______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
ojciec święty Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
31 października
Święty Alfons Rodriguez, zakonnik
Zobacz także: • Święty Anioł z Acri, prezbiter • Święty Wolfgang, biskup |
Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów. Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia. Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń. Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał. Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888). |
______________________________________________________________________________________________________________
30 października
Błogosławiony Dominik Collins,
zakonnik i męczennik
Zobacz także: • Błogosławiona Benwenuta Bojani |
Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii. Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem. Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”. W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny. Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”. Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 października
Błogosławiony Michał Rua, prezbiter
Zobacz także: • Święty Felicjan, męczennik |
Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników. W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło. Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając. W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia. Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej. W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua. Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela. Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko. Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków. Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości. Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina. Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji. |
______________________________________________________________________________________________________________
28 października
Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz
Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu. Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat. Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów. O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia. O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie. Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery. Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji. Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu. Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego. W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór. |
____________________________________________________________________________________
Jak bracia
Znajdowali się w ścisłym gronie uczniów Jezusa. Byli Jego krewnymi. Ale co tak naprawdę o nich wiemy?
***
Święty Szymon jest chyba najmniej znany spośród Apostołów. Ewangelie wspominają go zaledwie trzykrotnie. Ewangeliści Marek i Mateusz przypisali mu przydomek Kananejczyka – na tej podstawie uważa się, że pochodził z Kany Galilejskiej i mógł być panem młodym, na którego weselu Chrystus dokonał pierwszego cudu. Ale współcześni egzegeci w słowie „Kananejczyk” dopatrują się znaczenia: gorliwy. Zapewne wyróżniał się z grona Dwunastu prawością i surowością w przestrzeganiu prawa. Był prawdopodobnie bratem Jakuba i Judy Tadeusza, a także krewnym Jezusa, choć niektórzy egzegeci kwestionują te ustalenia.
Tradycja podaje, że po śmierci Jakuba Starszego i Jakuba Młodszego został trzecim biskupem Jerozolimy. Miał głosić Ewangelię wraz ze św. Judą Tadeuszem. Dożył sędziwego wieku. Jak podają średniowieczne żywoty świętych, miał ponieść śmierć męczeńską w Persji za panowania cesarza Trajana. Zginął zamęczony wraz z Judą Tadeuszem. Nie wiemy dokładnie, jaką śmiercią – według legendy, miał zostać przecięty piłą.
Święty Szymon jest patronem farbiarzy, garncarzy, grabarzy, spawaczy, wytwórców wyrobów skórzanych, tkaczy, murarzy, drwali. W ikonografii jego atrybutami są m.in.: piła, topór, palma, księga.
Święty Juda, którego żywot tak mocno splótł się z życiem św. Szymona, jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu, w którym sam nazywa siebie bratem Jakuba. Miał przydomek „Tadeusz”, czyli: Odważny. Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni określają Judę także przydomkiem „Lebbeusz”, ale nie wiemy, skąd takie miano się wzięło i co dokładnie miałoby oznaczać.
Również jego koleje losu owiane są aurą tajemniczości. Pismo Święte wspomina o nim zdawkowo. To on podczas Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14, 22). Według przekazu Nowego Testamentu, miał być jednym z krewnych Jezusa.
Głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii. Część z misyjnych wędrówek odbył ze św. Szymonem. Niektóre z żywotów tych dwóch Apostołów podają, że wspólnie ponieśli śmierć męczeńską. Inne zaś mówią, że Szymon zginął w Jerozolimie, a Juda Tadeusz – w Libanie lub w Persji.
Święty Juda Tadeusz w ikonografii jest przedstawiany z barką rybacką, kamieniami, krzyżem, księgą, maczugą, pałkami lub toporem, które są jego atrybutami. Kult tego świętego jest szczególnie żywy w Austrii i Polsce. Jest patronem szpitali i personelu medycznego. To do niego wierni zwracają się w sprawach trudnych i beznadziejnych, szukając w nim skutecznego orędownika.
Ireneusz Korpyś/Tygodnik Niedziela
________________________________________________________________________
***
Św. Juda Tadeusz – Patron od spraw beznadziejnych
“Święci Juda Tadeusz i Szymon Gorliwy są dla nas przykładem prawdziwych uczniów i apostołów Jezusa. Zawierzyli Mu całkowicie, poszli za Nim, ciągle z Nim przebywali, otwierając się na Jego słowo i moc. A potem stali się Jego apostołami niosącymi Dobrą Nowinę i łaskę zbawienia ludom ówczesnego świata” – mówił ks. dr hab. Stanisław Wronka w rozmowie z portalem Fronda.pl. Przypominamy tę rozmowę w dniu, w którym Kościół wspomina św. Judę Tadeusza.
Tomasz Wandas, Fronda.pl: Co wiemy o św. Judzie Tadeuszu?
Ks. dr hab. Stanisław Wronka (Kierownik Katedry Egzegezy Starego Testamentu. Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie): Informacje na temat św. Judy Tadeusza są w Nowym Testamencie bardzo skąpe. Należał do grona dwunastu apostołów (Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,16; Dz 1,13). W czasie ostatniej wieczerzy pytał Jezusa: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Oczekiwał także na modlitwie razem z dziesięcioma pozostałymi apostołami, Maryją oraz krewnymi i uczniami Jezusa obiecanego Ducha Świętego (Dz 1,13).
Dalsze losy św. Judy Tadeusza również nie są dokładnie znane, istnieją spore rozbieżności w zachowanych przekazach. Dotyczą one miejsc, w których apostoł miał przebywać, oraz sposobu zakończenia ziemskiego życia. Jako tereny jego działalności ewangelizacyjnej wymienia się Palestynę, Syrię, Mezopotamię, Persję, Armenię, Rosję, Arabię, Egipt i Libię. Według jednych umarł śmiercią naturalną, według innych poniósł śmierć męczeńską ‒ na krzyżu, przepiłowany lub zakatowany pałką. Najprawdopodobniej miało to miejsce w Mezopotamii lub dalej na wschód w Persji.
Dlaczego uchodzi za patrona od spraw beznadziejnych?
W tradycji zachowała się pamięć o licznych, nadzwyczajnych cudach dokonanych przez św. Judę Tadeusza. Apostoł miał między innymi uzdrowić Abgara V Ukkamę, władcę Edessy, obecnie miasta w Turcji, przez dotknięcie go obrazem przedstawiającym Jezusa lub listem od Jezusa, zaliczanym obecnie do pism apokryficznych. Stąd zwracano się do niego o pomoc w trudnych sprawach, gdy jego kult zyskał popularność w XVIII wieku zwłaszcza w Austrii i Polsce.
Mówi się, że bibliści mają z nim problem, dlaczego? Czy w Piśmie Świętym są jakieś niejasności à propos tego świętego?
Rzeczywiście teksty Nowego Testamentu są nie tylko skąpe, ale też nie do końca jasne. W wykazach dwunastu apostołów raz pojawia się imię „Tadeusz”, w niektórych manuskryptach Lebbeusz (Mt 10,3; Mk 3,18), a raz imię „Juda” z dodatkiem „Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13), co trzeba rozumieć raczej w sensie „syn Jakuba”, a nie „brat Jakuba”. Na ogół przyjmuje się, że imiona te oznaczają tę samą osobę, bo pojawiają się zamiennie w podobnym miejscu listy: „Tadeusz” na dziesiątej pozycji, a „Juda Jakuba” na pozycji jedenastej. Pierwsze imię pochodzi z języka aramejskiego i znaczy „odważny”, drugie z języka hebrajskiego może oznaczać „wielbiący (Boga)”, „godny czci”. Noszenie podwójnego imienia było spotykane w starożytności.
Poza tym greckie imię Ioúdas odnosi się w Nowym Testamencie do ośmiu postaci, w tym do Judy apostoła, Judy „brata (krewnego) Pańskiego” (Mt 13,55), Judasza Iskarioty (Mt 10,4) i Judy autora listu (Jud 1). Judasz Iskariota jest zawsze wymieniony precyzyjnie, więc nie można go pomylić z innym Judą. Natomiast trzy pozostałe postaci łatwo pomieszać ze sobą. Dawniej utożsamiano Judę apostoła z Judą „bratem Pańskim” i Judą autorem listu. Dzisiaj odróżnia się Judę apostoła od Judy „brata Pańskiego”, ponieważ „bracia Pańscy” byli sceptyczni wobec Jezusa (Mk 3,21). Dość powszechnie natomiast przyjmuje się, że Juda „brat Pański” jest autorem listu.
Dlaczego wspominamy go łącznie z św. Szymonem? Co łączy tych świętych?
Obaj apostołowie występują w wykazach obok siebie. W Mt 10,3-4 i Mk 3,18 Tadeusz jest bezpośrednio przed Szymonem, natomiast w Łk 6,15-16 i Dz 1,13 odwrotnie ‒ Szymon poprzedza Judę. Niektórzy widzieli w nich „braci Jezusa” (Mt 13,55; Mk 6,3) i traktowali jako kuzynów, a nawet rodzeństwo. Według przekazów starożytnych ponieśli oni razem śmierć męczeńską przepiłowani piłą w Mezopotamii lub Persji. Ich relikwie znajdują się w kaplicy Najświętszego Sakramentu bazyliki św. Piotra w Rzymie. Od początku połączono też ich kult i wyznaczono wspólne święto na 28 października.
Co oznacza samo imię „Szymon”?
Imię „Szymon” oznacza z hebrajskiego „wysłuchanie” przez Boga, przez człowieka. Apostoł występuje w Nowym Testamencie zawsze z przydomkiem „Kananejczyk” (Mt 10,4; Mk 3,18) lub „Zelota” (Łk 6,15; Dz 1,13). Pierwsze określenie aramejskie wskazuje na mieszkańca Kanaanu, jak pierwotnie nazywał się kraj podarowany Izraelitom przez Boga, i oznacza „gorliwy”. Termin „zelota” jest greckim odpowiednikiem słowa aramejskiego. Może on też oznaczać członka ugrupowania zelotów, które chciało na drodze walki uwolnić kraj spod panowania Rzymu.
W czym powinniśmy ich naśladować?
Święci Juda Tadeusz i Szymon Gorliwy są dla nas przykładem prawdziwych uczniów i apostołów Jezusa. Zawierzyli Mu całkowicie, poszli za Nim, ciągle z Nim przebywali, otwierając się na Jego słowo i moc. A potem stali się Jego apostołami niosącymi Dobrą Nowinę i łaskę zbawienia ludom ówczesnego świata. Czynili to odważnie i gorliwie, ufni w pomoc Bożą także w sprawach codziennych, zatroskani losami swojej ojczyzny, wielbiący we wszystkim Boga. Takich postaw nas uczą. Skorzystajmy z ich przykładu i wstawiennictwa, aby słuchać słowa Bożego, pozwalać się mu prowadzić, powierzać Bogu wszystkie sprawy osobiste, rodzinne i ojczyste, wielbić Go za wszystkie dary płynące z Jego miłosierdzia wobec każdego stworzenia.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
27 października
Święty Frumencjusz, biskup
Zobacz także: • Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna |
Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa. Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest. Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce. Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów. |
______________________________________________________________________________________________________________
26 października
Błogosławiona Celina Borzęcka, zakonnica
Zobacz także: • Święci męczennicy Lucjan i Marcjan • Błogosławiony Bonawentura z Potenzy, prezbiter • Święty Fulcjusz z Pawii, biskup • Święty Dymitr z Salonik, męczennik |
Celina Rozalia Leonarda urodziła się 29 października 1833 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej Chludzińskich, na kresach dawnej Rzeczypospolitej w Antowilu, blisko Orszy – teraz to Białoruś. Rodzice zadbali o to, by otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już jako młoda dziewczyna zapragnęła wstąpić do klasztoru wizytek w Wilnie, ale posłuszna woli rodziców i radzie spowiednika w 1853 r. wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego, właściciela majątku Obrembszczyzna koło Grodna. Było to szczęśliwe małżeństwo, a Celina była dobrą żoną i matką. Urodziła czworo dzieci, z których dwoje – Marynia i Kazimierz – zmarło jako niemowlęta. Celina zajmowała się pracą charytatywną wśród ludności wiejskiej, a w 1863 r. wspierała powstańców, za co znalazła się wraz z kilkutygodniową Jadwigą w rosyjskim więzieniu w Grodnie. W 1869 r. Józef Borzęcki uległ atakowi paraliżu i stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami Celiną i Jadwigą wyjechała z nim na leczenie do Wiednia, które jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Przez pięć lat starannie pielęgnowała męża. Na kilka tygodni przed śmiercią Borzęcki podyktował starszej córce Celinie testament, w którym zaświadczył o miłości, bohaterstwie, odwadze i roztropności swej żony. Po jego śmierci, w 1875 r. Celina Borzęcka wyjechała z córkami do Rzymu. Tam znowu zapragnęła życia zakonnego. Poznała generała zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Pod jego wpływem postanowiła wraz z córką Jadwigą (obecnie Służebnicą Bożą) założyć żeńską gałąź zgromadzenia, do którego należał. Po pokonaniu wielu przeciwności i upokorzeń zmartwychwstanki zostały zatwierdzone jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne, którego zadaniem było nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt. 6 stycznia 1891 r. Celina i Jadwiga złożyły śluby wieczyste. Dzień ten jest uważany za początek Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Kościele. Mimo rozlicznych zakonnych obowiązków, Celina była przy starszej córce (również Celinie), gdy rodziły się jej dzieci. Starała się też być dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt. Założone przez nią nowe zgromadzenie rozwijało się dynamicznie. Jesienią 1891 r. Celina otworzyła w Kętach, mieście św. Jana Kantego, pierwszy dom na ziemiach polskich. W skromnej starej chacie początkowo została założona szkoła dla dziewcząt i nowicjat. Było trudno, bo siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda, ale już po czterech latach stanął tam klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, w której ołtarzu znalazła się Matka Boża Ostrobramska, a w witrażach można zobaczyć patronów Polski, Litwy i Rusi. Budynek klasztoru otacza piękny park, w którym do dziś rosną drzewa zasadzone jeszcze przez założycielkę. Dowodem jej zaradności i wyczucia smaku są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z jej koronkowej sukni ślubnej i dawnego stroju balowego. W Kętach zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochronkę dla dzieci. Stąd wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie i Warszawie. W 1896 r. rozpoczęły też pracę apostolską w Bułgarii, a w 1900 r. – w Stanach Zjednoczonych. W 1906 r. Celina przeżyła cios – nieoczekiwanie zmarła jej córka Jadwiga, współzałożycielka zgromadzenia i najbliższa współpracownica, która miała poprowadzić dalej rozpoczęte dzieło. Mimo podeszłego wieku Matka Celina pełniła nadal obowiązki przełożonej generalnej. Zmarła w Krakowie 26 października 1913 r., pochowana została obok swej córki w Kętach. W 1937 r. doczesne szczątki Celiny i Jadwigi zostały przeniesione do krypty pod kaplicą klasztoru w Kętach, a w 2001 r. – do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach. Za życia matki Celiny powstało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z ich duchowością zgromadzeń świeckich apostołek zmartwychwstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Argentynie, Australii, Kanadzie, Tanzanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracowało 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry wykonują wiele posług, m.in. pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe i pielęgniarki.Proces beatyfikacyjny Matki Celiny rozpoczęto z inicjatywy papieża Piusa XII w Rzymie w 1944 r. Dekret o heroiczności cnót podpisał św. Jan Paweł II w 1982 r. W 2002 r. w Krakowie przeprowadzono proces dotyczący domniemanego uzdrowienia po ciężkim wypadku Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora, prawnuka Matki Celiny w piątym pokoleniu. 16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podpisał dekret zatwierdzający uzdrowienie dokonane za jej przyczyną. 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną. |
__________________________________________________________________________________
Bł. Celina Borzęcka: Mówią, że nie jest mi dobrze w habicie…
***
Przez 20 lat była oddaną i dobrą żoną. Po śmierci męża wraz z córką odnalazły nowe powołanie. Te dwie święte polskie kobiety stworzyły dzieło, które dziś służy na całym świecie, a za przyczyną błogosławionej dzieją się cuda.
26 października obchodzimy wspomnienie liturgiczne – i rocznicę śmierci – absolutnie niezwykłej kobiety, bł. Celiny Borzęckiej CR. Połączyła w swojej biografii życie rodzinne z zakonnym, stając się swoistym fenomenem w historii Kościoła.
Po śmierci męża – będąc wcześniej świecką wierną, pełniąc rolę żony, matki i zaradnej pani majątku na Kresach – razem z młodszą córką Jadwigązałożyła zgromadzenie sióstr zmartwychwstanek.
Celina została beatyfikowana 27 października 2007 roku, do czego przyczynił się cud za jej wstawiennictwem, wymodlony dla krewnego Borzęckich – Andrzeja. Młody chłopak, mistrz Polski we wspinaczce sportowej, spadł ze ścianki podczas treningu – lekarze określali jego stan jako beznadziejny.
Obecnie trwa natomiast proces beatyfikacyjny córki Celiny, sługi Bożej Jadwigi Borzęckiej. Bóg pisze na krzywych liniach naszego życia, zaskakując nas nowymi wyzwaniami.
Celina Borzęcka: żona i wdowa
Celina urodziła się 29 października 1833 r. w majątku Antowil koło Orszy, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jej rodzicami byli Ignacy Chludziński herbu Dołęga i Klementyna z Kossowów Chludzińska. Miała siostrę i brata, a rodzina bardzo się kochała, zapewniając jej wszystko, co potrzeba, aby była szczęśliwa.
W „Pamiętniku dla córek”, jaki prowadziła przez lata, przyszła błogosławiona zanotowała:
W dzieciństwie zawsze byłam otoczona osobami mi życzliwymi. […] Kto nie doznał wrażeń w młodości obok starań i pieszczot matki, kto nie uczuł szczęścia wśród rodziny, krewnych i przyjaciół, ten skamieniałe ma serce i nierozwinięte uczucia.
W wieku 10 lat przystąpiła do I Komunii Świętej. Dwa lata później Chludzińscy przeprowadzili się do majątku Laskowicze, który potem odziedziczył syn Alojzy z rodziną.
Celina marzyła o całkowitym poświęceniu się Bogu, pragnęła życia zakonnego, ale w 1853 r. rodzice wydali ją za mąż za – o 12 lat starszego – Józefa Borzęckiego, herbu Półkozic. Przez 20 lat była bardzo oddaną i dobrą żoną, tworzyli zgraną parę. Paradoksalnie, po jego przedwczesnej śmierci (w wieku 52 lat) napisała:
Stan duszy rozpaczliwy – chęć do porzucenia wszystkiego. Wstręt do dziękowania Bogu za życie – żyję jak zwierzę, które czeka końca swego – ale nieszczęśliwsza od zwierzęcia, bo doczekać się swego końca nie może, bo rozumie, że żyje, że urodziła się i umrzeć musi. Wejście najgłębsze w mą nicość, prośba o wiarę, o światło, nie pomaga. Nie mam nic! Nie mam Boga! […] Wrócił stan pierwotny, gdy zabita zamążpójściem straciłam wiarę*.
Celina Borzęcka: wyjazd do Rzymu
Borzęccy mieszkali w majątku Obremszczyzna koło Grodna. Mieli czworo dzieci, z których dwoje zmarło wcześnie – Kazimierz w wieku 2,5 roku, a Maria mając 1,5. Starsza córka Celina wyszła za mąż, a matka wspierała ją mocno także już po założeniu zgromadzenia. Jadwiga była co prawda ulubienicą, ale w kształcenie obu córek i formowanie ich charakteru Celina wkładała ogromny trud i zaangażowanie.
