Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
ojciec święty Benedykt XVI
____________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
31 sierpnia
Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
Zobacz także: • Święty Józef z Arymatei • Święty Nikodem • Święty Arystydes Marcjanus, męczennik • Święty Jan z Riły, pustelnik • Święty Rajmund Nonnat, kardynał |
Piotr urodził się 30 maja 1905 r. w Manresie (nieopodal Barcelony), w rodzinie robotniczej. Całe wykształcenie zdobył dzięki stypendiom za bardzo dobre wyniki w nauce. W 1921 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Barcelonie. Egzaminy zdawał z wyróżnieniem; w wieku 23 lat otrzymał dyplom lekarza. Bardzo lubił swoją pracę. Jeszcze jako uczeń gimnazjum wstąpił do Federacji Młodzieży Chrześcijańskiej. Był gorliwym apostołem młodzieży i cenionym publicystą. Mimo wielu obowiązków lekarskich zawsze znajdował czas na spotkania lokalnych grup stowarzyszenia w całej Katalonii. Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. zastał go na rekolekcjach w sanktuarium w Montserrat. Przez ponad rok Piotr musiał ukrywać się w różnych domach w Barcelonie. Przez ten czas dużo się modlił, czytał i pisał. Stopniowo odkrywał też swe powołanie kapłańskie. Pod koniec 1938 r. został powołany do Armii Republikańskiej. Jeszcze podczas wojny potajemnie przygotowywał się do kapłaństwa, studiując łacinę i filozofię. Po zakończeniu konfliktu powrócił do pracy jako lekarz, angażując się jednocześnie w działalność Akcji Katolickiej i kontynuując studia w seminarium duchownym w Barcelonie. W przeddzień święceń pisał: “Mam tylko jeden cel, Panie – być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!” Sakrament kapłaństwa otrzymał 30 maja 1942 r. w Barcelonie. Pracował krótko w jednej z parafii w Barcelonie, a w 1943 r. rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance, uwieńczone w 1944 r. licencjatem z teologii. Po powrocie do Barcelony rozwinął ożywioną działalność duszpasterską. Był odpowiedzialnym za działalność charytatywną w diecezji, ojcem duchownym w seminarium, profesorem w katolickiej szkole nauk społecznych i kapelanem w szpitalu dla prostytutek. Żył bardzo skromnie. Żywo interesował się kwestiami społecznymi i duszpasterstwem robotników. Odwiedzał rodziny w ubogich dzielnicach miasta i opiekował się chorymi na gruźlicę. Z myślą o nich założył specjalistyczną klinikę. W wieku 45 lat zachorował na raka. Wielkie cierpienia ofiarował Bogu w intencji uświęcenia duchowieństwa. Zmarł w założonej przez siebie klinice w Barcelonie 31 sierpnia 1950 r. Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Loreto 5 września 2004 r. opracowano na podstawie L’Osservatore Romano |
_____________________________________________________________________________________
Świadkowie męki
Józef z Arymatei i Nikodem
Sisto Rosa Badalocchio, Złożenie do grobu (1610) / wikipedia
***
Obaj musieli być zamożnymi i wpływowymi ludźmi, skoro powołano ich na członków Sanhedrynu – Wysokiej Rady Żydowskiej. Obaj uchodzili za zwolenników Jezusa. Zasiadali w ławach Rady podczas przesłuchań Jezusa u Kajfasza. Śledzili przebieg Jego procesu przed Piłatem.
***
Według św. Jana Ewangelisty, Nikodem od dawna interesował się Jezusem. Już wiele miesięcy wcześniej, kiedy tylko arcykapłani usiłowali Go pojmać, a nawet zabić, stanął w Jego obronie, domagając się Jego formalnego procesu (J 7, 50-51). Śledził wieści o cudach i uzdrowieniach, jakich Jezus dokonywał, dowiadywał się o tym, czego Jezus nauczał, szukał z Nim kontaktu, gdyż chciał Mu zadać kilka pytań. Ze względu na swoją pozycję lękał się jednak otwartego spotkania i poprosił o nocną, dyskretną rozmowę. W ten sposób doszło do długiej i ciekawej rozmowy Jezusa z Nikodemem (por. J 3,1-21). Jezus mówił wtedy o potrzebie powtórnego narodzenia się, o swojej zbawczej misji, o konieczności wiary w Niego, gdyż jest światłem; o tym, że ci, którzy dopuszczają się nieprawości, unikają tego światła, aby nie potępiono ich uczynków. Według późniejszej tradycji, w domu Nikodema Jezus z uczniami spożywał wieczerzę paschalną przed swoją męką.
Jan Dobraczyński w powieści Listy Nikodema czyni go świadkiem całej publicznej działalności Jezusa, łącznie z procesem, ukrzyżowaniem, pogrzebem i zmartwychwstaniem. Polecam lekturę tego powstałego w XX wieku polskiego apokryfu.
Już w IV wieku znana była Ewangelia Nikodema, zwana także Aktami Piłata. Według niej, Nikodem wraz z Józefem z Arymatei interweniowali podczas procesu toczącego się przed Piłatem, aby wypuścił on Jezusa, gdyż nie zasługiwał na śmierć.
Według św. Jana Ewangelisty, razem z Józefem z Arymatei Nikodem zajął się pogrzebem Jezusa. Czasu było niewiele, gdyż za kilka godzin rozpoczynał się wielki paschalny szabat. Po uzyskaniu zgody Piłata na wydanie ciała Jezusa, zdjęli je z krzyża i zanieśli do pobliskiego ogrodu, w którym Józef miał wykuty dla siebie w skalnym urwisku grobowiec (por. Mt 27,60).
Nikodem zakupił około 30 kg mirry i aloesu. Namaszczono ciało wonnościami, zawinięto według zwyczaju w zakupione płótno. Na wejście do grobu zatoczono kamień. Płótno, w którym Józef złożył do grobu ciało Jezusa, według tradycji, zachowało się do naszych dni. Jest nim słynny Całun Turyński.
W Bazylice Grobu w Jerozolimie, zaraz przy wejściu, znajduje się kamienna płyta, na której, jak głosi tradycja, dokonano namaszczenia ciała Jezusa. W 326 r. matka cesarza Konstantyna, św. Helena, wybudowała nad grobem oraz nad wzgórzem Golgoty okazałą bazylikę. Wiele razy była ona burzona i odbudowywana. W XI wieku, aby odzyskać to najświętsze dla chrześcijaństwa miejsce, zorganizowano wyprawy krzyżowe. Niestety, zakończyły się one niepowodzeniem. Grób Chrystusa do dziś jest w rękach wyznawców islamu. Katolicy, prawosławni, koptowie i inne wyznania mogą w nim celebrować swoją liturgię, kluczami jednak do bramy bazyliki zawiadują muzułmanie.
Lucjan, kapłan jerozolimski, pisze, że w 415 r. odnalazł relikwie Nikodema i św. Szczepana. Według niego, Nikodema ochrzcił św. Piotr. Żydzi chcieli go zabić, ale obronił go jego wuj – Gamaliel, szanowany i wielce uczony rabbi. Ukrył go w swej wiejskiej posiadłości, gdzie Nikodem zmarł i został pogrzebany. W Martyrologium Rzymskim wspominano go 3 sierpnia. Według jednej z legend, był rzeźbiarzem; miał wykonać krucyfiks czczony do dziś we Włoszech, w Lucce.
Sztuka malarska, od IX wieku, przedstawia Józefa i Nikodema we wzruszającej scenie zdejmowania ciała Jezusa z krzyża. Nikodem wyciąga gwoździe z rąk Chrystusa, natomiast Józef przyjmuje ciężar Jego zwisającego ciała na swoje barki.
Nikodem jest patronem grabarzy i pracowników cmentarzy.
***
Józef z Arymatei nie tylko, jak Nikodem, sympatyzował z Jezusem, ale Jan Ewangelista pisze, że „był Jego uczniem, lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden jednak z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
Św. Łukasz stwierdza, że Józef „nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51). Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a na wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).
Posiadanie prywatnego grobu na terenie własnej posiadłości było zwyczajem przejętym przez zamożniejszych Żydów od Rzymian. Pod koniec XIX wieku niedaleko od Bramy Damasceńskiej w Jerozolimie odkryto dwukomorowy, wykuty w skalnym urwisku grób. Jego odkrywcy utrzymują, że był to grób Chrystusa. Faktycznie został wykuty pod koniec I wieku i należał do bogatej rodziny żydowskiej. Pielgrzymom do Świętego Miasta polecam jednakże odwiedzenie tego miejsca, gdyż grób ten podobny jest do grobu, w którym złożono ciało Chrystusa. Otaczający go ogród sprzyja skupieniu.
Charakterystyczne jest, że Mateusz, Marek i Łukasz nie wspominają w ogóle Nikodema, lecz całą zasługę pogrzebania ciała Jezusa przypisują Józefowi. Niektórzy komentatorzy zauważają, że czynią to, by nie narażać jeszcze żyjącego Nikodema na szykany arcykapłanów czy innych członków Wysokiej Rady. Dopiero Jan, piszący swoją Ewangelię wiele dziesiątków lat później, mógł ukazać także zasługi Nikodema.
Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu ukazał mu się w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, według innych Józef zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas wieczerzy paschalnej. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach z więzienia miał uwolnić sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął.
Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal. Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekajac przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Gallom Dobrą Nowinę o Jezusie, Synu Bożym. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem. W Grecji obchodzono jego święto 31 lipca. W Gruzji – 31 sierpnia. W starym Martyrologium Rzymskim wspominano św. Józefa z Arymatei 17 marca, z racji kultu relikwii jego ramienia, przechowywanej w Bazylice Watykańskiej.
Karol Kwiatkowski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
30 sierpnia
Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
dziewicy i doktora Kościoła
Święta Teresa od Jezusa, odnowicielka Karmelu, w Księdze Życia wspomina wydarzenie, które miało miejsce w klasztorze w Avili w 1560 r. Na prośbę jej duchowych synów i córek papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Księga Życia, rozdz. 29, 13). Serce św. Teresy, wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes. |
_______________________________________________________________________
W szkole Ducha Świętego
s. Immakulata Adamska OCD, Dziedzictwo ducha
Ojciec Święty Jan Paweł II w uroczystość Zesłania Ducha Świętego (7.6.1981 r.) przemówił do Episkopatu całego świata, zebranego w bazylice watykańskiej: “O, jakże szczodry jest Pan! Dał Apostołom Ducha Świętego. (…) Powiedział: «Weźmijcie». Czyż nie bardziej jeszcze oddał ich Duchowi Świętemu ? Czyż człowiek może wziąć Boga Żywego i posiadać Go «na własność»? Więc Chrystus oddał Apostołów, tych, którzy byli zaczątkiem nowego ludu i fundamentem Jego Kościoła, Duchowi Świętemu. Oddał, aby Go przyjęli jako Dar”.
Te słowa rzucają snop światła na wizję św. Teresy streszczającą w geście Ojca Niebieskiego jej relację do Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Pisze ona: “Zdało mi się, że Osoba Ojca przygarnia mnie do Siebie. Między innymi powiedział do mnie na dowód swojej miłości: “Oddałem ciebie Synowi mojemu i Duchowi Świętemu (…) Cóż ty za to możesz oddać Mnie?”.
Oddanie domaga się wzajemnego oddania. Teresa zaczęła je od codziennego poddawania się działaniu Ducha Świętego, bez względu na to, dokąd i w jaki sposób prowadził. Przede wszystkim trwała przy Nim wiernie, gdy doświadczała pustki, nieładu, bezkształtu i ciemności swego serca. Przez więcej niż połowę życia przeżywała w sobie mękę chaosu i mogła odnieść do siebie słowa Księgi Rodzaju: “ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami”. Ku unoszącemu się nad jej wewnętrznym chaosem Duchowi wyciągała błagalnie swe ręce, aż poczuła szelest Jego skrzydeł, wzywający ją do lotu. Wierzyła, że mocen jest zaprowadzić w niej Boży ład, że jest Sprawcą nowego stworzenia. Kiedy w wierze dotknęła Jego potęgi i sama doznała Jego dotknięcia, została przemieniona tak, że prawdziwie mogła napisać w autobiografii: “Odtąd zaczyna się inna, nowa księga, to jest inne, nowe życie, życie, którym Bóg żył we mnie, bo bez Niego niepodobna, bym mogła w tak krótkim czasie wyzwolić się. Chwała niech będzie Panu, iż mnie wybawił ode mnie”.
Łaski mistyczne
Kontemplacja ziemskiego życia Jezusa i wzorowanie się na nim to najowocniejsza współpraca z Duchem Świętym. Przełom w życiu Teresy – jak wiemy – spowodował wstrząs na widok wizerunku skatowanego Chrystusa. Po raz pierwszy pojęła straszliwą rzeczywistość Ubiczowania; była do głębi wstrząśnięta, “oglądając Pana w takim stanie“. Żal, skrucha, poczucie niewdzięczności, a jednocześnie miłość i jakaś wyzwalająca moc rozrywały dotychczasowe ograniczenia jej duszy, tak że – jak pisze – zdawało się jej, że serce w niej pęka. Rzuciła się na kolana i błagała Chrystusa o umocnienie. aby Go już więcej nie obrażała.
To przeżycie z 1555 r. zapoczątkowało jej nową relację do Boga – modlitwę wewnętrzną – i przygotowało “jej ducha na niebieskie zaślubiny z Duchem niestworzonym“.
Trzy lata trwały zmagania Świętej o czystość i wolność serca, gdy wspaniałość Bożego wezwania wyniosła ją na wyżyny niewielu dostępne. Sam Duch Święty przyszedł w pomoc jej mozolnym wysiłkom zrozumienia i wypełnienia prostej prawdy, że “gdy dusza opróżni siebie z wszelkiego przywiązania do rzeczy stworzonych i oderwie się od nich dla miłości Boga, Bóg niechybnie napełni ją sobą“.
Sceneria pierwszej łaski zachwycenia, jakiej Święta doznała na oczach sióstr w klasztorze Wcielenia w 1558 r., nie była wyreżyserowana. Teresa z wewnętrznym oporem myślała o poleceniu o. Jana Pradanosa TJ swego ówczesnego kierownika, by porzuciła pewne przyjaźnie, “w których – jak pisze – choć nie było obrazy boskiej, było jednak dużo ludzkiego przywiązania. Wymawiałam się spowiednikowi. Kiedy nie ma w tym obrazy Bożej mówiłam – czemuż więc miałabym okazywać się niewdzięczną? On na to zachęcił mnie, abym przez kilka dni polecała tę sprawę Bogu, odmawiając hymn Veni Creator“.
“W czasie tej modlitwy przyszło na mnie zachwycenie tak nagłe, że prawie całkiem odeszłam od siebie. Usłyszałam słowa: «nie chcę już, byś obcowała z ludźmi, jeno z aniołami».
Na dźwięk tych słów – pisze – “wielki mnie strach ogarnął, tak z powodu silnego wstrząsu, jaki w mej duszy wywołało zachwycenie, jak i dlatego, że słowa one brzmiały gdzieś w najdalszej głębi mojego ducha“.
Ta łaska dała jej bezpośredni stosunek do rzeczywistości nadprzyrodzonej. W ekstazie stykają się z sobą najbardziej odległe bieguny: poczucie własnej małości i grzeszności a jednocześnie wyniesienie do wyżyn serafina. Wyznaje z pokorą: “Chcieć zrobić z siebie anioła, póki się jest na tej ziemi – zwłaszcza gdy kto tak głęboko ugrzązł w ziemi jak ja – jest to nierozum“. A jednak zaświadcza z mocą: “Od tego dnia nabrałam wielkiego męstwa do opuszczenia wszystkiego dla Boga. Spodobało się Jemu w jednej chwili – przemienić swoją służebnicę w innego człowieka“.
Teresa weszła w zasięg działania Ducha Świętego. Stała się czułą anteną dla Jego impulsów i oświeceń. Zrozumiała, że “kto łączy się z Panem, jest z Nim jednym Duchem“; że “Bóg sam jest Sprawcą i Dawcą jej życia, o czym świadczą Jego tajemne natchnienia i porywy. Maluczka kryniczka wysącza strumyczki wody żywej. Dusza czuje ukryte w niej działanie i Boskie źródło; że jest w jej wnętrzu Wyższy nad nią, Ktoś, Kto ją wodą żywą, z Niego płynącą ochładza, i wypuszcza te strzały, które ją ranią i życie dają jej duchowemu życiu“.
Przebicie serca
Zranienia boskim grotem przez serafina doznała Święta dwa lata później (w 1560 r.). Ujrzała anioła, “a w jego ręku długą włócznię złotą, której grot był jakby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się – pisze – kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Pozostawił mnie całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Ból tego przebicia był tak wielki, że wyrywał mi z piersi jęki; lecz to męczeństwo sprawia zarazem taką przewyższającą wszystko słodycz, że nie czuję najmniejszego pragnienia, by się ono skończyło, i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, jeno w Bogu samym“.
Bernini w sławnej rzeźbie w kościele S. Maria della Vittoria w Rzymie usiłował przedstawić tę scenę z plastyczną wyrazistością upojenia Świętej. Cała postać zdaje się być tylko jednym uczuciem zachwytu i bólu. W swej próbie uzmysłowienia zjawiska, Bernini, mimo że w zestawieniu upojenia i religijności posunął się do granic tego, co dopuszczalne, dał przecież tylko słaby zarys rzeczywistości.
Bo jak oddać wołania Teresy, która każdym nerwem swej istoty modli się: “Któż by zdołał zbadać, jak głęboko sięga ta rana i skąd pochodzi? I czym by się dała uśmierzyć ta męka, tak bolesna zarazem i rozkoszna? (…) Jakże prawdziwie mówi oblubienica w Pieśni: «Miły mój dla mnie, a ja dla Niego». Najpierw mówi. «Miły mój dla mnie» – bo niepodobna, by taka miłość boska poczęła się z tak niskiego źródła, jakim jest miłość moja. (…) Już więc Miły mój dla mnie, a ja dla Niego! Któż teraz pokusi się rozdzielić i zagasić te dwa ognie, takim płomieniem płonące? Próżny by był wysiłek, bo oba się złączyły z sobą i zamieniły się w jeden”.
Św. Jan od Krzyża, przed którym Teresa wypowiadała się swobodniej niż w opisie literackim daje nam jej teologiczną interpretację tej łaski, wskazując na Ducha Świętego jako jej sprawcę. Pisze: “Ranę zadał Duch Święty, w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by ją uszczęśliwić, jest wielkie. (…) Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. (…) Zachodzi tu bezpośrednie, bez żadnej formy i figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo“.
To dotknięcie – według św. Jana od Krzyża – udarowuje duszę charyzmatem duchowego ojcostwa czy macierzyństwa. “Mało dusz dochodzi do tego stanu; osiągają go te zwłaszcza, których moc i duch mają przejść w spuściźnie na ich dzieci. Bóg w pierwocinach ducha daje rodzicom bogactwa i zasoby, odpowiednio do liczby tych, którzy mają przejąć ich naukę i dziedzictwo“.
O łasce zranienia Miłością, zwanej również “Chrztem Ducha Świętego”, będącej równocześnie łaską dla całego Karmelu terezjańskiego, mówi modlitwa mszalna i brewiarzowa na uroczystość “Przebicia serca św. Teresy”, obchodzoną w rodzinie karmelitańskiej corocznie w dniu 26 sierpnia: “Panie, Boże nasz, któryś w cudowny sposób rozpalił serce naszej św. Matki Teresy ogniem Twojego Ducha Świętego i umocniłeś ją do podjęcia trudnych zadań na chwałę Twego Imienia, spraw za jej przyczyną, abyśmy przeżywali w sobie moc Twojej Miłości, która by nas pobudzała do wielkodusznej pracy dla Ciebie“.
Mszał rzymski, choć tej modlitwie nadaje powściągliwszą formę, treść przecież zostawia tę samą: “O Boże, Ty za pośrednictwem Twego Ducha kierowałeś św. Teresą, aby ukazała Kościołowi drogę poszukiwania doskonałości, spraw, abyśmy karmili się skarbem jej nauki duchowej, i racz nas zapalić pragnieniem prawdziwej świętości“.
Oszołamiające bezmiarem swej tajemnicy ekstazy Teresy trwały zaledwie krótkie chwile, ale wynagradzały lata. Koniec zachwytu i powrót do zwykłego życia był dla niej jak wygnanie z raju. Pisze: “Czułam ból w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite i stargane“. I znów wkraczała w nowy okres mąk duchowej oschłości, których misterium zastrzeżone jest świętym. Gdy zaś ten dar uznała za łaskę cenniejszą nad zachwyty, bo zespalającą ją z wolą Bożą, Duch z jeszcze większą mocą porywał ją na szczyty zjednoczenia z sobą.
Gołębica i Trójca Przenajświętsza
W Sprawozdaniach duchownych Teresy z r. 1571 czytamy: “We wtorek po Wniebowstąpieniu Pańskim, pozostając jakiś czas na modlitwie, po Komunii z oschłością przyjętej (…) żaliłam się Panu na nędzę naszej natury. Niebawem dusza moja zaczęła płonąć żarem niebieskim i zdało mi się, że jasno, w widzeniu umysłowym, widzę obecną całą Trójcę Przenajświętszą. (…) Na krótko przed tym widzeniem, przystępując do Komunii św., zanim mi ją podano i gdy Najświętsza Hostia była jeszcze w puszce, ujrzałam nad nią jakby gołębicę, z szelestem poruszającą skrzydłami“.
Wizja ta ukazuje nam znowu rolę Ducha Świętego w mistycznych doświadczeniach Teresy. Jego związek z Eucharystią wyraża już sama nazwa Eucharystii jako Daru – donum per excellentiam – wypływającego z Ducha Świętego, Daru Wiekuistego, który jest w Eucharystii z całą swą istotą i mocą. Dlatego zapewne dawne naczynia do przechowywania Eucharystii miały kształt gołębicy dla wyrażenia, że Duch Święty, Sprawca Najświętszego Sakramentu, obejmuje Go i przenika i jednocześnie w Nim przebywa z całą naturą i mocą.
Druga, trynitarna część tej wizji jest niejako dopełnieniem pierwszej. “Jedność bowiem życia i substancji zachodząca między Ojcem i Synem znajduje w Eucharystii możliwie najdoskonalsze swoje odbicie i przez nią przechodzi na nas. (…) W ciele Słowa, pełnym Ducha Świętego, my tego Ducha niejako ssiemy z piersi i z Serca samego Słowa, od którego pochodzi i skąd wylewa się na wszystkie członki mistycznego Ciała. Łączy się On z nami dwoma sposobami posłannictwa: najpierw przez tchnienie Bożego życia, świętej miłości, która zwłaszcza tutaj dochodzi do szczytu, gdzie my dzięki jedności z Synem łączymy się tak ściśle z Jego Niebieskim Ojcem, kiedy jako zadatek miłości Boga daje się nam za pokarm; po wtóre jako pieczętujący nasze przybrane synostwo i zjednoczenie z Bogiem, które w Eucharystii osiąga swą pełnię i doskonałość“.
To, co staraliśmy się objaśnić długim wywodem teologicznym ks. Macieja Józefa Scheebena, św. Teresa objaśnia w kilku słowach: “Poznałam, w jaki sposób Bóg jest jeden w trzech Osobach. Wydało mi się zarazem, że wszystkie trzy Osoby, wyraźnie przedstawiające mi się we wnętrzu duszy, oznajmiają mi, że każda z nich osobnej użycza mi łaski“.
Zwróćmy jeszcze uwagę na to, co Święta sama łączy we wzajemnej relacji pisząc, że na krótko przed objawieniem Trójcy Przenajświętszej widziała gołębicę nad konsekrowaną Hostią. Duch Święty jest więc przyczyną sprawczą tego objawienia, ukazującą jedyną drogę do Prawdy. Tylko w Duchu Świętym i poprzez Niego człowiek może dotknąć misterium Trójjedynego Boga. Jezus powiedział: “Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej Prawdy” (J 16, 13).
Tajemnica wewnętrznego życia Bożego jest dostępna jedynie Duchowi Świętemu. On sam mógł uzdolnić Teresę do wniknięcia poza zasłonę wiary i tak ją kształtować, że cała otworzyła się pokornie na światło przychodzące z pozarozumowego źródła, na miłość i dziecięcą wiarę. Przenikając poza głowa, myśli i uczucia, dotknęła nie tylko tajemnicy Boga, ale także tajemnicy swej własnej istoty, powołanej do obcowania z Nim i włączonej w obcowanie z sobą Osób Boskich w wiekuistej miłości, w której Ojciec i Syn, razem złączeni, przelewają swoją Boską naturę na Ducha Świętego, będącego płomieniem ich nieogarnionej miłości.
W Wołaniach duszy do Boga Święta zachęca: “Rozważaj wielką rozkosz miłości, jaką ma Ojciec, poznając swego Syna, i Syn Ojca Swego, i zapał, z jakim Duch Święty jednoczy się z Ojcem i Synem! Żadna z trzech Osób nie może się odłączyć od tej miłości i od tego poznania, bo wszystkie trzy jedną są istotnością“.
Następną wielką wizję Ducha Świętego przeżyła Teresa trzy lata później, w wigilię uroczystości Zielonych Świąt 1574 r. W czasie modlitwy przyszło na nią uniesienie wewnętrzne i ujrzała nad swą głową gołębicę, poruszającą skrzydłami, jakby ją wzywała do lotu. “Chwała tego zachwycenia – wspomina – była ogromna. Większą część świąt chodziłam jak pogrążona w sobie i nieprzytomna, że nie wiedziałam, co z sobą począć, ani jakim sposobem taka niezmierna łaska i szczęśliwość może się we mnie zmieścić. Nic prawie nie widziałam ani nie słyszałam od tej wielkiej szczęśliwości i rozkoszy wewnętrznej. Od onego dnia czuję w sobie bardzo wielki postęp, nierównie wyższy stopień miłości Bożej i niezmiernie silniejsze w cnotach utwierdzenie. Chwała bądź Panu i dziękczynienie za nieskończoną dobroć Jego na wieki! Amen“.
Gdzie Duch, tam wolność
Nasuwa się pytanie, czy taka działalność Ducha świętego umniejszała osobistą wolność Teresy. Nie! Jej wolność została przeniknięta pierwiastkiem Bożym i umocniona, na miarę jej prawości, uległości i pokory. Będąc w strefie panowania Ducha Świętego, była jednocześnie w punkcie spotkania wolności Boga z jej własną wolnością. Jedynie Bóg wie, w jaki sposób Jego najwyższa wolność, pełna miłości do słabego człowieka, może go prowadzić, nie ograniczając jego osobistej wolności. Działanie Ducha nie zastąpiło własnego działania Teresy, lecz On sprawiał, że jasno widziała i pragnęła tego, co sam dla niej przygotował. Jedynie Bóg jest nieskończenie wolny, a Duch Święty jest wolnością samego Boga w człowieku, i tylko On czyni go wolnym. Teresa była osobą aktywną, niezłomnym świadkiem Ewangelii, ale równocześnie była zachwycona Chrystusem i na tym zasadza się wolność jej wyborów, sterowana impulsami Ducha Świętego. Były one w życiu Teresy bardzo osobiste i niepowtarzalne, jak niepowtarzalną była jej osobowość. Duch Święty, przenikając najgłębsze sfery jej istoty, działał zgodnie z jedynością jej charakteru; i choć to działanie najczęściej pozostawało nieuchwytne nawet dla niej samej, przecież cytowane wizje pozwalają dojrzeć pewne jego charaktery styczne rysy.
“Nie, Boże mój, nie! – modli się Teresa. – Nigdy już nie będę polegała na żadnej rzeczy, której bym sama chciała dla siebie! Ty za mnie chciej i ze mną czyń, cokolwiek pragniesz! Ja chcę również tego, bo wszystko dobro moje w tym, bym czyniła Twoją wolę! Gdybyś Ty, Panie, chciał czynić moją i spełniać wszystkie moje pragnienia i chęci, wyszłoby to na moją zgubę. «O jakże mizerna jest mądrość śmiertelnego człowieka, jak niepewne wszelkie jego przewidywania!» (Mdr 9, 14). Ty sam Twoją mądrością i opatrznością upatruj i podaj środki potrzebne, aby dusza moja służyła Ci raczej według Twojego upodobania, a nie mojego! Nie karz mnie, dając mi, czego chcę i pragnę, a czego by nie chciała Twoja miłość, która niech wiecznie żyje we mnie! (…) Jaka większa i nędzniejsza niewola nad niewolę duszy, wyłamującej się z rąk swego Stwórcy? Błogosławiony, kto dobrodziejstwy miłosierdzia Bożego tak się czuje związany jakoby mocnymi łańcuchami, iż nie ma już władzy ani siły z nich się wyzwolić. «Mocna jest jak śmierć miłość, twarda jak otchłań» (Pieśń 8, 6)“.
“O wolna wolo, jesteś nędzną niewolnicą twojej wolności, jeśli nie żyjesz przybita i przytwierdzona gwoździami bojaźni i miłości Tego, który cię stworzył! O, kiedyż nastanie ten dzień szczęśliwy, w którym ujrzysz siebie zanurzoną w nieskończonym morzu najwyższej prawdy i już nie będziesz miała wolności do grzechu ani byś już jej nie chciała, bo będziesz bezpieczna od wszelkiej nędzy staniesz się uczestniczką natury i życia twego BOGA“.
Miłość za miłość
Poznanie Teresy sterowane światłem Ducha Świętego dawało jej energię do działania w miłości. Dobrze się stało, że karmelitanki z takim pietyzmem przechowały i powielały Pisma swej Matki, gdyż dzięki temu możemy do dziś korzystać z tego skarbu światła i wiedzy, który wcześnie stał się depozytem całego Kościoła. Światłem jest dla nas wszystko, co Teresa zrozumiała z tajemnicy Boga, z misterium Chrystusa i zbawienia oraz z tajemnicy człowieka. Udział w kontemplacji Ojca przez Chrystusa dawał jej nadzwyczaj jasne i wierne poznanie, pewność prawdy i mądrość, zdolną przemienić jej serce i umysł. Jej osobista odpowiedź na miłość przez miłość posiada moc zapalania do miłości także naszych serc.
Wiemy, że za każdą łaskę Ducha Świętego była Mu wzruszająco wdzięczna. On sam nauczył ją – jak Maryję – “rozważać w sercu”. Chodziła więc po dróżkach Jego łask, szukając sposobu, jak by Go bardziej uczcić. W ten sposób jeden wylew Ducha Świętego pociągnął za sobą drugi.
W Sprawozdaniu duchowym z dn. 23.5.1575 r. czytamy: “W drugi dzień Zesłania Ducha Świętego, gdy bawiłam w Sewilli dla założenia tamtejszej fundacji (…) stanęła mi na myśl wielka łaska, jaką mi uczynił Duch Święty w takiż dzień uroczysty i powstało we mnie wielkie pragnienie oddania Jemu jakiej bardzo znacznej usługi. (…) Przyszło mi na myśl, że choć uczyniłam już ślub posłuszeństwa, mogę go przecież uczynić w sposób jeszcze doskonalszy i że przyjemną Mu będzie ta ofiara“. Złożyła więc ślub posłuszeństwa o. Gracjanowi, co było to rzeczywiście ofiarą, wiążącą ją na całe życie i na mocy posłuszeństwa zobowiązującą do nadludzkich często wysiłków”. “Powiedziałam sobie – pisze dalej – że ofiara ta im jest cięższa, tym będzie lepsza; że ślub ten uczynię dla miłości Ducha Świętego i tym samym jakoby zobowiążę Go, aby dawał światło temu Ojcu, by on mógł mnie oświecać“.
“Miłość za miłość” tkwi korzeniami w tajemnicy paschalnej, w konieczności przechodzenia przez śmierć do życia. Teresa więc przyzywała różnych form tej śmierci, aby otrzymać łaskę najpełniejszego zanurzenia w tajemnicy życia. “Daj mi, Panie, utrapienia, daj prześladowania! – woła. – (…) Dusza chce naśladować, jak tylko może, to życie najboleśniejsze, jakim żył Chrystus“.
Warto też ukazać jej prostą i dziecięcą miłość do trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej oraz zażyłość z Nią, w codziennej praktyce każdemu dostępnej. Z żarliwym naleganiem prosiła nieustannie Ducha Świętego o pomoc i – jak można zauważyć – nigdy nie prosiła daremnie. Wzywała Go w każdej pracy, w nagłówkach listów i swoich Pism. Najwięcej tych inwokacji znajdujemy w Twierdzy wewnętrznej, gdzie zresztą wpływ Ducha Świętego jest bardzo widoczny. Przy IV Mieszkaniu pisze: “Wielką odczuwam potrzebę polecić siebie, jak to i uczyniłam, Duchowi Świętemu i błagać Go, aby odtąd już sam mówił za mnie, abym zdołała powiedzieć nieco o dalszych mieszkaniach, jakie nam jeszcze pozostają, tak iżbyście je zrozumiały. Tu bowiem zaczynają się rzeczy nadprzyrodzone, które niezmiernie ciężko jest objaśnić w sposób zrozumiały, jeśli Pan sam tego nie uczyni“. “Niech łaska Jego raczy to sprawić, bym zdołała choć w cząstce jakiej objaśnić te rzeczy tak trudne; bo jeśliby On sam i Duch Święty nie prowadził pióra mego, rzecz pewna, że byłoby to zadanie niepodobne“.
Św. Teresa doświadczyła osobowej mocy Ducha i była świadoma, że On na to ją umacnia, aby ona z kolei mogła umacniać innych. W Drodze doskonałości zachęca siostry: “Jakkolwiek miałybyście umysł roztargniony, gdy jeno stawicie się myślą między takim Synem i takim Ojcem, z konieczności znajdziecie tam i Ducha Świętego. On będzie działa w woli waszej, i serce wam zagrzeje, i umysł tak ustali, że jeśli nie wzgląd na własną korzyść, to siła Jego miłości przywiąże was do Niego“.
Biblijne symbole Ducha Świętego w pismach św. Teresy
Od wczesnych lat Teresa ma przeczucie tajemnicy kryjącej się w symbolu “żywej wody”. “Gdy byłam jeszcze dzieckiem – pisze – i nie rozumiałam, jak to dziś rozumiem, jej głębokiego znaczenia, błagałam Pana po wiele razy, aby mi dał tej wody; później też wszędzie, gdziekolwiek przebywałam, miałam przy sobie obraz przedstawiający tę tajemnicę, a pod nią wypisane słowa Samarytanki do siedzącego przy studni Zbawiciela: «Domine, da mihi hanc aquam» (Panie, daj mi tej wody)“. Dlatego w odnowionej liturgii Karmelu terezjańskiego we Mszy św. ku czci św. Teresy czyta się teksty o wodzie żywej.
W Twierdzy wewnętrznej spotykamy opis przeżycia, który wraz z odniesieniem do Psalmu 118, 32 “Dilatasti cor meum” (rozszerzyłeś moje serce) w oryginalny sposób objaśnia znaczenie “wody żywej” i jest osobistym doświadczeniem przez Świętą słów Chrystusa: “Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego“.
W przeżyciu świętej Teresy wygląda to tak: “Woda tryska do duszy ze zdroju, którym jest sam Bóg (…) i sprawuje w niej duchowe rozkosze, które z niewypowiedzianym pokojem, cichością i słodyczą przenikają aż do dna istności. Następnie woda ta rozlewa się i nurtuje po wszystkich mieszkaniach duszy, po jej wszystkich władzach, aż w końcu dochodzi i do ciała“. Wielu teologów nie waha się porównywać tego doświadczenia z “chrztem w Duchu Świętym”.
Innym ulubionym przez Teresę symbolem jest biblijny symbol ognia, któremu nadaje swoistą interpretację. W Podnietach miłości w ogniu Ducha Świętego widzi przelewający się z Boga zdrój Jego życia. Pisze: “Niekiedy wiekuiste Słońce przedrze na chwilę obłok jasnym promieniem swojej nieskończonej miłości i da duszy ujrzeć i uczuć. jak blisko jest przy Jego Boskim Majestacie. (…) Ja sądzę, że Duch Święty działa tu jako pośrednik między duszą a Bogiem. On sam wznieca w niej te żarliwe pragnienia i tak ją rozpala, że cała staje się ogniem“. Rozdział nosi tytuł: “O skarbach, jakimi wzbogaca się dusza przez działanie Ducha Świętego“.
W swej autobiografii św. Teresa wyznaje: Zdumiewałam się nad cudowną potęgą tego ognia wewnętrznego, który snadź prosto od Boga i z wiekuistego ogniska miłości jego zstępuje w duszę; bo jak nieraz już mówiłam, jakkolwiek bym pragnęła i aż do wyniszczenia siebie wysilała się, nie jest w mojej mocy zdobyć choć jedną jego iskierkę, jeśli Pan sam w swej Boskiej łaskawości użyczyć mi go nie raczy. Ogień ten, gdy zstąpi na duszę, pochłania w sobie starego człowieka i wszystkie jego niedostatki, niemoce i nędze. (…) Dusza wychodzi z niego inna niż była, pełna większych i świętszych niż przedtem pożądań i wielkiego męstwa”.
Ognia tego doświadczyła Święta podczas wizji otwartego nieba. Wyraża ją językiem Apokalipsy, ale wnosi nowe swoiste elementy osobistego przeżycia Bóstwa i Jego chwały, a także odblasku chwały aniołów. Stwierdza: “Wydają się oni jakby na wskroś ogniem płonący“. A więc w jej rozumieniu i aniołowie są prześwietleni ogniem Ducha. “Usłyszałam głos – pisze dalej – mówiący mi, że wobec tego objawienia nic innego mi nie pozostaje jak rozumieć, że niczego tu zrozumieć nie zdołam, i uznać, że w porównaniu z tym niewidzialnym dobrem, wszystkie rzeczy widzialne są samym nicestwem“.
Potwierdza to prawdę, że Ducha Świętego poznaje się tylko, wewnętrznie; trzeba Mu się dać prowadzić, z pokorą i ufnością zdając się na Jego kierownictwo. Jest Duchem życia, miłości i wolności, ale oczami tego świata nie może być poznany, według słów Jezusa: “(…) świat Go nie może przyjąć, ponieważ Go nie widzi ani nie zna” (J l4, 17).
Widzenie Ducha staje się jedynie udziałem serca kochającego i pokornego, jak mówi Pan: “Ale wy Go znacie, ponieważ przebywa u was i w was będzie” (J 14, 18). “O głębokości tajemnic Bożych! – woła Teresa. – Tu już nic innego nie pozostaje, jeno uniżyć przed nimi nasz rozum i wyznać, że do rozumienia wielmożności Pańskich siła jego nie starczy. Dobrze tu wspomnieć na przykład Najświętszej Panny, która choć ze wzniosłą mądrością zapytała anioła: «Jakże się to stanie?», na jego odpowiedź: «Duch Święty zstąpi na Ciebie, a moc Najwyższego Cię zacieni» (Łk 1, 34-35) – dalszych pytań i roztrząsań zaniechała. Mając bowiem żywą wiarę i prawdziwą mądrość zrozumiała natychmiast, że wobec oznajmionego Jej działania Ducha Świętego i mocy Najwyższego nie ma już nad czym myśleć czy wątpić.
Jakże inaczej postępują pewni uczeni, (…) którzy i pierwszych początków życia duchowego nie mają, a tak wszystko biorą na rozum i tak argumentami swymi wszystkiego chcą dochodzić, jak gdyby mogli nauką zgłębić całą wielkość Bożą. Oby tacy choć w cząstce zechcieli wziąć sobie naukę i przykład z pokory Panny Najświętszej“.
Według św. Jana od Krzyża nawet śmierć św. Teresy była dziełem miłości Ducha Świętego. Pisze bowiem: “Duch Święty pobudza duszę i zaprasza ją do tej niezmiernej chwały, którą jej stawia przed oczy różnymi cudownymi sposobami”. Ten wewnętrzny “zalew” Ducha Świętego określa Jan słowem “spotkanie”, w którym “dusza czuje bezgraniczne pragnienie, by się skończyło jej ziemskie życie (…) Bóg przenika samą jej substancję, ubóstwiając ją przez całkowite pochłonięcie jej w swój byt. To jest przyczyna, dla której zbliżył się do niej i przeniknął ją na wskroś w Duchu Świętym“.
Dlatego naturalna śmierć Teresy, “chociaż jest podobna do innych przez swe działanie na naturę, to jednak co do swej przyczyny i sposobu była zupełnie inna“. Chociaż umarła w chorobie i dopełnieniu się lat, jednak nie to odłączyło jej duszę od ciała, “ale uderzenie i spotkanie miłości, większe, potężniejsze i silniejsze niż przedtem, tak iż mogło zerwać zasłonę i unieść perłę duszy“.
Umierająca Teresa modliła się: “Czas, byśmy się już zobaczyli, Boże mój! Niech dusza moja pójdzie z Tobą, niech się z Tobą zjednoczy po tak długim czekaniu!“. Jan od Krzyża odnosi to wołanie bezpośrednio do Ducha Świętego, gdy wyraża je słowami: “O Płomieniu Ducha Świętego, który tak dogłębnie i czule przenikasz substancję mej duszy i wypalasz ją swym błogosławionym żarem! Jesteś teraz tak łaskawy, że pragniesz mi się oddać w życiu wiecznym. (…) Zerwij nikłą zasłonę tego życia! (…) Chcę Cię bowiem już kochać z całą pełnością i nasyceniem, bez kresu ni końca“.
______________________________________________________________________________________________________________
29 sierpnia
Męczeństwo św. Jana Chrzciciela
Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa. Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa. Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci. |
____________________________________________________________
Prorok znad Jordanu – św. Jan Chrzciciel
***
Wiele dzieci każdego dnia na świat przychodzi. Ale nie każde jest zapowiadane przez anioła. Wielu ludzi świętuje swoje urodziny. Ale nie wszystkie są wspominane przez dwadzieścia wieków.
Prorok znad Jordanu
Gdy Archanioł oznajmił: „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan” (Łk 1,13), wszystko zostało między Archaniołem i Zachariaszem. Dziewięć miesięcy później urodził się zapowiedziany syn. Ewangelista pisze: „W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło” (Łk 1,65). Ale przecież cała ta „górska kraina” to kilkanaście kilometrów w każdą stronę, a wszystko razem bardzo dalekie od głośnych spraw świata. Dziwnie ułożył to Reżyser dziejów. Ale bardzo konsekwentnie przygotował On role wszystkim.
Bóg przeznaczył rolę Głosu
A była to rola niebagatelna. Bóg jest Słowem. Słowem stwarza świat. Słowem Dekalogu — jak mieczem — kreśli granicę między dobrem i złem. Słowem prorockiego napomnienia burzy ludzkie knowania, a słowem pociechy budzi nadzieję. Dlatego w Prologu czwartej Ewangelii czytamy: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Słowo, które stało się ciałem, zanim przemówiło samo — potrzebowało Głosu. Jan, syn Zachariasza, był świadom tego. Gdy przyszli go przepytywać, za kogo się uważa, powiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz” (J 1,23).
Ale dlaczego przyszli go pytać? Czym zwrócił na siebie uwagę? Wyglądem? Bez wątpienia tak: „Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny” (Mt 3,4). Dodajmy do tego niestrzyżone włosy — znak człowieka Bogu poświęconego, który wyrzekł się miłości do kobiety, i wina. Gromił ów głos srogo. Ale gdy czytam, że „ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem” (Mt 3,5), domyślam się, że ludzi przyciągała Janowa dobroć i szlachetność. Proroków, których głównym zajęciem jest karcenie i łajanie, tłumy omijają. Wszak Bóg jest dobrocią.
Dobroć Jana Chrzciciela była bardzo konsekwentna
Nie była to dobroć pobłażania, lecz dobroć stojąca na straży Dobra. Potrzebna tu duża litera. Bo jest, istnieje Dobro obiektywne, Dobro będące najgłębszą i ostateczną normą oraz wzorcem każdego dobra. Jezus powiada: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Łk 18,19). Żywe Słowo Boga, jak miecz obosieczny, przenika wszystko (Hbr 4,12) i kreśli granice dobra — zatem ten, który był Głosem, musiał — i chciał — być wierny Słowu. Dlatego poszedł do króla, by mu powiedzieć: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Poszedł, by położyć kres złu. Drogo to Jana kosztowało. Czytamy w Ewangelii: „Herod czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”.
Czyż to nie obraz każdego człowieka, który wie, gdzie jest dobro — ale nie ma dość siły, by je spełnić? Herodiada też wiedziała, gdzie przebiega granica między dobrem i złem. Dlatego „zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić” (Mk 6,17nn). Czy tylko ona jedna chciała uciszyć Głos? Ależ skąd! Każdego dnia wielu ludzi próbuje zagłuszyć głos swego sumienia. Różnych sposobów imamy się wtedy. Tak, tak — my… Bo któż z nas nie próbował choć raz w życiu uciszyć głosu sumienia?
Wskazać na Jezusa
Takiemu człowiekowi Bóg powierzył misję wskazania na Jezusa jako na Oczekiwanego. Spełnił to nad Jordanem, gdy wśród tłumu grzeszników rozpoznał Świętego. Wzbraniając się, spełnił swą powinność: obmył Jezusa wodą pokuty. Na tę chwilę przygotował go Bóg. A Jan został tej chwili wierny, tak jak zawsze był wierny dobru. Tę wierność przypłacił życiem. Jako Głos do końca był wierny Słowu. Jako człowiek zasłużył na jedyną w swoim rodzaju pochwałę z ust Jezusa: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Wielki powołaniem, wielki wiernością, wielki dobrocią Prorok znad Jordanu. Zniknął w blasku Jezusa — ale do tego został powołany, aby Jezus wzrastał, a on sam się umniejszał (J 3,30).
Popularny jak Jan
Niewątpliwie jest to najbardziej znany święty. Ewangeliści poświęcają mu niemal tyle miejsca, co samej Najświętszej Maryi Pannie, bo aż 133 wierszy. A przecież jest także o nim mowa: w Dziejach Apostolskich (Dz 1,13; 3,4; 8,14-15) i w Listach Apostołów (Ga 2,9). Do dnia dzisiejszego imię Jan należy do najczęściej spotykanych. Kościół wyniósł na ołtarze kilkuset Janów. Papieży Janów było również najwięcej – bo 23. W samej Polsce kościołów pod wezwaniem św. Jana jest przeszło 350. To już samo mówi za siebie. O tym, że św. Jan Chrzciciel w hagiografii katolickiej zajmuje szczególne miejsce, świadczy fakt, że doroczną jego pamiątkę obchodzi Kościół jako uroczystość- a więc w rzędzie największych świąt. Nadto jest jeszcze czczona pamiątka jego śmierci męczeńskiej (29 sierpnia).
Historia św. Jana Chrzciciela według Ewangelii
Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”. Św. Jan był synem kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1,5). Cudowne jego narodzenie i posłannictwo zwiastował anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten w świątyni okadzał ołtarz (Łk 1,8-17). Przyszedł na świat w sześć miesięcy przed narodzeniem Pana Jezusa (Łk 1,36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał, zgodnie z poleceniem anioła, imię Jan, co znaczy: „Bóg jest łaskawy” albo „Jahwe się zmiłował”.
Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1,68-79). Poprzez swoją matkę, Elżbietę, był krewnym Pana Jezusa (Łk 1,36), starszy od Niego o sześć miesięcy. Zachariasz był niemy aż do nadania imienia dziecku, gdyż nie chciał uwierzyć obietnicy anioła i żądał znaku. Cud odzyskania mowy przy nadawaniu imienia Janowi rozsławił imię dziecka.
Tajemnicze jest zdanie św. Łukasza, że „Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1,80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z Esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumram swoją wspólnotę.
Kiedy św. Jan miał lat 30, wtedy wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Tak też uczynił, a było to w roku piętnastym panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3,1), czyli w 30 roku naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.
Według zgodnego świadectwa Ewangelistów zjawienie się św. Jana wywołało w Ziemi Świętej żywy oddźwięk. Sprawiła to sama nowina, jaką głosił, że Mesjasz oczekiwany przez tak wiele lat, jest już blisko. Nie mniejsze wrażenie musiał wywołać sam jego strój i tryb życia: „Miał bowiem za odzienie sierść wielbłąda i pas skórzany na biodrach. Żywił się zaś jedynie szarańczą i miodem leśnym” (Łk 3,2-6; Mt 3,1-6). Jako herold Mesjasza podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy cielesna przynależność do pokolenia Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał w rzece Jordan chrztu pokuty (Łk 3,7-14; M t 3,7-10; Mk 1,8).
Ruch religijny, zapoczątkowany przez św. Jana, ogarnął całą Palestynę. Garnęła się do niego; „Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3,5; Mk1,5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Św. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że „Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów”(Mt 3,11).
Pewnego dnia zjawił się nad rzeką Jordan sam Jezus Chrystus: „żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymał Go mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» (Mt 3,13-14). Po przyjęciu chrztu z rąk św. Jana Chrzciciela miała miejsce epifania Trójcy Świętej. Jan niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29.36). Wiemy, że na skutek tego wyznania dwaj pierwsi uczniowie zjawili się przy Chrystusie Panu – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1,37-40).
Św. Jan Chrzciciel nauczał w pobliżu miasta Jerycha, gdzie był bród. Czasem jednak przenosił się do innych miejsc np. Betanii (J 1,28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (/J 3,23).
Na działalność św. Jana zwrócili baczną uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli więc raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1,19; Mt 3,7).
Osobą św. Jana zainteresował się także władca Galilei. Kto wie, czy sam nie wezwał św. Jana, aby go wypytać, jaką to ma misję do spełnienia. Był nim Herod II Antypas (J 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Ten to Antypas w trzy lata potem wyśmieje Chrystusa wobec swojego dworu i przyoblecze Go w białą szatę głupca, szaleńca (Łk 23,8-12). Można się domyślać, że Herod wezwał św. Jana do swojego zamku, Macheront. Była to forteca nadgraniczna, położona na wschód od Morza Martwego, otoczona głębokimi wąwozami. Wystawił ją Herod Wielki i uczynił z niej twierdzę nie do zdobycia. Z właściwym też przepychem królewskim wyposażył wnętrze zamku. Po swojej śmierci oddał Macheront synowi, Herodowi Antypasowi, czyniąc go dziedzicem Galilei i Perei – a więc okolicy, w której znajdowała się twierdza. Gorzko jednak żałował Herod swojej ciekawości. Św. Jan bowiem skorzystał z okazji, aby mu prosto rzucić w oczy: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18). Rozgniewany król z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał św. Jana aresztować. W dniu zaś urodzin swoich wydał ucztę, w czasie której pijany pod przysięgą zobowiązał się córce Herodiady, Salome, dać wszystko cokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy św. Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14,1-12). W taki to sposób do korony wyznawcy dołączył św. Jan drugą – męczeństwa. Jezus Chrystus wystawił św. Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: – Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę – Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,7-11; Łk 7,24-27).
Św. Jan działał także przez swoich uczniów. Tworzyli oni prawdopodobnie jakąś organizację religijną. Jest bowiem mowa w Ewangeliach o postach jego zwolenników (Mt 9,14; Mk 2,18) i o pewnych formułach modlitw (Łk 11,1). Widzimy uczniów św. Jana nawet daleko poza granicami Palestyny jak np. w Efezie (Dz 19,1-7).
Kult św. Jana Chrzciciela
Kult św. Jana w Kościele jest bardzo dawny. Sięga początków chrześcijaństwa. Dowodem czci szczególniejszej, jaką jego osobę się otacza, jest sama klasa dzisiejszego święta. Jest ono zaliczane do uroczystości, a więc do świąt klasy najwyższej. Od wieku IV powstają świątynie ku czci św. Jana Chrzciciela. Do najstarszych i najsławniejszych należy Bazylika Św. Jana na Lateranie w Rzymie.
Do najwspanialszych budowli Damaszku należy słynny meczet Dżamije el-Oumawi. Stała tu kiedyś świątynia rzymska, wzniesiona ku czci Jowisza. Cesarz Teodozjusz I Wielki (379-395) zamienił ją na Bazylikę Św. Jana Chrzciciela. Turcy zamienili ją na meczet. Liczy on 131 m długości i 38 m szerokości. W zachodniej części tegoż meczetu znajdować się ma według miejscowej tradycji głowa św. Jana Chrzciciela w przepięknym marmurowym grobowcu, gęsto obwieszonym złotymi lampami. Turcy bowiem czczą świętego Jana jako jednego z proroków.
Powstały nawet zakony ku jego czci. Najwięcej znany w historii Kościoła – to Joannici. W początkach był to zakon rycerski. Ich dom macierzysty powstał przy kościele św. Jana Chrzciciela w Amalfii w Italii w roku 1048. Regułę zatwierdził papież Innocenty II w roku 1130. Nosili oni czarny płaszcz z krzyżem białym. Do Polski sprowadził ich książę Henryk Sandomierski. Mieli swój klasztor w Zagościu. Potem mieli ich znacznie więcej zwłaszcza na ziemiach zachodnich. Po upadku Jerozolimy w roku 1187 przenieśli się do twierdzy Akko, a po jej upadku (1291) na wyspę Rodos. W roku 1522 musieli wyspę oddać Turkom i wtedy Joannici przenieśli się na Maltę. Stąd znana ich nazwa Kawalerów Maltańskich. Sporo też kościołów chlubi się, że posiada relikwie św. Jana Chrzciciela, jak np: czaszka w Amiens we Francji, relikwie kości w drogocennym relikwiarzu w Katedrze w Genui, duża kość w relikwiarzu katedry w Brukseli, czy do roku 1596 pokazywana czaszka Świętego w Toruniu. Już w V wieku pisze św. Hieronim, że ciało Męczennika było w wielkiej czci w Sebaście w Samarii. Jego relację w tym samym czasie potwierdza Rufin i Teodoret. Pokazywano tam również przez wiele lat ramię Świętego w relikwiarzu. Posiadaniem głowy św. Jana szczycą się nadto: bazylika Laterańska, Lyon, Beauvais, Turyn, Nimes, Aosta, Leon, Burgos. Można by wymienić dosłownie kilkadziesiąt miejscowości, które mają: głowę, ramię, palec, zęby i inne relikwie. Czym to tłumaczyć? Wielką popularnością tego Świętego, którego relikwie chciano mieć wszędzie. Jest rzeczą pewną, że do naszych czasów nie dochowała się żadna pamiątka po św. Janie. Są one świadectwem czasów, które nawet w wątpliwych relikwiach widziały przypomnienie wielkiego proroka Chrystusa i szukały impulsu do jego szczególnej czci.
Kult św. Jana w Polsce
O popularności imienia Jana w Polsce świadczą liczne przysłowia:
- Chrzest Jana w deszczowej wodzie trzyma zbiory na przeszkodzie.
- Święty Jan przynosi jagód dzban.
- Jak się św. Jan obwieści, takich będzie dni czterdzieści.
- Kiedy się Jasio rozczuli, to go dopiero Matka Boska utuli.
- Jutro św. Janek, puść na wodę wianek.
- Już św. Jana, ruszajmy do siana.
- Patrzaj, jak wiele imion masz z jednego Jana:
- Janusza i Hanusa, Iwana, Isztwana, Jaśka, Jasinka, Jacha i Jasiątko.
- Jeden ród: wołek, ciołek, krówka i cielątko.
Wielu wybitnych Polaków nosiło w przeszłości to imię.
A oto ważniejsi Polacy, którzy nosili to imię: królowie polscy: Jan I Olbracht (+ 1501); Jan II Kazimierz Waza (+ 1672); Jan III Sobieski (+ 1696); Janusz I (+ 1429); książę mazowiecki; Janusz III (+ 1526), ostatni książę mazowiecki; Janko z Czarnkowa (+ ok. 1367), kronikarz; Jan z Kolna (w. XV), podróżnik, żeglarz; Jan Długosz (+ 1480), pierwszy historyk polski; Jan Kochanowski (+ 1584), poeta; Jan Zamoyski (+ 1605), kanclerz wielki koronny, założyciel Akademii Zamojskiej; Jan Karol Chodkiewicz (+ 1621), hetman wielki litewski; Jan Chryzostom Pasek (+ ok. 1701), pamiętnikarz; Jan Chrzciciel Albertrandy (+ 1808), historyk, pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk; Jan Henryk Dąbrowski (+ 1818), generał, twórca legionów polskich we Włoszech; Jan Kiliński (+ 1819), przywódca insurekcji warszawskiej; Jan Czeczot (+ 1847), poeta, przyjaciel Mickiewicza, współzałożyciel Filomatów; Jan Nepomucen Kamiński (+ 1855), aktor; Jan Leon Kozietulski (+ 1821), pułkownik, dowódca pod Samosierrą; Jan Matejko (+ 1893), najwybitniejszy malarz historyczny; Jan August Kisielewski (+ 1918), dramaturg, krytyk literacki; Jan Kasprowicz (+ 1926) poeta; Janusz Kusociński (+ 1940), mistrz olimpijski na 10 km (1932); Janusz Korczak (+ 1942), pedagog, lekarz, zginął dobrowolnie z dziećmi żydowskimi w Treblince; Jan Bułhak (+ 1950), twórca polskiej fotografii artystycznej; Jan Adam Maklakiewicz (+ 1954), kompozytor; Janusz Witold Domaniewski (+ 1954), zoolog, ornitolog; Jan Kiepura (+ 1966), światowej sławy tenor; Jan Czekanowski (+ 1965), antropolog i etnolog; Jan Cybis (+ 1973), malarz; Jan Lechoń (+ 1956), a właściwie Leszek Serafinowicz, poeta.
Ilość miejsc pochodnych od imienia Jana sięga do 670. Wśród nich jest kilka miast np. Janowiec Wielkopolski, Janów Lubelski i Janów Podlaski.
Spośród kościołów wystawionych w Polsce ku czci św. Jana (jest ich ponad 350) wypada wymienić: katedrę warszawską, wrocławską i w Kamieniu Pomorskim, katedrę w Toruniu.
Postać św. Jana Chrzciciela widnieje w herbie 18 miast i osad polskich. Chlubią się nim jako swoim szczególnym patronem: Bielsk, Brzozów, Dobrzyce, Głowno, Kiszkowo, Mysłowice, Nowe Miasto, Nysa, Łasin, Pisz, Pluskowęsy, Proszowice, Puchaczów, Radziejów, Skarszewy, Włazów, Zalewo i Zduny.
Powiedzieli o Janie Chrzcicielu
Świadectwo Józefa Flawiusza (37-120) o św. Janie: „Niektórzy Judejczycy uważali, że to Bóg wytracił wojsko Heroda, sprawiedliwie wymierzając królowi karę za zgładzenie Jana, zwanego Chrzcicielem. Ów Jan, którego kazał zabić Herod, był zacnym mężem. Zachęcał Judejczyków, by kształcili w sobie cnotę i by do chrztu przystępowali zachowując sprawiedliwość w stosunkach wzajemnych, gorliwie czcząc Boga. Miły Bogu będzie taki chrzest – głosił – jeśli potraktują go nie jako przebłaganie za jakieś występki, ale jako oczyszczenie ciała, duszę już przedtem dogłębnie oczyściwszy sprawiedliwością. Gdy zewsząd nadciągały rzesze, bo nauki Jana roznieciły wśród ludzi niesłychany entuzjazm, Herod uląkł się, by tak wielki autorytet owego męża nie popchnął ich do buntu przeciw władzy. Wyglądało bowiem na to, że na wezwanie Jana gotowi byliby ważyć się na wszystko. Dlatego wolał raczej pozbyć się go, zanim zażegwi on jakiś niepokój w państwie, niż potem wobec nieodwołalnych już wydarzeń być zmuszonym do zmiany postępowania. Z powodu więc takiego podejrzenia Heroda spętano Jana i zaprowadzono do wyżej wspomnianej twierdzy Macheront, gdzie go też zabito, a Judejczycy potem uznali, że zagłada wojska była pomstą Bożą na Herodzie za śmierć męża” (Dawne Dzieje Izraela, XVIII, 2).
Św. Ambroży: „Zrodziła Elżbieta syna, a krewni jej tego winszowali. Narodziny świętych budzą radość u wielu, gdyż są wspólnym dobrem. (…) Jan jest jego imię. A więc nie my mu je nadajemy, gdyż je od Boga otrzymał. Ma swoje imię, które my przyjmujemy, ale którego wybór nie zależał od nas. To jest właśnie zasługą świętych, że imiona swoje otrzymują od Boga. Tak np. Jakub został nazwany Izraelem. Tak Pan nasz został nazwany Jezusem, zanim się narodził, któremu imię nadał nie anioł, ale Ojciec (…)”.
Św. Augustyn: „Poza narodzeniem świętym Pana nie czytamy, by jako święto obchodzono inne narodziny, jak Jana Chrzciciela. U innych świętych i wybrańców Bożych, wiemy, że obchodzi się jako święto (czci się) dzień końca ich trudów ziemskich i triumfalnego zwycięstwa (…), co do niego zaś pierwszy już dzień, pierwsze początki ludzkiego istnienia się konsekruje. (…) Nienarodzony jeszcze a już z tajemniczego łona matki przepowiada i daje świadectwo o świetle, którego sam doświadczył” (Sermo de Sanctis).
Piotr Skarga: „Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele ludzkim, aby nas oświecił w ciemnościach i wyjął z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego – rozgłosił przyjście swoje, dawne obiecane u Proroków, przesławnym Janem, jako przesłańcem swym, aby się ludzie osłyszawszy do przyjęcia tak niewysławionego dobrodziejstwa, do zapoznania Króla, Zbawiciela i Boga swego, w ciele i widomie idącego, nagotować się mogli. Posłał przed sobą wielką i głośną trąbę, człowieka cudami dziwnymi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką straszliwą wsławionego, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierw Mesjasza czekała, oko i uszy swoje podnieść na niego i obrócić musiała” (Żywoty Świętych Pańskich).
Fr. M. Willam: „Św. Łukasz wprowadza nas do świątyni w dniu, gdy kapłan, imieniem Zachariasz, wybrany został przez losowanie do złożenia Bogu ofiary kadzielnej. Szczególniejszy bieg miało życie owego kapłana. Wszystkim pobożnym Izraelitom przyobiecał Bóg potomstwo, tak aby chociaż przez przyszłe pokolenia mogli oglądać dni przyjścia Zbawiciela świata. Zdawało się, że Zachariasz zasłużył przez pobożne życie, by spełniła się dla niego obietnica Pańska. Jako młody jeszcze kapłan pojął żonę z wysokiego Aaronowego rodu kapłańskiego i przestrzegał wspólnie z nią wiernie i dokładnie przez cały bieg długiego, bogobojnego życia, wszelkich praw i przepisów Zakonu. A przecież nie mieli syna. Teraz był już w tak podeszłym wieku, że nie mogli liczyć na potomstwo. Patrzano w Izraelu z pogardą na bezdzietne małżeństwa. (…) Kapłani mianowicie byli podzieleni na 24 klasy, a każda z tych zmian pełniła przez tydzień służbę w świątyni dwa razy w roku. (…) Naturalnym wynikiem tych okoliczności było to, że kapłani starali się mieszkać możliwie blisko Jerozolimy” (Życie Jezusa).
