CZERWIEC 2022
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
30 czerwca
Święci Pierwsi Męczennicy
Świętego Kościoła Rzymskiego
Zobacz także: • Święty Władysław, król • Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik • Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter |
Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu. Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany. Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…). Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia. |
_______________________________________________________________________
Pierwsi chrześcijanie ginęli w Koloseum? Prawda jest inna
Kto z tysięcy ludzi spacerujących po placu św. Piotra pamięta, że chodzi po miejscu okrutnej zbrodni? To w Watykanie ginęło pierwsze pokolenie rzymskich chrześcijan. Tu był cyrk Nerona
Styczniowe przedpołudnie. Plac przed bazyliką watykańską świeci pustkami. Pod stojącym w centrum obeliskiem zbiera się grupa młodzieży. Robią kolejne selfie. Nagle nawoływania milkną, a młodzi z zaskoczeniem wpatrują się w wyślizgane butami pielgrzymów kostki brukowe, popularnie nazywane sanpietrini. Przewodnik pyta, czy mają świadomość, że stoją w miejscu przesiąkniętym krwią pierwszych chrześcijan. Na twarzach widać oszołomienie. Ktoś nieśmiało mówi, że przecież ginęli w Koloseum. Prawda – ginęli i tam, ale później, już po śmierci Nerona.
Gdzie ginęli pierwsi chrześcijanie?
Pierwszym miejscem ich kaźni był wybudowany przez Nerona stadion, zwany też cyrkiem Kaliguli – od imienia cesarza, który w 40 roku rozpoczął jego budowę. Cofnijmy się o dwa tysiące lat, do słów rzymskiego kronikarza Tacyta:
A śmierci ich przydano to urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów, albo przeznaczeni na pastwę płomieni; gdy zabrakło dnia, palili się, służąc za nocne pochodnie. Na to widowisko ofiarował Neron swój park i wydał igrzyska w cyrku, gdzie w przebraniu woźnicy z tłumem się mieszał lub na wozie stawał.
Ktoś przywołuje sceny zapamiętane z sienkiewiczowskich opisów „Qvo vadis?” i umiejscawia je na terenie dzisiejszego Watykanu…
Ogrody Nerona
Trzeba wymazać sobie sprzed oczu współczesną infrastrukturę. Całe życie polityczne i administracyjne toczyło się wtedy po drugiej stronie Tybru. Tu była część rekreacyjna zwana horti Neronis, czyli ogrodami Nerona, a ich znaczny obszar zajmował właśnie ogromny cyrk. Jego położenie odpowiada lewej połowie obecnego placu św. Piotra i bazyliki watykańskiej i rozciąga się daleko jeszcze poza kolumnadę.
Cyrki były znaczącym elementem życia publicznego. Słynne zawołanie „chleba i igrzysk” wyznaczało ważny obszar społecznych oczekiwań i kolejni władcy się z tym liczyli, a szczególnie Neron, słynący ze swej próżności. Ogromna budowla, na arenie której mogło rywalizować ze sobą kilka rydwanów, była centrum zabawy i rozrywki do 64 r. Wówczas miasto strawił pożar. O jego sprowokowanie posądzono Nerona, który przy blasku płonącego miasta chciał śpiewać o zagładzie Troi.
Żywe pochodnie
Gniew ludu narastał. By go załagodzić, nie wystarczało rozdawanie pogorzelcom wina, oliwy, zboża i otwieranie dla nich podwojów cesarskich willi. Wśród rzymian rosło pragnienie zemsty. By odwrócić od siebie uwagę, cesarz postanowił zrzucić odpowiedzialność na chrześcijan. Odwołał się przy tym do bliskiego każdemu rzymskiemu obywatelowi „prawa odpłaty”: podpalili miasto, więc sami zostaną spaleni.
Co więcej, z polowania na chrześcijan postanowił urządzić widowisko. W cyrku zaczęły płonąć żywe pochodnie, wygłodniałe zwierzęta rozszarpywały kobiety i dzieci, wznoszono kolejne krzyże, do których przybijano wyznawców nowej nauki.
W arenę wsiąkała krew pierwszych chrześcijan. Wtedy też Rzym usłyszał pierwszy raz publicznie śpiewaną pieśń „Christus regnat!”, zobaczył ludzi ze spokojem idących na śmierć i w obliczu męczeństwa przebaczających swym oprawcom.
Pierwsi męczennicy
Milczącym świadkiem tych wydarzeń jest stojący pośrodku placu egipski obelisk. Pierwotnie stanowił on centrum cyrku, a w obecnym miejscu został ustawiony w 1586 r., gdy wznoszono nową bazylikę. O tym, że był dla chrześcijan ważnym punktem odniesienia świadczą źródła. Wspominają one o męczennikach, którzy zginęli iuxta obeliscum, czyli w pobliżu obelisku. Szlakiem korzeni pamięci idziemy dalej. Tuż za strzeżoną przez gwardzistów szwajcarskich Bramą Dzwonów wchodzimy na Dziedziniec Pierwszych Męczenników.
Obok niewielki cmentarz, a na nim mozaika przedstawiająca św. Piotra wśród chrześcijan na arenie cyrku. Nie mamy jednoznacznych źródeł historycznych mówiących o tym, gdzie dokładnie ukrzyżowano św. Piotra. Co więcej, dopiero w 1950 r. Pius XII ogłosił przez radio historyczną wiadomość: „Odnaleziono grób Księcia Apostołów!”. Wcześniej wiedzę na ten temat opierano na tradycji.
Jedno jest pewne – gdy cesarz Konstantyn podejmował dzieło budowy bazyliki, musiał mieć całkowitą pewność, że staje ona w najwłaściwszym miejscu z punktu widzenia związków z osobą Szymona Piotra. W przeciwnym wypadku nie podjąłby się tak szaleńczego planu, jakim było zniwelowanie wzgórza watykańskiego. Prace własnoręcznie zaczął cesarz Konstantyn. Sam napełnił i wyniósł na własnych plecach dwanaście koszy z ziemią. Następnie położył kamień węgielny, który poświęcił papież Sylwester. Był rok 324.
Watykańska nekropolia
Pewność historyczna o miejscu pochówku Apostoła przyszła po wiekach. Prace wykopaliskowe pod bazyliką podjęto w 1939 r. na skutek przypadkowego odkrycia. Pius XI wyraził przed śmiercią pragnienie, by pochowano go ad caput Sancti Petri, czyli u głowy św. Piotra. W tym celu postanowiono naruszyć posadzkę w grotach watykańskich i w rezultacie oczom robotników ukazały się posadzka pierwszej bazyliki i wiele grobów chrześcijańskich. Stopniowo odkrywano kolejne części obszernej nekropolii, która z czasem powstała na terenie cyrku Nerona i wyszła daleko poza jego obszar.
W końcu odkryto prosty grób, a nad nim malutką kapliczkę wspartą na dwóch kolumienkach. To świadczyło o tym, iż w tym ubogim grobie leżał ktoś szczególnie czczony. Jedna z badaczek odnalazła wyryte na okalającym grób czerwonym murze dwa greckie słowa: Petr(os) eni, Piotr jest tu.
Dziś watykańską nekropolię można zwiedzać z przewodnikiem. Nad grobach widać mozaikę ukazującą Chrystusa wschodzące Słońce na rydwanie czy łaciński napis: „Piotr wstawia się u Jezusa Chrystusa za chrześcijanami pochowanymi przy jego szczątkach”. Gdy dochodzimy do czerwonego muru okalającego grób Piotra Apostoła, przewodniczka proponuje chwilę modlitwy. Ciszę przerywa szeptane przez nas Credo. Ze wzruszenia słowa więzną w gardle. To miejsce nie tylko spoczynku „Opoki, na której Jezus zbudował swój Kościół”, ale też męczeńskiej śmierci pierwszego pokolenia rzymskich chrześcijan.
Beata Zajączkowska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
29 czerwca
Święci Apostołowie Piotr i Paweł
Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem. Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11). Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne. . Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19). Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27). Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17). Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych. Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14). O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie. Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra. Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach. Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28). Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60). Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci. Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu. Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe. Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima. Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył. Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła. Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła. Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz. |
__________________________________________________________________________________
UROCZYSTOŚĆ ŚWIĘTYCH PIOTRA I PAWŁA
PRZEMIANA DOKONUJĄCA SIĘ BOŻĄ MOCĄ: SZYMON PIOTREM A SZAWEŁ PAWŁEM
Tutaj w Szkocji uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła jest w tym roku przeniesiona na niedzielę. Dlatego dziś czcimy tych szczególnych świętych obdarzonych tak różnymi i wspaniałymi darami samego Boga. Są budowniczymi jednego Chrystusowego Kościoła. Kiedy wypowiadamy ich imiona – wypowiadamy je jednym tchem. Mówimy: Piotr i od razu dodajemy: Paweł. Dlaczego? Byli przecież tak różnymi od siebie ludźmi. Piotr zajmował się łowieniem ryb. Za namową swego brata Andrzeja poszedł spotkać Mesjasza. Usłyszał wtedy słowa: „Pójdź za Mną”. I poszedł z miejsca, od razu.
Spotkanie zaś Pawła z Panem Jezusem było zupełnie inne. Był uczonym teologiem, pobierał nauki u mądrego rabina Gamaliela, gorliwy wyznawca judaizmu, zagorzały prześladowca chrześcijan aż do momentu kiedy usłyszał tajemne słowa u bram miasta zwanego Damaszkiem: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?”
Ale nie tylko łączy ich zmiana imion – Szymon stał się Piotrem, Szaweł – Pawłem. Jest jeszcze coś co bardzo ich połączyło – przeżycie własnej słabości.
Piotrowi potrzeba było długiego czasu, aby stał się zapowiedzianą przez Pana skałą. Był spontaniczny, wybuchowy, gotowy składać obietnice i przysięgi. Ale potrafił też przyjmować nawet bardzo mocne słowa od Pana Jezusa, jak chociażby te: „Zejdź mi z oczu szatanie!” – bo nie wyobrażał sobie życia bez swojego Mistrza. A jednak stał się zaprzańcem i to potrójnym, ale właśnie to gorzkie doświadczenie nauczyło go, co to jest człowiecza słabość i jak koniecznie potrzebna jest Boża moc. Dlatego z takim przekonaniem napisał w swoim pierwszym Liście: „Czuwajcie i módlcie się, bo przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć… sprzeciwiajcie mu się, mocni w wierze” – w wierze Jezusa Chrystusa. Nie można ufać sobie. Nie można nigdy być pewnym siebie.
Z kolei Szaweł zaufał swojemu rozumowi, bo miał umysł głęboki i wnikliwy – a jednak zawiodła go jego własna inteligencja.. I tak obaj zrozumieli, Piotr i Paweł, że tylko na Bogu trzeba się oprzeć – nie na sobie. Dlatego są jak dwaj bracia syjamscy, jak dwa potężne filary, które potrafiły mocno i zdecydowanie dźwigać Jezusowy Kościół.
Carlo Carretto w książce „Bóg, który nadchodzi” pisze, że „wiarygodność nie jest cechą ludzi, a jedynie Boga. Cechą ludzi jest słabość i – co najwyżej – wola czynienia dobra z pomocą łaski płynącej z niewidzialnych żył widzialnego Kościoła.
Maritain robi rozróżnienie pomiędzy osobami, z których składa się Kościół, tzw. „personel Kościoła”, i zespołem ludzi zwanych Kościołem. Kościół bowiem, w odróżnieniu od wszystkich innych ludzkich wspólnot, „otrzymał od Boga osobowość nadnaturalną, świętą, niepokalaną, czystą, doskonałą, nieomylną, umiłowaną jako Oblubienica Chrystusa i godną tego, abym ja Ją umiłował jak najlepszą matkę”.
To jest właśnie tajemnica Chrystusowego Kościoła, że ma moc dawania świętości, choć składa się z samych grzeszników, z ludzi słabych. Czyż nie czuję na sobie dotyku nieustannej pokusy, która próbuje doprowadzić do utraty wiary? Ileż może zrodzić się pokus, aby być w Kościele urządzonym na sposób tego świata, który chce jedynie imponować swoją mocą i potęgą? A to znaczy, że należy odsunąć i wyeliminować wszystkich, którzy są słabi i nieudolni i którzy już się skompromitowali. To jest pokusa: zorganizować i urządzić wszystko rozsądnie. A tu – jak napisał ks. Pasierb – „ukrzyżowany jako przestępca Założyciel i pierwszy papież, który wyparł się pod przysięgą, że nie ma z Nim nic wspólnego”.
Jakie to szczęście dla mnie człowieka słabego, że Pan Jezus wciąż mnie zaprasza na swoją Eucharystię, bo On jeden wie jak bardzo potrzebuję wciąż umacniać się Jego Słowem i Jego Ciałem.
Panie Jezu, daj mi tę łaskę zrozumienia, abym widział gdzie jest siła i gdzie jest słabość Kościoła. Abym zrozumiał słowa św. Pawła : „Ilekroć niedomagam – tylekroć jestem mocny”.
ks. Marian SAC
*************
Św. Piotr i Paweł. Umarli z miłości do Chrystusa
1. Uroczyste wspomnienie apostołów Piotra i Pawła zachęca nas, byśmy raz jeszcze udali się z duchową pielgrzymką do jerozolimskiego wieczernika w dniu zmartwychwstania Chrystusa. Drzwi były wówczas «zamknięte z obawy przed Żydami» (J 20, 19). Zgromadzeni w nim apostołowie, już wcześniej głęboko wstrząśnięci męką i śmiercią Mistrza, niepokoili się teraz napływającymi przez cały dzień wiadomościami o pustym grobie. I nagle przez drzwi zamknięte wchodzi Jezus: «Pokój wam! – mówi. – Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. (…) Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 21-23).
Mówi to z mocą, która nie budzi wątpliwości. Apostołowie wierzą Mu, ponieważ Go rozpoznają: jest to ten sam Jezus, którego znali; ten sam, którego słuchali; ten sam, który trzy dni wcześniej został ukrzyżowany na Golgocie i pogrzebany nie opodal. Ten sam – żywy. Aby zapewnić ich o swojej tożsamości, pokazuje im rany w rękach, nogach i boku. Właśnie Jego rany są zasadniczym pokryciem dla tego, co im w tej chwili powiedział, i dla misji, którą im powierzył.
Uczniowie doświadczają zatem w pełni tożsamości swojego Mistrza, a zarazem rozumieją, skąd się bierze Jego władza odpuszczania grzechów: tylko Bóg może odpuszczać grzechy. Kiedyś Jezus powiedział do paralityka: «odpuszczają ci się twoje grzechy» i na oczach oburzonych faryzeuszów uzdrowił go, aby dać znak swojej mocy (por. Łk 5, 17-26). Teraz przychodzi znów do apostołów po dokonaniu największego cudu – zmartwychwstania, w którym władza odpuszczania grzechów zapisana jest w sposób szczególnie wymowny. Tak, to prawda! Tylko Bóg może grzechy odpuszczać, ale Bóg zechciał dokonać tego dzieła przez swego ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Syna, aby każdy człowiek, któremu grzechy zostają odpuszczone, miał pełną świadomość, że oto przechodzi ze śmierci do żywota.
2. Czytany dziś fragment Ewangelii każe nam cofnąć się jeszcze o kilka lat w życiu Chrystusa, aby zastanowić się nad wysoce znamiennymi słowami, jakie padły w pobliżu Cezarei Filipowej, gdy zapytał On uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? (…) A wy za kogo Mnie uważacie?» (Mt 16, 13-15). W imieniu wszystkich odpowiedział Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego» (Mt 16, 16). W ślad za tym wyznaniem wiary padają znane słowa Jezusa, które miały na zawsze wyznaczyć przyszłość Piotra i Kościoła: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie» (Mt 16, 17-19).
Władza kluczy. Apostoł staje się klucznikiem największego skarbu: skarbu odkupienia. Ten skarb wykracza daleko poza wymiary doczesne. Jest to skarb życia Bożego, życia wiecznego. Został on powierzony ostatecznie Piotrowi i apostołom po zmartwychwstaniu: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22-23). Klucznik ma władzę i obowiązek zamykania i otwierania. Jezus upoważnia Piotra i apostołów, by rozdzielali łaskę odpuszczenia grzechów i by ostatecznie otworzyli Królestwo Boże. Po Jego śmierci i zmartwychwstaniu zrozumieli oni do końca, jakie zadanie zostało im powierzone, i z taką świadomością poszli w świat, przynaglani miłością do swojego Mistrza. Poszli wszędzie jako Jego wysłannicy (por. 2 Kor 5, 14. 20), ponieważ ich udziałem stał się czas Królestwa.
3. Dzisiaj Kościół, a w szczególności Kościół w Rzymie, czci pamięć świętych Piotra i Pawła. Rzym to serce katolickiej wspólnoty rozsianej po świecie; Rzym to miasto, które zrządzeniem Opatrzności stało się miejscem ostatecznego świadectwa, jakie ci dwaj apostołowie dali o Chrystusie.
O Roma felix! W twojej wielowiekowej historii dzień ich męczeństwa to z pewnością dzień najważniejszy. Przez świadectwo Piotra i Pawła, którzy umarli z miłości do Chrystusa, Boże zamysły wpisały się w bogate dziedzictwo twoich dziejów. Tych Bożych zamierzeń Kościół nie przestaje głosić całej ludzkości, zbliżając się do granicy trzeciego millennium – tertio millennio adveniente.
4. Zgodnie z wymowną tradycją w tym tak uroczystym dniu gromadzą się w Rzymie arcybiskupi metropolici mianowani w ciągu minionego roku. Przybywają z różnych części świata, aby otrzymać od Następcy Piotra święty paliusz – znak komunii z nim i z Kościołem powszechnym.
Witam was z wielką radością, czcigodni bracia w biskupstwie, i pozdrawiam w Panu! Każdemu z was serdecznie dziękuję za obecność, która w szczególny sposób wyraża trzy istotne cechy Kościoła, a mianowicie że jest on jeden, katolicki i apostolski; jego świętość zaś zostaje ukazana w pełnym świetle przez świadectwo «filarów Kościoła» – Piotra i Pawła.
Sprawując z wami Eucharystię, modlę się zwłaszcza za wspólnoty kościelne powierzone waszej pasterskiej opiece: wzywam Ducha Świętego, aby obficie obdarzył je swoimi darami i przeprowadził je, pełne wiary, nadziei i miłości, przez próg trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa.
5. Źródłem szczególnej radości i ufności jest udział w dzisiejszej uroczystości czcigodnych braci z Kościoła prawosławnego, delegatów Ekumenicznego Patriarchy Konstantynopola. Z całego serca dziękuję im za ten kolejny znak czci dla świętych apostołów Piotra i Pawła, a zarazem przypominam sobie ze wzruszeniem, że trzy lata temu w tym uroczystym dniu Jego Świątobliwość Bartłomiej I zechciał spotkać się ze mną w Rzymie: razem wyznaliśmy z radością naszą wiarę przy grobie Piotra i udzieliliśmy wiernym błogosławieństwa.
Te znaki wzajemnej duchowej bliskości mają wymowę opatrznościową, zwłaszcza w obecnym okresie bezpośredniego przygotowania do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000: wszyscy chrześcijanie, a w szczególny sposób pasterze są wezwani, aby przez gesty braterskiej miłości, nie naruszające wymogów prawdy, okazywali ewangeliczną troskę o pełną jedność, a tym samym ją umacniali, zgodnie z wolą jedynego Pana – Jezusa. Wiara mówi nam, że postęp procesu ekumenicznego jest całkowicie w ręku Boga, ale wymaga też gorliwego współdziałania ludzi. Dziś powierzamy tę sprawę wstawiennictwu świętych Piotra i Pawła, którzy przelali krew za Kościół.
6. Jerozolima i Rzym, dwa bieguny życia Piotra i Pawła. Dwa bieguny Kościoła, na które wskazuje dzisiejsza liturgia: od wieczernika jerozolimskiego do «wieczernika» w Bazylice Watykańskiej. Świadectwo Piotra i Pawła rozpoczęło się w Jerozolimie i dopełniło w Rzymie. Tak zrządziła Opatrzność Boża, która uchroniła ich od wcześniejszych śmiertelnych niebezpieczeństw, ale dopuściła, aby zakończyli swój bieg w Rzymie (por. 2 Tm 4, 7) i tutaj otrzymali koronę męczeństwa.
Jerozolima i Rzym to także dwa bieguny Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, ku któremu zmierzamy w duchu głębokiej wiary, umocnionej także przez dzisiejszą uroczystość. Niech świadectwo świętych apostołów uświadomi całemu Ludowi Bożemu prawdziwy sens tego wydarzenia, które ma z pewnością wymiar historyczny, ale przekracza historię i przemienia ją duchową energią Królestwa Bożego.
opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 czerwca
Święty Ireneusz, biskup i męczennik
Zobacz także: • Święty Paweł I, papież |
Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów. Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r. . Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół.W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem. |
________________________________________________________________________________
W TYM ROKU PRZYPADA 145 ROCZNICA OBJAWIEŃ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY W GIETRZWAŁDZIE
Gietrzwałd stał się sławny dzięki Objawieniom Matki Bożej, które miały miejsce dziewiętnaście lat po Objawieniach w Lourdes i trwały od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Głównymi wizjonerkami były: trzynastoletnia Justyna Szafryńska i dwunastoletnia Barbara Samulowska. Obie pochodziły z niezamożnych polskich rodzin. Matka Boża przemówiła do nich po polsku, co podkreślił ks. Franciszek Hipler, “w języku takim, jakim mówią w Polsce”.
Matka Boża objawiła się pierwszy raz Justynie, kiedy powracała z matką z egzaminu przed przystąpieniem do I Komunii świętej. Następnego dnia “Jasną Panią” w postaci siedzącej na tronie z Dzieciątkiem Jezus pośród Aniołów nad klonem przed kościołem w czasie odmawiania różańca zobaczyła też Barbara Samulowska. Na zapytanie dziewczynek: Kto Ty Jesteś? Odpowiedziała: “Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta!” Na pytanie: Czego żądasz Matko Boża? Padła odpowiedź: “Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec!”.
Dalej między wieloma pytaniami o zdrowie i zbawienie różnych osób, dzieci przedłożyły i takie: “Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony”? “Czy osierocone parafie na południowej Warmii wkrótce otrzymają kapłanów?” – W odpowiedzi usłyszały: “Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów !” Aktualność tych pytań potwierdzały prześladowania Kościoła katolickiego w Królestwie Polskim po powstaniu styczniowym przez carat i ograniczaniu jego wpływów w zaborze pruskim w okresie Kulturkampfu. Odpowiedzi Matki Bożej przyniosły wtedy pocieszenie Polakom. Faktycznie one się wypełniły. Stąd Polacy ze wszystkich dzielnic tak gromadnie nawiedzali Gietrzwałd. Przez to władze pruskie od razu w sposób zdecydowanie negatywny odniosły się do objawień. Miejscowa administracja, prasa niemiecka i częściowo duchowieństwo, uznały je za manifestację polityczną, za polską demonstrację narodową, za oszustwo i zabobon, rzekomo niebezpieczny dla państwa, postępu i pokoju społecznego. W stosunku do pielgrzymów polskich, do kapłanów Polaków, przede wszystkim do miejscowego proboszcza ks. Augustyna Weichsla, wymierzono różne kary: z osadzaniem w więzieniu, nakładaniem grzywien i zawieszaniem w możliwościach wypełniania posługi duszpasterskiej.
Wydarzeniami gietrzwałdzkimi interesował się ówczesny biskup warmiński Filip Krementz. Najpierw zażądał szczegółowego sprawozdania proboszcza, a potem wydelegował do Gietrzwałdu kanoników Kapituły Katedralnej, aby uczestniczyli w nabożeństwach różańcowych, obserwowali stan i zachowanie wizjonerek w trakcie objawień i sporządzili protokoły ich zeznań oraz zgromadzili obserwacje pielgrzymów i duchownych.
Doniesienia delegatów biskupich potwierdziły, że w objawieniach nie może być mowy o oszustwie i kłamstwie, a dziewczęta zachowują się normalnie. W ich sposobie zachowania nie ma żadnej bigoterii ani chęci zysku bądź chęci zdobycia uznania. Wyróżniały się, jak napisano, skromnością, szczerością i prostotą.
Pierwszą wzmiankę o objawieniach gietrzwałdzkich podał pelpliński “Pielgrzym”. Było 10 lipca 1877 roku. W krótkiej notatce przyrównywano je do tego, co zdarzyło się rok wcześniej w Marpingen. Autorem tego tekstu mógł być sam redaktor pisma Stanisław Roman, który w następnym roku wsparł Andrzeja Samulowskiego w założeniu księgarni. Potem ukazywały się dłuższe publikacje.
Ksiądz Arcybiskup Edmund Piszcz napisał w 1977 roku w “Studiach Warmińskich”, że “Pielgrzym dobrze i uczciwie spełnił swe zadania wobec czytelników Prus Zachodnich, wobec wiernych diecezji chełmińskiej (…) Skłaniał się w tych opisach do poglądów, iż to, co stało się w letnich miesiącach 1877 roku w Gietrzwałdzie, było faktem i prawdą”.
Wpływ objawień na Warmii był ogromny. Nastąpiło przede wszystkim odrodzenie życia obyczajowego i podniesienie świadomości religijnej wiernych. Pięć lat po wydarzeniach, w sprawozdaniu z 27 września 1882 roku ks. Augustyn Weichsel pisał: “nie sama tylko moja parafia, ale też cała okolica stała się pobożniejsza po objawieniach. Dowodzi tego wspólne odmawianie różańca świętego po wszystkich domach, wstąpienie do klasztoru bardzo wielu osób, regularne uczęszczanie do Kościoła (…).
Dobre skutki objawień rozprzestrzeniły się wszędzie, przeniknęły także do Królestwa Kongresowego i Rosji (…). Wyraźnym skutkiem był zwyczaj codziennego w gromadzie odmawiania różańca. Na południowej Warmii różaniec był odmawiany prawie we wszystkich domach, podobnie też w wielu parafiach diecezji chełmińskiej, poznańskiej i wrocławskiej”. W samej wsi nad rzeką Giłwą parafianie odmawiali w kościele trzy razy dziennie różaniec: rano, w południe i wieczorem. Poza tym miały miejsce liczne nawrócenia i konwersje oraz częste przystępowanie do sakramentów świętych.
Wielkie zmiany dokonały się w życiu społeczno-politycznym. Objawienia Matki Bożej uznano jako przebudzenie świadomości narodowej miejscowych Warmiaków i odrodzenie się ich poczucia jedności z Polakami z innych dzielnic. “Skoro Przenajświętsza Panienka przemówiła do dzieci warmińskich po polsku to grzechem jest jeśli ktokolwiek języka ojczystego jako daru Bożego się wyrzeka!” Argumentem tym posługiwali się działacze narodowi z południowej Warmii, kiedy w 1885 roku podejmowano akcję petycyjną i organizowali wiece w sprawie przywrócenia języka polskiego w szkołach ludowych, potem powtarzano wiele razy w “Gazecie Olsztyńskiej” i przed wyborami do parlamentu pruskiego, kiedy zabiegano o głosy dla polskiego kandydata.
Kult Matki Bożej krzepł i promieniał coraz bardziej. Co roku do Gietrzwałdu 29 czerwca, 15 sierpnia i 8 września przybywały rzesze polskich pielgrzymów ze wszystkich zaborów. Tu zbiegły się ich drogi, tu szukali pokrzepienia. Z różnych stron polskiej Warmii przybywały tradycyjne łosiery. Pielgrzymowali też Niemcy. Napływ pątników skłaniał kolejnych proboszczów, bratanka ks. Augustyna Weichsla, Juliusza, Jana Hanowskiego, Hieronima Nahlenza, Franciszka Klinka do rozbudowy sanktuarium. Jeszcze podczas trwania objawień , 16 września 1877 roku w miejscu, gdzie dzieciom ukazywała się Matka Boża umieszczona została kapliczka z figurą Najświętszej Marii Panny. Została ona wykonana w Monachium.
Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą 8 września 1877 roku wieczorem źródełka pielgrzymi od lat czerpią wodę, którą przynosiła ulgę cierpiącym i liczne uzdrowienia. Sam akt błogosławieństwa został uwieczniony figurą Niepokalanej Dziewicy w altance. Wodę przeprowadzono następnie do kamiennej studzienki. Nad źródełkiem znajdują się trzy marmurowe płaskorzeźby, ukazujące Mojżesza, dotykającego laską skałę, z której wytrysnęła woda i Izraelitów, pijących wodę na pustyni.
Największe zasługi w upowszechnianiu przesłania Matki Bożej z Gietrzwałdu przypisać trzeba księdzu proboszczowi Augustynowi Weichslowi (1830-1909), który prawie czterdzieści duszpasterzował w Gietrzwałdzie. Wydarzenia gietrzwałdzkie przeżył bardzo głęboko, całą gorliwość kapłańską oddał na usługę pobożnych pątników, starał się wydarzenia pilnie obserwować. Ksiądz Weichsel wywodził się z rodziny niemieckiej, od lat zamieszkałej w Pieniężnie, ale wspierał Polaków w ich przywiązaniu do wiary i języka ojców. W czasie objawień opiekował się wizjonerkami. Skierował je do Domu św. Józefa w Pelplinie. Był kilka razy aresztowany, wytoczono mu procesy sądowe za propagowanie kultu maryjnego.
Objawieniom gietrzwałdzkim nadał szczególne znaczenie i związał je z sytuacją narodu polskiego błogosławiony kapucyn o. Honorat Kożmiński z Zakroczymia (1829-1916). W swoich wystąpieniach podkreślał, że wydarzenia z 1877 roku są dowodem błogosławieństwa i łaski, nadanych Polakom. “Nigdy nie słyszano jeszcze, aby tak długo i tak przystępnie i do tego w sposób tak uroczysty ukazała się Matka Boża”.
Nie można też pominąć kolejnych proboszczów gietrzwałdzkiego sanktuarium, a więc bratanka ks. Augustyna Weichsla, Juliusza, który w latach 1909-1912 tu duszpasterzował, następnie ks. Jan Hanowski w latach 1912-1924, po nim ks. Hieronim Nahlenz do 1935 roku oraz ks. Franciszek Klink, zmarły w 1946 roku. Każdy z nich opiekował się przybywającymi do Gietrzwałdu pielgrzymami i starał się rozbudować sanktuarium.
11 września 1977 odbyły się, poprzedzone IV Ogólnopolskim Kongresem Mariologicznym, uroczystości 100-lecia objawień Matki Bożej, którym przewodniczył Ks. Karol Kardynał Wojtyła, metropolita krakowski. W tym dniu Ks. Biskup Józef Drzazga, biskup warmiński, uroczyście zatwierdził kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie.
24 czerwca 2002 roku papież Jan Paweł II przesłał list z okazji 125 rocznicy objawień Matki Bożej, w duchu pielgrzymując do sanktuarium gietrzwałdzkiego, by dziękować Maryi za Jej obecność i matczyną opiekę.
Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej
_________________________________________________________________________________
Gietrzwałd. Jedyne w Polsce objawienia maryjne uznane przez Kościół
***
Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą 8 września 1877 r. źródełka pielgrzymi od lat czerpią wodę, która przynosi ulgę cierpiącym i liczne uzdrowienia.
Gietrzwałd (niem. Dietrichswalde) został założony przez Warmińską Kapitułę Katedralną. Pierwsze przejawy kultu Najświętszej Maryi Panny w Gietrzwałdzie pojawiają się w drugiej połowie XIV wieku. Związany najpierw był z pietą, a od XVI w. z obrazem Matki Bożej z Dzieciątkiem, umieszczonym w miejscowym kościele. Obraz przedstawia Maryję okrytą ciemnoniebieskim płaszczem, trzymającą na lewym ramieniu Dziecię, ubrane w długą, czerwoną sukienkę. W 1717 r. obraz został ozdobiony srebrnymi koronami. Kult obrazu potwierdzają liczne wota.
Gietrzwałd zamieszkiwali najpierw potomkowie dawnych Prusów, a potem głównie „Warmiacy”, potomkowie przybyszów z Polski, którzy od XIV wieku zasiedlali ten teren. Sytuacja uległa zmianie dopiero w drugiej połowie XIX stulecia. Germanizacja przebiegała coraz gwałtowniej, od momentu wprowadzenia ustaw uderzających w Kościół katolicki.
W 1873 r. język polski został zabroniony we wszystkich szkołach warmińskich, a pod wpływem kulturkampfu zaczęto rugować z Warmii niepokornych kapłanów i zgromadzenia religijne, z wyjątkiem tych, które zajmowały się działalnością charytatywną.
Objawienia maryjne w Gietrzwałdzie
27 czerwca 1877 r. 13-letnia Justyna Szafryńska wracała z kościoła w Gietrzwałdzie do domu. Przygotowywała się do I Komunii Świętej i właśnie zdała egzamin u proboszcza, ks. Augustyna Weichsela. Gdy na głos dzwonu odmówiła Anioł Pański, na klonie rosnącym koło plebanii zobaczyła niezwykłą jasność, a w niej biało ubraną postać, siedzącą na złocistym tronie, udekorowanym perłami.
Po chwili zauważyła jasny blask zstępujący z nieba i anioła ze złotymi skrzydłami, w białej szacie. Gdy dziewczynka odmówiła Zdrowaś, Mario, postać podniosła się z tronu i wraz z aniołem uniosła się do nieba. Tak rozpoczęły się objawienia Matki Bożej, które trwały do 16 września.
Dziewczynka opowiedziała wszystko proboszczowi, który polecił jej następnego dnia przyjść na to samo miejsce. Gdy zadzwoniono na Anioł Pański, drzewo klonu zostało oświetlone. Wokół niego utworzył się złoty krąg, a na jego tle ukazał się tron ze złota, do którego dwaj aniołowie przyprowadzili Najświętszą Dziewicę.
Gdy usiadła, inni dwaj aniołowie przynieśli Dziecię Jezus w niebiańskim blasku, trzymające w lewym ręku kulę ziemską i posadzili Je na lewym kolanie Matki Bożej. Jeszcze inni dwaj aniołowie unosili błyszczącą koronę nad głową Madonny. Inny znów anioł przyniósł złote berło i trzymał je w prawej ręce nad koroną. Nad wszystkimi pojawił się jeszcze jeden anioł, który wskazywał na wielki krzyż bez wizerunku Chrystusa ukrzyżowanego.
Czego żądasz, Matko Boża?
30 czerwca Matka Boża objawiła się sama, bez towarzystwa aniołów. Tego dnia po raz pierwszy miała wizję także 12-letnia Barbara Samulowska, która przyszła wraz z Justyną. Obie dziewczynki pochodziły z ubogich warmiackich rodzin o korzeniach polskich, aczkolwiek niektóre źródła niemieckie twierdzą, że Justyna pochodziła z rodziny niemieckiej. Nie zostało to jednak potwierdzone.
Podczas widzenia Szafryńska zapytała Najświętszą Pannę: „Czego żądasz, Matko Boża?” i otrzymała odpowiedź: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec”. Matka Boża mówiła w zrozumiałej dla widzących miejscowej gwarze, bliskiej językowi polskiemu.
1 lipca Szafryńska zapytała: „Kto Ty jesteś?” i usłyszała w odpowiedzi: „Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta”.
Warto przypomnieć, że objawienia w Gietrzwałdzie miały miejsce w niecałe 20 lat po objawieniach w Lourdes, gdzie Matka Boża powiedziała Bernadetcie Soubirous: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”, a także niespełna 23 lata po ogłoszeniu przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.
Gorliwa modlitwa was uratuje
Od w lipca Szafryńska i Samulowska miały codziennie objawienia w czasie wieczornego nabożeństwa różańcowego. Między wieloma pytaniami o zdrowie i zbawienie różnych osób, dzieci zapytały także: „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony?” oraz czy osierocone – na skutek kulturkamfu – parafie na południowej Warmii wkrótce otrzymają kapłanów?
W odpowiedzi usłyszały: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”.
Wieść o objawieniach spowodowała napływ do Gietrzwałdu licznych pielgrzymów. Pierwszą wzmiankę o objawieniach podał pelpliński „Pielgrzym” w 1877 r. Podczas trzydniowych obchodów święta Narodzenia Matki Bożej zgromadziło się w Gietrzwałdzie aż 50 tysięcy ludzi.
Z pobłogosławionego przez Matkę Bożą 8 września 1877 r. źródełka pielgrzymi od lat czerpią wodę, która przynosi ulgę cierpiącym i liczne uzdrowienia. 6 września 1877 r. w miejscu, gdzie dzieciom ukazywała się Matka Boża, umieszczona została kapliczka z figurą Najświętszej Marii Panny. Została ona wykonana w Monachium.
Odrodzenie polskości
Objawienia wstrząsnęły Warmią i życiem lokalnej społeczności. Z perspektywy coraz trudniejszego położenia ludności polskiej w państwie pruskim potraktowano je jako ważny znak, symbol obrony zarówno katolików, jak i polskiej społeczności. Polacy ze wszystkich zaborów zaczęli gromadnie nawiedzać Gietrzwałd, aczkolwiek przybywali tu także pielgrzymi narodowości niemieckiej, Kaszubi, Mazurzy, Litwini, itd.
Choć objawienia te spowodowały odrodzenie polskości, w sensie religijnym miały charakter uniwersalny, owocowały odrodzeniem życia religijnego i podniesieniem świadomości religijnej wiernych oraz ich postaw moralnych.
Co roku do Gietrzwałdu 29 czerwca, 15 sierpnia i 8 września przybywały rzesze polskich pielgrzymów ze wszystkich zaborów. Pielgrzymowali też Niemcy, Kaszubi, Mazurzy i Litwini. Napływ pątników skłaniał kolejnych proboszczów do rozbudowy sanktuarium.
Dalsze losy wizjonerek
Losy obu wizjonerek do pewnego czasu po objawieniach były takie same. Obie zostały siostrami w zakonie szarytek (św. Wincentego a Paulo), najpierw w Chełmnie, a potem w Paryżu. Z Paryża Barbara Samulowska (imię zakonne Stanisława) wyjechała z misją do Gwatemali, gdzie zmarła 6 grudnia 1950 r. w opinii świętości. 2 lutego 2005 r. w bazylice gietrzwałdzkiej, abp Edmund Piszcz, metropolita warmiński, otworzył proces beatyfikacyjny siostry Stanisławy Barbary Samulowskiej.
Natomiast Justyna Szafryńska w 1897 r. opuściła zakon i powróciła do życia w stanie świeckim. Poślubiła w 1899 r. w Paryżu Raymonda Etienne Bigota. Po 1904 r. ślad o niej zaginął, nie wiadomo, gdzie spędziła resztę życia oraz gdzie jest pochowana.
Uznanie objawień
Ówczesny biskup warmiński, Filip Krementz, jeszcze podczas trwania objawień w 1877 r. zwołał specjalną komisję teologów, by gruntownie zbadali sprawę. Komisja przebywała w Gietrzwałdzie już od 20 sierpnia, jeszcze podczas trwania objawień. W liczącym 47 stron sprawozdaniu zajęła stanowisko pozytywne, a dziewczęta określiła jako „bezpretensjonalne, proste, naturalne, dalekie od jakiejkolwiek przebiegłości”.
Na początku września 1877 r. biskup powołał ponadto komisję składającą się z trzech lekarzy, by zbadali wizjonerki podczas objawień. Lekarze orzekli, że symulacja nie wchodzi w rachubę. W czasie objawień u dziewczynek zaobserwowali zwolnienie tętna, utratę ciepłoty w rękach i ramionach, zastygnięcie twarzy.
1 września 1977 r. odbyły się uroczystości 100-lecia objawień Matki Bożej, którym przewodniczył kard. Karol Wojtyła, metropolita krakowski. W tym dniu bp Józef Drzazga, biskup warmiński, uroczyście zatwierdził kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Wydał dekret zatwierdzający objawienia jako wiarygodne, nie sprzeciwiające się wierze i moralności chrześcijańskiej.
Katolicka Agencja Informacyjna – 27.06.17/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
27 czerwca
Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy
Zobacz także: • Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła • Święta Emma z Gurk, wdowa |
Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro. Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło. W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca. Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości. Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem. Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60). “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62). |
______________________________________________________________
Matka Boża Nieustającej Pomocy
***
Historia obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy
W dziejach cudownego obrazu Matki Bożej wyróżniamy trzy okresy: czas przebywania obrazu na Krecie; okres rzymski, kiedy obraz znajdował się pod opieką oo. augustianów w kościele Św. Mateusza; wreszcie okres trzeci, kiedy obraz przejęli oo. redemptoryści i umieścili go w kościele Najświętszego Odkupiciela.
A oto streszczenie dziejów obrazu rzymskiego MB Nieustającej Pomocy.
1) Kult Matki Bożej jako Wspomożycielki wiernych jest bardzo dawny. Sięga bowiem początków chrześcijaństwa. Od IV w. mamy wiele oznak kultu publicznego, oddawanego w chrześcijaństwie świętej Bożej Rodzicielce. W kulcie tym znaczną rolę odgrywa powszechne przekonanie o uprzywilejowanym miejscu Maryi i związana z tym wiara w Jej pośrednictwo. Dlatego wierni Kościoła w przeróżnych okazjach uciekają się do Maryi, pełni ufności, że zostaną wysłuchani. Od wieków średnich pojawiają się kościoły i sanktuaria pod tytułem: Matki Bożej Pomocy czy też Matki Bożej Wspomożycielki, Matki Bożej Łaskawej, Pocieszycielki, Uzdrowicielki itp.
2) Pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy sławiony był obraz na Krecie w Lassithi. Jego autorstwo przypisywali niektórzy historycy najgłośniejszemu malarzowi prawosławnemu wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro (868). Ostrożniejsi przesuwali jego pochodzenie na wiek X/XI. Obraz był celem licznych pielgrzymek. Obecny obraz w Lassithi pochodzi dopiero z roku 1725 i jest inny od obrazu rzymskiego. Co się stało z cudownym obrazem pierwotnym, starożytnym? Wieść o nim zupełnie zaginęła. Miejscowa tradycja głosi, że został wykradziony. Według badań najnowszych ten właśnie obraz z w. X/XI jest w Rzymie.
Kreta – to wyspa na Morzu Śródziemnym, piąta co do wielkości po Sycylii, Sardynii, Cyprze i Korsyce. Jej długość wynosi 260 km (w kierunku równoleżnikowym), szerokość – 57 km a cała powierzchnia – 8 259 km kw. Wyspa jest „dobrze zasłużona” w powszechnej historii. Tu bowiem odkryto najstarsze po Egipcie i Babilonii ośrodki kultury, której ślady dotąd budzą podziw. Obecnie wyspę zamieszkuje ponad 500 000 prawosławnych Greków.
Od najbliższego brzegu Grecji jest oddalona Kreta ok. 100 km, od Turcji – ok. 200 km. Złoty okres dla wyspy rozpoczął się wtedy, gdy cesarz bizantyjski Nicefor Fokas w 961 roku wypędził Saracenów mahometańskich a osadził na wyspie kolonistów greckich. Wraz z nimi przybyli mnisi bazyliańscy, którzy założyli tu szereg klasztorów. Oni też otworzyli na Krecie szkoły malarskie. Ikony rozchodziły się po całym świecie, aż po Ruś Białą i Czerwoną. Wystarczy przypomnieć, że w wieku XIV-XV wykonywało obrazy Matki Bożej i Świętych 112 malarzy, których imiona zdołano stwierdzić. Do najgłośniejszych obrazów należał właśnie umieszczony w Lassithi, doznający czci powszechnej już w wieku X/XI pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Wśród tych wszystkich malarzy wybija się imię Andrzeja Rizo (ok. 1421- ok. 1495)i jego syna, Mikołaja. Zostawili oni sporo reprodukcji znanych na Krecie obrazów(także z Lassithi) oraz koncepcji własnej. Ustalono, że z ręki Andrzeja Rizo wyszły między innymi następujące głośne, znane w świecie obrazy, do dzisiaj istniejące: w Tetimo na Krecie, w Bari w kościele Św. Mikołaja, we Fiesole, Farmie, na Patmos,w Ston w Dalmacji i w Princeton w USA. Niektórzy uczeni byli skłonni przyjąć, żeobraz rzymski pochodzi również z tej samej ręki. Jednak istotnie badania obrazuzdają się wskazywać, że jest on znacznie wcześniejszy.
3) Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie: Przez szereg lat aż do zburzenia kościoła Św. Mateusza przy cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy – a więc w latach 1499-1808, wisiały przy świętym wizerunku dwie tablice: jedna z napisem łacińskim, druga włoskim, opisujące dzieje obrazu. Jest w nich mowa, że zostały one wykradzione z Krety przez pewnego rzymskiego kupca i przywiezione do Rzymu dnia 27 marca 1499 roku. Po śmierci kupca obraz przeniesiono do kościoła augustianów św. Mateusza, który znajdował się przy ich klasztorze na via Merulana na wzgórzu eskwilińskim pomiędzy Bazyliką Matki Bożej Większej a Bazyliką Św. Jana na Lateranie. Tu ponad 300 lat doznawał czci od ludu rzymskiego. Musiał być ten obraz znany, skoro Giovanni Antonio Bruzio (1610-1690) w swoim monumentalnym dziele o zabytkach Rzymu poświęca mu 69 stron.
4) Przyszły wszakże na „wieczne miasto” klęski, które odbiły się również niekorzystnie na cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W roku 1798 do Rzymu wkraczają wojska francuskie. Na skutek oblężenia i walk ucierpiało wiele czcigodnych miejsc. Wśród nich został zniszczony kościół i klasztor augustianów. Wkroczenie wojsk Napoleona do Rzymu w roku 1808 dokonało reszty zniszczenia. Augustianie przenieśli się na inne miejsce, zabierając ze sobą obraz Matki Bożej. W roku 1852 przybyli na to miejsce duchowi synowie św. Alfonsa Liguori, redemptoryści. Zabrali się energicznie do odbudowy klasztoru i kościoła, któremu nadali nowy tytuł: Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa. Kiedy dowiedzieli się, że cudowny obraz jest w posiadaniu augustianów, przekonani, że powinien znaleźć się w miejscu pierwotnym, interweniowali u papieża Piusa IX, by wpłynął na augustianow by ci zwrócili obraz. Tak się też stało. Obraz uroczyście wniesiono do kościoła Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa w 1866 roku.
Odtąd Matka Boska Nieustającej Pomocy stała się główną Patronką zakonu a kościół jej pierwszym sanktuarium. Obraz zajaśniał tak licznymi łaskami, że już w roku następnym papież Pius IX zezwolił na jego uroczystą koronację. Ponieważ w roku 1867 cały świat chrześcijański obchodził 1800-lecie śmierci męczeńskiej świętych Apostołów Piotra i Pawła, do Rzymu przybyło bardzo wielu hierarchów kościelnych. W koronacji 24 czerwca 1867 roku wzięło ich udział kilkuset. Była to prawdziwa manifestacja Rzymu. Redemptoryści, wykorzystując niezwykłe piękno obrazu, jego starożytność a przede wszystkim bardzo sugestywny tytuł, rozszerzyli kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy tak dalece, że stał się on powszechny w całym świecie chrześcijańskim. Nie ma dzisiaj kraju, gdzie by nie znano tego obrazu, gdzie by nie było wiecznej nowenny w każdą środę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Matka Boża nie pozostała też dłużna. Dzisiaj cudownych miejsc Matki Bożej pod tym wezwaniem jest kilkaset, wśród nich kilkadziesiąt koronowanych. W ciągu pierwszych 50 lat rozdano ok. l 500 wiernych kopii obrazu, dzisiaj jest ich drugie tyle.
Dnia 23 maja 1871 roku papież Pius IX zezwolił na erekcję bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a dnia 31 marca 1867 tenże papież podniósł to bractwo do godności arcybractwa. Poczta Haiti w roku 1942/43 wydała osobne znaczki pocztowe ku czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Oprócz redemptorystów 7 zakonów żeńskich obrało sobie M.B. Nieustającej Pomocy za swoją główną Patronkę.
Obraz jest na 53 cm wysoki i 41,5 cm szeroki. Jest malowany na desce. Przedstawia typ hodegitrii, czyli Bożej Rodzicielki. Maryja trzyma Dziecię Jezus na swoim lewym ręku a dłonią prawą ujmuje rączki Jezusa. Matka Boska jest odziana w czerwoną suknię, obszytą złotą lamą z rękawami obcisłymi. Boże Dziecię ma sukienkę barwy zielonej, przepasaną pasem czerwonym. Płaszcz Maryi jest barwy niebieskiej. Tworzy on na głowie Maryi naturalny welon-osłonę. Osłona ta ma również złotą lamę. Boże Dziecię ma na sobie płaszcz koloru brązowego.
