Chrystusowy pokój
Dzisiejsze Boże Słowo jest kontynuacją pożegnalnej mowy Pana Jezusa z poprzedniej niedzieli. Już nogi apostołów zostały umyte. Już Judasz wyszedł w ciemną noc. Już Boży Syn przekazał nowe przykazanie, które odtąd będzie znakiem rozpoznawczym. I żeby mogli wytrwać na drogach, na które zostaną posłani, otrzymują dar pokoju. Oto Chrystusowe słowa: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat. Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka.”
Wtedy serca apostołów jeszcze bardzo się lękały. Strach ich ogarnął do tego stopnia, że Piotr aż trzykrotnie wyprał się swego Mistrza, a reszta, oprócz umiłowanego ucznia, skryła się według ludzkiego sposobu w bezpiecznym miejscu łudząc się, że unikną trudnych wyzwań. Ich Pan i Mistrz, który był ich nadzieją – a oto musiał aż tak straszliwie cierpieć i tak okropnie umierać! Nie mogli tego ani pojąć ani zrozumieć. Dlatego pozostawali za zamkniętymi drzwiami ze swoją utraconą nadzieją i z lękiem o siebie samych. Kiedy Zmartwychwstały Jezus stanął pomiędzy nimi przemówił tymi samymi słowami, które oni już wcześniej od Niego usłyszeli: „Pokój wam.” Na czym więc polega ten pokój, który daje Jezus?
Ks. Jerzy Chowańczak tak komentuje te słowa: „Chrystusowy pokój obejmuje wnętrze człowieka. Jest on darem Jezusa. Nie uwalnia człowieka od wahań, cierpień, nawet od gwałtownych zaburzeń, ale pozwala zachować w głębi duszy równowagę umysłu i serca. Jego podstawą staje się Zmartwychwstanie. „Odwagi! Jam zwyciężył świat!”
I rzeczywiście ten Boży pokój odmienił zalęknionych i wystraszonych uczniów. Stali się ludźmi pełnymi mocy, bo późniejszy czas wcale nie okazał się łatwiejszy. Dzisiejsze I Czytanie z Dziejów Apostolskich jest tego przykładem, jak apostołowie musieli odważnie czuwać nad autentycznym przekazem Dobrej Nowiny: …„niektórzy bez naszego upoważnienia wyszli od nas i zaniepokoili was naukami, siejąc wam zamęt w duszach”… A to dopiero był początek ich zmagań. Po Zmartwychwstaniu, a już całkowicie po Zesłaniu Ducha Świętego nic nie było w stanie ich odstraszyć, bowiem moc Ducha Świętego zamieszkała w ich sercach. To ona wypełniła ich pokojem dając równowagę umysłu i serca, tak że żadne ciemności nie były już w stanie stłumić w nich światła. Żyć w świetle było ich powołaniem, jak pisał św. Cyprian Kartagińczyk o pierwszych chrześcijanach. Nocami zaś modlili się, by światło znowu wzeszło nad nimi – światło, które jest odblaskiem światła przyniesionego przez Chrystusa. Codzienne życie pierwszych gmin odbywało się nie w katakumbach, ale w środku i wpośród pogańskiego świata. W swoich apologiach pisali jak bardzo chcieli żyć w słońcu. Dziś już wiadomo dokładnie po odkryciach archeologicznych, że Kościół w starożytności nie żył w katakumbach. Katakumby były tylko podziemnymi cmentarzami. Całe życie sakramentalne Kościoła odbywało się w domach prywatnych (domus ecclesiae), a później, kiedy pojawiły się już możliwości – w bazylikach.
Jezusowy pokój przekazywany w Eucharystii zataczał więc coraz szersze kręgi. Wyzwalał moc miłości. I ówczesny świat patrzył jak żyją te małe chrześcijańskie wspólnoty i nie tylko mówił z podziwem: „Patrzcie, jak oni się miłują”, ale przede wszystkim w nich rozpoznawał siebie, swoje prawdziwe oblicze. I dlatego się nawrócił. Zaczął też kochać innych.
Ks. Ludwik Evely w swojej książce Ojcze nasz pisze: „Nie zna się Boga, jeżeli się nie zna miłości. Nie zna Boga ten, kto nie staje się coraz bardziej Bogiem. Tyle tylko poznamy z Istoty Bożej, na ile pozwolimy Mu wzrastać w nas. Poznamy Boga, jeżeli Go przyjmiemy, jeżeli zrobimy Mu miejsce, jeżeli ustąpimy Mu miejsca.”
Pan Jezus bardzo wyraźne określił od czego zależy otrzymanie Bożego Ducha: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów Moich.”
Podczas każdej Eucharystii Zmartwychwstały Chrystus mówi tak samo jak w wieczerniku: „Pokój wam”. Tylko czy ja naprawdę ten pokój przekazuję drugiemu człowiekowi? Dramatem obecnego czasu jest, że bardzo wielu ludzi chce braterstwa, ale bez Ojca. Zaś o wiele większym dramatem, który dotyczy tak zwanych rzekomych chrześcijan jest to, że chcą ojcostwa, ale bez braterstwa. Jak wielką zaciąga się wtedy winę!
Tomasz Merton w jednej ze swoich książek opisuje jak podczas Mszy św. w białej parafii w Nowym Orleanie ksiądz mówiąc o obowiązku miłości Boga i bliźniego napomknął, że biali i murzyni powinni się kochać. W tym momencie podniósł się jeden z wiernych i powiedział:
– Przyszedłem na Msze, a nie wysłuchiwać takie idiotyzmy!
Ksiądz się zatrzymał. Wstał jeszcze jeden pan. Również dołożył swoją opinię:
– To są brednie skończone, żeby on musiał tych czarnych uważać za swoich bliźnich!
Około 50 osób wyszło z kościoła. Jeden z nich odwrócił się w drzwiach i wykrzyknął pod adresem księdza:
– Jeżeli dziś opuszczę Msze, będzie to wina księdza!
I komentarz Mertona jest bardzo zdecydowany. Mianowicie można być tak zwanym „dobrym katolikiem” i nawet być za takiego uważanym przez innych, podczas gdy w rzeczywistości jest się apostatą, odstępcą od chrześcijańskiej wiary.
ks. Marian Łękawa SAC