J. Ricciotti: „W ósmym dniu po urodzeniu, jak tego wymagały przepisy, należało obrzezać nowo narodzonego oraz nadać mu imię. Ale co do tej ostatniej kwestii wybuchł spór. Zazwyczaj nadawało się dziecku imię dziadka, by w ten sposób zachować imię rodowe i uniknąć mylenia syna z ojcem. W tym jednak wypadku, ponieważ ojciec był niemy i w wieku dziadka, można było odstąpić od zwyczaju i ze względu na tradycje rodu nadać synowi imię ojca. Jedynie matka upierała się przy imieniu Jan i dobrze wiedziała, dlaczego to czyni. (…) Znak próby i oczyszczenia, który zapowiedział Zachariaszowi anioł, to jest utrata mowy, nie był już potrzebny. Wszystko co się stać miało, dokonało się (…)” (Życie Jezusa Chrystusa).
Zwyczaje polskie
Trzeba przyznać, że żaden święty nie wyrył w zwyczajach polskich tak silnych śladów, jak św. Jan Chrzciciel. Jego dzień przypada właśnie wtedy, kiedy najdłuższy jest dzień a noc najkrótsza. Ale też ze św. Janem zaczyna się również przesilenie i dzień staje się krótszy, aż noc osiągnie swoje apogeum 24 grudnia. Stąd już w czasach pogańskich 23 czerwca (dzień właściwego przesilenia) i 24 czerwca urządzano uroczystości ku czci ognia.
I takie jest przekonanie wśród ludu, że przed 24 czerwca nie wolno się kąpać w wodzie, bo jeszcze św. Jan jej nie poświęcił. Noc z 23/24 czerwca – to noc nadziemskich potęg, uczty czarownic, badania przyszłości. Człowiek szuka sposobu, aby się zabezpieczyć od czarów a przygotować sobie szczęście. Stąd baśń o kwiecie paproci, który pokazuje się właśnie w tę noc i obiecuje szczęście temu, kto go znajdzie. Będzie miał bowiem dzięki niemu wszystko, co tylko zapragnie. Lud chodzi także i szuka niektórych ziół, które zerwane tej nocy mają szczególną moc leczniczą. Dziewczęta sadowią się między dwoma zwierciadłami, przy świecach w nocy i szukają cienia swojego przyszłego męża. Chłopcy na łódkach płyną rzeką (stawem)ze światłem. Dziewczęta puszczają wianki na wodę przystrojone w świeczki i śledzą pilnie ich bieg, kiedy zatoną i jak długo będą świecić. Z tego wyciągają wróżby. Chłopcy przechwytują je jadąc na łódkach. Której dziewczynie „rabuś” wianek pierwszy pochwyci, ta ma pewność, że pierwsza będzie miała wesele. Kolberg przytacza, że w dawnej Warszawie puszczano tysiące tych wianków na Wisłę ze świeczkami. Niektóre z nich miały różne napisy i wierszyki np. „Czy wolisz, panie Janie, wianek mój ruciany, czy Zosi dukatami worek wypychany”. Albo „Mój wianek różany pewno nie utonie, Janeczek kochany ujmie w swoje dłonie”.
W wigilię św. Jana po zachodzie słońca był zwyczaj w niektórych stronach, że zatykano w płoty i wrota, w drzwi domów gałęzie olszyny, które tkwiły tam do 25 czerwca. Przed wschodem słońca zebrane te gałązki miały mieć moc odpędzania złych duchów i przynosić szczęście. Wieczorem 24 czerwca kobiety szły do obór z wiankami, poświęconymi w Boże Ciało i na rozpalonych węglach spalały je wolno, okadzając wymiona krów, aby dobrze dawały mleko i by były wolne od chorób. W wigilię święta owijano bydłu rogi gałązkami lipy lub bzu w tym samym celu. Przystrajano figurki przydrożne św. Jana w kwiaty i śpiewano przy nich pieśni pobożne.
Najpopularniejszy zwyczaj obok puszczania wianków – to w dawnych wioskach „kupały” i „sobótki” czyli palenie ognisk i skakanie przez nie. Zwyczaj ten zachował się do dnia dzisiejszego w Warszawie i Krakowie, gdzie puszcza się tegoż dnia sztuczne, barwne ognie, a na Wisłę rzuca się wianki z zapalonymi świeczkami. Wianek to symbol dziewictwa. Dlatego mogły je puszczać na wodę tylko panny w nadziei i wróżbie szczęśliwego a rychłego zamążpójścia. O sobótce napisał wiersz Jan Kochanowski. Na św. Jana dawniej w Polsce zawierano umowy: o kupno, dzierżawę, pożyczkę itp.
Program niezwykłego życia
”Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11) – trudno chyba sobie wyobrazić bardziej paradoksalną rekomendację od tej, jakiej udzielił Jezus Janowi Chrzcicielowi; oddaje jednak ona jakoś prawdę jego powołania.
Narodziny, które są proroctwem
Jan Chrzciciel jest jedynym świętym – oprócz Maryi – którego narodzenie wspominamy w liturgii. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze opis jego narodzenia, ściśle spleciony z opisem poczęcia samego Jezusa, zajmuje poczesne miejsce w pierwszym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza. Po drugie, postać Jana zajmuje w historii zbawienia miejsce niezwykłe: stoi niejako pomiędzy dwoma Przymierzami – o sześć miesięcy starszy od Jezusa zachowuje się i naucza jak prorok Starego Testamentu, lecz już nie tylko zapowiada Jego przyjście, ale konkretnie wskazuje go ludowi; nie dane jest mu jednak oglądać dokonujące się zbawienie – ginie wcześniej z rąk Heroda – tylko jego uczniowie mogą być świadkami tryumfu Chrystusa nad śmiercią.
Śledząc Łukaszowy opis wydarzeń, towarzyszących poczęciu i narodzeniu Jana Chrzciciela, trudno nie zapytać wraz ze świadkami owych wydarzeń: ”Kimże będzie to dziecię?” (Łk 1,66). Żyjącym na co dzień Słowem Bożym Starego Testamentu Żydom może nieco łatwiej, niż nam dzisiaj, przychodziło odczytanie głębszego znaczenia owych wydarzeń – pasują bowiem one do pewnego schematu opisu narodzin wielkich mężów Bożych Starego Przymierza. Schemat ten składa się z trzech podstawowych elementów:
1. Przyszli rodzice są zwykle w podeszłym wieku i nie mogą mieć dzieci – obdarzenie dzieckiem niepłodnej pary jest szczególnym znakiem Bożego miłosierdzia i zwiastunem nowego życia, jakie udzielone zostanie całemu ludowi.
2. Bóg – zwykle przez swego anioła – objawia się jednemu lub obojgu małżonkom i zapowiada poczęcie dziecka, wskazując jednocześnie na jego przyszłą misję i obiecując, że będzie mu towarzyszył swoją obecnością i mocą.
3. Sam Bóg nadaje imię dziecku, lub też imię to zostaje wybrane ze względu na objawienie się Boga. Jest to imię w jakiś sposób ”programowe” – określające istotę przyszłego posłannictwa lub obietnicy, jaką Bóg składa ludowi.
Elementy te – z drobnymi różnicami – odnajdziemy w historiach narodzin kluczowych postaci Starego Testamentu, np. Izaaka, Samsona, Samuela. Ale nie tylko. Także opis narodzin Jezusa zbudowany jest według tego schematu, przy czym w miejsce motywu poczęcia niepłodnej pojawia się cud nieskończenie większy: poczęcie dziewicy z Ducha Świętego.
Trudno więc się dziwić, że świadkowie narodzenia Jana ”brali sobie do serca” (Łk 1,66) to, co się działo: niepłodna Elżbieta poczęła, Zachariasz w wyniku widzenia pozostał niemy i dopiero nadając synowi niezwykłe dla swego rodu imię, odzyskał mowę. A imię to – ”Jan”, ”Johhanan” – oznacza ”Bóg jest łaskawy”. Wszystko wskazywało na to, że Bóg pragnie rychło okazać swą łaskawość ludowi. I że uczyni to właśnie za pośrednictwem Jana.
ks. Grzegorz Strzelczyk
Przygotujcie drogę Panu
Jednak ze wszystkich wydarzeń towarzyszących narodzeniu Chrzciciela trudno było odczytać prawdziwą istotę jego misji. Mówiła o niej jedynie krótka wzmianka w hymnie, który wyśpiewał Zachariasz, odzyskawszy mowę: ”pójdziesz przed Panem przygotować mu drogi” (Łk 1,76). Powołanie dorosłego już Jana Ewangeliści zgodnie określają przez cytat z proroka Izajasza: ”Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!” (30,3, por. Łk 3,4). Jego nauczanie, chrzest pokuty i nawrócenia, którego udzielał nad Jordanem, nie miały innego celu, jak przygotowanie ludzi do przyjęcia doskonalszego nauczania i skuteczniejszego chrztu – tych, które miał przynieść Jezus Chrystus.
Jan Chrzciciel miał jasną świadomość ograniczonego, czy podporządkowanego charakteru własnego posłannictwa: ”Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11). W rzeczywistości bowiem skuteczność tego, co czynił, była wciąż ograniczona grzechem, który nie został jeszcze przezwyciężony. Uczynki pokutne, post, jałmużna, sam chrzest w Jordanie były znakami ludzkiego nawrócenia, lecz nie mogły dawać tego, co najcenniejsze: odpuszczenia grzechów, odnowienia relacji z Bogiem. Prawdziwe zbawienie miało przyjść dopiero w Jezusie Chrystusie! I wraz z Jego przyjściem dobiegała też końca misja Jana. O jego wielkości świadczy może przede wszystkim umiejętność pokornego uznania: ”Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. (…) Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,28.30).
Tylko Jezus zbawia
Czy jednak wszystko z nauczania i posłannictwa Jana uległo ”przedawnieniu” wraz z przyjściem Jezusa? Tak mogłoby się wydawać, bo przecież z nauczania Jana przetrwały tylko maleńkie fragmenty wobec wielkiego bogactwa Ewangelii. Chrzest Janowy został zastąpiony o wiele skuteczniejszym chrztem w imię Trójcy. Jego uczniowie stali się uczniami i apostołami Jezusa… Na pewno aktualne pozostało świadectwo męczeństwa Jana w obronie sprawiedliwości. Ale czy tylko?
Być może warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jan Chrzciciel z niezwykłą konsekwencją podkreślał, iż prawdziwe zbawienie przychodzi jedynie w osobie Jezusa Chrystusa. Wszystko, co człowiek może uczynić ze swej strony – wysiłek doskonalenia życia, pokuta, post itd. – ma swoją wartość i znaczenie, ale zawsze i tylko jako podprowadzenie do spotkania z Chrystusem. Jan czuł wyraźnie, że dopóki Jezus nie przyjdzie, wszystko, co człowiek uczyni, by się zbawić, pozostanie nieskuteczne. To samo jednak dotyczy nas, którzy żyjemy już po przyjściu Jezusa: nie mogą nas zbawić nasze uczynki, jeśli nie będziemy połączeni żywą więzią z Jezusem Chrystusem. Nie zbawi nas odmawianie pacierzy, jeśli nie będziemy z Nim rozmawiać. Nie zbawi nas chodzenie do kościoła, jeśli nie będziemy się z Nim spotykać. Nie zbawi nas spowiadanie się co miesiąc, jeśli nie będzie w nas pragnienia Jego przebaczenia. Nie zbawi nas sponsorowanie organizacji charytatywnych, jeśli nie dostrzeżemy Jego oblicza w obliczach ubogich. Tylko Jezusa zbawia. Postać Jana Chrzciciela nie przestaje nam o tym przypominać.
ks. Tomasz Horak/wiara.pl
__________________________________________________________________________________
Wymowne gesty rąk
***
Postać św. Jana Chrzciciela pełni w sztuce rolę szczególną. Jako ostatni prorok Starego Testamentu, jako ten, który pierwszy rozpoznał w Chrystusie Mesjasza, pojawia się często na obrazach w sytuacjach, w których fizycznie na pewno nie był obecny, na przykład w scenie ukrzyżowania Chrystusa. Również flamandzki artysta Jan Gossaert uznał za stosowne w najbliższym otoczeniu Jezusa przedstawić Matkę Bożą i właśnie Jana Chrzciciela.
Artysta wzorował się na wcześniejszym o kilkadziesiąt lat dziele swojego rodaka – Jana van Eycka „Adoracja mistycznego baranka”, gdzie siedzącemu na tronie Jezusowi również towarzyszą Maryja i Jan. Gossaert namalował jednak te osoby nieco inaczej, duże znaczenie przywiązując zwłaszcza do gestów rąk. Umieszczony w centrum Chrystus błogosławi prawą ręką. Zbawiciel jest ubrany w królewski, czerwony płaszcz, co symbolizuje Jego panowanie nad światem. Błogosławieństwo jest więc skierowane do całej ludzkości.
Maryja i Jan Chrzciciel są bardzo blisko Jezusa i nachylają się w Jego kierunku. Ręce obojga nie są ułożone przypadkowo. Matka Boża ma je złożone do modlitwy i skierowane w stronę Syna. Maryja ma na głowie koronę. Oznacza to, że modli się do Jezusa za całą ludzkość uznającą Ją za królową. Jan Chrzciciel palcem prawej ręki wskazuje Jezusa. Ten gest przypomina, że to właśnie on rozpoznał i wyjawił ludziom, w jakim celu Chrystus przyszedł na świat. Lewą dłoń święty złożył na sercu, co oznacza jego pełne oddanie Chrystusowi. Powyżej, nad głową Jezusa, artysta namalował anioła trzymającego w rękach nuty, śpiewającego na Bożą chwałę.
Leszek Śliwa/Gość Niedzielny
_________________________________________________________________________________
***
Benedykt XVI: O męczeństwie św. Jana Chrzciciela
Drodzy Bracia i Siostry!
W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.
Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.
Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).
Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.
Benedykt XVI
audiencja generalna 29 sierpnia 2012— Castel Gandolfo
___________________________________________________________________________
***
Św. Jan Chrzciciel – Człowiek Słowa, które w nim żyło
„Co mamy czynić?” – pytają ludzie Jana Chrzciciela. Jego niezwykła osobowość przyciągała tłumy, zaś zdecydowanie i niezwykłość jego słów rodziły w ludzkich sercach przypuszczenia, czy ten surowy mężczyzna nie jest przypadkiem zapowiadanym przez proroków Mesjaszem. Mimo iż Jan zdecydowanie zaprzeczał, jego popularność nie słabła.
Co dziwne – nie mówił też rzeczy łatwych. Nie schlebiał słuchaczom, nie starał się zaspokajać ich oczekiwania. Daleko mu było do ówczesnej odmiany „politycznej poprawności” i słownego „głaskania” słuchających go tłumów.
Człowiek Słowa
A jednak słuchali go. Przychodzili z daleka. Znosili ścisk i niewygodę – a potem, przełamując wstyd, wchodzili do Jordanu, by wyznać swe grzechy i przez gest obmycia zadeklarować swą gotowość do nawrócenia, do przemiany życia, do powitania mającego już wkrótce nadejść Zbawiciela. A działo się tak dlatego, że Jan był wiarygodny – bowiem sam żył według zasad, których nauczał. Nie był jak faryzeusze, zachęcający do wielkich wyrzeczeń – zaś sami stroniący od nich niczym przysłowiowy diabeł od święconej wody. Nie był jak uczeni w Piśmie, którzy starannie „unieszkodliwiali” słowo Boże, owijając je w mniej lub bardziej uczone (i niezrozumiałe zarazem) wyjaśnienia.
Ci, którzy przychodzili do Jana, widzieli, że On nie tylko głosi Słowo, ale jest człowiekiem Słowa. Że ono żyje w nim. Dlatego też, słuchając głoszonej przez niego dobrej nowiny, z całym zaufaniem pytali go: „Co mamy czynić?”. To znaczy: jak mamy to Słowo wprowadzić w czyn, w życie? Jak sprawić, by nie było tylko martwą literą, sztuką dla sztuki? Błyskotliwym popisem kaznodziejskim, który rodzi chwilowe wzruszenie i nawet podziw dla mówcy, ale nijak nie przekłada się na życie?
Tu i teraz
Byli zapewne tacy, którzy słysząc odpowiedź Jana, krzywili się, nazywając ją moralizatorstwem. Bo przecież nie dawał on żadnych spektakularnych pouczeń. Nie mówił mądrze o egzystencjalnym charakterze słowa Bożego. Mówił rzeczowo – pokazując, że słowo Boże jest skierowane wprost do każdego człowieka i niesie konkretne wskazania i wezwania do realizowania go. Te wezwania są proste i zwyczajne, niczym życie przeciętnego człowieka i sprowadzają się do jednego: wypełniaj dobrze swoje obowiązki – tam, gdzie Pan Bóg cię postawił. Nieważne, czy jesteś profesorem na uniwersytecie, sprzątaczką w szpitalu, czy też lekarzem, kierowcą, urzędnikiem… Bóg dziś do ciebie kieruje swoje Słowo. Tu i teraz.
Ten Janowy głos w naszych czasach podjęła święta Tereska od Dzieciątka Jezus, pisząc w jednym ze swych listów, że w świecie wiary, gdy ktoś podnosi igłę z podłogi i robi to z miłością, ten gest zbawia dusze. Ta droga do świętości – zwana „małą drogą” – do dziś przyciąga i fascynuje wielu, którzy chcą ją naśladować.
Pustynia
To słowo Boże Jan głosi na pustyni. Nie powinniśmy jednak rozumieć tej pustyni zbyt dosłownie, nie chodzi tu o wskazanie konkretnego punktu na mapie. W języku Biblii pustynia nie oznacza miejsca czy przestrzeni wypełnionej piaskiem. W języku Biblii pustynia oznacza samotność, oschłość, bezradność, wypalenie… Oznacza sytuację bezradności, odcięcia od wszystkich naszych dotychczasowych przyzwyczajeń i przywiązań. Oznacza ciemność i duchową pustkę, która wydaje się człowieka osaczać i przytłaczać.
Nie trzeba jechać na Saharę, by znaleźć się na pustyni. Życie samo prowadzi nas ku sytuacjom, które tworzą pustynię duchową; które sprawiają, że czujemy się zagubieni, bezradni, przygnieceni, pozbawieni radości życia, spontaniczności, puści…
Wszelkie duchowe i psychiczne cierpienia, nieporozumienia, upadki, straty; doświadczenie niesprawiedliwości i pogardy, odrzucenia… Wszystko to, co nas „biczuje” lub wręcz „krzyżuje”, co nas trapi, przekreśla nasze pragnienia i plany, boli, kaleczy. Poczucie winy, rozczarowania, smutku, cierpienia, samotności… wszystko to jest realną częścią naszego życia i wszystko to wprowadza w nie element pustyni.
Na pustyni człowiek jest sam. Nie jest w stanie nikomu przekazać swojego stanu. Nie jest w stanie przyjąć pocieszenia ze strony innych. Pustynia przenika go całego, nie można od niej uciec.
I może się wydać zdumiewające, że przy wszystkich powyższych znaczeniach – pustynia jawi się w Piśmie św. także jako miejsce nadziei. Miejsce oczyszczenia, spotkania z Bogiem. „Konieczny punkt odniesienia dla zdezorientowanego życia, któremu zagraża rozpad, zagłada, które jałowy niepokój pozbawia treści” (A. Pronzato, Rozważania na piasku). Miejsce, gdzie oczyszczamy się z pośpiechu, niecierpliwości, tyranii terminów, pośpiechu. Miejsce, gdzie uczymy się pokory, czekania i cierpliwości.
Zarówno Naród Wybrany, jak i wielkie postacie biblijne (Mojżesz, Abraham, Jakub) przechodzili przez doświadczenie pustyni. Podobnie wielcy mistycy i święci.
Dlatego nie uciekajmy przed pustynią. Ona wkracza w nasze życie niespodziewanie, potrafi je wywrócić…, ale paradoksalnie jest wielkim darem Boga. Jest szansą na to, by usłyszeć Jego głos. By doświadczyć Jego wielkiej miłości, mocy i opieki. By przywrócić właściwy porządek naszemu życiu. I dziwne: gdy doświadczenie pustyni już się kończy, człowiek tęskni za pustynią – gdyż czuje, że właśnie wtedy był w pełni sobą, był autentyczny, nieuwikłany w tysięczne gry i gierki, jakie nieraz w życiu prowadzi sam ze sobą, z innymi ludźmi, a wreszcie z samym Bogiem.
ks. Andrzej Adamski/Echo Katolickie/opoka.org.pl/fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 sierpnia
Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święta Maria od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnica • Błogosławiony Alfons Maria Mazurek, prezbiter i męczennik • Ezechiasz, król |
Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca. Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał. W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz. Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł. Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem. W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat. W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści. Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego.Więcej informacji o nawróceniu św. Augustyna – pod datą 24 kwietnia. W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony. Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles. Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona. W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia. Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów. Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie. Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów.W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów. |
______________________________________________________________________________
Święty pedagog – św. Augustyn z Hippony
***
Znamy go jako filozofa, człowieka poszukującego prawdy, wielkiego konwertytę i teologa. Święty Augustyn z Hippony był mistykiem zakochanym w Bogu, duszpasterzem zatroskanym o powierzony mu lud i pisarzem, który pozostawił po sobie przebogatą spuściznę. Obrazy przedstawiają go najczęściej w roli nauczyciela – jako wykładowcę retoryki, potem na katedrze biskupiej.
Jednak w dwóch znanych ikonografiach pojawia się jako dziecko. Jeden z tych obrazów przekazał sam Augustyn w swoich Wyznaniach; drugi żyje w legendzie z Żywotów świętych.
Wielki Bóg mówi ustami małych
Był sierpień 386 r. Mediolan. Augustyn miał 32 lata, był wykładowcą retoryki. Pod wrażeniem opowieści o pustelniku Antonim z Egiptu i jego naśladowcach rozmyślał nad swoim dotychczasowym życiem i toczył duchową walkę. Widział piękno ideału, pragnął go, a jednocześnie nie znajdował w sobie sił do podjęcia ostatecznej decyzji. Pełen wewnętrznej rozterki i cierpienia płakał i modlił się w ogrodzie, u stóp figowego drzewa.
Nagle usłyszał z sąsiedniego domu dziecięcy głos, który co chwila powtarzał słowa: Tolle, lege! Weź to, czytaj! Tamto zdarzenie potraktował jako nakaz Boży, aby otworzyć książkę i przeczytać ten fragment, na który natrafi. Słowa z Listu św. Pawła do Rzymian spowodowały przełom w jego życiu: wyrzekł się małżeństwa, kariery, bogactwa, sławy – wybrał nową drogę życia bez reszty poświęconego Bogu.
Pokora dziecka
Kaznodzieje i malarze często przedstawiają inną scenę. Rzecz miała miejsce nad morzem. Św. Augustyn już jako biskup Hippony, przechadzając się samotnie po piaszczystym brzegu, rozważał tajemnicę Trójcy Świętej. Spotkał dziecko bawiące się na plaży: mały chłopiec czerpał muszlą wodę z morza i wlewał ją do dziury wykopanej w piasku. Augustyn zrozumiał, że prędzej ono wyczerpie morze muszelką i zmieści je w małym dołku, niż on zrozumie i wyjaśni tajemnicę Trójcy.
Gustaw Gwozdecki /Bolando / CC-SA 3.0Sen Św. Augustyna
Kończąc dwudziestoletnią pracę nad traktatem „O Trójcy” – De Trinitate, św. Augustyn napisał: W tym wszystkim, o czym tak wiele mówiłem, nie śmiem uznać, żebym powiedział coś, co by było godne tej najwyższej i niewyrażalnej Trójcy. Raczej wyznaję, że to przedziwne poznanie przewyższa moje siły.
Wzór wychowawców
Dla wspólnot augustiańskich święty Augustyn jest szczególnie bliski jako Ojciec i prawodawca. Zajmują się one nauczaniem i wychowaniem dzieci i młodzieży. Historia myśli pedagogicznej dostrzega w Augustynie przykład nowego podejścia do okresu dzieciństwa, zainteresowania jego bogactwem i złożonością. W swoich Wyznaniach, które są niezwykłą autobiografią – modlitwą, a także w licznych kazaniach i komentarzach biblijnych Augustyn podejmuje tematykę związaną z dziecięcym okresem życia.
Panie, nie wiem, skąd tu przybyłem – modli się Augustyn. – Ukształtowałeś mnie w czasie z ojca i matki, w której łonie przebywałem. W Bogu, który jest przed wszystkim, odnajduje przyczynę i podstawę wszelkiego stworzenia i swoją własną tożsamość. Życie jest piękne, jest darem Boga.
Ale Augustyn zaznacza też, że jest ono biedne, pełne trudów i niebezpieczeństw, nędzy i pokus. Radość życia przeplata się z tym, co należy opłakiwać. Mogłoby śmiać się niemowlę, które się rodzi; czemu zaczyna żyć z płaczem? Jeszcze nie umie się śmiać, a już umie płakać? Przychodząc na świat, dziecko zaczyna kroczyć drogą pielgrzymów zdążających do prawdziwej ojczyzny. Tu jest miejsce płaczu, ale również nadzieja radości.
Zatrważająca aktualność
Starożytna cywilizacja rzymska doceniała potrzebę kształcenia dzieci. Jednocześnie dopuszczała takie praktyki jak dzieciobójstwo, sprzedawanie dzieci, składanie ich w ofierze bóstwom czy wykorzystywanie seksualne. Dzieci, zwłaszcza zrodzone z nieprawych związków, były często porzucane. Pod wpływem chrześcijaństwa pozycja dzieci zaczęła się powoli poprawiać. Porzucone dzieci znajdowały wychowanie w klasztorach. Ci, którzy adoptowali porzucone dzieci, a byli ubodzy, mieli prawo do pieniężnych zapomóg ze strony państwa. Augustyn wypowiada piękne słowa o przybranej matce, stawiając ją ponad rodzoną: Porzuca ta, co urodziła, bierze ta, co nie urodziła. Tamta wzgardziła, ta ukochała. Tamta na próżno matką ciałem, ta słuszniej uczuciem. Przyjęcie dziecka z miłością przez rodziców w życiu doczesnym jest dla Augustyna obrazem całkowitego i bezwarunkowego przyjęcia człowieka przez Boga, którego dziećmi jesteśmy.
Ludzie rodzą dzieci na własną pociechę i na pomoc w starości – pisze Augustyn. Zdarza się, że myśląc tylko w kategoriach doczesności, w dzieciach pokładają całą nadzieję, dla nich tylko żyją i pracują. Do takich Augustyn kieruje uwagę o wyższości dóbr duchowych nad doczesnymi: nie jest jeszcze szczęściem mieć dzieci, ale mieć dobre dzieci.
Małe dzieci, pieszczone przez kochających rodziców, przypominają dorosłym jeszcze jedną prawdę – prawdę o przemijaniu. Czyż urodziły ci się dzieci na ziemi po to, żeby z tobą żyć, czy raczej po to, żeby ciebie zastąpić i po tobie nastąpić? Nikt rozsądny przecież nie pragnie, aby zawsze pozostały dziećmi, każdy życzy sobie, aby wzrastały, osiągały dojrzałość. Także i same dzieci chcą rosnąć, aby pozbyć się swej zależności od starszych i cieszyć się samodzielnością.
* * *
Wczytując się w dzieła Świętego z Hippony, można odnieść wrażenie, że nie tylko historia jest nauczycielką życia. Z jednej strony nadzieją napawa fakt, że jest wiele postaci, których dzieła mogą wytyczać szlaki dzisiejszemu człowiekowi, z drugiej zaś daje do myślenia aktualność uwag wypowiadanych przed wiekami. Bardziej jesteśmy admiratorami świętych niż ich naśladowcami.
Nawrócę się jutro
Andrzej Macura
Nadszedł dzień, w którym stanąłem sam przed sobą obnażony. A sumienie nie szczędziło mi chłosty. św. Augustyn, ‘Wyznania’
Jak na biskupa i świętego życiorys miał niezbyt budujący. Dziś nie przeszedłby pomyślnie żadnej lustracji. Nieślubne dziecko, konkubinat, długie hołdowanie niebezpiecznej herezji i astrologii. To tylko najbardziej znane spośród grzechów św. Augustyna. Grzechów burzliwej młodości, ale ta młodość trwała bardzo długo.
Urodził się w połowie czwartego wieku, w leżącej w północnej Afryce Tagaście. Szybko stracił ojca.
Studiował, a później także nauczał retoryki. Ciągle poszukiwał. W książkach, wykładach, dysputach i rozmowach. Szukał prawdy, a jednocześnie próbował usprawiedliwiać swoje słabości. Jego sumieniem była matka, święta Monika. Uciekł przed nią aż do Rzymu. Ale Bóg powoli, krok po kroku, przygotowywał go do przyjęcia prawdy. Przez słuchanie kazań św. Ambrożego, przez spotkanie z sędziwym kapłanem Symplicjanem i cesarskim urzędnikiem Pontycjanem, przez rozmowy z przyjaciółmi Alipiueszem i Nebrydiuszem. W końcu też przez matkę, która podążyła za nim, gorąco pragnąc, by w końcu się ustatkował. Chrzest przyjął, dopiero mając 33 lata.
Cztery lata później wyświęcono go na kapłana, a po kolejnych pięciu latach został biskupem Hippony. Oszałamiająca kariera. Resztę swego życia, ponad 30 lat, poświęcił pracy dla Ewangelii. Świetnie wykształcony, w sporach teologicznych błyskotliwy. Jako ekspert dyskutował z nieuznającymi prawowitych biskupów donatystami. Zwalczał herezję pelagianizmu. Przyjmując u siebie uciekinierów z walącego się pod wpływem wewnętrznych walk i naporem barbarzyńców cesarstwa, snuł w swoim dziele „O państwie Bożym” wizję nowego porządku świata. Jego myśl zapłodniła umysły teologów wielu wieków. Ale pozostawił po sobie coś dla zwykłego człowieka znacznie cenniejszego. Zapis swoich błędów. „Wyznania”.
„Moja młodość była szczególnie obłędna – pisze w »Wyznaniach« – zwłaszcza zaś jej świt, gdy tak Ciebie prosiłem o czystość obyczajów: »Daj mi czystość i umiarkowanie, ale jeszcze nie w tej chwili«. Był we mnie lęk, że mógł-byś mnie zbyt rychło wysłuchać i od razu uleczyć z choroby pożądania, które chciałem raczej nasycić niż zgasić. (…) Udawałem wobec samego siebie, że przyczyną, dla której z dnia na dzień odkładam chwilę odepchnięcia wszelkich rachub doczesnych, aby pójść tylko za Tobą, było to, iż mi się jeszcze nie ukazała żadna pewność, ku której mógłbym kroczyć. Lecz teraz nadszedł dzień, w którym stanąłem sam przed sobą obnażony. A sumienie nie szczędziło mi chłosty. (…) [Moja dusza] stanęła, nie chciała iść naprzód, chociaż teraz nie miała już żadnych usprawiedliwień. Rozpadły się bowiem i rozwiały wszelkie jej argumenty. Została tylko niema trwoga. Bo niby śmierci lękała się dusza oderwania od owego nurtu przyzwyczajenia, który niósł ją ku śmierci”. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Ludzkie serce jest zawsze takie samo.
s. Krystyna Abramczuk OSA/wiara.pl
_______________________________________________________________________
***
- Papieska katecheza I – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 STYCZNIA 2008
(…) Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni.
Drodzy bracia i siostry!
Po wielkich uroczystościach Bożego Narodzenia chciałbym powrócić do rozważań na temat Ojców Kościoła i mówić dziś o największym Ojcu Kościoła łacińskiego – świętym Augustynie: o tym wielkim świętym i doktorze Kościoła, człowieku pełnym namiętności i wiary, najwyższej inteligencji i niestrudzonej troski pasterskiej, wiedzą często, przynajmniej ze słyszenia nawet ci, którzy nie znają chrześcijaństwa czy nie mają z nim styczności, ponieważ pozostawił on głęboki ślad w życiu kulturalnym Zachodu i całego świata. Ze względu na swe wyjątkowe znaczenie św. Augustyn wywarł ogromny wpływ i można by rzec, że z jednej strony wszystkie drogi chrześcijańskiej literatury łacińskiej prowadzą do Hippony (dziś Annaby na wybrzeżu Algierii) – miejsca, gdzie był biskupem, z drugiej, że z tego miasta Afryki Rzymskiej, którego Augustyn był biskupem od 395 roku aż do śmierci w roku 430, rozchodzi się wiele dróg późniejszego chrześcijaństwa, jak i samej kultury zachodniej.
Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni, jak to podkreślił także Paweł VI: “Można powiedzieć, że cała myśl starożytności łączy się w jego dziele, z niego zaś biorą początek nurty myśli, które przenikają całą tradycję doktrynalną późniejszych stuleci” (AAS, 62, 1970, s. 426). Augustyn jest też Ojcem Kościoła, który pozostawił największą liczbę pism. Jego biograf Posydiusz mówi: wydawało się czymś niemożliwym, aby jeden człowiek mógł napisać tak wiele w ciągu swego życia. O tych rozlicznych dziełach mówić będziemy podczas przyszłych spotkań. Dzisiaj skupimy uwagę na jego życiu, które można odtworzyć z jego pism, a w szczególności z Wyznań (Confessiones), niezwykłej autobiografii duchowej, napisanej ku chwale Bożej, które są jego najsławniejszym dziełem. Słusznie więc właśnie “Wyznania” Augustyna, skupiające uwagę na sprawach wewnętrznych i psychologii, stanowią jedyny w swoim rodzaju przykład w literaturze zachodniej i nie tylko zachodniej, także tej niereligijnej aż do naszych czasów. To skupienie uwagi na życiu duchowym, na tajemnicy własnego ja, na tajemnicy Boga, który ukrywa się w owym ja, jest czymś niezwykłym, bezprecedensowym i pozostaje na zawsze, by tak rzec, duchowym “szczytem”.
Przejdźmy jednak do jego życia. Augustyn urodził się w Tagaście – w prowincji Numidii w Afryce Rzymskiej – 13 listopada 354 roku jako syn Patrycjusza, poganina, który potem został katechumenem, i Moniki, żarliwej chrześcijanki. Ta pełna zapału niewiasta, czczona jako święta, wywarła ogromny wpływ na syna i wychowała go w wierze chrześcijańskiej. Augustyn otrzymał nawet sól jako znak przyjęcia do katechumenatu. I zawsze był zafascynowany postacią Jezusa Chrystusa; co więcej, mówi on, że zawsze miłował Jezusa, jednakże oddalał się coraz bardziej od wiary Kościoła, od praktyki kościelnej, jak to i dziś się zdarza wielu młodym ludziom.
Augustyn miał też brata Nawigiusza i siostrę, której imienia nie znamy, a która, zostawszy wdową, stanęła później na czele klasztoru żeńskiego. Chłopiec, obdarzony żywą inteligencją, otrzymał staranne wykształcenie, nawet jeśli nie zawsze był wzorowym uczniem. W każdym razie poznał dobrze gramatykę, najpierw w swoim rodzinnym mieście, potem w Madurze, a od 370 roku studiował retorykę w Kartaginie, stolicy Afryki Rzymskiej: opanował doskonale język łaciński, nie doszedł jednak do równie biegłego władania greką i nie nauczył się języka punickiego, którym mówili jego rodacy. Właśnie w Kartaginie Augustyn po raz pierwszy przeczytał “Hortensjusza” – dzieło Cycerona, które później zaginęło a które zapoczątkowało jego drogę do nawrócenia. Tekst ten rozbudził w nim bowiem umiłowanie mądrości, jak napisze później już jako biskup w “Wyznaniach”: “To właśnie ta księga zmieniła uczucia moje” do tego stopnia, że “nagle straciła wszelką wartość próżna nadzieja i zapragnąłem z nieopisanym żarem serca nieśmiertelności mądrości” (III, 4, 7).
Ponieważ jednak był przekonany, że bez Jezusa nie można mówić o rzeczywistym znalezieniu prawdy i ponieważ w tej pasjonującej księdze brakowało tego imienia, natychmiast po jej przeczytaniu zabrał się do lektury Pisma Świętego, Biblii. Rozczarował się nią jednak. Nie tylko dlatego, że styl łacińskiego przekładu Pisma Świętego był niedoskonały, ale też dlatego, że sama treść wydała mu się niezadowalająca. Opisy wojen i innych zachowań ludzkich w Piśmie nie stały, według niego, na wysokości filozofii i właściwego mu blasku poszukiwania prawdy. Nie chciał jednak żyć bez Boga i dlatego poszukiwał religii odpowiadającej na jego pragnienie prawdy, a także na pragnienie zbliżenia się do Jezusa. Wpadł tedy w sieć manichejczyków, którzy jawili się jako chrześcijanie i obiecywali religię całkowicie racjonalną. Twierdzili, że świat dzieli się na dwie zasady: dobro i zło. I tym można wytłumaczyć całą złożoność dziejów ludzkich. Św. Augustynowi podobała się też dualistyczna moralność, ponieważ zakładała wysokie morale wybranych: a ktoś, kto – tak jak on – dopiero wstąpił do nich, mógł wieść życie znaczni bardziej stosowne do sytuacji swego czasu, zwłaszcza gdy był młody.
Został więc manichejczykiem, przekonany był bowiem wówczas, że znalazł syntezę racjonalizmu, poszukiwania prawdy i miłości do Jezusa Chrystusa. Miał też z tego konkretną korzyść życiową: związanie się z manichejczykami ułatwiało mu bowiem zrobienie kariery. Przystąpienie do owej religii, do której należało wiele wpływowych osobistości, pozwalało mu na kontynuowanie związku z pewną kobietą i robienie kariery. Z kobietą tą miał syna – Adeodata, którego bardzo kochał, niezwykle inteligentnego, który będzie później obecny przy jego przygotowaniach do chrztu nad jeziorem Como, biorąc udział w owych “Dialogach”, które św. Augustyn nam pozostawił. Niestety chłopie zmarł młodo. Zostawszy nauczycielem gramatyki w wieku około dwudziestu lat w swoim rodzinnym mieście, powrócił wkrótce do Kartaginy, gdzie został błyskotliwym i uznanym nauczycielem retoryki. Jednakże z czasem Augustyn zaczął się oddalać od wiary manichejczyków, którzy rozczarowali go właśnie z intelektualnego punktu widzenia, gdyż nie byli zdolni rozwiązać jego wątpliwości, i przeniósł się do Rzymu, a następnie do Mediolanu, gdzie miał wówczas swoją siedzibę dwór cesarski, na którym otrzymał prestiżowe stanowisko dzięki zainteresowaniu i rekomendacji prefekta Rzymu, poganina Symmacha, wrogo nastawionego do biskupa Mediolanu, św. Ambrożego.
W Mediolanie Augustyn miał zwyczaj słuchać – zrazu w celu wzbogacenia swego bagażu retoryki – przepięknych kazań biskupa Ambrożego, który był przedstawicielem cesarza na północne Włochy i słowo wielkiego duchownego mediolańskiego oczarowało afrykańskiego retora; nie tylko retoryka biskupa, ale przede wszystkim treść poruszała coraz bardziej serce Augustyna. Wielki problem Starego Testamentu, brak pięknej retoryki, na wysokości filozofii, rozwiązany został w przepowiadaniu św. Ambrożego dzięki typologicznej interpretacji Starego Testamentu: Augustyn zrozumiał, że cały Stary Testament jest drogą do Jezusa Chrystusa. I tak znalazł klucz do zrozumienia piękna, głębokości także filozoficznej Starego Testamentu i pojął całą jedność tajemnicy Chrystusa w historii, a także syntezę filozofii, racjonalności i wiary w Logosie, w Chrystusie Słowie przedwiecznym, które stało się ciałem.
W krótkim czasie Augustyn zdał sobie sprawę, że alegoryczna interpretacja Pisma i filozofia neoplatońska, praktykowana przez biskupa Mediolanu, pozwalały mu rozwiązać trudności intelektualne, jakie, gdy był młodszy, w pierwszym zetknięciu się z tekstami biblijnymi, wydawały mu się nie do przezwyciężenia.
Po lekturze dzieł filozofów Augustyn przystąpił do ponownej lektury Pisma, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Nawrócenie na chrześcijaństwo, 15 sierpnia 386 roku, przypadło zatem na szczyt długiej i burzliwej drogi wewnętrznej, o której będziemy jeszcze mówić w innej katechezie, Afrykanin zaś przeniósł się na wieś na północ od Mediolanu w pobliżu jeziora Como – z matką Moniką, synem Adeodatem i małą grupą przyjaciół – by przygotować się do chrztu. I tak w wieku 32 lat Augustyn został ochrzczony przez Ambrożego 24 kwietnia 387 roku podczas wigilii paschalnej w katedrze mediolańskiej.
Po chrzcie Augustyn postanowił powrócić do Afryki wraz z przyjaciółmi z zamiarem praktykowania życia wspólnotowego typu monastycznego, w służbie Bogu. Jednakże w Ostii, w oczekiwaniu na wyjazd, niespodziewanie rozchorowała się i wkrótce potem zmarła matka, łamiąc serce syna. Powróciwszy wreszcie do ojczyzny, nowo nawrócony osiedlił się w Hipponie, aby założyć tam klasztor. W tym mieście na wybrzeżu afrykańskim, mimo jego sprzeciwu, w 391 r. został wyświęcony na kapłana i rozpoczął wraz z kilkoma przyjaciółmi życie monastyczne, o którym myślał od dawna, dzieląc czas między modlitwę, studium i kaznodziejstwo. Pragnął jedynie służyć prawdzie, nie czuł powołania do życia duszpasterskiego, zrozumiał jednak potem, że powołaniem Boga było, aby był pasterzem dla innych i w ten sposób ofiarowywał innym dar prawdy. W cztery lata później, w 395 r. został w Hipponie, konsekrowany na biskupa. Pogłębiając nadal poznawanie Pisma i tekstów tradycji chrześcijańskiej Augustyn był wzorowym biskupem w swym niezmordowanym zaangażowaniu duszpasterskim: wielokrotnie w ciągu tygodnia głosił swym wiernym kazania, wspierał biednych i sieroty, troszczył się o formację duchowieństwa oraz o organizację klasztorów żeńskich i męskich. W krótkim czasie dawny retor stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli chrześcijaństwa owych czasów: niezwykle aktywny w zarządzaniu swoją diecezją – w znaczący sposób także w sprawach cywilnych – w ciągu ponad 35 lat swej posługi biskup Hippony wywierał mianowicie wielki wpływ na kierowanie Kościołem katolickim w Afryce Rzymskiej i szerzej jeszcze – na chrześcijaństwo swoich czasów, przeciwstawiając się uporczywym i niszczycielskim tendencjom religijnym i herezjom, jak manicheizm, donatyzm i pelagianizm, które wystawiały na szwank chrześcijańską wiarę w jedynego Boga, bogatego w miłosierdzie.
Bogu zaś zawierzał się Augustyn codziennie, aż do ostatniego dnia swego życia: zachorowawszy na febrę, gdy od niemal trzech miesięcy jego Hipponę oblegali najeźdźcy – Wandalowie, biskup – opowiada przyjaciel Posydiusz w swym Żywocie Augustyna – poprosił, aby przepisano mu wielkimi literami psalmy pokutne “i kazał zawiesić arkusze na ścianie, by leżąc w łóżku mógł widzieć je i czytać, i płakał nieustannie gorącymi łzami” (31,2). Tak upłynęły ostatnie dni życia Augustyna, który zmarł 28 sierpnia 430 roku, nie mając jeszcze 76 lat. Jego dziełom, jego orędziu i jego postawie wewnętrznej poświęcimy najbliższe spotkania.
- Papieska katecheza II – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 16 STYCZNIA 2008
(…) Choć stary i zmęczony, Augustyn trwał jednak na posterunku, pocieszając siebie i innych modlitwą i rozważaniem tajemniczych planów Opatrzności. W związku z tym mówił o „starości świata” (…) Starość, powiadał, obfituje w dolegliwości: kaszel, katar, wrzody, niepokój, wycieńczenie. Ale jeśli świat się starzeje, Chrystus jest zawsze młody.
Drodzy bracia i siostry!
Dziś, tak jak w ubiegłą środę, chciałbym mówić o wielkim Biskupie z Hippony, świętym Augustynie. Na cztery lata przed śmiercią wyznaczył on swego następcę. W tym celu 26 września 426 roku zgromadził lud w Bazylice Pokoju w Hipponie, by przedstawić wiernym tego, który miał objąć to stanowisko. Powiedział: „W tym życiu jesteśmy wszyscy śmiertelni, lecz ostatni dzień tego życia jest dla każdego zawsze niepewny. Wszelako w dzieciństwie ma się zawsze nadzieję osiągnąć okres dojrzewania; w wieku dojrzewania młodość; w młodości wiek dorosły; w wieku dorosłym wiek dojrzały; w wieku dojrzałym starość. Nie ma pewności osiągnięcia jej, ale ma się nadzieję. Starość natomiast nie ma przed sobą żadnego okresu, na jaki może liczyć; niepewna jest nawet jej długość… Ja z woli Bożej przybyłem do tego miasta w sile wieku; teraz jednak minęła moja młodość i jestem już stary” (Listy: 213, 1). W tym miejscu Augustyn ujawnił imię wyznaczonego na następcę kapłana Herakliusza. Na znak aprobaty zgromadzenie odpowiedziało oklaskami, powtarzając dwadzieścia trzy razy: „Bogu niech będą dzięki! Niech będzie pochwalony Chrystus!”. Wierni przyjęli też przez aklamację to, co Augustyn powiedział im na temat swoich planów na przyszłość: lata, które mu pozostały, chciał poświęcić na intensywne studiowanie Pisma Świętego (por. List 213, 6).
Rzeczywiście były to cztery lata niezwykłej działalności intelektualnej: zakończył ważne dzieła, zaczął inne, nie mniej ambitne, prowadził publiczne debaty z heretykami – zawsze dążył do dialogu – zabiegał o pokój w prowincjach afrykańskich zagrożonych od południa przez plemiona barbarzyńskie. W tej sprawie pisał do księcia Dariusza, przybyłego do Afryki, by położyć kres sporom między księciem Bonifacym a dworem cesarskim, co wykorzystywały plemiona Maurów, dokonując swych najazdów: „Największy tytuł do chwały – stwierdzał w liście – to zabić wojnę słowem, zamiast zabijać ludzi mieczem, i wprowadzić bądź zachować pokój za pomocą pokoju, a nie wojny. Pewnie, że ci, którzy walczą, jeśli są dobrymi ludźmi, szukają niewątpliwie pokoju, jednak za cenę rozlewu krwi. Ty, przeciwnie, zostałeś posłany właśnie po to, aby zapobiec przelaniu krwi kogokolwiek” (List: 229, 2). Niestety, nadzieje na pokój na obszarach afrykańskich, zawiodły: w maju 429 roku Wandalowie, wysłani do Afryki w odwecie przez tegoż Bonifacego, przeprawili się przez Cieśninę Gibraltarską i zalali Mauretanię. Zajęli też szybko inne bogate prowincje Afryki. W maju lub w czerwcu 430 r. „burzyciele cesarstwa rzymskiego”, jak Posydiusz określa tych barbarzyńców (Żywot, 30, 1), podeszli pod mury Hippony i przystąpili do jej oblężenia.
W mieście znalazł schronienie także Bonifacy, który pojednawszy się zbyt późno z dworem, daremnie starał się teraz powstrzymać najeźdźców. Biograf Posydiusz opisuje ból Augustyna: „Łzy, bardziej niż zwykle, były jego chlebem w noc i w dzień, i będąc już u kresu żywota, bardziej od innych wiódł swą starość w goryczy i żałobie” (Żywot, 28 ,6). I wyjaśnia: „Widział bowiem, ten mąż Boży, zabójstwa i zniszczenia miast; zburzone domy na wsi i mieszkańców zabitych przez nieprzyjaciół bądź zmuszonych do ucieczki i pierzchających; kościoły pozbawione kapłanów i sług, dziewice święte i zakonników przegnanych na różne strony; wśród nich innych zamęczonych w torturach, innych zabitych mieczem, jeszcze innych wziętych do niewoli, pozbawionych nieskazitelności duszy i ciała, a nawet wiary, sprowadzonych przez nieprzyjaciół do bolesnego i długiego niewolnictwa” (tamże, 28, 8).
Choć stary i zmęczony, Augustyn trwał jednak na posterunku, pocieszając siebie i innych modlitwą i rozważaniem tajemniczych planów Opatrzności. W związku z tym mówił o „starości świata” – i rzeczywiście stary był ten świat rzymski – mówił o tej starości, jak przed laty, by pocieszyć uchodźców z Italii, gdy w 410 roku Goci Alaryka najechali Rzym. Starość, powiadał, obfituje w dolegliwości: kaszel, katar, wrzody, niepokój, wycieńczenie. Ale jeśli świat się starzeje, Chrystus jest zawsze młody. Stąd wezwanie: „Nie odrzucaj odmłodnienia w łączności z Chrystusem, nawet w starym świecie. On mówi ci: Nie lękaj się, twoja młodość odnowi się, jak młodość orła” (por. Kazanie 81,8).
Chrześcijanin zatem nie może załamywać się nawet w sytuacjach trudnych, lecz winien starać się pomagać potrzebującym. To właśnie wielki Doktor radzi, odpowiadając biskupowi Tiabe – Honoratowi, który pytał go, czy pod naporem najazdu barbarzyńców biskup, ksiądz czy jakikolwiek człowiek Kościoła może ratować życie ucieczką: „Kiedy niebezpieczeństwo jest jednakowe dla wszystkich, to jest dla biskupów, duchownych i świeckich, niech ci, którzy potrzebują innych, nie będą porzucani przez tych, których potrzebują. W takim przypadku niech wszyscy przeniosą się w bezpieczne miejsce; jeśli jednak niektórzy muszą zostać, niech nie opuszczają ich ci, których obowiązkiem jest opiekować się nimi przez świętą posługę, tak aby albo ocaleli razem, albo razem znosili nieszczęścia, których zechce im zesłać Ojciec rodziny” (List 228,2). I kończył: „Oto najwyższa próba miłości” (tamże, 3). Jakże nie rozpoznać w tych słowach heroicznego przesłania, jakie tylu kapłanów w ciągu wieków usłyszało i wzięło do siebie?
Hippona trzymała się jednak. Dom-klasztor Augustyna otworzył swe bramy, by przyjąć kolegów w biskupstwie, którzy prosili o gościnę. Wśród nich był Posydiusz, który w ten sposób mógł pozostawić nam bezpośrednie świadectwo tych ostatnich, dramatycznych dni. „W trzecim miesiącu oblężenia – opowiada – położył się do łóżka z gorączką: była to jego ostatnia choroba” (Żywot, 29, 3). Święty Starzec skorzystał z tego czasu wreszcie wolnego, by z większym zapałem oddać się modlitwie. Zwykł był twierdzić, że nikt: biskup, zakonnik czy świecki, jakkolwiek nienaganne by się mogło wydać jego postępowanie, nie może stawić czoła śmierci bez odpowiedniej pokuty. Dlatego nieustannie powtarzał ze łzami psalmy pokutne, które tyle razy odmawiał wraz z ludem (por. tamże, 31, 2).
Im bardziej zaostrzała się choroba, tym bardziej umierający Biskup odczuwał potrzebę samotności i modlitwy: „Aby nikt nie przeszkadzał mu w skupieniu, na jakieś dziesięć dni przed wyjściem z ciała poprosił nas obecnych, by nie wpuszczać nikogo do jego pokoju poza godzinami wizyt lekarzy lub kiedy przynoszono mu posiłki. Jego wola została dokładnie spełniona i cały ten czas mógł poświęcić modlitwie” (tamże, 31,3). Zakończył życie 28 sierpnia 430 roku: jego wielkie serce wreszcie znalazło ukojenie w Bogu.
„Aby pochować jego ciało – podaje Posydiusz – złożona została Bogu ofiara, przy której byliśmy, po czym został pogrzebany” (Żywot, 31,5). Ciało jego, co do daty nie ma pewności, przewieziono później na Sardynię, a stamtąd, około 725 roku, do Pawii, do bazyliki św. Piotra in Ciel d’oro, gdzie spoczywa do dzisiaj. Jego pierwszy biograf wydaje o nim taki ostateczny sąd: „Zostawił Kościołowi liczne duchowieństwo, jak również klasztory męskie i żeńskie pełne osób, które ślubowały wstrzemięźliwość w posłuszeństwie swoim przełożonym, wraz z bibliotekami zawierającymi księgi i mowy jego i innych świętych, z czego poznać można, jaka była z łaski Boga jego zasługa i jego wielkość w Kościele, w których wierni zawsze odnajdą go żywego” (Posydiusz, Żywot, 31, 8). Możemy przyłączyć się do tego osądu: w jego pismach i my „odnajdujemy go żywego”. Gdy czytam pisma św. Augustyna, nie odnoszę wrażenia, że mam do czynienia z człowiekiem, który umarł mniej więcej tysiąc sześćset lat temu, ale odczuwam go jako dzisiejszego człowieka: przyjaciela, współczesnego, który mówi do mnie, przemawia do nas swoją świeżą i aktualną wiarą. W świętym Augustynie, który przemawia do nas, przemawia do mnie w swych pismach, widzimy stałą aktualność jego wiary; wiary, która płynie od Chrystusa, wcielonego Słowa Przedwiecznego, Syna Bożego i Syna człowieczego. I możemy zobaczyć, że wiara ta nie należy do wczoraj, choć przepowiadana była wczoraj; jest zawsze dzisiejsza, ponieważ prawdziwie Chrystus jest wczoraj, dziś i na wieki. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Tym samym św. Augustyn zachęca nas, byśmy zaufali temu Chrystusowi zawsze żywemu i w ten sposób znaleźli drogę życia.
- Papieska katecheza III – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 30 STYCZNIA 2008
(…) „Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą”.
Drodzy przyjaciele,
po Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan powracamy dziś do wielkiej postaci św. Augustyna. Mój drogi poprzednik Jan Paweł II w roku 1986, czyli 1600. rocznicę jego nawrócenia, poświęcił mu długi i treściwy dokument, list apostolski „Augustinum Hipponensem”. Sam papież określił ten tekst jako „dziękczynienie Bogu za dar, jaki uczynił Kościołowi, a za jego pośrednictwem całej ludzkości, przez to cudowne nawrócenie” (AAS, 74, 1982, s. 802). Do tematu nawrócenia chciałbym powrócić w czasie jednej z najbliższych audiencji. Jest to zagadnienie o podstawowym znaczeniu nie tylko dla jego życia osobistego, ale także dla naszego. W Ewangelii z ubiegłej niedzieli sam Pan zawarł swoje przepowiadanie w słowie: „Nawracajcie się”. Przemierzając drogę św. Augustyna będziemy mogli zastanowić się nad tym, czym jest nawrócenie: jest to rzecz ostateczna, decydująca, ale ta podstawowa decyzja musi rozwijać się i realizować w całym naszym życiu.
Dzisiejsza katecheza poświęcona jest natomiast tematowi wiary i rozumu, który jest tematem rozstrzygającym czy raczej tematem rozstrzygającym dla biografii św. Augustyna. Jako dziecko nauczył się on od swej matki Moniki wiary katolickiej. Ale jako młodzieniec porzucił tę wiarę, ponieważ nie mógł już w niej dostrzec rozsądku, a nie chciał religii, która nie byłaby także dla niego wyrazem rozumu, to jest prawdy. Jego pragnienie prawdy było radykalne, doprowadzając go do odejścia od wiary katolickiej. Jednakże jego radykalizm był taki, że nie mógł się zadowolić filozofiami, które nie docierały do samej prawdy, które nie docierały do Boga. I to do Boga, który nie byłby jedynie ostatnią hipotezą kosmologii, lecz który byłby prawdziwym Bogiem, Bogiem dającym życie i który wkracza w nasze własne życie. I tak cała intelektualna i duchowa droga św. Augustyna stanowi aktualny również dziś wzór relacji między wiarą a rozumem, tematu nie tylko dla ludzi wierzących, ale dla każdego człowieka, poszukującego prawdy, tematu centralnego dla równowagi i przeznaczenia każdej istoty ludzkiej. Obu tych wymiarów: wiary i rozumu nie należy rozdzielać ani sobie przeciwstawiać, ale raczej powinny one iść zawsze w parze. Jak napisał sam św. Augustyn po swym nawróceniu, wiara i rozum to „dwie siły, które prowadzą nas do poznania” (Contra Academicos, III, 20, 43). W związku z tym zasłużoną sławą cieszą się dwie augustiańskie formuły (Kazania, 43, 9), które wyrażają tę spójną syntezę wiary i rozumu: crede ut intelligas („uwierz, aby zrozumieć”) — wiara otwiera drogę do przekroczenia bramy prawdy – ale także i nierozdzielnie, intellige ut credas („zrozum, aby uwierzyć”), zgłębiaj prawdę, by móc znaleźć Boga i uwierzyć.
Oba te stwierdzenia Augustyna wyrażają ze skuteczną bezpośredniością i z takąż głębią syntezę tego problemu, w której Kościół katolicki upatruje wyraz własnej drogi. Historycznie synteza ta kształtuje się, jeszcze przed przyjściem Chrystusa, w spotkaniu wiary żydowskiej i myśli greckiej w judaizmie hellenistycznym. Później w dziejach syntezę tę podejmowało i rozwijało wielu myślicieli chrześcijańskich. Harmonia między wiarą a rozumiem oznacza przede wszystkim, że Bóg nie jest daleki: nie jest daleko od naszego rozumu i od naszego życia; jest bliski każdej istocie ludzkiej, bliski naszemu sercu i bliski naszemu rozumowi, jeżeli rzeczywiście wyruszymy w drogę.
Właśnie tę bliskość Boga do człowieka z niezwykłą intensywnością postrzegał Augustyn. Obecność Boga w człowieku jest głęboka a zarazem tajemnicza, można ją jednak rozpoznać i odkryć we własnej duszy: nie wychodź na zewnątrz – stwierdza nawrócony – lecz „powróć do siebie; w człowieku wewnętrznym mieszka prawda; a jeśli odkryjesz, że natura twoja jest zmienna, przekrocz samego siebie. Pamiętaj jednak, że kiedy przekraczasz siebie, przekraczasz duszę, która rozumuje. Dąż więc tam, gdzie zapala się światło rozumu” (De vera religione, 39, 72). Tak właśnie, jak sam to podkreśla, w słynnym stwierdzeniu na początku Wyznań – autobiografii duchowej napisanej na chwałę Bożą: „Stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” (I, 1, 1).
Oddalenie od Boga oznacza więc oddalenie od samych siebie. „A Ty – przyznaje Augustyn (Wyznania, III, 6, 11), zwracając się wprost do Boga – byłeś bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie było najbardziej osobiste, a zarazem wyżej nade mną, niż mogłem myślą sięgnąć kiedykolwiek”, interior intimo meo et superior summo meo; do tego stopnia, że – dodaje w innym miejscu, wspominając okres przed nawróceniem – „Ty byłeś tuż przede mną, ja zaś odszedłem nawet od samego siebie. Nie mogłem siebie odnaleźć. Jakże miałbym znaleźć Ciebie?” (Wyznania, V, 2, 2). Właśnie dlatego, że Augustyn w pierwszej osobie przeżył tę wędrówkę intelektualną i duchową, potrafił oddać ją w sposób tak bezpośredni, głęboki i mądry, uznając w dwóch innych znanych fragmentach Wyznań (IV, 4,9 oraz 14,22), że człowiek jest „wielką zagadką” (magna quaestio) i „wielką otchłanią” (grande profundum), zagadką i otchłanią, które dopiero Chrystus oświeca i zbawia. To jest ważne: człowiek, który jest daleko od Boga, jest też daleko od siebie, wyobcowany z samego siebie, i może odnaleźć siebie, tylko spotykając się z Bogiem. W ten sposób dochodzi także do siebie, do swego prawdziwego ja, do swej prawdziwej tożsamości.
Istota ludzka – podkreśla z kolei Augustyn w rozprawie O państwie Bożym (XII, 27) – jest społeczna z natury, lecz antyspołeczna z nawyku, i jest zbawiona przez Chrystusa, jedynego pośrednika między Bogiem a ludzkością, i „uniwersalną drogę wolności i zbawienia”, jak powtarzał mój poprzednik Jan Paweł II (Augustinum Hipponensem, 21): poza tą drogą, której nigdy nie zabrakło rodzajowi ludzkiemu – stwierdza dalej Augustyn w tym samym dziele – „nikt nigdy nie został uwolniony, nikt nie jest uwalniany, nikt nie będzie nigdy uwolniony” (O państwie Bożym, X, 32, 2). Jako jedyny pośrednik zbawienia, Chrystus jest głową Kościoła i jest z nim w mistyczny sposób zjednoczony, do tego stopnia, że Augustyn może stwierdzić: „Staliśmy się Chrystusem. W istocie bowiem jeśli On jest głową, my Jego członkami, cały człowiek to On i my” (Homiletyczny komentarz do Listu św. Jana, 21, 8).
Lud Boży i dom Boży, Kościół w wizji Augustyna jest więc ściśle związany z pojęciem Ciała Chrystusowego, oparty na chrystologicznym odczytaniu Starego Testamentu i na drodze sakramentalnej, skupionej na Eucharystii, w której Pan daje nam swoje Ciało i przemienia nas w swoje Ciało. Jest więc rzeczą fundamentalną, aby Kościół, lud Boży w sensie chrystologicznym, a nie w sensie socjologicznym, był rzeczywiście włączony w Chrystusa, który – stwierdza Augustyn na przepięknej karcie – „modli się za nas, modli się w nas, jest przez nas proszony; modli się za nas jako nasz kapłan, modli się w nas jako nasza głowa, jest proszony przez nas jako nasz Bóg: rozpoznajemy więc w Nim nasz głos, a w nas Jego głos” (Homiletyczny wykład Psalmów, 85, 1).
Na zakończenie listu apostolskiego „Augustinum Hipponensem” Jan Paweł II zapytał samego świętego, co ma do powiedzenia ludziom dzisiejszym i odpowiedział przede wszystkim słowami, które Augustyn zawarł w jednym z listów, podyktowanych wkrótce po swym nawróceniu: „Wydaje mi się, że należy przywieść ludzi do nadziei na znalezienie prawdy” (Listy, 1,1); tej prawdy, którą jest sam Chrystus, prawdziwy Bóg, do którego skierowana jest jedna z najpiękniejszych i najbardziej znanych modlitw z Wyznań (X, 27, 38): „Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawic, rozświetliłaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem – i oto głodny jestem i łaknę. Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim”.
