – w sanktuarium w Carfin Mszą św. o godz. 16.00
***
Całość trasy z Glasgow (Cambuslang) do Carfin ma około 25 km
Przejście całej trasy trwa około 7 godzin marszu razem z krótkimi postojami.
Pielgrzymi szlak z Glasgow zaczyna się na pograniczu Glasgow i Cambuslang i biegnie zielonymi dróżkami, które w wielu miejscach są bardzo wąskimi ścieżkami w dolinie rzeki Clyde i South Calder Water.
***
Dogodne miejsca gdzie można dołączyć po drodze:
– stacja kolejowa NEWTON (Lanark) G72 7TD – około godz. 9.00 (z Newton do Carfin 21 km)
– okolice muzeum w BLANTYRE G72 9BY – około godz. 11.00 (z Blantyre do Carfin 16 km)
– przy parku rozrywki M&D’s ML1 3RT – około godz.13.00 (z M&D’s do Carfin 10 km)
_____________________________
***
JEST TO NIEOFICJALNA PIESZA PIELGRZYMKA,
DLATEGO KAŻDY UCZESTNIK IDZIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
MŁODZIEŻ NIEPEŁNOLETNIA MUSI BYĆ POD OPIEKĄ OSOBY DOROSŁEJ.
ZAINTERESOWANYCH PROSIMY O KONTAKT:
link do dołączenia do grupy na whatsappie:
https://chat.whatsapp.com/CqZ9opqtqvGKDkmQIz2Cvj
***
Vimeohttps://vimeo.com › user210406803
mapka: – https://www.google.com/maps/d/viewer?…
website: https://sites.google.com/view/piesza-…
Piesza Pielgrzymka do Carfin (pieszapielgrzymkadocarfin)
________________________________________________________________________________________
+++
PAMIĘTAJMY W NASZYCH MODLITWACH O KAPŁANACH, KTÓRZY DUSZPASTERZOWALI POPRZEDNIM POKOLENIOM POLAKÓW NA SZKOCKIEJ ZIEMI I PRZESZLI JUŻ PRZEZ PRÓG ŚMIERCI DO ŻYCIA WIECZNEGO:
+KSIĄDZ INFUŁAT LUDWIK BOMBAS (1892 – 1970) – REKTOR POLSKIEJ MISJI KATOLICKIEJ W SZKOCJI – EDYNBURG
+KS. KANONIK JAN GRUSZKA (1909 – 1974) – GLASGOW
+KSIĄDZ PRAŁAT WINCENTY NAGI-DROBINA (1913 – 1988) – REKTOR POLSKIEJ MISJI KATOLICKIEJ W SZKOCJI – FALKIRK
+O. PIUS LEWANDOWSKI OFM (1907 – 1997) – KIRKCALDY, DUNDEE, ABERDEEN
+KSIĄDZ KANONIK BOLESŁAW SZUBERLAK (1912 – 2000) – EDYNBURG
+KSIĄDZ ANTONI DĘBKOWSKI SAC (1943 – 2004) – FALKIRK
+KSIĄDZ BOGDAN PAŁKA SDS (1963 – 2024) – Perth
+++++++
+++
RÓWNIEŻ W NASZYCH MODLITWACH POLECAJMY BOŻEMU MIŁOSIERDZIU WSZYSTKICH RODAKÓW, KTÓRZY POZOSTAWILI NAM MOCNO WYDEPTANE ŚLADY PIELGRZYMKOWYCH DRÓŻEK.
______________________________________________________________________________________________________________
W niedzielę 25 sierpnia ulicami Warszawy przejdzie procesja różańcowa
Procesja różańcowa wyruszy w niedzielę o godz. 14 sprzed Sanktuarium św. Andrzeja Boboli i przejdzie ulicami Warszawy do grobu bł. ks. Jerzego Popiełuszki na Żoliborzu. Uczestnicy będą modlić się o Boże błogosławieństwo dla Polski.
***
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
“Trwając w ramach Nowenny przed Jubileuszem Dwutysiąclecia Dzieła Odkupienia, w dniu 25 sierpnia A.D. 2024, w wigilię uroczystości Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej oraz w wigilię rocznicy złożenia Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego, zapraszamy do wspólnej modlitwy na polskich ulicach lub przed Najświętszym Sakramentem” – napisali organizatorzy na stronie internetowej Zjednoczeni 2022.
Organizatorzy zachęcają także do włączenia się w 54-dniową nowennę pompejańską w intencji Polski. Nowenna rozpoczęła się 15 sierpnia w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, a zakończy się 07 październik w Święto Matki Bożej Różańcowej. Uczestnicy każdego dnia odmawiają wszystkie części różańca świętego.
Inicjatywa Zjednoczeni 2022 rozpoczęła się od spotkania, które miało miejsce 15 stycznia 2022 r. w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie. Celem Inicjatywy Zjednoczeni 2022 jest organizowanie wydarzeń wspierających ochronę życia, małżeństwa i rodziny w Polsce oraz zachowanie wierności Bogu i Ewangelii.
Do tej pory członkowie inicjatywy zorganizowali m.in. procesję różańcową z relikwiami bł. rodziny Ulmów, która przeszła ulicami Warszawy 12 maja 2024 r.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
26 sierpnia- Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej
***
Na częstochowskim obrazie Matka Boża przedstawiona jest jako Hodegetria – z Dzieciątkiem na lewej ręce, prawą ma ułożoną na piersiach w taki sposób, jakby wskazywała na Syna.
Był rok 1382 lub 1384. Książę Władysław Opolczyk podróżował do Opola, wioząc na załadowanym po brzegi wozie znaleziony na zamku księcia ruskiego Lwa Daniłowicza w Bełzie obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W pobliżu Częstochowy konie nagle zatrzymały się i nie chciały ruszyć z miejsca. A książę we śnie otrzymał polecenie, by przewożony obraz umieścić w pobliskim klasztorze. Od tej pory Jasna Góra staje się miejscem wyjątkowego kultu Matki Bożej, a Jej wizerunek, nazywany jasnogórskim, otaczany jest szczególną czcią przez wiele pokoleń Polaków. W roku 1931, na skutek starań generała paulinów Piotra Markiewicza, watykańska Kongregacja Obrzędów ustanowiła święto Matki Boskiej Częstochowskiej, które jest obchodzone 26 sierpnia.
Nie ustalono, gdzie i kiedy powstał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, mimo że całe pokolenia badaczy trudzą się nad wyjaśnieniem tych kwestii. Według jednej z legend, obraz miał wykonać św. Łukasz Ewangelista na desce pochodzącej ze stołu stojącego w nazaretańskim domu Świętej Rodziny. Św. Helena przywiozła go z Jerozolimy do Konstantynopola i podarowała swemu synowi Konstantynowi Wielkiemu. Potem należał on do cesarza Karola Wielkiego, a wreszcie trafił do rąk księcia ruskiego Lwa Daniłowicza, który ukrył obraz w zamku w Bełzie, skąd zabrał go Władysław Opolczyka
Obraz jasnogórski podobny jest do ikon, na których Matka Boska przedstawiana jest z Dzieciątkiem na lewym ramieniu jako Hodegetria, czyli Przewodniczka, Wskazująca Drogę. W ikonografii terminem tym określa się konkretny sposób przedstawiania Maryi z Dzieciątkiem, który obrazuje dogmat o wcieleniu Syna Bożego dla zbawienia człowieka (w odróżnieniu od ikon przedstawiających macierzyńskie uczucia Maryi wobec Syna, bardziej eksponujących człowieczeństwo Chrystusa, określanych mianem Eleusa, Galaktotrofusa lub Kykkotissa).
Na częstochowskim obrazie Matka Boża przedstawiona jest więc jako Hodegetria – z Dzieciątkiem na lewej ręce, prawą ma ułożoną na piersiach w taki sposób, jakby wskazywała na Syna. Ona nie skupia uwagi na sobie ani nie tuli zaborczo Dziecka, ale wskazuje na Syna jako na Emmanuela, przez którego człowiek wraca do Boga, dostępuje zbawienia. Maryja przyniosła światu Zbawcę, nie zatrzymuje Jezusa dla siebie, ale oddaje Go człowiekowi. Ułożenie prawej dłoni Madonny wyraża prawdę o tym, że jest Ona przewodniczką w wierze, że prowadzi do Syna. Na twarzy widoczny jest smutek, a jednocześnie jakaś łagodność i spokój, co podkreśla godność Boskiego macierzyństwa Maryi.
Sposób przedstawienia Dzieciątka charakterystyczny dla tego typu ikon – z główką lekko uniesioną w stronę Matki, ale nie przytuloną do Niej, wzrokiem skierowanym na wprost, w lewej ręce trzymającego zwój lub księgę Ewangelii, a prawą uniesioną w geście błogosławieństwa – wyraża prawdę, że Chrystus, chociaż wcielony, a więc wyobrażalny, jest zarazem Bogiem. Jego Boski majestat symbolizuje gest błogosławieństwa i pełen godności wyraz twarzy, a także księga w lewej dłoni – symbol Słowa (Logosu), które stało się Ciałem, jak czytamy w Ewangelii wg św. Jana (zob. J1,1). Wyniosła postawa przypomina o wyjątkowej misji, jaką ma do spełnienia na ziemi Syn Boży – zbawienia świata. Sposób ukazywania postaci Madonny i Dzieciątka podkreśla prawdę, że macierzyństwo Maryi jest wyjątkowe, że jest Ona przede wszystkim Matką Boga.
W 1430 roku na jasnogórski klasztor napadła banda zbójców. Zrabowali naczynia liturgiczne i klasztorne skarby. Wdarli się do kaplicy z Cudownym Obrazem, który po odarciu z kosztowności sprofanowali. Twarz Madonny została pocięta mieczem, a w końcu ikona rozbita. Obraz został poddany renowacji, jednak, aby zachować pamięć o tym smutnym wydarzeniu, pozostawiono blizny na twarzy Matki Bożej.
Są obrazy o tematyce religijnej, które nawet podobają się oglądającym je, są uznawane za arcydzieła, dostrzega się w nich talent artysty, ale nie wpływają na ich wiarę czy pobożność. A są obrazy cudowne, słynące łaskami, których twórcom udało się uchwycić i wyrazić Tajemnice, które zbliżają do Boga, przemieniają serce człowieka. Takim obrazem jest wizerunek Czarnej Madonny z Jasnej Góry.
(tekst ze strony parafii pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy we Wrocławiu)
***
17-25 sierpnia 2024
Nowenna do Matki Bożej Częstochowskiej – rozważania
Nowenna przed Uroczystością Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej trwa od 17 do 25 sierpnia przez dziewięć kolejnych dni, podczas których odmawiamy przypisane na każdy dzień poniższe modlitwy.
– Módlmy się za Kościół w Polsce, aby nie odchodził od Boga, by życie nienarodzonych było chronione i aby lekcje religii nie zniknęły ze szkół – apeluje ks. Marek Studenski. Wikariusz generalny diecezji bielsko-żywieckiej poprowadzi w tym roku duchowe przygotowanie do obchodzonej 26 sierpnia uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej.
Ks. Studenski zaprosza wszystkich do „Szkoły Jasnogórskiej Matki i Królowej”. – Nie ma świętego czy błogosławionego, który nie byłby w szkole Matki Bożej, każdy z nich zawdzięcza Jej bardzo wiele. Przychodzimy na Jasną Górę i najczęściej prosimy, bo mamy doświadczenie tego, że Ona wysłuchuje i pomaga, ale chciałbym, żebyśmy podczas tej nowenny spojrzeli na Maryję i posłuchali, co Ona ma nam do powiedzenia – zachęca.
***
DZIEŃ PIERWSZY (17.08.2024)
WPROWADZENIE:
Obraz Jasnogórski od samego początku słynął cudami, które nadawały rozgłos Jasnej Górze i ściągały pielgrzymów z całego kraju i z zagranicy. Z listu króla Władysława Jagiełły, pisanego w roku 1428 do papieża Marcina V, a mającego za cel poparcie prośby Paulinów o nadanie Jasnej Górze specjalnych odpustów, dowiadujemy się, iż klasztor utrzymuje się jedynie z jałmużny pątników i ludzi, których tu „mnóstwo” przybywa… We wspomnianym kościele Bogurodzicy Maryi na Jasnej Górze, blisko Częstochowy… mocą Bożą dzieją się często tajemnice wielkich cudów.
Jan Długosz, opisując napad na Jasną Górę w roku 1430, podaje: „Z całej bowiem Polski i krain sąsiednich, mianowicie Śląska, Moraw, Prus i Węgier na uroczystość Maryi Świętej – której rzadki i nabożny obraz na drzewie wykonany, w tym miejscu się znajduje – zbiegał się lud dla zdumiewających cudów, jakie za przyczyną Najświętszej Panny i Orędowniczki naszej tu się dokonywały” (Liber Beneficiorum, Opera omnia, t. V. s. 369).
W księdze cudów i łask z dawnych lat zanotowano 1336 nadzwyczajnych faktów, które uważa się za cudowne, zdziałanych przez przyczynę Obrazu Jasnogórskiego. Pierwsze notowane cuda są już w XIV wieku. Np. księga zawiera opis cudu przywrócenia wzroku malarzowi Jakubowi Wężykowi, w roku 1392 (por. A. Łaziński, Cuda i Łaski… Jasna Góra, 1938, s. 56-57).
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za Twoje przybycie i obecność od sześciuset lat w cudownym Obrazie Jasnogórskim, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za liczne łaski i cuda płynące odtąd bez przerwy przez Twoje ręce, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za Twoje przedziwne kierowanie dziejami Narodu, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za wierną opiekę, którą w Twoim Wizerunku otaczasz rzesze emigrantów, synów i córek Narodu polskiego na wszystkich kontynentach świata, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Pani z Jasnej Góry, chwalebna Córko Boga Ojca Niebieskiego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Przedziwna Matko Syna Bożego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Przeczysta Oblubienico Ducha Świętego – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Łaskawa Wspomożycielko naszego Narodu, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Wielka Matko Boga, umiłowana w Jasnogórskim Wizerunku przez wszystkich synów i córki naszej Ojczyzny, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko z Dzieciątkiem na ręku, której obraz wisi w każdym polskim domu – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko Częstochowska, czczona w niezliczonych kapliczkach przydrożnych, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Umiłowana Matko Jasnogórska, której przedziwne oblicze jest dla nas światłem w smutkach i uciskach, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko Narodu naszego, której Wizerunek jest znakiem jedności i polskości dla emigracji polskiej na całym świecie, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ DRUGI (18.08.2024)
WPROWADZENIE:
Dnia 26 lipca 1962 roku, Rzeszów. Kona kobieta – matka pięciorga dzieci. Umiera na skutek komplikacji przy porodzie ostatniego dziecka (skrzep). Dwóch lekarzy robi wszystko, by ratować matkę, lecz są bezsilni. Oznajmiają mężowi, iż nie są w stanie uratować żony. Zgon nastąpi wkrótce. Jasna Góra otrzymuje w tym dniu pilny telegram z Rzeszowa z prośbą o Mszę św. przed cudownym Obrazem w intencji umierającej. Nazajutrz, tj. 27 lipca 1962 roku, odprawiono w tej intencji Mszę Św. o godz. 7.30. Wieczorem drugi telegram z Rzeszowa: „Dzisiaj o godz. 7.30 (!) moja żona nagle ozdrowiała”. Lekarze uznali fakt za cudowny. Gdy mąż przyjechał na Jasną Górę podziękować Matce Bożej, poprosił na Salę Rycerską ówczesnego przeora jasnogórskiego O. Anzelma Radwańskiego, a dziękując mu za Mszę św. upadł na posadzkę i w obecności zwiedzających pielgrzymów ze łzami calowa! mu nogi.
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Maryjo ze zranionym obliczem, za to, że jesteś z nami w dniach ciężkich klęsk i cierpień Narodu, – dziękujemy Ci, Pani Jasnogórska!
• Za uratowanie od zniszczenia Twego obrazu w sercach pokoleń idących przez polską ziemię, – dziękujemy Ci, Pani Jasnogórska!
• Za budzenie w polskich sercach miłości ku Tobie, miłości niweczącej smutek i rozpacz, – dziękujemy Ci, Pani Jasnogórska!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Matko Jasnogórska, w Twoim Obrazie pociętym mieczami – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie!
• Maryjo, która odbierasz hołdy na Jasnej Górze tak od możnych jak i od ubogich, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie!
• Matko, która jesteś Pośredniczką łask w licznych sanktuariach i świątyniach wzniesionych ku Twojej czci na całym świecie, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie!
MODLITWA PROŚBY:
Prosimy Cię, Jasnogórska Matko:
• Kiedy źli ludzie nam zagrażają, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Kiedy ogarnia nas zwątpienie i pokusa niewiary, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Kiedy tracimy dobra materialne, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Kiedy jesteśmy smutni i opuszczeni po stracie bliskich nam osób, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Kiedy z lękiem patrzymy na liczne niebezpieczeństwa zagrażające młodzieży Polonii świata, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ TRZECI (19.08.2024)
WPROWADZENIE
Dnia 9 marca 1962 roku pani. K. (personalia znane kronikarzowi), pracownica szpitala przy ul. św. Barbary w Częstochowie opisała następujące wydarzenie, którego była świadkiem: „Przed kilku laty spod Częstochowy przyjechało małżeństwo z ciężko chorym synkiem, liczącym 9 miesięcy. Zmarło im już 11 (jedenaścioro) dzieci, które nie żyły dłużej jak jeden rok. Również i ten synek, imieniem Marian, dostał konwulsji i był w stanie agonalnym. Przed pójściem do szpitala rodzice udali się najpierw na Jasną Górę, by prosić Matkę Bożą o ratunek. W szpitalu w Częstochowie przy ul. św. Barbary lekarz oświadczył, iż nic nie może pomóc: „Tu tylko Jasna Góra”. Ojciec dziecka powrócił na Jasną Górę, by się modlić. Kiedy przyszedł do szpitala, dziecko konało, lekarz powiedział, że to już koniec. Zrozpaczony ojciec rzuca się na ziemi i krzyczy przeraźliwym głosem: „O Boże, zabrałeś mi tyle, zostaw mi chociaż to jedno! Matko Najświętsza, tak Ci zaufałem, nie opuszczaj mnie!” Obecni przy tym płakali, a niektórzy uciekli. Po chwili jednak dały się zauważyć objawy polepszenia, a więc nadzieja na życie. Po zbadaniu lekarz stwierdził: „Tak jest, Jasna Góra – cud!” I Marian żyje.
Najczęściej o doznanych cudach i łaskach za pośrednictwem Matki Bożej Jasnogórskiej dowiadujemy się z okazji składania wotów dziękczynnych. Np. w roku 1974 złożono 526 wotów, w tym 300 dziękczynnych, a w nich 15 ofiarodawców przekonanych jest o doznanym cudzie (uzdrowienie, uratowanie życia w wypadku); w 1975 złożono 805 wotów, w tym 485 dziękczynnych, wśród których 11 wotów za doznane cuda, wg przekonania ofiarodawców.
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za ratunek w niebezpieczeństwach, – dziękujemy Ci, Maryjo!
• Za obronę przed zagrożeniem wiary, – dziękujemy Ci, Maryjo!
• Za Twoje natchnienia, które niosą nam łaskę i radość, – dziękujemy Ci, Maryjo!
• Za Twoją nieustanną opiekę i miłość ku nam, – dziękujemy Ci, Maryjo!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Pośredniczko wszelkich łask udzielanych nam przez Boga, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Potężna Rycerko Boga Żywego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Zwycięska Królowo, tryumfująca nad wszystkimi wrogami Twego Syna, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko, która pomagasz nam przezwyciężać zło i wszelką słabość, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Maryjo, która jesteś ucieczką i nadzieją wszystkich, którzy utracili wiarę w Boga, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko Miłosierdzia, która nie odmawiasz swej opieki nawet tym, co zwalczają Twego Syna i Kościół Chrystusowy, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko wiary świętej, która i dziś, w powodzi licznych niebezpieczeństw laicyzacji i materializmu w świecie, bronisz naszej przynależności do Chrystusa, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ CZWARTY (20.08.202)
WPROWADZENIE:
„Jako wotum dla Matki Bożej składam srebrną nóżkę, za cudowne uratowanie od amputacji nogi mojej żony Eugenii, a tym samym za ocalenie życia, bo żona jest chora na cukrzycę. Nie zgodziłem się na amputację, chociaż była konieczna, bo noga w stanie rozkładu. Zabrałem żonę do domu, zacząłem się modlić do Matki Bożej, złożyłem ofiarę na Mszę św. i przyszła mi myśl by przeprowadzić moczenie chorej nogi trzy razy dziennie w bardzo gorącej wodzie. Gdy po trzech tygodniach lekarz (Ławiński) obejrzał nogę, zdumiał się i powiedział: »Dwadzieścia lat jestem lekarzem, to pierwszy przypadek w mym życiu, by noga w stanie rozkładu odzyskała wtórny obieg krwi. Za to, co się stało, niech pan podziękuje Matce Bożej«” (Wrocław, 11 listopada 1975 roku, Księga Wotów, nr 694).
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Służebnico Boga, która rodzisz na ziemi Syna Ojca Przedwiecznego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Wspomożycielko Jezusa Chrystusa w dziele zbawienia świata, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Pomocnico Ducha Świętego w uświęcaniu pokoleń idących przez wieki, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko powołująca swe dzieci na wszystkich kontynentach świata do udziału w ewangelizowaniu ludzkości, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Zwycięska Pani z Jasnej Góry, któraś zjednoczyła wszystkich Polaków w obronie Twojej chwały, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Jasnogórska Pani, która jesteś dla każdego z nas najczulszą Matką, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Królowo nasza umiłowana, która dla wszystkich dzieci Narodu polskiego nieustannie jesteś znakiem jedności i zwycięstwa, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ PIĄTY (21.08.2024)
WPROWADZENIE:
Dnia 15 sierpnia 1950 roku Alejami NMP w Częstochowie, od dworca PKP w kierunku Jasnej Góry zdąża boso matka, trzymając na ręku dwuletnią córeczkę. Dziecko jest chore, wg orzeczenia lekarza (dr. Wilczka z kliniki krakowskiej) niebawem utraci całkowicie wzrok. Dziewczynka podczas nieobecności matki urządziła sobie „kąpiel” a będąc po szczepieniu ospy, przez zatarcie zaraziła sobie oczy. Grozi jej nieuchronna ślepota. Nie czekając na dalsze interwencje lekarzy, udaje się kobieta z dzieckiem do Częstochowy, wierząc usilnie w pomoc Matki Bożej Jasnogórskiej. Modląc się przed Cudownym Obrazem, około godz. 16 zauważyła nagle uspokojenie się dziecka – najwyraźniej dziecko przestało cierpieć i zaczęło się wesoło bawić. Za poradą ojca Paulina, pątniczka udała się z dzieckiem do lekarza do kliniki krakowskiej, gdzie zdziwiono się niezmiernie zaszłej sytuacji. Oczy były uratowane. Dzisiaj, gdy matka składa to zeznanie – 30 października 1962 roku, Marysia ma czternaście lat, czuje się zupełnie dobrze, widzi normalnie i chodzi do szkoły. Matka zaznacza, iż jest bezwzględnie przekonana o doznanym cudzie, zdziałanym za przyczyną Matki Bożej Jasnogórskiej w Jej Cudownym Obrazie (AJG Dział 8 – H, Cuda i Łaski – podziękowania).
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za to, iż jesteś Królową naszego Narodu, – dziękujemy Ci, Matko Boga!
• Za łaskę nieustannie trwającego Przymierza naszego Narodu z Tobą, Królowo Polski – dziękujemy Ci, Matko Boga!
• Za pokonanie ataków godzących w jedność wiary katolickiej na polskiej ziemi, – dziękujemy Ci, Matko Boga!
• Za to, że mocą swoją ratujesz wiarę Polonii świata, – dziękujemy Ci, Matko Boga!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Wielka Boga-Człowieka Matko, za Twe łaskawe panowanie nad nami, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Dziewico Wspomożycielko, dana na pomoc ku obronie Narodu naszego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Strażniczko sumienia chrześcijańskiego, która nieustannie „pomagasz nam do odnowy życia, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Matko i Królowo nasza! We wszelkich niebezpieczeństwach, grożących naszej chrześcijańskiej Ojczyźnie, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• W nieustannej trosce o zachowanie katolickiego dziedzictwa polskiego, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• W zmaganiach o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii w naszym życiu osobistym, rodzinnym i społeczności katolickiej, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• W niebezpieczeństwach ulegania nałogom, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ SZÓSTY (22.08.2024)
WPROWADZENIE:
Szczecin, 10 maja 1961 roku. Stan bardzo ciężki, wg orzeczenia lekarzy skoncentrowało się w organizmie pacjentki aż pięć chorób (serca, wątroby, nerek oraz zapalenie stawów i zaburzenia spowodowane okresem klimakterium). Orzeczenie lekarskie skierowane do męża brzmi: „My w tej sytuacji jesteśmy bezsilni, trudno, trzeba pogodzić się z tym, że żona jest dogorywająca. Lek na jedną chorobę powiększa drugą i pogarsza stan do ostateczności wycieńczonego organizmu”. Mąż nie licząc już na umiejętności lekarzy, wysyła list na Jasną Górę z prośbą o Mszę Św., która została odprawiona 17 maja 1961 o godz. 9 (zapamiętajmy). Sam udaje się na Mszę św. do kościoła w swojej parafii, i przystępuje do Komunii św. W intencji żony modli się gorliwie do Matki Bożej Jasnogórskiej. W niedzielę, dnia 19 maja udaje się do szpitala pełen obaw o stan zdrowia żony. Spotyka go radosna niespodzianka: umierająca kilka dni temu kobieta, obecnie siedzi na parapecie okna i wyraźnie oczekuje kogoś z domu. Już z daleka zauważyła męża i przywołuje go do siebie. Okazuje się, iż właśnie w piątek 17 maja o godz. 9 (podczas Mszy św. na Jasnej Górze) poczuła się nagle lepiej, doznała ulgi w cierpieniu, zaczęła normalnie oddychać i spostrzegła, iż ustąpiła opuchlizna na nogach. Chciała nawet spróbować chodzić, lecz na jej wyznanie lekarz kategorycznie zabronił opuszczać łóżko, ale zezwolił spróbować wieczorem. Spróbowała i oczywiście mogła chodzić. Była zdrowa – o czym zaświadczają chore z sali, umieszczając na zeznaniu swoje podpisy (AJG Dział 8-H. Cuda i Łaski – podziękowania).
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za to, że od wieków jesteś naszą niezawodną pomocą, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za to, że umacniasz nas w walce ze ziem, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za to, że na wszystkich kontynentach świata pomagasz dzieciom Narodu polskiego zachować wierność Kościołowi, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
• Za to, że jak dawniej tak i dziś wspierasz nas, abyśmy byli przedmurzem chrześcijaństwa, – dziękujemy Ci, Matko Jasnogórska!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Pomocnico Chrystusa w dziele zbawienia, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Najlepsza Matko wszystkich ludzi, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko Kościoła wspierająca Ojca świętego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Matko Chrystusa, która powołujesz nas do współdziałania ze sobą w dziele odkupienia, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko rodziny ludzkiej, która uczysz nas pomagać sobie wzajemnie, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Matko Miłosierdzia, która pragniesz, abyśmy przebaczali wyrządzone nam krzywdy, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ SIÓDMY (23.08.2024)
WPROWADZENIE:
Zapisy w „Księdze pamiątkowej” w Arsenale:
„Przybywać tutaj, to znaczy stać się innym człowiekiem” (uczeń L.E., Olkusz, 6 lutego 1976 r.).
„Jako młodzi ludzie wierzący, przybywamy na Jasną Górę z bagażem swych wątpliwości i win. Pełni ufności polecamy to Maryi i pozostawiamy w murach jasnogórskich. Wracamy pełni optymizmu Z pogłębioną wiarą, do obowiązków na uczelniach i zakładów pracy” (pielgrzymka studentów, maj 1978 r.).
„Matko, pomóż mi uwierzyć w sens życia, znaleźć jego cel, być lepszą, umocnij moja wiarę, Matko Nieustającej Pomocy, dziękuję Ci za okazaną mi łaskę nawrócenia” (czerwiec 1978 r.).
„Matko Boża Częstochowska, dziękujemy Ci, że mogłyśmy tu przybyć, być bliżej Ciebie. Dziękujemy, o Pani Jasnogórska, za tak pięknie przeżyte rekolekcje w duchu wiary i miłości. Matko, bardzo prosimy Cię o szczęśliwe zdanie matury Prosimy, pomóż w wybraniu właściwej drogi życia” (maturzystki, luty 1978 r.).
„O Matko, dzisiaj zrozumiałam, jak mam żyć. To wszystko, co było do dzisiaj, było po prostu »niczym«, jedną pustką wokół mnie. Dziękuję, że pozwoliłaś mi to zrozumieć” (lipiec 1978 r.)
„Matko! Pozwól mi uwierzyć w człowieka i sens życia” (czerwiec 1978 r.).
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za Twoje macierzyńskie władanie nad nami, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za Twoją opiekę i pomoc w trudnych latach niewoli i zaborów, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że zawsze jesteś Tą, która jednoczy Polaków, pomimo wszelkich podziałów, odległości i granic, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że zawsze jesteś z nami, w okresach powodzenia i niedoli, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Królowo prześladowana przez zaborców na naszej ziemi, – miłujemy Cif i wysławiamy Ciebie.
• Matko Bolesna stojąca wytrwale pod naszym polskim krzyżem, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Najczulsza Matko wszystkich prześladowanych i udręczonych niewolą, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Najlepsza Wspomożycielko, która byłaś szczególne bliska Narodowi, gdy był opuszczony przez mocarstwa tego świata, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA PROŚBY:
• Gdy popadamy w nieszczęścia na skutek naszych grzechów, spraw, abyśmy nigdy nie utracili wewnętrznej więzi z Tobą, Jasnogórska Królowo Polski, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Gdy wady nasze i słabości zagradzają nam drogę do wewnętrznej wolności w Bogu, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
• Gdy atakuje nas pokusa materializmu, zła i nienawiści, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem! Królowo wszystkich Polaków rozrzuconych po całym świecie, – bądź naszą pomocą i naszym ratunkiem!
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ ÓSMY (24.08.2024
WPROWADZENIE:
„Matuchno, nie mam żadnych skarbów i bogactw, ale mam serce. Weź je takie, jakie jest, weź moją wolność i wszystko, czym jestem i co posiadam. Posługuj się tym do woli dla mojego zbawienia i całego Kościoła świętego” (luty 1978 r). „Dziękuję Ci, Matko, za moje wielkie nawrócenie, w tym celu odbyłam pieszą pielgrzymkę z Rzeszowa. Dopomóż zrealizować to zadanie” (Maria, lipiec 1978 r.)
„Dziękuję, Pani Jasnogórska, za naprowadzenie mnie na właściwą drogę. Bez Ciebie tak długi czas czułem się samotny, a teraz zdobyłem Twoją łaskę. Jesteś, o Pani, niezmiernie dobra. Proszę Cie, dopomóż mi w wymazaniu moich grzechów przy konfesjonale. Dopomóż mi, bym był prawym, szczerym, otwartym, pracowitym, inteligentnym, usłużnym młodzieńcem, mężczyzną. Dopomóż mi w egzaminach” (Wojtek, kwiecień 1978 r.).
„Matko Boża, Jasnogórska Pani, serdecznie dziękuję za ten mój największy cud zmartwychwstania ze śmierci grzechu do życia w tej przecudnej łasce Bożej na co dzień” (syn marnotrawcy, maj 1978 r.).
„Najświętsza Maryjo Panno! Przyszedłem do Ciebie po długich latach odżegnania się od Ciebie i odsuwania w niepamięć Twego istnienia. Dziękuję Ci za to z całego serca. Staję się zupełnie innym człowiekiem. Pomóż mi wytrwać przy Tobie i napełnij mnie co dzień miłością do bliźnich” (kwiecień 1978 r.).
„Jestem tu po raz pierwszy. Atmosfera tego miejsca zmusza mnie, aby przebaczyć moim wrogom. Proszę Cię, pomóż mi, Matko” (kwiecień 1978 r.)
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za to, że stale pociągasz nas ku sobie i kierujesz naszym życiem, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że w Twoim Jasnogórskim Sanktuarium jednoczysz nas z Synem swoim, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że od wieków jesteś wzorem polskich kobiet i uczysz je macierzyńskiej mądrości, godności i dobroci, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że dla młodych pokoleń jesteś niezawodnym Drogowskazem ku Chrystusowi, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
• Za to, że bramy Twego Jasnogórskiego Sanktuarium otwarte są dla wszystkich, – dziękujemy Ci, Królowo Polski!
MODLITWA PRZEPROSZENIA:
• Za grzechy niewiary i obojętności dla Twego Syna, – przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
• Za tych, którzy odstąpili od wiary w Syna Twojego (…), – przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
• Za tych, którzy odrzucają Cię, Matko, odmawiają Ci czci i miłości, a nawet bluźnią przeciwko Tobie, – przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
• Za niedotrzymanie ślubów składanych Tobie przez Naród polski w ciągu dziejów i w czasach obecnych, przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
• Za to, że postępowanie nasze tak często nie jest zgodne z wiarą świętą i godnością dziecka polskiego Narodu, za grzechy przeciwko życiu, za pijaństwo, egoizm, lekkomyślność, zazdrość, niezgodę społeczną i rozwiązłość, – przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
• Za każdy dzień przeżyty z dala od miłości i łaski Twojego Syna, za każde zaniedbanie w stosunku do najbliższych braci naszych, – przepraszamy Cię, Matko nasza Jasnogórska.
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Matko, nieustannie czekająca na każde z Twych dzieci, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko, wspierająca nas w trudnej ziemskiej wędrówce do Ojca Niebieskiego, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Wychowawczyni Syna Bożego, która macierzyńską troską otaczasz naszą młodzież i dzieci, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
***
DZIEŃ DZIEWIĄTY (25.08.2024)
WPROWADZENIE:
Wypowiedzi młodzieży maturalnej po nocy spędzonej na adoracji przed Cudownym Obrazem Matki Bożej: „Powieki ciążyły bardziej niż zwykle, ale na duszy było lekko, to Ty sprawiłaś Maryjo, Twój wzrok, Twoje serce. Cały mój trud, zmęczenie, Tobie oddałem, dla Ciebie”.
„Na Jasnej Górze coś się ze mną siało. Zobaczyłam, że żyję dla innych ludzi i jestem głównie po to, aby im służyć. Zobaczyłam, jak szczęśliwi są ludzie, którzy całkowicie poświęcili się Bogu i Matce Bożej. Dzięki temu zrozumiałam, jak wielką łaską jest powołanie do życia poświęconego wyłącznie Bogu. Przestałam myśleć o wstąpieniu do klasztoru jako o szaleństwie i chyba – gdyby Pan Bóg tego zażądał – to posłuchałabym głosu Bożego”.
„Była trochę smutna, a zarazem pełna nadziei, miłości. Jej blizny sprawiły, że przez pewien moment, gdy trochę zasypiałam, zdawało mi się, ze płacze.. Czułam, że jest prawdziwą moją Matką i dlatego bardzo Jej zaufałam.”
„Tutaj odczułam jedność i wspólnotę wszystkich obecnych i miałam poczucie tego. że naprawdę potrafimy rozsiewać dobro i radość wśród ludzi”.
„Teraz, chociaż byłem już wyczerpany i zmęczony, zdobyłem się na to, żeby na Ciebie popatrzeć. Tylko popatrzeć. To tak mało, a jednocześnie tak dużo. Tam dopiero nie tylko znalazłem, ale i pokochałem Maryję. Bardzo Cię kocham, Matko Boska. Tak jakoś bezinteresownie, nie jak kogoś, od kogo się czegoś chce i dlatego udaje się uczucia – zresztą, tego nie da się powiedzieć”.
MODLITWA DZIĘKCZYNIENIA:
• Za twoją wędrówkę w Jasnogórskim Obrazie Nawiedzenia, – dziękujemy Ci, najlepszą Matko!
• Za wszystkie łaski nawróceń, – dziękujemy Ci, najlepsza Matko!
• Za pojednane małżeństwa, – dziękujemy Ci, najlepsza Matko!
• Za radość i zgodę w rodzinach, – dziękujemy. Ci, najlepsza Matko!
• Za liczne uzdrowienia z chorób i nałogów, – dziękujemy Ci, najlepsza Matko!
• Za miłość i pokój między ludźmi, – dziękujemy Ci, najlepsza Matko!
MODLITWA PROŚBY:
Królowo i Matko nasza, prosimy Cię:
• Ojcom, aby byli wierni podjętym obowiązkom, – daj łaskę wiary i moc miłości!
• Matkom, aby chętnie podejmowały trud macierzyństwa, – daj łaskę wiary i moc miłości
• Dzieciom, aby zachowały zawsze czystość i prostotę serca, – daj łaskę wiary i moc miłości
• Młodzieży w twórczym wysiłku budowania lepszej przyszłości, – daj łaskę wiary i moc miłości!
• Samotnym, chorym i opuszczonym, – daj łaskę wiary i moc miłości!
• Zrozpaczonym, aby nie ulegli nigdy pokusie beznadziejności, – daj łaskę wiary i moc miłości!
MODLITWA CZCI I MIŁOŚCI:
• Matko Boga i nasza Królowo, nawiedzająca nasze polskie domy, świątynie i parafie, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko, podążająca za swoimi dziećmi do najdalszych zakątków świata, gdzie tylko biją polskie serca, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
• Matko, która jesteś z nami i przez Twój święty Obraz Jasnogórski wspierasz nas w każdej chwili życia w naszych smutkach, doświadczeniach i radościach, – miłujemy Cię i wysławiamy Ciebie.
MODLITWA:
Wszechmogący i miłosierny Boże, Ty dałeś Narodowi polskiemu w Najświętszej Maryi Pannie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty Obraz Jasnogórski wsławiłeś niezwykłą czcią wiernych; spraw łaskawie, abyśmy walcząc za życia pod Jej opieką, w chwili śmierci zdołali odnieść zwycięstwo nad złośliwym wrogiem. Przez Chrystusa Twojego Syna, naszego Pana i Boga, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
(Modlitwy dziękczynienia, prośby, czci i miłości zostały wzięte z „Nowenny do Matki Bożej Częstochowskie” opracowanej przez Ks. Zdzisława Paszkowskiego).
Modlitewnik Jasnogórski, oprac. o. Konstancjusz Kunz OSPPE, Jasna Góra 1995 (wyd. Paulinianum)
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
_________________________________________________________________________________
W KAŻDY PIĄTEK JEST ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMNTEM OD GODZ. 18.00
W CZASIE ADORACJI JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ.
MSZA ŚWIĘTA WYNAGRADZAJĄCA ZA GRZECHY NASZE I CAŁEGO ŚWIATA
ODPRAWIANA JEST O GODZ. 19.00
W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17-tej. Chętni bardzo mile widziani.
_______________________________________
W KAŻDĄ SOBOTĘ O GODZ. 18.00 JEST MSZA ŚWIĘTA WIGILIJNA Z NIEDZIELI
MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ JEST PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ OD GODZ. 17.30
***
W PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST NABOŻEŃSTWO PIĘCIU SOBÓB WYNAGRADZAJĄCYCH ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
***
W DRUGIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ KORONKĄ DO SERCA BOLEŚCIWEJ MATKI – SERCA PRZEBITEGO SIEDMIOMA MIECZAMI.
***
W TRZECIE SOBOTY MIESIĄCA PO MSZY ŚWIĘTEJ MODLIMY SIĘ NA RÓŻAŃCU O POKÓJ NA ŚWIECIE.
_______________________________________
W KAŻDĄ NIEDZIELĘ MSZA ŚWIĘTA JEST O GODZ. 14.00
PRZED MSZĄ ŚWIĘTĄ JEST ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU
W TYM CZASIE JEST MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ OD GODZ. 13.30
______________________________________________________________________________________________________________
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
***
W KAŻDY PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA JEST MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚWIĘTEJ JEST GODZINA ŚWIĘTA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM
______________________________________________________________________________________________________________
W KAŻDĄ TRZECIĄ SOBOTĘ MIESIĄCA JEST SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM. NA POCZĄTKU SPOTKANIA O GODZ. 10.00 ŚPIEWAMY GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY A NA ZAKOŃCZENIE – W POŁUDNIE – MODLITWA NA ANIOŁ PAŃSKI.
______________________________________________________________________________________________________________
W CZWARTYM TYGODNIU KAŻDEGO MIESIĄCA – Z PIĄTKU NA SOBOTĘ – JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS.
POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI ŚPIEWANE SĄ GODZINKI KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I MSZA ŚWIĘTA O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA O GODZ. 5.00.
Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland
______________________________________________________________________________________________________________
Adoracja, czyli… z głową na sercu Boga
Jeśli chcesz, by na twoim pulsie rękę trzymał Bóg, musisz Mu na to pozwolić. Odetchnąć, zwrócić wzrok ku Hostii, wyciszyć myśli.
fot. Daniel Gracia/East News
***
Ostatnie lata życia papieża Jana Pawła II, gdy schorowany i zmęczony przed kamerami całego świata przez długie chwile w ciszy trwał w dziękczynieniu, są jak odrębny, ważny rozdział jego nauczania. Osłabiony papież modlił się z zamkniętymi oczami w milczeniu. Trudne to chwile dla dziennikarzy – nie wiadomo wszak, co w mediach lepiej wypadnie: cisza czy może komentarz ze studia. Głowa schorowanego starca z powodu postępującej choroby była przechylona. A może z dnia na dzień coraz wyraźniej wskazywała na jeden z najpiękniejszych gestów odnotowanych przez Ewangelie dwa tysiące lat wcześniej, gdy umiłowany uczeń złożył głowę na piersi Pana? Dwa lata przed śmiercią, 17 kwietnia 2003 roku, w Wielki Czwartek w Roku Różańca Świętego, dwudziestym piątym swojego pontyfikatu, Jan Paweł II podpisał encyklikę „Ecclesia de Eucharistia”. Napisał w niej między innymi: „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca”. Ten wzruszający gest miłości człowieka do Boga opisany został w części poświęconej adoracji Najświętszego Sakramentu. Nieco dalej papież stwierdził: „Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim »sztuką modlitwy«, jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”.
Założenie, że chrześcijaństwo ma się wyróżniać „sztuką modlitwy”, po dwudziestu latach od ukazania się encykliki zawierającej to stwierdzenie jest jeszcze bardziej zasadne. A słowa, których użył Jan Paweł II w cytowanym tekście, mogą być pomocną wskazówką, jak się tej sztuki uczyć: najpierw zatrzymać się przed Nim; kolejne etapy to: duchowa rozmowa, cicha adoracja i postawa miłości. Owoce: pociecha i wsparcie. Kto z nas ich nie potrzebuje?
Zatrzymać się
W ciemnym kinie oczekujący na rozpoczęcie seansu, znudzeni długimi reklamami widzowie otrzymują na moment przed projekcją komunikat: nie rozpraszaj się. Przekazany jest w krótkim filmie, na którym setki, tysiące ludzi wpatrzonych w ekrany smartfonów odbiera co chwilę powiadomienia. Rozbrzmiewają dźwięki Messengera, WhatsAppa, esemesów i e-maili. Coraz więcej i coraz szybciej. Powiadomienia, powiadomienia, powiadomienia – nie da się na dłużej skupić na żadnym, bo wciąż przychodzą nowe i domagają się reakcji. Twórcy komunikatu mówią wprost: przestań reagować. Skup się na jednym. Aż dziw bierze, że takich czasów dożyliśmy. Kiedy w średniowieczu zainicjowano praktykę wystawiania Najświętszego Sakramentu do adoracji, nikomu nie śniło się nawet ich nadejście. Pod koniec XIV wieku, gdy zaczęto używać monstrancji, zapewne też nie. A jednak nadeszły takie czasy i – zgodnie z radą papieża Polaka – warto przemyśleć kwestię, czy jako chrześcijanie nie powinniśmy zaproponować tym czasom antidotum. Czy nie powinna być nim monstrancja z wystawionym w niej Najświętszym Sakramentem?
Zatrzymaj się! Mamy ci coś do zaproponowania. Odłóż telefon, wyłącz się z tej chaotycznej gonitwy myśli przebiegających między głową, oczami i kciukiem. Adoracja Najświętszego Sakramentu jest taką chwilą zatrzymania, o ile pod ławką nie schowasz wyciszonego smartfona, by widzieć jego rozświetlający się co chwilę ekran i trzymać rękę na pulsie. Jeśli chcesz, by na twoim pulsie rękę trzymał Bóg, musisz Mu na to pozwolić. Odetchnąć, zwrócić wzrok ku Hostii, wyciszyć myśli. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować, zwłaszcza gdy na adorację udajesz się w chwilach trudnych i wymagających podejmowania kluczowych decyzji. Skupienie na oddechu i na prostej, białej Hostii z pewnością pomoże odciąć choć na chwilę ten nurt myśli, które cię zalewają. Z każdą kolejną próbą szansa na powodzenie staje się coraz większa.
Medalik noszony na szyi przez siostry klaryski od Wieczystej Adoracji.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Duchowa rozmowa
Siostry z klasztoru św. Hildegardy przyjmowały Komunię Świętą w stroju oblubienicy – z koroną na głowie. W barokowych świątyniach uwagę miał przykuwać ozdobiony złoty ołtarz z „mieszkaniem Króla” w centrum. Jak to w historii bywa, co epoka następuje zmiana w odwrotnym kierunku. Oświecenie, wraz z kultem rozumu, przyniosło odwrót i niemal zamarcie zewnętrznych form adoracji (w Polsce nastąpiło to o wiele później niż w innych krajach Europy). To zestawienie nie jest przypadkowe i może się stać pomocne w zrozumieniu, na czym polega drugi krok wytyczony słowami Jana Pawła II w encyklice o Eucharystii. Rozum czasem powinien zamilknąć, by na adoracji podjąć rozmowę duchową. Bo nie chodzi w niej przecież o pozałatwianie z Bogiem wszystkich swoich codziennych problemów. Pociecha i wsparcie mają przyjść po niej, ale żeby przyszły, trzeba najpierw duchowo porozmawiać z Jezusem, w którym utkwiło się spojrzenie. Mówienie w takiej rozmowie niekoniecznie oznacza wypowiadanie słów (nawet wewnątrz siebie i bez otwierania ust). Słuchanie w takiej rozmowie niekoniecznie oznacza słyszenie słów (również wewnątrz siebie). To tajemnicze spotkanie, które dokonuje się między adorującym a Bogiem, nie ma innego języka niż spoglądanie na siebie. Stara i powszechnie znana opowieść o wieśniaku, którego spotykał w kościele św. Jan Maria Vianney, dobrze oddaje tę rzeczywistość. – Co robisz? – spytał kiedyś klęczącego przed Najświętszym Sakramentem człowieka. – Nic. Patrzę tylko na Niego, a On patrzy na mnie – usłyszał w odpowiedzi.
Cicha adoracja
Kwintesencją tej duchowej rozmowy jest cicha adoracja. Łacińskie adoratio oznacza oddawanie czci, uwielbianie. „Jedna chwila prawdziwej adoracji ma większą wartość i przynosi więcej pożytku niż najintensywniejsza działalność, choćby to była nawet działalność apostolska” – napisał święty Jan od Krzyża („Pieśń duchowa” 29,3), którego słowa zacytował Jan Paweł II, przemawiając 24 listopada 1978 r. do przełożonych generalnych zakonów męskich. Odwieczne napięcie między actio i contemplatio, pomiędzy „działać” a „modlić się”, znajduje rozwiązanie. Chodzi przecież o to, by oddać chwałę Bogu, „prawdziwie” oddać, jak napisał hiszpański mistyk, to znaczy tak, aby faktycznie Bóg został uwielbiony. A nie o to, aby w ciszę uciekać od codziennych obowiązków.
Kiedy świeżo nawrócony święty Karol de Foucauld poszukiwał dla siebie miejsca na świecie, pragnienia miał tylko dwa: być najmniejszym i najuboższym oraz trwać na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Piaski Sahary, które zdają się puste (to dlatego w ich kierunku udawali się mistrzowie ducha – ojcowie pustyni), w rzeczywistości okazały się ziemią, na której żyło wielu ludzi potrzebujących pomocy. Od Karola otrzymali pomoc zarówno materialną, jak i duchową, sami o niego również się troszcząc, zwłaszcza wtedy, gdy śmiertelnie zachorował. Trudno uniknąć skojarzeń ze sformułowaniem: jeśli Bóg jest na właściwym miejscu, to wszystko inne również. Bo jeśli w ciszy adorujesz Boga, całe twoje rozdygotane wnętrze, wypełnione Jego chwałą, ma szansę się zmienić.
Postawa miłości
W osobie świętego Jana, kojarzonego z „umiłowanym uczniem”, jest coś tajemniczego. Utożsamienie go z autorem księgi bardzo niezwykłej – Apokalipsy – pogłębia to wrażenie. A jednak, gdy pod krzyżem stał obok Maryi, symbolizował Kościół. Cały, powszechny, którego Ona stała się wówczas Matką. Nie każdy z nas może być Apostołem Narodów, a jeszcze mniejsza garstka może zostać Piotrem. Janem jednak jesteśmy wszyscy, i to jest bardzo pocieszające. Czy kładąc głowę na piersi Jezusa w czasie pierwszej Eucharystii, dostąpił zaszczytu? Niewątpliwie. Każdy z nas może tego zaszczytu dostąpić, o ile uda się na adorację Najświętszego Sakramentu. „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi” – napisał Jan Paweł II w encyklice, dokumencie o bardzo wysokiej randze w nauczaniu Kościoła. Nie chodzi zatem o jakąś wysublimowaną poezję, piękne słowa i porównania. Chodzi o rzeczywistość.
W „postawie miłości”, którą powinniśmy przyjąć w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu, również nie chodzi o wzbudzanie w sobie jakichkolwiek uczuć, bo nie one są istotą oddawania czci; raczej o gotowość dochowania wierności, całkowitego podporządkowania siebie Chrystusowi. Jeśli kładę głowę na Jego piersi, to znaczy, że mogę usłyszeć bicie Jego serca, z którego wypłynęły krew i woda. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3,16) – a czy dla Ojca może być coś ważniejszego od Syna? Dla Boga Ojca tak. Ty. Historia twojego życia to historia miłości, o której napisano najpiękniejszy w historii eucharystyczny hymn. Padają w nim słowa: „Ty, co jak pelikan Krwią swą karmisz lud…”. Wedle legendy pelikan dziobem otwierał własną pierś i krwią karmił zgłodniałe potomstwo, a nawet przywracał je do życia. Masz Komu zaufać, bo krew i woda, które wytrysnęły z otwartego boku Zbawiciela, do końca świata kojarzyć się będą z krótkim podpisem: „Jezu, ufam Tobie!”.
Pociecha i wsparcie
Powróćmy do wyznania świętego Jana Pawła II: „Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”. Czy można pomiędzy bólem poszczególnych ludzi dokonywać porównań? Obiektywnie tak, ale przecież każdy z nas ma swój wewnętrzny, intymny świat, w który inni nie mają wglądu. Jeśli jednak przyjrzeć się temu, jak święty Jan Paweł II przeżywał swoją posługę na Piotrowej stolicy, siła, pociecha i wsparcie były niezbędne. Niemal natychmiast po powrocie do sił po zamachu w 1981 roku zainaugurował w bazylice Świętego Piotra wieczystą adorację. Modlił się wówczas: „Pewnego dnia, Panie, zapytałeś Piotra: – Czy miłujesz Mnie? Zapytałeś go po trzykroć – i trzy razy apostoł Piotr odpowiedział: – Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham (J 21,17). Odpowiedź Piotra wyraża się w tej codziennej i całodziennej adoracji. Niech wszyscy, którzy uczestniczą w adoracji Twojej eucharystycznej obecności, odczują i usłyszą w czasie każdej wizyty, jak na nowo rozbrzmiewa prawda zawarta w słowach Apostoła: Panie, ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”.
Nie każdy z nas – powtórzmy – może być Apostołem Narodów, a jeszcze mniejsza garstka może zostać Piotrem i nosić na barkach ciężar całego świata. Janem jednak jesteśmy wszyscy i to jest bardzo pocieszające. Głowa złożona na piersi Mistrza w czasie adoracji ma szansę boleć mniej, nawet w najtrudniejszych chwilach życia i na najostrzejszych jego zakrętach. Możemy – ufając słowom świętego Jana Pawła II – doświadczyć pociechy i wsparcia. A i dać świadectwo, wyróżniać się „sztuką modlitwy” wobec świata, który pragnie Boga bardziej, niż podejrzewa.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Kościelne święta, w których należy uczestniczyć w Liturgii Mszy świętej
fot. Piotr Tumidajski/Kai
***
W roku liturgicznym niektóre święta i uroczystości mają stałe daty – tak jak Boże Narodzenie 25 grudnia. Są również święta i uroczystości, których daty przypadają w różnych dniach kolejnego roku – tak jak Wielkanoc, czy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Dla przypomnienia podaję listę świąt i uroczystości w 2024 roku:
1 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
6 stycznia (sobota) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
31 marca (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)
12 maja (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie
19 maja (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)
30 maja (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)
15 sierpnia (czwartek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
1 listopada (piątek) – Uroczystość Wszystkich Świętych
25 grudnia (środa) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)
Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2024 roku:
Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęca jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:
2 lutego (piątek) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)
19 marca (wtorek) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny
1 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny
8 kwietnia (poniedziałek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego
20 maja (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła
29 czerwca (sobota) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła
9 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
26 grudnia (czwartek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika
Adwent w 2024 roku rozpocznie się 1 grudnia.
_______________________________________________________________________________________
V przykazań kościelnych
Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.
1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.
____________________________________
W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.
Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.
5 warunków dobrej spowiedzi świętej:
- Rachunek sumienia.
- Żal za grzechy.
- Mocne postanowienie poprawy.
- Szczera spowiedź
- Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.
Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.
- Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
- Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
- Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
- Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
- Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
- Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.
_______________________________________________________________________________________
Dnia 12 lipca 2024 roku ustawa o mordowaniu dzieci została odrzucona przez Sejm zaledwie trzema glosami.
Fundacja Życie i Rodzina dziękuje wszystkim, którzy wspierali komisję do spraw aborcji poprzez modlitwę i wpływanie na posłów, aby głosowali za życiem.
***
DLA PRZYPOMNIENIA DLA TYCH, KTÓRZY PRZYSTĘPUJĄ DO KOMUNII ŚW. MIMO, ŻE ZGADZAJĄ SIĘ NA ZABIJANIE DZIECI W ŁONIE MATEK:
Zgodnie z kan. 1364 §1 PRAWA KANONICZNEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, ekskomunice „latae sententiae” – wiążącej mocą samego prawa podlegają katolicy odstępujący od prawd wiary, heretycy lub schizmatycy. W Encyklice „Evangelium vitae” św. Jan Paweł II napisał: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami […] oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta, oparta na prawie naturalnym i na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”. Oznacza to więc, że aprobowanie aborcji jest odstąpieniem od prawdy katolickiej wiary.
***
Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
***
Istota Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
Duchowa adopcja jest przyjęciem w modlitewną opiekę jednego dziecka, któremu grozi śmierć w łonie matki. Imię tego dziecka jest znane jedynie samemu Bogu. Modlitwą oganiamy nie tylko poczęte dziecko, ale również jego rodziców, aby przyjęli je z miłością i dobrze wychowali. Zobowiązanie do takiej modlitwy podejmowane jest przez konkretną osobę na dziewięć miesięcy od chwili poczęcia do urodzenia.
Duchowa adopcja, wypływająca z idei miłosiernej miłości dla istoty najmniejszej i całkowicie bezbronnej, jest bezpośrednim powierzeniem Panu Bogu tego adoptowanego duchowo dziecka w modlitwie, błaganiu o zmianę myślenia jego rodziców, w prośbach, aby wypełnieni miłością nie zamykali się na nowe życie,nie bali się zubożenia tym życiem. Bo miłość, gdy się nią dzielisz, gdy nią obdarzasz jest jak chleb – takiej miłości i takiego chleba przybywa (Matka Teresa z Kalkuty).
Duchowa Adopcja
Może ją podjąć każdy człowiek:
- obejmuje jedno dziecko i jego rodziców, o których wie tylko Bóg
- trwa przez dziewięć miesięcy
Warunki
- codzienna modlitwa – jeden dziesiątek różańca
- dobrowolne postanowienia, np.: post, Komunia św., pomoc potrzebującym, walka ze złym przyzwyczajeniem,
- modlitwa w intencji uratowania życia dziecka
Modlitwa codzienna
Panie Jezu – za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu – proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.