Przez 5 lat opiekowała się ofiarnie mężem, który w 1869 r. doznał paraliżu i stracił władzę w nogach. Kiedy zmarł, musiała sobie poradzić ze wszystkimi sprawami bytowymi, a przywykła do pewnego poziomu życia. Nie było łatwo.
Po „ogarnięciu” skomplikowanych spraw majątkowych wyjechała z córkami do Rzymu. Tam Polonią opiekowali się zmartwychwstańcy. Poznała ojca Piotra Semenenkę, współzałożyciela i generała zakonu, który szybko stał się jej spowiednikiem, kierownikiem duchowym i mistrzem. Umiejętnie poprowadził wdowę (i córkę także) do nowego powołania.
Borzęcka: Założycielka sióstr zmartwychwstanek
Po 11 latach, już po śmierci duchowego mistrza, wraz z 28-letnią Jadwigą założyła Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa – żeńską gałąź zmartwychwstańców. To polski zakon, który narodził się na emigracji, aby wspierać duchowe i moralne odrodzenie Polaków po klęskach powstań listopadowego i styczniowego.
Dom generalny sióstr znajduje się w Rzymie. Prowadzą przedszkola i szkoły, pracują z młodzieżą w różnych krajach, prowadzą misje w Afryce i Ameryce Płd. Głoszą radosną nowinę o zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, stając się znakiem radości, pokoju i nadziei.
Celina i Jadwiga Borzęckie razem złożyły śluby wieczyste 6 stycznia 1891 r. i jest to data powołania do życia zgromadzenia. Pierwszy dom w Polsce otworzyły w Kętach i tam obie zostały pochowane. Jadwiga zmarła przed matką, 27 września 1906 r.
Uzdrowienie za przyczyną bł. Celiny
Objęcie funkcji przełożonej zupełnie nowego zakonu w wieku 58 lat wymaga wielu wyrzeczeń, radykalnej przemiany życia. Już w tamtych czasach budziło to rozmaite reakcje otoczenia…
Wkrótce po złożeniu ślubów Celina, osoba z „towarzystwa”, wyjechała dla poratowania zdrowia do wód w Krynicy. Miała możliwość poobserwować, jak zachowują się ludzie, najczęściej katolicy, na widok jej nowego stroju. Zanotowała później: „Mówią, że nie jest mi dobrze w habicie, że mi poszerza stan i twarz, że jako osoba świecka wyglądałam znacznie lepiej i że wobec tego żadna fotografia nie może być korzystna. Mówią, że zupełnie utraciłam wyraz słodyczy”.
Celina Borzęcka zmarła w wieku 80 lat w Krakowie. Obremszczyzna została upaństwowiona, komuniści zamienili majątek na kołchoz. Zmartwychwstanki nadal się rozwijają, realizując misję matek założycielek. Ich oddanie młodym chyba Bóg widzi i docenia, bo w dniu podpisania dekretu zatwierdzającego uzdrowienie Andrzeja za przyczyną Celiny Borzęckiej, 16 grudnia 2006 r., po 7 latach od wypadku, ten zdobył kolejny złoty medal we wspinaczce sportowej, na zawodach we Wrocławiu.
Życie wygrywa ze śmiercią na różne „sposoby” – poprzez zmartwychwstanie, wskrzeszenie, a czasem cudowne uzdrowienie. Na co dzień liczy się jednak praca i łaska, która pomaga łączyć aktywność z modlitwą i kontemplacją. Z przykładu Celiny Borzęckiej mogą czerpać zarówno osoby konsekrowane, jak i zanurzeni „w świecie” świeccy czy nawet kapłani.
Modlitwa o łaski za wstawiennictwem bł. Celiny Borzęckiej
Bądź uwielbiony, Panie Jezu, który udzieliłeś bł. Celinie daru szczególnego umiłowania tajemnicy paschalnej i pragnienia wypełnienia Twojej świętej woli. Ufając w Twoją bezgraniczną miłość do nas, prosimy Cię za jej wstawiennictwem o łaskę…
Spraw, o Panie, aby Kościół mógł się radować zaliczeniem służebnicy Twojej Celiny do grona świętych dla większej chwały Twojej i naszego dobra. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem, w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Małgorzata Bilska/Aleteia.pl
(cytaty z książki ks. K. Wójtowicza CR „Bogactwo charyzmatów błogosławionej Celiny B.”, Kraków 2008)
______________________________________________________________________________________________________________
25 października
Święci męczennicy Chryzant i Daria
Zobacz także: • Święty Bernard Calvo, biskup |
W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów. Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie. Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię. W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza. Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 października
Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter
Zobacz także: • Święty Antoni Maria Claret, biskup • Błogosławiony Kontard Ferrini • Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica • Święty Alojzy Guanella, prezbiter |
Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik. Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora. Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r. Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”. Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.: Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski. Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521). |
______________________________________________________________________________________________________________
23 października
Święty Józef Bilczewski, biskup
Zobacz także: • Święty Jan Kapistran, prezbiter • Święty Seweryn Boecjusz |
Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963. Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii. 17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu. Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem. Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. |
______________________________________________________________________________________________________________
22 października
Święty Jan Paweł II, papież
Zobacz także: • Święty Donat, biskup • Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter • Święta Salome, uczennica Pańska |
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu. W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego. 13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku. Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża. 18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś). Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych. Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską. W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”. Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu. 13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu. 15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude. W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył. 30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie. Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo. W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w. Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa). Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele. Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka. Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie). Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni. Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu. Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu. W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw. Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową. Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił. Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II. 2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego. 16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze. 19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża. 12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych. 14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji. Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII. |
_______________________________________________________________________________________
Św. Jana Pawła II
papieża
***
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, bł. Karola Habsburga.
Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.
W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.
13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.
Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w 8-letnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką, już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara.
14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.
18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie.
Wojna odebrała Karolowi możliwość kontynuowania studiów, zaczął więc pracować jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay. Początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim. W tym okresie Karol związał się też z polityczno-wojskową katolicką organizacją podziemną Unia, która starała się między innymi ochraniać zagrożonych Żydów.
W 1942 r. postanowił studiować teologię i wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie gdzie 1 listopada 1946 r. otrzymał święcenia kapłańskie. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W okresie od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. Karol pracował na uczelni jako asystent i prowadził seminaria z historii dogmatu.
13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.
15 listopada Karol wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu) w Rzymie. Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.
W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety.
W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę „De Angelis” („O Aniołach„). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu tytuł doktora teologii i uzyskawszy urlop na pracę naukową 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, mimo że w 1953 roku przyjęła ją Rada krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (uzyskał go dopiero w 1957 r.). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem tytularnym Umbrii, a także biskupem pomocniczym Krakowa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i Bolesław Kominek. Wtedy też powstały jego najgłośniejsze prace, które przyniosły mu sławę wśród teologów – „Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz „Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.
Jako biskup przyjął, zgodnie z obyczajem, hasło przewodnie swej posługi „Totus Tuus” (łac. „Cały Twój”), kierował je do Matki Chrystusa.
30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.
Jako pasterz diecezjalny starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym.
Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając do rozległej tradycji filozoficznej, lecz też do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z, nazwanym tak przez siebie, „prymasem Tysiąclecia”, ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości.
Na zwołanym po śmierci Jana Pawła I konklawe w roku 1978 Wojtyła został wybrany na papieża i przybrał imię Jana Pawła II. Wynik wyboru ogłoszono 16 października o godz. 16:16.
Jan Paweł II była pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie wschodniej i Azji w latach 80. XX w.
Osobistym sekretarzem Jana Pawła II przez cały pontyfikat był arcybiskup Stanisław Dziwisz.
Podczas jego pontyfikatu ponad 300 milionów ludzi przeszło na katolicyzm.
Pontyfikat Jana Pawła II był drugi co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).
Podczas wszystkich pielgrzymek przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między ziemią a księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne podczas których odwiedził 135 krajów i 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii, odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.
Papież Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), beatyfikował 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i kanonizował 478 świętych.
Ojciec Święty napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie.
Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża – apostoła.
Papież chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie 31 marca 1985 r., który ONZ ogłosiło Międzynarodowym Rokiem Młodzieży napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem tego międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie).
Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu Zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie udzielał się publicznie. Ojciec Święty Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 r. po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, w 9666 dniu swojego pontyfikatu. W ciągu ostatnich dwóch dni życia towarzyszyli mu nieustannie wierni z całego świata.
Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek 8 kwietnia 2005 r., w którym uczestniczyło na placu św. Piotra ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie Jana XXIII.
13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI (następca Jana Pawła II) zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od pięcioletniego okresu oczekiwania od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpaczał się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został polski ksiądz Sławomir Oder. 2 kwietnia 2007 r. zakończyła się faza diecezjalna procesu i wszystkie akta zostały przekazane do watykańskiej Kongregacji ds. kanonizacyjnych.
1 maja 2011 nastąpiła beatyfikacja Jana Pawła II podczas uroczystej mszy świętej na placu Św. Piotra w Rzymie. Ogłoszony świętym przez papieża Franciszka 27 kwietnia 2014 roku.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
21 października
Święty Kasper del Bufalo, prezbiter
Zobacz także: • Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup • Święta Urszula, dziewica i męczennica |
Kasper urodził się 6 stycznia 1786 r. w Rzymie, ochrzczony został dzień później w rzymskim kościele San Martino ai Monti. 6 sierpnia 1787 r. przyjął w domu bierzmowanie z powodu groźby śmierci. W 1788 r. został uzdrowiony z choroby oczu za wstawiennictwem św. Franciszka Ksawerego. Ojciec Kaspra, Antoni, był kucharzem, matka – Anuncjata z domu Quartieroni – zajmowała się synem, bo był on chorowitym chłopcem. Od najmłodszych lat często przebywał w kościele, a zapał, z jakim poznawał prawdy wiary sprawił, że zyskał przydomek “małego apostoła Rzymu”. Chciał być misjonarzem. Gdy miał dziewiętnaście lat, został przełożonym nowej szkoły katechetycznej przy Santa Maria del Pianto. Często przemawiał w kościołach i na placach Rzymu, mówił jasnym i prostym językiem. Zajmował się też ewangelizacją prostych, biednych ludzi z wiosek. Ze szczególną miłością zajmował się obłożnie chorymi w hospicjach i szpitalach. W latach 1797-1808 studiował w Collegium Romanum w Rzymie od pierwszego kursu łaciny aż do ukończenia teologii. Dnia 31 lipca 1808 r. otrzymał święcenia kapłańskie w kościele Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Montecitorio i został mianowany kanonikiem przy bazylice San Marco. Zajmował się wiernymi w ubogich dzielnicach miasta. Gdy Napoleon zajął Rzym i deportował papieża, a od kapłanów zażądał złożenia przysięgi na wierność sobie, Kasper, kierując się wiernością Ojcu Świętemu, 13 czerwca 1810 r. odmówił złożenia przysięgi. Został za to zesłany do Piacenzy, a później do Bolonii. 13 września 1812 r. został uwięziony w San Giovanni in Monte, w Bolonii, za powtórne odmówienie złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi. 12 stycznia 1813 r. przewieziono go do więzienia w Imoli. Gdy 16 maja 1813 r. po raz trzeci odmówił złożenia przysięgi, został przewieziony do fortecy w Lugo, a 10 grudnia skazano go na wyjazd na Korsykę. W lutym 1814 r., po czterech latach wygnania i niewoli, Kasper wrócił do Rzymu. Liczył na to, że teraz za przykładem św. Franciszka Ksawerego, którego chciał naśladować, zostanie misjonarzem. Jednak wówczas powierzono mu, wraz z grupą księży i za zgodą papieża, głoszenie nauk rekolekcyjnych i misji ludowych na terenie Włoch. Chciał wstąpić do jezuitów, ale jego spowiednik i przewodnik duchowy poradził mu, by założył własny zakon. Ponieważ chciał przybliżyć wiernym tajemnicę Krwi Chrystusa, założył, wraz z trzema towarzyszami, Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa. Miało to miejsce w opactwie w San Felice w Giano, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1815 r. Bardzo szybko papież Pius VII zaakceptował nazwę i to on ofiarował pierwszą siedzibę. W styczniu 1821 r. Kasper wstawił się u papieża w sprawie ocalenia miasta Sonnino, które miało być ukarane z powodu istniejącego tam rozboju. Dlatego Pius VII powierzył mu uzdrowienie moralne całej prowincji dotkniętej bandyckimi napadami. W czasie swojej posługi Kasper mocno naraził się karbonariuszom, których zwalczał. Oskarżano go nawet przed papieżem. Reakcję papieża Leona XII, który w rezultacie pomówień wycofał udzielone pełnomocnictwa i gotów był rozwiązać założoną przez Kaspra kongregację, zniósł z pokorą i w rezultacie niebawem mógł znowu podjąć przerwaną działalność. 15 sierpnia 1825 r. papież zorientował się, że oskarżenia skierowane przeciwko Kasprowi były fałszywe. W lutym następnego roku chciał go nominować na biskupa, internuncjusza w Brazylii, ale Kasper odmówił przyjęcia tej godności. Pozostał w Rzymie i pracował w Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, a w październiku 1826 r. wrócił do pracy w swoim zgromadzeniu. W 1834 r. pomógł św. Marii de Mattias założyć Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. W dwa lata później był już tak wyczerpany, że musiał zmniejszyć swoją aktywność. Jednak gdy w grudniu 1837 r. dowiedział się, że w Rzymie wybuchła epidemia cholery, pośpieszył do miasta, by nieść posługę kapłańską wśród umierających na ulicach. Wygłaszał dla nich ostatnie nauki rekolekcyjne. Gdy sam zachorował, 27 grudnia 1837 r. w Albano otrzymał sakrament namaszczenia chorych, a dzień później zmarł. Pochowano go w kościele San Paolo w Albano. Beatyfikował go w bazylice św. Piotra w Rzymie papież Pius X dnia 18 grudnia 1904 r., a kanonizował w pięćdziesiąt lat później papież Pius XII.Święty Kasper uznawany jest za jednego z patronów osób cierpiących na choroby nowotworowe. |
______________________________________________________________________________________________________________
20 października
Święty Jan Kanty, prezbiter
Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem). W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką. W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce. Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego. W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem. W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym. Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców. Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale. Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r. Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec. |
___________________________________________________________________________________
Św. Jan Kanty
20 października Kościół w Polsce obchodzi wspomnienie liturgiczne św. Jana z Kęt – patrona profesorów, studentów i młodzieży oraz szkół katolickich. Jest także patronem Caritas. Urodził się w 1390 r. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Jan Wyciąga z Malca pod Kętami.
***
Przyglądając się życiu tego świętego, zadziwia nas jego wielkie ukochanie nauki. Studia na Wydziale Nauk Wyzwolonych Akademii Krakowskiej rozpoczął stosunkowo późno, mając około 23 lata. Po ukończeniu nauki osiągnął tytuł magistra artium. Przez osiem lat był kierownikiem szkoły klasztornej u bożogrobców w Miechowie. Kiedy zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów uniwersyteckich, wrócił do Krakowa i objął wykłady na Wydziale Sztuk Wyzwolonych i zaczął studiować teologię. Miał wówczas 39 lat.
Dziwny to był student, wkraczający w 40. rok życia, równocześnie profesor, trzykrotny dziekan Wydziału Sztuk Wyzwolonych, prepozyt kolegium Większego, kantor kapituły kolegiaty św. Floriana w Krakowie i proboszcz w Olkuszu. Nic dziwnego, że zajęcia te wydłużyły jego studia do 13 lat, podczas gdy normalnie studium teologii trwało od 7 do 10 lat.
Święty Jan jako kapłan i teolog ze wszystkich sił swoich starał się przekazać Ludowi Bożemu takie nauczanie, które nie naruszałoby doktryny wiary. Trzymał się z dala od sporów doktrynalnych, chociaż żył w atmosferze koncyliaryzmu. Pracował z nieprawdopodobną wytrwałością. Rękopisy, które wyszły spod jego ręki, liczą łącznie ponad 18 tysięcy stron. Owocem jego wytrwałej pracy jako skryptora jest zachowanych 28 kodeksów. W przepisywanych dziełach widać wszechstronność zainteresowań naukowych św. Jana, a w uwagach marginalnych ogromny szacunek dla nauki Kościoła.
Św. Jan Kanty jest nam bliski nie tylko swojej działalności naukowej i swoistego rodzaju wydawniczej, ile raczej przez świętość życia. Nauka, której się oddawał, była dla niego jednym ze środków do osiągnięcia tego ideału. Był człowiekiem nieustannej troski o rozwój swojego życia wewnętrznego. Ciągle towarzyszyła mu świadomość, że teolog winien być przede wszystkim człowiekiem Bożym.
Wokół dobroci i miłosierdzia św. Jana Kantego osnuto wiele legend. Podania te świadczą, że na barwnym tle Krakowa, gdzie mieszkało wielu świątobliwych i znakomitych ludzi, Jan był niezwykle popularny, a nimb wyjątkowej dobroci i świętości otaczał jego postać. Odznaczał się bowiem wielkim miłosierdziem. Starał się naśladować Chrystusa, który nigdy nie przeszedł obojętnie obok nędzy ludzkiej. Pomagał biednej młodzieży studiującej w Akademii Krakowskiej. Opiekował się sierotami, wdowami, chorymi, kalekami. Wszystko, co miał, rozdawał ubogim.
Stare kroniki podają, że św. Jan Kanty w jadalni uczniów zaprowadził taki zwyczaj: jeśli w czasie obiadu zjawił się żebrak u drzwi jadalni, służący musiał powiadomić przełożonego słowami: ” Przyszedł ubogi”. Ten odpowiadał natychmiast: “Chrystus przyszedł” i zaraz starał się o to, aby ubogiego nakarmić. W ten sposób przypominał Święty swoim wychowankom słowa Chrystusa Pana: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Św. Jan Kanty czynił dobro i przez to wyzwalał dobro u innych. Pewnego dnia – jak uczą stare zapiski kronikarskie – św. Jan Kanty otrzymał od ogrodnika duży kosz pięknych, czerwonych jabłek. Co z nimi zrobić? – zastanawiał się ten miłosierny kapłan. Przecież sam ich nie zjem. W Krakowie jest dużo biedniejszych ode mnie. Przez jakiegoś studenta przesłał te jabłka biednemu szewcowi, który miał kilkoro dzieci. Szewc dał każdemu z dzieci po jabłuszku, a resztę oddał choremu krawcowi. Krawiec przesłał w prezencie jabłka sąsiadce staruszce. Ta pomyślała sobie: Ja już jestem stara, wystarczy mi więc kawałek chleba i garnuszek mleka. Prześlę te jabłka profesorowi Janowi z Kęt. On opiekuje się chorymi, pomaga innym, uczy młodzież, więc potrzebuje więcej siły do pracy. I kosz z jabłkami powrócił do św. Jana. Fala dobra powraca.
Ten święty Profesor jest dla wszystkich pedagogów, nauczycieli, profesorów wzorem wykładowcy całkowicie zaangażowanego w służbie Kościołowi Chrystusowemu i na tej drodze realizującego swoje powołanie życiowe. Ojciec Święty Jan Paweł II w swojej konstytucji apostolskiej o uniwersytetach katolickich przypomniał o tym nauczycielom akademickim. ” Powołaniem chrześcijańskich wykładowców jest być świadkami i pedagogami autentycznego życia chrześcijańskiego, którego przejawem winna być osiągnięta już przez nich integracja wiary z kulturą, kompetencji zawodowej z chrześcijańską mądrością” (nr 22).
