______________________________________________________________________________________________________________
***
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
“Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons
***
O co chodzi w kulcie świętych?
Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.
Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.
Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.
„Żywe kamienie”
Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.
Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.
Poszukiwanie inspiracji
Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.
ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych
fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl
***
Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.
(Nie) modlimy się do świętych!
To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.
Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.
No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.
Latria i dulia – dwie różne modlitwy
Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.
Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.
W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.
Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.
Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu
Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.
Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.
Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem
Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.
Joanna Operacz/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
31 sierpnia
Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
Zobacz także: • Święty Józef z Arymatei • Święty Nikodem • Święty Arystydes Marcjanus, męczennik • Święty Jan z Riły, pustelnik • Święty Rajmund Nonnat, kardynał • Kościół katedralny w Bydgoszczy |
Piotr urodził się 30 maja 1905 r. w Manresie (nieopodal Barcelony), w rodzinie robotniczej. Całe wykształcenie zdobył dzięki stypendiom za bardzo dobre wyniki w nauce. W 1921 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Barcelonie. Egzaminy zdawał z wyróżnieniem; w wieku 23 lat otrzymał dyplom lekarza. Bardzo lubił swoją pracę. Jeszcze jako uczeń gimnazjum wstąpił do Federacji Młodzieży Chrześcijańskiej. Był gorliwym apostołem młodzieży i cenionym publicystą. Mimo wielu obowiązków lekarskich zawsze znajdował czas na spotkania lokalnych grup stowarzyszenia w całej Katalonii. Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. zastał go na rekolekcjach w sanktuarium w Montserrat. Przez ponad rok Piotr musiał ukrywać się w różnych domach w Barcelonie. Przez ten czas dużo się modlił, czytał i pisał. Stopniowo odkrywał też swe powołanie kapłańskie. Pod koniec 1938 r. został powołany do Armii Republikańskiej. Jeszcze podczas wojny potajemnie przygotowywał się do kapłaństwa, studiując łacinę i filozofię. Po zakończeniu konfliktu powrócił do pracy jako lekarz, angażując się jednocześnie w działalność Akcji Katolickiej i kontynuując studia w seminarium duchownym w Barcelonie. W przeddzień święceń pisał: “Mam tylko jeden cel, Panie – być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!” Sakrament kapłaństwa otrzymał 30 maja 1942 r. w Barcelonie. Pracował krótko w jednej z parafii w Barcelonie, a w 1943 r. rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance, uwieńczone w 1944 r. licencjatem z teologii. Po powrocie do Barcelony rozwinął ożywioną działalność duszpasterską. Był odpowiedzialnym za działalność charytatywną w diecezji, ojcem duchownym w seminarium, profesorem w katolickiej szkole nauk społecznych i kapelanem w szpitalu dla prostytutek. Żył bardzo skromnie. Żywo interesował się kwestiami społecznymi i duszpasterstwem robotników. Odwiedzał rodziny w ubogich dzielnicach miasta i opiekował się chorymi na gruźlicę. Z myślą o nich założył specjalistyczną klinikę. W wieku 45 lat zachorował na raka. Wielkie cierpienia ofiarował Bogu w intencji uświęcenia duchowieństwa. Zmarł w założonej przez siebie klinice w Barcelonie 31 sierpnia 1950 r. Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Loreto 5 września 2004 r.opracowano na podstawie L’Osservatore Romano |
______________________________________________________________________________________________________________
30 sierpnia
Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
dziewicy i doktora Kościoła
Święta Teresa od Jezusa, odnowicielka Karmelu, w Księdze Życia wspomina wydarzenie, które miało miejsce w klasztorze w Avili w 1560 r. Na prośbę jej duchowych synów i córek papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Księga Życia, rozdz. 29, 13).Serce św. Teresy, wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes. |
______________________________________________________________________________
W szkole Ducha Świętego
Przebicie serca
Zranienia boskim grotem przez serafina doznała Święta dwa lata później (w 1560 r.). Ujrzała anioła, “a w jego ręku długą włócznię złotą, której grot był jakby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się – pisze – kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Pozostawił mnie całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Ból tego przebicia był tak wielki, że wyrywał mi z piersi jęki; lecz to męczeństwo sprawia zarazem taką przewyższającą wszystko słodycz, że nie czuję najmniejszego pragnienia, by się ono skończyło, i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, jeno w Bogu samym“.
Bernini w sławnej rzeźbie w kościele S. Maria della Vittoria w Rzymie usiłował przedstawić tę scenę z plastyczną wyrazistością upojenia Świętej. Cała postać zdaje się być tylko jednym uczuciem zachwytu i bólu. W swej próbie uzmysłowienia zjawiska, Bernini, mimo że w zestawieniu upojenia i religijności posunął się do granic tego, co dopuszczalne, dał przecież tylko słaby zarys rzeczywistości.
Bo jak oddać wołania Teresy, która każdym nerwem swej istoty modli się: “Któż by zdołał zbadać, jak głęboko sięga ta rana i skąd pochodzi? I czym by się dała uśmierzyć ta męka, tak bolesna zarazem i rozkoszna? (…) Jakże prawdziwie mówi oblubienica w Pieśni: «Miły mój dla mnie, a ja dla Niego». Najpierw mówi. «Miły mój dla mnie» – bo niepodobna, by taka miłość boska poczęła się z tak niskiego źródła, jakim jest miłość moja. (…) Już więc Miły mój dla mnie, a ja dla Niego! Któż teraz pokusi się rozdzielić i zagasić te dwa ognie, takim płomieniem płonące? Próżny by był wysiłek, bo oba się złączyły z sobą i zamieniły się w jeden”.
Św. Jan od Krzyża, przed którym Teresa wypowiadała się swobodniej niż w opisie literackim daje nam jej teologiczną interpretację tej łaski, wskazując na Ducha Świętego jako jej sprawcę. Pisze: “Ranę zadał Duch Święty, w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by ją uszczęśliwić, jest wielkie. (…) Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. (…) Zachodzi tu bezpośrednie, bez żadnej formy i figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo“.
To dotknięcie – według św. Jana od Krzyża – udarowuje duszę charyzmatem duchowego ojcostwa czy macierzyństwa. “Mało dusz dochodzi do tego stanu; osiągają go te zwłaszcza, których moc i duch mają przejść w spuściźnie na ich dzieci. Bóg w pierwocinach ducha daje rodzicom bogactwa i zasoby, odpowiednio do liczby tych, którzy mają przejąć ich naukę i dziedzictwo“.
O łasce zranienia Miłością, zwanej również “Chrztem Ducha Świętego”, będącej równocześnie łaską dla całego Karmelu terezjańskiego, mówi modlitwa mszalna i brewiarzowa na uroczystość “Przebicia serca św. Teresy”, obchodzoną w rodzinie karmelitańskiej corocznie w dniu 26 sierpnia: “Panie, Boże nasz, któryś w cudowny sposób rozpalił serce naszej św. Matki Teresy ogniem Twojego Ducha Świętego i umocniłeś ją do podjęcia trudnych zadań na chwałę Twego Imienia, spraw za jej przyczyną, abyśmy przeżywali w sobie moc Twojej Miłości, która by nas pobudzała do wielkodusznej pracy dla Ciebie“.
Mszał rzymski, choć tej modlitwie nadaje powściągliwszą formę, treść przecież zostawia tę samą: “O Boże, Ty za pośrednictwem Twego Ducha kierowałeś św. Teresą, aby ukazała Kościołowi drogę poszukiwania doskonałości, spraw, abyśmy karmili się skarbem jej nauki duchowej, i racz nas zapalić pragnieniem prawdziwej świętości“.
Oszołamiające bezmiarem swej tajemnicy ekstazy Teresy trwały zaledwie krótkie chwile, ale wynagradzały lata. Koniec zachwytu i powrót do zwykłego życia był dla niej jak wygnanie z raju. Pisze: “Czułam ból w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite i stargane“. I znów wkraczała w nowy okres mąk duchowej oschłości, których misterium zastrzeżone jest świętym. Gdy zaś ten dar uznała za łaskę cenniejszą nad zachwyty, bo zespalającą ją z wolą Bożą, Duch z jeszcze większą mocą porywał ją na szczyty zjednoczenia z sobą.
______________________________________________________________________________________________________________
29 sierpnia
Męczeństwo św. Jana Chrzciciela
Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa. Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa. Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci. |
_____________________________________________________________________________
Męczeństwo św. Jana Chrzciciela
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 29.08.2012
Drodzy Bracia i Siostry!
W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.
Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.
Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).
Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.
po polsku:
Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!
Służba Kościołowi przy ołtarzu
Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.
Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.
L’Osservatore Romano 9-10/2012/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 sierpnia
Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święta Maria od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnica • Błogosławiony Alfons Maria Mazurek, prezbiter i męczennik • Ezechiasz, król |
Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca. Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał. W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz. Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł. Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem. W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat. W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści. Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego.Więcej informacji o nawróceniu św. Augustyna – pod datą 24 kwietnia. W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony. Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles. Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona. W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia. Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów. Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie. Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów. W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów. |
________________________________________________________________________________
Św. Augustyn (354-430)
René Lejeune
ŚWIĘTY AUGUSTYN (354-430) – GWIAZDA NA NIEBIE OJCÓW KOŚCIOŁA
Spis treści:
- Głos Boga
- Kochać i być kochanym
- Wytrwałość matki
- «Augustyn – kapłanem!»
- Biskup
- Barbarzyńskie rozruchy
- Monumentalne dzieło
- Z Księgi X „Wyznań”
GŁOS BOGA
«W bezmiernej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!” …Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył księgę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię.» (Wyznania, VIII.12)
Scena rozgrywa się w Mediolanie, w ciepły sierpniowy dzień 386 roku. Retor Augustyn z Tagasty w Numidii ma 31 lat. Znany jest z wymowy i filozoficznego stylu. To jego wybrano do wygłoszenia mowy pogrzebowej cesarza i konsula.
W czasie swych studiów w Kartaginie, rozpoczętych w 17 roku życia, z dala od swej matki, Moniki, pobożnej chrześcijanki, zanurzył się w złudnych przyjemnościach pogaństwa. Zamieszkał z młodą, prostą dziewczyną. Miał z nią syna, którego nazwał Adeodat (dar Boga). Szybko zmęczony powierzchownym życiem usiłował nasycić swe pragnienie nieskończoności manicheizmem. Teraz zaś jest w Mediolanie słysząc dziwny głos. Bierze księgę z pismami św. Pawła, otwiera przypadkowo i czyta znamienity fragment z Listu do Rzymian: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,12-14).
Młodego i znanego retora uderza jak grom łaska Boga. Cała jego istota zostaje wstrząśnięta niezwykłym i nie do odparcia wylaniem Ducha Świętego. Jego nawrócenie się na katolicyzm będzie błyskawiczne i pozostanie niewzruszone.
Umiera w nim człowiek zmysłowy, a w jednej chwili rodzi się człowiek duchowy. Ginie ostatni geniusz zrodzony przez świat starożytny. Rodzi się duch natchniony, prekursor czasów współczesnych. Po rozstaniu się z nielegalną żoną i zgromadzeniu małej wspólnoty w Mediolanie Augustyn zagłębia się w lekturze Pisma Świętego i w kontemplowaniu Boga w Trójcy, modli się i studiuje. Pisze wyznania i oddaje je biskupowi Ambrożemu. Dotyczą jego błędów, postępowania pogańskiego i manichejskiego, całości jego grzechów oraz nawrócenia.
W Wielkanoc, 25 kwietnia 387 r., świętując Uroczystość Zmartwychwstania Jezusa Augustyn także zmartwychwstaje do życia poprzez chrzest. Jego syn, 14-letni Adeodat, także przyjmuje chrzest z rąk biskupa Ambrożego. Przygotowując się do tego dnia Augustyn narzucił sobie surowe umartwienia.
«KOCHAĆ I BYĆ KOCHANYM»
Augustyn do dnia swego nawrócenia i chrztu przebył w swym życiu długą drogę. Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście (dziś: Souk-Ahras w Algierii). Jego ojcem był poganin, matką – chrześcijanka. W Tagaście i w Kartagninie, gdzie się kształcił, jego umysł przeniknęła kultura rzymska. Matka bardzo wcześnie chciała go włączyć w grono katechumenów. Augustyn opierał się. Monika wyżaliła się więc przed starym biskupem Tagasty, który pocieszył ją, choć w twardych słowach: „Zostaw mnie, idź w pokoju. Nie może się to stać, żeby syn takich łez miał zginąć” (Ks. III.12). Monika płakała jeszcze 20 lat. Czas Boga nie jest naszym czasem.
Tak więc po ukończeniu szkoły w Tagaście, Augustyn rozpoczął studia w Kartaginie. Młodego studenta pochłania retoryka. W wieku wzburzonego rozwoju biologicznego i emocjonalnego, odkrywa rozkosze miłości: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki. Jeszcze się nie zakochałem, a już kochałem samą myśl o zakochaniu… Szukałem przedmiotu miłości. Samo bowiem kochanie kochałem, a gardziłem bezpieczeństwem, drogami bez wilczych dołów… To było moim marzeniem: kochać i być kochanym wzajemnie, i radować się ciałem owej istoty kochającej… Pogrążyłem się też wreszcie w takim romansie, jakiego szukałem… Byłem wtedy kochany wzajemnie i w ukryciu dałem się spętać łańcuchami wypełnienia…” (Ks. III.1)
Augustyn zapisał to mając 45 lat. 25 lat wcześniej rozkoszował się jeszcze życiem zmysłowym, nie umiejąc go porzucić. Matka wiele razy usiłowała go z tego wyciągnąć. Konkubina Augustyna pochodziła z prostego ludu. Prawo zaś rzymskie zakazywało podobnych mezaliansów. Przez to więc już sama obiecująca kariera Augustyna była zagrożona. Inny to był czas i inne zwyczaje.
Augustyn oddawał się też studiom – swej drugiej pasji. Pochłonął „Hortensjusza” Cicerona, dzieło mądrości pogańskiej, ograniczone, które go rozczarowuje. Zaciekawiony zwraca się ku Biblii: „Postanowiłem więc zbadać księgi Pisma Świętego, sam się przekonać, co w nich się kryje.” (Ks. III,5). Te pierwsze nasiona rozkwitną dopiero w Mediolanie. Wznoszenie się bowiem ku temu co Boskie następuje etapami. Retora Augustyna, wrażliwego na zachowywanie klasycznych kryteriów formy i treści, początkowo rozczarowuje Biblia. Odkrywa więc w Kartaginie manicheizm. Na 10 lat wpada w pułapkę wewnętrznego świata okrutnie skłóconego i nie do pogodzenia.
Po studiach podejmuje pracę nauczyciela: uczy retoryki w Tagaście, potem w Kartaginie. Również teorie Manesa zaczynają go rozczarowywać. Spotkanie z „biskupem” manichejczyków, Faustusem pozbawia go ostatecznie złudzeń: widzi rozbieżność pomiędzy głoszoną nauką a życiem. Pragnie zmienić atmosferę i horyzonty. Wtedy cały jego wewnętrzny świat doznaje wstrząsu między jesienią 384 roku a Wielkanocą 385. Jako narzędzie Pana Augustyn stanie się jednym z geniuszów ducha z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
Na razie udaje się do Rzymu, a potem do Mediolanu. Jego pobyt w Italii potrwa 5 lat. Tu wywrze na niego niezwykły wpływ biskup Ambroży. On także jest także wyposażony w niezwykły, rozpalający dar wymowy. W dodatku jest mistrzem egzegezy biblijnej. Augustyna pociąga ten wzniosły umysł, który jest mu bliski i tak łatwo zaspokaja jego pragnienie nieskończoności.
Ewangelia – oto odpowiedź ostateczna i całkowicie zadowalająca tak dla ducha jak i dla rozumu szukającego pewników. To dzięki niej, w Mediolanie, Augustyn doszedł do kresu nocy duszy.
WYTRWAŁOŚĆ MATKI
Monika marzyła o tym, by ujrzeć syna żyjącego w dobrym chrześcijańskim małżeństwie. Augustyn zaś wszedł na drogę radykalną. Przyoblekł się w Jezusa Chrystusa i zdecydował się na zostanie mnichem, idąc śladami św. Antoniego Pustelnika.
Monika spotkała się z Augustynem w Mediolanie. Postanowili powrócić do rodzinnej ziemi. To tam Augustyn miał nadzieję znaleźć dusze spragnione nieskończoności i pragnące dzielić radykalizm jego wyboru: wspólnotowego życia zakonnego.
Wyjechał z matką z Mediolanu, po swoim chrzcie, w sierpniu 387 roku. Przybyli do Ostii. To w tym porcie, czekając na statek, Augustyn i Monika przeżyli ekstazę. Na moment dotknęli niewysłowionej pełni Nieba, pogrążając się w Bogu. „Synu – wyszeptała potem Monika – mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu jeszcze robię?”
Po 5 dniach Monika rozchorowała się w wilgotnym i ciepłym powietrzu Ostii. Wkrótce zmarła. Miała 56 lat. Pan zabrał ją dawszy jej poznać smak wysłuchania nieustannej modlitwy całego jej życia. Augustyn pochował ją w Ostii z dala od rodzinnych stron. Jeszcze przez rok pozostał w Rzymie, a potem z synem Adeodatem wyjechał do Numidii.
Odkąd Augustyn odpowiedział na wezwanie Chrystusa życie jego toczy się w radości. Tymczasem przed 5 laty, przybywając do Italii, żył w niepokoju bliskim wewnętrznej rozpaczy.
Oto jest w Tagaście. Rozdziela biednym swój majątek, w posłuszeństwie Ewangelii. Zakłada ubogi klasztor i chroni się w nim wraz z przyjaciółmi i Adeodatem. Mała wspólnota oddaje się modlitwie, postowi, rozmyślaniu nad Słowem Bożym. W nim zaś odżywa jeszcze duch dawnego retora: w rzadkich chwilach wolnych pisze traktat o muzyce.
Trzy lata słodkiego szczęścia przerywa brutalnie najokrutniejsze z doświadczeń: Adeodat ledwie osiągnął wiek dojrzały, syn, którego tak bardzo ukochał i tak się nim szczycił dzięki wczesnym oznakom genialnego umysłu i pobożności, nagle odchodzi. Augustyn pisze: „Przedwcześnie, Panie, odebrałeś mu życie, lecz myślę o nim jako o duchu ogarniętym pokojem.”
«AUGUSTYN – KAPŁANEM!»
Po odnalezieniu pokoju mała wspólnota oddaje się życiu poświęconemu uwielbianiu Boga. Wtedy zaczynają się podnosić głosy wśród chrześcijan z Tagasty, domagające się, by Augustyn został wyświęcony na kapłana. On zaś marzy jedynie o samotności. „Beata solitudo, sola beatitudo!” Okazuje się, że zamysł Augustyna nie jest zamysłem Pana.
Chcąc umknąć przed coraz bardziej natarczywymi głosami Kościoła w Tagaście, wzywającymi go do kapłaństwa, Augustyn podejmuje decyzję oddalenia się ze swymi mnichami, bezimiennie do Hippony. Ledwie tam przybył, w niedzielę słucha w kościele biskupa Waleriusza. Głosi on kazanie o dramatycznym braku kapłanów w diecezji. Z pochodzenia Grek, biskup Waleriusz bardzo źle mówi po łacinie, a wcale – w lokalnym dialekcie. W obliczu mnożących się ognisk arianizmu – jest bezbronny. Wierni nie są zadowoleni. Nagle w czasie homilii biskupa rozlega się wołanie tłumu: „Augustyn – kapłanem!” Cóż, sława nawróconego retora rozeszła się wbrew niemu! Wierni szczycą się nawróceniem znanego pisarza.
Mnich zostaje więc wyświęcony na kapłana i oto jest nim już na wieki. „Zadano mi gwałt – jęczy święty – z pewnością po to, by mnie za me grzechy ukarać. Z jakiegoż innego powodu powierzono by mi drugie miejsce u steru, gdy tymczasem nie potrafiłem nawet wiosła utrzymać”?
Rzeczywiście, zaledwie Augustyn przyzwyczaja się do swej funkcji, a już biskup – uznając jego duchowe walory i uzdolnienia – powierza mu zadanie wygłaszania kazań w bazylice oraz przemawiania do katechumenów, przygotowujących się do chrztu. To są dwa ważne zadania, zastrzeżone dla biskupa. Jednak Waleriuszowi z trudem przychodzi wypełnianie ich z powodu ubóstwa jego łaciny. Augustyn staje się więc rzeczywistym asystentem swego biskupa. Ten zaś oddaje mu swój wielki ogród na wybudowanie w nim klasztoru: przyszłej szkółki kapłanów i biskupów. Augustyn dzieli teraz czas pomiędzy życie wspólnotowe i troskę o dusze u boku biskupa.
BISKUP
Cztery lata po święceniach kapłańskich, biskup Waleriusz wyświęca Augustyna na biskupa. Śpieszył się, gdyż sława Augustyna szerzy się w Numidii, więc starego biskupa ogarnia lęk, że odbiorą mu Augustyna, by uczynić go biskupem gdzie indziej. W dwa lata później sam oddaje ducha Panu.
Odtąd Augustyn niesie na sobie brzemię diecezji w Hipponie. Będzie je niósł przez 34 lata. Będzie to czas niezwykły nie tylko dla Kościoła w Hipponie, lecz także dla Kościołów w Afryce, a nawet dla całego chrześcijańskiego świata po dziś dzień.
W biskupim domu, gdzie chroni się ze swą wspólnotą, oddaje się lekturze i pisarstwu. W tej wspólnocie – utworzonej przez wyświęconych mnichów, a nie, jak u początków, świeckich – może zaspokoić pragnienie modlitwy i kontemplacji.
Jego działalność nie ma granic. W soboty i niedziele – głosi kazania. Dar wymowy przyciąga tłumy, które są jego słowami wstrząśnięte. Formuje kapłanów z dobrocią i surowością. Zakłada klasztory męskie i żeńskie. Odwiedza chorych. Zarządza dobrami kościelnymi, zasiada jako sędzia pod portykiem przylegającym do bazyliki. W obronie wiernych interweniuje u władz świeckich.
Jego działalność nie ogranicza się do diecezji. Często podróżuje: albo żeby uczestniczyć w licznych afrykańskich synodach, albo żeby odpowiedzieć na wezwania, jakie otrzymuje zewsząd, a zwłaszcza z diecezji osaczonych przez heretyków. Wkrótce ujawnia się jako wielki obrońca wiary katolickiej. W istocie bez wytchnienia walczy przeciw tym, którzy schodzą z drogi wiary określonej przez wielkie Sobory. Manichejczycy, donatyści, pelagianie, arianie i poganie to cel, jakiego bez wytchnienia dosięga potężny głos biskupa Hippony.
W decydującej fazie rozwoju Kościół jest w stanie oblężenia. Pan wzbudza więc obrońcę na miarę zagrożenia. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów” (Dz 9,15). Słowo Pana wypowiedziane o Szawle, przyszłym apostole Pawle, zachowuje aktualność w czasie całej dramatycznej historii Kościoła.
BARBARZYŃSKIE ROZRUCHY
Pod koniec roku 410 dochodzi do Hippony niewiarygodna nowina o zniszczeniu Rzymu przez barbarzyńskie hordy. Wykształcony Augustyn, dawny retor, błyszczący rzymską kulturą jest tym straszliwie dotknięty. Od dawna, agonia Imperium sprawiała, że przewidywał to, co najgorsze. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd jest przekonany, iż jedynym rozwiązaniem problemu moralnej nędzy świata, ogarniętej gorączką rozluźnienia obyczajów jest Ewangelia. Plądrowanie Rzymu to jedynie powtórzenie zniszczenia Jerozolimy, z tych samych powodów, jakie zaistniały w przeszłości. Te same przyczyny, te same skutki: „Jeśli Rzym został ukarany, to dlatego że pozostał w większości pogański. Niechże się nawróci, niech powróci do cnót swych przodków, a na nowo stanie się nauczycielką narodów” – stwierdza Augustyn.
Niestety w 20 lat później przyjdzie kolej na Numidię. Stary biskup Hippony stanie się jej ofiarą tej napaści. Wobec potężnych ciosów barbarzyńskich hord, władza rzymska, niedawno tak potężna, upada. Alanowie, Swewowie, Burgonowie i Wandalowie osiedlają się w Galii. Wandalowie zalewają swą niszczycielską siłą Hiszpanię i Portugalię. Pokonują morze i oto są już w Numidii, na północy Afryki, zwycięscy i nie do pokonania.
W 430 r. oblegają Hipponę. Augustyn usiłuje pojąć sens tej barbarzyńskiej inwazji, jej znaczenie w Bożym planie. Pióro Orosa, uciekiniera z Portugalii, ujawnia myśl biskupa – wizjonera: „Któż wie, może barbarzyńcy mogli przeniknąć do cesarstwa rzymskiego, aby na Wschodzie, jak i na Zachodzie, Kościoły Chrystusa otwarły się szeroko przed Hunami, Wandalami, Swebami i innymi niezliczonymi ludami przyszłych wierzących? Czy w takim wypadku nie należałoby czcić Miłosierdzia Bożego? Dzięki bowiem naszemu zniszczeniu tak wiele ludów dowiedziało się o prawdzie, z którą inaczej nie mieliby styczności” („Historia przeciw Poganom”).
Jeśli władza rzymska upada, to jednak powstają inni obrońcy ludzi: biskupi. Są zarządcami i sędziami, organizują obronę miasta, zapewniają bezpieczeństwo. To właśnie czyni Augustyn.
MONUMENTALNE DZIEŁO
Od zniszczenia Rzymu do oblężenia Hippony minęło 20 lat. Pobudzany upływem czasu Augustyn publikuje swe dzieła. Napisał 50 książek, w tym dzieło największe: „De Civitate Dei”. Wspaniała broń wojenna przeciw pogaństwu, z jego obrządkami, krwawymi ofiarami, świętami, którym towarzyszą orgie, hulanki, pijaństwo i lubieżne rozpasanie. Dzieło „O państwie Bożym” ukazuje – w przeszywającym kontraście z państwem tego świata skazanym na upadek – promienne Państwo całkowicie zdane na Opatrzność Bożą, budujące swą harmonię społeczną na mocy jaśniejącej broni: duchowej. Wychodząc od tej początkowej wizji Augustyn ukazuje historię jako dramat w pięciu aktach: Stworzenie, Upadek, Zapowiedź Zbawiciela, Wcielenie, Kościół. Wiara i rozum powinny razem współdziałać dla rozwiązania wielkich problemów historii, wywołanych walką dobra ze złem, mając na uwadze zwycięstwo dobra w perspektywie wiecznego przeznaczenia człowieka.
To dzieło „gigantyczne, długie i trudne” – jak mówił o nim Augustyn – nad którym pracował 15 lat, wywrze niezwykły wpływ na nadchodzące wieki, a szczególnie na średniowiecze. Przez całe drugie tysiąclecie, użyźnione Ewangelią dzieło Augustyna „De Civitatis Dei”, będzie silnie uczestniczyć w szerzeniu na świecie, począwszy od Europy, myśli zachodniej, przenikniętej wiarą chrześcijańską. Dzieło to nie traci swej aktualności, gdyż zajmuje się fundamentalnymi problemami moralnymi, społecznymi oraz politycznymi człowieka. Rzuca na historię ostatnich czasów Światło Chrystusa.
Poza tym arcydziełem są dwie księgi autobiograficzne „Wyznania” (jego najbardziej poczytna książka do dnia dzisiejszego) oraz rozprawy. Jest to seria dzieł filozoficznych dotyczących takich problemów jak: wolność człowieka, istnienie Boga, obrona wiary chrześcijańskiej w obliczu pogaństwa, dzieła dogmatyczne, moralne, duszpasterskie, liczne księgi egzegetyczne o Nowym i Starym Testamencie, traktaty biblijne, takie jak komentarz do pism św. Jana oraz psalmów, będący jedynym pełnym wykładem o psalmach w całej literaturze patrystycznej. Zachowało się też 300 listów, bezcennych dla poznania przeróżnych aspektów ciekawej osobowości Augustyna. W końcu jest też skarbiec jego homilii. Pozostało ich 400 z trzech może czterech tysięcy, jakie mieściła biblioteka w Hipponie. To wzorce przemów prostych, jasnych i głębokich, bliskich ludowi wiernych. „Wolę być krytykowany przez gramatyków niż niezrozumiany przez prosty lud” – mawiał wzorowy pasterz.
Analiza myśli augustiańskiej jest niewyczerpana. Takim bowiem jest także jego geniusz. Do niego „możemy porównać zaledwie nieliczne jednostki zrodzone na ziemi od początku świata do dziś” – powiedział o Augustynie Pius XI w 1930 roku. I to wciąż jest prawdą, choć od jego śmierci minęło już blisko szesnaście wieków, a my stoimy u progu trzeciego tysiąclecia.
W 429 r. rozpętuje się wielki barbarzyński zalew. Ogarnięta jest nim Numidia, zrozpaczona ludność rzuca się do ucieczki. W Hipponie Augustyn powstaje jak gigant: zbiera siły, apeluje do władz politycznych i wojskowych. Daremnie! W 430 roku Hippona jest w oblężeniu. Stary biskup, mający 75 lat, nadal napełnia odwagą chwiejące się dusze.
W trzecim miesiącu oblężenia Augustyn pada zwalony chorobą. Z pewnością stał się ofiarą jakiejś epidemii. Szerzą się one w powietrzu ciepłym i wilgotnym, w którym szybko rozkładają się zwłoki. Do Augustyna przyprowadzają chorych, choć i on sam leży już w łóżku. Przez jego wstawiennictwo liczni odzyskują zdrowie. Stan samego Augustyna pogarsza się. 5 sierpnia 430 roku jest już w agonii, otoczony kapłanami i michami. Święty biskup szepcze: „Moja dusza pragnie Boga, Boga żywego. kiedyż więc ujrzę Jego oblicze?” (Ps 42,3).
Kołysany liturgicznym śpiewem zalanych łzami towarzyszy, biskup zamyka oczy, jego twarz łagodnieje, a wargi przestają szeptać… Umarł na ziemi Augustyn z Tagasty, lecz zrodził się dla Nieba jeden z największych świętych w historii ludzkości.
Stella Maris, listopad 1998, str. 10-12. Przekład z franc.: E. B.
Z Księgi X „Wyznań” – w przekładzie Z. Kubiaka
1. Pragnąłbym Cię poznać, o Panie, który mnie znasz. Pragnąłbym Cię poznać tak, jak i ja jestem poznany: Mocy duszy mej! – wejdź w nią i przystosuj ją do siebie, abyś ją objął w posiadanie nieskalaną i bez zmazy. Ufam, że tak się stanie. Dlatego ośmielam się tak mówić. I tą nadzieją się weselę, ilekroć się weselę zbawiennie. A inne tego życia sprawy? Tym mniej zasługują na łzy, im częściej się nad nimi płacze. Tym bardziej się powinno nad nimi płakać, im mniej się nad nimi łez leje. Ty prawdę umiłowałeś. Kto ją wypełnia, dąży do światła. W moich wyznaniach pragnę ją w sercu wypełniać wobec Ciebie, a w tej książce – wobec wielu świadków.
2. Dla Ciebie jednak, Panie, przed którego oczyma cała otchłań ludzkiego sumienia jest obnażona, cóż mogłoby we mnie być zakryte, choćbym nawet nie chciał się spowiadać? Tylko Ciebie przed sobą bym ukrył, a nie siebie przed Tobą. Kiedy wydzierający się z mej piersi jęk daje świadectwo, jak bardzo się sobie nie podobam, Ty mi rozbłyskasz na nowo, raduję się Tobą, kocham Cię, tęsknię za Tobą; wstydząc się siebie, odrzucając siebie precz. Ciebie tylko wybieram. I nie tylko Tobie, lecz i sobie samemu mogę się podobać tylko w Tobie. Wyraźnie widzisz, Panie, to wszystko, czym jestem. A jak jest dla mnie pożyteczne spowiadanie się Tobie, już powiedziałem. Składam wyznanie nie tylko słowami wypowiadanymi językiem, lecz głosem duszy, wołającą do Ciebie myślą. Dobrze słyszysz takie wołanie. Kiedy jestem zły, już samo to, że się sobie nie podobam, jest wyznaniem złożonym wobec Ciebie. Kiedy jestem dobry, wyznaniem wobec Ciebie jest to, że nie przypisuję sobie zasługi. Ty, Panie, błogosławisz sprawiedliwemu; ale przecież to Ty przedtem z grzesznika uczyniłeś sprawiedliwego. Dzieje się tak, Boże mój, że moja spowiedź wobec Ciebie dokonuje się w wielkiej ciszy, a zarazem rozgłośnie: choćby język milknął, serce woła. Cokolwiek słusznego mówię ludziom, Ty to wszystko już przedtem w sercu mym usłyszałeś; jak też niczego takiego nie usłyszysz ode mnie, czego byś mi wcześniej nie powiedział.
3. Czemu więc zależy mi na tym, by ludzie usłyszeli moje wyznania? Czyż to oni zdołają mnie podźwignąć ze wszystkich moich słabości? Jakże skwapliwie ludzie badają cudze życie, a jak się opieszale zabierają do naprawienia swojego. Czemu chcą się ode mnie dowiedzieć, jakim jestem człowiekiem, skoro nie pragną usłyszeć od Ciebie, jacy oni sami są? Kiedy się o mnie dowiadują ode mnie samego, skąd wiedzą, że mówię prawdę? Przecież nikt z ludzi nie wie, co się dzieje w człowieku, prócz ducha człowieczego, który w nim jest. Gdyby zaś od Ciebie usłyszeli coś o sobie samych, nie mogliby powiedzieć: „Zwodzi nas Pan”. Czyż usłyszenie od Ciebie, jakim się jest, nie jest równoznaczne z poznaniem siebie? A skoro ktoś rozpoznaje siebie, czyż bez kłamstwa może powiedzieć: „To nieprawda”? Ale dlatego, że miłość wszystkiemu wierzy – oczywiście pośród tych, których złączyła w jedną wspólnotę – także ja, Panie, spowiadam się Tobie w taki sposób, aby to słyszeli ludzie; chociaż nie mogę im udowodnić, że mówię prawdę. Wierzą mi jednak ci, których uszy otwarła dla mnie miłość. Lekarzu mojej duszy, pomóż mi dokładnie zrozumieć, jak bardzo to jest owocne. Dawne moje winy odpuściłeś mi i okryłeś je zasłoną, aby mnie uszczęśliwić w Tobie, przemieniając duszę moją poprzez Twoją wiarę i sakrament. Kiedy zaś o tych minionych winach czytają albo słyszą inni, ich serca już nie zapadają w sen rozpaczy z tym ciężkim westchnieniem: „Nie zdołam!” Budzą się, pokrzepione Twoją miłującą dobrocią i słodyczą Twojej łaski, umacniającej każdego słabego, który sobie dzięki niej słabość swoją uświadomił. Dla dobrych jest radością słuchanie o dawnych występkach ludzi, którzy już się od tych występków uwolnili; nie dlatego radością, że są występkami, lecz dlatego, że były, a już ich nie ma. Ale, o Panie, Boże mój, któremu codziennie się spowiada moje sumienie, bezpieczniej ufając Twemu miłosierdziu niżeli własnej niewinności – jaki może być z tego pożytek, jeśli spowiadam się w tej książce już nie z tego; czym byłem, ale z tego, czym jestem? Wiem, dzięki czemu pożyteczne jest wyznawanie, jaka była przeszłość; już o tym powiedziałem. Lecz jaki jestem teraz, w tym momencie, gdy składam te wyznania? Sporo ludzi chciałoby to wiedzieć i takich, którzy mnie znają, i takich, którzy mnie nie znają, lecz coś tam o mnie albo ode mnie słyszeli. Nie mogą ucha przyłożyć do mego serca, a tylko w nim jestem taki; jaki naprawdę jestem. Chcą więc przynajmniej słuchać, jak wyznaję, czym jestem wewnątrz siebie, tu, dokąd ani okiem, ani uchem, ani myślą nie mogą sięgnąć. Chcą słuchać i gotowi są wierzyć. Ale czy zdołają mnie poznać? Miłość, dzięki której są dobrzy, mówi im; że ja o sobie nie kłamię w tych wyznaniach. I ta sama w nich miłość mi wierzy.
4. A jakiej oni z tego spodziewają się korzyści? Czy chcą się radować razem ze mną, gdy się dowiedzą, jak bardzo się do Ciebie zbliżyłem dzięki Twojej łasce, i modlić się w mojej intencji, gdy im powiem, jak bardzo moje brzemię opóźnia tę wędrówkę? Jeśli o to im chodzi, odkryję im siebie. Nie będzie to mały pożytek; Boże mój, jeśli wielu podziękuje Ci za mnie i wielu się za mnie pomodli. Niechaj bratni duch kocha we mnie to, co według Twojej nauki, zasługuje na miłość, i niech się smuci tym wszystkim we mnie, co według Twojej nauki jest godne pożałowania. Tego oczekuję od ducha bratniego. Bo nie zwracam się tu do obcych, do owych synów obcych, których usta głoszą marność, a prawica ich jest prawicą nieprawości. Mówię o duchu bratnim, który wtedy, gdy może mnie pochwalić, cieszy się mną. Kiedy zaś musi mnie ganić, nade mną boleje. Bo czy pochwala mnie, czy gani, zawsze mnie miłuje. Takim ludziom ukażę siebie. Niech się moimi dobrymi uczynkami uradują, niech westchną nad moimi grzechami. To, co dobre, Ty czynisz we mnie; z Twojej to pochodzi łaski. Co złe, jest moim grzechem i karą przez Ciebie wymierzoną. Niech odetchną tym, co dobre, westchną nad tym, co złe. I pieśń dziękczynna, i płacz niech się ku Tobie wzniosą z bratnich serc, tych kadzielnic gorejących dla Ciebie. Ty zaś, Panie, uradowany tą wonią bijącą ze świętego przybytku Twego, przez wzgląd na Twoje imię, zmiłuj się nade mną według wielkiego miłosierdzia Twego. Co rozpocząłeś, tego nie zaniechaj i dopełnij to, czego mi jeszcze nie dostaje….
w: Vox Domini, nr 44, str. 8-11.
