______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
ST PETER’S CHURCH, PARTICK, 46 HYNDLAND STREET, Glasgow, G11 5PS
***
W PIĄTEK 3 MAJA W UROCZYSTOŚĆ KRÓLOWEJ POLSKI
MSZA ŚWIĘTA BĘDZIE O GODZ. 19.00
_________________________________
Jasna Góra:
zaproszenie na uroczystość Królowej Polski
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.
– Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący – zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.
O. Pacholski wskazuje na sens ewangelicznego wydarzenia, kiedy Jezus w ostatnich chwilach agonii na krzyżu w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów, wszystkich ludzi wszystkich czasów, także tych, którzy rodzą się na polskiej ziemi. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby – miłości. Paulin wyjaśnia, że panowanie Maryi jest panowaniem przez miłość. – To Jej królowanie jest panowaniem przez czułość, nie jest panowaniem przez prawo, a zatem jest to zawsze służba, duchowa władza nad sercami tych, którzy uznają w Maryi swoją Matkę i Królową – wyjaśniał jasnogórski przeor. Wskazał na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu i podkreślił, że jeśli poddajemy się z własnej woli miłości, jaką ma do nas Jezus Chrystus a jaką objawił nam w tajemnicy krzyża, jeśli poddajemy się miłości Jego Matki, to jesteśmy coraz bardziej wolni. – Poddanie się komuś, kto jest doskonale wolny, w żaden sposób nie zawęża perspektywy naszej wolności, ale jest właśnie tym czynnikiem, który nas uwalnia od dotychczasowych zniewoleń – wyjaśnia zakonnik. Zauważa, że Jasna Góra jest w tym sensie miejscem „wolnościotwórczym”, w jakim dokonuje się dźwiganie człowieka z niewoli grzechu w sakramencie pokuty i pojednania, który jest szczególnie wpisany w misję częstochowskiego sanktuarium i paulinów.
O. Pacholski podkreśla, że Jasna Góra jest wciąż miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. – To pielgrzymi potwierdzają, że to miejsce jest żywe i ciągle niesie przesłanie, które jest dla nich istotne – zauważa i zwraca uwagę, że to też wyzwanie dla paulinów, by w nauczaniu, głoszeniu „znajdowali przestrzeń nadziei, dla tych którzy często tu przychodzą poranieni, bez nadziei, zrozpaczeni nawet, z kryzysami wiary, kryzysami życia małżeńskiego, kryzysami, jakie rodzi dzisiejsza cywilizacja i żeby nie zabrakło nam sił, aby ich jednać z Bogiem, żeby pokazywać, że ta nadzieja wiąże się najpierw z uwolnieniem ciężaru grzechu i winy”.
Na program uroczystości ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, które rozpoczną się już w wigilię, a więc 2 maja złożą się m.in. o godz. 18.00 Koncert Maryjny w wykonaniu chóru chłopięco – męskiego „Pueri Claromontani” (Bazylika), a 18.30 Procesja Maryjna po Wałach. Apel Jasnogórski o 21.00 poprowadzi abp Tadeusz Wojda, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, a nocne czuwanie podejmie Bractwo NMP Królowej Korony Polski przeżywające swoje święto patronalne.
3 maja w uroczystość NMP Królowej Polski o godz.10.00 rozpocznie się modlitewne czuwanie: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” połączone z możliwością podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. Suma odpustowa odprawiona zostanie o godz. 11.00.
Celebrować ją będą przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski na czele z przewodniczącym abp. Tadeuszem Wojdą, który wygłosi też kazanie. Ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. Mszę św. celebrowaną w Bazylice o godz. 19.00 pod przewodnictwem abp. Wacława Depo, metropolity częstochowskiego poprzedzi o 18.30 procesja eucharystyczna po Wałach. Uroczystość zwieńczy Apel Jasnogórski z udziałem Wojska Polskiego z racji święta Konstytucji 3 maja.
Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski nawiązuje do obrony Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 r. i ślubów króla Jana Kazimierza, w których powierza on królestwo opiece Matki Bożej oraz do uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Święto wyraża wiarę narodu w szczególną opiekę Bożą, jakiej Polacy doświadczali i doświadczają za pośrednictwem Maryi. Zostało ustanowione na prośbę biskupów polskich po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej. Oficjalnie zostało zatwierdzone w 1920 r. przez papieża Benedykta XV. Obchodzone jest od 1923 r. Po reformie liturgicznej w 1969 r. zostało podniesione do rangi uroczystości.
BP @JasnaGóraNews/KAI
______________________________________________________________________________________________________________
IV NIEDZIELA WIELKANOCNA 21 KWIETNIA
NIEDZIELA DOBREGO PASTERZA
Chrystus – Dobry Pasterz
Ikona współczesna. Chrystus trzyma na ramionach owieczkę, która symbolizuje zagubionego człowieka, którego Dobry Pasterz odnajduje i przynosi z powrotem do owczarni. Jezus przytula z czułością pyszczek owieczki do swojej twarzy w geście przebaczenia i bezwarunkowego przyjęcia. Szata Jezusa ma kolor czerwony – królewski, a na ramieniu jest złoty pas – klaw, symbol godności arcykapłana. Tło złotego koloru to symbol boskości i światła.
Litery IC XC to skrót greckich słów „Jezus Chrystus”
(Ikona wykonana w Pracowni Klasztoru Mniszek Benedyktynek w Żarnowcu w 2017r.)
***
ADORACJA OD GODZINY 13.30/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚWIĘTEJ
MSZA ŚWIĘTA – GODZ. 14.00
***
Dla Jezusa jesteś najważniejszy i niezastąpiony
“Jezus myśli o każdym z nas jako o miłości swojego życia” – powiedział papież Franciszek w rozważaniu poprzedzającym południową modlitwę „Regina caeli”.
Jezus Dobry Pasterz, któremu poświęcona jest w liturgii dzisiejsza niedziela, „daje życie swoje za owce”. Nie jest „najemnikiem, któremu nie zależy na owcach, ale tym, który je zna”.
On nas zna, woła nas po imieniu, a kiedy zbłądzimy, szuka nas, aż nas znajdzie. Co więcej: Jezus jest nie tylko dobrym pasterzem, który dzieli życie owczarni; jest Dobrym Pasterzem, który ofiarował za nas swoje życie i po zmartwychwstaniu, dał nam swojego Ducha – wyjaśnił papież.
Dla Jezusa jesteś niezastąpiony!
Wskazał, że poprzez obraz Dobrego Pasterza Jezus chce nam powiedzieć „nie tylko, że jest przewodnikiem, Głową stada, lecz przede wszystkim, że myśli o każdym z nas jako o miłości swojego życia”.
Pomyślmy o tym, że ja dla Chrystusa jestem ważny, niezastąpiony, jestem wart nieskończonej ceny Jego życia. Nie jest to pusta fraza: On naprawdę oddał za mnie życie, dla mnie umarł i zmartwychwstał, ponieważ mnie miłuje i znajduje we mnie piękno, którego często nie dostrzegam – podkreślił Franciszek.
By odnaleźć siebie, trzeba stanąć w Jego obecności
Zauważył, że wiele osób uważa, że „nasza wartość zależy od celów, jakie osiągamy, od naszego sukcesu w oczach świata, od osądów innych” i „często odrzucamy siebie z powodu błahostek”.
Dzisiaj Jezus mówi nam, że jesteśmy dla Niego bardzo wiele warci, i to zawsze. Zatem pierwszą rzeczą, jaką musimy uczynić, aby odnaleźć siebie jest stanięcie w Jego obecności, pozwolenie, by nas powitały i podniosły miłujące ramiona naszego Dobrego Pasterza – zalecił papież
Odkryj na nowo tajemnicę życia
Zachęcił do zadania sobie pytania: „czy każdego dnia potrafię znaleźć chwilę, by przyjąć pewność, która nadaje wartość mojemu życiu? Chwilę modlitwy, adoracji, uwielbienia, przebywania w obecności Chrystusa i pozwolenia Mu, by mnie pogłaskał?”.
Bracie, siostro, jeśli to uczynisz, odkryjesz na nowo tajemnicę życia: przypomnisz sobie, że Dobry Pasterz oddał za ciebie życie i że jesteś dla Niego ważny, wręcz niezastąpiony – powtórzył Franciszek.
Kai/Stacja7.pl
***
fot. radio Niepokalanów
***
Każdego roku w IV Niedzielę Wielkanocną i następujący po nie tydzień jest czasem szczególnej modlitwy w intencji powołań do stanu kapłańskiego i życia zakonnego.
Ojciec Święty Paweł VI 23 stycznia 1964 r. zarządził, że IV Niedziela Wielkanocna jest Niedzielą Dobrego Pasterza. Odtąd Kościół zachęca swoich wiernych do modlitwy o nowych „robotników żniwa”. Po raz pierwszy Dzień Modlitw o Powołania odbył się 12 kwietnia 1964 r.
Jesteśmy wszyscy zaproszeni do żarliwej modlitwy o powołania kapłańskie, do życia konsekrowanego i misyjnego. Niech ten tydzień modlitw, który teraz przeżywamy, zachęci nas do stałej modlitwy w tych intencjach.
Św. Jan Maria Vianney, który jest patronem kapłanów, zostawiał nam niesamowite ważne słowa, które, oby nas z mobilizowały do gorliwej i ustawicznej modlitwy o powołania kapłańskie:
„Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znowu kapłan… Po Bogu kapłan jest wszystkim!… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie.”
Również warto posłużyć się modlitwą papieża Benedykta XVI w intencji powołań:
“Ojcze, spraw, by wśród chrześcijan rozkwitały liczne i święte powołania kapłańskie, które będą podtrzymywały żywą wiarę i strzegły wdzięczną pamięć o Twoim Synu Jezusie poprzez głoszenie Jego Słowa i sprawowanie Sakramentów, za pomocą których nieustannie odnawiasz Twoich wiernych. Daj nam świętych szafarzy Twojego ołtarza, którzy będą mądrymi i żarliwymi stróżami Eucharystii, Sakramentu najwyższego daru Chrystusa dla zbawienia świata.
Powołuj sługi Twego miłosierdzia, którzy poprzez sakrament Pojednania będą rozszerzać radość Twojego przebaczenia. Spraw, Panie, by Kościół przyjmował z radością liczne natchnienia Ducha Twojego Syna i posłuszny Jego wskazaniom troszczył się o powołanie kapłańskie i do życia konsekrowanego. Wspieraj Biskupów, kapłanów i diakonów, osoby konsekrowane i wszystkich ochrzczonych w Chrystusie, aby wiernie wypełniali swoje posłannictwo w służbie Ewangelii. Prosimy o to przez Chrystusa naszego Pana. Amen.“
***
TYDZIEŃ MODLITW W INTENCJI KAPŁANÓW
***
„Posłuszny jestem kapłanom”. Jakie miejsce w przesłaniu Bożego miłosierdzia zajmują kapłani?
Święta siostra Faustyna: O, jak wielką mam cześć dla kapłanów i proszę Jezusa, Najwyższego Kapłana, o wiele łask dla nich.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Jezus jest Dobrym Pasterzem. Staje się to szczególnie czytelne w misji kapłanów. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć jej wielkości, ale możemy nieco z niej zrozumieć. Ułatwia to lektura „Dzienniczka” św. Faustyny.
Krótko po pierwszych ślubach siostra Faustyna miała duchowe poznanie stanu pewnego duchownego, zagrożonego popełnieniem grzechu ciężkiego. „Zaczęłam prosić Boga, żeby dopuścił na mnie wszystkie udręki piekła, wszystkie cierpienia, jakie zechce, a przez to proszę o uwolnienie i wyrwanie z okazji popełnienia grzechu przez tego kapłana” – zanotowała święta w „Dzienniczku”. Jej ofiara została przyjęta: „W jednej chwili uczułam na głowie koronę cierniową. Kolce tej korony wdzierały mi się aż do mózgu. Trwało to trzy godziny”. Następnie Faustyna zapisała: „Uwolniony jest sługa Boży od onego grzechu, i umocnił Bóg jego duszę łaską szczególną”.
Potrójna korona
W przesłaniu Bożego miłosierdzia, przekazanym przez św. Faustynę, kapłani zajmują miejsce szczególne. To im i ich pasterskiej roli poświęcona jest znaczna część „Dzienniczka”. Najczęściej pojawiają się tam postacie kierownika duchowego Faustyny, ks. Michała Sopoćki, i jej spowiednika, jezuity o. Józefa Andrasza. Obaj ci duchowni zrozumieli, że Faustyna jest autentyczną mistyczką, obdarzoną wyjątkową misją, i bezbłędnie poprowadzili ją drogą woli Bożej. Ona sama była świadoma daru Bożego, jakim było dla niej ich duchowe towarzyszenie. Sam Jezus zapewnił ją w lutym 1938 roku: „Wiedz, że to jest wielka łaska Moja, jeżeli Ja daję duszy kierownika. Wiele dusz Mnie o to prosi, a nie wszystkim udzielam tej łaski”.
Faustyna w pełni łaskę tę wykorzystała. Okazała całkowite posłuszeństwo swoim przewodnikom, a także wiele się za nich modliła. Ksiądz Michał Sopoćko nieraz przekonał się o skuteczności modlitw Faustyny. W styczniu 1936 roku święta zapisała: „W pewnej chwili prosił mnie jeden kapłan, żebym się pomodliła na jego intencję; obiecałam się pomodlić i poprosiłam o umartwienie”. Kiedy przełożona zgodziła się na podjęcie umartwienia, Faustyna poprosiła Jezusa ponadto, żeby przerzucił na nią wszystkie cierpienia, jakie tego dnia miał przeżywać ten duchowny.
Skąd wiemy, że chodziło o ks. Sopoćkę? Wynika to z jego zapisków. „Trudności moje doszły do punktu kulminacyjnego w styczniu 1936 r. O tych trudnościach nikomu nie mówiłem, aż dopiero w dniu krytycznym prosiłem Siostrę Faustynę o modlitwę. Ku memu wielkiemu zdziwieniu w tymże dniu wszystkie trudności prysły jak bańka mydlana, zaś Siostra Faustyna opowiedziała mi, że przyjęła na siebie moje cierpienia i tegoż dnia doznała ich tyle jak nigdy w życiu” – wspominał 27 stycznia 1948 r.
Z kolei Faustyna otrzymała duchowe wyjaśnienie, że cierpienia, których doświadcza ks. Sopoćko, są „dla potrójnej korony, która mu jest przeznaczona: dziewictwa, kapłaństwa i męczeństwa”.
Kościół wyniósł księdza Sopoćkę do chwały ołtarzy. Obecnie toczy się proces beatyfikacyjny ojca Andrasza. Jezus kilkakrotnie zapewniał Faustynę, jak miły jest mu ten kapłan. „Dziś widziałam, jak ojciec Andrasz odprawiał Mszę Świętą; przed podniesieniem ujrzałam maleńkiego Jezusa, który był bardzo rozradowany” – zapisała święta w styczniu 1937 roku. Później zadała sobie pytanie, skąd ta radość. „Wtem usłyszałam te słowa wewnątrz: Bo dobrze Mi jest w sercu jego. I nie zdziwiło mnie to wcale, bo wiem, że bardzo kocha Jezusa” – podsumowała.
Ojciec Andrasz jako spowiednik wielokrotnie rozjaśniał duchowe ciemności, w jakich czasem znajdowała się Faustyna. „Odpowiedzi jego tak głęboki spokój wprowadziły w duszę moją. Słowa jego były i są, i pozostaną na zawsze słupami ognistymi, które rozświeciły i oświecać będą duszę moją w dążeniu do najwyższej świętości” – zaświadcza zakonnica. Dalej przyznaje, że „mało jest takich kapłanów, którzy rozumieją całą głębię działania Bożego w duszy”.
Jezus często podkreślał, że identyfikuje się ze spowiednikiem. „Wtem usłyszałam te słowa: Kapłan, kiedy Mnie zastępuje, to nie on działa, ale Ja przez niego; życzenia jego są życzeniami Moimi” – usłyszała święta w duszy. „Widzę, jak Jezus broni swych zastępców. Sam wchodzi w ich działanie” – skomentowała.
Wiele będą żądać
Faustyna bardzo szanowała kapłanów, co jednak nie znaczy, że odnosiła się do ich posługi potulnie i bezkrytycznie. Dzięki temu jej zawarte w „Dzienniczku” uwagi na temat duszpasterskiej funkcji duchownych są szczere i jasno formułowane. Najczęściej dotyczą one posługi w konfesjonale i kierownictwa duchowego i często wynikają z osobistych doświadczeń zakonnicy. „Czułam, że kapłan ten jakby się bał mnie spowiadać. To było dla mnie męczarnią” – zanotowała w pierwszym zeszycie „Dzienniczka”. Później rozwinęła tę myśl, stwierdzając: „Nie da duszy spokoju taki kapłan, jeżeli sam go nie posiada. O kapłani, wy świece jasne, które oświecacie dusze, niech jasność wasza nigdy nie będzie przyćmiona”. I dalej krótkie westchnienie: „O Jezu, daj nam kapłanów doświadczonych”.
Święta wylicza błędy spowiedników. Należy do nich okazywanie zdziwienia, gdy penitent odsłania tajemnice swej duszy, których autorem jest Bóg. Taką reakcją spowiednik, który „mało zna drogi nadzwyczajne”, zamiast rozwiać wątpliwości, jeszcze ich przysparza. Kolejnym błędem jest okazywanie zniecierpliwienia. „Dusza wtenczas milknie i nie mówi wszystkiego, a tym samym nie odnosi pożytku” – pisze Faustyna. Wskazuje też na błąd lekceważenia drobnych rzeczy. „Nic nie ma w życiu duchowym drobnego. Czasami rzecz drobna na pozór odkryje rzecz wielkiej wagi, a dla spowiednika jest snopem światła w poznaniu duszy” – podkreśla. Zaznacza, że „cierpliwość i łagodność spowiednika otwiera drogę do najgłębszych tajni duszy”.
W innym miejscu święta stwierdza: „O wiele więcej byłoby dusz świętych, gdyby było więcej kierowników doświadczonych i świętych”. Prowadzi ją to do konkluzji: „O wielka godności kapłana, ale i o wielka odpowiedzialności kapłana. Wiele ci dano, o kapłanie, ale i wiele od ciebie żądać będą…”. I wyznaje: „O, jak wielką mam cześć dla kapłanów i proszę Jezusa, Najwyższego Kapłana, o wiele łask dla nich”.
Posłuszny Bóg
Najważniejsze są w „Dzienniczku” słowa podkreślone, a w druku zaznaczone pogrubioną czcionką – to te, które wypowiada Jezus. Wielokrotnie są to wskazówki dla samej Faustyny, odnoszące się do korzystania z kapłańskiej posługi. Także w tym wypadku kontekstem jest najczęściej sakrament pokuty i pojednania. Wręcz szokująco brzmi zapewnienie Jezusa: „Przyszedłem pełnić wolę Ojca swego. Posłuszny byłem rodzicom, posłuszny katom, posłuszny jestem kapłanom”.
Jezus jest posłuszny decyzjom, które kapłani podejmują w autorytecie swojego urzędu! O wyjątkowości tego autorytetu wiele mówi zdarzenie z ostatniego roku życia Faustyny, gdy przebywała w szpitalu. Ponieważ przez pewien czas nie przychodził do niej ksiądz z Komunią, zastępował go… serafin. Pewnego razu, gdy anioł zjawił się przed nią z Ciałem Pańskim, w Faustynie obudziła się wątpliwość co do czystości swojego serca. Zapytała o to Jezusa. „Nie mając odpowiedzi, rzekłam do Serafina: Czy byś mnie nie wyspowiadał? – A on mi odpowiedział: Żaden duch na niebie nie ma tej władzy” – czytamy w „Dzienniczku”. Żaden duch – jedynie kapłan.
Faustyna, jako Sekretarka Bożego Miłosierdzia, wielokrotnie przekazuje wolę Jezusa w odniesieniu do kapłanów. „Córko Moja, mów kapłanom o tym niepojętym miłosierdziu Moim” – czytamy. Ze szczególnym naciskiem Jezus mówi o głoszeniu przez kapłanów Jego miłosierdzia: „Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu Moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim”. Towarzyszy temu obietnica: „Kapłanom, którzy głosić będą i wysławiać miłosierdzie Moje, dam moc przedziwną i namaszczę ich słowa, i poruszę serca, do których przemawiać będą”.
Święta Faustyna, przebywając stale przy sercu Jezusa, dobrze rozumiała wielkość misji kapłańskiej. „Pragnęłabym się stać kapłanem, mówiłabym nieustannie o miłosierdziu Twoim duszom grzesznym, pogrążonym w rozpaczy. Pragnęłabym być misjonarzem i nieść światło wiary w dzikie kraje, by duszom dać poznać Ciebie, by dla nich wyniszczona umrzeć śmiercią męczeńską, jakąś Ty umarł dla mnie i dla nich” – modliła się z utęsknieniem. Jakby przeczuwając orzeczenie przyszłego soboru o uczestnictwie ochrzczonych w urzędzie kapłańskim Chrystusa, zakończyła tę modlitwę konkluzją: „O Jezu, wiem nadto dobrze, że mogę być kapłanem, misjonarzem, kaznodzieją, mogę umrzeć śmiercią męczeńską przez zupełne wyniszczenie i zaparcie się siebie z miłości dla Ciebie, Jezu, i dusz nieśmiertelnych”.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
___________________________________________________________________
Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC do księży:
Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą
Abp Adrian Galbas/fot.Roman Koszowski/Gość Niedzielny
Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą, a nieprzekonani nikogo nie przekonają! ‒ pisze do księży abp Adrian Galbas. Metropolita katowicki wystosował List do Księży z okazji Światowego Dnia Modlitwy o Powołania. Ten przypada w najbliższą niedzielę (21 kwietnia).
W liście hierarcha zwraca uwagę na orędzie papieża Franciszka. Przypomniał, że „bycie pielgrzymami nadziei i budowniczymi pokoju oznacza budowanie swojego życia na skale zmartwychwstania Chrystusa”, a naszym ostatecznym celem jest „spotkanie z Chrystusem i radość życia w braterstwie ze sobą na wieczność.” ‒ To ostateczne powołanie musimy antycypować każdego dnia: relacja miłości z Bogiem i z naszymi braćmi oraz siostrami zaczyna się już teraz, aby urzeczywistnić marzenie Boga, marzenie o jedności, pokoju i braterstwie ‒ wskazuje. Zachęca, za Ojcem Świętym, by nikt nie czuł się wykluczony z tego powołania!
Arcybiskup pisze o odkrywaniu swojego powołania w Kościele i w świecie. „Bądźmy pasjonatami życia i zaangażujmy się w pełną miłości troskę o tych, którzy nas otaczają i o środowisko, w którym żyjemy” ‒ cytuje papieża Franciszka. Prosi również o modlitwę w intencji powołań. ‒ Módlmy się o to indywidualnie i wspólnotowo. Niech ta modlitwa będzie zanoszona podczas Mszy świętej oraz w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu ‒ czytamy.
Hierarcha zarządził ponadto, aby od IV Niedzieli Wielkanocnej (Dobrego Pasterza) aż do uroczystości świętych Apostołów Piotra i Pawła, podczas każdej Mszy świętej lub bezpośrednio po niej, modlono się o powołania, dodając to wezwanie do modlitwy powszechnej. Intencja ma być obecna również podczas nabożeństw majowych i czerwcowych. ‒ Ludzie muszą mieć świadomość, że jeśli nie będą modlili się o powołania, nie będą mieli w przyszłości kogoś, kto poda im Słowo i sakramenty ‒ pisze arcybiskup.
Jak wskazuje, troska o nowe powołania to także nieustanna dbałość o jakość naszego życia. ‒ Przygotowujemy się do jubileuszu setnej rocznicy powstania naszej diecezji. Nie chcemy tego robić przede wszystkim w sposób zewnętrzny; przez proporczyki i chorągiewki ‒ podkreśla. ‒ Nie oszukujmy się, do gromady ludzi nieustannie zmęczonych i zmanierowanych nikt nie przyjdzie! Śpiący i półsenni nikogo nie obudzą, a nieprzekonani nikogo nie przekonają! ‒ pisze abp Galbas.
Zachęca księży do regularnego rachunku sumienia, czy ich styl życia jest wzorowy. ‒ Jeśli powołania są darem Boga, to z pewnością Bóg ich nikomu nie podaruje „na zmarnowanie”. Jeśli jakaś wspólnota, nie będzie dostatecznie dojrzała, aby przyjąć Boży dar, jeśli nie zagwarantuje, że każde powołanie rozezna, uszanuje i dobre wykorzysta, Bóg powołań nie da ‒ czytamy w przesłaniu.
Jak zauważa arcybiskup, troska o powołania to także stałe, systematyczne duszpasterstwo młodych, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Zachęca do tworzenia dobrych miejsc spotkań na wzór oratoriów św. Jana Bosko. ‒ Nie szkodzi, że to kosztuje. Nie dajemy ze swoich ‒ przekonuje.
Jak zaznacza, troska o powołania polega także na informacji. Odtąd w każdej parafialnej gablocie z ogłoszeniami ma pojawić się czytelna i jasna informacja o Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym. Katechetów, duszpasterzy Liturgicznej Służby Ołtarza, a także młodzież i studentów hierarcha prosi, aby tematowi rozeznawania powołania poświęcili czas na katechezie i podczas spotkań formacyjnych. Informacje mają być też dostępne na stronach internetowych parafii.
Arcybiskup prosi też o liczny udział w uroczystości święceń prezbiteratu, która odbędzie się w katedrze Chrystusa Króla 11 maja o godzinie 10:00. Jak podkreśla, sprawa powołań to sprawa naszej teraźniejszości i przyszłości. ‒ Poświęćmy się jej bez reszty i bez wyjątku. Jeśli nasze intencje będą szczere, modlitwy wytrwałe, a działania odważne, Bóg na pewno nam pobłogosławi! ‒ pisze abp Galbas.
ASP/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Materiały Stacji7
***
7 kroków do rozpoznania powołania kapłańskiego
Odpowiedź na pytanie, czy ktoś jest powołany do kapłaństwa, nie jest oczywista. Poniższe refleksje mają ją przynajmniej w jakiejś mierze ułatwić.
Wszyscy stanowimy święte i królewskie kapłaństwo (por. Lumen gentium, 10), tzn., że wszyscy ochrzczeni są powołani do tego, by ze swojego życia czynili miłą Bogu (Rz 12,1). W tym sensie nie ma się nad czym rozwodzić: jesteś ochrzczony(a) – jesteś powołany do kapłaństwa.
Jednak obok kapłaństwa powszechnego Chrystus ustanowił również kapłaństwo, o którym Urząd Nauczycielski mówi często: „kapłaństwo służebne” – a więc takie, którego członkowie stawiają się do szczególnej i wyjątkowej posługi w Kościele.
Oto 7 kroków do rozpoznania powołania.
Krok 1: Głos sumienia
Dla wielu ludzi mieć powołanie oznacza usłyszeć wezwanie od Boga. Nazywam to głosem sumienia, gdyż Bóg rozmawia z nami w naszym wnętrzu właśnie poprzez sumienie. Jeśli powołanie pochodzi od Boga, nie może być czymś urojonym czy też wykombinowanym przez nas samych. Jak się o tym przekonać, jeśli nie poprzez sumienie?
Najważniejsze rzeczy w życiu są najmniej uchwytne. Chrześcijanin nie powinien czuć się tym faktem zdeprymowany. Przypomnijmy sobie historię uczniów zmierzających do Emaus (Łk 24,13-35). To, co najważniejsze w spotkaniu uczniów z Jezusem – rozpoznanie Zmartwychwstałego – dokonało się dokładnie wtedy, gdy Jezus przestał być dla uczniów zmysłowo postrzegany: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24,31). Ten paradoks: rozpoznanie Jezusa dokładnie wtedy, gdy staje się On nieobecny, często powtarza się jako zasada w życiu duchowym. Dla nas znaczy to tyle, iż jest możliwym prawdziwie rozpoznać głos Boga także wtedy, gdy jest on nieuchwytny, wycofany. Innymi słowy, nie muszę doświadczać żadnego prywatnego objawienia (choć nie przeczę, że początkiem dróg wielu duchownych, były i są takie doświadczenia), gwiazdy na niebie nie muszą mi się ułożyć w napis: „Idź do seminarium”, nie musi uderzyć mnie piorun – nie musi się dziać nic niesamowitego w moim życiu, by móc o sobie zgodnie z prawdą powiedzieć, że jest się powołanym.
Głos sumienia jest zazwyczaj subtelny. Czasem wiem wprost, co mi mówi: „Nie jedz tego pączka!”. Niestety, sumienie rzadko wygłasza pełne zdania. Częściej przemawia do nas językiem wyrzutów sumienia, tj. wewnętrznym niepokojem i ich odwrotnością – pokojem w sercu. Sumienie nie odnosi się tylko do konkretnych czynów, ale do tego, kim jesteśmy i jacy się stajemy. Sumienie może mi poprzez język wyrzutów i pokoju serca mówić: „Nie jesteś teraz sobą”, „To nie jest twoja droga”, itd. Jeśli sumienie w ten sposób podpowiada danej osobie, że jej tożsamością jest bycie księdzem, jeśli myśl o byciu księdzem jest źródłem pokoju (mimo całej świadomości ciężaru tego powołania), a myśl o wyborze innej drogi (mimo, że nie musi się ona wiązać z niczym grzesznym) rodzi wyrzut, iż zdradza się samego siebie i do pewnego stopnia Boga (piszę: „do pewnego stopnia”, gdyż jestem przekonany, że nawet wtedy, gdy nie odpowiadamy na Boże wezwanie albo wybieramy inne drogi, niż te, które On dla nas zaplanował, to nie jest to definitywny koniec przygody z Bogiem. Bóg ma zawsze w zanadrzu plan B.), to znaczy, że sumienie wzywa do kapłaństwa.
Wiem, że powyższa odpowiedź nie rozwiązuje wszystkich niejasności. Sumienie to sprawa skomplikowana, przede wszystkim dlatego, że poprzez sumienie przemawia nie tylko Bóg. Ten kanał komunikacji jest często zakłócany przez inne ośrodki nadawcze: takim „agentem wpływu” na sumienie może być babcia, która byłaby szczęśliwa i wreszcie dumna z wnuczka, jeśli pójdzie on „na księdza”, ksiądz proboszcz, który na emeryturze będzie mógł się chwalić, że miał o dwa powołania więcej niż proboszcz sąsiedniej parafii, czy też otoczenie, które lubi wywierać presje: „Myśleliśmy, że pójdziesz do seminarium, bo zawsze kręciłeś się przy kościele”. To dlatego głos sumienia wzywający do kapłaństwa sam w sobie nie równa się pewności, że to Bóg powołuje mnie do kapłaństwa (niemniej jest to bardzo mocny tego znak). Potrzebne są jeszcze dalsze kroki na drodze rozeznania.
Krok 2: Miłość do Kościoła
Trzeba kochać dziewczynę, by móc myśleć o związaniu się z nią na całe życie w małżeństwie. Podobnie, trzeba miłować Kościół, żeby móc myśleć o poświęceniu mu całego swego życia. Innymi słowy, jeśli ktoś czuje na widok sutanny rosnącą irytację, zwykłych wiernych nazywa „moherami”, instytucje kościelne go drażnią, a mimo to twierdzi, że jest powołany do kapłaństwa, może chcieć przemyśleć sprawę jeszcze raz. Kapłaństwo jest pracą w instytucjach kościelnych, z innymi księżmi i dla wiernych, takich, jakimi oni są, a nie takich, jakimi ktoś chciałby, żeby byli. Ktoś, kto myśli o sobie jako o anty-klerykale będzie się bardzo męczył w kapłaństwie.
To nie tylko kwestia zmęczenia czy dobrego samopoczucia, bo ostatecznie nie one decydują o autentyczności powołania. To kwestia urealnienia głosu sumienia oraz konkretności powołania. Pan Bóg, kiedy powołuje, jest konkretny. Wiadomo, o co Mu chodzi: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Nie ma tu niedomówień. Z drugiej strony, kiedy mówimy o powołaniu do kapłaństwa, to wciąż poruszamy się w sferze abstrakcji, gdyż kapłaństwo jako takie jest czymś ogólnym. Gdy daną osobę pociąga przykład konkretnego księdza, wtedy opuszcza sferę abstrakcji. Może to być ksiądz – święty z przeszłości, ale być może nawet lepiej, gdy jest to ksiądz, którego się zna, a którego przykład, zachowanie i praca skłania do pomyślenia: „Chciałbym tak samo”. Wzory osobowe mogą się zmieniać w ciągu naszego własnego rozwoju – to jasne, niemniej, gdy ktoś jest w stanie w ten sposób ukonkretnić swoje roszczenie do bycia powołanym do kapłaństwa, to otrzymuje kolejny pozytywny znak w rozpoznawaniu swej drogi. Ktoś, kto nie czuje się przywiązany do Kościoła, kto nie jest w nim osadzony, może mieć spore problemy w ukonkretnianiu swego powołania. To dla niego znak ostrzegawczy: być może jeszcze buja w obłokach.
Krok 3: Duch służby
Możliwe, że ktoś zdziwił się, słysząc, że dokumenty Kościoła określają duchowieństwo mianem: „kapłaństwa służebnego”. Faktem jest, że częściej słyszy się np. o kapłaństwie urzędowym czy hierarchicznym, jednak to, że ulubioną formułą Soboru Watykańskiego II było „kapłaństwo służebne” ma swe proste uzasadnienie: kapłaństwo jest służebne, gdyż księża otrzymują święcenia, aby służyć wiernym (wystarczy przypomnieć sobie, co powiedział Jezus kłócącym się o pierwszeństwo Apostołom – Mt 20,25-28). To dlatego niektórzy ojcowie duchowni, którzy w seminariach towarzyszą klerykom w rozeznawaniu ich powołania, twierdzą, że najlepszą formą praktyk duszpasterskich jest ta, która sprawdza gotowość do służby. Innymi słowy szpital, dom starości czy hospicjum to znacznie lepsze miejsca rozeznawania powołania niż parafia czy szkoła. Tam sprawdza się to, czy przyszły duszpasterz będzie miał zapach owiec, o co dopomina się papież Franciszek (por. Evangelii gaudium, 24).
Nie są to tylko pobożne ogólniki. Wielu młodych ludzi zmaga się z pytaniem, czy to, co biorą za powołanie do kapłaństwa, nie jest jakąś formą ucieczki przed wymaganiami życia? Co prawda, prestiż społeczny i status materialny księdza spadły dziś (szczególnie w dużych miastach) poniżej średniej krajowej, to jednak wciąż ta droga życia gwarantuje bezpieczeństwo i stabilność. Jak sprawdzić, czy moje motywacje są czyste? To właśnie tu decydującą sprawą jest stosunek do służby. Ktoś, kto ma takie pragnienie, nie ucieka przed trudami życia. Wręcz przeciwnie – z całą świadomością wychodzi im naprzeciw.
Krok 4: Umiłowanie sakramentów
Wrócę jeszcze raz do tekstów Soboru Watykańskiego II. „Dekret o posłudze i życiu prezbiterów”, wprowadzając podział na kapłaństwo powszechne i służebne, prosto wyjaśnia na czym polega służebność tego drugiego: „Pan (…) ustanowił niektórych sługami, by w społeczności wiernych na mocy święceń mieli świętą władzę składania Ofiary i odpuszczania grzechów” (pkt. 2). Istotą kapłaństwa służebnego jest sprawowanie sakramentów i głoszenie Słowa Bożego: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22,19b) wypowiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy, „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,23a), „Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15), wypowiedziane po Zmartwychwstaniu – to najważniejsza część testamentu Jezusa zostawionego Apostołom. We wszystkich innych zadaniach Kościoła księdza może zastąpić świecki.
Jeśli ktoś chce zostać księdzem, bo szczególnie fascynuje go praca z młodzieżą, musi pamiętać, że może zajmować się tym (również w Kościele) bez przyjmowania święceń. Jeśli ktoś chce zostać księdzem, bo pochłania go gorliwość o niesienie Ewangelii tym, którzy nie znają Chrystusa, to też warto pamiętać, że w ewangelizacyjnej misji Kościoła można uczestniczyć będąc i świeckim. Solą życia księdza, główną jego treścią są sakramenty i Słowo Boże. Zastanowienie się nad tą prawdą jest ważnym momentem rozeznawania powołania. Może ona uświadomić wielu osobom, że tak naprawdę gonią w swym życiu za czymś innym, niż kapłaństwo. Z drugiej strony upodobanie w liturgii, szczególnie liturgii Eucharystii, radość z uczestnictwa w niej, stanowią poważne pozytywne znaki wezwania do Bożej służby. Nie ma nic przypadkowego w tym, że najwięcej powołań wywodzi się ze służby liturgicznej.
Krok 5: Powołanie do ojcostwa
W sensie negatywnym kryterium to znaczy, że kapłaństwo nie jest dla ludzi z różnych względów niezdolnych do założenia rodziny. Dla księdza być ojcem znaczy w pierwszym rzędzie rodzić wiarę wśród wiernych: własnym przykładem życia, modlitwy, głoszeniem Słowa Bożego. Księża są ojcami, gdyż jak mówił Sobór Watykański II, gromadzą rodzinę Bożą. Zadaniem księdza jest przywracać ludzi Bogu Ojcu. „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi” (Mk 1,17) – powiedział Jezus powołując Szymona Piotra i Andrzeja. W sensie pozytywnym kryterium powołania do ojcostwa duchowego znaczy bycie wezwanym do łowienia ludzi dla Boga.
Ojcostwo (również to duchowe) to branie na siebie odpowiedzialności za innych ludzi, przewodzenie im, troska o nich i ochrona przed niebezpieczeństwami. Innymi słowy, jeśli powołany do kapłaństwa jest równocześnie powołany do ojcostwa, to powinien odnajdywać w sobie takie cechy, jak życzliwość wobec ludzi, stałość ducha, słowność, stabilność emocjonalną, kulturę osobistą. Powyższa lista nie jest jakimś nieosiągalnym ideałem – w skrócie chodzi w niej o to, by rozeznający powołanie był dojrzałą osobą.
Krok 6: Racjonalna ocena tego, czy jest się powołanym
Już słyszę pomruki niezadowolenia: jak to? Czyż powołanie jako przychodzące do człowieka z góry nie przekracza tego, co nasz ograniczony intelekt może pojąć? Czyż „mądrość tego świata nie jest głupstwem u Boga” (1 Kor 3,19a)? Zgoda. Kiedy upieram się przy tym, że intelekt winien być zaangażowany w ocenę powołania, nie chodzi mi o to, że decyzja o pójściu do seminarium winna być chłodno wykalkulowana. W minimalnym sensie mowa w tym kryterium o tym, że rozeznawanie powołania nie może być wyłącznie kwestią czucia. Uczucia mają to do siebie, że, prędzej czy później, mijają. Kiedyś minie i subiektywne uczucie powołania. Czy ksiądz, któremu mija takie uczucie, ma stwierdzić, że już nie jest powołany i iść w świat?
Racjonalna ocena powołania jest czymś dwuznacznym, gdyż bardzo łatwo zamienia się w racjonalną ocenę tego, czy się do kapłaństwa nadaję, a każdy trzeźwo myślący, kto staje przed ogromem wymagań i oczekiwań wobec posługi kapłańskiej, musi stwierdzić, że się nie nadaje. Bardzo często tego typu rozważania służą wielu autentycznie powołanym przez Boga jako szlachetna wymówka, by uchylić się przed Bożym wezwaniem. Trzeba zatem uważać, by ten krok rozeznawania nie zamienił się w konkurs kompetencji.
Z drugiej strony, powtórzę, pytań typu: „Czy jestem powołany do bycia ojcem?”, „Czy chcę służyć innym?”, „Czy chcę być rybakiem ludzi?” nie można zostawić tylko subiektywnej ocenie tego, co aktualnie czuję. Decyzja o pójściu drogą kapłaństwa jest decyzją całego człowieka, a ponieważ rozum jest tym, co stanowi o naszym człowieczeństwie, dlatego i rozum winien być włączony w proces podejmowania tej decyzji.
Krok 7: Poddanie się ocenie Kościoła
W dziwny dla nas sposób wybierano w przeszłości biskupów. Kiedy w IV wieku powstał spór między arianami a katolikami, kto ma zostać nowym biskupem Mediolanu, na miejsce zamieszek w celu zapewnienia spokoju przybył namiestnik prowincji, Ambroży. Wtedy cały lud (ponoć pod wpływem dziecka) zaczął wołać: „Ambroży biskupem!”. I Ambroży biskupem został. Historia nie do końca nie przystaje do współczesnych realiów. Przechowuje ważną i dziś prawdę: to ostatecznie Kościół wybiera sobie ludzi, którzy będą mu służyli. Kiedy przyszło uzupełnić grono Dwunastu po zdradzie i śmierci Judasza, to Piotr wraz z pozostałymi Jedenastoma ustalili kryteria przyjęcia do swego grona kolejnej osoby (Dz 1,21-22). Historia ta pokazuje też ufność, że decyzji Kościoła towarzyszy i jest potwierdzana przez wolę samego Boga: „Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1,24).
W rozeznawaniu powołania nie wystarczy więc moja ocena. Musi ona zostać jeszcze potwierdzona przez Kościół, co dziś w praktyce oznacza przez biskupa diecezji, któremu doradza w tej kwestii rektor seminarium duchownego. Niektórym może się to wydać niesprawiedliwe. Nie jest niczym miłym być przekonanym, że spełnia się wszystkie sześć wymienionych wcześniej kryteriów, a na koniec usłyszeć od innych osób, że jednak nie.
Z drugiej strony, tak jak głos sumienia, choć ważny, jest najmniej uchwytny, tak ocena Kościoła jest najbardziej konkretnym kryterium powołania i z tego względu niezwykle księżom potrzebnym. Jak pisałem wcześniej, uczucia mijają, zachwyty mijają, nachodzą za to wątpliwości, czy się nadaję, czy podołam, czy nie ulegam jakiejś iluzji, czy się nie okłamuję? Właśnie wtedy księdzu przychodzi z pomocą fakt, że Kościół swego czasu pozytywnie wypowiedział się na temat jego powołania. Oczywiście, by wybór przez Kościół w ten sposób utwierdzał w powołaniu, potrzebna jest szczerość i przezroczystość kandydata do kapłaństwa wobec Kościoła (przede wszystkim do przełożonych seminaryjnych) w czasie lat rozeznawania tego powołania w seminarium duchownym.
ks. Marek Dobrzeniecki/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„O Jezu, tylko nie ja”
***
Miała być historykiem, archeologiem, historykiem sztuki a nawet krytykiem teatralnym. Wybrała matematykę, po to, by i tak ostatecznie zostać benedyktynką-sakramentką. O swoich burzliwych losach i skomplikowanej drodze powołania opowiada matka Maria Blandyna Michniewicz.
Warszawa, Rynek Nowego Miasta. Duszny lipcowy poranek. Dość ciche miejsce jak na stolicę, ale życie tętni i tu. Ludzie siedzą w kawiarniach pod parasolami, niektórzy biegną, śpieszą się. Wokół Rynku na ławeczkach siedzą osoby starsze. Choć jest tu ładnie, robię tylko kilka fotek, bo już dochodzi dziesiąta. Wprost z Rynku wchodzę do klasztoru, gdzie jestem umówiona z Matką Przełożoną Sióstr Benedyktynek – Sakramentek Marią Blandyną – Joanną Michniewicz.
Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję, że czas się zatrzymał, więcej, że cały świat mi się zmienił. Zmęczony mrużeniem od słońca wzrok przyzwyczajam do ciemności. Zewsząd owiewa mnie przyjemny chłód starych murów. Witam się z siostrą na furcie. Dostaję klucze, otwieram nimi trzy kolejne masywne drzwi, przez które docieram do pokoju rozmów (rozmównicy). Tam czeka na mnie Matka. Jest w czarnym habicie, na głowie czarny welon, jedynie pod welonem twarz owija biała chusta. Uśmiecha się pogodnie: zresztą często będzie wybuchała serdecznym śmiechem. Przez całą rozmowę będzie mnie dzieliła od niej krata. Sprawia mi to trudność na początku, dla niej jest codziennością. Ciasto i kawa, którą częstuje mnie Matka, podjeżdża do mnie poprzez wymyślny kołowrotek w ścianie.
***
Aneta Liberacka: Co czuje młoda dziewczyna, wchodząc tutaj z rynku tętniącego życiem miasta, kiedy zamykają się drzwi? To co ja? Że skończył się tamten świat i zostawiam wszystko za sobą?
Matka Maria Blandyna Michniewicz: Nie myślałam o tym, co za sobą zostawiam, ale o tym, co przede mną. Byłam nieopisanie szczęśliwa, że znalazłam swoje miejsce. Dla mnie prawdziwe życie tętni tutaj, w ciszy klauzury. Pamiętam swoje pierwsze noce w klasztorze, kiedy budziłam się (nie byłam przyzwyczajona do twardego materaca!) i dotykałam ściany, żeby się upewnić, że to nie sen, że naprawdę jestem w klasztorze.
Czyli prawdziwa pewność wyboru. Nie było żadnej myśli: co teraz?
Ja przede wszystkim bardzo się cieszyłam, że jestem już po tej drugiej stronie drzwi, bo można powiedzieć, że ja się do tego klasztoru włamałam siłą. Po prostu uciekłam z domu i chciałam, żeby ta furta zamknęła się za mną jak najszybciej.
Jak to “uciekłam z domu”? Rodzice nie chcieli się zgodzić?
Absolutnie nie.
To ma Matka historię podobną do Matki Magdaleny Mortęskiej. Dlaczego nie chcieli się zgodzić?
Jestem jedynaczką. Moja mama była osobą bardzo przedsiębiorczą, bardzo zaradną. Chciała, bym miała rodzinę. Nie chciała pogodzić się z taką moją drogą.
Rozmawiałyście o tym?
Bardzo chciałam załatwić to jak należy, po ludzku. Dzień wcześniej, gdy miałam wyjechać do Karmelu (pierwotnie to Karmel był moim planem), wieczorem usiadłam obok mamy i powiedziałam jej o tym, licząc, że może jednak to zrozumie, może się uda. Jednak nie. Awantura była do rana. Rano mama pojechała do pracy, a ja (skoro świt) pojechałam do mojego spowiednika, ks. Wiesława Niewęgłowskiego. Mieszkał wtedy na najwyższym piętrze dzwonnicy przy kościele św. Anny. Byłam tam bardzo wcześnie, więc w zasadzie wyciągnęłam go z łóżka. Opowiedziałam mu, że tak straszna rzecz mnie spotkała, i zapytałam, co mam robić w takiej sytuacji. Czułam wewnętrznie, że powinnam już być w Karmelu, a ciągle jestem tutaj.
W trakcie tej rozmowy w pewnym momencie zadzwonił dzwonek domofonu. Gdy ksiądz podszedł do domofonu, usłyszałam głos mojej mamy. Rozegrała się wtedy scena jak z filmu, mama jechała windą na górę, a ja schodami zbiegałam na dół, żeby się z nią nie spotkać.
To prawdziwa ucieczka do Pana Boga. Bardzo musiało być ciężko Wam obu… Ostatecznie jednak mama pogodziła się z takim wyborem?
Niestety, nigdy się z tym nie pogodziła. Było nawet tak, że mama udała się do Karmelu i zagroziła siostrom, że jeśli przyjmą mnie do klasztoru, to ona popełni samobójstwo.
To straszne…
Siostry się bardzo wystraszyły. Widocznie obiecały dyskrecję, bo nie powiedziały mi o tym. Dowiedziałam się później od księdza, któremu mama się przyznała.
Po wizycie mamy siostry postanowiły, że mnie nie przyjmą. Nie powiedziały mi tego wprost, poinformowały mnie, że nie znam łaciny i albo nauczę się w jakimś niemożliwym terminie, albo mam pójść do innego klasztoru. Wymieniły klasztor sakramentek. Byłam przygnębiona i zdenerwowana. Nie wiedziałam, czy to jest próba, czy rzeczywiście mam podjąć wyzwanie i nauczyć się w krótkim czasie tej łaciny, czy raczej to jest znak, że to jednak nie to zgromadzenie.
Stałam skołowana na przystanku tramwajowym i myślałam, że jak tylko tramwaj podjedzie, pojadę prosto do księdza i zapytam, co mam robić. Tramwaj nie podjeżdżał prawie godzinę – nigdy się tak nie zdarzało – stałam więc tak i biłam się z myślami, co mam zrobić. Kiedy tramwaj wreszcie przyjechał, wiedziałam, że już nie spotkam się z księdzem, ponieważ zaczął już zajęcia z katechumenami. Stwierdziłam więc ponad wszelką wątpliwość: pójdę do Sakramentek.
Pan Bóg zrobił mi też kawał. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja…
Skąd w ogóle pomysł na zamknięty klasztor? I kiedy przyszedł do głowy?
Powołanie wprost dopadło mnie na pierwszym roku studiów. Złożyło się na nie wiele wydarzeń oraz lektur. Pan Bóg zrobił mi też kawał, dlatego, że pierwsze wspomnienie, jakie mam z powołaniem, pochodzi z mojego dzieciństwa. Miałam wtedy 8-10 lat. Trwał Tydzień Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne i pamiętam, że gdy stałam w kościele i ksiądz powiedział: modlimy się o powołania, poczułam paniczny lęk i pomyślałam: O Jezu, tylko nie ja… (śmiech).
***
***
Tak bardzo się Matka wzbraniała?
Bardzo… Miałam nawet potem taki etap, że w ogóle odeszłam od Kościoła. Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim, chociaż miałam w głowie wiele pomysłów na siebie, a moją główną pasją jest historia. Chciałam studiować historię, ale w tamtych czasach, w latach osiemdziesiątych, nie uczyłabym się prawdy.
A w samej matematyce co Matkę fascynowało?
W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność.
Czyli jednak piękna, głęboka wiara.
Tak. Nie ciągnęło mnie do fizyki, w której widziałam jakieś praktyczne zastosowania. Interesowała mnie, nie wiedzieć czemu, sama teoria. Potem na pierwszym roku odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam…
Czyli na drugim roku skończyła Matka studia matematyczne?
W zasadzie po pierwszym roku. I na tym właśnie polegał, ten kawał, który zrobił mi Pan Bóg. Od czasu, kiedy tak bardzo nie chciałam, by mnie powołał do stanu zakonnego, minęło tyle lat i nagle znów z wielką mocą mi o Sobie przypomniał. Dopadła mnie taka chęć wstąpienia do klasztoru, że zaczęłam naprawdę bardzo modlić się o powołanie. Wiedziałam, że ja chcę, ale nie wiedziałam, czy Pan Bóg też tego chce.
Po zakończeniu liceum, wybrałam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. W matematyce fascynował mnie rozmach, nieskończoność. Potem odkryłam, że nie tej nieskończoności szukałam…
Tak pomiędzy analizą matematyczną i algebrą nagle poczuła Matka powołanie?
Dokładnie tak. Byłam nagle tak szaleńczo zakochana w Panu Bogu, że nie mogłam się skupić na zajęciach. Siedziałam na ćwiczeniach i pisałam wiersze (śmiech).
Prawdziwe zakochanie. Tak właśnie robią wszyscy zakochani. Kiedy już trafiła Matka po tych trudach do sakramentek od razu było wiadomo, że to jest to?
Kiedy mistrzyni zaczęła opowiadać o duchowości i uwydatnił się ten rys wynagradzający tej duchowości, bardzo mnie to zaskoczyło i jednocześnie ujęło. W trakcie tej rozmowy byłam już pewna, że to jest to.
Jak teraz wygląda jeden dzień z życia Matki? Jak wygląda takie macierzyństwo? Czy Matka za furtą klasztorną ma podobne problemy jak inne matki, np. bunt młodzieńczy, kryzysy, problemy wychowawcze? Niektóre dziewczyny przychodzą przecież czasem po liceum.
Oczywiście, że są problemy, jesteśmy normalnymi ludźmi… W tej chwili już coraz rzadziej zdarza się, że przychodzi dziewczyna po liceum, raczej po studiach, czasem po dwóch fakultetach, więc przychodzą już raczej kobiety dojrzałe, wiedzące, czego chcą, czasem z przekonaniem o własnej wartości a czasem z pewnym bagażem doświadczeń.
***
***
Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność
Czy to powołanie daje radość, szczęście i spełnienie? Co jest największym blaskiem takiego życia?
Mimo różnych problemów, jakich i w naszym życiu nie brakuje, nic nie jest w stanie zgasić radości z tego, że żyjemy tu, w Domu Bożym, pod jednym dachem z Nim, że wybrał nas dla Siebie na wyłączność, że powierza nam swoje sprawy i troskę o swoje dzieci w jakiś sposób składa w nasze ręce. I że całe nasze życie może stawać się adoracją i uwielbieniem Boga.
Jest Matka osobą pełną pasji. Zrobiła Matka sama stronę internetową zgromadzenia, zresztą bardzo profesjonalną. Robi Matka piękne grafiki, filmy, kiedy tylko wspomnę, że przydałaby się jakaś funkcja na stronie, to następnego dnia już jest. Jak się realizuje takie pasje w zakonie klauzurowym? Czy w ogóle jest na to czas i możliwości?
Strony to nie jest wcale moja pasja, tylko po prostu ktoś musi to zrobić i nie bardzo widzę na ten moment, kto mógłby się tym zająć. Pierwszą stronę internetową zrobił nasz kapelan ówczesny, ale była napisana w HTML-u i ciężko było nanosić jakieś zmiany, poprawki.
Jest chyba Matka jedyną Przełożoną w Polsce, która posługuje się takim słownictwem programistycznym (śmiech)
Musiałam najpierw trochę się nauczyć.
Oczywiście, trzeba było sobie poradzić. Teraz nowa strona jest w WordPressie. Wszystko to Matka robiła sama, za zamkniętymi drzwiami klasztoru. Jak zdobywa się tu taką wiedzę i informacje o różnych nowinkach technologicznych?
Z Internetu. Przecież wiadomo, że to jest źródło wiedzy wszelakiej.
Czerpie Matka wiedzę z filmików na YouTube czy bardziej z czytania różnych artykułów?
Jak zaczynałam, to jeszcze nie było tak dużo filmików, raczej kursy, WordPressa uczyłam się po prostu na własnych błędach. Przeczytałam tylko, jak zainstalować, a potem to już poszło.
Trochę nie chce mi się wierzyć, że Matka nie ma w tym pasji, bo jak oglądam stronę, zdjęcia, zrobione grafiki, to widać tam to “coś”: widać włożone serce i tę iskrę, która pokazuje, że człowiek, który siedział po drugiej stronie, bardzo to lubi. A inne Siostry realizują jakieś swoje pasje?
W miarę możliwości. Nie wszystko się da. Są siostry bardzo uzdolnione, ale czasem tak się zdarza, że nie mogą swoich umiejętności rozwijać. Mamy np. siostrę, która ma ogromny talent do rzeźby. Niestety, nigdy się nie uczyła tego. Teoretycznie możemy rozwijać swoje talenty, ale po prostu brakuje na to czasu.
A jak Matka znajduje czas na strony internetowe? To jest tak, że czasami się nie dosypia?
Czasem tak jest. Wiadomo, że najlepiej pracuje się w nocy. Wtedy jest cisza, spokój – telefony nie dzwonią, domofon nie dzwoni, nikt nie puka.
To prawda, a ma Matka konto na Twitterze?
Swojego nie mam, prowadzę klasztorne.
Na Facebooku też?
Chciałabym, aby mi ktoś pomógł, ale na razie jestem sama. Są młodsze siostry, niektóre są bardzo biegłe w tych sprawach. Nasza nowicjuszka miała nawet swój teologiczny kanał na YouTube.
Proszę, siostra klauzurowa, była vlogerka… Nam świeckim wydaje się, że kiedy człowiek idzie do klasztoru, ma święty spokój i dużo czasu na wszystko, a okazuje się, że cały dzień jest wypełniony. Jak wygląda taki jeden dzień Matki od rana do wieczora, czym jest wypełniony?
Moje dni są bardzo zróżnicowane, bo mam dużo spraw do załatwienia i w zależności od tego, co muszę załatwić, czasami nawet zdarza się, że muszę w jakichś sprawach wychodzić. Czasem da się załatwić na miejscu. Przede wszystkim ogrom administracyjnych spraw.
***
***
Jest też rytm życia klasztoru, rytm modlitwy… Zostaje tylko noc na pracę. Prowadzą siostry także opłatkarnię, dużo czasu pochłania siostrom ta praca? Jak wygląda rytm dnia?
U nas musi być inaczej poukładane. Nie da się zachować 8-godzinnego rytmu pracy, ponieważ mamy przede wszystkim modlitwy. Każda siostra ma w kolejce długą adorację wynagradzającą, którą nazywamy z francuska reparacją, czyli długą Adorację Wynagradzającą, która trwa od Mszy św. do godziny 14. Więc taka siostra wypada z obiegu pracy.
Sakramentki nazywają się tak samo jak paschalik, czyli świeca sakramentka. Czy jesteście takimi świecami dla nas, a jeśli tak to w jaki sposób? Czy nas ewangelizujecie?
Przede wszystkim to duchowe wsparcie, ale też znak nieustannej Adoracji Najświętszego Sakramentu.
Czyli można powiedzieć, że światło od Was idzie wprost z Najświętszego Sakramentu. Dziękujemy.
(zdjęcia pochodzą ze strony internetowej sióstr benedyktynek sakramentek)
rozmawiała Aneta Liberacka/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Do seminarium poszedł w glanach. Ale zanim został księdzem, Bóg wyrwał go z ogromnej niewoli
fot. Wyrwani z Niewoli | YouTube
***
„Panie Boże, jeżeli ta myśl jest od Ciebie, pójdę do tego seminarium. Pójdę i udowodnię Ci, że się nie nadaję” – mówi ks. Marcin Modrzyński.
Katarzyna Szkarpetowska: Co było powodem tego, że jako nastolatek zaczął ksiądz eksperymentować z technikami z pogranicza okultyzmu i New Age?
Ks. Marcin Modrzyński: Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie katolickiej. Gdy byłem w liceum, stwierdziłem, że wiara, o której tyle wcześniej słyszałem, którą wpajano mi od dzieciństwa, tak naprawdę nijak ma się do życia. Zastanawiałem się, jak to jest, że ludzie, którzy przychodzą do kościoła na mszę mają smutne miny i spuszczone głowy – przecież przyszli do tego kościoła na spotkanie z Bogiem!
Na mój bunt i rodzące się w sercu wątpliwości nałożyły się także kompleksy, które w tamtym czasie miałem. Dziś mam 197 cm wzrostu, ale wtedy byłem jedną z najniższych osób w klasie. Nie chciałem być w szkole traktowany jak popychadło ani też okazywać słabości. Potrzebowałem udowodnić, że jestem silny, mocny. Nie miałem takiej możliwości w sferze fizycznej, więc postanowiłem spróbować na innym polu. Zacząłem interesować się różnymi, niebezpiecznymi duchowo teoriami, otwierać na doświadczenia ze świata New Age.
Jednym z takich doświadczeń, na które ksiądz się otworzył, nie mając świadomości, że to zagrożenie duchowe, był świadomy sen.
Tak. O świadomym śnie przeczytałem w internecie. Pomyślałem: fajna sprawa, spróbuję! Umiejętność kontrolowania snu opanowałem dość szybko, to była kwestia wykonywania określonych ćwiczeń. Spodobało mi się. Co noc mogłem mieć sen z sobą w roli głównej, przez siebie reżyserowany.
Niestety, to sprawiło, że po jakimś czasie pojawiły się u mnie stany lękowe. Czułem na przykład ogromny lęk przed ciemnością. Pojawiły się paraliże senne, którym towarzyszyły duchowe efekty specjalne w postaci doświadczania demonicznej obecności. Przerażające było to, że w pewnym momencie zacząłem widzieć przy moim łóżku dziwne postaci. Paraliż senny może mieć co prawda podłoże medyczne, natomiast w moim przypadku problem był ewidentnie duchowy.
Wtedy ksiądz jednak tego nie wiedział.
Niestety. Jako kapłan od 13 lat pomagam egzorcystom, prowadząc posługę uwolnienia i wiem, po jakie taktyki sięga diabeł, żeby wprowadzić człowieka w świat iluzji, ale w tamtym czasie takiej wiedzy nie miałem. Byłem przekonany, że powodem lęku, tego, jak się czuję i czego doświadczam, jest wykonywanie przeze mnie zbyt małej ilości ćwiczeń mających na celu kontrolowanie snu. Zacząłem więc wykonywać ich więcej.
To było błędne koło. Coś, co wyglądało z pozoru niewinnie, okazało się wejściem na teren przeciwnika. Byłem na wojnie, wszedłem na pole wroga i nie miałem broni. Te stany lękowe, o których wspomniałem, dręczenia diabelskie, wiązały się też z muzyką satanistyczną, z którą w tamtym czasie było mi po drodze. Zdarzało się, że słuchając jej zaczynałem warczeć. Nie chciałem tego, ale to warczenie było jakby niezależne ode mnie.
Bał się ksiądz samego siebie?