Wzorem takiego nauczyciela, który ze swego życia potrafił stworzyć znakomitą syntezę wiedzy i świętości, pozostaje dla nas św. Jan Kanty. Był on człowiekiem wielkiej modlitwy, co podkreślił papież Klemens XIII w bulli kanonizacyjnej: “Codziennie po ukończeniu swoich zajęć udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie długo się modlił i adorował Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie” .
Szczególnie aktualna jest ta postać w październiku, kiedy to obchodzimy Dzień Nauczyciela i rozpoczyna się rok pracy nauczycieli akademickich. Warto, by choć czasami wszyscy nauczyciele, bez względu na typ szkoły, w której pracują, przypominali sobie tę postać, która jest ich patronem. A skoro tak, to by w chwilach trudnych pracy pedagogicznej i naukowej przyzywali jego pomocy i wstawiennictwa.
Adam Ostrowski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
19 października
Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze • Święty Paweł od Krzyża, prezbiter • Święty Piotr z Alkantary, prezbiter |
Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza. W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego. Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych. W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem. Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne. Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek. Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r. Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią. Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni. Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe). Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później. Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju. Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba. opracowano na podstawie tekstu ks. Grzegorza Kalwarczyka |
____________________________________________________________________________________
Ofiara ruszyła lawinę
***
W październiku 1984 r. zginął ks. Jerzy Popiełuszko. Przeszkadzał złu. Od tamtej pory przeszkadza znacznie bardziej.
Władza ludowa umiała ludowi dopiec. A konkretnie tym jego członkom, którzy nie śpiewali w chórze jej piewców. Na początku lat 80. minionego wieku ks. Jerzy Popiełuszko otwierał listę „wrogów ludu” i władza dawała mu to odczuć. Wszechobecna inwigilacja, rewizje, podrzucane „dowody”, przesłuchania, szczucie w mediach, groźba więzienia.
W lipcu 1984 roku atmosfera wokół kapłana była już taka, że ks. Teofil Bogucki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki, powiedział podczas Mszy za Ojczyznę: „Uważam za swój pasterski obowiązek na tle fałszywych sądów i niesprawiedliwych wyroków, w świetle wypowiedzianych myśli, ukazać jasną postać ks. Jerzego, którego zaliczam w poczet najlepszych kapłanów, gorliwych i pełnych Ducha Bożego, i do najwspanialszych Polaków, szlachetnych i oddanych sercem ojczyźnie. Wszyscy zaświadczyć mogą, że nikogo nie nawoływał do nienawiści i zemsty, ale zachęcał do miłości i przebaczenia. Nie podniecał, ale uciszał wzburzone serca”.
Śmierć po torturach, których opis przeszywa do szpiku.#Popiełuszko – nieraz sobie myślę, co by nam dziś powiedział…
Film z ogłoszenia w kościele św. St. Kostki jest niezwykły. Czyste chrześcijaństwo: żyj w prawdzie, zło dobrem zwyciężaj, nie nienawidź – nigdy nikogo; ODPUŚĆ. pic.twitter.com/2w6Adi5QU4— Jan Buczyński (@janbuczynski) 19 października 2020
To nie była tania laurka. Raczej przyczynek do procesu beatyfikacyjnego. Proboszcz wiedział, co mówi: ks. Popiełuszko naprawdę taki był. Scena z filmu, w której ks. Jerzy częstuje herbatą śledzącego go zmarzniętego esbeka, oddawała rzeczywistość. Świadkowie potwierdzają: przyszły błogosławiony robił takie rzeczy z autentycznej troski o człowieka, niezależnie od tego, kim ten człowiek był. „Walczymy ze złem, a nie z jego ofiarami” – ta myśl towarzyszyła mu cały czas. To dlatego był nieustępliwy, gdy ludzka wola kolidowała z tym, co odczytywał jako wolę Bożą. Wiedział, że Bóg chce dla człowieka wyłącznie dobra. Ta jego cecha dała o sobie wyraźnie znać już przed laty, gdy został wyrwany z seminarium do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Tam władze PRL robiły klerykom pranie mózgu za pomocą „specjalnego programu szkolenia politycznego”. Na szeregowego Popiełuszkę spadały kary za to, że klęka do modlitwy albo że nie chce zdjąć z palca różańca. Ośmieszanie, długie i poniżające przesłuchania, odbieranie urlopu, areszt, stanie boso na mrozie – żadne szykany go nie złamały.
„Wspólną modlitwę praktykujemy w dalszym ciągu, wspólny Różaniec, wieczorna modlitwa, w piątek Droga Krzyżowa, a w święta recytowana Msza św.” – pisał z wojska do ojca duchownego w seminarium. Imponował kolegom klerykom. Dzięki niemu nie bali się w niedziele odprawiać nabożeństw zastępujących Mszę św., ponieważ w Eucharystii nie pozwalano im uczestniczyć. Wielu z nich mówiło potem, że postawa Popiełuszki sprawiła, iż zamiast zrezygnować z seminarium, zyskali w wojsku większą motywację do zostania kapłanami.
„Boże, jak się lekko cierpi, gdy się ma świadomość, że się cierpi dla Chrystusa” – pisał w jednym z listów kleryk Jerzy.
Nie pożyję
A jednak tamtego dnia, 29 lipca 1984 roku, ks. Jerzy wydawał się znękany ponad miarę. Zebrani w kościele widzieli, jak słuchając słów ks. Boguckiego, zasłania twarz ręką. Chyba po raz pierwszy publicznie płakał. Ale nie było to załamanie. „Ja jestem przekonany, że to, co robię, jest słuszne” – powtarzał w rozmowach z księżmi. Innym razem powiedział: „Ja się poświęciłem, ja się nie cofnę”. „Będę wśród swoich robotników, dopóki tylko będę mógł” – deklarował, świadom, że niedługo może już nie będzie mógł. Księża zapamiętali, jak w ostatnich miesiącach życia mówił kilkakrotnie: „Ja długo nie pożyję”. I dodawał: „Jestem gotowy na wszystko”. Mówił to z determinacją w głosie. Dziś możemy na tej podstawie stwierdzić, że Bóg przygotowywał ks. Jerzego do męczeństwa.
Po lipcowej Mszy za Ojczyznę pozostały mu jeszcze niespełna trzy miesiące życia. Komunistyczna władza wiedziała już dzięki podsłuchom, że ksiądz nie wyjedzie na studia, lecz pozostanie w Polsce. Oznaczało to dla niej sygnał do wzmożenia represji. We wrześniu płk Pietruszka powiedział podwładnym: „Dosyć tej zabawy z Popiełuszką i Małkowskim. Podejmujemy zdecydowane działania. Trzeba nimi tak wstrząsnąć, żeby to było na granicy zawału serca, żeby to było ostrzeżenie”.
Gdyby SB miała do czynienia z człowiekiem, któremu bardziej zależy na sobie niż na innych, może by takie „ostrzeżenie” podziałało. Ksiądz Jerzy jednak nie był takim człowiekiem. I władza posunęła się do działań ostatecznych.
Bez skrupułów
Jak to miało być? Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, pewnie ks. Jerzy Popiełuszko zniknąłby i tyle by go widziano. A potem może rozpuściłoby się plotki, że ktoś widział go, jak z panienkami na Karaibach przepuszcza pieniądze zebrane od naiwnych wiernych. Jedni by wierzyli, inni nie, ale wątpliwość by została. Funkcjonariusze Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wiedzieli, jak się takie rzeczy robi. Szczególnie ci z Samodzielnej Grupy „D”. Literka „D” to inicjał od słowa dezintegracja, a to ci ludzie potrafili najlepiej. Tam pracowali najwięksi zbrodniarze, zdolni do znęcania się nad ludźmi i mordowania ich bez żadnych skrupułów.
Wieczorem 19 października 1984 roku trzej ludzie z tego „komanda śmierci”, przebrani w mundury milicjantów, zatrzymali samochód, którym podróżował ks. Jerzy Popiełuszko.
To wiemy. Wiemy też, co zdarzyło się 11 dni później. „O godzinie 17.00 […] przystąpiono do wydobywania zwłok mężczyzny […] przy użyciu płetwonurków. Przed ich wydobyciem, jak wynika z oświadczenia płetwonurka Krzysztofa Mańko, […] ubrane były w sutannę, zwrócone twarzą w kierunku jazu, z obciążeniem nóg” – czytamy w milicyjnym raporcie z 30 października 1984 roku.
Co się jednak naprawdę zdarzyło między porwaniem ks. Jerzego a znalezieniem jego zwłok? Nie mamy całkowitej pewności. Nic dziwnego – zarówno poprzedzające proces dochodzenie, jak i sam proces były w rękach władzy, która zleciła to morderstwo. Jeśli ten przedziwny „sąd we własnej sprawie” w ogóle się odbył, to wyłącznie dlatego, że coś poszło nie tak – i sprawa częściowo się wydała. Nie dało się już przed społeczeństwem udawać niewiniątek. Kogoś trzeba było poświęcić, więc poświęcono bezpośrednich wykonawców i ich bezpośredniego przełożonego.
Poszło inaczej
A co poszło nie tak? Z pewnością szyki pomieszała ucieczka Waldemara Chrostowskiego, kierowcy ks. Jerzego. Porwany razem z kapłanem, w dogodnym momencie zdołał otworzyć drzwi pędzącego samochodu i uciec. Jak to możliwe? Ta wersja długo budziła spory. Mimo to dostępne dziś dokumenty i relacje świadków wskazują na to, że tak rzeczywiście było.
Tak czy inaczej – sprawa wyszła na jaw. I jeśli w zamyśle SB śmierć kapłana w ogóle miała dotrzeć do wiadomości publicznej, to z pewnością nie w taki sposób. Mimo że dochodzenie i proces zostały tak ustawione, jakby podsądnymi byli ks. Popiełuszko i Kościół, wydarzenia wymknęły się komunistycznej władzy spod kontroli. Nic już nie mogło powstrzymać lawiny przemian społecznych, jaka za kilka lat miała ruszyć, zmiatając – bez użycia przemocy! – cały aparat władzy i przywracając Polsce wolność.
Tu działały siły, jakich sobie władza w ogóle nie wyobrażała. Zło zostało zwyciężone przez dobro – właśnie tak, jak do tego ks. Jerzy wielokrotnie nawoływał. Ksiądz miał „przestać bruździć”, miał nie skupiać już wokół siebie tłumów. Jego zniknięcie miało zapewne także zastraszyć ewentualnych naśladowców. Stało się zupełnie inaczej. Na pogrzeb ks. Jerzego 3 listopada 1984 roku do Warszawy zjechało prawie milion Polaków. Podczas Mszy, odprawianej przez tysiąc kapłanów, kazanie wygłosił prymas, kard. Józef Glemp. „Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom ks. Popiełuszki. Nie mamy do nikogo nienawiści. (…) Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania” – niosło się nad ulicami wypełnionymi ludźmi.
Taka jest logika Ewangelii: odrzucić zło, ocalić człowieka. Nie chcemy mieć satysfakcji z tego samego, z czego satysfakcję chce mieć diabeł. To jest też przesłanie ks. Jerzego.
Ksiądz działa
Owocem dobra jest dobro. Dziś wiele lat po śmierci ks. Jerzego, wielu ludzi świadczy o cudach i łaskach doznanych za jego przyczyną. Przy grobie błogosławionego kapłana wciąż modlą się wierni – i wielu otrzymuje łaski nawet wtedy, gdy się tego nie spodziewa. Ludzie wzywają jego pomocy w chorobach i dramatycznych sytuacjach życiowych. Wielu doznaje uzdrowienia, są małżonkowie, którzy wstawiennictwu bł. Jerzego przypisują wyjście z poważnych kryzysów, są też ludzie, którzy wypraszają jego pomoc w znalezieniu dobrej pracy.
Ksiądz Jerzy za swojego ziemskiego życia przyczyniał się do licznych powrotów do Boga. Wygląda na to, że dziś nawrócenia to także jego szczególna „specjalizacja”.
Umierają kolejni winowajcy zbrodni sprzed lat, mniejsza z tym, czy przez ludzki trybunał zostali uznani za przestępców, czy też nie. Ksiądz Jerzy złożył ofiarę, naśladując Jezusa, o którym już Izajasz pisał, że „poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami”. Z pewnością także kapłan męczennik oręduje za swoimi prześladowcami, modląc się o ich nawrócenie choćby w ostatniej godzinie.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
18 października
Święty Łukasz, Ewangelista
Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt. Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa. Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii. Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą. Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza. Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością. Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny. Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska. W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój. |
_________________________________________________________________________________
Święty Łukasz. Ojciec wizerunku naszej Matki
***
Przeciętny katolik zapytany o świętego Łukasza, odpowie, że był jednym z 12 apostołów i napisał Ewangelię. Niektórzy zwrócą uwagę, że na spisanych przez niego kartach, więcej miejsca niż inni Ewangeliści poświęcił Matce Bożej i innym kobietom. Rzeczywiście – jego miłość do Matki Bożej była tak duża, iż jako jedyny opisał wiele fragmentów jej życia, a późniejsze pokolenia chrześcijan przypisały mu autorstwo niezliczonej liczby jej portretów. Ale sam św. Łukasz nigdy nie widział jej Syna – Boga kroczącego po ziemi.
Łukasz nie należał do dwunastu najbliższych uczniów Pana Jezusa, nie było go również wśród siedemdziesięciu dwóch osób, do których Chrystus głosił swe przesłanie. Nie był nawet Żydem!
Lekarz, wszechstronnie wykształcony i dobrze sytuowany, rzucił dotychczasowe życie na wezwanie św. Pawła z Tarsu. Wielki apostoł pogan nie musiał nawracać Łukasza – ten przyjął wiarę chrześcijańską około dziesięć lat przed spotkaniem z nim.
Ewangelia spisana przez Łukasza często uznawana jest za najpiękniejszą ze wszystkich czterech. Wielu badaczy Biblii podkreśla jego niezwykłą umiejętność pięknego posługiwania się językiem greckim, kronikarską dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. A źródła były Łukaszowi bardzo potrzebne – w przeciwieństwie do Marka, Mateusza i Jana, nie było mu dane ujrzeć Zbawiciela na ziemi. Mimo to zostawił nam najszerszą pamiątkę spośród wymienionych – prócz Ewangelii spisał bowiem również Dzieje Apostolskie. To jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Autor ukazał również z niezwykłą sumiennością podróże apostolskie św. Pawła, ponieważ sam w nich uczestniczył.
Jedynie dzięki Ewangelii św. Łukasza znamy m.in. sceny Zwiastowania, narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni. Opowieści z dzieciństwa Pana Jezusa przekazał nam właśnie on. Również wiele przypowieści, m.in. – o miłosiernym Samarytaninie, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym czy o Łazarzu – znamy dzięki temu, że Łukasz przepytywał świadków kazań Chrystusa.
Niezwykle ciekawe są tradycyjne legendy mówiące o artystycznym zacięciu Ewangelisty. Od półtora tysiąca lat w dokumentach pojawia się ten sam przekaz – św. Łukasz sportretował oblicze Matki Bożej. Niektóre źrόdła podają, iż obraz ten był namalowany metodą enkaustyczną, na dużej i ciężkiej desce drewnianej. Deska ta miała być blatem stołu, na którym posiłki spożywała Święta Rodzina.
Obraz przedstawiał twarz Matki Bożej, w większych niż naturalne rozmiarach. Część badaczy wyjaśnia, że gdy dzieło trafiło do Konstantynopola, malowidło zostało uzupełnione przez miejscowych artystów, którzy umieścili maryjne oblicze w obrazie większym, na którym jest także Dzieciątko Jezus. Sława obrazu szybko rozprzestrzeniła się na całą Europę – do Konstantynopola pielgrzymowano ze wszystkich jej krajów, od Rosji po Portugalię. Zachowały się też świadectwa pielgrzymek z Egiptu. Modlący się przekonani byli o tym, iż patrzą na obraz stworzony przez Ewangelistę.
Niestety rok 1453 przyniósł typową dla zderzenia cywilizacji tragedię, gdy turecka armia zdobyła miasto obraz został zbezczeszczony – porąbany tasakiem i wrzucony do Bosforu. Na szczęście wcześniej – przezorni księża – nakazali sporządzić wiele kopii czczonego wizerunku. Artyści jednak wolą inspirować się czymś wielkim, niż wykonywać tego kopie. Powstały więc obrazy inspirowane cudownym obrazem – jeden z nich, „Dziewica Bolesna”, czczony jest w Moskwie. Najsławniejsza jednakże na całym świecie jest kopia pod nazwą „Matka Boska Nieustającej Pomocy” – do której to wizerunku modlą się wierni na całym świecie. Przypomnijmy tylko, że Bernadeta z Lourdes, tak jak również siostra Łucja z Fatimy twierdziły, że ten wizerunek Dziewicy był najbardziej podobny…
Jest też w całej tej historii – a jakże – polski element. Wśród wielu wizerunków Najświętszej Dziewicy, które namalować miał św. Łukasz, wymienia się również ten wielu Polakom najbliższy – wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Zachował się łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru Paulinów na Jasnej Górze, zatytułowany: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W dokumencie tym czytamy: Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Późniejsza historia świętego dla Polaków wizerunku zasługuje na osobną opowieść.
PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
17 października
Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik
Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5). Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk. W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego. W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”. W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą. Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego. |
______________________________________________________________________________________________________________
16 października
Święta Jadwiga Śląska
Zobacz także: • Święty Gerard Majella, zakonnik • Święty Gaweł (Gall), opat |
Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych. W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski. Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda. Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci). Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich. Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji. W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców. Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże. Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia. Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680). Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Gorlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju. W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec. |
____________________________________________________________________________________________
16 października
Błogosławiony Józef Jankowski,
prezbiter i męczennik
Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie. W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych. W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r. W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów. Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym. Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć. Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie. Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”. W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”. 16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach. Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie. Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy:W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 października
Święta Teresa od Jezusa,
dziewica i doktor Kościoła
Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”. Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej. Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim. Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567). Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze. Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano. Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych. Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów. Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała. |
______________________________________________________________________________________________________________
14 października
Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica
Zobacz także: • Święty Kalikst I, papież i męczennik • Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup |
Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek. Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”. W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa. Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII.W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce. |
_______________________________________________________________________________________________
Serce w cierniowej koronie
*****
Pomiędzy 1673 a 1675 rokiem w klasztorze wizytek w Paray-le-Monial w Burgundii mniszka Małgorzata Maria Alacoque czterokrotnie ujrzała Zbawiciela, który nakazał jej szerzyć kult swego Serca. Pod wpływem jej objawień wprowadzono uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Chrystus pierwszy raz ukazał się św. Małgorzacie Marii już podczas rekolekcji poprzedzających obłóczyny. Potem nastąpiły cztery objawienia, zwane dziś wielkimi. Po śmierci świętej kult Najświętszego Serca Jezusa rozszerzał się coraz bardziej. W 1765 roku papież Klemens XIII ustanowił święto.
Małgorzata Maria Alacoque (1647–1690) zmarła w opinii świętości, ale jej beatyfikacji dokonał papież Pius IX dopiero 18 września 1864 r., a kanonizacji – Benedykt XV 13 maja 1920 r. Beatyfikacja Małgorzaty Marii zbiegła się w czasie z umocnieniem kultu Najświętszego Serca Jezusa. Wkrótce (w 1876 r.) w Paryżu rozpoczęto budowę ogromnej świątyni pod tym wezwaniem, bazyliki Sacré-Cœur.