Treść przyrzeczenia
“Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo, wszyscy Aniołowie i Święci. Wiedziony(a) pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych, ja (N.N.), postanawiam mocno i przyrzekam, ze od dnia (…) biorę w Duchową Adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez dziewięć miesięcy, każdego dnia, modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Tymi modlitwami będą:
- jedna tajemnica Różańca;
- modlitwa, która dziś po raz pierwszy odmówię;
- ewentualne dobrowolne postanowienie(a): .…………………………..”
ze strony parafii Matki Bożej Bolesnej w Jawiszowicach
______________________________________________________________________________________________________________
Duchowa adopcja to dziewięciomiesięczna modlitwa w intencji życia zagrożonego w łonie matki. Dla Polaków jest ona także formą osobistego wypełnienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. Polega na indywidualnym modlitewnym zobowiązaniu podjętym w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Osoba odmawia jedną dowolnie wybraną tajemnicę “Różańca” i specjalną modlitwę w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy wierni mogą dołączyć dodatkowe wyrzeczenie, np. post czy działania charytatywne.
____________________________________________________
__________________________________________________________________________________________________________
figura św. Michała Archanioła w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Płocku
fot. ks. Włodzimierz Piętka/Gość Niedzielny
***
Msza święta nie potrzebuje dodatków
Czy odmawianie modlitwy do św. Michała Archanioła tuż po błogosławieństwie może przeszkadzać w kształtowaniu zdrowej pobożności? I czy Msza potrzebuje “dopełnienia” w postaci takich egzorcyzmów? W rozmowie z “Gościem” na pytania odpowiada ks. dr Mariusz Szypa, ceremoniarz katedry wrocławskiej, wykładowca z Papieskiego Wydziału Teologicznego.
Karol Białkowski: Od kilkunastu lat coraz większą popularnością cieszy się modlitwa do św. Michała Archanioła. Jakie są jej źródła?
Ks. dr Mariusz Szypa: Napisał ją w 1886 roku papież Leon XIII i zalecił do odmawiania po każdej Mszy św. recytowanej. Było to związane z jego prywatnym objawieniem, które dotyczyło zbliżającego się wielkiego zagrożenia dla Państwa Kościelnego. Modlitwa do św. Michała nie była jedyną. Wcześniej odmawiano „Salve Regina”, a później trzykrotne „Jezu, zmiłuj się nad nami”. To były tzw. modlitwy leoniańskie. One zostały zniesione w 1964 roku w duchu odnowy jeszcze przed wydaniem nowych ksiąg liturgicznych po Soborze Watykańskim II.
Czemu zatem możemy przypisywać wzrost jej popularności w ostatnich kilkunastu latach?
Przypuszczam, że to wyraz pewnej mody teologicznej i duszpasterskiej. W pewnym momencie wzmogło się w Polsce zainteresowanie demonologią i zagrożeniami duchowymi. Praktyka pokazuje, jak wielką popularnością wciąż cieszą się wystąpienia, katechezy, w których poruszane są tematy o egzorcyzmach, o złym duchu i jego działaniu. Zdecydowanie mniejsze zainteresowanie wzbudzają spotkania, które dotykają na przykład pogłębiania wiedzy o Trójcy Świętej, czy innych prawd wiary. To właśnie w tych okolicznościach ta modlitwa wróciła – z lęku przed szatanem i jego działaniem.
Szatana i jego zagrywek bać się trzeba. Dobrze więc prosić o wsparcie kogoś takiego jak św. Michał Archanioł…
Oczywiście, ale pamiętając o odpowiednim jej miejscu. Problem w tym, że jej miejsce znane zwykle z naszych parafialnych kościołów, nie jest właściwe. To nie znaczy, że nie można w nich jej odmawiać, ale złym momentem z pewnością jest jeszcze nie zakończona celebracja Eucharystii. Jesteśmy podatni na pewne „magiczne” praktyki, zabezpieczenia słowne, które dalekie są od chrześcijaństwa. Taka jest natura ludzka, aby ciągle coś od siebie dodawać tak „w razie czego”. Między innymi z tej potrzeby wynika włączanie tej modlitwy do Mszy św. Drugą przyczyną jest niezrozumienie, że Eucharystia jest pełnią i nic jej więcej nie trzeba. W tym konkretnym przypadku mamy taką sytuację, że modlitwa o charakterze prywatnym staje się częścią czegoś, co jest powszechne.
W sumie to nie jest nic nowego. W zasadzie tak też tworzyła się często liturgia. Różne modlitwy prywatne kapłanów stały się ostatecznie integralną częścią Mszy św. Przykłady? Modlitwy: przed Ewangelią, po przygotowaniu darów oraz jedna z dwóch do wyboru przed Komunią Świętą. Różnica między nimi a modlitwą do św. Michała Archanioła jest taka, że tamte otrzymały aprobatę Kościoła. Inna była też ich motywacja – one nie wynikały z tego, że czegoś odmawiającym we Mszy św. brakowało. One wyrażały ten moment w liturgii, którego dotyczyły. Były też modlitewnym przygotowaniem kapłana przed kolejnymi częściami Eucharystii.
Nie brakuje jednak tych, którzy mają argumenty „za”…
Wielu jest takich, którzy mówią, że skoro prawnie nie jest zabronione dodawanie modlitw, to nie ma przeciwwskazań, by to zrobić. Do obrzędów zakończenia należy modlitwa po Komunii, ewentualne ogłoszenia oraz błogosławieństwo i rozesłanie. I nie ma nic więcej. Nie ma nawet mowy o śpiewie na zakończenie. I tutaj – skoro jest już po Mszy św. – można odmówić taką modlitwę, ale z drugiej strony prawa liturgicznego nie można traktować w kategoriach „skoro coś nie jest zabronione, to jest dozwolone”.
Jeśli chodzi o aspekt duszpasterski, to pojawia się znacznie większy problem. Bo skoro coś dodajemy, oznacza to jednoznacznie, że tego czegoś brakowało. A przecież Mszy św. nic nie brakuje. To jest jedyna, doskonała ofiara Jezusa Chrystusa. Jeżeli coś do niej dodajemy, to istnieje pewne niebezpieczeństwo herezji. To bardzo mocne sformułowanie, ale tak trzeba nazwać podważanie tej prawdy. Podsumowując: każde dodawanie jakiejkolwiek nieprzewidzianej przez Kościół modlitwy do Mszy św. jest jakby pokazaniem, że Msza św. w swej formie rytualnej jest niedoskonała, mało skuteczna. A my wierzymy, że jest dokładnie odwrotnie.
Istnieje też niebezpieczeństwo dla kształtowania pobożności wiernych, którzy mogą rzeczywistość eucharystyczną i żywą obecność Chrystusa w przyjętej Komunii Świętej traktować jako coś niewystarczającego. Może zaistnieć przeświadczenie, że warto jeszcze poprosić „specjalistów” od różnych spraw, by jednak nasze prośby wzięli w swoje ręce. Tymczasem modlitwa eucharystyczna uczy nas, że święci to nie jacyś specjalni i wyjątkowi cudotwórcy, ale pośrednicy, którzy razem z nami proszą o łaski Boga. A odnosząc się do św. Michała, jego imię oznacza „któż jak Bóg?” i jasno wskazuje na to, Kto jest najważniejszy.
No właśnie. Bo tu nie chodzi tylko o egzorcyzm do św. Michała, prawda?
Tak. Innymi przykładami mogą być: zawierzanie się Matce Bożej w modlitwie „Pod Twoją obronę” czy „Wieczny odpoczynek…” za zmarłych w ostatnim tygodniu parafian. W tym ostatnim przypadku lepszym momentem jest modlitwa wiernych, w której zawsze jest wezwanie za zmarłych. Rzadko jest używana Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna, czyli Kanon Rzymski, w której również możemy wymienić nie tylko imiona zmarłych, a także polecać z imienia żywych.
Czyli odmawianie tych modlitw jest „zabezpieczeniem” wiernych, gdyby jednak nie wystarczyła sama Eucharystia?
Większość raczej modli się nimi bez tego typu refleksji. Niestety to bardziej kwestia nieświadomości. Wiele dokumentów ostatnich lat zwraca uwagę na małe zrozumienie Eucharystii. To wybrzmiewa również w nauczaniu kolejnych papieży oraz podczas kongresów eucharystycznych. Mówi się o potrzebie odnowy Soboru Watykańskiego II, który był też pokłosiem ruchu liturgiczno-biblijnego. Ta odnowa to proces, który cały czas trwa. I nie wystarczy zmienić księgi liturgiczne, zmienić ryt, ale trzeba zmienić myślenie. Potrzebna jest katechizacja, nauczanie, formacja, które pozwolą wszystko dobrze zrozumieć. O tym pisał papież Franciszek w liście o formacji liturgicznej. Wielką rolę do spełnienia mają tu duszpasterze, którzy powinni pamiętać, że są szafarzami, a nie właścicielami liturgii. Ona jest czymś, co nam Pan Bóg dał, a Kościół trzyma pieczę, by nic nie zostało zniekształcone. W budowaniu świadomości i katechizacji widzę też dużą rolę mediów katolickich, które mogą być skutecznym narzędziem uczenia i wskazywania, jak jest, a nie jak nam się wydaje, że powinno być.
Który moment jest więc najlepszy do odmawiania egzorcyzmu do św. Michała Archanioła i innych wspomnianych już modlitw?
Najwcześniej po błogosławieństwie i rozesłaniu. Osobiście skłaniałbym się ku temu, by jednak było to nawet po pieśni na zakończenie. To pozwoliłoby wyraźnie oddzielić je od Mszy św. Lepiej byłoby też, gdyby nie inicjował ich celebrujący Eucharystię kapłan, co również pozwoliłoby „oderwać” ją od liturgii i podkreśliłoby jej prywatny charakter.
rozmowę z ks. dr Mariuszem Szypą przeprowadził Karol Białkowski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK 22 SIERPNIA
UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY KRÓLOWEJ
Koronacja Matki Boskiej, El Greco, 1591, Muzeum Santa Cruz, Toledo, Hiszpania
Charakterystyczna dla obrazów El Greca świetlistość opływa scenę koronacji Najświętszej Marii Panny. W dole zebrali się Apostołowie – wznoszą wzrok w górę, kontemplując niebiańską scenę: trzy osoby Świętej Trójcy koronują Matkę Bożą na Królową Niebios.
***
Papież Pius XII encykliką “Ad Caeli Reginam” 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, ustanowił święto Królowej Maryi, które początkowo obchodzone było 31 maja a po reformie kalendarza liturgicznego w czasie Soboru Watykańskiego II przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia NMP.
“Nakazujemy również, aby tegoż dnia ponawiano poświęcenie się rodzaju ludzkiego nieskalanemu Sercu Panny Maryi. W nim bowiem leży nadzieja nadejścia lepszego wieku, tryumfu wiary i chrześcijańskiego pokoju”.
papież Pius XII
***
“Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana, jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego oraz zwycięzcy grzechu i śmierci”.
z Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II – Lumen gentium (KK59)
***
***
MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00 W KAPLICY-IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO
PO MSZY ŚW. ODNOWIENIE AKTU ODDANIA
MATCE BOŻEJ, KRÓLOWEJ ŚWIATA
***
Akt osobistego oddania się Matce Bożej
Matko Boża, Niepokalana Maryjo!
Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace,
Radości i cierpienia, wszystko czym jestem i co posiadam.
Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości.
Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi
i ku pomocy Kościołowi świętemu, którego jesteś Matką.
Chcę odtąd czynić wszystko z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie.
Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam.
Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twego Syna i zawsze zwyciężasz.
Spraw więc, Wspomożycielko Wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna
była rzeczywistym królestwem Twego Syna i Twoim.
Amen.
***
22 sierpnia 2012 roku, jeszcze w kościele św. Szymona, oddaliśmy siebie i całą wspólnotą do dyspozycji naszej Bożej Matce. Bogu niech będą dzięki za wiele błogosławieństw jakie dokonały się przez ten Akt oddania. Nadal pragniemy podejmować wezwanie do pokuty za grzechy nasze i za grzechy całego świata, aby ratować biednych grzeszników i błagać o Boży pokój w ludzkich sercach. Nadal pragniemy wynagradzać Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi za tych, którzy nie tylko nie czczą i nie kochają, ale wręcz bluźnią Miłosiernemu Bogu, który tak umiłował świat, że dał Syna swego Jednorodzonego, aby każdy, kto wierzy w Niego, nie umarł, lecz miał życie, Boże życie.
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK 15 SIERPNIA
UROCZYSTOŚĆ WNIEBOWZIĘCIA
NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny / Rubens, 1626 | wikipedia
***
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZ. 20.00 – UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA
***
Dla przypomnienia:
W tym szczególnym dniu członkowie Żywego Różańca mogą uzyskać
odpust zupełny
za siebie albo za dusze w czyśćcu cierpiące
pod zwykłymi warunkami:
– być w stanie łaski uświęcającej;
(jeżeli tego warunku brak, należy przystąpić do spowiedzi św.)
– nie mieć w sobie przywiązania do jakiegokolwiek grzechu;
– uczestniczyć w pełni we Mszy św.;
– pomodlić się w intencjach, w których modli się Ojciec św.
___________________________________________________________________________________________
„Błogosław Ojczyźnie naszej, by była Tobie zawsze wierna…”
Ksiądz Skorupka w obronie Warszawy w 1920 r. Obraz namalowany na życzenie papieża Piusa XI, kaplica w Castel Gandolfo przez Jana Henryka Rosena.
***
W dzisiejszą uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny wspominamy 104. rocznicę Cudu nad Wisłą – „Bitwę Warszawską”, która ocaliła Europę przed bolszewickim najazdem.
Zawierzajmy Panu Bogu naszą Ojczyznę
Boże, Rządco i Panie narodów,
z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
a syny swe wiodła ku szczęśliwości.
Wszechmogący wieczny Boże,
spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
byśmy jej i ludowi Twemu,
swoich pożytków zapomniawszy,
mogli służyć uczciwie.
Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
rządy kraju naszego sprawujące,
by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
(Modlitwa za Ojczyznę ks. Piotra Skargi)
_______________________________________________________________
fot. patrizio righero / Cathopic
***
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
jest jednym z dogmatów Kościoła Katolickiego od roku 1950 – ustanowił go papież Pius XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus (łac. Najszczodrobliwszy Bóg), w odpowiedzi m. in. na prośbę polskich biskupów.
„Powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105).
Na Wschodzie Wniebowzięcie nazywane jest do dzisiaj obchodzone jako święto «Zaśnięcia Matki Bożej».
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, obchodzona przez Kościół katolicki 15 sierpnia, sięga V wieku i jest rozpowszechniona w całym chrześcijaństwie. Jednocześnie należy zaznaczyć, że Nowy Testament nigdzie nie wspomina o ostatnich dniach życia, śmierci i o Wniebowzięciu Matki Bożej. Nie ma Jej grobu ani Jej relikwii. Ale od początku dziejów Kościoła istniała żywa wiara, że Maryja „wraz z ciałem i duszą” została wzięta do nieba.
Uroczystość Matki Bożej Wniebowziętej ma swoje początki w Kościele wschodnim, który wprowadził ją w 431 roku. Kościół łaciński (rzymski) obchodzi Wniebowzięcie (Assumptio) Maryi od VII wieku. Pisma teologiczne potwierdzają, że liczni święci, m.in. Grzegorz z Tours, Albert Wielki, Tomasz z Akwinu i Bonawentura często rozważali wzięcie Maryi z duszą i ciałem do nieba.
Czy dogmat o Wniebowzięciu oznacza, że Matka Boża nie umarła śmiercią fizyczną? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Maryi. Papież Pius XII ustanawiając dogmat nie wspomina o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego Wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz „zasypiając”. Stąd zresztą w różnych tradycjach i okresach różne nazwy tego wydarzenia, jak na przykład: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie czy Odpocznienie Maryi.
Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę.
Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to „jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: „Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”.
Tradycja ikonograficzna przedstawia ciało Matki Bożej unoszone w promienistym świetle przez aniołów do nieba. W taki sposób Wniebowzięcie ukazuje większość dzieł sztuki.
Do najpiękniejszych obrazów o tej tematyce zalicza się „Assunta” (Wniebowzięta) Tycjana w kościele Santa Maria Gloriosa (Matki Bożej Chwalebnej) w Wenecji. Ten wielki obraz w głównym ołtarzu, namalowany w latach 1516-18, należy do mistrzowskich dzieł wielkiego malarza, w późniejszym okresie również wziętego portrecisty papieskiego. Ukazuje on Maryję jako piękną, powabną kobietę – nawet zbyt piękną i zbyt zmysłową dla zamawiających go franciszkanów. Dopiero po długich targach i długotrwałym procesie przyzwyczajania się do obrazu, przywykli do ascetycznego życia zakonnicy weneccy zgodzili się przyjąć pracę i zapłacić za nią Tycjanowi.
W Niemczech tematyka ta pojawia się przede wszystkim na barokowych freskach kościołów Bawarii. Często w sklepieniach można zobaczyć freski ukazujące Maryję, otoczoną aniołami i unoszącą się na obłoku. Hiszpański malarz okresu baroku, Bartolomé Esteban Murillo poświęcił temu tematowi w 1675 r. dzieło, którego oryginał znajduje się obecnie w petersburskim Ermitażu. „Wniebowzięcie Maryi” Petera Paula Rubensa z 1626 r. znajduje się w Narodowej Galerii Sztuki w Waszyngtonie.
Zwyczaje ludowe
W Polsce i wielu innych krajach europejskich dzień ten jest często nazywany także świętem Matki Bożej Zielnej lub Korzennej. W kościołach święci się wówczas zioła, kwiaty i snopy dożynkowe. W sanktuariach maryjnych gromadzą się wielkie rzesze pielgrzymów.
Z Wniebowzięciem NMP łączą się liczne zwyczaje ludowe. Święci się w tym dniu zioła. Wierni przynoszą do kościołów artystycznie ułożone, barwne bukiety. Liczba ziół waha się w nich od siedmiu do 77; najczęściej są wśród nich dziurawiec, rumianek, przywrotnik, oset, kozłek lekarski (waleriana) i lawenda, ale zdarzają się też koper, mięta i szałwia. W środku, niczym berło, umieszczana jest często dziewanna.
Podczas obrzędu poświęcenia śpiewane są pieśni, wychwalające Maryję jako „lilię dolin” i „kwiat pól”. Bukiety poświęconych roślin zanosi się do domów i zasusza. Mają one chronić przed chorobami i przynosić błogosławieństwo domostwu. Po poświęceniu ziół często rzuca się za siebie przez lewe ramię jabłka i gruszki, wyrażając w ten sposób nadzieję na dobre zbiory, zaczynające się właśnie wtedy; od niepamiętnych czasów również zbiorom owoców patronuje Matka Boża. 15 sierpnia jest dla rolników dniem szczególnym.
Niemieckie przysłowie mówi, że „gdy w dzień Wniebowstąpienia świeci słońce, można spodziewać się obfitego owocobrania i słodkich winogron”, co miało oznaczać, że Maryja błogosławi niebo i ziemię, faunę i florę.
Pielęgnowany jest też zwyczaj tzw. trzydziestki maryjnej, rozpoczynającej się 15 sierpnia. Od tego dnia przez 30 dni w kościołach, głównie z tytułami maryjnymi, wierni uczestniczą w nabożeństwach i procesjach ku czci Matki Bożej. W ciągu tych 30 dni przypadają także święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny – 8 września i Imienia Maryi – 12 września.
Święcenie ziół ma podkreślać, że człowiekowi potrzebna jest ozdrowieńcza moc natury. Chrześcijaństwo ma tu bogatą tradycję, jeśli wspomnieć choćby bardzo dziś popularną św. Hildegardę z Bingen, żyjącą w latach 1098-1179 frankońską mniszkę, a także liczne klasztory, zajmujące się ziołolecznictwem.
W Sienie, we włoskiej Toskanii, 15 sierpnia odbywa się święto zwane palio – wyścigi zaprzęgów konnych wokół głównego rynku. Organizuje się je na pamiątkę 1260 roku, gdy miasto, przeżywające wielkie nieszczęścia, oddało się w opiekę Najświętszej Maryi Pannie i zwyciężyło w walce o uniezależnienie się od Florencji. Zwycięzca palio otrzymuje szarfę z wymalowanym wizerunkiem Matki Bożej.
W Polsce ta uroczystość maryjna wiązała się z zakończeniem zbioru plonów, toteż mówiono, że „na Wniebowzięcie zakończone żęcie”. Stało się więc zwyczajem święcenie plonów, przede wszystkim tego, co rosło na własnych polach i w przydomowych ogródkach. Owa „dożynkowa wiązanka” musiała zawierać pokruszone kłosy pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa – tzw. próżankę. Obowiązkowe były też len i groch, bób i marchew z natką, gałązka z gruszką lub jabłko, makówka i orzechy. Ale razem z „wiązanką” święciło się także różne zioła lecznicze.
Katolicka Agencja Informacyjna
______________________________________________________________________________________________________________
Hugo van der Goes/Wikipedia12
***
Matka Boża Zielna.
Jakie zioła powinny znaleźć się w świątecznym bukiecie?
Dlaczego święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny nazywane jest tradycyjnie – Matki Bożej Zielnej? Dlaczego w tym dniu przynosimy do kościoła bukiety z ziół? Co powinno się znaleźć w bukiecie?
Matkę Najświętszą czcimy jako opiekunkę ludzi i ziemi, nic więc dziwnego, że nasi dziadowie obrali Maryję jako patronkę przełomowych momentów w cyklu wegetacyjnym roślin, które pozwalałyby na utrzymanie w zdrowiu i dobrobycie ich rodzin.
Skąd określenie – Matka Boża „Zielna”?
Stąd też 25 marca – w dzień zwiastowania Pańskiego – Maryja czczona była jako Matka Boska Roztworowa – wierzono, że tego dnia rozpoczynają swój rozwój wszystkie rośliny. Święto Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny – 2 lipca – stało się świętem Matki Bożej Jagodnej, gdyż od tego momentu można było zbierać jagody. 8 września – czyli święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny nazywane było dniem Matki Boskiej Siewnej, ponieważ to właśnie tego dnia Maryja miała przechadzać się po obsianych oziminą polach błogosławiąc je, dzięki czemu ziemia miała wydać wysokie plony.
Świętem maryjnym związanym z uprawą ziemi, które do dzisiaj najmocniej i chyba najokazalej kultywowane jest nie tylko w Polsce, ale w całej Europie jest święto Wniebowzięcia Najświętszej Panny, poświęcone tzw. Matce Bożej Zielnej. W ten dzień Maryja czczona jest jako patronka ziemi będącej w bujnym rozkwicie – kwiatów, ziół, owoców i warzyw.
W Polsce Maryja w to sierpniowe święto nazywana jest Zielną, w Bawarii i Nadrenii – Kwietną, w Estonii – Żytnią, a w Czechach – Korzenną. Już same nazwy przywodzą na myśl niesłychany bukiet kolorów i zapachów, mocno działających na zmysły, stąd też w tym dniu święcimy wonne bukiety kwiatów i ziół.
W tradycji Kościoła święto Wniebowzięcia było obchodzone już w V wieku jako Zaśnięcie Najświętszej Maryi Panny i jest najstarszym świętem maryjnym w historii Kościoła. W połowie VII stulecia święto to obchodzono również w Rzymie, a w VIII wieku zostało szerzej upowszechnione w całej Europie, choć dogmat o Wniebowzięciu NMP ogłoszony został dopiero w 1950 r. przez papieża Piusa XII.
Historycy nie są do końca zgodni co do miejsca, w którym nastąpiło Wniebowzięcie opisywane na kartach Pisma Świętego. Jedni uważają, że było to w Efezie, inni że w Jerozolimie – tam też został zbudowany kościół upamiętniający Zaśnięcie NMP. Warto również wspomnieć, że oprócz wielu przedstawień sceny zaśnięcia w sztuce, właśnie to wydarzenie zainspirowało Wita Stwarza i uczynił je centralną scena ołtarza w Kościele Mariackim w Krakowie.
Dlaczego przynosimy kwiaty i zioła do kościoła?
A skąd wziął się właściwie zwyczaj czczenia Matki Bożej bukietami w święto Wniebowzięcia?
Jak wierzymy, Matka Boża nie umarła, lecz zasnęła głębokim snem, a aniołowie zanieśli Jej duszę wraz z ciałem do nieba, gdzie jaśnieje jako Królowa zasiadając po prawicy Jezusa Chrystusa. Według jednej z zachowanych w przekazach ustnych opowieści, w dniu zaśnięcia zjechali się z różnych stron świata apostołowie, by u podnóża Góry Oliwnej pochować ciało Matki Bożej. Nie było jednak wśród nich spóźnialskiego Tomasza, którego ominęło już wcześniej pierwsze spotkanie z Jezusem Zmartwychwstałym w Wieczerniku. Gdy wreszcie przybył, poprosił o otwarcie grobu. Gdy wszedł do wewnątrz nie znalazł tam ciała Maryi. Na miejscu gdzie zostało złożone, leżały tylko wianki i pachnące lilie. Stąd zwyczaj święcenia w tym dniu pachnących kwiatów i ziół.
Jakie zioła powinny się znaleźć w bukiecie?
Współczesne wiązanki zwane w różnych regionach Polski: zielem, ograbką, lub rózgą, w porównaniu z bukietami, które do świątyń przynosili nasi dziadkowie nie są już tak okazałe. Dawniej obowiązkowymi elementami takich bukietów były: kłosy zbóż, len, makówki, macierzanka, mięta, nabite na patyk warzywa i owoce takie jak marchew, jabłka i ziemniaki, gałązki późnych wiśni i leszczyny z orzechami itp.
Wierzono, że poświęcony bukiet nabiera niezwykłych właściwości leczniczych. Dlatego w drodze z kościoła zostawiano go na kilka dni w bruzdach między zagonami, by szkodniki nie zagrażały plonom kapusty i ziemniaków. Po kilku dniach bukiet zabierano do domu i przechowywano, podobnie jak palmę wielkanocną, wetknięty za któryś ze świętych obrazów. Zioła z bukietu stosowano do herbat, naparów, a nawet kąpieli. Okadzano nimi wnętrza domów i budynki gospodarskie – co miało chronić przed gruźlicą, zarazą i rzuceniem uroku.
Wniebowzięcie i… dożynki
Mawiano: „na Wniebowzięcie – ukończone żęcie”, dlatego w tym dniu organizowano czasem również parafialne dożynki. Częściej jednak rolnicy dawali sobie drugą szansę na świętowanie, wyznaczając święto dożynkowe w innym terminie. Święto Wniebowzięcia było okazją do tłumnego pielgrzymowania do sanktuariów maryjnych, szczególnie na Jasną Górę i do Kalwarii Zebrzydowskiej, w której w ten dzień do dziś odbywa się inscenizacja Zaśnięcia i Wniebowzięcia Maryi. W czasie procesji, która kończy uroczystości, posąg Matki Bożej niesiony jest na marach, a następnie podnosi się go i pokazuje wiernym.
Nasze życie najczęściej nie jest już ściśle związane z uprawą roli, monitorowaniem plonów zboża i czuwaniem nad tym czy w zagrodzie zwierzęta dorodnie wyglądają. Świat się zmienił i nasze „plony” częściej można przeliczyć na ilości tabel, prezentacji i wydruków. Myślę jednak, że Maryja jako najlepsza nasza opiekunka i tych plonów dogląda swym matczynym, gospodarskim okiem. Nie zapomnijmy w święto Wniebowzięcia uczcić Maryi bukietem.
Iwona Kołodziej/Wiara.pl/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Apokaliptyczna Niewiasta jest znakiem zwycięskiej nadziei.
NIEPOKALANE POCZĘCIE/Peter Paul Rubens,1628–1629/Wikimedia
***
Wniebowzięta. Fakty i legendy
Jak ustosunkować się do różnych, często bardzo dziwacznych opowiadań o wniebowzięciu Maryi? Czy należy je uznać po prostu za piękne baśnie wyrażające ludową wiarę, czy też można odnaleźć w nich okruchy historycznej prawdy? Co daje nam, chrześcijanom, przekaz o Wniebowzięciu Maryi?
Katolicy zobowiązani są do przyjęcia za prawdę, że „Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105).
Papież Pius XII skorzystał z dogmatu o nieomylności papieskiej, aby uczynić dogmatem coś, co i tak do wieków było przedmiotem powszechnej wiary ludzi, bo Uroczystość Wniebowzięcia NMP zaliczana jest przecież do najstarszych świąt maryjnych w Kościele. Obchodzono ją już w V wieku. Kościół nie rozstrzygnął jednak nigdy, czy Maryja umarła i potem została wzięta do Nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały Bożej, nie umierając lecz „zasypiając”. Niektórzy próbowali odpowiedzieć na te pytania i opisać szczegółowo, jak odbyło się wniebowzięcie Maryi pod względem – powiedzmy to, technicznym… I tu wyobraźnia ludzka podpowiadała różne rozwiązania.
Literatura apokryficzna, która zajęła się tematem wniebowzięcia Matki Bożej, ubarwiła go szeregiem legend i cudów.
Tajemnicze zniknięcie ciała
Pismo Święte po raz ostatni wspomina o Matce Jezusa, jako trwającej na modlitwie z Apostołami w Wieczerniku. Na temat dalszych dni Jej życia i okolicznościach śmierci nic w Biblii więcej nie zapisano. W 450 roku, gdy cesarzowa Pulcheria postanowiła sponsorować budowę kościoła ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu, poprosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o jakieś relikwie Matki Bożej. Dowiedziała się wtedy, że żadne przedmioty, szaty ani kości Matki Bożej nie zostały zachowane, a Jej ciało zostało wzięte do Nieba „jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania” – pisał Biskup.
Jan Damasceński (zm. ok. 749) opisuje, że Apostołowie przybyli do grobu Maryi trzeciego dnia po Jej śmierci, ale nie znaleźli w nim ciała: …jedynie mogli pomyśleć, że Ten…, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do Nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem”. A zatem, wiara we wniebowzięcie Maryi była właśnie konsekwencją tajemniczego zniknięcia jej ciała.
Zioła w grobie Maryi
Idea Wniebowzięcia stała się głównym tematem cyklu około dwudziestu apokryfów, znanych pod ogólnym tytułem Transitus Mariae.
Transitus oznacza „przejście”, niejako paschę – co możemy rozumieć, jako przemianę życia obecnego w jego pełnię. Teksty apoktyficzne, zachowane w różnych językach (syryjskim, koptyjskim, etiopskim, greckim, ormiańskim), pochodzą z okresu między IV a VI w. i mimo, iż różnią się od siebie treścią, czasami wręcz sobie przecząc, zachowują pewien ogólny schemat.
Maryja, w cudowny sposób uprzedzona o swojej śmierci, umiera w Jerozolimie; zostaje złożona do grobu, jakiś czas później lub bezpośrednio po złożeniu do grobu jej ciało zostaje jednak wzięte do Nieba, toteż gdy (po przybyciu spóźnionego Tomasza) Apostołowie otwierają grób, znajdują w nim jedynie świeże kwiaty. Stąd właśnie w Polsce mówi się, że 15 sierpnia przypada Święto Matki Boskiej Zielnej.
Z objawień Katarzyny Emmerich
Cechą wspólną wszystkich apokryfów jest umiejscowienie końca ziemskiego życia Maryi w okolicach Jerozolimy, zazwyczaj w dolinie Jozafata, pod Górą Oliwną. Wbrew późniejszej tradycji, której propagatorką była zakonnica z Westfalii św. Katarzyna Emmerich, jakoby św. Jan Apostoł zabrał Maryję ze sobą do Efezu, gdzie miała ona doczekać kresu swojego ziemskiego życia, wszystko wskazuje na to, że Maryja umarła w Jerozolimie.
Zwolennikom wizji św. Katarzyny Emmerich trudno to zaakceptować. Przecież opisała ona dokładnie mały domek w górach, 7 km za Efezem, wzniesiony dla Matki Bożej przez św. Jana. W lipcu 1891 r. dwóm francuskim lazarystom, profesorom kolegium Najświętszego Serca Jezusowego w Izmirze, udało się odnaleźć nawet ruiny tego domku, które są w 100 procentach zgodne z opisem niemieckiej mistyczki. Co prawda Katarzyna Emmerich twierdzi, że to z Efezu Maryja została wniebowzięta, ale niektórzy, próbując ocalić wiarygodność efeskiego Domku Świętej Maryi, sugerują, że Maryja faktycznie wyemigrowała, a następnie powróciła do Jerozolimy, by jej śmierć mogła dokonać się w miejscu o wymiarze symbolicznym.
Decyzja Apostołów
W wielu apokryfach pojawia się motyw konsultowania się Chrystusa z Apostołami na temat tego, co powinno stać się z ciałem Maryi po śmierci. Wprost pyta o to Dwunastu, a oni decydują demokratycznie, że wypadałoby wziąć ciało Matki Boskiej do Nieba.
W utworze Św. Melitona z Sardes Księga o odejściu Dziewicy Maryi” (Transitus Melitona z Sardes) czytamy:
Wtedy rzekł Piotr i inni apostołowie: Panie, wybrałeś tę oto służebnicę Twoją, by stała się dla Ciebie niepokalaną komnatą (…). Wydaje się nam, sługom Twoim, że jest rzeczą słuszną , tak jak to, iż przezwycieżywszy śmierć, królujesz w chwale, abyś również, po wskrzeszeniu ciała matki, doprowadził ją pełną radości do Nieba. Wtedy rzekł Zbawiciel: Niech się stanie według waszego zdania (TransMel XV, 3 – XVI, 1).
W ten oto sposób Maryja zostaje wniebowzięta na mocy decyzji Kościoła. Apokryfy wskazują także dość konsekwentnie, że dodatkowym argumentem za cudownym zabraniem ciała Maryi do Nieba były próby sprofanowania jej zwłok podejmowane rzekomo przez kapłanów żydowskich.
Legendy a prawda wiary
Apokryf o nazwie Opowieść Jana Teologa o uśnięciu świętej Bogurodzicy (Transitus Jana Teologa) podaje rozwiązanie pośrednie. Czytamy w nim opis, jak Chrystus zstępuje z Nieba w asyście cherubinów i objaśnia Maryi, co stanie się z jej ciałem, a co z duszą:
Oto od teraz zostanie twoje drogocenne ciało przeniesione do Raju, a święta Twoja dusza do Niebios, do skarbów Ojca Mojego, do nadprzyrodzonej światłości” (TransJTeol XXXIX).
Wtedy oblicze Matki Pana zabłysło bardziej niż słońce (…), Pan zaś wyciągnąwszy ręce przyjął jej świętą i przeczystą duszę, a w chwili wyjścia jej przeczystej duszy, napełniło się miejsce owo zapachem i niewypowiedzianym światłem” (TransJTeol XLIV-XLV).
Ciało Maryi zostaje złożone najpierw do grobu, po trzech dniach w tajemniczy sposób znika: I poprzez trzy dni słyszano głosy niewidzialnych aniołów, którzy chwalili Chrystusa, Boga naszego, który się z niej narodził. A gdy wypełnił się trzeci dzień, zmilkły głosy, z tego więc poznali wszyscy, że drogocenne jej ciało zostało przeniesione do Raju” (TransJTeol XLVIII).
Autor ma świadomość, że należy wyłączyć Maryję spod prawa rozkładu ciała w grobie (no bo nie wypada), z drugiej strony jednak uważa, że wystarczy uznać niezniszczalność jej ciała, przeniesionego do Raju, gdzie oczekuje na powszechne zmartwychwstanie. Mamy tu zatem właściwie teorię podwójnego wniebowzięcia: ciała złożonego w Raju i duszy przeniesionej do Siódmego Nieba.
Raj to Ogród Eden (ten w którym żyli przed upadkiem Adam i Ewa). Według legend żydowskich został on tuż przed Potopem usunięty z ziemskiej rzeczywistości, przemieniony i umieszczony w Trzecim Niebie. O ile więc ciało Maryi nadal czeka na zmartwychwstanie ciał, tyle że w Trzecim Niebie, to jej dusza jest już przy Tronie Boga.
Te historie o wyjmowaniu duszy i wkładaniu jej z powrotem, czy też o rozdzielaniu miejsca pobytu duszy i ciała, wydawały się jednak pomysłami nazbyt fantastycznymi.
Za bardziej wiarygodne uznano, że Maryja zmartwychwstała i została wzięta do Nieba (z duszą i ciałem) bezpośrednio po śmierci, a nie trzy dni po niej. Tak wniebowzięcie przedstawia chociażby wzmiankowany już apokryf pod tytułem „Transitus Melitona z Sardes”. Taka też koncepcja wniebowzięcia Maryi najbardziej utrwaliła się w powszechnej świadomości wiernych.
Czasami nawet pomijano śmierć i wskrzeszenie Maryi przez Jezusa, sugerując jakoby została ona zabrana do Nieba jeszcze za życia, co rozumiano w ten sposób, że kresem jej ziemskiego życia było po prostu wniebowzięcie, a nie śmierć. Precedens już istniał, bo żywcem został porwany do Nieba prorok Eliasz (2 Krl 2, 11), a jeszcze wcześniej Henoch (Rdz 5,24; Syr 44,16; Hbr 11,5). Skoro oni mogli nie doświadczyć śmierci, mogła i Maryja.
Pamiątka z wniebowzięcia
Według apokryfu przypisywanego Józefowi z Arymatei, kiedy apostoł Tomasz (który nie był na pogrzebie) zbliżał się do Góry Oliwnej, ujrzał, jak aniołowie niosą ciało Maryi do Nieba. Zaczął więc wołać:
O święta Matko, Matko błogosławiona, Matko niepokalana, jeśli już doznałem tej łaski, że cię teraz widzę, gdy dążysz do Nieba, uraduj sługę twego dzięki twemu wielkiemu miłosierdziu” (TransJózAr XVII).
Wówczas przepaska, którą apostołowie opasali wcześniej ciało Maryi, została zrzucona z Nieba, aby Tomasz mógł ją sobie zachować na pamiątkę. Po przybyciu do Wieczernika Tomasz wysłuchał opowieści pozostałych apostołów o śmierci i pogrzebie Matki Boskiej. Oświadczył wówczas, że Jej ciała już nie ma w grobie, bo zostało zabrane do Nieba. Zdenerwowani Apostołowie zaczęli mu wypominać grzech niewiary w zmartwychwstanie Jezusa, zarzucając, że teraz dla odmiany fantazjuje. Tomasz jednak domagał się, aby poszli do grobu i otwarli go celem sprawdzenia, czy nadal znajduje się w nim ciało Matki Boskiej. Oczywiście grób okazał się pusty. Gdy zaś Tomasz pokazał szarfę, która spadła, gdy aniołowie nieśli ciało Maryi w stronę Nieba, apostołom nie pozostało nic innego, jak uznać, że doszło do wniebowzięcia, którego świadkiem był Tomasz.
Tę właśnie przepaskę Maryi, jako relikwię i pamiątkę z wniebowzięcia przechowuje katedra pw. św. Szczepana w Prato w kaplicy o nazwie Del Sacro Cingolo. Jeśli więc ktoś nie dowierza, może udać się do Toskanii i naocznie przekonać, że Maryja wniebowstąpiła, czego widomym dowodem jest przepaska oprawiona w złoty relikwiarz i wystawiana kilka razy do roku na widok publiczny.
Jak ustosunkować się do tych różnych, często bardzo dziwacznych, apokryficznych opowiadań o wniebowzięciu Maryi? Należy je uznać po prostu za piękne baśnie wyrażające ludową wiarę. Już dekret papieża Gelazego z 495 r. wzywa do wstrzemięźliwości w czytaniu apokryfów o wniebowzięciu i postuluje zdrowy rozsądek. Być może nie wszystko jest tam legendą i apokryfy te zawierają jakieś okruchy prawdy historycznej, ale tego nie potrafimy rozstrzygnąć. Dają nam natomiast ciekawy wgląd w to, jak chrześcijanie kiedyś wyobrażali sobie wniebowzięcie Maryi.
Roman Zając/Wiara.pl/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
XVII-wieczny obraz wotywny z gidelskiego sanktuarium Matki Bożej.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Niebo manifestuje się na ziemi – trzeba tylko otworzyć oczy
Maryja została wzięta do nieba, ale to nie znaczy, że już do nas nie zagląda. Matka Boża i inni mieszkańcy krainy zbawionych wciąż nam nieba przychylają.
Janina Lach z Łodzi cierpiała na stwardnienie rozsiane. Mąż ją zostawił, więc sama wychowywała dwójkę małych dzieci. Straciła władzę w nogach, lekarze nie dawali jej żadnej nadziei. Dowiedziała się, że konsekwencją choroby będą całkowity paraliż i ślepota. Miała 26 lat, gdy przyznano jej inwalidztwo pierwszej grupy. Pod koniec stycznia 1979 roku przyśniła się jej Jasna Góra i Matka Boża. Maryja mówiła coś do pielgrzymów, ale w pewnym momencie spojrzała na nią i powiedziała: „Przybądź do mnie, doznasz łaski”. Było to tak wyraźne, że kobieta się nie zastanawiała. Poruszając się o kulach, w ciężkim kołnierzu ortopedycznym, dotarła do pociągu i przyjechała do Częstochowy.
Gdy znalazła się w Kaplicy Cudownego Obrazu, było około południa. Wkrótce miała się zacząć Msza św. Janina ujrzała bijącą z obrazu jasność i czuła ogarniające ją wielkie ciepło. W głowie słyszała słowa: „No chodź, chodź. Podejdź bliżej, bliżej…”. Podeszła tak blisko, że bliżej już się nie dało.
Świadkiem tej sceny była siostra Rafaela Marek, służebniczka. Klęczała obok. Ona też widziała nadzwyczajną jasność bijącą z Obrazu. Myślała, że włączono jakieś nowe reflektory – aż odwróciła się, żeby to sprawdzić. W pewnej chwili usłyszała stukot upadających na posadzkę kul. Zauważyła, że kobieta stoi z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wpatrzona jak w ekstazie w wizerunek Maryi. „Podeszłam, podniosłam kule, uklękłam obok tej kobiety i zaczęłam się modlić. Z wielkim wzruszeniem, bo już wiedziałam, że jestem świadkiem dziejącego się właśnie cudu” – opowiadała później. Kiedy Janina oprzytomniała, zwróciła się do zakonnicy. „Siostro, co się ze mną dzieje, ja stoję? Od pięciu lat nie rozstaję się z kulami” – powiedziała. Zdała sobie sprawę, że dzieje się coś ponadnaturalnego. Płakała ze wzruszenia.
Szczegółowe badania potwierdziły niewytłumaczalne uzdrowienie Janiny Lach z nieuleczalnej choroby. Całkowicie zdrowa mogła zająć się dziećmi. Wyremontowała dom i przyjęła do niego także swojego męża, który schorowany i pozbawiony dachu nad głową, wrócił do żony.
Znowu cud
Wiosną 2005 roku Janina Lach, wskutek wypadku samochodowego, straciła wzrok. Lekarze orzekli: pourazowy zanik nerwu wzrokowego. 15 lipca całkowicie ociemniałą przywiozły na Jasną Górę córka i wnuczka. Poprosiła o podprowadzenie jej do miejsca, gdzie pielgrzymi na klęczkach okrążali ołtarz. Ona też uklękła i zaczęła iść na kolanach. Będąc przed Obrazem Matki Bożej, poczuła powiew ciepłego powietrza. Chciała powiedzieć: „Matko Boża, widzisz, z jakim problemem do Ciebie przybywam”, ale gdy doszła do słowa „widzisz”… zobaczyła twarz Maryi w jasnogórskim Obrazie. „Dalej szłam na kolanach z wdzięcznością, dziękując, że mogę Ją widzieć” – zeznała później do protokołu stwierdzającego kolejny cud, którego doświadczyła.
Janina do wiszących na ścianie kaplicy swoich kul dołączyła białą laskę. W 2014 roku, kolejny raz odwiedzając Jasną Górę, powiedziała: „Cały czas się czuję jak Jej dziecko, a Ona – moja ukochana Mama. Wyszło to z moich lat dziecięcych, kiedy nie miałam mamy, i od dziecięcych lat przychyliłam się do Matki Najświętszej. Ta miłość do Maryi pogłębiała się z miesiącami, z latami. Teraz jestem całkowicie Jej oddana. Zawierzam Jej wszystko”.
– Na Jasnej Górze wciąż dzieją się cuda. Mniej lub bardziej spektakularnie. Są ludzie, którzy o tym informują osobiście, czasem listownie, a czasem zawiadamia o tym ich rodzina – mówi paulin o. Michał Bortnik, rzecznik prasowy Jasnej Góry. Podkreśla, że współczesne cuda są dokładnie dokumentowane, oparte nie tylko na zeznaniach osób uzdrowionych i świadków, ale też – a może przede wszystkim – na świadectwach lekarskich. Zakonnik wskazuje, że uzdrowienie Janiny Lach jest jednym z bardziej spektakularnych przypadków ingerencji nadprzyrodzonej na Jasnej Górze w ostatnich czasach.
Znaczące, że przypadkiem Janiny Lach bardzo szybko zainteresowała się SB. Rządzący wtedy komuniści próbowali podważać jej wiarygodność. Szczęśliwie udało się zdobyć dokumentację medyczną, zanim bezpieka położyła na niej rękę. Sugerowano, że wcześniej udawała chorobę albo, przeciwnie – że wciąż jest chora. Dlatego, choć była w pełni sprawna, w papierach długo pozostawała jako osoba z ciężkim inwalidztwem.
Reakcja bezpieki PRL pokazuje, jak bardzo „niebezpieczne” dla ideologów nieistnienia Boga są wydarzenia, w których niebo manifestuje swoją obecność. Według wyznawanej przez nich ideologii zdarzenia te nie mają prawa zaistnieć. Zdarzają się jednak, i to znacznie częściej niż się na ogół wydaje. Maryja spośród wszystkich świętych najczęściej i najwyraźniej sprowadza niebo na ziemię. Przejawia się to w niezliczonych łaskach i znakach, w doświadczeniu Bożej miłości i w przemianie serc, jaka następuje wskutek spotkania z Nią.
Mama i rodzeństwo
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny nie oznaczało Jej nieobecności na ziemi. Historia Kościoła pokazała, że stało się przeciwnie – Maryja spośród wszystkich świętych najczęściej i najwyraźniej sprowadza niebo na ziemię. Przejawia się to w niezliczonych łaskach i znakach, w doświadczeniu Bożej miłości i w przemianie serc, jaka następuje wskutek spotkania z Nią. Czy jednak mogło być inaczej, skoro w testamencie Jezusa z krzyża otrzymała misję bycia Matką dla wszystkich ludzi? To oczywiste, że Jej troska dotyczy nas, przebywających jeszcze w doczesności, a nie zbawionych, o których troszczyć się już nie musi. Ponieważ Matka Boża jest także naszą Matką, robi wszystko, żebyśmy trafili do nieba. Nic też dziwnego, że ingerencje Maryi mają konkretny wymiar i zawsze zmierzają do wzmocnienia więzi człowieka z Bogiem.
W niebie mamy też rodzeństwo. Jezus, który sam określił się jako nasz brat, tym samym uczynił naszymi braćmi i siostrami wszystkich zbawionych. Kościół niebiański, do którego należą wszyscy święci z Maryją i aniołami, manifestuje się na różne sposoby. Konstytucja dogmatyczna o Kościele Soboru Watykańskiego II mówi o „trosce braterskiej” mieszkańców nieba, która „wspomaga wydatnie słabość naszą”.
„Przyjęci bowiem do ojczyzny i znajdując się blisko przy Panu, przez Niego, z Nim i w Nim nieustannie wstawiają się za nas u Ojca” – czytamy.
Będę kradła
Wstawiennictwo świętych ma nieraz wymiar konkretnych, dających się zweryfikować zdarzeń. Są tacy, których „specjalnością” jest ingerowanie na ziemi i rozwiązywanie ludzkich problemów. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus przed śmiercią zapowiedziała: „Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Nazwała się małą złodziejką. „Będę kradła. Dużo rzeczy w niebie zniknie, bo je wam przyniosę” – obiecała. Gdy 30 września 1897 roku zmarła, zaczęła spełniać swoją zapowiedź, wysłuchując niezliczonych modlitw ludzi na całym świecie.
„Ujrzałam Tereskę stojącą tuż przy moim łóżku, wzięła mnie za rękę i się zaśmiała. Była prześliczna. Miała na sobie welon i wokół jej głowy roztaczał się blask” – opowiadała Reine Fauquet, kilkuletnia dziewczynka, która po odwiedzeniu grobu Teresy odzyskała wzrok. To było w maju 1908 roku i przyczyniło się do otwarcia procesu beatyfikacyjnego karmelitanki z Lisieux.
Nie sposób oszacować liczby uzdrowień za wstawiennictwem św. Teresy, jakie dokonały się od tamtego czasu. Sama święta nie ogranicza się do tej dziedziny. Po prostu pomaga ludziom w potrzebie, objawiając wielkość i miłość Bożą. Już przed beatyfikacją „poratowała finansowo” zadłużone karmelitanki z klasztoru w Apulii, na południu Włoch. „Słuchaj, Pan posługuje się niebianami jak ziemianami, oto pięćset lirów, którymi spłacisz dług wspólnoty” – powiedziała we śnie przeoryszy. Pieniądze były we wskazanym miejscu. Podobne świadectwa dawane są do dzisiaj.
Chodzi o niebo
Teresa osobiście zajmuje się także formacją poszczególnych ludzi, instruując ich, jak mają żyć, żeby osiągnąć świętość. Zdarzyło się to m.in. siostrze Dulcissimie – Helenie Hoffmann, Ślązaczce zmarłej w 1936 roku w Brzeziu k. Raciborza. Zaczęło się od tego, że jako dziewczynka wykopała na polu medalik ze św. Tereską. Nie wiedziała, kim jest „ta pani”, rozpoznała ją dopiero po zdjęciu w gazecie. Potem Teresa przedstawiła się Helence w czasie snu i tak zaczęła się ich mistyczna przyjaźń. Formacja okazała się tak skuteczna, że dziś trwa proces beatyfikacyjny siostry Dulcissimy. Na jego finał oczekuje wielu ludzi, którzy za wstawiennictwem śląskiej zakonnicy doznali wielu łask.
Ingerencje świętych zawsze mają jeden cel, wyznaczony przez Boga – przybliżyć śmiertelnikom niebo, uświadomić im ich właściwy cel i wskazać drogę, którą zawsze jest zaufanie Bogu. Ten rys jest bardzo wyraźny u św. Szarbela, którego wstawiennictwu przypisuje się 45 tysięcy potwierdzonych cudów. Znamienne są słowa, które usłyszała z jego ust spektakularnie uzdrowiona w 1993 roku Libanka Nouhad Al-Chami: „Zoperowałem Cię, aby ludzie się nawracali, widząc, że zostałaś cudownie uzdrowiona. Wielu ludzi oddaliło się od Boga, przestali się modlić, przystępować do sakramentów, żyją tak, jakby Bóg nie istniał”.
Ostatecznie zawsze chodzi o to, żeby ludzie się nawracali i tak trafili do nieba. Dlatego niebo tak często wychodzi do nas.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
W UROCZYSTOŚĆ PRZEMIENIENIA PAŃSKIEGO – 6 SIERPNIA
wyruszyła z Warszawy 313 najstarsza polska pielgrzymka na Jasną Górę
fot. JM/Gość Niedzielny
***
Ponad 2,5 tys. pielgrzymów w 18 grupach wyruszyło po porannej Mszy na Jasną Górę. Międzypokoleniowo, radośnie, z ważnymi intencjami w sercach. Na drogę pobłogosławił im metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz, który apelował, by pielgrzymowanie było też ewangelizacją. Hasło tegorocznej, 313 pielgrzymki, to “Uświęć ich w Prawdzie”. Najstarsza w Polsce, warszawska Pielgrzymka Piesza, w tym roku wpisana została na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.
Przed 6 rano pod paulińskim kościołem Ducha Świętego w Warszawie zgromadziło się ponad 2,5 tysiąca pielgrzymów. Rodziny z dziećmi w wózkach, seniorzy z kijkami trekkingowymi. Siostry zakonne, księża przewodnicy. O dobrą organizację troszczą się porządkowi. Nie brakuje instrumentów – oprócz gitar, dostrzec można było akordeon, ukulele, grzechotki. Ważną i wymagającą posługą podczas pielgrzymowania jest noszenie nagłośnienia. Na czele każdej z grup niesiony jest krzyż i jej znak, niektórzy pielgrzymi niosą flagi transparenty. Jednej grupie towarzyszy wielki portret Prymasa Tysiąclecia. Pątnicy niosą w sercach różne intencje, od tych osobistych, rodzinnych, po opiekę nad ojczyzną i pokój na świecie, zwłaszcza w Ukrainie.
Przed Mszą trwały jeszcze ostatnie zapisy na pielgrzymkę, do której dołączyć się można w każdej chwili na trasie. Organizatorzy liczą, że po weekendzie w drodze będzie 4,5 tys. pątników.
– Mam już swoje lata, więc taka wyprawa to zawsze wysiłek, ale ofiaruję go Bogu z modlitwami za moje wnuki, a w tym roku też za prawnuczkę albo prawnika, bo parę dni temu wnuczka powiedziała, że jest w stanie błogosławionym – mówi KAI pani Maria, który na pielgrzymim szlaku była już 11 razy, ale z Warszawy rusza po raz pierwszy.
Pan Michał, formujący się w ruchu Światło Życie, który idzie na Jasną Górę z żoną i trójką dzieci, w pielgrzymowaniu widzi dobrą metodę na umacnianie więzi rodzinnych. – Mamy też nadzieję, że dla dzieci to będzie owocna na całe życie katecheza i będą trwały w Kościele, który poznają jako radosną i wspierającą wspólnotę – dodaje.
Mszy polowej przed kościołem Ducha Świętego przewodniczył metropolita warszawski, kard. Kazimierz Nycz. W kazaniu zauważył, że już tradycją stało się rozpoczynanie warszawskiego pielgrzymowania w święto Przemienienia Pańskiego, „by tam przede wszystkim na końcowej Eucharystii przeżyć prawdę tych słów – to jest mój Syn umiłowany, w którym jest nasze zbawienie, w którym dokonała się ofiara na krzyżu”.
Hierarcha podkreślił, że tajemnica zbawienia jest sensem bycia w Kościele i życia, powinna też wzniecić zapał do głoszenia tej prawdy innym, zwłaszcza na peryferiach, „gdzie coraz więcej jest ludzi, którzy nie znają jeszcze Chrystusa, albo nie znają już Chrystusa. Jeszcze 50 lat temu chrześcijanie stanowili jedną trzecią mieszkańców ziemi, dziś na 9 mld jest nas trochę ponad miliard”.
– Zmienia się optyka świata, zmienia się optyka miejsc, gdzie rozwija się Kościół. Nie należy już do tych miejsc Europa. Także w Polsce w ciągu ostatnich 30 lat powiększyły się peryferia ludzi, którzy się znaleźli poza chrześcijaństwem, poza Kościołem – mówił dodając, że ten proces sekularyzacji na świecie próbuje postawić w centrum człowieka zamiast Boga. Zauważył, że z tym związane jest inne współczesne zjawisko, przejawiające się w czynieniu wartości nie z dobra samego w sobie a z tego, w czym człowiek chce widzieć swoje szczęście, dla którego jest w stanie nawet poświęcić prawdziwe dobro. Zapewnił, że szczęście bierze się właśnie z czynienia dobra, a źródłem prawdziwego szczęścia jest Chrystus, zapraszający do wiecznego szczęścia w swoim zmartwychwstaniu.
Nawiązując do Ewangelii o przemienieniu na górze Tabor kaznodzieja mówił, że to doświadczenie tuż przed wydarzeniem Kalwarii miało apostołów przygotować, by było im łatwiej w obliczu męki Chrystusa, na innej górze – Kalwarii. „Statystycznie nie wszystko się z tego zamiaru Pana Jezusa udało, bo pod krzyżem został tylko Jan” – zauważył kardynał podkreślając, że jednak to doświadczenie góry Tabor pomogło im przyswajać prawdę zmartwychwstania.
– W naszym życiu czasem jest podobnie, spotykają nas różne drogi krzyżowe i góry Kalwarie, często zapominamy, że by je pokonać i przeżyć, trzeba wstępować na Górę Przemienienia, przemienienia Jezusa. Dlatego tak ważna jest Eucharystia. To jest dla wierzącego Góra Przemienienia, by umocnionym przejść do swojego życia – wskazał kard. Nycz.
