Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
31 października
Święty Alfons Rodriguez, zakonnik
Zobacz także: • Święty Anioł z Acri, prezbiter • Święty Wolfgang, biskup |
Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów. Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia. Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń. Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał. Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888). |
___________________________________________________________________________________
Św. Alfons Rodrigues – świętość zwyczajna
św. Alfons Rodrigues SJ (1531 – 1617) (fot. wikipedia.org)
***
Przyszedł na świat 25 lipca w 1531 roku w Segowii w bogatej rodzinie kupieckiej. Przez rok studiował w kolegium jezuitów w Alkali, musiał jednak przerwać naukę, by po śmierci ojca zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem.
Ożenił się z Marią Suarez, z którą miał dwójkę dzieci. Około 1567 roku umarła mu żona a w niedługich odstępach czasu także dzieci oraz matka. Po ich śmierci podjął na nowo studia w Walencji, ale ich nie ukończył. W 1571 roku poprosił o przyjęcie do nowicjatu jezuitów, z pragnieniem zostania bratem zakonnym. Po nowicjacie został wysłany do Palma na Majorce, gdzie spełniał różne posługi domowe, a potem przez czterdzieści lat był furtianem.
Oddany był nieustannej modlitwie, medytacji i kontemplacji, co owocowało wieloma łaskami mistycznymi. Najbardziej lubił recytować różaniec i godzinki o Niepokalanym Poczęciu N. Marii Panny. Bardzo dbał o odprawianie codziennego rachunku sumienia, co uczyło go trzeźwego patrzenia na siebie i na innych ludzi. Dziękował i rozważał, jak Bóg go prowadził w ciągu dnia, jak bezustannie obdarzał go swoją miłością, dobrocią i duchowymi pociechami. Wyrażał wdzięczność za łaskę powołania. Prosił Boga o światło lepszego poznania siebie. Robiąc rachunek sumienia, pytał siebie, czy wiernie odpowiadał na Boże natchnienia, czy wystarczająco panował nad swoimi wadami i czy kogoś nie uraził niepotrzebnym słowem lub niesprawiedliwą oceną. Przepraszał za swe uchybienia Boga i obiecywał poprawę w drugiej połowie dnia lub nazajutrz.
Wszystkie sprawy, które mu powierzano załatwiał solidnie. Był uprzejmy dla tych, którzy przychodzili do zakonnej furty. Być może i wtedy nie zawsze mógł zejść do osoby potrzebującej pomocy kapłan. W takiej sytuacji Brat Alfons z wielką roztropnością przejmował rolę kierownika duchownego. Umiał cierpliwie wysłuchać zainteresowanych, pocieszać i podnosić na duchu. Obiecywał modlitwę w intencji osób i ich trudnych spraw, o których w zaufaniu mu mówili.
Był mężem surowych umartwień. Jego świętość promieniowała spokojem, pogodą ducha i radością życia całkowicie oddanego na służbę Jezusa – Króla wieków. Choć nie mógł dokonywać spektakularnych czynów ewangelizacyjnych, to przecież jego modlitwa i rozmowy z młodszymi współbraćmi na długo zaowocowały w życiu kolejnych pokoleń jezuitów. Przychodził do niego po duchowe porady także Piotr Klawer, święty apostoł afrykańskich niewolników w Brazylii.
Być stale obecnym i dostępnym dla ludzi w jednym miejscu i to przez czterdzieści lat – oto najkrócej wyrażona tajemnica jego zwyczajnej świętości. Zgodnie z zaleceniem przełożonych, swoje przeżycia mistyczne opisał w Autobiografii, w której zawarł wiele ascetycznych pouczeń.
Prośmy, byśmy jak święty Brat Alfons, Patron Braci – jezuitów, umieli dobrze wypełniać codzienne obowiązki i byli otwarci na tych, którzy oczekują od nas krzepiącej rozmowy, gestu dobroci czy spontanicznego uśmiechu.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
30 października
Błogosławiony Dominik Collins,
zakonnik i męczennik
Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii. Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem. Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”. W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny. Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”. Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 października
Błogosławiony Michał Rua, prezbiter
Zobacz także: • Święty Felicjan, męczennik |
Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników. W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło. Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając. W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia. Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej. W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua. Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela. Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko. Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków. Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości. Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina. Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji. |
______________________________________________________________________________________________________________
28 października
Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz
Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu. Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat. Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów. O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia. O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie. Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery. Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji. Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu. Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór. |
Święci Szymon Kananejczyk (Gorliwy)
i Juda Tadeusz
KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 11 PAŹDZIERNIKA 2006
(…) Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie, ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.