Antonio Ciseri (1811–1891), włoski malarz szwajcarskiego pochodzenia, otrzymał w 1888 roku od proboszcza florenckiego kościoła zamówienie na obraz ukazujący wizję francuskiej wizytki. Na obrazie widzimy drugie z czterech wielkich objawień, które miało miejsce w kaplicy klasztornej. Jezus przekazał pobożnej mniszce swoje pragnienie, aby ludzie Go miłowali. Wyjaśnił, że właśnie dlatego objawia im swoje Serce wraz ze wszystkimi skarbami Bożej miłości. Serce było otoczone promieniami i koroną cierniową. U góry wieńczył Je krzyż.
Chrystus ukazany jest z ranami po gwoździach w dłoniach i stopach. Stoi na chmurze unoszącej się tuż nad ziemią. Cała kompozycja skąpana jest w złocistym świetle.
Leszek Śliwa/ Gość Niedzielny
__________________________________________________________________________________
14 października
Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik
Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików. W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Brnie, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile. Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI. Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów: Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich. |
______________________________________________________________________________________________________________
13 października
Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter
Zobacz także: • Święty Teofil z Antiochii, biskup |
Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę. 23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia. Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa. W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą. Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem. Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie. Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów. |
____________________________________________________________________________________
***
Od bluźniercy do świętego – o. Honorat Koźmiński
Jeśli nie żałujesz za grzechy i uważasz, że nie musisz się spowiadać … zwróć się do ojca Honorata o pomoc. Uratuje cię niewolnik Maryi, który sam przeszedł drogę od bluźniercy do świętego.
Jeżeli się nawrócę, naplujcie mi w oczy.
Wacław Koźmiński, wychowany w pobożnej rodzinie katolickiej, po wyjeździe na studia do Warszawy, traci wyniesioną z domu wiarę. Narasta w nim nienawiść do Boga. Owładnięty duchem ateizmu, szydzi z wiary i innych próbuje od niej odwodzić. Zachodzi czasem do kościoła, lecz to tylko po to, by bluźnić i obrażać Boga. „Jeśli się nawrócę, naplujcie mi w oczy!” – deklaruje stanowczo.
W kwietniu 1846 17-letni Koźmiński zostaje aresztowany pod zarzutem spisku przeciwko carowi (zarzutem nigdy nie udowodnionym). Osadzony w najcięższych warunkach w niesławnym X pawilonie warszawskiej Cytadeli, brutalnie przesłuchiwany, głodzony, z perspektywą wyroku śmierci lub katorgi, spędza tam 11 miesięcy. Ciężko choruje. Trawiony wysoką, wyniszczającą gorączką, stoi na granicy życia i śmierci.
„Gdy byłem uwięziony, trwałem w uporze, a gdy mnie ściślej zamknięto, zamiast się upokorzyć, to wtedy wspomniałem Bogu, aby Mu wyrzuty robić, że mnie nie ratuje, bluźniłem przeciw Bogu i w tym bluźnierstwie straciłem rozum, wpadłem w obłąkanie i trzy tygodnie w przeraźliwych krzykach dzień i noc zostawałem. Więc byłem już w paszczęce szatana, który już był pewny swej zdobyczy.” „Toś ty jest Bóg?!” – oto ostatni zapamiętany okrzyk goryczy i bezsilności. Lekarze stwierdzają, że młody więzień cierpi na chorobę psychiczną. Po trzech tygodniach udaje się wyprowadzić go ze stanu gorączkowego otępienia: „dano mi takie lekarstwo straszne, że albo śmierć, albo uzdrowienie miało nastąpić”.
Matka Wacława codziennie przychodzi pod bramę cytadeli. Bezradna słyszy opętańcze krzyki syna. Wbrew ludzkiej nadziei wierzy, że jest możliwy ratunek dla Wacława, modli się i powierza go Matce Bożej.
Totus Tuus
Dokładnie w dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – 15 VIII 1846 r. nadchodzi przełom. Do celi Koźmińskiego przychodzi Jezus i przywraca mu życie wiary – to mistyczne spotkanie odmienia w jednej chwili całe życie Wacława. Z wojującego, zajadłego ateisty staje się człowiekiem wierzącym. Na kolejny niewątpliwy cud oczekuje jeszcze pół roku w więzieniu. Jako że po swoim nawróceniu nie rozmawia ze współwięźniami o niczym innym, tylko o Bogu, zostaje uznany za chorego psychicznie, uniewinniony i uwolniony z Cytadeli.
Wstępuje do zakonu kapucynów i przyjmuje imię Honorat. Ma wówczas 19 lat.
Życie zakonne rozpoczyna w Zakroczymiu. Wkrótce na skutek carskich represji wraz z wszystkimi zakonnikami zostaje przeniesiony do Nowego Miasta nad Pilicą. Modli się, pracuje, pokutuje otoczony aurą mistycznej obecności Boga. Oddaje się Maryi jako Jej niewolnik, według wskazań świętego Ludwika Grignion de Montfort. Totus Tuus ego sum – modli się i prosi Maryję, by była dla niego „protektorką, pośredniczką, wspomożycielką, mistrzynią w głoszeniu kazań, doradczynią przy spowiedzi, obronicielką czystości”.
Co tu zostanie, gdy usuniemy dusze święte, powołane…?
W czasach ciężkiej próby dla Ojczyzny i Kościoła dotkniętego represjami po powstaniu styczniowym, gdy nastąpiła kasata zakonów, a nieliczne pozostawione zgromadzenia skazano na wymarcie zamykając nowicjaty, ojciec Honorat pisze: „trzeba bardzo gorąco się modlić, Pan Bóg czegoś chce ode mnie, coraz częściej zgłaszają się do mnie dusze różnego stanu i wykształcenia, wolne, i proszą o kierunek, o wstąpienie do klasztoru, a nade wszystko mówią mi, abym im pozwolił złożyć ślub czystości. Klasztorów nie ma, dokąd i jak te dusze kierować? Przede wszystkim za granicę odsyłać je nie godzi się, boć to owoc tutejszy, tu powinny zostać, nie godzi się ogołacać tej ziemi z dojrzałego, najpiękniejszego owocu, który ona wydała. Co tu zostanie, gdy usuniemy dusze święte, powołane? Coś Bóg chce, coś Bóg zaradzi“. Ojciec Honorat prowadzony przez Ducha Świętego zakłada liczne tajne zgromadzenia zakonne, oparte na regule III zakonu św. Franciszka. Jego duchowi synowie i córki, docierając do wszystkich środowisk, niosą ludziom światło Ewangelii i duchowe pocieszenie.
Sam wznosząc się na wyżyny świętości, zdobywa dusze dla Chrystusa.
„Gdy odprawiał Najświętszą Ofiarę cała jego postać, wyraz twarzy, wszystkie jego ruchy wyrażały przejęcie się najgłębszą czcią, uwielbieniem i miłością; oblicze jego promieniało zachwytem, skupienie wewnętrzne i żywa wiara w obecność Boga na ołtarzu udzielały się osobom otaczającym ołtarz. Toteż tłumy ludu cisnęły się dookoła, zdawało się, że ten kapłan odprawiający Mszę świętą ciałem jest tylko wśród nas, a duch jego cały zatopiony w Bogu przenika niebiosa. Przy tym cała postać, wszystkie jego ruchy były tak spokojne, tak przy tym naturalne, bez przesady, że jakiś niebiański urok przykuwał serca i zapalał pobożnością”.
Owoce zjednoczenia z Chrystusem w Eucharystii są przeobfite. Do spowiedzi ściągają w konspiracji tysiące penitentów, nie zważając na trudy i niebezpieczeństwo represji ze strony zaborców. Za miejsce sprawowania Sakramentu Pojednania służy ojcu Honoratowi tajny konfesjonał, urządzony we wnętrzu szafy. Zatwardziali grzesznicy doznają tam niespodziewanych łask. Ojciec Honorat skutecznie pobudza do skruchy i szczerego żalu za grzechy.
Biczował się do krwi, porywał dusze…
Świadkowie jego życia, współbracia i duchowe córki zaświadczają:
Konfesjonał-szafa ojca Honorata był zamykany wewnątrz „i były wypadki, że takiego penitenta tak długo ojciec Honorat trzymał, aż go zupełnie nawrócił“, bywało również, że „kazał mu zaczekać, a sam szedł do swej celi i biczował się do krwi, modląc się o jego skruchę, a gdy powracał, to zastawał tego penitenta zalanego łzami, w żalu za swoje grzechy“.
„Okazywał grzesznikom tyle współczucia i wyrozumiałości na ich upadki, że odkrywali mu szczerze najtajniejsze swoje rany i kruszyli się we łzach, czując się gotowymi do największego poświęcenia dla wynagrodzenia Bogu za zniewagi wyrządzone“.
„Wpływ jaki Ojciec Honorat wywierał na osoby, które poddawały się jego kierownictwu, był niezwykły; wprost porywał dusze z życia powszedniego, ziemskiego i wprowadzał je na drogi Boże. Zapewne wiele osób jeszcze żyjących może to poświadczyć z jakim zapałem i poświęceniem, na głos sługi Bożego porzucano rodziny, dostatki, życie spokojne i wygodne, aby poświęcić się Bogu i tworzyć stan zakonny w ukryciu, z narażeniem się na prześladowanie rządu rosyjskiego, który w tym ruchu religijnym, jaki się wytworzył około sługi Bożego, upatrywał niebezpieczeństwo dla caratu“.
„Ojciec nosił pasek kolczasty, który wpił się w ciało Ojca. Dowiedzieli się o tym wtedy dopiero, kiedy Ojciec zachorował i doktor został wezwany do zbadania choroby. Musieli podobno po kawałku wyrywać z ciała ten pasek. Słyszałam, że Ojciec nasz lękał się sądu Bożego z powodu odpowiedzialności za tyle dusz, które prowadził“.
„Pewnego razu wyszedł z konfesjonału i upadł na posadzkę, penitenci jego, których nigdy nie brakowało przy konfesjonale, otoczyli go kołem, co mu jest, a on: nic, nic nie jest. Wtoczył się za drzwi na korytarz, drzwi zatrzasnął, by go nie żałowano“.
„Póki był zdrowy, mieszkał w tak ciasnej celi, że dziwiłem się jak on się tam zmieści. Sypiał na krótkim tapczanie, na którym był jeszcze krótszy siennik gruby, zdaje się z wiejskiego płótna, wypchany słomą, widziałem go; leżąc na nim musiał się kurczyć, bo inaczej nogi byłyby na ziemi”.
„Cnota czystości o. Honorata godna była podziwu, cenił tę cnotę do tego stopnia, że gdy w podeszłych latach nie mógł chodzić, gdyż był cierpiący na nogi, nie pozwolił nikomu podtrzymywać go pod rękę, a nawet w chorobie, kiedy doktor polecił oczyszczać rany na nogach i robić masaż, nie pozwolił dotykać się swego ciała. Nawet córki jego duchowne, porozumiewały się z Ojcem tylko listownie lub w konfesjonale, a nigdy osobiście. Gdy wchodził do konfesjonału, to tak prędko wsuwał się i zamykał się w konfesjonale, że chociaż ktoś z jego dzieci duchownych chciał z wdzięcznością rękę albo habit ucałować, to nie mógł go dosięgnąć”
„Sługa Boży był zawsze skromnie ułożony i gdy przechodził przez kościół, nie spojrzał w żadną stronę, postawa jego była tak skromna, że w zdumienie wprowadzała obecnych, a na twarzy jego malowała się świętość”.
„Znamiennym dowodem świętości naszego Ojca i potwierdzeniem tego ogólnego mniemania, że był narzędziem w ręku Opatrzności Boskiej i że cała Jego działalność była dziełem Ducha Świętego był fakt, że Zgromadzenia ukryte, pomimo prześladowania rządów zaborczych, ciągłych rewizji, poszukiwań, donoszeń i zdrad, stale się rozwijały, działały, apostołowały nie tylko w Polsce, ale i w Rosji, w samym Petersburgu, w Moskwie, nawet na Syberii. Był to cud, na który tysiące ludzi patrzyło, podziwiało i uwielbiało cudowną opiekę Opatrzności nad dziełem Bożym i dopatrywało w tym szczególnej łaski Bożej i świętości Ojca Honorata“.
Ojciec Honorat Koźmiński umiera w powszechnej opinii świętości 16 XII 1916, mając 87 lat, z czego 68 lat przeżył w zakonie. Ojciec Święty Jan Paweł II w 1988 roku dokonując jego beatyfikacji powiedział:
I oto, po udrękach swej duszy ujrzał światło i nim się nasycił. Dziś odbiera chwałę ołtarzy w Kościele. Pokazuje nam, jak odczytywać „znaki czasu”. Jak trwać po Bożemu i działać w naszych trudnych czasach. Uczy, jak w duchu Ewangelii rozwiązywać trudne sprawy i zaradzać ludzkim potrzebom u progu trzeciego tysiąclecia od czasu, gdy „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”
mg/Fronda.pl
____________________________________________________________________________________________
13 października
Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica
Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego. W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat. W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”. Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo. W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra. W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi. Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron. 7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana. Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r. |
________________________________________________________________________________________
***
77 lat temu przeszła do wieczności niezwykła portugalska mistyczka. Żywiła się tylko Eucharystią
Droga ku niebu Alexandriny Marii da Costy wiodła podobnie jak jej rówieśniczek – we Francji Marty Robin oraz w Polsce św. Faustyny – poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie cierpienia z miłości dla Chrystusa Eucharystycznego. Portugalska mistyczka przez okres 13 lat nie przyjmowała żadnych napojów ani pokarmów z wyjątkiem Komunii św.
Alexandrina urodziła się 30 marca 1904 r. we wsi Balsar w Portugalii. Z rąk mamy (owdowiałej wkrótce po narodzinach córki) oraz starszej siostry Deolindy otrzymała staranne wychowanie w duchu chrześcijańskim. Już w wieku 7 lat, kiedy przystąpiła do pierwszej Komunii św., darzyła głęboką miłością Najświętszy Sakrament. Bardzo często chodziła do miejscowego kościoła, a kiedy fizycznie nie mogła uczęszczać we Mszy św., przyjmowała duchową Komunię św. Jako dziecko ubogich rolników, bardzo szybko, bo mając zaledwie 9 lat, zaczęła ciężko pracować w polu. Cztery lata później poważnie zachorowała i przez parę dni była w stanie krytycznym. Kiedy matka płacząc podała jej krzyż do pocałowania, Alexandrina wyszeptała: Nie tego chcę, lecz Jezusa w Eucharystii. Dziewczynka ostatecznie wyzdrowiała, choć skutki infekcji pozostały na cały okres dorastania i stały się pierwszym znakiem tego, o co później poprosi ją Bóg – by cierpiała jako dusza ofiarna za nawrócenie grzeszników.
W wieku 14 lat Alexandrinę spotyka wydarzenie, którego konsekwencje ponosić będzie do końca życia. W Wielką Sobotę, dziewczyna wraz z siostrą oraz koleżanką zajęta była szyciem. Nagle do domu wtargnęło trzech mężczyzn zamierzających wykorzystać seksualnie dziewczyny. Aleksandrina wiedząc, jaką wartość ma czystość, postanowiła ocalić ją za wszelką cenę. Jedynym sposobem jaki jej pozostał, była natychmiastowa ucieczka przez okno. Upadek z wysokości czterech metrów nie tylko okazał się bardzo bolesny i przyniósł liczne obrażenia, ale w efekcie spowodował, iż lekarze określili jej stan jako “nieodwracalny”. Zapowiedzieli również, że paraliż, nie tylko nigdy się nie cofnie, ale że będzie się jeszcze bardziej pogłębiał.
Dotrzymuj Mi towarzystwa
Przez pięć kolejnych lat, pomimo ogromnego bólu, Alexandrina o własnych siłach chodziła do kościoła. Pewnego dnia, podczas modlitwy uświadomiła sobie, że Chrystus w tabernakulum jest takim samym więźniem jak ona przez chorobę. Zapragnęła z całego serca wynagrodzić Bogu ból samotności, ofiarując mu swoją obecność i pocieszając Jego Najświętsze Serce. Podczas jednego z mistycznych zjednoczeń z Jezusem, Pan poprosił ją, by darzyła szczególnym nabożeństwem Eucharystię: Dotrzymuj Mi towarzystwa w Najświętszym Sakramencie. Pozostaję w tabernakulum dzień i noc, czekając, by obdarzyć miłością i łaską wszystkich tych, którzy Mnie odwiedzą. Ale nie ma ich wielu. Jestem taki opuszczony, samotny i obrażany. (…) Wielu ludzi nie wierzy w Moje istnienie i w to, że mieszkam w tabernakulum. (…) Inni zaś wierzą, ale nie kochają Mnie i nie odwiedzają. Zachowują się tak, jakby Mnie tam nie było. Wybrałem ciebie, byś dotrzymywała Mi towarzystwa w tym małym azylu. (…) Jak Maria, wybrałaś najlepszą część. Wybrałaś miłość do Mnie w tabernakulum, gdzie możesz kontemplować mnie oczami nie ciała, lecz duszy. Jestem tam prawdziwie obecny, tak jak w niebie, tj: Cialem, Krwią, Duszą i Bóstwem.
Kiedy paraliż osiągnął takie stadium, że Alexandrina nie była już w stanie wstać z łóżka, kapłan przynosił jej Pana Jezusa. Wkrótce jednak w parafii pojawił się nowy ksiądz, który kierował się zasadą, że Komunię św. daje się chorym tylko raz w miesiącu. Ta decyzja była prawdziwym wyrokiem dla sparaliżowanej dziewczyny. Miała bowiem świadomość, że dotychczas jedynie codzienne odwiedziny Jezusa Eucharystycznego trzymały ją przy życiu. Błagała więc kapłana, by częściej przychodził z Najświętszym Sakramentem. Czekając na jego odpowiedź, ofiarowała swoje cierpienia w intencji tych, którzy gardzili Chlebem Życia. Ostatecznie kapłan zgodził się na codwutygodniową wizytę.
Zjednoczenie z Jezusem cierpiącym
Alexandrina prosiła Maryję o cud wyjścia z choroby, składając obietnicę, że pojedzie na misje, jeśli modlitwa zostanie wysłuchana. Pomału jednak Bóg pomagał jej zrozumieć, że jej powołaniem jest bycie ofiarą dla Jezusa. Usłyszała głos Pana, zapraszający ją do tego by: kochać, cierpieć i czynić zadośćuczynienie. Alexandrina przyjęła dobrowolnie wolę Bożą i przestała modlić się o uzdrowienie. Do końca życia, to jest przez okres kolejnych trzydziestu lat, pozostała przykuta do łóżka. Jej cierpienie nierozerwalnie złączone z cierpieniem Chrystusa nabrało zbawczego wymiaru. Droga przez ból fizyczny wiodła ją ku chwale Bożej, zgodnie ze słowami św. Pawła: Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale (Rz 8, 17).
W listopadzie 1933 r., na życzenie chorej, po raz pierwszy została odprawiona Eucharystia w jej pokoju. Alexandrina, która parę lat (!) czekała na to wydarzenie, tak wspominała je później: Wraz z pierwszą Mszą św., Pan zaczął zwiększać z jednej strony czułość dla mnie, a z drugiej ciężar mojego krzyża. Szczególne wybranie do włączenia się w dzieło odkupienia ludzkości, znalazło swój wyraz w głębokim zjednoczeniu z cierpiącym Zbawicielem. Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. w każdy piątek mistyczka otrzymywała łaskę żywego uczestnictwa w trzygodzinnej męce Pańskiej. Przeżywanie pasji Jezusa polegało na tym, że dziewczyna powtarzała wszystkie gesty i słowa z ostatnich godzin Chrystusa przed śmiercią krzyżową. Doświadczeniu towarzyszył ogromny ból fizyczny i duchowy, taki sam, jaki wówczas przeżywał Zbawiciel. Co ciekawe, w tym czasie wszelkie objawy paraliżu znikały.