Tak oto Augustyn spotkał Boga i przez całą swą drogę doświadczył tego tak bardzo, że rzeczywistość ta – która jest przede wszystkim spotkaniem z Osobą, Jezusem – odmieniła jego życie, jak zmienia żywoty tak wielu kobiet i mężczyzn, którzy w każdym czasie doznają łaski spotkania Go. Prośmy, aby Pan obdarzył nas tą łaską i pozwolił nam tym samym zaznać pokoju.
- Papieska katecheza IV – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 20 LUTEGO 2008
Spis dzieł Augustyna powstał z wyraźnym zamiarem ocalenia pamięci o nim w chwili, gdy najazd Wandali zalewał całą Afrykę rzymską i liczy 1300 pism ponumerowanych przez Autora wraz z innymi, “których nie można ponumerować, ponieważ nie dał im żadnego numeru”.
Drodzy bracia i siostry,
po przerwie na rekolekcje wielkopostne w ubiegłym tygodniu powracamy dziś do wielkiej postaci św. Augustyna, o którym już kilka razy mówiłem w środowych katechezach. Jest on Ojcem Kościoła, który pozostawił największą liczbę dzieł i o nich zamierzam pokrótce dziś mówić. Niektóre z pism Augustyna mają kapitalne znaczenie nie tylko dla historii chrześcijaństwa, ale dla formacji całej kultury Zachodu: najjaśniejszym tego przykładem są „Confessiones”, niewątpliwie jedna z najbardziej nadal czytanych ksiąg starożytnego chrześcijaństwa. Podobnie jak wielu Ojców Kościoła z pierwszych wieków, lecz w stopniu nieporównanie większym, również Biskup Hippony wywarł szeroki i trwały wpływ, jak widać to z obfitej tradycji rękopiśmiennej jego dzieł, które rzeczywiście są bardzo liczne.
On sam dokonał ich przeglądu na kilka lat przed zgonem w „Retractationes”, a wkrótce po jego śmierci zostały one skrupulatnie spisane w „Indiculus” (“Wykazie”), dołączonym przez wiernego przyjaciela Possydiusza do biografii św. Augustyna – “Vita Augustini”. Spis dzieł Augustyna powstał z wyraźnym zamiarem ocalenia pamięci o nim w chwili, gdy najazd Wandali zalewał całą Afrykę rzymską i liczy 1300 pism ponumerowanych przez Autora wraz z innymi, “których nie można ponumerować, ponieważ nie dał im żadnego numeru”.
Possydiusz, biskup sąsiedniego miasta, podyktował te słowa właśnie w Hipponie – gdzie schronił się i był świadkiem śmierci przyjaciela – i niemal na pewno opierał się na katalogu osobistej biblioteki Augustyna. Dziś istnieje ponad trzysta zachowanych listów biskupa Hippony i blisko sześćset homilii, pierwotnie jednak było ich znacznie więcej, może nawet trzy do czterech tysięcy, a były one owocem czterdziestoletniego przepowiadania dawnego retora, który postanowił iść za Jezusem i zwracać się już nie do wielkich na dworze cesarskim, ale do prostych mieszkańców Hippony.
Jeszcze niedawno odkrycie zbioru listów i kilku kazań wzbogaciło naszą wiedzę o tym wielkim Ojcu Kościoła. “Wiele ksiąg – pisze Possydiusz – on sam napisał i ogłosił, wiele kazań wygłosił w kościele, przepisał i poprawił, zarówno po to, by odeprzeć licznych heretyków, jak i po to, aby interpretować Pismo Święte ku zbudowaniu świętych synów Kościoła. Dzieła te – podkreśla Biskup przyjaciel – są tak liczne, że z trudem uczony może je przeczytać je i zapoznać się z nimi” (Vita Augustini, 18,9).
W twórczości literackiej Augustyna – a więc w ponad tysiącu publikacji, podzielonych na pisma filozoficzne, apologetyczne, doktrynalne, moralne, monastyczne, egzegetyczne, antyheretyckie, nie mówiąc już o listach i kazaniach – wyróżniają się dzieła niezwykłe o dużym rozmachu teologicznym i filozoficznym. Trzeba przede wszystkim pamiętać o wspomnianych już “Confessiones” [Wyznaniach] – trzynastu księgach, spisanych między 397 a 400 rokiem na chwałę Bożą. Są one jakby autobiografią w formie dialogu z Bogiem. Ten rodzaj literacki odzwierciedla właśnie życie św. Augustyna, które nie było zamknięte w sobie, roztrwonione na wiele spraw, lecz było przeżywane zasadniczo jako dialog z Bogiem i tym samym życiem z innymi. Już sam tytuł “Confessiones” ukazuje specyfikę tej autobiografii. Słowo confessiones, wywodzące się w chrześcijańskiej łacinie z tradycji Psalmów, ma dwa znaczenia, które jednak splatają się z sobą. Przede wszystkim wskazuje ono na wyznanie własnych słabości, nędzy grzechów; jednocześnie jednak confessiones oznacza wysławianie Boga, wdzięczność wobec Boga. Ujrzenie własnej nędzy w świetle Boga staje się wysławianiem Boga i dziękczynieniem, Bóg bowiem miłuje nas i akceptuje, przemienia nas i podnosi ku sobie. O tych Confessiones które cieszyły się powodzeniem już za życia św. Augustyna, on sam napisał: “Wywarły one na mnie tak wielki wpływ, gdy je pisałem i wywierają jeszcze, kiedy je czytam ponownie. Wielu jest braci, którym dzieła te podobają się” (Retractationes, II, 6): i muszę przyznać, że ja także jestem jednym z tych “braci”. A dzięki “Confessiones” możemy krok po kroku prześledzić wewnętrzną drogę tego niezwykłego człowieka, rozmiłowanego w Bogu.
Mniej rozpowszechnione, ale równie oryginalne i bardzo ważne są „Retractationes”, spisane w dwóch księgach około roku 427, w których stary już św. Augustyn dokonuje “rewizji” (retractatio) całego swego spisanego dzieła, pozostawiając tym samym wyjątkowy i niezwykle cenny dokument literacki, ale także przykład szczerości i pokory intelektualnej.
„De civitate Dei” – dzieło imponujące i o decydującym znaczeniu dla rozwoju zachodniej myśli politycznej i dla chrześcijańskiej teologii historii – powstało między rokiem 413 a 426 w dwudziestu dwóch księgach. Okazją było splądrowanie Rzymu przez Gotów w 410 r. Wielu ówczesnych pogan, ale także liczni chrześcijanie, mówiło: Rzym upadł, teraz Bóg chrześcijan i apostołowie nie mogą chronić miasta. Podczas obecności pogańskich bóstw Rzym był caput mundi – wielką stolicą i nikt nie myślał, że mógłby wpaść w ręce wrogów. Obecnie, wraz z Bogiem chrześcijan, to wielkie miasto nie wydawało się już bezpieczne. A więc Bóg chrześcijan nie chronił, nie mógł być Bogiem, któremu można by się zawierzyć. Na to zastrzeżenie, które przenikało do głębi także serca chrześcijan, św. Augustyn odpowiada tym wielkim dziełem, „De civitate Dei”, wyjaśniając, czego powinniśmy oczekiwać od Boga a czego nie, jaki jest związek między dziedziną polityczną i dziedziną wiary, Kościoła. Również dziś księga ta jest źródłem dla właściwego określenia prawdziwej świeckości i kompetencji Kościoła, prawdziwej wielkiej nadziei, jaką daje nam wiara.
Ta wielka księga przedstawia dzieje ludzkości kierowanej przez Bożą Opatrzność, obecnie jednak podzielonej przez dwie miłości. I to jest plan podstawowy, jego interpretacja historii, która jest walką dwóch miłości: miłości do siebie “aż po obojętność wobec Boga” i miłości do Boga “aż po obojętność wobec siebie” (De civitate Dei, XIV, 28), aż do pełni wolności od siebie dla innych w świetle Boga. Jest to zatem być może największe dzieło św. Augustyna, posiadające nieprzemijającą wagę.
Równie ważne jest „De Trinitate” – dzieło w piętnastu księgach na temat głównego rdzenia wiary chrześcijańskiej, wiary w Boga Trójjedynego, napisane w dwóch okresach: między rokiem 399 a 412 pierwszych dwanaście ksiąg, ogłoszonych bez wiedzy Augustyna, który około roku 420 uzupełnił je i przejrzał całość. Zastanawia się on tu nad obliczem Boga i stara się pojąć tę tajemnicę Boga, który jest jedyny, jedyny stwórca świata, nas wszystkich, a jednak właśnie ten jedyny Bóg jest w trzech Osobach, kręgiem miłości. Autor stara się pojąć niezgłębioną tajemnicę: właśnie bycie w trzech Osobach jest najbardziej rzeczywistą i najgłębszą jednością jedynego Boga. Natomiast „De doctrina Christiana” to prawdziwe i właściwe kulturowe wprowadzenie do interpretacji Biblii a w ostateczności do samego chrześcijaństwa, które miało decydujące znaczenie dla formacji kultury zachodniej.
Mimo całej swojej skromności, Augustyn bez wątpienia miał świadomość własnej wielkości intelektualnej. Jednakże ważniejsze od tworzenia wielkich dzieł o wysokiej wartości teologicznej było dlań niesienie chrześcijańskiego orędzia prostym ludziom. Ta jego głębsza intencja, która kierowała nim przez całe życie, ukazana została w liście napisanym do kolegi Ewodiusza, w którym oznajmia mu o czasowym zaniechaniu dyktowania ksiąg „De Trinitate”, “ponieważ jest to zbyt uciążliwe i myślę, że niewielu może je zrozumieć; dlatego pilniej potrzebne są teksty, które, miejmy nadzieję, będą przydatne dla wielu” (Epistulae, 169,1,1). Bardziej więc pożyteczne było dla niego przekazywanie wiary w sposób zrozumiały dla wszystkich, niż pisanie wielkich dzieł teologicznych. Wyraźnie odczuwana odpowiedzialność za upowszechnianie orędzia chrześcijańskiego była z kolei źródłem takich pism, jak „De catechizandis rudibus” – o teorii i praktyce katechezy czy „Psalmus contra partem Donati”. Donatyści stanowili poważny problem w Afryce czasów św. Augustyna, schizmę z zamierzenia afrykańską. Twierdzili oni, że prawdziwym chrześcijaństwem jest afrykańskie. Sprzeciwiali się jedności Kościoła. Przeciw tej schizmie wielki Biskup walczył przez całe życie, starając się przekonać donatystów, że tylko w jedności także afrykańskość może być prawdziwa. I aby zrozumieli go ludzie prości, którzy nie byli w stanie pojąć wielkiej łaciny retora, rzekł: muszę pisać także z błędami gramatycznymi, bardzo uproszczoną łaciną. I uczynił tak przede wszystkim w owym „Psalmusie” – swego rodzaju prostej poezji przeciwko donastystom, aby pomóc wszystkim ludziom zrozumieć, że tylko w jedności Kościoła urzeczywistnia się dla wszystkich w sposób realny nasz związek z Bogiem i wzrasta pokój na świecie.
W tej twórczości, przeznaczonej dla szerokiego odbiorcy, szczególne znaczenie ma mnóstwo kazań, często mówionych “z głowy”, przepisywanych przez skrybów podczas ich wygłaszania i natychmiast puszczanych w obieg. Spośród nich wyróżniają się przepiękne „Enarrationes in Psalmos”, bardzo czytane w wiekach średnich. Właśnie praktyka ogłaszania tysięcy kazań Augustyna – często poza kontrolą Autora – tłumaczy ich popularność i późniejsze zaginięcie, ale także ich żywotność. Albowiem kazania biskupa Hippony ze względu na sławę ich autora stawały się szybko bardzo poszukiwanymi tekstami i służyły także innym biskupom i kapłanom za wzór dostosowywany do stale nowego kontekstu.
Tradycja ikonograficzna, już na pewnym fresku laterańskim sięgającym VI wieku, przedstawia św. Augustyna z księgą w ręku, niewątpliwie aby wyrazić jego twórczość literacką, która tak bardzo wpłynęła na mentalność i myśl chrześcijańską, ale także jego miłość do ksiąg, do lektury i poznania wielkiej kultury przeszłości. Po śmierci nie zostawił nic, opowiada Possydiusz, ale “zalecał stale, by starannie zachować dla potomnych bibliotekę kościelną ze wszystkimi kodeksami”, przede wszystkim tymi, które dotyczyły jego dzieł. W nich, podkreśla Possydiusz, Augustyn “jest zawsze żywy” i służy każdemu, kto czyta jego pisma, chociaż, jak kończy, “myślę, że mieli większą korzyść z kontaktu z nim ci, którzy mogli widzieć i słyszeć, gdy osobiście przemawiał w kościele, a przede wszystkim ci, którzy widzieli jego życie pośród ludzi” (Vita Augustini, 31). Tak, również nam by się podobało móc słyszeć go na żywo. Jednakże jest prawdziwie żywy w swoich pismach, jest obecny w nas i w ten sposób widzimy też nieustanną żywotność wiary, której oddał całe swoje życie.
- Papieska katecheza V – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 5 MARCA 2008
(…) Św. Augustyn był namiętnym poszukiwaczem prawdy: był nim od początku i pozostał przez całe życie.
Drodzy bracia i siostry,
dzisiejszym spotkaniem chciałbym zakończyć prezentację postaci św. Augustyna. Po omówieniu jego życia, jego dzieł i niektórych aspektów jego myśli, chcę dziś powrócić do jego życia wewnętrznego, które sprawiło, że jest on jednym z największych konwertytów w historii chrześcijaństwa. Tym jego przeżyciom poświęciłem zwłaszcza swoją refleksję podczas pielgrzymki, którą odbyłem w ubiegłym roku do Pawii, by uczcić doczesne szczątki tego Ojca Kościoła. Pragnąłem w ten sposób wyrazić cześć całego Kościoła katolickiego, ale także ukazać w sposób widzialny me osobiste oddanie i uznanie tej postaci, z którą czuję się bardzo związany ze względu na rolę, jaką odegrała w moim życiu teologa, kapłana i pasterza.
Jeszcze dziś można prześledzić postawę św. Augustyna przede wszystkim dzięki „Confessiones”, napisanym na chwałę Bożą, które zapoczątkowały jedną z najbardziej typowych form literackich Zachodu – autobiografię, czyli osobiste wyrażenie samoświadomości. Otóż ktokolwiek weźmie do rąk tę niezwykłą i porywającą książkę, jeszcze dziś bardzo czytaną, bez trudu zobaczy, że nawrócenie Augustyna ani nie było nagłe, ani nie dokonało się w pełni na samym początku, lecz można je określić raczej jako prawdziwą i właściwą drogę, która pozostaje wzorem dla każdego z nas. Itinerarium to zakończyło się bez wątpienia nawróceniem, a następnie chrztem, nie dobiegło jednak końca w ową wigilię paschalną 387 roku, gdy w Mediolanie afrykańskiego retora ochrzcił biskup Ambroży. Droga nawrócenia Augustyna trwała bowiem pokornie do końca jego życia, tak iż prawdziwie można powiedzieć, że jego kolejne etapy – a można bez trudu wyróżnić trzy etapy – są jednym wielkim nawróceniem.
Św. Augustyn był namiętnym poszukiwaczem prawdy: był nim od początku i pozostał przez całe życie. Pierwszy etap na drodze jego nawrócenia dokonał się właśnie w stopniowym zbliżaniu się do chrześcijaństwa. Rzeczywiście otrzymał on od swej matki Moniki, z którą był zawsze związany, wychowanie chrześcijańskie, a chociaż w latach młodzieńczych prowadził hulaszcze życie, zawsze odczuwał głęboki pociąg do Chrystusa, ponieważ miłość do imienia Pana wypił z mlekiem matczynym, jak sam to podkreśla (por. Confessiones, III, 4,8). Ale także filozofia, zwłaszcza ta spod znaku platonizmu, przyczyniła się do późniejszego zbliżenia go do Chrystusa, ukazując mu istnienie Logosu, czyli twórczego rozumu. Księgi filozofów pokazywały mu, że jest rozum, z którego pochodzi następnie cały świat, nie mówiły mu jednak, jak dotrzeć do tego Logosu, który wydawał się tak daleki. Dopiero lektura Lisów św. Pawła w świetle wiary Kościoła katolickiego, objawiła mu całą prawdę. Doświadczenie to Augustyn zawarł na jednej z najsłynniejszych kart “Confessiones”: opowiada tam, że gdy w udręce rozmyślań wyszedł do ogrodu, usłyszał niespodziewanie dziecięcy głos, który powtarzał nie słyszany przezeń nigdy wcześniej refren: tolle, lege, tolle, lege, „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!”(VIII, 12, 29). Przypomniał sobie wówczas o nawróceniu Antoniego, ojca monastycyzmu, i z zapałem powrócił do kodeksu Pawłowego, który miał w rękach przed chwilą, otworzył go i wzrok jego padł na List do Rzymian, gdzie Apostoł wzywa do porzucenia dzieł ciała i przyobleczenia się w Chrystusa (13, 13-14). Zrozumiał, że słowa te w tym momencie skierowane były osobiście do niego, pochodziły od Boga za pośrednictwem Apostoła i wskazywały mu, co robić w owej chwili. Tym samym poczuł, że rozwiewają się mroki zwątpienia i stał się wreszcie wolny, by oddać się całkowicie Chrystusowi: „Nawróciłeś mnie ku sobie”, skomentował (Confessiones, VIII, 12,30). Było to pierwsze i decydujące nawrócenie.
Ten podstawowy etap dla swojej długiej drogi afrykański retor osiągnął dzięki swemu umiłowaniu człowieka i prawdy, namiętności, która doprowadziła go do poszukiwania Boga, wielkiego i niedostępnego. Wiara w Chrystusa pozwoliła mu zrozumieć, że Bóg, pozornie tak daleki, w rzeczywistości takim nie był. Stał się bowiem bliski nam, stając się jednym z nas. W tym sensie wiara w Chrystusa uwieńczyła długie poszukiwania, jakie Augustyn prowadził na drodze prawdy. Dopiero Bóg, który stał się „dotykalny”, jednym z nas, był wreszcie Bogiem, którego można było prosić, dla którego i z którym można było żyć. Oto droga, którą należy przebyć z odwagą i jednocześnie z pokorą, otwierając się na ustawiczne oczyszczenie, którego każdy z nas zawsze potrzebuje. Ale, jak powiedzieliśmy, droga Augustyna nie zakończyła się wraz z ową wigilią paschalną 387 roku. Po powrocie do Afryki i założeniu małego klasztoru, schronił się w nim wraz z kilkoma przyjaciółmi, by oddać się życiu kontemplacyjnemu i studiom. Było to marzeniem jego życia. Teraz został powołany do życia całkowicie dla prawdy, z prawdą, w przyjaźni z Chrystusem, który jest prawdą.
Ten piękny sen trwał trzy lata, do czasu, gdy wbrew swej woli, wyświęcony został na kapłana w Hipponie i wyznaczony do służby wiernym, żyjąc wprawdzie nadal z Chrystusem i dla Chrystusa, ale służąc wszystkim. Było to dla niego bardzo trudne, od samego początku jednak zrozumiał, że tylko żyjąc dla innych, a nie po prostu dla swej prywatnej kontemplacji, mógł rzeczywiście żyć z Chrystusem i dla Chrystusa. I tak wyrzekając się życia tylko dla medytacji, Augustyn nauczył się, częstokroć nie bez trudności, oddawać do dyspozycji innych owoce swej inteligencji. Nauczył się przekazywać swoją wiarę prostym ludziom i żyć dla nich w mieście, które stało się jego miastem, prowadząc niestrudzenie wielkoduszną i absorbującą działalność, którą tak opisał w jednym ze swych przepięknych kazań: „Nieustannie przepowiadać, dyskutować, przywoływać, budować, być do dyspozycji wszystkich – to ogromne brzemię, wielki ciężar, niezmierny trud” (Serm. 339, 4). Jednakże wziął on na siebie ten ciężar, rozumiejąc, że właśnie w ten sposób mógł być bliżej Chrystusa. Zrozumienie, że do innych dociera się z prostotą i pokorą, było jego prawdziwym i drugim nawróceniem.
Ale jest jeszcze ostatni etap drogi Augustyna, trzecie nawrócenie: to, które prowadziło go każdego dnia życia do proszenia Boga o przebaczenie. Początkowo myślał, że skoro został ochrzczony, w życiu jedności z Chrystusem, w Sakramentach, w sprawowaniu Eucharystii, powinien był osiągnąć życie przedstawione w Kazaniu na Górze: doskonałość otrzymaną na chrzcie i utwierdzoną w Eucharystii. W ostatniej części swego życia zrozumiał, że to, co mówił w swych pierwszych kazaniach na temat Kazania na Górze – a mianowicie, że teraz my, jako chrześcijanie, żyjemy na stałe tym ideałem – było błędne. Tylko Chrystus realizuje prawdziwie i w pełni Kazanie na Górze. My stale potrzebujemy, aby Chrystus nas obmył, gdy myje nam nogi, i by nas odnowił. Potrzebujemy stałego nawrócenia. Aż do końca potrzebujemy tej pokory, by uznać, że jesteśmy grzesznikami w drodze tak długo, aż Pan nie pomoże nam ostatecznie i nie wprowadzi nas do żywota wiecznego. W tej ostatniej postawie pokory, przeżywanej dzień po dniu, Augustyn zmarł.
Ta postawa głębokiej pokory w obliczu jedynego Pana Jezusa doprowadziła go również do doświadczenia pokory intelektualnej. Albowiem Augustyn, który jest jedną z największych postaci w historii myśli, w ostatnich latach swego życia postanowił poddać jasno uściślonej krytyce wszystkie swoje tak liczne dzieła. Tak powstały „Retractationes” (Sprostowania), które w ten sposób wprowadzają jego rzeczywiście wielką myśl teologiczną do pokornej i świętej wiary tego, który nazywa on po prostu Catholica, czyli Kościoła. „Zrozumiałem – pisze właśnie w tej niezwykle oryginalnej księdze (I, 19, 1-3) – że jedno tylko jest prawdziwie doskonałe i że słowa Kazania na Górze realizują się w pełni w jednym tylko: w samym Jezusie Chrystusie. Cały Kościół natomiast – my wszyscy, włącznie z Apostołami – musimy modlić się każdego dnia: odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Nawrócony do Chrystusa, który jest prawdą i miłością, Augustyn szedł za Nim przez całe życie i stał się wzorem dla każdej ludzkiej istoty, dla nas wszystkich szukających Boga. Dlatego na zakończenie mej pielgrzymki do Pawii chciałem symbolicznie przekazać Kościołowi i światu, przy grobie tego wielkiego człowieka, rozmiłowanego w Bogu, mą pierwszą encyklikę, zatytułowaną „Deus caritas est”. Zawdzięcza ona bowiem wiele, zwłaszcza w swej pierwszej części, myśli św. Augustyna. Także dziś, jak za jego czasów, ludzkość potrzebuje poznać, a przede wszystkim przeżywać tę podstawową rzeczywistość: Bóg jest miłością i spotkanie z Nim stanowi jedyną odpowiedź na niepokój ludzkiego serca. Serca, w którym mieszka nadzieja, być może niejasna jeszcze i nieuświadamiana sobie przez wielu naszych współczesnych, która jednak dla nas, chrześcijan, już dziś otwiera się na przyszłość, tak iż św. Paweł napisał, że „w nadziei już jesteśmy zbawieni” (Rz 8,24). Nadziei postanowiłem poświęcić swoją drugą encyklikę „Spe salvi” i ona też w dużej mierze jest zaciągnięciem długu wobec Augustyna i jego spotkania z Bogiem.
W jednym z przepięknych tekstów św. Augustyn określa modlitwę jako wyraz pragnienia i stwierdza, że Bóg odpowiada, poszerzając ku sobie nasze serce. Z naszej strony musimy oczyścić nasze pragnienia i nasze nadzieje, aby przyjąć łagodność Boga (por. In I Ioannis, 4, 6). Tylko ona bowiem, otwierając nas także na innych, zbawia nas. Módlmy się zatem, aby w naszym życiu codziennie dane nam było naśladować przykład tego wielkiego konwertyty, spotykając, podobnie jak on, w każdej chwili naszego życia Pana Jezusa, jedynego, który nas zbawia, oczyszcza i obdarza prawdziwą radością, prawdziwym życiem.
- Papieska katecheza VI – KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 25 SIERPNIA 2010
Na przykład św. Augustyna jako przewodnika w poszukiwaniu prawdy wskazał Benedykt XVI podczas audiencji ogólnej 25 sierpnia. Za trzy dni przypada wspomnienie tego Doktora Kościoła, szczególnie bliskiego obecnymu papieżowi. Jego katechezy w Castel Gandolfo wysłuchało ok. 5 tys. wiernych.
Oto polski tekst nauczania Ojca Świętego:
Drodzy bracia i siostry!
W życiu każdego z nas są osoby bardzo drogie, których bliskość odczuwamy w sposób szczególny. Niektóre z nich są już w ramionach Boga, a inne dzielą jeszcze z nami drogę życia: są to nasi rodzicie, krewni, wychowawcy, osoby, którym wyświadczyliśmy dobro lub od których otrzymaliśmy dobro. Są to osoby, o których wiemy, że możemy na nie liczyć. Ale jest też ważne, abyśmy mieli „towarzyszy podróży” na drodze naszego życia chrześcijańskiego: myślę o kierowniku duchowym, o spowiedniku, o osobach, z którymi możemy dzielić nasze doświadczenie wiary, ale myślę też o Matce Bożej i świętych. Każdy powinien mieć jakiegoś świętego, który byłby mu szczególnie bliski, aby odczuwać jego bliskość w modlitwie i wstawiennictwie, a także, aby go naśladować. Chciałbym was więc zachęcić do lepszej znajomości świętych, począwszy od tych, których imiona nosicie, odczytując ich życie i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, aby jeszcze bardziej ukochać Pana i cenną pomocą w waszym rozwoju chrześcijańskim i ludzkim.
Jak wiecie, ja również jestem w sposób szczególny związany z niektórymi postaciami świętych. Jest wśród nich, obok św. Józefa i św. Benedykta, których imiona noszę, a także innych, święty Augustyn. Otrzymałem wielki dar, by poznać go, że tak powiem, z bliska, przez naukę i modlitwę. Stał się on dobrym “towarzyszem podróży” w moim życiu i posłudze. Chciałbym jeszcze raz podkreślić ważny aspekt jego doświadczenia ludzkiego i chrześcijańskiego, aktualny także w naszych czasach, w których, zdaje się, jakby relatywizm był paradoksalnie „prawdą”, która powinna kierować myślą, decyzjami i zachowaniami.
Św. Augustyn to człowiek, który nigdy nie żył powierzchownie. Jedną z głębokich cech jego istnienia było pragnienie, niespokojne i nieustanne poszukiwanie Prawdy, ale nie „ pseudo-prawd” niezdolnych do obdarzenia trwałym pokojem serca, lecz tej Prawdy, która nadaje sens istnieniu i jest „domem”, w którym serce odnajduje spokój i radość. Jak wiemy, jego droga nie była łatwa: sądził, że napotka Prawdę w prestiżu, karierze, w posiadaniu rzeczy, w głosach obiecujących mu błyskawiczne szczęście. Popełnił błędy, doświadczył smutków i niepowodzeń, nigdy jednak nie zatrzymał się, nigdy nie zadowolił się tym, co mu dawało jedynie przebłysk światła. Potrafił spojrzeć głęboko w samego siebie i przeczuwał, jak sam napisał w „Wyznaniach”, że owa Prawda, ten Bóg, którego szukał o własnych siłach, był mu bliższy niż on sam sobie, że zawsze był przy nim, nigdy go nie opuścił, oczekując, aby mógł wejść ostatecznie w jego życie (por. III, 6, 11, X, 27, 38). Jak już mówiłem, komentując niedawny film o jego życiu, św. Augustyn w swych niespokojnych poszukiwaniach zrozumiał, że to nie on odnalazł Prawdę, ale że sama Prawda, którą jest Bóg, dogoniła go i odnalazła (por. „L’Osservatore Romano”, 4 września 2009, str. 8). Romano Guardini, komentując fragment trzeciego rozdziału „Wyznań”, mówi, że św. Augustyn zrozumiał, iż Bóg jest „chwałą, która powala nas na klęczki, napojem, który gasi pragnienie, skarbem który nas uszczęśliwia, [… miał] uspokajającą pewność tego, kto w końcu zrozumiał, ale także rozkosz miłości, która wie: To jest wszystko i mi wystarcza” (Pensatori religiosi Brescia 2001, str. 177).
W Księdze IX tychże „Wyznań” nasz święty donosi opisuje rozmowę ze swoją matką, św. Moniką, której wspomnienie obchodzone jest pojutrze, w najbliższy piątek. Jest to bardzo piękna scena: wraz z matką przebywają w gospodzie w Ostii i z okna widzą niebo i morze, przekraczają niebo i morze, przez chwilę dotykają serca Boga w milczeniu stworzeń. I tu pojawia się idea podstawowa na drodze ku Prawdzie: stworzenia winny milczeć, jeśli ma nastąpić cisza, w której może mówić Bóg. Jest to zawsze prawdziwe także w naszych czasach: niekiedy istnieje swego rodzaju lęk przed ciszą, skupieniem, zastanowieniem się nad własnymi działaniami, nad głębokim sensem własnego życia. Często wybiera się jedynie życie umykającą chwilą, łudząc się, że przyniesie to trwałe szczęście. Często ludzie wolą żyć powierzchownie, bez myślenia, bo wydaje się, że tak jest łatwiej. Istnieje lęk przed poszukiwaniem Prawdy lub może, że to Prawda nas znajdzie, pochwyci i przemieni nam życie, tak jak się to stało w przypadku św. Augustyna.
Drodzy bracia i siostry, pragnę powiedzieć wszystkim, także tym, którzy przeżywają chwile trudności na swej drodze wiary, tym, którzy rzadko uczestniczą w życiu Kościoła, lub tym, którzy żyją tak, „jakby Boga nie było” – aby nie lękali się Prawdy i nigdy nie zaprzestawali poszukiwania głębokiej prawdy o samych sobie i o rzeczach wewnętrznym spojrzeniem serca. Bóg nie przestanie obdarzać Światłem, abyśmy widzieli i Ciepłem, abyśmy odczuli sercem, że nas miłuje i pragnie być miłowanym.
Niech nam na tej drodze towarzyszy wstawiennictwo Matki Bożej, św. Augustyna i św. Moniki.
KAI/WIARA.PL
_______________________________________________________________________________
„Późno Cię umiłowałem”. Jedna z najpiękniejszych medytacji chrześcijańskich
***
Ten fragment „Wyznań” św. Augustyna to prawdziwe arcydzieło. Można je przywoływać jako medytację lub część modlitwy osobistej.
„Wyznania” zawierają zapis niezwykłej duchowej podróży św. Augustyna. Podróży, która doprowadziła go do głębokiego zjednoczenia z Bogiem. Wiele musiało się wcześniej w jego życiu wydarzyć, stąd owo „Późno Cię umiłowałem”, które wydaje się wyrazem żalu i dziękczynienia jednocześnie.
Poniższe wybrane fragmenty „Wyznań” to arcydzieło świętego pisarza i biskupa. Można je przywoływać jako medytację lub część modlitwy osobistej.
Późno Cię umiłowałem
Późno Cię umiłowałem,
Piękności tak dawna, a tak nowa,
późno Cię umiłowałem.
W głębi duszy byłaś,
a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie,
bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś.
Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą.
One mnie więziły z dala od Ciebie
– rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były.
Zawołałaś, krzyknęłaś,
rozdarłaś głuchotę moją.
Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica,
rozświetliłaś ślepotę moją.
Rozlałaś woń, odetchnąłem nią
– i oto dyszę pragnieniem Ciebie.
Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę.
Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim.
(…)
Jakże wielki jesteś, Panie. Jakże godzien, by Cię sławić.
Wspaniała Twoja moc. Mądrości Twojej nikt nie zmierzy.
Pragnie Cię sławić człowiek, cząsteczka tego, co stworzyłeś (…).
Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie.
I niespokojne jest serce nasze,
dopóki w Tobie nie spocznie.
Któż mi da spoczynek w Tobie?
Kto sprawi, że wnikniesz w serce moje, że je upoisz?
Niechbym zapomniał o niedolach moich
i tak przycisnął do piersi jedyne moje dobro, Ciebie…
Czymże Ty jesteś dla mnie?
O, sprawić racz, żebym to umiał wyrazić.
Ach, Panie Boże mój, ulituj się nade mną
i objaw mi, czym jesteś dla mnie.
Powiedz duszy mojej: „Zbawieniem twoim jestem”.
Tak powiedz, abym usłyszał.
Czeka na Twój głos dusza moja, przemów do niej,
powiedz duszy mojej: „Zbawieniem twoim jestem”.
Pobiegnę za tym głosem,
pochwycę Ciebie, Panie!
święty Augustyn, „Wyznania”, przeł. Z. Kubiak, Warszawa 1982. Księga I i X./Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
27 sierpnia
Święta Monika
Zobacz także: • Błogosławiony Dominik od Matki Bożej Barberi, prezbiter • Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica |
Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci. W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387). Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach. Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec. |
_________________________________________________________________________________
Monika od modlitwy upartej
fot. Autorstwa Ary Scheffer/Radio Maryja
***
Gdyby data Dnia Matki ustalana była według kalendarza wspomnień liturgicznych, dzień ten powinien przypadać 27 sierpnia. Bo wśród wszystkich kanonizowanych matek to właśnie ona była najwytrwalsza wbrew logice i nadziei.
Gdyby data Dnia Matki ustalana była według kalendarza wspomnień liturgicznych, dzień ten powinien przypadać 27 sierpnia. Bo wśród wszystkich kanonizowanych matek to właśnie ona była najwytrwalsza – wbrew logice i nadziei.
Święta Monika urodziła się około 332 roku w Tagaście, w północnej rodzinie, w rodzinie rzymskiej. Jej syn, św. Augustyn pisał o niej w swoich „Wyznaniach”: „Urodziła się w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Kościoła, i zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom własnej matki, ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani domu odnosili się do niej z respektem, jak do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny. Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawo Boże, a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle też powtarzała to zbawienne upomnienie: «Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was»”.
Małżeństwo
Kiedy Monika była młodą dziewczyną, wydaną ją za mąż za bogatego urzędnika, członka rady miejskiej, poganina. Jej małżeństwo nie było udane. Mąż był skory do gniewu, niewierny, a teściowa, z którą mieszkali – nieprzychylnie nastawiona do Moniki. Ona jednak nie dawała się wciągnąć w żadne spory – spokojnie przeczekiwała wybuchy mężowskiej złości, a potem mądrze i cierpliwie rozmawiała i tłumaczyła, niejednokrotnie przekonując męża do swoich racji. Udało jej się również z czasem pozyskać przychylność teściowej, która przestała wierzyć plotkom służy, kierowanym przeciw synowej.
Pierwszy syn Augustyn urodził się, gdy Monika miała 22 lata. Później na świat przyszedł jeszcze Nawigiusz i córka, której imienia nie znamy. Gdy Monika miała 39 lat, zmarł jej mąż, a najstarszy syn Augustyn zaczął przysparzać nie lada problemów.
Syn
Augustyn, syn Moniki, żył bardzo podobnie do swojego ojca. Był leniwy, jako osiemnastolatek wszedł w związek z prostą dziewczyną, która urodziła mu syna – żyli ze sobą bez ślubu. Kiedy miał 19 lat, na dziewięć lat przyłączył się do sekty manichejczyków. Nawet, gdy zachorował ciężko i groziła mu śmierć, nie poprosił o chrzest. Po latach sam pisał o sobie, że zachował się jak błazen, i że ocaliła go miłość matki.
Monika nie umiała przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się z jej dzieckiem. Jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Kiedy widziała go w duchowych rozterkach – rozmawiała z nim. I znów wspomina Augustyn: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.
Modlitwa
Nie słowa jednak i rozmowy, ale modlitwa św. Moniki miała wielką moc. Monika bowiem przez 17 lat bez przerwy modliła się o nawrócenie swojego dziecka. 17 lat – nawet wtedy, gdy wydawało się, że jej modlitwy pozostaną niewysłuchane, że Bóg tego nie chce – ona wciąż prosiła, uparcie, nieustępliwie. Kiedy spotkała się z jednym z biskupów, szukając pocieszenia i pomocy, usłyszała od niego: „Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”.
Prosiła więc dalej, nie zważając na przeciwności – bo tak kazała jej miłość. I miłość kazała jej miesiąc po miesiącu, rok po roku składać te same słowa błagania w jednej, jedynej tylko intencji, nie za siebie, ale za niego, za Augustyna.
I trwało długie lata, zanim Augustyn dotarł wreszcie do Mediolanu, zanim spotkał wreszcie biskupa Ambrożego, zanim zapragnął wreszcie przyjąć chrzest. Stało się to na Wielkanoc 387 roku – biskup Ambroży ochrzcił Augustyna i jego syna Adeodata. I kiedy wracali do rodzinnej Tagasty, Monika zachorowała na febrę i zmarła, patrząc na nowoochrzczonych syna i wnuka – jej misja była zakończona. A jej syn Augustyn, został kapłanem i biskupem, a potem świętym i Doktorem Kościoła. A nie byłoby jego, gdyby nie było jej modlitw.
Jak ona
Święty Franciszek Salezy mówił do kobiet: – Panie, jeśli chcecie być prawdziwie chrześcijańskimi matkami, utkwijcie wasz wzrok w św. Monice. Czytajcie jej żywot, a znajdziecie w nim wiele rzeczy, które was pocieszą.
Patronka strapionych matek, zachęta do wytrwałości w modlitwach za kochanych ludzi, wytrwale szturmująca niebo jak wdowa z ewangelicznej przypowieści. Gdyby więcej było takich kobiet, pewnie więcej byłoby i świętych mężczyzn – ich synów i mężów.
Monika Białkowska/Przewodnik Katolicki
___________________________________________________________________________________
Św. Monika – misją jej życia było doprowadzenie bliskich do Chrystusa
***
Wiedziała, że będąc żoną i matką jej misją jest zaprowadzenie bliskich do Chrystusa, do Nieba. Z jednej strony cicha i pokorna, z drugiej silna i walcząca kobieta. Swoją drogę do wieczności przeszła modląc się i potykając o grzechy bliskich. Zrobiła to jednak w doskonałym stylu, nie wstydząc się swojej kobiecej delikatności oraz łez.
Urodzona ok. 332 roku, w rodzinie o chrześcijańskich korzeniach, święta Monika nie miała łatwego zadania do spełnienia. Wychodząc za mąż w młodym wieku, za człowieka o porywczym i gniewnym charakterze, nie wiedziała jeszcze, jak dużo będzie musiała wycierpieć. Towarzysz jej życia, będący poganinem, nie przejmował się rozwiązłym i hedonistycznym trybem życia ich najstarszego syna Augustyna.
Nawet wtedy, gdy okazało się, że jego konkubina urodziła mu syna. Św. Monika, która wiedziała, jak wielkim i ważnym darem jest chrzest, prosiła Boga i pragnęła, by mąż i nierozsądny syn go przyjęli. Niestety. przez lata nic się nie zmieniało. Ona jednak, właściwie odczytując swoje powołanie jako żony oraz matki, zanosiła każdego dnia gorące prośby do Boga, który mógł uczynić wszystko. A jej modlitwa i łzy zmieniały zatwardziałe serca męża i syna. Po latach św. Augustyn napisał: „Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej Panie odmówić pomocy”. I miał rację…
Wiara, Nadzieja, Miłość
Po zakończonych w Kartaginie studiach retoryki, św. Augustyn wrócił do Tagasty, rodzinnego miasta, w którym sam zaczął uczyć. Szybko zafascynował się i związał z manichejczykami. Jego matka była tym faktem przerażona, ale nie przestawała się modlić o jego nawrócenie. W 371 r. umarł mąż św. Moniki, Patrycjusz. Przed śmiercią zdążył przyjąć chrzest. Nie miało to jednak żadnego wpływu na zafascynowanego sztuką Cycerona najstarszego syna
Zaplątany w świat manichejskich filozofów przeżył w nim jeszcze prawie dekadę. Po latach św. Augustyn wspomni ten okres w tych słowach: „nurzałem się głęboko w bagnie i ciemności fałszu. Nieraz usiłowałem się z niego wydobyć, miotałem się, ale wtedy błoto jeszcze gęściej mnie oblepiało i głębiej zapadałem”. Pod wpływem rozważań i refleksji filozoficznych syn św. Moniki postanawia wyruszyć do Rzymu, by tam założyć swoją szkołę retoryki i nauczać. Jego matka, zamartwiając się, wyrusza w podróż za nim.
Spełnienie misji życia
Św. Monika odnajduje swojego pierworodnego syna, w momencie, gdy jest on już nawrócony i uczęszcza do katechumenatu. Przygotowując się do chrztu, św. Augustyn wyjeżdża na wieś, gdzie doświadcza nadprzyrodzonego przeżycia duchowego. Przebywając w ogrodzie, nagle słyszy głos dziecka mówiącego: „weź to i przeczytaj!”. Otwierając Biblię, trafia na fragment dotyczący zaprzestania ucztowania i uprawiania rozpusty oraz słowa „o przyobleczeniu się w Chrystusa”.
Po tym doświadczeniu św. Augustyn postanawia zostać celibatariuszem. Zanim to się jednak staje, przyjmuje on chrzest z rąk biskupa mediolańskiego, św. Ambrożego. Św. Monika będąc świadkiem tego wspaniałego i podniosłego wydarzenia, stwierdza, że jej misja została już zakończona. Słowa te zdają się być prorocze, bo czekając na statek powrotny do Tagasty, św. Monika umiera na febrę, w ramionach swojego nawróconego syna.
We wspomnieniach, po latach, św. Augustyn napisze „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”. Wola św. Moniki została spełniona, Bóg wszedł do serca jej syna i zamieszkał w nim już na zawsze.
Powołanie i modlitwa
Każdy człowiek rodząc się, został obdarzony konkretnym powołaniem. Św. Monika, pomimo trudu i łez właściwie odczytała swoje. Wiedziała, że będąc żoną i matką, ma misję zaprowadzenia bliskich do Chrystusa, do Nieba. Z jednej strony cicha i pokorna, z drugiej silna i walcząca kobieta.
Swoją drogę do wieczności przeszła, modląc się i potykając o grzechy bliskich. Zrobiła to jednak w doskonałym stylu, nie wstydząc się swojej kobiecej delikatności oraz łez. Została patronką matek, żon, wdów oraz kobiet zamężnych, które przeżywają trudności małżeńskie. To właśnie do niej odprawia się modlitwy w intencji ratowania duszy dziecka oraz męża. A czy ty nie boisz się walczyć o zbawienie swoje oraz bliskich ci osób w sposób stanowczy, ale równocześnie wrażliwy, poprzez modlitwę i łzy?
Monika Lender- Gołębiowska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
26 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Częstochowska
Zobacz także: • Święta Joanna Elżbieta Bichier des Ages, dziewica • Święta Teresa od Jezusa Jornet e Ibars, dziewica • Błogosławiona Maria od Aniołów Ginard Marti, zakonnica i męczennica |
Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski. Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy. Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu. Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim. Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie. Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła. Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli. Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu. Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej). Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji. Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie. Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony. Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski. Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski. Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego. Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni. Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 sierpnia
Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego
(Mała Arabka), dziewica
Zobacz także: • Święty Ludwik IX, król • Błogosławiona Maria del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewica • Błogosławiona Maria Troncatti, zakonnica |
Miriam Baourdy, zwana także Małą Arabką, urodziła się 5 stycznia 1846 r. w Abellin, pod starożytną Ptolemaidą, w Galilei. Jej ojciec pochodził z Damaszku, a matka – z Libanu. Gdy Maria miała trzy lata, straciła rodziców. Na wychowanie zabrał ją wtedy wuj. W dwunastym roku życia przynaglano ją już do małżeństwa, ale wybroniła się przed nim i złożyła ślub czystości. Poszukując pracy, dotarła do Marsylii, gdzie została służącą. W 1865 r. wstąpiła do józefitek, ale te – widząc, że Maria doznaje ekstaz i jest stygmatyczką – skierowały ją do karmelu w Pau. Tam to dziewczyna przyjęła imię Marii od Jezusa Ukrzyżowanego. W 1870 r. razem z innymi wyjechała do Indii, aby w Mangalore założyć nowy klasztor. Do Francji wróciła z tych samych powodów, dla których józefitki oddały ją karmelitankom. W Pau spotkała ks. Piotra Estrate, przełożonego sercanów w Betherram, który podjął się kierownictwa duchowego, a po latach został jej biografem. W roku 1875 Maria zaczęła realizować dzieło swych dawnych marzeń: założenie karmelu w Betlejem. Zainicjowała ponadto nowy klasztor w Nazarecie. 22 sierpnia 1878 r. przeżyła upadek ze schodów, w trakcie którego złamała lewą rękę. Błyskawicznie rozwinęła się gangrena i Miriam zmarła 26 sierpnia 1878 r. w Betlejem. Nie pozostawiła żadnych pism, była zresztą prawie analfabetką. Zachowały się jednak relacje osób, które się z nią stykały. Dowiadujemy się z nich o jej wizjach, ekstazach, spełnionych proroctwach, także o improwizowanych poematach. Wszystko to przeżywała w sposób zupełnie zwyczajny, jak gdyby chodziło o rzeczy najnormalniejsze w świecie, nieświadoma swojej niezwykłości. Wywierała ogromny wpływ na otoczenie. Szerzyła przede wszystkim nabożeństwo do Ducha Świętego. Św. Jan Paweł II dokonał jej beatyfikacji 13 listopada 1983 r. w Rzymie. Papież Franciszek włączył ją do grona świętych 17 maja 2015 r. |
__________________________________________________________________________________________
25 sierpnia
Święty Józef Kalasanty, prezbiter
Józef urodził się w Paralta de la Sal na terenie Aragonii (Hiszpania) 31 lipca 1556/1557 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej, w której jeszcze dość żywe były tradycje rycerskie. Do stanu duchownego został przygotowany dobrze w szkołach w Estadella, w Leridzie, w Huesca i w Walencji. W 1583 roku, gdy miał 27 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa spędził na posłudze duszpasterskiej w Barbastro, Urgel i Tremp oraz na pracy w administracji kościelnej. W 1592 r. towarzyszył kardynałowi Markowi Colonnie w podróży do Rzymu.Do Hiszpanii już nigdy nie powrócił. Związał się wkrótce z bractwem młodych kapłanów, którzy za cel swojej pracy apostolskiej uznali nauczanie religii wśród ludu i dzieci. Józef spostrzegł jednak, że praca prowadzona tylko dorywczo i okazyjnie, uzależniona od dobrej woli jednostek oraz ich wolnego czasu, dawała niewiele. Dlatego postanowił sam prowadzić katechizację w zakresie mniejszym, ale zorganizowanym i stałym. W 1597 r. otworzył pierwszą prywatną bezpłatną szkołę w Europie. Założył ją na Zatybrzu, w najuboższej dzielnicy Rzymu. Dziełu swojemu dał nazwę “Szkół Pobożnych”. Zamierzał osiągnąć cel podwójny: przez bezpłatną naukę pociągnąć do siebie młodzież najuboższą, a więc i najbardziej zaniedbaną; nauczanie zaś tak przepoić nauką i życiem chrześcijańskim, by młodzież, wychodząca z jego szkół, była wierząca. Zdarzało się, że dzieci trzeba było najpierw nakarmić chlebem, a nieraz dać im dach nad głową. Do tak rozległej akcji Józef potrzebował ludzi dobrej woli, wspomagających go bezpośrednią współpracą. Powstało więc nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą “Zgromadzenie Pawłowe dla Ubogich Matki Bożej od Szkół Pobożnych” (popularnie zwane pijarami). Swoją rodzinę zakonną nazwał “Pawłową” ku czci papieża, Pawła V, któremu oddał pod opiekę swoje dzieło. Był to rok 1617. Papież Grzegorz XV w roku 1621 podniósł kongregację do stopnia zakonu o ślubach uroczystych. Jeszcze za życia Założyciela pijarzy otworzyli dom i szkołę w Ołomuńcu, w Czechach (1631) i w Warszawie (1642). W 1621 r. Józef został generałem zgromadzenia. Jego następne lata wypełniły cierpienia fizyczne i duchowe. Znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli mu sławy, a równocześnie chcieli nowemu dziełu narzucić własne idee i programy. Przez nieuczciwą propagandę zdołali pozyskać sobie większość w zakonie. Ciemną postacią był tu przede wszystkim o. Mariusz, pijar, który stanął na czele opozycji przeciwko Założycielowi. Te kłótnie sprzyjały interesom kierowników szkół i szkółek prywatnych, którzy w pijarach ujrzeli groźnego rywala, mogącego pozbawić ich zarobku. Oni także podnieśli niemniej krzykliwą wrzawę przeciwko Józefowi. Doszło nawet do tego, że wraz ze swoimi asystentami został aresztowany przez inkwizycję. Po kilku dniach wszyscy zostali wprawdzie uwolnieni, ale pozbawieni urzędów. Wizytator papieski, poinformowany jednostronnie i fałszywie przez zbuntowanych, przedstawił zakon w tak czarnych barwach, że Rzym nosił się nawet z myślą jego likwidacji. Tak też niebawem uczynił Innocenty X, który dekretem z dnia 16 marca 1646 r. zredukował zakon do kongregacji bez ślubów i poddał ją pod władzę miejscowych biskupów. Nadto członkowie otrzymali zezwolenie ogólne, że w każdej chwili mogą opuścić szeregi pijarów. Józef poddał się tym wydarzeniom z cichością i pokorą. Cierpiał bardzo nie dla własnej miłości i ambicji, ale z żalu, że tak wiele ubogiej dziatwy zostanie pozbawionej nauki Bożej i oświaty. Zmarł jako 92-letni starzec w dniu 25 sierpnia 1648 r. Pozostawił po sobie ok. 5000 listów, będących bogatym źródłem wiedzy o nim samym i o jego dziele. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Pantaleona w Rzymie. W 1748 roku papież Benedykt XIV wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XIII w 1767 roku wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Rehabilitacji doczekało się też jego dzieło. Klemens IX w 1669 roku przywrócił pijarom formę kongregacji zakonnej i wszystkie przywileje sprzed roku 1646. W 1948 roku, w 300-lecie śmierci św. Józefa Kalasancjusza, papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich katolickich szkół podstawowych. Józef Kalasancjusz w swojej szkole wychowawczej kładł wielki nacisk na sakrament pokuty. Wiedział dobrze, jak wielkie kryją się w nim wartości. Sakrament ten bowiem zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, do żałowania swoich win i do poprawy życia. W czasach, kiedy kara fizyczna była w szkołach powszechnie stosowana, Józef zniósł ją u siebie całkowicie. Gdyby zaś była ona konieczną, doradzał, by była zawsze proporcjonalnie mniejsza od winy. Pod żadnym pretekstem nie pozwalał też przyjmować jakichkolwiek wynagrodzeń. Szkoły pijarów były bezpłatne. Opłacano jedynie w miarę możliwości konwikt. Istota systemu nauczania i wychowania pijarskiego zawierała się w haśle, jakie Założyciel zostawił swoim duchowym synom: Pobożność i nauka. Do Polski pijarów zaprosił w 1642 r. król Władysław IV. Największą chwałą okrył zakon w Polsce ks. Stanisław Konarski (+ 1773), autor pism, które miały na celu przeprowadzenie reform w Polsce. Z jego inspiracji po kasacie jezuitów w 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w świecie ministerstwo oświaty i wychowania. Pijarzy zainicjowali w naszej Ojczyźnie kult Serca Pana Jezusa. Założyli bractwo Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatwierdzone przez papieża Klemensa XI w 1705 r.W ikonografii św. Józef Kalasancjusz przedstawiany jest w habicie zgromadzenia. Jego atrybutami są: lilia, księga, mitra i kapelusz kardynalski jako znak odmówionych godności, pióro pisarskie. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 sierpnia
Święty Bartłomiej, Apostoł
Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów. W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”. Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja). Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu. Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6).Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70. Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł. Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka.W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój. |
______________________________________________________________________________________________________________
23 sierpnia
Błogosławiony Władysław Findysz,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święta Róża z Limy, dziewica • Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik • Święty Filip Benicjusz, prezbiter |
Władysław Findysz urodził się 13 grudnia 1907 roku w Krościenku Niżnym koło Krosna, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej, jako trzecie dziecko. Następnego dnia przyjął chrzest. Jego rodzinny dom był miejscem głębokiego przeżywania wiary, a przy tym szacunku dla tradycji i historii Polski. Dzieciństwo przygotowało go do prób, które Pan Bóg zaplanował dla niego w przyszłości. Gdy miał zaledwie pięć lat, śmierć zabrała mu ukochaną matkę, a w niedługim czasie także troje spośród rodzeństwa. W 1913 roku rozpoczął naukę w szkole ludowej w rodzinnej miejscowości, a następnie w szkołach krośnieńskich. Tam poznał Sodalicję Mariańską i zaangażował się w jej działania. Z daleka doświadczał skutków tragicznej wojny. Już w odrodzonej Polsce w 1927 roku, po maturze, zdecydował się na wstąpienie do seminarium duchownego w Przemyślu. 19 czerwca 1932 roku przyjął święcenia kapłańskie. Przełożeni wysłali ks. Władysława w charakterze wikariusza do parafii kolejno w Borysławiu, Drohobyczu, Strzyżowie i Jaśle. Dwie pierwsze obejmowały tereny przemysłowe, zamieszkane przez ludność zróżnicowaną narodowościowo, religijnie i materialnie. Strzyżów i Jasło, duże parafie miejskie, choć mniej zróżnicowane narodowościowo, stanowiły wielkie wyzwanie dla młodego kapłana – czas posługi w nich zbiegł się z okresem II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej. W Strzyżowie przez pierwszy rok wojny (1939-1940) ks. Władysław był administratorem parafii, gdyż zmarł tamtejszy proboszcz. W Jaśle związał się z ruchem oporu, przyjmując na siebie obowiązki kapelana. Już w 1941 r. pełnił urząd administratora, a od 1942 roku proboszcza parafii pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Nowym Żmigrodzie. Władysław przywiązywał dużą wagę do formacji wewnętrznej i zachowywania praktyk ascetycznych. Był przy tym skromny i pełen szacunku dla ludzi. Praca w Nowym Żmigrodzie przypadła na burzliwy okres najnowszych dziejów Polski. W czasie okupacji hitlerowsko-sowieckiej ks. Władysław niósł pomoc potrzebującym, zrozpaczonych podnosił na duchu, a błądzących upominał. Był świadkiem prześladowania Polaków, Żydów i przedstawicieli innych narodów. Najtrudniejszy był ostatni okres okupacji, kiedy został wysiedlony. Parafia została bez pasterza. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, wrócił do Nowego Żmigrodu, by zająć się pracą nad odnową moralną mieszkańców i odbudową materialną parafii. Wierni zagrożeni propagandą ateistyczną znajdowali w jego posłudze pomoc i oparcie. Organizował katolickie pogrzeby ofiar wojny i pomoc materialną dla poszkodowanych, bez względu na narodowość i wyznanie. Dzięki temu wiele rodzin łemkowskich uniknęło wysiedlenia w ramach Akcji “Wisła”. Brał udział w odbudowie miasteczka. Katechizował dzieci i młodzież, najpierw w szkole, dopóki władze komunistyczne pozwalały, a potem poza nią. Wiernie i z oddaniem realizował swe obowiązki. Jego gorliwa działalność duszpasterska naraziła go szybko na prześladowania ze strony władz komunistycznych. Śledzono go, nagrywano kazania. Wielokrotnie odmawiano mu wydania przepustki na pobyt w strefie nadgranicznej, uniemożliwiając tym samym posługę kapłańską wśród mieszkających tam parafian. Był też nieustannie inwigilowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. W 1963 roku apelował do parafian o włączenie się do prowadzonej przez Kościół w Polsce akcji tzw. “soborowych czynów dobroci”. Zadenuncjowali go ludzie, którzy poczuli się urażeni listami, w których zachęcał ich do pojednania się z Bogiem i Kościołem. Tym, którzy żyli w związkach niesakramentalnych, oferował pomoc w doprowadzeniu ich do ołtarza. Oskarżony o złamanie dekretu o ochronie wolności sumienia i wyznania, w 1963 roku został aresztowany. Przewieziono go na komendę w Rzeszowie, gdzie był przesłuchiwany, a w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję. Był już wtedy ciężko chory – rozpoznano raka przełyku. Postawiono mu zarzut zmuszania do praktyk religijnych. Wkrótce odbył się pokazowy proces. Skazano go na karę dwóch i pół roku więzienia. Mimo złego stanu zdrowia przez kilka miesięcy był więziony. Przez kilka miesięcy odbywał karę na Zamku w Rzeszowie, a na wiosnę 1964 r. został przeniesiony do krakowskiego więzienia dla więźniów politycznych na Montelupich. Komuniści sprawę ks. Findysza wykorzystali dla zastraszenia innych niepokornych księży. W obronie uwięzionego kapłana, wymagającego natychmiastowego leczenia, interweniowały władze diecezji przemyskiej. Prokuratura odrzucała kolejne prośby i apele. Do gwałtownego pogorszenia zdrowia ks. Władysława przyczyniły się fizyczne i psychiczne tortury. Miesiące spędzone w uwłaczających ludzkiej godności warunkach i brak opieki lekarskiej wpłynęły na radykalne pogorszenie stanu jego zdrowia. Kiedy 29 lutego 1964 roku, po uchyleniu aresztu przez Sąd Najwyższy, opuszczał więzienie, był skrajnie wyczerpany. Nie rokowano mu powrotu do zdrowia. Zmarł 21 sierpnia tego roku w Nowym Żmigrodzie. Jego pogrzeb stał się okazją do manifestacji przywiązania do wiary katolickiej. Uczestniczyło w nim 130 kapłanów oraz tysiące wiernych. Ksiądz Findysz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Nowym Żmigrodzie. Komuniści nawet po jego śmierci nie dali mu spokoju. Przez wiele lat nie można było wszcząć procesu beatyfikacyjnego. Wśród parafian pozostała jednak żywa pamięć o jego posłudze. Wyróżniał się w ich przekonaniu jako wzór wypełniania obowiązków pasterskich, a zwłaszcza jako obrońca wiary i moralności chrześcijańskiej. Dopiero zmiana sytuacji politycznej po 1989 roku pozwoliła podjąć starania o beatyfikację ks. Władysława, które rozpoczęto w 2000 roku. Już 20 grudnia 2004 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wydała dekret o męczeństwie ks. Findysza, ponieważ zmarł on w wyniku cierpień zadanych mu w więzieniu z powodu nienawiści do wiary (in odium fidei). 19 czerwca 2005 r., w imieniu papieża Benedykta XVI, prymas Polski kardynał Józef Glemp, podczas Eucharystii sprawowanej w Warszawie, włączył ks. Władysława w poczet błogosławionych. |
______________________________________________________________________________________________________________
22 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Królowa
Zobacz także: • Święci męczennicy Agatonik i Towarzysze • Błogosławiony Franciszek Dachtera, prezbiter i męczennik |
Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca.W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja. Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”. . Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca.W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717. Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową. Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium: Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59). Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy. Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”. |
__________________________________________________________________________________
Maryja to królowa, która służy
Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59).
***
22 sierpnia 2012 roku Królowaniu Maryi poświęcił papież Benedykt XVI swoją katechezę podczas audiencji ogólnej w Castel Gandolfo. Ojciec Święty zaznaczył, że temat ten obrał w związku z przypadającym dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny, Królowej.
Drodzy bracia i siostry,
Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny przyzywanej jako „Królowa”. Święto to wprowadzono niedawno, chociaż jego pochodzenie i kult są bardzo dawne. Ustanowił je Czcigodny Sługa Boży Pius XII w 1954 roku, na zakończenie Roku Maryjnego, wyznaczając jego datę na 31 maja (por. Encyklika Ad Caeli Reginam, 11 octobris 1954: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową, bardziej niż wszelka inna istota stworzona ze względu na wyniesienie Jej duszy i doskonałość otrzymanych darów. Nieustannie obsypuje Ona ludzkość wszystkimi skarbami swej miłości i troski (por. Discorso in onore di Maria Regina, 1° novembre 1954). Obecnie, po posoborowej reformie kalendarza liturgicznego zostało ono umieszczone osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia NMP, aby podkreślić ścisły związek między królowaniem Maryi a Jej uwielbieniem w duszy i ciele, u boku swego Syna. W konstytucji dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen gentium czytamy: „Maryja z ciałem i duszą została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna” (n. 59).
Tutaj jest źródło dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ jest związana w sposób wyjątkowy ze swym Synem, zarówno w życiu doczesnym, jak i w chwale nieba. Jak stwierdza Efrem Syryjczyk, królewskość Maryi pochodzi z Jej Boskiego macierzyństwa: jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), a ukazuje nam Jezusa jako nasze życie, zbawienie i nadzieję. Jak już przypominał Sługa Boży Paweł VI w adhortacji apostolskiej Marialis Cultus: „W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy: mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił darami, jakich nikomu innemu nie udzielił”(n. 25),
Pytamy się teraz, co oznacza, „ Maryja-Królowa”? Czy to jeden z tytułów między innymi, czy korona jest jedną z ozdób? Jak już wskazałem jest to konsekwencja Jej zjednoczenia z Synem, przebywania w niebie, czyli w jedności z Bogiem. Ma Ona udział w odpowiedzialności Boga za świat i miłości Boga wobec świata. Istnieje popularne pojęcie króla czy królowej, zgodnie z którym miała by to być osoba obdarzona władzą i bogactwem. Nie jest to jednak ten rodzaj królowania, właściwy Jezusowi i Maryi. Pomyślmy o Panu Jezusie. Królowanie Chrystusa jest utkane z pokory, służby i miłości. Jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, gdy Piłat napisał „Król żydowski”. Na krzyżu ukazał On, że jest królem i w jaki sposób jest królem – cierpiąc za nas, z nami, miłując aż do końca i w ten sposób rządzi, tworzy prawdę, miłość, sprawiedliwość. Czy też podczas Ostatniej Wieczerzy, pochylając się i obmywając stopy swoim uczniom. Tak więc królowanie Jezusa nie ma nic wspólnego z panowaniem władców tego świata, jest Królem, który służy swoim sługom. Ukazał to na przestrzeni całego swego życia ziemskiego.
Tak samo jest z Maryją: jest Ona Królową w służbie Bogu i ludzkości; jest Królową miłości, przeżywającą dar z siebie dla Boga, aby wejść w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: „Oto ja, Służebnica Pańska”, a w Magnificat wyśpiewuje: „Bóg wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Pomaga nam i jest Królową właśnie miłując nas, kochając nas. W każdej naszej potrzebie jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.
Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.
Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie zwracamy się do Niej ufni. Maryja nie omieszka wstawiać się za nami u swego Syna. Spoglądając na Nią, naśladujmy Jej wiarę, pełną gotowość wypełniania Bożego planu miłości, hojne przyjęcie Jezusa, uczymy się od Maryi życia. Maryja jest Królową Nieba, bliska Bogu, ale jest również matką bliską każdego z nas, miłującą nas i wysłuchującą nasz głos. Dziękuję za uwagę.
Kai/Gość Niedzielny
________________________________________________________________________
Benedykt XVI: Co oznacza, że Maryja jest Królową?
“Tytuł Królowa jest zatem tytułem wyrażającym zaufanie, radość, miłość. Wiemy, że Ta, która ma w swych dłoniach po części losy świata, jest dobra, kocha nas i pomaga nam w naszych trudnościach”
***
Drodzy Bracia i Siostry!
Dziś przypada wspomnienie liturgiczne Najświętszej Maryi Panny, czczonej tytułem Królowa. Święto to zostało ustanowione niedawno, choć jego początki i kult sięgają odległych czasów. W istocie ustanowił je czcigodny Pius XII w 1954 r. , na zakończenie Roku Maryjnego, i wybrał na jego obchody datę 31 maja (por. enc. Ad caeli Reginam, 11 października 1954 r.: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową bardziej niż jakiekolwiek inne stworzenie, ze względu na szlachetność Jej duszy i wspaniałe dary, jakie otrzymała. Nieustannie obdarowuje Ona hojnie ludzkość wszelkimi skarbami swojej miłości i otacza ją swoją opieką (por. przemówienie ku czci Maryi Królowej, 1 listopada 1954 r.). Po reformie posoborowej kalendarza liturgicznego zostało ono usytuowane w ósmym dniu po uroczystości Wniebowzięcia, aby uwydatnić ścisły związek między królewskością Maryi i Jej wyniesieniem z duszą i ciałem do chwały, jaką odbiera u boku Syna. W Konstytucji dogmatycznej o Ko ściele Soboru Watykańskiego II czytamy: Maryja «została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna» (Lumen gentium, 59).
Taka jest geneza dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ w jedyny sposób jest złączona ze swoim Synem, zarówno w ziemskiej wędrówce, jak i w chwale nieba. Wielki święty syryjski, Efrem Syryjczyk, twierdzi, że królewskość Maryi wynika z Jej macierzyństwa: Ona jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), i wskazuje nam Jezusa jako życie, zbawienie i nadzieję dla nas. Sługa Boży Paweł VI przypominał w swojej adhortacji apostolskiej Marialis cultus: «W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy, mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę, pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił Ją darami, jakich nikomu innemu nie udzielił» (n. 25).
A teraz zastanówmy się, co oznacza, że Maryja jest Królową. Czy jest to tylko tytuł, dodany do innych, korona, ozdoba jak inne? Co to oznacza? Czym jest ta królewskość? Jak już zostało wspomniane, jest ona konsekwencją Jej zjednoczenia z Synem, tego, że przebywa w niebie, czyli w komunii z Bogiem; Ona ma udział w odpowiedzialności Boga za świat i w miłości Boga do świata. Panuje powszechne, pospolite wyobrażenie o królu lub królowej, że jest to osoba mająca władzę, bogactwo. Ale nie tego rodzaju jest królewskość Jezusa i Maryi. Weźmy pod uwagę Pana: na królewskość i bycie królem Chrystusa składa się pokora, służba, miłość: jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, mówił o tym napis umieszczony z polecenia Piłata: «Król żydowski» (Mk 15, 26). W owej chwili na krzyżu okazuje się, że jest On królem. A w jaki sposób jest królem? Cierpiąc z nami, za nas, kochając do końca, i w taki sposób panuje i stwarza prawdę, miłość, sprawiedliwość. Pomyślmy też o innej chwili: w czasie Ostatniej Wieczerzy pochyla się, by umyć nogi swoim uczniom. A zatem królewskość Jezusa nie ma nic wspólnego z królewskością możnych tej ziemi. Jest Królem, który służy swoim sługom; pokazywał to całym swoim życiem. To samo dotyczy Maryi: jest Królową w służbie Boga dla ludzkości, jest Królową miłości, która swoje życie czyni darem dla Boga, aby włączyć się w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: «Oto ja służebnica Pańska» (Łk 1, 38), a w Magnificat śpiewa: Bóg «wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej» (Łk 1, 48). Pomaga nam. Jest Królową właśnie przez to, że nas kocha, że nam pomaga w każdej naszej potrzebie; jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.
I tak doszliśmy do sedna: w jaki sposób urzeczywistnia Maryja to królestwo służby i miłości? Czuwając nad nami, swoimi dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej dziękować lub prosić o Jej matczyną opiekę, Jej niebieską pomoc, gdy być może zgubiły drogę, udręczone cierpieniem lub niepokojem z powodu smutnych i bolesnych kolei życia. W pogodnych lub mrocznych chwilach życia zwracamy się do Maryi, zawierzając się Jej nieustannemu wstawiennictwu, aby u Syna wyjednywała nam wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne w naszym pielgrzymowaniu po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata, zwracamy się z ufnością za pośrednictwem Maryi Dziewicy. Ona od wieków jest przyzywana jako niebieska Królowa niebios; ośmiokrotnie, po modlitwie różańcowej, wzywana jest w Litanii Loretańskiej jako: Królowa Aniołów, Patriarchów, Proroków, Apostołów, Męczenników, Wyznawców, Dziewic, Wszystkich Świętych i Rodzin. Rytmiczne powtarzanie tych starodawnych inwokacji i codzienne modlitwy, takie jak Salve Regina, pomagają nam zrozumieć, że Święta Dziewica, jako nasza Matka przebywająca w chwale niebios u boku Syna Jezusa, jest z nami zawsze, towarzyszy nam w codziennym życiu.
Tytuł Królowa jest zatem tytułem wyrażającym zaufanie, radość, miłość. Wiemy, że Ta, która ma w swych dłoniach po części losy świata, jest dobra, kocha nas i pomaga nam w naszych trudnościach.
Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie pamiętajmy, by zwracać się do Niej z ufnością. Maryja niezawodnie będzie orędować za nami u swojego Syna. Patrzmy na Nią i naśladujmy Jej wiarę, pełne otwarcie na Boży zamysł miłości, wielkoduszne przyjęcie Jezusa. Uczmy się żyć od Maryi. Maryja jest Królową nieba, bliską Boga, ale jest także Matką bliską każdego z nas, która nas kocha i wysłuchuje naszego głosu. Dziękuję za uwagę.
po polsku:
Pozdrawiam polskich pielgrzymów. Najświętszej Maryi Pannie Królowej zawierzam was, tu obecnych, Wasze rodziny i Waszą Ojczyznę. Poddając się pod Jej matczyne panowanie, radujcie się Jej opieką i Bożym błogosławieństwem! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Benedykt XVI/opoka.org.pl
______________________________________________________________________________________________________________
21 sierpnia
Święty Pius X, papież
Zobacz także: • Błogosławiony Brunon Zembol, zakonnik i męczennik • Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo |
Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat. Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r. Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882). W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui. W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”. W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę Ad diem illum, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (restaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1918). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą. Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909). Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem. Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych. 25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów.W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim. |
______________________________________________________________________________________________________________
20 sierpnia
Święty Bernard z Clairvaux,
opat i doktor Kościoła
Zobacz także: • Błogosławiony Władysław Mączkowski, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Alojzy od Świętego Sakramentu (Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik • Samuel, prorok |
Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki. Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu. Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich. Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie. Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem. Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego. Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”. Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci.W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul. |
__________________________________________________________________________
Cysterski król – św. Bernard z Clairvaux
***
Bernard uczył, że do Boga człowiek zbliża się raczej przez pokorę i miłość niż przez rozum.
Pomoc Matki Bożej
***
Święty Bernard z Clairvaux, założyciel zakonu cystersów i doktor Kościoła, przerywa na chwilę pisanie kolejnego traktatu teologicznego. Jest wyraźnie zmęczony. Podnosi oczy i widzi stojącą przed nim Maryję.
Otoczona aniołami jak gromadką dzieci Matka Boża patrzy łagodnie na świętego i podtrzymuje ręką karty jego traktatu. To dodaje mu sił do dalszej pracy. Skalisty krajobraz, w którym pracuje Bernard, symbolizuje wstrzemięźliwość świętego. Prowadził on surowe, pełne wyrzeczeń życie, wystrzegał się też wszelkiego blichtru. Zakazywał nawet dekorowania klasztornych kościołów. Na skale nad głową Bernarda artysta namalował karteczkę z łacińską dewizą, którą święty powtarzał za rzymskim filozofem Epiktetem z Hierapolis: Sustine et abstine (cierp i panuj nad sobą).
W tle po prawej stronie widzimy cystersów przy swych codziennych zajęciach – modlitwie i pracy. Poniżej, za plecami świętego, w skalnej rozpadlinie siedzą dwa demony. Jeden z nich gryzie z wściekłością łańcuch, którym są skute. To symbol grzechów, poskromionych przez Maryję i św. Bernarda.
Jeszcze niżej, na pierwszym planie, jakiś mężczyzna pobożnie składa ręce. To zamożny mieszczanin z Florencji, Francesco del Pugliese, ojciec fundatora dzieła. Jego syn Piero postanowił udekorować rodzinną kaplicę we florenckim kościele Badia Fiorentina i zamówił u Filippino Lippiego to malowidło.
Leszek Śliwa/wiara.pl
_____________________________________________________
Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.
Drodzy bracia i siostry,
dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.
W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.
Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.
W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.
KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 PAŹDZIERNIKA 2009
___________________________________________________________________________
Opowiadali, że gdzie tylko się pojawił, tam kobiety wpadały w przerażenie, że zabraknie dla nich mężów, ponieważ najszlachetniejszych okolicznych młodzieńców pociągał za sobą do zakonu. Św. Bernard z Clairvaux (1090–1153) zakonnik, mistyk, teolog, płomienny kaznodzieja o przywódczym, gwałtownym temperamencie był bez wątpienia geniuszem religijnym, jedną z osobowości, która ukształtowała oblicze średniowiecznej Europy.
Pochodził z rycerskiego burgundzkiego rodu z Fontaines pod Dijon. W wieku 22 lat postanowił zostać mnichem. Wraz z nim zakonnikami zostali jego czterej bracia i 25 przyjaciół. Wybrał opactwo w Citeaux, zreformowany klasztor benedyktyński, który dał początek nowej rodzinie zakonnej – cystersom. Już trzy lata później Bernard został założycielem i opatem klasztoru w Clairvaux. Głównie jego charyzmie cystersi zawdzięczają niezwykły rozwój w pierwszej połowie XII wieku. O skali zjawiska świadczy fakt, że w chwili, gdy Bernard został cystersem, istniał tylko jeden macierzysty klasztor w Citeaux. Kiedy umierał, 41 lat później, w całej Europie było już 350 cysterskich fundacji, wśród nich także polski Jędrzejów.
Sam Bernard założył 63 klasztory. Nazywano go „niekoronowanym władcą” Europy. Prowadził korespondencję z wszystkim znaczącymi postaciami swoich czasów. Zachowało się 500 jego listów, wśród nich także list do biskupa krakowskiego. Doradzał papieżom, kardynałom, królom, książętom. Wpływał na nominacje biskupie. Słynął jako żarliwy kaznodzieja, dlatego nadano mu przydomek „Doktor Miodopłynny”. Był wielkim czcicielem Maryi. Nawoływał do zorganizowania drugiej krucjaty, a jednocześnie łagodził konflikty wewnątrz Kościoła. Niezwykłą aktywność zewnętrzną godził z głębokim życiem modlitwy i radykalnymi umartwieniami. Zrezygnował z mitry biskupiej, do śmierci pozostał opatem w Clairvaux.
Św. Bernard polemizował z rodzącą się właśnie teologią scholastyczną. Uważał, w przeciwieństwie do scholastyków, że rola filozofii i rozumu w poznawaniu Boga jest ograniczona. Gwałtowny spór Bernarda z Abelardem dotyczył pytania, jak dalece rozum może być użyteczny w przestrzeni wiary. Opat z Clairvaux uważał, że granice między rozumem i wiarą są ściśle wytyczone. Istnieją prawdy wiary, które znajdują się ponad rozumem. Przekraczanie granic rozumu w poszukiwaniu wiary byłoby przejawem pychy, wręcz zamachem na Bożą tajemnicę. Św. Bernard drogę do Boga widział raczej w ascezie i kontemplacji niż w rozumowaniu.
Akcentował, że poznawanie Boga jest osobistym wewnętrznym doświadczeniem, które jest łaską. Podstawowymi warunkami otrzymania tej łaski jest pokora i miłość. Celem mistycznej drogi jest ekstaza, czyli moment, w którym dusza wychodzi jakby z samej siebie, jednoczy się z Bogiem i staje się podobna do Niego. Na pytanie, jak uzasadnić miłość, Bernard odpowiadał: „Miłość sama przez się wystarcza. Poza sobą nie szuka dla siebie uzasadnienia ani korzyści. Jej korzyścią jest miłowanie. Miłuję dlatego, bo miłuję, miłuję po to, by miłować”.
____________________________________________________________________
Uważaj!
Matki ukrywały synów, by poruszeni mową Bernarda nie zechcieli, broń Boże, wstąpić do cystersów!
Jego płomienne kazania porywały tłumy. Kroniki podawały, że matki ukrywały synów, by poruszeni jego mową nie zechcieli, broń Boże, wstąpić do cystersów! Nic dziwnego, że Bernard z Clairvaux zyskał tytuł Doktora Miodopłynnego. „Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Oj, trzeba się wziąć za zmywanie naczyń…” – czytam w najnowszej książce trapisty o. Michała Zioło. Tęskniąc za przyjściem Jezusa, za Jego dotykiem, czekamy na jakieś wyjątkowe wydarzenie.
Tymczasem – podkreśla o. Michał – istnieją piękne średniowieczne opowieści, w których Jezus zaskakuje cysterskich mnichów swoją mistyczną, rozpalającą serce obecnością w najbardziej zwykłych miejscach: w drewutni przy rąbaniu drewna, w stajni, na pastwisku przy pilnowaniu wołów… Bądź uważny. Bóg przychodzi, kiedy chce, często robi takie właśnie psikusy, że przychodzi, gdy kompletnie nie jesteśmy do tego przygotowani. Nie jesteśmy ani umyci, ani dobrze ubrani, jesteśmy w trakcie przebierania się na modlitwę i wtedy jest dotknięcie. Mocne dotknięcie.
W komentarzach do Pieśni nad pieśniami Bernard z Clairvaux pisał często o nawiedzeniu mnichów przez Słowo (tak nazywał Jezusa). „Słowo przyszło – notował – nie wiem, kiedy. Nie wiem, jak. Ale było. I nagle odeszło”. Urodził się dokładnie 920 lat temu w rodzinie arystokratycznej, na zamku Fontaine koło Dijon we Francji. Choć jako mnich nauczał, by w życiu duchowym nie czekać na owoce, sam widział ich mnóstwo. Wystarczy spojrzeć na statystyki. Gdy młodziutki arystokrata został w 1112 roku mnichem w klasztorze cystersów w Cîteaux, przekonał do tego samego pięciu swoich braci, a także wuja i 30 innych mężczyzn.
Gdy trzy lata później założył klasztor w Clairvaux i został jego pierwszym opatem, świątynia przeżywała nieprawdopodobny rozkwit. Przykład życia mnichów tak porywał młodych Francuzów, że jak grzyby po deszczu wyrastały nowe klasztory. Powstało ich aż sto sześćdziesiąt osiem! Bernard zreformował macierzystą regułę, kładąc większy nacisk na kontemplację. Znany był też ze swej miłości do Maryi. Legenda głosi, że gdy któregoś dnia pozdrowił ją jak zwykle: „Ave Maria!”, ta uśmiechnęła się: „Salve Bernardzie!”.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
19 sierpnia
Święty Jan Eudes, prezbiter
Zobacz także: • Święty Bernard Tolomei, opat • Błogosławiony Gweryk, opat • Święty Ludwik, biskup • Święty Sykstus III, papież |
Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625). W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe. Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi. W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku. Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci. Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej. Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925. |
______________________________________________________________________________________
Święty Jan Eudes
Drodzy Bracia i Siostry!
Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie św. Jana Eudesa, niestrudzonego apostoła nabożeństwa do Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, który żył we Francji w XVII wieku – stuleciu naznaczonym przez przeciwstawne sobie zjawiska religijne i poważne problemy polityczne. Był to czas wojny trzydziestoletniej, która zniszczyła nie tylko dużą część centralnej Europy, ale także dusze. Gdy ze strony niektórych panujących wówczas prądów myślowych szerzyła się pogarda dla wiary chrześcijańskiej, Duch Święty wzbudzał pełną mocy odnowę duchową, dzięki postaciom tej rangi, co de Bérulle, św. Wincenty a Paulo, św. Ludwik Maria Grignion de Montfort i św. Jan Eudes. Jednym z owoców tej wielkiej „francuskiej szkoły” świętości był również św. Jan Maria Vianney. Tajemniczym zrządzeniem Opatrzności mój czcigodny Poprzednik Pius XI ogłosił świętymi jednocześnie 31 maja 1925 r. Jana Eudesa i Proboszcza z Ars, dając Kościołowi i całemu światu dwa niezwykłe wzory kapłańskiej świętości.
W kontekście Roku Kapłańskiego chciałbym podkreślić zapał apostolski św. Jana Eudesa, skierowany zwłaszcza na formację duchowieństwa diecezjalnego. Święci są prawdziwą interpretacją Pisma Świętego. Święci zweryfikowali w doświadczeniu życia prawdę Ewangelii; w ten sposób wprowadzają nas w poznanie i w zrozumienie Ewangelii. W 1563 r. Sobór Trydencki ogłosił rozporządzenia dotyczące tworzenia seminariów diecezjalnych i formacji kapłańskiej, zdawał sobie bowiem sprawę, że cały kryzys reformacji spowodowany był także niewystarczającą formacją kapłanów, którzy nie byli właściwie przygotowani do kapłaństwa, zarówno intelektualnie, jak i duchowo, w sercu i w duszy. Miało to miejsce w 1563 r.; jednakże z powodu opóźniania wprowadzania w życie i wypełniania tych norm zarówno w Niemczech, jak i we Francji, św. Jan Eudes dostrzegał skutki tych zaniedbań. Mając pełną świadomość wielkiej potrzeby pomocy duchowej, jaką odczuwały dusze właśnie z powodu nieprzystosowania się dużej części duchowieństwa, święty ten, który sam był proboszczem, założył zgromadzenie zajmujące się w sposób szczególny formacją kapłanów. W uniwersyteckim mieście Caen założył swe pierwsze seminarium – było to doświadczenie wyjątkowo cenne, które szybko objęło także inne diecezje. Fundamentem drogi świętości, jaką sam przebył i zaproponował swoim uczniom, była mocna ufność w miłość, którą Bóg objawił ludzkości w kapłańskim Sercu Chrystusa i w macierzyńskim Sercu Maryi. W owych czasach okrucieństw, utraty życia wewnętrznego, zwrócił się on ku „sercu”, które jest słowem z Psalmów, tak pięknie interpretowanym przez św. Augustyna. Chciał zwrócić uwagę ludzi – a przede wszystkim przyszłych kapłanów – na serce, ukazując kapłańskie Serce Chrystusa i macierzyńskie Serce Maryi. Każdy kapłan musi być świadkiem i apostołem tej miłości Serc Chrystusa i Maryi. I tu dochodzimy do naszych czasów.
Dziś także odczuwa się potrzebę kapłanów, którzy dawaliby świadectwo nieskończonemu miłosierdziu Boga całym swoim życiem, „zdobytym” przez Chrystusa i uczyli się tego przez lata swojego seminaryjnego przygotowania. Papież Jan Paweł II, po synodzie w 1990 r., ogłosił adhortację apostolską „Pastores dabo vobis”, w której podjął i uaktualnił wskazania Soboru Trydenckiego, podkreślając zwłaszcza konieczność ciągłości między początkiem a formacją stałą; dla niego i dla nas jest to prawdziwy punkt wyjścia do autentycznej reformy życia i apostolatu kapłanów, a także węzłowy punkt, aby nowa ewangelizacja nie była jedynie atrakcyjnym sloganem, ale by przekładała się na rzeczywistość. Podwaliny położone podczas formacji w seminarium stanowią niezastąpiony „humus spirituale” (grunt duchowy), na którym, „ucząc się Chrystusa”, stopniowo upodabnia się do Niego, jedynego Najwyższego Kapłana i Dobrego Pasterza. Czas pobytu w seminarium należy zatem postrzegać jako aktualizację tej chwili, w której Pan Jezus, po powołaniu Apostołów – ale przed rozesłaniem ich, by przepowiadali – prosi ich, by z Nim byli (por. Mk 3,14). Św. Marek, opowiadając o powołaniu Dwunastu Apostołów, mówi nam, że Jezus miał dwojaki cel: najpierw chciał, aby pozostali z Nim, a następnie, aby zostali posłani do głoszenia nauki. Jednakże podążając wciąż za Nim, rzeczywiście głoszą Chrystusa i niosą światu rzeczywistość Ewangelii.
Podczas tego Roku Kapłańskiego proszę Was, drodzy Bracia i Siostry, abyście modlili się za kapłanów i za tych, którzy przygotowują się do otrzymania wyjątkowego daru kapłaństwa sakramentalnego. Na zakończenie kieruję do wszystkich wezwanie św. Jana Eudesa, który mówi do kapłanów: „Ofiarujcie się Jezusowi, by wejść w bezkres Jego ogromnego Serca, zawierającego Serce Jego Świętej Matki i wszystkich świętych, i aby zatracić się w tej otchłani miłości, miłosierdzia, pokory, czystości, posłuszeństwa i świętości” („Coeur admirable”, III, 2).
Audiencja Generalna, 19 sierpnia 2009 – Benedykt XVI – papież
z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE
______________________________________________________________________________________________________________
18 sierpnia
Błogosławiona Sancja Szymkowiak, zakonnica
Zobacz także: • Święty Albert Hurtado, prezbiter • Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy z Rochefort |
Janina Szymkowiak urodziła się 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. W 1929 roku, po ukończeniu gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, podjęła studia romanistyki na Uniwersytecie Poznańskim. Od wczesnej młodości prowadziła głębokie życie religijne. Codziennie uczestniczyła we Mszy św. i przyjmowała Komunię św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom i miłość bliźniego. W 1934 r. uzyskała absolutorium i wyjechała do Francji. Zamieszkała u sióstr oblatek. Chodziło jej o doskonalenie języka przed złożeniem magisterium. Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”. Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu. W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak: Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia. |
______________________________________________________
Życiorys bł. s. Sancji Szymkowiak
Błogosławiona Siostra Sancja Janina Szymkowiak (1910-1942) to osoba podobna do przejrzystości kryształu. Tajemnicę jej krótkiego życia można wyrazić w słowach wypowiedzianego przez nią pragnienia: Pragnę, aby całe moje życie było jednym aktem miłości. Tak ujęty program życia dawał jej najpiękniejszą perspektywę świętości, opartą na całkowitym oddaniu się Sercu Bożemu. Realizacja jej powołania, w duchowym wymiarze zbieżna z ”małą drogą” św. Tereni, wskazuje na to, że każdy czyn – wielki, czy mały, podjęty z miłości ku Bogu i bliźniemu, ma swoją nieocenioną wartość. S. Sancja, to Błogosławiona świadcząca o potędze miłości odkrytej w Bogu i dzielonej z innymi poprzez prostotę życia codziennego oraz wskazująca na wielkość człowieka, rodzącą się w jego sercu.
Jeżeli chcesz, możesz poznać sekret jej życia przemienionego w jeden akt miłości.
Narodziny „królewny”.
Przyjście na świat Janiny było wielkim świętem w rodzinie Szymkowiaków. Dzień 10 lipca 1910 roku wpisał się w jej dzieje jako dzień spełnionych marzeń. Augustyn i Marianna mieli już czterech synów, narodziny jedynej i najmłodszej z rodzeństwa córki przyniosło im wielkie szczęście. Od początku pretendowała na „królewnę” rodziny, którą była szczególnie dla ojca. Dom w Możdżanowie k. Ostrowa Wielkopolskiego, w którym witano nowe dziecko, wypełnił się radością i nadzieją. Dziewczynka na chrzcie św. otrzymała dwa imiona: Janina Ludwika.
Kiełkowanie ziarna.
Wszystko to, co stanowiło o szlachetności charakteru Janiny, miało swój początek w kręgu rodzinnym. Jej rodzice byli ludźmi głęboko religijnymi, żyjącymi na co dzień wartościami chrześcijańskimi. Troszczyli się o dobre, mądre, oparte o wiarę wychowanie swych dzieci. Przez modlitwę i świadectwo życia zasiewali w ich sercach ziarna miłości, prawdy, pracowitości i ofiarności. Często chodzili do kościoła i przystępowali do sakramentów św. Odznaczali się głęboką czcią Serca Bożego. Wychowywali dzieci ucząc je miłości do Ojczyzny i patriotyzmu. Polska w tym okresie historycznym była pod zaborami, a tereny, na których zamieszkiwali, włączone były do Niemiec. Szymkowiakowie, nie mając innych możliwości, posyłali dzieci do szkoły niemieckiej. Zależało im jednak, by ich dzieci wzrastały w poczuciu tożsamości narodowej, by posiadały wiedzę dotyczącą dziejów ojczyzny, by znali odpowiednie pieśni, umieli czytać i pisać po polsku, aby wyrastały na ludzi umiejących bronić własnych ideałów. Matka w domu uzupełniała ich wykształcenie w duchu narodowym. Pieczęcią potwierdzającą autentyzm postawy patriotycznej było cierpienie, jakie rodzina poniosła od władz niemieckich za przemycanie ulotek agitacyjnych i śpiewy polskich kolęd. Represje obejmowały internowanie ojca i brata, wybuch wrzuconego do zamieszkiwanego budynku granatu oraz ucieczkę na niedługi czas z domu przed dalszymi szykanami.
Janina, będąc bardzo wrażliwym dzieckiem, przeżywała wszystko głęboko. Chłonąc atmosferę rodzinnego domu, na stałe gruntowała w sobie praktykowane wartości. Jej szaroniebieskie oczy zdradzały szczęście i radość, błyskotliwość i pogodne usposobienie, a jasne, długie, splecione jak kłosy zbóż warkocze, dodawały jej szczupłej sylwetce uroku. Była dziewczynką spontaniczną, żywiołową i uczuciową, serdeczną, ambitną i upartą. Mając kontakt z przyrodą, lubiła też samotność, a jej dusza uczyła się odnajdywać Boga w szumie lasu i przestrzeniach wielkopolskich pól. Kiełkujące ziarna zasiane w jej sercu coraz bardziej rosły i rozwijały się w stronę błękitnego nieba.
Wzrastanie w łasce i w mądrości.
Po dziewięciu latach szczęśliwego dzieciństwa spędzonego w gronie najbliższych osób, po ukończeniu niemieckiej elementarnej szkoły w Szklarce, Janina, już w wolnej ojczyźnie, opuściła dom i zamieszkała na stancji, w celu podjęci dalszego kształcenia. W 1919 roku rozpoczęła naukę w Żeńskim Liceum i Gimnazjum Humanistycznym w Ostrowie Wielkopolskim. Po niedługim czasie, rodzice Janiny zakupili dom w Ostrowie Wielkopolskim i dzięki temu znowu wszyscy mogli zamieszkać razem. Czas nauki w gimnazjum dawał Janinie przestrzeń, w której rozwijała się religijnie, intelektualnie i społecznie. Nowe wyzwania jeszcze mocniej ujawniały cechy jej charakteru i pozwalały na tworzenie silnej osobowości. W otoczeniu koleżanek szybko dała się poznać jako osoba prawa, dobra, otwarta, umiejąca głośno wyrazić swoje zdanie, a przy tym skromna, wewnętrznie skupiona, pogodna. W nauce była pilna, systematyczna, ambitna. W sposobie bycia naturalna, szczera, koleżeńska, ale nie narzucająca się nikomu. Wszyscy znali ją z postawy uczciwości – nigdy nie dawała odpisywać zadań, za to chętnie pomagała w ich odrabianiu. Prostolinijność i bezpośredniość wyrobiły jej opinię koleżanki, na którą zawsze można było liczyć. W środowisku szkolnym, ze względu na jej żywość usposobienia, drobną budowę, a także cichość, chętnie nazywana była „Myszką” albo „Chrząszczem”. Lata szkolne ujawniły u niej zdolności językowe oraz szeroki zakres zainteresowań.
Pobyt w Ostrowie Wielkopolskim był dla Janiny czasem coraz bardziej świadomego życia wiarą. W 1921 roku przyjęła I Komunię św., a dwa lata potem sakrament bierzmowania. Nigdy nie afiszowała się swoją pobożnością, dawało się jednak zauważyć, że Bóg stawał się dla niej najważniejszy. Chętnie rozmawiała z Nim na modlitwie, przystępowała do sakramentów św., czytała książki religijne, brała udział w rekolekcjach, trwała w ciszy na adoracji. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka św. Wincentego à Paulo, mogła czynnie wyrażać swoją miłość do Boga i człowieka. Wydarzeniem, które jeszcze bardziej rozbudziło jej pragnienie pogłębienia przyjaźni z Jezusem, były święcenia i prymicje jej brata Eryka. Odtąd Janina, czując się przez brata rozumianą, często otwierała przed nim swoje serce.
W maju 1928 roku Janina pomyślnie złożyła egzamin dojrzałości. Rodzina i świat roztoczyły przed nią różne możliwości podjęcia dalszego życia. A Jezus, widząc jej czyste serce, stanął u jego drzwi i zaczął cichutko pukać. Chciał roztoczyć przed nią najpiękniejszą ścieżkę życia – świętość.
Przerwany szlak.
Janinie, po zdaniu matury, przyszło zmierzyć się z planami rodziców, którzy pragnęli wydać ją za mąż i pozostać przy niej w podeszłym wieku. Po roku pobierania nauki prowadzenia domu, udało się jej przekonać najbliższych i rozpocząć studia na Uniwersytecie Poznańskim, na filologii romańskiej. Poważne podejście do zdobywania wiedzy, rzetelne korzystanie z wykładów i dodatkowych fakultetów, dawało jej możliwość szerokiego rozwoju intelektualnego. Równocześnie, ta chłonność wiedzy szła w parze z głębokim życiem duchowym. Z całą gorliwością kontynuowała formację podjętą w gimnazjum. Nadal brała czynny udział w pracach Sodalicji Mariańskiej: w spotkaniach, konferencjach, rekolekcjach zamkniętych oraz podejmowała apostolstwo wśród potrzebujących. Szczególnym miejscem, gdzie znano jej odwagę i ofiarność była najbardziej zaniedbana dzielnica Poznania tzw. “Wesołe Miasteczko”. Spieszyła tam z pomocą ubogim dzieciom, dając im swój czas na wspólną naukę, a także skromne dary materialne. Coraz wyraźniej było widać, że jej pobożność, zwłaszcza eucharystyczna, nie była jakimś dodatkiem do zajęć, ale rzeczywistością integrującą wszystko wokół Boga. Każdy dzień rozpoczynała uczestnictwem we Mszy św. i przyjmowaniem Komunii św., a potem, w kolejnych godzinach dnia znajdywała czas na modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu. Jej koleżanka Irena napisała: Janina szybko i niepostrzeżenie znikała z towarzystwa, chyba z obowiązkowości i tęsknoty do Miłości Najwyższej, Jedynej – Ukrytego w tabernakulum, bo w tej szkole dojrzewała. Inna koleżanka wspomina: Powiedziała do mnie, że imię św. Teresy było wypisane na niebie i że ona też chcę zostać świętą”.
W 1934 roku podjęła zaproszenie Sióstr Oblatek Serca Jezusowego i wyjechała do ich wspólnoty we Francji, by w ten sposób lepiej przygotować się do egzaminu magisterskiego z języka francuskiego. Korzystając z okazji wzięła udział w pielgrzymce do Lourdes. Był to moment, który w sposób decydujący przerwał szlak jej dotychczasowego życia, który jak jutrzenka rzucił na niebo jasne łuny Wschodzącego Słońca.
Strumień światła.
Janina, modląc się w Lourdes u stóp Maryi Niepokalanej, doznała szczególnej łaski wewnętrznej: Matka Boża z Lourdes (…) raczyła objawić mojemu biednemu sercu Serce Swojego Boskiego Syna. Ja nie przestanę dziękować Bogu za tę niezapomnianą łaskę, powtarzając Mu nieustannie Magnifikat z całego mojego serca. Nie wracając już do domu rodzinnego wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Oblatek w Montluçon i tam rozpoczęła formację w postulacie. Była bardzo szczęśliwa mogąc całkowicie oddać się Jezusowi, którego Serce czciła od dzieciństwa. Nie dane jej jednak było realizowanie łaski powołania w tym Zgromadzeniu. Po siedmiu miesiącach, na usilną interwencję rodziny, zmuszona była opuścić Francję i wrócić do kraju. Chociaż było to bardzo bolesne przeżycie, to jednak strumień światła, jaki przepełniał jej serce, dawał jej nadzieję na spełnienie się woli Bożej w życiu. Po powrocie do domu nie przestała myśleć o wstąpieniu do klasztoru, co też wyraźnie odczuwali rodzice. Zanurzona w ciszy i w modlitwie, trwała nieprzerwanie w duchowej jedności ze swoim Panem. Zrozumienie i oparcie znalazła w bracie Eryku, który w tym czasie był proboszczem parafii w Drobninie. Spotkanie z bratem okazało się opatrznościowe.
Ewangeliczny prostaczek.
Parafia w Drobninie stała się nowym punktem zwrotnym w życiu Janiny. Ksiądz Eryk, chcąc pomóc jej odczytać zamiary Boga, skontaktował ją z siostrami Serafitkami, które pracowały w jego parafii. Mając okazję poznać siostry, ich duchowość i posługę, Janina odczuła wewnętrzną pewność, że Bóg powołuje ją do tego właśnie Zgromadzenia. Dnia 27 czerwca 1936 r. poprosiła o przyjęcie w domu prowincjalnym w Poznaniu przy ul. św. Rocha 13 i tam rozpoczęła formację. Przy obłóczynach otrzymała nowe imię: Maria Sancja.
Siostra Sancja, spełniając różne obowiązki: wychowawczyni, nauczycielki, tłumaczki, furtianki, refektarki, potrafiła wszystko czynić z miłości do swojego Oblubieńca. Wykształcona, utalentowana, wyrobiona duchowo, z pokorą otworzyła się na najwyższą Mądrość – Jezusa Chrystusa. W Nim upatrywała swoją wielkość, szczęście i pokój serca. Wobec Niego przyjęła pozycję „prostaczka”, który raduje się łaską Jego bliskości, darem objawienia Tajemnicy Bożej Miłości. Tej Miłości służyła z wielkim oddaniem, w Jej mocy pochylała się nad bliźnimi, dla Niej ponosiła trudy i cierpienia, wynagradzała za grzechy świata. Od początku odznaczała się nieprzeciętną gorliwością oraz wiernością przepisom i zobowiązaniom wypływającym ze ślubów zakonnych i prawa zakonnego. Jej heroiczne posłuszeństwo było konsekwencją gorącej miłości do posłusznego Jezusa, za którym, jak mówiła, gotowa była iść na Kalwarię. Świętość, której tak bardzo pragnęła, która coraz bardziej uwidaczniała się w jej postępowaniu, na co dzień umacniana była przekonaniem: Jak się oddać Bogu, to się oddać na przepadłe. Potrafiła przyjmować każdy kolejny dzień z jego zwyczajnością i prostotą, i przeżywać tę zwyczajność w sposób niezwyczajny. Dewizę tak pojmowanej rzeczywistości zawarła w słowach; Zwracać uwagę na wszystko i starać się o najwyższą doskonałość w małych rzeczach. Nic nadzwyczajnego nie ma być we mnie, wszystko zwyczajne, ale nie zwyczajnie. Tą niezwyczajną miarą, przez jaką patrzyła na ludzi i wydarzenia było głębokie zjednoczenie z Bogiem oraz coraz gorętsza miłość do Serca Zbawiciela. Czciła Serce Boże szczególnie obecne w Eucharystii, z wiarą przyjmując Komunię św. i trwając na adoracji.
„Anioł dobroci”.
Wybuch i działania II wojny światowej wypełniały wszystkich lękiem i cierpieniem. Złowroga fala okrucieństwa okupanta dosięgła również siostry w poznańskim klasztorze. Wiele z nich wyjechało do domów rodzinnych. Siostra Sancja pozostała we wspólnocie zakonnej i wspólnie z siostrami przeżywała narastające trudności dotykające ich dom. Codzienność wypełniona była ciągłym zagrożeniem, brakiem ciepła i pożywienia. Internowane w klasztorze siostry poddane były ciężkiej, przymusowej pracy na rzecz niemieckich żołnierzy. W wielkiej konspiracji przyjmowały sakramenty św. i odprawiały swoje modlitwy. W tym pełnym trwogi czasie, Siostra Sancja ożywiała otoczenie siłą swojej wiary i zaufania oraz duchem męstwa. Sama ciężko chora na gruźlicę gardła, wycieńczona pracą i brakiem podstawowych środków do życia, włączała się w pomoc na wszystkich odcinkach posługi. Czyniła to z wielkim poświęceniem, bezinteresownością i delikatnością, przenikając wszystko nieustanną modlitwą i ofiarnością. W otoczeniu ujawniła się jej prawdziwa świętość, wypływająca z głębokiej komunii z Bogiem. Każdy mógł przyjść do niej i zaczerpnąć światła potrzebnego do przebycia gęstej ciemności zła. Wielkości jej ducha szczególnie doświadczyć mogli jeńcy francuscy i angielscy, przetrzymywani w pobliżu klasztoru, którym służyła z narażeniem życia jako tłumacz. Idąc do nich ze skromnym pożywieniem, widząc ich rozpacz i załamanie, niosła im przede wszystkim nadzieję i duchowe wsparcie. Wdzięczni za wszystko więźniowie nazywali ją “aniołem dobroci” i “świętą Sancją”.
Ze względu na nasilające się objawy choroby gruźlicy gardła, dnia 6 lipca 1942 roku złożyła śluby wieczyste, jednocząc się ze swoim Oblubieńcem. Nie bała się śmierci. Była świadoma, że tak jak całe jej życie napełnione było miłością, tak ostatni jego moment będzie samą miłością. Z utęsknieniem oczekiwała przyjścia swojego Pana. Ufając Mu bezgranicznie, mówiła do sióstr: Polecajcie mi wasze sprawy, a ja przedstawiać je będę Panu, bo umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może. Zmarła 29 sierpnia 1942 roku, mając 32 lata życia.
Błogosławiona Siostra.
Życie i śmierć Siostry Sancji zaowocowały blaskiem świętości. Otoczona czcią, cieszyła się wielkim zaufaniem i sławą. Wkrótce jej kult stał się żywy i rozszerzał się coraz bardziej. Zaczęto upraszać łaski u Boga przez jej pośrednictwo. Znalazła wiernych czcicieli nie tylko w swoim Zgromadzeniu, ale przede wszystkim wśród młodzieży uczącej się i szukającej głębszego sensu życia. To sprawiło, że Zgromadzenie Sióstr Serafitek podjęło starania o jej beatyfikację. Aktu beatyfikacyjnego dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II w Krakowie 18 sierpnia 2002 r. Została ogłoszona patronką młodzieży uczącej się i polskich romanistów.
Niech jej miłość i młodzieńczy entuzjazm zapalają nas i prowadzą drogą dziecięcego zaufania Bogu.
ze strony Sióstr Serafitek
_____________________________________________________________________________
18 sierpnia
Święta Helena, cesarzowa
Flawia Julia Helena Augusta urodziła się ok. 255 r. w Depanum w Bitynii (późniejsze Helenopolis). Była córką karczmarza. Została żoną (lub konkubiną – na co zezwalało ówczesne prawo rzymskie) Konstancjusza Chlorusa, zarządcy prowincji. 27 lutego pomiędzy rokiem 271 a 284 Helena urodziła mu syna Konstantyna. W 285 r. mąż Heleny udał się do Galii. Podążyła za nim Helena. Konstancjusz Chlorus musiał wykazać się niezwykłymi zaletami wodza, skoro 1 marca 293 r. został wyniesiony do godności cesarskiej przez Dioklecjana. Stary cesarz dla zapewnienia bezpieczeństwa w imperium rzymskim wobec naciskających coraz groźniej barbarzyńców germańskich podzielił imperium rzymskie pomiędzy współcesarzy: Maksymiana Herkulesa, któremu oddał w zarząd Italię; Konstancjusza Chlorusa, który otrzymał odcinek najbardziej zagrożony – Galię, Brytanię i część Germanii; Galeriusza, który otrzymał Wschód. Dla siebie cesarz zatrzymał Bliski Wschód ze stolicą w Nikomedii. Wiosną 289 r. Konstancjusz poślubił pasierbicę cesarza Maksymiana, Teodorę. Wtedy też odsunął od siebie Helenę, wstydząc się jej niskiego pochodzenia. Wyrachowanie polityczne i nacisk ze strony prawej żony wzięły górę nad uczuciem. Dla Heleny i jej syna nastały bolesne dni. Na dworze cesarskim w Trewirze byli w cieniu, ledwie tolerowani jako niepożądani intruzi. W 306 r. Konstancjusz umarł, a w jego miejsce legiony obwołały cesarzem Konstantyna. Cesarz natychmiast po swoim wyniesieniu wezwał do siebie matkę. Odtąd dzielił z nią rządy przez 20 lat. Dla wynagrodzenia Helenie krzywd, uczynił ją pierwszą po sobie osobą. Z biegiem lat pokonał swoich rywali i został jedynowładcą całego imperium rzymskiego. Najpierw doszło do wojny z Maksencjuszem, synem Maksymiana Herkulesa. Chrześcijanie opowiedzieli się za Konstantynem, gdyż Maksencjusz, podobnie jak jego ojciec, okazywał im jawną nienawiść. 28 października 312 r. doszło do bitwy o Rzym na moście Milwińskim, gdzie zginął Maksencjusz, a jego wojsko poniosło zupełną klęskę. Jako akt wdzięczności dla chrześcijan, którzy poparli go w tej wojnie, Konstantyn ogłosił w roku 313 w Mediolanie edykt tolerancyjny, deklarujący chrześcijanom całkowitą swobodę kultu, anulujący wszystkie dotychczasowe dekrety prześladowcze, wymierzone przeciwko Kościołowi. Po tym zwycięstwie Konstantyn przeniósł się do Rzymu. W 323 r. odniósł decydujące zwycięstwo nad władcą całej wschodniej części imperium, Licyniuszem. Stał się w ten sposób panem całego imperium rzymskiego. Tymczasem Helena – prawdopodobnie około roku 315 – przyjęła chrzest. W roku 324 Helena otrzymała od syna najwyższy tytuł “najszlachetniejszej niewiasty” i “augusty”, czyli cesarzowej, jak też związane z tym tytułem honory. W znalezionych monetach z owych czasów widnieje popiersie cesarza z popiersiem Heleny, jego matki. Jej głowę zdobi korona-diadem, który nałożył na głowę matki sam kochający ją syn. Dokoła widnieje napis: “Flavia Helena Augusta”. Na innej monecie, znalezionej pod Salerno, można przeczytać inny, zaszczytny napis: “Babka cesarzy”. Byli nimi Konstans I i Konstancjusz II. Pod wpływem matki Konstantyn otaczał się na swoim dworze tylko chrześcijanami. Spośród nich mianował oddanych sobie urzędników, a w czasie orężnej rozprawy z Maksencjuszem pozwolił na sztandarach umieścić krzyże. Zakazał kary śmierci na krzyżu, kapłanów katolickich zwolnił od podatków i od służby wojskowej, wprowadził dekret o święceniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan (321). W duchu kościelnym unormował prawo małżeńskie i zakazał trzymania konkubin (326), ograniczył też rozwody (331). Biskupom przyznał prawo sądzenia chrześcijan, nawet w sprawach cywilnych. W 326 roku Helena udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Korzystając ze skarbca cesarskiego, wystawiła wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej. Wstrząśnięta profanacją, jakiej na Kalwarii dokonał cesarz Hadrian, umieszczając na miejscu odkupienia rodzaju ludzkiego ołtarz i posąg Jowisza, nakazała oczyścić to miejsce i wystawiła wspaniałą bazylikę. Pilnym poszukiwaniom Heleny chrześcijaństwo zawdzięcza odnalezienie relikwii Krzyża Chrystusowego. Piszą o tym szczegółowo św. Ambroży (+ 397), św. Paulin z Noli (+ 431), Rufin (+ 410), św. Jan Chryzostom (+ 407), Sokrates (+ 450), Teodoret (+ 458) i inni. Ku czci św. Lucjana, męczennika, Helena wystawiła bazylikę w Helenopolis, a także w Trewirze i w Rzymie ku czci św. Piotra i św. Marcelina. Helena zasłynęła także z hojności dla ubogich. Szczodrze rozdzielała jałmużny dla głodnych, uwalniała więźniów, troszczyła się o powrót skazanych na banicję. Wpłynęła na syna, aby wydał osobne ustawy, gwarantujące ze strony państwa opiekę nad wdowami, sierotami, porzuconymi dziećmi, jeńcami i niewolnikami. Cesarzowa Helena zmarła między 328 a 330 rokiem w Nikomedii, gdzie chwilowo się zatrzymała. Jej ciało przewieziono do Rzymu, gdzie w pobliżu bazyliki św. Piotra i św. Marcelego, męczenników, cesarz wystawił jej mauzoleum. Od samego początku w całym Kościele doznawała czci liturgicznej. Euzebiusz, który jako kanclerz cesarski znał ją osobiście, nazywa ją “godną wiecznej pamięci”. Św. Ambroży nazywa ją “wielką panią”. Św. Paulin z Noli wychwala jej wielką wiarę. Jest patronką m.in. diecezji w Trewirze, Ascoli, Bambergu, Pesaro, Frankfurcie, miasta Bazylei; farbiarzy, wytwórców igieł i gwoździ. W ikonografii święta Helena przedstawiana jest w stroju cesarskim z koroną na głowie lub w bogatym wschodnim stroju, czasami w habicie mniszki. Jej atrybutami są: duży krzyż stojący przy niej, krzyż, który otacza ramieniem, mały krzyż w dłoni, trzy krzyże, krzyż i trzy gwoździe, model kościoła. |
______________________________________________________________________________________________________________
17 sierpnia
Święty Jacek, prezbiter
Zobacz także: • Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi • Święta Klara z Montefalco, dziewica • Święta Joanna Delanoue, zakonnica • Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter |
Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r. był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą. W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika. Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika. Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji. W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier. Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa. Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu. Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa. W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu. W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50. W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu. Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235). Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach. Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa. Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311. Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji. Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej. |
_________________________________________________________________________
Potrafi wskrzeszać zmarłych – św. Jacek
***
Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.
Świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Obok niego na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł sięi otworzył oczy. Tłum zamarł… Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Miał 37 lat, był dojrzałym mężczyzną. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata.
Dominik znał swych braci króciutko, ale już po kilku miesiącach wysyłał ich z misją zakładania (w jego imieniu!) klasztorów. Miał do nich ogromne zaufanie. Jacek dopiero co spotkał założyciela zakonu, a już został wysłany nad Wisłę. Dominikanie zaczęli modlić się w Krakowie. Do dziś przywdziewają białe habity już w pierwszych dniach nowicjatu. Nikt nie zna jeszcze tych chłopców, nie wie, co naprawdę siedzi w ich gorących głowach, ale przechodnie już pozdrawiają ich na ulicy: „Szczęść Boże, Ojcze”. Widziałem, jak chłopcy rumienią się. Boją się tych słów na wyrost. „Ojcami” zostaną dopiero za siedem lat.
Dominik zaufał Jackowi. Wysłał go na wschód. Jacek szedł pieszo przez Alpy, do grodu Kraka dotarł na Wszystkich Świętych 1222 roku. Podobnie jak dziś wróżono Kościołowi rychły upadek, nieustannie mnożyły się oskarżenia o brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała ogromną część krakowskiej inteligencji. Pojawili się pierwsi polscy dominikanie. Jacek zostawił ich i wyruszył na wiele podróży misyjnych. Dotarł do Kijowa, gdzie pracował nieprzerwanie przez cztery lata, oraz do Gdańska i Prus.
O pobycie w Kijowie opowiadano legendy. Gdy w 1240 roku na miasto napadli Tatarzy, niszcząc i paląc wszystko, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zamierzał uciec. I wówczas usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Odwrócił się. Ujrzał figurkę Maryi. Przytulił ją i schował pod pachę. Podobno przeszedł suchą nogą przez rwące fale Dniepru. Dziś mnisi dopatrują się w tej legendzie opowieści o niebywałej sile wiary Świętego.
Wrócił do Krakowa. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Po jego śmierci przy grobowcu miało miejsce wiele cudownych uzdrowień, a nawet… wskrzeszeń. Obok sarkofagu przeczytasz napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”.
Pies na cuda
Franciszek Kucharczak
Święty Jacek jest bardzo popularny. Wszyscy o nim wiedzą. Że był. A zasługuje na dużo więcej.
Jesień 1228 roku była deszczowa. Na brzegu Wisły koło Wyszogrodu stało czterech mężczyzn w czarnych kapach narzuconych na białe habity. Wpatrywali się bezradnie w toczące się przed nimi wezbrane wody rzeki. Nie było mowy o przeprawie brodem. Nigdzie też nie było ani łodzi, ani przewodnika.
A bardzo chcieli przejść. Dopiero co wyruszyli na Ruś, gdzie mieli nadzieję przekonać prawosławnych książąt do unii z Rzymem albo przynajmniej zająć się tamtejszymi wiernymi Kościoła łacińskiego. A potem – kto wie? – może pójdą dalej? Mieli zachętę papieża, który błogosławił Braci Kaznodziejów w ich drodze „na ziemie Rusinów i pogan”. Nic dziwnego, bo też niedawno założony zakon dominikanów był znakomitym narzędziem w głoszeniu Ewangelii. Zakonnicy jak prawdziwe „psy pańskie” (od łacińskiego Domini canes) rozbiegli się po Europie, zapalając chrześcijan nową gorliwością.
Błyskawicznie powstała sieć klasztorów, a te równie szybko wypełniły się zapaleńcami w habitach. W Polsce pierwszym z nich był Jacek Odrowąż. To jego właśnie, z trzema współbraćmi, zatrzymała Wisła. – Prośmy Boga Wszechmogącego, któremu niebo i ziemia, morze i rzeki są posłuszne, żeby nam pomógł przeprawić się przez tę rzekę – miał wówczas powiedzieć Jacek. Nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i… poszedł. Stąpał po powierzchni rzeki, niczym Jezus po jeziorze Genezaret. Po chwili odwrócił się i zachęcił współbraci do pójścia w jego ślady. Ale tamci nie mieli odwagi tego zrobić. Jacek wrócił, rozpostarł na wodzie swoją czarną kapę i zaproponował wystraszonym zakonnikom, żeby skorzystali z niej, jakby była łodzią. „Płynęli więc na kapie pod kierownictwem świętego Jacka” – zapisał niespełna sto lat później dominikanin Stanisław, lektor krakowskiego klasztoru. Opisując to wydarzenie, opierał się, jak sam informuje, na wspomnieniach towarzyszy Jacka.
Maryję można unieść
Wieść o tym wydarzeniu musiała się mocno roznieść, bo jego ślady (w różnych wersjach) znaleźć można w wielu żywotach świętego Jacka. W jednej z legend widzimy Świętego uciekającego z płonącego Kijowa po falach Dniepru. Musiałoby to nastąpić 6 grudnia 1240 roku, gdy miasto zdobyli Tatarzy. Tyle że wtedy Jacka już prawdopodobnie tam nie było. Założył w Kijowie klasztor, ale – jak stwierdził Jan Długosz – kilka lat przed najazdem Tatarów dominikanie musieli opuścić miasto. Tak życzył sobie prawosławny książę kijowski. Wiadomo jednak, że dominikanie byli na Rusi, gdy spadła na nią tatarska nawałnica. I to właśnie z Kijowem wiąże się najpopularniejsza Jackowa legenda. Jacek, uchodząc z kościoła, miał zabrać Najświętszy Sakrament. Gdy przechodził obok figury Matki Boskiej, ta odezwała się do niego: „Jacku, zabierasz mojego Syna, a mnie tu zostawiasz?”.
– Jestem za słaby, żeby udźwignąć tak wielką figurę – miał powiedzieć Święty. Na to Maryja obiecała, że figura będzie lekka, co też istotnie się stało. Nie wiadomo, jak było rzeczywiście. Legenda ta jednak opisuje prawdziwego Jacka, bo właśnie taki wyłania się ze źródeł historycznych – z Najświętszym Sakramentem i z Maryją. Wygląda na to, że on rzeczywiście się z Nimi nie rozstawał. Lektor Stanisław napisał, że Jacek „miał zwyczaj bardzo częstego przepędzania nocy w kościele – bardzo rzadko miał stałe miejsce na spoczynek, lecz złożywszy przed ołtarzem znużone członki i głowę oparłszy o kamień lub położywszy na gołą ziemię, trochę odpoczywał”. Krótko po przybyciu do Krakowa Jacek „pobożnie i ze łzami” modlił się w kościele. Miał wtedy doznać widzenia. Ujrzał wielką światłość spływającą na ołtarz, a w niej Matkę Boską. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – powiedziała do niego Maryja. Podobno od tamtej chwili Święty „o cokolwiek tylko prosił, zawsze bywał wysłuchany”.
Grad przegrał
A prosił często. Kiedyś, w dniu św. Stanisława biskupa, opodal Skałki, spotkał żałobników i kobietę, niejaką Falisławę, płaczącą nad swoim jedynym synem Piotrem, który utonął w Wiśle poprzedniego dnia. Ulitował się nad nią. Pomodlił się i… zmarły wstał. Podobna historia zdarzyła się z synem Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Również jego Bóg wskrzesił na prośbę Jacka. Innym razem, pod Wawelem, do nóg Świętemu przypadła mieszczka krakowska, matka niewidomych bliźniaków. Modlitwa Jacka wyjednała im wzrok. Niejakiej Felicji z Gruszowa, kobiecie która przez dwadzieścia lat małżeńskiego życia nie mogła doczekać się dziecka, Jacek wymodlił syna.
W 1238 roku Klemencja z Kościelca, która często spowiadała się u Jacka, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości na 18 lipca z okazji uroczystości św. Małgorzaty. Miało być wielkie święto, ale przyjście zakonnika poprzedziła gwałtowna burza z gradobiciem. Zboże i wszelkie inne zasiewy leżały na polach całkowicie zniszczone. Gdy więc Jacek przybył na miejsce, Klemencja powitała go łzami. Płakali też wszyscy mieszkańcy Kościelca, którym w oczy zajrzało widmo śmierci głodowej. Jacek uspokoił zrozpaczonych. – Idźcie do domów i przez całą noc czuwajcie na modlitwie – powiedział. On sam też modlił się do rana. O świcie wszyscy wyszli z domów – i ujrzeli kołyszące się na wietrze dorodne łany zbóż z kłosami pełnymi ziarna. Tak jakby nic się nie stało.
Opisy tych cudów znalazły się w najstarszym zachowanym żywocie św. Jacka, spisanym przez lektora Stanisława. Tradycja przechowała też opowieści o wielu innych – w części zapewne legendarnych – nadzwyczajnych zdarzeniach z udziałem Świętego. Święty zawsze zaradza w nich ludzkim biedom i nieszczęściom, na przykład przez wymodlenie uzdrowienia krowy – żywicielki. Jakkolwiek nie sposób dziś dojść do tego, jak było rzeczywiście, jedno jest pewne – modlitwy Jacka były miłe Bogu. Ludzie musieli to widzieć, i oczywiste dla nich było, że Jacek to mąż Boży. Nikogo więc nie zaskoczyła data jego śmierci – w dzień wniebowzięcia jego ukochanej Matki Boskiej. Było to w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku – dokładnie 750 lat temu. Zanim Jacek odszedł, zwołał starszych braci. – Pragnę wam pozostawić to, co usłyszałem z ust ojca naszego, Dominika, żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo. Bo to jest testament wiecznego dziedzictwa – powiedział.
Aktywność pośmiertna
Zmarłego pochowano w dominikańskim kościele Świętej Trójcy. Cały Kraków wyległ, żeby pożegnać Świętego. Ceremoniom przewodniczył biskup Jan Prandota. Gdy wrócił z pogrzebu, wszedł do katedry, żeby się pomodlić. Tam nagle zapadł w sen. Miał wówczas ujrzeć św. Stanisława biskupa z Jackiem, obu idących w anielskim orszaku. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu biskupowi, że właśnie wprowadza Jacka do chwały nieba. W dniu śmierci Jacka podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na pobliskim Zwierzyńcu. Ujrzała Najświętszą Maryję Pannę, trzymającą za rękę dominikanina o jaśniejącej postaci. Matka Boska oznajmiła jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.
W dniu pogrzebu Kraków obiegła wieść o kolejnym cudzie. Oto młodzieniec Żegota skręcił kark przy upadku z konia. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało martwego syna do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy, bez śladów wypadku.
Te wydarzenia skłoniły dominikanów z Krakowa do notowania cudów dokonanych za pośrednictwem brata Jacka. To z tych protokołów czerpał lektor Stanisław, niestety później zaginęły. Mimo to kult trwał, wzmagany kolejnymi świadectwami cudów. Znamienne zdarzenie miało miejsce w 1519 roku, gdy pewna kobieta poroniła. Pełna smutku rodzina przygotowywała się do złożenia zmarłego bez chrztu dziecka do grobu. Ojciec o imieniu Jan, pełen bólu, zwrócił się do św. Jacka. W czasie jego modlitwy niemowlę, na oczach osłupiałych świadków, wróciło do życia. Komentując tę opowieść, dominikanin o. Jacek Salij zauważa: „Kiedy czytamy o planowanym pogrzebie nieszczęśliwie poronionego dziecka, czyż nie przychodzi nam na myśl, że dzisiaj wiele dzieci – niechcianych przez rodziców – nie ma nawet własnych grobów?”.
Zachowało się też podanie o kobiecie, którą mąż źle traktował. Gdy urodziła dziecko, zagłodziła je. Miał to być rodzaj zemsty na okrutnym mężu. Dopiero gdy morderczyni ujrzała martwe ciało, pojęła, jak strasznej zbrodni się dopuściła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, zwłaszcza Andrzeja Apostoła o wstawiennictwo, żeby Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. We śnie miała ujrzeć świętego Andrzeja, który poradził jej, żeby zwróciła się do św. Jacka z Krakowa. Kobieta upadła na kolana i złożyła ślub świętemu Jackowi, że uda się do jego grobu. Wtem dziecko zaczęło się ruszać i wkrótce wróciło do zdrowia. Po kilku latach kobieta zjawiła się z dzieckiem u grobu Świętego i zaświadczyła o cudzie. Dziś istnieje tendencja do spłaszczania rzeczywistości nadprzyrodzonych, do tłumaczenia cudów przypadkiem, zbiegiem okoliczności lub nieznanym fenomenem natury. Kiedy jednak czyta się o nadprzyrodzonych interwencjach dokonanych za pośrednictwem Jacka, nasuwa się myśl, że to przecież bardzo podobne do tego, co robił Pan Jezus.
Podniesienie powalonych nawałnicą zasiewów było nawet dla ludzkiego życia rzeczą ważniejszą niż zmiana wody w wino na weselu. Pewnie Jezus zrobiłby to samo, co Jacek. I – po prawdzie – właśnie to zrobił, bo Jacek stał się w ręku Boga znakomitym narzędziem. Mówi się, że nie cuda są najważniejsze w życiu świętego Jacka. Zapewne. Ale one były potrzebne ludziom. Zaświadczały, że to, co mówi ten człowiek, jest prawdziwe. Mówiły, że to, o czym mówi, działa i że za tym stoi siła. W dużej mierze dlatego Jacek był taki skuteczny. Dlatego szlak jego wędrówek znaczą klasztory, a zakon dominikański w Polsce szybko zdobył sobie silną pozycję. Świat potrzebuje dowodów Bożej mocy, a tylko niedostatek świętych Jacków – czyli ludzi oddanych Bogu bez żadnego „ale” – skłania chrześcijańskich teoretyków do tłumaczenia, że cuda są mało ważne.
Jacek schodzi z kolumnady
ks. Marek Łuczak
– Prawie zdobyliśmy Rzym – mówi jeden z pielgrzymów. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa tańczyli w rytmie ludowych „pieśniczek”.
Przez trzy dni w Rzymie było głośno o Śląsku. Z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w auli Pawła VI odbył się wyjątkowy koncert zespołu „Śląsk”. Miała tam także miejsce prapremiera filmu Adama Kraśnickiego pt. „Lux ex Silesia”.
W stronę słońca
Kościół św. Sabiny na Awentynie nosi zaszczytny tytuł bazyliki. Jak to było w zwyczaju wczesnochrześcijańskim, absyda skierowana jest ku wschodowi. Kiedy wczesnym rankiem w witrażach pojawiało się słońce, chrześcijanie wychwalali Chrystusa. Dla Polaków pielgrzymujących do stolicy chrześcijaństwa ten wschodni kierunek nabierał wyjątkowego znaczenia: stąd na słowiańskie ziemie wyruszył św. Jacek. Tutaj też rozpoczęła się dziękczynna pielgrzymka metropolii górnośląskiej za 750. rocznicę jego narodzin dla nieba. – Długo czekaliśmy, by jako metropolia po raz pierwszy zgromadzić się w Rzymie – mówił na rozpoczęcie obchodów abp Damian Zimoń. – Choć dzisiaj za sprawą Jacka Odrowąża odsłania się przed naszymi oczyma płaszczyzna historyczna, czujemy także jego oddziaływanie na współczesność. Nawet przyszłość staje się dla nas jaśniejsza, bo ten wielki Ślązak wytyczył nam drogę – pokreślił metropolita katowicki. – W jaki sposób św. Jacek staje się patronem współczesności? – pytał abp Nossol. – Odpowiedź jest prosta: nie znał granic, podobnie jak my, którzy się integrujemy z Europą. Ale jednocześnie rozumiał, że całemu naszemu kontynentowi potrzebna jest nowa ewangelizacja.
Jackowy sposób na mroki
Przenieśmy się w czasy średniowiecza. Według niektórych historyków tamten okres zasługuje na miano mrocznego. Inni, szukając przyczyn upadku ówczesnego świata, wskazują na kryzys duchowy. Mówił o tym abp Szczepan Wesoły, dla którego czytelne są analogie pomiędzy współczesnością a wiekiem XIII. – W roku jackowych obchodów przy różnych okazjach staramy się przybliżyć postać św. Jacka jako postaci historycznej – mówił. – Ale ta wielka osobowość silnie promieniuje także na dzisiejsze czasy. Gdyby wiek XIII porównać z teraźniejszością, wspólną cechą byłby upadek wiary. Od strony cywilizacyjnej te dwa okresy są oczywiście niemożliwe do zestawienia, ale duchowo różnimy się w niewielkim stopniu, wtedy także mówiliśmy o upadku wiary.