_____________________________________________________________________________________________________________
27 sierpnia
Święta Monika
Zobacz także: • Błogosławiony Dominik od Matki Bożej Barberi, prezbiter • Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica |
Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci. W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387). Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach. Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów. W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec. |
______________________________________________________________________________________________________________
26 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Częstochowska
Zobacz także: • Święta Joanna Elżbieta Bichier des Ages, dziewica • Święta Teresa od Jezusa Jornet e Ibars, dziewica • Błogosławiona Maria od Aniołów Ginard Marti, zakonnica i męczennica |
Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski. Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy. Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu. Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim. Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie. Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła. Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli. Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu. Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej). Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji. Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie. Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony. Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski. Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski. Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego. Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 sierpnia
Święty Józef Kalasanty, prezbiter
Józef urodził się w Paralta de la Sal na terenie Aragonii (Hiszpania) 31 lipca 1556/1557 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej, w której jeszcze dość żywe były tradycje rycerskie. Do stanu duchownego został przygotowany dobrze w szkołach w Estadella, w Leridzie, w Huesca i w Walencji. W 1583 roku, gdy miał 27 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa spędził na posłudze duszpasterskiej w Barbastro, Urgel i Tremp oraz na pracy w administracji kościelnej. W 1592 r. towarzyszył kardynałowi Markowi Colonnie w podróży do Rzymu.Do Hiszpanii już nigdy nie powrócił. Związał się wkrótce z bractwem młodych kapłanów, którzy za cel swojej pracy apostolskiej uznali nauczanie religii wśród ludu i dzieci. Józef spostrzegł jednak, że praca prowadzona tylko dorywczo i okazyjnie, uzależniona od dobrej woli jednostek oraz ich wolnego czasu, dawała niewiele. Dlatego postanowił sam prowadzić katechizację w zakresie mniejszym, ale zorganizowanym i stałym. W 1597 r. otworzył pierwszą prywatną bezpłatną szkołę w Europie. Założył ją na Zatybrzu, w najuboższej dzielnicy Rzymu. Dziełu swojemu dał nazwę “Szkół Pobożnych”. Zamierzał osiągnąć cel podwójny: przez bezpłatną naukę pociągnąć do siebie młodzież najuboższą, a więc i najbardziej zaniedbaną; nauczanie zaś tak przepoić nauką i życiem chrześcijańskim, by młodzież, wychodząca z jego szkół, była wierząca. Zdarzało się, że dzieci trzeba było najpierw nakarmić chlebem, a nieraz dać im dach nad głową. Do tak rozległej akcji Józef potrzebował ludzi dobrej woli, wspomagających go bezpośrednią współpracą. Powstało więc nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą “Zgromadzenie Pawłowe dla Ubogich Matki Bożej od Szkół Pobożnych” (popularnie zwane pijarami). Swoją rodzinę zakonną nazwał “Pawłową” ku czci papieża, Pawła V, któremu oddał pod opiekę swoje dzieło. Był to rok 1617. Papież Grzegorz XV w roku 1621 podniósł kongregację do stopnia zakonu o ślubach uroczystych. Jeszcze za życia Założyciela pijarzy otworzyli dom i szkołę w Ołomuńcu, w Czechach (1631) i w Warszawie (1642). W 1621 r. Józef został generałem zgromadzenia. Jego następne lata wypełniły cierpienia fizyczne i duchowe. Znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli mu sławy, a równocześnie chcieli nowemu dziełu narzucić własne idee i programy. Przez nieuczciwą propagandę zdołali pozyskać sobie większość w zakonie. Ciemną postacią był tu przede wszystkim o. Mariusz, pijar, który stanął na czele opozycji przeciwko Założycielowi. Te kłótnie sprzyjały interesom kierowników szkół i szkółek prywatnych, którzy w pijarach ujrzeli groźnego rywala, mogącego pozbawić ich zarobku. Oni także podnieśli niemniej krzykliwą wrzawę przeciwko Józefowi. Doszło nawet do tego, że wraz ze swoimi asystentami został aresztowany przez inkwizycję. Po kilku dniach wszyscy zostali wprawdzie uwolnieni, ale pozbawieni urzędów. Wizytator papieski, poinformowany jednostronnie i fałszywie przez zbuntowanych, przedstawił zakon w tak czarnych barwach, że Rzym nosił się nawet z myślą jego likwidacji. Tak też niebawem uczynił Innocenty X, który dekretem z dnia 16 marca 1646 r. zredukował zakon do kongregacji bez ślubów i poddał ją pod władzę miejscowych biskupów. Nadto członkowie otrzymali zezwolenie ogólne, że w każdej chwili mogą opuścić szeregi pijarów. Józef poddał się tym wydarzeniom z cichością i pokorą. Cierpiał bardzo nie dla własnej miłości i ambicji, ale z żalu, że tak wiele ubogiej dziatwy zostanie pozbawionej nauki Bożej i oświaty. Zmarł jako 92-letni starzec w dniu 25 sierpnia 1648 r. Pozostawił po sobie ok. 5000 listów, będących bogatym źródłem wiedzy o nim samym i o jego dziele. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Pantaleona w Rzymie. W 1748 roku papież Benedykt XIV wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XIII w 1767 roku wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Rehabilitacji doczekało się też jego dzieło. Klemens IX w 1669 roku przywrócił pijarom formę kongregacji zakonnej i wszystkie przywileje sprzed roku 1646. W 1948 roku, w 300-lecie śmierci św. Józefa Kalasancjusza, papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich katolickich szkół podstawowych. Józef Kalasancjusz w swojej szkole wychowawczej kładł wielki nacisk na sakrament pokuty. Wiedział dobrze, jak wielkie kryją się w nim wartości. Sakrament ten bowiem zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, do żałowania swoich win i do poprawy życia. W czasach, kiedy kara fizyczna była w szkołach powszechnie stosowana, Józef zniósł ją u siebie całkowicie. Gdyby zaś była ona konieczną, doradzał, by była zawsze proporcjonalnie mniejsza od winy. Pod żadnym pretekstem nie pozwalał też przyjmować jakichkolwiek wynagrodzeń. Szkoły pijarów były bezpłatne. Opłacano jedynie w miarę możliwości konwikt. Istota systemu nauczania i wychowania pijarskiego zawierała się w haśle, jakie Założyciel zostawił swoim duchowym synom: Pobożność i nauka. Do Polski pijarów zaprosił w 1642 r. król Władysław IV. Największą chwałą okrył zakon w Polsce ks. Stanisław Konarski (+ 1773), autor pism, które miały na celu przeprowadzenie reform w Polsce. Z jego inspiracji po kasacie jezuitów w 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w świecie ministerstwo oświaty i wychowania. Pijarzy zainicjowali w naszej Ojczyźnie kult Serca Pana Jezusa. Założyli bractwo Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatwierdzone przez papieża Klemensa XI w 1705 roku. W ikonografii św. Józef Kalasancjusz przedstawiany jest w habicie zgromadzenia. Jego atrybutami są: lilia, księga, mitra i kapelusz kardynalski jako znak odmówionych godności, pióro pisarskie. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 sierpnia
Święty Bartłomiej, Apostoł
Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów. W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”. Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja). Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu. Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6).Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70. Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł. Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka. W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój. |
______________________________________________________________________________________________________________
23 sierpnia
Święta Róża z Limy, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik • Błogosławiony Władysław Findysz, prezbiter i męczennik • Święty Filip Benicjusz, prezbiter |
Izabela Flores urodziła się w Limie, stolicy Peru, 20 kwietnia 1586 r. Tam też przeżyła całe swoje życie. Ze względu na jej nadzwyczaj delikatną cerę nazywano ją Różą. Dość wcześnie przyjęła I Komunię świętą i sakrament bierzmowania z rąk biskupa Limy, św. Turybiusza. Od młodości odznaczała się głęboką wiarą i pobożnością. Sprzyjała temu atmosfera w domu; rodzice, Gaspar Flores i Maria Oliva, dbali o jej wykształcenie, wygląd i ogładę. Róża była dumą i radością rodziców, pełna miłości i posłuszeństwa. Jako dziecko złożyła Bogu ślub dozgonnej czystości. Rodzice za wszelką cenę chcieli ją wydać za bogatego człowieka. Róża jednak dość wcześnie postanowiła, że będzie starała się całkowicie przypodobać Chrystusowi i dlatego przygotowywała się do życia pełnego wyrzeczeń i medytacyjnej modlitwy. Dlatego też zdecydowanie odmawiała zgody na ślub, przez co wiele wycierpiała – zwłaszcza od matki, która ją prosiła, błagała, groziła, a nawet maltretowała. Róża ofiarowała te cierpienia Chrystusowi. W dwudziestym roku życia wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika. Jako tercjarka nadal pozostawała w domu rodzinnym, zajmując osobny domek z ogródkiem. Zwiększyła swoje posty i umartwienia, modlitwy, czuwania, surowe pokuty i wyrzeczenia. Wielu zaczęło ją uważać za nienormalną. Była pogardzana. Bóg obdarzał ją jednak nowymi łaskami, głównie darem modlitwy. Róża żyła niezwykle surowo. Przez cały Wielki Post nie jadła nawet chleba, lecz – jak przekazała tradycja – dziennie jadła tylko pięć pestek cytryny. Znosiła wiele cierpień i prześladowań złego ducha, różne choroby, obelgi i oszczerstwa ze strony otoczenia. Dotykał ją często bezwład członków, omdlenia, ataki słabości. Ona jednak błagała o miłosierdzie Boga dla grzeszników i łaskę przebaczenia. Za patronkę swoich dążeń do świętości obrała sobie św. Katarzynę Sieneńską, również dominikańską tercjarkę. Zgłębiała tajemnicę jej życia i świętości, na niej wzorowała swoją miłość. Róża w swym życiu wiele wycierpiała. Przeżyła śmierć rodziców, samotność, opuszczenie, oschłości i najrozmaitsze doświadczenia wewnętrzne. To wszystko mocno nadwerężało jej siły. Praktykowała najrozmaitsze pokuty i umartwienia. W nagrodę za takie życie cieszyła się poufnym przestawaniem ze swoim Aniołem Stróżem i Matką Bożą. Przez piętnaście lat doświadczała zupełnego opuszczenia. Nie odczuwała żadnego pociągu do modlitwy, żadnej pociechy ani poczucia bliskości Boga. Dzień i noc prześladowały ją myśli, że Bóg ją odrzucił. Wówczas dopiero doszła do kontemplacji i mistycznego zjednoczenia z Chrystusem. Odtąd żyła jeszcze bardziej dla Niego. Ostatnie trzy lata życia spędziła u małżonków Gonzaleza della Maza i Marii Uzategui, którzy darzyli ją pełną miłością. W ich domu zmarła w wieku 31 lat, 24 sierpnia 1617 r., w dniu, który przepowiedziała. Sława jej świętości była tak wielka, że dominikanie pochowali jej ciało najpierw w krużganku klasztornym, a w dwa lata potem – w swoim kościele w Limie w kaplicy św. Katarzyny ze Sieny. Wraz z jej ciałem zamknięto niektóre jej pisma i próby rysunku. W 1923 roku odnaleziono je. Papież Klemens IX dokonał beatyfikacji Róży w 1668 roku i ogłosił ją patronką Ameryki, a w roku 1670 także patronką Filipin i Antyli. W trzy lata po beatyfikacji nastąpiła jej kanonizacja, której dokonał papież Klemens X w 1671 roku. W ikonografii św. Róża przedstawiana jest jako młoda dominikanka w habicie. Atrybuty: Dziecię Jezus w ramionach, korona z cierni, kotwica, krzyż, róża, wianek z róż; wiązanka róż, z których wychyla się Dziecię Jezus. |
______________________________________________________________________________________________________________
22 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Królowa
Zobacz także: • Święci męczennicy Agatonik i Towarzysze • Błogosławiony Franciszek Dachtera, prezbiter i męczennik |
Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca.W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja. Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”. Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca.W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717. Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową. Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium: Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59). Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy. Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”. |
_______________________________________________________________________________
Maryja to królowa, która służy
Królowaniu Maryi poświęcił papież swoją katechezę podczas audiencji ogólnej w Castel Gandolfo. Ojciec Święty zaznaczył, że temat ten obrał w związku z przypadającym dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny, Królowej.
***
Tekst papieskiej katechezy:
Drodzy bracia i siostry,
Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny przyzywanej jako „Królowa”. Święto to wprowadzono niedawno, chociaż jego pochodzenie i kult są bardzo dawne. Ustanowił je Czcigodny Sługa Boży Pius XII w 1954 roku, na zakończenie Roku Maryjnego, wyznaczając jego datę na 31 maja (por. Encyklika Ad Caeli Reginam, 11 octobris 1954: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową, bardziej niż wszelka inna istota stworzona ze względu na wyniesienie Jej duszy i doskonałość otrzymanych darów. Nieustannie obsypuje Ona ludzkość wszystkimi skarbami swej miłości i troski (por. Discorso in onore di Maria Regina, 1° novembre 1954). Obecnie, po posoborowej reformie kalendarza liturgicznego zostało ono umieszczone osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia NMP, aby podkreślić ścisły związek między królowaniem Maryi a Jej uwielbieniem w duszy i ciele, u boku swego Syna. W konstytucji dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen gentium czytamy: „Maryja z ciałem i duszą została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna” (n. 59).
Tutaj jest źródło dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ jest związana w sposób wyjątkowy ze swym Synem, zarówno w życiu doczesnym, jak i w chwale nieba. Jak stwierdza Efrem Syryjczyk, królewskość Maryi pochodzi z Jej Boskiego macierzyństwa: jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), a ukazuje nam Jezusa jako nasze życie, zbawienie i nadzieję. Jak już przypominał Sługa Boży Paweł VI w adhortacji apostolskiej Marialis Cultus: „W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy: mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił darami, jakich nikomu innemu nie udzielił”(n. 25),
Pytamy się teraz, co oznacza, „ Maryja-Królowa”? Czy to jeden z tytułów między innymi, czy korona jest jedną z ozdób? Jak już wskazałem jest to konsekwencja Jej zjednoczenia z Synem, przebywania w niebie, czyli w jedności z Bogiem. Ma Ona udział w odpowiedzialności Boga za świat i miłości Boga wobec świata. Istnieje popularne pojęcie króla czy królowej, zgodnie z którym miała by to być osoba obdarzona władzą i bogactwem. Nie jest to jednak ten rodzaj królowania, właściwy Jezusowi i Maryi. Pomyślmy o Panu Jezusie. Królowanie Chrystusa jest utkane z pokory, służby i miłości. Jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, gdy Piłat napisał „Król żydowski”. Na krzyżu ukazał On, że jest królem i w jaki sposób jest królem – cierpiąc za nas, z nami, miłując aż do końca i w ten sposób rządzi, tworzy prawdę, miłość, sprawiedliwość. Czy też podczas Ostatniej Wieczerzy, pochylając się i obmywając stopy swoim uczniom. Tak więc królowanie Jezusa nie ma nic wspólnego z panowaniem władców tego świata, jest Królem, który służy swoim sługom. Ukazał to na przestrzeni całego swego życia ziemskiego.
Tak samo jest z Maryją: jest Ona Królową w służbie Bogu i ludzkości; jest Królową miłości, przeżywającą dar z siebie dla Boga, aby wejść w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: „Oto ja, Służebnica Pańska”, a w Magnificat wyśpiewuje: „Bóg wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Pomaga nam i jest Królową właśnie miłując nas, kochając nas. W każdej naszej potrzebie jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.
Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.
Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie zwracamy się do Niej ufni. Maryja nie omieszka wstawiać się za nami u swego Syna. Spoglądając na Nią, naśladujmy Jej wiarę, pełną gotowość wypełniania Bożego planu miłości, hojne przyjęcie Jezusa, uczymy się od Maryi życia. Maryja jest Królową Nieba, bliska Bogu, ale jest również matką bliską każdego z nas, miłującą nas i wysłuchującą nasz głos. Dziękuję za uwagę.
BENEDYKT XVI
22.08.2012/KAI/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
21 sierpnia
Święty Pius X, papież
Zobacz także: • Błogosławiony Brunon Zembol, zakonnik i męczennik • Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo |
Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat. Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r. Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882). W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui. W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”. W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę E supremi apostolatus, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (instaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1917). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą. Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909). Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem. Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych. 25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów. W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim. |
_____________________________________________________________________________________
Audiencja Generalna Benedykta XVI, 18 sierpnia 2010
Święty Pius X
***
Dzisiaj chciałbym się zatrzymać przy postaci mojego poprzednika, św. Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższą sobotę, podkreślając niektóre jego cechy, które mogą być użyteczne także dla duszpasterzy i wiernych naszych czasów.
Giuseppe Sarto – tak się nazywał – urodził się w Riese (prowincja Treviso) w 1835 r. w wiejskiej rodzinie. Po studiach w seminarium w Padwie został wyświęcony na kapłana, mając zaledwie 23 lata. Początkowo był wikarym w Tombolo, następnie proboszczem w Salzano, później został kanonikiem katedry w Treviso, pełniącym obowiązki kanclerza biskupiego i ojca duchownego seminarium diecezjalnego. W tych latach bogatych w doświadczenia duszpasterskie przyszły papież wykazywał się głęboką miłością do Chrystusa i do Kościoła, pokorą i prostotą oraz wielką miłością do najbardziej potrzebujących, która charakteryzowała całe jego życie. W 1884 r. został mianowany biskupem Mantui, a w 1893 r. – patriarchą Wenecji. 4 sierpnia 1903 r. wybrano go na papieża. Posługę tę przyjął z wahaniem, gdyż nie uważał się za godnego tak wzniosłego zadania.
Pontyfikat św. Piusa X pozostawił niezniszczalne znaki w historii Kościoła i był naznaczony wielkim wysiłkiem reformy, streszczającej się w jego haśle biskupim: „Instaurare omnia in Christo” – Odnowić wszystko w Chrystusie. Jego posunięcia obejmowały różne środowiska kościelne. Od początku zaangażował się w reorganizację Kurii Rzymskiej, później zapoczątkował prace nad redakcją Kodeksu Prawa Kanonicznego, zatwierdzonego przez jego następcę Benedykta XV. Wspierał następnie reformę studiów i formacji przyszłych kapłanów, zakładając również wiele seminariów lokalnych, wyposażonych w dobre biblioteki i mających odpowiednio przygotowanych profesorów. Innym ważnym polem była formacja doktrynalna ludu Bożego. Gdy jeszcze był proboszczem, ułożył katechizm, a jako biskup Mantui pracował nad redakcją jednolitego katechizmu, jeśli nie powszechnego, to przynajmniej w języku włoskim. Jako prawdziwy pasterz rozumiał, że w sytuacji tamtych czasów, choćby ze względu na zjawisko emigracji, koniecznością był katechizm, do którego każdy wierny mógłby sięgnąć, niezależnie od miejsca i okoliczności jego życia. Jako papież przygotował tekst doktryny chrześcijańskiej dla diecezji rzymskiej, którą później rozszerzył na całe Włochy i na cały świat. Katechizm ten, noszący jego imię, stał się dla wielu niezawodnym przewodnikiem w poznaniu prawd wiary, dzięki prostemu, jasnemu i ścisłemu językowi oraz ze względu na skuteczność w wyjaśnianiu.
Wiele uwagi poświęcał Pius X reformie liturgii, zwłaszcza muzyki sakralnej, aby prowadzić wiernych do głębszego życia modlitwą i do pełniejszego udziału w sakramentach. W motu proprio „Tra le Sollecitudini” (1903 – pierwszy rok jego pontyfikatu) stwierdza, że prawdziwy duch chrześcijański ma swoje pierwsze i niepodważalne źródło w czynnym uczestnictwie w świętych tajemnicach oraz w uroczystej i publicznej modlitwie Kościoła (por. ASS 36 [1903], 531). Dlatego zalecał częste korzystanie z sakramentów, popierając codzienne przyjmowanie Komunii św. przy dobrym przygotowaniu. Faworyzował też, i to z powodzeniem, wcześniejszą Pierwszą Komunię św. dla dzieci w wieku 7 lat, „kiedy dziecko zaczyna rozumować” (por. Święta Kongregacja ds. Sakramentów, Decretum „Quam singulari”: AAS 2 [1910]).
Wierny zadaniu utwierdzania braci w wierze, św. Pius X wobec pewnych tendencji, które pojawiły się w środowisku teologicznym na przełomie XIX i XX wieku, zareagował zdecydowanie, potępiając „modernizm”, by bronić wiernych przed błędnymi ideami i wspierać naukowe zgłębianie Objawienia zgodnie z tradycją Kościoła. Listem apostolskim „Vinea electa” z 7 maja 1909 r. ustanowił Papieski Instytuty Biblijny.
Ostatnie miesiące jego życia były naznaczone łunami wojennymi. Apel do katolików świata, ogłoszony 2 sierpnia 1914 r., aby wyrazić „gorzki ból” obecnego czasu, był pełnym cierpienia krzykiem ojca, który widzi synów stojących naprzeciw siebie. Zmarł wkrótce potem – 20 sierpnia 1914 r., a jego sława świętości zaczęła się natychmiast szerzyć wśród ludu chrześcijańskiego.
Drodzy Bracia i Siostry! Św. Pius X uczy nas wszystkich, że u podstaw naszych działań apostolskich podejmowanych na wielu polach musi być zawsze głęboka osobista więź z Chrystusem, którą należy pielęgnować i rozwijać dzień po dniu. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy rozmiłowani w Panu, będziemy w stanie poprowadzić ludzi do Boga i otworzyć ich na Jego miłosierną miłość, i w ten sposób otworzyć świat na miłosierdzie Boże.
Benedykt XVI
z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
20 sierpnia
Święty Bernard z Clairvaux,
opat i doktor Kościoła
Zobacz także: • Błogosławiony Władysław Mączkowski, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Alojzy od Świętego Sakramentu (Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik • Samuel, prorok |
Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki. Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu. Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich. Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie. Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem. Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego. Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”. Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci. W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul. |
_________________________________________________________________________________
Św. Bernard z Clairvaux
Św. Bernard z Clairvaux
“Wizja św. Baernarda ze św. Benedyktem i św. Janem Ewangelistą”/Fra Bartolomeo (PD)
***
KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 PAŹDZIERNIKA 2009 R.
Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.
Drodzy bracia i siostry,
dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.
W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.
Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.
W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.
Chciałbym się teraz zatrzymać na dwóch głównych aspektach bogatej nauki Bernarda: dotyczą one Jezusa Chrystusa i Najświętszej Maryi, Jego Matki. Jego troska o głęboki i żywotny udział chrześcijanina w miłości Boga w Jezusie Chrystusie nie wnosi nowych wskazań do naukowego statusu teologii. Jednakże w sposób bardziej niż zdecydowany opat z Clairvaux zachęca teologa do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus – podkreśla Bernard w obliczu złożonego dialektycznego rozumowania swoich czasów – tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu (mel in ore, in aure melos, in corde iubilum)”. Stąd właśnie wziął się tytuł, jaki przyznała mu tradycja – Doctor mellifluus: jego wysławianie Jezusa Chrystusa „płynie niczym miód”. W wycieńczających bitwach między nominalistami a realistami – dwoma nurtami filozofii tamtej epoki – opat z Clairvaux niezmordowanie powtarza, że jedno tylko jest imię, które się liczy, imię Jezusa z Nazaretu. „Jałowy jest wszelki pokarm duszy – wyznaje – jeśli nie jest podlany tą oliwą; mdły, jeśli nie jest okraszony tą solą. To, co piszesz, nie ma dla mnie smaku, jeśli nie odczytam w tym Jezusa”. I kończy: „Gdy dyskutujesz bądź mówisz, nic nie ma dla mnie smaku, jeśli nie usłyszę brzmienia imienia Jezusa” (Sermones in Cantica Canticorum XV, 6: PL 183,847). Dla Bernarda bowiem prawdziwe poznanie Boga polega na osobistym, głębokim doświadczeniu Jezusa Chrystusa i Jego miłości. I to, drodzy bracia i siostry, dotyczy każdego chrześcijanina: wiara to przede wszystkim osobiste, intymne spotkanie z Jezusem, to doświadczenie Jego bliskości, Jego przyjaźni, Jego miłości, tylko tak nauczyć się można coraz lepiej poznawać Go, miłować i iść coraz bardziej za Nim. Oby tak było w przypadku każdego z nas!
W innym znanym Kazaniu na niedzielę oktawy Wniebowzięcia święty Opat opisuje w porywających słowach intymny udział Maryi w odkupieńczej ofierze Syna: „Święta Matko – mówi on – prawdziwie miecz przeszył Twą duszę!… Do tego stopnia gwałt bólu przeszył Twoją duszę, że słusznie nazywać Cię możemy bardziej niż męczennikiem, albowiem w Tobie udział w męce Syna przewyższył znacznie jeśli chodzi swą intensywnością cierpienia męczeństwa” (14: PL 183,437-38). Bernard nie ma wątpliwości, że „per Mariam ad Iesum” – przez Maryję prowadzeni jesteśmy do Jezusa. Zaświadcza on wyraźnie podporządkowanie Maryi Jezusowi, zgodnie z podstawami tradycyjnej mariologii. Jednakże korpus Kazania dowodzi też uprzywilejowanego miejsca Dziewicy w ekonomii zbawienia, w następstwie zupełnie wyjątkowego udziału Matki (compassio) w ofierze Syna. Nieprzypadkowo półtora wieku po śmierci Bernarda Dante Alighieri, w ostatniej pieśni „Boskiej Komedii” włoży w usta Doktora Miodopłynnego wspaniałą modlitwę do Maryi: „Dziewico! Matko! Córko Twego Syna, / Pokorna, ale nad wszystkie wyniosła,/ zamierzeń boskich skarbnico jedyna!” (Raj, Pieśń 33, w. 1 i n.).
Refleksje te, charakterystyczne dla kogoś, kto rozmiłowany jest w Jezusie i Maryi, jak św. Bernard, mają także dziś ozdrowieńczy wpływ nie tylko na teologów, ale na wszystkich wiernych. Czasem chce się rozwiązać podstawowe kwestie na temat Boga, człowieka i świata przy użyciu samej tylko siły rozumu. Św. Bernard natomiast, mocno opierając się na Biblii i na Ojcach Kościoła, przypomina nam, że bez głębokiej wiary w Boga, podsycanej modlitwą i kontemplacją, intymną relacją z Panem, naszym refleksjom na temat tajemnic Bożych grozi, że staną się czczym ćwiczeniem intelektualnym i stracą swą wiarygodność. Teologia odsyła do „nauki świętych”, do ich wyczucia tajemnic Boga żywego, do ich mądrości, daru Ducha Świętego, które stają się punktem odniesienia myśli teologicznej. Razem z Bernardem z Clairvaux my także musimy przyznać, że człowiek lepiej szuka i łatwiej znajduje Boga „w modlitwie aniżeli w dyskusji”. W ostateczności najprawdziwszą postacią teologa i każdego ewangelizatora pozostaje apostoł Jan, który oparł swoją głowę na sercu Nauczyciela.
Chciałbym zakończyć te refleksje o św. Bernardzie wezwaniami do Maryi, które czytamy w jednym z jego pięknych kazań: „W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach – mówi on – myśl o Maryi, wzywaj Maryję. Niech Ona nie schodzi z twoich warg, nie opuszcza nigdy twego serca; i aby otrzymać pomoc Jej modlitwy, nie zapominaj nigdy o przykładzie Jej życia. Jeśli idziesz za Nią, nie zboczysz; jeśli modlisz się do Niej, nie możesz rozpaczać; jeśli myślisz o Niej, nie pomylisz się. Jeśli Ona cię wspiera, nie upadniesz; jeśli Ona się tobą opiekuje, nie masz się czego obawiać; jeśli Ona cię prowadzi, nie zmęczysz się; jeśli Ona ci sprzyja, dojdziesz do celu” (Hom. II super «Missus est», 17: PL 183, 70-71).
BENEDYKT XVI
wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
19 sierpnia
Święty Jan Eudes, prezbiter
Zobacz także: • Święty Bernard Tolomei, opat • Błogosławiony Gweryk, opat • Święty Ludwik, biskup • Święty Sykstus III, papież |
Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625). W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe. Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi. W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku. Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci. Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej. Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925. | |
______________________________________________________________________________________________________________
18 sierpnia
Błogosławiona Sancja Szymkowiak, zakonnica
Zobacz także: • Święta Helena, cesarzowa • Święty Albert Hurtado, prezbiter • Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy z Rochefort |
Janina Szymkowiak urodziła się 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. W 1929 roku, po ukończeniu gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, podjęła studia romanistyki na Uniwersytecie Poznańskim. Od wczesnej młodości prowadziła głębokie życie religijne. Codziennie uczestniczyła we Mszy św. i przyjmowała Komunię św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom i miłość bliźniego. W 1934 r. uzyskała absolutorium i wyjechała do Francji. Zamieszkała u sióstr oblatek. Chodziło jej o doskonalenie języka przed złożeniem magisterium. Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”. Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu. W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak: Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia. |
______________________________________________________________________________________________________________
17 sierpnia
Święty Jacek, prezbiter
Zobacz także: • Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi • Święta Klara z Montefalco, dziewica • Święta Joanna Delanoue, zakonnica • Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter |
Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r. był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą. W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika. Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika. Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji. W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier. Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa. Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu. Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa. W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu. W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50. W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu. Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235). Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach. Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa. Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311. Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji. Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”. W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej. |
_________________________________________________________________________________________
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Święty Jacek nie pozwala stać w miejscu
– Przykład św. Jacka nie pozwala nam stać w miejscu i czekać, aż ludzie sami przyjdą do nas. To wielkie wyzwanie, do którego wciąż nie dorastamy – mówi przeor krakowskich dominikanów o. Paweł Klimczak OP.
Na Jackowe święto 17 sierpnia dominikańska kuchnia w Krakowie serwuje uroczysty obiad i… pierogi. Jakie? – Zwyczajne, ruskie – odpowiada, uśmiechając się przeor klasztoru.
Receptura Jackowych pierogów, którymi pierwszy dominikański święty miał karmić głodujących krakowian w czasie najazdu tatarskiego w 1241 roku, przepadła w odmętach historii przemieszanej z legendami. Jedna z nich mówi, że to dzięki Jackowi Odrowążowi możemy dziś raczyć się tym daniem – rzekomo przywiózł je z Kijowa, czyli z ówczesnej Rusi.
Jackowe cuda
Ile jest prawdy w historii o pierogach, które święty rozdawał cierpiącym głód? Jak w każdej legendzie, czyli – ziarenko. – Jacek miał wrażliwe serce i głodujący biedni zawsze znajdowali pomoc w klasztorze, nie tylko dominikańskim zresztą, ale także u franciszkanów czy benedyktynów – mówi o. Klimczak.
Ze św. Jackiem od pierogów wiąże się też inna legenda. Opisuje ją m.in. słynny badacz kultury ludowej Oskar Kolberg: „Synowiec biskupa Iwona Odrowąża, święty Jacek, który przywdział habit dominikański roku 1257, a ciało jego spoczywa w kościele Świętej Trójcy, słynie cudem, że wskutek modlitwy jego na polu wsi Kościelniki, zbite gradem kłosy, leżące na ziemi pokotem, wstały razem, wyprostowały się i strzeliły jak dawniej ku niebu, bujnem ziarnem”. Etnograf notuje też popularne modlitewne wezwanie: „Święty Jacku z pierogami, módl się za nami!”.
Historię tę odnotował także lektor Stanisław, autor XIV-wiecznego „Żywotu św. Jacka”. Kiedy zakonnik odwiedził w 1238 roku leżący nieopodal Krakowa Kościelec, rozpętała się burza z gradobiciem, która całkowicie zniszczyła zboże dojrzewające na polach. Święty Jacek zalecił mieszkańcom, by pomodlili się w kościele. Kłosy podniosły się, ratując całą wieś przed głodem i biedą. Mieszkańcy zebrali zboże, zrobili z niego mąkę, a z niej pierogi, którymi ugościli dominikanina.
Pierogi stały się podstawową potrawą w Kościelcu, który słynie z nich już od kilkuset lat. Wszystkie składniki pochodziły z pracy ich rąk – mąka ze zbóż rosnących na ich polach, ser z mleka od własnych krów i… kurdybanek z kościeleckich ogródków. To właśnie kurdybanek, który nadaje farszowi charakterystyczny ostry smak, odróżnia kościeleckie pierogi od wszystkich innych. Jackowe pierogi z Kościelca wpisane są na listę produktów tradycyjnych.
Krakowscy restauratorzy z okazji dominikańskiego święta organizują od lat Festiwal Pierogów. Bracia kaznodzieje bywają zapraszani do jury, które wyłania najbardziej smakowite i niebanalne wyroby, a nagrodą w konkursie jest statuetka św. Jacka z pierogami.
Święty międzynarodowy
Na pamiątkę przypisywanego Jackowi cudownego podniesienia kłosów w kościołach dominikańskich i parafiach pod jego wezwaniem święcone są kłosy zbóż. Tę tradycję pielęgnują również bracia z pierwszego polskiego klasztoru dominikanów. Dziś już pewnie nie przypisujemy poświęconemu zbożu cudownych właściwości ochrony domu i jego mieszkańców przed niedostatkiem, ale wierni chętnie je przechowują, by przypominały, że za wstawiennictwem św. Jacka mogą prosić Boga o interwencję w kryzysowych sytuacjach.
Zresztą, widać na co dzień w bazylice Świętej Trójcy w Krakowie, gdzie spoczywa pierwszy polski dominikanin, że ludzie garną się do niego. – Może dziś nie ma jakichś spektakularnych wydarzeń za jego wstawiennictwem, ale wielu przychodzi modlić się do Jacka w różnych sprawach – o zdrowie, o błogosławieństwo, o rozwiązanie swoich problemów. Ten święty nie jest „specjalistą” od konkretnych spraw, jednak nie brakuje osób, które się do niego zwracają o pomoc – opowiada o. Klimczak. Przeor krakowskiego klasztoru zauważa, jak uderzająca jest ciągła popularność Jacka w zakonie dominikańskim. – Niedawno gościliśmy grupę sióstr dominikanek i jednego z braci z Filipin, którzy tutaj mieli swoją Mszę św. Takich zagranicznych wizyt jest sporo – relacjonuje.
Ślady św. Jacka odnajdziemy w różnych miejscach świata. – Spotykamy je nawet w odległych klasztorach, w kontekstach, których byśmy się nie spodziewali. Sam mieszkałem 11 lat w klasztorze św. Jacka w Szwajcarii. Niewielkie miasteczko, a w nim klasztor św. Jacka z jego portretem – dodaje zakonnik. Święty jest popularny w Ameryce Południowej czy w południowej Azji.
O międzynarodowej sławie Jacka Odrowąża pisze Elżbieta Wiater w książce „Wierny Pies Pański. Biografia św. Jacka Odrowąża”. Przypomina, że imieniem Odrowąża, choć w łacińskiej wersji zapisanej przez lektora Stanisława jako st. Hyacinthe, nazwano jedną z paryskich ulic, centrum jego kultu zaś stało się hrabstwo d’Anjou. W połowie XIX wieku wyruszyli stamtąd osadnicy, którzy w Kanadzie założyli osadę St. Hyacinth. Dziś jest to siedziba diecezji, w której wciąż żywy jest kult świętego z Polski. Dominikanie francuscy odwoływali się do św. Jacka, gdy ich prowincja odradzała się po kasacie. Tamtejsi bracia z upodobaniem przyjmowali imię tego świętego. „Równą popularnością, ale raczej ze względu na swoją misjonarską działalność, cieszył się Odrowąż w Portugalii i Hiszpanii. Jego figurę znajdziemy na portalach lub we wnętrzach bardzo wielu dominikańskich kościołów z epoki baroku. Iberyjscy misjonarze zanieśli kult świętego do obu Ameryk, a także na Daleki Wschód. W wielu ewangelizowanych przez nich krajach znajdziemy miejscowości noszące nazwę San Jacinto” – pisze E. Wiater.
Ta najbardziej znana, z sanktuarium św. Jacka, ma ciekawą historię. Jak opowiada autorka książki, jeden z hiszpańskich XVII-wiecznych kupców mieszkał przez jakiś czas w Krakowie i tam poznał bliżej polskiego dominikanina. „W poszukiwaniu bogactwa postanowił wyruszyć do Ameryki Południowej, ale samemu jechać smutno, więc zabrał ze sobą podobiznę Jacka. I to właśnie ten kupiec zbudował pierwszą kapliczkę temu świętemu w miejscu, w którym obecnie jest miasto Yaguachi w Ekwadorze” – opisuje badaczka dziejów kultu św. Jacka. W 2007 roku została tam erygowana diecezja San Yacinto, a każdego roku 17 sierpnia odbywa się wielodniowa fiesta ku czci Odrowąża. Nie ma więc nic dziwnego w fakcie, że jako jedyny Polak znalazł się wśród świętych na kolumnadzie Berniniego w Watykanie.
Wciąż w drodze
Jacek dziś również przekracza granice, jak przekraczał je za życia. To nie tylko granice geograficzne, ale też mentalne, duszpasterskie, związane z szukaniem nowych dróg dotarcia do ludzi. – Dla mnie Jacek jest takim patronem. On nas, dominikanów, inspiruje do bardzo szerokiego głoszenia Ewangelii ludziom, których nie znamy, którzy są daleko. Daleko od Kościoła, daleko od wiary – mówi o. Klimczak. To święty, który uosabia wielką otwartość i niewątpliwie ma moc łączenia. – Był na Rusi, był na Pomorzu, był u Prusów, w wielu miejscach pozakładał klasztory. W Polsce rozbitej dzielnicowo to dominikanie, czy później franciszkanie, są siłą jednoczącą skłóconych rodaków – wylicza. Jak dodaje, Jacek uczy dziś odwagi wychodzenia do innych. – Jego przykład nie pozwala nam stać w miejscu i czekać, aż ludzie sami przyjdą do nas. To wielkie wyzwanie, do którego wciąż nie dorastamy – przyznaje krakowski przeor.
Jak podkreśla inny dominikanin, o. Radosław Więcławem, św. Jacek uczy dziś przede wszystkim tego, by „zaufać niewygodzie, którą mamy w sercu”. – Kiedy coś nas kłuje lub uwiera – jako pragnienie czegoś więcej – Jacek mówi, żeby nie próbować tego zepchnąć, ale szukać dalej. Mając dobrze ustawioną pozycję jako duchowny, członek kapituły krakowskiej, będąc krewnym biskupa, zdecydował się porzucić swoje wygodne życie i wyruszyć do dalekiego kraju, do Rzymu, by podjąć charyzmat, który dopiero się rodził – wyjaśnia.
Jacek nie bał się zupełnie nowych rozwiązań w młodziutkim, dopiero rodzącym się zakonie dominikańskim. – No i robił wielkie rzeczy z Bożą pomocą, co nam przypomina, że trzeba tak próbować, nie bać się tego – dodaje o. Klimczak. Założyciel polskich dominikanów był niezwykle aktywnym człowiekiem. Przemierzył kilkakrotnie Polskę, brał udział w kapitułach generalnych, które odbywały się w Paryżu i w Bolonii, szedł do Kijowa. Dziś może to nie brzmi imponująco, ale w czasach, gdy nie było kolei i samolotów, a reguła zakonna nakazywała braciom podróżowanie na piechotę, świadczyło to o ogromnej ruchliwości Odrowąża. Z tego też powodu niektórzy mówią dziś, że to święty z ADHD. – Taka aktywność była rysem charakterystycznym pierwszych świętych dominikańskich. To byli bracia, którzy wciąż wędrowali. Klasztory nie były tak prężnymi ośrodkami duszpasterskimi jak dzisiaj. Na początku były to po prostu miejsca, gdzie bracia się zatrzymywali, reorganizowali, modlili, odpoczywali… i szli dalej – opowiada krakowski przeor.
Ojciec Paweł Klimczak jest następcą św. Jacka w długim łańcuchu przełożonych, który on sam rozpoczął ponad 800 lat temu, gdy zakładał w Krakowie pierwszy w Polsce klasztor braci kaznodziejów. Jak to jest mieszkać pod jednym dachem ze świętym dominikaninem? – To dla mnie jest ważne, bo do zakonu wstępowałem, kiedy obchodziliśmy 400. rocznicę kanonizacji św. Jacka, jest moim patronem – odpowiada o. Klimczak. Duch Jacka spaja stare krakowskie mury. – Przypomina, że jesteśmy odpowiedzialni za to miejsce. Przypomina nam, po co tu jesteśmy – dodaje zakonnik.
