Faryzeusz i celnik
XXX Niedziela Zwykła – ROK C
27.10.2019
Przypowieść o faryzeuszu i celniku jest bardzo znaną przypowieścią i zazwyczaj kojarzy się z upomnieniem skierowanym przeciwko pysze. W gruncie rzeczy jest w niej zawarta lekcja modlitwy: „Dwoje ludzi przyszło do świątyni, ażeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik”. Te dwie postacie są diametralnie różne.
Pierwszy reprezentuje poważaną grupę społeczną, choć w Ewangelii faryzeusze przedstawiani są najczęściej w negatywnym kontekście. Faryzeusze wywodzą się od machabejskich potomków, dzielnych żydowskich patriotów, żyjących w II wieku przed Chrystusem. To oni walczyli z narzuconym helleńskim pogaństwem i dlatego uciskany naród okazywał im szacunek. Ich skrupulatne zachowywanie ogromnej ilości zakazów i nakazów, odnoszących się głównie do rytualnej czystości, stało się dla nich powodem chełpienia. Ale niestety, w tym czysto zewnętrznym przestrzeganiu przepisów, zupełnie zatracili właściwy obraz Boga i Boży przekaz zawarty w świętych księgach. Pochłonęło ich całkowicie fałszywe zadowolenie z siebie, iluzja, urojenie o własnej doskonałości – po prostu pycha. Dlatego pogardzali wszystkimi, którzy do nich nie należeli. Stąd zaczęto nazywać ich oddzielonymi, separatystami, po grecku „farizejoj”. Pan Jezus wypominał im tę pychę. Mówił do ich, że są obłudnikami, że są grobami pobielanymi. I oni tego nie mogli znieść i to do tego stopnia, że doprowadzili Chrystusa aż na krzyżową śmierć.
Zachowanie faryzeusza w świątyni jest przedziwne. Robi wrażenie, jakby był jej właścicielem. Stoi na samym przedzie. Modli się, ale ta jego czynność nie ma nic wspólnego z modlitwą. Właściwie on przed samym sobą rozwija cały wachlarz swoich cnót, o których sądzi, że skoro on sam je widzi, to tym bardziej Bóg musi je dostrzegać, doceniać i podziwiać. Można powiedzieć, że faryzeusz wygłasza do Pana Boga coś w rodzaju przemówienia. Właściwie w jego mniemaniu jest to bardzo pouczające i Pan Bóg powinien wyciągnąć dla siebie jakieś pozytywne wnioski. Hans Urs von Balthasar zauważa tutaj jak bardzo niebezpieczna jest to sytuacja. Mianowicie ów faryzeusz „wyodrębnia siebie od innych ludzi, którzy nie osiągnęli jego stopnia doskonałości. Idzie on drogą odnajdywania siebie, która jest zarazem drogą utraty Boga.”
A tymczasem – czym jest modlitwa? Jest to rozmowa z samym Bogiem. Człowiek jest tym szczęśliwcem, że może mówić do Boga, modlić się – a więc słowo ludzkie otrzymuje w tym momencie nieprawdopodobną nośność, ponieważ jest w stanie przebyć największy dystans jaki tylko jest możliwy. Ludzkie słowo dociera do samego Boga. A kiedy człowiek w tym dialogu posługuje się Bożym Słowem – to wtedy jego mowa nabiera największej mocy. Człowiek poprzez ten niewyobrażalny przywilej staje się partnerem Boga. Ksiądz Janusz Pasierb w swojej książce Czas otwarty zauważa, że „tę rangę posiada nawet ten człowiek, który aktualnie z Bogiem nie chce rozmawiać, choć mógłby, jak wszyscy inni.” Aby móc rozmawiać z kimś wielkim, być dopuszczonym do rozmowy z bardzo znaczącą osobą – wystarczy zauważyć ile wywołuje ten fakt emocji, ile człowiek wkłada wysiłku, aby przygotować się, bo będzie mógł zamienić kilka słów na przykład z papieżem.