Św. Jacek dostrzegł także intelektualny upadek ówczesnego społeczeństwa. Dlatego zakładał kolejne klasztory Zakonu Kaznodziejskiego, które inspirowały do działania licznych uczniów i następców. – Dziś także stoimy wobec wyzwań neopogaństwa i relatywizmu – podsumował abp Wesoły. – Lekarstwem może być radykalizm chrześcijański. Ten sam, który św. Jacka zmuszał do ciągłego posuwania się naprzód.
Kij w mrowisko
Na dominikańskim uniwersytecie Angelicum miała miejsce ciekawa sesja na temat misyjnego zapału dominikanów. Referenci z kilku krajów ukazali postać św. Jacka, który, jak chciała reguła, ustawicznie posuwał się naprzód. Zaraz po otrzymaniu powołania od św. Dominika przemierzał ogromne przestrzenie Europy, by w nowej rzeczywistości zadbać o nowoczesne centra krzewienia wiary.
– Dzisiaj nie jesteśmy pewni, czy św. Jacek rzeczywiście w swojej wędrówce doszedł do miejsc, które podaje się w jego hagiografiach – mówił dominikański diakon Adam Dobrzyński. – Jedno jest pewne: potrafił włożyć kij w mrowisko. To znaczy miał zdolność inspirowania braci.
Referenci byli zgodni co do jednego. Ogromne zdolności organizacyjne muszą cechować człowieka, który w cywilizacyjnie trudnych czasach potrafił przyczynić się do wybudowania wielkiej liczby klasztorów. Musiał też cieszyć się wielkim autorytetem, skoro zaufali mu tak liczni współbracia
Nikogo więc nie może dziwić widok figury św. Jacka na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Wśród 118 świętych można na niej dostrzec tylko jednego, który pochodził z Polski.
Od 15 do 17 października w Rzymie przebywali wierni metropolii górnośląskiej z księżmi biskupami i prezbiterami. Obecni byli także kardynał Stanisław Nagy oraz biskup Wiktor Skworc z Tarnowa. Podczas pielgrzymki Bóg powołał do wieczności biskupa seniora Ignacego Jeża z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
__________________________________________________________________________
św. Jacek Odrowąż
Żywot świętego Jacka, Wyznawcy
(Żył około roku Pańskiego 1257)
Święty Jacek, brat błogosławionego Czesława Odrowąża, urodził się około roku 1183 we wsi Kamień na Śląsku Opolskim. Początkowe nauki pobierał wraz z bratem w szkole katedralnej w Krakowie, po czym udali się na dalsze studia zagranicę, najpierw do Pragi, a potem, zapewne za radą swego stryja Iwona, na uniwersytet paryski, gdzie studiowali teologię i filozofię; stamtąd udali się do Włoch na uniwersytet boloński, na studia z zakresu prawa. Było to w latach 1209 i 1214. Zdobywszy stopnie akademickie powrócili do kraju i przyjęli z rąk biskupa krakowskiego błogosławionego Wincentego Kadłubka święcenia kapłańskie, a wkrótce potem otrzymali od niego kanonie przy katedrze krakowskiej.
W roku 1216 nastąpiły na krakowskiej stolicy biskupiej ważne zmiany: błogosławiony Wincenty Kadłubek zrezygnował z urzędu, a jego następcą został wybrany Iwon Odrowąż. Wybór był jednomyślny, mimo to jednak Stolica Apostolska odmówiła prośbie księcia i kapituły o przyjęcie rezygnacji błogosławionego Wincentego. Gdy i ponowna prośba nie odniosła skutku, w roku 1218 udał się do Rzymu celem ostatecznego załatwienia sprawy sam Iwon, zabierając z sobą obu synowców, Czesława i Jacka.
W tym samym mniej więcej czasie przybył do wiecznego miasta św. Dominik, aby w nim założyć dwa nowe klasztory swojego zakonu, męski i żeński. Zakon kaznodziejski istniał dopiero trzy lata, ale dzięki nowości idei św. Dominika i jej niezwykłej żywotności był przedmiotem gorącego zainteresowania wszystkich, którym dobro Kościoła prawdziwie leżało na sercu. Niemniej niż zasadniczy cel: kaznodziejstwo poświęcone obronie wiary i Kościoła, przykuwały ich uwagę środki, jakie obrał św. Dominik, opierając swój zakon na regule, która w przedziwny sposób łączyła życie wewnętrzne z czynnym, gdyż źródłem, z którego jego synowie duchowni mieli czerpać siłę do ratowania dusz pogrążonych w błędach przeciw wierze lub obyczajom chrześcijańskim, miała być modlitwa i rozmyślanie. Św. Dominik był tedy na ustach całego Rzymu, nie wyłączając dworu papieskiego i kardynałów. Szczególnie gorąco zajmował się nim i jego zakonem, kardynał biskup z Ostii Hugolin, późniejszy papież Grzegorz IX, dawny towarzysz i przyjaciel Iwona z lat studiów w Paryżu. Iwon odnowił tę zażyłą znajomość, toteż łatwo przyszło do tego, że wraz z swoim otoczeniem zaczął się gorąco zajmować zakonem dominikańskim, którego założyciel bawił właśnie w Rzymie. Reszty dokonało osobiste zetknięcie się z św. Dominikiem.
Św. Dominik, jak już wspomnieliśmy, przybył do Rzymu w sprawach swojego zakonu, ale jako gorliwy łowca dusz i tutaj, w stolicy chrześcijaństwa, nie zaniedbywał pracy dla Pana i płomiennymi kazaniami zapalał serca tysięcznych rzesz prawdziwą miłością Bożą. Pewnego dnia pośród słuchaczy jego natchnionych nauk znaleźli się także przybysze z dalekiej Polski, biskup Iwon i jego towarzysze. Iwon, do głębi przejęty potęgą jego myśli i pełen podziwu dla świętości jego, życia, postanowił sprowadzić do Polski założony przez niego zakon, wielkie jej z tego rokując korzyści. Inna, choć z tego samego źródła płynąca myśl zaczęła kiełkować w sercach jego synowców: porzucić świat, godności i bogactwa, porzucić wszystko, tak jak to zrobił Dominik, jak oni potomek znakomitego rodu, uczony, dostojnik Kościoła – i pójść za nim, stanąć w szeregach jego uczniów, których jedynym celem jest Bóg i ratowanie błądzących ludzkich dusz.
Pragnienia te wprowadzili w czyn pod wpływem niezwykłego zdarzenia, a mianowicie cudu zdziałanego przez św. Dominika, którego byli naocznymi świadkami. Było to w klasztorze św. Sykstusa, w dzień uroczystych obłóczyn pierwszych sióstr dominikanek. Wnętrze kościoła wypełniały tłumy ludu i liczne grono kapłanów, zakonników i dostojników Kościoła, z głębokim skupieniem uczestnicząc w ofierze Mszy św., którą odprawiał św. Dominik, gdy wtem do kościoła wpadł goniec, i przedarłszy się do sędziwego kardynała Stefana de Fosseneuve, doniósł mu o śmierci jego synowca, Napoleona Orsiniego, który spadłszy z konia zabił się na miejscu. Nieszczęśliwy starzec, usłyszawszy tę tragiczną wieść, zemdlał z żalu i boleści. Na pełne radości tłumy, zapełniające kościół padł cień żałoby. W chwilę potem wniesiono do kościoła mary, na których spoczywały zwłoki nieszczęśliwego młodzieńca, i złożono je u stóp ołtarza, przy którym św. Dominik składał Bogu bezkrwawą ofiarę. Odprawiwszy Mszę św., zbliżył się św. Dominik do mar, ukląkł przy nich i począł się modlić, po czym trzykrotnie włożył ręce na martwe ciało młodzieńca i przeżegnawszy je zawołał: “Napoleonie! w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa rozkazuję ci: wstań!”
Z piersi tłumu wydarł się nagle okrzyk trwogi i radości. Oto nieżyjący już od kilku godzin młodzieniec poruszył się i powstał, pełen sił i życia! Pośród uniesionej bezgranicznym zapałem rzeszy stał biskup Iwon, do głębi przejęty widokiem cudu, a obok niego klęczeli jego synowcy, Czesław i Jacek, pogrążeni w żarliwej modlitwie. W ich serca, dotąd szarpane sprzecznymi uczuciami, zstąpiła cisza. Pojęli, że głos, który odzywał się w ich duszach i nawoływał, aby poszli w ślady świętego męża, jest głosem Bożym.
Gdy wyszli z kościoła, biskup Iwo podszedł do św. Dominika i zaczął go prosić, aby przysłał kilku braci ze swego zakonu do Polski. Odpowiedź świętego obróciła w niwecz jego pragnienia i nadzieje. Młody, niedawno do życia powołany zakon za mało jeszcze liczył członków, a poza tym nie było wśród nich nikogo, kto by znał język polski. Gdy święty skończył, obydwaj bracia, Czesław i Jacek, upadli mu do nóg, prosząc o przyjęcie do zakonu, a za nimi dwóch jeszcze młodzieńców z orszaku biskupa Iwona, Herman, rodem Niemiec, i Henryk, Morawianin.
Po uroczystych obłóczynach w starożytnym kościele św. Sabiny, w którym po dziś dzień w nawie bocznej znajduje się stare malowidło przedstawiające to wydarzenie, rozpoczęli czterej kandydaci nowicjat. Trwał on krótko, gdyż św. Dominik, pochłonięty sprawami Kościoła i zakonu, w ciągłych podróżach i wędrówkach, nie miał czasu na długie, powolne urabianie duszy swoich uczniów. Były to jednak pierwsze lata istnienia zakonu, kiedy w jego szeregi wiodło ludzi jedynie prawdziwe powołanie, oparte na głębokiej wierze i pragnieniu apostolstwa, a św. Dominik miał dar przenikania ludzkich dusz. Ci, których przyjmował do grona swych uczniów, musieli na to zasługiwać w całej pełni i nie potrzebowali ani zawiłych, mozolnych studiów, ani osobliwych ćwiczeń duchownych, aby mogli godnie sprostać zadaniu. Tak było i z św. Jackiem oraz jego bratem Czesławem i towarzyszami. Kilka miesięcy, które spędzili w nowicjacie, wystarczyło, aby w ich sercach rozgorzał ogień prawdziwej, wszystko ogarniającej miłości Bożej, i aby nabyli cnót, które winny zdobić zakonnika, to też św. Dominik, nie czekając końca rocznej próby, pozwolił im złożyć śluby zakonne, i po czym uroczyście wyprawił ich do ojczyzny.
Podróżowali pieszo, starym rzymskim szlakiem wiodącym przez Tyrol i Karyntię, zatrzymując się często po drodze, aby głosić słowo Boże. Najdłużej, bo około pół roku, zabawili w Fryzaku, mieście leżącym w Karyntii, gdyż kazania ich wzbudziły w jego mieszkańcach taki zapał dla spraw Bożych, że postanowili zbudować klasztor, który wkrótce zapełnił się nowicjuszami. Św. Jacek wraz z bratem Czesławem i towarzyszami pozostali z nimi przez pewien czas, aby wzbudzić w nich ducha zakonnego, a gdy dokonali dzieła, św. Jacek, który był przewodnikiem ich drużyny, ustanowił przeorem nowego klasztoru jednego z towarzyszy, Niemca Hermana. Była to pierwsza placówka zakonu dominikańskiego na ziemiach niemieckich.
Dotarłszy do Moraw zatrzymali się znowu przez czas dłuższy w Ołomuńcu, gdyż pod wpływem ich nauk stało się tutaj to samo, co w karyntyjskim Fryzaku. Św. Jacek mianował przeorem klasztoru, wzniesionego przez mieszkańców Ołomuńca, Morawianina Henryka, po czym wraz z Czesławem ruszył w dalszą drogę do niedalekiej już Polski.
Wieści o ich apostolskich czynach dawno już były dotarły do Krakowa, toteż nie tylko biskup Iwon, który osobiście zetknął się z św. Dominikiem i jego uczniami, ale i książę oraz szerokie warstwy ludu pokładali w nich wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwali ich przybycia; nic też dziwnego – jakkolwiek pokorni zakonnicy niemało byli tym zdumieni – że gdy zbliżali się do bram Krakowa, wyszedł na ich powitanie biskup Iwon wraz z duchowieństwem, książę w otoczeniu dworu, oraz ogromne tłumy ludu. Było to pod koniec r. 1219 lub z początkiem roku 1220.
Pierwszym ich pomieszkaniem i skromnym zaczątkiem klasztoru, który miał się stać domem macierzystym późniejszych licznych siedzib dominikańskich na ziemiach polskich, był drewniany dwór biskupi, w którym przebywali przez cztery lata, do 25 marca roku 1223, w którym to dniu uroczyście objęli dawny parafialny kościół św. Trójcy i klasztor wybudowany przez Iwona.
Lata, które zabrała Iwonowi budowa klasztoru i nowej świątyni parafialnej pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, zeszły błogosławionemu Czesławowi i św. Jackowi na gorliwej publicznej pracy apostolskiej i krzewieniu zasad życia zakonnego wśród stale rosnącej gromadki nowicjuszów. Zapał był wielki, mimo to jednak brak odpowiedniego pomieszczenia utrudniał im pracę i zmuszał ich do przebywania w Krakowie, jakkolwiek niwę tę przeorali już do głębi a w ich duszach płonęło pragnienie szerszej działalności. Rok 1223, w którym przenieśli się do nowo wzniesionego klasztoru, rozwiązał im ręce. Nadeszła godzina, w której mieli się rozstać. Błogosławiony Czesław udał się z kilku braćmi do Wrocławia, natomiast św. Jacek pozostał jeszcze jakiś czas w Krakowie, aby rozniecić życie zakonne w nowo wzniesionym klasztorze przy kościele św. Trójcy.
***
Dom ten, wzniesiony pod bacznym okiem obu świętych braci, urządzony był niezmiernie prosto i ubogo, stosownie do myśli św. Dominika, który Święty Jacek nauczał, że klasztor powinien ułatwiać zakonnikom modlitwę i rozmyślanie. Św. Jacek uczynił z tego skromnego schronienia wspaniałe ognisko miłości Bożej i wszelkich cnót, stając się dla swych uczniów żywym przykładem szczytnego pojmowania i spełniania obowiązków zakonnych. Zawsze pełen pokory, łagodności, miłości i pobożności, wiódł życie niezmiernie surowe i nad wyraz pracowite. Nie przyjąwszy celi, sypiał w krużgankach klasztornych lub w kościele na gołej ziemi, co noc – za przykładem św. Dominika – trzykrotnie się biczował, a w piątki i w wigilie świąt Najświętszej Maryi Panny i apostołów żywił się tylko chlebem i wodą. Nieprzyjaciel próżnowania, co dzień wygłaszał kazania, albo też pisał, spowiadał grzeszników i odwiedzał chorych, resztę zaś czasu trawił na modlitwie.
Pełen głębokiej czci dla Najświętszej Maryi Panny, był św. Jacek pierwszym krzewicielem modlitwy różańcowej w Polsce. Piękne to nabożeństwo przyjęło się z biegiem czasu w całym narodzie, w wszystkich stanach i warstwach: modlili się na różańcu biskupi i kapłani, szlachta i wieśniacy, królowie i magnaci, uczeni i prostacy. Jego znaczenie dla rozwoju życia religijnego w narodzie, nie tylko w czasach kiedy apostołował św. Jacek, ale i w znacznie późniejszych, było wprost ogromne, gdyż sztuka czytania znana była tylko nielicznym jednostkom, wskutek czego stałe obcowanie z prawdami wiary musiało się opierać nie na słowie pisanym, lecz na codziennym odmawianiu modlitw i rozpamiętywaniu żywota Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny.
“Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego”
Wydawnictwo Św. Stanisława Sp. Z o. Odp., Katowice 1931 rok
***
Oświecił serca Polaków światłem wiary
“Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką”. Stwórca wszechświata na początku tworząc niebo i ziemię, pozostawił ciemności nad bezmiarem wód. I rzekł: “Niechaj się stanie światłość. I stała się światłość”. I w ten sposób Bóg oświecił świat. A to, co uczynił u początku, dokonał też i przez błogosławionego Jacka. On, niby promień nowego słońca, rozproszył w Polsce ciemności grzechu, a serca Polaków oświecił światłem wiary. Światło dzienne przynosi ulgę w cierpieniach, budzi śpiących, każe śpiewać ptakom, a dzikie zwierzęta zapędza do ich kryjówek. Tak i święty Jacek, wysłany do Polski przez błogosławionego Dominika, wyzwolił Polaków z występków, obudził ich z uśpienia, skierował ku niebu i oswobodził z władzy szatana.
Imię Jacek wywodzi się ze słowa hiacynt, które oznacza zarówno kwiat, jak i szlachetny kamień. Oba te znaczenia dobrze się odnoszą do błogosławionego Jacka. Hiacynt bowiem jest rośliną o purpurowym kwiecie, Jacek zaś był w pokorze serca jak roślinka, co nie wystrzela wysoko w górę, był jak kwiat czysty i zdobny dobrowolnym ubóstwem. A szlachetny kamień tej samej nazwy, o blasku czerwieni, jest podobny do złota i jak złoto trwały. Tak i błogosławiony Jacek jaśniał światłością życia i głoszeniem Ewangelii, niezłomny w szerzeniu katolickiej wiary. Tak więc się tłumaczy znaczenie tego imienia.
Błogosławiony Jacek surowość życia przejął jak ze źródła od świętego Dominika. Odznaczał się bowiem pokorą serca, dziewiczą czystością, gorącą miłością Boga i bliźnich; była ona tak wielka, że widok strapionych i płaczących wyciskał z jego oczu strumienie łez i z płaczem błagał dla nich o zmiłowanie Boże. Miał zwyczaj spędzać noce w kościele i rzadko kiedy udawał się na spoczynek, a zmęczony czuwaniem, kładł się na kamieniu przed ołtarzem lub na ziemi i tak odpoczywał, a ciało swoje co noc aż do krwi chłostał. W piątki oraz w wigilie błogosławionej Dziewicy i Apostołów pościł o chlebie i wodzie, a wszystkie chwile swojego życia Bogu poświęcał. Zawsze bowiem oddawał się czy to nauce, czy głoszeniu słowa Bożego, czy słuchaniu spowiedzi, czy modlitwie lub też nawiedzaniu chorych i tak słowem i przykładem budował bliźnich.
W przeddzień uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny święty Jacek modlił się przed Jej ołtarzem w kościele swojego zakonu w Krakowie i gdy tak we łzach i modlitewnym uniesieniu rozważał Jej radosne i cudowne Wniebowzięcie, ujrzał wielkie światło spływające na ołtarz. Zbliżyła się do niego błogosławiona Dziewica i rzekła: “Synu mój, Jacku, raduj się, albowiem twoje modlitwy miłe są mojemu Synowi i Zbawicielowi i o cokolwiek będziesz prosił za moją przyczyną, to otrzymasz”. To rzekłszy, wśród świateł i chórów anielskich odeszła do nieba. A święty mąż Jacek, pocieszony tym objawieniem, z ufnością wypraszał u Boga to, czego pragnął.
Módlmy się. Wszechmogący, wieczny Boże, dzięki Twojej łasce święty Jacek przez wytrwałe głoszenie Ewangelii odnowił i umocnił w wierze wiele narodów, + za jego wstawiennictwem pomnóż naszą wiarę, * abyśmy byli zdolni pracować dla Twojej chwały i zbawienia ludzi. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, + który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Z dzieła Życie i cuda świętego Jacka, spisane przez Stanisława z Krakowa,
lektora Zakonu Kaznodziejskiego
(Wyd. L. Ćwikliński, MHP, IV, 1961, s. 841-894)
źródło: Brewiarz.pl – Godzina czytań
______________________________________________________________________________________________________________
16 sierpnia
Święty Stefan Węgierski, król
Zobacz także: • Święty Roch • Błogosławiona Maria Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewica i męczennica |
Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy. Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie. Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi). W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg. Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy.W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 sierpnia
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
Zobacz także: • Najświętsza Maryja Panna z Rokitna • Matka Boża Zwycięska • Najświętsza Maryja Panna z Kalwarii Pacławskiej • Święty Tarsycjusz, męczennik |
Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus:“…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105) Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował.Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę. Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”. U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”. W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”. 15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba. Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”.Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594):I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą.Św. Ildefons (+ 667):Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona.Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie:Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba.Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia:Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym.Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444). Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”.Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów:Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli.Kazanie swoje kończy refleksją:To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży.Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi:Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy.Św. Andrzej z Krety (+ 740):Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu.Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba:Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci.Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi:Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy. Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą. Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień. Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła. Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa. Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy. Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV).W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól. |
__________________________________________________________________________
Stoi Królowa po Twojej prawicy
***
Wniebowzięcie (łac. assumptio) Najświętszej Maryi Panny oznacza udzielony Jej przez Boga nadprzyrodzony przywilej, na mocy którego, zakończywszy swoje ziemskie życie, została wzięta do nieba z ciałem i duszą. Najstarsza tradycja chrześcijańska używała także określenia „zaśnięcie” (łac. dormitio) i „przejście” (łac. transitus), podkreślając związek losu Maryi z Paschą („przejściem”) Jej Syna oraz postrzeganym jako „przejście” dniem narodzin dla nieba męczenników.
Przywilej wniebowzięcia jest nierozerwalnie związany z przywilejem niepokalanego poczęcia Maryi, czyli zachowaniem Jej od zmazy grzechu pierworodnego. Obydwa przywileje wskazują na wielką godność ludzkiego ciała, które współuczestniczy w obdarowywaniu człowieka łaską zarówno w doczesności, jak i w wieczności. Prawda o wniebowzięciu nie rozstrzyga, czy Maryja umarła, czy raczej przeszła na drugą stronę życia w inny sposób, znany jedynie Bogu. Tak czy inaczej, nieobecność jakiegokolwiek grzechu oraz trwałe dziewictwo i Boże macierzyństwo przesądziły o absolutnie wyjątkowym zakończeniu przez Nią ziemskiego życia. Jak grób, w którym złożono ciało Jezusa jest pusty, stanowiąc świadectwo Jego zmartwychwstania, tak nie ma również grobu Maryi z Jej ciałem ani nie ma Jej relikwii.
Czytania mszalne pochodzą z Nowego Testamentu, bo tajemnica wniebowzięcia Maryi nie mieści się w obszarze wiary biblijnego Izraela, która poprzedziła wcielenie Syna Bożego. Apokalipsa św. Jana, odwołując się do starotestamentowych obrazów, maluje wizerunek „Niewiasty obleczonej w słońce i księżyc pod Jej stopami”. Wydała Ona na świat Syna, po czym zbiegła na pustynię, „gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga”. Mamy tu, być może, subtelne nawiązanie do losu Maryi, którą tajemnica Wcielenia skazała na samotność, chronioną i wspieraną przez Boga. Ponieważ zaufała Mu całkowicie, doczekała się niezwykłej nagrody.
Święty Paweł wyjaśnia Koryntianom: „Chrystus zmartwychwstał jako pierwociny spośród tych, co pomarli. Ponieważ przez człowieka przyszła śmierć, przez Człowieka też dokona się zmartwychwstanie”. Dostąpiwszy u kresu swego życia uczestnictwa w zmartwychwstaniu i wywyższeniu Syna Bożego, wniebowzięcie Maryi zapowiada i potwierdza nadzieję na powszechne zmartwychwstanie i życie wieczne z Bogiem. Eschatologiczne wywyższenie obejmuje całego człowieka. Paradoksem jest to, że w dobie dominującej dzisiaj i powszechnej apoteozy cielesności właśnie ta prawda i związana z nią nadzieja eschatologiczna natrafiają na największe opory i sprzeciwy.
Prawda o wniebowzięciu Maryi nie jest, a w każdym razie nie powinna być, wyłącznie przedmiotem rozumowych dociekań, lecz – jak każda tajemnica wiary – modlitwy uwielbienia i dziękczynienia. Właśnie takie jest przesłanie Magnificat zachowanego w Ewangelii według św. Łukasza. Ten wspaniały hymn wielbi Boga jako Ojca, Pana i Zbawiciela pokornych. Okazując miłosierdzie z pokolenia na pokolenie, nie poprzestaje On na darach, z których korzystamy w doczesności, lecz otwiera bramy życia wiecznego. Ukrzyżowane i uwielbione ciało Jezusa oraz dziewicze i uwielbione ciało Jego Matki są wzorem Kościoła – Oblubienicy, która bez zmarszczki ani skazy dopełni swego ostatecznego przeznaczenia wtedy, gdy zakończy drogę zapoczątkowaną wraz ze stworzeniem świata i człowieka.
ks. prof. Waldemar Chrostowski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
14 sierpnia
Święty Maksymilian Maria Kolbe,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Meinard, biskup • Święci Antoni Primaldo i Towarzysze, męczennicy z Otranto • Kościół archikatedralny w Gdańsku-Oliwie |
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień. Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne. Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach. W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce. Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian. W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji. 1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję. Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914). W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem). Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo. 8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora. W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił. Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego ( Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół. W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach. 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu. O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp. 17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium. Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne. Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”.W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała. |
_______________________________________________________________________
Święty Maksymilian prowadzi na wojnę
Walka, obrona i zdobywanie, właściwa postawa wobec trudności, przeciwności i prześladowań – te motywy często pojawiały się w przemowach świętego ojca Maksymiliana do braci, których zgromadził wokół siebie pod sztandarem Matki Bożej. Regularnie powracające wątki tych wystąpień dotyczyły przede wszystkim zmagań duchowych. Założyciel Niepokalanowa ze wszystkich sił starał się przygotować współbraci również do wyzwań, które miała przynieść i przyniosła wojna w swym najbardziej dosłownym znaczeniu i wymiarze.
Podstawą życia zakonnego dla tak wybitnego naśladowcy świętych Franciszka oraz Ludwika Marii Grignon de Montfort były: ciągłe dążenie do uświęcania się, zwłaszcza przez gorliwe wykonywanie obowiązków, posłuszeństwo przełożonym, ćwiczenie się w pokorze i miłości wobec bliźnich. Choć wskazania kierowane przez ojca Maksymiliana do współbraci dotyczyły ludzi w pełni oddanych Panu Bogu poprzez wybór stanu duchownego, z wielu tych rad mogą przecież obficie czerpać również ludzie świeccy.
Jeden z najbardziej znanych polskich świętych poddał zupełnie własne życie umiłowanej przez siebie bezgranicznie Matce Bożej, a swój pobyt na ziemi „jedynie” spuentował bohaterskim męczeństwem w niemieckim obozie Auschwitz. Czuł się głęboko odpowiedzialny również za tych, których skupił wokół idei zdobycia całego świata dla Niepokalanej. W założonym przez siebie klasztorze, na misjach w Rzymie czy Japonii, nawet w niemieckich obozach podczas II wojny światowej wygłaszał swe konferencje i przemówienia, pobudzając współbraci do większej gorliwości, wskazując drogi do uświęcenia, przestrzegając przed duchowymi pułapkami. Możliwość zapoznania się z treścią tych wystąpień zawdzięczamy łącznie ponad trzydziestu zakonnikom, którzy tak jak mogli najwierniej notowali słowa swego niezwykłego przewodnika.
Pewnego razu święty Maksymilian przechadzał się ze współbraćmi w Niepokalanowie. Opowiedział im historię powstania modlitwy Dunsa Szkota: „Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza i daj mi moc przeciwko nieprzyjaciołom swoim”. – A kto to byli ci nieprzyjaciele Niepokalanej? To byli teologowie – chociaż nie ze złej woli byli nieprzyjaciółmi. Niepokalana skłoniła głowę na tę modlitwę na znak, że się Jej ona podobała – wyjaśniał słuchaczom.
Na początku 1937 roku na polecenie władz zakonnych miał wyjechać do Rzymu. Przemawiając do podopiecznych pozostawił im wskazówki dotyczące głównie życia duchowego. Podobnie jak w wielu innych swych konferencjach kładł akcent na całkowite zawierzenie Matce Bożej, chętne przyjmowanie trudności i wierne wypełnianie zobowiązań wynikających ze złożonych ślubów. Mówił między innymi o posłuszeństwie, będącym jednym z fundamentów dobrego życia w zgromadzeniu.
– Jeżeli natychmiast pełni się posłuszeństwo – nawracają się poganie. I tam będzie skutek naszych modlitw. W Bolszewii zło teraz triumfuje, ale przyjdzie czas, że na Kremlu zatkniemy sztandar Niepokalanej – zapowiadał, a w naszych czasach wyczekujemy wypełnienia się tych słów szczególnie niecierpliwie.
Jako człowiek modlitwy, kontemplacji, głębokiej więzi z Maryją i Panem Bogiem, miał świadomość nadchodzącej z oddali własnej śmierci. 15 lutego 1938 roku uprzedzał współbraci, żeby unikali podziałów, a także wywyższania własnej osoby ponad innych członków wspólnoty. Mówił: – Jeszcze w pierwszych wiekach Kościoła święty Paweł mówił do wiernych, że on wie, iż jak odejdzie, przyjdą wilcy drapieżni i przestrzegał przed nimi. Ja was przestrzegam tak samo.
– Już niedługo pożyję i niedługo pobędę z wami. Wy jesteście fundamentem i musicie bardzo na to baczyć i wiedzieć o tym, że przyjdą wilcy drapieżni. Próba musi być. Trzeba się przygotować żeby miłości wzajemnej nie zerwali. Żeby Niepokalanów chcieli ominąć – trudno przypuścić – dodał.
Śmierć traktował zresztą nie po „światowemu”, lecz po… katolicku. Gdy w nastoletnim wieku rozstał się z doczesnym życiem gorliwy nowicjusz o imieniu Annuncjatus, święty żegnał go przypomnieniem, że to, co zwykle uważa się za dramat i powód do smutku, czy nawet rozpaczy, jest tak naprawdę drogą do nieba. – Rozmawiałem nieraz na temat czyśćca z braćmi, którzy mnie o to zapytywali i mówiłem im, że z Niepokalanowa do czyśćca się nie idzie – wyznał nieco prowokacyjnie. Sprecyzował zaraz, że chodzi tu o „ducha Niepokalanowa”, czyli postawę oddania się Niepokalanej bez żadnych zastrzeżeń. Podał też przykłady świadczące o tym, że śmierć współbraci niejednokrotnie poprzedzała jakieś dobre przedsięwzięcie – czy to początek wydawania „Rycerza Niepokalanej” (niedługo po narodzinach dla Nieba sługi Bożego ojca Wenantego Katarzyńca), czy wyprawę na poszukiwania terenu pod budowę Niepokalanowa. – Ci, co schodzą z tego świata, rozpoczynają dopiero „tam” swe dzieło – dowodził.
Dla większego dobra
Pod koniec marca 1938 roku ojciec Marian Wójcik z klasztoru pod Teresinem wybrał się na spotkanie z dziennikarzami zorganizowane w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Mówiono tam o narastającym niepokoju w Europie. To bodaj pierwsza w zbiorze konferencji ojca Maksymiliana wzmianka o zbliżającej się powoli wojnie. Święty powiedział też między innymi, że klasztor poprzedniego dnia odwiedził rotmistrz, który „cieszył się, że mamy obszerny szpitalik i wiele budynków, czyli że dużo zmieści się rannych”. Podobnie jak w wielu późniejszych przemowach czciciel Maryi potraktował nadchodzącą pożogę jako okazję do uświęcenia się, do jeszcze gorliwszej służby Matce Najświętszej. – W jaki sposób mamy się przygotowywać by w razie takiej zawieruchy nie tylko nie stracić, ale jeszcze skorzystać i dla sprawy Niepokalanej zyskać? Ryby na zimę zaopatrują się w tłuszcz a nam trzeba zaopatrzyć się w gorącego ducha. Żeby się do tego przygotować, trzeba mieć jasno przed oczyma cel. Takim dobrym przygotowaniem jest powtarzanie słów świętego Bernarda: „Po coś tu przyszedł?”. Chodzi o to, żeby ten cel był żywy i by wszystko do niego zmierzało. Każdy do siebie te słowa może zastosować – radził.
Zaledwie kilka dni później wojna była już tematem omawianym powszechnie. Święty Maksymilian swą naukę wygłaszaną do zakonników poświęcił przygotowaniom do jej wybuchu. Nawiązał do pierwszych wieków Kościoła i trwających wówczas krwawych prześladowań, które dosięgały wyznawców Chrystusa. – Krew męczenników była posiewem nowych chrześcijan – przypominał. – Jeden z historyków ówczesnych pisze, że przez lat około czterdziestu, kiedy był spokój, napsuło się dużo chrześcijan. Dlatego radował się z tego, że znowu zaczęły się prześladowania. Tak samo i my możemy się cieszyć, bo w czasie różnych trudności będziemy się pobudzać do gorliwości. Zrozumiemy lepiej potrzebę większej modlitwy i umartwienia. Zbliża się bardzo poważna walka. Jakie będą jej etapy, trudno przewidzieć – wskazywał. Podkreślił, że „najszczytniejszym ideałem byłoby położyć życie dla Niepokalanej”. – Raz się żyje i raz się umiera. Ale najlepiej jak Niepokalana chce. Zresztą – to Niepokalanej rzecz, bośmy Jej własnością. Nasze sprawy są Jej sprawami, a my się troszczymy o Jej sprawy – zaznaczył.
1 maja 1938 r. mówił zaś do profesów solemnych między innymi: – Mogą przyjść prześladowania i wojny. Wojna jest bliższa niż się wydaje. Prześladowania w czasie wojny są możliwe. Wy, którzy macie być ojcami duchowymi Niepokalanowa, przygotujcie się na to. Oczywiście, że Niepokalana może dopuścić to tylko dla naszego dobra. Kiedy by nie było trudności, wytworzyłaby się przeciętność – podkreślał.
– Mówią, że kiedy się chce rozruszać ryby w stawie, wpuszcza się szczupaka. Tak samo i w zakonach. Gdyby nie było prześladowań, byłby zastój. Pan Bóg dopuszcza, żeby był nieprzyjaciel, żeby nie przyszła gnuśność i zanik heroizmu. Dziś dzieła Boże przechodzą bardzo duże walki. Gdybyśmy zaprzestali walki, daliby nam spokój. Im więcej się wysilamy, tym więcej nas prześladują – dodał.
Za najważniejsze dla dobrych przygotowań zakonników na wojenny czas uznał gorliwość i poważne postanowienie dążenia do świętości. Zwracał uwagę, że o ile ludzie świeccy mają nieraz trudności z rozpoznaniem woli Bożej w swoim życiu, to już w przypadku duchownych wystarczy, że posłuchają przełożonych.
Przy innej okazji zapewniał braci: – Pan Bóg dopuszcza takich Stalinów, Hitlerów i prześladowania jak w Meksyku czy Hiszpanii. To wszystko jest dla większego dobra. Cała doskonałość w dążeniu do szerzenia chwały Bożej polega jedynie na tym, żeby być narzędziem Niepokalanej, żeby być Jej – żeby być Jej rzeczą i własnością – podkreślał.
– Starajmy się osiągnąć to, co Pan Bóg zamierzał względem nas dopuszczając wojnę – mówił z kolei 25 sierpnia 1940 roku. – Pan Bóg mógł jedynie zamierzyć większe dobro nasze, czyli uświęcenie, żebyśmy się poprawili. I dlatego trzeba, żebyśmy zwracali więcej uwagę na życie wewnętrzne, by żyć aktami miłości.
– Może jeszcze przeceniamy zewnętrzną działalność – kontynuował. – Pamiętajmy, że wszystkie prace bardzo dobre, bardzo wzniosłe, jak prowadzenie szpitali, szkół, misji, a nawet męczeństwo – jeśli nie miały w sobie miłości, nie są warte jednego aktu miłości. I ten jeden akt miłości pomaga więcej Kościołowi w uświęceniu dusz aniżeli wszystkie wspomniane rzeczy razem wzięte.
Pomogło bombardowanie
Krótko po wybuchu wojny starostwo powiatu sochaczewskiego, w związku z szybkim posuwaniem się wojsk niemieckich zarządziło ewakuację, w którą włączony został także klasztor franciszkanów. – Drogie dzieci, teraz idziecie na misje – oznajmił współbraciom ojciec Maksymilian. Przeprosił ich za zgorszenia i przykrości. Wezwał do tego, by pośród ludzi świecili dobrym przykładem. – Wspomnijcie na to, co tyle razy Wam powtarzałem, że Niepokalanów to nie te opłotki budynki czy maszyny. Gdzie znajduje się niepokalanowianin, tam także ma być Niepokalanów. Niepokalanów ma być w sercach i duszach Waszych – apelował. Dał słuchającym szereg praktycznych rad włącznie z tą by zakonnicy udający się do swoich rodzin, zabrali tych, którzy nie mają się gdzie podziać. Skłonił słuchających do złożenia przyrzeczenia, że nie będą pić wódki ani palić papierosów. – Po zakończeniu wojny, gdy już będą możliwości powrotu, to ogłosi się w prasie i przez radio, że już można wracać. Wówczas niech wszyscy wracają, ażeby stanąć do dalszej pracy – dodał, po czym pobłogosławił odprawianych w świat.
We wrześniu 1939 roku ojciec Kolbe wraz z braćmi został wywieziony do niemieckich obozów. Z Ostrzeszowa okupanci zwolnili go w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Do ponownego aresztowania 17 lutego 1941 roku przebywał w klasztorze.
Nie przestawał podnosić towarzyszy na duchu, wskazując na duchową szansę, jaką dają prześladowania i wojna. We wtorek 30 kwietnia 1940 roku brat Witalian Miłosz zanotował słowa mówiące o pokorze i uświęceniu. Współbracia usłyszeli między innymi: – Mówi się, że burza oczyszcza powietrze. Słyszy się też nieraz, że ta burza pomogła wielu ludziom i zakonnym osobom do dobrego. Słyszałem od jednego ze starszych zakonników, że ostatnie wypadki zrobiły duże wrażenie. Nie pomagały argumenty ani książki – bombardowanie pomogło. W takiej walce zastarzałe i zaśniedziałe dusze wzruszają się i oczyszczają. Gdyby bowiem nie było tych wypadków na większe dobro, to by ich Pan Bóg nie dopuścił.
Podczas sierpniowej kapituły ojciec Maksymilian przestrzegał przed luzowaniem zakonnych rygorów pod pretekstem nadzwyczajnych warunków. Mówił: – Słyszy się czasem, że niektóre przepisy nie obowiązują – bo wojna. Bardzo to niebezpieczne zdanie. Jeśli mamy kontakt z przełożonym, to nie możemy sami rozstrzygać, które przepisy obowiązują, a które nie. Prawda, że w czasach wyjątkowych, jeśli ktoś znajduje się sam, z dala od przełożonych, może swobodnie decydować według własnej roztropności. Jeśli jednak mamy możność porozumienia się z przełożonymi, oni rozstrzygają wszelkie wątpliwości – bo na to ślubowaliśmy posłuszeństwo – przypomniał.
Roman Motoła/PCh24.pl
__________________________________________________________________________
Da Vinci z Niepokalanowa
Gdyby nie wybuch II wojny światowej, o. Kolbe mógłby trafić na listę czołowych polskich wynalazców. Jego myśl techniczna wyprzedzała o wiele lat epokę, w której żył.
***
Heroiczny akt poświęcenia własnego życia dla ratowania współwięźnia Franciszka Gajowniczka, skazanego na śmierć w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz, jest najbardziej znanym faktem z biografii św. Maksymiliana. Mało kto jednak wie, że już jako nastolatek wykazywał on nieprzeciętne zdolności techniczne i pasjonował się matematyką oraz fizyką.
Od telegrafu do rakiety
Maksymilian Kolbe w wieku 15 lat wysłał do urzędu patentowego we Lwowie własnoręcznie wykonane projekty urządzeń takich jak telegraf, który stanowił pierwowzór dzisiejszego faksu, oraz „aparat zapisujący mowę i głosy natury”.
Z czasem w kręgu zainteresowań przyszłego świętego znalazło się lotnictwo. Jako kleryk przesłał do włoskiego urzędu patentowego projekt pojazdu, który miał umożliwić loty w kosmos. Nazwał go „etereoplanem”. Miał to być statek służący do dotarcia do innych planet, a niewykluczone, że nawet do odległych gwiazd. Niestety, jego projekt nie został opublikowany, a zarys pomysłu oraz rysunki konstrukcji statku zachowały się jedynie w postaci notatek z czasów studiów w Rzymie.
Innowacyjność pomysłu Maksymiliana polegała m.in. na odejściu od dotychczasowego sposobu poruszania się przy pomocy koła czy śmigła. Zasadą poruszania się „etereoplanu” w przestrzeni kosmicznej miał być odrzut. Kleryk przewidywał także podróż w nim człowieka po pokonaniu siły ciążenia i stworzenie pełnej „klimatyzacji” wewnątrz pojazdu. Opis tego wynalazku z licznymi wykresami i matematycznymi obliczeniami Maksymilian wysłał do czasopisma Scienza per Tutti. Napisał: „Najpierw można by przecież wysłać sam aparat, zaopatrzony w odpowiednie urządzenia, określając na podstawie dokładnych obliczeń wpierw drogę krótką, którą by mógł powrócić na ziemię. Po powrocie należałoby przestudiować różnicę zaistniałą pomiędzy przewidzianym a rzeczywistym zachowaniem się aparatu i po wyeliminowaniu niedociągnięć należałoby wysłać go na odległość większą i ponownie przeanalizować wyniki. Gdy już aparat okaże się bezpieczny, a zwierzęta w nim umieszczone do odbycia pierwszych podróży zniosą je dobrze, wówczas będzie można bez niebezpieczeństwa dla życia zaryzykować podróż”.
Jak podkreślają współcześni specjaliści, projekt „etereoplanu” był wówczas genialnym błyskiem myśli technicznej. Warto zwrócić uwagę, że choć prawa fizyczne, które Kolbe chciał wykorzystać w „etereoplanie”, nie były jeszcze wtedy całkowicie odkryte, zarówno zasady działania statku, jak i przewidywane problemy jego poruszania się w przestrzeni kosmicznej są poprawne i zgodne z dzisiejszymi stanem wiedzy w tym zakresie.
Wracam z budowy
Ojciec Kolbe skończył teologię i filozofię, ale tajemnic przed nim nie miało także budownictwo. Potrafił bez wielkich zasobów postawić stabilne i wytrzymałe konstrukcje. Od 1927 r. pracował przy budowie klasztoru Franciszkanów w Niepokalanowie. Był tak bardzo zaangażowany w swoją pracę, że zdarzało mu się przyjść na spotkanie do biskupa w brudnych butach i habicie. Kiedy inni duchowni zwracali mu uwagę, że tak nie wypada, odpowiadał: „Wracam właśnie z budowy”.
Ojciec Maksymilian używał prostych i tanich materiałów budowlanych, jednak do działalności wydawniczej wybierał najdroższe maszyny drukarskie. Założone przez niego wydawnictwo zużywało rocznie ok. 1,6 tys. ton papieru na prawie 60 mln egzemplarzy drukowanych czasopism. Nakład Rycerza Niepokalanej dochodził do miliona egzemplarzy. Wybór drogich narzędzi o. Kolbe wyjaśniał jednym zdaniem: „Matce Bożej się nie skąpi”.
W latach 1931-35 zakonnik przebywał na misjach w Japonii, gdzie powołał do istnienia odpowiednik Niepokalanowa. Jego upór i konsekwencja sprawiły, że wybudowano klasztor nie w centrum katolickiej dzielnicy Nagasaki, ale na skraju góry. Wiele osób nie aprobowało tego pomysłu, jak się jednak później okazało, dzięki takiemu położeniu klasztor ocalał po zrzuceniu bomby atomowej przez Amerykanów.
Telewizja, radio i lotnisko
Ojciec Maksymilian na bieżąco śledził pojawiające się wynalazki i osiągnięcia techniki. W 1936 r. był jednym z pierwszych pasażerów kolei linowej na Kasprowy Wierch, a w 1938 r. uczestniczył w Berlinie w pierwszym pokazie telewizyjnym. W tym samym roku na terenie swojego klasztoru założył pierwszą w Polsce katolicką rozgłośnię – Radio Niepokalanów. Ponadto planował budowę lotniska, które miało służyć do celów wydawniczych. Radio Niepokalanów nadawało na przełomie lat 1937 i 1938, pokrywając swoim zasięgiem praktycznie obszar całego kraju.
W czasie pobytu w Japonii o. Kolbe zapoznał się z technicznymi wymogami raczkującej wówczas telewizji i rozpoczął prace, które miały przygotować do nadawania w Polsce. Jego starania o ogólnopolską koncesję radiową przerwał wybuch wojny. Podobnie jak budowę lotniska. Mimo to gotowych do latania, po odbytym kursie pilotażu, było już dwóch braci zakonnych. Klasztor miał też własną bocznicę kolejową.
Specjaliści od zarządzania zauważają, że techniki menedżerskie o. Maksymiliana były porównywalne do tych, które zaczęto stosować na Zachodzie w latach 70. XX wieku.
Skąd inspiracje?
Bez wątpienia o. Kolbe był wielkim apostołem, organizatorem i przedsiębiorcą. Można się zastanawiać, skąd czerpał siły do tak aktywnego i owocnego życia. Odpowiedź znajdujemy w jego życiu duchowym. Był przede wszystkim człowiekiem głębi – mistykiem, który ponad wszystko kochał Boga i nieustannie zabiegał o spotkanie z Nim, nawet podczas krótkiej adoracji.
Ojciec Maksymilian przywiązywał wielką wagę do porządku – przede wszystkim wewnętrznego, z którego wypływało również uporządkowanie zewnętrzne. W życiu kierował się zasadą: „Zachowaj porządek, a porządek zachowa ciebie”. Wszystkie działania miał dokładnie zaplanowane. W swojej działalności czerpał z doświadczenia różnych systemów organizacji i zarządzania. To właśnie planowanie i konsekwencja działania według powziętego planu charakteryzują ludzi uporządkowanych. Podkreślał, że choć codzienne – powoli, krok za krokiem – wykonywanie postawionych sobie zadań i celów może się wydawać monotonią, to ostatecznie wprowadza ono ład i wyciszenie. Wiedział także doskonale, że każde zamierzenie musi prowadzić do jakiegoś dobrego celu. Porządek w życiu nakazuje nie tracić czasu na rzeczy bezcelowe i złe. Uważał, że czas jest darem Boga i będziemy z niego rozliczeni.
Genialność pomysłów, zapał i wyjątkowa skuteczność w ich realizacji były owocami Ducha Świętego, współpracy z Bożą łaską i wielkiej pracowitości św. Maksymiliana. Jego życie pokazuje, że nowoczesność i innowacyjność nie muszą być przeszkodą w osiągnięciu świętości. Przeciwnie – mogą się stać drogą, która do świętości prowadzi.
Łukasz Krzysztofka/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________
Patent na świętość
O 80. rocznicy śmierci św. Maksymiliana Kolbego, jego duchowym dziedzictwie i szaleństwie zdobywania świata dla Niepokalanej.
***
Monika M. Zając: Mówi się, że święci nie przemijają, ale cały czas wołają o świętość. Czy św. Maksymilian odnalazłby się we współczesnych warunkach?
O. Mirosław Kopczewski: Z pewnością bardzo dobrze odnalazłby się w naszych czasach. Miał ścisły umysł, był bardzo praktyczny, stawiał na rozwój techniki i korzystał z jej najnowszych osiągnięć. Założył drugą w Polsce stację po Radiu Polskim, drukarski park maszynowy, chyba najlepszy w przedwojennej Polsce, myślał nawet o założeniu lotniska.
O pomyśle budowy lotniska mało kto słyszał. Czego jeszcze nie wiemy o planach o. Kolbego?
Może nie każdy wie, że był także wynalazcą, a swoje odkrycia zgłaszał do urzędu patentowego. Planował loty kosmiczne, robił związane z tym wyliczenia, rysował rakiety. Ponadto pisał o tym, jak przekazywać dźwięk na odległość, a studiując we Lwowie, myślał nad jego fortyfikacją. Miał zatem bardzo szerokie spojrzenie na rzeczywistość.
Jego rozpęd i wyprzedzanie epoki może nas zawstydzać. Jednocześnie my cierpimy z powodu zagubienia w postępie technicznym. Co różniło jego nowoczesność od naszej?
Często współczesny człowiek nie ma wyznaczonego celu, próbuje wyeliminować Boga z życia. A jeśli stawiamy siebie swój osobisty rozwój w centrum, to wchodzimy w błędne koło. Maksymilian wiedział, czego chce, po co żyje na tym świecie, jaki jest jego cel. Napisał o tym w Regulaminie życia w 1920 r.: „Muszę być świętym jak największym”. Dlatego i nam mówi dzisiaj: Nie zapominajcie o Bogu! Fajnie, że macie osiągnięcia, że się rozwijacie, ale to nie jest najważniejsze, to są środki, cel jest gdzie indziej. Dla niego najważniejszy był nie sukces biznesowy czy marketingowy, tylko przede wszystkim świętość – i to nie byle jaka, ale w pierwszym szeregu.
W jaki sposób ten apostolski rozmach św. Maksymiliana jest źródłem inspiracji dla Ojców Franciszkanów dzisiaj?
Patrzymy na to z perspektywy charyzmatu, który on otrzymał. Chciał zdobyć cały świat dla Niepokalanej. Gdy tylko dostał pozwolenie przełożonego na realizację kolejnej inicjatywy, to znaczyło, że jest to wolą Bożą i całkowicie poświęcał się tej sprawie. Być może dziś boimy się takiego rozmachu, bo zaczynamy liczyć, czy nam wystarczy środków, ludzi, sił. Owszem, kontynuujemy dzieło Radia Niepokalanów, Rycerza Niepokalanej, który niedługo będzie obchodził 100 lat, mamy także transmisje na YouTube. Ale jeszcze nie doganiamy Maksymiliana w tym zapale i poświęceniu.
Kolejna rocznica śmierci to wezwanie, by ponownie spojrzeć na dziedzictwo życia o. Maksymiliana. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że pozostanie poważnym świętym z obrazka, na widok którego powiemy: „Co ja mam z nim wspólnego?” i przejdziemy obojętnie obok…
Trzeba pokazywać Maksymiliana na różne sposoby. Jako kapłana, zakonnika, patriotę oraz jako człowieka z krwi i kości, bardzo trzeźwo stąpającego po ziemi, który nie bał się prawdy. To ktoś kto przychodzi nam z pomocą w czasach zastraszenia, kiedy boimy się wielu rzeczy: że z powodu wiary źle o nas pomyślą, zakwalifikują nas jako „katoli” ze średniowiecza, że stracimy pracę. Ktoś, kto wzywa, żebyśmy nawet w obliczu zagrożenia nie bali się dawać swoim życiem świadectwa.
Który z wymiarów jego posługi jest współcześnie najbardziej pociągający? Święty misjonarz, męczennik, a może apostoł mediów?
Z pewnością różne grupy wskazałyby odmienne, ważne dla siebie rysy jego apostolstwa. Jednak podkreśliłbym jego duchowość maryjną. Dla Niepokalanej potrafił pracować po 16 godzin dziennie, np. kręcąc korbą, żeby wydać kolejny numer Rycerza. Od kilku lat w Polsce obserwujemy boom na oddanie się Matce Bożej, na nabożeństwo pierwszych sobót. Ludzie pragną bliskości z Matką Bożą. Nie chodzi tu tylko o kwestie pobożności, ale także o wymiar praktyczny.
To znaczy?
Żyjemy w epoce walki duchowej, która przejawia się na różnych polach, i dlatego potrzebujemy ochrony i przewodnictwa. Matka Boża jest Tą, która depcze głowę szatana. I tu z pomocą przychodzi duchowa „jednostka militarna” założona przez św. Maksymiliana – Rycerstwo Niepokalanej, powołane do walki z grzechem, ze złem.
Zło i grzech coraz częściej dotykają podstaw człowieczeństwa. A to właśnie „głęboko zbolała sprawa ludzka” – jak mówił św. Jan Paweł II – leży u podnóża świętości Maksymiliana.
Przez zwycięstwo piękna człowieczeństwa o. Kolbe pokazał, że człowiek jest czymś więcej, że nie jest tak łatwo go zniszczyć. Oddał życie, by ratować nie tylko jednego człowieka, ale tysiące innych więźniów, którym dał nadzieję, że nawet w tym czasie bardzo trudnym, gdzie zdawało się, że nie ma Boga, można pokazać siłę wiary i miłości. Bo zło zwycięża tam, gdzie damy mu pole do zwycięstwa, gdy sami damy sobie wmówić kłamstwo. Ale jeśli będziemy trwać przy zdrowej nauce, nie poddając się modzie czy naciskom medialnym, robiąc swoje, to prawda i dobro się obronią. Chrystus jest większy, to On pokonał szatana na krzyżu. Zwycięstwo już się dokonało, my mamy tylko pod krzyżem wytrwać.
Wyrazem tego wspólnego trwania będą również obchody 80. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana w Niepokalanowie.
Serdecznie zapraszamy do uczestnictwa! W sobotę 14 sierpnia Mszy św. o godz. 11 przewodniczył będzie kard. Robert Sarah. Uroczystości uświetni występ zespołu „Mazowsze” o godz. 12 w bazylice. W nocy udamy się w pielgrzymce pokutnej z Miedniewic do Niepokalanowa w intencji odnowy rodzin w duchu Dekalogu. W niedzielę 15 sierpnia Eucharystii o godz. 13 przewodniczył będzie kard. Kazimierz Nycz. Podczas każdej Mszy św. ponowimy zawierzenie Niepokalanemu Sercu Maryi. Szczegółowy program obchodów na stronie: http://niepokalanow.pl/sanktuarium/wielkie-zawierzenie.
z o. Mirosławem Kopczewskim rozmawiała Monika M. Zając/Tygodnik Niedziela
(ojciec Mirosław Kopczewski, franciszkanin, wicekustosz sanktuarium w Niepokalanowie, inicjator Wielkiego Zawierzenia Niepokalanemu Sercu Maryi).
______________________________________________________________________________________________________________
13 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska
Zobacz także: • Święci męczennicy Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter • Święty Maksym Wyznawca • Błogosławieni męczennicy Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze |
W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego. Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół. Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej. Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI. |
___________________________________________________________________________
13 sierpnia
Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter
Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców. Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675). Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziedziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!” Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia. |
________________________________________________________________________
Marek z Aviano – z Sobieskim ratował chrześcijaństwo
***
Kim był ten kapucyn, skoro obok króla Jana III Sobieskiego zajmuje tak zaszczytne miejsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy bliżej zapoznać się z jego życiem i działalnością.
Jan Matejko w 200 rocznicę odsieczy wiedeńskiej uwiecznił na płótnie zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i obraz ten ofiarował papieżowi Leonowi XIII (oglądać go można w Muzeum Watykańskim). Po lewej stronie zwycięzcy spod Wiednia malarz umieścił kapucyna o. Marka z Aviano.
W doskonałej biografii Jana III pióra Zbigniewa Wójcika o. Marek nazwany został, jednym „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”[1] . Mało kto jednak w Polsce interesował się, kim był ów bohater, jakie były życiowe losy, poprzestawano na ogólnikowych wzmiankach[2] . Kim był ten kapucyn, skoro obok króla Jana III Sobieskiego zajmuje tak zaszczytne miejsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy bliżej zapoznać się z jego życiem i działalnością.
1. Wiek młodzieńczy i wstąpienie do zakonu
Przyszły legat papieski w dniach odsieczy wiedeńskiej przyszedł na świat 17 XI 1631 r. jako trzecie z jedenaściorga dzieci małżonków Marka Christofori i Róży Zenoni. Urodził się w miejscowości Aviano, w diecezji Concordia – Pordenone, w północnych Włoszech. Rodzice należeli do ludzi względnie dobrze sytuowanych i mogli sobie pozwolić na kształcenie dzieci. Trzeci ich potomek, Karol Dominik, bo takie imiona otrzymał na chrzcie, został wysłany do kolegium ojców jezuitów w Gorycji. Tam pozostał do 16 roku życia. Pewnego dnia, nie wiadomo z jakich powodów, chłopiec uciekł z kolegium. Prawdopodobnie chciał wziąć udział w wojnie z Turcją, którą toczyła wówczas Najjaśniejsza Republika Wenecka (1645-1669). Udał się do Capodistria, by wsiąść na statek i odbyć podróż. Spotkało go niepowodzenie. Wyrzucony ze statku, znalazł się bezdomny przed tutejszym klasztorem kapucynów.
Przełożony klasztoru zaopiekował się nim i odesłał do rodziców. Kontakt z kapucynami spowodował, że Karol Dominik już 21 XI 1648 r. zgłosił się do prowincjała weneckiego kapucynów, wyrażając wolę wstąpienia do tego zakonu. W kilka dni później rozpoczął nowicjat w Conegliano, przyjmując ku czci swego ojca zakonne imię Marka. Dn. 21 XI 1649 złożył śluby zakonne, zobowiązując się żyć według Reguły św. Franciszka i zachowywać Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Potem rozpoczął 6-letnie studia teologiczne. Współbracia oceniali go jako dobrego współbrata, życzliwego i przyjaznego wszystkim oraz wiernego swym obowiązkom. Przełożeni widzieli w nim niezbyt bystrego studenta, o dosyć przeciętnych zdolnościach. Sądzili, że po otrzymaniu święceń będzie nadawał się – poza spełnianiem kultu liturgicznego – najwyżej do pilnowania kościoła i zakrystii. Była to niezbyt wesoła perspektywa dla młodego kapucyna, który marzył o kaznodziejstwie.
Święcenia kapłańskie otrzymał 18 XI 1655 r. W zakonie, by otrzymać tzw. „patent kaznodziejski” od generała zakonu, trzeba przejść solidne przygotowanie. To go nie przeraziło. Pracę tę oparł nie tylko na kształceniu intelektu, ale przede wszystkim na życiu ascetycznym: modlitwie, praktyce samotności i pokuty. Kazania przygotowywał na piśmie nie tylko dlatego, że było to obowiązkiem wszystkich młodych kapłanów, ale czynił to ze szczególną sumiennością, by przekazać wiernym bogactwo wiary.
2. Kaznodzieja i apostoł „aktu żalu”
We wrześniu 1664 r., a więc po 9 latach od daty święceń kapłańskich, otrzymał misję głoszenia Słowa Bożego w różnych miastach prowincji weneckiej. I – wbrew przewidywaniom – zaczął ujawniać talent kaznodziejski. Przemawiał z wielkim zapałem i wewnętrznym zaangażowaniem. Na jego kazania adwentowe i wielkopostne zaczęły ściągać rzesze wiernych. Większość kazań głosił o Męce Pańskiej. Najczęściej występował z krzyżem w ręku, gdyż trwałym znakiem tej tradycji są wyobrażenia na ambonach kapucyńskich ręki trzymającej krzyż. Przemawiał słowami „prostymi i pokornymi, ale przepełnionymi miłością i Bożym zapałem”. Był kaznodzieją ludowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Potrafił swymi kazaniami pociągać ludzi uczonych i prostych, arystokratów i lud. Przemawiał głosem pełnym dramatyzmu, przeżycia, niekiedy ze łzami w oczach. Z tego czasu zachowała się relacja, że gdy o. Marek razu pewnego nie dostrzegł znaku skruchy na twarzach dwóch swoich słuchaczy, publicznych grzeszników, rzucił w nich krzyżem, który zazwyczaj trzymał w ręku podczas kazań. Czy ci się poprawili, nie wiadomo, ale krzyż się połamał. Stąd nadano mu przydomek „Spezzacristi”, co można przetłumaczyć „łamiący Chrystusa”.
O. Marek wytworzył sobie własny styl głoszenia kazań wielkopostnych, adwentowych czy też okolicznościowych. Rozpoczynał je zwykle od wzbudzania ufności w dobroć Bożą, dążąc do tego, aby słuchacze, świadomi łask otrzymywanych od Boga, z wdzięcznością odpowiadali na Jego dobroć. Z biegiem czasu kazanie stawało się jakby dialogiem pomiędzy kaznodzieją a słuchaczami, poprzez żywą reakcję ludu. Po wyrażeniu aktów wiary i ufności starał się, by słuchacze wyrazili akt żalu za grzechy. Potrafił wytworzyć taką atmosferę, że wierni bili się w piersi, prosząc Boga miłosiernego o odpuszczenie grzechów. Zachęcał do spowiedzi, wierząc, że najlepsze kazanie nie będzie miało wielkiej wartości, jeżeli nie doprowadzi do wyznania grzechów i otrzymania rozgrzeszenia w konfesjonale. Na zakończenie nauki odmawiał ułożony przez siebie akt żalu, a potem udzielał specjalnego błogosławieństwa. Istotnie po jego kazaniach wielu słuchaczy garnęło się do konfesjonałów.
ako kaznodzieja stał się sławny w całej Republice Weneckiej, a wkrótce niemal w całej Europie. W miarę swoich ówczesnych możliwości drukował kartki z aktem żalu i rozdawał wśród ludzi, aby dopomagać im do nawrócenia. Jego oddziaływanie zataczało coraz szersze kręgi na Italię i poza nią. Wierni nazwali go „apostołem aktu żalu”.
3. Cudotwórca i apostoł Europy
Przełomową datą w życiu i działalności o. Marka był rok 1676. We wrześniu głosił kazania w Padwie. Podczas jednego z nich uzdrowiona została zakonnica, od 13 lat chora nieuleczalnie. Fakt ten stał się bardzo głośny. Przełożeni zakonni zaniepokojeni zbyt wielkim poruszeniem, jakie powstało wokół jego osoby, próbowali go przenieść to do jednego, to do innego klasztoru. Wywołało to protesty ludzi i władze zakonne musiały zezwolić mu na dalszą publiczną działalność kaznodziejską. Tymczasem po kazaniach o. Marka poczęły się mnożyć nadzwyczajne wypadki nie tylko nawróceń, ale uzdrowień. Papież Innocenty XI niebawem nazwał go „cudotwórcą swego wieku – il taumaturgo del secolo”. Mianował go misjonarzem apostolskim. W tym charakterze o. Marek zaczął przemierzać całą Europę. Wzywali go biskupi i książęta, zaprosił go książę elektor bawarski Maksymilian Filip i cesarz Leopold I. W 1680 r. udał się do Monachium. Naoczni świadkowie stwierdzali, że kazaniom o. Marka towarzyszyła nadprzyrodzona atmosfera i szczególne Boże działanie.
Z Monachium udał się do Innsbrucka, Salzburga, Passawy i Linzu, gdzie jako gość cesarza przebywał przez 3 tygodnie. Potem jego droga wiodła przez Regensburg, Neuburg, Ingolstadt, Bamberg do Wirzburga, Kolonii, Augsburga. Wróciwszy na krótko do rodzimej prowincji weneckiej, udał się następnie do Francji, Holandii i Szwajcarii.
