Boży ogień
Po wysłuchaniu dzisiejszego Bożego Słowa wielu z nas może być zaskoczonych. Bo co to znaczy: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!” O jakim ogniu mówi Pan Jezus? W Piśmie Świętym ogień bardzo często oznacza Boże działanie – na przykład Pan Bóg objawia się Mojżeszowi w krzewie ognistym, który płonął, ale się nie spalał. Albo w czasie narodzin Kościoła w dniu Pięćdziesiątnicy, Duch Święty w postaci ognistych języków spoczął na głowach apostołów zgromadzonych w wieczerniku. Ogień w Starym Testamencie zapoczątkował uwolnienie narodu wybranego z niewoli egipskiej. Zaś w dzień Zesłania Ducha Świętego Boży ogień dał życie, dał moc i rozgrzał Bożą miłością. Bóg więc chce być dla nas już nie tylko – jak w czasach Mojżesza –naszym Obrońcą i Wyzwolicielem, ale pragnie dawać nam samego siebie. „Jakże bardzo pragnę, żeby ten ogień już zapłonął” – te słowa wyrażają bardzo gorące pragnienie Pana Jezusa, żebyśmy wszyscy, każdy z nas, otworzyli się na ten święty ogień Bożej Miłości, którym jest sam Duch Święty. Dlatego Kościół nieustannie modli się i to z wielką żarliwością: „Przyjdź Duchu Święty i rozpal w nas ogień Twojej miłości”.
Ale ogień Bożej miłości oznacza również oczyszczenie, co zawsze połączone jest z trudem, z cierpieniem i przede wszystkim z wyborem Bożej woli, która niestety krzyżuje się i to bardzo często z naszą ludzką wolą. To znaczy, że pojęcie pokoju może być różne. Jest pokój według Bożego objawienia, który aniołowie zwiastują pasterzom w noc Bożego Narodzenia, śpiewając: „Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom Bożego upodobania”. Wtedy nie było miejsca w żadnej ludzkiej gospodzie na Boże narodziny – wręcz przeciwnie, te narodziny spowodowały rzeź niewiniątek, ucieczkę świętej Rodziny do obcego kraju. Dlaczego – bo byli tacy, którzy chcieli mieć “święty spokój” – jak król Herod i cała Jerozolima. Mieli swoje wyobrażenie świata, w której to przestrzeni żyli całkowicie zamknięci na Boży świat. Tymczasem Pan Jezus mówi wyraźnie: “Pokój mój daję wam, nie taki jaki daje świat”. A więc przyniósł pokój, który powoduje na tym świecie rozłam.
Boży pokój nie ma nic wspólnego ze złem, jeżeli jest osiągany kosztem słabszego albo za cenę kłamstwa i oszustwa. Jeżeli pragniemy być ludźmi Jezusowego pokoju, na taki fałszywy pokój nie wolno nam się godzić. Podczas swojej męki Pan Jezus dał nam najwyższy przykład niezgody na pokój fałszywy. W czasie procesu, na pytanie Annasza, czy jest Synem Bożym, albo na pytanie Piłata, czy jest Królem żydowskim, dał świadectwo prawdzie. Symeon przepowiedział podczas ofiarowania w świątyni jerozolimskiej, że to maleńkie 40 dniowe Dziecko będzie znakiem sprzeciwu.
Zaraz po tym pierwszym zdaniu Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii następuje kolejne – również bardzo trudne do przyjęcia. „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie”. Chrystus chrztem nazywa swoją świętą mękę, a więc swoje biczowanie, cierniem ukoronowanie i przybicie do krzyża. Cała droga krzyżowa – to jest ten straszliwie gorzki kielich, który Pan Jezus wypił do samego końca, na krzyżu został ochrzczony we własnej krwi, bo „umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował”.
Skoro Panu Bogu aż tak bardzo zależy na każdym z nas, bo tylko On wie co dla nas jest najważniejsze, co nas jedynie naprawdę może uszczęśliwić – to jak nie wyrazić zgody na przyjęcie tego Bożego pokoju. Ten prawdziwy, Boży pokój jest nie da pogodzenia z pokojem fałszywym, takim, który zupełnie ignoruje Boże przykazania. Często stajemy przed takim wyborem, że trzeba wejść w niezgodę nawet z własnym ojcem, matką, z rodzonym dzieckiem, czy z kimkolwiek ze swoich bliskich, aniżeli szukać porozumienia wbrew Bożym przykazaniom.
Ojciec Jacek Salij bardzo konkretnie pokazuje w jaki sposób ma zachować się człowiek, który idzie za Jezusem: “Jeżeli własny twój ojciec lub matka usiłują rozbić twoje małżeństwo i nie chcą pamiętać o tym, że przecież ze swoją żoną czy mężem jesteście złączeni sakramentem i przysięgaliście sobie w obliczu Boga i aniołów – przypomnij sobie wtedy słowo Chrystusa Pana z dzisiejszej Ewangelii, że nieraz trzeba, ażeby syn stanął przeciwko ojcu, a synowa przeciw teściowej. Ale też z drugiej strony – jeżeli twój syn porzucił swoją żonę i wiąże się z inną kobietą, nie udawaj, że nie dzieje się nic złego.