Przytaczając dzieje tej najstarszej polskiej pielgrzymki wyraził radość, że po czasie pandemii pielgrzymów jest z roku na rok więcej, że pielgrzymka jest międzypokoleniowa. Dziękując za ich trud pielgrzymowania prosił, by w modlitwach pamiętać o lokalnym Kościele oraz powołaniach kapłańskich i zakonnych. Wezwał też, by pielgrzymowanie było ewangelizacją, dawaniem świadectwa po drodze.
– Wasze pielgrzymowanie do Częstochowy ma na celu spotkanie Chrystusa Przemienionego, który woła do Ojca „uświęć ich w Prawdzie” – mówił warszawski metropolita, nawiązując do hasła tegorocznej pielgrzymki. – Pierwszym wymiarem tej modlitwy Jezusa jest to, byśmy uwierzyli, że dla chrześcijanina jedyną najważniejszą prawdą jest Jezus Chrystus. Ale kiedy Jezus mówi te słowa, ma na myśli też to, co świat przez wieki robi z tą ziemską prawdą. W XXI wieku człowiek współczesny często mówi, że prawda jest to, co uważam za prawdę, inna jest prawda mediów, polityki, w życiu codziennym. Kiedy wołamy „Uświęć nas w Prawdzie”, wołamy o to, by Pan nam pomógł wracać do prawdy obiektywnej – dodał hierarcha, wzywając do powrotu do prawdy zwłaszcza o małżeństwie i życiu.
Po Mszy kard. Nycz błogosławił pielgrzymom relikwiami Rodziny Ulmów, a w darze otrzymał pakiet duchowego pielgrzyma i odprowadził pielgrzymów do archikatedry św. Jana.
Warszawska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę trafiła w tym roku na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.
Pielgrzymka warszawska nazywana także paulińską, początkami sięga XVIII w., ma swoje korzenie w 1711 roku. Wówczas Bractwo Pięciu Ran Chrystusa z warszawskiego kościoła paulinów postanowiło zorganizować wędrówkę, aby wyrazić wdzięczność Matce Bożej za ocalenie Warszawy przed epidemią dżumy w latach 1708-1711. Wyruszyło około 20 mężczyzn, ofiarując srebrne wota jako podziękowanie. Pielgrzymowanie kontynuowano w trudnych czasach stopniowej utraty niepodległości Rzeczypospolitej w XVIII wieku. W okresie zaborów pielgrzymka stała się symbolem wierności i wdzięczności wobec Matki Bożej Częstochowskiej. Począwszy od 1950 roku, Warszawska Pielgrzymka Piesza wyruszała z odbudowanego kościoła Ducha Świętego, tradycyjnego miejsca wymarszu. W latach 60-tych pomimo zakazu zgromadzeń religijnych, pielgrzymka odbywała się dzięki staraniom organizatorów i wsparciu paulinów. Każda pielgrzymka idzie na Jasną Górę z wybranym hasłem, do którego opracowywany jest program rozpisany na 9 dni. Fenomen tej pielgrzymki polega na ciągłości – wierni wypełniali śluby pielgrzymowania do Częstochowy nawet w czasie rozbiorów, wojen, zaraz i komunizmu. Jest nazywana „matką” pielgrzymek w Polsce.
Kai/Gość NIedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Jedna z najstarszych pielgrzymek na Jasną Górę wyruszyła na szlak
fot. via Facebook (Warszawska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę) – ojcowie Paulini/6 sierpnia 2024
***
Niech doświadczenie pieszej pielgrzymki ku Jasnogórskiej Pani, Matce Wcielonej Prawdy, umocni waszą wiarę i rozpali serca miłością najpierw do Boga, aby potem, gdy wrócicie do rodzin i domów oraz codziennych zadań, móc miłować się wzajemnie – napisał metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz w przesłaniu do uczestników 313. Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej, która 6 sierpnia wyruszyła na szlak, aby 14 sierpnia dotrzeć na Jasną Górę.
Pielgrzymowanie z Warszawy do Częstochowy pod hasłem „Uświęć ich w Prawdzie” rozpoczęło się poranną Mszą św. pod przewodnictwem kard. Nycza w kościele paulinów pw. Ducha Świętego w Warszawie. W drogę wyruszyło 2,5 tys. pielgrzymów w 18 grupach, reprezentujących różne grupy wiekowe. Zostali pobłogosławieni relikwiami bł. rodziny Ulmów. Zdaniem organizatorów liczba pątników może jeszcze wzrosnąć do ok. 4,5 osób.
W tym roku Warszawska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę została wpisana na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Jej początki sięgają 1711 r. Czasami nazywa się ją „matką” pielgrzymek w Polsce.
We wtorek 6 sierpnia na pątniczy szlak z Wawelu w kierunku Jasnej Góry wyruszyło również ok. 6,5 tys. pielgrzymów z archidiecezji krakowskiej, którzy dotrą do celu 11 sierpnia. Mszy św. inaugurującej 44. Pieszą Pielgrzymkę Krakowską na Jasną Górę przewodniczył metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski. Hasłem tegorocznej pielgrzymki są słowa „Uczestniczę we wspólnocie Kościoła”. Pielgrzymka krakowska składa się z ośmiu wspólnot. Po 5 latach przerwy na pątniczy szlak powróciło ok. 750 Włochów ze wspólnoty Comunione e Liberazione.
44. Krakowska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę (Michał Michalski)
Początki Krakowskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę sięgają tzw. Białego Marszu, który został zorganizowany przez krakowskich studentów 17 maja 1981 r., cztery dni po zamachu na życia św. Jana Pawła II.
44. Krakowska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę (Michał Michalski)
Lipiec i sierpień to w Polsce sezon pielgrzymkowy. Wiele pielgrzymek wyruszyło lub wyruszy w trasę na Jasną Górę z różnych zakątków Polski. W poniedziałek 5 sierpnia Mszą św. w sanktuarium w Wiślicy zainaugurowano 43. Kielecką Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, która u celu będzie 13 sierpnia. Eucharystii przewodniczył ordynariusz kielecki bp Jan Piotrowski. 17 sierpnia wystartuje 42. Piesza Pielgrzymka Tarnowska na Jasną Górę, która tradycyjnie przybędzie do sanktuarium jasnogórskiego w wigilię uroczystości NMP Częstochowskiej – 25 sierpnia.
Pielgrzymi docierają na Jasną Górę nie tylko pieszo, ale również w ramach pielgrzymek biegowych, a nawet na rolkach czy konno. Różnorodność form pielgrzymowania to prawdziwy polski fenomen. Szczyt pielgrzymkowy przypada kilka razy w okolicach głównych świąt Maryjnych obchodzonych w tym czasie: 16 lipca (Matki Bożej Szkaplerznej), 26 sierpnia (Matki Bożej Częstochowskiej) i 8 września (Narodzenie NMP).
mp/Vatican News, Artur Hanula
______________________________________________________________________________________________________________
Czym są sanktuaria i dlaczego do nich pielgrzymujemy?
fot. BP KEP
***
Polska jest krajem obfitującym w sanktuaria o żywym ruchu pielgrzymkowym. Sanktuaria to miejsca uznane za wyjątkowe, w których w sposób szczególny Bóg udziela swych łask. Miejsca te w naturalny sposób stawały i stają się celem pielgrzymek – pobożnych wędrówek, zbiorowych lub indywidualnych, mających na celu oddanie czci Bogu oraz duchowy wzrost. Polacy najliczniej pielgrzymują na Jasną Górę, a naszym najbardziej międzynarodowym sanktuarium są krakowskie Łagiewniki.
Sanktuaria powstają zwykle w miejscach związanych z nadprzyrodzonym wydarzeniem, miejscach związanych z relikwiami lub ze szczególnymi obiektami kultu, np. cudownymi wizerunkami. Dzielą się na sanktuaria Pańskie – miejsca szczególnego kultu Bożych tajemnic, np. Trójcy Świętej, Miłosierdzia Bożego, Świętego Krzyża, sanktuaria maryjne – związane z czcią oddawaną Matce Bożej oraz sanktuaria związane z kultem poszczególnych świętych. Miejsca święte dzielą się również pod względem prawnym na erygowane, czyli takie, które zatwierdzone zostały przez odpowiednią władzę kościelną, oraz takie, które nie posiadają takiego statusu. Wiąże się to z rangą oraz oddziaływaniem sanktuarium. Mogą zatem istnieć sanktuaria międzynarodowe – erygowane przez Stolicę Apostolską, narodowe – przez konferencję episkopatu danego kraju, i diecezjalne – przez biskupa danej diecezji.
Warto jednak podkreślić, że podział prawny w istocie nie oddaje znaczenia poszczególnych sanktuariów. Dla przykładu w Polsce dekretami Stolicy Apostolskiej zatwierdzone zostały sanktuarium na Górze św. Anny i sanktuarium św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Dekretu takiego nie ma natomiast Jasna Góra, która jest przecież jednym z najważniejszych sanktuariów na świecie. Podział sanktuariów na międzynarodowe, krajowe, ponadregionalne, regionalne, lokalne i parafialne nie ma więc w gruncie rzeczy charakteru formalnego i opiera się na obserwacji rzeczywistego zasięgu oddziaływania danego miejsca ze względu na ruch pielgrzymkowy.
Historia pielgrzymek
Za pierwszą pielgrzymkę na ziemiach polskich uznaje się podróż, którą cesarz Otton III odbył do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie w 1000 r. Najstarsze wzmianki o ruchu pielgrzymkowym związane są natomiast z sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego na Łysej Górze, miejscu uznawanym za święte jeszcze w czasach przedchrześcijańskich. Wieki średnie to czas powstawania kolejnych sanktuariów związanych z kultem relikwii świętych oraz z rozwijającym się kultem maryjnym
W 1382 r. książę opolski Władysław przekazał wizerunek Matki Bożej paulinom, sprowadzonym z Márianosztra na Węgrzech do Częstochowy. Szybko stał się on celem pielgrzymek wszystkich stanów i regionów. Kult ten nabrał z czasem cech kultu państwowego i dynastycznego. W XVII w. kult jasnogórski był już ważną praktyką społeczną, ze stałymi szlakami pątniczymi. Od XVI w. liczne sanktuaria maryjne zaczęły powstawać na kresach Rzeczypospolitej. W tym czasie pielgrzymki stały się potrzebą religijną wszystkich warstw społecznych. W XVII w. zaczęły też powstawać liczne kalwarie, począwszy od Kalwarii Zebrzydowskiej (1602), odtwarzające w terenie realia Jerozolimy i upowszechniające kult Męki Pańskiej.
8 września 1717 r. odbyła się uroczysta koronacja wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. Do końca I Rzeczypospolitej odbyło się w sumie 29 koronacji wizerunków maryjnych. Były to wielkie uroczystości gromadzące w sanktuariach nawet setki tysięcy pielgrzymów. W 1711 r. wyruszyła pierwsza piesza pielgrzymka z Warszawy do Częstochowy. Od tego czasu organizowana jest ona nieprzerwanie każdego roku aż do dziś – co jest społecznym i religijnym fenomenem na skalę europejską.
Władze zaborcze starały się ograniczać zarówno ruch pielgrzymkowy, jak i działalność sanktuariów – ale bez większych efektów. Co więcej, pielgrzymki stawały się często manifestacjami patriotyzmu, a sanktuaria integrowały pozbawiony państwa naród, umacniając więzi społeczne oraz propagując język i kulturę polską. Nie bez znaczenia dla ruchu pielgrzymkowego było też upowszechnienie kolei żelaznej. Jeszcze w latach 60. XIX w. na Jasną Górę przybywało rocznie około 100 tys. pątników. W latach 80. i 90. liczba ta wzrosła do około 300 tys. osób. Na przełomie wieków pojawiły się też pierwsze pielgrzymki zawodowe i stanowe.
Objawienia maryjne z 1877 r. w Gietrzwałdzie skutkowały odrodzeniem polskości na Warmii, przyniosły też znaczne ożywienie i pogłębienie religijności we wszystkich zaborach. Gietrzwałd jest jedynym w Polsce i jednym z 12 na świecie miejsc objawień maryjnych uznanych przez Stolicę Apostolską za autentyczne.
27 czerwca 1877 r. 13-letnia Justyna Szafryńska wracała z kościoła w Gietrzwałdzie do domu. Przygotowywała się do pierwszej komunii świętej i właśnie zdała egzamin u proboszcza, ks. Augustyna Weichsela. Gdy na głos dzwonu odmówiła „Anioł Pański”, na klonie rosnącym koło plebanii zobaczyła niezwykłą jasność, a w niej biało ubraną postać, siedzącą na złocistym tronie udekorowanym perłami. Po chwili zauważyła jasny blask zstępujący z nieba i anioła ze złotymi skrzydłami, w białej szacie. Gdy dziewczynka odmówiła „Pozdrowienie Anielskie”, postać podniosła się z tronu i wraz z aniołem uniosła się do nieba. Tak rozpoczęły się objawienia Matki Bożej, które trwały do 16 września 1877 r. Objawienia te wstrząsnęły Warmią i życiem lokalnej społeczności. Z perspektywy coraz trudniejszego położenia ludności polskiej w państwie pruskim potraktowano je jako ważny znak, symbol obrony zarówno katolików, jak i polskiej społeczności. Do Gietrzwałdu zaczęli też masowo przybywać pielgrzymi z innych zaborów.
Odzyskanie niepodległości przyczyniło się do dalszego rozwoju ruchu pielgrzymkowego. Umocniło też znaczenie sanktuariów, zwłaszcza maryjnych, na czele z Jasną Górą, która w tym czasie uzyskała światowe znaczenie. Jasna Góra stała się też celem pielgrzymek narodowych, organizowanych z udziałem przedstawicieli Episkopatu i władz państwowych.
Po II wojnie światowej w wyniku zmian terytorialnych układ polskich sanktuariów i związany z tym ruch pielgrzymkowy uległ znacznym zmianom. Repatrianci przywieźli ze sobą około 100 wizerunków Maryi i świętych wywiezionych w większości nielegalnie z Kresów Rzeczypospolitej. Wizerunki te umieszczone zostały w nowych miejscach, jednak ich kult nie miał już tak wielkiego zasięgu jak niegdyś. W nowych granicach Polski pojawiły się za to nowe sanktuaria, jak np. Góra św. Anny, Gietrzwałd, Trzebnica czy Wambierzyce. Ruch pielgrzymkowy w tych miejscach, początkowo nikły, z czasem się ożywił.
Represje komunistyczne spowodowały, że pątnictwo w latach 50. nie przekraczało stanu przedwojennego. Ożywienie nastąpiło w związku z przygotowaniami do obchodów milenijnych. Pielgrzymowanie stało się dla Polaków ponownie czynem patriotycznym i formą wyrażenia oporu. W 1966 r. Jasną Górę odwiedziło w sumie milion osób. W 1977 r. – już 2 mln. Na początku lat 80. przybywało tam 5 mln pielgrzymów rocznie. Oblężenie przeżywały też inne sanktuaria. Nie bez znaczenia był tu wpływ Jana Pawła II – papieża pielgrzyma.
Sanktuaria dzisiaj
W Polsce jest 1050 sanktuariów – 793 maryjne, 126 Pańskich i 131 dotyczących świętych. Około 500 tych miejsc stanowi regularny cel pielgrzymek. Najważniejszym sanktuarium w kraju, o randze sanktuarium narodowego, pozostaje Jasna Góra. W 2019 r. nawiedziło ją 4 mln 400 tys. pielgrzymów. Jasna Góra to również sanktuarium międzynarodowe, gromadzące pątników z wszystkich kontynentów, w istocie jedno z najważniejszych sanktuariów maryjnych na świecie.
Poza Jasną Górą wśród najliczniej odwiedzanych miejsc świętych na świecie znajdują się (według danych z lat 2015‒2016) jeszcze krakowskie Łagiewniki. Za fenomenem Łagiewnik stoi nowy, silnie rozwijający się na całym świecie kult Bożego Miłosierdzia związany z objawieniami św. s. Faustyny. Do Krakowa-Łagiewnik rocznie przybywa około 2 mln osób z około 90 krajów świata. To najbardziej międzynarodowe polskie sanktuarium. Pod względem liczby krajów, z których pochodzą pielgrzymi, Łagiewniki ustępują tylko Rzymowi.
Pielgrzymi z kraju i zagranicy przybywają też licznie do nowego zakopiańskiego sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach i do Kalwarii Zebrzydowskiej (około 1 mln pielgrzymów rocznie), sanktuarium silnie związanego z osobą Jana Pawła II. Pielgrzymi z różnych stron świata odwiedzają też Niepokalanów i grób bł. ks. Jerzego Popiełuszki przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, który uzyskał rangę sanktuarium diecezjalnego. O międzynarodowym charakterze sanktuarium na Górze św. Anny przesądzają z kolei liczne pielgrzymki z Niemiec.
Wśród sanktuariów o charakterze krajowym wymienić należy także Licheń. Przybywa tam rocznie około milion osób. Ważne są również Piekary Śląskie – miejsce szczególnie istotne dla ludzi pracy. Rośnie znaczenie Gniezna i kultu św. Wojciecha, patrona Polski, świętego przypominanego podczas spotkań młodzieży nad Lednicą. Coraz więcej pielgrzymów przyjeżdża w ostatnich latach do Gietrzwałdu, miejsca, gdzie objawiła się Matka Boża w 1987 r., mówiąc w bliskiej językowi polskiemu gwarze warmińskiej. 10 września 2017 r. odbyły się w Gietrzwałdzie uroczystości 140-lecia objawień maryjnych z udziałem Episkopatu oraz kilkuset tysięcy wiernych. Dwadzieścia pięć sanktuariów ma charakter ponadregionalny. To m.in. Borek Wielkopolski, Święta Lipka, Gostyń – Święta Góra, Kalwaria Pacławska, Leśna Podlaska, Ludźmierz, Swarzewo, Tuchów czy Wambierzyce. Są to wszystko sanktuaria maryjne, gdzie rocznie przybywa po około 200 tys. pielgrzymów, a trwałe szlaki pielgrzymkowe dochodzą do 150 km. Około 200 sanktuariów – jak Górka Duchowna, Rychwałd czy Skępe – ma charakter regionalny. Odwiedza je rocznie po około 50 tys. pątników z okolicy. Podczas pielgrzymek akcentowane są często elementy folklorystyczne. Ostatnią, najliczniejszą grupę stanowią ośrodki lokalne i parafialne. To około 500 sanktuariów, głównie maryjnych. Trzeba podkreślić, że kult w nich się nie rozwija, a w niektórych wręcz zamiera, ograniczając się do odpustu i procesji. Pielgrzymki lokalne tracą bowiem popularność na rzecz pątnictwa dalekiego.
Pielgrzymki we współczesnej Polsce
Pielgrzymowanie cieszy się w Polsce niesłabnącą popularnością. W ciągu roku uczestniczy w nim ok. 6 mln osób, czyli niemal 15 % ludności. Dla porównania w latach 70. pielgrzymowało 10 proc. Polaków, a w okresie międzywojennym zaledwie 5 proc. 32 proc. Polaków deklaruje, iż przynajmniej raz w trakcie swojego życia uczestniczyło w pielgrzymce (niezależnie od jej formy i celu), w tym 14 proc. brało udział jeden raz, a 18 proc. – więcej niż raz.
Polacy pielgrzymują przede wszystkim w grupach parafialnych – takie doświadczenie ma ponad połowa (56 proc.) osób, które kiedykolwiek brały udział w pielgrzymce. Mniej niż jedna trzecia (29 proc.) zadeklarowała, że była na pielgrzymce ze znajomymi, 17 proc. – z inną grupą kościelną, a 11 proc. – z grupą zawodową lub związaną ze wspólnymi zainteresowaniami. Na indywidualne pielgrzymowanie zdecydowało się 7 proc. wszystkich uczestników pielgrzymek.
Obecnie w Polsce przeważają pielgrzymki autokarowe. To one ostatecznie przezwyciężyły sezonowość pątnictwa i wpłynęły na jego umasowienie. Spowodowały też wzrost zainteresowania pielgrzymowaniem dalekim. Należy podkreślić, że około 10 proc. wszystkich pielgrzymujących Polaków wyjeżdżało za granicę, najczęściej do Rzymu. Dla części pątników jednak ważniejsze niż dotarcie do celu wydaje się samo wędrowanie i związane z tym przeżycia fizyczne i duchowe. Ta grupa bierze zwykle udział w pielgrzymkach pieszych.
Ekstremalne Drogi Krzyżowe to również swego rodzaju pielgrzymki. Celem ich jednak nie jest dotarcie do sanktuarium, ale właśnie przebycie określonej drogi. W 2019 r. w EDK uczestniczyło w Polsce kilkadziesiąt tysięcy osób, wędrujących na kilkuset trasach. Ekstremalne Drogi Krzyżowe odbyły się również poza Polską. Trasy zorganizowane zostały w 24 innych krajach.
W pielgrzymkach częściej biorą udział kobiety niż mężczyźni. Widać też nadreprezentację osób w wieku 55-64 lat, choć i tak od przełomu lat 70. i 80. XX w. możemy mówić o odmłodzeniu pątnictwa. Do końca lat 60. ludzie starsi stanowili nawet 70-80 proc. ogółu pielgrzymujących. Obecnie młodzi to już prawie 50 proc. wszystkich pątników.
Epidemia koronawirusa przyniosła w pielgrzymowaniu istotne zmiany i ograniczenia. Zarówno duszpasterzom, jak i wiernym zależało jednak na tym, by mimo trudności podtrzymać tradycję pieszego pielgrzymowania na Jasną Górę. Udało się to w znacznym stopniu, m.in. z uwagi na fakt, że latem nastąpiło znaczne poluzowanie obostrzeń związanych z epidemią.
W 2020 r. na Jasną Górę przybyło w sumie niespełna 1 mln pielgrzymów. W ograniczonej formie odbyło się m.in. 120 pielgrzymek ogólnopolskich, 160 pielgrzymek pieszych z poszczególnych diecezji, 130 pielgrzymek rowerowych, 20 pielgrzymek biegowych i 1 pielgrzymka konna. Tegoroczne pielgrzymowanie miało jednak przede wszystkim wymiar duchowy. Odbywające się pielgrzymki organizowały na różny sposób łączność z tymi, którzy z różnych względów nie wyruszyli w drogę. Duchowi pielgrzymi mogli nie tylko słuchać konferencji, np. za pośrednictwem mediów społecznościowych, ale również podejmować konkretny wysiłek modlitewny czy uczestniczyć w akcjach charytatywnych. Po pandemii pielgrzymi licznie powrócili na pielgrzymi szlak.
Najnowsze dane
W ubiegłym roku przed obraz Matki Bożej Częstochowskiej przybyło 3,6 mln pielgrzymów. To o 2, 6 mln więcej niż trzy lata temu a 1,1 mln więcej niż przed dwoma laty. Skutki pandemii wygasają. Tylko w pieszych pielgrzymkach w 228 grupach przeszło w ub. r. 77,5 tys. pątników. Grup rowerowych było 200, łącznie liczyło 8,6 tys. pielgrzymów. Z kolei w 17 pielgrzymkach biegowych udział wzięło 475 osób. W tym roku Jasna Góra spodziewa się rekordowej liczy pątników.
Maria Czerska/e-kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana a nie obrażana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC SIERPIEŃ 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby przywódcy polityczni służyli obywatelom, pracując dla integralnego rozwoju człowieka i dla dobra wspólnego, szczególnie troszcząc się o najuboższych i o tych, którzy stracili pracę.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* Miesiąc sierpień dla naszej Wspólnoty Żywego Różańca jest przypomnieniem naszego całkowitego oddania się do zupełnej dyspozycji Bożej Matce. Dlatego w różańcowej modlitwie pragniemy coraz bardziej świadomie przeżywać Boże tajemnice naszego życia w Kościele, którego Ty jesteś Matką. Oby Twój głos: “Zróbcie wszystko co Syn mój wam powie” był usłyszany i wypełniany aż po brzegi naszych ludzkich możliwości. Bo tylko w ten sposób uratujemy siebie i bliźnich, z którymi przyszło nam razem przechodzić przez ten padół. W tym zamęcie obecnego czasu innego ratunku nie ma.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
Od 1 sierpnia modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 31 lipca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
________________________________________
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.
***
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via: Pixabay
***
Ogromna rola różańca w historii Narodu Polskiego
W historii Narodu Polskiego modlitwa różańcowa odegrała wielką rolę. Polacy niejednokrotnie mieli okazję przekonać się o tym, że wytrwałe, pełne ufności odmawianie różańca stanowi niezastąpioną pomoc i pewny ratunek w najtrudniejszym nawet położeniu. Fakt ten podkreślał Ojciec Święty Jan Paweł II w swoim dokumencie Rosarium Virginis Mariae: “Kościół zawsze uznawał szczególną skuteczność tej modlitwy, powierzając jej (…) najtrudniejsze sprawy. W chwilach, gdy samo chrześcijaństwo było zagrożone, mocy tej właśnie modlitwy przypisywano ocalenie przed niebezpieczeństwem, a Matkę Bożą Różańcową czczoną jako Tę, która wyjednywała wybawienie”.
Potęga tej modlitwy uwidoczniła się między innymi w moralnym odrodzeniu, jakie się dokonało po objawieniach Matki Bożej w drugiej połowie XIX w. w Gietrzwałdzie na Warmii. W czasach rozpasanej germanizacji ziem polskich w zaborze pruskim, kiedy walka z polskością przybierała na sile, Najświętsza Panna wezwała miejscową ludność do odmawiania różańca. W krótkim czasie ujawniły się tego owoce. Jak relacjonował potem proboszcz Gietrzwałdu, świadek objawień: “Wśród wszystkich mówiących po polsku radosne postępy czyni szczególnie zapał do modlitwy i Bractwo Wstrzemięźliwości. Miliony modlą się na różańcu, przez co utwierdzają się w wierze katolickiej i ogromna ilość pijaków wyrwana została z doczesnej i wiecznej zguby. Do tego należy dodać czystość życia, jaką można zaobserwować wśród młodzieży, liczne powołania zakonne męskie i żeńskie, różne nawrócenia i konwersje oraz częste przystępowanie do sakramentów świętych. W całej Warmii, prawie we wszystkich domach, różaniec jest wspólnie odmawiany”.
Objawienia się Matki Bożej na ziemi warmińskiej wywołały więc duchową odnowę mieszkańców tych terenów i zapoczątkowały podobne przemiany w innych regionach Polski, a ponadto stały się podstawą, dzięki której odzyskanie niepodległości przez nasz kraj zaczęło nabierać realnych kształtów.
Suwerenność Polski, odzyskana wraz z zakończeniem pierwszej wojny światowej, po wielu latach niewoli, została poważnie zagrożona w roku 1920, kiedy to nasza ojczyzna przeżywała natarcie potężnej armii bolszewików. Wydarzenie owo zostało upamiętnione pod nazwą “cudu nad Wisłą”, gdyż rzeczywiście jedynie w kategoriach cudu można je rozpatrywać. Wystarczy wspomnieć, że naprzeciwko sowieckiej potęgi (12 dywizji piechoty i 2 dywizje jazdy) stanęło zaledwie trzy i pół dywizji polskiej piechoty oraz kilka drobnych oddziałów. Wynik konfrontacji wydawał się z góry przesądzony… Rychłego zwycięstwa bolszewików oczekiwali też Niemcy, dla których zdobycie Warszawy miało się stać hasłem do oderwania Gdańska i Górnego Śląska.
Wojska bolszewickie w szybkim tempie zbliżały się do stolicy. Zatrwożeni warszawiacy zaczęli tłumnie wypełniać świątynie; wydano zarządzenie, że od 6 do 14 sierpnia we wszystkich kościołach zostanie wystawiony Najświętszy .Sakrament, na placu Zamkowym zaś około 30 tysięcy kobiet, dzieci oraz ludzi w podeszłym wieku żarliwie modliło się na różańcu. Dodawano sobie wzajemnie otuchy, przypominając słowa, które 31 lipca wypowiedział młody warszawski katecheta, ks. Ignacy Skorupka: “Nie martwcie się, Bóg i Matka Boska Częstochowska, Królowa Korony polskiej, nie opuści nas… Nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień! Nie minie 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity”. Tymczasem z oddali dochodziły już odgłosy toczącej się bitwy…
Walka rozgorzała na dobre w nocy z 13 na 14 sierpnia. Wziął w niej udział także ks. Skorupka, który niosąc krzyż wzniesiony wysoko nad głową, pobudzał wiarę polskich żołnierzy oraz dawał im przykład męstwa i odwagi, do czasu gdy został trafiony w głowę odłamkiem pocisku. Jego niezwykle ofiarna postawa i bohaterska śmierć odebrane zostały przez Polaków jako potężny, nadprzyrodzony impuls, który wywarł wielki wpływ na ducha narodu i wojska oraz przyczynił się do tego, że 15 sierpnia 1920 r., w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, potęga wroga załamała się i zapowiedziane zwycięstwo polskiego oręża nad potężną armią bolszewików stało się faktem.
Jeden z uczestników bitwy warszawskiej 1920 r., ks. Stanisław Tworkowski, następująco podsumował tamte dramatyczne wydarzenia: “Cud nad Wisłą to dzieło Bożej Opatrzności, w które swój wysiłek włączył mój naród, naród wierzący, naród wzywający Boga, miłujący Go… To była walka w imię Jezusa Chrystusa, w imię Krzyża Świętego. Symbolem tego jest nasz kapelan katolicki – ks. Ignacy Skorupka, który z krzyżem w ręku biegł w tyralierze pod Ossowem. (…) Tajemnicę Cudu nad Wisłą stanowi modlitwa ludu Warszawy na placu Zamkowym… Przebieg walki z przytłaczającymi siłami bolszewików i odparcie ich w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny”.
Także druga połowa XX wieku obfitowała w objawienia maryjne, podczas których Matka Boża wskazywała na wielką potrzebę modlitwy różańcowej, między innymi w rodzinie. Nie wszystkie wprawdzie te objawienia zostały oficjalnie potwierdzone przez władze kościelne, ale każde jest dokładnie obserwowane i w wielu wypadkach uznano błogosławione owoce duchowe, które przyniosły. Spróbujmy zatem opisać pokrótce niektóre z nich, przypuszczalnie mniej znane polskiemu czytelnikowi.
W roku 1980 w miejscowości Cuapa w Nigerii wieśniak Bernard Martinez, który spytał Najświętszą Pannę o Jej życzenia, otrzymał następującą odpowiedź: “Pragnę, abyś codziennie odmawiał różaniec”. Nieco później zaś Matka Boża dodała: “W rodzinie, wraz z dziećmi – od chwili, gdy będą zdolne zrozumieć. Trzeba odmawiać różaniec o stałej godzinie, po zakończeniu zajęć domowych”. A innego dnia objawień Matka Boża dodała: “Odmawiajcie różaniec, rozmyślajcie nad tajemnicami, słuchajcie słowa Bożego zawartego w tajemnicach”. Objawienia w Cuapie nie zostały jeszcze oficjalnie uznane, ale miejscowy biskup zachęcał wiernych do rozważania i realizacji przesłania Maryi.
Nad trwającymi od 1983 r. objawieniami w Campito w Argentynie, otrzymywanymi przez Gladys Quirodę de Mota, czuwa bezpośrednio biskup Castagna, który z uwagą śledzi rozwój kultu w miejscu objawień i stwierdza wielkie ich duchowe owoce. 6 czerwca 1987 r., gdy światowe telewizje transmitowały różaniec z papieżem Janem Pawłem II, Matka Boża powiedziała wizjonerce: “Dziś Pan będzie słuchał różańca świętego tak, jakby był on odmawiany moim głosem”.
W obu oficjalnie uznanych objawieniach w Naju w Korei (połowa lat 80. XX w.) Matka Boża przekazała następujące orędzie: “Odmawiajcie z żarliwością różaniec, w intencji pokoju na świecie i za nawrócenie grzeszników. Starajcie się, aby odżyła świętość rodzin”.
We wszystkich tych przesłaniach – a także w wielu innych – różaniec jest ukazywany jako najważniejsza po Mszy św. forma modlitwy, sposób na zażegnanie lub złagodzenie cierpień grożących światu za jego odejście od praw Bożych. Dzięki systematycznemu praktykowaniu nabożeństwa różańcowego możemy zaprosić do swego życia osobistego oraz rodzinnego Jezusa i Jego Matkę.
Ażeby zaś nasze zaufanie do mocy różańca mogło stale wzrastać, byśmy byli coraz bardziej świadomi jego piękna, módlmy się jak najczęściej słowami apelu bł. Bartolomea Longo: “O błogosławiony różańcu Maryi, słodki łańcuchu, który łączysz nas z Bogiem, więzi miłości, która nas jednoczysz z aniołami; wieżo ocalenia od napaści piekła; bezpieczny porcie w morskiej katastrofie! Nigdy cię już nie porzucimy. Będziesz nam pociechą w godzinie konania. Tobie ostatni pocałunek gasnącego życia. A ostatnim akcentem naszych warg będzie Twoje słodkie imię, o Królowo Różańca, o Matko nasza droga, o Ucieczko grzeszników, o Władczyni, Pocieszycielko strapionych. Bądź wszędzie błogosławiona, dziś i zawsze, na ziemi i w niebie”.
Zachętą do odmawiania różańca niech będą dla nas także słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: “Dziś skuteczności tej modlitwy zawierzam (…) sprawę pokoju w świecie i sprawę rodziny (…). [Pamiętajmy bowiem, że] różaniec był zawsze modlitwą rodziny i za rodzinę, że niegdyś była ona szczególnie droga rodzinom chrześcijańskim i niewątpliwie sprzyjała ich jedności. (…)
Tak więc różaniec, kierując nasze spojrzenie ku Chrystusowi, czyni nas również budowniczymi pokoju w świecie. Mając charakter nieustającego, wspólnego błagania, zgodne z Chrystusowym wezwaniem, by modlić się »zawsze i nie ustawać« (por. Łk 18,1), pozwala on mieć nadzieję, że również dzisiaj »walka« tak trudna jak ta, która toczy się o pokój, może być zwycięska. Różaniec, daleki od tego, by być ucieczką od problemów świata, skłania nas, by patrzeć na nie oczyma odpowiedzialnymi i wielkodusznymi, i wyjednuje nam siłę, by powrócić do nich z pewnością co do Bożej pomocy oraz z silnym postanowieniem, by we wszelkich okolicznościach dawać świadectwo miłości, która jest »więzią doskonałości« (Koi 3, 14).(…)
Patrzę na Was wszystkich, Bracia i Siostry wszelkiego stanu, na Was, rodziny chrześcijańskie, na Was, osoby chore i w podeszłym wieku, na Was, młodzi: weźcie znów ufnie do rąk koronkę różańca, odkrywając ją na nowo w świetle Pisma Świętego, w harmonii z liturgią, w kontekście codziennego życia. (…) Modlitwa różańcowa jest wielką pomocą dla naszego czasu. Sprowadza ona pokój i sumienie; wprowadza nasze życie w tajemnice Boże i sprowadza Boga do naszego życia”.
Robert Bil
źródła: Gottfried Hierzenberger, Otto Nedomansky:
“Księga objawień maryjnych od I do XX wieku”,
Warszawa 2003; Ewa Hanter: “Tyś wielką chlubą naszego narodu “,
Toruń 2000; “Godzina różańca”, Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej
w Zakopanem, 2003; Jan Paweł II: List apostolski “Rosarium Virginis Mariae”.
Do biskupów, duchowieństwa i wiernych o różańcu świętym, Kraków 2002.
dam/adonai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
8 sierpnia Kościół wspomina św. Dominika,
któremu miała objawić się Maryja i dać radę, jak wybawić Europę
święty Dominik Guzman (fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org)
***
Kościół katolicki 8 sierpnia wspomina św. Dominika Guzmána, któremu przypisuje się upowszechnienie modlitwy różańcowej w zbliżonej formie do obecnej. Mimo że założony przez niego zakon kaznodziejski dominikanów liczy ponad 800 lat, w Polsce ma najwięcej kandydatów przygotowujących się do kapłaństwa.
Powstanie modlitwy różańcowej w formie zbliżonej do znanej obecnie tradycja Kościoła przypisuje założycielowi zakonu dominikanów św. Dominikowi Guzmánowi ur. ok. 1171–1173.
Objawienie maryjne św. Dominika
Według tradycji Kościoła katolickiego, w 1214 r. objawiła mu się Matka Boża wskazując nabożeństwo Różańca Świętego jako środek wybawienia Europy od herezji albingensów. Sekta pojawiła się ok. 1200 r. a jej członkowie zaprzeczali głównym prawdom wiary katolickiej, m.in. Trójcy Świętej, wcieleniu Syna Bożego, odrzucali mszę św., małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli także chrześcijańskie kościoły i klasztory oraz niszczyli obrazy i krzyże.
W związku z tym, że albingensi zarzucali mu, że ma majątek i prowadzi wystawne życie, Dominik postanowił prowadzić życie ewangeliczne na wzór Jezusa chodząc od wioski do wioski, aby wyjaśniać ludziom naukę Chrystusa. Papież Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. Do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili prowadzić podobny tryb życia, co dało początek 1207 r. zakonowi kaznodziejów – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Zakon zatwierdził papież Honoriusz III 22 grudnia 1216 r. Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. zdecydowała, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób dominikanie dołączyli do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
Dominikański sposób życia był nowością w odniesieniu do wcześniej istniejących zakonów, które cechowało “stabilitas loci”, czyli stałość miejsca oraz zamknięcie. Ważne miejsce w duchowości dominikańskiej zajmuje studiowanie rozumiane jako poszukiwanie prawdy, które powinno prowadzić do troski o zbawienie bliźniego. Według św. Dominika, słowo Boże powinno się głosić całym sobą. Postawę tę potwierdza dominikańska dewiza, “contemplata aliis tradere” (nauczać innych tego, w czym jest się samemu zakorzenionym poprzez kontemplację). Poza tym, ważna elementem duchowości dominikańskiej jest równowaga pomiędzy aktywnością a życiem modlitwy.
Papież Grzegorz IX kanonizował św. Dominika w roku 1234. Wśród najbardziej znanych dominikanów są m.in. św. Tomasz z Akwinu (doktor Kościoła), papież św. Pius V czy św. Katarzyna ze Sieny (doktor Kościoła i patronka Europy).
Pierwsi polscy dominikanie
Pierwszymi Polakami, którzy wstąpili do zakonu kaznodziejskiego jeszcze za życia św. Dominika, był św. Jacek i bł. Czesław. Założyli oni klasztory dominikańskie w najważniejszych miastach Polski i Czech. Prowadzili także misje w Prusach, na Litwie i Rusi. Do rozbiorów zakon był jedną z największych rodzin zakonnych w Polsce.
Także dziś zakon dominikanów cieszy się dużą popularnością. W kraju jest blisko 450 dominikanów. Według danych przekazanych Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych z października 2023 r. do kapłaństwa przygotowywało się w zakonie 59 mężczyzn. Na drugim miejscu za nimi byli salezjanie (49) a na trzecim paulini i Seminarium Redemptoris Mater (37).
Cechą charakterystyczną niemal wszystkich polskich klasztorów dominikańskich jest codzienna msza św. z kazaniem odprawiana w samo południe oraz wspólnie odmawiana lub śpiewana w tradycyjny, gregoriański sposób Liturgia Godzin.
Różaniec składający się z trzech części: radosnej, bolesnej i chwalebnej i z 15 tajemnic, zatwierdził po soborze trydenckim w roku 1569 papież Pius V. W 2002 r. papież Jan Paweł II listem apostolskim “Rosarium Virginis Mariae” dodał do różańca tajemnice światła, zapełniając lukę między dzieciństwem Pana Jezusa i Jego męką.
Na modlitwę różańcową jako szczególnie skuteczną i miłą Bogu wskazywało wielu papieży, począwszy od Piusa X. Wielkim czcicielem różańca był m.in. papież Leon XIII, którego pontyfikat przypadał na lata 1878-1903. Napisał on 12 encyklik i dwa listy apostolskie poświęcone różańcowi. Papież Paweł VI w adhortacji “Marialis cultus” z 2 lutego 1974 r. wskazał na różaniec jako na modlitwę głęboko zakorzenioną w Biblii.
W liście apostolskim “Rosarium Virginis Mariae” z 16 października 2002 r. papież Jan Paweł II nazwał różaniec “modlitwą o wielkim znaczeniu, przynoszącą owoce świętości”.
“W powściągliwości swych elementów skupia w sobie głębię całego przesłania ewangelicznego, którego jest jakby streszczeniem” – zaznaczył papież. Podkreślił, że od młodzieńczych lat modlitwa ta miała ważne miejsce w jego życiu duchowym i zachęcał wszystkich do jej odmawiania.
Jak wskazał, różaniec jest szczególnie skuteczną modlitwą o dar pokoju. Zachęcał, by różańcem modlić się w rodzinach.
“Powrót do różańca w rodzinach chrześcijańskich ma być, w ramach szerzej zakrojonego duszpasterstwa rodzin, skuteczną pomocą, by zapobiec zgubnym następstwom tego kryzysu znamiennego dla naszej epoki” – pisał.
Święto Matki Bożej Różańcowej Kościół katolicki obchodzi 7 października. Ustanowił je papież Pius V w 1572 r. na pamiątkę zwycięstwa wojsk Ligi Świętej, skupionej wokół Państwa Kościelnego, nad wojskami Imperium Osmańskiego, odniesionego pod Lepanto 7 października 1571 r.
Deon.pl/źródło: PAP / tk
______________________________________________________________________________________________________________
fot. screenshot – YouTube/Pixabay (Myriams-Fotos)
***
Krótka historia różańca świętego według o. Amortha
Wszystko zaczęło się w klasztorach. Tu od nie-pamiętnych czasów odmawiano sto pięćdziesiąt psalmów Dawidowych. Mnichom, a także ludowi, który nawiedzał klasztory, trudno było nauczyć się na pamięć każdego z nich. W związku z tym około roku 850 pewien mnich o irlandzkich korzeniach zaproponował, aby odmawiano zamiast nich sto pięćdziesiąt razy Ojcze nasz. I tak się stało. Wierni i mnisi skorzystali z rady irlandzkie-go duchownego i zaczęli odliczać powtórzenia Modlitwy Pańskiej na różne sposoby. Niektórzy posługiwali się stu pięćdziesięcioma kamykami, niektórzy sznurkami, a jeszcze inni węzłami.
Z biegiem lat z węzłów i kamyków powstał różaniec. W XIII wieku mnisi cysterscy opracowali nową formę modlitwy, którą nazwali właśnie różańcem. Dlaczego? Po prostu porównywali ją do bukietu mistycznych róż ofiarowanych Maryi. Następnie św. Dominik rozpowszechnił różaniec, ogłaszając w 1214 roku, że nabożeństwo różańcowe jest pomocne w walce chrześcijan z herezjami.
Tajemnice różańcowe w takiej postaci, w jakiej znamy je dzisiaj, jeszcze się wtedy nie ukształtowały. Nastąpiło to dopiero w XIII wieku. Różni teologowie od dawna uważali, że sto pięćdziesiąt psalmów to ukryte proroctwa o życiu Jezusa. W oparciu o studia nad psalmami opracowano psałterze naszego Pana, Jezusa Chrystusa, a tak-że hymny na cześć Maryi. Powstały cztery różne psałterze: sto pięćdziesiąt razy Ojcze nasz, sto pięćdziesiąt razy Pozdrowienie anielskie, sto pięćdziesiąt razy Chwała Jezusowi, sto pięćdziesiąt razy Chwała Maryi.
Około roku 1350 ukształtowało się Zdrowaś Mario w takiej postaci, w jakiej znamy je dzisiaj. Stało się to dzięki zakonowi kartuzów, który połączył pozdrowienie archanioła Gabriela z pozdrowieniem św. Elżbiety oraz dodał „teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”.
W XIV wieku cystersi, zwłaszcza we francuskim regionie Trèves, wprowadzili dodatkowe fragmenty wypowiadane po imieniu Jezus, aby objąć w tej modlitwie całe życie Chrystusa.
Około połowy XIV wieku Enrico Kalkar, kar-tuz z Kolonii, wprowadził Ojcze nasz przed każdą dziesiątką Zdrowaś Mario. Ten sposób odmawiania różańca szybko rozpowszechnił się w całej Eu-ropie.
Również w kartuzji w Trewirze na początku XV wieku Dominik Helion (zwany także Dominikiem z Prus lub Dominikiem z Trewiru) opracował różaniec, do którego dodał pięćdziesiąt ułożonych przez siebie formuł odnoszących się do wydarzeń związanych z życiem Jezusa Chrystusa. Formuły dodawał po każdym odmawianym Zdrowaś Mario, po słowach „błogosławiony owoc żywota twojego, Jezus”.
Podobnie jak w propozycji Enrica Kalkara, wezwania Dominika z Prus były podzielone w grupy po dziesięć, przy czym każdą grupę poprzedzało Ojcze nasz.
W latach 1435–1445 Dominik ułożył dla flamandzkich braci kartuzów odmawiających psałterz Maryi sto pięćdziesiąt formuł podzielonych na trzy grupy odwołujące się do ewangelicznych przekazów o dzieciństwie Chrystusa, Jego publicznej działalności i męce oraz zmartwychwstaniu.
W 1470 roku dominikanin Alan de la Roche w porozumieniu z kartuzami, od których na-uczył się odmawiać różaniec, stworzył pierwszą konfraternię różańcową, szybko rozpowszechniając ten rodzaj modlitwy. Nazwał nowym różańcem formę obejmującą rozważania wewnątrz każdego Zdrowaś Mario, a starym różańcem – formę bez medytacji, w której odmawia się jedynie Zdrowaś Mario.
Należy również wspomnieć o św. Piotrze z Werony, dominikaninie, który przyczynił się do wielkiej popularyzacji konfraterni maryjnych. Alan de la Roche ograniczył modlitwę różańcową do piętnastu tajemnic podzielonych na radosne, bolesne i chwalebne i – jak już wspomniałem – dopiero Jan Paweł II, wielki apostoł modlitwy różańcowej, w liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae wprowadził tajemnice światła streszczające publiczne życie Jezusa.
Dominikanie byli wielkimi głosicielami modlitwy różańcowej na świecie. Stworzyli liczne bractwa różańcowe, wśród których należy wy-mienić Konfraternię Różańca założoną w 1470 roku, Konfraternię Różańca Nieustającego, zwaną także Godziną Czuwania, założoną w 1630 roku przez ojca Tymoteusza Ricciego (inicjatywa polegała na tym, aby odmawiać różaniec przez wszystkie godziny dnia i nocy we wszystkie dni roku) oraz Konfraternię Żywego Różańca założoną w 1826 roku przez Paulinę Jaricot.
Od średniowiecznej formuły różańca odchodzono stopniowo w okresie renesansu. Ostateczną formę różaniec uzyskał w 1521 roku za sprawą dominikanina Alberta de Castella.
Święty Pius V, również dominikanin, był pierwszym papieżem różańcowym. W 1569 roku opisał owoce zebrane przez św. Dominika dzięki tej modlitwie i zachęcał wszystkich chrześcijan, aby ją odmawiali. Leon XIII ze swoimi dwunasto-ma encyklikami poświęconymi różańcowi był drugim papieżem różańcowym.
Od roku 1478 do dnia dzisiejszego powstało ponad dwieście dokumentów papieskich poświęconych różańcowi.
W kilku objawieniach sama Matka Boża wskazała modlitwę różańcową jako najbardziej potrzebną ludzkości. W czasie objawienia w Lourdes w 1858 roku miała długi sznur różańca na ramieniu. W 1917 roku w Fatimie, podobnie jak w ostatnich latach w Medjugorje, Matka Boża zachęcała, aby odmawiać różaniec codziennie.
O. Gabriele Amorth
Esej pochodzi z książki “Mój różaniec” o. Gabriele Amortha wydanej nakładem wydawnictwa Esprit
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via: Pixabay
***
Dusze zmarłych? Są bliżej niż myślimy!
Śmierć człowieka otacza obłok tajemnicy. Odczuwa ją umierający, a najbliżsi zmarłego zadają sobie pytania: “Co się stało z tym, którego kochaliśmy? Co ze mną będzie po śmierci?”.
Jedyną odpowiedź na te najważniejsze pytania daje Jezus: “Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne” (J 6, 47). Jest życie wieczne, jest niebo, które On nam otworzył swoją męką i zmartwychwstaniem, jest Jego nauka, jak to niebo osiągnąć, oraz są przestrogi przed utratą życia wiecznego. Chrystus mówi nam, że przez próg śmierci przechodzimy do nowego życia, gdzie wszystko ma wymiar duchowy, gdzie nie ma przestrzeni, materii, czasu, cierpienia i strachu, natomiast wszystkim we wszystkich jest Bóg – Miłość i Światłość odwieczna i wiekuista.
Ażeby przybliżyć człowiekowi prawdę o rzeczach ostatecznych, które go czekają, a przede wszystkim by złagodzić ten naturalny lęk przed śmiercią albo niewiedzę o losach bliskich zmarłych, Bóg udziela czasem daru kontaktowania się żywych z umarłymi. Dzieje się to jednak rzadko i tylko wtedy, gdy w planach Bożych ma z tego wyniknąć wielkie dobro.
Współcześnie taki dar – a nawet misję – otrzymała Maria Simma, zmarła w roku 2004 mieszkanka małej szwajcarskiej wioski Sonntag w Alpach.
Maria pochodziła z licznej rodziny, w której się nie przelewało, więc dzieci wcześnie musiały pójść do pracy. Po ukończeniu szkoły ludowej dziewczyna pragnęła wstąpić do zakonu; trzykrotnie próbowała w różnych klasztorach, lecz wszędzie odmawiano jej przyjęcia ze względu na jej słabe zdrowie. Mając od dziecka bardzo żywe nabożeństwo do Matki Bożej, złożyła prywatny ślub czystości i oddała Jej dalszą drogę swego życia, pragnąc służyć Jej przez modlitwę i ofiarę w intencji dusz czyśćcowych. Po śmierci rodziców zamieszkała sama w domu rodzinnym w Sonntagu, pracując na bardzo skromne utrzymanie.
Pewnej nocy w 1940 r. Maria nagle się obudziła i dostrzegła obcego mężczyznę chodzącego po jej pokoju. Na pytanie, kim jest, nie otrzymała od przybysza żadnej odpowiedzi. Ponieważ Simma była z natury odważna, momentalnie wyskoczyła z łóżka, chcąc schwytać intruza, lecz jej ręce trafiły w próżnię; wtedy zrobiło się jej nieswojo. W tej samej chwili zjawa znikła. Zaraz rano kobieta opowiedziała widzenie swemu spowiednikowi; ten radził jej w takich momentach pytać: “Czego potrzebujesz, czego chcesz ode mnie?”. Następnej nocy tajemniczy mężczyzna znów się pojawił. Na pytanie Marii odpowiedział: “Postaraj się o trzy Msze święte, a będę wybawiony”.
Tak się zaczęła współpraca Marii z duszami pokutującymi w czyśćcu. Przez kilkanaście lat zjawiały się u niej w liczbie kilku rocznie. Proboszcz i spowiednik Marii, ks. Alfons Matt, którego kobieta informowała o każdej prośbie kierowanej do niej z zaświatów, polecał jej, aby żadnej duszy nie odrzucała, ale żeby starała się spełnić jej życzenie.
W 1954 r. – a był to rok maryjny – dusze zaczęły przychodzić do Marii już co noc. Gdy ten rok minął, zjawiały się znowu rzadziej, ale najczęściej w pierwszą sobotę miesiąca, w święta Matki Bożej, w wielkim poście (szczegółnie w Wielkim Tygodniu), a także w listopadzie oraz w adwencie. Każdy kontakt duszy czyśćcowej z Mafią Simmą był szczególnym darem Bożym, uzyskanym przez Matkę Bożą dla danej duszy. To, co dusze mogły powiedzieć Marii Simmie, też było darem Bożym; wprawdzie wizjonerka nie mogła ich wypytywać sama, ale przez długie lata tych kontaktów uzyskała bogatą wiedzę i doświadczenie w sprawach czyśćcowych. Nie wolno jej jednak było przywoływać dusz z czyśćca: “Przychodzą po prostu, kiedy Pan Bóg im pozwoli postarać się o szybsze wybawienie” – wyjaśniała Maria. Wynika z tego, że wszelkie przywoływanie duchów, seanse spirytystyczne itp. nie są po myśli Bożej i należy się ich całkowicie wyrzec. Duchy, które mogą się w nich pojawiać, to duchy złe, podszywające się pod osoby zmarłe.
Natomiast Simma przekonała się, że “dusze czyśćcowe wiedzą o nas i o tym, co się dzieje, więcej, niż myślimy. Wiedzą na przykład o tym, kto bierze udział w pogrzebie i czy się modli, czy tylko idzie, aby inni go widzieli. Wiedzą, kto wysłuchał za nie Mszy św., bo dla umarłego pobożne wysłuchanie Mszy św. ma większe znaczenie aniżeli towarzyszenie zwłokom na cmentarz. Wiedzą również dusze czyśćcowe, co się o nich mówi i co się dla nich robi. Są bliżej nas, niż myślimy; są całkiem blisko nas”.
Na pytanie, jak i za co dusze cierpią w czyśćcu najbardziej, Simma daje następujące wyjaśnienie: “Jest tyle różnych rodzajów czyśćca co dusz. Każdą duszę trapi tęsknota za Bogiem i to powoduje najboleśniejsze cierpienia ze wszystkich. Poza tym każda dusza jest tak karana, jak grzeszyła (…). Grzechy przeciwko miłości, oszczerstwo, zniesławienie, brak pojednania się, kłótnie z powodu chciwości i zazdrości są w wieczności bardzo karane (…). Jak często grzeszy się bezlitosnymi wypowiedziami i płochymi sądami o drugich (…). Słowo może zabić – słowo może uzdrowić”. Do nieba może wejść tylko czysta miłość.
“Co się dzieje z samobójcami? Są oni najczęściej niepoczytalni w chwili, gdy odbierają sobie życie. Przeważnie więcej winy ponoszą ci, którzy ich do samobójstwa doprowadzili”. A najlepszy sposób, aby się do piekła nie dostać, to pokora.
Pomimo wielkich cierpień doznawanych w czyśćcu “żadna dusza nie chciałaby wrócić na ziemię i nadal żyć, ponieważ ma ona poznanie, o którym my nie mamy pojęcia. Dusze pokutujące w czyśćcu pragną oczyszczenia. Czy możemy sobie wyobrazić dziewczynę, która odważyłaby się przyjść na pierwszy bal w brudnej sukience i nie uczesana? Dusza w miejscu oczyszczenia – czyli w czyśćcu – ma tak świetlane pojęcie o Bogu, że przedstawia się jej w oślepiającej piękności. Żadna siła nie zdołałaby jej zmusić, aby stanęła przed Jego Obliczem, jeżeli najdrobniejsza skaza nie została z niej jeszcze zmazana. Tylko doskonale czysta odważy się stanąć przed Bogiem, aby oglądać Go twarzą w twarz”.
Dusze ukazujące się Marii Simmie prosiły przede wszystkim o Msze św., modlitwę, ale także o zwrócenie się do ich bliskich z przestrogą, z prośbą o ofiary lub o wyrównanie krzywd. Z czasem zaczęły też prosić o przyjęcie cierpień za nie. Gdy wizjonerka się na to zgadzała, przeżywała godziny wielkich cierpień fizycznych; po ich upływie wracała do normalnego samopoczucia i mogła pójść rano do pracy. Ten rodzaj wspierania dusz pokutujących stał się dominującym nurtem misji Marii Simmy. Poznała, jak wielką wartość ma modlitwa i cierpienie ofiarowywane Bogu tu na ziemi w intencji zmarłych. Kilka godzin cierpień Marii skracało komuś czyściec o kilkadziesiąt lat. Dusze pokutujące z tej perspektywy żałują każdej okazji do cierpienia, której nie wykorzystały na ziemi, aby ją Bogu ofiarować w duchu pokuty.