Tak i to było najgorsze, ponieważ od siebie człowiek nie ucieknie… Myślałem, że psycha mi siada. Nie opowiadałem o tych doświadczeniach innym, ponieważ bałem się, że jeśli komuś o tym powiem, zostanę uznany za wariata. To oczywiście potęgowało poczucie osamotnienia. Nawet moja mama nie wiedziała. Powiedziałem jej dopiero rok przed święceniami kapłańskimi.
Które z tych trudnych doświadczeń najbardziej księdzem wstrząsnęło?
Pewnego razu zły duch usiłował wypchnąć mnie pod koła samochodu. Skierował moje kroki w kierunki ruchliwej drogi. Czułem, że nie panuję nad własnymi nogami, że nie mogę im ufać – szedłem i to było, podobnie jak wspomniane wcześniej warczenie, niezależne ode mnie, mimowolne. Dzięki Bogu, gdy doszedłem do krawężnika, przewróciłem się. Gdy tak leżałem na chodniku, pomyślałem: Marcin, ktoś chce cię zabić! To był dla mnie bardzo trudny czas, ponieważ po tym upadku bałem się wychodzić z domu.
Niedługo po tym zdarzeniu poznał ksiądz ludzi, którzy z jednej strony mówili księdzu o Bogu, z drugiej zaś próbowali zniechęcić do Kościoła katolickiego.
To byli blackmetalowcy, którzy śpiewali o Jezusie. Później też okazało się, że są jakimś dziwnym, ekstremalnym odłamem zielonoświątkowców, z całym arsenałem pretensji i zarzutów pod adresem Kościoła katolickiego. Black metal to muzyka satanistyczna, powstała z inspiracji złego ducha, toteż na początku to łączenie – Jezusa i tej muzyki – wydawało mi się co najmniej dziwne. Nie rozumiałem tego. Ci ludzie jednak, oprócz tego, że śpiewali o Jezusie, czytali Pismo Święte, z szacunkiem traktowali Biblię. Mówili, że Chrystus uzdrawia, że Go spotkali. „Skoro tak mówią, to pewnie coś w tym jest”, myślałem.
Któregoś razu kiepsko się czułem. Miałem za sobą trudny dzień, nawarstwiły się jakieś kłopoty. Poczułem, że chcę się pomodlić. Powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli naprawdę jesteś, to chciałbym Cię spotkać”. To była chyba pierwsza tak szczera modlitwa w moim życiu. Pamiętam, że spojrzałem na półkę, na której leżała Biblia.
Sięgnął ksiądz po nią?
Tak. Wziąłem ją do ręki i – nie mając wcześniej takiego planu, to było zupełnie spontaniczne – otworzyłem na stronie ze słowami z Księgi Izajasza: „Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim! Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień. Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca” (Iz 43,1-3). Gdy czytałem te słowa, czułem, że sam Bóg wypowiada je w moim sercu. Zalała mnie fala miłości. Zacząłem płakać.
Jaki to był płacz?
Wyłem na całe gardło, ale ten płacz był uwalniający, uzdrawiał mnie. Czułem, że spadają mi z serca ogromne ciężary, przychodziła ulga. Gdy przestałem płakać, zorientowałem się, że po raz pierwszy od wielu miesięcy nie czuję obecności złych duchów. Pomyślałem: wow, ale jazda! I napisałem do tych ludzi od black metalu maila, w którym zrelacjonowałem, co się wydarzyło. Odpisali: „Słowo Boże ma moc egzorcyzmu, gdy czytasz je z wiarą”.
Nigdy potem nie czuł ksiądz już obecności złych duchów?
Czułem. Złe duchy tak łatwo nie odpuszczały, ale za każdym razem, gdy przychodziły, brałem do rąk Pismo Święte i gdy zaczynałem je czytać, one uciekały. Słowo Boże poruszało mnie, dotykało, uzdrawiało od wewnątrz. Płakałem czytając je, podkreślałem jakieś fragmenty… Pan Bóg mówił do mnie z czułością, bardzo osobiście, intymnie. Przychodził z uwolnieniem, z ukojeniem.
Co sprawiło, że drogi – księdza i tych blackmetalowców – ostatecznie rozeszły się?
To, że oni w międzyczasie cały czas usiłowali zaszczepić we mnie awersję do Kościoła katolickiego, do świętych, do Matki Bożej. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie: jak to jest, że ludzie, którzy mówią o miłości Jezusa, buntują mnie przeciwko Kościołowi? Dowiedziałem się potem, że w przeszłości należeli do Kościoła katolickiego, ale z niego odeszli. Mieli w sercu jakieś poranienia, coś było nieuzdrowione.
Skutkowało to m.in. tym, że gdy próbowałem weryfikować wiarygodność tego, co mówią, nie chcieli ze mną rozmawiać. Pytania, które zadawałem, były dla nich niewygodne. Z jednej strony Pan Bóg posłużył się nimi, żeby coś w moim życiu zrobić, a z drugiej strony potrzebowałem zerwać z nimi relacje, ponieważ widziałem, że manipulują.
Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w księdza głowie myśl o kapłaństwie? I czy była ona przez księdza chciana, czy niechciana?
Niechciana 🙂 Mój kumpel, gdy zobaczył, że mam w domu Pismo Święte, zaczął wciągać mnie w rozmowy o wierze. Chciał mi udowodnić, że Boga nie ma. A ja już wiedziałem, że On jest. Po jakimś czasie stwierdziłem, że skoro potrafię godzinami rozmawiać o wierze z kolegą, który jest niewierzący, to potrafiłbym też rozmawiać o Bogu z innymi ludźmi. Przemknęło mi przez myśl, że może droga do tych rozmów wiedzie przez seminarium. Szybko jednak przywołałem się do porządku. „Marcin, to inny świat, nie dla ciebie. Na religii z jednym księdzem nie mogłeś wytrzymać, a co dopiero w seminarium!”, przekonywałem sam siebie.
O co przed maturą założył się ksiądz z Panem Bogiem i jakie były tego duchowe reperkusje?
Dwa tygodnie przed maturą zorientowałem się, że nie za bardzo jestem do niej przygotowany. Nie miałem nawet zeszytów z notatkami. Kolega z klasy, Tomek, który był w podobnej sytuacji, wpadł na pomysł, że zamówi nam przez internet materiały do nauki. I tak zrobił. Przesyłka dotarła do nas po tygodniu, zatem na to, żeby przyswoić wiedzę, po którą nie sięgnęliśmy praktycznie przez całe liceum, został nam ostatni tydzień.
Zaczęliśmy się uczyć. Po pierwszym dniu nauki byłem wyczerpany. Zasnąłem, po czym obudziłem się o piątej rano. Co ciekawe, tuż po przebudzeniu po głowie krążyła mi myśl o pójściu do seminarium. Odsunąłem ją czym prędzej. „Panie Boże, nie pójdę tam. Poszukaj wśród innych, którzy się do tego nadają. I nie rób mi takich numerów. Wiesz przecież, że potrzebuję być wyspany, bo przede mną mnóstwo nauki”, powiedziałem. Następnego dnia obudziłem się jeszcze wcześniej, bo o czwartej rano. I ta sama myśl. Na niczym innym nie byłem w stanie się skupić. Czułem, że coś jest na rzeczy.
Bóg upominał się o księdza.
Tak, walczył o mnie. Ale ja także prowadziłem w sercu walkę. Nie chciałem pozwolić, by myśl o seminarium zagrzała w mojej głowie miejsce na dobre. I właśnie wtedy się z Nim założyłem. Powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli ta myśl jest od Ciebie i jeżeli sprawisz, że przez kolejne noce będę się wysypiał, to gdy zdam maturę, pójdę do tego seminarium. Pójdę i udowodnię Ci, że się nie nadaję”.
Po tym, jak zrobiłem ten zakład – o dziwo! – zasnąłem. Kolejne noce także przespałem spokojnie. Po zdanej maturze kwestią honoru było pójść do seminarium i czekać, aż mnie wyrzucą (uśmiech). Nie wyrzucili, chociaż o to nie zabiegałem. Wcale nie chciałem wciskać się w seminaryjne ramy.
Do seminarium poszedł Ksiądz w glanach 🙂
Zawsze lubiłem glany. Noszę je do dzisiaj. Do sutanny. I pasują (uśmiech). Nikt z przełożonych przez sześć lat mojej bytności w seminarium nie zwrócił mi z tego powodu uwagi. Byli klerycy, którzy pytali:„Jak ty możesz chodzić w takich butach?”, ale nie przejmowałem się tym. „Chodzę, bo lubię, ty nie musisz”, odpowiadałem. Nawet na święcenia diakonatu poszedłem w glanach. Natomiast gdy dowiedziałem się, że chłopaki obstawiają między sobą, w jakich butach będę w dniu święceń kapłańskich, stwierdziłem, że nie warto generować niepotrzebnych emocji i włożyłem mokasyny (uśmiech).
Ksiądz często podkreśla, że wiele w swoim życiu zawdzięcza Maryi.
Wstawiennictwa i opieki Maryi doświadczam każdego dnia. Pamiętam, jak w jednej z parafii, w której posługiwałem, po mszy świętej podszedł do mnie mężczyzna i poprosił o błogosławieństwo. Zwierzył mi się wtedy, że nie może modlić się na różańcu. Gdy odmawiałem nad nim błogosławieństwo, usiłował zacisnąć swoje ręce na mojej szyi.
Powiedział mi później, że kiedy się za niego modliłem, chciał mnie udusić. Zaproponowałem, by nazajutrz przyszedł na plebanię. Pojawił się i opowiedział o swoich problemach z wiarą. Kiedy ukląkł do modlitwy, zły duch zaczął nim potrząsać. Usłyszałem w sercu, że z pomocą przyjdzie Maryja. I tak się stało. Otuliła tego człowieka i uwolniła, gdy owinąłem go kapłańską stułą z Jej wizerunkiem. Takich i podobnych sytuacji miałem w życiu wiele. Maryja wyprasza łaski każdemu z nas. Jest naszą Pośredniczką. Matką, która zawsze jest blisko.
*ks. Marcin Modrzyński – kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej, rekolekcjonista, diecezjalny koordynator Odnowy w Duchu Świętym, duszpasterz ds. ruchów, organizacji i stowarzyszeń katolickich archidiecezji gnieźnieńskiej. Współtwórca projektów „Jedno Serce”, Oddanie33.pl, autor książki „W strumieniach miłosierdzia”. Mieszka na terenie parafii pw. bł. Jolenty w Gnieźnie.
rozmawiała Katarzyna Szkarpetowska/Aleteia.pl
___________________________________________________________
fot. Janusz Migura/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
PIĄTEK 26 KWIETNIA
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
GODZINNA ADORACJA OD GODZINY 18.00/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
MSZA ŚW. – GODZ. 19.00
NOCNA ADORACJA W KLASZTORZE SIÓSTR BENEDYKTYNEK SAKRAMENTEK W LARGS OD GODZ. 21.00.
ZAKOŃCZENIE – O BRZASKU DNIA ŚPIEWEM GODZINEK KU CZCI NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY I O GODZ. 5.00 – MSZA ŚWIĘTA
___________________________________________________________
SOBOTA 27 KWIETNIA
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO
GODZ. 10.00 – SPOTKANIE BIBLIJNE NA TEMAT: W KOBIETY W PIŚMIE ŚWIĘTYM (SAMARYTANKA – J 4, 1-42)
***
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZINY 17.00
MSZA ŚW. WIGILIJNA V NIEDZIELI WIELKANOCNEJ O GODZ. 18.00
W OSTATNIĄ SOBOTĘ KAŻDEGO MIESIĄCA MSZA ŚWIĘTA ODPRAWIANA JEST W INTENCJI WSPÓLNOTY ŻYWEGO RÓŻAŃCA
_____________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
V NIEDZIELA WIELKANOCNA 28 KWIETNIA
ADORACJA OD GODZINY 13.30/ MOŻLIWOŚĆ SPOWIEDZI ŚW.
MSZA ŚW. – GODZ. 14.00
***
MODLITWA ANIOŁA Z FATIMY
“O mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię!
Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i Ciebie nie kochają!”
“Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty,
uwielbiam Cię w najgłębszej pokorze, ofiarując najdroższe Ciało i Krew,
Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa,
obecne na wszystkich ołtarzach świata jako wynagrodzenie za zniewagi,
świętokradztwa i obojętność jakimi jest On obrażany.
I przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi,
proszę Ciebie o łaskę nawrócenia biednych grzeszników”. Amen.
***************
OBJAWIENIA ANIOŁA PORTUGALII
Rok przed objawieniami Najświętszej Maryi Panny trójka pastuszków: Łucja, Franciszek i Hiacynta – Łucja de Jesus dos Santos i jej kuzyni Franciszek i Hiacynta Marto – mieszkająca w wiosce Aljustrel, należącej do parafii fatimskiej – miała trzy objawienia Anioła Portugalii, zwanego też Aniołem Pokoju.
Pierwsze zjawienie się Anioła
Pierwsze objawienie Anioła miało miejsce wiosną lub latem 1916 roku, przed grotą przy wzgórzu Cabeço, w pobliżu Aljustrel, i miało, zgodnie z opowiadaniem siostry Łucji, następujący przebieg:
Bawiliśmy się przez pewien czas, gdy nagle silny wiatr zatrząsł drzewami, co skłoniło nas do popatrzenia, co się dzieje, ponieważ dzień był pogodny. Wtedy ujrzeliśmy w oddali, nad drzewami rozciągającymi się ku wschodowi, światło bielsze od śniegu, w kształcie przezroczystego młodego mężczyzny, jaśniejszego niż kryształ w promieniach słońca.
W miarę jak się przybliżał, mogliśmy rozpoznać jego postać: młodzieniec w wieku około 14–15 lat, wielkiej urody. Byliśmy zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa.
Gdy tylko zbliżył się do nas, powiedział:
– Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
– O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
– Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.
I zniknął. Atmosfera nadprzyrodzoności, jaka nas ogarnęła, była tak silna, że przez dłuższy czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego własnego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga była tak silna i tak dogłębna, że nie ośmieliliśmy się nawet odezwać do siebie. Następnego dnia jeszcze czuliśmy się ogarnięci tą atmosferą, która znikała bardzo powoli.
Żadne z nas nie zamierzało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. Było to tak dogłębne, że nie było łatwo powiedzieć o tym choćby słowa. Zjawienie to zrobiło na nas większe wrażenie, chyba dlatego, że było pierwsze.
Drugie zjawienie się Anioła
Po raz drugi Anioł pojawił się latem 1916 roku, przy studni domu Łucji, blisko której bawiły się dzieci. Oto jak siostra Łucja opowiada to, co Anioł powiedział jej samej i jej kuzynom:
– Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
– Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
– Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście
z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
I zniknął. Te słowa Anioła wyryły się w naszych umysłach jak światło, które pozwoliło nam zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha, jak chciałby być kochany. Pozwoliły nam również pojąć wartość umartwienia, jak ono Bogu jest miłe i jak dzięki niemu nawracają się grzesznicy.
Trzecie zjawienie się Anioła
Trzecie objawienie miało miejsce końcem lata i początkiem jesieni 1916 roku. Także i tym razem w grocie Cabeço. Potoczyło się ono, zgodnie z opisem siostry Łucji, w następujący sposób:
Gdy tylko tam przyszliśmy, padliśmy na kolana i dotknąwszy czołami ziemi, poczęliśmy powtarzać słowa modlitwy Anioła: „O Mój Boże wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię etc.!”
Nie pamiętam, ile razy powtórzyliśmy tę modlitwę, kiedy ujrzeliśmy błyszczące nad nami nieznane światło. Powstaliśmy, aby zobaczyć, co się dzieje, i ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
– Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
– Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco… etc.” i zniknął.
Natchnieni nadprzyrodzoną siłą, która nas ogarniała, naśladowaliśmy Anioła we wszystkim, to znaczy uklękliśmy czołobitnie jak on i powtarzaliśmy modlitwy, które on odmawiał. Siła obecności Boga była tak intensywna, że niemal zupełnie nas pochłaniała i unicestwiała. Wydawała się pozbawiać nas używania cielesnych zmysłów przez długi czas. W ciągu tych dni wykonywaliśmy nasze zewnętrzne czynności, jakbyśmy byli niesieni przez tę samą nadprzyrodzoną istotę, która nas do tego skłaniała.
Spokój i szczęście, które odczuwaliśmy, były bardzo wielkie, ale tylko wewnętrzne, całkowicie skupiające duszę w Bogu. A również osłabienie fizyczne, które nas ogarnęło, było wielkie.
Nie wiem, dlaczego objawienia Matki Bożej wywołały w nas zupełnie inne skutki. Ta sama wewnętrzna radość, ten sam spokój i to samo poczucie szczęścia, ale zamiast tego fizycznego osłabienia, pewna wzmożona ruchliwość. Zamiast tego unicestwienia w Bożej obecności, wielka radość. Zamiast trudności w mówieniu, pewien udzielający się entuzjazm. Lecz pomimo tych uczuć odczuwałam natchnienie, aby milczeć, zwłaszcza o niektórych rzeczach. Podczas przesłuchań czułam wewnętrzne natchnienie, które mi wskazywało odpowiedzi, aby nie odbiegając od prawdy, nie ujawniać tego, co wtenczas powinnam była ukryć.
Objawienia Anioła w roku 1916 poprzedzone były trzema innymi wizjami. W okresie między kwietniem a październikiem 1915 roku, Łucja wraz z trzema innymi dziewczynkami, Marią Rosą Matias, Teresą Matias i Marią Justiną, ujrzały, z tego samego wzgórza Cabeço, ponad lasem znajdującym się w dolinie, zawieszony w powietrzu jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty,
w kształcie ludzkiej postaci. Była to postać, jakby ze śniegu, którą promienie słoneczne czyniły nieco przezroczystą. Jest to opis samej siostry Łucji.
z książki: “Fatima – orędzie tragedii czy nadziei?” autorstwa A. Borellego
______________________________________________________________________________________________________________
Podczas każdej Mszy świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?
***
Jest podczas Mszy świętej kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.
Na początku każdej niemal Mszy świętej słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy św. w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza św. jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy św. wysłuchana?
Co to znaczy „zamówić” Mszę świętą?
Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?
Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.
My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.
Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.
Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego
W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.
Proste „zamówienie” Mszy św. (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.
A co z „prywatnymi” intencjami?
Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy św.? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza św. to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.
I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę mszę, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy św., w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.
To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w Mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.
Czas i miejsce na nasze osobiste prośby
Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we mszy świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.
Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy św. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.
Specjalne momenty
Jest podczas Mszy św. kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.
Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.
W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.
Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”
Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!
Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Post eucharystyczny jest obowiązkowy.
Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?
***
Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?
Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w Mszy świętej.
Obudzić pragnienie serca
Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:
W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.
Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.
Niezwykły pokarm
Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.
Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.
Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?
Komunia dla wytrwałych
Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.
Stąd Msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.
Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.
Post eucharystyczny dzisiaj
Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.
Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią Mszę św. tego samego dnia, ale nie przed pierwszą Mszą św.
Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas Mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia Mszy św., ale właśnie do przyjęcia Komunii św.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
___________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC KWIECIEŃ 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby wewnętrzne bogactwo i godność kobiet były szanowane we wszystkich kulturach i aby zniknęło zjawisko dyskryminacji, która przynosi tyle cierpienia w różnych częściach świata.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
*Panie Jezu, który jesteś pełen Miłosierdzia, rozświetlaj Swoimi Promieniami mroki naszych serc, abyśmy mieli odwagę przebaczać wszelkie zranienia zadane i sobie samym i naszym bliźnim. Tylko Twoja Łaska może uleczyć nasze rany. Ucz nas przez doświadczenia codzienności otwierać się ku naszym braciom i siostrom akceptując siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy. Przez Twoją Bolesną Mękę i Twoje Zmartwychwstanie miej Miłosierdzie dla nas i całego świata.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny w następujące dni:
*Niedziela 7 kwietnia 2024 – w UROCZYSTOŚĆ BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca
*Poniedziałek 8 kwietnia: w UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca. Wciąż brakuje nam kilka osób. Dlatego bardzo serdecznie prosimy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca.
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
***
Od 1 kwietnia modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 31 marca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
O. Pio: Odmawiajcie Różaniec tak często, jak tylko to możliwe
Święty Ojciec Pio od najmłodszych lat odznaczał się wyjątkowym umiłowaniem Najświętszej Maryi Panny. „Maryja jest wszelką przyczyną mej nadziei” – napisał na tabliczce zawieszonej nad drzwiami do swojej klasztornej celi. Wszystkim, którzy prosili go o pomoc, zawsze polecał, aby zawierzyli swoje sprawy naszej Matce.
W swoim napisanym na kilka dni przed śmiercią duchowym testamencie włoski kapucyn zachęcał: „Kochajcie Matkę Najświętszą; czyńcie wszystko, by Ją kochano. Zawsze odmawiajcie Różaniec, róbcie to tak często, jak tylko to możliwe”. Sam, spełniając prośbę skierowaną przez Maryję do fatimskich dzieci, odmawiał Różaniec wiele razy dziennie, nazywając go swoją bronią.
Tą modlitwą powierzał Bogu za przyczyną Matki Bożej wszystkich grzeszników, prosząc dla nich o nawrócenie. Szczególnie modlił się za kapłanów i zakonników, którzy mimo swojego wyjątkowego uprzywilejowania, oddają się grzesznemu życiu. Jeszcze zanim otrzymał łaskę noszenia stygmatów, w jednym z objawień Jezus powiedział mu: „Będę konał w agonii do końca świata z powodu dusz, które najbardziej uprzywilejowałem”.
Takie samo polecenie otrzymały od Matki Bożej fatimskie dzieci. Hiacynta powiedziała pewnej siostrze zakonnej: „Matko moja, módl się za grzeszników! Módl się dużo za księży! Módl się dużo za zakonników! Księża powinni zajmować się wyłącznie sprawami Kościoła. Księża powinni być czyści, bardzo czyści. Nieposłuszeństwo księży i zakonników wobec ich przełożonych i wobec Ojca Świętego bardzo obraża Jezusa”.
Modlitwa różańcowa za grzeszników, szczególnie za duchownych, jest wielkim głosem płynącym z fatimskich objawień i nauczania o. Pio. To modlitwa, do której wezwani są wszyscy katolicy, a która może wyjednać nawrócenie całego świata.
kak/Giovanni Cavagnari, Ojciec Pio. Droga do świętości, tłum. Angieszka Daniluk, Kraków 2012
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
To była „kanonizacja stulecia”!
10 lat temu Jana Pawła II ogłoszono świętym
Na uroczystości kanonizacyjne dwóch papieży – Jana Pawła II i Jana XXIII, przybyło prawie milion osób z całego świata!
***
27 kwietnia 2014 roku, papież Franciszek, w obecności swojego poprzednika Benedykta XVI, wyniósł na ołtarze dwóch papieży: Jana Pawła II i Jana XXIII.
„Współpracowali z Duchem Świętym, aby odnowić Kościół”
Jan XXIII i Jan Paweł II współpracowali z Duchem Świętym, aby odnowić i dostosować Kościół do jego pierwotnego obrazu, który nadali mu święci w ciągu wieków – mówił w homilii Franciszek.
Franciszek przypomniał, że obaj papieże zrealizowali w Kościele niezwykle istotne misje. Jan XXIII zwołał Sobór Watykański II, któremu przyświecał obraz pierwotnego Kościoła – prostego i pełnego miłości.
Franciszek nazwał Jana Pawła II „papieżem rodziny”. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany jako papież rodziny – przypomniał Franciszek.
Proces beatyfikacyjny rozpoczął się półtora miesiąca po śmierci
Okrzyk „santo subito”, czyli święty natychmiast, wznoszony podczas pogrzebu papieża Polaka zaczął się bardzo szybko realizować. Benedykt XVI zgodził się na otwarcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II półtora miesiąca po jego odejściu, 3 maja 2005 roku, a tym samym uchylił wymóg oczekiwania pięciu lat od śmierci kandydata na ołtarze.
Do Watykanu spływało wiele świadectw o łaskach doznanych za wstawiennictwem Jana Pawła II. Jednak jako cud potrzebny do beatyfikacji wybrano przypadek uzdrowienia w czerwcu 2005 roku francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z zaawansowanej choroby Parkinsona, chorował na nią również papież.
Msza beatyfikacyjna papieża Polaka miała miejsce 1 maja 2011 roku w Watykanie, a przewodniczył jej Benedykt XVI. W uroczystościach wzięło udział ponad milion wiernych, z czego ponad 100 tysięcy Polaków.
Kobieta cudownie uzdrowiona z tętniaka mózgu
Jako cud potrzebny do kanonizacji wybrano uzdrowienie Floribeth Mora Diaz z Kostaryki z tętnika mózgu, które nastąpiło dokładnie w dniu beatyfikacji Jana Pawła II.
Jan XXIII zmarł w 1963 roku, a beatyfikował go Jan Paweł II w 2000 roku. Jako cud uznano niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny uzdrowienie w 1996 roku zakonnicy z Neapolu z ciężkiej choroby żołądka. Przed kanonizacją, Franciszek odstąpił od uznania kolejnego cudu.
KAI/Stacja7
______________________________________________________________________________________________________________
Dom świętego papieża. W krakowskim sanktuarium św. Jana Pawła II dzieją się cuda
Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Jan Paweł II dopiero zaczyna działać. Doświadczają tego ludzie na całym świecie. W Krakowie widać to wyraźnie.
Izabela Ostrowska i mąż po ślubie przez cztery lata bezskutecznie starali się o dziecko.
– Lekarze nie potrafili wskazać przyczyny, ale w końcu orzekli, że dziecka nie będziemy mieli. Proponowali metodę in vitro, ale dla mnie i męża do przyjęcia było tylko naturalne zapłodnienie – opowiada. Zasmucona diagnozą poszła pomodlić się przed obraz Jana Pawła II o cud. – Powiedziałam, że jeśli Bóg chce, żebyśmy mieli dziecko, i jeśli będzie to syn, to otrzyma imiona Jan Paweł. Obiecywałam, że postaram się być najlepszą mamą i że nawet jeśli będę miała w życiu problemy, nie dam tego odczuć ani mężowi, ani dziecku – wspomina. Dwa tygodnie później dowiedziała się, że jest w ciąży. Od początku była przekonana, że nosi chłopca. Zgodnie z obietnicą jego patronem został Jan Paweł II.
Dziś Jaś ma 11 lat. – Nie dość, że jest dzieckiem naturalnie poczętym i zdrowym, to, wiem o tym, jest dzieckiem z cudu. Od tamtej pory wciąż odczuwamy obecność św. Jana Pawła II. Jestem przekonana, że on czuwa nad nami, nad Jasiem – zapewnia Izabela Ostrowska. Za jeden z wyrazów opieki patrona uważa fakt, że Jaś był pierwszym dzieckiem, które przystąpiło do pierwszej Komunii w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Wynikło to ze „zbiegu okoliczności”: kiedy Janek przygotowywał się do pierwszej Komunii Świętej, trwała pandemia, a dodatkowo pojawiły się też inne problemy, które skłoniły matkę do poszukania możliwości przyjęcia przez syna Komunii indywidualnie.
Specjalność: rodzina
Święty Jan Paweł II wciąż oddziałuje duchowo, po śmierci nawet bardziej niż za ziemskiego życia. Ważnym centrum jego duchowej aktywności jest krakowskie sanktuarium św. Jana Pawła II. – Jan Paweł II troszczy się o to miejsce – zapewnia ks. Tomasz Szopa, kustosz sanktuarium. – W każdą niedzielę nasz kościół jest pełny od rana do wieczora. Największą satysfakcję sprawia fakt, że najliczniej przychodzą rodziny z dziećmi. Co niedzielę o godzinie 11 samych dzieci jest kilkaset. Rodzice troszczą się o liturgię na tej Mszy św. Śpiew animuje schola złożona z rodziców – cieszy się kapłan. Panujący tam klimat dostrzegły także władze Krakowa, które już drugi rok z rzędu przyznały sanktuarium certyfikat „Miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi”.
Sanktuarium przyciąga także wiele par, które chcą zawrzeć tam sakrament małżeństwa, a także małżeństw, które chcą tam ochrzcić swoje dzieci. – Ponieważ nie jesteśmy parafią, pytamy o motyw, dlaczego akurat tutaj. Bardzo często słyszymy, że młodzi modlili się o dobrego małżonka przez wstawiennictwo Jana Pawła II i jego pomocy przypisują to, że się poznali. Mamy też wiele świadectw par długo starających się o potomstwo, które modliły się o to do Jana Pawła II i które otrzymały łaskę poczęcia – opowiada ksiądz kustosz.
Ks. Tomasz Szopa sam nieraz przekonał się o skuteczności orędownictwa świętego papieża. Tak było m.in. bodaj trzy lata temu, w związku z planowanym świętem rodziny. – Staramy się tu organizować takie święto co roku, w jedną z ostatnich niedziel przed wakacjami. To jest dla nas bardzo ważne wydarzenie. Jest uroczysta Msza św., czasami z udziałem księdza arcybiskupa, a po niej mamy przygotowane na błoniach przeróżne atrakcje dla dzieci. Jest plac zabaw, są dmuchańce, konkursy. To się dzieje pod gołym niebem, a akurat w tamtą niedzielę była fatalna pogoda. Wiał silny wiatr i padał deszcz. Dmuchańce leżały klapnięte, nie można było ich napompować, bo by fruwały, organizatorzy się gdzieś pochowali… – relacjonuje duchowny. Bardzo go to zmartwiło. – Idąc na Mszę św. o godzinie 11, modliłem się, przyzywając absolutnie świadomie wstawiennictwa świętego papieża. Powtarzałem: „Janie Pawle II, jesteś opiekunem rodzin, zawsze Ci zależało na dzieciach, proszę Cię o dobrą pogodę”. Odprawiając Mszę, widziałem przez otwarte drzwi, jak nagle pogoda zaczęła się zmieniać. Przestało padać, a gdy Msza się kończyła, wiatr ustał i wzeszło słońce. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, wszystkie dmuchańce były już gotowe i mogło się odbyć wszystko, co przygotowaliśmy. Dla mnie to było ewidentnie działanie Jana Pawła II dla rodzin, a zwłaszcza dla ich najmłodszych członków – wyznaje. Wskazuje, że zgadza się to z zaangażowaniem duszpasterskim i teologicznym świętego papieża za jego ziemskich dni.
– Ojciec Święty Franciszek powiedział na Mszy św. kanonizacyjnej, że św. Jan Paweł II jest patronem rodzin – podkreśla.
Karteczki – świadectwa
Sanktuarium św. Jana Pawła II przyciąga coraz liczniejszych pielgrzymów z różnych stron świata. Oni też podkreślają, że dobrze się tu czują. – Mówią, że doświadczają tu obecności św. Jana Pawła II. On jest z nami obecny duchowo w tajemnicy obcowania świętych, ale też w materialnych znakach, które przechowujemy tu jako najcenniejsze relikwie – zaznacza ksiądz kustosz. Wskazuje, że ogromne wrażenie na pielgrzymach robi zakrwawiona sutanna, którą Jan Paweł II miał na sobie w chwili zamachu. Wielu wiernych modli się tam w skupieniu. Drugą cenną pamiątką jest krzyż, który Ojciec Święty tulił krótko przed śmiercią, uczestnicząc w Drodze Krzyżowej za pośrednictwem transmisji telewizyjnej. I jest wreszcie płyta z pierwszego grobu Jana Pawła II.
– Powtarza się tu to, co zaczęło się po śmierci Jana Pawła II, gdy wierni stali w długich kolejkach, żeby móc choć przez chwilę przy grobie się pomodlić. Zostawiali tam na karteczkach różnego rodzaju podziękowania i prośby. Także i tu wierni przychodzą i zostawiają swoje prośby i podziękowania za łaski otrzymane przez wstawiennictwo św. Jana Pawła II. Przechowujemy te karteczki jako pamiątkę i świadectwo realnego działania papieża Polaka także dziś. Znaczące, że bardzo wiele tych świadectw dotyczy spraw rodzinnych – zauważa duchowny.
Święty się troszczy
Barbara Sikora jest pedagogiem specjalnym i neurologopedą, zawodowo pracuje z osobami z niepełnosprawnościami. Choć mieszka blisko sanktuarium św. Jana Pawła II, wcześniej tam za bardzo nie zaglądała. Gdy zjawiła się tam w lutym 2020 roku, zauważyła, że po Mszy św. jest nabożeństwo z modlitwą w intencjach przedstawianych wstawiennictwu św. Jana Pawła II. – Pozostawiłam wtedy trzy intencje. W jednej z nich poprosiłam za swoją mamę, choć nie było to związane z jakąś konkretną potrzebą. Kiedy wyszłam z kościoła, otrzymałam telefon od rodziny, że mama jest od pół godziny reanimowana. Uświadomiłam sobie, że kiedy się to zaczęło, nieświadoma tej sytuacji, modliłam się w sanktuarium za mamę – opowiada. Reanimacja się powiodła, matce wszczepiono rozrusznik, ale kilka dni później doznała zawału serca i podczas zabiegu koronografii zmarła. – Na początku było to dla mnie trudne. Czułam wstawiennictwo i opiekę św. Jana Pawła II, ale nie spodziewałam się, że tak szybko się to potoczy. Jednak już w marcu wybuchła pandemia i wtedy uświadomiłam sobie, że termin śmierci tuż przed lockdownem był opatrznościowy: mama mogła mieć normalny pogrzeb z udziałem całej rodziny, a jej ostatni tydzień życia pozwolił nam przygotować się na jej odejście – wyznaje. Zdarzenie to wpłynęło także na konkretyzację pragnień, które Barbara Sikora pod wpływem rozmów z uczniami z niepełnosprawnością nosiła w sercu od pewnego czasu. – Kiełkowała mi w głowie myśl, żeby powstało w Krakowie takie duszpasterstwo czy też wspólnota dla osób z niepełnosprawnością, ich rodzin i osób wspierających je zawodowo bądź wolontaryjnie. Po moich niedawnych doświadczeniach wyklarowała się myśl, żeby taką wspólnotę utworzyć przy sanktuarium św. Jana Pawła II – tłumaczy. Kiedy przedstawiła tę ideę kustoszowi ks. Tomaszowi Szopie, okazało się, że on też nosił się z podobną myślą. Razem doszli do wniosku, że św. Jan Paweł II na pewno takiej wspólnoty by sobie tutaj życzył. Tak powstało przy sanktuarium duszpasterstwo „Barka”. Niedługo odbędzie się trzecia rocznica jego istnienia. Dzieło – jedno z wielu istniejących przy sanktuarium – się rozrasta. Pod jego opieką znajdują się obecnie 23 rodziny osób z różnymi niepełnosprawnościami. Często przyprowadzani są nowi ludzie i chętnie zostają, bo mają poczucie, że są członkami dużej, różnorodnej i wspierającej się rodziny. – W tym miejscu, w sanktuarium, panuje taka atmosfera, że czujemy się tam jak w domu – przekonuje Barbara Sikora.
Zgadza się to z obserwacjami, jakie poczynił ks. Tomasz Szopa. – W ostatnim czasie usłyszałem od różnych osób deklaracje, że tu czują się jak w domu. Myślę, że w ten sposób spełnia się pragnienie kard. Stanisława Dziwisza, który tworząc to miejsce, powtarzał, że chciałby, żeby to był dom Jana Pawła II. Mówił, że papież nigdy właściwie nie miał swojego domu, że jego dzieciństwo i młodość były naznaczone pewnego rodzaju tułaczką. Słysząc, że ludzie czują się tu jak w domu, miałem dużą satysfakcję, że to się spełnia – podkreśla ksiądz kustosz. I dodaje: – To dom Jana Pawła II, on tu jest ojcem i z miłością przyjmuje wszystkich, którzy tutaj przychodzą.
Franciszek Kuchrczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
***
XVI Ogólnopolski Tydzień Biblijny. W tym roku wydarzeniu towarzyszy hasło: „Powołani do wspólnoty – komunii z Bogiem i bliźnimi w Kościele”. Celem inicjatywy jest odkrywanie i pogłębianie znaczenia Słowa Bożego w życiu Kościoła i w osobistym życiu wiernych.
***
Otwórz się na Słowo,
czyli jak przeżyć Tydzień Biblijny
Po co jest Tydzień Biblijny? Jak go przeżyć? Z jakich pomocy korzystać? Wyjaśnia s. Judyta Pudełko PDDM, biblistka.
Jak przeżyć Tydzień Biblijny?
Nie bez powodu Kościół ustanowił Tydzień Biblijny w okresie wielkanocnym. Ma on nam pomóc otworzyć się na Słowo i realizować je na co dzień.https://www.youtube.com/embed/k6_SW-plxeg
Sięgnij po jedyną taką instrukcję obsługi
Jak to zrobić w praktyce? W pierwszej kolejności warto sięgnąć po „instrukcję obsługi” Pisma Świętego. W naszym cyklu video s. Judyta Pudełko wyjaśnia jak skonstruowana jest Biblia, o czym są poszczególne Księgi Pisma Świętego, kto je napisał, jakie wydarzenia są najważniejsze, jak za pomocą Biblii Bóg komunikuje się z człowiekiem i w końcu – jak Słowo wprowadzić w praktykę.
Pokochaj niedzielną Liturgię Słowa
Pomocą w odkrywaniu i lepszym rozumieniu Słowa Bożego może być także cykl „Jutro Niedziela” autorstwa ks. Przemysława Śliwińskiego i ks. Marcina Kowalskiego. „Jutro Niedziela” ma już swoich wiernych fanów, którzy nie wyobrażają sobie niedzieli bez lektury i analizy niedzielnej Liturgii Słowa. Cykl dostępny jest online w wersji skróconej, szersza analiza dostępna jest w książkowej wersji oraz jako EBOOK
Wypracuj w sobie nawyk!
Osobom, którym potrzebna jest duża dawka motywacji polecamy planere, który pomoże ci wyrobić nawyk czytania Pisma Świętego. Możesz z niego korzystać sam, bądź z całą rodziną! Nawykownik biblijny to precyzyjne narzędzie do planowania codziennego czytania Pisma Świętego. Z pewnością przypadnie on do gustu osobom, które nie wyobrażają sobie funkcjonować bez kalendarza, listy zadań, a także tym, które wiedzą, że planowanie i organizacja czasu może niezwykle ułatwić codzienne życie, a przede wszystkim… osiągać zamierzone cele! W przypadku naszego nawykownika cel jest jasny – wypracowanie nawyku czytania Pisma Świętego. Pobierz, drukuj i… zachwycaj się Słowem!
Postaw na Bible Journaling, zasadę „4P” lub tradycyjne metody
Czy słyszałeś o Bible Journaling jako praktyce rozważania Słowa Bożego? Bible Journaling to twórczy sposób wyrażania i dokumentowania tego, co mówi Pan Bóg w Piśmie Świętym. Inaczej tę praktykę rozważania Słowa Bożego nazywamy dziennikiem biblijnym. To tworzenie własnej historii opartej o tę, którą możemy znaleźć w Piśmie Świętym. Dziennik biblijny to metoda znana przede wszystkim za granicą, ale w Polsce zyskuje coraz większą popularność. Tę technikę przybliża biblista, członek Papieskiej Komisji Biblijnej i współautor cyklu „Jutro Niedziela”, ks. Marcin Kowalski.
W rozmowie z Judytą Syrek swoim autorskim pomysłem na czytanie Pisma Świętego podzielił się abp. Adrian Galbas. Może stanie się także twoim sposobem na efektywne czytanie Pisma Świętego.
Dla tych, którzy nie lubią innowacyjnych rozwiązań proponujemy rozwiązania, które od wieków stosowali święci Kościoła. Proponujemy aż 7 sprawdzonych metod czytania Pisma Świętego – wybierz najlepszą dla siebie!
Zachwyć się Biblią!
Dlaczego w opisie cudu podczas wesela w Kanie Galilejskiej nikt nie wspomina o pannie młodej? Czy Pan Bóg jest pro-choice czy jednak pro-life? O kim jest jedyna historia w Ewangelii, która mówi o nieudanym powołaniu? Skorzystaj z szerokiej oferty tekstów o bohaterach i wydarzeniach biblijnych, które przygotowujemy specjalnie dla Ciebie! Zachwyć się Biblią!
______________________________________________________________________________________________________________
„4xP”. Sposób Arcybiskupa Adriana Galbasa na czytanie Pisma Świętego
fot. Ksiądz Arcybiskup Adrian Galbas SAC/Facebook/Stacja7.pl
***
O osobistym dowodzie na to, że Słowo Boże jest żywe oraz o tym, dlaczego Biblia powinna być zawsze pod ręką, z ks. abp Adrianem Galbasem SAC rozmawia Judyta Syrek.
Judyta Syrek: Zacznę od pytania, które często my, katolicy, słyszymy jako zarzut, że nie czytamy Pisma Świętego i nie żyjemy Słowem Bożym. Czy Ksiądz Biskup zgadza się z tym zarzutem?
Abp Adrian Galbas SAC: Nie wiem. To zależy od każdego indywidualnie. Trzeba pytać osobiście: czy ja czytam Pismo Święte i czy próbuję stosować je w swoim życiu? Jeśli chodzi o duszpasterstwo, to na pewno jest dużo lepiej niż kiedyś. Od Soboru Watykańskiego II mamy w Kościele stały i wielowymiarowy proces nakłaniania katolików do bardziej regularnego spotkania ze Słowem Bożym i to przynosi owoce. Duszpasterstwo dzisiaj jest dużo bardziej „biblijne” niż jeszcze pół wieku temu. No, a jak jest w życiu pojedynczych osób, to już trzeba zajrzeć do swojego sumienia. I dobrą okazją jest tu najbliższa niedziela.
Pozwolę sobie jeszcze pociągnąć wątek publicystyczny. To, że nam, świeckim, zarzuca się, że za mało znamy Pismo, to jedna strona. Ale jest też druga – skoro ksiądz Biskup mówi o duszpasterstwie – trudno nie nawiązać do praktyk księży, którzy nie zawsze w czasie codziennej Mszy św. komentują liturgię Słowa. A przecież dobre komentarze mogą świeckim ułatwić rozumienie Pisma.
To jest właśnie jednym z głównych przesłań Niedzieli Słowa Bożego. Papież Franciszek mówi, że po pierwsze jest ona po to, by ukazać znaczenie Słowa w liturgii, czyli to, o czym Pani Redaktor mówi, a po drugie, by po raz kolejny zachęcić każdego do osobistego spotkania ze Słowem. Dziwię się, że są parafie w Polsce, gdzie nie ma jeszcze praktyki codziennego, choćby krótkiego głoszenia homilii, bo jest to nie do przecenienia i dla słuchaczy i dla głoszącego. Jeżeli ksiądz ma nawyk codziennego głoszenia, to prawdopodobnie ma także nawyk codziennej, choćby krótkiej medytacji, i nie spotyka się po raz pierwszy ze Słowem, dopiero wtedy, gdy w czasie liturgii słyszy je z ust lektorów, albo gdy sam podchodzi do ambony, by odczytać Ewangelię. Korzyści są więc wielorakie…
Szczególnie, że Słowo Boże w liturgii pozwala ustawić codzienne patrzenie na wiele spraw. Wielu świeckich potwierdza, że Słowo z dnia trafia w to, z czym się w danej chwili zmagają.
Dokładnie tak! Papież Franciszek w Liście ogłaszającym Niedzielę Słowa Bożego mówi, że między Pismem Świętym, a naszą wiarą zachodzi ekstremalna więź. To znaczy, że jeżeli nie mam nawyku codziennego spotkania ze Słowem Bożym, moja wiara szybko osłabnie, a nawet umrze, ale też jeżeli nie mam wiary, to będę czytał Pismo Święte jak zwykły tekst i nie zobaczę w nim Słowa Boga.
Ojcowie Pustyni praktykowali Lectio Divina czyli Boże czytanie, uważali, że to najlepsza forma pobożności człowieka.
Lectio Divina jest konkretnym sposobem łączenia Słowa Bożego z codziennym życiem. I bardzo dobrze, że ta praktyka przeżywa teraz swój renesans, zarówno za sprawą Verbum Domini papieża Benedykta XVI, jak i rozmaitych propozycji teologiczno-duszpasterskich, których mamy mnóstwo.
Lectio Divina uczy nas, że Słowo nie powinno być czymś dodanym do życia, tylko, jak mówi Psalm 119 – ma być pochodnią. Nie reflektorem, który mogę zapalić i oświetlić sobie nim drogę długo naprzód, ale właśnie pochodnią, która oświetli mi miejsce tylko na jeden kroczek. Nie na zapas. Raz przeczytam i z głowy na pół roku. Właśnie nie! Pochodnia! Jak jej nie ma, to jest ciemno! Życia też się nie przeżywa na zapas…Ja mam swoje osobiste Lectio Divina, które nazywam: cztery „P”. To znaczy: przeczytaj, przemyśl, podejmij i popatrz.
Przeczytaj – rozumiem. A kolejne „P”? Może Ksiądz Biskup rozwinąć, jak to wygląda w praktyce?
„Przeczytaj” staram się praktykować wieczorem, czytając to, co liturgia proponuje na następny dzień…
Przez cały rok w tym samym kluczu?
Tak. Zgodnie z tym, co Pan Jezus mówi – czy człowiek śpi, czy czuwa, ziarno w nim kiełkuje. Mam więc taką nadzieję, że to Słowo posiane wieczorem, pracuje także przez sen, zresztą często mi się śni… Ja w łóżku, a Słowo w robocie… Następnego dnia staram się przemyśleć to Słowo, czyli odprawić medytację z prostym pytaniem: co Słowo mówi mi dzisiaj, w tej konkretnej sytuacji, w której jestem?
Potem jest „podejmij” – czyli coś najważniejszego, ale i najtrudniejszego. Na to jest cały dzień. Chodzi o to, by życie dostosować do Słowa, a nie odwrotnie: by nie naginać Słowa do wymyślonego przez siebie życia. I Pan Bóg daje takie momenty, w których Słowo bardzo wyraźnie przypomina o sobie. Mówi: halo Adrian (bo jesteśmy ze Słowem po imieniu), oto teraz masz możliwość dokonania wyboru: albo zrobisz tak, że to będzie zgodne z tym, co usłyszałeś, albo…
I ostatnie „P”: popatrz, czyli próba oceny, jak to bycie ze Słowem dzisiaj się udało, albo jak się nie udało i dlaczego? Jak wyglądało moje całodniowe przebywanie ze Słowem. To jest ocena całego minionego dnia i siebie w tym dniu. Najczęściej łączę to z Kompletą. A po „popatrz”, jest już następne: „przeczytaj”…
***
***
To pomysł autorski czy zaczerpnięty z jakiegoś źródła?
Te „P” to chyba sam sobie tak nazwałem, ale dynamika jest stara jak chrześcijaństwo. W spotkaniu ze Słowem Bożym dobrze jest znaleźć swoją metodę. Cudze sposoby nie zawsze muszą być moimi… Ważna jest wierność i to, by się nie zniechęcać. Sposób zależy też od osobistej sytuacji każdego. Na co innego może sobie pozwolić mnich, a na co innego człowiek żyjący aktywnie w świecie: z rodziną, obowiązkami zawodowym i czym tylko jeszcze. Ale każdy coś jednak może. Jeśli chce! Wielu z nas często dziś używa tzw. krokomierzy, chce każdego dnia przejść określoną liczbę kroków, by utrzymać kondycję. W spotkaniu ze Słowem też o to chodzi: o zrobienie paru świadomych i przemyślanych kroków. To bardzo dobrze wpływa na kondycję duchową.
Ksiądz Biskup biega, więc to porównanie nie dziwi…
Trzeba uważać, by nie było tu nierównowagi. Można przesadzić w trosce o swą fizyczność i zapomnieć o duchowości. To oczywiście dotyczy nie tylko świeckich, ale też nas, duchownych. Nawet szczególnie duchownych. Musimy bardzo uważać na – podkreślane zresztą często – niebezpieczeństwo zakłócenia równowagi pomiędzy eksportem a importem Słowa Bożego.
Co to znaczy?
My, księża, czy biskupi, stale eksportujemy Słowo, głosząc je na ambonie i w różnych innych przestrzeniach, np. na katechezie. Ale jak nie ma stałego importu, czyli przyjęcia Słowa, to prędzej czy później skończy się to jakąś duchową anoreksją, a nawet duchową śmiercią, albo tym, o czym pisała Agnieszka Osiecka w piosence „Sztuczny miód”: że cały ten nasz „eksport” Słowa stanie się niewiarygodny. Jak sztuczny miód, który z daleka wygląda na miód, ale nie ma ani zapachu, ani smaku, ani działania miodu.
Jeżeli chodzi o techniki czytania Słowa, kiedyś popularyzowana była, szczególnie przez ruchy charyzmatyczne, taka praktyka: „Otwórz tam, gdzie Duch Święty ci podpowie”. Ojciec Badeni kiedyś w rozmowie zwrócił mi uwagę, że w tej metodzie jest też szansa, że zamiast Słowa i Pana Boga zacznę szukać siebie. Jak uniknąć złej interpretacji Słowa?
Nigdy nie praktykowałem tego sposobu modlenia się Pismem Świętym. Niektórzy przestrzegają, że można otworzyć na fragmencie o Judaszu, który się powiesił, albo na fragmencie Psalmu mówiącym, że Boga nie ma – bo przecież i takie słowa znajdziemy w Biblii, w wyrwanym z kontekstu półzdaniu. Ale z drugiej strony, jeżeli ktoś miałby się w ogóle nie spotykać ze Słowem, to niech czyta, choćby i tak… Dla mnie jednak dużo lepsza jest nieco bardziej uporządkowana lektura Słowa, a najlepiej taka, w której dajemy się prowadzić Kościołowi, czyli kiedy korzystamy z pomocy liturgii dnia. Bardzo też zachęcam tych, którzy tego jeszcze nie zrobili, by przeczytali całe Pismo Święte. Przynajmniej raz w życiu.
Od początku do końca?
Można od początku do końca, można od końca do początku, czyli zacząć od Nowego Testamentu i potem dopiero poznawać Stary. Są też różne ciekawe aplikacje, które w tym pomagają. Dobre dla tych, którym trochę trudniej się samemu mobilizować. Kiedy byłem jeszcze w Nowicjacie, otrzymałem radę, by w rok przeczytać Pismo Święte. I przeczytałem. To było coś bardzo cennego. Oczywiście ktoś może w dwa lata, ale warto. To jest takie doświadczenie, którego dobro odkrywa się stopniowo, pomału. To przeczytane Słowo w człowieku pozostaje…
W judaizmie Słowo Boże poznaje się od dziecka, więc może rodzina jest tym miejscem, gdzie powinniśmy zaczynać poznawać Słowo. Co poznajemy od dziecka, kiełkuje mocniej…
Kiedyś pewna kobieta w Izraelu, pobożna i praktykująca Żydówka powiedziała mi, że gdy jej małe dziecko płacze, ona bierze je na kolana i czyta mu psalmy. Piękny sposób przekazywania Słowa i uczenia Słowa. U nas być może często jest tak, że jak dziecko płacze, mama daje mu smartfon z jakimś filmem, albo grą. Od naszych Starszych Braci na pewno możemy się uczyć miłości do Słowa. Zresztą, nieprzypadkowo, Niedziela Słowa Bożego została zaplanowana właśnie na trzecią niedzielę w ciągu roku, gdy jesteśmy krótko po Dniu Judaizmu i w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan. Słowo nas łączy.
Ojcowie Pustyni mówili, że Słowo Boże zawiera w sobie obecność Boga. Odczucie obecności jest może dla bardziej zaawansowanych, bo to już mistyka. Ale może każdy ma szansę na poczucie obecności Boga w trakcie czytania Słowa. Jak się do tego przygotować?
Jak słyszymy “mistyka”, myślimy od razu…
…wyższa szkoła jazdy…
Św. Teresa z Ávila, Jan od Krzyża. Nie moja półka… Tymczasem mistyka dzieje się w codzienności, w której obecna jest Jego Obecność. Św. Hieronim mówi, że „kto nie zna Pisma Świętego, nie zna Chrystusa”. Nie, że nie ma wiedzy o Chrystusie, ale nie zna Chrystusa. Spotkanie ze Słowem, jeżeli tylko odbywa się w wierze, nie jest tylko spotkaniem z literką, z tekstem czy nawet z dźwiękiem, lecz z Osobą. Jak uczy Sobór Watykański II – kiedy odczytywane jest Pismo Święte, mówi sam Chrystus.
***
***
Mówi się, że chrześcijaństwo to religia Słowa i dlatego w swoim codziennym życiu powinniśmy być bardziej wrażliwi na to, co mówimy. Czy Ksiądz Biskup czuje, przez wiele lat praktykowania codziennej lektury Pisma, że jest bardziej wrażliwy w komunikacji ze światem?
To już muszą ocenić inni, ale na pewno Jego Słowo uczy, że i przez nasze słowo możemy się do kogoś zbliżyć, lub oddalić. Zbudować lub zniszczyć. I że nie ma słowa, które nie zostawia śladu. Zawsze coś robi w człowieku i między ludźmi. To kolejny pożytek ze stałego bycia ze Słowem Bożym. Bardziej doceniamy komunikację…
Na koniec, zapytam standardowo, jaki fragment Pisma lubi Ksiądz Biskup najbardziej? Jest taki jeden?
Nie mam ulubionego fragmentu. Bardzo lubię całe Słowo Boże. Były takie okresy w życiu, że z jakimś tekstem byłem bardziej związany, ale dzisiaj nie umiem takiego wskazać. Raczej wciąż się zaskakuję. Niby czytam ten sam tekst któryś już raz, a tu zdumienie…Coś takiego tam jest…Słowo zawsze trafia na konkretny moment w życiu. Nigdy jeszcze nie byłem w tym momencie życia, w którym jestem dzisiaj. I jeżeli to Słowo czytałem wczoraj, byłem człowiekiem z wczoraj. Nie miałem tego doświadczenia, tego przeżycia, tej emocji, tych rozterek, tych lęków, tych grzechów, tych słabości, tych szczęść i tych nieszczęść, które mam dzisiaj. To taki mój osobisty dowód na to, że Słowo Boże jest zawsze Słowem nowym i żywym.
A z jakich komentarzy najlepiej korzystać? Kto Księdzu Biskupowi pomaga lepiej zrozumieć Pismo Święte?
Jest ich mnóstwo. Lubię komentarze Ojców Pustyni. Nikt ich nie pobije w głębi interpretacji. Ze współczesnych, bardzo cenię nieżyjącego już kard. Martiniego. Korzystam też z komentarza Paulistów. Jest seria Lectio Divina wydawana przez siostry Loretanki, a ostatnio hitem są dla mnie komentarze do Ewangelii wydawnictwa “W drodze”. Ale nie każdy musi korzystać z komentarzy. Można sobie samemu zapisać i zaznaczyć pytania, które nas nurtują, których z lektury Pisma świętego nie rozumiemy, które są dziwne, czy nawet straszne, i poprosić duszpasterza o ich wyjaśnienie. Od tego w końcu duszpasterze są: by głosić i wyjaśniać Słowo. Bardzo wielką pomocą są także rozmaite grupy i duszpasterstwa biblijne. Jest ich coraz więcej i coraz różnych.
Nie powiedziałem jeszcze o jednym. Skoro to koniec naszej rozmowy, to koniecznie muszę to dodać. Chodzi o to, by mieć w swoim mieszkaniu Biblię w widocznym miejscu, gdzieś pod ręką: na biurku, przy łóżku. Nawet jeżeli zwykle korzystamy z elektronicznej wersji Pisma Świętego. Czasem taki widok Księgi będzie nas kłuł w oczy, czasem pocieszy, a czasem po prostu o sobie przypomni…
Pamiętam jak kiedyś, na początku kapłaństwa, byłem na jednym z kursów ewangelizacyjnych i tam zadano uczestnikom pytanie: co by powiedziała twoja Biblia, gdyby dzisiaj umiała mówić? Chodzi nie o Słowo w niej zawarte, bo Ono przecież ciągle mówi, tylko o Księgę. To pytanie mocno we mnie zapadło i często stawiam je sobie przy rachunku sumienia…
Czyli Biblia trochę tak, jak zdjęcie ukochanej osoby na biurku?
Tak. Od Nowicjatu mam swoją osobistą, ulubioną Biblię. Są w niej zapisane różne modlitwy, podkreślone teksty. Jest nieźle zniszczona. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby dzisiaj umiała mówić? Jakoś ze mną idzie… W testamencie więc poprosiłem, żeby włożyli mi ją do trumny. Niech też idzie ze mną na to ostateczne spotkanie ze Słowem. Face to face.
Judyta Syrek/BIBLIA/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________
Wybierz najlepszy sposób na modlitwę
Słowem Bożym! 7 metod
Czytanie Pisma Świętego jest jak zaspokajanie głodu – nie wystarczy raz porządnie się najeść, by już go nie odczuwać. W codziennym karmieniu się Bożym Słowem warto wybrać sobie jedną metodę rozważania, aby z czasem lektura i medytacja stawały się naturalnym czasem modlitwy.
Jak modlić się Słowem Bożym? Okazuje się, że odpowiednie przygotowanie w znaczący sposób wpływa na lepsze rozumienie Słowa.
Metoda ignacjańska
Ignacy w medytacji dzieli modlitwę na 4 etapy. To, co cechuje tą metodę to porządek. Ignacy bardzo duży nacisk kładzie na Ewangelię i mówi, że to jest centrum. Kierujemy się też zasadą lectio continua (kolejnego dnia czytamy od miejsca, w którym skończyliśmy poprzedniego).
Lectio divina
To jedna z najstarszych praktyk, pochodząca jeszcze z czasów Ojców Pustyni i baza wszystkich duchowości, które istnieją w Kościele. Jej podstawą jest najbardziej fundamentalna rzecz w naszej wierze: Pismo Święte. W zasadzie większość metod modlitewnych można do niej sprowadzić i w większości ruchów formacyjnych taki model się pojawia. To klasyczny, najbardziej oryginalny i pierwotny model lectio divina, niezmodyfikowany przez żadną duchowość, zakon czy szkołę formacyjną, przez takiego czy innego świętego. To dotykanie Słowa wargami. Intymna rozmowa z Tajemnicą. Szkoła mistycznego zjednoczenia z Panem Bogiem.
Metoda bł. Karola de Foucauld
Metoda bibiljnej medytacji, którą praktykował Karol de Foucald, polega na uświadomieniu sobie w akcie wiary, co się zamierza czynić, a następnie – na przykład po lekturze fragmentu Nowego Testamentu – zapytaniu Boga, co ma nam do powiedzenia.
Modlitwa karmelitańska
Zmysłowa i banalna, ale jednocześnie – najbardziej ekstremalna „szkoła jazdy”. Ustępujesz w niej miejsca Bogu, oddajesz Mu wszystko i negujesz swoje pomysły. Masz się uczepić tylko jednego – wezwania „Pragnę Cię”. A właściwie… i tego Ci nie wolno.
Metoda franciszkańska
Medytacja franciszkańska jest kilkuwiekową metodą pracy duchowej. Powstała w oparciu o praktykę życia świętych franciszkanów – Bonawentury i Piotra z Alkantary. Jest prosta, opiera się na kilku punktach, których pierwsze litery układają się w słowo „amor” czyli „miłość”.
Namiot Spotkania
Za każdym razem, kiedy Mojżesz chciał się modlić – wchodził do Namiotu i rozmawiał z Bogiem „twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33, 11). Podobnie czynili inni, którzy chcieli rozmawiać z Bogiem. Ta metoda rozważania Biblii jest bardzo popularna w Ruchu Światło-Życie, a zaproponował ją założyciel Oazy, ks. Franciszek Blachnicki.
Metoda św. Teresy Wielkiej
Człowiek modlący się metodą terezjańską nie sam pochyla się nad rozważaniem danej prawdy, ale wspólnie z samym Bogiem. Nie jest stworzona po to, by czynić z nas filozofów czy teologów: została stworzona po to, aby rozpalić się Panem. Bóg pragnie nieustannie nawiązać z nami kontakt. Chce mieć udział w naszym życiu.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jak czytać Biblię i nie zniechęcić się?
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
O lekturze trudnych fragmentów Pisma Świętego oraz początkach i owocach Dzieła Biblijnego w Polsce mówi ks. prof. Sławomir Stasiak, rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.
ks. Rafał Bogacki: Czy Pismo Święte mogą czytać wszyscy, czy jest to lektura zarezerwowana dla wtajemniczonych?
ks. prof. Sławomir Stasiak: Może je czytać każdy wierzący człowiek. Nie zawiera ono w sobie żadnych informacji tajemnych czy niedostępnych dla czytelnika. Oczywiście lektura nie zawsze jest łatwa i często wymaga przygotowania. W odróżnieniu od literatury pozabiblijnej, zwłaszcza gnostyckiej, która mocno wchodziła w przestrzeń tajemnego znaczenia nawet poszczególnych słów, Pismo Święte jest słowem Boga skierowanym do człowieka. Wierzymy, że jest ono fundamentem teologii, jak również życia chrześcijańskiego, o czym przypomniał papież Benedykt XVI w adhortacji Verbum Domini.
Od czego przeciętny katolik może rozpocząć lekturę Pisma Świętego?