Drodzy bracia i siostry,
Przedmiotem naszych rozważań jest dzisiaj dwóch z dwunastu Apostołów: Szymon Kananejczyk i Juda Tadeusz (nie mylić z Judaszem Iskariotą). Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie (por. Mt 10,4; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13), ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.
Św. Szymon Gorliwy (L) i św. Juda Tadeusz (P)
JOSÉ DE RIBERA; XVII W. (L) / GEORGES DE LA TOUR; XVII W. (P) (PD)
***
Szymon otrzymuje przydomek, który zmienia się w czterech spisach: jeśli gdy Mateusz i Marek nazywają go “Kananejczykiem”, Łukasz określa go mianem “Zeloty”. W rzeczywistości oba te pojęcia są równoznaczne, gdyż oznaczają to samo, w języku hebrajskim czasownik qanà’ znaczy bowiem “być zazdrosnym, żarliwym” i może się odnosić zarówno do Boga, który zazdrosny jest o wybrany przez siebie naród (por. Wj 20,5), jak i do ludzi, którzy płoną zapałem służenia jedynemu Bogu z całkowitym oddaniem, jak Eliasz (por. 1 Krl 19,10). Bardzo więc prawdopodobne, że Szymon, jeśli nawet nie należał do nacjonalistycznego ruchu Zelotów, wyróżniał się przynajmniej płomiennym zapałem do żydowskiej tożsamości, a więc do Boga, do swego ludu i do Prawa Bożego.
Jeżeli sprawy tak wyglądają, Szymon znajduje się na antypodach Mateusza, który, przeciwnie, jako celnik uprawiał zawód, uważany wówczas za całkowicie nieczysty. Jest to oczywisty znak, że Jezus powołuje swych uczniów i współpracowników z najrozmaitszych warstw społecznych i religijnych, bez żadnych uprzedzeń. Jego interesują osoby, nie kategorie społeczne czy etykietki! To piękne, że w grupie Jego uczniów, wszyscy, choć tak odmienni, od Zeloty po celnika, współistnieli razem, przezwyciężając łatwe do wyobrażenia trudności: to bowiem sam Jezus był motywem spoistości, w którym wszyscy tworzyli jedno. Stanowi to wyraźnie naukę dla nas, często skłonnych do podkreślania różnic, a nawet przeciwieństw, zapominając, że w Jezusie Chrystusie otrzymaliśmy moc godzenia naszych konfliktów. Pamiętajmy również o tym, że grupa Dwunastu stanowi zapowiedź Kościoła, a zatem zapowiada Kościół, w którym ma być miejsce dla wszystkich charyzmatów, narodów, ras, wszystkich przymiotów ludzkich, które w komunii z Jezusem znajdują zgodę i jedność.
Jeśli chodzi o Judę Tadeusza, to nazwała go tak tradycja, łącząc dwa różne imiona: ponieważ gdy Mateusz i Marek nazywają go po prostu “Tadeuszem” (Mt 10,3; Mk 3,18), to Łukasz określa go jako “Judę, syna Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13). Przydomek Tadeusz jest niepewnego pochodzenia i bywa objaśniany jako pochodzący od aramejskiego taddà’, co znaczy “pierś”, oznaczałby więc “wielkodusznego”, bądź jako skrót od greckich imion “Theódoros, Theódotos”. Wiemy o nim niewiele. Tylko Jan wspomina o prośbie, z jaką Apostoł ten zwrócił się do Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Rzekł Tadeusz do Pana: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Jest to sprawa bardzo aktualna, z którą my także przychodzimy do Pana: dlaczego Zmartwychwstały nie objawił się w całej swej chwale swoich nieprzyjaciołom, by pokazać, że zwycięzcą jest Bóg? Dlaczego ukazał się jedynie swoim uczniom? Odpowiedź Jezusa jest tajemnicza i głęboka. Pan powiada: “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”(J 14, 22-23). A znaczy to, że Zmartwychwstałego trzeba zobaczyć i postrzegać także sercem, w taki sposób, aby Bóg mógł w nim zamieszkać. Pan nie ukazuje się jako rzecz, ale chce wejść w nasze życie i dlatego Jego objawienie się jest objawieniem, które pociąga i zakłada otwarte serce. Tylko w ten sposób widzimy Zmartwychwstałego.