Na świętego Jacka dominikanie w Krakowie tradycyjnie już zapraszają do przewodniczenia Mszy św. franciszkanów – w tym roku są to bracia kapucyni. Ta gościnność pielęgnowana jest zresztą w dwie strony, bo święta franciszkańskie obchodzone są z udziałem braci kaznodziejów. Jackowo jest też podczas Pieszej Pielgrzymki Dominikańskiej, bo święto przypada w przeddzień wejścia biało-czarnych pątników na Jasną Górę i jest hucznie fetowane podczas postoju w Poczesnej. A do kolebki polskich dominikanów przyjeżdżają bracia, którzy kilka dni wcześniej składają pierwsze śluby zakonne. – Ma to symboliczne znaczenie, że ten pierwszy klasztor, pokryty patyną czasu, wciąż jest otwarty, żywy i przyciąga młodych braci, którzy chcą inspirować się Jackiem, by iść do wielu różnych miejsc na świecie i głosić Ewangelię słowem i przykładem – podsumowuje o. Klimczak.
Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
16 sierpnia
Święty Stefan Węgierski, król
Zobacz także: • Święty Roch • Błogosławiona Maria Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewica i męczennica |
Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy. Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie. Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi). W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg. Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy. W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 sierpnia
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
Zobacz także: • Najświętsza Maryja Panna z Rokitna • Matka Boża Zwycięska • Najświętsza Maryja Panna z Kalwarii Pacławskiej • Święty Tarsycjusz, męczennik |
Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus:“…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105) Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował.Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę. Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”. U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”. W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”. 15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba. Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”.Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594):I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą.Św. Ildefons (+ 667):Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona.Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie:Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba.Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia:Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym.Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444). Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”. Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów: Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli. Kazanie swoje kończy refleksją: To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży.Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi: Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy.Św. Andrzej z Krety (+ 740):Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu.Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba: Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci.Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi: Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy. Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą. Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień. Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła. Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa. Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy. Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV).W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól. |
________________________________________________________________________________
15 sierpnia
Matka Boża Zwycięska
W głównym ołtarzu konkatedry diecezji warszawsko-praskiej na Kamionku (dzielnica Pragi Południe) znajduje się tryptyk pędzla Bronisława Wiśniewskiego z 1935 r. Jego centralna część przestawia Matkę Bożą Zwycięską, Patronkę diecezji. Na lewym skrzydle przedstawiono postacie św. Andrzeja Boboli i św. Stanisława Kostki, na prawym z kolei – abp. Achillesa Ratti, nuncjusza apostolskiego w Polsce, świadka “cudu nad Wisłą” i późniejszego papieża Piusa XI, oraz ks. Ignacego Skorupkę, który zginął w czasie bitwy warszawskiej 1920 r. 17 października 2004 r. obraz został koronowany.13 sierpnia 1920 r. ks. Ignacy Skorupka odprawił w kościółku na Kamionku Mszę św. i na tamtejszym cmentarzu wyspowiadał żołnierzy 236 pułku piechoty, którego był kapelanem. Nazajutrz zginął w Ossowie w przeddzień bitwy, zakończonej zwycięstwem wojsk polskich nad bolszewickimi, które przechodzi do historii jako “cud nad Wisłą”. 8 września 1929 r. kard. Aleksander Kakowski dokonał poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego pod nową świątynię na Kamionku. Otrzymała ona wezwanie Matki Bożej Zwycięskiej i była budowana jako wotum wdzięczności Bogu za “cud nad Wisłą”. Konsekracji kościoła dokonał 12 września 1954 roku biskup Wacław Majewski. Po reorganizacji struktur administracyjnych Kościoła w Polsce świątynia na Kamionku stała się konkatedrą diecezji warszawsko-praskiej. |
______________________________________________________________________________________________________________
14 sierpnia
Święty Maksymilian Maria Kolbe,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Meinard, biskup • Święci Antoni Primaldo i Towarzysze, męczennicy z Otranto |
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień. Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne. Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach. W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce. Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian. W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji. 1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję. Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914). W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem). Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo. 8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora. W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił. Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół. W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach. 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu. O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp. 17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium. Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne. Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”.W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała. | |
______________________________________________________________________________________________________________
13 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska
Zobacz także: • Święci męczennicy Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter • Święty Maksym Wyznawca • Błogosławieni męczennicy Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze |
W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego. Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół. Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej. Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI. |
________________________________________________________________________________
Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej
o. Cyprian Moryc OFM Lublin
***
Historia obrazu
Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej należy do najbardziej czczonych obrazów maryjnych w Polsce. Od czterech stuleci z niesłabnącą żarliwością zdążają do niego rzesze pielgrzymów, dla których nieprzerwanie jest przedmiotem czci i głębokich wzruszeń. „Dziewica Słowiańska”, zespolona ściśle z dziejami najstarszej w Polsce Kalwarii, budziła również zainteresowanie historyków badających dzieje Sanktuarium. Najstarsze wzmianki dotyczące „pradziejów” wizerunku zamieszczają klasztorne kroniki oraz akta inkwizycji z 1641 roku. Łaskami słynący wizerunek przebywając od czterech stuleci w bazylice Matki Bożej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej wtopił się w duchowy pejzaż sławnego sanktuarium. Trudno uwierzyć, że wcześniej służył prywatnej pobożności kolejnych, często zmieniających się właścicieli. Historyk zakonny odnotował szczególnie emocjonalny sposób odnoszenia się do obrazu: „codziennie wczesnym rankiem, a powtórnie o zachodzie słońca gromadzili się w jednej z komnat dworskich pan i pani, ich dziatki, domownicy i czeladź dworska i tu przed starym obrazem wspólnie odprawiano modlitwy. Niejeden z modlących się miał doznawać dziwnej radości i wesela wewnętrznego”. Wyjątkowy stosunek do obrazu wydaje się zrozumiały w kontekście ogólnej atmosfery religijnej XVII wieku. „Bywało, że gospodarz ze swą rodziną upodobali sobie wśród wielu wiszących pod powałą obrazów akurat jeden, modląc się przed nim chętniej. Pozostałe stawały się orszakiem wybrańca, który w miarę intensywności przeżyć duchowych ludzi nabierał nie tylko wysokiej wartości emocjonalnej, lecz stawał się istotą niemal osobową, której nie można zostawić bez opieki, jeśli tej nie da się zlecić spadkobiercy. Stąd nierzadkie przypadki przekazywania wizerunków do kościołów i klasztorów”.
3 maja 1641 r. dwór Paszkowskich stał się miejscem niezwykłego zdarzenia. Obraz Matki Bożej zapłakał krwawymi łzami. Świadkami cudu byli domownicy oraz niezwłocznie wezwani duchowni z pobliskiej Marcyporęby. Nadnaturalne wydarzenie nie pozostawało odosobnionym, przeciwnie, doskonale wpisało się w charakter i ducha całej epoki. Dość szybko w domu Paszkowskich zjawił się Walerian Kaliński, gwardian konwentu bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Właściciel obrazu odbył u niego spowiedź oraz deklarował chęć przekazania „cudownego” wizerunku do klasztoru. Obietnicę spełnił 5 maja 1641 roku. Zainteresowanie wystawionym do publicznego kultu “miraculum” stale wzrastało. Przybywający do Kalwarii pielgrzymi świadczyli o wymodlonych przed obrazem łaskach, wśród których nie zabrakło również konwersji. O zaistniałych wydarzeniach powiadomiono ordynariusza diecezji, który przekazał sprawę specjalnie powołanej komisji. W czerwcu 1641 r. przeprowadzono w Kopytówce wizję lokalną z udziałem naocznych świadków „cudu”.
Właściwa inkwizycja odbyła się 5 lipca 1641 roku. Przedmiotem szczególnych kontrowersji pozostawało zjawisko krwawych łez. Komisja radziła, by biskup powstrzymał się od wyrażenia opinii o cudowności wizerunku i zakazał jego publicznej czci. Decyzja idąca za tymi sugestiami skazywała obraz na „uwięzienie” w klasztornym schowku. Zwinięto go w rulon i umieszczono w skarbcu przyklasztornej zakrystii. Wynik inkwizycji spotkał się z niezadowoleniem bernardynów, którzy starali się bronić cudowności obrazu.4. Tymczasem „więzień” cieszył się coraz większym zainteresowaniem wiernych. 9 września przybył do Kalwarii biskup administrator Tomasz Oborski. Stwierdziwszy rzeczywisty kult, zezwolił zakonnikom na urządzenie w zakrystii specjalnego ołtarza i umieszczenie w nim wizerunku. Z czasem zaproponowane rozwiązanie okazało się niewystarczające, bernardyni podjęli więc starania o przeniesienie obrazu do kościoła. Biskup administrator Mikołaj Oborski zezwolił na jego translację w roku 1658. Przy okazji wykonano pierwszą udokumentowaną konserwację. Początkowo, do 1667 roku, obraz pozostawał w ołtarzu św. Anny, następnie przeniesiono go do specjalnie wybudowanej przez Michała Zebrzydowskiego kaplicy.
Wyrazem nieprzerwanego i wciąż żywego kultu, a jednocześnie największym religijnym wydarzeniem w XIX – wiecznej Galicji, była uroczysta koronacja obrazu w 1887 roku. Inicjatorem uroczystości był kardynał Albin Dunajewski, administrator diecezji krakowskiej. Jego myśl podjęli bernardyni z Kalwarii. Wizerunek poddano gruntownej konserwacji w pracowni Antoniego Gramatyki. Szanując starożytny zwyczaj ozdobiono obraz sukienką wykonaną przez krakowskie felicjanki. Uroczystości, połączone z sierpniowym odpustem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, urządzono w „Dolinie Jozafata”. Tam, 13 sierpnia, wokół Cudownego Obrazu zgromadziły się rzesze pielgrzymów reprezentujące tereny Galicji i Księstwa Poznańskiego, a także Litwy, Śląska, Słowacji, Moraw i Węgier. Porywające kazanie wygłosił ormiański arcybiskup Izaak Izaakowicz, zaś samego aktu koronacji dokonał kardynał Albin Dunajewski. Koronacja obrazu została upamiętniona na ścianie prezbiterium kościoła polichromią wykonaną przez Karola Polityńskiego.
7 czerwca 1979 r. na kalwaryjskie wzgórze przybył papież Jan Paweł II. W okolicznościowym przemówieniu dał wyraz głębokiego przywiązania do Cudownego Wizerunku i religijnej atmosfery Kalwarii. Ponadto nakreślił własną wizję charyzmatu tego szczególnego miejsca. Dla podkreślenia duszpasterskich zasług kalwaryjskiego sanktuarium, Wikariusz Chrystusa wyniósł Kościół Matki Bożej Anielskiej do rangi Bazyliki Mniejszej. Następstwem zaszczytnych wydarzeń było wprowadzenie przez Kongregację Sakramentów i Kultu Bożego uroczystego obchodu ku czci Matki Bożej Kalwaryjskiej. Liturgiczny formularz tego święta został umieszczony w Mszale Rzymskim. Zainicjowana przez Jana Pawła II nowenna zakończyła się w 1987 r. Jubileuszowej celebrze na krakowskich Błoniach przewodniczył sam papież Jan Paweł II, przebywający w Polsce z racji kolejnej apostolskiej pielgrzymki. Na jego prośbę Cudowny Obraz został przewieziony do Krakowa i tam odznaczony Złotą Różą. Z racji jubileuszu stulecia koronacji obraz poddano gruntownej konserwacji w pracowni Jadwigi Wyszyńskiej z krakowskiej ASP.
Drugi raz Jan Paweł II nawiedził Kalwarię Zebrzydowską 19 sierpnia 2002 roku . Msza św. pod przewodnictwem Papieża, odprawiona tego dnia w bazylice pw. Matki Bożej Anielskiej, była kulminacją obchodów 400-lecia sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, ufundowanego przez Mikołaja Zebrzydowskiego w 1602 roku. W homilii Ojciec Święty przypomniał, że do Kalwarii pielgrzymował jako dziecko i młodzieniec, a potem jako kapłan, biskup i kardynał i że tu zdobywał także siłę do rozwiązywania wielu problemów. To miejsce w przedziwny sposób nastraja serce i umysł do wnikania w tajemnicę tej więzi, jaka łączyła cierpiącego Zbawcę i Jego współcierpiącą Matkę. Ojciec Święty wyraził wdzięczność opiekującym się kalwaryjskim sanktuarium ojcom bernardynom za umiłowanie cierpiącego Chrystusa i Jego współcierpiacej Matki, które z gorliwością i oddaniem przelewają tutaj w serca pielgrzymów. Homilię zakończył przejmującą modlitwą-zawierzeniem Matce Bożej Kalwaryjskiej siebie samego Kościół i Ojczyznę. Matko Najświętsza, Pani Kalwaryjska, wypraszaj także i mnie siły ciała i ducha, abym wypełnił do końca misję, którą mi zlecił Zmartwychwstały. Tobie oddaję wszystkie owoce mego życia i posługi, Tobie zawierzam losy Kościoła, Tobie polecam mój naród. Zawierzenie to jest obecnie każdego dnia odmawiane w bazylice kalwaryjskiej po każdej Mszy św., odprawianej dla wiernych. Ojciec Święty na zakończenie uroczystości złożył u stóp Matki Bożej Kalwaryjskiej jako wotum jubileuszowe złoty krzyż papieski z masą perłową.
Opis obrazu
Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem ujęta jest w półfigurze z wyraźnym nachyleniem w prawo, w stronę garnącego się do Niej Dzieciątka. Dłoń lewa, z rozpostartymi szeroko palcami, zastygła w bezruchu na wysokości piersi. Narzucającą się cechą pociągłej twarzy Maryi są ciemne, promieniujące głębokim zamyśleniem oczy. Spojrzenie skierowane jest w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte muślinowym welonem. Finezyjnie zarysowane łuki brwiowe przechodzą bezpośrednio w linię prostego, ostro zakończonego nosa. Linie warg zlewają się w grubą, karminową plamę. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Gładki, ciemnobłękitny płaszcz okrywający ramiona, rozchyla się nieco z przodu ukazując ciemnoróżowe podbicie. Pulchne Dzieciątko ukazane w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy matczynego płaszcza. Okrągłą buzię zdobi rumieniec. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Piastunki. Lewa część twarzy stapia się z matczynym policzkiem. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękkimi kaskadami w dół.
Wzdłuż dolnego brzegu obrazu występuje jasny pas z namalowanym barokową kapitałą napisem: „IMAGO B.M.V. MISLIMICENSIS”. Powyżej napisu, z lewej strony, odciśnięta w czerwonym laku pieczęć i odręczny podpis: „Nicolaus Oborski Epus. Laod. Suff. A-d. Vicarius in spiritualibus et off. Crac”.
Do skromnej gamy kolorystycznej dzieła, zdominowanej przez brązy kontrastujące z rozbielonymi różami i szarościami, przynależą: biel ołowiowa, czerwień cynobrowa, minia, ugier, umbra, ochra czerwona, indygo i czerń kostna. Ciemnobrązowe, niemal czarne tło, tworzy interesujące zestawienie z ciemnobłękitnym płaszczem Maryi oraz z szarościami i beżami tkaniny opasującej Dzieciątko. Karnacje utrzymane są w różnych odcieniach brązu, różu i bieli rozjaśniającej niektóre partie. Dominantę stanowi ciepła karnacja twarzy Matki Bożej. Karnacja Dzieciątka jest ciemniejsza. W niektórych partiach występuje ciemny, linearny obrys. Żywsze kolory występują na czepcach. Ich czerwone tła obwiedzione sznurami białych pereł wypełniają oddane z jubilerską precyzją klejnoty: stylizowane kołnierze z ornamentów cęgowych, szlachetne kamienie płasko i stożkowato szlifowane, stylizowane rozety. Całość jest bardzo świetlista, rozedrgana plamkami blików. Nad skronią Maryi występuje rubinowy krzyżyk, oprawiony w prostokątne kaszty ze zwisającymi z ramion perełkami. Niezbyt głęboki i rozproszony światłocień obrazu uzyskano przy pomocy czerni i brązu. Mocniejsze kontrasty, zaznaczone głębokim cieniem, występują jedynie na lewym policzku i na szyi Madonny.
Obraz wykonany jest w technice olejnej na grubym, lnianym płótnie o wymiarach: 80 x 58,5 cm., naklejonym na większą dębową deskę z jednego kawałka ( 94,2 x 70,5 x 4 cm.). Od strony odwrocia podobrazie wzmacniają metalowe szpongi. Płótno przyklejone jest do deski klajstrem i wzmocnione przy brzegach szeregiem małych, drewnianych kołków. Pod warstwą malarską występuje olejny grunt zabarwiony czerwoną ochrą. Farba posiada zróżnicowaną fakturę. W ciemnych partiach obrazu jest gładka, położona cienko, delikatnie ujawniając splot płótna. W partiach jaśniejszych, na szatach oraz w obrębie karnacji, widać dukt pędzla. Na czepcach gruba i chropowata powierzchnia farby tworzy wypukły relief imitujący sznury pereł i klejnoty.
Geneza artystyczna wizerunku kalwaryjskiego
Podczas przeprowadzonej w 1990 roku gruntownej konserwacji Cudownego Obrazu Matki Boskiej Kalwaryjskiej pod dwudziestowieczną sukienką odnaleziono napis: Imago B. M. V. Mislimicensis. Odkrycie potwierdziło tradycyjne poglądy o zależności kalwaryjskiego obrazu od wizerunku Madonny Myślenickiej i położyło kres długiej dyskusji na temat proweniencji naszego obiektu.
Kult obrazu myślenickiego, niegdyś niezwykle żywy, i dlatego wpłynął na ikonografię maryjną regionu. Ogromnemu zapotrzebowaniu duchowemu pielgrzymów wychodziła naprzeciw produkcja naśladownictw, powstających szczególnie w wiekach XVII i XVIII, a także, dzięki Sebastianowi Stolarskiemu, w wieku XIX. Poszczególni artyści wprowadzili do wykonywanych przez siebie podobizn wiele nowych rozwiązań. Zmieniali rodzaj i wielkość podobrazia, modyfikowali kompozycję domalowując prawy bok Dzieciątka oraz prawą dłoń Maryi, stosowali chętnie złote tło oraz dekoracyjne ornamenty na szatach, wreszcie wprowadzali dodatkowe rekwizyty w postaci złotych koron, nimbów i inskrypcji.
Powstanie Obrazu Matki Bożej Kalwaryjskiej niewątpliwie umieścić można w ramach czasowych wyznaczonych przez cudowne wydarzenia w Myślenicach w 1633 roku oraz zjawisko krwawych łez na wizerunku kalwaryjskim, mające miejsce w domu Paszkowskich w roku 1641. Nie znamy nazwiska autora wizerunku Matki Bożej Kalwaryjskiej.
Problem atrybucji obrazu oraz analiza treści formalnych i ideowych
Analiza obiektu pozwala stwierdzić za Kutrzebianką, „że obraz kalwaryjski powstał w Polsce i że twórcą jego jest polski artysta, który wobec nowszych, bardziej postępowych prądów w malarstwie, czuł się skrępowany tradycjonalizmem religijnym”. Rzeczpospolita XVII wieku była terenem artystycznych oddziaływań od dawna obecnego u nas malarstwa niemieckiego oraz włoskiego i niderlandzkiego, przy czym wpływy tych ostatnich zaczynały w tym okresie coraz wyraźniej dominować. W grupie włoskich artystów działających w Krakowie przodował Tomasz Dolabella (1570 – 1650) Poza jego uczniami i naśladowcami w ówczesnym Krakowie spotykamy wielu malarzy niderlandzkiego pochodzenia, z główną postacią w osobie Jana Mertensa (1589 – 1609). Obecność obcych artystów nie pozostawała bez wpływu na twórczość rodzimą. Należy jednak zauważyć, że nie dorównywała ona artystycznym poziomem zachodnim wzorcom. Dotyczy to szczególnie malarstwa religijnego, będącego na usługach kontrreformacji. Liczebność produkcji oraz wykonywanie jej przez malarzy cechowych nie gwarantowała wysokiego poziomu artystycznego. Mimo to nasze malarstwo miało wzięcie u polskiego szlachcica, który nad zachodnie dzieła, często dla niego niezrozumiałe, przedkładał to, co swojskie i rodzime. Należy pamiętać, iż w naszej narodowej kulturze przez cały wiek XVI kształtował się typ postawy zwanej sarmacką. Ten szlachecko – ziemiański model Polaka wyrósł z narodowego obyczaju i trybu życia, przekonań, wiary, lektury i przyzwyczajeń. Wydaje się, iż autor kalwaryjskiego obrazu, świadomy społecznych zapotrzebowań i gustów, posługiwał się prostym językiem artystycznym, zdolnym dotrzeć do odbiorcy, któremu bardziej odpowiadała powierzchowna dewocja nad mistyczne wzloty.
Kalwaryjski obraz nie jest w ścisłym znaczeniu kopią pierwowzoru z Myślenic. Obok uderzających podobieństw, które mogą świadczyć o szacunku i podziwie, jaki „kopista” żywił dla pierwowzoru, widzimy w omawianym wizerunku znaczne i świadome innowacje. Artysta przystępujący do pracy postanowił powiększyć rozmiary obrazu, zachowując jednak wielkość postaci. Przesunął ciężar kompozycji w prawą stronę, a powstałą w ten sposób przestrzeń wykorzystał dla uzupełnienia prawego boku Dzieciątka. Na głowach obydwu osób ukazał bardzo dekoracyjne elementy w postaci czepców, a dolną część kompozycji zamknął podpisem. Wspomniane czepce są prawdziwą osobliwością kalwaryjskiego wizerunku. Artysta nadał im formę spłaszczonych półksiężyców, ozdobionych bogatym ornamentem przypominającym z dala motyw kwiatów róży. Bliższa analiza tego motywu pozwala dostrzec bogaty zestaw klejnotów oddanych z jubilerską wręcz precyzją. Te osobliwe nakrycia głów przypominają swym kształtem i dekoracją staropolskie czepce1. Interesujący nas motyw czepca przypominającego nakrycia głowy Maryi i Jezusa z kalwaryjskiego obrazu, spotykamy w XVII – wiecznej ikonografii. Uproszczona forma czepca, zwana „czółkiem”, przetrwała jako element stroju ludowego.
Czepce „Kalwaryjskiej Madonny” stanowią malarską imitację prawdziwych, materialnych czepców, które, jak wnioskujemy ze spisów inwentarza, zdobiły obraz myślenicki w latach 1633 – 1641. Fakt ten potwierdzają także ślady gwoździ zauważone podczas ostatniej konserwacji malowidła myślenickiego. Kopista potraktował czepce jako dosyć efektowny element dekoracyjny, a także, co wydaje się szczególnie słuszne, skopiował je jako znak identyfikujący „naśladownictwo” ze słynącym łaskami oryginałem. Wykazana wcześniej wybiórczość artystycznego działania pozwala przypuszczać, iż malarz kierował się także względami ideowymi. Dekoracyjna funkcja opisywanych przedmiotów jest niewątpliwa. Dzięki nim obraz zyskuje partie o żywej kolorystyce, bogactwie rytmów i mocnych napięciach fakturalnych. Staropolskie czepce przydają też wizerunkowi wartości historycznej, stanowią bowiem świadectwo charakterystycznego dla Polskiej ikonografii XVII wieku zjawiska aktualizacji przedstawień religijnych. Polegało ono na przenoszeniu motywów biblijnych czy też religijnych w realia polskiego, szlacheckiego społeczeństwa4, bowiem: „Szlachcic ówczesny krzywym okiem patrzył na obcą i niezrozumiałą dlań alegoryczność. Dla niego portret musiał być ‘podobny’, to jest wierny zarówno w swej części fizjonomicznej jak i kostiumowej”. Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej zyskuje dzięki zdobiącym go czepcom bardziej rodzimy, szlachecki i domowy charakter. Zastosowanie motywu matczynego czepca sprawia, iż w obrazie Kalwaryjskiej Pani pojawia się klimat ciepła i macierzyńskiej bliskości. W tym miejscu dotykamy znamiennej cechy wszystkich niemal wyobrażeń Eleusy, którym wschodnia pobożność nadawała rangę ikon domowych. Wydaje się, iż podobną funkcję miał spełniać wizerunek kalwaryjski, wiszący pierwotnie pod stropem szlacheckiego dworu. Historia sprawiła jednak, iż ten „nie zalecający się pięknem, lecz cudownością” obraz6, przeniesiono z rodzinnej komnaty do Sanktuarium, gdzie „mieszkając z ujmującą dyskrecją” ( Jan Paweł II ) w bocznej kaplicy, nie traci nic ze swego pierwotnego, rodzinnego waloru.
Opierając się na opinii J. Wyszyńskiej, próbującej zrekonstruować proces tworzenia podobizny, można stwierdzić, iż malarz posługiwał się kalką. Przy jej pomocy odwzorował układ postaci dokonując jednak przemieszczeń poszczególnych fragmentów. Postać Dzieciątka została oddana w pozie wyprostowanej i usztywnionej, co pociągnęło za sobą konieczność mocniejszego pochylenia głowy Madonny. Istotną innowację względem pierwowzoru stanowi kierunek spojrzenia Matki Bożej. Na pierwszym z obrazów spogląda Ona w niebo wyraźnie zatopiona w modlitwie, natomiast wzrok Madonny na wizerunku kalwaryjskim skierowany jest w dół, w stronę wiernych. Ponadto zwężeniu uległy dłonie Dzieciątka oraz Maryi. W pierwowzorze dłoń Matki Bożej sprawia wrażenie zbyt wielkiej i mocno wychylającej się na pierwszy plan. W kalwaryjskim obrazie nie znajdujemy już wyszukanego wachlarza środków malarskich zastosowanych w pierwowzorze. „W porównaniu z wizerunkiem myślenickim, obraz kalwaryjski malowany jest płasko. Jego działanie plastyczne opiera się na zestawieniu wyodrębnionych kolorem czy światłem jednolitych plam barwnych, pozbawionych wyraźnej linii konturu i głębi chromatycznej. Postacie są usztywnione. Dzieciątko przytulające się do Matki nie wykazuje naturalnego, spontanicznego gestu dziecka, lecz trwa zastygłe w tej pozie. Umiarkowany modelunek cieniem w partiach karnacji wprowadza element przestrzenności, który zdominowany jest zastosowanym równocześnie mocnym działaniem światła padającego z góry, z lewej strony. Jest ono obok rysunku głównym czynnikiem budującym obraz”.
Wraz z innowacjami formalnymi w obrazie zastosowano także odmienne niż w oryginale rozwiązania ideowe. Zdaniem Kutrzebianki, obraz Matki Bożej Myślenickiej odznacza się cechami indywidualno-realistycznymi, natomiast wizerunek kalwaryjski posiada abstrakcyjno-schematyczny charakter. Zamiast uczuciowości i ciepła dostrzegamy w obliczu Madonny kalwaryjskiej wdzięk idealizmu tkwiący swymi korzeniami w epoce średniowiecza. Funkcję ideową w omawianym wizerunku spełnia padające z góry światło. Jego działanie odrealnia postacie, nadaje im nadprzyrodzony blask, stwarzając dystans wobec widza. Wydaje się, iż wszelkie przedstawione tu zmiany zostały wprowadzone świadomie. Jednocześnie obraz został podpisany, zgodnie z panującym w ówczesnej masowej rzemieślniczo-artystycznej wytwórczości, imieniem swego pierwowzoru BMV MISLIMICENSIS. Wskazuje to z jednej strony na skrępowanie artysty zamówieniem podobizny konkretnego obrazu, oraz na szacunek dla wsławionego łaskami i cudami prototypu, a z drugiej strony wiele mówi o mentalności polskiego odbiorcy, który nie tyle troszczył się o otrzymanie wiernej kopii obrazu, co o uzyskanie dzieła o możliwie dużym ładunku sacrum. Podpisanie obrazu miało ukazać jego łączność z cieszącym się już niezwykłą sławą wizerunkiem myślenickim i przez to podnieść rangę podobizny. Chodziło także o zadowolenie odbiorcy, który poszukiwał obrazów cudownych, pełnych nadzwyczajnej mocy. Artysta niewątpliwie pragnął stworzyć obraz, który nasi dewocyjni pisarze XVII wieku określali jako: „dziwnie do nabożeństwa zachęcający”.
Podsumowanie
Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej reprezentuje ikonograficzny typ Eleusy, ukształtowany w kręgu kultury bizantyńskiej. Motyw ten przekroczył z czasem granice Bizancjum i dotarł do niemal wszystkich artystycznych ośrodków Europy. Jednocześnie przeszedł znaczną ewolucję. Krocząc niejako śladem rozwijającego się motywu Eleusy, staraliśmy się ukazać proces jego ewolucji, wskazując niektóre środowiska, szkoły i artystów podejmujących ten temat. W trakcie naszych poszukiwań spostrzegliśmy, iż środowiskiem istotnym dla rozwoju nowożytnej koncepcji Eleusy była Italia, gdzie krzyżowały się tendencje bizantyńskie i zachodnie. Niemałe znaczenie dla naszego tematu posiadają również środowiska sztuki niderlandzkiej. Artyści Zachodu nie poprzestawali na mechanicznym powielaniu wschodnich wzorców, ale wprowadzili w wizerunek Eleusy więcej swobody i rodzajowość, która często, ale nie zawsze, pozbawiała obraz duchowej głębi – sacrum – tak bardzo istotnego dla Eleusy bizantyńskiej.
W środowisku polskim spostrzegliśmy ogromne bogactwo tematów, wyrażające się we współistnieniu motywów o różnej proweniencji: włoskiej, niderlandzkiej czy też ruskiej. Elementy te często spotykają się ze sobą w obrębie jednego obrazu, dając w rezultacie dzieło o swoiście „eklektycznym” charakterze.
Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej, jak zauważyliśmy, nie jest zjawiskiem odosobnionym, pojedynczym, lecz występuje pośród wielu obiektów tego samego ikonograficznego typu. W odniesieniu do dzieł istniejących na ziemiach polskich, staraliśmy się uchwycić, przynajmniej ogólnie, wspólne cechy poszczególnych wizerunków i zakwalifikować je w określone grupy. Okazuje się, iż wielką rolę w owej klasyfikacji spełniają wizerunki słynące łaskami, jak np. Obraz Matki Bożej Passawskiej, Dzikowskiej, Parczewskiej, Myślenickiej i Kalwaryjskiej. Kultowi zorganizowanemu wokół tych wizerunków towarzyszyła niemal zawsze produkcja kopii i podobizn, które miały zaspokoić dewocyjne pragnienia i oczekiwania. Obraz Eleusy kalwaryjskiej, stanowiąc swoistą kompilację tematów, należy do wspomnianych wyżej dzieł o charakterze „eklektycznym”. W wizerunku dopatrujemy się obok bardzo już wyciszonych pierwiastków wschodnich, właściwych dla malarstwa ikonowego, również wątków rodzajowych, zachodnioeuropejskich i wreszcie tematów rodzimych, polskich. Słusznym wydaje się spostrzeżenie, że występujące w wizerunku kalwaryjskim elementy narodowe, czytelne szczególnie w wyjątkowym dla ikonografii motywie staropolskich czepców, zdobiących głowy Maryi i Jezusa, nadają mu szczególną wartość. Stanowią, podobnie jak w wielu innych naszych obrazach maryjnych, artystyczne świadectwo narodowej tradycji, wiary i kultury.
SANKTUARIUM PASYJNO-MARYJNE KALWARIA ZEBRZYDOWSKA KLASZTOR OJCÓW BERNARDYNÓW
___________________________________________________________________________________
13 sierpnia
Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter
Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców. Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675). Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!” Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 sierpnia
Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica
AUT. NIEZNANY FOT. MONASTERY OF THE VISITATION OF HOLY MARY IN TOLEDO/WIKIMEDIA/AIREDAKCJA/JN *** Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie. W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę. Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi. W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego. 28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638). Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza. Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne. Public Domain | |
______________________________________________________________________________
Baronowa de Chantal – św. Joanna
św. Joanna Franciszka de Chantal/Valentin Metzinger (PD)
***
Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku… – pisał św. Franciszek Salezy do św. Joanny.
Św. Joanna de Chantal (1572–1642) to jeszcze jedna z szeregu świętych kobiet, które zostawiły trwały ślad w życiu Kościoła. W tym roku mija dokładnie 400 lat od założenia Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli wizytek. Zakon zawdzięcza swoje powstanie duchowej przyjaźni, która połączyła Joannę de Chantal z biskupem Genewy św. Franciszkiem Salezym. Oboje spoczywają w kościele wizytek w Annency (Francja).
Joanna doświadczyła w swoim życiu kilku powołań. Była żoną, matką, wdową, w końcu zakonnicą. Pochodziła z arystokratycznej rodziny z Dijon. Jako dwudziestolatka poślubiła barona de Chantal. To było szczęśliwe małżeństwo, które dało życie sześciorgu dzieciom. Joanna okazała się nie tylko dobrą żoną i matką, ale i dynamiczną organizatorką. Wyprowadziła z długów majątek męża. Dziewięć lat po ślubie baron de Chantal został śmiertelnie postrzelony podczas polowania. Joanna ciężko przeżyła śmierć męża. Jako 29-letnia wdowa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu, mimo rodzinnych nacisków na kolejne zamążpójście. Przez kilka lat Joanna zajmowała się wychowaniem dzieci i opiekowała marudnym teściem.
W 1604 roku baronowa de Chantal poznała bp. Franciszka Salezego. To spotkanie okazało się opatrznościowe. Salezy stał się jej kierownikiem duchowym i pomógł złagodzić pewną wrodzoną surowość Joanny. W 1610 roku, kiedy zapewniła już przyszłość dzieciom, powstał pierwszy dom nowego zakonu. W Annency baronowa de Chantal wraz z dwoma towarzyszkami złożyła pierwsze śluby. Ideałem, który przyświecał obojgu założycielom, było połączenie kontemplacji z czynnym apostolstwem. Rzym obawiał się jednak tego eksperymentu i ostatecznie zatwierdził regułę zakonu kontemplacyjnego.
Joanna założyła 87 domów wizytek w całej niemal Europie, co było owocem jej talentu organizacyjnego i świętości. Osobiście przez 40 lat przeżywała jednak chwile całkowitego zwątpienia. Ciosem była nagła śmierć św. Franciszka. Płakała długo, potem zadbała o wydanie jego pism, zniszczyła tylko własne listy do niego. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się więcej o tej niezwykłej przyjaźni. Choć, czy zrozumielibyśmy to…? Zachowały się listy Franciszka do Joanny. W jednym z nich pisze: „Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku, nie martwmy się niczym”. Może tu tkwi sekret.
Święta z Dijon
Kościół wspomina 12 sierpnia św. Joannę Franciszkę de Chantal (czyt. szantal), zakonnicę.
Joanna urodziła się we francuskim Dijon (czyt. diżą) w 1572 r. Jako 20-latka poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Pełniąc rolę matki była dla swoich dzieci przykładem życia chrześcijańskiego. Szczególnie uczulała je na potrzeby najuboższych. Mając zaledwie 29 lat owdowiała. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego – od tego czasu datuje się ich wyjątkowa przyjaźń duchowa.
„Św. Joanna de Chantal potrafiła w swoim życiu doskonale odczytać Boży plan” – podkreśla ks. Wojciech Pieniak.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl/“Święta z Dijon”/ KAI.
______________________________________________________________________________________________________________
11 sierpnia
Święta Klara, dziewica
Zobacz także: • Najświętsza Maryja Panna Świętolipska, Matka jedności chrześcijan • Święta Zuzanna, dziewica i męczennica • Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter |
Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna). Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo. Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki. Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii. |
________________________________________________________________________________-
Św. Klara z Asyżu
fot. fragment obrazu w Bazylice Ojców Franciszkanów w Krakowie
***
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 15.09.2010
Drodzy bracia i siostry!
Jedną z najbardziej kochanych świętych jest z pewnością św. Klara z Asyżu; żyła ona w XIII w., w czasach św. Franciszka. Jej świadectwo pokazuje nam, jak wiele cały Kościół zawdzięcza takim jak ona kobietom odważnym i bogatym w wiarę, które potrafią dać decydujący impuls do odnowy Kościoła.
Kim była Klara z Asyżu? Rzetelne źródła, którymi dysponujemy, pozwalają nam na to pytanie odpowiedzieć. Należą do nich nie tylko dawne biografie, na przykład pióra Tomasza z Celano, ale także Akta procesu kanonizacyjnego, rozpoczętego przez papieża zaledwie kilka miesięcy po śmierci Klary, zawierające świadectwa osób, które żyły z nią przez wiele lat.
Klara urodziła się w 1193 r. w arystokratycznej i zamożnej rodzinie. Wyrzekła się szlachectwa i bogactw, by żyć pokornie i ubogo, wybierając styl życia propagowany przez Franciszka z Asyżu. Chociaż krewni, jak było wówczas w zwyczaju, planowali wydać ją za mąż za kogoś ważnego, Klara w wieku 18 lat — kierując się głębokim pragnieniem naśladowania Chrystusa i podziwem dla Franciszka — uczyniła śmiały krok: opuściła dom rodzinny i w towarzystwie swojej przyjaciółki Bony z Guelfuccio dołączyła potajemnie do braci mniejszych w małym kościółku Porcjunkuli. Było to wieczorem w Niedzielę Palmową 1211 r. W atmosferze ogólnego wzruszenia dokonał się wielce symboliczny akt: przy świetle pochodni, które trzymali w rękach bracia, Franciszek obciął włosy Klarze, a ona przywdziała zgrzebny habit pokutny. Od tej chwili stała się dziewiczą oblubienicą Chrystusa, pokornego i ubogiego, i całkowicie Mu się poświęciła. Podobnie jak Klara i jej towarzyszki, liczne kobiety na przestrzeni wieków urzekała miłość do Chrystusa, a On pięknem swej Boskiej Osoby wypełniał ich serca. A za sprawą mistycznego powołania oblubieńczego konsekrowanych dziewic cały Kościół jest tym, czym zawsze będzie: piękną i czystą Oblubienicą Chrystusa.
W jednym z czterech listów, jakie Klara wysłała do św. Agnieszki z Pragi, córki króla Czech, która zapragnęła wstąpić w jej ślady, mówi o Chrystusie, swoim umiłowanym Oblubieńcu, używając oblubieńczych słów, które mogą zdumiewać, ale i wzruszają: «Miłując Go, jesteście czysta, dotykając Go, będziecie bardziej czysta, oddając się Mu, jesteście dziewicą. Jego moc jest silniejsza, Jego wspaniałomyślność większa, Jego wygląd piękniejszy, miłość słodsza, a wszelka łaska bardziej subtelna. Już jesteście w ramionach Tego, który ozdobił waszą pierś klejnotami (…) i ukoronował was złotą koroną z wyrytym znakiem świętości» (List pierwszy: FF, 2862).