4. Podróże religijne i dyplomatyczne
Marek z Aviano był nadto misjonarzem apostolskim szczególnego rodzaju. Papież Innocenty XI, świadomy zagrożenia Europy przez Turcję, usilnie starał się wskrzesić ideę krucjat i pozyskać dla niej władców chrześcijańskich. Marek z Aviano, również przejęty tą ideą, pracować miał na dworach europejskich nad jej urzeczywistnieniem. Doprowadził najpierw do sojuszu bawarsko-cesarskiego. W 1681 r., na prośbę cesarza Leopolda I, udał się do Ludwika XIV z ofertą zgody i przyjaźni. Został jednak u bram Paryża zatrzymany przez agentów policji, załadowano go na furę siana i odstawiono do granicy. Miał opinię zdecydowanego stronnika Habsburgów, stąd innym razem, gdy chciał pojechać do Hiszpanii, wzbroniono mu przejazdu przez Francję.
W 1682 r. na polecenie władz zakonnych udał się na dwór cesarza Leopolda I do Wiednia. Napisał wówczas do cesarza: „Skoro została mi nałożona tak poważna odpowiedzialność […] nie będę się starał o nic innego, jak tylko o dobro Waszego Cesarskiego Majestatu. Proszę pozwolić, że będę się kierował myślą Bożą, będę się kierował duchem prostoty, bezinteresownej szczerości i prawdy, której we współczesnym złudnym świecie nie pozwala się wchodzić na dwory wielkich tego świata, co przynosi szkodę tak publiczną, jak i prywatną”. W innym liście dodał: „Moje dobre rady oparte są na Bogu, przez którego we wszystkim i przez wszystko chcę być kierowany”. Cesarz upodobał sobie kapucyna. Zawiązała się między nimi przyjaźń. Gdy o. Marek oddalał się od cesarskiego dworu, wymieniali między sobą korespondencję. Zachowały się 164 listy cesarza do o. Marka i 154 o. Marka do cesarza[3].
Leopold I został cesarzem w młodym wieku. Osobiście był człowiekiem wspaniałomyślnym, szczerym, inteligentnym, wykształconym, moralnie prawym, natomiast jako władca pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie z racji braku energii i stanowczości. Tragizm jego rządów polegał na tym, że nie zdawał sobie sprawy z istniejących nadużyć, urągających podstawowym zasadom sprawiedliwości, i nie było nikogo, kto by mu otworzył na to oczy i powiedział prawdę. Starał się to czynić o. Marek, prawdopodobnie bez większych rezultatów. Jednak jego działalność kaznodziejska na dworze cesarskim była świadectwem, że jest ktoś, kto ma odwagę sprawy te podnosić.
5. Legat papieski
Cesarz darzył o. Marka wielkim zaufaniem, zwierzał mu się z różnych problemów. 29 XI 1682 r pisał do niego: „Obawiam się, że będziemy mieli wojnę z Turkami. Gdybym mógł odbyć tę kampanię mając Ojca przy sobie, mógłbym powiedzieć – jeśli Bóg jest z nami, któż przeciw nam?”. Wkrótce obawy te stały się rzeczywistością. W maju następnego roku armia turecka ruszyła na wyprawę wojenną. Cesarz dwukrotnie pisał do o. Marka wyrażając życzenie, by przybył do niego. Ten w odpowiedzi z dn. 26 V 1682 r. stwierdził: „Jestem w Padwie, zawsze gotów służyć Waszej Cesarskiej Mości we wszystkim, co mi rozkaże”. 7 VII 1683 r. Wiedeń został otoczony przez wojska tureckie. Cesarz opuścił miasto, a z nim 60000 mieszkańców. Przeniósł się do Linzu, skąd znów pisał: „Ojcze Marku, polegam na Tobie i całe zaufanie pokładam w Twojej modlitwie, a także w Twojej obecności przy armii”.
Dn. 14 VIII 1683 r., na prośbę cesarza, o. Marek z Aviano mianowany został przez Innocentego XI legatem papieskim przy cesarzu i jego armii, a 5 IX przybył do Linzu. Zaraz dopuszczony został do narad wojskowych. Cesarz ciągle się wahał, czy ma objąć naczelne dowództwo nad wojskami koalicyjnymi. Król polski Jan III stawiał sprawę zdecydowanie twierdząc, że to on powinien być naczelnym dowódcą, na co z kolei nie chcieli zgodzić się książęta niemieccy, uważając, że dowodzenie armią sprzymierzoną należy się Karolowi Lotaryńskiemu. O. Marek zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Znał zapewne kwalifikacje i bogate doświadczenie wojenne w wojnach z Turkami króla polskiego. Stanowczo więc opowiedział się za powierzeniem mu naczelnego dowództwa. Sam Jan III w liście do Marii Kazimiery z 9 IX 1683 r. napisał: „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji [o. Marek] z Aviano, więcej niż pół godziny; powiedział co mówił z cesarzem prywatnie, jako przestrzegał, napominał, pokazował, dlaczego P. Bóg te tu karze kraje. Na wojnę mu samemu iść ani tu się zbliżać nie kazał i kiedy wczoraj rozgłoszono, iż cesarz jedzie, że mu gospody tu w Tulnie rozpisują, on się tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”[4] . Zachował się też list cesarza Leopolda do o. Marka z 8 IX 1683 r., w którym ten pisał: „Chciałbym, abyś Wasza wielebność powiadomił mnie o tej sprawie, o której rozmawialiśmy ostatnim razem wieczorem. Czy król (polski) ma jakieś trudności odnośnie do przybycia mojej osoby i czy jest bardzo przeciwny temu mojemu przybyciu. Czy Wasza wielebność uważa, tak jak przedtem, że nie powinienem przybyć, czy też mógłbym przybyć. Ja jednak nie chcę, by moje przybycie było ze szkodą dla Wiednia i dla dobra publicznego […] Gdyby Wasza wielebność miał przeciwne zdanie, proszę zaraz dać mi znać…”[5] .
Nie ulega wątpliwości, że dzięki zabiegom dyplomatycznym o. Marka z Aviano ostatecznie Jan III objął dowództwo nad wojskami sprzymierzonych. Pertraktacje ciągnęły się niemal do ostatniej chwili. O. Marek wspominać będzie tę sytuację jeszcze w 5 lat po odsieczy wiedeńskiej, pisząc list do cesarza Leopolda 8 XII 1688 r. „Pamięta zapewne Wasza Cesarska Mość, że podczas oblężenia Wiednia miałem wielką łaskę od Boga, by na 10 dni przed bitwą przynieść skuteczną pomoc. Gdybym się spóźnił o 5 dni, Wiedeń byłby upadł i dostał się w ręce nieprzyjaciół. Dwa razy spotkałem się z królem polskim, zniechęconym z wielu powodów, ale z niemałym wysiłkiem doprowadziłem do tego, by Wiedeń wyzwolono, co z pomocą Bożą też się stało”[6] . O. Marek, w wirze licznych zajęć, nie zapomniał o swej istotnej powinności – duchowego przygotowania wojsk chrześcijańskich do walki. Już 8 IX, w święto Narodzenia NMP, odprawił specjalną Mszę św. Jan III w liście do Marysieńki z 9 IX 1683 r. tak opisywał to doniosłe wydarzenie: „Myśmy dzień wczorajszy tu strawili na nabożeństwie, gdzie nam dawał padre Marco z Aviano benedykcję, umyślnie tu przysłany imieniem Ojca św. Komunikował nas z rąk swoich: mszę miał i egzortę niezwyczajnym sposobem, bo pytał: «Jeśli macie ufność w Panu Bogu?» i odpowiadaliśmy mu wszyscy, że mamy. Potem kilka razy kazał za sobą mówić głośno: «Jezus Maryja, Jezus Maryja». Mszę miał z dziwnym nabożeństwem: prawdziwie to jest człowiek złączony z P. Bogiem, nie prostak i nie bigot”[7] . Z tą Mszą św. wiąże się nawet legenda. Autor Diariusza wiedeńskiej okazyji Mikołaj na Dyakowicach Dyakowski napisał, że o. Marek kończąc Mszę św. zamiast słów: Ite, missa est – tj. Idźcie msza się skończyła, powiedział Vnces Joannes”[8] .
W sam dzień zaplanowanej bitwy, 12 IX o świcie, o. Marek odprawił Mszę św. w zrujnowanej kaplicy klasztoru kamedułów dla króla i dowódców. Jan III z synem Jakubem służyli do Mszy. Wszyscy obecni w kaplicy przyjęli Komunię św. Po Mszy o. Marek odmówił specjalną modlitwę. Oto jej fragmenty:
„Wielki Boże zastępów, spojrzyj na nas stojących przed Twoim Majestatem: prosimy Cię, przebacz nam nasze winy. Spowodowaliśmy Twój gniew i słusznie powstały wojska, by nas uciskać. O wielki Boże, prosimy Cię o przebaczenie z całego serca. Miej litość nad nami, miej litość nad Kościołem, który złość i potęga niewiernych chce zniszczyć.
Pamiętaj, że przez trud i przelanie Twej Najświętszej Krwi wyrwałeś wszystkich z niewoli Szatana. Nie dozwól, by niewierni chełpili się i powtarzali: «Gdzie jest ich Bóg, że nie mógł ich wybawić z naszych rąk?».[…] Umocnij Twą łaską Twego i naszego cesarza Leopolda, umocnij duchem króla polskiego, księcia lotaryńskiego, książąt bawarskich i saksońskich i te wspaniałe oddziały (wojsk), które stają, by walczyć dla chwały Twojego imienia i dla obrony i rozszerzenia Twojej wiary. […]Ty sam jesteś możny i możesz dać lub odjąć zwycięstwo i tryumf. Rozciągam moje ręce jak Mojżesz, aby błogosławić Twoich żołnierzy. Podtrzymaj ich i daj im Twoją potęgę, aby zniszczyli nieprzyjaciół Twoich i naszych; na chwałę Twojego imienia. Amen”[9] .
Po odmówieniu modlitwy, legat papieski udzielił wszystkim obecnym apostolskiego błogosławieństwa na życie i na śmierć. Zważywszy, że działo się to przed decydującą bitwą, był to moment ogromnie uroczysty i pełen religijnej żarliwości.
O. Marek był obecny wśród wojska podczas bitwy. Przebiegał wśród walczących z uniesionym krzyżem w ręku lub stawał na wzniesieniu, by go widziano, krzepiąc żołnierzy swym widokiem i modlitwą. Powtarzał słowa odmawiane w czasie odprawiania egzorcyzmów: “Ecce crux Domini, fugite partes adversae – Oto krzyż Pana, uciekajcie wrogie siły”. Jeden z autorów tak ocenił postawę o. Marka: „Tylko głębokie studium z dziedziny psychologii mogłoby oświetlić moralną stronę działania ojca Marka w tych godzinach zbrojnej rozprawy i unaocznić ogrom jego moralnej odpowiedzialności jaką przyjął na siebie prowadząc bezpośrednio na polu walki zbieraninę wojsk, jaką była armia cesarska, na dwakroć silniejsze zastępy doskonałych – oczekujących nagrody Allaha w raju – wojsk tureckich”[10] Tę doniosłą rolę potwierdził Dominik Conti, ambasador wenecki na dworze cesarskim, napisał potem, 26 IX 1683 r.: „O. Marek z Aviano, kapucyn, postać znana ze swej świętości przybył, by towarzyszyć wojskom cesarskim… był tam, gdzie trwała najostrzejsza walka, modląc się z krzyżem w ręku”[11] .
Gdy pod koniec dnia nastąpiło zwycięstwo, O. Marek nie krył swej radości. „Padre z Aviano, który mnie nacałować nie mógł, powiada, że widział gołębicę białą nad wojskami się naszemi przelatującą”, pisał Jan III do Marii Kazimiery[12] . Nie towarzyszył jednak królowi polskiemu w triumfalnym wjeździe do Wiednia, w swej pokorze usunął się w zacisze kościoła kapucynów, by przed Najświętszym Sakramentem modlić się, dziękować Bogu za zwycięstwo i polecać mu dusze poległych chrześcijan i mułzumanów. Jan III napotkawszy go następnego dnia powiedział: „Wasze błogosławieństwo i Wasz pobożny udział (w bitwie) dały nam wczoraj wielką victorię”. O. Marek odrzekł: „Nie, Wasza Królewska Mość, Bóg dał nam victorię, a męstwo Waszej Królewskiej Mości ją wywalczyło”[13] . O. Marek pisząc po zwycięstwie do papieża Innocentego XI z całą mocą stwierdził, że wyzwolenie Wiednia nastąpiło „w sposób cudowny”[14]
Dn. 15 IX, po uzgodnieniu spraw ceremonialnych, nastąpiło spotkanie króla polskiego z cesarzem. Mile rozpoczęte zakończyło się zgrzytem, wywołanym zachowaniem się cesarza wobec królewicza Jakuba i wojska polskiego. „Po tym się widzeniu – pisał Jan III do Marysieńki 17 IX 1683 r — zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano […] Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Peszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! […] Wiemy, że Ojciec św. daje, że i sreber kościelnych nie żałuje, że i prywatni ludzie składają wielkie sumy – a na cóż się to zejdzie? […] Cokolwiekeśmy hazardowali, uczyniliśmy to wszystko w nadzieję obietnicy Ojca św., a teraz żałośnie nam tylko wzdychać przychodzi, patrząc na ginące wojsko nasze, nie od nieprzyjaciela, ale od największych, którzy by nam być powinni, przyjaciół naszych”[15] .
W dalszym ciągu opisu tej smutnej rzeczywistości Jan III tak donosił o zachowaniu się wówczas legata papieskiego: „Marco z Aviano, święty i poczciwy człowiek, płacze patrząc na te rzeczy, a czyni, co może w Wiedniu, aby ich te tam rady zagrzał i do jakiejkolwiek przywiódł rezolucji”[16] . W liście z 24 IX 1683 r. dodawał: „Padre z Aviano, który odjechał zaraz z Wiednia do Linzu, a stamtąd miał zaraz jechać do Włoch, narzekał na srogie grzechy dworu i miasta wiedeńskiego, których równi nigdzie nie kładł; na ministrów cesarskich, na pychę, na niesprawiedliwość, na rozpustę srogą miasta i dworu; na cesarza zaś grzechy z omission (opuszczenia) i że pozwala tych niesprawiedliwości ministrom swym, sam się nie aplikując, sam w te rzeczy nie wglądając. Ze mną czasu bardzo mało miał mówić. Obiecował przecie wiktorii; prawda, że czasem niby przez zęby. Po wiktorii obłapiał mię, całował, a wzdychał, prosił, aby continuer (kontynuować) bez omieszkania czasu. Narzekał na lenistwo drugich, na niedbalstwo; mówił, co należało, a potem, nie mogąc na to i patrzeć, odjechał”[17] .
Jakkolwiek w słowach tych pisanych przez króla polskiego w ogromnym rozgoryczeniu jawi się też nuta pretensji pod adresem o. Marka, przecież wynika z nich także, że Jan III zdawał sobie sprawę, że świątobliwy kapucyn osamotniony nic nie mógł zdziałać i ten chwilowy żal nie zmącił uczucia sympatii czy nawet przyjaźni, jakim go darzył. Świadectwem tego jest list, jaki król napisał do o. Marka 11 X 1683 r., po bitwie pod Parkanami. „Żyje w nas Boże błogosławieństwo, które wyjednałeś nam, kiedy nasza armia walczyła wraz z wojskiem cesarskim”, a następnie opisał mu przebieg walk[18] . Z kolei, król podczas triumfalnego powrotu z wyprawy wiedeńskiej, witany w kraju m.in. przez przełożonego polskich kapucynów, o. Jakuba z Rawenny, miał mu powiedzieć: „Poznałem waszego ojca Marka z Awianu. Był on nieodstępnym moim towarzyszem podczas wielkiej bitwy. Uwiadomiłem go o mojem niebezpieczeństwie pod Parkanami i o zwycięstwie pod Strygoniem. Donieść teraz, szanowny ojcze, władzy swojej do Rzymu, że mnie wielce cieszą cnoty Marka, które w nim widziałem”[19] .
6. Dalsze akcje dyplomatyczne
O. Marek mimo swoich zabiegów dyplomatycznych na dworze cesarskim, jak też gorliwości apostolskiej, w której srogo upominał źle czyniących, niewiele czy prawie nic nie osiągnął dla poprawy sytuacji wojska polskiego. Odchodząc spod Wiednia zachował w sercu życzliwość dla króla Jana III, obrońcy chrześcijaństwa. Świadczy o tym list z 1688 r. „Odnośnie Króla Polski […] robię wszystko, aby podtrzymywać zaufanie i kontynuować korespondencję z Nim, ponieważ to tak bardzo dopomaga do sprawy wspólnej dla całego chrześcijaństwa; i ufam, że król będzie czynił to samo w swoim zakresie”[20] . Taką samą życzliwość zachował dla niego również król Jan.
O. Marek pozostał wierny idei zwycięstwa do końca. Po krótkotrwałej chorobie w 1684 r. podejmuje akcje, spotykając się z cesarzem. Otrzymał przedłużenie pełnomocnictw Legata papieskiego przy cesarzu i jego armii na lata 1684-1688. Działał na rzecz scementowania ligi antytureckiej, inspirując i wykonując różne poczynania Stolicy Apostolskiej w tej mierze. Przez jakiś czas przebywał z wojskiem cesarskim na Węgrzech[21] . W 1686 r. uczestniczył w wyzwoleniu Budapesztu. W trzy lata później był przy odbiciu Belgradu. Niestrudzenie krzepił ducha wojsk chrześcijańskich, organizował wśród żołnierzy wielkie akcje pokutne połączone z głoszeniem słowa Bożego, spowiedzią i komunią św. oraz udzielaniem apostolskiego błogosławieństwa. Wrócił do Włoch, gdy w 1690 r. Belgrad znów przeszedł w ręce tureckie. Jeździł potem, raz po raz, do cesarza podtrzymując go na duchu w toczonej wojnie z Turcją, upominając jego książąt, by troszczyli się o walczących żołnierzy i płacili im sprawiedliwie żołd. Przy każdej sposobności starał się budzić sumienia panujących, dowódców i żołnierzy.
7. Śmierć i droga do chwały ołtarzy
Po zakończeniu swej misji Legata papieskiego podejmował dalsze podróże misyjne we Włoszech i Europie. Rok 1699 był ostatni w życiu o. Marka. Widocznie tracił siły nadwyrężone intensywną pracą apostolską i dyplomatyczną. Maria Kazimiera, królowa-wdowa po Janie III Sobieskim w Wenecji odwiedziła przebywającego „il veneratissimo padre Marco” (najczicigodniejszego O. Marka). Był to z jej strony piękny gest i wyraz sympatii, jaką w stosunku do O. Marka przekazał jej zmarły małżonek. W maju tegoż roku, mimo słabego zdrowia, z polecenia Stolicy Apostolskiej, podjął podróż do Wiednia by być świadkiem zaślubin króla Józefa (późniejszego cesarza Józefa I) z Wilhelminą Amalią hanowerską. Wybierając się w drogę napisał bilet do swego towarzysza O. Kosmy:
„Poświęcam się dla dobra chrześcijaństwa, ale nigdy nie spotkałem sytuacji tak skomplikowanych jak tutaj” I jeszcze dodał: „Właściwie nie mogę, ale papież poleca więc winieniem to spełnić z największa dokładnością. Niech Bóg sprawi, aby z tego wyszło dobro”[22] . Powierzoną mu misję spełnił. W czerwcu ciężko zachorował, cierpiąc na raka. Choroba okazała się śmiertelna. Od 25 lipca nie mógł wstawać. Do jego łoża w klasztorze kapucynów przybywały różne osobistości. Dn. 13 sierpnia przybył cesarz wraz z małżonką, aby złożyć hołd temu, którego uważał za swego kierownika duchowego. Wkrótce po odwiedzinach cesarskich nastąpił zgon.
Z rozporządzenia cesarza, trumna ze zwłokami o. Marka do 17 sierpnia została wystawiona dla publiczności. Niezliczone tłumy oddały mu cześć, tak jak świętemu. Uroczysty pogrzeb odbył się 17 sierpnia, któremu przewodniczył arcybiskup Wiednia. Uczestniczyły w nim też wysokie osobistości kościelne, cała rodzina i dwór cesarski oraz rzesze wiernych… Ubogi i świątobliwy zakonnik miał wspaniały pogrzeb. Niektórzy twierdzili, że pogrzeb był jakby uprzedzającą kanonizacją. Zwłoki z polecenia cesarza, złożono w krypcie kościoła kapucynów obok grobów cesarskich. W 1935 r. Wiedeńczycy na jednym z placów Wiednia O. Markowi wystawili pomnik.
O. Marek z Aviano odszedł z tego świata w opinii świętości. Między innymi po krótkich z nim kontaktach stwierdził to król Jan III Sobieski pisząc w liście do Marysieńki: “prawdziwie to jest człowiek złączony z Bogiem”[23] . “Marco Z Aviano, święty i poczciwy człowiek”[24] . Życie o. Marka z Aviano jako zakonnika było wyjątkowo aktywne. Większą część roku przebywał poza klasztorem, oddając się pracy kaznodziejskiej, jeżdżąc w różnych misjach na dwory książęce i do cesarza, apostołując wśród żołnierzy i prostego ludu. Wszystkie jednak swe zajęcia zaczynał i kończył modlitwą. Wśród żołnierzy panowało przekonanie, że „jego serce zawsze wzniesione było do Boga”.
Często ujmował sobie snu, by należny czas poświęcić modlitwie. Często wzdychał, by znaleźć się w swej zakonnej celi i cały czas poświęcić kontemplacji. W jego pobożności wybijał się kult Eucharystii. W duchu tradycji swego zakonu specjalnie czcił Matkę Boską, nazywając ją najczęściej tytułami „Wspomożenie wiernych”, „Ucieczko grzeszników”. Wszystkie listy zaczynał od imienia Jezusa i Maryi. Przed udzieleniem błogosławieństwa również kazał wołać wiernym „Jezus Maryja, Jezus Maryja”. Motorem jego życia była wiara. Swych słuchaczy często pytał też: „Czy macie wiarę? Czy wierzycie?”. Gotów był przelać swą krew, by tylko nawrócili się grzesznicy i niewierni. Bliskie mu były także doczesne sprawy ludzi. Starał się o chleb w czasie głodu w Sernide w 1677 r., w Bassano del Grappa w 1960 r. we Fratta Polesine w 1693 r. Zabiegał o usunięcie niezgody, jak np. wśród mieszkańców miasta Salo w 1682 r., wśród chrześcijan i żydów w Padwie w 1684 r. Protestował przeciw niesprawiedliwości, brał w obronę ubogich i słabych, jak np. podczas pobytu na Węgrzech. Nie miał życia łatwego. Doświadczył wiele dla obrony prawdy, sprawiedliwości, jedności i pokoju. Mówią o tym słowa z jego listu do cesarza: „Kto chciałby przeciwstawić się niesprawiedliwości i złu tego świata, ten stałby się najbardziej umęczonym męczennikiem na tej ziemi, a widzę to po sobie, gdyż piekło robiło wszystko, aby mnie unicestwić”[25] .
Cesarz Leopold I zalecił też wszczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Marka. Jednak przedwczesna śmierć monarchy w 1705 r. odwlokła zrealizowanie tego planu. Kapucyni pilnie zachowywali wszystkie pisma i pamiątki. Postarali się też o opracowanie biografii. Sprawa wszczęcia formalnego procesu odwlokła się jednak o blisko 200 lat[26] . Rozpoczął go dopiero w Wiedniu w 1891 r. kard. Antoni Gruska. Dodatkowy proces w Wenecji został przeprowadzony w 1904 r. za rządów Patryarchy Józefa Sarto, późniejszego św. Piusa X. Wszystkie procesy zostały zakończone w 1904 r. Akta procesów przekazano do Kongregacji Obrzędów. Proces apostolski został o heroiczności cnót został rozpoczęty w Wiedniu i w Wenecji w 1912 r. i zakończony w 1920 r. Pozycja historyczna o heroiczności cnót O. Marka została opracowana i złożona w Kongregacji w 1966 r. Kard. Franciszek Koenig, Arcybiskup Wiednia czynił starania o doprowadzenie sprawy beatyfikacji O. Marka do końca. Zabiegał o listy postulacyjne, popierające sprawę. Biskupi polscy zebrani na 176 Konferencji plenarnej w dniu 16 X 1980 r. napisali: „Ojcze Święty, w oczekiwaniu na Jubileusz 300-lecia odsieczy wiedeńskiej 1683-1983, w której znaczny udział miał zasłużony O. Marek z Aviano, z serca polecamy sprawe beatyfikacji i knonzacji tego zakonnika z Zakonu OO. Kapucynw […] Działalność O. Marka była wkładem w dzieło zjednoczenia całj Europy w wierze Chrystusa”[27] . Proces z różnych racji, nie pomijając politycznych, nie został ukończony i beatyfikacja nie mogła się odbyć podczas wizyty papież Jana Pawła II w Austrii w 1983 r.
Dopiero w latach 1990-1991 została przedyskutowana heroiczność cnót, a Ojciec Święty Jan Paweł II, 6 lipca 1991 r. zatwierdził stosowny Dekret. Czytamy w nim cytowane słowa O. Marka: „Bóg wie, że celem wszystkich moich poczynań było jedynie wypełnienie woli Bożej. Nie miałem żadnej innej intencji jak tylko troskę o chwałę Bożą i zbawienie dusz. Jestem zawsze najposłuszniejszym synem Świętej Matki Kościoła, gotowym przelać krew i oddać życie”[28] . W tymże dokumencie dalej czytamy: „Dokąd mu sił starczyło, dążył do doskonałości, dnie i noce spędzał na modlitwie, z największa gorliwości sprawował Najświętszą Ofiarę, wykazywał szczególną cześć dla Eucharystii i płonął żywą miłością do Matki Najświętszej, zwłaszcza tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, doskonale zachowywał śluby zakonne i przepisy Reguły św. Franciszka, której nigdy nie sprzeniewierzył się czy to będąc w klasztorze, czy w czasie męczących podróży, czy też znajdując się na dworach możnych tego świata”[29] „O. Marek, zatroskany o chwałę Bożą i zbawienie dusz, był światłem dla wielu narodów Europy. Przez swoją świętość i zapał apostolski, wśród wielu ludzi ożywił wiarę i skłonił ich do uległości nakazom Kościoła”[30]
W 1941 r. wydarzyło się nadzwyczajne uzdrowienie małego chłopca Antonino Geremia. W miesiąc po operacji wycięcia migdałów w szpitalu w Padwie,chłopiec niezpodziewanie doznał wysokiej gorączki połączonej z silnym bólem głowy. W tym samym szpitalu 26 maja 1941 r.lekarze stwierdzili ostre ropne zapalenie opon mózgowych połączone z wymiotami i bardzo niebezpieczne dla życia. W tej beznadziejnej sytuacji 27 maja żona ordynatora szpitala i inne bliskie osoby zaczęły modlić się do Boga za wstawiennictwem Sługi Bożego. Wieczorem tego samego dnia stan zdrowia chłopca poprawił się a następnego dnia rano chłopiec całkowicie wyzdrowiał.
Konsulta Lekarska, podczas posiedzenia w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych 28 czerwca 2001, orzekła niewytłumaczalność uzdrowienia chłopca w świetle wiedzy medycznej. Kongres konsultorów teologów w dniu 9 listopada 2001 potwierdził opinię biegłych lekarzy. Komisja Kardynałów i Biskupów dniu 8 stycznia 2002 r. definitywnie orzekła cudowność uzdrowienia. Dekret o cudownym uzdrowieniu został ogłoszony 23 kwietnia 2002 r.[31] Ten końcowy akt prawny zdecydował, ze może odbyć się beatyfikacja o. Marka z Aviano.
Zakończenie
Po przeszło 300 latach, ten wybitny kapucyn doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy. Duchowa spuścizna jego życia i działalności trwa do dnia dzisiejszego. Do naczelnych spraw, jakie leżały mu na sercu, była sprawa jedności ludów chrześcijańskich Europy. Jej poświęcił swe zdolności i zabiegi dyplomatyczne, przechodząc do historii jako jeden „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”. Miedzy innymi, dzięki O. Markowi z Aviano, Europa została obroniona i zachowała swoje dziedzictwo chrześcijańskie. Należy ufać, że z nieba będzie orędował za współczesną Europą i za swoim umiłowanym Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów.
Przypisy:
1 Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, Warszawa 1983, s. 329. Inny współczesny historyk polski określił go “jedną z najciekawszych postaci tych czasów”, J. Wimmer, Wiedeń 1683. Dzieje kampanii i bitwy, Warszawa 1983, s. 145. Portret Marka z Aviano (ze zbiorów w Wilanowie) reprodukowany w książce A. Śliwińskiego, Jan Sobieski, Warszawa 1924, s. 146.
2 Pierwszy polski życiorys ogłoszony został dopiero z okazji 300-lecia odsieczy wiedeńskiej: A. Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano, Tygodnik Powszechny, 1983, nr 37.
Podstawowe dane biograficzne i literaturę podał G. da Cittadella, Marco z Aviano., [w:] Enciclopedia Cattolica, Citta del Vaticano 1952, t. VIII, s. 38-39. Niniejszy artykuł napisany został przede wszystkim na podstawie dokumentacji procesu beatyfikacyjnego: Vienen seu Venetiarum, Beatifications et Canonizationis Yenerabilis Servi Dei P. Marci ab Aviano, sacerdotis professi OFMCap. (+ 1699). Positio super virtutibus ex officio concinnata, Roma 1966; A. M. da Carmignano di Brenta, Una vita per U bene dell ‘Europa cristiana U venerabile padre Marco z Aviano, Santi e Santita nell Ordine Cappucino, Roma 1980, vol. l, s. 367-397; V. Reiner, Padre Marco z Aviano nella liberazione di Yienna nel 1683, Rovigo 1981.
3 Cała korespondencja ogłoszona jest w Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, Roma 1966.
4 Jan Sobieski, Listy do Marysieńki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1970, s. 514.
5 Vienen seu Venetiarum, Positio de heroicitate virtututibus, s. 325-326.
6 Tamże, s. 326.
7 Jan Sobieski, Listy., s. 513-514.
8 M. Dyakowski, Dyariusz wiedeńskiej okazyi, Warszawa 1983, s. 57.
9 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus., s. 334-336.
10 Cyt za. Andrzej Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano,w: Tygodnik Powszechny, nr 37, s. 6
11 Vienen. seu Venetiarum. Positio super virtutibus, s. 331.
12 Jan Sobieski, Listy, s. 525
13 A. Kostrzewski, art., cyt nr 37, s. 6
14 Marco z Aviano, w: Sulle Orme dei Santi. Il Santorale Cappuccino: Santi, Beati, Venerabili, Servi di Dio, Roma 2000, s. 312.
15 Jan Sobieski, Listy s. 529-531.
16 Tamże, s. 532.
17 Tamże, s. 540.
18 Yienen, seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s.338 .
19 M. Baliński, Fundacya Zakonu i Kościoła Księży Kapucynów w Warszawie, [w:] Alleluja, Warszawa 1840, s. 107-185.
20 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s. 357.
21 M. in. zabiegał o porozumienie między Leopoldem I a przywódcą antyhabsburskich powstańców węgierskich Emerykiem Thokolym, Z. Wojcik, dz. cyt.., s. 366.
22 P. Venanzio Reiner ofm cap, Beato Marco, lavita l’anima, 203, s. 31.
23 Jan Sobieski, Listy., s. 514
24 Tamże, s. 522.
25 Cyt. za. A. Kostrzewski, art. cyt. , nr 37. S. 6.
26 Arturo M. da Carmignano di Brenta, Una vita per il bene del’Europa cristiana: il venerabile padre Marco z Aviano, w: Santi e Santità nell’Ordne Cappuccino, vol. 1, Roma 1980, s. 396.
27 Archiwum Sekreteriatu Prymasa Polski w Warszawie.
28 Dekret o heroiczności cnót O. Marka z Aviano, w: Analcta Ordinis Fratrum Minorum Cappuccinorum, An et Vol. 107, Oct.-Dec. 1991, n. 4, s. 464.
29 Tamże.
30 Tamże, s.463.
31 Dekret o cudownym uzdrowieniu, w: Venanzio Reiner ofm cap, dz. cyt. s. 78-80.
o. Gabriel Bartoszewski OFMCAP/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
12 sierpnia
Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica
fot. Wikipedia *** Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie. W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę. Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi. W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego. 28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638). Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza. Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne. |
____________________________________________________________________
Baronowa de Chantal – św. Joanna
***
Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku… – pisał św. Franciszek Salezy do św. Joanny.
Św. Joanna de Chantal (1572–1642) to jeszcze jedna z szeregu świętych kobiet, które zostawiły trwały ślad w życiu Kościoła. W tym roku mija dokładnie 400 lat od założenia Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli wizytek. Zakon zawdzięcza swoje powstanie duchowej przyjaźni, która połączyła Joannę de Chantal z biskupem Genewy św. Franciszkiem Salezym. Oboje spoczywają w kościele wizytek w Annency (Francja).
Joanna doświadczyła w swoim życiu kilku powołań. Była żoną, matką, wdową, w końcu zakonnicą. Pochodziła z arystokratycznej rodziny z Dijon. Jako dwudziestolatka poślubiła barona de Chantal. To było szczęśliwe małżeństwo, które dało życie sześciorgu dzieciom. Joanna okazała się nie tylko dobrą żoną i matką, ale i dynamiczną organizatorką. Wyprowadziła z długów majątek męża. Dziewięć lat po ślubie baron de Chantal został śmiertelnie postrzelony podczas polowania. Joanna ciężko przeżyła śmierć męża. Jako 29-letnia wdowa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu, mimo rodzinnych nacisków na kolejne zamążpójście. Przez kilka lat Joanna zajmowała się wychowaniem dzieci i opiekowała marudnym teściem.
W 1604 roku baronowa de Chantal poznała bp. Franciszka Salezego. To spotkanie okazało się opatrznościowe. Salezy stał się jej kierownikiem duchowym i pomógł złagodzić pewną wrodzoną surowość Joanny. W 1610 roku, kiedy zapewniła już przyszłość dzieciom, powstał pierwszy dom nowego zakonu. W Annency baronowa de Chantal wraz z dwoma towarzyszkami złożyła pierwsze śluby. Ideałem, który przyświecał obojgu założycielom, było połączenie kontemplacji z czynnym apostolstwem. Rzym obawiał się jednak tego eksperymentu i ostatecznie zatwierdził regułę zakonu kontemplacyjnego.
Joanna założyła 87 domów wizytek w całej niemal Europie, co było owocem jej talentu organizacyjnego i świętości. Osobiście przez 40 lat przeżywała jednak chwile całkowitego zwątpienia. Ciosem była nagła śmierć św. Franciszka. Płakała długo, potem zadbała o wydanie jego pism, zniszczyła tylko własne listy do niego. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się więcej o tej niezwykłej przyjaźni. Choć, czy zrozumielibyśmy to…? Zachowały się listy Franciszka do Joanny. W jednym z nich pisze: „Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku, nie martwmy się niczym”. Może tu tkwi sekret.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
_________________________________________________________________________________________
Żywot świętej
Joanny Franciszki de Chantal,
założycielki zakonu
(żyła około roku Pańskiego 1641)
Urodziła się święta Joanna we Francji w mieście Dijon w roku 1572 z rodziców znakomitego rodu. Po rychłej śmierci matki zajął się jej wychowaniem ojciec jej, Benignus Fremiot, namiestnik Burgundii, człowiek wysokich zalet. Joanna była panienką niezwykłej, urody, dowcipną, żywą, pojętną, a przy tym bardzo nabożną i wielką czcicielką Matki Boskiej.
Z namowy ojca poszła za barona Chantala, dworzanina i ulubieńca króla Henryka IV. Podczas gdy mąż był ciągle na usługach dworskich, Joanna zamieszkała w zamku Bourbilly i zarządzała majątkiem.
Dwudziestoletnia pani była wzorem chrześcijańskiej matrony. Wstając najrychlej, ostatnia kładła się na spoczynek. Wszystkim zajmowała się osobiście, płaciła służbie hojne zasługi, zatrudniała ją pożytecznie i przestrzegała porządku i wzajemnej miłości między czeladką pałacową. Nadto słuchała co dzień w kaplicy Mszy św., gromadziła co wieczór domowników na wspólną modlitwę i chodziła z nimi w niedziele i święta do dość odległego kościoła. Służba kochała i szanowała ją jak matkę. Gdy męża nie było w domu, żyła samotnie, rzadko tylko przyjmowała odwiedziny, trawiła czas na modlitwie i pocieszała chorych i biednych.
***
Gdy w roku 1599 zapanował wielki głód, z sześciomilowego okręgu zbiegali się ubodzy do zamku, a Joanna niestrudzona rozdawała im pożywienie. Ochmistrzyni doniosła, że niektórzy żebracy nadużywają jej szczodrobliwości i pobierają po trzy, a nawet po cztery razy na dzień pożywienie. Joanna rzekła na to z uśmiechem: “Wiedziałam ci ja to sama; ale mimo to daję, ile razy żebrzą, obawiając się, aby Pan Jezus i mnie nie powiedział, iż już mi raz dał. Bylibyśmy nieszczęśliwi, gdyby nam było wzbronione prosić co dzień o chleb duszy!” Niedługo potem ochmistrzyni poczęła narzekać: “Cóż teraz poczniemy? Mamy tylko jeden korzec mąki i korzec żyta, co nie wystarczy nawet na potrzeby dworu!” Joanna odrzekła: “Dzielmy się, póki mamy, a Pan Jezus nam dopomoże”. I stał się cud, albowiem sąsiek nie wypróżnił się przez pół roku, dopóki trwał głód.
Straciwszy męża przez nieszczęśliwy wypadek na polowaniu, pozostała Joanna sama na świecie z czworgiem drobnych dziatek, z których najmłodsze liczyło dopiero trzy tygodnie. Od tej chwili wstąpiła na drogę krzyżową, ciernistą i bolesną, ale kroczyła nią jak mężna niewiasta. Złożywszy ślub czystości, rozdarowała kosztowną odzież i złotolite materie kościołom, zaprowadziła oszczędności w wydatkach, a czas swój podzieliła między pracę ręczną, nauczanie swych dzieci i modlitwę, na której spędzała większą część nocy.
Miała Joanna spowiednika, kapłana bardzo zacnego, który jednak nie umiał prowadzić tej osobliwej duszy. Kazał jej ciągle modlić się, pościć, biczować, co nie przyczyniało się do uspokojenia i pociechy jej serca, mimo to jednak spełniała jak najskrupulatniej jego zlecenia. Wolne godziny spędzała u chorych i u nędzarzy, a niewiastę pewną, której rak stoczył nos, wargi i policzki, pielęgnowała z rzadkim poświęceniem przez cztery lata.
W roku 1604 poznała Joanna świętego Franciszka Salezego i pod jego kierownictwem zaczęła robić wielkie postępy w doskonałości, aż wreszcie powzięła zamiar całkowitego poświęcenia się Bogu. Święty Franciszek po dłuższej zwłoce poddał jej myśl założenia nowego zgromadzenia pod nazwą “Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny” (stąd też zwykła nazwa “Wizytek”). Zamiar Joanny spotkał się z olbrzymimi trudnościami ze strony rodziny, ale Święta, wiedząc że tam, gdzie Bóg woła, trzeba iść choćby przebojem, usunęła wszystkie przeszkody, a gdy jej piętnastoletni syn położył się na progu drzwi, aby zagrodzić matce wyjście, Joanna ze łzami w oczach, mimo ciężkiej walki, jaka toczyła się w jej sercu, przeszła przez tę żywą zaporę i poszła dokąd ją wzywała miłość Boża. Było to w roku 1610.
Przyjęła habit z rąk świętego Franciszka Salezego w mieście Annecy, z dwiema towarzyszkami, wkrótce jednak przybyło im dziesięć nowych towarzyszek. Wszystkie po roku nowicjatu zaczęły pełnić dzieła miłosierdzia, które były głównym celem nowego zgromadzenia. Cierpiały zrazu wielki niedostatek, ale zapał Joanny umiał wszystkiemu zaradzić, wszystkim zadośćuczynić i wszelkie potrzeby zaspokoić. Ź1i ludzie i zły duch stawiał jej nieprzezwyciężone na pozór przeszkody, ale mężna niewiasta wszystko pokonała. Niebawem nowe zgromadzenie liczyło już siedemdziesiąt cztery domy. Podróże, walki, utrapienia, trudy i starania Joanny były niesłychane, ale umiała wszystko znieść i przezwyciężyć. Zaczęły ją też trapić cierpienia ciała, pokusy duszne, rozmaite wątpliwości i niezwykła bojaźń grzechu, mimo to jednak nie upadała na duchu. Często też powtarzała: “Z wszystkich nieprawości najwstrętniejszą jest mi rozpacz, gdyż Bóg chce, by nędza nasza była tronem Jego miłosierdzia”.
Od roku 1619 do 1622 rządziła Joanna domem, który założyła na przedmieściu św. Antoniego w Paryżu. Tu poznała św. Wincentego z Pauli, któremu św. Franciszek powierzył jej duchowne kierownictwo, ona zaś służyła mu radą przy zakładaniu zgromadzenia Córek Miłosierdzia. Po śmierci św. Franciszka Salezego Joanna przeniosła jego ciało do Annecy i zebrawszy jego pisma, ogłosiła je drukiem, jako też starała się o jego beatyfikację.
Zwiedzając klasztory zgromadzenia w roku 1641, zachorowała niebezpiecznie w Moulins. W obliczu śmierci podyktowała list pożegnalny do swych córek duchownych, przyjęła sakramenta święte i skonała z imieniem Jezus na ustach dnia 12 grudnia tegoż roku. Wspaniały pogrzeb w Annecy był chlubnym świadectwem powszechnego uwielbienia i miłości, jaką się cieszyła “matka Chantal”. Papież Benedykt XIV policzył ją w poczet Błogosławionych, a Klemens XIII w roku 1767 między Świętych.
Nauka moralna
Krótki rys żywota świętej Joanny słaby tylko daje obraz tej pięknej duszy. Umieszczamy tutaj jej przemówienie o zaparciu się samego siebie, które wygłosiła do sióstr zakonnych:
“Pan nasz przywiązał nagrodę miłości swej i naszego szczęścia wiekuistego do zwycięstwa, jakie odnosimy nad samymi sobą. Zamiarem waszym przy wstąpieniu do stowarzyszenia “Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny” powinno być rozłączenie się z sobą, a połączenie z Bogiem. Osobistość nasza jest czymś lichym i nędznym: cała wasza praca będzie bezowocna, jeśli się nie zaprzecie siebie samych. Wtedy tylko będziecie oblubienicami Chrystusowymi, jeżeli ujarzmicie swój rozum, wolę, skłonności, aby się stać podobnymi Bogu. Oblubieniec serc waszych pragnie, abyście z Nim wstąpiły na Górę Oliwną. Woła was tam, gdzie się dał ukoronować cierniową koroną, poranione ciało odrzeć z szat, przybić do krzyża, napoić żółcią, zelżyć, słowem, gdzie poniósł za was mąk tyle. Tam powinnyście chętnie i z weselem obrać sobie mieszkanie, tam wiernie Go naśladować, a naśladowanie to polega właśnie na zaparciu się samego siebie i dążeniu do doskonałości. Przychodzimy na świat surowe, nieogładzone, pełne złych skłonności, które stłumić w sobie należy. Jeżeli tego zaniechamy, nigdy nie zbliżymy się do Niego w świętości i doskonałości”.
“Winnyście się nadto umartwiać i oddać się w ręce tych, którzy wam przewodniczą, słuchać ich w prostocie i pokorze ducha, nakazać milczenie drażliwości. Opierając się woli przełożonych, nigdy nie zostaniecie oblubienicami Chrystusa i nie dojdziecie do doskonałości. Gdy się dobrowolnie wyrzeczecie własnej woli, uczujecie słodycz w służbie Bożej i skosztujecie rozkoszy, polegającej na pokonaniu natury. Taka jest nagroda zwycięzców; mówi Pan: “Dam im mannę ukrytą”, ale pamiętajcie, że tylko zwycięzcy skosztują manny, która nie jest przeznaczona dla dusz bojaźliwych, lecz dla silnych i odważnych, dla dusz, które stanowczo sobie przedsięwzięły wyrzec się wszystkiego, co się sprzeciwia woli Bożej i co jest grzeszne; wreszcie też dla dusz, które tłumią w sobie wszelkie złe zachcenia i wszystkiego się wyrzekają. Takie dusze wszystko posiędą”.
Modlitwa
Boże, któryś swą służebnicę Joannę Franciszkę w jej cierpieniach dziwną natchnął siłą zdania się na Twoją świętą wolę, racz i nam dać tę łaskę, abyśmy we wszystkich strapieniach i przeciwnościach poddali się Twym świętym wyrokom i tym sposobem osiągnęli szczęście wiekuiste. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym w jedności żyje i króluje po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937
________________________________________________________________________________
12 sierpnia
Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina,
dziewica i męczennica
Wiktoria urodziła się 11 listopada 1903 r. w Sewilli, w skromnej i głęboko religijnej rodzinie. Była jedynym dzieckiem małżonków Józefa Díez Moreno i Wiktorii Bustos de Molina. Uczęszczała do szkoły podstawowej, prowadzonej przez siostry Karmelitanki od Miłości, założone w 1826 roku w Vic koło Barcelony przez św. Joachimę de Vedruna. One też przygotowały ją do pierwszej Komunii św., którą przyjęła 18 maja 1913 r. Od dzieciństwa wykazywała duże zdolności artystyczne. Dlatego też rodzice skierowali ją na studia do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Sewilli, gdzie uczestniczyła także w zajęciach z rysunku i malarstwa w Szkole Sztuk Pięknych. Wyróżniając się wielką wiarą i bogatym życiem wewnętrznym, interesowała się życiem Kościoła i często brała udział w rekolekcjach czy innego rodzaju spotkaniach religijnych. W 1925 r. zetknęła się z niektórymi członkiniami Instytutu Terezjańskiego i wzięła udział w cyklu konferencji wygłoszonych przez ks. Piotra Povedę i Józefę Grosso w Sewilli, z okazji inauguracji Dzieła Akademii Terezjańskich w tym mieście. W następnym roku wstąpiła do Instytutu, przekonana, że będzie mogła w nim zrealizować osobiste pragnienie świętości i jednocześnie rozwijać działalność apostolską, szczególnie na polu wychowawczym. W 1927 r., po uzyskaniu dyplomu magisterskiego, rozpoczęła pracę jako nauczycielka w państwowej szkole w niewielkiej miejscowości Chelez, w powiecie Badajoz, nieopodal granicy z Portugalią. Wkrótce jednak, pragnąc być bliżej swych rodziców, poprosiła o przeniesienie w okolice rodzimej Sewilli. Zamieszkała w miasteczku Hornachuelos (Sierra de Cordoba), w połowie drogi między Kordobą a Sewillą. Uczestniczyła w comiesięcznych dniach skupienia, organizowanych w Jaén dla członkiń żyjących samotnie, podczas których dzieliła się ze współsiostrami swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami dotyczącymi wychowania młodzieży. Z wielką gorliwością i poświęceniem oddawała się posłudze w szkole, gdzie do współpracy w prawdziwym zaangażowaniu na rzecz dobrego wychowania młodzieży pozyskała wielu członków grona nauczycielskiego. Cieszyła się też szczególną sympatią wychowanków, wśród których założyła m.in. koło przyjaciół ks. Povedy. Szkoła stała się prawdziwym ośrodkiem chrześcijańskiej edukacji. Wiktoria, opierając się na wytycznych Ministerstwa Oświecenia Publicznego, wydanych w 1928 r., nalegała na władze, aby przeprowadzono remont i rozbudowę budynków szkolnych, dzięki czemu poprawiły się warunki nauki. Postarała się także o to, aby w pobliżu szkoły urządzono plac gier dla dzieci i boisko sportowe dla młodzieży. Równocześnie prowadziła dzieci na wspólne nabożeństwa do kościoła parafialnego i stosując nowoczesne metody wychowawcze organizowała dla wychowanków różnego rodzaju konkursy religijne, recytacje poezji i wystawy sztuki sakralnej. Wiktoria zaangażowała się także ofiarnie w pracę apostolską w miejscowej parafii, głównie w dzieło katechizacji i w działalność charytatywną. Sama żyjąc bardzo skromnie i ubogo, dzieliła się tym, co miała, z najbiedniejszymi, a zwłaszcza z dziećmi, które uczyła, a które często cierpiały niedostatek. Moc do działalności apostolskiej czerpała, zgodnie z terezjańską duchowością Instytutu, z lektury i medytacji Bożego słowa i z przykładu Maryi. Gdy w 1932 r. wydano w Hiszpanii zakaz umieszczania krzyża i symboli religijnych w salach szkolnych i innych miejscach publicznych, Wiktoria zawiesiła w klasach obrazy Chrystusa i Madonny pędzla znanych hiszpańskich malarzy Velazqueza i Murillo. Wkrótce po wybuchu wojny domowej 20 lipca 1936 r. uwięziono proboszcza z Hornachuelos, z którym od dawna współpracowała i którego starała się teraz zastąpić, urządzając dla parafian nabożeństwa paraliturgiczne z czytaniem słowa Bożego, modlitwą i Komunią św. duchową. Niestety, wkrótce pozbawiono parafian i jej apostolskiej posługi. Niespełna miesiąc później także Wiktoria została osadzona w więzieniu. Wiele ludzi radziło jej wcześniej, aby opuściła miasteczko i ukryła się gdzieś przed groźbą aresztowania. Nie uczyniła jednak tego, bo jak twierdziła, “nie wolno opuszczać bliźnich w niebezpieczeństwie”. Do ostatniej chwili życia wierzyła w Opatrzność Bożą i zachowując wielką pogodę ducha, zatopiona w ustawicznej modlitwie, dodawała otuchy wątpiącym współwięźniom. W dwa tygodnie po męczeńskiej śmierci założyciela Instytutu Terezjańskiego, ks. Piotra Povedy Castroverde, tj. 12 sierpnia 1936 roku, wraz z 17 więźniami, wśród których znajdował się także jej proboszcz, została zamordowana przez komunistów. Świadkami masowego mordu byli tylko jego wykonawcy. Egzekucji dokonano nad opustoszałym szybem kopalnianym, stawiając ofiary pojedynczo na jego obrzeżach, i strzelając do każdej z osobna. Ciała męczenników wpadały więc na dno szybu. Wiktoria była ostatnią z rozstrzelanych. Próbowano wymusić na niej odstępstwo od wiary. Wierna do końca Jezusowi, jedynemu Oblubieńcowi swego serca, wznosząc ręce do góry, wykrzyknęła: “Widzę niebo otwarte. Niech żyje Chrystus Król. Niech żyje moja mama”. Matka Wiktorii była wtedy poważnie chora. Proces beatyfikacyjny Wiktorii rozpoczął się w Kordobie w 1962 r. Jej życie i działalność jest wzorem dla nauczycieli katolickich i dla osób świeckich, zwłaszcza dla kobiet zaangażowanych w dzieło ewangelizacji. Św. Jan Paweł II beatyfikował Wiktorię wraz z ks. Piotrem Povedą i innymi męczennikami wojny hiszpańskiej 10 października 1993 r. na placu św. Piotra w Rzymie. |
______________________________________________________________________________________________________________
11 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Świętolipska
Matka jedności chrześcijan
Zobacz także: • Święta Zuzanna, dziewica i męczennica • Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter |
Bardzo często tytuł Matki Bożej jest związany z miejscowością, w której znajduje się Jej cudowny obraz. Tak jest w wypadku “Matki Bożej Częstochowskiej”, podobnie jak w odniesieniu do Najświętszej Maryi Panny Świętolipskiej, której obraz znajduje się we wsi Święta Lipka, położonej na Warmii, w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najśw. Maryi Panny. Obraz, który od XVII wieku cieszy się niesłabnącym kultem, stanowi kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani z bazyliki rzymskiej. Namalowany został w 1640 roku przez niderlandzkiego malarza Bartłomieja Pensa i umieszczony w Świętej Lipce. Początki sanktuarium i kultu Matki Bożej są jednak wcześniejsze i sięgają XIII wieku. Tradycja wspomina o skazańcu w Kętrzynie, który w przeddzień egzekucji miał otrzymać od Matki Bożej polecenie, by wyrzeźbił Jej wizerunek, za co Ona okaże mu swe miłosierdzie. Skazaniec pracował całą noc i z klocka drzewa wykonał piękną rzeźbę Matki Bożej. Był to człowiek, który dotąd nie miał nic wspólnego z rzeźbieniem. Sędziowie uznali to za szczególny znak łaski Bożej i następnego ranka ułaskawiono skazańca. Wracając z więzienia, umieścił on figurę na przydrożnej lipie w okolicy Reszla. Miejscowa ludność otoczyła szczególną czcią wspomnianą rzeźbę; wybudowano kapliczkę. Krzyżacy, po przejściu na protestantyzm, zaczęli prześladować przybywających tutaj pielgrzymów. Zniszczyli nawet kapliczkę, a świętą figurkę porąbali, dla nieposłusznych zaś pątników – którzy mimo zakazów przybywali tutaj modlić się i oddawać cześć Matce Bożej – wystawili szubienicę. Zmiana sytuacji nastąpiła w XVII wieku, kiedy to energiczne wystąpienia dworu króla polskiego zmusiły pruskich lenników do szanowania wolności religijnej wśród Polaków zamieszkujących te ziemie. Kult maryjny zaczął się z powrotem rozwijać; w 1639 roku przybyli do Świętej Lipki jezuici. Sprowadził ich tutaj sekretarz króla polskiego Zygmunta III Wazy, Stefan Sandorski, który też był fundatorem odbudowanej kaplicy. Wtedy zaczyna się prawdziwy “złoty wiek” tego sanktuarium, odżywają tradycje pielgrzymkowe; ściągają Polacy z różnych stron kraju, zwłaszcza z Mazur, Warmii i Kurpi. Właśnie wtedy jezuici umieścili tutaj wspomniany poprzednio obraz, który wkrótce zasłynął łaskami. Rektor kolegium jezuickiego w pobliżu Reszla podawał, że w latach 1640-1658 odnotowano ok. 600 cudownie wysłuchanych próśb uleczeń, nie mówiąc o nieprzeliczonych łaskach wewnętrznych, których nie notują żadne statystyki. Przybywali tu królowie polscy: Zygmunt III, Władysław IV, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski. Wśród paramentów liturgicznych znajduje się ornat własnoręcznie haftowany przez żonę Jana III – królową Marysieńkę. Wkrótce kaplica okazała się za mała. W 1681 r. jezuici przystąpili do budowy nowej, okazałej świątyni. Ofiary na ten cel napływały z całej Polski. Konsekracji dokonał w 1693 roku biskup warmiński Stanisław Zdąbski. Z chwilą rozbiorów Święta Lipka stała się, obok Gietrzwałdu, główną oazą polskości i wiary dla mieszkańców Warmii i Mazur. Mówiono wówczas: “Czym Częstochowa dla Polski i Ostra Brama dla Litwy, tym Lipka dla Warmii i Mazur”. Przez cały okres zaborów byli w tym sanktuarium polscy kaznodzieje i aż do hitlerowskiego zakazu w 1939 roku głoszono tu kazania w języku polskim. Do 1939 roku działała tu także polska szkoła. Dla miłośników sztuki świętolipska świątynia jest jednym z najwspanialszych zabytków baroku w architekturze, rzeźbie i malarstwie. Została uznana za najpiękniejszy kościół barokowy w Europie północno-wschodniej. Dodatkową atrakcją są przepiękne organy ze sceną przedstawiającą Zwiastowanie Najśw. Maryi Panny. W świętolipskiej szkole muzycznej uczył się wielki syn Warmii – Feliks Nowowiejski; improwizował na miejscowych organach. Z murów starej świątyni wyszła też muzyka Nowowiejskiego do słów Roty Konopnickiej: “Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Jednakże przepyszny barok nie może przesłonić cichej, dyskretnej rzeczywistości, że tutaj właśnie Maryja obrała sobie miejsce. Po II wojnie światowej powrócili jezuici i objęli opiekę nad sanktuarium, którego szczególnym charyzmatem jest wspólność pielgrzymowania oraz modlitwy protestantów i katolików.Dzień 11 sierpnia 1968 roku przeszedł do historii sanktuarium jako szczególny; w tym bowiem dniu Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, dokonał koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Świętolipskiej. Jednym z uczestników tego aktu był także metropolita krakowski, kard. Karol Wojtyła. W uroczystości wziął udział prawie cały Episkopat Polski. |
_________________________________________________________________________________________
11 sierpnia
Święta Klara, dziewica
_________________________________________________________________________
„Iść drogą świętej prostoty, pokory i ubóstwa”. Dziś wspomnienie św. Klary
***
„Napominam i zachęcam w Panu Jezusie Chrystusie wszystkie moje siostry, obecne i przyszłe, aby zawsze starały się iść drogą świętej prostoty, pokory i ubóstwa i prowadzić życie święte” – pisała do współsiostr z założonego przez siebie zakonu klarysek w swym testamencie św. Klara z Asyżu.
Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych.
W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.
Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.
Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.
ren/brewiarz.pl, “św. Franciszek. Św. Klara. Pisma” Kraków 2002
______________________________________________________________________________________________________________
10 sierpnia
Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik
Zobacz także: • Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik • Święta Filomena, męczennica • Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik |
Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona. Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”. Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych. Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła. Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r. Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę. Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego.W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój. |
______________________________________________________________________________
10 sierpnia
Święta Filomena, męczennica
______________________________________________________________________________
Św. Filomena – patronka biznesmenów i pomoc dla ludzi żyjących w lęku
W Internecie nazywają św. Filomenę patronką ludzi interesu, dziś powiedzielibyśmy biznesmenów i w potrzebach finansowych, ale również Królestwa Neapolu, czy Kółek Żywego Różańca. Zastanawiam się, co 13 letnia święta ma wspólnego z ludźmi interesu, bo jej żywot, przynajmniej ten który znamy, na to nie wskazuje. Pewne jest natomiast, że jest to święta o niezwykłej urodzie i odwadze jakiej dotąd nie spotkałam.
ŚW. FILOMENA – DŁUGO OCZEKIWANE DZIECKO
Życiorys świętej znamy z objawienia zaakceptowanego przez Kościół, udzielonego siostrze Marii Luizie od Jezusa. Filomena przyszła na świat jako długo oczekiwana córka króla jednego z greckich dominiów. Jej rodzice byli poganami. Długo nie mieli potomstwa mimo rozlicznych, niemal desperackich starań. Po jakimś czasie, jeden z krewnych – lekarz, wyznający chrześcijaństwo, opowiedział im o Jezusie i zachęcił ich do chrztu obiecując im łaskę potomstwa. Za namową krewnego małżonkowie przyjęli chrzest i w niedługim czasie istotnie spodziewali się potomstwa. Urodziła im się śliczna dziewczynka, która otrzymała na chrzcie imię Filomena, czyli światło. Jej dzieciństwo było pełne niczym niezmąconego szczęścia. Rodzice, a szczególnie ojciec otaczali ją nieustanną opieką i troską.
CIEMNE CHMURY NAD GŁOWĄ ŚW. FILOMENY
Kiedy Filomena miała 13 lat, w Europie cesarz Dioklecjan siał zamęt wywołując coraz to nowe wojny i prześladowania. Jej ojciec widząc swoją słabą pozycję udał się na dwór cesarza aby szukać możliwości zawarcia pokoju. W tę podróż zabrał ze sobą żonę i córkę. Po wielu staraniach udało mu się dostać na audiencję do cesarza, na której obie panie mu towarzyszyły. Kiedy tylko Dioklecjan ujrzał Filomenę, nie mógł oderwać od niej oczu. Zaproponował ojcu dziewczyny pokój w zamian za rękę córki. Ojciec chcąc uniknąć rozlewu krwi przyjął propozycję, niestety jak się później okazało św. Filomena miała zgoła odmienne zdanie w tej sprawie. Dwa lata wcześniej złożyła śluby czystości i stanowczo oznajmiła ojcu, że wyklucza to zupełnie możliwość poślubienia cesarza.
ŚW. FILOMENA – POMOC W TRUDNYCH DECYZJACH
Mimo usilnych namów ze strony rodziców, a nawet błagań, dziewczyna nie ustąpiła. Strapiony ojciec udał się na dwór cesarza oznajmiając mu odmowę Filomeny. Cesarz wpadł we wściekłość i nie chciał zwolnić ojca z danej mu obietnicy. Ojciec więc wrócił do córki z błaganiami, aby ta zmieniła zdanie. Jednak i tym razem bez skutku. Mimo to, wobec nieprzejednanej woli Dioklecjana przyprowadził córkę do jego pałacu, aby cesarz sam mógł z nią porozmawiać i nakłonić dziewczynę do zmiany zdania. Nie trudno się domyśleć, że jak konsekwentnie odmawiała ojcu i matce, których przecież bardzo kochała, tak odmówiła również samemu cesarzowi – czym przypieczętowała swój los.