Warto rozpocząć od niedzielnych czytań mszalnych. Dzięki temu możemy osiągnąć podwójną korzyść. Po pierwsze, uczestnicząc w Eucharystii, jesteśmy przygotowani. Po drugie, mamy możliwość kontaktu z duszpasterzem. Najczęściej jest to kontakt w formie homilii, ale też w innych okolicznościach możemy zapytać o problemowe kwestie napotkane podczas lektury. Innym sposobem czytania Pisma Świętego jest rozpoczęcie od Nowego Testamentu. Wcześniejsze księgi są trudniejsze. Zdecydowana większość tekstów starotestamentalnych została zredagowana w języku hebrajskim. Podstawową trudnością jest to, że mamy do czynienia nie tylko ze zmianą języka, ale także zmianą mentalności. Semicki sposób myślenia zastąpiła mentalność europejska. Lepiej zatem zacząć od tych tekstów, które znajdują się u fundamentów naszej kultury.
Czyli lektura „od deski do deski” nie jest najlepszym pomysłem…
Taka lektura jest możliwa, ale wówczas trzeba mieć lepsze przygotowanie. Przyznam szczerze, że jeszcze będąc w szkole średniej, rozpocząłem lekturę od Księgi Rodzaju. Czytałem po jednym rozdziale dziennie. Lektura całej Biblii zajęła mi około trzech lat.
Nie rozbił się Ksiądz Profesor o Księgę Kapłańską i zawarte w niej przepisy?
Na szczęście formowałem się w Ruchu Światło–Życie. Bardzo mi to pomogło. Mogłem zadawać trudne pytania mojemu moderatorowi, a on potrafił szukać odpowiedzi. Był też cierpliwy w wysłuchiwaniu moich pytań. Dzięki temu przebrnąłem przez Księgę Kapłańską.
Co jest największą trudnością w lekturze Pisma Świętego?
Odległość czasowa i związana z tym mentalność autorów tekstów biblijnych. Trzeba zawsze pamiętać, że Pismo Święte to nie jest księga, która spadła z nieba. To tekst objawiony, który ma Boga za autora. Jednocześnie jest to tekst spisany przez ludzi, którzy żyli w konkretnej kulturze. Wejście w sposób myślenia ludzi tamtej epoki to duże wyzwanie.
„Stary Testament ocieka krwią” – myślimy, wspominając kult w jerozolimskiej świątyni. Czy podobne teksty wciąż mogą karmić naszą wiarę?
Rzeczywiście pytamy dziś: co te potoki krwi przelanej w świątyni jerozolimskiej mówią nam o Bogu, gdzie tutaj humanitaryzm? A on polega na tym, że nie zabijano wówczas ludzi. Miejsce człowieka zajęło zwierzę. W Starym Testamencie znajdujemy zakaz składania ludzi w ofierze. Dla nas to oczywiste, ale w kulturach starożytnych to była powszechna praktyka. Ludzie współcześni Abrahamowi nie mieli wątpliwości związanych z zabijaniem dzieci w ofierze dla bóstw.
Wielu ludzi traktuje opowieści zawarte w Biblii jako legendy. Nie znajdujemy pozabiblijnych danych o historii Abrahama. Jak wierzący mają się odnieść do podobnych zarzutów?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że ludzie spisywali te historie z perspektywy swojej wiedzy. Można powiedzieć, że Pismo Święte nie jest biografią Abrahama, Izaaka czy Jakuba ani stenogramem z wyjścia Izraelitów z Egiptu. Biblia zawiera opis historii zbawienia. Każdy z autorów miał określoną wizję wydarzeń, swój sposób rozumienia świata. Często stosował sposoby znane z historii literatury, by coś mocniej zaakcentować. Zarzuty dotyczące Biblii jako legendy czy fikcji literackiej pojawiały się w Polsce już w połowie XX wieku. Zenon Kosidowski opublikował wówczas „Opowieści biblijne”, a reakcją była odpowiedź ks. prof. Józefa Kudasiewicza zawarta w książce „Biblia, historia, nauka”. Znajdujemy w niej szereg rzeczowych argumentów. Ta publikacja nie straciła na aktualności. Wszystkim, którzy mierzą się z podobnymi pytaniami, polecam tę lekturę.
W Starym Testamencie Bóg zachęca do prowadzenia wojen. Czy jako chrześcijanie powinniśmy odrzucić taki obraz Boga?
Znowu powinniśmy pamiętać o mentalności ludzi tamtej epoki. Zadajmy proste pytanie: czy Izrael ma swojego Boga, który kształtuje jego historię? Odpowiedź jest oczywista. A skoro ten naród musi bronić swojej przestrzeni życia, prowadzi wojny z narodami, które mu zagrażają. Izraelici byli przekonani, że historia jest naznaczona obecnością Boga. Jeżeli dochodzi do wojny pomiędzy narodem, który wyznaje jedynego Boga, a narodem wyznającym inne bóstwo, to wniosek nasuwa się sam: Bóg zwycięskiego narodu jest potężniejszy. Mentalność ludzi, którzy spisywali te teksty, jest tutaj kluczowa.
W Starym Testamencie znajdujemy także nakaz kamienowania – na przykład tych, których przyłapano na cudzołóstwie. Również za inne praktyki w Izraelu groziła śmierć…
To były zwyczajowe kary obecne w ówczesnych kodeksach, na przykład w Kodeksie Hammurabiego. Podobnie było w średniowieczu, w europejskiej kulturze. Nikogo nie dziwiły obecne przy ratuszach pręgierze. Znajdowały się niemal we wszystkich miastach. Także popularna wówczas kara chłosty jest dzisiaj czymś nie do pomyślenia.
Trudności mogą zrodzić się także przy lekturze tekstów Nowego Testamentu. Pracując we Francji, bardzo często słyszałem, że w listach Pawła znajdujemy fragmenty mówiące o dyskryminacji kobiet…
Ja również spotykam się z podobnymi zarzutami. Czytając tekst, dosłownie moglibyśmy przyjąć, że Paweł zgadza się na dyskryminację kobiet. Ale pamiętajmy, że pisze on z perspektywy nauczyciela, który chwilę wcześniej był uczniem. Jezus instruował go, w jaki sposób ma żyć i głosić Ewangelię. Wspomina o tym we wszystkich swoich pismach. Paweł wypracował pewien model „nauczyciel–uczeń”, w którym jeden mówi, a drugi słucha. Z tej perspektywy mężczyzna to nauczyciel, a kobieta – uczeń. Gdy czytamy, że ma ona milczeć na zgromadzeniu, to jest tak nie dlatego, że nie ma nic do powiedzenia, ale że jest przykładem ucznia, który słucha, a następnie staje się mistrzem i przekazuje przyswojone treści. Bliska mi jest taka perspektywa – znacznie bardziej duchowa, otwarta, mniej literalna. Osobiście sam wiele zawdzięczam kobietom, które były moimi nauczycielami. Do dziś wspominam je z głębokim szacunkiem, one były dla mnie „mistrzyniami słowa”.
Opublikował Ksiądz Profesor monografię „Biblia po obu stronach żelaznej kurtyny”, w której znajdujemy porównanie studiów biblijnych na wydziałach teologicznych we Florencji i we Wrocławiu w czasach komunistycznych. Czy współcześnie można porównać znajomość Pisma Świętego u katolików w Polsce i we Włoszech?
Sądzę, że nasza znajomość Pisma Świętego jest na podobnym poziomie co katolików we Włoszech. Od czasów studiów biblijnych, czyli od 1994 roku, regularnie odwiedzam ten kraj. Badając nauki biblijne na obu uczelniach, zauważyłem wiele podobieństw. Podobnie jest w codziennym życiu chrześcijan. Ciekawe byłoby przeprowadzenie badań dotyczących funkcjonowania grup i kręgów biblijnych, celebrowania lectio divina i innych nabożeństw biblijnych w Polsce i w Italii. Myślę, że tutaj moglibyśmy wypaść nawet lepiej niż Kościół we Włoszech.
W styczniu 2020 roku po raz pierwszy obchodziliśmy w Kościele powszechnym Niedzielę Słowa Bożego. Może należałoby połączyć ją z Niedzielą Biblijną?
Gdy papież Franciszek ogłosił Niedzielę Słowa Bożego, pojawiły się głosy, by zainicjować dialog ze Stolicą Apostolską i wyjątkowo, dla Kościoła w Polsce, obchodzić to święto w III niedzielę wielkanocną. W styczniu, ze względu na odbywające się w Polsce wizyty duszpasterskie, trudno jednak dobrze przygotować Niedzielę Słowa Bożego. Ostatecznie pozostawiono dwie niedziele w myśl zasady: o słowie Bożym nigdy nie za dużo.
rozmawiał ks. Rafał Bogacki/Gość Niedzielny
____________________________________________________________________________
Jak spotykać się z Bogiem osobiście w czytaniu Słowa Bożego, w Lectio divina?
TomFooleryLifePhotography | Shutterstock
***
Św. Jan Paweł II powiedział, że jeżeli Lectio divina będzie wiernie praktykowane, to stanie się zaczątkiem nowej wiosny w Kościele. Ono opowiada nasze sprawy, towarzyszy nam w zwykłych wydarzeniach dnia, mieszka z nami tam, gdzie jest nasz dom, w miejscu pracy itp.
Z o. Piotrem Stawarzem SDS, salwatorianinem z Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, kierownikiem duchowym i rekolekcjonistą, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Budujecie w Krakowie Dom Słowa. To piękna nazwa – Słowo ma dom. Dom karmi słowem. Czyja to inicjatywa?
O. Piotr Stawarz SDS: W ramach naszych prowincji funkcjonują różne dzieła apostolskie. Nazywamy je apostolatami. Jednym z nich jest krakowskie Centrum Formacji Duchowej (dyrektorem jest Krzysztof Wons SDS) i to właśnie tu narodziła się ta inicjatywa. Centrum prężnie się rozwija od blisko 25 lat, potrzebujemy więcej przestrzeni. Decyzja została podjęta, choć długo dojrzewała jej realizacja.
Organizujecie rekolekcje, szkoły biblijne, szkoły kierownictwa duchowego, ćwiczenia ignacjańskie itd. – na bardzo wysokim poziomie. Chętnych jest często więcej niż miejsc, ale wciąż są ludzie, którzy was nie znają. Co jest wyróżnikiem Centrum?
Doświadczenie spotkania z Bogiem. Oczywiście poza Centrum też można spotkać Pana Boga, ale ma ono cechy charakterystyczne. Spotkanie rodzi się tu w klimacie ciszy. Dziś jest to ogromne wyzwanie, czasem na początku trudne, bo na co dzień rzadko jej doświadczamy…
Poza tym słowo Boga jest odkrywane jako osobiste, jako słowo na dzisiaj. Pan Bóg kieruje je do mnie! Ono naprawdę dotyka mego serca. Porusza je, nawraca, uzdrawia. To charyzmat, który Pan Bóg dał salwatorianom przez bł. Franciszka Jordana. On kochał słowo. Staramy się to w Centrum pielęgnować.
Wśród prowadzących rekolekcje są goście z kraju i zagranicy a niektórzy przyciągają wręcz tłumy chętnych. Kto – przykładowo – u was był?
Te osoby tworzyły ten dom, dużo im zawdzięczamy. Uczyły nas słuchania słowa. Pierwsze nazwisko, jakie mi się nasuwa, to śp. ks. Alessandro Pronzato, wybitny autor ponad 100 książek napisanych na bazie Biblii. Byli: kard. Gianfranco Ravasi (biblista i specjalista od języka hebrajskiego), prof. Bruna Costacurta (wykładowczyni teologii i duchowości Starego Testamentu na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie), ojciec Amadeo Cencini (psychopedagog, formator), ojciec Innocenzo Gargano (patrolog, wielki propagator drogi Lectio divina), bracia kameduli ze wspólnoty Rocca di Gardia w północnych Włoszech.
Są to wyjątkowe postacie. Planowaliśmy rekolekcje z kard. Luisem Antonio Tagle z Filipin, ale właśnie w tym czasie otrzymał nominację na prefekta Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów w Watykanie. W ostatniej chwili odwołał wtedy wszystkie zaplanowane spotkania. Jeśli chodzi o Polaków, to stałym gościem jest abp Grzegorz Ryś, bywa ks. dr hab. Wojciech Węgrzyniak, ks. prof. Waldemar Chrostowski, biblistka s. dr Joanna Nowińska, s. dr Judyta Pudełko, pani dr Danuta Piekarz w roli wykładowcy i tłumacza z języka włoskiego i wiele innych cennych osób. Sesje biblijne regularnie prowadzi oczywiście ojciec Krzysztof Wons, dyrektor i rekolekcjonista, autor wielu książek.
W czasach odchodzenia od chrześcijaństwa (na różnych poziomach) wiele mądrych osób w Kościele stara się dotrzeć do ludzi nowymi metodami. Powstają wspólnoty, kwitnie ruch charyzmatyczny, są dzieła nowej ewangelizacji, a wy propagujecie pogłębianie czytania Biblii! Słowa, które jest pod ręką na półce niemal w każdym domu…
Bo w Słowie, w Osobie jest orędzie, jest niesamowicie żywy i uniwersalny przekaz! Jest Dobra Nowina. Od Słowa wszystko się zaczęło. Nowe formy przekazu są ważne, ale one też czerpią ze Słowa… Słowo i ścieżka Lectio divina, którą praktykujemy – i jej uczymy – okazuje się niesamowitym darem dla Kościoła.
Przed laty papież Jan Paweł II powiedział, że jeżeli Lectio divina będzie wiernie praktykowane, to stanie się zaczątkiem nowej wiosny w Kościele. I te słowa się spełniają. Całe środowiska, wspólnoty zakonne, przeżywają niezwykły renesans praktykując tę drogę.
Nie chodzi o to, że od razu mają o 200 procent powołań więcej. Po prostu życie tych wspólnot, osób je tworzących, jest niesamowicie przesiąknięte modlitwą, Panem Bogiem. Oni żyją wiarą. To jest piękny owoc powrotu do tej pięknej tradycji.
A czym jest Lectio divina? Ta praktyka czytania kiedyś była domeną mnichów. Dziś każdy chrześcijanin może w niej poznawać Boga. Z badań wynika jednak, że mało kto z młodych ludzi „modli się Biblią”. Bo Biblię się czyta jak literaturę…
Lectio divina oznacza w dosłownym tłumaczeniu „Boże czytanie” albo „Boża lektura”. Pierwsze rozumienie określenia jest szerokie. To każdy kontakt człowieka ze słowem Bożym. Czyli ktoś, kto bierze do ręki Biblię rano czy wieczorem, by przeczytać drobny fragment, praktykuje drogę Lectio divina. I pewnie to jest słuszne.
Jeśli te osoby otrzymają pomoc w spotkaniu ze słowem Bożym, ono staje się bardzo bliskie. Zostaje przetłumaczone na osobiste doświadczenie, na sytuację z życia. Potrzebne jest jednak wprowadzenie w to czytanie. Służą temu m. in. sesje weekendowe, które organizujemy.
Jak spotykać się z Bogiem osobiście w czytaniu Słowa, w Lectio divina? Ono opowiada nasze sprawy, towarzyszy nam w zwykłych wydarzeniach dnia, mieszka z nami tam, gdzie jest nasz dom, w miejscu pracy itp. Możemy sięgać po Biblię codziennie.
Boże czytanie w konsekwencji oznacza, że Bóg w spotkaniu ze mną czyta mnie, czyta moje życie. Znajduję w słowie Bożym komentarz, wskazówkę do zrozumienia głębi tego, co się w moim życiu wydarza.
Jest w tej drodze jeszcze druga płaszczyzna – to my poznajemy Boga. Bóg pozwala siebie czytać w Lectio divina. Mówi o sobie, że jest miłością. Mówi o zamiarach. Wzdryga się przed tym, żeby wyniszczyć swój naród. Odkrywa przed nami to, jaki jest. Mówiąc językiem antropomorficznym – jakie jest Jego serce, pragnienia, myśli. Inne niż sobie wyobrażamy. Boże czytanie działa w dwie strony.
A węższe znaczenie określenia? Lectio divina ma 4 etapy.
Tak. Są to: lectio (czytanie), meditatio (medytacja), oratio (modlitwa) i contemplatio (kontemplacja). Lectio divina nie była nigdy „przepisem” na modlitwę, raczej opisano w ten sposób doświadczenie mnichów. Ale rzeczywiście modlitwa słowem Bożym w ten sposób rośnie w człowieku. Tak się to dzieje.
Etapy nie zostały sztucznie wymyślone, biorą się z wielowiekowego doświadczenia. Najczęściej osobiste przeżycie rekolekcji czy sesji prowadzi do odkrycia, o jakim doświadczeniu tu mówimy.
Czemu ma służyć Dom Słowa, który budujecie obok obecnego Centrum?
Zaczęliśmy budowę rok temu, 16 października 2020 roku (nieprzypadkowo wybraliśmy tę datę!) – wtedy poświęcony był plac budowy. Do końca marca planujemy ją zakończyć. Mamy nadzieję, że uda się zebrać konieczne środki. Praca idzie bardzo sprawnie. Część pieniędzy mieliśmy uzbieranych, część pochodzi z dotacji (składamy wnioski tam, gdzie możemy).
Otrzymaliśmy pożyczkę od władz generalnych zgromadzenia, którą będziemy spłacać przez lata. Wciąż brakuje nam jednak pieniędzy, dlatego prosimy o pomoc ludzi dobrej woli, którzy chcą wesprzeć budowę Domu Słowa. Kiedy powstanie, będziemy mogli przyjmować dużo większą liczbę chętnych do uczestniczenia w warsztatach, szkołach, sesjach i rekolekcjach.
Niestety często musimy odmawiać osobom zgłaszającym się na spotkania. Po prostu brakuje nam miejsc, żeby przyjąć wszystkich, którzy przysyłają zgłoszenia.
Jeśli ktoś chce się włączyć w budowę Domu Słowa, informacje znajdzie pod tym linkiem. Można również wesprzeć rozbudowę wykupując cegiełki. Za wszelką pomoc z serca dziękujemy i wspieramy darczyńców modlitwą. Liczymy na opiekę św. Józefa, patrona naszego zgromadzenia i patrona Kościoła.
Małgorzata Bliska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„Jest taki moment”. Poszukując klucza do Biblii
ks. dr Rafał Bogacki – redaktor „Gościa”, rzecznik archidiecezji katowickiej, biblista.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
O tym, co znaczy tęsknić za Biblią, i o chodzeniu po piaskach pustyni wraz z Abrahamem mówi ks. Rafał Bogacki, biblista, redaktor “Gościa Katowickiego”.
Piotr Sacha: „Rafale, będziesz Biblię nieustannie czytał… Nigdy się z nią nie rozstaniesz”.
Ks. Rafał Bogacki: Zaczynamy od Brandstaettera?
W oryginalnym tekście „Kręgu Biblijnego” dziadek kieruje wspomniane słowa co prawda nie do Rafała, a do Romka, ale pomyślałem, że każdemu bibliście są one bliskie.
Oczywiście, odnajduję się w tym zaproszeniu, gdzie pobrzmiewają słowa usłyszane przez Augustyna: „Tolle lege”, czyli „bierz, czytaj”. W tle słyszę też słowa: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym” (Pwt 6,4). Jednak pierwsza myśl, jaka mi przyszła, to ta, że ktoś tego Romka Brandstaettera wprowadził w świat Biblii. Mieć mistrza, który cię za sobą pociągnie, wskaże kierunek, zainspiruje… To szalenie ważne.
Na kolejnej stronie Brandstaetter zostawił cenną wskazówkę: „Każdy musi samodzielnie wędrować po Biblii. Każdy musi sobie do niej drogę wymościć”. Pamiętasz, kiedy dorosłeś do samodzielnej wędrówki?
To dorastanie zaczęło się krótko przed wstąpieniem do seminarium duchownego. Oaza, namiot spotkania, wejście w modlitewną lekturę Pisma Świętego. Ale musiał pojawić się ktoś – ksiądz i animatorzy świeccy – kto pokazał mi, jak się do tego zabrać. Ktoś, kto dotarł w wędrówce już dalej. Zresztą w tej indywidualnej podróży po Biblii zawsze ważnym punktem odniesienia będzie wspólnota.
Dlaczego to jest takie ważne, żeby mieć jako przewodnika Kościół?
Bo gdy samemu, trochę po omacku, zapuszczasz się w obce krainy, to podejmujesz ryzyko, że coś ważnego cię ominie, a może nawet znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Historia Kościoła zna wiele przykładów dryfowania w stronę herezji. Ludzie oddalali się od wspólnoty, bezpośrednich świadków, od apostołów, ich następców, bo szli za swoimi prywatnymi intuicjami. Myślę, że we współczesnej kulturze, gdzie indywidualizm jest mocno podkreślany, istnieje podobne niebezpieczeństwo. Kościół natomiast oferuje bezpieczeństwo. Kto pozwala prowadzić się Duchowi Świętemu, ten zawsze znajdzie własną drogę w Kościele. Bo ten sam Duch, który natchnął autorów biblijnych, jest Duchem Kościoła. Jest Przewodnikiem.
Zdarza się, że tęsknisz za Pismem Świętym?
Zdarza się tak, mimo że zawsze mam je pod ręką – czy to w wersji papierowej, czy cyfrowej. Dochodzimy do ważnej kwestii: jaki użytek robię z Biblii. Czy jest ona obok, czy też – mówiąc słowami z Listu do Rzymian – „Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim” (Rz 10,8). Tęsknota za Słowem pobudza mnie do wertowania kolejnych ksiąg, do zanurzenia się w nich.
To ten rodzaj tęsknoty, jaki znamy, tęskniąc za osobą?
Ostatecznie tęsknota do Biblii to tęsknota za osobą. Bo Pismo Święte ma doprowadzić mnie do spotkania. Celem jest stanięcie w Bożej obecności. Kiedy pytasz o tęsknotę, przypominam sobie inne słowa św. Augustyna: „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”.
„Jeśli nie chcesz przestać się modlić, nie przestawaj tęsknić”. To też Augustyn.
To jeszcze jedna myśl od tego samego autora: „Nasze pragnienia zawsze się modlą, choćby wargi milczały”. Myśl bardzo mi bliska.
Sięgnijmy więc po Biblię. Mam przed sobą egzemplarz „Tysiąclatki”. Jak to się dzieje, że wydrukowana księga z mnóstwem opowieści zapisanych w określonym czasie zamienia się w słowo Boże, czyli staje się opowieścią o mnie?
Pomocne będzie zdanie z ostatniego soboru: „Pismo Święte powinno być czytane i interpretowane w tym samych Duchu, w jakim zostało napisane” (KO 12). Jest taki moment, który pozwala przejść od historii literackich do mojej opowieści. To moment łaski, w którym Duch Święty daje ci wejść w wydarzenie. On staje się Przewodnikiem – co już powiedzieliśmy – i pozwala zrobić krok dalej. Czytam już nie tylko o ludziach i wydarzeniach z przeszłości, ale o sobie dziś.
Brzmi prosto.
Trzeba tylko stworzyć odpowiednie warunki. Bo jeśli Biblia będzie zakurzoną książeczką na półce, to raczej ten moment łaski nie nadejdzie. Trzeba ją wziąć i czytać. Po prostu. Czasem się zmagać, stawiać pytania, szukając swojego sposobu lektury.
Zdarza ci się zatrzymać na dłużej nad jednym, dwoma słowami?
Bywa, że jedno słowo wprowadza mnie na spotkanie z Bogiem. Wtedy trwam przy tym jednym słowie.
A później na temat tego jednego słowa głosisz rekolekcje?
Niedawno prowadziłem rekolekcje na temat jednego zdania. (śmiech). A właściwie dwóch słów: „Chodźcie, a zobaczycie” (J 1,39). Z kolei jednemu słowu z Pierwszego Listu Świętego Jana poświęciłem pracę magisterską. To greckie słowo „parakletos”, które występuje w Biblii pięć razy. Sporo było przy tym intelektualnej dłubaniny, wędrowania różnymi zakamarkami Pisma Świętego.
Biblia jak wielki labirynt? Czy wszędzie już byłeś?
Jeszcze nie wszędzie (śmiech). Z kolei mi do głowy przyszedł inny obraz – Biblii jako kopalni. W miarę jej penetrowania docieramy do kolejnych warstw, kolejnych pokładów. I pewnie życia nam nie starczy, żeby być wszędzie. Kto był w kopalni, a ja miałem raz taką możliwość, ten wie, jaka to wymagająca i złożona rzeczywistość. Ale prawdą jest, że większość ludzi nie zjeżdża pod ziemię, a korzysta z wydobytego przez górników węgla.
Czujesz się biblistą przodowym?
Nie, na przodku są inni. (śmiech) Mam na myśli egzegetów i teologów, którzy zajmują się Biblią stricte naukowo. Jestem raczej tym zwykłym górnikiem, który każdego dnia stara się docierać w głąb i spotyka tam Kogoś.
„Czytanie Biblii jest rzeczą bardzo łatwą. Trzeba ją tylko sobą wypełnić” – pisze Brandstaetter. Jak to jest, to Biblia nas wypełnia, czy my ją?
Myślę, że najpierw to jednak ona nas wypełnia. Św. Paweł pisze do Tymoteusza: „Wszelkie Pismo od Boga natchnione…” (2 Tm 3,16). Ono tchnie Bogiem. A więc czytane z wiarą wypełnia mnie. Na rekolekcjach ignacjańskich dowiedziałem się, jak wejść na kontemplacyjną ścieżkę spotkania ze słowem Bożym, jak wypełnić sobą tekst, jak tam się znaleźć – na przykład przy stole wraz z Jezusem i uczniami, albo pod krzyżem.
W jakim stopniu Biblia jest wypełniona księdzem Rafałem Bogackim?
To ciekawe pytanie. Dotąd zastanawiałem się zwykle nad tym, ile Biblii jest we mnie. Bardzo chciałbym dotrzeć do wielu miejsc, w których jeszcze nie byłem. Przeczytałem cały tekst Biblii. Ale czym innym jest ją poznać, a czym innym wypełnić. Myślę, że to wypełnienie to zadanie na całe moje życie. „Żywe jest słowo Boże i skuteczne…” – mówi autor Listu do Hebrajczyków. A zaraz potem dopowiada:
„Wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek” (Hbr 4,13). Cel to odkryć takiego Boga, przed którym nie muszę niczego ukrywać. Mogę stanąć nagi, z moim bólem, moim grzechem, ale i z bogactwem duchowym. Cały ja. Bez masek. Dać się Słowu przeczytać.
Na pewno nosisz w pamięci długą listę ulubionych, poruszających Cię wersetów. Możemy wejść do któregoś z nich?
Zapraszam. Ponieważ jesteśmy w okresie paschalnym, to proponuję spotkanie Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną przy grobie. Pytanie: „Kogo szukasz” (J 20,15) jest dla mnie kluczowe. Zatrzymajmy się przy nim. Ono mnie odsyła do początku Ewangelii. Pierwsze pytanie, które Jezus stawia uczniom Jana brzmi: „Czego szukacie?” (J 1,38). W scenie przy grobie wybrzmiewa już nie „czego”, a „kogo”. To pytanie, które sam sobie stawiam. Czy ja szukam ostatecznie Chrystusa. I co to właściwie dla mnie znaczy? Jezus mówi Marii Magdalenie: „Idź do moich braci”.
Gdzie Ciebie posyła dzisiaj?
Posyła mnie do redakcji „Gościa”, posyła mnie do ludzi, na Eucharystię do konfesjonału i ołtarza, do moich malutkich obowiązków, do codziennych zajęć. Mówi mi: „żyj, angażuj się”. Mamy poranek po Zmartwychwstaniu, widzę tamten ogród, zieleń liści, czuję powiew wiatru…
Często tak robisz? Uruchamiasz wyobraźnię, czytając Biblię?
Tak, tekst do mnie przemawia. Daję mu się zaskoczyć, poprowadzić. Jeśli jestem w psalmie, to zwykle przebywam w świątyni, a gdy otwieram Księgę Rodzaju, to chodzę po piaskach pustyni razem z Abrahamem. Jest tam jasno, jest światłość. Bo ostatecznie nasza lektura Pisma Świętego ma być chrystocentryczna, przeniknięta tajemnicą paschalną, zmartwychwstaniem, Chrystusem, który wszystko rozjaśnia.
I nie ma w nim żadnej ciemności.
Nie ma.
Wróćmy jeszcze do tamtego poranka, gdy Maria spotyka Jezusa. Dwukrotnie się odwraca w Jego stronę.
Widzę w tym zaproszenie, żebym się nieustannie odwracał do Niego. Ale widzę też odniesienie do innej księgi – Pieśni nad pieśniami. Chór zwraca się do oblubienicy: „Odwróć się, odwróć Szulamitko, obróć się, obróć się, nich się twym widokiem nacieszymy” (Pnp 7,1), a po tym wezwaniu oblubieniec zachwyca się pięknem swej umiłowanej. Jan, który zna świetnie Pisma wskazuje, że relacja – ja i Jezus – to relacja miłości. A odwracać się powinienem się od swojego egoizmu, od grzechu, słabości, od gór, które wyrastają przede mną, od trudności, które wydają się nie do pokonania, a ostatecznie od swojej niewiary – ku wierze, że z Nim wszystko jestem w stanie przejść.
Wygląda na to, że „słowo Boże jest żywe i skuteczne”.
Tak! Pozwala odwrócić wzrok od siebie, od własnego grobu. Usłyszeć to wezwanie: „Rafale!”. I odpowiedzieć: „Rabbuni”.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Skąd wzięły się rysy na obrazie jasnogórskim? Nieznane historie najbardziej znanego sanktuarium
Obrona Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Rysy na cudownym obrazie Maryi mówią o tym, że wszystko, co materialne, możemy stracić. Nawet taki skarb. Mało kto wie, jak często jasnogórskie sanktuarium, a z nim święta ikona, były zagrożone.
Była Wielkanoc 14 kwietnia 1430 roku. Do klasztoru jasnogórskiego, który był już znanym sanktuarium, wpadła znaczna grupa zbrojnych. Wokół obiektu nie było jeszcze obwarowań, dzięki czemu napastnicy z łatwością dostali się do wnętrza. Byli to „pewni szlachcice polscy, którzy zbyt rozrzutnie roztrwonili swoje majątki po ojcach i mieli długi” – zapisał Jan Długosz. Historyk twierdził, że napastnicy liczyli na zdobycie wielkich skarbów, więc dobrali sobie „rabusiów z Czech, Moraw i Śląska”. Kosztowności, na które liczyli, nie było wiele. Zawiedzeni, rzucili się na sprzęty liturgiczne. „Ograbiają nawet sam obraz Najjaśniejszej Naszej Pani, którą pobożni wierni przystroili złotem i perłami. I nie poprzestając na grabieży, przebijają w poprzek mieczem twarz obrazu i łamią ramy, w które był oprawiony obraz, żeby na podstawie tak okrutnych i niegodziwych czynów wzięto ich nie za Polaków, ale za Czechów [chodziło o zrzucenie winy na husytów – przyp. F.K.]. Po dokonaniu tak niegodziwego czynu wychodzą z klasztoru z niewielkim łupem, bardziej zniesławieni niż wzbogaceni” – zanotował dziejopis.
Święty wizerunek, pozbawiony wszelkich kosztowności, rabusie porzucili gdzieś poza klasztorem. Obraz został wielokrotnie cięty ostrym narzędziem, deska rozpadła się na trzy części, a oklejające ją płótno rozerwało się w kilku miejscach.
Wstrząśnięty król Władysław Jagiełło kazał sprowadzić ikonę do Krakowa i zlecił naprawę zespołowi malarzy. Ci przeprowadzili gruntowną renowację. Skleili rozbitą tablicę i uzupełnili ubytki, a ślady cięć na twarzy Maryi nie tylko zachowali, lecz dodatkowo podkreślili je rylcem. Naprawiony obraz oprawili w gotycką ramę, a król w hołdzie Maryi podarował grawerowane srebrne i złote blachy w charakterze tła i nimbów nad głową Maryi i Dzieciątka.
Obraz wywieziony
Jeszcze w tym samym roku, 1430, wizerunek został przeniesiony w uroczystej procesji z Krakowa do Częstochowy, co przyniosło wzrost jego czci i sławy sanktuarium. Odtąd paulini wzmogli czujność, troszcząc się o bezpieczeństwo powierzonego im skarbu. A historia miała jeszcze nieraz dawać po temu powody. Już w 1466 roku Częstochowę najechał czeski oddział Ścibora Towaczowskiego, wysłany przez husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Wojsko czeskie, plądrując Śląsk, zapędziło się aż pod Jasną Górę. Tym razem obraz nie ucierpiał, ale zniszczeń w klasztorze było wiele, zniszczona została także Częstochowa. Jasne się stało, że bez solidnych murów sanktuarium jest bezbronne. W związku z tym król Zygmunt III Waza nakazał zbudowanie wokół Jasnej Góry fortyfikacji. Ostatecznie budowę twierdzy ukończono dopiero w 1648 roku, za panowania Władysława IV. Nie była to wielka forteca, ale zbudowana według najnowszych wzorów sztuki fortyfikacyjnej.
Już za siedem lat okazało się, jak bardzo było to potrzebne. Gdy na Polskę zwalił się szwedzki potop, Jasna Góra była w stanie stawić czoła regularnym wojskom. Szwedzki generał Müller szybko oszacował jakość świeżo ukończonej twierdzy. Już po czterech dniach oblężenia pisał do króla Karola X Gustawa: „Przeto zwróciłem się do Pana Marszałka Polnego Wittenberga do Krakowa o dostarczenie mi paru ciężkich dział i jednego wielkiego moździerza, ponieważ klasztor, położony na dość wysokiej skale, otoczony jest bardzo głęboko wpuszczonym w ziemię i trudnym do zdobycia szturmem, wysokim i mocnym murem z wygodnymi flankami i dobrą artylerią, liczącą wiele małych, nawet 12-funtowych, a kto wie, czy nie większych dział”.
Jak wiemy, echo wystrzałów spod Jasnej Góry odbiło się w całym kraju, a heroiczna obrona twierdzy stała się punktem zwrotnym w wojnie ze Szwedami. Przezorny przeor Augustyn Kordecki liczył się jednak z najgorszymi scenariuszami, dlatego kazał wywieźć na Śląsk cudowny obraz Matki Bożej. Dzień przed nadejściem wroga, 17 listopada 1655 roku, prowincjał o. Teofil Bronowski zabrał bezcenny wizerunek i pod osłoną ciemności przewiózł go do granicy, a stamtąd do klasztoru paulinów w Mochowie koło Głogówka. W jego miejsce w kaplicy na Jasnej Górze zawisła kopia.
Znowu Szwedzi
Po powrocie ze Śląska obraz nigdy już nie opuścił Jasnej Góry. Nastały dni wielkiej chwały tego miejsca. Twierdza stała się dwukrotnie – w latach 1657 i 1661 – rezydencją dworu królewskiego i miejscem obrad Senatu Rzeczpospolitej.
W tym wspaniałym okresie dziejów Jasnej Góry nie obyło się bez fatalnego zgrzytu. Klasztor nie udzielił pomocy wojskom królewskim w czasie bitwy stoczonej 4 września 1665 roku z rokoszanami Jerzego Lubomirskiego pod murami twierdzy. Konsekwencją postawy neutralności, jaką przyjął pełniący ponownie funkcję przeora Augustyn Kordecki, była klęska żołnierzy królewskich, głównie pułków litewskich. Ponieważ nie otwarto im bram twierdzy ani nie użyto dział przeciw buntownikom, żołnierze królewscy zostali zepchnięci do rowu fortecznego i zmasakrowani. Straty szacowano na 1300 zabitych i 800 wziętych do niewoli. Rozgniewany król Jan Kazimierz zarządził wymianę garnizonu – żołnierze klasztorni zostali rozbrojeni i zwolnieni, a rotmistrz załogi klasztornej trafił na rok do więzienia. Twierdzę obsadziło wojsko królewskie.
Nie wpłynęło to na stosunek następców Jana Kazimierza do klasztoru. Kolejną rozbudowę fortyfikacji zainicjował Jan III Sobieski, a kontynuowali następcy. Polscy władcy byli świadomi, że po skarby tak znacznego sanktuarium mogą zechcieć wyciągnąć ręce liczni wrogowie. A wtedy zagrożony może być skarb największy – cudowny wizerunek Maryi z Dzieciątkiem.
Historia pokazała, że mieli rację. Pół wieku po potopie szwedzkim, podczas III wojny północnej, wojska szwedzkie znów stanęły pod klasztorem. W dniach 13–15 sierpnia 1702 roku Częstochowę zajął 9-tysięczny korpus gen. Nilsa C. Gylenstierna. Próby zdobycia twierdzy nie powiodły się i Szwedzi pomaszerowali na Kraków. W styczniu 1704 roku Szwedzi ponownie zaatakowali klasztor. 10 lutego doszło nawet do bezpośredniego szturmu (co w czasie potopu się nie zdarzyło), ale napastnicy nie zdołali wedrzeć się do wnętrza twierdzy. Kolejny atak, w dniach 1–14 kwietnia 1705 roku, przeprowadził szwedzki korpus generała Nilsa Stromberga – z podobnym skutkiem. Wreszcie w dniach 7–15 września 1709 roku Jasna Góra odparła atak szwedzkich oddziałów gen. Ernesta Detlor von Krassowa.
Wielkie zasługi dla obrony Jasnej Góry w tych latach położyli kolejni przeorowie, pełniący zarazem funkcję komendantów twierdzy – o. Euzebiusz Najman, o. Innocenty Pokorski i o. Dionizy Chełstowski. Podkreślić trzeba, że żaden z nich nie mógł liczyć na pomoc ze strony panującego wówczas w Polsce Augusta II Sasa ani jego rywala Stanisława Leszczyńskiego.
Okupanci w klasztorze
W latach 1770–1772 Jasną Górę, mimo protestów przeora, podstępem zajęli konfederaci barscy – związek zbrojny polskiej szlachty utworzony przeciw panoszącym się w kraju wojskom rosyjskim. Konfederaci uczynili z fortecy centrum obozu warownego, usypując szańce na jej przedpolach. 1 stycznia 1771 roku pod klasztor podeszły rosyjskie oddziały korpusu oblężniczego płk. Drewicza. Trwające wiele dni walki nie przyniosły Rosjanom sukcesu. Dopiero półtora roku później, 1 sierpnia 1772 roku, rosyjski korpus gen. Golicyna przystąpił do ścisłej blokady i oblężenia twierdzy. Rozpaczliwa obrona skończyła się zawarciem układu, na mocy którego konfederaci poddali twierdzę hetmanowi Branickiemu, a ten następnie przekazał ją Rosjanom. 18 sierpnia 1772 roku po raz pierwszy w dziejach Jasnej Góry do twierdzy wkroczyły obce wojska. Wieczorem tego dnia garnizon rosyjski objął tam służbę i zaciągnął warty.
Okupacja warownego sanktuarium trwała 6 miesięcy. Kosztowała paulinów 3 tysiące złotych dukatów. Rosjanie w tym czasie splądrowali bibliotekę i arsenał. Odchodząc, zabrali prawie całe uzbrojenie twierdzy.
W 1793 roku przed wojskami pruskimi bronił się w twierdzy jasnogórskiej ostatni polski garnizon I Rzeczpospolitej. Także podczas zaborów grzmiały tam działa i zmieniały się załogi, kolejno: Prusacy, Francuzi, wojska Księstwa Warszawskiego, Rosjanie i Austriacy. W 1918 roku powróciła Polska, a klasztor na dwie dekady zaznał spokoju.
3 września 1939 roku do Częstochowy wkroczyli Niemcy. Paulini obawiali się, że potraktują cudowny obraz jako łup wojenny i wywiozą do Rzeszy, dlatego zawczasu podmienili obraz Matki Bożej na jego wierną kopię. Oryginał zamurowali w jednej z cel klasztornych, a potem ukryli go w bibliotece, w specjalnie przygotowanym blacie stołu o podwójnej konstrukcji. Wiedziało o tym jedynie kilku zakonników. Niemcy nie byli świadomi, że w ołtarzu kaplicy została umieszczona jedynie kopia wizerunku Czarnej Madonny.
Tak obraz przetrwał wojnę. Po kolejnej renowacji znów trafił na swoje miejsce, podtrzymując Polaków w latach komunizmu i patronując w czasach wolności. Dzięki męstwu strażników częstochowskiego sanktuarium Maryja w cudownym wizerunku pozostała ostoją Polaków w ich trudnej historii. Za sprawą Bożej Opatrzności Jasna Góra wciąż jest miejscem, o którym Jan Paweł II powiedział: „Tu zawsze byliśmy wolni”.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Flickr
***
Dlaczego czcimy relikwie?
Czy obecność relikwii nie odwraca uwagi od kultu Pana Boga? Jaką rolę mają w Kościele?
W Polsce trwa peregrynacja relikwii Rodziny Ulmów. Warto zadać sobie pytanie: na czym polega fenomen relikwii?
Skąd się wziął kult relikwii w Kościele?
Nie minęło sto lat od Zmartwychwstania Pana Jezusa, kiedy ciało św. Ignacego Antiocheńskiego, męczennika, zostało w uroczystej procesji przeniesione na cmentarz w Antiochii. Był rok 107. Z czasem nad grobami zaczęto budować coraz bardziej okazałe pomniki, zwane nieraz konfesjami – najbardziej znane z późniejszych to watykańska konfesja św. Piotra czy gnieźnieńska konfesja św. Wojciecha.
Kolejnym krokiem było wprowadzenie zasady, że szczątki zmarłego po ogłoszeniu świętym powinny zostać umieszczone w godnym i łatwo dostępnym miejscu – to już czasy wczesnego średniowiecza. Coraz więcej osób pytało jednak: a nie można by tych świętych… zobaczyć? Od XIV wieku relikwiarze są coraz częściej przezroczyste, barok wprowadza przezroczyste trumny. Zobaczyć, dotknąć, doświadczyć – to zupełnie naturalna potrzeba, która przesądziła o rosnącej popularności relikwii.
Jednocześnie, subiektywizacja i koncentracja na własnych potrzebach groziła nadużyciami. I tych nie brakowało. Sobór Lyoński w XIII w. surowo potępił praktykę humiliacji. Polegała na tym, że jeśli modlitwa za wstawiennictwem danego świętego nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, za karę… poniżano jego relikwie lub obraz. „Odrażające nadużycie” – orzekł Sobór.
Chociaż czasem pasterze Kościoła musieli z bezradnością stwierdzić za św. Augustynem „jedno nauczamy, a co innego musimy tolerować”, podjęli wiele wysiłków, żeby kult relikwii prowadził do dobrych skutków. A tych jest wiele.
Zero magii, dużo łaski
Pierwszym jest nadzieja. Chrześcijanie nie obchodzili urodzin świętych, ale dzień ich narodzin dla nieba – czyli dzień śmierci. Odprawianie Mszy czy modlitwa przy ich szczątkach pozwalała pomyśleć: oni są już szczęśliwi! I ja nie muszę więc bać się śmierci, przywiązywać do tego, co doczesne, ale mogę z nadzieją czekać na dłuższą i piękniejszą część mojego życia.
Kolejnym owocem jest lepsze rozumienie życia wiecznego. „Wierzę w ciała zmartwychwstanie” – powtarzamy przecież. Szacunek dla ciała zmarłych, którzy byli zjednoczeni z Bogiem, wyrażano już w Starym Testamencie (zabrano z Egiptu szczątki Jakuba-Izraela i Józefa, żeby mogli spocząć w ojczystych stronach), ale Zmartwychwstanie Pana Jezusa postawiło kwestię życia po śmierci w zupełnie innym świetle – w wielkim blasku Bożej miłości. Oddajemy cześć relikwiom, chociaż wiemy, że w wieczności nie będziemy mieli takich samych ciał, ale przebóstwione. Ale będziemy żyli w ciele i duszy. Skoro więc oni, mimo że umarli, żyją, modlitwa przy relikwiach pozwala na zdrowe spojrzenie na ciało: jest czymś ważnym i godnym szacunku, ale jego wartość wynika z istnienia nieśmiertelnej duszy.
Trzeci z dobrych skutków, który zapewne jest najczęstszym bodźcem do oddawania czci relikwiom świętych, to ich pomoc. Pan Bóg nie potrzebuje pośredników, jedynym Pośrednikiem jest Chrystus Jezus (por. 1 Tm 2,5-6). Nie trzeba mieć znajomości ze świętymi, żeby pozwolili ominąć kolejkę. Ale Pan Bóg potrzebuje i oczekuje wiary od tego, kto prosi. A wiarę przeżywa się we wspólnocie, w Kościele, nie tylko w Kościele pielgrzymującym, czyli ziemskim – również razem z Kościołem chwalebnym.
Modlitwa przy relikwiach pozwala zrozumieć: nie modlę się sam. Jest ktoś, na kogo mogę liczyć! I nie jest to fikcyjna czy mityczna postać, ale prawdziwy człowiek, który kiedyś chodził po ziemi, a dziś jest zjednoczony z Bogiem i chce mnie wspierać swoją modlitwą i wstawiennictwem. Święci nigdy nie są egoistami – nie mogliby nimi być, skoro są zjednoczeni z Bogiem, który jest Miłością. Dlatego ważnym elementem w procesie beatyfikacyjnym lub kanonizacyjnym jest uznanie cudu za wstawiennictwem danej osoby – skoro jej wstawiennictwo przynosi dobre owoce, musi być już blisko Pana Boga. Konstytucja o Kościele „Lumen Gentium” mówi, że możemy traktować świętych „jako przyjaciół i współdziedziców Jezusa Chrystusa, a zarazem braci naszych i szczególnych dobroczyńców”.
Dobrze mieć przyjaciół
Przyjaciele i współdziedzice Jezusa: dlatego do Niego kierują. Relikwie nie mają żadnej mocy same w sobie, ich siła leży w kierowaniu w stronę Pana Boga. Kult świętych jest zdrowy, jeśli patrząc na ich życie chwalimy Tego, który obdarzył ich tak wieloma łaskami. Szacunek do relikwii wynika z szacunku do Dawcy życia. Pan Jezus odkupił również nasze ciała – dlatego możemy czcić to, co cielesne, materialne. Co więcej, to zupełnie normalne, że posługując się zmysłami szukamy pomocy w modlitwie w tym, co zmysłowe. Przyjmujemy sakramenty, które są widzialne, i pozwalają one doświadczyć niewidzialnej łaski.
Dobrze więc, że mamy relikwie: kierują one w stronę świętych, a ci pokazują zgodnie z jednym kierunku – na Pana Boga. Relikwie budzą nadzieję, pozwalają lepiej rozumieć obietnice życia wiecznego, pozwalają doświadczyć Bożych łask. Nie jesteśmy sami fizycznie ani duchowo: wokół jest tłum świętych i błogosławionych!
ks. Grzegorz Pakowski/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. wikimedia.org
***
Obrazki, rzeźby, medaliki. Dlaczego czcimy wizerunki Chrystusa, Maryi czy świętych?
Wizerunki Chrystusa Maryi czy świętych towarzyszą nam na każdym kroku. Dlaczego czcimy wizerunki umieszczone na obrazach, rzeźbach czy medalikach? Co na ten temat mówi Pismo Święte?
„Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu” (Wj 20, 4) — ilekroć ktoś cytuje te słowa, katolik może poczuć się nieswojo. Przecież w naszym życiu wiary obrazy, rzeźby i medaliki, przedstawiające Chrystusa, Maryję i świętych, towarzyszą nam na każdym kroku. Jest to zresztą powód, dla którego radykalne odłamy protestantyzmu oskarżają katolicyzm o idolatrię, niczym nie różniącą się od tej pogańskiej. Oskarżenie poważne, na które trzeba odpowiedzieć — także po to, żeby bardziej świadomie przeżywać to, co zwane jest w Kościele kultem obrazów.
Co Pismo Święte mówi o kulcie obrazów?
Oczywiście, dla zacytowanego powyżej ostrego zakazu można przytoczyć przynajmniej jeden wyjątek, mianowicie Boży nakaz wykonania posągów cherubów, które miały zostać umieszczone przez Mojżesza na obu krańcach Arki Przymierza (Wj 25, 18-20). Nie to jednak stanowi główny argument przemawiający za kultem obrazów. Kiedy w VIII wieku cesarz Leon III Izauryjczyk nakazał zniszczenie świętych wizerunków w całym Imperium, rozpoczynając w ten sposób okres ikonoklazmu.
Autorzy ortodoksyjni broniąc ikon, odwoływali się przede wszystkim do argumentu chrystologicznego. Podkreślali, że o ile w Starym Przymierzu Bóg zakazywał sporządzania wizerunków, o tyle w Nowym sam dał ludziom swój wizerunek — Jezusa Chrystusa, „Słowo, które stało się ciałem” (por. J 1, 14). On właśnie jest Słowem nie tylko usłyszanym, ale tym, które ujrzeliśmy własnymi oczami, na które patrzyliśmy i którego dotykały nasze ręce (por. 1 J 1, 1). Jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1, 15, por. 2 Kor 4, 4) i Bóstwo mieszka w Nim „na sposób ciała” (Kol 2, 9). Bóg już dłużej nie chce być jedynie Głosem, który powołuje i poucza, ale postanowił „olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa” (2 Kor 4, 6).
Materia czy Stwórca?
Jeden z pierwszych wielkich teologów ikony, św. Jan Damasceński (675-749), tak o tym pisał: „W dawnych czasach Boga, który nie ma ciała ani (widzialnej) postaci, nigdy nie przedstawiano w sposób obrazowy. Teraz natomiast, odkąd Bóg stał się widzialny w ciele i przebywał z ludźmi, mogę przedstawić to, co z Boga stało się widzialne. Nie wielbię materii, wielbię jej Stwórcę, który ze względu na mnie sam stał się materią, w niej żył i przez jej pośrednictwo dokonał dzieła zbawienia i zawsze będę okazywał szacunek materii, przez którą przyszło moje ocalenie”.
Nasza sytuacja nie jest więc już taka sama, jak Izraelitów, którym Bóg ukazywał się w ciemnym obłoku, czuwając, by nikt nie spojrzał na Jego oblicze („gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu”, Wj 33, 20). Nowy Testament nie jest bowiem dopisanym do Starego, dodatkowym rozdziałem, ale jest tym, na co cały Stary Testament wskazywał, jest jego przekształceniem i doprowadzeniem do pełni. Można powiedzieć, że starotestamentalny zakaz sporządzania obrazów miał ochronić Izraelitów przed tym, by przedwcześnie nie przyjęli jakiegoś fałszywego obrazu Bóstwa. Był gwarancją tego, że w ich sercach będzie coś jak puste miejsce, nieskażone czysto ludzkimi wyobrażeniami, czekające na jedyny autentyczny Obraz, jakim jest wcielony Syn Boży. Kiedy to oczekiwanie się spełniło, nakaz nabrał odmiennego sensu (choć nie stracił swojej ważności, bo pokusa idolatrii stale towarzyszy człowiekowi).
Czy można czcić ikony Maryi i świętych?
A co z Maryją i świętymi? O nich przecież nie możemy powiedzieć, że są obrazem Boga, a jednak przedstawiamy ich na obrazach… Jak to usprawiedliwić? Przede wszystkim warto pochylić się nad tym, co stanowi istotę ludzkiej świętości. Nie jest nią sama moralna doskonałość czy radykalizm w spełnianiu przykazań, ale wewnętrzne upodobnienie do Chrystusa. Nie ma lepszego wizerunku Chrystusa niż człowiek, który Go konsekwentnie naśladuje — nie tyle odgrywając Jego rolę, ale odtwarzając w sobie Jego dążenia i Jego wewnętrzną postawę. Jak pisał wielki angielski poeta Gerard Manley Hopkins SJ, dzięki świętym „w tysiącach miejsc Chrystus się jarzy / Blaskiem, co ciała cudze prześwietla i oczy / By Pan mógł dostrzec światłość w rysach ludzkich twarzy” (tłum. S. Barańczak)[1]. Najlepsze ikony świętych nie są przedstawieniem ich czysto ludzkiej doskonałości, ani też możliwie dokładnym odtworzeniem ich ziemskich rysów: są symbolicznym ukazaniem ich podobieństwa do Chrystusa, tej cząstki chwały Bożej, którą w sobie odbili.
Spór o kult obrazów
Ostatecznie spór o kult obrazów tylko pozornie jest sporem o wierność zakazowi z Księgi Wyjścia. Tak naprawdę jest sporem o to, czy stworzony, widzialny świat, materia i ludzkie ciało mogą nas prowadzić do Boga. Marcin Luter nie wierzył w to, dlatego stwierdzał dobitnie, że „tylko słuch jest zmysłem chrześcijanina” — poza nagim posłuszeństwem nie ma żadnej innej formy kontaktu człowieka z Bogiem. Nie wierzą w to również dzisiejsi poszukiwacze „czystej” duchowości, którzy symboli Boga upatrują jedynie w tym, co wzniosłe i pozbawione treści, jak bezkres morza czy pusta, jednorodna przestrzeń. Katolicyzm, przeciwnie, zawsze twierdził, że nasza swojska, widzialna rzeczywistość jest w stanie odsłonić nam coś z tajemnicy samego Boga — nie dlatego, że sama z siebie ma taką moc, ale dlatego, że Stwórca zechciał ją do tego uzdolnić.
To nie amulety
Nie znaczy to, że niebezpieczeństwo bałwochwalstwa jest raz na zawsze zażegnane. W wielu z nas odżywa czasami poganin, który chciałby mieć Boga na wyciągnięcie ręki, z ulubionego świętego czy świętej zrobić sobie jakieś mniejsze, bliższe bóstwo, a z różańca, medalika czy krzyża — magiczny amulet, który swoją własną mocą ochroniłby nas przed złem. Obrazy, rzeźby i wszelkie materialne wizerunki spełniają swoją rolę, jeśli są dla nas oknem, a nie zasłoną. Zaufanie do pośrednictwa materii nie zmienia przecież tej podstawowej prawdy, o której Słowo Boże przypomina nam nieustannie: do Boga zdążamy drogą wiary, nie widzenia (por. 2 Kor 5, 7). Póki jesteśmy Kościołem pielgrzymującym, widzenie twarzą w twarz pozostaje dla nas przedmiotem nadziei i tęsknoty.
[1] Wiersz bez tytułu („I ważek wartkie wrzenia…”), w: G. M. Hopkins, Wybór poezji, Kraków: Znak 1981, s. 79.
ks. Andrzej Persidok /Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Grant Whitty/unsplash.com
***
Warunki dobrej spowiedzi. Q&A
Kiedy przychodzimy do spowiedzi, nie siadamy ani na ławie oskarżonych, ani na krześle w gabinecie terapeuty. Kiedy przychodzimy do spowiedzi, pozwalamy, żeby to Jezus usiadł przy nas i przez swoją łaskę przywrócił nam życie, które sami sobie odebraliśmy przez grzech.
Ława oskarżonych czy krzesło w gabinecie terapeuty? Czasem przyjście do spowiedzi może nam się kojarzyć z usadowieniem się w którymś z tych miejsc.
Co więcej, jak w przypadku każdego skojarzenia, również i te związane ze spowiedzią mają w sobie coś z prawdy, ale też element zakłamania rzeczywistości. Bo w istocie konfesjonał ma w sobie coś z ławy oskarżonych. Jak w sądzie tak i tu mówienie nieprawdy wiąże się z sankcją, pożądane jest przyznanie się do winy, a na końcu zapada wyrok. Jednak z drugiej strony spowiednik nie jest i nie powinien stawiać siebie w roli prokurator śledczego, zaś tym, co można dostać w spowiedzi, jest miłość i miłosierdzie – i to nie w zawiasach.
Z kolei siedząc w gabinecie terapeuty, podobnie jak wtedy, gdy klęczmy przy kratkach konfesjonału, mówimy obcej osobie, którą obowiązuje tajemnica, o naszych przeżyciach, mrocznych sprawach i życiowych przejściach, bo mamy nadzieję, że uzyskamy pomoc w powrocie do zdrowia. Ale z drugiej strony w przeciwieństwie do terapeuty spowiednikowi nie płaci się za rozmowę, celem spowiedzi nie jest rozwiązanie problemów psychiczno-emocjonalnych, a zdrowie, które można w jej trakcie uzyskać, dotyka najgłębszych warstw człowieczeństwa. Krótko mówiąc, niestety łatwo stracić orientację w tym, co wiąże się z sakramentem pokuty i pojednania. Na szczęście mamy drogowskazy.
Pięć warunków dobrej spowiedzi pomaga odnaleźć się w tym spowiedziowym galimatiasie. Bo choć one same wiążą się raczej z prawniczym sposobem myślenia o spowiedzi, to jednak nie ignorują całego naszego bogactwa życia wewnętrznego i koniec końców prowadzą nas pewnie do tego, co w spowiedzi najistotniejsze – spotkania z łaską, która oczyszcza nas z grzechów.
Trzy spośród pięciu warunków, czyli żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy i szczera spowiedź, mówią nam o tym, co jest niezbędne, żeby w ogóle spotkać się z łaską, a więc między innymi uzyskać ważne rozgrzeszenie. Pozostałe dwa warunki – mimo tego, że bez ich wypełnienia, w tym bez odprawienia pokuty, można zaraz po odejściu od konfesjonału przyjąć Najświętszy Sakrament – są również ważne dla rozwoju naszej relacji z Chrystusem przez spowiedź.
Przyjrzyjmy się nieco poszczególnym warunkom dobrej spowiedzi z perspektywy pytań, które spłynęły do redakcji.
RACHUNEK SUMIENIA
Czy istnieje jakiś uniwersalny rachunek sumienia dla każdego?
Cienka książeczka z pożółkłymi stronami zapisanymi dziesiątkami pytań. Myślę, że nie tylko mnie wyobraźnia podsuwa ten obraz, gdy myślę o rachunku sumienia. I żeby było jasne, nie ma w tym nic złego. Wyglądające w podobny sposób publikacje, które mają nam pomagać w przygotowaniu do spowiedzi za pomocą katalogów pytań o różne aspekty życia, bywają pomocne. Jednak katalog pytań dotyczący grzechów to nie jest rachunek sumienia. Rachunek sumienia to przede wszystkim forma modlitwy, w której prosimy w imię naszego Pana, Jezusa, by Duch Święty pomógł nam zobaczyć nasze życie w swoim świetle i by wskazał nam drogę powrotu do jedności z Ojcem.
Oczywiście możemy o rachunku sumienia myśleć jako o schemacie dochodzenia, w którego toku uzyskujemy listę przewinień do wyznania na spowiedzi. Jednak osobiście wolę myśleć o rachunku sumienia jako o czasie spędzonym z Bogiem, który owocuje tym, że jestem w stanie zidentyfikować w sobie rany zadane przez grzech. A dzięki temu, że znam moje rany, mogę powierzyć je pieczy Miłosiernego Lekarza.
W związku z tym odpowiedź na pytanie o to, czy istnieje uniwersalny rachunek sumienia dla każdego, jest prosta. Tak, uniwersalnym rachunkiem sumienia dla każdego jest taki rachunek sumienia, w którym każdy z nas spotyka się z Bogiem. Natomiast to, czy ktoś w czasie rachunku sumienia używa książeczki z pożółkłymi stronami, czy rozważa Kazanie na Górze, czy korzysta z jakiegoś tekstu znalezionego w internecie, jest drugorzędne. Pierwszorzędne jest spotkanie z Bożym Miłosierdziem.
Jak często powinno się go robić?
Przede wszystkim rachunek sumienia warto robić przed każdą spowiedzią. Co więcej osoby odmawiające całość Liturgii Godzin powinny przeprowadzać rachunek sumienia codziennie przy okazji komplety. Natomiast niewątpliwie czymś dobrym jest to, żeby od czasu do czasu pomiędzy spowiedziami każdy z nas poświęcił parę chwil na to, żeby poprosić Boga o to, by rzucił światło na nasze życie. Światło od Boga jest nam potrzebna, bo pozwala nam zobaczyć to, co w nas samych wymaga naszej szczególnej troski i działania Bożej Miłości.
ŻAL ZA GRZECHY
Czy można się spowiadać, nie żałując?
Nie można się spowiadać, nie mając żalu za grzechy, ale można się spowiadać, kiedy nie rozpacza się z powodu grzechów. Jest przecież wiele grzechów, po których popełnieniu nie rodzi się w nas rozpacz lub choćby smutek, ale raczej poczucie satysfakcji lub zadowolenia. Do tego, by uzyskać rozgrzeszenie, nie jest potrzebne użalanie się nad własnym grzechem, a jedynie wzbudzenie żalu za grzechy.
Czym jest żal za grzechy?
Uczucie pomiędzy smutkiem a wstydem, które przeżywamy, gdy zrobimy coś, co kłóci się z naszym kodeksem moralnym. To doświadczenie nazywamy poczuciem winy. Nie jest ono wymagane przy spowiedzi. Natomiast żal za grzechy, który jest konieczny do tego, by sakrament pokuty i pojednania mógł się dokonać, wiąże się ściśle z pracą naszego rozumu i decyzją woli. Praca rozumu polega na zestawieniu własnego działania i motywacji z tym, co w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła Bóg każe nam robić lub czego unikać.