Wszystkie prośby dusz i informacje od nich uzyskane Maria przekazywała swemu proboszczowi, ks. Mattowi, bardzo troskliwie czuwającemu nad misją duchową, którą Bóg obdarzył jego penitentkę. Przekonując się, jak dobroczynne to zadanie dla dusz poku tujących w czyśćcu, a równocześnie jaki ma ono walor ewangelizacyjny dla ich rodzin, kapłan zgodził się, aby Simma wygłaszała odczyty o czyśćcu po okolicznych parafiach. Ludzie się o to dopominali, a dusze czyśćcowe popierały tę akcję, bo
Wielekroć dusze przychodzące do Marii Simmy mówiły o roli Matki Bożej w wypraszaniu im skrócenia lub złagodzenia cierpień czyśćcowych. Matce Bożej należy się tytuł Matki Miłosierdzia Dusz Czyśćcowych – stąd tak cenna dla nich jest modlitwa różańcowa. Jedna dusza objawiająca się powiedziała Simmie, że Matka Boża upomina się o wybudowanie kaplicy ku Jej czci na rozstaju, gdzie kiedyś już kapliczka stała. Gdy przeprowadzano nową drogę, starą kapliczkę zniesiono, a o postawieniu nowej zapomniano. Matka Boża przypomina o konieczności jej postawienia, wyrażając też życzenie, aby znajdował się w niej obraz przedstawiający Ją jako Matkę Miłosierdzia Dusz Czyśćcowych. Obraz ma być piękny. Krótko potem Simmę odwiedził ksiądz z Polski. Gdy Maria opowiedziała mu o życzeniu Matki Bożej, kapłan podjął się znalezienia malarza i pokrycia kosztów.
Obraz namalował Adolf Hyła z Krakowa, autor obrazu Jezusa Miłosiernego w Łagiewnikach. W maju 1959 r. obraz ikaplica w Sonntagu zostały poświęcone i są teraz miejscem pielgrzymek oraz modlitw za dusze w czyśćcu.
Teresa Tyszkiewicz/Maria Simma “Moje przeżycia z duszami czyśćcowymi”
______________________________________________________________________________________________________________
Słowo z mocą
Czy Kościół katolicki zabraniał czytania Pisma Świętego?
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Młody mężczyzna miał wrażenie, że stoi przed sądem Boga. „Zapytany o stan swój, odpowiedziałem, że jestem chrześcijaninem. A ów, który siedział na przedzie, rzekł: »Kłamiesz! Jesteś cyceronianinem, nie chrześcijaninem«” – wspominał w jednym z listów Hieronim.
Istotnie, ten doskonale wykształcony człowiek był tak zafascynowany literaturą łacińską, że pisma biblijne w porównaniu z dziełami Cycerona i innych pisarzy rzymskich wydawały mu się szorstkie i słabe. Tego dnia jednak wszystko się zmieniło. Nadprzyrodzona wizja tak poruszyła przyszłego świętego, że całe jego dalsze życie było służbą słowu Bożemu.
W roku 382 papież Damazy poprosił Hieronima o uporządkowanie i ujednolicenie istniejących już przekładów na łacinę Nowego Testamentu i psalmów. Powstawały one na potrzeby różnych gmin chrześcijańskich, różna też była ich jakość. Z reguły były tłumaczone z języka greckiego. Dotyczyło to także Starego Testamentu, który najczęściej stanowił tłumaczenie na łacinę tzw. Septuaginty, czyli przekładu greckiego z III–II wieku przed Chr.
Hieronim znał doskonale nie tylko grecki, lecz także hebrajski, czyli język oryginalnych tekstów Starego Testamentu. 1640 lat temu przystąpił do dzieła, którego zakres okazał się daleko większy od zakładanego, stał się bowiem w dużej części tłumaczeniem własnym i objął niemal całą Biblię. Dokonane przez Hieronima tłumaczenie pozostało na wiele wieków podstawowym tekstem biblijnym Kościoła zachodniego. Z tego względu nazwano je Wulgatą (od łacińskiego vulgata – rozpowszechniona).
Praca nad jednolitym tłumaczeniem Biblii na łacinę zajęła Hieronimowi 16 lat. Nie od razu jednak Wulgata stała się powszechnym tekstem Kościoła łacińskiego. Poszczególne Kościoły lokalne były przyzwyczajone do własnych tłumaczeń, dlatego proces ujednolicenia trwał do VIII wieku. Nawet wówczas jednak przepisywanie ksiąg Pisma Świętego i tłumaczenie ich na języki narodowe nie były objęte kontrolą Kościoła. Dopiero w XII wieku, wskutek pojawienia się heretyckich ruchów katarów (albigensów) i waldensów, Kościół we Francji i Hiszpanii, a potem częściowo w Niemczech zaczął wprowadzać ograniczenia w stosowaniu przekładów.
Popyt biblijny
Pod koniec XV wieku z pras drukarskich zeszło wiele wydań Biblii po łacinie i w językach narodowych. Nie było jeszcze wtedy żadnych przepisów kościelnych dotyczących publikowania tej formy tekstów świętych. Szybko jednak okazało się, że druk niesie wielkie możliwości, także w szerzeniu herezji. Wtedy Kościół zaczął cenzurować księgi, które miały być wydane. Pierwsze obostrzenia na niewielką terytorialnie skalę wprowadzono na niektórych obszarach Hiszpanii i Niemiec i dotyczyły one druku Biblii w językach narodowych.
W miarę narastania prądów reformacyjnych Kościół zaczął reagować „przykręcaniem śruby”. Papież Leon X w 1515 roku zobowiązał biskupów i inkwizytorów do czytania książek przed ich wydrukowaniem. Każda z nich musiała być sygnowana nazwiskiem autora i zaopatrzona w adres wydawniczy. Biblia w językach narodowych mogła zostać wydrukowana tylko za zgodą władz kościelnych. Ksiądz profesor Rajmund Pietkiewicz w opracowaniu „Czy Kościół katolicki zabraniał czytania Biblii?” podkreśla, że nie same tłumaczenia były powodem restrykcji, lecz szerzone za ich pośrednictwem błędy doktrynalne. „Wolno było czytać Pismo Święte, ale zawsze z prawowiernym wyjaśnieniem, które odpowiadałoby poziomowi intelektualnemu czytelników” – zaznacza teolog. Wskazuje, że obiegowe opinie o masowym paleniu książek, także Biblii, i o zakazie czytania Pisma Świętego nie znajdują potwierdzenia w danych na temat liczby i zakresu edytorstwa w okresie poprzedzającym reformację. Znamienne, że Biblia Gutenberga, pierwsza księga wydawana drukiem w latach 1455–1446, to właśnie Wulgata. Rok później ukazał się Psałterz moguncki, a potem tzw. Biblia 36-wierszowa, po niej natomiast, w 1462 roku, tzw. Biblia 48-wierszowa. W sumie do roku 1500 wydrukowano 94 wydania całej Biblii w tłumaczeniu św. Hieronima, co w przybliżeniu oznacza 47 tys. sztuk. Jak na ówczesne standardy to wiele.
Dlaczego akurat Biblia była pierwszą wydrukowaną księgą? Ksiądz Rajmund Pietkiewicz przypuszcza, że właśnie Biblia łacińska mogła zapewnić Gutenbergowi sukces ekonomiczny, co wyraźnie wskazuje na duży popyt na Pismo Święte i chęć jego czytania w tamtych czasach.
Nakazy, zakazy
W obliczu zamieszania wywołanego reformacją Sobór Trydencki ogłosił autentyczność Wulgaty w sprawach wiary i moralności. Oznaczało to, że Wulgata nie zawiera żadnego błędu dotyczącego wiary i moralności, ale nie wykluczało jednocześnie istnienia niedokładności formalnych w stosunku do Biblii hebrajskiej i greckiej. Odtąd to przede wszystkim Wulgatą należało się posługiwać w trakcie dysput i w głoszeniu kazań. „Ponadto święty synod (…) orzeka więc i postanawia, ażeby na przyszłość Pismo Święte, a zwłaszcza to stare i rozpowszechnione wydanie, było jak najbardziej starannie drukowane” – brzmiał oficjalny dekret Soboru Trydenckiego z 8 kwietnia 1546 roku. Wyrażenie „a zwłaszcza” wskazuje, że sobór nie odrzucił możliwości publikowania innych tłumaczeń.
W postanowieniach soborowych znalazł się też zakaz komentowania Pisma Świętego „wbrew jednomyślnej opinii ojców”. Nakazano także „słuszny umiar” wydawcom, którzy „drukują cokolwiek bez zezwolenia przełożonych Kościoła, same nawet księgi Pisma Świętego z adnotacjami w nich i z czyimikolwiek bez różnicy wyjaśnieniami”. Za złamanie tych przepisów drukarzom groziła kara anatemy i grzywny, podobnie tym, którzy by rozpowszechniali księgi nieposiadające zezwoleń kościelnych. „Z kolei ich posiadacze lub czytelnicy, jeśli nie ujawnią ich autorów, sami zostaną za nich uznani” – ostrzegał dekret.
Jak wskazuje ks. Pietkiewicz, było to równoznaczne z wprowadzeniem cenzury kościelnej i zobowiązaniem do uzyskania zgody na druk książek religijnych.
Indeks
Jeszcze w czasie trwania soboru papież Paweł IV opublikował Indeks Ksiąg Zakazanych. Był to wykaz dzieł, które Kościół uznał za niebezpieczne dla życia duchowego katolików. Oprócz licznych utworów literackich znalazły się tam wydania Biblii, które nie miały wyraźnej zgody Kongregacji Świętej Inkwizycji. Pius IV w 1564 roku wydał Konstytucję Pascendi dominici gregis, która wymieniała dziesięć reguł dotyczących Indeksu. Dwie z nich dotyczyły Pisma Świętego. Zdecydowano tam, że niekatolickie przekłady Starego Testamentu mogą czytać – za zezwoleniem biskupa – tylko katolicy wykształceni i pobożni. Czytania niekatolickich przekładów Nowego Testamentu zakazano całkowicie. Z kolei kto chciał czytać albo tylko posiadać Biblię katolicką w języku narodowym, musiał, po konsultacji z proboszczem lub spowiednikiem, otrzymać pozwolenie biskupa bądź inkwizytora. Kilkadziesiąt lat później papież prawo rozpatrywania takich próśb zarezerwował dla Stolicy Apostolskiej.
Stanowisko Kościoła dotyczące prywatnej lektury Pisma Świętego złagodził Benedykt XIV. W 1753 roku pozwolił na lekturę przekładów narodowych, jeśli posiadają one aprobatę Stolicy Apostolskiej albo są w nich odpowiednie noty wyjaśniające.
W 1900 roku Leon XIII zezwolił na korzystanie przez wiernych z tłumaczeń Biblii w językach narodowych, o ile zostały one zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. Wciąż jednak istniał praktyczny zakaz sięgania po wydania niekatolickie.
Pius X w 1907 roku zaostrzył cenzurę wydawnictw dotyczących spraw wiary. Publikowane mogły być tylko te, które otrzymały imprimatur i nihil obstat.
Wiele zmienił pontyfikat Piusa XII. W encyklice Divino afflante Spiritu papież wezwał wszystkich wiernych do korzystania z Biblii, a nawet ich do tego zobowiązał. Zaapelował także o tworzenie nowych przekładów Biblii, w tym z języków oryginalnych.
Koniec z „ochroną”
W 1966 roku Paweł VI zniósł Indeks Ksiąg Zakazanych. Rok wcześniej Sobór Watykański II w konstytucji Dei verbum z 1965 roku wskazał na konieczność korzystania z Pisma Świętego w duszpasterstwie. Stwierdzono tam, że potrzebne są „dobre przekłady, przede wszystkim z oryginalnych tekstów ksiąg świętych”. Została wówczas przełamana trwająca od reformacji strategia chronienia wiernych przed bliskim i stałym kontaktem z tekstem biblijnym. Co więcej, dokument otworzył drogę do tworzenia tłumaczeń wspólnie z przedstawicielami innych wyznań, dzięki czemu „będą mogły być używane przez wszystkich chrześcijan”.
Od tamtej pory w wielu katolickich środowiskach inspirowanych wiarą rodzi się praktyka codziennej lektury Pisma Świętego, a życie słowem Bożym nie jest dla tych ludzi pustym frazesem, lecz podstawą podejmowanych wyborów.
„Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” – to stwierdzenie św. Hieronima potwierdza się dziś z całą wyrazistością.•
Co to znaczy?
Nihil obstat (z łac. nic nie przeszkadza) to informacja, że tekst jest zgodny z doktryną Kościoła i wolny od błędów moralnych, nie ma więc przeszkód, aby go opublikować. Stwierdza to wyznaczony przez biskupa cenzor diecezji, w której wydawana jest dana pozycja. Przed wydaniem nihil obstat cenzor wskazuje autorowi ewentualne błędy w celu ich usunięcia. Imprimatur (z łac. wolno drukować) jest urzędowym aktem przełożonego kościelnego, w którym wyraża on zgodę na druk książek bądź wszelkiego rodzaju czasopism katolickich, które takiego pozwolenia wymagają. Wydanie imprimatur zazwyczaj wymaga uprzedniej pozytywnej oceny cenzora, czyli nihil obstat. W razie odmowy wydania imprimatur, należy ją uzasadnić.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
80 lat temu – wtorek 1 sierpnia 1944 roku,
dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Komorowski „Bór”
wydał decyzję o rozpoczęciu powstania w Warszawie,
które trwało 63 dni
________________________________________________________________________________
Figura Chrystusa sprzed kościoła Św. Krzyża i zaskakujące “proroctwo” niemieckich żołnierzy
zdjęcie leżącego na bruku Chrystusa pokazali ks. Wyszyńskiemu niemieccy żołnierze/Wikipedia
***
Figura Chrystusa dźwigającego krzyż stanęła przed kościołem na Krakowskim Przedmieściu w 1858 r. Była świadkiem wielu historycznych wydarzeń. W tym roku mija 75 lat od jej powrotu na schody bazyliki.
Pomysłodawcą ustawienia rzeźby na balustradzie schodów świątyni był hrabia Andrzej Zamoyski. Z zamówieniem zwrócił się do popularnego wówczas rzeźbiarza – Andrzeja Pruszyńskiego, autora licznych posągów i grobowców na warszawskich cmentarzach oraz epitafium Fryderyka Chopina we wnętrzu bazyliki św. Krzyża. Artysta przedstawił Chrystusa upadającego pod krzyżem w drodze na Golgotę. Była to pierwsza rzeźba polskiego dłuta w czasie carskiej niewoli w Warszawie.
Mało kto wie, że rzeźbę początkowo wykonano z cementu. Mało trwały materiał pod wpływem warunków atmosferycznych kruszył się i pękał. Był też łatwym celem dla wandali. Cała stolica była oburzona, gdy w 1887 r. kilku pijanych po raz kolejny uszkodziło rzeźbę. Przyspieszyło to decyzję, by odlać ją z brązu. Na łamach “Wędrowca” ukazał się apel o zbiórkę funduszy na ten cel. Wykonania odlewu podjął się najwybitniejszy ówczesny rzeźbiarz polski Józef Pius Weloński. Pracował w Rzymie i tam też odlał nowy posag, umieszczając na kopii figury autorstwa Pruszyńskiego swój podpis. Rzeźbę ponownie ustawiono na schodach świątyni 2 listopada 1898 r. na nowym cokole z czarnego granitu, zaprojektowanym przez Stefana Szyllera z wygrawerowanym złoconym napisem “Sursum Corda” (“W górę serca”).
Cementową figurę Chrystusa przewieziono do Kruszyny i umieszczono na grobowcu Lubomirskich. Obecnie znajduje się ona przed tamtejszym kościołem parafialnym św. Macieja Apostoła.
We wrześniu 1944 wskutek detonacji Goliatów brązowa figura Chrystusa upadła na bruk ulicy, ręką wskazując na napis na cokole: “Sursum corda”. W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego wydarzenie to przytacza ks. Stefan Wyszyński.
„Mam (…) w pamięci zdarzenie, które przeżyłem wkrótce po upadku Powstania Warszawskiego. Do wojskowego szpitala frontowego koło Izabelina, wróciła grupa oficerów niemieckich – lekarzy, którzy tam pracowali. Jeden z nich zatrzymał mnie, gdy biegłem od jednego chorego do drugiego. Wyciągnąwszy z kieszeni jakąś fotografię, gwałtem niemal kazał mi ją oglądać. Rzuciłem okiem. Niezwykłe wydało mi się to spotkanie i swoisty przymus żołnierza niemieckiego. Spieszyło mi się bardzo, mnóstwo chorych i cierpiących czekało. A on swoje: Zobacz – powiada – zobacz. Przyglądam się więc – i cóż widzę? Chrystus z frontonu kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, leżący na bruku ulicznym. Zdjęcie zrobione od strony Kopernika. Chrystus, leżący na bruku warszawskim, dłonią – przedziwnym zbiegiem okoliczności zachowaną – pokazywał w kierunku kościoła. Dłoń ta kierowała się na napis, który pozostał nietknięty na cokole: «Sursum Corda». Patrzyłem, ale jeszcze nie mogłem zrozumieć żołnierza: Czego ode mnie chciał? Co go w tym uderzyło? W pewnym momencie z ust jego wyrywają się słowa, od których niemal odzwyczaiło się nasze ucho, dawno już ich nie słyszeliśmy: «Ist noch Polen nicht verloren – Jeszcze Polska nie zginęła». Zdumiałem się. Po chwili podeszło bliżej jeszcze kilku oficerów. Spojrzałem na nich pytającym wzrokiem… Jeden z nich zawołał: «Sursum corda! Sursum corda!»… Było to na kilka miesięcy przed wyjściem [tej] «zwycięskiej armii» z powalonej Warszawy. Zdarzeniem tym byłem dogłębnie wstrząśnięty. Niewątpliwie i ja to wiedziałem. Niewątpliwie i ja tak wierzyłem. Ale nie przypuszczałem, że w chwilach smutku i tragizmu naszego Narodu, będę miał taką pociechę – i to z pomocą ludzi, których uważaliśmy za nieprzyjaciół. Tymczasem ich właśnie uderzyło to «Sursum corda». Na warszawskim bruku zburzonego miasta, zamienionego w popioły i zgliszcza – pozostał Chrystus. Obalony wprawdzie, niemocny, leżący na swym krzyżu, ale dłonią pokazujący zburzonej stolicy niebo, aby nie przestała wierzyć, iż może się odrodzić. Jednego tylko potrzeba – nadziei! «Sursum corda, w górę serca!»”
– Wydarzenie to ks. Wyszyński odczytał symbolicznie, jako palec Bożej Opatrzności, która czuwa nad miastem – mówi ks. Piotr Rutkowski z parafii św. Krzyża.
Zniszczoną figurę 22 października 1944 Niemcy wywieźli z Warszawy, jednak wraz z pomnikiem Mikołaja Kopernika porzucili w przydrożnym rowie w Hajdukach Nyskich. Rozpoznali ją polscy żołnierze i oba pomniki wróciły do Warszawy. Posąg Chrystusa ponownie stanął przed kościołem 19 lipca 1945, poświęcony w obecności prezydenta RP Bolesława Bieruta i przedstawicieli rządu przybyłych na odsłonięcie pomnika Mikołaja Kopernika.
Losy figury zostały przypomniane przez Jana Pawła II na pl. Zwycięstwa podczas jego pierwszej pielgrzymki do ojczyzny 2 czerwca 1979. Papież powiedział wówczas w homilii:
(…) Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas — bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną — bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu”.
Słowa papieskiej homilii wygrawerowane są na Ołtarzu Ojczyzny, który znajduje się w bazylice.
Sama bazylika to ponad trzysta lat historii naszego kraju. Tu spoczywają serca Fryderyka Chopina i Władysława Reymonta. Tu złożono szczątki księcia Adama Czartoryskiego. Tu odbywały się egzekwie pogrzebowe księcia Józefa Poniatowskiego, a na organach w św. Krzyżu grał Stanisław Moniuszko. Z bazyliki św. Krzyża w każdą niedzielę nadawane są Msze św. radiowe. W tym roku mija 75 lat od powrotu figury na schody bazyliki.
Agata Ślusarczyk/Gość Niedzielny 30.07.2020/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Wyjątkowe proroctwo dla Polski! Niemcy pokazali prymasowi Wyszyńskiemu jedno zdjęcie
Figura Chrystusa niosącego krzyż, znajdująca się na Krakowskim Przedmieściu bez wątpienia jest jednym z najbardziej wymownych symboli II wojny światowej i Powstania Warszawskiego. W cyfrowym archiwum fotografii zebranych przez Ministerstwo Informacji i Dokumentacji rządu RP na emigracji znajduje się fotografia z adnotacją w języku angielskim, z której wynika, że „w zrujnowanej Warszawie posąg Chrystusa, w cudowny sposób pozostał nietknięty”. Na tym jednak symbolika związana z monumentem się nie skończyła. Niesamowitą historię przytacza w swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego ksiądz Stefan Wyszyński, późniejszy kardynał – Prymas Polski.
***
To jeden z symboli Powstania Warszawskiego. Chrystus niosący Krzyż – figura sprzed kościoła św. Krzyża w Warszawie. Postawiono ją w 1858 roku, na kilka lat przez wybuchem Powstania Styczniowego. Fundatorem był Andrzej Zamoyski, który niedaleko miał swój „dom”, duży budynek czynszowy. To z okna jednego z mieszkań Moskale na bruk wyrzucili fortepian Chopina – historię i burzliwe losy figury Chrystusa przybliża na łamach portalu niezalezna.pl Tomasz Łysiak
Figura stała na swoim miejscu nietknięta aż do września 1944. Wówczas wskutek detonacji Goliatów (samobieżnych min niemieckich) pomnik upadł na bruk w taki sposób, że Chrystus wskazywał dłonią napis „Sursum corda” (łac. w górę serca) znajdujący się na cokole.
W swoich wspomnieniach z czasów Powstania Warszawskiego prymas Wyszyński opisał niezwykłe wydarzenie związane z tym pomnikiem.
„Mam (…) w pamięci zdarzenie, które przeżyłem wkrótce po upadku Powstania Warszawskiego. Do wojskowego szpitala frontowego koło Izabelina, wróciła grupa oficerów niemieckich – lekarzy, którzy tam pracowali. Jeden z nich zatrzymał mnie, gdy biegłem od jednego chorego do drugiego. Wyciągnąwszy z kieszeni jakąś fotografię, gwałtem niemal kazał mi ją oglądać. Rzuciłem okiem. Niezwykłe wydało mi się to spotkanie i swoisty przymus żołnierza niemieckiego. Spieszyło mi się bardzo, mnóstwo chorych i cierpiących czekało. A on swoje: Zobacz – powiada – zobacz. Przyglądam się więc – i cóż widzę? Chrystus z frontonu kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, leżący na bruku ulicznym. Zdjęcie zrobione od strony Kopernika. Chrystus, leżący na bruku warszawskim, dłonią – przedziwnym zbiegiem okoliczności zachowaną – pokazywał w kierunku kościoła. Dłoń ta kierowała się na napis, który pozostał nietknięty na cokole: «Sursum Corda». Patrzyłem, ale jeszcze nie mogłem zrozumieć żołnierza: Czego ode mnie chciał? Co go w tym uderzyło? W pewnym momencie z ust jego wyrywają się słowa, od których niemal odzwyczaiło się nasze ucho, dawno już ich nie słyszeliśmy: «Ist noch Polen nicht verloren – Jeszcze Polska nie zginęła». Zdumiałem się. Po chwili podeszło bliżej jeszcze kilku oficerów. Spojrzałem na nich pytającym wzrokiem… Jeden z nich zawołał: «Sursum corda! Sursum corda!»… Było to na kilka miesięcy przed wyjściem [tej] «zwycięskiej armii» z powalonej Warszawy. Zdarzeniem tym byłem dogłębnie wstrząśnięty. Niewątpliwie i ja to wiedziałem. Niewątpliwie i ja tak wierzyłem. Ale nie przypuszczałem, że w chwilach smutku i tragizmu naszego Narodu, będę miał taką pociechę – i to z pomocą ludzi, których uważaliśmy za nieprzyjaciół. Tymczasem ich właśnie uderzyło to «Sursum corda». Na warszawskim bruku zburzonego miasta, zamienionego w popioły i zgliszcza – pozostał Chrystus. Obalony wprawdzie, niemocny, leżący na swym krzyżu, ale dłonią pokazujący zburzonej stolicy niebo, aby nie przestała wierzyć, iż może się odrodzić. Jednego tylko potrzeba – nadziei! «Sursum corda, w górę serca!»”
– relacjonował kard. Stefan Wyszyński we wspomnieniach 17 czerwca 1962 r.
Muzeum Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego przypomina, że Powstanie Warszawskie zastało ks. prof. Stefana Wyszyńskiego w podstołecznych Laskach, w Puszczy Kampinoskiej, gdzie od 1942 r. był kapelanem miejscowego zakładu dla niewidomych.
Jeszcze przed wybuchem powstania zgłosił się do niego ks. Jerzy Baszkiewicz, ps. Radwan II, naczelny kapelan Zgrupowania AK „Kampinos”, z taką wiadomością:
„Księże Profesorze, przychodzę z dość trudną misją. To jest dobra wola, propozycja, a nie konieczność. Jestem kapelanem Puszczy Kampinoskiej i mam zorganizować służbę duszpasterską. Czy Ksiądz Profesor mógłby wziąć udział w tej akcji?”.
Ks. Wyszyński odparł bez wahania: „Jestem do dyspozycji”, a następnie złożył przysięgę wojskową na ręce młodszego o 13 lat – ale starszego rangą – ks. Baszkiewicza i przyjął pseudonim Radwan III.
Ks. kapelan Wyszyński był jednym z organizatorów szpitala powstańczego w Laskach. Pracował tam tylko jeden lekarz – dr Kazimierz Cebertowicz, wspomagany przez pielęgniarki – siostry ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz personel świecki. Z relacji świadków i pacjentów szpitala wynika, że obecność ks. Wyszyńskiego przynosiła rannym spokój. Zapamiętano go jako tego, który gotów jest ryzykować własne życie dla bliźnich.
Częstym obrazem z tamtych czasów był widok ks. Wyszyńskiego błogosławiącego oddziałom powstańczym wyruszającym do lasu.
POWSTANIE OCZAMI KS. KAPELANA STEFANA WYSZYŃSKIEGO
Pierwszego sierpnia wybuchło Powstanie Warszawskie. Ostatniego lipca zebraliśmy się tutaj, w sąsiedniej sali i poświęciliśmy szpital powstańczy.
Stefan Wyszyński, Laski, 3 sierpnia 1960, Laski
Szpital zapełniał się bardzo szybko. Wkrótce stał się za mały. Musieliśmy rannych żołnierzy kłaść, gdzie tylko się dało. Zajęliśmy cały dom rekolekcyjny i domek obok. Spowiadało się zazwyczaj tych, który czekali na operację tutaj, w tej kaplicy. Przynoszeni byli na noszach albo na jakimś kocu. Tutaj czekali, potem przenosiło się ich na stół operacyjny. Prześcieradła i koce, na których leżeli, były przesiąknięte krwią.
Stefan Wyszyński, Droga życia
Pamiętam, jak byłem zmęczony, znużony tą ciągłą krwią, amputacjami, koszami wynoszonych rąk i nóg, tą męką żołnierzy, którzy byli bohaterscy na froncie, a jak dzieci na stole operacyjnym. Patrzyłem na to wszystko , przeżywałem strasznie. Wydawało mi się, że nie dla mnie ten obraz, ale dzisiaj rozumiem, jak wiele mi to dało.
Stefan Wyszyński, Warszawa, 31 stycznia 1965 r.
[…] ten szesnastoletni chłopaczek służył ze swoim starszym bratem w armii powstańczej w formacji kawalerii wileńskiej. Padł zaraz w pierwszych dniach.
Przeniesiono go do szpitala, położono na niewielkiej sali w zakładzie franciszkanek w Laskach. Tam się z nimi spotkałem, spowiadałem go i przygotowałem na śmierć. Był bardzo poszarpany od kul, bo gdy został ranny, przez trzy dni leżał na deszczu i chłodzie pod kulami. Nikt nie mógł się do niego dostać, aby go stamtąd zabrać. Więc gdy wreszcie został przeniesiony do szpitala wojennego, był już prawie bez sił i trudno go było uratować. […]
Pochowałem go na cmentarzu pod Izabelinem na górce, w piasku, bez trumny, bo już trumien nie było.
Stefan Wyszyński, Stryszawa, 1 sierpnia 1963 r.
Pamiętam operację bardzo dzielnego żołnierza, któremu trzeba było odjąć nogę. Powiedział, że zgodzi się na operację pod tym warunkiem, że przez cały czas będę przy nim stał. Złapał mnie za rękę i trzymał ją, dopóki nie zaczął działać środek usypiający. Byłem wtedy strasznie nieuczciwy, bo gdy poczułem, że jego ręka opadła, pobiegłem do innych, których trzeba było spowiadać lub przygotować do następnych operacji. Aby zdążyć na czas, umówiłem się tylko z lekarzem, że mnie natychmiast wezwie, gdy mój żołnierz zacznie się budzić. W tym wypadku nie było innego wyjścia. Przyszedłem w porę, gdy on budził się już po operacji.
Stefan Wyszyński, Droga życia
Już pod koniec powstania, idąc przez las, zobaczyłem stertę spopielonych kart przyniesionych przez wiatr. Na jednej z nich został niedopalony środek, a na nim słowa: „Będziesz miłował…”. Nic droższego nie mogła nam przynieść ginąca Stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy do nas i do całego świata. Apel i testament… „Będziesz miłował…”.
Stefan Wyszyński, Droga życia
Piotr Łukawski | Niezalezna.pl
______________________________________________________________________________________________
Świadkowała historii
Archiwum/wikipedia
***
Figura Chrystusa sprzed kościoła Świętego Krzyża, która była świadkiem wielkich wydarzeń w historii Polski, ostatnią wojnę przetrwała cudem. Mija 70 lat od ponownego umieszczenia figury na Krakowskim Przedmieściu
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, kościół Świętego Krzyża przechodził z rąk do rąk. 5 sierpnia Niemcy podpalili część kościoła, a po zdobyciu go przez Powstańców ostrzeliwali pociskami artyleryjskimi, powodując wielkie zniszczenia. Gdy na początku września Niemcy ponownie zdobyli kościół i zdetonowali ładunki wybuchowe, rozbita została fasada świątyni, zniszczone ołtarze, załamało się sklepienie.
Wtedy także figura Chrystusa dźwigającego krzyż spadła na bruk. Jak pokazują dawne zdjęcia, legła w gruzach z ręką uniesioną w górę. Tak przeleżała kilka tygodni. Już po upadku Powstania, Niemcy wywieźli figurę w nieznanym kierunku.
W górę serca
Warszawiacy zżyli się z figurą Chrystusa. Po raz pierwszy stanęła przed kościołem Świętego Krzyża w Warszawie w 1858 r. Jej autorem był Andrzej Pruszyński, znany warszawski rzeźbiarz, a odlano ją początkowo w cemencie. Jednak uszkodzona kilkanaście lat później przez nieznanych sprawców, została zastąpiona przez nową. Nowy odlew – tym razem z brązu – wykonał w Rzymie uczeń Pruszyńskiego – Pius Weloński.
Pomnik ustawiono na nowym cokole z czarnego granitu, ze złoconym napisem „Sursum Corda” (W górę serca). Cementową figurę Chrystusa umieszczono na grobowcu Lubomirskich w Kruszynie (i do dziś znajduje się ona przed tamtejszym kościołem).
Podczas sympozjum, zorganizowanego w 150-lecie powstania figury, ks. Marian Wnuk CM zwrócił uwagę, że była ona przez lata świadkiem przeróżnych wydarzeń. W marcu 1861 r. przeszła tędy wielka 150-tysięczna manifestacja patriotyczna po śmierci tzw. Pięciu Poległych, zabitych przez rosyjskich żołnierzy.
W czasie Powstania Styczniowego figura była też świadkiem nieudanego zamachu na Fiodora Berga, rosyjskiego namiestnika i spalenia przez Rosjan fortepianu Fryderyka Chopina. Księża Misjonarze, prowadzący parafię, przechowywali archiwum powstańcze, czego następstwem była kasata zgromadzenia w 1864 r.
Jak zrozumieć to miasto
To o tej figurze św. Jan Paweł II mówił w 1979 r., w czasie pamiętnej Mszy św. na dzisiejszym pl. Piłsudskiego. – Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu – mówił Ojciec Święty.
W 1920 r., w czasie wojny polsko-bolszewickiej, trwały tu nieustanne nabożeństwa i modły o zwycięstwo, w których brał udział m.in. nuncjusz Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI. W 1944 r. trwały tu jedne z najbardziej zaciętych walk powstańczych. W 1968 r. figura była świadkiem tzw. wydarzeń marcowych.
Figura była też świadkiem pogrzebów zasłużonych Polaków, m.in.: Stanisława Moniuszki, Edwarda Odyńca, Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury, Józefa Piłsudskiego, Marii Rodziewiczównej, Jana Kiepury, Karola Szymanowskiego, Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego i Ignacego Paderewskiego.
W przydrożnym rowie
Po upadku Powstania Warszawskiego figurą leżącą na zgliszczach kościoła z ręką uniesioną w górę zainteresowali się Niemcy. W końcu października wywieźli ją z Warszawy w nieznanym kierunku. Figura nie świadkowała już ostatecznemu aktowi zniszczenia kościoła Świętego Krzyża, który Niemcy dokonali parę miesięcy później, kilka dni przed wycofaniem się ze zniszczonego miasta, wysadzając w powietrze wieżę, na której wisiały dzwony.
Nie świadkowała też w styczniu 1945 r. pierwszej Mszy św. odprawionej przez ks. Antoniego Czaplę CM na gruzach kościoła i powrotowi do Warszawy Księży Misjonarzy, wywiezionych wcześniej przez Niemców.
Figurę Niemcy najpewniej chcieli przetopić w hucie na Dolnym Śląsku. Jednak nie zdążyli. Porzucili ją na złomowisku, w przydrożnym rowie w Hajdukach Nyskich. Znaleźli i rozpoznali ją tam kilka miesięcy później, razem z pomnikiem Mikołaja Kopernika, żołnierze Berlinga.
Na początku lipca 1945 r. odesłano figurę do Warszawy. Tu poddano ją renowacji w słynnej pracowni Braci Łopieńskich i oficjalnie przekazano jej właścicielowi: parafii Świętego Krzyża. Posąg ponownie stanął przed kościołem, został poświęcony w obecności ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta i przedstawicieli rządu przybyłych na odsłonięcie pomnika Mikołaja Kopernika.
Wkrótce rozpoczęto też odbudowę kościoła. W 1951 r. ukończono odbudowę wież, a dwa lata później zrekonstruowano fasadę kościoła. W 1969 r. prymas Polski Stefan Wyszyński poświęcił rekonstruowany przez lata główny ołtarz.
Witold Dudziński/Niedziela warszawska 26/2015
______________________________________________________________________________________________________________
Historia cudownego krzyża z warszawskiej archikatedry. Do dziś słynie łaskami
Krzyż z archikatedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie
***
Wchodząc do archikatedry św. Jana Chrzciciela, warto zwrócić uwagę na kaplicę znajdującą się po lewej stronie prezbiterium. W jej centrum zawieszony jest niezwykły krucyfiks – jeden z symboli Starego Miasta, ważny obiekt kultu, a do tego jeden z najcenniejszych zabytków Warszawy.
Uwagę przykuwa naturalnej wielkości figura Ukrzyżowanego, jego ekspresyjna, pełna bólu twarz, kruczoczarne włosy. Krzyż ten adorowali królowie, modlili się przed nim uczestnicy powstań i mieszkańcy Warszawy.
O krucyfiksie wspomina też m.in. Walery Przyborowski w książce „Legendy dawnej Warszawy ” (1916). Podkreśla, że dwuwiersz: „U Fary, gdzie Pan Jezus Stary” powtarzali flisacy, przybijający do wiślańskiego brzegu w stolicy.
Jak cudowny krucyfiks trafił do katedry w Warszawie?
Według legendy, warszawski kupiec Jerzy Baryczka wywiózł potajemnie krucyfiks z ogarniętej reformacją Norymbergi. „W czasach, […] gdy zabierano kościoły, odzierano je z ozdób, niszczono zabytki sztuki średniowiecznej, znalazł się w Norymberdze zamożny kupiec i obywatel warszawski, pan Jerzy Baryczka, konsul miejski. Właśnie wicher namiętności religijnych szalał w tej chwili najmocniej w owem mieście; urządzono stos i rzucano w ogień obrazy i rzeźby, wydobyte z kościołów” – pisał Przyborowski. Według niego krzyż i figura zostały rozebrane na części i wśród towarów dojechały szczęśliwie do Warszawy.
Legenda wiąże się też z włosami Chrystusa. Głosi ona, że gdy krucyfiks pozostawał jeszcze w przedreformacyjnej Norymberdze, włosy na głowie Ukrzyżowanego wyglądały normalnie, jednak w czasie reformacyjnych wstrząsów zaczęły usychać i wypadać. Po przywiezieniu krzyża do Warszawy na otoczonej kultem figurze znów pojawiły się włosy, które co roku, w Wielki Piątek, musiały strzyc najcnotliwsze z panien. Działo się tak aż do chwili, gdy postrzyżyn dokonała prawnuczka Jerzego Baryczki. Niestety, dziewczyna zataiła grzech cudzołóstwa i ponoć od tego roku włosy Zbawiciela przestały odrastać.
Cudowny krucyfiks przetrwał dwa pożary świątyni (1598 i 1607), a także zawalenie się sklepienia kościoła (1602). Znalazł swoje miejsce w specjalnie ufundowanej przez ród Baryczków kaplicy.
***
***
Przed krzyżem z archikatedry św. Jana modlili się królowie
Właśnie w tym czasie do katedry przybywali spławiający w dół Wisły zboże flisacy, proszący o szczęśliwą podróż do Gdańska. Wtedy też powstał wspomniany wyżej wierszyk. Jednak „Jezusa z Fary” czcią otaczali nie tylko mieszkańcy miasta i flisacy.
Klękali przed nim i prosili o zwycięstwa królowie Stefan Batory, Zygmunt III Waza, Stanisław August Poniatowski, a także bohaterowie hetman Stefan Czarniecki i Tadeusz Kościuszko. U stóp krzyża odprawiano nabożeństwa rozpoczynające kolejne sejmy i dziękowano za Konstytucję 3 maja.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. pod tym krzyżem swoje święcenia biskupie z rąk kard. Aleksandra Kakowskiego otrzymał ks. prałat Achille Ratti, nuncjusz apostolski, który trzy lata później został wybrany papieżem i przyjął imię Pius XI.
***
***
Krzyż z katedry w czasie Powstania Warszawskiego
Katedra warszawska szczęśliwie przetrwała kampanię wrześniową, mimo że 17 września podczas nabożeństwa spadły na nią bomby. Doszczętnie zniszczona została dopiero w czasie Powstania Warszawskiego. W gruz i popiół obróciło się niemal całe wyposażenie świątyni.
Krucyfiks ocalał dzięki bohaterskiemu jezuicie o. Wacławowi Karłowiczowi, którzy przeniósł go do podziemi kościoła św. Jacka i złożył przykryty całunem wśród znajdujących się tam rannych. Podobno jeden z posługujących kapłanów, nie wiedząc o ukrytej figurze, przekonany w ciemnościach, że ma do czynienia ze zmarłym powstańcem, próbował zaopatrzyć go na ostatnią drogę…
Po wydobyciu z ruin kościoła św. Jacka cudowny krucyfiks na kilka lat został przeniesiony do ocalałego z pożogi wojennej kościoła św. Józefa Oblubieńca (czyli kościoła seminaryjnego), skąd został uroczyście przeniesiony 21 marca 1948 do odbudowanej archikatedry.
Przed nim modlił się podczas swej pierwszej wizyty apostolskiej w 1979 r. Jan Paweł II, a także w 2006 r. Benedykt XVI.
Cudowny krucyfiks stawał się natchnieniem dla twórców. Artur Oppman (Or-Ot) poświęcił mu swój wiersz „Chrystus Cudowny u Fary”, a ks. Jan Twardowski utwór „Do Jezusa z warszawskiej katedry”.
Do dziś krzyż ten cieszy się powszechnym kultem i nadal słynie łaskami.
Krzysztof Stępkowski/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Matka Boża objawiła mistyczce Bronisławie Kuczewskiej wybuch Powstania Warszawskiego
***
Matka Boża Łaskawa, obrana w 1652 roku Patronką Warszawy i Strażniczką Polski [pełen tytuł warszawskiej Madonny, przyp. red.] w 1943 roku ukazała się w Warszawie, na osadzie Siekierki, by uprzedzić swój lud o grożącym nieszczęściu. Maryja przybywa, aby miasto, któremu od 291 lat patronuje, nie podzieliło losu dopalającego się w tym czasie żydowskiego getta. Mistyczka Bronisława Kuczewska (1907-1989) tak wspomina swoje pierwsze spotkania z Matką Bożą na Siekierkach: 28 kwietnia 1943 roku Matka Boża objawiła mi się w domu rodzinnym w Nowym Dobrem i powiedziała: Dziecino, nie będziesz już do Mnie przychodzić do Przygód i do Budzieszyna. Wybieram sobie inne miejsce, w Warszawie, na Siekierkach. Będziesz miała tylko 3 kilometry od tramwaju, z ulicy Czerniakowskiej, i tam masz przychodzić. Ujrzałam wiśnię i dziewczynkę. Jak się później okazało, była nią 13-letnia Władysława Fronczakówna [obecnie Papis przyp.aut.], której Matka Najświętsza objawi się 3 maja 1943 roku.
Bogurodzica, niebiańsko piękna, ukazała się wśród zieleni, na drzewie wiśni obsypanym kwiatami. Jej słowa były poważne i brzmiały złowieszczo: Módlcie się, bo idzie na was WIELKA KARA, CIĘŻKI KRZYŻ. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo lud się nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia!
Bronisława relacjonuje dalej: 4 maja 1943 roku przyjechał do mnie mąż i powiedział, że w Warszawie na Siekierkach było objawienie [Bogurodzicy] 3 maja. Ja mu na to odpowiedziałam, że wiem o tym, bo Matka Boża powiedziała mi o tym 5 dni wcześniej. 5 maja 1943 roku urodziłam syna Janusza. 28 maja 1943 roku pojechałam z mężem i małym dzieckiem [23-dniowym niemowlęciem] na Siekierki, gdzie 3 maja objawiła się Matka Boża, i miałam z Nią tam po raz pierwszy objawienie. Odtąd chodziłam na Siekierki i tam otrzymywałam od Matki Bożej polecenia do wykonania przez 38 lat, aż do 1981 roku. Kilka razy w miesiącu nawiedzałam to miejsce, a szczególnie każdego 3 i 28 dnia miesiąca oraz w uroczystości Matki Bożej.
3 czerwca 1943 roku poszłam z synkiem na ręku na Siekierki. Ujrzałam Matkę Najświętszą, która powiedziała mi, że pragnie, aby na tym miejscu wybudować klasztor. Powiedziała też, że to będzie jakby druga Częstochowa dla Warszawy, że ludność nie będzie musiała tak daleko jeździć, względnie chodzić. Będą mogli przychodzić na Siekierki.
W lipcu 1943 roku w Orzywole, gdzie pojechałam na rozkaz Matki Najświętszej, po modlitwie, miałam widzenie Pana Jezusa, który trzymał rózgę nad Warszawą. Wiedziałam, że Warszawę czeka wielka kara.
W okresie międzywojnia sytuacja moralna społeczeństwa polskiego była, oględnie mówiąc, nienajlepsza. Dlatego Jezus Chrystus prosił wizjonerów św. siostrę Faustynę, Sługi Boże: Rozalię Celakównę, Leonię Nastał, Kunegundę (Kundusię) Siwiec o modlitwy wynagradzające za grzechy rozwiązłości: Strasznie ranią moje Serce Najświętsze grzechy nieczyste. Żądam ekspiacji!
Nasz Pan szczególnie prosił o modlitwy za warszawian: stolica odrodzonej Polski, nie chciała pamiętać o Dekalogu. Wystarczy zajrzeć do pamiętników i wspomnień z tego okresu. Luminarze życia społecznego i kulturalnego prowadzili ostentacyjnie, nader rozwiązłe życie, zarażając tym stylem życia otoczenie, a szczególnie podatną na wpływy młodzież.
Masoni zdawali sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć powszechne rozluźnienie obyczajów potrzebna jest demoralizacja. Starali się, aby romanse i rozwody sławnych ludzi były nagłaśniane w bulwarowej prasie tak, by te niemoralne zachowania przestały bulwersować, by spowszedniały i powoli stały się obowiązującą normą. Postarali się także, by swobodę obyczajów lansowali pisarze i dziennikarze, sami żyjący według tego wzorca, tak długo, aż stanie się ona normą i nastąpi wyparcie z powszechnej świadomości zarówno pojęcia grzechu, jak i jego skutków [w książce autorzy zamieścili m. in. cytaty z autobiografii Ireny Krzywickiej, o znamiennym tytule: Wyznania Gorszycielki, gdzie bez żenady opowiada o sobie (pisarce, matce dwóch synów), mężu (znanym warszawskim adwokacie Jerzym Krzywickim) i… wieloletnim kochanku, żonatym pisarzu i krytyku teatralnym Tadeuszu Boyu-Żeleńskim]. świadectwa rozwiązłości znajdziemy nie tylko we wspomnieniach Krzywickiej. Z długiej listy książek lansujących „nowy moralny ład” wybija się książka Tadeusza Wittlina Pieśniarka Warszawy. Biografia. Hanna Ordonówna i jej świat (Wydawnictwo POLONIA, Warszawa 1990). Jej autor na 300 stronach (małym drukiem!) relacjonuje życie gwiazdy, tzn. omawia trwające do ostatnich miesięcy życia romanse zamężnej artystki, podając bardzo szczegółowo źródła każdej informacji (por. także: Magdalena Samozwaniec, Maria i Magdalena. Z pamiętnika niemłodej już mężatki.
Dzięki aktywnym propagatorkom wolności seksualnej masoni stopniowo osiągnęli cel, jakim było doprowadzenie do tego, że większa część społeczeństwa polskiego odrzuci chrześcijańskie zasady moralne, tj. prawa Dekalogu. Masoni przyjęli roztropną taktykę: „wyciszenia religii katolickiej nie rozumowaniem, ale psuciem obyczajów”.
W roku 1936, po osiemnastu latach niepodległości, masoni mogli się wykazać znacznymi osiągnięciami w demoralizacji społeczeństwa. [Tu opuszczam fragmenty książki Sławomira Kopera Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej (Bellona Rytm, Warszawa, 2009, md]
Katolicki pisarz Gilbert Keith Chesterton w roku 1923 napisał: Rozwód to coś, co dzisiejsze gazety nie tylko reklamują, ale wręcz zalecają, zupełnie jakby to była przyjemność sama w sobie.
Ks. kard. August Hlond konkluduje: Fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagnia dziedzinę obyczajów. Podkopuje nie tylko moralność chrześcijańską, ale godzi wprost w etykę naturalną, szerzy nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską „masońskim naturalizmem”. Koła liberalne i masońskie przypuściły atak na małżeństwa chrześcijańskie, sprowadzając je tylko do rangi kontraktu cywilnego, pozbawiając je wszelkiej nadprzyrodzoności.
Zapoczątkowany przed II wojną światową proces upadku moralności doprowadził do tego, że w pierwszej dekadzie XXI wieku, już nikt nie ośmieli się przypomnieć „nowożeńcom z odzysku”, zawierającym kontrakt małżeński (w urzędzie Stanu Cywilnego), że w świetle prawa kanonicznego popełniają cudzołóstwo (gdy któreś z nich jest nadal związane sakramentem małżeństwa). Czyli zaczynają, świadomie i dobrowolnie, tzw. nowe życie w grzechu ciężkim, co prowadzi prostą drogą do piekła!
Wygodny eufemizm, używany w kościele – „związek niesakramentalny” – zgrabnie ukrywa złowieszczą perspektywę. Autor wielokrotnie rozmawiał w konfesjonale z kobietami, które dla swoich dzieci, związanych sakramentem małżeństwa, a rozwiedzionych w świetle prawa cywilnego, modlą się o… założenie nowej, szczęśliwej rodziny! Sądzą one, że jest to intencja słuszna! Te „pobożne” matki realizują plan masonów, którzy chcą zniszczyć chrześcijaństwo… rękami samych katolików!
Trwająca od dziesięcioleci promocja wszelkiej wolności seksualnej i zanik społecznego ostracyzmu w stosunku do tzw. „związków partnerskich” doprowadził, zdaniem księdza profesora Jerzego Bajdy, do: Zniszczenia moralnych, religijnych, społecznych i ekonomicznych podstaw rodziny i fałszowania jej struktury personalistycznej. Profesor przestrzega: Jeżeli proces niszczenia rodziny będzie się dalej toczył tak, jak tego chcą promotorzy rewolucji obyczajowej – a właściwie promotorzy rozwiązłości, […] wkrótce może zupełnie zniknąć ta formuła antropologiczna, której na imię naród, a społeczeństwo nie będzie się niczym różniło od stada zwierząt, chyba tylko strojem. Choć i pod tym względem różnica systematycznie maleje.
Czyny, których nikt nie ośmieliłby się publicznie nazwać grzechem, a więc nierząd, cudzołóstwo, lesbijstwo i homoseksualizm – nadal wywołują, określone w Piśmie świętym, konsekwencje. […]
Bóg Ojciec, chcąc ocalić Warszawę przed zasłużoną karą pozwala, by Matka Łaskawa ostrzegła swój lud, by żądała nawrócenia, całkowitego odwrócenia się od grzesznego życia i wynagrodzenia za dotychczas popełnione grzechy: rozwiązłości, cudzołóstwa i te najstraszniejsze – grzechy dzieciobójstwa. Trzeba bowiem wiedzieć, że w okresie międzywojennym przeciętna liczba umyślnych poronień wynosiła rocznie, według oficjalnych statystyk: przeciętnie od 100 do 130 tysięcy.
Kiedy Maryja przybędzie na Siekierki, orędzia będzie otrzymywać nie tylko trzynastoletnia Władysława Fronczakówna, ale przede wszystkim Jej ulubienica, trzydziestosześcioletnia Bronisława Kuczewska: Od 9 kwietnia przestałam chodzić do Budzieszyna, natomiast od 28 maja 1943 roku zaczęłam chodzić na Siekierki, gdzie otrzymywałam polecenia od Matki Bożej do wykonania, przez okres 38 lat, do 21 sierpnia 1981 roku [tj. od święta Maryi Królowej Polski do wigilii święta Matki Bożej Królowej].
Maryja, Matka Łaskawa Patronka Warszawy, za pośrednictwem Broni Kuczewskiej i Fronczakówny będzie apelować do ludu stolicy, aby przez przemianę życia, respektowanie praw Dekalogu i pokutę odwrócił wiszące nad miastem nieszczęście.
Prosi warszawian o modlitwę powszechną, czyli taką jak w 1920 roku, kiedy to lud stolicy żarliwie błagał Boga i Patronkę Warszawy o ocalenie przed bolszewikami [rozdziały 15 i 16 cytowanej książki przyp. red.] i wymodlił cud Jej publicznego ukazania się, które w konsekwencji zmieniło zdawałoby się już przesądzony wynik wojny i ocaliło Polskę!
Po 23 latach, w roku 1943 – czwartym roku okupacji niemieckiej, sytuacja jest diametralnie różna: to nie lud błaga Maryję, Patronkę Warszawy i Strażniczkę Polski o ustanie okropieństw wojny, lecz Ona Sama schodzi z nieba i osobiście wzywa do modlitwy o pokój, błagając Swój lud o nawrócenie i pokutę!!! Najłaskawsza z Matek chce odwrócić od miasta zapowiedzianą karę! Podejmuje się tej niewdzięcznej misji, by nie doszło do tragedii: Jeśli się nie nawrócicie, to wszyscy zginiecie!
Pomimo ośmieszania i deprecjonowania objawień wiadomości o nich rozchodzą się po mieście. Dzieje się tak dzięki niestrudzonej Broni Kuczewskiej, która dociera z nimi do warszawskich księży, oraz życzliwym mieszkankom Siekierek, które rozwożąc mleko i warzywa „na gospody”, opowiadają w mieście o objawieniach.
Mimo wielu wysiłków przestrogi Maryi nie dotrą do ogółu warszawian. Główną przyczyną jest brak zainteresowania objawieniami ze strony kleru.
Wydawało się oczywiste, że księża Zmartwychwstańcy z parafii św. Bonifacego na Czerniakowie, pełniący posługę w osadzie, dopomogą w upowszechnieniu orędzi i że słowa Bogurodzicy, uprzedzające o mającej nadejść na miasto karze, będą głoszone ze wszystkich ambon stolicy. Niestety, Zmartwychwstańcy nie tylko nie traktowali objawień poważnie, ale negowali wszystko, co miało z nimi związek, m.in. odmówili poświęcenia malutkiej kapliczki, umiejscowionej przy drzewie, na którym ukazała się Matka Boża. Bronisława Kuczewska napisze: Po postawieniu kapliczki Pan Jezus dał mi polecenie, abym poszła do księdza do parafii św. Kazimierza na ul. Chełmską. Kiedy przyszłam i powiedziałam, że Pan Jezus życzy sobie, aby poświęcić kapliczkę, ksiądz wysłał mnie do parafii św. Jakuba [na Ochocie, przyp. aut.]. Było tam 5 księży. Wypytywali mnie o objawienia na Siekierkach. Opowiadałam im o nich przez około 4 godziny. Potem wysłali mnie z powrotem do parafii św. Kazimierza [Dolny Mokotów, przyp. aut.]. Ksiądz jednak nadal nie chciał wyrazić zgody na poświęcenie kapliczki. Powiedział, że nie ma pozwolenia, bo trzeba iść z procesją i on nie może tego wykonać. Wróciłam więc do domu [przy ul. Jasnej, przyp. aut.], a że byłam zmęczona, położyłam się. I wtem słyszę głos Pana Jezusa: Idź Dziecino do księdza po raz trzeci, i powiedz, żeby poszedł z kościelnym, bez ludzi i bez procesji, i poświęcił kapliczkę. Powiesz, że taka jest Wola Moja i Matki Mojej, ażeby kapliczka była poświęcona, bo jest bardzo znieważana.
Kiedy poszłam po raz trzeci do księdza, chciał mi drzwi zamknąć przed nosem, ale ja przytrzymałam je nogą i powtórzyłam to, co mi Pan Jezus powiedział. Ksiądz jednak nie wykonał tego polecenia. Dopiero jedna z wiernych przyprowadziła, po kryjomu, księdza jezuitę, ojca Antoniego Kozłowskiego, który był wielkim czcicielem Matki Bożej i wiedział o moich objawieniach, i on poświęcił kapliczkę.
Wokół siostry Bronisławy, profeski III Zakonu św. Franciszka, spontanicznie gromadzili się ludzie i wkrótce zawiązała się wspólnota, której Sama Bogurodzica nadała nazwę Grono Matki Bożej i Miłosierdzia Bożego. Jej członkowie, osoby świeckie, pomagały mistyczce w wykonywaniu poleceń z Nieba. Grono podejmowało także cotygodniowe modlitwy o nawrócenie Warszawy i upowszechniało orędzia Maryi i Pana Jezusa w swoich środowiskach.
Misja ostrzeżenia Warszawy przed mającym wybuchnąć za 16 miesięcy powstaniem wymagała od Kuczewskiej heroizmu i zaparcia: W sierpniu 1943 roku [rok przed wybuchem powstania] na modlitwie u pani Teofili Ciecierskiej, przy ul. Płockiej 25, miałam objawienie Matki Najświętszej. Maryja ukazała mi okropny widok Warszawy w czasie Powstania. Widziałam masowe aresztowania, rozstrzeliwania, palące się domy. Zobaczyłam też dom, w którym modliliśmy się. Matka Boża powiedziała mi, że ten dom będzie podlany benzyną i podpalony od dołu przez Niemców. W widzeniu widziałam, jak matki wyskakiwały z dziećmi z płonącego domu. Zaraz powiedziałam o tym widzeniu obecnym, ale nie chcieli mi uwierzyć. Huknęli na mnie, że opowiadam głupstwa, bo Niemcy będą liczyć się z nami. [W innym miejscu Bronisława mówi o tym wydarzeniu w ten sposób: Powiedzieli, żebym nie plotła głupstw i zajęła się robotą, a nie plotkami, że Niemcy będą się z nami liczyć].