Suknia i płaszcz Pana Jezusa, jak również płaszcz Maryi są bogato złocone. Na płaszczu Maryi nad Jej czołem jest gwiazda. Widzimy ją na wszystkich obrazach starożytnych Maryi. Czyżby to był znak „patentowy” ikonografii greckiej lub obrazów malowanych na Krecie? Gwiazda jest przypomnieniem imienia Maryi, gdyż hebrajskie Miriam etymologicznie znaczy tyle, co „pani” i „gwiazda morza”. Być może, dlatego i płaszcz Maryi jest niebieski. Dokoła głowy Maryi i Jezusa są ozdobne nimbusy. Obraz ma złote tło, co obok koloru czerwonego podkreśla godność Boską i królewską Jezusa i Maryi. Jeszcze dobitniej podkreślają obecnie tę godność kosztowne korony na głowie Jezusa i Maryi, misternie malowane. Szczegółem nowym, wprowadzającym nas w średniowiecze, jest wprowadzenie aniołów z symbolami męki Pańskiej. Dziecię Jezus zwraca główkę ku jednemu z nich, jakby chciało tym potwierdzić cel swojej misji na ziemi. Ciekawostką obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy jest pantofel zawieszony na lewej nodze Pana Jezusa. Obie stopy Chrystusa są bose. A oto znaczenie greckich napisów, jakie są na obrazie: Myter Theou, Archangelos Gabriel, Archangelos Michael, Jesous Christos (Matka Boża, Archanioł Gabriel, Archanioł Michał, Jezus Chrystus).
Obraz ma kolory niezwykle żywe, jakby był malowany niedawno. Był bowiem odnawiany przez Novotnego w roku 1866.
Polscy czciciele NMP Nieustającej Pomocy
Kult NMP Nieustającej Pomocy w Polsce datuje się od końca wieku XIX, kiedy to redemptoryści przybyli po raz drugi do Polski. Istnieje w Polsce ponad 360 ośrodków czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do najważniejszych sanktuariów należą: obraz Matki Bożej w Gliwicach (kościół Św. Krzyża) w Słupsku (w kościele N.M. Panny), w Gorzowie (katedra), w Kielcach (katedra), w Przemyślu (katedra), w Warszawie (kościół św. Klemensa Hofbauera) i w Poznaniu (fara). 11 października 1961 roku arcybiskup poznański Antoni Baraniak w obecności 19 biskupów dokonał uroczystej koronacji obrazu. Jest to obecnie największe sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Polsce i jedno z największych w świecie. Wystarczy wspomnieć, że nowenna w każdą środę odbywa się trzy razy dziennie. Nowe sanktuarium, ale bardzo żywe, jest w Toruniu przy kościele redemptorystów. l października 1967 roku kardynał Prymas Polski Stefan Wyszyński dokonał koronacji tegoż obrazu przy udziale kilkudziesięciu biskupów. Wreszcie wypada przypomnieć, że w kaplicy sióstr karmelitanek bosych w Kaliszu jest obraz Matki Bożej, przywieziony ze Lwowa (z ich klasztoru), koronowany 25 czerwca 1939 roku przez arcybiskupa Bolesława Twardowskiego. Nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy szczególnie szerzyło się w diecezji chełmińskiej (dzisiaj po nowym podziale pozostała część nosi nazwę diecezji pelplińskiej). Biorąc pod uwagę ten fakt ówczesny biskup chełmiński ks. Kazimierz Kowalski wniósł w 1962 r. prośbę do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie Matki Boskiej Nieustającej Pomocy główną Patronką Diecezji. Stolica Apostolska dekretem z dnia 29 X 1962 zatwierdziła tę prośbę.
Modlitwa rzymska I
O Matko Nieustającej Pomocy / z największą ufnością przychodzę dzisiaj / przed Twój święty obraz, / aby błagać o pomoc Twoją. / Nie liczę na moje zasługi, / ani na moje dobre uczynki, / ale tylko na nieskończone zasługi Pana Jezusa / i na Twoją niezrównaną miłość macierzyńską. / Tyś patrzyła, o Matko, na rany Odkupiciela i na krew Jego wylaną na krzyżu dla naszego zbawienia. / Tenże Syn Twój umierając dał nam Ciebie za Matkę. / Czyż więc nie będziesz dla nas, / jak głosi Twój słodki Tytuł: / Nieustającą Wspomożycielką? / Ciebie więc, o Matko Nieustającej Pomocy, / przez bolesną mękę i śmierć Twego Boskiego Syna, / przez niewypowiedziane cierpienia Twego Serca, o Współodkupicielko, / zaklinam najgoręcej, / abyś wyprosiła mi u Syna Twego Tę łaskę, / której tak bardzo pragnę i tak bardzo potrzebuję…
Ty wiesz, o Matko Przebłogosławiona, / jak bardzo Jezus, Odkupiciel nasz, pragnie udzielić nam wszelkich owoców Odkupienia. / Ty wiesz, że skarby te zostały złożone w Twoje ręce, abyś je nam rozdzielała. / Wyjednaj mi przeto, o najłaskawsza Matko, / u Serca Jezusowego tę łaskę, / o którą w tej nowennie pokornie proszę, / a ja z radością wychwalać będę Twoje miłosierdzie / przez całą wieczność. Amen.
Modlitwa rzymska II
O Matko Nieustającej Pomocy, / pozwól mi naśladować Boskie Twoje Dzieciątko, / tak jak Je przedstawia Twój cudowny obraz / w chwili, gdy Je przyciskasz do serca. / O tak, / jakżebym i ja chciał trzymać się silnie / moimi niegodnymi rękami/ Twojej potężnej prawicy.
Tym razem jednak, o Matko Nieustającej Pomocy,/ nie proszę za sobą, lecz za braćmi i siostrami moimi, / którzy tutaj są zebrani wraz ze mną/przed Twoim cudownym obrazem, / proszę za cały Kościół święty / i za całą nieszczęśliwą ludzkość. / Wejrzyj, Królowo świata, / jak wielka jest liczba potrzebujących,/smutnych i cierpiących,/popatrz, jak ciężkie są nasze czasy. / Czyż nie jesteś Matką Nieustającej Pomocy? / Czyż nie jesteś Wszechmocą Błagającą? / Wszak nie brakuje Ci ani potęgi, ani dobroci, / by przyjść z pomocą w każdej potrzebie i nieszczęściu. / Obecna godzina jest Twoją godziną, / więc okaż nam się Matką, / spiesz co prędzej z pomocą swoją w tej naszej potrzebie. /Spiesz nam z pomocą swoją zawsze,/ a zwłaszcza w godzinę śmierci naszej. Amen.
wiara.pl
____________________________________________________________________
Kod Matki Bożej Nieustającej Pomocy
Dziś wspomnienie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jej obraz można znaleźć w chyba każdym polskim kościele. Ale czy wiesz, co oznaczają greckie napisy na tym słynnym wizerunku?
Oryginał obrazu znajduje się w rzymskim kościele św. Alfonsa Liguoriego na Eskwilinie, przy Via Merulana…
Rozszyfrujemy jednak napisy, które znajdują się w tle postaci.
Po obu stronach głowa Maryi znajdują się litery: MP ΘΥ. To skrót od greckiego Μήτηρ Θεοῦ (Meter Theou), co oznacza: Matka Boga.
Poniżej widać niewielkie postacie archaniołów, dzierżących symbole męki Chrystusa: krzyż, gwoździe, włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem zaprawiony żółcią. Umieszczone nad nimi napisy to skróty ich imion:
- ΟΡ М – ὁ αρχάγγελος Μιχαήλ (Archannelos Michael) – Archanioł Michał
- OΡ Г – ὁ αρχάγγελος Γαβριήλ – Archannelos Gabriel– Archanioł Gabriel
Jeszcze niżej widać litery: IC XC. To także skrót od Ιησούς Χριστός (Iesous Christos), czyli Jezus Chrystus. Jest to monogram Pana Jezusa, który na tym obrazie spoczywa w postaci Dzieciątka na rękach Swej Matki.
W tym też tkwi najgłębszy sens wizerunku Matki Bożej Nieustającej Pomocy. To ikona w typie Hodegetrii, czyli “wskazującej drogę”. Drogę – czyli Pana Jezusa. Na Niego wskazuje Maryja, a zetknięcie dłoni Dzieciątka i Matki Bożej jest centralnym punktem obrazu, jego geometrycznym środkiem.
Jarosław Dudała/Gość Niedzielny
*****
Jednym z najczęściej używanych wśród chrześcijan wezwań odnoszących się do Matki Bożej jest zawołanie: “Nieustająca Pomoc”. Przede wszystkim sięgają po nie ci najbardziej smutni i potrzebujący, którzy odczuwają szczególnie wielką potrzebę miłości, wsparcia i opieki. Oryginał obrazu jest wschodnią ikoną, przedstawiającą Matkę Bożą Bolesną. Ikona ta została namalowana, by pobudzić naszą nadzieję i ożywiać modlitwę. Jej duchowe przesłanie jest więc ważniejsze od jej piękna artystycznego.
Ikona przedstawia cztery święte postacie: Dziewicę Maryję, Dzieciątko Jezus oraz świętych archaniołów Michała i Gabriela.
Maryja, a właściwie połowa Jej postaci, jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu od spodu zielonym i w niebieskim nakryciu głowy, przykrywającym włosy i czoło. Na welonie, w jego środkowej części, znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami, a obok malarz umieścił krzyż promienisty na wzór gwiazdy. Głowę Najświętszej Dziewicy otacza, tak charakterystyczna dla szkoły kreteńskiej, kolista aureola.
Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce.
Prawą, dużą dłonią o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu “Hodigitria” – znaczy “wskazująca drogę”, Maryja obejmuje ręce Zbawiciela. W spojrzeniu Jej można wyczytać czuły smutek, a nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają Jej obliczu piękna i wyniosłości.
Dzieciątko Jezus jako jedyne przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, swoimi rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający prawy sandał z nóżki pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem jest także prawdziwym człowiekiem. Jezus posiada włosy koloru kasztanowego, a Jego rysy twarzy są bardzo dziecięce.
Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Najświętsza Dziewica wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela i Syna Bożego w jednej Osobie, Który ofiarował życie za nas wszystkich. Mamy tutaj do czynienia z typem ikony zwanej “hodigitria” – bo Maryja wskazuje na Chrystusa, Który sam siebie nazwał “Drogą, Prawdą i Życiem”.
Historia Obrazu sięga XII wieku i okryta jest tajemnicą. Ten rodzaj ikony był bardzo rozpowszechniony w średniowieczu na terenach greckich, serbskich i na Rusi. Jedni twierdzą, że obraz powstał w Bizancjum, inni, że w klasztorze Hilmadar, na świętej górze Athos. Wizerunek Matki Bożej Nieustającej Pomocy został namalowany na desce o wymiarach 54 cm x 41,5 cm.
Na przestrzeni wieków otrzymał dwa główne tytuły: Matka Boża Bolesna, trzymająca na ramieniu swego Syna, mającego kiedyś podjąć mękę krzyżową, o czym świadczą przedstawione po bokach anioły, niosące narzędzia tej męki. Drugi natomiast tytuł: Matka Boża Nieustającej Pomocy, wyrósł z pobożności, która dopatrywała się w wizerunku ikony, czule spoglądającą na swych czcicieli Matkę, gotową pośpieszyć im z pomocą w każdej potrzebie.
Stare podanie mówi, że obraz wiózł na statku do Europy bogaty kupiec i w czasie burzy, kiedy tonął statek, wyciągnął go z kufra i ukazał podróżnym, z zaleceniem modlitwy. Nadzieja zrozpaczonych uratowała podróżnych od morskiej katastrofy. Po dramatycznej podróży Obraz znalazł się w Rzymie w kościele św. Mateusza.
Po zdobyciu Rzymu przez Francuzów kościół, w którym znajdował się Obraz, został zniszczony i rozebrany.
Po latach Michał Marchi (Redemptorysta) odnalazł Obraz i zaczął czynić starania o jego przeniesienie do kościoła O.O. Redemptorystów. Za zgodą papieża Piusa IX dokonano tego 26 kwietnia 1866 r. 23 czerwca 1867 roku dziekan Kapituły Watykańskiej uroczyście koronował Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, wyrażając tym samym oficjalnie akt uznania dla maryjnej ikony, czczonej od kilku już wieków. Od tego momentu nabożeństwo do Matki Nieustającej Pomocy zaczęło nieustannie wzrastać, rozszerzając się po całym świecie.
W roku 1876 ustanowiono święto Błogosławionej Dziewicy Maryi pod wezwaniem Nieustającej Pomocy, z własnym oficjum, modlitwami i czytaniami mszalnymi. Początkowo celebrację tego święta ustalono na niedzielę poprzedzającą uroczystość św. Jana Chrzciciela, później natomiast wyznaczono 27 czerwca jako dzień poświęcony Matce Bożej Nieustającej Pomocy.
Co widzisz, kiedy patrzysz na ten obraz?
Przede wszystkim widzisz Maryję, gdyż ona dominuje na obrazie i ponieważ ona patrzy prosto na Ciebie – nie na Jezusa, nie w niebo, nie na aniołów ponad głową. Patrzy na Ciebie, tak jakby chciała powiedzieć Ci coś bardzo ważnego. Jej oczy wydają się poważne i smutne, ale przykuwają uwagę.
Maryja, jako poważna, pełna mocy i wyrazu kobieta, jest przedstawiona na złotym tle – w średniowieczu będącym symbolem nieba. Ubrana jest w ciemnoniebieski strój z zieloną podszewką i w czerwoną tunikę. Niebieski, zielony i czerwony to kolory wyrażające królewskość. Tylko cesarzowe mogły nosić stroje w tych kolorach.
Ośmioramienna gwiazda na czole została prawdopodobnie dodana przez późniejszego artystę, by ukazać znaczenie Maryi jako Gwiazdy, która prowadzi do Jezusa. Dla wzmocnienia tego symbolu na lewo od gwiazdy umieszczono ozdobny krzyż.
Litery ponad Jej głową wyrażaj w języku greckim słowa: Matka BogaPatrząc na obraz zdajemy sobie sprawę, iż Ona ma moc, by wstawiać się za nami w niebie.
Wzrok Maryi skierowany jest na Ciebie, ale Jej ramiona trzymają Jezusa. Bizantyjskie ikony nigdy nie przedstawiają Maryi bez Jezusa, gdyż to On jest centrum naszej wiary. Jezus także ubrany jest w królewski strój. Tylko cesarz mógł nosić zieloną tunikę, czerwony pas i złoty płaszcz, przedstawiony na ikonie. Greckie inicjały po prawej stronie Dziecięcia i aureola ozdobiona krzyżem oznajmiają, iż jest to “Jezus Chrystus”.
Jezus nie patrzy na nas ani na Maryję czy aniołów. Nawet, jeśli przytula się On do swej Matki, Jego wzrok skierowany jest gdzie indziej, ku czemuś, czego nie możemy zobaczyć – ku czemuś, co sprowokowało Go do szybkiej ucieczki do Matki tak, iż jeden z Jego sandały w prawie spada; ku czemuś, co sprawia, że przylgnął On do Matki w poszukiwaniu bezpieczeństwa i miłości.
Co mogło tak przestraszyć Dziecię – Bożego Syna?
Odpowiedź na nasze pytanie dają nam postacie, które widzimy po obu stronach Jezusa i Maryi – greckie litery ponad nimi wskazują, iż są to archaniołowi Gabriel i Michał. Zamiast przynosić harfę i flet chwały, niosą oni narzędzia Chrystusowej męki.
Po lewej stronie, Michał, trzyma naczynie napełnione żółcią, które żołnierze ofiarowali Jezusowi na krzyżu, włócznię, która przeszyła Jego bok oraz trzcinę z gąbką.
Po prawej stronie – Gabriel niesie krzyż i cztery gwoździe. Jezus zobaczył, jaki czeka Go los, ujrzał nadchodzące cierpienie i śmierć. Chociaż jest Bogiem, jest także człowiekiem i doświadcza lęku przed straszną przyszłością.
Ucieka do swej Matki, która podtrzymuje Go w chwili strachu i tak samo będzie czyniła w całym Jego życiu oraz w chwili śmierci. Maryja nie może oszczędzić Mu cierpienia, ale może ofiarować miłość i pocieszenie.
A więc dlaczego Maryja patrzy tak uważnie na nas, zamiast patrzeć na swe Dziecko, które znajduje się w potrzebie? Jej spojrzenie zaprasza nas do wzięcia udziału w tej historii, czyni nas uczestnikami obrazu i bólu tam obecnego. Jej spojrzenie mówi nam, iż tak jak Jezus uciekł się do swej Matki i znalazł pocieszenie, tak samo i my możemy uciekać się do Maryi.
Jej ręce nie splatają się z zaciśniętymi w lęku rękami Jej Syna, ale pozostają otwarte, zapraszając nas, byśmy wraz z Jezusem nasze ręce powierzyli Jej dłoniom.
Maryja wie, iż w naszym życiu istnieje wiele niebezpiecznych i budzących lęk spraw i że potrzebujemy kogoś, do kogo możemy się uciekać w chwili cierpienia i strachu. Ona ofiarowuje nam to samo pocieszenie i tę samą miłość, którymi obdarzyła Jezusa. Mówi do nas, byśmy biegli do Niej tak szybko, jak to uczynił Jezus, tak szybko, byśmy nawet nie myśleli o tym, jak wyglądamy i jak biegniemy, aby tylko dobiec do Niej.
Tygodnik NIEDZIELA/https://www.redemptor.by
______________________________________________________________________________
W bocznej nawie wadowickiej bazyliki, w rodzinnej parafii św. Jana Pawła II, znajduje się kaplica, zwana czasem świętokrzyską. Tu od lat, przed wizerunkiem Matki Bożej Nieustającej Pomocy modlą się uczniowie wadowickich szkół. Wśród nich był też kiedyś Karol Wojtyła. Przed tym obrazem modlił się jako uczeń, jako ministrant, a potem również jako ksiądz, biskup, kardynał i trzy razy jako papież.
– Jak za dawnych lat, kieruję swe kroki do świętokrzyskiej kaplicy, aby na nowo spojrzeć w oblicze Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Jej wadowickim obrazie – mówił papież w 1999 roku.
Św. Jan Paweł II bardzo chciał, by obraz Matki Bożej był ukoronowany. Stało się to 16 czerwca 1999 roku, gdy po raz trzeci i ostatni przyjechał do Wadowic jako papież. Korony na skroniach Jezusa i Maryi są darem mieszkańców Wadowic i okolicy. Wykonano je z obrączek, pierścionków, kolczyków, naszyjników i łańcuszków.
Pamiątką koronacji jest złoty różaniec ofiarowany przez Ojca Świętego. Powieszono go po lewej stronie cudownego obrazu. W kaplicy znajduje się też złoty różaniec podarowany przez św. Jana Pawła II.
Mały Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
26 czerwca
Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter
Zobacz także: • Święci męczennicy Jan i Paweł • Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter • Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup • Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter |
Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie. Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo. W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r. Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 r. |
______________________________________________________________________________
26 czerwca
Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter
Josemaría Escrivá: założyciel Opus Dei i patron świętej codzienności
***
Nie mów: „Taki już jestem… To sprawa mojego charakteru”. Nie, to sprawa braku charakteru. Bądź mężny – esto vir – uczył św. Josemaría Escrivá de Balaguer.
Założyciel Opus Dei
„Tam, gdzie są wasi bracia, tam gdzie są wasze dążenia, wasza praca, wasze miłości, tam jest miejsce waszego codziennego spotkania z Chrystusem. To właśnie wśród spraw najbardziej prozaicznych na tej ziemi powinniśmy uświęcać się, służąc Bogu i wszystkim ludziom” – mówił hiszpański święty, promotor apostolstwa laikatu, założyciel Opus Dei.
Podobne myśli możemy znaleźć w dokumentach Soboru Watykańskiego II: „Zadaniem ludzi świeckich, z tytułu właściwego im powołania, jest szukać Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej” (Lumen Gentium, 31).
Zapytaliśmy różne osoby, które poznały pisma i myśli św. Josemarii, czego się od niego nauczyły. Wskazały głównie na docenienie wartości zwyczajnego życia jako drogi do Boga, czyli do świętości, znaczenie radości oraz potrzebę pracy nad sobą.
Praca: droga do uświęcenia
„Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że założyciel Opus Dei uczył i uczy mnie nadal, zarówno swoim słowem jak i przykładem całego życia. Dał mi pewność, że moje życie, jak życie każdego człowieka, ma w każdych okolicznościach głęboki sens. Ma głębszy wymiar: nadprzyrodzony.
Moja praca, naukowca i nauczyciela akademickiego, codzienny – często uciążliwy – wysiłek radzenia sobie z egzystencją ma sens. Bowiem nawet jeśli po ludzku nie daje on widocznych efektów, to przyczynia się do budowy głębszej rzeczywistości duchowego dobra” – Paweł Skibiński, historyk, mąż, ojciec trojga dzieci.
„Św. Josemarię spotkałam pierwszy raz kilka lat temu i bardzo spodobało mi się to zdecydowane i konkretne podejście do wiary i wartości. Bez żadnego rozmiękczania, bez tłumaczenia, że tak się nie da żyć w rzeczywistości.
Chyba wcześniej nie spotkałam się z takim podejściem. I rzeczywiście postanowiłam spróbować, poszerzać swoją wiedzę doktrynalną, rozwijać duchowość i żyć w 100% zgodnie z zasadami Kościoła. Może nie zawsze wszystko się udaje, ale na pewno się staram i wiele w moim życiu się zmieniło na lepsze” – Katarzyna, mama dwójki dzieci i PR-owiec.
„Od kiedy moją drogę zawodową powierzyłam św. Josemarii, on towarzyszy mi w niej i bardzo pomaga. Jego przesłanie zmieniło moje podejście do pracy zawodowej – by nie traktować jej wyłącznie jako obowiązku, który należy dobrze wykonać, ale jako drogę do uświęcania siebie i innych, jako czas, który mogę ofiarować Bogu, wkładając w moją pracę dużo serca. Pierwszą z myśli św. Josemarii, która szczególnie zapadła mi w pamięci, jest pkt 4. z Drogi:
Nie mów: „Taki już jestem… To sprawa mojego charakteru”. Nie, to sprawa braku charakteru. Bądź mężny – esto vir.
Kilka lat temu ta myśl była dla mnie odkryciem i nauką. Z męstwem bywa różnie, ale przynajmniej wiem, że nie można iść na łatwiznę, trzeba walczyć, starać się i mimo ciągłych upadków wracać do kochającego Ojca. Św. Josemaria z dużą naturalnością przekonuje nas o wielkiej miłości Boga do człowieka i daje nam wskazówki, jak możemy przynosić Mu radość i odwzajemniać Jego miłość” – Monika, prawnik.
Praca również może być modlitwą
„Św. Josemaria Escriva de Balaguer pozwolił mi zrozumieć, że każdy może zostać świętym poprzez wypełnianie swoich obowiązków i pracę. Zrozumiałem, na czym polega uświęcenie pracy i że praca również może być modlitwą.
Drugim ważnym dla mnie elementem jest przekonanie o potrzebie ciągłej pracy nad sobą, doskonalenie się i zwalczanie swoich wad, grzechów oraz ewangelizacji bliźnich” – Mikołaj, student.
„Błogosławiona święta codzienność. Bardziej doceniam sytuacje, które dotychczas wydawały się nudne czy stanowiły stratę czasu, np. w niedzielne popołudnie odwiedziny mojego ciotecznego brata z rodziną i słuchanie opowieści jego żony i dzieci. Optymizm w przeciwnościach większych lub mniejszych, np. chorobie nowotworowej mojego chrzestnego.
Zależy mi (modlę się o to), aby on był zbawiony, bo przecież nie ma znaczenia, czy on przeżyje jeszcze 5 miesięcy czy 5 lat. Ważne, gdzie będzie w wieczności. Cierpliwość w pracy – np. kiedy przychodzi do mnie jako pacjentka wyjątkowo namolna starsza pani (której tak naprawdę zupełnie nic nie jest) myślę, że przecież jest ona dla mnie wielkim darem, bo ona mnie uświęca i jak dużo dzięki niej zyskam”.
Nie mów: „Ta osoba mi się naprzykrza”. Pomyśl: „Ta osoba mnie uświęca” (Droga pkt 174).
– Anna, lekarka.
Radość nadprzyrodzona
„Świętego Josemarię spotkałam na drodze radości i entuzjazmu. Pomógł mi zrozumieć, że chrześcijanin nie musi rezygnować z radości. Wręcz przeciwnie, podąża drogą do świętości napełniony głęboką radością nadprzyrodzoną. Dzieli się nią z najbliższymi oraz każdą napotkaną osobą” – Anna, młoda mama aktywna zawodowo.
„Z bardzo bogatego nauczania św. Josemarii wyszczególniłbym bliską mi myśl o potrzebie i sensie radości w codziennym życiu, która nieodłącznie wiąże się z potrzebą modlitwy i poczuciem synostwa Bożego. Tak napisał w Bruździe, pkt 54:
Oto rada, którą wam natrętnie powtarzam: Bądźcie radośni, zawsze radośni. Niechaj się smucą ci, którzy nie uważają się za dzieci Boże.
To bardzo ważne dla mnie i staram się praktykować w codzienności to, że satysfakcja, zadowolenie, szczęście i – co za tym idzie – właśnie radość mają swoje źródło w relacji z Bogiem. Św. Josemaria pisał, że tak naprawdę brak radości w życiu wynika z braku perspektywy, patrzenia na sprawy po chrześcijańsku” – Mariusz, muzyk.
„Dla mnie największym odkryciem było uświęcanie pracy i wartość zwykłych czynności dnia. Chrześcijanin nie dzieli prac na gorsze i lepsze, mniej lub bardziej godne, bo tym, co nadaje im wartość, jest miłość, z jaką się je wykonuje. I to jest spojrzenie Pana Boga, który nie oczekuje od nas wielkich spektakularnych czynów, ale pragnie, byśmy Go kochali w naszej codzienności” – Paulina Zielińska, historyk sztuki.
Barbara Stefańska/Aleteia.pl
___________________________________________________________________________________
Tajemnica i kontrowersje. O co tak naprawdę chodzi w Opus Dei?
****
Misję dobrze odzwierciedla pieczęć Opus Dei, którą jest krzyż wpisany w okrąg oznaczający kulę ziemską. Chodzi o postawienie krzyża na szczycie wszystkich działalności ziemskich i przyciągnięcie wszystkiego do Chrystusa.
Opus Dei (z łac. Dzieło Boże) jest żywą, dynamiczną cząstką Kościoła katolickiego. Mobilizuje wiernych, aby napełniali duchem chrześcijańskim wszelkie ludzkie działalności – życie rodzinne, społeczne i zawodowe. Opus Dei jest wielką katechizacją współczesnego świata, która pomaga osobom świeckim prowadzić głębokie życie wewnętrzne.
Początki Dzieła
Od strony instytucjonalnej jest prałaturą personalną Kościoła katolickiego (nie jest ruchem, ale stałą strukturą). Prałatura jest tworzona do szczególnych celów w Kościele, na jej czele stoi prałat podlegający bezpośrednio Ojcu Świętemu. Opus Dei nie ma określonego terytorium (w przeciwieństwie np. do diecezji), spoiwem jest osoba prałata oraz szczególny cel – przypominanie o powołaniu wszystkich ludzi do świętości. Członkowie Opus Dei przynależą jednocześnie do diecezji, na terenie której mieszkają.
Historia Opus Dei rozpoczęła się od działalności duszpasterskiej młodego hiszpańskiego księdza (Josemarii Escrivy) wśród studentów i w madryckich szpitalach. Moment powstania to 2 października 1928, kiedy ks. Escriva otrzymał światło założycielskie. Autentyczność tego światła potwierdził potem przez Kościół, wpisując Opus Dei w stałą strukturę Kościoła oraz ogłaszając założyciela świętym.
Dzieło Boże zaczęło się rozwijać w Madrycie, a następnie w innych miastach Hiszpanii. Pojawili się kapłani wywodzący się ze świeckich należących do instytucji. W ciągu kilkudziesięciu lat Opus Dei rozprzestrzeniło się na wszystkie kontynenty.
Dzieło Boże istnieje, aby przypominać, że Bóg powołuje do bliskiej przyjaźni ze Sobą każdego człowieka. Praca i zwykłe okoliczności życia są okazją do spotkania z Bogiem, służby innym i poprawy społeczeństwa. Misję dobrze odzwierciedla pieczęć Opus Dei, którą jest krzyż wpisany w okrąg oznaczający kulę ziemską. Chodzi o postawienie krzyża na szczycie wszystkich działalności ziemskich i przyciągnięcie wszystkiego do Chrystusa.
W tym zadaniu pomaga formacja duchowa Opus Dei, w tym dni skupienia, rekolekcje, regularna spowiedź, kierownictwo duchowe i spotkania formacyjne.
Wspólnota i działalność
Do Opus Dei mogą należeć dorosłe osoby świeckie, katolicy. Warunkiem jest rozeznanie, że Pan Bóg powołuje na tę drogę. Samo korzystanie ze środków formacyjnych Opus Dei nie oznacza „bycia w Opus Dei”. Powołanie do Dzieła Bożego jest sprawą osobistą (i wymagającą), choć nie prywatną, dlatego każdy sam decyduje, kiedy i z kim chce o swojej drodze rozmawiać.
Osoby należące do Prałatury nie tworzą zamkniętej grupy. Każdy żyje w swoim środowisku i tam stara się dawać świadectwo życia chrześcijańskiego.
Do Prałatury przynależy własny kler Opus Dei oraz wierni świeccy – kobiety i mężczyźni. Niektórzy świeccy żyją w celibacie, znaczna większość w związkach małżeńskich. Wszyscy mają jedno powołanie, realizowane w różnych okolicznościach życiowych, nie istnieją „stopnie”.
Współpracownicy wspierają Opus Dei modlitwą, finansowo i w miarę możliwości pracą przy różnych inicjatywach, nie należąc do Prałatury. Księża diecezjalni mogą przyłączyć się do Stowarzyszenia Kapłańskiego Świętego Krzyża, ściśle związanego z Prałaturą Opus Dei.
„Zasadnicza działalność Opus Dei polega na udzielaniu swoim członkom i osobom, które tego sobie życzą, środków duchowych niezbędnych do dobrego życia chrześcijańskiego pośród świata” – mówił Założyciel. Opus Dei ma silny rys ewangelizacyjny.
Oprócz wsparcia duchowego dla własnych członków udziela go tym, którzy chcą. Rekolekcje i dni skupienia odbywające się w ośrodkach Opus Dei są otwarte dla wszystkich. Jednak nie jest to główna działalność Opus Dei – najistotniejsze jest to, że każdy z wiernych Prałatury stara się być świadkiem Chrystusa w środowisku, w którym żyje na co dzień. Założyciel kładł duży nacisk na ewangelizację środowisk intelektualnych, gdyż zaczynając od tych środowisk, łatwiej jest dotrzeć do całego społeczeństwa.
Ponadto Opus Dei promuje szeroki wachlarz działalności społecznych, szczególnie w krajach biedniejszych (np. ośrodki formacji zawodowej i pomocy społecznej w Cebú i w Manili na Filipinach czy centrum medyczne Monkole w Kongo).
Filary duchowości
Niektóre istotne rysy duchowości Opus Dei to:
- Synostwo Boże. Fundamentem ducha jest świadomość bycia dzieckiem Bożym, która prowadzi do zaufania Bożej opatrzności, prostoty w relacjach Bogiem i ludźmi, poczucia godności osoby i braterstwa wobec innych, miłości do rzeczywistości stworzonych przez Boga, pokoju i optymizmu;
- Uświęcanie pracy. Oznacza wykonywanie pracy kompetentnie, z miłości do Boga i w duchu służby innym, tak aby zamieniała się w spotkanie z Chrystusem;
- Modlitwa i ofiara. Środki formacyjne przypominają o potrzebie modlitwy i pokuty. Wierni Prałatury starają się ofiarować Bogu drobne umartwienia, które ułatwiają wykonywanie swoich zadań i umilają życie innym ludziom;
- Jedność życia. Dzieckiem Bożym, chrześcijaninem jest się 24 godziny, i w czasie modlitwy, i w czasie spotkań rodzinnych, pracy i odpoczynku;
- Wolność. W sferze politycznej, ekonomicznej, kulturalnej każdy działa zgodnie z własnym przekonaniem i odpowiedzialnością, nie powołując się na Kościół czy Opus Dei, ani nie przedstawiając swoich opinii jako jedynych zgodnych z wiarą;
- Miłosierdzie. Pragnienie, by wszyscy poznali Chrystusa jest nieodłączne od chęci uczestniczenia w rozwiązywaniu problemów materialnych i społecznych otoczenia.
Opus Dei w liczbach
92 600 osób na świecie tworzy Opus Dei, 70 proc. jest w związku małżeńskim, 30 proc. w stanie wolnym (w tym 2,25 proc. księży). 600 000 – to przybliżona liczba współpracowników i uczestników środków formacji chrześcijańskiej (nie licząc osób korzystających z inicjatyw społecznych i edukacyjnych).
Opus Dei prowadzi szeroką działalność informacyjną. Oficjalnym biuletynem Prałatury Opus Dei jest „Romana”. Ponadto obszerne informacje o działalności Prałatury można znaleźć na tej stronie.
Barbara Stefańska/Aleteia.pl
_____________________________________________________________________________
Kanonizacja bł. Josemarii Escrivy de Balaguera
św. JAN PAWEŁ II
TAJEMNICA ŚWIĘTOŚCI I APOSTOLSTWA
6 X 2002 — Homilia Jana Pawła II podczas Mszy św. kanonizacyjnej na placu św. Piotra
1. «Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi» (Rz 8, 14). Te słowa apostoła Pawła, odczytane przed chwilą w naszym zgromadzeniu, pomagają nam lepiej zrozumieć doniosłe przesłanie dzisiejszej kanonizacji Josemarii Escrivy de Balaguera. Poddał się on pokornie prowadzeniu Ducha Świętego, wierząc, że tylko w ten sposób można w pełni wykonać wolę Bożą.
Ta fundamentalna chrześcijańska prawda była częstym tematem jego nauczania. Nieustannie bowiem zachęcał swoje duchowe dzieci, by przyzywały Ducha Świętego, ażeby ich życie wewnętrzne, to znaczy ich relacja z Bogiem, oraz życie rodzinne, zawodowe i społeczne, na które składa się wiele drobnych, przyziemnych sytuacji, nie były od siebie oderwane, lecz stanowiły jedną «świętą i pełną Boga» egzystencję. «Odnajdujmy niewidzialnego Boga — pisał — w rzeczach najbardziej widzialnych i materialnych» (Colloqui con Mons. Escrivá, n. 114).
Także w dzisiejszych czasach jego nauczanie jest aktualne i bardzo potrzebne. Wierny, włączony w Chrystusa na mocy chrztu, powołany jest do budowania nierozerwalnej i żywej więzi z Bogiem. Powołany jest do świętości i do współuczestnictwa w dziele zbawienia ludzkości.
2. «Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał» (Rdz 2, 15). Księga Rodzaju, jak usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu, przypomina nam, że Stwórca powierzył ziemię człowiekowi, aby ją uprawiał i troszczył się o nią. Poprzez swą działalność w rozmaitych środowiskach tego świata wierni przyczyniają się do realizacji uniwersalnego zamysłu Bożego. Praca i jakakolwiek inna aktywność, wykonywana z pomocą Bożej łaski, staje się środkiem uświęcania codziennego życia.
«Zwykła egzystencja wierzącego chrześcijanina — mawiał Josemaría Escrivá — gdy pracuje i gdy odpoczywa, gdy modli się i gdy śpi, w każdej chwili, jest życiem, w którym Bóg zawsze jest obecny» (Rozmyślania, 3 marca 1954 r.). Ta nadprzyrodzona wizja życia otwiera przed nami niezwykle bogate perspektywy zbawienia, gdyż także w kontekście ziemskiej codzienności, tylko pozornie monotonnej, Bóg staje się nam bliski i możemy współuczestniczyć w realizacji Jego zbawczych zamysłów. Dlatego też łatwiej nam zrozumieć stwierdzenie Soboru Watykańskiego II, że «przesłanie chrześcijańskie nie odwodzi ludzi od budowania świata (…), lecz raczej zobowiązuje do tego rodzaju zadań» (Gaudium et spes, 34).
3. Wznosić świat ku Bogu i zmieniać go od wewnątrz — to właśnie jest ideał, jaki wam ukazuje święty założyciel, drodzy bracia i siostry, którzy dziś radujecie się z powodu wyniesienia go do chwały ołtarzy. On przypomina wam nieustannie, że nie powinniście obawiać się materialistycznej kultury, która grozi zniszczeniem najgłębszej tożsamości uczniów Chrystusa. Często powtarzał z naciskiem, że wiara chrześcijańska przeciwstawia się konformizmowi i wewnętrznej bierności.
Podążając jego śladami, uświadamiajcie wszystkim ludziom, bez względu na rasę, stan społeczny, kulturę i wiek, że wszyscy jesteśmy powołani do świętości. Przede wszystkim starajcie się o to, byście wy sami byli święci, zachowując ewangeliczną postawę pokory i służby, zawierzając się Opatrzności i nieustannie wsłuchując się w głos Ducha Świętego. W ten sposób będziecie «solą ziemi» (Mt 5, 13) i zajaśnieje «wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie» (por. tamże 5, 16).
4. Oczywiście, nie brak wątpliwości i trudności na drodze tych, którzy chcą wiernie służyć sprawie Ewangelii. Bóg oczyszcza i kształtuje tajemniczą mocą krzyża tych, których wzywa, by szli za Nim; lecz właśnie w krzyżu — podkreślał nowy święty — znajdujemy światło, pokój i radość: Lux in Cruce, requies in Cruce, gaudium in Cruce!
Odkąd 7 sierpnia 1931 r., w czasie gdy sprawował Mszę św., rozbrzmiały w jego duszy słowa Jezusa: «A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie» (J 12, 32), Josemaría Escrivá jeszcze wyraźniej uświadomił sobie, że powołaniem ochrzczonych jest wywyższanie krzyża ponad całą rzeczywistość ludzką, i poczuł, jak rodzi się w nim gorące pragnienie ewangelizacji wszystkich środowisk. Bez wahania poszedł więc za wezwaniem, które Jezus skierował do apostoła Piotra i które przed chwilą usłyszeliśmy na tym placu: Duc in altum! Przekazał je całej swej duchowej rodzinie, by wnosiła w życie Kościoła cenny wkład komunii i posługi apostolskiej. Dziś wezwanie to skierowane jest do każdego z nas. «Wypłyńcie na głębię — wzywa nas Boski Nauczyciel — i zarzućcie sieci na połów!» (por. Łk 5, 4).
5. Jednak by wypełnić tak odpowiedzialną misję, potrzebny jest nieustanny rozwój duchowy, wspomagany modlitwą. Św. Josemaría był mistrzem modlitwy, którą uważał za niezwykłą «broń», zdolną odkupić świat. Zalecał zawsze: «Na pierwszym miejscu modlitwa; następnie, pokuta; na trzecim miejscu — ale zdecydowanie dopiero na trzecim — działanie» (Droga, n. 82). To nie paradoks, lecz nieprzemijająca prawda: skuteczność apostolatu zależy przede wszystkim od modlitwy oraz od głębokiego i regularnego życia sakramentalnego. W tym właśnie kryje się tajemnica świętości i prawdziwego sukcesu świętych.
Drodzy bracia i siostry, niech Bóg pomoże wam przejąć to niełatwe dziedzictwo ascetyczne i misyjne. Niech wspomaga was Maryja, którą święty założyciel wzywał jako Spes nostra, Sedes Sapientiae, Ancilla Domini!
Niech za sprawą Matki Bożej każdy z was stanie się prawdziwym świadkiem Ewangelii, gotowym wszędzie włączać się ofiarnie w budowę Królestwa Chrystusowego. Niech przykład i nauczanie św. Josemarii będą dla nas bodźcem, abyśmy i my, u kresu naszego ziemskiego pielgrzymowania, mogli mieć udział w chwalebnym dziedzictwie Niebios. Tam, wraz z aniołami i wszystkimi świętymi, będziemy kontemplować oblicze Boga i wielbić Go na wieki wieków.
L’Osservatore Romano (12/2002)
___________________________________________________________________________
Jak (prze)żyć w zamknięciu?
Rady od bł. kardynała Stefana Wyszyńskiego i św. Josemarii Escrivy
****
Przedłużające się zamknięcie w domu, oderwanie od stałych zajęć, strach, brak ruchu – to wszystko może się nam boleśnie dać we znaki podczas epidemii koronawirusa. Przeczytajcie, jak radzili sobie w podobnych sytuacjach prymas Polski Stefan Wyszyński i założyciel Opus Dei św. Josemaria Escriva.
Warunki, w których się znaleźli, były znacznie trudniejsze niż najbardziej nawet dokuczliwa kwarantanna. Ale środki zaradcze, które obaj stosowali, są zaskakująco podobne i mogą się przydać się w różnych sytuacjach.
Zająć myśli
Prymas Stefan Wyszyński został aresztowany 25 września 1953 r. i bez wyroku, a nawet bez przedstawienia zarzutów, został wywieziony z Warszawy w nieznanym kierunku. Pierwsza reakcja? Tak zanotował w dzienniku, wydanym później jako „Zapiski więzienne”:
Lękałem się, że już nie będę miał udziału w tym zaszczycie, którego doznali wszyscy moi koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia.
Absolutnie nie palił się do bycia męczennikiem (jego rozwaga i koncyliacyjność w znacznej mierze uratowały Kościół w PRL) i uważał, że Polska i Kościół potrzebują w tym momencie męczeństwa pracy, a nie męczeństwa krwi; ale przyjął te okoliczności jako okazję do ofiary.
Przez kolejne trzy lata przebywał w Rywałdzie k. Liczbarka (przez kilka dni), Stoczku Warmińskim, Prudniku Śląskim i Komańczy. W Rywałdzie zastał w swoim pokoju na podłodze kilka książek porzuconych w pośpiechu przez poprzedniego właściciela, w tym jedną po włosku i jedną po francusku.
Postanawiam sobie tak urządzić czas, aby zostawić jak najmniej swobody myślom dociekliwym. I dlatego po Mszy świętej (…) rozpocząłem lekturę kilku książek na zmianę, by rozmaitość tematu chroniła od znużenia. (…) Te dwie książki służyć mi mają jako ćwiczenia językowe.
Na ścianie urządził drogę krzyżową, rysując numery stacji ołówkiem. Na początku nie mógł wychodzić na dwór, więc wędrował po pokoju w czasie modlitwy. Kiedy tylko pojawiła się możliwość wychodzenia, skwapliwie z niej korzystał, nawet przy kiepskiej pogodzie.
Pobudka o piątej
Najtrudniejsze warunki panowały w Stoczku. W budynku oprócz prymasa i ok. 20 strażników zamieszkali także: kapelan ksiądz Stanisław Skorodecki i siostra zakonna Leonia Graczyk, która zajmowała się sprawami domowymi. Budynek, dawny klasztor, był zniszczony i niemożliwy wprost do ogrzania. Mieszkańcy marzli i chorowali, np. prymas nabawił się poważnych problemów z nerkami.
Nie zważając za okoliczności, prymas przygotował od razu plan dnia dla całej trójki, rozpoczynający się pobudką o 5.00 (a przecież mogli spać znacznie dłużej, zwłaszcza że temperatura nie zachęcała do wychodzenia spod kołdry!) i kończący się o 22.00. W planie znalazły się m.in.: modlitwy, posiłki, lektura książek i praca własna.
Organizował siostrze i księdzu wykłady i naukę języków. Podczas spacerów po ogrodzie prymas i ksiądz Skorodecki odśnieżali alejki i porządkowali ogród przy użyciu narzędzi, które sami sklecili. Kardynał ze zdumieniem zanotował, że ich nadzorcy, choć nie mają żadnego zajęcia poza trwaniem na posterunku, zbijają bąki i potrafią godzinami tępo wpatrywać się w okno, a w najlepszym razie czytają romansidła. Uznał, że nie wróży to długiego trwania ustrojowi, którego byli stróżami.
Treuga Dei
Ksiądz i siostra zostali przywiezieni do Stoczka prosto z więzień. Jak się później okazało, oboje donosili na prymasa. Musiał on sobie zdawać sprawę z takiej możliwości, ale mimo to przygarnął ich po ojcowsku.
Jesteśmy skazani na życie ‘we troje’. Nie będzie ono łatwe” – zapisał, ale: „To wspólny los, wspólna dola, to bliskość ludzi depczących te same deski – wszystko to jest materiałem na nową więź (…).
Byli oboje zalęknieni, po strasznych przejściach, więc pozwalał im się wygadać i wypłakać. Starał się jednak, żeby mimo ciężkich okoliczności dominującą nutą w ich życiu była spokojna i ufna radość. W szczególnie trudnych momentach, takich jak Wigilia Bożego Narodzenia, spędzali niemal cały czas razem, żeby nie zostawiać sobie chwili na użalanie się. Jednak na co dzień, dla higieny psychicznej, każdy musiał mieć kilka godzin wyłącznie dla siebie.
Prymas bardzo się starał, żeby nie znienawidzić strażników i ich mocodawców. Doceniał, że ci pierwsi są dla niego „dość grzeczni”, a w zapiskach nie komentował licznych złośliwości. Komendantowi wyjaśnił pewnego razu, że wprawdzie traktuje go jako przedstawiciela swoich krzywdzicieli, ale nie żywi do niego osobistej urazy. W pierwszy dzień 1954 r. zapisał:
Pragnę zachować „treuga Dei” [pokój Boży – dop. red.] ze wszystkimi. Odnawiam najlepsze swoje uczucia dla wszystkich ludzi. Dla tych, co mnie teraz otaczają najbliżej. I dla tych dalekich, którym się wydaje, że decydują o moich losach, które są całkowicie w rękach mego Ojca Niebieskiego. Do nikogo nie mam w sercu niechęci, nienawiści czy ducha odwetu. Pragnę się bronić przed tymi uczuciami całym wysiłkiem woli i pomocą łaski Bożej. Dopiero z takim usposobieniem i z takim uczuciem mam prawo żyć. Bo dopiero wtedy moje życie będzie budowało Królestwo Boże na ziemi.
Współżycie kłopotliwe
Przed podobnymi wyzwaniami stanął 16 lat wcześniej św. Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei. W Madrycie, zajętym przez komunistów i anarchistów, groziła mu śmierć jako księdzu, więc musiał się ukrywać. Przebywał w różnych miejscach pod fałszywymi tożsamościami (m.in. w sanatorium dla chorych psychicznie), a wreszcie trafił do konsulatu Hondurasu, czyli placówki dyplomatycznej, do której nie mieli wstępu żołnierze i milicjanci. Był tak wynędzniały, że kiedy przyszła go odwiedzić jego matka, w pierwszej chwili poznała go wyłącznie po głosie.
W niewielkim domu przy Paseo de la Castellana w Madrycie ukrywało się około stu osób. Ksiądz Josemaria znalazł się tam razem z trzema młodymi mężczyznami z Dzieła i 15-letnim rodzonym bratem. Dom był zatłoczony, więc najpierw spali w pięciu pod stołem w jadalni, a późnej „awansowali” do dawnego składziku na węgiel – ciemnego, dusznego i oświetlanego gołą żarówką. Kiedy na noc rozkładali materace i płaszcze, zaściełali nimi całą podłogę. W dzień złożone materace służyły im za siedziska, a walizki trzymane na kolanach – za stoły i biurka. W domu była tylko jedna łazienka, więc dostęp do niej był ściśle reglamentowany. Tak atmosferę w panującą w konsulacie opisał A. Vázquez de Prada w książce „Założyciel Opus Dei”:
Przy tak dużym zagęszczeniu, w niezmąconej monotonii mijających godzin, współżycie stawało się kłopotliwe. Życie uciekiniera, pozbawione nadziei na ewakuację lub koniec wojny, (…) nie miało żadnego uroku. Wskutek tego zniechęcenie nadwerężało nerwy azylantów, aż do stanu głębokiej apatii. W takiej atmosferze brakowało energii nawet na to, by jakoś zabijać czas, który upływał nieznośnie wolno, pozostawiając w duszach ziejącą dziurę niechęci i pustki. (…) Stosunki międzyludzkie w ramach tego trudnego współżycia także nie były miłe i spokojne. Stale wybuchały waśnie, ciągle podnosiły się lamenty i narzekania. Ponieważ azylanci pozbawieni byli dyscypliny wynikającej z pracy, ich myśli – jak zwierzęta w klatce – stale obracały się wokół własnych trosk, których nigdy nie brakowało, tak iż niektórzy tracili panowanie nad sobą. Ich świadomość błądziła jakby we mgle. W końcu niemal wszystkich ogarnęły dwie obsesje: głodu i strachu
Najpiękniejsze chwile
W dawnym składziku na węgiel panowała zupełnie inna atmosfera. Jeden z jego mieszkańców wspominał później te dni jako najpiękniejsze w swoim życiu.