Ta wyjątkowa zażyłość z Jezusem sprawiła, że chora była szczególnie znienawidzona przez diabła. Atakował ją, dręczył pokusami przeciw wierze oraz boleśnie kaleczył jej ciało. Dziewczynę spotykało także niezrozumienie ze strony mieszkańców wsi oraz zdystansowanie i niedowiarstwo kapłanów wobec jej mistycznych doświadczeń. Siły do przezwyciężania tych bolesnych doświadczeń czerpała z Eucharystii.
Nic już nie będziesz jadła na ziemi
27 marca 1942 r. chora zawołała do Jezusa: Moja Miłości Eucharystyczna, nie mogę bez Ciebie żyć! O Jezu, przemień mnie w Twoją Eucharystię! (…) Wgłębi duszy usłyszała odpowiedź: Nic już nie będziesz jadła na ziemi. Twoim pokarmem będzie Moje Ciało. Twoja krew będzie Moją Boską Krwią, twoje życie będzie Moim Życiem. Otrzymasz tę laskę, kiedy zjednoczę Swoje Serce z twoim (…). Od tego dnia Komunia św. stała się jedynym Chlebem Alexandriny. Aż do śmierci, tj. przez kilkanaście lat, nie przyjmowała żadnych innych pokarmów ani napojów (przy stałej wadze ciała około 33 kg).
Z czasem wieść o niecodziennym poście dziewczyny rozniosła się po okolicy. Ludzie licznie nawiedzali dom mistyczki, prosząc o modlitwę. Nie brakowało jednak osób, które nie wierzyły w autentyczność zdarzeń, utrzymując że Alexandrina jest potajemnie dożywiana przez matkę i siostrę. Po kilkunastu miesiącach karmienia się wyłącznie codzienną Eucharystią, da Costa na prośbę arcybiskupa poddała się badaniu lekarskiemu, które miało raz na zawsze wyjaśnić kwestię wiarygodności niezwykłego postu. Lekarze uznali, iż jednorazowa wizyta jest niewystarczająca dla rozwiązania tak niecodziennego przypadku, dlatego zadecydowali o konieczności poddania się przez chorą miesięcznej obserwacji w szpitalu. Aleksandrina wyraziła zgodę, stawiając trzy warunki do spełnienia: codzienna Komunia św., obecność siostry Deolindy oraz żadnych innych badań poza obserwacjami.
W szpitalu, oprócz bólu fizycznego, chora doświadczała upokorzeń zarówno ze strony lekarzy, jak i personelu medycznego. Starała się jednak pamiętać o słowach Pana Jezusa, który zapowiedział jej, że rzadko otrzyma pocieszenie i prosił, by pomimo tego na jej ustach zawsze gościł uśmiech. Z tego względu wszyscy, którzy mieli styczność z dziewczyną widzieli jej pogodne oblicze i nie byli świadomi cierpień, jakie ją dotykały. W czasie pobytu w szpitalu Alexandrina była pod stałą kontrolą, ani na chwilę nie zostawiano jej samej w pokoju. Na próżno próbowano ją przekonać, by przyjęła pokarm. W końcu po 40 dniach zakończono obserwacje. W oficjalnym raporcie, podpisanym przez prowadzącego chorą dr Gomeza de Araujo z madryckiej akademii medycznej oraz w dołączonym zaświadczeniu dr Lima de Azevado z wydziału medycznego Oporto, stwierdzono, iż przypadek jest w świetle nauki niemożliwy do wyjaśnienia (…) Prawa psychologii i biochemii nie mogą wytłumaczyć przeżycia chorej przez 40 dni całkowitego postu w szpitalu. Co więcej, w tym stanie kobieta odpowiadała codziennie na liczne pytania i wytrzymywała częste rozmowy, wykazując się bardzo dobrą dyspozycją oraz doskonałą jasnością ducha. (…) Potwierdzamy, że jej wstrzemięźliwość od pokarmów i napojów była całkowita przez cały ten czas. Zaświadczamy również, że utrzymała stałą wagę, temperaturę, oddech, ciśnienie, puls(…). Profesor Ruj Joao Marques z Peraambuco, który wnikliwie przestudiował raporty medyczne, potwierdził wiarygodność postu Alexandriny, raz na zawsze zamykając usta tym, którzy posądzali da Costę o oszustwo.
Moc Eucharystii
Alexandrina wiedziała, jaką potęgę ma Eucharystia. Usłyszała od Pana Jezusa: Żyjesz jedynie Eucharystią, ponieważ chcę przez to ukazać światu moc Eucharystii i moc Mojego życia w duszach. Życie błogosławionej Portugalki pokazuje, jakie owoce przynosi odkrycie Bożej miłości w Najświętszym Sakramencie i wielkoduszna odpowiedź na nią, wyrażana w naśladowaniu miłości Chrystusa przez pokonywanie w sobie grzechu, egoizmu i wszelkiego zła. Jej drogę do nieba można zrozumieć odwołując się do miłości. Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa (Jan Paweł II, Redemptor hominis, 10). Eucharystia nie bez powodu nazywana jest sakramentem miłości. Tam bowiem jest miłość, gdzie jest bezinteresowny dar z siebie samego. Największym zaś darem, jaki Bóg ofiarowuje człowiekowi jest życie wieczne, które człowiek otrzymuje jako owoc śmierci i zmartwychwstania Pańskiego. Uobecnienie wydarzeń paschalnych dokonuje się każdorazowo w Eucharystii. Z tego względu możemy mówić, że w Eucharystii Chrystus odpowiada na największy głód człowieka – głód miłości. Błogosławiona Alexandrina przez całe życie odkrywała miłość w Bogu obecnym w Eucharystii.
Chrystus obiecał mistyczce, że dzięki jej ofierze wiele dusz stanie się gorliwymi w życiu eucharystycznym. Pomimo bolesnej choroby każdego dnia Alexandrina przyjmowała setki osób, którym mówiła o orędziu Matki Bożej Fatimskiej, zachęcając do pokuty i modlitwy oraz do wynagradzania Jezusowi w Najświętszej Eucharystii. W 1945 r. dokonała aktu ofiarowania swoich cierpień w intencji uświęcenia i zbawienia młodzieży. Do tego dzieła zachęcił ją kierownik duchowy, salezjanin o. Umberto Pasąuale. Pragnęła w ten sposób odpowiedzieć na skierowane do niej słowa Jezusa: Znajdź Mi dusze, które będą kochać Mnie w sakramencie miłości, by one zajęły twoje miejsce, kiedy pójdziesz do nieba.
Alexandrina zmarła 13 października 1955 r. Pochowano ją tak, jak sobie tego życzyła: Chciałabym być pochowana, jeśli to możliwe, z twarzą zwróconą w stronę tabernakulum kościoła. Wżyciu zawsze pragnęłam być zjednoczona z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i mieć wzrok skierowany w tabernakulum tak często, jak to było możliwe, dlatego życzę sobie, by po mojej śmierci nadal wzrok pozostał skierowany na Eucharystycznego Jezusa. Wiem, że oczami ciała już nie zobaczę więcej Chrystusa, ale chcę być położona w takiej pozycji, by pokazać Mu miłość, jaką miałam do Najświętszej Eucharystii.
Dialog miłości
Dwa lata po jej śmierci, nad grobem Alexandriny postawiono małą kaplicę, a w 1977 r. ciało z kaplicy przeniesiono przed główny ołtarz kościoła parafialnego, uznając, że to miejsce, przy ukochanej Eucharystii, najbardziej pasuje na wieczny spoczynek. Jan Paweł II podczas beatyfikacji mistyczki, 24 maja 2004 r., przywołał scenę znad jeziora Genezaret, jako najwłaściwszą dla zobrazowania drogi życiowej Portugalki: “Czy miłujesz mnie?” – zapytał Jezus Szymona Piotra, a on odpowiedział: “Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”.
Maria Zboralska/fronda.pl/Francis Johnston Alexandrina
______________________________________________________________________________________________________________
12 października
Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter
Zobacz także: • Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik • Święty Edwin, król |
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie. W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana: Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.: Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert. Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą. |
______________________________________________________________________________________________________________
11 października
Święty Jan XXIII, papież
Zobacz także: • Święty Aleksander Sauli, biskup • Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup |
Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha. Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”. Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo. W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej. W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?” . W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI. Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła. Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r. Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce. 3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II. Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 października
Błogosławiona
Maria Angela Truszkowska, dziewica
Zobacz także: • Święci męczennicy Daniel i Towarzysze • Święty Jan z Bridlington, prezbiter • Święty Tomasz z Villanova, biskup • Święty Paulin z Yorku, biskup |
Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim. W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”. 10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą. Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii. Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 października
Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup
Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych. Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce. Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie. Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217. Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum. Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen. W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji. Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych. 26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej. W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp. |
______________________________________________________________________________________________________________
8 października
Święta Pelagia, męczennica
Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny. Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety. Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących. Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana. |
______________________________________________________________________________________________________________
7 października
Najświętsza Maryja Panna Różańcowa
Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę. Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik. |
__________________________________________________________________________________________
Różaniec na szaniec
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.
Bitwa ze wspomaganiem
„Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.
Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.
Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.
Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
Austriacy na kolanach
Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.
Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.
I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.
Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.
Fatima, córka Mahometa
Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem. Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.
Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.
Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.
Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.
Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze.
Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.
W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.
Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.
Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.
Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
6 października
Święty Brunon Kartuz, opat
Zobacz także: • Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik • Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica • Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter |
Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności. Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów. W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r. Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów.W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka. |
______________________________________________________________________________________________________________
5 października
Święta Faustyna Kowalska, dziewica
Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu. W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach. W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia. W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimierskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała. Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu. W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości. Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną. W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu. W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia. |
______________________________________________________________________________________________________________
4 października
Święty Franciszek z Asyżu
Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę. W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski. Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów. W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów. W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku. |
______________________________________________________________________________________________________________
3 października
Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter
Zobacz także: • Święty Chrodegang z Metzu, biskup • Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter |
Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy. Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons. O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce. Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”. W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia. Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę. Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego. Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”. W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie. W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!” Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila. Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych. W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto. W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku. Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi. W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie. |
______________________________________________________________________________________________________________
2 października
Świętych Aniołów Stróżów
Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, w wieczór, w dzień i w nocy Bądź mi zawsze ku pomocy. Strzeż duszy i ciała mego I doprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen. Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża. Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23). Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”. Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie. . Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III). Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów. |
_________________________________________________________________________________
Rzecz o aniołach
Któż z nas nie zna prostych i pełnych ufności słów modlitwy: “Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój…” Dla niektórych była to może pierwsza w życiu modlitwa, szeptana jeszcze na kolanach matki. Ale czy anioły są żywo obecne tylko w świecie dziecięcej wyobraźni? Czy my, dorośli, też możemy wierzyć w anioły?
***
Anioły w Piśmie Świętym
Jak ktoś kiedyś policzył, anioły są wspomniane w Piśmie Św. Starego i Nowego Testamentu 222 razy! Pismo Święte jest zatem od początku do końca przeplatane wzmiankami o aniołach. Bóg stawia anioły u wrót raju; aniołowie nawiedzają Abrahama; aniołowie wyprowadzają Lota i jego córki z pożaru Sodomy; anioł nie pozwala Abrahamowi zabić jego syna Izaaka. Czasem aniołowie są groźni: Bóg posyła anioła, który zabija pierworodne Egipcjan. Ale to anioł również wyprowadza Izraelitów z niewoli. Anioł zamyka paszcze lwów, żeby nie pożarły Daniela.
Także w Nowym Testamencie jest wiele zdarzeń, w których występują aniołowie. Przecież to Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi Pannie poczęcie Syna Bożego; aniołowie śpiewają przy Jego narodzinach i sprowadzają pasterzy do stajenki; aniołowie ostrzegają Mędrców ze Wschodu przed Herodem. Anioł objawia św. Józefowi tajemnicę wcielenia i każe uciekać Świętej Rodzinie do Egiptu. Aniołowie służą Jezusowi, przy grobie Jezusowym zapewniają o Jego zmartwychwstaniu, a przy wniebowstąpieniu zapowiadają powtórne przyjście Zbawiciela.
Sam Pan Jezus wspomina o aniołach. Mówiąc na przykład o nawróceniu grzeszników, stwierdza: “Tak samo powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca” (Łk 15, 10). Opisując sąd ostateczny zaznacza, że to aniołowie zwołaja ludzi na ten sąd, a On, jako Sędzia, zjawi się tam otoczony aniołami.
Katechizm o aniołach
Kim zatem są aniołowie, owe istoty duchowe, których istnienie jest prawdą naszej wiary i o których wiele mówili Ojcowie Kościoła? Św. Augustyn mówi na ich temat: Anioł oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz, jak nazywa się ta natura? – Duch. Pytasz i funkcję? – Anioł. Przez to, czym jest, jest duchem, a przez to, co wypełnia, jest aniołem.
Jak pamiętamy z opisów biblijnych, w całym swoim bycie aniołowie są sługami i wysłannikami Boga. Ponieważ zawsze kontemplują “oblicze Ojca… który jest w niebie” (Mt 18, 10), są wykonawcami Jego rozkazów, “by słuchać głosu Jego słowa” (Ps 103, 20).
Trzech Archaniołów
Kim właściwie są Archanioły, których święto obchodzimy 29 września? Archanioł Michał – jako pierwszy miał się przeciwstawić Lucyferowi, z okrzykiem: “Któż jak Bóg” (stąd imię: Michał). Jest on Księciem Aniołów, pogromcą smoka, opiekunem Kościoła na ziemi, aniołem walczącym o dusze umierających, patronem wielu państw i instytucji (na przykład policji).
Archanioł Gabriel – “Mąż silny Bogiem”, zwiastował Pannie Maryi narodzenie Jezusa. Wcześniej pojawił się w Księdze Daniela tłumacząc sny i przepowiadając przyjście Jezusa na świat. Zwiastował też narodzenie Jana Chrzciciela. Później był m.in. przy zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Jest uważany za Anioła Stróża Najświętszej Rodziny.
Imię Archanioła Rafała znaczy tyle, co “Bóg uleczył” Spotykamy go na kartach Księgi Tobiasza. Jest czczony jako patron chorych i podróżnych.
Anioł Stróż
Dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Dlatego Bóg dał każdemu człowiekowi, od narodzenia aż do śmierci, nieodłącznego towarzysza – Anioła Stróża. Ten niezwykły przyjaciel i opiekun nieustannie troszczy się nie tylko o ludzką duszę, ale także ciało. Choć przeważnie nie zdajemy sobie z tego sprawy, Anioł Stróż oddala od nas niebezpieczeństwa i ostrzega nas przed złym. Ile to razy o włos tylko uniknęliśmy nieszczęścia, wypadku?
Ale przez brak świadomości nie zawsze okazujemy wdzięczność naszemu Aniołowi Stróżowi, zwłaszcza gdy przestajemy być dziećmi. A on stale jest przy nas, bez względu na wiek i pochodzenie, i martwi się, gdy grzeszymy, zaś nasze dobre uczynki bardzo go radują. Człowiek posiada wolną wolę, dlatego zdarza się, że mimo opieki Anioła Stróża błądzi i grzeszy. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakie smutne musi być dla Anioła Stróża potępienie człowieka po śmierci! Tak samo, jak wszystkie nasze grzechy popełniane na co dzień. Nie sprawiajmy więc przykrości naszym Aniołom Stróżom, bo nie zasłużyli sobie na to!
Katarzyna Białkowska/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
1 października
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
dziewica i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Remigiusz, biskup • Święty Roman Hymnograf, diakon |
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt. 25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania. Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat. Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!” Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża. Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata. W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy. Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu. Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła. W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie. |
____________________________________________________________________________________
Nie ma róży bez kolców –
św. Teresa od Dzieciątka Jezus
***
Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na “poważnej” teologii.
Szymon Babuchowski/wiara.p
Pamiętam płatki róż sypiące się lata temu spod sklepienia katowickiej katedry i długie kolejki do relikwiarza. Pamiętam też, że w parafialnym sklepiku przy sanktuarium świętej Teresy w Rybniku Chwałowicach sprzedano wówczas 1200 róż. Handlujący dowozili je dzielnie, ale w końcu skapitulowali i wywiesili kartkę z napisem: „Nie ma róż”.
Podobno tak dzieje się we wszystkich miejscach, do których trafiają relikwie Małej Tereski. Święta obiecała, że po swojej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Myślała o łaskach, ale ich zewnętrznym znakiem stały się właśnie te kwiaty. Patrząc na spadające z góry wielobarwne płatki, łatwo jednak zapomnieć o kolcach, które przez lata tkwiły w sercu Teresy.
Żyła pod koniec XIX wieku. Jej krótki, bo zaledwie 24-letni, pobyt na ziemi naznaczony był wielkim cierpieniem. Oprócz gruźlicy, początkowo zresztą lekceważonej przez zamieszkujące z nią siostry, doświadczała ogromnych ciemności duchowych. A jednak jej „mała droga” stała się drogą ufności i dziecięctwa Bożego. Do tego stopnia zaufała Jezusowi, że z radością przyjmowała cierpienia, ofiarując je w intencji grzeszników. „Chociaż nie mam poczucia żywej wiary, staram się jednak żyć według niej. Przy każdej nowej okazji do walki biegnę do mego Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi, aby zaświadczyć o istnieniu nieba. Mówię Mu, że cieszę się z tego powodu, iż jestem pozbawiona możności radowania się niebem na ziemi, jeżeli tylko On otworzy to niebo na wieczność dla biednych grzeszników” – czytamy w jej zapiskach. Tęskniła za śmiercią, ale nie dlatego, że chciała uciec od życia. Chodziło jej tylko o to, by jak najprędzej spotkać się z Jezusem.
Mimo że była prostą, nie znającą się na „poważnej” teologii dziewczyną, Jan Paweł II nadał świętej Teresie z Lisieux tytuł doktora Kościoła. Papież podkreślał, że za sprawą Ducha Świętego zdobyła ona dla siebie i dla innych głęboką znajomość objawienia. Co więcej, mówił, że w jej pismach odnajdujemy „samą istotę orędzia objawienia”, ujętą „w ramy oryginalnej i nowatorskiej wizji”!
Może dlatego jej postać przyciąga tak wielu ludzi, także młodych. Z peregrynacji, która miała miejsce dwa lata temu, zapamiętałem coś jeszcze: wypowiedzi dziewczyn przygotowujących się do małżeństwa albo poszukujących życiowej drogi. „Zachwyca mnie w Teresie jej zaufanie, prostota, miłość do Jezusa” – to słowa 27-letniej Magdy, ale podobnych zdań słyszałem wówczas wiele. Ksiądz Jerzy Szymik nazwał to ładnie z ambony: – W dorzeczu Wisły i Odry też rodzą się święte dziewczyny. Wśród moich studentek widzę „Tereski”, pozbawione egocentryzmu, z różą w sercu. Potrzebujemy takich świętych, z „geniuszem kobiecości”, wrażliwości, bez której męski świat sobie nie poradzi.
Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby.
Jak żyć w objęciach XXI wieku? Trzyma, nie puści… Chcę się podzielić czymś bardzo osobistym, jednym z najważniejszych odkryć mojego życia i myślenia. Rzecz dotyczy świętej Teresy z Lisieux, jej postaci i geniuszu osoby. Światło, które od niej bije, jest światłem „od Dzieciątka Jezus“. W sam raz na święta… I na życie. Bo może być ono sposobem na życie, przyszłością Kościoła, jego teologii… Spróbuję rzecz wyjaśnić. A zatem – po kolei.