Trzy dni przed Powstaniem Matka Boża dała mi polecenie, abym zabrała dzieci i wyjechała z Warszawy w rodzinne strony, do Dobrego. Kiedy po Powstaniu wróciłam do Warszawy, dom, który miałam ukazany przez Matkę Bożą przy ul. Płockiej 25 – był spalony. W domu tym i w sąsiednich zabito 300 ludzi. Ludzie mówili, że matki wyrzucały swoje dzieci przez okna, a za nimi same wyskakiwały. Dzisiaj widnieje w tym miejscu tablica pamiątkowa mówiąca, że zginęło tu ok. 300 osób.
Proroctwa nie lekceważcie – pisze św. Paweł w Liście do Tesaloniczan (1 Tes 5,20). Proroctwo o całkowitym zniszczeniu Warszawy zostało lekceważone. Przestroga, jaką w imieniu Boga Najwyższego, Bogurodzica przekazała warszawianom: Bóg nie chce ludzi karać, Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Żąda nawrócenia! – do nich nie dotrze…
Powstanie Warszawskie wybuchnie po szesnastu miesiącach od pierwszych objawień i ostrzeżeń Maryi. W sierpniu 1944 roku młodych warszawian rozpiera chęć walki ze znienawidzonym wrogiem, ruszą więc naprzeciw potędze militarnej Niemców z gorącymi sercami, z butelkami napełnionymi benzyną, ale… bez błogosławieństwa Bogurodzicy.
Dowództwo nie czuło potrzeby oficjalnego zawierzenia akcji zbrojnej Patronce miasta. Owszem, indywidualnie zawierzano się Maryi Łaskawej, modlono się na różańcu, przyjmowano sakramenty, uczestniczono w polowych Mszach świętych (co w swojej książce wspomina s. Maria Okońska), lecz oficjalnego – jak za Marszałka Piłsudskiego – zawierzenia akcji zbrojnej Bogu Najwyższemu nie było! Po 47 latach w dniu święta Najświętszego Imienia Maryi, 12.09.1991r., w Sastin, Narodowym Sanktuarium Słowacji, w orędziu skierowanym do ks. Stefano Gobbi’ego Maryja dobitnie wyjaśni kwestię oficjalnego zawierzenia na przykładzie odsieczy wiedeńskiej: Turcy zostali pokonani, gdy oblegali Wiedeń i grozili zniszczeniem całego chrześcijańskiego świata. Przewyższali żołnierzy świętej Ligi liczbą, siłą, uzbrojeniem i czuli, że do nich należy zwycięstwo, ale: wezwano Mnie publicznie, i publicznie proszono o pomoc, Moje Imię zostało wypisane na proporcach i było wzywane przez wszystkich żołnierzy. To za Moim wstawiennictwem miał miejsce cud zwycięstwa, który uratował świat chrześcijański.
Matka Łaskawa w ciągu 16 miesięcy wielokrotnie uprzedzała, że jedynym sposobem na pokój i zakończenie wojny jest nawrócenie, modlitwa i pokuta, nie zaś pięści i butelki z benzyną.
Młodzi warszawianie jednakże bezgranicznie ufali w moc pięści i nie widzieli powodu, by w swoje plany wtajemniczać Boga. Stolica w obliczu godziny W zachowała się tak, jak zachowują się przemądrzałe dzieci, które chcą wszystko robić same, bez pomocy Mamy i Taty!
Nie chciano pamiętać, że to, co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły czy strategia nawet najgenialniejszych dowódców, lecz wola Boga Najwyższego, który zawsze i wszędzie Sam o wszystkim decyduje!
Nie chciano pamiętać, że to jedynie od Niego zależy, czy ludzkie plany zaowocują sukcesem, czy zakończą się porażką.
Miał tą świadomość lud Warszawy w sierpniu 1920 roku, kiedy leżał krzyżem przed Patronką Stolicy i Strażniczką Polski, błagając o ocalenie stolicy, ocalenie Polski.
W 1920 roku warszawianie mieli świadomość, że współpracując z Najwyższym, będą w stanie pokonać pięciokrotnie liczniejszych i zdeterminowanych bolszewików. Wiedzieli, że gdy współpracują z Bogiem, siła i moc są po ich stronie. Bo: Jeśli Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?
1 sierpnia 1944 roku, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, Hitler wspólnie z Himmlerem wydał rozkaz, który przesądzi o losie „zbuntowanej” Warszawy: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią. W ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy.
Po drugiej stronie Wisły stały wojska radzieckie, Sowieci jednak nie kiwnęli palcem, by konającej Warszawie przybyć z odsieczą. Stalin zdawał sobie sprawę, że skupione w Warszawie młode pokolenie polskiej inteligencji zagraża jego koncepcji utworzenia w Polsce rządu totalitarnego. Dlatego nie przeszkadzał w zbrodni, która dokonywała się niemieckimi rękami w zbuntowanym mieście.
Sowieci, zgrupowani na drugim brzegu Wisły, z zimną krwią przyglądali się agonii Warszawy, miasta, którego nie udało się im zdobyć i złupić w 1920 roku:
[….]
1 sierpnia 1944 roku o godzinie „W” nastąpiło zderzenie młodzieńczego zapału, młodzieńczych wizji, z realnymi możliwościami, ergo brutalną rzeczywistością. Akcja zbrojna, podjęta bez wsparcia się na Bogu i Maryi, po dwóch miesiącach zakończyła się totalną, niewyobrażalną klęską, jakiej w historii Polski i Narodu jeszcze nie było. Daremny był trud żołnierzy, daremna ofiara z życia i krwi osób cywilnych.
Czas gorzki, zły, zwątpienia czas podchodzi nam pod gardło,
Czy wszyscy zapomnieli nas, czekając, by miasto padło?…
Na barykadach wciąż czekamy, licząc ostatnie chwile,
Tak się powoli dopalają warszawskie Termopile…
Tylko na Woli w dniach 3-5 sierpnia bestialsko zamordowano pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Ogółem zginało pół miliona ludzi (wg szacunku historyka Norberta Boratyna). Z pewnością nie taki los w zamyśle Bożym miał spotkać lud Warszawy, gdyby usłuchał ostrzeżeń swej Łaskawej Matki, swej Patronki!
Nurtuje pytanie: co w ciągu dwudziestu czterech lat, które upłynęły od bitwy warszawskiej, mogło tak bardzo odmienić serca i umysły mieszkańców stolicy, że bez oficjalnego zawierzenia Bożej Opatrzności podjęli się walki z przeważającym wrogiem? Skąd pomysł, by własnymi, wątłymi siłami, bez Bożego błogosławieństwa próbować oswobodzić stolicę? Nie od dziś wiadomo, że: jeśli Pan miasta nie strzeże, daremnie czuwają straże (Ps 127,1).
Chrystus Pan uprzedzał: beze Mnie nic dobrego uczynić nie możecie (J 15,5). Skąd więc ta krótkowzroczność w Polsce, która w owym czasie uważała się za kraj katolicki? Gdyby orędzia Bogurodzicy zostały przyjęte, gdyby podjęto powszechne modlitwy przebłagalne w intencji pokoju (jak w 1920 roku), gdyby lud Warszawy zreflektował się i podjął przemianę życia, to losy Powstania z pewnością potoczyłyby się inaczej! Tak ocalała Niniwa, której mieszkańcy posłuchali proroka Jonasza i nawrócili się, żałując za dawne grzechy. Niniwici mieli czterdzieści dni na zmianę postępowania, a warszawianie… prawie półtora roku! Tak ocalał Rzym dwa miesiące wcześniej (5. VI.44). Dzięki modlitwie uratowało się zaminowane przez Niemców miasto, miliony ludzi ocaliły życie, o czym piszemy dalej.
Dowódcom AK nie brakowało bojowej odwagi, ale zabrakło im wiary, by los powstania oficjalnie, przez ręce Maryi, powierzyć Bogu Najwyższemu. Ze słów Matki Bożej, które padły na Siekierkach, wybraliśmy te z listopada 1943 roku, są one bowiem kluczem do zrozumienia przyczyny klęski Powstania Warszawskiego: Jak wy jesteście ze Mną, to i Ja jestem z wami i nic się wam nie stanie!
Dowódcy Armii Krajowej nie poszli w bój z Jej błogosławieństwem, okryci płaszczem Jej opieki. Nie prosili Patronki Warszawy, by skruszyła strzały Bożego gniewu godzące w miasto, nie prosili, by odrzucała, jak ongiś w Wólce Radzymińskiej, wrogie pociski, które teraz bezkarnie burzyły dom po domu. Nie byli z Maryją, więc nie mogli doświadczyć skutków Jej solennej obietnicy: i nic się wam nie stanie! Dlatego nie może nikogo dziwić, że w sierpniu 1944 roku, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, nie powtórzył się Cud nad Wisłą z 1920 roku, nie pokonano i nie przepędzono okupanta ze stolicy!
Nie może nikogo dziwić, że wszystko dookoła leżało w gruzach. Wszystko było zburzone i wszystko się paliło. Między jednym a drugim schronem przekopy były zniszczone. Nie było możliwości życia. Bomby padały i burzyły ulicę po ulicy, dom po domu.
Po sześćdziesięciu trzech dniach powstanie poniosło druzgoczącą klęskę, a Warszawa została totalnie zrujnowana, wręcz starta z powierzchni ziemi. Stało się tak, jak zaplanował Hitler: Warszawa [została] zrównana z ziemią, [by] w ten sposób [stworzyć] zastraszający przykład dla całej Europy. Warschau caput! ! !
Pół miliona niewinnych ludzi straciło życie. Słusznie zauważa ks. Kazimierz Góral: Gdy zlekceważy się przestrogi Maryi, przychodzi tylko czekać na zapowiadaną otchłań rozpaczy!
Ponawiamy pytanie, czy tak się musiało stać? Odpowiadamy: na pewno nie! Wystarczy przyjrzeć się analogicznej sytuacji, jaka w tym samym czasie miała miejsce w okupowanym Rzymie: Rzym, maj 1944 roku. Front szybko zbliżał się do Wiecznego Miasta. Walki toczyły się zaledwie o 12 kilometrów od centrum, w pobliżu miejscowości Castel di Leva. Papież Pius XII zatroskany o bezpieczeństwo cudownego, starożytnego obrazu Madonny Bożej Miłości, nakazał przeniesienie go do rzymskiej bazyliki św. Ignacego.
W końcu maja, gdy działania wojenne objęły przedmieścia, Papież polecił, by przed obrazem Madonny dei Divino Amore została podjęta nowenna o ocalenie miasta. Sam w imieniu mieszkańców Rzymu złożył Maryi ślubowanie. Przyrzekł, że jeśli Madonna ocali miasto, to na ruinach zamku Castel di Leva zostanie zbudowana dla cudownego obrazu nowa świątynia i zostaną erygowane organizacje religijne i charytatywne Jej imienia.
4 czerwca 1944 roku czołgi generała Alexandra ruszyły do ataku. Niemcy byli przygotowani do zdetonowania założonych ładunków i wysadzenia w powietrze miasta. Chcieli pozostawić po sobie pamiątkę: spaloną ziemię i rumowisko gruzów (takie samo, jakie w 3 miesiące później pozostawili w Warszawie i jakie chcieli pozostawić po sobie na Jasnej Górze, w styczniu 1945 roku).
Lud Rzymu, odmiennie niż lud Warszawy, nie sposobił się do akcji zbrojnej. Jego mieszkańcy trwali na modlitwie dzień i noc na placu przed bazyliką świętego Ignacego. Zawierzali Matce Bożej Miłości los Wiecznego Miasta, a władze magistratu oficjalnie potwierdziły gotowość wypełnienia ślubów, jakie w ich imieniu złożył Madonnie Ojciec święty.
I oto tego samego dnia, w nocy z 4 na 5 czerwca, Niemcy nagle, z niewiadomych przyczyn, opuścili Rzym, nie detonując założonych ładunków. Nikt nie mógł pojąć, jak to się właściwie stało i dlaczego? Wszystkich: cywilów, wojskowych i polityków zadziwił ten cudowny obrót sprawy! Winston Churchill dał wyraz zdumieniu, pisząc: „Rzym zdobyto w sposób całkowicie nieoczekiwany!”
12 czerwca 1944 r. „L’ Osservatore Romano” poinformował swoich czytelników: 11 czerwca dziesiątki tysięcy ludzi zebrały się przed Bazyliką Sant Ignazio, a wielu z nich przyszło tutaj boso. Przybyły rodziny, instytucje i szkoły. W procesji bez końca podchodzono, by ucałować obraz Madonny Bożej Miłości, by podziękować i oddać Jej cześć. Wśród rzeszy pątników znajdował się także Papież Pius XIL który przemówi! do Maryi w imieniu zgromadzonych, wyrażając Jej wdzięczność za cud bezkrwawego oswobodzenia Rzymu! Następnego dnia nieprzebrane tłumy odprowadziły procesyjnie cudowny obraz Madonny dei Divino Amore do jej siedziby w Castel di Leva.
Rzymianie nie chcieli rozstać się ze swoją dobrodziejką! W ścianach rzymskich kamienic wykuwano nisze, gdzie wśród kwiatów i płonących lampek królował obraz ich umiłowanej Matki! Magistrat Rzymu wkrótce wywiązał się ze złożonych obietnic: Czym się odpłacimy Maryi, za wszystko co nam wyświadczyła? Wypełnimy nasze śluby dla Niej, przed ludem Rzymu!
Porównajmy skuteczność sposobów zastosowanych dla wyzwolenia dwóch europejskich stolic latem 1944 roku:
. lud Wiecznego Miasta sposobił się do wyzwolenia stolicy, nie chwytając za broń i nie wzniecając powstania. Pod przewodnictwem swego biskupa, ojca świętego Piusa XII, złożył Bogurodzicy ślubowania i … trwał na ufnej modlitwie przed Jej obliczem;
. papież, Głowa Kościoła katolickiego i jednocześnie biskup Rzymu, mimo realnie istniejącego śmiertelnego niebezpieczeństwa (zaminowane miasto miało być lada chwila wysadzone w powietrze!) nie opuścił miasta, by ratować życie, lecz jak Dobry Pasterz pozostał ze swoimi owcami. I był promotorem ocalenia miasta, które dokonało się w sposób duchowy, bez użycia broni i przelewu krwi. Bo jak siłą armii jest wódz, tak siłą wierzącego ludu są jego pasterze;
ˇ prymas Polski, kard. Hlond opuścił Polskę i swoją owczarnię już we wrześniu 1939 roku;
. w Warszawie słowa ostrzeżeń Matki Bożej, nawołujące do pokuty i modlitwy, zostały praktycznie zignorowane, trafiając jedynie do znikomej części warszawian;
. Mater Gratiarum odwrotnie niż Madonna dei Divino Amore nie została oficjalnie zaproszona do współpracy! Pozbawione Jej matczynej opieki Powstanie upadło, hitlerowcy stolicę Polski spalili i wymordowali pół miliona jej mieszkańców;
. rzymianie postawili na MARYJĘ i… uratowali miasto;
. warszawianie postawili na SIEBIE i… ponieśli totalną klęskę;
. nie chciano pamiętać, że: lepiej uciekać się do Pana, niźli pokładać ufność w człowieku (Ps 118);
. zapomniano, że : bez Boga ani do proga!
Fragment książki ks. dra Józef Marii Bartnika SJ i Ewy J. Storożyńskiej „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą, czyli prawdziwa historia Bitwy Warszawskiej, rozdz. pt.: Rok 1943 Matka Łaskawa objawia się na Siekierkach, czyli S.O.S dla Warszawy.
______________________________________________________________________________________________________________
Niechciany Jezus z żydowskiego obrazu
Kopia malowidła „Jezu ufam Tobie” autorstwa Pereca Willenberga w Muzeum Powstania Warszawskiego/ fot. PAP/G. Jakubowski
***
Czy malowidło żydowskiego artysty, które przetrwało Powstanie, uda się dziś ocalić?
Perec Willenberg, malarz synagog, we wrześniu 1944 r. mieszkał – a właściwie ukrywał się pod nazwiskiem Karol Baltazar Pękosławski – w kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 60. Przez swój żydowski akcent nie mógł ukryć swojego pochodzenia, dlatego też często musiał zmieniać miejsce pobytu.
– Przeprowadzaliśmy się z miejsca na miejsce. Wcześniej mieszkaliśmy u pani sędziny przy ul. Natolińskiej, dokąd trafiliśmy z ul. Grójeckiej 104, bo pod numerem 80 zaczęły się już aresztowania – mówi Samuel Willenberg, 90-letni syn Pereca. Dla większego bezpieczeństwa ojciec przy ul. Marszałkowskiej udawał niemowę. – Nawet do mnie zwracał się, pisząc na kartce – wspomina Samuel Willenberg, który swoją historię opisał w książce „Ucieczka z Treblinki”. W przygotowaniu jest film na ten temat.
Samuel Willenberg jest także artystą, rzeźbiarzem. Po wizycie Jana Pawła II wyrzeźbił postać Papieża nad rozwiniętym zwojem Tory, która może już niedługo stanie w Warszawie. Jest ostatnim żyjącym uczestnikiem buntu w niemieckim obozie zagłady w Treblince, skąd uciekł 2 sierpnia 1943 roku, przedostał się do stolicy i walczył w Powstaniu Warszawskim.
– Akurat 4 września byłem na barykadzie na Mokotowskiej. Śródmieście było wtedy bombardowane przez Niemców. Zobaczyłem, jak w okolice domu, gdzie był ojciec, uderzyły cztery pociski nazywane krowami. Pobiegłem do ojca, który mieszkał na pierwszym piętrze. Leżał na łóżku, przykryty kurzem i gruzem, mówił, że źle się czuje. – Tato – mówię – zejdź do schronu. Zanim wyszliśmy z mieszkania, tata poszedł do pokoju i zabrał ze sobą pudełko, w którym trzymał akwarele, pędzle, węgiel, ołówki i pastele. Brodząc w gruzie, zaczęliśmy schodzić z pierwszego piętra na parter. Tata zatrzymał się przy zejściu do piwnicy i nie chciał już schodzić. Zaczął rysować ołówkiem i węglem głowę Chrystusa – opowiada Samuel Willenberg.
Wizerunek Chrystusa Perec Willenberg opatrzył napisem: „Jezu Ufam Tobie”. – Ludzie nabrali wtedy takiej otuchy, nadziei, że ocaleją, przeżyją wojnę – opowiada z werwą Samuel Willenberg.
Ocalenie budynku uznali za cud i przypisali go wizerunkowi Jezusa, bo kamienice wokół zostały zburzone. Jako drugi cud uznali to, że Perec Willenberg zaczął mówić.
– W tamtym czasie wszystkie zapasy żywności zostawiliśmy na ul. Natolińskiej. Po tym wydarzeniu tata zapraszany był przez mieszkańców na posiłki – opowiada.
Dlaczego żydowski malarz namalował ten niezwykły, głęboko katolicki w swojej wymowie wizerunek, wtedy z mało znanym jeszcze zawołaniem, które brzmi jak wyznanie wiary? Co działo się wtedy w jego sercu? Na to pytanie mógłby odpowiedzieć tylko on sam. Wiadomo, że w czasie okupacji malował obrazy Chrystusa, Matki Bożej i świętych, żeby zarobić na utrzymanie. Do obrazów często pozował mu syn Samuel. Tak powstał – zachowany do dziś – obraz Jezusa Miłosiernego w kościele św. Stanisława w Siedlcach.
– W czasie okupacji ojciec malował obrazy dla kościołów, z tego żył, ale wtedy, w Powstaniu, to był impuls. Zaczął rysować Chrystusa, schodząc do piwnicy. To w żadnym stopniu nie było zaplanowane – powiedział Samuel Willenberg 29 sierpnia, kiedy kopia Jezusa z kamienicy przy ul. Marszałkowskiej odsłaniana była w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale ten obraz nie był wykonany na niczyje zamówienie i nie był na sprzedaż. Został przecież namalowany bezpośrednio na sklepieniu.
Perec Willenberg był utalentowanym artystą, jednym z najbardziej cenionych malarzy fresków w synagogach. Wskazuje się go jako twórcę nowego żydowskiego stylu w sztuce. – W synagodze nie można malować twarzy. Ojciec używał w malowidłach hebrajskich liter – wyjaśnia syn artysty.
Perec Willenberg ozdobił m.in. synagogę w Opatowie, Częstochowie i w Piotrkowie. Organizował wystawy z Romanem Kramsztykiem, Stanisławem Wyspiańskim, Jackiem Malczewskim i Leonem Wyczółkowskim. Pracował także jako nauczyciel rysunku w żydowskim gimnazjum w Częstochowie. W tym mieście spędzał z rodziną ostatnie lata przed wybuchem wojny: z żoną Maniefą, córkami Itą i Tamarą, które zginęły w Treblince, oraz z synem Samuelem, któremu z Treblinki udało się uciec, aby dziś dawać świadectwo prawdzie. Perec Willenberg przeżył wojnę. Zmarł na gruźlicę w 1947 r. w Łodzi.
Trzy lata później, w 1950 r. Samuel z matką i żoną wyjechali do Izraela.
KOPIA W MUZEUM
– Kiedy w 1983 r. rząd komunistyczny w Polsce zezwolił na przyjazdy grupom z Izraela, przybyliśmy tu z żoną i córką. Jechałem tramwajem ul. Marszałkowską i zdumiony zobaczyłem, że kamienica z numerem 60 wciąż stoi. Wszedłem do klatki, a tam przy zejściu do piwnicy nadal był rysunek taty – wspomina Samuel Willenberg. Wtedy jeszcze nie wiedział, że podczas remontów wizerunek był starannie chroniony przez robotników.
Podczas kolejnej z wizyt okazało się, że wizerunek Chrystusa przy ul. Marszałkowskiej został zasłonięty. – W sierpniu 2010 r. Samuel Willenberg zwrócił się do nas o zaopiekowanie się malowidłem i pomoc w wynegocjowaniu dostępu dla zwiedzających – mówi Anna Grzechnik z Muzeum Powstania Warszawskiego.
Wspólnota mieszkaniowa nie zgodziła się jednak na udostępnienie wizerunku. – Nie pozwolono nam na umieszczenie w bramie budynku kopii, wizerunku i tablicy z informacją o tej niezwykłej powstańczej pamiątce. Nie mogliśmy wykonać także kopii do Muzeum Powstania Warszawskiego – mówi Anna Grzechnik. – Kopię wykonano na podstawie zdjęcia zrobionego przez Samuela Willenberga w latach 80.
Odsłonięta została z udziałem Samuela Willenberga w Muzeum Powstania Warszawskiego 29 sierpnia. – Przygotowane dla niej miejsce nie jest przypadkowe. Znalazła się na ekspozycji poświęconej żydowskim artystom, obok jest fragment wystawy na temat Władysława Szpilmana. Kopię malowidła Willenberga scenograficznie umieściliśmy tak, by przypominała klatkę schodową – miejsce, gdzie znajduje się oryginał – tłumaczy Anna Grzechnik.
ORYGINAŁ NISZCZEJE
Kiedy 3 września odwiedziłam kamienicę przy ul. Marszałkowskiej 60, swobodnie weszłam nie tylko na dziedziniec. Otwarte były też drzwi na klatkę schodową, gdzie schronił się Perec Willenberg. Podobnie otwarta była krata w zejściu do piwnic. Odpadająca ze ścian farba, wytarte od stóp drewniane schody – klatka czeka na remont i zapewne lepiej musiała wyglądać w czasie wojny.
Czy tak powinno wyglądać zabezpieczenie cennego zabytku? Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków pytane o sprawę wyjaśnia, że od ośmiu lat wie o istnieniu malowidła. Jak nas informuje, wydało „zalecenia dla użytkownika obiektu, w których zasugerowano zabezpieczenie obiektu przed ewentualnym zniszczeniem, które mogło nastąpić podczas prowadzonych wówczas prac remontowych w budynku”. Dodaje, że konsultowało zabezpieczenie malowidła z konserwatorem malarstwa ściennego, a jego trwałość monitorowana jest przez Zarząd Gospodarowania Nieruchomościami, któremu podlega budynek.
Drążenie sprawy odsłania jednak coraz większy bałagan w miejskich instytucjach. Tam chyba nikt liczy się z narodowym dobrem. Zakład Gospodarowania Nieruchomościami odpowiada, że to konserwator monitoruje jakość zabezpieczenia malowidła, a ostatnia kontrola odbyła się rok temu.
– Według oceny naszego pracownika, od strony konserwatorskiej zabezpieczenie malowidła jest niewystarczające i może przyczynić się do jego uszkodzenia – ocenia Anna Grzechnik z Muzeum Powstania Warszawskiego.
Są sprzeczne informacje dotyczące wpisu malowidła do rejestru zabytków. Jednego dnia Agnieszka Kasprzak z Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków (BSKZ) informuje w rozmowie telefonicznej, że sprawa wpisu malowidła do rejestru zabytków jest w toku u wojewódzkiego konserwatora zabytków. Następnego dnia redakcja otrzymuje informację, że jest inaczej: obiekt nie jest pod ochroną konserwatora, nie został wpisany do rejestru zabytków, do chwili obecnej nie wszczęto postępowania w tej sprawie. Odpowiedzialność za wpis do rejestru BSKZ przerzuca na mazowieckiego konserwatora i właściciela budynku. – Jeśli pani redaktor ma w domu zabytkowy wazon, to co do tego ma konserwator zabytków? – konkluduje Agnieszka Kasprzak z BSKZ.
Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków nie widzi różnicy pomiędzy zabytkowym wazonem w prywatnym mieszkaniu a zabytkowym malowidłem w warszawskim budynku! Czy to znaczy, że niezwykłe malowidło – podwójnie unikatowa pamiątka, bo i ocalonego żydowskiego artysty, i Powstania Warszawskiego – może podzielić los innych zdewastowanych obiektów: 100-letniego budynku koszar przy Łazienkach Królewskich albo XIX-wiecznej parowozowni na Pradze, która nie znalazła się w rejestrze zabytków?
A może sprawa wyraźnie niechcianego wizerunku Chrystusa, który stawia nas wobec wielu pytań bez odpowiedzi, ma jakieś drugie dno?
Irena Świerdzewska/Idziemy nr 37 (418), 15 września 2013 r.
______________________________________________________________________________________________________________
Nie ma, jak u Mamy:
Matka Boska Armii Krajowej
***
„Nie ma, jak u Mamy” to nasz radiowy cotygodniowy cykl internetowy, w którym pragniemy przybliżać Matkę Bożą. Jej życie, Jej skuteczne wstawiennictwo, Jej „obecność” w życiu świętych, modlitwy do Maryi, miejsca Jej kultu, a także wizerunki Matki Bożej. Może na wzór św. Maksymiliana, który, jak napisał o. Roman Soczewka – „lubił soboty i radością z tego dnia dzielił się ze współbraćmi zakonnymi, wygłaszając im pogadanki lub konferencje o Matce Bożej Niepokalanej.”
***
Z okazji 77. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, pragniemy zapoznać Państwa z historią powstania niezwykłego obrazu, zatytułowanego „Matka Boska Armii Krajowej”. Obraz namalowała podczas Powstania Warszawskiego Irena Pokrzywnicka, a inspracją do tego było kazanie ks. Apolinarego Leśniewskiego.
Obraz przedstawia „Madonnę z Dzieciątkiem w strojnej szacie, w koronach, osłaniającą prawym ramieniem powstańca. Żołnierz jest w stopniu kaprala, w mundurze wojskowym, furażerce na głowie i z krzyżykiem na szyi. Dzieciątko Jezus trzyma nad głową powstańca gałązkę wawrzynu – symbol zwycięstwa i męczeństwa, w tle widać zaś płonącą Warszawę (prawdopodobnie jest to zarys uszkodzonych wież kościoła Najświętszego Zbawiciela)”.
Dzieło Ireny Pokrzywnickiej powstawało podczas niemieckich ostrzałów. Mimo tego artystka nie zeszła do schronu i za wszelką cenę pragnęła dokończyć pracę, przedstawiającą Maryję, osłaniającą powstańca… „Malarka tłumaczyła później swój upór tym, że obraz musiał być gotowy dla ks. Apolinarego na wieczorną Mszę św.” – czytamy na stronie przystanekhistoria.pl W rezultacie Pokrzywnicka została ranna, malowany przez nią obraz nie został jednak zniszczony, ani nawet uszkodzony.
Malarka wykonała także ok. 4 tys. obrazków z reprodukcją Matki Boskiej Armii Krajowej. Obrazki te były rozdawane żołnierzom, a celem tych działań było dodanie walczącym otuchy i wiary w zwycięstwo.
Dzieło życia Ireny Pokrzywnickiej przetrwało w ukryciu aż do 1962 r., kiedy to ks. Apolinary przekazał je kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. W Pałacu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej obraz przebywał do 2008 r., kiedy abp Kazimierz Nycz przekazał go Muzeum Powstania Warszawskiego. Jego kopia jest wystawiana podczas Mszy św. odprawianej na ołtarzu polowym cmentarza Powstańców Warszawy na Woli w każdą rocznicę wybuchu powstania.
Więcej na temat Ireny Pokrzywnickiej, ks. Apolinarego Leśniewskiego, ich spotkania i wzajemnej inspiracji, a także niezwykłego obrazu Matki Boskiej Armii Krajowej można przeczytać na stronie Instytutu Pamięci Narodowej – przystanekhistoria.pl
radio NIEPOKALANÓW/31 lipca 2021
______________________________________________________________________________________________________________
Matka Boża Armii Krajowej
Historia obrazu Matki Bożej Armii Krajowej jest niezwykłym świadectwem zawiłości losów Polski i Polaków w XX wieku oraz bezcennym skarbem wiary i patriotyzmu. Ten wyjątkowy wizerunek maryjny powstał w ciągu zaledwie kilku dni sierpnia 1944 roku. Jego autorka, wszechstronna artystka Irena Pokrzywnicka (była nie tylko malarką, ale też projektantką mody i wnętrz), na początku Powstania Warszawskiego zaprzysiężona na żołnierza Armii Krajowej, w czasie Mszy Świętej polowej w święto Wniebowzięcia NMP wysłuchała kazania ks. Apolinarego Leśniewskiego, kapelana AK. Pod wpływem jego słów poczuła natchnienie do namalowania obrazu, na którym Matka Boża z Dzieciątkiem osłania swoją ręką powstańca w stopniu kaprala, w mundurze i z krzyżykiem na szyi, na tle płonącej Warszawy.
Już sam proces powstawania obrazu był niesamowity: w trakcie jego malowania Niemcy rozpoczęli ostrzał artyleryjski i trafili w pracownię Pokrzywnickiej – malarka została powalona na ziemię, ale płótno nie doznało żadnego uszczerbku. Następnie, po przekazaniu obrazu ks. Leśniewskiemu, Matka Boża Armii Krajowej została umieszczona w ołtarzu polowym przy ul. Marszałkowskiej, który w toku walk powstańczych został zniszczony, lecz obraz ponownie ocalał i został wyciągnięty z gruzów. Po kapitulacji powstania ks. Leśniewski ukrył go w swoim mieszkaniu, które później zostało obrabowane – ale obrazem złodzieje się nie zainteresowali. Po raz czwarty groźba zniszczenia zawisła nad wizerunkiem Matki Bożej Armii Krajowej już po wojnie, gdy funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przeprowadzali rekwizycję na plebanii w Sieradzu, gdzie posługiwał wówczas ks. Leśniewski. Na szczęście obraz nie został znaleziony.
Obecnie Matka Boża Armii Krajowej znajduje się na stałe w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednakże raz do roku, w rocznicę powstania, jest wystawiana podczas Mszy Świętej na Cmentarzu Powstańców Warszawy, gdzie cześć oddają jej tłumy mieszkańców stolicy, ostatni żyjący powstańcy i wszyscy, którym drogi jest ten wizerunek maryjny.
Marcin Więckowski/artykuł z PzM 119 lipiec/sierpień 2021
______________________________________________________________________________________________________________
„Matka Boska Powstańcza”
Bóg Ci słońca na dłonie Twe nie żałował
ani ciszy na usta Twe zbyt mało dał –
broń bym zdobył dla Ciebie, o głodzie wędrował,
potajemnie orzechy na ołtarz Ci rwał.
Najświętsza, utracona, z rozkazami spalona –
w barykady równoczarnym strumieniu –
z Tobą twarz zapłakana, z Tobą bitwy do rana
i uśmiechy, i sen na kamieniu.
ks. Jan Twardowski
***
Matka Boża Armii Krajowej
Historia obrazu Matki Bożej Armii Krajowej jest niezwykłym świadectwem zawiłości losów Polski i Polaków w XX wieku oraz bezcennym skarbem wiary i patriotyzmu. Ten wyjątkowy wizerunek maryjny powstał w ciągu zaledwie kilku dni sierpnia 1944 roku. Jego autorka, wszechstronna artystka Irena Pokrzywnicka (była nie tylko malarką, ale też projektantką mody i wnętrz), na początku Powstania Warszawskiego zaprzysiężona na żołnierza Armii Krajowej, w czasie Mszy Świętej polowej w święto Wniebowzięcia NMP wysłuchała kazania ks. Apolinarego Leśniewskiego, kapelana AK. Pod wpływem jego słów poczuła natchnienie do namalowania obrazu, na którym Matka Boża z Dzieciątkiem osłania swoją ręką powstańca w stopniu kaprala, w mundurze i z krzyżykiem na szyi, na tle płonącej Warszawy.
Już sam proces powstawania obrazu był niesamowity: w trakcie jego malowania Niemcy rozpoczęli ostrzał artyleryjski i trafili w pracownię Pokrzywnickiej – malarka została powalona na ziemię, ale płótno nie doznało żadnego uszczerbku. Następnie, po przekazaniu obrazu ks. Leśniewskiemu, Matka Boża Armii Krajowej została umieszczona w ołtarzu polowym przy ul. Marszałkowskiej, który w toku walk powstańczych został zniszczony, lecz obraz ponownie ocalał i został wyciągnięty z gruzów. Po kapitulacji powstania ks. Leśniewski ukrył go w swoim mieszkaniu, które później zostało obrabowane – ale obrazem złodzieje się nie zainteresowali. Po raz czwarty groźba zniszczenia zawisła nad wizerunkiem Matki Bożej Armii Krajowej już po wojnie, gdy funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przeprowadzali rekwizycję na plebanii w Sieradzu, gdzie posługiwał wówczas ks. Leśniewski. Na szczęście obraz nie został znaleziony.
Obecnie Matka Boża Armii Krajowej znajduje się na stałe w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednakże raz do roku, w rocznicę powstania, jest wystawiana podczas Mszy Świętej na Cmentarzu Powstańców Warszawy, gdzie cześć oddają jej tłumy mieszkańców stolicy, ostatni żyjący powstańcy i wszyscy, którym drogi jest ten wizerunek maryjny.
Marcin Więckowski/artykuł z PzM 119 lipiec/sierpień 2021
______________________________________________________________________________________________________________
„Widziałam wielkie zagniewanie Boże”. Czy zniszczenie Warszawy było karą za grzechy?
***
Rok po śmierci świętej Siostry Faustyny na polskiej ziemi wybuchł zbrojny konflikt, który przerodził się z czasem w wojnę o światowym zasięgu. Towarzyszące działaniom wojennym hitlerowskie okrucieństwo wobec ludności cywilnej wprawiło w osłupienie nawet tych, których oczy widziały niejedną straszliwą zbrodnię. Do najkrwawszych przewinień niemieckiego okupanta względem Polski zaliczyć można dokonany na mieszkańcach powstańczej Warszawy mord. Wraz z bestialsko tłumioną insurekcją niszczono dobytek całych pokoleń. Czy w wydarzeniu tym należy dopatrywać się Bożej kary, która – zgodnie z wizją wspomnianej mistyczki i stygmatyczki – miała spaść na „najpiękniejsze w Ojczyźnie miasto” za rozliczne grzechy jej mieszkańców?
Trudno, by odwiedzającym stołeczne Muzeum Powstania Warszawskiego nie zakręciła się łezka w oku po seansie wyświetlanego tam filmu ukazującego zgliszcza polskiej stolicy po niemieckiej, niszczycielskiej nawałnicy, jaka przez nią przeszła po upadku sierpniowej insurekcji. Malowniczy, architektoniczny krajobraz miasta, nazywanego czasem „Paryżem Północy”, hitlerowski okupant przeistoczył w smętne gruzowisko, wraz z usunięciem którego żegnano opiewany w tak wielu dziełach przedwojenny świat. Granice powojennej Warszawy wyznaczyły obszar rozległego cmentarzyska, w którym obok żołnierza z karabinem leżała matka ze swym niemowlęciem. Powracającym do stolicy mieszkańcom widok ruin tętniącego niegdyś życiem miejsca mógł nasuwać biblijne obrazy miast ukaranych przez Boga za ich liczne występki.
W upamiętniających sierpniowe wydarzenia roku 1944 tekstach spotkać się można czasem z wizją zniszczonej Warszawy jako kary Bożej za jej rozliczne przewinienia. Za takim sposobem patrzenia na dziejowy moment w historii miasta przemawiają zapisane w „Dzienniczku” słowa św. Siostry Faustyny: Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być [taka], jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę. Widziałam wielkie zagniewanie Boże i dreszcz napełnił, przeszył mi serce.
Uważa się, że powodem Bożego zagniewania była dokonująca się w majestacie polskiego prawa zbrodnia na nienarodzonych. O duchowej wadze tej winy świadczy ogrom cierpienia, jakie Sekretarka Bożego Miłosierdzia musiała znosić, czyniąc zadość Stwórcy za wołające o pomstę do Nieba krzyki mordowanych w łonach kobiet dzieci.
Dziś tak gorąco pragnęłam odprawić godzinę św. przed Najświętszym Sakramentem – czytamy w „Dzienniczku” – jednak inna była wola Boża; o godzinie ósmej dostałam tak gwałtownych boleści, że musiałam się natychmiast położyć do łóżka; wiłam się w tych boleściach trzy godziny, to jest do jedenastej wieczorem. Żadne lekarstwo mi nie pomogło, co przyjęłam, to zrzuciłam; chwilami odbierały mi te boleści przytomność. Jezus dał mi poznać, że w ten sposób wzięłam udział w Jego konaniu w ogrodzie i że te cierpienia Sam dopuścił dla zadośćuczynienia Bogu za dusze pomordowane w żywotach złych matek. (…)Mówiłam lekarzowi, że jeszcze nigdy w życiu podobnych cierpień nie miałam, on oświadczył, że nie wie co to za cierpienie. Teraz rozumiem co to za cierpienie, bo mi Pan dał poznać… Jednak kiedy pomyślę, że może kiedyś jeszcze będę w podobny sposób cierpieć, to dreszcz mnie przenika, (…). Obym tymi cierpieniami uratować mogła choćby jedną duszę od morderstwa.
Prenatalne dzieciobójstwo nie było jedynym uchybieniem, jakiego dopuścił się wobec Boga polski naród, o czym Święta wzmiankuje wiele razy w swoim dziele. Duchowy stan rodaków przynaglał ją do nieustannego orędownictwa. Św. Siostra Faustyna pisała:
Często się modlę za Polskę, ale widzę wielkie zagniewanie na nią, iż jest niewdzięczna. Całą duszę wytężam, aby ją bronić. Nieustannie przypominam Bogu Jego obietnice miłosierdzia. Kiedy widzę Jego zagniewanie, rzucam się z ufnością miłosierdzia i w nim zanurzam całą Polskę, a wtenczas nie może użyć swej sprawiedliwości. Ojczyzno moja, ile ty mnie kosztujesz, nie ma dnia, w którym bym się nie modliła za ciebie.
Trudno wyobrazić sobie los Polaków bez przemożnego wstawiennictwa Apostołki Bożego Miłosierdzia. Rąbek tajemnicy uchyla Siostra Faustyna w następującym fragmencie „Dzienniczka”:
Widziałam gniew Boży ciążący nad Polską. I teraz widzę, że jeśliby Bóg dotknął kraj nasz największymi karami, to byłoby to jeszcze Jego wielkie miłosierdzie, bo by nas mógł ukarać wiecznym zniszczeniem za tak wielkie występki. Struchlałam cała, jak mi Pan choć trochę uchylił zasłony. Teraz widzę wyraźnie, że dusze wybrane podtrzymują w istnieniu świat, aby się dopełniła miara.
Wśród ogromu ludzkich przewinień, których ciężar poznać miała polska Święta, były grzechy przeciwko ciału.
Kiedy przyszłam na adorację, zaraz mnie ogarnęło wewnętrzne skupienie i ujrzałam Pana Jezusa przywiązanego do słupa, z szat obnażonego i zaraz nastąpiło biczowanie. Ujrzałam czterech mężczyzn, którzy na zmianę dyscyplinami siekli Pana. Serce mi ustawało patrząc na te boleści; wtem rzekł mi Pan te słowa: – „cierpię jeszcze większą boleść od tej, którą widzisz?” I dał mi Jezus poznać za jakie grzechy poddał się biczowaniu, są to grzechy nieczyste. O, jak strasznie Jezus cierpiał moralnie, kiedy się poddał biczowaniu – pisała.
Gdy w kontekście przywołanych słów spróbujmy naszkicować duchową mapę przedwojennej Polski, to nietrudno będzie nam zauważyć wyróżniającą się na tle pozostałych miast ilość stołecznych domów rozpusty. Gdyby zapytać przedwojennego policjanta – czytamy w książce Pawła Rzewuskiego pt. „Warszawa. Miasto grzechu. Prostytucja w II RP” – co stanowi największy problem Warszawy, odpowiedziałby, że prostytucja. Co prawda stolicy Polski daleko było do Berlina z czasów Republiki Weimarskiej, barwnie ukazanego w filmie „Kabaret”, to jednak proceder ten był powszechny. I niezwykle widoczny.
„Przybytki rozkoszy” rozlokowane były nawet w wokół Bożych Świątyń, co niezgodne było zresztą z obowiązującym wówczas prawem. Na warszawskiej mapie grzechu niechlubnie wyróżniały się dzielnice: Wola, Muranów, Powiśle i Stare Miasto. Warto zauważyć, że to właśnie w tych miejscach okupant przelał brutalnie najwięcej polskiej krwi w czasie Powstania. W labiryncie ulokowanych w centralnej części miasta uliczek przybyszowi trudno było z kolei znaleźć miejsce na nocleg, jako że właścicielom lokali opłacało się bardziej wynajmować pokoje na tak zwane „godziny”. Im dalej od śródmieścia, tym trudniej spotkać było córy Koryntu, co potwierdzą dane wskazujące na centrum stolicy jako na teren, w którym znaleźć można było najwięcej lunaparów.
W próbie zrozumienia problemu przedwojennej prostytucji w Warszawie nie sposób nie odnieść się do przepisów regulujących ten aspekt życia II RP. W odrodzonej Polsce zakazano prowadzenia domów publicznych, legalna była natomiast prostytucja pod warunkiem stawiania się przez osobę zajmującą się nierządem na regularne badania lekarskie. Panie do towarzystwa zobowiązane były do posiadania karty zdrowia, czyli tak zwanej „czarnej książeczki”, którą – zgodnie z opisem – nie należało traktować jako „zachętę do rozpusty ani przeszkodę dla pracy”. Wszystko to było jednak papierową fikcją, ponieważ po warszawskim niebem czynne stały domy publiczne, w których zamieszkiwały zarówno zarejestrowane, jak i nielegalne prostytutki.
Możemy być niemal pewni, że jednym ze skutków pleniącego się w stolicy nierządu były usługi płatnych morderców nienarodzonych dzieci. Trudno określić dokładną ich ilość, ponieważ tego typu przestępstwa zatajano lub nie zgłaszano organom ścigania.
Z fragmentarycznych danych ogólnopolskich wynika, że w latach 1924–1928 odnotowywano rocznie 1233 do 1393 zgłoszeń dotyczących przeprowadzenia nielegalnych aborcji. Według obliczeń dokonanych przez Adama Czyżewicza na podstawie danych statystycznych dotyczących liczby kobiet z rozpoznaniem poronienia, które zostały przyjęte do szpitali, wynika natomiast, że w latach 1922–1938 przestępstw dokonywano rocznie od 256213 do 513237 tego typu – czytamy w artykule Mateusza Łodygi pt. „Metody i środki stosowane w procederze aborcyjnym w okresie międzywojennym na przykładzie spraw z terenu siedleckiego okręgu sądowego”.
Skala tego procederu pokazuje, że w aborcyjnym podziemiu ginęły nie tylko dzieci zdeprawowanych matek. Kwestia „zabiegów” i środków służących przeprowadzaniu nielegalnych aborcji stanowiła swego rodzaju „tajemnicę poliszynela” w II RP, w której, co warto podkreślić, legalnie zabić można było nienarodzonego człowieka ze względu na stan zdrowia ciężarnej matki lub gdy ciąża była wynikiem przestępstwa (czyn nierządny z nieletnią lub upośledzoną, zgwałcenie, kazirodztwo). Za te, wołające o pomstę do Nieba grzechy, najdotkliwiej cierpiała znana prawie na całym świecie polska mistyczka.
Czy wobec powyższego możemy domniemywać, że to właśnie te przewinienia ściągnęły pod koniec wojny na miasto Bożą karę, zgodnie z zapowiedzią, jaką otrzymała Apostołka Bożego Miłosierdzia? Ks. Sopoćko w swoich wspomnieniach opisuje jedną z ostatnich wizyt u chorej na gruźlicę zakonnicy:
Znalazłem Siostrę Faustynę w szpitalu zakaźnym na Prądniku już zaopatrzoną na śmierć.(…) Jeszcze opisała mi wygląd kościółka i domu pierwszego zgromadzenia oraz ubolewała na losem Polski, którą bardzo kochała i za którą często się modliła. (…)W tym wypadku również nie zapytałem, jaki to los ma spotkać Polskę, że ona tak ubolewa. Sama mi tego nie powiedziała, tylko westchnąwszy zakryła twarz od zgrozy obrazu, który prawdopodobnie wówczas widziała.
Modlitwa za Polskę była jedną z najczęstszych, jakich się podejmowała, o czym mówi nam sama Święta na łamach „Dzienniczka”: Ojczyzno moja kochana, Polsko, o gdybyś wiedziała, ile ofiar i modłów do ciebie do Boga zanoszę. Ale uważaj i oddawaj chwałę Bogu. Bóg cię wywyższa i wyszczególnia, ale umiej być wdzięczna. Nie bez powodu intencja ta była tak droga sercu zakonnicy. Wagę jej ustawicznego orędownictwa za ojczyznę dostrzec można lepiej w perspektywie cierpień, które stały się udziałem ludności cywilnej w czasie wojny. Pod tym względem hekatomba mieszkańców Warszawy w czasie Powstania i późniejsze, niemal doszczętne, zniszczenie miasta musiały nasuwać związek między wizjami i przestrogami mistyczki a stanem faktycznym.
Powiązanie skutków sierpniowej insurekcji z przyczyną, jaką miały być grzechy zamieszkujących w stolicy ludzi, budzi do dzisiaj wiele emocji, dzieląc włączających się w dyskusję o tym na zwolenników i przeciwników takiej tezy. Trudno rozstrzygnąć powstały spór, jako że dotyka materii wymagającej spojrzenia na nią oczami wiary. Bez tej optyki nie sposób zrozumieć skierowanych do Siostry Faustyny słów Zbawiciela o szczególnym umiłowaniu przez Niego naszej ojczyzny. W obliczu dramatycznej historii obywateli II RP dane mistyczce słowo jawi się jako niedorzeczność, którą przemóc może w jakiejś mierze znajomość Biblii. W perspektywie ukazanych tam dziejów zobaczyć możemy nie tylko Bożą Sprawiedliwość, ale też Boże Miłosierdzie względem grzesznika, a w związku z tym pedagogiczny wymiar kary.
Uprawniony wydaje się zatem sąd, że dopuszczone przez Boga skutki ludzkich działań są z jednej strony konsekwencją danej człowiekowi wolności, z drugiej zaś ukazują w jakiś sposób Bożą pedagogię w prowadzeniu człowieka. Nie możemy więc wykluczyć Bożego dopustu, jakim było zniszczenie Warszawy z powodu rozlicznych grzechów jej mieszkańców. Rozważając problem w takim ujęciu, jednego możemy być pewni. Wraz z cierpiącymi mieszkańcami stolicy współcierpiał Jezus. Prawdę tę pięknie ujął Paul Claudel, pisząc: „Ach, Panie, (…)wiemy, że Cię boli, gdy w nas uderzasz”.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha/PCh24.pl
____________________________________________________________________________________
„Krew będzie płynęła rynsztokami”
***
Głusi na ostrzeżenia, przekonani o własnej wielkości ludzie z trudem akceptują prawdę o Bogu „Sędzim sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze”. Dlatego wielu z nas sugestia, że straszliwa hekatomba stolicy Polski, której 70. rocznicę właśnie obchodzimy, mogła być karą za grzechy przedwojennych mieszkańców Stolicy, może wydać się wręcz bluźnierstwem. Warto jednak pamiętać, że przedwojenna Warszawa była prawdziwą stolicą prostytucji i aborcji. I że kara za te grzechy była zapowiadana.
Rzadko pamięta się też, iż przedwojenna Warszawa była prawdziwym zagłębiem haniebnych praktyk aborcyjnych. Przepisy chroniące życie od poczęcia obowiązywały w odrodzonym państwie polskim do 1932 r, choć i wówczas istniało duże „podziemie aborcyjne”. W latach 20. ruszyła jednak szeroko zakrojona akcja na rzecz wprowadzenia zmian ułatwiających zabijanie dzieci nienarodzonych. Po stronie domagającej się legalizacji aborcji „z przyczyn społecznych” szczególną aktywnością wykazywali się m. in. mason Tadeusz Boy-Żeleński i jego partnerka, działaczka feministyczna Irena Krzywicka z domu Goldberg. Antynatalistyczne lobby odniosło wreszcie sukces i w 1932 r. rządząca Polską Sanacja zalegalizowała aborcję w Polsce artykułem 233 Kodeksu Karnego (wprowadzonego rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 lipca 1932 r.).
Nowe przepisy tworzyły możliwość dokonania aborcji w dwóch przypadkach: z powodu ścisłych wskazań medycznych, oraz gdy ciąża zaistniała w wyniku gwałtu, kazirodztwa bądź współżycia z nieletnią poniżej lat 15. Kodeks wprowadzał wymóg, aby „zabieg” był dokonany przez lekarza. Co najbardziej przerażające, nie określono trybu stwierdzania przesłanek umożliwiających „legalną” aborcję. Nie określono także stadium zaawansowania ciąży, do jakiego wolno dokonać aborcji. Trzeba zauważyć, że wprowadzone przez władze II RP aborcyjne regulacje mogły śmiało stawać w śmiertelne szranki z przepisami obowiązującymi w latach 1920-1936 w ZSRR.
Tylko komunistyczne Sowiety mogły poszczycić się bardziej złowrogimi dla życia nienarodzonych przepisami.
Według różnych danych, w okresie międzywojennym przeciętna liczba zabójstw dokonywanych na dzieciach poczętych zarówno w lekarskich gabinetach, jak i nielegalnie wynosiła od 100 do 130 tysięcy rocznie! Tylko w latach 1932-1939 mogło więc zostać zabitych nawet milion nienarodzonych Polaków! Zjawisko to nasiliło się jeszcze po 1939 roku: okupacyjne władze hitlerowskie śmiało wkroczyły w uchylone przez władze II RP bramy aborcyjnego koszmaru, wprowadzając w 1943 roku „aborcję na życzenie”. Znakomita część zbrodniczych „zabiegów” wykonywana była w Warszawie, możliwe więc, że do 1944 zabito w łonach warszawianek więcej dzieci, niż wyniosły straty w ludności cywilnej podczas samego Powstania Warszawskiego.
Znakomita część sanacyjnej elity II RP nie przykładała szczególnej wagi do nauczania Kościoła w zakresie nierozerwalności małżeństwa i etyki seksualnej. Przykłady można mnożyć: Józef Piłsudski, Rydz-Śmigły, Walery Sławek, Józef Beck. Obraz kondycji moralnej elit – choć z pewnością przerysowany – jaki odnajdujemy w „Karierze Nikodema Dyzmy” nie odbiegał zbytnio od rzeczywistości. Promowanie stylu życia pozbawionego moralności, nagłaśnianie skandali obyczajowych, lekceważący stosunek do dramatu, jakim jest rozwód, stały się chlebem powszednim obyczajowości międzywojennej Polski, a zwłaszcza stołecznej Warszawy.
Do największych problemów z jakim zmagali się stróże porządku przedwojennej Warszawy należała prostytucja. Pod tym względem Stolica była prawdziwym miastem grzechu. Korzystanie z „usług” panien lekkich obyczajów było zjawiskiem mocno egalitarnym. Gdzie znaleźć najbliższy lupanar wiedzieli zarówno biedni i bogaci, gimnazjaliści oraz panowie posunięci w latach.
To, co kiedyś szokowało, powoli stawało się „normalnością”; to, co wzbudzało odrazę okazywało się „dobrodziejstwem współczesności”. W taki sposób rewolucja wprowadzała w narodowy krwioobieg swój antyporzadek oparty na nihilizmie i skoncentrowany na człowieku.
Zapowiedź kary
Oddajmy głos ks. kard. Augustowi Hlondowi: „Fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagnia dziedzinę obyczajów. Podkopuje nie tylko moralność chrześcijańską, ale godzi wprost w etykę naturalną, szerzy nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską masońskim naturalizmem”. Jakże zatem, w kontekście szerokiej fali demoralizacji płynącej zarówno w elitach społecznych jak i wśród warstw mniej wpływowych w przedwojennej Polsce, dramatycznie brzmią słowa skierowane przez Pana Jezusa do Sługi Bożej Rozalii Celakównej:
„Trzeba ofiary za Polskę, za grzeszny świat (…), straszne są grzechy Narodu Polskiego. Bóg chce go ukarać. Ratunek dla Polski jest tylko w moim Boskim Sercu”.
Ponieważ mimo wielu starań do intronizacji w Polsce nie dochodziło, na parę miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej Rozalia otrzymuje następną wizję ukazującą ogrom nieszczęść, jakie spadną na Polskę, a zarazem zapewnienie, że jeśli Polska – z rządem na czele – dokona intronizacji, do zapowiadanej wojny nie dojdzie.
„Pod koniec lutego 1939 roku – pisze Rozalia – Pan Jezus przedstawił mej duszy następujący obraz w czasie, gdy Mu polecałam naszą Ojczyznę i wszystkie narody świata. Zobaczyłam w sposób duchowy granicę polsko-niemiecką, począwszy od Śląska, aż po Pomorze, całą w ogniu. Widok był to naprawdę przerażający, zdawało mi się, że ten ogień zniszczy całkowicie cały świat. Po pewnym czasie ogień ogarnął całe Niemcy niszcząc je tak, że ani śladu nie pozostało z dzisiejszej Trzeciej Rzeszy. Wtedy usłyszałam w głębi duszy głos i równocześnie odczułam pewność niezwykłą, że tak się stanie: Moje dziecko, będzie wojna straszna, która spowoduje takie zniszczenie (…). Wielkie i straszne grzechy i zbrodnie są Polski. Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten Naród za grzechy, zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść. Jest jednak ratunek dla Polski, jeśli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności poprzez intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga (…). Tylko we Mnie jest ratunek dla Polski”. (op. cit. rozalia.krakow.pl).
Zapowiedź wielkiego nieszczęścia i grożącej Polakom kary padła także w trakcie objawień w Siekierkach w 1943 r. Choć nie zostały one oficjalnie uznane przez Kościół, warto jednak przyglądnąć się ich treści, zwłaszcza w kontekście następujących po nich wydarzeń z sierpnia 1944 r. Matka Boża miała zwrócić się do 12-letniej Władzi Fronczak tymi słowami: „Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca”. Wśród słów skierowanych do dziewczynki szczególnie dramatycznie brzmią z 27 października 1943r: „Śmierć będzie dla was straszna. Krew będzie płynęła rynsztokami”.
Szczególnie tragicznie w kontekście dramatu Powstania Warszawskiego brzmią słowa zapowiadające „straszliwą śmierć”. Choć Kościół do dziś nie ustosunkował się oficjalnie do siekierkowskich objawień, nie trudno dostrzec w nich pewnego podobieństwa do treści objawień z Fatimy. Stałym motywem objawień maryjnych pozostaje konieczność nawrócenia i pokuty oraz ostrzeżenie przed indywidualnymi i społecznymi konsekwencjami popełnianych grzechów. Nie oszukujmy się, te wezwania są ciągle aktualne. Słowa, jakie skierował Bóg do Kaina o „krwi brata wołającej z ziemi”, znakomicie pasują do współczesnego świata. Głos mordowanych nienarodzonych dzieci, szaleństwo homorewolucji, planowa destrukcja rodziny – to dramaty wołające współcześnie z ziemi do naszego Stwórcy. A jest On Sędzią sprawiedliwym…
Łukasz Karpiel/PCh24.pl
TEKST ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W 70. ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
______________________________________________________________________________________________________________
1 sierpnia mija 80. rocznica Powstania Warszawskiego.