Tutaj również, podobnie jak w miejscu internowania kard. Stefana Wyszyńskigo, kluczowa była modlitwa i organizacja czasu. Mężczyźni wstawali wcześnie rano, przed innymi mieszkańcami domu. Zaczynali dzień od krótkiej medytacji, którą wygłaszał ksiądz, i od mszy świętej, którą odprawiał w ich pokoju. Na śniadanie wypijali herbatę (z żywnością były problemy, więc jedli dwa bardzo skromne posiłki dziennie). Później każdy zajmował się swoją pracą. Św. Josemaria dużo pisał – choć musiał to robić przybierając dziwne pozy, z chybotliwą walizką na kolanach. Po południu czytali i uczyli się, m.in. języków. W planie każdego dnia była też modlitwa osobista, wspólny różaniec, adoracja Najświętszego Sakramentu. Ksiądz Josemaria odwiedzał rodzinę konsula, którego żona wtedy chorowała. Jego biograf pisze:
Jego duch zadośćuczynienia kierował się ku osłodzeniu życia najbliższym. Próbował pocieszać zmartwionych, nie stwarzać problemów we współżyciu, świadczyć drobne przysługi azylantom. Starał się nie mówić o wojnie ani o sobie samym. Znosił bez skargi głód. Panował nad swoją ciekawością. Uśmiechał się i stale okazywał dobry humor, wszystkim przekazując spokój i radość. Był uprzejmy, punktualny i uporządkowany. Ofiarowywał Bogu wyrzeczenia i przykrości, których nie brakowało.
Mimo trudnych warunków nie rezygnował z umartwień. Np. wszyscy mieszkańcy konsulatu jak dzieci oczekiwali niedzielnej kolacji, która składała się z chleba i okruchów czekolady; a Josemaría w niedzielę nie jadł kolacji. Jeśli uznał, że zrobił coś złego, przepraszał. Ta postawa udzielała się jego towarzyszom. Inni azylanci nazywali spokojnych i pogodnych mieszkańców składziku „szepczącymi”.
Codzienna walka
Może ks. Josemaria Escriva i prymas Stefan Wyszyński po prostu byli z natury energiczni, pogodni, kulturalni i dobrze zorganizowani? Może nie potrafili zachowywać się inaczej? Faktycznie, obaj zostali dobrze wychowani i przez wiele lat pracowali nad swoimi charakterami, co zapewne zaowocowało męstwem w chwilach próby. Jednak te sytuacje byłyby ciężkie nawet dla osoby będącej w pełni sił, a oni obydwaj byli schorowani. Wiadomo, jak łatwo o irytację i załamanie, kiedy coś nas boli, a w dodatku siedzi nam na głowie gromada ludzi albo temperatura w pokoju spada poniżej zera!
W obu przypadkach sytuacja była trudna również pod względem duchowym. Obaj obserwowali fiasko – jak się wówczas wydawało – przedsięwzięć, które przecież podjęli z Bożego polecenia. Boleśnie odczuwali oddalenie od ludzi, do których zostali posłani, i niepokój o ich los. Ks. Josemaria modlił się nawet o śmierć, bo uznał, że z czyśćca lepiej się przyczyni do budowania Opus Dei niż tkwiąc w kryjówce. Obaj przyjęli jednak zasadę, żeby codziennie walczyć o rzeczy, które w dobrych chwilach są oczywiste – zaufanie Bogu, spokój, pogodę ducha i niemarnowanie czasu.
Okazało się, że plany Boże wobec nich przewidują jeszcze długie życie i dużo pracy, radości i trosk. Św. Josemaria Escriva z trzema towarzyszami w październiku 1937 r. opuścił Madryt i przeszedł do strefy zajętej przez frankistów. Prymas Wyszyński wyszedł na wolność w 1956 r. Pierwszy zmarł w 1975 r., drugi – w 1981 r.
Joanna Operacz – 25.03.20/Aleteia.pl
______________________________________________________________________
Życie do naśladowania
Kim był Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei?
9 stycznia 1902 roku, w Barbastro w Hiszpanii, przyszedł na świat Josemaria Escriva. Ojciec Jose Escriva y Corzan pochodził ze szlacheckiej rodziny, a wraz z matką Marią de los Dolores Albas y Blanc stworzył rodzinę odznaczającą się pobożnością i chrześcijańskim życiem. W latach 1910-1913 całą rodzinę, a w szczególności kilkuletniego chłopca, doświadczyła śmierć jego trzech sióstr. Wydawało się, że on może być następny. Z kolei bankructwo firmy ojca – który z większym zaangażowaniem pomagał pracownikom zagrożonym utratą pracy niż ratowaniem przedsiębiorstwa -gwałtownie zmieniło sytuację materialną rodziny.
W 1918 roku rozpoczął studia w Seminarium w Logrono, a następnie od roku 1920 kontynuował je w Seminarium Św. Franciszka a Paulo w Saragossie. Od 1922 roku pełnił tam obowiązki przełożonego seminarzystów. Niezależnie od studiów teologicznych w roku 1923 podjął studia w zakresie prawa cywilnego na Uniwersytecie w Saragossie.
28 marca 1925 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Kilka miesięcy wcześniej zmarł jego ojciec. Posługę kapłańską zaczął pełnić w parafii Perdiguera, a następnie w Saragossie. Wiosną 1927 roku przeniesiony do Madrytu prowadził pracę w biednych i opuszczonych dzielnicach podmiejskich, zajmując się także ludźmi nieuleczalnie chorymi i umierającymi w szpitalach. Był kapelanem Patronatu dla Chorych – dzieła Zgromadzenia Dam Apostolskich Przenajświętszego Serca Jezusowego. Docierając do chorych i ubogich w najbardziej oddalonych dzielnicach Madrytu wiedział, że najważniejsza w tej posłudze jest modlitwa i Msza Święta.
Kontynuował studia doktoranckie z prawa cywilnego na Uniwersytecie w Madrycie, gdzie uzyskał doktorat. Równocześnie wykładał prawo kanoniczne i prawo rzymskie w Instituto Amado w Saragossie, a następnie prowadził te same zajęcia w madryckiej Academia Cicuendez.
2.10.1928 roku założył – wtedy jeszcze bez tej nazwy – Opus Dei, rozszerzając jego misję 14.02.1930 roku na kobiety. Stworzył w ten sposób dla mężczyzn i kobiet różnych stanów i zawodów nową drogę polegającą na dążeniu do świętości i pełnieniu apostolstwa poprzez uświęcanie codziennej pracy w miejscu, w którym się żyje i pracuje. Wiedział, że sekretną bronią w tym dziele jest modlitwa.
Niestety początek lat 30-tych to nie był dobry czas dla hiszpańskiego Kościoła: wraz z ogłoszeniem II Republiki pojawiła się antychrześcijańska propaganda, zlikwidowano kongregacje religijne zajmujące się szkolnictwem, rozwiązano Towarzystwo Jezusowe. W roku 1936 rozpoczęła się wojna domowa. Hiszpańska wojna była dla Opus Dei próbą szczególną – członkowie Dzieła znaleźli się na różnych frontach po obu stronach konfliktu.
Dla stworzenia warunków do rozwoju Opus Dei, zwłaszcza dla ludzi młodych, doprowadził do utworzenia Akademii Dios y Audacia [Bóg i Odwaga], świeckiej instytucji działającej w zgodzie z prawem. Poszerza się grono członków Opus Dei, a prowadzone wtedy pogawędki i rozważania składają się na „Rozważania duchowe” i „Drogę”. Wkrótce Akademia wzbogaca się o dom studencki, w którym zamieszkuje również Josemaria Escriva. W domu, kiedy nie było studentów, 33-letni kapłan sam zajmował się sprzątaniem i czyszczeniem podłóg. W marcu 1935 roku w akademiku przy ulicy Ferraz, za zgodą biskupa, odprawiono po raz pierwszy Mszę Świętą.
W 1934 został mianowany – pełniąc już trzy lata funkcję kapelana augustynek kontemplacyjnych – Rektorem Patronatu Św. Izabeli. Podczas hiszpańskiej wojny domowej pełnił kapłańską posługę w Madrycie i Burgos, m.in. był kapelanem chorych zakaźnie. W 1937 roku został zmuszony do opuszczenia Madrytu. Opus Dei trzeba było odbudowywać. Zniszczony był akademik Ferraz. Nowy powstał przy ulicy Jenner, a wkrótce przy Diego de Leon gdzie znalazła swoje miejsce centralna siedziba Opus Dei. Josemaria Escriva głosił rekolekcje w Walencji, Valladolid, Barcelonie, Saragossie i w wielu innych miastach Hiszpanii.
W tym momencie pojawiły się oskarżenia o stworzenie „sekty Żydów frankomasońskich”. Trybunał stosujący „prawo represji wobec masonerii i komunizmu” wydał nakaz aresztowania Escrivy. Przed absurdalnymi oskarżeniami ratuje księdza Josemarię biskup Madrytu wydając dla Opus Dei w roku 1941 pisemną aprobatę jako dla „związku pobożnego” o zasięgu diecezjalnym. Mimo to rozmaite pomówienia pojawiały się i w późniejszych latach.
14.02.1943 roku założył Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża, związane z Opus Dei, które prócz wyświęcania na księży świeckich członków Opus Dei i ich włączenia w służbę Dzieła, w następnych latach dało możliwość uczestnictwa kapłanom diecezjalnym w duchowości i ascezie Opus Dei, w dążeniu do świętości poprzez spełnianie obowiązków kapłańskich z zachowaniem wyłącznie podległości własnemu ordynariuszowi. Stowarzyszenie otrzymało od papieża Piusa XII nihil obstat.
Od 1946 na stałe zamieszkiwał w Rzymie. Od dwóch lat nasiliły się jego kłopoty ze zdrowiem. Mimo to pracował nadal bardzo intensywnie. Był doktorem teologii Uniwersytetu Laterańskiego, doktorem honoris causa filozofii i literatury Uniwersytetu w Saragossie, Wielkim Kanclerzem Uniwersytetu w Nawarze (Hiszpania) i Piura (Peru). Przyjaźnił się z księdzem Montinim, późniejszym papieżem Pawłem VI. Był – od roku 1947 – prałatem honorowym Ojca Świętego i członkiem ad honorem Teologicznej Papieskiej Akademii Rzymskiej, Konsultorem Świętej Kongregacji Seminariów i Uniwersytetów oraz Papieskiej Komisji ds. Autentyczności Interpretacji Kodeksu Prawa Kanonicznego. W roku 1948 erygował Rzymskie Kolegium Świętego Krzyża. Opus Dei uzyskało status instytutu świeckiego.
Po wyjściu z ciężkiej choroby, Josemaria Escriva w latach 1955-1962 odwiedził m.in. Szwajcarię, Niemcy, Francję, Belgię, Holandię, Wielką Brytanię. Wierzył, że pośrednictwo Najświętszej Maryi Panny przyniesie wolność dla krajów Europy Wschodniej i Środkowej.
Jak pisał Rafael Gomez Perez w książce o Opus Dei Josemaria Escriva w ostatnich dwudziestu latach życia pracował tak, jak lubił, bez zbędnych ceremonii, od rana do wieczora. Opisywanie tego okresu okazuje się jednocześnie łatwe i trudne, nie było bowiem spektakularnych sukcesów. Escriva pracował nad zabezpieczeniem świeckiego charakteru Opus Dei i wciąż nierozwiązaną kwestią odpowiedniego statusu prawnego. Czuwał nad formacją członków. Plan wykładów stawiał podobne wymagania, jak program studiów na uniwersytetach papieskich.
Z wielka troską odnosił się Escriva do przebiegu i wyników Soboru Watykańskiego. Uważał, że wprowadzenie jego postanowień będzie wielką próbą dla Kościoła. W tej intencji odwiedził w roku 1969 sanktuaria maryjne w Europie, a rok później pochylił się przed wizerunkiem Matki Bożej z Guadelupe w Meksyku. W kolejnych latach podróżował po wielu krajach Ameryki Łacińskiej rozmawiając z tysiącami ludzi o Bogu.
W chwili jego śmierci – 26.06.1975 roku – Opus Dei liczyło około 60 tysięcy członków. Pochowany został w krypcie kościoła Matki Bożej Pokoju w Rzymie, będącego do dzisiaj siedzibą Prałatury Opus Dei. 15.09.1975 następcą J. Escriyy w kierowaniu Dziełem został wybrany bp Alvaro del Portiiio (1914-1994).
Opinia świętości, którą cieszył się Escriva już za życia rozpowszechniła się po jego śmierci bardzo szeroko. W listach 69 kardynałów i blisko 1300 biskupów wystąpiono do Ojca Świętego z prośbami o otwarcie procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. 30.01.1981 roku Kongregacja ds. Świętych wydała nihil obstat dla rozpoczęcia procesu, kilka dni później zatwierdzone przez Jana Pawła II.
W latach 1981-1986 odbyły się dwa procesy kognicyjne – w Rzymie i Madrycie – na temat życia i cnót prałata Escrivy. 9.04.1990 roku Ojciec Święty ogłosił heroiczność cnót, 6.07.1991 ogłosił dekret uznający cudowny charakter uzdrowienia zawdzięczanego Josemarii Escrivie, a 17.05.1992 roku Jana Paweł II podczas uroczystości na Placu Św. Piotra dokonał beatyfikacji twórcy Opus Dei.
Wojciech Hausner/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
25 czerwca
Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
z Gostynia
Zobacz także: • Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica • Święty Wilhelm z Vercelli, opat |
Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem. Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy. W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej. Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok. Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”. |
____________________________________________________________________________________
25 czerwca
BŁOGOSŁAWIONA DOROTA
Stygmatyczka, która z miłości do Boga pozwoliła zamurować się w celi.
Przewidziała klęskę krzyżaków
***
Do czcicieli Doroty z Mątowów należy Benedykt XVI. W 1999 roku, jako ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, odbył podróż do Kwidzyna. Tam w katedrze kwidzyńskiej w kaplicy błogosławionej Doroty z Mątowów modlił się przed jej wizerunkiem. Wziął wtedy kamień z grobu i jako relikwię umieścił w katedrze w Monachium.
Dorota urodziła się 25 stycznia 1347 r. w Mątowach Wielkich koło Malborka (wówczas Gross-Montau) jako siódme z kolei dziecko. Ochrzczona została 6 lutego w miejscowym, do dzisiaj istniejącym kościele i otrzymała imię św. Doroty, patronki tego dnia.
Rodzice Doroty, osadnicy holenderscy: Wilhelm Schwartze i Agata, cieszyli się szacunkiem otoczenia. Byli bowiem prawi, pracowici i bardzo religijni. Dorota od najmłodszych lat podejmowała intensywną pokutę. W szóstym roku życia otrzymała dar ukrytych stygmatów. Pokazywał się jej Chrystus na krzyżu, co było dla niej powodem zaostrzenia już i tak surowego trybu życia. Do pierwszej spowiedzi świętej przystąpiła, gdy miała zaledwie 6 lat, do pierwszej Komunii świętej w 10. roku życia, 8 kwietnia 1357 roku.
Gorącym pragnieniem Doroty było życie zakonne. Nie miała jednak szczęścia spełnić tego pragnienia. Miała zaledwie 16 lat, kiedy rodzice wydali ją za starszego od niej o prawie 20 lat płatnerza gdańskiego, Adalberta (Wojciecha). Miał on przy obecnej ulicy Długiej własny, dobrze prosperujący warsztat. Dzisiaj stoi tam dom z numerem 64. W rok po ślubie, który odbył się w 1363 roku, Dorota przeniosła się na stałe do Gdańska.
Małżeństwo okazało się niedobrane. Mąż był typowym zamożnym mieszczaninem owych czasów. Jako rzemieślnik i kupiec lubił wystawne życie towarzyskie. Bywało, że przychodził pijany. Dbał o swe znaczenie. Miał też temperament władczy i bardzo gwałtowny. Kiedy więc Dorota zaczęła codziennie uczęszczać do kościoła mariackiego na Mszę świętą oraz do dominikanów, których sobie upodobała w sposób szczególniejszy, kiedy nadal oddawała się modlitwie i uczynkom pokutnym, a korzystając ze znacznego majątku męża – również uczynkom miłosierdzia, mąż często tracił równowagę.
Doprowadzał wówczas do awantur, bił do krwi i zamykał żonę, by nie mogła uczęszczać do kościoła. Dopiero kiedy pewnego dnia tak ją pobił, że była bliska śmierci, okazał Dorocie nadzwyczajną troskliwość w trosce o swoje “dobre” imię.
Heroiczna cierpliwość i łagodność żony zwyciężyła. Adalbert stawał się coraz spokojniejszy i łagodniejszy, zaczął i on częściej przystępować do sakramentów. Być może do nawrócenia przyczyniły się również domowe nieszczęścia. W czasie epidemii, jaka zapanowała w roku 1373, zmarło mu naraz troje dzieci. W czasie epidemii w roku 1382 zaraza zabrała mu dalszych pięcioro dzieci, jakie mu dała Dorota. Na dziewięcioro dzieci przeżyła rodziców tylko jedna córka – Gertruda, która wstąpiła do klasztoru mniszek benedyktynek w Chełmnie.
Razem z mężem Dorota nawiedziła w roku 1384 Akwizgran, by uczcić relikwie męki Pańskiej. Następnie wspólnie odwiedzili słynne sanktuarium Matki Bożej w Einsiedeln (Szwajcaria). Pobyt tam wywarł na nich tak silne wrażenie, że sprzedali warsztat i dom, i udali się z nową pielgrzymką do sanktuariów europejskich. Trwała ona dwa lata (1385-1387) i przebiegała wśród wielkich niewygód i niebezpieczeństw ze strony rozbójników. Małżonkowie dotarli prawdopodobnie do Santiago de Compostella i do Marsylii. W niektórych klasztorach żeńskich Dorota zetknęła się z nową formą ascezy przez zamurowanie się w klasztorze. Wreszcie Dorota w roku 1389-1390 udała się sama z pielgrzymką do Rzymu na rok jubileuszowy, ogłoszony właśnie przez papieża Urbana VI.
W tym czasie zmarł jej mąż. Teraz wolna, mogła oddać się na wyłączną służbę Bożą. Po powrocie zamieszkała w Kwidzynie w ciasnej komórce u pobożnej niewiasty, Katarzyny Mulner, by korzystać z kierownictwa duchowego Jana z Kwidzyna (Johanna von Marienwerder). On też poparł u biskupa pomezańskiego (kwidzyńskiego) prośbę Doroty o pozwolenie na całkowite odcięcie się od świata przez zamurowanie w celi przy tamtejszym kościele katedralnym. Po półrocznej próbie Dorota otrzymała zezwolenie. 2 maja 1393 r. uroczyście wprowadzono ją do celi wymurowanej w kościele od strony prezbiterium katedry. Przez zakratowane okienko od strony kościoła przynoszono jej Komunię świętą i dawano pokarm. Do okienka jej celki od strony cmentarza przychodzić zaczęli mieszczanie w różnych swoich sprawach z prośbą o modlitwę i o poradę. Przez trzecie okno widziała niebo. W celi tej przebywała 14 miesięcy. W tym czasie otworzyły się jej stygmaty, do tej pory tylko bolesne, ale niewidoczne. Wyczerpana niezwykłą pokutą, zmarła 25 czerwca 1394 r.
Tej niezwykłej niewieście zaczęto natychmiast po śmierci oddawać cześć jako osobie świętej. Pochowano ją w podziemiach katedry przy udziale biskupa, kapituły, wielkiej liczby kapłanów i jeszcze większej liczby wiernych. Sława jej objęła całe terytorium krzyżackie i przeszła do Polski, Niemiec i do Czech. Ponieważ liczba pielgrzymek zwiększała się z każdym dniem, biskup nakazał wybudować dla błogosławionej osobną kryptę, gdzie umieszczono jej ciało i gdzie wystawiono jej ołtarz. Działy się także przy jej grobie liczne uzdrowienia i nawrócenia.
Z polecenia biskupa Kwidzyna i wielkiego mistrza krzyżackiego, spowiednik i kierownik duchowy Doroty, Jan z Kwidzyna (wybitny teolog, dziekan kapituły), napisał jej żywot w języku łacińskim i niemieckim. Do dnia dzisiejszego zachowało się w odpisach kilka jego egzemplarzy. Tekst niemiecki ukazał się drukiem w Malborku w roku 1492 jako pierwszy druk pomorski. Tenże Jan z Kwidzyna spisał również objawienia, jakie miała jego penitentka i jej wyznania pod tytułem Septylium, czyli siedem łask szczególnych, jakie od Boga otrzymała. Na podstawie tych dzieł, jak też na prośbę wielkiego mistrza i biskupów pruskich papież Bonifacy IX w roku 1404 polecił przeprowadzić proces kanoniczny biskupom chełmińskiemu i warmińskiemu oraz opatowi oliwskiemu. Spisano zeznania 257 świadków o cnotach błogosławionej i o doznanych niezwykłych łaskach w ośmiu obszernych fascykułach i w roku 1405 wysłano je do Rzymu. Wydarzenia dziejowe przerwały proces.
Przy grobie Doroty modlił się król Władysław Jagiełło po zwycięstwie pod Grunwaldem (1410). Jan Długosz opisał w swojej kronice, że król został zaprowadzony do celi Doroty, “niewiasty pobożnej i świętobliwej, która wiodąc w tym miejscu życie ostre i pustelnicze, słynęła wielu cudami, lecz nie była jeszcze kanonizowana”. Podobno rekluza przed śmiercią przepowiedziała klęskę Krzyżaków.
Kult Doroty trwał nadal w ziemi warmińskiej i chełmińskiej wśród ludności katolickiej. Na tej podstawie biskup chełmiński, Jan Lipski, dekretem z dnia 15 kwietnia 1637 roku polecił czcić Dorotę z Mątowów wraz z Jutą z Chełmży jako patronki ziemi pruskiej, a przede wszystkim diecezji chełmińskiej i pomezańskiej (Kwidzyn). Zaczęły na nowo przychodzić pielgrzymki do jej grobu. W czasie niewoli kult zamarł. Protestanckim władzom niemieckim nie zależało na tym, by rozbudzać ducha katolickiego. Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 biskupi warmiński i chełmiński rozpoczęli starania o jej kanonizację. W roku 1933 została wysłana petycja do Rzymu, w 1935 poparł ją biskup gdański i synod diecezjalny. Energicznie prowadzili je dalej biskup chełmiński i gdański po wojnie od 1945 roku. Zostały one wreszcie uwieńczone wynikiem pomyślnym. Dnia 9 stycznia 1976 roku Kongregacja do spraw beatyfikacji i kanonizacji zatwierdziła dekret stwierdzający heroiczność życia oraz istnienie kultu od niepamiętnych czasów. Dekret ten podpisany tego dnia przez papieża Pawła VI jest równoznaczny z aktem beatyfikacji (pleni iure). Dnia 13 grudnia 1976 roku odbyły się w związku z tym w katedrze oliwskiej uroczystości dziękczynne.
Dorota z Mątowów to jedyna w polskiej hagiografii osoba, która wybrała formę życia rekluzy. Bardzo wcześnie zaczęła przeżywać stany mistyki w jej najwyższych formach: widzeń, poufałej rozmowy z Chrystusem, otrzymywanych nadprzyrodzonych nakazów, stanów ekstazy itp. Wyróżniała się nabożeństwem do męki Pańskiej. Jest również jedyną w polskiej hagiografii stygmatyczką, chociaż odbicia ran Chrystusa były u niej ukryte. Doznawała na miejscach tych ran niezmiernych cierpień. Jest rzeczą znamienną i nader rzadko spotykaną nawet wśród świętych, że wizje bł. Doroty pokrywały się ze świętami liturgicznymi i były z nimi silnie powiązane.
Dorota wyróżniała się także niezwykłym nabożeństwem do Eucharystii. Spowiadała się codziennie, by mogła przyjmować codziennie Komunię świętą. Był to w owych czasach także wyjątek. Komunikowano bowiem nawet w zakonach najwyżej w święta i w niedzielę – i to za pozwoleniem spowiednika. Jej biografowie stwierdzają, że bł. Dorota miała szczególne nabożeństwo do dusz czyśćcowych i że była z nimi w żywym kontakcie. Za najprostszą drogę do doskonałości uznawała wstręt do grzechu, nawet najmniejszego, oraz całkowite oddanie się Bogu, tak aby nic nie zostawiać dla siebie. Myśl tę rozwinie potem teologicznie i uzasadni św. Jan od Krzyża (+ 1591). To oddanie zaś ma polegać na zupełnym powierzeniu się Duchowi Świętemu, który przez swoje siedmiorakie dary i nawiedziny wlewa w wybrane i oddane sobie dusze miłość, która poza Bogiem nic nie widzi i niczego nie pragnie.
Bł. Dorota jest patronką Pomorza; kobiet, matek, odlewników.
Do czcicieli Doroty z Mątowów należy Benedykt XVI. W 1999 roku, jako ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, odbył podróż do Kwidzyna. Tam w katedrze kwidzyńskiej w kaplicy błogosławionej Doroty z Mątowów modlił się przed jej wizerunkiem. Wziął wtedy kamień z grobu i jako relikwię umieścił w katedrze w Monachium. Wcześniej, w 1987 r. kardynał Joseph Ratzinger wygłosił w tej katedrze obszerną homilię poświęconą błogosławionej z Kwidzyna, która jest czczona także w Bawarii.
Postać tej rekluzy odnaleźć można w literaturze. Adam Mickiewicz wzorował na niej Aldonę z “Konrada Wallenroda”, zamurowaną na zamku w Malborku. Życie Doroty z Mątowów opisał Günter Grass w powieści Turbot (Der Butt) z 1977 r.
brewiarz.pl/ Fronda
______________________________________________________________________________________________________________
24 czerwca
Narodzenie św. Jana Chrzciciela
*******
Święty Jan Chrzciciel już z łona matki zapowiada przyjście Zbawiciela.
Jego życie upłynęło na przygotowaniu dróg Pana.
Znaczenie czystości intencji i pokory we wszystkich naszych dziełach.
Narodzenie świętego Jana Chrzciciela zostało zapowiedziane Zachariaszowi przez anioła z nieba. Anioł rzekł do niego: „Nie bój się, Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna i nadasz mu imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu cieszyć się będzie z jego narodzin. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony zostanie Duchem Świętym[1].
To wydarzenie dziś obchodzimy, ponieważ w narodzeniu Jana Chrzciciela rozpoznajemy cudowną skuteczność odkupienia. Kiedy tylko usłyszał pozdrowienie Najświętszej Maryi Panny, która pospieszyła odwiedzić krewną Elżbietę, dzieje się coś szczególnego: Jan Chrzciciel poruszył się w łonie swojej matki. Ten, który powie kiedyś, że idzie przed Panem, aby przygotować Mu drogi ziemi, otrzymał w tym momencie chrzest w Duchu Świętym[2].
KIEDY BÓG POWOŁUJE STWORZENIE DO SPEŁNIENIA JAKIEJŚ SZCZEGÓLNEJ MISJI, UDZIELA MU WSZYSTKICH POTRZEBNYCH I WŁAŚCIWYCH ŁASK DLA SPEŁNIENIA TEGO ZADANIA.
Kiedy Bóg powołuje stworzenie do spełnienia jakiejś szczególnej misji, udziela mu wszystkich potrzebnych i właściwych łask dla spełnienia tego zadania. W przypadku świętego Jana Chrzciciela, który miał przygotować ziemskie drogi dla Pana, Bóg interweniuje nawet jeszcze przed jego urodzeniem. Dlatego liturgia odnosi do niego słowa z Księgi Izajasza: Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał me imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. (…) A mówił: „To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi”[3].
Jan zaczął swoją misję poprzednika, zanim się urodził. Wszystko zaczęło się od nawiedzenia Elżbiety przez Maryję, bo Ona jest obecna przy każdym spotkaniu duszy z Jezusem. Z Jej pomocą otrzymujemy obfite łaski, aby wypełnić wolę Bożą. Święty Ambroży, komentując czas Jej pobytu w domu swojej krewnej Elżbiety, napisał: jest zrozumiałe, że Najświętsza Maryja z jednej strony ofiaruje swoją służbę, a z drugiej, że odbywa się to przez określoną liczbę miesięcy. Nie została tyle czasu tylko dlatego, że była krewną, lecz także dla dobra proroka. Jeśli tyko Jej wejście spowodowało tak wielki skutek, że przy pozdrowieniu Maryi dziecko podskoczyło z radości w łonie matki i matka napełniła się Duchem Świętym, jak ocenić efekty obecności Maryi przez tak długi czas?[4].
Wezwanie i wysłanie, powołanie i misja to dwa aspekty tej samej rzeczywistości, która obejmuje całe życie. Pan, powołując swojego poprzednika, powierza mu zadanie dla dobra całej ludzkości: Wielu spośród synów Izraela nawróci się do Pana, ich Boga; on sam pójdzie przed Nim w duchu i z mocą Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom (…), by przygotować Panu lud doskonały[5].
WEZWANIE I WYSŁANIE, POWOŁANIE I MISJA TO DWA ASPEKTY TEJ SAMEJ RZECZYWISTOŚCI, KTÓRA OBEJMUJE CAŁE ŻYCIE.
Całe życie świętego Jana Chrzciciela będzie wiernym odbiciem tych słów anioła, gdyż upłynie całe na przygotowaniu dusz na spotkanie z Chrystusem. Daleki był od jakiegokolwiek osobistej korzyści, jego jedyny cel stanowiło prowadzenie ludzi do Chrystusa. Ewangelia mówi, że przy pewnej okazji powstał spór między uczniami Jana a pewnym Żydem w sprawie oczyszczenia. Przyszli więc do Jana i powiedzieli do niego: Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego. Na to Jan odrzekł: „Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany”[6].
Jan pokornie wyznaje, że jego rola jest ograniczona. Wie, jaki jest zakres działania, który otrzymał z nieba i wie, że jego misja podporządkowana jest misji Chrystusa. Nie kieruje nim pragnienie, żeby błyszczeć przed tłumami swoim światłem ani żeby zbierać pochwały za swoją naukę i za to, ile osób go słuchało. Przeciwnie, nic go tak nie cieszy jak fakt, że owoce jego pracy mogą zacząć być zbierane przez prawdziwego Pana dusz, Jezusa Chrystusa. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał[7].
“Boże, Ty powołałeś świętego Jana Chrzciciela, aby przygotował Twój lud na przyjście Chrystusa Pana, udziel Twojemu Kościołowi daru radości w Duchu Świętym i skieruj dusze wszystkich wiernych na drogę zbawienia i pokoju”[8].
Postać świętego Jana Chrzciciela to przykład prawości intencji, “bo wy i ja, przechodząc przez świat bez zwracania na siebie uwagi, bez żadnych sekretów, mamy być tak jak Jan świadkami Jezusa Chrystusa: walcząc, starając się z Bożą pomocą być lepszymi”[9].
Naszym hasłem jest to samo, co mówił Jan Chrzciciel: Illum oportet crescere, me autem minui, trzeba, aby Chrystus wzrastał, a ja żebym stawał się coraz mniejszy. Dlatego naszą największą ambicją – prawdziwą chwałą Dzieła – jest żyć bez chwały ludzkiej, aby tylko dla Boga była cała chwała, soli Deo honor et gloria[10].
Przykład Poprzednika, który składa całą swoją pracę u stóp Chrystusa, zachęca nas, abyśmy prosili Boga o głębokie oddanie. “Wyobrażam sobie, że wszyscy robicie postanowienie bycia bardzo pokornymi. Unikniecie w ten sposób w życiu wielu przykrości i będziecie jak dorodne drzewo, ale nie o dorodnych liściach, lecz owocach. Kiedy owoce są puste, kiedy nie mają mięsistego i słodkiego miąższu, nic nie ważą, a drzewo wznosi gałęzie do góry, to ta jego próżność! Kiedy natomiast owoce są dojrzałe, kiedy są pełne słodkiego i smacznego miąższu, wtedy gałęzie się uginają, pokornie opadają w dół. Chcę, by takie były moje dzieci; takim chciałbym być ja sam, jeśli mi pomożecie. Chcę być jak drzewo, które daje dużo owoców, które podoba się Panu i duszom, bo wszystko czyni dobrze. Zatem pokora. Poprośmy o to Najświętszą Maryję Pannę, naszą Matkę. W końcu po coś chciałem, abyście mieli zawsze na ustach, jak czarujący komplement skierowany do Niej, słowa Ancilla Domini! (służebnica pańska).”[11]
Jose Antonio Loarte
[1] Msza w wigilię, Ewangelia (Łk 1,13-15).
[2] Św. Josemaría Escrivá, Notatki ze spotkania, 27 VII 1974.
[3] Pierwsze czytanie (Iz 49,1-7).
[4] Św. Ambroży, Expositio Evangelii secundum Lucam 2,29.
[5] Msza w wigilię, Ewangelia (Łk 1,16-17).
[6] J 3,25-28.
[7] J 3,29-30.
[8] Kolekta.
[9] Św. Josemaría Escrivá, Notatki ze spotkania, 1968, s. 655.
[10] Św. Josemaría Escrivá, List, 9 I 1932, 81.
[11] Św. Josemaría Escrivá, Notatki ze spotkania, 27 XII 1972.
Opus Dei.pl
***********
Święty Jan Chrzciciel
Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36). Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać. Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40). Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat. Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27). Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia. W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami. |
************
Najmniejszy, a największy
****
Wspomnienia świętych przypadają najczęściej w dniu ich śmierci. Jest tylko jeden święty, obok Maryi Panny, którego Kościół szczególnie czci na pamiątkę jego narodzin.
Dziecko jest zawsze błogosławieństwem, niezależnie od okoliczności, w jakich się pojawiło na tym świecie. Szczególnie mocno błogosławieństwo to odczuwają osoby, które Bóg obdarzył potomstwem po długim czasie oczekiwania albo w sytuacji, gdy według ludzkich kryteriów nie było to możliwe. Biblia opisuje kilka takich przypadków. Każdy z nich wiązał się z nadzwyczajnym posłannictwem ludzi urodzonych w takich okolicznościach. Tak było z narodzeniem Izaaka, poczętym przez Sarę w późnej starości, tak było z Samsonem, urodzonym przez niepłodną wcześniej żonę Manoacha, tak było z Samuelem, którego wymodliła niepłodna Anna. Tak wreszcie było z Janem Chrzcicielem – największym między narodzonymi z niewiast.
Poprzednik
Piękna jest okolica Ain Karim. Skaliste wzniesienia porasta stosunkowo obfita zieleń. Strome zbocza porośnięte drzewami dają nieco cienia w upale, który trwa tam przez większość roku. Dziś to miejsce jest dzielnicą Jerozolimy, ale dwa tysiące lat temu też zapewne miało związek ze stolicą, choćby ze względu na bliskość świątyni. Mogło to mieć znaczenie dla służących w niej kapłanów, takich jak Zachariasz, który według tradycji mieszkał w tej miejscowości wraz z żoną Elżbietą. Tam też, mimo ich zaawansowanego wieku, miał urodzić się ich syn Jan Chrzciciel.
Pojawienie się Jana jest ściśle związane z przyjściem Zbawiciela. „Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie” – prorokował o nim pięć wieków wcześniej Malachiasz.
Jan wyprzedził Jezusa o pół roku. Jego urodzenie zostało poprzedzone serią nadzwyczajnych znaków, poczynając od zapowiedzi z ust anioła, jaką usłyszał przyszły ojciec proroka w czasie służby w świątyni.
„A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną” – usłyszała Maryja od archanioła Gabriela w chwili zwiastowania. Pod wpływem tej wiadomości wybrała się do swej krewnej, a spotkanie dwóch matek oczekujących potomstwa stało się też przedziwnym prenatalnym spotkaniem ich synów. „Oto skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie” – zawołała Elżbieta. Jan spotkał się więc ze swoim boskim kuzynem, jeszcze zanim obaj opuścili łona matek, i już wtedy został uświęcony mocą Ducha Świętego.
Kimże będzie?
Niezwykłe znaki poprzedzające narodzenie Jana Chrzciciela musiały być tak liczne i wyraźne, że zauważyli to ludzie z otoczenia. U Łukasza czytamy, że gdy Elżbieta urodziła syna, „jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem”.
Ale nie tylko rodzina i sąsiedzi byli podekscytowani. To była rzecz z gatunku „o tym się mówi”. Kulminacją sensacji był ósmy dzień, gdy ludzie przyszli, „aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza”. Usłyszeli wtedy od Elżbiety, że ma mieć na imię Jan (znaczenie: Jahwe jest łaskawy), co samo w sobie było zdumiewające, bo nie było zwyczaju nadawania dzieciom imion, których nie było w rodzie. Gdy decyzję żony potwierdził Zachariasz i gdy w tej chwili odzyskał mowę, wszyscy uświadomili sobie, że są świadkami spełniania się niezwykłych tajemnic. Ze zdumieniem patrzeli na kapłana, który po dziewięciu miesiącach milczenia śpiewa w uniesieniu hymn uwielbienia. „A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz, bo pójdziesz przed Panem, torując Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki litości serdecznej Boga naszego” – niosły się słowa proroczej pieśni.
„W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: »Kimże będzie to dziecię?«. Bo istotnie ręka Pańska była z nim” – czytamy.
Tak istotnie było – Jan poszedł przed Panem, torując Mu drogi. Zanim jednak świat usłyszał z jego ust potężne wezwanie do nawrócenia, on „rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem”.
Prowadził surowy tryb życia. „Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny” – dowiadujemy się z Ewangelii.
Gdy nadszedł czas, pojawił się nad Jordanem. Wołał, że czas się nawrócić, „bo bliskie jest królestwo niebieskie”. Te słowa musiały brzmieć potężnie i w niezwykły sposób rezonować w duszach, skoro „ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem”. Skruszeni ludzie ze wszystkich warstw społecznych wyznawali swoje grzechy i przyjmowali chrzest, pytając pokornie, jak mają dalej żyć. Oznacza to, że pochodzący od Boga autorytet Jana był olbrzymi i niekwestionowany. Nic dziwnego, że gromadzili się wokół niego uczniowie, których on nauczył zwracania się do Boga. Ślad tego znajdujemy u Łukasza: „Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów”.
Chwila ciemności
Z kart Ewangelii przebija pokora Jana Chrzciciela. Mimo olbrzymiego wpływu, jaki wywierał na społeczeństwo, w żaden sposób nie wykorzystywał tego dla siebie. O Jezusie mówił, że nie jest godzien rozwiązać rzemyka u Jego sandałów.
„Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany” – tłumaczył ludziom. Dlatego też, gdy pewnego dnia Jezus poprosił go o chrzest, Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?”.
Nie był zależny od żadnych ludzkich opinii i wpływów. Gdy uznał, że trzeba komuś wytknąć grzech, nie powstrzymywały go żadne względy. Gdy Herod Antypas uwikłał się w grzeszny związek z Herodiadą, swoją szwagierką, Jan otwarcie mu powiedział: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”.
Znamienna była reakcja tetrarchy. Wprawdzie podpuszczony przez Herodiadę kazał pojmać Jana i uwięził go, jednak nie odważył się go zabić. „Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” – zapisał ewangelista Marek.
To jednak był już ostatni etap Janowej drogi. Siedząc w więzieniu, musiał doznawać wewnętrznych ciemności, skoro odwiedzających go uczniów posłał do Jezusa z pytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Jezus w odpowiedzi powołał się na swoje czyny. „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię” – powiedział. I dodał: „A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”.
Tuż po tym padło niezwykłe świadectwo o Janie, które Jezus wypowiedział do tłumów: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on”.
Nadchodził kres życia Jana. Kres właściwy prorokom, bo męczeński. Herodiada wykorzystała nadarzającą się okazję i doprowadziła do ścięcia proroka w więzieniu.
„Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie” – czytamy w Ewangelii.
Niech On wzrasta
Przypadająca 24 czerwca uroczystość Narodzenia św. Jana to jedno z najstarszych świąt ku czci świętych. Święty Augustyn zwrócił uwagę na jego pewną zależność od Bożego Narodzenia. To pierwsze wypada tuż po letnim przesileniu, gdy dni zaczynają się skracać. Natomiast pamiątka narodzin Zbawiciela wypada w przesilenie zimowe, gdy słońce „pokonuje ciemności” i dni zaczynają się wydłużać. Augustyn dostrzegł w tym symboliczne spełnienie się bodaj najbardziej wzruszającego zdania, jakie wypowiedział Jan o swojej relacji do Jezusa: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”.•
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
***************
Największy z proroków
Giovanni Battista Tiepolo „Jan Chrzciciel nauczający” fresk, 1732–1733, kaplica Colleonich, Bergamo
****
Dziś w Kościele świętujemy uroczystość narodzin św. Jana Chrzciciela, największego z proroków, który udzielił chrztu Jezusowi Chrystusowi i osobiście wskazał Go jako zapowiadanego Zbawiciela świata.
Dzieje św. Jana znamy bezpośrednio z Ewangelii. Jego narodzinom towarzyszyły cudowne wydarzenia. Zapowiedziany przez Archanioła Gabriela począł się, gdy jego rodzice Elżbieta i Zachariasz byli już staruszkami. Z powodu niedowierzania w poczęcie syna Zachariasz stracił mowę, którą odzyskał dopiero po narodzeniu chłopca. Jan był o pół roku starszy od Jezusa, a obaj spotkali się po raz pierwszy będąc jeszcze w łonach matek. Podczas spotkania z Maryją, Matką Jezusa, Elżbieta, która była w szóstym miesiącu ciąży, krzyknęła ucieszona: “A skądże mi to, że matka mojego Pana przychodzi do mnie. Oto gdy zabrzmiał w moich uszach głos twojego pozdrowienia poruszyło się dzieciątko w mym łonie”. Ojcowie Kościoła tłumaczyli ten fragment Ewangelii, mówiąc, że św. Jan, czując bliskość Pana, podskoczył z radości.
Przez wiele lat św. Jan przebywał na pustyni, był prorokiem wzywającym do nawrócenia. Udzielał chrztu w Jordanie. Celem tego chrztu było przygotowanie do nawrócenia oraz zapowiedź chrztu nowotestamentalnego. Chrzest z rąk Jana przyjął Jezus. Teologowie tłumaczą, że w ten sposób Mesjasz uświęcił wody Jordanu. Dzięki temu woda służy do chrztu świętego, który jest pierwszym i najważniejszym sakramentem dla chrześcijan.
Jan Chrzciciel stał się obrońcą małżeństwa, ponieważ skarcił władcę, Heroda, za cudzołóstwo. Potępiał publicznie jego związek z Herodiadą, żoną brata. Za tę śmiałą obronę trwałości małżeństwa i czystości obyczajów poniósł śmierć męczeńską. Podczas uczty król Herod przysiągł córce Herodiady, Salome, że spełni każde jej życzenie, ta, namówiona przez swoją matkę, zażądała głowy Jana Chrzciciela. Prorok został ścięty, a jego głowę podano na tacy Salome. Jezus Chrystus powiedział, że między narodzonymi z niewiast nie było większego człowieka od Jana Chrzciciela.
Jan Chrzciciel jest jednym z najbardziej czczonych świętych. Wyjątkowo Kościół obchodzi uroczystość ku jego czci przede wszystkim w dzień narodzin, a nie – jak zwykle w przypadku świętych – w dzień śmierci, choć także w liturgii czczony jest dzień męczeńskiej śmierci Jana.
Co najmniej od IV w. powstawały świątynie ku czci świętego, z których najbardziej znana jest bazylika św. Jana na Lateranie, katedra biskupa Rzymu.
**************
Prorok, który poprzedził Słowo
Nad rzeką Jordanem. Tam się zaczął urząd nauczycielski Chrystusa. Tam miał miejsce przyszły chrzest Chrystusa, bo przyjął chrzest uprzednio gotując drogę i wołając: „Gotujcie drogę Pańską, torujcie ścieżki jego”. Pan chciał być ochrzczony przez sługę, aby ci, którzy chrzczeni są przez Pana, widzieli co otrzymują. Stąd więc zaczyna się, skąd zapowiedziane jest proroctwem: „Będzie panował od morza aż do morza i od rzeki aż do krańców okręgu ziemi”
Nad tą rzeką, gdzie Chrystus rozpoczął władanie, ujrzał Jan Chrystusa, poznał i dał świadectwo. Ukorzył się przed potężnym, aby być wywyższonym przez potężnego. Czy nazwał się przyjacielem Oblubieńca, ozy może równym? Broń Boże, znacznie niższym. O ile niższym? „Nie jestem godzien, powiada, rozwiązać rzemyka trzewików jego”.
Ten prorok, owszem więcej niż prorok, zasłużył na to, by być zapowiedzianym przez proroka. O nim bowiem powiedział Izajasz: „Głos wołającego na puszczy: Gotujcie drogę Pańską, proste czyńcie na puszczy ścieżki Boga naszego. Każda dolina będzie podniesiona, a każda góra i pagórek będzie poniżony: i będą krzywe prostymi, a ostre drogami gładkimi. I objawi się chwała Pańska, i ujrzy wszelkie ciało społem, że usta Pańskie mówiły. – Głos mówiącego: Wołaj! I rzekłem: Co będę wołał? Wszelkie ciało trawa, a wszelka chwała jego jako kwiat polny. Uschła trawa i opadł kwiat, bo duch Pański wionął nań, lecz słowo Pańskie trwa na wieki”.
Zważcie, najmilsi, że Jan zapytany, kim jest, czy Chrystusem, czy Eliaszem, czy jest prorokiem, odpowiada: „Nie jestem Chrystusem, ani Eliaszem, ani prorokiem. A oni: Kimże więc jesteś? Jam głos wołającego na puszczy”. Nazwał się głosem. Masz Jana jako głos. Za kogo masz Chrystusa, jeśli nie jako Słowo?
Wydaje się naprzód głos, aby potem pojąć Słowo. O jakie chodzi Słowo? Posłuchaj jak wyraźnie objaśnia: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. To było na początku u Boga. Wszystko przez nie się stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało”.
Skoro wszystko, a więc i Jan. Cóż dziwnego, że Słowo uczyniło sobie głos? Spójrz, spójrz na obu mad rzeką, na głos i na Słowo. Głosem Jan, Słowem Chrystus.
Św. Augustyn, Kazanie 288, Na dzień urodzin św. Jana Chrzciciela. Głos a Słowo., w: Św. Augustyn, Wybór mów, Warszawa 1973, s. 192-193.
***************************
11 faktów na temat Jana Chrzciciela
Jan Chrzciciel pozostaje jedną z najwybitniejszych, a zarazem najbardziej tajemniczych postaci w Nowym Testamencie. Wspominają o nim również źródła wykraczające poza tę świętą księgę. Oto 11 faktów, które warto o nim znać i przekazać dalej…
Wspomnienie Jana Chrzciciela przypada na 29 sierpnia. Zdaniem Jimmy’ego Akin’a z portalu National Catholic Register, jest to doskonały czas, by przyjrzeć się dokładnie postaci tego chrześcijańskiego proroka.
1) W jaki sposób Jan Chrzciciel był spokrewniony z Panem Jezusem?
Powiązanie Jezusa z Janem Chrzcicielem wynikało z pokrewieństwa ich matek. W Ewangelii św. Łukasza (1,36) Elżbieta określana jest jako „krewna” Maryi, co oznacza, że kobiety te były ze sobą w jakiś sposób związane poprzez powinowactwo lub krew. Najprawdopodobniej była to relacja krwi, ale ani szczególnie bliska, ani odległa. Elżbieta, będąc w podeszłym wieku, mogła być ciotką Maryi lub jedną z wielu rodzajów „kuzynek”. Nie można dokładniej określić tej zależności. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan Jezus i Jan byli kuzynami w tym czy innym znaczeniu tego słowa.
