Realna obecność
I Niedziela Adwentu – ROK
A 1.12.2019
Bóg daje mi kolejny Adwent do przeżycia. Bo oto rozpoczyna się nowy liturgiczny rok. Znowu szansa przeżywania mojego życia jakby od nowa, w świetle – z większą (mam nadzieję) niż przedtem – przez ze mnie uświadomioną obecnością Boga, który nie zniechęcając się realizuje wciąż dzieło mojego wybawienia. A ja – dlaczego wciąż śpię, mimo że „noc się posunęła, a przybliżył się dzień”.
Słowa proroka Izajasza z 1-ego Czytania opisującego klęski i nieszczęścia, jakie stały się udziałem Judy i Izraela w 740 roku przed narodzeniem Chrystusa może wreszcie przebudzą mnie. I ujrzę nadzieję, którą daje Bóg niezmiennie wierny swoim obietnicom. Ale żeby realizującą się obietnicę zobaczyć, trzeba przełamać swoje wątpliwości, trzeba wyjść z wygodnego łóżka – bo nowy dzień wstaje. Tu w Szkocji nieraz jest bardzo trudno wstać o brzasku, bo w łóżku jest tak ciepło i przytulnie. A za oknem słychać wiatr, deszcz bijący o szyby. Przez radio słucham porannych wieści i wtedy nie najjaśniejsze myśli przychodzą do głowy. Różne wydarzenia ze swoimi konsekwencjami wpisują się w ludzką historię – jakby to było za dni Noego (Ewangelia według świętego Mateusza). Ima się pokusa, żeby jedynie pozostać kibicem, nadal zajmując pozycję widza.
Nie chcę pozostać tylko przy pierwszych linijkach świętego tekstu, bo on jest w całości do przyjęcia. Dlatego widząc tę moją niemoc, bardzo proszę Pana Boga, aby ten nowy Adwent wyrwał mnie z błogiego snu.
Przypomina mi się takie opowiadanie, które jak raz pasuje do mojej sytuacji, bo jestem podobny do jednego z tych zakonników ze sławnego ongiś klasztoru. Kiedyś tętniło w nim życie. Teraz jest prawie że wymarły. Ani nowego powołania od tylu lat. Ani zainteresowania ze strony ludzi tak tłumnie kiedyś przybywających. Po prostu – pusto. Jedynie kilku staruszków zajętych całkowicie swoimi dolegliwościami. Zmartwiony opat, nie wiedząc co będzie dalej – postanowił udać się do pustelni, aby tam zasięgnąć rady. Kiedy wyjawił swoją rozterkę, pyta czy upadek klasztoru jest karą za grzechy i niewierność zakonników?
– Tak jest – potwierdził pustelnik – grzech nieświadomości winny jest tej sytuacji.
– Ale na czym polega ten grzech? – pytał opat.
– Jeden z was jest Mesjaszem w przebraniu i wy tego nie jesteście świadomi – odpowiedział świątobliwy starzec.
W drodze powrotnej zastanawiał się opat, jakie to szczęście, że Mesjasz powrócił na ziemię i zamieszkał w jego klasztorze. Tylko nie mógł sobie odpowiedzieć, w którym zakonniku ukrył się Mesjasz. Jakoś mu nie pasowało, żeby tym wybranym mógł być brat kucharz, czy brat z zakrystii, albo któryś z pozostałych. Za dużo wad w nich widział. Ale kto wie, może te wady są przebraniem dla Mesjasza? Kiedy tak wszystkich przejrzał w swojej wyobraźni, stwierdził, że nie ma nikogo bez wad. Jednak zapewnienie pustelnika przemogło jego wątpliwości. Mesjaszem musi być jeden z nich. Wróciwszy do klasztoru opowiedział swoim zakonnikom całą rozmowę ze świątobliwym starcem. Najpierw nie bardzo w to wierzyli. Jednak po naradach postanowili, że odtąd będą się odnosić nawzajem do siebie z szacunkiem i z miłością. Bo nie wiadomo, który z nich jest Mesjaszem.
To postanowienie spowodowało, że po pewnym czasie zupełnie zmieniła się atmosfera. Było radośnie, było świątecznie. I klasztor znowu zaczął promieniować jak kiedyś. Do furty przychodzili ludzie. A wśród nich byli i młodzi pragnący dołączyć do wspólnoty. Zupełnie jak w psalmie responsoryjnym: „Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: Pójdziemy do domu Pana”.
W liturgii Adwentu dominuje oczekiwanie na przyjście Mesjasza. Ale Bóg już „przyszedł do swoich”. I jeżeli zatracę wiarę w realną obecność Chrystusa mieszkającego pośród nas, to trzeba mi dokończyć rozpoczęte zdanie: „i swoi Go nie przyjęli”. Wtedy tak bardzo łatwo można upodobnić się do opisanej historii zakonników, którzy pozwolili, że wygasła w nich nadzieja. Wielkie dzieła, które zapowiedział Bóg przez proroków, wciąż się realizują. Ja jestem ich spadkobiercą. Jeżeli ich nie widzę, to trzeba mi się wsłuchiwać w Jezusową skargę: „Wielu pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, ale nie widziało, usłyszeć to, co wy słyszycie, ale nie usłyszeli”. I Jezus wypominał im brak wiary. Teksty dzisiejszej niedzieli adwentowej uświadamiają mi „te wielkie rzeczy”, które są nam dane przez Chrystusa.
„A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami”. Tu już nie można służyć Bogu z ociężałym sercem, ale pełnym życia, obudzonym z ciemności.
Jeżeli dziś dla wielu obecność Chrystusa nic nie znaczy – to czy mam odwagę pokazać w miejscu, w którym postawił mnie Pan, że On jest?
Sprawuję Eucharystię ze zgromadzoną wspólnotą, która składa się z konkretnych ludzi. Razem tworzymy Ciało Pańskie. Głową tego Ciała jest Syn Boży Jezus Chrystus.
Po skończonej Liturgii wychodzimy w otaczający świat. Może już wreszcie dojrzałem, że jestem ogarnięty dziełem zbawienia. Całe stworzenie czeka na pojawienie się zwiastunów zbawienia – o czym pisze święty Paweł. Kto więc uobecni w miejscu, w którym postawił mnie Pan, Boże obietnice? Dzisiejsze Słowo Boże mówi bardzo wyraźnie, że póki żyjemy w ciemności, trudno jest świadczyć o światłości Pana.
Mam więc zrozumieć chwilę obecną. Jest nią godzina powstania ze snu.
ks. Marian Łękawa SAC