Było planowane na kilka dni, a trwało ponad dwa miesiące.
***
Kula przeznaczona dla powstańca trafiła w Jezusa. Przestrzelone Boże Serce z Powstania Warszawskiego.
***
Figura Jezusa na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim przy ul. Młynarskiej w Warszawie
***
Do walki przystąpiło ok. 50 tys. powstańców i przez 63 dni prowadzili heroiczny, samotny bój z wojskami niemieckimi wspieranymi przez kolaboracyjne jednostki sformowane z obywateli republik Związku Sowieckiego. Militarnym celem zrywu było odwrócenie biegu historii – wyzwolenie stolicy spod niezwykle brutalnej niemieckiej okupacji, pod którą znajdowała się od września 1939 r., przed spodziewanym wkroczeniem wojsk sowieckich do Warszawy.
Warszawa powstaje
Pierwsze strzały Powstania Warszawskiego padły na Żoliborzu już ok. godz. 13:50, znacznie wcześniej przed zaplanowaną na godz. 17:00 godziną “W”. Oddał je kapral podchorąży Zdzisław Sierpiński z plutonu 226 Zgrupowania “Żniwiarz”, gdy drużyna transportująca broń, którą prowadził, natknęła się na żołnierzy niemieckich. Także na Woli walki powstańcze rozpoczęły się wcześniej niż planowano. Już ok. godz. 16:00 doszło tam w rejonie cmentarzy do pierwszych walk z Niemcami.
Nekropolie wolskie w ogniu
Cmentarze na Woli miały strategiczne znaczenie dla powstania. W pobliskiej fabryce Kamlera przy ul. Dzielnej 72 w pierwszych dniach zrywu mieścił się sztab główny Armii Krajowej i tu przebywał Komendant Główny AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski. Natomiast dla Niemców Wola była bardzo ważnym odcinkiem na szlaku zaopatrzeniowym niemieckich oddziałów na prawym brzegu Wisły. Cmentarze wolskie obsadzone przez elitarne bataliony “Zośka”, “Miotła” i “Parasol” Zgrupowania “Radosław” stały się areną zaciętych walk. Przechodziły z rąk do rąk a front na cmentarzu ewangelickoreformowanym przy ul. Żytniej przebiegał pomiędzy grobami. Dochodziło do walk wręcz. W bojach o cmentarze ewangelickie poległa także łączniczka z “Parasola”, 25-letnia Krystyna Wańkowiczówna ps. “Anna”, córka pisarza Melchiora Wańkowicza. Ciało Krystyny i sześciu poległych powstańców towarzysze broni złożyli na cmentarzu kalwińskim w prowizorycznym płytkim grobie. Gdy w 1945 r. matka odnalazła zbiorowy grób, wśród siedmiu ciał nie rozpoznała córki. Zofia Wańkowiczowa zapamiętała córkę z długimi warkoczami i w plisowanej spódnicy. Nie wiedziała, że tuż przed powstaniem Krystyna ścięła warkocze a plisowaną spódnicę zmieniła na Woli na zdobyty na Stawkach niemiecki mundur.
Archiwum Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek
***
Ślady powstańczych walk
Są wciąż widoczne na wolskich cmentarzach. To pokryte postrzelinami i zryte odłamkami granatów grobowce, nagrobki, granitowe słupy i kolumny. Rosyjskojęzyczni kryminaliści z okrytej szczególnie złą sławą Grupy Szturmowej Dirlewanger z premedytacją strzelali w krawędzie granitowych pomników, by odłamki raziły jak najdalej. Poruszającym świadectwem sierpniowych walk na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy ul. Młynarskiej jest rozpostarta na metalowym krzyżu nagrobnym figura Jezusa z przestrzelonym sercem. Kula, najpewniej strzelca wyborowego, przeznaczona dla powstańca trafiła w plecy Jezusa i wyszła sercem. Metalowa figura zmieniła tor kuli. Być może nie dosięgła powstańca…
Piotr Myśliński/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Czy powstańcy mogą być kanonizowani?
O istocie świętości ludzi, którzy walczyli w powstaniu warszawskim, mówi autorka książki „Święci 1944. »Będziesz Miłował«” red. Agata Puścikowska.
Bogumił Łoziński: Napisałaś książkę o świętych w powstaniu. Czy walcząc na barykadzie, można zostać świętym?
Agata Puścikowska: Najwyraźniej można, takie jest doświadczenie przynajmniej tych siedmiorga osób, które opisałam, ale tak naprawdę dużo więcej powstańców umarło w tym czasie w opinii świętości.
Gdy mówię o walce, mam na myśli zabijanie wrogów, a to raczej nie jest objaw świętości?
Nie chodzi mi o zabijanie. Nie ma do tej pory, a przynajmniej ja nie wiem o przypadku procesu beatyfikacyjnego osoby, która w powstaniu walczyła wręcz, zabijała. Co nie znaczy, że byłoby to niemożliwe. Wielu powstańców walczących z bronią w ręku umierało w opinii świętości. Tym razem napisałam o osobach oficjalnie uznanych przez Kościół za błogosławionych albo których proces beatyfikacyjny się toczy. Jednak, gdy pojawiły się zapowiedzi, że taka książka zostanie opublikowana, czytelnicy zaczęli do mnie pisać i pytali, dlaczego „nie opisałam wujka, cioci – powstańców, którzy umarli w opinii świętości”.
Jak to argumentowali?
Dla nich są świętymi, ponieważ oddali życie za kraj, za kolegów z batalionu, za przyjaciół, byli heroiczni. Wśród nich znajdowali się głęboko wierzący. Oczywiście nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ilu było świętych w powstaniu, jednak już wcześniej, opisując zaangażowanie w nie sióstr zakonnych, doszłam do przekonania, że to była walka dobra ze złem.
Powstanie miało wymiar mistyczny?
Oczywiście, przecież to nie był przypadek, że tylu głęboko wierzących ludzi poszło do powstania, zginęło w nim. To, że osoby, które opisuję, zostały uznane za błogosławione, odbieram symbolicznie, przecież wokół nich, np. przy ks. Józefie Stanku, były osoby, które walczyły i zginęły niemal jak on. Nie jestem teologiem, mówię o wydarzeniach, faktach, ludziach, wszystko jest bardzo dobrze udokumentowane i cały czas przebija się tam walka dobra ze złem. To jest w powstaniu tak mocne, tak namacalne, że nie mam wątpliwości o mistycznym wymiarze tej walki. Tam, gdzie panowało zło, gdy wydawało się totalne, rodziło się wielkie dobro. Ks. Stanek powiedział: „Wojna to jest barbarzyństwo, lecz bliskie są Bogu serca żołnierzy, którzy walczą o słuszną sprawę, a nasza sprawa jest słuszna i sprawiedliwość jest po naszej stronie, ponieważ walczymy w obronie własnej. Krew przelaną w tej wojnie i poniesione ofiary składamy nie tylko ku chwale ojczyzny, ale i ku chwale Boskiej”. To oczywiście jest jego spojrzenie, z którym nie wszyscy musieli się identyfikować. W wymiarze symbolicznym, ten wymiar mistyczny udało się, moim zdaniem, pokazać Kubie Szymczukowi, który jest autorem okładki książki. To ikona walczącego miasta…
Co więc ich łączyło w tym wymiarze mistycznym?
Wszystkich powstańców łączyły słowa odczytane przez ks. Stefana Wyszyńskiego – kapelana powstańczego Radwana III, z nadpalonej kartki, którą do podwarszawskich Lasek przyniósł wiatr z płonącego miasta. Napisane były na niej dwa słowa: „Będziesz miłował”. Każdy z powstańców na swój sposób to wezwanie wypełniał, za nie umierał. Co więcej, to jest tak, jakby Warszawa wskazała jemu, i nam wszystkim, drogę na przyszłość, bo przecież Wyszyński, kapelan powstania warszawskiego, później został Prymasem Tysiąclecia, który formował Kościół i Polaków.
Na czym polegał udział w powstaniu osób, które opisujesz?
Był bardzo różny, zależy o kim mówimy. Pogrupowałam ich na kapelanów i cywilów, jest jeszcze wielka kobieta, bł. matka Róża Czacka, która była takim nieformalnym mistycznym przywódcą Lasek i okolic. Generalnie można powiedzieć, że w piekle powstania nieśli miłość, miłosierdzie, życzliwość, normalność, przyjaźń. Dominikanin Michał Czartoryski, książę, był w powstaniu kapelanem Armii Krajowej na Powiślu. Został z rannymi do końca, choć miał możliwość uratowania się. Człowiek, który był ogromnym przyjacielem walczących. Odprawiał Msze, w których uczestniczyło bardzo dużo ludzi. Są opisy, że gdy pojawiał się w swym białym habicie, nastawał wśród powstańców spokój. Przeprowadzał ich również na drugą stronę życia, grzebał. Pallotyn Józef Stanek, też kapelan Armii Krajowej, był z totalnie innego środowiska niż Czartoryski. Kolejna wielka postać, chłopak ze Spisza, jako dziecko posługiwał się spiską gwarą, nie znał literackiego polskiego. Wykształcił się, został pallotynem. W czasie wojny prawdopodobnie był zaangażowany w konspirację. Powstanie zastało go w centrum Warszawy, potem przebił się na Czerniaków. Tam nie było dostatecznej liczby kapelanów. Spowiadał, ratował dusze, ale i ciała: przebijał się do najniebezpieczniejszych miejsc, by wyciągać z nich rannych. Gdy powstańcy zostali okrążeni przez Niemców na przyczółku czerniakowskim, jako jeden z parlamentariuszy poszedł negocjować, bezskutecznie. Niemcy zabili niemal wszystkich żołnierzy. Stanka zamordowali w okrutny sposób, powiesili go na belce. Zemścili się za jego postawę, wiarę i niezłomność. Co ciekawe, świadkiem jego śmierci była łączniczka AK, Małgorzata Lorentowicz, znana jako „babcia Wolańska” z komedii „Kogel-mogel”.
Wśród świętych 1944 jest i kobieta, matka Czacka, założycielka i przełożona Sióstr Franciszkanek Służebniczek Krzyża, twórczyni ośrodka dla niewidomych w Laskach, która też była niewidoma, i która przeżyła wojnę. Na czym polegał jej udział w powstaniu?
Matka Czacka włączyła się w powstanie, razem ze zgromadzeniem i ośrodkiem w Laskach, świadomie. A było to konsekwencją jej całego życia, miała wówczas prawie 70 lat. To była osoba o bardzo szerokich horyzontach, dziś byśmy powiedzieli awangardowa, otwarta, świetnie wykształcona. Z pochodzenia hrabianka. W 1939 r. podjęła decyzję, że zgromadzenie nie będzie neutralne, że Polska jest wielką wartością i trzeba walczyć o jej wolność. Już we wrześniu wysłała siostry do broniącej się Warszawy, aby budowały barykady. W czasie okupacji Laski były jednym wielkim ośrodkiem konspiracyjnym, tu ukrywali się żołnierze 1939 r., ludzie, których poszukuje gestapo, w tym ks. Wyszyński, a w okolicznych lasach zawiązało się dużo różnych oddziałów AK. Czacka ryzykowała wiele, a to, że zaangażowanie Lasek nie zostało w pełni odkryte przez Niemców, można chyba rozpatrywać w kategorii cudu. Wiedziała, że powstanie wybuchnie, więc się do niego przygotowywano, gromadzono leki, jedzenie, utworzono bardzo dobry szpital polowy, potem powstał drugi. W tym szpitalu rannymi opiekowali się również niewidomi, co wówczas było czymś niezwykłym. To zaangażowanie w powstanie nie było takie oczywiste, przecież mogła odmówić.
Opisujesz także ks. Tadeusza Burzyńskiego, który był jedną z pierwszych ofiar walk, zginął w wieku 29 lat. Znalazł się wówczas w Warszawie, gdyż w niej studiował. Dlaczego umieściłaś go wśród „swoich” świętych?
Jego proces beatyfikacyjny się toczy, jest sługą Bożym. Miał bardzo ciekawe życie, harcerz, człowiek energiczny, aktywista, kochał Polskę, wszędzie go było pełno, już w wieku 15 lat pisał też poezje, skończył seminarium w diecezji łódzkiej. W momencie wybuchu powstania mieszkał w domu urszulanek szarych na Tamce na Powiślu. Ten dom jest bardzo ważny, bo w nim kwaterowała m.in. płk. Maria Wittek, przewijało się dużo osób zaangażowanych w Armię Kajową, niektóre urszulanki były zaprzysiężone w AK. Tam też mieszkał ks. Jan Zieja, który był kapelanem sióstr i miał być kapelanem powstańczym. Ks. Burzyński zastąpił ks. Zieję, który poszedł do powstania, i został kapelanem sióstr. W momencie wybuchu walk, odprawiał nabożeństwo w kaplicy urszulanek. Gdy po godzinie były pierwsze ofiary, siostry – sanitariuszki, pobiegły, aby ratować rannego. Zostały natychmiast obrzucone przez Niemców granatami: cztery zginęły, jedna cudem ocalała. Z nimi wybiegł Burzyński, który nie musiał tego robić, ale chciał udzielić sakramentów rannemu. Gdy to robił, dosięgły go kule. Udało się go przenieść do domu sióstr, gdzie umarł. To pokazuje, że ten człowiek był absolutnie oddany Bogu i ludziom.
Chciałbym zapytać o spuściznę świętych z powstania, tych uznanych przez Kościół, i tych, którzy są za takich uważani. Czy ich postawa wpływa na nas, współczesnych Polaków?
Nie potrafię ocenić, jak wpływa na nas, ale wiem, że jeśli wczytamy się w ich biografie i któraś do nas przemówi, to możemy być lepszymi, pełniejszymi, bardziej uformowanymi ludźmi. I nie tylko na poziomie religijnym, ale na poziomie uniwersalnym, czysto ludzkim. Każdy z tych świętych może pozostawić w człowieku coś na przyszłość. W obecnej sytuacji posuchy autorytetów, posuchy wiary w cokolwiek, ta niezłomność powstańców, bycie na śmierć i życie przy drugim człowieku, wskazuje nam to, co najważniejsze.
wywiad przeprowadził Bogumił Łoziński/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. fragment okładki książki “Święci 1944. Będziesz miłował” Agaty Puścikowskiej / Wyd. Znak
***
“Radwan III”- święty bohater Powstania Warszawskiego. Zaskoczy cię, kim był!
Kim był Powstaniec o pseudonimie “Radwan III”, który podczas Powstania Warszawskiego udzielał sakramentów, grzebał umarłych, spowiadał, a także opatrywał rany, a nawet asystował przy operacjach?
Działalność „Radwana III” jest mało znana. Jakby lata tej posługi – wśród umierających, cierpiących, walczących – nie formowały go. Czy bez doświadczenia okupacji, a potem powstania warszawskiego 1944 roku teolog i intelektualista, profesor Stefan Wyszyński stałby się niezłomnym Ojcem Wolnych Ludzi?
W książce “Święci 1944”. Będziesz miłować” Agata Puścikowska przedstawia dobrze udokumentowaną powstańczą historię prymasa Stefana Wyszyńskiego.
„Radwan III”: główny czynnik uspokajający
Po wielu latach kapitan Józef Krzyczkowski, dowódca Grupy „Kampinos” Armii Krajowej, tak mówił o powstańczej posłudze Wyszyńskiego: „On był głównym czynnikiem uspokajającym ciężko rannych partyzantów. Gdyby nie jego osobowość, to jestem przekonany, że nie przetrwalibyśmy tego okresu”.
Kiedy w Warszawie wybuchło powstanie, ksiądz Jerzy Baszkiewicz nie skierował – wówczas już czterdziestotrzyletniego, a więc dojrzałego wiekiem, księdza porucznika Stefana Wyszyńskiego „Radwana III” na pierwszą linię walki. Pozostawił go w Laskach, co być może okazało się opatrznościowe, bo było to miejsce pod wieloma względami strategiczne dla okolicy. Potrzebowano tam człowieka zaufanego, ale też wyważonego – by po prostu bez powodu nie narażać cywili.
Ksiądz Wyszyński, choć rozumiał powstańców i ich motywacje, do samego powstania był nastawiony dość sceptycznie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że euforia może zamienić się w grozę. I być może – znając realia geopolityki, metody działania Sowietów – nie wierzył w oczekiwaną przez Polaków pomoc z Zachodu i ze Wschodu.
Wspominał: „Ja osobiście byłem przeciwny powstaniu, gdy jednak otrzymałem nominację na kapelana AK okręgu Laski–Izabelin, Wawrzyszew, Boernerowo, Kampinos, poddałem się bez zastrzeżeń decyzjom dowództwa. Dążyłem tylko do tego, by z zakładu nie czynić ośrodka koncentracji, intendentury, zaopatrzenia, piekarni i kuchni polowych, a nadto radia i formacji wileńskich. Uważałem, że to daje sposobność do ataków (…). Główną troskę zwróciłem na szpital powstańczy w domu rekolekcyjnym, salę chirurgiczną, dom św. Stanisława, salę położoną w piwnicach św. Teresy. Ważne było podtrzymywanie atmosfery spokoju, opanowanie podniecenia krzyżujących się wykładników różnych formacji wojskowych, wielkich dygnitarzy partyjnych, którzy siali podejrzliwość wobec niewinnych ludzi, przyprawiając niekiedy ich o śmierć.”
Na dystans księdza profesora do włączenia się Lasek w powstanie miały wpływ losy wychowanków sióstr. Obawiał się zapewne ewentualnych represji na cywilach, w tym niewidomych dzieciach.
Rozmawiał o tym z matką Czacką. Wyszyński pytał wprost o los niewidomych: „Czy mamy prawo tak ich narażać? Są bezbronni, nie biorą udziału w walkach, a zostaną wystawieni na śmierć!”. Matka uważała, że wszyscy Polacy, również niewidomi, powinni mieć szansę i możliwość walki za ojczyznę.
Wyszyński podczas Powstania Warszawskiego. „Dużo spowiadał”
Wyszyński z wielkim oddaniem i pietyzmem udzielał sakramentów, grzebał umarłych. Dużo spowiadał. Był charakterystyczny, więc wielu powstańców go zapamiętywało. Kapral Longin Kołosowski, ps. „Longinus”, z Grupy AK „Kampinos” tak go wspominał:
„Pamiętam, na krzesełkach pięciu kapłanów siedziało w ogrodzie. Przystąpiłem do spowiedzi, ale moim spowiednikiem był chyba ksiądz Stefan Wyszyński, później kardynał, później Prymas Tysiąclecia. On był w czasie Powstania kapelanem w Laskach w szpitalu powstańczym. (…) Prawdopodobnie to był on, gdyż był wysoki, chudy. W czasie spowiedzi otrzymałem od niego specjalną modlitwę z Rzymu, która się nazywała odpust zupełny, gdyż żołnierze w czasie wojny narażeni byli na śmierć. Złożyłem tę modlitwę w Muzeum Powstania Warszawskiego”.
Apteczka, zgubiony termometr i towarzyszenie rannym
Wyszyński świadomie i dobrowolnie angażował się w działania i akcje wykraczające poza jego podstawowe powołanie.
Już od 2 sierpnia ksiądz „Radwan III” opiekuje się rannymi powstańcami, którym nie udało się opanować i przejąć lotniska bielańskiego. Szpital zapełnia się ciężko rannymi, których trzeba obsłużyć. Wyszyński spełnia najprostsze posługi: pierze bandaże, zmienia opatrunki. Ma przy sobie apteczkę, którą z pudełka po butach i resztek skóry uszyły franciszkanki.
Asystuje też przy operacjach. W trakcie pierwszej zemdlał. A operacje trwały tam zresztą niemal bez przerwy. Prymas wspominał później, że doktor Cebertowicz operował nawet przez trzy dni i trzy noce – bez odpoczynku… Ksiądz Wyszyński był wciąż na nogach, w gotowości. Wspierał chorych duchowo, ale i po prostu obecnością…
„Jak wspominano, zjawiał się w salach, gdzie odczuwało się niebezpieczne w takich sytuacjach zdenerwowanie (…). Jego niesłychany spokój, wiara, że wszystko skończy się dla szpitala pomyślnie, były stałym zastrzykiem optymizmu. Oddziaływało to na cały personel szpitala (…), uzbrajało w łagodność, cierpliwość, wyrozumiałość w stosunku nawet do najbardziej nieznośnych pacjentów”.
Stanowczo nie był to łatwy czas dla księdza profesora. Nie skarżył się jednak. Dopiero po latach szczerze przyzna: „Pamiętam, jak byłem zmęczony, znużony tą ciągłą krwią, amputacjami, koszami wynoszonych rąk i nóg, tą męką żołnierzy, którzy byli bohaterscy na froncie, a jak dzieci na stole operacyjnym. Patrzyłem na to wszystko, przeżywałem strasznie. Wydawało mi się, że nie dla mnie ten obraz, ale dzisiaj rozumiem, jak wiele mi to dało” -wspominał jako prymas… Wszystkie te „doświadczenia wiele go nauczyły. Jak sam mówił, więcej niż uniwersytet. Głównie – prawdy o ludzkiej wielkości. Bo – jak pisał – »szacunku do człowieka nabywa się wtedy, gdy się go widzi w udręce«.
Już wiele lat po powstaniu, Wyszyński mówił z podziwem również o swoich młodych współpracownikach: „Praca w szpitalu była niesłychanie trudna i ciężka, musieliśmy być zawsze gotowi. Pracowało tutaj kilka młodych dziewcząt, uczennic z siódmej i ósmej klasy. Spisywały się bardzo dzielnie. (…) Mieliśmy wiele przykładów bohaterstwa i ogromnego poświęcenia. Była to przeważnie młodzież – starszych prawie nie było – chłopcy osiemnastoletni, bez żadnej zaprawy wojennej, bez żadnego przygotowania”.
Ciągły kontakt z rannymi to jedno. Praca ponad siły fizyczne to drugie. A do tego dochodziło jeszcze nieustanne napięcie nerwowe spowodowane zagrożeniem życia. Bo przecież w Laskach było wielu Niemców, a potem członków brygad RONA. Szperali, myszkowali, siali postrach.
Wyszyński był też świadkiem częstych niemieckich rewizji. I był świetny w wyprowadzaniu Niemców w pole: „Gdyby nie opanowanie księdza kapelana Wyszyńskiego w trudnych sytuacjach – także podczas rewizji dokonywanych wewnątrz szpitala – wszystko mogłoby się skończyć tragicznie. Niemcy wystawili od frontu szpitala wartę, której zadaniem było wykrywanie wśród chorych wnoszonych do budynku partyzantów i żołnierzy AK. Dlatego też ksiądz Wyszyński wspólnie z doktorem Cebertowiczem ściągał do szpitala z okolicznych wsi starców i kobiety, by upozorować normalny, cywilny szpital. Rannych powstańców i partyzantów wnoszono od tyłu budynku od razu na salę, gdzie dokonywano poważniejszych zabiegów i operacji. W szpitalu przebywało zwykle od 100 do 120 rannych”.
Zdarzyło się też zresztą kiedyś, że do księdza Stefana w korytarzu budynku administracyjnego podeszli niemieccy żołnierze i zapytali o adres… księdza Wyszyńskiego. Chcieli go aresztować i… nie poznali. Ksiądz Stefan spokojnie poinformował, gdzie mieszka, i wskazał swój pokój. Niemcy poszli go szukać. A on… szybko się oddalił.
Upadek powstania. “Będziesz miłował”
Pod koniec września i na początku października do zakładu w Laskach zaczęli napływać bezdomni z Warszawy. Codziennie przychodziło od czterystu do sześciuset osób. Jedzenia nie starczało już nawet dla „swoich”. A dzielono się wszystkim… Bratanica matki Zofia Czacka powie potem, że było to zupełnie niewytłumaczalne, ale stawał się tam „nieustanny cud rozmnożenia chleba”, a Wyszyński nazwał to „Bożą ekonomią Lasek”.
Wówczas też ogromnie przygnębiające wrażenie robiły łuny nad spaloną Warszawą. Widać je było z Lasek. Do miejscowości i do zakładu, w okoliczne lasy, docierał też pył z płonącej stolicy. Ksiądz Wyszyński, który słynął z częstych spacerów po lesie, gdzie się modlił i spowiadał, któregoś razu wrócił z nadpaloną kartką przyniesioną przez wiatr z Warszawy. Tak wspominał ten moment. Być może – dla niego samego – przełomowy, a z pewnością bardzo ważny…
„Już pod koniec powstania, idąc przez las, zobaczyłem stertę spopielonych kart przyniesionych przez wiatr. Na jednej z nich został niedopalony środek, a na nim słowa: »Będziesz miłował…«. Nic droższego nie mogła nam przynieść ginąca Stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy do nas i do całego świata. Apel i testament… »Będziesz miłował…«
Fragment książki „Święci 1944. Będziesz miłował” Agaty Puścikowskiej
Agata Puścikowska dotarła do niepublikowanych tekstów na temat świętych z powstania, czyli ludzi wielkich, dobrych i oddanych, wartych pamiętania i odkrywania na nowo. Część bohaterów została wyniesiona na ołtarze. Inni są Sługami Bożymi, których proces beatyfikacyjny jest już na etapie watykańskim.
Ich historia jednak nie zakończyła się w momencie zakończenia upadku powstania lub śmierci. Trwa do dziś. Jak? Warto się przekonać…
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Pocieszali, spowiadali, ginęli – o kapelanach Powstania Warszawskiego
fot. Muzeum Powstania Warszawskiego
***
Około 150 duchownych wzięło udział w Powstaniu Warszawskim jako kapelani poszczególnych oddziałów i szpitali polowych. W ciągu 63 dni wolnościowego zrywu byli stale przy walczących – odprawiali Msze, organizowali wspólne modlitwy, pocieszali, spowiadali i odprowadzali zmarłych w ostatniej drodze, wreszcie sami ginęli. Dziś, 1 sierpnia, przypada 80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
Powstańczy kapelani wykazali się ogromnym bohaterstwem i poświęceniem. Nie przeżyło około 50 z nich: zginęli podczas ostrzałów i bombardowań a niektórzy zostali bestialsko zabici przez Niemców ponosząc śmierć męczeńską.
Najbardziej znanymi kapelanami Powstania byli: ks. Zygmunt Trószyński, ps. „Alkazar”, o. Józef Warszawski SJ, ps. „Ojciec Paweł”, ks. mjr Władysław Zbłowski SAC, ps. „Struś” czy o. Tomasz Rostworowski SJ, ps. „Ojciec Tomasz”.
Przed wojna byli zwyczajnymi duchownymi, niemniej w wielu tych życiorysach obecny jest epizod 1920 roku, to znaczy zaangażowania wojskowego w wojnie polsko-bolszewickiej na różnych poziomach. Niektórzy z przyszłych księży brali urlop w seminarium, żeby zaangażować się w wojsku. Widać więc wśród duchownych poczucie służby, nie tylko na rzecz Kościoła ale państwa polskiego. Później ci ludzie w różny sposób się rozwijają: niektórzy robią kariery naukowe, inni widzą swoje powołanie w zakonach, itd.
Kapelan w każdym oddziale, w każdej dzielnicy
Byli świetnie zorganizowani i mimo polskiego bałaganiarstwa i dramatycznych warunków, działali bardzo sprawnie, w miarę możliwości utrzymywali łączność z dowództwem i między sobą, ale – co najważniejsze – nie opuszczali ani na chwilę walczących. Przemieszczali się wraz z powstańcami, byli w pobliżu działań wojennych, w szpitalach polowych, na ulicach zbuntowanego miasta.
Kapelani stanowili integralną część struktury organizacyjnej Armii Krajowej. W każdym okręgu AK był ksiądz odpowiedzialny za zapewnienie opieki duchowej żołnierzom. Dzięki temu w 1944 roku niemal każdy oddział partyzancki miał swojego kapelana. Na czele tego duszpasterstwa stał ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. „Budwicz”, który zginął 7 sierpnia.
Powstanie zastało księdza Jachimowskiego na Elektoralnej. 7 sierpnia w ten rejon wkroczyli Niemcy i aresztowali go wraz grupą cywilów. Wraz innymi zostali poprowadzeni przez Wolę. Następnego dnia jeden z esesmanów, prawdopodobnie z oddziałów Oskara Dirlewangera, zobaczył sutannę, czego nie mógł znieść… Wyciągnął go z kolumny cywilów i zastrzelił przy wszystkich.
Dziekanem obszaru stolicy był ks. Stefan Kowalczyk (ps. Biblia), który po rozstrzelaniu ks. Jachimowskiego przejął faktycznie obowiązki szefa Duszpasterstwa AK, zbudował podziemną kurię polową i dokooptował kapelanów tam, gdzie ich zabrakło. Po kapitulacji wraz z żołnierzami poszedł do niewoli. Najbardziej znanymi kapelanami Powstania byli: ks. Zygmunt Trószyński, ps. „Alkazar”, o. Józef Warszawski SJ, ps. „Ojciec Paweł”, ks. mjr Władysław Zbłowski SAC, ps. „Struś” czy o. Tomasz Rostworowski SJ, ps. „Ojciec Tomasz”.
To ks. Kowalczyk na polecenie przełożonego zwołał 1 sierpnia 1944 roku na godzinę 11.00 ostatnią odprawę kapelanów. Do budynku przy ul. Długiej przybyło 14 księży. Odprawa została zwołana za późno, gdyż walki wybuchły o godz. 17 i nie wszyscy zdążyli dotrzeć na powierzone im placówki. Element improwizacji stale towarzyszył posłudze duchownych w walczącym mieście. Ks. prałat Wacław Karłowicz (powstańczy kapelan zmarły w 2007 r.) wprost mówił o bałaganie. Mimo wszystkich trudności, ks. Kowalczykowi udało się wysyłać księży wszędzie tam, gdzie prosili o to dowódcy.
„Już po paru dniach mój szef «Biblia» miał swą kwaterę przy ulicy Marszałkowskiej, potem chyba na Pięknej, Koszykowej. Ale kontakt z podwładnymi utrzymywał żywy, żądał stałych sprawozdań, zatwierdzenia każdej sprawy duszpasterskiej, dyspensy, ślubów. A kiedy ludność cywilna i niektórzy księża zaczęli opuszczać Warszawę, czuwał, by żadna formacja, a łącznie z tym i dzielnica, nie była pozbawiona opieki duszpasterskiej” – pisał po latach ks. Mieczysław Paszkiewicz.
Między godziną „W” a kapitulacją
Kapelani wojskowi stanowili integralną część struktury Armii Krajowej. Każdy Okręg AK miał kapelana, który odpowiadał za zorganizowanie opieki duchowej dla poszczególnych jednostek. W 1944 r. prawie każdy oddział partyzancki AK miał swojego kapelana. I tak kapelanem obwodu I -Śródmieście był o. Jan Wojciechowski SJ, ps. „Korab”, kapelanem na Woli był odważny pallotyn – ks. mjr Władysław Zbłowski, ps. „Struś”, a na Żoliborzu proboszcz na Marymoncie ks. Zygmunt Trószyński, ps. „Alkazar”.
Na Ochocie żołnierzami obwodu opiekował się znany logik, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego ks. Jan Salamucha, który należał do wybitniej szkoły matematyczno-logicznej w Krakowie. Godził działalność naukową z duszpasterstwem. Został aresztowany wraz z grupą profesorów krakowskich podczas słynnej akcji SS, w listopadzie 1939 r. i jak wszyscy pozostali wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Upomnieli się o niego włoscy naukowcy i w styczniu 1941 r. ks. Salamuchę uwolniono. Po powrocie do Polski został wikarym w parafii św. Jakuba na Ochocie.
Ks. Salamucha, tuż po gimnazjum sanitariusz w wojnie polsko-bolszewickiej, był w konspiracji. Bardzo też angażował się politycznie na rzecz zjednoczenia AK i Narodowych Sił Zbrojnych. Był szanowany przez obydwa środowiska. Wiele tajemnic tych negocjacji zabrał do grobu: jak każdy porządny konspirator, był bardzo dyskretny.
Zginął na Ochocie, w Reducie Wawelskiej. Gdy oddziały RONA otoczyły Redutę, powstańcy zaproponowali księdzu wycofanie się kanałami. Prosili, by szedł z nimi, ale on odpowiedział, żartując oczywiście, że jest za duży i nie zmieści się w kanale. Wiadomo było, że nie chce zostawić rannych bez opieki. Został rozstrzelany.
1 sierpnia dominikanin, o. Michał Czartoryski zjawił się na Powiślu u lekarza okulisty, odwiedzał też bliskiego znajomego i tam zastało go Powstanie. Także on bez reszty zaangażował się wśród w działania duszpasterskie. Pełnił posługi religijne, m.in. odprawiał Msze. Przed wojną słynął z praktykowania radykalnego ubóstwa. Podkreślał, że musi być ono tak radykalne jak u św. Franciszka. Swojego miejsca szukał długo i w różnych zakonach.
Podczas powstania był kapelanem w szpitalu na Powiślu, urządzonym w piwnicy budynku na rogu ulic Smulikowskiego i Tamka. Na początku września dopadli go tam Niemcy. Choć mógł się ratować, nie chciał zostawić chorych, którymi się opiekował.
Świadek, któremu udało się uratować relacjonował, że Niemcy wyciągnęli o. Michała ze szpitala i zapytali kim jest. Dominikanin był w sutannie, nie chciał nawet rozmawiać, pokazał tylko dokumenty. Kazali mu zdjąć sutannę ale kategorycznie odmówił. Wtedy go zabili. Rozstrzelali też wszystkich pacjentów, a następnie spalili ciała zamordowanych.
1 sierpnia o godz. 11.00 na odprawę u ppłk. „Biblii”, która odbywała się przy ul. Długiej w byłym budynku Kurii Polowej, przybyło zaledwie czternastu duchownych. Pozostali albo nie otrzymali informacji o spotkaniu, albo nie zdołali dotrzeć na czas. Sytuacja na odprawie znalazła swoje odzwierciedlenie już po godzinie „W”. Część oddziałów nie miała swojego kapelana, jak np. słynny batalion „Zośka”, którego kapelanem został 4 sierpnia, trochę przypadkowo, słynny „Ojciec Paweł”, czyli o. Józef Warszawski SJ. Niektórzy księża dołączyli do wyznaczonych im oddziałów z opóźnieniem, a niektórzy zgłaszali się ochotniczo już w trakcie walk i otrzymywali przydział do jednostek od ks. „Biblii”. Duża część duchownych nie pełniła formalnie funkcji kapelanów, natomiast opiekowali się oni ludnością cywilną i rannymi w szpitalach polowych. Po kapitulacji opuścili miasto wraz z jego mieszkańcami udając się do obozów przejściowych w podwarszawskich miejscowościach. Niektórzy, jak dziekan okręgu Warszawa czy o. Warszawski poszli do niewoli wraz ze swoimi żołnierzami.
Powieszony na stule
Na pamięć zasługuje także inna, wybitna postać Powstania Warszawskiego. To pallotyn, ks. Józef Stanek. Kapelanem został przypadkowo. Urodził się na pograniczu polsko-słowackim, w Łapszach Niżnych. Podczas okupacji mieszkał w domu swojego zgromadzenia w Ołtarzewie pod Warszawą, studiował na tajnym uniwersytecie.
1 sierpnia miał zajęcia z socjologii i po prostu nie zdążył wrócić. Na początku był w Śródmieściu na ul. Hożej, potem sprawował posługę na Koszykach. Po jakimś czasie okazało się, że na Czerniakowie brakuje kapelanów i szef duszpasterstwa Powstania warszawskiego, ks. Stefan Kowalczyk ps. „Biblia” wysłał go właśnie tam. Ks. Józef w pełni zaangażował się w pracę wśród żołnierzy, chociaż wcześniej nie należał do struktur konspiracyjnego duszpasterstwa. Nie rozstawał się ze stułą ani z sutanną, otwarcie pokazując, że jest osobą duchowną. I to rozwścieczyło Niemców, którzy „wyłowili” go z szeregu.
To było w końcu września, kiedy powstanie na Czerniakowie już padło. Oprawcy, którzy wpadli na Czerniaków nie mogli znieść zachowania ks. Stanka. Znane są relacje bezpośrednich świadków tamtych chwil. Jeden z esesmanów krzyczał do księdza: jesteś najgorszy ze wszystkich, już wolę Polaków i Żydów, jesteś diabłem.
Ks. Stanek, który znał niemiecki, próbował negocjować z esesmanami, żeby zachowywali się godnie wobec ludności cywilnej. Trafił jednak na najgorszych oprawców Powstania czyli esesmanów z oddziałów Oskara Dirlewangera.
Najpierw został brutalnie pobity w obecności grupy zatrzymanych cywili a następnie powieszony na stule… Świadkiem jego śmierci był ks. mjr Józef Warszawski ps. „Paweł”, który stał w mundurze wojskowym. Opisał później to zdarzenie i, jak wyznaje, zastanawiał się, dlaczego ominął go podobny los. Niemcy wiedzieli, że jest księdzem, no ale nie „kłuł” ich w oczy sutanną… „Paweł” był zresztą znakomitym kapelanem w „Zośce” i „Parasolu”, niósł otuchę walczącym harcerzom, wspomina o nim Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. Zmarł w 1997 r.
Zarówno ks. Stanek jak i o. Czartoryski znaleźli się w gronie 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez Jana Pawła II w Warszawie w 1999 r.
Duszpasterstwo pod ostrzałem
Mimo nadzwyczajnych warunków posługi kapelanów w czasie Powstania, nie stosowali oni taryfy ulgowej ani wobec siebie, ani wobec wiernych. Kapelani bez przerwy byli przy walczących. Ich najważniejszym obowiązkiem było chowanie zmarłych, prowadzenie spisu poległych. Starannie wypełniali więc protokoły zgonów. Dla żołnierzy i ludności cywilnej odprawiali Msze św., organizowali wspólne modlitwy, spowiadali umierających, towarzyszyli im w ostatnich chwilach. Ponieważ mimo grozy toczyło się też normalne życie – chrzcili i błogosławili związki małżeńskie.
Dowództwo AK wydało polecenie odprawiania jednolitych modlitw porannych i wieczornych. Rano „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”, wieczorem „Anioł Pański” i trzykrotnie „Wieczny odpoczynek”.
Pragnąc zawierzyć walkę powstańców Najświętszej Maryi Pannie ks. Kowalczyk zorganizował modlitwę warszawiaków do Matki Bożej, która trwała od 15 sierpnia – uroczystości Wniebowzięcia do 26 sierpnia – uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej.
Historycy Powstania odnotowali jeden przypadek kapelana, który – wbrew zasadom – włączył się do walki. Ks. Antoniemu Czajkowskienu „puściły nerwy”, gdy na jego oczach postrzelił się i zaraz potem zmarł młody powstaniec. Szok był tak mocny, że kapelan przez dwa tygodnie walczył za pomocą własnoręcznie zdobytego mausera. Zastąpił rannego porucznika Bolesława Niemirowskiego „Leka”, ale wrócił do swej posługi po dłuższych perswazjach ks. Kowalczyka.
Prof. Norman Davies podkreśla, że to posługa kapelanów zhumanizowała walkę, dzięki księżom nie dochodziło do samosądów, a jeńcy niemieccy byli traktowani zgodnie z Konwencją Genewską. W szpitalach polowych ranni okupanci byli traktowani tak samo jak Polacy – operacje i zabiegi były wykonywane w zależności od stanu pacjenta, wszyscy zaś otrzymywali te same racje żywnościowe.
Ale przede wszystkim obecność księży dawała siłę do przyjęcia śmierci, gdy średnio co dwie minuty ktoś ginął, a groby były rozsiane po całym mieście. Brytyjski historyk uważa, że katolicki rytuał śmierci i pogrzebu miał w tych warunkach ogromne znaczenie.
Śmierć kapelana naczelnego
Ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. „Budwicz” w chwili wybuchu Powstania znajdował się w mieszkaniu na ul. Elektoralnej. Nie uczestniczył w przedpołudniowej odprawie u ks. „Biblii”, zresztą jego miejsce było przy Komendzie Głównej, skąd czekał na polecenia. Przez pierwsze dni kontakt z dowództwem był bardzo sporadyczny. Komenda Główna w tym czasie była odcięta od pozostałych oddziałów i po kilku dniach musiała się ewakuować z Woli na Stare Miasto. Czekając na rozkazy, które nie nadchodziły, ks. „Budwicz” urządził prowizoryczną kaplicę w domu przy Elektoralnej, gdzie okoliczni mieszkańcy zbierali się na modlitwie.
Kapelan naczelny nie marnował czasu spowiadając tych, którzy do niego przychodzili, udzielając ostatniego namaszczenia i umacniając na duchu ludność cywilną. 7 sierpnia, gdy Niemcy zajęli już całą Wolę, ks. Jachimowski otrzymał polecenie, by opuścić swoje dotychczasowe miejsce postoju i dołączyć do oddziałów powstańczych koncentrujących się wokół gmachów Sądów Grodzkich na Lesznie. Zwlekał jednak, spowiadając ludzi. Akurat udzielał rozgrzeszenia, gdy do zaimprowizowanej kaplicy wtargnęli niemieccy żołnierze. Jeden z nich wycelował w niego karabin, gdy sekretarka kapelana „Mira” zaczęła błagać innego żołnierza, obserwującego scenę ze współczuciem, aby ocalił księdza. Przekonywała go, że to kapłan, który ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Żołnierz, widocznie katolik, powiedział coś do kolegi trzymającego wycelowany karabin, podszedł do „Budwicza” i sprawdził, czy rzeczywiście ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Następnie kazał, aby kapelan dołączył do grupy cywili, którzy zostali pognani przez miasto.
W drodze ks. Jachimowskiemu udało się zostawić w Najświętszy Sakrament w kościele św. Andrzeja na Chłodnej. Kilka godzin później Niemcy dołączyli go do grupy mężczyzn pędzonych na rampę kolejową na Woli. Na noc grupa Polaków została zamknięta w kościele św. Wojciecha. Rano, gdy Niemcy prowadzili ich do transportów, jeden z konwojentów zobaczywszy w grupie księdza wyciągnął go z szeregów i zabił strzałem z pistoletu.
Opiekę duszpasterską nad powstańczą Warszawą organizował ks. „Biblia”, pełniąc de facto obowiązki kapelana naczelnego AK. Po kapitulacji, gdy ks. ppłk. Kowalczyk poszedł do niewoli wraz z innymi żołnierzami Powstania, kapelanem naczelnym został ks. płk. Jerzy Sienkiewicz, ps. „Gruzenda”, pełniący wcześniej funkcję zastępcy kapelana naczelnego.
Karabin i sutanna
Sekretarz kapelana naczelnego AK ks. Antoni Czajkowski, ps. „Badur” w godzinie „W” spowiadał młode sanitariuszki z Wyższej Szkoły Pielęgniarek. Miał przydział do oddziałów koncentrujących się w gmachu Sądów Grodzkich na Lesznie. Po wyspowiadaniu dziewcząt udał się w kierunku wyznaczonych jednostek. Po drodze, w Alejach Jerozolimskich, zatrzymali go jednak akowcy ppor. Bolesława Niewiarowskiego, ps. „Lek”. Kiedy zobaczyli, że mają przed sobą księdza, poprosili, aby został ich kapelanem. Zaczęli rozmawiać, a jeden z młodych żołnierzy – ps. „Rola” – pochwalił się swoim pistoletem. Broń okazała się niezabezpieczona i wypaliła. Powstaniec ciężko ranny upadł na ziemię w kałuży krwi. Wypadek tak wstrząsnął ks. „Badurem”, że postanowił zostać z oddziałem „Leka” i zastąpić tragicznie postrzelonego powstańca. Poprosił dowódcę o przyjęcie do jednostki i przyjął pseudonim żołnierski „Rola II” dla upamiętnienia postrzelonego chłopca.
Ks. Czajkowski brał udział w zdobyciu kolejnych kamienic w Alejach Jerozolimskich i silnie bronionego gmachu Zarządu Wodociągów i Kanalizacji na placu Starynkiewicza. W walkach wyróżniał się odwagą i pomysłowością. Ranny w jednej z akcji ppor. „Lek” mianował go swoim zastępcą. Po dwóch tygodniach Powstania, gdy do oddziału zgłaszali się nowi ochotnicy, ks. „Badur” postanowił powrócić do swoich pierwotnych zadań, nadal bowiem odczuwalny był brak kapelanów. Po zgłoszeniu się do ks. płk. „Biblii”, ks. Czajkowski otrzymał przydział jako kapelan Zgrupowania „Chrobry II”`, a więc oddziałów, z którymi walczył do tej pory. Towarzyszył im aż do kapitulacji.
Chrystus z ciężko rannymi
W sierpniu trwały zażarte walki na Starówce. W tych dniach zarówno powstańcy, jak i ludność cywilna szukali pociechy i wsparcia u Matki Bożej Łaskawej oraz przy trumnie św. Andrzeja Boboli w kościele jezuitów na Świętojańskiej, a także przed cudownym krucyfiksem w katedrze. 17 września, ks. Wacław Karłowicz, ps. Andrzej Bobola, był wśród rannych przy ul. Długiej, gdy ktoś przybiegł do niego z wiadomością, że pali się katedra. Ks. Karłowicz, kustosz kościoła, poszedł tam natychmiast. Katedra rzeczywiście była w płomieniach, paliły się posągi królów polskich i stalle, ogień ogarniał ołtarz. Ks. Karłowicz chwilę zastanawiał się co zrobić, postanowił uratować przed zniszczeniem przynajmniej cudowny krucyfiks. Udało mu się jednak zdjąć z krzyża tylko figurę Chrystusa i wynieść ją na zewnątrz.
Po bombardowaniu ludzie spontanicznie utworzyli procesję, w której wśród ruin Starówki przenieśli figurę Jezusa do klasztoru sakramentek. Wielu cierpiących miało poczucie, że Bóg dzieli ich los i razem z nimi przemierza staromiejską Drogę Krzyżową. Po zniszczeniu klasztoru czyjeś troskliwe ręce przeniosły Jezusa z katedry do podziemi kościoła dominikanów na Freta. Tam zupełnie nieoczekiwanie natknął się na Niego ks. „Czesław” – Henryk Cebulski podczas spowiadania i namaszczania rannych. Obok spoczywających na posadzce ciężko rannych ludzi leżała też okryta płaszczem figura Chrystusa.
Błogosławieni i oczekujący na beatyfikację
Postaci pallotyna, ks. Józefa Stanka SAC i dominikanina, o. Michała Czartoryskiego OP są szerzej znane opinii publicznej, gdyż zostali wyniesieni na ołtarze przez Jana Pawła II w 1999 r. w grupie 108 męczenników II wojny światowej. Obaj zakonnicy rozpoczęli posługę kapelanów w sposób nieplanowany – wybuch Powstania zaskoczył ich, zostali mianowani kapelanami „w biegu”, ks. Stanek posługiwał na Czerniakowie, o. Czartoryski na Powiślu.
Kandydatem na ołtarze jest natomiast jezuita, o. Władysław Wiącek. Niemcy wtargnęli do klasztoru jezuitów przy ul. Rakowieckiej już 2 sierpnia. Uwięzili zakonników wraz z grupą świeckich, szukających w klasztorze bezpieczeństwa. Oprawcy wzywali ich pojedynczo i po rewizji kierowali do pokoju organisty, do którego wrzucali granaty. Była to systematycznie przeprowadzana egzekucja.
Kilku osobom udało się zbiec i to one zaświadczyły, jak upłynęły ostatnie godziny życia zakonników i świeckich. Na śmierć przygotował ich o. Wiącek. To on zainicjował modlitwy, żegnał osoby, wywoływane na egzekucję. Zgromadzeni odmawiali Koronkę do Miłosierdzia, „Pod Twoją obronę”, zakonnik zachęcał do spowiedzi, gdyż „za chwilę każdy znajdzie się z Panem Jezusem, a księży jest dość”. Tak też się stało, wierni się spowiadali, o. Aleksander Kisiel uspakajał dziesięcioletniego ministranta, żeby się nie bał i był tylko gotów. Inny jezuita, o. Madaliński, udzielił zebranym odpustu zupełnego w obliczu śmierci, co było stałą praktyką w czasie Powstania Warszawskiego.
„Dzięki opiece duchowej ojców zakonników, wszystkie ofiary tego wydarzenia odeszły do Pana rozgrzeszone” – stwierdza Marcelina Koprowska w książce “Życie religijne podczas Powstania Warszawskiego” (Instytut Dziedzictwa i Myśli Narodowej, Nerton, Warszawa 2022). Są nieformalnymi męczennikami, zaś duchowy przewodnik ich ostatnich godzin życia, o. Władysław Wiącek, zostanie w przyszłości wyniesiony na ołtarze – przewiduje autorka.
Nie bójcie się śmierci…
Kapelani starali się tłumaczyć powstańcom, że śmierć nie jest końcem. Bardzo powszechne było zbiorowe rozgrzeszenie „in articulo mortis” czyli „w obliczu śmierci”, udzielane po spowiedzi powszechnej. Czyli: jeśli nie przeżyjesz to masz odpuszczenie grzechów, a jeśli powrócisz po walce, to przed przyjęciem komunii św. musisz się z nich wyspowiadać. Bardzo rygorystycznie przestrzegano też zasady, że duszpasterz ma pozostać duszpasterzem i nie może biegać z bronią. On jest od tego, by pilnować spraw duchowych.
Na jednym z filmów zrealizowanych przez Muzeum Powstania Warszawskiego jest scena z Mszy św. odprawianej przez bp. Stanisława Adamskiego – biskupa katowickiego, który został stamtąd wysiedlony bo nie podpisał volkslisty i w czasie okupacji przebywał w Warszawie. Na podstawie ruchu jego udało się odtworzyć fragmenty kazania, prawdopodobnie z 15 sierpnia, wielkiego święta Maryjnego, kiedy to, podobnie jak 26 sierpnia powstańcy masowo uczestniczyli w mszach i spowiadali się.
Wlewanie otuchy i ukazywanie powstańczego „tu i teraz” w perspektywie metafizycznej było lejtmotywem warszawskiej homiletyki tamtych dni. Starano się odnaleźć i ukazać jakiś sens tego, co wokół się dzieje; że to, co nas tu spotyka jest częścią jakiegoś Bożego planu i że śmierć nie jest końcem. Powtarzano: nie bójcie się śmierci, bo w kontekście chrześcijańskim śmierć jest początkiem.
Kilka dni temu, 28 lipca, w Parku Wolności Muzeum Powstania Warszawskiego biskup polowy WP Wiesław Lechowicz przewodniczył Mszy św. Podczas liturgii wspominano bł. o. Michała Czartoryskiego w 80. rocznicę jego śmierci w Powstaniu i 25. rocznicę beatyfikacji. We Mszy św. dziękowano także za 20 lat funkcjonowania Muzeum Powstania Warszawskiego.
01 sierpnia 2024/ e-kai/ aw, ps, tk/Warszawa
______________________________________________________________________________________________________________
ks. Jan Zieja często wspominał Msze św. odprawiane w czasie powstania
Koloratka i powstańcza opaska.
Kapelani z płonącej Warszawy
Gdy powstańcy biegną na barykady, oni biegną do rannych i konających. Zamiast strzelać z karabinu lub rzucać butelki z benzyną, przesuwają paciorki różańca. Niemcy będą ich nienawidzić bardziej niż powstańczych żołnierzy. Kapelani powstania warszawskiego.
Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi zliczyć książki o powstaniu. Od kilku lat przyglądamy się jego fenomenowi z różnych ujęć. Oglądaliśmy walczącą Warszawę oczami kobiet, a nawet z perspektywy żołnierzy III Rzeszy. Stanisław Zasada w książce „Duch ’44” pokazuje jeszcze jedno spojrzenie – przez pryzmat księży, którzy byli kapelanami powstańców. Autor przedstawił 10 portretów księży i jednego zakonnika, a wybierać miał w czym. Liczbę „duchowej armii” powstania szacuje się na około 150 osób. 100 było wcześniej aktywnymi i zaprzysiężonymi członkami konspiracji. 50 kolejnych dołączyło w trakcie trwania walk. 40 zginęło w sierpniowej Warszawie. Tyle mówią liczby. Zasada w portretowanych sylwetkach kapłanów wychodzi poza usypiającą statystykę i pokazuje osoby z krwi i kości, które mają bardzo różny stosunek do decyzji o wybuchu powstania. Na przykład ks. Wacław Karłowicz na długo przed Godziną „W” twierdził stanowczo: „będzie rzeź”. Gdy rozpoczęły się walki, ruszył tam, gdzie być powinien: pomiędzy ludzi. Tych, którzy walczyli, i tych, którzy leżeli ranni w polowych szpitalach, tkwili przestraszeni w piwnicach, wołali pod gruzami.
Pseudonimy
„Biblia”, „Rybak”, „Andrzej Bobola”. Księżowskie pseudonimy konspiracyjne są nader oczywiste, ale mają w sobie jakiś urok i fantazję. Choć pseudonimy mają ukryć tożsamość, to te wybrane przez księży na ogół potwierdzają jedno: jesteśmy osobami duchownymi. I tu musi paść pytanie: co robi ksiądz w powstaniu? Paradoksalnie – nic nowego. Spowiada, udziela ślubów i ostatniego namaszczenia. Sprawuje Mszę św., prowadzi nabożeństwa, adoruje Najświętszy Sakrament. Chciałoby się rzec: normalne duszpasterstwo w płonącej Warszawie. Pomimo konspiracyjnych pseudonimów tu nic nie dzieje się na niby. Przeciwnie, tu wszystko dzieje się tak, jak zawsze: na śmierć i życie. Dobrym przykładem jest ks. Tadeusz Burzyński, który zginął jako pierwszy z kapelanów powstania warszawskiego, niecałą godzinę po jego wybuchu. Jest właśnie w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu, gdy na ulicy słyszy starzały i wybuchy. Nie zwlekając, zakłada komżę i biegnie ze świętymi olejami do ofiar. Zostaje zastrzelony (jak cztery siostry zakonne, które są z nim) przez niemieckich snajperów, pogardliwie nazywanych przez powstańców „gołębiarzami”. Zatrzymuje mnie ta śmierć, ona jest symboliczna. Księża, siostry i bracia zakonni są osobami cywilnymi, nie żołnierzami. Podobnie jak znak Czerwonego Krzyża lekarzy i sanitariuszy, tak ich chroni habit, sutanna, koloratka. Duchowni chodzą w ubraniach podkreślających ich stan życia, są doskonale widoczni. Każde prawo międzynarodowe gwarantuje im traktowanie z szacunkiem. Tylko nie III Rzesza, tylko nie w sierpniowej Warszawie. Tutaj te prawa nie obowiązywały. Na wieść o powstaniu Hitler wyraził się przerażająco jasno: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.
Duszpasterska codzienność powstania
Koloratka i powstańcza opaska na czarnej sutannie – ten widok musiał robić wrażenie. Powstańcze pismo „Walka” zapisuje: „Dwa są symbole sierpniowego powstania walczącej Warszawy: biały orzeł na czerwonym tle i ksiądz z biało-czerwoną opaską, który wśród kul i bomb, wśród gryzącego dymu pożarów i trzasków walących się domów spieszy na swój kapłański posterunek”. Ten posterunek zdaje się nie mieć granic, księża są bowiem wszędzie. Zarówno na pierwszej linii walk, jak i na innych frontach bitwy, gdzie toczą się nie mniejsze boje – w szpitalach i w piwnicach, razem z umierającymi. Spowiadają i sprawują sakramenty. Śluby i pogrzeby to zdaje się codzienność duszpasterska księży. W czasie powstania warszawskiego ślub wzięło 256 par, co oznacza, że na każdy dzień walki przypadały cztery śluby. Kapelani powstania dużą wagę przykładali do ważności małżeństwa. Tłumaczyli, że nie może być chwilowym pocieszeniem. Nawoływali do wierności małżeńskiej i ganili tymczasowe „małżeństwa wojenne”. Narzeczonym stającym na ślubnym kobiercu księża stawiali te same wymagania, czyli dostarczenie odpowiednich dokumentów (w miarę możliwości) oraz świadków. To wszystko miało uświadamiać, że pomimo wojny i być może bliskiej śmierci, niewoli lub rozdzielenia, małżeństwo jest ważne. Niejako na drugim biegunie sytuuje się wypowiedź ks. Wacława Karłowicza: „Grzebałem około 40 osób dziennie z mojego szpitala na Długiej”. Duszpasterska codzienność powstania.