Zwłaszcza na początkach swego doświadczenia religijnego Klara znajdowała we Franciszku z Asyżu nie tylko nauczyciela, którego nauką się kierowała, ale także brata i przyjaciela. Przyjaźń między tymi dwiema świętymi osobami jest czymś bardzo pięknym i ważnym. Kiedy spotykają się bowiem dwie czyste i rozpalone tą samą miłością do Boga dusze, czerpią z wzajemnej przyjaźni niezwykle silną motywację do podążania drogą doskonałości. Przyjaźń to jedno z najszlachetniejszych i najwznioślejszych ludzkich uczuć, które łaska Boża oczyszcza i przemienia. Podobnie jak św. Franciszek i św. Klara, również inni święci szli drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej kultywując głęboką przyjaźń, na przykład św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal. To właśnie św. Franciszek Salezy napisał: «Piękną rzeczą jest móc kochać na ziemi, tak jak się kocha w niebie, i nauczyć się kochać na tym świecie, jak będzie na wieki na drugim świecie. Nie mówię tu o zwykłej miłości, bo powinniśmy darzyć nią wszystkich ludzi; mówię o duchowej przyjaźni, w której dwie, trzy osoby lub więcej łączy przywiązanie, duchowe uczucia, i stają się rzeczywiście jednym duchem» (Filotea albo droga do życia pobożnego, III, 19).
Po spędzeniu kilku miesięcy w różnych wspólnotach monastycznych, opierając się naciskom rodziny, która początkowo nie aprobowała jej wyboru, Klara zamieszkała z pierwszymi towarzyszkami w kościele św. Damiana, gdzie bracia mniejsi wygospodarowali dla nich mały klasztor. W tym klasztorze mieszkała ponad czterdzieści lat, aż do śmierci w 1253 r. Zachował się opis z pierwszej ręki życia owych kobiet w początkowych latach ruchu franciszkańskiego. Jest to pełna podziwu relacja flamandzkiego biskupa Jakuba z Vitry, który podróżował po Włoszech. Twierdził on, że spotkał wielką liczbę mężczyzn i kobiet ze wszystkich warstw społecznych, którzy «zostawiając wszystko ze względu na Chrystusa, porzucili świat. Nazywając siebie braćmi mniejszymi i siostrami mniejszymi i byli w wielkim poważaniu u papieża i kardynałów (…). Kobiety (…) mieszkają razem w różnych domach niedaleko miast. Niczego nie otrzymują, lecz żyją z pracy własnych rąk. I są bardzo zasmucone i zaniepokojone tym, że spotykają się z większym poważaniem ze strony duchownych i świeckich, niżby tego chciały» (List z października 1216: FF, 2205. 2207).
Jakub z Vitry dostrzegł z przenikliwością charakterystyczną cechę duchowości franciszkańskiej, na którą Klara była bardzo wrażliwa: radykalne ubóstwo połączone z całkowitą ufnością w Bożą opatrzność. Dlatego też działała ona z wielką determinacją i uzyskała od papieża Grzegorza IX, a prawdopodobnie już od papieża Innocentego III, tak zwane Privilegium Paupertatis (por. FF, 3279). Na jego podstawie Klara i jej towarzyszki z klasztoru św. Damiana nie mogły niczego posiadać na własność. Był to rzeczywiście nadzwyczajny wyjątek w stosunku do obowiązującego prawa kanonicznego, a ówczesne władze kościelne udzieliły zgody na to, w uznaniu owoców ewangelicznej świętości, które dostrzegały w sposobie życia Klary i jej sióstr. Pokazuje to, że również w Średniowieczu rola kobiet nie była drugorzędna, ale znacząca. W związku z tym warto przypomnieć, że Klara była pierwszą w historii Kościoła kobietą, która ułożyła i spisała Regułę, przedłożoną do zatwierdzenia papieżowi, aby charyzmat Franciszka z Asyżu zachował się we wszystkich żeńskich wspólnotach, które licznie powstawały już w jej czasach i pragnęły brać przykład z Franciszka i Klary.
W klasztorze św. Damiana Klara praktykowała w sposób heroiczny cnoty, które powinny cechować każdego chrześcijanina: pokorę, ducha pobożności i pokuty, miłość. Chociaż była przełożoną, sama usługiwała chorym siostrom, wykonując również najniższe prace: miłość przezwycięża bowiem wszelki opór, a ten kto kocha, zdobywa się z radością na wszelkie ofiary. Jej wiara w rzeczywistą obecność Eucharystii była tak wielka, że dwa razy powtórzyło się cudowne wydarzenie. Samo wystawienie Najświętszego Sakramentu oddaliło zaciężnych żołnierzy saraceńskich, którzy szykowali się do zaatakowania klasztoru św. Damiana i zniszczenia Asyżu.
Te epizody, jak i inne cuda, o których zachowała się pamięć, przyczyniły się do tego, że papież Aleksander IV kanonizował ją zaledwie dwa lata po śmierci, w 1255 r.; jej pochwałę zawarł w bulli kanonizacyjnej, w której czytamy: «Jakże żywa jest moc tego światła i jak silny jest blask tego promiennego źródła. Doprawdy, światło to było zamknięte w ukryciu życia klasztornego, a na zewnątrz promieniowało jasnością; skupione było w ciasnym klasztorze, a poza nim szerzyło się na cały rozległy świat. Było strzeżone wewnątrz i rozchodziło się na zewnątrz. Klara bowiem się ukrywała, lecz jej życie zostało ukazane wszystkim. Klara milczała, lecz głośna była jej sława» (FF, 3284). I właśnie tak jest, drodzy przyjaciele: to święci zmieniają świat na lepszy, przemieniają go w sposób trwały, wnosząc energie, które może wzbudzić jedynie miłość inspirowana Ewangelią. Święci są wielkimi dobroczyńcami ludzkości!
Duchowość św. Klary, synteza jej propozycji świętości zawarta jest w czwartym liście do św. Agnieszki z Pragi. Św. Klara posługuje się bardzo rozpowszechnionym w Średniowieczu obrazem, pochodzącym z tradycji patrystycznej, czyli zwierciadłem. Zachęca swoją przyjaciółkę z Pragi do przeglądania się w tym zwierciadle doskonałości wszelkich cnót, którym jest sam Pan. Pisze ona: «Z pewnością szczęśliwa jest ta, której dane jest dostąpić tych świętych zaślubin, by w głębi serca przylgnąć (do Chrystusa) do Tego, którego piękno podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebios, którego miłość budzi pasję, którego kontemplacja przywraca siły, którego łaskawość syci, którego słodycz napełnia, którego wspomnienie łagodnie jaśnieje, którego woń przywróci umarłych do życia i którego chwalebny widok uszczęśliwi wszystkich mieszkańców niebieskiego Jeruzalem. A ponieważ On jest blaskiem chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy, wpatruj się codziennie w to zwierciadło, o królowo oblubienico Jezusa Chrystusa, i w nim przyglądaj się nieustannie swojej twarzy, byś mogła cała się przystroić wewnątrz i na zewnątrz. (…) W tym zwierciadle jaśnieją błogosławione ubóstwo, święta pokora i niewypowiedziana miłość» (List czwarty: FF, 2901-2903).
Dziękuję Bogu, bo daje nam świętych, którzy przemawiają do naszego serca i dają nam do naśladowania przykład życia chrześcijańskiego, i pragnę zakończyć słowami błogosławieństwa, ułożonego przez Klarę dla swoich współsióstr i zachowywanego z wielką pieczołowitością jeszcze dzisiaj przez klaryski, których modlitwa i dzieło odgrywają w Kościele cenną rolę. Z tych słów przebija cała jej miłość i duchowe macierzyństwo: «Błogosławię wam w moim życiu i po mojej śmierci, tak jak mogę i bardziej niż mogę, wszelkim błogosławieństwem, jakim Ojciec miłosierdzia pobłogosławił i pobłogosławi w niebie i na ziemi synów i córki, i jakim ojciec duchowy i matka duchowa błogosławili i błogosławią swoich synów duchowych i swoje córki duchowe. Amen» (FF, 2856).
Apel o poszanowanie wolności religijnej
Śledzę z troską zajścia, do których doszło w tych dniach w różnych regionach południowej Azji, zwłaszcza w Indiach, Pakistanie i Afganistanie. Modlę się za ofiary i proszę, aby poszanowanie wolności religijnej oraz logika pojednania i pokoju wzięły górę nad nienawiścią i przemocą.
do Polaków:
Drodzy polscy pielgrzymi. Dziś przypada wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Powracają na pamięć słowa ukrzyżowanego Pana: «Niewiasto, oto syn Twój», «Oto Matka twoja». Chrystus sam zawierza swojej Matce Jana, a wraz z nim wszystkie pokolenia uczniów. Zaprośmy Ją do domu naszej codzienności, aby Jej opieka i wstawiennictwo były dla nas wsparciem w czasie pomyślnym i w dniach cierpienia. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
L’Osservatore Romano 11/2010/opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
10 sierpnia
Święta Filomena, męczennica
Zobacz także: • Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik • Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik |
Filomena przez ponad 150 lat należała do najbardziej czczonych świętych. Jej kult został zapoczątkowany w oparciu o znalezisko. W czasie wykopalisk prowadzonych w Katakumbach Pryscyli w Rzymie 25 maja 1802 r. odnaleziono grób z ceramiczną tabliczką, na której znajdowały się symbole strzały, palmy, lilii, bicza oraz napis Pax tecum, Filemena. Wyciągnięto wniosek, że w miejscu tym pochowana została męczennica nosząca imię Filomena. Proboszcz parafii w Mugnano w diecezji Nola w Kampanii przeniósł 10 sierpnia 1805 r. odnalezione szczątki do Mugnano, miasta położonego na wzgórzu niedaleko Neapolu. Temu wydarzeniu towarzyszyły liczne cuda. Od tego dnia zaczął rozwijać się silny kult Filomeny, który wkrótce rozprzestrzenił się po świecie i został powiązany z legendą o rzymskiej męczennicy. W latach 1824-1836 wstawiennictwu św. Filomeny przypisywano wiele nagłych uzdrowień. Papież Grzegorz XVI zaaprobował Mszę i oficjum ku czci Świętej. Również kolejni papieże pozytywnie odnosili się do kultu św. Filomeny. Dopiero w roku 1961 Kościół katolicki zniósł święto Filomeny, chociaż do dziś jej kult jest dość żywy, szczególnie w Mugnano. Sama zaś legenda mówi, że ojciec Filomeny był greckim królem, który nawrócił się na chrześcijaństwo. Gdy w III wieku wybuchły prześladowania za Dioklecjana, król ze swoją córką udali się do Rzymu, by pertraktować z cesarzem. Władca, oczarowany pięknością dziewczyny, chciał pojąć ją za żonę. Filomena wyjaśniła mu jednak, że jest już poślubiona Chrystusowi. Rozzłoszczony odmową Dioklecjan rozkazał uwięzić młodą chrześcijankę i torturować ją, a na koniec z kotwicą przywiązaną do szyi wrzucić do Tybru, gdzie strzelano do niej z łuku. Ponieważ Filomena przeżyła, a co więcej nie odniosła żadnych ran, cesarz zarządził jej ścięcie, co miało nastąpić około 303 roku. Została formalnie kanonizowana po długim i dojrzałym rozważeniu oraz po zbadanym i potwierdzonym uzdrowieniu bł. Pauliny Jaricot (założycielki Krzewienia Wiary i Żywego Różańca) przez papieża Grzegorza XVI. Do najbardziej oddanych czcicieli św. Filomeny należał św. Jan Maria Vianney, który wraz z Pauliną Jaricot przyczynił się do powstania tego szeroko rozpowszechnionego nabożeństwa do Filomeny, z którego słynęła Francja. Medaliki błogosławione przez Vianney’a wysyłane były do wszystkich regionów Francji i stawały się kanałami niezliczonych błogosławieństw nimi obdarowanych, a uzdrowienia wszelkiego rodzaju miały miejsce dzięki użyciu oleju, który płonął dniem i nocą przed figurą Filomeny w kościółku w Ars, gdzie teraz znajduje się kaplica Cudotwórczyni. Do czcicieli św. Filomeny należeli też św. Magdalena Zofia Barat, założycielka zakonu Najświętszego Serca, św. Piotr Chanel, pierwszy męczennik Oceanii i św. Piotr Eymard, założyciel Ojców od Najświętszego Sakramentu (tzw. eucharystów). |
____________________________________________________________________________________
Św. Filomena – patronka na nasze czasy
(By Ralph Hammann (Own work) [CC0], via Wikimedia Commons)
***
11 sierpnia przypada główne święto św. Filomeny. Ta święta, choć mało jeszcze znana w Polsce, jest patronką m.in. szczęśliwych narodzin, matek i dzieci. Sakramentalium z nią związane – Sznur św. Filomeny – jest najbardziej pomocne w czasie pokus przeciwko cnocie czystości.
O tym, jak wielką świętą jest Filomena, może świadczyć zdanie św. Jana Maria Vianney’a. Proboszcz z Ars powierzał jej wszystkie wielkie sprawy Kościoła. Kiedyś powiedział: to nie ja cuda czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany. Czcicielami św. Filomeny był także papież Leon XII, który mówił: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Czcią otaczał ją także bł. Pius IX, Grzegorz XVI oraz Paweł VI.
Filomena była prostą dziewczyną i to w dodatku żyjącą wiele wieków temu. To chrześcijanie wyprosili jej narodziny i wówczas jej rodzice, którzy byli poganami, nawrócili się i przyjęli chrzest. Filomena, jako dziecko, złożyła Chrystusowi ślub wierności i dziewictwa. Zniewolona przez cesarza Dioklecjana, tyrana i prześladowcę chrześcijan, powiedziała: „Lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę. Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.
Aż 40-dni przebywała w więzieniu, następnie skazaną ją na śmierć. Była wielokrotnie męczona. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302. Jej szczątki zostały odkryte po 1500 latach w katakumbach św. Pryscyll 24 maja 1802 roku. Na grobowcu wyryte były: napis LUMENIA PAX TIBI (Pokój Tobie, Filomeno), kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii – symbole nawiązujące do jej męczeństwa.
Po latach, kiedy za jej wstawiennictwem została z choroby serca uzdrowiona Paulina Jaricot, Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, opowiedziała o swoim uzdrowieniu Grzegorzowi XVI. Papież wysłuchał jej i zatwierdził oficjalny kult św. Filomeny. 30 września 1837 roku Filomena została wyniesiona na ołtarze.
Dziś św. Filomena jest patronką nie tylko Żywego Różańca, ale także m.in. patronką szczęśliwych narodzin, matek i dzieci i ludzi interesu. W Gniechowice na Dolnym Śląsku, gdzie znajduje się jedyna w Polsce parafia jej poświęcona, przy jej relikwiach każdego 11 dnia miesiąca odbywa się modlitwa połączona z prośbami i podziękowaniami. Jej czciciele proszą ją o szczęśliwe rozwiązanie, o rozeznanie powołania, nawrócenie, w różnych sprawach związanych z nauką, o pracę, o dar potomstwa, w różnych sprawach finansowych, o dobrą żonę czy męża.
Choć św. Filomena jest jeszcze mało znana, jej kult rozwija się. Wielu jej czcicieli nosi sznur św. Filomeny w kolorach biało-czerwonym. Biała barwa symbolizuje dziewictwo a czerwona męczeństwo. Na obu końcach znajdują się węzły, które symbolizują jej podwójny tytuł: Dziewicy i Męczennicy. Noszący sznur św. Filomeny powinni każdego dnia odmawiać modlitwę: „Święta Filomeno, dziewico i męczennico, módl się za nami, abyśmy za twym cudownym i możnym wstawiennictwem zachowali czystość ducha i serca, która zaprowadzi nas do całkowitej miłości Boga. Amen”.
pam/PCh24.pl
____________________________________________________________________________________
Święta Filomena w Gniechowicach – parafia ze świętą od zadań specjalnych
fot. Anna Majowicz
***
To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!
Filomena była ulubioną świętą św. Jana Marii Vianneya. Mówił, że „Ilekroć prosił o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze był wysłuchany”. To przy jej grobie w Mugnano cudu uzdrowienia z choroby doświadczyła Paulina Jaricot założycielka Żywego Różańca. Wielu, obok św. Rity, uznaje ją za świętą od zadań specjalnych.
Czekała 1,5 tys. lat…
Wiemy o niej niezbyt wiele a to, co wiemy, pochodzi nie z zapisów świadków jej życia, ale z objawień, które otrzymała zakonnica, matka Maria Luiza od Jezusa w pierwszej połowie XIX w. To właśnie jej Filomena wyznała, że była grecką księżniczką, która w wieku trzynastu lat towarzyszyła swoim rodzicom w czasie audiencji u cesarza rzymskiego Dioklecjana. Ten, zachwycony jej urodą, zaproponował małżeństwo, jednak ona, po ofiarowaniu wcześniej swego serca Jezusowi, odmówiła. Nic nie zdołało jej skłonić do zmiany decyzji i właśnie za to została najpierw uwięziona (na 40 dni, jak Jezus), a potem biczowana, topiona w Tybrze i ostrzelana z łuku. Po każdej serii tortur gniew cesarza wzrastał, bo dziewczyna była cudownie ocalana od śmierci. Wreszcie skazał ją na śmierć przez ścięcie mieczem. Nie zachowały się żadne przekazy o tym wydarzeniu. Dziewczyna została pochowana w rzymskich katakumbach a jej grób odnaleziono dopiero 1500 lat później, w czasie renowacji katakumb w 1802 r. Po przewiezieniu relikwii Filomeny do kościoła w Mugnano del Cardinale zaczęły dziać się cuda i tak jest do dziś…
Gniechowice są blisko…
24 czerwca 2019 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Jana Chrzciciela, abp Józef Kupny metropolita wrocławski wydał dekret ustanawiający Sanktuarium św. Filomeny w kościele parafialnym pw. św. Filomeny w Gniechowicach, która istnieje już 720 lat. Jest to jedyne sanktuarium Świętej Filomeny w Polsce… i rownież wyjątkowe miejsce dla wszystkich czcicieli Różańca i dla tych, którzy powierzają swe sprawy św. Filomenie. Przy grobie Świętej pod Neapolem nie każdemu dane będzie przyklęknąć, ale Gniechowice są blisko.
Agnieszka Bugała, Anna Majowicz/Tygodnik Niedziela
__________________________________________________________________________________
Odzyskana święta
Kaplica św. Filomeny w Ars /fot.ks. Zbigniew Chromy
***
Wśród grup modlitewnych w parafiach naszej diecezji najliczniejsza jest z pewnością Wspólnota Żywego Różańca, ruch modlitewny założony przez służebnicę Bożą Paulinę Jaricot (+1862)
Ta córka bogatego przemysłowca przeżyła swoje głębokie nawrócenie w wieku 18 lat, czyli w czasie, w którym młodzi ludzie niekoniecznie myślą o Bogu. Wydarzenie to zaowocowało założeniem przez nią Związku Lyońskiego (podstawy dzisiejszych Papieskich Dzieł Misyjnych) oraz wspomnianych już wyżej Wspólnot Żywego Różańca. Paulina za patronkę wspólnot Żywego Różańca wybrała nieznaną przed 1805 rokiem świętą o imieniu Filomena, gdyż dzięki jej wstawiennictwu odzyskała zdrowie. O św. Filomenie Matka Żywego Różańca dała następujące świadectwo: „Słyszałam, jak demony mówiły podczas egzorcyzmu: «Dziewica i męczennica, św. Filomena, jest naszym przeklętym wrogiem. Nabożeństwo do niej jest nową straszną bronią przeciw piekłu»”. Kim jest tajemnicza święta, która tak poruszyła serca wierzących żyjących w XIX wieku, że modlili się do niej papieże, m.in. bł. Pius IX oraz święci tego wieku jak bł. Bartolo Longo czy też patron wszystkich księży, a szczególnie proboszczów św. Jan Maria Vianney. Proboszcz z Ars ułożył Litanię ku czci św. Filomeny, w centrum Ars postawił jej pomnik, a w kościele parafialnym dedykował jej jeden z bocznych ołtarzy. Wszystkich zachęcał, by modlili się do niej, mówiąc: „Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… Zwróćcie się do św. Filomeny. Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”.
Odkrycie grobu św. Filomeny wiąże się z pracami archeologicznymi w katakumbach Pryscylli przy Via Salaria. Sama Pryscylla była żoną konsula Maniusza Acyliusza Glabriona, która została stracona po nawróceniu na chrześcijaństwo za panowania cesarza Domicjana pod koniec I wieku. Pod jej willą powstała sieć katakumb, gdzie chowano zmarłych. To w tych katakumbach znajduje się najstarszy naścienny wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Otóż 24 maja 1802 r. znaleziono w katakumbach grobowiec, na którym był napis umieszczony na trzech ceramicznych płytkach LUMENA, PAX TE, CUM FI. Na płytkach były także namalowane: kotwica, palma, lanca i dwie strzały, które okazały się być znakami męki, zaś sam napis po odpowiednim przestawieniu płytek brzmiał: „Pokój z Tobą, Filomeno”. Komisja, która otworzyła grobowiec, znalazła w nim szczątki młodej, mniej więcej trzynastoletniej dziewczyny. Znaleziono także zniszczony flakonik z krwią, zachowany prawdopodobnie jako upamiętnienie męczeństwa, co było wpisane w tradycję chrześcijańską tamtych czasów.
Krew została bezpiecznie umiejscowiona w kryształowej urnie. Kiedy promienie słoneczne dosięgały urny, każdy z obecnych mógł dostrzec zmieniającą się krew. Przypominała migoczące, świecące złoto i srebro, niczym diamenty, drogocenna biżuteria. Kard. Luigi Ruffo Scilla (+ 1832) tak opisuje znalezisko: „Widzieliśmy jej krew zmieniającą się w kilka olśniewających, małych, drogocennych kamieni różnych kolorów, w tym złota i srebra”. W roku 1805 starający się w Rzymie o jakieś relikwie do swojej prywatnej kaplicy ks. Francesco di Lucia z Mugnano otrzymał właśnie znalezione trzy lata wcześniej relikwie świętej, o której wiedziano na podstawie odnalezionych napisów na grobowcu, że należą do jakieś męczennicy o imieniu Filumena. Już w drodze z Rzymu do Mugnano, miejscowości leżącej koło Neapolu, zaczęły dziać się cuda uzdrowienia i nawróceń. Wydarzeń cudownych było tak wiele, że papież Leon XII nazwał św. Filomenę wielką taumaturgą (czyli cudotwórczynią) i zezwolił w roku 1826 na odprawianie Mszy św. Filomeny w jej święto, czyli 11 sierpnia. Mówił o niej: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Choć znane było jej imię, cuda dowodziły, że chodzi o wielką świętą męczennicę, nic nie wiedziano o jej życiorysie. Zatroskany tym Don Francesco di Lucia żarliwie prosił Boga o jakiś znak, który pomógłby ustalić jakieś dane życiorysu świętej oraz okoliczności jej męczeństwa. Filomena wysłuchała modlitw ks. Francesco i objawiła się siostrze zakonnej Marii Luizie od Jezusa, opisując swoje krótkie życie i przebieg męczeństwa. Ostatecznie relacja ta została zbadana i zaaprobowana przez Kościół.
Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya /fot. ks. Zbigniew Chromy
***
Postać św. Filomeny, mało dziś znanej patronki Żywego Różańca, która w XIX wieku, odkąd odkryto jej grób w Katakumbach Pryscylli przy Via Salaria, stała się bardzo popularna, tak że modlili się do niej papieże i święci.
Wśród wielkich czcicieli Filomeny wyróżniał się Jan Maria Vianney – patron wszystkich proboszczów, który z nabożeństwa do tej świętej męczennicy uczynił oręż w duchowej walce o zbawienie swych owiec. Dlatego w Ars do dziś w centrum stoi brązowa statua świętej, w kościele znajduje się boczna kaplica jej poświęcona. Proboszcz z Ars ułożył też Litanię do św. Filomeny.
Przypomnijmy, że gdy dziękowano mu za łaski, które otrzymywali proszący go o wstawiennictwo, mawiał: „Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”. Kim była święta, do której tak żarliwie modlił się patron wszystkich księży? Wobec znikomych wiadomości historycznych na jej temat, sama Filomena opowiedziała swój życiorys świątobliwej zakonnicy Marii Luizie od Jezusa. Z jej opowiadania dowiadujemy się, że zginęła ona śmiercią męczeńską 10 sierpnia 302 r. za panowania cesarza Dioklecjana, wielkiego prześladowcy chrześcijan. To za jego panowania zginęli m.in. św. Jerzy, św. Agnieszka, św. Barbara, św. Zofia, św. Kosma i Damian czy też św. January, patron Neapolu, niedaleko którego w Mugnano spoczywają dziś relikwie św. Filomeny.
Nasza święta pochodziła z arystokratycznej rodziny greckiego pochodzenia. Jej rodzicami byli Kalistos i Eutropia. Ojciec był namiestnikiem prowincji. Małżonkowie przez wiele lat nie mogli mieć dzieci, dlatego zanosili modły do bogów pogańskich, których czcili. Niestety, modlitwy ich były nieskuteczne. Wtedy ich lekarz Publiusz, który był chrześcijaninem, odważył się przedstawić im swoją wiarę, z przekonaniem, że jeśli się ochrzczą i pomodlą do chrześcijańskiego Boga, ich prośba zostanie wysłuchana. Ponieważ pragnienie posiadania potomstwa było wielkie, przyjęli radę lekarza Publiusza i krótkim czasie ich modlitwy zostały wysłuchane. Na świat przyszła córka, której nadano imię Filumena, czyli „córka światła”. Filomena jako dziecko w wieku 11 lat złożyła Jezusowi ślub dziewictwa i wierności. Gdy rodzice udali się na audiencję do cesarza Dioklecjana, 13-letnia wówczas Filomena spodobała się władcy i zaproponował jej rodzicom zawrotną karierę w zamian za rękę córki. Po odmowie Filomeny cesarz postanowił zniewolić 13-letnią męczennicę, lecz ani propozycja bogactwa, ani namowa rodziców, ani groźba męczeńskiej śmierci nie zmieniła decyzji Filomeny, która powiedziała: lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę: „Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.
Męczono ją okrutnie, ale niebo trzy razy ją „ułaskawiało”. Była biczowana, topiona z kotwicą u szyi w wodach Tybru, przeszyta gradem strzał przez oddział łuczników i uzdrawiana za każdym razem. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302 w piątek o godz. 15, czyli w godzinie śmierci Chrystusa dla miłości Którego, wzgardziła cesarzem.
Jej życiorys podyktowany przez nią wspomnianej siostrze zakonnej został zatwierdzony przez Kościół. Święta tak opisuje ostatnie chwile swego życia: „Cesarz, osobiście obecny, wychodził z siebie z wściekłości i nazwał mnie czarownicą. Sądząc, że niszczycielska siła ognia oprze się mojej czarodziejskiej mocy, nakazał rozżarzyć strzały w piecu i wtedy ponownie je do mnie wystrzelić. Tak też uczyniono. Ale strzały, gdy przeleciały pewną odległość, obrały nagle odwrotny kierunek i poleciały na tych, którzy je wystrzelili. Sześciu z tych łuczników zginęło na miejscu, wielu innych z nich odwróciło się od pogaństwa. Lud publicznie uznał wszechmoc Boga, który mnie ochronił. Tyran, przerażony szemraniem i okrzykami ludu, pospieszył się z położeniem kresu memu życiu, każąc ściąć mi głowę. Moja dusza wzbiła się do nieba do mego Boskiego Oblubieńca, aby otrzymać od Niego koronę dziewictwa i palmę męczeństwa i cieszyć się szczególnym pierwszeństwem przed wieloma wybranymi w Jego obecności”.
W Polsce znajduje się jedna parafia pod jej wezwaniem w Gniechowicach koło Kątów Wrocławskich, która od 11 sierpnia 2019 roku jest jedynym w Polsce sanktuarium św. Filomeny.
ks. Zbigniew Chromy/Tygodnik Niedziela
_______________________________________________________________________________________
10 sierpnia
Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik
Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona. Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”. Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych. Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła. Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r. Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę. Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego. W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 sierpnia
Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
dziewica i męczennica, patronka Europy
Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę. W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej. Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie. W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania. Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio. W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste. W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone. Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy. |
___________________________________________________________________________________
Od Żydówki-ateistki do karmelitanki
Wręcz niewyobrażalna jest droga Edyty Stein od ateistki żydowskiego pochodzenia do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym – mówi prof. Aleksander Bańka, filozof z Uniwersytetu Śląskiego. Dziś przypada liturgiczne wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein).
***
Edyta Stein w roku 1928 i 1942. Zdjęcia znajdują się w Muzeum w Kolonii.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Jarosław Dudała: Edyta Stein była z pochodzenia Żydówką, z przekonania ateistką. To, że zostanie katoliczką – a nawet mniszką kontemplacyjną – absolutnie nie było czymś oczywistym. To sytuacja wielu ludzi w naszych czasach: wiara nie jest dla nich czymś oczywistym. Pytanie: czy w tej sytuacji – do pewnego stopnia nowej dla Kościoła w Polsce – możemy się czegoś nauczyć z historii dr Stein?
Prof. Aleksander Bańka: Dodałbym jeszcze, że Edyta już w okresie młodości była umysłem wybitnym, wyróżniała się wybitnymi zdolnościami. Jednocześnie nie do końca potrafiła odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości, bo głębiej, na wielu poziomach ją analizowała. Rozumem doszła do doświadczenia ateizmu. Jako żydówka odeszła od swej pierwotnej religijności. Potem podczas studiów trafiła pod skrzydła Edmunda Husserla, najwybitniejszego filozofa tamtego czasu. Pokładał w niej wielkie nadzieje. Dostrzegł jej wybitny potencjał, a trzeba pamiętać, że kobiety rzadko bywały wówczas tak doceniane. Ona się wybijała. Jej habilitacja została zablokowana tylko dlatego, że była kobietą i Żydówką, a nazizm dochodził już w Niemczech do głosu.
Jeśli mówimy o jej nieoczywistej drodze do wiary, to pamiętajmy, że był to umysł wybitny, kobieta, która ogromnym wysiłkiem intelektu wspieranego łaską Bożą weszła w przestrzeń, której w ogóle byśmy dla niej nie prognozowali. Wręcz niewyobrażalna jest jej droga od ateistki żydowskiego pochodzenia, która zajmuje się doświadczeniem wiary w refleksji intelektualnej do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym. Nikt by się nie spodziewał, że ona taką drogę przejdzie. A jednak przeszła.
Jej wielkość intelektualna sprawia pewien kłopot. Bo nawet jeśli przeszła taką niesamowitą drogę, to trudno ją naśladować, bo niewielu z nas – wierzących, niewierzących i poszukujących – dysponuje tak potężnym umysłem.
Ja bym powiedział trochę inaczej: ona pokazuje, że intelekt, który jest dziś stawiany w opozycji do wiary, nie musi tej wiary blokować.
Pamiętajmy, że Edyta nie doszła do wiary wyłącznie na drodze intelektualnej. Uczciwość intelektualna sprawiła, że ona stawiała sobie pytanie o wiarę. Ale tym, co tak naprawdę ją duchowo przełamało, było doświadczenie wojennej śmierci jej przyjaciela Adolfa Reinacha oraz świadectwo jego młodej żony, która przyjęła śmierć męża z pokojem płynącym z chrześcijańskiej wiary. [Anna Reinach również była naukowcem, doktorem fizyki, z pochodzenia Żydówką, ochrzczoną jako osoba dorosła wraz mężem w Kościele luterańskim, a 8 lat po śmierci męża została katoliczką – przyp. JD.]
Drugim elementem, który doprowadził Edytę do wewnętrznego otwarcia, była lektura duchowej autobiografii św. Teresy z Ávili.
A więc – po pierwsze – intelekt nie jest dla wiary przeszkodą. Po drugie, do serca Edyty Stein przemówiły czynniki, które są dostępne dla nas wszystkich: świadectwo, spotkanie z osobą w sytuacji granicznej i uczciwość w poszukiwaniu prawdy.
Jest jeszcze jeden element, który przyciągnął ją do Kościoła katolickiego: liturgia (chyba u benedyktynów). Może liturgia to coś, do czego powinniśmy przykładać większą wagę we współczesnej ewangelizacji?
Jak najbardziej. Mamy też świadectwa tego, jak Edyta przeżywała liturgię już po swoim nawróceniu. To moment pewnej niezwykłości, jej rysu kontemplatywnego, ale także jej wrażliwości na to, co się w rzeczywistości liturgicznej dzieje. Ona może być inspiracją do tego, żeby się tej wrażliwości uczyć, bo łatwo ją zatracić. Liturgię łatwo zamienić w rutynę. Zwłaszcza, że mamy na razie jeszcze nieograniczony dostęp do Eucharystii i możemy z niej korzystać do woli. Czasem staje się ona dla nas zrytualizowanym, pustym obrzędem. A Edyta uczy nas jej głębi.
Jest jeszcze jedno doświadczenie, które bardzo mocno się z tym łączy. Biografie opowiadają, jak Edyta weszła kiedyś do prawie pustego kościoła. Obserwowała kobietę, która podeszła do ołtarza, odłożyła koszyk z jajkami i modliła się z wielką gorliwością przed Najświętszym Sakramentem. Potem wzięła te swoje jajka i wyszła z kościoła. Refleksja Edyty była taka, że w jej pierwotnym, dziecięcym doświadczeniu religijnym nie spotkała się z tym, żeby można było tak spokojnie, a jednocześnie przedziwnie i głęboko wchodzić w dialog z Bogiem. Zauważyła to u prostej kobiety. I to ją zainspirowało.
U Edyty w sposób spójny łączy się doświadczenie liturgiczne, poruszenie głębią teologicznego znaku i doświadczenie zachwytu tym, że można obcować z Bogiem w sposób tak bliski. Że jest On tak dostępny. Te rzeczy były później obecne także w jej życiu karmelitańskim.
Ona dostrzegała, że nasza rzeczywistość jest przenikniętą Bogiem. Ona, która na początku nie miała z Nim kontaktu, ale miała taką potrzebę, którą rekompensowała sobie poprzez doświadczenie estetyczne (muzykę, sztukę), później odkryła bezpośrednie doświadczenie Boga. Zewnętrzna, estetyczna strona rzeczywistości prowadziła ją do kontaktu z Bogiem. Możemy uczyć się od niej szukania i znajdowania Prawdy w otaczającym nas świecie. Uczciwe, wrażliwe podejście prowadzi nas w głąb doświadczenia Boga.
rozmawiał Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
____________________________________________________________________________________
Nasza krewna od Jezusa
– Ciociu Edyto, dlaczego to robisz? – pytała siostrzenica przyszłej świętej, Żydówki, gdy ta przyjęła chrzest. Kilkadziesiąt lat później jest na kanonizacji Edyty Stein w Rzymie. Wciąż stara się zrozumieć.
***
Edyta Stein (na dole druga od prawej) z rodziną/reprodukcja: Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Siostrzenica świętej przez lata próbowała zmierzyć się z życiorysem swojej ciotki. Podobnie jak większość rodziny Steinów i krewnych nigdy nie potrafiła zrozumieć wyboru życiowego, jakiego dokonała 30-letnia siostra jej matki: najpierw chrzest w Kościele katolickim i wstąpienie do Karmelu. W niezwykłej książce „Ciocia Edyta. Żydowskie dziedzictwo katolickiej świętej” Batzdorff kreśli portret świętej z perspektywy jej żydowskiej rodziny. Dla części krewnych Edyta jest pomostem w dialogu z katolikami. A beatyfikacja w Kolonii i kanonizacja w Rzymie były okazją do wielkich spotkań rodzinnych.
Urodzona w święto Jom Kippur, Dzień Pojednania, Edyta stała się de facto patronką odnowienia relacji rodzinnych pokoleń Steinów oraz dialogu chrześcijaństwa z judaizmem. Żydowscy krewni nie zgadzają się jednak na wyciąganie zbyt daleko idących wniosków z faktu ogłoszenia świętą jednej z nich: to nie jest droga dla wszystkich Żydów, mówią. I pytają: dlaczego Edyta została uznana za męczennicę Kościoła, choć zginęła w komorze gazowej w Auschwitz jako Żydówka, dzieląc los swoich braci i sióstr. Mają prawo stawiać takie pytania. 1 stycznia minie 90 lat od momentu chrztu Edyty Stein, jednej z najbardziej fascynujących postaci Kościoła XX w., patronki Europy.
Judaizm (nie)znany
Edyta Stein wzrastała w pobożnej rodzinie żydowskiej. Przygotowania do Paschy, zasady spożywania koszernego jedzenia, wizyty w synagodze – tego wszystkiego mogła nauczyć się w domu, obserwując matkę. Mimo to zarówno w autobiografii przyszłej świętej, jak i w książce jej siostrzenicy Susanne zaskakuje szczere wyznanie: Edyta posiadała niewielką wiedzę na temat judaizmu. Susanne tłumaczy to w ten sposób: „W judaizmie w tamtych dniach dziewczętom nie dawano nic więcej ponad podstawowe wykształcenie. Moja mama nigdy nie nauczyła się hebrajskiego i bardzo mało wiedziała o żydowskiej historii i liturgii. Będąc najmłodszą córką, Edyta doświadczyła w rodzinie osłabionego judaizmu”. Susanne zastanawia się, jak to możliwe, że osoba o tak dociekliwym umyśle i charakterze nie zdobyła się na „wyedukowanie samej siebie w judaizmie”, do którego przecież do końca życia, już jako chrześcijanka, zawsze się przyznawała. Ta niepełna znajomość judaizmu, zdaniem Susanne, nie dawała Edycie do końca prawa do krytycznych uwag pod adresem różnych aspektów wiary przodków. „Być może ciocia czuła potrzebę usprawiedliwiania przed samą sobą decyzji o opuszczeniu judaizmu i przyjęciu wiary katolickiej, próbując wykazać błędy i słabości w wierzeniach i pobożności swych przodków”, pisze po latach pani Batzdorff.
Jednocześnie siostrzenica św. Edyty nie ma wątpliwości, że w poszukiwaniu prawdy i odkryciu jej w chrześcijaństwie ciotka była uczciwa i szczera. Co ważne, przyznaje to w kontekście opisu środowiska, w jakim znalazła się Edyta po przeprowadzce do Getyngi. Tam, między innymi w środowisku uniwersyteckim, zetknęła się z wieloma nauczycielami pochodzenia żydowskiego, którzy przyjęli chrzest. Dla jednych był to wynik autentycznej przemiany duchowej, ale dla wielu pragmatyczny krok umożliwiający rozwijanie kariery w coraz bardziej antysemickiej atmosferze. Jeszcze inni widzieli w „nowej wierze” szansę na nowe doświadczenia filozoficzne. Edyta z pewnością nie należała do dwóch ostatnich kategorii. „Byłabym daleka od sugerowania, że kobieta z jej intelektem i niezależną myślą zmieniłaby wyznanie tylko dlatego, że zrobili to inni. Na pewno nie postąpiłaby w ten sposób, gdyby studia i badania w tym kierunku nie doprowadziły jej do innej wiary”, pisze Batzdorff. Jednocześnie nie jest tajemnicą, że przyszła karmelitanka była pod wielkim wpływem zarówno swojego mistrza w filozofii, Edmunda Husserla, jak i Maxa Schelera. Obaj panowie przeszli na chrześcijaństwo, a Edyta w swojej autobiografii nie kryła fascynacji wykładami Schelera, podczas których bez skrępowania mówił o swojej wierze. Z pewnością jednak rodzenie się wiary u Edyty nie było ślepym podążaniem za swoimi guru. Wiara rodzi się ze słuchania świadków, czytania, poszukiwania prawdy. Ostatecznie jest łaską od Boga. Na odkrycie i głębokie przekonanie Edyty, że to Jezus Chrystus jest tym, którego w głębi duszy pragnie każdy człowiek, czasem po omacku szukając prawdy, nałożyły się te wszystkie elementy. Ostatecznie zadecydowała lektura św. Teresy z Avila, po której zamknęła książkę i powiedziała: to jest prawda. We wspomnieniach jej siostrzenicy zaskakuje jednak stwierdzenie, że ciotka Edyta przez całe życie raczej zachowywała dla siebie najskrytsze myśli i przeżycia duchowe, choć listy świętej mogłyby sugerować coś innego. „To, co zawierały jej listy, było tylko skromnym wycinkiem tego, co poruszało ją wewnątrz. Ostatecznie, gdyby kiedykolwiek ktoś chciał wiedzieć, dlaczego została katoliczką albo dlaczego wybrała Karmel jako miejsce swego przeznaczenia, odpowiedziałaby po łacinie secretum meum mihi (ten sekret należy do mnie). Lata wcześniej rodzina scharakteryzowała Edytę jako książkę z siedmioma pieczęciami. Tajemnicza pozostała przez całe swoje życie”.
