***
Dzieło zbawienia wciąż trwa
Pan Jezus, aby przybliżyć Boży świat człowiekowi i być lepiej zrozumianym, w swoim nauczaniu posługiwał się przypowieściami. Dzisiejsze wydarzenie opisane w Ewangelii też jest swoistego rodzaju przypowieścią. Jest znakiem, który mam odczytać. Właściwe znaczenie Chrystusowych cudów sięga daleko dalej i głębiej – bowiem są to spotkania samego Boga z człowiekiem.
Dzisiejsze uciszenie burzy na jeziorze, czy cudowne rozmnożenie chleba i wszelkie uzdrowienia i wskrzeszenia uczynił Jezus i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Ale niewłaściwą obrałbym drogę, dociekając tylko historyczności zdarzeń, że oto stało się coś nadzwyczajnego – wbrew prawom natury. Najważniejsze i najistotniejsze jest zobaczyć i zrozumieć co oznacza ten Boży znak, którym Bóg zwraca się do człowieka. A tu potrzebna jest już wiara.
Nieraz w rozmowie słyszę takie zdanie: „Czy można być świadkiem cudu dziś? Bóg sprawiał je kiedyś, bywały w życiu świętych, ale w moim życiu nic takiego się nie wydarzyło. Chciałbym raz jeden jedyny zobaczyć autentyczny cud i dosyć.”
Takie pytania mimo woli nasuwają się. I można na nie odpowiedzieć też pytaniem, które sformułował ks. prof. Sedlak: „Czym jest książka dla analfabety? Pół kilogramem masy papierowej. To jest oczywiste. Dla analfabety najmądrzejsza książka jest po prostu pół kilogramem papieru.” Jeżeli Boży zmysł zagubiłem w sobie i w Bożych sprawach jestem całkowitym analfabetą, to nawet gdybym znalazł się w sytuacji, która jest cudem – dla mnie będzie to na taśmie zdarzeń – tylko jedno więcej rzucone przez kogoś lub coś, albo po prostu zaistniało zupełnie przypadkowo. Będę tę sytuację rozumiał tak, jak mądrą książkę rozumie analfabeta – od strony masy, którą przedstawia. W ogólnej masie zdarzeń zobaczę kolejne, jedno więcej i nic poza tym.
Cud nie jest w fakcie, ale jest w tym fakcie ukryty. Żeby go odczytać trzeba znać parametry. Dlatego brak cudu jest we mnie. Ta nieumiejętność właściwego odczytania powoduje, że przechodzę obok Bożego wydarzenia bez żadnej refleksji, zastanowienia. Iluż ludzi w swoim życiu ocierało się i ociera o cuda i iluż przechodzi obok interpretując po swojemu, zupełnie nawet nie uświadamiając sobie, że tak blisko byli Boga.
Dzisiejsze słowa Jezusa: „Jakżeż wam brak wiary” – odnoszą się do mnie, który dzielę los z ludźmi zalęknionymi. Strach wydaje się być wciąż wszechobecny i to coraz bardziej. W swojej naiwności wielu z nas myślało, że epoka komunizmu definitywnie zakończyła swój żywot i przeszła do lamusa historii. Teraz dopiero przecieramy oczy, pytając samych siebie: kto z nas widział tego trupa? A on, jak „wąż starodawny”, świetnie znalazł sie w nowej rzeczywistości, umiejętnie i skutecznie posługując się swoim skutecznym narzędziem zastraszania. Dlatego tyle tych nowych lęków, które jak groźne burze, zabierają z sobą nie tylko poszczególnych chrześcijan, czy całe rodziny, ale nawet całe narody. Chrześcijanin, jeżeli ulega tej psychozie, widać nie bardzo wierzy Bogu, Jego wszechmocy. Dzisiejsze I Czytanie przypomina: „Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone?…” Pan Bóg wyznaczył „zaporę dla nadętych fal. Aż dotąd, nie dalej”. Ten sam Pan Bóg, z niezrozumiałą dla człowieka, ogromną troską nieustannie ogarnia ten nasz świat poprzez swojego Syna – tak jak na obrazie Salvadore Dali.
Dzieło zbawienia dokonane przez Bożego Syna na Golgocie wciąż trwa. Dlatego nie może dziwić, że dzieje Kościoła nieustannie toczą bój z mocami zła. Tak było od początku. Prześladowanie pierwszych chrześcijan spowodowało, że Ewangelia bardzo szybko rozprzestrzeniła się daleko poza Jerozolimę. Ogarnęła całą Samarię. Kiedy w Damaszku „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” niejaki Szaweł z Tarsu – Pan swoim słowem nie tylko uciszył go, jak wzburzone fale w dzisiejszej Ewangelii, ale wybrał go sobie za narzędzie. „On zaniesie imię moje do pogan i królów i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”.
Dlaczego głoszenie Ewangelii czyli Dobrej Nowiny napotyka na ciągły sprzeciw, ogromny opór? Jest to intrygujące, że właśnie chrześcijaństwo ma taki żywot szczególnie trudny. Ileż to razy na przestrzeni wieków wydawało się, że wzburzone morskie fale całkowicie roztrzaskają kruchą łódkę Kościoła. Ojciec Jacek Salij, dominikanin, daje taką odpowiedź: „Bo nie od ludzi ta religia pochodzi, tylko od Boga, toteż przekracza wszelkie miary ziemskie. „Moc bowiem w słabości się doskonali”. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi.”
Dzisiejsze Boże Słowo zapewnia mnie, że chciażby szalały najbardziej gwałtowne burze, nie utonę, jeżeli płynę w łodzi, w której jest Pan Jezus. Niestety, są i takie łodzie, które pływają po morzach świata, a w których nie znalazło się miejsca, nawet na wezgłowiu, dla Chrystusa. Ale póki pływają jest wciąż szansa, aby skruszonym sercem uprosić Jezusa. A On nie odmówi i zaproszenie przyjmie.
Czy jestem gotów pomóc w ratowaniu topiących się łodzi?
ks. Marian Łękawa SAC