W pismach Kierkegaarda, duńskiego teologa i filozofa, jest takie opowiadanie o europejczyku, który wyjechał na Daleki Wschód i zakochał się w pięknej Chince. Po powrocie bardzo za nią tęsknił. Każdego dnia wyczekiwał jej listu, który po pewnym czasie dotarł do niego od ukochanej, ale niestety, napisany po chińsku. Znalazł więc tłumacza i od niego dowiedział się, że również dziewczyna jest w nim zakochana. Nie wyobrażał sobie jednak, aby wciąż mógł z nią korespondować przy pomocy jakiegoś pośrednika. Zaczął więc sam studiować język swojej ukochanej. Ta jego miłość tak go zmobilizowała, że po jakimś czasie był już w stanie swobodnie rozczytywać chińskie znaki. W miarę postępu język chiński zaczął go coraz bardziej fascynować – tak, że po kilku latach został nawet wykładowcą chińskiej literatury i zupełnie zapomniał z jakiego powodu zaczął się uczyć tego języka. Teraz był już zakochany w tylko literach. Natomiast zapomniał o sercu. Oddał się zupełnie nauczaniu. Przestał być człowiekiem, który przede wszystkim został stworzony z miłości i do miłości.
Właśnie dzisiejsza uroczystość Przenajświętszej Trójcy odsłania tajemnicę na czym polega prawdziwa miłość. Bóg stwarzając człowieka wypowiedział słowa: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam…. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.” Ale, niestety, człowiek poszedł za swoimi wątpliwościami, które włożył był w jego serce szatan. I ten dramat nieporozumienia wciąż trwa. Człowiek odtąd patrzy na Boga poprzez pryzmat swojej pomyłki – a nie odwrotnie.
Tymczasem Bóg naprawdę kocha i kocha do końca, ale całkowicie w inny sposób niż zwykł czynić to człowiek. Pan Bóg patrzy na swoje oblicze i w ten sposób powstaje Jego Syn. I tym szczęściem i tą radością dzieli się. Wszystko złożył w miłości. Uzależnił swoje szczęście od kogoś Drugiego, w którym pokłada całe swoje upodobanie. Ks. Ludwik Evely pisze w ten sposób: „Ojciec nie zna Siebie w pełni Sam w sobie. Ojciec nie kocha siebie w pełni Sam w sobie. Kocha siebie w pełni dopiero w Synu swoim, który jest jedynym prawdziwym Jego obrazem, promieniowaniem Jego chwały i odbiciem Jego istoty.” Taki właśnie jest Bóg na kartach Ewangelii. Nigdy nie sławi Sam siebie, nie mówi o sobie, ale wskazuje na swego Syna: „Ten jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie.”
Kiedy człowiek przeżywa prawdziwą miłość – doświadcza tego samego. Ma wielkie pragnienie, aby podzielić się tym wszystkim co przeżywa. To dlatego matka na pytanie: Jak się pani miewa? – od razu odpowiada, że Piotr zdrów, Ania to…, a Zosia tamto… Bo to co w niej najbardziej żywe – to są jej dzieci. W nich mieści się całe jej życie. Tylko one są dla niej najważniejsze. W nich złożyła swoje upodobanie.
Bóg mówi: Popatrzcie na mojego Syna – a będziecie szczęśliwi tak jak ja. To jest echo znad Jordanu, znad góry Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.” I to jest cała religia. Kiedy kapłan po konsekracji podnosi Ciało Bożego Syna Bóg Ojciec mówi: To jest mój Syn. Popatrzcie na mojego Syna, a będziecie szczęśliwi. Kiedyż wreszcie odważę się wyjść z ciasnego horyzontu mojego egoizmu? Bo jak wygląda na przykład moja modlitwa? Czy nie obraca się tylko i wyłącznie wokół moich spraw stając się przeciwieństwem prawdziwej modlitwy?
Pan Bóg zaprasza człowieka w krąg Bożej Rodziny – a człowiek nie wierzy, żeby tak było można bez żadnej zasługi, bez żadnej zapłaty? Pismo święte bardzo wyraźnie mówi, że jeden jest Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także i my jesteśmy.
Św. Jan od Krzyża w swoim poemacie o stworzeniu świata napisał takie oto słowa, które są jakby listem pisanym przez Boga Ojca do swojego Syna Jezusa Chrystusa: „Chciałbym Ci dać Synu miłą Oblubienicę, aby mogła nas tu oglądać w bytu tajemnicy i chleba jeść z tego stołu, którego Ja pożywam i oglądać to piękno, które w Tobie odkrywam, by się ze mną cieszyła. Zaznała tchnienie szczęścia na widok Twej piękności, Twego ze Mną istnienia. Niech się stanie – rzekł Ojciec. Dla Twojej to miłości i przez jedno to Słowo wywiódł świat z nicości.”
Po to Pan Bóg stworzył człowieka, aby człowiek razem z Nim mógł oglądać Syna. Jeżeli jestem smutny to dlatego, że nie oglądam Syna. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu czy rzeczywiście adoruję Pana Jezusa? A może to ja chcę, aby Pan Jezus mnie adorował, bo bez przerwy mówię swój monolog i tylko o sobie i tylko o swoich sprawach. Nie inaczej jest przy spowiedzi kiedy klękam przed Chrystusem w osobie kapłana. Znowu tylko użalanie się nad sobą poprzez ustawiczne dreptanie w jakimś zaplątaniu się we własnym egoizmie.
A tymczasem w Ewangelii według św. Jana Pan Jezus wyraźnie podaje główny motyw swojego pójścia na ukrzyżowanie: „Niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał. Wstańcie, idźmy stąd!” I rozpoczyna się Ogrójec, męka a potem śmierć. Od tamtej chwili trwa nieustanna Msza, na którą jestem zaproszony, aby być jej świadkiem. Wchodzę więc w progi kościoła i czynię znak krzyża: w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – to znaczy wchodzę w tę przestrzeń, w której tętni prawdziwe Życie pomiędzy Jedynym Bogiem w Trójcy Jedynym prawdziwym.
ks. Marian Łękawa SAC