______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
_______________________________
CZWARTEK 30 MAJA
Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa
MSZA ŚWIĘTA Z PROCESJĄ W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00
© Mazur/catholicnews.org.uk
Pamiątkę ustanowienia Najświętszego Sakramentu Kościół obchodzi w Wielki Czwartek. Jednak wówczas Chrystus rozpoczyna swoją mękę. Dlatego od XIII wieku Kościół obchodzi osobną uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (zwaną potocznie Bożym Ciałem), aby za ten dar niezwykły Chrystusowi w odpowiednio uroczysty sposób podziękować.
Chrystus Pan ustanowił Najświętszy Sakrament przy Ostatniej Wieczerzy. Opisali to dokładnie wszyscy trzej synoptycy i św. Paweł Apostoł (Mt 26, 26-28; Mk 14, 22-24; Łk 22, 19-20; 1 Kor 11, 17-30). Św. Łukasz przytacza ważne słowa, którymi Chrystus Pan nakazał swoim uczniom sprawować ten Sakrament: “To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Św. Paweł dodaje, że gdyby ktoś odważył się przyjmować Eucharystię niegodnie, sam sobie przez to gotuje sąd Boży (1 Kor 11, 25-30). Apostoł Narodów zaznacza więc, że do przyjęcia Eucharystii należy przystępować z odpowiednim przygotowaniem wewnętrznym; trzeba wypełnić niezbędne warunki, którymi są stan łaski i odpowiednie przygotowanie serca.
Do żadnego sakramentu Chrystus Pan tak starannie swoich uczniów nie przygotowywał, jak do Eucharystii. Na wiele miesięcy przed jej ustanowieniem obiecał, da swoim wiernym na pokarm własne ciało, które będą mogli spożywać, jak się spożywa codzienny chleb. Wskazał przy tym, że Chleb ten będzie miał o wiele donioślejsze skutki dla człowieka niż manna, którą kiedyś Izraelici karmili się na pustyni: da im bowiem życie wieczne. Eucharystia jest tak ważnym pokarmem, że bez niej Jego uczniowie nie dostąpią zbawienia.
Kościół od samych początków dawał wyraz swojej wierze w realną obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i dlatego Eucharystię uczynił centralnym ośrodkiem kultu Nowego Przymierza. Na czym ta obecność polega? Opłatek, który jest dobrze wypieczonym chlebem pszennym, po wypowiedzeniu przez kapłana słów przeistoczenia, mocą Ducha Świętego staje się Ciałem Pana Jezusa, a wino – Jego Krwią. Substancja chleba (opłatka) przechodzi w substancję Ciała Pańskiego, a substancja (czyli materia, istota) wina przechodzi w materię i w istotę Krwi Pańskiej.
Taką władzę powierzył kapłanom sam Chrystus, kiedy powiedział przy Ostatniej Wieczerzy: “To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19; 1 Kor 11, 25). Tymi słowami polecił Apostołom i ich następcom przeistaczanie (przemienianie) chleba w Ciało Pańskie, a wina w Krew Pańską. Spełniła się w ten sposób obietnica: “A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).
Jezus dając obietnicę Komunii świętej równocześnie wskazał na jej zasadniczy cel: życie wieczne. “Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 54). Chrystus przyrzeka więc dwa ważne dary: wieczne zbawienie duszy i chwałę zmartwychwstałych ciał. Komunia święta daje nam prawo do nieba i jest zadatkiem nieśmiertelności także naszych ciał. Przyjmując bowiem uwielbione ciało Chrystusa, zostajemy w swoim ciele niejako wszczepieni w Jego nieśmiertelne ciało, nabywamy prawa do nieśmiertelności i zmartwychwstania.
Przyjęta jest powszechnie praktyka częstego nawiedzania Pana Jezusa, obecnego w Najświętszym Sakramencie. Dlatego poleca się, by kościoły przynajmniej w pewnych porach były otwarte. Komunię sakramentalną w takich wypadkach zastępuje częściowo “komunia duchowa”, czyli gorące pragnienie przyjęcia eucharystycznego Chrystusa.
Inicjatorką ustanowienia święta Bożego Ciała była św. Julianna z Cornillon (1192-1258). Kiedy była przeoryszą klasztoru augustianek w Mont Cornillon w pobliżu Liege, w roku 1245 została zaszczycona objawieniami, w których Chrystus żądał ustanowienia osobnego święta ku czci Najświętszej Eucharystii. Pan Jezus wyznaczył sobie nawet dzień uroczystości Bożego Ciała – czwartek po niedzieli Świętej Trójcy. Biskup Liege, Robert, po naradzie ze swoją kapitułą i po pilnym zbadaniu objawień, postanowił wypełnić życzenie Pana Jezusa. W roku 1246 odbyła się pierwsza procesja eucharystyczna.
Jednak w tym samym roku biskup Robert zmarł. Wyższe duchowieństwo miasta, za namową teologów, uznało krok zmarłego ordynariusza za przedwczesny, a wprowadzenie święta pod taką nazwą za wysoce niewłaściwe. Co więcej, omalże nie oskarżono św. Julianny o herezję. Karnie została przeniesiona z klasztoru w Mont Cornillon na prowincję (1247 r.). Po interwencji archidiakona katedry w Liege, Jakuba, kardynał Hugo zlecił ponowne zbadanie sprawy i zatwierdził święto. W roku 1251 po raz drugi archidiakon Jakub poprowadził ulicami Liege procesję eucharystyczną. Pan Jezus hojnie wynagrodził za to gorliwego kapłana. Ten syn szewca z Troyes (Szampania) został wkrótce biskupem w Verdun, patriarchą Jerozolimy i ostatecznie papieżem (1261-1264). Panował jako Urban IV. On też w roku 1264 wprowadził w Rzymie uroczystość Bożego Ciała.
Aleteia.pl/Ewangelia na co dzień
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Jacob Bentzinger/Unsplash
****
“Dla zmysłów niepojęte”
Historia Bożego Ciała i słynnego hymnu
W jednym czasie i w jednym miejscu spotkały się trzy osoby. Gdyby nie ten przypadek, historia święta Bożego Ciała byłaby zupełnie inna.
Miejsce akcji: Bolsena, Orvieto
Oba miasteczka znajdują się jakieś 100 kilometrów na północ od Rzymu. Bolsena rozciąga się nad brzegiem pięknego powulkanicznego jeziora. Orvieto, Urb vetus, Stare Miasto, wznosi się na tufowym klifie z daleka widocznym, gdy w stronę Rzymu jedziemy Autostradą Słońca z Florencji.
W XIII wieku Bolsena przyciąga pielgrzymów za sprawą grobu św. Krystyny. Córka – prawdopodobnie – prefekta Bolseny zginęła śmiercią męczeńską podczas prześladowań za czasów Dioklecjana, dziewięć wieków wcześniej. Jej kult jest wciąż żywy.
Odległość między Bolseną i Orvieto to zaledwie 12 kilometrów najkrótszą ścieżką. Ta odległość ma znaczenie, stanie się trasą pierwszej w historii procesji Bożego Ciała.
Czas akcji: 1263
Są to burzliwe czasy dla papiestwa. Rezydencją papieży stało się Orvieto. Przeniósł się tu Aleksander IV, a było to wynikiem zatargu z królem Sycylii Manfredem – przywódcą stronnictwa Gibellinów, walczących z papiestwem. Kiedy Manfred zdobył poparcie rzymian, którzy wybrali go senatorem, Aleksander IV musiał uciekać z Rzymu. Schronienie znalazł w jednej z rezydencji w trudnym do zdobycia dzięki naturalnemu położeniu Orvieto, podobnie jak jego następca, papież Urban IV.
Bohaterowie
Urban IV
Zanim został papieżem, Jakub Pantaleon, Francuz z pochodzenia, pełnił funkcję archidiakona między innymi w Liege. To tam zetknął się z objawieniami prywatnymi augustianki, Julianny z Mont Cornillon. Twierdziła, że Jezus przykazał jej starania o ustanowienie święta ku czci swojego Ciała i Krwi. Pod wpływem tych objawień, od 1247 roku w Liege istniało już lokalne święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Propagatorem kultu eucharystycznego i wprowadzenia takiego święta do kalendarza liturgicznego był sam kardynał Jakub. Podobnie jak ona, był przekonany o prawdziwości słów Jezusa: “A oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Był przekonany o prawdziwej obecności Chrystusa w Eucharystii.
Tomasz z Akwinu
Od dwóch lat w klasztorze dominikanów w Orvieto przebywa 39-letni Tomasz z Akwinu, ceniony już teolog i filozof. Po powrocie z Paryża, gdzie zdobywa wykształcenie i sławę, przyjmuje powierzone mu przez władze zakonne zadanie prowadzenia stałej formacji dla dominikanów posługujących w Orvieto. Jednocześnie przygotowuje kolejne głośne dzieła, między innymi Summę contra gentiles.
Piotr z Pragi
Dużo o nim nie wiemy. Był Niemcem, podróżował z Francji do Rzymu. Zatrzymał się na szlaku pątniczym w Bolsenie, by u grobu św. Krystyny odprawić Mszę św. Wszystko wskazuje na to, że powątpiewał w realną obecność Chrystusa w Eucharystii.
Kwestia ta jest żywo dyskutowana przez teologów. Poszukuje swojego sformułowania, uzasadnienia, zrozumienia, definicji. Pół wieku wcześniej Sobór Laterański IV sformułował taką oto prawdę o Eucharystii, a zwłaszcza o jej kluczowym momencie, przeistoczeniu, transsubstancjacji: Jeden jest przeto powszechny Kościół, zgromadzenie wierzących, poza którym nikt nie doznaje zbawienia, w którym też Jezus Chrystus jest kapłanem i jednocześnie ofiarą, którego ciało i krew prawdziwie zawarte są w sakramencie ołtarza pod postaciami chleba i wina, po przeistoczeniu mocą Bożą chleba w ciało i wina w krew.
Darmo wzrok to widzieć chce
Podczas każdej Mszy św. kapłan powtarza słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy: “To jest Ciało moje”. Na patenie jest chleb, biała hostia. Czy rzeczywiście w chwili wypowiadania tych słów chleb staje się ciałem? Przecież żadnej zmiany nie widać. Wzrok wciąż widzi chleb. Widzieć Ciało Chrystusa w tym chlebie pozwala wiara. A może naiwność?
Z tymi wahaniami od miesięcy targającymi myśli, Piotr z Pragi rozpoczyna w krypcie św. Krystyny sprawowanie Mszy św.
Słowem więc Wcielone słowo
Chleb zamienia w Ciało swe
I wtedy, gdy Piotr odprawia Mszę św., podczas transsubstancjacji, przeistoczenia, dzieje się cud. Na jego słowa “To jest Ciało moje” na hostii pojawia się krew. Jej stróżki wsiąkają w korporał, barwiąc go na czerwono, krew wsiąka w kamienną podłogę. Struktura części chleba przypominała partykułę prawdziwego ludzkiego ciała.
O wydarzeniu natychmiast robi się głośno. Piotr postanawia udać się do papieża.
Co dla zmysłów niepojęte
Wszystko, co dzieje się później, jest wynikiem tego, że w Orvieto w tym samym czasie przebywają trzy osoby: Jakub Laodejski – papież Urban IV, Tomasz z Akwinu i Piotr z Pragi, chcący wszystko opowiedzieć papieżowi.
Papież wysłuchuje jego bezpośredniej relacji. Prawdopodobnie o wydarzeniach w Bolsenie zdążył się już dowiedzieć, teraz przyszedł czas na wiarygodną weryfikację pogłosek. Papież wysyła do Bolseny biskupa Orvieto, by ten z kolei na miejscu zbadał hostię i zakrwawiony korporał.
Urban IV wie o obecności w Orvieto zyskującego uznanie Tomasza z Akwinu. Niedaleko przebywa również pochodzący z niedalekiego Bagnoregio franciszkanin, Bonawentura. Obu przyszłych wielkich świętych i doktorów Kościoła postanawia zaangażować w zbadanie niewytłumaczalnego zjawiska. Zresztą nie tylko. Zostaną zaangażowani w przygotowanie liturgii święta, które obchodzimy po dziś dzień.
Hołd po wszystkie nieśmy dni
To podobno oni, dominikanin, Doktor Anielski, i franciszkanin, Doktor Seraficki, szli na czele procesji z Bolseny do Orvieto, podczas której przeniesiono cudownie zmienioną hostię, Najświętszy Sakrament. Dwunastokilometrowa procesja napotkała na Moście Słońca nieopodal Orvieto samego papieża, który oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi i sam przeniósł Hostię do katedry.
Dla Tomasza, przyszłego świętego i doktora Kościoła, był to moment istotny. Wkrótce światło dzienne ujrzy jego Suma Teologiczna, w której zawrze swe sformułowanie prawdy o transubstancjacji, wyrażenie jej w kategoriach pojęciowych, filozoficzno-teologicznych. To, co stało się w Bolsenie, jeszcze bardziej uwydatniło to, co jest cudem podczas każdej Mszy świętej, nawet jeśli fizycznie nadal nic się nie zmienia.
Kilka lat później w Sumie Teologicznej Tomasz napisze: Zmysły nie mogą stwierdzić obecności prawdziwego Ciała i Krwi Chrystusa w sakramencie Eucharystii. O tej obecności mówi nam jedynie wiara w oparciu o Boże świadectwo. Nawiązując do słów Pana: “To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”, Cyryl mówi: “Nie wątp w prawdziwość słów Zbawiciela, ale raczej przyjmij je z wiarą. On nie kłamie, wszak sam jest Prawdą”
Sław języku tajemnicę
Już rok później, w 1264 roku, po raz pierwszy pod przewodnictwem papieża odbyły się uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Dekret wydał w ten sprawie Urban IV, który zlecił ponadto Tomaszowi i Bonawenturze przygotowanie całej liturgii. Tej liturgii, którą sprawujemy po dziś dzień w czwartek Bożego Ciała, a której oryginalne części wciąż funkcjonują, nawet jeśli przez wieki jej forma ewoluowała.
To wtedy, w 1264 roku, św. Tomasz z Akwinu, napisał słynny hymn, w całości śpiewany w Wielki Czwartek oraz w uroczystość Bożego Ciała, a powszechnie znany w swej ostatniej części, bo wyśpiewywany przy okazji wystawienia Najświętszego Sakramentu. Hymn, którego nawet polskie, czasem zawodne, tłumaczenie, pokazuje kunszt i geniusz Tomasza, który w literackiej formie, w rytmicznych wersach i rymach potrafił sformułować teologię przeistoczenia:
Sław języku tajemnicę
Ciała i najdroższej Krwi,
którą jako Łask Krynicę
wylał w czasie ziemskich dni,
Ten, co Matkę miał Dziewicę,
Król narodów godzien czci.
Z Panny czystej narodzony,
posłan zbawić ludzki ród,
gdy po świecie na wsze strony
ziarno słowa rzucił w lud,
wtedy cudem niezgłębionym
zamknął Swej pielgrzymki trud.
W noc ostatnią, przy Wieczerzy,
z tymi, których braćmi zwał,
pełniąc wszystko jak należy,
czego przepis prawny chciał,
sam Dwunastu się powierzył,
i za pokarm z Rąk Swych dał.
Słowem więc Wcielone Słowo
chleb zamienia w Ciało Swe,
wino Krwią jest Chrystusową,
darmo wzrok to widzieć chce.
Tylko wiara Bożą mową
pewność o tym w serca śle.
Przed tak wielkim Sakramentem
upadajmy wszyscy wraz,
niech przed Nowym Testamentem
starych praw ustąpi czas.
Co dla zmysłów niepojęte,
niech dopełni wiara w nas.
Bogu Ojcu i Synowi
hołd po wszystkie nieśmy dni.
Niech podaje wiek wiekowi
hymn triumfu, dzięki, czci,
a równemu Im Duchowi
niechaj wieczna chwała brzmi.
ks. Przemysław Śliwiński/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Cud eucharystyczny, który przekonał papieża do święta Bożego Ciała
GHIGO ROLI / PHOTO12 VIA AFP
****
Papież Urban IV najpierw wysłuchał relacji księdza, który był świadkiem cudu, a następnie wysłał tam swoich zaufanych teologów Tomasza z Akwinu i Bonawenturę z Bagnoregio.
Ksiądz ma wątpliwości co do Eucharystii
Był rok 1263. Pewien niemiecki ksiądz, podróżujący z Pragi, któremu tradycja nadała imię Piotr, wyruszył na pielgrzymkę do Rzymu. Chciał wzmocnić swoją wiarę i rozwiać wątpliwości, które od pewnego czasu trapiły jego kapłańskie serce, mianowicie czy Chrystus rzeczywiście jest obecny w Najświętszym Sakramencie.
Podróżował wzdłuż Via Francigena czyli wzdłuż tzw. Drogi Francuskiej – głównej trasy pielgrzymkowej do grobów św. Piotra i św. Pawła. Z uwagi na to, że przy tej właśnie trasie zlokalizowane były ważne dla katolików miejsca a także punkty odpoczynku dla pątników, kapłan z Pragi w drodze do Rzymu zatrzymał się w Bolsenie, w diecezji Orvieto, aby odpocząć i odprawić mszę świętą przy grobie św. Krystyny, w miejscu zwanym „miejscem stóp”.
Ksiądz prosi Boga o znak
Informację o jego obecności w średniowiecznej Bolsenie potwierdza marmurowy epigraf z 1573 r., przypisywany Hipolitowi Scalza, w którym czytamy: Był tam niemiecki kapłan o wyjątkowej roztropności i wybitnej dobroci obyczajów, który we wszystkim okazywał się wierny Bogu, tylko w wierze w Sakrament miał duże wątpliwości, to znaczy: jak to może być, że po wypowiedzeniu przez kapłanów słów – „to jest Ciało moje” – chleb przemienia się w prawdziwe i najświętsze Ciało Chrystusa, a po wypowiedzeniu – „to jest Krew moja” – wino przemienia się w Krew Pana.
Jednak każdego dnia prosił Boga w swoich modlitwach, aby raczył mu pokazać jakiś znak, który usunąłby z duszy wszelką wątpliwość. Kiedy nadszedł czas, aby ów ksiądz odstąpił od swego błędu i miał większą pewność w wierze, wszechmocy i miłosierny Bóg, który nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył, i który nie opuszcza nikogo, kto pokłada w Nim nadzieję, zarządził, aby ten kapłan, dla wyproszenia przebaczenia swoich grzechów, postanowił odwiedzić grób apostołów Piotra i Pawła oraz inne pobożne miejsca. Dlatego wyruszył on w drogę do Rzymu, a dotarłszy na zamek w Bolsenie, postanowił odprawić mszę w kościele św. Krystyny”.
Cud eucharystyczny w Bolsenie
Wszystkie wątpliwości, które pielgrzym – kapłan niósł w sercu od wielu tygodni rozwiały się przy ołtarzu w Bolsenie. Kiedy celebrował mszę i trzymał hostię w dłoniach, nad kielichem, nagle zdał sobie sprawę, że nie trzyma białego opłatka, ale prawdziwe, ludzkie Ciało, poplamione Krwią.
On nie tylko wiedział, nie tylko uwierzył, on zobaczył, na własne oczy, chleb przemieniony w Ciało. Jedynie fragment, którego dotykał palcami był nadal opłatkiem. Przeżył wstrząs, zorientował się, że opaska używana do puryfikacji kielicha też jest zalana Krwią. Starał się ukryć hostię w korporale, ale im więcej wkładał w to wysiłku, tym ona bardziej plamiła tkaninę…
Każda kropla krwi, plamiąca korporał, układała się w kształt przypominający człowieka. Kapłan nie mógł sobie z ta sytuacją poradzić, wreszcie przerwał celebrację mszy i skruszony, drążącymi rękami, schował Sakrament do tabernakulum.
„Udał się pospiesznie do papieża Urbana IV i klęcząc przed nim, opowiedział mu o wszystkim, co zaszło, i o własnej zatwardziałości serca a także poprosił o przebaczenie swego błędu i miłosierdzie” – czytamy na marmurowym epigrafie.
Teologowie badają cud eucharystyczny
Jak wiadomo koniec XIII w. to czas, kiedy zarówno Bolsena, jak i Orvieto znajdują się na obszarze Państwa Papieskiego, a papieże często przebywają poza Rzymem. Papież Urban IV mieszkał w tym czasie akurat w Orvieto, w jednym z papieskich pałaców. Natychmiast został powiadomiony o tym, co zaszło w kościele św. Krystyny.
Najpierw wysłuchał relacji księdza – pątnika, który był świadkiem cudu, a następnie wysłał tam swoich zaufanych teologów Tomasza z Akwinu i Bonawenturę z Bagnoregio. Przybyli na miejsce, wypytali świadków i z pełnym przekonaniem potwierdzili, że w Bolsenie wydarzył się najprawdziwszy cud eucharystyczny – Pan Jezus pozostawił ślady swojej Krwi.
Tomasz i Bonawentura przynieśli też cudowną hostię oraz korporał oznaczony śladami Krwi Chrystusa do papieża.
Urban IV oczekiwał ich na moście zwanym dzisiaj Mostem Słońca. W pozycji klęczącej przyjął relikwie a następnie, w bardzo uroczystej procesji przeniósł je do katedry w Orvieto. Niektórzy z badaczy twierdzą, że to właśnie wtedy odbyła się pierwsza w historii procesja Bożego Ciała.
GHIGO ROLI / PHOTO12 VIA AFP
****
Święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa
Już rok później, 11 sierpnia 1264 r. papież Urban IV ogłosił bullę Transiturus de hoc Mundo, na mocy której wprowadził święto Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, zwane dziś Bożym Ciałem, a uroczystą liturgię odprawianych tego dnia mszy świętych przygotowali Tomasz z Akwinu i Bonawentura z Bagnoregio.
Co ciekawe, cud w Bolsenie uznany przez papieża w niezwykły sposób zbiegł się w czasie z wizjami i staraniami bł. Julianny z Cornillon, która w 1230 r. ujawniła pragnienie Jezusa, aby Kościół ustanowił szczegółowe święto dla uczczenia żywej obecności Boga w Najświętszym Sakramencie. Propagowaniu święta Bożego Ciała, bł. Julianna poświęciła całe swoje życie i choć nie doczekała jego ustanowienia dla całego Kościoła, jej wkład jest bezsprzeczny.
Idziemy w procesji Bożego Ciała
My – którzy żyjemy siedemset lat później i po raz kolejny w swym życiu ruszymy w procesji Bożego Ciała – powinniśmy być świadomi, że Bóg, chcąc zwrócić naszą uwagę na Jego żywą obecność w białej Hostii, nie objawił się w słupie ognistym, ale skorzystał z uważnej miłości mniszki Julianny z klasztoru w Mont Cornillon, braku wiary w Jego obecność niemieckiego kapłana Piotra i otwartej na Boże znaki służebnej postawy papieża Urbana IV.
Rodzi się pytanie: Czy nie mógł posłużyć się tylko wierzącym papieżem? Pewnie mógł, ale czyż nie piękniej, gdy w odkrywaniu Go też idziemy w licznej procesji, a nie w pojedynkę?
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl (na podstawie książki: S. Meloni, „Cuda eucharystyczne i chrześcijańskie korzenie Europy”, Wydawnictwo Jedność)
______________________________________________________________________________________________________________
Cud eucharystyczny w Krakowie
© Mazur/catholicnews.org.uk
Świadectwo dwóch milionów młodych ludzi na Światowych Dniach Młodzieży jest może bardziej porywające niż jakikolwiek „nadprzyrodzony dowód”.
W Sienie, średniowiecznym włoskim mieście położonym na wzgórzach, znajduje się wyniosła bazylika św. Franciszka. Chociaż nie ma białych i czarnych marmurów, które zdobią sieneńską katedrę, ani efektownych starych fresków, jakie uświetniają sąsiednie kościoły, bazylika św. Franciszka chlubi się nadzwyczajnym przedmiotem kultu – cudem eucharystycznym.
Historia cudu sięga 14 sierpnia 1730 roku, kiedy z kościelnego tabernakulum skradziono cyborium pełne konsekrowanych hostii. Szczęśliwie trzy dni później znaleziono hostie schowane w puszce na ofiarę – złodziejowi zależało jedynie na kosztownym złotym cyborium.
Hostie starannie oczyszczono z kurzu. Jednak kapłani, którzy je znaleźli, zamiast je spożyć, jak nakazuje praktyka, umieścili je z powrotem w tabernakulum. Okazało się, że Hostie te – od trzystu lat! – nie ulegają zepsuciu, a badania naukowe wykazują, że są nadal tak świeże, jakby zostały konsekrowane podczas dzisiejszej mszy.
Najdziwniejsza jednak nie jest sama natura zachowania Hostii, ale raczej brak rozpowszechnionego kultu tego nadprzyrodzonego zdarzenia. W letnie miesiące 2016 roku podczas Eucharystii, w których uczestniczyłem u św. Franciszka, środkowa nawa bazyliki nigdy – w niedziele także – nie była wykorzystywana. Nie było takiej potrzeby. Msze odprawiano w małej, narożnej kaplicy, w obecności ośmiu czy dziewięciu osób czczących cudowne hostie.
W obliczu takiego braku reakcji na nadprzyrodzony dowód Najświętszego Sakramentu można by zapytać: „Jeśli wierni nie reagują na ten przejaw mocy Bożej, jak mamy zaszczepić na świecie wiarę w Eucharystię?”.
Odpowiedź przychodzi poprzez cud eucharystyczny, jakim były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.
W środę, 27 lipca 2016 roku ponad 18000 ludzi zgięło kolana przed Eucharystią. Ten tłum obejmował tylko tych, którzy zdołali wejść na nabity stadion Tauron Arena. Jednak ten przejaw nabożeństwa to był zaledwie przedsmak prawdziwego cudu, który miał nadejść trzy dni później, kiedy prawie dwa miliony pielgrzymów ze 187 narodów przyłączyło się do papieża Franciszka w adoracji Najświętszego Sakramentu.
Światowe Dni Młodzieży były cudem, bo ci młodzi ludzie często spisywani są na straty jako zbyt zlaicyzowani lub niewierni. A przecież tamtej nocy Hostia nie zmieniła wyglądu; właściwie względnie niewielu mogło nawet zobaczyć hostię, którą adorowali. Nie było grzmotów ani błyskawic, żaden głos z nieba nie przypomniał nam: „To jest mój Syn Umiłowany, w którym mam upodobanie”. Nie było nawet radosnej muzyki, która towarzyszyła młodym w czasie innych wydarzeń. ŚDM. Była tylko postać chleba … i ogromna wiara.
Ten cud jest jeszcze donioślejszy, jeśli pomyślimy o historii, która przywiodła te dwa miliony młodych ludzi do Polski, aby demonstrowali swoją wiarę w Jezusa Chrystusa ukrytego pod postacią chleba. Żeby młodzi przyjechali do Krakowa, musiał ich zachęcić i zająć się nimi jakiś dorosły organizator (ksiądz, katecheci, itd.). Jednak to była już odpowiedź na zaproszenie, które do młodych wystosował papież Franciszek. A zaproszenie to było konsekwencją tego, że ponad trzydzieści lat temu papież Jan Paweł II w ogóle ustanowił Światowe Dni Młodzieży.
Tę oś czasu można prowadzić dalej i dalej, przez nawiązywane kontakty i zaproszenia, aż do spotkania Chrystusa, który zaprasza Szymona i Andrzeja, aby poszli za Nim i zostali rybakami ludzi.
Ci, którzy byli świadkami cudu 30 lipca 2016, nigdy go nie zapomną, bo nikt nie jest w stanie zapomnieć czystego szaleństwa 2 milionów ludzi kłaniających się na prośbę starszego pana, czule zwanego Ojcem Świętym, przed tym, co oczy postrzegają jako chleb.
W ten sposób dochodzimy do odpowiedzi pytanie: Jak mamy zaszczepić na świecie wiarę w Najświętszy Sakrament? Spotykajmy się z ludźmi, zapraszajmy ich, zachęcajmy ich, stawiajmy im wyzwania, przyprowadźmy ich na modlitwę.
Jak widać, światło zwykłego spotkania może rozpalić wielką wiarę, podczas gdy światło nadprzyrodzonej interwencji może pozostać ukryte pod korcem małej, nieodwiedzanej kaplicy w wielkim, niewykorzystywanym kościele.
Evan H. Harrington/tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia
______________________________________________________________________________________________________________
fot. BP KEP/flickr.com
****
Jak uzyskać odpust zupełny w Boże Ciało?
Uroczystość Bożego Ciała oraz towarzysząca jej procesja eucharystyczna to jedne z najbardziej uroczystych momentów w kalendarzu liturgicznym. Wyjaśniamy, jak w tym czasie można uzyskać
Boże Ciało, czyli uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, jest jednym z najważniejszych świąt w Kościele katolickim. To święto nakazane, co oznacza, że tego dnia Katolicy są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej. Wypada ono zawsze w czwartek, po Niedzieli Trójcy Świętej i dokładnie 60 dni po Wielkanocy. To wyjątkowe święto łączy się z celebracją Eucharystii oraz adoracją Najświętszego Sakramentu.
Tego dnia katolicy uczestniczą w uroczystych procesjach eucharystycznych, oddając cześć Jezusowi Chrystusowi w Najświętszym Sakramencie. Co więcej, w tym dniu wierni mają także możliwość uzyskania odpustu zupełnego. Odpust zupełny to darowanie kary doczesnej za grzechy, które zostały już odpuszczone w sakramencie spowiedzi.
Odpust zupełny w uroczystość Bożego Ciała można uzyskać za pobożny udział w uroczystej procesji eucharystycznej, która ma szczególne znaczenie dla uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.
Aby uzyskać odpust zupełny należy pamiętać także o jego podstawowych zasadach:
- nie mieć przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego
- być w stanie łaski uświęcającej
- przyjąć Komunię Świętą
- modlitwa w intencjach, w których modli się Ojciec Święty np. „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”
Co więcej, odpust zupełny za udział w uroczystej procesji eucharystycznej można uzyskać nie tylko dniu samej uroczystości, ale także w jej oktawie. Oznacza to również, że jeśli ktoś będzie brał udział w uroczystej procesji każdego dnia oktawy Bożego Ciała i wypełni pozostałe warunki odpustu zupełnego, to może przez te dni, codziennie uzyskać odpust zupełny.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Patrycja Książek/Stacja7.pl
****
Dlaczego Boże Ciało jest w czwartek?
Boże Ciało czyli Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – to jest jedno z najbardziej uroczystych świąt w kalendarzu liturgicznym, które obchodzi się w czwartek. To wyjątkowe święto, które przyciąga tysiące wiernych pragnących wyrazić swoją wiarę na ulicach wsi i miast.
Podczas Bożego Ciała, wierni przygotowują uroczystą procesję, podczas której kapłan niesie Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, a dzieci komunijne sypią przed Nim kwiaty. Procesja prowadzi do czterech ołtarzy, które symbolizują cztery strony świata, na które ma dotrzeć Ewangelia Chrystusa oraz cztery Ewangelie.
Datę Bożego Ciała warunkuje data Wielkanocy. W tym roku wypadała ona 31 marca. Dlatego Uroczystość Najświętszego Ciała obchodzimy w czwartek, 30 maja – dokładnie 60 dni po Zmartwychwstaniu Chrystusa.
Wielki Czwartek jest dniem, w którym Chrystus Pan ustanowił Najświętszy Sakrament Eucharystii i Sakrament Kapłaństwa. To właśnie wtedy pierwszy raz miało miejsce przemienienie w Ciało i Krew Chrystusa. Co więcej, to sam Pan Jezus polecił Juliannie z Mont Cornillon w trakcie objawień obchodzić tę uroczystość właśnie tego dnia.
_____________________________________________________________
fot. Wojciech Łączyński/Archidiecezja Warszawska
****
Czy w Boże Ciało trzeba iść do kościoła?
Bez wątpienia, najbardziej charakterystyczną cechą Bożego Ciała są procesje, w których wierni co roku chętnie uczestniczą. Niektórzy, wybierając się na procesję, rezygnują z pójścia na Mszę Świętą. Czy w Boże Ciało mamy obowiązek w niej uczestniczyć?
Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, znana jako Boże Ciało, obchodzona jest na pamiątkę ustanowienia sakramentu Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy.
Boże Ciało przypada zawsze w czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej, ale jest świętem ruchomym, które celebruje się 60 dni po Wielkanocy i 10 dni po Zesłaniu Ducha Świętego.
Za najbardziej charakterystyczny element obchodów Bożego Ciała można bez wątpienia uznać uroczyste procesje z Najświętszym Sakramentem, które przechodzą ulicami każdej parafii.
Czy w Boże Ciało trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?
Katolicy mają obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej w święta nakazane, do których należą wszystkie niedziele w roku oraz w następujące uroczystości:
- 1 stycznia – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
- 6 stycznia – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)
- Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa (Boże Ciało)
- 15 sierpnia – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
- 1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych
- 25 grudnia – Uroczystość Narodzenia Pańskiego
Dlatego w Boże Ciało należy wziąć udział w Mszy Świętej. Inaczej jest z procesją, w której uczestnictwo nie jest wymagane.
Obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej katolicy mogą wypełnić w dzień świąteczny lub przed, czyli w wigilię uroczystości. „Nakazowi uczestniczenia we Mszy Świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1248 § 1).
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Dulce María/Cathopic
****
Boże Ciało
Święto, którego brakowało samemu Chrystusowi
Kluczowe dla ustanowienia uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, były wizje bł. Julianny z Retine, w czasie których Jezus wyznał, że w roku kościelnym szczególnie brakuje święta oddającego cześć Najświętszej Eucharystii.
Pierwsze obchody odbywały się w Krakowie
Wszystkie starożytne święta w Kościele są związane ze wspomnieniem konkretnego wydarzenia z historii zbawienia.
Dopiero późne średniowiecze wprowadza do kalendarza liturgicznego tzw. święta idei, a więc uroczystości, w których czcimy Boga, w jakimś Jego przymiocie, czy tajemnicy: Uroczystość Trójcy Świętej, Uroczystość Najświętszego Serca Pan Jezusa a nade wszystko Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, tradycyjnie nazywana Bożym Ciałem.
Oczywiście święto nie rozpowszechniło się w Kościele od razu, ale już od XIV wieku było obchodzone we Francji, Niemczech, Hiszpanii i Polsce. Boże Ciało w Polsce obchodzono po raz pierwszy w diecezji krakowskiej w 1320 roku. Dopiero 100 lat później święto obowiązywało we wszystkich diecezjach polskich. Od XV wieku uroczystości towarzyszyła jedna procesja eucharystyczna w mieście.
Ułożenie oficjum (formularz mszalny i Liturgia Godzin) tej uroczystości wiązano z osobą św. Tomasza z Akwinu, nie jest to jednak pewne. Najprawdopodobniejsze jest autorstwo Akwinaty sekwencji Lauda Sion, która nie została włączona do nowego Mszału. Formularz z Mszału potrydenckiego został przeniesiony do Mszału Pawła VI z 1970 roku, jednakże została zmieniona nazwa święta na: uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (Sanctissimi Corporis et Sanguinis Christi sollemnitas).
Z pragnienia adoracji
Na powstanie święta Bożego Ciała złożyło się wiele okoliczności. Pierwszą z nich jest paradoksalna sytuacja, która ma swoje początki pod koniec I tysiąclecia, a apogeum osiąga na przełomie XI-XII w., w której wraz z niebywałym rozwojem kultu eucharystycznego praktycznie zanika wśród wiernych przystępowanie do Komunii świętej.
Na kolejnych synodach i soborach wydaje się dekrety ograniczające możliwość przystępowania do komunii dla wiernych, do tego stopnia, że później trzeba wręcz przykazaniem – zachowanym do dnia dzisiejszego – nakazywać wiernym, żeby przynajmniej raz w roku w okresie wielkanocnym do komunii jednak przystąpili (dekret Soboru Laterańskiego IV z 1215 r.). Skoro – rodziło się to z takiego formy pobożności i doświadczenia niegodności – wierni w średniowieczu rzadko przystępowali do Komunii świętej, to rodziło się w nich pragnienie oglądania (adorowania) hostii, którą zaczęto wystawiać w monstrancjach. Do liturgii zostało wprowadzone podniesienie hostii i kielicha, aby wierni mogli patrzeć na Ciało i Krew Pana, skoro nie mogli ich spożyć. Zaczynają się pojawiać procesje eucharystyczne.
Wizje bł. Julianny z Retine
Równocześnie w tym czasie pojawiły się herezje negujące realną obecność Chrystusa w Eucharystii, co Kościół musiał skutecznie potępić. Najważniejszym jednak wydarzeniem były wizje bł. Julianny z Retine (koło Liège) żyjącej w XIII wieku. Miała ona widzieć jasną tarczę księżyca z jedną ciemną sferą. Świecąca tarcza księżyca miała symbolizować blask wszystkich uroczystości kalendarza liturgicznego, zaś ta jedna ciemna sfera symbolizowała brak jednego święta.
Julianna usłyszała w czasie tej wizji od Chrystusa, że w roku kościelnym szczególnie brakuje święta oddającego cześć Najświętszej Eucharystii. Julianna, która tę wizję miała w wieku zaledwie 16 lat, ujawniła jej treść znacznie później. Wtedy komisja teologiczna, w skład której wchodził także archidiakon Jakub Pantaleone (późniejszy Urban IV) stwierdziła, że takie święto nie sprzeciwia się prawdom wiary, a wręcz przeciwnie, dopełnia kult Eucharystii w Kościele.
Niezwykły cud eucharystyczny
W 1246 roku biskup Robert de Thourotte ustanowił święto Bożego Ciała, które pierwotnie odnosiło się tylko do diecezji Liège, a które było obchodzone w czwartek po uroczystości Trójcy Świętej. Kiedy Jakub Pantaleone został papieżem, jako Urban IV bullą Transiturus de hoc Mundo ustanowił dla całego Kościoła uroczystość Najświętszego Ciała Pana naszego Jezusa Chrystusa. Prawdopodobnie miał na to wpływ także cud eucharystyczny, który miał miejsce w Bolsena w 1263 roku. Papież Urban przebywający wtedy w Orvieto miał zobaczyć korporał splamiony krwią spływającą z hostii. Celami tego święta było przeproszenie za zniewagi Najświętszego Sakramentu, przeciwstawienie się herezjom oraz uczczenie ustanowienia Eucharystii.
ks. Krzysztof Porosło/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wikipedia/Pixabay
****
Zdarzenie, którego doświadczyła św. s. Faustyna podczas procesji Bożego Ciała
W “Dzienniczku” św. s. Faustyna kilka razy nawiązuje do uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa oraz procesji Bożego Ciała. W słowach, które Pan Jezus skierował do świętej, odkrywamy sens i znaczenie tej uroczystości.
„Wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat…”
W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać, wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat. – Wtem usłyszałam te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą promienie (184) miłosierdzia na świat. Po tych słowach głęboka radość wstąpiła w duszę moją
(Dz 441)
„Niech się napełni radością serce Twoje”
27 [V 1937]. Boże Ciało.
W czasie modlitwy usłyszałam te słowa: Córko Moja, niech się napełni radością serce twoje. Ja, Pan, jestem z tobą, nie lękaj się niczego, jesteś w sercu Moim. W tym momencie poznałam wielki majestat Boga i zrozumiałam, że z jednym poznaniem Boga nic nie może iść w porównanie; zewnętrzna wielkość niknie jak proszek, przed jednym aktem głębszego poznania Boga.
(Dz 1133)
„Tu jest odpocznienie moje”
1 VI 1937. Dziś u nas procesja Bożego Ciała324. Przy pierwszym ołtarzu wyszedł ogień z Hostii świętej i przeszył mi serce – i usłyszałam głos: Tu jest odpocznienie Moje. Żar zapalił się w sercu moim; czułam, że jestem przemieniona cała w Niego.
(Dz 1140)
Święta siostra Faustyna w “Dzienniczku” opisuje także dni oktawy Bożego Ciała, które w jej życiu miały szczególne znaczenie:
„Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje”
Było [to] w czasie oktawy Bożego Ciała15. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna. Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów – w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcem swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem.
(Dz 16)
„Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka.”
Co do mnie, otrzymałam tę łaskę po raz pierwszy, i to przez bardzo krótką chwilę, w osiemnastym roku życia, w czasie oktawy Bożego Ciała podczas nieszporów, kiedy złożyłam Panu Jezusowi ślub wieczysty czystości. Żyłam jeszcze na świecie, jednak wkrótce wstąpiłam do klasztoru. Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka. Po tej łasce nastąpiła długa przerwa. Wprawdzie otrzymywałam od Pana w tej przerwie wiele łask, ale innego rzędu. Był to okres doświadczeń i oczyszczenia. Doświadczenia [te] były tak bolesne, że dusza moja doznała zupełnego opuszczenia przez Boga, została pogrążona w tak wielkich ciemnościach. Zauważyłam i zrozumiałam, że nikt mnie z tych udręk nie zdoła wyprowadzić ani mnie mogli zrozumieć. Były dwa momenty, gdzie dusza moja była pogrążona w rozpaczy: raz pół godziny, drugi raz trzy kwadranse. Jak co do łask, nie mogę ich wielkości dokładnie napisać, tak i co do tych doświadczeń Bożych, chociażbym użyła nie wiem jakich słów, to wszystko bladym jest cieniem. Jednak, jak Pan mnie pogrążył w tych udrękach, tak i Pan mnie wyprowadził. Trwało to jednak parę lat i znów otrzymałam tę wyjątkową łaskę zjednoczenia, (184) która trwa do dziś. Jednak i w tym powtórnym zjednoczeniu były krótkie przerwy. Jednak obecnie od pewnego czasu nie doznaję żadnej przerwy, ale coraz głębiej pogrąża mnie w Bogu. Wielkie światło, jakim jest oświecony rozum, daje poznać wielkość Boga, nie jakoby w Nim miała poznawać poszczególne przymioty, jako dawniej, nie – tu jest inaczej: w jednym momencie poznaję całą Istotę Boga.
(Dz 770)
fot. cathopic.com
****
Modlitwa uwielbienia Hostii Świętej
Poznaj dwie wyjątkowe modlitwy uwielbienia Hostii Świętej, które w “Dzienniczku” zapisała św. s. Faustyna Kowalska.
Hostio św., w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., w której jest życie wiekuiste i nieskończonego miłosierdzia, nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.
Hostio św., w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego
miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.
Hostio św., ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.
Hostio św., ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu.
Hostio św., ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie – i śmiertelny pot zrosi nam czoło.
Hostio św., ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy.
Hostio św., ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane.
Hostio św., ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim.
Hostio św., ufam Tobie, gdy spełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.
Hostio św., ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.
Hostio św., ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.
Hostio św., ufam Tobie, gdy zabrzmią sady Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu
miłosierdzia Twego.
(Dz 356)
Jestem hostią w Twym ręku,
O Jezu, Stwórco mój i Panie,
Cicha, ukryta, bez krasy i wdzięku,
Bo cała piękność mej duszy we wnętrzu odbita została.
Jestem hostią w Twym ręku, o Boski Kapłanie,
Czyń ze mną, co Tobie się podoba.
Jestem cała zdana na wolę Twą, Panie,
Bo ona jest mej duszy rozkosz i ozdoba.
Jestem w Twym ręku, o Boże, jak hostia biała,
Błagam, przeistocz mnie sam w siebie,
Niech [będę] ukryta w Tobie cała,
Zamknięta w Twym miłosiernym Sercu jak w niebie.
Jestem w Tym ręku jako hostia, o wiekuisty Kapłanie,
Niechaj opłatek ciała mego kryje mnie przed okiem ludzkim,
Niech tylko Twoje oko mierzy mą miłość i oddanie,
Bo moje serce zawsze jest złączone z Twym Sercem Boskim.
Jestem w Twym ręku, o Boski Pośredniku, jako hostia ofiarna
I płonę na ołtarzu całopalenia,
(22) Zmielona i starta cierpieniem jak pszeniczne ziarna,
A to wszystko dla Twojej chwały, dla dusz zbawienia.
Jestem hostią, która przebywa w tabernakulum Serca Twego,
Idę przez życie w miłości Twej zatopiona
I nie lękam się na świecie niczego,
Boś Ty mi sam – tarcza, moc i obrona.
Jestem hostią złożoną na ołtarzu Serca Twego,
By płonąć ogniem miłości przez wieki całe,
Bo wiem, żeś mnie wywyższył jedynie z miłosierdzia swego,
A więc wszystkie dary i łaski obracam na Twoją chwałę.
Jestem hostią w Twym ręku, o Sędzio i Zbawicielu,
W ostatniej życia mego godzinie,
Niech wszechmoc Twej łaski doprowadzi mnie do celu,
Niechaj Twa litość nad naczyniem miłosierdzia zasłynie.
(Dz 1629)
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Eucharystia to droga, szczyt, źródło i… miejsce podziałów [Modlitwa, chrześcijaninie!]
Gorodenkoff | Shutterstock
****
Eucharystia w Konstytucji o Liturgii „Sacrosanctum Concilium” nazywana jest szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego. Jest ona także drogą, ale też, niestety, miejscem podziałów. Dlaczego?
Szczyt, źródło i droga
Eucharystia, tak jak każda modlitwa, ma wiele swoich definicji. To rzeczywistość tak głęboka, że mimo poświęcenia jej setek książek, artykułów, podcastów i filmów wciąż można zagłębiać się w jej tematykę. Kościół podczas Soboru Watykańskiego II nazwał Eucharystię szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego (Por. „Sacrosanctum Coniclium” 10).
Msza jest szczytem, ponieważ w niej dokonuje się to, co jest celem modlitwy – zjednoczenie z Bogiem. Kościół uczy, że podczas Eucharystii, niezależnie od wiary i pobożności księdza, Bóg jest rzeczywiście obecny i udziela się ludziom. Jezus spotyka się z nami w Słowie, które jest czytane, we wspólnocie, która gromadzi się w Jego imię, w osobie szafarza, a najpełniej – w Ciele i Krwi. To szczyt doświadczenia modlitewnego.
Eucharystia to także źródło naszej wiary. Na niej słuchamy Słowa, które pomaga nam podejmować decyzje, spotykamy innych wierzących i karmimy się samym Bogiem, by mieć do rozwoju naszej relacji i służenia innym ludziom.
Sobór nie mówi o mszy jako drodze, ale to słowo także oddaje jej istotę. Eucharystia respektuje, że jesteśmy na różnych etapach naszej drogi rozwoju duchowego. Stopniowo odsłania przed nami swoje tajemnice: od rozpoczęcia i aktu pokuty, przez Słowo, do misterium przeistoczenia i komunii świętej, aż do posłania z Dobrą Nowiną. Wraz z wiekiem, doświadczeniem i wiedzą inaczej przeżywamy każdy z tych elementów, a msza prowadzi nas coraz bardziej w głąb.
Miejsce podziałów
Mimo tych pięknych definicji, obrazów i głębi Eucharystia, mimo że jest jednym stołem, przy którym siadamy i jednym Chlebem, który łamiemy, jest miejscem podziału wierzących. Pisał już o tym św. Paweł: „Przede wszystkim słyszę – i po części wierzę – że zdarzają się między wami spory, gdy schodzicie się razem jako Kościół. […] Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy (1 Kor 11, 18-21).
Echa tych pierwotnych kłótni widać w historii Kościoła. Jan Hus – czeski duchowny z przełomu XIV i XV w. sugerował reformę Kościoła. Jego postulatami były m.in.: język narodowy w Eucharystii oraz komunia pod dwiema postaciami. Hus został spalony na stosie, a po jego śmierci rozgorzała kilkuletnia wojna.
W czasie Soboru Watykańskiego II bp Marcel Lefebvre sprzeciwił się niektórym jego postanowieniom – w tym reformie liturgii. W wyniku jego niezgody doszło do schizmy w Kościele, która trwa do dziś. Spory o kształt mszy są i dziś, gdy mowa o nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego – tzw. msza trydencka, która dla niektórych jest jedyną słuszną liturgią, a dla innych – reliktem przeszłości.
Brak jedności obecny jest także w kwestii formy przyjmowania komunii świętej, gdyż są tacy, którzy kwestionują decyzje Kościoła, oskarżając innych o profanowanie Ciała Pańskiego.
Te przykre wydarzenia, choć przewijają się w historii chrześcijaństwa, nie mogą stać się normą! Eucharystia to przecież uczta jedności, uobecnienie ofiary, dzięki której znikły podziały między ludźmi.
Lek na rozbicie
Eucharystia zmieniała się przez wieki trwania Kościoła. Inaczej wyglądała liturgia pierwszych wieków w Jerozolimie, a inaczej – w Antiochii czy Koryncie. Przed Soborem Trydenckim istniały różne formy sprawowania mszy, ale Kościół Zachodni zdecydował, że wzorcową będzie ta rzymska. Mimo to przetrwały ryty dominikański, benedyktyński czy lyoński. Po Soborze Watykańskim II liturgia została uproszczona zgodnie z postulatem powrotu do źródeł, a jakiś czas później powstał ryt zairski, przystosowany do niektórych rejonów Afryki.
Kościół na Wschodzie zawsze był różnorodny pod względem liturgii. Istnieje kilkanaście różnych obrządków, choćby: bizantyjski, syryjski, malabarski, czy maronicki. Msza odprawiana w rytach wschodnich jest inna, niż ta „zachodnia”, ale to wciąż ta sama modlitwa, którą Jezus zostawił Kościołowi.
Lekiem na rozbicie może być dostrzeżenie bogactwa liturgicznego Kościoła i uznanie, że może istnieć jedność w różnorodności.
Jak modlić się Eucharystią?
W trakcie naszego cyklu „Modlitwa, chrześcijaninie!” mówiliśmy o modlitwie ustnej, słuchania i kontemplacji. Eucharystia łączy ze sobą wszystkie te trzy elementy w modlitwę całej wspólnoty.
- Jest oczywiste, że msza jest modlitwą ustną, gdyż pada na niej wiele słów, które wypowiadamy. Ważne jest to, że mówimy je razem, jako jedna wspólnota.
- Słowo Boże jest czytane i wyjaśnianie w Eucharystii. Słuchamy na niej Boga, który do nas mówi. Warto wsłuchać się też w inne teksty: modlitwy, prefację i słowa modlitwy eucharystycznej.
- Eucharystia to kontemplacja par excellence. Trwamy na niej przy Bogu i pozwalamy Mu działać przez Jego Słowo i komunię świętą. Dobrze jest zostać po mszy przez chwilę w kościele i na spokojnie skupić się Bogu, który przyszedł do mnie: we wspólnocie, Słowie i komunii, jeśli tylko mogę ją przyjąć.
Dariusz Dudek/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Dlaczego wciąż masz wątpliwości?
Przecież w Eucharystii jest żywy Jezus
godongphoto | Shutterstock
****
„Te chwile tuż po przyjęciu Komunii świętej to najcenniejsze minuty naszego życia…”
„To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6, 58).
W niektórych krajach pokolenie starszych ludzi często powtarzało to piękne przysłowie:
„W całym roku trzy czwartki warte są wspomnienia:
Czwartek Wielki, Boże Ciało i dzień Wniebowstąpienia”
Wiesz, czym jest święto Bożego Ciała?
To uroczystość Ciała i Krwi Chrystusa obecnego w Eucharystii, która dawniej funkcjonowała jako święto Corpus Domini, czyli Ciało Pańskie.
W ten wyjątkowy dzień dajemy świadectwo naszej wiary i pewności co do żywej i autentycznej obecności Jezusa w każdej Hostii konsekrowanej przez katolickiego kapłana.
Dla mnie jest to wielkie święto na cześć mojego przyjaciela z dzieciństwa, dobrego Jezusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata i na każdej Eucharystii.
Bóg się uobecnił
Dlaczego wciąż macie wątpliwości? Jezus powiedział nam bardzo wyraźnie:
„Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6, 55-56).
Na własne oczy widziałem niepodważalne cuda eucharystyczne. Nie mam żadnych wątpliwości. Wiem, że pod eucharystycznymi postaciami jest Jezus.
Nie dopuszczaj do siebie wątpliwości
Czytałem również, że niektórzy katolicy nie wierzą tak, jak powinni w rzeczywistą obecność żywego Jezusa w każdej konsekrowanej Hostii.
Wątpią, by coś podobnego mogło się wydarzyć. Popełniają wielki błąd, pozbawiając się obfitych łask, jakich dostępujemy przy okazji każdej Komunii świętej…
Nie chcą zajrzeć głębiej, spojrzeć oczyma duszy, wszystko rozpatrują w kategoriach ziemskich. Tak, jak święty Tomasz prezentują postawę niedowiarstwa, muszą zobaczyć i dotknąć. Zapominają przy tym jednak o czymś absolutnie podstawowym:
„…Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37).
Podobne wątpliwości trapią niektórych kapłanów. Trudno im uwierzyć, że w konsekrowanych przez nich hostiach jest żywy Jezus.
Czasami w takich przypadkach Bóg postanawia interweniować, dokonując cudów eucharystycznych, aby rozproszyć te wątpliwości i wzmocnić ich wiarę.
Hostia na ich oczach przeobraża się w Ciało, a wino w Krew. Jeden z najsłynniejszych takich cudów miał w miejsce we włoskim miasteczku Lanciano.
Zmysły a wiara
Jedno zdanie z hymnu eucharystycznego autorstwa św. Tomasza z Akwinu „Tantum Ergo” szczególnie do mnie przemawia. Brzmi ono tak:
„Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy wszyscy wraz […] co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas”.
Naszymi ziemskimi zmysłami nie jesteśmy w stanie pojąć wielkości, tajemnicy ani cudu miłości, do którego dochodzi w naszej obecności.
Doniosłość komunii
Obyśmy potrafili dostrzec prawdziwą wartość tej tajemnicy i przystępować do Komunii z większą gorliwością. Aby później rozważać te słowa włoskiej karmelitanki, św. Marii Magdaleny de’Pazzi:
„Te chwile tuż po przyjęciu Komunii świętej to najcenniejsze minuty naszego życia; z naszej strony najodpowiedniejsze, aby porozumieć się z Bogiem, a ze strony Boga, aby przekazać nam Swoją miłość”.
Po przystąpieniu do Komunii świętej wracam do tych słów i przez chwilę rozmawiam z Jezusem, dziękując Mu za tyle niezasłużonych łask, za Jego miłość, Jego przyjaźń i wszelkie dobro, które nam zsyła, a w szczególności za to, że przebywa we mnie, choć na to nie zasługuję.
Dziękuję Ci Jezu, że spełniasz daną nam obietnicę: „A oto Ja jestem z Wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Jezu, jesteś taki dobry!
Śpiewaj Jezusowi
Dzisiaj jest okazja, aby świętować i dziękować za ten dar, który otrzymujemy. Okazja, by adorować Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie płynącym z głębi serca radosnym śpiewem:
Jezusowi cześć i chwała za miłości cud
Niech Mu śpiewa ziemia cała,
Niech Go wielbi lud. […]
Więc dziękujmy Jemu z całej duszy,
Że się dla nas w małej Hostii skrył.
Niech ta miłość serca nasze wzruszy,
Byśmy Go kochali z wszystkich sił!
Żyjmy na co dzień tą tajemnicą naszej wiary!
Claudio de Castro/Aleteio.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 31 MAJA
UROCZYSTOŚĆ NAWIEDZENIA NMP
fot. ZGROMADZENIE SIÓSTR ELŻBIETANEK
***
Nawiedzenie Elżbiety przez Maryję – Matki Boskiej jagodnej
Św. Łukasz ewangelista chciał zbadać i dokładnie opisać historię Jezusa od pierwszych chwil, aby przekazać pewną naukę. I to on opowiada o tym wydarzeniu. 31 maja Kościół wspomina bowiem odwiedziny Maryi u św. Elżbiety, matki Jana Chrzciciela. Święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Matkę Jezusa ma zatem swoje podstawy biblijne. Pobożność ludowa nazywała ten dzień świętem ‘Matki Boskiej jagodnej’.
Nawiedzenie to historia spotkania dwóch matek. Maryja nosiła w swoim łonie Jezusa, zapowiedzianego Mesjasza. Elżbieta była matką Jego poprzednika, św. Jana Chrzciciela. Elżbieta była krewną Maryi. O tym, że starsza i bezpłodna Elżbieta zostanie matką Maryja dowiedziała się od Anioła Gabriela w czasie Zwiastowania. Anioł zapowiedział, że poczęcie i perspektywa narodzin dziecka dla uchodzącej za bezpłodną Elżbiety jest dowodem na to, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. To było także zapewnieniem, że spełnią się zapowiedzi co do Maryi, że stanie się matką Syna Bożego. Po tym, co powiedział Anioł, Maryja wypowiada swoje ‘fiat’ – niech mi się stanie według twego słowa.
Niedługo potem wyruszyła z Nazaretu do Ain Karim, gdzie mieszkała Elżbieta. Ain Karim to niewielka miejscowość, położona 7 kilometrów od Jerozolimy. Z Nazaretu jest to jednak około 150 kilometrów. Trudno sobie wyobrazić, aby Maryja, która była wtedy kilkunastoletnią dziewczyną, pokonywała ten dystans samotnie. Zapewne dołączyła się do jakiejś grupy pątników pielgrzymujących do Jerozolimy.
Po przybyciu na miejsce Maryja pozdrowiła Elżbietę i zaraz dowiedziała się, że ona wie o wszystkim. Świadczą o tym słowa, które przytacza św. Łukasz (1, 43-45): „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana». To Jan Chrzciciel, będąc w łonie swej matki, wyczuł obecność Tego, którego będzie zapowiadał i poprzedzał.
Nawiedzenie św. Elżbiety
Philippe de Champaigne, P.d., via Wiki. Comm.
***
Sługa Boży, o. Piotr Skarga, jezuita, zachwycony tym Bożym zrządzeniem, wołał: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj. Niech głos Twój – Maryjo – zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego”.
Święto Nawiedzenia od samego początku kultywowane było na chrześcijańskim wschodzie. W Kościele zachodnim św. Bonawentura wprowadził tę uroczystość we wspólnotach zakonu franciszkanów w roku 1263. Papież Bonifacy IX w roku 1389 rozszerzył to święto na cały Kościół. Chciał w ten sposób za przyczyną Maryi modlić się o jedność podzielonego chrześcijaństwa. Oficjalnie święto to zatwierdził sobór w Bazylei, w roku 1441.
Do czasu reformy kalendarza liturgicznego za św. Pawła VI w roku 1969, święto to obchodzono 2 lipca. Pobożność ludowa, łącząc święta maryjne z porami roku, czy aktywnością człowieka, nazywała ten dzień świętem ‘Matki Boskiej jagodnej’. Początek lipca, bowiem, to czas pojawiania się jagód, owoców leśnych i ogrodowych. W ludowych przekonaniach jagody były także pożywieniem Maryi w czasie wędrówki na spotkanie z Elżbietą. I właśnie dlatego, ze względu na szacunek dla Maryi, nie wolno było tego dnia zrywać owoców, ani zbierać jagód.
Reforma kalendarza liturgicznego umieściła to święto pod datą 31 maja, żeby wypadało po Zwiastowaniu, które wspominamy 25 marca, a przed świętem Narodzenia Jana Chrzciciela, obchodzonym 24 czerwca. W ten sposób jest ono bardziej zgodne z relacją biblijną. Nawiedzenie św. Elżbiety przez Maryję było inspiracją dla wielu artystów i jest to jeden z najpiękniejszych obrazów przychodzenia Boga do człowieka.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
***
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ.18.00
19.00 MSZA ŚW.
______________________________________________________________________________________________________________
NIEDZIELA 26 MAJA
UROCZYSTOŚĆ TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ
fot. franciszkanie.pl
***
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ.13.30
MSZA ŚW. – GODZ. 14.00
PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
_____________________________________________________________________________
Trójcę Świętą Kościół czci od pierwszych wieków swego istnienia. Jej tajemnica – jak mówili święci – jest trudniejsza do pojęcia niż przelanie łyżeczką oceanu. Mimo tego warto o Trójcy Świętej rozmyślać i nie ustawać w modlitwach do Boga Trójjedynego.
Św. Kolumban
Ojciec, Syn i Duch Święty to jeden Bóg. Wiedzę o Trójcy Świętej słusznie porównano z głębokością morza. Podobnie jak niedostępne dla ludzkich spojrzeń są głębiny morskie, tak też Trójca Święta jest niedostępna dla umysłu ludzkiego. Ci, którzy chcą przeniknąć bezmiar Boga, niech wcześniej spróbują poznać wszechświat.
Św. Faustyna Kowalska
W pewnym momencie obecność Boża przeniknęła moją całą istotę, umysł mój został dziwnie oświecony w poznaniu Jego Istoty; przypuścił mnie [Bóg] do poznania swego życia wewnętrznego. Widziałam w duchu Trzy Osoby Boskie, ale jedna Ich Istota. On jest sam, jeden, jedyny, ale w trzech Osobach, ani mniejsza, ani większa jedna z Nich ani w piękności, ani w świętości nie ma różnicy, bo jedno są. Jedno, absolutnie jedno są. Miłość Jego przeniosła mnie w to poznanie i złączyła mnie ze sobą. Kiedy byłam złączona z jedną [Osobą Boską], to także byłam złączona z drugą i trzecią [Osobą Boską], tak że, jak się łączymy z jedną, przez to samo łączymy się z tymi dwiema Osobami tak samo jak z jedną. Jedna ich jest wola, jeden Bóg, chociaż w Osobach Troisty. Kiedy się duszy udziela jedna z trzech Osób, to mocą tej jednej woli jest złączona z trzema Osobami i jest zalana szczęściem, które spływa z Trójcy Przenajświętszej; tym szczęściem karmią się święci. Szczęście, jakie tryska z Trójcy Przenajświętszej, uszczęśliwia wszystko, co jest stworzone; tryska życie, które ożywia i daje wszelkie życie, które z Niego bierze początek.
______________________________________________________________________________________________________________
Trójca Święta. Witraż z katedry św. Wita na Hradczanach/fot. Henryk Przondziono
Skąd wiemy o Bogu Trójjedynym?
Jeśli ktoś myśli, że nasza wiedza o Trójcy Świętej nie spadła nam z nieba, jest w błędzie: spadła.
Już najmłodszym dzieciom na religii powtarza się: „Jest jeden Bóg w trzech Osobach. Nie trzech Bogów”. To bardzo ważne, bo wiara w Trójcę Świętą to podstawa chrześcijaństwa. Nad każdym z wyznawców Chrystusa wezwano imiona trzech Osób Boskich, gdy stawał się członkiem Kościoła. Każdy świadomy chrześcijanin co dnia, kreśląc znak krzyża, wzywa Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Każda modlitwa zaczyna się wezwaniem Trójcy Świętej i wielu wierzących w imię trzech Osób Trójcy podejmuje ważne działania.
Na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak długi i niełatwy proces poprzedził jednoznaczne sformułowanie prawdy wiary o Bogu Trójjedynym. Dogmat powstawał w ferworze zażartych nieraz dyskusji, przebijając się przez rozmaite teorie, które czasami rozpalały nawet prostych ludzi. „Jeśli zapytasz o pieniądze, ten ci odpowie dysertacją o Zrodzonym i Niezrodzonym; jeśli się pytasz o cenę chleba, odpowiedzą ci: Ojciec jest większy od Syna; jeśli zauważysz, że kąpiel jest dobra, łaziebny ci zadeklaruje, że Syn jest z niebytu” – relacjonował Grzegorz z Nyssy, jeden z ojców Kościoła, opisując klimat panujący w Konstantynopolu przed soborem w 381 r.
Dużo czasu
– My patrzymy z perspektywy dwóch tysięcy lat rozwiniętej teologii, która za pomocą aparatu filozoficznego próbowała wytłumaczyć, kim jest Jezus Chrystus. Nie od razu też było jasne, czy Duch Święty to jest ktoś, czy coś, jakaś bezosobowa moc. Pan Jezus nie używał w swoim przesłaniu filozoficznych sformułowań. Posługiwał się językiem wręcz rodzinnym. Gdy o Bogu mówi „Tatuś”, to trudno nam z tego od razu wywnioskować, że jest jedną z Osób Trójcy Świętej – tłumaczy ks. prof. Dariusz Klejnowski-Różycki z Uniwersytetu Opolskiego. Dogmatyk zwraca uwagę, że minęło sporo czasu, zanim Kościół na Soborze Nicejskim I w 325 roku ujednoznacznił, kim jest Jezus Chrystus. – Była to też reakcja na niektóre tezy Ariusza, który mówił, że Jezus jest Synem Bożym, ale do Boga podobnym. Kościół orzekł, że Jezus jest współistotny Ojcu, i dał to do Credo: że jest „zrodzony, a nie stworzony” – wskazuje.
Pierwszym etapem kształtowania się nauki o Trójcy Świętej było zatem formułowanie nauki na temat tożsamości Jezusa Chrystusa, Jego boskości i człowieczeństwa. Nauką o Duchu Świętym zajęto się w kolejnym kroku, podczas Soboru Konstantynopolitańskiego I, w 381 roku.
– Proszę spojrzeć na daty: zanim Kościół był w stanie powiedzieć, kim jest Jezus Chrystus i kim jest Duch Święty, minęło prawie 400 lat. To bardzo długo, ale Kościół przez cały ten czas funkcjonował. Ojcowie Kościoła, zwłaszcza tzw. ojcowie kapadoccy, czyli Bazyli Wielki, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu, przysłużyli się do stworzenia słownictwa trynitarnego, żeby powiedzieć, kim są Ojciec, Syn i Duch także względem siebie, co pozwoliło soborom to sformułować. Wokół tych sformułowań rozpętała się kłótnia. Sprzeciwiano się zastosowaniu „pogańskich słów” z filozofii greckiej, do jakich należało słowo „współistotny”. Kościół, nauczony tym doświadczeniem, mówiąc o Duchu Świętym, zaczął używać sformułowań biblijnych. Choć mógłby powiedzieć, że Duch Święty jest współistotny Ojcu i Synowi, stwierdził, że wierzymy w „Pana i Ożywiciela”, który „z Ojcem i Synem odbiera uwielbienie i chwałę” – zauważa teolog. Wskazuje, że uwielbia się Boga, Bogu oddaje się chwałę. – Te sformułowania, które co niedzielę powtarzamy w Credo, są starożytnymi sformułowaniami, świadczącymi o rozwoju nauki o Trójcy Świętej – podkreśla.
Człowiek by nie wymyślił
To sam Jezus pierwszy użył formuły wskazującej na troistą naturę Jedynego Boga. „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – polecił, wstępując do nieba (Mt 28,19). Samo słowo „Trójca” jednak nie pada. To określenie pojawia się bardzo późno, i na Wschodzie, i na Zachodzie.
– Oczywiście, że nie ma go w Biblii. Pan Jezus nie dawał wykładu systematycznej teologii. To jest sformułowanie techniczne, wymyślone przez teologów dla określenia związku Ojca, Syna i Ducha. To się dokonywało na gruncie rozbudowanej filozofii starożytnej, w której nie było jednoznacznych pojęć – tłumaczy teolog. Do pojęć tych należy „osoba” (po łacinie persona), której teologia nadała nowe znaczenie, aby móc lepiej wyrazić to, w co wierzymy. Lepiej nie znaczy idealnie, bo ludzkie słowa zawsze będą niewystarczające dla opisu natury Boga, która jest absolutnie wyjątkowa.
Dzieje się tak, ponieważ wiara w Trójcę Świętą nie wynika z ewolucji religijnego myślenia, z refleksji filozofów i teologów. Ona została nam objawiona. Za pomocą rozumu można dojść do pojęcia Boga „jednoosobowego”, Absolutu, Stwórcy, ale do czegoś tak obcego naszemu aparatowi pojęciowemu, jak jeden Bóg w trzech Osobach, nie moglibyśmy dojść samodzielnie.
Paradoksalnie niemożność objęcia rozumem tej tajemnicy wskazuje na jej Boskie pochodzenie.
– Wierzymy w Boga, którego nasza wyobraźnia, nasz rozum nie ogarniają. Bóg jest większy od wszystkiego, co znane. Bóg jako „jednoosobowy” wydaje się mniej przekonujący, bo ta jedyność jest do zrozumienia. Taki Bóg jest podobny do człowieka, tymczasem tradycja Wschodu i Zachodu mówi, że jesteśmy podobni do Pana Boga w rozumności i w wolności. Nie znaczy to, że mamy taką samą rozumność i wolność, ale jesteśmy jakoś do Niego podobni. Potrafimy rozpoznać, co jest dobre, a co złe, także w relacjach. Potrafimy oceniać sytuację, wyciągać wnioski. Chrześcijaństwo zawsze podkreśla rozumność wiary, bo to jest akt rozumu. Można powiedzieć, że to „rozum wierzy”, uznaje, że taka a taka konstrukcja świata jest najbardziej logiczna. Rozum i wolna wola, czyli wolność, bo ja mogę podążać za tym, co rozum rozpoznaje, albo zupełnie nie – podkreśla duchowny.
Osoba – nie tylko ludzka
Słowo „osoba” w takim sensie, w jakim rozumiemy je dzisiaj, ma ścisły związek z kształtowaniem się dogmatu o Trójcy Świętej.
– Co to jest osoba? To jest ktoś taki, kto z jednej strony jest „osobny”, oddzielny, ma niepowtarzalną tożsamość, a z drugiej strony potrafi wejść z kimś w więź i tak się zespolić, żeby stanowić z nim jedno – zaznacza ks. Dariusz Klejnowski-Różycki. Zauważa, że takie są przede wszystkim cechy Osób Trójcy Świętej. Ojciec nie jest Synem – jest zupełnie odmienny. Duch nie jest Ojcem – jest zupełnie odmienny. A jednocześnie Osoby Boskie mają taką więź, że są jednością, są totalnie zharmonizowane.
– To potrafi osoba. Dlatego ludzie mogą się zaprzyjaźnić, stać się braćmi jednego serca i jednego ducha, umrzeć dla tej samej wartości. Dobre przyjaźnie, małżeństwa opierają się na takich właśnie więziach wynikających z miłości – stwierdza dogmatyk. Wskazuje zarazem, że z drugiej strony nie jesteśmy sobą nawzajem, jesteśmy totalnie odmienni pod względem przeżywania swojej tożsamości. Podkreśla, że to ma tylko kultura chrześcijańska. Na przykład kultura chińska nie wypracowała pojęcia osoby – wzięła je od nas.
– Chińczycy nie mieli potrzeby mówić „osoba”, wystarczyło im powiedzieć „człowiek”. To my potrzebowaliśmy pojęcia osoby, żeby wytłumaczyć Trójcę Świętą, i dopiero z Trójcy przenieśliśmy to na człowieka. I nie tylko na człowieka, bo mówiąc „osoba”, chcemy powiedzieć coś więcej niż tylko „człowiek”. Aniołowie też są osobami – a nie są to ludzie – przypomina teolog.
Skoro zatem my jesteśmy osobami jak aniołowie, a nade wszystko jak sam Bóg, to znaczy, że dobrze jest być osobą. To niewyobrażalna godność, a zarazem zobowiązanie do życia w miłości: na wzór relacji w Trójcy Świętej.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Pixabay.com
***
Tajemnica Trójcy Świętej to nie mur, a horyzont
Powiedzenie komuś w rozmowie: „ i tak tego nie zrozumiesz”, „nie dorosłeś”, „nie jesteś w stanie tego pojąć” — jest trochę obraźliwe. Mówiąc tak, uważa się rozmówcę za niegodnego dalszej konwersacji, dialogu, wyjaśnień. Pozostawanie z nim, dalsze przemawianie do niego, tłumaczenie byłoby zwykłą stratą czasu.
W przypadku naszego stosunku do Boga i poznawania Go jest inaczej. Dzisiejsza uroczystość to jedna z tych Tajemnic, przed którymi raczej trzeba uklęknąć, aniżeli o nich mówić. Kontemplować, a nie tłumaczyć. Z tej kontemplacji zrodzi się słowo zachwytu nad Tajemnicą Boga: „Jak jest przedziwne imię Twoje, Panie”.
„Jeżeli jednak mówimy — powie św. Augustyn — to nie po to, by o Najświętszej Trójcy coś powiedzieć, ale by o Niej nie milczeć. Chrześcijanin bowiem nie może o Najświętszej Trójcy milczeć. Musi on najpierw uwielbiać Boga za objawienie tej prawdy, dlatego że Trójca Święta nie została wymyślona przez nas, chrześcijan, ale została nam objawiona”. Każdemu z nas w uroczystość Najświętszej Trójcy Chrystus przypomina: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie” (J 16,12). Jednak każdy liturgiczny obchód przybliża nas do coraz pełniejszego poznania i odkrycia Tajemnicy, którą ostatecznie poznamy w pełni w chwale i radości przebywania z Bogiem „twarzą w twarz” w niebie.
Wtedy też doświadczymy prawdziwości wyznania św. Pawła co do poznania Tajemnicy Boga: „Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany” (1Kor 13,10—12). Na myśl przychodzą słowa de Saint-Exupéry’ego: „Tajemnica nie jest murem, ale horyzontem. Tajemnica nie uśmierca inteligencji, ale jest ogromną przestrzenią, którą Bóg ofiaruje naszemu pragnieniu Prawdy”.
Co mówi nam Kościół o Tajemnicy Najświętszej Trójcy? Kościół wyznaje w nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego, iż wiara wszystkich chrześcijan opiera się na Najświętszej Trójcy. Chrześcijanie są ochrzczeni „w imię” — a nie „w imiona” — Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ponieważ jest tylko jeden Bóg, Ojciec wszechmogący, i Jego jedyny Syn, i Duch Święty: Trójca Święta. Cała historia zbawienia nie jest niczym innym, jak historią drogi i środków, przez które prawdziwy i jedyny Bóg, Ojciec, Syn i Duch Święty, objawia się i jednoczy ze sobą ludzi, którzy odwracają się od grzechu. Kościół, powołując się na Nowy Testament, wyznaje: Jeden jest Bóg i Ojciec, od którego wszystko pochodzi; jeden Pan Jezus Chrystus, dla którego jest wszystko; jeden Duch Święty, w którym jest wszystko.
Jakie znaczenie dla mojego życia ma ta Tajemnica? Ks. Bronisław Bozowski w książce „Proboszcz niezwykłej parafii” tak mówi o tej Tajemnicy w swoim życiu: „W seminarium traktat o Najświętszej Trójcy wykładano nam ponad pół roku. Egzamin zdałem na piątkę, ale nic z tego nie wynikało dla mojego życia. Dopiero później, chyba gdzieś w dziesiątym roku kapłaństwa, dostałem monografię O. Hugo o dogmacie Najświętszej Trójcy. I wtedy »zakochałem się« w tej Tajemnicy. Dla mnie dawniej ta Tajemnica była bliska w niedziele, teraz uświadomiłem sobie, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Najświętszej Trójcy, a więc winniśmy żyć na Jej podobieństwo. Trójca Święta to nie zamknięty klan, towarzystwo wzajemnej adoracji. Ona jest otwarta na cały świat. Bóg nie jest Bogiem zimnym, obcym i dalekim, ale współczuje ze światem, współcierpi i współraduje się z ludźmi”.
Przez sakramenty Bóg dzieli się z nami swoją jednością, harmonią, intymnością, miłością, zatroskaniem, współczuciem, serdecznością, światłem, życiem. Objawia nam prawdę o sobie samym. Wszak „przez Pana naszego Jezusa Chrystusa (…) uzyskaliśmy dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (por. Rz 5,1).
Jakże aktualne i potrzebne jest odzwierciedlenie w naszej codzienności tej Tajemnicy Bożego Życia. Wzywa Apostoł Paweł, gdy pisze do chrześcijan w Koryncie: „Bracia, radujcie się, dążcie do doskonałości, pokrzepiajcie się na duchu, jedno myślcie, pokój zachowujcie, a Bóg miłości i pokoju niech będzie z wami!” (2 Kor 13,11). Oto droga do świętości, do doskonałości, której tak bardzo oczekuje od każdego Bóg i świat. Umacnia nas na tej drodze słowo św. Pawła: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5).
Wyznaję z pokorą: wierzę bezgranicznie, choć nic nie widzę, ponieważ wierzę Temu, który widzi wszystko.
ks. Roman Kempny/Gość Niedzielny/Opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wikipedia/e–kai
***
Napisana przez Rublowa w 1411 roku ikona „Trójca Święta” należy do najcenniejszych i najbardziej szanowanych tego rodzaju dzieł sztuki. Ikona, zwana niekiedy Trójcą Starotestamentową lub Gościnnością Abrahama, oparta jest na historii biblijnej o wizycie u Abrahama trzech aniołów, którzy przepowiedzieli narodziny pierworodnego syna (Rdz.18,1–15). Rublow, zgodnie z kanonem teologii patrystycznej (św. Cyryl, św. Ambroży, św. Maksym Wyznawca, św. Jan z Damaszku), przedstawił w aniołach symbol Trójcy Świętej. (e-kai)
***
Odkrywamy piękno ikony „Trójca Święta” Andrieja Rublowa
Mówi się, że ikona jest oknem do nieba. Dzieło „Trójca Święta Andrieja Rublowa bez wątpienia ukazuje nam transcendentną rzeczywistość i otwiera na to, co boskie. Warto poznać genezę tej ikony, jej symbolikę, a także wartość teologiczną.
Ikony są pięknymi, ważnymi i wartościowymi dziełami. Jak pisze E. Smykowska w książce „Ikona. Mały słownik”, „jest przedmiotem kultu nieodłącznym od liturgii, miejscem obecności łaski, (…) znakiem niewidzialnej obecności Trójjedynego Boga (…), ma oddziaływać na widza, otwierając go na inny wymiar rzeczywistość”. W innym swoim dziele, „Liturgia prawosławna”, Smykowska pisze, że ikona jest „obrazem świętym, który za pomocą środków plastycznych i symbolicznych objawia świat duchowy (…), jest miejscem duchowej obecności Trójjedynego Boga, a jako sztuka Boska, wyobraża misterium świata duchowego, przemienionego i transcendentnego”.
Powstanie ikony
Ikona „Trójca Święta” została napisana przez Andrieja Rublowa na początku XV w. w Moskwie. Dzieło było poświęcone pamięci św. Sergiusza Radoneżskiego, wielkiego ascety i pustelnika. Jego uczeń, św. Nikon, po śmierci swojego mistrza zlecił Rublowowi napisanie ikon. Ikona została odkryta w 1904 r. w ikonostasie Soboru Troicko-Siergiejewskiej Ławry w Siergiejewskim Posadzie. Do 1929 r. ikona znajdowała się w tamtejszym muzeum, a obecnie jest na stałe wystawiona w Galerii Trietiakowskiej w Moskwie. W 1551 r. została uznana przez „Sobór Stu Rozdziałów” za dzieło godne naśladowania dla wszystkich ikonopisów.
Symbolika
Ikona Rublowa ukazuje trzy postaci – aniołów. Dzieło zwane jest również „Trójcą Starotestamentową” lub „Gościnnością Abrahama”, bo jest oparte na historii biblijnej opisanej w osiemnastym rozdziale Księgi Rodzaju, przedstawiającej wizytę trzech Aniołów u Abrahama. Artysta dzięki bogactwu kolorów chciał przedstawić część tajemnicy wspaniałości Boga, który odwiedza człowieka. Wędrowcy na ikonie są pochłonięci milczącą rozmową. Środkową postać należy uważać za Jezusa, na co wskazuje drzewo za Jego plecami (symbol Krzyża) oraz to, że Jego ręka sięga po kielich. Anioł po prawej stronie to Duch Święty, natomiast postać anioła po lewej stronie to obraz Boga Ojca, ponieważ anioł ten jest pełen majestatu, a za Nim znajduje się dom – symbol Kościoła.
„Aniołowie zostali wpisani w koło poruszające się od prawej strony ku lewej, symbolizujące idealną równość” – czytamy w dziele „Teologiczna pedagogia ikony na przykładzie »Trójcy Świętej« Andrieja Rublowa” autorstwa ks. Wojciecha Cichosza i Elżbiety Pankowskiej-Siedlik. Obok symbolu koła zauważyć można również symbol krzyża. Pionowe ramię krzyża zdają się tworzyć: drzewo, postać środkowego anioła, jego dłoń, czasza i prostokąt w pionowej płaszczyźnie stołu. Poziome ramię krzyża tworzy linia łącząca głowy aniołów siedzących po lewej i po prawej stronie. Stół, przy którym zasiadają Ojciec, Syn i Duch Święty, reprezentuje sferę materialną Wszechświata, która możemy świadomie odczuwać za pomocą naszych zmysłów. Stół ten jest zarazem ołtarzem ofiarnym, bo stoi na nim kielich. Z kolei trony, na których spoczywają aniołowie, są oznaką najwyższej godności królewskiej. Pozycja siedząca aniołów jest oznaką odpoczynku i słuchania. Warto również przyjrzeć się skrzydłom aniołów, które się łączą. Jest to symbol jedności.
Kolorystyka
Nie sposób pominąć kolorystyki ikony. Zauważyć można kolor biały, który symbolizuje bezczasowość. Złoty, widoczny na przykład na szacie anioła po lewej stronie, jest symbolem wierności Boga względem człowieka. Purpurowa szata anioła siedzącego w środku, czyli Syna Bożego, symbolizuje ludzką naturę Zbawiciela, podczas gry błękitny płaszcz oznacza naturę boską. Zielone okrycie, jakim jest przyodziana postać Ducha, symbolizuje życie, odrodzenie i odnowienie.
Wartość teologiczna
Należy również wspomnieć o teologicznym przekazie tej ikony. Przede wszystkim jest to ukazanie miłości Boga, który przychodzi do człowieka. Z jednej strony wychodzi do człowieka, z drugiej strony daje się człowiekowi poznać „przez miłość i komunię” (H.J.M. Nouwen, „Ujrzeć piękno Pana. Modląc się ikonami”). Scena przedstawiona na ikonie jest dla człowieka zaproszeniem do uczestniczenia w rozmowie toczącej się pomiędzy Osobami Trójcy Świętej.
Życzeniem św. Sergiusza z Radoneża, mistrza Andrieja Rublowa, było zgromadzenie wszystkich ludzi „wokół imienia Bożego, aby przez kontemplację Trójcy Świętej mogli pokonać nienawiść pożerającą świat” – jak czytamy w wyżej cytowanym dziele H.J.M. Nouwena. I to właśnie stanowi drugie, jakże ważne, aktualne i potrzebne przesłanie ikony Rublowa. Poprzez podziwianie Trójcy Świętej przedstawionej na ikonie, przyglądanie się barwom i kompozycji figur w człowieku rodzi się zachwyt. Kontemplacja dzieła może poruszyć także serca i stworzyć pewnego rodzaju klimat modlitwy, a także być zachętą dla odbiorcy do wejścia we wspólnotę Osób Trójcy Świętej.