Tante
Wspomnienia Batzdorff o niezwykłej ciotce to zarówno bezradne pytania żydowskich krewnych o przyczyny „odstępstwa od wiary”, szczere analizy jej duchowej drogi, jak i ciepłe wspomnienia Edyty jako bardzo rodzinnej i ciepłej osoby. Autorka książki nie wie do końca, jak to się stało, że w różnych tekstach pojawia się jako ulubiona siostrzenica Edyty, ale z opisów wynika, że faktycznie zdążyła wejść w dość zażyłe i serdeczne relacje z „kłopotliwą” krewną. Poza tym tante (ciocia) Edyta była otaczana szacunkiem pochłoniętej intelektualną pracą osoby. „Byliśmy napominani, by zachowywać się poprawnie, by być cicho, kiedy ona pisała”. Gdy Edyta, już jako s. Teresa Benedykta od Krzyża, przebywała w klasztorze, ciągle odpisywała na listy od Susanne i innych członków rodziny. Gdy nazistowski antysemityzm rozpędzał swoją machinę w Niemczech, rodzina Edyty czuła się coraz mniej bezpiecznie. Edyta w listach pisała z żalem, że nie może ich wesprzeć. Sama musiała uciekać z klasztoru w Kolonii do Karmelu w Echt w Holandii. Żałowała, że Susanne nie może jej odwiedzić w karmelitańskim domu, gdzie mogłaby znaleźć spokój i uzdrowienie. Jednak nawet po ucieczce rodziny z Niemiec nie udało się odwiedzić ciotki w Echt. „Jestem pewna, że pokój, jaki tam znalazła, był naprawdę w niej. Czy mogła się nim podzielić, czy mogła się podzielić tym wewnętrznym pokojem ze zrozpaczoną rodziną?”, pyta Susanne Batzdorff.
Wiele o charakterze przyszłej świętej mówi historia kuzynki Susanne, Lotty. Jej akurat udało się odwiedzić Edytę w Echt podczas ucieczki do USA. Zobaczyły się przez kratę, rozmawiały, Lotta zjadła śniadanie. Na pożegnanie dostała małą książeczkę od krewnej karmelitanki. „Nie był to ani religijny traktat – pisze Susanne – ani ewangelizacyjny tekst mający nawrócić Lottę na chrześcijaństwo, ale nowela Bjørnsona. Wybór pożegnalnego prezentu dla młodej siostrzenicy ukazuje jej niechęć do jakichkolwiek prób nawracania osób z rodziny. Ciocia Edyta zachowała prawo do wyznawania wiary zgodnie z własnym sumieniem, a jednocześnie nie ośmielała się wykorzystywać bliskich więzi rodzinnych, by nawracać swoich krewnych”.
Choć Teresa Benedykta poniosła okrutną śmierć jako Żydówka i była świadoma, że dzieli los swoich rodaków, to jednocześnie znalazła się w obozie jako katoliczka. W okupowanej Holandii hitlerowcy początkowo mordowali tylko wyznawców judaizmu, oszczędzając tych Żydów, którzy przeszli na chrześcijaństwo. Sytuacja zmieniła się po stanowczym proteście holenderskich biskupów, potępiających eksterminacyjną politykę nazistów wobec Żydów. W akcie zemsty za głos prawdy wywózki do obozów zagłady objęły również neofitów, w tym Edytę i Różę z Karmelu w Echt.
„Kościół milczał”
Na beatyfikację do Kolonii w 1987 r. przyjechało ponad 20 krewnych Teresy Benedykty z całego świata. Wśród nich Susanne. Nie wszyscy z nich byli wyznawcami judaizmu, lecz również protestantami i katolikami. Na kanonizacji w 1998 r. w Rzymie pojawiło się już ponad 90 krewnych, zarówno z Europy, USA, jak i Ameryki Południowej i Izraela. Wśród nich Ernst Ludwig Biberstein, brat Susanne, który 11 lat wcześniej nie chciał przyjechać na beatyfikację. Nie przyjmował argumentów Kościoła za ogłoszeniem Edyty Stein chrześcijańską męczennicą, a nie ofiarą Holokaustu z powodu żydowskiego pochodzenia. Zdania nie zmienił, ale dał się namówić i na kanonizację już przyjechał. Jednocześnie wysłał do papieża list, w którym wyraził swoje poglądy. Najważniejsze dotyczyły oskarżenia Kościoła o milczenie w latach 30. XX w. wobec tragedii Żydów. Jego zdaniem, kanonizacja Edyty jako męczennicy chrześcijańskiej była próbą odwrócenia uwagi od pytań o odpowiedzialność chrześcijan za Szoah. Susanne przywołuje list Edyty do papieża z 1933 r. Przez dziesięciolecia nie był upubliczniany. Przyszła święta, wtedy już katoliczka, w dramatycznym apelu zwróciła się do Piusa XI o interwencję w sprawie Żydów prześladowanych w Niemczech. „My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi dziećmi Kościoła, obawiamy się, że jeśli milczenie będzie trwało dłużej, to wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy”. Zdaniem Susanne, Edyta nigdy nie otrzymała rzeczowej odpowiedzi. Jednak list, jaki papież wysłał do nuncjusza w Berlinie, może świadczyć o tym, że apel Edyty odbił się echem w Watykanie. W liście mowa jest o „wysoko postawionych osobach narodowości żydowskiej”, kontaktujących się z papieżem, który miał nakazać sprawdzenie, jakie działania można podjąć. Inne źródła podają, że jeszcze przed listem Edyty i papież, i nuncjusz Pacelli (późniejszy Pius XII) działali na rzecz prześladowanych Żydów. Susanne uważa, że pertraktowanie z Hitlerem i zawarcie konkordatu z Niemcami przeczy temu poglądowi. Ważne w rozumieniu myślenia krewnych Edyty Stein jest także to, że nie uznają oni słynnej encykliki „Mit brennender Sorge” za efekt listownej interwencji Edyty.
Szabat z Edytą
Przy całym krytycznym nastawieniu do wielu aspektów relacji katolicko-żydowskich trudno odmówić Susanne szczerości intencji i ofiarności w całym beatyfikacyjnym procesie Edyty i w prowadzeniu dialogu z chrześcijanami. Z widoczną pokorą wobec zapewne trudnego do przyjęcia dla niej zjawiska, opisuje przypadek „cudownie uzdrowionej”, jak sama pisze, Teresy Benedykty McCarthy. Ten cud przypisano wstawiennictwu św. Teresy Benedykty od Krzyża. W wieku dwóch lat mała Teresa połknęła śmiertelną dawkę tylenolu. W szpitalu stwierdzono stan śmiertelny. Imię dziewczynka otrzymała po zakonnym imieniu Edyty, bo urodziła się w rocznicę śmierci świętej. Jej ojciec poprosił krewnych i przyjaciół, by modlili się o wstawiennictwo właśnie do bł. Edyty Stein. W ciągu kilku dni dziecko zostało wypisane ze szpitala w pełni zdrowe. Lekarze byli zdumieni.
Na kanonizację do Rzymu żydowska rodzina świętej przyjechała w piątek, tuż przed szabatem. „Kiedy jest się członkiem żydowskiej rodziny w Rzymie na uroczystości wyniesienia krewnego do godności świętego – pisze Susanne – w takim czasie żydostwo staje się szczególnie ważne, a obchody szabasowe nabierają szczególnego znaczenia”. Edyta zapewne, po drugiej stronie, w tym samym czasie rozpoczynała świętować ze swoimi krewnymi. Przecież do końca pozostała Żydówką.
Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny
(Susanne Batzdorff, „Ciocia Edyta. Żydowskie dziedzictwo katolickiej świętej”, Zysk i S-ka, Poznań 2011)
____________________________________________________________________________________
Edyta Stein jest perłą
O drodze do Chrystusa św. Edyty Stein i jej związkach ze św. Janem Pawłem II mówi ks. Robert Skrzypczak. 9 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie tej niezwykłej kobiety.
***
z zasobów internetu
***
Gabriel Kayzer: Jak ważne dla współczesnego świata jest dziedzictwo św. Edyty Stein?
Ks. Robert Skrzypczak: Edyta Stein jest perłą, która pojawiła się w naszej kulturze, a dokładniej na styku kultur. Wrocław, w którym się urodziła i spędziła lata przed wstąpieniem do Karmelu, to miasto, w którym łączą się kultury żydowska i chrześcijańska, kultury polska i niemiecka. Edyta jest tego streszczeniem. Jej osoba rozwija się na skrzyżowaniu kultur. Dlatego jest perłą. A przede wszystkim jest wielką kobietą – jednym z największych intelektualistów i filozofów XX wieku. Jest kobietą, która pokochała Chrystusa, która Go wybrała i doprowadziła ten wybór do ostatecznej konsekwencji.
„Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga” – napisało Prezydium Episkopatu Polski w liście z okazji 75. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein.
Jestem wdzięczny biskupom, że zaznaczyli tę rocznicę specjalnym listem do wiernych. W ubiegłym roku obchodziliśmy 75. rocznicę męczeńskiej śmierci innego klejnotu naszego narodu i Kościoła – o. Maksymiliana Kolbego. Temu wydarzeniu towarzyszyło wiele cennych inicjatyw. Edyta Stein pozostała na uboczu, a przecież ma ona wiele do powiedzenia dzisiejszemu pokoleniu. Zwłaszcza że Jan Paweł II ogłosił ją jedną z patronek Europy, a więc to klejnot ogólnoeuropejski.
Święty Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował Edytę Stein. Czy można powiedzieć, że to Jan Paweł II odnalazł ten klejnot?
Zostałem kiedyś poproszony o dokonanie porównania Edyty Stein i Jana Pawła II. Okazuje się, że jest dużo momentów zbieżnych między życiem Edyty a życiem Karola Wojtyły. Na przykładzie tych dwóch postaci widać, co to znaczy wzajemne pomaganie sobie, które dokonuje się między świętymi. Nazywamy to świętych obcowaniem. Myślimy na ogół, że to dotyczy zaświatów albo życia pozagrobowego. Jednak także tu, na ziemi, święci pomagają sobie.
Edyta Stein była karmelitanką, a Karol Wojtyła był mocno związany z zakonem karmelitów.
Paraleli jest więcej. Edyta traci ojca w wieku dwóch lat. Karol traci matkę w wieku sześciu lat. Edyta wzrasta w cieniu matki, która ogromnie wymaga od samej siebie. Jest kimś, kto poświęca się dla swojej wielkiej rodziny. Miała jedenaścioro dzieci. Karol Wojtyła wzrasta w cieniu ojca. Też wspaniałego człowieka, który podejmuje się wychowania syna. Decyduje się dla niego przenieść z Wadowic do Krakowa, gdzie spędzają ze sobą pierwsze lata okupacji. Edyta podejmuje studia z filologii niemieckiej. Karol idzie do Krakowa studiować filologię polską. Potem również rozpoczynają swoje studia filozoficzne. Edyta jedzie do Getyngi, żeby studiować fenomenologię u Husserla. Wśród jego uczniów poznaje m.in. Maxa Schelera. Karol Wojtyła będzie potem pisał o Maxie Schelerze habilitację. Aby go poznać, nauczy się języka niemieckiego. Edyta nauczyła się języka hiszpańskiego, żeby poznać w oryginale św. Jana od Krzyża. Karol Wojtyła napisał swój doktorat ze św. Jana od Krzyża. Tych podobieństw jest bardzo dużo.
U Karola Wojtyły nie było jednak kryzysu wiary, jaki miał miejsce u Edyty Stein. Przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo.
Edyta wzrastała w rodzinie o korzeniach judaistycznych, w której judaizm był osłabiony asymilacją z kulturą niemiecką. W wieku 14 lat ogłasza się ateistką i pozostawia swój dom rodzinny. Jedzie do Hamburga do swojej ciotki, żeby szukać prawdy. Od tego momentu postanowiła, że nigdy więcej nie będzie się modlić. U Karola Wojtyły był pewien moment kryzysowy, kiedy w lutym 1942 roku, wracając z robót w kamieniołomach, zastał w domu martwego ojca. Jak mówią jego przyjaciele – to było największe załamanie w całym jego życiu. Wyrzucał sobie, że nie był przy śmierci żadnej z osób, które go kochały. Ani przy śmierci matki, ani przy śmierci brata. Potem się dowie, że miał siostrzyczkę, która nie przeżyła. Kiedy stracił ojca, spadł na niego ciężar samotności. To było parę miesięcy jakiegoś „dołowania”, z którego wyszedł we wrześniu ze światłem na życie. Rozpoczyna się nowy dialog z Bogiem, który potem zaowocuje pewnością co do jego drogi życiowej. We wrześniu 1942 roku Karol Wojtyła poprosi o przyjęcie do seminarium. Edyta Stein miesiąc wcześniej zostaje wywleczona przez gestapo z holenderskiego klasztoru w Echt. Jest Żydówką, która nie tylko przyjęła chrzest, ale jest również karmelitanką. Wydawało się, że w Holandii będzie bardziej bezpieczna. Dlatego tam została przemycona w noc sylwestrową 1938 roku. I stamtąd została, wraz ze swoją siostrą, zawieziona do obozu jenieckiego w Westerbork. 6 sierpnia 1942 roku trafia do wagonu bydlęcego jadącego do Auschwitz-Birkenau. Razem z innymi więźniami zostaje od razu rozebrana do naga i obrabowana ze wszystkiego. Idzie oddać życie dla Chrystusa. Modli się za swój naród, z którego wyrosła, i za kraj – Niemcy – który dał jej wykształcenie, modli się również za pokój na świecie. Tutaj widzimy tę bliskość. W momencie, w którym Karol Wojtyła przeżywa swoją noc duchową, w odległości kilkudziesięciu kilometrów jest kobieta, która oddaje życie za Chrystusa, modląc się za obecnych tam ludzi oraz za Kościół. Miesiąc później zostaje ujawnione powołanie Karola Wojtyły. Rozpoczyna się droga do kapłaństwa, a potem do biskupstwa i do papiestwa. Myślę, że Jan Paweł II czuł jakąś szczególną osobistą więź i nić wdzięczności wobec tego potężnego świadectwa życia i wiary Edyty Stein.
Karol Wojtyła bardzo cenił sobie duchowość karmelitańską.
Droga duchowa Karola Wojtyły była związana z silną inspiracją karmelitańską i zafascynowaniem hiszpańskimi mistykami. W Wadowicach często chodził na Msze św. do karmelitów. Wzrastał też pod wpływem lokalnego kultu o. Rafała Kalinowskiego, który był tam spowiednikiem. Później ten dzielny karmelita zostanie przez Jana Pawła II kanonizowany. W Krakowie Karol Wojtyła zetknął się również ze środowiskiem Jana Tyranowskiego. To był krawiec, a jednocześnie świecki charyzmatyk zafascynowany św. Teresą Wielką, św. Janem od Krzyża, modlitwą i duchowością karmelitańską. Zarażał do tego młodych ludzi, wśród których znalazł się właśnie Karol Wojtyła. Stąd później jego główną linią życia będzie to, co jest obecne u mistyków hiszpańskich: „Bóg nade wszystko”.
Wróćmy jeszcze do momentu kryzysu wiary u Edyty Stein. W związku z samobójstwami dwóch wujów, z powodu bankructwa, w wieku 14 lat porzuca ona wiarę.
Samobójstwa były częstym zjawiskiem wśród Żydów zasymilowanych z niemiecką kulturą, którzy wymieniali wiarę w Boga na wiarę w pieniądz. Usiłowali szybko się dorobić. Mając pustkę po Bogu, którego pozostawili, w momentach bankructwa nie znajdowali żadnej siły wewnętrznej, żadnego oparcia. Edyta wspomina o tym w genialnej książce pt. „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”, do której lektury wszystkich zachęcam. Napisała ją w 1933 roku, przed wstąpieniem do klasztoru karmelitanek, a już po przyjęciu chrztu w czasie kilkumiesięcznej wizyty w rodzinnym Wrocławiu. Są tam cudowne opisy przeżywanych oczami małej dziewczynki świąt żydowskich – Pesach, Szawuot, Sukot, Rosz ha-Szana, Jom Kippur. A potem to wszystko nagle kończy się wielkim załamaniem. Wcześniej drażniło ją, że jej starsze rodzeństwo odchodzi od wiary i lekceważy tradycję żydowską. Potem jednak przyszła kolej na nią. Chciała oderwać się od dominującej postaci matki. Ogłosiła swój ateizm i wyjechała do Niemiec. Chciała szukać prawdy.
I odkryła Chrystusa.
Jej droga do Chrystusa przebiegała etapami. To nie dokonało się nagle. Pierwszym ważnym momentem była śmierć jednego z filozofów, Adolfa Reinacha, którego poznała, studiując w Getyndze. Zginął on na froncie I wojny światowej. Edyta pojechała do jego żony Anny, żeby ją pocieszyć. Myślała, że będzie załamana. Tymczasem spotkała się z niesamowitym świadectwem. Dowiedziała się, że Reinachowie spotkali Chrystusa i we wspólnocie ewangelickiej doświadczyli wiary w Zmartwychwstałego. Świadectwo wdowy, która nosiła w sobie ogromną nadzieję, postawiło przed nią wielki znak zapytania. Kolejny etap to jej wizyta w domu przyjaciółki Jadwigi Conrad-Martius. Edyta spędziła u niej noc w wielkiej bibliotece, z której wyciągnęła na chybił trafił opasłą, grubą książkę. Była to autobiografia św. Teresy z Avila. Pochłonęła tę książkę w jedną noc. Gdy ją skończyła, powiedziała: „To jest prawda”. Zaintrygowała ją zagadka, którą jest Krzyż. Kupuje Nowy Testament, mszalik katolicki, katechizm św. Piusa X. Studiuje to wszystko i przygotowana lepiej niż niejeden doktorant studiów teologicznych zgłasza się do proboszcza, aby zdać egzamin do chrztu. Przyjmuje chrzest w wierze katolickiej. Musi się potem zmierzyć z reakcją swojej rodziny. Jej matka nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego Edyta dokonała takiego wyboru. Wydawało jej się, że córka zdradziła judaizm. Co warte podkreślenia, Edyta nie wyparła się judaizmu, żeby przyjąć chrześcijaństwo. Ona nie przeszła z judaizmu na chrześcijaństwo. Jej spotkanie z Chrystusem oznaczało przejście z nowoczesnego intelektualnego ateizmu do Jezusa Chrystusa. Najciekawszy paradoks w życiu Edyty Stein, co sama podkreślała, polega na tym, że spotkanie z Chrystusem i światło, które rzuciła na jej życie Ewangelia, pozwoliły jej odzyskać judaizm. Wiara ojców nabrała wówczas dla niej nowego kolorytu, nowych soków, nabrała sensu. Chrystus jest tym Mesjaszem, namaszczonym Żydem, wybranym przez Boga nie po to, aby zanegować judaizm, ale doprowadzić obietnice Boga złożone Żydom do pełnej realizacji. Edyta to wszystko znalazła w spotkaniu z Żydem z Nazaretu, który – jak mówią – wrócił z cmentarza. I który w jej życiu dokonał tak wiele niezwykłych rzeczy.
Warto nadmienić, że Edyta Stein miała możliwość uniknięcia śmierci, ale postanowiła, że nie będzie się ratować, tylko pójdzie na śmierć za swój naród.
Mogła się uratować. Znamy jeden z jej listów, w którym prosiła, aby nie szukać żadnej możliwości ratowania jej. Zwłaszcza nie zgadzała się na taką ewentualność, że zostanie uratowana za poparciem sióstr albo poprzez jakieś inne koneksje, a tymczasem osoby, które zostały wraz z nią aresztowane, pójdą na śmierć. Ona wręcz opowiedziała w tym liście, że zgodzenie się dzisiaj, aby pójść wraz z innymi, żeby oddać życie dla Chrystusa, jest ostateczną konsekwencją decyzji o przyjęciu chrztu. Tak napisała, bo mocno czuła swój chrzest jako zanurzenie się w losie Mesjasza. To właśnie było skandalem dla jednych, a głupotą dla drugich. Że Bóg zechciał się objawić w miejscu największej tragedii człowieka. Tam, gdzie cierpienie wytrąca człowiekowi jakąkolwiek definicję, jakiekolwiek wytłumaczenie. Gdzie człowiek zatrzymuje się wokół takiego bólu i ciemności, że ma ochotę albo wyć z rozpaczy, albo rzucić się jak zwierzę do gardła drugiemu człowiekowi. Trzeba pamiętać, że nazistowskie Niemcy to był fenomen, który bez wątpienia należy kojarzyć z pandemonium. To jest objawienie się demona, szatana. Hitler budował Trzecią Rzeszę nie na wierze chrześcijańskiej. Odwoływał się do pangermanizmu o korzeniach jak najbardziej pogańskich. Edyta Stein i Maksymilian Kolbe pokazują, że jedynym wyjściem ze zła, jakim jest grzech, nienawiść i demon, jest Jezus Chrystus, który w jakiejś kobiecie i mężczyźnie jest gotowy na nowo przyjąć na siebie to zło i nie puścić go dalej. Zatrzymać na sobie. Poprzez heroiczny akt oddania życia. Tylko miłość potężna, heroiczna jest w stanie zniszczyć dzieło diabła.
Wielu Żydów pyta jednak, czy po Auschwitz można jeszcze w ogóle wierzyć w Boga…
Narodziła się cała tradycja teologiczna, która jest nazywana teologią po Auschwitz. Przedstawicielami tej teologii są Hans Jonas i inni myśliciele żydowscy, którzy pytają o to, gdzie był wówczas Bóg. Jak Bóg mógł dopuścić do takiego zła, jakim był Holocaust? W związku z tym narodziła się religia bez Boga. Religia, która w samym środku ma metafizyczną czy aksjologiczną pustkę, a która stała się ideologią łącząca ze sobą wielu Żydów. Ona jest często związana z politycznym syjonizmem. Auschwitz z jednej strony jest miejscem pokazującym ranę ludzkości. Ale w tym miejscu, jakby w popiele, pojawiły się takie perły jak Maksymilian Kolbe i Edyta Stein. Wielu ludzi, którym się wydawało, że już nie ma większej katastrofy niż Auschwitz, po bohaterskim czynie o. Kolbego i oddaniu przez niego życia za Gajowniczka uwierzyło, że jest nadzieja. Tak samo wiele osób, które wspominały s. Edytę Stein z Westerborku czy Auschwitz, mówiło, że to była kobieta, która im dostarczała ogromną porcję odwagi i ufności w momencie, w którym po ludzku wszystko jest już stracone i beznadziejne. To są te światła, które Bóg pozwolił, aby zajaśniały w miejscu największej ciemności. Największej bezradności człowieka i pustki.
Czyli Edyta Stein może stać się dla nas symbolem tego, w którą stronę powinniśmy podążać?
Ona jest prorokiem głębokiej prawdy o człowieku. Jest prorokiem głębokiej prawdy o Bogu, który jest często ignorowany i odrzucany. •
rozmawiał Gabriel Kayzer/Gość Niedzielny
________________________________________________________________________________________
„Nieznany” list św. Edyty Stein do Piusa XI
***
Obchodzone w tym roku dwie ważne rocznice dotyczące św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein, tj. setna rocznica jej chrztu (1 stycznia) i osiemdziesiąta rocznica jej śmierci (9 sierpnia), stały się okazją do przywoływania postaci i przesłania tej Współpatronki Europy. 12 października przypada też 131. rocznica jej urodzin (1891). Warto zainteresować się m.in. listem, jaki w odległym, bo 1933 r. (niektórzy komentatorzy umiejscowili go ostatnio błędnie w roku 1935) napisała do papieża Piusa XI, informując Namiestnika Chrystusowego o prześladowaniach Żydów i chrześcijan w Niemczech i prosząc o interwencję.
O liście tym było głośno w pierwszych miesiącach 2003 r., kiedy to Stolica Apostolska udostępniła badaczom tajne archiwa z lat 1922-1933. Wśród upublicznionych dokumentów znalazł się także wspomniany list. Jakkolwiek brakuje w nim daty, badacze uważają, że mógł być napisany 12 kwietnia 1933 r. (była to akurat Wielka Środa), gdyż taką datę nosi list o. Raphaela Walzera, arcyopata benedyktyńskiego klasztoru w Beuron, zaadresowany do Sekretarza Stanu Stolicy Apostolskiej, którym był wówczas kard. Eugenio Pacelli, późniejszy Pius XII. Ojciec Walzer podjął się doręczenia listu Edyty Stein do Watykanu, zaznaczając że jego autorka jest mu „znana osobiście i w całych katolickich Niemczech, jako znakomita kobieta wielkiej wiary, świętości obyczajów i wiedzy katolickiej (z wieloma naukowymi publikacjami)”. Kardynał Pacelli pismem z 20 kwietnia 1933 r. potwierdził o. Walzerowi przekazanie listu Piusowi XI.
Zauważmy, że o. Walzer był kierownikiem duchowym Edyty Stein i często odwiedzała go ona w arcyopactwie w Bueron. Właśnie przybyła tam m.in. 7 kwietnia 1933 r., by przeżyć w rozmodleniu Wielki Tydzień i Wielkanoc. To o. Walzer ukierunkował ją ku Karmelowi.
Czy „nieznany”?
Światowe agencje informacyjne pisząc w 2003 roku o liście Edyty Stein do Papieża, nazywały go „nieznanym”. Tym bardziej, że po wojnie uważano, że list zaginął. Tymczasem Postulacja Generalna Zakonu Karmelitów Bosych w Rzymie, była od lat w posiadaniu autentyzowanej kopii tegoż listu, jak również listu arcyopata Walzera, do celów procesu beatyfikacyjnego św. Teresy Benedykty od Krzyża. Listy objęte były jednak embargiem Stolicy Apostolskiej. Faksymile, transkrypcję i fachowy komentarz do obu listów, dopiero po zniesieniu tegoż embarga, opublikował emerytowany postulator generalny karmelitów bosych, o. Symeon od św. Rodziny, pod koniec lutego 2003 roku w kwartalniku „Monte Carmelo” w Burgos (Hiszpania), nie nazywając jednak listu Edyty Stein „nieznanym”, ale autograficznym (nr 111/2003, s. 1*–32*).
O liście, w pięć lat po jego napisaniu (18 grudnia 1938 r) wspominała sama Edyta Stein, już jako siostra Teresa Benedykta od Krzyża w Karmelu w Kolonii. Stwierdziła wówczas, że było jej pragnieniem udanie się do Rzymu i osobista rozmowa z Papieżem. Gdy jednak wytłumaczono jej, że audiencja prywatna jest raczej niemożliwa, zanotowała: „Zrezygnowałam więc z podróży do Rzymu i przedłożyłam swą sprawę Ojcu Świętemu pisemnie. Wiem, że mój list doręczono Ojcu Świętemu zapieczętowany; otrzymałam też wkrótce potem jego błogosławieństwo dla siebie i dla swoich bliskich. Nic więcej”.
Czy „nic więcej”?
Czy naprawdę „nic więcej”? Wielu komentatorów, m.in. o. Gabriel Castro OCD, jest przekonanych, że list spowodował przyspieszenie podpisania konkordatu Stolicy Apostolskiej z Trzecią Rzeszą (20 lipca 1933) oraz wydanie przez Piusa XI encykliki antynazistowskiej „Mit brennender Sorge”. A dziennik włoskiej Konferencji Episkopatu „Avvenire”, już10 lipca 2001 roku opublikował artykuł: „Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) inspiratorką papieskiej encykliki”).
Encyklika papieska ukazała się 14 marca 1937 r. Mógłby ktoś zapytać, dlaczego sama Edyta Stein nie dostrzegła w niej wątków, jakie zasygnalizowała Piusowi XI w swoim liście. Otóż specjaliści (m.in. W. Kubat, G. Castro) twierdzą, że pisząc swoje wspomnienia 18 grudnia 1938 r. (tj. po półtora roku od ukazania się encykliki), Edyta Stein, mniszka klasztoru w Kolonii, mogła o niej nic nie wiedzieć, i to nie tylko ze względu brak kontaktu ze światem zewnętrznym, spowodowany surową karmelitańską klauzurą, ale przede wszystkim z powodu tego, że cenzura państwowa Trzeciej Rzeszy konfiskowała kopie papieskiego dokumentu, a tych którzy go rozpowszechniali spotykały represje ze strony Gestapo (przedruk czy posiadanie encykliki uważano za przestępstwo i skutkiem jej rozpowszechnienia była seria aresztowań i zwiększenia represji wobec Kościoła). Być może o encyklice dowiedziała się dopiero w Holandii gdzie 31 grudnia 1938 wyjechała do klasztoru w Echt, czytając list pasterski tamtejszego biskupa Józefa Huberta Lemens na Wielki Post 1939. Do listu tego, w którym biskup powołuje się właśnie na encyklikę „Mit brennender Sorge”, Edyta czyni aluzję w swej korespondencji z 10 lipca 1940 r.
Zbieżne treści
Wspomniany o. Castro wykazuje, że papieska encyklika antynazistowska w wielu punkach przejmuje prorocze intuicje późniejszej karmelitanki bosej (Edyta wstąpiła do Karmelu w Kolonii 14 października 1933 r. tj. pół roku po napisaniu swego listu do Papieża). Podobieństwo stwierdzeń encykliki z intuicjami Edyty Stein autor widzi przędze wszystkim w tych punktach, w których Pius XI mówi o potrzebie zagwarantowania wolności religijnej i podpisaniu w tym celu konkordatu, by „zaoszczędzić Naszym synom i córkom w Niemczech tarć i cierpień, których w ówczesnych stosunkach z całą pewnością można by się było spodziewać” (nr 3), oraz gdy potępia „mit krwi i rasy” (nr 20, por. nr 12,14-15) i zaznacza, że używanie tej terminologii dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu, wprowadza niepokój i „nie wolno takiej fałszywej monety brać do językowego skarbca wierzącego chrześcijanina” (nr 30). Nadto trudno nie dostrzec echa intuicji autorki listu w 12 numerze encykliki, w którym czytamy „o nadużyciach jakie się popełnia, kiedy najświętszego Imienia Bożego używa się jako etykiety bez treści dla określenia mniej lub bardziej dowolnego tworu ludzkich pragnień”. Czyż to spełnienie prośby Edyty do Papieża, „aby Kościół Chrystusowy podniósł głos, by położyć kres nadużywaniu imienia Chrystusa”?
Bardziej wyraźnie, zwłaszcza w odniesieniu do kwestii rasowej, pragnąc potępić „szczególnie tę nienawiść, która jest określana imieniem antysemityzmu”, Pius IX chciał się wypowiedzieć w encyklice „Humani generis unitas”, która była przygotowywana, jednak jej opublikowaniu przeszkodziła śmierć Papieża 10 lutego 1939 r.
Profetyczna myśl
W posumowaniu należy stwierdzić, że list Edyty Stein do Papieża, napisany w kontekście jej refleksji nad Męką Chrystusa w Wielkim Tygodniu 1993 r. (nie zapominajmy, że był to Rok Święty, ogłoszony jako taki przez Piusa XI w związku z jubileuszem 1900.lecia od śmierci Chrystusa), a nadto w kontekście prześladowani Żydów w Niemczech i przewidzianych przez nią późniejszych prześladowań chrześcijan, jakkolwiek może nie odbił się echem proporcjonalnym do oczekiwań autorki, dokumentuje jej wielką dojrzałość duchową i profetyczną myśl przyszłej karmelitanki bosej, męczennicy nazizmu i współpatronki Europy, a nadto kandydatki do tytułu doktora Kościoła, ku czemu wszczęto już oficjalnie starania. Co więcej, list stanowi kolejne ogniwo w jej dojrzewaniu duchowym, dokumentując jak bardzo przylgnęła do Chrystusa i głosiła Go nie tylko swoją „Kreuzeswissenschaft” (tj. pisząc książkę „Wiedza Krzyża”), ale swoją „Drogą Krzyża”, bo jak sama napisała i potwierdziła śmiercią w komorze gazowej, „Scientiam Crucis” (Wiedzę Krzyża) zdobywa się tylko wtedy, gdy się samemu do głębi doświadczy Krzyża. Dlatego wykrzyknęła z całego serca: „Ave Crux, Spes unica!” (Witaj Krzyżu, jedyna nadziejo!). A wszystko to w jedności ze swoim narodem żydowskim. Do swej siostry Róży, na trzy dni przed aresztowaniem, powiedziała: „Idziemy za nasz naród! […] Gdybym nie podzieliła losu mych braci, moje życie byłoby zmarnowane. […] Twój lud, Panie, Twego Izraela biorę głęboko w moje własne serce. W ukryciu modląc się i spalając w ofierze, chcę go doprowadzić do Serca Zbawiciela”.
o. dr hab. Szczepan T. Praśkiewicz OCD
Nasz Dziennik, 8-9.10.2022, s. M6.
List św. Edyty Stein do Papieża Piusa XI
Ojcze Święty!
Jako dziecko narodu żydowskiego, które przez łaskę Boga od 11 lat jest dzieckiem Kościoła katolickiego, ośmielam się wyrazić przed Ojcem chrześcijaństwa to, co boli miliony Niemców.
Od tygodni jesteśmy w Niemczech świadkami czynów, które urągają wszelkiej sprawiedliwości i człowieczeństwu, nie wspominając już o miłości bliźniego. Przez całe lata narodowosocjalistyczni przywódcy głosili nienawiść do Żydów. Ten zasiew nienawiści wzeszedł, odkąd dostali w ręce rządowy aparat przemocy i uzbroili swych stronników, wśród których niewątpliwie są elementy przestępcze. Niedawno rząd przyznał, że dochodzi do ekscesów. Jaka jest ich skala, nie możemy sobie wyobrazić, bo opinia publiczna jest zakneblowana. Ale oceniając na podstawie tego, co można dowiedzieć się tylko przez kontakty osobiste, nie chodzi w żadnym razie o odosobnione, wyjątkowe przypadki. Pod naciskiem głosów z zagranicy rząd przeszedł do „łagodniejszych” metod. Dał słowo, że „żadnemu Żydowi nie powinien spaść ani jeden włos z głowy”. Ale przez ogłoszenie bojkotu wpędza wielu – odbierając ludziom gospodarczą egzystencję, obywatelską godność i ojczyznę – w rozpacz. W ostatnim tygodniu powiadomiono mnie przez prywatne źródła o pięciu przypadkach samobójstw na skutek tych prześladowań. Jestem przekonana, że chodzi tu o powszechne zjawisko, które pochłonie jeszcze wiele ofiar. Można żałować, że nieszczęśnicy nie mają już więcej wewnętrznej siły, by dźwigać swój los. Odpowiedzialność spada jednak w dużej mierze na tych, którzy doprowadzili ich do ostateczności, a także na tych, którzy milczą w tej sprawie. Wszystko, co się stało i co dzieje się każdego dnia, pochodzi od rządu, który nazywa siebie „chrześcijańskim”. Od tygodni nie tylko Żydzi, ale i tysiące wiernych katolików w Niemczech i, jak myślę, na całym świecie czekają i żywią nadzieję, że Kościół Chrystusowy podniesie głos, by położyć kres nadużywaniu imienia Chrystusa. Czy to ubóstwienie rasy i państwowej przemocy, które codziennie radio wbija masom do głów, nie jest jawną herezją? Czy walka niosąca eksterminację żydowskiej krwi nie jest obelgą dla Przenajświętszego Człowieczeństwa naszego Odkupiciela, Najświętszej Dziewicy i Apostołów? Czy to wszystko nie stoi w drastycznej sprzeczności z postępowaniem naszego Pana i Zbawiciela, który jeszcze na krzyżu modlił się za swoich prześladowców? I czy nie jest to czarna plama w kronice tego Roku Świętego, który winien być rokiem pokoju i pojednania?
My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi dziećmi Kościoła i z otwartymi oczami patrzymy na sytuację w Niemczech, obawiamy się, że jeśli milczenie będzie trwało dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy. Jesteśmy również przekonani, że to milczenie nie będzie w stanie okupić na dłuższą metę pokoju z obecnym niemieckim rządem. Walka z katolicyzmem jest na razie prowadzona po cichu i w mniej brutalnych formach, niż walka z Żydami. Ale nie mniej systematycznie. Niedługo żaden katolik w Niemczech nie będzie mógł sprawować urzędu, jeśli bezwarunkowo nie zaprzeda się temu nowemu kursowi.
Do stóp Waszej Świątobliwości, z prośbą o błogosławieństwo apostolskie
dr Edyta Stein
docent w Niemieckim Instytucie Pedagogicznym
w Münster Westfalia
Collegium Marianum
SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE – ŻYCIE ZAKONNE/za: Nasz Dziennik, 8-9.10.2022, s. M7
_____________________________________________________________________________________________
Św. Edyta Stein i św. Maksymilian Maria Kolbe – Anne-Madeleine Plum, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons/Deon.pl
***
Pani filozof przekreśliła siebie
Raz o mało nie zatruła się gazem. Przeżywała wtedy potworną depresję. Po co mnie odratowaliście? – pytała z wyrzutem. Dwadzieścia lat później pogodzona z życiem trafiła do komory gazowej. Ale wtedy wiedziała już, że śmierć nie ma nad nią władzy.
Czemu się nie bawisz? Ambicjuszka! – głośna drwina odbiła się od ścian wrocławskiej kamienicy. – Nie mówcie tak! – krzyknęła dziewczyna. Nie lubiła tego przezwiska. Nazwały ją tak siostry, które wychowywały ją po śmierci taty. Nie pamiętała go, zmarł, gdy miała dwa lata. Matki ciągle nie było w domu; prowadziła po ojcu składnicę opału. Harowała od świtu do nocy. Miała na utrzymaniu spore mieszkanie we wrocławskiej kamienicy i aż jedenaścioro dzieci. – Ambicjuszka! – krzyknęły siostry. Edyta skuliła się, odłożyła książkę. Dlaczego mnie tak nazywają? Była uparta. Gdy nie chciała pójść do przedszkola, potrafiła postawić cały dom na głowie. – Nazywano mnie mądrą Edytą – wspominała po latach. – Bardzo mnie to bolało, bo brzmiało, jakbym z tego powodu była zarozumiała.