Mała Teresa, wielka teologia
Jaka teologia na nowe tysiąclecie?. Patronką mojej odpowiedzi, patronką teologii dającej nadzieję, jest święta Teresa z Lisieux – jej postać, dzieło, myśl. Teologia musi się trzymać blisko świętych, inaczej grozi jej wysuszenie… A Teresie dane zostało jedno z najgłębszych w dziejach chrześcijaństwa rozumienie tajemnicy Wcielenia – swoista „łaska Bożego Narodzenia“.
Ale też w życiu i pismach Teresy na centralnie usytuowany żłóbek pada nieustannie cień krzyża. Który to cień – dzięki Wielkiej Nocy – staje się blaskiem. Właśnie tak przeżywana „łaska Bożego Narodzenia“, inkarnacyjność (Inkarnacja = Wcielenie) sprawia, że Teresę charakteryzuje duchowość na wskroś współczesna: miłość Ziemi, planety ludzi, marnej doli człowieczej, zamiłowanie do aktów straconych i znaczących niewiele albo nic; bezwzględna szczerość, pasja i miłość totalna. Wybitny francuski pisarz, Jean Guitton przenikliwie tropi jej nowoczesność, pisze: jest współczesna jak my – „aż do poczucia trwogi istnienia, aż do doświadczenia radykalnego, wszechobejmującego zwątpienia, aż do (…) smaku nicości, który dane było Teresie poczuć w ostatnich latach życia, w umieraniu okrutniejszym niż sama śmierć“.
Do tego koniecznie marzenie jej życia: „być miłością w sercu Kościoła“ – miłość jako absolutne centrum, znak tożsamości; „kościelność“ religijnego doświadczenia i przeżycia jako powietrze, którego obecność jest konieczna dla oddechu człowieczego szukania Boga. Oto „łaska Bożego Narodzenia“. Wybierając jednoznacznie Boga, wybierać – tym samym i tym bardziej – człowieka. Chrystologia od Dzieciątka Jezus na czas późnej nowoczesności – projekt teologii przyszłości, pragnienie mojego umysłu i serca. Kto wie, czy nie jest to najlepsza propozycja drogi dla wielu z nas…
ks. Jerzy Szymik
Mała droga, wielka miłość
„Pan Bóg tak bardzo nas kocha i przykro Mu, że musi zostawić nas na ziemi, abyśmy wypełnili swój czas próby, nie powinniśmy więc przysparzać Mu dodatkowych przykrości, skarżąc się nieustannie, że jest nam bardzo źle; trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi!“.
Autorką tych niezwykłych, szokujących wręcz słów, jest właśnie ona, doktor Kościoła, święta Teresa z Lisieux – od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza. Przyznajmy, że to, co najbardziej intryguje w powyższej wypowiedzi, to radykalna zmiana perspektywy w podejściu do kwestii cierpienia, owocująca ową prowokacyjną radą: „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi“. Ale ktokolwiek prawdziwie kochał, wie doskonale, o czym tu mowa: cierpieć jak najciszej, żeby mój ból nie sprawiał bólu komuś, kogo kocham i kto mnie kocha. Jeśli musi boleć, niech boli tylko mnie, nie jego (ją)…
Oto punkt wyjścia „chrystologii od Dzieciątka Jezus“: miłość, jej „bezwzględność“, jej radykalizm. Teologia jako „nauka wiary“ (to jedno z określeń teologii) jest nierozdzielnie związana z miłością. Wszak wiara chrześcijańska jest wiarą w Boga-Miłość. I jeśli teologia i świętość mają sobie wiele do zaoferowania, jeśli teologia w życiu świętych otrzymuje konieczny dla własnej tożsamości komponent doświadczenia, jesteśmy, w przypadku „chrystologii od Dzieciątka Jezus“, w punkcie newralgicznym, najgorętszym. „Kochać Jezusa i uczyć innych Go kochać“ – było Teresy jedynym pragnieniem. Miłość Chrystusa była dla niej kluczem, jaki stosowała wobec całej rzeczywistości, wobec wszystkich tajemnic życia. Głównie wobec bólu, ciemności.
Teologiczny rdzeń jej „małej drogi“ jest na wskroś chrystocentryczny, a fundament – ściśle inkarnacyjny – Dzieciątko Jezus jest dla niej wszystkim. „Mała droga“ prowadzi od „łaski Bożego Narodzenia“ do „łaski ukrzyżowania“. Żłóbek i Krzyż stanowią „narożne filary“ geniuszu jej chrystologii, w której odkryła sposób na swoje życie i – jako prorokini – sposób na życie sobie współczesnych oraz tych, którzy przyjdą po nich, wszystkich uczestników dramatów nowoczesności i ponowoczesności. Mówiła o tym wprost, Ona, uczestniczka „nocy ciemności“, udręk duchowych, psychicznych, fizycznych, próbowana przez Boga jak złoto w tyglu, „siedząca przy stole grzeszników“ jak Bóg w Jezusie, tęskniąca bardziej za ziemią niż niebem i pragnąca sprowadzić niebo na ziemię – w ten sposób solidarna wobec Sióstr i Braci jak Bóg w Dzieciątku Jezus…
Bóg-Dziecko jest bowiem sercem jej duchowości. Fenomen Wcielenia jest w jej optyce duchowej i teologicznej największym znakiem Boskiej Wszechmocy: Bóg jest tak mocny (aż tak!), że w swojej wszechmocnej wolności może uniżyć się do stania się dzieckiem, które „dorośnie“ do śmierci krzyżowej. Kardynał Schönborn powie: „Bóg jest tak mocny, że może się on stać tak mały jak dziecko“. Oto najważniejszy argument „chrystologii od Dzieciątka Jezus“ w mrocznych kwestiach życia: Bóg jest mocen (wszech-mocen) rozjaśnić każdą noc. Spełnieniem tego stała się Wielka Noc.
Bóg jako śmiertelne Dziecko
„Bóg jest tak bardzo życiem (miłością), że może sobie pozwolić na to, by być umarłym“ – napisze Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy nie najwybitniejszy teolog XX wieku.
Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że Wszechmocnej miłości nie wymknął się świat. Taki jest fundament wiary i myślenia Tereski, jej teologii. Intuicje te nie są szczebiotem niedojrzałej dziewczynki – są owocem życia i wiary straszliwie cierpiącej kobiety. Teresa zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie „płynnie“ przechodzi od żłóbka do krzyża. To płynne przejście dokonuje się w jej głowie, w jej sercu, a nade wszystko – w jej życiu. Od żłóbka do krzyża, od krzyża do żłóbka – z niezmąconą ufnością w prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze Schönborn: „w jej silnym i poprawnym instynkcie teologicznym Wcielenie zespala się z krzyżem: te dwa szczyty Bożego samo-ogołocenia, które wielu teologów chciałoby przeciwstawić sobie, Teresa ogląda we wspólnej wizji zbawczej miłości“.
Ten rodzaj rozumienia życia, owa chrystologiczna synteza, wywiedziona z Inkarnacji i skoncentrowana wyłącznie na Miłości – jedynym świetle zdolnym rozproszyć egzystencjalną ciemność – niemożliwy jest zapewne bez łaski świętości. Bo „świętość jest (…) jedyną przygodą, jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten dotarł do sedna wiary katolickiej“ – być może nigdy Georges Bernanos nie zapisał słów bardziej niż te trafiających w środek tarczy… To na drogach namiętnego pragnienia świętości i stopniowego wrastania w nią Teresa odkryła, że wszystkie drogi miłości wiodą przez cierpienie, że Betlejem i Jerozolima sąsiadują ze sobą, że półmrok groty Narodzin na wschodnich ikonach przypomina ciemność grobu, a Dzieciątko ma zelżone Oblicze.
Z głębi tej tajemnicy wyłania się nadzwyczajna, „święta“ mądrość Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że aby pojąć nadprzyrodzoną celowość cierpienia, trzeba je sprowadzić do Boskiej miary – żadna inna miara nie wystarczy. Ani „łez padół“, ani „deszcz różany“ – życie nie jest ani jednym, ani drugim; Bóg wie, czym jest życie i kim jestem ja. Jean Guitton nazywa śmiałość jej wyobraźni „zaiste wergiliańską“: „Bóg cierpi z powodu naszych cierpień, daje nam to poznać, odwracając głowę“. Bóg nie stworzył bólu i go nie chce. Ból jest dziełem grzechu. Ale Bóg sobie z nim poradził za sprawą Miłosierdzia; dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał się Dzieckiem, które umrze i zmartwychwstanie. I w ten sposób uratuje wszystkie jego dzieci.
Kto ma Jezusa, ma wszystko
To nie jest logika zamknięta bez reszty w ciasnym horyzoncie doczesności, pojmująca cierpienie „jakby Boga nie było“. Taka logika prędzej czy później stanie przed ścianą mroku i koniecznie będzie jej potrzebne światło z wysoka: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26). Jak w drodze do Emaus, w wymiar Boskiej logiki wprowadzić nas może jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“. Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w drodze, w momencie, który właśnie przeżywamy, i stawia nam fundamentalne pytania, które otwierają serca na nadzieję. On może nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących Jego i naszego przeznaczenia. Przede wszystkim objawia nam, że każde ludzkie życie musi przejść przez Jego krzyż, aby wejść do chwały“. Chodzi więc o wszechstronnie (na płaszczyźnie racjonalnej, emocjonalnej, egzystencjalnej) rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym Towarzyszem Podróży naszego Życia – możliwy jest do odkrycia sens cierpienia.
Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na “poważnej” teologii.
Swą pierwszą encyklikę Jan Paweł II rozpoczyna zdaniem: „Odkupiciel człowieka, Jezus Chrystus, jest ośrodkiem wszechświata i historii“. W Tertio millennio adveniente czytamy, iż Kościół „wierzy, że klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej historii znajduje się w jego Panu i Nauczycielu“. Oto wielka chrystocentryczna wizja wszystkiego, co jest. Istota sprawy leży jednak nie w „metawizjach“, ale w konkrecie życia, w relacjach. Chrześcijaństwo nie jest pierwszorzędne dla ludzkości – jest ono pierwszorzędne dla człowieka. Dokładniej: dlatego jest dla ludzkości, że jest dla człowieka.
Chrześcijaństwo jest uziemione, stawiając zdecydowanie konkret przed abstrakcją. Joachim Gnilka, monachijski biblista pisze: „Specyfika Ewangelii polega na tym, że nie zamierzają one jedynie przypominać faktów historycznych, lecz w pierwszym rzędzie chcą przybliżyć czytelnikowi żywego Chrystusa – tak, aby on sobie uświadomił: nie mam tu do czynienia z przeszłością, historyczną martwą materią, lecz spotykam Tego, o którym przez wiarę wiem, że On żyje, że przemawia do mego życia i że jest obecny i działa we wspólnocie wierzących“. Przemawia do mego życia. Tereska powie: „Kto ma Jezusa, ma wszystko“.
Jest ona przekonana, że w samo sedno tych kwestii prowadzi droga Dzieciątka. I że możliwa jest ona do odkrycia i przejścia jedynie we własnym dziecięctwie. „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy“ (1J 3,1). Bycie dzieckiem jest zresztą „punktem“ i stanem uprzywilejowanym w „kwestii ciemności“, bo jedynie w ustach dziecka prawdziwie brzmią słowa „Abba Ojcze“ (Ga 4,7) i rzeczywista (czyli „skuteczna“, bo przynosząca bezpieczeństwo) staje się wyrażona w tym słowie ufna relacja.
Postawa ta znajduje się na antypodach infantylizmu i jak najdalej od cynicznego pięknoduchostwa i pseudoteologii. Mała Tereska faktycznie jest duchowym olbrzymem. Plując krwią i doświadczając skrajnej, pozbawionej Boga pustki, w solidarności z Ukrzyżowanym („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…“) i sobie współczesnymi, pozostaje wierna najgłębszemu swemu pragnieniu: w sercu Kościoła będę miłością. Pisze: „Teraz nie pragnę już niczego więcej, jak tylko KOCHAĆ Jezusa do szaleństwa… Pociąga mnie wyłącznie MIŁOŚĆ… Nie pragnę już cierpienia ani śmierci, a jednak wciąż kocham i jedno, i drugie! Długo tego pragnęłam… Ale teraz kieruje mną wyłącznie oddanie się Bogu. Nie mam innej busoli!“.
Kochać bez zastrzeżeń, warunków, wykluczeń
W dziedzinie relacji międzyludzkich ten model myślenia i życia – chrystologia od Dzieciątka Jezus – można rozpoznać bezbłędnie po współczującej i aktywnej miłości obejmującej absolutnie wszystkich i wszystko, nie znającej żadnych wykluczeń. Każda i każdy czują się tu miłowani i przyjmowani bez najmniejszych zastrzeżeń. Bóg jest Ojcem, a ludzie są Dziećmi – Siostrami i Braćmi. Tak myśleć i żyć znaczy być od Tereski. I od Dzieciątka Jezus. Oto projekt teologii przyszłości. I nadziei dla naszego świata.
Rodzice Małej Tereski
Boję się, że gdy zostaną wyniesieni na ołtarze, spotka ich to, co ich córkę – świętą Teresę od Dzieciątka Jezus. Ich życie będzie pokazywane jako niedosiężny ideał, a lukier będzie kapał, kapał, kapał…
Tymczasem życie Zelii i Ludwika Martin nie było ani wyjątkowo słodkie, ani wolne od wątpliwości, rozdarcia, bólu i problemów z samym sobą. Zelia Guerin (ur. 1831) pochodziła z rodziny żołnierza napoleońskiego, późniejszego żandarma. W rodzinnym domu nie mogła liczyć na zrozumienie ze strony matki. Oparcie znalazła w starszej siostrze, która była zakonnicą w klasztorze wizytek. Zelia też pragnęła zostać siostrą zakonną. Podobno jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. 20-letnia kobieta pod wpływem usłyszanego na modlitwie wewnętrznego głosu założyła firmę koronczarską, zatrudniała pracownice i – jak to się dziś mówi – osiągnęła sukces w biznesie. Ceną za to była praca tak ciężka, że Zelia pisała w jednym z listów: „Jestem zupełną niewolnicą z powodu ciągłych zamówień”.
Katolicy bogaci
Za źródło materialnego powodzenia rodziny Zelia uważała poważne traktowanie świątecznego charakteru niedzieli. W liście do bratowej pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba – np. bułeczek dla dzieci – to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”. No właśnie, wbrew stereotypowi rodziny katolickiej, która ma być rzekomo porządna, ale biedna, rodzina Martin była dość bogata. Nawet po śmierci Zelii Ludwika Martin stać było na długie, zagraniczne podróże. Z córkami Teresą i Celiną wyjechał np. na pielgrzymkę do Rzymu, połączoną ze zwiedzaniem Włoch: Wenecji, Padwy, Loreto, Neapolu, Pizy, Genui, Asyżu, Florencji, Mediolanu i Bolonii. Choć z drugiej strony był moment (tuż po przegranej przez Francję wojnie z Prusami), kiedy Zelia pisała do bratowej, że są zrujnowani.
Nie byłoby świętej, gdyby nie…
Wróćmy jednak do momentu, gdy Zelia miała 27 lat i poznała nieco starszego Ludwika Martin. „To ten, którego przygotowałem dla ciebie” – usłyszała wewnętrzny głos. Ludwik też chciał zostać zakonnikiem (w alpejskim klasztorze), ale na przeszkodzie stanął brak odpowiedniego wykształcenia. Chciał je uzupełnić, ale mu się nie udało. Został cenionym jubilerem i zegarmistrzem. Pobrali się po 3 miesiącach znajomości. „Mąż mój – to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów” – pisała Zelia, a innym razem zwierzała się mężowi w liście: „Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę dziś pracować”. Przez pierwsze 10 miesięcy małżeństwa państwo Martin żyli jak brat i siostra. I św. Teresa od Dzieciątka Jezus, nie miałaby szansy się począć gdyby nie delikatna interwencja spowiednika. Do podjęcia współżycia przekonywał on chyba przede wszystkim Ludwika, który – jak się zdaje – nosił w sobie pragnienie życia w czystości rozumianej na sposób zakonny. Zelia natomiast wielokrotnie mówiła, że chciałaby mieć gromadkę dzieci. „Mam ich już pięcioro, nie licząc tych, które jeszcze mogą przyjść, gdyż nie wątpię, że będę ich miała jeszcze troje albo czworo” – pisała.
Jarosław Dudała
Żadne tam ciepłe kluchy
Państwo Martin doświadczyli też, co to znaczy mieć problemy wychowawcze z dziećmi. Zwłaszcza ich córka Leonia (późniejsza siostra wizytka) była dzieckiem trudnym, krnąbrnym, nieprzykładającym się zanadto do nauki. Generalnie dzieci wychowywane były po katolicku, ale bez jakiejś pseudopobożnej przesady. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia.
Miłość do Boga nie łączyła się u niej z brakiem krytycyzmu wobec duchownych. – „Mówią źle” – zrecenzowała krótko wysiłki dwóch misjonarzy, głoszących kazania w miejscowej parafii. Pani Martin to nie były żadne ciepłe kluchy. Potrafiła zdemaskować przed wymiarem sprawiedliwości oszustki, podające się za zakonnice opiekujące się dziećmi. Znała też uczucie niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o którejś ze znajomych. O Ludwiku mówiono, że miał gwałtowne usposobienie, które poskramiał pracą nad sobą.
Jestem w rozpaczy, chciałabym umrzeć
Nieodłączną towarzyszką życia rodzinnego Martinów była śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Oto jak Zelia opisywała zgon pięcioletniej Helenki: „Z rana zapytałam ją, czy chce napić się rosołu. Odpowiedziała, że tak, ale nie mogła nic przełknąć. Wreszcie zrobiła to z największym wysiłkiem, mówiąc do mnie: Jeśli zjem, czy mnie będziesz bardziej kochać?”. Krótko później dziewczynka zmarła. Ludwik wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Czas najwyraźniej nie leczy wszystkich ran, bo jeszcze wiele lat później cierpiał on z powodu tej straty. Zelię zaś trawił potworny niepokój. Do brata – farmaceuty pisała: „Pozostały mi wielkie wyrzuty sumienia, że podałam jej to pożywienie. Mój kochany bracie, czy myślisz, że to mogło spowodować śmierć? Błagam Cię, napisz mi, co o tym sądzisz”. A po stracie kolejnej córki, Melanii, pisała: „Jestem w rozpaczy. (…) Chciałabym również umrzeć!”. Śmierć Zelii nadeszła, gdy jej najmłodsza córka, przyszła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, miała 4 i pół roku. Kilkanaście lat wcześniej pani Martin uderzyła piersią w kant stołu. Powstał guz, który prawdopodobnie potem zezłośliwiał. W chwili śmierci Zelia Martin miała 46 lat.
Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia
Jej mąż przeżył ją o kilkanaście lat. Pod koniec życia także bardzo cierpiał. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Mówi się, że cierpiał na chorobę psychiczną, choć zdaje się, że mogły to być np. objawy choroby Alzheimera (np. nie mówiąc nic nikomu, wychodził z domu i szedł przed siebie). Później został sparaliżowany. „Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi” – pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Zdaje się jednak, że państwo Martin nie uważali się za chodzące ideały. „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca do tego się zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień” – pisała Zelia w liście do córki Pauliny. Podsumowując: jeśli Zelia i Ludwik Martin zostaną błogosławionymi, to nie dlatego, że przestrzegali przykazań, a Pan Bóg odwdzięczał im się świętym spokojem. Powiedziałbym raczej, że byli święci, bo ich życie było podobne do życia Jezusa. To znaczy, że była w nim i miłość, i osobisty dramat, sięgający aż po rozdzierający krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.