Oddziaływanie na odbiorce
Trudno w kilku słowach podsumować piękno i wyjątkowość ikony „Trójcy Świętej” autorstwa Andrieja Rublowa. Nie ulega wątpliwości, że jest ona oznaką ogromnego kunsztu artystycznego, a także wiary i osobistej relacji z Bogiem. Ikona Rublowa jest przepełniona wieloma symbolami i niemal każda rzecz umieszczona na niej ma teologiczne przesłanie. Mnie osobiście ikona Trójcy Świętej przypomina o tym, jak ważna jest osobista relacja człowieka z Bogiem i zachęca do tego, by tę relację pielęgnować.
Weronika Jakubowska/Misyjne drogi.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wikipedia/Freepik
***
Niezwykłe wizje mistyków. Co widzieli podczas Mszy świętej?
Mistycy Kościoła otrzymali niezwykły dar widzenia Pana Jezusa podczas Mszy świętej już tu, na ziemi. Ich doświadczenia pomagają nam na nowo odkrywać siłę i tajemnicę sakramentu Eucharystii.
Poznaj co widzieli w swoich wizjach mistycznych w czasie Mszy świętej znani mistycy Kościoła katolickiego – św. Ojciec Pio, św. s. Faustyna Kowalska oraz o. Joachim Badeni.
Święty ojciec Pio. „On całuje mnie całego i rozkoszuje się w swoim stworzeniu”.
(fragment książki „Serce Ojca Pio”)
Opowiedz mi, Ojcze, o cierpieniach, jakie przeżywasz w czasie Mszy świętej.
Wszystko, co wycierpiał Jezus podczas swojej męki, ja także – choć w niewspółmiernie mniejszym stopniu – przeżywam, na ile jest to możliwe dla ludzkiej istoty. A to wszystko dzieje się nie dzięki moim zasługom, lecz jedynie dzięki Jego dobroci.
Widziałem, że Ojciec drżał, wychodząc na stopnie ołtarza. Dlaczego? Czy z powodu tego, co miał Ojciec wycierpieć?
Nie z powodu tego, co miałem wycierpieć, ale co miałem ofiarować.
W jakich godzinach dnia Ojciec najwięcej cierpi?
W czasie odprawiania Mszy świętej. Najboleśniejszy moment trwa od Konsekracji do Komunii.
Dlaczego Ojciec płacze w czasie Ofertorium?
Jest to moment, w którym dusza oddziela się od tego, co ziemskie.
Czy w Boskiej ofierze Ojciec bierze na siebie nasze nieprawości?
Nie można inaczej postąpić, ponieważ to należy do Boskiej ofiary.
Co powinniśmy robić podczas Mszy świętej?
Współodczuwać z Jezusem i braćmi oraz kochać.
Jak powinniśmy uczestniczyć we Mszy świętej?
Tak samo, jak Najświętsza Maryja oraz pobożne niewiasty i święty Jan uczestniczyli w ofierze eucharystycznej i ofierze krzyża.
Co Jezus czyni podczas Komunii?
On całuje mnie całego i rozkoszuje się w swoim stworzeniu. Komunia polega na zjednoczeniu się z Panem, jak dwie świece, które się topią i nie można ich już odróżnić.
Jakie dobrodziejstwa otrzymujemy podczas Komunii?
Nie można ich wyliczyć. Zobaczycie je wszystkie w niebie!
Czy we Mszy świętej Ojciec umiera?
Mistycznie w Świętej Komunii.
Czego oczekujesz od nas?
Od moich dzieci pragnę tylko tego: Mszy świętej i Komunii każdego dnia.
Ojciec Joachim Badeni. „Dane mi było czuć Ciało Pańskie”
Byłem na wieczornym nabożeństwie u dominikanów. Ksiądz wyszedł z zakrystii, wszedł na stopnie ołtarza – dla mnie to były nowości, bo w życiu nie chodziłem na nabożeństwa, na msze niedzielne zawsze, ale na Różaniec, to tylko babcia chodziła. Ksiądz wystawił w monstrancji Hostię, okadził i zaczął mówić „Zdrowaśki” – ten fragment przedrzemałem, bo ciągle jeszcze byłem obojętny. Ksiądz skończył się modlić i znowu wszedł po stopniach ołtarza – zdjął monstrancję i pobłogosławił wiernych trzy razy. Patrzę na monstrancję, widzę białe kółko w środku. Nagle zobaczyłem: Ciało, Krew, Dusza, Bóstwo, Chrystus – jasne, okazałe, bez egzaltacji. Od razu do spowiedzi poszedłem. Dość długo trwało, zanim się wyspowiadałem. Mówię: „Ja nie tylko wierzę w to, ale ja to widzę”.
Ta wizja pozostała we mnie później przez całą wojnę. Wszędzie, gdzie tylko był kapelan, kościół, biegłem do Komunii – miałem ogromny głód Eucharystii w sobie. Potem kiedy zostałem księdzem, bardzo wyraźnie czułem, co trzymam w ręce podczas konsekracji – tylko czasem były w tym przerwy. Ale prawie na co dzień dane mi było czuć Ciało Pańskie – miękkość Jego Ciała. Nie tylko raz od święta wielka wizja. Dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku.
To wszystko otrzymałem od Matki Boskiej. To Jej dar. Dzisiaj, z dalszej perspektywy, widzę to w taki sposób: najpierw wyciągnęła mnie z błota, posłała do kościoła – dotknęła, pokazała mi Ciało Syna, dała głód tego właśnie Pokarmu. Jej plan układał się dalej: niech będzie księdzem i jako ksiądz będzie widział, co trzyma w ręce. To bardzo kobiece działanie, działanie Matki. Na pierwszym miejscu jest Syn Jednorodzony, potem trzeba kogoś ratować – dlaczego właśnie mnie?… Nie wiem. Byłem bardzo pospolitym grzesznikiem, nawrócenie mnie nie było żadną sensacją, dlaczego tak się stało… to tajemnica Opatrzności.
(fragment książki „Siła nadziei”)
Św. siostra Faustyna Kowalska. „W jednej chwili ujrzałam wielkość i świętość Boga niepojętą”
Widziałam w czasie przed podniesieniem Pana Jezusa ukrzyżowanego, który odrywał prawą rękę od krzyża, i światło, które wychodziło z rany, dotykało ramienia jego; powtórzyło się to w trzech Mszach świętych. Zrozumiałam, że Bóg da mu moc do spełnienia dzieła tego, pomimo trudności i przeciwności. Dusza ta, miła Bogu, jest ukrzyżowana wielorakimi cierpieniami, ale nie dziwię się wcale temu, bo tak Bóg postępuje z tymi, których szczególnie miłuje.
(Dz 1253)
Byłyśmy na nabożeństwie popołudniowym. Była śpiewana litania do Najsłodszego Serca Jezusa. Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, po chwili ujrzałam małego Pana Jezusa, który wyszedł z Hostii i Sam spoczął na rękach moich. Trwało to krótka chwilę; radość niezmierna zalewała duszę moją. Tak samo wyglądało Dziecię Jezus, jak w tej chwili, kiedy weszłyśmy do kapliczki z Matka Przełożoną, a dawniejszą Mistrzynią moją – Matka Józefą.
(Dz 406)
Na drugi dzień, w czasie Mszy świętej, przed podniesieniem, duch ten zaczął śpiewać te słowa: Święty, Święty, Święty. Głos jego jakoby głosów tysiące, niepodobna tego napisać. Wtem duch mój został zjednoczony z Bogiem, w jednej chwili ujrzałam wielkość i świętość Boga niepojętą, a zarazem poznałam nicość, jaką jestem sama z siebie. Poznałam, wyraźniej niżeli kiedy indziej, Trzy Boskie Osoby: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jednak istność ich jest jedna i równość, i majestat. Dusza moja obcuje z tymi Trzema, lecz słowami nie umiem tego wyrazić, ale dusza rozumie to dobrze. Ktokolwiek jest złączony z jedną z tych Trzech Osób, przez to samo jest złączony z całą Trójcą Świętą, ponieważ Ich jedność jest nierozdzielna. To widzenie, czyli poznanie, zalało duszę moją szczęściem niepojętym, dlatego że Bóg jest tak wielkim. Nie widziałam tu tego, com napisała, oczami, jako dawniej, ale czysto wewnętrznie, w sposób czysto duchowy i niezależny od zmysłów. Trwało to do końca Mszy świętej. Teraz zdarza mi się to często i nie tylko w kaplicy, ale i przy pracy, i w czasie, jak się najmniej tego spodziewam.
(Dz 472)
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Okres Wielkanocny kończy się w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Z kolei czas Komunii Wielkanocnej trwa do Uroczystości Przenajświętszej Trójcy.
V przykazań kościelnych
Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.
1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.
____________________________________
W ciągu roku jest sześć świąt, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:
- 1 stycznia — Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi;
- 6 stycznia — Uroczystość Objawienia Pańskiego (tzw. Trzech Króli);
- czwartek po Uroczystości Trójcy Świętej — Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (tzw. Boże Ciało);
- 15 sierpnia — Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Matki Bożej Zielnej);
- 1 listopada — Uroczystość Wszystkich Świętych;
- 25 grudnia — Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie).
W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.
Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.
5 warunków dobrej spowiedzi świętej:
- Rachunek sumienia.
- Żal za grzechy.
- Mocne postanowienie poprawy.
- Szczera spowiedź
- Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.
Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.
- Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
- Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
- Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
- Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
- Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
- Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.
______________________________________________________________________________________________________________
26 MAJA 2024 – DZIEŃ MATKI
***
Dzień Matki my Polacy obchodzimy w najpiękniejszym miesiącu.
I cały ten miesiąc poświęcony jest szczególnie jedynej Matce,
tej Najważniejszej,
która dała nam Bożego Syna, naszego Zbawiciela.
Dzisiaj z wielką serdecznością myślimy o macierzyństwie.
To słowo mieści w sobie nie tylko mamy biologiczne,
ale też mamy adopcyjne i przybrane, czy raczej wybrane
i mamy, które przez modlitwę i pokutę rodzą nas do życia w pełni prawdziwego,
które jest w Sercu samego Boga.
Są mamy niemal doskonałe, które wspaniale odczytały Boży zamysł macierzyńskiego cudu
i są takie trochę mniej idealne.
Ale one wszystkie – na swoją miarę – sprawiają, że świat otoczony jest pulsującym ciepłem serca.
Macierzyństwo to wielki dar, ale i wielkie wyzwanie.
Dlatego bardzo potrzebne jest wsparcie
z samej Góry.
I o to wsparcie, szczególnie dziś, prosimy w modlitwie.
***
***
Święte matki.
5 kobiet, które uczą nas, co jest ważne
Patrząc na nasze mamy, wielokrotnie jesteśmy pełni podziwu dla ich siły, wytrwałości, poświęcenia. O wielu z nich można byłoby powiedzieć, że to święte kobiety. Poznajcie 5 mam, które mogą wstawiać się za nami w niebie.
Jaka byłaby Maryja, gdyby nie jej mama? Św. Anna jest dla nas przykładem wierności Bożemu Słowu i godnego naśladowania zaufania Panu Bogu. Przez wiele lat nie mogła mieć potomstwa. Anna kochała swojego męża Joachima i Boga z całej swojej duszy, jednak nie mogła zrozumieć, dlaczego spotyka ją takie doświadczenie. Nieustannie jednak wierzyła w cud – z Pisma Świętego znała wiele historii, w których Bóg obdarzał potomstwem bezpłodne pary.
„Dajcie mi modlące się matki, a uratuję świat”. Powiedział tak św. Augustyn, który na własnej skórze doświadczył, jak ogromną moc ma modlitwa mamy. Jego mama, św. Monika, wiele lat spędziła na modlitwie za niego, o jego nawrócenie. Jako młoda dziewczyna została wydana za patrycjusza o bardzo trudnym i porywczym charakterze, który był poganinem. Swoją łagodnością, cierpliwością i modlitwami Monika doprowadziła go na krótko przed śmiercią do nawrócenia. W wieku 39 lat została wdową. Św. Augustyn był spośród trojga dzieci tym, który przysparzał jej najwięcej trosk.
Kiedy skończyła 18 lat, chciała wstąpić do klasztoru, ale rodzice wybrali dla niej kandydata na męża. Miał przeszłość wojskową, był politykiem i… typem awanturnika. Małżeństwo z kobietą o niezwykłych zdolnościach do rozwiązywania konfliktów, nie uspokoiło jego temperamentu. Również obaj ich synowie nie byli wzorami cierpliwości i spokoju. Kiedy ich ojciec został zamordowany, próbowali go pomścić. Matka w tym czasie modliła się za nich, by Bóg uchronił ich od grzechu. Podania mówią, że nie zdążyli zemścić się na nikim, ponieważ zmarli w czasie epidemii dżumy. Po tych wszystkich doświadczeniach cierpliwa żona i matka postanowiła wstąpić do zakonu. Dziś jest orędowniczką w sprawach, co do których nie ma już nadziei. To św. Rita z Cascii, jedna z najpopularniejszych świętych Kościoła.
Na zdjęciach widzimy piękną, uśmiechniętą kobietę. Była świetnym lekarzem i cudowną matką. Znała się na modzie i kochała góry. Żona, mama, siostra, przyjaciółka. Św. Joanna Beretta Molla to niezwykła mama. Pokazała, że świętość jest na wyciągnięcie ręki, że świętym może zostać każdy. Wiedziała też. jak wielkim darem jest życie. W ostatniej ciąży, pod koniec drugiego miesiąca w jej macicy rozwinął się włókniak. Wskazania medyczne były konkretne – przerwanie ciąży. Jednak Joanna zdecydowała się urodzić.
Na koniec mama, której proces beatyfikacyjny ruszył w 2018 roku – Chiara Petrillo. Straciła dwoje dzieci, zanim zaszła w trzecią ciążę. Gdy rodzice cieszyli się, że dziecko zdrowo się rozwija, w piątym miesiącu ciąży u Chiary zdiagnozowano nowotwór języka. Lekarze, chcąc ją ratować, naciskali na chemioterapię, jednak odmówiła, nie chcąc narażać życia i zdrowia synka.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
reprodukcja :Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
Matczyne lekcje ufności.
Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa, Marianna Popiełuszko
Choć różne miały charaktery, temperamenty, wykształcenie, to u wszystkich widać podobne otwarcie na Boże działanie. Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa i Marianna Popiełuszko uczyły swoich synów postawy zawierzenia.
Ich synowie zapisali się złotymi zgłoskami w polskiej historii XX wieku i dla wielu z nas są dziś punktami odniesienia, jeśli chodzi o świętość. Jak do tej świętości przyczyniły się matki: Marianna Kolbe, Emilia Wojtyłowa, Marianna Popiełuszko? Co łączy te nietuzinkowe kobiety? Jak atmosfera stworzonych przez nie domów wpłynęła na życiową postawę przyszłych świętych i błogosławionego?
Plan na życie synów
„Nie były to matki idealne, wolne od wad i słabości” – podkreśla Milena Kindziuk, która tym i kilku innym kobiecym postaciom poświęciła swoją książkę „Matki świętych”. Pierwsza ze wspomnianych kobiet, Marianna Kolbe, mówiła nawet o sobie: „Zawsze czułam się niezdolna być dobrą żoną i matką”. Surowa, apodyktyczna, próbowała kierować życiem swoich dzieci. „Trzymała synów mocną ręką, pod kloszem, w izolacji od złych wpływów świata” – stwierdza Natalia Budzyńska, która w książce „Matka męczennika” jako pierwsza przekazała czytelnikom portret Marianny Kolbe, wcześniej zaledwie wspominanej w biografiach św. Maksymiliana. Jest to portret daleki od hagiografii, ukazujący tę postać uczciwie – z wszystkimi jej wadami i zaletami. „Zaczęłam poznawać rodzinę Kolbego jako zwykłą rodzinę, bez bagażu jego świętości, która przecież pojawiła się dopiero później. Chciałam ją poznać taką, jaka była naprawdę. (…) Przede wszystkim zaskoczył mnie fakt, że osoby, które pisały dotychczasowe biografie Maksymiliana, korzystały z tych samych materiałów co ja, ale jakiś wewnętrzny cenzor kazał im pomijać wątki niepasujące do wyobrażenia o rodzinie świętego. Zastanowiło mnie to, bo przecież one wcale tej świętości nie umniejszają. Przecież fakt, że w normalnej rodzinie może wyrosnąć człowiek, który oddaje swoje życie za drugiego, jest chyba budujący?” – opowiadała autorka w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.
O Mariannie Kolbe, pobożnej córce tkaczy ze Zduńskiej Woli, która sama w młodości chciała zostać zakonnicą, można nawet powiedzieć, że do pewnego momentu solidnie „przeszkadzała” swojemu synowi w wypełnieniu jego powołania. „Największym marzeniem matki było, aby jej synowie »spełnili w życiu wolę Bożą«. Jednocześnie jednak, jakby na to nie zważając, sama chciała kształtować przyszłość synów według swojej woli. Miała własny plan na ich życie. Jaki? Aby zostali zakonnikami. Ale co ciekawe – nie wszyscy. Jeden z nich, Rajmund, miał prowadzić życie świeckie i pozostawać przez cały czas przy matce” – opowiada Milena Kindziuk. Rajmund, czyli właśnie Maksymilian, bo takie imię przybrał później w zakonie drugi z pięciu synów Marianny.
Bozia da krzyżyki
Nie wszystko szło zgodnie z jej planem. Dwóch najmłodszych synów, Walenty i Antoni, zmarło we wczesnym dzieciństwie. Najstarszy Franciszek poszedł wprawdzie do zakonu, ale przed złożeniem ślubów wieczystych porzucił klasztor i udał się na front I wojny światowej, gdzie zaginął na pewien czas. Odnalazł się, ale do zakonu już nie wrócił, tylko wstąpił w związek małżeński, niezbyt zresztą udany. Zginął w 1945 r. w KL Mittelbaum. W klasztorze wytrwał za to „środkowy” syn Marianny, Józef (przybrał zakonne imię Alfons). On z kolei zmarł nagle w 1930 r. z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego.
Do śmierci wszystkich pięciu synów, z którą musiała się zmierzyć Marianna, należy dodać jeszcze przedwczesną śmierć męża Juliusza, z którym wcześniej rozstała się, by urzeczywistnić swoje pragnienie zostania mniszką. Ostatecznie została jedynie tercjarką przy krakowskim klasztorze felicjanek. On również pomieszkiwał najpierw przy klasztorach, potem prowadził księgarnię i sklep piśmienniczy, próbował też zostać organistą. W czasie I wojny wyruszył na poszukiwanie syna, w końcu sam został żołnierzem i zginął w niewyjaśnionych do końca okolicznościach.
Jako tercjarka Marianna Kolbe czuła się szczęśliwa, ale przewidywała już, że nie wszystko będzie przebiegało po jej myśli: „Dotychczas idzie mi wszystko pomyślnie, ale się przygotowuję na przyszłość, bo wiem, że Bozia i tu da mi krzyżyki” – pisała w liście do Alfonsa. Później, po śmierci Maksymiliana, podpisywała swoje listy: „Matka Bolesna Marya Kolbowa” albo w skrócie: „Matka Boleściwa”. Jeszcze bardziej przylgnęła wtedy do Boga, zafascynowała się „Dziejami duszy” św. Teresy z Lisieux, naśladując jej „małą drogę”. „Kochałam moich syneczków i męża nad życie, ale nie nad wolę Bożą” – stwierdziła kiedyś. Mimo wszystkich wad, jakie miała, pragnienie pełnienia tej woli udało jej się przekazać synom. Nade wszystko Maksymilianowi, który potwierdził to najpełniej – ofiarą z własnego życia.
Zwyczajna dama
Emilia Wojtyła sama okazała gotowość do poniesienia takiej ofiary. Nie zgodziła się na aborcję, choć lekarz ostrzegał ją, że przy porodzie prawdopodobnie umrze i ona, i dziecko. Przeżyli oboje – Emilia cieszyła się synem jeszcze przez dziewięć lat życia, które jej zostały, coraz mocniej naznaczonych chorobą serca. Tym synem był przyszły papież Jan Paweł II. Sam nigdy nie mówił o tym wprost, ale wiele wskazuje na to, że znał tę historię. „Pamiętam, jak mówił, że (…) żyje tylko dzięki jej decyzji wydania życia na świat. Wtedy nie rozumiałam jeszcze do końca, o co chodzi. Podczas pracy nad książką [„Emilia i Karol Wojtyłowie. Rodzice św. Jana Pawła II” – przyp. Sz.B.] dotarłam jednak do świadków, którzy potwierdzili, uwiarygodnili decyzję Emilii Wojtyłowej o urodzeniu Lolka mimo zagrożonej ciąży i zagrożenia własnego życia” – opowiadała na łamach „Gościa Niedzielnego” Milena Kindziuk. Z zebranych przez nią relacji wynika, że znany wadowicki ginekolog i położnik Jan Moskała zdecydowanie nalegał na aborcję i nie chciał nawet prowadzić ciąży. Zgodził się natomiast na jej prowadzenie żydowski lekarz doktor Samuel Taub, choć i on miał wyraźnie zastrzec, że podejmie się ryzyka na wyraźną prośbę obojga małżonków i na ich własną odpowiedzialność.
Wiele wskazuje na to, że decyzja matki Karola Wojtyły wynikała z jej głębokiej wiary. Wiemy, że to właśnie Emilia pierwsza wprowadzała swojego syna w świat modlitwy: „Tajemnicy owej uczyły mnie ręce matki, która – składając małe dziecięce dłonie do pacierza – pokazywała, jak kreśli się krzyż… Dzisiaj, po tylu latach, jakże wdzięczny ci jestem, moja matko” – mówił Jan Paweł II w 1991 r. w Wadowicach.
Wywodziła się ze skromnej krakowskiej rodziny rzemieślniczej, była piątą z trzynaściorga dzieci. Ojciec, siodlarz i rymarz, zadbał jednak o jej wykształcenie – ukończyła prawdopodobnie szkołę prowadzoną przez Zgromadzenie Córek Bożej Miłości, nazywaną „szkołą dla córek wyższej sfery”. Już jako dziewczynka grała na skrzypcach, znała też francuski i niemiecki. Nic dziwnego, że – jak relacjonuje Milena Kindziuk – uchodziła później w Wadowicach za damę. Prestiż rodziny wzmacniała jeszcze profesja jej męża Karola, który był wojskowym.
Codzienność pełna wiary
Na zdjęciach zawsze elegancka, w pięknych sukniach i biżuterii, nie była jednak typem osoby wywyższającej się. „Codzienne życie w domu upływało Emilii między zwyczajnymi domowymi obowiązkami, modlitwą i odpoczynkiem. Toczyło się prosto, zwyczajnie, w rytmie roku naturalnego i kościelnego” – pisze autorka „Matek świętych”.
Dom, jaki stworzyli Emilia i Karol Wojtyłowie, był w jakimś sensie niezwykły, choć oni sami z pewnością nie byli ludźmi idealnymi. Wiele wskazuje na to, że ich pierwszy syn Edmund począł się jeszcze przed zawarciem przez nich związku małżeńskiego (narodził się zaledwie sześć i pół miesiąca po ślubie). W żaden sposób nie umniejsza to jednak ich świętości, do której dochodzenie, jak podkreśla postulator ich procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomir Oder, jest procesem, dorastaniem. Milena Kindziuk twierdzi, że niezwykła była w tej rodzinie przede wszystkim miłość – małżeńska i rodzicielska, wiara, ale także sposób przeżywania codziennego życia: „Ci ludzie potrafili odnosić swoje doświadczenia – także te trudne, związane z cierpieniem, chorobą, śmiercią – do wiary, która była integralną częścią ich codzienności. Wykazywali ogromne zaufanie Bożej Opatrzności. I to cechowało całą rodzinę – zarówno tę ze strony matki, jak i ze strony ojca. W tym właśnie duchu wychowywali się synowie Wojtyłów: Edmund i Karol. Warto zwrócić uwagę, że ten dom, który wychował Karola papieża, wychował też Edmunda lekarza. Edmund zdecydował się ratować życie pacjentki mimo tego, że sam mógł się zakazić szkarlatyną – nieuleczalną wówczas chorobą zakaźną. Ostatecznie się zaraził i umarł. Rodzina Wojtyłów z Czańca powiedziała mi, że jego postawa wzięła się przede wszystkim z domu rodzinnego. To od rodziców pierwszy raz usłyszał on o etosie lekarza i jego misji. Właśnie dzięki postawie rodziców i tym wartościom, które wyniósł z domu, podjął tę heroiczną decyzję i poświęcił swoje życie dla chorej pacjentki”.
Nikt nie ma dziecka dla siebie
„Wiara była u nas twarda, w serce wbita każdemu, dziadom, pradziadom” – opowiadała Milenie Kindziuk, autorce książki „Matka świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”, jej główna bohaterka. Pewnie dlatego młody Alek (ks. Jerzy otrzymał na chrzcie imię Alfons) codziennie, niezależnie od pogody i samopoczucia, wstawał wcześnie rano, by zdążyć przed szkołą na Mszę w Suchowoli, oddalonej od rodzinnych Okopów o 5 kilometrów. I pewnie dlatego mimo trudnych doświadczeń w wojsku, gdzie znęcano się nad młodym klerykiem, mógł zapisać: „Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat ja, bo może ktoś inny by się załamał, a jeszcze innych wkopał”. W czasie ciąży matka ofiarowała go Panu Bogu, prosząc, by syn został kapłanem. A jeśli będzie dziewczynka – by była zakonnicą. Nie dziwiły jej więc specjalnie jego dziecięce zabawy – zamienianie stołu w ołtarz, rozkładanie na nim świętych obrazków. Choć do matury nikomu o tym nie mówił, ona domyślała się już, że zostanie księdzem.
Decyzję Alka o wyborze kapłańskiej drogi przyjęła ze spokojem, mimo że wiązała się ona z rozłąką, bo późniejszy ks. Jerzy wybrał seminarium w Warszawie. Nie czyniła mu wyrzutów z tego, że wpadał do domu na krótko, „jak po ogień”. Byli teraz osobno, ale łączyła ich modlitwa. „Nikt nie ma przecież dziecka dla siebie. Ono musi iść w świat, by spełnić wolę Bożą” – czytamy we wspomnianej książce. Przeczuwała, że w jego przypadku wiąże się to z ciągłym narażaniem życia, choć syn nie zwierzał się ze wszystkich problemów, jakie miał ze Służbą Bezpieczeństwa.
Ten ostatni raz zatrzymał się jednak w domu na nieco dłużej. Zostawił matce do zaszycia sutannę, mówiąc: „Odbiorę następnym razem. Albo najwyżej będzie mama miała na pamiątkę”. I jeszcze: „Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie”. Potem kilka razy obchodził dom, pobiegł na pole, robił zdjęcia czerwonych maków, które zasiała matka. „A gdy odjeżdżał, pani Marianna odprowadziła go, jak nigdy, aż do Suchowoli. A potem długo stała na drodze i patrzyła na oddalający się samochód z jej synem, aż zniknął za horyzontem” – pisze Milena Kindziuk.
Ta rana zawsze jest i będzie
Gdy przyszła wiadomość o jego śmierci, nie płakała. To jej mąż Władysław krzyczał i płakał na przemian. Ona natomiast siedziała w bezruchu, milcząca, jakby skamieniała. O swoim cierpieniu powie krótko, ale przejmująco: „Ja jestem ból do samego nieba”. I jeszcze: „Ta rana zawsze jest i będzie”. Od śmierci ks. Jerzego potrafiła już odmawiać tylko bolesne tajemnice Różańca. A jednak przebaczyła zabójcom syna. „Najbardziej bym się cieszyła, żeby oni się nawrócili” – mówiła. „Czy dobrze, czy źle – to i tak dobrze. Jak jest, tak jest dobrze. Maryja też była matką. Stała pod krzyżem i cierpiała z Panem Jezusem. Tak i ja zgodziłam się z tym cierpieniem. Widocznie Pan Bóg tak chciał. Co Pan Bóg komu wymianował, to ludzka zazdrość nie ukradnie. A co nie, to i z ręki wypadnie”.
Prosta kobieta spod Suchowoli nigdy nie przypuszczała, że będzie się spotykać z największymi tego świata: prezydentami, premierami, a nawet samym papieżem. Nie lubiła kamer, najchętniej pozostałaby w cieniu, ale zgadzała się na rozmowy z dziennikarzami o swoim synu, bo traktowała to jako misję. Mądrość i pokorę pani Marianny najlepiej chyba widać w jej dialogu z Janem Pawłem II, przytoczonym na kartach tej książki: „– Matko, dałaś nam wielkiego syna. – Ojcze Święty, nie ja dałam, ale Bóg dał przeze mnie światu”.
Podobną postawę widać u wszystkich trzech matek wielkich polskich świętych i błogosławionych. Choć różne miały charaktery, temperamenty, wykształcenie, to u wszystkich widać podobne otwarcie na Boże działanie – zaufanie, które pozwalało odczytywać w świetle wiary wszystkie, także najtrudniejsze życiowe sprawy. Tej postawy nauczyły swoich synów, którzy całym swoim życiem (a w dwóch przypadkach także męczeńską śmiercią) pokazali, czym jest zawierzenie Stwórcy.
Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________________________________________________
Mamy codziennie święte
Matki spełnione to te, które przyjmują swoje życie tak samo jak życie dzieci – z miłością.
istockphoto
***
Był czerwiec 1960 roku. Iza właśnie urodziła Stasia, pierwszego syna. Miała głębokie przekonanie, że otrzymuje w depozyt skarb. – Czułam, że to dowód zaufania ze strony Boga. Zwróciłam się wtedy do Niego z taką modlitwą: „A więc, Panie Boże, ustalmy jedno: to dziecko jest Twoje. Chciałabym, żeby na końcu swej drogi powróciło do Ciebie takie, jakie mi dałeś, czyli niewinne. Ty znasz jego drogę. Gdyby miało się potknąć i wpaść w przepaść zatracenia, Ty możesz temu zapobiec. Możesz je zabrać, zanim do tego dojdzie. Nie zważaj na mój ból. Nie o mnie tu chodzi”. Układałam się z Bogiem przez całą bezsenną noc. Jestem pewna, że takiej prośbie Bóg nie odmawia – opowiada. Mówi, że taką samą „polisę ubezpieczeniową” zawarła dla kolejnych trojga dzieci. – Teraz, gdyby coś zawirowało, mogę powiedzieć: „Spokojnie, jesteście ubezpieczeni na życie” – uśmiecha się. Ma dziś 84 lata, a wszystkie jej dzieci są przekonane, że błogosławieństwo jej heroicznej modlitwy wciąż promieniuje na ich życie. Cała czwórka dzięki mamie lepiej rozumie, że świętość to w istocie pełna zaufania zgoda na działanie Boga w każdym obszarze życia.
W czasie, gdy rodziły się kolejne dzieci Izabeli, aborcja była już zwyczajną praktyką w państwach rządzonych przez komunistów, a więc i w PRL. Preferowano model rodziny 2 plus 1. Stąd też Izabela nieraz słyszała od lekarzy standardowe: „Rodzimy czy usuwamy?”.
Cóż, ludzkie opinie i wszelkie „trendy” nie mają żadnego znaczenia, gdy kolidują ze słowem Boga. Droga do harmonii i szczęśliwego życia niejednokrotnie wiedzie przez sprzeciw wobec tego, co mówi „świat”, gdy mówi coś innego niż Ewangelia. A „świat” dziś bardzo głośno krzyczy o prawie do aborcji. Pewnie dlatego na prośbę o nadsyłanie świadectw o współczesnych świętych matkach tak wiele osób wskazało na kluczową postawę szacunku ich rodzicielek wobec życia już na jego najwcześniejszym etapie.
Skąd ta siła?
– Moja mama Zofia, dziś już świętej pamięci, przy czwórce dzieci nigdy nie traciła nadziei – wspomina Żaneta. Pamięta, że od lat 60. do 90. minionego wieku mieć więcej niż dwoje dzieci było uważane za patologię. – Moja mama była namawiana do aborcji przez swojego lekarza, ośmieszały ją nawet koleżanki, z którymi pracowała, ale ona żadnego dziecka nie pozbawiłaby życia. Zawsze mówiła, że po to jest rodzina, żeby były dzieci. Uważała, że życie jest świętością i nikt nie ma prawa na nie podnosić ręki. Przekazała nam wiarę w Boga. To jest najcenniejsze w moim życiu. Pamiętam, jak ją pytałam, skąd bierze siłę na to wszystko: czworo dzieci, praca… Odpowiedziała, że jej siłą jest Różaniec – przypomina sobie córka. – Mama zasiała w nas wiarę w Boga. Dużo z nią o tym rozmawiałam i to owocuje do dziś w moim życiu. To był najcenniejszy spadek, jaki nam zostawiła – wspomina Żaneta. Dodaje, że gdy mama odchodziła z tego świata, wołała na pomoc św. Józefa, który przynosił jej pokój i ukojenie w bólu. – Gdy już nie było słychać żadnego oddechu, nagle jakby się rozpromieniła, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech – wzrusza się córka. – Tego się nie zapomina – podkreśla.
Przejmująca jest historia Anny, matki Piotra Falany. Przez wiele lat wraz z mężem bezskutecznie starali się o dziecko. Ona pracowała jako technik rentgenowski w szpitalu. – To były stare technologie, przy których narażenie na promieniowanie było bardzo duże. Kiedy wreszcie okazało się, że mama jest w ciąży, urządzenie, które bada ilość przyjętych dawek rentgenowskich, wykazało nieprawdopodobnie wysokie napromieniowanie. Jego przyczyną była prawdopodobnie awaria aparatu – opowiada Piotr. W związku z tym zalecono natychmiastową aborcję dziecka, ponieważ lekarze byli absolutnie pewni, że urodzi się potwór. – Rodzice zdecydowali się nie pójść za radą lekarzy… i urodziłem się ja – mówi syn Anny. Okazał się zupełnie zdrowym dzieckiem, dziś jest mężczyzną w sile wieku, mężem i ojcem rodziny. – W dzisiejszych czasach wielu ludzi, chcąc zachować wygodne życie, rezygnuje z posiadania dziecka. Mama nie zgodziła się na zabicie mnie, chociaż wszyscy wręcz nakazywali jej to zrobić – podkreśla z wdzięcznością Piotr Falana.
Albo ty, albo dziecko
Maria Stasiak nie urodziłaby się, gdyby jej matka posłuchała lekarza. – Powiedział mamie, że musi mnie usunąć, bo inaczej umrze – opowiada. Domyśla się, że musiało to być dla matki bardzo trudne, bo w domu czekało na nią dwóch synków, z których starszy chodził do pierwszej klasy. – Mama jest bardzo wierząca. Powierzyła mnie Maryi i przez całe dziewięć miesięcy leżała ze mną w szpitalu. Jestem przekonana, że dzięki temu zawierzeniu urodziłam się jako śliczna, zdrowa dziewczynka. Mama obiecała też Maryi, że jeśli urodzi się córeczka, będzie nosiła jej imię – uśmiecha się. Nazywa swoją mamę chodzącym aniołem. Gdy zachorowała jej siostra z Wielkopolski, pojechała do niej i opiekowała się nią przez osiem miesięcy. – Teraz, choć we wrześniu skończy 84 lata, opiekuje się moim niepełnosprawnym bratem, który kilkanaście lat temu uległ wypadkowi i wymaga stałej pomocy. Moja mama jest święta – podkreśla Maria.
W podobnej sytuacji znalazła się kiedyś mama Ireneusza Sobczyka, dziś franciszkanina o zakonnym imieniu Symplicjusz. Lekarz nalegał na usunięcie rozwijającego się w jej łonie dziecka. Jego zdaniem matka mogła nie przeżyć ciąży, a dziecko, nawet jeśli zdołałoby się urodzić, nie byłoby zdrowe. Matka jednak nie miała żadnych wątpliwości i nie posłuchała lekarza. Bardzo czekała na to dziecko, swojego drugiego syna. – Mama pozwoliła mi się urodzić, gdy lekarz chciał mnie zabić. Choć jej życie było zagrożone, wszystko oddała Matce Bożej – wspomina dziś syn. Matka przeżyła, a i dziecko urodziło się zdrowe.
Nie byłam sama
Wiele matek oczekujących dziecka musi dźwigać ciężar niepokoju, wzmaganego diagnozami. – W obecnych czasach już podejrzenie wady wrodzonej płodu uprawnia do aborcji. Z racji tego, że byłam w ciąży po 35. roku życia, z automatu dostałam skierowanie na badania prenatalne. Wynik: 90 proc. prawdopodobieństwa, że dziecko urodzi się z zespołem Downa – opowiada Agnieszka Borc. Lekarz poinformował ją, że jest kwalifikowana do amniopunkcji i że przysługuje jej prawo do „zabiegu”. – Ani na jedno, ani na drugie nie wyraziłam zgody. Co przeżyłam, to moje, a dziecko urodziło się w pełni zdrowe – cieszy się. – Czasami wiara ratuje życie i daje życie. Chwała Panu – kończy pani Agnieszka.
Syn Marii Bober ma dziś 37 lat. – Ciąża była zagrożona, otarliśmy się z dzieckiem prawie o śmierć, ale wiem, że nie byłam sama. Z różańcem w dłoni schroniliśmy się pod płaszczem Maryi. Kiedy patrzę na syna, dziękuję Bogu za dar jego życia i za osoby, które mnie w tym czasie wspierały – wyznaje pani Maria. I przywołuje powiedzenie swojej mamy, które na zawsze zapadło jej w serce: „Lepiej na ramieniu niż na sumieniu”.
Odmowa poddania się aborcji sugerowanej ze względów medycznych oczywiście nie zawsze kończy się przeżyciem i matki, i dziecka. Bodaj najbardziej znanym przykładem macierzyńskiej miłości, oddającej życie za dziecko, jest św. Joanna Beretta-Molla. Takich matek jest znacznie więcej, choć mało kto wie o ich poświęceniu. Irena Sawicka nie pamięta swojej matki. – Moja mama była namawiana na aborcję, bo chorowała na nerki. Ale ona nie usunęła mnie, żeby ratować swoje życie. Urodziła, wiedząc, że umrze, i rzeczywiście trzy dni po porodzie zmarła. Oddała swoje życie za mnie, za swoje dziecko, i cieszy się na pewno wielką chwałą nieba – mówi córka.
To było w latach 80. 38-letnia kobieta zaszła w trzecią ciążę. Poszła do ginekologa i po badaniu usłyszała: „Ze względu na stan zdrowia matki zalecana jest aborcja”. Wyszła z gabinetu, płacząc. Mąż, dowiedziawszy się o przyczynie łez, powiedział: „Nie zabijemy tego dziecka, z Bożą pomocą wszystko będzie dobrze”. – I tak na świecie pojawiłam się ja – uśmiecha się Dorota Gaś, która opowiedziała tę historię, zaznaczając, jak ważna była postawa ojca, który stanął na wysokości zadania. – Może to opowieść nie tylko o świętej matce, która zdecydowała się mnie urodzić mimo zagrożenia swojego życia, ale też o postawie ojca w obliczu takiej wiadomości. Teraz, kiedy rodziców już ze mną nie ma, musiałam się tym podzielić – wyznaje.
Herbata zawsze czeka
To zrozumiałe, że świętość macierzyństwa buduje się od momentu poczęcia, bo wtedy kobieta staje się matką, ale ta budowa trwa przez całe życie. O codziennej świętości matek, niezwykłych w swojej zwyczajności, świadczą ich dzieci. – Moja mama Irena poroniła dwa razy, zanim mnie urodziła. Zrezygnowała wtedy z pracy i poświęciła się, aby być ze mną. W stanie wojennym stała w kolejkach od rana, aby mi niczego nie brakowało. Miała bardzo dobry kontakt z sąsiadami. Pod koniec życia, kiedy już bardzo chorowała i cierpiała, wytrwale modliła się na różańcu – zapamiętała Barbara Reiman.
Beata Bogusz jest przekonana, że jej mama jest święta już tutaj, na ziemi. – Urodzona w kochającej się, ale biednej rodzinie. Najmłodsza, ale od początku ciężko pracująca w gospodarstwach innych ludzi. Dość wcześnie wyszła za mąż za człowieka pracowitego i dobrego, ale skłonnego do uzależnień – wspomina. Pamięta, że bywały takie noce, podczas których mama musiała ją i rodzeństwo zabierać z domu z powodu awantur. Mimo to nigdy się nie skarżyła, zawsze była uśmiechnięta i dobra dla potrzebujących. – I uczyła tego nas, swoje dzieci. Zawsze się wszystkim dzieliła i dzieli: jedzeniem, piciem, czasem. Niezwykle gościnna. Odwiedzający ją goście podkreślają niezwykłą atmosferę i czekającą na nich herbatę – opowiada pani Beata. Dodaje, że mama prawie nigdy się nie skarży, a gdy jej ciężko, bierze w dłonie różaniec. I modli się, modli za wszystkich: za dzieci, wnuki, bliskich i dalszych znajomych, o pokój na świecie i w wielu innych intencjach. I codziennie także wspólnie z tatą odmawiają Różaniec. – Patrząc po ludzku, żadnej kariery nie zrobiła. Ale jest niezwykła. Taka codzienna święta – podkreśla córka.
Matka dla zgody
Codzienną świętość dostrzega w życiu swojej mamy także Karina Zdziebłowska. – Kiedy urodziła mnie, pierwszą z trzech córek, zrezygnowała z pracy zawodowej. Poświęciła nam swoje życie – ocenia córka. Mówi o wzruszeniu, jakie ją ogarniało, gdy codziennie wieczorem widziała mamę lub tatę modlących się na kolanach przy łóżku. Zaświadcza, że i dziś zawsze można na mamę liczyć. – Nigdy ona sama nie jest dla siebie najważniejsza. Zawsze cierpliwa i nigdy nie narzekająca. Płacząca w ukryciu, modląca się i niezwykle skromna. Zawsze staje w obronie zgody w małżeństwach swoich córek, przemilczy, gdy dzieje się źle, nie wtrąca się, ale wiem na pewno, że oddaje to Bogu. Potrafi swoją nienarzucającą się, lecz pełną miłości postawą wpłynąć na nas, by zgoda była ponad wszelkie różnice. Myślę, iż jej ogromną zasługą jest fakt, że dziś stanowimy naprawdę dużą już rodzinę, taką do tańca i do różańca – podsumowuje Karina.
– Moja żona jest świętą mamą pięciorga naszych dzieci – podkreśla Jacek Sommer. Jak mówi, widział to, gdy małe wtedy dzieci zasypiały przy wspólnie odmawianej modlitwie. – Często żona kładła się obok nich i toczyły się długie rozmowy o Bogu, o niebie… Ciekawość dziecięcych wyobrażeń przedłużała te chwile, padało wiele pytań: jak tam jest, a co Matka Boża gotowała na obiad etc. – wspomina mąż. Zaświadcza, że były też dramatyczne momenty. Dwukrotnie stracili cały dobytek w pożarach. – Ucieczka z dziećmi w popłochu, chwile grozy… Cudem przeżyliśmy. Te i inne doświadczenia życiowe pomagają nam, gdy mamy okazję dawać świadectwo, np. wobec młodzieży przed bierzmowaniem, gdy pełniliśmy posługę katechistów archidiecezji poznańskiej – mówi pan Jacek. I dodaje z przekonaniem: – Doceniam to, co robi moja żona.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 28 MAJA
Rocznica śmierci i wspomnienie liturgiczne błogosławionego Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski
pl.wikipedia.org
***
Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński urodził się się 3 sierpnia 1901 roku z Zuzeli nad Bugiem. W 1920 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1924 roku. W 1946 roku otrzymał sakrę biskupią. W swoim herbie umieścił hasło Soli Deo (Jedynemu Bogu).
Po śmierci kard. Augusta Hlonda w listopadzie 1948 roku został mianowany Arcybiskupem warszawskim i gnieźnieńskim. Przez 33 lata pełnił posługę ordynariusza obu archidiecezji będąc Prymasem Polski. Stojąc na czele Kościoła w Polsce, bronił chrześcijańskiej tożsamości Polskiego Narodu. Gdy komunistyczny rząd próbował podjąć jawną ingerencję w sprawy Kościoła i obsadę kościelnych stanowisk, Ks. Kard. Wyszyński wyraził swoje słynne non possumus. W odwecie został aresztowany w 1953 roku i przez trzy lata był internowany. Wtedy opracował program odnowy życia religijnego społeczeństwa, zawarty w idei Jasnogórskich Ślubów Narodu. Przygotowując założenia Wielkiej Nowenny, wprowadził Kościół w jubileusz 1000-lecia chrztu Polski. W tym czasie ułożył program Wielkiej Nowenny oraz napisał Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego.
Prymas Wyszyński zmarł w Warszawie 28 maja 1981 roku w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego.
Beatyfikacja bł. Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego odbyła się 12 września 2021 roku w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 28 maja.
___________________________________________________________________
Jasna Góra: dziś początek dziękczynnych czuwań nocnych za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego
„Z błogosławionym Prymasem czuwamy w Domu Matki”. Szczególna modlitwa wdzięczności za beatyfikację kard. Stefana Wyszyńskiego, która wpisze się także w przygotowania do ogólnopolskiego dziękczynienia za nowego błogosławionego rozpocznie się na Jasnej Górze już dzisiaj. Zainagurowane zostaną comiesięczne nocne czuwania z Prymasem Wyszyńskim.
bł. kard. Stefan Wyszyński/fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
****
Modlitwa z 27 na 28 dzień miesiąca to nawiązanie do trwających tu niemal nieprzerwanie od 40 lat czuwań prowadzonych przez Instytut Prymasa Wyszyńskiego z prośbą o beatyfikację tego wielkiego kapłana i Polaka. Teraz, przez cały rok, w Kaplicy Matki Bożej gromadzić się będą przedstawiciele różnych ruchów i wspólnot.
– Modlitwa dziękczynna za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego jest bardzo potrzebna i wynika z wielkiej potrzeby ludzi – przekonuje Agnieszka Kołodyńska, odpowiedzialna generalna Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Przypomina, że modlitwa o ogłoszenie kard. Wyszyńskiego błogosławionym także odbywała się na prośbę świeckich, którzy wskazywali, że jest nam potrzebny taki orędownik w niebie. – Instytut podjął tę inicjatywę i modlitwa trwała 40 lat. Teraz wyzwanie przyjęła Jasna Góra, by w duchu dziękczynienia trwać wraz z wiernymi przed Obliczem Matki Bożej – powiedziała przedstawicielka Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.
Nocne czuwania będą miały konkretny program oparty na słowach „ABC Społecznej Krucjaty Miłości” bł. ks. Prymasa. Dziesięć punktów Krucjaty to zdaniem świadków jego życia i posługi prymasowski testament na XXI wiek. Społeczna Krucjata to program odnowy życia codziennego, to zaproszenie do oddziaływania miłością w rodzinie, w domu, w pracy, wśród przyjaciół, na wakacjach, wszędzie. Tak, aby zacząć przemieniać świat od siebie, od najbliższego otoczenia.
„Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje; Myśl dobrze o wszystkich; Mów zawsze życzliwie o drugich; Rozmawiaj z każdym językiem miłości; Przebaczaj wszystko wszystkim; Działaj zawsze na korzyść bliźniego; Czynnie współczuj w cierpieniu; Pracuj rzetelnie; Włącz się w społeczną pomoc bliźnim; Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół”, brzmią słowa Krucjaty, którą Stefan kard. Wyszyński ogłosił w 1967 r. w liście pasterskim na Wielki Post.
Stanisława Nowicka, świadek życia i posługi bł. Prymasa zauważa, że kard. Wyszyński o trzecim tysiącleciu mówił, że będzie to czas pytania o miłość społeczną. Chciał, by owocem Milenijnego Roku Jubileuszowego była miłość w międzyludzkich relacjach. Była to także jego odpowiedź na Sobór Watykański II, który wzywał do rewizji tego, czy miłość społeczna jest realizowana w naszym codziennym życiu. Dlatego zaproponował program Społecznej Krucjaty Miłości. – Hasło „społeczna” znaczy powszechna, uogólniona; to wyprawa do kogoś, po drugiego. Słowo „krucjata” jest zakorzenione w historii Kościoła, nawiązuje do wypraw wojennych pod znakiem krzyża, dotyczy też bardzo głębokiej walki duchowej. Miłość dotyka największej potrzeby duchowej każdego człowieka. Miłość głoszona w krucjacie jest jej potrzebą w relacjach międzyludzkich, jest dotrzymaniem przyrzeczeń złożonych w Jasnogórskich Ślubach Narodu i jest konsekwencją Milenijnego Aktu Oddania Polski w macierzyńską niewolę miłości – wyjaśnia Stanisława Nowicka i podkreśla, że „dziś tak bardzo potrzeba nam tej społecznej miłości, o którą też trzeba bardzo modlić się”.
Każde nocne czuwanie z bł. Prymasem Wyszyńskim w Domu Matki (z 27 na 28 dzień miesiąca) inaugurować będzie Apel Jasnogórski, w czasie którego odmawiana będzie specjalna modlitwa za wstawiennictwem bł. Stefana kard. Wyszyńskiego przygotowana przez Instytut Prymasa Wyszyńskiego. Wystawiony zostanie portret Prymasa Tysiąclecia i jego relikwie.
Po Apelu o godz. 22.00 rozpoczynać się będzie konferencja formacyjna głoszona przez świadków życia błogosławionego i specjalistów zajmujących się opracowywaniem jego teksów, zwłaszcza dotyczących nauki społecznej i jego maryjności.
Po konferencji przewidziano wspólną modlitwę różańcową z rozważaniami kard. Wyszyńskiego przygotowanymi przez Jasnogórską Rodzinę Różańcową.
Mszę św. o północy sprawować będą paulini, do wspólnoty których błogosławiony został włączony przez konfraternię czyli grono przyjaciół i dobrodziejów.
Organizatorami modlitwy dziękczynnej są: Jasna Góra, Instytut Prymasa Wyszyńskiego i Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”, którego bł. Prymas jest patronem.
Partnerem medialnym inicjatywy jest Radio Jasna Góra, które nocną modlitwę będzie transmitować.
Narodowe dziękczynienie za beatyfikację Prymasa Wyszyńskiego zgodnie z decyzją Konferencji Episkopatu Polski odbędzie się na Jasnej Górze 3 maja, w uroczystość Królowej Polski.
Jasna Góra (KAI)
______________________________________________________________________________________________________________
Jasna Góra: pierwsze liturgiczne wspomnienie bł. Prymasa Tysiąclecia
Archiwum Instytutu Prymasowskiego Stefana Kardynała Wyszyńskiego
Kardynał Stefan Wyszyński przemawia do wiernych zebranych przed jasnogórskim szczytem, 26 sierpnia 1957 r
***
– Umieszczenie relikwii bł. Prymasa Wyszyńskiego obok Cudownego Obrazu Matki Bożej, jego fizyczna ponowna obecność będzie dla nas przypomnieniem o wartości wiary, znaczeniu chrześcijańskich wartości i o wielkim zawierzeniu Maryi – uważa przełożony generalny Zakonu Paulinów. To on w obecności przeora Jasnej Góry i innych zakonników dokona uroczystego wprowadzenia relikwii do Kaplicy Matki Bożej. Relikwiarz ma kształt kardynalskiego herbu. Jest w nim kropla płynu otrzewnowego z elementami krwi.
Tę niezwykłą relikwię przekazał 8 marca 2020 r., a więc na kilka miesięcy przed planowaną wówczas beatyfikacją, lekarz patomorfolog.
Jak wyznał o. Arnold Chrapkowski było to niezwykłe doświadczenie bliskości ze świętym, „dotknięcie czegoś wyjątkowego związanego z wyjątkową postacią”. Podkreślił, że umieszczenie relikwii obok Cudownego Obrazu jest niejako przypieczętowaniem wielkiego zawierzenia bł. Prymasa, które tutaj wielokrotnie czynił.
– Chcemy nie tylko jako wspólnota jasnogórska, ale cały Zakon z wielką czcią te relikwie wnieść na Jasną Górę, w tym szczególnym dniu. Jest to też forma naszej wdzięczności nie tylko za przykład wielkiego zawierzenia Maryi, ale za wieloletnie związki kardynała z paulińskim zakonem nie tylko w Polsce, ale także w innych klasztorach poza granicami – dodał Generał.
Podkreślił, że relikwie mają szczególne znaczenie, bo „możemy poczuć bliskość świętego”. – Umieszczone w ołtarzu będą nam przypominały, że możemy dziś za wstawiennictwem bł. kard. Wyszyńskiego prosić o potrzebne łaski nie tylko w wymiarze indywidualnym, ale także narodowym. W czasie zniewolenia to on dbał o chrześcijański kształt naszej Ojczyzny. Musimy o tym pamiętać, zwłaszcza teraz, gdy ten duch chrześcijański się rozmywa. Jego fizyczna ponowna obecność tutaj, będzie dla nas przypomnieniem o wartości wiary, o wartościach chrześcijańskich i o tym wielkim zawierzeniu Maryi – powiedział o. Chrapkowski.
Wyraził nadzieję, że będziemy potrafili wykorzystać ten dar beatyfikacji dla naszej wiary, duchowego wzrostu, dla naszego zawierzenia Bożej Matce.
– Chcemy bardzo uroczyście przeżywać ten dzień, bo to dla Jasnej Góry postać wyjątkowa, wpisująca się w historię tego miejsca, jego cała prymasowska posługa jest związana z Jasną Górą – powiedział z kolei przeor klasztoru. O. Samuel Pacholski przypomniał, że Prymas Wyszyński to „ człowiek, który postawił na Maryję i to jak sam mówił, jasnogórską. Z Nią związał całe swoje prymasowskie posługiwanie, Jej zawierzył trudne czasy Kościoła po II wojnie światowej i dzięki Niej wypełniły się słowa jego wielkiego poprzednika Augusta Hlonda, że zwycięstwo, gdy przyjdzie będzie to zwycięstwo Maryi”.
Jasnogórski przeor zauważył, że odczytując z tarczy herbowej słowa Prymasa „Soli Deo” w kontekście całego jego życia, to, czym dla niego było oddanie Bogu przez Maryję, „chcemy podjąć tę samą drogę, bo też chcemy dostąpić łaski świętości, czyli szczęścia życia wiecznego”.
– Wszystkich zapraszamy na Jasną Górę. Bądźmy razem tego dnia. Zapraszamy tych, którym ta postać jest bliska, i tych, którzy nie znają ks. Prymasa – zaprasza przeor.
Jutrzejsze liturgiczne wspomnienie poprzedzi dziś nocna modlitwa „Z błogosławionym Prymasem czuwamy w Domu Matki” podejmowana tradycyjnie z 27 na 28 dzień miesiąca. Tym razem poprowadzą ją przedstawicielki Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.
W Sanktuarium cały rok trwa dziękczynienie za wyniesienie na ołtarze tego wielkiego kapłana i Polaka.
Jasna Góra (KAI)
______________________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK 30 MAJA
UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEGO CIAŁA i KRWI CHRYSTUSA
___________________________________________
MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA i PROCESJA WEWNĄTRZ KOŚCIOŁA – o godzinie 20.00
****
Czy w dzień Bożego Ciała trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?
fot. Wojciech Łączyński/Archidiecezja Warszawska
____________________________________________________
Bez wątpienia, najbardziej charakterystyczną cechą Bożego Ciała są procesje, w których wierni co roku chętnie uczestniczą. Niektórzy, wybierając się na procesję, rezygnują z pójścia na Mszę Świętą. Czy w Boże Ciało mamy obowiązek w niej uczestniczyć?
Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, znana jako Boże Ciało, obchodzona jest na pamiątkę ustanowienia sakramentu Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy.
Boże Ciało przypada zawsze w czwartek po Niedzieli Trójcy Świętej, ale jest świętem ruchomym, które celebruje się 60 dni po Wielkanocy i 10 dni po Zesłaniu Ducha Świętego.
Za najbardziej charakterystyczny element obchodów Bożego Ciała można bez wątpienia uznać uroczyste procesje z Najświętszym Sakramentem, które przechodzą ulicami każdej parafii.
Czy w dzień Bożego Ciała trzeba uczestniczyć we Mszy Świętej?
Katolicy mają obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej w święta nakazane, do których należą wszystkie niedziele w roku oraz 6 dodatkowych uroczystości.
Obowiązek uczestniczenia we Mszy Świętej katolicy mogą wypełnić w dzień świąteczny lub przed, czyli w wigilię uroczystości. „Nakazowi uczestniczenia we Mszy Świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1248 § 1).
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wikipedia/Pixabay
***
Zdarzenie, którego doświadczyła św. s. Faustyna podczas procesji Bożego Ciała
W “Dzienniczku” św. s. Faustyna kilka razy nawiązuje do uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa oraz procesji Bożego Ciała. W słowach, które Pan Jezus skierował do świętej, odkrywamy sens i znaczenie tej uroczystości.
„Wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat…”
W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać, wtem promienie z obrazu tego przeszły przez Hostię świętą i rozeszły się na cały świat. – Wtem usłyszałam te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą promienie (184) miłosierdzia na świat. Po tych słowach głęboka radość wstąpiła w duszę moją
(Dz 441)
„Niech się napełni radością serce Twoje”
27 [V 1937]. Boże Ciało.
W czasie modlitwy usłyszałam te słowa: Córko Moja, niech się napełni radością serce twoje. Ja, Pan, jestem z tobą, nie lękaj się niczego, jesteś w sercu Moim. W tym momencie poznałam wielki majestat Boga i zrozumiałam, że z jednym poznaniem Boga nic nie może iść w porównanie; zewnętrzna wielkość niknie jak proszek, przed jednym aktem głębszego poznania Boga.
(Dz 1133)
„Tu jest odpocznienie moje”
1 VI 1937. Dziś u nas procesja Bożego Ciała324. Przy pierwszym ołtarzu wyszedł ogień z Hostii świętej i przeszył mi serce – i usłyszałam głos: Tu jest odpocznienie Moje. Żar zapalił się w sercu moim; czułam, że jestem przemieniona cała w Niego.
(Dz 1140)
Święta siostra Faustyna w “Dzienniczku” opisuje także dni oktawy Bożego Ciała, które w jej życiu miały szczególne znaczenie:
„Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje”
Było [to] w czasie oktawy Bożego Ciała15. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna. Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów – w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcem swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem.
(Dz 16)
„Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka.”
Co do mnie, otrzymałam tę łaskę po raz pierwszy, i to przez bardzo krótką chwilę, w osiemnastym roku życia, w czasie oktawy Bożego Ciała podczas nieszporów, kiedy złożyłam Panu Jezusowi ślub wieczysty czystości. Żyłam jeszcze na świecie, jednak wkrótce wstąpiłam do klasztoru. Łaska ta trwała króciutką chwilę, ale moc tej łaski jest wielka. Po tej łasce nastąpiła długa przerwa. Wprawdzie otrzymywałam od Pana w tej przerwie wiele łask, ale innego rzędu. Był to okres doświadczeń i oczyszczenia. Doświadczenia [te] były tak bolesne, że dusza moja doznała zupełnego opuszczenia przez Boga, została pogrążona w tak wielkich ciemnościach. Zauważyłam i zrozumiałam, że nikt mnie z tych udręk nie zdoła wyprowadzić ani mnie mogli zrozumieć. Były dwa momenty, gdzie dusza moja była pogrążona w rozpaczy: raz pół godziny, drugi raz trzy kwadranse. Jak co do łask, nie mogę ich wielkości dokładnie napisać, tak i co do tych doświadczeń Bożych, chociażbym użyła nie wiem jakich słów, to wszystko bladym jest cieniem. Jednak, jak Pan mnie pogrążył w tych udrękach, tak i Pan mnie wyprowadził. Trwało to jednak parę lat i znów otrzymałam tę wyjątkową łaskę zjednoczenia, (184) która trwa do dziś. Jednak i w tym powtórnym zjednoczeniu były krótkie przerwy. Jednak obecnie od pewnego czasu nie doznaję żadnej przerwy, ale coraz głębiej pogrąża mnie w Bogu. Wielkie światło, jakim jest oświecony rozum, daje poznać wielkość Boga, nie jakoby w Nim miała poznawać poszczególne przymioty, jako dawniej, nie – tu jest inaczej: w jednym momencie poznaję całą Istotę Boga.
(Dz 770)
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. cathopic.com
***
Modlitwa uwielbienia Hostii Świętej
Poznaj dwie wyjątkowe modlitwy uwielbienia Hostii Świętej, które w “Dzienniczku” zapisała św. s. Faustyna Kowalska.
Hostio św., w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., w której jest życie wiekuiste i nieskończonego miłosierdzia, nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.
Hostio św., w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego
miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio św., w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.
Hostio św., nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.
Hostio św., ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.
Hostio św., ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu.
Hostio św., ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie – i śmiertelny pot zrosi nam czoło.
Hostio św., ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy.
Hostio św., ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane.
Hostio św., ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim.
Hostio św., ufam Tobie, gdy spełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.
Hostio św., ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.
Hostio św., ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.
Hostio św., ufam Tobie, gdy zabrzmią sady Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu
miłosierdzia Twego.
(Dz 356)
Jestem hostią w Twym ręku,
O Jezu, Stwórco mój i Panie,
Cicha, ukryta, bez krasy i wdzięku,
Bo cała piękność mej duszy we wnętrzu odbita została.
Jestem hostią w Twym ręku, o Boski Kapłanie,
Czyń ze mną, co Tobie się podoba.
Jestem cała zdana na wolę Twą, Panie,
Bo ona jest mej duszy rozkosz i ozdoba.
Jestem w Twym ręku, o Boże, jak hostia biała,
Błagam, przeistocz mnie sam w siebie,
Niech [będę] ukryta w Tobie cała,
Zamknięta w Twym miłosiernym Sercu jak w niebie.
Jestem w Tym ręku jako hostia, o wiekuisty Kapłanie,
Niechaj opłatek ciała mego kryje mnie przed okiem ludzkim,
Niech tylko Twoje oko mierzy mą miłość i oddanie,
Bo moje serce zawsze jest złączone z Twym Sercem Boskim.
Jestem w Twym ręku, o Boski Pośredniku, jako hostia ofiarna
I płonę na ołtarzu całopalenia,
(22) Zmielona i starta cierpieniem jak pszeniczne ziarna,
A to wszystko dla Twojej chwały, dla dusz zbawienia.
Jestem hostią, która przebywa w tabernakulum Serca Twego,
Idę przez życie w miłości Twej zatopiona
I nie lękam się na świecie niczego,
Boś Ty mi sam – tarcza, moc i obrona.
Jestem hostią złożoną na ołtarzu Serca Twego,
By płonąć ogniem miłości przez wieki całe,
Bo wiem, żeś mnie wywyższył jedynie z miłosierdzia swego,
A więc wszystkie dary i łaski obracam na Twoją chwałę.
Jestem hostią w Twym ręku, o Sędzio i Zbawicielu,
W ostatniej życia mego godzinie,
Niech wszechmoc Twej łaski doprowadzi mnie do celu,
Niechaj Twa litość nad naczyniem miłosierdzia zasłynie.
(Dz 1629)
______________________________________________________________________________________________________________
Ukrywano ją przez 400 lat. Marcel Pérès przyleciał do Poznania zaśpiewać zakazaną muzykę na Boże Ciało
Marcel Pérès/fot. Piotr Łysakowski
***
Kodeks Occo to księga zawierająca muzykę najwyższej próby z przełomu XV i XVI wieku, napisaną ku czci Najświętszego Sakramentu. Przez wieki manuskrypt uchodził za zaginiony, a dopiero niedawno okazało się, że pozostawał w ukryciu. Marcel Pérès, słynny francuski muzyk, przyleciał do Poznania żeby ta muzyka znów zabrzmiała, i to w święto Bożego Ciała. Liturgie podczas których zabrzmi ten niezwykły śpiew odbędą się w środę o 19:30 u Jezuitów i w piątek o 18 w Sanktuarium Najświętszej Krwi Pana Jezusa.
„Cicha procesja”
WXIV wieku w Amsterdamie miał miejsce cud eucharystyczny: Hostia wrzucona do ognia nie spłonęła, lecz przez wiele dni unosiła się nad paleniskiem. W kamienicy, w której się to stało, powstała kaplica, zwana „Nasz Pan na Poddaszu”, do której ciągnęły niezliczone pielgrzymki. Został też zbudowany kościół Heilige Stede, w którym szczególną czcią był otaczany Najświętszy Sakrament. Jednak w czasach ikonoklazmu protestanci zniszczyli kościół, zakazali kultu eucharystycznego i wyznania katolickiego w ogóle. Katolicy wobec zakazu w rocznicę cudu gromadzili się i po cichu, niby przypadkiem, niby każdy z osobna, przemierzali trasę procesji eucharystycznej. Ten nielegalny zwyczaj zwano „Cichą Procesją” i trwa on do dziś.
Muzyka przechowywana przez wieki
Pompejusz Occo, bogaty patrycjusz, który na przełomie XV i XVI wieku był właścicielem kaplicy, zamówił wykonanie manuskryptu z muzyką przeznaczoną do kultu Najświętszego Sakramentu. Była to muzyka najlepszych kompozytorów tej epoki: Josquina des Pres, Pierre’a de la Rue, Jeana Muoton, Anthoniusa Divitisa. Księga została też spisana i iluminowana przez najlepszego kaligrafa tej epoki – słynnego Petrusa Alamire. Jednak w zawierusze prześladowań protestanckich zaginęła. Uważano, że najpewniej została zniszczona podczas prześladowań. Jednak pod koniec XX wieku okazało się, że rodzina Pompejusza Occo przechowała ją w ukryciu i to przez kilkaset lat! Dzięki temu ta kunsztowna muzyka (tzw. polifonia franko-flamandzka) przetrwała. Zachwycali się nią jednak głównie muzykolodzy.
W 2019 roku powstał międzynarodowy Projekt Occo, czyli inicjatywa Stowarzyszenia Brandsma, Stowarzyszenia Dusza, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny i Fundacji św. Benedykta, aby przywrócić tę muzykę do życia. Odbył się cykl siedmiu warsztatów, podczas których muzycy i śpiewacy głównie z Polski, ale też z Litwy, Francji, Estonii, Włoch i Portugalii poznawali i zgłębiali ten repertuar pod kierownictwem Marcela Pérèsa, słynnego muzyka z Francji, lidera Ensemble Organum. Projekt miał prowadzić do wykonania tej muzyki w samym Amsterdamie, w miejscach związanych z cudem eucharystycznym. Jednak gdy grupa złożona z 25 muzyków pojechała do stolicy Niderlandów, miała zaplanowane wykonania liturgiczne i koncerty… wybuchła pandemia. Z godziny na godzinę wchodziły w życie kolejne obostrzenia, wieści o utrudnieniach powrotu, wreszcie o zamknięciu granic. Odwołano koncerty, zakazano liturgii, zamknięto kościoły.
Jednak proboszcz kościoła Najświętszego Sakramentu wpuścił śpiewaków w nocy do kościoła, i w nocy wybuchu pandemii, w dość apokaliptycznych okolicznościach, muzycy zaśpiewali muzykę z Kodeksu Occo… przed samym Najświętszym Sakramentem. Nikt z zewnątrz nie mógł zostać wpuszczony, jednak był Ten, dla którego ta muzyka została napisana. Wykonanie to zostało nagrane, całe godzinne wykonanie było potem puszczane w holenderskim radio w dniu „Cichej Procesji” i pozwalało odbyć ją na sposób duchowy. Projekt Occo po pandemii powrócił i jest regularnie kontynuowany: Marcel Pérès uczy podczas warsztatów kolejnych śpiewów z Kodeksu Occo. Obecnie w Poznaniu trwa najnowsza odsłona projektu, którego uczestnicy pracują nad Mszą De Venerabili Sacramento Hottineta Barra oraz Oficjum o Najświętszym Sakramencie św. Tomasza z Akwinu.
Kodeks Occo w Poznaniu
W XIV wieku w Poznaniu również miał miejsce słynny cud eucharystyczny. Wykradziona i sprofanowana Hostia zaczęła krwawić, a potem wrzucona do studni nie utonęła, lecz unosiła się nad wodą. Wyrzucona przez porywaczy na podpoznańskie mokradła nie dała się zakopać, lecz nadal unosiła się nad ziemią. W miejscu, gdzie ją odnaleziono, zbudowano następnie kościół Bożego Ciała: powstanie sanktuarium wspierał m.in. król Władysław Jagiełło, a królowa Jadwiga przekazała na jego rzecz swoje klejnoty koronacyjne.
Teraz podczas uroczystości Bożego Ciała muzyka z Kodeksu Occo i Oficjum o Najświętszym Sakramencie zabrzmi w miejscach związanych z poznańskim cudem. W środę 29 maja o 19:30 odbędzie się tradycyjna łacińska wigilia – w kościele jezuitów przy ul. Szewskiej 18, czyli dawnym kościele dominikańskim, z którego w 1399 roku wykradziono Hostię. Z kolei w piątek 31 maja o 18 w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ul. Żydowskiej 34 w Poznaniu (zbudowanym w kamienicy, w której Hostia została wówczas sprofanowana i wrzucona do studni) odbędzie się msza w tzw. oktawie uroczystości Bożego Ciała. Będzie to liturgia w klasycznym rycie rzymskim, podczas której zabrzmi polifonia z Kodeksu Occo.
Oficjum św. Tomasza z Akwinu
W środę 29 maja 2024 r. w kościele jezuitów odbędzie się wigilia Bożego Ciała, czyli tradycyjne nocne nabożeństwo, podczas którego śpiewane są psalmy, responsoria, czytania, komentarze ze św. Tomasza z Akwinu i św. Augustyna. To czuwanie jest swego rodzaju medytacją, przygotowującą do przeżywania wielkiego święta. Matutinum, czyli jutrznia jest najbardziej starożytnym nabożeństwem, starszym od laudesu czy nieszporów. A antyfony dla tego konkretnego nabożeństwa na Boże Ciało, czyli Oficjum o Najświętszym Sakramencie, ułożył sam św. Tomasz z Akwinu, w czasie gdy w XIII wieku w konsekwencji objawień została ustanowiona uroczystość Bożego Ciała. To z tego oficjum, z jego części nieszpornej, pochodzi m.in. hymn „Pange lingua”, czyli „Sław języku Tajemnicę”, z którego wywodzi się śpiew „Przed tak wielkim Sakramentem”.
W tym roku obchodzimy 750. rocznicę śmierci i 800. rocznicę urodzin św. Tomasza z Akwinu, więc przywrócenie jego wielkiego liturgicznego dzieła wpisuje się w obchody roku Akwinaty, który w Polsce dotąd celebruje przede wszystkim Fundacja św. Benedykta.
Jan Kiernicki/Aleteia.pl
___________________________________________________________________________________________
19 MAJA
UROCZYSTOŚĆ ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO
OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU, MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.
MSZA ŚW. O GODZ. 14.00
fot. Waiting For The Word / flickr.com
***
Zesłanie Ducha Świętego oznacza początek Kościoła. Duch Święty jest niezmiennie duszą Kościoła, ożywia go nadzieją, napełnia radością i przypomina o jego młodości. Duch Święty czyni z odkupionych przez Chrystusa jeden organizm – wspólnotę.
Zapowiedź posłania Ducha Bożego do świata pojawia się już w Starym Testamencie, szczególnie u proroka Izajasza, ale najpełniej wyraża ją Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy. Mówi do apostołów: „A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, on Was wszystkiego nauczy i przypomni Wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”.
W tym dniu, jak pisze św. Łukasz w Dziejach Apostolskich, grono Apostołów zostało „uzbrojone mocą z wysoka”. W języku liturgicznym święto Ducha Świętego nazywa się „Pięćdziesiątnicą” – z greckiego Pentecostes, tj. pięćdziesiątka, – bo obchodzi się 50-go dnia po Zmartwychwstaniu Pańskim.
Na zgromadzonych w Wieczerniku Apostołów, jak pisze św. Łukasz w Dziejach Apostolskich Jezus Chrystus zesłał Ducha Pocieszyciela, by Ten, doprowadził do końca dzieło zbawienia. „I stał się z prędka z nieba szum, jakoby przypadającego wiatru gwałtownego, i napełnił wszystek dom, gdzie siedzieli. I ukazały się im rozdzielone języki jakoby ognia, i usiadł na każdym z nich z osobna: i napełnieni są wszyscy Duchem Świętym i poczęli mówić rozmaitymi językami, jako im Duch Święty wymawiać dawał” (Dzieje Ap., II, 2-4).
W dniu Zesłania Ducha Świętego powstaje Kościół, który od samego początku jest posłany do wszystkich narodów „aż po krańce ziemi”, który jest powszechny czyli otwarty na wszystkich, nie związany szczególnie z żadnym narodem czy partykularnym środowiskiem. Celem istnienia Kościoła jest kontynuowanie w świecie zbawczej misji Jezusa Chrystusa. To zadanie najlepiej definiuje najważniejszy dokument Soboru Watykańskiego II konstytucja dogmatyczna „Lumen gentium”. Kościół jest – jak czytamy: „niejako sakramentem zjednoczenia ludzi z Bogiem i budowania jedności rodzaju ludzkiego”.
Swoich darów Duch Święty udziela wszystkim członkom Kościoła, niezależnie od ich stanu. Są to dary: mądrości, rozumu, rady, męstwa, umiejętności, pobożności i bojaźni Bożej. Uzdalnia wiernych do dojrzałej obecności w świecie. Kieruje losami Kościoła, kiedy wybiera do grona Apostołów w miejsce Judasza św. Macieja, kiedy prosi o wyznaczenie Barnaby i Pawła, jak pisze święty Łukasz „do dzieła, które im wyznaczyłem”, czy kiedy posyła Apostołów do tego, by w określonych częściach świata głosili Ewangelię. Wprowadza wspólnotę wierzących w głębsze rozumienie tajemnicy Chrystusa, dając im zrozumienie Pisma świętego. Ponadto, w ramach Kościoła Duch Święty w każdej epoce powołuje nowe instytucje, nowe inicjatywy, które są odpowiedzią na potrzeby aktualnej epoki.
Uroczystość liturgiczna Zesłania Ducha Świętego sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Łączono ją z Wielkanocą, a od IV w. wyodrębniono jako osobne święto, uroczyście obchodzone zarówno w Kościele Wschodnim jak i Zachodnim. Synod w Elwirze urzędowo wprowadził ją w 306 roku. W wigilię Pięćdziesiątnicy, podobnie jak w wigilię Wielkanocy, święcono wodę do chrztu świętego i udzielano chrztu katechumenom.
Papież Leon XIII wprowadził nowennę, czyli dziewięciodniowe przygotowania modlitewne na przyjście Ducha Świętego, aby dokonał przemiany w naszych sercach, tak jak przemienił Apostołów w Wieczerniku.
Uroczystość tę powszechnie nazywa się w Polsce Zielonymi Świętami, gdyż w okresie, w którym jest obchodzona, przyroda odnawia się po zimie, a zieleń jest dominującym kolorem pejzażu. Wszystkie obrzędy ludowe z nimi związane noszą piętno radości i wesela. Kościoły, domy, obejścia przybrane są „majem” – najczęściej młodymi brzózkami; posadzkę kościelną, podłogę chat i wiejskie podwórka potrząsają wonnym tatarakiem; wszędzie rozlewa się rzeźwa woń świeżej majowej zieleni.
Uroczystość Zesłania Ducha Świętego kończy w Kościele katolickim trwający 50 dni okres wielkanocny, który obejmuje czas od niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego (czyli już od Wigilii Paschalnej) do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
W ikonografii, w sztuce chrześcijańskiej Duch Święty jest przedstawiany w formie gołębicy, języków ognia bądź obłoku. W wielu barokowych kościołach Ducha Świętego symbolizował po prostu snop jasnego światła wpadający do ciemnego wnętrza przez kopułę.
Zesłanie Ducha Świętego obchodzone jest przez dwa dni, w wielu krajach europejskich są one wolne od pracy: w Niemczech, Francji, Szwajcarii, Holandii, Danii a także na Węgrzech. W Polsce drugi dzień Zielonych Świąt jako dzień wolny od pracy zniesiono w okresie stalinizmu w 1951 r. i do dziś nie przywrócono. Wyjątek stanowią tu wyznawcy Kościoła Zielonoświątkowego w RP, którzy na mocy Ustawy z dnia 20 lutego 1997 o stosunku Państwa do Kościoła Zielonoświątkowego w Rzeczypospolitej mają ten dzień wolny od pracy.
Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Andrei del Verrocchio “Chrzest Chrystusa” | Fot. Wikipedia
***
Kim jest Duch Święty? 7 biblijnych faktów
Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika.
Niewątpliwie Duch Święty to najbardziej tajemnicza Osoba Trójcy Świętej. W Starym Testamencie Lud Izraela najpierw doświadczył objawienia Boga jako Stworzyciela i Ojca. W Nowym Testamencie uczniowie Jezusa zrozumieli w końcu, że jest On Przedwiecznym Słowem i Synem Ojca. Natomiast pełnia objawienia Ducha Świętego to dopiero dzień Zielonych Świątek, ale przecież wciąż w potocznej świadomości religijnej pozostaje On niejako „na uboczu”. Przypomnijmy zatem kilka biblijnych faktów o Trzeciej Osobie Trójcy Świętej.
1. Tchnienie Boga, czyli?…
Pisarze Starego Testamentu na określenie Ducha Bożego używali terminu ruah, czyli tchnienie, powietrze, wiatr. Nikt z nas nie widzi wiatru, ale działanie wiatru można poznać po skutkach, jakie on sprawia. Wiatr przesuwa chmury, porusza drzewami, spiętrza fale (por. Ps 107, 25).
Duch Święty, tak jak wiatr, jest niewidoczny, nie można go zamknąć w żadnym pomieszczeniu ani zmierzyć, a jednak działa.
***
Tak samo oddech człowieka jest niewidoczny i ulotny, ale bez oddechu nie można żyć! Wiatr jako zjawisko atmosferyczne oznaczał zawsze potężną siłę, tchnienie zaś, czyli oddech, oznaczało życie.
W Starym Testamencie Duch Święty nie był jeszcze znany jako osoba. Jest to raczej tajemnicza moc Bożą, którą posługiwał się Bóg w dziele stworzenia i zbawienia. Czytamy, że „Jahwe ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2, 7). W zdaniu tym nie ma co prawda słowa „ruah”, ale opisana czynność (tchnienie), wskazuje, że znów chodzi o Ducha Jahwe. Człowiek ulepiony z prochu żyje, ponieważ Bóg przekazał mu swoje „tchnienie” (por. Iz 42, 5; Hi 33, 4). Ta moc Boża daje życie, ratuje i zbawia; działa często poprzez ludzi, biorąc ich w posiadanie i uzdalniając do szczególnych czynów.
Dopiero uważna lektura Nowego Testamentu ukazuje nam, że Duch Boży to nie jakaś siła, wiatr, tchnienie czy moc, ale Osoba Boża.
2. O co chodzi z tą gołębicą?
Kiedy byłem ostatnio z moją córką na Mszy Świętej dla dzieci, ksiądz wskazał na mozaikę ukazującą Chrzest Pański i zapytał:
– „Co pojawiło się nad głową Jezusa podczas chrztu w Jordanie?”.
Pewien chłopiec, przyjrzał się mozaice i odparł pytaniem na pytanie:
– „Chodzi o ten złoty krążek?”.
– „Nie, nie chodzi mi o aureolę! – zaprzeczył ksiądz – Spójrzcie wyżej! Tam jest unosząca się gołębica, czyli Duch Święty”…
Przyznam, że to stwierdzenie „gołębica, czyli Duch Święty” rozbawiło mnie bardziej niż słowa chłopca.
fot. Smendocci/Catholic
***
Ikonografia tak bardzo przyzwyczaiła nas do Ducha Świętego jako gołębicy, że pojawia się ona na obrazach przedstawiających zarówno Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, jak i Zesłanie Ducha Świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Doszło do tego, że nawet na obrazach ukazujących Trójcę Świętą widzimy Boga Ojca jako siwobrodego starca, Syna Bożego jako młodszą wersję Boga Ojca, a Ducha Świętego oczywiście jako unoszącą się między nimi białą gołębicę. Możemy rzecz jasna mówić, że to tylko wyobrażenie symboliczne, ale gdy słyszymy słowo „Duch Święty”, pewnie większość z nas ma właśnie pierwsze skojarzenie ornitologiczne.
Źródłem przedstawiania Ducha Świętego jako gołębicy są ewangeliczne opisy chrztu Chrystusa w Jordanie. Gwoli ścisłości Ewangelie nie mówią jednak, że Duch zstąpił na Jezusa jako gołębica, ale raczej porównują Jego zstąpienie do lotu gołębicy: Wtedy otworzyło się Mu niebo i zobaczył Ducha Bożego, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mt 3, 16); ujrzał niebo otwarte i Ducha, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mk 1, 10); Ujrzałem Ducha, który zstępował z nieba jakby gołębica i pozostał na Nim (J 1, 32).
Jedynie Łukasz stwierdza nieco inaczej: „Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej jakby gołębica” (Łk 3, 22). Chyba chciał przez to podkreślić, że fakt ten był dostrzegalny i był prawdziwą teofanią, analogiczną do tych, jakie spotyka się w Starym Testamencie.
Prawdopodobnie Ewangelistom chodziło nie tyle o samego ptaka, co o jego sposób poruszania się. Niektórzy widzą tu nawiązanie do opisu stwarzania świata z Księgi Rodzaju i zdania, że Duch Boży unosił się nad wodami (hebr. Weruah Elohim merahefet al-pne hammajim – Rdz 1, 2).
W wersecie tym czasownik „unosił się” pochodzi od rdzenia haraf (krążyć, szybować), który opisywał lot ptaka nad gniazdem i pisklętami. Ten sam czasownik w Pwt 32, 11 oznacza czynność orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zachęcić do lotu. Wybór takiego terminu w Rdz 1, 2 z pewnością nie był przypadkowy. Duch Boży, czyli tchnienie Boga, unoszące się nad wodami, to symbol roztaczania opiekuńczych skrzydeł nad stwarzanym światem, oznacza twórczą moc Boga, przygotowującą chaos do życia. W tym kontekście Duch Święty, zstępujący jak gołębica na Jezusa, to znak inauguracji nowego stworzenia, którego Mesjasz napełniony Duchem Świętym, jest fundamentem i twórcą.
3. Mówił przez proroków i przemawia przez Pismo Święte
W wyznaniu wiary powtarzamy formułę, że Duch Święty „mówił przez proroków”. Ojcowie Soboru (381 r.), chcieli poprzez te słowa podkreślić misję, jaką realizował odwiecznie Duch Święty we wszechświecie i wśród ludzi. Prorocy oznaczają tu wszystkich, którzy mówili i działali w imieniu Boga.