Zanim zobaczę po drugiej stronie życia Boga twarzą w twarz, już tu, na tej ziemi, mogę spotykać się z moim Panem i Zbawcą głosem w głos. To jest ta niesamowita godność, której udziela tylko Bóg. Choć bywa, że człowiek usiłuje przypisać tę godność sobie jako swoją własną. Dlatego Pan Jezus sprawy modlitwy łączy nierozdzielnie z pokorą. No bo człowiek zarozumiały, taki bufon, nadęty jak żaba – z takim człowiekiem nawet nie ma zwykłego ludzkiego porozumienia – a cóż dopiero, aby wejść i nawiązać kontakt na tak nieogarnioną odległość. Faryzeusz czuje się godnym stać w świątyni i rozmawiać z Bogiem. Zasługuje na to – tak jest przekonany – ponieważ jest lepszy. Jak łatwo jest dojść do takiego wniosku: z nas dwóch, tylko ja jestem godny, aby być partnerem Boga. Jak wielkie to jest ostrzeżenie kiedy zaczyna we mnie wzbierać, żyjąc wśród tubylców, taki slogan: ‘My naród papieża’. ‘Polska mesjaszem dla innych narodów’. Jak trzeba się miarkować, aby nie ulec pokusie uważania się za lepszych w tej prawie już pogańskiej Europie. Czy nie powtarzam gestu faryzeusza: „Nie jestem jak inni ludzie”. A jak łatwo poczuć się lepszym od innych, skoro nie popełniam obrzydliwych występków, bo nie jestem ani zdziercą, ani oszustem, ani rozpustnikiem. Więc Pan Bóg powinien mnie akceptować, uważać za lepszego. Tymczasem pycha jest grzechem najcięższym, największym.
Faryzeusz ze swojej modlitwy robi właściwie donos na biednego celnika. I znowu – jak trzeba mi uważnie patrzeć na moją modlitwę, abym nie popłynął na tej fali wywyższania się kosztem innych przy pomocy tak zwanego świętego oburzenia. A jak poprawia samopoczucie takie piętnowanie. Ile wtedy pomysłowości odnajduję w sobie w dobieraniu tego wszystkiego, co jest pozbawione całkowicie miłosierdzia, zrozumienia, tolerancji. Tu zobaczyć można na czym polega cała potworność „faszyzmu duchowego”. Pycha ludzi dobrze myślących tylko o sobie – iluż ludziom zamknęła drzwi Kościoła? Aż boję się postawić takie pytanie sobie – czy i ja nie przyczyniłem się do tego? Niestety, zdanie, które napisała kiedyś Anna de Noailles: „Katolicyzm to moja teściowa” – wciąż odnajduje swoich adresatów. I co z tego, że faryzeusz pościł, że dawał dziesięcinę, że należał do lepszego towarzystwa, skoro Serce Jezusa zdecydowanie było i jest po stronie biednego celnika. I tak miał szczęście, że w ogóle wpuszczono go do świątyni. Stał z daleka – a przecież tak blisko był Boga. Nie śmiał nawet znieść swoich oczu, a Bóg patrzył na niego. Z głębi swojego serca wołał jedynie: „Boże, miej litość nade mną”.
Panie Jezu Chryste, daj mi taką łaskę, abym tu się odnajdywał, w tej postaci. Przecież wiem dobrze, że nie mam żadnego prawa, aby być w Kościele. A przecież jestem – bo sprawiła to Twoja Krew przelana za mnie. Pokazuję więc swoją nędzę, swoją słabość, abyś uleczył moje rany. Są to rany, które zadał mi nie tylko szatan, nie tylko świat, ale i ja sam swoimi grzechami.
„Ach, żałuję za me złości,
Jedynie dla Twej miłości.
Bądź miłościw mnie grzesznemu,
Do poprawy dążącemu.”
ks. Marian Łękawa SAC