Decyzja woli polega na tym, by zgodzić się na to, że jeśli to, co ja uważam i co uważa Bóg, nie zgadza się ze sobą, to Bóg ma rację – nawet gdy nie rozumiem Jego stanowiska. Żal za grzechy polega na uznaniu, że Bóg lepiej ode mnie wie, co jest dla mnie dobre i co jest złe, a fakt, że zrobiłem coś wbrew Jego Prawu Miłości, nie tylko niszczy moje życie, ale narusza relację ze Źródłem życia i wymaga pojednania. Krótko mówiąc, żal za grzechy pojawia się we mnie wtedy, gdy widząc, że moja praktyka życiowa kłóci się z Ewangelią, nie chcę zmieniać Ewangelii, ale moją życiową praktykę.
MOCNE POSTANOWIENIE POPRAWY
Jak można postanowić poprawę, skoro jesteśmy wszyscy grzeszni?
Gdybyśmy nie byli grzeszni, postanowienie poprawy nie byłoby możliwe, bo nie byłoby z czego się poprawiać. Postanowienie poprawy jest właśnie dla nas, dla ludzi słabych i poranionych przez grzech. Gdyby nasze postanowienie poprawy, które mamy wzbudzić przy spowiedzi, miało obejmować pewność zerwania z wszelkim grzechem, nikt z nas, nigdy nie uzyskałby najprawdopodobniej odpuszczenia grzechów w sakramentalnej spowiedzi. Przecież, czy tego chcemy, czy nie, nasze życie bywa naznaczone chciwością, bezwładem woli, żądzą i innymi siłami, które w nas działają. Nie przeczę temu, że jesteśmy wezwani do przeciwstawiania się tym czynnikom. Jednak zdolność panowania nad nimi nie przychodzi na początku, ale czeka na nas bliżej końca drogi naśladowania Wcielonej Miłości.
Czy wystarczy deklaracja poprawy, czy to musi być konkretna czynność?
W sakramencie pokuty i pojednania spowiednik zawsze bazuje na tym, co deklaruje osoba, która przychodzi do spowiedzi. Spowiednik nie siedzi w konfesjonale po to, żeby oceniać, czy ktoś mówi prawdę, czy nie, czy żałuje swoich grzechów, czy nie, czy zmieni swoje życie po spowiedzi, czy nie. Rolą spowiednika jest przyjęcie wyznanie grzechów i udzielenie rozgrzeszenia, o ile osoba przystępująca do spowiedzi deklaruje żal za grzechy i postanowienie poprawy, a przy tym jednocześnie nie przeczy temu tym, co sama mówi.
Innymi słowy, gdy ktoś wyznaje w konfesjonale, że zrobił coś sprzecznego z Bożym prawem, deklaruje żal i postanowienie poprawy, ale jednocześnie stwierdza na głos lub wyłącznie w swoim sercu, że nie uznaje tego, co zrobił za grzech, spowiednik nie jest w stanie udzielić tej osobie ważnego rozgrzeszenia. Nie jest w stanie tego zrobić, nie dlatego że jest gdzieś taki przepis, który zabrania udzielenia rozgrzeszenia w opisanej sytuacji. To po prostu nie jest możliwe – ani dla spowiednika, ani nawet dla samego Chrystusa.
Grzech może zostać odpuszczony wyłącznie, gdy osoba, która popełniła ten grzech, wyznaje, co zrobiła, żałuje tego i chce tego więcej nie robić. Jeśli nie widzimy naszego grzechu, nie chcemy usunąć go z naszego życia lub choćby rozpocząć z nim walki, pozbawiamy Wszechmocnego Boga możliwości działania w naszym życiu poprzez przebaczenie i odpuszczenie grzechów.
Natomiast jeśli w naszej spowiedzi, choć w szczątkowej formie jest obecny prawdziwy żal za grzechy i faktyczne postanowienie poprawy, Bóg nie pragnie dla nas niczego innego niż pojednanie z Sobą Samym. A zakres działania, które mamy podjąć w związku z przebaczeniem, które otrzymujemy, zależy od tego, co nam przebaczono i na ile jesteśmy w stanie działać. Bóg jest długodystansowcem. Szanuje czas, którego potrzebujemy na pełne nawrócenie. Wie, że może nam się zdarzyć powrót do zła, nawet jeśli pragniemy zerwać z grzechem. Nie ignoruje tego, na co nas stać w danym momencie, choć to często niewiele.
Po naszej stronie leży pierwszy krok. Bóg z kolei wie, jak poprowadzić nas dalej.
SZCZERA SPOWIEDŹ
Co powiedzieć księdzu o sobie przed wyznaniem grzechów?
Przed wyznaniem grzechów, na początku spowiedzi należy powiedzieć spowiednikowi, kiedy ostatnio było się u spowiedzi i czy odprawiło się zadaną pokutę. Jest też szereg innych informacji, które warto przekazać spowiednikowi. Istotny jest wiek. Ważne jest również to, czy żyje się samotnie, czy w małżeństwie, czy ma się dzieci, czy jest się po rozwodzie, czy jest się zakonnicą, zakonnikiem lub osobą duchowną albo wdową lub wdowcem.
Warto przekazywać spowiednikowi w czasie sprawowania sakramentu tylko te informacje, które są istotne z punktu widzenia wyznawanych grzechów. Jeśli spowiednik uzna, że potrzebuje jakiejś dodatkowej wiedzy, prawdopodobnie zada pytanie, które pozwoli mu ją zdobyć.
Jak często się spowiadać?
Zawsze, kiedy jest to niezbędne. Spowiedź jest konieczna za każdym razem, kiedy świadomie i dobrowolnie przekroczymy Boże prawo w ciężkiej materii, czyli popełnimy grzech ciężki. „Ciężka materia” to element żargonu związanego ze spowiedzią, który zasadniczo oznacza działania przeciwne któremuś z dziesięciorga przykazań. Kiedy nie popełniamy ciężkich grzechów, to zgodnie z jednym z przykazań kościelnych mamy obowiązek przynajmniej raz do roku przystąpić do spowiedzi.
Jednak spowiedź to nie tylko moment, w którym uzyskujemy rozgrzeszenie. Spowiedź jest sakramentem, co oznacza, że zawsze kiedy do niej przystępujemy, Bóg udziela nam swojej łaski. Jeśli potrzeba, odpuszcza nam nasze grzechy, ale również pragnie udzielać nam łaski potrzebnej do życia w zgodzie z przykazaniami, siły do podejmowania nawrócenia, mądrości do harmonijnego funkcjonowania w naszym środowisku życia. Krótko mówiąc, mimo że nie popełniamy grzechów, które sprawiają, że spowiedź jest niezbędna, warto regularnie, na przykład co miesiąc, przystępować do spowiedzi. Bo szkoda marnować okazji, kiedy Bóg chce otoczyć nas swoją mocą, miłością i pokojem.
ZADOŚĆUCZYNIENIE BOGU I BLIŹNIEMU
Na czym powinno ono polegać?
Zadośćuczynienie nie jest ceną, którą musimy zapłacić za przebaczenie grzechów. Cenę za nasz grzech zapłacił Pan Jezus przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie. Jednak choć Chrystus zgładził nasze grzechy i w spowiedzi jedna nas z Ojcem, to nie usuwa konsekwencji zła, które świadomie i dobrowolnie wyrządziliśmy.
Następstwa grzechu w naszym życiu rozciągają się od krzywdy wyrządzonej innym, poprzez naruszenie relacji z Bogiem i ludźmi, aż po spustoszenie, które dokonuje się w naszych własnych sercach. Zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu jest związane właśnie z tymi konsekwencjami naszych grzechów.
Zadośćuczynienie Bogu, które można kojarzyć z pokutą nakładaną na nas w czasie spowiedzi, ma na celu odbudowanie relacji z Bogiem i powrót do pełnego zdrowia duchowego. Z zasady pokuta powinna odpowiadać w jakiś sposób ranom, które zadaje nam grzech. Może to być podjęcie dzieła miłosierdzia, post, adoracja lub inna forma modlitwy.
Z kolei zadośćuczynienie bliźniemu polega na przywrócenie naruszonego porządku sprawiedliwości. Jeśli komuś coś ukradłem, powinienem to zwrócić. Jeśli kogoś pomówiłem, powinienem sprostować pomówienie. Jeśli postąpiłem nie fair względem kogoś, powinienem przeprosić.
Zadośćuczynienie powinno być współmierne do krzywdy, która się dokonała. Natomiast fakt, że nie mogę zadośćuczynić komuś bezpośrednio, nie zwalnia mnie z obowiązku próby naprawienia szkody, na przykład, poprzez wpłatę pieniędzy na działalność jakiejś fundacji roztaczającej opiekę nad osobami skrzywdzonymi działaniami podobnymi do moich własnych.
Zadośćuczynienie w wielu przypadkach wymaga kreatywności i poświęcenia, ale nigdy nie jest pozbawione sensu.
Czy można zadośćuczynić bliźniemu, nie informując go o tym?
To zależy od rodzaju krzywdy wyrządzonej bliźniemu. Jednak zasadniczo można wyobrazić sobie sytuację, w której nie trzeba informować kogoś, komu czyni się zadość.
o. Radoslaw Więcławek OP/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
***
Ignacjański rachunek sumienia
Ignacjański rachunek sumienia polega na „rachowaniu” nie swoich grzechów, ale… Bożej dobroci! Trwa tylko 15 minut, a pozwala uwrażliwić serce na Boże poruszenia. Sprawdź, jak 500-letnia metoda modlitwy może zmienić Twoje życie wewnętrzne.
Ignacjański rachunek sumienia to forma codziennej modlitwy. Św. Ignacy z Loyoli proponuje, by zamiast „rachować” swoje grzechy, „badać” swoje sumienie. Tylko wtedy, kiedy ta modlitwa jest praktykowana każdego dnia, może przynosić regularne owoce.
Ignacjański rachunek sumienia. Na czym polega?
Rachunek sumienia większości z nas kojarzy się z mało przyjemnym obowiązkiem przed spowiedzią. W końcu ciężko z entuzjazmem podejmować się konfrontacji z czarną listą naszych grzechów, upadków i win. To, jak przeżywamy rachunek sumienia, zależy też w dużej mierze od tego jak postrzegamy Boga. Trudno jest przed Nim stanąć w prawdzie, pokazać się takimi, jakimi jesteśmy, jeśli się Go boimy i spodziewamy się jedynie kary za nasze występki.
Św. Ignacy z Loyoli proponuje zgoła inne podejście. Zamiast „rachować” swoje grzechy, zachęca w swoich Ćwiczeniach Duchownych do „badania” swojego sumienia. Sumienie to takie miejsce w nas gdzie przebywamy z Bogiem. Badamy to miejsce, żeby się spotkać z Nim – bliskim i kochającym.
Polega ona na słuchaniu Boga i słuchaniu swojego serca. Na spotkaniu z miłującym Bogiem i na spotkaniu z samym sobą w atmosferze Jego miłości. Na badaniu Jego wezwań i naszych odpowiedzi na nie. I wreszcie na „rachowaniu” Jego darów i miłości, którymi nas obdarza.
Przede wszystkim skupiamy się na Nim i na dobru, które od niego otrzymujemy, a dopiero później na swojej grzeszności. Jednak nawet w momencie, kiedy zabieramy się za „pranie brudów”, nie robimy tego sami, tylko z Jego łaską. Nie po to, aby zadręczać się swoją słabością, ale po to, żeby odkryć mechanizmy zła, którym się poddajemy i przeciwdziałać im.
Celem tej metody badania sumienia jest wdzięczność za działanie Boga i ukierunkowanie na przyszłość. Dzięki codziennej praktyce nasze serce jest bardziej czujne na Boże poruszenia i łatwiej nam odróżnić dobro od zła.
Jeśli podejmiesz się praktykowania tego sposobu modlitwy nie z lęku przed karą za swoje grzechy, ale z troski o swoje życie wewnętrzne, szybko zobaczysz jakie owoce ona przynosi.
Kwadrans szczerości, czyli ignacjański rachunek sumienia krok po kroku
Ignacjański rachunek sumienia jest bardzo prosty i składa się z pięciu punktów. Ta modlitwa ma trwać dokładnie piętnaście minut – ani dłużej, ani krócej.
1. Podziękować Bogu, naszemu Panu za otrzymane dobrodziejstwa.
Tak! Rachunek sumienia powinieneś zacząć od dziękczynienia! „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” – pyta św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (4,7). Każde dobro w ciągu dnia, każda łaska, czy choćby dar życia – to wszystko pochodzi od Boga. Dlatego rachunek sumienia zacznij od tego, co dobre. Zacznij od Tego, który jest dobry. W pierwszym, punkcie „rachujesz” Boże dary, zamiast własnych grzechów.
Popatrz na cały swój dzień i zastanów się: Co mnie dobrego dziś spotkało? W czym widziałem miłość Boga? Jak On się o mnie troszczył? Co szczególnego się dzisiaj wydarzyło? Jakie Jego dary i prezenty odkryłem w swoim życiu?
W tym punkcie nie chodzi tylko o to, żeby dziękować za rzeczy oczywiste: „miałem co jeść”, „miałem gdzie spać” itd. Dziękuj bardzo konkretnie: wymień te dary, sytuacje, myśli, za które jesteś wdzięczny. Możesz także podziękować Bogu za to, czego nie straciłeś tego dnia. A jeśli naprawdę wydaje Ci się, że nie masz za co dziękować, możesz zawrzeć z Bogiem umowę: „Panie Boże, daj mi jutro tylko to, za co dzisiaj Ci podziękuję”.
Uwaga! Jeśli ten punkt Cię zaabsorbuje, będziesz znajdować coraz to nowe rzeczy, za które możesz dziękować i Twój duch się będzie radował to trwaj w tej dziękczynnej modlitwie, aż do nasycenia. Smakuj dobroci Boga, ciesz się nią i bądź mu wdzięczny. Nie przejmuj się, że masz jeszcze cztery punkty „do przerobienia” – możesz spędzić na tym punkcie całe 15 minut przeznaczone na rachunek. Twoje spotkanie z Panem już przyniosło owoce!
2. Prosić o łaskę poznania grzechów i porzucenia ich.
Przechodząc do drugiego punktu, proś Ducha Świętego o łaskę spojrzenia na miniony dzień Jego oczami. Dlaczego to takie ważne? W tym punkcie skupiamy się na naszej grzeszności, słabości i naszych upadkach. Patrząc na nie jedynie ze swojej perspektywy możemy, łatwo wpaść w pułapkę samooskarżania się. Często jesteśmy dla samych siebie najbardziej surowymi sędziami. Musisz jednak pamiętać, że Bóg nigdy nie oskarża, nie wzbudza chorego poczucia winy, nie „wgniata” Cię w ziemię Twoimi grzechami. Tak działa szatan! Patrząc na nasze grzechy z pomocą Ducha Świętego, poucza on nas o naszym grzechu w sposób pełny miłości i delikatności po to, aby nas pobudzić do nawrócenia.
Samo poznanie grzechów jednak nie wystarcza – potrzebujesz jeszcze przyznać przed sobą i Bogiem: „To JA zgrzeszyłem”. Dopiero kiedy uznasz swój grzech, możesz go odrzucić (nie możesz odrzucić grzechu, póki nie jest Twój). Wystarczy Twoja decyzja serca, akt woli. Łaska Boża zrobi resztę.
3. Domagać się od duszy zdania sprawy od chwili powstania z łóżka aż po obecny rachunek sumienia, godzina po godzinie i chwila po chwili, najpierw z myśli, potem z mowy, wreszcie z uczynków (…).
W trzecim punkcie chodzi o to, abyś w Jego obecności uświadomił sobie, co się działo w ciągu dnia. Szczególnie przyjrzyj się swoim myślom, bo z nich bierze początek każdy czyn. Spróbuj zwrócić uwagę na to: z jakich myśli i intencji brały się dobre i złe czyny, które popełniłeś w ciągu dnia? Jakie były twoje motywacje? Za jakim sposobem myślenia podążasz?
Skup się również na tym: jakie natchnienia otrzymałeś? Czy za nimi poszedłeś? Czy dałeś się kształtować Bogu?
Nie odpowiadaj na te pytania sam. Porozmawiaj z Nim o tym, wysłuchaj Jego zdania. Poproś, żeby Ci pokazał, jak on widział ten dzień: co Jemu się podobało a co nie?
Jeśli będziesz mieć problem z przypomnieniem sobie każdej chwili dnia (na początku może to być bardzo trudne!) to postaraj się popatrzeć na dzień jak na etapy, np.: od wstania z łóżka do wyjścia na uczelnię, od pierwszych zajęć do obiadu, od powrotu do domu do rachunku sumienia itp.
4. Prosić Boga, naszego Pana, o przebaczenie win.
Kiedy już zobaczyłeś cały swój dzień, uświadomiłeś sobie swoje grzechy i podjąłeś w sercu decyzję o ich odrzuceniu – przyszedł czas na kolejny etap. Proś Boga o to, aby wybaczył Ci Twoje winy. „Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości.” – pisze św. Jan w swoim liście (1 J 1,9). Uświadom sobie, że potrzebujesz wybawcy i nie zapominaj, że On jest większy niż każda Twoja słabość!
Pamiętaj, że nie stajesz przed sędzią, który chce Cię ukarać, ani przed policjantem, który przyłapie Cię na każdym najmniejszym wykroczeniu. Stajesz przed miłującym Ojcem, który chce Cię przyjąć w swoje ramiona. Pozwól Bogu kochać Cię takim, jaki jesteś.
5. Postanowić poprawę za Jego łaską.
Jeśli jeszcze nie minęło 15 minut, a wszystkie poprzednie punkty masz już za sobą, to przed Tobą ostatnia rzecz do zrobienia. Postanów poprawę Z JEGO ŁASKĄ. Nie próbuj własnymi siłami się zmieniać, nawracać czy pokonywać słabości, bo będziesz skazany na porażkę.
Jeśli pozwoliłeś się prowadzić Duchowi Świętemu w tej modlitwie, to z pewnością zauważysz co w Twoim życiu jest do poprawy. Owocem skruchy będzie to, że sam będziesz chciał się rozwijać i wzrastać.
Nie czyń jednak jakichś wielkich postanowień! Niech to będzie jedna, drobna zmiana. Naucz się stawiać małe, konsekwentne kroki w rozwoju swojego życia duchowego. Mniej znaczy więcej! Tutaj również ważny jest konkret: nie „od jutra będę lepszy”, ale „przez najbliższe 7 dni poświęcę każdego ranka 5 minut na modlitwę za nadchodzący dzień”. Niech to postanowienie wypływa z tego, co zauważyłeś w ciągu całego dnia.
Ojcze nasz
Kilka przydatnych wskazówek
- Ignacjański rachunek sumienia warto robić codziennie wieczorem, ale nie przed samym snem. Jeśli będziesz za bardzo znużony, możesz zasnąć w trakcie. Poruszenia w trakcie rachunku mogą Cię również pobudzić na tyle, że będziesz mieć problem z zaśnięciem!
- Nie zniechęcaj się, jeśli będzie Ci na początku szło „topornie”. Potrzebujesz wytrwałości i cierpliwości. Łatwiej Ci się będzie zdyscyplinować, jeśli ustalisz stałą godzinę w ciągu dnia, w której będziesz robić rachunek sumienia. Możesz też spróbować kwadrans na rachunek „przypiąć” do jakiegoś stałego punktu wieczoru, np.: po kolacji, przed wieczorną toaletą itp.
- Dopilnuj, aby ta modlitwa trwała dokładnie 15 minut (możesz ustawiać sobie minutnik). Jeśli trudno jest Ci wytrwać na modlitwie, chęć jej skrócenia potraktuj jako pokusę. Przekonasz się, że często w ostatnich sekundach Bóg poruszy Twoje serce. Za pokusę uznaj również chęć przedłużenia modlitwy. Kwadrans to kwadrans i bądź temu wierny. „Lepsze jest posłuszeństwo od ofiary” (1 Sm 15,22).
- Jeżeli w którymś z punktów, Twoja modlitwa bardzo Cię poruszy, zacznie Cię nasycać, rozpalać do tego stopnia, że będziesz chcieć trwać w tym miejscu – nie przechodź do następnych punktów, nawet jeśli kończy Ci się czas. Słuchaj serca, a nie metody. Schemat modlitwy jest po to, aby Ci pomóc, a nie po to, żeby „odhaczyć” wszystkie jego punkty.
Paweł Witek/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Instytut Prymasowski
***
Rachunek sumienia z Prymasem Wyszyńskim
Jako najważniejsze przykazanie Jezus zostawił nam Przykazanie Miłości. W jednej ze swoich przypowieści pokazał, że z końcem świata będziemy sądzeni właśnie z niej – z miłości okazanej potrzebującym, miłości okazanej bliźnim, miłości w relacjach. Jak sprawdzić, czy mamy w sobie tę miłość?
Z pomocą przychodzi ABC Społecznej Krucjaty Miłości, które przedstawił kard. Stefan Wyszyński w 1967 roku w liście pasterskim na Wielki Post. Te 10 punktów z powodzeniem można wykorzystać jako punkt wyjścia do rachunku sumienia, do znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy potrafimy prawdziwie kochać.
1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).
- Jak traktuję swoich bliskich? Czy widzę w nich Jezusa?
- Jak okazuję swoją wrażliwość i troskę?
2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
- Kogo oceniłem zbyt szybko?
- Co myślę o osobach niewierzących, błądzących, żyjących bez Boga?
3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
- Co mówię o innych osobach, czy daję się wciągnąć w plotkowanie?
- Jak często oczerniam kogoś w rozmowie z innymi?
4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
- Co dobrego udało mi się ostatnio powiedzieć moim bliskim, przyjaciołom?
- Które z moich słów mogły kogoś – nawet niezamierzenie – zaboleć, zranić?
5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
- Jak często mam odwagę przyznać się do błędu?
- Czy pielęgnuję w sobie urazę do kogoś?
6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
- Kiedy ostatnio udało mi się zrobić coś dobrego z własnej inicjatywy?
- Czy zawsze dziękuję za miłe słowo, okazane wsparcie?
7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
- Jak reaguję na cierpienie moich bliskich, przyjaciół, znajomych?
- Komu powinienem teraz pomóc najbardziej?
8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
- Jak wygląda mój dzień? Jak wykorzystuję swój czas?
- Które z powierzonych mi zadań wykonuję sumiennie i uczciwie?
9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
- Na co przeznaczam swoje pieniądze? Czy pamiętam o potrzebujących?
- Jak dzielę się swoimi talentami w służbie innym?
10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.
- O kim pamiętam w swoich modlitwach?
- O co modlę się dla osób, z którymi mam trudne relacje?
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Ivan Oboleninov/ Pexels
***
Rachunek sumienia z miłosierdzia
Papież Franciszek wskazał, że oliwą, którą powinniśmy napełniać swoją lampę, wiarę, są uczynki miłosierdzia. To one, wykonywane każdego dnia ze szczerością i zaangażowaniem, pomagają przygotować się na spotkanie z Jezusem. Przy spotkaniu na końcu naszego życia okaże się, czy mamy przygotowany zapas tej oliwy. Ten rachunek sumienia pozwoli sprawdzić, na ile praktykujemy uczynki miłosierdzia w naszej codzienności.
Uczynki miłosierdzia co do duszy i co do działa to duchowy program do praktykowania miłosierdzia. Kościół daje konkretne wskazówki, by miłosierdzie nie było tylko patetycznym hasłem, ale prawdziwą postawą. Uczynki miłosierdzia mogą kształtować nasze myśli i wpływać na nasze decyzje.
Oto propozycje pytań do rachunku sumienia, który pomoże sprawdzić, jak radzimy sobie z byciem miłosiernymi.
UCZYNKI MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM DUSZY
Grzeszących upominać
- Jakie grzechy dostrzegam w sobie?
- Jak często przystępuję do spowiedzi?
- Czy chcę być zbawiony? Czy chcę tego dla moich przyjaciół i bliskich?
- Jakie grzechy u innych przykuwają moją uwagę?
- Jak zachowuję się, gdy ktoś robi coś złego?
- W jaki sposób zwracam uwagę?
Nieumiejętnych pouczać
- W jaki sposób dbam o swoją formację w wierze? Skąd czerpię wiedzę na temat Boga i Kościoła?
- Jak często czytam Pismo święte? Jak często sięgam po katolickie książki, artykuły?
- Jak często rozmawiam ze znajomymi o wartościach?
- W jaki sposób odnoszę się do osób, które mają mniejszą wiedzę?
- W jaki sposób wyjaśniam, tłumaczę to, co niezrozumiałe?
- Czy sam potrafię przyjąć pouczenie?
Wątpiącym dobrze radzić
- Jak zachowuję się, gdy nachodzą mnie wątpliwości w wierze?
- Jak często modlę się o wiarę?
- Gdzie szukam odpowiedzi na ważne pytania?
- W jaki sposób troszczę się o ludzi zagubionych w wierze?
- Jakich rad udzielam? Czy nie wywieram na kimś presji?
- Jak często się za nich modlę?
Strapionych pocieszać
- Jak zachowuję się, gdy coś mnie smuci?
- Jak traktuję trudności, które mnie spotykają?
- Co mówię innym o przeżywaniu trudności?
- Jak podnoszę znajomych na duchu?
- W jaki sposób towarzyszę im w trudnych chwilach?
- Czy potrafię przyznać się do bezradności?
Krzywdy cierpliwie znosić
- Jak reaguję na krzywdę?
- Co najbardziej mnie boli?
- W jaki sposób radzę sobie ze złością?
- Co odpowiadam, gdy ktoś mnie obraża?
- Co mówię o osobach, które mnie skrzywdziły?
- Czy modlę się za osoby, które mnie zraniły?
Urazy chętnie darować
- Czym jest dla mnie przebaczenie?
- Komu najtrudniej jest mi wybaczyć?
- Jaką ranę noszę w sobie?
- Czy mam tendencję do wyolbrzymiania krzywd?
- W jaki sposób daję komuś wybaczenie?
- Jak często myślę o tym, ile darował mi Chrystus?
Modlić się za żywych i umarłych
- Za kogo najczęściej się modlę?
- Za kogo trudno mi się modlić?
- O co modlę się dla innych?
- Jak wygląda moja modlitwa za inne osoby?
- Jak często modlę się za zmarłych?
- Czy potrafię prosić o modlitwę za siebie?
UCZYNKI MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM CIAŁA
Głodnych nakarmić
- Jak się odżywiam?
- Jakie jest moje podejście do postu?
- Czy traktuję jedzenie jako dar?
- Jak często przygotowuję posiłki dla innych?
- W jaki sposób pomagam instytucjom, które dbają o najuboższych?
- Czym karmię ludzi w rozmowie z nimi?
Spragnionych napoić
- Jak dbam o środowisko naturalne?
- Czy staram się nie marnować wody?
- Jak podchodzę do kwestii picia alkoholu?
- Jakie są moje pragnienia?
- Czym je zaspokajam?
- Jak często pomagam misjonarzom w krajach, gdzie brakuje wody?
Nagich przyodziać
- Jak reaguję na modowe trendy?
- Na ile ważny jest dla mnie mój wygląd?
- Jak daję wyraz temu, że ciało jest świątynią ducha?
- Czym jest dla mnie czystość?
- Co robię z nieużywanymi ubraniami?
- Co mówi o mnie mój ubiór?
Podróżnych w dom przyjąć
- Jak reaguję na niezapowiedziane wizyty?
- W czym przejawia się moja gościnność?
- W jaki sposób rozmawiam z gośćmi?
- Czy w każdym człowieku widzę Boga?
- Na czym najbardziej mi zależy gdy przyjmuję gości?
- Jakim ja jestem gościem?
Więźniów pocieszać
- Co myślę o osobach w więzieniu?
- Czy modlę się za nie?
- Jak mogę im pomóc?
- Czy zdarzyło mi się kogoś niesłusznie oskarżyć?
- Jakie zniewolenia dostrzegam w sobie?
- Jakie pocieszenie mogę dać osobom w więzieniu?
Chorych nawiedzać
- W jaki sposób dbam o swoje zdrowie?
- Jak pomagam chorym w moim otoczeniu?
- Jak często wspieram organizacje pomagające chorym?
- Które z moich zdolności mogę wykorzystać, by pomóc chorym?
- Kiedy ostatni raz odwiedziłem kogoś chorego, potrzebującego pomocy?
- Jak podnoszę chorych na duchu?
Umarłych pogrzebać
- Jak często modlę się za zmarłych?
- Kiedy ostatni raz odwiedziłem groby bliskich?
- Czy modlę się za dusze czyśćcowe?
- Jakie jest moje podejście do kremacji?
- Jak reaguję na śmierć kogoś bliskiego?
- Jak często korzystam z możliwości uzyskania odpustu?
Stacja7.pl
fot. remehernandez/cathopic.com
***
Modlitwy, które pomogą dobrze przeżyć spowiedź
Sakrament pokuty wymaga skupienia i modlitewnej refleksji. Oto modlitwy, które pomogą właściwie przygotować się do pojednania z Panem Bogiem.
Modlitwa przed rachunkiem sumienia
Ojcze niebieski! Oto ja, grzeszne dziecko Twoje, przystępuję do Ciebie z całą pokorą serca, aby uprosić Twoje przebaczenie. Pragnę oczyścić moją duszę z licznych grzechów, którymi Cię obraziłem. Chcę odprawić dobrą spowiedź świętą i z Twoją pomocą szczerze się poprawić. Ześlij Ducha świętego do serca mego i wspomóż mnie swoją łaską.
Przyjdź Duchu Święty, oświeć mój rozum, abym grzechy swoje dokładnie poznał, wzrusz moją wolę, abym za nie serdecznie żałował, szczerze się z nich wyspowiadał i stanowczo się poprawił. O Maryjo, Ucieczko grzesznych, wstawiaj się za mną! Święty Aniele Stróżu, święty mój Patronie, wyproście mi łaskę dobrej spowiedzi świętej. Amen.
Ojcze nasz… Zdrowaś…
Modlitwa przed spowiedzią
Wszechmogący i miłosierny Boże, oświeć mój umysł, abym poznał grzechy, które popełniłem, i odmień moje serce, abym szczerze nawrócił się do Ciebie. Niech Twoja miłość zjednoczy mnie z wszystkimi, którym wyrządziłem krzywdę. Niech Twoja dobroć uleczy moje rany, umocni moja słabość. Niech Duch święty obdarzy mnie nowym życiem i odnowi we mnie miłość, aby w moich czynach zajaśniał obraz Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
Modlitwa po spowiedzi
Panie i Boże mój, dziękuję Ci za to, żeś mnie stworzył, żeś mnie powołał do wiary w Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, Zbawiciela naszego. Ty udzielasz nam Ducha Świętego, abyśmy się stali Twoimi dziećmi i dziedzicami. Ty nie opuszczasz grzesznika, lecz szukasz go z ojcowską miłością. Ty stale odnawiasz nas przez Sakrament Przebaczenia i Pojednania, abyśmy coraz doskonalej upodabniali się do Twojego Syna. Dziękuję Ci za cudowne dzieło Twego Miłosierdzia i wielbię Cię wraz z całym Kościołem za nasze zbawienie. Tobie niech będzie chwała przez Chrystusa w Duchu Świętym teraz i na wieki. Amen.
Wszechmogący miłosierny Boże, proszę Cię pokornie w imię Syna Twego, Jezusa Chrystusa, daj mi wytrwałość w dobrem aż do śmierci. Wspieraj mnie i nit dozwól mi oddalać się od Ciebie. Amen.
Modlitwa o ducha pokuty
(św. Wincenty Pallotti)
Najświętsza Maryjo Panno, Matko Boża i Ucieczko wszystkich biednych grzeszników. Przez nieskończone miłosierdzie Boże, przez nieskończone zasługi Jezusa Chrystusa i przez zasługi całego dworu niebieskiego racz przejąć z Najświętszego Serca Jezusowego cierpienia, które znosił przez całe życie, a które przyprawiły Go o konanie i krwawy pot w Ogrodzie Oliwnym. Racz je wyryć w sercu naszym i w sercach wszystkich ludzi; dla tych bowiem cierpień chcemy płakać i wyrzec się wszystkich grzechów, i za nie pokutować. Ofiarujemy też Krew Jezusa Chrystusa na podziękowanie, jak gdyby nam już wyjednała łaskę, o którą Cię prosiliśmy. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Marcos Paulo Prado/Unsplash
***
Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu.
Warto się nimi modlić!
Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu to jedna z najpopularniejszych, a zarazem najpiękniejszych modlitw. Modląc się nimi, prosimy Boga o przymnożenie wiary, o miłosierdzie, o pragnienie dobra i przebaczenie.
Akty: wiary nadziei, miłości i żalu to doskonały sposób na codzienną modlitwę. Warto się nimi modlić w codzienności. To naprawdę prosty, rymowany zwrot do Boga, który oddaje istotę naszej wiary i pokładanej nadziei w Boże miłosierdzie. Zobaczcie sami!
Akty: wiary, nadziei, miłości i żalu
Wiara to odpowiedź człowieka na Boskie Objawienie. Osiągamy ją tylko dzięki łasce Bożej i pomocy Ducha Świętego. Prośmy Boga, by przymnożył nam wiary, by nie pozwolił nam zwątpić nam zwątpić w Jego miłosierdzie, w Jego Miłość.
Akt wiary
Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Trójcy jedyny, prawdziwy.
Wierzę, coś objawił, Boże.
Twe słowo mylić nie może.
Często tracimy zaufanie w Boży plan. Wtedy z pomocą przychodzi nadzieja, która pomaga nam wierzyć, że Bóg ma dla nas najlepszy sposób na życie, a to, co dla nas przygotował, będzie ponad wszelkie nasze oczekiwania. Prośmy Boga, byśmy nigdy nie stracili nadziei, byśmy potrafili zawierzyć Mu całe swoje życie.
Akt nadziei
Ufam Tobie, boś Ty wierny,
Wszechmogący i miłosierny.
Dasz mi grzechów odpuszczenie,
Łaskę i wieczne zbawienie.
Miłość jest centrum moralności chrześcijańskiej. To na niej opierają się wszystkie Boże prawa – w końcu sam Bóg jest Miłością. Dlatego prośmy Go, by nigdy miłości nie zabrakło w naszym życiu, byśmy potrafili kochać, ale także byśmy czuli się kochani.
Akt miłości
Boże, choć Cię nie pojmuję,
jednak nad wszystko miłuję,
nad wszystko, co jest stworzone,
boś Ty dobro nieskończone.
Upadki są nieodłącznym elementem naszego życia. My upadamy, ale także nasi bliscy. Świadomie lub mniej świadomie, popełniamy grzechy, błądzimy. Ważnym jednak jest, aby umieć wstać, podnieść głowę i podać rękę drugiej osobie. Prośmy Boga o przebaczenie, ale także abyśmy i my działając w Jego imieniu potrafili przebaczyć tym, którzy nas skrzywdzili.
Akt żalu
Ach, żałuje za me złości
jedynie dla Twej miłości.
Bądź miłościw mnie, grzesznemu,
dla Ciebie odpuszczam bliźniemu.
źródło: eszkola.pl, modlitwy.24
______________________________________________________________________________________________________________
Tylko Boże Miłosierdzie może nas uratować!
Tuż przed wybuchem II wojny światowej, w jednym z najtrudniejszych momentów dla ludzkości, Pan Jezus objawił się polskiej zakonnicy, aby przekazać jej prawdę dotyczącą całego świata. Jest to prawda o Bożym Miłosierdziu – jedynej nadziei dla zatwardziałych grzeszników...
Za nami najważniejsze Święta chrześcijaństwa. Lecz zaraz po nich, zgodnie z życzeniem naszego Zbawiciela, w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, Kościół obchodzi uroczystość Bożego Miłosierdzia. Jej genezą była seria objawień, jakich doznała siostra Faustyna Kowalska w Płocku i Wilnie w latach trzydziestych XX wieku…
To właśnie przez Polkę Bóg przekazał światu tajemnicę Swojego Miłosierdzia. Dlatego też to my, Polacy jesteśmy szczególnie zobowiązani do zgłębiania tej prawdy i propagowania jej w świecie! Niestety… choć na ten temat ukazało się już wiele opracowań, to pewna część z nich traktuje temat powierzchownie lub – co gorsza – używa Miłosierdzia Bożego jako usprawiedliwienia swoich i cudzych grzechów lub powodu do zapomnienia o Sądzie i karze…
Bóg jest miłosierny, ale też sprawiedliwy. Jego Miłosierdzie to dla nas jedyna szansa na ocalenie, lecz potrzebna jest też nasza współpraca z Bożą łaską…
Boże Miłosierdzie czeka na Ciebie!
Przymierze z Maryją/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
7 kwietnia
NIEDZIELA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
„Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była Świętem Miłosierdzia”
(słowa Pana Jezusa wypowiedziane do św. Faustyny Kowalskiej)
UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 14.00
ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU/SPOWIEDŹ ŚW. PRZED I PO MSZY ŚW.
KORONKA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA W GODZINIE MIŁOSIERDZIA
***
Święto Miłosierdzia w I niedzielę po Wielkanocy ustanowił całego Kościoła papież Jan Paweł II w dniu kanonizacji s. Faustyny Kowalskiej 30 kwietnia 2000 r.
Wcześniej, jako pierwszy wpisał je do kalendarza liturgicznego kardynał Franciszek Macharski dla archidiecezji krakowskiej w roku 1985. Dziesięć lat później, na prośbę Polskiego Episkopatu, św. Jan Paweł II ustanowił to święto dla wszystkich diecezji w Polsce.
Po raz pierwszy o ustanowieniu tego święta mówił Pan Jezus siostrze Faustynie w Płocku w 1931 r., gdy przekazywał swą wolę co do powstania obrazu: “Ja pragnę, aby było święto Miłosierdzia. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy – ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia” (Dz. 49).
Wybór pierwszej niedzieli po Wielkanocy na Święto Miłosierdzia jest ściśle związane z wielkanocną Tajemnicą Odkupienia a tajemnicą Bożego Miłosierdzia. Ten związek podkreśla także Nowenna wraz z Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą również Pan Jezus podyktował polecając, aby pierwszy dzień nowenny rozpoczynał się w Wielki Piątek.
Święto Bożego Miłosierdzia jest dniem szczególnym, w którym Kościół uwielbia Boga w tajemnicy miłosierdzia a dla wszystkich ludzi jest czasem szczególnej łaski:
“W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” (Dz. 699).
Wielkość tego święta mierzy się miarą niezwykłych obietnic, jakie Pan Jezus z tym świętem związał: “Kto w dniu tym przystąpi do Źródła Życia – powiedział Chrystus – ten dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar” (Dz. 300).
“Niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat” (Dz. 699).
Aby skorzystać z tych wielkich darów, trzeba wypełnić warunki nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego (ufność w dobroć Boga i czynna miłość bliźniego) oraz być w stanie łaski uświęcającej (po spowiedzi świętej) i godnie przyjąć Komunię Świętą.
____________________________________________________
fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
Modlitwa, którą św. Jan Paweł II wypowiedział podczas konsekracji Bazylki Bożego Miłosierdzia 7 sierpnia 2002 roku w Łagiewnikach:
Boże, Ojcze Miłosierny, który objawiłeś swoją miłość
w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,
i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym, Pocieszycielu,
Tobie zawierzamy dziś losy
świata i każdego człowieka.
Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość,
przezwycięż wszelkie zło,
pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi
doświadczyć Twojego miłosierdzia,
aby w Tobie, Trójjedyny Boże,
zawsze odnajdywali źródło nadziei.
Ojcze Przedwieczny,
dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twojego Syna,
miej miłosierdzie dla nas i całego świata!
_______________________________________________________________________
***
Dlaczego tę niedzielę porównuje do „drugiego chrztu”?
Największa łaska
Sam Jezus chciał, aby niedziela po Wielkanocy była obchodzona w Kościele jako Niedziela Miłosierdzia. Mówił o tym do św. siostry Faustyny Kowalskiej. Największą łaską jaką możemy otrzymać jest „zupełne odpuszczenie win i kar”. Należy w tym dniu przyjąć Komunią świętą po dobrze odprawionej spowiedzi (bez przywiązania do najmniejszego grzechu). W 2000 roku, podczas kanonizacji św. siostry Faustyny, papież Jan Paweł II ogłosił drugą niedzielę wielkanocną jako Niedzielę Miłosierdzia dla całego Kościoła.
Słowa klucze
Jezus: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.
Najlepszym komentarzem do tego fragmentu są słowa Jezusa, które powiedział podczas jednego z objawień św. siostrze Faustynie:
„Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia (Dz. 299). Pragnę, aby święto Miłosierdzia, było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski (Dzienniczek św. s. Faustyny, nr 699).
Ks. Prof. Ignacy Różycki, który był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej, a wcześniej na polecenie kard. Karola Wojtyły jako arcybiskupa krakowskiego przeprowadził teologiczną analizę Dzienniczka św. s. Faustyny tak skomentował tę obietnicę Jezusa:
„odpuszczenie wszystkich win i kar jest tylko sakramentalną łaską chrztu świętego. W przytoczonych zaś obietnicach Chrystus związał odpuszczenie win i kar z Komunią świętą przyjętą w święto Miłosierdzia, czyli pod tym względem podniósł ją do rzędu «drugiego chrztu»”.
Dziś
W Niedzielę Miłosierdzia możemy otrzymać łaskę porównywaną przez teologów do „drugiego chrztu”. Wykorzystajmy tę okazję, którą daje nam Jezus i powiedzmy o tym innym.
ks. Paweł Rytel Andrianik/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Odpust zupełny na Święto Miłosierdzia
fot. Karol Porwich/Niedziela
***
Ażeby wierni przeżywali to święto z głęboką pobożnością, Ojciec Święty rozporządził, że we wspomnianą niedzielę będzie można dostąpić odpustu zupełnego, zgodnie ze wskazaniami podanymi poniżej. Dzięki temu wierni będą mogli obficiej korzystać z daru pocieszenia Ducha Świętego, a przez to żywić coraz większą miłość do Boga i bliźniego; kiedy zaś uzyskają oni Boże przebaczenie, sami będą z kolei gotowi przebaczyć ochoczo braciom.
Dzięki temu wierni w sposób doskonalszy zachowywać będą ducha Ewangelii, urzeczywistniając w sobie odnowę wskazaną i wprowadzoną przez Sobór Watykański II: «Chrześcijanie, pamiętając o słowach Pana: ‘Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali’ (J 13, 35), niczego nie powinni pragnąć goręcej, niż żeby coraz wielkoduszniej i skuteczniej służyć ludziom w dzisiejszym świecie. (…) Ojciec zaś chce, abyśmy we wszystkich ludziach rozpoznali Chrystusa jako brata i skutecznie miłowali, tak słowem, jak i czynem» (Gaudium et spes, 93).
Dlatego Ojciec Święty, powodowany gorącym pragnieniem rozbudzenia w chrześcijańskim ludzie jak najżywszej czci Bożego Miłosierdzia – ze względu na przebogate duchowe owoce, jakie może ona wydać – podczas audiencji udzielonej w dniu 13 czerwca 2002 r. niżej podpisanym, przełożonym Penitencjarii Apostolskiej, zechciał przyznać odpusty na następujących zasadach:
Udziela się odpustu zupełnego na zwykłych warunkach (spowiedź sakramentalna, komunia eucharystyczna, modlitwa w intencjach papieskich) wiernemu, który w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w jakimkolwiek kościele lub kaplicy, z sercem całkowicie wolnym od wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, choćby powszedniego, weźmie udział w pobożnych praktykach spełnianych ku czci Bożego Miłosierdzia albo przynajmniej odmówi przed Najświętszym Sakramentem Eucharystii, wystawionym publicznie lub ukrytym w tabernakulum, modlitwę «Ojcze nasz» i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. «Jezu Miłosierny, ufam Tobie»).
Udziela się odpustu cząstkowego wiernemu, który – przynajmniej z sercem skruszonym – skieruje do Pana Jezusa Miłosiernego jedno z prawnie zatwierdzonych pobożnych wezwań.
Ponadto marynarze, którzy wykonują swoje obowiązki na niezmierzonych obszarach mórz; niezliczeni bracia, których tragedie wojenne, wy- darzenia polityczne, uciążliwe warunki naturalne i inne podobne przyczyny zmusiły do opuszczenia rodzinnej ziemi; chorzy i ich opiekunowie oraz ci wszyscy, którzy z uzasadnionej przyczyny nie mogą opuścić domów lub wykonują pilnie potrzebne zadania dla dobra społeczności, mogą uzyskać odpust zupełny w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, jeśli wyrzekając się cał- kowicie jakiegokolwiek grzechu, jak to zostało powiedziane powyżej, i z zamiarem spełnienia – gdy tylko będzie to możliwe – trzech zwykłych warunków, odmówią przed świętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Miłosiernego modlitwę «Ojcze nasz» i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. «Jezu Miłosierny, ufam Tobie»).
www.faustyna.pl/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Eugeniusz Kazimirowski, Obraz Jezusa Miłosiernego, 1934 | Wikipedia
***
Poprosił o nie sam Jezus.
Święto Miłosierdzia Bożego
Święto Miłosierdzia Bożego obchodzone jest w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Choć jest ono jednym z najmłodszych w kalendarzu liturgicznym, ukazuje jedną z najważniejszych prawd chrześcijaństwa. Można powiedzieć, że zostało ustanowione na prośbę samego Jezusa, przekazaną w objawieniach s. Faustynie Kowalskiej.
Pragnienie Jezusa
„Pragnę, ażeby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia (Dz. 299). Pragnę, aby święto Miłosierdzia, było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego. Która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar. W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” (Dz. 699).
Takimi słowami zwrócił się do św. s. Faustyny Pan Jezus. Święto Miłosierdzia zamyka Oktawę Wielkanocy oraz otwiera Tydzień Miłosierdzia. To czas uważnego rozejrzenia się wokół, by lepiej dostrzec tych, którzy szczególnie potrzebują naszej pomocy. Jest czasem budzenia „wyobraźni miłosierdzia”, o którą apelował Jan Paweł II, po konsekracji świata Bożemu Miłosierdziu.
Święto na zakończenie Oktawy Wielkanocnej
Wybór pierwszej niedzieli po Wielkanocy na Święto Miłosierdzia nie jest przypadkowy – na ten dzień przypada oktawa Zmartwychwstania Pańskiego, która wieńczy obchody Misterium Paschalnego Chrystusa. Ten okres w liturgii Kościoła ukazuje tajemnicę miłosierdzia Bożego, która najpełniej została objawiona właśnie w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Inaczej mówiąc – nie byłoby dzieła odkupienia, gdyby nie było miłosierdzia Boga.
W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia Mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia Mojego
Przygotowaniem do obchodów święta jest nowenna, polegająca na odmawianiu Koronki do Miłosierdzia Bożego przez 9 dni, poczynając od Wielkiego Piątku. W tej nowennie – mówił sam Jezus – „udzielę duszom wszelkich łask” (Dz. 796).
Święto Miłosierdzia Bożego wpisał do kalendarza liturgicznego najpierw kard. Franciszek Macharski dla archidiecezji krakowskiej (1985), a potem niektórzy biskupi polscy w swoich diecezjach. Na prośbę Episkopatu Polski Jan Paweł II w 1995 roku wprowadził to święto dla wszystkich diecezji w Polsce. Po kanonizacji Siostry Faustyny 30 kwietnia 2000 roku Papież ogłosił to święto jako obowiązujące w całym Kościele.
Kult Bożego Miłosierdzia
Pierwsze objawienia s. Faustyna miała w 1931 r. w Płocku, a później w Wilnie. Wedle jej wskazań malarz Eugeniusz Kazimirowski namalował obraz „Jezu Ufam Tobie” w 1934 r. w Wilnie. Wówczas wydrukowano także jego małe, czarno-białe reprodukcje. Został on umieszczony w wileńskim kościele św. Michała, w 1948 r. skonfiskowany przez sowietów, ale wykupiony potajemnie przez wiernych i ukryty.
Maleńkie modlitewniki z Koronką i reprodukcją obrazu Jezusa Miłosiernego, w czasie II wojny światowej były bardzo popularne. Jest wiele świadectw mówiących o tym, że właśnie w trudnym okresie wojny wierni spontanicznie zwracali się do Miłosierdzia Bożego. Żołnierze polscy roznieśli orędzie s. Faustyny na cały świat.
Dzięki Polakom z armii Andersa, utworzonej w 1941 roku w ZSRR, kult Miłosierdzia dotarł do Iranu, Palestyny, Libanu, Egiptu, a stamtąd – do Afryki i Włoch. Wielkie zasługi w szerzeniu kultu poza granicami oddał marianin ks. Józef Jarzębowski, który podczas okupacji wydostał się z Wilna wywożąc memoriał o nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego ks. Michała Sopoćki, spowiednika s. Faustyny i dotarł w niemal cudowny sposób do Stanów Zjednoczonych, podróżując przez Syberię i Japonię. Jeszcze w czasie wojny pojawiły się teksty nowenny, koronki oraz litanii do Miłosierdzia Bożego w językach: niemieckim, litewskim, francuskim, włoskim i angielskim.
W 1943 r. krakowski spowiednik s. Faustyny, o. Józef Andrasz, jezuita, poświęcił drugi obraz Jezusa Miłosiernego namalowany przez Adolfa Hyłę, także według wizji s. Faustyny i ofiarowany do klasztornej kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. O. Andrasz zapoczątkował też uroczyste nabożeństwo ku czci Miłosierdzia Bożego. Kaplica, która służyła dotąd siostrom i ich wychowankom, stała się miejscem publicznego kultu. Wizerunek bardzo szybko zasłynął licznymi łaskami.
Próba ogniowa
Zaraz po zakończeniu wojny, już w 1946 roku w sprawę zatwierdzenia kultu zaangażowali się biskupi polscy. W 1948 roku skierowana została prośba do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego w myśl poleceń, które otrzymała s. Faustyna (Dzienniczek, nr 49,88,1530). 27 lutego 1948 r. rozgłośnia Radia Watykańskiego nadała audycję o siostrze Faustynie i jej posłannictwie.
Pod koniec lat 50., według Marii Winowskiej – autorki biografii s. Faustyny, apostołka Miłosierdzia Bożego znana była w całej Europie, obu Amerykach, w Australii, w wielu krajach Azji i Afryki. Dzieła teologiczne poświęcone Miłosierdziu Bożemu oraz obrazki wraz z koronką do Miłosierdzia Bożego ukazały się w językach angielskim, francuskim, hiszpańskim, portugalskim, włoskim, niemieckim oraz w liturgicznym wówczas języku Kościoła – po łacinie. Same teksty nabożeństw i akt „Jezu, ufam Tobie!” przetłumaczone zostały ponadto na litewski, łotewski, niderlandzki, czeski, słowacki, ukraiński, węgierski oraz chorwacki. W Polsce istniało już wiele ośrodków, w których czczono Boże Miłosierdzie.
W tej sytuacji sporym zaskoczeniem była Notyfikacja Świętego Oficjum z 1958 r., które kwestionowało nadprzyrodzoność objawień siostry Faustyny, sprzeciwiało się wprowadzeniu święta Miłosierdzia Bożego, zakazywało rozpowszechniania obrazków i pism propagujących nabożeństwo w formach proponowanych przez siostrę Faustynę. Wątpliwości związane były nie tyle z samym kultem, co wynikały z pewnych nieprawidłowości w jego formach. Były dwa główne powody wydania przez Święte Oficjum dekretu zakazującego nowego kultu.
Na pierwszy złożyło się rozpowszechnianie wyrwanych z kontekstu albo niedokładnych i „poprawionych” przez jedną z sióstr fragmentów „Dzienniczka” siostry Faustyny, obecnych we włoskim tłumaczeniu, które dotarło do kongregacji, drugim zaś było – co może dziś szokować – stanowisko większości polskich hierarchów. Watykańscy eksperci opierali się na niedokładnych i źle przetłumaczonych odpisach rękopisów „Dzienniczka”. Ich autorka, siostra Ksawera Olszamowska, działając w dobrej wierze, „poprawiła” nieco dzieło Faustyny. Opuściła wielostronicowe fragmenty tekstu, pominęła wiele zdań i pozmieniała sens niektórych sformułowań.
W drugiej nocie Świętego Oficjum z 6 marca 1959 r. autorzy wycofali się jednak z negatywnego sądu co do prawdziwości objawień, nie zakazywano tak ostro propagowania samego kultu, ale powierzono to „roztropności biskupów, włącznie z usunięciem ww. obrazów, które ewentualnie zostały już wcześniej wystawione do kultu”. W związku z czym obrazy ze świątyń zostały usunięte, zaprzestano organizowania nabożeństw.
Jednak ówczesny metropolita krakowski abp Eugeniusz Baziak, zdecydował, że obraz Adolfa Hyły przedstawiający Jezusa Miłosiernego, związany z objawieniem siostry Faustyny ma pozostać tam, gdzie był, czyli w kaplicy klasztoru w Łagiewnikach. Z innych kościołów został usunięty.
Karol Wojtyła
Zasadniczą rolę w zdjęciu zakazu i dalszym rozwoju kultu Miłosierdzia Bożego odegrał następca abp Baziaka, abp Karol Wojtyła, który nie miał wątpliwości, jak pokazują następne wydarzenia, co do prawdziwości objawień siostry Faustyny i szczególnej aktualności przesłania o Bożym Miłosierdziu. Będąc młodym księdzem wracał często do kaplicy w Łagiewnikach. Kronika sióstr odnotowuje, że ksiądz Wojtyła kilkakrotnie głosił kazanie w trzecią niedzielę miesiąca w czasie Mszy świętej i nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia.
Wojtyła jako arcybiskup krakowski od 1964 r., przyjął bardzo mądrą strategię polegającą na tym, że najpierw należy doprowadzić do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny, a potem dopiero podjąć kroki mające na celu propagowanie kultu Bożego miłosierdzia.
Proces informacyjny ws. siostry Faustyny w archidiecezji krakowskiej rozpoczął się w 1965. Zakończył po dwóch latach, a w 1968 zaczął być prowadzony jej proces beatyfikacyjny w watykańskiej Kongregacji ds. Świętych. W tym czasie kard. Wojtyła zarządził nowe wydanie „dzienniczka”, gdzie tekst został skopiowany dosłownie, bez opuszczeń i dopisków oraz ze zwróceniem uwag na podkreślenia ołówkiem, którym s. Faustyna zaznaczała słowa Jezusa.
Zlecił on ekspertyzę teologiczną „Dzienniczka” s. Faustyny ks. prof. Ignacemu Różyckiemu z krakowskiego Papieskiego Wydziału Teologicznego, który znany był z tego, że nie był przekonany do orędzia siostry Faustyny. Jednakże napisana przez niego obiektywna, naukowa analiza, dała podstawy do tego, że Paweł VI w 1978 r. odwołał ograniczenia dotyczące kultu Bożego Miłosierdzia. W tym samym roku kard. Wojtyła został papieżem.
Encyklika i „Dzienniczek”
W 1980 roku Jan Paweł II ogłosił encyklikę „Dives in misericordia” o Bożym Miłosierdziu. Ważny etap rozwoju kultu stanowiła beatyfikacja s. Faustyny (18 kwietnia 1993 roku w Rzymie). Siedem lat później, 30 kwietnia 2000 r., bł. s. Faustyna Kowalska została wyniesiona przez Jana Pawła II do chwały ołtarzy jako święta. 5 maja 2000 roku Kongregacja Kultu Bożego i ds. Dyscypliny Sakramentów wydała dekret ustanawiający obowiązujące w całym Kościele powszechnym Święto Miłosierdzia Bożego. Polecenia Pana Jezusa, sformułowane w trakcie objawień zostały tym samym zrealizowane.
W Polsce do rozwoju kultu Miłosierdzia Bożego przyczyniło się także wydane w 1981 r. krytyczne opracowanie „Dzienniczka” w jego oryginalnym kształcie. W połowie lat 80. nie było już diecezji, która by nie miała parafii pw. Miłosierdzia Bożego.
Akt zawierzenia
7 sierpnia 2002 roku Jan Paweł II zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu. Tego dnia w Krakowie-Łagiewnikach konsekrował świątynię pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia i ustanowił w niej światowe sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
„Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka. Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość, przezwycięż wszelkie zło, pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia, aby w Tobie, Trójjedyny Boże, zawsze odnajdywali źródło nadziei” – modlił się wówczas Papież, powierzając cały świat Bożemu Miłosierdziu.
„Czynię to z gorącym pragnieniem, aby orędzie o miłosiernej miłości Boga, które tutaj zostało ogłoszone za pośrednictwem Siostry Faustyny, dotarło do wszystkich mieszkańców ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat” – wyjaśniał, apelując, że „Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia, gdyż w miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”.
„To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tutaj przybywać będą z Polski i z całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia!” – apelował.
Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia, gdyż w miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”.
Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca po pierwszych Nieszporach Niedzieli Miłosierdzia 2005 r.; uroczystości, którą sam ustanowił. Fakt ten wydaje się wymownym dopełnieniem roli, jaką odegrał w upowszechnieniu prawdy o Bogu bogatym w miłosierdzie. Prawdy przypomnianej za pośrednictwem prostej s. Faustyny, przy grobie której modlił się w młodości.
Łagiewniki i nie tylko
Dziś do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie Łagiewnikach przybywa corocznie około 2,5 miliona pielgrzymów z Polski i wszystkich kontynentów. Szczególnie licznie sanktuarium odwiedzili młodzi podczas Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku w Krakowie.
Jednym z owoców konsekracji świata Bożemu Miłosierdziu w Krakowie, była decyzja o utworzeniu sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie, mieście, gdzie s. Faustyną doświadczyła większości swych objawień. Obecny na uroczystościach w Łagiewnikach metropolita wileński kard. Audrys Juozas Bačkis postanowił pracować nad ożywieniem kultu na całej Litwie.
Pierwszym krokiem miało być otwarcie sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Kardynał wyremontował w tym celu kościół św. Trójcy w Wilnie, do którego przeniósł we wrześniu 2005 r. cudowny obraz Jezusa Miłosiernego. Obraz ten od czasów wojny, przez kilkadziesiąt lat ukrywany był w jednej z parafii na Białorusi, a do Wilna powrócił w 1987 r. i początkowo umieszczony został w należącym do miejscowych Polaków kościele Świętego Ducha.
Dziś w wileńskim sanktuarium Bożego Miłosierdzia każdego dnia sprawowane są liturgie zarówno po litewsku jak i po polsku oraz w wielu innych językach. Przybywają tam pielgrzymki z całego świata.
W Polsce obok sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach kult Miłosierdzia Bożego szerzony jest również w kilku innych sanktuariach, to znaczy w Dolinie Miłosierdzia w Częstochowie, w Myśliborzu, w Ożarowie Mazowieckim, w Kaliszu, Płocku, Warszawie, w Białymstoku, w Świnicach Warckich.
Kult Bożego Miłosierdzia za granicą
We Włoszech główne miejsce szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego stanowi Centro della Divina Misericordia przy kościele Santo Spirito in Sassia w Rzymie w pobliżu Watykanu. Specyficzną formą szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w tym kraju jest peregrynacja obrazu Jezusa Miłosiernego do parafii i wspólnot zakonnych, które tego pragną. Kilkudniowy pobyt obrazu Jezusa Miłosiernego w parafii lub wspólnocie kończy się zapoczątkowaniem odmawiania na stałe koronki do Miłosierdzia Bożego i Godziny Miłosierdzia.
W Niemczech od 1987 roku działa w Brilon Schwester Faustine Sekretariat, zajmujący się wydawaniem i dystrybucją obrazków, folderów i książek propagujących posłannictwo św. Siostry Faustyny i jej duchowość.
We Francji od zakończenia II wojny światowej kult Miłosierdzia Bożego szerzą księża pallotyni z ośrodka w Osny pod Paryżem. W 1993 roku wznowione zostało po 35 latach przerwy czasopismo pt. „Messager de la Misericorde Divine”. Kult Jezusa Miłosiernego sprawowany jest w około 100 kościołach, kaplicach i wspólnotach zakonnych we Francji.
W Portugalii szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego zajmuje się Apostolat Miłosierdzia Bożego z siedzibą w Balsamao. Oprócz Balsamao istnieje w Lizbonie ośrodek kultu Miłosierdzia Bożego założony przez Stowarzyszenie Katolików Świeckich pod nazwą „Odnowić wszystko w Chrystusie”.
W Anglii i Irlandii istnieją liczne ośrodki kultu Miłosierdzia Bożego prowadzone przez księży marianów, a także ludzi świeckich. Za przykład można podać Fawley Court w Henley-on-Thames w Anglii. Ośrodek ten rozwija działalność duszpasterską i wydawniczą.
W Czechach ośrodki kultu Miłosierdzia Bożego w Brnie i innych miastach utrzymują kontakty z sanktuariami polskimi. Czciciele Miłosierdzia Bożego z Czech co roku licznie przybywają do sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach na święto Miłosierdzia.
Na Węgrzech główny ośrodek kultu Miłosierdzia Bożego mieści się w Egerze, a osobą odpowiedzialną za kontakty i współpracę Episkopatu Węgier z sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach jest tamtejszy sufragan bp Istvan Katona.