Ten sam Duch natchnął autorów Biblii. Święty Paweł pisze, że „wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania” (2 Tm 3, 16). Natchnienie to polegało na tym, że „kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” (2 P 1, 21).
Ojcowie Kościoła porównywali natchnienie Biblii do stworzenia świata. Bóg nie tylko „na początku stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1, 1), ale ciągle podtrzymuje je w istnieniu. Podobnie Duch Święty – nie tylko działał przy powstawaniu Księgi, ale działa również w napisanej Księdze.
Stąd Pismo nie tylko jest natchnione Duchem Świętym, ale również dziś Nim tchnie. Myśl tę podjął Sobór Watykański II, ucząc, że Pismo „natchnione przez Boga (…) w wypowiedziach Proroków i Apostołów pozwala rozbrzmiewać głosowi Ducha Świętego” (KO 21).
4. Ciągle obecny w życiu Jezusa
Duch Święty towarzyszy Jezusowi od samego początku Jego wcielenia. Anioł Gabriel, wyjaśniając Maryi, w jaki sposób stanie się Matką Mesjasza, używa słów: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1, 35). Pismo Święte wyraźnie mówi, że Maryja „znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1, 18). Anioł wyjaśnia też Józefowi: „nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1, 20).
Jezus posiada Ducha od momentu swego poczęcia (por. Mt 1, 20; Łk 1, 35), jednak w chrzcie na nowo otrzymuje wylanie Ducha, namaszczenie Duchem Świętym, co potwierdza św. Piotr w przemówieniu w domu Korneliusza: „Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą Jezusa z Nazaretu” (por. Dz 10, 38). Wszyscy trzej synoptycy podkreślają, że zaraz po chrzcie to Ducha Święty wyprowadza Jezusa na pustynię, „aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1; por. Łk 4, 1; Mk 1, 12).
Po kuszeniu Jezus powraca „w mocy Ducha do Galilei”, aby nauczać (Łk 4, 14-15). Podczas czytania w synagodze Jezus odnosi do siebie fragment księgi Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19).
Ten, kto odważa się twierdzić, że moc Jezusa pochodzi od Szatana, bluźni przeciwko Duchowi Świętemu (por. Mk 3, 22-30), bo właśnie „mocą Ducha Świętego” Jezus wypędza złe duchy (Mt 12, 28).
Obecność Ducha Świętego widoczna jest w sposób szczególny w modlitwie Jezusa. Łukasz opowiada, że w momencie chrztu w Jordanie, „gdy [Jezus] się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego” (Łk 3, 21-22). Związek między modlitwą Jezusa a obecnością Ducha wyrażony jest również w słowach: „Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi” (Łk 10, 21).
5. Jest naszym Adwokatem i Rzecznikiem
Pewnego razu papież Franciszek nawiązał podczas homilii do zdarzenia ze swojego życia, kiedy był jeszcze proboszczem w parafii patriarchy San José w San Migiel i podczas Mszy Świętej dla dzieci w uroczystość Zesłania Ducha Świętego zapytał: „Kto wie, kim jest Duch Święty?” Wszystkie dzieci podniosły ręce, a jedno z nich odpowiedziało z powagą: „Paralitykiem!”.
Chodzi oczywiście o Parakleta. Trudne słowo, więc łatwo je pomylić.
Gdy Jezus zapowiada i obiecuje Ducha Świętego, nazywa Go właśnie Parakletem (J 14, 16. 26; 15, 26; 16, 7). Słowo „Parakletos” tłumaczy się zazwyczaj jako „Pocieszyciel”, ale tak naprawdę ten grecki termin nie ma adekwatnego polskiego odpowiednika.
Pochodzi od czasownika „parakaleo” (wzywam, proszę). Dosłownie oznacza: „Ten, który jest wzywany”. Można to oddać terminami: obrońca, adwokat, doradca, rzecznik, asystent, pomocnik, opiekun.
To ktoś, kto jest powołany, aby być u czyjegoś boku i stawać w jego obronie. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze — Ducha Prawdy (…); nie zostawię was sierotami” – mówi Jezus (J 14, 16). Dlaczego „innego”? Otóż w 1 J 2, 1 Parakletem nazwany jest także Chrystus, który wstawia się za nami. Współgra to ze słowami z Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…) Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?” (por. Rz 8, 31b-39).
6. Prowadzi nas do Prawdy
Jezus oznajmił Apostołom: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 12-13). Te słowa mówią o działaniu Ducha Świętego w Kościele. Jeśli Jezus jest drogą, to Duch jest przewodnikiem, prowadzącym po tej drodze. Jest nauczycielem, który strzeże prawdy i pomaga ją odróżnić od fałszu. Święty Paweł napisał: „Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3). Duch Święty podtrzymuje żywą pamięć Kościoła o dziełach dokonanych przez Jezusa, przekonuje świat o grzechu, czyli o konieczności zbawienia.
Nie przypadkiem w Credo właściwie jednym tchem mówimy: „wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny”. To właśnie Duch Święty współtworzy Kościół, jest źródłem wspólnoty, jego powszechności i świętości. Metropolita Ignatios IV Hazim z Laodycei w czasie ekumenicznego zjazdu w Uppsali w 1968 r. wypowiedział znamienne i często cytowane słowa:
Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika. Ale w Duchu Świętym: kosmos jest zmartwychwstały i wzdycha w bólach rodzenia Królestwa, Zmartwychwstały Chrystus jest tutaj, Ewangelia jest mocą życia, Kościół ukazuje życie Trójcy, władza jest posługą wyzwalania, misja jest Pięćdziesiątnicą, liturgia – pamiątką i zapowiedzią, ludzkie działanie jest przebóstwione.
7. Mieszka w nas
Właściwie każda modlitwa kierowana do Ducha Świętego, zaczyna się od tradycyjnych słów „Przyjdź!”. Ale przecież Duch Święty cały czas jest z nami, cały czas jest w Kościele, bo został dany Kościołowi na zawsze.
W Ewangelii Janowej czytamy, że Jezus po zmartwychwstaniu przyszedł do uczniów zgromadzonych w wieczerniku i pozdrowiwszy ich, „tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23).
Święty Paweł pyta Koryntian: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3, 16-17).
Należy to rozumieć w ten sposób, że w całym Kościele i w poszczególnych wiernych mieszka Duch.
Święty Ireneusz uważał nawet, że chrześcijanin składa się z ciała, duszy i Ducha Świętego (Adversus haereses V, 6,1). Inny fragment z 1 Listu do Koryntian mówi jeszcze dobitniej: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest” (1 Kor 6, 19).
Alonso Schökel stwierdził kiedyś, że chrześcijanina można przyrównać do Namiotu Spotkania na pustyni. Nosząc w sobie Świętego Ducha uświęcamy ten świat, który bez Boga staje się pustynią.
Nasze dziecięctwo Boże jest właśnie dziełem mieszkającego w nas Ducha Świętego, którego Paweł nazywa „Duchem przybrania za synów” (Rz 8, 15-16). To dlatego możemy zwracać się do Boga tym samym zawołaniem, jakim zwracał się do Niego Jezus, to znaczy mówić „Abba – Tatusiu!” (Mk 14, 36; Ga 4, 6-7).
Duch Święty jest także rękojmią naszego zmartwychwstania: „A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).
Roman Zając/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Skąd mam wiedzieć, że to Duch Święty?
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
Radzi dyrektor Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie ks. Artur Wenner SJ.
Jarosław Dudała: Czy Duch Święty może wejść do duszy człowieka?
o. Artur Wenner SJ: Duch Święty jako jedna z osób Boskich ma dostęp do całej rzeczywistości, także do każdego człowieka. W tym sensie nie ma żadnych przeszkód, aby Duch Święty przenikał nas w całości. Ma On więc dostęp do wszystkiego, co w nas jest. Oczywiście, trzeba dodać, że z racji szczególnego charakteru stworzenia, jakim jest człowiek, Pan Bóg zachowuje pewnego rodzaju dyskrecję. Szanuje wolność człowieka, co oznacza, że ten dostęp do nas jest w jakiejś mierze regulowany naszą odpowiedzią i naszą otwartością na Boga.
A czy to samo potrafią zrobić złe duchy?
Nie, złe duchy są zupełnie w innej sytuacji. One są stworzeniami, bytami duchowymi, które są inteligentne i które mają własną wolę, ale nie są Bogiem. Tak jak my zbliżamy się do innych osób i możemy w pewnym sensie poznawać ich wnętrze po tym, jak ono jest wyrażone na zewnątrz, tak też złe duchy mają taką możliwość – i to w sposób jeszcze bardziej wnikliwy niż my. Ale absolutnie nie mają pełnego dostępu do wnętrza człowieka. Ma je tylko Bóg.
Czyli demony nie słyszą ludzkich myśli?
Bezpośrednio ich nie słyszą, natomiast mogą wiele wywnioskować na podstawie naszej mimiki, rozmów. Mogą się domyślić wielu nawet nie do końca wyrażonych myśli, tak jak i my się ich u innych domyślamy.
To skąd się biorą takie zjawiska, jak opętanie (kiedy zły duch zdaje się zawładnąć czyimś ciałem) oraz pokusa? Nieraz przecież pół żartem, pół serio mówimy, że to zły duch podszepnął to czy tamto.
To są dwie zupełnie różne sytuacje i różne sposoby obecności czy wpływu złego na człowieka.
Opętanie to jest sytuacja szczególna, która musi być zweryfikowana, bo pewne zachowania czy zjawiska mogą wydawać się opętaniem, a są to jedynie przejawy choroby psychicznej. Jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z opętaniem, to zawsze jest w tej sytuacji moment przyzwolenia człowieka, zgody na dopuszczenie do siebie złego ducha aż do oddania mu własnej osobowości i własnej woli.
W przypadku pokusy oczywiście takiej sytuacji nie ma. Nie ma podporządkowania złemu duchowi woli człowieka. Pokusa to w dużym stopniu działanie zewnętrzne, zmierzające do tego, żeby człowieka ukierunkować ku czemuś złemu, ale w pełni dysponujemy wtedy własną wolą. Nawet jeśli ktoś czy coś bardzo mocno na nas wpływa, nie jest to nigdy tak daleko idące, żeby człowiek nie mógł temu powiedzieć „nie” i się wycofać.
Skoro zły duch nie ma bezpośredniego dostępu do ludzkiego wnętrza, to jaki jest mechanizm działania pokusy?
Zły duch nie może zawładnąć ludzką wolą, ale może nam podsuwać różne myśli. Może wykorzystywać naszą słabość, naszą skłonność do złego, którą obserwuje, poznaje. Może też wpływać na naszą sferę emocjonalną.
Jak więc rozpoznać, które z naszych myśli czy emocji pochodzą od złego ducha, a które są natchnieniem Ducha Świętego?
Niektóre są dość ewidentne. Znając trochę Boga, znając Ewangelię, widzimy, że pewne myśli czy uczucia są zgodne z tym duchem, a inne nie.
Wtedy nie ma problemu. Ale sytuacja nie zawsze jest taka klarowna.
To prawda. Zły duch jest kłamcą, co oznacza, że może nie tylko wprost odciągać nas od Pana Boga, ale może nas też zwodzić, oszukiwać, udawać ducha światłości. Może próbować wykorzystywać do swoich celów dobre pragnienia zwłaszcza tych osób, które są bliżej Pana Boga. Czyli na przykład może poddawać nam jakąś myśl, która wydaje się na pierwszy rzut oka dobra, ale potem, gdy już ją wcielimy w życie, wyprowadzi nas na manowce.
Jak zdemaskować ten podstęp?
Oczywiście, nie jest takie łatwe w momencie, kiedy to się pojawia. Trzeba uwzględnić kilka czynników.
Po pierwsze – ewangeliczny sposób rozpoznawania myśli czy duchów po ich owocach, czyli skutkach. Jeśli coś na koniec przynosi dobre skutki, to na pewno stał za tym dobry duch. Natomiast jeżeli przynosi to ostatecznie skutki złe, to mieliśmy do czynienia z duchem złym. Ale dostrzeżenie tego wymaga czasu. Nie dzieje się to natychmiast.
Natomiast w momencie, kiedy to się dzieje, czyli kiedy przychodzi dana myśl, warto zwrócić uwagę, czy ta ogólnie dobra myśl wpisuje się korzystnie w nasz kontekst życiowy, nasze powołanie, zaangażowanie, posiadane zobowiązania. Generalnie można przyjąć, że duch dobry utwierdza nas w tej drodze, która jest już wcześniej rozeznana jako pochodząca od Boga. Bo dobre duchy nie przeczą sobie nawzajem. Natomiast duch zły może podsunąć nam propozycję dobrą samą w sobie, ale niezgodną z dotychczasowymi wyborami. Gdy spojrzy się na nią w tym kontekście wydaje się ona nieraz po prostu dziwna. Wtedy trzeba dużo większej ostrożności i solidnego zbadania tej myśli, zanim się da jej wiarę.
Problemem niektórych osób jest zbyt łatwe udzielanie kredytu zaufania swoim poruszeniom, zwłaszcza gdy proponowane działanie ma być długofalowe i wymaga dużego zaangażowania. Bywa, że ktoś się w coś angażuje, a potem nagle okazuje, że pójście w tę stronę podważa jego wcześniejsze wybory. Człowiek staje wtedy jakby na takim rozdrożu.
Jakie miejsce w tym rozeznaniu mają ludzkie pragnienia i lęki?
Samo słowo „pragnienia” może mieć różne znaczenia. Ja używam go tutaj w znaczeniu tego, co pociąga ku przyszłości.
Niektóre z tych pociągnięć mają charakter głęboki, sięgający naszego serca czy wnętrza, a niektóre są czymś bardziej w rodzaju zachcianek, impulsów, które bazują często na poszukiwaniu przyjemności, chęci zaspokojenia różnego rodzaju potrzeb. Ważne jest, żeby to rozróżnić – zobaczyć, co jest ulotnym, bardzo chwilowym pociągnięciem czy skłonnością, a co jest bardzo głęboko wpisane w moje wnętrze.
Tak jest na przykład z kwestią powołania. Nasze powołanie zawsze ma zakorzenienie w głębokim pragnieniu, które daje nam Pan Bóg.
Jeśli natomiast chodzi o lęki, to wyrastają one z naszej kondycji psychofizycznej, z historii życia, naszych doświadczeń. To także kwestia formacji, którą przechodzimy. Można „zarazić się” lękami innych i to nie tylko w domu rodzinnym, ale też środowisku, w którym przebywamy.
Te lęki najczęściej niestety bywają wykorzystywane przez złego ducha do tego, żeby nas zamykać w sobie. Radzenie sobie z tymi lękami jest możliwe, kiedy otwieramy się na Pana Boga i kiedy badamy ich racjonalność. Bo wiele tego typu uczuć jest irracjonalnych. Kiedy się im głębiej przyjrzymy, to widzimy, że nie mają jakiejś obiektywnej podstawy.
Wróćmy na chwilę do kwestii: pragnienie a powołanie. Z jednej strony, bywają ludzie, którzy mają głębokie pragnienie np. życia zakonnego czy kapłańskiego, tymczasem dalsze rozeznanie – np. przełożonych czy formatorów – wskazuje na coś innego. To znaczy, że samo pragnienie nie jest jeszcze decydujące. Z drugiej strony, może być i tak, że ktoś nie ma pragnienia np. do życia kapłańskiego czy zakonnego i jest to bardzo istotna wskazówka, mówiąca, że to nie jest dla niego, nawet jeżeli jakieś inne elementy zdawałyby się przemawiać na rzecz takiego powołania.
Tak, może się wydawać, że ktoś ma predyspozycje, jest inteligentny, potrafi kontaktować się z innymi, ale nie ma z jego strony jakiegoś pociągnięcia, pragnienia. Wtedy nie można mówić o powołaniu.
Natomiast jeśli chodzi o pragnienia, które napotykają w realizacji na przeszkody, to trzeba zwrócić uwagę na jakość tego pragnienia, poznania bliżej, skąd to pragnienie pochodzi. Ważne jest, aby poznać, czy dana osoba jest psychicznie i duchowo dojrzała, bo takie też będą jej pragnienia. Może się zdarzyć, że osoba czegoś bardzo pragnie, że pragnie rzeczy obiektywnie dobrych – na przykład kapłaństwa czy życia zakonnego – ale to pragnienie nie musi być wolą Bożą, a jedynie nieuporządkowanym uczuciem, nieuporządkowanym przywiązaniem lub może wynikać z nieuświadomionych lęków.
Tak więc samo istnienie silnego przekonania i pragnienia podjęcia danej drogi życia nie jest jeszcze wystarczające do stwierdzenia pewności powołania takiej osoby.
Z drugiej strony, ta sama osoba może czegoś trudnego nie podejmować, nawet gdyby to była wola Boża, z tym samych motywów, czyli z lęków i z powodu uczuć nieuporządkowanych. Może zatem mieć powołanie, ale obawia się wzgardy, prześladowania związanego z danym powołaniem i odrzucenia przez społeczeństwo. Takie uczucia też są nieuporządkowane.
Czy ma Ojciec jakieś złote rady albo wskaźniki, markery, których wykrycie wskazuje z wysokim prawdopodobieństwem, że mamy do czynienia z natchnieniem Ducha Świętego albo przeciwnie – z działaniem złego ducha?
Podkreśliłbym rolę szczerości przed samym sobą, a także przed innymi. A także związanej z nią pokory, bo jeżeli nie mam pokory, to nie mogę być do końca szczerym i przejrzystym. W pokorze jest element tego, że chcę dać się poznać innym. Chcę naprawdę zweryfikować, czy mam do czynienia z czymś obiektywnym, czy jest to tylko mój wymysł.
Do tego dołożyłbym ducha realizmu, czyli chęci weryfikowania, obiektywizowania swoich pragnień. On pozwala na zdobycie głębszego przekonania, że dobrze odczytuję swoją drogę.
Czynnikiem, na który jestem bardzo wrażliwy, jest postawa uporu, przywiązania do własnego zdania, a zwłaszcza przywiązania do własnej interpretacji pewnych znaków czy natchnień przy jednoczesnej niechęci do ich prześwietlenia i zweryfikowania przez innych. Takie zadufanie w sobie wskazuje często na działanie złego ducha, na kierowanie się uczuciami nieuporządkowanymi i przywiązaniami.
Podobnie jest z nadmiernym pośpiechem w podejmowaniu decyzji. On też wskazuje raczej na obecność złego ducha niż dobrego.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
PONIEDZIAŁEK 20 MAJA
DRUGI DZIEŃ ZIELONYCH ŚWIĄT
UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY MATKI KOŚCIOŁA
MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00
***
El Greco 1596–1600 (fragment obrazu), temat obrazu został zaczerpnięty z Dziejów Apostolskich:
Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,2–4)
***
Święto Maryi, Matki Kościoła, obchodzone w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, zostało wprowadzone do polskiego kalendarza liturgicznego 4 maja 1971 r. przez Episkopat Polski – za zgodą Pawła VI. Dzień ten został wybrany dlatego, że Zesłanie Ducha Świętego było początkiem działalności Kościoła. Jak podają Dzieje Apostolskie, w momencie Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku obecni byli wszyscy Apostołowie, którzy “trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1, 14). Matka Najświętsza, Oblubienica Ducha Świętego, mocą którego w dniu Zwiastowania poczęła Jezusa Chrystusa, przeżyła w Wieczerniku wraz z Apostołami zstąpienie Ducha Miłości na Kościół. Od tej chwili Maryja, Wspomożycielka Wiernych i Matka Kościoła, towarzyszy Kościołowi w świecie.
Maryja jest Matką Kościoła. Tytuł ten dawali Matce Najświętszej teologowie już od początków dziejów Kościoła, a w ostatnim stuleciu papieże: Leon XIII, Jan XXIII i Paweł VI. Biskupi polscy złożyli Pawłowi VI Memoriał z gorącą prośbą o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła i oddanie ponowne Jej macierzyńskiemu Sercu całej rodziny ludzkiej. Prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński, w imieniu 70 biskupów polskich w dniu 16 września 1964 roku, podczas trzeciej sesji soborowej, wygłosił przemówienie, uzasadniając konieczność ogłoszenia Maryi Matką Kościoła. Powoływał się na doświadczenia naszego Narodu, dla którego Matka Chrystusowa, obecna w naszych dziejach, i zawsze przez nas wzywana, była ratunkiem, pomocą i zwycięstwem. Biskupi polscy zabiegali również bardzo o to, aby nauka o Matce Najświętszej została włączona do Konstytucji o Kościele, gdyż to podkreśla godność Maryi jako Matki Kościoła i Jej czynną obecność w misterium Chrystusa i Kościoła.
W 1968 r. Paweł VI potwierdził swoje orzeczenie o Matce Kościoła w Wyznaniu Wiary, w tzw. Credo Pawłowym. Episkopat Polski włączył wówczas do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie: “Matko Kościoła, módl się za nami”. Wniósł równocześnie prośbę do Stolicy Świętej, aby wezwanie to znalazło się w Litanii odmawianej w Kościele Powszechnym, i aby papież ustanowił Święto Matki Kościoła również dla całego Kościoła Powszechnego.
(ze strony brewiarz.pl)
______________________________________________________________________________________________________________
Sobór, kard. Wyszyński i Matka Kościoła
Uczestnicy Soboru Watykańskiego II w bazylice św. Piotra w Rzymie.
ALBUM ONLINE /EAST NEWS
***
Od testamentu z krzyża („Oto Matka twoja”) do ogłoszenia Maryi Matką Kościoła musiało minąć niemal 2 tysiące lat. Kropkę nad „i” postawił Paweł VI podczas Soboru Watykańskiego II. Udział w tym miał kard. Stefan Wyszyński.
Przeto na chwałę Matki Bożej i ku naszemu pokrzepieniu ogłaszamy Najświętszą Maryję Pannę Matką Kościoła, to jest Matką całego Ludu Bożego, zarówno wiernych jak i pasterzy, którzy nazywają Ją najukochańszą Matką. Pragniemy, by pod tym tytułem od tej chwili Dziewica Matka była jeszcze bardziej czczona i wzywana przez lud chrześcijański (…). Odpowiada to doskonale celowi, który wytknął sobie obecny Sobór, a mianowicie – aby ukazać prawdziwe oblicze Kościoła świętego, z którym Maryja jest wewnętrznie złączona i którego – jak to słusznie zauważono – jest Ona cząstką największą, cząstką najlepszą, cząstką szczególną, cząstką najwyborniejszą – mówił papież Paweł VI w dniu 21 listopada 1964 roku, na zakończenie trzeciej sesji Soboru Watykańskiego II. Na tę decyzję pracował cały sztab biskupów, teologów, świeckich. Ale jedna osoba szczególnie czuła się w tym momencie szczęśliwa: prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński zakrył dłońmi twarz, ale nie zdołał ukryć płynących z oczu łez.
Jak w Efezie
Gdy przed laty trafiłem do ruin starożytnego Efezu, poza amfiteatrem, w którym św. Paweł wygłaszał swoje kazania, koniecznie chciałem odnaleźć również miejsce, w którym odbywał się Sobór Efeski w 431 roku. Nie prowadziły do niego żaden znak ani tablica informacyjna. Po zasięgnięciu języka miejsce „znalazło się” tuż przy bramkach wyjściowych, obok… toalet, za którymi biegnie ledwo widoczna ścieżka, zarośnięta krzakami i trawą. Po paru krokach wyłoniły się ruiny kościoła Maryi Dziewicy, z nie najgorzej – jak na ogólny stan – zachowanymi fragmentami prezbiterium. W tym miejscu efescy ojcowie soborowi ogłosili dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi (Theotokos – Boża Rodzicielka). Kiedy patriarcha Aleksandrii św. Cyryl ogłosił tę prawdę publicznie, efezjanie zaczęli świętować na ulicach. Zmysł wiary prostych ludzi utwierdzał cały Kościół.
Przypomniałem sobie o tym, gdy parę lat później czytałem wspomnienie kard. Stefana Wyszyńskiego z Vaticanum II: „Fantastyczny entuzjazm napełnia aulę, trwają długotrwałe oklaski. Wszyscy biskupi powstają ze swoich miejsc. Uniesienie – równe może temu, które panowało w Efezie. Trwa to długą chwilę. Jest świadectwem jedności ojców soborowych, nie widać tu ani konserwatystów, ani progresistów – są biskupi wierzący, pragnący Matki” (cyt. za: Ewa Czaczkowska, Kardynał Wyszyński. Biografia). Tak zareagowali ojcowie soborowi, gdy Paweł VI ogłosił Maryję Matką Kościoła. Najbardziej wzruszony był z pewnością polski prymas. Bo to jego pragnienie i „lobbing” sprawiły, że papież zdecydował się na ten krok. Reakcja ojców soborowych z całego świata pokazała jednak, że polski hierarcha tylko wymodlił i „wychodził” to, co przez całe wieki było częścią chrześcijańskiego krwiobiegu – choć nie nazwane wprost i oficjalnie, to jednak stanowiło część tożsamości Kościoła.
Wieczernik XX wieku
Echo tej radości ojców soborowych i samego prymasa Wyszyńskiego słychać w jego wspomnieniach: „Tegoż wieczoru Ojciec Święty zaprosił mnie do siebie na prywatną audiencję pożegnalną. Gdy przyszedłem do niego, dziękowałem za to, co uczynił – że tak życzliwie przyjął Memoriał Episkopatu Polski. Papież uśmiechnął się i powiedział: – Zapewne jesteście zadowoleni, spełniłem wasze życzenia. Odpowiedziałem: – Jesteśmy porwani, podniesieni na duchu! Mamy bolesne doświadczenia w naszej Ojczyźnie, ale są one osłodzone obecnością Świętej Bożej Rodzicielki, która jest naszą Matką, daną »ku obronie« Narodu polskiego. I dodałem jeszcze: – Dziękując jeszcze za to, co Wasza Świątobliwość uczynił dla chwały Matki Boga i ludzi, pragnę przypomnieć, że kiedyś w Wieczerniku też było tak jak dzisiaj w Bazylice Piotrowej. Był tam Piotr, pierwszy papież, i Maryja w gronie zalęknionych Apostołów. A dziś, w Bazylice Piotrowej, powtórzyło się to samo. Był Piotr w Pawle VI i była Maryja. A więc – w imię Boże”.
Ten fragment zapisków kard. Wyszyńskiego przypomniał mi znowu o soborze w Efezie, gdzie Maryję ogłoszono Matką Boga. To nie przypadek, że mariologia triumfowała właśnie w Efezie. Tam przecież w starożytności popularny był, obok Artemidy, kult egipskiej bogini-matki. Przedstawiano ją często… z dzieciątkiem karmionym piersią. To tam właśnie św. Cyryl wygłosił pochwałę Matki Boga: „Dzięki Tobie czczona jest Trójca, dzięki Tobie w całym świecie hołd odbiera krzyż drogocenny! Dzięki Tobie cały świat pogrążony w służbie bałwanom poznaje prawdę”. W Efezie również znajduje się domek Maryi, gdzie według tradycji miała spędzić ostatnie chwile życia na ziemi i skąd miała zostać zabrana z duszą i ciałem do nieba. Ta sama nieprzypadkowość, zgodność miejsca i okoliczności wybrzmiewa w porównaniu, którego użył kard. Wyszyński: nie było lepszej okazji, by ogłosić Maryję Matką Kościoła, niż zebranie w jednym miejscu wszystkich następców apostołów pod przewodnictwem Piotra, bo to powtórzenie doświadczenia Wieczernika, w oczekiwaniu na zesłanie Ducha Świętego, razem z Matką Jezusa.
Odkurzanie Kościoła
Jest jeszcze jedna okoliczność, która sprawiła, że to właśnie Sobór Watykański II stwarzał najlepsze warunki do oficjalnego ogłoszenia Maryi Matką Kościoła: sobór po raz pierwszy od wielu wieków nie zajmował się herezjami i błędami, które należało potępić, ale próbował na nowo odkryć istotę, naturę Kościoła, odkurzyć w nim to, co zostało przykryte niepotrzebną fasadą. Taki „odkurzony” Kościół miał również zdefiniować na nowo swój stosunek do świata współczesnego i swoje w nim miejsce. Skupienie się na tajemnicy Kościoła było idealną okazją, by rozważyć również rolę Maryi w jego życiu. Pierwszą osobą, która na forum zgłosiła propozycję ogłoszenia Maryi Matką Kościoła, był kardynał Giovanni Montini. Zrobił to już podczas pierwszej sesji soboru. Nikt jeszcze, łącznie z nim samym, nie wiedział, że ten właśnie kardynał będzie zamykał obrady soboru jako papież Paweł VI. Już po drugiej sesji wyraził nadzieję, że Maryja zostanie ogłoszona Matką Kościoła, co wywołało pierwsze poruszenie wśród ojców soborowych. Panował niemal powszechny entuzjazm w tej sprawie, choć nie brakowało teologów, którzy mieli wątpliwości, czy na pewno można to uczynić. Dlatego też kard. Wyszyński wraz z całym Episkopatem Polski zajął się przygotowaniem solidnego opracowania, które wyjaśniałoby wszelkie teologiczne pytania w tej kwestii.
Miejsce dla Miriam
Aktywność soborowa kardynała Wyszyńskiego sięga jeszcze okresu poprzedzającego sesje: w latach 1960–62 uczestniczył już w pracach Centralnej Komisji Przygotowawczej, do której powołał go papież Jan XXIII. Później współtworzył Sekretariat do Spraw Nadzwyczajnych, a w 1963 r. już nowy papież Paweł VI powołał go do Prezydium Soboru, czyli bardzo wąskiego grona kierującego pracami tego zgromadzenia biskupów z całego świata. Kard. Wyszyński zabierał również głos na forum podczas dziesięciu sesji generalnych.
Polski prymas podejmował głównie wątki dotyczące przygotowania tekstu maryjnego – początkowo miał powstać osobny dokument poświęcony Maryi, ostatecznie zaś umieszczono obszerny fragment Jej poświęcony w konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium. Kardynał Wyszyński nie ukrywał, że jego zdaniem bardziej właściwe byłoby przyjęcie osobnego dokumentu poświęconego Maryi. Był już nawet gotowy projekt takiej konstytucji dogmatycznej, ale po głosowaniu uznano, że zostanie połączony z konstytucją dogmatyczną o Kościele. Kardynał Wyszyński przekonywał wówczas, że nauka o Matce Boga nie może być tylko dodatkiem do nauki o Kościele, dołączonym na końcu dokumentu. „O najdostojniejszej Matce Boga wiele i prawdziwie należy powiedzieć raczej w traktacie o Chrystusie Odkupicielu i Jego Kościele, i to nie tylko okazjonalnie, lecz także w sposób fundamentalny i istotny”, mówił. Większość ojców soborowych miała jednak inne zdanie i trzeba przyznać, że włączenie Maryi do dokumentu o Kościele nie tylko niczego Jej nie ujmuje, ale przeciwnie, pokazuje Jej rolę w życiu uczniów Jezusa, żywą, aktywną i nierozłączną. Postulaty kard. Wyszyńskiego szły wyraźnie w kierunku uznania Maryi za Współodkupicielkę, ale to postulat, który – choć mający swoich zwolenników do dziś – swego czasu nawet kard. Joseph Ratzinger uznał za trudny do uzasadnienia na gruncie biblijnym i teologicznym. Za to jak najbardziej oparte na Biblii i Tradycji było uznanie Maryi za Matkę Kościoła. I tu również rola kard. Wyszyńskiego okazała się nieoceniona. Mozaika na ścianie przy bazylice św. Piotra w Rzymie.
Mozaika na ścianie przy bazylice św. Piotra w Rzymie.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Dowody w sprawie
To polski episkopat, pod przewodnictwem kard. Wyszyńskiego, zwrócił się do Pawła VI z prośbą, by wspólnie z ojcami soborowymi, dokonał aktu oddania Matce Bożej całego Kościoła. Polscy biskupi wysłali papieżowi specjalny Memoriał, który został przygotowany przez teologów w Jasnogórskim Studium Mariologicznym. Memoriał postulował również, by po papieżu i soborze aktu oddania dokonali poszczególni biskupi w swoich diecezjach na całym świecie. Autorzy Memoriału i polscy biskupi byli przekonani, że stanowiłoby to potwierdzenie prawdy o Maryi jako Matce Kościoła, co byłoby równoznaczne z uznaniem tego tytułu przez cały Kościół. W tekście Memoriału biskupi odwoływali się do nauczania Kościoła od czasów patrystycznych aż do ostatnich papieży. „Dowodem w sprawie” były również teksty liturgiczne, potwierdzające wiarę ludu Bożego w duchowe macierzyństwo Maryi. W Memoriale biskupi polscy powoływali się również na wspomniane już wyżej przemówienie Pawła VI na zakończenie drugiej sesji soborowej, w której nowy papież wyraził nadzieję na przyznanie Maryi tytułu Matki Kościoła. Chodziło o te słowa Pawła VI: „że ten Sobór poda najwłaściwsze rozwiązanie kwestii schematu o Najświętszej Maryi Pannie, tak mianowicie, aby jednomyślnie i z największym pietyzmem uznano najbardziej uprzywilejowane miejsce, które Matka Boża zajmuje w świętym Kościele […], miejsce po Chrystusie najwyższe i równocześnie nam najbliższe, tak że możemy Ją uczcić imieniem »Matki Kościoła« – dla Jej chwały, a naszego pokrzepienia” (cytuję za: Jan Pach OSPPE, „Salvatoris Mater” 16/1/4).
Sobór wyklęczany
Ta nadzieja Pawła VI szła w parze z nadzieją polskich biskupów, zwłaszcza prymasa Wyszyńskiego. Nic dziwnego, że gdy nadzieja się spełniła i papież ogłosił Maryję Matką Kościoła, „niewzruszony kardynał” nie potrafił ukryć emocji. Arcybiskup Antoni Baraniak, który był świadkiem reakcji prymasa Wyszyńskiego, zanotował: „Gdy Papież wypowiadał słowa: Proclamamus Mariam Matrem Esslesiae – Ogłaszamy Maryję Matką Kościoła – wszyscy biskupi zerwali się z miejsc i zaczęli klaskać z ogromnej radości, długo i żarliwie. Ciągle patrzyłem na Ojca Prymasa. Ojciec stał, miał twarz zasłoniętą rękami: między palcami spływały łzy. Widziałem, że był ze wszech miar wstrząśnięty. Dokonywała się jego umiłowana sprawa, przeogromna chwała Maryi, którą on ukochał i za którą gotów był poświęcić wszystko”. Ta historia nie byłaby pełna, gdyby pominąć w niej jeden istotny fakt: za sprawą prymasa Wyszyńskiego cały Kościół w Polsce – tysiące wiernych i duchownych – modlił się za sobór przez cały czas. Czuwania w intencji soboru, zwłaszcza na Jasnej Górze, ale również we wszystkich diecezjach, były fenomenem na skalę nieznaną w innych Kościołach lokalnych. Nie ma wątpliwości, że również przyznanie, a raczej potwierdzenie przez papieża prawdy, że Matka Boga jest też Matką Kościoła, zostało wymodlone przez tysiące kolan w polskich świątyniach. To przekonanie prymasa wybrzmiewa także w tej części jego notatek: Kard. Cerejeira mówi mi: »To kardynał polski zwyciężył, bo ja nic nie mówiłem«. Odpowiadam: zwyciężył Bóg, któremu na dzisiejsze czasy potrzebna jest większa chwała Maryi” (źródło: S. Wilk, A. Wójcik, Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski, cyt. za: Ryszard Matejuk SJ, „Studia Gnesnensia” 2018). Łzy kard. Wyszyńskiego płynęły także dlatego, że miał świadomość, ile serca w ten proces włożyli polscy katolicy.
Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny
___________________________________________________________________________________________
CZWARTEK 23 MAJA
UROCZYSTOŚĆ JEZUSA CHRYSTUSA, NAJWYŻSZEGO I WIECZNEGO KAPŁANA
Fr. Lawrence OP | Flickr | CC BY-NC-ND 2.0/Aleteia.pl
***
MSZA ŚWIĘTA W KOŚCIELE ŚW. PIOTRA O GODZINIE 20.00
***
Święto Chrystusa
Najwyższego i Wiecznego Kapłana
Święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana obchodzone jest w czwartek po niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
Papież Benedykt XVI zaproponował, żeby do kalendarza liturgicznego wprowadzić nowe święto ku czci Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana. Jest to odpowiedź Ojca Świętego na postulaty zgłaszane przez różne episkopaty, ale przede wszystkim środowiska zakonne dla upamiętnienia Roku Kapłańskiego, który był obchodzony od 19 czerwca 2009 do 11 czerwca 2010 r. Jest to odpowiedź papieża na potrzebę obchodzenia takiego święta. (Do tej pory w Mszale Rzymskim jest tylko Msza wotywna, którą często kapłani sprawują z okazji pierwszego czwartku miesiąca, gdy w sposób szczególny modlimy się o powołania kapłańskie i dziękujemy Chrystusowi za ustanowienie sakramentu Eucharystii i kapłaństwa).
Benedykt XVI wyznaczył dzień na takie święto – czwartek po niedzieli Zesłania Ducha Świętego, czyli tydzień przed uroczystością najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, zwaną Bożym Ciałem.
To nowe święto wpisuje się w cykl uroczystości i świąt, szczególnych dni, obchodzonych po zakończeniu cyklu paschalnego. Radość wielkanocna ze Zmartwychwstania Chrystusa i Jego zwycięstwa trwa pięćdziesiąt dni, kończy go uroczysty 50. dzień – Zesłanie Ducha Świętego – który pieczętuje świąteczny okres obchodów liturgicznych. I dopiero po zakończeniu tego okresu w określone dni, mające rangę uroczystości czy święta, powraca się do pewnych tajemnic wiary, które zaistniały w Wydarzeniu Wielkanocnym. Wówczas nie było możliwości świętowania konkretnej tajemnicy, konkretnego aspektu wiary, ponieważ Triduum Paschalne i Wielkanoc zawiera jak w pigułce całą naszą wiarę, to, co jest najważniejsze, więc godzina po godzinie objawiają się kolejne tajemnice, które rozważamy i przeżywamy.
W Wieczerniku w Wielki Czwartek wieczorem świętujemy ustanowienie sakramentu Eucharystii, ale zaraz się zaczyna świętowanie Męki Pańskiej, bo przecież Msza Wielkiego Czwartku zaczyna Triduum Męki Chrystusa. Nie ma czasu na uroczyste obchody ku czci Eucharystii. Dlatego została ustanowiona specjalna uroczystość – Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, by ten sakrament uczcić. W Wielki Piątek Jezus kona na krzyżu, następuje moment przebicia Jego Serca. Nie ma w liturgii wielkopiątkowej miejsca na rozbudowanie wątku uczczenia miłości Boga, objawionej w przebitym Sercu Jezusa – stąd oddzielna uroczystość – Najświętszego Serca Pana Jezusa – także po zakończeniu cyklu uroczystości paschalnych.
I ta propozycja – święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana – wpisuje się w ten ciąg. Jezus w Wieczerniku ustanawia sakrament kapłaństwa. Sam objawia się poprzez całe Misterium Paschalne i to, czego dokonuje – że On jest najwyższym Kapłanem, On składa ofiarę, tak naprawdę jedyną skuteczną – za grzechy świata. W Wielki Czwartek, podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej, gdy wspólnota wiernych zgromadzi się w danej parafii, nie bardzo jest miejsce dla uczczenia kapłaństwa Chrystusa, w które wpisane jest kapłaństwo ludzi, przyjmujących sakrament święceń, by przez nich Pan Jezus Swoje kapłaństwo wykonywał. Stąd potrzeba pogłębienia tej tajemnicy i wprowadzenia odrębnego święta.
kai
_______________________________________________________________________________
Niedoszła ofiara Abrahama pokazała, jak wielką ofiarę złożył za nas Bóg.
fot. Ikona Kiko Arguello
Ta Liturgia Słowa to jakby jedna historia opowiedziana kilkukrotnie. Historia Ojca, który składa w ofierze swego Syna. Najpierw „zaaranżowana” w życiu Abrahama, w dramatycznej dla niego i jego syna Izaaka próbie, tak jakby Bóg chciał zapowiedzieć, co zrobi w przyszłości, i uświadomić jednocześnie, jak kosztowna nawet dla Boga-Ojca to ofiara (PIERWSZE CZYTANIE Rdz 22, 9–18).
Potem słyszymy Syna, posyłanego przez Ojca, który mówi: Oto idę. Dialog odbywa się jakby w niebiosach, a może w modlitwie w Getsemani (PIERWSZE CZYTANIE Hbr 10,4–10). Uświadamia, jak kosztowna nawet dla Syna Bożego to ofiara. W końcu ofiara się spełni, nie zostanie przerwana, jak w Księdze Rodzaju. Przepełniona trwogą modlitwa w Ogrodzie Oliwnym to przygotowanie Syna. Choć to Bóg, Jezus – prawdziwy też Człowiek, podejmuje ostatecznie decyzję (EWANGELIA).
Jest sam, opuszczony przez uczniów. Paradoksalnie, gdy my jesteśmy sami i czujemy się opuszczeni przez Boga, On z nami jest, bo wcześniej wziął na siebie nasze trwogi. Niewidoczny jak Baranek w zaroślach.
Stacja7.pl
***
Jezus Chrystus –
Dobry Pasterz i Pośrednik Nowego Przymierza –
jest Najwyższym i Wiecznym Kapłanem.
Spełniając funkcję kapłańską, złożył samego siebie na ołtarzu krzyża jako ofiarę przebłagalną za wszystkich ludzi. Pojednał świat z Bogiem, stając się jedynym skutecznym Pośrednikiem pomiędzy Bogiem i ludźmi. Jezus Chrystus nie zatrzymuje niczego dla siebie. Dlatego, jako Najwyższy Kapłan, zechciał podzielić się swoim kapłaństwem z tymi wszystkimi, którzy za Nim pójdą. Wybiera ludzi, którzy przez święcenia otrzymują udział w Jego kapłańskiej służbie. Dziękujemy za tych pasterzy, którzy otaczają miłością lud święty, karmią go słowem i wzmacniają sakramentami, poświęcają swoje życie dla zbawienia braci. Prosimy, aby byli dobrymi pasterzami, którzy okażą się wierni w wykonywaniu przyjętego urzędu posługiwania i każdego dnia będą upodabniać się do Chrystusa, składając świadectwo wiary i miłości. To święto jest okazją, by wesprzeć ich modlitwą – zarówno tych, którzy już odpowiedzieli pozytywnie na Boże wezwanie i posługują w Kościele jako biskupi, kapłani, diakoni, bracia zakonni i siostry zakonne, osoby konsekrowane, misjonarze i katechiści, jak i tych, którzy w tych dniach podejmują kluczowe dla swego życia decyzje. Niech nie zabraknie im naszego wsparcia w postaci modlitwy i życzliwości. Amen.
MODLITWA O UŚWIĘCENIE KAPŁANÓW
O Jezu, wiekuisty Najwyższy Kapłanie, zachowaj Twoich kapłanów w opiece Twojego Najwyższego Serca, gdzie nikt im nie może zaszkodzić. Zachowaj nieskalanymi ich namaszczone dłonie, które codziennie dotykają Twojego Świętego Ciała. Zachowaj czystymi ich wargi, które zraszane są Twoją Najdroższą krwią. Zachowaj czystymi ich serca naznaczone wspaniałą pieczęcią Twojego Kapłaństwa. Spraw, aby wzrastali w miłości i wierności Tobie, chroń ich przed zepsuciem i skażeniem tego świata. Wraz z mocą przemiany chleba i wina udziel im również mocy przemiany serc. Błogosław ich trudowi, aby wydał obfite owoce. Niech dusze, którym służą, będą ich pociechą tu na ziemi, a także wieczną koroną w życiu przyszłym. Amen.
MODLITWA O POWOŁANIA
Jezu, Synu Boga, w którym mieszka cała pełnia bóstwa. Ty powołujesz ochrzczonych, by wypłynęli na głębię, krocząc drogami świętości. Wzbudź w sercach ludzi młodych pragnienie, by być świadkami potęgi Twojej miłości. Napełnij młodych Twoim Duchem odwagi i roztropności, aby prowadził ich ku głębi tajemnicy człowieka, aby stali się zdolnymi do odkrycia pełnej prawdy o sobie i o własnym powołaniu. Nasz Zbawicielu, posłany przez Ojca, aby objawić Jego miłosierną miłość. Obdarz Twój Kościół darem ludzi młodych, którzy są gotowi wypłynąć na głębię, aby być wśród ludzi znakiem Twojej obecności, która odnawia i zbawia. Najświętsza Dziewico, Matko Zbawiciela, niezawodna Przewodniczko na drodze ku Bogu i bliźniemu. Ty, która zachowywałaś słowa Jezusa w głębi Twojego serca, wspieraj Twoim macierzyńskim wstawiennictwem rodziny i wspólnoty kościelne, aby pomagały ludziom młodym w hojnej odpowiedzi na wezwanie Pana. Amen.
Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej/parafia św. Karola Boromeusza
___________________________________________________
PIĄTEK 24 MAJA
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. OD GODZ.18.00
19.00 MSZA ŚW.
***
4-TEGO TYGODNIA KAŻDEGO MIESIĄCA Z PIĄTKU NA SOBOTĘ JEST CAŁONOCNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM DLA KOBIET W KAPLICY SIÓSTR BENEDYKTYNEK W LARGS. POCZĄTEK ADORACJI ROZPOCZYNA SIĘ MODLITWĄ RÓŻAŃCOWĄ O GODZ. 21.00. NA ZAKOŃCZENIE ADORACJI JEST NABOŻEŃSTWO – GODZINKI KU CZCI NMP I MSZA ŚW. O BRZASKU SOBOTNIEGO DNIA – O GODZ. 05.00.
___________________________________________________
SOBOTA 25 MAJA
OD GODZ. 17.00 – SPOWIEDŹ ŚW.
MSZA ŚW. WIGILIJNA Z NIEDZIELI TRÓCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ GODZ. 18.00
INTENCJA MSZY ŚW. – ZA WSPÓLNOTĘ ŻYWEGO RÓŻAŃCA
_____________________________________________________
NIEDZIELA 26 MAJA
UROCZYSTOŚĆ TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ.13.30
MSZA ŚW. – GODZ. 14.00
PO MSZY ŚW. KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
_____________________________________________________________________________
Okres Wielkanocny kończy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Zaś czas Komunii Wielkanocnej kończy się w Uroczystość Najświętszej Trójcy.
V przykazań kościelnych
Przykazania kościelne wyznaczają normy postępowania, które ustanawia Kościół Katolicki. Dotyczą one uczestniczenia w życiu Kościoła, a zwłaszcza w liturgii.
1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.
____________________________________
W ciągu roku jest sześć świąt, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:
- 1 stycznia — Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi;
- 6 stycznia — Uroczystość Objawienia Pańskiego (tzw. Trzech Króli);
- czwartek po Uroczystości Trójcy Świętej — Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (tzw. Boże Ciało);
- 15 sierpnia — Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Matki Bożej Zielnej);
- 1 listopada — Uroczystość Wszystkich Świętych;
- 25 grudnia — Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie).
W niedziele i w święta wierni nie powinni wykonywać prac, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywania radości właściwej dniowi świątecznemu i korzystania z należytego odpoczynku duchowego i fizycznego.
Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym każdy wierny powinien przynajmniej raz w roku przystąpić do spowiedzi św.
5 warunków dobrej spowiedzi świętej:
- Rachunek sumienia.
- Żal za grzechy.
- Mocne postanowienie poprawy.
- Szczera spowiedź
- Zadość uczynienie Panu Bogu i Bliźniemu.
Okres Wielkanocny w trzecim przykazaniu obejmuje czas od Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego do Niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
Co do czwartego przykazania – wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca.
- Czynami pokutnymi są: modlitwa, jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwianie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
- Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas Wielkiego Postu.
- Wstrzemięźliwość obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 14 rok życia we wszystkie piątki i Środę Popielcową.
- Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek wszystkich między 18 a 60 rokiem życia.
- Uzasadniona niemożliwość zachowania wstrzemięźliwości w piątek domaga się od chrześcijanina podjęcia innych form pokuty.
- Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie Wielkiego Postu.
______________________________________________________________________________________________________________
Jak przygotować się do spowiedzi?
Porady biskupa
fot. via Pixabay.com
***
Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie.
Z obu stron kratek konfesjonału widać czasem słabe przygotowanie do sakramentu pojednania. Księża stają przed trudnością dobrego wyspowiadania osoby, która przychodzi do spowiedzi „bezpośrednio” z ulicy, wypowiadając ten sam zestaw grzechów od wielu lat. Narzekają oni, że „przystępujący do sakramentu pokuty bagatelizują rachunek sumienia, nie uznają za stosowne, by podać okoliczności przekroczeń i częstotliwość grzechu. Spowiednicy mają wątpliwości co do żalu spowiadających się, a już bardzo po macoszemu praktykowane jest postanowienie poprawy”[1]. Z kolei penitenci zadają sobie nieraz pytanie, na czym polega dobre przygotowanie do spowiedzi, ponieważ czują, że nie zawsze daje im ona spodziewane poczucie duchowej odnowy, a rutyna i przyzwyczajenie prowadzą czasem do osłabnięcia wiary w sakrament pojednania, odwlekanie go i coraz rzadsze przystępowanie do niego.
Pragnę podzielić się kilkoma uwagami dotyczącymi dobrego przygotowania do sakramentu pokuty i pojednania. W procesie tym ważna jest moim zdaniem współpraca człowieka z Bogiem oraz dwa etapy: przygotowanie dalsze i przygotowanie bezpośrednie. Poniżej, omawiając te dwa etapy, zwrócę również uwagę na postawy penitenta i konkretne metody przygotowania.
We współpracy z Duchem Świętym
Dzieje Apostolskie zawierają bardzo ważną formułę, której używali Apostołowie w niektórych momentach swojej działalności. Między innymi przed Sanhedrynem wyznają oni: Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty (Dz 5, 32). Duch Święty i my to dwa podmioty, które muszą współpracować w przygotowaniu do spowiedzi. Penitent winien przygotowywać się do spowiedzi, nie tylko opierając się na własnym rozeznaniu i wyczuciu. Należy to robić we współpracy i pod kierownictwem Ducha Świętego. Przygotowanie do spowiedzi winno się zaczynać od zaproszenia i nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Wynika to z samej istoty spowiedzi. Święty Jan Paweł II uczy nas: „W sakramencie pojednania (czyli pokuty) więź z Duchem Świętym zostaje ustanowiona mocą słów samego Chrystusa. Czytamy bowiem u Jana Ewangelisty, że Jezus tchnął na Apostołów i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22-23)”[2]. Misją Ducha Świętego, Ducha Prawdy, jest pokazać nam Prawdę, pouczyć nas o naszym grzechu i stać się naszym Obrońcą – Parakletem. Każde przygotowanie do spowiedzi winniśmy więc zaczynać od modlitwy do Ducha Świętego i dyspozycji wsłuchania się w Jego poruszenia, pamiętając przy tym, że nasze sumienie nie jest subiektywnym i osobistym oglądem rzeczywistości, w której żyjemy, ale głosem Ducha Świętego w nas.
Po uświadomieniu sobie roli Ducha Świętego w przygotowaniu do spowiedzi przychodzi moment na nasze działania. Wydaje się, że przygotowanie się do tej jednej, konkretnej spowiedzi zależy od naszego ogólniejszego nastawienia i rozumienia tego sakramentu. Tak jak rozumiemy spowiedź, tak będziemy ją przeżywać w pojedynczych spotkaniach ze spowiednikiem. W ramach dalszego przygotowania się do spowiedzi w grę wchodzi więc pogłębiona świadomość tego, czym ten sakrament jest z ustanowienia Jezusa Chrystusa, a nie tylko z naszych osobistych doświadczeń czy według opinii ludzi i tradycyjnych przyzwyczajeń.
Dalsze przygotowanie do spowiedzi
W przygotowaniu dalszym do spowiedzi ważne jest traktowanie sakramentu pojednania właśnie jako sakramentu, a nie jako działania psychologicznego. Jeśli penitent przygotowuje się do spowiedzi tak, jakby miał iść na spotkanie z psychologiem, często doświadczy rozczarowania i nie zrozumie, że skuteczność spowiedzi nie leży w mądrych, ludzkich radach czy przeżywanych stanach emocjonalnych, ale w mocy samego Chrystusa.
Dla uzasadnienia wspomnianej postawy przytoczę słowa czeskiego teologa, ks. Tomáša Halíka, który stwierdza: „Tajemnica paschalna jest źródłem owej władzy, która została powierzona spowiednikom, władzy «związywania i rozwiązywania» oraz leczenia ran spowodowanych w świecie przez zło i winę; kiedy wypowiadam formułę rozgrzeszenia, najważniejsze wydają mi się słowa «przez śmierć i zmartwychwstanie swego Syna». Bez tej «władzy Wielkanocy» spowiedź (i cały sakrament pojednania) byłaby rzeczywiście tylko tym, co wyobrażają sobie ludzie będący poza Kościołem: możliwością wypowiedzenia się, zwierzenia, ulżenia sobie, zasięgnięcia rady – czyli czymś, co mogłoby być zastąpione […] rozmową z psychoanalitykiem. W rzeczywistości sakrament pojednania jest czymś zupełnie innym, znacznie głębszym; jest uzdrawiającym owocem wydarzeń paschalnych”[3].
Kolejna postawa przygotowania dalszego do spowiedzi to rozumienie jej jako „trybunału miłosierdzia”. W postawie człowieka wobec sakramentu pojednania mogą dominować dwa skrajne podejścia: bardziej jurydyczne, kiedy spowiedź traktowana jest jak pójście do sądu po ocenę czynu i nałożenie kary; i bardziej liberalne – kiedy nastąpił już pewien zanik poczucia winy i obiektywnego zła, a spowiedź traktuje się jako okazję do opowiadania nie tyle o konkretnych grzechach, ile o zranieniach. Pośrodku tych postaw można z powodzeniem umieścić nazwanie spowiedzi „trybunałem miłosierdzia”[4]. Określenie to pochodzi z Dzienniczka św. Siostry Faustyny Kowalskiej i pozwala w przygotowaniu do spowiedzi zająć postawę najbardziej właściwą, w której nie zapomina się, że spowiedź to forma oceny moich konkretnych czynów, ale ocena ta dokonuje się zawsze w sercu miłosiernego Boga.
Postawą, na którą chcę zwrócić uwagę w dalszym przygotowaniu do spowiedzi, jest także traktowanie sakramentu pojednania w kontekście całego życia duchowego. Spowiedzi nie da się odłączyć od całości życia religijnego człowieka. Ściśle wiąże się ona z korzystaniem przez penitenta z innych sakramentów, z jego życiem modlitewnym i zażyłością ze słowem Bożym. Człowiek, który często obcuje z Pismem Świętym i prowadzi systematyczne życie modlitewne, będzie miał większą łatwość w przygotowaniu do spowiedzi niż ten, który zaniedbuje życie duchowe. Działa to na zasadzie światła: jeśli jesteśmy blisko światła, lepiej widzimy swoje brudy; kiedy żyjemy w ciemności, trudno nam je zauważyć.
Podstawową metodą na etapie dalszego przygotowania do spowiedzi jest systematyczna praktyka rachunku sumienia, a nie tylko odprawianie go tuż przed przystąpieniem do spowiedzi. Metodę tę dobrze znamy z Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Zalecał on, aby każdego dnia przynajmniej trzy razy badać swoje sumienie. Przy porannej modlitwie rachunek sumienia obejmuje postanowienia na nadchodzący dzień, w południe jest to szczegółowy rachunek sumienia z jednej lub kilku wad, nad którymi aktualnie pracujemy, a wieczorem – to ogólny rachunek sumienia z analizą całego dnia pod kątem osiągnięć i grzechów[5]. Metoda codziennego rachunku sumienia pozwoli nam lepiej poznać siebie i zobaczyć swoje potknięcia. Ochroni nas również przed chorobą zbyt szerokiego sumienia i problemami dostrzeżenia i nazwania po imieniu swoich grzechów.
Bezpośrednie przygotowanie do spowiedzi
Dopiero w następny etap przygotowania do spowiedzi możemy wpisać konkretne czynności związane z przygotowaniem i przeżyciem pojedynczego sakramentu pokuty i pojednania. To etap bezpośredniego przygotowania do spowiedzi. Ważne jest tu także przygotowanie od strony „technicznej”: określenie miejsca i czasu odbycia spowiedzi, jeśli to możliwe wybór określonego spowiednika oraz takie zorganizowanie zewnętrznych okoliczności, by nie przeszkodziły, ale pomogły w spokojnym przeżyciu spowiedzi. Zawsze aktualna pozostaje zachęta do spowiedzi systematycznej i korzystanie z posługi stałego spowiednika. Choć nie można do tego podchodzić w sposób bezwarunkowy (pamiętamy, że spowiedź jest sakramentem i każda ma swoją moc i skuteczność), to jednak praktyka stałej spowiedzi staje się niesłychanie pomocna w duchowym uzdrowieniu i pracy nad sobą.
Przejdźmy teraz do omówienia postaw i metod w przygotowaniu bezpośrednim do spowiedzi. Wskazując najważniejsze dyspozycje wewnętrzne w postawie osoby przygotowującej się do spowiedzi, posłużę się radami kard. Christopha Schonborna z jego rekolekcji dla kapłanów[6]. Autor ten, w ślad za Dzienniczkiem św. Siostry Faustyny, podaje trzy główne postawy konieczne do owocnego przygotowania i przeżycia spowiedzi. Są nimi: szczerość, pokora i posłuszeństwo.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nieszczera spowiedź po prostu nie miałaby najmniejszego sensu. Już na etapie przygotowania do spowiedzi musimy szczerze stanąć przed Bogiem i nazwać własne grzechy. Nie chodzi tu o jakieś skrupulanctwo, ale o dokładną ocenę swojego życia. Dla pełnej szczerości trzeba wziąć w nawias ewentualne skrępowanie przed spowiednikiem i nie sprowadzać całego wysiłku przygotowania do oględnego omówienia grzechów albo szukania jakieś stosownej formy wypowiedzi, by oględnie nazwać swoje grzechy.
Ważna w spowiedzi jest także postawa pokory. To prawda o sobie i sztuka widzenia siebie takim, jakim się jest[7]. Pokora potrzebna jest do cierpliwego wyznawania grzechów. Nie pozwala nam też zniechęcać się tym, że ciągle mamy te same grzechy i że od ostatniej spowiedzi mało było w nas nawrócenia. Nie możemy więc bać się wyznawać, jeśli taka jest prawda, ciągle tych samych grzechów. Pokora ma nam też dodać odwagi w przyznawaniu się do grzechów wielkich i ciężkich. Postawa pokory wiąże się również z naszym stawaniem wobec pośrednika miłosierdzia Bożego, którym jest kapłan. To też wymaga pokory. Niestety, zdarzają się podczas spowiedzi niepokorni penitenci, obrażający się na pytania i pouczenia spowiednika czy denerwujący się z powodu jego uwag. Już na etapie przygotowania do spowiedzi warto wzbudzić w sobie postawę pokory, by umieć przyjąć pouczenia spowiednika i prawdę, że Bóg może widzieć naszą duszę zupełnie inaczej niż my.
Już sama forma spowiadania wymaga od nas również posłuszeństwa. Nie warto dyskutować i zastanawiać się, jak powinna wyglądać spowiedź, ale przyjąć wszystkie warunki i przepisy, które Kościół łączy ze sprawowaniem tego sakramentu. Jeszcze bardziej postawa posłuszeństwa potrzebna jest w czasie robienia rachunku sumienia. U początku bowiem każdego grzechu leży nasze nieposłuszeństwo. Grzeszymy, ponieważ bardziej słuchamy świata, siebie i szatana niż Pana Boga. Wszystkie elementy przygotowania do spowiedzi powinny opierać się na posłuszeństwie Bożym przykazaniom, Ewangelii i nauczaniu Kościoła.
Metody bezpośredniego przygotowania się do spowiedzi
Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie. Nie musi to być długi czas, ale koniecznie musi to być zatrzymanie się sam na sam przed Bogiem. Czas tego bezpośredniego przygotowania winien obejmować trzy istotne elementy: modlitwę osobistą, krótkie dziękczynienie i rachunek sumienia.
Czas bezpośredniego przygotowania do spowiedzi powinien zacząć się od osobistej modlitwy. Powiedzieliśmy już, że spowiedź to nie tylko dzieło i zaangażowanie człowieka, lecz także wielka aktywność Ducha Świętego. Modlitwa przygotowująca do spowiedzi powinna więc być przede wszystkim wielkim wołaniem o światło Ducha Świętego, proszeniem Go, by pokazał nam nasze grzechy. Ważnym elementem tej modlitwy jest modlitwa uwielbienia, aby Bóg zanurzył nas całkowicie w swoim miłosierdziu, byśmy swoje słabości i grzechy odkrywali w pełnej świadomości miłości Bożej.
Ważne też, byśmy „oglądanie swojego życia” zaczęli od dziękczynienia, od zauważenia tego wszystkiego, co od ostatniej spowiedzi udało nam się zrobić, zmienić, jakie łaski i dary otrzymaliśmy od Boga. Dziękczynienie rozszerza nasze serca i pokazuje, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Podczas dziękczynienia Bóg pokaże nam jednocześnie nasze braki. Będą one jednak oglądane w kontekście wielkiego obdarowania, przez co nasze grzechy widzieć będziemy jeszcze bardziej jako kontrast do dobroci Boga. Uchroni nas to przed samopotępieniem, ale również wyostrzy bojaźń Bożą. Widząc, ile Bóg nam daje, zobaczymy, jak często słaba i grzeszna jest nasza odpowiedź na owo obdarowanie.
Rachunek sumienia bezpośrednio przed spowiedzią to jeden z warunków ważności spowiedzi. Fakt ten winien nas przekonać, że to naprawdę ważne i że rachunku nie można ani pominąć, ani odprawić byle jak. Jest bardzo dużo metod robienia rachunku sumienia. Jedni opierają go na Dekalogu, inni na ośmiu błogosławieństwach, jeszcze inni ufają sobie i sami szczerze dokonują oglądu własnego życia. Dobrze jednak czasem zmienić swój styl odprawiania rachunku sumienia, by zobaczyć siebie i swoje życie z innej strony. Możemy też korzystać, choć roztropnie, z niektórych gotowych rachunków sumienia. Chronią nas one przed groźnym subiektywizmem i rutyną w ocenie samego siebie, uświadamiają niekiedy całkiem zapomniane i zepchnięte do nieświadomości grzechy. Cudowną sprawą jest ocenianie siebie w świetle słowa Bożego z wykorzystaniem konkretnych tekstów biblijnych. Zewnętrzne pytania rachunku sumienia czy podpowiedzi Pisma Świętego trzeba jednak zawsze konkretnie i szczerze osadzić w realiach własnego życia i w kontekście osobistej relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i z samym sobą.
Owocność spowiedź, choć to przede wszystkim dzieło samego Boga, zależy od naszego przygotowania. Im lepiej przygotowujemy się do tego sakramentu, tym lepszą stajemy się glebą dla wzrostu ziaren królestwa Bożego w nas samych i w całym świecie.
Bp Antoni Długosz
(tekst pochodzi z miesięcznika “Życie Duchowe”)
_______________________
Przypisy:
mp/Miesięcznik “Życie Duchowe”
Neutralność dyskryminująca
Taki mamy klimat, że dyskryminacją jest krzyż, a okazaniem szacunku zdrada swoich przekonań.
Kilka dni temu Rafał Trzaskowski podpisał rozporządzenie zakazujące eksponowania symboli religijnych w urzędzie miasta. Urzędnikowi magistratu nie wolno mieć krzyżyka nawet na biurku. Na razie urzędnikom pozwolono nosić symbole w sposób indywidualny, np. w postaci medalika.
Sam prezydent Trzaskowski, uzasadniając decyzję, raczył oznajmić na portalu X, że stolica zawsze będzie szanować tradycję, ale „Polska jest państwem świeckim”. I powołał się na Konstytucję RP, cytując: „Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań”.
Coś słabo u niego ze znajomością ustawy zasadniczej. Otóż Konstytucja RP w ogóle nie używa pojęcia „państwo świeckie”. Stanowi natomiast w rozdziale I, art. 25, punkt 2: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”.
Bezstronność to zgoda na to, co jest ważne dla społeczeństwa i nienarzucanie mu własnych rozwiązań. Ale przesądzające jest zakończenie tego zdania: „zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. To, co zrobił Rafał Trzaskowski, jest ograniczeniem swobody, a nie jej zapewnieniem. Arbitralnie, opierając się na swoim widzimisię, zakazał wyrażania przekonań religijnych w miejskich instytucjach Warszawy.
KONS-TY-TUC-JA!, panie prezydencie. Ta konstytucja, która w preambule mówi o Bogu i o „kulturze zakorzenionej w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu”. Bo ten naród ma takie dziedzictwo, a jego obywatele w znacznej większości przyznają się do katolicyzmu (dane z ostatniego spisu powszechnego).
Gadanie o „świeckości” i „neutralności” to mydlenie oczu. Lenin też tak gadał. Nie da się stworzyć przestrzeni, w której wszyscy się czują jednakowo dobrze. Takie wyjałowione z wartości, wręcz wysterylizowane społeczeństwo nie istnieje, bo administracyjne usunięcie jednej wartości zawsze powoduje pojawienie się innej. Ilustruje to fakt, na który zwrócił uwagę publicysta Paweł Ozdoba: następnego dnia po wprowadzeniu nowego zarządzenia stołeczny urząd oficjalnie „świętował” Dzień przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. „Czyli są przekonania, które można promować, i są te, których nie można…” – zauważył na platformie X.
Właśnie o to chodzi, że po zdjętym krzyżu nigdy nie pozostaje „neutralność”. Po to się go zdejmuje, żeby nie kolidował z promowanymi aktualnie antywartościami.
Nie będzie neutralności, bo nie ma neutralnych ludzi. Obecny prezydent Warszawy jest człowiekiem zaangażowanym w promocję światopoglądu odległego od chrześcijaństwa – i konsekwencje właśnie widzimy. Wcale nie jest to krok ku „uśmiechniętej Polsce” – jesteśmy raczej o krok bliżej świata, w którym nikomu nie będzie do śmiechu.
KRÓTKO:
Taki katolicyzm
Zarząd szkół katolickich w Toronto nie zgodził się na wywieszenie na zarządzanych przez siebie budynkach flagi ruchu obrońców życia. Za to od 2021 roku zezwala na wywieszanie flagi LGBTQ+ w czerwcu („miesiącu dumy gejowskiej”). Dr Teresa Pierre, przewodnicząca kanadyjskiej organizacji Parents as First Educators stwierdziła, że członkowie zarządu Okręgu Szkół Katolickich w Toronto „po raz kolejny podeptali prawa rodziców do edukacji dzieci zgodnie z nauczaniem katolickim, głosując 8 do 2 przeciwko propozycji wywieszania flagi pro-life w szkołach”. Jak podaje KAI, decyzja o wywieszaniu flagi gejowskiej (mimo sprzeciwu ze strony arcybiskupa Toronto) została podjęta trzy lata temu taką samą większością głosów 8 do 2, jaką teraz została odrzucona propozycja wywieszenia flagi pro-life. I to się w sumie zgadza: jacy katolicy, tacy prolajferzy.
Dramat aktywistki
Marta Lempart na łamach „Gazety Wyborczej” nawołuje do podpisania Inicjatywy Ustawodawczej dla aborcji dostępnej w całej Europie pt. „My Voice My Choice”. Jej celem jest wsparcie finansowe dla państw mogących udostępnić aborcję Europejkom, które nie mają dostępu do legalnej aborcji w swoich krajach. Wówczas za likwidację ich dzieci płaciłaby wspólnota. Lempart ubolewa, że w Polsce do tej pory zebrano 20 tys. podpisów, a trzeba 10 razy więcej. A może, pani Lempart, kobiety w Polsce po prostu nie chcą tego „dobrodziejstwa”?
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Chwalcie łąki umajone
fot. Pieśni Religijne/Polska Tradycja.pl
***
1. Chwalcie łąki umajone,
Góry, doliny zielone.
Chwalcie, cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki!
2. Co igra z morza falami,
W powietrzu buja skrzydłami,
Chwalcie z nami Panią Świata,
Jej dłoń nasza wieniec splata.
3. Ona dzieł Boskich korona,
Nad Anioły wywyższona;
Choć jest Panią nieba, ziemi,
Nie gardzi dary naszymi.
4. Wdzięcznym strumyki mruczeniem,
Ptaszęta słodkim kwileniem,
I co czuje, i co żyje,
Niech z nami sławi Maryję!
***
Chwalcie łąki umajone jest przepiękną pieśnią pochwalną ku czci Najświętszej Maryi Panny. Słowa napisał jezuicki zakonnik Karol Antoniewicz w latach 40-tych XIX wieku. Natomiast nie jest znany kompozytor melodii.
***
Kim jest autor pieśni „Chwalcie, łąki umajone”?
Życie naznaczone heroizmem w znoszeniu cierpień
Epitafium Karola Bołoza-Antoniewicza w kościele św. Jakuba w Obrze, gdzie zmarł w 1852 r.
fot. ks. Marcin Siewruk/Gość Niedzielny
***
Liryczne strofy, które w maju śpiewa dla Maryi cała Polska, zrodziły się w sercu człowieka doświadczonego cierpieniem Hioba. Utracił wszystko, co kochał, ale jego ból wydał zadziwiające owoce wiary i niezachwianej ufności.
Karol Bołoz-Antoniewicz znany jest jako autor pieśni „Chwalcie, łąki umajone” czy „W krzyżu cierpienie”, ale jego spuścizna literacka jest o wiele bogatsza. Tworzył wiersze, rozmyślania, wspomnienia i kazania, zostawił po sobie imponującą kolekcję napisanych przepięknym językiem listów i świadectwa duszpasterskiej żarliwości, ale prawdziwym opus magnum stało się jego życie, naznaczone heroizmem w znoszeniu cierpień, które wydają się nie do udźwignięcia dla zwykłego człowieka. Był szlachcicem, powstańcem, romantycznym poetą, jezuitą i misjonarzem. Był także nieszczęśliwym, wcześnie owdowiałym mężem i zbolałym ojcem piątki dzieci, z których żadne nie przeżyło na tej ziemi więcej niż rok.
Poeta i romantyk
Urodził się 6 listopada 1807 roku w znanej szlacheckiej rodzinie polskich Ormian mieszkających we Lwowie. Jego ojciec Józef Antoniewicz był doktorem obojga praw i krajowym adwokatem, matka Józefa z Nikorowiczów również pochodziła z ormiańskiej rodziny. Gdy w 1818 roku ojciec zachorował, Antoniewiczowie przenieśli się do majątku we Skwarzawie k. Lwowa. Pięć lat później Józef zmarł. Pierwsze doświadczenie straty ukochanej osoby przerwało szczęśliwą młodość przyszłego jezuity, który odtąd szukał pociechy w modlitwie i samotności. Debiutancki wiersz napisał jako 17-latek i dedykował go ukochanej matce.
Po powrocie do Lwowa rozpoczął studia prawnicze. Poznał kilka języków obcych, z zamiłowaniem grał na fortepianie, komponował muzykę. Wkrótce zaciągnął się w szeregi powstańców listopadowych, ale ta przygoda nie trwała długo. Po powrocie z powstania, ku zaskoczeniu krewnych i przyjaciół, Karol poprosił o rękę Zosię, najstarszą córkę swojego wuja Ignacego Nikorowicza, który po śmierci pierwszej żony ożenił się powtórnie. Macocha zamierzała szybko wydać Zosię za mąż, choć kandydat był od niej dużo starszy. Karol więc sam poprosił o jej rękę. Nie zamierzał się wiązać, chciał tylko zyskać czas i znaleźć dziewczynie odpowiedniego kandydata. Ten fortel nie spodobał się jednak jego matce, która orzekła, że w takiej sytuacji Karol powinien ożenić się z Zofią. O zgodę trzeba było prosić papieża, bo pokrewieństwo młodych było bliskie. „Ty Zosi pokochać nie możesz, żenisz się tylko dla danego słowa – patrz, żebyś nie był nieszczęśliwy” – miał mu powiedzieć któryś z przyjaciół. Słowa te okazały się ponurym proroctwem, choć ten człowiek w jednym nie miał racji. Karol pokochał Zofię miłością głęboką, która przetrwała ciosy, jakie wkrótce, raz za razem, zaczęły spadać na młode małżeństwo.
Litania cierpień
Pierwsze dziecko, którego imienia nie znamy, żyło zaledwie kilka miesięcy, potem zmarła maleńka Maria i kolejna dziewczynka, również Maria. Zmarło też dwóch synków, obaj nosili imię Józef. Żałoba stała się codziennym chlebem Zofii i Karola. Po latach, już jako kapłan, pisał we wspomnieniach: „Byłem ojcem − ach to słowo, to było jedno słowo, którem posłyszał z ust dzieci moich! Jakby tylko na to przyszły na świat, aby mnie w imieniu Boga tym słowem powitać, tym słowem pożegnać. Boże! Ty wiesz, żeśmy te dzieci dla Ciebie tylko wychować chcieli, żeśmy je zawsze jak Twoją własność uważali; dziękowaliśmy Ci, gdyś je nam powierzył, nie skarżyliśmy się, gdyś je nam odebrał! Cieszyliśmy się nad ich kolebką, płakaliśmy nad ich grobem”.
Małżonkowie szukali ukojenia w modlitwie i uczynkach miłosierdzia, troszcząc się o biednych, chorych i opuszczonych. We Lwowie podejmowali różne posługi w szpitalu sióstr miłosierdzia. To w tych murach zakiełkowało i zaczęło dojrzewać powołanie Karola. Jeszcze mocniej odezwało się w sercu jego żony. Złożyli wówczas prywatne śluby czystości. Ukochana Zofia wkrótce zachorowała na gruźlicę. Małżonkowie obiecali sobie, że jeśli wyzdrowieje, oboje wstąpią do zakonu. Zofia do szarytek, Karol – do jezuitów. Niestety, w wieku 27 lat jego żona zmarła.
Nowe życie
„Szukałem dla siebie jeszcze innego nieba, i wszystkom utracił i nicem nie uzyskał! − O! nie, uzyskałem wszystko; wśród łez i cierpienia ujrzałem po raz pierwszy duszą i sercem Ciebie, o Jezu, Ciebie na krzyżu rozpiętego!” – wyznawał Antoniewicz.
Śmierć żony była dla Karola wstrząsem, który zmusił go do rewizji życia i podtrzymał w decyzji o wstąpieniu do jezuitów. „Przeczuwał, że tylko na tej drodze może odnaleźć ulgę w swym bólu, gdyż sensu cierpienia nikt mu nie wyjaśni i musi sam je w sobie przeżyć. Zrozumiał, że tajemnica życia kryje się w szczęściu przybitym do krzyża” – pisze o tym przełomowym momencie życia poety s. Bożena Leszczyńska, autorka poświęconej Antoniewiczowi książki „W Krzyżu – miłości nauka…”. Jej czytelnikami są m.in. rodzice dzieci chorych i tych, które odeszły. Siostra pracuje w szpitalu dziecięcym w Krakowie i z doświadczenia wie, że ks. Antoniewicz może stać się bliski ludziom, którzy stracili dzieci. Sama uczy się od niego pokory. – Pokory wobec tego, co przynosi życie. Pokory wobec krzyża obecnego w życiu człowieka. Zaufania do Pana Boga, przekonania, że On wszystkim kieruje, że ze wszystkiego potrafi wyprowadzić dobro – wyjaśnia.
„Żyje ta pamięć w głębi duszy, a jeśli ją poruszę, to chwilka po chwilce, uczucie po uczuciu, tak żywo powraca, jakby ten przeciąg czasu jednym tylko ciężkim był snem (…), chciałem się modlić, ale nie znalazłem słów, tylko łzy!” – opisywał puste mury opuszczonego domu przyszły jezuita. „Stan ten porównać można do doświadczenia nocy ciemnej opisywanej przez św. Jana od Krzyża, kiedy to Bóg prowadzi człowieka ku światłu zmartwychwstania przez ciemność, a dusza cierpi bez pociechy i nadziei światła czy duchowego dobra. (…) Poddana oczyszczeniu i wypaleniu w ogniu cierpienia, rozjaśniona zostaje przez Bożą Mądrość” – pisze s. Leszczyńska.
Cierpienie nie złamało Antoniewicza, ale stało się fundamentem jego duchowej przemiany. „Serce jego stało się ze zbolałego tkliwym, ze smutnego rzewnym, z zamkniętego otwartym, z cierpkiego słodkim, z rozburzonego cichym, z hardego pokornym, z przygasłego gorejącym najczystszą Boga i ludzi miłością” – opisywał stan ducha poety ks. Aleksander Jełowicki. Pod krzyżem przemienił się w nowego człowieka.
Za zakonną furtą
Druga część życia autora pieśni „Chwalcie, łąki umajone” upłynęła we wspólnocie jezuitów. Spokój odzyskał w Starej Wsi, gdzie odbył nowicjat. To właśnie tam, zachwycony pięknem krajobrazu Pogórza Brzozowskiego, stworzył strofy tego hymnu i ubrał je w melodię, która stała się symbolem majowych nabożeństw. Klimat starowiejskiego kościoła, piękno krajobrazów i miłość Karola do Matki Bożej zaowocowały zresztą całym cyklem wierszy i pieśni ku czci Maryi, zebranych w tomiku „Wianeczek majowy”. W naznaczonym trudami życiu Antoniewicza Maryja odgrywała bardzo ważną rolę, wnosząc w nie klimat radości i szczęścia dziecka bez reszty ufającego Matce. Wielokrotnie pisał o tym, że Najświętsza Dziewica była dla niego opiekunką, pociechą i ostoją.
W Starej Wsi ks. Karol Antoniewicz spędził lata 1839–1841. Jako wotum dla Matki Bożej zostawił tutaj najcenniejszą pamiątkę poprzedniego życia – swoją ślubną obrączkę. – Polecił, by włożyć ją w koronę figurki Matki Bożej Nowicjackiej – opowiada jezuita o. Stanisław Groń. Ta niewielka, bo 24 cm mierząca statua, kopia Matki Bożej Loretańskiej, była otoczona serdeczną modlitwą wielu pokoleń jezuickich nowicjuszy. „Przed tą statuą przez dwa lata modliłem się, codziennie odprawiałem rozmyślania i nieraz walczyłem i płakałem gorzką łzą, nie łzą żalu za światem, ale łzą żalu za grzechy, którymi tyle, tyle Boga obrażałem” – pisał ks. Antoniewicz.
Najważniejsza ofiara
Ostatnia dekada życia ks. Antoniewicza upłynęła pod znakiem misji, żarliwego kaznodziejstwa, niestrudzonego przemierzania wielu miast i wsi dla głoszenia Ewangelii i pokrzepiania ludności ciemiężonej przez zaborców. Karol był misjonarzem słuchanym i cenionym, ale nie przez wszystkich mile widzianym. Nie w smak były ówczesnym władzom jego dążenia do tego, by dodawać ludziom odwagi i nadziei, by podtrzymywać ich wiarę, miłość do Boga i ojczyzny. Głosił słowem i życiem, bo na pierwszym miejscu stawiał zawsze chorych i cierpiących, którym posługiwał z oddaniem, jak niegdyś z Zofią w szpitalu sióstr szarytek. Misjonarskie drogi prowadziły go do Lwowa i na Huculszczyznę, do Krakowa i niewielkich małopolskich miejscowości, na Śląsk i do Wielkopolski. Był aktywny mimo mnożących się przeciwności, mimo zakazów, jakie nakładały na niego władze, mimo wrogości różnych środowisk. Był „aniołem pociechy” dla mieszkańców Krakowa, gdy miasto ogarnął wielki pożar. Na zgliszczach kościołów głosił kazania i opatrywał rany ofiar pożogi.
Żywiołem, który ostatecznie zakończył życie niestrudzonego jezuity, okazał się jednak nie pożar, ale epidemia. Spowiadał umierających na cholerę i nie opuszczał ich do ostatniej chwili. Szedł tam, gdzie żaden ksiądz czy lekarz nie chciał wchodzić. „Dziś od pierwszej w nocy do siódmej rano 17 chorych odwiedziłem. O! biedny, biedny lud! Powiedziałem sercu: milcz! − i milczy, bo inaczej, jeśli nie z cholery, to z boleści byłbym umarł” – pisał na początku września 1852 roku z Kościana.
Jego ostatnią misją miało być utworzenie domu zakonnego w Obrze, gdzie dotarł 4 listopada 1852 roku. W nocy 7 listopada poczuł się jednak bardzo źle. „Gasnąca epidemia cholery upomniała się o swą najważniejszą ofiarę” – pisała s. Leszczyńska. Cierpiał przez kilka dni, do końca przytomny i rozmodlony. Zmarł 14 listopada 1852 roku. Miał 45 lat.
Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
nunek_54/shutterstock.com
***
Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny
Kyrie eleison. Christe, eleison. Kyrie eleison.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, — zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, — zmiłuj się nad nami.
Święta Maryjo, — módl się za nami.
Święta Boża Rodzicielko,
Święta Panno nad pannami,
Matko Chrystusowa,
Matko Kościoła,
Matko miłosierdzia,
Matko łaski Bożej,
Matko nadziei,
Matko nieskalana,
Matko najczystsza,
Matko dziewicza,
Matko nienaruszona,
Matko najmilsza,
Matko przedziwna,
Matko dobrej rady,
Matko Stworzyciela,
Matko Zbawiciela,
Panno roztropna,
Panno czcigodna,
Panno wsławiona,
Panno można,
Panno łaskawa,
Panno wierna,
Zwierciadło sprawiedliwości,
Stolico mądrości,
Przyczyno naszej radości,
Przybytku Ducha Świętego,
Przybytku chwalebny,
Przybytku sławny pobożności,
Różo duchowna,
Wieżo Dawidowa,
Wieżo z kości słoniowej,
Domie złoty,
Arko przymierza,
Bramo niebieska,
Gwiazdo zaranna,
Uzdrowienie chorych,
Ucieczko grzesznych,
Pociecho migrantów,
Pocieszycielko strapionych,
Wspomożenie wiernych,
Królowo Aniołów,
Królowo Patriarchów,
Królowo Proroków,
Królowo Apostołów,
Królowo Męczenników,
Królowo Wyznawców,
Królowo Dziewic,
Królowo wszystkich Świętych,
Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta,
Królowo wniebowzięta,
Królowo różańca świętego,
Królowo rodzin,
Królowo pokoju,
Królowo Polski,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, — zmiłuj się nad nami.
P. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko.
