Przemijanie
XXXIII Niedziela Zwykła – ROK
C 17.11.2019
Jest takie opowiadanie jak to bardzo dawno temu w Chinach panował wielki cesarz. Kiedy się zestarzał i poczuł, że zbliża się koniec jego dni – chciał wiedzieć co czeka człowieka po śmierci. Zwołał więc do swojego pałacu mędrców z całego terytorium podległego mu państwa i takie dał im polecenie: „Idźcie i zbierzcie od różnych ludzi wszelkie wiadomości dotyczące życia po śmieci. Przecież w tak licznym moim narodzie muszą być jacyś ludzie, którzy powrócili z tamtej strony świata.” Tak był przekonany cesarz. Dał im rok czasu. Po roku mieli ponownie przybyć do pałacu i opowiedzieć o rezultatach swoich poszukiwań. Ale uprzedził ich, że jeżeli któryś z nich pojawi się bez żadnych wiadomości – zginie i wtedy przekona się na samym sobie, jak wygląda życie po śmierci.
Rzeczywiście po roku zebrali się ponownie przed tronem swojego cesarza. Żaden z nich nie chciał zginąć, więc opowiadali przeróżne historie: …a to, że spotkali jakiegoś wędrowca, który ich zapewniał, opierając się na własnych przeżyciach, iż człowiek po śmierci przechodzi do niezwykłego świata, że w tym świecie panuje wieczny pokój, że nie ma już w nim ani kłótni, ani zawiści… albo, że kiedy człowiek przekroczy próg śmierci – od razu jest witany bardzo radośnie przez wszystkich swoich krewnych, przyjaciół, tak jak to bywa w ziemskich relacjach. Byli i tacy, którzy zapewniali, że słyszeli bezpośrednio od naocznych świadków, iż zmarły po śmierci przechodzi przez jakiś rodzaj medytacji, w której odzyskuje równowagę moralną i wtedy powraca powtórnie na ziemię… Z powodu wielu różnych opinii doszło w końcu do zagorzałej kłótni. Każdy uważał, że tylko to co on mówi jest prawdą. Stary cesarz, patrząc na ten coraz większy chaos, rozkazał, aby mędrców zamknąć w więziennych lochach. Wtedy pewien starzec z długą siwą brodą poprosił o głos. Cesarz uniósł prawą rękę i wszyscy zamilkli.
– Panie, ja śmierci się nie boję. Jestem już starym człowiekiem. Jest mi wszystko jedno, czy każesz mnie ściąć, gdy powiem ci prawdę. To, co do tej pory usłyszałeś, było powiedziane jedynie tylko po to, aby opowiadający uratowali swoje życie, bo przecież żaden człowiek na ziemi nie będzie nigdy wiedział, co go czeka po śmierci. Posłuchaj mojej opowieści: Otóż na dnie stawu żyły larwy – wstrętne i złe. Kiedy nadchodził odpowiedni czas, larwy opuszczały wodę, aby już nigdy więcej do niej nie powrócić, choć każda z nich obiecywała pozostałym, że powróci i opowie, bowiem żaby rozpowiadały takie wieści, iż larwy po pewnym czasie spędzonym w kokonie przeobrażają się w przepiękną ważkę z kolorowymi skrzydełkami. Ale żadna ważka nie była w stanie wrócić na dno stawu, aby opowiedzieć pozostałym o swoim obecnym życiu. Dlatego larwy ważek wiedzą do dnia dzisiejszego tak samo mało jak ludzie, co dzieje się po przejściu do drugiego świata. Śmierć naprawdę jest ogromną tajemnicą życia.
Kiedy cesarz wysłuchał tego opowiadania, zamyślił się nad nim i po dłuższej chwili pochwalił owego starca i zamianował go nawet swoim doradcą. Pozostałych zaś mędrców kazał wyrzucić ze swojego pałacu.
Ten przykład dobrze harmonizuje z zasypiającą przyrodą o tej porze, w której przemijanie świata staje się niemal dotykalne – tak jak coraz bardziej dotykalny staje się cień drugiego brzegu, o którym pisał Antoni Słonimski. Liturgiczny Rok 2019 też już prawie się zamyka, a Boże Słowo przeznaczone na dzisiejszą niedzielę mówi o końcu świata – mówi, że on nadchodzi, że z każdym dniem staje się coraz bliższy. Pan Jezus patrząc na ukochane swoje miasto i na wspaniałą jerozolimską świątynię, w której sprawowany był kult ku czci Jego Ojca, wypowiada przerażające słowa. Tak samo w pierwszym Czytaniu jest pełna grozy apokaliptyczna wizja wzięta z Księgi proroka Malachiasza. Te obrazy przypominają ów słynny średniowieczny utwór Dies irae, który jeszcze jako ministrant nuciłem za śpiewającym kapłanem podczas każdego pogrzebu: … Dies illa, dies irae, calamitátis et misériae, dies magna et amára valde... W sposób bardzo realistyczny uwiecznił znaczenie tych słów Michał Anioł na głównej ścianie sykstyńskiej kaplicy. Ale przecież nie chodzi tu o wywoływanie strachu, ani nie o wzniecanie grozy, która mała by ogarnąć zamieszkałą ziemię – chodzi przede wszystkim o żywą świątynię ludzkiego serca: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?”
Tak więc nie strach, ale bojaźń Boża, która jest jednym z siedmiorakich darów Ducha Świętego, powinna coraz bardziej kierować moim życiem. Bo powodem Jezusowego płaczu to ja jestem i to za każdym razem kiedy motywem mojego postępowania jest nie bojaźń synowska, tylko lęk wzięty z jakiegoś niewolniczego świata. Albo jeszcze gorzej – kiedy lekkomyślnie ignoruję Bożą wolę i Boże przykazania i realizuję pełne pychy moje zamierzenia, moje ambicje. Taki egoizm potrafi całkowicie zasłonić prawdziwe oblicze Boga. Ludzkie serce, które stworzył Bóg i w którym tak bardzo pragnie zamieszkać, pozostaje wtedy niestety zamknięte dla Niego, bo człowiek wypełnił je bóstwami fałszywymi. Wtedy pozostaje jedynie już tylko kwestia czasu, aby podzielić los jerozolimskiej świątyni. Ona przecież naprawdę była miejscem najświętszym. Zstępował do niej sam Bóg. Jako budowla była wielką dumą wybranego narodu, uznawaną za siódmy cud świata – a jednak, kiedy przyszedł czas i to tak bardzo oczekiwany, nie rozpoznała swojego nawiedzenia.
Obym wziął sobie to głęboko do serca i nie uległ owej modnej wciąż pokusie, która łasi się przy mnie i usiłuje wzbudzić wątpliwość – bo wtedy już łatwo pójść drogą postawionego pytania: czy aby Boży plan nie można by zrealizować po swojemu…
ksiądz Marian Łękawa SAC