Zobaczycie: będę wielka
– O czym tak rozmyślasz? – mama pogładziła czarne włosy córki. – O niczym… – zmieszała się dziewczyna. Jej bladziutką, delikatną twarz oblał rumieniec. Za nic nie przyznałaby się, że myślała o przyszłości. Czuła, że nie mieści się w ciasnych mieszczańskich ramach i jest przeznaczona do czegoś wielkiego. Marzyła o sławie. Nie, tego nie powiedziałaby mamie. Mogłoby ją to zranić. Widziała, jak bardzo troszczy się o rodzinę. To były trudne czasy: wuj, a rok później stryj stali się finansowymi bankrutami i odebrali sobie życie. Te śmierci wstrząsnęły dziewczynką. Często widziała matkę, gdy krzątając się po domu, szeptała: „Słuchaj, Izraelu, twój Bóg jest jeden”. Była szczerze wierzącą Żydówką. Sporo wycierpiała. Owdowiała, miała cały dom na głowie. Największym jej zmartwieniem było jednak to, że na jej oczach dzieci, jedno po drugim, odchodziły od wiary. Synowie kpili ze zwyczajów szabatu, córki, słysząc słowa Tory, wzruszały ramionami. Malutka Edyta obserwowała ich uważnie. Urodzona w 1891 roku w Jom Kippur, wielkie święto pojednania i pokuty, chciała uciec jak najdalej od świata psalmów i midraszy. I uciekała. W świat książek.
Po co mnie odratowaliście?
Przeżywała ogromny konflikt. Świat ją oszukiwał: była niezwykle zdolna, a jednak gdy rozdawano nagrody, Edytę pominięto. Nie pytała, dlaczego. Była Żydówką – słowo to zaczynało brzmieć jak wyrok. Wrażliwa czternastolatka bardzo to przeżyła. Do końca życia zapamiętała jednak ciepłe słowa dyrektora, który w czasie pomaturalnego komersu rzucił: „Uderz w kamień, a wytrysną skarby!”. To była jawna aluzja do jej nazwiska. Stein to po niemiecku kamień.
Zdała na wrocławski uniwersytet. Studiowała germanistykę, historię i psychologię. – Jestem ateistką i feministką – odpowiadała twardo, ale jej głowę nieustannie bombardowały setki pytań: Gdzie znajdę prawdę? W zatopionym w modlitwach świecie matki? W ironii rodzeństwa? Zaufała psychologii, a później filozofii. Stały się jej prawdziwą pasją.
W czasie studiów przeżyła potworną depresję. „Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu – wspominała. – Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem, nie umiałam niczym się cieszyć”. Kiedyś wraz z siostrą o mały włos nie zatruły się przypadkowo gazem. Gdy otworzyła oczy, wyszeptała: „Jaka szkoda! Dlaczego w tej głębokiej ciszy nie pozostawiono nas na zawsze?”.
Filozof opatruje rany
Uciekła z Wrocławia. Po trosze dlatego, że dusiła się w tym mieście. Zasadniczy powód był jednak inny: przygotowując referat z psychologii, natknęła się na wydawnictwa Edmunda Husserla, ojca fenomenologii. Połknęła je z wypiekami na twarzy. Czuła, że odpowiadają na wiele jej pytań. Młoda, zdolna studentka spakowała się i ruszyła do Getyngi. Na studia germanistyczne i filozoficzne. Do samego Husserla!
Zaczęła studia u mistrza. Czuła się ogromnie szczęśliwa, radość trwała jednak krótko. Wybuchła wojna. – Wygasło moje życie osobiste; jeżeli przeżyję wojnę, podejmę je jako dar – pisała młodziutka studentka filozofii. Na własną prośbę trafiła do szpitala zakaźnego w morawskich Hranicach. Od świtu do nocy krzątała się przy rannych. Była nieprzytomna ze zmęczenia.
Już w czasie wojennej zawieruchy Edyta rzuciła się w wir pracy uniwersyteckiej. Pracowała nad doktoratem: siedziała w książkach dzień i noc. – Gdy wołano mnie na obiad, wracałam jakby z innego świata i szłam wyczerpana, ale radosna – wspominała. Obroniła doktorat we Fryburgu, gdzie Husserl otrzymał katedrę, a w 1916 roku została nawet jego asystentką.
Trzęsienie ziemi
Wciąż uważała się za ateistkę. Jej deklaracje brzmiały już jednak mniej pewnie niż przed laty. Pan Bóg dawał jej coraz mocniejsze znaki swojej obecności. W Getyndze poznała młodego docenta Adolfa Reinacha. Zafascynowała ją jego dobroć i delikatność. Prawdziwym trzęsieniem ziemi była wiadomość: młody filozof zginął na froncie. Edyta odwiedziła jego żonę. Spodziewała się, że po przekroczeniu progu zastanie histerię czy przygnębienie. Ujrzała pełną pokoju, pogodzoną z życiem wdowę, która zdradziła sekret swego zachowania: kilka miesięcy temu przyjęliśmy chrzest w Kościele protestanckim. – Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela On tym, którzy go niosą – notowała zdumiona panna Stein. – Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża.
Od deski do deski
Łaska nie wdarła się w jej życie z dnia na dzień. Delikatnie drążyła skałę. Edyta dostrzegła, że religia odpowiada na pytania, wobec których filozofia pozostaje bezradna. Gdy w 1921 roku wpadł jej w ręce opasły tom „Życia świętej Teresy z Avila”, przeczytała go z wypiekami na twarzy. – Byłam tak pochłonięta, że nie przerwałam czytania, póki nie doszłam do końca. Kiedy zamknęłam książkę, musiałam sama sobie wyznać: To jest prawda!
W życiu Edyty rozpoczął się nowy etap. „Studium filozofii jest chodzeniem nad przepaścią” – notowała, ale nie miała jeszcze odwagi uklęknąć pod krzyżem. – Jedyną moją modlitwą była tęsknota za prawdą – wspominała. Zmagała się. Przez całe życie dążyła do poznania prawdy, a gdy już jej dotknęła, chciała być jej wierna. Bez zastrzeżeń, do końca. Po kryjomu biegała na poranne Msze. W końcu dała za wygraną. Poprosiła o chrzest.
„W roku Pańskim 1922, w dniu 1 stycznia została ochrzczona Edyta Stein, lat 30, doktor filozofii. Po dobrej nauce i przygotowaniu przeszła z judaizmu na łono Kościoła i otrzymała na chrzcie świętym imiona Teresa – Jadwiga” – notował ksiądz w kronice parafialnej. W tym dniu Kościół świętował uroczystość Obrzezania Pańskiego: dla Żydów akt włączenia w naród Izraela. Dla Edyty rozpoczęcie nowego życia. Matka nie zaakceptowała wyboru córki, która powiedziała jej o tym na klęczkach. Twarda Żydówka, której nie złamały dotąd zawirowania życiowe, rozpłakała się.
Panna Stein rozpoczęła dziesięcioletnią pracę nauczycielki. Jej pasjonujące wykłady stawały się coraz popularniejsze. Do tego stopnia, że Edytę nazwano „głosem katolickich Niemiec”.Żyła skromnie. Niemal klasztornie. Sporo czasu spędzała w kaplicy. Uczyła dziewczęta, a po pracy ślęczała nad tłumaczeniami dzieł Newmana i świętego Tomasza. Jej żydowskie pochodzenie znów brzmiało jak wyrok: nie mogła zrobić habilitacji. Z dnia na dzień dojrzewało w niej pragnienie wstąpienia do klasztoru. Czekała. Jej nawrócenie nie było fruwaniem neofity. Przeczuwała, że jej życie będzie naznaczone cierpieniem. Patrząc na zawieszony nad biurkiem krzyż, westchnęła: O, jak bardzo mój naród będzie musiał cierpieć, zanim się nawróci!
Za kratami
W 1933 roku zapukała do kolońskiego Karmelu. Miała mizerne szanse zostania mniszką: była 42-letnią Żydówką, bez posagu. Dla Boga nie było to jednak przeszkodą. Edyta zamieszkała za kratami. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża. W dniu jej profesji wieczystej zmarł Husserl. Dwa lata wcześniej, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, gdy odnawiała swoje śluby, zmarła matka. Dla młodej karmelitanki była to wyraźna odpowiedź z nieba. Długo modliła się o ich zbawienie. Pracę naukową przerywała szyciem, sprzątaniem, doglądaniem schorowanych sióstr. Była szczęśliwa i starała się opowiedzieć o tym rodzinie. Słowa były jednak bezradne wobec tego, co czuła. Czy niewierząca rodzina mogła zrozumieć słowa: „Wzorem Matki Najświętszej całkowicie siebie przekreślić, a zatopić się w życiu i cierpieniu Chrystusa”?
Idziemy ginąć
W Niemczech wrzało. Zamykano żydowskie sklepy, wyrzucano Żydów z publicznych stanowisk. Po pogromie nocy kryształowej życie Edyty było zagrożone. Przeniesiono ją do holenderskiego Karmelu w Echt. Zza krat obserwowała wybuch wojny. Gdy pod klasztor podjechał gestapowski samochód, nie opierała się. Mogła uciec, odrzuciła jednak takie rozwiązanie. Wychodząc, powiedziała do swojej przerażonej siostry Róży, która również po chrzcie trafiła do Karmelu: „Chodź, idziemy cierpieć za nasz lud”. To były ostatnie słowa, które słyszały mniszki. Już wcześniej wspominała im, że chce być ubogą Esterą, która wstawia się u Boga za ludem, chcąc ocalić go z zagłady. Na karteczce, którą zostawiła, wzruszone mniszki przeczytały: „Wiedzę Krzyża można posiąść jedynie wtedy, gdy czuje się ciężar krzyża w całym jego ogromie”. Czuła jego ciężar w obozie w Amersfoort i Westerbork, i w czasie koszmarnej podróży do Oświęcimia. Czuła, gdy 9 sierpnia 65 lat temu zaryglowano drzwi komory gazowej.
Oko w oko
– Z całej duszy i z całego serca wierzę w Boga i w Jego Opatrzność – zawołał rabbi z Raciąża przed plutonem egzekucyjnym. – Nawet jeśli pozostaną po mnie jedynie kości, to będą one krzyczeć: „Któż, o Panie, podobny do Ciebie!” – szepnął rabbi z Piaseczna w obliczu śmierci. Jak modliła się czekająca na śmierć w lasku brzezińskim karmelitanka, córka Izraela? Kobietom powiedziano, że czekają na kąpiel. Ale Edyta przeczuwała, że to będzie inne zanurzenie: w śmierć, w cierpienie jej Oblubieńca. Szukała Go tyle lat, chwila spotkania była tak blisko. Edyta „przekreśliła siebie”, zrosła się całkowicie z krzyżem. Zatrzaśnięto drzwi komory. To się nie mogło inaczej skończyć.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia.org, Domena publiczna
***
Mistyczne wizje św. Edyty Stein
Traktowanie św. Edyty Stein jako mistyczki wcale nie jest czymś zupełnie nowym, aczkolwiek niezbyt częstym. Poruszenie więc problematyki mistyki w kontekście duchowości osoby, która nie jest powszechnie kojarzona z mistyką, stwarza możliwość uczynienia kolejnego kroku naprzód w kierunku zmiany raczej powszechnego, choć niesłusznego, myślenia o elitarności mistyki. Mistyka owszem jest elitarna, ale nie wynika to z jej natury.
Edyta Stein nie uważała mistyki za coś nadzwyczajnego. Napisała: “Wszyscy chrześcijanie powołani są do tego, co najbardziej istotne, mianowicie – zjednoczenia z Bogiem. Nie zjednoczenie z Bogiem jest rzeczą nadzwyczajną, ale towarzyszące mu często ekstazy, wizje, itd.” (1).
Powszechnie wiąże się dziś mistykę z tym, co stanowi jej istotę relatywizując jej nadzwyczajne przejawy. A istotą mistyki jest głębokie życie duchowe, zwane mistycznym. Wszyscy powołani są do świętości (2), ale nie wszyscy do doświadczeń mistycznych. W związku z powyższym wszyscy, powołani są do życia mistycznego, czyli do tej pełni chrześcijańskiego życia, w którym dominuje wpływ działania Ducha Świętego do tego stopnia, że żyje już nie chrześcijanin, ale Bóg w nim.
Coraz bardziej zbliżamy się do utożsamienia życia mistycznego z wysokim stopniem życia duchowego wymaganym do świętości. Stąd już pozostaje do zrobienia jeden krok polegający na utożsamieniu mistyki z życiem mistycznym. Jak wiadomo nie ma powszechnej zgody teologów na postawienie tego kroku, a przynajmniej nie było w przeszłości. Dzisiaj, wydaje się, że, po prostu, nie ma innej drogi, niż postawienie tego znaku równości. Jeżeli mówimy o mistyce Edyty Stein, to właśnie dzięki traktowaniu mistyki w jej istocie, nie zaś w jej nadzwyczajnych przejawach.
W sprawie rozumienia podjętego tematu należy wyjaśnić, że nie chodzi nam o teorię mistyki omawianą w pismach naszej bohaterki, bo tutaj jest całkowicie zależna od dzieł, które komentuje, a więc od Pseudo Dionizego, św. Jana od Krzyża i św. Teresy, ale o mistykę jako rzeczywistość dotyczącą Edyty Stein.
Referat składa się z trzech części: pierwsza dotyczy powiązań naturalnego życia duchowego Edyty Stein z mistyką, drugi dotyczy przejścia od jej filozofii do mistyki, by w końcu wyłonić pewne założenia wynikające z jej doświadczenia mistycznego.
1. Od “natury” do mistyki
W życiu mistycznym zawsze dochodzi do głosu czynnik ludzki i boski. Z punktu widzenia teologicznego czynnik boski zawsze wyprzedza czynnik ludzki. Mistyczna bierność stanowiąca próg chrześcijańskiej mistyki i jej charakterystyczną cechę, jest doświadczeniem pierwszeństwa Bożego działania. Doświadczając jej wierzący może całkowicie dać się Bogu prowadzić. Jego życie duchowe nabiera odtąd cechy posłuszeństwa Duchowi Świętemu i zdania się na Boga we wszystkim. Edyta Stein jeszcze w okresie poprzedzającym nawrócenie znajdowała się w sytuacji duchowej niezwykle sprzyjającej życiu mistycznemu. Poszukiwała prawdy i była całkowicie na nią otwarta. W takim przypadku Bóg posiada bardzo łatwy przystęp do człowieka by dać się mu bliżej poznać gdy tylko nadejdzie stosowny czas.
Patrząc na swoją historię sprzed nawrócenia Edyta nie przypisuje sobie zasługi, ale oddaje cześć Bogu za to, że tak doskonale wykorzystał wszystkie sytuacje i wydarzenia do tego, by Go mogła odkryć i spotkać.
Ten ludzki czynnik mistyki można w omawianym przypadku zawrzeć w wyrażeniu: “poszukiwanie prawdy”, co już wczoraj zostało podkreślone. Jest to cecha tak bardzo charakterystyczna dla duchowości Edyty Stein, że mogłaby zostać uznana za dominującą cechę jej duchowości. Wypowiada tę swoją szczególną predyspozycję życia mistycznego jeszcze przed nawróceniem w słynnym zdaniu: “Kto szuka prawdy, szuka Boga, chociażby nawet o tym nie wiedział” (3). Droga jej życia do wiary, to droga do Prawdy, która była dla niej sprawą życia, nie tylko działalności naukowej. Edyta odnalazła Boga od innej strony niż dzieje się to normalną koleją rzeczy. Dochodzi do Boga wychodząc niejako od wnętrza swojej osoby, od pragnień własnego istnienia.
W jej dziełach pochodzących z okresu przedchrześcijańskiego znajdziemy świadectwa, które najwyraźniej dowodzą posiadania przez nią szczególnego doświadczenia Boga o charakterze mistycznym. Czy to jest możliwe poza kontekstem łaski chrztu św.? Pytanie nie jest nowe, a odpowiedź nie może być tak po prostu twierdząca lub przecząca. Zależy to bowiem od sposobów pojmowania mistyki. Jeden z najwymowniejszych tekstów w tym względzie znajduje się w dziele o Psychicznej przyczynowości.
“Istnieje stan odpoczynku w Bogu, stan całkowitego odpoczynku duchowej działalności, w którym nie czyni się planów, nie podejmuje się decyzji, nie tylko nic się nie czyni, ale i całą przyszłość oddaje się Bożej woli, «powierza się» całkowicie «przeznaczeniu». Ten stan, trochę znam, po tym jak doświadczenie, które przekracza moje siły, pochłonęły całkowicie moje duchowe energie i odebrały mi wszelką możliwość działania. Przyrównany do zatrzymania działalności z powodu braku naturalnej siły odpoczynek w Bogu jest czymś zupełnie nowym i nie do przezwyciężenia. Tamten był milczeniem śmierci, na jego miejsce wchodzi poczucie, że jest się strzeżonym, uwolnionym od wszelkiej troski, przymusu i odpowiedzialności za działanie. W miarę jak oddaję się temu uczuciu, stopniowo nowe życie zaczyna mnie wypełniać i, bez żadnego wysiłku ze strony mej woli, popychać w kierunku nowych przedsięwzięć. Ten napływ życiodajnej energii zdaje się pochodzić od działalności i siły, które nie są moje i który staje się we mnie czynny. Jedynym koniecznym wymaganiem tych nowych narodzin duchowych zdaje się być pewna zdolność przyjęcia, skoro ona opiera się na strukturze osoby, która wyjęta jest spod mechanizmów psychicznych” (4).
Edyta Stein jeszcze w okresie poprzedzającym nawrócenie znajdowała się w sytuacji duchowej niezwykle sprzyjającej życiu mistycznemu. Czy jednak to wystarczy, by móc być podmiotem autentycznego doświadczenia mistycznego? Bez powoływania się na mistyczne autorytety można odpowiedzieć następująco na postawiony problem: szczególne doświadczenie Boga przed przyjęciem chrztu jest możliwe, gdyż u Boga nie ma nic niemożliwego, a przykład takiego doświadczenia znajdujemy w życiu św. Pawła pod Damaszkiem. Sprawą otwartą może być jedynie zakres treściowy tego doświadczenia. Chrześcijańskie doświadczenie mistyczne jest bowiem nieodłącznie związane z Misterium Chrystusa. W przypadku osoby nie znającej Chrystusa Bóg może dać się jej poznać w sposób nadzwyczajny, aby się nawróciła i szukała Go na drodze Objawienia.
Nie ulega wątpliwości, że Edyta opisuje szczególny rodzaj doświadczenia duchowego, które dotyczy jej osoby. Najbliższe miesiące jej życia, po których przeszła na katolicyzm przyjmując chrzest, wydają się być najbardziej logiczną odpowiedzią na charakter opisanego doświadczenia. Poszła za Chrystusem aż po przyjęcie w sposób dobrowolny krzyża i dogłębnie zrozumiała jego zbawczą tajemnicę, co ukazała w ostatnim swoim dziele Wiedza krzyża.
2. Od filozofii do mistyki
Filozofia Edyty Stein. Naturalne poszukiwanie oparcia na solidnym gruncie prawdy stanowiło też o sposobie uprawiania przez nią filozofii, od której, bez problemów, przeszła do mistyki.
Wydaje się na pierwszy rzut oka, że filozofia i mistyka niewiele mają wspólnego ze sobą. Tymczasem zależy to od traktowania jednej i drugiej rzeczywistości. Wychodząc od natury tych dyscyplin można powiedzieć, że pierwsza, zgodnie ze swoim etymologicznym znaczeniem, jest umiłowaniem mądrości, jest dochodzeniem do prawdy naturalnym wysiłkiem ludzkiego umysłu. Przez filozofię św. Tomasz rozumie całą wiedzę naturalną (5); druga jest również wiedzą, mądrością otrzymaną od Boga. Ten dar wymaga także wysiłku ludzkiego umysłu, serca i całej osoby, jednak ludzki wysiłek nie gwarantuje jeszcze otrzymania Bożego daru. Filozofia i mistyka są zatem dwoma odrębnymi drogami dochodzenia do mądrości. Przy odpowiednim pojmowaniu mądrości ich drogi mogą się spotkać. Taki przypadek ma miejsce u Edyty Stein. W dziele Byt skończony a Byt wieczny zauważa, że filozofię można rozumieć nie tylko jako wiedzę, ale również jako umiejętność. O takiej wiedzy i umiejętności w teologii mówi się w odniesieniu do jednego z darów Ducha Świętego (6), jakkolwiek nowożytna logika nie podziela takiego jej pojmowania. Stojąc na gruncie jej życia filozofia i mistyka spotykają się ze sobą, harmonizują, a nawet potrzebują siebie nawzajem. Zatem do spotkania filozofii i mistyki potrzebne jest pośrednictwo człowieka, który poszukuje Prawdy.
Trzeba tutaj podkreślić sposób uprawiania przez Edytę zarówno filozofii jak i teologii. Filozofia była dla niej sposobem życia. W niej szuka odpowiedzi na pytania, które stawia jej życie (7).
Fenomenologia pozwala jej odrzucić wszelkie uprzedzenia, z jakimi podchodziła do rzeczywistości obiektywnej, a przyjmować rzeczywistość taką, jaka jest. Była to nowa forma spotkania z rzeczywistością: od strony bezpośredniej obserwacji i doświadczenia, pozwolić, by “istota” przedmiotu kontemplowanego została uchwycona przez czyste duchowe spojrzenie podmiotu (8), co zostało nazwane przez Husserla “intuicją”. Trzeba jednak zaznaczyć, że Husserl nie był realistą, ale idealistą. Nie chodziło mu o rzeczywistość obiektywną, ale o fenomen tej rzeczywistości, który jawi się w świadomości. Edyta pójdzie dalej w swoim szukaniu Prawdy.
Taka działalność intelektualna wymaga głębokiej umysłowej ascezy, polegającej na porzuceniu wszelkich racjonalistycznych uprzedzeń. Ten sposób otwierania się na rzeczywistość posiada wiele wspólnego z kontemplacyjnym spojrzeniem mistyka. Jest oczywiście ta zasadnicza różnica, że Bóg jako “przedmiot” kontemplacji osiągany jest nie wysiłkiem człowieka, ale sam udziela się człowiekowi. Mistyka także wymaga wielkiej ascezy, zdjęcia z siebie myślenia i postępowania “starego człowieka”, by móc kontemplować oblicze Boga takiego, jaki rzeczywiście jest, wolnego od zniekształceń, jakie poczynił człowiek swoim wyobrażeniem. Nic dziwnego, że wielu fenomenologów husserlowskich spotykając Chrystusa, nawróciło się na chrześcijaństwo (Max Scheler, Adolf Reinach, Dietrich von Hildebrand).
Przejście od filozofii do mistyki moglibyśmy nazwać, interpretując jedno z jej poważnych dzieł, od Bytu Skończonego do Bytu Wiecznego. Edyta szczerze szukała odpowiedzi na pytanie o skończoność człowieka i znalazła otwarte drzwi do Bytu Nieskończonego, do Boga. Edyta nie tyle znalazła Prawdę, co otwarła się na Prawdę, by ją przyjąć i Boża Prawda, Prawda Osobowa wyszła jej na spotkanie.
Edyta pisze traktaty filozoficzno-teologiczne, jednak nie są one podobne do wypracowań początkujących naukowców, gdzie nieustannie przytaczają opinie innych, sami nie mając na ten temat wielkiej albo nawet żadnej wiedzy. Ona pisze, wiedząc doskonale, co pisze. Stąd częste głosy komentatorów jej traktatów, że mają one charakter wybitnie autobiograficzny. Zresztą Edyta sama niejako przyznaje się do pewnej tożsamości życia i myśli. Doskonale rozumie, że człowiek szczery, autentyczny wypowiada siebie we wszelkim swoim działaniu (9).
W mistyce Edyta znalazła prawdziwą towarzyszkę życia, poszukiwań Prawdy (10). Zarówno filozofia jak i mistyka były dla niej nauką żywą. Od młodości nosiła w sobie tęsknotą za kontemplacją Prawdy, która była celem jej naukowego życia. Można powiedzieć w pewnym sensie, że całe jej życie było modlitwą, której treść to poszukiwanie prawdy. Po nawróceniu jej modlitwa polegała na kontemplowaniu Prawdy. Staje się to szczególną rzeczywistością od dnia wstąpienia do Karmelu w Koloni, tj. od 14 października 1933 r.
W tych latach obok poszukiwań naukowych zagłębia się w głębokim życiu mistycznym. I to osobiste głębokie doświadczenie mistyczne przebija przez wszystkie pisma komponowane w klasztorze. Tym bardziej, że większość z nich posiada charakter duchowy i mistyczny. W filozoficznym dziele Byt Skończony a Byt Wieczny uważa doświadczenie mistyczne za szczyt filozofii (11).
Wychodząc od własnego doświadczenia mistycznego, dodatkowo ubogacona mistyką św. Jana od Krzyża i św. Teresy oraz Pseudo Dionizego, Edyta szkicuje swój obraz teologicznej antropologii. Odkrywa owo centrum duszy niedostępne dla ludzkiego umysłu, gdzie dokonuje się zjednoczenie człowieka z Bogiem i gdzie człowiek decyduje o realizacji siebie.
Doświadczenie mistyczne Edyty Stein. Pisanie ostatniego swojego dzieła, Wiedzy krzyża, było dla Edyty wielką łaską dlatego, że pozwoliło jej żyć w logice wiedzy krzyża, iść drogą mistycznej transformacji w Chrystusa (12). Na sam szczyt Góry miłosnego zjednoczenia z Bogiem Edyta dała się prowadzić św. Janowi od Krzyża. Wiedza krzyża posiada charakter głęboko autobiograficzny. Całe jej doświadczenie Chrystusa cierpiącego, droga jej bolesnej akceptacji krzyża, ale i jej wewnętrznej otwartości na Ducha Świętego, znalazły wyraz na stronicach tego jej dzieła.
Z tego, co dotąd powiedzieliśmy wiadomo, że doświadczenie Boga nie jest sprawą jedynie ostatnich lat życia. W momencie, kiedy Edyta pisze Byt skończony a Byt wieczny (1936), ma jasną świadomość Bożej obecności w swoim życiu, może nie jako Oblubieńca darzącego ją w sposób doświadczalny swoją miłością, ale jako czynnej i twórczej Opatrzności. W dziele tym kwestię współistnienia wszystkiego w Logosie obrazuje przykładem z własnego życia. Człowiek planuje i podejmuje poszczególne decyzje, ale podłożem tego wszystkiego jest Boży plan, który daje się dobrze odczytać może dopiero po latach (13).
“Obieram określony kierunek studiów i poszukuję uniwersytetu, który zapewnia mi specjalne kształcenie w moim zawodzie. Powiązanie obu spraw jest tu sensowne i zrozumiałe. Ale w fakcie, że właśnie w tym mieście uniwersyteckim poznaję człowieka, który, «przypadkiem» tu także studiuje i któregoś dnia poruszam z nim «przypadkiem» zagadnienia światopoglądowe, nie dostrzegam na razie wcale związku dla mnie zrozumiałego. Kiedy jednak po latach myślę o moim życiu, widzę jasno, że ta rozmowa miała na mnie decydujący wpływ, chyba nawet bardziej «istotny» aniżeli całe moje studia; i przychodzi mi na myśl, że może «właśnie dlatego musiałam do owego miasta pojechać». Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Boga. I im częściej coś takiego mnie spotyka, tym żywsze jest we mnie przekonanie płynące z wiary, że – gdy się patrzy od strony Boga – nie ma przypadków i że całe moje życie aż do najdrobniejszych szczegółów zostało nakreślone w planach boskiej opatrzności i przed oczyma wszystko widzącego Boga prezentuje się jako doskonałe powiązanie sensu. Wtedy to zaczynam radować się na światło chwały, w którym także mnie ma się kiedyś odsłonić tajemnica tego powiązania sensu” (14).
Edyta ma jasną świadomość obecności Boga w swoim życiu. Wydaje się, że jest to nie tylko obecność wiary, ale również obecność doświadczana, której owocem jest poznanie sensu własnego życia i misji. Tego rodzaju zrozumienie posiadała już wcześniej. Z roku 1933 pochodzi następujące świadectwo:
“Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego Krzyż zostaje teraz złożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, lecz ci, co rozumieją, ci muszą być gotowi w imieniu wszystkich wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże jak. Gdy nabożeństwo się skończyło, miałam wewnętrzną pewność, że zostałam wysłuchana. Ale na czym ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam” (15).
Sens tego doświadczenia może rozjaśnić jej dziełko Drogi poznania Boga na temat doktryny mistycznej Pseudo Dionizego.
“Co daje prorokowi pewność, że stoi on w obliczu Pana? Niekoniecznie naoczne widzenie ani siła wyobraźni. Prawdziwy kontakt z Bogiem pozostawia wewnętrzną pewność, że pochodzi od Boga. Ta pewność polega na «poczuciu wnętrza» przez Obecnego. Nazywamy je w najwłaściwszym znaczeniu doświadczeniem Boga. Jest ono jądrem wszelkiego przeżycia mistycznego, osobowym spotkaniem Boga. Może mu towarzyszyć też wizja zmysłowa, jak u Izajasza” (16).
“Właśnie w swym najgłębszym wnętrzu człowiek ma przystęp do Boga, i w takim tylko wypadku wolno mówić o Jego doświadczeniu i poznaniu. «Poczucie obecności Bożej’ nazwaliśmy zasadą wszelkiego doświadczenia mistycznego. Jest to zaledwie początek, najniższy stopień mistycznego życia modlitwy. Stąd aż do szczytu «kontemplacji wlanej», do trwałego zjednoczenia z Bogiem, prowadzą różne stopnie i przejścia. W każdym wyższym stopniu Bóg bogaciej i głębiej objawia się i udziela duszy, która otrzymując ciągle głębsze i lepsze przenikanie i poznanie Boga, chce na nie odpowiedzieć coraz bardziej totalnym oddaniem siebie” (17).
Totalne oddanie siebie Bogu za naród i prawdziwy pokój s. Teresy Benedykty jest swego rodzaju sprawdzianem doświadczenia mistycznego.
Jednym z ostatnich świadectw literackich, które potwierdza wzniosłość jej życia mistycznego, jest następująca poezja:
“Kim jesteś, słodkie Światło, które mnie zalewasz
i rozjaśniasz ciemności mojego serca?
Ty mnie prowadzisz swą ręką jak matka;
Jeżeli mnie pozostawisz,
Nie postąpię naprzód nawet jednego kroku.
Jesteś przestrzenią, która ogarnia moje istnienie
i w której ono się ukrywa.
Gdybyś mnie opuścił, runęłoby w przepaść
nicości, z której je podniosłeś do istnienia.
Jesteś bliżej mnie niż ja sobie (…),
Jednakże jesteś niepojęty
I łamiesz łańcuchy każdego imienia:
Duchu Święty – Wieczna Miłości!” (18).
3. Droga do mistycznego zjednoczenia
Nie zamierzamy szukać etapów duchowej drogi w klasycznym tego słowa znaczeniu, gdyż tamte podziały uwzględniają życie wyłącznie chrześcijańskie i to począwszy od duchowego nawrócenia. Edyta pokazuje drogę do mistycznego zjednoczenia każdemu człowiekowi szukającemu Prawdy. Nie chodzi nam też o szczegółowe określenie etapów duchowej drogi Edyty Stein, ale przede wszystkim o wyznaczenie jej obowiązującego wszystkich ludzi kierunku jej postępu. Należy stwierdzić, że posiada ona mistyczną wizję ludzkiego życia. Ukazuje ją w dziełach pisanych w Karmelu w ostatnich latach życia, mając przed oczyma własną drogę życiową. Pierwszym etapem tej drogi jest wezwanie do życia wewnętrznego (nie mówimy tu jeszcze o życiu chrześcijańskim). Natomiast cały dalszy proces, który współistnieje z pierwszym etapem, możemy nazwać procesem śmierci i zmartwychwstania jako konsekwencja uczestnictwa w misterium Chrystusa. Epicentrum tego procesu, jeśli tak wolno powiedzieć, znajduje się w centrum duszy.
Rozwiniemy tu krótko tylko dwa momenty tego podwójnego procesu: wezwanie do osobistego życia wewnętrznego, które zawsze wymaga oczyszczenia oraz mistyczne zjednoczenie z Bogiem w centrum własnej duszy.
3.1. Powołanie do życia wewnętrznego i wewnętrzne oczyszczenie
Wezwanie do pielęgnowania życia wewnętrznego wynika już ze struktury osoby, która odkrywa we własnym wnętrzu sens swojej ziemskiej egzystencji. Wezwanie osoby do wnętrza jej duszy u Edyty nie jest bezpośrednio związane z łaską inhabitacji Trójcy Świętej, a wejście do własnego wewnętrznego sanktuarium niekoniecznie dokonuje się, jak u wielkiej Teresy, tylko przez modlitwę. Własne wnętrze pojmuje wychodząc od struktury duszy, zaznacza jednak, że Teresa i w tej kwestii zgodziłaby się prawdopodobnie z nią:
“Dusza ludzka jako duch i obraz Ducha Bożego, ma afirmować cały świat stworzony poznając go i kochając, widzieć w tym swoje powołanie i zgodnie z nim działać. Strukturze świata stworzonego odpowiadają mieszkania duszy: mamy tu na uwadze różnorodność jego głębi. Jeśli zaś najbardziej wewnętrzne mieszkanie zastrzeżone jest Panu stworzenia, oznacza to również, że jedynie z ostatecznej głębi duszy i niejako z punktu samego Stwórcy można powziąć najbardziej rzeczywisty obraz stworzenia, nie obejmujący wprawdzie wszystkiego do końca, bo to przynależy jedynie Bogu, ale obraz bez zniekształceń. Potwierdza się więc to, co św. Teresa ukazała jasno, że wejście w siebie prowadzi do stopniowego zbliżania się do Boga” (19).
Wezwanie do wnętrza oznacza “postępujące ciągle zdobywanie coraz czystszego i słuszniejszego nastawienia do świata” (20) i wobec Boga. Dokonuje się to nie tylko poprzez modlitwę, ale także poprzez refleksję prowadzącą do poznania siebie. “Jako duch i odbicie Ducha Bożego, posiada dusza nie tylko poznanie świata zewnętrznego, ale również samej siebie. Jej całe życie duchowe jest świadome i daje możliwość wglądu w siebie, nawet poza modlitwą” (21). Tą drogą nie schodzimy jednak do samej głębi naszej istoty. Poznanie siebie, jakie zdobywamy przez zewnętrzny kontakt z ludźmi, zawiera wiele błędów, “które pozostają przed nami zakryte, dopóki Bóg przez rzeczywisty wstrząs wewnętrzny – przez wezwanie do wnętrza – nie zdejmie nam z oczu zasłony” (22). W tym momencie Edyta dopiero potwierdza tezę Teresy Wielkiej, że bramą do wewnętrznego mieszkania jest modlitwa. Lęk przed spotkaniem Boga zasłania ludziom wnętrze duszy, a jednocześnie, stwierdza Edyta: “Nikt tak nie wniknął w głębię duszy jak ludzie, którzy gorącym sercem kochali świat i oswobodzeni mocną ręką Boga od zaplątania się w jego sprawy, zostali wciągnięci do własnego wnętrza, do jego głębokich rejonów” (23). Wymienia tu św. Teresę i pokrewnego jej duchowo św. Augustyna. Dla zrozumienia owego ruchu człowieka ku jego wnętrzu, o czym mówią święci, Edyta proponuje rozróżnienie duszy i “Ja”. “Ja zdaje się być ruchowym punktem w przestrzeni duszy gdzie «ja» się zatrzymuje, powstaje świadomość i rozjaśnia pewien obręb, czy to we wnętrzu duszy, czy w otaczającym świecie, ku któremu jest zwrócone (…). Do tego właśnie miejsca jest ciągle wzywane (…) nie tylko do otrzymania najwyższych łask mistycznych, mistycznego zjednoczenia z Bogiem, lecz by móc powziąć ostateczne decyzje, do których został powołany człowiek jako osoba wolna” (24). To miejsce, gdzie się podejmuje wolne decyzje, jest także miejscem wolnego zjednoczenia z Bogiem (25).
Z tych względów do istoty zjednoczenia należy oddanie swej woli Bogu; “jest to warunek obowiązujący wszystkich i wszyscy możemy go wypełnić. Decyduje on o mierze naszej świętości. Jednocześnie determinuje zjednoczenie mistyczne, nie będące w naszej mocy, a wypływające z czystego daru Boga. Stąd wydaje się sprawą możliwą życie w ośrodku duszy i kształtowanie siebie i swego życia, nawet bez łask mistycznych” (26).
Zjednoczenie mistyczne nie może się więc dokonać bez procesu interioryzacji, który prowadzi do centrum duszy.
Ten proces interioryzacji wymaga oczyszczenia, czy mówiąc językiem Jana od Krzyża, przejścia najpierw przez noc zmysłów a potem ducha. Nie chodzi o rezygnację z używania naszych zmysłów, ale o nauczenie się korzystania z nich inaczej, niż to czynimy z natury. “Należy zmienić zasadniczy stosunek do świata poznawanego zmysłami” (27). Noc można utożsamić z krzyżem. Nie chodzi o samo podjęcie własnego krzyża, ale i zgodę na śmierć na tym krzyżu. To jednak nie leży w naszej mocy. Uśmiercić w nas wszelkie korzenie grzechu może tylko Bóg, dlatego konieczna jest bierna noc zmysłów i ducha. “Czynne wejście w ciemną noc zmysłów jest równoznaczne z ochotnym przyjęciem krzyża oraz cierpliwym niesieniem go (…). Lecz niosąc jedynie krzyż – nie umiera się. Aby w pełni przejść noc musi człowiek umrzeć grzechowi. Można się wydać na ukrzyżowanie, ale nie można się samemu ukrzyżować. Dlatego wszystko, co uczyniła noc czynna musi byś uzupełnione w nocy biernej, to znaczy przez samego Boga” (28). Noc bierna nie oznacza jedynie śmierci dla grzechu, ale staje się także szkołą dla wszystkich cnót. “Radości przeplatają się tu z bolesnymi doświadczeniami” (29). W tym procesie oczyszczenia zmysłów i ducha, śmierci człowieka zmysłowego dotrzymuje kroku zmartwychwstanie człowieka duchowego, zgodnie z tym, co głosi liturgia Kościoła (30).
Tego procesu nie będziemy jednak szczegółowo omawiać. Uczyniliśmy to podczas Tygodnia Duchowości o św. Janie od Krzyża (31). Można tu jedynie wspomnieć, że nasza Święta streszcza w tym względzie naukę św. Jana od Krzyża zawartą w drugiej i trzeciej księdze Drogi.
Konkluduje rozważanie o nocy św. Jana twierdzeniem, że to kontemplacja wlana sprawia śmierć i zmartwychwstanie do nowego życia (32). Wiara jest punktem odniesienia dla rozumu, kontemplacja natomiast punktem odniesienia dla centrum duszy, a więc do najgłębszych duchowych sił człowieka, i obydwie rzeczywistości stanowią narzędzie w ręku Boga.