Na Słowacji księża pallotyni budują w Spisska Nova Ves kościół pod wezwaniem Bożego Miłsoierdzia i od 1997 roku wydają czasopismo „Apostol Bozieho Molosrdenstva”.
W Szwecji od 1995 roku grupa czcicieli Miłosierdzia Bożego gromadzi się regularnie przy parafii Najświetszej Maryi Panny w Malmo. Podobne grupy działają w Boras i w Göteborgu.
Bardzo żywo kult miłosierdzia rozwija się od czasów II wojny światowej w Stanach Zjednoczonych. Obecnie w USA istnieje 75 sanktuariów Bożego Miłosierdzia, na czele z Narodowym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Stanów Zjednoczonych w Stockbridge w stanie Massachusetts.
Kult, zapoczątkowany objawieniami św. Faustyny, jest bardzo rozpowszechniony także w Ameryce Południowej i Afryce, na Filipinach, Korei i Nowej Zelandii. W Australii działa Bractwo Miłosierdzia Bożego, które zrzesza ponad 5 tys. osób z 14 krajów. Bardzo prężnym ośrodkiem duszpasterskim i wydawniczym jest również kanadyjska wspólnota w Verdun, której członkowie troszczą się o ludzi zagubionych moralnie.
Czciciele Miłosierdzia Bożego zrzeszają się ponadto w dwóch międzynarodowych organizacjach: Stowarzyszeniu Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”, które liczy ok. 5 tys. osób z ponad 40 krajów oraz w wielomilionowym Apostolskim Ruchu Bożego Miłosierdzia. W samych Stanach Zjednoczonych należy do niego ok. miliona osób.
Szerzeniem orędzia Miłosierdzia Bożego w szczególny sposób zajmuje się zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia, do którego należała s. Faustyna oraz siostry Jezusa Miłosiernego – zgromadzenie założone przez kierownika duchowego i spowiednika s. Faustyny, bł. ks. Michała Sopoćkę.
KAI/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
„Francuskie Łagiewniki”.
Słyszałeś o tym pięknym sanktuarium?
fot. Pack-Shot / Shutterstock
***
70 km od Paryża, w Dolinie Loary, znajduje się sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Gallardon. Można tu znaleźć liczne polskie akcenty. Obowiązkowy punkt do odwiedzenia podczas podróży po Francji!
Wielka łaska Bożego Miłosierdzia
Kult Bożego Miłosierdzia, w ołtarzu relikwie trojga wybitnych Polaków: św. Jana Pawła II, św. s. Faustyny oraz św. Stanisława, biskupa i męczennika, na czele wspólnoty polski rektor pallotyn ks. Adam Gałązka – choć mowa o sanktuarium w Gallardon we Francji, to jednak jest to miejsce, w którym polskie wątki są bardzo wyraźne.
„Zapraszamy ludzi do korzystania z wielkiej łaski Bożego Miłosierdzia, regularnie trwamy w konfesjonale i czekamy na tych, którzy tej łaski doświadczają, a potem sami dzielą się wielką radością wolności i uzdrowienia” – powiedział ks. Gałązka, który w 2023 r. został następcą twórcy tego sanktuarium ks. kan. Dominiqe’a Auberta.
Gallardon to niewielka miejscowość leżąca ok. 70 km na południowy zachód od Paryża, w Regionie Centralnym – Dolinie Loary we Francji. Znajduje się tu stosunkowo mało znane sanktuarium. Początki kultu Jezusa Miłosiernego w tym miejscu na szerszą skalę sięgają 2015 r., który został ustanowiony przez papieża Franciszka Rokiem Bożego Miłosierdzia.
fot. archiwum ks. Adama Gałązki SAC
***
Miejsce duchowego uzdrowienia
„Na początku sanktuarium niewiele mówiło wiernym, skąd wziął się słynny obraz ‘Jezu, ufam Tobie!’ i co oznacza przesłanie siostry Faustyny” – podkreślił ks. Adam Gałązka SAC. Znaczący wpływ na to miejsce miała wizyta ówczesnego rektora ks. Dominique’a Auberta w sanktuarium w Łagiewnikach. „Rektor nawiązał kontakty z siostrami Matki Bożej Miłosierdzia, zaczął wczytywać się w ‘Dzienniczek’ s. Faustyny” – opowiedział obecny polski rektor tego miejsca. Ówczesny metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz zachęcił ks. Auberta do szczególnego propagowania sakramentu pokuty i pojednania jako wyraźnego znaku Bożego Miłosierdzia.
Do Gallardon sprowadzono też relikwie polskich świętych. „Gdy pojawiły się relikwie i obraz Jezusa Miłosiernego, zaczęły pojawiać się osoby, modlić się, wczytywać w przesłanie s. Faustyny i doświadczać wewnętrznego uzdrowienia” – zrelacjonował ks. Gałązka.
Pallotyni od Bożego Miłosierdzia
Zanim ks. Adam Gałązka trafił do Gallardon, trzy lata pracował w pallotyńskim Centrum Dialogu w Paryżu. W tym czasie kończący kadencję rektora sanktuarium w Gallardon ks. Aubert zwrócił się z prośbą do polskich pallotynów. „On wielokrotnie słyszał o charyzmacie pallotynów, dlatego właśnie nawiązał kontakt z naszym przełożonym, ks. Krzysztofem Hermanowiczem, który zgłosił się właśnie do mnie, czy byłbym zainteresowany taką nową posługą przy sanktuarium Bożego Miłosierdzia” – opowiedział ks. Adam Gałązka.
Przypomniał, że pallotyni we Francji znani są z działalności na polu Bożego Miłosierdzia. Pollotyńska regia (prowincja) we Francji nosi właśnie ten tytuł.
Już w czasach II wojny światowej polscy pallotyni we Francji propagowali Boże Miłosierdzie, m.in. odmawianie koronki, do czego zachęcał wiernych były rektor Polskiej Misji Katolickiej we Francji ks. Franciszek Cegiełka. „Doświadczył ocalenia z niemieckiego obozu w Dachau, jak sam o tym świadczył, dzięki zaufaniu Bożemu Miłosierdziu i odprawianiu koronki” – zaznaczył rozmówca Polskifr.fr. Ks. Gałązka przypomniał też postać innego pallotyna ks. Alojzego Misiaka, który na różne sposoby starał się propagować we Francji kult Miłosiernego Chrystusa.
„Czasem spotykam się z ciekawą reakcją ludzi, którzy znają już pallotynów jako propagatorów Miłosierdzia Bożego. Dziwią się, że s. Faustyna nie była pallotynką, tylko pochodziła z innego zgromadzenia” – powiedział z uśmiechem ks. Gałązka.
Głosić Miłosierdzie Boże na różne sposoby
Obraz Miłosierdzia Bożego ma dla Francuzów nieco inną wymowę niż dla Polaków, gdyż powstał w polskich realiach. „To nie przeszkadza w propagowaniu tego, co jest głębią, istotą samego Bożego Miłosierdzia, które w tej chwili jest propagowane już nie tylko przez pallotynów, w różnych miejscach, w różnych formach, poprzez różne ruchy kościelne” – podkreślił ks. Adam Gałązka. Jako przykład podał comiesięczne czuwania modlitewne w pierwsze piątki miesiąca prowadzone w bazylice Sacré-Cœur i kościele Saint-Sulpice, prowadzone przez Francuzkę polskiego pochodzenia Wiolettę Wawer.
fot. archiwum ks. Adama Gałązki SAC
***
Święto Miłosierdzia Bożego, które obchodziliśmy w tym roku 7 kwietnia, ustanowił św. Jan Paweł II, odpowiadając na prośbę Jezusa, który w przesłaniu do s. Faustyny wyraził takie życzenie. „W dniu tym otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski” („Dzienniczek”, 699) – mówił Chrystus do polskiej zakonnicy. To święto otwiera w Polsce Tydzień Miłosierdzia.
ks. Adam Gałązka SAC/Aleteia.pl
„Dzienniczek” – dzieło w kooperacji Boga
i prostej kobiety
„Dzienniczek” przynosi otuchę milionom ludzi i, dając nadzieję na Boże przebaczenie, skłania ich do nawrócenia.
fot.Jacek Bednarczyk/ PAP
***
„Nie umiem pisać” – skarżyła się Jezusowi św. Faustyna. Ale posłuchała Go. Tak powstało dzieło uważane za perłę literatury mistycznej.
Zbliżała się połowa sierpnia 1935 roku. Siostra Faustyna odprawiała trzydniowe rekolekcje w klasztorze w Wilnie. Pierwszego dnia o godzinie dziesiątej kaznodzieja mówił o miłosierdziu Bożym i o dobroci Boga względem człowieka. W tej chwili zakonnica zobaczyła w ołtarzu Pana Jezusa w białej szacie. Zauważyła, że trzymał w ręku zeszyt, w którym notowała swoje przeżycia. „Podczas całej tej medytacji Jezus przekładał karty zeszytu i milczał, jednak serce moje znieść nie mogło żaru, który się w duszy mojej zapalił” – zapisała później. W pewnej chwili Zbawiciel powiedział do niej: „Nie wszystko napisałaś w tym zeszycie o dobroci Mojej ku ludziom; pragnę, ażebyś nic nie pominęła, pragnę, niech się ugruntuje serce twoje w zupełnym spokoju” (Dz. 459).
Sześć zeszytów
Gdy w czerwcu 1938 roku, trzy miesiące przed śmiercią, s. Faustyna kreśliła ostatnie słowa w „Dzienniczku”, świat stał u progu drugiej wojny światowej. Zawarte tam przesłanie o Bożym miłosierdziu było jak diagnoza i recepta dla każdego człowieka. „Nie zazna ludzkość spokoju, dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia Mojego” – mówił Jezus do zakonnicy (Dz. 699). Sześć zeszytów, zapisanych niewprawnym pismem – w oryginale pełnych błędów ortograficznych i stylistycznych – składa się na dzieło określane przez teologów jako perła literatury mistycznej. Stworzenie czegoś takiego bez pomocy łaski jest niemożliwe, tym bardziej że Faustyna ukończyła jedynie trzy klasy szkoły podstawowej.
Wiele fragmentów „Dzienniczka” przynosi otuchę milionom ludzi i, dając nadzieję na Boże przebaczenie, skłania ich do nawrócenia.
„Rozkosz mi sprawiają dusze, które się odwołują do mojego miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenia. Nie mogę karać, choćby ktoś był największym grzesznikiem, jeżeli on się odwołuje do mej litości, ale usprawiedliwiam go w niezgłębionym i niezbadanym miłosierdziu swoim” – zapewnia Zbawiciel Faustynę, a poprzez nią świat. Na kartach „Dzienniczka” robi to bezustannie.
Sama święta wcale nie paliła się do pisania. „Mój Jezu, Ty widzisz, że dosyć nie umiem pisać, to jeszcze i pióra nawet dobrego nie mam, a nieraz to naprawdę tak mi się źle pisze, że po jednej literze muszę składać zdania” – skarżyła się Zbawicielowi. Do tego dochodził problem natury technicznej. „Notuję te niektóre rzeczy w sekrecie wobec sióstr, więc muszę nieraz co chwila zamykać zeszyt i cierpliwie wysłuchać opowiadania danej osoby, i czas, który miałam przeznaczony na pisanie, przeszedł, a nagłe zamykanie zeszytu – maże mi się. (…) Dziwna rzecz, że przecież nieraz pisze mi się możliwie, ale nieraz – to naprawdę sama ledwie przeczytam” – tłumaczyła.
Ważna uwaga: Faustyna pisała z nakazu swojego kierownika duchowego i spowiednika, ks. Michała Sopoćki. On sam w liście do władz zgromadzenia z 1972 roku tak wyjaśniał okoliczności owej decyzji: „Byłem wówczas profesorem w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Nie miałem czasu wysłuchiwać jej długich zwierzeń w konfesjonale, poleciłem jej spisać je w zeszycie i podawać mi je od czasu do czasu do przejrzenia. Stąd powstał »Dzienniczek«”.
Napisz wszystko
Choć Faustyna była wzorem posłuszeństwa, nie ustrzegła się błędu. Pewnego razu, gdy jej spowiednik wyjechał na kilka tygodni do Ziemi Świętej, dała się zwieść postaci, którą błędnie wzięła za anioła. „Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości” – przekonywała zjawa. Tłumaczyła, że pisanie jest stratą czasu. Gdy widzenie się powtórzyło, Faustyna spełniła żądanie i spaliła prowadzone zapiski. „Kazałem jej za pokutę odpisać treść zniszczoną, a tymczasem następowały nowe przeżycia, które ona notowała, przeplatając wspomnieniami ze spalonego zeszytu. Stąd w jej »Dzienniczku« nie ma porządku chronologicznego” – wyjaśniał później ks. Sopoćko.
Sam Jezus, objawiając się Faustynie, wiele razy podkreślał, jak ważny jest „Dzienniczek” w jego planach. „Twoim zadaniem jest napisać wszystko, co ci daję poznać o Moim miłosierdziu dla pożytku dusz, które czytając te pisma, doznają w duszy pocieszenia i nabiorą odwagi zbliżać się do Mnie” – mówił, zaznaczając, że święta powinna wszystkie chwile wolne poświęcić pisaniu. Wielokrotnie też motywował Faustynę do kontynuowania zapisków. „Dziś nie miałam chęci do pisania – wtem usłyszałam głos w duszy: Córko Moja, nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz, pisz dla ich pożytku. Wiesz, że wolę Moją co do pisania to już ci tyle razy potwierdzili spowiednicy” – zanotowała święta.
Nie zniechęcaj się
Chodzi więc o pożytek dusz, jaki odnoszą one dzięki lekturze „Dzienniczka”, a ten jest niezaprzeczalny. Wielu czytelników od lat zaświadcza, jak wiele dobra przyniosła im lektura zapisków św. Faustyny. Do najnowszych świadectw zaliczyć można m.in. entuzjastyczne komentarze, umieszczane pod kolejnymi odcinkami podkastu Zeszyty Miłości Pełne. Prowadzi go na platformie YouTube siostra Gaudia Skass, rzeczniczka Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. – Tam jest istny wylew wdzięczności i miłości. Ludzie piszą, jak ich „Dzienniczek” porusza i inspiruje – wyjaśnia.
Siostra czyta w podkaście kolejne fragmenty „Dzienniczka” (docelowo „od deski do deski”), komentując je i objaśniając trudne miejsca. Bo i to trzeba powiedzieć, że nie jest to lektura łatwa. Wielu się zniechęca, niektórzy odczuwają nawet strach, czytając o skutkach grzechów, o odpowiedzialności za swoje czyny i o piekle. – Coraz częściej spotykałam się z takimi opiniami. Serce mnie bolało, kiedy słyszałam o ludziach, którzy odkładają „Dzienniczek” po pierwszych fragmentach. Było mi strasznie przykro, bo ta książka dała mi tak wiele… Znam ludzi na całym świecie, których życie zmieniło się o 180 stopni przez lekturę „Dzienniczka” – opowiada s. Gaudia.
Wyjaśnia, że właśnie ta świadomość nasunęła jej myśl o stworzeniu podkastu. – Oczywiście w „Dzienniczku” jest o grzechu i o jego konsekwencjach, ale jeśli ktoś czyta Ewangelię selektywnie, też może uznać, że jest przerażająca. Gdy Jezus mówi tylko „biada, biada, biada”, to nie brzmi to jak dobra nowina. Jeśli się czyta selektywnie „Dzienniczek”, będzie to samo, bo tam, podobnie jak w Ewangelii, jest i opowieść o wielkiej miłości Boga, i przestroga przed konsekwencjami grzechów. Po prostu trzeba czytać całość – doradza s. Gaudia. Zwraca uwagę, że ze stron „Dzienniczka” wylewa się dużo więcej miłości niż przestróg, a te drugie muszą być odczytywane, podobnie jak Jezusowe „biada”, jako troska o ludzkie zbawienie. – W związku z tym Jezus nie może nam mówić tylko: „Kocham was, róbcie, co chcecie”. Z miłości przestrzega nas przed konsekwencjami grzechu, który jest naprawdę niszczący. Kościół katolicki przecież także uczy, że jest grzech, a jego skutki mogą sięgać wieczności. Nie można po Faustynie spodziewać się czegoś innego – żeby ona tam napisała tylko o słodyczach nieba, które osiąga się bez względu na to, jakie prowadziło się życie – zauważa siostra.
Trudności w lekturze „Dzienniczka” mogą brać się także z faktu, że powstał on, bądź co bądź, w innej epoce, a do tego w obcym większości odbiorców środowisku zakonnym. – Trzeba pamiętać, że Faustyna pisze w pierwszej połowie XX wieku, przed Soborem Watykańskim II. Dobrze jest znać charakterystykę tamtych czasów, bo jest tam trochę wątków dziś już niezrozumiałych, zdecydowanie wymagających wyjaśnienia. Natomiast w tym, co w „Dzienniczku” jest wyakcentowane pogrubioną czcionką, czyli w słowach Jezusa, nie ma nic, co byłoby związane tylko z tamtym czasem. Jezus wypowiada się bardzo uniwersalnie – choć mówi językiem Faustyny. To jest Jego piękna subtelność, że gdy się z nami komunikuje, mówi do nas naszym językiem, dostosowuje się. Choć dla nas, czytających zapiski Faustyny, stanowi to pewne wyzwanie – podkreśla s. Gaudia. To wszystko rzeczniczka zgromadzenia bardzo szczegółowo i przystępnie wyjaśnia w podkaście. – Widzę, że to działa. Wielu ludzi pisze, że kiedyś zeszyty Faustyny były dla nich zbyt wymagające, a teraz mówią na przykład: „Aż się boję, że ten »Dzienniczek« się kiedyś skończy. Co wtedy zrobię?” – śmieje się.
Owoc posłuszeństwa
Uniwersalność zawartego w „Dzienniczku” przesłania o miłosierdziu Bożym potwierdza sama popularność tej pozycji. Żadna polska książka nie jest tak znana na świecie i tak często tłumaczona na języki obce. Ogólny nakład, w jakim rozchodzi się „Dzienniczek”, jest nie do oszacowania, zwłaszcza że do wersji drukowanej należy dziś doliczyć obfite korzystanie z wersji elektronicznych. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie posłuszeństwo prostej zakonnicy, którą Bóg posłużył się dla przekonania ludzkości o swoim niezgłębionym miłosierdziu.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Należał do najbogatszych w Polsce, gdy trafił na „Dzienniczek”: prezes prezesów rozłożony na łopatki
Anna Kaczmarz/Dziennik Polski/Polska Press/East News | HistoryIsResearch/Wikipedia | CC BY-SA 4.0
***
Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy czytając „Dzienniczek”, nie miałem ani jednej uwagi do Faustyny! Prezes prezesów rozłożony na łopatki przez dziewczynę po 3. klasie podstawówki. Urzekło mnie też to, że objawienie jest po polsku.
Z Romanem Kluską – przedsiębiorcą, twórcą i byłym prezesem firmy Optimus, współtwórcą portalu Onet.pl, w latach 90. jednym z najbogatszych Polaków, niesłusznie oskarżonym o wyłudzenie 30 mln złotych podatku VAT; obecnie – właścicielem firmy produkującej zdrową żywność Prawdziwe Jedzenie, hodowcą owiec – rozmawia Małgorzata Bilska.
Rozum i wiara
Małgorzata Bilska: Rozum jest darem Boga, choć nie zawsze wiemy, jak go używać. Do czego w istocie służy?
Roman Kluska: Jesteśmy istotami rozumnymi, stworzonymi na wzór i podobieństwo Pana Boga. Rozum służy do tego, aby poznawać Go, wielbić; uczyć się i doskonalić. Korzystać z niego w każdej możliwej dziedzinie. Abyśmy z każdym dniem byli lepsi.
Od czasu oświecenia drogi rozumu i wiary jakby się rozjechały. Rozum kojarzy się z naukowym racjonalizmem, w opozycji do religii. Do czego przydaje się w wierze?
Nie rozłączałbym tych rzeczywistości. Wiara jest silnie wspomagana przez naukę, a nauka – przez wiarę… Jest to nierozłączna całość. Stanowi o pełni człowieczeństwa. Nie wyobrażam sobie ich rozdzielenia, będziemy wtedy błądzić.
Na poparcie tej tezy mam dziesiątki, jeżeli nie setki spotkań z wybitnymi ludźmi nauki, głównie z obszaru nauk ścisłych (matematykami, fizykami, astronomami, chemikami, biologami itd.). Kiedy siedziałem z nimi wieczorem przy kolacji, prowadziłem z nimi dyskusje, często mówili, że nic tak nie umacnia wiary jak nauka.
Prowadząc badania, rozkoszują się wielkością Stwórcy. Jego doskonałością. Wielkością – niepojętą dla nas. Im więcej wiedzą, tym większy czują zachwyt na dziełem stworzenia; nad Autorem.
Im więcej ktoś wie, tym jest bardziej pokorny.
Panu pokory troszkę brakowało przed spotkaniem Boga. Jak pan sam opowiada, dlatego że jest pan wybitnie inteligentny, co potwierdzają testy i badania. Tak było do wypadku?
To nie całkiem tak. Już od szkoły średniej prowadziłem dyskusje z kolegami (myślącymi), poszukując odpowiedzi na pytanie: Jestem przypadkowym produktem ewolucji czy zostałem stworzony przez Stwórcę? Próbowaliśmy to zgłębić rozumem.
Jako „licealne szczeniaczki”, potem studenci, prowadziliśmy „dyskusje akademickie”, które wielkiego śladu po sobie nie zostawiły. Ale nabrałem takiego nawyku. Przez całe życie, jak miałem chwilkę i wpadła mi w ręce jakaś wybitna publikacja, próbowałem uzyskać odpowiedź na to pytanie.
Po przeczytaniu wielu książek pewności nie miałem, ale doświadczenia innych są pomocne. Jeśli książka jest zrobiona pięknie i godnie – to znaczy rzetelnie. Mając do czynienia z osobą poszukującą, z rozumem, który nie kombinuje, lecz szuka prawdy, mogę po lekturze zajść nawet dalej niż sam autor.
Przez całe życie szukałem odpowiedzi. Była to jednak tylko wiedza, wynik aktywności rozumu. I tu dochodzimy do sedna problemu, który pani postawiła. Rozum czy wiara? W poznaniu naukowym (tak to nazwijmy) posuwałem się do przodu…
Na gruncie teorii.
Tak, argumentów czysto rozumowych. Z dziedziny filozofii, nauk ścisłych itd. Moja wiedza była „sucha”, jak nauka matematyki. Przełomem stało się moje cierpienie. Pozwoliło mi na osobiste przeżycie Dzienniczkasiostry Faustyny.
Wypadek i siostra Faustyna
Złamał pan nogę na nartach?
Gorzej. Byłem człowiekiem bardzo zapracowanym. Nie miałem czasu pójść na narty w dzień, bo musiałbym przestać pracować (śmiech). A co gorsze, za dnia były długie kolejki do wyciągów.
Była niedziela, ale ja nie mogłem sobie pozwolić na takie marnotrawstwo czasu. Gdyby można było rano zjechać 10 razy w ciągu godziny i wrócić, to bym tak zrobił! Ale godzinę stać w kolejce, żeby raz zjechać? To się nie mieściło w mojej racjonalności.
Poszedłem na narty, jak zrobiło się ciemno. Wtedy stoki były: raz – bardzo słabo oświetlone, a dwa – o ratrakach nikomu się nie śniło. Choć to był kurort – Krynica.
Jechałem po ciemku. Skończyło się zerwaniem zaczepu ścięgna Achillesa. Unieruchomiło mnie to w łóżku na długo. Jako człowiek pracy szybko zresztą odkryłem, że z niego można pracować. Korzystając z telefonu (internetu nie było), zarządzałem „imperium”.
Jest pan więc prekursorem zdalnego zarządzania…
(Śmiech) Można tak powiedzieć. Było mi o tyle łatwiej niż w pandemii, że wszyscy inni byli na stanowiskach. Miałem pod sobą około 30 przedsiębiorstw. Byłem szefem szefów i nikt nie dyskutował, jak dzwoniłem. Nieważne, o której godzinie.
Dopóki ludzie byli pracy, gdzieś do 20.00, byłem zajęty. Tylko co potem? Nie potrafię nic nie robić. Pewnego wieczoru zostałem w domu sam, nie mogąc ruszyć się nawet po gazetę czy pilot od telewizora.
Tortura.
Jedyną pozycją, która leżała w zasięgu ręki, były fragmenty Dzienniczka siostry Faustyny. Dziś wiem, że to nie był przypadek.
Żona zostawiła?
Teściowa dostała tę książeczkę w Tarnowie w kościele, przywiozła, a żona położyła ją przy moim łóżku. Leżała aż do tamtego wieczora.
Nie sięgnął pan po nią wcześniej.
Autorka miała ukończone 3 klasy szkoły podstawowej…
Żaden z niej partner do debat naukowych.
A jej wykład jest tak logiczny! Byłem przyzwyczajony do tego, że niemal każdego z moich zastępców, prezesów podległych firm, bez problemu łapałem na niekonsekwencjach czy braku logiki. Wyłapywałem wszystkie uchyłki czyichś umysłów.
Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy czytając Dzienniczek, nie miałem ani jednej uwagi do Faustyny! Prezes prezesów rozłożony na łopatki przez dziewczynę po 3. klasie podstawówki. Tam nie ma żadnej niekonsekwencji wewnętrznej. Jest logiczna do bólu.
Uznałem, że nie mogła tego sama napisać, naprawdę jest sekretarką Pana Jezusa. Nie byłaby w stanie zrobić spójnego wykładu na 600 stron książki o tym, jak powinniśmy żyć. Co jest dobre, a co złe. W zakonie była mniszką drugiego chóru, na pewno też nikt jej nie pomógł.
Trzeba uznać, posługując się rozumem, że podyktował jej to Pan Jezus. Urzekło mnie też to, że objawienie jest po polsku, przekazane językiem XX wieku. Tekst nie wymaga tłumaczenia, jak Biblia. Tyle skarbów w jednym!
Inwestycja w poznanie Stwórcy
Jak to na pana wpłynęło?
Zachwyciłem się Panem Bogiem. Jego doskonałością w każdym wymiarze.
Mam wrażenie, że pan lubi pojedynki intelektualne i nie tyle nie złapał na braku logiki siostry Faustyny, co spotkał Boga – Arcymistrza logiki…
Może pani to nazwała po imieniu. Po prostu to było tak piękne, wspaniałe, doskonałe, a równocześnie budujące. I takie konsekwentne!
Bóg mówi człowiekowi: Masz do wyboru moją nieskończoną miłość miłosierną lub moją sprawiedliwość. Wszystko zależy od ciebie. Jesteś wolny! Wybieraj. Wreszcie poczułem, co to znaczy być człowiekiem wolnym… Mam prawo wyboru.
Przeszedł pan długą drogę od wiedzy o Bogu do osobistej relacji z Nim. Jak ją budować?
To jest trudne. Nie mogę być tu ani mistrzem, ani nauczycielem… Jestem marnością, jak my wszyscy. Mogę tylko powiedzieć, że kluczem do relacji jest chyba (mówiąc moim językiem biznesu) inwestycja w poznanie Stwórcy. Jak mogę mieć relację z kimś, kogo nie znam?
Możliwości poznania jest wiele: Biblia, objawienia publiczne i prywatne, modlitwa, teologia. Muszę to potem sam rozważyć, rozumem i sercem. Wiedza to za mało. A następnie zacząć się rozkoszować Jego doskonałą Miłością. Wielkością. Wszechmocą. Musi przyjść zachwyt, a zarazem pokora.
Dopiero gdy poczuję zachwyt, uznając przy tym w pokorze własną marność (to warunek konieczny), może się utworzyć jakaś relacja.
Pana doświadczenie religijne jest zgodne z wiedzą z religioznawstwa. Według Rudolfa Otto są dwa wymiary doświadczenia sacrum: mysterium fascinans i mysterium tremendum. Przed Bogiem czujemy jednocześnie zachwyt i trwogę.
Muszę coś dodać do kwestii miłosierdzia Bożego. Ono nie jest za darmo. Na przeogromną miłość, jaką Bóg nam ofiarował, musimy odpowiedzieć równie silnym zaufaniem. Nawet w naszej marności możemy je z siebie wykrzesać.
W dzisiejszych czasach to jest trudne. Tu się wali, tam pali, a tam – gotuje. Nasz świat wygląda zupełnie inaczej, niż byśmy chcieli. A my musimy – w pokorze – okazać Bogu zaufanie. Do tego dodać jeszcze jakość życia.
Nie mogę iść do Pana, który jest doskonałością, będąc brudnym od grzechów. Bez spowiedzi. Miłosierdzie nie polega na tym, że Bóg jest dobry i można robić, co się chce. To absurd.
Jak mówić „Jezu, ufam Tobie”, skoro spada zaufanie do Kościoła?
To już inny problem. Mnie jest łatwiej, bo jestem człowiekiem starszej daty. Wiem, czym był komunizm i jakimi metodami, jak perfidnie ideologowie niszczyli kapłanów. To była tak ogromna maszyna do niszczenia Kościoła, że konsekwencje są do dzisiaj.
Polski Kościół był niszczony w konfrontacji z realnym socjalizmem, co skutkuje jakością ludzi. Trzeba mu więcej wybaczyć. Nie patrzeć tylko z perspektywy ideału, jaki być powinien.
Małgorzata Bilska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jakim językiem mówi do nas Bóg?
Odpowiedź znajdziemy w „Dzienniczku” s. Faustyny
fot. Blisko Rahamim/Youtube
***
Czytając „Dzienniczek” krok po kroku będzie powiększała się nasza wrażliwość na duchowy świat i na nasze poruszenia wewnętrzne. Będziemy uczyć się ich interpretacji i rozumienia. Jego lektura może pomóc nam nauczyć się komunikacji z Panem Bogiem i rozumieć jakim językiem komunikuje się z nami – mówi s. Gaudia Skass z podcaście „Zeszyty Miłości Pełne”. W pierwszym odcinku czytany jest „Dzienniczek” w punktach 1-16.
Jak piszą siostry „Dzienniczek” będą czytać od deski do deski, a s. Gaudia będzie pomagać zrozumieć czasem niełatwe treści i odkryć w nich ważne inspiracje na naszą osobistą drogę.
„Celem tej serii nie jest wyjaśnienie wszystkich wątków z „Dzienniczka”, bo seria ta mogłaby trwać dłużej niż życie tych, którzy ją nagrywają. Będziemy się skupiać się na wyszukiwaniu w faustynowych treściach tego, co dla nas najważniejsze, czego możemy się od niej nauczyć i co Jezus chce nam powiedzieć przez jej doświadczenie” – piszą siostry.
– Jest niesamowite, że na trzech stronach siostra Faustyna zdołała opisać 20 lat swojego życia. Pisze o momentach, w których opisuje, jak Bóg dał jej poznać, jak bardzo ją kocha. Opisuje to, co najistotniejsze, momenty, który mają dać zrozumieć jej dalszą historię, jak Pan Bóg ją prowadził i jak doprowadził do momentu, gdzie dzieją się te wszystkie trudne rzeczy w jej życiu. Jak spotykanie Pana Boga i widzenie Pana Boga – mówi w komentarzu s. Gaudia.
Do czego może nas to zainspirować?
– Może byśmy zobaczyli, jak Pan Bóg nas prowadzi. Może teraz na początku roku jest taki dobry moment, żeby spojrzeć wstecz i dostrzec to Boże prowadzenie. By zobaczyć to, że On był zawsze w twoim życiu, że się z tobą komunikował. Przypomnieć sobie momenty jakieś szczególnej łaski, szczególnych spotkań z Panem Bogiem. Być może wkładałeś jakieś poruszenia serca do szuflady, myśląc ze coś ci się wydawało. A może to jednak jest coś istotnego – zachęca.
– Czytanie „Dzienniczka” jest tez po to, żebyśmy się nauczyli komunikacji z Panem Bogiem. Nauczyli się odczytywać i rozumieć Jego język – mówi.
I podkreśla: – Rozumieć to, co chce nam powiedzieć i w jaki sposób się z nami komunikuje. I będziemy się tego uczyć krok po kroku. Czytając „Dzienniczek” siostry Faustyny będzie powiększała się nasza wrażliwość na duchowy świat, na nasze duchowe poruszenia i będziemy się uczyć ich interpretacji i rozumienia ich.
– Siostra Faustyna mówi o tym, że pierwsze poruszenie zewnętrzne, kiedy Pan Bóg ją do czegoś zapraszał działo się w wieku 7 lat. (…) Kiedy jej rodzice, choć pobożni ludzie, nie zgadzają się jednak, by wstąpiła do zakonu, Helena zaczyna żyć tak, żeby o Panu Bogu nie myśleć, zagłuszyć się rozrywkami – mówi zakonnica.
– Jest to naprawdę bardzo wartościowe, że możemy zobaczyć czyją drogę rozwoju – dodaje.
Wiele znaków zapytania i niepewności
– Siostra Faustyna opisuje dużo szczegółów swojej drogi z Bogiem, rozwoju swojej duchowości. Opisuje, jak wszystko zaczyna się od wielu znaków zapytania i niepewności. Nie wie, czy dobrze rozumie, ale Pan Bóg daje jej dużo zrozumienia przez wiele dróg. Ale jedną taką najważniejszą jest powiedzenie tego, co jej dzieje się w jej duszy poprzez kapłana, który jest jej kierownikiem duchowym – mówi siostra Gaudia.
Pierwsze widzenie Boga na balu w Łodzi
I dodaje: – Takim apogeum zagłuszania swojego wewnętrznego głosu jest bal, na który idzie w centrum Łodzi. I to jest genialny moment w jej historii, co trzeba podkreślić, bo to jest ten pierwszy raz, kiedy Helena Pana Boga zobaczy realnie jako człowieka, nie pod postacią Hostii, gdzie jej ukryty. I to jest właśnie na imprezie. To burzy wiele naszych schematów, dotyczących naszej pobożności i tego, jak Pan Bóg może się z nami komunikować – że będzie się to działo tylko w miejscach bardzo świętych, tylko na kolanach, na modlitwie.
– Nie. Pierwsze objawienie, które ma siostra Faustyna pokazuje nam jasno, że Pan Bóg bardzo lubi z nami spędzać codzienność. Nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie moment szczególnej łaski, szczególnego spotkania z Nim. Moment szczególnej komunikacji z Nim może być momentem najgorszego upadku, kiedy Pan Bóg stanie się szczególnie bliski – dodaje s. Gaudia.
s. Gaudia Skass ZMBM /Deon.pl
_____________________________________________________________________________
S. Gaudia Skass ZMBM:
Miłosierdzie to odpowiedź na wszystkie tęsknoty naszego serca
fot. Roman Koszowski/ Gość Niedzielny
S. Gaudia Skass pochodzi z Warszawy, gdzie ukończyła studia na wydziale malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Po studiach wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Obecnie głosi Boże Miłosierdzie głównie w mediach, prowadząc przestrzeń ewangelizacyjną „Blisko Rahamim”.
O „Blisko Rahamim”, malowaniu i rezygnacji z niego mówi s. Gaudia Skass.
Barbara Gruszka-Zych: Jak się Siostra czuje jako dziewczyna z plakatu?
S. Gaudia Skass: Znoszę to z przymrużeniem oka. Wersję z moją twarzą siostry wydrukowały tylko do naszego biura. W innych miejscach plakat reklamujący naszą przestrzeń ewangelizacyjną „Blisko Rahamim” zdobi tylko miniaturka naszego pierwszego podcastu.
Zwykle zakonnice usuwają się na drugi plan, a Siostra jest na pierwszym – Wasz kanał oglądają dziesiątki tysięcy zainteresowanych.
Pewnie zachęca ich właśnie nasza normalność, czyli to, że my, jego realizatorzy, nie przejmujemy się kamerą, a skupiamy się na przekazie treści o miłosiernym Bogu. Ludzie doceniają to, że szukamy nowych dróg, by do nich dotrzeć. Szczególnie zależy nam na młodszym pokoleniu, na tych, którzy częściej są w sieci niż w kościele.
Nikt Siostrze nie wypomina, że jest za bardzo medialna?
Rzadko się to zdarza. To dzieło całego naszego zgromadzenia, nawet siostry z innych zgromadzeń mi za nie dziękują. Cieszą się, że odważyłam się na to medialne działanie, a tym samym zmieniam funkcjonujący gdzieś jeszcze fałszywy obraz siostry zakonnej. Rozmawiam z wieloma z nich i wiem, że nie jestem odosobniona w tym, jak żyję i myślę, więc często, mówiąc o miłosierdziu, zamiast zaimka „ja” używam „my”.
Jaka jest ta miłość miłosierna, o której Siostra mówi?
Mam zamiar mówić o tym do skończenia świata lub jak długo Pan Bóg da. Miłosierdzie to odpowiedź na wszystkie tęsknoty naszego serca. To Bóg, który naprawdę przyjmuje nas takimi, jacy jesteśmy, który otwiera się na człowieka w jego biedzie, słabości, poranieniu. On jest Miłością, która jest gotowa przebaczyć największy grzech. Ale w przyjęciu jej często przeszkadza nam głęboka nieufność, która podpowiada, że akurat takich grzechów jak nasze przebaczyć się nie da. Często zamęczamy się, zmagając się z własnymi historiami przewinień i zaniedbań. Jest też druga skrajność, w którą zdarza się nam wpadać – dziwnie dobrotliwe wyobrażenie miłosiernego Boga, który jakby niedowidział, niedosłyszał. On przypomina takiego dziadzia, który zawsze nas pogłaszcze po głowie, bez względu na to, co przed chwilą zrobiliśmy. To niebezpieczna optyka, bo ktoś tak odbierający Boga przestaje uważać, że jego codzienne wybory są ważne. Myśli, że cokolwiek zrobi, wszystko zostanie mu wybaczone.
To jak się powinno patrzeć na Pana Boga?
Bardzo lubię Jego symboliczny obraz stworzony przez Clive’a Staplesa Lewisa w „Opowieściach z Narnii”. Chrystus ukazany jest tam pod symbolem lwa, potężnego, majestatycznego króla Narnii – dobrego, ale jednocześnie groźnego, a zarazem nieuchwytnego, nieobliczalnego. I choć jest nieprzewidywalny, to jednocześnie wiemy, że cokolwiek zrobi, będzie to dobre. Bo Bóg jest miłością i miłosierdziem.
Wielu kwestionuje miłosierdzie Boga, kiedy spotyka ich cierpienie.
Rozumiem reakcje doświadczonych przez życie osób. Naprawdę trzeba ogromnej dojrzałości duchowej, by w pierwszej chwili zareagować inaczej. Ale są też tacy, którzy z lubością obwiniają Boga o całe cierpienie tego świata, sami nie poczuwając się do żadnej odpowiedzialności. Wydaje mi się, że może to być ich nieuświadomiony sposób radzenia sobie z poczuciem winy. W komentarzach na naszym kanale regularnie pojawiają się te same oskarżenia wobec Boga. Padają pytania: „Czemu milczał, kiedy mordowano ludzi w Oświęcimiu?” czy „Gdzie jest, kiedy dzieci umierają na raka?”. I wiele podobnych.
Co Siostra wtedy odpisuje?
Staram się usłyszeć każdą osobę, bo przeczuwam, że za takim komentarzem stoi osobista historia czyjegoś bólu. Jeśli widzę, że ktoś chce dociec prawdy, wówczas istnieje szansa, żeby dojść do jakiegoś dobra. Myślę, że wielu z nas nie pojmuje tajemnicy Boga Wszechmogącego i Miłosiernego. Jakoś nie łączy się nam to w głowie z tym, że cierpimy z powodu konsekwencji każdego grzechu. Wielu, niestety, nie podejmuje takiej refleksji, ale to my, siostry, mamy prowokować do myślenia, do zadawania niewygodnych pytań. Kiedyś zajmowałam się w sanktuarium korespondencją z anglojęzycznymi pielgrzymami. Pewna pani z Irlandii po powrocie z Łagiewnik napisała do nas list z pretensjami, jak możemy głosić, że Bóg jest taki dobry, skoro dopuszcza tyle cierpienia. Wyjawiła w nim tak trudną historię swojego życia, że po jej przeczytaniu czułam się kompletnie bezradna.
Poradziła jej Siostra coś?
Byłam dopiero dwa lata po ślubach, dlatego poszłam po mądrość do jednej z naszych starszych sióstr. Usłyszałam od niej radę, która do dziś brzmi w moich uszach: „Odpisz jej jedno – »Zachęcam cię do adoracji krzyża Jezusa Chrystusa«”. Tylko tyle. Ale to było bardzo mocne. Kiedy od tej pani otrzymałam kolejny list, było w nim o połowę mniej goryczy. Myślę, że my, ludzie, od dawna mamy problem, który dobrze widać na przykładzie narodu izraelskiego w czasach Jezusa. Oni wtedy oczekiwali, że przyjdzie Mesjasz, który naprawi świat według ich ludzkiej logiki. My też chcemy, żeby przyszedł Bóg, który wszystko po naszemu naprawi. A tu przychodzi Jezus, który naprawia po swojemu – wchodzi w sam środek naszego cierpienia, dzieli je z nami i umiera za nas na krzyżu.
A my chcemy Boga, którego sobie wymyśliliśmy.
Jeżeli okazałby się taki, jak chcemy, to bylibyśmy głęboko rozczarowani.
Cała nasza wiara jest zbudowana z paradoksów i zdziwienia nimi. Siostra Faustyna też musiała budzić zdziwienie. Jak Siostra na nią trafiła?
Trafiłam najpierw na Jezusa, o którym ona pisze. Zaczęłam zaglądać do jej „Dzienniczka”, który leżał na wierzchu w moim domu. Kupiła go moja mama. Błogosławię Boga za mamy, które kupują dobre książki!
Co Siostrę do niego przyciągnęło?
Moc słów Jezusa, Jego wielka miłość i to, że tak po prostu rozmawia z kobietą żyjącą w XX wieku, i to Polką!
Nie miała Siostra pokusy, by pomyśleć, że te duchowe rozmowy s. Faustyny to jakiś odlot?
Wtedy otrzymałam szczególną łaskę, bo zwykle bardzo sceptycznie podchodzę do objawień prywatnych. Specjaliści mówią, że 90 proc. tzw. objawień zewnętrznych to wynik zaburzeń psychicznych lub działań złego ducha. U Faustyny bardzo mnie ujęło to, że sama sobie nie dowierzała, że szczerze szukała prawdy i była gotowa zanegować wszystko, co widziała i słyszała, jeśli Kościół tego nie potwierdzi.
Kiedy Siostra poznawała św. Faustynę, sama była studentką ASP. Zwykle artyści bywają mocno zapatrzeni w siebie.
Rzeczywiście, na studiach kładziono duży nacisk na to, by się wyróżniać. Jednocześnie byliśmy zachęcani, by odkrywać, co chcemy dać światu przez naszą sztukę. Wstępując do zgromadzenia, wiedziałam, że przestanę malować. To była moja świadoma rezygnacja.
A co Siostra malowała na uczelni?
Na ostatnim roku zdecydowałam się na szaleństwo i namalowałam dwadzieścia tajemnic Różańca. Zrobiłam z tego dyplom, przekonana, że muszę zająć się czymś istotnym, bo na dyplom poświęca się przecież minimum rok życia.
A w którym momencie zdecydowała się Siostra wstąpić do klasztoru?
Trzy tygodnie po obronie dyplomu. Chwila wstąpienia była jednocześnie bardzo trudna i bardzo łatwa. Czułam, że niesie mnie jakaś szczególna łaska, bo o własnych siłach nie byłabym w stanie tego zrobić. Potem przeczytałam, że św. Teresa Wielka podobnie przeżyła czas swojego wstąpienia do zakonu.
Wybierając życie zakonne, umiera się dla tego świata?
W czasach s. Faustyny podczas ślubów wieczystych, gdy śpiewana była Litania do Wszystkich Świętych, siostry kładły się krzyżem na ziemi i były przykrywane czarnym kirem z wyszytym na nim białym krzyżem. To był znak, że umierają dla tego świata.
Siostry nie nakryto kirem.
Nie ma już tego zwyczaju, ale czułam, że decyduję się na szczególną drogę świadomego umierania. Litania do Wszystkich Świętych była moim autentycznym wołaniem o pomoc całego nieba, bo mam świadomość własnych słabości.
Jak sobie Siostra z nimi radzi?
Po prostu oddaję je Bogu i nieustannie proszę Go o pomoc. Kilku świętym też się codziennie przypominam.
A co z życiem, z którego Siostra zrezygnowała – dziećmi, mężem?
To jest wielkie dobro, z którego można zrezygnować tylko wtedy, gdy się ma powołanie do innej formy życia. Powołaniu towarzyszy specjalna łaska, której autentycznie doświadczam, co nie znaczy, że łatwo jest żyć ślubami. One stanowią wyzwanie. Dla mnie zawsze najważniejszy był ślub czystości, przez który Jezusa stawiamy w centrum naszego serca, myśli, pragnień, wysiłków. Kiedyś, gdy słyszałam te słowa z Ewangelii: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”, czułam wyrzuty sumienia, że ja tak nie potrafię, myślałam, że to za wysoko podniesiona poprzeczka. Ale potem usłyszałam te słowa jako obietnicę. Ucieszyłam się, że Bóg mi obiecuje, że mnie do takiej miłości doprowadzi!
Pomaga Siostrze to, że jest zakonnicą w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia?
Dla mnie ważne jest, że zgromadzenie, do którego należę, skupia się na tym, co najistotniejsze w sercu Kościoła, czyli na Bożym miłosierdziu. Mój wybór przypieczętowały słowa papieża Jana Pawła II, które skierował do sióstr w Łagiewnikach w 1997 roku: „Dzisiejszy człowiek potrzebuje waszego głoszenia miłosierdzia; potrzebuje waszych dzieł miłosierdzia i potrzebuje waszej modlitwy o miłosierdzie”. W tym zdaniu ujął całe nasze życie apostolskie, bo to są trzy filary tego, co robimy w Kościele.
Na swoim kanale czyta Siostra codziennie „Dzienniczek”.
Bardzo się cieszę, że od niedawna mogę to robić z tysiącami osób z różnych zakątków świata! Wraz z początkiem roku wystartowaliśmy z nowym podcastem, zatytułowanym „Zeszyty miłości pełne”, w którym czytam i komentuję zapiski św. Faustyny. Do komentowania zapraszam również moje siostry i specjalnych gości. Ten podcast naprawdę wywołuje duże poruszenie. Nigdy w życiu nie czytałam tak wielu pięknych e-maili, wiadomości, komentarzy. Ewidentnie widać w tym projekcie działanie Boga!
A Koronkę do Bożego Miłosierdzia często Siostra odmawia?
Przede wszystkim staram się ją odmawiać z zaangażowaniem serca, skupiając się na Bogu Ojcu, który patrzy na mnie i na wszystkich nas, biednych grzeszników, przez rany swojego Syna. To jest wstrząsający obraz! Dlatego też serce Ojca jest nim głęboko poruszone. Bóg sam obiecał przez św. Faustynę naprawdę wielkie łaski dla tych, którzy będą się modlić koronką. Poza obietnicą dawania nam wszystkiego, o co Go prosić będziemy, oczywiście jeśli to będzie zgodne z Jego wolą, czyli naprawdę dobre, obiecał, że „Chociażby był grzesznik najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia Mojego. Pragnę, aby poznał świat cały miłosierdzie Moje. Niepojętych łask pragnę udzielać duszom, które ufają Mojemu miłosierdziu”.
Gość NIedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Dużo światła. I zaufania
Miała na imię Miriam, siedziała w półmroku wejścia do bazyliki Bożego Grobu, trzymała w ręce różaniec. Siedziałem tam i ja.
Oboje patrzyliśmy na przechodzących ludzi, z których część padała na kolana przy płycie ociekającej niesamowicie pachnącym olejkiem. W pewnej chwili spojrzeliśmy na siebie, a ona wyciągnęła z torebki niewielki obrazek z Jezusem Miłosiernym i podpisem w języku arabskim. Była Palestynką, chrześcijanką. Podała mi obrazek, na co zareagowałem radością i słowami: „Mam taki, ale z podpisem po polsku”. Uśmiechnęła się również, odpowiadając, że miłosierdzie Boże to najpiękniejsze, co ją w życiu spotyka. Wzruszyłem się, nie ukrywam, zwłaszcza że dopiero co zetknąłem się z bardzo trudną sytuacją za pobliską granicą; Miriam schowała różaniec, na którym, jak powiedziała, zawsze w tym miejscu, u stóp Golgoty, odmawia Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Arabskie litery pod najbardziej znanym na świecie polskim obrazem porównuję czasem z niezrozumiałymi znakami koreańskimi, dziwnie brzmiącym duńskim, trudnym do wypowiedzenia islandzkim… i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli są takie słowa, które najpierw padły po polsku, a potem zostały przetłumaczone na wszystkie języki tego świata, to zwrot „Jezu, ufam Tobie” należy do nich na pewno. A wizerunek namalowany pod dyktando świętej siostry Faustyny jest chyba najbardziej rozpoznawalnym polskim znakiem eksportowym. Chcę o tym pamiętać, bez pustego nadęcia tak często nam towarzyszącego, bo żadna to nasza zasługa, aczkolwiek cieszyć się z tego nie zamierzam przestać. W pierwszą niedzielę po Wielkanocy natomiast, kiedy obchodzimy święto Miłosierdzia Bożego, zawsze przypominam sobie, że i o miłosierdziu, i o sprawiedliwości niezmiernie rzadko myślimy w sposób właściwy. Trochę to moje doświadczenie z początkowego okresu pontyfikatu Franciszka, gdy opublikował on dokument reformujący (najogólniej rzecz biorąc) proces o nieważność małżeństwa – Mitis iudex. Pół nocy straciłem wówczas na poszukiwaniach kolejnych znaczeń słowa mitis, bo dotychczas znaczyło ono dla mnie „łagodny”, a sędzia – jak wiedziałem – ma być przede wszystkim sprawiedliwy – iudex iustus. Sprawiedliwość i łagodność nie zgadzały mi się wówczas zupełnie, a jeszcze gorzej było, kiedy odkryłem, że jednym z możliwych tłumaczeń łacińskiego mitis jest „słodki”. Tego mi było za dużo. Śmieję się dzisiaj z tamtej zarwanej nad wszystkim posiadanymi słownikami nocy. Dzisiaj wiem, że rozumienie zarówno sprawiedliwości, jak i miłosierdzia kuleje u większości z nas na skutek prostego, aczkolwiek bardzo utrwalonego stereotypu, najmocniej dotyczącego Boga: albo traktując Go jako miłosiernego, przestajemy wierzyć w katastrofalne skutki własnych grzechów, albo uważając, że jest zimnym rygorystą, żyjemy w nieustannym poczuciu winy lub osądzamy innych. Nic z tego nie jest właściwe. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale z błędu świadomie nie wychodzić – diabelską. Życzę w tę szczególną niedzielę dużo światła. I zaufania.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje
Św. Siostra Faustyna Kowalska zapisała w pierwszym zeszycie swojego “Dzienniczka” modlitwę, w której kolejne wezwania rozpoczyna słowami “Dopomóż mi, Panie” (nr 163)
+ Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.
Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem. że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój. (Dz. 163).
______________________________________________________
Św. Siostra Faustyna o modlitwie
Dusza zbroi się przez modlitwę do walki wszelakiej. W jakimkolwiek dusza jest stanie, powinna się modlić. Musi się modlić dusza czysta i piękna, bo inaczej utraciłaby swą piękność; modlić się musi dusza dążąca do tej czystości, bo inaczej nie doszłaby do niej; modlić się musi dusza dopiero co nawrócona, bo inaczej upadłaby z powrotem; modlić się musi dusza grzeszna, pogrążona w grzechach, aby mogła powstać. I nie ma duszy, która by nie była obowiązana do modlitwy, bo wszelka łaska spływa przez modlitwę (Dz. 146).
Niech dusza wie, że aby się modlić i wytrwać w modlitwie, musi się uzbroić w cierpliwość i mężnie pokonywać trudności zewnętrzne i wewnętrzne – trudności wewnętrzne: zniechęcenie, oschłości, ociężałość, pokusy; zewnętrzne: wzgląd ludzki – uszanować chwile, które są przeznaczone na modlitwę. Sama tego doświadczyłam, że jeżeli nie odprawiłam modlitwy w czasie dla niej przeznaczonym, później też jej nie odprawiłam, bo mi obowiązki nie pozwoliły, a jeżeli ją odprawiłam, to z wielkim trudem, bo myśl ucieka do obowiązku.
Zdarzała mi się ta trudność, że jeżeli dusza dobrze odprawiła modlitwę i wyszła z niej z wewnętrznym, głębokim skupieniem, inni sprzeciwiają jej się w tym skupieniu, a więc musi być cierpliwość, aby wytrwać w modlitwie. Zdarzała mi się rzecz taka niejednokrotnie, że kiedy dusza moja była głębiej pogrążona w Bogu i większy owoc odniosła z modlitwy, i obecność Boża towarzyszyła w ciągu dnia, a przy pracy było większe skupienie i większa dokładność, i wysiłek w obowiązku – to jednak zdarzało mi się, że właśnie wtenczas najwięcej miałam upomnień, że jestem nieobowiązkowa, że jestem obojętna na wszystko, bo dusze mniej skupione chcą, aby i inni byli im podobni, ponieważ są dla nich ustawicznym wyrzutem (Dz. 147).
Poznałam, jak bardzo potrzeba nam wytrwałości w modlitwie, i od takiej ciężkiej modlitwy zależy nieraz nasze zbawienie (Dz. 157).
______________________________________________________________________________
fot. WikiCommons
***
Jak s. Faustyna radziła sobie z cierpieniem? „Zaczęłam wołać o miłosierdzie…”
Czujesz lęk przed śmiercią, chorobą? A może sam właśnie jesteś w trudniejszym czasie swojego życia? I codziennie pytasz Boga: „Czy Ty nie widzisz, że ja cierpię?”. Zobacz jak w takich sytuacjach radziła sobie św. s. Faustyna!
S. Faustyna mając zaledwie 22 lata przeżywała mroczne doświadczenia: „…zaczęłam wołać o miłosierdzie. Jednak Jezus nie słyszy wołań moich. Czuję zupełne opuszczenie sił fizycznych, padam na ziemię, rozpacz zawładnęła całą duszą moją, prawdziwie przeżywam męki piekielne…” (Dzienniczek, 24).
To zaledwie krótki fragment tego, co doświadczała przed półtora roku. Jednak przeszła przez to doświadczenie zwycięsko. Jak i jakie szczęście czekało ją na końcu drogi? O tym usłyszysz w kolejnym odcinku podcastu „Zeszyty Miłości Pełne” prowadzonym przez s. Gaudię Skass ZMBM.
„Siostra Faustyna walczy”
Kiedy przychodzi cierpienie i kiedy ono trwa i trwa – bez względu na to, czy to jest kilka godzin, kilka dni, miesięcy, lat – wraz z nim przychodzi myśl, która tak bardzo nas osłabia, że to się chyba nigdy nie zmieni, że to już chyba zawsze tak będzie. Tego również doświadczyła św. s. Faustyna. Co robiła w takiej sytuacji? Siostra Faustyna walczy. Opiera się o Słowo Boże – wskazuje s. Gaudia Skass ZMBM.
Siostra Faustyna oprócz cierpienia fizycznego doznała wiele cierpień duchowych. Wiele razy popadała w przekonanie, że Bóg zostawił ją samą, odrzuca ją i jej nie chce. Faustyna pokazuje genialnie, że w takich doświadczeniach duchowych masz moc wybrać, że nie jesteś skazany na to, żeby żyć w rozpaczy, że pomimo, że się ta rozpacz wkrada do twojego serca, ty możesz wybrać, że będziesz ufać, że nie pójdziesz za rozpaczą.
„Zaufanie to WYBÓR”
Faustyna mówi: „Jezu, ufam Tobie, wbrew wszelkiej nadziei, wbrew wszelkiemu uczuciu, które mam wewnątrz, sprzeciwiające się nadziei.” Zobaczcie, widać po tym bardzo jasno, że zaufanie nie jest uczuciem, że zaufanie jest wyborem. Tak, jak miłość nie jest uczuciem, tylko miłość jest wyborem. I my mamy moc wyboru, zawsze.
Słuchajcie, choćby nie wiem co się działo w naszym życiu, to ty zawsze masz moc wyboru, co ty z tym czymś zrobisz. Po jakiej stronie się opowiesz? Jaką wybierzesz postawę wobec Pana Boga w tym wszystkim? Czy Go przekreślisz jako Tego niedobrego, który zsyła na ciebie to wszystko? Czy jednak, pomimo tego cierpienia, będziesz wierzył, że On jest dobrym Ojcem, miłosiernym, kochającym. Że będziesz Mu ufał, że On jakoś jest obecny w tym, że skoro to dopuszcza, to w tym jest jakaś Jego mądrość, jakaś Jego miłość, której ty nie musisz rozumieć.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
“Będą na ciebie patrzeć jak na dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi”. Co św. Faustyna mówiła o inności?
“Jeżeli te rzeczy, które mi mówisz, prawdziwie od Boga pochodzą, to przygotuj duszę swoją na wielkie cierpienia. Spotkasz się z nieuznaniem, z prześladowaniem, będą na ciebie patrzeć jak na histeryczkę, dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi. Prawdziwe dzieła Boże zawsze napotykają na trudności i nacechowane są cierpieniem” – zapisała św. s. Faustyna w “Dzienniczku”.
Fanatyczka, wizjonerka, histeryczka – to tylko kilka epitetów, które wielokrotnie słyszała Faustyna w związku z jej objawieniami. W tamtym czasie nikt nie wierzył jej, że spotyka się z samym Jezusem.
Siostra Faustyna przez niemal dwa lata nie spotkała nikogo, kto utwierdziłby ją w przekonaniu, że objawienie się Jezusa nie było wytworem jej chorej wyobraźni. Był to dla niej bardzo trudny czas, a nawet najtrudniejszy w życiu. Ona jednak nie poddawała się i oddawała Jezusowi wszystkie przykrości. Oto co zapisała w “Dzienniczku” na ten temat:
“Jezu, Jezu, już nie mogę”
W pewnym dniu jedna z matek tak się na mnie nagniewała i tak mnie upokarzała, że już myślałam, że nie zniosę tego. – Mówi mi: Dziwaczko, histeryczko, wizjonerko, wynoś mi się z pokoju, niech nie znam siostry. Sypało się na głowę moją wszystko, co się dało. Kiedy przyszłam do celi, padłam na twarz przed krzyżem i spojrzałam na Jezusa, a nie mogłam już ani jednego słowa wymówić. A jednak taiłam się przed innymi i udawałam, jakoby nic nie zaszło pomiędzy nami.
Szatan zawsze korzysta z takich chwil; zaczęły mi przychodzić myśli zniechęcenia: za wierność i szczerość – masz nagrodę. Jak można być szczerą, kiedy się jest tak nie zrozumianą. Jezu, Jezu, już nie mogę. Upadłam znowuż na ziemię pod tym ciężarem i pot wystąpił na mnie, i lęk jakiś zaczął mnie ogarniać. Nie mam się na kim wewnętrznie oprzeć. – Wtem usłyszałam głos w duszy: Nie lękaj się, Ja jestem z tobą. I jakieś dziwne światło oświeciło mój umysł, i poznałam, że nie powinnam się poddawać takim smutkom, i jakaś siła napełniła mnie, i wyszłam z celi z nową odwagą do cierpień.
“Bóg łaski swojej nie poskąpi”
Bez pokory nie możemy się podobać Bogu. Ćwicz się w trzecim stopniu pokory, to jest nie tylko się nie tłumaczyć i uniewinniać, jak nam coś zarzucają, ale cieszyć się z upokorzenia.
Jeżeli te rzeczy, które mi mówisz, prawdziwie od Boga pochodzą, to przygotuj duszę swoją na wielkie cierpienia. Spotkasz się z nieuznaniem, z prześladowaniem, będą na ciebie patrzeć jak na histeryczkę, dziwaczkę, ale Bóg łaski swojej nie poskąpi. Prawdziwe dzieła Boże zawsze napotykają na trudności i nacechowane są cierpieniem. Jeżeli Bóg będzie chciał coś przeprowadzić, czy wcześniej, czy później przeprowadzi, pomimo trudności przeprowadzi, a ty tymczasem uzbrój się w wielką cierpliwość.
Dzienniczek, nr 270
“Kropla umysłu ludzkiego umie tak przetrząsać dary Boże”
Gdy pewna siostra ustawicznie mnie prześladuje jedynie z tego powodu, że Bóg ze mną tak ściśle obcuje; jej się zdaje, że to wszystko we mnie jest udane. Kiedy jej się wydaje, że popełniam jakieś uchybienia, wtenczas mówi: Objawienia mają, a takie błędy popełniają.
Rozpowiedziała o tym i innym siostrom, lecz w znaczeniu zawsze ujemnym, raczej podaje opinię jakiejś dziwaczki. W jednym dniu zabolało mnie to, że ta kropla umysłu ludzkiego umie tak przetrząsać (119) dary Boże. Po Komunii świętej modliłam się, aby ją Bóg oświecił; jednak poznałam, że dusza ta, jeżeli nie zmieni swojego wewnętrznego usposobienia, nie dojdzie do doskonałości.
