Widzieć to, co niewidzialne
Podczas bierzmowania ksiądz biskup poprosił jednego z chłopców, aby opisał mu swojego patrona. Gdy chłopiec zastanawiał się jak odpowiedzieć, Jego ekscelencja wskazał na witraż, który przestawiał właśnie tego świętego. Młody człowiek popatrzył na rozświetloną słonecznym światłem różnokolorową postać i po chwili, z błyskiem zrozumienia w oczach, tak odpowiedział:
– Święty to jest ktoś taki, kto potrafi sprawić, że przez niego świeci światło.
Pan Jezus jest światłością świata. Sam siebie tak nazwał. Również w ten sposób mówi do swoich uczniów: „Wy jesteście światłością świata”. Tę relację można wyrazić przez porównanie do księżyca, który odbija światło słoneczne – dzięki temu również sam też świeci.
Dzisiejsza Ewangelia kieruje swoją uwagę na miejsce górzyste. Mówimy – Góra Przemienienia. W biblijnej tradycji góra zawsze jest właściwym miejscem, na którym objawia się Bóg. Na górze Tabor Chrystus ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Odsłania swoją boskość wobec Piotra, Jakuba i Jana.
Jeden z Ojców Kościoła tę scenę przedstawił jednak w taki sposób, że to nie Chrystus się przemienił, ani nie odmienił swojego wyglądu. Przecież przebywając wśród apostołów, Jego oblicze zawsze jaśniało nadprzyrodzonym blaskiem. To tylko oczy Jego uczniów były jakby na uwięzi, zatrzymane. Nie widzieli Go takim, jakim był. Dopiero gdy znaleźli się z dala od zgiełku, od tłumów, kiedy wyszli na wzniesienie – doznali pełnego pokoju. Poprzez ten wewnętrzny pokój oczyścili swoje spojrzenia. Stali się całkowicie podatnymi na wpływ swojego Mistrza. Właśnie wtedy, kiedy byli zupełnie zapatrzeni w Niego – otworzyły się im oczy i ujrzeli Go takim, jakim był zawsze pośród nich.
Za zasłoną szat i ciała dane im było widzieć to, co jest niewidzialne. W ciszy dane im było usłyszeć to, co jest niesłyszalne: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”.
Ale to ujrzenie w taki sposób Bożej rzeczywistości nie trwało długo. Ks. Michel Quoist pisze: „Kiedy gaśnie Światło w głębi ich serc, kiedy milknie Słowo, apostołowie widzą tylko twarz człowieka, słyszą tylko słowa ludzkie. Znów muszą żyć wiarą, podobnie jak my dzisiaj. Zobaczą Jezusa: z twarzą zmęczoną od długich podróży; z twarzą rozczarowaną z powodu niezrozumienia wśród swoich; z twarzą okrytą potem śmiertelnej udręki; z twarzą skrwawioną i oplutą, wykrzywioną z bólu; z twarzą zastygłą po śmierci.
I za każdą z tych twarzy muszą rozpoznać twarz Syna Bożego. Rozpoznają Go w pełni dopiero wtedy, gdy Duch Święty uleczy ostatecznie ich ślepotę”.
Odkąd Bóg w Jezusie Chrystusie przyjął ludzką twarz, człowiek w Jezusie Chrystusie przyjął twarz Boga. Dzięki łasce wiary człowiekowi dane jest odkrywać, dotąd zasłonięte przez materię ciała, często zniekształconego, zdeformowanego ciała – prawdziwe twarze.
Żeby znowu użyć porównania posłużę się obrazem wielkiego ogniska, przy którym trwała biesiada do późnej nocy. Nazajutrz o brzasku, pozostały jedynie zwęglone gałęzie w wielkim stosie popiołu. Ale kiedy człowiek zada sobie trud i będzie szukał w popiele, to może odnaleźć wiąż tam tlące się jeszcze węgle i może na powrót rozdmuchać z nich znowu wspaniały ogień. W każdym człowieku, choćby nie wiadomo ile byłoby w nim popiołu i spalonego drewna, zawsze, nawet głęboko na dnie, odnaleźć można żarzący się węgiel. Takim węglem w człowieku jest prawdziwe życie, które się rozpala i rozpala się każdego dnia, znowu, jakby od nowa, pod tchnieniem Ducha Świętego.
Billy Graham, amerykański ewangelik, kiedy odwiedził Matkę Teresę – tak opisał to wydarzenie: „Gdy mnie jej przedstawiono, usługiwała umierającemu, trzymając go w swoich ramionach. Zaczekałem, aż pomoże mu wyjść na spotkanie ze śmiercią. Gdy człowiek ten umierał, modliła się cicho, kładąc go delikatnie na łóżku i dopiero wtedy zwróciła się do mnie z powitaniem.
Rozmawialiśmy tego dnia aż do zmierzchu. Swą śpiewną, łamaną angielszczyzną pytała mnie, czy chciałbym posłuchać o kilku jej doświadczeniach z głodującymi i umierającymi. W bardzo prosty sposób wyjaśniła mi swoje powołanie. Matka Teresa patrząc na każdego – mężczyznę, kobietę czy też dziecko – widzi twarz Jezusa patrzącego na nią przez nich. W każdym głodującym dziecku widzi i karmi Jezusa. Gdy służy któremukolwiek z nich, służy swojemu Panu i Zbawicielowi”.
Maleńka, wątła i pomarszczona twarz zakonnicy potrafiła promieniować tak bardzo jasnym światłem, że to światło z kolei rozświetlało ciemności naszego świata.
W tym kolejnym Wielkim Poście, proszę Cię Panie Jezu Chryste, abym potrafił zdecydowanie już lepiej niż dotychczas, rozpoznawać Twoją Twarz – również w każdym człowieku, którego stawiasz na drodze mojego życia. Bo coraz wyraźniej zdaję sobie sprawę – ileż razy nie rozpoznałem?
Dlatego tym bardziej pragnę już teraz i odtąd gorliwiej usługiwać Ci Panie, który jesteś pośród nas, także i z ludzką twarzą i nie czekać aż na ostateczne przemienienie i słowo Ojca, który powie: „To był mój Syn umiłowany!” i słowo Syna: „Tak, to Ja byłem!”
ks. Marian Łękawa SAC