2) Kiedy rozpoczęła się posługa Jana Chrzciciela?
Święty Łukasz podaje nam datę rozpoczęcia posługi Jana. Pisze: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. (…) skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk, 3, 1-3).
„Piętnasty rok Tyberiusza Cezara” można wprost rozumieć jako odniesienie do 29 roku po narodzeniu Chrystusa. To historyczne umiejscowienie na osi czasu jest ważne również dlatego, że św. Łukasz sugeruje, jakoby publiczne nauczanie Pana Jezusa rozpoczęło się wkrótce po Janie, co umiejscawia prawdopodobną datę chrztu Zbawiciela w 29 lub wczesnym 30 roku.
3) Dlaczego Jan przyszedł chrzcić?
Pismo Święte przedstawia nam kilka powodów, dlaczego tak się stało. Jan Chrzciciel przyjął rolę prekursora lub zwiastuna Mesjasza i miał przygotować ludzi na jego przyjście niczym Eliasz, wzywając naród do pokuty. W związku z tym chrzcił ludzi na znak ich skruchy. Prorok przyszedł również, aby zidentyfikować i ogłosić Mesjasza. Według Jana Chrzciciela: „Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi” (J, 1, 31).
Identyfikacja ta została dokonana, gdy ochrzcił Jezusa: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J, 1, 32-34).
4) Jak aresztowanie Jana wpłynęło na Jezusa?
Ewangelie wskazują, że wczesne okresy posługi – zarówno Jana Chrzciciela, jak i Pana Jezusa – dokonywały się w Judei, w południowej części Izraela. Jednak Jan został aresztowany przez Heroda Antypasa, władcę Galilei i Perei, które obejmowały część pustyni nieopodal Jerozolimy. To właśnie przyczyniło się do rozpoczęcia nauczania przez Mesjasza w Galilei: „Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei” (Mt 4,12).
5) Czego Jan uczy nas o moralności w pracy?
Całkiem sporo! Pewnego razu Jan Chrzciciel został zapytany zarówno przez poborców podatków, jak i żołnierzy o to, co powinni zrobić, aby „mieć rację u Boga”. Warto nadmienić, że sprawowanie obydwu wspomnianych funkcji wymagało współpracy z Cesarstwem Rzymskim, dlatego pytający zastanawiali się, czy nie musieliby zrezygnować z posad. Jan pouczał ich, że nie ma takiej potrzeby, ale by wykonywali swoją pracę w sposób sprawiedliwy. Jest to dla nas dzisiaj ważne, bowiem tak wielu z nas musi współpracować z pracodawcami, państwami i korporacjami częściowo zaangażowanymi w niemoralne działania. Czytamy: „Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk, 3,12-14).
6) Czy Jan Chrzciciel Eliasz ponownie się odrodził?
Nie. W czasach Jezusa uczeni w Piśmie przewidywali, że Eliasz powróci przed przyjściem Mesjasza. W pewnym momencie Jezus dyskutując o Janie Chrzcicielu powiedział: „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść” (Mt 11, 14). To skłoniło niektórych do głoszenia, że Jan Chrzciciel był odrodzonym Eliaszem. Wiąże się to z kilkoma problemami – chociażby takim, że Eliasz nigdy nie umarł, został wcielony do Nieba – nie mógł zostać ponownie wcielony. Identyfikując Jana Chrzciciela jako „Eliasza”, który miał przyjść, Jezus wskazał, że wypełnienie proroctwa Eliasza nie powinno być interpretowane w dosłowny sposób, tak jak czynili to uczeni w Piśmie żyjący w Jego czasach. Sam Eliasz nie miał powrócić i chodzić po Judei, służąc ludziom. Zamiast tego, ktoś taki jak Eliasz miał się pojawić i czynić w ten sposób – osobą tą był właśnie Jan Chrzciciel.
7) Jak sławny był Jan Chrzciciel w swoich czasach?
Łatwo jest nam myśleć o Janie Chrzcicielu jako o prekursorze i zwiastunie Chrystusa. Jednak on sam również pozostawał dość sławny. Wyjaśniają to dwie kwestie:
– Ruch, który zapoczątkował Jan Chrzciciel, miał swoich zwolenników w odległych krainach.
– Informacje o Janie Chrzcicielu pochodzą również spoza Nowego Testamentu.
8) W jaki sposób Jan Chrzciciel pozyskiwał naśladowców poza Izraelem?
Prawdopodobnie działo się to poprzez nauczanie jednostek, które propagowały orędzie Jana Chrzciciela na innych terytoriach. Jedną z takich osób wydaje się być Apollos, który później stał się chrześcijańskim ewangelistą.
Zgodnie z Dziejami Apostolskimi: „Pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, człowiek uczony i znający świetnie Pisma przybył do Efezu. Znał on już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem i nauczał dokładnie tego, co dotyczyło Jezusa, znając tylko chrzest Janowy (Dz, 18, 24-25).
Najwyraźniej Apollos miał pewną wiedzę na temat powiązań pomiędzy Janem Chrzcicielem i Mesjaszem, jednak była ona ograniczona. Nie wiedział o chrzcie chrześcijańskim i różnicy między nim a chrztem Jana. Akwila i Pryscylla wzbogacili go o dodatkową wiedzę, aby lepiej wyjaśnić chrześcijańskie orędzie (Dz, 18, 26-28), jednak nauczanie to na początku nie dotarło w pełnej wersji do wszystkich jego zwolenników. Kiedy św. Paweł powrócił do Efezu, znalazł tam kilkunastu swoich rzekomych uczniów, którzy słyszeli o chrzcie Jana, ale nie o chrzcie chrześcijańskim i Duchu Świętym (Dz, 19,1-7). Były to najwyraźniej nawrócenia dokonane przez Apollosa w oparciu o jego znajomość ruchu Jana Chrzciciela, zanim poznał pełne orędzie Chrystusa.
9) Kto zabił Jana Chrzciciela?
Wyrok na Jana Chrzciciela wydał Herod Antypas, jeden z synów Heroda Wielkiego, który odziedziczył regiony Galilei i Perei jako swoje terytoria. Ewangelie przedstawiają go jako człowieka złożonego. Po pierwsze, zawarł małżeństwo z naruszeniem prawa. W pewnym momencie najwyraźniej wykradł Herodiadę, żonę swojego brata Heroda Filipa. Ten czyn postawił go w opozycji do Jana Chrzciciela, który sprzeciwił się takowemu występkowi (Mk, 6,18), prowokując tym samym Heroda do aresztowania proroka (Mt, 14, 3).
Chociaż Jan przebywał w areszcie, żona Heroda – Herodiada nienawidziła proroka i chciała, aby umarł. Co ciekawe, sam Herod Antypas występował w roli opiekuna Jana, mało tego, fascynował się ognistym kaznodzieją: „Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” (Mk, 6, 20).
Nawet śmierć nie powstrzymała zainteresowania Antypasa Janem Chrzcicielem. Kiedy tetrarcha zaczął otrzymywać raporty dotyczące działalności Jezusa przypuszczał, że Chrystus może być w rzeczywistości powstałym z martwych Janem (Mk, 6, 14), i starał się na własne oczy zobaczyć Jezusa (Łk, 9, 9).
10) Dlaczego zginął Jan?
Herodiada z ogromną pasją nienawidziła Jana, przypuszczalnie za publiczne krytykowanie jej zdrady wobec byłego męża Heroda Filipa i jej małżeństwo z Antypasem. Ostatecznie, po tym jak córka Herodiady – Salome zachwyciła Antypasa specjalnym tańcem podczas przyjęcia urodzinowego władcy, matka skutecznie zmanipulowała męża, aby wydał rozkaz śmierci Jana przez ścięcie głowy (Mk 6, 21-28).
11) Gdzie, poza Nowym Testamentem, dowiadujemy się o Janie Chrzcicielu?
Wspominał o nim żydowski historyk Josephus. Odnotował on, że jedna z armii Heroda została zniszczona w 36 roku i stwierdził: „Teraz, niektórzy Żydzi myśleli, że zniszczenie armii Heroda pochodzi od Boga, i że jest bardzo sprawiedliwie, jako kara za to, co zrobił przeciwko Janowi, który został nazwany Chrzcicielem; Herod zabił go, który był dobrym człowiekiem, i nakazał Żydom, aby praktykowali cnoty, zarówno w odniesieniu do sprawiedliwości wobec siebie nawzajem, i pobożności wobec Boga, które prowadzą do chrztu; dlatego właśnie obmycie [wodą] byłoby dla niego akceptowalne, gdyby z niego korzystali, nie w celu odpuszczenia jakichś grzechów [wyłącznie], ale dla oczyszczenia ciała; zakładając jednak, że dusza została wcześniej dokładnie oczyszczona przez sprawiedliwość. Teraz, gdy [wielu] innych przybywało tłumnie, bo byli bardzo poruszeni [lub zadowoleni] słysząc jego słowa, Herod obawiał się, jak wielki wpływ Jan miał na ludzi, który mógł nadać mu moc i skłonić do wzniecenia buntu (bo wydawało się, że tłum był gotowy zrobić wszystko, co mu rozkaże [Jan]), uważał, że najlepiej będzie uśmiercić go [Jana], aby zapobiec wszelkim problemom, które może spowodować (…). Zatem został wysłany jako więzień, w związku z podejrzliwym temperamentem Heroda, do Macheru zamku, o którym wspomniałem wcześniej, i tam został uśmiercony. Teraz Żydzi uważali, że zniszczenie tej armii zostało zesłane jako kara na Heroda, i znak niezadowolenia Boga z niego” [Antiquities 18:5:2].
Szczegóły relacji Josephusa różnią się od Ewangelii. Najwyraźniej nie był on świadomy roli Herodiady i jej córki w tej sprawie oraz złożonej relacji Heroda z Janem. Dlatego właśnie przypisuje mu standardowe podejrzenia wobec przywódcy – proroka, które każdy władca w owym czasie mógł mieć.
Więcej szczegółowych informacji, dotyczących Jana Chrzciciela, w kręgu społeczności chrześcijańskiej rozpowszechniła Joanna, żona mężczyzny o imieniu Chuza, który pracował dla Heroda Antypasa i miał dostęp do poufnych informacji sądowych. Joanna była jedną z naśladowczyń Jezusa (Łk, 8, 1-3).
malk
*********************
Narodziny św. Jana Chrzciciela
Pustynie nie oznaczają miejsc w przestrzeni, ale stan umysłu i serca.
Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, który w kalendarzu liturgicznym ma święto swoich ziemskich urodzin i wspomnienie śmierci (29 sierpnia), inni święci czczeni są tylko w dniu narodzin dla nieba. Prawosławni mają wielkie nabożeństwo do św. Jana, którego nazywają Poprzednikiem. Na ikonach bywa przedstawiany z dwoma wielkimi skrzydłami, które nadają mu wygląd anioła. W ręku trzyma kielich, w którym spoczywa Baranek Boży, lub rozwinięty zwój z tekstem Ewangelii (Łk 7,27 albo Mk 1,2). Jego uskrzydlona postać jest aluzją do tego, jak Ewangelia określa jego misję: „posłaniec, wysłannik”. Słowo „anioł” oznacza dokładnie to samo. Zadaniem Jana było świadczenie o Mesjaszu tuż przed Jego przyjściem, zwiastowanie wśród ludu Jego nadejścia.
Św. Jan przypomina nam o pustyni. Odejście od zgiełku świata wyostrza wewnętrzny wzrok, budzi wrażliwość na obecność Boga. Potrzebujemy takich chwil wyciszenia. „Pustynie, cisza, samotność nie oznaczają bynajmniej miejsc w przestrzeni, ale stany umysłu i serca” – pisze Catherine de Hueck Doherty, wychowana w prawosławiu kandydatka na ołtarze. „Takie pustynie można odnaleźć i w środku miasta, i w każdym dniu naszego życia. Wystarczy tylko ich poszukać i uświadomić sobie, jak ogromnie są nam potrzebne”.
Gdzie znaleźć takie mini-pustynie? Autorka podpowiada: samotność wieczornych powrotów do domu, gdy idziesz od stacji metra lub przystanku, a ulice są już ciche i mniej jest przechodniów; chwile samotności, gdy wchodzisz do pokoju, aby zmienić biurowe lub robocze ubranie na wygodniejsze domowe; samotność tak prozaicznych zajęć jak sprzątanie, prasowanie czy szycie. Takie „małe pustynie” są blisko nas, przypadkowe przystanki w codziennej gonitwie. Przypadkowe? A może to raczej delikatne zaproszenia Boga. Chodzi tylko o to, by zapragnąć tych właśnie chwil, które daje nam Bóg. Doherty: „Aby osiągnąć takie nastawienie, trzeba pozbyć się irracjonalnej wiary w czas. Bóg śmieje się z czasu, bowiem jeśli nasze dusze otworzą się na Niego, to będzie mógł je powołać, zmienić, wywyższyć i przeobrazić w jednej chwili”.
Gość Niedzielny
________________________________________________________________________________
***
Benedykt XVI:
Św. Jan Chrzciciel i wielka tajemnica Jezusa
Dzisiaj 24 czerwca, obchodzimy uroczystość Narodzin św. Jana Chrzciciela. Z wyjątkiem Najświętszej Maryi Panny, Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego narodziny są obchodzone liturgicznie i to dlatego, że są one związane z tajemnicą Wcielenia Syna Bożego.
Już od matczynego łona, św. Jan jest poprzednikiem Jezusa: jego cudowne poczęcie jest zapowiadane przez Anioła Maryi, jako znak, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37), na sześć miesięcy przed wielkim cudem, który daje nam zbawienie, zjednoczenie Boga z człowiekiem przez działanie Ducha Świętego. Cztery Ewangelie podkreślają wielkie znaczenie postaci Jana Chrzciciela, jako proroka, który zamyka Stary Testament i zaczyna Nowy, wskazując na Jezusa z Nazaretu, jako Mesjasza, Pomazańca Pańskiego. Faktycznie sam Jezus będzie mówił o Janie używając tych określeń: „On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,10-11).
Ojciec Jana, Zachariasz – mąż Elżbiety, krewnej Maryi – był kapłanem kultu żydowskiego. Nie uwierzył natychmiast w zapowiedź nieoczekiwanego już ojcostwa i dlatego pozostał niemy, aż do dnia obrzezania dziecka, któremu wraz żoną nadali imię wskazane przez Boga, czyli Jan, co oznacza „Pan sprawia łaskę”. Ożywiany Duchem Świętym, Zachariasz mówił o misji swego syna w następujący sposób: „A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz, bo pójdziesz przed Panem torując Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów” (Łk 1,76-77). Wszystko to ukazało się trzydzieści lat później, kiedy Jan chrzcił w Jordanie, wzywając ludzi, aby poprzez ten gest pokuty przygotowali się na bliskie przyjście Mesjasza, które objawił mu Bóg podczas jego pobytu na pustyni Judejskiej. Dlatego został nazwany „Chrzcicielem”, czyli tym, który udział chrztu (por. Mt 3,1-6). Kiedy pewnego dnia przyszedł z Nazaretu sam Jezus żeby przyjąć chrzest, Jan początkowo odmówił, ale potem zgodził się i ujrzał Ducha Świętego spoczywającego na Jezusie i usłyszał głos Ojca Niebieskiego, który głosił, że jest On Jego Synem (por. Mt 3:13-17 ). Ale jego misja nie była jeszcze zakończona: wkrótce potem zażądano od niego, by poprzedził Jezusa także w naznaczonej przemocą śmierci: Jan został ścięty w więzieniu króla Heroda, i w ten sposób złożył pełne świadectwo o Baranku Bożym, który jako pierwszy rozpoznał i publicznie wskazał.
Drodzy przyjaciele, Panna Maryja pomogła swej starszej krewnej Elżbiecie w doniesieniu do końca ciąży z Janem. Niech Ona pomoże wszystkim w naśladowaniu Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, którego Chrzciciel ogłosił z wielką pokorą i prorockim zapałem.
Benedykt XVI/24 VI 2012
______________________________________________________________________________________________________________
23 czerwca
Święty Józef Cafasso, prezbiter
Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski. Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny. Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu. Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata). |
______________________________________________________________________________________________________________
22 maja
Święta Rita z Cascia, zakonnica
Zobacz także: • Święta Joachima de Vedruna, zakonnica |
Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów. Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem. Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji. Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”. Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity.W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża. |
______________________________________________________________________________________________________________
22 czerwca
Święci męczennicy
Jan Fisher, biskup, i Tomasz More
Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem. Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku. W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532). Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym. Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił. Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków. Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”. W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka, krzyż, łańcuch. Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni. Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską. Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników. |
******
Święci męczennicy – Tomasz Morus i Jan Fisher
(by English School/Historical Portraits/Public domain/via Wikimedia Commons)
Współcześni politycy powinni od św. Tomasza Morusa przede wszystkim uczyć się tego, że istnieją obiektywne normy moralne, których nie można łamać, że istnieje sumienie, które trzeba formować w duchu uniwersalnych wartości traktowanych całościowo, a nie wybiórczo – mówi dla portalu PCh24.pl ks. Sebastian Heliosz, wikariusz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Katowicach-Murckach.
Jakie wydarzenia zapoczątkowały męczeństwo katolików w Anglii?
Warto na początku przedstawić głównego bohatera całego zamieszania. Henryk VIII w opinii wielu historyków był chlubą Anglii, jednym z najbardziej światłych monarchów, silnym, pobożnym. Jednak skończył jako opasły, rozpustny tyran i żonobójca. Na początku swych rządów dał się poznać jako inteligentny, oddany Kościołowi król. Znał wiele języków, komponował utwory muzyczne i pisał wiersze, a także interesował się teologią. Napisał nawet w 1521 r. traktat przeciwko naukom Lutra pod tytułem Obrona siedmiu sakramentów, czym zaskarbił sobie papieża, który nadał mu tytuł Defensor Fidei „Obrońca Wiary”. Głównym doradcą króla podczas pisania tej pracy był św. Tomasz Morus.
Henryk VIII, mimo swoich wielkich zasług i swojej wielkości, nie był wolny od potwornych grzechów. Był strasznym lubieżnikiem. Miał bardzo wiele kochanek i ciągle był nienasycony. Doprowadziło go to do zguby, gdyż nie tylko chorował na syfilis, ale także przez swoją nieczystość oddał Anglię w ręce herezji, którą dawniej zwalczał. Nie otrzymawszy unieważnienia małżeństwa z Katarzyną Aragońską, córką hiszpańskich królów katolickich, spowodował odłączenie się Kościoła w Anglii od papiestwa i powołał do życia anglikanizm, który zbliżał się coraz bardziej do, tak zwalczanego dawniej, protestantyzmu. Decyzję tę potwierdził szereg aktów prawnych, z których najważniejszy jest Akt Supremacji z 1534 r., czyniący z króla głowę nowego „kościoła”.
Rozwój anglikanizmu był bardzo szybki, nie dlatego, że nagle odkryto wspaniałą prawdę czy tak zachwycano się podniosłością celebracji. Upadek katolicyzmu spowodował bowiem kasatę zakonów i przejęcie ogromnych majątków przez szlachtę i króla. Władza kościelna zmalała, w Izbie Lordów zaczęło zasiadać więcej świeckich niż duchownych.
Czy pierwotny anglikanizm różnił się bardzo od katolicyzmu?
Pierwotny anglikanizm był bardzo zbliżony do katolicyzmu. Ogłaszając się głową Kościoła w Anglii, król Henryk VIII nie zezwalał początkowo na istotne zmiany w sprawach wiary. Kościół angielski, choć niezależny od papiestwa, miał pozostać Kościołem katolickim, przynajmniej w kwestiach liturgii i doktryny. Henryk VIII mimo wszystko nadal uważał się za obrońcę wiary.
A jak było z tym później?
Doktryna anglikańska kształtowała się dopiero po śmierci króla, za panowania jego małoletniego syna Edwarda i królowej Elżbiety I. Wówczas to, głównie za sprawą arcybiskupa Canterbury Thomasa Cranmera (1489-1556), został wydany Book of Common Prayer „Modlitewnik powszechny” i opracowano 39 Artykułów Wiary, które były powtórzeniem nauczania Lutra i Kalwina. Anglikanizm ostatecznie zrezygnował z pojednania z Papieżem i choć mówiono, że obrał drogę środka między katolicyzmem a protestantyzmem, to jednak uznać trzeba jego charakter protestancki. Wystarczy prześledzić treść poszczególnych artykułów, które negują istnienie czyśćca, uznają tylko dwa sakramenty i to specyficznie pojmowane, a także odrzucają nieomylność Soborów powszechnych, oraz krytykują cześć oddawaną Najświętszemu Sakramentowi. Wspólnota anglikańska dzieli się na dwie główne części: High Church i Low Church. Od 1992 r. do święceń kapłańskich dopuszcza się kobiety. Do Wspólnoty Anglikańskiej należy, obok angielskiego, dziewiętnaście innych samodzielnych kościołów (walijski, irlandzki, szkocki, amerykański, kanadyjski, indyjski, australijski, południowoafrykański itd.).
Kim był św. Jan Fisher?
Św. Jan Fisher był postacią tragiczną. Ten wybitny kardynał i humanista pełnił funkcję wychowawcy króla Henryka VIII i wpoił mu głębokie wartości religijne, choć nie umiał poskromić jego porywczego i egoistycznego charakteru. Kardynał Fisher przyczynił się do rozwoju idei renesansowych w Anglii. Zapraszał Erazma z Rotterdamu, rozwijał szkolnictwo i naukę. Był kanclerzem uniwersytetu w Cambridge. Za swoją nieugiętą postawę wobec poczynań króla Anglii został skazany na śmierć.
W przeciwieństwie do wielu biskupów, którzy niestety zdradzili, on nie wyrzekł się wierności Rzymowi. Jak wyglądało jego męczeństwo?
Niestety, zdecydowana większość duchownych przeszła na stronę króla, co tłumaczyć można też tym, że formalnie nie utworzono jeszcze nowego kościoła, tylko zerwano jedność z Papieżem, co, jak z pewnością wielu myślało, jest z czasem do naprawienia. Wielu też poszło drogą łatwiejszą, licząc na szybką karierę. Jakże aktualne w takim kontekście pozostają słowa, że nie można służyć Bogu i Mamonie. Jednakże było też wiele przypadków oporu. Król okrutnie prześladował tych, którzy sprzeciwiali się jego zwierzchnictwu. Wśród nich byli niezachwiani kartuzi, których ciała król kazał poćwiartować i porozsyłać do duchownych, którzy jeszcze wahali się między lojalnością wobec króla a posłuszeństwem papieżowi. Kościół katolicki beatyfikował 161, a kanonizował 41 angielskich męczenników.
Wybitnym przykładem niezłomności był św. Jan Fischer, który oddał życie za prawdę i wierność Kościołowi w wieku 65 lat. Przebywając w więzieniu został kreowany kardynałem. Kiedy wyszedł na rusztowanie, na którym miał zostać ścięty, wziął do ręki Ewangelię i przeczytał: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej zanim świat powstał” (J 17, 3-5). W tej chwili przez zachmurzone niebo przedarł się promień słońca i padł na skazańca. Biskup zwrócił się do tłumu: „Oświećcie się! Ludu chrześcijański! Jestem bliski śmierci za wiarę w Chrystusowy, katolicki Kościół!”. Następnie upadł na kolana i głośno odmówił hymn Te Deum i psalm W Tobie, Boże, pokładam nadzieję, po czym został zamordowany.
Bardziej znanym męczennikiem angielskim jest człowiek świecki, Tomasz Morus. O czym traktowało jego dzieło „Utopia”?
Zanim opowiem trochę o „Utopii”, warto przedstawić samego św. Tomasza Morusa. Erazm z Rotterdamu tak o nim pisał: „jego elokwencja mogłaby odnieść zwycięstwo także nad nieprzyjacielem, a dla mnie jest on człowiekiem drogim. Nie tylko darzę go największą miłością, którą niewątpliwie żywię dla niego, ale także nie wierzę, żeby natura kiedykolwiek ukształtowała bardziej zdolny charakter, bardziej zręczny, bardziej roztropny, bardziej subtelny. Jednym słowem, by ukształtowała kogoś, kto w każdej dziedzinie byłby bardziej od niego wykształcony. Dodając do tego pewną siłę konwersacji wydaje się dosięgać geniuszu, pewnego rodzaju zadziwiającej wesołości stylu, bogactwa ducha. Jest mi najdroższym przyjacielem, z którym z przyjemnością lubię mieszać powagę z wesołością”.
Św. Tomasz Morus urodził się w 1478 r. w Londynie. Podjął studia prawnicze, a świetnie zapowiadającą się karierę przerwał, gdyż poczuł powołanie i wstąpił na cztery lata do kartuzów. Rozeznał, że to nie jego miejsce i po odejściu z zakonu założył szczęśliwą rodzinę. W 1521 r. król dostrzegł w tym człowieku godnego współpracownika, obdarzył go godnością szlachecką i powierzył mu szereg ważnych urzędów, aż w końcu mianował go kanclerzem. Tomasz zrzekł się jednak tej najważniejszej w państwie funkcji urzędniczej, aby wyrazić swoją dezaprobatę wobec poczynań króla.
Co do samego dzieła „Utopia”, to mam do niego sentyment. Była to bowiem jedna z ważniejszych książek filozoficznych okresu mojego dojrzewania i na trwałe wyryła mi się w pamięci. Lubiłem do niej wracać, gdyż zawiera bardzo piękny opis idealnego społeczeństwa, opartego na miłości i sprawiedliwości. Jest poszukiwaniem swoistego raju utraconego. Książka ta została napisana w 1516 r. i składa się z dwóch części. W pierwszej dokonuje się krytyka obecnych systemów filozoficznych, społecznych i gospodarczych. W drugiej znaleźć możemy opis państwa, zachwycającego swoim poukładaniem. W Utopii panuje zgoda, tolerancja, prawo, które jest pełne sprawiedliwości i stoi na straży wartości i ładu opartego na wartościach ogólnoludzkich. Co prawda traktat Morusa zawiera także kilka niekatolickich koncepcji, jak chociażby możliwość pomocy w samobójstwie osobie cierpiącej, kapłaństwo dostępne dla kobiet czy istnienie jednej świątyni, gdzie spotykaliby się wyznawcy wszystkich religii, to jednak jest to dzieło warte uwagi. Bardzo ciekawy jest wniosek końcowy, dotyczący tego, dlaczego takie społeczeństwo nie istnieje: „[…]pycha, która od zarania dziejów była matką wszystkich nieszczęść. Ona ocenia swe szczęście nie według własnych korzyści, lecz na podstawie cudzego niepowodzenia. Człowiek pyszny nie chciałby nawet Bogiem być, jeśliby nie widział dokoła siebie żadnych biednych, z którymi mógłby obchodzić się jak z niewolnikami i urągać im […]”.
Jaki w stosunkach rodzinnych był Morus?
Św. Tomasz Morus miał dwie żony. Z pierwszą, Jane Colt, miał czwórkę dzieci. Po jej śmierci związał się sakramentalnym węzłem małżeńskim z Alicją Middleton.
Dom More’a był uważany za jeden z najbardziej gościnnych w Londynie. Harmonia, która tam królowała, wesołość, zachwycały gości. Warto dodać, że Tomasz dbał także o rozwój umysłowy swoich córek, które odznaczały się wielką inteligencją i ogromną wiedzą.
Należy tutaj zauważyć, że św. Tomasz był również altruistą pomagającym biedakom. Wynajął duży dom, by zebrać w nim starców i chore dzieci .
Siłę do budowania jedności w rodzinie i w swoim otoczeniu czerpał z codziennej Mszy św. Mówiono o nim, że nie podejmował żadnej ważnej decyzji bez przyjęcia Komunii Świętej. Razem z całą rodziną czytał i modlił się Biblią oraz osobiście ją tłumaczył. Gorszył szlachetnie urodzonych, kiedy ubrany w skromną komżę śpiewał w pewnym parafialnym chórze, mimo że był Lordem Kanclerzem. Temu, kto z tego powodu czynił mu uwagi, odpowiadał z subtelną ironią: „nie jest możliwe, abym mojemu panu i królowi sprawił przykrość dlatego, że publicznie oddaję cześć Panu mojego króla”.
On również poniósł śmierć męczeńską. Jak wyglądały jego ostatnie chwile?
Na śmierć skazał go król, który nie umiał pogodzić się z myślą, że jego najwierniejszy urzędnik jest przeciwko jego nowemu małżeństwu i sprzeciwia się jego decyzjom religijnym. Człowiek pyszny bowiem, a do tego tyran, nie potrafi znieść opozycji w swoim gronie, szczególnie wśród ludzi, których ceni i których nie potrafi przekonać do własnych racji.
Św. Tomasz Morus po aresztowaniu w 1535 r. został osądzony i uwięziony w Tower, gdzie po latach wmurowano pamiątkową tablicę, niejako rehabilitując skazańca. W czasie uwięzienia pisał listy do swojej córki Małgorzaty, w których odnaleźć możemy jego wielkie męstwo i pokój serca, jaki mu towarzyszył. 6 lipca 1535 r., wstępując na szafot, powiedział: „Kiedy obejmowałem urząd kanclerza, prosiłeś mnie królu, bym wpierw słuchał Boga, a potem ciebie, a dziś ginę za to, że wpierw słuchałem Boga, a potem ciebie”.
Św. Tomasz Morus jest patronem polityków. Czego współcześni politycy, szczególnie polscy, mogą się odeń nauczyć?
Św. Jan Paweł II w 2000 r. w specjalnym motu proprio ustanowił św. Tomasza Morusa patronem polityków. W liście tym pisał: „Gdy człowiek jest posłuszny wezwaniom prawdy, sumienie kieruje nieomylnie jego czyny ku dobru. Właśnie ze względu na swoje świadectwo o prymacie prawdy nad władzą, składane aż do przelania krwi, św. Tomasz Morus jest czczony jako zawsze aktualny wzór wierności wyznawanym zasadom moralnym”. Argumentując słuszność wyboru tego świętego na patrona papież twierdził: „warto odwołać się do przykładu św. Tomasza Morusa, który wyróżniał się niezłomną wiernością prawowitym władzom i instytucjom właśnie dlatego, że pragnął w ten sposób służyć nie władzy, ale najwyższemu ideałowi sprawiedliwości. Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty”.
Współcześni politycy powinni od św. Tomasza Morusa przede wszystkim uczyć się tego, że istnieją obiektywne normy moralne, których nie można łamać, że istnieje sumienie, które trzeba formować w duchu uniwersalnych wartości traktowanych całościowo, a nie wybiórczo.
Nasi rządzący, szczególnie obecnie, powinni też pamiętać, że staną przed Sędzią, który nie zapyta ich, jak wygrywali wybory, ale ile było miłości w ich służbie społecznej i czy pamiętali, że wszelki kompromis ze złem jest zawsze kompromitacją.
A na koniec naszej rozmowy chciałbym przytoczyć genialną modlitwę św. Tomasza Morusa. Czasem ją odmawiam i od razu wraca dobre samopoczucie.
Modlitwa o dobry humor
Panie, obdarz mnie dobrym trawieniem,
a również czymś, co mógłbym strawić.
Daj mi zdrowie ciała i dobry humor,
by móc je zachować.
Daj mi, Panie, duszę prostą, która potrafi
uznać za skarb wszystko, co jest dobre
i która nie zlęknie się widokiem zła,
ale raczej znajdzie sposób, by doprowadzić
wszystko na swoje miejsce.
Daj mi duszę, która nie zazna nudy,
zrzędzenia, westchnień, lamentów
i nie pozwól bym zbytnio martwił się
zawalidrogą, która nazywa się „ja”.
Daj mi, Panie, poczucie humoru.
Udziel mi łaski zrozumienia żartu,
by odkryć w życiu trochę radości
i by móc użyczyć jej innym.
Amen.
Bóg zapłać za rozmowę!
PCh.24pl/rozmawiał Kajetan Rajski
***********************
Święci: Jan Fischer i Tomasz More
Św. Jan Fischer urodził się w 1469 r. – profesor i kanclerz uniwersytetu w Cambridge. Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie prawdziwej wiary katolickiej.
Św. Tomasz More był wzorowym mężem i ojcem czworga dzieci, z wykształcenia prawnik, człowiek o wszechstronnych, humanistycznych zainteresowaniach. Był posłem, mężem stanu i pisarzem politycznym, a przy tym człowiekiem głęboko pobożnym. Pełnił urząd kanclerza króla angielskiego Henryka VIII. Zrezygnował z tej godności, sprzeciwiając się w ten sposób rozwodowi króla i jego polityce wobec Kościoła. Odmówił uznania supremacji króla nad Kościołem i dlatego poniósł męczeńską śmierć 6 lipca 1535 r.
Patronowie dzisiejszego dnia zostali uwięzieni i straceni w roku 1535, ponieważ sprzeciwili się powtórnemu małżeństwu króla za życia jego żony i nie uznali jego próby uzurpacji zwierzchnictwa nad Kościołem katolickim w Anglii.
******
Listy pisane węglem i złotem
„Pisma więzienne” św. Tomasza More są niezwykłą duchową lekturą. Są zapisem „rekolekcji” przygotowujących na męczeństwo, świadectwem jego wiary, wierności sumieniu i miłości nieprzyjaciół.
Historia życia i męczeńskiej śmierci św. Tomasza More jest powszechnie znana. Zainteresowała się nią nawet kultura masowa. Powstało kilka filmów opowiadających o konflikcie między Henrykiem VIII i jego kanclerzem, m.in. nagrodzony Oscarem obraz „Oto jest głowa zdrajcy” (ang. „A Man for All Seasons”). Nie chcę powtarzać tej historii, chcę skupić się na duchowym testamencie zapisanym przez mojego wybitnego imiennika. More, czekając na śmierć w Tower, pisał węglem drzewnym na skrawkach papieru. Dzięki tym tekstom, wydanym niedawno po polsku, możemy zajrzeć w głąb tej pięknej duszy, w której toczy się ostatnia, decydująca walka. To absolutnie wyjątkowe świadectwo, ponadczasowa lekcja chrześcijańskiej odwagi i miłości do prawdy. Pisał listy do najbliższych, najwięcej do ukochanej, najstarszej córki Małgorzaty. Notował krótkie modlitwy i rozważania. Zdołał napisać także dwa dłuższe traktaty: „Dialog pocieszenia” oraz „Traktat o smutku, znużeniu, strachu i modlitwie Chrystusa, zanim Go pojmano” („De Tristitia Christi”).
W zbiorze „Pism więziennych” znalazł się także ostatni list do Tomasza More napisany przez córkę Małgorzatę. W nim zdanie-perła: „Ojcze, gdyby dano mi cały świat, byłaby to mała przyjemność w porównaniu z radością, jakiej doznałam przez skarb twojego listu, który choć pisany węglem, wart jest według mnie, by był pisany literami ze złota”. Świadectwo Morusa jest potężnym zastrzykiem nadziei.
Bez goryczy
Przypomnę najważniejsze fakty. Tomasz More ukończył studia prawnicze. Był wybitnym humanistą, zaprzyjaźnił się i korespondował z Erazmem z Rotterdamu. Jako świetny prawnik stał się urzędnikiem królewskim. Król Henryk VIII cenił jego wiedzę. Dzięki władcy Tomasz More zrobił szybko karierę na dworze. Piął się po szczeblach kolejnych awansów i honorów, aż po najwyższy urząd w państwie. Stał się kanclerzem, pierwszą po królu osobą w królestwie. Kiedy Henryk VIII w 1531 roku ogłosił się zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz zrzekł się urzędu kanclerza. Nie wziął udziału ani w ślubie (kościelnie nieważnym), ani w koronacji kochanki króla Anny Boleyn. Nie podpisał tzw. aktu supremacji, czyli ustawy, która ogłaszała zwierzchnictwo króla nad Kościołem w Anglii. Ten akt nieposłuszeństwa w imię prawdy o Kościele i prawdy o nierozerwalności małżeństwa oznaczał zdradę stanu. More został aresztowany i osadzony w Tower, gdzie spędził kilkanaście miesięcy. 1 lipca 1535 roku został skazany na śmierć. Król okazał łaskę. Oszczędził mu bolesnej i upokarzającej śmierci należnej zdrajcom: przez powieszenie, otwarcie wnętrzności i ćwiartowanie. More – wraz z bp. Janem Fischerem (jedynym z biskupów, którzy sprzeciwili się królowi) – został ścięty.
Pisma powstałe w więzieniu dotyczyły momentu, w którym More wiedział doskonale, że za sprzeciw sumienia grozi mu śmierć. Dochodzenie w jego sprawie, a potem proces były w toku. Wiedział, że wyrok już zapadł. Przesłuchanie i sąd były tylko formalnością. Dlatego nie uzasadniał swojej odmowy. Wystarczyłoby jedno jego słowo i byłoby po sprawie. Wielu usilnie namawiało go do tego. Gdyby wycofał się z jednoznacznego stanowiska, ocaliłby głowę, urząd, majątek, karierę.
„Wierność Ewangelii i Kościołowi sprawiła, że Morus doznał goryczy powszechnego opuszczenia” – zauważa we wstępie do pism więziennych o. Wojciech Giertych OP, teolog Domu Papieskiego. „Miał przeciwko sobie wszystkich: najwybitniejszych dostojników królestwa, prawie cały episkopat, z prymasem na czele, rodzinę, a szczególnie najukochańszą córkę i powiernicę, trzydziestoletnią Meg… Samotność i lęk Morusa nie wydały goryczy. Nie znajdziemy w jego pismach więziennych (podobnie zresztą jak w »Zapiskach więziennych« prymasa Wyszyńskiego) żadnego złego słowa. (…) Nie traci swojej łagodności, dowcipu, dobrych manier. Chodzi o jego życie wieczne i przyszłość Kościoła w Anglii, a on sprawia wrażenie, że ze spokojem pije nieznaną wówczas jeszcze angielską herbatę. Nie cofa się przed żartem, nawet gdy wchodzi na szafot”.
Wierność sumieniu
Jeden z listów zawiera zapis dramatycznego dialogu między Tomaszem a jego córką, której pozwolono odwiedzić ojca w więzieniu. Małgorzata namawia ojca, by okazał królowi posłuszeństwo i podpisał lojalkę. Przecież tylu innych zacnych i mądrych podpisało. Ona sama także. Po co ten upór, który może kosztować Cię życie – pyta Meg. Morus nie wchodzi w meritum sporu, ale zapewnia córkę, że jego sumienie jest absolutnie pewne swoich racji. „Zaprawdę ufam Bogu, że raczej umocni mnie, abym zniósł stratę, niż przeciw sumieniu przysięgał i naraził swą duszę na niebezpieczeństwo”. Dodaje, że decyzja podjęta pod wpływem strachu nie byłaby dobra dla duszy. Argument sumienia jest dla Morusa decydujący. Trzeba się liczyć najpierw z Bogiem, a potem z królem, podkreśla.
List kończy się słowami pociechy płynącymi z wiary, w których zawiera się ponadczasowa mądrość: „Moja dobra córko, nigdy nie martw się o nic, co kiedykolwiek spotka mnie na tym świecie. Nic nie może przyjść prócz tego, czego chce Bóg. I jestem całkiem pewien, że cokolwiek może to być, jakkolwiek złe może się wydawać, rzeczywiście będzie to najlepsze”.
W listach więziennych Morusa uderzają pokora i łagodność, które są połączone z niezmienną wiernością prawdzie odczytanej w sumieniu. Tomasz nie wypowiada jednego złego słowa przeciwko królowi ani przeciwko tym, którzy wybrali drogę oportunizmu. Nie czyni z siebie obrońcy Kościoła, bohatera, nie wzywa innych, by szli jego drogą. Nie zdecydował się także pisać listu do króla, aby tłumaczyć swoje racje i prosić o łaskę. W liście do jednego z bliskich księży tłumaczy: „Dziękuję naszemu Panu, że to, co robię, nie wynika z uporu, ale z troski o zbawienie mojej duszy, ponieważ nie mogę skłonić własnego umysłu, abym myślał inaczej niż to, co czynię, gdy chodzi o przysięgę. Co do innych ludzi nie chcę być sędzią, nigdy nie radziłem żadnemu człowiekowi przysięgać ani odmawiać”.
Kwestią kluczową dla Morusa jest sprawa własnego zbawienia. Ten argument wraca jak refren. Nie ma tu żadnych rozważań o relacji między władzą papieża i króla. Nie ma analizy skutków poddania Kościoła w Anglii władzy świeckiej. Nie ma tu żadnej polityki, dyplomacji, teologicznych spekulacji. Jest konsekwentne, wielokrotne odwołanie się do sumienia, którego rolą jest pokazywanie drogi życia zgodnego z Bożą wolą. „Nigdy w mojej duszy nie zamierzałem zgodzić się na żaden niegodziwy postępek, który według mojego sumienia naraziłby mnie na gniew Boga, nawet choćby to oznaczało przyjęcie największych cierpień” – pisze More.
Stracił głowę, uratował duszę
Listy, choć pełne emocji, zachowują wykwintny styl angielskiego dżentelmena, humanisty, prawnika. Uderza to, że każdą linijkę tych tekstów przenika głęboka wiara. Tomasz patrzy śmierci w oczy. Wyznaje: „W moim ciele o wiele więcej jest lęku przed bólem i śmiercią, niż można się spodziewać u wiernego chrześcijanina, któremu tak jak mnie sumienie mówi, że ocalanie ciała byłoby połączone ze zgubą duszy. Mimo to dziękuję Bogu, że po tych rozterkach duch odniósł zwycięstwo, a rozum z pomocą wiary ostatecznie stwierdził, że niesprawiedliwy wyrok śmierci za dobre postępowanie jest przypadkiem, w którym człowiek może stracić głowę, nie ponosząc szkody, ale zamiast szkody otrzymać bezcenne dobro z ręki Boga. I dzięki naszemu Panu, Meg, odkąd tu przyszedłem, z każdy dniem oswajam się z myślą o śmierci”.
Serce Morusa jest wolne od nienawiści. „Jestem naprawdę wiernym poddanym Króla, codziennie modlę się za niego… Nikomu nie wyrządzam krzywdy, o nikim nie mówię źle, nie myślę źle o nikim, lecz każdemu życzę dobrze. I jeśli to nie wystarcza, żeby człowiek mógł zachować życie, zaprawdę nie pragnę żyć” – pisze do córki. „Żegnaj, moje drogie dziecko, i módl się za mnie, a ja będę się modlił za ciebie i wszystkich twych przyjaciół, byśmy mogli radośnie spotkać się w niebie” – te słowa padają w ostatnim liście.
Po usłyszeniu wyroku śmierci Tomasz More układa modlitwę, zaczynającą się od słów: „Daj mi Twą łaskę, dobry Panie, abym za nic miał ten świat. By mój umysł mocno przylgnął do Ciebie i nie chwiał się za podmuchem ludzkich słów…”. Modlitwa kończy się prośbą: „Bym uważał mych największych wrogów za najlepszych przyjaciół. Ponieważ bracia Józefa nie mogliby nigdy uczynić mu tak dużo dobrego swoją miłością i przychylnością, jaką uczynili mu swą złośliwością i nienawiścią. Takiego usposobienia każdy człowiek powinien pragnąć bardziej niż wszelkich skarbów wszystkich książąt i królów, chrześcijańskich i pogańskich, jeśliby je razem zebrano i złożono na jednym stosie”.
Egzekucja miała miejsce 6 lipca 1535 roku. Wchodząc na szafot, Tomasz powiedział do eskortującego go żołnierza: „Proszę cię, panie Poruczniku, pomóż mi wejść na górę, z powrotem poradzę sobie sam”. Do kata zaś zwrócił się ze słowami: „Nabierz ducha, człowieku, i nie lękaj się spełnić swej powinności. Moja szyja jest bardzo krótka, bacz zatem, byś krzywo uderzając, nie stracił dobrej sławy”.
Stracił głowę, zachował twarz, uratował duszę. Niby zniewolony, a przecież wolny. Beatyfikowano go w 1886 roku, kanonizowano w 1935 roku. Dziś także Kościół anglikański czci go jako świętego. Święty Jan Paweł II ogłosił go patronem rządzących i polityków.
ks. Tomasz Jaklewicz/GOŚĆ NIEDZIELNY
**********
Święty Tomasz Morus na śmierć szedł „na luzie”
Wszelka racja stanu musi bezwzględnie ustąpić przed racją Boga. Nie ma takiego dobra ojczyzny czy państwa, władcy czy narodu, które mogłoby usprawiedliwić sprzeciw wobec ustaw Pańskich.
Szafot, na którym miał zostać ścięty Tomasz Morus był w tak marnym stanie, że niemal się rozpadał. Widząc to skazaniec zwrócił się do towarzyszącego mu klawisza:
– Proszę cię, panie poruczniku, pomóż mi wejść na górę. Z powrotem poradzę sobie sam.
Pokonawszy chwiejne schodki zatrzymał się na chwilę, poprosił licznie zgromadzoną publiczność (nie co dzień wszak ścinają kanclerza królestwa) o modlitwę w swojej intencji, do której sam też niezwłocznie uklęknął, po czym z pogodnym wyrazem twarzy podszedł do kata, uściskał go i wręczając mu złotego angela rzekł:
– Nabierz ducha człowieku i nie lękaj się spełnić swej powinności. Mam krótką szyję, więc bacz, byś krzywo uderzając nie narobił sobie wstydu.
„Tak odszedł Sir Tomasz More z tego świata do Boga” – zapisał pierwszy biograf świętego, prywatnie jego zięć, William Roper (nawrócony z luterskich bezdroży dzięki długoletnim, żarliwym modlitwom teścia).
Tomasz Morus szedł na śmierć „na luzie”. Ale czy to w ogóle możliwe: „na luzie” wychodzić na spotkanie definitywnego kresu własnej egzystencji? Owszem, możliwe, jeśli się ma pewność, że się w dobrych zawodach wystąpiło, bieg ukończyło i ustrzegło wiarę. Wtedy spokojnie czeka się na „wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia” (2 Tm 4, 6-8). Sir Tomasz doskonale znał tę naukę świętego Pawła. Z pewnością nie jeden raz wczytywał się w słowa Apostoła – było to wszak modne w kręgach angielskich humanistów zainspirowanych przykładem Johna Coleta, dziekana katedry świętego Pawła w Londynie, którego sięgające ad fontes oksfordzkie egzegezy przyciągały tłumy ówczesnej inteligencji.
Święty Tomasz szedł na śmierć jak na bal, bo podobnie jak jego daleki poprzednik w męczeństwie „pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga” (Dz 7, 55).
Pan z otwartymi ramionami przywitał swego sługę, który nigdy nie skalał się fałszem, obłudą, oportunizmem; który całym sercem i umysłem bronił nierozerwalności Kościoła i małżeństwa, ani przez chwilę przy tym nie ustając w wierności swojej ojczyźnie i jej królowi.
„To państwo, będąc tylko pojedynczym członkiem i niewielką częścią Kościoła, nie może samo stanowić praw odmiennych od powszechnych praw świętego Chrystusowego Kościoła katolickiego, podobnie jak nie może miasto Londyn, które jest zaledwie cząstką całego królestwa, wydawać praw sprzecznych z ustawami parlamentu, wiążącymi całe państwo” – wołał były kanclerz przestrzegając nadętego pychą monarchę, co „otacza się chwiejnymi doradcami, gotowymi spełniać wszelkie jego życzenia i słabym klerem małodusznie porzucającym własną naukę”, przed nieuchronnym wkroczeniem na równię pochyłą, z której żadną miarą nie będzie już odwrotu.
Doskonale rozumiejąc istotę oddania „cezarowi tego, co należy do Cezara, a Bogu tego, co należy do Boga” (Mk 12, 17), Morus nie widział żadnego problemu w uznaniu przez angielski parlament nieprawowitej małżonki królewskiej Anny Boleyn prawowitą królową Anglii – bo rzeczą instytucji doczesnych jest kreowanie doczesnych urzędów – ale stanowczo sprzeciwił się uznaniu prawowitości powtórnego małżeństwa króla Henryka za życia jego sakramentalnej żony, Katarzyny Aragońskiej.