Niedobra to zgoda, którą osiągamy za cenę deptania Bożych przykazań. Toteż jeżeli rodzony ojciec namawia ciebie do bardzo korzystnych, ale niegodziwych decyzji ekonomicznych, nie słuchaj go i nie bój się zaryzykować tego, że rozgniewa się na ciebie. Nie lękaj się też odmówić złożenia w sądzie fałszywego świadectwa, nawet jeżeli ciebie o to prosi ktoś bardzo tobie bliski.
Jeżeli twoja córka lub siostra zaczyna myśleć o aborcji, ty podaj jej rękę i zrób wszystko, żeby dodać jej otuchy. A jeśli to ty jesteś kuszona do aborcji, może nawet przez rodzoną matkę – wiedz swoje i przypomnij sobie, że przykazanie „Nie zabijaj” znaczy również: Nie zabijaj własnego dziecka. Właśnie w odniesieniu do takich sytuacji Pan Jezus mówi nam dzisiaj: „Nie przyniosłem wam pokoju, ale rozłam”.
Żeby w mojej rodzinie płonął ogień Bożej miłości, muszę wiedzieć, że miłość wymaga ofiary, wymaga poświęcenia. Miłość, która za wszelką cenę chce uciec od krzyża – nie jest miłością prawdziwą.
Święty Jan Paweł II przekonywał nas, przemawiając w Nowym Sączu, “…żebyśmy nie bali się takiego krzyża, którego dźwiganie służy dobru małżeństwa i rodziny. W żadnych okolicznościach wartość małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową”.
Często bywa tak, że obydwoje rodzice na chrzcie świętym przyrzekają wychowywać swoje dziecko po katolicku, a potem po latach, jedno z nich – zdecydowanie częściej ojciec – przestaje chodzić do kościoła, co zazwyczaj negatywnie wpływa na religijność dziecka. Wtedy rodzice mogą usłyszeć takie bardzo niepokojące słowa, jakie kiedyś kilkuletni chłopiec powiedział swemu ojcu: „Nie mogę się doczekać aż będę dorosły i jak mój tata nie będę już musiał chodzić do kościoła”.
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz opisuje jeszcze inną sytuację, wobec której ludzie wierzący stają dziś coraz częściej: “Kiedy kolega, znajomy czy przyjaciel zaprasza na swój ślub cywilny, który ma być początkiem nowego związku z tak zwaną drugą żoną, rodzi się dylemat: Czy iść do Urzędu Stanu Cywilnego, uśmiechać się miło, wręczyć tak zwanym nowożeńcom bukiet kwiatów, życzyć im szczęścia, mając na uwadze to, że oboje lub jedno z nich zostawia swojego prawego współmałżonka, że kilka ulic dalej dzieci tego tak zwanego pana młodego cierpią, bo tata poszedł sobie do innej pani? Czy mam uśmiechać się i być miły, kiedy ci tak zwani nowożeńcy na oczach wszystkich łamią jedyny ślub, jaki kiedyś składali przed Bogiem i Kościołem? W istocie jest to przecież smutna i tragiczna uroczystość. Czy w niej uczestniczyć? Znam ludzi, którzy nie przyjęli takiego zaproszenia. Stać ich było na takie postawienie sprawy. Nierzadko przez to tracili przyjaciela czy koleżankę. Nierzadko byli za swoją postawę boleśnie piętnowani przez całe otoczenie. Przyjazne relacje spłonęły w ogniu wierności Jezusowi”.
Święty Piotr bardzo wyraźnie stwierdził przed Sanhedrynem: “Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Jednak w naszej codzienności zdarza się i to bardzo często, że dla świętego spokoju, dla przypodobania się ludziom, albo z lęku przed wyśmianiem, oskarżeniem o fanatyzm i dewocję – dezerterujemy. Dlatego tak bardzo potrzebna jest nam moc Ducha, aby wytrwać.
Hinduski kapłan Rufus Pereira opowiadał swego czasu, jak przyszli do niego mężczyzna i kobieta. Oboje byli bardzo chorzy. Prosili księdza Rufusa, aby pomodlił się nad nimi w intencji ich uzdrowienia. Gdy rozpoczął modlitwę poczuł natychmiast wyraźny duchowy opór. Poprosił ich, by przyszli następnego dnia rano. Ale i wtedy modlitwa wydawała się też być czymś blokowana. „Usiądźmy i porozmawiajmy chwilę” – zaproponował ksiądz Pereira. „W którym kościele braliście ślub?” – zapytał schorowaną parę. „A my nie mamy ślubu kościelnego”. „Nie jesteście związkiem sakramentalnym?” – dopytywał się ksiądz. A gdybyście zostali uzdrowieni, to co byście zrobili?” – „Będziemy żyli dalej razem jak dotychczas”. – „Jak mąż z żoną, czyli prosicie Boga o zdrowie i siły, by żyć dalej w grzechu” – pytał ks. Rufus. Zmieszani mężczyzna i kobieta wyglądali na mocno zakłopotanych.
To pytanie księdza Pereira powinno nas zastanowić, bo często prosimy o wstawiennictwo, żeby na przykład mąż przestał pić albo żeby zapanowała harmonia w rodzinie, a nie kłótnie, albo prosimy aby, różne choroby nie dotykały nas i naszych bliskich. I jeśli Bóg spełni nasze prośby – czy wtedy tymi darami będziemy służyć Panu Bogu z czystym sercem pełnym wdzięczności, zachowując Boże przykazania?
ks.Marian Łękawa SAC