Złodziejka idzie przez Polskę
Relikwie Małej Tereski podróżują przez świat. Święta, która przed swą śmiercią obiecała, że gdy tylko trafi do nieba stanie się złodziejką, wykradającą Panu Bogu to, co najlepsze, właśnie zawitała do Polski.
Leciała już wojskowym śmigłowcem, była niesiona na ramionach rosłych żołnierzy. Jechała między ogromnymi drapaczami chmur Ameryki, lichymi chatkami Syberii i zrujnowanymi domami Bośni i Hercegowiny. Relikwiarz ze szczątkami jednej z najpopularniejszych Świętych świata nawiedził już kilkadziesiąt krajów. Odwiedzał sanktuaria, klasztory, hospicja, a nawet więzienia. Swą wędrówkę po Polsce rozpocznie 1 maja, a zakończy w pierwszych dniach sierpnia.
Kto w Holandii pójdzie do kościoła?
Długi na półtora metra i szeroki na metr masywny relikwiarz został ufundowany i zbudowany w Brazylii. Tam, gdzie się pojawia, jak grzyby po deszczu rozwijają się młode wspólnoty, rodzą powołania kapłańskie, a ludzie pozostają w zadziwieniu. Na całym świecie obecność relikwii wywołuje ogromny entuzjazm i ożywienie życia religijnego. Peregrynacji towarzyszyły całonocne śpiewy, zrzucanie z samolotów płatków róż, ulice usłane kwiatami, tańce i kolorowe petardy. W Stanach Zjednoczonych relikwie były przyjęte przez ponad milion osób, a w samej nowojorskiej katedrze św. Patryka przed relikwiarzem uklękło kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Po wizycie w Brazylii, gdzie relikwiarz przyjmowano z prawdziwie południowym rozmachem, biskupi napisali, że „Teresa przeszła między ludem jak misjonarz, przyciągając tłumy do Jezusa i wzbudzając wiarę wśród wielu obojętnych”.
– Kto w zlaicyzowanej Holandii pójdzie do kościoła? – kręcili głowami sceptycy. Do czasu, gdy relikwie trafiły do Amsterdamu, Eindhoven, Utrechtu i Rotterdamu. Okazało się, że na spotkanie z nimi przyszły prawdziwe tłumy. We Mszy świętej w Nijmegen uczestniczyło dwa razy więcej ludzi niż w czasie Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, a księża od wielu lat nie spowiadali aż tylu wiernych.
Tereska? Nie znaju…
By celnicy wpuścili relikwiarz na moskiewskie lotnisko, musiały interweniować żony ambasadorów Gwatemali i Brazylii. Udało się. Teresa mogła zawędrować do Sankt Petersburga, a później, jadąc wzdłuż Wołgi i Morza Czarnego, przez Syberię, aż po Władywostok.
Gdy relikwiarz zawitał do prażonego słońcem Meksyku, swe bramy otwarło przed nim 12 zatłoczonych więzień. Świadkowie opowiadali o łzach, które towarzyszyły skazanym. Podobnie było w Manili, gdy relikwie Świętej trafiły do największego więzienia w kraju. W gmachu w Muntinlupa osadzonych jest aż 12 tysięcy więźniów, z których setki skazano na karę śmierci. Po wizycie „Małego Kwiatuszka” prezydent wielu złagodził tę karę.
To nie pierwszy kontakt Teresy z więźniami. Jeszcze za życia Święta dowiedziała się o Henrim Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwał uparcie w niewierze. Zaczęła wówczas szturmować niebo i bardzo długo modliła się za niego.
Pisała, że „sama nic nie może uczynić”, ofiarowała więc Bogu zasługi męki Jezusa i prosiła o odprawienie Mszy świętej. Cud dokonał się na samej szubienicy 31 sierpnia 1887. Zanim sznur oplótł głowę skazańca, ten odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”.
Marcin Jakimowicz
Nowotwór zniknął
Jak pojąc fenomen popularności tej Świętej? Żyła krótko, zmarła już w wieku 24 lat. Pokazała światu przedziwną drogę do Boga: uczyła, jak oddawać Mu najdrobniejsze sytuacje dnia. Kiedyś spacerowała sobie w ogrodzie… w intencji pewnego misjonarza. Zamknięta za kratami Karmelu wołała: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość! W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”.
Na spotkanie z jej doczesnymi szczątkami przychodzi wielu ludzi w sutannach. Nic dziwnego, bo gdy zapytano Tereskę, po co przyszła do Karmelu, odpowiedziała: „Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi”.
Relacje z peregrynacji po krajach Świata zawierają wiele opisów duchowych i fizycznych uzdrowień wyproszonych przez Świętą. „W miejscowości Caxias kobieta mająca guz nowotworowy przyszła modlić się o swoje zdrowie przed relikwiami Świętej i została natychmiast wysłuchana. Kiedy dotknęła urny z relikwiami, poczuła się pochłonięta przez wewnętrzne ciepło, którego nie mogła sobie wytłumaczyć. Prześwietlenie rentgenowskie zrobione po tygodniu wykazało, że guz rakowy zniknął. Biskup miejsca José Mendes przesłał do Lisieux poświadczenia lekarskie o chorobie i cudownym uzdrowieniu tej kobiety” – relacjonują świadkowie.
Wielkie marzenie małej Tereski
Dlaczego ludzie czczą jakieś kosteczki? – dziwią się sceptycy. Sobór Watykański II odpowiada wprost: „Zgodnie z tradycją Kościół oddaje cześć Świętym i ma w poważaniu ich autentyczne relikwie oraz wizerunki. Uroczystości Świętych głoszą cuda Chrystusa w Jego sługach, a wiernym poddają odpowiednie przykłady do naśladowania” (Sacrosanctum Concilium 111).
Na pomysł peregrynacji relikwii Teresy wpadł ks. Rajmund Zambelli, od 1992 r. rektor bazyliki w Lisieux. Trasa, która pierwotnie miała upamiętnić jedynie setną rocznicę śmierci Świętej, przekształciła się w ogromną podróż misyjną po całym świecie.
Wędrówka rozpoczęła się w 1994 r. we Francji, gdzie Święta nawiedziła m.in. ponad 170 wspólnot monastycznych. Późnej objechała Belgię, Luksemburg, Niemcy i Włochy, by w 1997 trafić do Paryża na Światowe Dni Młodzieży. W setną rocznicę śmierci Teresy relikwie trafiły do Włoch, gdzie 19 października 1997 r. w obecności stu tysięcy wiernych Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła. Później na trasie peregrynacji znalazły się m.in.: Szwajcaria, Austria, Słowenia, Holandia (m.in. Karmel, z którego wywieziono do Oświęcimia Edytę Stein), Rosja, Argentyna, Meksyk, Irlandia, Bośnia Hercegowina, Kanada, Australia i wyspy Polinezji i Oceanii, Liban, Irak i Hiszpania.
Na naszych oczach spełnia się ogromne marzenie Teresy, która zanotowała w dzienniczku: „Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem… chciałabym przemierzać świat głosząc Twoje imię, i postawić na ziemi niewiernych Twój zwycięski Krzyż”.
Mała Tereska obiecała, że po swej śmierci ześle na ziemię deszcz róż. Na wszelki wypadek weź z sobą parasol.
rozmowa z bp. Guy Gaucherem OC, biskupem pomocniczym Bayeux i Lisieux, miasta rodzinnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus (Marcin Jakimowicz)
Marcin Jakimowicz: Teresa odwiedziła w Łagiewnikach Faustynę. Co łączyło te dwie młode dziewczyny?
Bp Guy Gaucher: – To bardzo ważne spotkanie. Obie Święte akcentowały ogrom Bożego miłosierdzia. Zupełnie poświęciły się miłości miłosiernej. Teresa przybywa do Polski w chwili, gdy umiera Jan Paweł II. A on odchodzi w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. To nie przypadek, to jasny, czytelny znak dla całego Kościoła.
Czy Ksiądz Biskup przypuszczał, że ta peregrynacja spowoduje tak ogromny wzrost życia religijnego na całym świecie?
– Nie, nie. To wielki, zaskakujący dar z nieba. Rozpoczęliśmy we Francji. A jesteśmy krajem bardzo zsekularyzowanym. Baliśmy się, że peregrynacja będzie dla ludzi czymś przestarzałym, pachnącym średniowieczem. Okazało się, że na spotkania przychodziły tłumy. I tak jest już od 11 lat. Jestem zadziwiony tym, co Teresa czyni po śmierci.
Co najbardziej wzrusza?
– Teresa była już chyba w 25 więzieniach świata, m.in. w Manili, wśród 12 tysięcy więźniów. Był tam blok, w którym zamknięto 900 osób skazanych na śmierć. Relikwiarz nie mieścił się w drzwiach, był zbyt szeroki, pozwolono więc skazanym wyjść na dziedziniec. Modlili się o zniesienie kary śmierci. Trzy tygodnie później prezydent ustalił, że nie będzie już więcej egzekucji. Pamiętam też wizytę w Irkucku. Nie przyszło wiele osób, ale te, które przybyły, często jechały aż 300 km. Wszyscy płakali.
Co oznacza deszcz róż?
– To nie są jakieś nadzwyczajne rzeczy, ale drobne gesty. Z Teresą związany jestem przez całe życie, szczególnie od czasu, gdy wstąpiłem do Karmelu. Przez 25 lat pracowałem nad krytycznym wydaniem jej dzieł, później zostałem biskupem pomocniczym w Lisieux. Moim zawołaniem biskupim jest cytat biblijny, a jednocześnie dewiza Teresy: „Pociągnij mnie, pobiegnijmy”. Pan pociąga, ale biegniemy już razem. Przez wiele lat przygotowywałem materiały, by Teresa mogła zostać doktorem Kościoła. By się „doktoryzować”, musiała przejść cztery solidne „egzaminy”, m.in. z kard. Ratzingerem (śmiech). Ale udało się. Zwykle doktor Kościoła ogłaszany jest po trzech, czterech wiekach, a Tereska doczekała się tego w stulecie urodzin. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Koncelebrowałem Mszę na Placu Świętego Piotra, u boku Jana Pawła II, i powiedziałem sobie: No, to teraz mogę już umierać…
Święta spotyka błogosławionego, który trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Do podwójnej kraty podbiega młodziutka karmelitanka. W rozmównicy widzi swego tatę. Uśmiecha się. Ojciec trzyma pod pachą jakieś zawiniątko. To ryba?
Czego uczy mnie święta Teresa z Lisieux? Tego, że Wszechpotężny przychodzi w błahych sytuacjach, Przedwieczny objawia swą niezmierzoną chwałę przez drobnostki. Zostawmy globalne podsumowania. Spróbujmy przyjrzeć się jednej niepozornej scenie. Do zamkniętej za murami klasztoru świeżo upieczonej karmelitanki przychodzi w odwiedziny Ludwik Martin – jej ukochany tata. Ma w klasztorze już trzy córki, ale gdy przychodzi do najmłodszej, dostaje niemal skrzydeł.
Święta spotyka w rozmównicy błogosławionego. Ludwik spogląda w jasne, płonące oczy córki. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest za kratami szczęśliwa. W oczach Tereski igra wesoły ognik. Ojciec może dokładnie przyjrzeć się jej rysom, bo należy do najbliższej rodziny. Innych od mniszek oddziela nie tylko podwójna solidna krata, ale i gruba zasłona. Nie są sami. Rozmowie dyskretnie towarzyszy osoba trzecia – ukryta z boku mniszka.
Teresa patrzy w oczy ojca. Widzi głębiej, niż można byłoby się spodziewać. W rysach taty z dnia na dzień odczytuje coraz częściej rysy samego Jezusa. To nie metafora. To zapis porażającej wizji, której doświadczy po latach, gdy będzie wertowała brewiarz. Znajdzie w nim obrazek Jezusa, a po jej plecach przejdą dreszcze. Rozpozna rysy… ojca, a jego oczach – wzrok poniżonego Jezusa. Czy można się dziwić, że nazwie Ludwika Martin „Dziedzicem i Władcą Senioratów Cierpienia i Upokorzenia”?
Ale to dopiero przed nimi. Na razie tata uśmiecha się promiennie. Mają dla siebie tylko kilka chwil. Wystarczy, by powiedzieć najważniejsze. Tata trzyma rybę. Nie ma dnia, by nie przyniósł na furtę jakichś darów. „To dla Tereski z prawdziwą przyjemnością rzuca przynętę i wyciąga szczupaka w Saint-Martin de la Lieue; w Saint-Ouen le Pin łowi pstrągi w dwóch stawach; a w Touques, przypływ przynosi mu flądry” – pisze Geneviève Devergnies OCD. – Tereska zapamiętała zwłaszcza karpia o długości 0,59 m. „Gdybyś wiedział, jaką twój karp, twój potwór, sprawił nam przyjemność!” – notuje święta.
Czy Teresa domyśla się, jak straszną drogą krzyżową przejdzie jej ojciec? Czy widzi proroczo, jak błąka się po omacku po ulicach miasta, narażając się na nieustanne drwiny? To alzheimer? Choroba psychiczna? Nie wiadomo… Ale nie wyprzedzajmy faktów. Ważne jest to, co jest teraz: maleńka klasztorna rozmownica, uśmiechy, ryba.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
___________________________________________________________________________________________
Żywot świętej Teresy od Dzieciątka Jezus
Dziewica i doktor Kościoła
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus ujrzała światło dzienne w Normandii we Francji w mieście Alencon 2 stycznia 1873 roku z ojca Ludwika, syna kapitana marynarki francuskiej, i matki Zeiliny Guirin, ludzi wyjątkowo zacnych i religijnych, których najgorętszym pragnieniem było wszystkie dzieci oddać Panu Bogu. W tej pobożnej rodzinie Teresa była dziewiątym dziecięciem; przyjęta z radością, nazwana została “naszą królową”.
W pamiętniku swoim opisuje te szczęśliwe dni dziecięctwa, spacery z rodzicami poza miasto, gdzie dusza jej przejmowała się wielkością Boga w tych cudnych, okazałych drzewach, łąkach zielonych, pełnych drobnego kwiecia, w tym strumyku czystym odzwierciadlającym niebo! … Kiedy jednego razu pobożna jej matka mówiła o niebie, dziecina składając rączki zawołała: “Ach mamo! jak bym pragnęła dla ciebie śmierci!”, a łajana za to przez starsze rodzeństwo, mówiła: “Przecież ja pragnę szczęścia twego, a ty mi mówisz, mamo, że można je posiąść tylko idąc do nieba!”
Dziecina nie przypuszczała, że w swym niewinnym pragnieniu będzie wkrótce wysłuchana: najdroższą jej matkę Bóg powołał do siebie, dokąd ją poprzedziło już czworo dziatek. Teresa liczyła wtedy cztery i pół roku. Była to pierwsza boleść jej życia. Nad wiek rozwinięta, odczuła to najdotkliwiej i usposobienie jej uległo zmianie; żywość i wesołość zastąpiła powaga i smętne spojrzenie, jakby zaduma.
Ojciec jej, chcąc dzieci zbliżyć do rodziny matki, wraz z całą pozostałą rodziną opuścił Alencon, gdzie bez matki szczęście było rozbite. Pięć córek towarzyszyło ojcu: Maria, Paulina, Leonia, Cecylia i nasza mała Tereska. Dwie pierwsze, już dorosłe, mając nauki za sobą, zastępowały matkę młodszym. Paulina oddała się z całą miłością wychowaniu Tereski.
Nowe ich miejsce zamieszkania, “Buissonets” w mieście Lisieux, miało ponad ich oczekiwanie rozwinąć to nowe życie. I znowu święta ta dziecina opisuje sama wieczory rodzinne, w których zawsze miała uprzywilejowane miejsce na kolanach ukochanego ojca, a czytanie pobożne otwierało w jej sercu pragnienie poznania Boga, który ją ogromnie ciekawił. Nierzadko też z ojcem odwiedzała kościoły, oddając hołd Najświętszemu Sakramentowi. Niejeden świadek podziwiał wówczas siwego jak gołąb starca, a przy jego boku śliczną, złotowłosą dziecinę, wpatrzoną nadziemskim spojrzeniem w ołtarz.
Obdarzona zmysłem spostrzegawczym i kontemplacyjnym była wrażliwa na najmniejsze zjawisko natury. Morze ujrzała po raz pierwszy mając lat siedem, a to co odczuła, opisuje w pamiętniku w następujących słowach:
“Widok tego ogromu wody zrobił na mnie wrażenie nie do opisania, oczu od niego oderwać nie mogłam, a gdy nadszedł wieczór i słońce zachodzące coraz niżej zanurzać się zdawało w tej tafli szklanej, siadłam z siostrą Paulina na skale i słuchałam jej opowiadania. Wtenczas własne serce widziałam oczyma duszy jako maleńką łódkę o żaglu białym, płynącą cicho po tej drodze mlecznej – ku niebu! I po raz pierwszy, wyraźnie pierwszy, postanowiłam drogi tej nigdy nie opuszczać”.
Nim jednak dobiła do tego świetlanego portu, przejść miała przez zimę prób i doświadczeń i przepełnił się kielich jej goryczy rosą jej łez.
***
Siostra Paulina, zastępująca jej najczulej matkę, wstępuje do Karmelitanek w roku 1882. Po raz drugi więc osierocona w dziewiątym roku życia! Serce jej dziecięce zbolałe przetrzymać tego nie może. Nawiedzona chorobą, szarpana jest bólami niewytłumaczonymi, jakby zły duch, w przeczuciu, że dusza ta ujdzie jego szponów w przyszłości, chciał odwieść ją od drogi wybranej. Płonne były jego zakusy. Kiedy bowiem zrozpaczony ojciec i siostry zmówiwszy nowennę do cudownej Matki Boskiej tzw. Zwycięskiej w Paryżu, gorąco polecali dziecinę Jej opiece, wpatrzeni przy łóżeczku chorej w martwą statuę Najświętszej Panny, o dziwo!… marmur się poruszył, oblicze Maryi zajaśniało nieziemską pięknością i uśmiech bezgranicznie dobry i słodki poruszył do łez chorą. Tak, była uleczona – i kwiat ten Maryi pod Jej już tylko okiem rozkwitać będzie w tym stopniu, że pięć lat później zapach jego przepełni zacisze Karmelu! Od tej pory Tereska opiera się na sile wyższej i z nią czuje się gotową na wszystko.
Następuje podróż z ojcem, jako ziemska nagroda za przebyte cierpienia. Wszędzie, gdzie się pokaże, robi wrażenie cudną urodą, a uprzejmością i dobrocią, przy umyśle ogromnie rozwiniętym łowi serca wszystkich. Pochlebstwa jednak ziemskie nie przemawiają zupełnie do duszy Tereski. Chrystus jej szepce: “Prawdziwe szczęście to to, które trwa wiecznie. Ażeby dojść do niego, zbyteczna uroda ciała, przepych życia ziemskiego. Nie potrzeba bogactw, wielkiego nazwiska, wykonania wielkich czynów, by dojść do tej szczęśliwości; przeciwnie czyn cichy, ukryty, toruje nam dużo łatwiej tę drogę”.
Z rozkoszą więc wraca do swoich przerwanych nauk u panien benedyktynek w Lisieux i czując zbliżający się dzień pierwszej Komunii św. z całym skupieniem gotuje się na tę ucztę, mającą się odbyć 8 maja roku 1884. Tereska liczyła wtedy lat 11.
