Boży zamysł
***
Dzisiejsza uroczystość jest dalszym ciągiem Bożego Objawienia. I chociaż sytuacja dzisiejszego czasu pandemii pozbawiła nas atmosfery Bożych Narodzin, które w Liturgii Kościoła wciąż trwa aż do uroczystości Ofiarowania Pańskiego w świątyni jerozolimskiej czyli do święta Matki Bożej Gromnicznej. Ale przecież możemy śpiewać w naszych domach kolędy i składać sobie życzenia łamiąc się się opłatkiem, bo jesteśmy u początku Nowego Roku Pańskiego. Odkryjmy na nowo domowy kościół.
Słowo Boże, które dziś do nas mówi umiejscawia nas coraz głębiej w Bożej rzeczywistości ukazując Boży zamysł. Oto Pan Jezus ma lat już trzydzieści. Jest na drodze, która prowadzi ku Jerozolimie. Ta droga ma wymiar trzech lat. Na tej drodze dokona się nie tylko naprawienie człowieczego losu, ale wyprowadzenie ludzkości z beznadziejnej sytuacji doprowadzjąc aż do wejścia w rejony Bożego życia. Rozpoczyna więc Syn Boży swój przełomowy moment od chrztu pokuty, którego udzielał Jan Chrzciciel w wodach Jordanu. Co prawda „Jan Go powstrzymywał mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie”. Ale odpowiedź Jezusowa była zdecydowana: „Pozwól teraz, bo tak się godzi nam wypełnić wszystko, co jest sprawiedliwe”. Co oznacza owe „wypełnienie wszystkiego, co jest sprawiedliwe”? Oznacza, że każdy grzech, że każdą winę On przyjął na siebie, aby zanieść aż na Kalwarię. W ten sposób utożsamił się z każdym człowiekiem równocześnie dając każdemu człowiekowi nieprawdopodobną szansę. Bo jak zauważa ks. biskup Pietraszko: „Również twoje i moje winy i grzechy zeszły w Chrystusie i z Chrystusem już wtedy i tam w nurt świętej rzeki miłosierdzia Bożego. W jakiś nieznany nam, ludziom, sposób – zaczątkowy, ale skuteczny, rozpoczęło się obmywanie i oczyszczanie każdego z nas ku zbawieniu. Sytuacja ta, zapoczątkowana nad Jordanem we chrzcie Chrystusowym, czeka dziś na dopowiedzenie i dopełnienie od naszej strony. Dzieło zapowiedziane powinno być przez nas dokończone. Sprawa rozpoczęta i ustawiona we właściwym kierunku powinna być przez nas podjęta. I my powinniśmy wejść w wody Jordanu, wejść w wody pokuty, by się na nas również dokonało to wielorakie obmycie, które symbolizuje nurt tamtej rzeki, w którą wstąpił Chrystus”.
Na osobie Jana Chrzciciela widać bardzo wyraźnie, jak on z coraz większym zaufaniem wchodzi w te Boże plany. Bo oto on – w momencie swojej największej popularności będąc na ustach całego tłumu i o którym sam Jezus powiedział, że „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy” – zrozumiał, że jego pierwsza misja już się zakończyła: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Jan teraz miał wypełnić inne zadanie, które poprzez samotność i cierpienie doprowadza go aż do męczeństwa. Taka była jego droga i w dzisiejszej Ewangelii widać jak się do niej przygotowywał: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów”.
Nieodzowna jest zatem świadomość szukania właściwej proporcji: kim jest Bóg i kim jest człowiek. Bóg zawsze „pysznym się sprzeciwia a pokornym łaskę daje”. Magnificat, który wyśpiewała Maryja wciąż rozbrzmiewa. Oby dotarł do każdego ludzkiego serca. Bo wtedy Tajemnice wód Jordanu i Tajemnice gór Przemienienia dotykają ziemi a człowiek może dotykać Nieba doświadczając relacji, które istnieją pomiędzy Bożymi Osobami. Ojciec nie sam siebie sławi i nie o sobie mówi. Ale wskazuje na swojego Syna: „To jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” Dlatego ma Syna doskonałego, który jest Mu doskonale podobny. Czy więc ja, człowiek dumny, w którym wciąż drzemie „pycha żywota” potrafię zrozumieć wędrówkę Bożego Syna, który nie tylko „…porzucił szczęście swoje, wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje. Niemało cierpiał, niemało, żeśmy byli winni sami”, ale „uniżył samego siebie stając się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej”?
W rzece Jordan dokonał się paradoks – bo oto “NAJŚWIĘTSZY grzesznik” wstąpił w jej nurty. I odtąd wody Jordanu symbolizują Bożą moc. Stają się materią sakramentu, który oczyszcza człowieka i ubiera go w godność bożego domownika.
Na czym polega to przedziwne wyciągnięcie człowieka posłużę się prawdziwym przykładem z życia Helen Keller. Kiedy miała półtora roku straciła wzrok i słuch. W wieku lat sześciu zrozumiała, że chce wzrastać, ale obezwładniał ją całkowicie mur milczenia. Jej rodzice głęboko zatroskani po długich poszukiwaniach znaleźli w końcu dla niej nauczycielkę, pannę Sullivan. Po kilku miesiącach ćwiczeń umiała już na swoich palcach przeliterowywać wiele wyrazów, choć wtedy nie wiedziała jeszcze, że istnieją jakieś wyrazy i że one coś oznaczają. I oto wydarzyło się w jej życiu coś co ona nazywa cudem. Panna Sullivan próbowała wbić jej do głowy, że mug to kubek, a water to woda. Ale Helen wciąż i wciąż myliła te dwa wyrazy. Nauczycielka zrezygnowała z dalszego ćwiczenia. Postanowiła, że wyjdą na spacer. Idąc koło fontanny nagle ręka Helen, prowadzona ręką Sullivan, znalazła się pod zimnym strumieniem wody. Wtedy na drugiej ręce zaczęły znowu literować słowo „woda”, najpierw powoli, potem szybko. Trwało to jakiś czas, aż nagle Helen doznała olśnienia. Tajemnica języka stanęła przed nią otworem: każda rzecz ma swoją nazwę!
Teraz już wiedziała, że woda to coś cudownie zimnego, co obmywa jej rękę. To żywe słowo obudziło w niej duszę do życia, podarowało jej światło, nadzieję, radość i uwolniło ją z kajdań!
Tego samego dnia będąc pełna chęci do nauki nauczyła się wielu nowych wyrazów. Między nimi były takie słowa jak „matka”, „ojciec”, „siostra” – słowa, którymi zakwitł dla niej świat.
Helen Keller została uwolniona z „ciasnego więzienia” dzięki „wodzie”, która obmywała jej rękę.
Poprzez historię tej dziewczynki można zobaczyć w maleńkim fragmencie co dzieje się w ludzkim sercu, które przyjmuje chrzest. Wtedy rzeczywiście dusza budzi się do nowego, Bożego życia i doznaje uwolnienia od kajdan grzechu pierworodnego.
Ten chrzest miał miejsce w moim życiu. Dlaczego więc potrafię tak często pozostawać obojętnym wobec Jezusa, który nie tylko, że sam na siebie włożył moje nieprawości, aby „wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”, ale, jeszcze jakby nie dość było tego, jest obecny w moim życiu i to z nieprawdopodobną delikatnością: „nie krzyczy ani głosu nie podnosi, trzciny nadłamanej nie łamie, a knotka o nikłym płomyku nie gasi”.
A sam Bóg takie daje o Nim świadectwo: „On jest moim Synem umiłowanym, w którym mam upodobanie”.