Wsłuchać się w Słowo Boże
Zarówno dzisiejsze Pierwsze Czytanie jak i Ewangelia opisują Boże odwiedziny w ludzkich progach. Starotestamentowy Abraham przyjmuje trzech wędrowców z wielką serdecznością. Przygotowuje dla nich wspaniałą ucztę, tak jakby się domyślał, że w osobach tych trzech obcych nawiedza go nadprzyrodzona moc. Zresztą jego głęboki pokłon i słowa, które wypowiedział: „O Panie, jeśli jestem tego godzien, racz nie omijać swego sługi!” świadczą, że zdawał sobie sprawę kto nawiedził jego dom.
Również Maria i Marta podejmują Chrystusa Pana w swoim domu w Betanii. Ta maleńka wioska położona opodal Jerozolimy w odległości niecałych 3 kilometrów była ulubionym miejscem Chrystusa. Zdążając do jerozolimskiej świątyni zwykł zachodzić do domu swojego przyjaciela Łazarza, brata Marii i Marty. Na pewno obie siostry i tym razem przywitały ze czcią i miłością najdroższego Gościa. Potem Marta poszła przygotowywać posiłek. Maria zaś, jak mówi Ewangelia – „usiadła u stóp Pana i wsłuchiwała się w Jego słowa.” To biblijne wyrażenie oznacza nie tylko, że aż tak blisko człowiek może być Boga, ale jest obrazem, który symbolizuje zasłuchanie, kontemplację. Jest wejściem w szczególne więzy, które sam Chrystus nazywa pokrewieństwem. Tak powiedział kiedy podczas swojego nauczania oznajmiono Mu: „Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą. Lecz On im odpowiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je.” Te dwa elementy są więc ze sobą nierozłączne. Najpierw słuchanie Pana, a potem wypełnianie przyjętego Słowa, które uobecnia się w usługiwaniu drugiemu człowiekowi. Marta nie miała czasu, aby słuchać Jezusa, bo dla niej wydawało się być dużo ważniejsze najpierw działanie. Nie miała czasu, aby dowiedzieć się co Jezus ma jej do powiedzenia. Od razu zajęła się przygotowywaniem gościny. W tym swoim zakrzątaniu miała nawet za złe swojej siostrze, że jej nie pomaga. Uległa pokusie aktywizmu. Szkoda było jej czasu.
Jak często słyszę dziś takie powiedzenia, że modlitwa to strata czasu, że trzeba działać, bo czas to pieniądz. I tak człowiek narzeka sam siebie usprawiedliwiając, że nie ma czasu na modlitwę. Rano trzeba się śpieszyć, bo tyle zajęć najpierw w domu, potem w pracy. Wieczorem człowiek jest już tak zmęczony, że nic się nie chce. I z każdym dniem ten brak czasu dla Boga powiększa pustkę człowieczego serca, w którym miłość do Boga i bliźniego wypala się. A wtedy tę pustkę zaczynają wypełniać głosy coraz większego żalu, pretensji właśnie do Boga, do kręgu bliskich człowiekowi osób. Bardzo trafnie zawarta jest w piosence, śpiewanej przez młodych ludzi na pielgrzymkowych trasach, propozycja skierowana właśnie do człowieka całkowicie zagonionego w sprawach tego świata, którego zwykło się dziś określać słowem „pracoholic”:
„Zatrzymaj się na chwilę – Nad tym, co w sercu kryjesz
Zatrzymaj się na chwilę – I pomyśl: po co żyjesz?
Jedną małą chwilę zawsze znaleźć możesz
Odejść z gwaru życia – Spojrzeć w Serce Boże.”
W „Zeszytach Odnowy w Duchu Świętym” znalazłem takie świadectwo Małgorzaty:
„Pojechałam do Warszawy na studia i zachłysnęłam się samodzielnością. Dalej trzymałam się wartości wpojonych, ale Bóg został zepchnięty na margines. Nie czułam, że jest mi na co dzień potrzebny. Czegoś mi jednak brakowało. Zaczęłam prosić Boga, by mi pokazał, po co ja żyję… Potem przyszedł czas bezrobocia, wyrzuty Bogu, że mnie zostawił. Siedziałam w domu, mój mąż pracował. Z życzliwej osoby zrobiłam się potworem: wiecznie niezadowolona, czasami agresywna. Ale w końcu uświadomiłam sobie, że drogi są tylko dwie: albo z Bogiem, albo z szatanem. Zdecydowałam się być z Bogiem tak jak On chce, ale wewnątrz niczego nie czułam. I wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Jak wcześniej spadałam w dół, teraz równomiernie wychodziłam na górę. Przyszedł niesamowity spokój… Dalej byłam bezrobotna, ale przestałam wojować. I po pół roku byłam już zupełnie kimś innym. W końcu przypomniałam sobie, że prosiłam Boga o zobaczenie sensu mego życia. Dostałam to, czego chciałam. Zaczęłam się otwierać na Niego przy pomocy ludzi. Wyszłam ze swej skorupy. Wiele osób nie poznawało mnie zupełnie – tego kogoś nowego, radosnego… Teraz pracuję, ale wiem, że to, co przeżyłam, nie jest ostatnią potyczką. Droga za Chrystusem jest trudna i wymagająca, ale to, co się zyskuje, przechodzi najśmielsze oczekiwania.”
Człowiek nie może działać właściwie, prawidłowo, jeżeli wcześniej nie wsłucha się w Słowo Boże. Przygoda Abrahama pod dębami Mamre z dzisiejszego I Czytania zaczęła się już wcześniej, mianowicie od okazania posłuszeństwa Bogu, który kazał mu wyruszyć w nieznane z jego rodzinnego miasta, chaldejskiego Ur. Hans Urs von Balthasar komentując biblijne wydarzenia Starego Testamentu zauważa, że one zawsze zaczynają się od słów: „Słuchaj, Izraelu”. W Kościele również najpierw jest przepowiadanie Słowa. Ono wyprzedza wszelkie działanie. Takie jest przesłanie dzisiejszego II Czytania: „Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie usłyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?”
Czy ja słucham Słów, które mówi Jezus? Aby usłyszeć Jego Słowa moje serce musi być wyciszone. Ojciec Jacek Salij porównuje ludzkie serce do jeziora. Jeżeli wrzucę kamień w wody jeziora wzburzonego, ono wcale nie zareaguje. Natomiast kiedy woda jest spokojna, to wystarczy wrzucić nawet mały kamyk, a zaraz pojawiają się fale, które zaczynają rozchodzić się coraz szerszym kręgiem. Podobnie jest z człowiekiem. Jeżeli jest zabiegany jak Marta, jeżeli jego głowa zajęta jest tysiącami różnych spraw potrzebnych i niepotrzebnych – wtedy nie można usłyszeć Bożego głosu. A wołanie Boga stale rozbrzmiewa. I jest to wołanie głośne i wyraźne.
Abym nie bał się ciszy, bo to jest dziś jakiś znak czasu, że człowiek lęka się ciszy. Są nawet tacy ludzie, którzy kładąc się spać, włączają radio, aby zaraz po przebudzeniu już od samego rana w ich pokoju coś grało czy mówiło. Boją się nawet tych kilku minut porannej ciszy. W ilu domach bez przerwy słychać radio, telewizję, czy DVD. Tak samo bez przerwy włączony jest radioodbiornik w samochodzie, w miejscu pracy. A to przecież ani nie ludzka inteligencja, ani jego wykształcenie, ale właśnie – wyciszone serce umożliwia spotkanie z Bogiem.
ks.Marian Łękawa SAC