Dzienniczek, nr 1527
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Mazur/Episkopat News/fliockr.com
***
„Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz”. Historia obrazu Jezusa Miłosiernego
22 lutego 1931 roku. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Była pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Wieczór. Faustyna wróciła właśnie do swojej celi. Nagle zobaczyła w celi Pana Jezusa.
„Wszystko było jeszcze do zniesienia. Ale kiedy Pan zażądał, abym malowała ten obraz, już teraz naprawdę zaczynają mówić i patrzeć na mnie jako na jakąś histeryczkę i fantastyczkę (12526)” – pisała Siostra Faustyna w Dzienniczku o doświadczeniach z 1931 roku.
„Histeryczka, wizjonerka, dziwaczka”
„Fantastyczka”, a właściwie: fantastka, ale także histeryczka, wizjonerka, dziwaczka, nędza… Ile jeszcze epitetów musiała znieść? A wszystko to za sprawą objawienia Jezusa, który nakazał jej namalowanie obrazu, dzisiaj znanego na całym świecie, z podpisem „Jezu, ufam Tobie”. To był również początek realizacji misji przekazania światu orędzia o Bożym miłosierdziu.
Siostra Faustyna przez niemal dwa lata nie spotkała nikogo, kto utwierdziłby ją w przekonaniu, że objawienie się Jezusa nie było wytworem jej chorej wyobraźni. Był to dla niej bardzo trudny czas. Bodaj najtrudniejszy w życiu.
„Wymaluj obraz”
Rozpoczął się 22 lutego 1931 roku. Siostra Faustyna, od sześciu lat w zakonie, niemal od roku mieszkała w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Była pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Wieczór. Faustyna wróciła właśnie do swojej celi. Była po kolacji i modlitwach w klasztornej kaplicy. Przygotowywała się do snu. Nagle zobaczyła w celi Jezusa. „Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady – opisywała w Dzienniczku. – W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie.
„Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję także, już tu na ziemi, zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały” (47).
– Siostry przechodzące akurat koło oficyny widziały jakieś światło w oknie, jaśniejsze niż lampy naftowej – siostra Klawera Wolska, do niedawna przełożona płockiego domu, powtarza to, co w zakonie przetrwało w ustnych przekazach.
***
Orędzie i misja
Spotkanie w celi nie było złudzeniem. Siostra Faustyna wiedziała to na pewno. Już wcześniej, kilkakrotnie, widziała Pana. Mówił do niej przed wstąpieniem do zgromadzenia, przynaglając do tego kroku, i później, gdy równolegle do formacji zakonnej postępowała na drodze życia mistycznego. Faustyna, po oczyszczeniu zmysłów i ducha podczas znanej tylko mistykom tak zwanej nocy ciemnej, coraz częściej w nagłych momentach światła udzielanego duszy przez Boga poznawała Jego Istotę i doznawała zjednoczenia z Bogiem w miłości.
Dla Faustyny, która wcześniej nie wiedziała nic o meandrach życia mistycznego, były to wielkie, ale i trudne doświadczenia. Dopóki jednak to wszystko działo się wewnątrz jej duszy i dotyczyło jej samej, dopóty było radością jej serca. Ale tamtej niedzieli, 22 lutego 1931 roku, to się zmieniło. Tego dnia Jezus powierzył jej misję głoszenia orędzia o Bożym miłosierdziu całemu światu. Namalowanie obrazu było jej pierwszą częścią.
Cztery lata później Jezus powie Faustynie, że ma przygotować świat na ostateczne Jego przyjście. Niemniej już wtedy, w Płocku, była przerażona wielkością zadania, które z czasem będzie się jeszcze rozrastać. I trudno się dziwić. Sama nie mogła namalować obrazu, gdyż nie miała takich zdolności. Jezus nakazał jej, aby wszystko, o czym jej mówi, przekazywała przełożonym. Ci jednak jej słowom nie dowierzali. „(…) okazują mi litość, jakbym była w złudzeniu albo pod wpływem wyobraźni” (38) – skarżyła się w duszy Bogu, co po latach zapisała w Dzienniczku. Oczekiwała, że przełożeni, którzy w jej przekonaniu powinni mieć lepsze rozeznanie w życiu duchowym niż ona, okażą jej pomoc.
***
Rady spowiedników
Pierwszą osobą, której Faustyna powiedziała o objawieniu Jezusa, był spowiednik. Nie wiemy, niestety, kto nim był. W tym czasie spowiedzi w płockim klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia słuchali trzej księża: Adolf Modzelewski, Ludwik Wilkoński i Wacław Jezusek. Ten ostatni po drugiej wojnie światowej (zmarł w 1950 roku) dużo i z przejęciem opowiadał klerykom w seminarium w Płocku o objawieniach siostry Faustyny, co nie znaczy, że wcześniej nie mógł być wobec doświadczeń Faustyny krytyczny.
Pan Jezus prosi o ustanowienie Święta Miłosierdzia
Wiadomo, że Spowiednik, któremu Faustyna powiedziała o objawieniu Jezusa, przyjął to z ogromną rezerwą. Właściwie zanegował polecenie Jezusa. Powiedział jej: „To się tyczy duszy twojej. (…) maluj obraz Boży w duszy swojej” (49). Gdy Siostra Faustyna uspokojona taką interpretacją objawienia odeszła od konfesjonału, usłyszała słowa Jezusa: „Mój obraz w duszy twojej jest”.
Po chwili Jezus dodał: „Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia” (45). Powiedział też, że tego dnia kapłani mają głosić ludziom Jego „wielkie miłosierdzie względem dusz grzesznych” (50).
Jezus sformułował więc kolejne życzenie: ustanowienia święta Bożego Miłosierdzia. Kult Jezusa w obrazie i święto Miłosierdzia Bożego to były dwie pierwsze formy nowego nabożeństwa do Miłosierdzia, o których realizację Siostra Faustyna, ponaglana przez Chrystusa, będzie się odtąd starać wytrwale. A Jezus w kolejnych odsłonach będzie jej dawał poznać, czym jest Boże Miłosierdzie.
***
Niełatwe zadanie
Faustyna, nie znajdując zrozumienia u spowiednika, powiedziała o objawieniu Jezusa przełożonej płockiego klasztoru matce Róży Kłobukowskiej. Ale i ona nie dowierzała. „Kiedy o tym powiedziałam matce przełożonej, że Bóg tego żąda ode mnie, odpowiedziała mi, żeby Jezus dał to wyraźnie poznać przez jakiś znak. Kiedy prosiłam Pana Jezusa o jakiś znak na świadectwo, iż prawdziwie Ty jesteś Bóg i Pan mój i od Ciebie pochodzą te żądania, na to usłyszałam taki głos wewnętrzny: Dam poznać przełożonym przez łaski, których udzielę przez ten obraz” (51). Jezus wymagał, ale nie ułatwiał wykonania zadania.
Dopiero po latach Faustyna zrozumie, a Jezus jej to wyraźnie powie, że trudności są potrzebne dla potwierdzenia prawdziwości objawienia. Ponadto największą wartość w oczach Boga ma nie efekt działania człowieka, ale sama intencja, z jaką się je podejmuje, oraz cierpienie z nim związane. Wówczas jednak, w 1931 roku, Faustyna była zdezorientowana i skonfundowana: „(…) chodziłam od przełożonych do spowiednika, od spowiednika do przełożonych, a uspokojenia nie znajdowałam” (122) – pisała. Jednak przełożone Faustyny też nie miały łatwego zadania. Musiały być mocno zdziwione i strwożone, gdy pewnego dnia młoda zakonnica drugiego chóru oświadczyła im, że ukazał się jej Jezus i nakazał namalować obraz religijny nowego typu. Co więcej, polecił, by Kościół ustanowił nowe religijne święto.
Przełożone Faustyny widziały w niej zapewne dobrą i pokorną, zjednoczoną z Jezusem, ale prostą i niewykształconą zakonnicę, która nie złożyła jeszcze ślubów wieczystych. Dlaczego – mogło im się zdawać – to jej Jezus miał się objawiać? Dlaczego jej przekazywać orędzie? I cóż mogła ona wiedzieć o mistyce? Gdzie owych stanów duchowych doznawać? Za ladą sklepu piekarniczego albo przy piecu kuchennym – gdzie pracowała?
Objawienia – wierzyć czy nie?
Objawienia prywatne są sprawą trudną. Nie stanowią problemu, dopóki są przeznaczone dla człowieka indywidualnie – jego nawrócenia czy wzrostu wiary. Stają się kłopotliwe, gdy wizjoner ogłasza, że otrzymał misję: ma przekazać światu słowa Boga, Maryi czy świętych. Dla Kościoła jedynym i ostatecznym Objawieniem się Boga jest Chrystus, Syn Boży. To najważniejsze Objawienie – zwane publicznym – jest zawarte w Piśmie Świętym. Kościół nie odrzuca objawień prywatnych, jeśli w długim zazwyczaj i żmudnym procesie uzyska pewność, że nie rozszerzają one, nie przekraczają ani nie zmieniają Objawienia publicznego, lecz wydobywają z niego jakieś zapomniane czy niedoceniane wątki, które w danej epoce historycznej są istotne. Drugą nie mniej ważną okolicznością jest upewnienie się, że wizjoner nie ogłasza objawień z przyczyn egoistycznych, nie szuka chwały, zaspokojenia swoich ambicji oraz że prowadzi życie w pełni chrześcijańskie. W ocenie prawdziwości objawień niezmiernie ważne jest też poddanie się dyscyplinie kościelnej, decyzjom przełożonych nawet za cenę cierpienia.
***
Jedno z największych niebezpieczeństw objawień – podkreśla ksiądz Jan Machniak, profesor teologii duchowości, autor wielu książek poświęconych duchowości siostry Faustyny – wynika z tego, że dokonują się one w sferze zmysłów. Oddziałują na wzrok, słuch, dotyk, węch. – To wszystko, co działa na nasze zmysły, podlega też działalności złego ducha, który może zwodzić człowieka – wyjaśnia ksiądz Jan Machniak. – Dlatego święty Jan od Krzyża mówił, aby odrzucać wszystkie objawienia, nawet te, które przybliżają nas do Boga, aby nie popaść w pułapkę, jaką może zastawić na człowieka zły duch.
Dystans
Przełożone i spowiednicy Faustyny mieli zapewne jeszcze inne powody, by zachować dystans wobec tego, co mówiła. Prawdopodobne nieraz spotkali już osoby, których rzekome objawienia były po prostu wynikiem choroby psychicznej. Przeżycia wewnętrzne bardzo mocno działają bowiem na psychikę człowieka, dlatego czasem trudno odróżnić doznanie mistyka od choroby psychicznej. Potrzeba więc dużej ostrożności, a nawet badań psychiatrycznych. Dlatego kilka lat później, w Wilnie, ksiądz Michał Sopoćko, zanim został kierownikiem duchowym siostry Faustyny i pomocnikiem w głoszeniu orędzia o Bożym miłosierdziu, najpierw poprosił o zbadanie przyszłej świętej przez psychiatrę.
Był jeszcze jeden powód rezerwy wobec objawień Faustyny. Jezuita ojciec Józef Andrasz, który także był kierownikiem duchowym pod koniec życia siostry Faustyny, twierdził, że jej zgromadzenie sceptycznie odnosiło się do nadzwyczajnych objawień, bo zwyczajnie na nie nie czekało. Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia „wychowane na ascezie świętego Ignacego”, założyciela jezuitów, „dalekie od wszelkiej egzaltacji” miało już określone metody i kierunek pracy: „Przez swoje reguły, przez swoje ćwiczenia duchowe, przez coroczne rekolekcje, przez konferencje prowadzone przez kapłanów i przełożone, wpaja [zakon – przyp. red.] w swoje siostry wielki szacunek nie dla nadzwyczajności, ale dla cichej, gruntownej pracy, zaczynając od pokuty i pokory, a kończąc na gorącej, ale równocześnie ofiarnej miłości Boga i dusz. (…) Można z całą pewnością stwierdzić, że duchowa gleba zgromadzenia nie jest bynajmniej podatna, aby na niej mogły rozwijać się wizje mistyczne niepewnej wartości” – konkludował ojciec Andrasz, który w latach trzydziestych ubiegłego wieku dobrze poznał zgromadzenie.
***
Po ludzku – została sama
W ten sposób Siostra Faustyna z objawieniami, które nie były przeznaczone tylko dla niej, ale także dla całego świata, została po ludzku biorąc – sama. Był z nią Jezus, którego obecność i miłość do końca życia będą dodawać jej sił w realizacji powierzonej jej misji. Nie znaczy to jednak, że Faustynie nie towarzyszyły rozterki i wątpliwości. Podsycali je przełożeni, którzy nie dowierzali jej słowom, wprowadzali zamęt w jej sercu. Trwało to do momentu spotkania spowiedników, którzy rozpoznali charakter jej życia duchowego.
Tymczasem w Płocku Siostra Faustyna strofowana przez przełożone zaczęła, jak pisze, „trochę opuszczać” się, czyli unikać wewnętrznych natchnień. „Zaczęłam unikać spotkania się z Panem we własnej duszy, bo nie chciałam być ofiarą złudzenia”. Ale na nic się to zdało, bo „mowa Boża wymowna jest i nic jej zagłuszyć nie może” – pisała. Pan ścigał ją „swymi darami”: „naprawdę, na przemian doznawałam męki i radości” (130).
Gdy próbowała uciekać od nakazu Jezusa, On tym bardziej przynaglał ją do działań. Siostra Leokadia Drzazga pamiętała po latach, że przy jakiejś okazji, w Płocku, Siostra Faustyna powiedziała jej: „Za te dusze, które mają objawienia i widzenia, trzeba bardzo się modlić, bo mają wiele doświadczeń, wątpliwości i niepewności, tak, że mogą się załamać”.
Niepewność i brak pomocy
Kiedyś Siostra Faustyna zmęczona niepewnościami zwróciła się do Jezusa: „Jezu, czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie? Bo mówią mi przełożeni, że bywają złudzenia i widma różne. Jeżeli jesteś Pan mój, to proszę, pobłogosław mi. – Wtem uczynił Jezus duży znak krzyża nade mną, a ja się przeżegnałam. Kiedy przeprosiłam Jezusa za to pytanie, Jezus mi odpowiedział, że tym pytaniem nie sprawiłam mu żadnej przykrości. I powiedział mi Pan, że bardzo Mu się podoba ufność moja” (54) – zapisała w Dzienniczku.
Jednak mijały miesiące, a Siostra Faustyna nie mogła spełnić żadnego z poleceń Jezusa. Siostrze Damianie Ziółek, z którą w Płocku się zaprzyjaźniła, powiedziała kiedyś, że „jedna z sióstr” widziała „ślicznego Pana Jezusa (…) cały w promieniach jaśniejący”, chciała „odmalować Pana Jezusa, ale nie umiała”. Choć Damiana widziała zachwyt, z jakim to mówiła, nie domyślała się, że chodzi o nią. Faustyna prosiła o pomoc inne siostry, nie wtajemniczając ich w sprawę. Siostra Bożenna Pniewska: „Nie umiejąc malować twarzy, a nie wiedząc, że jej chodziło o obraz nowego typu, zaproponowałam, że mając dużo ładnych obrazków, dam je jej do wyboru. Podziękowała mi za tę propozycję, lecz jej nie przyjęła”.
***
Reakcja przełożonej
Jesienią 1931 roku przełożona płockiego domu matka Róża Kłobukowska poinformowała matkę generalną Michaelę Moraczewską, że w przekonaniu siostry Faustyny Jezus polecił jej namalować obraz. Matka Michaela Moraczewska: „(…) mimo woli, przy całej wielkiej życzliwości, musiałam Siostrze Faustynie przyczynić cierpienia. (…) Dopóki jej bogate przeżycia wewnętrzne i mistyczne zamykały się w obrębie murów zakonnych, były tajemnicą między Bogiem, jej duszą i przełożonymi, [cieszyłam się], widząc w tych wszystkich łaskach wielki dar Boży dla Zgromadzenia. Inaczej jednak, gdy objawienia Siostry zaczęły dążyć do ujawnienia na zewnątrz. Bardzo się wtedy lękałam, żeby nie wprowadzić do życia Kościoła choćby najmniejszej nowostki, fałszywych nabożeństw itp., a jako główna przełożona czułam się tu za nasze Zgromadzenie odpowiedzialna”.
Przyznaje też, że obawiała się u Faustyny „podkładu wybujałej fantazji albo może jakiejś histerii, bo nie zawsze co zapowiadała, spełniało się”. Matka Moraczewska pamiętała bowiem, iż pewnego dnia Faustyna prosiła inne siostry, aby modlić się za pewną uczennicę, która była w zakładzie wychowawczym prowadzonym przez zgromadzenie. Miała ona, według słów siostry Faustyny, „doświadczyć wielkich trudności w wyznawaniu swoich grzechów, lecz uczennica nie myślała w ogóle, że będzie się spowiadać, i nic o tym nie mówiła”. Dlatego matka generalna przyznaje, że „chętnie i ze zbudowaniem” słuchała, gdy Faustyna opowiadała „głębokie i śliczne swoje myśli, nadprzyrodzone oświecenia”, do czasu gdy poprosiła „o jakieś posunięcia zewnętrzne”. Wówczas odniosła się do nich „z wielką rezerwą”. Nie wiadomo, co matka Moraczewska poradziła czynić przełożonej klasztoru w Płocku w związku ze sprawą Faustyny. Być może radziła zachować dużą ostrożność i nie ulegać jej sugestiom.
Brak zrozumienia
Gdy w listopadzie 1932 roku Faustyna przyjechała z Płocka do Warszawy i osobiście powiedziała matce generalnej o poleceniu Jezusa, ta odpowiedziała: „Dobrze, dam siostrze farby i płótno, niech siostra maluje!”. Faustyna odeszła smutna.
Nie znajdując u nikogo zrozumienia, modliła się gorąco o kierownika duchowego, który pomoże zrozumieć, co dzieje się w jej duszy i ułatwi spełnić polecenia Jezusa.
***
Pomówienia
Tymczasem w płockim klasztorze wśród sióstr zaczęła rozchodzić się fama, jakoby Faustyna widziała Jezusa. Siostry zaczęły przyglądać się jej z zaciekawieniem, bacznie obserwować. A że na zewnątrz niczym, oprócz szczególnego umiłowania modlitwy, nie wyróżniała się, większość niedowierzała tym wiadomościom. Niektóre siostry ostrzegały Faustynę, że ulega złudzeniom, mówiły, że jest fantastką, histeryczką. Były i siostry życzliwe Faustynie, wśród nich siostra Damiana Ziółek.
Nie wiadomo, czy to ona czy inna zakonnica prosiła Faustynę, by się broniła przed pomówieniami. „Szczera była ta dusza i co słyszała – powiedziała mi szczerze. Ale podobne rzeczy codziennie wysłuchiwać musiałam” (125) – pisała Faustyna. I chociaż ją to wewnętrznie męczyło, postanowiła nie tłumaczyć się, ale wszystko znosić w cichości i pokorze. „Jednych drażniło to moje milczenie, a zwłaszcza więcej ciekawych. Drugie – głębiej myślące – mówiły, że jednak Siostra Faustyna musi być bardzo blisko Boga, że ma siłę znieść tyle cierpień. I widziałam przed sobą jakby dwie grupy sędziów. Starałam się o ciszę wewnętrzną. Nie mówiłam nic, co się tyczyło mojej osoby, chociaż byłam przez niektóre siostry wprost pytana. Zamilkły usta moje. Cierpiałam, jak gołębica, nie skarżąc się. Jednak niektóre siostry miały jakoby przyjemność, aby mi w jakikolwiek sposób dokuczyć. Drażniła je moja cierpliwość, jednak Bóg dawał mi wewnętrznie tyle siły, że znosiłam to ze spokojem” (126).
„Strzeżona jak złodziej”
W Dzienniczku, pisanym przecież od 1934 roku, Faustyna raz jeszcze wraca do sytuacji w płockim klasztorze, co pokazuje, że był to dla niej trudny czas. Po okresie zainteresowania sióstr jej osobą nastąpiło chwilowe uspokojenie, po czym znów ich wścibstwo wybuchło z dużą siłą, a do tego doszły jakieś niepowodzenia zewnętrzne, których jednak Faustyna nie precyzuje. „Widzę teraz, że jestem jak złodziej strzeżona wszędzie: w kaplicy, przy obowiązku, w celi. Już teraz wiem, że oprócz obecności Bożej mam zawsze obecność ludzką; naprawdę, nieraz bardzo ta obecność ludzka mnie męczyła. Były chwile, że się zastanawiałam, czy się rozebrać do mycia czy nie. Naprawdę, biedne moje łóżko, ono także było wiele razy kontrolowane. Śmiech mnie nieraz ogarnął, jak się dowiedziałam, że nawet łóżka nie zostawią w spokoju. Sama mi jedna z sióstr powiedziała, że co dzień wieczorem patrzyła się do mnie do celi, jak się w niej zachowuję” (128).
Siostra Faustyna pomawiana o histerię, pod obstrzałem spojrzeń przełożonych, spowiedników i sióstr, chwilami niedowierzająca samej sobie nie przestawała modlić się o kierownika duchowego. Jej prośby zostały wysłuchane w 1933 roku, gdy w Wilnie poznała księdza Michała Sopoćkę, dziś błogosławionego. Rok później powstał obraz Jezusa Miłosiernego. Ale musiało minąć niemal pół wieku, aby objawienia prywatne siostry Faustyny zostały przez Kościół uznane.
fragment książki „Siostra Faustyna. Biografia Świętej” autorstwa Ewy K. Czaczkowskiej/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Co można wyczytać
z obrazu Jezusa Miłosiernego?
***
Prosta siostra Faustyna “od garnków”, zobaczyła i przekazała nam obraz, który teraz znany jest na całym świecie. O co w nim chodzi? O fenomenie Bożego Miłosierdzia opowiada s. Gaudia Skass ZMBM.
„Uratowani” to ludzie, którzy w pewnym momencie swojego życia spotkali Chrystusa i poszli za Nim. „Uratowani” to też Ci, którzy w konfesjonale zostawiają cały swój ból Jezusowi. Jesteśmy wszyscy uratowani przez Miłość, bo za wszystkich nas umarł Chrystus. Wydarzenie Jego męki i śmierci najwięcej mówi o tym, jak bardzo nas kocha. Nie nas ogólnie, ale nas szczególnie – Ciebie i mnie.
Ktoś oddał za Ciebie życie
Nie każdy jest tego świadomy. To wielka szkoda. To straszne, jak wielu ludzi nie wie, że są uratowani. Przypomina mi się historia ze Stanów Zjednoczonych. Wyobraźcie sobie typowy amerykański dom – duży, zadbany, elegancki. W dużym salonie na parterze w szklanej gablocie wisiał mundur strażacki. Brudny, podarty mundur – widać, że po akcji. Kiedyś zaproszeni przez właścicieli goście zapytali, o co chodzi z tym mundurem, bo to dość nietypowe. Właściciel opowiedział im, że kiedy był mały w jego domu rodzinnym wybuchł pożar. Mundur ten należał do strażaka, który uratował go z płomieni, ale sam nie przeżył. „Od tej pory trzymam ten mundur u siebie w domu, żeby codziennie pamiętać, że ktoś oddał za mnie życie” – powiedział właściciel.
ot. Faustyna.pl
***
„Wszystko mi mówi o Bożym miłosierdziu”
W pewnym sensie s. Faustyna miała łatwiej, bo mówiła „wszystko mi mówi o Bożym miłosierdziu”. Można by jej pozazdrościć. A nam na pewno o Bożym Miłosierdziu mówi ten obraz, obraz Jezusa Miłosiernego. Patrząc na niego możemy mówić „mam wizję, mam objawienie”, bo uczestniczymy w tym samym wydarzeniu, które opisała Faustyna. Ona była zachwycona i przerażona zarazem, bo z jednej strony to wielka radość, że Bóg jest tak blisko, a jednocześnie drżenie – bo to przecież Bóg. Jezus powiedział po prostu „Wymaluj obraz. Chcę by był czczony na całym świecie. Będę dawał wiele łask przez ten obraz.”
Jezus Miłosierny na tym obrazie jest odpowiedzią na kryzys bliskich relacji, których ciągle nam brakuje. On przychodzi zwyczajnie, by z Tobą być, by Ciebie słuchać. Ręce Jezusa mają ślady po gwoździach. Bóg, który do nas przychodzi to poraniony Bóg i może dlatego tak łatwo nam z Nim być – bo też jesteśmy poranieni. Jego dłonie są też odpowiedzią na nasze niskie poczucie własnej wartości, bo krwawa rana to wyryte na nich moje i Twoje imię. Już przez Izajasza Bóg mówił nam „jesteś dla mnie bezcenny, wykupiłem Cię”.
fot. Faustyna.pl
***
Prosta siostra Faustyna od garnków, zobaczyła i przekazała nam obraz, który teraz znany jest na całym świecie. A wszystko zaczęło się w Płocku, w Polsce. Naprawdę dzieją się cuda, ludzie zbliżają się do Boga. Ten obraz jest niejako oknem na spotkanie z Bogiem. Jezus z tego obrazu mówi dziś „Spójrz na moje stopy. Nieustannie idę do Ciebie, nieustannie Cię szukam, ścigam Cię gdy się zagubisz”.
Krew i woda – eucharystia i spowiedź, życie i oczyszczenie
Jezus chce wyprostować wszystkie zawikłane ścieżki i chce dać Ci pełnię życia, abyś poczuł jego smak. Dlatego czeka na Ciebie w sakramentach. Jezus powiedział Faustynie – „moją chwałą jest grzesznik”. Bóg nie męczy się przebaczaniem, mówił o tym papież Franciszek. On jest gotów cały czas nam przebaczać. Miłosierdzie Boże to odpowiedź na naszą nieumiejętność przebaczania sobie samym i innym, których często tak łatwo osądzamy.
„Jezu, ufam Tobie”
Ufa się tylko komuś, o kim wiesz, że Cię akceptuje takiego, jakim jesteś; kto Cię nie odrzuci, nawet gdybyś powiedział o najgorszych świństwach swojego życia. Bóg Cię nie odrzuci, będzie wzruszony, że mu zaufałeś. Takiego Boga poznała s. Faustyna – zaufała Mu na całego. Wiedziała, że Bóg jest samą Miłością i nie ma innej opcji, jak tylko zaufać Mu bezgranicznie.
s. Gaudia Skass ZMBM – malarka i dziennikarka, przez wiele lat pracowała w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Współorganizowała duchowe przygotowania do Światowych Dni Młodzieży.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Józef Wolny/Gość NIedzielny
Wśród pamiątek po bł. ks. Michale Sopoćce można znaleźć mocno zniszczoną z powodu częstego używania ulotkę z tekstem Nowenny do Miłosierdzia Bożego.
______________________________________________________________________________________________________________
fot. M. Mazur/Flickr episkopat.pl
***
Koronka do Miłosierdzia Bożego.
Modlitwa o wielkiej mocy
Koronka do Miłosierdzia Bożego to modlitwa, którą podczas objawień przekazał św. s. Faustynie sam Jezus Chrystus. Obiecał, że ktokolwiek będzie odmawiał Koronkę, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinę śmierci. Jak odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego?
Koronka do Miłosierdzia Bożego to modlitwa, którą Pan Jezus podyktował św. s. Faustynie w Wilnie, 13-14 września 1935 roku jako przebłaganie i uśmierzenie gniewu Bożego (zob. Dz.474-476).
Ten, kto odmawia koronkę ofiaruje Bogu Ojcu „Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo” Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy swoje, bliskich i całego świata, a także jednoczy się z ofiarą Jezusa. Podczas modlitwy odwołuje się do tej miłości, jaką Ojciec niebieski darzy swego Syna, a w Nim wszystkich ludzi.
W tej modlitwie możemy prosić również o „miłosierdzie dla nas i całego świata”. Tym samym spełniamy uczynek miłosierdzia. Kiedy dodamy do tego podstawę ufności i wypełnimy warunki każdej dobrej modlitwy (pokora, wytrwałość, przedmiot zgodny z wolą Bożą), możemy oczekiwać spełnienia Chrystusowych obietnic. Dotyczą one szczególnie godziny śmierci: łaski nawrócenia i spokojnej śmierci. Dostąpią ich nie tylko osoby, które odmawiają tę koronkę, ale także konający, przy których inni jej słowami modlić się będą.
12 stycznia 2022 roku mija 20 lat od kiedy Polska otrzymała specjalny przywilej. Każdy, kto odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego i zachowa odpowiednie warunki, otrzyma odpust zupełny. Zezwolenie to było odpowiedzią Stolicy Apostolskiej na prośbę kard. Józefa Glempa, prymasa Polski i przewodniczącego Konferencji Episkopatu.
Stacja7.pl
KORONKA DO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO
odmawiamy na zwykłej cząstce różańca – 5 dziesiątek
Na początku
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. Zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał. Wstąpił na niebiosa, siedzi po prawicy Boga Ojca wszechmogącego. Stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen.
Na dużych paciorkach (1 raz)
Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata.
Na małych paciorkach (10 razy)
Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Na zakończenie (3 razy)
Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem.
______________________________________________________________________________________________________________
Ikona Bożego Miłosierdzia będzie pielgrzymować po świecie
fot. Marcin Jarzembowski / Biuro Prasowe Diecezji Bydgoskiej
***
W Niedzielę Bożego Miłosierdzia rozpoczęła się ogólnoświatowa peregrynacja ikony Bożego Miłosierdzia. Została ona pobłogosławiona przez papieża Franciszka w czasie listopadowej audiencji dla wolontariuszy i podopiecznych Małego Domu Miłosierdzia z Geli.
Zalecenie Ojca Świętego jest jasne: zanieść przygotowaną specjalnie na tę okazję ikonę Jezusa Miłosiernego do kościołów, na place i do domów na całym świecie aż do 2033 roku, kiedy obchodzone będzie dwa tysiące lat Odkupienia, przechodząc przez zwykły Jubileusz 2025 roku. Wraz z ikoną peregrynować będą po świecie relikwie czworga świętych – Jana Pawła II, Faustyny Kowalskiej, Teresy od Dzieciątka Jezus, Matki Teresy z Kalkuty oraz bł. Carlo Acutisa.
W 2013 roku papież Franciszek poprosił ks. Pasqualino di Dio o założenie Małego Domu Miłosierdzia. Dzięki pracy wolontariuszy rozpoczęły się różne działania solidarnościowe. Dom pomaga w różnych trudnościach udzielając potrzebującym pomocy psychologicznej, żywnościowej. Prowadzi też jadłodajne, akademik i poradnię medyczną. W liście do założyciela, Ojciec Święty nazwał ten ośrodek „latarnią światła i nadziei w ciemności cierpienia i rezygnacji”. A podczas prywatnej audiencji dla 300 pielgrzymów z Geli stwierdził: „Daliście się sprowokować potrzebami braci i sióstr, których Bóg postawił na waszej drodze, zwłaszcza tych ostatnich, najbardziej potrzebujących”. Dodał, że w obecnym czasie niepewności, wojen, mocno wybrzmiewają słowa Jezusa Miłosiernego, powierzone polskiej mistyczce: „Ludzkość nie znajdzie pokoju, dopóki nie zwróci się z ufnością do Bożego Miłosierdzia”.
9 kwietnia 2024/Vatican News PL/Watykan Ⓒ Ⓟ
______________________________________________________________________________________________________________
PONIEDZIAŁEK 8 KWIETNIA
UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA PAŃSKIEGO
MSZA ŚW. W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO O GODZ. 19.00
Po Mszy św. będzie możliwość rozpoczęcia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
Członkowie Żywego Różańca mogą tego dnia uzyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami:
- stan łaski uświęcającej;
- brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu (jeśli tego warunku brak, zyskujemy odpust cząstkowy);
- Komunia św. ;
- modlitwa w intencjach, w których modli się papież
***
Zwiastowanie Pańskie prowadzi do Zmartwychwstania
W tym roku uroczystość Zwiastowania Pańskiego przypada 8 kwietnia, ponieważ 25 marca Kościół przeżywał Wielki Tydzień. Dziś, po świętach paschalnych, wracamy do tego momentu, w którym wypełniła się Boża obietnica. Zwiastowanie Pańskie miało miejsce w maleńkiej mieścinie, pogardzanej przez mieszkańców nie tylko Jerozolimy. To tam właśnie Anioł Pański przychodzi do bardzo prostej, skromnej i młodziutkiej dziewczyny, która nazwała siebie służebnicą Pańską.
To nie ludzka pycha, to nie chęć, aby innymi ludźmi się posługiwać decyduje o losach świata. To Miriam przez swoją zgodę, o którą pytał Archanioł Gabriel, spowodowała nowy czas dla ludzkości.
__________________________________________________________________________
Zwiastowanie Pańskie i najważniejsza decyzja świata
Bazylika Zwiastowania – Grota Zwiastowania, ikona/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
W szóstym miesiącu „Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego”.
G7 (ang. Group of Seven) to grupa państw uznawanych za najbardziej rozwinięte gospodarki i demokracje świata. Jednak żadne z polityczno-gospodarczych posiedzeń „na szczycie” tego międzyrządowego forum, złożonego z przedstawicieli Stanów Zjednoczonych, Japonii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Kanady, nie miało takiego znaczenia jak pewne kameralne spotkanie w otoczonym zielonymi wzgórzami galilejskim miasteczku. Na skraju potężnego Imperium Rzymskiego, i to w jego najbardziej kłopotliwej prowincji. Odbyło się przy zamkniętych drzwiach, z dala od ciekawskich oczu. Żydowska nastolatka rozmawiała twarzą w twarz z potężnym Gabrielem.
„Zapłatą za grzech jest śmierć” – Jezus przekonał się o tym na własnej skórze. Czy to dlatego Bóg wysłał do Nazaretu archanioła, który w angelologii jest aniołem wykonującym Boże wyroki i który miał obrócić w pył Sodomę i Gomorę? Już samo jego potężne imię, brzmiące „Bóg jest mocą”, budziło grozę. Czy zaskoczona Maria zrozumiała narrację: „Urodzisz sędziego, który… wykona wyrok na samym sobie”? Podejmując najważniejszą decyzję w dziejach wszechświata, odrzekła: Hineni – „Oto jestem”, a Jej słowa podzieliły historię na dwie ery: „przed” narodzeniem Tego, o którym wspomniał archanioł, i „po” nim. To dzięki nim w Nazarecie przeczytamy dziś dewizę: Verbum caro hic factum est. „Tu słowo stało się ciałem”. Tu, nie w Betlejem.
– Gabriel nazywa Maryję tajemniczym imieniem kecharitomene – wyjaśnia ks. prof. Mariusz Rosik. – Ten grecki termin oznacza „pełną łaski”. Ciekawe, że Biblia wielokrotnie mówi o ludziach wypełnionych Bożą łaską, jednak za każdym razem pojawia się tam fraza złożona z dwóch wyrazów. O Szczepanie mówi się w Dziejach Apostolskich, iż był pełen łaski (6,8), jednak Łukasz używa tam sformułowania złożonego z dwóch słów (pleres charitos). Tymczasem w przypadku Maryi ten sam autor sięga po inny termin, aby wyraźnie odróżnić postać Matki Jezusa od innych postaci, które również obdarzone były łaską. W opisie zwiastowania warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno określenie – genoito, które tłumaczymy: „niech się stanie”. Zawołanie to nie jest – jak chcieliby niektórzy – naznaczone rezygnacją czy determinacją („no dobrze, niech już tak będzie”). Oryginalne, greckie wyrażenie jest jak najdalsze od takiego wydźwięku! Użyta przez Łukasza forma występuje niezwykle rzadko na kartach Nowego Testamentu, a greckie genoito jest radosnym zawołaniem „niech tak będzie!” i wyraża ochocze przyjęcie woli Bożej, entuzjastyczne wręcz podjęcie współdziałania z nią.
– Scena przedstawiona przez św. Łukasza wpisuje się w dobrze nam znaną opowieść z kart Księgi Rodzaju – podsumowuje dominikanin Wojciech Surówka. – Zarówno u początku odkupienia, jak i u wrót upadku stoi rozmowa. Dwie rozmowy zaciążyły na losach ludzkości: jedna w rajskim ogrodzie, druga w domu w Nazarecie. Pierwsza zamknęła raj, druga otworzyła niebo.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________
W Uroczystość Zwiastowania Pańskiego Kościół przeżywa Dzień Świętości Życia.
W intencji dziecka zagrożonego w łonie matki zabiciem możemy podjąć Duchową Adopcję Dziecka Poczętego, która trwa przez 9 miesięcy. Adoptujemy każdorazowo tylko jedno nieznane dziecko zagrożone aborcją. Pan Bóg – Dawca Życia zna jego imię i sam nam je wybiera.
Zwykle Duchową Adopcję rozpoczynamy od złożenia przyrzeczenia, które powinno być składane w sposób uroczysty w kościele czy w kaplicy; warunkowo można składać przyrzeczenie adopcyjne prywatnie, przed Krzyżem albo wizerunkiem Matki Bożej (np. z powodu choroby lub znacznej odległości miejsca zamieszkania od kościoła sprawującego liturgię przyrzeczeń adopcyjnych), najlepiej w któreś święto Matki Bożej.
***
Zwiastowanie – źródło świętości życia
Renáta Sedmáková/fotolia.com
***
Tajemnica Wcielenia nierozerwalnie związana jest z tajemnicą śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Trudno się zatem dziwić, że w kalendarzu katolickim uroczystość Zwiastowania niemal sąsiaduje z Wielkanocą, mimo że kojarzy się przede wszystkim z Bożym Narodzeniem.
Jeśli kogoś dziwi ta koincydencja chrześcijańskich tajemnic, to prawdopodobnie padł ofiarą szkodliwych skrótów myślowych. Zarówno bowiem we Wcieleniu, jak i w świętach paschalnych chodzi o to samo dzieło, któremu na imię zbawienie człowieka. Chrystus przyszedł w ludzkim ciele, aby to ciało mogło być umęczone i zabite na krzyżu. Gdyby w tym miejscu kończyła się historia zbawienia, nie byłoby powodów do radości, dlatego trzeba dopowiedzieć najważniejsze: Chrystus przyszedł w ludzkim ciele, aby to ciało mogło zmartwychwstać.
Uświęcił naturę
Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt tej tajemnicy. Niektórzy zastanawiali się na przykład, czy Chrystus mógł się pojawić na ziemi w inny sposób, niż to miało miejsce. Skoro jednym z przymiotów Boga jest Jego wszechmoc, Odwieczny mógł zesłać swego Syna nawet na chmurze. Skoro jednak miało miejsce Wcielenie odwiecznego Logosu, w fakcie tym należy dopatrywać się dodatkowych treści. Jedną z nich jest niewątpliwie uświęcenie ludzkiego życia, a nawet uświęcenie sposobu jego przekazywania. Innymi słowy – to nie przypadek, że Pan Jezus został poczęty pod sercem swojej Matki. To nie przypadek, że rozwijał się tam jak wszystkie dzieci, które poczęte przez dziewięć miesięcy oczekują w bezpiecznym miejscu na rozwiązanie. To nie przypadek także, że wśród malarzy znaleźli się tacy, którzy mieli odwagę namalować Matkę Najświętszą w stanie błogosławionym. Maryja, dokładnie tak jak się to dzieje w przypadku wszystkich matek, nosiła swego Syna pod sercem przez dziewięć miesięcy.
Aby zrozumieć doniosłość tego wydarzenia, warto przytoczyć zręby żydowskiego myślenia na temat ludzkich urodzin. Akt ten traktowany był przez naszych starszych braci w wierze za nieczysty. Po narodzinach dziecka rodzice przychodzili do świątyni, aby się oczyścić. Od momentu przyjścia na świat Jezusa Chrystusa możemy więc mówić o swoistym przewrocie kopernikańskim. Nie tylko ludzkie życie jest święte, ale święty jest także sposób jego przekazywania. Możemy powiedzieć, że akt ten jest nawet podwójnie święty: po pierwsze – zapisany został w Bożej pedagogice, a po drugie – uświęcony został przyjściem na świat Jezusa Chrystusa. To przecież znów nie mógł być przypadek, że Chrystus pojawił się wśród nas nie na chmurze, ale w sposób jak najbardziej naturalny – począł się, a później narodził.
W nazaretańskim domu
Uroczystość Zwiastowania w kalendarzu chrześcijan pojawiła się dość późno, bo – w zależności od miejsca na mapie starożytnego świata – od VI do VII wieku. W Nazarecie jednak już w IV wieku powstała bazylika upamiętniająca moment Zwiastowania. Wybudowana została ona w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdował się dom Matki Najświętszej. Dzisiaj Nazaret jest arabskim miastem, którego mieszkańcy w zdecydowanej większości stanowią ludność muzułmańską. Można tam jednak podziwiać współczesny kościół upamiętniający spotkanie Maryi z aniołem, a także pozostałości po dawnej świątyni z IV wieku. Przyzwyczailiśmy się traktować tę uroczystość jako okazję do oddania czci Matce Najświętszej, ale warto pamiętać, że pierwotnie traktowana była ona przede wszystkim jako dzień poświęcony osobie Jezusa Chrystusa. Przecież w momencie Zwiastowania pod sercem Maryi zaczęło rozwijać się ludzkie ciało. Od tego momentu zasadne jest pytanie stawiane przez teologów całego świata: dlaczego Bóg stał się człowiekiem?
Aby dobrze odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto odwołać się do Protoewangelii ze Starego Testamentu. Już tam, w Księdze Rodzaju (3, 14-15), można spotkać się z zapowiedzią, po wielekroć powtarzaną później przez proroków będących piewcami Dobrej Nowiny. W zapowiedzi tej jest mowa o potomku Maryi, który zmiażdży głowę węża (szatana).
Budzenie sumień
Wspomnienie poczęcia Jezusa Chrystusa stało się okazją do ustanowienia Dnia Świętości Życia. Jan Paweł II w 85. numerze encykliki „Evagelium vitae” napisał następujące słowa: „proponuję (…) aby corocznie w każdym kraju obchodzono Dzień Życia (…). Trzeba, aby dzień ten był przygotowany i obchodzony przy czynnym udziale wszystkich członków Kościoła lokalnego. Jego podstawowym celem jest budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i w społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i w każdej kondycji. Należy zwłaszcza ukazywać, jak wielkim złem jest przerywanie ciąży i eutanazja, nie należy jednak pomijać innych momentów i aspektów życia, które trzeba każdorazowo starannie rozważyć w kontekście zmieniającej się sytuacji historycznej”.
Tegoroczne obchody Dnia Świętości Życia odbywać się będą w wyjątkowym kontekście historycznym. Skoro bowiem Jan Paweł II zachęcał do uwzględnienia zmieniającej się sytuacji historycznej, trudno byłoby nie dostrzec dyskusji, która w tych dniach obecna była niemal we wszystkich mediach w naszej ojczyźnie, a nawet na ulicach większych miast. Rzecz dotyczy tzw. aborcji eugenicznej, która póki co w naszym kraju jest legalna i pozwala na usunięcie uszkodzonego płodu z łona matki przed urodzeniem dziecka. W kontekście tej dyskusji warto więc podkreślić, że Jan Paweł II mówił o życiu w każdej kondycji. Słowa te są tym bardziej warte podkreślenia, im bardziej uświadomimy sobie, że coraz wyraźniejsza jest w opinii publicznej narracja wspominająca o tzw. jakości życia. Niektórzy etycy chcieliby przekonać, że wartość ludzkiego życia uzależniona jest od jego jakości.
W dyskusji na ten temat zwolennicy aborcji zarzucają przeciwnikom, że osoby broniące życia zmuszają potencjalne matki dzieci niepełnosprawnych do heroizmu. W tak sformułowanej tezie kryje się jednak bardzo niebezpieczna manipulacja. Dojrzałe społeczeństwa powinny w swoich budżetach przewidzieć niezbędne fundusze na ośrodki, w których można by wychowywać niepełnosprawne dzieci w przypadku, gdyby ich naturalni rodzice z jakiegoś powodu nie dali rady. Z faktu, że ktoś urodzi niepełnosprawne dziecko, nie musi wcale wynikać obowiązek jego wychowania. Św. Matka Teresa z Kalkuty wielokrotnie prosiła kobiety w stanie błogosławionym, by urodziły swoje dzieci i w przypadku biedy czy innej okoliczności przynosiły je później do domów, w których zajmą się nimi siostry miłosierdzia. Prawdziwa świętość rozumiała, że życie jest święte od poczęcia do naturalnej śmierci.
ks. Marek Łuczak/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
MATKA BOŻA z Guadalupe,
Patronka życia poczętego
***
Niezwykłe odkrycia naukowców:
– Temperatura płótna, na którym znajduje się obraz wynosi 36,6 stopni Celsjusza.
specjaliści NASA odkryli także w ikonie tętno. Okazało się, że puls wynosi 115 uderzeń na minutę – jak bicie serca dziecka w łonie matki!
– 30 kwietnia 2007 roku podczas Mszy Świętej odprawianej w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, na cudownym wizerunku Matki Bożej z Guadalupe przez około godzinę obserwowano niewytłumaczalne światło. Wydawało się, że wychodzi z łona i ma formę oraz rozmiary, a także charakterystyczne dla obrazu USG cienie – ludzkiego embriona. Liczni świadkowie tego cudu – który wydarzył się w chwili, gdy w Meksyku zalegalizowano aborcję – uznali, że „Maryja ukazała nam Jezusa w swoim łonie!”.
– Układ gwiazd uwidoczniony na płaszczu Maryi wg astronomów odzwierciedla dokładnie konstelację z 12 grudnia 1531 roku. Jak ustalono, układ gwiazd widziany jest jednak nie z ziemi ale… z nieba.
– Na wizerunku z tilmy nie ma żadnych cząstek farby ani śladów barwników naturalnych, oleju, gruntowania ani śladów szkicowań czy pociągnięć pędzlem.
– W 1936 roku badający wizerunek niemiecki chemik, późniejszy noblista Richard Kuhn doszedł do wniosku, że włókna tilmy nie są niczym zabarwione – po prostu są kolorowe – tak jakby były one syntetyczne, choć barwniki syntetyczne wynaleziono dopiero w 1850 roku!
– Na płaszczu Matki Bożej dostrzeżono zapisane nuty. Muzykę tę nazwano niebiańską. Można jej posłuchać na YT
Radio Niepokalanów
______________________________________________________________________________________________________________
Abp Galbas: prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci?
Arcybiskup Adrian Galbas SAC/fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela
***
Prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci? – pytał abp Adrian Galbas w homilii podczas Mszy sprawowanej w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w Katedrze Chrystusa Króla. Liturgia zainaugurowała rekolekcje „oddanie 33” w Archidiecezji Katowickiej.
W homilii abp Galbas mówił o szaleństwie Zwiastowania Pańskiego, szaleństwie Bożej miłości, „która popchnęła Boga do tego, by stał się człowiekiem dla nas i dla naszego zbawienia”. – W Nazarecie stało się coś radykalnego i niesamowitego: Bóg nie tylko pochylił się nad ziemią, ale przyszedł na ziemię. Daleki Bóg, stał się bliski, odwieczny Bóg poddał się prawom czasu, wielki Bóg stał się mały, tak mały, że zmieścił się w kobiecym łonie. Bóg nie tylko zmniejszył odległość do człowieka, ale tę odległość całkowicie zlikwidował; sam stał się człowiekiem. To co stało się w Nazarecie nieskończenie przewyższa wszystkie zapowiedzi i wszystkie oczekiwania prorockie wyrażone na kartach pisma – podkreślił abp Galbas.
Zachęcał , by odpowiedzą na tak wielki gest Boga było przyjęcie i pełnienie Jego woli. Za wzór najpierw postawił Chrystusa, a później Maryję która „dała całą siebie do dyspozycji woli Bożej”. Zauważył, że „droga do pełnienia woli Bożej jest prosta, stosowana i proponowana przez Kościół od wieków”. – Składa się z trzech elementów: unikaj trwania w grzechu, trzymaj się łaski Bożej i bądź posłuszny nauce Kościoła – mówił.
Metropolita katowicki przypomniał, że Uroczystość Zwiastowania Pańskiego obchodzona jest jako dzień świętości życia. – Najczęściej kojarzymy to określenie z podjęciem adopcji dziecka poczętego, czyli z tym szlachetnym protestem przeciwko grzechowi i złu tzw. aborcji. Dziś głos w obronie życia poczętego znów musi być podnoszony wyraźnie. Kościół naucza niezmiennie (por. KKK 2270 nn.), że życie ludzkie zaczyna się przy poczęciu i od poczęcia ma pełną wartość i godność, tak samo jak życie w każdym innym momencie, aż do naturalnej śmierci. Podlega też takiej samej ochronie. I w pierwszym tygodniu, i w jedenastym, i w dwunastym i w każdym, aż po ostatni – powiedział abp Galbas.
Wyraził wdzięczność wszystkim, którzy to rozumieją, tak postępują, zwłaszcza matkom”. – Rozumiem też tych rodziców poczętego już dziecka, dla których informacja o poczęciu jest trudna do przyjęcia, są nią zszokowani, zaskoczeni, nieprzygotowani, więcej: nie chcą tego dziecka. Tak się zdarza i nie świadczy to o ich okrucieństwie. Nie świadczy to o tym, że są współczesnymi Herodami, lub innymi zbrodniarzami. Częściej świadczy to po prostu o bezradności i poczuciu, że życie ich przerosło – zauważył. – Niech jednak nigdy rozwiązaniem nie będzie tzw. aborcja. Państwo, z pomocą innych instytucji w tym Kościoła, musi wtedy tym rodzicom konkretnie pomóc; musi podjąć trud zapewnienia im potrzebnej pomocy i wsparcia, a dziecku dobry dom i dobre życie. To w XXI wieku jest możliwe. Tak, prawa kobiet są ważne, ale czemu mają być ważniejsze niż prawa dzieci? Jedne i drugie można i trzeba pogodzić – stwierdził abp Galbas.
Z okazji patronalnego święta dziewic konsekrowanych podziękował im za posługę w archidiecezji. – Bądźcie widoczne dla świata nie przez zewnętrzny strój i zajmowanie w świątyni pierwszych miejsc, ale przez upodobanie w miejscach ostatnich, bo tam najprędzej spotkacie Chrystusa, waszego Oblubieńca – powiedział.
Liturgia oficjalnie zainaugurowała rekolekcje „oddanie 33” w Archidiecezji Katowickiej, choć już wcześniej wiele osób podjęło je prywatnie. – Niezliczone są dobra, które otrzymali uczestnicy tych rekolekcji. Przede wszystkim to jedno: dar głębokiej więzi z Maryją i pokornej ufności w Bożą Opatrzność. Dzięki rekolekcjom następuje szczere oddanie się Maryi i szczere oddanie się z Maryją – podkreślił. Jednocześnie podziękował wszystkim, którzy te rekolekcje propagują i organizują, uczestnikom zaś życzył wytrwałości i odwagi.
ks. Rafał Skitek /Radio eM/KAI/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
ŻYWY RÓŻANIEC
Aby Matka Boża była coraz bardziej znana i miłowana!
„Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.
Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.
(św. Josemaria Escriva do Balaguer)
*****
INTENCJA ŻYWEGO RÓŻAŃCA
NA MIESIĄC KWIECIEŃ 2024
Intencja papieska:
*Módlmy się, aby wewnętrzne bogactwo i godność kobiet były szanowane we wszystkich kulturach i aby zniknęło zjawisko dyskryminacji, która przynosi tyle cierpienia w różnych częściach świata.
więcej informacji – Vaticannews.va: Papieska intencja
_______________________________________________________
Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:
* za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.
* za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.
*Panie Jezu, który jesteś pełen Miłosierdzia, rozświetlaj Swoimi Promieniami mroki naszych serc, abyśmy mieli odwagę przebaczać wszelkie zranienia zadane i sobie samym i naszym bliźnim. Tylko Twoja Łaska może uleczyć nasze rany. Ucz nas przez doświadczenia codzienności otwierać się ku naszym braciom i siostrom akceptując siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy. Przez Twoją Bolesną Mękę i Twoje Zmartwychwstanie miej Miłosierdzie dla nas i całego świata.
____________________________________________
Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),
św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot:
* Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.
*****
W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny w następujące dni:
*Niedziela 7 kwietnia 2024 – w UROCZYSTOŚĆ BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca
*Poniedziałek 8 kwietnia: w UROCZYSTOŚĆ ZWIASTOWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE – odpust zupełny dla członków Żywego Różańca
Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca. Wciąż brakuje nam kilka osób. Dlatego bardzo serdecznie prosimy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca.
KRÓLOWO RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, MÓDL SIĘ ZA NAMI!
***
Od 1 kwietnia modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w nowych intencjach, które otrzymaliście na maila 31 marca z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)
(strona Żywego Różańca: zr.kosciol.org – intencje, ogłoszenia, patroni róż, tajemnice)
___________________________________________________________________________________________
o. Samuel Karwacki paulin, Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego:
Stańmy w obronie tych, którzy jeszcze sami nie potrafią się bronić
fot. Bonnie Kittle/Unsplash
***
Coraz częściej widzimy, że nowe życie traktowane jest jako zagrożenie dla tych, którym jest dane. Nie pozwólmy na takie wypaczenie naszych sumień – apeluje paulin o. Samuel Karwacki. Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego w liście do wiernych Kościoła w Polsce zachęca do podjęcia troski o nienarodzonych, by w dzień Zwiastowania Pańskiego, który w tym roku przypada wyjątkowo 8 kwietnia, „nie zabrakło kochających serc, które przyjmą do siebie małe bezbronne dzieci i ich rodziny”.
Jasna Góra od lat stanowi centrum tej modlitwy. Obrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci jest również realizacją Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego i nauczania bł. Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego.
Na Jasnej Górze znajduje się Centralny Ośrodek Duchowej Adopcji. Zlokalizowany jest on w murach klasztornych naprzeciwko Kaplicy św. Józefa na tzw. Halach i jest czynny od wtorku do soboty w godz. od 11.00 do 15.00.
– Każde życie – od poczęcia do naturalnej śmierci – jest niesamowitym darem Boga dla każdego i każdej z nas pisze o. Karwacki i zauważa, że obecnie „coraz częściej widzimy, że nowe życie traktowane jest jako zagrożenie dla tych, którym jest dane”.
– Nie pozwólmy na takie wypaczenie naszych sumień. Każde dziecko przyjmujmy z wdzięcznością Panu Bogu, bo – jak pisał św. Jan Paweł II – „każde z nich jest dowodem pokładanej w was przez Boga ufności. On chce wasze współpracy w swoim stwórczym dziele” – apeluje o. Karwacki. Zauważa, że często różne okoliczności i warunki powodują, iż „nie zawsze rodzice cieszą się z nadchodzących narodzin nowego człowieka, a widać to również w skali całego społeczeństwa, któremu dziś wmawia się, że dziecko jest własnością jedynie kobiety, która może z nim zrobić co sama uważa za słuszne”. Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka apeluje, by stanąć w obronie tych nienarodzonych, którzy jeszcze nie potrafią sami się bronić.
– Otoczmy też wsparciem całe rodziny, aby miały w sobie tyle miłości i odwagi, żeby przyjąć ten piękny dar, jakim jest nowe życie w ich codzienności – zachęca zakonnik. Wskazuje też, że „największym wsparciem, przemieniającym rzeczywistość, jakie możemy ofiarować jest dar modlitwy”.
– Zachęcam Was wszystkich do podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. To tak niewiele: jedna dziesiątka różańca dziennie przez dziewięć miesięcy, krótka modlitwa oraz podjęte dobrowolne wyrzeczenie. To taka nasza „mała cząstka” – jak małe ziarenko padające na glebę – niby niewielkie, ale wyrosnąć z niego może niejedno drzewo, dające dobre owoce! Ta codzienna wierność podjętej modlitwie przemienia oblicze świata. Niech w dzień Zwiastowania Pańskiego, który w tym roku przypada wyjątkowo 8 kwietnia, nie zabraknie kochających serc, które przyjmą do siebie te małe bezbronne dzieci i ich rodziny – pisze Krajowy Moderator Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego.
Uroczystość Zwiastowania Pańskiego ( w tym roku wyjątkowo 8 kwietnia) przeżywana jest od 26 lat jako Dzień Świętości Życia jako odpowiedź biskupów na apel św. Jana Pawła II zawarty w encyklice „Evangelium Vitae”. Jedną ze skutecznych form obrony życia jest Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego. To modlitwa wstawiennicza w intencji życia, które poczęło się w łonie matki, a jednak nie zostało przez nią przyjęte. Ma formę dziewięciomiesięcznej modlitwy. Polega na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy różańcowej – radosnej, bolesnej, chwalebnej lub światła oraz specjalnej modlitwy w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy można też dołączyć dowolnie wybrane postanowienia (np. częsta spowiedź i Komunia święta, adoracja Najświętszego Sakramentu, czytanie Pisma Świętego), nie jest to jednak obowiązkowe.
Duchową Adopcję Dziecka Poczętego może podjąć każdy człowiek i zacząć ją w dowolnym czasie, ale w sposób uroczysty można ją rozpocząć właśnie w uroczystość Zwiastowania Pańskiego.
Wiele osób, także młodzież, podejmuje modlitwę za dziecko, którego życie w łonie matki jest zagrożone, podczas letnich pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. To już wieloletni zwyczaj wielu grup, np. pielgrzymki pieszej diec. płockiej.
Inicjatorami powstania w Polsce duchowej adopcji byli świeccy skupieni we wspólnocie „Straż Pokoleń” przy paulińskim kościele Świętego Ducha w Warszawie, skąd, co roku, wyrusza piesza pielgrzymka na Jasną Górę. W tym kościele 2 II 1987 r. zostały złożone pierwsze przyrzeczenia Duchowej Adopcji. Obecnie to Sanktuarium Jasnogórskiej Matki Życia. Tego tytułu Maryi – Matka Życia używał kard. Stefan Wyszyński.
W Roku Rodziny (1994) Jan Paweł II udzielił Dziełu Krzewienia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego błogosławieństwa, co stało się inspiracją do powołania Centralnego Ośrodka Krzewienia Duchowej Adopcji z siedzibą na Jasnej Górze. W roku powołania Centralnego Ośrodka jego siedziba znajdowała się przy Jasnogórskiej Poradni Rodzinnej. 16 maja 2004 r. na podstawie decyzji wydanych przez ówczesne władze klasztoru jasnogórskiego Ośrodek Duchowej Adopcji stał się samodzielną jednostką.
Watykański Komitet Obchodów Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 zalecił modlitwę Duchowej Adopcji jako skuteczny środek budowania kultury życia.
Obrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci jest również realizacją Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Jednym z punktów jest przyrzeczenie „że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia, walczyć będziemy w obronie każdego dziecka i każdej kołyski, równie mężnie, jak Ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli zadać śmierć bezbronnym a dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca wszelkiego życia i za najcenniejszy skarb Narodu”.
Jasna Góra/kai
______________________________________________________________________________________________________________
Jak rozmawiać o aborcji. Przegramy debatę, jeśli nie odświeżymy języka
Aborcja coraz częściej traktowana jest jak „prawo człowieka”, a każdy głos podważający taką opinię lub wskazujący, że mamy tu do czynienia z zabójstwem, nazywany jest opresyjnym, przemocowym, „talibańskim”.
Istockphoto/Gość Niedzielny
***
W tej dyskusji daliśmy się zepchnąć do narożnika i, jeśli nie chcemy całkiem z niej wypaść, potrzebna jest poważna refleksja nad językiem, którego używamy w obronie życia.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział na 10–12 kwietnia debatę nad czterema projektami ustaw dotyczących aborcji. Można przewidywać, że dla zwolenników obrony życia nienarodzonych będzie to jedna z najtrudniejszych debat, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Język, którym na ten temat rozmawiamy, zmienił się bowiem tak bardzo, że trudno będzie osiągnąć jakiekolwiek porozumienie. To nie przypadek, ale efekt bardzo przemyślanej strategii, od lat stosowanej zwłaszcza przez środowiska lewicowe na całym świecie. Pod tym względem moglibyśmy się od nich wiele nauczyć.
Dopuszczalność czy swoboda
Debata przypada na bardzo niekorzystny moment w historii – we Francji miażdżąca większość parlamentarzystów opowiedziała się za wpisaniem do konstytucji „prawa do aborcji”. Do artykułu 34. francuskiej ustawy zasadniczej dodano nowy paragraf: „Ustawa określa warunki korzystania z przysługującej kobiecie swobody dobrowolnego przerywania ciąży”. Francja jest, póki co, jedynym krajem na świecie, który ma podobny zapis w konstytucji, ale jeśli ten trend się utrzyma, bardzo realne jest, że w ślad za nią pójdą inne państwa. Już teraz w Polsce można usłyszeć głosy stawiające pod tym względem Francję za wzór – padają one nawet z ust dziennikarzy głównego wydania wiadomości telewizji publicznej. Aborcja coraz częściej traktowana jest jak „prawo człowieka”, a każdy głos podważający taką opinię lub, nie daj Boże, wskazujący, że mamy tu do czynienia z zabójstwem, nazywany jest opresyjnym, przemocowym, „talibańskim”.