„Żaden parlament nie może uczynić króla głową Kościoła” – dowodził w pełni świadom, że „gniew króla to zwiastun śmierci” (Prz 16, 14), znając przy tym, jako człowiek biegły prawniczym fachu, sposób jej zadawania w przypadku takim jak jego własny: poprzez powieszenie skazanego i – zanim zdążył skonać – odcięcie go, aby mu wypruć wnętrzności i na oczach jeszcze żyjącego – spalić je. Dopiero potem kat odcinał głowę nieszczęśnika i unosząc ją za włosy wykrzykiwał po trzykroć: „Oto jest głowa zdrajcy!” Taki los spotkał londyńskich kartuzów – Tomasz Morus nie miał powodów spodziewać się, iż w wyniku nadzwyczajnej łaski królewskiej zostanie „humanitarnie” ścięty toporem…
Heroiczny obrońca autorytetu papieskiego i nienaruszalności sakramentalnego węzła małżeńskiego obruszyłby się zapewne na pochwałę jego bezsprzecznie bohaterskiej postawy. On przecież – co niejednokrotnie dał poznać w swych wypowiedziach – jedynie bronił normalności. Po prostu – jak to pięknie ujęła cztery wieki później młodziutka sanitariuszka z Wileńskiej Brygady AK – zachował się jak trzeba.
Jerzy Wolak / PCh24.pl POLONIA CHRISTIANA
********
św. TOMASZ MORE (MORUS)
(1478, Londyn – 1535, Londyn)
polityk i męczennik
patron: polityków, mężów stanu, rządzących
Urodził się w 1478 r. w Londynie. Był najstarszym synem sir Jana More, prawnika i, w późniejszym czasie, sędziego oraz Agnieszki Graunger.
Do szkół uczęszczał w Londynie. Jako 13-letnie dziecko umieszczony został w domostwie kard. Mortona, arcybiskupa Canterbury i jednocześnie kanclerza królewskiego (ang. Lord Chancellor). Tu został zauważony przez arcybiskupa, który w 1492 r. dostrzegając w nim duży potencjał umieścił go w Oxfordzie, w koledżu Canterbury Hall (dzisiaj Christ Church).
Nie dysponując zbyt wielkimi funduszami poświęcił się nauce poznając na przykład grekę i łacinę. Tę ostatnią tak dobrze, że mówiono o nim, iż jego „elokwencja jest z nikim nieporównywalna i dwojaka, bowiem z tą samą biegłością posługuje się łaciną, jak i własnym językiem”Pace, De fructu qui ex doctrina percipitur, 1517. Studiował też język francuski, historię, matematykę. Nauczył się grać na flecie i wioli…
Po dwóch latach został przeniesiony do Londynu, gdzie rozpoczął studia prawnicze w New Inn. W 1496 r. został uczniem w kacelarii prawniczej Lincoln’s Inn, i w wyznaczonym czasie uzyskał prawnicze kwalifikacje. Jego uzdolnienia zostały spostrzeżone i wkrótce rozpoczął nauczać prawo w kancelarii Furnival’s Inn. Czynił to przez 3 kolejne lata.
Poza tym dużo pisał. Komponował wiersze, po łacinie i angielsku (w dużej mierze zachowane), tłumaczył (m.in. Pico della Mirandola, którego życiorys opublikował, oraz epigramy – z greki na łacinęProgymnasmata, T. More et Gul). Zawarł znajomość z najwybitniejszymi postaciami końca XV w., między innymi z Erazmem z Rotterdamu, z którym korespondował do końca życia. Prowadził również wykłady z Ojców Kościoła, m.in. św. Augustyna i jego „De civitate Dei”.
Te ostatnie prowadził gdzieś w latach 1499-1503 gdy zaprzątała go kwestia powołania. Myślał o wstąpieniu do kartuzów lub f ranciszkanów obserwantów, zakonów, które swoje reguły traktowały nad wyraz ściśle. A Tomasz w tym czasie życie swe ułożył wokół reżimu modlitwy i pokuty. Ale nie ufając swoim siłom wytrwałości, za zgodą swego spowiednika, Coleta, zarzucił zamiary wstąpienia w życie zakonne. Erazm pisał tak o tym: „tym, co przeważyło szalę, i stanęło na przeszkodzie poświęcenia się tego typu zyciu [i.e. zakonnemu] była nie dająca się pokonać chęć zawarcia związku małżeńskiego. Wybrał zatem drogę bycia cnotliwym mężem raczej niż nieczystym kapłanem”.
Pozostał jednak przez całe życie przyjacielem religijnych zgromadzeń i wielbicielem ideału monastycznego, sam oddając się nieustannie praktykom pokutnym, włącznie z samobiczowaniem…
Porzucając ostatecznie drogę zakonną Tomasz pogrążył się w pracy i już w 1504 r. został wybrany do Parlamentu. Tam od razu dał się poznać sprzeciwiając się dużemu i nadmiernemu ściąganiu podatku przez agencję związaną z marszałkiem parlamentu (ang. Speaker). Jak później relacjonował Tomaszowi ów marszałek od ścięcia uchroniło go tylko pominięcie imienia królewskiego (ówcześnie Henryka VII) w swych wystąpieniach… Ale ojciec Tomasza przetrzymany został przez pewien czas w więzieniu Tower, dopóki nie zapłacił okupu…
W 1505 r. Tomasz ożenił się z Jane Colte. Zamieszkali pod Londynem. Małżeństwo okazało się bardzo zgodne, urodziło się czworo dzieci, trzy dziewczynki Małgorzata, Elżbieta i Cecylia oraz syn, Jan ale już w 1511 r. Jane zmarła. Wkrótce po tym Tomasz ponownie się ożenił, ze starszą od siebie o 7 lat wdową Alice Middleton. Nie mieli własnych dzieci ale Alice z poświęceniem zajmowała się wychowaniem i wykształceniem dzieci Tomasza.
Prawnicza reputacja Tomasza rosła. W 1510 r. został zastępcą szeryfa Londynu, a cztery lata później kard. Wolsey wysłał go do Flandrii w misji ochrony interesów angielskim kupców. Tam, we Flandrii, rozpoczął pisanie swego najsławniejszego dzieła, „Utopii” (jest autorem tego określenia), opublikowanej w 1511 r.
Król i arcybiskup Yorku, kard. Wolsey, pragnęli związać Tomasza z dworem królewskim i w 1516 r. przyznali mu pensję £100 do końca życia. Został też ambasadorem w Calais i tajnym radcą (ang. Privy Councillor). W 1519 r. zrezygnował z pozycji zastępcy szeryfa w Londynie i związał się na stałe z dworem króla. W 1521 r. otrzymał tytuł szlachecki i objął funkcję zastępcy skarbnika skarbu królewskiego. Król również podarował mu posiadłości w Oxfordzie i Kencie. Wybudował też dom w Chelsea w Londynie, gdzie zamieszkał.
W 1523 r. został marszałkiem Parlamentu oraz zarządcą uniwersytetów w Cambridge i Oxford, a w 1529 r. kanclerzem Anglii. Był pierwszym świeckim w historii, który objął to stanowisko.
Powoli wciągany był w kontrowersje związane z rozszerzającą się herezją luterańską. Jednym z obowiązków kanclerza było wymuszanie przestrzegania prawa przeciwko heretykom. I tu napotkał opór ze strony protestanckich pisarzy.
W swym dziele „Apologia” pisał, iż to „nie osoby heretyków nienawidzę, ale ich grzechy”. W ciągu całej służby na stanowisku kanclerza tylko cztery osoby zapłaciły najwyższą karę za swe heretyckie przekonania.
Gdy w 1529 r. król Henryk VIII, w związku z odmową papieską wydania zgody na rozwód z Katarzyną Aragońską, wydał proklamację żądającą od kleru uznania Henryka jako „Najwyższego Władzy” (ang. „Supreme Head”) Kościoła, na tyle „na ile prawo Boże na to pozwala”, Tomasz złożył rezygnację z pozycji kanclerza, ale została ona odrzucona. Stało się to jednak trzy lata później, gdy stracił zaufanie królewskie w związku z niezachwianą postawą w sprawie rozwodu królewskiego, zwierzchnictwa papieskiego oraz praw przeciw heretykom. We wszystkich trzech sprawach jednoznacznie stawał na przeciw dążeniom Henryka VIII.
W epitafium na grobowcu przeznaczonym dla siebie napisał wtedy, że ostatnie lata życia planował poświęcić na przygotowanie się na życie wieczne…
Przez następne 18 miesięcy Tomasz żył w odosobnieniu zajmując się tylko pisaniem. Nie pojawił się na koronacji Anny Boleyn (drugiej żony Henryka VIII). Przypisywano mu artykuły popierające stanowisko papieskie, choć od niektórych z nich odżegnywał się, mówiąc, iż „zbyt dobrze znam obowiązki względem suwerena, by krytykować jego politykę”.
Ale sprawy przybierały coraz gorszy obrót. W związku ze sprawą „Holy Maid of Kent”, kobiety, która przepowiadała publicznie śmierć króla Henryka VIII w przypadku zawarcia małżeństwa z Anną Boleyn, jego imię znalazło się na liście osób, którym prawa cywilne miały być odebrane. Przed sądem Tomasz stwierdził, iż swoje poglądy wielokrotnie wyłuszczał królowi, bez wyraźnego niezadowolenia władcy. W tym przypadku król nie odważył się jeszcze zaatakować Tomasza bezpośrednio – cieszył się on bowiem dużą popularnością – i jego imię zniknęło z listy…
Był to jednakże wyraźny znak. Wkrótce ostrzegał go książę Norfolk, mówiąc łac. „indignatio principis mors est” („niezadowolenie władcy oznacza śmierć”). Tomasz miał udzielić znamiennej odpowiedzi: „Jeśli tak rzeczywiście jest, mój Panie, to różnica między nami polega na tym, iż ja umrę dziś, a Ty jutro”…
Wreszcie w 1534 r. Parlament zatwierdził Akt Następstwa Tronu (ang. Act of Succession), w którym wymuszał na wszystkich przysięgę wierności potomstwu Henryka i Anny, jako prawowiernym następcom prawa do tronu, jednocześnie odrzucając jakąkolwiek „obcą władzę, książęcą lub możnowładczą”. I gdy wezwano Tomasza i poproszono o złożenie przysięgi, a ten odmówił, uwięziono go w opactwie Westminster. Cztery dni później Tomasz znalazł się w więzieniu londyńskim w Tower.
Pod koniec 1534 r. odebrano mu, w związku z oskarżeniem o zdradę, wszelkie posiadłości uprzednio darowane przez koronę.
W więzieniu, choć cierpiąc, zachowywał się pogodnie. Czas poświęcał na modlitwę i pokutne ćwiczenia. Dużo pisał (powstał „Dialog wygody z cierpieniem”, niedokończony traktat na temat Pasji, i wiele l istów do rodziny, przyjaciół).
W połowie 1535 r. odwiedził go w więzieniu Tomasz Cromwell, pierwszy minister królewski, żądając opinii o przygotowywanym akcie nadania królowi Henrykowi VIII tytułu Najwyższej Głowy Kościoła (ang. Supreme Head of the Church). Tomasz odmówił udzielenia odpowiedzi poza deklaracją wierności królowi, jako suwerenowi. Natomiast prokuratorowi generalnemu miał powiedzieć, iż „odrzuca prawo Parlamentu do nadawania królowi godności kościelnych”.
W tym samym mniej więcej czasie odkryto, że bp Rochester, Fisher (dziś błogosławiony), również uwięziony, wymieniał się z Tomaszem korespondencją, w rezultacie czego odebrano więzionym książki i materiały piśmiennicze. Pozostało pisanie – do żony i ukochanej córki Małgorzaty – na skrawkach papieru, zwęglonym patykiem lub kawałkiem węgla („Pocałunków dałem wam wiele, a uderzeń mało. A jeśli was biłem, to ogonem pawia. Dziś, moje drogie, kocham was nieskończenie więcej niż tylko dlatego, że jesteście dziećmi, które zrodziłem”, pisał do dzieci…)
1 lipca 1535 r. stanął przed sądem w Westminster Hall. Odrzucił wszelkie oskarżenia. Jednakże ławnicy (ang. jurors) ogłosili go winnym zarzucanych czynów i został skazany na śmierć przez powieszenie, rozciąganie i rozczłonkowanie (ang. hanged, drawned and quortered) w Tyburn, więzieniu, które wkrótce miało zyskać niesławę jako miejsce kaźni wielu wiernych papieżowi i Kościołowi katolickiemu. Parę dni później król zmienił sentencję i skazał Tomasza na ścięcie w więzieniu Tower Hill.
Nawet to nie zmieniło pogodnego usposobienia Tomasza w ostatnich dniach życia. Do śmierci był przygotowany. Zanim 6 lipca 1535 r. położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: „Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”.
Ciało pochowano w kościele św. Piotra w Łańcuchach (łac. ad Vincula) w nieoznaczonym grobie. Głowę, po zagotowaniu w parze, wystawiono na miesiąc na palu na moście London Bridge. W końcu córce, Małgorzacie Roper, udało się przekupić odpowiedzialnego za wrzucenie głowy do rzeki i przejąć relikwię. W 1824 r. w krypcie Roperów w kościele św. Dunstana w Canterbury (kościół anglikański) odkryto ołowianą skrzynkę z głową – przypuszczalnie Tomasza…
Tomasz More został beatyfikowany (wraz z bpem Fisherem) przez Leona XIII w 1886 r. Uroczystej kanonizacji dokonał Pius XI w 1935 r.
W 2000 r. Tomasz More został przez Jana Pawła II ogłoszony „niebieskim Patronem rządzących i polityków”. Papież napisał wtedy: „Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty. Mając tak mocny fundament moralny, angielski mąż stanu swą działalnością publiczną służył człowiekowi, zwłaszcza słabemu i ubogiemu; rozstrzygał sporne kwestie społeczne kierując się niezwykłym zmysłem sprawiedliwości; opiekował się rodziną i nie szczędził wysiłków w jej obronie; rozwijał wszechstronne kształcenie młodzieży. Głęboki dystans wobec zaszczytów i bogactw, pokora wsparta pogodnym i żartobliwym usposobieniem, trzeźwe spojrzenie na ludzką naturę i na ulotność sukcesów oraz trafność sądu zakorzenionego w wierze dały mu wewnętrzną moc i ufność, która wspierała go w przeciwnościach i w obliczu śmierci. Jego świętość zajaśniała pełnym blaskiem w chwili męczeństwa, ale została przygotowana przez całe życie poświęcone pracy w służbie Boga i bliźniego”Jan Paweł II, List Apostolski «motu proprio» o ogłoszeniu św. Tomasza Morusa Patronem rządzących i polityków, 2000.
Konwertyta, słynny pisarz G. K. Chesterton, napisał o Tomaszu, iż był „największą historyczną postacią w dziejach Anglii”…
ze strony parafii rzymsko-katolickiej pod wezwaniem św. Zygmunta w Słomczynie
*******
Św. Tomasz More
„Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia.
Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować.”
„Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia. Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować. Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.
Daj mi takiego ducha, który by nie znał znużenia, szemrania, wzdychania, skargi, i nie pozwól, bym się zbytnio zadręczał tą rzeczą tak zawadzającą, która się nazywa moim „ja”.
Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów, abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości i mógł sprawiać radość innym.”
Czy to nie jest piękna modlitwa? Szczególnie ujęła mnie ta prośba o poczucie humoru, którego tak często sobie i Panu Bogu odmawiamy, zapominając, że jedynie Zły nie ma go ani za grosz, bo nie ma do siebie dystansu. Jest śmiertelnie poważny. Ale to, co może być naprawdę zaskakujące w kontekście tych słów skierowanych do Pana Boga, to to, że ułożył je i codziennie odmawiał prawnik, wspominany dzisiaj św. Tomasz More (Morus). Ten Londyńczyk z urodzenia, uczeń kardynała Mortona, królewskiego kanclerza, długo szukał dla siebie właściwego miejsca. Najpierw rozpoczął naukę na Oksfordzie, potem z woli ojca skończył studia prawnicze w rodzinnym Londynie, następnie został wziętym adwokatem i parlamentarzystą. Szukał wiedzy za granicą, przez cztery lata był nawet mnichem, wstąpił bowiem po powrocie z wojaży do kartuzów. Kiedy jednak przekonał się, że i to nie jest droga jego życia opuścił pustelnię, ożenił się i zamieszkał w wiejskim domku pod Londynem. Gdy już się mu wydawało, że to jest jego powołanie, jego żona zmarła nagle zostawiając go z czwórką małych dzieci. Bez pomocy drugiej żony, która zgodziła się zaopiekować nimi rezygnując z własnego macierzyństwa, nie podołałby zadaniu wychowania swoich pociech. Ale to jeszcze nie było to, do czego św. Tomasz More ( Morus ) został wezwany przez Boga. Co więc miał robić w życiu? Oto w roku 1510 objął urząd sędziego do spraw cywilnych i już wiedział, gdzie jest jego miejsce. Stąd właśnie w jego codziennej modlitwie słowa: „daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć”. Sam król Henryk VIII dostrzegł zalety tego człowieka, o którym mówiło się, że w swojej pracy był tak sumienny i uczciwy, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim jego własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby tylko z mocy prawa i sprawiedliwości na nią zasługiwał. Wraz z dostrzeżeniem przez króla posypały się też zaszczyty: godność szlachecka, pasowanie na rycerza, funkcje przewodniczącego sądu królewskiego oraz tajnego radcy, a w końcu najwyższy po królu tytuł w Anglii – kanclerza państwa. Wszystko to jednak św. Tomasz More (Morus) oddał razem z własną głową, byleby tylko zachować twarz przed Bogiem. Kiedy bowiem król Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz zdecydowanie zaprotestował przeciwko temu złu i łamaniu prawa. Został za to publicznie ścięty 6 lipca 1535 roku, ale to również po latach przyniosło mu tytuł patrona urzędników, mężów stanu i polityków. Czy wiecie państwo kto i kiedy nadał go św. Tomaszowi Morusowi? Św. Jan Paweł II. Było to 31 października 2000 roku.
radio eM 107,6 FM – rozgłośnia archidiecezji katowickiej
______________________________________________________________________________________________________________
21 czerwca
Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik
Zobacz także: • Najświętsza Maryja Panna Opolska • Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości • Święty Rajmund z Barbastro, biskup |
Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki. Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości. W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia. . Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję. Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590). Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat. Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie. Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem.W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka. |
__________________________________________________________________________
Wzór dla Papieża Dobroci – św. Jana XXIII
Św. Alojzy Gonzaga/Adobe.Stock.pl
***
Święty Alojzy Gonzaga, wraz ze świętymi: Stanisławem Kostką i Janem Berchmansem, należał do grona ulubionych świętych Papieża Dobroci – św. Jana XXIII. Jest patronem młodzieży katolickiej.
Pochodził z bardzo zamożnej rodziny margrabiego Ferdynanda di Castiglione, jednak życie w przepychu tego świata go nie pociągało. Jak sam twierdził, pierwsze nawrócenie przeżył w wieku 7 lat. Na jego drodze od samego początku stawali wielcy święci. Pierwszej Komunii św. udzielił mu św. Karol Boromeusz. Swoje życie duchowe pogłębiał, czytając dzieła św. Piotra Kanizego i Ćwiczenia duchowe św. Ignacego z Loyoli. Modlił się nawet 5 godzin dziennie. Idąc za głosem powołania, 25 listopada 1585 r., wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jego spowiednikiem i kierownikiem duchowym został św. Robert Bellarmin. Alojzy pragnął być kapłanem, jednak w latach 1590-91 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Jego wyczerpany organizm uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat.
Święty Alojzy Gonzaga był wzorem dla kleryka Angelo Giuseppe Roncallego, przyszłego papieża Jana XXIII, który właśnie przez wstawiennictwo tego świętego dokonał aktu poświęcenia się Sercu Pana Jezusa: „Ja, kleryk Angelo Giuseppe, grzesznik, przyrzekam Sercu Jezusowemu w sposób jak najuroczystszy i niezłomny, że przy pomocy łaski Bożej zachowam zawsze, teraz i na wieki duszę moją wolną od wszelkiego, choćby najmniejszego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu całkowicie dobrowolnego. A ponieważ z powodu mojej słabości nie mogę zaręczyć, że na przyszłość dotrzymam o własnych siłach tego przyrzeczenia, oddaję je w ręce anielskiego młodzieńca Alojzego Gonzagi, który się odznaczał brakiem choćby cienia grzechu, czystością umysłu i serca, i obierając go sobie w tym celu za szczególnego pośrednika i patrona, proszę go i błagam, jego, tak dobrego i łaskawego, aby raczył mnie przyjąć, strzec i dopomagać mi przez swe modlitwy, bym dochował należnej temu przyrzeczeniu wierności” – zanotował 27 lutego 1900 r. Roncalli (Dziennik duszy).
Św. Alojzy Gonzaga – urodził się 9 marca 1568 r., zmarł 21 czerwca 1591 r.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik NIEDZIELA
______________________________________________________________________________________________________________
20 czerwca
Święta Wincenta Geroza, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica • Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik |
Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich. Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814). W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu. Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy. 26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry. Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami. |
___________________________________________________________________________
20 czerwca
Bł. ks. Władysław Bukowiński – Apostoł Wschodu
wspomnienie w Kazachstanie i archidiecezji krakowskiej
******
„W życiu zawsze okazywał wielką miłość dla najsłabszych i najbardziej potrzebujących, a jego świadectwo ukazuje się jako kondensacja uczynków miłosierdzia względem duszy i względem ciała” – mówił o nim papież Franciszek. Dzisiaj w Kościele wspominamy Jego postać.
Władysław Bukowiński urodził się 22 grudnia 1904 r. w Berdyczowie. W 1920 r. rodzina przeniosła się do Święcicy w powiecie sandomierskim. W latach 1921-1931 studiował prawo, a następnie teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Święcenia kapłańskie otrzymał 28 czerwca 1931 roku z rąk abp. księcia Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego.
Po kilku latach pracy duszpasterskiej w Rabce i Suchej Beskidzkiej wyjechał na Kresy i został wykładowcą w Seminarium Duchownym w Łucku. Od września 1939 r. był proboszczem katedry w Łucku. W 1940 r. został uwięziony przez NKWD.
Cudem uniknął śmierci w likwidowanym przez Sowietów łuckim więzieniu po rozpoczęciu wojny niemiecko-radzieckiej w 1941 r. Pomagał uciekinierom i jeńcom podczas niemieckiej, a następnie radzieckiej okupacji. W latach 1945-1954 przebywał w radzieckich więzieniach i obozach pracy w Kijowie, Czelabińsku i Dżezkazganie. Tam, po wyczerpującej, kilkunastogodzinnej pracy odwiedzał chorych w więziennym szpitalu, umacniał współwięźniów w wierze, udzielał sakramentów i prowadził rekolekcje w różnych językach. Napisał i potajemnie wykładał w łagrze historię Polski.
W 1954 r. został zesłany do Kazachstanu, do Karagandy, z obowiązkiem podjęcia pracy stróża. Praca ta umożliwiała mu dalszą tajną pracę duszpasterską wśród zesłańców. Chrzcił, spowiadał i błogosławił małżeństwa zesłanych tam Polaków, Niemców, Rosjan, Ukraińców i przedstawicieli innych narodowości.
Dobrowolnie przyjął obywatelstwo Związku Radzieckiego, aby móc pozostać wśród powierzonych swej opiece wiernych. Odbył wyprawy misyjne m.in. do Tadżykistanu, Ałmaty, Semipałatyńska, Aktiubińska. W 1958 r. został ponownie uwięziony na trzy lata i zesłany do łagrów na Syberii: w Czumie w obwodzie irkuckim oraz obozie dla „religiozników” w Sosnówce. W sumie spędził w łagrach i więzieniach 13 lat, 5 miesięcy i 10 dni.
Po odbyciu kary kontynuował w Karagandzie pracę duszpasterską w prywatnych domach. Pod koniec życia trzykrotnie przyjeżdżał do Polski, gdzie spotykał się m.in. z kard. Karolem Wojtyłą. Zmarł w Karagandzie 3 grudnia 1974 r. do końca prowadząc pracę duszpasterską. Jego grób znajduje się w kościele pw. św. Józefa w Karagandzie.
Modlitwa o kanonizację
Boże Ojcze, który zleciłeś duszpasterską posługę
Twemu słudze Ks. Władysławowi
nawet w więzieniach i łagrach,
obdarzając go wielką wiarą, odwagą i przebaczającą miłością,
udziel i mnie tych samych darów,
potrzebnych do życia Ewangelią we współczesnym świecie.
Za przyczyną Twego Sługi wysłuchaj moją modlitwę
i obdarz mnie łaską, której tak bardzo potrzebuję.
Przez Chrystusa Pana naszego.
Amen.
Domokrążca z Karagandy
Błogosławiony Ksiądz Władysław Bukowiński (1904-1974)
Polski kapłan-więzień sowieckich łagrów w roku 1955 nie skorzystał z możliwości powrotu do kraju. Został w Kazachstanie, dokąd zesłano go 10 lat wcześniej. Mimo szykan i prześladowań odbywał podróże misyjne po Azji Środkowej, potajemnie katechizując, udzielając sakramentów i odprawiając Msze Święte.
11 września 2016 r. ks. Władysław Bukowiński został ogłoszony w Karagandzie pierwszym błogosławionym Kościoła w Kazachstanie.
“W młodości niektórzy głośno mi przepowiadali tzw. karierę. […] Tymczasem tutaj chodzę po domkach ubogich ludzi i spowiadam przeważnie stare babcie. […] Dobrze i miło pozostać maluczkim aż do śmierci. […] A więc niech się pogłębia przyjaźń ubogiego Mnicha Cystersa z maluczkim domokrążcą z Karagandy” – pisał w 1967 r. w liście do przyjaciela, o. Klemensa Świżka.1
Ksiądz Eligiusz Głowacki, Ukrainiec i greckokatolicki kapłan, stwierdził po latach:
„Dzięki ks. Bukowińskiemu zrozumiałem wartość cierpienia, dzięki czemu nie załamałem się – owszem, wzrosła we mnie wiara i nadzieja lepszego jutra”.
Wcześniej połączyły ich długoletnie wyroki sowieckiego sądu, równie surowe i niesprawiedliwe wobec niepokornych duchownych litewskich, białoruskich, polskich, rosyjskich czy ukraińskich. Ksiądz Bukowiński był mistrzem cierpienia, które nigdy nie było jałowe, lecz zawsze nakierowane na ofiarowanie siebie innym. Całe jego życie przenikała niezachwiana wiara w Boga, hart ducha i niezłomne przeświadczenie, że życie na ziemi jest tylko sprawdzianem tego, co może nas czekać w wieczności.
Kaplica w Karagandzie – istniała rok (1956/1957)
Kresowe pochodzenie
Władysław Bukowiński urodził się w 1904 r. w Berdyczowie, na Kijowszczyźnie – w patriotycznej, polskiej rodzinie. Miasto po Unii Lubelskiej znalazło się w granicach Korony i w takim charakterze przetrwało do 1793 r., kiedy w wyniku drugiego rozbioru wchłonęła je Rosja. Zasłynęło głównie tym, że 15 marca 1850 r. w Berdyczowie miał miejsce ślub Eweliny Hańskiej i Honoré de Balzaca. W lecie 1920 r., podczas wojny polskobolszewickiej, Rosjanie wymordowali w szpitalu w Berdyczowie sześciuset rannych polskich żołnierzy wraz z opiekującymi się nimi pielęgniarkami. Co ciekawe, do historii przeszło głównie powiedzenie: Pisz na Berdyczów, czyli donikąd. W domyśle – twoja sprawa nie zostanie załatwiona. W rzeczywistości źródło tego stwierdzenia wywodziło się stąd, że w Berdyczowie odbywały się regularne targi handlowe, dziesięć w ciągu roku, i dla przemieszczających się kupców był to jedyny w miarę stały adres, pod który można było wysyłać im korespondencję.
Rodzina Bukowińskich uciekła przed bolszewikami w 1920 r. do niepodległej Polski, gdzie w rok później Władysław rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po ich ukończeniu niespodziewanie dla swego otoczenia wstąpił do krakowskiego Seminarium Duchownego, które zakończył święceniami kapłańskimi w 1931 r. Pracował jako katecheta i wikariusz w Rabce i Suchej Beskidzkiej. W 1936 r. ponownie zaskoczył bliskich i przełożonych chęcią podjęcia pracy w diecezji łuckiej, tej, do której przynależał miejscem urodzenia, chociaż po traktacie ryskim sam Berdyczów znalazł się po stronie sowieckiej.
Wykładał w Seminarium Duchownym w Łucku, był zaangażowany w działalność Akcji Katolickiej. Kiedy wybuchła wojna został proboszczem katedry łuckiej. Rok później za pomoc udzielaną wywożonym na Sybir rodakom został aresztowany przez Sowietów i skazany na osiem lat więzienia. W czerwcu 1941 r. cudem uniknął śmierci w czasie likwidacji łuckiego więzienia przez NKWD. Stał wraz z innymi w szeregu rozstrzeliwanych, jednak sowieckie kule w niezrozumiały sposób go ominęły. Wrócił do pracy w katedrze. W kolejnych latach wojny, prócz zwykłej pracy kapłańskiej, pomagał polskiej ludności uciekającej przed mordami ze strony UPA, wspierał ukrywających się Żydów, utworzył także szpital dla chorych jeńców sowieckich w przylegającym do katedry klasztorze. Po powtórnym wkroczeniu Armii Czerwonej na Wołyń został aresztowany na początku 1945 r. i wkrótce skazany na dziesięć lat łagru. Przebywał na Uralu, a potem w Dżezkazganie w kazachskiej kopalni miedzi. Zwolniony w 1954 r., otrzymał nakaz władz sowieckich osiedlenia się w Karagandzie. Rok później pozwolono mu na powrót do Polski. Po przemyśleniu sprawy podjął kolejną niespodziewaną dla innych decyzję – dobrowolnie przyjął obywatelstwo sowieckie i postanowił zostać w Kazachstanie, by służyć tamtejszym katolikom, którzy nie mieli możliwości powrotu do swoich ojczyzn, do Polski, Niemiec, na Litwę czy Ukrainę.
Duszpasterstwo w stepie
Nie miał pozwolenia na pracę duszpasterską. Prowadził ją nielegalnie w samej Karagandzie i najbliższej okolicy. Kiedy stwierdził, że nie ma kapłana katolickiego także w Ałma Acie, Tadżykistanie, Aktiubińsku, Semipałatyńsku, podjął prawdziwe wyprawy misyjne w tamte strony. Tym trudniejsze, że wykonywane w ukryciu przed czujnym okiem ateistycznych władz. W 1958 r. za tę działalność został ponownie aresztowany i tym razem skazany na trzy lata łagru. Pracował najpierw przy wyrębie lasu w obwodzie irkuckim na Syberii, a potem przebywał w Mordowii, w obozie dla tzw. religioźników, czyli ludzi prześladowanych za wiarę w Boga. Po odbyciu całej kary wrócił do Karagandy. I znów robił to, co uważał za najważniejsze. Spowiadał, chrzcił, udzielał ślubów, ewangelizował. Początki jednak nie były łatwe. Ludzie represjonowani za cokolwiek, co nie podobało się władzy sowieckiej, nie ufali sobie. Tak wspomina tamten okres Anna Rudnicka z Krasnoarmiejska:
„Kiedyś mój syn napisał z Karagandy – mamo, u nas jest ksiądz. To był Bukowiński. Ale ja nie uwierzyłam. Boże przepuść – pomyślałam – to jakiś oszust pewnie. Skąd tam ksiądz, w Karagandzie? Pojechałam jednak. Wierzę i nie wierzę. On dopiero z więzienia wyszedł. Spodnie na nim jeszcze więzienne, brudne na nim wszystko. Patrzę na niego i myślę – czy to ksiądz? Ale jak zaczął Mszę świętą odprawiać, to widzę, że ksiądz. To u niego byłam u spowiedzi po wielu, wielu latach. Jaka to była radość. Potem już często jeździłam do Karagandy. A Bukowiński był dla mnie, dla syna, dla nas jak rodzina.”2
I chociaż znów mógł zostać aresztowany, nie zrezygnował ze swych wypraw misyjnych. Jeździł więc w latach sześćdziesiątych do znanych mu już miejsc – Aktiubińska i Tadżykistanu. O swej wyprawie do Tadżykistanu w 1968 r. tak pisał do przyjaciela, profesora Karola Górskiego w Polsce:
„Pojechałem do tych, co na takiego gościa czekali całe lata. Radości było bardzo wiele, ale i łez nie brakowało, gdy odjeżdżałem. Byłem tam już po raz czwarty, a za każdym razem pracy nie ubywa, raczej przybywa. W tych warunkach nieuzasadniony jest pesymizm co do przyszłości, choć i ewangeliczna dysproporcja daje się dotkliwie odczuć. Jestem głęboko wdzięczny Opatrzności za tę podróż.”3
Jeździł także na Ukrainę, do swych przyjaciół księży. Trzykrotnie był w Polsce – w latach 1965, 1969 i na przełomie 1972 i 1973 r. Wtedy zawsze widywał się z kard. Karolem Wojtyłą. Powstały wówczas słynne kazachskie zapiski. Spotykał się także z kard. Stefanem Wyszyńskim i pisał do niego listy. Opublikowałem taki pierwszy odnaleziony dokument w 1991 r. w tygodniku „Ład”.
Zmarł w szpitalu w Karagandzie 3 grudnia 1974 r. Niemka Teresa Bitz, późniejsza siostra Klara, tak wspomina te chwile:
„Ludzie, którzy przy nim byli, mówili, że modlił się przez całą noc aż do piątej rano; potem nastąpił krwotok z ust i nosa, uniemożliwiający oddychanie, i to był koniec. Umarł z różańcem w dłoniach. […] Pocieszaliśmy się: cóż, dla niego to lepiej. Jego szala aż po brzegi pełna jest samych dobrych dzieł.”4
We wrześniu 2016 r. w miejscu jego długoletniej pracy duszpasterskiej, w miejscu gdzie zmarł i został pochowany, została odprawiona Msza św. beatyfikacyjna sługi Bożego Władysława Bukowińskiego.
Ks. Władysław Bukowiński – lata pięćdziesiąte
Twórca współczesnego Kościoła w Kazachstanie
Po ludzku patrząc, jego cały ogromny wysiłek pracy duszpasterskiej mógł zostać łatwo roztrwoniony i zapomniany. Przecież – według zapewnień I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego Nikity Chruszczowa z 1956 r. – już w roku 1970 na całym terytorium ZSRS miało nie być ani jednego chrześcijanina. W tym czasie Kościół katolicki w Kazachstanie to było kilkadziesiąt prywatnych domów, do których docierali z podstawową posługą kapłańską bardzo nieliczni wędrujący duszpasterze. Ilu ich było? Czterech, pięciu, siedmiu. Byli to niedawni łagiernicy, także księża greckokatoliccy, nieliczni ochotnicy z krajów bałtyckich. Wszyscy oni to tzw. latający księża, przemieszczający się dosłownie po całym terytorium ZSRS, by zanieść potrzebującym swoją posługę kapłańską. A Kazachstan to olbrzymi kraj. Wśród nich najbardziej wytrwały, najbardziej zdeterminowany był ks. Władysław Bukowiński. Nie mieli dosłownie nic. Środków finansowych, wsparcia z zewnątrz, nawet realnej nadziei, że idzie ku lepszemu i są jakieś widoki na zmianę ich sytuacji. Barbara Kierznowska zapamiętała jedną z opowieści ks. Władysława o warunkach pracy w Kazachstanie:
„Pamiętam, jak opowiadał o Mszach św. odprawianych w ciasnych, kazachstańskich domach zesłanych tam Polaków i Niemców, zawsze wczesnym rankiem, po całonocnym nieraz słuchaniu spowiedzi, ze szczelnie zamkniętymi drzwiami, oknami i okiennicami, gdzie zdarzało się, że ktoś zemdlał z duchoty, a śpiewać trzeba było półgłosem tak, aby na zewnątrz nikt nie usłyszał. Mówił zupełnie serio, że najlepszymi jego parafianami byli traktorzyści i dojarki pracujący w kołchozach, bo oni nie bali się utraty stanowiska, więc chrzcili dzieci, brali śluby kościelne i uczestniczyli, gdy tylko była taka możliwość, w nabożeństwach.”5
Po latach, w 2001 r., w czasie swojej wizyty apostolskiej w Kazachstanie Jan Paweł II powiedział do zgromadzonych wiernych:
„Zawsze żywo interesowałem się waszym losem. Wiele mi mówił o was niezapomniany ks. Władysław Bukowiński, którego wielokrotnie spotykałem i zawsze podziwiałem za kapłańską wierność i apostolski zapał. Był szczególnie związany z Karagandą, ale opowiadał mi o życiu was wszystkich.” 6
Śmiało można stwierdzić, że ks. Bukowiński był założycielem struktur współczesnego Kościoła katolickiego w Kazachstanie. Nie zarejestrował żadnej parafii, pierwsze legalne wspólnoty katolickie za czasów rządów sowieckich zarejestrowano bowiem w 1977 r., w Karagandzie i Taińczy, a zatem trzy lata po jego śmierci. W 1987 r. było tych wspólnot już 31, a w 1994 r. – 50 legalnie działajacych parafii. A jednak to dzięki jego pracy, jego wytrwałości i dobremu uporowi powstały zalążki tego, co potem mogło się stać kaplicami, kościołami, parafiami, a w końcu – również tam mogły się zrodzić powołania do kapłaństwa i stanu zakonnego. Dzisiaj Kościół katolicki w Kazachstanie to metropolia Najświętszej Marii Panny w Astanie, do której należą dwie diecezje, w Karagandzie i Ałma Acie, oraz administratura w Atyrau. To normalnie funkcjonująca struktura kościelna z własnymi biskupami, seminarium duchownym, parafiami i nade wszystko wiernymi, wśród których jest coraz więcej rdzennych Kazachów.
Pierwsza bibuła
Wspomnienia z Kazachstanu, zapiski ks. Bukowińskiego spisane na prośbę kard. Karola Wojtyły w 1969 r., w czasie pobytu ich autora w ojczyźnie zostały wydane po raz pierwszy w Polsce jako podziemny druk w „Bibliotece Spotkań” ukazały się w PRL w 1978 r.
Ich równoczesna edycja emigracyjna bardzo szybko doczekała się kolejnych wznowień. Jak mówi Piotr Jegliński, założyciel Editions Spotkania, ta książka zmieniła jego życie. Opublikowanie na Zachodzie nieznanych zapisków polskiego księdza z czternastoletniego pobytu w sowieckich łagrach, a nade wszystko arcyciekawy opis warunków życia katolików w ZSRS, spowodowały, że Jegliński nie miał już powrotu do komunistycznej Polski.
Żył więcej niż skromnie, pracując jako stróż lub palacz w kotłowni, mieszkając kątem u życzliwych ludzi. Służył przy tym wszystkim, którzy jego posługi potrzebowali. Polakom wygnanym z Podola i Wołynia, Niemcom wyrwanym znad Wołgi, gdzie mieszkali od kilku stuleci, Białorusinom, Litwinom i Ukraińcom, deportowanym z miejsc ojczystych w kazachstańskie stepy lub syberyjski bezkres.
„Książka wydrukowana w Londynie została przemycona do Lourdes autokarem wiozącym chorych. Wówczas były jeszcze kontrole graniczne i cła. Potem nakład wylądował w celi klasztoru, w którym mieszkałem, i stąd zacząłem natychmiast przesyłać egzemplarze książki do kraju. Nie było to łatwe. Ludzie bali się zabierać książkę do Polski, także księża, bo już sam tytuł Wspomnienia z Kazachstanu kojarzył się z Sowietami i budził grozę.” 7
Dla mnie lektura tych zapisków była także przełomem. Po ich przeczytaniu uświadomiłem sobie, że na ogromnym terytorium państwa sowieckiego może być więcej Bukowińskich, może być więcej katolików, którzy prowadzą ukryte życie religijne. Zacząłem szukać. Listy, kontakty, kwerenda wydawnictw emigracyjnych, archiwa kościelne. Efektem poszukiwań były książki Kościół w niewoli i Kościół odrodzony, pierwsze na polskim rynku książkowym i poniekąd naukowym publikacje poświęcone temu zagadnieniu. Ciągle mam wrażenie, że mimo upływu wielu lat od ich powstania – ukazały się odpowiednio w 1991 i 1993 r. – za mało wiemy i za mało oddajemy zwykłego szacunku tamtym ludziom.
Historia Polski
Łagry, głód, wyniszczająca praca. W tych warunkach każdy ludzki gest, zainteresowanie drugą osobą, rozmowa, były niejednokrotnie wartościami najwyższymi, bo dającymi siłę na przetrwanie. W 1954 r. w łagrze Dżezkazgan doszło do buntu uwięzionych. Chociaż było to już po śmierci satrapy, to jednak warunki pracy w tej kopalni miedzi były gorsze niż w wielu innych łagrach. Kiedy rozpoczął się strajk i więźniowie oczekiwali na rozwój wydarzeń, bardzo ważną rzeczą było zajęcie uwagi protestujących, aby ciągle nie myśleli o grożących im represjach. Wtedy jeden z uwięzionych kapłanów, ks. Michał Woroniecki ze zgromadzenia Księży Misjonarzy, wpadł na pomysł: „Władek, ty masz świetną pamięć, spisz krótką historię Polski i opowiedz ją nam w odcinkach.”8 Księdza Bukowińskiego nie trzeba było długo przekonywać. Z ochotą zabrał się do tworzenia rękopisu. W taki sposób powstała może najbardziej oryginalna wersja dziejów naszego narodu i państwa. Oryginalna, błyskotliwa, także dzisiaj poruszająca trafnością uwag i spostrzeżeń autora. Nade wszystko szczególne są jednak miejsce powstania tych zapisków – sowiecki łagier – i jedyne źródło czerpania wiedzy przez ks. Bukowińskiego – jego własna pamięć i bystry umysł, dobrze wyćwiczone w trakcie studiów prawniczych na krakowskiej Wszechnicy.
Spisana historia zaczęła żyć własnym życiem. Przepisywana przez kolejnych użytkowników, docierała do najbardziej nieoczekiwanych miejsc ZSRS. Dla licznych polskich zesłańców była nie tylko przypomnieniem losów ojczyzny, ale i najprawdziwszą lekcją wychowawczą, która wpływała na postawy i decyzje ludzi.
Ksiądz Władysław był wyznawcą idei jagiellońskiej. Bardzo możliwe, że to on w czasie swoich trzech wizyt w ojczyźnie, kiedy spotykał się z biskupem, potem kard. Wojtyłą, w pewien sposób wpływał na przyszłego papieża, jeśli chodzi o fascynację tą ideą. W swojej wersji polskich dziejów, które nazwał znaną maksymą zaczerpniętą od Cycerona „Historia jest nauczycielką życia”, tak pisał o ostatnim z Piastów:
„Kazimierz III Wielki był politykiem mądrym i przewidującym. On rozumiał, że Polska jest zbyt słaba, by mogła obronić się sama przeciw Niemcom i Rosji. Dlatego należy dążyć do unii Polski z jakimś państwem silnym. Wybór Kazimierza padł na Węgry.” 9
W konsekwencji po Ludwiku Węgierskim zasiadła na polskim tronie jego córka Jadwiga. Ta wyszła za mąż za Jagiełłę, wielkiego księcia tego kraju, co z kolei zaowocowało unią polskolitewską. Ksiądz Bukowiński tak krótko charakteryzował Jagiellonów:
„Dynastia Jagiellonów, wyjątkowo uzdolniona, która dała Polsce siedmiu królów, z nich czterech wybitnych (Władysław Jagiełło, Kazimierz Jagiellończyk, Jan Olbracht, Zygmunt II August), jednego dobrego (Zygmunt I Stary), a ani jednego słabego czy miernego”.10
Polecam lekturę tej historii, opublikowaną właśnie przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, nie brak tam ciekawych ocen, przekonywających opinii i nade wszystko wielkiej miłości do własnego kraju.
Obywatel sowiecki
Przyjął obywatelstwo sowieckie – to był przełomowy moment w jego życiu. „Dokonał się tak prosto i zwyczajnie. Tym razem ja sam dobrowolnie pokierowałem własnym życiem, doskonale zdając sobie sprawę z podjętej decyzji”.
Kiedy po raz ostatni opuszczał Polskę w 1973 r., schorowany i słaby, wielokrotnie był namawiamy do pozostania i ratowania zdrowia. Miał wtedy odpowiedzieć, że wraca, bo „po śmierci nawet mój grób będzie apostołował”.
Gdy w czerwcu 1955 r. lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że „zapisują na repatriację”, każdy biegł do komendantury. Tymczasem ks. Bukowiński na propozycję wyjazdu do Polski odpowiedział: „Pragnę pozostać”. Konsekwencję tej decyzji poniósł trzy lata później, kiedy w 1958 r. aresztowano go po raz trzeci i osądzono. Na pytanie śledczego, dlaczego nie wyjechał, odpowiedział, że uczynił to „ze względów ideowych, dla pracy duszpasterskiej wśród tak bardzo jej potrzebujących, a nie mających swoich kapłanów katolików Związku Sowieckiego”.
„Tak, tak, Bukowiński, zdemoralizowaliście dużo ludzi” – odparł śledczy.
W ten jakże charakterystyczny sposób komunistyczny urzędnik podsumował owoce wieloletniej posługi kapłańskiej księdza Władysława. „Demoralizował” lub, jak kto woli, „ewangelizował” Bukowiński ludzi, jak tylko najlepiej potrafił – przed aresztowaniem i po wyjściu z łagru w 1961 r. Żył więcej niż skromnie, pracując jako stróż lub palacz w kotłowni, mieszkając kątem u życzliwych ludzi. Służył przy tym wszystkim, którzy jego posługi potrzebowali. Polakom wygnanym z Podola i Wołynia, Niemcom wyrwanym znad Wołgi, gdzie mieszkali od kilku stuleci, Białorusinom, Litwinom i Ukraińcom, deportowanym z miejsc ojczystych w kazachstańskie stepy lub syberyjski bezkres.
Sakrament małżeństwa w rodzinach Niemców z Karagandy, 1957 r.
Grób jak ziarno
Kiedy zmarł w grudniu 1974 r., został pochowany na nowym cmentarzu w Karagandzie. Zawsze tam można było kogoś spotkać, grób był zawsze zadbany – kwiaty i wokół modlący się ludzie. Kiedy po dziesięciu latach udało się miejscowym katolikom, głównie Niemcom i Polakom, wybudować w dzielnicy karagandyjskiej Majkoduk niewielką świątynię, jedną z pierwszych decyzji wiernych było przeniesienie szczątków doczesnych ks. Władysława pod mury prowizorycznego kościoła. Czy i jak dalece tutejsi katolicy uświadamiali sobie, że nawiązują w ten sposób do tradycji pierwszych chrześcijan, którzy z ochotą gromadzili się na grobach męczenników pomordowanych przez władze rzymskie, modlili się, śpiewali, a z czasem odprawiali liturgię? Ten grób był jak relikwiarz, dotykany, całowany, czczony. Po zmarłym księdzu niewiele pozostało. Skromny dobytek, trochę rzeczy, książki. Tu jednak przy kościele wierni z różnych stron Azji Środkowej mieli swoje sanktuarium, swoją Jasną Górę i rzymskie katakumby zarazem. Z czasem grób został przeniesiony do wnętrza świątyni, do której przybywało coraz więcej i więcej ludzi. Przede wszystkim dla Boga, wielu jednak też takich, dla których to ks. Bukowiński był pierwszym przewodnikiem w drodze do Jego poznania. Najpierw przybywali tu ci, którzy go znali, nierzadko z nim współpracowali, potem ich dzieci, wnuki, także te niegdyś przez niego ochrzczone. Kiedy po raz ostatni opuszczał Polskę w 1973 r., schorowany i słaby, wielokrotnie był namawiamy do pozostania i ratowania zdrowia. Miał wtedy odpowiedzieć, że wraca, bo „po śmierci nawet mój grób będzie apostołował”.
9 września 2016 r. relikwiarz z jego szczątkami umieszczono pod ołtarzem w krypcie nowej katedry Matki Boskiej Fatimskiej Matki Wszystkich Narodów w Karagandzie.
Tekst pochodzi z nr 1-2/2017 „Biuletynu IPN”
1 bł. ks. W. Bukowiński, Wspomnienia z Kazachstanu, Warszawa 2016, s. 211–212.
2 Spotkałem człowieka. Ks. Władysław Bukowiński w pamięci wiernych i przyjaciół, zebrał i opracował ks. W.J. Kowalów, Biały Dunajec-Ostróg 2001, cz. 1, s. 94-95.