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się. Panie, nasz Boże, daj nam, sługom swoim, cieszyć się trwałym zdrowiem duszy i ciała,
† i za wstawiennictwem Najświętszej Maryi, zawsze Dziewicy * uwolnij nas od doczesnych utrapień i obdarz wieczną radością. Przez Chrystusa, Pana naszego. W. Amen.
Antyfona
Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona. O Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, Pocieszycielko nasza. Z Synem swoim nas pojednaj, Synowi swojemu nas polecaj, swojemu Synowi nas oddawaj.
Modlitwa św. Bernarda
Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi. Tą ufnością ożywiony, do Ciebie, o Panno nad pannami i Matko, biegnę, do Ciebie przychodzę, przed Tobą jako grzesznik płaczący staję. O Matko Słowa, racz nie gardzić słowami moimi, ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj. W. Amen.
***
Nowe brzmienie litanii loretańskiej obowiązuje z dniem podjęcia uchwały, tzn. od 28 sierpnia 2020 r. W obecnym kształcie litania loretańska ma 55 wezwań do Matki Bożej.
Litania loretańska nazywana jest także litanią do Najświętszej Maryi Panny. Pierwsza wersja tego rodzaju modlitwy powstała w XII wieku we Francji, nie zachowała się. Utrwaliła się wersja używana od pierwszej połowy XVI wieku w Loreto. Stąd nazwa litania loretańska. W 1587 roku papież Sykstus V związał z jej odmawianiem przywilej odpustu. W roku 1631 zakazano wprowadzania wszelkich zmian w litanii bez zezwolenia Stolicy Apostolskiej, co wpłynęło na jej ujednolicenie i upowszechnienie.
***
fot. Mateusz Kuca | Shutterstock/Aleteia.pl
***
Dlaczego litania jest loretańska?
Dlaczego litanię poświęconą czci Matki Bożej nazywamy “loretańską”?
W litanii loretańskiej mamy aż cztery grupy wezwań, które mają nam pomóc zrozumieć Matkę Bożą; ale nie tylko Ją samą, chyba też trochę Pana Boga… Tekst litanii, może stać się dla nas jak rekolekcje, jak zapis kolejnych punktów do rozmyślania.
Samo słowo „litania” oznacza w języku greckim prośbę. Początki litanii loretańskiej sięgają XII w. i wiążą się z Francją. Wzorem dla jej twórców była pewnie poezja rycerską i nazywanie Maryi „Panią”. Sama nazwa litanii nawiązuje do Loreto – włoskiego miasteczka, do którego w średniowieczu przeniesiono autentyczny dom rodzinny Maryi z Nazaretu.
Rodzinny dom Maryi
To niezwykłe sanktuarium Maryjne, bowiem nie czci się tu przede wszystkim wizerunku Matki Bożej, ale… jej rodzinny dom. Jak podaje legenda, w średniowieczu, z powodu muzułmańskich podbojów Ziemi Świętej, dom Maryi miał być w cudowny sposób przeniesiony z Nazaretu do włoskiej wsi na wybrzeżu Adriatyku. Za niebiańskim transportem gabarytowej relikwii mieli zaś stać zwyczajnie aniołowie.
Badacze historii Domku Maryi, znajdującego się dziś we włoskim Loreto opowiadają ją jednak bardziej przekonująco dla współczesnych racjonalnych umysłów. Aniołami jest w niej bogata rodzina Angelich, zaś cudowny transport polegał w istocie na rozebraniu i rekonstrukcji w nowym miejscu domostwa, w którym według tradycji wychowywała się Maryja.
Domek Maryi a Litania Loretańska
Gdy w XIII w. krzyżowcy zaczęli ratować spod panowania muzułmańskiego kolejne relikwie swojej wiary, zadbali także o ten Domek. Dzięki pokaźnej dotacji ze strony rodziny Angelich z Włoch udało się domek precyzyjnie rozebrać, opisując każdą część i przewieźć przez Chorwację na wschodnie wybrzeże Włoch. Tam w miejscowości Loreto pieczołowicie domek odbudowano. Prace rekonstrukcyjne zaś zakończyły się dokładnie 10 grudnia 1294 r. Data wspomnienia liturgicznego Matki Bożej z Loreto została przesunięta jeden dzień później z uwagi na wcześniej obchodzony już 10 grudnia dzień św. Grzegorza III. Na przenosiny budowli ma wskazywać stan zaprawy w kamieniach, badany już współcześnie.
W nowej, włoskiej ojczyźnie nazaretański Domek również otoczono pokaźną bazyliką. Modlitwy do Maryi i jej kolejne wezwania powtarzane w tym miejscu przekształciły się zaś w ciągu wieków w Litanię zwaną przez nas Loretańską.
(fragmenty tekstów autorstwa Szymona Hiżyckiego OSB oraz Anny Druś) Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
siostra Wanda Putyra:
W młodości litania loretańska mnie nudziła. Dziś odkrywam ją na nowo!
O nabożeństwach majowych pachnących bzem, znaczeniu i sensie modlitwy słowami Litanii Loretańskiej i budowaniu więzi z Maryją, rozmawiamy z s. Wandą Putyrą, nauczycielką muzyki, dyrygentką chóru i scholi gregoriańskiej w szkołach sióstr prezentek w Krakowie.
Zofia Świerczyńska: Z czym kojarzy się siostrze maj?
s. Wanda Putyra: Kiedy sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa, maj kojarzy mi się z kościołem, zapachem kadzidła, z organami i… Litanią Loretańską.
Co wyjątkowego jest w tej modlitwie?
To jest modlitwa, która nas uczy być jak Maryja, przez nią możemy wyprosić bardzo wiele. To jest najlepsza forma do przeżycia miesiąca poświęconego czci Maryi. To również okazja do zbudowania takiej serdecznej więzi z Matką Bożą. Wyjątkowość tej modlitwy stanowią słowa, którymi otaczamy Maryję jak wiankiem z najpiękniejszych kwiatów. To słowa miłości… Chyba każda mama lubi słyszeć od swojego dziecka tyle słów czułości, wdzięczności i podziwu. A my, jako dzieci uczymy się przez to bezinteresownej miłości. Pamiętam, kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze chodziliśmy z mamą i moim rodzeństwem na nabożeństwa majowe. Moja mama uczyła mnie jak modlić się do Matki Bożej, pokazywała mi Maryję jako mądrą, dobrą i piękną kobietę. Pamiętam bzy, jaśminy, Litanię Loretańską i to piękno, którym jest otoczona Maryja. To dobre wspomnienia, do których często wracam z sentymentem.
Nabożeństwa majowe wpisane są we wspomnienia z dzieciństwa wielu z nas. Co zrobić, by to nie było tylko wspomnienie, lecz nasza codzienność?
Przyznam szczerze, że moja wiara w dzieciństwie to taka sielanka – majówki, litania… W czasie młodości strasznie mnie to nudziło. Nie mogłam przekonać się do tej modlitwy, bo wydawało mi się, że ciągle wołamy i wzywamy Maryję tymi samymi wezwaniami, na ciągle taką samą melodię… To było po prostu nudne! Pamiętam słowa śp. ks. Pawlukiewicza, które wtedy bardzo mnie poruszyły, i na nowo przekonały do tej modlitwy. Ksiądz Piotr powiedział, że litanie i koronki – modlitwy, które mają w sobie pewną powtarzalność słów i wyrażeń, wymyślili… mężczyźni i małe dzieci. Bo małe dzieci wołają “mamo kup, mamo kup” i mama w końcu się zlituje, a mężczyźni “pocałuj, pocałuj, pocałuj” i dziewczyna w końcu się zgodzi. Te słowa do mnie przemówiły (śmiech). I to żartobliwe porównanie pomogło mi na nowo odnaleźć sens i wrócić do tej modlitwy jaką jest Litania Loretańska.
Które z określeń Matki Bożej najbardziej siostrę poruszają?
Teraz, osiągnąwszy wiek troszkę większy niż naście lat (śmiech), przeżywam modlitwę litanią na nowo i odkrywam w niej Maryję jako piękną, dobrą, mądrą kobietę i wzór kobiecości dla siebie. Bardzo lubię te wezwania “Panno wierna”, “Panno łaskawa”, “Panno wsławiona”, “Panno można”. Odkrywam w nich wzór Matki duchowej, siostry która towarzyszy innym. Dla mnie cenne jest to wezwanie “Panno wierna”, bo chcę być wierna moim ślubom zakonnym, co wcale nie jest łatwe. To wezwanie i ukazanie Maryi jako kobiety wiernej, pomaga mi w codzienności.
Kiedy ktoś kogoś kocha, to jest w stanie zrobić dużo, by tę osobę lepiej poznać.
W litanii słyszymy też dużo wezwań, które brzmią archaicznie, niezrozumiale…
Z jednej strony jest to piękne, ponieważ ten język jest sięgnięciem do skarbca Kościoła, do tradycji naszych przodków. Ja to odczytuję w ten sposób, że włączam się w coś, czym Kościół żyje już kilkaset lat, dlatego ten język – choć stary – jest taki piękny. Z drugiej strony, język oczywiście jest archaiczny, ale mamy teraz takie możliwości, że wystarczy gdzieś kliknąć w Internecie i jeżeli ktoś chce poznać lepiej swoją Mamę, wystarczy wpisać hasła w wyszukiwarkę i po prostu znaleźć znaczenie tych słów. Kiedy ktoś kogoś kocha, to jest w stanie zrobić dużo, by tę osobę lepiej poznać.
Zgodziła się siostra wyśpiewać tą niezwykłą modlitwę. Dlaczego warto włączyć się w to wspólne “wołanie do Mamy”?
Dla mnie to proste i oczywiste… Któż inny, jak Uzdrowienie chorych, Ucieczka grzesznych i Pocieszycielka strapionych zrozumie nas lepiej, wysłucha i pomoże przejść przez to, czym teraz żyjemy?
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Obraz, przed którym po raz pierwszy na ziemiach polskich odprawiono nabożeństwo majowe
Emerytowana nauczycielka Antonina Mrozówna wraz z siostrą z narażeniem życia przechowały ten wizerunek przez okres pierwszej okupacji radzieckiej. Domena publiczna
Zwyczaj nabożeństw majowych, o czym przypomniał już jakiś czas temu, Dominik Dubiel SJ w tekście „Majowe w czasach popkultury. Nabożeństwo bez przyszłości?”, rozpropagowali w XIX w. jezuici. Oni też wprowadzili majówki w naszym kraju.
Jednak obraz Matki Bożej, przed którym w 1838 r. odprawiono pierwszą majówkę na ziemiach polskich, znajduje się w kościele… dominikańskim. Jak to możliwe?
Kasaty zakonów
Przedstawienie Matki Bożej Różańcowej z Tarnopola zostało namalowane w połowie XVIII w. do właśnie budowanego tam kościoła dominikanów. Ukończono go w latach 70. tego stulecia. A Maryi oddano do dyspozycji jedną z bocznych kaplic, ponieważ głównym opiekunem duchowym miejsca został św. Wincenty Ferreriusz.
Kaznodzieje jednak nie nacieszyli się długo swoją świątynią. Najpierw „dokwaterowano” im parafię. Wkrótce potem nadeszły zabory i cesarz austriacki skasował ten klasztor, odsyłając ojców do ich domu zakonnego w Żółkwi.
Pozostawili po sobie jednak całkiem nowy i zdecydowanie ładny kompleks budynków. A że w Rosji właśnie skasowano dla odmiany jezuitów, ci przybyli do Tarnopola i „tymczasowo” osiedli w miejsce dominikanów. Miało to miejsce w 1820 r. i tymczasowy pobyt przedstawicieli Towarzystwa Jezusowego wydłużył się do 1901 r.
To właśnie sprawiło, że kiedy w 1838 r. o. Franciszek Ksawery Asum SJ postanowił odprawić pierwszą majówkę na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej, odbyła się ona przed obrazem de facto dominikańskim. Jezuici wprowadzili zresztą zwyczaj, że na maj przenosili go do ołtarza głównego, tak, aby więcej wiernych mogło wziąć udział w nabożeństwie, a przy okazji też podziwiać piękno tego przedstawienia.
Powrót dominikanów i wyjazd obrazu
Jezuici opuścili klasztor tarnopolski w 1901 r. (wreszcie zdołali zbudować własny), a dwa lata później wrócili do niego dominikanie, sarkając nieco na przemalowania i przebudowy dokonane przez poprzednich mieszkańców.
Dramatycznym momentem w jego historii był wrzesień 1939 r., kiedy wtargnęli do niego sowieccy żołnierze, którzy go ograbili, a następnie podpalili. Na szczęście Matka Boża Różańcowa była już wtedy bezpieczna w rękach emerytowanej nauczycielki Antoniny Mrozówny i jej siostry, które z narażeniem życia przechowały wizerunek przez okres pierwszej okupacji radzieckiej (1939-1941).
Kiedy w 1945 r. bracia kaznodzieje znów zostali zmuszeni do opuszczenia Tarnopola, tym razem przez komunistyczne władze, zabrali ze sobą też cudowny obraz. Ten przez Lwów w 1946 r. trafił do Krakowa, gdzie w tamtym czasie miało miejsce coś w rodzaju zjazdu cudownych przedstawień Matki Bożej.
Znalazły się tam wszystkie wizerunki z kresowych sanktuariów dominikańskich – Podkamienia, Czortkowa, Lwowa i właśnie Tarnopola. Ten ostatni trafił do Poznania, zapewne w tym samym roku. Przygotowywano się tam do budowy kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej, więc tarnopolski wizerunek idealnie wpisywał się w kontekst.
Nowe sanktuarium
Wbrew trudnościom z zaopatrzeniem i tym administracyjnym, piętrzonym przez komunistyczne władze, budynek powstał i w 1949 r. odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego. Dzięki zapiskom na temat tej uroczystości wiemy, że 2 października tego roku Matka Boża Tarnopolska została umieszczona w nowym kościele w, najpierw prowizorycznym, ołtarzu głównym.
Dziś każdy, kto chce pomodlić się przed Jej obrazem, odnajdzie go w kaplicy adoracji poznańskich dominikanów. Nie tylko jest piękny wizualnie, ale również jego historia to wspaniały przykład tego, że nie ma nic złego w konkurowaniu między sobą zakonów. Oczywiście pod warunkiem, że ścigają się w pobożności. Także maryjnej.
Elżbieta Wiater/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość
Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe!
***
Święto Matki Bożej z Guadalupe
„Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.
Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.
Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…
Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.
Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe
Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.
Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.
Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.
Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.
Modlitwa przed Maryją
Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.
Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.
Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.
Nachylenie głowy Matki Bożej
Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.
Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.
Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? – zastanawiałem się.
Zaproszenie dla wszystkich
Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.
Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!
Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.
Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.
Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy New Age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.
Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe
Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?
Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.
A.J. Clishem/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PONIEDZIAŁEK 13 MAJA
WSPOMNIENIE MATKI BOŻEJ FATIMSKIEJ
XXXXIII ROCZNICA CUDOWNEGO OCALENIA ŚW. JANA PAWŁA II NA PLACU ŚW. PIOTRA
***
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO – 4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
______________________________________________
O GODZ. 19.00 – MSZA ŚW.
***
MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY
“O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
“Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.
***************
OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII
Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
Pierwsze zjawienie się Anioła
Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:
Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.
W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
– Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
– O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
– Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.
I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.
Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze.
Drugie zjawienie się Anioła
Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
– Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
– Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
– Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście
z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.
Trzecie zjawienie się Anioła
Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób:
Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
– Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
– Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.
Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.
Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.
Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty,
w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.
z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego
______________________________________________________________________________________________________________
Bóg lubi takie miejsca
“Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie Różaniec, aby wyprosić pokój dla świata.”
Przybywający do Fatimy podkreślają wyjątkowy klimat tego miejsca, inny od tego, który panuje na przykład w Lourdes. Mimo sporej ilości pielgrzymów i typowego odpustowego kramu, jest tam jakoś ciszej, spokojniej, jakby skromniej. Wciąż można tam spotkać zwykłych, pobożnych Portugalczyków, przypominających trójkę dzieci, którym ukazała się Maryja. „Daleko tu od wszystkiego, co (rzekomo) ważne: od centrów dowodzenia, znaczenia decydowania, gromadzenia finansów. Nieskończenie daleko od Londynu, Paryża, Berlina i Wall Street” – notuje jeden z pielgrzymów. Jest ubogo i prowincjonalnie. Bóg lubi takie miejsca. Cenili je także papieże: Pius XII, Paweł VI, który był tam jako pielgrzym; Jan Paweł II odwiedził to miejsce dwukrotnie. Benedykt XVI właśnie dopisuje się do tej listy.
W 1916 r. w Fatimie trójce dzieci: Hiacyncie (6 lat), jej bratu Franciszkowi (8 lat) oraz kuzynce Łucji (9 lat) ukazał się anioł, który zapowiedział zjawienie się Maryi. Pierwsze objawienie Matki Najświętszej miało miejsce 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: „Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie Różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Ostatnie, szóste objawienie, było 13 października. W dolinie zgromadziło się kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy byli świadkami niezwykłego zjawiska. Słońce jakby obracało się wokół swej osi i szybko zniżało ku ziemi. Przesłanie Maryi: „Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają Różaniec i pokutują za grzechy”.
Kościół uznał objawienia w roku 1930. Rok później, 13 maja, do sanktuarium fatimskiego przybyło ponad milion pątników. Jan Paweł II podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu z 13 maja 1981 r. w Rzymie. Kula, która go zraniła, jest dziś najcenniejszym fatimskim wotum. Po prawie 100 latach przesłanie płynące z Fatimy nie straciło nic na aktualności: modlitwa różańcowa, pokuta, wezwanie do nawrócenia. Czy nie jest to ratunek dla naszego zakręconego świata? Ale aby w to uwierzyć, trzeba mieć w sobie coś z prostoty portugalskich dzieci. Z tym bywa trudno…
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Podmieniona Łucja i inne absurdy.
Przekłamania związane z objawieniami w Fatimie.
Lúcia dos Santos oraz Francisco i Jacinta Martó. Tym dzieciom w Fatimie objawiła się Matka Boża.
WIKIPEDIA
***
Sporo dziwacznych teorii narosło przez lata wokół objawień fatimskich. Zaczęło się od twierdzeń, że 70 tys. świadków cudu słońca uległo zbiorowej sugestii. Później powstawały książki przekonujące, że Maryja i anioł to ufoludki, a tańczące słońce to ich statek kosmiczny. Teraz internet jest zalany przez wypowiedzi, że złowrogi Kościół podmienił siostrę Łucję na odgrywającą jej rolę aktorkę.
Choć to zadziwiające, każda z tych teorii – i parę innych, które pojawiły się po drodze – zdobyła grono zaciekłych wyznawców. Tak samo jest z najnowszą narracją o siostrze Łucji dos Santos, którą Kościół rzekomo podmienił na podobną do niej aktorkę. Oszustka – według tej narracji – miała odgrywać rolę wizjonerki z Fatimy aż przez 40 lat ostatnich lat życia!
Święcie wierzy w to wiele osób związanych ze środowiskiem sedewakantystów. To osoby nieuznające Soboru Watykańskiego II ani wybieranych od tego czasu papieży.
Na temat fałszywej Łucji powstają dzisiaj książki. „Dowody” wyliczają liczni twórcy kanałów na YouTube, w tym kobiety przedstawiające się jako pustelnice, ubrane w habity przypominające te sprzed soboru.
Łucja podmieniona?
Niektóre z ich argumentów w pierwszej chwili robią wrażenie, zwłaszcza gdy są przekazywane w masie, wszystkie razem. Twórcy jednej ze stron internetowych powołują się na ekspertyzy specjalistów. Człowiek przedstawiany jako grafolog twierdzi, że odręczne pismo młodej siostry Łucji, mimo pewnych podobieństw, istotnie różni się od jej pisma w starszym wieku. Jego zdaniem późniejsze teksty napisał ktoś inny. Zestawiane są obok siebie zdjęcia, na których młoda Łucja wygląda inaczej niż starsza. Podobno program do rozpoznawania twarzy zakwalifikował je jako dwie różne osoby. Przekonanie, że to ktoś inny, wyrażają też chirurg plastyczny czy chirurg jamy ustnej z USA. Trwa drobiazgowa analiza długości rynienki podnosowej, wystającego podbródka oraz wyglądu górnej powieki i jej odległości od brwi u „Łucji A” i „Łucji B”.
Pokazywane obok siebie specjalnie dobrane zdjęcia rzeczywiście mogą u niejednego zasiać ziarno wątpliwości, zwłaszcza że młoda Łucja ma przednie zęby okazałe, a starsza – uzębienie drobne i równe. Zwolennicy tezy o wielkim oszustwie na szczęście czasami przyznają, że starsza Łucja nosiła protezę zębową. Naturalne zęby siostry z powodu zapalenia zostały usunięte przez dentystę jeszcze w końcu lat 40. XX wieku. Mogło to mieć wpływ – wraz z naturalnymi procesami starzenia – także na wygląd jej ust. Zdaniem tej grupy ludzi to nie tłumaczy jednak wszystkiego.
Zwolennicy tej tezy podają zresztą różne jej wersje – na przykład, że prawdziwa Łucja zmarła w 1949 roku albo że zniknęła pomiędzy 1957 a 1967 rokiem. Na rozkaz z samego Watykanu miała ją zastąpić aktorka. Jedna z polskich youtuberek z wielką pewnością siebie oświadcza, że prawdziwa Łucja była przez kilkadziesiąt lat trzymana pod kluczem. Papież Paweł VI z siostrą Łucją w Fatimie.
Papież Paweł VI z siostrą Łucją w Fatimie./WIKIPEDIA
***
Złowrogie siostry
Ksiądz Krzysztof Czapla, pallotyn, dyrektor Sekretariatu Fatimskiego na Krzeptówkach w Zakopanem, jest zaskoczony poziomem absurdu zawartym w tych rewelacjach. – Osoby, które znały siostrę Łucję, miałyby nie zauważyć przez całe lata, że to jest jakaś zupełnie inna osoba? Przecież żyje jej najbliższa rodzina! Nawet jej rodzone siostry miałyby się nie zorientować? Nagle po jej śmierci okazuje się, że interpretacja jakiegoś biegłego sądowego, wydana na podstawie niedoskonałych, czarno-białych zdjęć, jest słuszniejsza niż osób, które przez prawie sto lat spotykały się z siostrą Łucją? – dziwi się.
Druga możliwość jest równie absurdalna: rozmodlone karmelitanki z Coimbry, współsiostry Łucji, musiałyby uczestniczyć w tym watykańskim spisku. Oznaczałoby to, że zarówno te mniszki, jak i członkowie rodziny wizjonerki z Fatimy, wielu innych świadków, portugalscy biskupi i oczywiście kolejni papieże – to osoby do cna zdeprawowane. Zdolne do uczestnictwa w ogromnym oszustwie – a może nawet w morderstwie i w ukryciu ciała. Trzeba by też założyć, że złowrogie zakonnice i inne osoby znające Łucję musiałyby się posługiwać oszustwem solidarnie i w sposób niezwykle szczelny. Nie mogłyby mieć nawet poważnych wyrzutów sumienia, skoro utrzymały spisek w tajemnicy i przez ponad pół wieku żadna się nie wygadała.
Badają to w procesie
W lutym 2024 r. ks. Czapla rozmawiał o tych spiskowych teoriach z księdzem rektorem sanktuarium fatimskiego. – Zapytałem, czy jest w ogóle świadomy tego, co dzieje się w przestrzeni medialnej, a jeśli tak, to jak do tego podchodzi. Odpowiedział, że trudno komentować absurdy, które przekraczają wszelkie granice. W internecie można napisać wszystko i powoływać się na dowolnych ekspertów. Problem w tym, że to jest bardzo trudne do zweryfikowania, tym bardziej iż często bezkrytycznie sięgamy do takich tekstów. – Kiedyś w dyskusji ze mną ktoś powołał się na jakąś wypowiedź postulatora procesu beatyfikacyjnego dzieci fatimskich. Podał jego imię i nazwisko. Poprosiłem: „Proszę, sprawdź, kto był postulatorem, i zobacz, czy to nazwisko się zgadza”. Okazało się, że nie. Co więcej, to nazwisko w tym procesie beatyfikacyjnym w ogóle nie występuje! – relacjonuje.
Hiacynta i Franciszek zostali ogłoszeni świętymi w 2017 roku. Teraz trwa proces beatyfikacyjny ich kuzynki – siostry Łucji. Ksiądz Krzysztof Czapla usłyszał od księdza rektora z Fatimy, że wątek rzekomej podmiany wizjonerki nie mógł w nim zostać zbagatelizowany. – Aby w procesie beatyfikacyjnym dojść do konkluzji, musimy mieć pewność, że wszystkie sprawy dotyczące tożsamości ciała złożonego w grobie są jednoznacznie potwierdzone. W dzisiejszych czasach dzięki badaniom DNA zweryfikowanie tego jest czymś niezmiernie prostym. Zwłaszcza że żyją bardzo bliscy krewni siostry Łucji. Teza, że mamy do czynienia z jej podmianą, musiała już zostać zweryfikowana na etapie diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego; aktualnie proces jest już na etapie rzymskim. Zostało już zatwierdzone tzw. positio i siostrze Łucji przysługuje tytuł czcigodnej sługi Bożej. W przeciwnym razie taki zarzut mógłby stanowić przyczynę do podważenia całej beatyfikacji – wskazuje.
Sami piszą tajemnicę
Dlaczego jednak – według zwolenników tej teorii spiskowej – Kościół miałby zastąpić Łucję oszustką? Otóż twierdzą oni, że dla ukrycia treści trzeciej tajemnicy fatimskiej. Ich zdaniem wizja, którą w 2000 r. ujawnił Jan Paweł II, to zaledwie część tej tajemnicy.
Przypomnijmy, że w trzeciej tajemnicy dzieci zobaczyły biskupa odzianego w biel, który modląc się, szedł przez wielkie, w połowie zrujnowane miasto pełne trupów. Gdy na szczycie góry uklęknął u stóp wielkiego krzyża, został zabity – wraz ze swoimi wierzącymi towarzyszami – przez żołnierzy, strzelających z broni palnej i z łuków.
Ponieważ jest to wizja symboliczna, nie wydaje się bardzo szokująca. „Po co było ukrywać przez 40 lat coś, co absolutnie nie wywołuje żadnej sensacji i żadnych emocji?” – komentują na YouTube ludzie wierzący w podmienienie Łucji. Twierdzą oni, że skoro przy pierwszych dwóch tajemnicach Matka Boża dodawała swoje tłumaczenie wizji, to przy trzeciej na pewno też tak było, tylko Watykan to ukrył.
Wyznawcy teorii spiskowej znaleźli jednak na to radę: sami sobie napisali trzecią tajemnicę fatimską i nazwali ten tekst jej rekonstrukcją. Zawarli w niej swoje fobie. Ich zdaniem Matka Boża ostrzega w tej tajemnicy przed „okropną herezją”, czyli soborem, oraz zapowiada, że papież popchnie Kościół w kierunku zniszczenia.
Zdaniem zwolenników teorii spiskowej kolejni papieże ukrywają prawdę o trzeciej tajemnicy fatimskiej. Watykan miał pozbyć się prawdziwej Łucji, żeby tego nie ujawniła. Z kolei zadaniem fałszywej Łucji miało być uwiarygodnienie tej – rzekomo okrojonej – wersji trzeciej tajemnicy.
– Te osoby twierdzą, że Kościół coś ukrył, ponieważ w trzeciej tajemnicy fatimskiej nie znajdują tego, co by chcieli. Czy nie pobrzmiewa tu życzeniowość, chęć sensacji i odsunięcia w tych objawieniach tego, co jest istotne? – pyta ks. Krzysztof Czapla. – Proszę też zwrócić uwagę na to, że przed rokiem 2000, kiedy Jan Paweł II ujawnił trzecią tajemnicę, było w mediach mnóstwo domniemanych wizjonerów, którzy „ujawniali”, co w niej się znajduje. Niektórzy z tych ludzi mieli nawet stygmaty… Okazało się, że żadna z ich przepowiedni, a właściwie z ich domysłów, nawet jednym zdaniem nie otarła się o treść tajemnicy fatimskiej, którą upublicznił Kościół – dodaje.
To statek UFO
Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego uważa, że pojawiające się kolejno dziwaczne teorie, które wprowadzają zamieszanie i odsuwają ludzką uwagę od istoty objawień, wbrew pozorom pokazują, jak wielkie znaczenie ma Fatima. – Zwróćmy uwagę, że takie zarzuty miały miejsce od początku. Niespełna dwa lata po objawieniach umiera Franciszek, a w 1920 r. – Hiacynta. Od razu pojawiły się wtedy informacje: „Kościół zaciera ślady po swojej mistyfikacji, usuwając aktorów tego przedstawienia” – relacjonuje. – Była też teoria o zbiorowej sugestii, jakoby ludzie na miejscu objawień zobaczyli to, co chcieli zobaczyć. Skoro ktoś specjalnie przyjechał, a potem stał przez całą noc i do południa następnego dnia w deszczu i w błocie, to co, miał wrócić i powiedzieć „Nic tam nie było”? Ta teoria nie uwzględniała jednak faktu, że w tym tłumie byli zarówno ci, którzy wierzyli, że Matka Boża przychodzi, jak i zawzięci przeciwnicy tej tezy, a wszyscy zobaczyli to samo. Mało tego, cud słońca widzieli nie tylko ludzie zebrani w miejscu objawień, ale także osoby w miejscowościach wokół Fatimy, które z różnych względów tam nie pojechały, bo na przykład nie miały czasu, albo ich to nie interesowało. To nie mogła więc być zbiorowa sugestia – podkreśla.
Wśród dziwnych fatimskich teorii była też taka, że objawienia były zbiorową obserwacją UFO. Pisał o tym m.in. Erich von Däniken. Tańczące słońce, które widział 70-tysięczny tłum, według tych autorów było statkiem kosmicznym. Obcy po prostu popisywali się akrobacjami, zmienianiem kolorów i wypuszczaniem kolorowych wiązek światła…
– Tego typu interpretacje pojawiały się i pojawiają. A to wszystko pokazuje, jak Fatima jest ważna. Jak napisał św. Ludwik Grignion de Montfort: dobry fałszerz nie podrabia czegoś, co ma małą wartość. Podrabia najcenniejsze kruszce, srebro, a przede wszystkim złoto – uważa ks. Czapla. – Zło zawsze będzie próbowało podważyć to, co jest darem Boga dla nas, co ma wielkie znaczenie. A Fatima czymś takim jest, bo może zmienić dzieje świata – mówi.
Jeśli – jeśli
Dyrektor Sekretariatu zwraca przy tym uwagę, że w tajemnicach fatimskich Maryja nie prorokuje o tym, co ma się na świecie wydarzyć. Wizje otrzymane przez dzieci to nie jest film, ukazujący z wyprzedzeniem przyszłość, w której niczego już nie można zmienić. – W tajemnicy pierwszej Matka Boża przedstawia wizję piekła, pokazuje, gdzie jest źródło zła i grzechu. W drugiej tajemnicy daje lekarstwo na choroby świata, które, jak to widzimy w trzeciej tajemnicy, prowadzą do zniszczenia, do śmierci, a może nawet do zagłady. Do tego doprowadzi stan chorobowy, jeśli nie zaaplikuje się lekarstwa. Co ważne, właściwego lekarstwa – podkreśla.
Ksiądz Czapla wskazuje, że tym lekarstwem jest odmawianie Różańca jako praktyki codziennej oraz nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. – Ma ono wymiar poświęcenia się Niepokalanemu Sercu oraz wynagrodzenia przez nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca – wylicza. – Maryja mówi: „Jeśli ludzie me życzenia spełnią, Rosja się nawróci, zapanuje pokój na świecie i nadejdzie triumf Niepokalanego Serca Maryi”. Coś tak wielkiego, czego, jak mówi Łucja, nie jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić: w znaku Maryi zwycięstwo nad wszelkim złem. Tu pobrzmiewa pierwsza księga Biblii – bo to potomstwo Niewiasty zmiażdży głowę węża, oraz ostatnia księga, Apokalipsa, gdzie jest mowa o Niewieście obleczonej w słońce i księżycu pod jej stopami – komentuje.
Dyrektor Sekretariatu Fatimskiego zwraca uwagę, że jeśli życzeń Matki Bożej nie spełnimy, o czym sama Maryja mówiła 13 lipca 1917 r., Rosja rozszerzy swoje błędy po świecie, wywołując wojny i cierpienia sprawiedliwych. Papież będzie bardzo cierpiał i wiele narodów zostanie zniszczonych. – Mamy więc „jeśli – jeśli”. Jeśli uczynimy, mamy przepiękną wizję przyszłości. Jeśli nie uczynimy, będzie miało miejsce coś, co można nazwać kataklizmem, zagładą całych narodów. Widzimy dzisiaj, co się dzieje: jakby świat siedział na beczce prochu. W wizji z trzeciej tajemnicy fatimskiej papież idzie pośród zniszczonych miast i zabitych ludzi, a później pod krzyżem zostaje zabity. Widzimy, że taka przyszłość świata jest możliwa. To się stanie, jeśli nie zawrócimy z naszej drogi. Wszystko zależy jednak od tego, czy uczynimy to, o co prosi Maryja, i w taki sposób, jak o to prosi – podkreśla. – Siostra Łucja u kresu swego życia powiedziała: „Gdyby ludzie żyli tym, co najważniejsze, co już zostało powiedziane! Zajmuje ich tylko to, co jeszcze nie zostało wyjawione, zamiast wypełniać to, o co proszono: modlitwa i pokuta! Napawa strachem, gdy się patrzy na dzisiejszy świat, na którym panuje taki nieporządek i który z taką łatwością pogrąża się w niemoralności. Jako lekarstwo pozostaje wyłącznie jedno rozwiązanie: ludzie muszą żałować za grzechy, zmienić życie i pokutować”. A jak to uczynić, jednoznacznie wskazała nam Maryja w Fatimie, mówiąc o wynagrodzeniu w pierwsze soboty miesiąca – dodaje.
Przemysław Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Najświętszej Maryi Panny Fatimskiej
Na obrzeżach miasteczka Fatima, w miejscu zwanym Cova da Iria, Matka Boża ukazywała się od 13 maja do 13 października trojgu wiejskim dzieciom nie umiejącym jeszcze czytać. Byli to Łucja dos Santos (10 lat), Hiacynta Marto (7 lat) i Franciszek Marto (9 lat). Łucja była cioteczną siostrą rodzeństwa Marto. Pochodzili z podfatimskiej wioski Aljustrel, której mieszkańcy trudnili się hodowlą owiec i uprawą winorośli.
Wcześniej, zanim pastuszkom objawi się Matka Boża, przez ponad rok, od marca 1916 roku, przygotowuje ich na to Anioł. A wszystko zaczęło się w ten sposób. Na wzgórzu Loca do Cabeco, niczego nie spodziewające się dzieci odmawiały różaniec i właśnie zaczynały zabawę. Raptem, gdy słyszą silny podmuch wiatru widzą przed sobą młodzieńca. Przybysz mówi: “Nie bójcie się, jestem Aniołem Pokoju, módlcie się razem ze mną!” Następnie uczy ich jak mają się modlić, słowami: “O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Proszę, byś przebaczył tym, którzy nie wierzą, Ciebie nie uwielbiają, nie ufają Tobie i nie kochają Ciebie”. Nakazuje im modlić się w ten sposób, zapewniając, że serca Jezusa i Maryi słuchają uważnie ich słów i próśb.
Anioł w kolejnych miesiącach objawiał się im kilkakrotnie, zachęcając także do umartwień, które byłyby zadośćuczynieniem za grzechy ludzi. Wyjaśnia, że “w ten sposób ściągniecie pokój na waszą ojczyznę”. Wyjaśnia, że jest on Aniołem Stróżem Portugalii. Pewnego dnia udziela im Eucharystii, a dzieci, podczas ekstazy eucharystycznej – jak później wspomina s. Łucja – doświadczają realnej obecności Chrystusa pod postaciami chleba i wina.
“Jasna Pani”
Wreszcie, nadchodzi 13 maja 1917 r. dzień, który otwiera sześć spotkań dzieci z Maryją, zakończonych 13 października. Troje dzieci wypasając owce w Cova da Iria spotykają „Jasną Panią”. Otrzymują od Niej orędzie, którego w wielu fragmentach nie rozumieją, zachowując dla siebie. Siostra Łucja będzie je ujawniać stopniowo po latach, a o upublicznieniu najbardziej strzeżonej “Trzeciej tajemnicy fatimskiej” zadecyduje Jan Paweł II dopiero w 2000 roku.
“Jasna Pani”, gdyż dopiero na koniec objawień wyjawia swe imię (jestem Matką Bożą Różańcową), przekazuje pastuszkom niezwykle bogate w treści przesłanie i liczne polecenia. Poczynając od 13 maja w kolejnych miesiącach prosi je, aby codziennie odmawiały różaniec w intencji pokoju, aby przyjmowały cierpienia jako zadośćuczynienie za grzechy i nawrócenie grzeszników, ukazuje im swoje Niepokalane Serce, mówi, że Pan Jezus pragnie, by kult Jej Serca się szerzył, zapowiada wielki cud na zakończenie objawień.
Maryja przepowiada dzieciom, że będą musiały wiele wycierpieć lecz łaska Boża ich nie opuści. Z Matką Bożą rozmawia tylko najstarsza Łucja. Ona jedyna z trojga pastuszków widzi, słyszy i może mówić do Maryi. Hiacynta tylko widzi i słyszy, Franciszek zaś jedynie widzi. Podczas pierwszego z objawień 13 maja dzieci są same, w czerwcu towarzyszy im ok. 50 zaciekawionych wieśniaków, ich liczba stopniowo wrasta by w październiku osiągnąć nawet ok. 70 tys. przybyszów z całej Portugalii.
Pierwsza tajemnica
Objawiając się w lipcu Matka Boża zleciła dzieciom przekazanie ludzkości swego głębokiego zatroskania spowodowanego bezbożnością i demoralizacją ludzi, dodając, że jeśli się oni nie nawrócą – nastąpi straszliwa kara. Świat się bowiem pogubił odchodząc od Boga i zasad moralnych. W ten sposób prosiła ludzkość o nawrócenie i pokutę, pragnąc zapobiec karom, jakie Bóg przygotował dla grzesznego świata.
Nie zawahała się przed pokazaniem piekła tym trojgu dzieciom, aby jeszcze dobitniej ostrzec ludzi przed jego realnym istnieniem. “Promień światła zdawał się jakby przenikać ziemię i zobaczyliśmy jakby może ognia – wspomina Łucja – a w tym ogniu zanurzeni byli diabli i dusze w ludzkich postaciach, podobne do przezroczystych, rozżarzonych węgli, które pływały w tym ogniu. Postacie te były wyrzucane z wielką siłą wysoko wewnątrz płomieni i spadały ze wszystkich stron jak iskry podczas wielkiego pożaru, lekkie jak puch, bez ciężaru, i równowagi, wśród przeraźliwych krzyków, wycia, i bólu rozpaczy wywołujących dreszcz zgrozy. Diabli odróżniali się od ludzi swą okropną i wstrętną postacią, podobną do wzbudzających strach nieznanych jakichś zwierząt, jednocześnie przezroczystych jak rozżarzone węgle”.
Maryja mówi dzieciom, ze pokazała im piekło, ale dlatego żeby ratować dusze grzeszników. Wyjaśnia, że “Bóg chce rozpowszechnić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca, a jeśli to się zrobi, to wielu przed piekłem zostanie uratowanych i nastanie pokój na świecie”.
Druga tajemnica
Druga część orędzia przekazana w trakcie objawień w kolejnych miesiącach – wzmacnia dotychczasowe warunki postawione ludzkości przez Matkę Bożą. Stawia ona ludzkość wobec wielkiej alternatywy: jeśli ludzie “nie przestaną obrażać Boga”, to On “ukarze świat za jego zbrodnie, przez wojny, głód i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego”. Wtedy za następnego pontyfikatu (papieża o imieniu Pius XI) rozpocznie się druga wojna światowa, jeszcze straszniejsza od obecnie toczonej. Ponadto zapowiada prześladowania Kościoła i Ojca Świętego.
Matka Boża przekazała po raz kolejny dzieciom, że dla ratowania grzeszników przed piekłem należy wprowadzić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, a także ustanowić w Kościele nabożeństwo Pięciu kolejnych Pierwszych Sobót Miesiąca, wraz z Komunią św. wynagradzającą.
Maryja zapowiada także, że przybędzie, aby poprosić o poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu sercu. Dodaje, że “jeśli te życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świcie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła, dobrzy będą męczeni, a Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć. Różne narody zginą. Na koniec jednak moje Niepokalane Serce zatryumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie”. Warto dodać, że w lipcu 1917 r. nikt nie słyszał jeszcze o Piusie XI ani o bezbożnej dyktaturze w Rosji.
Trzecia tajemnica
Dwie pierwsze tajemnice zostały ujawnione w niespełna ćwierć wieku później, trzecia zaś elektryzować będzie ludzkość przez ponad 80 lat. Wcześniej została ona przekazana przez s. Łucję w tajemnicy kolejnym papieżom. Jej treść – stanowiącą zapowiedź olbrzymich prześladowań Kościoła i samego Ojca Świętego, który pada pod krzyżem – zdecydował się odsłonić dopiero Jan Paweł II w okresie Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa w 2000 r.
Objawienia fatimskie zakończyły się 13 października 1917 roku. Towarzyszył im do dziś nie wyjaśniony, “cud słońca” obserwowany przez 70-tysięczny tłum, który zebrał się aby towarzyszyć wizjonerom. O tym, że cud był realny, a nie wywołany zbiorową psychozą, świadczy fakt, że widzieli go wszyscy, ktokolwiek znajdował się w promieniu 40 km od Fatimy, nawet ludzie całkiem niewierzący.
Dalsze objawienia s. Łucji – Maryja domaga się ofiarowania Rosji Jej Niepokalanemu Sercu.
W 1929 r., papież Pius XI został poinformowany przez Jose da Silva, biskupa diecezji Leiria w której znajdowała się Fatima, o kolejnych objawieniach Matki Bożej, w którym s. Łucja (znajdująca się wówczas w zgromadzeniu sióstr doroteuszek) otrzymała od Maryi ponowną prośbę, by Ojciec Święty dokonał konsekracji Rosji w łączności ze wszystkimi biskupami.
Te kolejne z prywatnych objawień s. Łucja doznawała poczynając od grudnia 1925 r., kiedy Maryja prosi ją by “przekazała wszystkim, że w godzinę śmierci obiecuję przyjść z pomocą z wszystkimi łaskami tym, którzy przez 5 miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię św., odmówią jeden różaniec i przez 15 minut rozmyślania nad 15 tajemnicami różańca towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia”.
W 1929 roku po raz kolejny objawia się Łucji Matka Boża mówiąc, że “przyszła chwila, w którym Bóg prosi Ojca Świętego, aby wspólnie ze wszystkimi biskupami świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją w ten sposób ocalić”. Z orędzia wynika po raz kolejny, że „jeżeli Rosja nawróci się, to nastanie pokój. Jeżeli nie, rozpowszechni ona swe błędy po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła Świętego. Ojciec Święty będzie cierpiał, wiele narodów zostanie zniszczonych”.
W 1930 roku w czasie objawień Matka Boża Mówi Łucji, że jeśli ludzie się nie nawrócą i nie będą żałować za grzechy, dojdzie do następnej wojny światowej, klęski głodu, wielu konfliktów zbrojnych i prześladowania chrześcijan, a ratunkiem jest zawierzenie się Niepokalanemu Sercu Maryi oraz praktykowanie nabożeństwa pierwszych sobót miesiąca.
Mimo, że 13 października 1930 biskup Leirii Jose Coreira da Siva uznaje autentyczność objawień, to jednak Pius XI nie spełnia żądania poświęcenia Rosji.
W kwietniu 1939 r. nowym papieżem został Pius XII. 2 grudnia 1940 r. s. Łucja napisała do niego list, upominając się o konieczność konsekracji Rosji. Prośbę tę papież spełnił, ale tylko częściowo w 1942 r., poświęcając narody świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Określając wojnę toczoną między hitlerowskimi Niemcami i stalinowskim ZSRR jako “wojnę dwóch szatanów” nie odważył się jednak oddzielnie wspomnieć o Rosji, obawiając się, aby nie zostało to wykorzystane przez Niemców na rzecz ich propagandy.
W roku 1944 Pius XII ustanowił święto Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, a dwa lata później przez swojego legata koronował figurę Matki Bożej Fatimskiej na Królową Świata. W 1949 r. wydał zgodę na rozpoczęcie prac koniecznych do otwarcia procesu beatyfikacyjnego fatimskich dzieci, Franciszka i Hiacynty.
Dziesięć lat po Poświęceniu Narodów Niepokalanemu Sercu Maryi, w roku 1952 Pius XII powtórzył akt, tym razem wymieniając „wszystkie narody w Rosji” — ale Łucja pozostała nieprzekonana co do wypełnienia w pełni woli Matki Bożej, bowiem nie dokonał tego w łączności ze wszystkimi biskupami Kościoła katolickiego.
Jan Paweł II początkowo nie interesował się specjalnie Fatimą. Zaczęła ona nurtować go po zamachu z 13 maja 1981 r. Poprosił o tekst objawień. Po opuszczeniu Polikliniki Gemelli, Jan Paweł II oświadczył: „Zrozumiałem, że jedyną drogą uniknięcia wojny, uratowania świata przed ateizmem, jest nawrócenie Rosji zgodnie z fatimskim orędziem”. To jego przekonanie potwierdziła s. Łucja w liście adresowanym doń z 12 maja 1982 r. Pisze w nim, że trzecia część tajemnicy odnosi się do słów Matki Bożej: „Jeżeli przyjmą moje żądania, Rosja nawróci się i zaznają pokoju; jeżeli nie, rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, itd.”
W rok po zamachu Jan Paweł II odbył pielgrzymkę do Fatimy, traktując ją jako wotum wdzięczności Matce Bożej za ocalenie życia. W kazaniu wyjaśnił, czemu Kościół przyjął orędzie Matki Bożej Różańcowej – jest tak dlatego, że zawiera prawdę i wezwanie, które są w swej zasadniczej treści prawdą i wezwaniem samej Ewangelii. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” – to przecież pierwsze słowa, jakie Mesjasz skierował do ludzkości” – mówił.
Będąc w Fatimie zawierzył też świat i Rosję Niepokalanemu sercu Maryi. Siostra Łucja prosiła go jednak o ponowienie tego aktu, gdyż nie był on dokonany w łączności ze wszystkimi biskupami.
25 marca 1984 r. Jan Paweł II w duchowej jedności ze wszystkimi biskupami świata (uprzednio do tego wezwanymi) w Bazylice św. Piotra zawierzył ponownie świat i Rosję Maryi. Siostra Łucja osobiście potwierdziła, że taki uroczysty i powszechny akt odpowiadał temu, czego żądała Matka Boża. Jednocześnie dodała, że być może akt ten ustrzegł świat od wojny atomowej.
Treść trzeciej tajemnicy
Trzecią, ukrywaną na życzenie samej Matki Bożej część tajemnicy, siostra Łucja spisała po latach, na żądanie swojego ordynariusza, biskupa Jose da Silva 3 stycznia 1944 r. Powiadomiła biskupa, że tekst został zredagowany i jest do jego dyspozycji w zalakowanej kopercie, z adnotacją, że może ona zostać otwarta dopiero w 1960 r. Od 1957 r. koperta znajdowała się w Tajnym Archiwum Świętego Oficjum.
Otwarcia zalakowanej koperty dokonał Jan XXIII w sierpniu 1959 r., dziesięć miesięcy po wyborze na papieża. Otworzył ją w obecności kard. Alfredo Ottavianiego, prefekta Kongregacji Świętego Oficjum. Nie będąc pewny, czy obaj rozumieją dokładnie wszystkie niuanse portugalskiego tekstu, zażądał sporządzenia jego profesjonalnego tłumaczenia. Po zapoznaniu się z nim zadecydował, że treść tajemnicy nie powinna być jeszcze ujawniona. Jednak 13 grudnia 1962 r., ustanowił święto Fatimskiej Matki Bożej Różańcowej. O fatimskim orędziu wyrażał się, że jest ono „największą nadzieją świata na pokój”.
W 1963 r. rozpoczął się pontyfikat Pawła VI, który – po przeczytaniu pełnej treści objawień fatimskich – postanowił ich nie ujawniać, ale udać się do Fatimy osobiście. Jako pierwszy papież przybył tam z jednodniową, prywatną pielgrzymką, podczas przypadającej wówczas 50. rocznicy objawień.
Dopiero w czerwcu 2000 r. w ramach Wielkiego Jubileuszu chrześcijaństwa, Jan Paweł II, po 56 latach od spisania przez siostrę Łucję, ujawnił trzecią tajemnicę fatimską. Zrobił to w jego imieniu kard. Joseph Ratzinger, sprawujący wówczas urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary, w trakcie konferencji prasowej 26 czerwca 2000 roku w watykańskiej Sala Stampa. Jej tekst brzmi:
“Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta!
I zobaczyliśmy, w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: (coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim) Biskupa odzianego w biel (mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty). Wielu innych biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł, modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręku konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga”.
Kard. Ratzinger wyjaśniał, że opublikowany tekst ma charakter proroczej wizji. „Anioł z ognistym mieczem stojący po lewej stronie Matki Bożej przypomina podobne obrazy z Apokalipsy. Przedstawia groźbę sądu, wiszącą nad światem. Myśl, że świat może spłonąć w morzu ognia, nie jawi się już bynajmniej jako wytwór fantazji: człowiek sam przez swe wynalazki zgotował na siebie ognisty miecz”.
Prefekt kongregacji zaznaczał, że tej niszczącej sile zła może się przeciwstawić tylko Matka Boża z ludźmi, którzy przyjmują jej wezwanie do pokuty i nawrócenia. Dodał, że w ten sposób „zostaje podkreślone znaczenie wolności człowieka, gdyż przyszłość nie jest bynajmniej nieodwołalnie przesądzona”.
Prorocza wizja trzeciej tajemnicy fatimskiej – jego zdaniem – w symboliczny sposób mówi o wielkich prześladowaniach, cierpieniach i męczeństwie wielu wyznawców Chrystusa, wśród których są również kapłani, biskupi oraz papieże dwudziestego wieku. Wielkie zniszczenia i prześladowania są spowodowane przez ludzi zniewolonych przez ateistyczne ideologie walczące z Bogiem, a w sposób szczególny przez komunizm.
Trzecia tajemnica fatimska – jak podkreślił – jest dramatycznym ostrzeżeniem przed ateizmem, ponieważ największym zagrożeniem dla ludzkości jest odrzucenie Boga i Jego praw, zarówno przez ateizm w wydaniu komunistycznym jak i przez ateizm ukryty w tej najbardziej rozpowszechnionej mentalności życia takiego, jakby Bóg nie istniał.
Jednocześnie kard. Ratzigner odniósł pośrednio tę wizję do zamachu na Jana Pawła II z 1981 r. Wyjaśniał, że papież „tamtego dnia znalazł się bardzo blisko granicy śmierci”, a jego ocalenie „jest jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię”.
A jako Benedykt XVI, po pięciu latach swojego pontyfikatu, Joseph Ratzinger przybył do Fatimy 13 maja 2010 r. „Łudziłby się ten, kto sądziłby, że prorocka misja Fatimy została zakończona” – mówił. A nawiązując do zbliżającego się jubileuszu objawień w 2017 r., prosił: „Oby te lata, które dzielą nas od stulecia Objawień, przyspieszyło zapowiadany triumf Niepokalanego Serca Maryi ku chwale Trójcy Przenajświętszej”.
W tym roku, w setną rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie przybył tam 12 maja papież Franciszek. Wyniósł na ołtarze dwoje z trojga uczestników wydarzeń z 1917 r. – Franciszka i Hiacyntę Marto. W homilii wskazał, że Matka Boża zachęca, byśmy „zaciągnęli się do walki Jej Boskiego Syna, zwłaszcza przez codzienne odmawianie różańca w intencji pokoju na świecie”. Wskazał, że słowa Maryi do ludzi pośród obecnego niepokoju na świecie i niepewności o przyszłość wymagają „wytrwałości w poświęceniu się Niepokalanemu Sercu Maryi, przeżywanej codziennie przez odmawianie różańca”. Zaapelował o powstrzymywanie zła, zatrzymując je na sobie, tak jak Chrystus, zamiast przekazywać je przez wyrządzanie krzywdy innemu.
KAI/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jak Maryja ocaliła Jana Pawła II przed śmiercią
fot. János Korom Dr. from Wien, Austria via Wikipedia, CC BY-SA 2.0 / Eric Draper – whitehouse.gov (wikipedia), CC0
***
Kard. Sodano objawiając 13.05.2000 r. główne treści trzeciej części tajemnicy fatimskiej stwierdził: “Według interpretacji Pastuszków, ostatnio potwierdzonej przez siostrę Łucję, ubrany na biało biskup, który modli się za wszystkich wiernych, to Papież. Także on, z trudem podążając ku krzyżowi wśród martwych ciał męczenników (biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych świeckich), pada, ugodzony kulami, jak martwy.”
Teraz już wiemy, że to proroctwo wypełniło się wieczorem 13 maja 1981 r. Cały świat obiegła wtedy wstrząsająca wiadomość o zamachu na życie Ojca Świętego. Podczas środowej audiencji, kiedy Ojciec Święty stojąc w “papamobile” po raz drugi okrążał plac św. Piotra i zbliżał się do Spiżowej Bramy, turecki terrorysta Mechmed Ali Agca oddał do niego kilka strzałów (po czwartym zaciął mu się pistolet), raniąc go w jamę brzuszną, prawy łokieć i wskazujący palec prawej ręki.
Ks. biskup Stanisław Dziwisz wspomina: “Huk był ogłuszający. Naturalnie zrozumiałem, że ktoś strzelał. Ale kto? I zobaczyłem, że Ojciec Święty został zraniony. Chwiał się, ale nie było widać ani krwi ani ran. Zapytałem: gdzie? odpowiedział: w brzuch, spytałem jeszcze: czy bardzo boli?, a on odpowiedział: Tak. Stojąc za Ojcem Świętym podtrzymywałem go, żeby nie upadł. Pół-leżal w aucie oparty o mnie i tak dojechaliśmy do ambulansu koło centrum sanitarnego wewnątrz murów watykańskich. Ojciec Święty oczy miał zamknięte, bardzo cierpiał i powtarzał krótkie modlitwy w formie aktów strzelistych. O ile dobrze pamiętam, to najczęściej: Maryjo, Matko moja! Maryjo, Matko moja”. Doktor Buzzonetti i brat Kamil, pielęgniarz, byli ze mną w karetce. Jechała bardzo szybko. Po kilkuset metrach, syrena karetki się popsuta. Trasa, którą normalnie pokonuje się w co najmniej pół godziny, zajęła 8 minut i to w rzymskim ruchu ulicznym! W czasie drogi Ojciec Święty bardzo cierpiał i modlił się coraz bardziej słabnącym głosem. Nie wymówił ani jednego słowa rozpaczy czy urazy, jedynie słowa głębokiej modlitwy, płynącej z wielkiego cierpienia. Później Ojciec Święty powiedział mi, że zachował przytomność aż do przyjazdu do szpitala, i tam dopiero ją stracił. Sakramentu Chorych udzieliłem Ojcu Świętemu tui przed samą operacją. Operacja zaczęła się przed godziną 18. Operował profesor Crucitti, asystowali mu: profesor Manni, reanimator, kardiolog doktor Manzoni, internista doktor Breda i lekarz z Watykanu”.
Podczas przygotowań do operacji stwierdzono, że stan Papieża jest krytyczny. Ojciec Św. stracił trzy czwarte krwi, ciśnienie spadło do stanu alarmującego. Puls był prawie niewyczuwalny. Zgon mógł nastąpić w każdej chwili z powodu wykrwawienia. Nadzieja stopniowo zaczęła wracać, kiedy podczas operacji okazało się, że żaden z ważnych dla życia narządów nie został naruszony. Operacja była bardzo skomplikowana. Trwała około 5 godz. Trzeba było oczyścić jamę brzuszną, wyrównać skutki utraty krwi, w kilku miejscach zaszyć okrężnicę oraz wyciąć 55 cm jelit.
Kiedy Papieża przywieziono do szpitala, wszystko było gotowe do operacji, ale przecież trzeba również przygotować i rannego. To wszystko rozgrywało się w kilku minutach pomiędzy życiem a śmiercią! Podczas gdy zwożono umierającego z dziesiątego piętra do sali operacyjnej na dziewiątym piętrze, na wszystkie strony wysyłano naglące wezwania do profesora Crucitti, któremu cudem udało się dotrzeć na czas do kliniki Gemelli.“Kiedy wjechałem na dziewiąte piętro – wspomina profesor – zakonnica zawołała do mnie: Prędko! Prędko!” Asystenci i siostry dosłownie rzucili się na mnie, Żeby ze mnie zedrzeć marynarkę i spodnie, i włożyć mi strój do operacji, rozsiewając naokoło wszystko, co miałem w kieszeniach: klucze, bilon i portfel. Kiedy pobiegłem myć ręce, jeden wiązał mi na plecach fartuch, drugi wkładał mi operacyjne buty, a w tym samym czasie inny lekarz meldował mi z sali: “Ciśnienie 80, 70, spada dalej”. Kiedy wszedłem, narkoza już zaczęła działać, Papież spał, a ja miałem skalpel w ręce. Ekipa od nagłych wypadków zrobiła już wszystkie niezbędne zabiegi i miałem tylko jedną myśl: otwierać, otwierać, nie tracąc ani sekundy. Otwarłem. I zobaczyłem krew, mnóstwo krwi. Było jej może ze trzy litry w jamie brzusznej. Usuwaliśmy ją aspirując, wycierając i osuszając na wszystkie sposoby, dopóki nie ukazały się źródła krwotoku. Wtedy mogłem się zabrać do tamowania krwawienia. Z chwilą, gdy ranny nie tracił już krwi i transfuzja zaczęta działać, ciśnienie się podniosło. Teraz spokojnie mogliśmy prowadzić operację dalej. Zbadałem więc jamę brzuszną i zobaczyłem szereg ran. Były to liczne uszkodzenia j elita cienkiego i okrężnicy. Jedne powstały przez bezpośrednie obrażenie: przecięcie lub przedziurawienie pociskiem, inne przez pęknięcie. Krezka jelita cienkiego, ta błona, z której wychodzą naczynia krwionośne prowadzące do jelita cienkiego, była uszkodzona w wielu miejscach. Zrobiłem resekcję i konieczne zespolenia, przepłukałem otrzewną, założyłem szwy na esicy. Tam, w ostatniej części okrężnicy znajdowała się straszliwa rana, spowodowana bezpośrednio przejściem pocisku.
Po zatamowaniu krwawienia, skontrolowaniu akcji układu sercowo-naczyniowego i stwierdzeniu, jak poważne są rany, pomyślałem, że sytuacja wymaga z mojej strony przede wszystkim zimnej krwi. Będąc całkowicie świadomy trudności mojego zadania, byłem jednakże przekonany, że wynik będzie pozytywny. Żaden ważny dla życia organ jak: tętnica główna, tętnica biodrowa czy moczowód nie zostały naruszone. Pocisk przeszedł przez kość krzyżową po przebiciu przedniej ściany brzucha. Obficie krwawiący system żylny przed kością krzyżową sprawił nam wiele kłopotu: dla powstrzymania krwotoku musieliśmy go powlec wyjałowionym woskiem. Ale pocisk otarł się tylko o ważne narządy, których uszkodzenie mogłoby sprowadzić śmierć i wydawało się, że sąsiadujące z nimi ośrodki nerwowe nie ucierpiały. To było zupełnie zdumiewające.”
Kiedy operacja się zakończyła, Ojca Świętego przewieziono do sali reanimacyjnej, gdzie przebywał do 18 maja. W pierwszych dniach po operacji Ojciec Święty bardzo cierpiał, głównie z powodu drenów, ale w miarę upływu czasu wszystko powoli wracało do normy.
Po zakończeniu skomplikowanej operacji, prof. Crucitti stwierdził, że dziewięciomilimetrowa kula przeszła przez ciało Papieża nieprawdopodobnym torem, omijając wszystkie istotne dla życia organy, jakby prowadzona niewidzialną ręką. Przeszła o kilka milimetrów od tętnicy głównej. Jej uszkodzenie grozi natychmiastową śmiercią. Ominęła rdzeń kręgowy i inne istotne dla życia narządy. Jest to fakt, który nie da się wytłumaczyć w sposób naturalny. “To był prawdziwy cud i wiem, komu go zawdzięczam. Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadziła kulę”. Tak skomentował ten fakt sam Ojciec Święty. Zamach miał miejsce 13 maja, w rocznicę pierwszego objawienia się Matki Bożej w Fatimie. Nawet godzina i minuty się zgadzały.
Ks. biskup Dziwisz mówi, że “Ojciec Święty widział w tym wszystkim znak z nieba, a my łącznie z lekarzami, cud. Wydawało się, że wszystkim kieruje niewidzialna ręka. Nazajutrz po operacji Papież przyjął Komunię świętą. Następnego dnia już koncelebrował z nami, leżąc w łóżku. Ojciec Święty ani razu nie opuścił brewiarza. Pamiętam, że nazajutrz po zamachu jego pierwszym pytaniem po odzyskaniu przytomności było: Czy odmówiliśmy kompletę? Co wieczór odprawialiśmy Mszę św., a potem odmawialiśmy litanię do Matki Bożej. Ojciec Święty śpiewał razem z siostrami. Największym pragnieniem personelu była obecność na jego Mszy św. 23 maja lekarze podpisali komunikat, mówiący, że życiu chorego nie grozi już niebezpieczeństwo”.
W czasie pobytu w klinice Gemelli Jan Paweł II poprosił biskupa Hnilicę, aby dostarczył mu wszystkie dokumenty związane z objawieniami w Fatimie. Papież dokładnie przestudiował całą dokumentację. Kiedy opuszczał szpital, powiedział biskupowi Hnilicy: “zrozumiałem, że jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, od ateizmu, jest nawrócenie zgodnie z orędziem fatimskim.”
Niezwykle interesującą interpretację nieudanego zamachu na życie Ojca Świętego usłyszeliśmy z ust samego zamachowca Ali Agcy. Ojciec Święty odwiedził go w rzymskim więzieniu Rebibbia. Podczas rozmowy z Papieżem Ali Agca powiedział: “Jak to się stało, że Ojciec Święty ocalał? Ja wiem, że dobrze celowałem. Wiem, że strzał był zabójczy, śmiertelny… a pomimo to nie zabił. Dlaczego? Co to jest, co wszyscy powtarzają: Fatima?”.
Zamach na Ojca Świętego miał miejsce dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie, właśnie wtedy Matka Boża apelowała do wszystkich ludzi: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby poprawiła się i czyniła pokutę za swoje grzechy”.
Orędzie fatimskie jest jasne i jednoznaczne: aby uchronić ludzkość od samozagłady, konieczne jest nawrócenie, jej powrót do Boga. W pierwszą rocznicę zamachu Papież pojechał z pielgrzymką do Fatimy, aby podziękować za cudowne ocalenie życia. Powiedział wtedy: “Daty te spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby w tym miejscu podziękować Bożej Opatrzności… Jedna ręka wymierzała broń, a druga zmieniła kierunek kuli”. Ojciec Święty przypomniał, że przyjechał do Fatimy w tym celu, “by raz jeszcze w imieniu całego Kościoła wysłuchać orędzia, które 65 lat temu popłynęło z ust wspólnej Matki, zatroskanej o los swoich dzieci. Dziś to orędzie jest bardziej aktualne i naglące, niż kiedykolwiek. Jak bowiem nie patrzeć bez trwogi na falę sekularyzmu i permisywizmu, które jakże poważnie zagrażają podstawowym wartościom moralnych zasad chrześcijańskich?” W dramatycznych słowach Papież wyraził swój ból, “że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy, nie spotkało się i nie spotyka z takim przyjęciem jak powinno! O, Serce Niepokalane – wołał Ojciec Święty – pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które ciąży nad ludzkością i zamyka drogi ku przyszłości”.
13.07.1917 r. podczas objawienia w Fatimie Matka Najświętsza powiedziała: “Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci…” Natomiast 13.06.1929 r. objawiając się s. Łucji w Tuy oświadczyła: “Przyszła chwila, w której Bóg wzywa i Ojca Świętego, aby wspólnie z biskupami całego świata poświęcił Rosję memu Niepokalanemu Sercu, obiecując ją uratować za pomocą tego środka”.
W pamiętny dzień 25 marca 1984 roku Ojciec Święty, na placu św. Piotrą w Rzymie, w łączności z biskupami całego świata, dokonał aktu oddania całego świata i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, w obecności specjalnie przywiezionej na tę okoliczność do Rzymu figurki Matki Bożej z Fatimy. Dwustu kardynałów i biskupów obecnych w tym dniu na Placu św. Piotra razem z wiernymi zdawało sobie sprawę, że jest to wydarzenie, które według fatimskiego orędzia, może zmienić losy świata. Jan Paweł II dokonał tego aktu poświęcenia, aby przezwyciężyć potęgę zła, która zagraża całej ludzkości: “Moc tego poświęcenia – mówił Ojciec Święty – trwa przez wszystkie czasy, ogarnia wszystkich ludzi, ludy i narody, przewyższa zaś wszelkie zło, jakie duch l ciemności zdolny jest rozniecić w sercu człowieka i w jego dziejach: jakie też rozniecił w naszych czasach… Zawierzając Ci, o Matko, świat, wszystkich ludzi i wszystkie ludy… składam je w Twym macierzyńskim Sercu. O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości”. Po akcie oddania świata Maryi, Matce Kościoła, Ojciec Święty wręczył biskupowi z Fatimy wyjątkowy dar, mówiąc: “To jest pocisk wyjęty z mojego ciała 13 maja 1981 roku. Drugi zagubił się gdzieś na placu św. Piotra. Nie należy on do mnie, ale do Tej, która czuwała nade mną i mnie ocaliła. Niech ksiądz biskup zawiezie go do Fatimy i złoży w sanktuarium na znak mojej wdzięczności dla Najświętszej Maryi Panny, jako świadectwo wielkich dzieł Bożych”.
Dzień oddania całego świata Matce Najświętrzej stał się przełomowym w historii ludzkości. W krótkim czasie nastąpił upadek ZSRR, pierwszego w historii ateistycznego imperium zła, które za wszelka cenę chciało zniszczyć chrześcijaństwo. W Związku Radzieckim do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, zaczęły się zmiany zwane pierestrojką, które po kilku latach doprowadziły ostatecznie do upadku całego systemu komunistycznego.
REKLAMA
Związek Radziecki rozpadł się. Polska i inne kraje odzyskały niepodległość a wierzącym zostało przywrócone prawo do praktykowania swojej religii. Jesteśmy świadkami wielkiego cudu Matki Bożej, cudu zapowiedzianego w Fatimie.
13 maja 1994 r. Ojciec Święty przebywał na leczeniu w klinice Gemelli, po złamaniu szyjki kości udowej w prawej nodze. W tym dniu skierował wielkanocne orędzie do włoskich biskupów, w którym napisał: “Piszę te słowa dziś, 13 maja, z polikliniki Agostino Gemelli. Pozwólcie, Bracia umiłowani, że wrócę myślą do tego, co wydarzyło się przed 13 laty na Placu św. Piotra. Wszyscy pamiętamy ten moment, kiedy po południu oddano strzały do papieża, aby go zabić. Kula, która przebiła jamę brzuszną, znajduje się obecnie w Sanktuarium w Fatimie, pas przedziurawiony tą kulą znajduje się w sanktuarium na Jasnej Górze. To macierzyńska ręka kierowała torem kuli, a umierający papież, przewieziony pośpiesznie do kliniki Gemelli, został zatrzymany na progu śmierci. We wrześniu ubiegłego roku, kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w Sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: “Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! Do zdrowia powróciłaś cudem!” Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał.”
W kontekście tych wszystkich wydarzeń niezwykłe znaczenie i wagę ma oświadczenie kard. Sodano po Mszy św. beatyfikacyjnej fatimskich Pastuszków Franciszka i Hiacynty 13.05.2000 r. “Ojciec Święty – stwierdził kardynał – po zamachu 13 maja 1981 uznał za rzecz oczywistą, że “macierzyńska ręka kierowała biegiem kuli, dzięki czemu znajdujący się w agonii Papież” zatrzymał się na progu śmierci”. Z okazji wizyty biskupa Leirii i Fatimy w Rzymie Papież postanowił przekazać kulę, którą po zamachu znaleziono w wiozącym go samochodzie, przekazać Sanktuarium Fatimskiemu. Została ona z inicjatywy biskupa umieszczona w koronie figury Matki Boskiej Fatimskiej.
Dalsze wydarzenia 1989 roku przyniosły tak w Związku Radzieckim, jak i w licznych państwach Europy Wschodniej upadek szerzącego ateizm reżimu komunistycznego. Także za to Papież dziękuje z głębi serca Najświętszej Dziewicy. Jednak w innych częściach świata ataki na Kościół i chrześcijan oraz związane z tym cierpienia nie ustały. Nawet jeśli wydarzenia, do których odnosi się trzecia część tajemnicy fatimskiej, zdają się należeć do przeszłości, to wypowiedziane przez Matkę Bożą na początku dwudziestego wieku wezwanie do nawrócenia i pokuty dziś nadal zachowuje aktualność. Maryja przekazując swoje orędzia, zdawała się ze szczególną przenikliwością odczytywać znaki czasu, znaki naszego czasu. Jej naglące wezwanie do pokuty nie jest niczym innym, jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia.
M.P./Miłujcie się! 5-8/2000
______________________________________________________________________________________________________________
Zamach na Jana Pawła II – wstrząsające pamiątki wydarzenia sprzed ponad 40 lat
fot. Damian Klamka/East News | wikipedia
***
Dziś, 13 maja mijają 43 lata od zamachu na Jana Pawła II. W wielu miejscach w Polsce i poza granicami, przechowywane są różnego rodzaju przedmioty związane z tym dramatycznym wydarzeniem: przestrzelona sutanna, pocisk, który ranił papieża, pistolet, z którego strzelał Mehmet Ali Agca. Te szczególne pamiątki – z których część z uwagi na ślady krwi mają charakter relikwii – przechowywane są m.in. w Wadowicach, Krakowie i portugalskiej Fatimie.
Sutanna
Jednym z niemych świadków wydarzenia sprzed ponad 40 lat jest sutanna, którą papież miał na sobie w czasie zamachu. Można ją zobaczyć w sanktuarium św. Jana Pawła II na krakowskich Białych Morzach, gdzie spoczywa w szklanej gablocie. Podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. przy przestrzelonej sutannie, noszącej ślady krwi zatrzymywali się pielgrzymi z całego świata.
Tę niezwykłą relikwię przekazał sanktuarium kard. Stanisław Dziwisz 13 maja 2015 roku, a więc w 34. rocznicę zamachu. „Trudno ją było dłużej trzymać w domu. Trzeba było ją przekazać w miejsce, w którym będzie przechowywana. Niech będzie świadkiem tego zamachu, ale też świadkiem wielkości Jana Pawła II” – mówił kard. Stanisław Dziwisz. Od tego czasu sutanna wystawiona jest na widok publiczny w jednej z kaplic górnego kościoła sanktuarium św. Jana Pawła II, będącego częścią papieskiego Centrum „Nie lękajcie się!”. Znajduje się ono na obszarze dawnych Zakładów Sodowych „Solvay”, a więc w miejscu związanym z latami młodości Karola Wojtyły.
Pas
Natomiast w skarbcu sanktuarium na Jasnej Górze przechowywany jest przestrzelony i noszący ślady krwi i pocisku, biały pas sutanny Jana Pawła II. Pas po raz pierwszy publicznie pokazano pielgrzymom 4 czerwca 2004 r. w Kaplicy Matki Bożej. Umieszczono go w specjalnej, pancernej i przeszkolonej szkatule w ołtarzu jasnogórskim po lewej stronie, tuż przy Cudownym Obrazie Matki Bożej.
Kaseta, w której zawisł papieski pas, wykonana jest ze stali ozdobionej srebrem. Oglądanie pasa umożliwia kryształowa, hartowana szyba, chroniąca jednocześnie pas przed światłem i ciepłem. Kaseta waży ponad 20 kilogramów. Wieńczy ją wykonany ręcznie ze srebrnej blachy herb papieski Jana Pawła II połączony z elementami kluczy i tiary. Na wstędze widnieje napis: „Totus Tuus”. Wykonawcami kasety są Lech Dziewulski wraz z Markiem Ganewem z Krakowa.
W czasie uroczystości udostępniania pielgrzymom tego niezwykłego przedmiotu, odtworzono nagranie słów, które Jan Paweł II wypowiedział na Jasnej Górze 19 czerwca 1983 r.: „W dniu 13 maja minęło dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na Placu Św. Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia. Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny”.
Podkoszulek
Dopiero w 2000 roku Anna Strenghellini, przełożona pielęgniarek na sali operacyjnej Polikliniki Gemelli wyciągnęła cenną pamiątkę i przekazała ją do domu prowincjalnego Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, z którym od lat była związana. Pani Strenghellini pełniła dyżur tamtego pamiętnego dnia. Już po operacji ciężko rannego papieża, porządkując narzędzia chirurgiczne, zobaczyła na posadzce jego zakrwawiony podkoszulek. Zawinęła go w gazę i przechowywała w szafie.
Dziś cenna relikwia jest eksponowana w domowej kaplicy szarytek przy via Francesco Albergotti 75 w Rzymie. Na zakrwawionej bieliźnie widoczne są trzy otwory od kuli (najwidoczniej podkoszulek musiał być zagięty, że pocisk zostawił tyle śladów) a tuż przy metce zachowały się inicjały „JP” wyhaftowane czerwoną nitką przez posługujące papieżowi siostry zakonne.
Pistolet
W Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach przechowywany jest m.in. oryginalny pistolet Browning HP kaliber 9mm, z którego Ali Agca strzelał do papieża. Broń wypożyczona przez rzymskie muzeum kryminologii jest jednym z przedmiotów wzbudzających największe zainteresowanie wśród zwiedzających muzeum w Wadowicach. 12 maja, broń, wypożyczoną przez rzymskie muzeum kryminologii będzie można zobaczyć podczas specjalnej prezentacji na dziedzińcu Muzeum.
W 2017 r. minister sprawiedliwości Republiki Włoskiej na prośbę wadowickiej placówki, postanowił, że pistolet pozostanie na kolejne pięć lat w depozycie polskiego muzeum. „To trudna pamiątka. Z jednej strony jest narzędziem zbrodni, ale i świadectwem wielkości i świętości Jana Pawła II, który przebaczył zamachowcowi jeszcze w drodze do szpitala” – mówił ówczesny dyrektor Muzeum ks. Jacek Pietruszka.
W tej samej placówce można zobaczyć garnitur szefa watykańskiej ochrony Francesco Pasanisiego, który własnym ciałem osłaniał rannego Papieża przed kolejnymi strzałami. Na spodniach do dzisiaj widoczne są ślady papieskiej krwi.
Ponadto w Wadowicach prezentowane są sprzęty z pokoju szpitalnego z Polikliniki Gemelli, w którym papież przebywał w czasie swoich pobytów w tej klinice: łóżko, szafka nocna, przeszklona szafka na leki oraz dwa krzesła.
Kula
Kulę, która go raniła, Jan Paweł II przekazał sanktuarium maryjnemu w Fatimie, dokąd przybył z dziękczynną pielgrzymką dokładnie w pierwszą rocznicę zamachu, 13 maja 1982 r. Pocisk umieszczono w koronie wieńczącej figurę Matki Bożej. Papież uważał, że właśnie Fatimskiej Pani zawdzięcza swoje życie.
Zamach nastąpił co do minuty o tej samej porze, co pierwsze objawienie Matki Bożej w Fatimie: o godz. 17.19. Nawiązując do tego faktu Papież powiedział: „Nie wiem, kto włożył pistolet w rękę strzelca, wiem jednak, kto zmienił lot kuli”. W 1991 r., podczas kolejnego pobytu w Fatimie, u stóp figury Matki Bożej powiedział: „Byłaś mi Matką zawsze, a w sposób szczególny 13 maja 1981 r., kiedy czułem przy sobie Twoją opiekuńczą obecność”.
Kilka dni po zamachu Jan Paweł II polecił swoim najbliższym współpracownikom przygotowanie i dostarczenie sobie do szpitala wszelkich materiałów i dokumentów dotyczących trzeciej, nieujawnionej jeszcze wówczas, tajemnicy fatimskiej. Ujawniono ją dopiero w 2000 r.. Tekst ten mówił o „ubranym na biało biskupie, który krocząc z trudem ku krzyżowi wśród ciał zabitych męczenników [głównie duchownych i zakonnic], pada na ziemię jak martwy, rażony strzałami z broni palnej”. Według interpretacji watykańskiej, wizja ta dotyczyła zamachu na Jana Pawła II.
Miejsce…
Kule zamachowca dosięgły Papieża gdy papamobile znajdował się mniej więcej w połowie Placu św. Piotra, po prawej stronie patrząc na bazylikę. Miejsce to upamiętnia kwadratowa tabliczka z białego marmuru, wmontowana w bruk. Widnieje na niej herb Jana Pawła II i data zamachu zapisana w cyfrach rzymskich: XIII V MCMLXXXI.
“Byłem właściwie po tamtej stronie”
W książce “Pamięć i tożsamość” wydanej niedługo przed śmiercią Jana Pawła II, papież wspominał: „Agca wiedział, jak strzelać i strzelał z pewnością bezbłędnie. Tylko że jak gdyby ‘ktoś’ tę kulę prowadził. (…) Pamiętam tę drogę do szpitala. Zachowałem jeszcze przez pewien czas świadomość. Miałem poczucie, że przeżyję. Cierpiałem, był powód do strachu, ale miałem taką dziwną ufność (…) . Byłem już właściwie po tamtej stronie. (…) Na Boże Narodzenie 1983 roku odwiedziłem zamachowca w więzieniu. Długo ze sobą rozmawialiśmy. Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą,że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Acy nie dawało spokoju pytanie: jak to się stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swojego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać?
opr. Tomasz Królak / pz | Warszawa Ⓒ Ⓟ/e-Kai
______________________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK – 16 MAJA
DZIEŃ ŚWIĘTGO ANDRZEJA BOBOLI
JEDNEGO Z GŁÓWNYCH PATRONÓW POLSKI
Witraż św. Andrzeja Boboli, autorstwa Adama Bunscha, w kościele Polskiej MIsji Katolickiej na Devoni w Londynie – poświęcony “utraconym” Polskim Ziemiom Wschodnim. Dominikanin o. Alojzy Korzeniewski w roku 1819 w Wilnie doświadczył “objawienia” św. Andrzeja Boboli, który go zapewnił, że po “wielkiej wojnie” Polska, to co utraciła przez rozbiory, odzyska.
______________________________________________________________
Św. Andrzej Bobola
i jego oryginalny styl „autopromocji”
św. Andrzej Bobola jest m.in. patronem jedności Kościoła.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Jak to możliwe, że ktoś, o kim pamięć całkiem zaginęła, jest dziś patronem Polski?
Był rok 1819. Napoleon dożywał swoich dni na Wyspie Świętej Heleny, a Polska nieodwołalnie już, wydawało się, utraciła niepodległość. Car zawładnął znaczną częścią dawnej Rzeczpospolitej i wprowadzał swoje porządki. Boleśnie odczuło je wielu patriotów, wśród nich dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, któremu carska administracja zakazała prowadzenia duszpasterstwa i publikowania tekstów. Którejś nocy znękany zakonnik modlił się w klasztorze w Wilnie do Andrzeja Boboli. Zawierzał męczennikowi sprawę zniewolonej ojczyzny. Wtem ujrzał postać w jezuickim stroju, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Przybysz wskazał na okno, za którym o. Alojzy ujrzał walczące ze sobą wielkie armie wielu różnych państw. „Kiedy ludzie doczekają takiej wojny, za przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja zostanę jej głównym Patronem” – powiedział.
Zapomniany, ale…
Dziwne były drogi, jakimi rozwinął się kult św. Andrzeja Boboli. Gdyby odbywało się to tylko według ludzkich zasad, nie byłoby żadnego kultu, bo ludzie zwyczajnie by o tym człowieku nie wiedzieli. Owszem, za życia był dość znaną postacią – prawdopodobnie to on był autorem tekstu ślubów króla Jana Kazimierza, które monarcha złożył we Lwowie 1 kwietnia 1656 r., oddając królestwo pod opiekę Maryi. Głośna była jego działalność misyjna na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej. To ona przyniosła mu przydomek „duszochwat”. Słynął jako płomienny kaznodzieja, znakomity spowiednik i wychowawca młodzieży. Nazywano go też apostołem Pińszczyzny, bo w okolicy Pińska zbierał najobfitsze owoce swojej działalności. Jednocześnie jednak właśnie ta działalność wywołała nienawiść prawosławnych Kozaków, którzy w maju 1657 r. najechali Janów Poleski i urządzili masakrę tamtejszych Polaków i Żydów. W pobliskiej wsi pojmali Andrzeja Bobolę, przywlekli go na janowski rynek i znęcali się nad nim w sposób tak bestialski, że trudno z tym porównać jakikolwiek inny znany opis męczeństwa. W końcu Kozacy dobili go szablą. Nieludzko zmaltretowane ciało męczennika pochowano w Pińsku. Minęły lata i zatarła się pamięć o tych strasznych wydarzeniach. I tak by pewnie zostało, gdyby sam Bobola nie przypomniał o sobie. Konkretnie w nocy z 16 na 17 kwietnia 1702 roku ukazał się o. Marcinowi Godebskiemu, rektorowi pińskiego kolegium jezuickiego. Zakonnik zamartwiał się właśnie sytuacją państwa polskiego i związanymi z tym zagrożeniami dla kolegium i jego mieszkańców. Wtedy ujrzał nieznajomego zakonnika o miłej powierzchowności, otoczonego nieziemskim blaskiem. Ten wyrzucił Godebskiemu, „że szuka protektorów tam, gdzie ich znaleźć niepodobna”, po czym obiecał opiekę nad kolegium, jeśli rektor poleci odszukać jego, Andrzeja Boboli, ciało, pochowane w krypcie pod kościołem i złoży je w nowej trumnie. Nie było to łatwe zadanie, ale gdy miejscowy zakrystian – także w nadprzyrodzony sposób – otrzymał wskazówki, gdzie należy szukać, znaleziono trumnę z napisem: „O. Andrzej Bobola TJ umęczony i zabity przez Kozaków”. Gdy ją otwarto, okazało się, że – choć minęło 45 lat – ciało męczennika wygląda tak, jakby dopiero co zostało pochowane, bez oznak rozkładu. To było samo w sobie zdarzenie cudowne. W ten sposób kult Andrzeja Boboli zaczął się szybko rozwijać. Zebrano i zabezpieczono świadectwa o życiu i śmierci Boboli. W 1712 roku biskup łucki otworzył proces informacyjny w swojej diecezji. Ukazał się drukiem pierwszy życiorys męczennika.
