Dotyk Bożej ręki
III Niedziela Adwentu – ROK A
15.12.2019
Dziś mija połowa Adwentu. Aby podkreślić liturgiczną radość, że Pan jest już blisko – Kościół ubiera swoich kapłanów w kolor różowy. „Sam Bóg przyjdzie, aby nas zbawić”. Izajasz, zapowiadając zbawcze przyjście Boga, dodaje odwagi Izraelitom na wygnaniu. „Niech się rozweseli pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie!”
Dlaczego więc ta moja radość jest taka nieśmiała? Pewnie dlatego, że wciąż pustynią jestem tylko. Moje serce spieczone nie może uwierzyć, że chwała Pana już zamieszkała między nami i stale rozkwita.
Pytanie przyniesione do Jezusa z Macherontu, z ciemnicy Janowej, jest pytaniem najważniejszym: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Nieco później sam Chrystus podobnie zapyta uczniów w okolicy Cezarei Filipowej: „Za kogo uważają ludzie Syna człowieczego”? Ale dziś sam Pan daje odpowiedź uczniom Jana i tym, którzy pochylają się nad tym Bożym tekstem. I kończy swoją odpowiedź słowami: „A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”. Bo w Pana Jezusa było i nadal jest bardzo łatwo zwątpić. Wiele razy przygotowywał uczniów na wielką próbę ich wiary, tłumacząc jak wiele będzie musiał wycierpieć i że zostanie podwyższony na drzewie krzyża. Ksiądz Janusz Pasierb tak napisał w Czasie otwartym … „całe życie doświadczał wiary ludzi. Dementował wiarę naiwną, prymitywną, opartą na ludzkich wyrachowaniach, ‘wyliczoną’ z jakieś sytuacji ziemskiej. Nie chciał wiary łatwej, bezkonfliktowej, która nic nie kosztuje. Nie znosił wiary ‘ubezpieczonej’, pewnej siebie, sytej. Piotrowi, który zarzekał się, że choćby wszyscy Go się zaparli, on jeden nigdy tego nie uczyni – zapowiedział, że zaprze się Go po trzykroć, ale po tym upokorzeniu uczynił go swoim zastępcą, gdyż Piotr zyskał nową kwalifikację: przeszedł przez doświadczenie wiary”.
W dzisiejszej Ewangelii mogę zobaczyć Jezusa ‘przy pracy’ – jak udziela światła niewidomym, sprawia, że głuchoniemy słyszy a trędowaty doznaje oczyszczenia. Jest to dotyk Bożej ręki, dającej ulgę ludzkiemu cierpieniu. I w tej Mszy świętej doświadczam tej samej rzeczywistości – o ile nie boję się pokazać Jezusowi tych moich ułomności, upośledzeń i ran, z powodu których cierpię. Bo wtedy Jezus sprawia cud i otwiera oczy, które były dotąd zaślepione rzeczami i sprawami tylko tego świata, a teraz mogę zobaczyć tymi samymi oczyma niewidzialne dotąd bogactwa królestwa Bożego. To jakby lustro, w które patrzyłem – siebie w nim tylko widząc – stało się szybą. I tu zaczynam rozumieć dlaczego ta moja radość jest taka nikła, ponieważ w tym moim adwentowym oczekiwaniu nie dość „pokrzepiam ręce osłabłe”, nie dość „wzmacniam kolana omdlałe”. To do siebie samego, małodusznego – muszę powiedzieć zdecydowanie – odwagi! Każdego dnia trzeba mi uczyć się wytrwałości i cierpliwości, do czego zachęca święty Jakub Apostoł w II Czytaniu: „trwajcie cierpliwie”. I daje przykład rolnika „czekającego wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny”.
Myślę, że dobrą ilustracją będzie przywołanie przeżycia młodego odkrywcy, który w roku 1910 podróżował przez Alpy Francuskie. Jednego dnia znalazł się w miejscu, z którego roztaczała się aż po horyzont olbrzymia przestrzeń zupełnie jałowej ziemi, kompletnie wymarłej. I kiedy tak patrzył, zauważył coś, co wyglądało jak pień drzewa. Ale to nie był pień, tylko zgarbiona postać staruszka. Na plecach miał worek żołędzi, a w ręku żelazny pręt, którym robił dziury w ziemi. Wrzucał do nich żołędzie, a potem zasypywał. Przez trzy lata zdołał już posadzić sto tysięcy. Sadził te dęby żyjąc nadzieję, bo jak powiedział podróżnikowi: niechby jedno na dziesięć wyrosło – będę szczęśliwy. Jego żona i jedyny syn umarli, więc on postanowił, tak długo jak Bóg mu pozwoli, sadzić drzewa, aby ożywić tę umarłą ziemię.
Po pięćdziesięciu latach podróżnik powrócił na to zapamiętane miejsce. Bardzo zdziwił się kiedy zobaczył jak te maleńkie żołędzie z 1910 roku potrafiły zamienić się w ogromny dębowy las. Pomyślał o tym staruszku, który pracował zupełnie samotnie na tym wymarłym pustkowiu. Co potrafiła uczynić jego wytrwałość i cierpliwość. A miał tak niewiele – jedynie tylko worek żołędzi i żelazny pręt w ręku.
W połowie mojego Adwentu, będąc w trakcie wchodzenia na górę, dobrze jest podnieść głowę i popatrzeć przed siebie, bo Ty Panie, który przyszedłeś i wciąż przychodzisz – stale jesteś przed nami. Choć chmur ciężkich i ciemnych nieraz tak dużo, że trudno jest zobaczyć spełnianie się Twoich obietnic – to jednak powtarzam w sercu swoim: „w Tobie pokładam całą moją nadzieję”. Modlę się więc do Ciebie, już wzmocnionymi rękoma i na kolanach, które już nie mdleją, abyś dał mi wytrwałość. Wytrwałość owego staruszka, który potrafił ożywić martwą ziemię.
ksiądz Marian Łękawa SAC