Zauważmy, do jakich przesunięć doszło na poziomie języka – tytuł obowiązującej ciągle w Polsce „kompromisowej” ustawy z 1993 r. mówi o „planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”. Te dwa słowa: „warunki dopuszczalności” – sugerują, że mamy do czynienia z jakąś sytuacją wyjątkową; że generalnie aborcja jest czymś złym i jeśli prawo ją dopuszcza, to tylko pod pewnymi, ściśle określonymi warunkami. Takie podejście stwarza pole do dyskusji, ale jest to raczej dyskusja na temat tego, kiedy można odstąpić od karania, by nie wywołać jeszcze gorszych szkód. Ci, którzy opowiadają się za zmniejszeniem zakresu tego karania, nie zawsze muszą być zwolennikami aborcji. Osobiście uważam, że za argumentowaną w ten sposób liberalizacją przepisów stoi nierzadko pewna naiwność i lekceważenie wychowawczej funkcji prawa, niekoniecznie jednak jest to zła wola. Warto o tym pamiętać w dyskusjach, bo może się okazać, że pochopnie uznamy za przeciwnika kogoś, kto w sprawach najistotniejszych ma w gruncie rzeczy podobne do nas poglądy.
Zabiegi językowe
Nowy paragraf francuskiej konstytucji przenosi jednak debatę w zupełnie inne rejony. Nie mówimy tu już o „warunkach dopuszczalności”, ale o „warunkach korzystania z przysługującej kobiecie swobody”. Słowem: aborcja jest w tym ujęciu czymś, co się kobiecie po prostu należy. Jeżeli jej zapragnie – może z niej skorzystać. W Polsce drogę do takiego myślenia od lat torują chociażby „Wysokie Obcasy” – magazyn „Gazety Wyborczej”, który na jednej ze swoich okładek umieścił nawet aktywistki w koszulkach z napisem „Aborcja jest OK”. Dodajmy jednak, że środowiska propagujące aborcję z reguły zalecają unikanie sformułowań „aborcja na życzenie” czy „aborcja na żądanie”. Pierwsze z nich kojarzy się bowiem z kaprysem, drugie jest nacechowane agresywnie. Zamiast tego proponują formy pozornie bardziej neutralne – „aborcja w pełni dostępna” albo „aborcja do 12. tygodnia ciąży bez ograniczeń”. W gruncie rzeczy chodzi jednak o to samo: pokazanie, że aborcja jest jedynie „zabiegiem”, czymś, co da się zestawić np. z wyrwaniem zęba (takiej analogii dokonała niedawno podczas dyskusji na Kanale Zero ginekolog dr Anna Orawiec, która próbowała też dowodzić, że z biologicznego punktu widzenia płód da się porównać do pasożyta).
Środowiska określające siebie jako pro-choice wiedzą jednak, że to, jakich używamy w tej debacie sformułowań, jest bardzo istotne. Dlatego publikują nawet rozmaite poradniki, uczące adeptów aborcyjnej propagandy, których określeń używać, a których unikać. Przykład z „aborcją na życzenie” i „aborcją w pełni dostępną” zaczerpnąłem z poradnika „Jak mówić/pisać o aborcji?”, przygotowanego przez Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Na pierwszej stronie tego poradnika można wyczytać hasło: „Język kreuje rzeczywistość” – i jest to mimowolna autodemaskacja jego autorów. Tak właśnie: kreuje, a nie odzwierciedla, bo w lewicowej nowomowie chodzi o to, by stworzyć alternatywną rzeczywistość. Niczym w „Roku 1984” Orwella język jest tu kształtowany tak, by nie dało się nawet pomyśleć czegoś, co godziłoby w proaborcyjną ideologię. Charakterystyczną cechą tego języka jest odwracanie pojęć – według poradnika „Federy” nie należy używać określenia takich jak „obrońca/obrończyni życia (pro-life)”, lecz powinno się je zastąpić negatywnymi sformułowaniami, np. „przeciwnik/przeciwniczka aborcji/wyboru (anti-abortion, anti-choice)”. „»Pro-life« sugeruje, że zwolennicy wyboru i dostępu do bezpiecznej aborcji są przeciwko życiu, tymczasem to im zależy na życiu kobiet zarówno w sensie jego fizycznej ochrony, jak też poszanowania konstytucyjnego prawa do decydowania o swym życiu osobistym” – tłumaczą autorzy poradnika. W skrócie: prawdziwymi obrońcami życia są ci, którzy opowiadają się za możliwością jego przerwania na mniej lub bardziej wczesnym etapie.
Tak mówić, żeby było widać
To odwrócenie pojęć jest możliwe dzięki redukowaniu ich znaczenia do tych elementów, które pasują do obowiązującej ideologii. Na przykład pojęcie „życia” można ograniczyć do tego, co urodzone. Prawa kobiet da się wtedy odmieniać przez wszystkie przypadki i rozszerzać na to, co żadnym prawem nie jest, a mały człowiek w łonie matki traci swoją podmiotowość – nie ma żadnych praw. Znamienne, że w podrozdziale „Język wizualny” wspomniany poradnik zaleca, by „ze względu na siłę obrazu” unikać przy tekstach o aborcji „stereotypowych” ilustracji, w tym – uwaga! – „płodów przypominających noworodki”. Dlaczego? Czy przypadkiem nie po to, by ktoś nie pomyślał, że mamy jednak do czynienia z człowiekiem?
I tu warto się zatrzymać, bo wydaje się, że i od lewicowych ideologów możemy się czegoś nauczyć, przekuwając ich przestrogi w zachętę. Skoro obraz ma taką siłę – wykorzystajmy ją! Niekoniecznie wystawiając w miejscach publicznych zdjęcia rozczłonkowanych ciał, które mogą przerazić małe dzieci. Ale pokazujmy, jak wygląda człowiek na różnych etapach życia płodowego. I mówmy o nim tak, żeby było widać to, o czym opowiadamy. Starajmy się odzwierciedlać, a nie kreować rzeczywistość. Czy faktycznie wymaga to używania terminologii biologicznej: zygota, zarodek, embrion i płód, jak zachęca Dominika Kozłowska w internetowej rozmowie z Karolem Paciorkiem? Redaktor naczelna miesięcznika „Znak” uważa za nadużycie stosowanie w debacie publicznej określenia „dziecko nienarodzone”, bo „wtedy terminacja ciąży czy aborcja staje się od razu zabójstwem”. Natomiast proponowana przez nią terminologia „stara się opisywać i pokazywać pewną stopniowalność rozwoju życia ludzkiego”. Jest jednak w tym rozumowaniu pewien paradoks: skoro według samej naczelnej „Znaku” wszystkie te fazy rozwoju dotyczą „życia ludzkiego”, to czy słowo „zabójstwo” nie jest tu jak najbardziej na miejscu? Od którego w takim razie momentu zaczyna się człowiek? Czy to aby nie biologia dostarcza nam odpowiedzi na to pytanie, mówiąc, że zygota, czyli komórka powstała w wyniku zapłodnienia, „jest pierwszym stadium rozwojowym nowego, genetycznie unikalnego osobnika potomnego”?
Nie tylko o zakazach
W tym kontekście warto też wspomnieć o tak często pomijanym w dyskusji na temat tzw. tabletki „dzień po” fakcie, że jednym z możliwych jej działań jest uniemożliwienie zagnieżdżenia zarodka (w stadium blastocysty) w macicy. Najczęściej mówi się tylko, że tabletka w tej sytuacji „zapobiega ciąży”, przyjmując, że ta zaczyna się właśnie od momentu zagnieżdżenia (nie jest to zresztą jedyna istniejąca definicja ciąży). Ale skoro już posługujemy się terminologią biologiczną, to bądźmy w tym konsekwentni i precyzyjni. Czemu m.in. poradnik „Federy” nie używa w tym kontekście np. terminu „zarodek”, tylko mówi o „zapłodnionej komórce jajowej”? Czy nie po to, by ktoś przypadkiem nie pomyślał, że mamy do czynienia z ludzkim życiem?
Osobiście jestem jak najbardziej za tym, by używać w tej debacie wiedzy z dziedziny biologii, zwłaszcza że to właśnie ona dostarcza najsilniejszych argumentów za tym, by chronić życie od samego początku. Warto jednak korzystać z tej wiedzy w taki sposób, by rozjaśniać, a nie zaciemniać czy rozmydlać rzeczywistość. Naukowa terminologia może się przydać w specjalistycznych sporach o niuanse, ale w rozmowach między laikami lepszy będzie język bardziej obrazowy. Mówmy więc o tym, że już od pierwszych tygodni rozwoju zarodka rozwija się układ nerwowy małego człowieka; pokazujmy, kiedy pojawiają się poszczególne organy, kiedy zaczyna bić serce (według najnowszych badań już w 16. dniu od poczęcia!). Unikajmy natomiast w tej rozmowie agresji – w ten sposób nikogo nie przekonamy; sprawimy tylko, że strony okopią się na swoich stanowiskach. I wreszcie (w tym akurat rację ma redaktor naczelna „Znaku”) debata nie powinna dotyczyć wyłącznie zakazów, ale także, a może przede wszystkim, wsparcia – państwowego, społecznego, kościelnego – dla kobiet w ciąży, ofiar przemocy, rodziców wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami. Bo życie ludzkie wymaga ochrony na każdym jego etapie – przed i po narodzinach. Nasze bycie pro-life nie będzie wiarygodne, jeśli zaniedbamy którykolwiek z tych etapów.
Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
„Nie chcesz aborcji, to jej nie rób”, „prawo człowieka”, „wybór kobiety”. 10 mitów o aborcji
fot. StunningArt / Shutterstock
***
Niewiele jest tematów w debacie publicznej, wokół których narosło tyle nieprawdziwych przekonań co wokół aborcji. Słyszeliście na przykład, że tysiące Polek wyjeżdżają do sąsiednich krajów w celu wykonania aborcji? To nieprawda. Oto 10 mitów o aborcji.
Człowiek – od kiedy?
Zwolennicy aborcji operują argumentem, że nie wiąże się ona z zabiciem człowieka tylko jest usunięciem „płodu”, czy zestawu tkanek, który nie ma cech ludzkich. Zupełnie inaczej wypowiadają się na ten temat przedstawiciele nauki, twierdząc, że nie istnieje żaden inny moment początku życia człowieka jak zapłodnienie komórki jajowej w organizmie matki.
Podczas konferencji Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu w 2012 roku uczeni z różnych dziedzin dyskutowali na temat: „Człowiek – od kiedy?”. Profesorowie genetyki zgodnie stwierdzili, że z momentem wniknięcia plemnika do komórki jajowej mamy do czynienia z życiem ludzkim. Andrzej Legocki z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN, stwierdził, że zarodek jest człowiekiem. „Bo jeśli nie, to czym jest? Nie jest jedynie tkanką ludzką, bo jeśli tak, to czyją?” – pytał. „Kiedy mówimy o początku życia, nie ma wątpliwości, że życie zaczyna się wtedy, kiedy komórka jajowa zostaje zapłodniona. Ta zapłodniona komórka ma potencjał rozwoju w cały organizm, także ludzki” – ocenił prof. Marek Świtoński z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, wiceprezes poznańskiego oddziału PAN.
Tezę tę potwierdza wielu innych naukowców z całego świata, wśród nich słynny genetyk, odkrywca Zespołu Downa, nieżyjący już prof. Jérôme Lejeune. „Przyjęcie za pewnik faktu, że po zapłodnieniu powstała nowa istota, nie jest już sprawą upodobań czy opinii. Ludzka natura tej istoty od chwili poczęcia do starości nie jest metafizycznym twierdzeniem, z którym można się spierać, ale zwykłym faktem naukowym” – posumował.
Dziecko – pierwsza ofiara aborcji
Pierwszą i główną ofiarą aborcji jest dziecko, które jeszcze przed urodzeniem jest zdolne do odczuwania bólu. Aborcja zadaje dziecku ogromne cierpienie fizyczne, fakt ten potwierdzają badania brytyjskich naukowców które wykazały, że receptory bólu pojawiają się w 7. tygodniu ciąży, od 20. tygodnia są już obecne w całym ciele. Pierwszą częścią ciała dziecka, reagującą na dotyk, są okolice ust około – 8. tygodnia ciąży. W okolicach 14. tygodnia ciąży większość ciała dziecka jest na niego wrażliwa, szereg badań dokumentuje też zdolność dziecka do reakcji na sytuację stresową – reaguje podniesionym poziomem hormonu stresu np. po inwazyjnych badaniach wymagających przekłucia powłok brzusznych.
W literaturze medycznej opisane są liczne przypadki dzieci, które przeżyły aborcję, doznały jednak poważnych uszkodzeń ciała. Niektóre z nich zmarły zaraz po urodzeniu, inne borykały się z tymi skutkami przez całe życie.
Matka – druga ofiara aborcji
Choć aborcja może zdawać się szybkim rozwiązaniem problemu, w rzeczywistości jednak pozostawia on trwały ślad w organizmie kobiety, która długo odczuwa skutki psychiczne i fizyczne. Niektóre z nich pojawiają się dopiero po upływie kilku lat lub przy staraniu o kolejne dziecko.
Powikłania, występujące bezpośrednio po zabiegu obejmują m.in.: krwotok z macicy, uszkodzenia trzonu lub szyjki macicy, infekcję narządu rodnego lub macicy, perforację macicy, zapalenie otrzewnej, niekompletną aborcję wymagająca dalszej interwencji chirurgicznej, wstrząs septyczny czy nawet zgon. Około 30% zgonów związanych z aborcją ma miejsce wskutek infekcji dróg rodnych.
Jednym z częstszych skutków aborcji są problemy psychiczne takie jak: syndrom poaborcyjny, depresja, lęk napadowy, ataki paniki, zaburzenia dwubiegunowe i adaptacyjne, zaburzenia nastroju i myśli samobójcze, ryzykowne stosowanie używek, uzależnienie od alkoholu, nikotyny, narkotyków, symptomy zespołu stresu pourazowego PTSD.
Aborcja niesie za sobą także skutki odległe w czasie, a wśród nich: ryzyko wystąpienia ciąży pozamacicznej, łożyska przodującego, przedwczesnego porodu oraz poronienia w kolejnej ciąży, urodzenia martwego dziecka i wtórnej niepłodności.
Proceder ten może także powodować problemy w relacji z partnerem. 22 proc. relacji uległo rozpadowi w ciągu roku po aborcji, a połowa kobiet z tych związków właśnie aborcję uważa za jego pośrednią przyczynę. Innym skutkiem mogą być czasowe lub długoterminowe dysfunkcje seksualne oraz częste konflikty.
Podobnie jest, jeśli chodzi o aborcję farmakologiczną. W Stanach Zjednoczonych, w których można dokonać legalnej aborcji za pomocą pigułki aborcyjnej, w latach 2000-2011 zmarło 14 kobiet. Statystyki dotyczące liczby zgonów kobiet związanych z aborcją w tym kraju dowodzą że w latach 2000-2009 było ich ogółem 87, z czego dwie powiązane z nielegalną aborcją. Z kolei fińskie badania przeprowadzone w latach 1987-2000 wykazały, że wskaźnik śmiertelności kobiet po aborcji farmakologicznej wyniósł 83 na 100 000 ciąż w porównaniu do 28 po porodzie.
Inny stereotyp mówi o tym, że aborcja farmakologiczna jest całkowicie bezpieczna. Dlaczego więc same kliniki aborcyjne na swoich stronach internetowych ostrzegają, że aborcja farmakologiczna jest ryzykowna i kobieta nie powinna jej dokonywać w domu? Możliwymi powikłaniami są m.in. krwotoki, poważne infekcje wymagających hospitalizacji i transfuzji krwi, konieczność interwencji chirurgicznej, ciąży pozamaciczne w przyszłości, a nawet zgony. W 2021 roku wskutek powikłań po aborcji farmakologicznej zmarła 23-letnia argentyńska aktywistka proaborcyjna, która wcześniej walczyła o legalizację.
Zapomniane ofiary – ojcowie
Także niektórzy ojcowie cierpią po aborcji, doświadczają przewlekłego stresu, poczucia winy, bólu, przerażenia. Uważają, że aborcja miała negatywny wpływ na ich relacje z partnerką i uznają swoją obecność przy jej dokonaniu za traumatyczną. Część z nich żałuje podjętej decyzji, odczuwa tęsknotę, niepokój i popada w depresję.
Prawo jak dotąd nie wymaga zgody obojga małżonków na dokonanie aborcji, zdarza się też że ojcowie są pomijani w decyzjach aborcyjnych ich partnerek. Sprzeciw ojców, którzy chcieliby zachować swoje dziecko przy życiu, pozostaje niemy, ponieważ jest pozbawiony mocy prawnej. Chociaż w Polsce w świetle prawa cywilnego domniemanie ojcostwa jest gwarantowane (art. 62 Kodeks rodzinny i opiekuńczy), dotyczy jedynie dziecka urodzonego, także z powództwem o ustalenie ojcostwa można wystąpić jedynie wobec dziecka narodzonego. W innym miejscu kodeks stwarza możliwość uznania przez mężczyznę dziecka za swoje jeszcze przed jego narodzeniem, jednak potrzeba do tego potwierdzenia przez matkę (Art. 73 KRO).
Aborcja to kwestia sumienia?
„Aborcja to sprawa sumienia, prawo nie ma znaczenia” – głoszą proaborcyjne środowiska. Gdybyśmy zawsze podejmowali tylko dobre decyzje, kodeks karny byłby pusty. Każdy człowiek stoi przed pokusą dokonania zła, dlatego prawo stanowione jest niezbędne i ma realny wpływ na kształtowanie w świadomości społecznej tego, co jest dobre a co złe.
Aborcja prawem człowieka?
Aborcja nie może być nazywana prawem człowieka, ponieważ życie człowieka, także tego znajdującego się w łonie matki, jest podstawowym dobrem podlegającym ochronie prawnej. Żaden wiążący akt prawa międzynarodowego nie nakłada na państwa obowiązku legalizacji aborcji w jakimkolwiek zakresie, pozostawiając decyzję w tej kwestii wyłącznie poszczególnym państwom.
Polacy nie chcą aborcji na życzenie
Środowiska lewicowe twierdzą, że Polacy chcą aborcji na życzenie. To kolejna manipulacja, z ostatnich badań CBOS opublikowanych w marcu br., wynika, że nadal większość Polaków, bo 63% (w tym 41% zdecydowanie) nie zgadza się na liberalizację dostępu do aborcji, gdy kobieta „po prostu nie chce mieć dziecka”.
Aborcje Polek za granicą
Także twierdzenia o tysiącach Polek wykonujących aborcję w klinikach w Czechach, Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii są zmyślone. Wszystkie kraje, w których aborcja przeprowadzona jest legalnie w szpitalach lub klinikach, podają dokładne dane na ten temat. Zgodnie z oficjalnymi statystykami tych krajów, rocznie przerywa tam ciążę od kilkunastu do kilkuset Polek. To ciągle o kilkaset za dużo, ale liczba ta nie przystaje do statystyk organizacji feministycznych, mówiących o 10-30 tysiącach zagranicznych aborcji rocznie.
Aborcja dzieci chorych lub niepełnosprawnych
Ze strony środowisk proaborcyjnych można usłyszeć argument, że aborcja jest najlepszym rozwiązaniem w przypadku zdiagnozowania choroby lub niepełnosprawności dziecka na etapie prenatalnym. Tymczasem dzisiejsza medycyna może rozwiązać wiele zdrowotnych problemów na tym wczesnym etapie życia. W Polsce operuje się dzieci wewnątrzmacicznie w pięciu ośrodkach: Bytomiu, Łodzi, Gdańsku i dwóch szpitalach w Warszawie. Operacje te są refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Już w okresie prenatalnym w kilku ośrodkach w Polsce można leczyć m.in. wady układu moczowego, bezgłowie, małowodzie, wielowodzie, wodogłowie wewnętrzne, nieimmunologiczny obrzęk płodu, wrodzone wytrzewienie, konflikt serologiczny, zespół podkradania w ciąży bliźniaczej, czy przeszczep kręgosłupa. Ten ostatni to jedna z najczęstszych wad rozwojowych cewy nerwowej. Wada ta każdego roku w Europie jest podstawą do dokonania ponad tysiąca aborcji, podczas gdy wczesne wykrycie rozszczepu kręgosłupa dzięki rutynowemu badaniu USG może uchronić dziecko przed ciężką niepełnosprawnością. Oczywiście, nie wszystkie choroby są uleczalne. Kiedy terapia jest niemożliwa, rodzice mogą skorzystać z opieki hospicjów perinatalnych.
Moje ciało, moja decyzja, mój wybór
To moje ciało, mogę o nim decydować – mówią zwolenniczki aborcji. W czasie ciąży dziecko oczywiście znajduje się w ciele kobiety, nie jest jednak jego integralną częścią. Żadna matka nie ma dwóch głów, czterech rąk, czterech nóg… Dziecko różni od matki DNA, a często również grupa krwi. Człowiek, którego życie rozpoczęło się w momencie zapłodnienia, jest więc odrębną istotą.
Każdy dojrzały człowiek wie, że w wyniku współżycia może począć się dziecko i właśnie wtedy pojawia się czas wyboru – przed podjęciem współżycia. Matka nie może mieć wyboru, czy zabije dziecko, czy nie. Może natomiast zdecydować, czy wychowa je sama, czy odda do adopcji. Warto zaznaczyć, że przed 2020 r. w wielu szpitalach jedyną opcją dla kobiety, która dowiadywała się o chorobie swojego dziecka, była aborcja. W większości kobiety nie były informowane o tym, że w Polsce można operować dziecko wewnątrzłonowo (na NFZ) lub też, że mogą skorzystać z kompleksowej pomocy w hospicjum perinatalnym.
I jeszcze jedna kwestia. Stwierdzenia, że aborcja to sprawa kobiety, jest natomiast bardzo wygodne dla nieodpowiedzialnych mężczyzn, którzy mogą czerpać przyjemność ze współżycia i nie muszą ponosić żadnych konsekwencji. A zdjęcie z mężczyzn odpowiedzialności za poczęte dziecko może prowadzić do powielania schematu „to twoja sprawa” także w innych sytuacjach życiowych.
***
Artykuł powstał na podstawie książki „Ekologia prokreacji – Vademecum” (wydanie trzecie, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka, Kraków 2021 r.), gdzie znaleźć można rozwinięcie poruszonych powyżej tematów i przytoczonych argumentów, a także szczegółowe przypisy.
Anna Rasińska-KAI/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Pijane wahadło
Kompromis przyzwoitości ze zbrodnią zawsze jest wyłącznym sukcesem tej drugiej.
Jak wiadomo, Sejm przyjął do dalszych prac wszystkie cztery projekty aborcyjne, z których ani jeden, z punktu widzenia ludzkiego prawa do życia, nie jest do przyjęcia. W tym kontekście słyszę często, że gdyby poprzednia władza nie „zaostrzała” prawa dotyczącego aborcji, to nie byłoby tego dążenia do jego „liberalizacji”. Bo trzeba było nie ruszać „kompromisu aborcyjnego”; teraz zaś wahadło odbije w drugą stronę, tratatata.
Pozwolę sobie zakwestionować tezę, jakoby pozostawienie prawa na wcześniejszym poziomie zagwarantowałoby pokój społeczny i pozostanie przy rzeczonym „kompromisie aborcyjnym”. A guzik. Nigdy nie ustało dążenie drugiej strony do poszerzenia w Polsce swobody dokonywania aborcji. Nie udało się to, ponieważ się po prostu nie dało – konstytucja na to nie pozwala. Trybunał Konstytucyjny, jakikolwiek by był, musiałby to przyznać. Dlatego nie uda się i teraz, chyba że dojdzie do złamania prawa, tak jak doszło już w innych dziedzinach.
To jedno. A drugie, że Polska ze swoim prawem chroniącym ludzkie życie (pamiętajmy, że wciąż chroni) jest jak trzeźwy na libacji alkoholowej. Pijani uczestnicy takich imprez bardzo nie lubią takich ludzi. To dla nich wyrzut sumienia i wskazanie, że można inaczej. Dlatego pijane krwią wpływowe państwa nam nie odpuszczą. Dla nich to nie do pojęcia, żeby ktokolwiek w środku Europy śmiał nie tylko pozostawać w aborcyjnej stagnacji, ale wręcz iść w przeciwnym niż one kierunku. Znaczące, że rząd francuski we wstępie do ustawy wprowadzającej aborcję do konstytucji oznajmił, że Francja robi to w odpowiedzi na decyzję Sądu Najwyższego USA, znoszącą federalne prawo do aborcji. A przy tym wyraził ubolewanie, że „w wielu krajach, również w Europie, istnieją nurty opinii próbujące za wszelką cenę utrudniać kobietom swobodę przerywania ciąży”. To oczywiście o nas. A już bezpośrednio do nas zwrócił się Parlament Europejski, wzywając Polskę do uchylenia prawa ograniczającego aborcję. Pozostałym zaś krajom zalecił wprowadzenie pełnej niekaralności aborcji.
I teraz pytanie: dlaczego w krajach, gdzie wolno dzieci poczęte zabijać wedle kaprysu, „wahadło” jakoś nie wraca na stronę pro-life? Dlaczego, choć dawno już przebiło ścianę, wychyla się jeszcze bardziej w stronę zabijania? Odpowiedź: bo nie ma sprzeciwu. Podczas gdy tam bożek Moloch dąży do zabetonowania swojego „prawa” do pożerania dzieci, u nas próbuje dopiero wyszarpać dla siebie chociaż niektóre maleństwa. Nie dajmy więc sobie wmówić, że w Polsce prawo „za bardzo” dziś chroni życie i że to „daje paliwo” zwolennikom opcji przeciwnej. Zło nigdy nie nasyci się nieprawością. Jeśli nikt nie stawia mu tamy, ono ogarnie kolejne obszary i pójdzie dalej. Nie zadowoli się jakimiś „kompromisami”. Naszym zadaniem jest więc pozostać trzeźwymi, choćby wszyscy inni wpadli w delirium. Tu chodzi o ludzkie życie, i to nie tylko doczesne.
KRÓTKO:
Kolejne „otwarcie”
Belgia dojrzewa do dalszego poszerzania oferty eutanazyjnej. Jak informuje portal Vatican News, pojawił się tam projekt eutanazji dla „ludzi zmęczonych życiem”.
Inicjatorem pomysłu stworzenia nowej kategorii uprawnionych do rozstania się z życiem jest Luc Van Gorp, prezes jednego z funduszy ubezpieczeń, dążącego do zapewnienia każdemu godnej opieki zdrowotnej. Dyskusja na ten temat rozgorzała już w tamtejszej prasie. Przeważa oczywiście opcja „za”. Van Gorp stwierdził, że „ci, którzy są zmęczeni życiem, powinni mieć możliwość spełnienia swojego pragnienia o końcu życia”. Wskazał na „kwestię starzenia się społeczeństwa”, stwierdzając, że „nie można przedłużać życia tych, którzy sami już tego nie chcą, bo chodzi o budżet i kosztuje to rząd duże pieniądze”. Zauważył też, że w coraz starszych społeczeństwach Europy jest to narastający problem, przejawiający się m.in. w braku personelu do opieki nad ludźmi starymi. Trzeba przyznać, że pan prezes ujmuje rzecz dość jasno: szkoda kasy na ludzi starych (czytaj: bezproduktywnych, niepotrzebnych), więc trzeba ich uśmiercić.
Teoretycznie chodzi o dobrowolność, o możliwość skorzystania z prawa do śmierci, ale w praktyce każdy co bardziej wrażliwy starszy Belg zrozumie, że społeczeństwo już go nie chce, i wyciągnie wnioski. Krótko mówiąc: projekt przewiduje uśmiercanie tych, którym się żyć odechciało, a państwo zrobi wszystko, żeby takich ludzi było jak najwięcej.
Franciszek Kucharczak/Gość NIedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
31 MARCA
NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO
UROCZYSTA MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00
autor/źródło: AC,AC, Licencja:2/Opoka.pl
__________________________________
Liturgia Wielkiej Nocy przemawia na różne sposoby,
nawet kamieniem, który znajdował się u wejścia do grobu Pana.
Niewiasty idąc drogą, tym kamieniem się martwiły – bo kto go odsunie?
Jeszcze nie wiedziały, że zupełnie niepotrzebnie taki ciężar niosły.
Każdy z nas też jest na tej drodze
i też ciężar dźwiga, i to coraz większy, bo już samo przemijanie jest jak kamień:
twarde, zimne i nieubłagane.
Zechciej przyjąć na te święta Wielkiej Nocy życzenia,
żeby głaz już piersi nie przytłaczał,
żeby wreszcie rozpadł się mur ułożony z kamieni obrazy,
żeby radość wróciła i już nie było kamiennej twarzy,
żeby zwątpienie zrodzone z niepotrzebnej trwogi
zobaczyło moc Zmartwychwstałego Pana, który wszystko uczynił już nowe.
ks. Marian
___________________________________________________
* TRZECI DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
1 KWIETNIA
PONIEDZIAŁEK WIELKANOCNY
MSZA ŚWIĘTA – godzina 14.00
* CZWARTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
_____________________________________________________________
zdjęcie ze strony: grupa modlitwy o. Pio/diecezja kaliska
***
Bogu niech będą dzięki za kolejny rok, w którym znowu jest nam dane przeżywać najważniejsze wydarzenia w dziejach całego wszechświata, bo dzięki tym wydarzeniom dokonuje się nieustannie dzieło Bożego miłosierdzia.
Wejdźmy na drogę, którą przemierzali uczniowie zmierzający do miejscowości zwanej Emaus. Wydawało im się, że są tylko we dwoje…
Idą całkowicie zawiedzeni i rozgoryczeni wydarzeniami jakie miały miejsce w świętym mieście Jeruzalem. Ich upragniony i oczekiwany Mesjasz, jakim miał być Jezus z Nazaretu, nie tak wypełnił swoją misję, jak się spodziewali.
Odchodzą od miejsca umęczenia i ukrzyżowania Pana Jezusa nie wiedząc, że oto na tej swojej drodze ucieczki spotykają Nieznajomego, któremu opowiadają całą swoją gorycz a potem słuchają, jak Boży zamysł w szczegółach opisany w świętych Księgach wypełnił się dokładnie co do joty. I choć “oczy ich były niejako na uwięzi” – to jednak serca “pałały”.
Jak to dobrze, że przymusili, wciąż jeszcze Nierozpoznanego Towarzysza ich drogi, aby pozostał z nimi w miejscu do którego zdążali. Bo gdyby nie ich gościnność, z taką żarliwością wypowiedziana, pewnie nadal pozostałoby w nich i rozczarowanie i strach.
Jak to dobrze, że tak usilnie prosili owego Nieznajomego, aby pozostał – bo w końcu zobaczyli kim ON jest naprawdę. Kiedy przełamał chleb, którym został poczęstowany – nagle znikł strach, znikło rozczarowanie, niczym mgła.
Mimo, że był już wieczór, późny wieczór, natychmiast powrócili do Jerozolimy, bo nie mogli nie opowiedzieć o spotkaniu z Jezusem, który rzeczywiście zmartwychpowstał.
Ci sami a jakże przemienieni! Przekroczyli swoje ludzkie oczekiwania.
Niech Zmartwychwstały Pan sprawi, w Twoim i w moim sercu, też taką wielką przemianę.
Wystarczy tylko wypowiedzieć całą swoją niemoc a potem słuchać uważnie co mówi do Ciebie i do mnie wciąż jeszcze do końca NIEROZPOZNANY TEN SAM ZAWSZE OBECNY na drogach naszego ziemskiego “padołu”.
I choć nasze oczy też są tak często “na uwięzi” – wystarczy tylko zaprosić i to zaprosić tak usilnie, jak uczynił to Kleofas ze swoim towarzyszem drogi, do swojego Emaus …..
ks. Marian
Wieczerza w Emaus/Rembrandt/Paryż
Wieczerza w Emaus /Rembrandt/Luwr
______________________________________________________________________________________________________________
ZMARTWYCHWSTAŁY PAN
***
Jadąc wiosenną porą wzdłuż budzących się do życia wrzosowych pól patrzę na maleńkie, dopiero co urodzone baranki porozrzucane na rozległych przestrzeniach uroczej Szkocji. Te maleństwa są takie bezbronne. I pomyśleć, że Pan Jezus jest takim barankiem. Liturgia przypomina tę prawdę, bo mówi o Baranku Wielkanocnym, który zgładził grzechy świata.
Dokonało się to poprzez Jego Mękę i Śmierć. W okresie Wielkiego Postu, a szczególnie w Wielkim Tygodniu Ewangelie opisywały bardzo dokładnie poszczególne etapy Drogi Krzyżowej. Ta Jezusowa śmierć – straszna, przeraźliwa, okropna – stwierdzona ponad wszelką wątpliwość tak przytłoczyła apostołów i najbliższe otoczenie, że oni nie tyle co zapomnieli o obietnicy zmartwychwstania, ile raczej znajdowali się w stanie zupełnej niemożliwości, aby uwierzyć w to, co mówił Chrystus o swoim powstaniu z martwych. Bo czym jest Zmartwychwstanie? Z czym porównać tę nieprawdopodobną i całkowicie niewyobrażalną nową rzeczywistość?
Ksiądz Biskup Jan Pietraszko w książce pt. „Po śladach Słowa Bożego” tłumaczy, że „wiara w zmartwychwstanie Chrystusa nie narodziła się z naiwnych pragnień, ani ze świadectwa ludzi, ani też ze świadectwa straży, ani z pogłosek, które roznosiły niewiasty, jak również nie ze świadectwa miłującej Go bardzo Magdaleny, ani z wieści krążących pomiędzy łatwowiernymi ludźmi; wiara w zmartwychwstanie wykształtowała się w pierwotnym Kościele z samego Jezusa Chrystusa, który przez częste ukazywanie się i słowo swoje uporczywie gruntował w świadomości swoich uczniów przekonanie, że naprawdę powstał z grobu i żyje”.
Dopiero z tych wielokrotnych spotkań narodziło się przekonanie i wiara, że Pan rzeczywiście żyje. Dlatego Piotr z całym przekonaniem mógł powiedzieć w domu centuriona w Cezarei: „Myśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu”. Tak więc św. Piotr i inni Apostołowie stali się świadkami Zmartwychwstania wobec całego świata. Na tym świecie głosili Ewangelię, to znaczy Dobrą Nowiną, która jest objawieniem Bożej Miłości. To Ona rządzi światem, a nie zło. To Ona daje każdemu człowiekowi prawdziwie życie, które jest życiem w pełni. Kościół czyta dziś słowa św. Pawła, że „razem z Chrystusem powstaliśmy z martwych”.
Każda epoka ma swoich świadków Zmartwychwstania. I jak pisze ks. Jerzy Chowańczak: „Nie ma tak ciemnej godziny, w której ukazuje się w całej pełni siła ‘tajemnicy nieprawości’, w której by jednocześnie nie zajaśniało w życiu ludzi światło zwycięstwa dobra nad złem”. Tę moc wiary Kościół poprzez wieki czerpie od Tego, który po trzech dniach swój grób pozostawił pusty. I odtąd Jezus daje swoje życie. Człowiek może w tym Bożym życiu uczestniczyć i uczestniczy. Jak wielu jest dziś świadków Zmartwychwstania, których życie zanurza się coraz bardziej w Życie Jezusa.
Uczestnicząc w dzisiejszej Liturgii Zmartwychwstania Pańskiego czy nie czuję się jakby przymuszonym, na podobieństwo owych pozbieranych z opłotków z Jezusowej przypowieści, których zaproszono na ucztę. Pan Jezus zechciał wybrać właśnie nas – i to też jest wielka tajemnica Bożego Miłosierdzia. Wybrał nas i zgromadził. Aby lepiej zrozumieć przeżywane Misterium zacytuję słowa, które powiedział kardynał Jean-Marie Lustiger: „Moc Boża, wbrew wszelkim naszym słabościom, niezdolności uwierzenia, wbrew naszym grzechom i ciemnościom, czyni z nas uczniów Jezusa, lud ‘żywych’, żyjący życiem, które nie do nas należy, ale które staje się naszym. W ten sposób jesteśmy jakby niesieni, unoszeni przez moc, która nas przerasta, a o której mamy świadczyć naszym braciom. Jesteśmy jak ci ślepcy porażeni światłem, którzy mają mówić, że światło istnieje”.
Panie Jezu Chryste spraw swoją mocą, abym całym moim życiem głosił, żeś zmartwychwstał, żeś prawdziwie zmartwychwstał.
ks. Marian
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via: Wikipedia (domena publiczna)
***
Prof. Marinelli: Całun Turyński to Ewangelia napisana ciałem Jezusa
Całun to pierwsza Ewangelia, napisana przez samego Jezusa Jego własnym ciałem – powiedziała prof. Emanuela Marinelli, badaczka Całunu Turyńskiego. W rozmowie z KAI przedstawiła ona zarówno historię badań nad tą szczególną relikwią, jak i jej znaczenie dla wiary w mękę i zmartwychwstanie Pana Jezusa.
Istnieje całkowita zbieżność między tym, co zostało utrwalone na Całunie, a tym, co opisuje Ewangelia. Prof. Marinelli podaje szczegóły. W Ewangelii czytamy, że Jezus został ubiczowany. Płótno daje dowody, że Jezusowi wymierzono ok. 120 uderzeń biczem. Bicz był zakończony kawałkami kości albo ołowiu, które rozrywały skórę. Potem nałożono Mu koronę cierniową. Także tu Ewangelie nie podają szczegółów, jak ona wyglądała, artyści zaś przedstawiają ją jako małą obręcz wokół skroni. W rzeczywistości Jezus został ukoronowany jako król Judei, miał więc na głowie rodzaj królewskiej mitry, jakby kask z cierni, które zadały Mu ok. 50 ran. Następnie niósł patibulum, czyli poprzeczną belkę krzyża. Wielokrotnie pod nią upadał: Jego twarz nosi ślady wielu obrzęków na czole i policzkach. Był torturowany przez swoich oprawców. Widzimy, np. że z jednej strony wyrwano mu brodę. Jego twarz i kolana noszą ślady ziemi wymieszanej z krwią. To dowód, że upadał.
Chrystus został ukrzyżowany za pomocą gwoździ, ale Całun pokazuje, że aby mogły one podtrzymywać całe ciało, zostały wbite w nadgarstki, a nie w dłonie. Wreszcie ostatnia z ran. To rana w boku. Wiemy, że zadano ją po śmierci, i że z niej, jak widzimy to na Całunie, wypłynęły krew i osocze. Wewnątrz klatki piersiowej doszło wcześniej do krwotoku wewnętrznego wokół serca. Kardiologowie mówią, że Jezus zmarł wskutek ataku serca: w następstwie bardzo silnego okrzyku bólu Jego serce się zatrzymało. Po śmierci Jego ciało wisiało jeszcze ok. 2,5 godz. na krzyżu, aby zesztywniało.
Czy Całun jest również świadkiem zmartwychwstania? „Obraz ciała, który widzimy na Całunie, pozostaje wielką tajemnicą, bo pochodzenia tego obrazu nie można wyjaśnić inaczej, jak tylko w ten sposób, że ciało wygenerowało promieniowanie, rodzaj światła. Sam obraz jest odbiciem, które powstało na materiale wskutek działania światła. Pewne dziecko powiedziało, że na Całunie Jezus zrobił sobie ‘selfie’. Urocze porównanie” – mówi badaczka.
o. Aleksander Posacki/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Screenshot via: Youtube (Miłujcie się!, Agape & RCS TV)
***
Cuda Zmartwychwstania: Chusta z Manopello
Od wieków w Watykanie czczony jest wizerunek Jezusa, który miał odbić się na chuście Weroniki. Czy to prawdziwe oblicze? Czy jest to chusta Weroniki? I czy płótno to rzeczywiście znajduje się jeszcze w Watykanie? Paule Badde twierdzi, iż wizerunek zwany vera eikon (tzn. prawdziwe oblicze), został wykradziony z bazyliki św. Piotra przed 500 laty, a przechowywany jest obecnie w Manopello. Płótno to nie jest jednak chustą Weroniki lecz całunem, którym przykryto twarz Chrystusa po złożeniu do grobu
Z Paulem Badde rozmawia Judyta Syrek
W książce „Boskie oblicze” przedstawia Pan historię prawdziwego wizerunku Jezusa odbitego na delikatnej tkaninie. Czy rzeczywiście jest to prawdziwe oblicze, niepisane ludzką ręką?
Istnieją przesłanki, przemawiające za tym, że faktycznie jest to obraz niemalowany ludzką ręką, ten o którym słyszymy od dwóch tysięcy lat. Chociaż obraz ma charakter szkicu, malunku, holografii, to nie jest wykonany żadną z tych wymienionych technik. Poza tym obraz ma nieporównywalny z niczym wyraz. Najlepszym określeniem tego wizerunku jest stwierdzenie, że spotkanie z nim, jest jak spotkanie z żywym człowiekiem. I tak też się go opisuje.
Czy to oblicze znajduje się w Watykanie, czy też zostało wykradzione?
I tak, i nie. Wizerunek ten przez wieki był przechowywany w Watykanie i pokazywany jako chusta Weroniki, natomiast w pewnym momencie został wykradziony z bazyliki św. Piotra i dzisiaj znajduje się w innym miejscu. Ale ponieważ Watykan nie przestał nadal pokazywać chusty Weroniki (nie zostało oficjalnie podane, iż wizerunek ten został skradziony i raz do roku pokazywany publicznie – przyp. red.), to pamięć o nim nie zaginęła. Paradoksalnie, Watykan pokazując kopię oblicza Chrystusa zachował „tradycję” o prawdziwym obrazie. Sprawił, że pamięć o tym obrazie wciąż jest żywa, a pielgrzymi w Watykanie wciąż mogą je oglądać.
Czym różni się całun z Manopello od całunu z Turynu?
Różnica jest jak między dniem i nocą. Te obrazy nie tylko się różnią, można powiedzieć, że one się również uzupełniają. Całun z Turynu szczegółowo opisuje przebieg męki Chrystusa i ukazuje całe ciało. Opowiada również o takich szczegółach, których nie ma w Ewangelii. Podczas gdy całun z Manopello jest wizerunkiem twarzy uchwyconym w jednym momencie, a jest to moment zmartwychwstania, moment, w którym człowiek budzi się ze snu.
Całun z Manopello nie tylko różni się wizerunkiem twarzy, inna jest również tkanina, na której został on utrwalony (przezroczysty jedwab morski – przyp. red.). Ponad to wyraz twarzy na całunie zManopello przeniknięty jest zdziwieniem i miłosierdziem.
Ten wizerunek Jezusa jest archetypem licznych wizerunków przedstawianych od wielu wieków przez malarzy. Wzorował się na nim między innymi Tycjan. Skąd artyści o nim wiedzieli?
Obraz ten nie był tajemnicą. Znali go wielcy twórcy, między innymi Dante, który pisze o nim w „Boskiej komedii”. Był to obraz znany tym wszystkim, którzy przybywali do bazyliki św. Piotra, a traktowano go jako matkę wszystkich innych ikon Jezusa. Widzieli go malarze ikon ze Sieny, widział go autor mozaiki w kościele w Konstantynopolu, jak również Dürer czy Rafael. Jednak ci malarze przedstawiali tylko pewne aspekty tego wizerunku, nie oddali wszystkiego, ponieważ na tym obrazie wszystkie pojedyncze aspekty łączą się, tworząc jedność.
W Pana książce charakterystyczne są dwie postacie: siostra Blandina i ojciec Pheifer. To dwie, zupełnie różne osobowości, które badają owo oblicze. Siostra jest, trapistką i kontemplatyczką, zaś Ojciec jest typem naukowca. Co Pan chciał powiedzieć czytelnikowi przedstawiając te dwie postacie w książce?
Nie chciałem nic przez to powiedzieć. Po prostu spotkałem te osoby na swojej drodze. Z siostrą Blandiną spędziłem wiele godzin na rozmowach, godzinami też rozmawiałem z Ojcem. Jednak ta książka ma wielu bohaterów: są ojciec Pio i ojciec Dominik, których nie poznałem osobiście. Również ja stałem się bohaterem tej książki oraz osoby, które angażowały się w jej przekład na język polski. Ale chciałbym podkreślić, że wszystkie te osoby są na drugim planie, bo główną postacią jest Jezus i Jego oblicze z Manopello. To Jezus przyciąga do książki kolejnych współpracowników czy współbohaterów. I tak w polskim wydaniu pojawia się kard. Joachim Meissner, o którym nie pisałem tak wiele w przekładzie niemieckim. Kardynał napisał posłowie do wydania polskiego. W kolejnym wydaniu, może w jeszcze większym zakresie, pojawi się papież Benedykt XVI.
Wizerunkiem z Manopello zainteresował się Benedykt XVI, ale to oblicze Jezusa kontemplował również Jan Paweł II. Czy rozmawiał Pan kiedyś z nim o całunie z Manopello?
Jan Paweł II nigdy nie widział tego wizerunku bezpośrednio, widział tylko bardzo starą kopię która znajduje się w kaplicy sykstyńskiej. Jest to obraz z Edessy, tzw. Mandylion z Edessy. Z czasem to oblicze zaczęło odgrywać coraz większą rolę w nauczaniu Jana Pawła II. W przesłaniu, które zostawił nam na nowe tysiąclecie podkreślił, że potrzebujemy nowej świętości, która rodzi się z oblicza Jezusa. A jedną z ostatnich wielkich wizji, jakie zostawił nam Jan Paweł II, była wizja Europy nad którą unosi się pełne chwały oblicze Chrystusa.
Pod koniec jego życia wysłałem mu fotografię całunu z Manopello i otrzymałem bardzo osobistą odpowiedź. Niestety Jan Paweł II był zbyt chory, aby odwiedzić Manopello. Prawdopodobnie stanie się to udziałem jego następcy.
Jak mieszkańcy Manopello przeżywają obecność prawdziwego wizerunku w swoim miasteczku?
Mieszkańcy Manopello zawsze otaczali ten obraz wielką czcią i miłością. Ale Włosi z natury są ludźmi mniej podatnymi na sensację niż Niemcy. Oni mają o wiele bardziej bezpośredni kontakt ze świętością niż my i traktują takie rzeczy inaczej.
Czy myśli Pan, że całun z Manopello będzie tak popularny i tak poruszy świat, jak całun z Turynu?
Myślę, że ten całun stanie się jeszcze sławniejszy, kiedy tylko zostanie udowodniony przez naukowców, że nie został on namalowany ludzką ręką, lecz jest dziełem samego Boga. Stanie się bardziej popularny, ponieważ mówi o wiele więcej niż całun z Turynu. Jest bardziej bezpośredni w wyrazie. Na tym całunie widnieje wyraźny zarys twarzy Chrystusa i właśnie dlatego wielu krytyków mówi, że to nie mogło być dzieło Boga. Całun z Turynu i wizerunek, który na nim został odbity jest bardzo niewyraźny, ale mówi się, że to może być dzieło Boga, zaś wyrazistość na całunie z Manopello, ma rzekomo zdaniem krytyków, przemawiać za tym, iż jest to dzieło malowane ludzką ręką…
Uważam, że jeśli zostanie dowiedzione cudowne pochodzenie i prawdziwość wizerunku z Manopello to jestem pewien, iż stanie się on bardziej popularny. Wizerunek z całunu turyńskiego jest bardzo majestatyczny, zaś oblicze z całunu przechowywanego w Manopello charakteryzuje się ogromnym miłosierdziem i dobrocią Jezusa. Nie znam innego obrazu na całym świecie, z którym człowiek byłby w stanie wejść w tak bezpośredni kontakt.
Dziękuję za rozmowę!
Paul Badde, Judyta Syrek (tłum. Artur Kuć)
Sekty i fakty/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Oktawa Wielkiej Nocy
Cud Zmartwychwstania „nie mieści się” w jednym dniu, dlatego też Kościół obchodzi Oktawę Wielkiej Nocy – przez osiem dni bez przerwy wciąż powtarza się tę samą prawdę, że Chrystus Zmartwychwstał.
fot. Karol Porwich
***
Nazwa “oktawa” pochodzi od łacińskiego słowa oznaczającego liczbę osiem. Ta wielkanocna jest weselem z wydarzeń przeżywanych podczas Triduum Paschalnego. To osiem dni świętowania Kościoła, które później przedłuża się aż do Pięćdziesiątnicy.
Zwyczaj przedłużania najważniejszych świąt chrześcijańskich na oktawę jest bardzo dawny. Nie znamy dokładnej daty powstania oktawy Paschy. Jednak wspomina o niej w już IV stuleciu Asteriusz Sofista z Kapadocji. Kościół chce w ten sposób podkreślić rangę i ważność uroczystości.
Oprócz Wielkanocy w Kościele obchodzi się również oktawę Narodzenia Pańskiego.
Dni oktawy Wielkanocy mają, podobnie jak Niedziela Zmartwychwstania, rangę uroczystości. Okres ośmiu dni traktowany jest jak jeden dzień, jako jedna uroczystość. Dlatego w oktawie Wielkanocy nie obowiązuje piątkowy post.
W te dni codziennie śpiewamy “Gloria” i wielkanocną sekwencję „Niech w święto radosne”. Na Mszach świętych czytane są także perykopy o spotkaniach Zmartwychwstałego, m.in. z Marią Magdaleną, z uczniami idącymi do Emaus, z uczniami nad jeziorem Genezaret.
Teksty mszalne wyjaśniają tez znaczenie sakramentu chrztu. W dawnych wiekach był to bowiem czas tzw. katechezy mistagogicznej dla ochrzczonych w Święta Paschalne. Miała ona na celu wprowadzić ich w tajemnicę obecności Chrystusa we wspólnocie wierzących.
Ostatnim dniem oktawy jest Biała Niedziela. Niegdyś w ten dzień neofici ochrzczeni podczas rzymskiej Wigilii Paschalnej, odziani w białe szaty podarowane im przez gminę chrześcijańską, szli w procesji do kościoła św. Pankracego, by tam uczestniczyć w Mszy.
Święty Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego.
W czasie jednej z wizji św. siostry Faustyny Kowalskiej Jezus powiedział do niej:
“Święto Miłosierdzia wyszło z wnętrzności moich, pragnę, aby uroczyście obchodzone było w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Nie zazna ludzkość spokoju, dopokąd nie zwróci się do źródła miłosierdzia mojego”.
W roku 2000 papież Jan Paweł II ustanowił tę niedzielę świętem Miłosierdzia Bożego dla całego Kościoła powszechnego. Stąd dzisiaj określa się niedzielę w oktawie Wielkanocy jako Niedzielę Miłosierdzia Bożego.
Liturgiczny okres wielkanocny
Sam liturgiczny okres wielkanocny trwa 50 dni, aż do uroczystości zesłania Ducha Świętego (tzw. Pięćdziesiątnicy).
W tym czasie paschał, mający swoje miejsce przy ambonie lub przy ołtarzu, jest zapalony we wszystkich uroczystych celebracjach liturgicznych, a więc w czasie mszy św., podczas jutrzni i w czasie nieszporów, aż do niedzieli zesłania Ducha Świętego.
Krzyż ołtarzowy w okresie wielkanocnym przyozdobiony jest czerwoną stułą. Na miejscu widocznym, w pobliżu ołtarza, ale nie na nim, ustawia się figurę Chrystusa zmartwychwstałego. Ponadto zamiast modlitwy “Anioł Pański” odmawia się modlitwę “Królowo nieba” (Regina coeli).
Zgodnie z przykazaniami kościelnymi każdy wierny zobowiązany jest przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię Świętą (III przykazanie kościelne).
205. Konferencja Episkopatu Polski 21 marca 1985 r. w Warszawie ustaliła, że w naszym kraju “okres, w którym obowiązuje czas wielkanocnej komunii św. obejmować będzie okres od Środy Popielcowej do niedzieli Trójcy Świętej”. W tym roku 2024 uroczystość Trójcy Przenajświętszej przypadnie 26 maja.
______________________________________________________________________________________________________________
„Regina Coeli” zamiast modlitwy „Anioł Pański”. Co to za antyfona?
OLYMPUS DIGITAL CAMERA/Stacja7.pl
***
W okresie wielkanocnym –trwającym w Kościele katolickim do Zesłania Ducha Świętego południową modlitwę “Anioł Pański” zastępuje hymn Regina Coeli. To jedna z czterech wielkich antyfon maryjnych. Jej tekst znaleziono w pochodzącym z 1171 r. antyfonarzu z bazyliki św. Piotra.
Kto jest jej autorem „Regina caeli”?
Przyjmuje się, że hymn ten powstał między Xi a XII wiekiem, choć dokładna data ani autor nie są znane. Dość często autorstwo dzieła przypisuje się papieżowi Grzegorzowi V (996-99). Nazywał się on Bruno i był Saksończykiem, synem księcia Karyntii (w dzisiejszej Austrii), spokrewnionym z cesarzem niemieckim Ottonem II. Na Tron św. Piotra wstąpił, mając 24 lata, zapoczątkowując stosunkowo krótki okres papieży niemieckich. Mimo młodego wieku i krótkiego pontyfikatu, w dziejach Kościoła zdążył zapisać się m.in. tym, że jako pierwszy biskup Rzymu ogłosił interdykt, czyli klątwę, obejmującą cały kraj, w tym wypadku Francję z powodu niemoralnego, według niego, postępku jej króla Roberta II. Pod koniec krótkiego, jak się później okazało, życia zaczął reformować Kościół w duchu zmian zapoczątkowanych w Cluny. I właśnie temu papieżowi niektórzy przypisują ułożenie antyfony „Regina Caeli”.
Anielski śpiew
Bardzo piękna, barwna legenda widzi jej autora w innym papieżu o tym samym imieniu, ale wcześniejszym o 4 stulecia – św. Grzegorzu I Wielkim (590-604). Według tej wersji, w r. 596, w okresie wielkanocnym Rzym nawiedziła zaraza. Aby ją powstrzymać, Papież zarządził procesję pokutno-błagalną. O świcie oznaczonego dnia przybył on wraz ze swym duchowieństwem do rzymskiego kościoła Ara Caeli, skąd wyruszono do bazyliki św. Piotra. Papież niósł ikonę Matki Bożej, której autorstwo przypisywano powszechnie św. Łukaszowi Ewangeliście. Gdy mijano Zamek Hadriana, usłyszano głos z wysokości, opiewający Maryję Królową Nieba. Ojciec Święty, zaskoczony niezwykłym zjawiskiem i ujęty anielskim śpiewem, odpowiedział głośno: „Ora pro nobis Deum, alleluia” (Módl się za nami do Boga, alleluja). W tejże chwili ukazał się świetlisty anioł, trzymający w ręku miecz zarazy, który natychmiast schował do pochwy i od tego czasu epidemia ustała.
Na pamiątkę tamtego cudownego wydarzenia nazwę Zamku zmieniono na Zamek Świętego Anioła a słowa anielskiego hymnu umieszczono na dachu kościoła Ara Caeli. Znacznie później (prawdopodobnie w wieku XII) do wezwania tego dopisano następne i tak powstała dzisiejsza antyfona.
Wszystko dzięki franciszkanom
Wielkimi jej propagatorami, jak zresztą wielu innych modlitw maryjnych, byli franciszkanie, którzy najpierw odmawiali ją jako dodatek do hymnu Magnificat, wykonywany w w czasie Nieszporów w oktawie wielkanocnej, a w drugiej połowie XIII w. włączyli ją do modlitwy brewiarzowej swego zakonu. Na polecenie Mikołaja III (1277-80) trafiła ona do modlitw kapłańskich w całym Rzymie. Benedykt XIV (1740-58) dekretem z 20 kwietnia 1742 zalecił odmawianie tego hymnu w okresie wielkanocnym, począwszy od Wielkiej Soboty aż do soboty przed Zesłaniem Ducha Świętego.
Oto oryginalny tekst tej modlitwy i tłumaczenie:
Regina Caeli, laetare, alleluia (Królowo nieba, wesel się, alleluja)
Quia quem meruisti portare, alleluia, (Bo Ten, któregoś nosiła, alleluja)
Resurrexit, sicut dixit, alleluia, (Zmartwychwstał jak powiedział, alleluja)
Ora pro nobis Deum, alleluia. (Módl się za nami do Boga, alleluja.)
Po odśpiewaniu tych zwrotek kapłan mówi:
Gaude et laetare Virgo Maria, alleluia (Raduj się i wesel, Panno Mario, alleluja).
Wierni odpowiadają:
Quia surrexit Dominus vere, alleluia (Bo zmartwychwstał Pan prawdziwie, alleluja).
Modlitwa:
Oremus. Deus, qui per resurrectionem Filii Tui Domini nostri Iesu Christi mundum laetificare dignatus es: praesta, quaesumus, ut, per eius Genitricem Virginem Mariam, perpetuae capiamus gaudia vitae. Per Christum Dominum nostrum. Amen.
(Módlmy się. Boże, któryś przez zmartwychwstanie Syna swojego, Pana naszego Jezusa Chrystusa świat uweselić raczył, daj nam, prosimy, abyśmy przez Jego Rodzicielkę Pannę Maryję dostąpili radości życia wiecznego. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.)
W każdą niedzielę okresu wielkanocnego modlitwę „Regina Caeli” odmawiać będzie w południe z wiernymi Papież Franciszek.
Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Jakie owoce przynosi kontemplacja spotkań ze Zmartwychwstałym?
Piotr Faber był jednym z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli.
fot. Henryk Przondzuino/ Gość Niedzielny
***
Jakie owoce przynosi kontemplacja spotkań ze Zmartwychwstałym? Odpowiedzi można szukać w zapiskach duchowych Piotra Fabera, XVI-wiecznego jezuity.
Droga ćwiczeń duchowych zaproponowana przez św. Ignacego obejmuje cztery tygodnie. Pierwszy poświęcony jest medytacjom nad miłością Boga i własnym grzechem. W drugim rozważa się życie Jezusa, Jego codzienność, publiczną działalność, aż do zapowiedzi męki. Kolejne dwa tygodnie obejmują mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie Chrystusa.
Już w drugim tygodniu odprawiający ćwiczenia zaproszony jest do tego, by od modlitwy medytacyjnej, w której akcent kładzie się na rozważanie, wszedł na drogę kontemplacji ewangelicznej. To przejście od rozumu do serca, od intelektualnej pracy i wysiłku do trwania przy Jezusie, obecności i aktywnego uczestnictwa.
Przez wyobraźnię do spotkania
W kontemplacji ewangelicznej istotną rolę odgrywa zaangażowanie wyobraźni, uczuć i całego świata wewnętrznego, czyli umiejętność, którą w pewnej mierze można wypracować. W jaki sposób Ignacy zachęca do używania jej w rozważaniu spotkań ze Zmartwychwstałym? Rada jest prosta. Chodzi o „ustalenie miejsca, jakby się widziało” – pisze w książeczce ćwiczeń (CD 220). Pierwsza zalecana kontemplacja opiera się nie na Biblii, lecz na przekazie tradycji. To spotkanie Zmartwychwstałego z Matką. Ignacy zaleca „widzieć urządzenie wewnętrzne świętego grobu i miejsce, czyli dom Pani naszej, oglądając poszczególne jego części, pokój, miejsce modlitwy itd.”. W kontemplacjach o zmartwychwstaniu założyciel Towarzystwa Jezusowego ma jasny cel. Chce, by modlący się przylgnął do Chrystusa, pokochał Go, naśladował, był z Nim w każdym momencie Jego życia, od kołyski aż po grób, i dalej – by wkroczył z Nim w radykalizm nowego życia. Wyraźnie określa owoc kontemplacji czwartego tygodnia. To „łaska wesela i silnej radości”.
Ignacy daje też dodatkowe wskazania pomocne w osiągnięciu radości paschalnej. Ten, który pragnie spotkać Chrystusa, powinien „pamięcią i myślą ogarniać rzeczy, które pobudzają do zadowolenia, wesela i radości duszy, np. chwałę w niebie”. Są też inne zalecenia. Jedne dotyczą wspomnień, inne… uważnej obserwacji przyrody. Radość rodzi się ze spotkania i odkrycia bóstwa Chrystusa, które, ukryte w męce, po zmartwychwstaniu jaśnieje niezwykłym blaskiem. Nie jest jednak oderwana od doświadczenia życiowego. Ignacy zachęca do wspomnienia pozytywnych doświadczeń międzyludzkich, momentów wesela, rozmów z przyjaciółmi, które wniosły w życie sporą dawkę dobra. Innym środkiem pomocnym w uzyskaniu radości paschalnej ma być korzystanie „z blasku dnia i z miłych stron pór roku, np. ze świeżości na wiosnę albo ze słońca i ciepła zimą…”. Uwaga poświęcona naturalnemu otoczeniu ma pomóc w dojściu do celu, którym jest „radowanie się w Stworzycielu i Odkupicielu swoim” (CD 229c). W tym punkcie wyraźnie widać, że kontemplacja dla Ignacego nie jest próbą przyswojenia abstrakcyjnych treści. Chodzi raczej o wejście w logikę daru, zwrócenie uwagi na tak prozaiczne sprawy jak jakość międzyludzkich relacji czy warunki atmosferyczne. W drodze do Boga pomocne może być wszystko.