Ewangelia w czasie wojny
Po latach ks. Jan Zieja wspominał jedną z Mszy św. odprawianych w czasie powstania: huk artylerii zagłusza słowa, ale liturgię sprawuje się pomimo to. Do Komunii przystępują wszyscy żołnierze. Gdy ksiądz odwraca się, aby pobłogosławić wiernych, nikogo już nie ma. Wszyscy pobiegli walczyć. Ta scenka wiele mówi. Księża starali się sprawować codziennie Msze Święte. Każde bezpieczne miejsce – mieszkania, podwórka kamienic – do tego się nadawało. Zachęcano do życia sakramentalnego. Ganiono też wady powstańców: pijaństwo, niedochowanie wierności małżeńskiej. Upominano, że nie można się zatracić w walce, że nienawiść nie może zwyciężyć i podkreślano, że nie ma miejsca na samosądy. Kapelani powstania musieli odpowiedzieć na wiele trudnych pytań: czy można zażyć truciznę, gdy jest się torturowanym na przesłuchaniu, aby nie wydać innych ludzi działających w konspiracji? Jak przygotować się na własną śmierć? Jak przestać nienawidzić? Odpowiedzi szukano, adorując Najświętszy Sakrament, księża prowadzili nabożeństwa, intonowali litanie… W jakiś sposób duszpasterstwo powstańcze było przedłużeniem walki zbrojnej. Kapłani podtrzymywali na duchu i zwyczajnie nie pozwalali osunąć się żołnierzom i cywilom powstania w ciemność zatracenia. Nie wiem, jak zakończyć opis posługi sakramentalnej kapłanów sierpniowej Warszawy, dlatego odwołam się do dwóch scen opisanych przez Zasadę. Obraz nienawiści: po wzięciu do niewoli ks. Józef Stanek został powieszony na stule kapłańskiej. Obraz ewangeliczny: przebywający wraz z innymi powstańcami w obozie jenieckim ks. Jan Zieja spowiada żołnierzy niemieckich, którzy byli katolikami.
Ciche bohaterstwo
Stanisław Zasada opisał jedną z pięknych kart powstania warszawskiego, którą trudno czytać bez wzruszenia. Podobnych emocji dostarcza opis innych cichych bohaterek walczącej stolicy – sióstr zakonnych. Niedługo po rozpoczęciu walk przeorysza klasztoru benedyktynek sakramentek Janina Byszewska podejmuje niezwykłą decyzję: otwieramy klauzurę. Klasztor znajduje się w śródmiejskim obszarze działań wojennych. Sakramentki, jak je popularnie nazywano, są zakonem klauzurowym, który w Warszawie znalazł się w 1688 r., ufundowany przez królową Marię Kazimierę w podzięce za zwycięstwo pod Wiedniem. Teraz sakramentki otwierają swój klasztor i czynią z niego szpital, stołówkę, miejsce schronienia. Klasztor będzie bombardowany, a Stare Miasto powtarzać będzie: „sakramentki się palą”. Miron Białoszewski w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” zapisał przejmująco: „A sakramentki się paliły. I latały w welonach. Białych. I biły świnie i krowy. Codziennie. I rozdawały ludziom. I przyjmowały, i opatrywały u siebie ludzi. Coraz większe gromady. Tysiące. Te sakramentki, które przez ileś set lat, od Marysieńki, śpiewały za kratami i przez kraty przyjmowały komunię, nagle stały się działaczkami, społeczniczkami, bohaterską instytucją, oparciem dla Nowego Miasta”.•
Marcin Cielecki/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Siostry zakonne w czasie powstania warszawskiego ratowały, żywiły, opatrywały… Były sanitariuszkami, łączniczkami i prowadziły powstańcze szpitale.(z zasobów internetu)
***
Powstańcze siostry – zapomniane bohaterki
Z poświęceniem karmiły, opatrywały, przygarniały. Kto? Siostry zakonne podczas powstania warszawskiego. Ich bohaterstwo bywa jednak zapomniane…
Od sierpnia do października 1944 r. zakonnice z dziesiątków warszawskich domów i z przeróżnych zgromadzeń bez rozgłosu dokonywały rzeczy niemożliwych i heroicznych. Ich postawa, historie i dramatyczna powstańcza codzienność nie przebiły się jednak do szerokiej świadomości społecznej. Dlaczego? Po pierwsze, ze względu na zakonną skromność: po co mówić o bohaterstwie, gdy trzeba działać? Po drugie, po powstaniu siostry musiały ratować dobytek, utrzymać się w trudnym okresie, więc nie starczało czasu na spisywanie wojennych doświadczeń, gdy były jeszcze świeżo w pamięci. Po trzecie, szalała komuna. Zgromadzenia i tak były często prześladowane, siostry bały się więc mówić głośno o działaniach wojennych, najczęściej przecież w powiązaniu z AK. I po czwarte, gdy w końcu przyszedł czas na mówienie o powstaniu, w pierwszej kolejności robili to mężczyźni, którzy opowiadali… o mężczyznach. Czas odkrywania bohaterstwa, jakim wykazały się kobiety podczas wojny, nadszedł stosunkowo niedawno.
Siostry zakonne w powstaniu warszawskim ratowały, żywiły, opatrywały. Większość z nich więc uczestniczyła w konspiracji. Ich liczba jest ogromna, choć niepoliczalna, bo po prostu często działały w ukryciu.
Ratowniczki
Na około 200 szpitali i punktów sanitarnych działających podczas powstania warszawskiego na terenie stolicy i najbliższych okolic co najmniej kilkadziesiąt znajdowało się w żeńskich klasztorach. Wiele sióstr pracowało jako pielęgniarki także w innych placówkach medycznych. Zawsze działo się to za pozwoleniem władz zakonnych oraz przy współpracy całych zgromadzeń. Jedną z największych powstańczych lecznic był szpital sióstr zmartwychwstanek na Żoliborzu, czyli szpital polowy nr 100. W czasie okupacji, gdy powstanie było nieuchronne, siostry w głębokiej konspiracji, we współpracy z AK, gromadziły żywność i lekarstwa na terenie klasztoru i prowadzonych przez siebie szkół przy Krasińskiego 31. Ze strony zakonnej za organizację szpitala odpowiedzialna była zaprzysiężona lekarka s. Amata Pruszko. Placówka działała dzięki ogromnemu zaangażowaniu kilkudziesięciu innych sióstr, które ofiarnie pracowały jako pielęgniarki, praczki, kucharki. Bywało, że ośrodek ratował po 400 rannych jednocześnie: powstańców i cywili, również jeńców niemieckich.
W wielu zgromadzeniach, chociaż formalnie nie powoływano szpitala, rzeczywistość powstańcza wymuszała jego uruchomienie. Tak się stało m.in. w klasztorze sióstr nazaretanek na Czerniakowie. „Gdy o godz. 18 zaczęło się powstanie, przynoszono tu rannych, którymi opiekowały się siostry pod kierunkiem naszej szkolnej lekarki. Często zdarzały się stany bardzo ciężkie, nie można było uratować rannego” – zapisała s. Irmina Hass.
Szpitalik działał też w tzw. szarym domu – klasztorze urszulanek przy ul. Wiślanej. Siostra Franciszka Popiel wspominała: „Przed chwilą wpadł młody człowiek ranny w nogę. Trzeba przygotowywać punkt opatrunkowy. Tymczasem mamy do dyspozycji salkę jadalną i przedszkole. (…) W tej chwili nosimy materace i łóżka do przedszkola. Siostra dr Zofia Wojno obejmuje naczelną komendę”. Siostra Wojno była cenioną okulistką, w czasie okupacji i powstania wraz z innymi urszulankami uratowała tysiące osób. Urszulanki były też nieustraszonymi sanitariuszkami, m.in. znosiły rannych z miejsc walk. Cztery z nich zginęły w pierwszym dniu powstania.
Żywicielki
Na terenach wielu klasztorów w czasie powstania chronili się cywilni mieszkańcy stolicy. Szukali tam ratunku przed ostrzałem, ukrywając się w piwnicach lub schronach, choć jeszcze częściej prosili o jedzenie i wodę. Siostry nigdy nie odmawiały, choć ich własne zapasy z dnia na dzień stawały się coraz mniejsze. Prowadziły kuchnie dla cywili, nosiły im jedzenie. Przykładem takiej działalności jest klasztor franciszkanek Rodziny Maryi i postawa m. Matyldy Getter. Przed wybuchem walk matka Matylda zgromadziła w domu przy Hożej zapasy żywności oraz wodę. Wszystko działo się w wielkiej tajemnicy, by nie wywoływać paniki i się nie zdekonspirować. Po 1 sierpnia zakonnice udzielały pomocy potrzebującym. „Około stu rannych i 40 osób personelu żywiło się w naszej kuchni. Nosiło się również jedzenie do szpitali na mieście i do biednych” – wspominała jedna z franciszkanek. Siostry pod gradem kul przedzierały się do bunkrów, aby nakarmić ukrywających się tam ludzi. Od rana do wieczora wypiekały chleb. Gdy pod koniec powstania brakowało jedzenia, matka Matylda poleciła przygotowywać „sałatki” z zieleniny, jaka została jeszcze w ogrodzie: z liści buraków, naci marchwi i pietruszki, pędów dzikiego wina i nasturcji. Odpowiednio przyrządzone były podobno bardzo smaczne. Z pewnością pozwoliły przeżyć.
Chleb piekły też urszulanki w szarym domu. Matka Andrzeja Górska po latach wspominała: „Zrobiłyśmy trzy ekipy, każda pracowała po osiem godzin. Piekłyśmy w dzień i w nocy, (…) na podwórzu chleb się wydawało. Ludzie mówili: Bóg zapłać! Dziękujemy! Albo i nie mówili, tylko brali. I tak póki tylko mogłyśmy, do ostatniej chwili”. Gdy zapasów chleba było już niewiele, siostry nie jadły własnych, maleńkich porcji, tylko dzieliły się z głodnymi.
Podobnie działały pasjonistki mieszkające przy ul. Belgijskiej. Przyjmowały do schronów tłumy cywili: starców, kobiet i dzieci. „Wszyscy przybyli ludzie znaleźli się bez środków do życia. Z miejsca zorganizowałyśmy dożywianie z zapasów, jakie posiadałyśmy w magazynach żłobka i własnych (…). Gotowano zupy początkowo dwa razy dziennie, a pod koniec powstania z powodu braku żywności tylko raz dziennie” – pisała m. Stanisława Natalia Żebrowska CP.
W najbliższych tygodniach, kiedy obchodzić będziemy 75. rocznicę powstania warszawskiego, przedstawimy w „Gościu Niedzielnym” bohaterskie siostry i zakony, które w 1944 r. dokonywały niemożliwego. •
Agata Puścikowska/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Sakramentki – w poszukiwaniu dróg do beatyfikacji
Trzydziestego pierwszego sierpnia 1944 roku pod gruzami własnego kościoła i klasztoru zginęły trzydzieści cztery benedyktynki sakramentki ze wspólnoty na Nowym Mieści. Co o nich wiadomo? Niewiele poza tym, że wcześniej ofiarowały swoje życie „aby Polska nie była taka czy inna, ale Chrystusowa”.
Zespół klasztorny sióstr benedyktynek sakramentek na Nowym Mieście w Warszawie
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
Za miasto, Polskę, świat i Kościół, za nawrócenie Hitlera czy brata-kapłana, zgodnie z tzw. ślubem żertwy, składanym obok ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – ofiarowania życia w ważnej intencji, gdyby taka była wola Boga. Ofiarowanie sakramentek i fama ich świętości były znane mieszkańcom Warszawy, którzy otaczali je czcią i podziwem, pamięć o nich była bardzo żywa zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie. Ta pamięć trwa, a ci, którzy się dowiadują o ich ofierze, pytają, czy są wyniesione na ołtarze.
Dwadzieścia sześć dni heroizmu
W Przemienienie Pańskie, szóstego sierpnia 1944 roku, który był szóstym dniem Powstania, do furty zgromadzenia, które dyskretnie egzystowało i modliło się na Nowym Mieście od ponad dwustu pięćdziesięciu lat, zapukali dowódcy i zaapelowali, żeby siostry otworzyły swój klasztor i wpuściły żołnierzy. Walki toczyły się w pobliżu – w Wytwórni Papierów Wartościowych, nadwiślańskiej, nieistniejącej dziś dzielnicy Rybaki, w pobliżu wznoszono barykady. Przeorysza, matka Jadwiga Byszewska, wyraziła zgodę i kolejnych dwadzieścia sześć dni były nieustającą pomocą i ofiarną służbą – siostry karmiły powstańców i mieszkańców Starówki, leczyły rannych w zaimprowizowanym szpitalu polowym, oddawały wszystko, co miały.
Niemcy szybko zorientowali się, że klasztor stał się mocnym punktem oporu, więc cały kompleks klasztorny był bombardowany i podpalany, zakonnice gasiły płomienie wśród sypiących się tynków i walących się ścian… i cały czas adorowały Najświętszy Sakrament, wierne charyzmatowi Zgromadzenia – nieprzerwanego wielbienia Jezusa Eucharystycznego. Któregoś dnia Niemcy wydali rozkaz opuszczenia klasztoru przez siostry, one odmówiły, m. Byszewska powiedziała, że widać wolą Bożą jest „żebyśmy tu umarły”. Decyzja była konsultowana z dowódcami powstańców, którzy prosili, żeby zostały, bo opuszczenie klasztoru źle wpłynie na morale żołnierzy, że będzie to znak, że nie ma już nadziei. W ostatnim dniu sierpnia nastąpił koniec – po zbombardowaniu resztek kościoła i klasztoru śmierć poniosło około tysiąc osób cywilnych, czterech księży, dwie zakonnice bezhabitowe, trzydzieści cztery sakramentki.
Warszawska legenda miejska mówi, że w chwili ich śmierci w niebo wzbiło się stado białych gołębi.
Te, które przeżyły, zostały popędzone do Dulagu 121 wraz z ludnością cywilną. Klasztor i kościół pw. św. Kazimierza zostały doszczętnie zrujnowane, obrócone w kupę gruzu. Historyczny pałac Kotowskich, biblioteka, złożona z 60 tysięcy woluminów i cenne archiwa, gromadzone od XVII wieku zostały spalone (klasztor był fundacją królowej Marii Kazimiery, wotum dziękczynne za wiktorię wiedeńską, pierwsze zakonnice przybyły z Francji). Zniszczone zostały bezcenne historyczne zabytki. Dwanaście ocalałych sióstr wróciło, gdy tylko było to możliwe, zaczęła się mozolna odbudowa w mało przychylnych dla Kościoła warunkach PRL.
Niezwykła załoga
Mimo pożogi i zniszczeń pamięć o sakramentach, które ofiarowały się i zginęły, przetrwała dzięki wspomnieniom, artykułom w powojennej prasie, nade wszystko dzięki książce s. Jadwigi Stabińskiej OSB AP, która starannie zbierała wszelkie informacje o współsiostrach i wydarzeniach z sierpnia ‘44. Z jej studium wyłania się zupełnie wyjątkowy i wielobarwny zespół kobiet. Podprzeoryszą i mistrzynią nowicjatu była s. Tomea Koperska, wybitna tomistka, która obroniła doktorat we Fryburgu szwajcarskim. Była też i s. Klara, córka ubogiej chłopskiej rodziny, prawie analfabetka, która była tak dojrzała duchowo, że przełożona zasięgała jej rad. Siostra Ignacja Rejewska, poliglotka, biegła maszynistka i stenopistka, była konwertytką z kalwinizmu. Na katolicyzm przeszła dla sakramentu spowiedzi, gdyż szukała w niej pomocy i dźwigni do rozwoju duchowego. Były wśród zakonnic panny, pochodzące z ziemiaństwa, tak jak przeorysza, m. Jadwiga Byszewska „wypożyczona” z klasztoru panien benedyktynek w Staniątkach żeby wspomóc formację i s. Małgorzata Zalazek, nieślubna chłopska córka, dla której ten fakt był powodem do własnych upokorzeń. Córka kowala, s. Anzelma Matuszczak, ukończyła polonistykę na uniwersytecie w Poznaniu, ale w klasztorze najczęściej pracowała fizycznie. Były wśród nich mistyczki, s. Katarzynie objawiał się Jezus w koronie z gwiazd, Który chciał, żeby złożyła ofiarę życia za miasto, Kościół i świat, a ona tak bardzo się przed tym broniła, że pewnego dnia rozpłakała się na rekreacji, bo nie potrafiła opanować napięcia. S. Magdalena Schmitz de Grollenbourg, ciekawa postać, miała ogromne poczucie humoru, które objawiało się w sposób nietypowy w klasztorze kontemplacyjnym. Miała alzackie korzenie, a swój nieustająco dobry humor tłumaczyła tym, że ojciec wykąpał ją w szampanie, gdy w wieku niemowlęcym zachorowała.
Siostra Michaela, postulantka, z wykształcenia architekt, 31 sierpnia była chora, dlatego siedziała w piwnicy, więc nie przyszła na adorację z siostrami (sakramentki zginęły adorując Jezusa w Eucharystii), dlatego ocalała. Choć s. Józefa biegała i namawiała: Siostry, ofiarujcie się, ofiarujcie się, s. Michaela tego nie podjęła. Po wojnie jej wykształcenie okazało się opatrznościowe, gdy odbudowywano zespół klasztorny.
Były w tym gronie zakonnice po wyższej szkole politycznej, konserwatorium, polonistyce, seminarium pedagogicznym i siostry, które ukończyły kilka klas szkoły powszechnej.
Zostały świstki papierów
Przy bliższej analizie okazuje się, że to i sporo, i mało jeśli chodzi o znajomość faktów. – Mamy wszystkie nazwiska sióstr, które się ofiarowały i które później zginęły. Datę i miejsca urodzenia, w większości datę wstąpienia do sakramentek czy profesji, ale tylko połowę ich zdjęć – mówi s. Maria Józefina, która kompletuje informacje o współsiostrach. – Nawet nie wiemy, jak wyglądały. O niektórych zachował się najwyżej jeden dokument albo jakiś mały świstek, np. dyplom ukończenia szkoły, papiery dotyczące meldunków, metryki urodzenia. Część informacji można było znaleźć dzięki digitalizacji ksiąg parafialnych, jednak co do starszych sióstr, dokumenty, jeszcze z czasów zaborów, były sporządzane po rosyjsku lub niemiecku – czyli w języku zaborców – trzeba je odczytać. Czy posiadając takie dane można rozpocząć proces beatyfikacyjny?
Strona Genealogia.pl jest w tym względzie bardzo pomocna. Co do archiwów Zgromadzenia – w czasie pożogi spaliło się praktycznie wszystko, nic nie zostało. Ocalały fragmenty, na niektórych pojedynczych kartkach, nadpalonych, są jakieś informacje, ale są siostry, po których absolutnie nic nie ma, najmniejszego śladu. Siostra Ignacja Rejewska zrobiła spis tego, co było w archiwum. Dzięki temu wiemy, co było, a czego już nie ma.
Żyją w pamięci
– Zaraz po wojnie śmierć sióstr była bardzo głośną sprawą – mówi przeorysza m. Maria Blandyna. – Jedna z sióstr jechała do rodziny i w pociągu zauważyła w jakiejś gazetce zdjęcie ruin kościoła wraz z opisem tego, co się wydarzyło – że siostry ofiarowały swoje życie. To był fakt powszechnie znany, a nabożeństwa rocznicowe ściągały tłumy. Do tego stopnia, że gdy ja wstąpiłam do klasztoru, siostry były w fazie wyciszania tego, bo uznały, że za dużo jest szumu, że lepiej, żeby te siostry „wtopiły się w powstańców”, którzy walczyli na Starówce. Odmawiamy więc ogólną intencję modlitewną, nie wspominamy o siostrach.
– Są świadectwa, że w czasie pogrzebu ludzie garnęli się do trumien, ocierali o nie różańce czy obrazki, żyły w pamięci okolicznych mieszkańców – dodaje s. Maria Józefina. – Była więc fama świętości. Gdy ocalałe siostry znalazły się w Otwocku, tam już wszyscy wiedzieli o ich ofiarowaniu. Także opowieść, może legenda miejska, że w chwili ich śmierci pod gruzami, uniosło się w niebo stado białych gołębi.
Dziś ludzie nadal gromadzą się w rocznicę ich śmierci, przychodzi wiele młodych ludzi, co jakiś czas zgłaszają się osoby, które twierdzą, że np. siostry uratowały życie komuś z rodziny.
Siostra Maria Józefina opowiada, że do rozmównicy przyszła kobieta, która twierdziła, że jej mama i babcia umarłyby z głodu, gdyby nie siostry, które karmiły je opłatkami, gdy te ukrywały się w piwnicy. I one przeżyły Powstanie. Jej mama, babcia i prababcia chroniły się w podziemiach klasztoru i gdy dowiedziały się, że będzie bombardowanie, mama i babcia wyszły, ale zostawiły prababkę, gdyż ona nie mogła chodzić, a one nie miały siły ją stamtąd wyciągnąć, więc tam zginęła. I matka całe życie pamiętała wzrok prababci, która została w podziemiach.
Rodzina s. Alojzy Tryc, kolejne pokolenie, przechowuje pamięć o krewnej. Ostatnio przyszła pani, należąca do rodziny, przeświadczona, że jest ona święta i opowiedziała, że ostatnio czuła się bardzo źle, nic nie pomagało, więc pomodliła się do s. Alojzy i odszedł ból głowy, a miała mieć operację.
Bez sugestii ze strony sióstr warszawskich sakramentek benedyktyni z przeoratu Silverstream w Irlandii z własnej inicjatywy napisali modlitwę za wstawiennictwem sióstr, gdyż są przekonani o ich świętości i zachęcają do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego.
– Próbujemy zebrać co się da, szukamy kontaktów z rodzinami. Czasami same się zgłaszają, przyjechała do nas wnuczka kuzynki s. Elżbiety Naruk. Opowiedziała, że w jej rodzinie pielęgnowana jest pamięć, o tym, że ich krewna ofiarowała swoje życie za nawrócenia Hitlera. Ta rodzina jest przeświadczona, że jest świętą – mówi s. Maria Józefina. – Dzięki niej mamy jej zdjęcie oraz wiedzę, że rodzony brat s. Elżbiety był karmelitą, w czasie okupacji był w klasztorze w Czernej i gdy się dowiedział, że zginęła w czasie Powstania, zdecydował, że chce mieć jakiś jej wizerunek. Poprosił więc rysownika z Krzeszowic o zrobienie portretu siostry na podstawie zdjęcia, a po bokach stoją rodzice. Prawdopodobnie fotografia została zrobiona przed jej wstąpieniem do zakonu – welon jest fantazyjny. Od o. Zielińskiego z Czernej otrzymałyśmy całą teczkę dokumentów, bo uznał, że dla nas są cenniejsze.
– Poszukujemy najmniejszy drobiażdżek, czujemy się do tego zobowiązane, są ludzie przeświadczeni o ich świętości, nawet w pandemii przychodzili – mówią zakonnice.
– Znalazłyśmy też zdjęcie s. Kolumby Sumińskiej. Ona pochodziła z Krotoszyna i tam mocno czczą s. Kolumbę. Co roku jest Msza św. za tych, co zginęli w Powstaniu i zawsze wspominana jest s. Kolumba, jest nagrobny pomnik na krotoszyńskim cmentarzu, a na nim widnieje napis, że zginęła tragicznie w czasie Powstania – mówi s. Maria Józefina. Zdjęcie już pokolorowane. Napisałyśmy do proboszcza parafii, on dał telefon do p. Stanisława, bratanka s. Kolumby, ale to zdjęcie jest jedyną pamiątką, zresztą z archiwum szkolnego, bo rodzina nie ma żadnych pamiątek po niej. Tu pojawia się trudność, bo jej rodzina sądzi, że s. Kolumba wstąpiła do sakramentek zaraz po maturze, dokumenty pokazują zaś, że wstąpiła w 1941, czyli w czasie wojny. I nie wiadomo, co robiła przez dziesięć lat – od matury do zgłoszenia się do nowicjatu. Prawdopodobnie wyjechała z domu, nie wiadomo po co, może chciała studiować, może do pracy.
Czasami ślady życia sióstr trafiają do sakramentek w zadziwiający sposób. Matka Maria Blandyna opowiada, że znalazła doktorat s. Tomei na Allegro. – Napisany, rzecz jasna po niemiecku, obroniony we Fryburgu szwajcarskim. Ten doktorat nam przysłano. Otwieram przesyłkę, a tam wpis s. Tomei, która we Fryburgu ofiarowała egzemplarz jakiejś znajomej.
Miała wykłady nt. spuścizny św. Tomasza, na które przychodzili ludzie z miasta, ówczesna elita intelektualna. Siostry są w kontakcie z bratanicą s. Tomei i mają nadzieję, że otrzymają od niej nieznane dotąd informacje.
W cudowny sposób ocalał dziennik s. Ignacji Rejewskiej, tej, która przeszła z protestantyzmu. To niezwykłe, ale jego fragmenty ocalały. Jego ostatnie zachowane strony były pisane w styczniu 1944. – Bije z tych zapisków duch wynagrodzenia za to, co się dzieje dookoła. Te notatki sięgają roku 1909, później zaczęła to sobie porządkować. To piękne konferencje ascetyczne, wewnętrzne światła, ona czasami tak pisze, jakby pisała poemat, jej wzniesienie duszy do Boga jest niesamowite, szczególnie te, pisane w czasie wojny, aż ciarki przechodzą – mówi s. Maria Józefina. – I dodaje, że na cmentarzu kalwińskim w Warszawie znalazła nagrobek jej rodziców.
Siostra Katarzyna miała wizję Pana Jezusa, który chciał od niej, żeby ofiarowała się za miasto, Polskę, Kościół i świat. Ona odsuwała od siebie tę wizję, nie chciała tego, była przerażona, nie wytrzymywała napięcia, rozpłakała się na rekreacji. Pan Jezus nadal jej się ukazywał w koronie z gwiazd i żądał ofiary. Były nawet wśród sióstr narady teologiczne, czy Pan Jezus może się pokazywać w koronie z gwiazd, bo ikonografia nie zna takiego wyobrażenia.
Zakonnice ubolewają, bo jedna z sióstr, która wstąpiła już po wojnie, znalazła w gruzach jakiś bilecik. Po pierwszych linijkach zorientowała się, że to tekst ofiarowania. Przypuszczała, że pisała go s. Katarzyna. Ale ponieważ zakonnice były uczone, że cudzych papierów się nie czyta, więc nie czytała dalej, a zaniosła go przełożonej. A tu trwała odbudowa klasztoru, bałagan i ten papier zaginął. Tak samo jak zaginął, już dużo później, brudnopis kroniki z czasów okupacji. Sama kronika się nie zachowała, ale zachował się brudnopis, z którego korzystała s. Assumpta Stabińska przy pisaniu swojej książki „Danina krwi” w latach 70. ub. wieku. Zniknął.
Siostra Hilaria studiowała medycynę na tajnych kompletach. – Zwróciłam się do Uniwersytetu Medycznego w Warszawie z zapytaniem o archiwa. Okazało się, że owszem, studiował tam jej ojciec Stanisław i dwóch jego braci. Jeden studiował medycynę, drugi farmację, prawo, są ich zdjęcia w pięknych mundurach, bo byli w 3. Pułku Ułanów, podlegającym pod Generalny Inspektorat Kawalerii, ale nie ma informacji o s. Hilarii. To było tajne nauczanie, nikt przecież nie robił list studentów. Jest też dom całodziennej opieki dla powstańców, w którym była pani, która też studiowała na tajnych kompletach. Pytałam o s. Hilarię Irenę Kraków, nie pamiętała takiej osoby. S. Assumpta dotarła do proboszcza, który znał s. Hilarię, ale on niewiele wiedział.
– Na stronie internetowej naszego klasztoru zamieściłyśmy z prośbę o informacje o sakramentkach, ale nikt się nie odezwał – ubolewają sakramentki.
My nie wątpimy w ich świętość – trudna droga do beatyfikacji
Siostry modlą się w ukryciu w intencji beatyfikacji. W tym roku każda z nich wylosowała jedną z sióstr, które zginęły. Siostra, która wylosowała s. Anzelmę, ułożyła litanię do niej. I modli się tą litanią. To ta zakonnica, która ofiarowała życie za brata kapłana, który był uwięziony w Dachau. On rzeczywiście ocalał i po wojnie mówił, że to cud, bo kilka razy groziło mu rozstrzelanie. W Ostrowie Wielkopolskim, gdzie pracował po wojnie, jest szkoła sióstr salezjanek im. Siostry Anzelmy Matuszczak. – A ja wylosowałam s. Kolumbę i sen spędza mi z powiek, co ona robiła przez te dziesięć lat między maturą a wstąpieniem do zakonu – wyznaje s. Maria Józefina.
Opinia z Dykasterii ds. Kanonizacji głosi, że przy obecnym stanie prawa kanonicznego beatyfikowanie sakramentek jako męczennic jest niemożliwe, bo trzeba by było udowodnić, że Niemcy, którzy bombardowali klasztor i kościół, robili to z nienawiści do wiary. A dlaczego bombardowali kościół? – Bo tam byli ludzie, ognisko oporu.
Z kolei ktoś wybił im z głowy „trzecią drogę”, nakreśloną niedawno przez papieża Franciszka w motu proprio „Maiorem hac dilectionem” (za dar życia czyli męczeństwo z miłości, dobrowolnego oddania życia), bo trzeba by było prowadzić procesy każdej siostry z osobna i udowodnić, że złożyły akt dobrowolnego ofiarowania, ale my poza świadectwem, sióstr, które przeżyły nie mamy nic. – Musiałybyśmy wybrać jedną, dwie siostry, nie mam do tego przekonania. Poradzono nam, żeby nie wchodzić na tę trzecią drogę, tylko trwać przy drodze męczeństwa – mówi m. Maria Blandyna. Męczeństwo jest prostszą drogą, bo nie jest potrzebny cud, a przez brak cudu ileś procesów stoi w miejscu. Jest potwierdzenie heroiczności cnót, a nie ma cudu.
– Ksiądz dr Jacek Wiliński odpowiedzialny za Wydział Spraw Kanonizacyjnych Archidiecezji Warszawskiej nas zachęca, ks. prof. Tomasz Nawracała z Uniwersytetu Poznańskiego zachęca. Trzeba iść do przodu, choć nie ma wielu dowodów, wszystko spłonęło w popowstańczej pożodze.
Po zebraniu materiałów trzeba znaleźć elokwentnego teologa, który napisałby uzasadnienie, ale musiałby być o tym głęboko przekonany. Dobre uzasadnienie teologiczne jest potrzebne. – My nie wątpimy w ich świętość.
***
Instytut Benedyktynek Sakramentem od Nieustającej Adoracji powstał we Francji w XVII w. jako kontemplacyjna gałąź rodziny monastycznej św. Benedykta. Jego założycielką była m. Mechtylda od Najświętszego Sakramentu, w świecie Katarzyna de Bar (1614-1698). Charyzmatem Instytutu jest życie według Reguły św. Benedykta i szczególny kult Eucharystii w duchu wynagrodzenia. Zakonnice nieustannie adorują Najświętszy Sakrament, całą dobę. Zakonnice, poza tradycyjnymi ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, składają czwarty ślub, tzw. ślub żertwy. Jest to gotowość ofiarowania życia w ważnej sprawie Kościoła i świata, gdyby taka była wola Boga. Do Polski przybyły na zaproszenie królowej Marii Sobieskiej, która ufundowała klasztor jako wotum dziękczynne za wiktorię wiedeńską i sprowadziła pierwsze zakonnice z Francji.
Kai/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
31 LIPCA 2019
Powstanie Warszawskie. Z kroniki klasztornej sióstr benedyktynek sakramentek
“Zwykle, gdy bombowce warczały nad nami, odmawiano wspólnie jakieś błagalne modlitwy, dziś przeciwnie – zapanowała wielka cisza, pełna powagi śmierci.
Klasztor sióstr Benedyktynek od Nieustającej Adoracji w Warszawie to najstarsze w Polsce ognisko nieustającej, trwającej nieprzerwanie w dzień i w nocy adoracji. Została ona przerwana tylko jeden raz, gdy w czasie Powstania Warszawskiego kościół i klasztor zostały doszczętnie zburzone, grzebiąc w swych ruinach 35 mniszek i wielką liczbę ludności Starówki.
Zanim przeczytasz dalszą część artykułu o nieustraszonych siostrach sakramentkach, chcemy powiedzieć Ci, że chcą one uczcić 34 sióstr, które zginęły za Warszawę, Polskę i świat. Robią wystawę w 80. rocznicę ich śmierci. Możesz wspomóc to dzieło, dzięki czemu siostry zapewnią sobie i zakonowi niezbędne środki finansowe do utrzymania.
Przebieg Powstania został zapisany na kartach kroniki klasztornej. Historia sakramentek oraz ich dobrowolnego aktu, przez który oddały swoje życie Bogu w ofierze, stała się znana – wiele o niej mówiono i pisano, wspomniał o niej także Jan Paweł II.
Publikujemy fragmenty kroniki klasztornej z Powstania Warszawskiego, opisujące zaangażowanie sióstr w pomoc Powstańcom oraz ich ofiarę.
Wielki dzień dla Warszawy! O godzinie 5 po południu wybuchło powstanie! Serca nam mocno biją, oby się tylko udało! Zapał wielki! Na placu przed klasztorem wywieszono chorągwie narodowe. Powstańcy opanowali już parę punktów, w których bronili się Niemcy, kilku jeńców przeprowadzono wśród tryumfalnych okrzyków przez plac. Cała ludność – mężczyźni, kobiety i dzieci – biorą udział w budowaniu barykad. My zaś gorącą modlitwą wspomagamy naszych rodaków, bo przedsięwzięcie ogromne, ponad słabe siły naszych chłopców.
Środa, 9 sierpnia 1944
Musiałyśmy się już przenieść całkowicie do piwnic, bo coraz niebezpieczniej. Wiele już pocisków wpadło do naszego klasztoru, robiąc znaczne szkody. Najwięcej się martwimy naszą ukochaną Przewielebną Matką, dla której piwnica jest zabójcza, a jednak pozostawanie w celi grodzi prawdziwym niebezpieczeństwem. Na razie chroni się Matka Wielebna do depozytu lub na korytarzyk, gdzie stał katafalk. Zakonnice zaś usadowiły się w grobach* pod kościołem, gdzie też Matka Wielebna pozwoliła przytulić trochę inteligencji, która przedarła się z Woli. Tam już Niemcy prawie wszystko opanowali. Opowiadają o potwornych scenach wleczenia Polaków przed czołgami niemieckimi, podpalania domów od piwnic wraz z ich mieszkańcami itd., po prostu włosy stają na głowie. Wszyscy ci biedni uciekinierzy są na naszym utrzymaniu, za co są bardzo wdzięczni. Od początku powstania młodsze i dzielniejsze siostry pod wodzą nieustraszonej Matki Subprzeoryszy utrzymują na zmianę nocną straż nad klasztorem i całym dołem.
Czwartek, 10 sierpnia 1944
Wczoraj wieczorem część naszego klasztoru zajął szpital wojskowy, a mianowicie: rozmównice, korytarze, przedchórze i kapitularz; na czele stoi niejaki doktor Morwa, bardzo dzielny i gorliwy. Od rana dziś znoszą rannych biedaków, lecz robią tym tyle ruchu i hałasu, że cud będzie, jeśli Niemcy nas do szczętu nie zbombardują, bo na szpitale specjalnie zażarci.
Aby utrzymać pomimo wszystko naszą klauzurę i regularne życie zakonne, koło kaplicy i koło katafalku zawiesiłyśmy zasłony z napisem: „Klauzura”. Tam już szpitalowi wchodzić nie wolno. Przy tej zasłonie pozostaje zawsze jedna z sióstr, by przyjmować polecenia, których wciąż jest bez liku. Właściwie cała nasza kuchnia, apteczka i siostry są do ich dyspozycji. Pomagamy, jak możemy i umiemy, a cały personel szpitalniany, zwłaszcza zaś chorzy, niezmiernie mile się do nas odnoszą, wyrażając swą radość, że się u nas znajdują.
***
Ostrzał Warszawy z wyrzutni rakietowych, zwanych “szafami” (zdjęcie niemieckie, sierpień-wrzesień 1944) / benedyktynki-sakramentki.org
***
Sobota, 12 sierpnia 1944
Przeżyliśmy noc prawdziwie koszmarną. Niemcy widocznie odkryli u nas szpital i po południu puścili na nas tzw. „szafę” (są to jakieś straszne nowoczesne bomby rozsadzające i buchające płomieniem). Właśnie przybył nasz zacny spowiednik, O. Prowincjał, i korzystając ze względnego spokoju zaczął spowiadać siostry w zakrystii. Gdy od Pragi runęła ta „szafa”, przeleciała przez ogród jak lawina ognia paląc i niszczą wszystkie rośliny i drzewa i zatrzęsła posadami klasztoru. Podmuch powietrza był tak silny, że w zakrystii i innych miejscach powyrywało drzwi i okna. Zakonnice czekające na spowiedź poprzewracało, szarpiąc na nich welony i habity i obsypując gruzami. Dzięki Bogu nikt z nas nie zginął., ale wszyscy byli strasznie przerażeni i oszołomieni. […]
Niedziela, 20 sierpnia 1944
Klasztor powoli się dopala. Zdaje się, że piwnice będą uratowane. Całe mnóstwo ludzi bez mieszkania tłoczy się do nas bez ceremonii, zapełniając nasze piwnice i rekwirując, co się da. Na czele schronu postawiłyśmy kierownika szkoły, który się u nas umieścił z żoną i córką. Mężczyźni obiecali bronić od pożaru korytarze przy schronie, leży to w ich interesie.
Straszna „szafa” po południu. Ksiądz Kanonik, który był właśnie na korytarzu, zasypany i poraniony.
Sobota, 26 sierpnia 1944
Pomimo wielkiego wyczerpania u Sióstr, wszystkie ćwiczenia jak: medytacja, adoracja, a przede wszystkim wspólne odmawianie chórowych pacierzy – są zachowywane i pilnie przestrzegane, zwłaszcza przez nieustraszoną Matkę Subprzeoryszę. Czasem głosy się trzęsą, zwłaszcza gdy bombowce warkoczą nisko nad naszymi głowami, albo pociski artyleryjskie wstrząsają murami, ale modlitwa chóralna ani na chwilę nie jest przerwana. Raz gdy naleciała „szafa” silnym podmuchem nas przewracając i gasząc wszystkie świece, powstało zamieszanie, lecz wnet odważniejsze siostry podjęły psalm na nowo i odmawiały go z pamięci, póki się nie uspokoiło i świece nie zostały zapalone. Jak pięknie byłoby dla benedyktynki od nieustającej adoracji umrzeć u stóp ołtarza odmawiając pacierze kanoniczne! Ale to najlepsze, co Bóg da!
***
Ruiny kościoła Sakramentek, 1945 (fot. Danuta Smoszewska „Sawo”, MPW) / benedyktynki-sakramentki.org
***
Czwartek, 31 sierpnia 1944
Dzień dopełnienia się ofiary. Z rana część ludności z naszego schronu przeszła na stronę niemiecką. Odprowadziłyśmy ich za bramę, powstańcy dali parę salw, ale, zdaje się, nikogo nie trafili. U nas w ogrodzie i na gruzach stoją wciąż jeszcze powstańcy i strzelają. Na próżno siostry prosiły, by odeszli i nie narażali już więcej zakonnic i ludności cywilnej, kryjącej się w schronach. Gdy jedni dali się przekonać i odeszli, nadbiegli inni, twierdząc, że mają polecenie do końca bronić naszych murów i odejść nie mogą. Obręcz niemiecka zaciskała się coraz silniej, już i czołgi wjechały na Nowe Miasto i waliły w mury kościelne. A bombowce raz po raz zniżały się tuż nad nami, zrzucając swój ładunek coraz bliżej naszych murów.
Po południu o trzeciej nieszpory, jak zwykle w czwartek, o Najśw. Sakramencie, potem kompleta, w czasie której nalot. Aeroplany krążą bez końca nad samym kościołem, nie zrzucając jednak bomb. Pomimo to mężnie mówimy kompletę: Sub umbra alarum tuarum protege nos [Pod cieniem skrzydeł Twoich osłoń nas], potem cudna oracja Visita nos [Nawiedź nas], błogosławieństwo i w końcu Salve Regina [Witaj, Królowo]. Z jakim uczuciem odmawiałyśmy tę przepiękną antyfonę, będącą chyba najlepszym przygotowaniem na godzinę śmierci!
Warkot aeroplanów nieco przycichł, jakby się oddalił, z uczuciem pewnej ulgi, lecz zawsze w poważnym skupieniu, siostry otoczyły wieńcem tabernakulum i rozpoczęły adorację wynagradzającą. Zwykle, gdy bombowce warczały nad nami, odmawiano wspólnie jakieś błagalne modlitwy, dziś przeciwnie – zapanowała wielka cisza, pełna powagi śmierci.
Nagle straszny wstrząs, ciemność, krzyk ludzki i wołanie komendanta: Spokojnie, Państwo, to tylko filar!
Pomylił się biedny komendant. Nie był to filar, ale całe sklepienie kościelne zapadło się z cichym poszumem, grzebiąc pod swymi gruzami nasze zakonnice i do tysiąca cywilnych osób.
Jednocześnie, a raczej na małą chwilę przedtem, padły bomby na piwnice pod nowicjatem, które też bez hałasu zawaliły się, oprócz piwnicy refektarskiej i małej piwniczki kamiennej. W tej to piwniczce uratowały się S. Rafaela i S. Gerarda oraz 2 postulantki: S. Iza i S. Celina. Piwnica jednak była zbyt wysoka, by mogły się wydostać, więc za pomocą chustki, osadzonej na szczotce, dawały znać o sobie. Kierownik szkoły, szukający swej żony i córki, ujrzał szmatę i wyciągnął S. Rafaelę. Ona znów pomogła wydobyć się reszcie, spuszczając im wybite okno z kapitularza jako drabinę. Biedne siostry, jakiż żal je ogarnął, gdy ujrzały zawalony kościół. Jednak biegając wokół z płaczem zauważyły, że chór się nie zawalił, a tam przecież, w tej wnęce, leżała Matka Wielebna i chore siostry! Nadbiegli żołnierze polscy, lecz próżno błagała ich S. Rafaela, by spróbowali odrzucić gruzy. Siostro, tu już nikt żyć nie może, szkoda pracy! – i odeszli. Siostra jednak nie dała za wygraną, a ponieważ niemieckie czołgi waliły bezkońca, wraz z ludnością uratowaną z piwnicy refektarskiej przebiegła na stronę niemiecką. Tam ze łzami przedstawiła oficerowi niemieckiemu grozę położenia: schron zawalony, całe Zgromadzenie zasypane, a kopać nie można, bo czołgi niemieckie i pancerka walą bez ustanku. Niemiec się wzruszył i obiecał przez całą noc nie strzelać w tę stronę. Trzeba było jednak dać mu porękę, że siostry odgrzebane przejdą na stronę niemiecką. Jako poręczycielka została S. Gerarda z małą 6-letnią Marysią Widłówną. S. Rafaela zaś powróciła i szukała mężczyzn, aby się dokopać pod chór. Znalazło się kilku złodziejaszków, którzy za obietnicę sutego poczęstunku z winem podjęli się dokonać dzieła.
Rzeczywiście, pod chórem uratowało się wprost cudownie 7 zakonnic: Przewielebna Matka Przełożona, M. Symplicja, S. Celestyna, S. Egidia, S. Placyda, S. Maura i S. Leonarda. Gdy bomby padły na kościół, jedna z nich padła też na chór zakonny, jednak nie wypaliła, tak że właśnie to najsłabsze sklepienie ocalało. Gruzy jednak z kościoła, padając ukosem, wpadły i do wnęki, zasypując łóżko Matki Wielebnej i S. Celestynę, która stała obok łóżka. Przy pomocy sióstr pozostających w głębi, Matka Wielebna i S. Celestyna wydobyły się z gruzów, ale położenie było wprost tragiczne: jedyne wyjście z piwnicy do grobów zawalone, poza tym żadnych drzwi i okien… Przyłożywszy ucho do zawalonych gruzów słyszały przez chwilę pod kościołem bolesne jęki, potem zapanowała martwa cisza… Tylko czołgi rozwalały resztki murów kościelnych! Matka Wielebna wraz z pozostałymi przy życiu zakonnicami pogrążyła się w cichej modlitwie. Były przekonane, iż są skazane na śmierć albo od nowej bomby, albo przez powolne dogorywanie w tym żywym grobie. We wszystkim zdawały się na wolę Bożą, modląc się też gorąco za zmarłe przed chwilą zakonnice. S. Celestyna z S. Placydą próbowały odwalić nieco gruzy, by się przedostać pod kościół, ale przy usuwaniu gruzów jeszcze większe się waliły, całe olbrzymie odłamy marmuru ołtarzowego, zbyt ciężkie na ich ręce, tak, że musiały zaprzestać roboty.
Dopiero około godz. 11 w nocy usłyszały chodzenie po chórze i uderzanie w podłogę siekierką. Aby dać znać o sobie siostry porwały jakiś drąg żelazny, uderzając nim w sklepienie. Praca na górze się wzmagała, niedługo tynk zaczął się sypać i odezwały się męskie głosy. Ucieszyli się, że udało im się odkopać zakonnice. Nadbiegła S. Rafaela i gdy tylko dziura była dostatecznie wielka, przesunęła się i spuściła na dół. Jakżeż bolesne było powitanie, tak mało pozostało nas przy życiu! A tamte zmarły tak tragiczną śmiercią! Ale czy naprawdę wszystkie już nie żyją?
Tymczasem złodzieje, którzy nas odkopali, zapijali się węgrzynem po Ks. Kanoniku, którym trzeba było ich uraczyć. Namawiałyśmy ich, aby spróbowali odrzucić gruzy, zasłaniające otwór prowadzący pod kościół. Nie mieli ochoty, ale w końcu dali się zachęcić i zaczęli odwalać gruzy. Okazało się, że część podziemia kościelnego nie była zawalona – ta pod kaplicą. Serca nasze zabiły nadzieją, wszak tam właśnie było dużo sióstr naszych! Dwóch złodziei wraz z S. Celestyną spuściło się po gruzach pod kaplicę ze świecą. Co za przerażający widok uderzył ich oczy! Prawie na metr wysoko spiętrzone ciała ludzkie: mężczyzn, kobiet i dzieci – wszyscy nieżywi! Siostra starała się przede wszystkim rozpoznać swoje zakonnice; welony i habity były na nich poszarpane przez silny podmuch bomby. Niestety, żadna z nich nie żyła. Z kolei próbowano ratować i inne osoby. Okazało się, że 2 mężczyzn i 1 niewiasta jeszcze żyją. Z wielkim trudem wyciągnęliśmy ich z gruzów do piwnicy, a stamtąd wybitą dziurą, na sznurach, aż na chór. Jednak mimo ratunku nie odzyskali już przytomności i w parę godzin potem skonali.
Tymczasem trzeba było się już zbierać, by opuścić piwnicę przed ranem. Na wpółprzytomne i oszołomione tym, co się stało, przygotowywałyśmy małe tłumoczki z bielizną. Po czym przy pomocy złodziei wywindowałyśmy się dziurą na górę. Na razie zatrzymałyśmy się w małej komórce przy opłatkarni, gdzie znalazło się jedyne krzesło dla Matki Wielebnej, a my posiadałyśmy na tłumoczkach, oczekując rana. Po chwili nadciągnęli Widłowie i Rudzińscy, którzy się uratowali w piwnicy refektarskiej. Przynieśli wiadomość, że w tej piwnicy leży jeszcze S. Henryka, wykopana z gruzów, żywa, ale z tak potłuczonymi nogami, że się ruszać nie może, i S. Alojza z przygniecioną gruzami nogą, której odkopać nie można. Natychmiast siostry zatroszczyły się, by przyjść z pomocą biedaczkom. Trzeba było uprosić ludzi, by szli do piwnicy, niebezpieczeństwo groziło tak od ogrodu, jak i od palącego się ostatniego skrzydła klasztornego. W końcu ludzie, rabujący opuszczoną przez nas piwnicę pod chórem, dali się uprosić i poszli siostrom na ratunek. Jeden wziął na ramiona S. Henrykę i tak ją wyniósł po drabince przez okienko w piwnicy i przyniósł ją nam pod furtę. Gorzej było z S. Alojzą, nie można jej było w żaden sposób wydobyć, bo zaraz nowe gruzy osypywały się na jej biedną nogę, gdzieś uwięzioną pod cegłami. Godziny z wolna płynęły, o brzasku miałyśmy opuścić nasz ukochany klasztor i wyruszyć na wygnanie.
Oto imiona pozostałych przy życiu zakonnic, które miały odtąd tworzyć zgromadzenie sakramentek:
Przewielebna Matka Przełożona Janina Byszewska, M. Symplicja, S. Celestyna, S. Egidia, S. Rafaela (profeska czasowa) i S. Iza (postulantka), a Siostry II chóru: S. Gerarda, S. Placyda, S. Maura, S. Leonarda, 3 czepeczki: S. Henryka, S. Celina i S. Genowefa. Razem 13.
W w ów dzień pamiętny 31 sierpnia przeszły z adoracji ziemskiej u stóp tabernakulum do wiekuistej i najszczęśliwszej adoracji w niebie 34 siostry i 4 księży.
Szczegółową relację z Powstania Warszawskiego zapisaną na kartach kroniki klasztornej można przeczytać na stronie internetowej Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Sakramentek.
Agata Puścikowska opisuje nieznane dotąd dramatyczne historie zakonnic, które brały udział w powstaniu warszawskim. Niektóre z sióstr były sanitariuszkami, inne wspierały powstańców, leczyły cywili i żołnierzy, przygarniały tysiące dzieci – sierot wojennych, organizowały modlitwy i duchowo wspierały złamanych ludzi. Do tej pory o zaangażowaniu warszawskich klasztorów niewiele się mówiło, tymczasem skala pomocy niesionej przez zakonnice skrwawionej Warszawie była ogromna i trudno ją przecenić. Książka zawiera portrety bohaterek, ale zarazem kobiet z krwi i kości.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
31.07.2024 | Elżbieta Sobolewska-Farbotko (Radio BOBOLA)/fot. Benedyktynki Sakramentki w Warszawie/Radio BOBOLA/nuz. GGDuo & Piotr Kurstak – Jezusa Ukrytego LIVE
Siostry 44: Ocalić pamięć
Pod gruzami klasztoru na Rynku Nowego Miasta 2 w Warszawie 31 sierpnia 1944 r. zginęły 34 siostry Sakramentki. Do końca nie opuściły mieszkańców Warszawy, którzy chronili się w podziemiach kościoła i klasztoru. Pod hasłem „Siostry 44 Ocalić pamięć” zbierane są wspomnienia, pamiątki oraz informacje związane z tymi, które ofiarowały swoje życie, aby Polska była Chrystusowa.
W rozmowie z Radiem BOBOLA s. Maria Józefina prosi o wasze świadectwa:
– Widzimy w tym wielkie Boże prowadzenie. Przeżyło 12 sióstr, dokładnie tyle, ile potrzeba żeby trwał klasztor, który podtrzymuje nieustającą adorację Najświętszego Sakramentu. Wśród starszych warszawiaków nie ma osób, które by nie słyszały o Sakramentkach, ale zbieramy też świadectwa o tym, jak ich ofiara oddziałuje na młode pokolenie.
Świadectwa można przesłać mailem: siostry.1944@gmail.com; zadzwonić: 22 831 49 62; lub przyjść osobiście: rynek Nowego Miasta 2, 00-229 Warszawa, do godz. 16.30.
POSŁUCHAJ ROZMOWY (47 min.) :
Materiała audio możliwy do pobrania i użycia w innych mediach (prosimy o podanie źródła: Radio BOBOLA)
______________________________________________________________________________________________________________
Sto lat temu Stefan Wyszyński przyjął święcenia kapłańskie
Sto lat temu, 3 sierpnia 1924 roku, kleryk Stefan Wyszyński przyjął w katedrze we Włocławku święcenia kapłańskie. Po latach, już jako Prymas Polski, wspominał: „Gdy przyszedłem do katedry, stary zakrystian, pan Radomski, powiedział do mnie: «Proszę księdza, z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń»”. W najbliższą niedzielę, 4 sierpnia, w katedrze włocławskiej sprawowana będzie uroczysta Msza św. z okazji rocznicy święceń kapłańskich błogosławionego Stefana Wyszyńskiego. Liturgii transmitowanej w TVP Polonia będzie przewodniczył biskup włocławski Krzysztof Wętkowski.
Kard. Stefan Wyszyński z Obrazem Jasnogórskim/fot. Instytut Prymasowski
***
Wydarzenie sprzed stu lat obrosło anegdotami, z których wyłaniają się dramatyczne okoliczności tych święceń. Przeszkód namnożyło się wiele. Grupie siedemnastu diakonów święceń kapłańskich miał udzielić bp Stanisław Zdzitowiecki w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca 1924 r. Jednakże z tego grona – dwóch zostało wcześniej wysłanych na studia w Lille, a diakon Stefan Wyszyński trafił do szpitala.
Przeszkoda wieku
Oprócz fatalnego zdrowia, przeszkodą do przyjęcia w tym dniu święceń był wiek ks. Stefana Wyszyńskiego. Według wówczas obowiązującego Kodeksu Prawa Kanonicznego kandydat do święceń kapłańskich musiał mieć ukończone dwadzieścia cztery lata życia. Stefan Wyszyński urodził się 3 sierpnia 1901 r. Stąd pomimo dyspensy biskupiej, która mogła skrócić wiek kanoniczny o jeden rok i tak nie spełniało to wymogów prawa. Ostatecznie święcenia przyjął w dniu swoich dwudziestych trzecich urodzin, co i tak stanowiło uchybienie, gdyż według przepisów prawa wiek kończy się dopiero z upływem rocznicy dnia urodzenia.
Rekolekcje przed święceniami
Ks. Stefan Wyszyński przygotowywał się do przyjęcia święceń poprzez odprawienie rekolekcji, które rozpoczął wspólnie z kolegami ze swego rocznika, lecz musiał je przerwać i dokończyć samodzielnie w szpitalu. Sam wspominał: „Moi koledzy 29 czerwca poszli na święcenia, a ja do szpitala. Tam ledwo uszedłem śmierci” (Warszawa, 3 sierpnia 1965 r.). Podobnie jak św. Maksymilian Maria Kolbe, spisał wówczas swój regulamin życia, który później nosił w brewiarzu:
Mów mało – żyj bez hałasu – cisza.
Czyń wiele, lecz bez gorączki, spokojnie.
Pracuj systematycznie.
Unikaj marzycielstwa – nie myśl o przyszłości, to rzecz Boga.
Nie trać czasu, gdyż on do ciebie nie należy; życie jest celowe, a więc i każda w nim chwila.
We wszystkim wzbudzaj dobre intencje.
Módl się często wśród pracy – sine me nihil potestis facere (beze Mnie nic nie możecie uczynić J 15,5).
Szanuj każdego, gdyż jesteś odeń gorszy: „Bóg pysznym się sprzeciwia” (por. Jk 4,6).
Omni custodia serva cor tuum, quia ex ipso vita procedit („Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło” Prz 4,23).
Misericordias Dei in aeternum cantabo (Miłosierdzie Boże na wieki wyśpiewywał będę” Ps 89,2).
Święcenia kapłańskie zostały wstrzymane, gdyż Stefan Wyszyński w tym czasie trafił do szpitala. Ponownie więc rozważano jego dalsze losy, łącznie z wydaleniem z seminarium.
Złe rozeznanie choroby
Z perspektywy pół wieku Prymas Tysiąclecia wspominał o kulisach ówczesnego pobytu w szpitalu: „Na skutek rozeznania dr. Piaseckiego, lekarza zakładowego, zostałem skazany «na paratyfus». Trzymano mnie miesiąc na ostrej diecie. Doszedłem do zaniku sił, nie mogłem się ruszać (…) Przypadek sprawił, że przyszedł dr N. w zastępstwie ordynatora. Rozeznał, że nie ma tu paratyfusu, tylko zajęte szczyty płuc. Trzeba by stąd pospiesznie wyjść, ale może już jest zaciągnięty tyfus w otoczeniu…”.