3.2. Komunikacja człowieka z Bogiem w centrum duszy
Bóg komunikuje się człowiekowi w centrum duszy. Komentarz tego zagadnienia stanowi najbardziej oryginalny wkład w interpretację dzieła Jana od Krzyża przez Edytę. Nie jest to nowy etap mistycznego itinerarium, ale ona wyjaśnia teraz czym jest to nowe życie. Człowiek znajduje się u siebie, gdy jest w swoim najgłębszym centrum. Dopiero stamtąd może wychodzić do zewnętrznego świata i wówczas ten świat nie będzie w stanie przeniknąć tego centrum. Jednak dopiero zjednoczenie z Bogiem pozwala człowiekowi wniknąć do własnego najgłęb szego wnętrza (33). Tam też człowiek może stać się zdolny do prawdziwie wolnych decyzji. Aktem w najwyższym stopniu wolnym jest oddanie się duszy Bogu. Dzięki temu Bóg wszystko działa w duszy, a jej nie pozostaje nic innego, jak przyjmować to Boże działanie (34). Wolność człowieka w mistycznym zjednoczeniu przybiera postać postawy biernej.
W tym momencie Edyta stawia pytanie: Co dzieje się z większością ludzi, którzy nie dochodzą do mistycznych zaślubin? “Czy przebijają się do własnego wnętrza, by stamtąd podejmować decyzje, czy też zdolni są jedynie do decyzji mniej lub więcej powierzchownych?” (35). Nie da się według niej odpowiedzieć prostym tak lub nie. I pokazuje na przykładach, jak ludzkie “ja” uwikłane w ziemskie przywiązania musi się natrudzić, by pójść za dobrem, jakie pokazuje wiara, a czasami w ogóle nie ma tej wolności (36).
W tej głębinie własnego bytu dokonuje się zjednoczenie człowieka z Bogiem. Edyta opisując tak dokładnie proces interioryzacji “ja” i osobistej wolności całkowicie zależnej od przebywania “ja” w centrum duszy, co jest z kolei możliwe dzięki zjednoczeniu z Bogiem, śledzi i opisuje własną drogę.
Zakończenie
Edyta Stein identyfikuje istotę chrześcijańskiej mistyki ze zjednoczeniem z Bogiem, o którym św. Jan od Krzyża poucza, że wymaga doskonałej zgodności ludzkiej woli z wolą Bożą (DGK II, 5). Lektura jej pism, zarówno autobiograficznych jak i naukowych, pozwala odnaleźć istotne cechy życia mistycznego u ich autorki. Jej droga do mistycznego zjednoczenia z Bogiem jest świadectwem na to, że Bóg poszukuje każdego człowieka nie patrząc na granice formalnej przynależności religijnej. Może też dokonywać cudów wewnętrznej przemiany ludzkiego serca, gdy ten jest otwarty na prawdę. Zauważyć należy ogromny wpływ wychowania rodzinnego na późniejsze wybory człowieka. Wbrew pozorom nawrócenie na chrześcijańską wiarę Edyta pośrednio zawdzięcza swojej matce, która tak głęboko wpoiła jej umiłowanie prawdy. Zawdzięcza je jednak przede wszystkim sobie, temu, że pozostała osobą tak bardzo szlachetną i wierną własnemu ludzkiemu bytowi, co otwarło jej drogę i doprowadziło do Bytu Wiecznego.
o. Jerzy W. Gogola OCD
(1) Cyt. za: I.J. Adamska, Niewidzialna Nowa Rzeczywistość, (w:) Nowa Rzeczywistość. Filozofia i świadectwo Edyty Stein, Poznań 2000, s. 196, (całość 191-202).
(2) Zob. LG 39.
(3) Congregatio pro Causis Sanctorum, P.N. 1182, Teresiae Benedictae a Cruce. Positio super martyrio et super virtutibus, Roma 1986, s. 69.
(4) Z dzieła Przyczynowość psychiczna V, 3, cyt. Za: M. Paolinelli, Esperienza mistica e conversione, (w:) “Teresianum” 49 (1998), nr 2, s. 533.
(5) Por. E. Stein, Byt skończony a Byt wieczny, Kraków 1995, s. 50.
(6) Por. tamże, s. 47.
(7) Por. F.J. Sancho Fermin, “Del ser finito al ser eterno”. El paso de la filosofia a la mistica en Edith Stein, (w:) MteCarm, 107(1999), s. 371.
(8) Por. tamże, s. 371.
(9) Zob. E. Stein, Wiedza Krzyża. Studium o św. Janie od Krzyża, przeł. I.J. Adamska, Kraków 19992, s. 17.
(10) Pisząc Wiedzę Krzyża zauważa: “Mówiąc o wiedzy krzyża nie mamy na myśli wiedzy w zwykłym znaczeniu; nie jest ona czystą teorią, to znaczy jedynie powiązaniem (…) prawdziwych twierdzeń, ani też idealną konstrukcją myślową, prawidłowym wnioskowaniem. Wiedza krzyża to uznana prawda – teologia krzyża – prawda żywa rzeczywista i działająca; wpada ona w duszę na kształt ziarna, zapuszcza w niej korzenie i wzrasta. Wyciska na duszy swe znamię, przez nie promieniuje i daje się poznać. (…) Ta żywotna forma i moc kształtuje w najgłębszym wnętrzu duszy sposób pojmowania życia, pewien obraz Boga oraz świata, który wyraża się w pojęciach. Coś podobnego znajdujemy w nauce św. Jana od Krzyża” (tamże, s. 19, 20).
(11) “Doskonałym wypełnieniem tego, ku czemu zmierza filozofia jako dążenie do mądrości, jest sama Mądrość Boża, prosty ogląd, jakim Bóg obejmuje siebie samego i całe stworzenie. Najwyższą postacią urzeczywistniania się duchaumysłu stworzonego, osiągalną oczywiście nie własną siłą, jest widzenie (ogląd) uszczęśliwiające, którego mu Bóg użycza, gdy go jednoczy z sobą; uczestnicząc w boskim życiu osiąga on udział w boskim poznaniu. Na ziemi najbliższy tego najwyższego celu jest ogląd mistyczny” (tamże, s. 59).
(12) Giovanna della Croce, Preghiera liturgica e preghhiera contemplativa, (w:) Edith Stein beata Teresa Benedetta della Corce. Vita, dottrina, testi inediti, a cura di E. Ancilli, Roma 1987, s. 101.
(13) Por. E. Stein, Wiedza krzyża…, dz. cyt., s. 139n.
(14) E. Stein, Byt…, dz. cyt., s. 148.
(15) S. Teresa Benedykta od Krzyża, Światłość w ciemności. Wybór pism duchowych, t. 1, Kraków 1977, s. 220.
(16) S. Teresa Benedykta od Krzyża OCD, Z własnej głębi. Pisma różne, Kraków 1978, s. 183-184.
(17) Tamże, s. 185-186.
(18) Cytat za: Giovanna della Croce, Preghiera liturgica…, s. 102.
(19) E. Stein, Twierdza duchowa, (w:) Światłość w ciemności, dz. cyt., t. 2, s. 329.
(20) Tamże.
(21) Tamże.
(22) Tamże, s. 330.
(23) Tamże, s. 333.
(24) Tamże, s. 334.
(25) Por. tamże.
(26) Tamże.
(27) E. Stein, Wiedza Krzyża…, dz. cyt., s. 61.
(28) Tamże, s. 64.
(29) Tamże.
(30) Por. tamże, s. 70.
(31) Zob. J.W. Gogola, Oczyszczenia nocy ciemnej u św. Jana od Krzyża, (w:) Na drodze zjednoczenia z Bogiem, Kraków 2000, s. 135-150.
(32) Zob. E. Stein, Wiedza Krzyża…, dz. cyt., s. 204.
(33) Por. tamże, s. 180-181.
(34) Por. tamże, s. 180.
(35) Tamże.
(36) Por. tamże, s. 180-181.
Światłość w ciemności,
Karmelitański Instytut Duchowości,
Wydawnictwo Karmelitów Bosych,
Kraków 2003
mp/Wydawnictwo Karmelitów Bosych
Fronda.pl
__________________________________________________________________________________________
Niewygodna święta
święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) 1891 – 1942
fot. flickr.com/ WBUR Boston’s NPR News Station/PCh24.pl
***
W życiu św. Edyty Stein skupiają się jak w soczewce różne wątki europejskiej tradycji. Jej pasja filozoficzna przywodzi na myśl tradycję grecką, żydowskie korzenie tradycję judaistyczną, nawrócenie – tradycję chrześcijańską. Wychowała się na styku kultur niemieckiej, żydowskiej i polskiej. Religijnie – na styku wiary żydowskiej, ewangelickiej, katolickiej oraz oświeceniowej quasi-religijnej niewiary. Może być osobą niewygodną dla wszystkich tych opcji. Dla Niemców za mało niemiecka, dla Żydów, choć ofiara Holocaustu, to jednak „przechrzta”, dla ewangelików zbyt katolicka, choć to świadectwo ewangelickiej rodziny przyczyniło się do jej nawrócenia, dla ateistów czy feministek będzie uchodzić za zdrajcę ich postępowych ideałów. Katolikom jej droga do wiary może wydać się zbyt intelektualna, za mało „charytatywna”. Auschwitz od razu kojarzymy ze św. Maksymilianem, z jego aktem oddania życia za brata, a o św. Edycie nie pamiętamy w tym kontekście. A przecież i ona zginęła w tym samym piekle. I ona dobrowolnie poszła na śmierć. Jako Żydówka i jako chrześcijanka. Mogła się uratować, proponowano jej to, odmówiła. Nie oddała życia za konkretnego człowieka, ale zginęła w duchu solidarności z własnym narodem, z którym czuła się zjednoczona nie tylko więzami krwi i religijnej tradycji, ale najbardziej przez to, że była uczennicą ukrzyżowanego Mesjasza, Żyda. Święty Maksymilian ma swoją celę śmierci, która przechowuje pamięć o jego heroizmie. Śmierć Edyty pozostała anonimowa, zagazowana i spalona, ukryta pośród cierpienia milionów jej sióstr i braci. Nie chciała, by chrzest dawał jej jakiekolwiek doczesne przywileje. „Jeżeli nie mogę dzielić losu moich braci i sióstr, moje życie jest jakby zniszczone” – odpowiedziała, gdy proponowano jej ratunek. „Doświadczenie tej kobiety, która musiała stawić czoło wyzwaniom naszego burzliwego stulecia, staje się dla nas wzorem” – mówił Jan Paweł II podczas kanonizacji. Akcentował, że jej życie jest potrójną lekcją: wolności, poszukiwania prawdy i cierpienia. Lekcja wolności: „Współczesny świat zwodzi nas kuszącą wizją otwartej bramy, która ma oznaczać, że wszystko jest dozwolone. Zarazem nie chce dostrzec ciasnej bramy rozeznania i wyrzeczenia” – zauważył papież i zwracając się do młodzieży, dodał: „Wasze życie nie jest niekończącym się dniem otwartych drzwi! Nie zatrzymujcie się na powierzchni, ale docierajcie do głębi rzeczywistości! A kiedy nadejdzie pora, miejcie odwagę dokonać wyboru! Bóg czeka na was, byście złożyli swoją wolność w Jego dobrych dłoniach”. Lekcja prawdy. Życie św. Edyty uczy, że nie ma wolności bez prawdy, a prawda i miłość są ze sobą nierozdzielnie związane. „Św. Teresa Benedykta od Krzyża mówi nam wszystkim: Nie uznawajcie za prawdę niczego, co jest wyzute z miłości. I nie uznawajcie za miłość niczego, co jest wyzute z prawdy! Jedno bez drugiego staje się niszczycielskim kłamstwem”. I wreszcie lekcja cierpienia: „Święta naucza, że droga miłości do Chrystusa prowadzi przez cierpienie. Kto naprawdę miłuje, nie cofa się przed perspektywą cierpienia: godzi się na komunię cierpienia z umiłowaną osobą. (…) Dzięki miłości cierpienie staje się owocne, samo zaś cierpienie pogłębia miłość”. Jan Paweł II przywołał też słowa świętej: „Żadne dzieło duchowe nie przychodzi na świat bez wielkich boleści”. Czy nie zapominamy o tym? Również w Kościele? Święci przypominają. •
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
8 sierpnia
Święty Dominik Guzman, prezbiter
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże. Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił. Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże. W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie. Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody. Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną. Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy. Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później. Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi. W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry. Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu. Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r. Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie. Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy. W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec. | |
____________________________________________________________________________________
Św. Dominik
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 3.02.2010
św. Dominik /El Greco/Wikimedia Commons, Licencja: 0
***
Drodzy bracia i siostry!
W ubiegłym tygodniu omawiałem wspaniałą postać Franciszka z Asyżu, dzisiaj natomiast chciałbym przedstawić innego świętego, który w tym samym okresie w zasadniczy sposób przyczynił się do odnowy współczesnego sobie Kościoła. Jest nim św. Dominik, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, znany także jako zakon braci dominikanów.
Bł. Jordan z Saksonii, który stanął na czele zakonu jako następca Dominika, sportretował go najpełniej w sławnej modlitwie: «Rozpalony Bożą gorliwością i nadprzyrodzonym ogniem, wybrałeś dla siebie najdoskonalszą formę życia apostolskiego, w wielkiej miłości, w zapale ducha i w ślubie ubóstwa». Uwydatnia on ten właśnie zasadniczy rys świadectwa Dominika: rozmawiał zawsze z Bogiem i o Bogu. W życiu świętych zawsze idą z sobą w parze miłość do Pana i do bliźniego, szukanie chwały Bożej i pragnienie zbawienia dusz.
Dominik urodził się w Hiszpanii, w Caleruedze, ok. 1170 r. Wywodził się ze szlacheckiej rodziny ze Starej Kastylii, a dzięki wsparciu wujka księdza zdobył wykształcenie w sławnej szkole w Palencii. Szybko wyróżnił się zamiłowaniem do studiów nad Pismem Świętym oraz tak wielką miłością do ubogich, że sprzedawał książki, które w jego czasach były dobrami o wielkiej wartości, by za uzyskane w ten sposób pieniądze pomagać ofiarom nieurodzaju.
Przyjął święcenia kapłańskie i został wybrany na kanonika kapituły katedralnej w Osmie — diecezji, z której pochodził. Chociaż nominacja ta mogła przysporzyć mu prestiżu w Kościele i społeczeństwie, nie traktował jej jako osobistego przywileju ani wstępu do błyskotliwej kariery kościelnej, lecz jako posługę, którą pełnił z oddaniem i pokorą. Czyż kariera i władza nie kuszą nawet tych, którzy kształtują życie Kościoła i nim zarządzają? Mówiłem o tym parę miesięcy temu, podczas święceń kilku biskupów: «nie dążymy do zdobycia władzy, prestiżu, uznania dla nas samych. (…) Wiemy, jak w społeczeństwie świeckim, a nierzadko również w Kościele sprawy mogą ucierpieć, gdy wielu z tych, którzy piastują odpowiedzialne stanowiska, zabiega o dobro własne, a nie wspólnoty, nie o wspólne dobro» (homilia podczas konsekracji pięciu biskupów, 12 września 2009 r., «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11-12/2009, s. 34).
Biskup Osmy, który miał na imię Diego, prawdziwy i gorliwy pasterz, prędko dostrzegł duchowe zalety Dominika i zaprosił go do współpracy. Razem udali się do Europy Północnej z misją dyplomatyczną, którą powierzył im król Kastylii. Podczas podróży Dominik uświadomił sobie, że Kościół jego czasów stoi w obliczu dwóch ogromnych wyzwań, jakimi były nie zewangelizowane ludy na północnych krańcach kontynentu europejskiego oraz podziały religijne, osłabiające życie chrześcijańskie na południu Francji, gdzie działalność grup heretyckich wywoływała zamieszanie i oddalała od prawdy wiary. Dlatego Dominik postawił sobie jako cele apostolskie działalność misyjną pośród nie znających światła Ewangelii oraz powtórną ewangelizację wspólnot chrześcijańskich. Papież poprosił Dominika, który z biskupem Diego udał się do niego po radę, by poświęcił się przepowiadaniu wśród albigensów, heretyckiej grupy, głoszącej dualistyczną koncepcję rzeczywistości, opartą na dwóch jednakowo potężnych pierwiastkach stwórczych — dobru i złu. Ugrupowanie to gardziło zatem materią, bo wywodziła się ona z pierwiastka zła, odrzucało również małżeństwo, a także negowało wcielenie Chrystusa, sakramenty, przez które Pan «dotyka» nas za pośrednictwem materii, oraz zmartwychwstanie ciał. Albigensi cenili sobie ubogie i surowe życie — pod tym względem mogli stanowić wzór — i krytykowali bogactwo kleru swojej epoki. Dominik podjął się tej misji z entuzjazmem i wypełniał ją właśnie poprzez przykład swego ubogiego i surowego życia, głoszenie Ewangelii i publiczne rozprawy. Tej misji głoszenia Dobrej Nowiny poświęcił resztę swego życia. Jego synowie zrealizowali potem również inne marzenia św. Dominika: misję ad gentes, to znaczy wśród tych, którzy nie znali jeszcze Jezusa, oraz misję wśród mieszkańców miast, zwłaszcza uniwersyteckich, gdzie nowe prądy umysłowe wystawiały na próbę wiarę ludzi wykształconych.
Ten wielki święty przypomina nam, że w sercu Kościoła zawsze musi płonąć ogień misyjny. Nakazuje on wciąż głosić Ewangelię tym, którzy o niej słyszą po raz pierwszy, a kiedy trzeba — głosić ją również na nowo: Chrystus jest bowiem najcenniejszym dobrem, które ludzie wszystkich epok i zakątków świata mają prawo poznać i pokochać! Pocieszający jest również w dzisiejszym Kościele widok tak wielu pasterzy i wiernych świeckich, członków starych zakonów i nowych ruchów kościelnych, którzy z radością poświęcają życie temu najwyższemu ideałowi: głoszeniu Ewangelii i dawaniu jej świadectwa!
Do Dominika Guzmana przyłączyli się potem inni ludzie, których pociągał ten sam cel. I tak stopniowo, z pierwszej fundacji w Tuluzie zaczął się rodzić Zakon Kaznodziejski. Dominik posłusznie stosując się do wskazań papieży swoich czasów, Innocentego iii i Honoriusza iii, przyjął starożytną Regułę św. Augustyna, przystosowując ją do wymogów życia apostolskiego, zgodnie z którymi on sam oraz jego towarzysze prowadzili działalność kaznodziejską przemieszczając się z miejsca na miejsce, a następnie powracali do swoich klasztorów, będących miejscami studiów, modlitwy i życia wspólnotowego. Dominik podkreślał w sposób szczególny dwie wartości, które uważał za niezbędne, aby misja ewangelizacyjna się powiodła: życie wspólnotowe w ubóstwie oraz studium.
Przede wszystkim Dominik i Zakon Kaznodziejski prowadzili życie żebracze, nie mieli zatem wielkich posiadłości ziemskich, którymi trzeba zarządzać. Ta cecha sprawiła, że mogli łatwiej poświęcać się studiom oraz wędrownemu przepowiadaniu, co było dla ludzi konkretnym świadectwem. System rządów w ich dominikańskich klasztorach i prowincjach był oparty na kapitułach, które wybierały swoich przełożonych, zatwierdzanych następnie przez wyższych przełożonych. Tego typu organizacja pobudzała życie braterskie i odpowiedzialność wszystkich członków wspólnoty, wymagała bowiem głębokich przekonań osobistych. Wybór tego systemu podyktowany był faktem, że dominikanie przepowiadali prawdę Bożą, a więc musieli żyć zgodnie z tym, co głosili. Zgłębiana i dzielona w miłości z braćmi prawda stanowi najgłębszy fundament radości. Bł. Jordan z Saksonii mówi o św. Dominiku: «Przyjmował on każdego człowieka do wielkiego łona prawdy, a ponieważ kochał wszystkich, wszyscy go kochali. Miał zasadę, by radować się z osobami szczęśliwymi i płakać z płaczącymi» (Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum autore Iordano de Saxonia, wyd. H.C. Scheeben, [Monumenta Historica Sancti Patris Nostri Dominici, Romae 1935]).
Po drugie, Dominik zdecydował się na odważny gest; chcąc, by jego towarzysze zdobyli solidną formację teologiczną, nie zawahał się posyłać ich na ówczesne uniwersytety, chociaż wielu ludzi Kościoła patrzyło na te ośrodki kultury z nieufnością. W Konstytucjach Zakonu Kaznodziejskiego studium ma wielkie znaczenie jako przygotowanie do apostolatu. Dominik chciał, żeby jego bracia oddawali się studiom zapamiętale, pilnie i pobożnie; podstawą tych studiów była dusza wszelkiej wiedzy teologicznej, czyli Pismo Święte, a cechował je szacunek dla wymogów rozumu. Rozwój kultury powoduje, że pełniący posługę Słowa na różnych poziomach muszą być dobrze przygotowani. Zachęcam więc wszystkich, pasterzy i świeckich, do pogłębiania tego «wymiaru kulturalnego» wiary, aby piękno prawdy chrześcijańskiej mogło być lepiej pojmowane oraz by wiara mogła być rzeczywiście karmiona, umacniana, a także broniona. W tym Roku Kapłańskim zachęcam seminarzystów i kapłanów, by doceniali duchową wartość studium. Jakość posługi kapłańskiej zależy również od tego, czy ofiarnie oddajemy się studium prawd objawionych.
Dominik, który chciał, by założony przez niego zakon składał się z kaznodziejów-teologów, przypomina nam, że teologia ma wymiar duchowy i duszpasterski, ubogacający duszę i życie. Kapłani, osoby konsekrowane, a także wierni mogą odnaleźć głęboką «radość wewnętrzną» w kontemplowaniu piękna prawdy pochodzącej od Boga, prawdy zawsze aktualnej i żywej. Hasło braci kaznodziejów — contemplata aliis tradere — pomaga nam następnie odkryć w kontemplacyjnym studium owej prawdy cel duszpasterski, ponieważ owoce własnej kontemplacji muszą być przekazywane innym.
Kiedy Dominik umarł w 1221 r. w Bolonii, w mieście, które ogłosiło go swoim patronem, jego dzieło cieszyło się już wielkim powodzeniem. Przy poparciu Stolicy Apostolskiej Zakon Kaznodziejski rozpowszechnił się w wielu krajach Europy, służąc dobru całego Kościoła. Dominik został kanonizowany w 1234 r. i swoją świętością wskazuje nam jakie środki są nieodzowne, aby działalność apostolska była skuteczna. Po pierwsze pobożność maryjna, którą kultywował z miłością i pozostawił jako cenną spuściznę swoim synom duchowym, którzy w dziejach Kościoła położyli wielkie zasługi w popularyzowaniu modlitwy Różańca świętego, tak drogiej ludowi chrześcijańskiemu i bogatej w wartości ewangeliczne, będącej prawdziwą szkołą wiary i pobożności. A po drugie, Dominik, który opiekował się kilkoma klasztorami żeńskimi we Francji i w Rzymie, wierzył głęboko, że modlitwa wstawiennicza jest ważna, aby praca apostolska była owocna. Dopiero w raju zrozumiemy, jak bardzo skutecznie modlitwa sióstr klauzurowych towarzyszy działalności apostolskiej! O każdej z nich myślę z wdzięcznością i serdecznością.
Drodzy bracia i siostry, niech życie Dominika Guzmana zachęci nas wszystkich, byśmy byli gorliwi w modlitwie, odważnie żyli wiarą i byli głęboko zakochani w Jezusie Chrystusie. Za jego pośrednictwem prośmy Boga, by zawsze wzbogacał Kościół prawdziwymi głosicielami Ewangelii.
do Polaków:
Witam polskich pielgrzymów. Wczoraj obchodziliśmy święto Ofiarowania Pańskiego, z którym jest związany Dzień Życia Konsekrowanego. Wszystkim osobom konsekrowanym, zakonnicom, zakonnikom i świeckim, dziękujemy za duchowe, pasterskie i misyjne dzieło, jakie spełniają w Kościele zgodnie z ich charyzmatem. Polecam ich waszym codziennym modlitwom. Niech Bóg wam błogosławi!
L’Osservatore Romano 3-4/2010/Opoka.pl
________________________________________________________________________________________
Franciszkanie i dominikanie
– główne zakony żebrzące XIII w.
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 13.01.2010
Drodzy bracia i siostry!
Na początku nowego roku przyjrzymy się dziejom chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak się toczy historia i jak można ją odnawiać. Widzimy w niej, że to święci, kierujący się światłem Boga, są autentycznymi reformatorami życia Kościoła i społeczeństwa. Nauczając słowem i dając świadectwo własnym przykładem, potrafią oni zainicjować trwałą i głęboką odnowę Kościoła, bo sami są głęboko odnowieni, obcują z prawdziwą nowością: Bogiem obecnym w świecie. To pokrzepiające zjawisko, polegające na tym, że w każdym pokoleniu przychodzą na świat święci, a ich twórcze idee wzbogacają go i odnawiają, powtarza się nieustannie w historii Kościoła, nawet w smutnych i trudnych momentach. Widzimy bowiem, że w następujących po sobie stuleciach rodzą się także siły potrzebne do reformy i do odnowy, bo Bóg jest zawsze nowością i wciąż daje nowe siły, by posuwać się naprzód. Tak też było w xiii w., kiedy narodziły się i w nadzwyczajny sposób rozwinęły zakony żebrzące, które stanowiły wzór wielkiej odnowy w nowej epoce historycznej. Nazwano je w ten sposób, bo cechowało je «żebranie», czyli pokorne proszenie ludzi o wsparcie materialne, które pozwalało im żyć zgodnie ze ślubem ubóstwa i prowadzić misję ewangelizacyjną. Wśród zakonów żebrzących, które wówczas powstały, najbardziej znane i najważniejsze to Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, znane jako franciszkanie i dominikanie. Nazwy te pochodzą od imion ich założycieli, Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Ci dwaj wielcy święci potrafili w inteligentny sposób odczytywać «znaki czasu», wyczuwając, jakie wyzwania stały przed Kościołem ich czasów.
Pierwszym wyzwaniem było powstawanie różnych grup i ruchów wiernych, którzy choć kierowali się usprawiedliwionym pragnieniem autentycznego życia chrześcijańskiego, często wyłączali się ze wspólnoty kościelnej. Głęboką niezgodę budził w nich piękny i bogaty Kościół, który zawdzięczał swój rozwój właśnie rozkwitowi monastycyzmu. W poprzednich katechezach mówiłem o wspólnocie monastycznej z Cluny, która stopniowo zaczęła coraz mocniej przyciągać młodzież, a więc siły żywotne, a także dobra i bogactwa. Pierwszym logicznym tego następstwem był rozwój Kościoła bogatego w posiadłości i statycznego. Temu Kościołowi przeciwstawiano ideę mówiącą, że Chrystus przyszedł na świat ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwej autentyczności chrześcijańskiej wyraziło się w sprzeciwie wobec empirycznej rzeczywistości Kościoła. Były to tak zwane średniowieczne ruchy ubogich. Ostro krytykowały one styl życia księży i zakonników w tamtych czasach, oskarżając ich o zdradę Ewangelii i zarzucenie praktyki ubóstwa, które znamionowało pierwszych chrześcijan. Ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną «hierarchię paralelną». Aby usprawiedliwić swoje wybory, szerzyły one także naukę niezgodną z wiarą katolicką. Na przykład ruchy katarów czy albigensów nawiązywały do starych herezji, które głosiły lekceważenie świata materialnego bądź pogardę dla niego — sprzeciw wobec bogactwa szybko przerodził się w sprzeciw wobec rzeczywistości materialnej jako takiej — negację wolnej woli oraz dualizm, zakładający istnienie drugiej zasady, którą jest zło, porównywalnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i we Włoszech, nie tylko ze względu na dobrą organizację, ale również dlatego, że krytykowały rzeczywisty nieład, który zapanował w Kościele na skutek niezbyt przykładnego postępowania różnych przedstawicieli duchowieństwa.
Franciszkanie i dominikanie, idąc w ślady swoich założycieli, pokazali natomiast, że możliwe jest życie ewangelicznym ubóstwem, prawdą Ewangelii jako taką, bez zrywania z Kościołem; pokazali, że Kościół jest prawdziwym, autentycznym przybytkiem Ewangelii i Pisma Świętego. Więcej, właśnie głęboka więź z Kościołem i papieżem była źródłem siły świadectwa Dominika i Franciszka. Dokonując niezwykłego w historii życia konsekrowanego wybóru członkowie tych zakonów nie tylko rezygnowali z posiadania dóbr osobistych, jak czynili w starożytności mnisi, ale nie chcieli nawet, by wspólnota otrzymywała na własność ziemie i nieruchomości. Pragnęli w ten sposób dawać świadectwo życia niezwykle wstrzemięźliwego, wyrażającego solidarność z ubogimi i wyłączną ufność w Opatrzność, żyć na co dzień zdani na Opatrzność, ufnie oddawać się w ręce Boga. Ten styl życia osób i wspólnoty w zakonach żebrzących w połączeniu z całkowitym utożsamieniem się z nauczaniem Kościoła i jego władzą był bardzo ceniony przez ówczesnych papieży, takich jak Innocenty iii i Honoriusz iii, którzy w pełni zaakceptowali te nowe doświadczenia kościelne, rozpoznając w nich głos Ducha Świętego. Na owoce nie trzeba było długo czekać: grupy praktykujących ubóstwo, które oderwały się od Kościoła, powróciły do wspólnoty kościelnej bądź stopniowo się zmniejszyły i w końcu przestały istnieć. Dziś również, choć żyjemy w społeczeństwie, w którym «mieć» często bierze górę nad «być», bardzo skuteczne są przykłady ubóstwa i solidarności, które dają wierni, dokonujący tych odważnych wyborów. Dziś również nie brak tego typu inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście rodzą się z nowości Ewangelii i radykalnie nią żyją w teraźniejszości, oddając się w ręce Boga, by służyć bliźniemu. Świat, jak przypomniał Paweł vi w Evangelii nuntiandi, chętnie słucha nauczycieli, kiedy są oni także świadkami. O tej lekcji nigdy nie należy zapominać w dziele głoszenia Ewangelii: trzeba przede wszystkim samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości.
Franciszkanie i dominikanie byli świadkami, ale również nauczycielami. W ich czasach występowało bowiem duże zapotrzebowanie również na wykształcenie religijne. Liczni wierni świeccy, mieszkający w miastach, które szybko się rozwijały, pragnęli praktykować bogate duchowo życie chrześcijańskie. Starali się zatem pogłębiać znajomość wiary i szukali przewodników na trudnej, lecz porywającej drodze świętości. Zakony żebrzące potrafiły znakomicie zaspokajać również tę potrzebę: głoszenie Ewangelii w jej prostocie, głębi i wielkości było celem, głównym bodajże celem tego ruchu. Z wielką gorliwością oddały się bowiem kaznodziejstwu. Bardzo liczni wierni, niejednokrotnie całe ich tłumy gromadziły się, by w kościołach i na wolnym powietrzu słuchać kaznodziejów, takich jak na przykład św. Antoni. Poruszali oni tematy bliskie życia ludzi, przede wszystkim praktykowanie cnót teologalnych i moralnych, ilustrując je konkretnymi przykładami, łatwo zrozumiałymi. Uczono także sposobów wzbogacania życia modlitwy i pobożności. Franciszkanie na przykład z zapałem szerzyli nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, które zobowiązywało do naśladowania Pana. Nie dziwi zatem, że liczni wierni, kobiety i mężczyźni, wybierali na przewodników na drodze chrześcijańskiej braci franciszkanów i dominikanów, którzy byli cenionymi i poszukiwanymi kierownikami duchowymi i spowiednikami. Powstały w ten sposób stowarzyszenia wiernych świeckich, którzy inspirowali się w życiu duchowością św. Franciszka i św. Dominika, dostosowując ją do swego stanu. Był to tzw. trzeci zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Inaczej mówiąc, idea «świętości świeckiej» miała wielu zwolenników. Jak przypomniał Ekumeniczny Sobór Watykański ii, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz jest powszechne (por. Lumen gentium, 40). We wszystkich stanach, zgodnie z potrzebami każdego z nich, można żyć Ewangelią. Również dzisiaj każdy chrześcijanin powinien dążyć do «wysokiej miary życia chrześcijańskiego», niezależnie od stanu, do jakiego należy!
W Średniowieczu znaczenie zakonów żebrzących wzrosło tak dalece, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracowników, dawne korporacje, a nawet władze obywatelskie przy opracowywaniu swoich regulaminów, a niekiedy w poszukiwaniu rozwiązań wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów często zasięgały porad duchowych członków owych zakonów. Średniowieczne miasto zawdzięczało swój rozwój duchowy franciszkanom i dominikanom. Z wielkim wyczuciem stosowali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społeczeństwa. Wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, dlatego zaczęli wznosić swoje klasztory w obrębie miast, zamiast, jak wcześniej, z dala od nich. Aby prowadzić działalność dla dobra dusz, musieli także — w zależności od potrzeb duszpasterskich — podróżować. Innym nowatorskim wyborem zakonów żebrzących było zrezygnowanie z zasady życia w stałych miejscach, która była klasycznym rysem starożytnego monastycyzmu, na rzecz innego stylu. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego z apostolską gorliwością podróżowali z miejsca na miejsce. W rezultacie organizacja ich zakonów zaczęła się różnić od organizacji większości zakonów monastycznych. Zamiast tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, liczyły się bardziej zakon jako taki i jego główny przełożony oraz struktura prowincji. Zakony żebrzące były zatem bardziej otwarte na potrzeby Kościoła powszechnego. Ta elastyczność pozwalała na powierzanie specyficznych zadań braciom, którzy najlepiej się do tego nadawali, toteż zakony żebrzące dotarły do północnej Afryki, na Bliski Wschód i do północnej Europy. Ta elastyczność odnowiła dynamizm misyjny.
Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się wówczas przemiany kulturowe. Nowe kwestie były przedmiotem żywych dyskusji na uniwersytetach, które powstały z końcem xii w. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego bez wahania wzięli na siebie również to zadanie i jako studenci i profesorzy wstąpili na najbardziej znane wówczas uniwersytety, stworzyli ośrodki naukowe, pisali wartościowe dzieła, dali początek autentycznym systemom myślowym, przyczynili się do rozwoju teologii scholastycznej w okresie jej największego rozkwitu, wywarli istotny wpływ na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele, św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli członkami zakonów żebrzących, działali z takim właśnie zapałem nowej ewangelizacji, który zrodził również nową odwagę myślenia, dialogu rozumu i wiary. Dziś również potrzebna jest «miłość prawdy i w prawdzie», «miłość intelektualna», by oświecić umysły i połączyć wiarę z kulturą. Praca franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych stanowi zachętę, drodzy wierni, do tego, by poprzez obecność w ośrodkach kształtowania się wiedzy z szacunkiem i przekonaniem ukazywać w świetle Ewangelii podstawowe kwestie dotyczące człowieka, jego godności, jego odwiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w Średniowieczu, o odnowie duchowej, do jakiej doprowadzili, o tchnieniu nowego życia, jakim napełnili świat, pewien mnich powiedział: «W owym czasie świat się starzał. Dwa zakony powstały w Kościele i odnowiły jego młodość jak młodość orła» (Burchard d’Ursperg, Chronicon).
Drodzy bracia i siostry, zwróćmy się na początku tego roku do Ducha Świętego, wiecznej młodości Kościoła: niech On sprawi, że każdy poczuje, jak pilnie potrzebne jest konsekwentne i odważne świadectwo Ewangelii, aby nie zabrakło nigdy świętych, dzięki którym Kościół zabłyśnie jak zawsze czysta i piękna oblubienica, bez zmazy i bez zmarszczki, która potrafi w nieodparty sposób przyciągnąć świat do Chrystusa, do Jego zbawienia.
….
L’Osservatore Romano 3-4/2010/Opoka.pl
________________________________________________________________________________
Wiedział, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich.
Wspominamy dziś św. Dominika
NHEYOB /WIKIMEDIA COMMONS CC BY-SA 4.0
***
Nazywany „Światłem Kościoła” (Lumen Ecclesiae) św. Dominik wiedział doskonale, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich – pisze ks. Arkadiusz Nocoń. 8 sierpnia przypada wspomnienie św. Dominika, prezbitera. Jego relikwie znajdują się w bazylice św. Dominika w Bolonii. Jest patronem Zakonu Braci Kaznodziejów (dominikanów) i Zakonu Dominikanek Klauzurowych.
Św. Dominik urodził się ok. 1172 r. w Caleruega w Hiszpanii. Dzięki zamożności swoich rodziców odbył solidne studia świeckie i teologiczne. Kolejne tytuły naukowe nie pozbawiły go jednak ludzkiej wrażliwości. Gdy któregoś roku w jego stronach zapanował wielki głód i ludzie biedni masowo umierali, sprzedał wszystkie swoje książki: „Nie chcę – mówił – studiować na martwych skórach, gdy ludzie wokół umierają z głodu”.
Wyświęcony na kapłana (1195 r.) wstąpił do Zgromadzenia Kanoników Regularnych. Opatrzność miała jednak wobec niego inne plany. Pod koniec roku 1203 towarzyszył swemu biskupowi w podróży do Danii, nie przypuszczając, że podróż ta odmieni jego życie. Zaraz po przejściu Pirenejów zetknął się z heretyckim ruchem albigensów i waldensów, którzy pod szczytnymi hasłami naprawy Kościoła wypaczali jego prawdziwą naukę. Posuwając się na północ był z kolei świadkiem najazdu pogańskich plemion – Kumanów, na Turyngię. Wstrząśnięty spustoszeniem, jakiego dokonali, postanowił wyruszyć do nich ze Słowem Bożym. Papież Innocenty III nie zgodził się jednak na to i zaproponował mu nawracanie heretyków na południu Francji. Dominik podjął to wyzwanie, choć jego marzeniem pozostanie zawsze misja na wschodzie Europy.
Papież tymczasem wiązał z Dominikiem wielkie nadzieje: wszystkie dotychczasowe misje wysyłane na tereny ogarnięte przez albigensów i waldensów kończyły się niepowodzeniem. Dominik wydaje się tym, który może to zmienić. On sam zmienia jednak najpierw metodę nauczania:
„Jeśli chcemy nawracać zabłąkane umysły – mówi do współpracowników – musimy zacząć od dobrego przykładu. Porzućmy więc zbytek naszych orszaków i pieszo, ubodzy, jak nasz Zbawiciel, zaopatrzeni jedynie w mądrość Bożą, głośmy prawdziwą naukę Ewangelii”.
Wędrując od miejscowości do miejscowości, głoszą więc Słowo Boże i nauczają. Ogromną pomocą są Dominikowi solidne studia i zdobyta wcześniej wiedza, pozwalająca prowadzić dyskusje z heretykami i przekonywać ich do prawdziwej nauki. Wreszcie mają miejsce pierwsze nawrócenia. Kiedy w roku 1216 Papież Honoriusz III zatwierdził założony przez Dominika Zakon Braci Kaznodziejów, misja ewangelizacyjna wśród albigensów i waldensów nabierze dodatkowego rozmachu, a sama herezja zaczęła powoli ustępować.
Z „Dziejów Zakonu Kaznodziejskiego”: „Dominik był człowiekiem ewangelicznym w słowie i czynie. Za dnia nikt nie był bardziej przyjazny i miły względem braci; w nocy nikt bardziej oddany czuwaniom i modlitwie. (…) Zawsze nosił z sobą Ewangelię Mateusza i listy Pawła. Czytał je tak często, że znał je prawie na pamięć. Dwa albo trzy razy wyznaczany na stolicę biskupią, za każdym razem odmawiał, przedkładając ponad biskupstwo życie w ubóstwie i we wspólnocie z braćmi. (…) Za wiarę w Chrystusa pragnął doznawać chłosty i śmierci. Papież Grzegorz IX powiedział o nim: «Znałem go jako człowieka, który tak wiernie wypełniał wskazania Apostołów, iż nie wątpię, że wraz z nimi dzieli chwałę niebios»”.