ŚW. FILOMENA PRZYKŁAD ODWAGI I NIESPOTYKANEGO MĘSTWA
Cesarz rozwścieczony odmową wtrącił ją do więzienia, gdzie przez niemal miesiąc trzymał ją zakutą w kajdany, o chlebie i wodzie. Codziennie też przychodził aby zapytać czy Filomena zmieniła zdanie. Liczył, że głód, samotność i upokorzenie zmiękczą jej stanowisko. Niestety Filomena nie drgnęła w postanowieniu nawet milimetr. Upokorzony nieustannymi odmowami cesarz kazał więc Filomenę ubiczować. Kiedy dziewczyna zemdlała od kolejnych razów, zakrwawioną i nieprzytomną straże wtrącili do lochu, licząc że wyzionie ducha. Filomena również była przekonana, że zakończy swój żywot, jednak w nocy odwiedzili ją dwaj aniołowie, którzy opatrzyli jej rany i uzdrowili ją, tak iż rano, na jej ciele nie znaleziono śladu dzień wcześniej zadanych razów, a sama dziewczyna była w pełni zdrowa. Zdumiony cesarz był przekonany, że dziewczyna zawdzięcza uzdrowienie Jowiszowi i po raz kolejny namawiał ją, by przyjęła ofertę zostania cesarzową. Kiedy Filomena odmówiła cesarz zaprzysiągł jej śmierć. Kazał utopić ją w Tybrze, przywiązując do szyi Filomeny sznur z wielką kotwicą. Święta została wrzucona wraz z kotwicą do wody, kiedy jednak się w niej znalazła, znów na pomoc przybyło dwóch aniołów, którzy uwolnili ją z więzów i na rękach, całą suchą wynieśli ją z wody na brzeg. Wielu mieszkańców Rzymu, którzy to widzieli nawróciło się i uwierzyło w Boga, którego czciła Filomena. Wobec nieudanej próby utopienia, cesarz rozkazał wlec dziewczynę ulicami miasta, a następnie strzelać do niej łucznikom. Jej umęczone ciało przeszyło wiele strzał, z ran obficie płynęła krew, ale mimo to dziewczyna ciągle żyła. W takim stanie ponowie wrzucono ją do lochu, mając nadzieję, że tam skona. Jednak i tym razem Bóg nie zostawił jej bez pomocy. Dziewczyna wycieńczona usnęła, a gdy obudziła się nad ranem, była zupełnie zdrowa. Wobec kolejnego niewytłumaczalnego wyzdrowienia, furia Dioklecjana nie miała granic. Następnego dnia rozkazał łucznikom, aby strzelano do Filomeny płonącymi strzałami, skoro poprzednie okazały się niewystarczające. Jednak stała się kolejna niewytłumaczalna rzecz. Wszystkie strzały wypuszczone w kierunku Filomeny zawróciły, raniąc samych łuczników. Sześciu z nich poniosło w ten sposób śmierć. Nie mogąc poradzić sobie w inny sposób cesarz rozkazał wreszcie zgilotynować świętą, mając nadzieję na definitywne pozbawienie jej życia. Istotnie po trzech dniach publicznych katuszy, Bóg pozwolił św. Filomenie wejść do nieba jako dziewicy i męczennicy. Jednak ku niezadowoleniu cesarza, publiczne świadectwo odwagi jakie złożyła młodziutka dziewczyna przysporzyło chrześcijanom wielu nowych wyznawców w samym Rzymie, a potem poza jego granicami.
ŚWIĘTA PATRONKA BIZNESMENÓW, OSÓB ŻYJĄCYCH W LĘKU I ZMAGAJĄCYCH SIĘ Z TRUDNYMI DECYZJAMI
Mnie w życiorysie tej świętej zadziwia odwaga z jaką trwała przy swoim stanowisku, mimo świadomości ceny jaką za to zapłaci oraz jasność z jaką umiała wybierać i oceniać co jest ważniejsze. Z całą pewnością jest więc właściwą orędowniczką dla wszystkich, którym brakuje odwagi w dokonywaniu życiowych wyborów. Wszyscy tchórzliwego serca mogą znaleźć u niej wsparcie i pomoc.
Prowadzenie biznesu codziennie wymaga podejmowania wielu trudnych decyzji, a wzięcie na siebie odpowiedzialności utrzymania wielu pracowników i ich rodzin rodzi wiele obaw, może dlatego warto prowadząc firmę mieć za orędowniczkę, świętą Filomenę?
J.G./ze strony: Czas doskonalenia dusz
_____________________________________________________________________________________
Św. Filomena – patronka na nasze czasy
***
10 sierpnia przypada główne święto św. Filomeny. Ta święta, choć mało jeszcze znana w Polsce, jest patronką m.in. szczęśliwych narodzin, matek i dzieci. Sakramentalium z nią związane – Sznur św. Filomeny – jest najbardziej pomocne w czasie pokus przeciwko cnocie czystości.
O tym, jak wielką świętą jest Filomena, może świadczyć zdanie św. Jana Maria Vianney’a. Proboszcz z Ars powierzał jej wszystkie wielkie sprawy Kościoła. Kiedyś powiedział: to nie ja cuda czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany. Czcicielami św. Filomeny był także papież Leon XII, który mówił: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Czcią otaczał ją także bł. Pius IX, Grzegorz XVI oraz Paweł VI.
Filomena była prostą dziewczyną i to w dodatku żyjącą wiele wieków temu. To chrześcijanie wyprosili jej narodziny i wówczas jej rodzice, którzy byli poganami, nawrócili się i przyjęli chrzest. Filomena, jako dziecko, złożyła Chrystusowi ślub wierności i dziewictwa. Zniewolona przez cesarza Dioklecjana, tyrana i prześladowcę chrześcijan, powiedziała: „Lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę. Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.
Aż 40-dni przebywała w więzieniu, następnie skazaną ją na śmierć. Była wielokrotnie męczona. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302. Jej szczątki zostały odkryte po 1500 latach w katakumbach św. Pryscyll 24 maja 1802 roku. Na grobowcu wyryte były: napis LUMENIA PAX TIBI (Pokój Tobie, Filomeno), kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii – symbole nawiązujące do jej męczeństwa.
Po latach, kiedy za jej wstawiennictwem została z choroby serca uzdrowiona Paulina Jaricot, Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, opowiedziała o swoim uzdrowieniu Grzegorzowi XVI. Papież wysłuchał jej i zatwierdził oficjalny kult św. Filomeny. 30 września 1837 roku Filomena została wyniesiona na ołtarze.
Dziś św. Filomena jest patronką nie tylko Żywego Różańca, ale także m.in. patronką szczęśliwych narodzin, matek i dzieci i ludzi interesu. W Gniechowice na Dolnym Śląsku, gdzie znajduje się jedyna w Polsce parafia jej poświęcona, przy jej relikwiach każdego 11 dnia miesiąca odbywa się modlitwa połączona z prośbami i podziękowaniami. Jej czciciele proszą ją o szczęśliwe rozwiązanie, o rozeznanie powołania, nawrócenie, w różnych sprawach związanych z nauką, o pracę, o dar potomstwa, w różnych sprawach finansowych, o dobrą żonę czy męża.
Choć św. Filomena jest jeszcze mało znana, jej kult rozwija się. Wielu jej czcicieli nosi sznur św. Filomeny w kolorach biało-czerwonym. Biała barwa symbolizuje dziewictwo a czerwona męczeństwo. Na obu końcach znajdują się węzły, które symbolizują jej podwójny tytuł: Dziewicy i Męczennicy. Noszący sznur św. Filomeny powinni każdego dnia odmawiać modlitwę: „Święta Filomeno, dziewico i męczennico, módl się za nami, abyśmy za twym cudownym i możnym wstawiennictwem zachowali czystość ducha i serca, która zaprowadzi nas do całkowitej miłości Boga. Amen”.
pam/PCh24.pl
_________________________________________________________________________________
Idź do Filomeny
św. Filomena namalowana przez Katarzynę Buszydlik
***
W sanktuarium św. Jana Marii Vianneya w Czeladzi został zawieszony i poświęcony wizerunek św. Filomeny. Poświęcenia dokonał ks. kan. Paweł Nowak – penitencjarz diecezjalny.
To najbardziej znana para świętych w historii Kościoła: św. Jan Maria Vianney i św. Filomena. Święty Proboszcz z Ars mawiał: „Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”. Twierdził, że to wielka święta, którą Bóg wyjątkowo uwielbia. W Polsce istnieje jedyna parafia i sanktuarium tej świętej w Gniechowicach (archidiecezja wrocławska). W wielu miejscach, m.in. w Mzykach (archidiecezja częstochowska), w Luzinie (diecezja gdańska) rozwija się jej kult i odbywają się nabożeństwa. Do tych wyjątkowych miejsc przez namalowany przez Katarzynę Buszydlik obraz dołączyło sanktuarium w Czeladzi-Piaskach.
O Filomenie zaczęło się robić głośno od 1802 r., kiedy to odkryto jej relikwie w rzymskich katakumbach św. Pryscylli przy Via Salaria Nova. Na grobowcu widniał napis: „Pokój Tobie, Filomeno” oraz symbole nawiązujące do jej męczeństwa: kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii. Doczesne szczątki nieznanej dotąd świętej, dzięki ks. Franciszkowi Lucia trafiły do Mugnano, koło Neapolu, a tam zaczęły dziać się liczne cuda. W konsekwencji papież Leon XII zezwolił na propagowanie jej kultu przez wzniesienie ołtarzy i kościołów na jej cześć, a papież Grzegorz XVI w 1837 r. ją kanonizował. Przyczyniła się do tego Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, Paulina Jaricot, która została uzdrowiona przy jej relikwiach z choroby serca. Ona sama powiedziała: „Słyszałam, jak demony mówiły podczas egzorcyzmu – «dziewica i męczennica, św. Filomena, jest naszym przeklętym wrogiem. Nabożeństwo do niej jest nową, straszną bronią przeciw piekłu»”. Wymowny tytuł „Patronka Dzieci Maryi” nadał jej papież Pius IX, a św. Leon XIII zaaprobował bractwo i zezwolił na noszenie sznura św. Filomeny. Nie zachowały się żadne relacje ani dokumenty, z których można by było odtworzyć żywot świętej. W 1805 r. Filomena ukazać się miała włoskiej zakonnicy Marii Luizie od Jezusa, której opowiedziała o swym 13-letnim życiu i męczeństwie. Św. Filomena jest patronką m.in. Żywego Różańca, Dzieci Maryi, Neapolu, szczęśliwych narodzin dzieci, młodzieży. Wzywana jest w problemach finansowych, zdawaniu egzaminów i nawróceń.
Zakochana w Bogu
Św. Filomena żyła na przełomie III i IV w., za czasów okrutnych prześladowań chrześcijan przez cesarza Dioklecjana. Była podobno wyjątkowo piękna, a jej serce należało wyłącznie do Jezusa. Kiedy odrzuciła względy cesarza, on skazał ją na śmierć. Najpierw męczył ją przez biczowanie, potem chciał ją utopić zawieszając kotwicę u szyi i topiąc w Tybrze. Następnie chciał ja zabić płonącymi strzałami, a kiedy to nic nie dało obcięto jej głowę. Miała zaledwie 13 lat. Swoim świadectwem życia zachwyca dziś po wielu wiekach od swojej męczeńskiej śmierci.
– O Filomenie mało słyszałam. Dopiero kiedy zaczęłam pracować w czeladzkim sanktuarium dowiedziałam się, że była to ulubiona święta św. Jana Marii Vianneya. Pomyślałam, że może warto było więcej o niej się dowiedzieć i mieć jej wizerunek. Po przedstawieniu tej postaci ks. Józefowi Handerkowi został namalowany jej obraz. Nieoczekiwanie zawisł w kościele 24 maja tego roku. Zrządzeniem Bożej Opatrzności to właśnie 24 i 25 maja 1802 r., wiele lat wcześniej, zaczęto prace w rzymskich katakumbach i odkryto jej doczesne szczątki. I tu, w Czeladzi, św. Filomena została raz jeszcze odkryta. Przygotowujemy nabożeństwo ku jej czci i pragniemy sprowadzić jej relikwie – opowiada s. Akwila, karmelitanka Dzieciątka Jezus z Czeladzi.
ks. Tomasz Zmarzły/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________
Św. Filomena o sobie
Matka Maria Luiza od Jezusa była pobożną zakonnicą w ówczesnym Królestwie Neapolu, która otrzymała od św. Filomeny świadectwo o jej życiu. Siostra Maria Luiza od Jezusa otrzymała dalsze objawienia o Piśmie św. Nie kto inny, lecz sam papież Pius IX czytał w swym wolnym czasie jej pisemne zapisy tych objawień.
Gdy 3 sierpnia 1833 r. zakonnica Maria Luiza od Jezusa zabierała się do modlitwy dziękczynnej po Komunii św., oczy jej się zamknęły i nie mogła ich znowu otworzyć – mimo wysiłku z jej strony. Od posągu św. Filomeny usłyszała miły głos:
Moja ukochana siostro, 10 sierpnia jest tym dniem, w którym zakończyłam ten żywot ziemski i wstąpiłam do Nieba, gdzie mój Niebiański Oblubieniec dał mi w posiadanie wieczne dobra, których rozkoszy nie jest w stanie objąć żaden ludzki rozum. Dlatego też Jego Mądrość tak zrządziła, że przewiezienie mego ciała do Mugnano – nie zważając na ustalone plany księdza, który otrzymał moją śmiertelną powłokę – nie nastąpiło 5 sierpnia, jak on sobie tego życzył, lecz dopiero 10 sierpnia i że nie zostałam po cichu zaniesiona do jego kaplicy domowej, jak sobie tego również życzył, lecz do kościoła w zupełnie nadzwyczajny sposób wśród ogólnych wiwatów i okrzyków radości, gdzie mnie się teraz czci, tak że dzień mej męczeńskiej śmierci stał się dla mnie również dniem triumfu. (…) Moja ukochana siostro, jestem córką księcia, który rządził małym państwem w Grecji, i też moja matka była z królewskiego rodu. Ponieważ jednak nie mieli dzieci i byli jeszcze poganami, składali swym fałszywym bogom nieustannie ofiary, aby otrzymać dziecko. Jeden lekarz z Rzymu, o imieniu Publiusz, który znajduje się teraz w Niebie, był na służbie u mego ojca i mieszkał w naszym pałacu. Był chrześcijaninem. Widząc utrapienie mych rodziców i współczując im ze względu na ich ślepotę duchową, odważył się, za natchnieniem Ducha Świętego, rozmawiać z nimi o naszej wierze chrześcijańskiej. Obiecał im, że, o ile dadzą się ochrzcić, otrzymają potomstwo. Łaska, która towarzyszyła jego słowom, oświeciła ich umysł i zwyciężyła nad ich wolą. Przyjęli wiarę chrześcijańską i otrzymali przedmiot swych pragnień, który Publiusz obiecał im w nagrodę za przyjęcie chrztu. Przy moich narodzinach dano mi imię LUMENA, które oznacza światło wiary, której owocem byłam. W dniu, w którym zostałam ochrzczona, nazwano mnie FILOMENĄ, gdyż tego dnia stałam się dzieckiem wiary. Czuła miłość, którą darzyli mnie ojciec i matka, była tak wielka, że chcieli mnie mieć wciąż wokół siebie. To też było przyczyną tego, że zabrali mnie do Rzymu, gdy mój ojciec musiał odbyć tam podróż, gdyż tyrański cesarz Dioklecjan groził mu niesprawiedliwą wojną. Miałam wówczas dopiero 13 lat. Przybywszy do stolicy świata, udaliśmy się wszyscy troje do pałacu cesarskiego, gdzie zostaliśmy dopuszczeni do audiencji. Gdy tylko Dioklecjan mnie ujrzał, nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Widać było, że przez cały czas, gdy mój ojciec rozmawiał z nim i ciepłymi słowy odwoływał się do jego serca, podając powody swego usprawiedliwienia, cesarz nie mógł ukryć swego zmieszania. Gdy mój ojciec wszystko powiedział, cesarz mu odrzekł, że nie ma się dalej niepokoić, o wszelkich troskach zapomnieć i myśleć tylko o swym szczęściu oraz dodał:
– Daję ci całą władzę swego cesarstwa do twej dyspozycji i nie żądam niczego innego niż ręki twej córki. Mój ojciec, zaślepiony zaszczytem, który prześcignął wszelkie jego oczekiwania, przyjął z radością prośbę cesarza. Gdy wróciliśmy do naszego mieszkania, mój ojciec i moja matka dokładali wszelkich możliwych starań, aby mnie skłonić do zgody na ich i Dioklecjana życzenie.
Powiedziałam im:
– Co? Czyż wy chcecie, żebym po to, aby się przypodobać człowiekowi, złamała ślubowanie, które złożyłam już dwa lata temu Jezusowi Chrystusowi? Moje dziewictwo pozostaje poświęcone Bogu; nie mogę już sobą dysponować.
Ojciec ale odparł mi:
– Aby złożyć takie ślubowanie, byłaś wówczas jeszcze za młoda. Nakazał mi, abym przyjęła ofertę Dioklecjana i dołączył do tego najokropniejsze groźby. Ale Łaska Boża sprawiła, że byłam nie do pokonania. Mój ojciec przedstawił moje sprzeciwy cesarzowi Dioklecjanowi. Ponieważ ów nie chciał go zwolnić z danego mu słowa, czuł się on zmuszony zaprowadzić mnie samą do niego. Ale kilka chwil przedtem musiałam jeszcze znieść burzę niechęci i czułości ze strony ojca. Moja matka również przytakiwała mu i używała wszystkich sposobów – pieszczot i gróźb, aby zachwiać moje przekonanie. W końcu padli mi oboje do nóg, zaklinali mnie ze łzami w oczach i błagali, abym zlitowała się nad nimi.
– Moje dziecko – wołali – miej litość nad twym ojcem i twoją matką, zlituj się nad twoją ojczyzną i naszymi poddanymi.
Odpowiedziałam:
– Nie mogę; moje dziewictwo, które przyrzekłam Bogu, ma pierwszeństwo przed wami, pierwszeństwo przed ojczyzną, pierwszeństwo przed wszystkim innym. Królestwem moim jest Niebo. Te moje słowa wprawiły ich w rozpacz. Zaprowadzili mnie przed cesarza. Użył on natychmiast wszelkich środków, jakie tylko były w jego mocy, aby mnie zdobyć. Ale wszystkie jego obietnice, wszystkie jego pochlebstwa i groźby były bezskuteczne. Wpadł w ostry gniew. Podburzony przez szatana, kazał wrzucić mnie do więzienia w swym pałacu, gdzie zakuto mnie w kajdany. Mniemając, że ból i hańba złamią moją odwagę, którą natchnął mnie mój Boski Oblubieniec, przychodził do mnie codziennie, aby mnie zobaczyć. Kazał wówczas zdejmować mi kajdany, abym mogła przyjąć do siebie tę odrobinę chleba i wody, które dawano mi do jedzenia. Następnie powtarzał swoje uwodzicielskie pokusy, które bez szczególnej pomocy Bożej mogły być bardzo niebezpieczne dla mej dziewiczej czystości. Opór, na jaki napotykał podczas tych prób narażenia mojej niewinności, pobudzał go do zadawania mi coraz nowszych mąk. Ale modlitwa podtrzymywała mnie i nie ustawałam w polecaniu się mojemu Jezusowi i jego przeczystej Matce. Gdy jednak Królowa Aniołów dodała, że dlatego zostanę wypuszczona z więzienia, aby cierpieć jeszcze większe męki, i że jeszcze straszniejszą walkę przejdę, niż do tej pory, moja radość przemieniła się w wielki strach. Robiłam sobie bowiem nadzieję, że zostanę natychmiast zabita. Na to rzekła do mnie Maryja:
– Odwagi, moja córko! Wiesz przecież, że darzę cię szczególną miłością. Imię, które otrzymałaś na Chrzcie św., jest dowodem tego, że masz podobieństwo do mego Syna i do mnie. Zowią cię Lumeną (Światłością) i też twój Oblubieniec zwany jest ŚWIATŁOŚCIĄ, GWIAZDĄ i SŁOŃCEM. Mnie nazywają JUTRZENKĄ, GWIAZDĄ, KSIĘŻYCEM, SŁOŃCEM. Nie bój się; będę z tobą. Teraz natura egzekwuje swe prawa wobec ciebie, abyś upokorzyła się w swej słabości; lecz potem, gdy dojdzie do walki, Łaska da ci swą siłę i twój anioł stróż, który też był moim, Anioł Gabriel, którego imię oznacza „Siłę”, przyjdzie ci z pomocą. Polecę Cię całkiem szczególnie jego pieczy jako moją wielce ukochaną córkę, którą kocham przed wszystkimi innymi. Te słowa Królowej Dziewic natchnęły mnie odwagą. Objawienie znikło, pozostawiając niebiański zapach, który wypełnił moje całe więzienie. To, co mi zapowiedziano, wkrótce się spełniło. Dioklecjan zwątpił w możliwość zmuszenia mnie do ustępstwa i postanowił kazać mnie publicznie męczyć. Rozpoczął od tego, że kazał mnie biczować.
Powiedział:
Skoro ona się nie wstydzi tego, że zamiast mnie, cesarza, woli złoczyńcę, skazanego przez swój własny naród, to po sprawiedliwości zasługuje na takie samo potraktowanie, jak to, które jego spotkało.
Nakazał więc, aby mnie obnażono i przywiązano do słupa. Następnie kazał mnie w obecności licznych dostojnych dworzan do tego stopnia biczować, że moje całe ciało tryskało krwią i wydawało się być jedną wielką raną. Gdy tyran zobaczył, że zemdlałam i byłam już bliska śmierci, rozkazał usunąć mnie sprzed swych oczu i zawlec mnie ponownie do więzienia. Uważał, że wyzionę tam swego ducha, lecz zawiódł się w swych oczekiwaniach. Też ja zawiodłam się w słodkiej nadziei, że wkrótce dotrę do mego ukochanego Oblubieńca. Dwa świetliście lśniące anioły ukazały mi się i wlały balsam w moje rany. Poczułam się wówczas bardziej wzmocniona, niż byłam przed kaźnią. Następnego poranka już z samego rana powiadomiono o tym cesarza. Kazał mi przyjść przed swe oblicze. Ze zdumieniem przypatrywał mi się i chciał mnie przekonać, że moje uzdrowienie zawdzięczam Jowiszowi, któremu służył. Chciał mnie na siłę mieć jako cesarzową Rzymu, składał mi czcze obietnice, z którymi wiązał pochlebstwa i pieszczoty. Chciał dopełnić piekielnego dzieła, które sobie wytknął za cel. Ale Duch Święty, któremu zawdzięczam swą wytrwałość, oświecił mnie w tak dużym stopniu, że ani Dioklecjan, ani nikt inny z jego dworzan nie mógł nic zarzucić mym dowodom, którymi broniłam prawdy naszej wiary. To go ponownie rozzłościło. Rozkazał, aby zatopiono mnie z kotwicą na szyi w falach Tybru. Rozkaz wykonano. Ale Bóg zapobiegł jego skutkom, gdyż w chwili, gdy mnie wrzucano do rzeki, ponownie przybyły mi z pomocą dwa anioły, które odwiązały linę, na której kotwica wisiała u mej szyi, tak że kotwica poszła na dno Tybru, gdzie znajduje się do tej pory.
Mnie ale zaniosły bardzo delikatnie na brzeg w obliczu niesamowitej ilości ludzi na brzegu. Cud ten wywołał u widzów szczęśliwe skutki. Wielu nawróciło się na chrześcijaństwo. Ale Dioklecjan, który przypisał to nieznanej mocy czarodziejskiej, kazał mnie wówczas wlec po ulicach miasta Rzymu i rozkazał strzelić do mnie gradem strzał. Moje ciało było całe przeszyte, krew ściekała ze wszystkich stron. Wyczerpaną, jaką byłam, i prawie umierającą, na rozkaz cesarza zabrano mnie z powrotem do więzienia. Ale Niebo ponownie ułaskawiło mnie w cudowny sposób. Zapadłam w słodki sen. Po przebudzeniu się zobaczyłam, że jestem zupełnie zdrowa. Dioklecjan dowiedział się o tym, wpadł w gniew i wykrzyknął jak szalony:
– Żwawo! Przeszyć ją ponownie ostrymi strzałami, aby zmarła od tej męki!
Jego rozkaz został natychmiast wykonany. Łucznicy napięli swe łuki i wytężyli wszystkie swe siły. Ale strzały odmówiły im posłuszeństwa. Cesarz, osobiście obecny, wychodził z siebie z wściekłości i nazwał mnie czarownicą. Sądząc, że niszczycielska siła ognia oprze się mojej czarodziejskiej mocy, nakazał rozżarzyć strzały w piecu i wtedy ponownie je do mnie wystrzelić.
Tak też uczyniono. Ale strzały, gdy przeleciały pewną odległość, obrały nagle odwrotny kierunek i poleciały na tych, którzy je wystrzelili. Sześciu z tych łuczników zginęło na miejscu, wielu innych z nich odwróciło si ę od pogaństwa. Lud publicznie uznał wszechmoc Boga, który mnie ochronił. Tyran, przerażony szemraniem i okrzykami ludu, pospieszył się z położeniem kresu memu życiu, każąc ściąć mi głowę. Moja dusza wzbiła się do Nieba do mego Boskiego Oblubieńca, aby otrzymać od Niego koronę dziewictwa i palmę męczeństwa i cieszyć się szczególnym pierwszeństwem przed wieloma wybranymi w Jego obecności. Ten tak radosny dla mnie dzień, w którym wstąpiłam w chwałę niebieską, był piątkiem, a godzina mojej śmierci była trzecią godziną po południu.
Tyle relacja, którą św. Filomena zdała zakonnicy Marii Luizie. Teraz znano już szczegóły z jej życia. Niniejsza wizja nie jest jedynym Źródłem, z którego dowiadujemy się więcej o św. Filomenie. Siostra Maria od Jezusa została przy różnych okazjach zaszczycona głębszym wniknięciem w tajemnicę śmierci i kultu św. Filomeny.
za:filomena.org.pl/history/sw-filomena-o-sobie
______________________________________________________________________________________
LITANIA DO ŚW. FILOMENY, którą ułożył św. Jan Maria Vianney.
Boże, zmiłuj się nad nami,
Chryste, zmiłuj się nad nami,
Boże zmiłuj się nad nami,
Chryste, usłysz nas,
Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami,
Synu, Odkupicielu świata Boże, zmiłuj się nad nami,
Duchu Święty Boże, zmiłuj się nad nami,
Święta Trójco Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami,
Święta Filomeno, módl się za nami,
Święta Filomeno, z chwilą poczęcia łaskami napełniona, módl się za nami,
Święta Filomeno, wierna naśladowczyni Maryi, módl się za nami,
Święta Filomeno, wzorze dziewic, módl się za nami,
Święta Filomeno, Świątynio doskonałej wiary, módl się za nami,
Święta Filomeno, ożywiona zapałem do Chwały Bożej, módl się za nami,
Święta. Filomeno, Ofiaro miłości Chrystusa, módl się za nami,
Święta Filomeno, Przykładzie siły i wytrwałości, módl się za nami,
Święta Filomeno, niezwyciężona siło czystości, módl się za nami,
Święta Filomeno, Zwierciadło heroicznej cnotliwości, módl się za nami,
Święta Filomeno, wytrwała i nieustraszona w męczarniach, módl się za nami,
Święta Filomeno, jak Twój Niebiański Oblubieniec biczowana, módl się za nami,
Święta Filomeno, gradem strzał przebita, módl się za nami,
Święta Filomeno, skuta łańcuchami, przez Matkę Najświętsza pocieszana, módl się za nami,
Święta Filomeno, w więzieniu cudownie uzdrowiona, módl się za nami,
Święta Filomeno, w czasie tortur przez aniołów wspierana, módl się za nami,
Święta Filomeno, która wybrałaś mękę i śmierć nad wspaniałości tronu królewskiego, módl się za nami,
Święta Filomeno, która nawróciłaś świadków swego męczeństwa, módl się za nami,
Święta Filomeno, która znosiłaś furię swoich oprawców, módl się za nami,
Święta Filomeno, Opiekunko niewinnych, módl się za nami,
Święta Filomeno, Patronko młodzieży, módl się za nami,
Święta Filomeno, Ucieczko nieszczęśliwych, módl się za nami,
Święta Filomeno, Zdrowie chorych i słabych, módl się za nami,
Święta Filomeno, nowe Światło Kościoła Walczącego, módl się za nami,
Święta Filomeno, która zwalczasz bezbożność świata, módl się za nami,
Święta Filomeno, która przywracasz wiarę i dajesz odwagę jej wyznawania, módl się za nami,
Święta Filomeno, której imię sławione jest w niebie, a straszne dla piekieł. módl się za nami,
Święta Filomeno, wspaniałymi cudami sławiona, módl się za nami,
Święta Filomeno, mocą Bożą wzmocniona, módl się za nami,
Święta Filomeno, panująca w chwale, módl się za nami,
Święta Filomeno, patronko Dzieci Maryi, módl się za nami,
Święta Filomeno, patronko Żywego Różańca, módl się za nami,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zachowaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
K. Módl się za nami święta Filomeno,
W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.
Módlmy się: Błagamy Cię, Panie, przez wstawiennictwo Świętej Filomeny, Dziewicy i Męczennicy, zawsze Ci miłej przez jej nieskalaną czystość i praktykowanie wszelkich cnót, przebacz nam grzechy nasze i udziel nam łask nam potrzebnych (nazwij łaskę, której specjalnie potrzebujesz). Amen.
Radio Niepokalanów
______________________________________________________________________________________________________________
9 sierpnia
Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
dziewica i męczennica, patronka Europy
Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę. W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej. Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie. W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania. Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio. W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste. W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone. Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy. |
_____________________________________________________________________
„Uderz w kamień (stein), a wytryśnie mądrość”
Edyta Stein przyszła na świat w wielodzietnej, zamożnej rodzinie żydowskiej, była najmłodszym, jedenastym dzieckiem. Urodziła się 12 października 1891 roku we Wrocławiu w żydowskie Święto Pojednania. Mama Edyty jako pobożna wyznawczyni judaizmu chciała zaszczepić w dzieciach przede wszystkim wstręt do grzechu, ale zarazem miłość bliźniego. Dzieci wspominały, jak dokumentują listowne wspomnienia, że matka była dla nich „zwierciadłem cnót”. Dwa lata po narodzeniu najmłodszej córki zmarł Siegfried Stein. Wdowa Augusta Stein kontynuowała prowadzenie firmy męża wraz z opieką nad dziećmi. Wtedy to ujawniło się jej szczególne miłosierdzie wobec ubogich, gdyż zdarzało się, że tym, którzy dokonywali u niej zakupu drewna zwracała pieniądze, wczuwając się w ich sytuację.
***
Mała Edyta była zdolnym dzieckiem, odznaczała się łatwością dobrego zapamiętywania. To się ujawniło w następnych latach, gdy z łatwością przyswajała naukę języków obcych. Jako nastolatka towarzyszyła matce w wypełnianiu religijnych praktyk, ale bez osobistego zaangażowania. W wieku 14 lat zadeklarowała się jako ateistka. Matka obawiała się, że zainteresowanie filozofią u Edyty przyniesie skutek w przejęciu postawy liberalizmu.
Edyta była niezwykle zdolna i spragniona wiedzy. Po studiach z psychologii, podczas których natknęła się na książkę Alfreda Husserla zaczęła marzyć o filozofii. Wyjechała do Getyngi zainspirowana zgłębianiem wiedzy z zakresu fenomenologii. Ostatecznie została doktorantką, a potem nawet asystentką Husserla. Nie można pominąć faktu, że przed obroną pracy doktorskiej powodowana duchem patriotyzmu zgłosiła się na wolontariat w roli pielęgniarki na oddziale zakaźnym szpitala w Hranicach na Morawach po wybuchu I wojny światowej. Profesor Husserl docenił pracę panny Stein w charakterze pielęgniarki.
Zanim została asystentką Husserla została zaproszona do Getyngi przez zaprzyjaźnioną panią Reinach, by pomóc uporządkować dorobek twórczy niedawno zmarłego męża. Dla panny Stein było zdumiewające, jak wdowa ta mimo wewnętrznego cierpienia po stracie ukochanej osoby umiała wpisać to doświadczenie w perspektywę własnego krzyża niesionego wraz z Chrystusem. „Było to moje pierwsze zetknięcie z krzyżem i z jego boską mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Po raz pierwszy widziałam naocznie zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół (…). Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, judaizm zbladł, a Chrystus zajaśniał: Chrystus w tajemnicy krzyża”. (Pani Reinach należała do kościoła ewangelickiego).
W celu zdobycia stopnia naukowego poświęcała się lekturze i samodzielnym badaniom od szóstej rano do północy. Obroniła doktorat z wynikiem summa cum laude. Jako asystentka Husserla pełniła rolę stenotypistki. Po dwóch latach porzuciła tę pracę, gdyż czuła w sobie wewnętrzną pasję niezależnego badacza, pragnienie ekspresji, której nie miała szansy urzeczywistnić jako prywatna sekretarka Mistrza.
Pewnego razu panna Stein w domu swojej przyjaciółki zetknęła się z dziełem świętej Teresy z Avila o tytule „Twierdza wewnętrzna”. Lektura ta przyniosła owoc w pragnieniu przejścia Edyty na katolicyzm. Tak też się stało, gdyż wkrótce po tym przystąpiła do sakramentów świętych. Spełniała się jako naukowiec, publikowała i wygłaszała wykłady. Poświęcała je m. in. walce o równouprawnienie kobiet i ich prawa do pracy, w której mogą liczyć na samorealizację. Była coraz bardziej znaną i docenianą w Niemczech intelektualistką. Pozostawała w kontaktach z ówczesną elitą ze świata filozofii między innymi z Maxem Schelerem, Romanem Ingardenem, znała Etienne Gilsona.
Jesienią 1933 roku wstąpiła do Karmelu. Matka nigdy nie pogodziła się z decyzją Edyty a także jej siostry Róży dotyczącej wyboru drogi życia zakonnego. Przyjęła imię Teresy Benedykty od Krzyża. Kilka lat później z powodu eskalacji prześladowań Żydów przeniesiono ją do Domu zakonnego w Echt w Holandii. Zginęła śmiercią męczeńską w obozie koncentracyjnym wraz ze swoją siostrą Różą 9 sierpnia 1942 roku w Brzezince (Autschwitz-Birkenau) przez zagazowanie.
Pozostawiła po sobie cenny dorobek myśli filozoficznej, ale także poświęconej życiu duchowemu, jak na przykład: „O zagadnieniu wczucia. Rozprawa doktorska, ”Wiedza Krzyża”, „Twierdza duchowa”. Była osobą wyjątkowo pracowitą, a zarazem rozmodloną. „Jej widok modlącej się w kościele, gdzie i poza nabożeństwem klęczała często godzinami, był przejmującym kazaniem” – wspomina młoda nauczycielka ze Spiry. „Milczenie duszy jest milsze Bogu niż wiele słów” – konstatuje Edyta już jako siostra karmelitanka w swoim dziele „Wiedza Krzyża,,. W publikacji tej odnosi się m. in. do świętego Jana od Krzyża, ukazując dynamikę wzrostu duchowego w kierunku mistycznej jedności z Bogiem, od którego człowiek czerpie jedyną radość i mądrość, zaakceptowany zaś i wdzięcznie przyjęty krzyż prowadzi duszę na wyżyny. O modlitwie osobistej Doktor Stein zanotowała: „chodzi tylko o to, żeby w końcu zdobyć się na jakąś spokojną chwilę, w której można by przestawać z Bogiem tak, jak gdyby poza tym nic nie istniało, i to codziennie”.
Jako wykładowczyni wyróżniała się serdecznym podejściem do uczniów, umiała podbudowywać słowem. Do jednej z dziewcząt nie posiadających daru elokwencji Edyta powiedziała: „jeśli całkowicie oddajemy się w ręce Boga, to wolno nam ufać, że On coś z nas wykrzesze. Do Niego należy sąd”. Emanowała prostotą i skromnością. Była znana z różnorakich uczynków miłosierdzia oraz praktykowania ascezy jeszcze zanim została karmelitanką.
Jej myśli na temat roli kobiety w społeczeństwie nie tracą na aktualności: „być matką – czyli piastować autentyczne człowieczeństwo i strzec go i dopomagać w jego rozwoju”. W maju 1987 roku została ogłoszona błogosławioną Kościoła, kilka lat później odbyła się kanonizacja. W 1999 roku ogłoszono świętą Teresę Benedyktę od Krzyża patronką Europy.
Agata Płatek/Tygodnik Niedziela
________________________________________________________________
***
Św. Teresa Benedykta od Krzyża – karmelitańska patronka Europy
Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.
W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.
Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.
W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.
Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.
W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.
W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.
Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.
brewiarz.pl
____________________________________________________________________________
Świadek krzyża
***
Co człowiekowi XXI wieku ma do powiedzenia św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) mówi dr Jadwiga Guerrero van der Meijden.
Andrzej Grajewski: Jakie jest współczesne znaczenie św. Teresy Benedykty od Krzyża?
Dr Jadwiga Guerrero van der Meijden: Jan Paweł II, ogłaszając Edytę Stein patronką Europy, nazwał ją symbolem tragedii XX wieku. Ta wybitna filozof, współtwórczyni kultury niemieckiej, która została zgładzona przez własny naród, bez sądu i procesu, jest symbolem wszystkich tragedii spowodowanych przez totalitaryzmy, jakie miały miejsce w ubiegłym stuleciu. W jej dorobku, osobie i przesłaniu sens cierpienia i przyjęcia ofiary jest szczególnie podkreślany. Imię zakonne, które przyjęła: Teresa Benedykta od Krzyża, zostało przez Jana Pawła II w trakcie uroczystości beatyfikacji wyjaśnione jako Teresa Pobłogosławiona przez Krzyż (z wł. Teresa Benedicta a Cruce). Jej mottem było zawołanie: „Ave Crux spes unica” (Witaj, Krzyżu, jedyna nadziejo!). Wiemy, że Edyta Stein świadomie przyjęła cierpienie w ofierze składanej Bogu w kilku intencjach.
W momencie aresztowania w klasztorze w Echt w Holandii miała powiedzieć do swej siostry Róży: „Idziemy za nasz naród”.
Te słowa padły 2 sierpnia 1942 r., kiedy pod bramą klasztoru pojawili się funkcjonariusze gestapo, aby aresztować ją i jej rodzoną siostrę oraz pozostałe zakonnice o żydowskim pochodzeniu. Odbywało się to w odwecie po liście holenderskich biskupów, protestujących przeciwko deportacjom Żydów z tego kraju. W klasztorze w Echt ukrywała się rodzona siostra Edyty Stein – Róża, która także przeszła na katolicyzm, ale nie wstąpiła do zakonu. Kiedy wkroczyło gestapo, Edyta prowadziła refleksję w kaplicy. Poinformowana o tym, co się wydarzyło, wyszła z klasztoru. Od innych sióstr dostała jakiś tobołek z rzeczami na drogę. Następnie razem z Różą i kilkoma towarzyszkami musiała przejść do samochodu, którym przyjechało gestapo. W tym momencie siły opuściły Różę, tak że nie mogła wykonać tych kilku kroków. Wtedy Edyta wyciągnęła do niej rękę ze słowami: „Chodź, idziemy za nasz naród”. Tak tę scenę zapamiętali świadkowie. Edyta Stein zawsze przedstawiała się jako Żydówka. Nigdy nie negowała swego dziedzictwa. Jednocześnie stale podkreślała, co jest ważne, że jest Niemką. Poczuwała się do przynależności do narodu niemieckiego i uważała to wszystko, co się w Niemczech dzieje, za wielką tragedię jej narodu. Mamy także zapis jej ofiary, jaką za zgodą władz klasztornych złożyła, przewidując niejako swój los. Rok przed śmiercią ofiarowała siebie w ofierze całopalnej „za święty Kościół […], aby Pan został przyjęty przez swoich, […] za uratowanie Niemiec i pokój na świecie, […] za moich bliskich […] i wszystkich, których Bóg mi dał”. Ten fragment jest w różny sposób interpretowany, gdyż oczywiste jest, że miała na myśli naród żydowski, ale jej ofiara dotyczyła także Niemców.
W jej dorobku filozoficznym jest próba zmierzenia się z kwestią poznania Boga. Drogą do tego prowadzącą jest Einfühlung, wczucie. Jak można wyjaśnić tę koncepcję?
„Wczucie” w filozofii Edyty Stein to podążanie za wewnętrzną dynamiką przeżyć drugiej subiektywności, drugiego podmiotu. Podjęła badanie nad wczuciem z powodów teoretycznych. Mianowicie dostrzegła lukę w wyjaśnieniu zjawiska intersubiektywności w fenomenologicznym sposobie opisu świata przedstawianym przez Husserla. Pierwsze rozważania o tym prowadziła jako ateistka, gdyż jako nastolatka świadomie zerwała z judaizmem. Zachowała jedynie pozory wiary wobec swojej matki, której nie chciała ranić. Jako ateistka napisała doktorat o zagadnieniu „wczucia”. Stawia w nim na marginesie pytanie, czy szczególnym przedmiotem naszego doświadczenia nie mógłby być Bóg, nie mogłoby być sacrum. To zdumiewające, gdyż pisze to zdeklarowana ateistka. Niemniej jednak pojęcie „wczucia” w jej doktoracie nie nabiera znaczenia religijnego. Dzieje się tak dopiero w ostatniej pracy. Siostry, które po aresztowaniu Teresy Benedykty w sierpniu 1942 r. weszły do jej celi, zauważyły na biurku otwartą księgę „Wiedzy Krzyża”. Był to jej komentarz przygotowywany na 600-lecie śmierci św. Jana od Krzyża. Tam wraca do pojęcia analizowanego w doktoracie, aby nadać mu sens religijny. Podejmuje wtedy zagadnienie wczucia w Ukrzyżowanego, w Osobę Boską. Jest to moim zdaniem praktyczne zalecenie religijne kontemplacji Boga także w ten sposób, że podążamy za wewnętrzną dynamiką Jego przeżyć. Nie wiem, czy to jest nowatorskie, gdyż podobnego typu refleksja stale towarzyszyła Kościołowi przez kontemplację męki Pańskiej czy siedmiu ostatnich słów Chrystusa wypowiedzianych na krzyżu. Ona jednak kładzie intelektualne i filozoficzne podwaliny pod te praktyki.
Po jej beatyfikacji pojawiły się zarzuty, że to próba chrystianizacji Shoah. Zginęła nie dlatego, że była karmelitanką, ale dlatego, że była Żydówką – argumentowali przeciwnicy tego aktu.
Nikt nie kwestionował tego, że zginęła jako ofiara Holokaustu, czyli zagłady narodu żydowskiego. Kościół stał jednak na stanowisku, że jednocześnie jest ona męczennicą za wiarę. Przypominał, że jej aresztowanie nastąpiło w ramach aktu odwetowego za list biskupów holenderskich, o którym już wspominałam. Pozostało także świadectwo jej dobrowolnego złożenia siebie w ofierze Bogu. Dlatego możemy mówić w jej przypadku o męczeństwie. Jeśli mówimy o reakcji środowisk żydowskich na wybory Edyty Stein, wypada zacząć od jej matki Augusty Stein z domu Courant. Na wiadomość o nawróceniu córki, a później wstąpieniu do klasztoru, zerwała z nią wszelki kontakt. Nie potrafiła jej wyboru zrozumieć ani go nie wybaczyła. Takie postawy w środowiskach żydowskich pojawiają się i dzisiaj. Ważne jednak jest to, że sama Edyta zawsze czuła się spadkobierczynią żydowskiego dziedzictwa. W 1933 r., pisząc list do papieża Piusa XI z apelem o reakcję na to, czego naziści dopuszczają się w Niemczech, stwierdziła, że zniewaga, jakiej doświadczają Żydzi, jest zniewagą człowieczeństwa samego Zbawiciela, który pochodził z narodu żydowskiego.
Jan Paweł II, ogłaszając Edytę Stein patronką Europy, chciał m.in. podkreślić jej wkład w promocję kobiet w historii naszego kontynentu. To istotny element w jej biografii?
Gdy Edyta Stein, jeszcze jako ateistka, rozpoczęła studia we Wrocławiu, zapisała się do Pruskiego Związku dla Prawa Głosu dla Kobiet, zabiegającego o nadanie kobietom prawa wyborczego, ale także umożliwienia wykonywania tzw. zawodów męskich. Jej życiorys naukowy jest naznaczony tragedią niemożliwości zdobycia wyższych stopni naukowych i kariery akademickiej. Jej kandydatura do habilitacji została odrzucona przez uczelnie w Getyndze i Fryburgu Bryzgowijskim tylko dlatego, że była kobietą. Można więc powiedzieć, że przez całe życie zmagała się z problemem wykluczenia społecznego kobiet i Żydów. Ale to nigdy nie był ten rodzaj feminizmu, który wysuwa się na plan pierwszy dzisiaj. To była walka o prawo kobiet do głosu, prawo do wykonywania przez kobiety niektórych zawodów, zarezerwowanych dla mężczyzn, a znaczących w hierarchii społecznego prestiżu. W opublikowanym w 2020 r. XXVIII tomie krytycznego wydania pism Edyty Stein umieszczono jej odnaleziony artykuł o prawie kobiet do głosu. Dotychczas w historii Kościoła nie zdarzało się, aby w pismach któregoś z patronów Europy (Brygida Szwedzka, Katarzyna Sieneńska, Cyryl i Metody, Benedykt z Nursji…) znajdowały się uwagi na temat aktualnych problemów i wydarzeń politycznych. Edyta Stein jednak jest kojarzona przede wszystkim z aktem oddania swego życia Bogu – w wybranej intencji; jako osoba stale adorująca krzyż i świadomie wybierająca męczeństwo. Ono w jej zamyśle nie było celem samym w sobie. Jak pisała, krzyż jest znakiem wskazującym w górę na inną perspektywę. „To jest laska pasterska Bożego Dawida, który wyrusza przeciwko piekielnemu Goliatowi, aby zapukać potężnie do bram niebios i je otworzyć”. Widziała w krzyżu głęboki sens i to jest najważniejsze przesłanie, jakie zostawiła współczesnym.
Poświęciła się Pani studiom nad myślą św. Teresy Benedykty od Krzyża. Kim ona jest dla Pani?
Jestem filozofem i dlatego dla mnie jest ona przede wszystkim postacią, która w bezkompromisowy sposób dążyła do prawdy. Po nawróceniu o swoim wcześniejszym życiu mówiła, że dążenie do prawdy było jej jedyną modlitwą. Gdy zaś komentowała śmierć swego mistrza Edmunda Husserla, który był nawróconym na protestantyzm Żydem, napisała: „Kto szuka prawdy, ten szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”. Wiadomo także, w jakich okolicznościach się nawróciła. W domowej bibliotece swoich przyjaciół znalazła świadectwo życia św. Teresy z Avila i czytała tę książkę do rana, aby potem wykrzyknąć: „To jest prawda!”. Chrzest przyjęła 1 stycznia 1922 r. Całe życie dociekała prawdy na sposób filozoficzny, a kiedy rozpoznała ją w osobowym Bogu, podążyła za nią w sposób bezkompromisowy.•
Jadwiga Guerrero van der Meijden
doktor filozofii, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz w Dominikańskim Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Prowincji Polskiej. Przygotowuje anglojęzyczną monografię poświęconą godności człowieka w pismach ojców i doktorów Kościoła.
Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________
80 lat temu do wieczności przeszła św. Edyta Stein. Niemcy zgładzili świętą w komorze gazowej
***
9 sierpnia 1942 roku w obozie koncentracyjnym Auschwitz- Birkenau śmierć z rąk Niemców poniosła karmelitańska święta, siostra Teresa Benedykta od Krzyża, znana również jako św. Edyta Stein. To już 80 rocznica tego wydarzenia.
Uroczystości upamiętniające śmierć nawróconej na katolicyzm Żydówki odbędą się we wtorek w Brzezince i Oświęcimiu, a udział w nich wezmą biskupi z Polski i Niemiec.
Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu zakomunikowało, że uroczystości rozpocznie o godzinie 10. „Droga Modlitewna”, która będzie przebiegała wzdłuż rampy kolejowej w byłym obozie Birkenau. Wierni przejdą do pomnika ofiar, który znajduje się między ruinami dwóch największych komór gazowych i krematoriów.
„Obchody rozpocznie metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, a bp Bertram Meier z Augsburga na zakończenie wygłosi słowo w imieniu Episkopatu Niemiec” – poinformowała instytucja.
Po południu uczestnicy i zaproszeni goście, wśród których będą m.in. członkowie Towarzystw Edyty Stein z Polski, Austrii, Niemiec i Holandii oraz polska młodzież, spotkają się w Centrum na modlitwie o pokój. Połączą się wirtualnie z Niemcami oraz ze studentami z katolickiego Uniwersytetu z Nagasaki. 9 sierpnia obchodzona jest również rocznica zrzucenia bomby atomowej na to japońskie miasto. Wieczorem w klasztorze sióstr karmelitanek w Oświęcimiu zostanie odprawiona msza św. pod przewodnictwem kard. Michaela Czernego, prefekta watykańskiej dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka.
Edyta Stein urodziła się we Wrocławiu w żydowskiej rodzinie w 1891 r. Była doktorem filozofii. W wieku 30 lat przeszła na katolicyzm. Dwanaście lat później wstąpiła do zakonu karmelitanek. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża. W wyniku narastających prześladowań Żydów pod koniec 1938 r. została przeniesiona do klasztoru Karmelitanek w Echt na terenie Holandii.
2 sierpnia 1942 r. zakonnica została aresztowana w klasztorze przez gestapo i osadzona w policyjnym obozie tranzytowym Amersfoort. Dwa dni później została przeniesiona do obozu zbiorczego w Westerbork w okupowanej Holandii. Stamtąd Niemcy deportowali zakonnicę – wraz z blisko 1 tys. Żydów – do Auschwitz. Wśród nich znajdowało się kilkudziesięciu ochrzczonych, a także siostra świętej – Róża. Transport wyruszył 7 sierpnia 1942 r. i dotarł do obozu w następnym dniu.
Po selekcji na rampie kolejowej, tzw. Judenrampe, znajdującej się pomiędzy obozem macierzystym Auschwitz I i Auschwitz II-Birkenau, do obozu skierowano niespełna połowę przywiezionych. Pozostałych, w tym Edytę i Różę, Niemcy zgładzili 9 sierpnia w jednej z pierwszych komór gazowych w Birkenau, tzw. czerwonym lub białym domku. Ofiary czekały na śmierć w niewielkim lasku na terenie obozu.
Papież Jan Paweł II beatyfikował Teresę Benedyktę od Krzyża w 1987 roku. 11 lat później została kanonizowana. Edyta Stein jest pierwszą Żydówką, która porzuciła judaizm i doczekała się wyniesienia na ołtarze.
Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi.
oprac. FA/PAP/PCh24.pl
_________________________________________________________________________
9 sierpnia
Ks. Manfred Deselaers o św. Edycie Stein: Ona jest światłem w naszych czasach
– Jej przesłanie jest ciągle aktualne i głębokie. Ona jest światłem w naszych czasach – mówi ks. dr Manfred Deselaers o św. Teresie Benedykcie od Krzyża – Edycie Stein, której 80. rocznica męczeńskiej śmierci w Auschwitz przypada 9. sierpnia. 9 sierpnia, Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, którego niemiecki duchowny był wieloletnim dyrektorem, organizuje obchody związane z męczeńską śmiercią św. Edyty Stein w niemieckim Obozie Koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau.
Ks. Manfred Deselaers zwraca uwagę, że na pierwszy rzut oka św. Teresa Benedykta od Krzyża może wydawać się trudną świętą – była filozofką, Żydówką, Niemką, ofiarą Auschwitz. Ale coraz więcej osób dostrzega, jak wiele ma do powiedzenia dzisiaj na temat relacji polsko-niemieckich. W tym kontekście kapłan od wielu lat pracujący na rzecz pojednania w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu wskazuje na przyjaźń Edyty Stein z Romanem Ingardenem czy fakt, że uczyła się ona języka polskiego, aby czytać polską literaturę w oryginale.
– Kiedy po pierwszej wojnie światowej Polska odzyskała niepodległość, Edyta Stein wyrażała nadzieję, że mur który dzieli nasze narody nigdy nie będzie aż tak wysoki, żeby nie można było sobie ponad nim podać ręki – mówi ks. Manfred Deselaers dodając, że filozofka miała nawet pomysł, aby powstał jakiś instytut polsko-niemieckiego pojednania.
Kapłan wskazał też na wizję człowieka jaką miała Edyta Stein – nie da się zrozumieć człowieka bez transcendencji, bez Boga.
– W tej Bożej miłości sama składała swoje nadzieje. Także w czasach trudnych – przed wojną, gdy Hitler doszedł do władzy. Widać to w jej pismach z klasztoru, jak promieniuje nadzieją – podkreśla duszpasterz na zagranicę Episkopatu Niemieckiego.
Ks. Manfred Deselaers przyznaje, że od lat wzrusza go fakt, że Teresa Benedykta wiedziała, że wojna wisi w powietrzu, a los narodu żydowskiego będzie tragiczny. Ona była na to przygotowana. W 1939 r., jeszcze przed wybuchem wojny, była w klasztorze w Holandii. Poprosiła swoją przełożoną, aby pozwoliła jej dokonać aktu poświęcenia swojego życia Sercu Jezusowemu „za prawdziwy pokój” i aby nie wybuchła kolejna wojna światowa.
– Pomyślałem, że w tym roku to jest bardzo aktualne i trzeba dużo się modlić, bo w naszym sąsiedztwie toczy się wojna. W modlitwie możemy szukać wskazówek, co robić w praktyce – zaznacza kapłan i dodaje, że przesłanie świętej jest ciągle aktualne i głębokie. – Ona jest światłem w naszych czasach – podkreśla.
Dyrektor oświęcimskiego Centrum, ks. dr Paweł Baran zwraca uwagę, że Edyta Stein żyła w czasie dwóch wojen światowych, co nie przeszkodziło jej szukać sensu życia. – Edyta Stein, jeszcze jako Żydówka, w młodości porzuciła swoją wiarę. Ale poszukiwania prawdy, poprzez studia teologiczne zaprowadziły ją do odkrycia na nowo Pana Boga w Kościele katolickim – przypomina duchowny. Zaznacza, że dziś – ze względu na pandemię i wojnę w Ukrainie – czasy znowu są bardzo niepewne, ale to nie przeszkadza w poszukiwaniach Pana Boga, ale jeszcze bardziej mobilizuje nas do stawiania pytań o sens życia i najważniejsze wartości.
Ks. Baran podkreśla, że Edyta Stein była doktorem filozofii, fenomenologiem, a nauka nie oddaliła jej od wiary, ale wręcz przeciwnie – pomogła odnaleźć drogę do Pana Boga. Święta w sposób praktyczny zrealizowała w swoim życiu to, o czym pisał św. Jan Paweł II w encyklice „Fides et ratio”: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”.
Komentując słowa św. Teresy Benedykty od Krzyża, które stały się mottem tegorocznych obchodów: „…proszę mi pozwolić oddać się Sercu Jezusa w przebłagalnej ofierze za prawdziwy pokój…”, ks. Paweł Baran zaznacza, że jadąc do Birkenau karmelitanka miała świadomość, co ją tam czeka. Był to dla niej wyraz zjednoczenia ze swoim narodem, którego nigdy się nie wyrzekła, ale motywacja oddania życia była chrześcijańska. Tak dramatyczne okoliczności nie stały się dla niej powodem beznadziei czy zrezygnowania, ale motywowały do uczynienia ofiary z siebie.
Edyta Stein została zgładzona w niemieckim Obozie Koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau najprawdopodobniej 9 sierpnia 1943 r. W tym dniu czczona jest w Kościele katolickim jako święta i patronka Europy. W tym też dniu Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu zaprasza do udziału w jubileuszowych uroczystościach ku jej czci.
O godz. 10.00 uroczystości rozpocznie „Droga Modlitewna”, która będzie przebiegać wzdłuż Rampy w Auschwitz-Birkenau aż do pomnika między ruinami komór gazowych i krematoriów. – Przejdziemy ostatnią drogą, którą szła Edyta Stein razem ze swoim narodem do zagłady – mówi ks. Manfred Deselaers zaznaczając, że teksty modlitwy przygotowało Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu wspólnie z Polską Radą Chrześcijan i Żydów. Odczytany zostanie m.in. list Edyty Stein do papieża, w którym prosiła o słowo Piusa XI w obronie Żydów.
Obchody rozpocznie metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, a bp Bertram Meier z Augsburga na zakończenie wygłosi słowo w imieniu Episkopatu Niemiec.
Po południu uczestnicy i zaproszeni goście spotkają się w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu na modlitwie o pokój, połączeni wirtualnym mostem: Polska – Niemcy – Japonia, razem ze studentami z katolickiego Uniwersytetu z Nagasaki i członkami Towarzystwa Edyty Stein z Niemiec, ponieważ 9 sierpnia obchodzona jest również rocznica zrzucenia w 1945 roku bomby atomowej na Nagasaki, gdzie niedaleko klasztor zbudował o. Maksymilian Kolbe, co też łączy ich z Auschwitz. Będzie to również okazja do spotkania i rozmowy w małych grupach na temat wybranych tekstów św.Teresy Benedykty od Krzyża.
O godz. 17.00 w klasztorze Sióstr Karmelitanek w Oświęcimiu zostanie odprawiona uroczysta Msza św. pod przewodnictwem kard. Michaela Czernego SJ, prefekta watykańskiej dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka. Ks. Manfred Deselaers zwraca uwagę, że babka kard. Czernego była w Auschwitz, a jego matka w obozie w Terezinie, co sprawia, że św. Edyta Stein jest mu szczególnie bliska.
– Ta uroczystość od początku ma wymiar międzynarodowy. To jest bardzo ważne, bo Jan Paweł II ogłosił św. Teresą Benedyktę od Krzyża patronką Europy, a to znaczy, że ona ma dla nas jakieś przesłanie – mówi ks. Manfred Deselaers przypominając, że papież Polak pisał, że ma nadzieję, że Edyta Stein będzie budowała w Europie mosty wzajemnego szacunku, pojednania i tolerancji. – Tego bardzo potrzebujemy – dodaje niemiecki kapłan.
Szczegółowe informacje o obchodach 80. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Terasy Benedykty od Krzyża dostępne są na stronie internetowej:https://cdim.pl/.
Kai/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
8 sierpnia
Święty Dominik Guzman, prezbiter
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże. Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił. Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże. W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie. Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody. Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną. Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy. Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później. Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi. W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry. Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu. Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r. Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie. Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy. W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec. |
____________________________________________________________________________
8 sierpnia
Kościół czci św. Dominika
***
8 sierpnia Kościół czci św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego, zwanego dominikańskim. Dominik Guzman urodził się ok. 1170 r. w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu szlacheckiego. Po skończeniu studiów teologicznych w 1196 r. przyjął święcenia kapłańskie i został kanonikiem w katedrze w Osmie. W czasie podróży do Danii, kiedy przejeżdżał przez Francję i Niemcy, zetknął się z ruchami katarów i albigensów, które niepokoiły i destabilizowały życie Kościoła.
Po otrzymaniu od Stolicy Apostolskiej misji nawracania albigensów na terenie Francji, Dominik pieszo przemierzał kraj, nauczając słowem i przykładem surowego życia. Bł świadom, że jedynie ubodzy ewangelizatorzy dotrą do odbiorców. Przyłączyło się do niego wówczas wielu entuzjastów takiego sposobu życia, z którymi Dominik utworzył Zakon Kaznodziejski. Papież Honoriusz III w 1216 r. potwierdził powstanie zakonu, którego celem było głoszenie słowa Bożego. Szczególnie duży nacisk kładziono w nim na ubóstwo oraz zdobycie gruntownego wykształcenia, aby móc odpierać zarzuty przeciwko wierze i przekazywać jej nieskażoną wykładnię.
Dominik odbywał liczne podróże, wszędzie głosząc Ewangelię. Jego ostatnie słowa, przekazane braciom, brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. w klasztorze Bolonii.
Papież Grzegorz IX, który kanonizował św. Dominika w 1234 r., powiedział o nim: “Spotkałem w nim człowieka, który w pełni realizował regułę życia apostołów, i nie wątpię, że połączył się z nimi w ich chwale w niebie”.
Św. Dominik Guzman i św. Franciszek z Asyżu, zakładając w XIII wieku dwa zakony żebracze, nieodwracalnie zmienili oblicze Kościoła. Jak podają źródła historyczne – w tym m.in. XIII-wieczny pisarz franciszkański br. Tomasz z Celano – św. Dominik spotykał się ze św. Franciszkiem z Asyżu, łączyła ich przyjaźń. Obaj święci żyli niemal w tym samym czasie: Franciszek w latach 1181-1226, a Dominik w latach 1170-1221. Po raz pierwszy spotkali się oni w czasie IV Soboru Laterańskiego w 1215 r. w Rzymie.
Włoski poeta Dante Alighieri w “Boskiej komedii” przedstawia tych świętych jako dwa koła jednego rydwanu. Przykładem duchowego oddziaływania tych dwu wielkich charyzmatyków, jest wspólnota dominikanów świeckich, od kilku lat istniejąca przy klasztorze franciszkanów w Sanoku. Patronami tej fraterni są święci ojcowie: Dominik i Franciszek.
Kai/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
7 sierpnia
Błogosławiony Edmund Bojanowski
Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu. Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym. Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej. Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych. Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej. |
______________________________________________________________________________________________________________
6 sierpnia
Przemienienie Pańskie
Zobacz także: • Błogosławiony Oktawian, biskup • Święty Hormizdas, papież • Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik |
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa. Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21). Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą. Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu. W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli. Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała. Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem. Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2). |
_____________________________________________________________________________
Dziś ważne święto! Przemienienie Pańskie
***
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe.
Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa.
Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21).
Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą.
Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu.
W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli.
Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrznš (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).
Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.
Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała.
Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem.
Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2).
brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
5 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Śnieżna
Zobacz także: • Święty Oswald, król i męczennik • Błogosławiony Fryderyk Janssoone, prezbiter |
Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej. W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła. W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII. Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami. Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi. |
_________________________________________________________________________
Matka Boska Śnieżna
***
Tytuł “Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie
Tytuł „Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z największą świątynią Jej dedykowaną na Zachodzie, mianowicie Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie. Według legendy, upowszechnionej w końcu XIII wieku, „za papieża Liberiusza (352-366) patrycjusz rzymski Jan i jego szlachetna małżonka, nie mając potomstwa postanowili Matkę Bożą uczynić spadkobierczynią swego wielkiego majątku. Oboje małżonkowie prosili gorąco Boga, by wola Najświętszej Panny dotycząca dobrego zużytkowania ich posiadłości została im w jakiś sposób objawiona. Matka Boża wysłuchała ich prośby i potwierdziła to niezwykłym zjawiskiem. W nocy 5 sierpnia, a więc w czasie, gdy w Rzymie bywają największe upały, część wzgórza eskwilińskiego pokryła się śniegiem. Tej nocy Matka Boża objawiła się we śnie obojgu małżonkom i każdemu z nich przedłożyła swoje życzenie, aby tam, gdzie znajdą śnieg na wzgórzu, ku Jej czci zbudowali kościół. W taki właśnie sposób chciała zostać ich spadkobierczynią. Patrycjusz Jan powiadomił o tym papieża Liberiusza, który miał identyczny sen. Rano więc udał się papież, otoczony klerem i ludem, w uroczystej procesji na pokryte śniegiem wzgórze i tam oznaczył miejsce na budowę kościoła Panny Maryi” (J. J. Kopeć). Bazylika rzeczywiście została wybudowana za papieża Liberiusza i przez niego poświęcona. Kolejni papieże przebudowywali tę świątynię i ją upiększali. W tej Bazylice są relikwie żłóbka Pana Jezusa, groby siedmiu papieży, wśród nich relikwie św. Piusa V oraz kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej Śnieżnej, zwanym też Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego.