3 bł. ks. W. Bukowiński, Wspomnienia…, s. 214.
4 Spotkałem człowieka…, s. 82-83.
5 Ibidem, s. 104-108.
6 Zawierzam was Maryi Królowej Pokoju. Rozważania przed modlitwą Anioł Pański, 23 września 2001, Astana, „L’Osservatore Romano” 2001, nr 11-12.
7 bł. ks. W. Bukowiński, Wspomnienia…, s. 11 (wstęp od wydawcy).
8 Ks. M. Woroniecki CM, „Powierz Panu swą drogę”. W łagrze Dżezkazgan Rudnik 1949-1956, oprac. ks. R. Dzwonkowski SAC, Lublin 2011, s. 98-100.
9 bł. ks. W. Bukowiński, Historia nauczycielką życia, Warszawa 2016, s. 51.
10 Ibidem, s. 69.
autor: Adam Hlebowicz – 11.04.2
______________________________________________________________________________________________________________
19 czerwca
Święty Romuald z Camaldoli, opat
Zobacz także: • Święci męczennicy Gerwazy i Protazy • Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik • Święta Juliana Falconieri, dziewica |
Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię. Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072). Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha). |
______________________________________________________________________________________________________________
18 czerwca
Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica
Zobacz także: • Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica |
Elżbieta urodziła się około 1129 r. zapewne w niemieckim Bonn. Pochodziła ze znakomitej rodziny. Była jeszcze dzieckiem, kiedy pobożni rodzice ówczesnym zwyczajem oddali ją na naukę i wychowanie do klasztoru benedyktynek w Schönau nad Renem (Hesja w Niemczech). Tu pozostała na zawsze. W roku 1147 jako 18-letnie dziewczę przywdziała welon zakonny, by niedługo potem złożyć śluby. Po 10 latach została wybrana na mistrzynię nowicjatu, a potem na przełożoną. W pięć lat po wstąpieniu do klasztoru Elżbieta zapadła na ciężką chorobę, którą znosiła przez 12 lat z heroiczną cierpliwością. Kiedy cierpienia się wzmagały i nie mogła chodzić o własnych siłach, wykorzystywała cenny czas na słodką modlitwę z Bogiem. Obdarzona darem kontemplacji, doznawała objawień Pana Jezusa, Matki Bożej i świętych Pańskich. Obdarzył ją Pan Bóg także darem proroctwa. Jej wizje miały wpływ na mariologię i religijność średniowiecza. Korespondowała ze znaną mistyczką, św. Hildegardą z Bingen, doktorem Kościoła. Kiedy Elżbieta umierała 18 czerwca 1164 r., miała 35 lat. Została pochowana w opactwie św. Floryna w Schönau. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał ją w 1584 r. papież Grzegorz XIII. W roku 1632 relikwie Elżbiety zostały w czasie wojny trzydziestoletniej sprofanowane i zniszczone przez protestanckich Szwedów. Zachowała się jedynie szczęśliwie relikwia głowy św. Elżbiety. Święta zostawiła po sobie bogatą korespondencję. Naglona nadprzyrodzonymi wizjami, pisała do biskupów w sprawie reformy Kościoła. Jej listy zebrał starannie i opublikował jej brat, Ekbert, który był opatem klasztoru. Jest patronką osób cierpiących na depresję, wzywana w obronie przed pokusami.W ikonografii przedstawiana jest w habicie benedyktyńskim jako zakonnica doświadczająca wizji. Jej atrybutem jest: księga, pastorał, krzyż. |
______________________________________________________________________________________________________________
17 czerwca
Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik
*****
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Alinę z Forest, męczennicę, świętego Grzegorza Barbarigo, biskupa |
Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka. Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat. Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu. W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”. Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania. Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem. Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków. Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem. W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego. |
**********
Nikt do nieba nie idzie sam
Pamiętamy o założonych przez Brata Alberta przytuliskach, a zapominamy o jego bogatym życiu duchowym. A przecież za każdym stworzonym przez niego dziełem stoi kontemplacja.
Całe życie pisał listy do przyjaciół i to z nich można poznać jego życie wewnętrzne. Współbraciom albertynom przypominał, że do czynnego życia potrzebne są modlitwa i refleksja. Pewnie dlatego wybudował pustelnię na Kalatówkach. Słowa, które wypowiedział niedługo przed śmiercią, były nie tylko testamentem. Można je też uznać za bardziej rozbudowaną modlitwę: „Nie chciejmy się niepokoić, bo dobrego Pana mamy, który ma w ręku wszystko, aż do najdrobniejszych szczegółów. Jak czego brakuje, to prosić i polecić Panu Jezusowi i być najspokojniejszym, że On wszystkiemu zaradzi”.
Tym przesłaniem pożegnał się z siostrami albertynkami w Boże Narodzenie 1916 r. w domu zakonnym przy ul. Skawińskiej w Krakowie. Długo nie poddawał się nowotworowi. Kiedy zasłabł pięć dni przed śmiercią, bracia położyli go na miękkiej kanapie. Gdy zorientował się, że ma tak wygodne posłanie, kazał się przenieść na pryczę, na jakiej spali ubodzy. Na koniec wspomniał też Matkę Najświętszą: „To Matka Boska Częstochowska jest waszą Fundatorką. Pamiętajcie o tym. Ona mnie prowadziła przez całe życie”. W opiekę Maryi oddała go, umierając w 1859 r., jego matka. Przekazała mu wtedy obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Kiedy wstąpił do nowicjatu jezuitów, podarował go Józefowi Chełmońskiemu.
Talent
Adam Chmielowski, wcześnie osierocony przez ojca, pojechał do Petersburga, żeby uczyć się w szkole kadetów. Kolejno kształcił się w gimnazjum w Warszawie, a w 1861 r. rozpoczął studia w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Przyłączył się do powstania styczniowego. W bitwie pod Mełchowem został ciężko ranny w lewą nogę. Amputowano mu ją bez znieczulenia. Z niewoli rosyjskiej uciekł do Paryża. Po ogłoszeniu amnestii dla powstańców wrócił do ojczyzny i podjął studia malarskie, najpierw w Warszawie, a potem w Monachium. Krążyła opowieść, że kiedy przyjeżdżał do Krakowa, podkładał swoją protezę pod koła powozów, wymuszając zapłatę, by zdobyć pieniądze na zabawę z kolegami. Doceniwszy jego talent, przynosili mu swoje obrazy Kossakowie, Gierymscy, Witkacy, prosząc o korektę. Jego życie zaczęło się zmieniać, kiedy zajął się malowaniem „Ecce Homo”. Równolegle z powstawaniem obrazu dojrzewał do przemiany życia, za którą od młodości tęsknił.
Twarz
Pracę nad płótnem rozpoczął w 1879 r. we Lwowie, na prośbę metropolity Szeptyckiego, w atelier dzielonym z Leonem Wyczółkowskim. Na płótnie widać moment, kiedy Piłat, wskazując na Jezusa, mówi: „Oto Człowiek”. Chrystus, który jest światłem, stoi prawie w ciemności. Nie ma aureoli, ale za jego głową rozlewa się światło. Jest umęczony, ale mimo to zachowuje godność. Początkowo artysta namalował tylko twarz skazanego. Musiał intensywnie w nią patrzeć, żeby napisać: „Trzeba żyć pod okiem Pana Jezusa. Wystarczy jedno spojrzenie duszy na Niego, jedno słowo, myśl jak błyskawica, a to już jest modlitwa”. Nie przez przypadek Jan Paweł II, którego ulubionym świętym był Brat Albert, podkreślał, że dobra modlitwa polega na tym, żeby skupić się na twarzy umęczonego Jezusa. Chmielowski, malując Umęczonego, musiał się modlić. „Gdy człowiek kontempluje twarz Boga, to jego twarz się zmienia. (…) Jezus został poniżony, żeby być z cierpiącym człowiekiem. Brat Albert wybrał poniżenie, żeby być jak najbliżej Jezusa z cierpiącym człowiekiem” – napisał bp Grzegorz Ryś w książce „Ecce Homo”, analizując ekstremalną decyzję powołania, które narodziło się z malarstwa.
Chmielowski zabrał ze sobą nieukończone dzieło do jezuitów w Starej Wsi, gdzie rozpoczął nowicjat. Popadł tam w depresję i w końcu trafił do psychiatry. Dopiero kiedy brat Stanisław zabrał go do siebie na wieś na Podole, po spowiedzi odzyskał równowagę. „Kogo Pan Jezus sobie wybrał, temu i sto piekieł nie zaszkodzi” – zanotował później.
Habit
Obraz „Ecce Homo” ukończył kilkanaście lat później na Skałce w Krakowie, ponaglany przez kard. Szeptyckiego, który uznał dzieło za niezwykłe. W szybkim tempie, narzekając na własne partactwo, domalował ramiona i tułów z szatą układającą się w jasne serce. Siostry albertynki odzyskały obraz dopiero w 1978 r. z muzealnych magazynów we Lwowie, gdzie ukryli je bolszewicy. Dziś można go oglądać w sanktuarium przy ul. Woronicza w Krakowie. Kiedy się go kontempluje, zrozumiałe jest, dlaczego powołany za sprawą Chmielowskiego zakon albertynów szczególną czcią obdarza tajemnicę wcielenia, męki Pańskiej, krzyża i Eucharystii.
25 sierpnia 1887 r. Brat Albert założył habit III Zakonu św. Franciszka z Asyżu i zamieszkał z bezdomnymi w krakowskiej ogrzewalni. Rok później złożył śluby tercjarskie, i tę datę uważa się za początek Zgromadzenia Braci Albertynów Posługujących Ubogim. 15 stycznia 1891 r. powstało zgromadzenie żeńskie – siostry albertynki. Jego pierwszą przełożoną generalną została Maria Jabłońska – s. Bernardyna, ogłoszona błogosławioną.
Zapach
Dzięki Bratu Albertowi powstało ekstremalne zgromadzenie braci i sióstr, którzy są stale na linii frontu, przebiegającego między dwoma światami – sytym i zadowolonym a głodnym i rozczarowanym. W sztuce „Brat naszego Boga” Karola Wojtyły, jedynego w historii świata dramaturga, który ogłosił swojego bohatera świętym, zwraca uwagę zdanie, które wypowiada jeden z ubogich, zwracając się do artysty: „Dajesz nam to, co ci zbywa”. Brat Albert poszedł w swoim dawaniu na całość, ofiarując innym wszystko, wybierając „większą wolność”. „Jakby bracia czy siostry mieli mieć własność, to lepiej by się rozwiązali” – mówił kategorycznie. „Nie chodzi o to, że macie mało – chodzi o to, że nie macie nic” – pouczał świadomy, że tylko wtedy może być jak bezdomni. „Nikt nie idzie sam do nieba. Rozbić naczynie, zapach się rozejdzie. Nie tylko będziemy Boga kochać, ale inni Go przez nas pokochają. A to jest coś” – notował.
Wiedział, że ważne jest, by nie poddać się zniechęceniu: „Zniechęcać się, to znaczy Panu Jezusowi nie ufać i robić Mu przykrość. Zniechęcać się nigdy nie trzeba, po burzy bywa spokój, po zimie zielona wiosna”. Jeszcze jako malarz do swojej pracowni przy ul. Basztowej w Krakowie przygarniał młodocianych przestępców. Jeden z nich go okradł i zniszczył protezę nogi, żeby jej właściciel nie mógł go dogonić. Artysta nie tylko nie zawiadomił policji, ale nazajutrz przyjął następnych wykolejeńców.
Sztuka
Kiedy malarka i pisarka Pia Górska robiła mu wyrzuty, że przestał zajmować się sztuką, odpowiedział: „Gdybym miał dwie dusze, to bym jedną duszą malował, a drugą opiekował się bezdomnymi, ale ponieważ mam tylko jedną duszę, więc zrezygnowałem z tej pierwszej”. Nieraz wracał do fundamentalnego dla każdego artysty pytania: „Czy sztuce służąc, Bogu służyć można? Chrystus mówi, że dwóm panom służyć nie można”. Twierdził, że za dzieło sztuki można uznać „każdy szczery i bezpośredni obraz duszy człowieka w jego dziele. Wszak Bóg objawia się jednakowo w drobnej trawie i wielości światów, tak dusza człowieka, istota sztuki, objawia się zarówno w poemacie, jak i w dobrze przedstawionej przez aktora roli na scenie; piękna róża kwiaciarki, dobrze noszona suknia mogą mieć większe w sztuce znaczenie aniżeli niejeden obraz i rzeźba”. Zajął się sztuką pomagania potrzebującym.
Chleb
Troszczył się o ducha i ciało potrzebujących. W jednym z listów pisze: „Magda prosi: masła kuchennego, waty z opatrunkiem, gazy czystej, olejku na oparzenia, sukna na habity”. Wiedząc, że ludzkie głody są nienasycone, podpowiadał innym, że kiedy zaczniemy zaspokajać głód drugiego, sami staniemy się mniej głodni. Wskazywał na Tego, który zaspokoi wszystkie głody: „Patrzę na Jezusa w Jego Eucharystii. Czy Jego miłość obmyśliła coś jeszcze piękniejszego? Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem”. Kiedy w 2002 r. zawiozłam Janowi Pawłowi II moją książkę o Bracie Albercie „Mało obstawiony święty”, po jej lekturze odpisał: „Brat Albert przypomina, że każde chrześcijańskie pochylenie się nad tym najmniejszym jest aktem miłości wobec samego Chrystusa”.
„Może nasze zbawienie zależy od małej rzeczy, czy mogę ryzykować, nie robiąc jej?” – zastanawiał się Brat Albert. Patrząc na jego życie, zyskujemy pewność, że nie warto.
Barbara Gruszka-Zych/ wiara.pl
Brat Albert i Faustyna. Miłosierdzie ludzkie i Boskie
Małgorzata Bilska/Aleteia.pl
Jezus Miłosierny z wizji św. Faustyny jest przebóstwiony, przemieniony. Jezus na obrazie Brata Alberta jest nieprawdopodobnie ludzki.
„Jezu ufam Tobie” i „Ecce Homo” stanowią część tej samej drogi.
Papież Jan Paweł II ma wielki wkład w rozwój kultu Bożego Miłosierdzia, którego był orędownikiem, apostołem i świadkiem aż do śmierci. To on beatyfikował i kanonizował Helenę Kowalską, czyli św. Faustynę – „sekretarkę Jezusa”.
Wszyscy znają zarówno „Dzienniczek”, jak i wizerunek z napisem „Jezu ufam Tobie” z sanktuarium w Łagiewnikach, namalowany przez Adolfa Hyłę. Autorem pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego był jednak Eugeniusz Kazimirowski, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Powstał on w Wilnie w 1934 roku na prośbę ks. Michała Sopoćki – według wskazówek s. Faustyny. Nadal znajduje się w tym mieście, w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Obraz rozczarował s. Faustynę, gdyż nie oddawał piękna „jej” Jezusa. Natomiast obrazu Hyły nie zdążyła zobaczyć przed śmiercią.
Trzeba przypomnieć jednak o drugim obrazie Jezusa i drugim, niezwykłym sanktuarium w Krakowie. Dopiero oba wizerunki składają się na spójny wizerunek Jezusa, Boga-człowieka, który oddał się pod ludzki osąd, choć był bez winy, przeszedł drogę męki i poniżenia, by zmartwychwstać w chwale. Chodzi o obraz Ecce Homo sanktuarium Ecce Homo sióstr albertynek znajdującego się na Prądniku Czerwonym w Krakowie.
Adam Chmielowski zaczął go malować we Lwowie w 1879 roku, jeszcze zanim został Bratem Albertem, franciszkańskim tercjarzem i mistrzem miłosierdzia wobec ubogich. Woził go ze sobą i dobytkiem w różne miejsca, aż osiadł w Krakowie. Nigdy go nie ukończył. Koncentrował się na twarzy Jezusa, poprawiał, kontemplował, zmieniał…
W 1904 r. domalował pewne elementy i podarował obraz abp. Andrzejowi Szeptyckiemu, hierarsze greckokatolickiemu ze Lwowa. To abp Szeptycki dostrzegł, że czerwony płaszcz Jezusa układa się w kształt serca, dzięki czemu cała Jego postać – umęczona, ubiczowana, zakrwawiona, staje się sercem i źródłem Miłości dla każdego człowieka.
Brat Albert nie potrafił usilnym prośbom arcybiskupa odmówić. Oddał mu swój najważniejszy, mistyczny wręcz obraz, nad którym pracował kilkanaście lat, zmieniając się razem z nim. Doświadczył w tym czasie Miłosierdzia Boga, oddając życie na służbę ubogim i potrzebującym, kosztem kariery artystycznej. Z czasem zrezygnował w ogóle z malarstwa, a był znakomitym artystą!
Jezus Miłosierny z wizji św. Faustyny jest przebóstwiony, przemieniony. Wokół głowy ma aureolę, prawą rękę unosi w geście błogosławieństwa. Z serca wypływają krew i woda, a z nimi obfite strumienie miłosierdzia do grzeszników. Jezus na obrazie Brata Alberta jest nieprawdopodobnie ludzki. To człowiek skatowany, zamiast berła ma trzcinę, a na głowie – koronę z cierni raniącą skronie. Oczy przymyka z bólu i cierpienia.
Czego na obrazie brakuje? Artysta nie dokończył aureoli, a także dłoni. Może my sami mamy stać się Jego dłońmi, aktywnie działając na rzecz bliźnich, do których Chrystus chce iść? Których pragnie przytulić do serca?
Jak uświadamia nam papież Franciszek, poza kultem Bożego Miłosierdzia oraz modlitwą ważne są nasze własne, codzienne uczynki miłosierdzia. „Ecce Homo” i „Jezu ufam Tobie” stanowią jakby część tej samej drogi. Jesteśmy wezwani do tego, by wciąż szukać obrazu Boga, Jezusa ukrzyżowanego w drugim człowieku. Mijamy go na ulicy, w pracy, a nawet w domu. Wychodząc z kościoła, może z pełnej uniesień religijnych pielgrzymki do Łagiewnik…
Brat Albert nigdy w pielgrzymkach nie uczestniczył. Mimo tego wykonał dla bezdomnych, osieroconych, chorych psychicznie, niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie, uzależnionych, ofiar zarazy i wojny, starszych itd. ciężką pracę. Swoim wyborem drogi zainspirował nie tylko albertynów i albertynki (założył dwa zgromadzenia), ale też choćby Karola Wojtyłę.
Przyszły papież miał dług wdzięczności wobec Brata Alberta, o czym wspominał. Spłacał go pisząc dramat „Brat Naszego Boga”. Za przykładem Chmielowskiego zostawił karierę artystyczną (teatr), całego siebie oddając na służbę innym. Jako papież beatyfikował (1983) i kanonizował (1989) polskiego Biedaczynę. Brata Alberta i s. Faustynę łączą: Jan Paweł II, Kraków i Miłosierdzie.
Chmielowski nie miał wizji, choć jego obraz jest czymś więcej niż dziełem pędzla na płótnie. Przypatrzmy się przy tym chronologii zdarzeń. Brat Albert umiera na nowotwór w 1916 roku w Krakowie. Helenka Kowalska ma wtedy 11 lat, już w wieku 17 chce wstąpić do zakonu, lecz rodzice protestują. W czerwcu 1924 roku idzie za zabawę do parku Wenecja w Łodzi, gdzie wtedy mieszka. W czasie tańca widzi Jezusa „jak na Drodze Krzyżowej”, umęczonego, odartego z szat i pokrytego ranami, który pyta „Dokąd cię cierpiał będę […]”? Pod wpływem tego doświadczenia, wbrew rodzinie, podejmuje decyzję – tak rodzi się siostra Faustyna. Czy Jezus, jakiego zobaczyła w Wenecji nie przypomina… Ecce Homo Brata Alberta?
Nie ma chyba widocznego śladu bezpośredniej inspiracji Bratem Albertem w przypadku św. Faustyny. Oboje na trwałe wpisali się natomiast w mapę duchową Kościoła. Jak dodamy, że Helena Kowalska mieszkała w Łodzi raptem 2 lata, pracując w tym czasie u trzech tercjarek – członkiń świeckiego Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka (miały wspólnego spowiednika), trudno oprzeć się wrażeniu działania Bożej Opatrzności. Bez wiary w Opatrzność kult Miłosierdzia stoi na kruchych, glinianych nogach. Na ulotnych, tylko ludzkich fundamentach.
********
Brat Albert i załamanie nerwowe, którego chciał Bóg
*****
W 100-tą rocznicę śmierci św. Brata Alberta.
Rok 2017 będzie w polskim Kościele rokiem Świętego Brata Alberta. W Zakopanem na Kalatówkach, gdzie znajduje się Pustelnia Świętego Brata Alberta i gdzie posługują siostry albertynki odbędą się uroczystości jubileuszowe. 4 czerwca 2017 roku o godz. 12 w kościele św. Krzyża w Zakopanem zostanie odprawiona uroczysta Msza św., następnie procesja na Kalatówki do Pustelni i wspólna agapa.
Z siostrą Krzysztofą Babraj ze Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim (ZSAPU) z Zakopanego-Kalatówek rozmawia Joanna Szubstarska
Rok Świętego Brata Alberta rozpocznie się 25 grudnia 2016, czyli w dniu 100. rocznicy śmierci Świętego i potrwa do kolejnych świąt Narodzenia Pańskiego. Duchowość św. Brata Alberta była kształtowana przez św. Franciszka z Asyżu, a także św. Jana od Krzyża i św. Wincenty a Paulo. Co przejął Brat Albert od Biedaczyny z Asyżu?
Kult św. Franciszka tutaj, na Kalatówkach, jest bardzo wyrazisty. Brat Albert nieprzypadkowo wybrał to miejsce w Zakopanem – urzekło go piękno okolicy, piękno gór. Duch św. Franciszka był obecny w pragnieniu, aby bracia i siostry z przytulisk, ubodzy, mogli odetchnąć i zachwycić się pięknem Boga oraz odnowić z Nim przymierze. Podkreśla się w naszym zgromadzeniu, założonym przez św. Brata Alberta (Adama Chmielowskiego), szczególnie kult Dzieciątka Jezus, co jest związane z tajemnicą Wcielenia, a także franciszkańskie umiłowanie tej tajemnicy, którą św. Franciszek wyraził poprzez budowę szopki z żywymi zwierzętami. Tajemnicą wcielenia zachwycał się św. Brat Albert, który siostrom i braciom albertynom przekazał cześć do Dzieciątka Jezus.
A co jest charakterystycznego w rysie duchowości maryjnej Brata Alberta?
Znamienny jest fakt, że św. Brat Albert Chmielowski wybrał Matkę Bożą Częstochowską jako fundatorkę zgromadzenia. Święty był w posiadaniu obrazka z wizerunkiem Maryi z Jasnej Góry, który otrzymał od swojej chorej i umierającej matki. Obrazek ten przekazał następnie swojemu następcy, bratu Piotrowi Dobrogowskiemu ze słowami: „ta Matka Boża jest waszą fundatorką, pamiętajcie o tym”. Jako siostry albertynki co roku udajemy się na Jasną Górę, aby Matce Bożej Częstochowskiej przekazać wszystkie nasze sprawy.
Brat Albert był człowiekiem rozmodlonym, był pokutnikiem. Dlaczego przyjął twarde warunki życia?
Nad ołtarzem w kaplicy w pustelni na Kalatówkach, gdzie spędzał długie godziny na kontemplacji, znajduje się zabytkowy krucyfiks. Został on przyniesiony w 1898 roku przez braci z Chabówki. Był to dar dla Brata Alberta od przeora ze Skałki. Krucyfiks ten był później odmalowywany przez Witkacego, który – według przekazu – odrestaurowując go, płakał. Brat Albert modlił się przed tym krucyfiksem, gdy przyjeżdżał do pustelni. Spowiednik Świętego, Czesław Lewandowski, zapisał w 1927 roku, że podobno krucyfiks przemawiał do Brata Alberta. Wpatrzony w krzyż powiedział Panu: „Oto ja. Pójdę, gdzie zechcesz, zrobię, co każesz”. Wybierając drogę nędzarza, wybrał, jak mówił, większą wolność. Chciałabym wspomnieć fakt z jego życia, mianowicie załamanie psychiczne, które stanowiło istotny moment przełomowy. Okazało się ostatecznie, że nie była to choroba psychiczna – świadczą o tym późniejsze czyny Brata Alberta. Załamanie było zrządzeniem Boga, Chmielowski przeżył „noc ducha” i dane mu było zrozumienie, czym jest osamotnienie, opuszczenie. Gdy inni uważali go za szaleńca i dziwaka, on w samotności zadeklarował całym sercem przylgnięcie do Jezusa. Jego życie artysty, dotąd wolne, beztroskie, zmieniło się, przewartościowało. Dodatkowo patrząc na biedę tych, wśród których się znajdował, chciał być taki, jak oni. Dlatego przyjął twarde warunki bytowe.
Malowaniu jednego z jego najlepszych obrazów „Ecce Homo” towarzyszyła modlitwa i kontemplacja. Obraz ubiczowanego Chrystusa, z ranami na całym ciele, z obliczem zniekształconym przez oprawców, w obdartej czerwonej szacie był obrazem upokorzonych. Jak powstawał obraz?
Malowanie tego obrazu zajęło Albertowi dużo czasu. Obraz malował już w 1879 roku, gdy wrócił z Monachium. Potem jego droga – od „Ecce homo” do służby człowiekowi – wiodła przez nowicjat u jezuitów, załamanie nerwowe i wkroczenie na drogę franciszkańską. Obraz powstał we Lwowie pod wpływem głębokiego przeżycia Męki Pana Jezusa. W obrazie tym widzimy, jak mamy realizować nasz charyzmat zakonny, aby w ludziach ubogich i sponiewieranych dostrzegać oblicze Chrystusa i służyć im. Chrystus, ten właśnie Ecce Homo, jest naszym królem. Brat Albert ułożył taką modlitwę: „Królu Niebios, Królu cierniem ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu znieważany i oplwany, bądź Królem i Panem naszym, tu i na wieki. Amen”.
Brat Albert nie tylko dawał ubogim chleb, dzieląc się z najuboższymi, chcąc przez to przywrócić im godność, ale i zwykł mawiać: „powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs ukroić, nakarmić się, jeżeli jest głodny”. Czy ta heroiczna miłość bliźniego stanowi dziedzictwo, które jest teraz realizowane w zgromadzeniu?
Świętemu nie chodziło tylko o chleb fizyczny, ten powszedni, ale w głównej mierze o postawę wobec bliźnich. Główną zasadą była dostępność dla innych, gotowość niesienia pomocy. Jak chleb jest codziennym pokarmem, tak i my powinniśmy dawać siebie innym codziennie. Prosimy o to zresztą w modlitwie „Ojcze nasz”, wypowiadając słowa: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…”. Drogowskazem dla nas jest dobroć i zbliżanie się do innych ludzi, zgodnie ze słowami Brata: „być siostrą wśród sióstr i bratem wśród braci”. Trzeba się pochylać nad bliźnimi, a nawet dźwigać innych. Tam, gdzie człowiek jest opuszczony staramy się wychodzić na spotkanie z nim.
Joanna Szubstarska /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
16 czerwca
Święty Benon, biskup
Dzisiejszego dnia wspominamy również: świętą Lutgardę, dziewicę, błogosławioną Floridę Cevoli, dziewicę, świętego Jana Franciszka Régis, prezbitera |
Benon pochodził z arystokratycznej rodziny saskiej. Urodził się około roku 1010. Pobierał nauki u benedyktynów w Hildesheim, a potem w szkole katedralnej. Zaraz po ukończeniu studiów wstąpił do benedyktynów. Wyświęcony na kapłana (1040), zdobył sobie wielki szacunek u mnichów; niebawem wybrali go na swojego opata. Życie ascetyczne, a przy tym jego wielka roztropność w rządzeniu, zwróciły uwagę cesarza Henryka IV, za którego poparciem Benon został biskupem Miśni (Saksonia w południowo-wschodnich Niemczech). Czas posługi pasterskiej Benona to trudny okres. Wybuchła wówczas otwarta wojna między cesarzem a papieżem św. Grzegorzem VII. Benon opowiedział się po stronie papieża i jego reform. Cesarz najechał na jego diecezję i ograbił jej dobra biskupie. Benon musiał uciekać. Dopiero kiedy papież obłożył cesarza klątwą i cesarz był zmuszony udać się do Canossy, Benon mógł powrócić na swoją stolicę. Kiedy jednak Henryk IV ponownie wypowiedział papieżowi wojnę i zmusił go do opuszczenia Rzymu, zemścił się także i na Benonie, deponując go na sejmie w Moguncji. W roku 1085 papież Grzegorz VII zmarł. Benon przekonany, że antypapież Klemens III jest jego prawowitym następcą, udał się do Włoch, by mu złożyć homagium. Kiedy jednak dowiedział się, że prawowitym namiestnikiem Chrystusa jest bł. Urban II, opowiedział się za nim. W swojej diecezji przywrócił karność kościelną i uzdrowił administrację. Mimo podeszłego wieku do ostatniej chwili posługiwał w swojej diecezji słowem i listami pasterskimi. Zmarł prawdopodobnie 16 czerwca ok. 1106 roku, mając ponad 90 lat. Kult św. Benona trwał nieprzerwanie. Jego żywoty przypominają nawet cuda zdziałane za jego wstawiennictwem tak za życia, jak też i po jego śmierci. Kanonizował go jednak dopiero papież Hadrian VI w 1523 roku. Wtedy także relikwie Benona umieszczono w godnym miejscu. Właśnie z okazji tej kanonizacji Marcin Luter wystąpił z gwałtownymi protestami przeciwko czci świętych. W czasach reformacji biskup Miśni Jan VIII przeniósł relikwie św. Benona, by je ustrzec przed profanacją, do swojego zamku w Stolp. Stamtąd z kolei przewieziono święte szczątki do Würzen, a potem do Monachium, gdzie złożono je ostatecznie w tamtejszej katedrze (1580). Św. Benon jest patronem Miśni, Monachium i Bawarii. Czczony jest jako orędownik chorych, rybaków i zwierząt domowych. Ikonografia przedstawia św. Benona w szatach biskupich z rybą i kluczem. Według bowiem legendy, kiedy Benon udał się do Włoch jako wygnaniec, cesarz Henryk IV kazał klucz od katedry wrzucić do Łaby. Kiedy Święty wrócił na swoją stolicę, podano mu rybę, a w niej biskup znalazł klucz od katedry. Św. Benon jest mało znany w Polsce. Ma jednak swój kościół w Warszawie, a przy nim bractwo pod wezwaniem św. Benona, założone w 1623 roku. W 1629 roku biskup poznański, Maciej Łubieński, do którego diecezji należała Warszawa aż do roku 1794, ufundował przy tym kościele klasztor dla zakonników, zwanych benonitami, którzy mieli roztaczać opiekę nad sierotami, starcami i opuszczonymi w stolicy. W 1787 roku fundację tę przekazano św. Klemensowi Hofbauerowi, którą prowadził do roku 1808. Dzisiaj gospodarzami tego kościoła są redemptoryści. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 czerwca
Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica
Zobacz także: • Święty Wit, męczennik • Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica |
Węgierskie imię Jolenta (Johelet) jest tylko jedno w wykazach hagiograficznych. Otrzymała to imię zapewne dla pamięci ciotki, królowej aragońskiej (+ 1251). Sama Błogosławiona była najczęściej jednak nazywana za życia Heleną. Według Jana Długosza imię Helena mieli nadać Jolencie Polacy, a księżna chętnie je przyjęła. Jolenta urodziła się w 1244 r. w Ostrzyhomiu jako ósme z rzędu dziecko węgierskiego króla Beli IV i Marii z cesarskiego rodu Laskarisów. Z jej najbliższej rodziny aż 4 osoby dostąpiły chwały ołtarzy: obie jej siostry – św. Kinga i św. Małgorzata Węgierska, ciotka – św. Elżbieta i stryjenka – bł. Salomea. Ówczesnym zwyczajem jako kilkuletnia dziewczynka Jolenta przybyła do Krakowa na dwór swej siostry, św. Kingi, żony Bolesława Wstydliwego, i tu się wychowywała. Bela IV miał bowiem w planie wydać ją za kogoś z książąt piastowskich. W 1256 r. zaręczył się z Jolentą książę kaliski, Bolesław. Miała wówczas 12 lat, podczas gdy książę liczył wówczas lat 35. Uroczysty ślub odbył się jednak dopiero dwa lata później za specjalną dyspensą papieską, gdy Jolenta miała lat 14. Ślubu udzielił biskup krakowski, Prandota. Z małżeństwa tego urodziły się trzy córki: Jadwiga, Elżbieta i Anna. Jolenta była wzorową żoną i matką. Swoją postawą wywierała wielki wpływ na otoczenie. W życie domowe wprowadziła klimat ładu, spokoju, szczerej pobożności i miłości. Wpływ księżnej tak dalece udzielił się mężowi, że potomność nadała mu przydomek Pobożnego. Jednak o jej udziale w zręcznej polityce męża wiadomości nie mamy. W roku 1257 zmarł książę Wielkopolski, Przemysł I, i prawem spadku cały ten obszar przeszedł pod panowanie Bolesława. Kochający książę Bolesław wciągał do swoich rządów także bł. Jolentę. W dokumentach podpisuje się nieraz sformułowaniem “umiłowana małżonka, pani Jolenta”. Książę okazał się nie tylko doskonałym organizatorem i administratorem książęcych dzielnic kaliskiej i wielkopolskiej, ale również dobrym opiekunem Kościoła. Sprowadził franciszkanów do Kalisza, Gniezna, Obornik, Pyzdr i Śremu; uposażył w trzy wsie klaryski w Zawichoście, gdzie ksienią była wówczas bł. Salomea; powiększył także uposażenie cystersek w Ołoboku i benedyktynów w Mogilnie. Czynił to nie bez udziału żony. Jolenta chętnie opiekowała się także biednymi i chorymi. Po śmierci męża w kwietniu 1279 r. i szwagra, męża św. Kingi, Bolesława Wstydliwego, zwolniona już od obowiązków rodzinnych, postanowiła oddać się wyłącznie zbawieniu własnej duszy. Wraz z siostrą Kingą wstąpiła do klasztoru klarysek w Starym Sączu. Po śmierci Kingi przeniosła się w 1284 r. do klarysek w Gnieźnie. Nie wiemy, czy piastowała urząd ksieni (przełożonej), czy też wolała zostać zwykłą siostrą. Nekrolog z Lądu podaje jako datę jej śmierci w opinii świętości dzień 17 czerwca 1298 roku. Jej grób zasłynął wkrótce łaskami i cudami i stał się miejscem pielgrzymek. Jolenta musiała jednak długo czekać na swojego hagiografa. Dopiero w roku 1631 prymas polski, Jan Wężyk, wyznaczył komisję kanoniczną dla kościelnego procesu. Wtedy też dokonano otwarcia jej grobowca i przełożenia jej śmiertelnych szczątków do nowej trumienki. Zaczęto prowadzić księgę łask. Pierwszy żywot Jolenty ukazał się dopiero w roku 1723. W 1775 r. generał franciszkanów wyznaczył osobnego prokuratora dla sprawy tej beatyfikacji w osobie o. Franciszka Cybulskiego. Napisał on i ogłosił drukiem Życie i cuda wielkiej sługi Bożej Jolenty. Równocześnie król Stanisław August Poniatowski wniósł do Rzymu prośbę o formalną beatyfikację. Odbyła się ona 14 czerwca 1827 r. Leon XII wyznaczył na dzień święta Jolenty 17 czerwca (obecnie – 15 czerwca). Na skutek trudności, jakie stawiał ówczesny rząd pruski, uroczystości beatyfikacyjne mogły się odbyć w Wielkopolsce dopiero w roku 1834. Z tej okazji relikwie bł. Jolenty przeniesiono do kaplicy klarysek. Jolenta jest patronką archidiecezji gnieźnieńskiej oraz miasta Kalisza.W ikonografii bł. Jolenta przedstawiana jest w habicie klaryski. Czasami klęczy obok św. Kingi. |
_______________________________________________________________________________
15 czerwca
Święty Bernard z Menthon, zakonnik
Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Saubadii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami. Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich. Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda.W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach. |
______________________________________________________________________________________________________________
14 czerwca
Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik
Zobacz także: • Święty Metody Wyznawca, patriarcha • Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich • Elizeusz, prorok |
Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych. W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej. We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań. Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”. 26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”.W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544. Wikipedia |
______________________________________________________________________________________________________________
13 czerwca
Święty Antoni z Padwy,
prezbiter i doktor Kościoła
Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie. W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu. Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne. Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało. fot. via Wikipedia, CC 0 *** Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła. Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem.W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 czerwca
Błogosławionych 108 męczenników
z czasów II wojny światowej
13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów. Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie. Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych. Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich. |
________________________________________________________________________
Życiorysy 108 męczenników
Biografie 108 męczenników z okresu 2 wojny światowej beatyfikowanych 13 czerwca 1999 w Warszawie przez Jana Pawła II
***
Papież Jan Paweł II dokonał w Warszawie 13 czerwca beatyfikacji 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: mamy w tym gronie biskupów – pasterzy, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księży ratujących Żydów; teściową, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnika, który za posiadanie różańca a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księży i alumnów dzielących się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współ- więźniami; duchownego, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero od roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie. Chodzi tu m.in. o postaci abp. Juliana Antoniego Nowowiejskiego, bp. Leona Wetmańskiego, ks. Henryka Hlebowicza, ks. Henryka Kaczorowskiego z grupą kapłanów włocławskich, ks. Józefa Kowalskiego, salezjanina, br. Józefa Zapłaty, i wielu innych. Procesy jednak z różnych powodów nie były podejmowane. Sprawę wywołała ponownie dopiero beatyfikacja bp. Michała Kozala (Warszawa 1987), nazwanego “prawdziwym mistrzem męczenników” dla duchownych z obozów koncentracyjnych, zwłaszcza z Dachau. W trakcie dyskusji w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych nad męczeństwem bp. Kozala wypłynął postulat rozpoczęcia oddzielnego procesu beatyfikacyjnego tych, którym Biskup Męczennik przewodził w składaniu najwyższego świadectwa wiary. Idea została podjęta przez ówczesnego biskupa diecezji włocławskiej, Henryka Muszyńskiego. Po konsultacjach z Kongregacją wykrystalizowała się stopniowo obecna formuła procesu, który obejmuje nie tylko duchownych, męczenników z Dachau, ale także innych, w tym wiernych świeckich, którzy zginęli wskutek działań podejmowanych “z nienawiści do wiary” (in odium fidei) w różnych miejscach i okolicznościach, ale z rąk tego samego prześladowcy.
Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski proces beatyfikacyjny prowadził biskup diecezji włocławskiej, która w czasie prześladowania poniosła największe procentowo straty spośród duchowieństwa diecezjalnego w Polsce: daninę krwi złożyła tu ponad połowa kapłanów. Proces informacyjny, “diecezjalny”, męczenników za wiarę został otworzony we Włocławku 26 stycznia 1992 r., w rocznicę śmierci męczeńskiej bł. Michała Kozala, obejmując na początku 92 osoby z różnych diecezji i rodzin zakonnych. Od rozpoczęcia procesu przysługiwał im tytuł Sług i Służebnic Bożych.
Krąg ten w trakcie prac procesowych aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
Słudzy Boży objęci postępowaniem procesowym, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.
BŁOGOSŁAWIENI
(WEDŁUG KOLEJNOŚCI NA LIŚCIE W PROCESIE BEATYFIKACYJNYM)
BIAŁYSTOK
1. KS. MIECZYSŁAW BOHATKIEWICZ (1904-1942)
Kapłan diecezji pińskiej. W czasie okupacji proboszcz w Dryssie, znany szeroko z porywających homilii i serca dla biednych. Został aresztowany przez Gestapo za posługę duszpasterską i po dwóch miesiącach rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu k. Głębokiego (dziś Białoruś), razem z dwojgiem sług Bożych, ks. Władysławem Maćkowiakiem i ks. Stanisławem Pyrtkiem. Przed egzekucją w liście do matki i rodzeństwa napisał: “Nie płaczcie po mnie, a cieszcie się, że wasz potomek i brat zdał egzamin. Proszę was tylko o modlitwy. Wszystkim moim wrogom przebaczam z całego serca, chciałbym im wszystkim wysłużyć niebo”.
2. KS. WŁADYSŁAW MAĆKOWIAK (1910-1942)
Kapłan archidiecezji wileńskiej, proboszcz w parafii Ikaźń. Szczególnie gorliwa działalność duszpasterska ściągnęła na niego wyrok śmierci wileńskiego Gestapo. Ostrzeżony o niebezpieczeństwie, po spotkaniu ze swoim biskupem, zdecydował się jednak dobrowolnie pozostać w parafii, aby służyć wiernym jako kapłan. Aresztowany 3 marca 1941 r., a następnie rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu. Przed egzekucją, na okładce brewiarza, napisał do biskupa: “Idę złożyć ostatnią ofiarę z życia. Za trzy godziny stanę przed Panem. Ostatnie zatem myśli kieruję ku Tobie, Najdostojniejszy Arcypasterzu, i ślę po raz ostatni hołd synowskiego szacunku i przywiązania. Cieszę się, że Bóg mnie wybrał, a nade wszystko, że dodaje łaski i sił”.
3. KS. STANISŁAW PYRTEK (1913-1941)
Kapłan archidiecezji wileńskiej, wikariusz parafii Ikaźń, gdzie proboszczem byt jego kolega, ks. Maćkowiak. Również na nim ciążył wyrok śmierci za posługę duszpasterską. Został aresztowany, gdy udał się do urzędu policji, by wstawić się za uwięzionym dzień wcześniej proboszczem. Razem z nim został rozstrzelany w Berezweczu 4 marca 1942 r. Trzej skazańcy przed rozstrzelaniem razem wołali: “Niech żyje Chrystus Król!”. Przed egzekucją napisał do rodzeństwa: “Kilka godzin dzieli mnie od śmierci niczym nie zasłużonej. Obowiązkiem kapłana jest złożyć i tę ofiarę za Chrystusa. Ginę za nauczanie religii. Nie płaczcie, ani się nie smućcie po mnie. Ślę wam kapłańskie błogosławieństwo. Po trzech miesiącach więzienia cieszę się, że godny jestem cierpieć i umierać”.
CZĘSTOCHOWA
4. KS. MAKSYMILIAN BINKIEWICZ (1913-1941)
Prefekt gimnazjum biskupiego we Wieluniu. Wyróżniał się duchowością, oddaniem Kościołowi, pracowitością. Został aresztowany 6 października 1941 r. za działalność duszpasterską i deportowany do obozu w Dachau, gdzie zmarł 24 lipca 1942 r. w następstwie ciągłe- go maltretowania. Współwięzień zaświadczył: “Był to prawdziwy mąż Boży. Podziwiałem jego ducha modlitwy. Przychodził na łóżko zbity i sponiewierany, a kiedy zasypiałem, on jeszcze szeptał słowa modlitwy. Niesłychanie ofiarny i uczynny, ofiarowywał swoją pomoc kolegom słabszym i starszym” (ks. Jan Kabziński).
5. KS. LUDWIK GIETYNGIER (1904-1941)
Proboszcz parafii Raczyn. Niezwykle ofiarny wychowawca młodzieży, katecheta. Pełen miłości Boga i bliźniego, tak w posługiwaniu duszpasterskim, jak w dotkliwych udrękach w więzieniach i w obozie w Dachau. Aresztowany 6 października 1941 r. za posługę duszpasterską. Zaświadczono o nim, że “przeciwności życia, cierpienia, udrękę więzienną znosił cierpliwie, z poddaniem się woli Bożej”. Zmarł w obozie w Dachau 30 listopada 1941 r. w następstwie maltretowania przez strażników.
DROHICZYN
6. KS. ANTONI BESZTA-BOROWSKI (1880-1943)
Wikariusz generalny diecezji pińskiej, w czasie wojny proboszcz w Bielsku Podlaskim. Był kapłanem niezwykle oddanym duszpasterstwu, modlitwie, zatroskanym o duchowieństwo diecezji i wiernych świeckich, co szczególniej ujawniło się w latach okupacji. Za tę posługę został aresztowany 15 lipca 1943 r. i po kilku godzinach rozstrzelany w pobliżu Bielska. Gdy go aresztowano, wziął ze sobą tylko brewiarz i różaniec. Sam stojąc w obliczu śmierci, modlił się ze skazańcami i przygotowywał ich na spotkanie z Bogiem.
GDAŃSK
7. KS. MARIAN GÓRECKI (1903-1940)
Charyzmatyczny duszpasterz Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, szczególnie oddany młodzieży, Aresztowany już w dniu wybuchu wojny, 1 września 1939 r., następnie deportowany do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (Sztutowo). Po siedmiu miesiącach upokorzeń i tortur, rozstrzelany w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. razem z ks. Bronisławem Komorowskim. Przed śmiercią wypowiedział słowa przebaczenia wobec prześladowców.
8. KS. BRONISŁAW KOMOROWSKI (1889-1940)
Proboszcz w Gdańsku-Wrzeszczu, niezwykle ofiarny duszpasterz. Aresztowany 1 września 1939 r. równocześnie z ks. Marianem Góreckim, z którym przebył podobną drogę cierpień w Stutthofie, aż do egzekucji w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. Przygotowywał się na śmierć uczestnicząc potajemnie we Mszy św. Wielkiego Czwartku, sprawowanej z więźniami.
9. KS. FRANCISZEK ROGACZEWSKI (1891-1940)
Proboszcz polskiej parafii pw. Chrystusa Króla w Gdańsku, wyjątkowy spowiednik. Aresztowany I września 1939 r., po długich torturach został rozstrzelany 11 stycznia 1940 r. w pobliżu Gdańska. Na krótko przed zabraniem na egzekucję powiedział do swojego wikariusza, razem z nim uwięzionego: “Wiesz, czuję, że zginę; powiedz moim ukochanym wiernym w kościele Chrystusa Króla, że chętnie oddam swe życie za Chrystusa i Ojczyznę”.
GNIEZNO
10. KS. JAN NEPOMUCEN CHRZAN (1885-1942)
Proboszcz parafii Żerków. W czasie okupacji, nie zważając na niebezpieczeństwo uwięzienia, bardzo ofiarnie prowadził posługę duszpasterską, za co 6 października 1941 r. aresztowano go i deportowano do obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł w obozie w następstwie maltretowania i chorób. “Pod wpływem łaski Bożej przemienił się tak, że z poddaniem się woli Bożej znosił wszelkie cierpienia” (ks. Dezydery Wróblewski). Zakończył życie 1 lipca 1942 r. ze słowami na ustach: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.
11. KS. FRANCISZEK DACHTERA (1910-1942)
Prefekt liceum w Bydgoszczy; wyróżniał się wielką gorliwością apostolską i duchowością kapłańską. Po aresztowaniu 17 września 1939 r, i pobycie w różnych więzieniach, ostatecznie umieszczono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Zmarł po bardzo dotkliwych cierpieniach 23 sierpnia 1942 r. jako ofiara eksperymentów pseudomedycznych. Przed śmiercią powiedział jeszcze do przyjaciela: “Pozdrów moją rodzinę. Niech nie płaczą. Bóg tak chce. Zgadzam się z Jego wolą, choć serce się rwie do swoich”.
12. KS. WŁADYSŁAW DEMSKI (1884-1940)
Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, przedtem profesor języków klasycznych w gimnazjum, szanowany powszechnie jako “kapłan według Serca Bożego i prawdziwy wychowawca”. Aresztowany 2 listopada 1939 r. W obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen 28 maja 1940 r. został skatowany na śmierć za to, że odmówił podeptania różańca. Mówił przed śmiercią: “Wszystko trzeba ścierpieć dla Pana i na nic się nie skarżyć”.
13. KS. STANISŁAW KUBSKI (1876-1942)
Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu. Na wszystkich placówkach duszpasterskich odznaczał się niezwykłą gorliwością, wrażliwością na najbiedniejszych i bezrobotnych. Aresztowano go zaraz na początku wojny 2 września 1939 r. i osadzono w kamieniołomach w Buchenwaldzie, skąd następnie przewieziono go do Dachau. 18 maja 1942 r. wywieziono go, jako niezdolnego do pracy, na zagazowanie. “Wszystkie cierpienia i katusze znosu z anielską cierpliwością, a w modlitwie szukał pociechy i otuchy; pokrzepiał innych dobrym słowem” (ks. Dezydery Wróblewski).
