Nieustannie uobecnia się
Pan Jezus w dzisiejszym krótkim przekazie nie tylko obiecuje, ale wręcz obdarza już swoim Bożym życiem tych, którzy zechcą pójść za Nim. I swoich naśladowców zapewnia aż trzykrotnie, że będą w bardzo bliskiej zażyłości i z Nim samym i z Jego Ojcem.
Ta niewyobrażalna rzeczywistość, jaką jest życie wieczne, staje się udziałem człowieka już tu i teraz, dzięki temu, że Chrystus, Boży Syn, poprzez przyjęcie na siebie naszych win przeszedł przez straszliwą mękę i śmieć. A zmartwychwstając dał mieszkańcom tej ziemi swój Kościół, w którym On nieustannie uobecnia się. Byleby tylko człowiek zechciał otworzyć swoje serce i przyjąć Pana Jezusa – wtedy nie będzie już odrzucony, bo On sam mówi o tych, którzy słuchają Jego głosu: „Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki.”
Jest taki film „O jeden most za daleko”, w którym młody amerykański oficer rozmawia przed bitwą ze starszym od siebie sierżantem. Chłopiec boi się i prosi sierżanta, by dał mu słowo, że nie zginie. Po długim wahaniu otrzymuje taką obietnicę, która – jak się okazało – była bardzo trudna do spełnienia. Bo kiedy bitwa dobiegała już końca, sierżant pędzi leśną drogą w poprzek linii frontu. Odszukuje wśród zabitych porucznika. Zabiera jego bezwładne ciało i klucząc pod ostrzałem pomiędzy drzewami, dociera do swoich. Ryzykując, że będzie postawiony przed sądem wojennym, zmusza pistoletem pułkownika chirurga, by wyciągnął z potwornie okaleczonej głowy odłamek. Lekarz nie mając wyboru podejmuje się bardzo niebezpiecznej operacji, która na szczęście udała się. Młody konający oficer został uratowany wbrew wszelkim nadziejom.
Ten filmowy obraz bardzo wymownie przybliża rzeczywistość zbawienia każdego, kto trzyma się mocno Jezusa i stale błaga, aby ziściła się na nim Boża obietnica. W taki właśnie sposób odbywa się spotkanie z Bogiem. Ze strony Pana Jezusa jest zawsze gwarancja, że On dotrzyma swojego słowa, niezależnie co uczyni człowiek. A człowiek, niestety, często zawodzi, a nawet i zdradza i to nie tylko drugiego człowieka, ale nawet samego Boga. Dlatego mając w pamięci te różnorakie ludzie zawody trudniej jest uwierzyć wzniosłym obietnicom, które wydają się być aż tak nieprawdopodobne, że Jezus osobiście stale jest przy mnie, nawet wtedy kiedy leżę pod stertą moich własnych grzechów i nieszczęść – On bierze mnie na swoje ręce i niesie, tak jak dobry pasterz pokaleczoną owcę, która była zaginęła a teraz została odnaleziona. Przecież to się dzieje wciąż w moim życiu za każdym razem, kiedy słyszę Jezusowe słowa wypowiedziane ustami kapłana: „Ja odpuszczam Tobie grzechy”. A potem kiedy zostaję posilony Jego Ciałem – jestem wzmocniony i mogę iść dalej. Tu przypominają mi się słowa współczesnej pieśni:
„ Mój Mistrzu, przede mną droga, którą przebyć muszę tak jak Ty,
Mój Mistrzu, wokoło ludzie, których kochać trzeba, tak jak Ty.
Mój Mistrzu, nie łatwo cudzy ciężar wziąć w ramiona tak jak Ty,
Mój Mistrzu poniosę wszystko, jeśli będziesz ze mną zawsze Ty.”