Kręte drogi
W 1728 roku Rzym orzekł autentyczność dowodów świętości, męczeństwa i cudów sługi Bożego. W maju 1730 roku dokonano oględzin ciała z udziałem lekarzy. W dalszym ciągu było ono giętkie i elastyczne, wciąż było też widać zakrzepłą krew. Nie wydzielała się woń właściwa rozkładającym się zwłokom. Lekarze zeznali pod przysięgą, że zachowanie ciała w takim stanie, w wilgoci i w sąsiedztwie wielu rozkładających się zwłok, jest wytłumaczalne jedynie ingerencją nadprzyrodzoną. W 1736 roku rozpoczął się proces apostolski w Kongregacji Obrzędów. Tu jednak nowy promotor wiary, kard. Ludwik de Valentibus, poddał krytyce zebrany materiał i wyraził wątpliwość co do zasadności uznania śmierci Boboli jako męczeństwa za wiarę. Proces utknął na długie lata, a kasata zakonu jezuitów, zdawało się, sprawę zamknęła. Tylko w Polsce, a zwłaszcza w Pińsku, trwał kult męczennika.
W 1793 roku, po drugim rozbiorze Polski, Pińsk zagarnęła Rosja. Caryca przekazała świątynię z grobem Boboli w ręce mnichów prawosławnych. Ci uszanowali relikwie, ale widząc, że przy jego trumnie modlą się nawet prawosławni, zamknęli kryptę. W 1808 roku reaktywowani jezuici uzyskali zgodę cara na przeniesienie ciała Boboli do Połocka. „Mamy tu w kolegium połockim drogocenny skarb, święte nienaruszone ciało Wielebnego Męczennika Andrzeja Boboli. Jak droga była przed Bogiem męczeńska śmierć tego Wyznawcy, to stwierdzają cuda tak liczne, że nosi on miano Cudotwórcy Polskiego” – pisał w 1809 roku kleryk Jan Rootham, późniejszy generał jezuitów. Dziesięć lat później dominikanin o. Alojzy Korzeniewski usłyszał w wizji zapowiedź wskrzeszenia Polski i o roli męczennika jako patrona Polski.
Triumf
Do spełnienia się proroctwa miało minąć prawie sto lat. Z czasem zyskało ono wśród Polaków rozgłos, podobnie jak postać samego Andrzeja Boboli. Notowano liczne świadectwa otrzymanych łask za jego wstawiennictwem. Wobec rosnącej popularności męczennika, w 1826 r. wznowiono jego proces beatyfikacyjny. W 1853 roku Pius IX zaliczył Andrzeja Bobolę do grona błogosławionych.
Po beatyfikacji we francuskiej i w polskojęzycznej prasie ukazał się opis wizji, którą 27 lat wcześniej miał o. Alojzy Korzeniewski. Nikt nie mógł wtedy wiedzieć, że przyjdzie taki czas, gdy mocarstwa, które podzieliły się Rzeczpospolitą, rzucą się sobie do gardeł i zduszą się wzajemnie. Jedyny taki moment nastał w 1918 roku, gdy zakończyła się wielka wojna – i Polska go wykorzystała.
Relikwie jednak nie zaznały spokoju. W 1922 roku bolszewicy wywieźli je do gmachu Wystawy Higienicznej Ludowego Komisariatu Zdrowia w Moskwie. Rok później, staraniem Piusa XI, Rosjanie oddali ciało Boboli, które zostało przewiezione do Rzymu. Wobec rosnącej popularności męczennika wszczęto jego proces kanonizacyjny. Dzień kanonizacji Andrzeja Boboli, 17 kwietnia 1938 roku, był największym wydarzeniem religijnym dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Jego zwieńczeniem było sprowadzenie relikwii z Rzymu do Polski w czerwcu tego samego roku. Ciało spoczęło u jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Dziś znajduje się tam sanktuarium św. Andrzeja Boboli.
Jest jeszcze drugie sanktuarium męczennika pińskiego – w jego rodzinnej miejscowości, Strachocinie koło Sanoka. I tu także Bobola wzbudził kult osobiście. W minionym wieku pokazywał się tamtejszym kapłanom, aż dopiero proboszcz ks. Józef Niźnik w 1987 roku zadał zjawie pytanie, kim jest. Święty przedstawił się, po czym wyraził życzenie: „Zacznijcie mnie czcić”. Rok później do Strachociny uroczyście sprowadzono relikwie męczennika, a w roku 2007 metropolita przemyski abp Józef Michalik podniósł tamtejszy kościół do rangi sanktuarium św. Andrzeja Boboli.
Patron
W 1999 roku prymas Polski kard. Józef Glemp zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na ogłoszenie św. Andrzeja Boboli kolejnym patronem Polski. W marcu 2002 roku Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów zatwierdziła decyzję polskiego episkopatu. Odtąd św. Andrzej jest czczony jako patron Polski, na równi ze św. Stanisławem Kostką, czyli jako tzw. patron drugorzędny. Głównymi patronami Polski są Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski i dwaj męczennicy – św. Wojciech i św. Stanisław ze Szczepanowa. Św. Andrzej Bobola patronuje też metropolii warszawskiej, diecezji łomżyńskiej, płockiej i warmińskiej, jest też drugorzędnym patronem archidiecezji wileńskiej. Ponadto św. Andrzej to patron jedności Kościoła i ewangelizacji w trudnych czasach.
Czy Andrzej Bobola zostanie zaliczony do grona „głównych” patronów Polski? Zważywszy burzliwe losy kultu Andrzeja Boboli i jego oryginalny styl, polegający na osobistym wzbudzaniu kultu, można przypuszczać, że święty nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, tym bardziej że ostatnie czasy znowu wyglądają na trudne.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Andrzej Bobola. Święty z charakterkiem
Obraz św. Andrzeja Boboli w kościele jezuitów w Poznaniu
***
W jaki sposób człowiek o trudnym charakterze, uciążliwy dla otoczenia, wybuchowy, z niewyparzonym językiem może osiągnąć świętość? Jak to udało się krewkiemu Andrzejowi Boboli? Odpowiedzi na to pytanie szukają Joanna i Włodzimierz Operaczowie, twórcy portalu poświęconego jezuickiemu świętemu.
Magdalena Dobrzyniak: Za co polubiliście św. Andrzeja Bobolę? Czy w ogóle da się lubić człowieka o tak wybuchowym temperamencie jak on?
Joanna Operacz: Można by pomyśleć: co możemy mieć wspólnego z zakonnikiem sprzed czterech wieków, w dodatku takim, który nie zostawił po sobie żadnych zapisków? A jednak możemy powiedzieć, że się z nim zaprzyjaźniliśmy. W dodatku jak mówimy różnym znajomym o Andrzeju Boboli, często słyszymy coś w stylu: „O, to mój ulubiony święty!”.
Włodzimierz Operacz: Mnie urzekło w nim „ludzkie oblicze” – człowieka z początkowo trudnym charakterem, uciążliwego dla otoczenia, wybuchowego, z niewyparzonym językiem. Ale właśnie takiego człowieka powołał Bóg do zakonu. A po latach ciężkiej pracy nad sobą Andrzej wykorzenił wady wynikające z temperamentu i szlacheckiego pochodzenia. Pod koniec jego życia przełożeni pisali o nim, że przyciąga ludzi miłym usposobieniem. Dalej pozostał cholerykiem i szlachciurą, ale kto wie, czy to właśnie nie jego upór, twardy charakter i zaciętość nie pomogły mu wytrwać w chwili męczeństwa.
Można w jego życiu odkryć przepis na świętość zdobywaną mimo trudnego charakteru – a może dzięki niemu?
WO: Ojciec Jan Poplatek, współbrat św. Andrzeja, który dokładnie przebadał wszystkie dokumenty na jego temat, napisał, że męczeństwo Boboli to „purpurowy kwiat róży zakwitającej na krzewie długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym”. Na przykładzie Andrzeja Boboli widać, że świętość to niekoniecznie miły i zgodny charakter, ale miłość do Boga i ludzi i wierność powołaniu. Kiedy Andrzej tuż po święceniach został skierowany do kościoła w Nieświeżu, był niezadowolony z tego przydziału, nieadekwatnego do jego oczekiwań. Swoje rozczarowanie wyartykułował na tyle dobitnie, że zostało to odnotowane w jego aktach zakonnych. Ale jednak oddał się wyznaczonej pracy z wielką gorliwością i sumiennością i doprowadził do nawrócenia setki osób – co również nie umknęło przełożonym.
Duchowość ignacjańska w kontekście charakteru „terrorysty” służyła raczej temperowaniu temperamentu czy zaprzęgnięciu go w dojrzewanie wiary i jego relacji z Bogiem i ludźmi?
WO: Zdecydowanie to drugie! Duchowość ignacjańska jest na tyle uniwersalna, że potrafi ukierunkować każdego człowieka, niezależnie od tego, jaki ma charakter i sytuację życiową, na jego ostateczny cel, czyli zbawienie. Święty Ignacy Loyola nadał swojemu zakonowi rys „wojskowy”, w XVI, XVII i XVIII wieku wśród polskich jezuitów znajdziemy mnóstwo wybitnych indywidualności – kaznodziejów, pisarzy, naukowców, wynalazców, nauczycieli, działaczy społecznych… Dzisiaj chyba mało pamiętamy o tym, jak wielką rolę odegrali jezuici w Polsce przedrozbiorowej i jaki mieli wpływ na ukształtowanie się naszego narodowego charakteru.
„Prace służebne w kuchni i pielgrzymka żebracza” w czasie trzeciej probacji Boboli to trochę nie pasuje do wizerunku krewkiego mężczyzny z charakterem. Jak wyglądała ta ewolucja od awanturnika do skromnego zakonnika?
JO: Wyobraźmy to sobie. Młody człowiek, który zapewne do tej pory raczej był przyzwyczajony do bycia obsługiwanym, ma się zająć szorowaniem podłóg! A potem wyrusza w drogę pieszo, bez pieniędzy i bez zarezerwowanych noclegów, i idzie do ludzi, którzy nierzadko są wrogo nastawieni do duchowieństwa katolickiego. I w dodatku musi sobie wyżebrać jedzenie! To niezły „hardcore”! Ale w taki sposób kształtuje się charakter.
Jak wyjaśnić fakt, że człowiek o osobowości choleryka, zapewne niezjednującej mu przyjaciół, odnosił to, co dziś nazwalibyśmy „sukcesem duszpasterskim”?
WO: Andrzej miał, jak się zdaje, talent kaznodziejski – bo to się powtarza we wszystkich opiniach przełożonych. Był też bardzo dobrze wykształcony. Znał na przykład grekę i pisma ojców Kościoła, więc mógł z powodzeniem dyskutować z prawosławnymi. Miał też coś niezbędnego, czyli gorliwość. Nie zrażał się niewygodami ani przeciwnościami. Najwyraźniej zależało mu na zbawieniu ludzi. Kiedy wędrował po koszmarnie zaniedbanych religijnie, bagnistych terenach Polesia, gdzie w praktyce panowało pogaństwo, udało mu się doprowadzić do nawrócenia na katolicyzm co najmniej dwie wsie.
Jego nieustępliwość dawała się we znaki również po śmierci… nawet dominikaninowi się objawił, by o sobie przypomnieć! Taki upór to zaleta czy raczej przeszkoda na drodze po pokojowego współistnienia z ludźmi o różnych poglądach i zapatrywaniach na świat?
JO: Widać, że ludzie po śmierci nie tracą swojego charakteru i nadal są tacy jak za życia. Andrzej Bobola w niebie najwyraźniej nie stracił swojej gorliwości, ale też innych cech charakteru, takich jak wytrwałość czy stanowczość. Widać to w jego zachowaniu, kiedy po śmierci ukazywał się różnym ludziom. Po raz pierwszy zjawił się jezuicie o. Marcinowi Godebskiemu w Pińsku w 1702 r. i obiecał, że otoczy opieką zakon i miasto, zagrożone przez wojska grasujące po okolicy. Trochę robił mu wyrzuty – że nie szuka pomocy tam, gdzie może ją znaleźć, czyli u Boga. Poprosił o odnalezienie i wyeksponowanie trumny z jego ciałem. Drugi raz przyszedł do wspomnianego dominikanina o. Alojzego Korzeniewskiego w 1819 r. w Wilnie i zapowiedział, że Polska odzyska wolność po wielkiej wojnie, a on zostanie jej patronem. Trzecia taka sytuacja miała miejsce całkiem niedawno, w latach 80. XX w., kiedy przez kilka lat „straszył” na plebanii w Strachocinie proboszcza parafii, ks. Józefa Niżnika. Kiedy wreszcie ksiądz odważył się zapytać „zjawę”, kim jest i czego chce, usłyszał: „Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Dopiero później się okazało, że Bobola pochodził z tej właśnie miejscowości.
Gdzie byście go umieścili w obecnym krajobrazie polskiego katolicyzmu? Byłby gwiazdą YouTube’a, rozchwytywanym i popularnym kaznodzieją, kontrowersyjnym z powodu jednoznacznych poglądów kapłanem, czarnym charakterem czy… dziwakiem? A może kimś zupełnie innym?
WO: To ciekawe pytanie… Moim zdaniem, gdyby Bobola przeniósł się w nasze czasy, byłby zaskoczony indywidualizmem dzisiejszych duszpasterzy, który powoduje rozproszenie sił i osłabienie oddziaływania duszpasterskiego. Pewno próbowałby połączyć te wysiłki i nadać im pewne ramy. Wielki sukces jezuitów polegał na tym, że stworzyli oni „machinę”, która działała w sposób zaplanowany, przemyślany i zorganizowany. Kiedy oglądam różnych internetowych duszpasterzy na YouTube, zawsze sobie myślę, że szkoda, że każdy sobie rzepkę skrobie. Kiedy Bobola wyruszał na misje, np. w okolice Pińska, nie szedł sam, tylko zwykle z jednym albo dwoma współbraćmi. Kontynuowali oni to, co udało się zrobić poprzednikom, a po powrocie składali dokładne sprawozdania z tego, gdzie byli i co udało im się zrobić.
JO: A ja myślę, że raczej byłby skromnym księdzem – pobożnym, gorliwym, oddanym ludziom. Pewno spędzałby długie godziny w konfesjonale i miał czas dla każdego. Nie byłby żadną gwiazdą czy postacią kontrowersyjną. Jednak w jego historii rzuca się w oczy to, że jego „kariera” zaczęła się dopiero po śmierci.
Andrzej Bobola może być patronem dla różnych trudnych charakterków? Jaką nadzieję przekazuje ludziom, którzy zmagają się ze słabościami i wadami wybuchowej, skłonnej do napadów złości osobowości? Którędy wiedzie dla nich droga do świętości według temperamentnego jezuity?
WO: Jak najbardziej! Mógłby być np. patronem terapeutów i wszystkich, którzy zmagają się z trudnościami charakterologicznymi czy emocjonalnymi. Każdy, kto znajduje się w takiej sytuacji, może się śmiało zwracać do niego o pomoc – bo Andrzej na pewno go zrozumie. W końcu wie, jak to jest.
JO: Może dlatego tak nas urzekł? My oboje też mamy trudne charaktery, zwłaszcza ja [śmiech]. A mówiąc bardziej serio – myślę, że tym właśnie Andrzej Bobola przyciąga ludzi do siebie. W końcu każdy ma cechy, z którymi chciałby się uporać. Czasami próbujemy patrzeć i mówić o świętych w sposób cukierkowy – jako o ludziach zawsze potulnych i układnych. W życiorysach świętych czytamy, że jeśli musieli się oni czymś zmagać, to tylko z zewnętrznymi przeciwnościami. Może ludzie bez wad istnieją, ale na pewno wszyscy tacy nie jesteśmy. Ale to nie jest przeszkoda na drodze do świętości. Przeciwnie – to pewien „front” walki duchowej.
Joanna i Włodzimierz Operaczowie stworzyli i prowadzą portal AndrzejBobola.info, są autorami książki “Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”.
Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK – 17 MAJA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
________________________________________________________
GODZ. 17.00 – SPRZĄTANIE KOŚCIOŁA (CHĘTNI MILE WIDZIANI)
OD GODZ. 18.00 – GODZINNA ADORACJA PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM
NABOŻEŃSTWO MAJOWE I MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
MSZA ŚW. O GODZ. 19.00
_____________________________________________________________
SOBOTA – 18 MAJA
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
GODZ. 10.00 – SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM
***
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 17.00 – MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW. I NABOŻEŃSTWO MAJOWE
MSZA ŚW. WIGILIJNA Z NIEDZIELI O GODZ. 18.00
PO MSZY ŚW. – MODLITWA RÓŻAŃCOWA W INTENCJI POKOJU W LUDZKICH SERCACH
____________________________________________________________________
19 MAJA
UROCZYSTOŚĆ ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO
OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU, MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.
MSZA ŚW. O GODZ. 14.00
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
Andrei del Verrocchio “Chrzest Chrystusa” | Fot. Wikipedia
***
Kim jest Duch Święty? 7 biblijnych faktów
Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika.
Niewątpliwie Duch Święty to najbardziej tajemnicza Osoba Trójcy Świętej. W Starym Testamencie Lud Izraela najpierw doświadczył objawienia Boga jako Stworzyciela i Ojca. W Nowym Testamencie uczniowie Jezusa zrozumieli w końcu, że jest On Przedwiecznym Słowem i Synem Ojca. Natomiast pełnia objawienia Ducha Świętego to dopiero dzień Zielonych Świątek, ale przecież wciąż w potocznej świadomości religijnej pozostaje On niejako „na uboczu”. Przypomnijmy zatem kilka biblijnych faktów o Trzeciej Osobie Trójcy Świętej.
1. Tchnienie Boga, czyli?…
Pisarze Starego Testamentu na określenie Ducha Bożego używali terminu ruah, czyli tchnienie, powietrze, wiatr. Nikt z nas nie widzi wiatru, ale działanie wiatru można poznać po skutkach, jakie on sprawia. Wiatr przesuwa chmury, porusza drzewami, spiętrza fale (por. Ps 107, 25).
Duch Święty, tak jak wiatr, jest niewidoczny, nie można go zamknąć w żadnym pomieszczeniu ani zmierzyć, a jednak działa.
***
Tak samo oddech człowieka jest niewidoczny i ulotny, ale bez oddechu nie można żyć! Wiatr jako zjawisko atmosferyczne oznaczał zawsze potężną siłę, tchnienie zaś, czyli oddech, oznaczało życie.
W Starym Testamencie Duch Święty nie był jeszcze znany jako osoba. Jest to raczej tajemnicza moc Bożą, którą posługiwał się Bóg w dziele stworzenia i zbawienia. Czytamy, że „Jahwe ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2, 7). W zdaniu tym nie ma co prawda słowa „ruah”, ale opisana czynność (tchnienie), wskazuje, że znów chodzi o Ducha Jahwe. Człowiek ulepiony z prochu żyje, ponieważ Bóg przekazał mu swoje „tchnienie” (por. Iz 42, 5; Hi 33, 4). Ta moc Boża daje życie, ratuje i zbawia; działa często poprzez ludzi, biorąc ich w posiadanie i uzdalniając do szczególnych czynów.
Dopiero uważna lektura Nowego Testamentu ukazuje nam, że Duch Boży to nie jakaś siła, wiatr, tchnienie czy moc, ale Osoba Boża.
2. O co chodzi z tą gołębicą?
Kiedy byłem ostatnio z moją córką na Mszy Świętej dla dzieci, ksiądz wskazał na mozaikę ukazującą Chrzest Pański i zapytał:
– „Co pojawiło się nad głową Jezusa podczas chrztu w Jordanie?”.
Pewien chłopiec, przyjrzał się mozaice i odparł pytaniem na pytanie:
– „Chodzi o ten złoty krążek?”.
– „Nie, nie chodzi mi o aureolę! – zaprzeczył ksiądz – Spójrzcie wyżej! Tam jest unosząca się gołębica, czyli Duch Święty”…
Przyznam, że to stwierdzenie „gołębica, czyli Duch Święty” rozbawiło mnie bardziej niż słowa chłopca.
***
Ikonografia tak bardzo przyzwyczaiła nas do Ducha Świętego jako gołębicy, że pojawia się ona na obrazach przedstawiających zarówno Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, jak i Zesłanie Ducha Świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Doszło do tego, że nawet na obrazach ukazujących Trójcę Świętą widzimy Boga Ojca jako siwobrodego starca, Syna Bożego jako młodszą wersję Boga Ojca, a Ducha Świętego oczywiście jako unoszącą się między nimi białą gołębicę. Możemy rzecz jasna mówić, że to tylko wyobrażenie symboliczne, ale gdy słyszymy słowo „Duch Święty”, pewnie większość z nas ma właśnie pierwsze skojarzenie ornitologiczne.
Źródłem przedstawiania Ducha Świętego jako gołębicy są ewangeliczne opisy chrztu Chrystusa w Jordanie. Gwoli ścisłości Ewangelie nie mówią jednak, że Duch zstąpił na Jezusa jako gołębica, ale raczej porównują Jego zstąpienie do lotu gołębicy: Wtedy otworzyło się Mu niebo i zobaczył Ducha Bożego, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mt 3, 16); ujrzał niebo otwarte i Ducha, który zstępował na Niego jakby gołębica (Mk 1, 10); Ujrzałem Ducha, który zstępował z nieba jakby gołębica i pozostał na Nim (J 1, 32).
Jedynie Łukasz stwierdza nieco inaczej: „Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej jakby gołębica” (Łk 3, 22). Chyba chciał przez to podkreślić, że fakt ten był dostrzegalny i był prawdziwą teofanią, analogiczną do tych, jakie spotyka się w Starym Testamencie.
Prawdopodobnie Ewangelistom chodziło nie tyle o samego ptaka, co o jego sposób poruszania się. Niektórzy widzą tu nawiązanie do opisu stwarzania świata z Księgi Rodzaju i zdania, że Duch Boży unosił się nad wodami (hebr. Weruah Elohim merahefet al-pne hammajim – Rdz 1, 2).
W wersecie tym czasownik „unosił się” pochodzi od rdzenia haraf (krążyć, szybować), który opisywał lot ptaka nad gniazdem i pisklętami. Ten sam czasownik w Pwt 32, 11 oznacza czynność orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zachęcić do lotu. Wybór takiego terminu w Rdz 1, 2 z pewnością nie był przypadkowy. Duch Boży, czyli tchnienie Boga, unoszące się nad wodami, to symbol roztaczania opiekuńczych skrzydeł nad stwarzanym światem, oznacza twórczą moc Boga, przygotowującą chaos do życia. W tym kontekście Duch Święty, zstępujący jak gołębica na Jezusa, to znak inauguracji nowego stworzenia, którego Mesjasz napełniony Duchem Świętym, jest fundamentem i twórcą.
3. Mówił przez proroków i przemawia przez Pismo Święte
W wyznaniu wiary powtarzamy formułę, że Duch Święty „mówił przez proroków”. Ojcowie Soboru (381 r.), chcieli poprzez te słowa podkreślić misję, jaką realizował odwiecznie Duch Święty we wszechświecie i wśród ludzi. Prorocy oznaczają tu wszystkich, którzy mówili i działali w imieniu Boga.
Ten sam Duch natchnął autorów Biblii. Święty Paweł pisze, że „wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania” (2 Tm 3, 16). Natchnienie to polegało na tym, że „kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” (2 P 1, 21).
Ojcowie Kościoła porównywali natchnienie Biblii do stworzenia świata. Bóg nie tylko „na początku stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1, 1), ale ciągle podtrzymuje je w istnieniu. Podobnie Duch Święty – nie tylko działał przy powstawaniu Księgi, ale działa również w napisanej Księdze.
Stąd Pismo nie tylko jest natchnione Duchem Świętym, ale również dziś Nim tchnie. Myśl tę podjął Sobór Watykański II, ucząc, że Pismo „natchnione przez Boga (…) w wypowiedziach Proroków i Apostołów pozwala rozbrzmiewać głosowi Ducha Świętego” (KO 21).
4. Ciągle obecny w życiu Jezusa
Duch Święty towarzyszy Jezusowi od samego początku Jego wcielenia. Anioł Gabriel, wyjaśniając Maryi, w jaki sposób stanie się Matką Mesjasza, używa słów: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1, 35). Pismo Święte wyraźnie mówi, że Maryja „znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1, 18). Anioł wyjaśnia też Józefowi: „nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1, 20).
Jezus posiada Ducha od momentu swego poczęcia (por. Mt 1, 20; Łk 1, 35), jednak w chrzcie na nowo otrzymuje wylanie Ducha, namaszczenie Duchem Świętym, co potwierdza św. Piotr w przemówieniu w domu Korneliusza: „Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą Jezusa z Nazaretu” (por. Dz 10, 38). Wszyscy trzej synoptycy podkreślają, że zaraz po chrzcie to Ducha Święty wyprowadza Jezusa na pustynię, „aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1; por. Łk 4, 1; Mk 1, 12).
Po kuszeniu Jezus powraca „w mocy Ducha do Galilei”, aby nauczać (Łk 4, 14-15). Podczas czytania w synagodze Jezus odnosi do siebie fragment księgi Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19).
Ten, kto odważa się twierdzić, że moc Jezusa pochodzi od Szatana, bluźni przeciwko Duchowi Świętemu (por. Mk 3, 22-30), bo właśnie „mocą Ducha Świętego” Jezus wypędza złe duchy (Mt 12, 28).
Obecność Ducha Świętego widoczna jest w sposób szczególny w modlitwie Jezusa. Łukasz opowiada, że w momencie chrztu w Jordanie, „gdy [Jezus] się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego” (Łk 3, 21-22). Związek między modlitwą Jezusa a obecnością Ducha wyrażony jest również w słowach: „Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi” (Łk 10, 21).
5. Jest naszym Adwokatem i Rzecznikiem
Pewnego razu papież Franciszek nawiązał podczas homilii do zdarzenia ze swojego życia, kiedy był jeszcze proboszczem w parafii patriarchy San José w San Migiel i podczas Mszy Świętej dla dzieci w uroczystość Zesłania Ducha Świętego zapytał: „Kto wie, kim jest Duch Święty?” Wszystkie dzieci podniosły ręce, a jedno z nich odpowiedziało z powagą: „Paralitykiem!”.
Chodzi oczywiście o Parakleta. Trudne słowo, więc łatwo je pomylić.
Gdy Jezus zapowiada i obiecuje Ducha Świętego, nazywa Go właśnie Parakletem (J 14, 16. 26; 15, 26; 16, 7). Słowo „Parakletos” tłumaczy się zazwyczaj jako „Pocieszyciel”, ale tak naprawdę ten grecki termin nie ma adekwatnego polskiego odpowiednika.
Pochodzi od czasownika „parakaleo” (wzywam, proszę). Dosłownie oznacza: „Ten, który jest wzywany”. Można to oddać terminami: obrońca, adwokat, doradca, rzecznik, asystent, pomocnik, opiekun.
To ktoś, kto jest powołany, aby być u czyjegoś boku i stawać w jego obronie. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze — Ducha Prawdy (…); nie zostawię was sierotami” – mówi Jezus (J 14, 16). Dlaczego „innego”? Otóż w 1 J 2, 1 Parakletem nazwany jest także Chrystus, który wstawia się za nami. Współgra to ze słowami z Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…) Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?” (por. Rz 8, 31b-39).
6. Prowadzi nas do Prawdy
Jezus oznajmił Apostołom: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16, 12-13). Te słowa mówią o działaniu Ducha Świętego w Kościele. Jeśli Jezus jest drogą, to Duch jest przewodnikiem, prowadzącym po tej drodze. Jest nauczycielem, który strzeże prawdy i pomaga ją odróżnić od fałszu. Święty Paweł napisał: „Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3). Duch Święty podtrzymuje żywą pamięć Kościoła o dziełach dokonanych przez Jezusa, przekonuje świat o grzechu, czyli o konieczności zbawienia.
Nie przypadkiem w Credo właściwie jednym tchem mówimy: „wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny”. To właśnie Duch Święty współtworzy Kościół, jest źródłem wspólnoty, jego powszechności i świętości. Metropolita Ignatios IV Hazim z Laodycei w czasie ekumenicznego zjazdu w Uppsali w 1968 r. wypowiedział znamienne i często cytowane słowa:
Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia pozostaje martwą literą, Kościół jest tylko organizacją, władza – dominacją, misja – propagandą, liturgia – niczym więcej, jak tylko wspomnieniem, życie chrześcijańskie – moralnością niewolnika. Ale w Duchu Świętym: kosmos jest zmartwychwstały i wzdycha w bólach rodzenia Królestwa, Zmartwychwstały Chrystus jest tutaj, Ewangelia jest mocą życia, Kościół ukazuje życie Trójcy, władza jest posługą wyzwalania, misja jest Pięćdziesiątnicą, liturgia – pamiątką i zapowiedzią, ludzkie działanie jest przebóstwione.
7. Mieszka w nas
Właściwie każda modlitwa kierowana do Ducha Świętego, zaczyna się od tradycyjnych słów „Przyjdź!”. Ale przecież Duch Święty cały czas jest z nami, cały czas jest w Kościele, bo został dany Kościołowi na zawsze.
W Ewangelii Janowej czytamy, że Jezus po zmartwychwstaniu przyszedł do uczniów zgromadzonych w wieczerniku i pozdrowiwszy ich, „tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23).
Święty Paweł pyta Koryntian: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3, 16-17).
Należy to rozumieć w ten sposób, że w całym Kościele i w poszczególnych wiernych mieszka Duch.
Święty Ireneusz uważał nawet, że chrześcijanin składa się z ciała, duszy i Ducha Świętego (Adversus haereses V, 6,1). Inny fragment z 1 Listu do Koryntian mówi jeszcze dobitniej: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest” (1 Kor 6, 19).
Alonso Schökel stwierdził kiedyś, że chrześcijanina można przyrównać do Namiotu Spotkania na pustyni. Nosząc w sobie Świętego Ducha uświęcamy ten świat, który bez Boga staje się pustynią.
Nasze dziecięctwo Boże jest właśnie dziełem mieszkającego w nas Ducha Świętego, którego Paweł nazywa „Duchem przybrania za synów” (Rz 8, 15-16). To dlatego możemy zwracać się do Boga tym samym zawołaniem, jakim zwracał się do Niego Jezus, to znaczy mówić „Abba – Tatusiu!” (Mk 14, 36; Ga 4, 6-7).
Duch Święty jest także rękojmią naszego zmartwychwstania: „A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).
Roman Zając/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Stormseeker/ Unsplash
***
Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu.
Sprawdź, czy ich nie popełniasz!
Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu to jedyne grzechy, o których Jezus powiedział, że nie będą odpuszczone. Może je popełniać każdy z nas…
Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu to jedyne, które mogą nie zostać nam odpuszczone. Powiedział o tym sam Jezus Chrystus w Ewangelii:
„Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego”(Mk 3,28-29).
U św. Mateusza natomiast czytamy takie słowa Chrystusa:
„Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym(Mt 12, 31-32)
Św. Łukasz pisze bardzo krótko, ale treściwie o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu:
“Każdemu, kto mówi jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie przebaczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie przebaczone”.
Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu według Piusa XII
1. Grzeszyć zuchwale w nadziei miłosierdzia Bożego.
2. Rozpaczać albo wątpić o łasce Bożej.
3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej.
4. Zazdrościć lub nie życzyć bliźniemu łaski Bożej.
5. Mieć zatwardziałe serce na zbawienne natchnienia.
6. Umyślnie zaniedbywać pokutę aż do śmierci.
Jak je interpretować?
Pierwszy odnosi się do tego, gdy popełniam grzech ze świadomością, że Bóg jest dobry i miłosierny, więc i tak odpuści mi to, czego się dopuściłem. Taka postawa jest lekceważąca wobec dobroci Boga.
Drugi grzech natomiast pokazuje postawę zupełnie odwrotną od wyżej przedstawionej. Ten grzech ma miejsce wówczas, gdy żyję ze świadomością, że jestem tak złym człowiekiem, że tak dużo grzeszę, że nie ma dla mnie ratunku, że nie ma dla mnie zbawienia, że Bóg nie jest w stanie mnie ocalić. Za tym idzie to, że nie zmieniam swojej postawy i nie robię pokuty.
Trzeci grzech dotyczy sytuacji, w której świadomie odrzucam naukę kościoła. Przykładem takiej sytuacji jest, gdy mieszkam z chłopakiem przed ślubem mimo, że Kościół mówi, że to grzech. Tłumaczę sobie wówczas, że świat się zmienia i wszyscy tak robią, co nie zmienia faktu, że wciąż jest to grzech ciężki i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Czwarty dotyczy tego, by doceniać łaski, które Pan Bóg zsyła na mnie i na moją rodzinę, przyjaciół. Nie wolno patrzeć na sąsiadów, nieprzyjaciół, bo każdy dostaje tyle dobra, ile potrzebuje. Bóg dysponuje swoim miłosierdziem sprawiedliwie.
Piąty grzech dotyczy zamknięcia się na Boże znaki. Na przykład, Bóg bardzo często stawia na mojej drodze kogoś, kto robi wszystko, by zbliżyć mnie do Boga. Ja robię wszystko, by mu nie uwierzyć, nie zaufać, by nie iść tą drogą. Wówczas lekceważę to, co mówi do mnie Bóg, nie chcę nawrócenia, odrzucam je.
Ostatni grzech dotyczy sytuacji, w której nie odmawiam pokuty. Podczas każdej spowiedzi świętej, kapłan daje mi pokutę. Ważnym jest, by iść jak najszybciej odmówić ją w spokoju – wykonać to, co kapłan nam każe. Gdy tego nie robię, lekceważę dar, jakim jest spowiedź święta i nie chcę naprawić wyrządzonych przeze mnie krzywd.
***
Jan Paweł II o grzechach przeciwko Duchowi Świętemu
„Bluźnierstwo [przeciw Duchowi Świętemu] nie polega na słownym znieważeniu Ducha Świętego; polega natomiast na odmowie przyjęcia tego zbawienia, jakie Bóg ofiaruje człowiekowi przez Ducha Świętego”. (Dominum et Vivicantem, 46).
„Bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu polega więc w konsekwencji na radykalnej odmowie przyjęcia tego odpuszczenia, którego wewnętrznym szafarzem jest Duch Święty, a które zakłada całą prawdę nawrócenia, dokonanego przezeń w sumieniu. Jeśli Chrystus mówi, że bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu nie może być odpuszczone ani w tym, ani w przyszłym życiu, to owo „nie-odpuszczenie” związane jest przyczynowo z „nie-pokutą” — to znaczy z radykalną odmową nawrócenia się. (…)
„Bluźnierstwo” przeciw Duchowi Świętemu jest grzechem popełnionym przez człowieka, który broni rzekomego „prawa” do trwania w złu, we wszystkich innych grzechach, i który w ten sposób odrzuca Odkupienie. Człowiek pozostaje zamknięty w grzechu, uniemożliwiając ze swej strony nawrócenie — a więc i odpuszczenie grzechów, które uważa za jakby nieistotne i nieważne w swoim życiu”.
Stacja7.pl/źródła: ofm.krakow, onet
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Grant Whitty/Unsplash
***
Czym są grzechy ciężkie i kiedy je popełniamy?
Kościół daje nam pewne obiektywne kryteria oceny tego, czy dany czyn był grzechem i czy chodziło o grzech ciężki (zwany inaczej śmiertelnym), czy też o grzech lekki (zwany powszednim).
„Usiłując zrozumieć grzech — czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego — trzeba najpierw uznać głęboką więź człowieka z Bogiem” (KKK 386). Poza tą więzią można mówić o złu, o krzywdzie, o błędach, nawet o zbrodni — ale nie o grzechu. W pojęcie grzechu jest bowiem wpisane odniesienie do Tego, który, choć nieskończenie większy od nas, traktuje nas bardzo poważnie, niemal jak równych sobie.
Grzech a relacja z Bogiem
Problem w tym, że my najczęściej zauważamy tylko jeden kraniec tej więzi: nas samych. Kiedy zdarza nam się skrzywdzić drugiego człowieka, od razu widzimy owoce naszego czynu: ktoś cierpi, płacze, gniewa się… Jeśli nie jesteśmy ludźmi zatwardziałymi albo pozbawionymi empatii, spontanicznie odczuwamy żal za to, co zrobiliśmy.
Z Panem Bogiem jest inaczej: na skutek grzechu pierworodnego utraciliśmy zdolność spontanicznego, bliskiego kontaktu z Nim. Grzesząc, nie czujemy wcale, że Go ranimy. W konsekwencji, zastanawiając się nad tematem grzechu, skupiamy się na nas samych i na przykazaniach, które przekroczyliśmy; ewentualnie nad skrzywdzonym bliźnim, jeśli grzech był grzechem przeciwko bliźniemu. Kochający nas Bóg pozostaje gdzieś na drugim planie, a nieraz jest zupełnie niewidoczny.
Grzechy lekkie i ciężkie. Jak je odróżnić?
Świadomość tego, że w temacie grzechu nie możemy do końca zaufać temu, co czujemy, jest bardzo ważna przy rozróżnianiu grzechów ciężkich i lekkich. Często brak nam takiej świadomości, dlatego ciężar grzechu mylimy z intensywnością wstydu, który z jego powodu odczuwamy albo ze skalą dezaprobaty ze strony innych ludzi. Mamy rozregulowaną zdolność odczuwania grzechu: nie czujemy ciężaru tego co najcięższe (grzechy przeciw Bogu), a często przesadnie odczuwamy ciężar rzeczy błahych. W tej sytuacji, żeby pomóc nam we właściwym rozeznaniu, Kościół daje nam pewne obiektywne kryteria oceny tego, czy dany czyn był grzechem i czy chodziło o grzech ciężki (zwany inaczej śmiertelnym), czy też o grzech lekki (zwany powszednim).
W Katechizmie czytamy, że choć samo to rozróżnienie daje się zauważyć już w Piśmie Świętym (1 J 5, 16-17), definitywnie zostało ono sformułowane w tradycji Kościoła (KKK 1854). Grzech śmiertelny to ten, który niszczy miłość w sercu człowieka, podczas gdy grzech powszedni jedynie ją osłabia. Św. Tomasz z Akwinu mówił, że grzech śmiertelny jest jak śmiertelna rana, podczas gdy grzech powszedni — jak rana uleczalna. Człowiek może mieć w ciele wiele ran i żyć, ale wystarczy jedna śmiertelna, żeby umarł…
Grzech ciężki. 3 warunki
Aby grzech kwalifikował się jako ciężki, muszą być spełnione jednocześnie trzy warunki: poważna materia, pełna świadomość i całkowita zgoda. Pierwszy z warunków jest określony przede wszystkim przez dziesięć przykazań Bożych: po prostu już w samym Objawieniu znajdujemy wskazówkę, że pewne czyny są dla człowieka bardziej niszczące niż inne. „Ciężar grzechów jest większy lub mniejszy: zabójstwo jest czymś poważniejszym niż kradzież. Należy uwzględnić także pozycję osób poszkodowanych: czymś poważniejszym jest przemoc wobec rodziców aniżeli wobec kogoś obcego” (KKK 1858).
Drugi warunek ma wykluczyć wszystkie te sytuacje, kiedy człowiek nie wie, że to, co czyni, jest sprzeczne z prawem Bożym i/lub z podstawowymi zasadami wypisanymi w ludzkim sumieniu.
Z kolei trzeci warunek wyklucza przede wszystkim te przypadki, kiedy człowiek czyni zło przymuszony przez kogoś innego. Może on też dotyczyć działań dokonywanych pod presją emocji tak silnych, że niemożliwych do kontrolowania. Katechizm podaje jednak tutaj ważne uściślenie: „ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu” (KKK 1859).
Narzucone przez Kościół?
Wymienione trzy kryteria, a szczególnie pierwsze z nich, mogą z początku budzić opór jako coś narzuconego przez Kościół, a nie wypływającego z głębi naszego serca. Nauczanie Kościoła o grzechu nie jest bowiem opisem tego, co przeżywamy, ale pewną szkołą, systemem wychowawczym, który ma nam stopniowo otwierać oczy na piękno Bożej miłości i na brzydotę grzechu.
Im bardziej człowiek wzrasta w cnocie, tym jaśniej widzi zło grzechu; im bliżej żyje Boga, tym większą ma świadomość tego, jak bardzo grzech Go rani. Stąd jeden z teologów mógł napisać, że „tym, kto najlepiej rozumie grzech, nie jest grzesznik, nawet grzesznik, któremu wybaczono, lecz święty”.
ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Ministries.org
***
Drobne „przypadki” Ducha Świętego, które zmieniają całe życie
Z Duchem Świętym jest jak z wiatrem, nie widać Go, a działa i zmienia rzeczywistość.
Duch Święty jest nazywany najbardziej tajemniczą Osobą Trójcy Świętej. W Starym Testamencie określa się Go jako ruah, czyli tchnienie, wiatr. Ale co to oznacza w praktyce – kim jest i jak możemy rozpoznać Jego działanie.
Duch Święty pomaga i kieruje
Jest dla mnie przede wszystkim Przewodnikiem: zarówno przy podejmowaniu ważnych decyzji, gdyż daje mi światło i rozeznanie, co powinnam robić, jak i przy uwielbianiu Boga, bo z Jego pomocą mogę się modlić– mówi Weronika Mucha ze wspólnoty „Niekanapowi” i duszpasterstwa św. Anny w Warszawie. Duch Święty przejawia się też w wewnętrznej radości oraz pokoju, który odczuwam na modlitwie, mimo że wcześniej byłam pełna obaw o codzienne sprawy czy życiowe decyzje.
Z kolei jej kolega Andrzej Drożdż z ruchu „Odnowy w Duchu Świętym” działającym przy wspomnianym kościele św. Anny, podkreśla, że Ducha Świętego najbardziej rozpoznaje po dobrych owocach Jego działania. Czasem jest to pocieszenie w chwilach zwątpienia, innym razem pojawia się ktoś znikąd i podaje pomocną dłoń. Niekiedy jest to ewidentne działanie Bożej mocy w jednej chwili i nie mam co do tego wątpliwości, a nieraz seria drobnych „przypadków Ducha Świętego” – mówi Andrzej.
O takich przypadkach dużo może powiedzieć Piotr Orzechowski, z tej samej wspólnoty, który niedawno poprosił o pomoc Ducha Świętego. Bałem się, że nie znajdę miejsca do zaparkowania w centrum stolicy i modliłem do Ducha Świętego, aby pomógł mi w tej sprawie. Gdy zatrzymałem się w miejscu, gdzie jest zakaz parkowania, nagle odjechał samochód, zwalniając mi miejsce, a musiałem wtedy załatwić bardzo ważną sprawę, którą powierzam Panu Bogu od ponad roku – opowiada Piotr.
On się nie spóźnia!
Często o Jego mocy dowiadujemy się po czasie, jednak możemy również na co dzień dostrzegać Jego interwencje w naszym życiu. Rozpoznanie Ducha Świętego ułatwia mi wieczorna refleksja nad minionym dniem, gdy zastanawiam się, jak i gdzie mi pomógł. Jednak najczęściej dopiero później spadają mi klapki z oczu i wtedy dostrzegam Jego wsparcie w mojej codzienności – przyznaje Andrzej.
Już w opisie stworzenia świata w Księdze Rodzaju jest napisane, że Duch Boży „unosił się” nad wodami. Co ciekawe, ten sam czasownik jest też użyty w Księdze Powtórzonego Prawa (Pwt 32, 11) i oznacza zachowanie orła, który unosi się na skrzydłach nad pisklętami w gnieździe, aby je zmobilizować do lotu. Duch Święty zachęca nas do wychodzenia ze swojej strefy komfortu, a jednocześnie wspiera w trudnych momentach.
Daje mi siłę do świadczenia o Chrystusie wśród znajomych, a także ostudza moje emocje przy podejmowaniu ważnych decyzji. Pomaga mi też pozbywać się złudzeń na swój temat, a także dotyczących innych ludzi. Daje mi pokorę, bez której trudno byłoby mi iść dalej – zauważa Weronika.
Duch Święty… zaprasza
Członkowie warszawskiego duszpasterstwa zgodnie podkreślają, że to właśnie Duch Święty prowadzi ich do Źródła Życia. Bez Niego nic w Kościele nie możemy uczynić. On rozpala moje serce pragnieniem bliskości z Bogiem i daje odwagę pójścia za Nim. Dostrzegam, że Duch Święty „podsuwa” mi różne myśli, często na początku niezrozumiałe. Potem zjawia się ktoś, kto je wyjaśnia albo pomaga mi zrealizować plany, które zmieniają moje życie na lepsze i przybliżają do Boga – opowiada Andrzej.
Świętujemy Zesłanie Ducha Świętego. Dla Andrzeja to ważne święto, jednak nie zawsze tak było. Przed nawróceniem prawie nic o Nim nie wiedziałem, był dla mnie bardzo odległy, a tymczasem sam Jezus powiedział, że odchodzi, ale posyła nam Ducha Świętego, aby nas pocieszał, wyjaśnił prawdę o Nim i Ojcu oraz żeby uzdalniał do wypełniania naszego powołania – tłumaczy Andrzej. W życiu spotka nas wiele różnych przygód, ale On zawsze chce nam pomagać i wskazywać dobry kierunek – dodaje.
Prośmy Ducha Świętego, aby stał się naszym życiowym Przewodnikiem. Możemy Go o to poprosić słowami modlitwy papieża Franciszka, wypowiedzianej podczas jednej z uroczystości Zesłania Ducha Świętego:
Tchnij na nas Duchu Święty, porywczy wietrze Boga. Tchnij w nasze serca i spraw, abyśmy oddychali czułością Ojca. Tchnij na Kościół i pchnij go aż po krańce ziemi, aby niesiony przez Ciebie, nie niósł niczego innego jak tylko Ciebie. Tchnij na świat delikatne ciepło pokoju i orzeźwiające pokrzepienie nadziei. Przyjdź, Duchu Święty, przemień nasze wnętrze i odnów oblicze ziemi. Amen.
Maria Górczyńska/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Papież Franciszek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025
Ogłoszenie Roku Świętego 2025. Bullę czyta bp Leonardo Sapienza
PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI / POOL
***
Papież Franciszek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025 roku. Będzie on „Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdził Ojciec Święty w bulli „Spes non confundit” (Nadzieja zawieść nie może).
Uroczystość rozpoczęła się w przedsionku bazyliki św. Piotra w Watykanie, przed jej Drzwiami Świętymi, otwieranymi na każdy kolejny Jubileusz. Papież Franciszek wręczył bullę zwołującą Jubileusz 2025 archiprezbiterom czterech bazylik papieskich (był wśród nich kard. Stanisław Ryłko z bazyliki Matki Bożej Większej), kilku przedstawicielom Kościoła powszechnego z różnych stron świata i dziekanowi protonotariuszy apostolskich (prał. Leonardo Sapienza), który następnie odczytał najistotniejsze fragmenty tego dokumentu.
„Zbliżający się Jubileusz będzie Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdza Franciszek w bulli zaczynającej się od słów słów św. Pawła „Nadzieja zawieść nie może” (Rz 5, 5). W dokumencie tym Ojciec Święty wskazuje między innymi główne cele i etapy tego wydarzenia.
Na początku papież podkreśla znaczenie nadziei w życiu chrześcijańskim, a osoby pragnące przeżyć ten Jubileusz określa jako pielgrzymów nadziei. Następnie przypomina nauczanie biblijne, wskazując, iż z cnotą nadziei wiąże się cnota cierpliwości.
Kolejny fragment dokumentu poświęcony jest przypomnieniu, czym jest Rok Święty i zaproszeniu pielgrzymów do Rzymu, aby przeżyli doświadczenie nawrócenia. Dodaje, że możliwe też będzie uzyskanie łask jubileuszowych w Kościołach lokalnych. W tym kontekście Franciszek kieruje szczególne zaproszenie do wiernych Kościołów wschodnich.
Ojciec Święty zapowiada, że 24 grudnia bieżącego roku otworzy drzwi święte bazyliki watykańskiej, 29 grudnia bazyliki św. Jana na Lateranie, 1 stycznia 2025 roku zostaną one otworzone w bazylice Matki Bożej Większej, zaś 5 stycznia w bazylice św. Pawła za Murami. W tych trzech ostatnich bazylikach drzwi święte zostaną zamknięte przed niedzielą 28 grudnia 2025 roku. Rok Święty zostanie zainaugurowany w katedrach i konkatedrach poszczególnych diecezji 29 grudnia br., a zakończony 28 grudnia 2025 roku. Jubileusz zakończy się zamknięciem drzwi świętych w bazylice watykańskiej 6 stycznia 2026 roku.
Franciszek stwierdza, że potrzeba pokoju stanowi wyzwanie dla wszystkich i zachęca do podjęcia negocjacji prowadzących do trwałego pokoju. Następnie zwraca uwagę na dramatyczny spadek liczby urodzin i wzywa do otwartości na życie. Ojciec Święty przypomina, że łaska Roku Świętego powinna także wiązać się z amnestią dla więźniów. Zapowiada, że będzie chciał osobiście otworzyć drzwi święte w jednym z zakładów karnych. Apeluje o otoczenie troską chorych i młodzieży, zwłaszcza zapewniając jej pracę. Podkreśla potrzebę otwartości na migrantów i uchodźców. Apeluje o docenianie wkładu osób starszych a także wrażliwość na potrzeby ubogich.
Papież przypomina, że dobra ziemi należą do wszystkich i zachęca do umorzenia długów krajów najuboższych. Wreszcie przypomina, że w roku 2025 minie 1700 lat od obrad Soboru Nicejskiego, który miał za zadanie zachowanie jedności chrześcijan. W tym kontekście Franciszek zachęca wszystkie Kościoły do podążania drogą ku widzialnej jedności, i apeluje do chrześcijan Wschodu i Zachodu do wspólnej daty celebracji Wielkanocy.
Franciszek wskazuje, że fundamentem nadziei jest dla chrześcijan wiara w życie wieczne. Zachęca do odkrycia daru nowego życia otrzymanego w sakramencie chrztu świętego. Podkreśla znacznie świadectwa męczenników. „Musimy strzec ich świadectwa, aby nasza nadzieja była owocna” – przekonuje Ojciec Święty. Proponuje, aby podczas Jubileuszu miała miejsce celebracja ekumeniczna, ukazująca bogactwo ich świadectwa. Papież podkreśla znaczenie jubileuszowego odpustu, przeznaczonego szczególnie dla tych, którzy odeszli przed nami. Zwraca uwagę, na potrzebę sakramentu spowiedzi św. i aktów przebaczenia. Uwypukla rolę misjonarzy miłosierdzia, którzy powinni udawać się między innymi do więzień, szpitali, „aby nikt nie był pozbawiony możliwości otrzymania przebaczenia i pocieszenia Boga”. Podkreśla rolę sanktuariów maryjnych, jako uprzywilejowanych miejsc budzenia nadziei.
„Zbliżający się Jubileusz będzie zatem Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdza Ojciec Święty. „Niech moc nadziei wypełnia naszą teraźniejszość, w ufnym oczekiwaniu na powrót Pana Jezusa Chrystusa, któremu niech będzie cześć i chwała teraz i na przyszłe wieki” – pisze papież na zakończenie bulli.
Po procesjonalnym wejściu do bazyliki rozpoczęły się Drugie Nieszpory Uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego, którym przewodniczył papież. W homilii Franciszek wskazał, że wniebowstąpienie Jezusa jest wypełnieniem Jego misji. „Jezus zstąpił do nas, abyśmy mogli wstąpić do Ojca; zstąpił, aby nas wywyższyć; zstąpił do głębin ziemi, aby niebo mogło otworzyć się nad nami na oścież. Zniszczył naszą śmierć, abyśmy mogli otrzymać życie na wieki” – wyjaśnił papież, dodając, że jest to „fundament naszej nadziei”.
I „właśnie tę nadzieję, zakorzenioną w Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał, chcemy wychwalać, przyjąć i głosić całemu światu w nadchodzącym Jubileuszu”. Przygotowując się do niego poprzez Rok Modlitwy, „wznieśmy nasze serca do Chrystusa, aby stać się piewcami nadziei w świecie naznaczonym zbyt wielką beznadzieją”, zachęcił Ojciec Święty.
Zauważył, że nadziei potrzebuje „społeczeństwo, w którym żyjemy, często pogrążone wyłącznie w teraźniejszości i niezdolne do patrzenia w przyszłość”. Potrzebuje jej „stworzenie, poważnie zranione i oszpecone przez ludzki egoizm”. Potrzebują jej „ludy i narody, które stoją w obliczu jutra pełnego niepokojów i lęków, podczas gdy arogancko trwa nadal niesprawiedliwość, ubodzy są odrzucani, wojny sieją śmierć, ostatni wciąż pozostają na dole listy, a marzenie o braterskim świecie może wydawać się złudzeniem”. Potrzebują jej „ludzie młodzi, często zdezorientowani, ale pragnący żyć w pełni”. Potrzebują jej „osoby starsze, których kultura wydajności i odrzucenia nie potrafi już szanować i słuchać”. Potrzebują jej „chorzy i wszyscy zranieni na ciele i duchu, którzy mogą doznać ulgi dzięki naszej bliskości i naszej trosce”.
Nadziei potrzebuje także Kościół, „aby nawet wtedy, gdy doświadcza ciężaru trudu i kruchości, nigdy nie zapomniał, że jest Oblubienicą Chrystusa, umiłowaną wieczną i wierną miłością, powołaną do strzeżenia światła Ewangelii, posłaną, aby przekazywać wszystkim ogień, który Jezus przyniósł i zapalił na świecie raz na zawsze”.
Nadziei potrzebuje każdy z nas, „nasze niekiedy znużone i zranione życie, nasze serca spragnione prawdy, dobra i piękna, nasze marzenia, których nie może zgasić żaden mrok”. „Wszystko, w nas i na zewnątrz nas, woła o nadzieję i szuka, nawet o tym nie wiedząc, bliskości Boga” – stwierdził papież.
Liturgię zakończyło odśpiewanie antyfony Maryjnej „Regina caeli, laetare” (Królowo nieba, wesel się).
Gość Niedzielny/Kai.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Wieczernik9.
Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC zaprasza na
internetowe rekolekcje przed
Zesłaniem Ducha Świętego
______________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
Ogólnopolskie duchowe przygotowanie do uroczystości Zesłania Ducha Świętego rozpoczyna się w piątek 10 maja. Rekolekcje Wieczernik9 to 9 dni modlitwy i wewnętrznego przygotowania do przyjęcia obecności i darów Ducha Świętego. Inicjatywa powstała pod patronatem Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich. Do wzięcia udziału w rekolekcjach zaprasza Ks. Abp Adrian Galbas SAC.
Rekolekcje Wieczernik9 to najnowsza duchowa propozycja twórców takich dzieł jak Oddanie33, Rodzina33 czy Adoracja9. Tym razem organizatorzy zapraszają do konkretnego, 9-dniowego przygotowania na Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Wszystkie materiały można znaleźć na stronie: www.wieczernik9.pl oraz na stronie Wieczernik9 na FB oraz na kanale YT o tej samej nazwie. Rekolekcje są dostępne w formie video, audio oraz w formie książki. Organizatorzy zapraszają osoby zainteresowane do dołączenia do grupy rekolekcyjnej w aplikacji Whastapp.
Publikacja odcinka z rozważaniami będzie mieć miejsce o północy, natomiast odcinek z przygotowaniem do spowiedzi będzie publikowany codziennie o 19:00.
Inicjatywa Wieczernik9 startuje 10 maja. W materiałach uczestnicy znajdą oparte na słowie Bożym rozważania, zaproszenie do codziennej Mszy Świętej (wraz z zadaniem eucharystycznym na każdy dzień!), pomoc w przygotowaniu do spowiedzi świętej, oraz zaproszenie do codziennej modlitwy serca w jedności z Maryją – jak Apostołowie w Wieczerniku.
Rozważania Wieczernik9 są częścią większego projektu ewangelizacyjnego, którego celem jest zaproszenie wiernych do codziennego wzywania Ducha Świętego, słowami: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”. Skąd ta idea? Dokładnie w tym roku obchodzimy bowiem 45 rocznicę słów, które św. Jan Paweł II wypowiedział na Placu Zwycięstwa w Warszawie, gdzie wołał: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”.
______________________________________________________________________________________________________________
Wieczernik9 – w piątek rozpoczyna się duchowe przygotowanie do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego
***
W piątek, 10 maja, rozpoczynają się dziewięciodniowe rekolekcje Wieczernik9. Inicjatywa przygotowująca do przyjęcia obecności i darów Ducha Świętego powstała pod patronatem Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich. Do wzięcia udziału w rekolekcjach zaprasza przewodniczący Rady abp Adrian Galbas SAC.
Rekolekcje Wieczernik9 to najnowsza duchowa propozycja twórców takich dzieł jak Oddanie33, Rodzina33 czy Adoracja9. Tym razem organizatorzy zapraszają do konkretnego, 9-dniowego przygotowania na Uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
Wszelkie materiały można znaleźć na stronie: www.wieczernik9.pl oraz na stronie Wieczernik9 na FB oraz na kanale YT o tej samej nazwie. Rekolekcje są dostępne w formie video, audio oraz w formie książki. Organizatorzy zapraszają osoby zainteresowane do dołączenia do grupy rekolekcyjnej w aplikacji Whastapp – można to zrobić poprzez link.
Publikacja odcinka z rozważaniami będzie mieć miejsce o północy, natomiast odcinek z przygotowaniem do spowiedzi będzie publikowany codziennie o 19:00.
Inicjatywa Wieczernik9 startuje 10 maja. W materiałach uczestnicy znajdą oparte na słowie Bożym rozważania, zaproszenie do codziennej Mszy Świętej (wraz z zadaniem eucharystycznym na każdy dzień), pomoc w przygotowaniu do spowiedzi świętej, oraz zaproszenie do codziennej modlitwy serca w jedności z Maryją – jak Apostołowie w Wieczerniku – tłumaczą pomysłodawcy rekolekcji.
Inicjatywa Wieczernik9 jest też duchowym przygotowaniem do pierwszego, ogólnopolskiego czuwania osób zawierzonych Maryi, które odbędzie się w Bazylice w Licheniu, 18 maja 2024 roku, w Wigilię Zesłania Ducha Świętego.
Rozważania Wieczernik9 są częścią większego projektu ewangelizacyjnego, którego celem jest zaproszenie wiernych do codziennego wzywania Ducha Świętego, słowami: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”. Właśnie w tym roku przypada 45. rocznica Mszy św. na stołecznym Placu Zwycięstwa w Warszawie, gdzie Jan Paweł II wypowiedział słynne już słowa: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”.
Inspiracją dla powstania rekolekcji Wieczernik9 było także zaproszenie Papieża Franciszka, który rok 2024 ustanowił rokiem modlitwy i zaprosił, aby w tym czasie podejmować inicjatywy, które poprzez modlitwę pomogą wiernym przygotować się do roku jubileuszowego 2025.
Abp Adrian Galbas zachęca: “Wołajmy razem, aby dokonała się w nas odnowa, aby Duch Święty poprowadził nas ku życiu głębszemu, mądrzejszemu i bardziej pobożnemu. Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, którą my jesteśmy!”.
______________________________________________________________________________________________________________
(Dnalor 01, CC BY-SA 3.0 AT , via Wikimedia Commons)
Nowenna do Ducha Świętego
Na dziewięć dni przed Niedzielą Zesłania Ducha Świętego trwamy na wspólnej modlitwie podobnie jak apostołowie, którzy modlili się po wniebowstąpieniu Pana Jezusa czekając na zapowiedziane przez Niego zesłanie Ducha Świętego.
Nowenna przed Zesłaniem Ducha Świętego składa się z modlitwy wstępnej, modlitwy na poszczególny dzień nowenny oraz modlitw końcowych (Ojcze Nasz, modlitwa, Litania do Ducha Świętego). W roku 2024 Uroczystość Zesłania obchodzić będziemy 19 maja, stąd Nowennę rozpoczniemy w piątek, 10 maja.
***
DZIEŃ PIERWSZY – piątek 10 maja
Panie Jezu Chryste, pragniemy przyjąć łaskę Ducha Świętego i przynosić owoce cnót.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W PIERWSZYM DNIU NOWENNY
W ostatnim dniu oktawy Święta Namiotów, Jezus „zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije! A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,37.39).
Módlmy się: Panie Jezu Chryste, jak drzewo po przyjęciu wody rozwija się i przynosi owoce, również i my pragniemy przyjąć łaskę Ducha Świętego i przynosić owoce cnót. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaskę Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ DRUGI – sobota 11 maja
Boże, spraw, aby Duch Święty wspierał nasze pragnienie nieba.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W DRUGIM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Bóg zbawił nas przez obmycie odradzające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3,5-7).
Módlmy się: Boże, który w chrzcie świętym obficie wylałeś na nas Ducha Świętego, spraw łaskawie, aby wspierał On nasze pragnienie nieba, aby nas zachęcał, uczył, oświecał, pocieszał, umacniał, leczył, usprawiedliwiał i zbawiał. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ TRZECI – niedziela 12 maja
Duchu Przenajświętszy, zjednocz wszystkich wierzących w Chrystusa w Jego świętym Kościele.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W TRZECIM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Wszyscyśmy w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12,13).
Módlmy się: Duchu Przenajświętszy, Boże jedności, zgody i pokoju, błagamy Cię pokornie, abyś zawsze jednoczył wszystkich wierzących w Chrystusa w Jego świętym Kościele. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ CZWARTY – poniedziałek 13 maja
Duchu Święty, dziękujemy Ci za to, że nas opieczętowałeś Bożym podobieństwem.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W CZWARTYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Bóg jest tym, który umacnia nas wespół z wami w Chrystusie i który nas namaścił. On też wycisnął na nas pieczęć i zostawił zadatek Ducha w sercach naszych” (2 Kor 1,21-22).
Módlmy się: Duchu Święty, dziękujemy Ci za to, że nas opieczętowałeś Bożym podobieństwem, które jest zadatkiem szczęścia wiecznego i wezwaniem do świętości. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ PIĄTY – wtorek 14 maja
Pismo święte poucza: “Duch przychodzi z pomocą naszej słabości”.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W PIĄTYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą” (Rz 8,26-27).
Módlmy się: Panie Jezu Chryste, dzięki mieszkającemu w nas Duchowi Świętemu, modlitwa nasza zdolna jest ujarzmić szatana i pokusy świata, a także zdolna jest wielbić Ciebie wraz z Ojcem i Duchem Świętym. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ SZÓSTY – środa 15 maja
Panie, pomnóż w nas wiarę i oświecaj nas światłem Ducha
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W SZÓSTYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Owocem ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy” (Gal 5,16.22.25).
Módlmy się: Panie, pomnóż w nas wiarę w Ciebie i zawsze nas oświecaj światłem Ducha Świętego, abyśmy postępowali według ducha i cieszyli się jego owocami. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ SIÓDMY – czwartek 16 maja
Boże, dopomóż nam, byśmy z Duchem Świętym przeciwstawiali się pokusom.
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W SIÓDMYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele” (1 Kor 6,19-20).
Módlmy się: Boże, dopóki żyjemy w ciele, walczymy ze złem, spraw przeto, abyśmy umieli opanować wszelkie pokusy i popędy przy pomocy mieszkającego w nas Ducha Świętego, abyśmy żyli wiecznie. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ ÓSMY – piątek 17 maja
Przybądź, Duchu Święty, napełnij serca Twoich wiernych
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W ÓSMYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć. jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha – Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego” (1 Kor 2,919).
Módlmy się: Przybądź, Duchu Święty, napełnij serca Twoich wiernych i zapal w nich ogień Twojej miłości, abyśmy miłowali Boga całym sercem i otrzymali wieczne szczęście. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
***
DZIEŃ DZIEWIĄTY – sobota 18 maja
Duchu Święty spraw, abyśmy potrafili mówić językiem słów, językiem czynów, językiem przykładu i wszystkimi możliwymi językami dla pomnożenia chwały Bożej
MODLITWA WSTĘPNA (odmawiana w każdym dniu nowenny)
Duchu Święty, Boże, który w dniu narodzin Kościoła raczyłeś zstąpić widomie na apostołów, aby oświecić ich rozum, zapalić serca, utwierdzić w wierze i życie ich uświęcić, błagamy Cię najgoręcej w czasie tej nowenny, abyś również nam raczył udzielić tych samych darów dla naszego uświęcenia i wzrostu chwały Bożej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
MODLITWA W DZIEWIĄTYM DNIU NOWENNY
Pismo święte poucza: „Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,1-4).
Módlmy się: Duchu Święty, który sprawiłeś, że apostołowie mówili różnymi językami, spraw abyśmy w życiu chrześcijańskim potrafili mówić językiem słów, językiem czynów, językiem przykładu i wszystkimi możliwymi językami dla pomnożenia chwały Bożej. Amen.
MODLITWY KOŃCOWE (odmawiane w każdym dniu nowenny)
Ojcze nasz…
Módlmy się: Boże, Ty otworzyłeś nam bramy życia wiecznego wywyższając Chrystusa i zsyłając nam Ducha Świętego, spraw, aby tak wielkie dary umocniły nasze oddanie się Tobie i pomnożyły naszą wiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Litania do Ducha Świętego
Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który w postaci gołębicy pojawiłeś się nad Chrystusem w wodach Jordanu, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który zstąpiłeś na Apostołów w postaci języków ognistych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który żarem gorliwości przepełniłeś serca uczniów Pańskich, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który odrodziłeś nas w wodzie Chrztu świętego, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas umocniłeś w Sakramencie Bierzmowania, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, przez którego Bóg czyni nas dziećmi Swoimi, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który wlewasz miłość Boską do serc naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który nas uczysz prawdziwej pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, źródło radości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, strażniku sumień naszych, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, obecny w nas przez łaskę swoją, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco mądrości i rozumu, zmiłuj się nad nami.
Duchu, Święty, dawco rady i męstwa, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco umiejętności i pobożności, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco bojaźni Bożej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, dawco wiary, nadziei i miłości, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, natchnienie skruchy i żalu wybranych, zmiłuj się nad nami.
Bądź nam miłościw, przepuść nam, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Duchu Święty.
Bądź nam miłościw, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zwątpienia w zbawcze działanie łaski, wybaw nas, Duchu Święty.
Od buntu przeciwko prawdzie chrześcijańskiej, wybaw nas, Duchu Święty.
Od braku serca wobec bliźnich naszych, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zatwardziałości w grzechach, wybaw nas, Duchu Święty.
Od zaniedbania pokuty, wybaw nas, Duchu Święty.
Od wszelkich złych i nieczystych spraw i myśli, wybaw nas, Duchu Święty.
Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw nas, Duchu Święty.
Od potępienia wiekuistego, wybaw nas, Duchu Święty.
My grzeszni, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś Kościołem Twoim świętym rządzić i zachować go raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w wierze katolickiej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nam wytrwałości i męstwa udzielić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś umysły nasze pragnieniem posiadania nieba natchnąć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś w nas godne mieszkanie dla siebie przygotować raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w cierpieniach pocieszyć raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas w łasce Twojej utwierdzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Abyś nas wszystkich do zbawienia doprowadzić raczył, wysłuchaj nas Duchu Święty
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
P.: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste.
W.: I odnów we mnie moc ducha.
Módlmy się:
Duchu Święty, który zgromadziłeś wszystkie narody w jedności wiary, przybądź i napełnij serca Twoich sług łaską Swoją, zapal w nas ogień Twojej miłości i chroń od wszelkiego złego. Amen.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Szczęśliwa dziewiątka.
Skąd wzięła się praktyka odprawiania nowenn?
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Nowenna nie polega na przekonywaniu Boga, żeby dał. Bóg daje, ale ma coś lepszego.
Wczesną wiosną 1936 roku św. Faustyna zanotowała w „Dzienniczku” takie słowa spowiednika: „Niech siostra odprawia nowennę po nowennie, a Bóg łask nie odmówi”. Święta przekonywała się wielokrotnie o prawdziwości tego zapewnienia. Owocem nowenn były konkretne łaski. Gdy na przykład o. Andrasz polecił jej odprawienie nowenny w intencji lepszego poznania woli Bożej w odniesieniu do zaistnienia nowego zgromadzenia, pod koniec tej modlitwy zakonnica otrzymała „wewnętrzne światła i zapewnienie, że zgromadzenie to będzie i jest miłe Bogu”. Towarzyszyło temu duchowe pocieszenie: „w duszę moją wstąpił zupełny spokój i siła z wysoka”.
Święta wielokrotnie, za zgodą przełożonych, odprawiała nowenny w różnych intencjach. W sierpniu 1937 roku, gdy do uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP przygotowywało się całe zgromadzenie, odprawiając wspólną nowennę, Faustyna otrzymała dodatkowo zgodę na odmówienie na cześć Maryi tysiąc razy „Zdrowaś Maryjo” każdego dnia przez dziewięć dni.
„Już trzeci raz odprawiam taką nowennę do Matki Bożej, to jest składającą się z jednego tysiąca »Zdrowasiek« dziennie, to jest dziewięć tysięcy pozdrowień składa się na całość tej nowenny” – wyjaśniła Faustyna. Dodała, że choć odprawiła taką nowennę już trzy razy w życiu, to nigdy nie przeszkodziło jej to w wykonywaniu obowiązków. „W dniach tych nie wymówiłam ani jednego słowa niekoniecznie potrzebnego, chociaż muszę przyznać, że ta sprawa wymaga dość dużo uwagi i wysiłku. Ale dla uczczenia Niepokalanej nic nie ma za wiele” – zaznaczyła. W dniu uroczystości Niepokalanego Poczęcia przed Komunią Świętą ujrzała „Matkę Najświętszą w niepojętej piękności”. Maryja powiedziała z uśmiechem: „Córko Moja, z polecenia Boga mam ci być w sposób wyłączny i szczególny Matką, ale pragnę, abyś i ty szczególnie była Mi dzieckiem”.
Odmawianie nowenn zalecał Faustynie także sam Jezus, wzywając ją na przykład do odprawienia tego nabożeństwa w intencji ojczyzny. Szczególne znaczenie ma nowenna poprzedzająca Białą Niedzielę, czyli obecne święto Miłosierdzia Bożego. „W tej nowennie udzielę duszom wszelkich łask” – obiecał Zbawiciel, osobiście dyktując też treść każdego dnia nowenny.
Czekanie na Ducha
Praktyka odprawiania nowenn ma swoje źródło u samych początków Kościoła – w czasie modlitewnego oczekiwania, jaki upłynął między wniebowstąpieniem a zesłaniem Ducha Świętego. Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że kiedy Jezus wstąpił do nieba, uczniowie wrócili z Góry Oliwnej do Jerozolimy i „weszli do sali na górze”. Tradycja utożsamia tę salę z Wieczernikiem na wzgórzu Syjon. „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” – czytamy (1,14). Dziesiątego dnia po wniebowstąpieniu Jezusa na zebranych zstąpił Duch Święty. Modlitwa w Wieczerniku trwała zatem dziewięć dni.
Słowo „nowenna” pochodzi właśnie od słowa „dziewięć” (łac. novem).
Już w średniowieczu istniała praktyka Mszy nowennowych, odprawianych przez 9 dni w jakiejś ważnej intencji. W XVIII wieku były znane nowennowe Msze za zmarłych – sprawowano je przez 9 dni po pogrzebie.
Dość szybko popularność wśród wiernych zdobyła też praktyka nowenn modlitewnych, która z czasem stała się rodzajem nabożeństwa trwającego 9 dni, miesięcy lub lat, odprawianego prywatnie lub publicznie ku czci Boga lub świętego. Może mieć charakter dziękczynny, błagalny lub wielbiący.
Nowenny odprawiane publicznie poprzedzają przede wszystkim święta i uroczystości kościelne. Oficjalnie w Kościele odmawia się nowennę przed Bożym Narodzeniem (o takiej modlitwie wspomina już Synod Toledański w 694 roku) i nowennę przed Zesłaniem Ducha Świętego. Tę ostatnią usilnie zalecił w 1897 roku Leon XIII.
„Postanawiamy więc i polecamy, by w całym katolickim świecie w tym roku, a także po wszystkie czasy, we wszystkich kościołach parafialnych oraz, jeśli ordynariusze miejscowi uznają to za stosowne, także w innych świątyniach i kaplicach, była odprawiana nowenna przed Zesłaniem Ducha Świętego” – pisał papież w encyklice Divinum illud munus, udzielając za odprawienie nowenny, pod zwykłymi warunkami, odpustu zupełnego.
Do tradycji w wielu parafiach weszło także wspólne odmawianie nowenny przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego.
Nowenny poprzedzają także obchody świąt lokalnych, przeżywanych w parafiach, zgromadzeniach czy instytutach życia konsekrowanego. Chodzi w nich o duchowe przygotowanie do uroczystości, a także uproszenie szczególnej łaski u Boga, często za wstawiennictwem świętego.
Nowenny do świętych najczęściej są odmawiane w związku z ich charyzmatami. Popularne są nowenny do św. Józefa, na przykład o pomoc w znalezieniu dobrego męża czy dobrej żony albo o rozwiązanie jakiejś trudnej sprawy. Często w sprawach „beznadziejnych” wzywani w nowennach są św. Rita lub św. Juda Tadeusz. W kwestiach odnalezienia rzeczy zagubionych często odprawiane są nowenny do św. Antoniego. Niemniej trzymanie się „specjalizacji” świętych nie jest wymagane. Każdy może sobie wybrać dowolnego świętego – na przykład swojego patrona – i przez 9 dni wytrwale zwracać się za jego wstawiennictwem w swojej sprawie. Wielu ludzi potwierdza, że taka modlitwa przyniosła ważne zmiany w ich życiu.
Wielkie nowenny
Specjalnym rodzajem tego rodzaju nabożeństw są nowenny ogłaszane z racji nadchodzących wydarzeń, szczególnie ważnych dla danej społeczności lub całego Kościoła. W Polsce wyjątkowa pod tym względem była Wielka Nowenna – dziewięcioletni program duszpasterski poprzedzający Milenium Chrztu Polski. Jej obchody zapoczątkował prymas Stefan Wyszyński, który przebywając na przymusowym odosobnieniu, postanowił uczynić z tej nowenny rodzaj rekolekcji narodowych. Miały one przygotować Polaków do jubileuszu tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce. Program Wielkiej Nowenny został rozpisany na 9 lat, a każdy rok koncentrował się na kwestiach wyznaczanych przez odpowiednie motto, na przykład: „Małżeństwo – sakrament wielki w Kościele”, „Młodzież wierna Chrystusowi” czy „Weź w opiekę Naród cały”. Treści nowenny uwrażliwiały społeczeństwo na potrzebę życia w trzeźwości, czystości, w wierności Bogu. Ostatni rok Wielkiej Nowenny był wielką modlitwą maryjną, która akcentowała rolę Maryi czczonej na Jasnej Górze jako źródła narodowego ocalenia. Nowennie towarzyszyła peregrynacja kopii wizerunku Matki Bożej z Jasnej Góry. W założeniu obraz miał odwiedzić wszystkie parafie w Polsce, jednak we wrześniu 1966 roku został „aresztowany” przez służby PRL. Nie zatrzymało to peregrynacji – odbywała się dalej, w symbolu pustych ram. Nie osłabiło to duchowego oddziaływania przedsięwzięcia, za to jeszcze wymowniej dało świadectwo systemowi komunistycznemu.
Wielka Nowenna była przeżyciem jedynym w swoim rodzaju. Wpłynęło ono na całe ówczesne pokolenie, to zaś przyczyniło się do osłabienia prądów laicyzacyjnych, obecnych już w Europie Zachodniej i w państwach o podobnej sytuacji, w jakiej znajdowała się Polska.
W tym roku Kościół w Polsce rozpoczął kolejną Wielką Nowennę – tym razem jej celem jest, jak napisał przewodniczący KEP abp Tadeusz Wojda, „odrodzenie duchowo-moralne i przygotowanie do Jubileuszu dwutysiąclecia Odkupienia”. Głównymi punktami tej nowenny będą coroczne uroczystości Triduum Paschalnego, Wniebowstąpienia Pańskiego, Zesłania Ducha Świętego i uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. „Obchodząc co roku te najważniejsze momenty liturgiczne, będziemy w sposób szczególny dziękować i uwielbiać Boską Trójcę za dzieło Odkupienia, które ogarnia cały świat” – zapowiedział metropolita gdański.
Co ważniejsze
Liczne świadectwa osób wysłuchanych potwierdzają „skuteczność” nowenn. Nie samo wypełnienie próśb jednak jest w nowennie najistotniejsze, lecz fakt, że skłaniają one człowieka do wytrwałej modlitwy. Regularne zwracanie się ku Bogu jest wartością samą w sobie, dużo większą niż zaspokojenie doraźnych potrzeb – choć i tym sprawom Bóg chętnie zaradza. Ostatecznie okaże się, że w nowennie to nie człowiek nakłania Boga do udzielenia łask, ale On łowi człowieka, aby przyjął łaskę największą: Jego samego. Ta łaska gwarantuje szczęście: i teraz, i w wieczności.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Pokuta nie jest ciężka – ciężkie jest życie bez pokuty
UNSPLASH
***
Ludzie myślą, że o losach świata decyduje przede wszystkim siła militarna i strategia. Mylą się.
Na świecie szalała największa z wojen, jakie widziała ludzkość, gdy siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, spisywała treść trzeciej tajemnicy fatimskiej. Robiła to „na polecenie Jego Ekscelencji biskupa Leirii i Matki Najświętszej”. W 2000 roku decyzją Jana Pawła II tajemnica została upubliczniona. Po krótkim wstępie czytamy w niej: „Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł, wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: »Pokuta, pokuta, pokuta!«”.
Znaki czasu
Motyw pokuty pojawia się w całym orędziu fatimskim, przede wszystkim w przesłaniu, jakie Łucja, Hiacynta i Franciszek usłyszeli od Matki Bożej. „Naglące wezwanie Maryi do pokuty nie jest niczym innym jak tylko przejawem Jej macierzyńskiej troski o los ludzkiej rodziny, potrzebującej nawrócenia i przebaczenia” – powiedział Jan Paweł II w 1997 r. Kardynał Ratzinger w komentarzu teologicznym stwierdził, że potrójne wołanie: „Pokuta, pokuta, pokuta!” jest kluczem do III tajemnicy fatimskiej. Wskazał, że jest to nawiązanie do wezwania z Ewangelii: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1,15). „Rozumieć znaki czasu znaczy: rozumieć pilną potrzebę pokuty – nawrócenia – wiary. Jest to właściwa odpowiedź na moment dziejowy niosący wielkie zagrożenia, które zostaną ukazane w następnych obrazach” – napisał przyszły papież. W tym miejscu wtrącił osobiste wspomnienie ze spotkania z siostrą Łucją: „Powiedziała mi w rozmowie, że coraz wyraźniej uświadamia sobie, iż celem wszystkich objawień było nakłonienie do nieustannego wzrastania w wierze, nadziei i miłości – cała reszta miała prowadzić tylko do tego”.
Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary wskazał, że stojący obok Maryi anioł z ognistym mieczem przywodzi na myśl podobne obrazy z Apokalipsy. „Przedstawia groźbę sądu wiszącą nad światem. Myśl, że świat może spłonąć w morzu ognia, nie jawi się już bynajmniej jako czysty wytwór fantazji: człowiek sam przez swoje wynalazki zgotował na siebie ognisty miecz” – zauważył.
Dziś, w obliczu agresji Rosji na Ukrainę, wobec wzrastającego napięcia i fiaska złudzeń o pokojowym charakterze relacji międzypaństwowych, widzimy jeszcze większą realność tego „miecza”. Okazuje się, że ludzkość wcale nie staje się lepsza dzięki postępowi technologicznemu ani za sprawą wygłaszanych deklaracji o pokojowym współistnieniu. Warunki, w jakich żyjemy, nie mają, jak się wydaje, związku z podejmowanymi wyborami, które ostatecznie mogą doprowadzić ludzkość do zagłady. W tym kontekście kard. Joseph Ratzinger mówi o Tej, która w wizji fatimskiej przeciwstawia się mocy zniszczenia – to „jaśniejąca blaskiem postać Matki Bożej i pochodzące w jakiś sposób od tego blasku wezwanie do pokuty”.
Wszystko to pokazuje, jak dalece człowiek jest wolny, skoro swoimi decyzjami może radykalnie wpływać na losy świata. Przyszły papież podkreśla, że „przyszłość nie jest bynajmniej nieodwołalnie przesądzona, a obraz, który widziały dzieci, nie jest wcale filmem ukazującym z wyprzedzeniem przyszłość, w której niczego już nie można zmienić”. Zaznacza, że cała wizja miała miejsce wyłącznie dla przypomnienia o wolności i po to, żebyśmy nadali jej konstruktywny kierunek. Bo nie chodzi o obejrzenie „filmu z przyszłości”, która musi się wydarzyć. „Jej cel jest dokładnie przeciwny – ma ona mobilizować siły do przemiany ku dobru” – akcentuje duchowny.
Okazje są wszędzie
A zatem: „Pokuta, pokuta, pokuta!”. W gruncie rzeczy jest to tylko przypomnienie nauki Ewangelii, która wzywa do nawrócenia. Czym jednak właściwie jest pokuta?
W sierpniu 1940 roku siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, pisała do swojego kierownika duchowego: „Czuję, że należy ludziom uświadomić, że obok znaczenia wielkiego zaufania w Boże Miłosierdzie i w opiekę Niepokalanego Serca Maryi równie ważna jest potrzeba modlitwy i pokuty – a specjalnie świadome unikanie grzechu”.
Trzy lata później stwierdziła: „Bóg pragnie, aby duszom wyjaśnić, że prawdziwa pokuta, której On obecnie żąda, to przede wszystkim ofiara z wypełniania naszych religijnych i codziennych obowiązków”. Później, dopytywana, uściśliła, że pokuta, jakiej obecnie Bóg od nas oczekuje, „to ofiara, którą każdy z nas osobiście ponosi, ażeby prowadzić życie sprawiedliwe z zachowywaniem Bożego Prawa”. Łucja dodała, że „wielu ludzi, uznając pokutę za akty nadzwyczaj surowe, nie czuje się na siłach do podejmowania ich, co prowadzi do zniechęcenia i trwania w obojętności i grzechu”.