Ikona Matki Bożej pochodzi z XII wieku i należy do bizantyjskiego typu Panagia Hodegetria. Tego rodzaju przedstawienia Matki Bożej „ukazującej drogę” do Chrystusa opierały się na wzorze ikony przypisywanej św. Łukaszowi, czczonej w jednym z kościołów Konstantynopola. Matka Boża jest ukazana w postawie stojącej, w półpostaci, Maryja podtrzymuje na lewym ramieniu błogosławiące Dzieciątko Jezus, które trzyma w lewej ręce księgę. Matka Boża ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym kosztownym krzyżem. Maryja w ręku trzyma chustę. Popularnie tłumaczy się, że Matka Boża tą chustą ociera ludzkie łzy, jest Matką Pocieszenia. Obraz jest ozdobiony papieskimi koronami (K. S. Moisan, W. Zaleski).
Nazwa ikony — Ocalenie Ludu Rzymskiego- nawiązuje do przekonania mieszkańców Wiecznego Miasta, że Matka Boska Śnieżna wiele razy spieszyła im z pomocą. Najbardziej tego doświadczono w roku 1571, w którym miała miejsce jedna z największych bitew morskich pomiędzy zjednoczonymi flotami chrześcijańskimi a flotą turecką. W dniu 7 października, niedaleko miejscowości Lepanto, zjednoczona armada Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego odniosła zwycięstwo nad o wiele większą flotą turecką. Tego dnia pod przewodnictwem papieża Piusa V odbywała się w Rzymie wielka pokutna procesja różańcowa. W procesji papież szedł boso, niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej. Uczestnicy procesji byli przekonani, że to Matka Boża kolejny raz przyszła z pomocą i ocaliła chrześcijaństwo. Na tę pamiątkę papież Pius V wprowadził święto Matki Bożej Różańcowej, obchodzone współcześnie 7 października jako wspomnienie obowiązujące.
W dzień dedykacji Bazyliki Matki Bożej Większej, 5 sierpnia, w kaplicy Matki Bożej z kopuły spuszcza się płatki białych róż na znak wielu łask, jakie spływają na ludzi za Jej wstawiennictwem. Maryjna świątynia z biegiem czasu nabrała wielkiego symbolicznego znaczenia. „W myśl legendy w żarze namiętności, które zżerają rodzaj ludzki, Maryja stoi jak śnieg nietknięta w swoim dziewictwie, czysta jak pierwszy śnieg” (J. Drozd). W tej Bazylice przed cudownym obrazem często modlił się św. Stanisław Kostka. Z dniem Matki Boskiej Śnieżnej łączy się śmierć kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który tego dnia rano odmawiał brewiarz w kaplicy Matki Bożej wraz ze swoim sekretarzem ks. Tomaszem Treterem, który w mowie pogrzebowej wspominał: „tak tedy w dzień Najświętszej Maryi Panny, którą zawsze szczególną otaczał pobożnością, w wigilię Przemienienia przeszedł do wesela” (J. J. Kopeć).
Święto Matki Boskiej Śnieżnej rozpowszechniło się w Polsce w wieku XV, natomiast liczne Jej wizerunki, często przywożone z Rzymu, zaczęły się upowszechniać od 1600 roku. Często te obrazy umieszczano w kaplicach bractw różańcowych, dlatego też nazywano je obrazami Matki Bożej Różańcowej. W Archidiecezji Białostockiej, w parafii Klimówka, cieszy się kultem obraz Matki Boskiej Śnieżnej od roku 1689 i w dniu 5 sierpnia jest tam uroczystość odpustowa. Łaskami słynący obraz Matki Bożej w Krypnie nosi nazwę Matki Bożej Pocieszenia, a w kościele parafialnym w Białymstoku Bacieczkach jest czczony pod tytułem Najświętszej Maryi Panny Królowej Rodzin. Również w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Białymstoku znajduje się obraz Matki Boskiej Śnieżnej.
Liturgiczny obchód ku czci Matki Boskiej Śnieżnej nosi nazwę „ Rocznicy Poświęcenia Rzymskiej Bazyliki Najświętszej Maryi Panny”, ma charakter dowolny i przypada na dzień 5 sierpnia.
W tym dniu modlimy się: „Miłosierny Boże, odpuść winy nam, swoim sługom, a ponieważ nasze czyny nie mogą się Tobie podobać, niech nam wyjedna zbawienie Matka Twojego Syna, Jezusa Chrystusa”.
opoka.pl/opr. aw/aw
_____________________________________________________________________________
Cud ze śniegiem, czyli Matka Boża Śnieżna
Na dzień 5 sierpnia przypada rocznica konsekracji rzymskiej bazyliki Santa Maria Maggiore, w której czci się Matkę Bożą Śnieżną.
Śnieg w upale
Tradycja mówi, że w 352 r. Matka Boża objawiła się papieżowi Liberiuszowi i patrycjuszowi Janowi, nakazując wznieść kościół w miejscu, które wskaże. We wspomnianym, upalnym dniu Eskwilin pokrył się śniegiem, co odczytano jako dany przez Maryję znak. Trzynastowieczna legenda mówi, że „za papieża Liberiusza (352–366) patrycjusz rzymski Jan i jego szlachetna małżonka, nie mając potomstwa, postanowili uczynić Matkę Bożą spadkobierczynią swego wielkiego majątku. Oboje małżonkowie prosili gorąco Boga, aby wola Najświętszej Panny, dotycząca dobrego spożytkowania ich posiadłości, została im w jakiś sposób objawiona. Matka Boża wysłuchała ich prośby i potwierdziła to niezwykłym zjawiskiem. W nocy 5 sierpnia, a więc w czasie, gdy w Rzymie bywają największe upały, część Wzgórza Eskwilińskiego pokryła się śniegiem. Tej nocy Matka Boża objawiła się we śnie obojgu małżonkom i każdemu z nich przedłożyła życzenie, aby tam, gdzie znajdą śnieg na wzgórzu, ku Jej czci zbudowali kościół. W taki właśnie sposób chciała zostać ich spadkobierczynią. Patrycjusz Jan powiadomił o tym papieża Liberiusza, który miał identyczny sen. Rano więc udał się papież, otoczony klerem i ludem, w uroczystej procesji na pokryte śniegiem wzgórze i tam oznaczył miejsce na budowę kościoła Panny Maryi”. Po soborze efeskim (431 r.), na którym proklamowano dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi, papież Sykstus III postanowił gruntownie przebudować bazylikę. Na pamiątkę cudu ze śniegiem corocznie 5 sierpnia zrzuca się z kopuły w kaplicy Matki Bożej płatki białych róż, symbolizujące łaski.
Przedziwny obraz
Obraz Matki Bożej Śnieżnej ma dwunastowieczną genezę. „Pokryty” greckimi literami, ukazuje Maryję z pierścieniem, kosztownym naszyjnikiem oraz z chustką w dłoni. Znajdujące się na lewej ręce Matki Bożej, obejmowane przez Nią Dzieciątko trzyma księgę Ewangelii. Wspomniana chustka zaowocowała przekonaniem, że Matka Boża ociera nią ludzkie łzy, dlatego Maryję z Santa Maria Maggiore zaczęto nazywać Matką Pocieszenia. W związku z tym, iż należący do bizantyńskiego typu Panagia Hodegetria (Wskazująca Drogę), cudowny wizerunek miał wielokrotnie ocalić Rzym, nazwano go Salus PopuliRomani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego. Matka Boża Śnieżna pośpieszyła z ratunkiem na przykład w 1571 r., podczas bitwy morskiej chrześcijan z Turkami pod Lepanto. W jej trakcie w Rzymie w wielkiej, pokutnej procesji różańcowej (z papieżem Piusem V na czele) niesiono obraz Matki Bożej Śnieżnej. Nie można też pominąć faktu, że w bazylice Santa Maria Maggiore przed tym obdarzonym odpustami wizerunkiem modlił się często św. Stanisław Kostka. Natomiast papież Jan Paweł II polecił, by przed tą ikoną, najbardziej od stuleci czczoną w Rzymie, paliła się zawsze lampka oliwna.
Historia mówi, że to krzyżowcy przywieźli do Rzymu obraz z rządzonego przez siebie w latach 1204–1261 Konstantynopola. Wizerunek ten, namalowany w VIII w., miały unieść fale morskie do Rzymu. Powiadomił o tym papieża Grzegorza II w liście patriarcha German. Po kilku dniach, zgodnie z otrzymanym we śnie poleceniem, papież udał się nad brzeg Tybru. Wtedy to, kiedy zaczął modlitwę, z fal rzeki wyłoniła się ikona i osiadła na papieskich rękach. Jeszcze inna opowieść mówi, że po bizantyńskim ikonoklazmie, za pontyfikatu papieża Sergiusza II, wizerunek opuścił kościół i cudownie przeniósł się nad Tybr, a „uspokoił się” dopiero po modlitwie przerażonych wiernych. Niektórzy natomiast wierzyli, że ową ikonę namalował ewangelista Łukasz, a przywiozła ją św. Helena, matka cesarza Konstantyna I Wielkiego. Ikona znalazła się w Konstantynopolu, w bazylice Chalkoprateia, czczona w niej przez stulecia jako „La Romana”. Jeszcze inna opowieść podaje, że kiedy pierwsi chrześcijanie zamierzali wznieść kościół w Liddzie oraz poprosili apostołów Piotra i Jana o przybycie Maryi na jego konsekrację, Matka Boża rzekła: „Idźcie z radością, jestem z wami”. Gdy obaj apostołowie znaleźli się w Liddzie, zobaczyli na kolumnie nowo wzniesionej świątyni wizerunek typu acheiropoietos (nieuczyniony ręką ludzką), który pobłogosławiła Maryja, odwiedziwszy miejscowość. Obraz przetrwał także próbę zniszczenia go w IV w. z rozkazu cesarza Juliana Apostaty.
Kiedy natomiast za pontyfikatu papieża Grzegorza I Wielkiego Rzym zaatakowała epidemia dżumy, papież, wyniósłszy w Wielkanoc z bazyliki Święty Wizerunek, dotarł z nim w procesji pod mauzoleum cesarza Hadriana. Gdy usłyszawszy anielski chór wykonujący łaciński hymn maryjny: „Królowo nieba, wesel się, alleluja. Albowiem Ten, któregoś nosić zasłużyła, alleluja, zmartwychwstał, jak powiedział, alleluja”, odpowiedział: „Módl się za nami do Boga, alleluja”, nad mauzoleum pojawił się archanioł Michał. Po włożeniu przezeń miecza do pochwy ustąpiła zaraza. Wtedy to papież nazwał Madonnę Salus Populi Romani Miłosierną. Swój kult Matka Boża Śnieżna zawdzięcza jezuitom. Trzeci z kolei generał Towarzystwa Jezusowego, św. Franciszek Borgiasz, jako pierwszy poprosił papieża o pozwolenie na umieszczanie kopii maryjnego wizerunku z Santa Maria Maggiore w pokojach jezuickich domów. Rzymski oryginał koronował papież Klemens VIII, następnie Grzegorz XVI i Pius XII.
Rodzima Śnieżna Madonna
W Polsce istnieje kilkadziesiąt maryjnych wizerunków, dla których rzymski obraz Matki Bożej Śnieżnej stał się prototypem. Kilkanaście takich przedstawień ukoronowano, między innymi z Poznania, Goliny, Kawnic, Lewiczyna, Jodłówki, Przasnysza, Stoczka Klasztornego, Zielenic, Krypna, Janowa Lubelskiego, Ostrowąsa, Czernej, Orchówka i Mrzygłodu. Kopie rzymskiego wizerunku zyskały popularność począwszy od 1600 r., a umieszczane były często w kaplicach bractw różańcowych (dlatego nazywano je obrazami Matki Bożej Różańcowej). Kult Matki Bożej Śnieżnej w Polsce rozpowszechnił się w XV w.
Do najbardziej znanych kopii rzymskiego wizerunku należy obraz Matki Bożej Różańcowej u krakowskich dominikanów. Wizerunkowi temu zawdzięczano zwycięstwo pod Chocimiem. Obraz miał być darem matki dla św. Stanisława Kostki, a święty ów miał przy nim umrzeć. Później zdobił grób tego jezuickiego nowicjusza, by następnie w 1597 r. trafić do rąk biskupa łuckiego Bernarda Maciejowskiego, szkolnego kolegi św. Stanisława Kostki z lat wiedeńskich. Hierarcha powierzył obraz krakowskim dominikanom. Jeszcze inna kopia obrazu Matki Bożej Śnieżnej znalazła się w kościele parafialnym w Zielenicach. Dostarczona w 1613 r. z mieszczącego się w Krakowie jezuickiego nowicjatu do wspomnianego kościoła, ukoronowana została w Częstochowie 19 czerwca 1983 r. przez papieża Jana Pawła II.
Wskażmy też na Matkę Bożą Mirowską z kościoła franciszkanów-reformatów w Pińczowie – obraz wzbogacony o postaci świętych Wojciecha i Stanisława biskupa. Kolejne wizerunki to obraz Matki Bożej Pocieszenia (kiedyś w lwowskim kościele jezuickim, obecnie w kościele św. Klemensa Dworzaka we Wrocławiu) oraz obraz Matki Bożej Różańcowej w kościele jezuitów w Poznaniu. Przed pierwszym z wymienionych modlili się: Jan Kazimierz, Stefan Czarniecki, Zygmunt III Waza, Władysław IV, Jerzy Ossoliński i Jan III Sobieski. To tutaj, przed tym obrazem, po raz pierwszy użyto w Litanii Loretańskiej wezwania: „Królowo Polski, módl się za nami”. Drugi z wizerunków, bardziej przypominający renesansowy obraz niż bizantyńską ikonę, ukoronowany został w 1968 r. przez biskupa Antoniego Baraniaka, niezłomnego Sługę Bożego.
MATKA BOŻA SANTA MARIA MAGGIORE/Misyjne Drogi
Justyna Sprutta, doktor nauk humanistycznych historii o specjalizacji historia sztuki (UKSW) oraz doktor nauk teologicznych z zakresu teologii dogmatycznej o specjalizacji teologia ikony (KUL).
_____________________________________________________________________________________
5 sierpnia: Matka Boża Śnieżna
Cudowny obraz Matki Bożej Śnieżnej znajduje się w rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore, która jest pierwszą w Europie i największą świątynią pod wezwaniem Matki Bożej. Czy to możliwe, aby 5 sierpnia spadł w Italii śnieg? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Właśnie w tym dniu w 352 r. rzymskie wzgórze Eskwilin pokryły płatki śniegu. Ten cud był znakiem zapowiedzianym przez Maryję patrycjuszowi Janowi. Matka Boża obiecała mu narodziny długo oczekiwanego potomka, ale w zamian miał wybudować poświęconą Jej świątynię.
Hymn do Matki Bożej Śnieżnej
Matko co z płatków śniegu
utkałaś nam całun wiary – do Boga
Wspomnij gdy w życia biegu
zapomnę gdzie prawdy droga
Matko Boska, co prószysz śniegiem
Błądzę, szukam, wciąż czegoś nie wiem
Wołam, proszę, zmień coś we mnie zmień
Przed Twym ołtarzem
klęczę, a w darze
daję kolejny dzień
Matko dla swego ludu
Przykryłaś zło dając znak – dla świata
Czasem pragniemy cudu
Jak śniegu w środku lata
Ocalenie Ludu Rzymskiego
Cudowny obraz Matki Bożej Śnieżnej znajduje się w rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore, która jest pierwszą w Europie i największą świątynią pod wezwaniem Matki Bożej. Czy to możliwe, aby 5 sierpnia spadł w Italii śnieg? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Właśnie w tym dniu w 352 r. rzymskie wzgórze Eskwilin pokryły płatki śniegu. Ten cud był znakiem zapowiedzianym przez Maryję patrycjuszowi Janowi. Matka Boża obiecała mu narodziny długo oczekiwanego potomka, ale w zamian miał wybudować poświęconą Jej świątynię. Legenda głosi, że podobną wizję miał papież Liberiusz, którego niejako uprzedzono 🙂 o konieczności wydania zgody na budowę. Obaj dowiedzieli się, że Maryja sama wybierze miejsce lokalizacji świątyni, a znakiem będzie śnieg. I rzeczywiście – 5 sierpnia wzgórze zasypał rzadko spotykany w Rzymie, a już na pewno nie latem, biały puch. Świątynia jest dziś jedną z rzymskich bazylik mniejszych, tłumnie odwiedzaną przez pielgrzymów pragnących pomodlić się przed cudownym obrazem. Najczęściej kopiowany i najpopularniejszy wizerunek Najświętszej Maryi Panny pochodzi z XII wieku. Bizantyjski w stylu obraz zdobią greckie litery. Przedstawia Matkę Boską Śnieżną obejmującą prawą ręką dzieciątko Jezus, które trzyma na lewym przedramieniu. Widoczna dłoń ozdobiona jest pierścieniem, zaś na naszyjniku wisi duży krzyż. Dzieciątko trzyma w dłoni Ewangelię. Obraz, otoczony kultem jako cudowny, zdobią papieskie korony. Wymodlono przed nim wiele łask i cudów.
Z tym świętem wiąże się piękna tradycja. Aby przypomnieć o cudownym pojawieniu się śniegu w środku upalnego rzymskiego lata z kopuły bazyliki zrzuca się płatki białych róż. Matka Boża Śnieżna jest patronką kobiet oczekujących poczęcia dziecka, ludzi dotkniętych chorobami oczu, sportowców i turystów.
Madonna Szwedzka
Cudowny obraz Matki Bożej Śnieżnej znajdziemy również w Krakowie w noszącym Jej imię kościele sióstr dominikanek na Gródku (ul. Mikołajska 21). Jego fundatorką była Anna z Branickich Lubomirska – świątynia miała być votum za zwycięstwo wojsk polskich pod Chocimiem. W bitwie brał czynny udział jej syn Stanisław Lubomirski. Klasztor dominikanek wbudowano we fragment średniowiecznych murów Krakowa, co wyjaśnia nazwę – Gródek. Kościół podpalono podczas potopu szwedzkiego i był zagrożony zniszczeniem podczas konfederacji barskiej. Jednak za każdym razem ocalał. A legendy przypisują ten fakt jego patronce – Matce Bożej Śnieżnej. Jej obraz sprowadzono z Rzymu i od początku darzono kultem. Podczas pożaru w 1638 r. widziano Madonnę podobną do tej z obrazu, jak własnym płaszczem okrywa budynki klasztorne i kościół, chroniąc je przed zniszczeniem. Podobna wizja powtórzyła się podczas potopu szwedzkiego – Madonna ponownie ocaliła Gródek przed zagładą. Do dziś znajdujący się na klasztornym murze (przy zachowanym fragmencie Bramy Rzeźniczej od strony Plant) wizerunek Matki Bożej adorowanej przez św. Katarzynę i św. Dominika nazywa się Madonną Szwedzką.
Matka Boża Odnaleziona
W grudniu 2016 r. w benedyktyńskim opactwie w Tyńcu ponownie uroczyście zawieszono w kaplicy tzw. Ciemnej cudowny obraz Matki Bożej Śnieżnej cudownie 🙂 odnaleziony po latach. Wizerunek ten pojawił się w opactwie w I poł XVII w. i od początku darzony był czcią i kultem. Podobnie jak rzymski obraz przedstawia Madonnę Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego). Po opuszczeniu Tyńca przez benedyktynów obraz popadł w zapomnienie i niszczał. Gdy mnisi powrócili do swojego opactwa, nie znając już jego historii, uznali go za mało wartościowy i w 1939 r. wyniesiono go do magazynu na strychu… Kaplica Ciemna stała się zaś miejscem adoracji Najświętszego Sakramentu. Po ponad 70 latach podczas prac remontowych odnaleziono i rozpoznano obraz, który po renowacji zawisł w dawnym miejscu. Potocznie nazywa się go Matką Bożą Odnalezioną.
Pieśń o Matce Bożej Śnieżnej
Życie, ach życie
Choć pierwej ranisz nim uśmiercasz
Olśniewasz mnie i trwam w zachwycie
Z każdym mocniejszym drgnieniem serca
Boś wiarą w to, że ma sens życie.
Nad łąką oddech ptak wstrzymuje
Gdy babie lato skrzydłem muśnie
Mnie dech zapiera, gdy znajduję
Na twej pochmurnej twarzy uśmiech
Przed światem, co zagraża światu
Ty Matko Boska Śnieżna ratuj!
Życie, ach życie
Choć pierwej ranisz, nim uśmiercasz
Olśniewasz mnie i trwam w zachwycie
Z każdym mocniejszym drgnieniem serca
Boś wiarą w to, że ma sens życie.
To nic, że ludzie wciąż próbują
Tasować dni me, tak jak karty
Oni – z kart domy swe budują
Ja wiem, dlaczego żyć jest warto.
Przed światem co zagraża światu
Ty Matko Boska Śnieżna ratuj!
Mariola Wiertek/Franciszkanie.pl
______________________________________________________________________________________________________________
4 sierpnia
Święty Jan Maria Vianney, prezbiter
Zobacz także: • Święty Rajner, biskup • Błogosławiony Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik |
Philipp Hertzog/Wikipedia | CC BY 4.0 *** Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat. Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat. Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859). Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów. Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to. Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi. Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał. Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci. |
________________________________________________________________________
Św. Jan Maria Vianney – patron proboszczów
4 sierpnia Kościół przypomina nam postać wielkiego kapłana, pomagającego tysiącom ludzi spotkać Boga, którego papież Pius XI ogłosił patronem wszystkich proboszczów – św. Jana Marię Vianneya. To postać niecodzienna, którą w kontekście współczesnych dyskusji na temat kapłaństwa, warto przypomnieć. Ten nietuzinkowy kapłan stanowi doskonały wzór do naśladowania dla dzisiejszych duchownych.
***
Ciekawa była droga życia tego świętego; Bóg go powoływał, ale kazał mu przejść przez wiele trudności, pokonać niejedną przeszkodę.
Urodził się w Dardilly pod Lyonem 8 maja 1786 r. jako syn małorolnego chłopa. Pisać nauczył się dopiero w 17 roku życia. Wkrótce zaczął myśleć o kapłaństwie. Napotkał jednak na wielkie przeszkody. Z powodu słabych zdolności (zwłaszcza do łaciny), dwukrotnie odmawiano mu przyjęcia do seminarium. W czasie studiów również miał niejedną trudność (egzaminy trzeba było składać po łacinie). W końcu, dzięki poparciu i pomocy proboszcza z sąsiedniej miejscowości ks. Abbe Balleya dobrnął do kapłaństwa.
Przez dwa lata był wikariuszem, a potem. (1818 r.) rozpoczął duszpasterzowanie w maleńkiej parafii (230 wiernych) Ars, w której pozostał już aż do śmierci. Była to tzw. ciężka parafia; o jej wiernych mówiono, że tylko sam chrzest odróżnia ich od istot nierozumnych. Proboszcz zabrał się energicznie do pracy duszpasterskiej. Nie odznaczał się zbytnią erudycją, więc i jego kazania były bardzo proste, nie obejmowały też szerokiej tematyki. W jego nauczaniu ciągle powracały podstawowe prawdy: o grzechu i jego skutkach, o pokucie i odzyskaniu łaski uświęcającej, o Eucharystii, modlitwie… Wkrótce jednak przekonano się, że w jego prostych słowach zawarta jest niezwykle wielka siła przekonywania. Chciało się go słuchać i trzeba mu było przyznać rację.
Niedługo trzeba było czekać, aby wierni odkryli w kapłanie wspaniałego spowiednika, prawdziwego lekarza duszy. Przenikał sumienia, czytał w sercu człowieka, widział nawet przyszłość. W tej sytuacji jest zupełnie zrozumiałe, że do Ars zaczęły napływać tłumy ludzi. Byli tacy, którzy osiadali tutaj na stałe, jednak większość dowoził codziennie dyliżans z Lyonu. Sprowadzała ich nie ciekawość zobaczenia „człowieka niezwykłego”, ile chęć nawrócenia, lub odnowy swojego dotychczasowego życia.
Zdarzali się i „ciekawscy”, a nawet złośliwi, ale tych czekała tutaj miła niespodzianka. Pewnego razu miał do Ars przybyć jakiś dziennikarz paryski, który chciał przygotować reportaż ośmieszający ludzką naiwność. Kiedy poprosił ks. Vianneya o wywiad, nie otrzymał go. Świątobliwy proboszcz zaproponował dziennikarzowi spowiedź. Ten próbował się oprzeć, ale w końcu „uległ”. Po zakończeniu spowiedzi, zapytany przez proboszcza, czy chce teraz przeprowadzić wywiad, odpowiedział, że „nie”. Wrócił do Paryża już jako inny, przemieniony duchowo człowiek.
Spowiedź u proboszcza nie trwała długo, ale była skuteczna. Krótkie napomnienia przenikały do duszy niby strzały. Słuchając spowiedzi pewnego mężczyzny, któremu najwidoczniej brakowało żalu, Święty Proboszcz rozpłakał się i płakał tak długo, aż zaniepokojony tym penitent zapytał o przyczynę. Usłyszał wtedy: „płaczę dlatego, że ty nie płaczesz”.
Pewnemu młodemu mężczyźnie, który ze względów ludzkich nie miał odwagi publicznie wyznać wiary, zadał za pokutę wziąć udział w procesji Bożego Ciała: „Pójdziesz zaraz za baldachimem”.
To nie do wiary, ale Święty codziennie spędzał w konfesjonale do 17 godzin, a penitentów miał w ciągu roku około 30 tys. Ten nietuzinkowy kapłan, patron wszystkich proboszczów, choć nie imponował elokwencją a w swoich przechodzonych butach i wytartej sutannie musiał wyglądać bardzo mizernie, był autentycznym gigantem duchowym swojej epoki! Przybywali do niego ludzie z całej Europy i Ameryki, czekali w długiej kolejce do konfesjonału, w którym spowiadał.
Nie oszczędził mu Bóg i cierpień. Nadchodziły listy z pogróżkami, pojawiały się oszczercze pomówienia, wiele przykrości doznał nawet ze strony współpracownika, który miał mu świadczyć pomoc. To nie zniechęcało go. Rzeczywiście można powiedzieć o nim to, co Ewangelia mówi o Chrystusie: „widząc tłumy ludzi litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”. Święty chciał uczynić wszystko, aby wskazać innym drogę zbawienia.
Swoją żarliwą i ufną wiarą, świadectwem ubogiego życia i surową ascezą ks. Jan Vianney pociągnął do Boga parafian i licznych przybyszów. Odmienił ich nie do poznania. Przez wiele lat modlił się i pościł w ich intencji, a nocami toczył zmagania z szatanem. Zmarł 4 sierpnia 1859 r. Kanonizowano go w 1925 r.
Ilekroć każdego roku wspominam liturgicznie postać tego Świętego Proboszcza, przypominają mi się słowa mojego ojca duchownego z Seminarium, który na I roku studiów w czasie konferencji ascetycznej powiedział do nas: Ten dobry ksiądz i spowiednik powinien mieć: kieliszek mądrości, szklankę roztropności i morze cierpliwości”. Kiedy patrzę na św. Jana Marię Vianneya, widzę w nim wzór takiego kapłana.
Dla Ojca Świętego Jana Pawła II, który w 1986 r. z okazji 200. rocznicy urodzin Świętego modlił się przy jego grobie, jest – jak wówczas powiedział – „Proboszcz z Ars przykładem silnej woli i kapłańskiej gorliwości”. Dzisiaj kiedy toczą się dyskusje na temat modelu kapłaństwa, może trzeba zapatrzeć się na tegoż ubogiego proboszcza z Ars i starać się kształtować przyszłych kapłanów właśnie w takim duchu, dbając, by pierwiastek intelektualny nie zdominował ich formacji kosztem sfery duchowej. Wizytówką kapłana nie powinien być przede wszystkim jego intelekt ale pokora, skromność i umiłowanie Boga w człowieku, tak jak nam to pokazał św. Jan Maria Vianney.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________
Św. Jan Maria Vianney
***
Urodził się 8 maja 1786 r. we Francji, w miejscowości Dardilly, niedaleko Lionu. Był jednym z siedmiorga dzieci państwa Mateusza i Marii Vianney, prostych rolników, posiadających dwunastohektarowe gospodarstwo. Jan już od wczesnych lat ukochał modlitwę. Przykładem i zachętą byli dla niego rodzice, którzy codziennie wieczorem wraz ze swoimi dziećmi modlili się wspólnie. Po latach powiedział: „W domu rodzinnym byłem bardzo szczęśliwy mogąc paść owce i osiołka. Miałem wtedy czas na modlitwę, rozmyślania i zajmowanie się własną duszą. Podczas przerw w pracy udawałem, że odpoczywam lub śpię jak inni, tymczasem gorąco modliłem się do Boga. Jakież to były piękne czasy i jakiż ja byłem szczęśliwy”.
Należy pamiętać, iż lata młodości Jana Vianneya, to okres bardzo trudny w historii Francji. W tym czasie bowiem szalała rewolucja, która w dużej mierze przyczyniła się do pogłębienia kryzysu między duchowieństwem a państwem. Walka z Kościołem sprawiła, że wielu księży odeszło od tradycji, składając przysięgę na Konstytucję Cywilną Kleru. Wzrost laicyzacji i głęboko posunięte antagonizmy to tylko główne problemy ówczesnej francuskiej rzeczywistości. Mimo tak trudnych warunków nie zaprzestano sprawowania sakramentów i katechizacji dzieci. Przygotowania do Pierwszej Komunii trwały 2 lata. Spotkania odbywały się w prywatnych domach, zawsze nocą i jedynie przy świecy. Jan przyjął Pierwszą Komunię w szopie zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Miał on wówczas 13 lat.
Od czasu wybuchu Rewolucji w Dardilly nie było nauczyciela. Z pomocą zarządu gminnego otwarto szkołę, w której uczyły się nie tylko dzieci, ale i starsza młodzież, a wśród niej Jan Maria. Przez dwie zimy uczył się czytać, pisać i poprawnie mówić w ojczystym języku. Stał się bliską osobą miejscowego proboszcza i stopniowo dojrzewało w nim pragnienie zostania księdzem. Ojciec początkowo zdecydowanie sprzeciwiał się, bowiem gospodarstwo potrzebowało silnych rąk do pracy, a poza tym brakowało pieniędzy na opłacenie studiów i utrzymanie młodzieńca. Jednak pod wpływem nalegań syna, ojciec ustąpił.
Droga do kapłaństwa
Jesienią 1806 r. Jan Maria opuścił Dardilly, i zamieszkał w Ecully u swego wuja Humberta. Umiał czytać, natomiast pisał bardzo słabo, zaś po francusku mówił posługując się małym słowniczkiem. Przed nim stała kolejna trudność – opanowanie łaciny, języka, w którym w owym czasie nie tylko odprawiało się msze święte, ale także odbywało się studia teologiczne.
Od 1806 r. przebywał u proboszcza w Ecully – ks. Balleya, który uczył go języka francuskiego i łaciny. Kłopoty z pamięcią sprawiały, iż nauka szła mu bardzo opornie, z mizernymi skutkami. Jesienią 1809 r. został powołany do wojska, ale od służby wybawiła go ciężka choroba. Po wyjściu ze szpitala przez pewien czas ukrywał się u wdowy Katarzyny Fagot. W międzyczasie otrzymał z Dardilly list z informacją, że jego sytuacja wojskowa jest już uregulowana. Bowiem młodszy brat Franciszek wyciągnął szczęśliwy los, jednak postanowił iść do wojska w zastępstwie starszego brata. Wyjechał do Niemiec, gdzie zginął w nieznanych okolicznościach w 1813 r. Jan Maria przez całe życie opłakiwał brata, który w pewnym sensie oddał za niego życie.
W 1811 r. Jan powrócił do Ecully i zamieszkał na plebanii u księdza Balleya. Po upływie trzech miesięcy proboszcz przedstawił go w kurii biskupiej jako kandydata do kapłaństwa. W roku 1812 wstąpił do niższego seminarium duchownego. Z wielkim trudem przeszedł w 1813 r. do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, mając na względzie wielkie trudności, jakie miał z nauką radzili, by opuścił seminarium. Ostatecznie Vianneya dopuszczono do święceń przede wszystkim dzięki opinii i staraniom ks. Balleya a także dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 r. Jan Maria Vianney otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 29 lat.
Posługa duszpasterska
Pierwsze trzy lata swego kapłaństwa spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu kapłańskiej drogi natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Nastał cichy wyścig między proboszczem a wikariuszem, mistrzem a uczniem, w zakresie dobrych uczynków, modlitwy i ducha pokuty. Po śmierci proboszcza Balley’a, biskup skierował Jana Vianneya do Ars-en-Dembes.
Jeden z raportów, jaki posiadało arcybiskupstwo na temat samego Ars, niezwykle obrazowo przedstawia ówczesną rzeczywistość: „Wszyscy mieszkańcy tej gminy w liczbie 370 wyznają religię katolicką. Sakramenty przyjmowały jedynie kobiety, dziewczęta i dzieci będące po Pierwszej Komunii. Wszyscy mężczyźni, zarówno panowie, jak i służba trzymali się od nich z daleka. Jednakże w nabożeństwach brali udział. Lekcje religii odbywały się cztery razy w tygodniu, przychodziły na nie jedynie dzieci przygotowujące się do Pierwszej Komunii. W Ars znajdowała się także szkoła koedukacyjna dla dzieci z gminy. Prowadził ją jeden z mieszkańców, księdzu zostawiając obowiązek nauczania religii, co było zajęciem bardzo uciążliwym ze względu na głupotę i brak zdolności charakteryzujący te dzieci, których większość chrzest różnił od bydląt”. Ksiądz Vianney od samego początku pracy w parafii wykazywał się niezwykłą gorliwością. Wiele godzin spędzał przed Najświętszym Sakramentem na modlitwie. Sypiał zaledwie po kilka godzin na twardych deskach. Kiedy w roku 1824 otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadał tak nędznie i mało, że można mówić o nieustannym poście. Był człowiekiem bardzo uprzejmym, zatroskanym o swoich parafian. Często ich odwiedzał prowadząc przyjacielskie rozmowy. Powoli wierni zaczęli przyzwyczajać się i przywiązywać do swojego duszpasterza.
Najgorliwszy proboszcz
W roku 1823 biskup postanowił otworzyć w Ars parafię. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste, lecz z serca płynące powoli nawracały dotąd zaniedbanych i zobojętnionych duchowo ludzi. Kościółek zaczął z wolna napełniać się wiernymi. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów świętych: pokuty i Eucharystii. Mimo wielkiego wysiłku duszpasterskiego świadomość, że nie do wszystkich dociera nauka Chrystusa sprawiła, iż poprosił biskupa, aby go zwolnił z obowiązku proboszcza. Kiedy jednak nalegania nie pomogły, postanowił uciec i ukryć się w klasztorze, by zwolnić się z odpowiedzialności za dusze innych ludzi. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Ksiądz Vianney okazując posłuszeństwo biskupowi, uczynił to i pełnił dalej posługę duszpasterską w parafii.
Nie wszyscy księża rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni śmiali się z niego, jeszcze inni prowadzili uszczypliwe dyskusje na jego temat. „Sława” niezwykłego proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza granice parafii w Ars. Nawet z odległych stron napływały tłumy ludzi, którzy pragnęli ujrzeć i wyspowiadać się u Świętego.
Jan Vianney długie godziny spędzał w konfesjonale. Penitentów miał bardzo różnych: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Zdarzało się czasami, że wycieńczony spowiedzią wypowiadał w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”
Ars – cel pielgrzymów
W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ok. 80 000 penitentów. Łącznie przez 41 lat Ars odwiedziło blisko milion osób. Nadmierne pokuty osłabiły i wyczerpały Jana Vianneya. Do cierpień fizycznych dołączyły się także cierpienia duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Wreszcie jakby tego wszystkiego było za mało, szatan pokazywał się św. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając mu nawet kilka godzin wypocząć.
Wśród świętych Pańskich po Matce Bożej, Jan Vianney najbardziej upodobał sobie św. Filomenę. W 1833 r. wybudował przy kościele kaplicę pod wezwaniem świętej Filomeny, gdzie złożył jej relikwie. Kierował tam pielgrzymów, aby modląc się prosili św. Filomenę, o wstawiennictwo przed Bogiem. Jako męczennik cierpiący za grzeszników i jako ofiara konfesjonału, Jan Vianney zasnął w Panu 4 sierpnia 1859 r. Kiedy konającemu podano Wiatyk, zawołał: „Skoro ja nie mogę przyjść do Niego, On przychodzi do mnie”.
Papież Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 r., a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 papież Pius XII. Tenże papież w 1929 r. ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego. Niewątpliwie postać św. Jana Vianneya jest dla nas dzisiaj wielkim świadectwem umiłowania Boga, Kościoła, a także wzorem prawdziwie chrześcijańskiej egzystencji opartej na Ewangelii. Wpatrując się w historię jego życia chcemy wciąż na nowo uświadamiać sobie powołanie każdego człowieka do świętości, a także uczyć się podążania drogą, która zaprowadzi nas do szczęścia wiecznego razem ze wszystkimi świętymi.
ks. Daniel Gołębiowski/Tygodnik Niedziela
__________________________________________________________________________
Św. Jan Maria Vianney o modlitwie
***
Pokażę Ci drogę do nieba. W człowieku brzmią dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.
Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)
Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.
z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009
______________________________________________________________________
Francja: 200 lat temu św. Jan Maria Vianney przybył do Ars
Dwieście lat temu św. Jan Maria Vianney przybył do Ars-sur-Formans. Był tam proboszczem przez 41 lat, doprowadzając do nawrócenia niezbyt wcześniej praktykujących mieszkańców tej wioski. Dwudniowym uroczystościom ku czci patrona proboszczów przewodniczył tam 3-4 sierpnia arcybiskup Wiednia kard. Christoph Schönborn.
***
Obchody rocznicowe rozpoczęły się konferencją kardynała nt. „Przybycie Świętego do Ars – jakie przesłanie?”. Po Mszy św. w intencji powołań kapłańskich, odprawionej pod przewodnictwem ordynariusza diecezji Belley-Ars bp. Pascala Rolanda, odbył się „wieczór miłosierdzia”, obejmujący m.in. adorację eucharystyczną i sakrament pokuty.
Drugiego dnia obchodów głównej Mszy św. przewodniczył kard. Schönborn. Po południu ulicami Ars przeszła procesja z relikwią serca św. Jana Marii Vianneya, zakończona nieszporami w kościele Matki Bożej Miłosierdzia.
Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w chłopskiej rodzinie we wsi Dardilly koło Lyonu. Powołanie kapłańskie zaczęło się w nim kiełkować pod wpływem proboszcza z Ecully. Dopiero w wieku 25 lat mógł wstąpić do seminarium duchownego, jednak został z niego usunięty z powodu trudności w nauce, zwłaszcza łaciny, wynikających z braku wykształcenia w dzieciństwie. W końcu pozwolono mu zdawać egzaminy nie po łacinie, ale po francusku, i w 1815 r. mógł przyjąć święcenia kapłańskie. Trzy lata później został proboszczem w wiosce Ars, zamieszkałej przez 230 osób. Po czterech dziesięcioleciach z jego posługi chciało korzystać 80 tys. ludzi zjeżdżających tam z całej Francji. Jak tego dokonał?
Pozwól mi nawrócić parafię
W zaniedbanej religijnie parafii nie szczędził sił, by przywrócić ludzi do przyjaźni z Bogiem. „O Boże mój, wolałbym umrzeć miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę nie kochając… Kocham Cię mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany… ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie” – taka postawa prowadziła go do nadzwyczajnej gorliwości duszpasterskiej. Jego modlitwa: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”, świadczy o głębokim poczuciu odpowiedzialności za ludzi powierzonych jego duszpasterskiej trosce. To poświęcenie siebie samego dla zbawienia innych wyrażało się w połączeniu stałych postów i długich godzin spędzonych na modlitwie z aktywnością duszpasterską, skupioną na katechezie, Eucharystii i sakramencie pokuty.
To właśnie spowiadanie stało się jego szczególnym charyzmatem. Bywało, że spędzał w konfesjonale nawet kilkanaście godzin dziennie. Płakał nad grzechami ludzi. Starał się budzić w penitentach pragnienie skruchy za zło, którego się dopuścili, a jednocześnie „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”. Dzięki temu, a także podejmowanej w ich intencji pokucie, udało mu się pojednać z Bogiem wielu grzeszników i doprowadzić ich do Eucharystii, co było powodem jego niewysłowionego szczęścia.
Przyczyna upadku kapłana
Mszę św. uważał bowiem za ośrodek duszpasterstwa. Był przekonany, że „wszystkie dobre dzieła razem wzięte nie dorównują ofierze Mszy św., gdyż są to dzieła ludzi, podczas gdy Msza św. jest dziełem Boga”. Zachęcał, by księża sprawując Eucharystię, sami siebie składali Bogu w ofierze, wcześniej zaś przygotowali się do jej odprawiania. Sam za każdym razem poświęcał na to przynajmniej 15 minut. Przestrzegał, że „przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy”.
Miał też świadomość stałej obecności Chrystusa w Eucharystii. Dlatego spędzał przed tabernakulum długie godziny na adoracji, „o świcie lub wieczorem”. „On tam jest!” – mawiał w czasie kazań, wskazując na tabernakulum. Świadom własnych ograniczeń, „pracowicie przygotowywał swe kazania i rozczytywał się wieczorami w dziełach teologów i mistrzów duchowych”. Uważał bowiem, że „Pan nasz, który jest samą prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa, niż do swego ciała”. Jego kazania były krótkie i proste. Wolał w nich ukazywać „pociągający aspekt cnót niż brzydotę wad”, a także „szczęście płynące ze świadomości, że jest się kochanym przez Boga, zjednoczonym z Bogiem, że żyje się w Jego obecności, dla Niego”.
Kapłan nie żyje dla siebie
Kapłan „nie żyje dla siebie; żyje dla was” – powtarzał swym parafianom św. Jan Maria. Dlatego, zdaniem Jana Pawła II, osoba Proboszcza z Ars jest „wymowną odpowiedzią” na próby kwestionowania tożsamości kapłana, która opiera się nie na uznaniu ze strony świata, lecz na jego uczestnictwie w staraniach Boga o to, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. „Nasza kapłańska tożsamość objawia się w twórczym rozwijaniu przejętej od Jezusa Chrystusa miłości dusz” – tłumaczy Jan Paweł II. Z tego względu – jak to lapidarnie ujął papież Jan XXIII w encyklice „Sacerdotii Nostri primordia”, wydanej w setną rocznicę śmierci św. Jana Marii – kapłanowi nie wolno „żyć dla siebie”; ma kochać „wszystkich bez wyjątku”; nawet jego „myśli, wola, uczucia nie należą już do niego, lecz do Jezusa Chrystusa, który jest jego życiem”. Taki ideał kapłana ucieleśniał Proboszcz z Ars.
Wyniszczony ascezą i chorobami ks. Vianney zmarł 4 sierpnia 1859 r. po 41 latach pobytu w Ars. Został beatyfikowany w 1905 r. przez św. Piusa X. Natomiast Pius XI kanonizował go w 1925 r., a cztery lata później ogłosił św. Jana Marię patronem wszystkich proboszczów Kościoła katolickiego. Jego imię zostało również włączone do Litanii do Wszystkich Świętych.
Św. Jan Paweł II poświęcił św. Janowi Marii swój „List do kapłanów na Wielki Czwartek” w 1986 r. Nazwał go wzorem silnej woli w dążeniu do kapłaństwa.
Z kolei w 150. rocznicę jego śmierci Benedykt XVI ogłosił w całym Kościele katolickim Rok Kapłański. Trwał on od 19 czerwca 2009 do 11 czerwca 2010 r. Jego tematem była „Wierność Chrystusa, wierność kapłana”. Papież chciał, by ten rok jubileuszowy przyczynił się do pogłębienia „wartości i ważności posługi kapłańskiej”, a także stanowił okazję do modlitwy o to, by Bóg „obdarzył swój Kościół licznymi i świętymi kapłanami”. Ojciec Święty zamierzał też ogłosić Świętego Proboszcza z Ars patronem wszystkich kapłanów, ostatecznie jednak z tego zrezygnował. „Wolał zachować mu tytuł patrona proboszczów, gdyż właśnie tę posługę pełnił – wyjaśnił ówczesny dyrektor watykańskiego biura prasowego. – Również liczni inni wybitni kapłani mogą być natchnieniem i wzorem dla księży pełniących różne inne formy posługi kapłańskiej” – dodał ks. Federico Lombardi.
Kai/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________
Św. Jan Maria Vianney o pracy w niedzielę: To zaprzedawanie duszy diabłu
“Pracujecie, pracujecie, moje dzieci, lecz to, co zarabiacie rujnuje wam dusze i ciała. Gdyby zapytano kogoś, kto pracował w niedzielę, co zyskał, odpowiedź brzmiałaby: „Sprzedałem swoją duszę diabłu, ukrzyżowałem Chrystusa i wyrzekłem się chrztu. Skazałem się na piekło. Przez całą wieczność będę opłakiwał swe marne postępowanie” – powiedział w jednym ze swych kazań święty proboszcz z Ars.
“Myli się ten, kto sądzi, że pracując w niedzielę zarobi więcej pieniędzy lub szybciej upora się z robotą. Czyż zyski z niedzielnej pracy są w stanie wynagrodzić szkodę, jaką wyrządza się własnej duszy, łamiąc Boże przykazanie?
Niedziela jest dniem Bożym. To dzień Pański, dzień Jemu samemu należny. Pan oddał Wam sześć dni, a sobie pozostawił tylko ten jeden. Jakim prawem sięgacie po to, co do was nie należy? Wiecie przecież, że kradzione nie tuczy.
Dzień skradziony Panu nie przyniesie Wam żadnego pożytku. Znam dwa sposoby, żeby zostać nędzarzem: pracować w niedzielę i kraść dobra należące do bliźnich” – mówił o łamaniu trzeciego przykazania Dekalogu poprzez niedzielną pracę św. Jan Maria Vianney.
ren/”Zapiski z Ars” Alfred Monnin SJ, Warszawa 2009/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
3 sierpnia
Święta Lidia
Zobacz także: • Błogosławiony Augustyn Kazotić, biskup |
Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny:Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15).Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy. Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach. O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy. |
______________________________________________________________________________________________________________
2 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
Odpust Porcjunkuli
U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia. W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku. 11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej. Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny. |
__________________________________________________________________________
Dziś święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli
***
Tego dnia w kościołach można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli.
Była letnia noc 1216 roku. W pewnej chwili śpiący w celi Franciszek miał usłyszeć głos wzywający go do kaplicy (chodzi o kościółek Porcjunkula pod Asyżem, który dziś znajduje się wewnątrz bazyliki Matki Bożej Anielskiej). Jak podaje tradycja, gdy wszedł do środka, ujrzał Jezusa i Maryję w otoczeniu aniołów. „Proś o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” – usłyszał święty.
Franciszek upadł na twarz i poprosił, „aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.
„Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi” – usłyszał w odpowiedzi.
Rzeczywiście, niebawem papież Honoriusz III udzielił takiego odpustu na 2 sierpnia, to jest na rocznicę poświęcenia kapliczki Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkuli właśnie. Początkowo odpust można było uzyskać tylko w tym kościele, później rozszerzono ten przywilej na wszystkie kościoły franciszkańskie, a w 1911 roku Pius X objął odpustem Porcjunkuli wszystkie kościoły.
Warunki uzyskania odpustu zupełnego Porcjunkuli:
– pobożnie nawiedzić kościół,
– odmówić w nim Ojcze nasz i Wyznanie Wiary,
– przystąpić do spowiedzi,
– przyjąć Komunię świętą,
– pomodlić się w intencjach Ojca Świętego
– wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
__________________________________________________________________________________________
2 sierpnia
Święto Matki Bożej Anielskiej (Porcjunkuli). Dziś możesz uzyskać odpust zupełny!
U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.
Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:
“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).
Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku.
11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej.
Ikona Matki Bożej – Królowej Aniołów Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego.
Święty Franciszek przed obliczem Chrystusa i Jego Matki W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej.
Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny.
brewiarz.pl
___________________________________________________________________________
2 sierpnia
Odpust Porcjunkuli
***
2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.
Trochę historii
Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli? Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.
W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.
Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.
Skąd odpust Porcjunkuli?
Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.
Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.
By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:
– pobożnie nawiedzić kościół,
– odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,
– przystąpić do spowiedzi świętej,
– przyjąć Komunię świętą,
– pomodlić się według intencji Ojca Świętego,
– wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.
Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
________________________________________________________________
2 sierpnia
Święty Piotr Julian Eymard, prezbiter
Piotr Julian Eymard urodził się 4 lutego 1811 r. w La Mure (Francja) w ubogiej rodzinie. Od najmłodszych lat wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Eucharystii. Przy pierwszej Komunii świętej złożył Panu Jezusowi przyrzeczenie, że będzie kapłanem, aby mógł szerzyć wśród wiernych kult Najświętszego Sakramentu. Ojciec jednak po stracie kilkorga dzieci stanowczo sprzeciwiał się oddaniu ostatniego dziecka na służbę Kościołowi. Dlatego syn-jedynak mógł wypełnić swoje plany dopiero po śmierci ojca. Piotr wstąpił do seminarium w Grenobli. Musiał je jednak opuścić z powodu choroby. Nigdy nie udało mu się do końca od niej uwolnić. Po okresowej poprawie stanu zdrowia udało mu się dokończyć studia. Święcenia kapłańskie otrzymał 20 lipca 1834 roku, gdy miał 23 lata. Był przyjacielem św. Jana Marii Vianneya. Zaraz po święceniach został proboszczem parafii. Parafie były w owych czasach religijnie obojętne i bardzo zaniedbane moralnie. Kiedy gorliwy pasterz zorientował się, że jego nawoływania i zachęty odnoszą mały skutek, przerażony odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze, potajemnie opuścił parafię i wstąpił do misyjnego zgromadzenia marystów. Nie wysłano go jednak, jak tego gorąco pragnął, na misje, ale przez 17 lat sprawował w niedawno założonej rodzinie zakonnej funkcje: przełożonego domów, prowincjała i generalnego asystenta. Z wolna dojrzała w nim myśl, by dla podniesienia pobożności i religijności założyć zgromadzenie zakonne, które wzięłoby sobie za główny cel szerzenie nabożeństwa do Najświętszej Eucharystii. Po naradzie ze swoim spowiednikiem i innymi poważnymi osobami opuścił więc zgromadzenie marystów, osiadł w willi w Paryżu, która była kiedyś własnością słynnego katolickiego pisarza, Chateubrianda, i skupił przy sobie grupę oddaną pięknemu dziełu. W 1859 r. założył drugi dom w Marsylii. W 1864 roku otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, zatwierdzający nowe zgromadzenie zakonne – kapłanów od Najświętszego Sakramentu (eucharystów lub ejmardystów). Założył podobne zgromadzenie żeńskie. Dopomogła mu w tym Małgorzata Guillot, która została pierwszą matką generalną nowej rodziny zakonnej. Obie rodziny rozwijały się pomyślnie, zakładając coraz to nowe placówki. Z czasem domy obu zgromadzeń zaczęły przeżywać liczne trudności, m.in. finansowe. Idea i dzieło ks. Piotra wyprzedziły o wiele lat przemiany, jakie przyniosły dwa sobory watykańskie. To on – między innymi – zabiegał o zorganizowanie kongresów eucharystycznych, które skupiałyby wierzących wokół tajemnicy Chrystusa obecnego pod postacią chleba. Miłość do Eucharystii szerzył niezmordowanie słowem i czynem. W jego klasztorach odbywała się nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Założył także bractwo Najświętszego Sakramentu, do którego zapisywał wszystkich ludzi dobrej woli. Był również apostołem częstej Komunii świętej. Miłość i cześć dla Eucharystii szerzył także piórem. Zostawił w rękopisie dzieło, obejmujące dwa grube tomy, o Najświętszym Sakramencie. Drukiem wydał także dwie broszury: Miesiąc Maryi i Miesiąc św. Józefa; nie wyobrażał sobie, by ktoś oddawał cześć Panu Jezusowi, a nie miłował Jego Matki i ziemskiego Opiekuna. Za Patronkę swoich wszystkich dzieł obrał Matkę Bożą od Najświętszego Sakramentu. Pozostawił po sobie także sześć tomów listów i dziewięć tomów medytacji. Podczas dłuższego pobytu w Rzymie Piotr Julian doświadczył przeżyć mistycznych. Zmarł 1 sierpnia 1868 r. Jego śmiertelne szczątki w czasie procesu kanonicznego przeniesiono z cmentarza komunalnego do kościoła Bożego Ciała, który oddano w zarząd jego zgromadzeniu. Do chwały błogosławionych wyniósł go papież Pius XI w roku świętym 1925; kanonizacji dokonał Jan XXIII 9 grudnia 1962 r. |
_________________________________________________________________________
Przyjaciel Eucharystii
Święty Piotr Julian Eymard był przyjacielem św. Jana Marii Vianneya. Papież Dobroci nazwał go wielkim przyjacielem Eucharystii.
***
Urodził się w ubogiej rodzinie. Od dzieciństwa pragnął zostać kapłanem. Podczas Pierwszej Komunii św. złożył Panu Jezusowi przyrzeczenie, że kiedyś nim będzie.
W homilii podczas kanonizacji Piotra Juliana Eymarda 9 grudnia 1962 r. papież św. Jan XXIII powiedział: „Pięcioletni chłopczyk, którego zastano przy ołtarzu z główką pochyloną i opartą o drzwiczki tabernakulum – to ten sam, który w przyszłości założy Towarzystwo Kapłanów od Najświętszego Sakramentu i Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Sakramentu oraz tchnie w nieprzeliczone zastępy kapłanów adorujących swą tkliwą miłość do Chrystusa żyjącego w Eucharystii”. Dla Papieża Dobroci był to bardzo bliski święty. „Jest to święty, który stał się Nam bliski od wielu już lat, jak powiedzieliśmy przed chwilą w czasie Naszej służby w Nuncjaturze Apostolskiej Francji, mogliśmy udać się do miejscowości jego urodzenia, do Mure d’Isere koło Grenoble” – wspomniał w homilii.
Święcenia kapłańskie otrzymał 20 lipca 1834 r. Następnie został proboszczem parafii, a po pewnym czasie wstąpił do misyjnego zgromadzenia marystów. Cały czas jednak rozwijało się w nim pragnienie szerzenia kultu Eucharystii. Po naradzie ze swoim spowiednikiem opuścił zgromadzenie marystów, osiadł w Paryżu i skupił przy sobie grupę oddaną nowemu dziełu. W 1859 r. założył drugi dom w Marsylii. W 1864 r. otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej zatwierdzający nowe zgromadzenie zakonne – Towarzystwo Kapłanów od Najświętszego Sakramentu (eucharystów lub eymardystów). Założył podobne zgromadzenie żeńskie – Służebnic Najświętszego Sakramentu. Za patronkę swoich wszystkich dzieł obrał Matkę Bożą od Najświętszego Sakramentu. Zabiegał o zorganizowanie kongresów eucharystycznych. W jego klasztorach odbywała się nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Założył także bractwo Najświętszego Sakramentu, do którego zapisywał wszystkich ludzi dobrej woli. Był apostołem częstej Komunii św.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
1 sierpnia
Święty Alfons Maria Liguori,
biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Etelwold, biskup • Błogosławiony Aleksy Sobaszek, prezbiter i męczennik • Eleazar, uczony w Piśmie |
Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723). Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów. Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749). W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi. Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów. Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały.Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów. . W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą. |
_______________________________________________________________________
Piękna modlitwa do Pana Jezusa św. Alfonsa Marii Liguori
***
Jezu mój, przez upokorzenie, jakie okazałeś, myjąc nogi swym uczniom, proszę Cię o łaskę prawdziwej pokory, abym się upokarzał względem wszystkich, szczególniej zaś względem tych, co mną gardzą.
Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś w Ogrójcu, a który wystarczał do zadania Ci śmierci, proszę, byś mnie uchronił od smutku w piekle, gdzie bym musiał żyć zawsze oddalony od Ciebie, nie mogąc już Cię miłować.
Jezu mój, przez odrazę, jaką widok mych grzechów już wówczas Ci sprawiał, udziel mi prawdziwego żalu za wszystkie zniewagi, jakie Ci wyrządziłem.
Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś, gdy Judasz zdradził Cię pocałunkiem, użycz mi łaski, bym zawsze był Ci wierny i nie zdradzał Cię już więcej, jak to czyniłem w przeszłości.
Jezu mój, przez ból, jaki odczuwałeś, gdy wiązano Cię jako zbójcę, aby do sędziów Cię zaprowadzić, proszę, byś związał mnie z sobą słodkimi łańcuchami swej miłości, abym się już nigdy nie odłączył od Ciebie, me dobro jedyne.
Jezu mój, przez te wszystkie zniewagi, policzki, plwociny, jakich doznałeś owej nocy w domu Kajfasza, użycz mi siły, bym z miłości ku Tobie znosił z spokojem wszystkie zniewagi, jakich doznam od ludzi.
Jezu mój, przez owe szyderstwa, jakich Herod Ci nie szczędził, postępując z Tobą jak z szaleńcem, udziel mi łaski, bym znosił cierpliwie, cokolwiek ludzie o mnie powiedzą, obchodząc się ze mną, jako z nędznym, głupim lub niegodziwcem.
Jezu mój, przez zniewagę, jaką Żydzi Ci wyrządzili, przenosząc nad Ciebie Barabasza, daj mi łaskę, abym z cierpliwością to przyjmował, gdy innych nade mnie będą przenosić.
Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś w najświętszym swym ciele, gdy tak okrutnie Cię ubiczowano, użycz mi łaski, bym znosił z poddaniem wszystkie cierpienia, spowodowane przez choroby, szczególniej zaś te, jakich doznam w godzinę śmierci.
Jezu mój, przez boleść, jakiej doznawała najświętsza Twa głowa cierniami przebita, daj, bym nigdy nie przyzwolił na myśli, które by Cię mogły obrazić.
Jezu mój, przez owo Twe poddanie się śmierci na krzyżu, na jaką Piłat Cię skazał, udziel mi łaski, bym przyjął z poddaniem śmierć moją wraz z wszystkimi cierpieniami, jakie jej będą towarzyszyć.
Jezu mój, przez mękę, jakiej doznałeś, niosąc krzyż na Kalwarię, spraw, bym cierpliwie znosił wszystkie krzyże swego życia.
Jezu mój, przez owe cierpienia, jakie odczuwałeś, gdy przebijano Ci ręce i nogi, proszę Cię, byś przybił do nóg swoich mą wolę, abym tego tylko pragnął, czego Ty sobie życzysz.
Jezu mój, przez gorycz, jakiej doznałeś, gdy napojono Cię żółcią, użycz mi łaski, bym nie obrażał Cię nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu.
Jezu mój, przez boleść, jaką odczułeś, żegnając się na krzyżu z swą świętą Matką, uwolnij mnie od nieporządnego przywiązania do mych krewnych i w ogóle do jakiegokolwiek stworzenia, aby me serce całkowicie do Ciebie należało.
Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś przy śmierci, widząc się być opuszczonym nawet przez swego Ojca Przedwiecznego, daj mi łaskę, abym znosił spokojnie wszystkie utrapienia, nie tracąc ufności w Twej dobroci.
Jezu mój, przez wzgląd na te trzy godziny cierpień, jakie konając na krzyżu poniosłeś, spraw, bym z poddaniem z miłości ku Tobie znosił cierpienia mego konania w godzinę śmierci.
Jezu mój, przez tę wielką boleść, jakiej doznałeś, gdy Twa najświętsza dusza w chwili śmierci odłączyła się od Twego najświętszego ciała, udziel mi łaski, bym w chwili śmierci ofiarował Ci swe cierpienia wraz z aktem doskonałej miłości, aby następnie kochać Cię w niebie twarzą w twarz ze wszystkich sił przez całą wieczność.
I Ty, Najświętsza Panno i Matko moja Maryjo, przez ten miecz, jaki przeszył Twe serce, gdyś ujrzała, iż ukochany Twój Syn skłania głowę i umiera, proszę Cię, abyś mi towarzyszyła w chwili śmierci, bym mógł Cię w niebie chwalić i składać Ci tam dzięki za wszystkie łaski, jakieś u Boga mi wyjednała.
Św. Alfons Maria Liguori, Uwagi o Męce Pana Jezusa dla dusz pobożnych. Przełożył z włoskiego O. Władysław Szołdrski C. SS. R., Toruń 1931, ss. 282-285.
Św. Alfons Maria Liguori/Uwagi o Męce Pana Jezusa dla dusz pobożnych
Fronda.pl
___________________________________________________________________________
***
Św. Alfons Maria Liguori o powstrzymywaniu się od częstej komunii św.
Wspominany dziś przez Kościół założyciel zgromadzenia redemptorystów bardzo dużą wagę przykładał do częstego karmienia się przez wierzących komunią św. i przestrzegał tych, którzy pod pozorem pobożności unikają częstego umacniania się Chlebem eucharystycznym.
XVIII-wieczny włoski święty, który zmarł na zaledwie 2 lata przed wybuchem rewolucji francuskiej, pozostawił po sobie wiele niezwykle cennych i wartościowych myśli na temat
„Osoby, które często i z prawdziwym pragnieniem przyjmują Boga do swego serca, szybko wzrastają w miłości Bożej i czynią wielkie postępy w dążeniu do doskonałości. Pan okazuje im wielkie łaski i obdarza coraz hojniej swoją miłością”.
„Powstrzymywanie się od przyjmowania Komunii św. nie uczyniło nikogo doskonalszym. Chrześcijanin nie staje się lepszy poprzez oddalenie od sakramentu Eucharystii”.
„Cała doskonałość tego sakramentu polega na zjednoczeniu duszy z Panem Bogiem. Komunia jest aktem najbliższego zjednoczenia. Ponad ten akt nie można uczynić nic milszego Bogu”.
„Kto mówi, że czuje swą niegodność, powinien wiedzieć, że im bardziej ociąga się z przystąpieniem do stołu Pańskiego, tym bardziej niegodność jego się zwiększa. Im rzadziej przyjmuje Najświętszy Sakrament, tym bardziej wzrastają jego wady, bo pozbawia się łask i pomocy duchowych, których ten sakrament jest źródłem”.
„Bardziej pokorna jest ta osoba, która często przyjmuje komunię św. niż ta, która się wymawia od niej swoją niegodnością. Pierwsza szuka bowiem lekarstwa na swoje choroby, podczas gdy druga w rzeczywistości oddala się od Boga”.
„Nie wymawiajmy się więc od częstej Komunii św. pod pozorem, że rzadziej będziemy ją przyjmowali z większą pobożnością. Im rzadziej bowiem karmimy się Chlebem eucharystycznym, tym trudniej jest ustrzec się grzechu i oprzeć pokusom”.
“Sakrament Eucharystii jest dla nas obfitym źródłem światła i mocy. Przynosi nam więcej łask niż wszystkie inne sakramenty, wprowadza bowiem do dusz naszych Jezusa Chrystusa, źródło łask wszelkich”.
św. Alfons Maria Liguori “Droga do świętości. O ćwiczeniach duchowych”, Kraków 2011
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________