Judzie Tadeuszowi przypisano autorstwo jednego z listów Nowego Testamentu, nazywanych “katolickimi”, ponieważ skierowane są nie do któregoś z określonych Kościołów lokalnych, ale mają znacznie szerszy krąg adresatów. List ten bowiem wystosowany został “do tych, którzy są powołani, umiłowani w Bogu Ojcu i zachowani dla Jezusa Chrystusa” (w. 1). Główną troską tego pisma jest ostrzeżenie chrześcijan przed tymi wszystkimi, którzy pod pretekstem szczególnego wybrania Bożego tłumaczą swoje wyuzdanie i sprowadzają braci na manowce swym nie do przyjęcia nauczaniem, wprowadzając w Kościele niezgodę “pod wpływem snów” (por. w. 8), jak nazywa Juda ich nauki i idee. Porównuje on ich wręcz do upadłych aniołów i w twardych słowach powiada, że “poszli drogą Kaina” (w. 11). Ponadto otwarcie porównuje ich do “obłoków bez wody wiatrami unoszonych… drzew jesiennych nie mających owocu, dwa razy uschłych, wykorzenionych… rozhukanych bałwanów morskich wypluwających swoją hańbę… gwiazd zabłąkanych, dla których nieprzeniknione ciemności na wieki przeznaczone” (ww. 12-13).
Nie przywykliśmy dzisiaj może do tak polemicznego słownictwa, które jednak mówi nam coś ważnego: że we wszystkich pokusach, jakie istnieją, we wszystkich prądach współczesnego życia musimy zachować tożsamość naszej wiary. Oczywiście należy bezwzględnie podążać dalej z uporem drogą wyrozumiałości i dialogu, na jaką szczęśliwie wkroczył Sobór Watykański II. Jednakże ta droga dialogu, tak bardzo niezbędna, nie może sprawić, byśmy zapomnieli o obowiązku przemyślania i podkreślania wciąż na nowo z jednakową mocą głównych i niepodważalnych linie naszej chrześcijańskiej tożsamości. Z drugiej strony należy dobrze pamiętać, że ta nasza tożsamość wymaga mocy, jasności i odwagi w obliczu przeciwności świata, w którym żyjemy. Dlatego czytamy dalej w liście: “Wy zaś, umiłowani, budując samych siebie na fundamencie waszej najświętszej wiary, w Duchu Świętym się módlcie i w miłości Bożej strzeżcie samych siebie, oczekując miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, które wiedzie ku życiu wiecznemu” (ww. 20-22). List kończy się takimi oto przepięknymi słowami: “Temu zaś, który może was ustrzec od upadku i stawić nienagannymi i rozradowanymi wobec swej chwały, jedynemu Bogu, Zbawcy naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wekami i teraz, i na wszystkie wieki! Amen”(ww. 24-25).
Widać doskonale, że autor tych słów w pełni przeżywa swą wiarę, do której należą takie wielkie rzeczywistości, jak integralność moralna i radość, ufność, a w końcu chwała, ponieważ wszystko uzasadnione jest dobrocią naszego jedynego Boga i miłosierdziem Pana naszego Jezusa Chrystusa. Dlatego, tak Szymon Kananejczyk, jak i Juda Tadeusz, niech pomagają nam odkrywać wciąż na nowo i żyć niezmordowanie pięknem wiary chrześcijańskiej, umiejąc dawać jej zdecydowane i zarazem pogodne świadectwo.
wiara.pl
____________________________________________________________________________________
Szymon „Gorliwy” i Juda Tadeusz.
Co wiesz o świętych Apostołach?
(oprac. PCh24.pl – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons)
***
28 października Kościół powszechny obchodzi święto świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Szymon i Juda Tadeusz należeli do grona 12 Apostołów. Byli jednymi z najbliższych uczniów Jezusa.