14. KS. WŁADYSŁAW MĄCZKOWSKI (1911-1942)
Administrator parafii Łubowo; wyróżniał się wzorowym życiem kapłańskim i wielkim zapałem duszpasterskim. Po uwięzieniu 26 sierpnia 1940 r. został przewieziony do Dachau, gdzie zmarł na skutek znęcania się nad nim strażników 20 sierpnia 1942 r. Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego kapłana, zapominającego o sobie, który wnosił w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka jasność wiary i dobroć. Mówił do więźniów o śmierci, jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem.
15. KS. MARIAN SKRZYPCZAK (1909-1939)
Wikariusz parafii Płonkowo. Po wybuchu wojny, świadomy niebezpieczeństwa, pozostał w parafii, by nieść posługę duszpasterską. Został zamordowany 5 października 1939 r. w Płonkowie przez bojówki młodzieży hitlerowskiej. Padając pod kościołem po strzałach z pistoletów, wołał: “Jezu, zlituj się! Przebacz im!”
16. KS. ALEKSY SOBASZEK (1895-1942)
Proboszcz parafii Siedlemin, gorliwy duszpasterz. Po wybuchu wojny, w pierwszym momencie ogarnięty paniką, opuścił parafię. Wrócił jednak po dwóch tygodniach i w kościele, w czasie Mszy św., prosił ze łzami w oczach parafian o wybaczenie mu tego czynu. Aresztowano go 6 października 1941 r. i przewieziono do Dachau, gdzie zmarł 1 sierpnia 1942 r. w następstwie udręk obozowych. Przed śmiercią prosił przyjaciela, by po wyzwoleniu udał się do Siedlemina i powiedział w kościele jego parafianom, że “wszystkie udręki i tortury, jakie przyszło mu znosić w obozie, ofiarował Bogu za nich; że błogosławi wszystkim i prosi ich o modlitwę za swoją duszę” (ks. Zygmunt Sroczyński).
17. KS. ANTONI ŚWIADEK (1909-1945)
Kapelan organizacji młodzieżowych w Bydgoszczy, kapłan wyjątkowej żarliwości apostolskiej. “Miłość do Matki Bożej charakteryzowała całe jego życie”. Został aresztowany w lipcu 1942 r. i przewieziony do Dachau. “Był jedną z tych wyjątkowych dusz kapłańskich, które słoneczną pogodą ducha, czystością charakteru i głębią życia równocześnie pociągają, ale i onieśmielają, i zawstydzają” (ks. Jan Ziółkowski). Zmarł 25 stycznia 1945 r. w Dachau w następstwie udręk obozowych, z różańcem w dłoni.
KALISZ
18. FRANCISZEK STRYJAS (1882-1944)
Wierny świecki spod Kalisza, wzorowy ojciec rodziny. Gdy przedłużała się nieobecność księży, w większości aresztowanych, rozpoczął od 1942 r. potajemne nauczanie dzieci religii w okolicznych wioskach, by przygotować je do I Komunii. Za tę działalność został aresztowany przez policję hitlerowską, osadzony w więzieniu w Kaliszu, gdzie po dziesięciu dniach tortur, 31 lipca 1944 r. zakończył życie.
KATOWICE
19. KS. JÓZEF CZEMPIEL (1883-1942)
Proboszcz parafii Chorzów-Batory, charyzmatyczny duszpasterz trzeźwości o wielkim sercu wobec ludzkiej niedoli. Kapłan o niezwykle głębokiej duchowości, animator bardzo licznych powołań do kapłaństwa i życia zakonnego. Gdy go aresztowano 13 kwietnia 1940 r. żegnał się z najbliższymi słowami: “Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie mówili o nim, że “w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. Został wywieziony z obozu Mauthausen 19 czerwca 1942 r. w tzw. transporcie inwalidzkim na zagazowanie.
20. KS. EMIL SZRAMEK (1887-1942)
Kanclerz kurii biskupiej i jednocześnie proboszcz parafii mariackiej w Katowicach. Człowiek wielkiej wiary i kultury, historyk i żarliwy patriota, wybitny znawca Śląska i ducha jego ludności. Pozostawia po sobie niezwykle bogatą spuściznę literacką o problematyce historycznej, społecznej, etnograficznej, teologicznej i literackiej. Aresztowany 8 kwietnia 1940 r. W obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau był przedmiotem szczególnie wyrafinowanych szykan i upokorzeń. Wobec prześladowców zachowywał się z godnością i spokojem. Życie zakończył w wielkim cierpieniu i poniżeniu: 13 stycznia 1942 r. został zaciągnięty przez pielęgniarza obozu do łaźni i tam przez dłuższy czas był oblewany strumieniami lodowatej wody. Jeszcze tego samego dnia skonał.
KIELCE
21. KS. JÓZEF PAWŁOWSKI (1890-1942)
Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach, bardzo ofiarny duszpasterz. Został aresztowany 10 lutego 1941 r. za działalność duszpasterską, a zwłaszcza za organizowanie pomocy dla Żydów, za co wydano na niego wyrok śmierci. Wyrok został wykonany 9 stycznia 1942 r. w obozie w Dachau, przez powieszenie. Współwięźniów, którzy tracili ducha w prześladowaniach, zachęcał: “Musimy to przyjąć, to nasza Golgota”. “Do końca zachował postawę wewnętrznej i ufnej pogody. Do końca też jego zainteresowania odpowiadały godności kapłana i wychowawcy kapłanów” (abp Kazimierz Majdański).
22. KS. PIOTR EDWARD DAŃKOWSKI (1908-1942)
Wikariusz parafii Zakopane, znany szeroko z wielkiej gorliwości duszpasterskiej i oddania ludziom, zwłaszcza biednym. W czasie okupacji, ryzykując życiem, pomagał ofiarnie uciekinierom, chroniącym się za granicą przed represjami. Aresztowany przez policję w maju 1941 r. został skazany na obóz zagłady w Oświęcimiu. Gdy umierał w Wielki Piątek, 3 kwietnia 1942 r., w następstwie sadystycznego znęcania się nad nim tylko dlatego, że był kapłanem katolickim, żegnał się z przyjacielem słowami: “Do zobaczenia w niebie!”.
LUBLIN
23. BP WŁADYSŁAW GORAL (1898-1945)
Biskup pomocniczy diecezji lubelskiej, pasterz o niezwykle oddany Kościołowi, człowiek ascezy i głębokiej pobożności, nazywany niekiedy “aniołem pokoju i dobroci”. Aresztowany przez policję polityczną w listopadzie 1939 r. i skazany na karę śmierci, którą zamieniono po interwencjach Stolicy Apostolskiej na dożywocie. Wobec cierpień mówił do kapłanów: “Wielkie cele i głębokie zmiany w świecie wymagają wielkich ofiar”. Po przewiezieniu go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, został umieszczony w specjalnym bunkrze, w całkowitej izolacji od innych więźniów. Wyniszczony przez maltretowanie i choroby zakończył życie w kwietniu 1945 r., na krótko przed wyzwoleniem obozu.
24. KS. KAZIMIERZ GOSTYŃSKI (1884-1942)
Niezwykle gorliwy duszpasterz, pedagog, opiekun harcerstwa. Aresztowany za działalność duszpasterską w styczniu 1940 r. i przewieziony kolejno do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen a następnie do Dachau. Mówił: “Jeżeli Chrystus cierpiał, także my, za Jego przykładem, powinniśmy przyjąć cierpienia”. Wyniszczony przez głód, przymusowe prace ponad siły oraz tortury został zakwalifikowany do tzw. bloku inwalidów, skąd 6 maja 1942 r. wywieziono go na śmierć w komorze gazowej.
25. KS. STANISŁAW MYSAKOWSKI (1896-1942)
Katecheta z Lublina, oddany jednocześnie ofiarnej posłudze miłosierdzia wśród biednych, starców, upośledzonych. Aresztowany w listopadzie 1939 r. wraz z grupą kapłanów lubelskich, wkrótce został skazany na śmierć i przewieziony kolejno do Sachsenhausen i do Dachau. Często był torturowany z wyjątkową brutalnością. 14 października 1942 r. wywieziono go z obozu w tzw. transporcie inwalidów na zagazowanie. Mówiono o nim, że “był w obozie koncentracyjnym jednym z nielicznych, którzy swoją siłą duchową ratowali współwięźniów przed całkowitym upodleniem i degradacją człowieczeństwa”.
26. KS. ZYGMUNT PISARSKI (1902-1943)
Proboszcz parafii Gdeszyn, gorliwy, ofiarny duszpasterz. 30 stycznia 1943 r., po brutalnym przesłuchaniu i rewizji plebanii został aresztowany przez żandarmerię hitlerowską i w czasie transportu do więzienia zastrzelony za to, że odmówił wskazania komunistów – wcześniej dotkliwie go prześladujących – których by od razu rozstrzelano. Zmarł z różańcem w ręku.
27. STANISŁAW STAROWIEYSKI (1895-1940)
Ojciec rodziny, utalentowany administrator, apostoł laikatu, prezes Akcji Katolickiej w diecezji lubelskiej. Za tę działalność aresztowany w kwietniu 1940 r. i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Doprowadził tam do nawrócenia m.in. znanego, wojującego ateistę, Adama Sarbinowskiego. Zakończył życie w obozie w noc Zmartwychwstania Pańskiego, 13 kwietnia 1941 r. Mówili o nim współwięźniowie: “Był apostołem i w obozie. Iluż ludziom ułatwił spowiedź św. i był nie tylko ośrodkiem pomocy duchowej, ale też organizował pomoc materialną, wielkodusznie dzieląc się z bardziej potrzebującymi, nie bacząc, że go ktoś wykorzystuje” (ks. Dominik Maj). “Nie mam najmniejszej wątpliwości, że był to bohater i święty” (kard. Adam Kozłowiecki).
28. KS. ANTONI ZAWISTOWSKI (1882-1941)
Profesor teologii w Seminarium Duchownym w Lublinie, żarliwy duszpasterz, ceniony spowiednik i kaznodzieja. Po aresztowaniu w listopadzie 1939 r. został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Chociaż sam bardzo cierpiał, starał się zawsze nieść duchową pomoc współwięźniom. W homiliach obozowych mówił do kapłanów: “Jesteśmy tu za wiarę, Kościół i ojczyznę; za tę sprawę świadomie oddajemy życie”. Zmarł w obozie w Dachau 4 czerwca 1942 r. z wycieńczenia i ciągłego maltretowania przez strażników.
ŁOMŻA
29. KS. ADAM BARGIELSKI (1903-1942)
Wikariusz parafii Myszyniec, bardzo ofiarny duszpasterz. Gdy 9 kwietnia 1940 r. policja hitlerowska aresztowała jego proboszcza, udał się niezwłocznie do Gestapo z prośbą, aby pozwolono mu zastąpić w więzieniu tego kapłana, wówczas 83-letniego starca. W ten sposób proboszcz wrócił do domu, a ks. Bargielski został przewieziony najpierw do obozu koncentracyjnego w Działdowie, a następnie do Gusen i Dachau. W czasie prześladowania nie tracił nigdy głębokiego spokoju, pozostając zawsze gotowy, by służyć innym. Został zamordowany 8 września 1942 r. przez strażnika obozu.
30. MARIANNA BIERNACKA (1888-1943)
Bóg i Boże prawo były dla Marianny wartościami ponad wszelkie sprawy, włącznie z wolnością. W czasie akcji odwetowej ze strony Gestapo, spontanicznie ofiarowała swoje życie, w zamian za wziętą na egzekucję swoją brzemienną synową i życie dziecka, mającego się wkrótce narodzić. Uprosiła dowódcę plutonu, by mogła zająć jej miejsce. W ten sposób synowa mogła wrócić do domu, Mariannę natomiast zabrano do więzienia, a później 13 lipca 1943 r. rozstrzelano w Naumowiczach k. Grodna. Czekając na egzekucję miała tylko jedną prośbę: aby dostarczono jej różaniec.
31. KS. MICHAŁ PIASZCZYŃSKI (1885-1940)
Profesor i ojciec duchowny Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, promotor dialogu religijnego z Żydami – zapraszał rabinów do seminarium.
Zmarł w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen z głodu i chorób. W cierpieniach pozostawał zawsze wsparciem duchowym dla innych; szanowany jako “święty kapłan”. Współwięzień z obozu złożył o nim świadectwo: “Gdy kapo naszego bloku odebrał Żydom dzienną porcję chleba, ks. Piaszczyński, który kiedyś przy stole mówił, że chciałby chociaż raz w życiu najeść się do syta, podzielił się swoją porcją chleba z adwokatem żydowskim z Warszawy, Kottem. Przyjmując ofiarowany chleb, Żyd powiedział: “Wy, katolicy, wierzycie, że w waszych kościołach pod postacią chleba jest żywy Chrystus. A ja wierzę, że w tym chlebie jest żywy Chrystus, który ci kazał podzielić się ze mną” (ks. Kazimierz Hamerszmit).
PŁOCK
31. ABP ANTONI JULIAN NOWOWIEJSKI (1858-1941)
Biskup płocki, znakomity profesor liturgista, historyk, animator studiów kościelnych w odrodzonej po rozbiorach Polsce, żarliwy pasterz. Aresztowano go w 1940 r. razem z grupą duchownych z Płocka, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Strażnicy poddawali 83-letniego hierarchę szczególnym upokorzeniom: zrywano mu z głowy kapelusz, by napełnić go błotem i później wcisnąć mu na głowę, czy też odzierano go zupełnie z ubrania i zmuszano kijami do biegu. Był torturowany, gdyż odmówił podeptania rzuconego w błoto przez SS-manów swego biskupiego krzyża. W czasie męki udzielał dyskretnie błogosławieństwa innym udręczonym, zachęcając ich, by wszystko przyjmowali jako wolę Bożą. Zmarł 28 maja 1941 r. w obozie na skutek ustawicznego, wyrafinowanego maltretowania. Z wypowiedzi abp. Nowowiejskiego: „Chrystus dał życie za owce swoje; tegoż samego żąda od swoich zastępców – pasterzy. Niechaj przykładem będą nam owi męczennicy pierwszych wieków, którzy w chwilach najtrudniejszych zapominali o sobie, pytali o jedno tylko, co by mogli dla Boga uczynić”.
33. BP LEON WETMAŃSKI (1886-1941)
Biskup pomocniczy diecezji płockiej, bardzo żarliwy pasterz, człowiek głębokiej wiary, oddany najbardziej potrzebującym. Aresztowano go razem z abp. Nowowiejskim, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie, gdzie zakończył życie w wyniku udręk obozowych i chorób. Był żywym przykładem dla kapłanów, jak przyjmować cierpienia i śmierć w duchu miłości Boga i Kościoła. W testamencie z 14 kwietnia 1932 r. zapisał: “Jeślibyś, Boże Miłosierny i Dobry, dał mi łaskę, którą nazywają śmiercią męczeńską, przyjmij ją głównie za grzechy moje i za tych, którzy by mi ją zadawali, aby i oni Ciebie, Boże Dobry i Miłosierny, całym sercem kochali”.
POZNAŃ
34. KS. MARIAN KONOPIŃSKI (1901-1943)
Był wikariuszem parafii św. Michała Archanioła w Poznaniu, a jednocześnie studentem nauk społecznych na poznańskim uniwersytecie. Po aresztowaniu we wrześniu 1939 r. kolejno przebywał w różnych więzieniach. Zmarł 1 stycznia 1943 r. w obozie w Dachau w następstwie eksperymentów pseudomedycznych, jakim był poddawany. Świadek jego cierpień i śmierci zapisał: “Ks. Marian był zjednoczony z Bogiem na modlitwie. Codziennie przez pierwsze dni odmawialiśmy różaniec w różnych intencjach. Ale po kilku dniach nasilenia choroby i ten ustał. Modlitwa jego ograniczała się tylko do pobożnych westchnień, ofiarowania cierpień Bogu” (ks. Henryk Kaliszan). Ostatnimi słowami wypowiedzianymi przed śmiercią do przyjaciela, który mu udzielił absolucji sakramentalnej, były: “Do zobaczenia w niebie”.
35. KS. JÓZEF KUT (1905-1942)
Proboszcz parafii Gościeszyn Po aresztowaniu w październiku 1941 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Za staraniem przyjaciół stworzono mu wyjątkowo możliwość uwolnienia z obozu, ale pod warunkiem wyrzeczenia się posługi kapłańskiej, co zdecydowanie odrzucił. Zmarł z głodu i chorób 18 września 1942 r., pozostawiając po sobie wśród więźniów pamięć człowieka świętego.
36. KS. WŁODZIMIERZ LASKOWSKI (1886-1940)
Dyrektor gospodarczy Seminarium Duchownego w Poznaniu, a następnie proboszcz parafii Lwówek. Został zamordowany przez strażnika obozu w Gusen 8 sierpnia 1940 r., po pięciu miesiącach prześladowania za wiarę. Świadek naoczny przekazał: “Dziś jeszcze mam przed oczyma ten straszny widok: ks. Laskowski leży na kamieniach, okrwawiony, opuchnięty, z wykrzywioną od kopnięć twarzą. Co chwilę z jego ust wydobywają się westchnienia: “O Jezu, Jezu”. Drażniło to jeszcze bardziej jednego z SS-manów, który podszedł do leżącego ks. Laskowskiego i z miną bohatera, nowymi kopniakami ukoronował szatańskie dzieło” (ks. Zygmunt Ogrodowski).
37. KS. NARCYZ PUTZ (1817-1941)
Proboszcz parafii św. Wojciecha w Poznaniu. Głęboka duchowość i umiłowanie Kościoła były źródłem jego wielkiego zaangażowania duszpasterskiego i otwarcia na człowieka. W czasie dotkliwych prześladowań w więzieniach i potem w obozie w Dachau, stanowił przekonujący przykład, jak łączyć cierpienie z Ofiarą Krzyża. “Ks. kan. Putz należał do pierwszego transportu więźniów polskich do Dachau. Kapłan 65-letni, wychudzony i schorzały, ale młody sercem i duchem. Przeczuwał, że nie wróci do kraju, braci swoich jednak pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich więźniów polskich” (ks. Gerard Mizgalski). Zmarł w Dachau 5 grudnia 1942 r. wyniszczony przez choroby i nieludzkie warunki.
38. NATALIA TUŁASIEWICZ (1906-1945)
Nauczycielka z Poznania, żarliwa animatorka apostolatu świeckich. Swój program ujęła w dzienniku duchowym, gdzie m.in. pisała: “Moją misją jest pokazać światu, że droga do świętości przemierza także poprzez hałaśliwe rynki i ulice, a nie tylko w klasztorach czy w cichych rodzinach. Pragnę świętości dla tysięcy dusz. I nie nastąpi to, naprawdę nie nastąpi, że do nieba pójdę sama. Tam chcę prowadzić po mojej śmierci szeregi tych, którzy umrą po mnie”. W 1943 r. wyjechała dobrowolnie do Niemiec z transportami deportowanych na prace przymusowe młodych kobiet, by podtrzymywać pośród nich ducha wiary i miłości Ojczyzny. Za tę działalność została aresztowana, poddawana wyrafinowanym torturom i skazana na śmierć w obozie Ravensbrück. W Wielkim Tygodniu na obozowej pryczy resztkami sił głosiła jeszcze więźniarkom konferencje o Męce Pańskiej i Zmartwychwstaniu. Została uśmiercona w komorze gazowej 31 marca 1945 r., w Wielką Sobotę, na krótko przed wyzwoleniem obozu.
RADOM
39. KS. KAZIMIERZ GRELEWSKI (1901-1942)
Wychowawca młodzieży, prefekt szkół w Radomiu. Na początku 1941 r. został aresztowany przez Gestapo i przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Świadkowie jego udręk przekazali, że pewnego dnia w obozie “kapo uderzył go i powalił na ziemię. KS. Kazimierz podniósł się, uczynił znak krzyża przed atakującym i powiedział: “Niech ci Bóg przebaczy”. Po tych słowach kapo rzucił się na niego, znów go przewróci) i krzyczał: “Ja cię zaraz wyślę do twego Boga”. Pozbawiono go życia 9 stycznia 1942 r. przez powieszenie na obozowej szubienicy. W ostatniej chwili wołał jeszcze do oprawców: “Kochajcie Pana Boga!”.
40. KS. STEFAN GRELEWSKI (1899-1941)
Brat rodzony ks. Kazimierza. Podobnie jak on, charyzmatyczny duszpasterz młodzieży i świata pracy. Aresztowany razem z nim, również został przewieziony do obozu w Dachau, gdzie zmarł po pięciu miesiącach, 6 maja 1942 r., w wyniku tortur i głodu, przygotowany na śmierć przez swojego młodszego brata, ks. Kazimierza.
41. KS. FRANCISZEK ROSŁANIEC (1889-1942)
Wybitny teolog biblista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kapłan bardzo żywej i głębokiej wiary. Gestapo aresztowało go w listopadzie 1939 r., kierując kolejno poprzez różne więzienia na zagładę do obozu w Dachau. Był dla współwięźniów przykładem, jak naśladować mękę Chrystusa i żyć prawdami wiary. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do baraku “inwalidów”, skąd 15 października 1942 r wywieziono go do komory gazowej. Z listu z obozu w Dachau do przyjaciół: “Teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej jestem przekonany, że najpiękniejsza i najważniejsza, ale dla nas najtrudniejsza modlitwa, to modlitwa Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym: »Ojcze, niech się dzieje Twoja wola«. Usiłuję tę modlitwę wymawiać codziennie i z głębokim przekonaniem i żywą wiarą w .Ojcze nasz. i pozostawać zawsze w najściślejszym zjednoczeniu z Chrystusem. Jestem dumny, że mogę trochę więcej dla Niego i z Nim cierpieć”.
42. KS. BOLESŁAW STRZELECKI (1896-1941)
Proboszcz parafii Radom-Glinice. Wymownym świadectwem jego oddania Bogu i człowiekowi był tytuł “św. Franciszka z Radomia”, jakim określali go niekiedy jego parafianie. Zmarł 2 maja 1941 r. w obozie zagłady w Oświęcimiu, po czterech miesiącach od aresztowania na skutek znęcania się nad nim strażników. Współwięźniowie mówili: “Nie udało się nam uratować tego człowieka. Nie poznaliśmy na czas jego wielkości. Był już zbyt słaby. Ubył nam towarzysz w walce ze złem, ksiądz, który nie tylko Słowo Boże, ale każdy zdobyty kęs chleba niósł między nas. Chleb ten na równi za Słowem Bożym podnosił zwątpiałe głowy w górę. Nawet w Oświęcimiu ks. Strzelecki kazał wierzyć w człowieczeństwo” (ks. Konrad Szweda).
43. KS. KAZIMIERZ SYKULSKI (1882-1942)
Proboszcz parafii Końskie, duszpasterz o głębokiej duchowości, którego życie formowała miłość Boga. Wobec groźby aresztowania, mówił do wiernych: “Nie mogę opuścić swoich parafian. Będę z nimi, nawet gdyby mi groziła śmierć”. Prowadzony na przesłuchanie, z którego już nie wrócił, do przyjaciela jeszcze zdążył powiedzieć, że “jeżeli Bóg żąda ode mnie takiej ofiary dla dobra Kościoła i Ojczyzny, to ja chętnie ją składam”. Po dwóch miesiącach od aresztu i uwięzieniu w obozie w Oświęcimiu, został rozstrzelany 1 grudnia 1941 r.
SANDOMIERZ
44. KS. ANTONI REWERA (1868-1941)
Profesor Seminarium Duchownego w Sandomierzu, założyciel Zgromadzenia Sióstr Córek św. Franciszka Serafickiego. “Najbardziej charakterystyczne cnoty tego kapłana: pokora, prawdomówność i ogromna dobroć. które występowały u niego w stopniu heroicznym, czynią go kandydatem na ołtarze” (ks. Wincenty Granat). Aresztowany w marcu 1942 r i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie po kilku miesiącach, 1 października 1942 r. zakończył życie w wyniku maltretowania i nieludzkich warunków obozowych. “Potrafił w ekstremalnych i trudnych warunkach zgadzać się z wolą Bożą, a w cierpieniach dostrzegać wartość zbawczą” (ks. Konrad Szweda).
WARSZAWA
45. KS. ROMAN ARCHUTOWSKI (1882-1943)
Rektor Seminarium Duchownego w Warszawie z czasu wojny, niezwykły pedagog, człowiek wielkiego autorytetu, prawości. Taki pozostał w chwilach uwięzienia, cierpień i tortur w obozie koncentracyjnym na Majdanku, gdzie po ośmiu miesiącach od aresztowania zmarł w następstwie maltretowania, głodu i chorób 18 kwietnia 1943 r., w Niedzielę Palmową. Cierpienia go nie załamały; w każdej sytuacji starał się je łączyć z Ofiarą Chrystusa.
46. KS. EDWARD DETKENS (1885-1942)
Wybitny duszpasterz środowisk akademickich w Warszawie, rektor kościoła św. Anny. Po uwięzieniu przez Gestapo w 1940 r. deportowano go do obozu koncentracyjnego w Dachau. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do tzw. bloku inwalidów, skąd zabrano go na zabicie w komorze gazowej. Idąc na śmierć odmawiał głośno modlitwę: “Nunc dimittis servum Tuum…”, a potem głośno, powtarzając kilkakrotnie razem z innymi: “Pójdę za Tobą, Chryste, drogą krzyża, bo krzyż najlepiej mnie do Ciebie zbliża. Daj mi o Chryste, przez Twą świętą mękę gazowej męki zwyciężyć udrękę”.
47. KS. MICHAŁ OZIĘBŁOWSKI (1900-1942)
Wikariusz parafii w Kutnie, apostoł i opiekun najbiedniejszych. Został aresztowany w październiku 1941 r., a następnie osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie zmarł w wyniku maltretowania i głodu 31 lipca 1942 r. Pozostając pod wrażeniem jego postawy, po zakończeniu wojny dwaj współwięźniowie odszukali najbliższą rodzinę ks. Michała, by im powiedzieć, że do końca pobytu w obozie w sposób niezwykły służył więźniom jako kapłan, okazując heroiczną miłość Boga i bliźniego aż do śmierci.
48. KS. ZYGMUNT SAJNA (1897-1940)
Proboszcz w Górze Kalwarii, niezwykle ofiarny duszpasterz, promieniujący miłością Boga i bliźniego. Posługi kapłańskiej nie przerwało nawet jego aresztowanie w grudniu 1940 r. Teraz pełnił ją wobec współwięźniów na Palmirach. Aż do ostatnich chwil przed egzekucją, 17 września 1940 r., niósł taką posługę wobec grupy 200 osób, razem z nim rozstrzelanych.
49. KS. MICHAŁ WOŹNIAK (1895-1941)
Proboszcz parafii Kutno, gorliwy duszpasterz, animator duszpasterstwa młodzieży, założyciel ośrodka salezjańskiego na terenie swojej parafii (Woźniaków). Po ośmiu miesiącach od aresztowania, 16 maja 1942 r. poniósł śmierć w Dachau z wyczerpania i nieludzkiego traktowania. “Po kilku dniach tortur ks. prałat zmarł. Był to kapłan Boży, mąż prawy, bojący się nieprawości i chodzący drogami prostymi. Myślę, że była to piękna męczeńska śmierć, na którą sobie zasłużył pobożnym i świątobliwym życiem ks. dziekan Michał Woźniak. Przygotowywał się do niej przez długie lata, a szczególnie przez lata wojny” (ks. Tadeusz Rulski).
WŁOCŁAWEK
50. AL. TADEUSZ DULNY (1914-1941)
Alumn IV roku seminarium włocławskiego; aresztowany w listopadzie 1939 r. i osadzony następnie w obozie w Dachau. “Tadzio Dulny: słuchacz teologii. Słońce patrzyło mu z oczu. Nie było tak ciężkiego położenia, gdzie on nie widziałby drobnej jakiejś radości, za którą Bogu trzeba dziękować. Lecz najbardziej charakterystycznym rysem jego pięknej duszy była bohaterska uczynność na rzecz bliźnich. »Zorganizowanych« na plantacjach porzeczek nigdy sam nie tknął, lecz dzielił się z innymi. Potrzeba było przyszyć guzik, naprawić spodnie lub buty, ostrzyc włosy, opatrzyć rany – Tadzio spieszył ofiarować swą pomoc. Gdy chwiał się już z głodowego wyczerpania, jeszcze wtedy w sposób niezwykle subtelny połowę swojej obiadowej zupy oddawał koledze, którego życie uważał za cenniejsze od swego… Umarł z głodu 6 marca 1942 r.” (ks. Stefan Biskupski).
51. KS. EDWARD GRZYMAŁA (1906-1941)
Pracownik sądu biskupiego, w czasie wojny wikariusz generalny. “Aresztowany i przewieziony do Dachau podwoił jeszcze swą gorliwość. Z okazji świąt i w ciągu tygodnia, gdy tylko nadarzała się sposobność, wygłaszał w grupce kilku czy kilkunastu kolegów krótkie, lecz pełne teologicznej treści i gorącego ducha konferencje, krzepiąc na duchu i umacniając w wytrwaniu. Było to w uroczystość Imienia Jezus. Przyłapany na takiej właśnie »zbrodni«, obity, wielokrotnie spoliczkowany i skopany, zwrócił się uśmiechnięty ze słowami: Jestem szczęśliwy, że dzisiaj mogłem cierpieć dla Imienia Jezus.” (ks. Stefan Biskupski).
51. KS. HENRYK HLEBOWICZ (1904-1941)
Kapłan archidiecezji wileńskiej, profesor teologii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Od 1936 r. wycofał się z pracy na uczelni, przechodząc do parafii Troki. Był niezwykle ofiarnym, wspaniałym duszpasterzem, charyzmatycznym przewodnikiem w wierze, apostołem jedności chrześcijan, przyjacielem wszystkich, którzy szukali prawdy. Swoją posługą wywarł głęboki wpływ na szerokie kręgi akademickie Wilna oraz całej archidiecezji. 3 maja 1941 r. złożył akt oddania życia Bogu jako ofiarę ekspiacyjną za ratowanie wiary młodzieży. Został rozstrzelany przez Gestapo 9 listopada 1941 r. w Borysowie, za pełnienie posługi duszpasterskiej na Białorusi.
53. KS. DOMINIK JĘDRZEJEWSKI (1886-1941)
Proboszcz parafii Gosławice, żarliwy duszpasterz. Gdy był już uwięziony w Dachau, odrzucił zdecydowania wyjednaną mu możliwość uwolnienia pod warunkiem wyrzeczenia się kapłaństwa. Zakończył życie w obozie 29 sierpnia 1942 r. w wielkich cierpieniach, które starał się zawsze łączyć z Ofiarą Chrystusa. “Byłem obecny przy księdzu Dominiku, kiedy już właściwie konał; wziął mnie za rękę i powiedział: jak ksiądz wyjdzie z obozu, proszę pojechać do Gosławic i powiedzieć moim parafianom, że ja swoje życie ofiaruję za nich” (bp Franciszek Korszyński).
54. KS. HENRYK KACZOROWSKI (1888-1942)
Rektor Seminarium Duchownego we Włocławku, człowiek nauki i dobroci, żarliwy wychowawca kapłanów, aresztowany w 1939 r., wierny heroicznie swej misji do końca. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidzkim 6 maja 1942 r. Żegnając się z przyjaciółmi, zdążył im jeszcze powiedzieć: “My się nie łudzimy; my wiemy, co nas czeka. »Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego” (Ps 23). Przyjmujemy z rąk Bożych to, co nas czeka. Módlcie się, abyśmy wytrwali, a my również będziemy modlić się za was – tam”, i wskazał ręką ku niebu.
55. AL. BRONISŁAW KOSTKOWSKI (1915-1942)
Alumn seminarium, aresztowany razem z profesorami i osadzony w Dachau. Wobec propozycji uwolnienia w zamian za wyrzeczenie się drogi do kapłaństwa, dał zdecydowaną odpowiedź: “Raczej śmierć wybiorę niż sprzeniewierzę się powołaniu, którym Bóg mnie zaszczycił”. Potwierdził to później w liście do rodziców z więzienia: “Jestem przygotowany na najgorsze. Zdawałem z tego sobie sprawę, kiedy wstępowałem do seminarium, że gdy zajdzie potrzeba, trzeba oddać życie Bogu w ofierze. Nie zawaham się oddać je za Boga i Ojczyznę. Niech się dzieje wola Boża. Bądźcie spokojni i dumni… Chcieliście mieć syna księdzem, czemu nie macie go złożyć Bogu w ofierze?”. Zmarł w obozie z głodu 6 sierpnia 1942 r.
56. KS. JÓZEF KURZAWA (1910-1940)
Wikariusz parafii Osięciny, duszpasterz o wielkim sercu dla wszystkich, a zwłaszcza dla biednych i cierpiących. Został zamordowany w nocy 23 maja 1940 r. razem ze swoim proboszczem, choć miał możliwość ucieczki. Gdy ks. proboszcz usilnie nalegał na ks. Józefa, by się ukrył i ratował życie, miał tylko jedną odpowiedź: “Ja ciebie, ojcze, nie opuszczę. Jeżeli zginiemy, to razem”. W momencie aresztowania osłaniał własnym ciałem proboszcza przed uderzeniami Niemców.
57. KS. WINCENTY MATUSZEWSKI (1869-1940)
Proboszcz parafii Osięciny, wzorowy pasterz, który z wielką wytrwałością i ofiarą służył swoim parafianom. Wobec ostrzeżeń o zagrożeniu życia i naglących próśb, by ratował życie, odpowiadał: “Ja parafii swojej nie opuszczę i parafian swoich nie zostawię. Ja was, dzieci, nie opuszczę”. Został aresztowany przez miejscowych policjantów w nocy 23 maja 1940 r., gdy razem ze swoim wikariuszem, ks. Józefem Kurzawą trwał na długiej modlitwie, a potem zamordowany w pobliżu Witowa.
58. KS. LEON NOWAKOWSKI (1913-1939)
Student teologii w Rzymie, kapłan głębokiej wiary i kultury. W czasie przerwy wakacyjnej wrócił do kraju. Tu zastała go wojna i okupacja. Wielokrotnie proszono go, by ukrył się. Tych rad nie przyjmował, odpowiadając, że mimo wszelkich niebezpieczeństw nie może opuszczać ludu, który go teraz bardziej potrzebuje niż kiedykolwiek. Za posługę duszpasterską został aresztowany i po tygodniu, 31 października 1939 c, w nocy przed uroczystością Wszystkich Świętych rozstrzelany w Piotrkowie Kujawskim.
59. KS. JÓZEF STRASZEWSKI (1885-1942)
Proboszcz parafii św. Stanisława we Włocławku, bardzo żarliwy duszpasterz, organizator parafii i budowniczy kościoła. Aresztowany w listopadzie razem z duchowieństwem miasta, został osadzony w obozie w Dachau, gdzie poniósł śmierć w tzw. transporcie inwalidzkim, dn. 12 sierpnia 1942 r. Oceniany przez współwięźniów jako człowiek bez reszty oddany Bogu, znakomity spowiednik.
ORDYNARIAT POLOWY
60. KS. KMDR PPOR. WŁADYSŁAW MIEGOŃ (1892-1942)
Kapelan marynarki wojennej; znany z wielkiej dobroci i oddania Bożej sprawie. Parafianie mówili o nim: “nasz ojciec”, “święty, który chciał otworzyć bramy nieba dla wszystkich”. Aresztowany, gdyż nie chciał pozostawić rannych marynarzy. Wyniszczony przez choroby i przez nieludzkie warunki obozowe w Dachau, zmarł 15 września 1942 r., po dwóch miesiącach pobytu w tym miejscu wyniszczenia duchowieństwa katolickiego.
ZAKONY I ZGROMADZENIA ZAKONNE
DOMINIKANIE OP
61. O. MICHAŁ CZARTORYSKI (1891-1944)
Mistrz nowicjatu, wychowawca studentów. Żył według programu: całkowicie wyniszczyć się w miłości dla Chrystusa; we wszystkim służyć Wcielonej Miłości, która ciągle zbawia świat. Miłość Boga i bliźniego przybrały u niego wymiar heroiczny. Został rozstrzelany 6 września 1944 r., gdy pozostał dobrowolnie z rannymi i umierającymi powstańcami Warszawy.
62. S. JULIA RODZIŃSKA (1899-1945)
Charyzmatyczna posługa na polu wychowania i prowadzenia instytutów opieki dla sierot, nadała jej tytuł “matki sierot”. Apostołka różańca. Już za życia otaczała ją opinia świętości. Gestapo aresztowało ją w lipcu 1943 r. Zakończyła życie 20 lutego 1945 r. w obozie zagłady w Stutthofie, zarażona tyfusem w czasie posługiwania konającym więźniarkom żydowskim. Mówili o niej świadkowie: “W warunkach upodlenia człowieka potrafiła skierować nas na inne wartości, wartości duchowe … Dla nas ona była świętą, ona oddała za innych życie”
FRANCISZKANIE OFM
63. O. KRYSTYN GONDEK (1909-1942)
Kapłan zakonny, wikariusz w klasztorze we Włocławku, z wielką gorliwością żył charyzmatem franciszkańskim. “Był człowiekiem modlącym się, uważającym na każde słowo i zachowanie się. Ale bardzo źle znosił trudy obozowe. Był wycieńczony ciężką pracą i warunkami życia. W bloku spaliśmy na sąsiednich piętrowych pryczach. Do końca był człowiekiem modlącym się. Przed śmiercią pożegnał się ze mną słowami: »Do zobaczenia w niebie« (Wincenty Kula).
64. BR. MARCIN OPRZĄDEK (1884-1942)
Brat zakonny z klasztoru we Włocławku, wierny regule zakonnej, rozmodlony i bardzo uczynny dla ludzi. Po aresztowaniu w 1940 r. wkrótce przewieziono go do obozu w Dachau. Przydzielony został do tzw. transportu inwalidów, a następnie wywieziony z obozu 18 maja 1942 r. na zagazowanie do Hartheim k. Linzu. “W obozie do końca był człowiekiem modlącym się, ufającym w Bożą Opatrzność” (Wincenty Kula).
65. O. NARCYZ TURCHAN (1879-1942)
Gwardian z klasztoru we Włocławku. W jego posłudze jako przełożonego, kaznodziei, spowiednika, katechety zawsze odbijała się wielka gorliwość zakonna. Po aresztowaniu osadzono go w Dachau. W czasie prześladowania, dotkliwych cierpień modlił się, aby mógł przyjąć krzyż jako naśladowanie Chrystusa, by “krzyż przekształcił go w Chrystusa”. Zmarł w wyniku maltretowania i chorób 19 marca 1942 r., w dniu św. Józefa, którego był wielkim czcicielem.
66. BR. BRUNON ZEMBOL (1905-1922)
Brat zakonny z klasztoru w Chełmie Lubelskim, gorliwie żyjący regułą franciszkańską. Aresztowano go jeszcze w listopadzie 1939 r. Był szanowany przez więźniów jako “człowiek anielskiej dobroci”. Zmarł 21 marca 1942 r, w obozie w Dachau w cierpieniu, ze spokojem i w zjednoczeniu z Panem, do którego szedł przez całe życie.
BRACIA MNIEJSI KAPUCYNI OFM CAP
67. BR. FIDELIS CHOJNACKI (1906-1942)
Bardzo gorliwy brat z klasztoru kapucynów w Lublinie, który z entuzjazmem i radykalizmem podjął drogę doskonałości według ducha św. Franciszka. Student teologii, głębokiej wiary i wyjątkowej pracowitości. Wywieziony do obozu w Dachau, tam zakończył życie 9 lipca 1942 r. “Br. Fidelis opuszczał nasz barak 28 i przechodził na tzw. blok inwalidów. Był wówczas br. Fidelis tak jakoś dziwnie ukojony i uciszony w sobie, w oczach miał nawet pogodne błyski, ale były to już błyski nie z tego świata. Ucałował się z każdym z nas i pożegnał nas słowami św. Franciszka: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Do widzenia w niebie«” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).
68. BR. SYMFORIAN DUCKI (1888-1942)
Brat zakonny z klasztoru w Warszawie, odznaczający się prostotą chrześcijańską i duchowością franciszkańską. Został zmasakrowany 11 kwietnia 1942 r. przez strażników obozu w Oświęcimiu. “W oczach blokowego była wściekłość, strach i szaleństwo. Nieprzytomny rzucił się wprzód i okrwawionym kijem trzasnął w siwą głowę. Symforian padł na kolana. Wstał. Zachwiał się i ostatnim wysiłkiem przeżegnał gromadę zbirów. Może nie widział już, kogo żegna krzyżem Chrystusowym, a może wierny Jego nauce, udzielał im swego przebaczenia. Mówił coś, czegośmy, najbliżej niego będący, już nie rozumieli, i ze słowami tymi upadł na wskos, zagradzając mordercom drogę do nas” (Czesław Ostańkowicz).
69. O. ANICET KOPLIŃSKI (1875-1941)
Kapłan zakonny z klasztoru w Warszawie, apostoł miłosierdzia na terenie stolicy; już za życia otaczała go sława świętości. Aresztowany w 1941, nie ratował się pochodzeniem niemieckim. Wraz ze współbraćmi z Zakonu został przewieziony do obozu zagłady w Oświęcimiu. Swe cierpienia chciał zawsze wtopić w modlitwę i w naśladowanie Mistrza z Nazaretu. Często mówił do współbraci więźniów: “Musimy do końca wypić ten kielich goryczy”. Poniósł śmierć w komorze gazowej w obozie 16 października 1941 r.
70. O. HENRYK KRZYSZTOFIK (1908-1942)
Gwardian i dyrektor studiów w klasztorze w Lublinie. Był zakonnikiem o wyjątkowej gorliwości, oddaniu sprawie Bożej. Aresztowany i osadzony w obozie w Dachau, był tam szczególnym oparciem dla cierpiących i umierających. Na grypsie z obozu do wychowanków przesłał: “Drodzy bracia! Jestem w rewirze na 7 bloku. Strasznie schudłem, bo woda opada. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za Was i cierpienia swoje Bogu za Was ofiarowuję”. Zakończył życie 4 sierpnia 1942 r.
71. O. FLORIAN STĘPNIAK (1912-1942)
Kapłan zakonny z klasztoru w Lublinie, człowiek szczególnej wiary i dobroci. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony 12 sierpnia 1942 r. z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidów. “O. Florian Stępniak był słonkiem tego nieszczęśliwego baraku.(…). Kto nie był w obozie, ten nie ma pojęcia, czym dla takich ludzi, dla takich kościotrupów na bloku inwalidzkim, żyjących wiecznie w atmosferze śmierci, było pogodne słowo pociechy, czym mógł być dla nich uśmiech wynędzniałego jak i oni kapucyna, który nie poddawał się jednak ogólnej psychozie grozy i strachu, bo nie bał się śmierci, bo wyciągał ku niej swe suche ramiona z taką bodaj miłością, jak ongiś św. Franciszek, śpiewając w ostatniej chwili życia swą pieśń o słońcu i śmierci” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).
OO. KARMELICI BOSI OCD
72. O. ALFONS MARIA MAZUREK (1891-1944).
Przeor klasztoru karmelitów bosych w Czernej. W jednym z jego zapisów rekolekcyjnych czytamy: “Przez cierpienie jedynie i przez krzyże, a nie inną drogą można dojść do wielkiej miłości Boga i prawdziwego z Nim zjednoczenia. Krzyż więc nie jest karą, ale największą łaską Bożą, której tylko miłośnikom swoim udziela”. Zastrzelony 28 sierpnia 1944 r. w Nawojowej Górze. Na miejscu jego śmierci ustawiono krzyż z napisem: “Zwyciężyłeś zwycięstwem krzyża”.
OO. KARMELICI OC
73. O. HILARY PAWEŁ JANUSZEWSKI (1901-1945)
Przeor klasztoru karmelitów w Krakowie. Podczas okupacji przyjął do klasztoru grupę wysiedlonych z poznańskiego. Po aresztowaniu kolejnych zakonników sam zgłosił się na Gestapo, twierdząc, że jako przeor odpowiada za cały klasztor. Więziony kolejno na Montelupich w Krakowie, Sachsenhausen, a od 1941 r. – w Dachau. Dobrowolnie zgłosił się do pomocy chorym na tyfus. Kard. Adam Kozłowiecki powiedział o nim oraz innych, którzy dobrowolnie zgłosili się do pomocy chorym: “To, co przeszliśmy w ciągu tych pięciu lat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść”. Zmarł 25 marca 1945 r. zarażony tyfusem.
SS. KLARYSKI-KAPUCYNKI
74. S. MIECZYSŁAWA KOWALSKA (1902-1941)
Urodziła się w rodzinie o sympatiach socjalistycznych. Jej ojciec około 1920 r. z częścią rodziny wyjechał do Związku Radzieckiego. Mając 21 lat wstąpiła do zakonu mniszek klarysek-kapucynek w Przasnyszu, gdzie też 2 kwietnia 1941 r. została wraz z wszystkimi siostrami aresztowana i wywieziona do obozu koncentracyjnego w Działdowie. Do swoich współtowarzyszek powiedziała: “Ja stąd nie wyjdę, swoje życie poświęcam, żeby siostry mogły wrócić”. Zmarła w nocy 25 lipca 1941 r.
KSIĘŻA MARIANIE MIC
75. KS. JERZY KASZYRA (1904-1943)
Apostoł jedności wśród katolików i prawosławnych. Sam był ochrzczony w cerkwi prawosławnej, w wieku 18 lat przeszedł na katolicyzm. Mimo zagrożenia, pozostał do końca z parafianami, przygotowując ich na śmierć. Został spalony 19 lutego 1943 r. w drewnianej chacie w Rosicy, wraz z grupą ok. 30 osób.
76. KS. ANTONI LISZCZEWICZ (1890-1943)
Do zgromadzenia marianów wstąpił w wieku 47 lat. Przedtem, niemal przez 25 lat, sprawował obowiązki duszpasterskie na Dalekim Wschodzie, nie odwiedzając nigdy ani rodziny, ani kraju. Jako duszpasterz w Drui nad Dźwiną, na północno-wschodnich Kresach, ostrzeżony przed nadejściem ekspedycji karnej Niemców, odmówił ucieczki. Kiedy go zabierano, pocieszał siostry: “Bądźcie dzielne i módlcie się”. Wraz z grupą ludzi został spalony w stajni w Rosicy, 18 lutego 1943 r., w przeddzień męczeństwa swego konfratra, ks. Kaszyry.
KSIĘŻA MICHALICI CSMA
77. KS. WŁADYSŁAW BŁĄDZIŃSKI (1908-1944)
Jako wychowawca w zakładzie wychowawczym michalitów w Pawlikowicach, aresztowany z trzema księżmi 25 kwietnia 1944 r. i osadzony w krakowskim więzieniu na Montelupich. Następnie więziony w Gross-Rosen, gdzie pracował w kamieniołomie, przydzielony do specjalnego komanda, złożonego przeważnie z katolickich księży. Zginął strącony przez hitlerowca do przepaści kamieniołomu. Dokładna data śmierci nie jest znana. “Miał zawsze słowo pociechy wobec współwięźniów, pomagał im, dzielił się z nimi swoją bardzo skromną porcją chleba i niósł im posługę duszpasterską, choć było to bardzo surowo zabronione. Był gotowy nieść wszelką pomoc. Był zawsze spokojny, pełen ufności w Bogu i Matce Najświętszej. Modlił się i do tego zachęcał innych” (Karol Mitan).
78. KS. WOJCIECH NIERYCHLEWSKI (1903-1941)
Utalentowany wychowawca. Aresztowany w Krakowie, gdzie był odpowiedzialnym za wydawnictwo i drukarnię “Powściągliwość i Praca”. Więziony na Montelupich, a następnie w Oświęcimiu. Został prawdopodobnie utopiony w basenie lub zastrzelony 7 lutego 1942 r. “Śmierć w obozie w Oświęcimiu była dla ks. Wojciecha Nierychlewskiego dopełnieniem jego powołania do męczeństwa, o czym sam mówił wcześniej, i do czego się przygotowywał. I tak umarł ten człowiek głębokiej wiary, żarliwy kapłan, męczennik” (ks. Stanisław Hędrzak).