Dlatego niech będzie po wielokroć błogosławiona troska całego Kościoła, który nie pokłada swojej nadziei na debatach tylko i to bardzo uczonych, na spotkaniach, konferencjach czy sympozjach, na których próbuje się dziś dyskutować jak zastąpić funkcję kapłana i jak rozwiązać problem braku powołań, ale przede wszystkim pokłada ją w żarliwej modlitwie na kolanach o nowych robotników do winnicy Pana, bo tak powiedział Pan Jezus: „Proście Pana żniwa, aby przysłał robotników na żniwo swoje. Bo żniwo wprawdzie jest wielkie, ale robotników mało.”
Ojciec Święty Jan Paweł II w swoim pierwszym liście do kapłanów na Wielki Czwartek w roku 1979 pisał, że najlepiej mogą zrozumieć kim jest kapłan ci, którzy są pozbawieni jego posługi: „Pomyślcie o tych miejscach, na których ludzie tak bardzo oczekują kapłana, gdzie całymi latami odczuwają jego brak, nie przestają pragnąć jego obecności. I bywa czasem tak, że zbierają się w opuszczonej świątyni i kładą na ołtarzu pozostałą jeszcze stułę kapłańską i odmawiają wszystkie modlitwy liturgii mszalnej, a przed przeistoczeniem zapada głęboka cisza, może tylko przerywana płaczem… tak bardzo pragną usłyszeć te słowa, które tylko usta kapłańskie mogą skutecznie wypowiedzieć, tak bardzo pragną tej eucharystycznej Komunii, która tylko przez posługę kapłana może stać się ich udziałem i tak bardzo pragną usłyszeć Boskie słowa przebaczenia: I ja odpuszczam tobie grzechy. Tak bardzo przeżywają obecność nieobecnego wśród nich … kapłana! Takich miejsc na świecie nie brak!”
Kiedy wyjeżdżałem w roku 1975 z Francji do Szkocji do pracy duszpasterskiej wśród Polaków, w tym samym czasie w małym miasteczku w Rosji umierał ksiądz. Dopiero niedawno natrafiłem na tę niezwykłą historię francuskiego autorstwa, która nosi tytuł Miasto: „Ksiądz kazał sobie przynieść bochen chleba, pokroić na lnianej chuście na skibki. I konsekrował. Powiada; to ja już idę, czas na mnie, zostańcie z Bogiem, chleb schowajcie, bo nie wiadomo, kiedy ksiądz będzie, i jedzcie, jeżeli sumienie wam pozwoli… Przyszła Wielkanoc… Księdza nie ma, ołtarz sam, spowiedzi nie ma, a brać komunię duszą nie umytą – strasznie. A stał przy ołtarzu taki nieduży krucyfiks… wychodzi z nawy chłop w walonkach, bierze ten krzyż stawia do konfesjonału. I mówi do ludzi: „dumaj, nie dumaj, pomarł ksiądz, tak spowiadaj się narodzie Bogu samemu.” I stanęli po obu stronach konfesjonału, gdzie krucyfiks był wystawiony i spowiadali się krzyżowi i każdy sobie pokutę naznaczał niemałą, wedle sumienia, a potem chustę odwinęli i brali Komunię. I tak cicho było w kościele, tak cicho, Panie.”
W dzisiejszą niedzielę, która jest niedzielą Dobrego Pasterza, Kościół modli się, aby nie zanikła w ludzkim sercu ta delikatna wrażliwość, dzięki której dane jest człowiekowi usłyszeć głos Pana i pójść za Nim.
Ks. Michel Quoist w swojej książce pt. „Niezwykły dialog” tak ujmuje tę Bożą mowę:
„Potrzebne mi są twoje ręce, bym mógł dalej błogosławić.
Potrzebne mi są twoje wargi, bym mógł dalej mówić.
Potrzebne mi jest twoje ciało, bym mógł dalej cierpieć.
Potrzebne mi jest twoje serce, bym mógł dalej kochać.
Potrzebny mi jesteś ty, bym mógł dalej zbawiać.
Zostań ze mną, synu.”
ks. Marian Łękawa