W praktyce chodzi więc o uczciwe wypełnianie tego, co wynika z realizowanego powołania. Życie zgodne z sumieniem każdego dnia przynosi konieczność starcia się tego, co „by się chciało”, z tym, co jest dobre, czyli z tym, czego oczekuje Bóg. W gruncie rzeczy to właśnie oznacza „unikanie grzechu”. Kto unika grzechu, zrezygnuje z oferowanej korzyści, jeśli ceną za nią jest zrobienie czegoś niemoralnego, na przykład wręczenie łapówki. Kto unika grzechu, przezwycięży lenistwo i wykona dobrze swoją pracę. Kto unika grzechu, nie posunie się do niemoralnych metod osiągania nawet tego, co jest wielkim pragnieniem jego serca, na przykład posiadanie potomstwa.
Okazji do podejmowania pokuty jest mnóstwo. Są praktycznie wszędzie. „Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany, i dla uproszenia nawrócenia grzeszników” – wskazał dzieciom anioł w Fatimie. Natomiast Maryja już w pierwszym objawieniu 13 maja poprosiła je o przyjęcie cierpienia. „Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośbę o nawrócenie grzeszników?” – zapytała. Na co dzieci bez wahania odpowiedziały: „Tak, chcemy!”. I temu „tak” do końca pozostały wierne. Były tak zmotywowane, że wręcz zachłannie poszukiwały okazji do podjęcia jakiegoś wyrzeczenia na rzecz zagrożonych duchowo ludzi, na przykład rezygnując z jedzenia i picia w bardzo upalne dni. Hiacynta, najmłodsza wizjonerka, swoje śniadanie dawała głodnym dzieciom, wskutek czego te czekały na nią każdego dnia przy drodze, którą szła. Gdy Łucja i Franciszek dostrzegli, że sprawia jej to wielką radość, poszli za jej przykładem.
W gotowości dzieci do pokutowania objawił się ewangeliczny paradoks „lekkiego brzemienia” i „słodkiego jarzma”: znoszone niedogodności i przyjęte cierpienia owocowały w nich pogodą i radością. „Kiedy tylko zobaczyliśmy dzieci, Hiacynta biegła zanieść im nasz cały posiłek dzienny, i to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku” – wspominała potem Łucja.
Dzieci pozostały w duchu pokuty aż do końca. Widać to w relacji Łucji, która odwiedziła chorą Hiacyntę w szpitalu. „Zastałam ją radosną, taką jak zwykle. Uściskała mnie, a ja ją. Zapytałam, czy bardzo cierpi. »Tak – odpowiedziała – cierpię, ale ofiarowuję to za grzeszników i jako wynagrodzenie Niepokalanemu Sercu Maryi«”.
Także Franciszek wiele pokutował, mając przede wszystkim pragnienie pocieszania Jezusa. Łucja wspominała: „Często odnajdywałam go za jakimś murem albo krzakami, gdzie się ukrywał. Tam modlił się na kolanach albo rozmyślał i mawiał: »Pan Jezus jest taki smutny z powodu tylu grzechów«”. Był tak pochłonięty Bogiem, że nawet gdy przyszła śmiertelna choroba, on się nią nie przejmował. Jego kuzynka zapamiętała, że do końca pozostawał „pogodny i zadowolony”. Nie narzekał. Pytany, jak bardzo cierpi, mówił: „Dosyć, ale nic nie szkodzi. Cierpię, żeby pocieszyć Naszego Pana. Już niedługo pójdę do nieba!”. Krótko przed śmiercią bardzo chciał się wyspowiadać i przyjąć Komunię. Przedtem jednak poprosił Łucję: „Powiedz mi, czy zauważyłaś, że kiedyś zgrzeszyłem, a potem idź do Hiacynty i ją zapytaj”. Nie chciał, żeby pozostał w jego sumieniu jakikolwiek niewyznany grzech. Po spowiedzi i Komunii „promieniał z radości”.
Lekka czy ciężka?
Doświadczenie dzieci fatimskich pokazuje, że pokuta, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, nie jest ponurym samobiczowaniem się i koszmarnie bolesnym wyrzekaniem się tego, co się kocha. Na początku prawdziwej pokuty jest spotkanie z Bogiem. W konsekwencji opadają z człowieka przywiązania do wielu zniewalających go rzeczy. To, bez czego nie można się było obejść, nagle przestaje cokolwiek znaczyć, a często nawet budzi obrzydzenie. W jasności Bożej właściwie układa się hierarchia wartości i to, co było gorzkie, staje się słodkie, to zaś, co wydawało się słodkie, teraz zamienia się w gorycz. Człowiek widzi jasno, że wartość ma to, co prowadzi do trwałego szczęścia z Bogiem, zaś bezwartościowe jest to, co temu w żaden sposób nie służy. Wtedy pokuta nie jest ciężarem – jest pragnieniem, bo wyrasta z przemienionego serca. A takie serca miały dzieci fatimskie. „Gdybym mogła włożyć w serca wszystkich ludzi ogień, który płonie w głębi mojego serca i który sprawia, że kocham tak bardzo Serce Jezusa i Serce Maryi!” – mówiła Hiacynta. Przed śmiercią powiedziała jeszcze: „Trzeba pokutować. Jeśli ludzie będą żałować, to Pan Jezus im jeszcze przebaczy, ale jeśli nie zmienią swego życia, przyjdzie kara”.
Rzecz zatem w zmianie życia. To jest owoc prawdziwej pokuty. Nie jest jej istotą wykonanie określonych działań ascetycznych i podjęcie takich czy innych wyrzeczeń. To jest możliwe do wykonania nawet bez wiary, na przykład dla udowodnienia sobie lub innym, że da się radę, albo dla wzbudzenia podziwu. Działania pozorujące pokutę są zakorzenione w faryzeizmie bądź w myśleniu magicznym, gdy wykonywane czynności w istocie mają przymusić Boga do zesłania zamówionego efektu.
To daremne. Istotą jest zmiana myślenia, czyli nawrócenie, które skutkuje zmianą życia. Nikt się nie nawraca, jeśli się nie odwraca – w swoim myśleniu – od tego, co grzeszne, a tym samym co zaburza prawidłowe poznanie i rozumienie rzeczywistości. Prawdziwa pokuta wynika z właściwych intencji. Motywacją dzieci fatimskich była miłość Boga, którą rozpaliła w nich „Dobra Pani”, a za tym poszło gorące pragnienie ratowania tych, którzy tę miłość odrzucają – zatwardziałych grzeszników.
Podobne jest doświadczenie wszystkich, którzy szczerym sercem zaryzykowali podjęcie pokuty. Wtedy okazuje się lekka. Ciężka pozostaje dla tych, którzy jej nie podejmują. •
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Dobry wzrok analfabety
***
Próbował mi niedawno kolega psycholog tłumaczyć różnicę pomiędzy urojeniami i halucynacjami. Mało z tego zrozumiałem i nie zamierzam absolutnie tej wiedzy przekazywać dalej, do codziennego życia nie jest ani mnie, ani szanownemu Czytelnikowi niezbędna.
To, że nasz ludzki umysł czy też nasze zmysły pozwalają sobie nas czasem oszukiwać, jest powszechnie wiadome. Niejeden z nas przestraszył się na widok własnego odbicia w lustrze, zamiast stukotu deszczu o parapet usłyszał niepokojące kroki, a obojętne spojrzenie przyjaciela zinterpretował jako manifestację końca przyjaźni. Mocno to upraszczając, powiem tak: my, ludzie, często widzimy coś, co chcielibyśmy widzieć; słyszymy coś, co słyszeć pragniemy. I mamy na to mnóstwo sposobów, w tym tworzenie teorii spiskowych. Przyznam, że gdy jako dziecko słyszałem określenie „trzecia tajemnica fatimska”, przeszywał mnie dreszcz. Była szczytem sekretności, esencją apokaliptyki, budziła domysły, pozostawiała bez odpowiedzi. Do chwili upublicznienia na żądanie Jana Pawła II. Niektórzy byli potem jakby rozczarowani. Nie dziwiło mnie to, raczej trochę śmieszyło. Przypominałem sobie Miłoszowską „Piosenkę o końcu świata” i słowa o zawiedzionych, jakby wzruszających ramionami na znak, że to nie tak miało być: „A którzy czekali błyskawic i gromów,/ Są zawiedzeni./ A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,/ Nie wierzą, że staje się już./ Dopóki słońce i księżyc są w górze,/ Dopóki trzmiel nawiedza różę,/ Dopóki dzieci różowe się rodzą,/ Nikt nie wierzy, że staje się już”. Całkiem to przewidywalne, no i – bądź co bądź – powiązane z urojeniami, przerostem oczekiwań i wyobrażeniami o zapowiadanej rzeczywistości. To jako ludzie potrafimy, i to, powtórzę, w zupełnie różnych sytuacjach i okolicznościach. I przyznam szczerze: zamykając ten numer „Gościa”, odnoszę wrażenie, że właściwie w każdym z tekstów można się tej naszej ludzkiej skłonności do przekłamań dopatrzyć. „Żeby w nieustannie płynącym strumieniu życia rozpoznać fakty historyczne, trzeba mieć zmysł historii” – napisał w swoim felietonie Marek Jurek, dodając: „Zmysł historii ożywia się, gdy myślimy o przyszłości, ale dobrze działa dopiero wtedy, gdy warunki przyszłości narodu naprawdę rozumiemy. Najlepszy bowiem wzrok nie pomoże w lekturze analfabecie” („Polska, która chce żyć” – s. 74). Spodobało mi się to porównanie, trochę àrebours stosuję je do siebie, bo coraz słabszy wzrok idzie u mnie w parze z coraz silniejszym uzależnieniem od książek. I od razu przyszły mi do głowy te wszystkie inne przekłamania i teorie, które, choć wymagają wysilania wzroku i umysłu, do prawdy jednak nie prowadzą. Mam tu na myśli między innymi coraz popularniejsze tezy dotyczące najsłynniejszej wizjonerki z Fatimy, siostry Łucji, która została rzekomo (!) zastąpiona przez inną, bardziej podatną na idee „nowatorskiego” Kościoła posoborowego. Rozprawia się z nimi w swoim tekście Przemysław Kucharczak („Podmieniona Łucja i inne absurdy” – s. 16). Polecając szanownemu Czytelnikowi ten artykuł, dodam na koniec apel: zachowajmy zdrowy rozsądek, bo „wierzący” nie musi oznaczać „nierozsądny”, choć wielu tak by się mogło wydawać.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Polska, która chce żyć
Narodowy Marsz Życia był wielką demonstracją naszej odpowiedzialności.
Żeby w nieustannie płynącym strumieniu życia rozpoznać fakty historyczne, trzeba mieć zmysł historii. Zmysł historii, a więc świadomość, że pośród setek bieżących wydarzeń są takie, które naprawdę mogą rozstrzygać przyszłość, które są czymś więcej niż medialnym „newsem”. Zmysł historii ożywia się, gdy myślimy o przyszłości, ale dobrze działa dopiero wtedy, gdy warunki przyszłości narodu naprawdę rozumiemy. Najlepszy bowiem wzrok nie pomoże w lekturze analfabecie.
Miesiąc temu, w Święto Chrztu Polski, odbyła się w Warszawie największa polska manifestacja w obronie życia w XXI wieku. Poprzednia tak duża miała miejsce dwadzieścia siedem lat temu, po zniesieniu ochrony życia nienarodzonych w okresie rządów SLD. Tamten marsz poprzedził pomnikowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzające, że ochrona życia w każdej jego fazie, od poczęcia, jest warunkiem koniecznym funkcjonowania praworządnej demokracji. Marsz i orzeczenie były jak wołanie i odpowiedź.
Obecny marsz jednak nie był jedynie aktem protestu. Owszem, w swej rezolucji zażądał „natychmiastowego zaniechania wywrotowych działań obecnego rządu i rządowej większości parlamentarnej przeciw przyrodzonemu prawu do życia, potwierdzonemu w Konstytucji Rzeczypospolitej”. Na marszu mocno wybrzmiał sprzeciw wobec udostępniania nastolatkom pigułek wczesnoporonnych i wobec aborcyjnego zastraszania lekarzy oraz innych podobnych praktyk władzy. Przesłanie marszu było jednak dużo szersze. Było wielkim wołaniem o wolność i odpowiedzialność osobistą. O wolność – bo legalizacja prenatalnego dzieciobójstwa to straszliwy instrument presji na matki oczekujące dziecka, ze strony wszystkich, którzy nie chcą, by dziecko mogło się urodzić. Na przykład „partnera” lub (za przeproszeniem) męża, który nie chce podjąć ojcowskiej odpowiedzialności. Abortera, który „radzi, by nie rodzić”, bo tak dyktuje mu zwykły materialny interes albo psychologiczna, podświadoma potrzeba usprawiedliwienia własnego procederu „potrzebą społeczną”. Albo nawet rodziców, którzy „wiedzą lepiej” od córki. W warunkach zalegalizowania prenatalnego dzieciobójstwa wszyscy oni mogą matkę namawiać, bo przecież wolno. A jej możliwości obrony są o wiele mniejsze, gdy nie może odpowiedzieć, że przecież nie wolno. Te właśnie elementarne fakty – że na nasze postępowanie wpływają kultura i otoczenie, że wpływają szczególnie, gdy wybierając, wahamy się i ważymy sprzeczne wartości, że podjętej pochopnie decyzji potem często żałujemy – usiłuje zakrzyczeć prymitywna, odwołująca się do pychy naiwnych ideologia „wolności wyboru”. Zakłamująca najbardziej podstawową prawdę naszej natury, że człowiek jest istotą społeczną.
Marsz był też świadectwem odpowiedzialności osobistej. Bo skoro przez jakiś czas będziemy żyć pod władzą kontrkultury śmierci, tym bardziej będzie rosła rola rodzin, które swym dzieciom chcą przekazywać życie, a narodowi zapewnić społeczną ciągłość pokoleń. To nasze rodziny od lat powstrzymują trwająca katastrofę demograficzną i to nasze rodziny zapewnią Ojczyźnie przetrwanie.
Narodowy Marsz Życia został przemilczany przez władzę i zbagatelizowany przez prorządowe media. Ale dlaczego do marszu nie nawiązują prezydent i opozycja? Co z deklaracjami o „rozmowie z ludźmi”? Niedługo wszyscy będziemy się mogli do tego odnieść. O nadchodzących wyborach europejskich nie myślmy jako o „polityce”, wobec której można zachować rezerwę. Owszem, rezerwę należy zachować wobec partyjnych central i partyjnych emocji, ale odpowiedzialny dystans nie może oznaczać indyferentyzmu.
Prawo i Sprawiedliwość tradycyjnie korzysta z poparcia opinii chrześcijańskiej, ale musi udowodnić, że poważnie traktuje jej postulaty. Konfederacja zapewniła opinii chrześcijańskiej alternatywę wyborczą, ale do tego, że jest alternatywą ideową – musi czynną polityką przekonać. Być może pewnego dnia będzie potrzebne skoncentrowanie poparcia na jednej z tych opcji, ale dziś, szczególnie podczas kampanii wyborczej – samymi naszymi reakcjami możemy wpływać na politykę i na zobowiązania, które ugrupowania i politycy przyjmują.
Każde wybory powszechne są zbiorowym aktem władzy, który na każdego z nas nakłada odpowiedzialność przed Bogiem. Będziemy wspólnie wykonywać władzę wyborczą, będziemy – my wszyscy – wysyłać do Parlamentu Europejskiego nasze przedstawicielstwo. Wyślijmy tam tych, którzy będą pracować dla cywilizacji życia, którzy będą potrafili ją reprezentować i szukać dla niej sojuszników.
Marek Jurek/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Największa walka duchowa toczy się czasem o używanie rozumu
Guido Reni, Św. Michał pokonuje szatana/PD
***
Możemy jakimś swoim wyborem zdradzić rozum – iść za tym, co nadzwyczajne albo co ma pozory nadzwyczajności. To częsta pułapka – zauważa przeorysza karmelitanek bosych w Krakowie Wesołej matka Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi.
Jarosław Dudała: Powiedziała Matka kiedyś, że największa walka duchowa toczy się czasem o używanie rozumu. Tymczasem postulat używania rozumu jest chyba oczywisty dla każdego człowieka – wierzącego czy niewierzącego. Co tu ma do rzeczy walka duchowa?
Matka Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi OCD: Zdolność używania rozumu jest często poddawana próbie przez emocje. One potrafią zaburzyć trzeźwe myślenie. To jest trochę tak, jak z pobieraniem krwi do badania: niby nie ma się czegoś bać, a jednak pod wpływem emocji u niektórych pacjentów żyły się chowają. Tak samo pod naporem emocji rozum potrafi się gdzieś schować, wycofać.
I mamy wtedy problem: jak ponownie dopuścić ten rozum do głosu? Nie jest to łatwe, bo emocje – w tym przypadku lęk – są jakby… szybsze. I głośniejsze… Potrafią zakrzyczeć rozum. Można by nawet powiedzieć, że strach to jest zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumu. Gdy rozum ucieka z pola walki, oddaje pierwszeństwo lękowi czy innym emocjom, to dzieją się rzeczy złe. Dlatego można mówić o autentycznej walce duchowej o używanie rozumu.
Emocje same w sobie nie przynależą jeszcze do sfery duchowej. One należą raczej do sfery psychiki.
To prawda, ale gdy w grę wchodzą wartości duchowe – choćby wierność podjętej decyzji, wierność we współpracy z łaską Bożą – to pojawia się już moment duchowy. Wtedy bez rozumu ani rusz.
Chodzi o to, że diabeł może manipulować emocjami człowieka, żeby zniszczyć jakieś duchowe dobro?
Tak. Przeciwnikowi zawsze chodzi o to, żeby albo pomniejszyć to dobro, albo odwrócić człowieka od niego, łudząc jakimś dobrem pozornym. Rozum człowieka może mu pomóc w zdemaskowaniu tego podstępu.
Jak odróżnić prawdziwe dobro od tego pozornego?
Podstawowe kryterium to: „po owocach poznacie”. Warto podejmować takie rozeznawanie w codziennym rachunku sumienia, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której zajdziemy zbyt daleko w złym kierunku. Warto patrzeć na owoce, to znaczy: czy ja przez te konkretne swoje decyzje i czyny zbliżam się do Boga czy się od Niego oddalam? Za pomocą rozumu jesteśmy w stanie ocenić to w swoim sumieniu.
Pan Bóg chce, żebyśmy używali rozumu, tymczasem u niektórych widać skłonność do szukania znaków, objawień, cudowności…
To jest jeszcze inna pułapka. Ona polega na tym, że możemy naszym wyborem zdradzić rozum – iść za tym, co nadzwyczajne albo co ma pozory nadzwyczajności. To częsta pokusa. Inaczej św. Jan od Krzyża nie poświęciłby tyle miejsca w „Drodze na Górę Karmel” i w „Nocy ciemnej” na pokazywanie, że trzeba iść drogą wiary, a nie jakichś cudowności czy objawień.
Kościół jednak uznaje niektóre objawienia prywatne.
Tak, bo one mogą być pomocne. Mamy naturę nie tylko duchową, ale cielesno-duchową i dlatego takie znaki mogą w nas obudzić albo umocnić wiarę. Świadczą o tym liczne historie autentycznych nawróceń i łask, jakie ludzie otrzymują w Lourdes czy w Fatimie.
Czyli nie chodzi o odrzucenie objawień prywatnych, ale o umieszczenie ich zdecydowanie niżej w hierarchii od tego Objawienia, które się dokonało w Chrystusie i które przekazuje nam Kościół?
Dokładnie tak. Św. Teresa od Jezusa czy św. Jan od Krzyża podkreślali, że Bóg jest wolny i może dawać nadzwyczajne łaski czy objawienia nadprzyrodzone, ale gdyby one były w czymkolwiek niezgodne z podstawowym Objawieniem – z Ewangelią Jezusa Chrystusa i z prawdami wiary, których uczy Kościół, to należy je bezwzględnie odrzucić.
Wiele błędów nie polega na uznaniu fałszu za prawdę, ale na przeakcentowaniu jakiejś prawdy.
Tak i dlatego trzeba siebie pytać: czy to, w co się angażuję, czym się zaczytuję, czemu poświęcam czas, czy to mi pomaga w rozwoju relacji do Pana Boga i bliźnich? I nie chodzi o jakąś subiektywną odpowiedź, daną raz na zawsze, ale stale weryfikowaną z pomocą osób, z którymi żyję, z pomocą spowiednika, kierownika duchowego, Kościoła.
Ateiści często zarzucają ludziom wierzącym, że ich wiara oznacza konieczność wyrzeczenia się używania rozumu.
Po prostu się mylą. Wiara potrzebuje rozumu, wiara ma być rozumna.
Ale – uwaga! – rozum nie może nas ograniczać w wierze. Może się zdarzyć, że miłość Chrystusa przynagli nas do przekroczenia racji rozumu i pójścia za racjami miłości. Św. Teresa od Jezusa przytacza przykład pewnego biskupa, który ofiarował siebie, żeby wykupić z niewoli syna jakiejś ubogiej wdowy. Rozum mógł mu mówić i pewnie mówił: „jesteś odpowiedzialny za całą wspólnotę, nie możesz oddać się dla tej jednej osoby”. W św. Teresie przykład życia tego biskupa budzi wręcz zachwyt, zazdrość i… ciężkie westchnienie, że nasza wiara jest nieraz „zbyt rozumna, za mało szalona”, a przecież Pan Jezus był szalony w miłości do nas. Posunął się do szaleństwa, czyli przekroczył rozum. Takie rzeczy nie zdarzają się co dzień. Ale – na szczęście – rzeczywiście się zdarzają i to w każdych czasach, w naszych też… tylko nie wolno się na nie porywać bez przynaglenia łaski.
Dlatego nie absolutyzujemy rozumu, ale wykorzystujemy go na drodze wiary w stu procentach, do granic, do których on nie przeszkadza nam iść dalej.
Często wiążemy sprawy wiary raczej z emocjami niż z rozumem. Tymczasem wielcy teologowie mówią, że np. sumienie człowieka to nie kwestia jego uczuć, ale rozumu. Także gdy chodzi o modlitwę, mistrzowie duchowi podkreślają, że emocje mają w niej swoje miejsce, ale w dużej mierze jest ona dziełem ludzkiego rozumu.
Modlitwa bez rozumu jest ślepa.
Trzeba w pełni wykorzystać to, w czym rozum nam może pomóc w modlitwie. Nie będzie się rozwijał w modlitwie ktoś, kto nie zna, nie rozumie Pisma Świętego, kto nie karmi swej wiary dobrą teologią. Z pewnością w przestrzeni modlitwy rozum nie jest wszystkim, ale nie wolno go nie używać. Nie wolno z niego nie korzystać. To byłby ogromny błąd.
Ale sam rozum – bez doświadczenia modlitwy – pozostanie tylko spekulacją.
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Jak zostałam karmelitanką
S. Cecylia Teresa jest karmelitanką bosą z klasztoru w Krakowie na Wesołej. Do niedawna była przeoryszą tamtejszej wspólnoty.
***
Bóg towarzyszy naszemu rozwojowi jak najlepszy kierownik duchowy, nie wyprzedzając, nie wymuszając na nas niczego. Wręcz prowadzi nas do odkryć, które wydają się nam być… naszymi własnymi – mówi s. Cecylia Teresa od Niepokalanego Serca Maryi, karmelitanka bosa z klasztoru w Krakowie na Wesołej.
Jarosław Dudała: Św. Teresa z Lisieux niejedną kobietę przyprowadziła do Karmelu. Siostrę też?
S. Cecylia Teresa: Rozeznawałam swoje powołanie w 1983 r. Wtedy pojawiła się Teresa, jej “Dzieje duszy”. Nie znałam ich wcześniej. To była świeża lektura, niczym nie obciążona. Potem wielokrotnie słyszałam, że są osoby – także zakonnice, zakonnicy, kapłani – dla których Teresa nie jest łatwa do przyjęcia – przez swój język, ptaszki, kwiatuszki… One są dla nich jakąś barierą. Ci ludzie odbierają Teresę, jakby była infantylna.
Może dlatego, że przez lata u duchownych formowało się przede wszystkim rozum i wolę. Rozum – bo taki formowany musi potem umieć powiedzieć kazanie czy poprowadzić katechezę. A wolę – żeby w przyszłości nie zrobił/zrobiła czegoś głupiego. Sfera emocjonalna pozostawała trochę na uboczu. W efekcie św. Teresa może być odbierana jako nieznośnie egzaltowana.
A ja byłam zaskoczona, że w ogóle można tak Teresę odczytać. Mnie podarowane zostało takie spotkanie z nią, że nie była to żadna kwestia, przez którą trzeba by się było przedzierać. Może wzięło się to stąd, że sama byłam wtedy w głębokiej rozterce duchowej. Byłam na trzecim roku studiów…
Co Siostra studiowała?
Byłam na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, kierunek: planowanie i finansowanie gospodarki narodowej. Ekstra, prawda? Fascynujące! (śmiech)
Od pierwszych dni na uczelni towarzyszyło mi poczucie, że to było pudło. Pomyłka życiowa. Ale to był mój własny, świadomy wybór. Nie pozwoliłam nikomu w tym uczestniczyć. Odsuwałam wszelkie sugestie. Chciałam iść za swoim. Logika wyboru była dość prosta: dobrze się czułam z matematyką, mniej z fizyką (jestem po klasie matematyczno-fizycznej). Postanowiłam, że znajdę kierunek, na którym jest matematyka, a nie ma fizyki. Takie wybrałam kryterium.
Brzmi rozsądnie. Mimo to, zawiodło.
Te studia to zdecydowanie nie było to. Czułam, że to niemożliwe, żeby ekonomia nadała sens mojemu życiu, mojej pracy. Czułam, że coś z tym trzeba zrobić. Tylko co?
Poczucie porażki przy podejmowaniu pierwszego własnego, dorosłego wyboru było czymś, czym Pan Bóg się posłużył…
Przepraszam, ale nie lubię, kiedy ludzie tak mówią: “Pan Bóg się tym posłużył”. Bo to się tak lekko mówi – z perspektywy kilkudziesięciu lat. Ale wtedy pewnie nie było to wszystko takie łatwe.
Kiedy mówię, że Pan Bóg się tym posłużył, mam na myśli to, że dla mnie była to dobra lekcja: Pan Bóg nauczył mnie dystansu do siebie samej. Na tamtym etapie byłam przekonana, że wystarczy słuchać tego, co mi rozum podpowiada i… wszystko będzie dobrze. Tymczasem w tej sytuacji nikt mi nie radził, nie miałam na kogo zwalić…
Czyli: moja wola, mój rozum…
Tak! I proszę: jaki efekt? Doświadczam na własnej skórze, że spudłowałam! Gorzkie, naprawdę gorzkie doświadczenie. To była pierwsza, konkretna lekcja życiowa: nie wszystko, co ja wymyślę, jest dobre, a to, co złe, nie przychodzi tylko z zewnątrz – ja też mogę głupio wybrać. W tym sensie mówię, że Pan Bóg się tym posłużył.
Chodziło mi raczej o to, że drażni mnie radosne mówienie: “zrobiłam źle, ale Pan Bóg się tym posłużył”. Owszem, dziś siostra mówi o tym z dystansem, na uśmiechu. Ale wtedy na pewno nie było tak łatwo.
Nie było. Byłam jak pod ścianą. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. To nie był łatwy czas – potwierdzam to całą sobą. Nie chciałam robić kroku w tył – pytać kogoś: bliskich czy kolegów, koleżanki, kogokolwiek. Skąd oni mieliby wiedzieć, co ja mam w życiu robić? Dlatego czułam się jak pod ścianą. Ale to mnie dobrze uruchomiło. Rozczarowanie efektami tego, co mi mój rozum podpowiadał, otworzyło mnie na nowy kierunek, na nowy styl bycia – w którym się rozwijam – czyli: pytanie Pana Boga o wszystko.
Skąd Siostra wie, że odpowiedzi, które otrzymuje, nie płyną z własnej podświadomości, z lęków, pragnień, czegokolwiek…
Tego nigdy nie wiem do końca. I pewnie nie będę wiedziała. Ale jest konkretne kryterium: “po owocach poznacie”.
Czyli nie ma siostra telefonu do nieba. Jak więc odebrać odpowiedź, żeby wiedzieć, że jest stamtąd?
Odpowiedzią jest to, co przeżyłam. Dla mnie była to odpowiedź wystarczająca. Potwierdziły ją kolejne lata. Czy to dla innych będzie przekonujące – tego nie wiem.
Zwróciłam do Pana Boga z pytaniem: co ja mam zrobić ze swoim życiem, żeby ono miało sens? – czytaj: żebym była szczęśliwa, bo JA CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA! Zadałam pytanie Bogu, choć nie widziałam i nie słyszałam Go tak, jak pana. Ale – i to jest łaska wiary – nie miałam poczucia, że zadaję pytanie w próżnię. Wiedziałam, że ono zostało zadane konkretnej Osobie, która mnie zna, która mnie kocha, która jest zainteresowana moim szczęściem i która mi odpowie.
Skąd siostra to wiedziała?
Było mi to dane w pakiecie wiary. Na tyle wiary wtedy miałam, że to wiedziałam. To była cała moja energia w poszukiwaniach. Tam ją ulokowałam. Pytanie zadane – odpowiedź przyjdzie. Nie wiem kiedy, ale przyjdzie. Czekałam. Minął pierwszy rok studiów, drugi… Po drodze myślałam o zmianie kierunku – na matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale przeniesienie było zbyt skomplikowane, więc porzuciłam tę myśl.
To nie nauka była problemem, ale brak sensu. Poczucie, że taka praca mnie nie uszczęśliwi.
Czekałam.
I co?
Odkryłam wtedy ciekawą rzecz: z chwilą gdy zadam pytanie Bogu, otwiera się we mnie jakieś wewnętrzne ucho – coś w rodzaju radaru – i niezależnie od tego, czy mam je na bieżąco w świadomości, czy nie, jeśli tylko pojawiają w otoczeniu sygnały, które mogłyby być odpowiedzią, to ja je wychwytuję. Może to jest działanie Ducha Świętego? On jest z nami od momentu bierzmowania…
Nawet chrztu.
Tak. Ale bierzmowanie to jest specjalny moment, w którym ta łaska osiąga jakąś pełnię – oczywiście, do dalszego rozwoju. W każdym razie jeśli wchodzimy w wierze na płaszczyznę zadawania pytań Bogu, to Duch Święty czuwa nad tym, żebyśmy nie przegapili odpowiedzi.
Jakoś to wiedziałam – nie wiedząc. Nie musiałam tego wiedzieć, żeby to działało.
Kiedy zadziałało?
Wyczekiwanie było długie. “Boże, jak długo jeszcze…?” Minął jeden rok studiów, drugi… I nic. Co mogę jeszcze zrobić, żeby tę odpowiedź usłyszeć?
Była wtedy pielgrzymka z Krakowa na Jasną Górę. Poszłam z tą intencją: “proszę, odpowiedz mi, czekam”. Wróciłam z pielgrzymki. Zaczął się rok akademicki, trzeci rok moich studiów. Byłam w sobie na nowo – jeszcze mocniej – “rozgrzana” do tego, żeby słuchać, nasłuchiwać.
Słuchać o zakonie?
Powołania zakonnego w ogóle nie brałam pod uwagę. Moje nastawienie życiowe było takie: zakładam rodzinę, chcę być matką. W marzeniach i przeczuciach „już widziałam” swoich pięciu synów. (śmiech)
Może dlatego „Pan Bóg nie dał rady” wcześniej dotrzeć do mnie ze swoją odpowiedzią…?
A tymczasem w duszpasterstwie akademickim pojawił się nowy kolega. “Aha, może to ten?!” Rozpoczęliśmy wszyscy kurs przygotowania do małżeństwa. W tę stronę szłam. Tak byłam nastrojona.
Przyszedł styczeń 1983 r. Dorabiałam sobie do stypendium. Osoby starsze i potrzebujące przynosiły do duszpasterstwa swoje adresy. Kto chciał, mógł do nich pójść, pomóc im i sobie zarobić.
Wtedy usłyszałam odpowiedź.
Gdzie, kiedy?
Sprzątałam na ul. Moniuszki w Krakowie u dwóch starszych pań, rodzonych sióstr. Właśnie sprzątałam łazienkę. Wtedy – nie na modlitwie! – usłyszałam wewnątrz: “Chcę, żebyś była zakonnicą”.
…
W tej łazience było lustro. Stanęłam przed nim, płacząc jak bóbr. Ścierki wypadły mi z rąk. I powiedziałam, chyba na głos: “Ale ja nie chcę.”
Fenomenem dla mnie samej było to, że nie miałam cienia wątpliwości. Byłam pewna, że to jest odpowiedź na moje pytanie. Trwało to dwa i pół roku, ale odpowiedź przyszła.
Problem był tylko jeden: co zrobić, bo ja nie chcę.
Tego nie było w moich zamierzeniach życiowych.
Wtedy pojawiła się Tereska. Wcześniej się z nią nie spotkałam, choć byłam w duszpasterstwie karmelitów bosych.
No to ojcowie chyba czegoś zaniedbali…
Nie. “Mają oczy, a nie widzą, mają uszy, a nie słyszą” – to był prawdopodobnie mój przypadek.
Po tym moim pierwszym: “ale ja nie chcę” pojawiło się: “co mam zrobić, żeby też chcieć?” Uruchomiło mnie to do pewnej drogi, która zaczęła się w styczniu, a w grudniu tego samego roku zaprowadziła mnie tutaj (czyli do klasztoru karmelitanek bosych w Krakowie na Wesołej). I trwa…
Ile lat?
Trzydzieści siedem.
Co się działo pomiędzy sceną w łazience a wstąpieniem do Karmelu?
Do maja tamtego roku z nikim się tym nie dzieliłam. Nauczyłam się, że z Bogiem można wszystko omówić. Że można mieć swoje sprawy z Bogiem. On jest zainteresowany bezpośrednim kontaktem, wewnętrzną rozmową o sprawach ważnych. Ze mną – więc prawdopodobnie z każdym. To jest możliwe. Bóg ma swoje sposoby. Nie znaleźliśmy się na ziemi z przypadku, nie dzieje się nic, o czym On by nie wiedział, więc wolno nam czytać nasze życie jako pewną…
… aranżację?
Nie. To raczej tajemnica towarzyszenia. Bóg towarzyszy naszemu rozwojowi jak najlepszy kierownik duchowy, nie wyprzedzając, nie wymuszając na nas niczego. Wręcz prowadzi nas do odkryć, które wydają się nam być… naszymi własnymi.
Tak robi dobry kierownik duchowy. Nie odbiera nam podmiotowości. Pozostawia nam satysfakcję przedzierania się, poszukiwania, zadawania pytań, czekania, rozbijania nosa, mylenia drogi… Traktuje nas jak swoich partnerów, jak dojrzałe osoby. To jest moje doświadczenie – bardzo mocne, bardzo konkretne. Tego nikt mi nie zabierze.
Jak to się stało, że od “ale ja nie chcę” przeszła siostra do: “tak, chcę”?
Podczas rekolekcji wielkopostnych prowadzący je ojciec kapucyn powiedział nam, że długo się wahał, modlił się, prosząc Pana Boga o światło, czy ma na TO powiedzieć. Zdecydował, że TO powie. I powiedział rzecz, która na tamten moment okazała się dla mnie strategiczna dla otwarcia się na to, co Pan Bóg chciał mi dalej mówić. Powiedział: “Pamiętajcie Kochani, życie mamy jedno. W życiu nie chodzi o to, żeby robić jakieś dobro, tylko żeby żyć w łasce, czyniąc to dobro, o które Bóg Was prosi. Wartość wieczną ma tylko to, co robimy zgodnie z wolą Bożą”.
To na mnie niesamowicie podziałało, bo ja się broniłam, mówiąc: “Co jest tym złego, że ja chcę mieć kochającego męża i pięciu synów? Dlaczego mam to zostawić? Co mam z tym zrobić? To przecież jest takie moje!”
To Siostrę rozbroiło?
Tak. Słowa tego ojca wytraciły mi broń z ręki. Pojawiło się słowo-klucz: szczęście.
Zrozumiałam, że faktycznie istnieje takie niebezpieczeństwo: oto na końcu życia staję twarzą w twarz z Bogiem i odkrywam, że tego prawdziwie szczęśliwego życia uzbierało się – z 70 lat, przykładowo – zaledwie kilka dni, miesięcy czy lat, bo… nie poszłam za tym, do czego mnie zapraszał, nie zaufałam Mu… Co wtedy poczuję?
W “Żółtym zeszycie” są takie słowa Tereski: “Jeżeli pójdę między Serafinów, nie będę postępować tak, jak Oni. Oni zakrywają się skrzydłami w obecności Boga. Ja będę się pilnowała, żeby się nie zakrywać skrzydłami”. Ale z drugiej strony, w pieśni pogrzebowej śpiewamy: “Wstyd mi, że przed Tobą stanę tak niepodobny, Boże mój, do Ciebie”. To drugie podejście wydaje mi się bardziej naturalne niż to, co powiedziała Tereska.
Ona nas wyprzedza.
Poza tym, nie każda pieśń kościelna jest do końca ortodoksyjna…
Miałyśmy kiedyś rekolekcje z o. Wojciechem Giertychem…
…teologiem Domu Papieskiego…
… który na początek każdej konferencji prosił, żebyśmy zaśpiewały coś według swojego wyboru. No to myśmy coś wybierały…
… a on znajdował w tym herezję? (śmiech)
Tak! Dokładnie! Punktował herezje! (śmiech)
Jak to dominikanin… (śmiech)
Wniosek z tego taki, że bardziej niż pieśniom kościelnym trzeba ufać świętym, zwłaszcza doktorom Kościoła!
Wróćmy jednak do tego rekolekcjonisty-kapucyna, który tak wpłynął na siostrę jeszcze przed wstąpieniem do Karmelu…
Mówił, że niebo jest synonimem pełni szczęścia, do którego Bóg nas wzywa. Ale wbrew naszej woli Bóg nas tam nie zaciągnie.
To, co mnie się marzyło, moje pragnienie założenia rodziny, nie było złe. Sednem jednak było to: “nie chodzi o to, żeby robić jakieś dobro, ale to dobro, o które mnie Bóg prosi”. A ja wiedziałam, o co mnie Bóg prosi.
Zazdroszczę Siostrze tej pewności.
To dar, czysty dar. Teraz doceniam go bardziej niż wtedy.
Bóg jest wolny. Może z nami postępować według tego, co uważa za dobre. Z jednym tak, z drugim inaczej. Ale nikogo nie krzywdzi.
Na Teresę przyszedł czas ciemności. Być może na mnie… też taki czas przyjdzie. To Bóg wybiera.
W każdym razie wtedy coś się we mnie uwolniło.
A potem?
Od duszpasterza akademickiego dostałam “Dzieje duszy” św. Teresy. Całą niedzielę spędziłam sama, czytając je. Zatrzymał mnie fragment, w którym Teresa – sprowokowana zaproszeniem na ślub kuzynki – pisze zaproszenie na swoje śluby. Uniosła się jakby dumą: “Co to znaczy? Tu tylko człowiek z człowiekiem i taka pompa…?!” A ona przecież przygotowuje się do zaślubin z samym Bogiem i miałoby to przejść tak bez echa? Napisała więc zaproszenie na swoje śluby: “Ja, Pan nieba i ziemi…”
Siostra też poczuła się wybranką Króla?
Dla mnie to było olśnienie, kolejne uwolnienie w kierunku tego, o co mnie Bóg poprosił. Uświadomiłam sobie, że ja wcale nie muszę wyrzekać się tych swoich pragnień, żeby założyć rodzinę, mieć kochającego męża i gromadkę dzieci. Mam tylko przyjąć do wiadomości, że tym, który mnie prosi o rękę, jest Jezus.
W tym mi pomogła Teresa.
Obudziła moje zaufanie i to na maksa!
I znów byłam o krok dalej.
Już wiedziałam: chcę być karmelitanką bosą; chcę żyć tak, jak ona.
Mijają lata, a jej determinacja do życia w prawdzie, do życia miłością, jest dla mnie coraz bardziej zachwycająca:
„Kocham Ciebie, mój Jezu, kocham Kościół Święty – Matkę moją i pamiętam, że najmniejszy akt CZYSTEJ MIŁOŚCI jest dlań bardziej użyteczny niż wszystkie inne dzieła razem wzięte. Ale czy CZYSTA MIŁOŚĆ jest naprawdę w mym sercu?! (…) oświeć mnie, o Jezu, Ty wiesz, że szukam prawdy…”
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Chcą tego, co ma Kościół.
Kim są konwertyci na katolicyzm?
John Henry Newman.
reprodukcja: Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Konwertyci uświadamiają tym, którzy są w Kościele od niemowlęctwa, co mają. Ich pełne fascynacji odkrywanie skarbów Kościoła pomaga nam zrozumieć, jak wiele otrzymaliśmy.
To nie tak, że ludzie odchodzą z Kościoła za sprawą długotrwałych przemyśleń, a już na pewno nie wskutek głębokich doświadczeń duchowych. Na ogół odejścia są spowodowane emocjami, natomiast głęboka refleksja i modlitwa sprzyjają znalezieniu drogi do Kościoła katolickiego. To dlatego wciąż mają miejsce konwersje na katolicyzm osób, które wcześniej szły przez życie zupełnie innymi drogami. Do takich osób należy Ulf Ekman, były szwedzki protestant. Pierwszy krok miał miejsce w 1970 roku, gdy Ekman miał 19 lat. „Wszedłem do mojego pokoju, uklęknąłem i poprosiłem Jezusa, by odpuścił mi grzechy i został moim Panem i Zbawcą. Od tego dnia do dziś nazywam się chrześcijaninem. Praktykującym chrześcijaninem” – wspominał w książce „Wielkie odkrycie. Nasza droga do Kościoła katolickiego”, napisanej wspólnie z żoną Brigittą. Wtedy, jak stwierdził, miłość Boża stała się w jego życiu namacalna. Odbył studia teologiczne, po których w 1979 r. objął funkcję pastora luterańskiego. W 1983 roku założył ponadwyznaniowy kościół Livets Ord, który stał się największą zielonoświątkową wspólnotą w Szwecji.
W 1992 roku podczas spotkania ewangelizacyjnego w Albanii zagadnął go starszy człowiek, który radośnie oznajmił mu: „Też jestem katolikiem”. Ulf Ekman nie wiedział, co powiedzieć. „O, to cudownie, bracie!” – odparł. „Wtedy coś zaczęło mnie nękać, a potem już nie chciało się ode mnie odczepić i to coś miało związek z Kościołem katolickim” – wyznał. To nim wstrząsnęło i poprowadziło do Kościoła katolickiego. Nie był to szybki proces – trwał jeszcze ponad dwie dekady. Oboje z żoną ogłosili decyzję o zostaniu katolikami w marcu 2014 roku. „Niektórzy z naszych znajomych powiedzieli, że było to jakby tsunami uderzyło w Szwecję. Wszystko to za sprawą mediów, byliśmy już bowiem całkiem dobrze znani w Szwecji” – mówił Ekman Radiu Watykańskiemu krótko po ceremonii przyjęcia do Kościoła katolickiego, która odbyła się w klasztorze brygidek pod Sztokholmem. „Ja po prostu zacząłem odkrywać, że prawda jest w Kościele katolickim” – tłumaczył, podkreślając, że nie oznacza to nieobecności prawdy gdzie indziej. „Ale istnieje coś takiego jak dziedzictwo prawdy, nadprzyrodzony depozyt prawdy. I Pan złożył to w swoim Kościele” – wyjaśniał. „Jedyny motyw mojej decyzji to właśnie to, że ja potrzebuję pełni prawdy, potrzebuję tego, co ma Kościół katolicki” – zaakcentował.
Znaleźliśmy dom!
Scott Hahn, obecnie jeden z najwybitniejszych amerykańskich teologów katolickich, a w przeszłości pastor prezbiteriański, trafił do Kościoła katolickiego, konsekwentnie podążając za tym, co odkrywał jako prawdę. Studiując Biblię, zdał sobie sprawę, że istotne elementy protestantyzmu nie znajdują potwierdzenia w Piśmie Świętym. Studium Nowego Testamentu uświadomiło mu, jak ważne dla wspólnoty chrześcijańskiej są sakramenty i liturgia, a to z kolei doprowadziło go do odkrycia, że w Kościele katolickim jest odpowiedź na wiele jego dylematów. Pewnego wieczoru zrodziło się w nim przekonanie, że Chrystus wzywa go do Kościoła katolickiego. Zaczął się gorąco modlić, aby Bóg pokazał mu, czy rzeczywiście w Kościele katolickim jest złożona pełnia prawdy objawionej. I stopniowo Pan mu to pokazywał, na przykład za sprawą rozmów teologicznych z przyjaciółmi, zawziętymi wrogami katolicyzmu. Scott wraz z nimi próbował znaleźć błędy w katolickiej doktrynie, ale się nie udawało. Stopniowo upadały kolejne „bastiony oporu”, a ostatnim z nich był kult maryjny. Pewnego dnia ktoś przysłał Scottowi pocztą różaniec. Patrząc na niego, zaczął się modlić o zrozumienie nauki Kościoła katolickiego o Maryi. Wreszcie wziął różaniec do ręki i odmówił tę modlitwę w intencji, która wydawała mu się beznadziejna. Po niedługim czasie jego prośba została spełniona. Nagle stało się dla niego jasne, że Maryja naprawdę zajmuje szczególne miejsce w historii zbawienia, a argumenty na poparcie tego twierdzenia są jak najbardziej biblijne. Co więcej – czcząc Matkę Jezusa, naśladujemy Jej Syna, który przecież w doskonały sposób realizował Dekalog, w tym przykazanie czci rodziców.
Po pokonaniu wszystkich trudności Scott w Wigilię Paschalną 1986 r. został katolikiem. Cztery lata później – po długiej i bolesnej duchowej walce – dołączyła do niego żona Kimberly. „Jak dobrze jest znaleźć dom w Kościele katolickim! Jak wielką łaską jest zastanawiać się nad swoim życiem i dzielić się drogą, którą Pan prowadzi nas do siebie i swego Kościoła” – zaświadczyła w książce „W domu najlepiej”, której ona i mąż są autorami.
Powrót do portu
Jeśli ktoś, wybierając Kościół, poświęca swoje dotychczasowe życie, karierę, ryzykuje zerwanie więzi, mówi tym samym: Kościół jest tego wart. Właśnie taki jest przekaz wielkich konwertytów w rodzaju Johna Henry’ego Newmana.
Ten urodzony w 1801 roku londyńczyk zachwycił się Bogiem w wieku 15 lat. W konsekwencji w 1824 roku został anglikańskim księdzem. Jego kazania w uniwersyteckiej kaplicy w Oksfordzie cieszyły się dużą popularnością. On sam stopniowo zainteresował się głębiej pismami ojców Kościoła. W latach 30. XIX wieku zapoczątkował z przyjaciółmi tzw. ruch oksfordzki, którego celem była reforma anglikanizmu w obliczu rosnącej sekularyzacji społecznej. Po kilku latach studiów nad pismami ojców Kościoła, rozmyślaniach i modlitwy Newman doszedł do przekonania, że to nie Kościół katolicki pobłądził, ale Kościół Anglii zagubił pierwotny depozyt wiary. Wniosek był jeden: przyjąć katolicyzm. W 1845 roku Newman został katolikiem, a dwa lata później przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie w stowarzyszeniu Księży Filipinów (oratorianie). Oczywiście musiał odejść z Oksfordu. Od 1848 roku przewodził parafii filipinów w Birmingham. Nie było łatwo. Przez 20 lat anglikanie okazywali mu wrogość, a katolicy nieufność. A jednak Newman nie zawahał się. „Moje nawrócenie było jak powrót do portu po wzburzonym morzu, a moje szczęście z tego powodu trwa niezakłócone do tej pory” – zapewniał w książce Apologia pro vita sua, w której uzasadnił swoje przekonania, a która uświadomiła czytelnikom, jakiego formatu to człowiek. Docenił go Leon XIII, który w 1879 roku kreował go kardynałem.
John Henry Newman umarł 11 sierpnia 1890 roku. Nazajutrz „The Times” pisał o nim tak: „Niezależnie od tego, czy Rzym ogłosi go świętym, czy też tego nie zrobi, zostanie on kanonizowany w myślach ludzi różnych wyznań w Anglii”. Rzym to zrobił – 13 października 2019 roku Newman został wyniesiony do chwały ołtarzy.
Błyskotliwy obrońca
Ponad trzy dekady po śmierci Newmana na katolicyzm przeszedł jego rodak Gilbert Keith Chesterton. Niewielu jest autorów, którzy mogliby mu dorównać w błyskotliwości, wnikliwości, złotym humorze czy eleganckiej uszczypliwości. Był już sławny i bardzo popularny, gdy w 1922 roku, mając 48 lat, przeszedł na katolicyzm. Gdy po Anglii gruchnęła wiadomość, że ten mistrz felietonu, autor poczytnych książek, z anglikanina stał się „papistą”, wielu sądziło, że to może jakiś jego kolejny żart. Ale Chesterton w swoim lekkim stylu wyjaśnił, że do konwersji na katolicyzm doszedł drogą rozumowania. Było to zgodne z jego naturą – ten człowiek bezustannie myślał, analizował, porównywał i wyciągał wnioski. Tak właśnie doszedł do wiary, bo jako nastolatek w ogóle nie wierzył w Boga. W tym okresie parał się przez pewien czas magią. Taką postawę skomentował później z autoironią: „Nie ma gorszego bigota od ateisty”.
Obserwując ataki „racjonalistów” na chrześcijaństwo doszedł do wniosku, że są one mało racjonalne – chaotyczne i zaprzeczające sobie. Wreszcie uznał, że to właśnie chrześcijaństwu świat zawdzięcza pojęcie ludzkiej godności z jednoczesnym wskazaniem na niewystarczalność człowieka, która wymaga pokory i pracy nad sobą. Włączył się w nurt moralnej odnowy anglikanizmu. Dalsza refleksja doprowadziła go do katolicyzmu. „To była najszczęśliwsza godzina w moim życiu” – wyznał, mówiąc o chwili, gdy stał się katolikiem. Od tej pory swój talent oddał na służbę prawdzie, którą odkrył. „Z dumą tkwię w okowach przestarzałych dogmatów i martwych wyznań wiary, ponieważ doskonale wiem, że to heretyckie wyznania wiary są martwe i że tylko sensowne dogmaty żyją na tyle długo, by nazywać je przestarzałymi” – stwierdził kiedyś w swoim zaczepnym stylu.
G.K. Chesterton zmarł 14 czerwca 1936 roku. Pius XI wysłał depeszę kondolencyjną, w której nazwał go „oddanym synem Kościoła świętego i obrońcą wiary”.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Nawrócenie się Malcolma Muggeridge’a
fot. Forum katolik.d500.pl
***
Wstąpienie Malcolma Muggeridge’a do Kościoła katolickiego w 1982 r. odbiło się głośnym echem w środkach masowego przekazu. Był on bowiem jednym z najsłynniejszych angielskich dziennikarzy, pisarzy i twórców najlepszych telewizyjnych programów w XX wieku.
Malcolm Muggeridge był prawdziwą gwiazdą małego ekranu, a równocześnie niezwykle błyskotliwym pisarzem, porównywanym z G.K. Chestertonem i C.S. Lewisem. Nawrócenie Malcolma Muggeridge’a nie było gwałtownym wydarzeniem, tak jak nawrócenie św. Pawła, lecz ukoronowaniem długiego procesu wytrwałego poszukiwania prawdy. Sam konwertyta stwierdził, że do czasu wstąpienia do Kościoła katolickiego nieustannie „walczył przeciwko czemuś, o czym wiedział, że go w końcu urzeknie i zdobędzie”…
Dzieciństwo
Malcolm Muggeridge urodził się w Londynie 24 marca 1903 r. Jego ojciec był agnostykiem, współzałożycielem Niezależnej Partii Pracy (Independent Labour Party) i Towarzystwa Fabiańskiego (Fabian Society). W rodzinnym domu Malcolma chrześcijaństwo zostało zastąpione religią socjalistycznego postępu – rodzice sądzili, że Pan Bóg jest im niepotrzebny. Malcolm przejął od ojca przekonanie, że będzie można zbudować socjalistyczny raj na ziemi – sprawiedliwe, pokojowe i dostatnie społeczeństwo.
Jako chłopiec Malcolm w wielkiej tajemnicy przed rodzicami zdobył Biblię i czytał ją w ukryciu, jakby to była zakazana książka. Czytał Ewangelię z wypiekami na twarzy, ale tak, aby nikt tego nie widział. Czytając biblijne teksty, odkrywał nowy tajemniczy świat, znajdował tam wielką duchową głębię i pocieszenie. Podkreślał niektóre zdania, czytał Biblię nawet w łóżku, zatrzymywał się nad fragmentami tekstów, które szczególnie go dotknęły, a najczęściej były to opisy męki i śmierci Chrystusa. Inną książką, która w tym okresie wywarła na niego wielki wpływ, była Boska komedia Dantego Alighieri.
Cambridge
Malcolm studiował w Selwyn College w Cambridge. Zaprzyjaźnił się ze starszym od siebie klerykiem Vidlerem, który był wpływową postacią w college’u. Ich przyjaźń przetrwała aż do śmierci. Dzięki tej znajomości Malcolm mógł przez dwa semestry zamieszkać w klasztorze anglikańskiego zakonu Dobrego Pasterza. Był to dla niego okres wyjątkowego doświadczenia wspólnoty Kościoła. Zajęcia codzienne były tam przeplatane modlitwą brewiarzową, Eucharystią, nauką oraz pracą w ogrodzie. Malcolm rozpaczliwie szukał pomocy w kwestiach wiary. Chciał wiedzieć, czym ona jest i jak można ją zdobyć. W żarliwej modlitwie prosił o jakiś namacalny znak życia w wieczności, ale takiego znaku nie otrzymał. Nie wiedział, że wiara jest trudną i bolesną drogą całkowitego ogołacania się ze wszelkiego zła, które człowieka zniewala i uniemożliwia mu doświadczenie świata duchowego. To krótkie religijne doświadczenie sprawiło, że Malcolm zrozumiał, iż – jak to sam po latach napisał – „drogi wstrzemięźliwości prowadzą do szczęścia, natomiast pobłażanie sobie, szczególnie w dziedzinie seksualnej, prowadzi do nieszczęścia i wyrzutów sumienia. Co za radość rodzi się w sercu, gdy odrzuci się światowe ambicje, rozpustę, krzykliwe egoistyczne pragnienia. Co za cierpienie – gdy człowiek im ulegnie”…
Utrata wiary
Pod koniec studiów Muggeridge traci wiarę i porzuca chrześcijaństwo. Nauka stała się wówczas dla niego namiastką religii. Po skończonych studiach otrzymuje propozycję pracy nauczyciela w Indiach. Wyjeżdża tam, ale nie może uciec przed pytaniami o ostateczny sens życia. Poznanie hinduizmu, buddyzmu i islamu jednak pogłębia jego szacunek do wielkości i głębi chrześcijaństwa. W 1926 r. w liście do ojca napisał, że „chrześcijaństwo ogarnia całość i jest tym dla życia, czym Szekspir dla literatury”. To wtedy Malcolm zafascynował się książkami Chestertona o św. Franciszku i o podstawach wiary (m.in. Orthodoxy). Pisał, że kocha Chrystusa, ale nie znosi instytucjonalnego Kościoła, dlatego że „zabija żywe piękno Boga”; w rzeczywistości jednak całą swoją ufność pokładał nie w Chrystusie, tylko w ideach socjalizmu.
Wraca do Anglii w 1927 r. i rozpoczyna pracę jako nauczyciel w Birmingham. Muggeridge był wtedy przekonany, że człowiek osiągnie wewnętrzną harmonię i szczęście w socjalistycznym państwie. „Jestem socjalistą – pisał – dlatego, że wierzę, iż odpowiednie warunki pomogą człowiekowi być dobrym, a tylko kolektywizm takie warunki stwarza”. Malcolm otrzymuje propozycję pracy w Kairze i wyjeżdża tam razem ze swoją żoną. W Kairze zaczyna swoją karierę dziennikarską, pracując jako korespondent „Manchester Guardian”.
Zakochany we wstrzemięźliwości
Malcolm Muggeridge poślubił Kitty Dobbs latem 1927 r. w urzędzie stanu cywilnego. Żona Malcolm pochodziła z zamożnej rodziny i tak jak on była przesiąknięta socjalistycznymi ideami. Oboje uważali się za wyzwolonych ze wszelkich religijnych ograniczeń i przesądów, dlatego ich ślub był zwykłą partnerską umową, którą można było zerwać w każdej chwili. Poglądy na temat seksu mieli ultraliberalne. Dopiero po wielu latach zrozumieli, że egoistyczna pogoń za seksualną przyjemnością, która doprowadziła ich do licznych zdrad małżeńskich, była przyczyną ogromu cierpień, które zadawali sobie i swoim dzieciom. Kiedy Malcolm zdradzał żonę, towarzyszyło mu zawsze silne poczucie winy. Czuł pogardę do swoich egoistycznych zachowań i tęsknotę za czystością serca. Pisał, że uleganie seksualnej pożądliwości jest egoistyczną pogonią za szczęściem, które jest jak „młoda sarenka, piękna i gibka. Kiedy poluje się na nią, staje się biedną, wystraszoną ofiarą, a kiedy się ją zabije – cuchnącym mięsem”.
Przez większą część swojego życia Malcolm walczył z cielesną pożądliwością. Podczas tej duchowej batalii o czystość serca z tęsknotą zwracał się w stronę chrześcijańskich zasad, które mówiły, że prawdziwe szczęście można znaleźć tylko „w odrzuceniu egoizmu, a nie w uleganiu mu; w odwracaniu się od cielesnych pożądliwości, a nie w ich zaspokajaniu”. Malcolm nie zagłuszał głosu sumienia, nie próbował usprawiedliwiać swoich zdrad małżeńskich i nazywać zła dobrem. Zachował elementarną uczciwość, był wierny głosowi sumienia. Taka postawa, po latach wewnętrznych zmagań, doprowadziła go do wiary i pojednania się z Bogiem, do odkrycia pełni prawdy w Kościele katolickim.
Muggeridge napisał esej na temat rewolucji seksualnej Down with Sex (Precz z seksem). Na podstawie swoich obserwacji, jak również przykładów z życia ukazał, do jakiej pustki duchowej oraz deprawacji przyczynia się łamanie zasad moralnych w dziedzinie płciowości. Ostrzegał, że styl życia proponowany przez seksualną rewolucję prowadzi do największych życiowych nieszczęść. 18 stycznia 1962 roku tak pisał w swoim dzienniku: „Jedyne pragnienie, które w tym życiu pozostało we mnie, to to, aby wypalił się we mnie wszelki egoizm, cała pycha, lubieżność, chciwość… Pragnę, aby słabnący płomień mego istnienia płonął jasno i pewnie, bez wybuchów dymu, aż błyśnie ostatni raz”. W wywiadzie udzielonym w grudniu 1965 r. wyznał, że udało mu się wreszcie stać się panem samego siebie i opanować swoje żądze. Powiedział: „Człowiek musi podjąć decyzję: albo utrzymać w karbach swoje pożądliwości, albo im ulec. Ja swoje zwyciężyłem”.
Odtąd zaczął się najpiękniejszy okres życia w ich małżeństwie: wielki pokój i szczęście płynące z małżeńskiej harmonii. Malcolm i Kitty odkryli radość czystej miłości małżeńskiej, zaczęli cieszyć się sobą nawzajem tak, jak nigdy przedtem. Powściągliwość, samoograniczenie, asceza, uczenie się panowania nad sferą zmysłów i uczuć w tym celu, aby osiągnąć wolność ducha i potrafić kochać, i cieszyć się życiem, było płynięciem pod prąd powszechnie lansowanemu stylowi życia. Nic dziwnego, że taka postawa Muggeridge’a wywołała falę krytyki i szyderstw ze strony obrońców i piewców liberalnego seksu, którzy propagowali hedonistyczne oraz permisywne zachowania.
Postawa Muggeridge’a nie była powrotem do purytanizmu, ale drogą do wolności i pełnej radości życia. W swoim dzienniku pisał: „Teraz jestem zakochany we wstrzemięźliwości. Nie powinien człowiek rezygnować z jakichś rzeczy dlatego, że są przyjemne (to jest purytanizm), ale dlatego, że kiedy ich sobie odmówi, inne okażą się przyjemniejsze”.
Przemiana
Muggeridge był bezkompromisowy w poszukiwaniu prawdy zarówno w wymiarze moralnym, jak i intelektualnym. Walczył ze swoim egoizmem, z nieopanowanymi uczuciami i pożądliwością, ale dokonywało się w nim również zmaganie intelektualne w poszukiwaniu prawdy. Całkowicie przesiąknięty ideami socjalizmu na początku lat trzydziestych XX w. opowiedział się za komunizmem. Kiedy w 1932 r. wyjeżdżał do Moskwy jako korespondent, był przekonany, że zobaczy kraj, w którym po raz pierwszy w ludzkiej historii nie ma wyzysku, są za to równość, sprawiedliwość i szczęście.
Będąc na miejscu, bardzo szybko się jednak przekonał, że wierzył w utopię. Odkrył, że wszystko w ZSRR zbudowane zostało na kłamstwie i przemocy. Pisał: „Na początku było tam kłamstwo i kłamstwo stało się informacją, która zamieszkała między nami”. Osobiście doświadczył, że komunistyczna ideologia wcielona w życie ukazuje swoje barbarzyńskie oblicze, przerażające monstrum totalitarnego zniewolenia i ludobójstwa. Był świadkiem głodu na Ukrainie, który uśmiercił dziesiątki milionów ludzi. Ten głód został z premedytacją zaplanowany i zrealizowany przez Stalina jako kara za opór wobec przymusowej kolektywizacji.
W tym samym czasie europejskie elity zachwycały się Związkiem Radzieckim. Wielu dziennikarzy, pisarzy i intelektualistów, kierując się polityczną poprawnością i zwykłym oportunizmem, wbrew faktom pisało idylliczne kłamstwa o sytuacji w komunistycznym „raju”. Malcolm opisał to zjawisko ślepoty, głupoty i nieuczciwości intelektualnej w noweli Winter in Moscow (Zima w Moskwie, 1934) i nazwał je szczególnym grzechem XX w. Muggeridge jako jeden z niewielu dziennikarzy miał odwagę pisać prawdę. Był pierwszym, który poinformował opinię publiczną o przerażającej zbrodni głodu na Ukrainie. Swoje artykuły wysłał do redakcji w Manchesterze, ukrywając je w bagażu dyplomatycznym, aby nie zostały skonfiskowane przez komunistycznych agentów.
Pobyt w ZSRR spowodował, że Muggeridge z odrazą odrzucił całą komunistyczną ideologię, która owocuje w totalitaryzmie władzy, w zniewoleniu i zbrodni ludobójstwa. Jego przebywanie w Związku Radzieckim sprawiło, że Muggeridge ponownie zainteresował się życiem duchowym i Chrystusem. Odkrył ponadto mistyczną tradycję rosyjskiej kultury w książkach Dostojewskiego i Tołstoja. Kiedy podczas liturgii w cerkwi stał w tłumie wygłodzonych, modlących się ludzi, po raz pierwszy w swoim życiu doświadczył radosnej prawdy o Zmartwychwstaniu Chrystusa: że żadne moce na tej ziemi nie zdołają Go zwyciężyć. Malcolm odczuł wtedy wielkie pragnienie, ażeby całkowicie i bezwarunkowo zawierzyć całe swoje życie Chrystusowi, który jest wszechmocny swoją miłością, ale nie stosuje żadnych środków przymusu. Uświadomił sobie wtedy również, do jak katastrofalnych następstw prowadzi odrzucenie Chrystusa i Jego nauki – człowiek staje się wtedy szaleńcem i stacza się do poziomu zwierzęcego. Pojawiła się wtedy u Malcolma głęboka tęsknota, aby zostać chrześcijaninem. Pisał: „Religia chrześcijańska jest dla mnie jak beznadziejna miłość. Noszę w sobie jej obraz i od czasu do czasu patrzę na nią z rzewną tęsknotą”.
Terroryzm liberalnej ideologii
Rozczarowanie pobytem w ZSRR oraz ideologią liberalizmu sprawiły, że w 1944 r. Malcolm Muggeridge zaczął myśleć o wstąpieniu do Kościoła katolickiego. Tak pisał w swoim pamiętniku: „Widzę siłę i ważność Kościoła katolickiego, ale nie mogę jeszcze uczciwie zaakceptować Jego dogmatów”. Po powrocie z Moskwy Muggeridge zrozumiał, do jakiego stopnia liberalizm niszczy cywilizację europejską, że ostatecznym ukoronowaniem liberalizmu jest totalitaryzm. Liberalizm jest prekursorem totalitaryzmu. Pisał, że podstępnym kłamstwem liberalizmu jest pominięcie oczywistego faktu, że „człowiek pozostawiony samemu sobie staje się okrutny, lubieżny, leniwy i skłonny do zbrodni. Jedynym sposobem utrzymania w karbach jego złych skłonności jest wzbudzenie w nim bojaźni przed Bogiem i przed innymi ludźmi. Z tych dwóch alternatyw wyżej stawiam bojaźń przed Bogiem”. Według niego to, co ludzi uszlachetnia i mobilizuje do dobrego życia, to przede wszystkim świadomość istnienia Bożej sprawiedliwości i obawa, że z własnej winy można utracić życie wieczne.
Muggeridge bronił chrześcijaństwa, nie będąc jeszcze chrześcijaninem; twierdził, że najgroźniejszym niszczycielem chrześcijaństwa nie jest Stalin czy Hitler, lecz liberalizm. Ostrzegał, że cywilizacja śmierci w liberalnym przebraniu już od przeszło 100 lat niszczy fundamenty chrześcijańskiej cywilizacji, która broni godności każdego człowieka, wolności sumienia i prawa do życia od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci. Idee liberalizmu wprowadzone w życie eliminują etykę chrześcijańską i wszelkie wynikające z niej zasady postępowania, a w konsekwencji prowadzą ludzkość do samozniszczenia.
W swojej autobiografii Chronicles of Wasted Time (Kroniki zmarnowanego czasu) tak Muggeridge pisał o destruktywnym wpływie poglądów Freuda i Marksa na całą zachodnią cywilizację: „Tak całkowicie podkopali fundament cywilizacji zachodniej Europy, jak tego nigdy nie uczynił lub nie mógł uczynić żaden rewolucyjny ruch”. Freud dokonał tego w dziedzinie moralności, a Marks w historii. Obaj wprowadzili pojęcie determinizmu i w ten sposób wmówili ludziom, że są zwolnieni ze wszelkiej odpowiedzialności za swoje osobiste i społeczne zachowania. Muggeridge podkreślał, że Jezus Chrystus jest jedynym fundamentem europejskiej cywilizacji, nie jest nim ani Charles Darwin, ani Karl Marks, ani Włodzimierz Iljicz Lenin. Liberalizm jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, co objawił Chrystus. Jeżeli odrzuci się Chrystusa, to wtedy szukanie nadziei zaprowadzi do beznadziei, pogoń za szczęściem do ostatecznej rozpaczy, a pragnienie życia – do macek śmierci.
Muggeridge był bezkompromisowy w walce z terroryzmem liberalnej ideologii. W 1968 r. zrezygnował ze stanowiska rektora uniwersytetu w Edynburgu. W kategoryczny sposób przeciwstawił się żądaniom studentów, którzy domagali się legalizacji na terenie uniwersytetu zażywania narkotyku LSD i rozprowadzania pigułki antykoncepcyjnej. W swoim przemówieniu podczas składania rezygnacji wykpił żądania studentów. Porównał tamtejszą sytuację do kondycji moralnej cesarstwa rzymskiego w czasie jego upadku. Natomiast bunt studentów z ich żądaniami narkotyków i środków antykoncepcyjnych określił jako makabrycznie zabawną i najbardziej żałosną w całej historii próbę ucieczki od obowiązków i trudności. Mówił: „Narkotyk i łóżko – jest to rodzaj ucieczki właściwy dla każdego starego, zaślinionego rozpustnika w każdym czasie i gdziekolwiek w świecie”.
Świętość życia
Malcolm Muggeridge zawsze był przekonany o świętości ludzkiego życia. Zrozumiał, że oddzielenie współżycia seksualnego od prokreacji spowodowało straszne spustoszenie w sferze moralnej, w postawach, zachowaniach i relacjach międzyludzkich. Doprowadziło to do dyskredytowania macierzyństwa i promowania staropanieństwa, do akceptacji seksualnych perwersji i traktowania ich na równi z relacjami seksualnymi w małżeństwie, które są otwarte na nowe życie. W końcu doprowadziło to do legalizacji aborcji i przerażającego holokaustu nienarodzonych dzieci.
W 1978 r. Muggeridge przepowiedział, że w niedalekiej przyszłości europejskie kraje ulegną pokusie zalegalizowania eutanazji jako sposobu na uwolnienie siebie i swojego elektoratu od rosnącego ciężaru opieki nad chorymi, starymi i upośledzonymi. Mówił, że opóźnianie rosnącego publicznego nacisku na legalizację eutanazji było spowodowane świadomością, że podczas procesu w Norymberdze eutanazja była zaliczona do potwornych zbrodni II wojny światowej. Muggeridge stwierdził: „wystarczy 30 lat, aby w naszym humanistycznym społeczeństwie przemienić tę zbrodnię wojenną w akt współczucia”. Podkreślał bolesny fakt, że aborcja i eutanazja są swego rodzaju „humanitarnym” holokaustem, w którym zdecydowanie więcej zamordowano ludzi aniżeli za czasów Hitlera.
Muggeridge mocno zaangażował się w obronę encykliki Humanae vitae papieża Pawła VI. Podczas konferencji w San Francisco w 1978 r. poświęconej tej encyklice Muggeridge w swoim wystąpieniu stwierdził, że seksualność trzeba rozumieć jako sakrament miłości, fundament nierozerwalności małżeństwa i wspólnoty rodzinnej. Określił encyklikę Humanae vitae jako dokument o fundamentalnym znaczeniu dla całej ludzkości. Był przekonany, że historia potwierdzi słuszność stanowiska Kościoła w kwestii antykoncepcji. Takie stanowisko Muggeridge’a było aktem wielkiej cywilnej odwagi, wbrew dominującej w tamtym czasie propagandzie, że legalizacja antykoncepcji i aborcji jest znakiem emancypacji i wyzwolenia kobiet.
Muggeridge zwalczał mentalność antykoncepcyjną i bronił świętości ludzkiego życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci. Był przekonany, że jedyną skuteczną odtrutką na zbrodnie aborcji i eutanazji – czyli, jak to nazywał, liberalne pragnienie śmierci – jest obrona świętości życia prowadzona przez Kościół katolicki. Kiedykolwiek słyszał stwierdzenie „niechciane dziecko”, wtedy mówił o tym, jak Matka Teresa, trzymając w dłoni małego noworodka, którego znalazła w Kalkucie w koszu na śmieci, z uśmiechem powiedziała: „Widzisz? W niej jest życie”.
W progach domu
Muggeridge wytrwale szukał prawdy. Na tej drodze mocnym wsparciem była dlań lektura dzieł wielkiego konwertyty św. Augustyna oraz arcydzieło mistyki chrześcijańskiej z XIV w. Obłok niewiedzy (The Cloud of Unknowing). Decydujący jednak wpływ na nawrócenie Muggeridge’a miało jego spotkanie z bł. Matką Teresą wiosną 1969 r., podczas realizacji filmu o Zgromadzeniu Misjonarek Miłości. Muggeridge pisał: „Matka Teresa jest sama w sobie żyjącym nawróceniem. Jest niemożliwe, aby będąc z nią, słuchając jej, obserwując, co robi i jak to robi, nie stać się samemu w jakiejś mierze nawróconym. Jej całkowite oddanie się Chrystusowi, jej pewność, że każdy człowiek ma być tak traktowany, wspomagany, kochany, jakby był to sam Chrystus; jej proste życie Ewangelią i radość z przyjmowania sakramentów jest czymś, czego nie można odrzucić. Nie ma książki, którą kiedykolwiek czytałem, przemowy, którą słyszałem, albo nabożeństwa, w którym uczestniczyłem, nie ma ludzkiej relacji lub jakiegoś transcendentalnego doświadczenia, które przybliżyłoby mnie bardziej do Chrystusa albo uczyniłoby mnie bardziej świadomym, co znaczy dla nas Wcielenie i czego od nas się domaga. Czym jest więc nawrócenie? Jest to kwestia podobna to pytania: czym jest zakochanie się? Nie ma standardowych procedur i ustalonego czasu”.
Świadectwo Matki Teresy sprawiło, że w sercu Malcolma pojawiła się miłość do Kościoła katolickiego, ale potrzebował jeszcze 13 lat do podjęcia ostatecznej decyzji o staniu się katolikiem. Jego książka Jesus Rediscovered (Jezus na nowo odkryty), wydana w 1969 r., świadczy o tym, że Muggeridge zaczął się uważać za chrześcijanina nie związanego z żadnym Kościołem.
Miał już świadomość, że najgroźniejszą chorobą ducha jest pycha, która odcina człowieka od Boga, a także zmysłowość, która wiąże człowieka z ziemią. Pojawiły się wtedy u niego wyrzuty sumienia, że zmarnował dużą część swojego życia. Swój żal wyraził w słowach: „Wzywałeś mnie, lecz ja nie przyszedłem – te puste lata, te puste słowa, ta pusta namiętność”.
Podjął wtedy mocne postanowienie, aby owocniej przeżyć te lata, które mu jeszcze pozostały. Zaczął wspierać misję Matki Teresy i angażować się w pomoc dla umysłowo upośledzonych we wspólnocie L’Arche założonej przez Jeana Vaniera. Aleksander Sołżenicyn, Simone Weil oraz Jean Vanier byli według niego najważniejszymi współczesnymi mu pisarzami chrześcijańskimi.
W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Muggeridge całkowicie pozbył się telewizora. Doszedł bowiem do przekonania, że telewizja jest „magazynem naszego zakłamania”, a kamera telewizyjna „najbardziej groźnym ze wszystkich wynalazków w naszych czasach”. W 1981 r. podczas wywiadu Muggeridge ostrzegał, że najtrudniej jest chrześcijaninowi przeciwstawić się „ogromnej sile urojeń. Człowiek stworzył w tym wieku taką maszynę urojeń, jakiej nigdy dotąd nie było. Gdziekolwiek się znajdziesz, te urojenia są obecne i sugerują ci, że szczęście osiąga się przez cielesność, że pełnię życia znajduje się w sukcesie”.
Muggeridge wskazywał na niebezpieczeństwo ucieczki w świat urojony, nierzeczywisty, wirtualny, wytworzony przez media i reklamę: „Nigdy dotąd w dziejach ludzkości mało istotne materialne aspekty życia nie przedstawiano w tak kuszący sposób przez reklamę, nakłaniając ludzi, aby pragnęli coraz więcej i więcej rzeczy, wtłaczając im przekonanie, że radość i największe szczęście osiąga się przez cielesność”. Podkreślał, żerzeczywistość „musimy penetrować, ogarnąć ją, kochać ją, jako największy dar”, gdyż w tej rzeczywistości jest obecny Wcielony Bóg – Jezus Chrystus, a dokonuje się to przez modlitwę.
Wreszcie w domu
Decyzja wstąpienia do Kościoła katolickiego była w życiu Muggeridge’a ukoronowaniem długiego procesu duchowego dojrzewania. Z wielką pokorą przyjął wszystkie prawdy objawione nam przez Boga i nauczane w Kościele katolickim. Żałował, że tak długiego czasu potrzebował, aby całkowicie się nawrócić. Został przyjęty do Kościoła katolickiego wraz ze swoją żoną Kitty 27 listopada 1982 r. w kaplicy Our Lady Help of Christians w Sussex, w miejscowości Hurst Green. Ceremonii przewodniczył biskup diecezji Arundel Cormac Murphy O’Connor. Jak Muggeridge sam napisał, jego nawrócenie dało mu „poczucie powrotu do domu, pozbierania nici zmarnowanego życia, odpowiedzi na wezwanie dzwonu, który przez długi czas go wzywał. Znalezienia miejsca przy stole, które czekało na niego od dawna”.
Muggeridge odkrył radosną prawdę, jak dobry i miłosierny jest Bóg, który czyni wszystko, aby doprowadzić wszystkich grzeszników do nawrócenia się. Człowiek jest wolny i może stracić kontakt z Bogiem, może pogrążyć się w swojej zmysłowości i w swojej pysze wywyższać siebie, gardzić swoim Stwórcą. W swojej głupocie może Boga przeklinać, wyśmiewać się z ludzi wierzących, może ogłosić śmierć Boga. Jednak pod koniec swojego ziemskiego życia pozostanie mu tylko jedno: upaść na kolana i w pokornej modlitwie zawierzyć siebie Bożemu Miłosierdziu. Jeżeli tego nie zrobi, czeka go przerażająca wieczność piekła. Jeżeli natomiast to uczyni, wtedy doświadczy ogromu dobroci, miłości i miłosierdzia Boga, nieopisanej radości z przebaczenia wszystkich swoich grzechów.
Muggeridge całym sercem przyjął skarb wiary i podporządkował całe swoje życie jej wymaganiom. Czytamy w Liście do Hebrajczyków, że „wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (11,1). Malcolm Muggeridge podkreślał, że wiara jest specjalnym rodzajem poznania, gdyż musimy zaakceptować istnienie zasłony tajemnicy pomiędzy czasem i wiecznością. Wiara pozwala człowiekowi wnikać w tę tajemnicę i nawiązać osobisty kontakt z Jezusem Chrystusem, który jako prawdziwy Bóg stał się prawdziwym człowiekiem, aby nas uwolnić z niewoli szatana, grzechu i śmierci.
Po swoim nawróceniu Muggeridge okazywał szczególną miłość Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie. Uczestniczenie we Mszy św. było dla niego najważniejszym wydarzeniem każdego dnia. Nadprzyrodzony świat duchowej rzeczywistości stał się dlań bardziej realny aniżeli świat poznawany naszymi zmysłami. Razem z żoną prowadzili życie w ciszy, bez telewizji, w oddaleniu od świata, w całkowitym oddaniu się Bogu podczas długich codziennych modlitw. Przygotowywali się na najważniejszy moment spotkania się z Chrystusem w chwili śmierci, prowadząc mistyczne życie, całkowicie oddane Bogu.
W 1988 r., na dwa lata przed swoją śmiercią, Muggeridge pisał: „Tu na ziemi zawsze czułem się obcy, mając świadomość, że nasz dom jest gdzie indziej. Teraz, zbliżając się do końca mojej pielgrzymki, znalazłem schronienie w Kościele katolickim, skąd mogę widzieć Bramę Niebios w murach Jeruzalem, wyraźniej niż skądkolwiek indziej, choć tylko jak przez przyciemnione szkło”. W 1989 r. Muggeridge coraz bardziej podupada na zdrowiu i traci pamięć. Pan Bóg wysłuchał jego modlitwy, w której prosił o całkowite oczyszczenie: „upokorz moją dumę”.
Opatrzony świętymi sakramentami Muggeridge odszedł do wieczności 14 listopada 1990 r. – przeszedł przez Bramę Niebios. Jego życie jest świadectwem tego, że Bóg „Daje się znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę, objawia się takim, którym nie brak wiary w Niego. (…) Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną, nie zamieszka w ciele zaprzedanym grzechowi” (Księga Mądrości 1,2.4).
ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Miłujcie się! 1/2012
źródła: M. Muggeridge, Conversion: The spiritual Journey of a Twentieth-Century Pilgrim, Harper Collins, 1988; Gregory Wolf, Malcolm Muggeridge: A Biography, London 1995; M. Muggeridge, Jesus Rediscovered, London 1969; Joseph Pearce, Literary Converts, Ignatius Press, 2000; Joseph Pearce, Pisarze nawróceni, Fronda.
______________________________________________________________________________________________________________
Jazda z Jezusem. Taksówkarz, dawny trener MMA, modli się za swoich pasażerów
Marek Dybowski nie wstydzi się w swojej pracy mówić innym o Jezusie.
fot. Roman Koszowski/ Gość Niedzielny
***
Dawniej był trenerem MMA i ćwiczył stadionowych kiboli. Teraz w taksówce… mówi ludziom o Jezusie.
Dobrze zbudowany, łysy, z tatuażami. W godzinach rannych i południowych spotkać go można na ulicach Zabrza. Marek Dybowski nie tylko jeździ taksówką. On się w niej także modli za swoich pasażerów.
Jak w domu
– Nie można być nachalnym – Marek stawia sprawę jasno. – Ale jak ktoś opowiada mi o chorobach, problemach, trudnych wydarzeniach, to proponuję, że pomodlę się za niego na różańcu – mówi. Jeśli wtedy pasażer pociągnie temat, to takie spotkanie w taksówce kończy się modlitwą wstawienniczą.
Marek często wozi osoby starsze, samotne, wdowy. – Mówię im: „My, chrześcijanie, mamy świadomość, że spotkamy się z naszymi bliskimi w niebie” – opowiada. – Te starsze osoby zazwyczaj są wierzące, a wiozę je z reguły do lekarza. Wtedy pytam, czy mogę pomodlić się za nie o uzdrowienie. Zgadzają się, są bardzo wzruszone. Wczoraj kobieta, którą wiozłem, miała ból w lędźwiach; wyszła z auta i powiedziała: „O, jakby lżej” – cieszy się. – Kiedyś modliłem się za panią, której mocno drętwiały ręce. Wyszedłem z samochodu i pomodliłem się za nią na zewnątrz. To jest dla mnie świadectwo wiary – przechodzą ludzie, ja robię znak krzyża, ale ci, nad którymi się modlę, nie wstydzą się. Ta pasażerka powiedziała, że zaczyna jej wracać czucie w rękach. Innym razem wiozłem kobietę na pogrzeb jej ojca. I też mówiłem jej, że chrześcijanie wierzą, iż spotkamy się w niebie. Podjechaliśmy pod kościół i zapytałem, czy mogę się za nią pomodlić. Zgodziła się, podałem jej rękę, a ona nie chciała jej później wypuścić. Ludzie naprawdę potrzebują modlitwy – ocenia taksówkarz.
Byłem egoistą
Marek nie od razu był miłym, modlącym się za innych taksówkarzem. – Moim bożkiem był sport – przyznaje były trener MMA. – Najpierw koszykówka, potem sporty walki, początkowo jako zawodnik, później – trener, instruktor – opowiada.
