Czy kocham Boga?
Jezusowa odpowiedź na pytanie postawione przez uczonego w Piśmie: „które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” nie pozostawia najmniejszej wątpliwości. Za starotestamentowym sformułowaniem Chrystus wymienia wszystkie cztery elementy – serce, duszę, umysł i moc, poprzez które człowiek jest w stanie wyrazić całkowite swoje przylgnięcie do Boga.
Żeby lepiej zrozumieć jak bardzo mocne powinno być we mnie to pragnienie posłużę się hinduistyczną opowieścią o pewnym wieśniaku, który przyszedł do świątobliwego człowieka medytującego w cieniu drzewa i zapytał go:
– Chcę zobaczyć Boga. Pokaż mi, jak mogę Go doświadczyć.
Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi. Przyszedł więc następnego dnia z tym samym pytaniem. Sytuacja się powtórzyła. Ale wieśniak nie zniechęcił się. Przychodził przez wiele dni, aż w końcu świątobliwy mędrzec, widząc jego wytrwałość, tak mu powiedział:
– Wydaje się, że naprawdę szukasz Boga. Dziś po południu zejdę w dół, do rzeki, by wziąć kąpiel. Tam mnie spotkasz.
I rzeczywiście obydwaj znaleźli się w rzece. Świątobliwy człowiek chwycił wieśniaka za głowę, zanurzył go i trzymał pod wodą. Biedny wieśniak rzucał się i szarpał, chcąc wydostać się na powierzchnię. Po jakimś czasie, kiedy go puścił, powiedział mu:
– Przyjdź znów jutro do mnie pod drzewo.
Tak też się stało – wieśniak przyszedł. Ale tym razem mędrzec odezwał się pierwszy:
– Powiedz mi dlaczego tak zaciekle walczyłeś, kiedy trzymałem ci głowę pod wodą?
– Ponieważ chciałem oddychać; bez powietrza nie można żyć.
W dniu, w którym będziesz tak zaciekle pragnął Boga, jak pragnąłeś powietrza – w tym dniu z całą pewnością Go spotkasz.
Czy tak żarliwie pragnę odnajdywać Boga obecnego na drogach mojego życia? Jak łatwo człowiek łudzi samego siebie próbując tłumaczyć, że przygniatają go przeróżne obowiązki, że jego codzienne życie wypełnione jest od rana do wieczora kontaktami z różnymi ludźmi. Będąc pogrążony po szyję we współczesnej cywilizacji ulegam niebezpiecznej pokusie tzw. „działacza” zaangażowanego do tego stopnia, że już nie starcza czasu na modlitwę – i w ten sposób moim życiem pokazuję, że Pan Bóg nie jest znowu aż tak istotny i tak konieczny jak powietrze, którym oddycham. Ks. Antony de Mello w książce pt. Kontakt z Bogiem cytując sławne powiedzenie św. Augustyna o ludzkim niespokojnym sercu dopóty dopóki nie spocznie w Bogu, porównuje człowieka, który nie przeżył jeszcze prawdziwego doświadczenia Bożej mocy do ryby bez wody: „Jeśli nie doświadczamy agonii ryby pozbawionej wody, dzieje się tak dlatego, że zlikwidowaliśmy ból ogromną ilością pragnień i przyjemności, a nawet problemów, którym pozwalamy zajmować naszą uwagę. W ten sposób odsuwamy na bok pragnienie Boga i nie odczuwamy bólu z tego powodu, że Go jeszcze nie spotkaliśmy.”
Z kolei Carlo Carretto w II tomie swoich rozważań pt. Bóg, który nadchodzi odsłania moją motywację, że jeśli nie szukam Boga i nie modlę się do Niego – to nie z powodu braku czasu, o czym wygodniej jest mi mówić. Tak naprawdę trzeba powiedzieć, że nie kocham Boga. Przecież miłość pokonałaby wszelkie trudności i odnalazła drogę do umiłowanego. Choć Carretto próbuje też w jakiś sposób usprawiedliwić współczesnego człowieka: „Jesteśmy straszliwie uzależnieni od czasu, w którym żyjemy, i trudno się przed tym uzależnieniem uchronić. Od rana do wieczora bombarduje nas nie tylko cywilizacja konsumpcyjna, ale, co gorsza, cywilizacja zgiełku, wrzaskliwych sloganów, zmysłowości, przekonania o wyższości człowieka. Jakże wyzwolić się spod wpływu tej rzeczywistości? To, co widzialne, stało się tak ogromne, iż nie pozostawia już miejsca dla Niewidzialnego. Bohaterowie rozrywki i sportu tak bardzo wypełniają twą podekscytowaną duszę, iż nie ma tam już miejsca dla bohaterów Biblii czy Ewangelii, którzy niegdyś byli w niej częstymi gośćmi. Wizerunek postaci Jezusa zdaje się zanikać w twym sercu, i nic już ci nie mówi po trzech godzinach spędzonych przed „wideo” tego świata.”
Tak trudno mi jest przyznać się, że mój codzienny żywot jest blady, jest anemiczny i tak mało owocny. Winą jest letnia temperatura mojego serca. A jest ono letnie dlatego, bo moja modlitwa nie wiele znaczy.
Panie Jezu, który po całym dniu ciężkiej pracy usuwałeś się na miejsce samotne, aby się modlić, daj mi tę łaskę, aby moja modlitwa wyszła z marazmu i przechodziła przez rozdarte ukrzyżowane Twoje serce, w którym styka się wymiar wertykalny z Bogiem Ojcem i wymiar horyzontalny ze wszystkimi braćmi i siostrami. Wiem, że wtedy i lęk zniknie, aby wciąż i całkowicie dawać siebie.
Jest taka modlitwa, którą ułożyła Matka Teresa, od niedawna już błogosławiona. Ta modlitwa jest jak droga, na którą trzeba tylko wejść:
„Owocem ciszy jest modlitwa.
Owocem modlitwy jest wiara.
Owocem wiary jest miłość.
Owocem miłości jest usługiwanie.
Owocem usługiwania jest pokój.”
ks. Marian Łękawa SAC