Według innych relacji wspomnianym zastępcą ordynatora miał być lekarz żydowskiego pochodzenia, który rozpoznał chorobę i podjął właściwe leczenie, czym ocalił życie Stefana Wyszyńskiego: „Co ksiądz tu robi – miał zapytać diakona Wyszyńskiego badający go lekarz, Żyd. Ksiądz nie ma tyfusu, tylko ostre zapalenie płuc. Ja księdza wyleczę. Jeszcze ksiądz biskupem zostanie”.
Siostra szarytka
Do ocalenia ks. Stefana Wyszyńskiego walnie miała przyczynić się siostra zakonna. Sam prymas wspominał: „Ratowała mnie siostra Benigna, osłaniała przed ludźmi, którzy tu umierali dość często. Wynoszono ich do sali, przez którą przechodziłem do łazienki. Siostra Benigna była jedyną osobą, która się o mnie troszczyła. Z seminarium nikt nie przyszedł, z kolegów, zajętych prymicjami, też nikt”. Tą siostrą była Józefa Seipp (Sejpp) ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, zwanych potocznie szarytkami.
Bp Stanisław Zdzitowiecki
Ostateczną decyzję odnośnie losów ks. Stefana Wyszyńskiego musiał podjąć biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki. I tu ponownie z pomocą przyszła siostra Benigna. Spore światło na okoliczności dopuszczenia do święceń ks. Stefana Wyszyńskiego rzucił arcybiskup Bronisław Dąbrowski. Urodził się on w Grodźcu, w diecezji włocławskiej, znał środowisko włocławskie i był jednym z najbliższych współpracowników Prymasa Tysiąclecia, stąd jego relacja wydaje się bardzo wiarygodna. Według niego: „Siostra tak przejęła się tym bólem chorego, że kiedy robiła zastrzyk biskupowi Zdzitowieckiemu – ordynariuszowi diecezji włocławskiej, wtedy zapytała: «Dlaczego diakon Wyszyński nie może być kapłanem?». Ksiądz Biskup na to odpowiedział: «Trupa się nie święci». Wówczas siostra zaindagowała: «Co wczoraj ksiądz biskup mówił w czasie święceń? Mówił ksiądz biskup, że Msza Święta ma tak wielką wartość, iż warto wyświęcić człowieka dla odprawienia tylko jednej Mszy Świętej». Ksiądz Biskup zastanowił się…”.
Ta rozmowa z siostrą zakonną wpłynęła na decyzję o udzieleniu święceń kapłańskich Stefanowi Wyszyńskiemu. Zważywszy na odwołanie się do słów z dnia święceń, decyzję o wyświęceniu Stefana Wyszyńskiego biskup podjął 30 czerwca 1924 r.
Czy może przekonała biskupa strzykawka w dłoni siostry? Niekoniecznie. Już wcześniej bp Stanisław Zdzitowiecki uratował kleryka Stefana przed dyscyplinarnym wyrzuceniem z Seminarium Duchownego we Włocławku. Miało to miejsce, gdy klerycy niesieni młodzieńczą rozrywką na korytarzu „rozgrzewali się”. W tę gromadę wszedł ks. prof. Borowski. Klerycy też go „rozgrzali”. Po skończonej przepychance ks. Borowski wpadł do pokoju profesorskiego i wołał: „Łapać łobuzów”. Wszyscy uciekli. Zostało tylko siedmiu alumnów na korytarzu. Wśród nich był kleryk Wyszyński.
Następnego dnia księża profesorowie udali się do biskupa Stanisława Zdzitowieckiego, sugerując konieczność usunięcia tej grupy kleryków z seminarium. Gdy biskup spostrzegł na sporządzonej liście swego ceremoniarza zapytał: „Tego też?” i podsumował: „To wobec tego żaden” i wówczas nie usunięto z listy kleryków również Stefana Wyszyńskiego.
Bp Stanisław Zdzitowiecki był człowiekiem o wielkim, ojcowskim sercu. Sam Prymas Tysiąclecia wspominał: „Gdy nieraz badam swoje sumienie, nie przypominam sobie ani jednej myśli, ani jednego słowa, które byłoby skierowane, chociażby najbardziej wewnętrznie, przeciwko memu biskupowi czy moim zwierzchnikom. Tego mnie nauczył sędziwy biskup Zdzitowiecki, który był mężem Bożym, mężem Kościoła Chrystusowego” (Jasna Góra, 24 sierpnia 1961 r.). Nie było tu jednak czasu na długie indywidualne rozstrzyganie za i przeciw udzielenia święceń schorowanemu diakonowi, którego stan nie rodził nadziei na daleką przyszłość.
Święcenia kapłańskie w kaplicy Matki Bożej
„Wszystko to zaczęło się tutaj, a miało skończyć gdzie indziej… w szpitalu. Jednakże nie skończyło się. Od tamtej chwili czuję, że ciągnę nie swoimi siłami, tylko mocami Bożymi” – powiedział prymas Wyszyński we Włocławku wspominając początek kapłaństwa.
W kaplicy jego święceń kapłańskich znajduje się w ołtarzu obraz Matki Bożej. Jest to kopia wizerunku Matki Bożej Śnieżnej, którego oryginał znajduje się w Bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie. Obraz nosi wymowną nazwę Salus Populi Romani. „Salus” można z łaciny przetłumaczyć jako ocalenie, zbawienie, zdrowie i to zdrowie było darem Matki Bożej dla kapłana, który po latach wspominał: „Gdy miano mi udzielić święceń, zastanawiano się, gdzie one mają być: w prezbiterium katedry czy w kaplicy prywatnej biskupa? Zdecydowano, że w kaplicy Matki Bożej w katedrze włocławskiej. Byłem wdzięczny ludziom, którzy podjęli tę decyzję, za taki właśnie wybór. To mi dodawało otuchy. Skoro wyświęcono mnie na oczach Matki, która patrzyła na Mękę swojego Syna na Kalwarii, to już Ona zatroszczy się, aby reszta zgodna była z planem Bożym” (Włocławek, 18 września 1974 r.).
„Tak się wszystko układało, że tylko miłosierne oczy Matki Najświętszej patrzyły na ten dziwny obrzęd, który miał wówczas miejsce. Byłem tak słaby, że wygodniej było mi leżeć krzyżem na ziemi, niż stać” (Stryszawa, 1 sierpnia 1965 r.).
Gdy 18 września 1974 r. prymas celebrował Mszę św. w katedrze włocławskiej, otrzymał jako dar od biskupa Jana Zaręby i diecezji włocławskiej kopię obrazu Matki Bożej z kaplicy katedry włocławskiej, w której otrzymał święcenia kapłańskie.
Świadkowie
Jak schorowanym był wówczas Stefan Wyszyński świadczą słowa zakrystiana, o czym wspominał sam prymas: „Gdy przyszedłem do katedry, stary zakrystian, pan Radomski, powiedział do mnie: «Proszę księdza, z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń»” (Stryszawa, 1 sierpnia 1965 r.).
Prymas Tysiąclecia wspominał: „Byłem święcony przez chorego, ledwo trzymającego się na nogach bp. Wojciecha Owczarka. Ale i ja czułem się niewiele lepiej. Podczas Litanii do Wszystkich Świętych, spoczywając na posadzce, lękałem się chwili, gdy trzeba będzie wstać. Czy zdołam utrzymać się na nogach? Taki był stan mojego zdrowia” (Włocławek, 18 września 1974 r.).
Uroczystość święceń miała skromny, wręcz kameralny charakter. W kaplicy była zaledwie garstka osób. Sam prymas mógł wyliczyć świadków na palcach jednej ręki: „Zachowuję we wdzięcznej pamięci bp. Owczarka, który wziął na siebie odpowiedzialność za mnie. Pamiętam również ks. Stefana Petrykowskiego, notariusza Kurii Włocławskiej, który był podczas moich święceń współcelebransem i miał za zadanie wspierać biskupa i mnie. Wspominam z wdzięcznością jedynego kolegę, który był obecny w czasie moich święceń – ks. Józefa Dunaja i siostrę moją, która wówczas mi towarzyszyła. Pamiętam także o czcigodnym zakrystianie, panu Radomskim.
Ks. Stefan Wyszyński na obrazku prymicyjnym umieścił jako motto słowa z Drugiej Księgi Samuela w przekładzie zaczerpniętym z Wulgaty: „Cóżem ja jest, Panie Boże, i co za dom mój, iżeś mię przywiódł aż dotąd?” (2 Sm 7,18). Poniżej słowa Psalmu: „Cóż oddam Panu za wszystko dobre, które mi wyświadczył?” (Ps 116,12). Umieścił na obrazku również modlitwę za kapłana: „Wszechmogący i miłosierny Boże, któryś przez nieskończoną łaskę swoją raczył powołać do sprawowania Przenajświętszej Ofiary sługę Twego STEFANA, wysłuchaj próśb naszych i spraw, aby łaską Twoją świętą wspomagany coraz więcej stawał się godnym powołania swego i aby błogosławieństwo Twoje uświęcało słowa jego i prace. Przez Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Amen. Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serce moje, według Serca Twego”.
Znalazła się tam też informacja, iż Mszę św. prymicyjną miał odprawić 6 lipca 1924 r. we Wrociszewie. Jednakże ze względu na chorobę i przesunięcie terminu święceń kapłańskich na 3 sierpnia, ks. Stefan Wyszyński odprawił Mszę św. prymicyjną 5 sierpnia na Jasnej Górze, co też własnoręcznie poprawiał na wielu obrazkach. Tego dnia przypadało w liturgii wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej. Tytuł ten nosi wspomniany obraz, przed którym został wyświęcony. Dzień ten był więc dalszym promieniem łask, które Maryja wyjednała dla przyszłego Prymasa Polski.
Natomiast we Wrociszewie, gdzie mieszkał jego ojciec, celebrował prymicje 6 sierpnia 1924 r. Po latach mógł podsumować: „Jestem kapłanem, który wyrósł pod skrzydłami Świętej Matki – Kościoła włocławskiego, który swego ducha wypielęgnował w Katedrze Włocławskiej, który wziął wychowanie kapłańskie od doświadczonych profesorów i wychowawców tego sławetnego seminarium”.
***
Stefan Wyszyński urodził się w 3 sierpnia 1901 r. w miejscowości Zuzela nad Bugiem. Po ukończeniu gimnazjum w Warszawie i Łomży wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku, gdzie 3 sierpnia 1924 roku został wyświęcony na kapłana. Po czterech latach studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Prawa Kanonicznego i Nauk Społecznych uzyskał stopień doktora. Podczas II wojny światowej jako znany profesor był poszukiwany przez Niemców. Ukrywał się m.in. we Wrociszewie i w założonym przez matkę Elżbietę Czacką zakładzie dla ociemniałych w Laskach pod Warszawą. W okresie Powstania Warszawskiego ks. Wyszyński pełnił obowiązki kapelana grupy „Kampinos” AK. 25 marca 1946 Pius XII mianował go biskupem lubelskim (sakrę nominat przyjął 12 maja tegoż roku), a 22 października 1948 powołał go na arcybiskupa Gniezna i Warszawy oraz Prymasa Polski. Na konsystorzu 12 maja 1953 papież włączył go w skład Kolegium Kardynalskiego, ale ówczesne władze nie zezwoliły nowemu purpuratowi na wyjazd do Rzymu po odbiór insygniów kardynalskich. Przyjął je z rąk Piusa XII dopiero 18 maja 1957. W coraz bardziej narastającej konfrontacji z reżimem komunistycznym, Prymas Wyszyński podjął decyzję zawarcia „Porozumienia”, które 14 lutego 1950 podpisali przedstawiciele Episkopatu i władz państwowych. Mimo to, sytuacja coraz bardziej się zaostrzała i 25 września 1953 prymas został aresztowany i internowany. Przebywał kolejno w Rywałdzie Królewskim koło Grudziądza, w Stoczku Warmińskim, w Prudniku koło Opola i w Komańczy w Bieszczadach. W ostatnim miejscu internowania napisał tekst odnowionych Ślubów Narodu, wygłoszonych następnie na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 jako Jasnogórskie Śluby Narodu. 26 października 1956 ks. prymas wrócił do Warszawy z internowania. W latach 1957-65 prowadził Wielką Nowennę przed Jubileuszem Tysiąclecia Chrztu Polski. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych czynnie uczestniczył w pracach Soboru Watykańskiego II. W okresie rodzącej się „Solidarności” pozostawał ośrodkiem równowagi i spokoju społecznego.
Zmarł 28 maja 1981 r. w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Na pogrzeb kardynała w Warszawie 31 maja przybyły dziesiątki tysięcy ludzi.
Stefan Wyszyński został beatyfikowany 12 września 2021 roku w Warszawie.
ks. Mariusz Budkiewicz/Tygodnik Niedziela/Kai
______________________________________________________________________________________________________________
Kiedy nad Paryżem zapanowała ciemność, jedno miejsce pozostało oświetlone – bazylika Sacré-Cœur
W sobotę duża część Paryża pogrążyła się w ciemności. Dzień wcześniej odbyła się bluźniercza inauguracja Igrzysk Olimpijskich. Kiedy dzień później zgasły światła, jedno miejsce pozostało oświetlone: bazylika Sacré-Cœur na Montmartre.
***
Bazylika Najświętszego Serca – Basilique du Sacré-Cœur/Adobe.Stock
***
„FRANCUSKA STOLICA W CIEMNOŚCI” – ks. Sławomir Kostrzewa
Dzisiejszej sobotniej nocy, 27 lipca 2024 roku, w całej stolicy Francji doszło do awarii prądu, podczas gdy Paryż pozostawał w ciemnościach, tylko Bazylika Najświętszego Serca pozostała oświetlająca miasto. BÓG DALEJ MÓWI, I MA SWOJE SPOSOBY, NA TO CO SIĘ DZIEJE.
KOŚCIÓŁ ZAWSZE PROWADZI DO ŚWIATŁOŚCI, NIESIE ŚWIATŁO CHRYSTUSA W ŚRODKU CIEMNOŚCI”.
MODLIMY SIĘ:
„Panie Jezu, Ty, który przybyłeś, aby oświecić świat, poświęcamy Ci nasze życie i nasze społeczeństwo, ogłaszamy Cię Królem i Panem Niebios i ziemi. Oczyść serca ludzi, rozpal je miłością i dobroczynnością. Niech rośnie w nas pragnienie świętości. Przez Niepokalane Serce Maryi oddajemy się w całości Twojemu Najświętszemu Sercu, aby Cię kochać i służyć i błagać o litość dla całej ludzkości. Amen. ”
___________________________________________________________________________________________
Paris goes dark day after ‘debauched’ Olympics opening ceremony mocks Last Supper
Sacré-Cœur Basilica remained lit amid the darkness
By Jon Brown, Christian Post Reporter Monday, July 29, 2024
***
Parts of Paris, France, were struck with a blackout over the weekend, just 24 hours after the Olympics drew global backlash for its opening ceremony that detractors claimed mocked Christianity and the Last Supper with drag queens.
Approximately 85,000 Parisians in four districts were affected by the blackout that lasted for about 10 minutes at 11:40 p.m. on Saturday night, which the electricity supplier Enedis chalked up to “a technical anomaly,” according to Le Parisien.
Footage of the blackout went viral on social media, with many users also pointing out the striking image of the Basilique du Sacré-Cœur de Montmartre (Basilica of the Sacred Heart of Montmartre) remaining brightly lit amid the darkness.
Awaria dotknęła ok. 85 tysięcy odbiorców. Objęła dzielnice, w których znajduje się Luwr, opera, łuk triumfalny, kabaret Moulin Rouge oraz wzgórze Montmartre.
Sama bazylika na wzgórzu pozostała jednak podświetlona. W internecie pojawiły się zdjęcia, które pokazują jedyny jasny punkt w morzu ciemności – bazylikę Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Budowa bazyliki ma swoje źródło w wojnie francusko-pruskiej, która nie objęła Paryża; z wdzięczności postanowiono wybudować kościół. Budowa ruszyła w 1876 roku. Poświęcenie bazyliki Najświętszemu Sercu Pana Jezusa miało być zarazem aktem wynagrodzenia za grzechy rewolucji.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
“Każdy czyn człowieka podyktowany pychą zrodzi zło i obróci się przeciw niemu. Każde działanie ludzkości przez pychę i pogardę wobec Mądrości i Miłości Boga gotuje jej zagładę. Na miarę posiadanej pychy świat dąży do samozniszczenia, albowiem Dobro i Życie jest tylko w Bogu. Poza Bogiem jest tylko śmierć i cierpienia.” (słowa zapisane przez Alicję Lenczewską w sobotę 29 stycznia 1994 roku).
______________________________________________________________________________________________________________
Światowy różaniec wynagradzający za bluźniercze otwarcie igrzysk
fot. Gerardo Juarez Martinez / Cathopic
***
Francuscy katolicy apelują o publiczne odmówienie na całym świecie różańca jako wynagrodzenie Bogu za bluźnierczą wobec Jezusa Chrystusa scenę Ostatniej Wieczerzy w czasie ceremonii otwarcia Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Proszą, by zrobić to 2 sierpnia o godzinie 16.00 na ulicy, przed krucyfiksem, kapliczką itp.
Z kolei w najbliższą niedzielę 4 sierpnia przed paryską katedrą Notre Dame odbędzie się spotkanie międzyreligijne. Jego celem jest wyrażenie „pragnienia pokoju” przez przedstawicieli pięciu religii obecnych w wieloreligijnym centrum w wiosce olimpijskiej. Temat spotkania brzmi: „W jaki sposób sport łączy się z tym, co najlepsze w naszym człowieczeństwie?”. Każdy, według własnej tradycji religijnej, będzie modlił się o pokój i braterstwo.
Niektóre francuskie diecezje włączają się w tę akcję organizując modlitwę różańcową w konkretnej świątyni. Tak będzie na przykład w diecezji Aire-et-Dax, w Akwitanii, gdzie na miejsce modlitwy wynagradzającej wyznaczono kościół w Linxe.
Choć organizatorzy otwarcia igrzysk tłumaczyli, że ich intencją było przedstawienie „Uczty bogów” Jana van Biljerta, to jednak niektórzy jej uczestnicy ujawnili prawdziwą intencję sparodiowania „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci. Barbara Butch, która w inscenizacji zajmowała miejsce Jezusa, w mediach społecznościowych nazwała to przedstawienie „gejowskim Nowym Testamentem”, podaje portal Tribune Chrétienne.
02 sierpnia 2024/tribunechretienne.com, pb/Paryż/mp/Vatican News/Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Inauguracja IO. Kard. Burke: To teatr szatana
„Dokonanie tego aktu pokazuje w niezwykle bolesny sposób, że to, co było kiedyś chrześcijańską kulturą, stało się teatrem szatana i ludzi uczestniczących w jego przesiąkniętych złem planach” – stwierdził kard. Raymond Burke, odnosząc się do ceremonii otwarcia IO.
Nie milkną echa skandalicznej ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, w czasie której najpierw uczczono Rewolucję Francuską, a później kpiono z chrześcijaństwa. Bluźnierczą scenę, którą jej główna bohaterka określiła jako „Nowy Gejowski Testament”, skomentował kard. Raymond Burke, wygłaszając 31 lipca homilię z okazji 16. rocznicy poświęcenia Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w La Crosse w stanie Wisconsin w USA. Polskie tłumaczenie rozważań hierarchy opublikował portal PCh24.pl.
– „W miniony piątek byliśmy świadkami niewiarygodnej manifestacji ciemności i grzechu w naszym świecie: na otwarciu letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu doszło do okropnego wyszydzenia Świętej Eucharystii. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej nikczemnego i bluźnierczego”
– mówił duchowny.
Purpurat zwrócił uwagę, iż „dokonanie tego aktu pokazuje w niezwykle bolesny sposób, że to, co było kiedyś chrześcijańską kulturą, stało się teatrem szatana i ludzi uczestniczących w jego przesiąkniętych złem planach”.
– „Zgorszenie i złość na to, co stało się na letniej Olimpiadzie, wzbudza w nas na powrót pamięć o wielu innych przejawach jawnej rebelii przeciwko Bogu i Jego planom zbawienia w świecie, w którym żyjemy. To ataki na ludzkie życie i jego kolebkę wewnątrz rodziny stworzonej przez małżeństwo mężczyzny i kobiety, ataki na samą religię i swobodę jej praktykowania”
– zauważył kard. Burke.
Podkreślił, że towarzyszy temu „celowe rozpowszechnianie błędów i niejasności odnośnie prawd naszej wiary” w samym Kościele. Dlatego hierarcha zachęcił do modlitwy o dary Ducha Świętego.
kak/PCh24.pl, Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Marcin Ob ara/PAP
Katolik wobec znieważania Boga
Czy Boga można obrazić? Czym jest bluźnierstwo i jak zachować się w obliczu drwin z tego, co święte?
Ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu wywołała skandal o międzynarodowej skali. Scena zatytułowana „Festivite”, z udziałem m.in. drag queens, została powszechnie odczytana jako parodia „Ostatniej wieczerzy”. Nie tylko katolicy, ale także przedstawiciele innych religii wyrazili oburzenie wywołane brakiem szacunku dla chrześcijan. Niewielu dało wiarę tłumaczeniom organizatorów i autorów przedstawienia, którzy twierdzili, że mieli na myśli „święto pogańskie z bogami Olimpu”. W komentarzach często pojawiał się zarzut bluźnierstwa, świętokradztwa, profanacji czy obrazy uczuć religijnych.
Niezależnie od rzeczywistych intencji towarzyszących organizatorom paryskiego wydarzenia faktem pozostaje, że naruszanie wrażliwości religijnej wyznawców Chrystusa należy w pewnych środowiskach nieomal do dobrego tonu i stanowi element ich strategii promocyjnej. Kpiny ze świętości, parodiowanie elementów kultu, zakłócanie zgromadzeń modlitewnych, choć na ogół zakazane prawem, często uchodzą sprawcom na sucho. Bo, jak twierdzą, darcie i deptanie Biblii miało miejsce podczas koncertu i było wyrazem ekspresji artystycznej. Bo manifestanci proaborcyjni przerywający Mszę nie robili tego złośliwie i działali w ważnej społecznie sprawie. Bo krzyż zanurzony w moczu to sztuka, bo parodia Bożego Ciała z podobizną waginy niesionej na kiju to wolność wypowiedzi, bo tęczowa aureola na wizerunku Czarnej Madonny wyraża szacunek dla odmienności…
Jesteśmy świadkami przesuwania kolejnych granic wytrzymałości chrześcijan. Podkreślmy – chrześcijan, bo zasadniczo nie praktykuje się naruszania wrażliwości przedstawicieli innych religii, zwłaszcza islamu, ponieważ ci na znieważanie swoich świętości reagują zgoła inaczej niż wyznawcy Chrystusa. Wątpliwe, żeby muzułmanie przyjęli za dobrą monetę tłumaczenie, „co autor miał na myśli”, gdy produkował coś, co wygląda na kpiny z tego, co dla nich ważne. Tu „sztuka” i „swoboda ekspresji” mogłyby „artystów” słono kosztować.
To nam potrzebne
Co z tego wynika? Na pewno nie postulat, żeby chrześcijanie wzorem innych odpowiadali przemocą na przemoc i agresją na agresję. Być może posługując się takimi środkami, zastraszyliby potencjalnych profanatorów, ale zaprzeczyliby istocie Ewangelii, która zakazuje sprzeciwiania się złu przy użyciu jego metod.
Jasno trzeba jednak powiedzieć, że wszelkie akty bluźnierstwa i profanacji są obiektywnym złem. Chrześcijanin powinien mieć świadomość, że akty bluźnierstwa i profanacji nie tylko dotykają sfery społecznej, lecz także niosą ze sobą skutki duchowe.
„Bluźnierstwo sprzeciwia się bezpośrednio drugiemu przykazaniu. Polega ono na wypowiadaniu przeciw Bogu – wewnętrznie lub zewnętrznie – słów nienawiści, wyrzutów, wyzwań, na mówieniu źle o Bogu, na braku szacunku względem Niego w słowach, na nadużywaniu imienia Bożego” – mówi Katechizm Kościoła Katolickiego (2148). Dalej czytamy, że bluźnierstwo „sprzeciwia się szacunkowi należnemu Bogu i Jego świętemu imieniu”. I że z natury jest grzechem ciężkim.
Ale właściwie dlaczego? Czy człowiek bluźniący lub profanujący świętości może Bogu zaszkodzić? Czy stworzenie może w jakikolwiek sposób umniejszyć świętość i naruszyć majestat Wszechmogącego Stwórcy? – Nasz kult niczego Bogu nie dodaje, a jego brak niczego Mu nie ujmuje. Oddawanie czci Bogu jest więc nie tyle potrzebne Bogu, ile nam. Dlaczego? Bo to jest sprawa naszego zbawienia – odpowiada michalita ks. dr Ryszard Andrzejewski, specjalista z zakresu teologii moralnej. Podkreśla, że w relacji człowieka stworzonego na obraz Boży jedyną właściwą wobec Boga postawą są cześć i miłość. W nich wyraża się prawdziwa wiara w Stwórcę prowadząca do zbawienia – mówi o tym już pierwsze przykazanie Dekalogu. Wiara zaś najczytelniej wyraża się w kulcie, czyli w oddawaniu czci Bogu. – Mnie jako księdza z 40-letnim stażem od lat przejmują w tym względzie dwa zdania z Pisma Świętego: „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6) i „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, już został potępiony” (Mk 16,16) – wyjaśnia duchowny. Wskazuje, że teologia moralna wylicza wiele deformacji – czyli grzechów – w zakresie kultu, jaki człowiek powinien oddawać Bogu. Główne to: desakralizacja, świętokradztwo, zabobon, bałwochwalstwo, bluźnierstwo.
Wrogie Bogu nastawienie
– Bodaj najcięższym grzechem w tej materii jest bluźnierstwo. Jest ono z reguły traktowane jako wykroczenie przeciw religijności lub, według większości moralistów ze św. Tomaszem z Akwinu na czele, jako wykroczenie przeciw wierze. Święty Hieronim stwierdził wręcz, że „każdy grzech w porównaniu z bluźnierstwem jest lżejszy”. Definiuje się je jako urąganie, lżenie, szydzenie, które jest skierowane przeciw Bogu bądź przeciw stworzeniom, rzeczom, ale ze względu na Boga. Może się ono wyrażać nie tylko w słowach, ale również w myślach lub czynie – zauważa kapłan. Podkreśla, że w Starym Testamencie bluźnierstwem były również pewne formy przekleństw, także występki prowokujące bliźnich do zniewagi Boga bądź Jego imienia. Takimi występkami były również wątpliwości co do zbawczej opieki i interwencji Bożej oraz złamanie Przymierza.
W Nowym Testamencie bluźnierstwem nazywano wszelkie słowa i czyny ubliżające Bogu, jego imieniu, słowu, prawu, aniołom, świętym, czy też przedmiotom poświęconym kultowi Bożemu. – Z punktu widzenia teologii moralnej za źródło bluźnierstwa uważa się wrogie Bogu nastawienie woli ludzkiej, które może wypływać np. z rozgoryczenia, pychy, lub chęci samousprawiedliwienia własnych grzechów – zaznacza duchowny.
Czy jednak można mówić o bluźnierstwie w wykonaniu osób niewierzących lub przedstawicieli innych religii, gdy obrażają „Boga katolików”? – Owszem. Wynika to z rozumności, która „sama z siebie” rozróżnia dobro od zła, a poza tym z sumienia, które jest wpisane przez Stwórcę w serce każdego człowieka – tłumaczy ks. Ryszard Andrzejewski. Zaznacza, że o tym właśnie pisał św. Paweł w Liście do Rzymian: „Gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta. To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy. Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce” (1,18-21).
Bierność wykluczona
Jak w takim razie w obliczu bluźnierstwa mają się zachowywać chrześcijanie? Co mają robić, gdy ktoś chce ich obrazić, naruszyć ich świętości? Czy w takich sytuacjach miałoby zastosowanie „nadstawienie drugiego policzka”, rozumiane jako brak reakcji albo wręcz ułatwienie kolejnych bluźnierczych czynów? – Nie! Katolik ma obowiązek stanąć w obronie Boga i Jego czci. Taka postawa wynika przynajmniej z trzech racji. Po pierwsze z powodu przynależności, na mocy chrztu, do wspólnotowego kapłaństwa. Notabene dokumenty Soboru Watykańskiego II, zwłaszcza Konstytucja dogmatyczna o Kościele, w języku oryginalnym Kościoła używają terminu sacerdotium commune (wspólnotowe), a nie universale (powszechne). Doprawdy nie wiem, dlaczego w języku polskim przyjęło się używanie terminu „kapłaństwo powszechne” ochrzczonych. „Wspólnotowość” wzywa do większej odpowiedzialności aniżeli „powszechność”. Po drugie aktywna obrona wiary i czci Boga wynika wprost z sakramentu bierzmowania, który z definicji każe nam Boga nie tylko wyznawać, ale także czcić Go i bronić, gdy zajdzie potrzeba. Po trzecie jest to pierwszy z uczynków miłosierdzia co do duszy: „Grzeszących upominać” – tłumaczy teolog.
A zatem – miłość. Wszelkie upominanie i jakikolwiek sprzeciw wobec zła muszą wynikać z tej motywacji: troski o dobro własne i bliźnich. Ostatecznie prawdziwym dobrem jest zawsze zbawienie. Nie oznacza to „świętej naiwności”. Gdy sprawcy profanują świętości, a potem robią wielkie niewinne oczy, tłumacząc, że chodziło im o promocję tolerancji, praw człowieka czy tym podobnych rzeczy, nie zasługują na zaufanie. Zawsze jednak zasługują na szacunek, bo choć, być może, własna godność nie stanowi dla nich szczególnej wartości, wciąż ją przecież mają. Chrześcijanin odrzuca więc nienawiść, zacietrzewienie, znieważanie, a w obronie tego, co święte, gdy trzeba, jest gotów raczej sam ponieść szkodę niż okazać agresję i znieważyć człowieka. Tak zawsze zachowują się świadkowie wiary, którzy pamiętają, że sam Zbawiciel odkupił ludzkość, gdy pozwolił się najstraszniej sprofanować.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Miewałem jakieś zakręty, jednak nie przypominam sobie, żebym w swoim życiu zwątpił w Boga.
fot. TVP/Forum/Gość Niedzielny
***
Przemysław Babiarz: Jestem komentatorem, a komentator, tak czy inaczej, prezentuje swoje poglądy
O okolicznościach zawieszenia w obowiązkach komentatora na olimpiadzie, kontrowersjach związanych z ceremonią jej otwarcia i swojej wierze mówi Przemysław Babiarz.
Bogumił Łoziński: Gdy zostałeś zawieszony, otrzymałeś olbrzymie wsparcie kibiców, sportowców, kolegów z redakcji sportowych, ujął się za Tobą Rzecznik Praw Obywatelskich, bronili Cię nawet ludzie ze środowisk odległych od siebie ideowo. Czy to miało wpływ na przywrócenie do komentowania olimpiady w Paryżu?
Przemysław Babiarz: A jak myślisz?
Myślę, że zasadniczy.
I na tym stwierdzeniu poprzestańmy. Nie chcę mówić o kulisach przywrócenia do komentowania olimpiady. Myślę, że to rozumiesz, jestem przecież pracownikiem TVP.
Jak odebrałeś tak duże wsparcie?
Bardzo mnie to podtrzymywało na duchu. Nietrudno się domyślić, że dla dziennikarza, który, owszem, komentuje inaugurację, ale przyjechał przede wszystkim, aby komentować pływanie i lekkoatletykę, taki rodzaj zawieszenia, z perspektywą, że w ogóle się nie będzie tego robić, jest bardzo trudnym doświadczeniem.
Byłeś zaskoczony? Przecież już wcześniej, podczas inauguracji olimpiady w Pekinie w 2022 r., mówiłeś, że piosenka „Imagine” zawiera w sobie wizję komunizmu, i przypominałeś, że tak ją oceniał sam autor John Lennon.
Byłem zaskoczony, ponieważ odnosiłem się do niej parokrotnie, i tym razem już bym może nawet zostawił to „Imagine” Lennona w spokoju, gdyby nie to, że padł komentarz, iż to jest niejako oficjalny hymn pokoju Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ponieważ ten utwór jest wykonywany na inauguracji od kilku igrzysk, mnie skłoniło to do bardzo krótkiego, nieagresywnego komentarza. Ja po prostu stwierdziłem fakt. Chodziło mi o to, dlaczego MKOL bierze utwór, którego autor mówił, że jest inspirowany poglądami komunistycznymi, że sam ma takie poglądy, chociaż komunistą nie jest, że manifest komunistyczny niewątpliwie jest dla niego źródłem inspiracji. Lennon opowiadał też o swojej taktyce publikowania własnych poglądów.
Na czym ona polegała?
Ponieważ na początku lat 70. rozgłośnie odmawiały puszczania takich jego piosenek jak „God” czy „Mother”, zaczął umieszczać w utworach swoje poglądy w lekkiej, popkulturowej formie, żeby łatwiej było je zaakceptować. Mówił to wprost, kiedy tworzył „Imagine”. To nie jest żadna wiedza tajemna, jakaś interpretacja jego słów, przytoczyłem dokładnie to, co on sam mówił. Nie interpretowałem, lecz właściwie zacytowałem.
Dyrektor TVP Sport Jakub Kwiatkowski powiedział, że już wcześniej Cię prosił, abyś w czasie komentowania nie przekazywał swoich poglądów. Komentator nie powinien ujawniać swoich przekonań?
Komentator – nie dziennikarz informacyjny, ale, podkreślam, komentator – tak czy inaczej w jakiś sposób prezentuje te poglądy, pośrednio lub bezpośrednio. Ktoś kiedyś powiedział, żeby nie mylić tolerancji, poglądów politycznych, ze zwykłą spostrzegawczością. W tym przypadku polegała ona na tym, że przypomniałem, co autor tego utworu mówił o nim wprost w swojej korespondencji.
Komentatorzy sportowi bardzo często mówią nie tylko o sporcie, ale przedstawiają też tło zawodów, sportowców, historię danej dyscypliny, przytaczają różne ciekawostki itp. Czy Twoja opinia w tym się mieściła?
Z pewnością. W czasie inauguracji przypomniano dziesięć postaci kobiecych, które zdaniem organizatorów odegrały największą rolę w historii emancypacji kobiet. Mieliśmy też bardzo wyraźne nawiązania do rewolucji francuskiej, które wskazywały na polityczne i ideologiczne poglądy oraz sympatie twórców widowiska. Jeżeli oni mogą sobie pozwolić na otwarciu igrzysk olimpijskich, które z definicji mają łączyć ludzi bez względu na kolor skóry, poglądy, religię itp., na promowanie wyraźnego nurtu lewicowego, to komentator ma prawo na ten problem zwrócić uwagę – czy rzeczywiście ta inauguracja, zgodnie z ideą olimpizmu, łączyła ludzi, czy dzieliła.
Ceremonia otwarcia wzbudziła olbrzymie kontrowersje i protesty na całym świecie, szczególnie z powodu sparodiowania ostatniej wieczerzy. Widziałeś bezpośrednio inauguracje kilku olimpiad, jak oceniasz francuską?
W Pekinie była prezentacja pewnej dumy gospodarza ze swojego rozwoju, nie mieliśmy jednak złudzeń co do ustroju Chin. Mocno rzutowała na atmosferę tych igrzysk sprawa brutalnego stłumienia protestów w Tybecie – z tego powodu wycofał się z reżyserii otwarcia tej olimpiady Steven Spielberg. W Londynie obserwowaliśmy widowisko zbudowane na przedstawieniu trzech rewolucji: przemysłowej, obyczajowej i muzycznej oraz pewnym spleceniu elementów popkulturowych z ceremoniałem królewskim. Na przykład królowa Elżbieta II wyskoczyła na spadochronie z helikoptera. To był rodzaj angielskiej autoironii, to było spójne widowisko, które się bardzo podobało, raczej nie słyszałem krytycznych uwag. Jeśli chodzi o Paryż, to wiadomo było, że Francja ma potężne tradycje rewolucyjne z wieków XVIII i XIX. Można powiedzieć, że istotą tego okresu była rywalizacja republiki z monarchią, a ponieważ republika zwyciężyła (a republika dla Francuzów to coś więcej niż kwestia ustrojowa, to również rodzaj światopoglądu, mocno świeckiego, który coraz bardziej w kolejnych etapach dystansuje się od chrześcijaństwa) to spodziewałem się, że w takim duchu będzie inauguracja. Nie przypuszczałem jednak, że będą aż takie skrajności. Żarty z tego, że królowej Marii Antoninie obcięto głowę, były nie na miejscu. Wiem, że w popkulturze wszystko jest możliwe, ale jak się poczyta, z jaką godnością Maria Antonina szła na szafot, że potem zbezczeszczono jej ciało, że rodzina odzyskała je po 30 latach, a potem widzi się na inauguracji olimpiady postać Marii Antoniny trzymającej swoją obciętą głowę – to budzi to niesmak.
Czy ta olimpiada może przejść do historii z innego powodu niż kontrowersje na otwarciu?
Chciałbym zwrócić uwagę na rzecz, która mi się na tej olimpiadzie podoba, choć nie jest jedyna. Londyn wypchnął igrzyska trochę na peryferie, do specjalnie zbudowanej dzielnicy. Tymczasem Paryż w całości oddał się olimpiadzie. My na przykład mamy karty na całą komunikację miejską, bo zawody odbywają się w różnych częściach miasta. Paryż żyje tymi igrzyskami i odbieram to bardzo pozytywnie.
Czy przygotowujesz się wcześniej do komentowania zawodów sportowych?
Jeśli chodzi o moje specjalności letnich igrzysk olimpijskich, czyli lekkoatletykę i pływanie, to śledzę je na bieżąco, jestem na mistrzostwach Polski, na mitingach lekkoatletycznych w naszym kraju, pozostaję w stałym kontakcie ze środowiskiem. Są też znakomite strony internetowe, statystki, gdzie mogę w każdej chwili sprawdzić, czy nie pokazał się nowy rezultat, jak on plasuje się w hierarchii tegorocznych wyników itd. Oczywiście rozmawiam z trenerami, zawodnikami, co pozwala mi głęboko siedzieć w tym wszystkim. Później bardzo szczegółowo przygotowuję się do konkurencji, które będą konkretnego wieczoru. Polega to m.in. na znalezieniu kontekstu historycznego, jak w tej konkurencji bywało w przeszłości, kiedy weszła na igrzyska, czy Polska miała w niej jakieś sukcesy albo dobre występy, porównuję też wyniki z poprzedniej olimpiady czy mistrzostw, które są między igrzyskami. Wszystko to jest abecadło, które się robi od lat. W przygotowaniach uwzględniam również miejsce igrzysk – przed tymi studiowałem historię Francji, Paryża, analizowałem topografię miasta itd. Najtrudniejszą rzeczą jest przygotowanie do uroczystości otwarcia, ponieważ zawsze są w nim elementy zupełnie nowe, mimo stałego ceremoniału olimpijskiego czy tradycyjnego przemarszu ekip, który tym razem był przepływem.
W Paryżu nie oglądaliście próby inauguracji. Dlaczego?
Na poprzednich igrzyskach zawsze mogliśmy uczestniczyć w próbie, w Paryżu nie było takiej możliwości ze względu na usytuowanie ceremonii na Sekwanie. Stadion można zamknąć, wpuścić dziennikarzy pod rygorem poufności, oglądamy więc, co się będzie działo w czasie otwarcia, otrzymujemy też specjalny rozkład uroczystości z komentarzami. Oczywiście teraz też go dostaliśmy, choć niestety nie w formie papierowej, lecz elektronicznej, co przy padającym obfitym deszczu jest utrudnieniem – nam na przykład zgasł na jakiś czas monitor. Gdy jesteś na stadionie, to po pierwsze nie pada ci na głowę, po drugie, nawet jeśli wyłączy się monitor, możesz spojrzeć na to, co się dzieje. Tu mieliśmy nad głową wielki plastik, który osłaniał stanowisko komentatorskie, ale bokami lała się woda, tryskając na komputer, i w dodatku oglądaliśmy to po raz pierwszy, więc komentowanie było znacznie trudniejsze niż na poprzednich igrzyskach.
Nie ukrywasz swoich konserwatywnych poglądów. Może to nie wszystkim się podoba i stąd obecne perturbacje?
Być może. Natomiast zawsze podkreślam, że mnie interesuje przede wszystkim świat wartości. Spoglądam, rzecz jasna, na świat polityki, ale nie jest on moim żywiołem. Polityka interesuje mnie o tyle, o ile układa świat według wartości, reprezentuje je. Stąd moje ewentualne sympatie są związane z tym, czy dana formacja polityczna jest wierna tym wartościom, czy może wykorzystuje je tylko instrumentalnie, a może wprost je zwalcza, bo są różne sposoby ich traktowania. Przede wszystkim wartości chrześcijańskich.
Jesteś katolikiem, dajesz temu publicznie świadectwo. Możesz opowiedzieć o swojej wierze?
Jest to przede wszystkim wiara odziedziczona. Pochodzę z rodziny, w której mama, tata, babcia, dziadek, druga babcia i dziadek, pradziadkowie – wszyscy byli ludźmi wierzącymi, praktykującymi, chodzili na Msze św., zwracali uwagę na kwestie regularnej modlitwy, rachunku sumienia; moi rodzice śpiewali w chórze franciszkańskim. Dość wcześnie, już od Pierwszej Komunii św. i spowiedzi, rozwijałem wiarę na sposób indywidualny, polegający na osobistej relacji z Panem Bogiem. Spotykałem się z Nim jako dziecko, On jest Ojcem. To jest wyjątkowość naszej religii, że mówimy do Boga „Ojcze”, to jedna z pierwszych modlitw, której się uczy dziecko. Jak się ma dobrego ojca ziemskiego, to łatwo jest ten szacunek przenosić z niego na Pana Boga i odwrotnie. Oczywiście miewałem jakieś zakręty, jednak nie przypominam sobie, żebym w swoim życiu zwątpił w Boga.
Przemysław Babiarz
Dziennikarz i komentator sportowy. Jako sprawozdawca sportowy specjalizuje się w komentowaniu, pływania, lekkoatletyki, biegów i skoków narciarskich oraz łyżwiarstwa figurowego. Wielokrotnie komentował przebieg zawodów na letnich i zimowych igrzyskach olimpijskich. Był ambasadorem ŚDM w Krakowie. Współpracuje z Caritas Polska, Szlachetną Paczką, Salezjańską Organizacją Sportową „Salos” oraz akcją „Cała Polska Czyta Dzieciom”.
rozmawiał Bogumił Łoziński:/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Igrzyska, nienawiść do Chrystusa
i przyszłość Zachodu
Wrogowie Zachodu wiedzą, że zwyciężą w chwili, w której Zachód odrzuci chrześcijaństwo i powróci do pogańskich idei i zwyczajów. Przyszłością świata nie jest jednak sztandar Dionizosa, islamu ani komunizmu, ale sztandar prawdziwego Boga – Jezusa Chrystusa.
Nasze czasy są pełne symbolicznych wydarzeń. Groteskowego otwarcia paryskiej Olimpiady w dniu 26 2024 nie można jednak po prostu zlekceważyć jako przykładu złego smaku czy prowokacji kulturowej. To najnowszy akt w wojnie przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej, której jednym z historycznych momentów szczytowych była Rewolucja Francuska.
W centrum kontrowersji dotyczącej ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich stała francuska DJ Barbara Butch, znana z określania siebie samej jako «grubej, lesbijki, queer, żydówki – dumnej z bycia tym, kim jest». Miała koronę w kształcie aureoli, była otoczona przez drag queen, transgenderową modelkę Rayę Martigny i wielu tancerzy o niewiadomej płci; pojawił się też nagle «Dionizos», piosenkarz Philippe Katerine, niemal nagi i pomalowany na niebiesko.
Przedstawienie wydało się wielu bluźnierczą parodią Ostatniej Wieczerzy i wywołało wściekłość i protesty w całym świecie katolickim. Inscenizator całego przedsięwzięcia, Thomas Jolly, który nie ukrywa swojej «queerowej» tożsamości, mówił, że czerpał inspirację nie ze znanego obrazu Leonarda da Vinci, ale z mało znanego dzieła siedemnastowiecznego artysty, Jana Harmensza van Bijlerta, autora obrazu «Le Festin des dieux», który przedstawia bankiet bogów olimpijskich.
Niezależnie od inspiracji, całej tej inicjatywy nie można sprowadzić do pokręconego dyrektora artystycznego. Poprzez niego przesłanie przemawiały najwyższe francuskie autorytety, począwszy od głowy państwa. Prezydent Emmanuel Macron to człowiek, który 4 marca ogłosił dumnie, że Francja będzie pierwszym krajem, który wpisze aborcję do swojej konstytucji, nazywając to przesłaniem do całego świata. Macron w swojej arogancji, nie przejmując się ostatnią klęską wyborczą, chciał zaproponować wszystkim nowe przesłanie antychrześcijańskiej «inkluzji».
Dionizos jest «hybrydowym» bogiem pogańskich orgii, nieokiełznanej zmysłowości i zaciemnienia rozumu, a jasną intencją organizatorów było zastąpienie misterium chrześcijaństwa dionizyjskimi bakchanaliami. Nienawiść do chrześcijaństwa zawsze wymagała symbolicznych przedstawień. Rewolucja francuska karmiła się od samego początku pogańską mitologią. Istnieje oczywista ciągłość pomiędzy bluźnierczą parodią Ostatniej Wieczerzy z 26 lipca a wydarzeniem z 10 sierpnia 1793 roku, kiedy w Paryżu intronizowano Boginię Rozumu upodobnioną do egipskiej bogini Izydy.
Jest też coś świętokradczego w absurdalnej i haniebnej nienawiści przeciwko Królowej Marii Antoninie, którą przedstawiono w Paryżu 26 lipca jako postać trzymającą swoją własną głowę odciętą na gilotynie. Głowa śpiewała rewolucyjny hymn Ça ira. Macron i jego współpracownicy chcieli usprawiedliwić to, co najpodlejsze w Rewolucji Francuskiej: zamordowanie z rewolucyjnej nienawiści niewinnej ofiary, królowej Francji, tak jak i króla Ludwika XVI. [Rewolucjoniści] chcieli w osobach suwerenów uderzyć w samą zasadę społecznego królowania Chrystusa.
Maria Antonina, najbardziej zniesławiana i zarazem najbardziej czczona królowa w historii, nie była winna żadnego przestępstwa poza ucieleśnieniem arystokratycznego wdzięku niezgodnego z rewolucyjnym egalitaryzmem. Wiele napisano o jej rzekomej frywolności, a niewiele o pobożności. Duchowość królowej, uwidoczniona w ostatnich dniach we więzieniu, była zakorzeniona w wychowaniu i światopoglądzie wprost przeciwnym do rewolucyjnego. Na procesie pokazowym przed trybunałem jakobińskim z 14 i 16 października 1793 roku postawiono jej skandaliczne zarzuty. Angielski malarz William Hamilton przedstawił ją w nieskalanie białej szacie, kiedy wychodzi z Conciergerie, otoczona przez kobiety «tricoteuses» domagające się nowej krwi dla Rewolucji. Henry Sanson, syn paryskiego kata, wspominał, że weszła na stopnie gilotyny z zaskakującą godnością, tak jakby to były wielkie schody Wersalu. Te same słowa, które papież Pius VI odniósł w przemówieniu Quare lacrymae z 17 czerwca 1793 roku do Ludwika XVI, nazywając go męczennikiem, mogą zostać odniesione do królowej Marii Antoniny. W przemówieniu tym Pius VI stwierdził:
«O, Francjo, Francjo! Nazywana przez naszych poprzedników „zwierciadłem chrześcijaństwa i pewną podporą wiary”, ty, która w chrześcijańskiej gorliwości i oddaniu Stolicy Apostolskiej nigdy nie szłaś za innymi narodami, ale zawsze je poprzedzałaś! Jak bardzo jesteś dziś od nas oddalona, ze swoją wrogością wobec prawdziwej religii: stałaś się najbardziej zajadłym wrogiem pośród wszystkich przeciwników wiary, jacy kiedykolwiek istnieli!»
Zamordowanie pary monarszej jest aktem założycielskim Republiki Francuskiej, a konstytucjonalizacja aborcji reprezentuje symboliczną ciągłość mordu państwowego.
Myliliby się jednak ci, którzy chcieliby utożsamić Francję z bluźnierczym otwarciem Igrzysk Olimpijskich. Francja to nie Plac Gilotyny, ale Notre-Dame i Sainte-Chapelle. Francja to nie Robespierre albo Macron, ale św. Ludwik i św. Joanna d’Arc. W błędzie byliby ludzie, którzy chcieliby utożsamić pokazany w Paryżu zdegenerowany spektakl z cywilizacją Zachodu, do której Francja tak wiele wniosła. Zachód to historia wiary religijnej, sposób życia, sztuka, literatura, muzyka i wielkie bitwy w obronie cywilizacji.
Zewnętrzni wrogowie Zachodu – dziedzice Mahometa w świecie arabskim i spadkobiercy Lenina w Rosji i Chinach – nie gardzą dekadencją Zachodu, ale Zachodem jako takim – nienawidzą go, bo Zachód pokonał islam w Lepanto i pod Wiedniem i zatrzymał komunizm w Warszawie w 1920 roku i w Hiszpanii w latach 30. XX wieku.
Wrogowie Zachodu szukają zemsty. Wiedzą, że osiągną zwycięstwo, jeżeli Zachód przestanie być chrześcijański i powróci do pogańskich idei i obyczajów. Wtedy spadnie im jak dojrzałe jabłko, tak jak stało się to z Imperium Rzymskim. Barbarzyńcy nie czuli nienawiści do dekadencji Rzymu, ale do władzy, która ujarzmiała ich przez wieki.
Odnieśli triumf 24 sierpnia 410 roku, kiedy got Alaryk najechał Wieczne Miasto. Święci Hieronim w Betlejem i Augustyn w Hipponie płakali rzewnymi łzami nad tym symbolicznym wydarzeniem. Kto płacze dziś nad zagrożeniem dla Zachodu ze strony nowych barbarzyńców? Co jeszcze ważniejsze: kto chce bronić Zachodu w imię zasad i instytucji, które dały mu historyczną wielkość? Siła tych wartości, wywodzących się z prawdy Chrystusa, jest niezniszczalna. Przyszłość świata to nie sztandar Dionizosa, to nie sztandar komunizmu ani islamu, ale sztandar zwycięskiego Boga, którym jest Jezus Chrystus. Świadczą o tym wiara i rozum.
Kiedy i jak do tego dojdzie? Dla Boga wszystko w historii jest możliwe. Tylko ci, którzy wierzą w ślepy determinizm historyczny, myślą, że «historia nie składa się co-jeżeli». Historia składa się z «co-jeżeli» właśnie z powodu mnogości propozycji, które zawiera w sobie każdy moment. To właśnie dlatego kiedy badamy swoje sumienie przyglądamy się błędom, które popełniliśmy, a których popełniać wcale nie trzeba było.
Podobnie historia, tak jak nasze życie, mogła potoczyć się inaczej i pójść inną drogą. Co by się stało, gdyby 14 lipca 1789 roku dragoni księcia Lambesc, sprzeciwiając się wydanemu im przez króla Ludwika XVI zakazowi przelewania krwi, roznieśli w pył rewolucyjny tłum maszerujący na Bastylię? Antychrześcijańska Rewolucja nie ma złudzeń. Dragoni księcia Lambesc zawsze są za rogiem historii – z mieczami w dłoniach.
Roberto de Mattei
PCh24.pl/źródło: rorate-caeli.blogspot.com
______________________________________________________________________________________________________________
7 sanktuariów układa się na mapie w jedną linię. Czy to miecz Michała Archanioła?
Według legendy linia przedstawia uderzenie miecza, którym archanioł pchnął diabła, strącając go do piekieł.
Tajemnicza linia łączy ze sobą 7 sanktuariów związanych z archaniołem Michałem i sięga od Irlandii aż do Izraela. Czy to tylko zbieg okoliczności? Tych 7 sanktuariów leży od siebie w znacznej odległości, a jednak razem tworzą niemal idealną linię.
Tajemnicza linia św. Michała Archanioła odzwierciedla, według legendy, uderzenie miecza, którym zadał on cios diabłu, by strącić go do piekieł. Stało się to po tym, jak odbyli oni apokaliptyczną walkę w niebiosach.
W każdym razie zaskakuje fakt, że sanktuaria ułożone są na mapie w jednej linii. A trzy najważniejsze miejsca – Mont Saint Michel we Francji, Sacra di San Michele w Dolinie Susa oraz sanktuarium Monte Sant’Angelo w Gargano – są w tej samej odległości.
Interpretuje się to jako napomnienie od samego świętego archanioła, który przypomina, że prawa Boskie powinny być zawsze szanowane, a wierni mają niezmiennie kontynuować życie w prawości. Ponadto, okazuje się, że w dniu przesilenia letniego święta linia idealnie wyrównuje się z zachodzącym słońcem (www.viagginews.com).
Poniższa galeria przedstawia siedem kolejnych miejsc linii św. Michała Archanioła, wraz z ich krótkimi opisami:
1. Skelling Michael (Skała Michała) Linia ma swój początek w Irlandii, na bezludnej wyspie, gdzie archanioł Michał objawił się św. Patrykowi, by pomóc mu w oswobodzeniu tego kraju od demonów. Tam też pojawiło się pierwsze sanktuarium – Skellig Michael (czyli „Skała Michała”).
- 2. Saint Michael’s Mount. Linia kieruje się dalej na południe i zatrzymuje w Anglii na St. Michael Mount (Górze św. Michała), na wyspie u wybrzeży Kornwalii, która podczas odpływu stanowi jedno z kontynentem. Właśnie tu archanioł Michał miał rozmawiać z grupą rybaków.
- © De Jim Champion/Flickr
3. Mont Saint Michel. Tajemnicza linia biegnie dalej do Francji, na inną słynną wyspę – Mont Saint Michel. To również jedno z miejsc, w których objawił się archanioł Michał. Piękno samego sanktuarium oraz zatoka przy wybrzeżu Normandii czynią wyspę jednym z najbardziej uczęszczanych przez turystów miejsc w całej Francji. Od 1979 roku sanktuarium wpisane jest także na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To miejsce od czasów Galów było przepełnione silnym mistycyzmem. W 709 roku archanioł objawił się św. bp. Aubertowi, namawiając go, by zbudował kościół na skale. Prace rozpoczęły się, a św. Aubert wzniósł na skalistym wzgórzu kaplicę. Dało to początek rozwoju kultu św. Michała. Następnie w to miejsce w 966 roku sprowadzono Benedyktynów, którzy mieli rozwijać i umacniać kult św. Michała.
© De Mathias Neveling
4. Sacra di San Michele. Około 1000 km dalej, w Val de Susa (Dolinie Susa) w Piemoncie, znajduje się czwarte sanktuarium: Sacra di San Michele. Linia prosta łączy to święte miejsce z pozostałymi klasztorami wzniesionymi ku czci św. Michała. Główna część opactwa powstała w roku 1000, a w trakcie kolejnych wieków sukcesywnie je rozbudowywano. Benedyktyni zbudowali również karczmę, ponieważ to święte miejsce znajdowało się na szlaku, którym pielgrzymi podążali przez Via Francigena (znaną także jako „Drogę Lombardzką).
© De Elio Pallard
5. Sanktuarium św. Michała Archanioła w Gargano. Podążając kolejne tysiąc kilometrów w linii prostej, dotrzemy do Apuli na Półwyspie Gargano, gdzie z pozoru niedostępna jaskinia zamieniła się w święte miejsce – sanktuarium św. Michała Archanioła. Sanktuarium powstało ok. 490 roku, kiedy archanioł objawił się po raz pierwszy biskupowi Siponto – świętemu Lorenzo Maloriano.
© De Aw58
6. Klasztor na wyspie Symi. Jadąc dalej i wykraczając poza Włochy, archanioł pozostawił po sobie ślad w miejscu szóstego sanktuarium. Tym razem w Grecji, na wyspie Symi: tam umieszczono trzymetrową statuę przedstawiającą wizerunek świętego anioła. To jeden z największych takich posągów na świecie.
© De Aw58
7. Klasztor na Górze Karmel. Święta linia ma swój koniec w dzisiejszym Izraelu, w klasztorze na Górze Karmel w Hajfie. To miejsce otoczone jest kultem już od starożytności, jednak jako sanktuarium chrześcijańskie i katolickie zaczęło funkcjonować w XII wieku.
© תומר א.
Gelsomino del Guercio/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________