W międzyczasie zajmował się sprzedawaniem kredytów, tzw. chwilówek. – Byłem królem życia. Miałem pieniądze, miałem opinię dobrego instruktora, moi uczniowie zdobywali nagrody – wymienia. – I byłem egoistą, pycha kroczyła przede mną, w domu byłem najważniejszy. Łatwo wybuchałem, nie kontrolowałem siebie. Jednak zawsze byłem wrażliwy na biedę drugiego człowieka. Jak mogłem pomóc, to pomagałem. Gdy na ulicy widziałem ubogą matkę z trójką, czwórką dzieci, to modliłem się za nich: „Ojcze nasz” i „Zdrowaś, Maryjo”. A gdy na siłowni widziałem jakieś biedne dziecko, to kupowałem mu np. buty – opowiada. – Mimo to najbardziej liczyłem się ja, sport, wygląd, pieniądze…
– Pewnego razu stwierdziłem, że nie będę chodził do kościoła. Miałem zasadę, że dwa razy w roku: na Wielkanoc i Boże Narodzenie chodziłem do spowiedzi. Ale w stanie łaski uświęcającej byłem tydzień, dwa. Stwierdziłem, że nic nie dzieje się w moim życiu duchowym, i chciałem zrezygnować z Kościoła – mówi Marek.
Spotkanie z Marią Vadią
W tym czasie otrzymał od znajomej płytę z nagraniami modlitw prowadzonych przez charyzmatyczną amerykańską katoliczkę Marię Vadię. – Opowiadała w niej o świadectwach, o Jezusie działającym w mocy Ducha Świętego. Autentycznie byłem tym zafascynowany. Tej płytki słuchałem przez dwa miesiące – przyznaje po latach. Niedługo potem udało mu się być na modlitwie w Gliwicach, gdzie posługiwała Maria Vadia. Właśnie wtedy zaczęło się jego nawrócenie. – Po Eucharystii zainicjowano uwielbienie: zespół, gitary, perkusja. Byłem zachwycony. Do tego ludzie – starsi, młodsi. Kościół był nabity. Cały czas w głowie pojawiały mi się słowa, żebym zostawił wszystko i poszedł za Jezusem – mówi po latach.
Prowadząca w pewnym momencie zapytała, czy ktoś chce oddać życie Jezusowi, i zaprosiła takie osoby przed ołtarz. Marek podszedł z innymi. – Maria Vadia prorokowała, wspomniała mi o dwóch rzeczach, o których poza mną wiedziała tylko moja żona. Mocno narozrabiałem, moje małżeństwo wisiało na włosku, a ona powiedziała, że Bóg naprawi moją sytuację, że mam iść do domu i już się tym nie martwić. I druga rzecz, dotycząca mojej pracy, o której wiedziałem tylko ja. Chciałem zmienić pracę, a ona powiedziała, że ludzie będą mi w tym pomagać, że stoją przede mną otwarte drzwi – mówi Marek. – Pomyślałem wtedy: jednak Bóg jest. Neofita nie chodzi, tylko fruwa, i tak było też ze mną – śmieje się. – Wszystkim chciałem mówić o Bogu.
Marek zaczął uczestniczyć w spotkaniach Szkoły Nowej Ewangelizacji. – Uwielbienie – ta forma modlitwy była mi bardzo bliska – mówi.
Pan nie jest katolikiem
Pewnego razu, gdy Marek modlił się z innymi ludźmi ze wspólnoty, poczuł się nieswojo. – Stałem sobie z boku, przy filarze. Uwielbienie, ludzie śpiewają, podnoszą ręce, a w mojej głowie nagle pojawiła się refleksja: „Co ja tu robię? Z taką przeszłością? Przecież ja się w ogóle tu nie nadaję”. W tym momencie podszedł do mnie Paweł, nasz lider, i spytał, czy nie poniósłbym baldachimu w procesji Bożego Ciała. Chciałem mu odmówić, ale w końcu się zgodziłem. Przychodzę do domu i mówię żonie o wszystkim. Ona uświadomiła mi wtedy, że będę szedł zaraz przy Panu Jezusie. Bóg zareagował błyskawicznie! – opowiada z pasją.
W Marku zrodziło się silne pragnienie czytania słowa Bożego i modlitwy za innych. Z czasem zaczął posługiwać tą modlitwą w swojej wspólnocie, później zaczęła się ewangelizacja uliczna, a teraz modli się także za ludzi, których wozi w taksówce. – Kilkakrotnie wiozłem pewną dziewczynę. Mieszka w Zabrzu, ma troje dzieci, w tym jedno chore, z autyzmem. Ona mocno chorowała, lekarze nie potrafili jej zdiagnozować. Była samotna, nie miała z kim zostawić dzieci, żeby pójść do szpitala na diagnostykę. Zapytałem, czy mogę się za nią pomodlić. Zgodziła się. Po tygodniu znów się spotkaliśmy w taksówce. Wtedy już sama poprosiła mnie, żebym się za nią pomodlił. Spotykałem ją później jeszcze parę razy. Powiedziała mi, że kiedy przechodzą koło kościoła, jej najmłodszy syn chce do niego wstąpić. Syna autystycznego udało jej się umieścić w ośrodku prowadzonym przez siostry zakonne, dzięki temu mogła pójść do szpitala. Kiedy widziałem ją ostatni raz, była uśmiechnięta, szczęśliwa, z jakimś mężczyzną. Wierzę, że po tych modlitwach coś zmieniło się w jej życiu – wspomina.
Po trzech miesiącach od nawrócenia Marek miał udar. Lekarze dwa dni walczyli o jego życie na OIOM-ie, potem mówili, że będzie kaleką. W tym czasie modliła się za niego wspólnota. I stało się: Marek, wbrew opiniom lekarzy, dziś jest w pełni zdrowy. – Jestem bardzo wdzięczny za to Panu Bogu. Okazał mi swoje miłosierdzie, wybaczył grzechy, dał mi łaskę wiary, uzdrowił mnie fizycznie, odbudował moje małżeństwo – wymienia mężczyzna. Kiedy zaczął czytać Pismo Święte, zakochał się w Psalmie 23. – Do dziś jest dla mnie kotwicą – zapewnia i dodaje: – Cuda dzieją się tam, gdzie głoszona jest Ewangelia.
– W aucie mam małe Pismo Święte. Raz wiozłem panią, która je zauważyła. Zapytała mnie, czy je czytam, czy jestem katolikiem. Ona była świadkiem Jehowy – mówi Marek. Z tą kobietą rozmawiał o niebie i o Duchu Świętym. – I na koniec ona mi mówi: „Pan nie jest katolikiem. Za dobrze zna pan Pismo Święte” – śmieje się Marek.
Przyjdź do kościoła
Często modli się za osoby, które z różnych powodów zrezygnowały z chodzenia do kościoła. „Przyjdź do kościoła, kiedy jest on pusty” – zachęca wtedy.
– Dobry łotr nie miał czasu na zmianę postępowania. Był skruszony jedynie w sercu, ale to Jezusowi wystarczyło. Usłyszał: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Nie w czyśćcu. W niebie. Bóg zna twoje serce i twoje pragnienia – mówi Marek. – Ja sam bardzo długo chodziłem w masce, już się do niej przyzwyczaiłem. I wiem, że On zna moje serce. Na zewnątrz mogę udawać wszystkich… Wierzę, że Pan Bóg zna serce tego, za kogo modlę w samochodzie, i będzie chciał interweniować.
Marek pracuje także w schronisku Brata Alberta w Zabrzu, gdzie mieszkają bezdomni. Zdarza się, że także za nich się modli, np. Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą pokochał po swoim nawróceniu. – Pamiętam człowieka, za którego wcześniej się modliłem. Powiedział mi: „Pan jest dobrym człowiekiem”. Na kolejnej mojej zmianie on już nie żył. Wierzę, że to była taka forma pożegnania się ze mną. Staram się widzieć w nich Chrystusa i być sprawiedliwym dla każdego – mówi. W budynku, gdzie pracuje, jest kaplica. – Jeśli tu jest Jezus, to jest to Jego dzieło. Czy w innej pracy mógłbym pójść na adorację? – cieszy się. – Mam Chrystusa na wyciągnięcie ręki.
Joanna Kojda/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Odsiew na zasiew
Kto spotkał Chrystusa w Kościele, znajduje Go w każdym kościele.
Proboszcz dużej miejskiej parafii powiedział mi niedawno, że choć dzisiaj ubyło uczestników Mszy, to znaczna większość obecnych przystępuje do Komunii.
Rzeczywiście, to zjawisko jest chyba powszechne. Inaczej było przed laty, gdy do stołu Pańskiego przystępowali stosunkowo nieliczni spośród uczestników liturgii. Zapewne zmiana jest owocem wielu czynników, ale mój znajomy zwrócił uwagę na jeszcze jedno zjawisko. – Kasa się zgadza – powiedział. Wyjaśnił, że mimo zmniejszenia się liczby wiernych na Mszach, finanse parafii pozostają na stałym poziomie.
– Myślisz, że ci, którzy teraz chodzą, dają więcej? – zapytałem.
– Nie. Myślę, że ci, którzy nie dawali, przestali chodzić do kościoła – stwierdził.
Coś w tym jest. Jesteśmy chyba świadkami swoistego odsiewu: ludzie, którzy w kościele modlili się o to, żeby się jak najszybciej skończyło – i to była jedyna forma modlitwy, jaką praktykowali – teraz przestali chodzić. Z prostego powodu: gdy ustąpiły przyczyny społeczne, czyli np. wpływ rodziny czy sąsiadów, nie zostało już nic. Bo nie było motywacji wiary. Natomiast ci, którzy tę motywację mają, na ogół zachowują ją do śmierci. Bo wiara, chwalić Boga, tak łatwo nie znika. Kiedy ktoś odkrył Chrystusa w Kościele, to nawet najgorszy ksiądz nie zdoła go do Niego zniechęcić. Dla takiej osoby ofiarność „na tacę” nie jest wspieraniem klerofaszyzmu i dotowaniem pedofilii – jest jednym z wielu aktów miłości do Chrystusa. Ci, którzy „dają na Kościół”, na ogół dobrze rozumieją, że nie robią łaski księdzu czy diecezji. To oni doświadczają łaski, bo dając coś od siebie, stają się uczestnikami błogosławieństwa, które otrzymuje „radosny dawca”. Takie dawanie jest po prostu ewangeliczne i ewangelicznie procentuje. Jest aktem wiary i zaufania Bogu – nie proboszczowi. Bardzo więc możliwe, że jest właśnie tak: do kościoła chodzą ci, którzy spotkali Chrystusa – głowę Kościoła. Jak przyjmowali Komunię, tak nadal przyjmują, i jak dawali na tacę, tak dają i teraz. Śmiem twierdzić, że tych ludzi nie wyrzucą z Kościoła żadne skandale, bo oni są tam dla Tego, który gładzi grzechy świata, a nie dla tych, co je popełniają.
Oczywiście lepiej, żeby nikt nie opuszczał Kościoła, ale zdaje się, że syn marnotrawny nigdy by nie zauważył, kim jest jego ojciec, gdyby go nie porzucił. Gdy spadł do poziomu świńskiego koryta, ocalenie przyniosły mu skrucha i decyzja powrotu, a nade wszystko ojcowskie miłosierdzie.
Bóg szanuje ludzką wolność – pozwala ludziom odchodzić, więc my też powinniśmy. Ale On na nich czeka – więc my też powinniśmy.
KRÓTKO:
Euroznawczyni
Ktoś w serwisie X zgłosił postulat zakazu spowiadania dzieci. Zdaniem użytkownika taka spowiedź to „nieuprawniona i szkodliwa ingerencja w intymność dziecka, na dodatek całkowicie pozbawiona kontroli”. Europoseł KO Danuta Huebner tak to skomentowała: „Dziecko nabiera też zaufania do tego przebranego pana, co ułatwia później podobnie przyodzianym panom krzywdzić dzieci”. W odpowiedzi wielu komentatorów przypomniało Huebner jej przynależność do PZPR, wskazując, że kieruje się nabytą wtedy mentalnością. Warto zauważyć, że włodarze PRL nie odważyli się czegoś podobnego nawet zasugerować. A zatem – jest rozwój.
Winne rodzinne
Magdalena Środa w GW ubolewa, że jesteśmy „obywatelsko pasywni”, co widać m.in. po frekwencji wyborczej. Wychowanie rodzinne jej zdaniem nie uczy postaw prospołecznych. „Nie znam domu, w którym rodzice mówią dzieciom: pamiętaj, żeby zawsze płacić podatki, pamiętaj, by być aktywnym społecznie, by angażować się obywatelsko etc.”. I to prawda: pani etyk nie zna takich domów. Nie zna też Kościoła, skoro twierdzi, że on „nie uczy niczego oprócz modlitwy i posłuszeństwa zakazom”. I pyta: „jak więc młody człowiek ma budować wspólnotę, zacieśniać więzy społecznego zaufania, wzmacniać kapitał społeczny i zaangażowanie obywatelskie?”. Może tak, jak to robi „dobrze wychowana” młodzież na Zachodzie – paląc auta i grabiąc sklepy?
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Czuwaj ze Mną. Ogólnodostępna, całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu
ISTOCKPHOTO
***
Zaskakująco szybko rośnie w Polsce liczba miejsc, gdzie można adorować Jezusa w Najświętszym Sakramencie – przez cały dzień, przez jedną noc w miesiącu lub w tygodniu, a nawet 24/7.
Na niedzielne Msze przychodzi nad Wisłą coraz mniej ludzi, całe klasy w szkołach średnich rezygnują z lekcji religii, wydaje się, że wiara jest w odwrocie. Można by przypuszczać, że piękna, ale trudna modlitwa, jaką jest adoracja, też będzie powoli zanikać. Jest jednak zupełnie na odwrót. Liczba miejsc, gdzie każdy może wejść, uklęknąć i – nawet bez słów – wpatrywać się w Jezusa, w ostatnich latach gwałtownie w Polsce rośnie.
Pierwsza ogólnodostępna przez całą dobę wieczysta adoracja ruszyła w 1987 roku w warszawskiej parafii św. Józefa na Kole. – Po 25 latach, w 2012 roku, w całym kraju było już 10 takich miejsc. W ciągu następnej dekady ta liczba jeszcze się zwielokrotniła: w 2022 r. naliczyliśmy ich już 38! Dzisiaj takich ośrodków jest ponad 40 – mówi ks. Bolesław Szewc, od 16 lat opiekun wieczystej adoracji w parafii na Kole.
Nie ma schematu
Często adoracja jest wprowadzana z inicjatywy świeckich, którzy bardzo chcą w ten sposób się modlić i przychodzą z tym do swoich proboszczów. Czasem odbywa się to jeszcze z innej strony. Ks. Szewc zauważył, że nie ma jednego schematu rozpoczęcia stałej adoracji. Łączy je tylko to, że są inicjatywami oddolnymi. – Geneza każdej z nich jest inna. To dla mnie znak, że nie jest to żadna organizacja, żaden ruch. Źródłem jest Pan Jezus Eucharystyczny i wiara tych ludzi, którzy w sposób niezwiązany ze sobą podejmują tę inicjatywę. To działanie Ducha Świętego – uważa.
Podaje przykład Tarnobrzegu-Serbinowa, gdzie proboszczem i budowniczym kościoła od końca lat 70. XX wieku był ks. Michał Józefczyk. – To wybitna postać, zmarł w opinii świętości. Wierzył w to, że adoracja jest podstawą dla budowania tej parafii. Dzięki niemu do dzisiaj ta modlitwa w Serbinowie jest podzielona na osiedla, bloki i klatki! To jedyny taki przypadek, jaki znam. Również przy okazji budowy parafii zaczęła się stała adoracja w parafii w Wyszkowie – wylicza.
Co znowu wymyślają
W parafii św. Ludwika w Katowicach-Panewnikach adoracja dzienna trwa od wielu lat. W 2013 r. do proboszcza przyszli świeccy z prośbą o rozszerzenie jej na jedną noc w tygodniu. Ojciec Alan, franciszkanin, z początku nie zareagował z entuzjazmem. „Przyszły kobiety, a ja myślę: »Co znowu wymyślają… Ale skoro chcą się modlić, to jak im powiem, że nie?«” – mówił ze śmiechem „Gościowi” krótko po tamtym spotkaniu. Był sceptyczny ze względu na problemy techniczne, które przy tej okazji trzeba było rozwiązać. Okazało się jednak, że świeccy mieli już przemyślane gotowe – i sensowne – rozwiązania. Była też lista ludzi, którzy zadeklarowali się na nocny dyżur przed wystawionym w monstrancji Chrystusem. „Ich propozycja nie dawała mi spokoju, cały czas za mną chodziła. Kiedy później przeczytałem w ich kronice, jak one ten pomysł przed przyjściem do mnie przemodliły, ile w tej intencji poświęciły Mszy św. i adoracji, to przestało mnie dziwić, dlaczego tak to na mnie zadziałało… Widać to już Duch Święty nie dawał mi spokoju” – stwierdził ojciec Alan.
Problemy techniczne zostały przezwyciężone i adoracja ruszyła. Ludzi chętnych do podjęcia stałych dyżurów tak szybko przybywało, że została rozszerzona na drugą i na trzecią noc w tygodniu, a wreszcie stała się wieczysta. Za grafik dyżurów odpowiadają świeccy.
Odnowa w pandemii
W kościele św. Józefa na Kole w Warszawie ideę rozszerzenia adoracji na całą dobę rzucił rekolekcjonista, dziś już nieżyjący ks. Krzysztof Małachowski. Parafianie, wśród których było wielu ludzi gotowych do działania, też sami zorganizowali dyżury. – Po trzydziestu latach widać jednak było, że grono adorujących się starzeje, ludzi ubywa. Na modlitwę zawsze przychodziło u nas bardzo dużo młodzieży, tyle że ci młodzi nie chcieli się deklarować na dyżury adoracyjne – relacjonuje ks. Szewc. – Gdy w 2020 r. przyszła pandemia, zaapelowaliśmy do nich, żeby pomogli ocalić adorację. Efekt: przyszło ponad sto osób! Dzięki mobilizacji młodych w pandemii na naszej adoracji wymieniły się pokolenia – mówi.
Drugie w Polsce ogólnodostępne miejsce wieczystej adoracji powstało w 1994 r. w Białymstoku. Proboszczowi parafii Ducha Świętego, ks. Stanisławowi Andrukiewiczowi, pomysł podsunęła mieszkanka USA, Stefania Chasse. Dzięki temu w dolnej części probostwa powstała kaplica pod wezwaniem Męczenników Polskich. Zgłosiło się około 400 osób chętnych do podjęcia dyżurów.
W 1998 r. nieustającą adorację zaczęła parafia NMP Królowej Apostołów w Ełku – a potem ruszyła lawina. Dołączyły Częstochowa, Łodź, Kraków-Łagiewniki i szereg innych miejscowości. – To narasta. Od 2018 r. powstaje już po kilka takich miejsc rocznie – mówi ks. Bolesław Szewc. Zauważa, że akurat tu zjawisko polaryzacji przynosi coś pozytywnego. – Dzisiaj bycie chrześcijaninem nie jest tytułem do chwały. Dlatego w Kościele powoli zostają już tylko ci, którzy są przekonani. To wąska grupa, ale skłonna do zaangażowania – wskazuje.
Totalne wyciszenie
Zdarza się czasami, że adoracja trwa gdzieś nieustannie, ale nie przez całą dobę jest ogólnodostępna. Tak bywa w ponad dziesięciu żeńskich klasztorach czy w kościele św. Marii Magdaleny w Tychach. W tej ostatniej aż 370 osób regularnie, o stałych godzinach, adoruje Jezusa w nocy. Ze względów bezpieczeństwa drzwi świątyni są tam od pewnego czasu zamykane na noc.
W 2017 r. pani Agnieszka zapytała oblatów prowadzących parafię w Katowicach-Koszutce, czy mogłaby modlić się przed Najświętszym Sakramentem w nocy z piątku na sobotę. Ta łoda kobieta odczuwała wielkie pragnienie adoracji. Brakowało jej choć jednej nocy w tygodniu – jak powiedziała – „takiego totalnego wyciszenia się”. Noc, kiedy miasto śpi, takie wyciszenie ułatwia. „Możecie mnie nawet zamknąć na noc w kościele” – zaproponowała.
Ówczesny proboszcz, ojciec Bartosz Madejski, zgodził się. W czasie rozmowy z Agnieszką stwierdził, że skoro ona i tak będzie tej nocy czuwać w kościele, to po co go zamykać. A może jeszcze ktoś będzie chciał przyjść się pomodlić? Oblaci wspomnieli więc o możliwości nocnego adorowania Pana w ogłoszeniach parafialnych. Nie było żadnych plakatów ani telefonicznego mobilizowania znajomych. A jednak – ku zdumieniu wszystkich – katowiczanie na to ogłoszenie odpowiedzieli. Przez całą noc do kościoła na Koszutce przychodzili ludzie. Wielu wpadało na godzinę, inni na dłużej. I tak już zostało. Dziś można tu adorować Jezusa w każdą noc z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę. Korzystają z tego ludzie z całego śródmieścia Katowic. Zwłaszcza do północy kaplica jest wypełniona. Trwa też codzienna adoracja w ciągu dnia, aż do 22.00.
Hałaśliwy świat
Niektórzy sądzą, że na adoracji trzeba zarzucać Jezusa modlitwami: koronką, Różańcem, litaniami… Wielu z czasem zaczyna doceniać najprostszą formę spotkania z Bogiem: kiedy zwyczajnie patrzysz w ciszy na Niego i pozwalasz, żeby On patrzył na ciebie. Modlący zanurzają się wtedy w ciszy. – Na co dzień żyjemy w hałaśliwym świecie, pełnym obrazów. Ta cisza, w której trwamy w Bożej obecności, daje nam wytchnienie. Można w niej wreszcie usłyszeć siebie, swoje sumienie, swoje pragnienia. I można rzeczywiście nawiązać żywą relację z Panem Jezusem, który jest i patrzy na nas – zauważa Barbara Mrozek, zaangażowana w stałą adorację.
Ks. Bolesław Szewc dodaje: – Dla mnie adoracja najbardziej owocna jest wtedy, kiedy pojawia się w moim życiu taki stan bezradności. A jest dużo okazji do tego, żebym nie wiedział, co dalej robić, do kogo się odwołać. Wtedy po prostu idę do Pana Jezusa i On to po swojemu jakoś ustawia. Pojawia się nowa perspektywa, sprawy się rozwiązują.
Uczestnicy adoracji często ze zdziwieniem zauważają, że jeśli w natłoku swoich zajęć na przekór wszystkiemu idą na adorację, doświadczają… rozmnożenia czasu. Nie tylko dają radę zdążyć ze swoimi obowiązkami, ale jeszcze zostaje im czas na odpoczynek. Twierdzą też, że po godzinie nocnej adoracji następnego dnia wcale nie brakuje im snu. Co nie zmienia faktu, że w środku nocy bardzo trudno jest wstać na adorację. To jest z ich strony dużą ofiarą. – Myślę, że to dla Pana Jezusa miłe, jeżeli człowiek odda swój sen z miłości do Niego. Każdego do tego zachęcam – mówi Krystian, emerytowany górnik.
Mamusiu, usiądź
Wielu ludzi w czasie swojej godziny adoracji wycisza się i otwiera na Boga. Czasami przychodzą wtedy różne natchnienia. Aleksandra z Panewnik, która modliła się o dziecko dla bezdzietnych syna i synowej, w czasie jednej z adoracji niespodziewanie doznała silnego przekonania, że została wysłuchana. – Zszokowana mówię: „Co ja tu sobie wymyślam?”. Ale już nie umiałam dalej modlić się o ciążę dla synowej, tak jakby tę modlitwę coś mi odrzucało… Odczułam, że mam dziękować, bo synowa już jest w ciąży, i że niczym mam się nie przejmować. Więc od tej pory już tylko prosiłam, żeby się urodziło zdrowe dziecko – wspomina. Po dwóch miesiącach Wojtek z Anią przylecieli z Irlandii. Powiedzieli: „Mamusiu, usiądź sobie” i oznajmili, że synowa jest w drugim miesiącu ciąży. – Ja na to tylko się uśmiechnęłam. Oni: „Jak to, nie cieszysz się?”. A ja: „Cieszę się bardzo, ale po prostu wiem to już od dwóch miesięcy” – mówi. Po Róży przyszli na świat jeszcze czterej jej bracia: Jakub, Emil, Józef i urodzony niespełna pół roku temu Dawid. – Wszystkie dzieci są zdrowe, radosne, wychowywane w wierze katolickiej, choć mieszkają za granicą, w Irlandii – mówi Aleksandra.
Kroniki miejsc, gdzie trwa wieczysta adoracja, są pełne podobnych świadectw.
Aplikacja dla adorujących
Wielu nigdy nie doświadcza na adoracji żadnych nadzwyczajności. Najważniejsze jest jednak bycie z Bogiem i karmienie się Jego obecnością.
W 2020 r. ruszyła całodobowa adoracja w kaplicy kościoła św. Jana Kantego w Legionowie. Ewelina Staniec, żona i matka dwóch synów, była jedną z osób zaangażowanych w jej uruchomienie. – Adoracja to przebywanie z Kimś, kto najbardziej mnie rozumie i zna – mówi. W kaplicy adoracji siedzi z Jezusem, milczy z Nim, słucha Go. Nieraz dostaje wtedy odpowiedzi na swoje pytania, dotyczące zwykłych, codziennych spraw, jak zapisanie dziecka do tej czy innej szkoły. – Często w kaplicy nic nie usłyszę, nie dostaję żadnego światła, ale jak wyjdę na zewnątrz, nagle przychodzą maile i SMS-y, które są jakby namacalną odpowiedzią na modlitwę – zauważa.
Ewelina przy okazji wyjazdów korzysta też z adoracji w różnych innych miejscach. Kilka razy jednak natknęła się wtedy na zamknięte drzwi do kościołów, bo okazywało się, że zmieniły się godziny Eucharystii i adoracji. Wraz ze swoją wspólnotą „Adoracja w drodze” przygotowuje więc dzisiaj specjalną aplikację na telefon. Ma ona ułatwić znalezienie najbliższego miejsca, gdzie akurat – o konkretnej porze dnia lub nocy – trwa adoracja w ciszy. – Na mapie będą zaznaczone: punkt, gdzie stoję, najbliższe miejsce adoracji i trasa dojścia lub dojazdu – mówi. – Powoli dodajemy miejsca adoracji na mapkę na naszej stronie adoracjawdrodze.pl. Mamy już wpisanych 206 takich punktów. Natomiast aplikacja na telefon powinna być gotowa za około rok – zapowiada.
A co z ludźmi, którzy przez chorobę, niepełnosprawność czy z jakiegokolwiek innego powodu nie mogą pojechać na adorację osobiście, a czują pragnienie wytrwałego wpatrywania się w Jezusa? Propozycję ma dla nich telewizja EWTN. W serwisie YouTube prowadzi ona transmisję na żywo z kaplicy adoracji w Niepokalanowie. W każdej chwili w zwykłe dni korzysta z niej od 600 do 800 osób jednocześnie.
II Kongres Wieczystej Adoracji
Odbędzie się od 10 do 12 maja 2024 r. we Wrocławiu. Jest otwarty dla wszystkich. Szczegóły na stronie: ewtn.pl.
Przemysław Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Kardynał Burke o najściślejszej więzi Niepokalanego Serca Maryi z życiem w Chrystusie
(Nheyob, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)
***
Niepokalana Dziewica Maryja, „Kobieta Eucharystii”, została nam dana jako nasza wiekuista Matka. Jej Niepokalane Serce coraz silniej przyciąga nas do Najświętszego Serca Pana Jezusa – mówił kard. Raymond Leo Burke.
Kard. Raymond Burke wygłosił kazanie 4 maja w sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w La Crosse w Wisconsin w USA. Wychodząc od odnalezienia Pana Jezusa w świątyni mówił o związku łączącym Matkę Bożą z Jej Boskim Synem.
– Chrystus przyjął ludzką naturę w łonie Maryi, ażeby Ona przed wszystkimi – w oczekiwaniu na owoce Jego zbawczej męki, śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia – a wreszcie i wszyscy, którzy przejdą w Nim do życia poprzez wiarę i chrzest, mogli uczestniczyć w Jego boskiej naturze, w życiu Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego – powiedział purpurat.
– Dziewica Maryja jest ściśle i wyjątkowo zjednoczona ze swoim Boskim Synem w tajemnicy odkupieńczego Wcielenia. Jest zarazem pierwszą z odkupionych przez tajemnicę niepokalanego poczęcia; uczestniczy w dziele Odkupiciela, który chce przyprowadzić do Siebie wszystkie dusze – stwierdził.
– [Maryja] została nam dana jako nasza wiekuista Matka, kiedy Jej Boski Syn umierał na krzyżu dla naszego zbawienia. Najświętsze Serce Niepokalanej coraz silniej przyciąga nasze serca do Najświętszego Serca Pana Jezusa, abyśmy wolni od grzechu mogli żyć coraz głębiej w Nim, w Jego boskiej prawdzie i miłości – podkreślił.
Hierarcha wezwał na koniec do pobożnego uczestnictwa w Najświętszej Ofierze Mszy świętej w jedności z Niepokalaną, „Kobietą Eucharystii”.
źródło: cardinalburke.com/PCh24.p
______________________________________________________________________________________________________________
3 MAJA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
UROCZYSTOŚĆ NMP KRÓLOWEJ POLSKI
PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU OD GODZ. 18.00 WRAZ Z NABOŻEŃSTWEM MAJOWYM
MSZA ŚW. – godz. 19.00
________________________________________
Uroczystość Najświętszej Maryi Panny
Królowej Polski
fot. Hubert Szczypek
***
3 maja obchodzimy uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, która została ustanowiona przez papieża Benedykta XV w 1920 r. na prośbę biskupów polskich. Uroczystość ta – głęboko zakorzeniona w naszej historii – nawiązuje do Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza z 1656 r., Konstytucji 3 maja oraz oddania Polski pod opiekę Maryi po uzyskaniu niepodległości.
Geneza: Maryja objawia się włoskiemu jezuicie jako królowa Polski
Już w średniowieczu w na naszych ziemiach żywy był silny kult maryjny, a Matka Boża była traktowana jako szczególna opiekunka Królestwa Polskiego. Jan Długosz nazwał Maryję „Panią świata i naszą”, a maryjna pieśń Bogurodzica od XV wieku pełniła rolę nieoficjalnego hymnu państwowego.
Mało kto wie, że po raz pierwszy Maryja została nazwana wprost Królową Polski w trakcie objawień jakich doświadczył w Neapolu włoski jezuita ojciec Juliusz Mancinelli 14 sierpnia 1608 r. Miał on objawienie, podczas którego Maryja poleciła mu, aby nazwał ją Królową Polski: „A czemu mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to Królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie”. Treść tych objawień rozpowszechnił na ziemiach Rzeczypospolitej książę Albrecht Radził, Wielki Kanclerz Litewski.
W czasie najazdu szwedzkiego, 1 kwietnia 1656 r. w katedrze lwowskiej, przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej, król Jan Kazimierz złożył uroczyste śluby, zawierające formułę: „Ciebie za patronkę moją i za Królowę państw moich dzisiaj obieram”. W trakcie ślubowania zobowiązywał się szerzyć cześć Maryi, wystarać się u papieża o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, a także zająć się losem chłopów i zaprowadzić w państwie sprawiedliwość społeczną.
Temu wiekopomnemu wydarzeniu towarzyszyło odśpiewanie litanii do Najświętszej Panny. Nuncjusz apostolski abp Pietro Vidoni, który przewodniczył uroczystej Mszy św. w katedrze lwowskiej, dodał do modlitwy wezwanie „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”, które zgromadzeni biskupi i senatorowie trzykrotnie powtórzyli. Po ślubowaniu władcy, w imieniu senatorów i szlachty, podobną rotę odczytał podkanclerz koronny biskup krakowski Andrzej Trzebnicki, a wszyscy obecni powtarzali słowa jego ślubowania.
Jan Kazimierz nie mógł jednak dopełnić ślubów. Państwo opanowywał wówczas coraz większy chaos, a sam władca w niedługim czasie (1668 r.) zdecydował się abdykować i wyjechać za granicę. Szczególne związanie kultu Maryi, Królowej Korony Polskiej, z Jasną Górą nastąpiło 8 września 1717 r., kiedy to dokonano koronacji jasnogórskiego obrazu, co uznano za koronację Maryi na Królową Polski.
Odnowienie ślubów w sytuacji narodowej niewoli
W roku 1856 r. w Paryżu, nastąpiło odnowienie ślubów Jana Kazimierza przez jednego z twórców zgromadzenia zmartwychwstańców ks. Aleksandra Jełowickiego oraz krąg osób z nim związanych m. in. Adama Mickiewicza, którzy byli przekonani, że najwłaściwszą drogą do odzyskania niepodległości jest moralne odrodzenie polskiego społeczeństwa. Te idę propagowało później powstałe w tym kręgu zgromadzenie Księży Zmartwychwstańców, a silnie oddziaływała ona na ziemie pod zaborami i kształtujący się tam ruch zakonotwórczy.
Kolejna aktualizacja ślubów Jana Kazimierza miała miejsce w 1904 roku. Dokonał tego św. Józef Bilczewski, ówczesny arcybiskup Lwowa, który zgromadził tam przedstawicieli wszystkich zaborów. Bilczewski wskazał po raz kolejny realizację ślubów Jana Kazimierza jako drogę do odzyskania niepodległości. Papież Pius X w 1908 r. zezwolił na wpisanie wezwania „Królowo Polski” na stałe do Litanii Loretańskiej. W tym samym roku ustanowił dla diecezji lwowskiej święto Królowej Polski.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem „Królowej Polski”. Papież Benedykt XV przychylił się do tej prośby 14 stycznia 1920 r. ustanawiając święto dla całej Polski.
Ustanowienie ogólnopolskiego święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski
W obliczu zagrożenia nowym „potopem”, tym razem bolszewickim, w 1920 r. Polacy ponownie zwrócili się o pomoc Matki Bożej. Episkopat odwołał się do ślubów Jana Kazimierza, szukając umocnienia narodu na Jasnej Górze, wzywając wiernych do zachowania nadziei i postawy na wzór ojca Augusta Kordeckiego. Niedługo później, 15 sierpnia, polska armia odniosła zwycięstwo nad bolszewikami, zwane „Cudem nad Wisłą”.
Biskupi zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 pierwszą polską Konstytucją. W 1925 Pius XI rozszerzył święto NMP Królowej Polski na wszystkie diecezje w Polsce a jako datę jego obchodów wyznaczył 3 maja.
Śluby Jasnogórskie zainicjowane przez kard. Hlonda
Gorącym orędownikiem odnowienia ślubów narodu polskiego był prymas August Hlond. W 1936 roku na Jasnej Górze, przybyła tam w licznie 100 tys. osób młodzież akademicka, złożyła ślubowanie, w którym wybrała Matkę Bożą na swoją patronkę, zobowiązując się kształtować życie społeczne na wartościach religijno-narodowych, w duchu chrześcijańskim.
Podczas wojny 31 października 1943 r. Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi.
Po II wojnie światowej – z inicjatywy kard. Hlonda – 8 września 1946 roku milionowa rzesza wiernych, złożyła na Jasnej Górze Akt Ofiarowania Niepokalanemu Sercu Maryi, tym samym ponownie uaktualniając śluby Jana Kazimierza. Uroczystość ta nawiązywała również do aktu, którego w 1943 roku dokonał Pius XII.
Nowa wersja ślubów opracowana przez internowanego Prymasa
W 300. rocznicę królewskich ślubów Jana Kazimierza, nową ich wersję opracował internowany wówczas w Komańczy prymas Polski kard. Stefan Wyszyński. 26 sierpnia 1956 r. wierni na Jasnej Górze uroczyście ślubowali Maryi: „Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym”. Przyrzekali „wszczepiać w umysły i serca dzieci ducha Ewangelii”, strzec chrześcijańskich obyczajów, wychować młode pokolenie w wierności Chrystusowi, bronić je przed bezbożnictwem i zepsuciem”.
Tekst ślubów odczytał biskup Michał Klepacz (pełniący w tym czasie obowiązki przewodniczącego Episkopatu). O osobie uwięzionego Prymasa przypominał pusty fotel, ustawiony przed ołtarzem.
W 1957 r. z inicjatywy prymasa Wyszyńskiego rozpoczęła się „Wielka Nowenna” przygotowująca Kościół w Polsce do obchodów Millennium Chrztu Polski. Połączona została z peregrynacją cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Nawet „aresztowanie” obrazu przez SB nie wpłynęło na zastraszenie społeczeństwa.
W 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił Maryję Królową Polski i jej główną patronką, a święto NMP Królowej Polski stało się świętem I klasy we wszystkich diecezjach polskich. W 1969 Paweł VI na prośbę prymasa Wyszyńskiego podniósł święto do rangi uroczystości.
Podczas jasnogórskich obchodów Millennium chrztu Polski 3 maja 1966 r. cały polski Episkopat w obecności kilkuset tysięcy pielgrzymów dokonał uroczystego ślubowania NMP. W uroczystościach milenijnych pragnął uczestniczyć papież Paweł VI, na to jednak nie zgodziły się komunistyczne władze. Dopiero Jan Paweł II, mógł jako pierwszy w historii papież przybyć na Jasną Górę.
Zawierzenie Jana Pawła II
3 i 4 czerwca 1979 r. Jan Paweł II dokonał aktu zawierzenia Pani Jasnogórskiej: „… Zawierzam Ci, o Matko Kościoła, wszystkie sprawy tego Kościoła, całą jego misję i całą jego służbę w perspektywie kończącego się drugiego tysiąclecia dziejów chrześcijaństwa na ziemi”.
W 1982 r. Kościół obchodził 600-lecie obecności Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Zwieńczeniem kilkuletnich przygotowań do tego jubileuszu była kolejna obecność w Częstochowie Jana Pawła II, który przewodniczył obchodom 18 i 19 czerwca 1983 r.
Biskupi polscy opracowali również w 1990 r. „Drugą Wielką Nowennę”, która miała za zadanie przygotować Kościół w Polsce na kolejne tysiąclecie chrześcijaństwa.
Od 1992 r. (tak, jak w okresie międzywojennym) dzień ten jest świętem narodowym Polski – dla upamiętnienia zarówno uchwalenia Konstytucji w r. 1791, jak i święta Królowej Polski.
Akt zawierzenia z okazji 1050-lecia chrztu Polski
Nowego Aktu Zawierzenia Narodu Polskiego Matce Bożej – z okazji rocznicy 1050-lecia chrztu Polski – dokonał 3 maja 2016 r. obecny przewodniczący KEP – abp Stanisław Gądecki.
Poważnym współczesnym problemem – podkreślał – jest wypaczone pojęcie wolności, gdyż dla wielu współczesnych „wolność staje się wręcz religią”, skutkującą tym, że „wywyższa się człowieka kosztem Boga i liczy się tylko nieskrępowana wolność poszczególnych jednostek”.
Drugim nowym problemem – jak stwierdził – jest dzisiaj odniesienie do prawa Bożego, z czego – w przeciwieństwie do twórców Konstytucji 3 Maja – dzisiejsi prawodawcy rezygnują.
Trzecim aktualnym problemem – zdaniem przewodniczącego KEP – jest kształt obecnego polskiego patriotyzmu. „Autentyczny patriotyzm nie zna nienawiści do nikogo (…) trzeba bezwzględnie unikać ryzyka tego, ażeby ta niezbywalna funkcja narodu nie wyrodziła się w nacjonalizm” – wyjaśniał.
Ponowne zawierzenie w „dzisiejszym trudnym doświadczeniu”
W 2020 r. abp Stanisław Gądecki dokonał w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, kolejnego zawierzenia Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Matce Bożej Królowej Polski. Służył temu specjalny akt zawierzenia, nawiązujący do 100-lecia urodzin św. Jana Pawła II, przyszłej beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego jak również stulecia ocalenia Polski w Bitwie warszawskiej.
„Wraz z Maryją, Bogurodzicą Dziewicą, Królową Polski i Świętymi Patronami, błagamy o ratunek dla naszej Ojczyzny w jej dzisiejszym trudnym doświadczeniu. (…) Zawierzamy Tobie naszą Ojczyznę i Naród, wszystkich Polaków żyjących w Ojczyźnie i na obczyźnie. Tobie zawierzamy całe nasze życie, wszystkie nasze radości i cierpienia, wszystko czym jesteśmy i co posiadamy, całą naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość” – modlił się przewodniczący polskiego Episkopatu na Jasnej Górze.
W tym roku 3 maja o godz. 11 uroczystej sumie na Jasnogórskich Wałach w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – przewodniczył nowy przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda SAC, metropolita gdański. W zaproszeniu na jasnogórskie obchody podkreślił, że „Maryja jest naszą Królową i chcielibyśmy w ten sposób zamanifestować, że zależy nam na tym, aby Maryja nas prowadziła, aby Maryja nas otaczała macierzyńską opieką, aby nas wpierała w tych trudnych czasach, które w tym momencie przeżywamy”.
Marcin Przeciszewski/Kai
______________________________________________________________________________________________________________
Słowo Ewangelii na dzień 3 maja 2024 r. (J 19,25-27):
“A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.”
Depositphotos.com (5000517
***
Wziąć Maryję do siebie. Uczeń otrzymuje i przyjmuje ‘dar Matki’. Oznacza to, że przyjmuje Ją za „swoją Matkę: uważa się za Jej syna i brata Jezusa”. W niej bije Boże źródło, z którego wypływa jego życiowa egzystencja.
Obraz: Jesteśmy na Golgocie, miejscu męki Pana, kilka chwil przed Jego śmiercią. Oczyma wyobraźni zobaczę krzyż, wiszącego na nim Pana, płaczące niewiasty i umiłowanego ucznia. Zwrócę uwagę na swoje odczucia. Jestem częścią tego wydarzenia.
Myśl: Ten krótki tekst, jedna z pięciu scen mających miejsce na Golgocie, jest opisem szczególnego momentu, ‘godziny Jezusa’, ale ma też znaczenie uniwersalne. Maryja i kobiety to osoby, które miłują Jezusa, uczeń jest umiłowany przez Pana. ‘Matka Jezusa’ pojawia się w ewangelii Jana w Kanie Galilejskiej i na Golgocie, na otwarciu i zamknięciu ‘Jego godziny’. Tu mamy przejście od „godziny Syna do czasu braci”. Od tego momentu uczeń staje się ‘jak On’. Maryja staje się matką każdego, kto żyje Słowem Pana. Zadaniem ucznia jest ‘stać obok krzyża Jezusowego’.
Emocja: Wziąć Maryję do siebie. Uczeń otrzymuje i przyjmuje ‘dar Matki’. Oznacza to, że przyjmuje Ją za „swoją Matkę: uważa się za Jej syna i brata Jezusa”. W niej bije Boże źródło, z którego wypływa jego życiowa egzystencja.
Wezwanie: Proszę o łaskę ‘przyjęcia Matki’. Podziękuję za dar Matki.
Przez dłuższy moment będę adorował Jezusa na krzyżu.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
***
PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA – 4 MAJA – KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ. 17.00
MSZA ŚW. WIGILIJNA Z VI NIEDZIELI WIELKANOCNEJ O GODZ. 18.00
PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
***
VI NIEDZIELA WIELKANOCNA – 5 MAJA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
OD GODZ. 13.30 – ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDŹ ŚW.
MSZA ŚW. O GODZ. 14.00
PO MSZY ŚW. – KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________
_________________________________
Jasna Góra:
zaproszenie na uroczystość Królowej Polski
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.
– Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący – zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.
O. Pacholski wskazuje na sens ewangelicznego wydarzenia, kiedy Jezus w ostatnich chwilach agonii na krzyżu w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów, wszystkich ludzi wszystkich czasów, także tych, którzy rodzą się na polskiej ziemi. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby – miłości. Paulin wyjaśnia, że panowanie Maryi jest panowaniem przez miłość. – To Jej królowanie jest panowaniem przez czułość, nie jest panowaniem przez prawo, a zatem jest to zawsze służba, duchowa władza nad sercami tych, którzy uznają w Maryi swoją Matkę i Królową – wyjaśniał jasnogórski przeor. Wskazał na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu i podkreślił, że jeśli poddajemy się z własnej woli miłości, jaką ma do nas Jezus Chrystus a jaką objawił nam w tajemnicy krzyża, jeśli poddajemy się miłości Jego Matki, to jesteśmy coraz bardziej wolni. – Poddanie się komuś, kto jest doskonale wolny, w żaden sposób nie zawęża perspektywy naszej wolności, ale jest właśnie tym czynnikiem, który nas uwalnia od dotychczasowych zniewoleń – wyjaśnia zakonnik. Zauważa, że Jasna Góra jest w tym sensie miejscem „wolnościotwórczym”, w jakim dokonuje się dźwiganie człowieka z niewoli grzechu w sakramencie pokuty i pojednania, który jest szczególnie wpisany w misję częstochowskiego sanktuarium i paulinów.
O. Pacholski podkreśla, że Jasna Góra jest wciąż miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. – To pielgrzymi potwierdzają, że to miejsce jest żywe i ciągle niesie przesłanie, które jest dla nich istotne – zauważa i zwraca uwagę, że to też wyzwanie dla paulinów, by w nauczaniu, głoszeniu „znajdowali przestrzeń nadziei, dla tych którzy często tu przychodzą poranieni, bez nadziei, zrozpaczeni nawet, z kryzysami wiary, kryzysami życia małżeńskiego, kryzysami, jakie rodzi dzisiejsza cywilizacja i żeby nie zabrakło nam sił, aby ich jednać z Bogiem, żeby pokazywać, że ta nadzieja wiąże się najpierw z uwolnieniem ciężaru grzechu i winy”.
Na program uroczystości ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, które rozpoczną się już w wigilię, a więc 2 maja złożą się m.in. o godz. 18.00 Koncert Maryjny w wykonaniu chóru chłopięco – męskiego „Pueri Claromontani” (Bazylika), a 18.30 Procesja Maryjna po Wałach. Apel Jasnogórski o 21.00 poprowadzi abp Tadeusz Wojda, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, a nocne czuwanie podejmie Bractwo NMP Królowej Korony Polski przeżywające swoje święto patronalne.
3 maja w uroczystość NMP Królowej Polski o godz.10.00 rozpocznie się modlitewne czuwanie: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” połączone z możliwością podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. Suma odpustowa odprawiona zostanie o godz. 11.00.
Celebrować ją będą przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski na czele z przewodniczącym abp. Tadeuszem Wojdą, który wygłosi też kazanie. Ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. Mszę św. celebrowaną w Bazylice o godz. 19.00 pod przewodnictwem abp. Wacława Depo, metropolity częstochowskiego poprzedzi o 18.30 procesja eucharystyczna po Wałach. Uroczystość zwieńczy Apel Jasnogórski z udziałem Wojska Polskiego z racji święta Konstytucji 3 maja.
Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski nawiązuje do obrony Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 r. i ślubów króla Jana Kazimierza, w których powierza on królestwo opiece Matki Bożej oraz do uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Święto wyraża wiarę narodu w szczególną opiekę Bożą, jakiej Polacy doświadczali i doświadczają za pośrednictwem Maryi. Zostało ustanowione na prośbę biskupów polskich po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej. Oficjalnie zostało zatwierdzone w 1920 r. przez papieża Benedykta XV. Obchodzone jest od 1923 r. Po reformie liturgicznej w 1969 r. zostało podniesione do rangi uroczystości.
BP @JasnaGóraNews/KAI
______________________________________________________________________________________________________________
***
Skąd wzięły się rysy na obrazie jasnogórskim? Nieznane historie najbardziej znanego sanktuarium
***
Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Rysy na cudownym obrazie Maryi mówią o tym, że wszystko, co materialne, możemy stracić. Nawet taki skarb. Mało kto wie, jak często jasnogórskie sanktuarium, a z nim święta ikona, były zagrożone.
Była Wielkanoc 14 kwietnia 1430 roku. Do klasztoru jasnogórskiego, który był już znanym sanktuarium, wpadła znaczna grupa zbrojnych. Wokół obiektu nie było jeszcze obwarowań, dzięki czemu napastnicy z łatwością dostali się do wnętrza. Byli to „pewni szlachcice polscy, którzy zbyt rozrzutnie roztrwonili swoje majątki po ojcach i mieli długi” – zapisał Jan Długosz. Historyk twierdził, że napastnicy liczyli na zdobycie wielkich skarbów, więc dobrali sobie „rabusiów z Czech, Moraw i Śląska”. Kosztowności, na które liczyli, nie było wiele. Zawiedzeni, rzucili się na sprzęty liturgiczne. „Ograbiają nawet sam obraz Najjaśniejszej Naszej Pani, którą pobożni wierni przystroili złotem i perłami. I nie poprzestając na grabieży, przebijają w poprzek mieczem twarz obrazu i łamią ramy, w które był oprawiony obraz, żeby na podstawie tak okrutnych i niegodziwych czynów wzięto ich nie za Polaków, ale za Czechów [chodziło o zrzucenie winy na husytów – przyp. F.K.]. Po dokonaniu tak niegodziwego czynu wychodzą z klasztoru z niewielkim łupem, bardziej zniesławieni niż wzbogaceni” – zanotował dziejopis.
Święty wizerunek, pozbawiony wszelkich kosztowności, rabusie porzucili gdzieś poza klasztorem. Obraz został wielokrotnie cięty ostrym narzędziem, deska rozpadła się na trzy części, a oklejające ją płótno rozerwało się w kilku miejscach.
Wstrząśnięty król Władysław Jagiełło kazał sprowadzić ikonę do Krakowa i zlecił naprawę zespołowi malarzy. Ci przeprowadzili gruntowną renowację. Skleili rozbitą tablicę i uzupełnili ubytki, a ślady cięć na twarzy Maryi nie tylko zachowali, lecz dodatkowo podkreślili je rylcem. Naprawiony obraz oprawili w gotycką ramę, a król w hołdzie Maryi podarował grawerowane srebrne i złote blachy w charakterze tła i nimbów nad głową Maryi i Dzieciątka.
Obraz wywieziony
Jeszcze w tym samym roku, 1430, wizerunek został przeniesiony w uroczystej procesji z Krakowa do Częstochowy, co przyniosło wzrost jego czci i sławy sanktuarium. Odtąd paulini wzmogli czujność, troszcząc się o bezpieczeństwo powierzonego im skarbu. A historia miała jeszcze nieraz dawać po temu powody. Już w 1466 roku Częstochowę najechał czeski oddział Ścibora Towaczowskiego, wysłany przez husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Wojsko czeskie, plądrując Śląsk, zapędziło się aż pod Jasną Górę. Tym razem obraz nie ucierpiał, ale zniszczeń w klasztorze było wiele, zniszczona została także Częstochowa. Jasne się stało, że bez solidnych murów sanktuarium jest bezbronne. W związku z tym król Zygmunt III Waza nakazał zbudowanie wokół Jasnej Góry fortyfikacji. Ostatecznie budowę twierdzy ukończono dopiero w 1648 roku, za panowania Władysława IV. Nie była to wielka forteca, ale zbudowana według najnowszych wzorów sztuki fortyfikacyjnej.
Już za siedem lat okazało się, jak bardzo było to potrzebne. Gdy na Polskę zwalił się szwedzki potop, Jasna Góra była w stanie stawić czoła regularnym wojskom. Szwedzki generał Müller szybko oszacował jakość świeżo ukończonej twierdzy. Już po czterech dniach oblężenia pisał do króla Karola X Gustawa: „Przeto zwróciłem się do Pana Marszałka Polnego Wittenberga do Krakowa o dostarczenie mi paru ciężkich dział i jednego wielkiego moździerza, ponieważ klasztor, położony na dość wysokiej skale, otoczony jest bardzo głęboko wpuszczonym w ziemię i trudnym do zdobycia szturmem, wysokim i mocnym murem z wygodnymi flankami i dobrą artylerią, liczącą wiele małych, nawet 12-funtowych, a kto wie, czy nie większych dział”.
Jak wiemy, echo wystrzałów spod Jasnej Góry odbiło się w całym kraju, a heroiczna obrona twierdzy stała się punktem zwrotnym w wojnie ze Szwedami. Przezorny przeor Augustyn Kordecki liczył się jednak z najgorszymi scenariuszami, dlatego kazał wywieźć na Śląsk cudowny obraz Matki Bożej. Dzień przed nadejściem wroga, 17 listopada 1655 roku, prowincjał o. Teofil Bronowski zabrał bezcenny wizerunek i pod osłoną ciemności przewiózł go do granicy, a stamtąd do klasztoru paulinów w Mochowie koło Głogówka. W jego miejsce w kaplicy na Jasnej Górze zawisła kopia.
Znowu Szwedzi
Po powrocie ze Śląska obraz nigdy już nie opuścił Jasnej Góry. Nastały dni wielkiej chwały tego miejsca. Twierdza stała się dwukrotnie – w latach 1657 i 1661 – rezydencją dworu królewskiego i miejscem obrad Senatu Rzeczpospolitej.
W tym wspaniałym okresie dziejów Jasnej Góry nie obyło się bez fatalnego zgrzytu. Klasztor nie udzielił pomocy wojskom królewskim w czasie bitwy stoczonej 4 września 1665 roku z rokoszanami Jerzego Lubomirskiego pod murami twierdzy. Konsekwencją postawy neutralności, jaką przyjął pełniący ponownie funkcję przeora Augustyn Kordecki, była klęska żołnierzy królewskich, głównie pułków litewskich. Ponieważ nie otwarto im bram twierdzy ani nie użyto dział przeciw buntownikom, żołnierze królewscy zostali zepchnięci do rowu fortecznego i zmasakrowani. Straty szacowano na 1300 zabitych i 800 wziętych do niewoli. Rozgniewany król Jan Kazimierz zarządził wymianę garnizonu – żołnierze klasztorni zostali rozbrojeni i zwolnieni, a rotmistrz załogi klasztornej trafił na rok do więzienia. Twierdzę obsadziło wojsko królewskie.
Nie wpłynęło to na stosunek następców Jana Kazimierza do klasztoru. Kolejną rozbudowę fortyfikacji zainicjował Jan III Sobieski, a kontynuowali następcy. Polscy władcy byli świadomi, że po skarby tak znacznego sanktuarium mogą zechcieć wyciągnąć ręce liczni wrogowie. A wtedy zagrożony może być skarb największy – cudowny wizerunek Maryi z Dzieciątkiem.
Historia pokazała, że mieli rację. Pół wieku po potopie szwedzkim, podczas III wojny północnej, wojska szwedzkie znów stanęły pod klasztorem. W dniach 13–15 sierpnia 1702 roku Częstochowę zajął 9-tysięczny korpus gen. Nilsa C. Gylenstierna. Próby zdobycia twierdzy nie powiodły się i Szwedzi pomaszerowali na Kraków. W styczniu 1704 roku Szwedzi ponownie zaatakowali klasztor. 10 lutego doszło nawet do bezpośredniego szturmu (co w czasie potopu się nie zdarzyło), ale napastnicy nie zdołali wedrzeć się do wnętrza twierdzy. Kolejny atak, w dniach 1–14 kwietnia 1705 roku, przeprowadził szwedzki korpus generała Nilsa Stromberga – z podobnym skutkiem. Wreszcie w dniach 7–15 września 1709 roku Jasna Góra odparła atak szwedzkich oddziałów gen. Ernesta Detlor von Krassowa.
Wielkie zasługi dla obrony Jasnej Góry w tych latach położyli kolejni przeorowie, pełniący zarazem funkcję komendantów twierdzy – o. Euzebiusz Najman, o. Innocenty Pokorski i o. Dionizy Chełstowski. Podkreślić trzeba, że żaden z nich nie mógł liczyć na pomoc ze strony panującego wówczas w Polsce Augusta II Sasa ani jego rywala Stanisława Leszczyńskiego.
Okupanci w klasztorze
W latach 1770–1772 Jasną Górę, mimo protestów przeora, podstępem zajęli konfederaci barscy – związek zbrojny polskiej szlachty utworzony przeciw panoszącym się w kraju wojskom rosyjskim. Konfederaci uczynili z fortecy centrum obozu warownego, usypując szańce na jej przedpolach. 1 stycznia 1771 roku pod klasztor podeszły rosyjskie oddziały korpusu oblężniczego płk. Drewicza. Trwające wiele dni walki nie przyniosły Rosjanom sukcesu. Dopiero półtora roku później, 1 sierpnia 1772 roku, rosyjski korpus gen. Golicyna przystąpił do ścisłej blokady i oblężenia twierdzy. Rozpaczliwa obrona skończyła się zawarciem układu, na mocy którego konfederaci poddali twierdzę hetmanowi Branickiemu, a ten następnie przekazał ją Rosjanom. 18 sierpnia 1772 roku po raz pierwszy w dziejach Jasnej Góry do twierdzy wkroczyły obce wojska. Wieczorem tego dnia garnizon rosyjski objął tam służbę i zaciągnął warty.
Okupacja warownego sanktuarium trwała 6 miesięcy. Kosztowała paulinów 3 tysiące złotych dukatów. Rosjanie w tym czasie splądrowali bibliotekę i arsenał. Odchodząc, zabrali prawie całe uzbrojenie twierdzy.
W 1793 roku przed wojskami pruskimi bronił się w twierdzy jasnogórskiej ostatni polski garnizon I Rzeczpospolitej. Także podczas zaborów grzmiały tam działa i zmieniały się załogi, kolejno: Prusacy, Francuzi, wojska Księstwa Warszawskiego, Rosjanie i Austriacy. W 1918 roku powróciła Polska, a klasztor na dwie dekady zaznał spokoju.
3 września 1939 roku do Częstochowy wkroczyli Niemcy. Paulini obawiali się, że potraktują cudowny obraz jako łup wojenny i wywiozą do Rzeszy, dlatego zawczasu podmienili obraz Matki Bożej na jego wierną kopię. Oryginał zamurowali w jednej z cel klasztornych, a potem ukryli go w bibliotece, w specjalnie przygotowanym blacie stołu o podwójnej konstrukcji. Wiedziało o tym jedynie kilku zakonników. Niemcy nie byli świadomi, że w ołtarzu kaplicy została umieszczona jedynie kopia wizerunku Czarnej Madonny.
Tak obraz przetrwał wojnę. Po kolejnej renowacji znów trafił na swoje miejsce, podtrzymując Polaków w latach komunizmu i patronując w czasach wolności. Dzięki męstwu strażników częstochowskiego sanktuarium Maryja w cudownym wizerunku pozostała ostoją Polaków w ich trudnej historii. Za sprawą Bożej Opatrzności Jasna Góra wciąż jest miejscem, o którym Jan Paweł II powiedział: „Tu zawsze byliśmy wolni”.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Nasi święci – filary polskiej maryjności
„Potrzeba naszemu Narodowi, aby rozkochał się w ideale Maryi! Nie wystarczy patrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego” – przekonywał kard. Stefan Wyszyński.
fot. Andrzej Kossobudzki Orłowski/PAP
***
Każdy święty jest maryjny – szczególnie polski
Święty Maksymilian Kolbe zachęcał wiernych: „Nie bójcie się kochać Niepokalaną, bo nigdy nie będziecie Jej kochali tak, jak kochał Ją Pan Jezus”. Jego maryjność, jak u wielu oddanych Bogu Polaków, splatała się z patriotyzmem. „Czyż Pośredniczka łask Bożych nie jest Polski Królową? Czyż Ona nie potrafi albo nie pragnie nam dopomóc?” – pytał retorycznie w rozważaniach nad przyczynami bezrobocia. „Tak, Ona, Niepokalana, musi zawładnąć naprawdę całą Polską, Ona musi być przedmiotem tkliwej miłości każdego, a zwłaszcza młodzieńczego serca, Ona musi być w Sejmie, Ona w Senacie. Ona, Niepokalana Królowa, ma wskazywać nam drogę, Ona krzepić siły. My chcemy, by rządziła w Polsce i poza Polską – Niepokalana” – pisał.
Cały Twój
Święty Maksymilian był autentyczny w swojej żarliwości maryjnej. Swoistą pieczęcią z nieba, położoną na jego życiu, była data śmierci. Franciszkanin został zamordowany zastrzykiem z fenolu w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 14 sierpnia 1941 r. Jego śmierć była spełnieniem widzenia, jakie miał w wieku 12 lat w kościele w Pabianicach. „Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Spytała, czy chcę tych koron; biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę dwie” – zapisał święty w pamiętniku.
Święty Maksymilian stał się jednym z filarów polskiej maryjności ostatnich czasów. Drugą postacią o podobnie żarliwej pobożności maryjnej był bł. Stefan Wyszyński. Hasło „Wszystko postawiłem na Maryję” towarzyszyło mu przez całe życie. Prymas Tysiąclecia był przekonany, że w dziecięcej relacji do Niepokalanej tkwi tajemnica prawdziwej pomyślności Polaków. „Potrzeba naszemu Narodowi, aby rozkochał się w ideale Maryi! Nie wystarczy patrzeć w Jej czyste Oblicze, choćby zranione, ale trzeba w Jej oczach wyczytać wszystko, co potrzebne jest dla odnowy życia narodowego” – przekonywał.
Wyrazista była także maryjność św. Jana Pawła II, której świadectwem był nawet herb papieski, przedstawiający krzyż z literą M i napisem Totus Tuus. Wyznanie „Cały Twój” odnosiło się do Matki Bożej i było zaczerpnięte z Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignion de Montforta. Słowa te święty papież powtarza trzykrotnie w swoim testamencie. Zawierzając Maryi swoje życie, oddaje w Jej ręce także chwilę śmierci, powtarzając: Totus Tuus. Dalej pisze: „W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość”.
Od matki do Matki
Nie o wszystkich związanych z Polską świętych i błogosławionych mamy wystarczającą ilość źródeł, nie zawsze też wiarygodność przekazów jest pewna, można jednak stwierdzić, że każdy z nich miał osobiste nabożeństwo do Maryi. Bardzo często też pobożność ta wiąże się z odniesieniami narodowymi.
Spośród świętych czczonych w Polsce pierwszy jest św. Wojciech. Według tradycji wstawiennictwo Maryi uratowało go w dzieciństwie od ciężkiej choroby. Ks. Skarga pisał, że przyszły biskup i męczennik „od płaczącej matki” został ofiarowany Matce Bożej w kościele w Libicach. „I nieśli go na poły umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej Maryjej, prosząc, aby Ona na służbę Synowi swemu nowego a maluczkiego sługę przykazała, a zdrowie mu do tego zjednała. Nie omieszkając dzieciątko ozdrowiało. Anielska i nasza Cesarzowa świętą przyczyną swoją i cudem onym naznaczyła sługę wielkiego Panu Bogu” – czytamy u autora „Żywotów świętych”. To zdarzenie miało przesądzić o przeznaczeniu dziecka z książęcego rodu do służby Bożej. Według Skargi to Wojciech „nauczył Polaków ślicznej pieśni do Matki Boskiej, zaczynającej się od słów: »Bogarodzica Dziewica«, którą to pieśń starożytną w katedrze gnieźnieńskiej, u grobu świętego Apostoła po dziś dzień co Niedzielę i święto śpiewają młodzi klerycy, kształcący się na kapłanów”.
Ciesz się, synu
Powszechnie znana jest też maryjność św. Jacka. Jego gorliwość misyjna miała wyraźny rys maryjny. Jej popularnym wyrazem jest legendarny przekaz o wyniesieniu przezeń z płonącego Kijowa Najświętszego Sakramentu i figury Matki Bożej. To pewne, że pierwszy polski dominikanin szerzył cześć Eucharystii i Matki Bożej. Kiedy przybył do Krakowa, spędzał noce na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Maryi.
Podczas jednej z takich nocy ujrzał zbliżającą się Maryję. „Ciesz się, synu mój, Jacku, bo miłe samemu Synowi prośby twoje, a o cokolwiek będziesz prosić za moją przyczyną, wszystko otrzymasz” – miała go zapewnić Najświętsza Panna. Dodała, że gdy nadejdzie czas, Ona sama po niego przyjdzie. Istotnie, św. Jacek zasłynął już za życia jako wielki cudotwórca. Jego śmierć stanowiła swoistą maryjną pieczęć nieba, zmarł bowiem 15 sierpnia 1257 r.
Nie jest chyba przesadą stwierdzenie, że św. Jacek „wychował Naród Maryjny”. Z pewnością jego zasługą jest ożywienie kultu maryjnego i związanie Polaków z Różańcem.
Trzy lata po śmierci św. Jacka na Polskę ponownie najechali Tatarzy. Wtedy to, w jednym z założonych przez świętego klasztorów – w Sandomierzu – męczeństwo poniósł bł. Sadok z 48 zakonnymi współbraćmi. Niewiele o nich wiadomo, ale sama śmierć tych dominikanów jest świadectwem ich maryjności. Jan Długosz w Liber beneficiorum wspomina, że mordowani przez Tatarów zakonnicy umierali, wzywając Maryję śpiewem pieśni Salve Regina.
„Przerwaną przez śmierć pieśń do Bogurodzicy Dziewicy śpiewają dalej, idąc do nieba, a ich głosy zlewają się z sobą tak słodko, że głosy śmiertelników nigdy nie potrafiłyby tak zaśpiewać” – napisał żyjący na przełomie XVI i XVII wieku dominikański hagiograf Abraham Bzowski.
Każdego dnia
Wielką czcią dla Maryi odznaczał się św. Kazimierz królewicz, syn króla Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Jego szczególnie ulubioną pieśnią był dziesięciozwrotkowy utwór przypisywany św. Bernardowi Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Królewicz odmawiał go codziennie. Piotr Skarga napisał, że gdy 25-letni Kazimierz umierał, „prosił, aby napisany hymn ten złożono na jego piersiach w trumnie, co też uczyniono”. W związku z kanonizacją w 1602 r., a więc 118 lat po śmierci, otwarto grób królewicza. Mimo panującej w grobowcu dużej wilgotności ciało zmarłego okazało się nienaruszone. Przy głowie Kazimierza znaleziono tekst hymnu ku czci Maryi.
Śladem gorącej pobożności maryjnej, jaką miał zmarły w 1505 roku bernardyn bł. Władysław z Gielniowa, są liczne nabożeństwa i pieśni ku czci Matki Bożej. Ten znakomity kaznodzieja i poeta jako jeden z pierwszych duchownych zaczął wprowadzać do Kościoła język polski. On też uczył wiernych śpiewać układane przez siebie polskie pieśni. Prawdopodobnie to właśnie Władysław z Gielniowa jest autorem popularnych Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.
Młody a sławny
Kiedy św. Stanisław Kostka przebywał na naukach w Wiedniu, ciężko zachorował. Ponieważ gospodarz luteranin nie dopuścił do niego księdza z Komunią Świętą, w cudowny sposób przyniosła mu Ciało Pańskie św. Barbara. Nieco później odwiedziła go także Maryja z Dzieciątkiem Jezus. Gdy Matka Boża położyła Dzieciątko w jego ramionach, Stanisław całkowicie wyzdrowiał. Na pożegnanie Najświętsza Panna poprosiła go, żeby wstąpił do jezuitów, co też chłopak bardzo szybko zrealizował, uciekając do zakonu spod władzy ojca.
Gorące nabożeństwo do Maryi, które Stanisław miał od dzieciństwa, jeszcze się wzmogło. Bardzo pragnął odejść z tego świata w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, co też się stało. W wigilię uroczystości poprosił o sakramenty, a o trzeciej nad ranem 15 sierpnia odszedł do nieba, mając niespełna 18 lat i odbywszy zaledwie 10 miesięcy jezuickiego nowicjatu. Jego śmierć poruszyła wielu ludzi. Postronnych obserwatorów zdumiały tłumy rzymian, które zjawiły się na pogrzebie. Widząc to, lekarz Stanisława, dr Francisco Tolet, późniejszy kardynał, zawołał: „To coś wspaniałego! Umiera młody polski nowicjusz, a Rzym czci go jak świętego!”.
Stanisław Kostka szybko został beatyfikowany, ogłoszono go też patronem Polski. Za sprawą generała jezuitów św. Franciszka Borgiasza, który kazał przetłumaczyć na liczne języki i rozpowszechnić jego żywot, św. Stanisław stał się najbardziej znanym na świecie polskim świętym. Jego międzynarodową popularność przyćmił dopiero św. Maksymilian, a po nim św. Faustyna i św. Jan Paweł II.
Współczuję z tobą
Święta siostra Faustyna miała także osobiste nabożeństwo do Maryi. „Wtem ujrzałam Najświętszą Pannę niewymownie piękną, która się zbliżyła do mnie od ołtarza do mojego klęcznika i przytuliła mnie do siebie, i rzekła mi te słowa: Jestem wam Matką z niezgłębionego miłosierdzia Boga. Ta dusza Mi jest najmilszą, która wiernie wypełnia wolę Bożą” – zapisała święta 5 sierpnia 1935 r. (Dz. 449). To jedno z kilkudziesięciu opisanych przez nią spotkań z Matką Bożą. Wszystkie odbywały się w łączności z Jezusem i były związane z misją Faustyny: przekazaniem światu orędzia miłosierdzia Bożego.
Maryja mówiła siostrze Faustynie o miłosierdziu Bożym i wyjaśniała także swoją rolę w Bożym planie. „Jestem nie tylko Królową nieba, ale i Matką Miłosierdzia i Matką twoją” – mówiła (Dz. 330). 25 marca 1936 roku Maryja ponownie podkreśliła, jak ważna jest wierność tchnieniom Bożej łaski. „Ja dałam Zbawiciela światu, a ty masz mówić światu o Jego wielkim miłosierdziu i przygotować świat na powtórne przyjście Jego, który przyjdzie nie jako miłosierny Zbawiciel, ale jako Sędzia sprawiedliwy” – przypomniała. Mówiąc o nadchodzącym dniu sprawiedliwości, ponownie napomniała: „Mów duszom o tym wielkim miłosierdziu póki czas zmiłowania; jeżeli ty teraz milczysz, będziesz odpowiadać w on dzień straszny za wielką liczbę dusz. Nie lękaj się niczego, bądź wierna do końca, Ja współczuję z tobą” (Dz. 635).
Faustyna wypełniła swoją misję do końca, podobnie jak każdy ze świętych, a w szczególności Maryja – Królowa wszystkich świętych, Królowa Polski.
Matka Boża – moja Matka
Czesław Lang (mistrz kolarski, organizator Tour de Pologne)
Zawsze czułem Jej opiekę. Moja mama, będąc w ciąży, ofiarowała mnie Pani Jasnogórskiej. Opowiadała mi o tym wielokrotnie. Była bardzo wierzącą kobietą. Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, w domu codziennie odmawiano Różaniec, modlono się pod figurą Maryi. Bez wiary nic nie ma sensu. Jeśli nie miałbym wiary w to, że znajdę sponsorów, partnerów biznesowych Tour de Pologne, nie dałbym rady. Niektórzy nazywają to przeznaczeniem, a ja wierzę, że to Pan Bóg.
Janek Mela (podróżnik, zdobywca biegunów)
Gdy szedłem z Markiem Kamińskim na biegun, modlitwa była elementem podróży. Przed wyprawą cieszysz się: „Będę miał czas na przemyślenia”, a potem okazuje się, że nie starcza ci myśli na wypełnienie całego czasu. Brniesz przez śnieg 10 godzin dziennie. Opracowałem na to patent. Dostosowałem swą modlitwę do tempa marszu. Szedłem tak: Zdrowaś, Maryjo, krok, łaskiś pełna, krok. Z nogi na nogę. Po powrocie słyszę, że Marek na jakiejś konferencji prasowej mówi: „Idąc, modliłem się w ciszy, krok za krokiem…”.
Ulf Ekman (Szwed, ewangelizator, konwertyta z protestantyzmu)
Zaczęliśmy odkrywać Maryję w 2002 roku po naszym przyjeździe do Izraela. Co chwilę napotykaliśmy Jej osobę, wpadaliśmy na obrazy, figurki, rzeźby. Odnosiliśmy wrażenie, jakby puszczała do nas oko. Odkryliśmy, że tak genialni i konkretni teologowie jak Atanazy i inni ojcowie Kościoła doceniani przez chrześcijan ewangelikalnych, wyrażali się o Niej w niesamowity sposób. Szacunek, jaki Jej okazywali, dał nam do myślenia. Zdaliśmy sobie sprawę, że Maryja odegrała kluczową rolę przy narodzinach Kościoła. Wyrażając zaufanie Kościołowi, stałem się pewny obecności Maryi. Dziś jest obecna w naszym życiu, pomaga nam. Rozmawiamy z Nią każdego wieczoru.
ks. dr Tomasz Szałanda (teolog, autor książek z zakresu mariologii)
Zachwyca mnie Jej łagodna obecność w życiu: względem wykluczonych (pasterze) i „innych” w wierze (magowie, czytający z gwiazd), zagrożonych kompromitacją (Kana), zdrajców (apostołowie), katów Jej Syna i bluźniących Mu (milcząco stojąca pod krzyżem). Biblia pokazuje nam Ją jako nieepatującą sobą Mistrzynię Drugiego Planu. I to również mnie w Niej fascynuje! Jej życie pokazuje, że zawsze chodzi o Niego.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Skąd się wzięło słynne papieskie „Totus Tuus”? I dlaczego Karol Wojtyła chciał być „cały Maryi”?
fot. Marek Lasyk/reporter; ArchiviFarabola/EAST NEWS
***
„O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki”. Skąd ta zmiana? Co wpłynęło na maryjną pobożność Karola Wojtyły?
„Tobie oddaję wszystkie owoce mojego życia i posługi,
Tobie zawierzam losy Kościoła,
Tobie polecam mój Naród,
Tobie ufam i Tobie jeszcze raz wyznaję:
Totus Tuus, Maria!
Totus Tuus.
Amen”
– mówił w sierpniu 2002 r. klęcząc przed obrazem Maryi w Kalwarii Zebrzydowskiej, miejscu, które znał od najwcześniejszego dzieciństwa.
Wszystko zaczęło się…
W czasie drugiej wojny światowej. W związku z narzuconym przez władze okupacyjne obowiązkiem pracy w 1940 r. Karol Wojtyła zatrudnił się jako robotnik w Krakowskiej Fabryce Sody „Solvay”. Po roku pracy w kamieniołomach na Zakrzówku został przeniesiony do fabryki przy ulicy Zakopiańskiej 62 i zatrudniony przy oczyszczaniu wody dostarczanej do kotłów.
Nosił wiadra z wodą wapienną przez długi dziedziniec zakładu i przenosił worki z odczynnikami chemicznymi. W czasie krótkich przerw w pracy zazwyczaj siadał z boku i wyjmował niewielką książeczkę w niebieskich okładkach. Jej zawartość była dla niego odkryciem – każda strona rzucała nowe światło na to, co znał, przeczuwał, ale nie potrafił sam nazwać.
Czytał ją „od początku do końca i od końca do początku”, jakby chciał wziąć jasną myśl św. św. Ludwika Grigniona de Montfort i uczynić własną. Miał dwadzieścia lat i rozpoczął przygodę z Traktatem o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, która nie tylko będzie trwała przez całe jego życie, ale myśl św. Ludwika znajdzie miejsce w papieskim nauczaniu.
„Zarówno duchowość maryjna, jak i odpowiadająca jej pobożność znajdują przebogate źródła w historycznym doświadczeniu osób i wspólnot chrześcijańskich żyjących pośród różnych ludów i narodów na całym globie. W tym względzie miło mi przypomnieć – wśród wielu wyznawców i nauczycieli tej duchowości – postać św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, który zachęca chrześcijan do poświęcenia się Chrystusowi przez Maryję, widząc w nim skuteczny sposób wiernego realizowania w życiu zobowiązań chrztu świętego” – napisze już jako Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris Mater”.
Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny
To od św. Ludwika Grigniona de Montfort i jego Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny weźmie słowa, które wpisze najpierw w herb biskupi, a potem papieski. I gdy świat będzie się zastanawiał dlaczego duże, błękitne M w papieskich insygniach, on będzie powtarzał słowa modlitwy: Totus Tuus sum et omnia mea Tua sunt, czyli „całkowicie należę do Ciebie, a wszystko, co mam, jest Twoje”.
W 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich, już jako papież wyzna, że jego sposób pojmowania nabożeństwa do Matki Bożej dzięki lekturze i medytacji nad Traktatem… uległ przemianie. „O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki”.
To dzięki św. Ludwikowi odkrył, że „Maryja jest «rajem» Boga, do którego zstąpił Syn Boży”.
„Cały Jej” w testamencie
Ostatnie publiczne spotkanie z wiernymi odbyło się 27 marca 2005 r. Była niedziela wielkanocna, papież stanął w oknie Pałacu Apostolskiego, ale nie był w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Niemoc i cisza były tak dotkliwe, że wielu ludzi na placu i przed telewizorami zalewało się łzami dusząc szloch.
Próbował, ale udało mu się tylko pozdrowić oczekujących gestem ręki. Na kartce zapisał dwa, powtarzane od lat, słowa: „Totus Tuus”.
Po jego śmierci, gdy 7 kwietnia serwisy przekazywały sobie treść papieskiego testamentu, znów okazało się, że to, co uważał za najważniejsze do przekazania, to swoje oddanie Maryi. Aż trzy razy powraca w testamencie wyznanie, które powtarzał od 1940 r., a więc przez 65 lat.
„W życiu i śmierci Totus Tuus przez Niepokalaną”.
„Nie wiem, kiedy ona [śmierć] nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: totus Tuus. W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość”.
„Zamach na moje życie z 13.V.1981 w pewien sposób potwierdził słuszność słów zapisanych w czasie rekolekcji z 1980 r. (24.II – 1.III). Tym głębiej czuję, że znajduję się całkowicie w Bożych Rękach – i pozostaję nadal do dyspozycji mojego Pana, powierzając się Mu w Jego Niepokalanej Matce (Totus Tuus)” – pisał papież.
Pobożność maryjna wg papieża
„Ponieważ cała doskonałość nasza polega na upodobnieniu się do Chrystusa Pana, na zjednoczeniu z Nim i poświęceniu się Jemu, przeto najdoskonalszym ze wszystkich nabożeństw jest bezspornie to, które nas najdoskonalej upodabnia do Chrystusa, najściślej z Nim jednoczy i całkowicie Jemu poświęca.
A że ze wszystkich stworzeń najpodobniejsza do Chrystusa Pana jest Matka Najświętsza, wynika stąd, że spośród wszystkich nabożeństw, tym, które duszę najlepiej poświęca Zbawicielowi naszemu i ją z Nim jednoczy, jest nabożeństwo do Najświętszej Panny, Jego świętej Matki. Im bardziej poświęcona jest Maryi, tym zupełniej należeć będzie do Jezusa” – napisał Jan Paweł II w liście „Rosarium Virginis Mariae” znów przytaczając naukę św. Ludwika z „Traktatu”.
Akt osobistego poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi, do którego serdecznie zachęcał św. Ludwik, również zawiera te dwa słowa, które Karol Wojtyła przyjął i używał jak kotwicy, dzięki której można przybić bezpiecznie do brzegu.
„Jestem CAŁY TWÓJ – i dzisiaj, i do końca moich dni, i przez całą wieczność. Możesz obchodzić się ze mną jak ze wszystkimi kwiatami Twego ogrodu: zabrać mnie stąd, choćby i dziś, i przesadzić w inne miejsce; podlewać wodą pociech lub dotknąć suszą oschłości i trudu, otoczyć pięknymi kwiatami ludzi bliskich i przyjaznych lub cierniami niechętnych i wrogich.
Możesz dać mi obfitość pokarmu lub jałową glebę głodu, braków i niepowodzeń, a nawet odciąć mnie od korzeni życia i zdrowia, bo wiem, że w Twoich rękach będzie mi najlepiej. Chcę we wszystkim podobać się tylko Tobie, o Różo mistyczna, Różo męki i chwały, najpiękniejszy Kwiecie nieba i ziemi. Czyń ze mną, co tylko chcesz…” – powtarzał za św. Ludwikiem.
Zamach: wielki test zawierzenia
13 maja 1981 r, godz. 17.19. ten sam dzień, ten sam układ wskazówek na zegarze, tylko 64 lata po pierwszym objawieniu Maryi w Fatimie. Turecki zamachowiec Mehmet Ali Ağca strzela do papież jadącego w papamobile. Trafia w brzuch i rękę, choć – jak ustalili śledczy – celował w głowę.
Ciężko ranny papież natychmiast zostaje przewieziony do kliniki Gemelli i poddany kilkugodzinnej operacji, podczas której lekarze toczą walką o jego życie. Świadkowie zeznali, że jeszcze w karetce, gdy był przytomny, słabym głosem wciąż szeptał te same dwa słowa: „Totus Tuus, totus Tuus”…
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
źródła:
A. Boniecki, Kalendarium życia Karola Wojtyły
Św. Ludwik, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny
Św. Ludwik, Tajemnica Maryi
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC MAJ 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby siostry i bracia zakonni oraz seminarzyści wzrastali w swoim powołaniu, dobrze korzystając z formacji ludzkiej, religijnej, duchowej i wspólnotowej, dzięki czemu staną się wiarygodnymi świadkami Ewangelii.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
* W tym najpiękniejszym miesiącu, poświęconym Tobie Boża Matko, pragniemy każdego dnia wyśpiewywać litanijne wezwania, aby Cię wychwalać i dziękować, że zechciałaś być także Królową naszej Ojczyzny. Patrzysz na nas z Jasnogórskiego Obrazu Obliczem poranionym, bo znasz najlepiej dzieje wszystkich naszych pokoleń, które zmagały się i wciąż walczą z mocami zła, dla których Królestwo Twojego Syna tak bardzo przeszkadza na polskiej ziemi. Dlatego nieustannie Twojej pomocy przyzywamy i Ciebie o przyczynę prosimy. Bądź nam zawsze Matką i Królową.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
Od 1 maja modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 30 kwietnia z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
________________________________________
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Teksty załączone poniżej niech pomogą przekonać nieprzekonanych jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.
***
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
***
Kościół katolicki obchodzi 7 października święto Matki Bożej Różańcowej. Data jest związana z przypisaniem wstawiennictwu Bogurodzicy zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad Turkami pod Lepanto w 1571 r.
***
Matka Boża Różańcowa / Bitwa pod Lepanto (fragm.)/PAOLO VERONESE
***
Cały październik nazywany jest miesiącem różańcowym. Kościół w tym czasie szczególnie zaleca tę pełną prostoty i głębi modlitwę.
Powstanie święta łączy się z wydarzeniem, które miało wpływ na losy Europy. Ekspansja turecka na Morzu Śródziemnym została zatrzymana pod Lepanto. W dniu 7 października 1571 r. połączone floty Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego pod wodzą Juana d`Austria pokonały flotę turecką. W tym samym dniu ulicami Rzymu kroczyła pod przewodem Piusa V procesja odmawiając różaniec. Na czele procesji niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej zwany Salus Populi Romani z bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie.