REKLAMA
Herezje, które na przełomie XII i XIII wieku trawiły Kościół na południu Europy, wyrosły z upadku obyczajów i ignorancji religijnej. Przeciwstawiając się fałszywym naukom albigensów i waldensów, Dominik powołał zakon, którego charyzmatem miał być radykalizm ewangeliczny i zdrowa, oparta na nieustannym studium, nauka. Był to bodajże jedyny zakon, w którym przełożony miał też prawo dyspensować ze wspólnych modlitw i praktyk pokutnych, aby bracia lepiej przygotowali się do kazań.
Nazywany „Światłem Kościoła” (Lumen Ecclesiae) św. Dominik wiedział doskonale, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich. Mając zaledwie szesnastu braci, rozesłał ich „na krańce świata”, aby nauczali i zakładali konwenty. Jego decyzja wydawała się im szalona: „Nie sprzeciwiajcie się! – mówił. Ja wiem, co robię. Ziarno zgromadzone w jednym miejscu butwieje, a rozsiane wydaje plony”.
Wydało. Założony przez niego zakon przyczynił się do odrodzenia średniowiecznego Kościoła. Ostatni zaś z dominikanów, którego osobiście przyjął do swego zakonu i który słusznie cieszy się mianem jego najdoskonalszego ucznia – św. Jacek Odrowąż, został nie tylko wielkim Apostołem Północnej Europy, ale dotarł także na tereny pogańskich Kumanów, spełniając tym samym marzenie Ojca Dominika.
Św. Dominik zmarł 6 sierpnia 1221 r. we włoskiej Bolonii. Kanonizował go Papież Grzegorz IX w 1234 r.
ks. Arkadiusz Nocoń/źródło: vaticannews.va/Opoka.pl
____________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
7 sierpnia
Błogosławiony Edmund Bojanowski
Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu. Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym. Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej. Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych. Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej. |
______________________________________________________________________________________________________________
6 sierpnia
Przemienienie Pańskie
Zobacz także: • Błogosławiony Oktawian, biskup • Święty Hormizdas, papież • Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik |
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa. Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21). Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą. Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu. W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli. Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała. Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem. Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2). | |
______________________________________________________________________________________________________________
6 sierpnia Kościół obchodzi
święto Przemienienia Pańskiego
Przemienienie, Rafael, zbiory Muzeum Watykańskiego
***
Święto Przemienienia Pańskiego zwane także epifanią lub teofanią obchodzi Kościół katolicki 6 sierpnia. Liturgia tego dnia wspomina opisane w ewangeliach wydarzenie, przez które Chrystus objawił swoje bóstwo.
Czytany w liturgii ewangeliczny opis Przemienienia Pańskiego pełen jest znaczeń symbolicznych: góra, światło i obłok są w Biblii charakterystyczne dla objawień Boga. „Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich” (Mt 17,1). Twarz Jezusa zajaśniała jak słońce, szata była biała jak światło, ukazali się też Mojżesz i Eliasz a z obłoku dobiegł głos Boga.
Są oni świadkami, którzy potwierdzają widzenie Apostołów i wskazują, że całe objawienie prowadzi do Jezusa. Dodatkowym i niepodważalnym uwierzytelnieniem jest głos Ojca, który mówi: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17,5).Przemienienie Jezusa miało umocnić wiarę Apostołów oraz przygotować ich na przeżycie męki i śmierci Jezusa. Przemienienie ukazuje też, że do chwały objawionej przez Jezusa dochodzi się przez cierpienie i śmierć. Tak jak każda teofania (czyli objawienie bóstwa) Przemienienie Pańskie budzi fascynację i zachwyt ale zarazem lęk, dlatego św. Piotr powiedział najpierw: „dobrze, że tu jesteśmy” a w chwilę później uczniowie „upadli na twarz i bardzo się zlękli”. W religioznawstwie mówi się, że Bóg jest „mysterium fascinosum et tremendum”, czyli tajemnicą fascynującą i przerażającą.
W chrześcijaństwie wschodnim święto Przemienienia obchodzone było już w V wieku. Do dziś zajmuje ono w liturgicznym kalendarzu chrześcijańskiego Wschodu jedno z najważniejszych miejsc. Przemienienie jest też bardzo częstym motywem ikonografii wschodniej.
Na Zachodzie pierwsze wzmianki o tym święcie pochodzą z VII i VIII wieku. Bardziej upowszechniło się ono w okresie wypraw krzyżowych, kiedy bardzo popularne były pielgrzymki do Ziemi Świętej, w tym także na Górę Tabor, uznawaną za górę przemienienia.
W 1457 r. papież Kalikst III, jako wyraz wdzięczności za zwycięstwo nad Turkami odniesione 6 sierpnia 1456 r. pod Belgradem, wprowadził je do liturgii całego Kościoła katolickiego. W 1964 r. Górę Tabor odwiedził papież Paweł VI, który jako pielgrzym przemierzał Ziemię Świętą.
Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
5 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Śnieżna
Zobacz także: • Święty Oswald, król i męczennik • Błogosławiony Fryderyk Jansoone, prezbiter |
Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej. W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła. W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII. Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami. Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi. |
______________________________________________________________________________
Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna
Bazylika Santa Maria Maggiore w Rzymie – Jensens, Public domain, via Wikimedia Commons
***
W Rzymie 5 sierpnia białe płatki zawirują nad głowami wiernych… Śnieg w Wiecznym Mieście w środku gorącego lata? Tak, podobno kiedyś pojawił się na Eskwilinie, jednym z siedmiu wzgórz, na i wokół których rozrosło się miasto. Kiedy biały puch przykrył zbocze uznano to za znak od Maryi. Wskazała miejsce, gdzie powinien powstać kościół ku Jej czci. 5 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie poświęcenia Bazyliki Najświętszej Maryi Panny Większej (Santa Maria Maggiore).
To w Santa Maria Maggiore jest otaczany kultem wizerunek Matki Bożej zwany Salus Populi Romani (Ocalenia Ludu Rzymskiego), towarzyszący mieszkańcom miasta w szczególnie trudnych chwilach. A białe płatki? Płatki róż posypią się z kopuły kaplicy Matki Bożej, by przypominać o niezliczonych łaskach jakich za Jej – Matki Bożej Śnieżnej – wstawiennictwem spływają na świat.
Czasem pragniemy cudu
Jak śniegu w środku lata… (fragment Hymnu do Matki Bożej Śnieżnej)
To właśnie śnieg, który spadł z 4 na 5 sierpnia 352 roku był znakiem, który dała Maryja. Wskazała miejsce, gdzie ma powstać świątynia ku jej czci. Najpierw we śnie a później na jawie to zaskakujące, jak na porę roku, zjawisko atmosferyczne dane było zobaczyć ówczesnemu papieżowi Liberiuszowi oraz rzymskiemu patrycjuszowi Janowi. Jan z małżonką gorliwie modlił się o potomstwo, a prośby kierowali właśnie do Matki Bożej.
Dziś kościoła, którego kształt podobno wyznaczył Liberiusz nie zobaczymy. Świątynia nazywana też Liberiana, za czasów papieża Sykstusa III (432 – 440) została przebudowana, a właściwie zbudowana na nowo. Nowa budowla miała upamiętnić ogłoszenie dogmatu o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos). Bazylika wówczas zyskała miano Matki Bożej Większej, a kolejni papieże powiększali ją i upiększali. To też pokazuje, jak szczególne jest to miejsce dla chrześcijan.
***
Ikona Salus Populi Romani – Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Common
***
Jest to nie tylko jeden z najstarszych i największych kościołów rzymskich, poświęconych Maryi, jest też jednym z najstarszych na świecie. To jedna z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (tzw. bazylik papieskich), którą nawiedza się w roku świętym. Santa Maria Maggiore czy też Santa Maria della Neve (Matki Bożej Śnieżnej), gdzie kultem szczególnym otaczana jest ikona Maryi (Salus Populi Romani), jest również miejscem pochówku kilku papieży. Ponadto, od żłobka, który jest przechowywany w specjalnym relikwiarzu pod ołtarzem głównym nazywa się ją także Santa Maria ad Presepe – Matki Bożej przy Żłóbku.
Od 2017 roku Polak, kardynał Stanisław Ryłko, jest archiprezbiterem i administratorem świątyni.
Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego (Wybawicielka Ludu Rzymskiego)
Wielki Tydzień w 2020 roku, to czas, kiedy pandemia zatrzymała świat. Media pokazywały opustoszały pusty plac Świętego Piotra. Papież Franciszek, ołtarz, krucyfiks i wizerunek Maryi – tylko to mogliśmy zobaczyć. Wizerunek Maryi właśnie ten, który na co dzień króluje w kaplicy Bazyliki Santa Maria Maggiore. Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego jak przed wiekami przyszło do potrzebujących, ponieważ to właśnie tę ikonę noszono ulicami miasta, kiedy atakowały plagi. To przed tym wizerunkiem Maryi modlono się, gdy muzułmanie zagrażali Europie (przed bitwą pod Lepanto w 1571 roku). W 1953 roku niesiono ją w procesji rozpoczynającej pierwszy rok maryjny w historii Kościoła.
Obraz Matki Bożej znajdujący się w Bazylice Santa Maria Maggiore ma wyraźnie bizantyjskie cechy. Jest to forma ikony określana mianem Hodegetrii (czyli z gr. przewodniczki; Tej, która prowadzi). To wizerunek Maryi z Jezusem na ręku, ale też i wskazującej na Niego. Ikona została namalowana na cedrowej desce (117 x 79 cm). Kiedy dokładnie? Trudno określić, ponieważ była wielokrotnie przemalowywana. Być może powstała między XI a XIII wiekiem, ale – co ciekawe – i święty Łukasz jest wskazywany jako autor. Ostatnia renowacja z 2017 roku sprawiła, że wrócił jej dawny blask.
Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas, byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów… (Papież Franciszek)
Podobno ta ikona jest najbardziej znanym i najczęściej kopiowanym wizerunkiem Matki Bożej na świecie. Skąd ta popularność? Szczególne zasługi mają w tym jezuici. Na prośbę trzeciego generała zakonu, św. Franciszka Borgiasza, a za zgodą papieża Piusa V w 1569 roku obraz został skopiowany i wieszano go w domach jezuickich w różnych państwach, na różnych kontynentach. Tak poznawał go świat.
Podobno ten, który znajduje się w kościele OO. Dominikanów w Krakowie należał do św. Stanisława Kostki SJ, a pewien związek z pojawieniem się Maryi Śnieżnej w Jarosławiu miał Piotr Skarga SJ. Obecnie – oprócz niezliczonych ilości obrazów w domach – to w różnych miejscach kultu towarzyszy nam w ponad 350 kopiach. Aż 37 z nich zostało ukoronowanych koronami papieskimi, a Santa Maria Maggiore dla 30 sanktuariów w Polsce jest sanktuarium macierzystym. Jan Paweł II wybrał ikonę Salus Populi Romani, aby towarzyszyła młodym ludziom, którzy biorą udział w Światowych Dniach Młodzieży.
Dziś też ten maryjny wizerunek ma szczególnego orędownika. Kiedyś kardynał Bergoglio, gdy przebywał w Rzymie regularnie odwiedzał Bazylikę Matki Bożej Większej. Dziś jako papież Franciszek wielokrotnie pojawia się przed obliczem Salus Populi Romani. Otacza go szczególnym kultem. Już na drugi dzień po wyborze na Stolicę Piotrową był u Matki Bożej Śnieżnej z prośbą, by strzegła całego Rzymu. Wraca do Niej przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, przynosi białe róże.
Joanna Pawełczak/Deon.pl
________________________________________________________________________________________
Matka Boska Śnieżna
Papież Franciszek przed obrazem Matki Boskiej Śnieżnej/Catholic News Agency
***
Tytuł “Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie
Tytuł „Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z największą świątynią Jej dedykowaną na Zachodzie, mianowicie Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie. Według legendy, upowszechnionej w końcu XIII wieku, „za papieża Liberiusza (352-366) patrycjusz rzymski Jan i jego szlachetna małżonka, nie mając potomstwa postanowili Matkę Bożą uczynić spadkobierczynią swego wielkiego majątku. Oboje małżonkowie prosili gorąco Boga, by wola Najświętszej Panny dotycząca dobrego zużytkowania ich posiadłości została im w jakiś sposób objawiona. Matka Boża wysłuchała ich prośby i potwierdziła to niezwykłym zjawiskiem. W nocy 5 sierpnia, a więc w czasie, gdy w Rzymie bywają największe upały, część wzgórza eskwilińskiego pokryła się śniegiem. Tej nocy Matka Boża objawiła się we śnie obojgu małżonkom i każdemu z nich przedłożyła swoje życzenie, aby tam, gdzie znajdą śnieg na wzgórzu, ku Jej czci zbudowali kościół. W taki właśnie sposób chciała zostać ich spadkobierczynią. Patrycjusz Jan powiadomił o tym papieża Liberiusza, który miał identyczny sen. Rano więc udał się papież, otoczony klerem i ludem, w uroczystej procesji na pokryte śniegiem wzgórze i tam oznaczył miejsce na budowę kościoła Panny Maryi” (J. J. Kopeć). Bazylika rzeczywiście została wybudowana za papieża Liberiusza i przez niego poświęcona. Kolejni papieże przebudowywali tę świątynię i ją upiększali. W tej Bazylice są relikwie żłóbka Pana Jezusa, groby siedmiu papieży, wśród nich relikwie św. Piusa V oraz kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej Śnieżnej, zwanym też Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego.
Ikona Matki Bożej pochodzi z XII wieku i należy do bizantyjskiego typu Panagia Hodegetria. Tego rodzaju przedstawienia Matki Bożej „ukazującej drogę” do Chrystusa opierały się na wzorze ikony przypisywanej św. Łukaszowi, czczonej w jednym z kościołów Konstantynopola. Matka Boża jest ukazana w postawie stojącej, w półpostaci, Maryja podtrzymuje na lewym ramieniu błogosławiące Dzieciątko Jezus, które trzyma w lewej ręce księgę. Matka Boża ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym kosztownym krzyżem. Maryja w ręku trzyma chustę. Popularnie tłumaczy się, że Matka Boża tą chustą ociera ludzkie łzy, jest Matką Pocieszenia. Obraz jest ozdobiony papieskimi koronami (K. S. Moisan, W. Zaleski).
Nazwa ikony — Ocalenie Ludu Rzymskiego- nawiązuje do przekonania mieszkańców Wiecznego Miasta, że Matka Boska Śnieżna wiele razy spieszyła im z pomocą. Najbardziej tego doświadczono w roku 1571, w którym miała miejsce jedna z największych bitew morskich pomiędzy zjednoczonymi flotami chrześcijańskimi a flotą turecką. W dniu 7 października, niedaleko miejscowości Lepanto, zjednoczona armada Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego odniosła zwycięstwo nad o wiele większą flotą turecką. Tego dnia pod przewodnictwem papieża Piusa V odbywała się w Rzymie wielka pokutna procesja różańcowa. W procesji papież szedł boso, niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej. Uczestnicy procesji byli przekonani, że to Matka Boża kolejny raz przyszła z pomocą i ocaliła chrześcijaństwo. Na tę pamiątkę papież Pius V wprowadził święto Matki Bożej Różańcowej, obchodzone współcześnie 7 października jako wspomnienie obowiązujące.
W dzień dedykacji Bazyliki Matki Bożej Większej, 5 sierpnia, w kaplicy Matki Bożej z kopuły spuszcza się płatki białych róż na znak wielu łask, jakie spływają na ludzi za Jej wstawiennictwem. Maryjna świątynia z biegiem czasu nabrała wielkiego symbolicznego znaczenia. „W myśl legendy w żarze namiętności, które zżerają rodzaj ludzki, Maryja stoi jak śnieg nietknięta w swoim dziewictwie, czysta jak pierwszy śnieg” (J. Drozd). W tej Bazylice przed cudownym obrazem często modlił się św. Stanisław Kostka. Z dniem Matki Boskiej Śnieżnej łączy się śmierć kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który tego dnia rano odmawiał brewiarz w kaplicy Matki Bożej wraz ze swoim sekretarzem ks. Tomaszem Treterem, który w mowie pogrzebowej wspominał: „tak tedy w dzień Najświętszej Maryi Panny, którą zawsze szczególną otaczał pobożnością, w wigilię Przemienienia przeszedł do wesela” (J. J. Kopeć).
Święto Matki Boskiej Śnieżnej rozpowszechniło się w Polsce w wieku XV, natomiast liczne Jej wizerunki, często przywożone z Rzymu, zaczęły się upowszechniać od 1600 roku. Często te obrazy umieszczano w kaplicach bractw różańcowych, dlatego też nazywano je obrazami Matki Bożej Różańcowej. W Archidiecezji Białostockiej, w parafii Klimówka, cieszy się kultem obraz Matki Boskiej Śnieżnej od roku 1689 i w dniu 5 sierpnia jest tam uroczystość odpustowa. Łaskami słynący obraz Matki Bożej w Krypnie nosi nazwę Matki Bożej Pocieszenia, a w kościele parafialnym w Białymstoku Bacieczkach jest czczony pod tytułem Najświętszej Maryi Panny Królowej Rodzin. Również w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Białymstoku znajduje się obraz Matki Boskiej Śnieżnej.
Liturgiczny obchód ku czci Matki Boskiej Śnieżnej nosi nazwę „ Rocznicy Poświęcenia Rzymskiej Bazyliki Najświętszej Maryi Panny”, ma charakter dowolny i przypada na dzień 5 sierpnia.
W tym dniu modlimy się: „Miłosierny Boże, odpuść winy nam, swoim sługom, a ponieważ nasze czyny nie mogą się Tobie podobać, niech nam wyjedna zbawienie Matka Twojego Syna, Jezusa Chrystusa”.
ks. Stanisław Hołodok/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
4 sierpnia
Święty Jan Maria Vianney, prezbiter
Zobacz także: • Święty Rajner, biskup • Błogosławiony Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik |
Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat. Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat. Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859). Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów. Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to. Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi. Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał. Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać. W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci. |
______________________________________________________________________________________________________________
3 sierpnia
Święta Lidia
Zobacz także: • Błogosławiony Augustyn Kazotić, biskup |
Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny:Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15).Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy. Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach. O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy. |
______________________________________________________________________________________________________________
2 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
Odpust Porcjunkuli
U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia. W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku. 11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej. Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny. |
______________________________________________________________________________________
Odpust Porcjunkuli
2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.
***
Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula/ fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela
***
Trochę historii
Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli?
Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.
W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.
Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.
Skąd odpust Porcjunkuli?
Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.
Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.
By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:
– pobożnie nawiedzić kościół,
– odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,
– przystąpić do spowiedzi świętej,
– przyjąć Komunię świętą,
– pomodlić się według intencji Ojca Świętego,
– wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.
Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
___________________________________________________________________________________
Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)
Witraż w Bazylice MB Anielskiej
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Święto jest obchodzone bardzo uroczyście jako święto patronalne jedynie w kościołach i klasztorach franciszkańskich. Podajemy wszakże historię tegoż święta ze względu na jego bogatą historię i rozpowszechnienie.
Pierwotny tytuł kościoła Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem brzmiał – Najświętsza Maryja Panna z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej w VI wieku. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.
Matka Boska Anielska. Taką nazwę miała kapliczka za czasów św. Franciszka. Nie jest wykluczone, że on sam jej dał taką nazwę. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę.
Porcjunkula. Nazwa również znana za czasów św. Franciszka i być może przez niego wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, a również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Nazwa dzisiaj równie powszechna jak poprzednia (Matka Boska Anielska) w odniesieniu do jednego z najmniejszych dzisiaj sanktuariów świata.
Historia sanktuarium
Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkula) leży około 2 kilometrów na południe od Asyżu. Położony jest w dolinie tuż przy dworcu kolejowym. Kiedyś stał tu las, a właścicielami kapliczki byli benedyktyni, którzy mieli swój klasztor na wzgórzu Subasio. Kapliczka była w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek w zimie 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (24 lutego) wysłuchał Franciszek Mszy świętej i usłyszał słowa Ewangelii w czasie tej Mszy: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,6-10).
Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Dlatego zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem i udał się do kościoła parafialnego Św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. W tym samym jeszcze roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: bogaty kupiec Bernard z Quinvalle i kapłan uczony, doktor prawa, Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się Pokutnikami z Asyżu oraz Braćmi Mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i posesję przy niej, na której ci wybudowali sobie ubogie szałasy – domy. Tak więc Porcjunkula stała się domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się także św. Klara z Offreduccio. W samą Niedzielę Palmową dnia 28 marca 1212 roku odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod nazwą pierwotną “Ubogich Pań”. Niebawem w ślad za św. Klarą wstąpiła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana.
W roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych, obserwantów. Wystawili oni tu spory klasztor, a także okazały kościół. W latach 1569-1678 wystawiono świątynię, którą dzisiaj oglądamy. Wieża – dzwonnica pochodzi z roku 1684. Franciszek Overbeck wykonał malowidła i mozaiki wewnątrz (1829-1830). W roku 1832 trzęsienie ziemi zniszczyło znacznie kościół. Odbudowany został rychło w latach 1836-1840. Świątynia posiada okazałą fasadę z figurą Matki Bożej na szczycie, wykonaną z brązu pozłacanego, liczącą 7 metrów wysokości. W środku kościoła znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek – kaplica. Przy końcu bocznej nawy jest cela, ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu (1516), w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. W maleńkim ogrodzie rosną dzikie, czerwone róże bez kolców. Legenda głosi, że w ten właśnie krzak rzucił się dnia pewnego św. Franciszek dla umartwienia ciała. Ponieważ bardzo go wówczas kolce poraniły, za karę z woli Bożej przestały rodzić kolce i tak jest po dzień dzisiejszy. Listki tych róż rozdaje się na pamiątkę. Legenda głosi również, że raz po raz pojawiają się na różach krople krwi Świętego.
11 kwietnia 1909 roku, papież św. Pius X, podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej. W latach 1925-1928 kaplica Porcjunkuli została obudowana artystycznie. Obecnie dookoła bazyliki jest znaczna osada, która nosi nazwę Matki Boskiej Anielskiej.
Matka Boska Anielska
Tytuł ten przypomina, że Maryja jako Matka Boża jest Królową również aniołów, a więc istot najwyższych wśród stworzeń. Już Ewangelie zdają się wskazywać na rolę służebną aniołów wobec Najśw. Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Członkowie tegoż bractwa odmawiają codziennie trzy Zdrowaś z wezwaniem:
“Królowo Aniołów, módl się za nami”. To wezwanie zostało także włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. Niektóre z nich są nawet sanktuariami, posiadającymi wizerunki Matki Bożej, słynące łaskami. W Italii jest 9 podobnych sanktuariów. M. B. Anielska jest Patronką Kostaryki. W pobliżu miasta San José istnieje sanktuarium z figurką cudowną, koronowaną w 1927 roku. Według podania miejscowego mieli ją w roku 1635 przynieść aniołowie.
Odpust Porcjunkuli
Właśnie ze względu na ten odpust bazylika i sanktuarium nabrały tak wielkiej sławy w świecie chrześcijańskim. Legenda głosi, że pewnej nocy w lecie w roku 1216 Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najśw. Pannę Maryję w otoczeniu aniołów; tak się odtąd najczęściej przedstawia M. B. Anielską św. Franciszka z Asyżu.
Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła”. Franciszek upadł na twarz w adoracji Chrystusa, Maryi i aniołów, i rzekł: “Trzykroć święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.
Z kolei zwrócił się Franciszek do Najśw. Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”.
Podanie głosi, że zaraz nazajutrz udał się Franciszek z bratem Masseuszem do Perugii, gdzie właśnie przebywał papież Honoriusz III:
“Ojcze święty – powiedział – odbudowałem przed kilku laty mały kościółek w twoich posiadłościach, poświęcony Matce Bożej i błagam Waszej Świątobliwości, aby go raczył wzbogacić wielkim odpustem, nie zobowiązującym do dawania jałmużny”.
“Zgadzam się – miał odpowiedzieć papież – ale na ile lat go żądasz?”
Na to Franciszek: “Ojcze święty, proszę cię, byś odpustu tego nie liczył na lata, ale na dusze, aby wszyscy, którzy rozgrzeszeni i przejęci skruchą serdeczną wejdą do kościoła Matki Boskiej Anielskiej, otrzymali zupełne odpuszczenie grzechów i na tym, i na tamtym świecie”.
“To, o co prosisz, jest wielkie i dotychczas niepraktykowane w Kościele”.
Na to Franciszek: “Dlatego przychodzę tu i proszę nie w moim imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa, który mię tu posłał”.
Tyle legenda. Faktem jest natomiast, że papież udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kaplicy, które odbyło się dnia 2 sierpnia 1216 roku. Od wieku XIV papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Papież Sykstus IV w roku 1480 udzielił tego przywileju wszystkim kościołom I zakonu. W dwa lata potem tenże papież udzielił tegoż odpustu zupełnego dla wszystkich kościołów franciszkańskich, także dla III zakonu. Papież Leon X przywilej ten potwierdził (1 IX 1518). Papież Grzegorz XV przywilej ten rozszerzył nie tylko na wszystkich duchowych synów i córki św. Franciszka, ale również na wszystkich wiernych, ilekroć dnia 2 sierpnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich (1622). Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i dnia 22 lutego 1847 roku przywilej odpustu toties quoties rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III zakon. Papież św. Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli to biskupi uznają za stosowne (1910). W rok potem przywilej ten św. Pius X rozszerzył na wszystkie kościoły (1911). Dnia 3 marca 1952 roku wyszedł dekret Kongregacji Odpustów rozszerzający przywilej odpustu zupełnego toties quoties na dzień 2 sierpnia lub w najbliższą niedzielę dla wszystkich kościołów i kaplic nawet półpublicznych.
Warunki uzyskania odpustu
Jak wspomnieliśmy, początkowo odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu, i to jedynie dnia 2 sierpnia. Potem papieże rozszerzyli ten przywilej na wszystkie dni w roku odnośnie Porcjunkuli. Wreszcie Porcjunkula otrzymała na dzień 2 sierpnia odpust toties quoties, czyli za każde nawiedzenie kościoła i wypełnienie warunków. Odpust ten rozszerzyli papieże na kościoły franciszkańskie, potem także na wszystkie kościoły. Pierwszy miał udzielić tego odpustu papież bł. Innocenty XI w roku 1687. Potem rozszerzył go papież Pius IX w roku 1847 na podstawie tradycji, która istniała już odnośnie Porcjunkuli w wieku XIV. Warunki dostąpienia odpustu Porcjunkuli były następujące: nawiedzenie kościoła, przystąpienie do Spowiedzi i do Komunii świętej, odmówienie 6 Ojcze nasz, 6 Zdrowaś i 6 Chwała Ojcu w intencjach, jakie ma papież. Odpust ten można było uzyskać od południa 1 sierpnia do północy 2 sierpnia. Nadto można było w ostatnich latach przenieść ten odpust na najbliższą niedzielę.
Dzisiaj odpust ten uzyskuje się w kościołach parafialnych spełniając zwyczajne warunki: pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i Wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencji Ojca świętego; wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu. Papież Grzegorz XIII (1585) obdarował sanktuarium M. B. Anielskiej przywilejem, że można było odprawiać w nim Msze święte przez całą dobę. Sanktuarium wydaje pięknie redagowany miesięcznik “La Porziuncola”.
wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
1 sierpnia
Święty Alfons Maria Liguori,
biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Etelwold, biskup • Błogosławiony Aleksy Sobaszek, prezbiter i męczennik • Eleazar, uczony w Piśmie |
Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723). Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów. Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749). W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi. Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów. Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały.Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów. W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą. |
__________________________________________________________________________________-
Św. Alfons Maria Liguori
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 30.03.2011
Drodzy bracia i siostry!
Dziś chciałbym przedstawić postać świętego doktora Kościoła, wobec którego mamy wielki dług wdzięczności, był bowiem wybitnym teologiem moralnym i mistrzem życia duchowego dla wszystkich, zwłaszcza dla osób prostych. Jest autorem słów i melodii jednej z najpopularniejszych we Włoszech, i nie tylko, kolęd: Tu scendi dalle stelle (Zstąpiłeś z gwiazd dalekich).
Alfons Maria Liguori urodził się w 1696 r. w zamożnej szlacheckiej rodzinie neapolitańskiej. Obdarzony wybitnymi przymiotami umysłu, w wieku 16 lat ukończył studia w zakresie prawa cywilnego i kanonicznego. Był najzdolniejszym adwokatem neapolitańskiej palestry: w ciągu 8 lat wygrywał wszystkie sprawy, których bronił. Jednakże Pan prowadził jego duszę, która była spragniona Boga i pragnęła doskonałości, do zrozumienia, że co innego było jego powołaniem. I tak w 1723 r., oburzony przekupstwem i niesprawiedliwością, szerzącymi się w środowisku prawniczym, porzucił swój zawód — rezygnując tym samym z bogactwa i sukcesów — i, mimo sprzeciwu ojca, postanowił zostać kapłanem. Miał znakomitych nauczycieli, pod których kierunkiem studiował Pismo Święte, historię Kościoła i teologię mistyczną. Zdobył rozległą wiedzę teologiczną, którą wykorzystał kilka lat później w działalności pisarskiej. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1726 r. związał swoją posługę z diecezjalną kongregacją misji apostolskich. Alfons rozpoczął działalność ewangelizacyjną i katechetyczną wśród najuboższych warstw społeczeństwa neapolitańskiego, którym chętnie głosił kazania i wpajał podstawowe prawdy wiary. Bardzo często wiele z tych osób, ubogich i skromnych, do których się zwracał, oddawało się nałogom i dopuszczało przestępstw. Cierpliwie uczył je modlitwy, zachęcając do poprawy swojego życia. Uzyskiwał znakomite rezultaty: w najnędzniejszych dzielnicach miasta powstawało coraz więcej grup osób, które wieczorem zbierały się w prywatnych domach i warsztatach, by modlić się i rozważać Słowo Boże pod kierunkiem katechetów, przygotowanych przez Alfonsa, i innych kapłanów, którzy regularnie odwiedzali te grupy wiernych. Kiedy na życzenie arcybiskupa Neapolu spotkania te zaczęto organizować w kaplicach miejskich, nadano im nazwę «wieczornych kaplic». Były one autentycznym źródłem wychowania moralnego, uzdrowienia życia społecznego, wzajemnej pomocy ubogich: kradzieże, pojedynki, prostytucja stawały się coraz rzadsze.
Choć sytuacja społeczna i religijna w epoce św.Alfonsa była zupełnie inna niż w naszych czasach, «wieczorne kaplice» mogą być wzorem działalności misjonarskiej, z którego również dzisiaj możemy czerpać inspirację do «nowej ewangelizacji», zwłaszcza najuboższych, i w budowaniu bardziej sprawiedliwego, braterskiego i solidarnego współżycia między ludźmi. Zadaniem kapłanów jest posługa duchowa, natomiast dobrze uformowani wierni świeccy mogą być skutecznymi animatorami życia chrześcijańskiego, autentycznym zaczynem ewangelicznym w społeczeństwie.
Alfons zamierzał początkowo udać się do ludów pogańskich, aby im głosić Ewangelię, ale gdy w wieku 35 lat zetknął się z wieśniakami i pasterzami z odległych regionów Królestwa Neapolu, zobaczywszy ich ignorancję religijną i zaniedbanie, postanowił opuścić stolicę i oddać się pracy z tymi osobami, ubogimi pod względem duchowym i materialnym. W 1732 r. założył zgromadzenie zakonne Najświętszego Odkupiciela, nad którym opiekę roztoczył bp Tommaso Falcoia, a którego następnie sam został przełożonym. Zakonnicy ci, pod kierunkiem Alfonsa, byli autentycznymi wędrownymi misjonarzami, którzy docierali nawet do najdalszych osad, nawoływali ludzi do nawrócenia i do wytrwałości w życiu chrześcijańskim z pomocą przede wszystkim modlitwy. Do dziś redemptoryści, działający w wielu krajach świata, dalej prowadzą tę misję ewangelizacyjną poprzez nowe formy apostolatu. Myślę o nich z wdzięcznością, wzywając ich, by zawsze wiernie naśladowali swojego świętego założyciela.
Alfons, ceniony za dobroć i gorliwość duszpasterską, w 1762 r. został mianowany biskupem Sant’Agata dei Goti, ale z powodu nękających go chorób zrezygnował z tego urzędu w 1775 r., za zgodą papieża Piusa VI. Tenże papież, gdy dowiedział się o jego śmierci, która nastąpiła w 1787 r. po długich cierpieniach, zawołał: «To był święty!» I nie mylił się: w 1839 r. odbyła się kanonizacja Alfonsa, a w 1871 r. został on ogłoszony doktorem Kościoła. Tytuł ten należy mu się z różnych względów. Przede wszystkim ze względu na jego bogate nauczanie z zakresu teologii moralnej, w którym nauka katolicka przedstawiona jest tak trafnie, że papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich spowiedników i moralistów. W jego epoce, również pod wpływem mentalności jansenistycznej, rozpowszechniona była bardzo rygorystyczna interpretacja moralności, która zamiast umacniać nadzieję i ufność w miłosierdzie Boże, zasiewała lęk, przedstawiając obraz Boga srogiego i surowego, daleki od wizerunku objawionego przez Jezusa. Św. Alfons, zwłaszcza w swoim głównym dziele, zatytułowanym Teologia moralna, przedstawia zrównoważoną i przekonującą syntezę wymogów prawa Bożego — wypisanego w naszych sercach, objawionego w pełni przez Chrystusa i w autorytatywny sposób głoszonego przez Kościół — i wzajemnego oddziaływania sumienia i wolności człowieka, które właśnie dzięki przylgnięciu do prawdy i do dobra umożliwiają dojrzewanie i samorealizację osoby. Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Św. Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie. W naszych czasach, w których wyraźnie widoczne są znaki utraty świadomości moralnej i — trzeba przyznać — pewnego braku szacunku dla sakramentu spowiedzi, nauczanie św. Alfonsa jest wciąż bardzo aktualne.
Oprócz dzieł teologicznych św. Alfons napisał bardzo wiele innych, z myślą o formacji religijnej ludu. Ich styl jest prosty i potoczysty. Dzieła św.Alfonsa, czytane i tłumaczone na wiele języków, przyczyniły się do ukształtowania duchowości ludowej ostatnich dwóch wieków. Lektura niektórych z nich może przynieść pożytek także i dzisiaj; należą do nich Prawdy wieczne, Wysławianie Maryi i Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym — ważne dzieło, zawierające syntezę jego myśli. Wielki nacisk kładzie on na potrzebę modlitwy, która pozwala otworzyć się na łaskę Bożą, by na co dzień wypełniać wolę Boga i dążyć do świętości. W odniesieniu do modlitwy pisze: «Bóg nikomu nie odmawia łaski modlitwy, która pomaga przezwyciężyć wszelką pożądliwość i pokusę. Mówię, powtarzam i póki będę żył, zawsze będę powtarzał, że całe nasze zbawienie jest w modlitwie». Stąd wzięło się jego słynne twierdzenie: «Zbawia się ten, kto się modli» (Del gran mezzo della preghiera e opuscoli affini. Opere ascetiche [O wielkim środku modlitwy i inne pisma na ten temat. Dzieła ascetyczne], II, Roma 1962, s. 171). Nasuwają mi się w związku z tym słowa mojego poprzednika, czcigodnego sługi Bożego Jana Pawła II: «Nasze chrześcijańskie wspólnoty winny (…) stawać się prawdziwymi ‘szkołami’ modlitwy (…) Trzeba zatem, aby wychowanie do modlitwy stało się (…) kluczowym elementem wszelkich programów duszpasterskich» (list apost. Novo millennio ineunte, 33,34).
Pośród form modlitwy gorąco zalecanych przez św. Alfonsa na pierwszym miejscu jest nawiedzanie Najświętszego Sakramentu bądź, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, adoracja, krótka lub dłuższa, indywidualna lub wspólnotowa, Jezusa Eucharystycznego. «Spośród wszystkich praktyk pobożnych — pisze św. Alfons — adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie z pewnością jest najmilsza Bogu i najpożyteczniejsza dla nas zaraz po sakramentach (…) Jak cudownie jest trwać z wiarą przed ołtarzem (…) i przedstawiać Mu własne potrzeby, jak przyjaciel przyjacielowi, z którym jest w zażyłości» (Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny na każdy dzień miesiąca, Wstęp). Duchowość św. Alfonsa jest bowiem wybitnie chrystologiczna, skupiona na Chrystusie i Jego Ewangelii. Przedmiotem jego kazań często było rozważanie tajemnicy wcielenia i męki Pana. W tych bowiem wydarzeniach odkupienie zostaje ofiarowane wszystkim ludziom «w obfitości». Właśnie dlatego, że pobożność św. Alfonsa jest chrystologiczna, jest ona także głęboko maryjna. Był wielkim czcicielem Maryi i ukazał Jej rolę w dziejach zbawienia — jako współpracownicy w odkupieniu i Pośredniczki łaski, Matki, Orędowniczki i Królowej. Poza tym św. Alfons twierdzi, że nabożeństwo do Maryi będzie dla nas wielką pociechą w chwili śmierci. Był przekonany, że medytowanie nad naszym przeznaczeniem do wieczności, nad naszym powołaniem do uczestniczenia na zawsze w błogosławionej szczęśliwości Boga, jak również nad tragiczną możliwością potępienia pomaga żyć pogodnie i z zaangażowaniem i stawiać czoło śmierci, pokładając zawsze pełną ufność w dobroci Boga.
Św. Alfons Maria Liguori jest przykładem gorliwego pasterza, który zdobywał dusze, głosząc Ewangelię i udzielając sakramentów, a jego postępowanie cechowała delikatność, łagodność i dobroć, których źródłem była ścisła więź z Bogiem — nieskończoną Dobrocią. Z realizmem i optymizmem patrzył na zasoby dobra, którymi Pan obdarza każdego człowieka, uważał też, że aby kochać Boga i bliźniego, oprócz umysłu potrzebne są także uczucia i poruszenia serca.
Na zakończenie chciałbym przypomnieć, że omawiany przez nas święty, podobnie jak św. Franciszek Salezy — o którym mówiłem kilka tygodni temu — kładzie nacisk na to, że każdy chrześcijanin może osiągnąć świętość: «Zakonnik jako zakonnik, wierny świecki jako świecki, kapłan jako kapłan, żonaty jako żonaty, kupiec jako kupiec, żołnierz jako żołnierz, i podobnie jest z każdym stanem» (Pratica di amare Gesu Cristo. Opere ascetiche [Umiłowanie Jezusa Chrystusa. Dzieła ascetyczne] I, Roma 1933, s. 79).
Dziękujmy Panu, który w swej opatrzności daje światu w różnych miejscach i czasach świętych i doktorów, mówiących tym samym językiem, aby nas zachęcić do wzrastania w wierze i przeżywania z miłością i radością naszego chrześcijaństwa w prostych codziennych uczynkach, abyśmy szli drogą świętości, drogą wiodącą do Boga i do prawdziwej radości. Dziękuję.
L’Osservatore Romano 5/2011/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________