Przez cały ten czas z podwójną gorliwością rzucała pod nogi Chrystusa snopy drobnych umartwień, jako bukiet lilii i róż, którymi chciała wysłać kolebkę Dzieciątka Bożego!…
I dzień ten nadszedł, przez nią samą tak opisany:
“O jak słodki był ten pierwszy pocałunek Jezusa dla mej duszy, czułam się kochaną i kochałam! Jezus o nic mnie nie pytał, niczego nie żądał. Od dawna już Chrystus porozumiewał się ze mną, dziś nie byliśmy już dwoje”…
Tereska znika jak kropla wody w oceanie, Jezus zostaje sam panem jej serca, a dziewczę, czując się słabą kruszyną, prosi Boga o odebranie jej wolności; chcąc być rządzona tylko przez siłę wyższą i z nią być złączona nierozerwalnie!…
Taki był ten dzień pierwszej Komunii św. dla dzieciny wybranej. Wkrótce przygotowuje się do sakramentu bierzmowania, a kiedy w czasie rekolekcji, które sobie urządza celem większego jeszcze skupienia, tłumaczy siostrom, jak Duch św. bierze duszę w posiadanie przez ten sakrament, taka jasność bije z jej wyrazu, a język jej tak piękny, że siostra jej Celina, spuściwszy oczy, oddaliła się z wrażeniem zjawiska nieziemskiego, którego zapomnieć nie mogła…
Z przyjęciem tego sakramentu jakby słodki powiew ją ogarnął i od dnia tego wstąpiła w nią łaska “siły cierpienia!” Łaska tak jej potrzebna, bo nadchodził czas moralnego jej męczeństwa.
Po chwilach takiego uniesienia, takiej rozkoszy duchowej opanowała ją oschłość, której rady dać nie mogła. To są częste objawy w życiu duchowym, – nowe próby, by nowe były zwycięstwa. Po przyjęciu drugiej Komunii św. opowiada w swoim dzienniczku: “Ogarnęły mnie nieznane mi dotąd skrupuły. Kto nie przeszedł przez to męczeństwo, nie zrozumie tego nigdy; nie potrafię wypowiedzieć, co cierpiałam całe te dwa lata”. Całą jej dźwignią była wtenczas jej siostra Maria. Lecz i ta pociecha od niej wzięta została. Maria za Pauliną podążyła do Karmelu.
Zrozpaczona woła na pomoc cztery aniołki z rodzeństwa, które już dawniej były wyprzedziły ją do nieba, aby jej uprosiły pokój, – i wysłuchana została jej prośba! Tereska czuje się uwolnioną od tortur skrupułów. Pełna radości, oddaje się nauce, a uposażona przez Boga w zdolności niezwykłe, ogromne robi postępy. Wrażliwa na wszystko co piękne i wielkie, czuje się powołaną i do czynów wielkich.
Lecz Pan służebnicy swojej nie wybrał do dzieł ludzkich, ale do cichej i ukrytej pracy apostolskiej. Miłość Tereski do Chrystusa doskonali się z dniem każdym i skupia w żądzy jednania Mu dusz – w nagrodę za Jego mękę. Łowienie dusz dla Jezusa, i rozdawanie szczęścia wokoło, oto szczyt odwagi tej świętej dzieciny! A już założycielka Karmelu, wielka pierwsza św. Teresa, mówiła o takich uczuciach, że są szczytem doskonałości i święci Dominik i Franciszek i inni przejęci byli także tym pragnieniem, jednania dusz Chrystusowi.
Owiana tą myślą nasza Terenia w ciągłej pracy wewnętrznej zbliżała się do celu swych marzeń, ale i zarazem do nowej próby, miała bowiem wyznać ojcu powołanie do Karmelu. Do tej stanowczej rozmowy wybrała dzień Zielonych Świątek, a ojciec tak głęboko wierzący, ból utaił – dając ostatniemu dziecięciu swemu błogosławieństwo na tę twardą drogę życia.
Ale skądinąd miały przyjść przeszkody. Nastąpiła sucha odmowa przełożonego karmelitów bosych, księdza Delatroeme, jako że reguła nie pozwala wstępować w tak młodym wieku. Jednakowoż sprawę odesłał przełożony do biskupa diecezji, Monsignora Hugonin. Udawszy się tam z ojcem nie uzyskała nic więcej. Z pokorą przyjmuje ten krzyż, wraca, aby się modlić do Bosa o usunięcie przeszkód. I oto 7 listopada roku 1887 jedzie z ojcem do Rzymu, a padłszy do nóg ówczesnemu Ojcu św. Leonowi XIII., przedstawia mu swą prośbę. Namiestnik Chrystusa z dobrocią pogłaskał tę śliczną główkę, ale odpowiedź i tu nie była ostateczna. Dopiero po porozumieniu się z biskupem Hugonim w miesiącu grudniu nadesłał zezwolenie na ten wyjątek.
Zdawała się być u celu pragnień, aż naraz Karmel sam odmówił jej przyjęcia aż do ukończenia postu 1888 roku. Święta nasza cicha i cierpliwa czuła wśród tych prób, że Jezus śpi w jej sercu, a budzić Go nie chciała. Nadszedł dzień upragniony 9 maja roku 1888. Piętnastoletnia urocza dzieweczka przestąpiła próg Karmelu i ciężkie wrota zatrzasnęły się na nią!…
Nie myślmy jednak, że żal z powodu opuszczenia ojca ukochanego i domu, w którym przy boku sióstr było jej tak dobrze, i krewnych jej oddanych, nie wstrząsnął nią całą, – przecież jeszcze należała do istot żyjących, a żyła pełnią sił piętnastoletniego dziecka. Z miłości jednak ku Bogu wstrzymała gwałtowne bicie serca, padła do nóg ojcu, uścisnęła siostry i pogodna odeszła.
Jest więc sama w skromnej celi, gdzie reszta dni jej krótkich miała przeminąć. Gotowa już pojąć ukryte skarby i zrozumieć tajemnice najbardziej dla nas nieznane. Od razu zaczyna działać. “Jeżeli się chce dojść do celu, trzeba się uzbroić w środki, – mówiła… a Jezus oddawna dał mi znać, że dusze dawać mi będzie za krzyże”. Im więcej ich miała, tym więcej pragnęła cierpienia, a myśl nawracania grzeszników i uświęcenia księży, – cel główny Karmelu, ogarniała ją coraz więcej, w miarę jak się przepełniał kielich jej goryczy!
Matka przełożona, nie zdając sobie dobrze sprawy, kogo przyjęła do grona, traktowała ją ostro i sucho, chcąc ją wypróbować przed ostatnimi ślubami. W tej oschłości zewnętrznej dojrzała jej dusza. – Raz jeszcze wolno jej było widzieć się z ojcem, niemal w przeddzień jego zgonu.
Tym czasem Tereska w oczekiwaniu swoich obłóczyn obdarzona została łaskami niebieskimi w ogromnej mierze. “Jezus, – mówi, – dawał mi poznać urok cały ubóstwa i uczułam pragnienie posiadania rzeczy tylko najniezbędniejszych, z ciągłą myślą o bliźnich. W dzień złożenia ślubów wieczystych czułam dziwny pokój w mej duszy i rzeczywiście zdawało mi się być królową: a chcąc skorzystać z wszystkich przywilejów, wołałam: “O Jezu, daj, aby ta sukienka chrztu mojego nigdy splamioną nie była, żeby żadne ziemskie uczucie nie poruszyło mego spokoju! Ja Ciebie Jezu, proszę tylko o pokój, o miłość bez granic. Daj mi męczeństwo duszy albo ciała, a najlepiej daj mi jedno i drugie”. – Po ceremonii, wedle reguły złożyła swój wieniec różany u stóp Matki Najświętszej bez żalu. “Czułam, że czas nie zabierze ze sobą mego szczęścia!” Dopełnieniem jego było połączenie się z nią ostatniej siostry Marii, która pochowawszy ojca, już nie miała przeszkody do skierowania swych kroków na Karmel. “Teraz” – wołała – “nic mi do szczęścia pełnego nie braknie!”
W dniu ślubów prosiła o męczeństwo serca i ciała, a Pan, który, jak sama wyznaje, spełniał wszystkie jej życzenia, przyjął ofiarę.
Widzieliśmy już, jak wielka była ofiara Tereni, kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją kochającego i dom rodzinny, w którym tak była szczęśliwa. Zdawałoby się, że w Karmelu ofiara jej była osłodzona, bo tam znalazła swoje dwie starsze siostry; lecz dla młodej postulantki było to raczej okazją do bardziej dotkliwych umartwień.
W jakiś czas po jej wstąpieniu do klasztoru przydzielono ją jako pomocnicę siostrze Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej “Paulince”. Było to nowym źródłem udręczeń dla siostry Teresy. Wiedziała ona, że każde niepotrzebne słowo surowo jest wzbronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na żadne zwierzenia ani poufałości. “O moja mateczko” – mówiła później – “iłem wtedy cierpiała… Nie mogłam ci otworzyć swego serca, i myślałam, że już mnie nie znasz!…”
Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra Agnieszka została wybrana przełożoną.
W dzień elekcji, wieczorem serce “jej Tereni” musiało bić radośnie na myśl, że odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą “mateczką”, jak dawniej duszę swą przelewać w jej duszę; ale ofiara stała się żywiołem jej życia. Przeto ze wszystkich zakonnic ona najrzadziej widywała swą matkę przełożoną.
Nie najmniejszym też z jej cierpień była mężna walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej śmiałej i ognistej natury.
Nawykłszy dzieckiem, by się nigdy nie wymawiać, ani nie użalać, w Karmelu chciała być służką wszystkich sióstr zakonnych.
W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną wszystkim bez różnicy.
Do wszystkich cnót łączyła niepospolite męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru w piętnastym roku życia, pozwalano jej z wyjątkiem postów spełniać wszystkie ćwiczenia surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki, widząc, że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od wspólnego wieczornego oficjum, lub od wczesnego wstawania z rana; ale matka przełożona nie przychylała się do ich próśb.
Jej wątłe zdrowie niełatwo znosiło niedostateczne i proste pożywienie karmelitanek, niektóre potrawy przyprawiały ją o chorobę; lecz umiała to tak zręcznie ukryć, że nikt tego nie zauważył.
Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano, by powiedziała, co jej nie służy, okazało się jej umartwienie.
Jej duch ofiary był wszechstronny. Cokolwiek było przykrzejsze, mniej przyjemne, to skwapliwie chwytała jako cząstkę jej należną; wszystko czego Bóg od niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.
W nieustannych umartwieniach i cierpieniach zbliżał się kres jej ziemskiej pielgrzymki. W Wielki Piątek 3 kwietnia roku 1896, jak się sama wyraża, usłyszała “jakby odległy szmer zwiastujący jej przybycie Oblubieńca”. Jednak wiele jeszcze upłynęło bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błoga chwila wyzwolenia. Pomimo wielkich cierpień jakie musiała znosić, nigdy nie szemrała, owszem, ze wszystkim zdawała się na Boga, o czym świadczą częste jej słowa: “Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby mi Pan pozwolił wybrać jedno z dwojga, nie wybrałabym żadnego; chcę tylko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!”
Lekarz za każdą wizytą wyrażał podziw: “Gdyby siostry wiedziały, ile ona wytrzymuje. Nie widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim wyrazem nadnaturalnej radości. To anioł”. A gdy zakonnice ubolewały na myśl stracenia takiego skarbu, rzekł: “Ja nie zdołam jej uleczyć, to – dusza, stworzona nie dla ziemi”.
W przeddzień śmierci, 29 września o 9 wieczór siostry Teresa i Genowefa (Celinka) usłyszały obie bardzo wyraźnie szum skrzydeł w ogrodzie i wkrótce gołębica – przyleciawszy nie wiadomo skąd – siadła gruchając na brzegu okna. Kilku minut później uniosła się w przestworza.
Obie siostry były wzruszone, przypominając sobie słowa pieśni: “Dał się słyszeć śpiew gołębicy, ostań ukochana gołąbko moja, i chodź, zima minęła”.
Następnego dnia, tj. 30 września roku 1897 spoglądając na krucyfiks, rzekła głosem słodkim: “O …jakże kocham Boga… kocham Cię…”. To były jej ostatnie słowa i dusza jej święta uleciała do nieba.
Zaraz po zgonie u ciała jej poczęły się dziać cuda nadzwyczajne. Poczęto wzywać “Małej Tereni”, i odtąd ufność niezachwiana do niej rozlała się poprzez Francję i Europę na wszystkie części świata.
Dnia 29 kwietnia roku 1923, w 25 lat po jej zgonie, w przepełnionej pielgrzymami z całego świata bazylice św. Piotra w Rzymie odczytano dekret, ogłaszający siostrę Teresę Błogosławioną. W dwa lata później, 17 maja r. 1925, w tej samej bazylice papież Pius XI. naszą młodziutką Błogosławioną ogłosił Świętą.
Homilia
Wygłoszona przez Ojca św. Piusa XI
w czasie kanonizacji św. Teresy od Dzieciątka Jezus
Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia, a Bóg wszelkiej, pociechy (List II do Kor. I,1), który wśród tylu trosk apostolskiego urzędowania udzielił nam tej pociechy, że tę dziewicę, którą po objęciu pontyfikatu pierwszą wynieśliśmy do godności błogosławionych niebian, ją też pierwszą przyjęliśmy do grona Świętych, tę mianowicie, która uczyniła się w duchu dziecięciem, dziecięctwem zaiste takim, jakiego nie można odłączyć od prawdziwej wielkości ducha. Ze wszech miar przeto godną jest rzeczą, by chwałę jej, na podstawie samych obietnic Jezusa Chrystusa, uświęcić zarówno w niebieskim Jeruzalem, jak i w Kościele wojującym. Wdzięczni też jesteśmy Bogu, że wolno nam dzisiaj, zastępującym Syna Jego jednorodzonego, z tej katedry prawdy i wśród wspaniałych uroczystości świętych powtórzyć nam i gorąco zalecić pewne bardzo zbawienne powiedzenie Boskiego Mistrza.
Gdy się Go bowiem pytali uczniowie, kto według Jego zdania będzie większym w królestwie niebieskim, On, wezwawszy dziecię, postawił je w pośrodku ich i wyrzekł owe pamiętne słowa: “Zaprawdę, powiadam wam, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie się jako dziatki, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego” (Mat. XVIII, 2,3).
Tą zaiste ewangeliczną nauką przejąwszy się całkowicie święta niebiańska Teresa, wprowadziła ją w życie codzienne, owszem, tej właśnie drogi duchowego dziecięctwa nauczyła nowicjuszki swego konwentu słowem i przykładem, a wszystkich innych swymi pismami. Każdy, kto przeczyta te pisma, rozpowszechnione po świecie całym, wnet je umiłuje i odczytuje raz po raz z wielką dla duszy rozkoszą i pożytkiem. Ta bowiem przejasna panienka, która kwitła w zamkniętym ogrodzie Karmelu, przydawszy do imienia swego imię Dzieciątka Jezus, żywy tegoż Dzieciątka w sobie wycisnęła obraz, tak, że należy powiedzieć, iż ktokolwiek czci Teresę, czci także i wielbi równocześnie wzór Boży, który ona odtworzyła w sobie.
To też ożywiamy się dzisiaj tą nadzieją, że dusze wierne Chrystusowi opanuje jak gdyby żarliwość w dążeniu do zwycięstwa duchowego, które na tym polega, że cokolwiek dziecię posiada i czyni z natury, to my uczuwamy i wypełniamy z nawyknienia cnotliwego. Jak bowiem dzieciny, niedotknięte żadnym cieniem nocy, ani nie pociągnięte żadnymi żądz ponętami, bezpiecznie trwają w posiadaniu swej niewinności, nie znając zgoła podstępu i udawania, gdy wypowiadają szczerze to, co myślą, i należycie postępują i okazują się wtedy takimi, jakimi są w rzeczywistości, tak Teresa – jak gdyby anielską raczej niż ludzką miała naturę – przyoblekła się w dziecięcą prostotę, wedle praw, prawdy i sprawiedliwości. Gdy zaś w pamięci dziewicy z Lisieux tkwiły owe wezwania i obietnice Oblubieńca Boskiego: “Jeśli kto jest maluczkim, niechaj przyjdzie do Mnie” (Ks. Przyp. IX, 4); “Przy piersiach was poniosę, a na kolanach będę się z wami pieścić. Jako gdy kogo matka pieści, tak was cieszyć będę” (Iz. LXVI, 12-13), świadoma swej stałości oddała się z ufnością Opatrzności Boga i ufna wyłącznie w Jego pomoc, zgodziła się zupełnie, by chociażby niezmiernie przykrymi sposobami osiągnąć doskonałą życia świątobliwość, do której umyśliła sobie dążyć z zupełnym i radosnym wyrzeczeniem się swej woli.
Nie należy się też dziwić, że wypełniło się w świątobliwej niewieście owo Chrystusowe: “Ktokolwiek się tedy uniży jako to dziecię, ten jest większy w królestwie niebieskim” (Mat. XVIII. 4). Podobało się tedy łaskawości Bożej obdarzyć ją i wzbogacić darami całkiem niezwykłej mądrości. Przed tą bowiem, która prawdziwą naukę wiary czerpała przeobficie z katechizmu, naukę ascezy ze złotej księgi o Naśladowaniu Chrystusa, a mistyki – z ksiąg Ojca swego Jana od Krzyża i oprócz tego pasła i żywiła swój umysł ciągłym rozważaniem Pisma św., Duch prawdy otworzył i wyjawił te rzeczy, które zwykł ukrywać przed mądrymi i roztropnymi, a objawiać maluczkim, odznaczała się ona bowiem taką wiedzą rzeczy nadprzyrodzonych, że wskazywała innym pewną drogę zbawienia. Z tego zaś tak obfitego uczestnictwa w świetle Bożym i w łasce Bożej, rozgorzał w Teresie tak wielki żar miłości, że wyrywając ją niejako ustawicznie z ciała, wyniszczył ją w końcu; mogła więc zaprawdę, zanim się z życiem tym rozstała oświadczyć naiwnie, “że nie dała Bogu nic innego prócz miłości”.
Wiadomo również, że siłą tej gorącej miłości powstało w dziewicy z Lisieux owo postanowienie i usiłowanie “pracowania z miłości do Jezusa, jedynie by się Jemu podobać, by pocieszyć Serce Jego Najświętsze i by rozszerzyć dusz zbawienie, dusz, które by kochały Chrystusa na wieki”. Że zaś zaczęła ona tę obietnicę wykonywać i to czynić skoro tylko przyszła do ojczyzny niebieskiej, łatwo to poznać z tego mistycznego deszczu róż, które za łaską Boga, jak to za życia mile przepowiedziała, na ziemię już spuściła i ciągle dalej spuszcza.
Tak więc tedy, gorąco pragniemy, by wierni chrześcijanie wszyscy stali się godnymi uczestnictwa w tym przeobfitym łask wylaniu, za przyczyną małej Tereski, ale jeszcze goręcej pragniemy, by celem naśladowania usilnie na nią patrzyli, czyniąc się jak gdyby dziecinami, gdyby bowiem nimi nie byli, mocą wyroku Chrystusa wykluczeni zostaną z królestwa niebieskiego.
Modlitwa
Wysłuchaj nas Boże i Zbawicielu nasz, abyśmy weseląc się uroczystością świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, przejęli się jej cnotami, a szczególniej cnotą miłości Bożej i w świętej pobożności nabierali wzrostu. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
______________________________________________________________________________________________________________