OO. MISJONARZE OBLACI MARYI NIEPOKALANEJ OMI
79. O. JÓZEF CEBULA (1902-1941)
Był kolejno wychowawcą i profesorem w niższym seminarium duchownym oblatów, a następnie mistrzem nowicjatu, uwielbianym przez młodzież. Podczas okupacji w Markowicach odważnie sprzeciwiał się próbom profanacji przedmiotów kultu. Gdy w grudniu 1939 r. przyszedł nakaz, by wyznaczył kilku współbraci do rozbijania przydrożnych figur Matki Bożej — nie wyznaczył nikogo. Aresztowany za to, że wbrew zakazowi udzielił chorej osobie sakramentów świętych. Zastrzelony 28 kwietnia 1941 r. w Mauthausen.
SS. NIEPOKALANKI CSIC
80. S. MARIA EWA OD OPATRZNOŚCI BOGUMIŁA NOISZEWSKA (1885-1942)
Nauczycielka szkoły średniej sióstr niepokalanek w Słonimie. Nie skorzystała z możliwości ukrycia się, a potem z proponowanej ucieczki. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie wraz z s. Martą Wołowską za ratowanie Żydów. Treścią jej życia była modlitwa do Zbawiciela “o pomoc w zbawianiu ludu przez życie ukryte i śmierć męczeńską”.
81. S. MARIA MARTA OD JEZUSA KAZIMIERA WOŁOWSKA (1819-1942)
Przełożona klasztoru w Słonimie, gdzie podczas wojny zorganizowała tajne nauczanie, stałą pomoc dla głodujących, zwłaszcza dla rodzin uwięzionych, pomordowanych i Żydów. Ukrywała Żydów na strychu klasztornym, w oranżerii i oborze. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie. Przed śmiercią mówiła do współwięźniów: “Jesteśmy wszyscy w obliczu śmierci. Módlmy się, abyśmy mogli godnie przyjąć śmierć męczeńską”; “Jezu, to wszystko dla Ciebie i za Polskę”.
KSIĘŻA ORIONIŚCI FDP
82. KS. FRANCISZEK DRZEWIECKI (1908-1942)
Duszpasterz we Włocławku, spowiadał całymi godzinami, zapominając o niebezpieczeństwie nalotów. Odmówił, gdy mu proponowano zwolnienie z wywiezienia do Dachau. Zmarł 10 sierpnia 1942 r. tamże. “Był świadomy, że idzie na śmierć. Kiedy go zabierano, jeszcze zapukał do okna mojej izby. Zsunąłem się z piętrowego łóżka i zobaczyłem ks. Drzewieckiego. Powiedział do mnie: »Józiu, żegnaj! Odjeżdżamy«. Z wrażenia zachwiałem się. Widząc to, odezwał się: »Nie miej żalu. My dziś, jutro ty. To wszystko za Kościół i za Ojczyznę«” (ks. Józef Kubicki).
KSIĘŻA PALLOTYNI SAC
83. KS. JÓZEF JANKOWSKI (1910-1941)
Przed święceniami kapłańskimi zapisał: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Po wybuchu wojny znalazł się w seminarium pallotynów w Ołtarzewie, gdzie udzielał schronienia i żywności uciekinierom. Aresztowany i osadzony na Pawiaku, wywieziony został do Oświęcimia tym samym transportem, co św. Maksymilian Kolbe. Skatowany przez kapo, zmarł następnego dnia 16 października 1941 r.
84. KS. JÓZEF STANEK (1916-1944)
Bohaterski kapelan Powstania Warszawskiego, ps. “Rudy”. Niezmordowany samarytanin, wśród ostrzału nieprzyjacielskiego nosił wodę z Wisły, dźwigał chorych na własnych ramionach, odgrzebywał zasypanych pod gruzami, podnosił na duchu, wielu ludziom uratował życie. Ustąpił miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Do końca pozostał z obrońcami Czerniakowa. Odważnie pertraktował z Niemcami, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Traktowany przez hitlerowców ze szczególną brutalnością, torturowany, wreszcie zamordowany 23 września 1944 r.
KSIĘŻA SALEZJANIE SDB
85. KS. JÓZEF KOWALSKI (1911-1941)
Aresztowany w Krakowie, gdyż hitlerowców drażniła gorliwość i zaangażowanie młodego księdza. Wywieziony do obozu w Oświęcimiu dwa razy trafił do kompanii karnej, był często bity, szykanowany i upokarzany. Idąc na śmierć prosił o modlitwę za swoich prześladowców. Zamordowany 4 lipca 1942 r. za odmowę podeptania swojego różańca. W dzienniku duchowym zapisał: “O mój Drogi Jezu, daj mi wolę wytrwania, stanowczą, silną, bym zdołał wytrwać przy swoich postanowieniach świętych i zdołał dopiąć szczytnego ideału świętości, jaki sobie zakreśliłem. Ja mam być i muszę być świętym!”.
86-90. “POZNAŃSKA PIĄTKA”
Młodzieńcy związani z oratorium księży salezjanów w Poznaniu. Czesław Jóźwiak (1919-1942), Edward Kaźmierski (1919-1942), Franciszek Kęsy (1920-1942), Edward Klinik (1919-1942), Jarogniew Wojciechowski (1922-1942). Liderzy katolickich organizacji młodzieżowych aresztowani we wrześniu 1940 r. i osadzeni kolejno w Forcie VII i przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, we Wronkach, Berlinie i więzieniu w Zwickau w Saksonii. W więzieniach poddawani rozlicznym szykanom, odmawiali różaniec i odprawiali nowenny przed ważnymi świętami kościelnymi. Ostrzegający ich więzień, gdy wspólnie modlili się w celi, na uwagę: “Czy wiecie, co was czeka?”, usłyszał odpowiedź: “O tym, co nas czeka, wie tylko Bóg. Jemu ufamy. Cokolwiek się stanie, będzie to Jego wola”. Zgilotynowani 24 sierpnia 1942 r. na dziedzińcu więzienia w Dreźnie.
BRACIA SERCA JEZUSOWEGO CFCI
91. BR. JÓZEF ZAPŁATA (1904-1945)
Aresztowany przez Gestapo na początku wojny podczas rewizji w domu arcybiskupa poznańskiego i osadzony w Cytadeli w Poznaniu. Więziony kolejno w Kazimierzu Biskupim, Mauthausen, Gusen i w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tutaj, na apel dowództwa obozowego, zgłosił się dobrowolnie do pielęgnacji chorych na tyfus plamisty. Idąc na pewną śmierć, wyraził intencję o szczęśliwy powrót po wojnie do Ojczyzny umiłowanego Prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda. Zmarł 19 lutego 1945 r. w Dachau, zaraziwszy się tyfusem od pielęgnowanych przez siebie współwięźniów niemieckiego pochodzenia.
SIOSTRY SŁUŻEBNICZKI STAROWIEJSKIE
92. S. KATARZYNA CELESTYNA FARON (1913-1944)
Tuż przed wojną organizatorka i wychowawczyni w ochronce w Brzozowie, a podczas okupacji przełożona domu zakonnego. Złożyła życie w ofierze ekspiacyjnej za nawrócenie błądzącego kapłana, który nosił to samo nazwisko i który po wojnie wrócił do wspólnoty Kościoła katolickiego. Modliła się z siostrami za prześladowców, także za Hitlera. Zmarła w Niedzielę Wielkanocną, 9 kwietnia 1944 r. w Oświęcimiu.
SIOSTRY SZKOLNE DE NOTRE DAME SSND
93. S. MARIA ANTONINA KRATOCHWIL (1881-1942)
Nauczycielka i wychowawczyni. Więziona w Stanisławowie, gdzie wyniszczona torturami i tyfusem zmarła w szpitalu 2 października 1942 r. “Wieczorem tego dnia, gdy została przed celą bardzo dotkliwie pobita kijem, pokazała mi czarno-sine plecy i powiedziała, że gdy była bita, miała na myśli słowa Pana na krzyżu: ‘Boże, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią.’ ” (s. Jacynta Grzymek).
URSZULANKI UNII RZYMSKIEJ OSU
94. S. MARIA KLEMENSA STASZEWSKA (1890-1943)
Podczas wojny przełożona klasztoru w Rokicinach Podhalańskich, organizatorka prewentorium dla dzieci. Zapisała w “Dzienniku”: “Spodziewam się ponownej wizyty Gestapo, a nawet czegoś dużo gorszego. Bardzo serdecznie dziś modliłam się, łącząc swoje przeżycie trwogi z bólem Jezusa. Oświadczałam po wiele razy gotowość na Wolę Jego Świętą – choćby i życie w męczarniach zakończyć”. Zmarła na tyfus 27 lipca 1943 r. w Oświęcimiu, ze słowami modlitwy “Magnificat” na ustach.
OO. WERBIŚCI SVD
95. BR. GRZEGORZ BOLESŁAW FRĄCKOWIAK (1911-1943)
Urodzony jako ósmy z dwanaściorga dzieci. Aby uratować życie grupie świeckich osób, w tym kilku ojcom rodzin, przyjął na siebie “winę” kolportowania ulotek patriotycznych. W więzieniu znęcano się nad nim w szczególny sposób, gdy odkryto, że ma medalik zaszyty w czapce. Został ścięty 5 maja 1943 r. w Dreźnie.
96. O. STANISŁAW KUBISTA (1898-1940)
Zakonnik o zamiłowaniach literackich: pisał opowiadania, powieści i sztuki teatralne. Ekonom domu zakonnego werbistów w Górnej Grupie. Więziony w Sachsenhausen. “W dniu 26 kwietnia 1940 r., gdy wróciliśmy z apelu do baraku, położyliśmy go na twardej podłodze z desek. Wtem wchodzi do baraku blokowy. Był to więzień niemiecki, zawodowy przestępca. Nie zaniedbał żadnej sposobności, aby dokuczyć księżom. Powitał nas zwierzęcym wzrokiem, potem z szatańską radością spoczęły jego oczy na o. Kubiście. Zbliżył się doń i rzekł: .Już nie masz po co żyć!«. Z całą flegmą staje jedną nogą na piersiach, drugą na gardle i silnym naciskiem miażdży kości klatki piersiowej i gardła. Krótki charkot, drganie śmiertelne zamknęły żywot męczennika” (o. Dominik Józef).
97. O. ALOJZY LIGUDA (1898-1942)
Rektor domu zakonnego w Górnej Grupie. Po napaści Niemiec na Polskę obronił pastora ewangelickiego z rodziną oraz ewangelicką siostrę diakonisę przed wzburzonymi mieszkańcami Górnej Grupy. Mając możność zwolnienia z obozu w Dachau, o co starała się jego rodzina mająca obywatelstwo niemieckie, oświadczył, “że jest Polakiem i w przyszłości chce pracować dla Polski”. Maltretowany za to, że przyznał się do “winy” za Rosjanina, który zapalił papierosa podczas pracy. Utopiony w nocy z 8 na 9 grudnia 1942 r., w święto Maryi Niepokalanej, której był wielkim czcicielem.
98. O. LUDWIK MZYK (1905-1940)
Pochodził z rodziny górniczej. Magister a następnie rektor nowicjatu w Chludowie pod Poznaniem. Był wzorem dla seminarzystów. Zamęczony 23 lutego 1942 r. w Forcie VII w Poznaniu. “Pragnąc okrutnie katowanego brata kapłana oderwać od wewnętrznego udręczenia, zbliżyłem się do niego bełkocząc jakieś słowa pociechy, na co otrzymałem znamienne słowa: »Nie może być uczeń nad Mistrza«. Wówczas pochyliłem się przed nim i poprosiłem go o błogosławieństwo, którego mi też chętnie udzielił” (ks. Franciszek Olejniczak).
SS. ZMARTWYCHWSTANKI CR
99. S. ALICJA MARIA JADWIGA KOTOWSKA (1899-1939)
Jako profeska ukończyła studia chemiczne. Wojna zastała ją jako dyrektorkę szkoły i przełożoną domu w Wejherowie. Ostrzeżona o aresztowaniu oświadczyła, że nie może pozostawić sióstr bez opieki. Zamordowana 11 listopada 1939 r. w Piaśnicy. Papież Pius XII do przełożonych zgromadzenia o s. Alicji: “Macie męczennicę, to wielka chwała i pociecha dla Zgromadzenia. Czy może być większe szczęście, jak oddać życie za wiarę, za Kościół, za Chrystusa Pana?”.
OO. FRANCISZKANIE KONWENTUALNI OFMCONV – NIEPOKALANÓW
100. O. JAN ANTONIN BAJEWSKI (1915-1941)
Wybitnie uzdolniony, znał kilka języków. Cechowała go wielka pobożność, duch modlitwy i delikatność wobec innych. Aresztowany 17 lutego 1941 r. przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i trzema innymi ojcami. Przewieziony z Pawiaka do Oświęcimia, gdzie już pierwszego dnia został brutalnie pobity przez SS-manów koronką franciszkańską (czyli specjalnym różańcem franciszkańskim), którą nosił u swojego boku. Mimo że sam chory na tyfus, pomagał innym chorym fizycznie i duchowo, zwłaszcza przez sakrament spowiedzi. Powtarzał często: “Z Chrystusem jestem przybity do krzyża”. Umarł 8 maja 1941 r. ze słowami: “Jezus i Maryja” na ustach.
101. O. LUDWIK PIUS BARTOSIK (1909-1941)
W wieku 27 lat został zastępcą o. Maksymiliana Kolbe, który przewidywał go na swojego następcę na stanowisku przełożonego klasztoru. Kolejno był redaktorem: “Rycerza Niepokalanej”, “Rycerzyka” i kwartalnika “Miles Immaculatae”. Po pierwszym aresztowaniu i po trzymiesięcznym przybywaniu w obozach, powtarzał: “Dotychczas pisaliśmy i mówiliśmy innym, jak należy znosić cierpienie – teraz musimy sami praktycznie to przejść, bo w przeciwnym razie co warte byłyby nasze słowa”. Po raz drugi aresztowany przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i 3 innymi ojcami 17 lutego 1941 r. i przewieziony na Pawiak, z cierpliwością znosił wszelkie udręki. Następnie więziony w Oświęcimiu, gdzie z powodu wyczerpania, pobicia i choroby trafia do szpitala obozowego. Tam z największym poświęceniem pomagał innym chorym. Zmarł w nocy z 12 na 13 grudnia 1941 r.
102. O. JÓZEF INNOCENTY GUZ (1890-1940)
Męczennik, który ucierpiał od dwóch okupantów. Wojna i okupacja radziecka zastała go w Grodnie. Tutaj też został aresztowany, jednak udało mu się zbiec z więzienia. Podczas przekraczania granicy rosyjsko-niemieckiej schwytany tym razem przez Niemców i więziony kolejno w Suwałkach, Działdowie i obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, gdzie został zamęczony 6 czerwca 1940 r. w wyrafinowany sposób. Tuż przed śmiercią zdążył powiedzieć do swojego przyjaciela: “Ja już odchodzę do Niepokalanej, a ty pozostań i rób swoje”.
103. O. JÓZEF ACHILLES PUCHAŁA (1911-1943)
Na początku 1940 r. objął opuszczoną przez proboszcza parafię Pierszaje w diecezji pińskiej. Po miesiącu przyjechało tam Gestapo i zaaresztowało wielu parafian. Komendantowi żandarmerii niemieckiej, który chciał umożliwić proboszczowi i wikariuszowi, o. Karolowi Hermanowi Stępniowi schronienie, franciszkanie odpowiedzieli, że “pasterze nie mogą opuścić wiernych”. Dołączyli d aresztowanych i zostali przeprowadzeni do wioski Borowikowszczyzna, gdzie 19 lipca 1943 r. zostali zamordowani w stodole.
104. O. KAROL HERMAN STĘPIEŃ (1910-1943)
Ukończył Papieski Wydział Teologiczny św. Bonawentury w Rzymie oraz Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Zamordowany wraz ze swoim proboszczem, o. Józefem Achillesem Puchałą, 19 lipca 1943 r. w Borowikowszczyźnie. Mógł się uratować, ale nie chciał zostawić parafian prowadzonych na śmierć.
105. BR. STANISŁAW TYMOTEUSZ TROJANOWSKI (1908-1941)
Całe życie zakonne spędził w Niepokalanowie, gdzie pracował głównie przy wysyłce “Rycerza Niepokalanej”, w magazynie, oraz jako opiekun chorych braci w infirmerii. Cieszył się dużym zaufaniem przełożonego – o. Maksymiliana Kolbego. Aresztowany 14 października 1941 r. i osadzony wraz z sześcioma innymi braćmi na Pawiaku. W więzieniu wiele się modlił i podnosił innych na duchu. Przewieziony do Oświęcimia mężnie znosu głód, zimno i katorżniczą pracę. Zmarł 28 lutego 1942 r. na zapalenie płuc. Dewizą jego życia było: “W każdym czasie i w każdym miejscu, do swobodnego rozporządzenia Woli Bożej”.
106. BR. PIOTR BONIFACY ŻUKOWSKI (1913-1941)
Przed profesją wieczystą przełożony klasztoru w Niepokalanowie, o. Florian Koziura wystawił mu taką opinię: “Pod każdym względem bardzo dobry. Takich więcej!”. Aresztowany 14 października 1941 r. i więziony na Pawiaku, gdzie podnosił na duchu towarzyszy niedoli. Przewieziony do Oświęcimia, zatrudniony przy wyniszczającej pracy, znosił cierpienia w duchu wiary. Zmarł na zapalenie płuc 10 kwietnia 1942 r.
FRANCISZKANIE OFM
107. O. ANASTAZY JAKUB PANKIEWICZ (1881-1941)
W 1936 r. powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Antonianek od Chrystusa Króla. Jego niezwykle ofiarną pracę w Łodzi, w jednej z najbardziej zaniedbanych dzielnic – Dołach, przerwało aresztowanie w październiku 1941 r. W Dachau nie załamały go udręki obozowe, pomagał załamanym i cierpiącym. Wyniszczony warunkami obozowymi i chorobami, został przydzielony do tzw. transportu inwalidów i 20 maja 1942 r. zabrany na zagazowanie. Wcześniej, po odbyciu spowiedzi, oświadczył: “Jestem spokojny i gotowy na śmierć”. Podczas wsiadania do auta wyciągnął ręce, aby pomóc współtowarzyszowi. Wtedy SS-mani gwałtownie zatrzasnęli żelazne drzwi, obcinając mu obydwie ręce. Najprawdopodobniej zmarł na skutek wykrwawienia, zanim dowieziono go do komór gazowych.
TARNÓW
108. KS. ROMAN SITKO (1880-1942)
Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie. Żarliwy duszpasterz i wychowawca alumnów. Nie zważając na zakazy władz okupacyjnych i niebezpieczeństwo śmierci, potajemnie prowadził dalej formację alumnów, za co został zesłany do obozu zagłady. Zginął w Oświęcimiu 17 października 1942 r.
Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
11 czerwca
Święty Barnaba, Apostoł
Zobacz także: • Święty Paryzjusz, pustelnik • Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica • Kościół katedralny w Radomiu |
Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37). O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35). Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21). Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał. Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności. Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami. Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła. |
________________________________________________________________________
Barnaba, Sylas i Apollos
***
(…) W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności.
Drodzy bracia i siostry,
kontynuując naszą podróż do głównych postaci początków chrześcijaństwa, zwracamy dzisiaj uwagę na kilku dalszych współpracowników św. Pawła. Musimy przyznać, że Apostoł jest wymownym przykładem człowieka otwartego na współpracę: nie chce on w Kościele robić wszystkiego samemu, ale korzysta z licznych i różnych kolegów. Nie możemy zatrzymać się przy wszystkich tych cennych pomocnikach, ponieważ jest ich wielu. Wymieńmy tylko między innymi Epafrasa (por. Kol 1,7; 4,12; Flm 23), Epafrodyta (por. Flp 2,25; 4,18), Tychika (por. Dz 20,4; Ef 6,21; Kol 4,7; 2 Tm 4,12; Tt 3,12), Urbana (por. Rz 16,9), Gajusa i Arystarcha (por. Dz 19,29; 20,4; 27,2; Kol 4,10), a także niewiasty, jak Febę (por. Rz 16,1), Tryfenę i Tryfozę (por. Rz 16,12), Persydę, matkę Rufusa – o której Paweł powiada: “jest i moją matką” (por. Rz 16,12-13) – nie zapominając o małżonkach Prysce i Akwili (por. Rz 16,3; 1 Kor 16,19; 2 Tm 4,19). Dzisiaj, z tej wielkiej rzeszy współpracowników i współpracownic św. Pawła wybieramy trzy spośród tych osób, które odegrały szczególną rolę u początków ewangelizacji: Barnabę, Sylasa i Apollosa.
Imię Barnaba, oznaczające “Syn Pocieszenia” (Dz 4,36), jest przydomkiem żydowskiego lewity rodem z Cypru. Osiadłszy w Jerozolimie był on jednym z pierwszych, którzy przyjęli chrześcijaństwo po zmartwychwstaniu Pana. Wielkodusznie sprzedał pole, które było jego własnością, a uzyskane pieniądze przekazał Apostołom na potrzeby Kościoła (por. Dz 4,37). To on był gwarantem nawrócenia Szawła dla wspólnoty chrześcijańskiej Jerozolimy, która nie dowierzała jeszcze dawnemu prześladowcy (por. Dz 9,27). Wysłany do Antiochii w Syrii, udał się do Pawła do Tarsu, dokąd się on wycofał, i spędził z nim cały rok, oddając się ewangelizacji tego ważnego miasta, w którego Kościele Barnaba znany był jako prorok i nauczyciel (por. Dz 13,1). Tak więc Barnaba, w chwili pierwszych nawróceń wśród pogan, zrozumiał, że nadszedł czas Szawła, który schronił się w Tarsie, swoim mieście. Udał się tam, aby go szukać. I tak oto w tym ważnym momencie przywrócił niejako Pawła Kościołowi; w tym sensie dał mu raz jeszcze Apostoła Narodów.
Z Kościoła antiocheńskiego Barnaba wysłany został w misję wraz z Pawłem, odbywając tak zwaną pierwszą podróż misyjną Apostoła. W rzeczywistości była to podróż misyjna Barnaby, ponieważ to on był prawdziwym kierownikiem, do którego Paweł dołączył jako współpracownik, docierając do rejonów Cypru i Środkowo-Południowej Anatolii, w dzisiejszej Turcji, z takimi miastami jak Attalia, Perge, Antiochia Pizydyjska, Ikonium, Listra i Derbe (por. Dz 13-14). Razem z Pawłem udał się następnie na tzw. Sobór Jerozolimski, na którym po dogłębnym rozważeniu tego zagadnienia, Apostołowie wraz ze starszymi postanowili oddzielić praktykę obrzezania od tożsamości chrześcijańskiej (por. Dz 15,1-35). Tylko w ten sposób w końcu oficjalnie stał się możliwy Kościół pogan, Kościół bez obrzezania: jesteśmy synami Abrahama po prostu za sprawą wiary w Chrystusa.
Obaj, Paweł i Barnaba, toczyli później spór na początku drugiej podróży apostolskiej, gdyż Barnaba zamierzał zabrać w charakterze towarzysza Jana Marka, podczas gdy Paweł nie chciał, jako że młodzieniec odłączył się od nich podczas poprzedniej podróży (por. Dz 13,13; 15,36-40). A zatem także wśród świętych możliwe są spory, rozdźwięki i zatargi. Mnie się wydaje to bardzo pocieszające, widzimy bowiem, że święci “nie spadli z nieba”. Są ludźmi takimi jak my, mającymi nawet złożone problemy. Świętość nie polega na tym, że nigdy się nie pobłądziło czy zgrzeszyło. Świętość wzrasta w zdolności do nawrócenia, pokuty, gotowości do rozpoczęcia od nowa, przede wszystkim zaś zależy od zdolności do pojednania i przebaczenia. I tak Paweł, który był dość cierpki i przykry wobec Marka, w końcu wyruszył z nim. W ostatnich listach Pawłowych: do Filemona i w drugim do Tymoteusza, właśnie Marek występuje jako “mój współpracownik”. Tak więc nie to, że nigdy się nie popełniło błędu, lecz zdolność do pojednania i przebaczenia czyni z nas świętych. Wszyscy też możemy nauczyć się tej drogi świętości. W każdym razie Barnaba wraz z Janem Markiem wyruszył na Cypr (por. Dz 15,39) około roku 49. Od tej chwili ślad po nim zaginął. Tertulian przypisuje mu autorstwo Listu do Hebrajczyków, co jest nawet prawdopodobne, ponieważ pochodząc z plemienia lewitów, Barnaba mógł być zainteresowany tematem kapłaństwa. A List do Hebrajczyków wyjaśnia nam w sposób niezwykły kapłaństwo Jezusa.
Innym towarzyszem Pawła był Sylas, którego imię jest grecką formą jakiegoś imienia hebrajskiego (być może szeal, “prosić, błagać”, które ma ten sam rdzeń, co “Saul” – Szaweł) i które ma też formę łacińską Sylwan. Imię Sylas występuje jedynie w Dziejach Apostolskich, podczas gdy Sylwana znajdujemy tylko w listach św. Pawła. Był on Żydem z Jerozolimy, jednym z pierwszych, którzy zostali chrześcijanami, i w Kościele tamtejszym cieszył się wielkim szacunkiem (por. Dz 15,22), gdyż uchodził za proroka (por. Dz 15,32). Jego zadaniem było przekazanie “braciom w Antiochii, w Syrii i w Cylicji” (Dz 15,23) postanowień, podjętych na Soborze Jerozolimskim i wyjaśnienie ich. Najwyraźniej uważano go za zdolnego do podjęcia się swego rodzaju pośrednictwa między Jerozolimą a Antiochią, między judeochrześcijanami a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego i przyczynienia się w ten sposób do jedności Kościoła w odmienności obrzędów i pochodzenia.
Gdy Paweł rozstał się z Barnabą, wybrał właśnie Sylasa na nowego towarzysza podróży (por. Dz 15,40). Z Pawłem dotarł on do Macedonii (do miast Filippi, Tesaloniki i Berei), gdzie się zatrzymał, podczas gdy Paweł udał się dalej do Aten, a następnie do Koryntu. Sylas dołączył do niego w Koryncie, gdzie współpracował w głoszeniu Ewangelii; mianowicie w drugim Liście skierowanym przez Pawła do tamtejszego Kościoła, mowa jest o “Chrystusie Jezusie, Tym, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz” (2 Kor 1,19). To wyjaśnia, dlaczego występuje on jako współnadawca, wraz z Pawłem i Tymoteuszem, obu Listów do Tesaloniczan. Również to wydaje mi się istotne. Paweł nie działa jako “solista”, jak zupełnie samodzielna jednostka, ale razem ze swymi współpracownikami jako “my” Kościoła. Owo “ja” Pawła nie jest odizolowanym “ja”, lecz “ja” w “my” Kościoła, w “my” wiary apostolskiej. Sylwan jest też w końcu wspomniany w Pierwszym Liście Piotra, gdzie czytamy: “Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata” (5,12). W ten sposób widzimy też jedność Apostołów. Sylwan służy Pawłowi, służy Piotrowi, albowiem Kościół jest jeden i przepowiadanie misyjne jest jedno.
Trzeci towarzysz Pawła, którego chcemy przypomnieć, nazywa się Apollos, najprawdopodobniej jest to skrót od Apolloniusza czy Apollodora. Chociaż jest to imię pochodzenia pogańskiego, był on żarliwym Żydem z Aleksandrii w Egipcie. Łukasz w Dziejach Apostolskich określa go jako “człowieka uczonego, znającego świetnie Pisma… z wielkim zapałem” (18, 24-25). Wkroczenie Apollosa na scenę pierwszej ewangelizacji następuje w Efezie: udał się on tam, by przepowiadać i miał szczęście spotkać się z chrześcijańskimi małżonkami Pryscyllą i Akwilą (por. Dz 18,26), którzy wprowadzili go w pełne poznanie “drogi Bożej”(por. Dz 18,26). Z Efezu udał się do Achai, docierając do Koryntu: dotarł tu w następstwie listu chrześcijan z Efezu, którzy polecali Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. Dz 18, 27).
W Koryncie, jak pisze Łukasz, “pomagał bardzo za łaską Bożą tym, co uwierzyli. Dzielnie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jest Mesjaszem” (Dz 18,27-28). Ale jego powodzenie w tym mieście miało też aspekt problematyczny, jako że było kilku członów tamtejszego Kościoła, którzy w jego imię, zafascynowani jego sposobem mówienia, sprzeciwiali się innym (por. 1 Kor 1,12; 3,4-6; 4,6). Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian wyraża uznanie dla działalności Apollosa, ale wypomina Koryntianom, że ranią Ciało Chrystusa, dzieląc się na przeciwne frakcje. Wyciąga on ważną naukę z tego wydarzenia: tak ja, jak i Apollos – powiada – nie jesteśmy nikim innym, jak tylko diakonoi, czyli prostymi sługami, przez których uwierzyliście (por. 1 Kor 3,5). Każdy ma odmienne zadanie na polu Pańskim: “Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost… My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor 3,6-9). Po powrocie do Efezu Apollos opierał się zaproszeniom Pawła, by powrócił natychmiast do Koryntu, odkładając podróż na późniejszy termin, którego nie znamy (por. 1 Kor 16,12). Nie mamy o nim żadnych innych wiadomości, chociaż niektórzy uczeni przypuszczają, że to on może być autorem Listu do Hebrajczyków, który – według Tertuliana – miał napisać Barnaba.
Wszyscy ci trzej mężowie jaśnieją na firmamencie świadków Ewangelii ze względu na to, co ich łączyło, oprócz tego, co charakteryzowało każdego z nich. Wspólne, poza pochodzeniem żydowskim, było ich oddanie Jezusowi Chrystusowi i Ewangelii, wraz z faktem, że wszyscy trzej byli współpracownikami apostoła Pawła. W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności. Przemyślmy raz jeszcze na koniec to zdanie św. Pawła: tak ja, jak i Apollos, jesteśmy sługami Jezusa, każdy na swój sposób, ponieważ to Bóg pozwala rosnąć. Słowa te są aktualne także dzisiaj dla wszystkich – czy to Papieża, czy kardynałów, biskupów, kapłanów i świeckich. Wszyscy jesteśmy pokornymi sługami Jezusa. Służmy Ewangelii, jak możemy, zgodnie z naszymi darami, i prośmy Boga, by to On pozwolił rosnąć dziś swej Ewangelii, swojemu Kościołowi.
katecheza papieża Benedykta XVI – 2007/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
11 czerwca
Święty Barnaba, apostoł
(Żył około roku Pańskiego 60)
Żywot świętego Barnaby, apostoła
Pismo święte nie zwykło oddawać wielkich pochwał Świętym Pańskim. Widać to z tego, że o Najświętszej Maryi Pannie wspomina tylko, iż była łaski pełna, że Bóg był z Nią i błogosławiona była między niewiastami, – świętego Józefa zwie Pismo święte mężem sprawiedliwym, – świętego Jana, apostoła, nazywa uczniem, który Panu był miły, a świętego Piotra opoką. Podobnie świętego Barnabę krótkimi słowy określa, że był mężem dobrym, pełnym wiary.
Święty Barnaba urodził się na wyspie Cyprze z rodziców żydowskich, pochodzących z pokolenia Lewi, bogatych i wielkiego znaczenia w tym kraju. Kiedy podrósł nieco, oddano go pod opiekę sławnego nauczyciela Gamaliela, od którego, dzięki wielkim zdolnościom, bardzo dużo skorzystał. Do tej samej szkoły uczęszczał święty Paweł, który wtedy jeszcze Szawłem się nazywał.
Gdy Jezu Chrystus przybył na ziemię i naukami oraz cudami okazał, że jest prawdziwym Zbawicielem, Barnaba był pierwszym z tych, którzy zgłosili się doń jako Jego uczniowie.
Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Jezusa i po zesłaniu Ducha świętego pozostał Barnaba u apostołów. Rodzice zostawili mu znaczny majątek, ale on wolał iść w ślady ubogiego Chrystusa, przeto sprzedał wszystko co odziedziczył, a pieniądze dał apostołom, aby je rozdzielili między ubogich. Potem, jako dokładnie obeznanego z ustawami i przepełnionego Duchem świętym, wysłali go apostołowie, aby głosił Ewangelię świętą.
W tym samym czasie nawrócił się święty Paweł i starał się, aby go przyjęto do liczby wyznawców w Jerozolimie, których dawniej prześladował. Nie znając go dobrze, sprzeciwiano się jego przyjęciu, ale Barnaba, który go znał od dawna, ujął się za nim i polecił go świętym apostołom Piotrowi i Jakubowi. Kiedy im opowiedział o nawróceniu się tego dawnego nieprzyjaciela Jezusa, podziękowali Bogu, a św. Piotr wziął zaraz świętego Pawła do swego mieszkania i gościł go przez siedemnaście dni u siebie. Tym czasem kilku uczniów zaczęło głosić naukę Jezusa w Antiochii i założyli nową gminę. Aby ją urządzić i utrwalić w wierze, posłali tam apostołowie Barnabę, który chętnie się tam udał i z wielką gorliwością głosił Ewangelię świętą. Miał też tę pociechę, że gmina ta wkrótce tak wzrosła, że musiał się starać o pomocnika. Usłyszawszy, że Paweł znajduje się w pobliżu, udał się do niego i prosił go, aby z nim ruszył do Antiochii. Paweł przychylił się do jego życzeń i obaj przez cały rok nauczali w tym mieście i udzielali Sakramentów świętych. Zdziałali tutaj wiele dobrego i pozyskali dla wiary Chrystusa dużo zwolenników, których wówczas od imienia Chrystusa chrześcijanami (christiani) zwać zaczęto.
Kiedy pewnego dnia nauczali wespół z kilku nauczycielami, objawił się im Duch święty i oświecił ich, że mają się udać między ludy pogańskie, aby tam głosić Ewangelię świętą. Cała gmina ustanowiła modlitwę i posty, aby prosić Boga o błogosławieństwo na to posłannictwo misyjne, po czym obaj apostołowie ruszyli w drogę, przybrawszy sobie do pomocy pobożnego ucznia Marka. Nasamprzód udali się do Seleucji, a stamtąd do Salaminy, gdzie po raz pierwszy głosili ludowi pogańskiemu naukę Chrystusową. Ścigani i prześladowani przez żydów, odwiedzili dużo miast, w których głosili naukę Jezusa i czynili cuda, przez co nawrócili wielu pogan na wiarę chrześcijańską. Między innymi nawrócił się także namiestnik cesarski.
Kiedy Paweł i Barnaba po kilkuletniej pracy misyjnej powrócili do Antiochii, trafili na chwilę, kiedy pomiędzy tamtejszymi chrześcijanami wybuchł zatarg, czy nawróceni poganie są wolni od zachowywania przepisów prawa Mojżeszowego. Był to oddźwięk sporu wywołanego przez żydów jerozolimskich, którzy żądali, aby poganie przynajmniej po chrzcie poddawali się obrzezaniu i zachowywali prawo rytualne żydowskie. Zaniepokojona tym gmina antiocheńska wysłała Barnabę i Pawła do Jerozolimy po wyjaśnienia apostolskie. Na zebraniu apostołów i członków gminy jerozolimskiej – był to pierwszy w Kościele synod – zapadło orzeczenie, że nawróceni z pogaństwa są wolni od przepisów prawa żydowskiego. Zaopatrzeni w pismo potwierdzone przez wszystkich apostołów, powrócili Paweł i Barnaba do Antiochii, gdzie dalej pracowali około szerzenia wiary świętej. Po pewnym czasie postanowili ponownie wyruszyć na wędrówkę misyjną. Barnaba wziął z sobą Jana Marka jako ucznia i udał się na wyspę Cypr; stamtąd poszedł do Rzymu, a potem do Mediolanu, gdzie założył gminę chrześcijańską. Rządził nią przez siedem lat jako biskup, po czym opuścił Mediolan, powierzywszy godność biskupa jednemu z uczniów swoich, i powrócił na Cypr, gdzie go oczekiwała korona męczeńska. Pan Bóg objawił to swemu wiernemu słudze, ale Barnaba nie uląkł się i głosił dalej, że Jezus jest prawdziwym Mesjaszem. Gdy przybył do Salaminy, oburzeni na to żydzi wywiedli go z miasta i ukamienowali, a uczeń jego Marek z czcią go pochował. Z powodu prześladowań długi czas nie wiedziano, gdzie się znajduje jego grób, ale później sam Święty objawił to jednemu z biskupów w Antiochii. Szukano i znaleziono ciało Świętego z Ewangelią św. na piersiach, tak jak mu ją Marek był położył.
Nauka moralna
Święty Barnaba odznaczał się cnotą skromności i pokory. Nigdy się nie chwalił i nie wysuwał na pierwsze miejsce, chociaż ono nieraz mu się należało, a przy tym był pilny w wykonywaniu obowiązków, jakie na siebie przyjął. Zyskał też przez to u Boga wielkie zasługi, tak że może nam służyć jako wzór godny naśladowania.
Różni są ludzie na świecie, cierpliwi, miłosierni, hojni dla ubogich, czystość miłujący, czy nawet umartwionego życia, ale prawdziwa pokora rzadka jest pomiędzy nimi, a jednak tylko ten jest prawdziwym i dobrym chrześcijaninem, kto jest prawdziwie pokorny.
Filozofowie pogańscy wiele mówili i pisali o różnych cnotach, ale cnoty pokory nawet z imienia nie znali. Dlatego Pan Jezus kazał się jej uczyć od Niego, bo wiedział, że tej cnoty gdzie indziej nie znajdzie, prócz Matki Jego Najświętszej Maryi Panny. Cnota pokory nie ma nic wspólnego ze stanem. Wielcy tego świata powinni się korzyć przed mocną ręką Boską, powinni pamiętać, że tego samego mają Boga nad sobą, co i ich poddani; to samo prawo, ta sama Ewangelia obowiązuje tak pana jak chłopa. Zajmujący wysokie stanowiska na ziemi mają pamiętać, że najniżsi poddani zaćmią ich swą świetnością i blaskiem w Niebie, jeżeli teraz ci prostaczkowie posiadają większą pokorę.
Naśladujmy wszyscy pokorę świętego Barnaby, albowiem skromnych i pokornych ludzi więcej szanują niż zarozumiałych, a Bóg szczodrze ich wynagradza.
Modlitwa
Boże, który nas wspierasz zasługami i pośrednictwem św. Barnaby, apostoła, spraw miłościwie, abyśmy za jego wstawieniem się darów miłosierdzia Twego z Twej łaski dostąpili. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
______________________________________________________________________________________________________________
„Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów”
(Dz 9, 27)
Ten „przygarnięty” przez Barnabę to Paweł z Tarsu. Tak się to wszystko rozpoczęło. Przez jakiś czas Paweł był uczniem i podwładnym Barnaby. Nie wiadomo, jakby się ułożyły losy świeżo nawróconego Szawła, gdyby nie spotkał na drodze swego życia Barnaby.
Kimże więc był ten przewodnik przyszłych apostołów? W Dziejach Apostolskich znajduje się niemało wypowiedzi na jego temat. Wszystkie są arcy pozytywne, a najbardziej ogólna charakterystyka tego męża Bożego tak brzmi: „Był bowiem człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary” (Dz 11, 24).
1. Ten „dobry człowiek” mieszkał na Cyprze, gdzie znajdowała się niemała kolonia chrześcijan pochodzenia żydowskiego. Niewykluczone, że Barnaba należał do grupy owych chrześcijan, którzy byli zmuszeni, wskutek pierwszych prześladowań, do opuszczenia Palestyny. Czytamy w Dziejach Apostolskich: „Ci, których rozproszyło prześladowanie, jakie wybuchło z powodu Szczepana, dotarli aż do Florencji, na Cypr…” (11, 19). Jeden z biografów Barnaby, niejaki mnich Aleksander, utrzymuje, że Barnaba pochodził z bardzo zamożnej rodziny, że jego rodzice posiadali niemałe dobra w Jerozolimie i okolicy. Miałoby to swoje potwierdzenie także w danych biblijnych: Maria, matka Jana Marka, krewnego Barnaby, miała swój dom w Jerozolimie (Dz 12, 12).
Dzieje Apostolskie wspominają również o tym, że przed przejściem na chrześcijaństwo Barnaba był lewitą. Z danych Starego Testamentu wynika, że lewici byli podzieleni na klasy (1 Krn 16, 4 nn); że pomagali przygotować ofiary (2 Krn 29, 34); że z nich składała się straż świątynna, ale także zarząd świątyni i towarzyszących jej budowli (1 Krn 9, 26-32); lewici tworzyli również chór przyświątynny (1 Krn 15, 16-23); niekiedy wyjaśniali prawo (Ne 8, 7) i czuwali nad jego przestrzeganiem (1 Krn 26, 29; 2 Krn 19, 8-11). Według Księgi Liczb (8, 6-22), lewitą stawał się młody Izraelita na mocy specjalnego obrzędu święceń, przez które był oddawany Bogu na służbę przynajmniej do pięćdziesiątego roku życia (Lb 3, 11 nn. 4-51).
Z takiego to środowiska wywodził się Józef zwany Barnabą. I tak uformowany duchowo człowiek pewnego dnia przeszedł na stronę Jezusa.
2. Każde nawrócenie się jest dziełem przede wszystkim łaski, ale także otwarcia się człowieka na działanie nadprzyrodzonych mocy. Ten udział człowieka jest wyrazem nie tylko zaufania Bogu, ale także osobistej odwagi. Mamy więc prawo powiedzieć, że Barnaba był człowiekiem nie tylko dobrym, ale i odważnym.
To właśnie owa odwaga dała o sobie znać, kiedy Barnaba postanowił przejść z pomocą dopiero, co nawróconemu Pawłowi przez wprowadzenie go w środowisko nie tylko zwykłych wyznawców Jezusa, lecz także apostołów. Warto pamiętać, kim dla ówczesnych chrześcijan był Szaweł: „Siał wszędzie postrach i zionął pragnieniem zabijania uczniów pańskich. Sam udał się do arcykapłana i poprosił o specjalne listy – pełnomocnictwa do synagog w Damaszku, aby mógł pojmać i przyprowadzić do Jerozolimy zarówno mężczyzn jak i kobiety, zwolenników… tej nowej drogi życia” (Dz 9, 1n). Potrzebna była nie lada odwaga, by zaufać takiemu człowiekowi, tym bardziej, że Barnaba z pewnością wiedział o nieudanych dotychczas próbach przeniknięcia Pawła do środowisk chrześcijańskich. Łukasz wyraźnie pisze: „A kiedy przybył do Jerozolimy, usiłował przyłączyć się do uczniów, ale wszędzie budził podejrzenie: nie wierzono, że jest uczniem” (Dz 9, 26). Między sobą zaś tak ludzie rozprawiali na temat Pawła: „Czyż to nie jest ten sam, który w Jerozolimie prześladował wyznawców tego imienia i przybył tu po to, aby ich uwięzić i zaprowadzić do arcykapłana?” (Dz 9, 21).
Otóż ten człowiek, właśnie dzięki odważnej rekomendacji Barnaby zdobył sobie całkowite zaufanie nawet u chrześcijan jerozolimskich. Z czasem mógł wśród nich rozpocząć pełną działalność apostolską. Rychło jednak powtórzyła się sytuacja z Damaszku: pojawiły się trudności, ciekawe jednak, że nie ze strony rdzennych Żydów; zagorzałymi przeciwnikami Pawła okazali się helleniści, czyli Żydzi mieszkający na stałe poza Palestyną. Perspektywy dalszej pracy w Jerozolimie były żadne: „Bracia odprowadzili go (Pawła) do Cezarei i wysłali do Tarsu” (Dz 9, 30). Nie jest powiedziane, jaka rolę w tym odprowadzeniu Pawła do Cezarei odegrał Barnaba, ale mamy prawo przypuszczać, że niepoślednią. Jako jego w pewnym sensie przełożony, czuł się chyba za niego odpowiedzialny.
I tak było jeszcze przez jakiś czas, przynajmniej do momentu niejakiego zorganizowania się Kościoła w Antiochii, gdzie pierwszym przełożonym był właśnie Barnaba. „Pozyskano tam tak wielką liczbę wyznawców Pana”, że Barnaba sam nie był w stanie obsłużyć wszystkich wiernych. Oto, co w tej sytuacji uczynił Barnaba: „Udał się do Tarsu, żeby odszukać Szawła. A kiedy go znalazł, przyprowadził do Antiochii i przez cały rok pracowali razem w Kościele, nauczając wielką rzeszę ludzi” (Dz 11, 25 n). Wszystko zdaje się przemawiać za tym, że głównym odpowiedzialnym za tę pracę był Barnaba, którego wspierał Paweł.
Na czas tej wspólnej działalności antiocheńskiej przypada wydarzenie, które tak oto opisuje Łukasz. Kiedy „nastał wielki głód za cesarza Klaudiusza, uczniowie postanowili, że każdy według możności pośpieszy z pomocą braciom mieszkającym w Judei. Tak też zrobili, wysyłając [jałmużnę] starszym przez Barnabę i Szawła” (Dz 11, 30). Barnaba jest ciągle wymieniany na pierwszym miejscu.
3. I kolejna rzecz, godna ze wszech miar uwagi: Barnaba wcale nie zabiegał o to, by zachować dla siebie role przywódcy. Nie wiemy, niestety, kiedy, w jakich okolicznościach dokonała się ta zasadnicza zmiana układów, ale do historii wczesnego chrześcijaństwa wszedł Barnaba jako, jeśli nie uczeń, to przynajmniej pomocnik Pawła w jego apostolskich trudach. Przypomina pod tym względem Jana Chrzciciela, który mawiał, gdy swoją publiczną działalność rozpoczynał Jezus: „Ten, który przyjdzie po mnie, jest mocniejszy ode mnie. Ja nie jestem nawet godzien nosić Jego sandałów” (Mt 3, 11 n); lub gdzie indziej: „On ma wzrastać, mnie zaś trzeba się umniejszać” (J 3, 30).
4. Kolejny przymiot ducha Barnaby to jego roztropność. Ujawniła się ta moralna jakość męża Bożego przede wszystkim w czasie tak zwanego soboru jerozolimskiego. Do zwołania soboru doszło dlatego, że „niektórzy przybysze z Judei nauczali: Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni” (Dz 15, 1). Paweł był innego zdania. Uważał mianowicie, że fizyczne obrzezanie, po dokonaniu zbawczego dzieła przez Jezusa Chrystusa, wcale już nie było konieczne do osiągnięcia zbawienia. Otóż Barnaba – i do tego potrzeba była teologiczna roztropność – przyłączył się do Pawła. Z pewnością mając tę cnotę Barnaby na uwadze właśnie jego, wspólnie z Pawłem, ówczesna wspólnota wiernych wydelegowała na spotkanie w Jerozolimie, gdzieś i sam Barnaba odegrał chyba znaczącą rolę, skoro Paweł tak oto wspomina go po imieniu: „Uznawszy daną mi łaskę, Jakub, Kefas i Jan, uważani za flary, podali mnie i Barnabie prawicę na znak wspólnoty” (Ga 2, 9).
5. Dobrze o Barnabie świadczy także przedkładanie przez niego dobra skutecznego głoszenia Ewangelii ponad ewentualne interesy rodzinne i więzy krwi. Ujawniło się to przed drugą podróżą misyjną Pawła, kiedy to apostoł był zmuszony odmówić zgody na udział w tej wyprawie Jana Marka, krewnego, jak się już wspomniało Barnaby. Powodem takiej postawy Pawła był fakt wycofania się Jana Marka już jakby z pierwszego etapu pierwszej podróży misyjnej (Dz 15, 38). Żeby nie stawiać Pawła w sytuacji trudnej i niezręcznej, „Barnaba zabrał Marka i popłynął na Cypr, a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i wyszedł, polecony przez braci łasce Pana” (Dz 15, 40).
6. O tym, że był Barnaba wrażliwy na dobro wspólne i potrzeby innych świadczy również fakt następujący: „Józef, nazwany przez apostołów Barnabą… lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemie, którą posiadał a pieniądze przyniósł i złożył u stóp apostołów” (Dz 4, 36 n). Warto zauważyć, że jest to w ogóle pierwsza w Nowym Testamencie wzmianka o Barnabie, z czego można by wnosić, że wrażliwość na potrzeby ubogich uznał autor dziejów Apostolskich za cechę najbardziej znamienną dla osobowości Barnaby.
Dobrze, że taki święty coraz częściej zaczyna patronować wspólnotom naszych wiernych.
Bp Kazimierz Romaniuk/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________