Radość jak zaczyn
Pisząc książeczkę ćwiczeń, Ignacy miał jasną wizję drogi chrześcijańskiej. Jej istotnym elementem jest radość. Jak ją rozumiał? „Zajmujemy się tutaj paschalną radością, radością właściwą Wielkanocy, która wytryskuje z jeszcze bardziej fundamentalnej łaski, łaski wiary i miłości czyniącej zmartwychwstałego Chrystusa, choć się Go nie widzi, samym rdzeniem istnienia wierzącego” – pisze Michael Ivens, jezuita, w książce „Przewodnik po Ćwiczeniach Duchowych”. Dodaje też, że chodzi o rzeczywiste spotkanie ze Zmartwychwstałym. On wnosi w świat i w życie wierzącego radykalną nowość, nadzieję i radość. On daje siłę, impuls do prowadzenia apostolskiej misji, pocieszenie pośród trudności. Udzielony przez niego dar radości wzmacnia zwykłe radości życia, choć różni się od nich znacząco. Jest jak „zaczyn subtelnie przenikający smutek czy ociężałość, które w danej chwili trzeba znieść”.
Obserwacja i uczestnictwo
Za pomocą wyobraźni modlący się wkracza w ewangeliczną scenę, by stanąć w centrum wydarzeń. Jest i obserwatorem, i uczestnikiem. Czuje, przeżywa, słyszy ton głosu. Oddycha klimatem danej sceny. Nic nie umyka jego uwadze. Jest cały w tym, co rozważa, a przez to otwiera się na wewnętrzne poruszenia.
Ignacy miał świadomość, że ta forma modlitwy zawiera wiele subiektywnych elementów. W modlitwie chodzi jednak o coś znacznie głębszego. Wydarzenia zbawcze są punktem wyjścia do odkrycia ich znaczenia w życiu wierzącego. Ignacy świadomie wprowadził element subiektywny, aby stworzyć warunki dla spotkania i przez to dopuścić Zmartwychwstałego do życia tego, który się modli.
Metoda zalecana przez Ignacego to droga wewnętrznego poznania. Inny typ „uczenia się Jezusa”. Uzupełnia teologiczną refleksję oraz studia Pisma Świętego. Pozwala wejść w świat, do którego rozum ma ograniczony dostęp.
W jaki sposób Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy Ignacego, wprowadził ją w życie? Jakie ślady pozostawiała w jego sercu?
Pobożność dla zadowolenia?
Wigilia Paschalna 1543 roku. Piotr Faber, jezuita, przebywa w Niemczech. Od chwili, gdy Marcin Luter przybił do drzwi katedry w Wittenberdze swoje tezy, minęło ponad 20 lat. Piotr jest przekonany, że reforma Kościoła nie dokona się inaczej jak przez odnowę duchową. Uformowany w szkole ćwiczeń duchowych przez Ignacego, notuje w swoim dzienniku jedno z wewnętrznych doświadczeń: „Zrodziły się we mnie dobre myśli o tych dwóch artykułach wiary: »Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał«. Kiedy myślałem o tym, wzbudziło się we mnie pragnienie, by coś wycierpieć dla Chrystusa, dźwigać swój krzyż codziennie, umrzeć dla grzechu i dla świata”. Dalej pisze o pragnieniu życia w Chrystusie. Chce zmartwychwstać „z nowym duchem i nowym ciałem”. W opisie duchowych doświadczeń używa języka przenikniętego Biblią. Piotr przeżywa ogromny pokój ducha. W Wielki Piątek rozważał mękę Chrystusa i doświadczał wielkich strapień, myśląc o własnej niedoskonałości. Notował, że w jego działaniach dominowały nieporządek, lenistwo i brak duchowej przenikliwości. Teraz, w Wigilię Paschalną, rozważając zstąpienie Chrystusa do otchłani i Jego zmartwychwstanie, doświadcza wielkiego pokoju. Gotów jest znosić wszelkie przeciwności dla Chrystusa. Ma świadomość, że Zmartwychwstały ogarnia Jego życie.
Także w Niedzielę Zmartwychwstania doznaje wielkich pocieszeń. Zaskakująco brzmi ten fragment, w którym pisze, że nie towarzyszyła mu wówczas pobożność. Piotr znajduje wyjaśnienie. Jest przekonany, że i ten brak wpisuje się w duchową drogę wyznaczoną mu przez Boga. „Często pragnąłem pobożności dla własnego zadowolenia i dla zbudowania bliźniego, szukając w tym samego siebie, albo przynajmniej było w tym trochę nieuporządkowania co do intensywności pragnienia, jakie się we mnie budziło”. Wie, że to nie wewnętrzne uczucia, ale czysta wiara jest w stanie ukierunkować jego życie i doprowadzić je do upragnionego celu. Żarliwie prosi Boga, „przez Jezusa Chrystusa, który powstał z martwych, aby dzięki Jego łasce mógł pewnego dnia zobaczyć swoje ciało, swoją duszę i swego ducha uwielbione ku chwale Boga, z którego, przez którego i w którym mieszka cała łaska, chwała i całe naturalne dobro”.
Piotr modli się, aby wszyscy w święto Zmartwychwstania zostali napełnieni łaskami. Prosi o konkretne dary. „Prosiłem o pewne uzdolnienia dla mego ducha: aby użyczono mi łaski, bym dla czynienia dobra i znoszenia zła był na przyszłość bardziej zręczny, bardziej przenikliwy i przejrzysty oraz mniej wrażliwy na zło”.
Doświadczyć wolności
Owocne przeżycie świąt przez Piotra, pragnienia wzbudzone pod wpływem kontemplacji spotkań ze Zmartwychwstałym gasną jednak, jak się zdaje, dzień później. W Poniedziałek Wielkanocny Faber zapisuje, że powrócił „do swego zwyczajnego już krzyża”. Wymienia trzy przyczyny smutku: brak odczuwania znaków Bożej miłości „tak, jak by mi się to podobało”, doświadczenie słabości, „oznak starego Adama bardziej, niżby tego pragnął” oraz poczucie braku wpływu na innych ludzi, „przynoszenia w bliźnich owoców, jakich by pragnął”. Trzy udręki, które dają o sobie znać tuż po świętach. Jednak refleksja nad własnym duchowym stanem prowadzi go do doświadczenia wolności. Piotr jest przekonany, że w Wielkanoc 1543 roku zostały mu udzielone trzy wielkie dary. Pierwszy to odkrycie, że pokój rodzi się z uporządkowanej pobożności, szukania Boga, a nie skupienia na Jego darach. Drugi związany jest z wolnością wobec niedoskonałości, „pawłowego ościenia”, którego spotkanie ze Zmartwychwstałym nie usunęło. I po trzecie – zgoda na brak zewnętrznych owoców, uznania i pochwał.
Czy i my, zachłanni ludzie XXI wieku, nie potrzebujemy podobnego uporządkowania, wewnętrznej wolności i zgody na życie?
ks. Rafał Bogacki /Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 2 KWIETNIA 2024
XIX ROCZNICA “ODEJŚCIA DO DOMU OJCA”
ŚW. JANA PAWŁA II
________________________________________________________________________
Jan Paweł II – odchodzenie Pasterza
fot. East News
***
2 kwietnia przypada 19. rocznica śmierci Jana Pawła II. Z tej okazji z publikujemy kilkadziesiąt faktów i opinii związanych z odchodzeniem Papieża.
Podczas ostatniej, jak miało się okazać, pielgrzymki do Polski, w 2002 r., papież „pożegnał się” z drogimi mu miejscami z młodości. Przejechał obok domu przy Tynieckiej, gdzie mieszkał wraz z ojcem po przyjeździe do Krakowa, przed kościołem św. Floriana, gdzie był duszpasterzem młodzieży, ponadto nawiedził grób rodziców, opactwo w Tyńcu i klasztor kamedułów na krakowskich Bielanach. Papieski helikopter przeleciał nad rodzinnymi Wadowicami i ukochanymi Tatrami…
Jan Paweł II zaczął pisać testament już pół roku po rozpoczęciu pontyfikatu – w marcu 1979 r. Tekst uzupełniał siedmiokrotnie, zawsze w czasie rekolekcji wielkopostnych. Ostatni zapis nosi pochodzi z roku 2000. W tym niezwykłym, bardzo osobistym dokumencie papież z wdzięcznością wspomina rodziców, rodzeństwo, ludzi związanych z bliskimi mu miejscami: Wadowicami, szkołą podstawową, gimnazjum, uniwersytetem, fabryką, Niegowicią, kościołem św. Floriana… „Wszystkim im pragnę powiedzieć jedno: «Bóg Wam zapłać!»”. Ten niezwykle prosty dokument kończą przywołane po łacinie słowa Chrystusa: „w ręce Twoje Panie oddaję ducha mego”.
Ostatnią niedzielą w życiu papieża była Niedziela Wielkanocna 27 marca 2005. Tego dnia w południe chory Papież podszedł do okna swojego apartamentu, żeby z tego miejsca pozdrowić rzesze wiernych i turystów zgromadzone na Placu św. Piotra i udzielić tradycyjnego błogosławieństwa Urbi et Orbi (Miastu i światu). Nie był już jednak w stanie wypowiedzieć żadnego słowa, jedynie pobłogosławił wiernych.
Świadomość wzrastających ograniczeń fizycznych, niewątpliwie potęgowała cierpienie papieża. Na niespełna tydzień przed śmiercią wyznał swojemu otoczeniu: jeśli nie mogę być z ludźmi, jeśli nie mogę celebrować Mszy św. w tak wielkie święto jak Wielkanoc, jeśli nie mogę przemówić, to lepiej, żebym odszedł.
Jan Paweł II doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że umiera. W ostatnim dniu chciał mieć dużo spokoju. Poprosił, aby mu czytać Ewangelię św. Jana a wieczorem zwrócił się do najbliższych, żeby odprawili przy jego łóżku Mszę św. i przyjął jeszcze parę kropel Eucharystii, po czym stopniowo tracił świadomość.
Papież zmarł 2 kwietnia 2005 r. w wieku 84 lat. Śmierć nastąpiła o 21. 37. Przy łożu Jana Pawła II umierającego w papieskich apartamentach byli jego najbliżsi współpracownicy m.in.: abp Stanisław Dziwisz osobisty sekretarz papieża, ks. prof. Tadeusz Styczeń, jego uczeń z KUL, ks. prałat Mieczysław Mokrzycki i opiekujące się Janem Pawłem II na co dzień siostry sercanki. Obecna była także dr Wanda Półtawska, którą z ks. Wojtyłą łączyła wieloletnia współpraca i przyjaźń.
Na dwa dni przed śmiercią Jan Paweł II zawierzył Kościół i świat Bożemu Miłosierdziu. W specjalnym telegramie z 31 marca 2005 na uroczystość Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach r., napisał m.in. „Pragnę ponownie zawierzyć tej Miłości Kościół i świat, wszystkich ludzi na całym okręgu ziemi, a także siebie samego w mojej słabości”. Telegram został odczytany w sanktuarium nazajutrz po śmierci papieża, w niedzielę 3 kwietnia.
Pontyfikat 264. następcy św. Piotra trwał 26 lat 5 miesięcy i 16 dni i był trzecim co do długości w historii papiestwa – po św. Piotrze i Piusie IX. W audiencjach generalnych u Jana Pawła II uczestniczyło w sumie około 18 milionów osób.
Przejmujący opis ostatnich chwil Jana Pawła II przekazał kilka dni po jego śmierci obecny przy nim do końca ks. prof. Tadeusz Styczeń. „Byłem świadkiem, jak podnosił ręce (…) jak gdyby wołał pasterza, ponieważ ja chcę być do końca według miary mierzonej przez Ojca mojego. (…) ta twarz pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego (…). Uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny”.
Zgodnie z tradycją towarzysząca pochówkom papieży, do trumny z ciałem Jana Pawła II włożono – zapieczętowany w specjalnej metalowej tubie – napisany po łacinie jego krótki życiorys. Początek tego dokumentu, zwanego „rogito”, brzmi: „W świetle Chrystusa zmartwychwstałego, 2 kwietnia roku Pańskiego 2005, o godzinie 21:37 wieczorem, gdy sobota dobiegała kresu i weszliśmy już w Dzień Pański w Oktawie Wielkanocy i Niedzielę Bożego Miłosierdzia, umiłowany Pasterz Kościoła Jan Paweł II przeszedł z tego świata do Ojca. Jego odejściu towarzyszył modlitwą cały Kościół, zwłaszcza młodzież”.
Jan Paweł II, dzień przed śmiercią, pożegnał się ze swoim najbliższym otoczenie pisząc, z pomocą arcybiskupa Dziwisza, na niewielkiej karteczce: „Jestem radosny, wy także bądźcie. Módlmy się razem z radością. Wszystko powierzam Pannie Maryi”.
„Gdy zaś nadejdzie chwila ostatecznego «przejścia», pozwól, abyśmy umieli ją powitać z pokojem w sercu, nie żałując niczego, co przyjdzie nam porzucić” – napisał Jan Paweł II w ułożonej przez siebie w 1999 r. modlitwie, zamieszczonej w „Liście do osób w podeszłym wieku”.
Czas umierania papieża spowodował olbrzymie zainteresowanie mediów, nieporównywalne bodaj z żadnym innym wydarzeniem w dziejach świata. Nie jest tajemnicą, że światowe stacje telewizyjne już na wiele miesięcy wcześniej wyłożyły ogromne pieniądze za prawo do ustawienia kamer w miejscach, z których roztaczał się dogodny widok na Plac św. Piotra.
Poprzez fakt, że w ostatnich dniach życia papieża Jan Paweł II był absolutnym tematem nr 1 w mediach na całym globie, miliony ludzi na całym świecie mogły nie tylko na bieżąco śledzić rozwój sytuacji ale też modlić się w intencji papieża w poczuciu solidarności z wiernymi i turystami gromadzącymi się na Placu św. Piotra.
Świadectwo jakie dał światu umierający Jan Paweł II nazwano jego „piętnastą encykliką”. Powszechnie zwracano uwagę, że pomimo ciężkiej choroby chciał wypełnić swa misję do końca; że (w przeciwieństwie do dotychczasowych obyczajów watykańskich) nie czynił ze swojej choroby tajemnicy że z niezwykłym spokojem przyjmował nadchodzący kres życia, zachęcając otoczenie, by pozostawało radosne bo on sam zachowuje radość.
„Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję” – wyszeptał na łożu śmierci Jan Paweł II, gdy dowiedział się, że na Plac św. Piotra przybyły rzesze młodych ludzi by modlić się w jego intencji.
„Umierający Jan Paweł II przypominał mi Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu” – powiedział na kilka dni przed śmiercią papieża doktor Renato Buzzonetti. Włoski lekarz towarzyszył mu od początku pontyfikatu aż do ostatnich chwil.
Ostatnie w swoim życiu nabożeństwo Drogi Krzyżowej, ciężko chory papież odprawił w Wielki Piątek, 25 marca 2005 w swojej prywatnej kaplicy, obserwując na ekranie telewizora transmisję z tradycyjnej Drogi Krzyżowej w Koloseum. Pod koniec nabożeństwa papież wziął w dłonie duży, drewniany krzyż. Fotografie, na których uwieczniono te chwile, należą do najbardziej znanych zdjęć całego pontyfikatu.
Podczas ostatniego w życiu pobytu w klinice Gemelli, Jan Paweł II przeszedł 24 lutego operację tracheotomii. Zabieg miał pomóc papieżowi w oddychaniu. Stan papieża rzeczywiście poprawił się, ale – co jest naturalnym skutkiem takiego zabiegu – papież na początku utracił głos, choć po kilku dniach, choć z trudem, porozumiewał się z otoczeniem.
„Jan Paweł II na nowym etapie swojego cierpienia wkroczył na drogę męki Chrystusa” – mówił kard. Joseph Ratzinger wkrótce po tym, jak papież przeszedł operację tracheotomii. Ocenił wówczas, że milczenie papieża ma swój sens i Jan Paweł II jest gotowy w inny sposób przekazywać decyzje i komunikować się. Kardynał, który półtora miesiąca później miał zostać następca chorego papieża podkreślił, że symbolem długiego pontyfikatu Jana Pawła II jest cierpienie, które stanowi jedyne w swoim rodzaju przesłanie. „Również na drodze swojego cierpienia papież wiele ludziom powiedział i ofiarował”.
Śmiertelnie chory Jan Paweł II zdążył jeszcze zobaczyć swoją świeżo wydaną książkę „Pamięć i tożsamość”. Pierwsze egzemplarze wręczył papieżowi 9 marca w klinice Gemelli prezes Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, Henryk Woźniakowski. Wedle jego relacji papież położył rękę na okładce, pogłaskał ją i powiedział: „Niech teraz idzie między ludzi”. W późniejszych dniach, na życzenie Jana Pawła II opiekujące się nim osoby czytały mu tę książkę na głos.
W 1989 i 1994 roku Jan Paweł II napisał dwa listy, w których wyraził gotowość ustąpienia z powodu ciężkiej choroby lub innej przeszkody, uniemożliwiającej pełnienie posługi (treść dokumentów ujawniono pięć lat po śmierci papieża). W liście z 15 lutego 1989 roku napisał: „(…) w przypadku choroby (…), która nie pozwoliłaby mi skutecznie pełnić mojej posługi apostolskiej, bądź w przypadku, gdyby inna poważna i długotrwała trudność była w tym również przeszkodą, zrezygnuję z mego świętego i kanonicznego urzędu, zarówno jako Biskupa Rzymu, jak i Głowy świętego Kościoła katolickiego, na ręce Księdza Kardynała Dziekana Kolegium Kardynalskiego (…)”. W drugim liście, 74-letni wówczas papież napisał: „(…) pozostawiłem na piśmie moją wolę rezygnacji ze świętego i kanonicznego urzędu Rzymskiego Papieża w przypadku choroby, która byłaby uznana za nieuleczalną i która uniemożliwiałaby [skuteczne] pełnienie funkcji posługi Piotrowej”.
We wrześniu 1981 r. Papież napisał specjalne przesłanie na temat zamachu, które miał odczytać podczas audiencji generalnej. Zaznaczył w nim, że swoje słowa kieruje „również do tego mojego brata, który 13 maja chciał pozbawić mnie życia, a chociaż do tego nie doszło, przyczynił się on do licznych ran, które musiałem leczyć przez wiele miesięcy”. Papież zapewnił, że przebaczył sprawcy już w karetce, która wiozła go po zamachu i dodał: „Akt przebaczenia jest pierwszym i podstawowym warunkiem, abyśmy my, ludzie, nie byli nawzajem podzieleni i stanęli jeden przeciwko drugiemu, jak nieprzyjaciele”. Ostatecznie zrezygnował z odczytania tego tekstu, uznając, że nie byłoby to właściwe z powodu toczącego się śledztwa w sprawie zamachu.
Przed zamknięciem drewnianej trumny z ciałem Jana Pawła II nastąpił obrzędem przykrycia jego twarzy białym welonem. Towarzyszyła temu modlitwa do Pana życia i śmierci: „Wierzymy, że życie Jana Pawła II jest obecne w Tobie. Jego twarz, nieoświetlona już światłem tego świata niech będzie na zawsze oświetlona Twoim, wiecznym i niewyczerpanym Światłem. Jego Twarz, która badała Twoje szlaki, żeby wskazać je Kościołowi, niech cieszy się Twoją łaską. Jego twarz, której my już nie będziemy oglądać, niech cieszy się Twoją obecnością”.
Jan Paweł II został pochowany w miejscu, gdzie do 2001 r. był grobowiec Jana XXIII. Trumnę z ciałem tego papieża przeniesiono w związku z jego beatyfikacją (3 września 2000) do bazyliki św. Piotra.
Pogrzeb Jana Pawła II, który miał miejsce 8 kwietnia 2005 roku w Rzymie, stał się największym w dziejach świata zgromadzeniem najważniejszych przedstawicieli globu. W pożegnaniu papieża Wojtyły wzięło udział dwieście oficjalnych delegacji z szefami państw i rządów oraz przedstawicielami rodów królewskich i książęcych, przywódcami wyznań i religii z całego świata i szefami największych organizacji międzynarodowych.
Liturgii pogrzebowej Jana Pawła II przewodniczył dziekan kolegium kardynalskiego, kard. Joseph Ratzinger, a wraz z nim koncelebrowało 160 kardynałów i patriarchowie wschodnich Kościołów oraz kilkumilionowa rzesza wiernych ze wszystkich stron świata. W homilii podczas Mszy za duszę papieża kard. Ratzinger powiedział: „Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież jest obecnie w oknie domu Ojca niebieskiego, widzi nas i nam błogosławi”.
To właśnie Jan Paweł II „sprowadził” kard. Josepha Ratzingera, późniejszego Benedykta XVI, do Watykanu. 25 listopada 1981 r. dotychczasowy metropolita Monachium i Fryzyngi został mianowany prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Stał się jedną z najbardziej wyrazistych postaci Watykanu i „strażnikiem doktryny” podczas całego niemal pontyfikatu papieża Wojtyły.
Podczas uroczystości pogrzebowej na Placu św. Piotra, zgodnie z tradycją trumna z ciałem papieża spoczęła nie na katafalku, lecz na dywanie rozłożonym na kamiennych schodach bazyliki. Przed pochówkiem w grotach watykańskich, trumnę cyprysową umieszczono w drugiej, metalowej i ocynkowanej. Na obydwu umieszczono pieczęcie urzędów watykańskich. Do środka włożono medale pamiątkowe pontyfikatu. Ciało Jana Pawła II zostało złożone do grobu 8 maja o 14. 20.
____________________________________________________________________________________
Wykonało się Jana Pawła II
East News/Se/Sebastian Musioł/Gość Niedzielny
***
Jego śmierć była jak pieczęć potwierdzająca dokonane dzieło. Życie spełnione i wierne aż po ostatnie „Amen”. Umierający Jan Paweł II mógł bez wątpienia powtórzyć za Ukrzyżowanym: „Wykonało się!”.
Ostatnie słowa Jezusa – ostatnie słowa Jana Pawła II. Czy wolno pozwolić sobie na takie zestawienie? Wolno, a może nawet trzeba. Papież powtarzał przecież, że człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa. Tym bardziej tego człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa.
Jakie życie, taka śmierć
Umieranie Jana Pawła II było i pozostanie doświadczeniem bardzo osobistym dla wielu ludzi na całym świecie, nie tylko dla wierzących. Pewnie dlatego, że Papież z Polski miał niezwykły dar komunikacji. Budował osobistą więź. Nawet kiedy spotykał się z ludźmi w tłumach, nawiązywał kontakt z każdą osobą. Kiedy stałem na Placu św. Piotra wpatrzony w okna pokoju Papieża, miałem wrażenie, jakbym był tuż obok niego. Drugim uczuciem było poczucie jedności z wszystkimi, którzy są obok mnie, a także dalej w Polsce i na całym świecie. Byliśmy razem, jak rodzina żegnająca ukochanego Ojca. Aż żal, że te chwile jedności, zwłaszcza wśród Polaków są tak rzadkie. Pomimo ogromnej medialności tego wydarzenia, uszanowana została intymność śmierci. Bezpośrednich świadków ostatnich chwil Papieża było niewielu. Najbliżsi współpracownicy, przyjaciele. Pod krzyżem Chrystusa stało także niewielu, a przecież ta śmierć miała znaczenie uniwersalne. Śmierć Papieża poruszyła świat. Zostawiła ślad nie tylko w emocjach, łzach, wzruszeniu, ale doprowadziła wielu do przemiany życia, do nawrócenia.
Jan Paweł II wygłosił w 1987 roku w katedrze wawelskiej przejmującą medytację o krzyżu w życiu św. Jadwigi Królowej. „Skąd się bierze ta władza? – pytał Papież. – Jaką ma moc, On, wyniszczony, skazany na swoją krzyżową agonię na tylu miejscach świata? Poprzez tę agonię, poprzez wyniszczenie, poprzez obraz skrajnej słabości, hańby i nędzy, przemawia moc: jest to moc miłości »aż do końca«”. Wielu dziennikarzy przybyłych do Rzymu nie rozumiało, co się dzieje. Dlaczego tylu ludzi? Skąd ta wyjątkowa atmosfera? Tyle modlitwy, skupienia, nadziei? I ani śladu rozpaczy? Papież umierał przytulony do krzyża Chrystusa. Dlatego zwyciężył. Mocą miłości „do końca”. Świadomość, że usta, które wypowiedziały tyle dobrych, mądrych, jasnych słów, za chwilę zamilkną, potęgowała oczekiwanie na słowa ostatnie. Watykański dokument, który ukazał się pół roku po śmierci Jana Pawła wspomina tylko o jednym zdaniu, które wypowiedział w agonii: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”. Do świata przeciekały informacje także o innych słowach. Nikt tych wieści oficjalnie nie potwierdził, ale były one bez wątpienia w jego stylu.
Słowa wyszeptane
„Jestem radosny, wy też bądźcie” – tak napisał ponoć Jan Paweł II na karteczce podanej współpracownikom. To słowa nadziei większej niż cierpienie i śmierć. To jakby echo i potwierdzenie wyznania sprzed lat: „Głębokim pokojem napełnia mnie myśl o chwili, w której Bóg wezwie mnie do siebie z życia do życia! Dlatego wypowiadam często – i bez najmniejszego odcienia smutku – modlitwę: w godzinie śmierci wezwij mnie i każ mi przyjść do Siebie”. „Szukałem was, a teraz przyszliście do mnie, i za to wam dziękuję”. Podano, że Papież wyszeptał te słowa do młodzieży wieczorem 1 kwietnia. Może usłyszał modlitwę czy śpiew pod oknami, chyba czuł obecność młodych. Potwierdził, że kocha ich na śmierć i życie. Młodzież od razu odwzajemniła te słowa. Jak zawsze. Mówiono o nich nieustannie, wypisywano je na papieskich flagach, portretach, transparentach. Ojciec Góra z ekipą z Lednicy, stojąc w kolejce do Bazyliki św. Piotra, śpiewał je jak refren w litanii do Papieża.
„Amen”. Taki był podobno ostatni szept umierającego Papieża. To słowo najmocniej kojarzy się z Jezusowym „Wykonało się”. W ustach Ukrzyżowanego to słowo było obwieszczeniem ukończenia dzieła, wypełnienia zadania. Było ostatecznym potwierdzeniem życia Chrystusa, które było całkowicie dla innych – dla Ojca i dla ludzi. Życie wydane, poświęcone, w służbie, w posłuszeństwie. Czyż ten Chrystusowy wzór nie był programem życia Jana Pawła? Życie Papieża wykonało się. Życie dobre, spełnione, domknięte. Jak ziarno rzucone w glebę świata, ziemię serc. Przyniosło, przynosi plon obfity.
ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny
_____________________________________________________________________
Ostatnie przesłanie św. Jana Pawła II:
„Zostań z nami, Panie…”
fot. Eric Draper – whitehouse.gov/Wikipedia
***
Podczas swoich ostatnich życzeń wielkanocnych papież Polak skierował przepiękne słowa przesłania do każdego z nas.
Ostatnie życzenia Ojca Świętego i ostatnie przesłanie z roku 2005:
Moi drodzy, prowadzeni przez liturgię, módlmy się do Pana Jezusa, aby świat zobaczył i uznał, że dzięki Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu to, co uległo zniszczeniu, zostaje odbudowane, to co było stare, odnawia się, i wszystko powraca — jeszcze piękniejsze — do swej pierwotnej doskonałości.
Z całego serca składam wszystkim gorące życzenia i zapewniam o pamięci w modlitwie, aby zmartwychwstały Pan obdarzył każdego z was oraz wasze rodziny i wspólnoty paschalnym darem swego pokoju.
Zostań z nami, Panie…
Potrzebujemy Ciebie, zmartwychwstały Panie,
także i my, ludzie trzeciego tysiąclecia!
Zostań z nami teraz i po wszystkie czasy.
Spraw, by materialny postęp ludów
nigdy nie usunął w cień wartości duchowych,
które są duszą ich cywilizacji.
Prosimy Cię, wspieraj nas w drodze.
W Ciebie wierzymy, w Tobie pokładamy nadzieję,
bo Ty jeden masz słowa życia wiecznego.
Stacja7.pl
________________________________________________________________________
03.04.2005 – Rzym Watykan n/z Plac św. Piotra po śmierci papieża Jana Pawła II /fot.Tomasz Wierzejski
***
„Nawróciłam się, kiedy umierał Jan Paweł II”
Od tamtego momentu nie mam już żadnych wątpliwości: Bóg istnieje. I to właśnie Jemu, Karolowi, udało się mnie o tym przekonać. Właśnie wtedy, kiedy nie potrafił już mówić…
Byłam ateistką. Ignorowałam Boga, Kościół, no i Papieża. Chociaż może mógł wydawać się jednym z nas, ja widziałam w nim starego uparciucha, który wierzył w coś, co zupełnie nie istnieje.
„Nie wiem dlaczego zaczęłam śledzić te wiadomości”
Potem docierały do mnie wiadomości, że Papież odchodzi z tego świata. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam śledzić wszystkie wiadomości i programy w telewizji. Widziałam plac św. Piotra pełen twarzy, łez. Ludzie modlili się na kolanach, młodzież śpiewała, skandowała jego imię. Czuło się atmosferę adoracji, zwycięstwa miłości nad śmiercią. Właśnie w tym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy nie stoję czasami po złej stronie…
A kiedy wiadomość o śmierci Papieża obiegła świat, powtarzałam w duchu tylko jedno zdanie: „Nie, nie, to nie może być prawdą, Boże mój, nie!”. Mając nadzieję, że zdarzy się cud, oczekiwałam na Jego postać, patrząc w papieskie okno. Chciałam powiedzieć Mu, że do tej pory byłam ślepa.
Na koniec ten „stary uparciuch” zaprowadził mnie do Boga!
Kiedy potwierdzono wiadomość o śmierci Jana Pawła II, nie potrafiłam już się opanować. Wybuchłam płaczem. Jeszcze dziś nie potrafię wytłumaczyć, co się ze mną stało. Odczuwałam taki straszny ból, co dla mnie samej było czymś niewyjaśnionym. Od tamtego momentu nie mam już żadnych wątpliwości: Bóg istnieje. I to właśnie Jemu, Karolowi, udało się mnie o tym przekonać. Właśnie wtedy, kiedy nie potrafił już mówić…
Ile razy ignorowałam Jego nauki, a na koniec ten „stary uparciuch” zaprowadził mnie do Boga! Podczas Jego pogrzebu oddałam Mu się w opiekę, aby pomógł mi stawać się dobrą chrześcijanką. Jest świętym wszystkich, nawet tych, którzy podobnie jak ja odkryli zbyt późno, kim On jest naprawdę i ile miłości nam dał.
Benedetta, Włochy
Świadectwo pochodzi z książki „100 cudów na 100-lecie urodzin Jana Pawła II” Wydawnictwa św. Stanisława BM, zawierającej historie nawróceń, odzyskanego zdrowia, daru potomstwa – które swoją modlitwą wyprosił u Boga św. Jan Paweł II.
Kardynał Angelo De Donatis zaprasza wiernych do udziału we Mszy świętej w 10 rocznicę kanonizacji św. Jana Pawła II
fot. Moisés Becerra / Cathopic
***
Do czynnego udziału we Mszy św. sprawowanej pod przewodnictwem dziekana Kolegium Kardynalskiego, kard. Giovanniego Battisty Re 27 kwietnia o godz. 17.00 w 10 rocznicę kanonizacji św. Jana Pawła II w bazylice Świętego Piotra zachęcił wiernych i duchowieństwo Wiecznego Miasta, kard. Angelo De Donatis. Wikariusz Ojca Świętego dla Rzymu zaapelował do nich, „aby raz jeszcze zademonstrowali miłość diecezji do swego biskupa”.
Kard. De Donatis przypomniał o słowach prośby wypowiedzianej przez papieża z Polski podczas pierwszej prywatnej audiencji dla ówczesnego kardynała wikariusza – Ugo Polettiego, aby pomógł mu poznać Rzym, jego rzeczywistość chrześcijańską, duchową, ludzką i cywilną. Zaznaczył, że od tej chwili rozpoczęła się miłość Ojca Świętego do jego diecezji, która stawała się coraz silniejsza z upływem każdego dnia. „Możemy powiedzieć z absolutną pewnością, że święty Jan Paweł II bardzo kochał Rzym i jego mieszkańców, a Wieczne Miasto zdecydowanie odwzajemniało tę miłość!” – stwierdził purpurat. Przypomniał, że świadczą o niej liczne wizyty w rzymskich parafiach. „W ciągu ponad 26 lat pontyfikatu papież Wojtyła odwiedził aż 301 parafii, a gdy w 2002 r. stan zdrowia nie pozwalał mu już na zbyt częste wędrówki po mieście, zaczął zapraszać wspólnoty parafialne do Watykanu: 16 wspólnot przybyło do Auli Pawła VI” – podkreślił papieski wikariusz dla Rzymu.
„Miał zdolność wsłuchiwania się zarówno w radości, jak i niepokoje, których doświadczał lud Boży, poprzez konkretność życia parafialnego, aby następnie sformułować odpowiedzi wykraczające poza lokalne realia. W ten sposób parafie odwiedzone przez Papieża stały się prawdziwą Katedrą Piotrową, z której można było usłyszeć głos Biskupa Rzymu jako Pasterza Kościoła Powszechnego” – stwierdził kard. De Donatis. Zaznaczył, że 27 kwietnia kapłani, którzy wyrażą taką wolę będą mogli wziąć udział w koncelebrowanej Mszy św., przynosząc ze sobą albę i stułę.
e-Kai/Vatican
______________________________________________________________________________________________________________
WTOREK 2 KWIETNIA 2024
* PIĄTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
ŚRODA 3 KWIETNIA 2024
* SZÓSTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
***
3 kwietnia 33 r. – dzień, w którym umarł Jezus
fot. Eyepix / NurPhoto / AFP
***
Pięć dni temu, w Wielki Piątek, obchodziliśmy liturgiczną pamiątkę śmierci, która przyniosła wybawienie całej ludzkości. A dzisiaj prawdopodobnie wypada rocznica historyczna. Data śmierci Jezusa to zapewne 3 kwietnia 33 r.
Liturgia i historia
Wielkanoc jest świętem ruchomym (wypadającym, jak niedawno pisaliśmy, w terminie między 21 marca a 25 kwietnia), a więc wcześniejszy o trzy dni Wielki Piątek również ma w różnych latach różne daty, które może dzielić maksymalnie aż 34 dni.
Ale nie zapominajmy, że ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa miało miejsce w konkretnym miejscu i czasie. Kiedy? Najbardziej prawdopodobna data to 3 kwietnia 33 r. n.e. Tak wynika z opublikowanego w 1983 r. w piśmie naukowym Nature artykułu Colina J. Humphreys i W. G. Waddingtona. Badacze przedstawili tam wnioski z analizy świątynnego kalendarza żydowskiego, danych astronomicznych, zapisków historycznych (przede wszystkim kroniki historyka żydowskiego Józefa Flawiusza) i informacji podanych w Biblii.
Pod Ponckim Piłatem
Jezus został zamordowany – jak czytamy w Piśmie Świętym i jak powtarzamy w Credo – w czasie, kiedy prokuratorem Judei był Poncjusz Piłat. Czyli wydarzyło się to między 26 a 36 r. n.e.
Jak wiemy z czterech Ewangelii, Pan Jezus skonał na krzyżu w piątek, dzień przed żydowskim świętem Paschy, czyli 14. lub 15. dnia miesiąca nisan (badacze nie są w tej kwestii zgodni). Zgodnie z żydowskim zwyczajem dzień zaczyna się i kończy zachodem słońca, które wiosną w Izraelu ma miejsce – „przekładając” to nasz zegar – około godziny 19.
Pan Jezus umarł około godziny 15. Świętowanie Paschy zaczynano od rytualnego zabicia baranka, które zwykle miało miejsce między godziną 15 a 17 . Kiedy wschodził księżyc (tej nocy zawsze była pełnia), rozpoczynała się wieczerza paschalna.
Pięć możliwych dat
14 dzień miesiąca nisan w latach 26-36 wypadł w piątek tylko trzy razy: 11 kwietnia 27 r., 7 kwietnia 30 r. i 3 kwietnia 33 r. Natomiast 15 dzień nisan – 23 kwietnia 34 r. lub w wyjątkowych okolicznościach (kiedy z powodu złych zbiorów zarządzano rok przestępny i dodawano jeden miesiąc do kalendarza) – 11 kwietnia 27 r.
Kwiecień roku 27 to zbyt wcześnie z dwóch powodów. Jan Chrzciciel rozpoczął swoją działalność w 28 lub 29 r., ponieważ czytamy: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara…” (Łk 3,1-2). Chrzest Jezusa w Jordanie nie mógł więc mieć miejsca przed 28 r. Po drugie z niektórych zapisów Ewangelii według św. Łukasza wynika, że Piłat był już prokuratorem Judei przez jakiś czas przed ukrzyżowaniem Jezusa, bo Jezus podczas swojej publicznej działalności, w czasie jednej z podróży do Jerozolimy, usłyszał „o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar” (Łk 13,1).
Z kolei rok 34 jest datą zbyt późną. Rok ten uważa się za datę nawrócenia św. Pawła, na co wskazują również dane z Jego listu do Galatów (Ga 1,18; 2,1). Ponadto 15. dzień nisan wypadłby w piątek 34 r. tylko wtedy, gdyby do kalendarza tego roku został wprowadzony dodatkowy miesiąc przestępny – a na to nic nie wskazuje.
A więc dwie możliwe daty śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa to: 7 kwietnia 30 r. lub 3 kwietnia 33 r. Tę pierwszą należy wykluczyć z powodu wspomnianego terminu rozpoczęcia działalności Jana Chrzciciela najwcześniej jesienią 28 r. Z Ewangelii według św. Jana wiemy bowiem, że Jezus w czasie swojej publicznej działalności obchodził trzy razy święto Paschy.
Zostaje jedna data – piątek, 3 kwietnia 33 r. A więc dziś wypada 1991. rocznica śmierci, która przyniosła zbawienie całej ludzkości.
Zaćmienie i krwawy księżyc
Jest jeszcze jedna przesłanka potwierdzająca tę opcję. W Dziejach Apostolskich czytamy, że w dzień Zesłania Ducha Świętego, czyli kilka tygodni po śmierci Jezusa, św. Piotr w słynnej mowie do swoich współbraci Żydów powiedział im, że na ich oczach spełniła się przepowiednia proroka Joela: „Słońce zamieni się w ciemności, a księżyc w krew, zanim nadejdzie dzień Pański, wielki i wspaniały” (Dz 2,14-20). Piotr z pewnością wspomina tu o trzech godzinach ciemności, które zapadły nad Jerozolimą w czasie ukrzyżowania Jezusa, oraz późniejszym zaćmieniu księżyca, które na ziemi jest obserwowane właśnie jako czerwona barwa księżyca.
W latach 26-36 w Jerozolimie miało miejsce jedno częściowe zaćmienie księżyca – 3 kwietnia 33 roku! Zaczęło się ono ok. godz. 18.20 (gdy księżyc był tuż nad horyzontem i gdy pobożni żydzi szczególnie intensywnie mu się przyglądali, czekając na sygnał do rozpoczęcia wieczerzy) i trwało ok. 30 minut.
Ustalenia dotyczące prawdopodobnej historycznej daty śmierci Jezusa niczego nie zmieniają w liturgii Kościoła ani – tym bardziej – w naszej wierze. Ale może warto w tym dniu, w którym zapewne dokonało się nasze zbawienie, jeszcze raz westchnąć do Pana i podziękować Mu za to, że z miłości do nas przyszedł na świat, umarł za nas i nas wybawił?
Joanna Operacz/Aletaia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
4 KWIETNIA – PIERWSZY CZWARTEK MIESIĄCA
* ŚIÓDMY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
KAPLICA IZBA JEZUSA MIŁOSIERNEGO – 4 PARK GROVE TERRACE, GLASGOW G3 7SD
MSZA ŚW. W KAPLICY IZBIE JEZUSA MIŁOSIERNEGO O GODZ. 19.00
PO MSZY ŚW. – GODZINA ŚWIĘTA W INTENCJI KAPŁANÓW
fot. Opoka.pl
***
“Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów powstało po to, by zrzeszać ludzi pragnących wspierać kapłanów w ich posłudze, przede wszystkim poprzez modlitwę, ofiarowanie cierpień duchowych lub fizycznych, czy udział we Mszy Świętej. Gorąco wierzymy, że nasze modlitwy przyczynią się do wzrostu wiary kapłanów oraz rozpalania charyzmatu ich powołania, przez co staną się lepszymi głosicielami Słowa Bożego i szafarzami Sakramentów”.
Dobry pasterz, pasterz według Bożego serca, jest największym skarbem, jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia (św. Jan Maria Vianney).
Modlitwa za kapłanów
Panie Jezu, Ty wybrałeś Twoich kapłanów spośród nas i wysłałeś ich, aby głosili Twoje Słowo i działali w Twoje Imię. Za tak wielki dar dla Twego Kościoła przyjmij nasze uwielbienie i dziękczynienie. Prosimy Cię, abyś napełnił ich ogniem Twojej miłości, aby ich kapłaństwo ujawniało Twoją obecność w Kościele. Ponieważ są naczyniami z gliny, modlimy się, aby Twoja moc przenikała ich słabości. Nie pozwól, by w swych utrapieniach zostali zmiażdżeni. Spraw, by w wątpliwościach nigdy nie poddawali się rozpaczy, nie ulegali pokusom, by w prześladowaniach nie czuli się opuszczeni. Natchnij ich w modlitwie, aby codziennie żyli tajemnicą Twojej śmierci i zmartwychwstania. W chwilach słabości poślij im Twojego Ducha. Pomóż im wychwalać Twojego Ojca Niebieskiego i modlić się za biednych grzeszników. Mocą Ducha Świętego włóż Twoje słowo na ich usta i wlej swoją miłość w ich serca, aby nieśli Dobrą Nowinę ubogim, a przygnębionym i zrozpaczonym – uzdrowienie. Niech dar Maryi, Twojej Matki, dla Twojego ucznia, którego umiłowałeś, będzie darem dla każdego kapłana. Spraw, aby Ta, która uformowała Ciebie na swój ludzki wizerunek, uformowała ich na Twoje boskie podobieństwo, mocą Twojego Ducha, na chwałę Boga Ojca. Amen.
______________________________________________________________________________________________________________
KOŚCIÓŁ ŚW. PIOTRA
5 KWIETNIA – PIERWSZY PIĄTEK MIESIĄCA
ADORACJA I SPOWIEDŹ ŚW. OD GODZ. 18.00
MSZA ŚWIĘTA O GODZ. 19.00 W INTENCJI PRZEBŁAGALNEJ ZA GRZECHY NASZE I GRZECHY CAŁEGO ŚWIATA
Adobe Stock
***
W piątek 10 czerwca 1675 r., po oktawie Bożego Ciała, miało miejsce ostatnie objawienie Jezusowego Serca św. Małgorzacie Marii. Jezus powiedział do niej: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję”.
__________________________________
* ÓSMY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
______________________________________________________________________________________________________________
6 KWIETNIA – PIERWSZY SOBOTA MIESIĄCA
* DZIEWIĄTY DZIEŃ NOWENNY DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
MSZA ŚW. WIGILIJNA Z UROCZYSTOŚCI BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
O GODZ. 18.00
PO MSZY ŚW. NABOŻEŃSTWO WYNAGRADZAJĄCE ZA ZNIEWAGI I BLUŹNIERSTWA SKIEROWANE PRZECIWKO NIEPOKALANEMU SERCU NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY.
*****
Pierwsza sobota miesiąca.
Maryja: “Przybędę z łaskami”
„Córko moja – prosiła Maryja – spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność stale ranią. Przynajmniej ty staraj się nieść Mi radość i oznajmij w moim imieniu, że przybędę w godzinie śmierci z łaskami potrzebnymi do zbawienia do tych wszystkich, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię świętą, odmówią jeden różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”. Te słowa zawierające prośbę Maryi wypowiedziane w dni 10 grudnia 1925 r. w Pontevedra (Hiszpania) są nadal mało znane, a tym bardziej słabo praktykowane w kościele Chrystusowym. W tym dniu Maryja objawiła się s. Łucji z Dzieciątkiem Jezus i pokazała cierniami otoczone Serce…
Nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, które tu omawiam, jest ściśle związane z Objawieniami Fatimskimi w 1917 roku. Spośród trójki dzieci Franciszka, Hiacynty i Łucji, „Niebo” wybrało Łucję do „specjalnego zadania” o którym poinformowała ją Najświętsza Maryja w dniu 13 czerwca 1917 roku: „Jezus chce posłużyć się tobą, abym była bardziej znana i miłowana. Chce zaprowadzić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuję zbawienie. Te dusze będą przez Boga kochane jak kwiaty postawione przeze mnie dla ozdoby Jego tronu”.
S. Łucja również otrzymała w nocy z 29 na 30 maja 1930 r. w Tuy odpowiedź od Pana Jezusa na pytanie o zasadność pięciu pierwszych sobót miesiąca.
„Córko moja, powód jest prosty: Jest pięć rodzajów obelg i bluźnierstw wypowiadanych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi:
– bluźnierstwa przeciw Niepokalanemu Poczęciu;
Dzisiaj zatrzymamy się nad pierwszym bluźnierstwem przeciwko Niepokalanemu Poczęciu.
Papież Pius IX w 9 grudnia 1854 roku w konstytucji apostolskiej Ineffabilis Deus ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, który brzmi:
(…) ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmogącego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną, i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.
Niestety sam termin “Niepokalane Poczęcie” wielu ludzi doprowadza do najwyższej irytacji. Często słychać nawet z ust ludzi wierzących “wszystko w tym chrześcijaństwie mogłabym przyjąć, tylko tego Niepokalanego Poczęcia nie mogę przełknąć!”. Takie spojrzenie jest dobrym powodem, aby spokojnie się zastanowić nad tą prawdą wiary katolickiej, którą dopiero w dziewiętnastym wieku uznano za dogmat. Trzeba tu jednak dodać, że cztery lata później „samo Niebo” jakby go potwierdziło „posyłając” Maryję do skromnej 14 letniej Bernadety w Lourdes, a Ona w święto Zwiastowania, 25 marca 1858 roku powiedziała: “Ja jestem Niepokalanym Poczęciem”. Bernadetta była zaskoczona tą odpowiedzią, gdyż nie wiedziała, co znaczy to dziwne imię “Niepokalanie Poczęta”, tym bardziej że nigdy o nim nie słyszała. Nie zdążyła się już jednak o nic więcej zapytać, ponieważ śliczna Pani zniknęła.
Gdy słyszę, jak ktoś w podobny sposób podważa dogmat o Niepokalanym Poczęciu nietrudno udowodnić takim ludziom, że w ogóle nie wiedzą o czym mówią, bo często bywa tak, że mylą oni dogmat o Niepokalanym Poczęciu z zupełnie inną prawdą wiary o dziewictwie Maryi i narodzinach Bożego Syna z Dziewicy. Ale to są dwie całkowicie różne sprawy.
Bóg wybrał Maryję, aby stała się Matką Odkupiciela rodzaju ludzkiego i o Niej słyszymy: błogosławioną między niewiastami. Jest błogosławiona, ponieważ uwierzyła, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Wielokrotnie Bóg przemawiał przez proroków chcąc wejść w ludzkie życie i szukając, którędy by mógł do nas wejść, i tak Pan znalazł otwarte Serce Maryi na boży głos gotowe wypełnić Bożą wolę. Kiedy chce przemówić do nas – choćby w tym nadchodzącym czasie pokuty – to być może szuka właśnie owego Maryjnego punktu w naszym życiu. Być może nie interesuje Go, jak bardzo jesteśmy pobożni, moralni, ascetyczni i zdyscyplinowani – chce raczej wiedzieć, jak bardzo jesteśmy otwarci na Jego Słowo i Jego wolę, czyli jak bardzo jest otwarte nasze serce.
Brama, przez którą wchodzi Pan w historię życia ludzkiego, jest Maryjne FIAT, “stań się” – “Niech mi się stanie według Słowa Twego!”. U początków dzieła stworzenia znajduje się Boże FIAT – Niech się stanie! Niech się stanie światłość! Niech się stanie ziemia! Niech się staną słońce i gwiazdy! To Boże słowo wyraża Jego władze i stwórczą potęgę, powołuje rzeczy z niebytu do bytu – tak było na początku dzieła stworzenia o czym czytamy w księdze Rodzaju.
Gdy jednak ludzkość uległa podszeptom szatana i uległa grzechowi, Pan rozpoczyna swoje dzieło naszego odkupienia, przez które dziełu stworzenia dopiero nadaje ostateczną głębię i sens. To dzieło również jest zależne od FIAT Maryi – będące ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie. Słowo wiary Maryi: “Fiat mihi secundum verbum Tuum” – “Niech mi się stanie według słowa Twego”. Owo FIAT czyli “stań się” wypowiada Maryja całym swoim jestestwem, całą swoją wiarą i życiem Ta, która nie doznała skazy grzechu pierworodnego.
Cieszmy się zatem, że mamy taką Matkę, która dla nas jest też prawdziwym przykładem, że Pan Bóg ma w swej opiece tych, którzy Mu ufają.
W każdym czasie naszej egzystencji chcemy się uczyć takiej wiary i ufności – dlatego my Sercanie Biali zapraszamy do naszego klasztoru w Polanicy Zdroju ul. Reymonta 1, do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, czyli SZKOŁY SERCA na pierwsze soboty miesiąca, aby razem wynagradzać za grzechy, jakich dopuszczają się ludzie, także niewierzący, przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, a w konsekwencji przeciw Bogu, ale również uczyć się od Maryi miłości i posłuszeństwa Panu Bogu, czyli mówić Bogu w sposób świadomy i odważny FIAT „niech mi się tak stanie”.
Nasze modlitewne spotkanie zaczynamy o godzinie 20.00 Mszą Świętą, a później Różaniec wynagradzający i czuwanie. Jest to dobra okazja do odbycia spowiedzi.
(Szczegóły na stronie www.sanktuarium-fatimskie.pl )
W ten sposób chcemy wynagradzać Niepokalanemu Sercu Maryi za różne obelgi i bluźnierstwa.
Zapraszamy wszystkich chętnych do przybycia do MATKI…
„Muszę wyznać – pisała Siostra Łucja – że nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, niż kiedy przychodzi pierwsza sobota. Czy nie jest prawdą, że największym naszym szczęściem jest być całym dla Jezusa i Maryi i kochać Ich wyłącznie, bezwarunkowo?”.
fronda.pl/o. Zdzisław Świniarski SSCC (Sercanin Biały)
______________________________________________________________________________________________________________
Marksizm nadal zaraża.
Prof. Wojciech Roszkowski w nowej książce o powracającej modzie na marksizm
fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny
***
Marksizm jest jak hydra – gdy odcina się jedną głowę, na jej miejscu wyrastają nowe, nie mniej groźne. Fenomen długiego trwania marksizmu analizuje prof. Wojciech Roszkowski w swej najnowszej książce.
Marksizm w przeszłości interesował polskich intelektualistów nie tylko jako teoretyczna idea, ale jako ideologia, która zmieniła bieg historii po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej w Rosji, a później w wyniku sowietyzacji Europy Wschodniej. Wśród autorów zajmujących się tym zagadnieniem wyjątkowe miejsce zajmują prof. Leszek Kołakowski oraz o. Józef M. Bocheński. Po 1989 r. studia nad marksizmem ograniczały się do badania historycznych uwarunkowań jego percepcji. Zasługą prof. Wojciecha Roszkowskiego jest przeniesienie tej dyskusji w czasy współczesne, gdyż jak dowodzi, marksizm, chociaż jest nagi i martwy, zaraża kolejne pokolenia.
– Książka powstawała bardzo długo – mówi w rozmowie z „Gościem” prof. Roszkowski – ponieważ jest oparta m.in. na moich notatkach z czasów, gdy zdawałem egzamin doktorski z filozofii i musiałem się przygotować także z filozofii marksistowskiej. Wydaje mi się, że istnieje potrzeba analizy marksizmu jako źródła różnych współczesnych izmów. Celem nie jest stuprocentowa kontynuacja marksizmu, ale traktowanie go jako źródła inspiracji przynajmniej w dwóch punktach: wojującego ateizmu oraz rewolucji. Marks w młodości był satanistą i jego głównym założeniem był wojujący ateizm. Dla niego religia nie tylko jest opium dla mas – przekonuje prof. Roszkowski. – Zakładał on, że świat jest zjawiskiem jedynie materialnym. Z tego bierze się cała jego fałszywa filozofia – dodaje.
Natomiast drugim fundamentalnym bytem w myśli marksistowskiej była rewolucja. Założenie podstawowe zakładało, że istniejący świat i porządek społeczny należy zburzyć. Jednocześnie Marks nie opisuje, jaki nowy świat z tego chaosu powstanie. Natomiast cała warstwa społeczno-ekonomiczna marksizmu jest oparta na wielu nieporozumieniach i bałamutnych twierdzeniach: teorii wartości opartej na pracy, teorii wartości dodatkowej itp. Jak ocenia prof. Roszkowski, katastrofalna jest także antropologia Marksa, gdyż z niej wypływa tak modne dzisiaj założenie, że człowiek sam się stwarza. To jest antropologia nieograniczona, jak mówią niektórzy badacze. Chrześcijaństwo opiera się na antropologii ograniczonej, gdyż człowiek jest stworzeniem, a nie stwórcą. Zaś antropolodzy nieograniczeni uważają, że stwórcy nie ma, a człowiek sam się stwarza. I to jest w gruncie rzeczy Marks. Całe jego wywody na temat niesprawiedliwości społecznej, które przysporzyły mu sławy oraz sympatii w różnych kręgach społecznych jako głównemu ideologowi części ruchu robotniczego, oparte są na tej bałamutnej antropologii. Marks chciał zburzyć istniejący świat. Jemu w ogóle nie zależało na poprawie losu robotników. Wyznawał bowiem rewolucyjną ideologię, bliską rosyjskim anarchistom Bakuninowi czy Nieczajewowi, że poprawa warunków życia robotników utrudnia rewolucję. Prawdziwa poprawa sytuacji robotników miała miejsce w Anglii, dzięki działalności związków zawodowych. Jak jednak przypomina prof. Roszkowski, Marks w „Manifeście komunistycznym” wyraża poparcie dla najbardziej skrajnego, rewolucyjnego sposobu zmiany położenia warstw najuboższych. Narzędziem tej zmiany, podkreśla, miała być rewolucja przeprowadzona w imię jakiegoś nowego człowieka, którego Marks nie potrafi zdefiniować.
Marksizm zrusyfikowany
Zwycięstwo bolszewików w Rosji zapoczątkowało realizację marksistowskiej utopii w kraju, w którym według Marksa nie miało prawa się to wydarzyć. Klasa robotnicza była tam nieliczna, a zasadniczym rezerwuarem sił rewolucyjnych było chłopstwo. Ten rozdział pracy prof. Roszkowskiego jest jednocześnie studium sowieckiego modelu władzy, jedynej w praktyce dziejowej spełnionej formy pomysłów Marksa i Engelsa. Jak słusznie zauważa prof. Roszkowski, Lenin, przystępując do budowy komunizmu w Rosji, nie kopiował rewolucyjnych wzorów opisanych w dziełach Marksa i Engelsa, ale przeprowadził ich adaptację do specyficznych, rosyjskich warunków. Marksizm – jak ocenił to jeden z najwybitniejszych rosyjskich myślicieli tamtej epoki Mikołaj Bierdiajew – został w ten sposób „zrusyfikowany”. Nie robotnicze masy zdecydowały o biegu wydarzeń, ale kadrowa partia bolszewików, która raz zdobytej władzy nie oddała, posługując się terrorem w skali wcześniej nieznanej. Kolektywizacja rolnictwa także wpisywała się w kultywowane w Rosji od wieków tradycje nie indywidualnego posiadania ziemi, lecz uprawiania jej przez wspólnoty – miry i obszcziny. Pierwszym widzialnym skutkiem rewolucji bolszewickiej było powstanie ogromnej armii urzędników, zarządzającej upaństwowionym majątkiem narodowym oraz kontrolującej coraz to nowe obszary życia społecznego. Wyjątkowe miejsce w tym systemie zajęła tajna policja, tzw. czeka, która w pewnym momencie miała także prawo do osądzenia winnych i natychmiastowego wykonywania wyroków śmierci.
Jedną z ofiar rewolucji stała się rosyjska Cerkiew prawosławna, która pierwsza wzięła na siebie uderzenie neopogańskiej furii bolszewików. Później represje dotknęły także inne wspólnoty religijne, zwłaszcza Kościół katolicki. Wszystkie organizacje religijne utraciły podmiotowość prawną i znalazły się pod kontrolą zarówno administracji państwowej, jak i tajnej policji. Już w sierpniu 1918 r. zaczęto w Rosji zakładać obozy koncentracyjne, które po latach stały się częścią wielkiej państwowej struktury zorganizowanego niewolnictwa – Gułagu. Początkowo zamykano tam „kułaków, księży, białogwardzistów i inne wątpliwe elementy”, później zbuntowanych chłopów, a w końcu każdego, kto wyrażał jakąkolwiek wątpliwość co do słuszności bolszewickich metod rządzenia krajem. W szczytowej fazie w łagrach siedziało 12 mln ludzi, współczesnych niewolników.
Przyjmuje się, że terror pochłonął ok. 67 mln obywateli sowieckich: ofiar głodu, łagrów i masowych egzekucji. W krwawym młynie rewolucji przemielona została cała warstwa rosyjskiej inteligencji, przemysłowców, ziemiaństwa, zamożniejszego chłopstwa oraz duchowieństwa wszystkich wyznań i religii. Związek Sowiecki był przez wiele dziesięcioleci jedynym przykładem realizacji teorii Marksa i Engelsa przez Lenina i Stalina. Kolejne mutacje tego systemu w Chinach oraz niektórych krajach Azji były nie mniej okrutne. Nieco inaczej potoczyły się losy krajów Europy Wschodniej, gdzie model sowiecki adaptowano do miejscowych warunków. Nigdzie jednak ten system społeczny nie rozwiązał żadnego z istotnych problemów społecznych. Poza tym okazał się kompletnie niewydolny gospodarczo. Dlatego, jak pisze Roszkowski, „socjalizm realny” nazywano coraz częściej najdłuższą drogą od kapitalizmu do kapitalizmu.
Życie po życiu
Wydawałoby się, że upadek komunizmu oraz rozpad Związku Sowieckiego oznaczać będzie także kres marksistowskiej utopii. Tak się jednak nie stało. Obecnie powraca moda na marksizm, adaptowany do współczesnych warunków. Próbą wyjaśnienia tego zjawiska jest ostatniaczęść książki prof. Roszkowskiego, zatytułowana „Sieroty po Marksie”. Jego zdaniem we współczesnych utopiach przetrwały przede wszystkim dwa zasadnicze fundamenty marksizmu: ateizm i przekonanie o konieczności rewolucyjnej przebudowy świata. Nie mniej ważna jest – obecna zarówno w praktyce komunistycznej, jak również w wielu współczesnych izmach – kategoria grup i społeczności „wykluczonych”. – Najpierw opisywana była w ten sposób klasa robotnicza, później kobiety, teraz transseksualiści – analizuje to zjawisko prof. Roszkowski. Rozwinięciem myśli marksistowskiej jest uznanie, że zagrożeniem dla rewolucji są ludzie jako tacy, dlatego że ekologizm zakłada, że to człowiek jest przeszkodą w rozwoju gospodarczym i generalnie zagraża światu. – Nie jestem przeciwko ochronie środowiska – wyjaśnia prof. Roszkowski. – Jednak pomiędzy polityką ekologiczną a ekologizmem jest zasadnicza różnica. Ekologizm jest uwielbieniem matki Ziemi, której szkodzą ludzie. Oczywiście ubrane to jest w inne słowa, ale logika działania i filozofia są podobne do marksizmu.
Praca prof. Roszkowskiego jest zarówno esejem filozoficznym, jak i studium historii, opisywanej ze szczególnym uwzględnieniem roli, jaką w niej odgrywał marksizm. Autor zwraca uwagę, że marskizm zawsze odwoływał się do różnych ludzkich słabości, które usprawiedliwiał, twierdząc, że moralność jest kwestią społeczną. Z tej perspektywy oceniane było także prawo, które według Marksa było narzędziem ucisku i ma wymiar klasowy. Dotyczy to także zdefiniowanego na nowo pojęcia rodziny, co jest istotnym elementem wywodów kontynuatorów Marksa, postulujących „wyzwolenie” rodziny spod władzy zastałych, „patriarchalnych” struktur społecznych. Temu mają służyć głębokie zmiany w prawie. – Filozofia, jak mówił Marks, nie jest po to, aby świat wytłumaczyć, ale aby go zmienić – konkluduje prof. Roszkowski. – Feminizm, genderyzm, ekologizm i transhumanizm są ideologiami, które także nie tłumaczą świata, ale chcą go zmienić w sposób równie radykalny, jak proponował to niegdyś Marks.
Andrzej Grajewski/Gość Niedzielny
***
Wojciech Roszkowski, Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu Kraków 2024 r., ss. 301
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________