Do zwycięstwa pod Lepanto przyczyniła się nagła zmiana wiatru uznana za cudowną interwencję Matki Bożej na skutek odmawiania różańca. Od tej pory obraz Matki Boskiej Śnieżnej złączył się na stałe z nabożeństwem różańcowym i otrzymał nazwę Matki Boskiej Zwycięskiej. Pius V ustanowił święto Matki Boskiej Zwycięskiej, które rok później (1572) Grzegorz XIII zmienił na święto Matki Boskiej Różańcowej. Klemens XI rozszerzył je na cały Kościół w 1716 r., a w roku 1833 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
Początki i rozwój modlitwy różańcowej
Geneza chrześcijańskiej modlitwy różańcowej nie została do tej pory jednoznacznie ustalona. Ogólnie przyjętej tradycji nie potwierdzają bowiem źródła w kilku istotnych sprawach. Miarodajne będzie zatem stwierdzenie, że różaniec stanowi wynik wielowiekowej ewolucji różnych form modlitewnych.
Główny nurt tradycji różańcowej wywodzi się od św. Dominika. Według tej tradycji, święty przebywający w 1212 r. w klasztorze Prouille na wyspie Albi, doznał we śnie objawienia. Ukazała mu się Matka Boska, podarowała różaniec, wyjaśniła jak należy się na nim modlić i zachęciła do jego rozpowszechniania. Według przekazów dominikańskich, głównie Alanusa de Rupe, św. Dominik ewangelizując i głosząc kazania odmawiał różaniec łącząc modlitwę z wyjaśnianiem tajemnic wiary. Modlitwa różańcowa miała się przyczynić do zaniku herezji albigensów, których nawracał św. Dominik. Świętemu nie obca była mistyka rosarium – określał on różaniec jako „koronę z róż Najświętszej Maryi Panny”.
Modlitwa różańcowa ogarnęła szybko świat chrześcijański i było to w głównej mierze zasługą bractw różańcowych. Pod koniec XVI w. nie było prawie miasta w Europie bez tej konfraterni. Erygowano w kościołach kaplice różańcowe lub ołtarze brackie, które otrzymywały liczne odpusty. Przyczyniły się one niemało do popularności różańca. Modlitwa różańcowa choć nie weszła do kultu liturgicznego osiągnęła rangę modlitwy powszechnej, praktykowanej przez wszystkie stany. Byłą dostępna dla ludzi nie umiejących czytać (stanowiło to w znacznym stopniu o jej powszechności) i zwano ją dlatego „brewiarzem dla ludu”.
Prawdziwy rozkwit przeżyło nabożeństwo różańcowe w dobie kontrreformacji. Łącząc praktykę modlitwy z kontemplacją prawd wiary, różaniec, ta „skrócona Ewangelia” znakomicie realizował zalecenia Soboru Trydenckiego, był niezastąpiony w dziele poszerzania i popularyzacji wiary katolickiej. Rozwój ten wiązał się z działalnością dominikanów. W XVII w. byli oni jednym z najpotężniejszych zakonów. W samej Rzeczpospolitej posiadali wówczas 182 klasztory. „Nie było prawie parafii, gdzieby bractwo różańcowe nie istniało” – pisał historyk obyczajów Łukasz Gołębiowski. Należeli do nich dosłownie wszyscy – od króla do chłopa. Szlachcic (katolik) obok szabli miał zawieszony u pasa różaniec. Religijna gorliwość potrydencka powodowała, że do bractw różańcowych zapisywano nawet zmarłych.
Październik nazywany jest miesiącem różańcowym. Kościół w tym czasie, a zwłaszcza od zakończenia ogłoszonego przez Jana Pawła w październiku 2002 r. Roku Różańcowego, szczególnie zaleca tę pełną prostoty i głębi modlitwę.
Ikonografia
Kult Matki Boskiej Różańcowej znalazł wyraz w ikonografii maryjnej. Wyobraźnia artystyczna w oparciu o treści ideowe różańca nie stworzyła jednak nowego typu przedstawienia. Zaadoptowano istniejące już wzory ikonograficzne wyposażając je w atrybuty kultu różańcowego.
Pierwszą grupę przedstawień tworzą wizerunki maryjne nawiązujące do schematu Niewiasty Apokaliptycznej, opartego na wizji św. Jana. Początkowo, postać Niewiasty Apokaliptycznej uważano za personifikację Kościoła, później związano ją z osobą Matki Bożej. Typ Niewiasty Apokaliptycznej dał początek wizerunkom Immaculaty (Niepokalanie Poczętej), Assunty (Wniebowziętej) i Incoronaty (Królowej Nieba). Matka Boska przedstawiana jest w nich w całej postaci z symbolami apokaliptycznymi: słońcem, księżycem i gwiazdami. Immaculata jako Matka Boska Różańcowa malowana była z wieńcem różanym lub z różańcem w dłoniach. Występuje też w koronie jako Królowa Różańca. Wersja różańcowa Assunty i Incoronaty przedstawia Matkę Bożą na tle krzewu różanego lub otoczoną wieńcem z róż. Kwiaty białe symbolizują tajemnice radosne, czerwone – bolesne, złote – chwalebne.
Druga grupa przedstawień różańcowych ukazuje scenę przekazywania różańca przez Matkę Bożą św. Dominikowi lub innym świętym dominikańskim. Jest Ona przedstawiana razem z Dzieciątkiem, w postaci stojącej lub wychylającą się z obłoków.
Jeszcze inna grupa obrazów oparta jest na typie Maryi Orędowniczki wiernych. Malowano Ją w całej postaci jako adorowaną przez wiernych wszystkich stanów i rozdającą im sznury różańca. Matka Boska występuje tu jako Mater Omnium – Matka i Opiekunka wszystkich ludzi. Na takich wizerunkach idea różańcowa obejmuje często także Kościół cierpiący, ukazując dusze czyśćcowe, które za wstawiennictwem Matki Bożej aniołowie wprowadzają do nieba. Na obrazach takich występują często święci dominikańscy jak Dominik, Katarzyna ze Sieny, Tomasz z Akwinu, Jacek Odrowąż orędujących za duszami czyśćcowymi. I wreszcie ostatnim typem wizerunków Matki Boskiej Różańcowej, który zdobył największą popularność, to przedstawienia wzorowane na obrazie Matki Boskiej Śnieżnej (Salus Populi Romani) w Rzymie. W Polsce znajdowały się w prawie każdym kościele dominikańskim.
______________________________________________________________________________________________________________
RÓŻANIEC
Jak odmawiać różaniec ?
Pełna Modlitwa Różańcowa składa się z czterech części – czyli czterech całych fizycznych różańców ! Modlitwa Różańcowa stanowi swego rodzaju streszczenie Ewangelii i składa się z czterech części opisujących wydarzenia z życia Jezusa i Maryi. Spytasz jak to zrobić? Oto sposób: uczyń znak Krzyża i odmów Skład Apostolski,(Wierze w Boga Ojca…) następnie jedno Ojcze nasz, oraz trzy Zdrowaś Maryjo. W dalszej kolejności odmów jedno Chwała Ojcu. Po tym wstępie przechodzimy do części głównej. Wymieniamy pierwszą tajemnicę i odmawiamy “Ojcze nasz”, następnie dziesięć “Zdrowaś Maryjo” i jedno “Chwała Ojcu”. Wymieniamy drugą tajemnicę i odmawiamy “Ojcze nasz”, dziesięć “Zdrowaś Maryjo” i jedno “Chwała Ojcu”. I tak kolejno wszystkie pięć tajemnic.
Część Radosna
Część Świetlista (Światła)
Część Bolesna
Część Chwalebna
Generalni przyjmuje się, że każda część Różańca powinna być odmawiana w innym dniu. Tak więc nie jest konieczne odmawianie Pełnej Modlitwy w ciągu jednego dnia, czy za jednym razem. Wystarczy odmówić jedną część czyli jeden “sznur” różańca. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby raz dziennie odmówić Pełną Modlitwę Różańcową. Jeśli jednak chcesz odmówić jeden sznur różańca w ciągu dnia, to postaraj się stosować zasadę:
RADOSNA – Poniedziałek i Sobota
ŚWIATŁA – Czwartek
BOLESNA – Wtorek i Piątek
CHWALEBNA – Środa i Niedziela
Dość często części Różańca nazywa się Tajemnicami – co jest też prawidłowe. My jednak dla ułatwienia i łatwiejszego zapamiętania używamy formuły części różańca. Każda z czterech części Pełnej Modlitwy Różańcowej składa się z 5 Tajemnic.
RÓŻANIEC DO MATKI BOŻEJ MIŁOSIERDZIA
“Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia, życie słodyczy i nadziejo nasza witaj. Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy; do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy na nas zwróć, a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo.”
CZĘŚĆ RADOSNA
1. Zwiastowanie Maryi, iż jest Matką Syna Bożego
“Duch św. zstąpi na Ciebie i moc najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk.1,35). Cały świat zastygł przy Twoich ustach wyczekując ufnego “fiat”… “Maryjo, dotrzymał Bóg swego słowa, Ty w sobie Je nosi, bo Ten co włada wszechświatem, w Twym czystym łonie spoczywa” (por. hymn brewiarzowy) Najmilsza Matko, dziękuję Ci za Twoje “tak” – ono przyniosło ludziom Zbawiciela świata.
2. Nawiedzenie świętej Elżbiety
” A skądże mi to, że matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk. 1,43) Maryjo, cała jesteś przepełniona miłością; Zawsze pojawiasz się tam, gdzie inni wyczekują pomocy. Przenikasz swym wejrzeniem wnętrze każdego człowieka, który znajduje się w potrzebie – a czynisz to z wielkim miłosierdziem, które uczy nas służebnego działania i wrażliwości serca na potrzeby innych.
3. Narodzenie Pana Jezusa
“Przebudź się człowiecze, dla ciebie, powtarzam, dla ciebie – Bóg stał się człowiekiem!” (św. Augustyn) Tak długo wyczekiwany przez ludzkość Bóg – nadszedł. Lecz nie w majestacie, jak się spodziewano tylko w skrajnym ubóstwie… Z miłosierdzia ku ludziom słowo stało się Ciałem, a Ty Maryjo Drogą, po której na ziemię zstąpiła Miłość. Naucz nas zawierzenia Miłości Bożej.
4. Ofiarowanie Jezusa w świątyni
“Matka szczęśliwa niesie w swych ramionach, Boga zakrytego pod zasłoną ciała; w czystych objęciach tuli swoje dziecię, które jest w pełni Bogiem i człowiekiem” (hymn brewiarzowy) Wielkie szczęście dotknęło Cię Matko – nie zatrzymujesz go jednak dla siebie. W całości należysz do Boga i Jemu oddajesz wszystko co najcenniejsze. Całkowicie zdana na Jego łaskę – oddajesz Bogu Jezusa.
5. Odnalezienie Pana Jezusa wśród uczonych w świątyni
Służebnico Pokorna, nadludzko zatroskana o Syna, nieustannie czuwająca nad Nim jako największym darem ludzkości. Struchlało zatrwożone serce Matki na fakt zniknięcia Syna. “Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Mojego Ojca?” (Łk. 2,49) Ufnym milczeniem osłaniasz to czego zrozumieć teraz nie potrafisz… Uproś mi zapał i zatroskanie o sprawy Boże na wzór Twojego zatroskania o zaginionego Syna.
CZĘŚĆ ŚWIETLISTA (ŚWIATŁA)
1. Chrzest Pana Jezusa w Jordanie
“Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Boże, dla własnego Syna otworzyłeś nie tylko niebiosa – ale gdy podjął się misji mającej zbawić ludzkość, dałeś Mu jako oparcie kochającą, ziemską Matkę z szeroko otwartym sercem. Pełna słodyczy towarzyszyła Ci w zbawczych wydarzeniach – dziś jest obecna przy każdym z nas z pomocnie wyciągniętą dłonią.
2. Objawienie siebie na weselu w Kanie
Maryjo jakże aktywnie jesteś tu obecna. Syn przemienia wodę w wino – objawia swoją Boskość pośród ludzi, którzy zatroskani biegną do Ciebie nie wiedząc co się dzieje. Ty jedna wiesz jak się zachować i odważnie, z całą pewnością uspokajasz weselnych gości słowami: “zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2,5)
3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia
Panie Jezu obrałeś sobie Maryję na doskonałe narzędzie w jednaniu ze sobą grzesznych ludzi. To Ona właśnie dopełnia Twoje dzieło i kruszy serca grzeszników; w niej Twoje słowa i Twoje pragnienia przemieniają się w czyny miłości. Matczyną troską ogarnia zabłąkane dusze i z radością przyprowadza je do zdrojów Twojej miłości. Matko Dobroci, dziękuję Ci za Twoją obecność w moim życiu.
4. Przemienienie na Górze Tabor
Przyjazne, pełne miłości obcowanie z Bogiem przemienia, daje siłę do ujawnienia się tego co od Boga pochodzi. Milcząca Oblubienico Bożego Baranka, nakłoń maje serce do naśladowania Twoich cnót – pragnę, by Bóg za Twoją przyczyną przemieniał mnie w Siebie.
5. Ustanowienie Eucharystii
“Miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie”…. Bóg okazał ludziom wielkie miłosierdzie pozostając z nami pod postacią chleba. Tylko ten kto doświadczył Bożego miłosierdzia potrafi dzielić się miłosierdziem z innymi. Zwiastunko Bożego Miłosierdzia w Tobie widzimy niedościgniony wzór dzielenia się darami otrzymanymi od Pana. Bóg pozostał z nami w Eucharystii, Ty pozostań z nami w łasce miłosierdzia.
CZĘŚĆ BOLESNA
1. Modlitwa Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym
“Potem udał się na Górę Oliwną, upadł na kolana i modlił się; pogrążony w udręce jeszcze usilniej modlił się – a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię… Ojcze nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,39-45) Delikatna miłość Matki usuwa się na drugi plan, ponieważ wypełnia się czas, w którym Ojciec przez Syna niesie światu zbawienie – objawia światu swoje miłosierdzie.
2. Biczowanie Pana Jezusa
“Popatrz się duszo jak cię Bóg miłuje” (Gorzkie żale) cichy Baranek, okrutnie biczowany – dla ciebie zeplwany… Maryjo, Bóg upodobał sobie w Tobie, dlatego od samego początku zanurzył Cię w zdroju swych niewyczerpanych łask. Wiedząc jak wiele otrzymałaś z Jego dobrotliwej ręki – sama patrząc na cierpienie Syna, litościwie spoglądasz na nas ludzi zadających Mu cierpienie, patrzysz pełna przebaczenia i miłosierdzia.
3. Ukoronowanie koroną z cierni
“Wtedy żołnierze namiestnika, uplótłszy wieniec z ciernia włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę, przy tym pluli na niego, szydzili, brali trzcinę i bili Go po głowie mówiąc: Witaj królu Żydowski” (Mt. 27,27) Matko uczestniczysz w cierpieniach Jezusa. Ból tryska z Twojego serca; to kielich goryczy wypełnia się po brzegi… bez wahania Jezus wypija go do dna… Nadeszła godzina… “miej miłosierdzie dla nas i całego świata”…
4. Dźwiganie krzyża przez Pana Jezusa
“Jezus z drżeniem bierze krzyż w ramiona, usty całuje, chociaż na nim skona. Lecz swoją śmiercią imię Ojca wsławi, a ludzi zbawi” (Pieśń) Przebaczająca Matko, to Ty właśnie byłaś obecna na drodze wiodącej na Golgotę…. Milczą Twe usta a serce mówi: “Popatrz jestem służebnicą Pańską, niech mi się stanie wg słowa Twego”. To właśnie jest poddanie się woli Bożej. Zamilkłaś Matko Dobroci, pochylając czoło nad tajemnicą lecz pełna ufności wpatrujesz się w cierpiące Oblicze Jezusa.
5.Śmierć na krzyżu
“Ziemia się zatrzęsła – wszystko się spełniło” Ciało Jezusa zdjęte z krzyża spoczęło w ramionach Maryi, która głęboko przeżywała śmierć Syna. Ty patrzyłaś jak żołnierz otwiera Bok Bożego Miłosierdzia – z niego popłynęły łaski na świat cały. Proszę zaprowadź mnie pod krzyż i naucz przy nim trwać po sam koniec – by z Jezusem powiedzieć “wykonało się”.
CZĘŚĆ CHWALEBNA
1. Zmartwychwstanie Pana Jezusa
Matko Przebaczająca, Twoje serce przeszyte mieczem boleści dziś w tajemnicy Zmartwychwstania Syna napełnia się radością doświadczenia nowego wymiaru życia, do którego zmierza każdy z nas. Wzbudzaj w nas pragnienie nieba i pośród ziemskich dróg prowadź na spotkanie z Jezusem Uwielbionym.
2. Wniebowstąpienie Pana Jezusa
Bóg nie wyczerpuje się w swoim miłosierdziu lecz pomnaża je również przez Twoją Osobę Maryjo. Poprzez Ciebie udziela nam niezliczonych łask. Wskaż jak odradzać się dla Niego w naszym ziemskim życiu.
3. Zesłanie Ducha Świętego
Matko, przeobfita łaska wylała się na Ciebie przez Ducha św. już u początku Twojego ziemskiego życia, a Ty w pokorze i wdzięczności serca zauważasz swą małość przy Bożej wielkości. Stałaś się przedmiotem upodobania Bożego i dlatego On powierzył Ci opiekę nad swoim Synem od narodzin w ubogiej stajence po konanie na krzyżu. Tak jak z miłości zawsze byłaś blisko Syna, prosimy bądź blisko nas odsłaniając przed nami świat swojego miłosierdzia.
4. Wniebowzięcie Maryi
Maryjo, Bóg wziął Cię do nieba z czystym sercem i nieskalaną duszą, pełną dobroci, miłosierdzia i ciepła. Mimo tak wielkiego zaszczytu nie opuściłaś grzesznego człowieka, lecz nadal pochylasz się nad nim i jego słabością – zawsze gotowa wstawić się. Dziękuję Ci za to najczulsza Matko.
5. Ukoronowanie Maryi na Królową Nieba i Ziemi
Matko, Twoja pokora, uniżenie i całkowite zawierzenie Bogu wyniosło Cię do godności Królowej Nieba. Zaszczytne tytuły nie przemieniły Twojej natury. Nadal pozostajesz cicha, wierna i całkowicie oddana Bogu. Służysz Mu nadal kierując ludzi ku Bożemu Majestatowi, nie zatrzymując ich wzroku na sobie. “Od śmierci Pana Jezusa Maryja stała się naszą Matką Miłosierdzia, albowiem wyjednała nam łaski i sprowadza Miłosierdzie Boże na nas”. Dziękujmy Bogu za zaufanie jakim obdarzył Matkę Swego Syna i za Jej pokorne “fiat”, które przemieniło świat: “wielbi dusza moja Pana i raduje się Duch mój w Bogu Zbawicielu moim, bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy! Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, a Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie!”.
______________________________________________________________________________________________________________
Dlaczego Najświętsza Maryja Panna regularnie przypomina o odmawianiu różańca, a nie o chodzeniu na Mszę św.?
Siostra Łucja: „W życiu ludzkim nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą modlitwy różańcowej”.
Niektóre źródła podają, że w ciągu wieków zgłoszono ok. 21 tys. świadectw o objawieniu się Matki Bożej. Kościół, po wnikliwych badaniach, uznał 70 z nich. Według o. René Laurentina, słynnego badacza objawień, przyjścia Maryi mają zawsze ten sam cel: przypomnienie o istnieniu i obecności Boga, nawoływanie do nawrócenia i odnowy wiary. Wszystkie łączy też jeden fakt: Maryja zachęca do odmawiania różańca.
Maryja nie jest celebrytką
Czy Maryja nie gra na siebie, gdy twierdzi, że przez modlitwę różańcem można u Boga wszystko wyprosić? Nie koncentruje nas na sobie, zamiast na Bogu? Czy nie chce zająć Jego miejsca? Czemu przypomina o odmawianiu różańca, a nie o chodzeniu na mszę świętą?
Takie pytania często się pojawiają, ale są błędne, dowodzą nieznajomości Matki i przypisywaniu jej intencji, którymi kierujemy się my, skażeni grzechem pierworodnym.
Maryja nie jest celebrytką, która co pewien czas przychodzi, by przypomnieć, że jest. Ona – Służebnica Pańska, wzór pokory i Matka wszystkich ludzi – nie ma innego celu swoich działań, niż dobro dzieci. A dobro to nawrócenie, radykalne odwrócenie się od zła.
Czy ziemskie mamy, gdy widzą życiowe problemy swoich dzieci, odwiedzają je, by im przypomnieć, że są? I zagrać na siebie? Nic podobnego. Odwiedzają, bo się martwią i chcą pomóc. Maryja robi tak samo.
Maryja sama trwa na modlitwie
„Najświętsza Dziewica objawiła bł. Alanowi, że po Najświętszej Ofierze mszy świętej, która jest pierwszą i najbardziej żywą pamiątką naszego Pana, nie ma praktyki wspanialszej i wyjednującej większe łaski od różańca świętego, który jest jakby drugim upamiętnieniem i przedstawieniem życia i męki Chrystusa” – pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort.
„Różaniec jest małą Ewangelią” – wyjaśniał św. ojciec Pio. Odmawianie różańca jest patrzeniem na świat przez kolejne etapy życia Jezusa, w obecności i z pomocą Maryi. Nie modlimy się do Niej, modlimy się z Nią, bo ona – Matka Boga i królowa nieba i ziemi – wciąż się modli, nieustannie trwa na modlitwie. Chwytając za różaniec, wchodzimy do Wieczernika, gdzie On jest.
Maryja mówi do św. Dominika
„Drogi Dominiku – mówiła Maryja w 1214 r. – czy wiesz, jakiej broni chce użyć błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat? O, moja Pani – odpowiedział święty – lepiej wiesz ode mnie, bo Ty zawsze byłaś obok Jezusa Chrystusa głównym narzędziem naszego zbawienia”.
Wtedy Dominik usłyszał: „Chcę, abyś wiedział, że tego rodzaju taranem pozostaje zawsze Psałterz Anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz. O cokolwiek poprosisz przez różaniec, wszystko będzie ci udzielone”.
Maryja mówi do Bernadety
W Lourdes, w 1858 r., Maryja i Bernadeta Soubirous modlą się razem. Gdy pierwszy raz dziewczynka widzi Panią, odruchowo wyjmuje różaniec i zaczyna się modlić. Kiedy kończy kolejne Zdrowaś i Ojcze nasz, spostrzega, że Maryja przesuwa w dłoniach białe paciorki różańca, a potem razem z nią odmawia Chwała Ojcu.
Pierwsze dwa spotkania Bernadety z Matką Bożą upływają wyłącznie na wspólnym odmawianiu różańca. Maryja nie namawia, Maryja pokazuje jak trwać na modlitwie.
W czasie dwunastego objawienia Bernadeta korzysta z różańca znajomej.
„Ach, pomyliłaś się. To nie jest przecież ten twój” – mówi Maryja. Badacze objawień podkreślają, że jest to wyraźne wezwanie, aby mieć własny różaniec.
Maryja mówi do Hiacynty, Franciszka i Łucji
W Fatimie już w czasie pierwszego objawienia Matka Boża prosiła: „Odmawiajcie codziennie różaniec, aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny!”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca 1917 r., na pytanie dzieci, czego od nich oczekuje, odpowiedziała: „Chcę, żebyście codziennie odmawiali różaniec”.
Kiedy Łucja prosiła Maryję o konkretne łaski, Matka zwracała uwagę, że żeby je otrzymać, trzeba odmawiać różaniec. 13 października 1917 r., podczas ostatniego objawienia, oznajmiła: „Jestem Matką Boską Różańcową. Trzeba w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec. Wojna się skończy i żołnierze powrócą wkrótce do domu”.
Maryja mówi w Gietrzwałdzie
W Gietrzwałdzie przychodziła od 27 czerwca do 16 września 1877 r. , początkowo każdego wieczoru, kiedy odmawiano różaniec.
„Czy chorzy będą uzdrowieni?” – pytały Justyna Szafryńska i Barbara Samulowska, dziewczynki, którym się Maryja ukazała. „Odmawiajcie różaniec” – usłyszały. „Czy smutni będą pocieszeni”? „Odmawiajcie różaniec” – powiedziała Maryja.
„Oto tam płacze żona i matka, bo mąż i ojciec oddają się pijaństwu, gdzie szukać na to ratunku”? „Odmawiajcie różaniec”. „Oto zamknięte kościoły, wywieziono kapłanów…”. „Odmawiajcie różaniec” – zalecała Maryja.
„Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec” – powtarzała wielokrotnie przez wszystkie dni objawień.
Maryja mówi w Medjugorie
[objawienia niepotwierdzone przez Kościół]
Zachęta, a czasem wręcz uniżona, błagalna prośba, by przez różaniec zwracać się do Boga, jest centrum trwających od 24 czerwca 1981 r. objawień.
„Różaniec nie jest ozdobą domu, a często ludzie traktują go tylko jako ozdobę. Powiedz wszystkim, aby się na nim modlili” – mówiła Maryja do Mirjany 18 marca 1985 r.
„Proszę was, abyście wszystkich wezwali do odmawiania różańca. Różańcem pokonacie wszystkie trudności, którymi szatan chce wyrządzić krzywdę Kościołowi katolickiemu. Kapłani, wszyscy odmawiajcie różaniec! Nie żałujcie czasu na modlitwę różańcową”.
„Pragnę tylko, aby różaniec stał się dla was życiem” – prosi Maryja 4 sierpnia 1986 r.
„Niech różaniec w waszych rękach przypomina wam o Jezusie…”
Maryja mówi do Christiany
[objawienia niepotwierdzone przez Kościół]
W Aokpe, małej nigeryjskiej osadzie, Maryja objawiła się dwunastoletniej Christianie 1 grudnia 1992 r. Gdy dziewczynka po modlitwie różańcowej wychodziła śpiesznie z Kościoła, usłyszała: „Po odmówieniu różańca usiądź i oddaj się na jakiś czas medytacji”.
Objawienia w Aokpe uznano za wielki apel o różaniec, zwłaszcza, że Maryja prosiła, aby rodzice uczyli dzieci tej modlitwy, odmawiania jej w skupieniu, bez pośpiechu.
Maryja mówi do s. Agnes
[objawienia niepotwierdzone przez Kościół]
W japońskiej Akicie Maryja zostawiła s. Agnes Katsuko przesłanie, w którym ratunek dla świata ukryty jest w różańcu. „Jeżeli ludzie nie zaczną pokutować i nie poprawią się, Ojciec ześle na ludzkość straszliwą karę. Będzie to kara większa niż potop, nieporównywalna z niczym, co widział świat. Ogień spadnie z nieba i unicestwi większą część ludzkości, dobrych na równi ze złymi, nie oszczędzając ani kapłanów, ani wiernych.
Ci, co ocaleją, będą czuć się tak samotni, że będą zazdrościć umarłym. Jedyna broń jaka wam pozostanie, to różaniec i znak pozostawiony przez mego Syna. Dlatego dzień i noc odmawiajcie różaniec. Na różańcu módlcie się za papieża, biskupów i kapłanów. Nie będziecie mieć innej broni oprócz różańca”.
Maryja mówi w Itapirandze
[objawienia niepotwierdzone przez Kościół]
W Brazylii objawiła się Edsonowi Glauber i jego mamie, Marii Carmo. Był 30 kwietnia 1994 r., w czasie modlitwy różańcowej zobaczyli Matkę Bożą z różańcem w dłoni.
„Usłyszałem bardzo piękny głos, który powiedział mi: Módl się z serca. Pomyślałem wtedy: Skąd ten głos i kto to jest? Odmawiając trzecią tajemnicę usłyszałem go ponownie. Powiedział: Módl się na różańcu każdego dnia…” – zeznawał Edson w czasie badań autentyczności objawień.
Maryja mówi do Ciebie
We wszystkich spotkaniach Maryja mówiła też do nas, do mnie i do ciebie. Przypominała, ba, więcej, gwarantowała, że różaniec otwiera niebo.
W pierwszej rozmowie w Fatimie na pytanie: „Czy Franciszek pójdzie do nieba?” odpowiedziała jasno: „Tak, ale musi odmówić jeszcze wiele różańców”.
I tak się stało. Mały Franio z wielkim sercem odpowiedział wtedy, że „odmówi tyle różańców, ile Maryja chce”. Dziś jest świętym Kościoła.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
św. ojciec Pio:
Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe
Święty Ojciec Pio od najmłodszych lat odznaczał się wyjątkowym umiłowaniem Najświętszej Maryi Panny. „Maryja jest wszelką przyczyną mej nadziei” – napisał na tabliczce zawieszonej nad drzwiami do swojej klasztornej celi. Wszystkim, którzy prosili go o pomoc, zawsze polecał, aby zawierzyli swoje sprawy naszej Matce.
W swoim napisanym na kilka dni przed śmiercią duchowym testamencie włoski kapucyn zachęcał: „Kochajcie Matkę Najświętszą; czyńcie wszystko, by Ją kochano. Zawsze odmawiajcie Różaniec, róbcie to tak często, jak tylko to możliwe”. Sam, spełniając prośbę skierowaną przez Maryję do fatimskich dzieci, odmawiał Różaniec wiele razy dziennie, nazywając go swoją bronią.
Tą modlitwą powierzał Bogu za przyczyną Matki Bożej wszystkich grzeszników, prosząc dla nich o nawrócenie. Szczególnie modlił się za kapłanów i zakonników, którzy mimo swojego wyjątkowego uprzywilejowania, oddają się grzesznemu życiu. Jeszcze zanim otrzymał łaskę noszenia stygmatów, w jednym z objawień Jezus powiedział mu: „Będę konał w agonii do końca świata z powodu dusz, które najbardziej uprzywilejowałem”.
Takie samo polecenie otrzymały od Matki Bożej fatimskie dzieci. Hiacynta powiedziała pewnej siostrze zakonnej: „Matko moja, módl się za grzeszników! Módl się dużo za księży! Módl się dużo za zakonników! Księża powinni zajmować się wyłącznie sprawami Kościoła. Księża powinni być czyści, bardzo czyści. Nieposłuszeństwo księży i zakonników wobec ich przełożonych i wobec Ojca Świętego bardzo obraża Jezusa”.
Modlitwa różańcowa za grzeszników, szczególnie za duchownych, jest wielkim głosem płynącym z fatimskich objawień i nauczania o. Pio. To modlitwa, do której wezwani są wszyscy katolicy, a która może wyjednać nawrócenie całego świata.
kak/Giovanni Cavagnari, Ojciec Pio. Droga do świętości, tłum. Angieszka Daniluk, Kraków 2012
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
św. Jan Paweł II:
Odmawiajcie różaniec w domach!
To droga uprzywilejowana
Shutterstock
***
„Byłoby dobrze powrócić do pięknego zwyczaju odmawiania różańca w domu, jaki panował jeszcze w poprzednich pokoleniach. Rodzina, która modli się zjednoczona, zjednoczona pozostaje” – mówił papież w katechezie w 2003 roku.
Różaniec: modlitwa prosta, a zarazem głęboka
Jestem głęboko wdzięczny Bogu za ten czas łaski, w którym cała wspólnota Kościoła mogła pogłębić refleksję nad wartością i znaczeniem różańca jako modlitwy chrystologicznej i kontemplacyjnej.
„Kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa”. Te słowa, zaczerpnięte z Listu apostolskiego Rosarium Virginis Mariae stały się niejako mottem Roku Różańca. Wyrażają one syntetycznie autentyczne znaczenie tej modlitwy, prostej, a zarazem głębokiej. Jednocześnie uwypuklają związek między wezwaniem do modlitwy różańcowej a drogą, jaką wskazałem Ludowi Bożemu w moim poprzednim Liście apostolskim Novo millennio ineunte.
Droga Maryi
Jeśli bowiem na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijanie mają być tymi, którzy „kontemplują oblicze Chrystusa” (Novo millennio ineunte, 16), a wspólnoty kościelne stać się „prawdziwymi szkołami modlitwy” (tamże, 33), to różaniec stanowi „drogę maryjną” – a przez to uprzywilejowaną — do osiągnięcia tego podwójnego celu.
Kościół, który pragnie coraz lepiej odzwierciedlać misterium Chrystusa, medytuje tajemnice Jego Ewangelii w szkole Maryi.
Jest to „droga Maryi” (Rosarium Virginis Mariae, 24), droga, na której zrealizowała swą wzorcową pielgrzymkę wiary, jako pierwsza uczennica Wcielonego Słowa. Równocześnie jest to droga autentycznej pobożności maryjnej, całkowicie skupionej na więzi łączącej Chrystusa i Jego Najświętszą Matkę (tamże).
Różaniec odmawiany w domu
Rodzina! To właśnie komórka rodzinna powinna być pierwszym środowiskiem, w którym przyjmuje się, pielęgnuje i chroni pokój Chrystusa. Jednak w naszych czasach bez modlitwy coraz trudniej jest rodzinom realizować to powołanie.
Dlatego właśnie byłoby dobrze powrócić do pięknego zwyczaju odmawiania różańca w domu, jaki panował jeszcze w poprzednich pokoleniach. „Rodzina, która modli się zjednoczona, zjednoczona pozostaje” (Rosarium Virginis Mariae, 41).
Są to fragmenty wypowiedzi Jana Pawła II z audiencji generalnej w Watykanie z dnia 29 października 2003 roku. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl.
______________________________________________________________________________________________________________
Różaniec „działa” – zapewnia siostra Łucja z Fatimy i wyjaśnia, dlaczego tak uważa
Fred de Noyelle | Godong
„Nie ma tak trudnego problemu, którego by nie rozwiązał różaniec”.
Różaniec „działa”! Dlaczego? Oddajmy głos siostrze Łucji. Przecież to z nią rozmawiała w Fatimie sama Matka Boża!
Siostra Łucja z Fatimy o różańcu
26 grudnia 1957 r. ksiądz Augustín Fuentes z meksykańskiej diecezji w Veracruz przeprowadził z siostrą Łucja długą rozmowę. Był on wicepostulatorem procesów beatyfikacyjnych świętej Hiacynty i świętego Franciszka Marto, kuzynostwa Łucji, również widzących Matkę Bożą.
Po spotkaniu z s. Łucją ksiądz przekazał słowa zakonnicy „z pełną gwarancją autentyczności i z wymaganą episkopalną aprobatą, włącznie z biskupem Fatimy”. Oto co wyznał zakonnica:
Proszę zauważyć, księże, że w tym ostatnim czasie, który przeżywamy, Matka Boża nadała modlitwie różańcowej nową skuteczność. Dała nam tę skuteczność w taki sposób, że nie ma takiego problemu, przejściowego czy duchowego, jak bardzo trudnym by nie był, w naszym życiu osobistym, w życiu naszych rodzin, świata czy zakonnych wspólnot, a nawet w dziejach ludów i narodów, których by nie rozwiązał różaniec.
Oświadczam, nie ma tak trudnego problemu, którego by nie rozwiązał różaniec. Dzięki różańcowi się uratujemy. Uświęcimy. Pocieszymy Pana Jezusa i uzyskamy zbawienie dla wielu dusz.
Reasumując: różaniec „działa”!
Francisco Veneto/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
O RÓŻAŃCU
Pewnego wieczora, udając się na spoczynek, o. Pio poprosił współbrata: „Podaj mi, proszę, broń z kieszeni mojego habitu”…
Nieco skonsternowany brat posłusznie przetrząsnął kieszeń, ale broni tam nie znalazł. „Ojcze, tam nie ma żadnej broni. Tylko różaniec” – wyjaśnił. „A różaniec to niby nie broń?” – odparł święty.
I tak właśnie jest. Różaniec to może być broń, za pomocą której możemy walczyć z egoizmem i namiętnościami. Broń, która rozwija w nas cierpliwość, pokorę i miłosierdzie. I wreszcie: broń, która pozwoliła ludzkości zwyciężyć w niezliczonych bitwach: duchowych i nie tylko. Przekonajcie się sami.
***
Maria Paola Daud/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Sposób Wojciecha Kilara na skołatane nerwy? Różaniec!
Wojciech Kilar/ culture.pl
Wojciech Kilar. Kompozytor znany fanom muzyki filmowej na całym świecie. W Polsce żadna studniówka nie odbędzie się bez „Poloneza” do jego słynnej muzyki. Autor dzieł religijnych. Tworzył z miłości. Kochał Jasną Górę. Tam ładował baterie, odzyskiwał spokój.
Nie był chrześcijaninem tylko w kościele. Pomagał niewidomym w podwarszawskich Laskach, chorym, a kiedy widział, że w aptece brakuje człowiekowi na leki: płacił za nie. Wspierał schroniska dla zwierzaków. Serce oddał jednak całkowicie żonie Basi. Dzięki niej trwał przy Bogu. Czuł, że ma na niego Oko.
W internecie pod utworami Wojciecha Kilara fani piszą, że emocji, jakie wywołują w nich jego utwory, nie są w stanie opisać słowami:
„Jakim trzeba być, żeby tworzyć taką muzykę, która porusza każdą strunę. Panie Wojciechu, dziękuję”. „Coś niesamowitego. Nie umiem opisać słowami, co czuję. Muzyka przenosi w inną rzeczywistość”.„Tęsknota za wiecznością”.
Odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem był Wojciech Kilar, można szukać u przyjaciół kompozytora. Choć nie zawsze go rozumieli.
„Był szalenie gwałtowny, poirytowany, wybuchowy, a jednocześnie jakiś wycofany, powściągliwy, delikatny w sądach” – mówił reżyser Krzysztof Zanussi i dodawał, że nie rozumiał, jak można w sobie łączyć tak sprzeczne cechy.
Inny znajomy dodawał: „Jest dwóch Wojtków. Jeden birbant i wesołek, cieszący się życiem jak mało kto, dowcipny i tryskający energią, i drugi – który ze strachu pożegnał się ze swoim grzesznym życiem i został prawie świętym”.
Wojciech Kilar. Samotnik i mistyk, ale też dusza towarzystwa. Uwielbiał gości, ale nie organizował przyjęć. „Bywał zacięty, nerwowy” – mówiła Elżbieta Zanussi, kiedy widziała, jak kompozytor obraża się na jej męża. „Nieraz musiałam mu przypominać, że w chrześcijaństwie trzeba postępować wbrew uczuciom, jakie w danej chwili nas opanowały – poniżenia, lekceważenie czy skrzywdzenia i nieustannie wyciągać rękę do zgody. Gdybyśmy się poddali chwilowym urazom, to bylibyśmy w stanie wyrzucić z domu wszystkich przyjaciół, którzy nie myślą jak my”.
Muzyka zaprowadziła kompozytora do Watykanu
Żył poza schematami, budząc emocje. Żył między Polską (mieszkał w Katowicach), a Hollywood, gdzie spełniał swój Americam dream. Jeździł mercedesem z szaleńczą prędkością, uwielbiał eleganckie perfumy i krawaty. A w domu żarliwie odmawiał różaniec. Kochał góry. Kiedy stawał na szczycie, przeżywał „oszałamiające poczucie szczęścia”. Szczególnie lubił zaglądać na Kalatówki.
„W kaplicy sióstr Albertynek przy drodze na Kalatówki miałem najlepszy kontakt duchowy z Bratem Albertem. Droga ta nie prowadzi na żadne interesujące szlaki tatrzańskie, ale jakby specjalnie do Niego”.
Brat Albert Chmielowski był mu szczególnie bliski: artysta, malarz. Wojciech Kilar napisał muzykę do filmu o nim „Brat naszego Boga”(od red. film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, zrealizowany na podstawie dramatu Karola Wojtyły).
Kilar był pasjonatem muzyki. Uważał, że prowadzi do Boga. Słuchając Bacha, myślał o potędze Boga Stwórcy. Słuchanie powodowało u niego stany mistyczne, które ogromnie go pocieszały. Lubił też msze gregoriańskie. W muzyce chorałów czuł nieziemskie klimaty. Czysty kosmos: boskość.
„Muzyką świętą jest każda muzyka czysta, dobra, piękna, zmierzającą ku budowaniu człowieka. Dlatego święty może być jakiś menuecik Mozarta czy preludium Chopina”.
Być może podobne odczucia miał Jan Paweł II słuchając Mszy Kilara. W liście do kompozytora pisał, że modli się, by słuchaczy: „harmonia ducha jak najprędzej przepełniła serca”.
Mieli okazję się poznać w Watykanie. Kompozytor czuł ogromne wzruszenie, kiedy widział, że papieżowi zmieniał się wyraz twarzy, podczas słuchania jego utworu, w którym słychać echa góralszczyzny.
Nie zawsze był blisko Boga
Zanim zaczął żyć wiarą, nie stronił od alkoholu. Do abstynencji i praktykowania religii, namówiła go żona. „Basia wyciągnęła mnie z alkoholowego dna i zrobiła to w sposób typowo kobiecy- prawą ręką do lewego ucha. Nie było ani słowa wymówki czy żadnego kazania”.
Sakralny debiut kompozytora miał miejsce w jego 37 urodziny. Nastąpił przełom w podejściu do duchowości. Do tej pory unikał utworów religijnych i pełnych kościołów w niedzielę. Ludzie przeszkadzali mu w kontemplacji i był pełen szalejących w nim sprzeczności. Choć nigdy nie wątpił w istnienie Boga.
„Szczęśliwie zostałem obdarzony jednym z darów Ducha Świętego, a mianowicie bojaźnią Bożą”. Zawsze czuł, że Ktoś na niego patrzy.
Kocia natura kompozytora
Kompozytor koty kochał miłością absolutną. Miał ich naturę. Skromny, wycofany, trochę narcystyczny Zaczynał żyć nocą. Wtedy przychodziły mu do głowy, najlepsze pomysły.
„Przychodzą mi do głowy koło północy. Większość ludzi śpi, a ja mam wtedy stuprocentowy spokój i pracuję”. Z kocią fascynacją wiąże się plotka, że jeden z ufundowanych przez niego kościelnych dzwonów nazwał na część kota: Franciszka. Tłumaczył, że chodziło o świętego, ale i tak w świat poszła informacja, że w Brynowie dzwoni Wojciech, jego żona i ich kot. Denerwował się, kiedy mówili, że zwierzęta nie mają duszy. Nie mógł się zgodzić z tą teorią. Z pomocą przychodził Krzysztof Zanussi, mówiąc, że w Biblii nie ma ani jednego zdania, które by wykluczało taką możliwość. Jak kot dopuszczał do siebie blisko tylko wybranych. Kiedy mówił, jak wyobraża sobie niebo, odpowiadał, że cieszy się na spotkanie z Bogiem, żoną i kotami. Po śmierci żony Basi większość czasu spędzał w domu. Kiedy miał problem z dokończeniem kompozycji, mówił, że dawała mu znaki, przykładowo śniąc się w nocy.
„Często z nią rozmawiam, odwiedzam jej grób – zwyczajnie wierzę w świętych obcowanie”. Kiedy odeszła, nie pytał Boga, dlaczego ją zabrał. „Widziałem w tym jego łaskę, bo ostatnie lata Basi były ciężkie”.
Dzięki modlitwie przywoływał się do porządku. Przypominał sobie, że ona już nie cierpi. Mijało użalanie się nad sobą. Kiedy w samotności odmawiał różaniec, myślał: „Kiedy mówię: „owoc żywota Twojego, Jezus, który Cię o Panną, wziął do nieba, … który Cię, o Panno, w niebie ukoronował” – myślę o niej”. Żona Wojciecha Kilara prowadziła go przez cała lata do Boga. W tej wędrówce niezwykle ważna była też Matka Boża.
Jak nie wpaść w „uniesienie prorockie”?
Kompozytorowi bliski był fragment Pisma Świętego o „wpadnięciu w uniesienie prorockie”. Czuł je podczas pisania „Angelus”. Krytycy pisali o nim: „swoisty muzyczny Różaniec”. Kiedy komponował „Mszę”, czuł, że to było z góry zaplanowane.Zaczął w wigilię Zesłania Ducha Świętego, a ukończył w Zwiastowanie. Pracował nad nią dziewięć miesięcy. Przyznawanie się głośno do wiary, nie przywodziło mu sławy. Robi to, bo był sobą i nie bał się mówić, co jest dla niego najważniejsze.
Wojciech Kilar dawanie świadectwa, uważał za obowiązek każdej osoby publicznej. Odnoszący sukces lekarz, stolarz czy dziennikarz pracuje w ten sposób na dobry obraz kościoła. Zaprzecza, że: „Kościół to grupa nieudaczników, znających tylko „pod Twoją obronę”.
Kilar często mówił w mediach: „na Jasnej Górze czuje się u siebie”. Po raz pierwszy odwiedził Jasną Górę w stanie wojennym i od razu poczuł, że znalazł swoje miejsce. W miarę upływu lat doczekał się w klasztorze swojej celi, w której nawet pozwalano mu palić. Podczas pobytów odzyskiwał spokój i poczucie wolności. Na Jasnej Górze został dopuszczony do rzeczy niezwykłej. Widział, jak wywożą obraz windą do pokoju, gdzie czekali konserwatorzy, jak zakonnicy wyjmują go z ram. „Z bliska widać było, jak wizerunek Maryi jest zmordowany przez wieki, jakie nosi ślady uszkodzeń”. Kilar uciekał na Jasną Górę, by wewnętrznie przygotować się do komponowania, ale też…
Różaniec lek na całe zło
Największym przeżyciem na Jasnej Górze okazała się wspólna modlitwa w tłumie ludzi, której dotychczas unikał. Dotychczas wydawała mu się „natrętna i drażniąca mózg”. Nie lubił zbiorowego „recytowania zdrowasiek”. Nagle w tej zbiorowości ludzkiej, gdzie każdy zawierzał Maryi swój los, powtarzana mantra- zmieniła go. Poczuł, że w tłumie ogarnia go „niepojęte wzruszenie”, że dotyka samego sacrum i chciał, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
Na Jasnej Górze zrozumiał sens uczestnictwa w Kościele i radość bycia we wspólnocie. Odtąd nierozłącznym towarzyszem kompozytora stał się różaniec. Sięgał po niego codziennie. Uważał za skrót historii zbawienia. Ta modlitwa powodowała, że się uspokajał. Odmawiał go przed podróżami: każdym wylotem i podczas lądowania.
Kompozytor był fanem ks. Jana Twardowskiego. Łączyła ich miłość do różańca i Matki Bożej. Wiedział, że przez Nią można się łatwiej dostać do Jezusa.
Skąd taka sława?
Wojciech Kilar chorował na nowotwór złośliwy. Nie poddawał się, pracował. Mówi, że skoro Bóg trzyma go przy życiu, ma wobec niego zobowiązania. Siłę do walki dawała mu świadomość, że nie jest sam, to pozwalało mu przetrwać: „Jesteśmy ciągle razem, ciągle blisko z naszymi Najdroższymi Zmarłymi”.
Kiedy pracował, nie używał słów natchnienie od Ducha Świętego. Mówił, że w ten sposób można tłumaczyć każdą grafomanię. „Dlatego lepiej mówić o dobrej formie duchowej, jaką się ma podczas pracy”.
Wojciech Kilar jako twórca czuł się zbędny społecznie. Często powtarzał, że ceni ludzi pracujących w zawodach, bez których nieustannego wysiłku nie moglibyśmy żyć (lekarz, górnik). Mówił też, że nigdy o nic nie zabiegał. „Wszystko przychodziło samo”.
Nie walczył o karierę, bo miał teorię, że jak coś jest dobrem to samo wyjdzie z szuflady.
Skąd więc taka kariera? Zdaniem Kilara dobrze jest do końca zachować duszę dziecka. Wtedy kolejne urodziny, jubileusze stają się mniej bolesne. „Za każdym razem rozsypuję na nowo puzzle nut i od nowa je składam”.
Cytaty zmieszczone w tekście pochodzą z książek:
“Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, Maria Wilczek-Krupa i “Wojciech Kilar. Takie piękne życie”, Barbara Gruszka-Zych
Wojciech Kilar (1932-2013) Wybitny kompozytor muzyki poważnej, a także twórca muzyki do wielu filmów, m.in. „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, „Pianisty” Romana Polańskiego, „Draculi” Francisa Forda Coppoli i serialu „Przygody pana Michała”. Do ważniejszych dzieł religijnych Kilara należą Angelus (1984) oraz Missa pro pace (2000). Nurt narodowo-religijny Kilara otworzyła Bogurodzica, napisana w 1975 r. Źródłem inspiracji utworu jest najstarsza polska pieśń religijna średniowiecza, którą kompozytor przedstawił wedle własnej wizji dźwiękowej. Był też autorem muzyki do filmu „Faustyna” – historii życia siostry Faustyny Kowalskiej.
Katarzyna Kamińska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jedna niezwykle ważna rzecz o różańcu, której nauczył mnie torturowany żołnierz
Poruszające świadectwo żołnierza pokazało mi, że różaniec może być czymś znacznie więcej niż modlitwą uwielbienia.
Poznałem tę historię jako nastolatek – na długo, zanim zostałem katolikiem – lecz nie mogę sobie przypomnieć, czy znam ją z gazety czy z filmu dokumentalnego w telewizji. Dotknęła mnie jednak i uświadomiła sprawy, które pozostają na trwałe w moim umyśle, ponieważ są bardzo poruszające.
Młody żołnierz amerykański, zamknięty w upalnym więzieniu w środku dżungli, lepki od potu i niedożywiony, leżał półprzytomny na brudnej podłodze. Był bity codziennie, czasem nawet co kilka godzin. Kiedy noc mieszała się z dniem, a po jednym tygodniu nadchodził kolejny, ciągłe okrucieństwo wydawało się bez sensu, bez litości i bez końca.
A mimo to, chociaż doświadczał olbrzymiego bólu i trawiła go gorączka, w momentach przytomności żołnierz trzęsącym się palcem wodził po podłodze, jakby coś w niej ryjąc. Łączył ze sobą dziesięć kropek w kółko, w środku rysując krzyż. I wtedy, prawie niezauważalnie, jego spuchnięte i zakrwawione usta zaczynały szeptać “Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą…”.
Jak później wspominał ten żołnierz, różaniec pozwalał mu pozostać przy zdrowych zmysłach w samym środku niewyobrażalnego okrucieństwa. Powtarzanie słów anioła Gabriela i św. Elżbiety skierowanych do Maryi: “Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami”, modlenie się słowami “Ojcze nasz” i “Chwała Ojcu” oraz kontemplowanie tajemnic radosnej, bolesnej i chwalebnej wprowadzały żywą obecność Boga do tej rozpaczliwie ciemnej celi. Przesuwanie połamanymi palcami po punktach wyrytych w ziemi sprawiało, że czuł, iż porządek w jednej chwili bierze górę nad chaosem, a łaska przesłania bezsensowne cierpienie.
Bóg był prawdziwie obecny
Bowiem różaniec, jak doskonale rozumiał tamten żołnierz, nie jest bezmyślną recytacją frazy po frazie czy też bezdusznym wymienianiem scen z życia Chrystusa. Absolutnie nie. Jest to raczej głęboko mistyczne zanurzenie w Bogu. Jest to ucieczka od bezdusznego teraz do kochającego Wieczność. Jest to okazja do znalezienia się w ciepłych objęciach Jezusa Chrystusa. Jak to wyraził pewien wierzący pisarz:
Słowa [różańca] są jak brzegi rzeki, a modlitwa jest jak rzeka. Brzegi są potrzebne, aby nadać rzece bieg i utrzymać jej ciągły przepływ. Ale chodzi nam głównie o rzekę. Tak jak w modlitwie chodzi o skłonienie serca ku Bogu, co jest najważniejsze… W miarę, jak rzeka płynie do morza, jej brzegi maleją. Tak też w miarę zbliżania się do głębi Bożej obecności słowa stają się mniej ważne… Mamy pozostać sami w cichym oceanie Bożej miłości.
Tak rzeczywiście jest.
Kiedy zostałem katolikiem, wierzyłem, że różaniec jest kontemplacyjną modlitwą uwielbienia. Uważałem, że być może jest to modlitwa, którą od czasu do czasu powinienem odmawiać. Jednak właśnie to poruszające świadectwo żołnierza pokazało mi jasno, że różaniec to coś o wiele więcej. Jest to niezrównane spotkanie z Chrystusem, który jest w stanie przeniknąć najtrudniejszą rzeczywistość. Jest to spotkanie modlitewne, podczas którego słowa stają się mniej istotne i “pozostajemy sami w cichym oceanie Bożej miłości”.
Żołnierz, który przeżywał piekielne tortury, był tego świadomy i traktował różaniec jako głębokie i ratujące życie spotkanie z Bogiem. Czyż i my nie powinniśmy tak właśnie rozumieć modlitwy różańcowej?
Tod Worner/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jezus mnie skarcił, gdy odprawiałem Mszę świętą
© Jeffrey Bruno ALETEIA
***
Ksiądz, przytłoczony trudnymi sprawami swoich wiernych, poszedł odprawiać Eucharystię. Nie mógł się skupić, mylił się, odczytując modlitwę z mszału, aż w końcu wydarzyło się coś niespodziewanego…
Każdy ksiądz na świecie doskonale to zna: nie ma ani jednego dnia, żeby ktoś mnie nie szukał i nie chciał ze mną porozmawiać. Słyszę wtedy pytania, jak należy postąpić w różnych sytuacjach: „Ojcze, już nie mogę znieść mojego męża. Jego wyzwiska, przemoc w domu sprawiają, że chcę go zostawić. Uważa ojciec, że to będzie dobre rozwiązanie?
Czuję, że wszystko poszło nie tak w moim życiu. Cały mój wysiłek okazał się daremny, jestem zmęczona. Co mam zrobić…?”; „Moja teściowa jest przeciwko mnie, chcę się od niej odciąć i przestać się do niej odzywać. Co ojciec o tym myśli?”; „Dziadek zostawił nam wszystkim spadek, ale niektórzy na niego nie zasługują…”.
Wiele takich historii i pytań słyszę każdego dnia. Zawsze staram się ich słuchać sercem, pocieszyć tych, którzy do mnie przychodzą słowami nadziei, zachęcić ich do czynienia dobra. Namawiam też, żeby prosili Boga o siły, by iść naprzód i przypominam, że o wiele bardziej warto cierpieć niesprawiedliwość, niż ją wyrządzać.
Ale to, co mogę zrobić przede wszystkim, to modlić się za nich. Zwłaszcza w Eucharystii, kiedy trzymam w dłoniach swego Pana, mówię Mu: „Polecam Ci tę osobę i tamtą, pomóż im, aby podjęły jak najlepsze decyzje, ku chwale Twojej i z korzyścią dla ich rodzin…”.
Co Jezus zrobiłby na moim miejscu?
Jednak pewnego dnia, w trakcie tylko jednego popołudnia, spłynęła na mnie niezliczona ilość problemów i czułem, że moje rady są bardzo kiepskie. Do wieczornej mszy uzbierało się morze strapień i wciąż myślałem, co mógłbym zrobić, żeby właściwie ukierunkować osoby, które szukały u mnie konkretnego wsparcia. Tuż po konsekracji zająknąłem się kilka razy. Wtedy powiedziałem do siebie w myślach: „Źle to mówisz”.
I w tym momencie usłyszałem wewnętrznie mojego słodkiego Jezusa: „To prawda, źle to mówisz. Nie będziesz mógł im pomóc. Powiedz im, by zapytali Mnie, co Ja zrobiłbym na ich miejscu? W ten sposób wskażesz im drogę”.
Myliłem się. Nie tylko jąkając się przy odczytywaniu treści modlitwy z mszału, ale także w sposobie niesienia pomocy. Jezus miał rację. Któż, jak nie On, powie nam najlepiej, co mamy robić? Więc postanowiłem następnym razem nie martwić się tak mocno i tym, którzy przyjdą po poradę, dodać otuchy, żeby zbliżyli się do Boga i to Jego prosili o rady.
Poproś o radę… Boga
Tego samego wieczoru, zanim opuściłem kaplicę, przedstawił mi się pewien mężczyzna. Chciał ze mną porozmawiać. Opowiedział, że jego tata przez całe życie był dla niego bardzo okrutny. Właściwie dorastał wśród obelg i bicia, ojciec nigdy też nie wspierał jego i jego braci, by się kształcili. Mamę traktował równie źle, krzykiem wydając jej rozkazy. Więc kiedy tylko ten mężczyzna mógł, odsunął się od ojca i nie widział go od ponad 30 lat. Jednak tydzień temu jedna z ciotek opowiedziała mu, że jego ojciec jest dializowany, że jest bardzo słaby i że nikt z rodziny nie chce mu pomóc.
W końcu mężczyzna zapytał mnie: „Ojcze, dzięki Bogu, mam rodzinę, jestem bardzo szczęśliwy, wiem, że moja żona i dzieci z ochotą przyjęłyby mojego tatę. Ale uważam, że to nie jest sprawiedliwe, żebym po tym wszystkim, co on nam zrobił, miał mu teraz pomagać. Wszyscy przez niego bardzo cierpieliśmy – ja, moja mama, moi bracia. Nie jestem zobowiązany mu pomóc, prawda?”.
Objąłem tego mężczyznę i powiedziałem: „Ubolewam nad tym, co przeszedłeś, i rozumiem, że nie da się tego tak po prostu zrobić. Ale mam pewną propozycję. Otworzę kaplicę Najświętszego Sakramentu, a ty zapytaj naszego Pana, co On zrobiłby na twoim miejscu”.
Kiedy minęło pół godziny, wrócił i we łzach powiedział mi: „Ojcze, przyjmę mojego ojca, dzięki niemu otrzymałem życie, przyjmę go w mym domu i pomogę mu we wszystkim, w czym tylko będę mógł…”.
Tamtego wieczoru poszedłem spać bardzo szczęśliwy i czułem, że odpocząłem w czasie snu jak nigdy. Bóg kolejny raz pokazał mi, że to On rozwiązuje nasze problemy, że ja jedynie muszę Mu je przedstawić. Przypomniał mi także, jak łatwe byłoby nasze życie, gdybyśmy tylko Go do niego zaprosili.
Wiele rzeczy wychodzi nam źle, bo nie pomyślimy, by zapytać o nie Jezusa: Co On zrobiłby na naszym miejscu? Bardzo chciałbym powiedzieć każdemu, kto przechodzi przez jakieś trudności albo musi podjąć ważne decyzje: „Nie bój się, nie zamęczaj siebie ze zgryzoty. Bóg cię kocha, jest z tobą i pomoże ci, tylko uklęknij przed Nim i zapytaj Go: „Dobry Jezu, co Ty zrobiłbyś na moim miejscu?”.
ks. Sergio Argüello Vences/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ojciec Pio – sługa konfesjonału
Sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Kościół z zachowanym konfesjonałem ojca Pio.
fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny
***
To nie cudowne przenikanie duszy penitenta, czytanie z wnętrz ludzkich ani szorstkie traktowanie grzesznika, który unika przemiany, czyniło ze świętego ojca Pio charyzmatycznego spowiednika, lecz upór w doprowadzeniu człowieka do misterium zmartwychwstania.
Przez ciemności nocy przesuwa się tłum pielgrzymów, któremu towarzyszy światło. Pochodnie, lampiony, latarki pomagają nie potknąć się na drodze krzyżowej, która w cieniu wysokich drzew biegnie zboczem wzgórza Castellano. Wije się serpentynami w górę, przecinając „schody do nieba”, jak nazwano szeroki kamienny trakt o długości 150 metrów. Wielu pielgrzymów wraca nimi na przykościelny plac. Francesco Messina, projektant i wykonawca tej drogi, której budowę rozpoczęto w 1967 roku, osiemnaście lat wcześniej, po spotkaniu z ojcem Pio, przeżył nawrócenie. Cztery lata później poświęcił ją arcybiskup Neapolu, kardynał Corrado Ursi. Przy piątej stacji ojciec Pio zastępuje Szymona Cyrenejczyka i pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Trudno lepiej oddać rolę włoskiego mistyka w drodze krzyżowej Chrystusa. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę sakrament pokuty i pojednania, którego był niestrudzonym szafarzem, zwanym często „więźniem konfesjonału”. Od tego założenia trzeba wyjść, aby właściwie zrozumieć, dlaczego ojciec Pio był spowiednikiem, oględnie mówiąc, specyficznym.
Czy szorstki, chwilami niemiły spowiednik, który potrafi odesłać penitenta bez rozgrzeszenia, może być skuteczny? Owszem, o ile nazywa się ojciec Pio.
Szorstki święty
Spowiedź u niego rzadko trwała dłużej niż pięć, sześć minut. Ba, stosunkowo często kończyła się po kilku sekundach… wyrzuceniem penitenta. „Siedział na krześle, często opierając stopę o dolną część klęcznika lub ramię o jego górną część” – napisał Luigi Peroni w dwutomowej biografii świętego, dodając: „Czasami bawił się dużą, błękitną chustką, a czasami sprawiał wrażenie skupionego na starannym wydzielaniu porcji tabaki. Gdy słuchał spowiadającego się penitenta, często utkwiwszy w nim spojrzenie, powolnym ruchem uderzał się w pierś. Słuchał uważnie; rzadko przerywał, prosząc o sprecyzowanie wypowiedzi. Tuż przy konfesjonale ci, którzy czekali na swoją kolej, aby się wyspowiadać, stali pogrążeni w głębokim milczeniu. Jakże inaczej odczuwali istotę sakramentu, do którego wielokrotnie w innych miejscach zbliżali się z nadmierną lekkością”. Te odmienne niż zazwyczaj emocje mogły towarzyszyć penitentom z rozmaitych przyczyn – spowiednik znany był przecież zarówno z nadzwyczajnych darów, dzięki którym przenikał duszę spowiadającego się – wiedząc nawet, co ten ukrywa, jak i z szorstkiego momentami zachowania. Stąd oczekiwanie na spowiedź często było nerwowe i pełne niepokoju, nierzadko towarzyszyło mu drżenie i strach. „Święta szorstkość ojca Pio” – zatytułowano jedną z ulotek rozpowszechnianych wśród członków Grup Modlitwy ojca Pio, w której przytoczono słowa kapucyna wypowiedziane do jednego ze współbraci, którego odprawił z konfesjonału bez rozgrzeszenia: „Jak bardzo cierpiałem! Tak bardzo chciałem go objąć!”. Te szorstkie, czasem obcesowe zachowania nazywał „kuksańcami”, którymi przywołuje do porządku swoje dzieci. Czy w epoce, w której neguje się stosowanie jakichkolwiek kar, a cielesnych szczególnie, wobec dzieci, ten typ spowiednika miałby kogo spowiadać? Czy garnęłyby się do niego tłumy? Czy przełożeni nie kazaliby mu powtarzać studiów pastoralnych? Trudno stwierdzić. Zapewne podręczników do penitencji pisać nie powinien, co nie znaczy, że ci, których wyspowiadał, mają czego żałować. I że żałować nie powinni ci, którzy spowiedzi u niego nie dostąpili.
Ciężki krzyż trybunału
Ponoć święty z San Giovanni Rotondo powtarzał często, że zasiadanie „w trybunale konfesjonału” jest bardzo trudnym obowiązkiem. Skojarzenie z Cyrenejczykiem nasuwa się po raz drugi – czy „przymuszony” do zmiany planów, napotkany po drodze zmęczony wędrowiec obarczony krzyżem przeszedłby w jakikolwiek inny sposób do historii? Robert Janson, słynny polski muzyk, na jednej ze swoich płyt nagrał piosenkę „Father Pio”. Zaśpiewał: „Ojcze Pio. Przyszedłem do Ciebie, gdyż cierpię (…) Między dziecięcymi grami i wojnami kretynów, między torturami i ulgą pomóż mi znaleźć mój dom”. W tej literackiej wizji święty ojciec Pio odpowiada: „Synu, jesteś tylko narzędziem losu, małym kawałkiem wieczności. Synu, możesz zmienić swoją drogę. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie”. Jansonowi udało się uchwycić sedno charyzmatu świętego spowiednika. Choć towarzyszyły mu cudowności, których większość posługujących w sakramencie pokuty i pojednania nie doświadcza, nie one były najważniejsze. Owszem, pomagały w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy pewien mężczyzna nie był w stanie przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od jego ostatniej dobrej spowiedzi. Wiedział doskonale, że jego spowiedzi od wielu lat były świętokradcze, ponieważ przystępował do nich właściwie tylko ze względu na swoją żonę. Ojciec Pio pomógł mu natychmiast, przypominając, że jego ostatnia dobrze odprawiona spowiedź miała miejsce zaraz po powrocie z podróży poślubnej.
Największym jednak charyzmatem spowiednika nie było przypominanie przeszłości, lecz pomoc w wewnętrznej przemianie. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie, zdawał się mówić kapucyn z San Giovanni Rotondo.
Jeśli więc przed tą zmianą uciekałeś, a pomimo tego klękałeś przy kratkach konfesjonału, trudno mu się dziwić, że cię odsyłał. Nie da się pomagać Chrystusowi nieść krzyża, nie biorąc go jednocześnie na swoje ramiona!
Zmartwychwstanie grzesznika
W siódmym roku swojego pontyfikatu Jan Paweł II podpisał adhortację apostolską Reconciliatio et poenitentia poświęconą tematyce sakramentu pokuty i pojednania. Napisał w niej między innymi, że każdy człowiek jest jak syn marnotrawny „owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zwiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem”. To udręczenie człowieka pragnieniem powrotu zdawało się w życiu ojca Pio być główną przyczyną umiłowania posługi w konfesjonale. Peroni napisał: „Słowa: Ego te absolvo (Ja odpuszczam tobie grzechy) często wypowiadane przez spowiednika z wysiłkiem, przerywanym głosem, i ręka, która wzniesiona w geście rozgrzeszenia, nierzadko opadała jakby obciążona tajemniczym ciężarem, stanowiły żywy symbol tragedii penitenta i spowiednika. Jednak wraz z wypowiadaniem kolejnych słów formuły odpuszczenia grzechów poczucie odprężenia i radości napełniały spowiednika i penitenta, ponieważ zostały odrzucone więzy z szatanem, zaś drogi wiodące do życia wiecznego zostały przetarte na nowo. Misterium wielkanocne, misterium zmartwychwstania grzesznika zostały prawdziwie odprawione”.
Znów przypomina się droga krzyżowa ze wzgórza Castellano: na jej początku ustawiono figurę świętego ojca Pio. Na jej końcu – zmartwychwstałego Chrystusa. Trudno bardziej obrazowo przedstawić życie i posługę świętego kapucyna jako „więźnia konfesjonału”. Ojciec Tarcisio z Cervinary ujął to dosadnie: „Stygmatyk z Gargano jest jedynym widzialnym znakiem pośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty, który symbolizuje misterium męki i zmartwychwstania Chrystusa”.
Nauczyciel spowiedników
Czy faktycznie spośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty i pojednania ojciec Pio był „jedynym”, jak to ujął Tarcisio, „widzialnym znakiem”? Trudno ocenić. Sakrament pokuty przynależy do najbardziej intymnych spotkań człowieka z Bogiem, w których – pomimo intymności – uczestniczy trzecia osoba. Jakkolwiek by nie interpretować zachowań świętego zakonnika w konfesjonale, zamiast dziwić się (czy gorszyć!) pozornym brakiem empatii wobec zestresowanego penitenta, warto raczej wsłuchać się w to, co sam o spowiedzi mówił. Zawsze po zakończeniu spowiadania udawał się do kościoła, gdzie długo się modlił skoncentrowany przede wszystkim na ogromnej odpowiedzialności, której się podjął, odpuszczając grzechy. Tę zasadę warto przypominać zarówno współczesnym penitentom, jak i ich spowiednikom. „Szukam najważniejszego błędu” – tłumaczył kapucyn, dodając: „Szukałem przez całe życie, lecz nie mogłem go znaleźć. Odchodzę od konfesjonału i oto pojawia się wątpliwość: czy dobrze wykonałem swoje zadanie, czy może źle? I nie mogę znaleźć argumentów, które by mnie oskarżały, ani takich, które by mnie usprawiedliwiały. Potrząsam głową i idę naprzód, łudząc się tym, aby uspokoić duszę. Spowiadam i mówię, że wyspowiadałem, nawet jeśli w wielu przypadkach popełniłem błąd, ale wątpliwość nigdy mnie nie opuszcza. Sądzisz, że to niewielkie cierpienie? Dręczy mnie to w dzień i w nocy i zadaję sobie pytanie, kim jestem? Nie wiem. Tym, który sam siebie łudzi? Nie wiem”. Biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat surowości ojca Pio jako spowiednika, skądinąd uzasadnione, trzeba przyznać, że powyższe słowa, będące zapisem wewnętrznego zmagania spowiednika, świadczą przede wszystkim o tym, jak poważnie traktował pełnioną przez siebie posługę. Nie o cukierkowate skojarzenia czułych pocieszeń wszak powinno chodzić, ale o przemianę człowieka. A zarówno ci penitenci, którym ojciec Pio rozgrzeszenia udzielił, jak i ci, którym go odmówił, odchodząc od konfesjonału, byli przekonani, że nie wydarzyło się nic rutynowego czy banalnie formalnego, ale dokonał się właśnie akt prawdziwej walki o siebie. To kolejna nauka zarówno dla spowiedników, jak i dla spowiadających się: zamiast tracić czas na pocieszanie, warto zająć się konkretną pomocą w walce. Bo bez niej – w kontekście grzechu – ani rusz. O ile chce się poważnie potraktować siebie, „w głębi swej nędzy udręczonego pragnieniem powrotu do Ojca”.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK – 9 MAJA
UROCZYSTOŚĆ WNIEBOWSTĄPIENIA PAŃSKIEGO
MSZA ŚW. – godz. 20.00
***
APEL JASNOGÓRSKI
Bp Antoni Długosz: Europa bardziej od Zielonego Ładu potrzebuje Bożego ładu!/09.05.2024
***
„Europa musi mieć chrześcijańską duszę. W przeciwnym razie sama siebie unicestwi” – powiedział dziś wieczorem na Jasnej Górze bp Antoni Długosz, modląc się w czasie Apelu Jasnogórskiego w intencji uczestników jutrzejszej manifestacji przeciw Zielonemu Ładowi w Warszawie.
W Warszawie odbędzie się jutro wielki protest przeciwko unijnej polityce klimatycznej, zorganizowany przez NSZZ „Solidarność” i NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Protestujący od 9 lutego rolnicy domagają się odejścia od unijnego Zielonego Ładu i powstrzymania napływu ukraińskich produktów rolnych.
Dziś wieczorem, w częstochowskim sanktuarium jutrzejszy protest poprzedziło rozważanie „Europa nie potrzebuje Zielonego Ładu, potrzebuje Bożego ładu!”, które w ramach Apelu Jasnogórskiego poprowadził biskup pomocniczy senior archidiecezji częstochowskiej Antoni Długosz. Zgromadzeni w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej modlili się za wszystkich, których dotkną konsekwencje Zielonego Ładu, za osoby zaniepokojone unijną polityką klimatyczną oraz za uczestników jutrzejszej demonstracji w Warszawie.
– „Jasnogórska Pani, Tyś naszą Hetmanką! Polski Tyś Królową i najlepszą Matką. Dlatego dziś, w ten majowy wieczór, wołamy do Ciebie Matko, otocz płaszczem swojej opieki wszystkich polskich rolników, zatroskanych o los swoich gospodarstw. Polskich górników, hutników, stoczniowców przejętych przyszłością swoich rodzin. Polskich robotników, których miejsca pracy są zagrożone. Polskich pracowników, których firmy są stopniowo likwidowane. Polskich przedsiębiorców, na których nakłada się daniny nie do udźwignięcia. Polskich kupców, którzy nie mogą nadążyć za korporacyjną konkurencyjnością. Wreszcie tych, którzy czują się pokrzywdzeni, zagrożeni unijną polityką klimatyczną i wszystkich tych, którzy jutro licznie zgromadzą się w Warszawie i będą upominali się o prawo głosu dla nas, Polaków”
– rozpoczął modlitwę bp Długosz.
Duchowny podkreślił, że „Europa bardziej od Zielonego Ładu potrzebuje Bożego ładu”.
– „Bo kultura Unii Europejskiej, ukrywająca się za zasadą wolności religijnej, jest ateistyczna i antychrześcijańska. A szumnie głoszona neutralność światopoglądowa została zastąpiona obsesją na punkcie radykalnej lewicowej ideologii, w ramach której często mówi się o nowym światowym porządku, czy nowym światowym ładzie”
– mówił.
Wskazał, że podejmowane w ramach tej ideologii inicjatywy, zamiast prowadzić do harmonii, prowadzą do chaosu i ograniczania wolności. Zwrócił uwagę, że chcąc zrealizować te wizje, ich twórcy posuwają się do kłamstwa i podsycają ludzki strach, m.in. pod pretekstem globalnego ocieplenia.
– „Wyzwalając strach i szlachetne intencje u poszczególnych jednostek, skłania się całe społeczeństwo do zaakceptowania ograniczeń dot. zużycia energii, użytkowania gruntów, z których każe się robić ugory. Zakazuje się hodowania bydła, jedzenia mięsa, podróży samolotami, zakupu samochodów”
– wyliczał bp Długosz podkreślając, że w ten sposób ogranicza się wolność wyboru.
Hierarcha mówił również o „cedowaniu elementów naszej suwerenności narodowej na rzecz międzynarodowych agencji, organizacji globalnych”.
– „Unia Europejska szczyci się hasłami wolności i demokracji, ale żaden obywatel Europy, w tym Polski, nie został nigdy zapytany o to, czy godzi się na tzw. politykę Zielonego Ładu, choć to on poniesie największe konsekwencje w postaci zubożenia i znacznego obniżenia poziomu życia”
– powiedział.
Przypominając dziedzictwo św. Franciszka z Asyżu, bp Długosz zaznaczył w swoim rozważaniu, że „nam nie potrzeba jakiejś nowej ekoreligii, pod wpływem której młodzi ludzie oblewają farbą największe dzieła sztuki”, potrzeba nam Bożego ładu, który „zakłada, że człowiek ma obowiązek być w harmonii i szacunku wobec do natury”.
– „Troska o środowisko jest ważna. Nawet bardzo ważna. Jednak nigdy nie może być ważniejsza od troski o człowieka”
– przypomniał, przywołując prawdę o hierarchiczności stworzenia.
Jeszcze raz podkreślił, że Europa potrzebuje Bożego ładu.
– „Dlatego prawo w Europie powinno opierać się na chrześcijańskich wartościach, a nie na samowoli parlamentarzystów, wybieranych nieraz przypadkowo, którzy ustanawiają prawa sprzeczne z naturą człowieka, z Dekalogiem, z rozumem. Sprzeczne z zasadami przyzwoitości i uczciwości”
– oświadczył.
Zachęcając do sięgania do chrześcijańskich korzeni Europy, duchowny przypomniał symbolikę flagi Unii Europejskiej, która odwołuje się do pobożności maryjnej.
– „Europa musi mieć chrześcijańską duszę. W przeciwnym razie sama siebie unicestwi”
– zaznaczył.
Bp Długosz prosił Jasnogórską Panią o wstawiennictwo przed Bogiem, aby polski naród miał siłę „do walki ze wszystkim, co się sprzeciwia godności człowieka oraz naszej chrześcijańskiej tożsamości”. Przypomniał słowa kard. Augusta Hlonda: „zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej”.
– „Głęboko ufamy, że tak się stanie, Nasza Matko i Królowa. Amen”
– zakończył hierarcha.
kak/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PAX CHRISTI
fot. radio Niepokalanów
***
9 pierwszych piątków miesiąca. Na czym polega to nabożeństwo?
W pierwszy piątek miesiąca wielu wiernych przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej. Na czym polega praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca i co się z nią wiąże?
9 pierwszych piątków miesiąca to nabożeństwo, które jest znane wielu wiernym. Większość dzieci słyszy o nich na katechezie, zachęca się je też do tej praktyki tuż po Pierwszej Komunii. Dla dużej części osób pierwsze piątki miesiąca pozostają już na stałe dniem spowiedzi i komunii świętej. Skąd wzięła się ta praktyka?
9 pierwszych piątków miesiąca w objawieniach Małgorzaty Marii Alacoque
Powiedział o niej sam Jezus francuskiej siostrze zakonnej, św. Małgorzacie Marii Alacoque w czasie objawień. Przez ponad półtora roku ukazywał jej On swoje Serce płonące miłością do ludzi i zranione ich grzechami. Św. Małgorzata usłyszała od Jezusa o obietnicach, jakie daje On czcicielom jego Serca.
Wśród nich pojawia się i ta: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.
Wielka obietnica
Mówiąc to Jezus ukazał się św. Małgorzacie jako ubiczowany. Z czasem obietnicę tę nazwano „Wielką”, jako największą, jakiej człowiek może dostąpić w czasie ziemskiego życia. Jezus obiecuje praktykującym 9 pierwszych piątków miesiąca, że nie umrą nie będąc w stanie łaskie uświęcającej. W najstarszym polskim miesięczniku katolickim, „Posłańcu Serca Jezusowego”, można przeczytać niezwykłą historię związaną z tą obietnicą.
Jedna z więźniarek obozu Ravensbrück została wyznaczona do egzekucji. Nie mogła uwierzyć, że po wielokrotnym odprawieniu dziewięciu piątków umrze bez sakramentów świętych. Tak się jednak złożyło, że choć dwukrotnie wzywano ją do tzw. transportu, z którego nie było już powrotu, w obu wypadkach niespodziewanie polecono jej wrócić do obozu. Dotrwała do czasu, gdy do obozu przemycono puszkę z komunikantami. Została stracona w dniu, w którym przyjęła Komunię św.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. domena publiczna,wikipedia.org/Muschio Di Quercia,Creative Commons Attribution 3.0,commons.wikimedia.org
***
Modlitwa, którą codziennie odmawiał o. Pio. Koronka do Najświętszego Serca Jezusa
Jak możemy dowiedzieć się z biografii św. o. Pio, często modląc się za innych ludzi, odmawiał on ułożoną przez siebie Koronkę do Najświętszego Serca Jezusa. Tekst tej modlitwy oparty jest na objawieniach św. Małgorzaty Marii Alacoque.
Św. Małgorzata Maria Alacoque była francuską siostrą zakonną i mistyczką. Jest znana z propagowania nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Jezusowego, które zostało jej objawione w widzeniach przez Jezusa Chrystusa.
W jednym z widzeń Jezus powiedział: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”. Tak zrodziła się praktyka 9 pierwszych piątków miesiąca.
Św. Ojciec Pio miał wielką cześć dla Bożego Serca i znał objawienia Małgorzaty Marii Alacoque. Współbracia i inne osoby, które znały o. Pio, wspominali, że przez wiele lat, aż do śmierci, codziennie odmawiał tę koronkę, którą sam ułożył w latach 20. XX wieku – mówi kapucyn o. Roman Rusek, krajowy asystent Grup Modlitwy Ojca Pio.
Koronka do Najświętszego Serca Jezusa
1. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a będzie wam otworzone”, wysłuchaj mnie, gdyż pukam, szukam i proszę o łaskę…
Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
2. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: o cokolwiek prosić będziecie Ojca w imię Moje, da wam”, wysłuchaj mnie, gdyż proszę Ojca w imię Twoje o łaskę…
Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
3. O mój Jezu, Ty powiedziałeś: „Zaprawdę powiadam wam: niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”, wysłuchaj mnie, gdyż zachęcony Twoimi słowami proszę o łaskę…
Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…
Słodkie Serce Jezusa, w Tobie pokładam nadzieję.
O słodkie Serce Jezusa, dla Ciebie tylko jedno jest niemożliwe: nie mieć litości dla strapionych; dlatego okaż litość nad nami, biednymi grzesznikami i udziel nam łaski, o którą Cię prosimy przez bolesne i Niepokalane Serce Maryi, Twojej i naszej czułej Matki. Amen
Antyfona Maryjna
Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj. Do Ciebie wołamy, wygnańcy, synowie Ewy. Do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole. Przeto, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć. A Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż. O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo.
Wezwanie do św. Józefa
Święty Józefie, Ojcze przybrany Jezusa Chrystusa, módl się za nami.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Wojownicy Maryi/YouTube.com/Arina Krasnikova/Pexels
***
Wojciech Modest Amaro: bez spowiedzi nie ma prawdziwego nawrócenia
“W sakramencie spowiedzi spotykamy samego Boga. Jest to również przestrzeń na ziemi, do której szatan nie ma dostępu. Tam siedzi Chrystus. Nie ksiądz, który sam nie jest święty ani może nawet miły” – mówi Wojciech Modest Amaro w rozmowie z “Niedzielą”.
W rozmowie Amaro przyznaje, że przez lata posługiwał przy ołtarzu, jako ministrant, ale przyszedł moment, kiedy porzucił Boga i „przestał rozwijać swoją wiarę”.
Pochłonęło mnie życie: wyjechałem za granicę, popłynąłem z prądem świata w pogoni za zdobywaniem szczęścia swoimi metodami. Kontynuowałem czasami praktyki: niedzielną Mszę św., bardzo rzadko przystępowałem do sakramentu spowiedzi św., ale w swoim myśleniu byłem dalej osobą wierzącą – mówi w rozmowie z „Niedzielą”.
„Poprosiłem, żeby mnie uratował”
I w ten sposób żył bardzo długo, aż przyszedł moment nawrócenia, który – jak przekonuje – „jest gwarantowany dla każdego, kto jest ochrzczony”.
Jest jeden mały warunek: musisz z głębi serca chcieć, żeby On ci pomógł, podał rękę, zmienił życie, uratował je, nadał mu sens. Taki warunek spełniłem, prosząc Go w sercu, aby mnie uratował – mimo że po ludzku nie brakowało mi niczego. I przyszedł po mnie… – opowiada.
„Bez spowiedzi nie ma nawrócenia”
Zapytany o to, czy można stawać publicznie po stronie Jezusa bez praktykowania wiary i sakramentów, odpowiada: Nie ma prawdziwego nawrócenia bez spowiedzi św. Nie jest to możliwe. I dodaje, że „wiara, którą wyznajemy, ma w sobie ten jedyny, unikalny sposób rozmowy z Bogiem w oparciu o Jego Dekalog”.
Ta rozmowa – jak tłumaczy – to „kwintesencja posiadania przez nas wolnej woli, zaufania i wiary, że w sakramencie spowiedzi spotykamy samego Boga”. Jest to również przestrzeń na ziemi, do której szatan nie ma dostępu. Tam siedzi Chrystus. Nie ksiądz, który sam nie jest święty ani może nawet miły – podkreśla, dodając, że bez spowiedzi nie można przyjąć „żywego Jezusa w Komunii Świętej, po którą przychodzisz do kościoła”.
Po ten dar, tę cząstkę Bożą, którą składa w tobie, abyś mógł właśnie świecić Jego światłem, dawać o Nim świadectwo, żyć jego przykazaniami i po raz kolejny umniejszać swój egoistyczny wkład w twoim życiu – mówi.
Tygodnik Niedziela.pl/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________