Święty Szymon Apostoł
1.Apostoł najmniej znany
Szymon Apostoł miał przydomek „Gorliwy”. Jest on jednym z najmniej znanych i pokazywanych w Piśmie Świętym Apostołów. Łącznie we wszystkich Ewangeliach jest wspomniany jedynie trzy razy. Ewangeliści Marek i Mateusz nazywają św. Szymona „Kananejczykiem”. Stąd też niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że Szymon mógł pochodzić z Kany Galilejskiej, a wesele, które się tam odbywało i na które został zaproszony Jezus i Jego Matka, to mogło być właśnie wesele samego Szymona Apostoła.
2.Dlaczego „gorliwy”?
Przydomek „gorliwy” Szymon dostaje w Ewangelii według św. Łukasza. Może to oznaczać, że wśród Apostołów Szymon wyróżniał się prawością i starannością w zachowywaniu prawa mojżeszowego. Papież Benedykt XVI w swojej katechezie podkreślił, że „Szymon, jeśli nawet nie należał do nacjonalistycznego ruchu Zelotów, wyróżniał się przynajmniej płomiennym zapałem do żydowskiej tożsamości, a więc do Boga, do swego ludu i do Prawa Bożego”. W katalogu Apostołów Szymon Kananejczyk wymieniany jest zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, którzy byli kuzynami samego Chrystusa.
3.Został męczennikiem w wieku 100 lat
Według tradycji chrześcijańskiej Szymon miał być bratem Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Jako krewny Pana Jezusa, miał zasiadać na biskupiej stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam poniósł śmierć za cesarza Trajana. Tradycja mówi, że św. Szymon został zamordowany, kiedy miał już ponad sto lat. Jeden z żywotów średniowiecznych o męczeństwie św. Szymona Kananejczyka podaje, że został on przecięty piłą na pół, stąd jednym z atrybutów w ikonografii tego świętego jest piła. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (IX wiek), miało się znajdować w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w Bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, znajdują się prawdopodobnie relikwie obu Apostołów. Część relikwii jest w katedrze w Tuluzie.
4.Potronat i atrybuty
Św. Szymon jest patronem farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy. W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła, topór, włócznia.
Święty Juda Tadeusz
1.Apostoł najmniej znany
O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli „Odważny”. Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła, dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym. Nie wiemy też, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni określają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Juda był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
2.Chciał zrobić karierę i dlatego został świętym
Imię Judy zostało umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów, co sugeruje jego późniejsze wejście do grona najbliższych uczniów Jezusa. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Mistrza: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery. I w końcu ją zrobił – zostając świętym.
3.Juda autorem jednego listu Nowego Testamentu
Jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu i sam siebie nazywa bratem Jakuba. List ten został napisany przed 67. rokiem i zapożycza z niego pewne fragmenty i słowa św. Piotra. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda, głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii.
4.Niosąc Ewangelię oddał życie za Jezusa
Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem też ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
5.Potronat i atrybuty
Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego. W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czarnym płaszczu.. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.
(źródła – brewiarz.pl, niedziela.pl, slowo.redemptor.pl)
Adam Białous/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
27 października
Święty Frumencjusz, biskup
Zobacz także: • Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna |
Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa. Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest. Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce. Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów. |
______________________________________________________________________________________________________________
26 października
Błogosławiona Celina Borzęcka, zakonnica
Zobacz także: • Święci męczennicy Lucjan i Marcjan • Błogosławiony Bonawentura z Potenzy, prezbiter • Święty Fulcjusz z Pawii, biskup • Święty Dymitr z Salonik, męczennik |
Celina Rozalia Leonarda urodziła się 29 października 1833 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej Chludzińskich, na kresach dawnej Rzeczypospolitej w Antowilu, blisko Orszy – teraz to Białoruś. Rodzice zadbali o to, by otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już jako młoda dziewczyna zapragnęła wstąpić do klasztoru wizytek w Wilnie, ale posłuszna woli rodziców i radzie spowiednika w 1853 r. wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego, właściciela majątku Obrembszczyzna koło Grodna. Było to szczęśliwe małżeństwo, a Celina była dobrą żoną i matką. Urodziła czworo dzieci, z których dwoje – Marynia i Kazimierz – zmarło jako niemowlęta. Celina zajmowała się pracą charytatywną wśród ludności wiejskiej, a w 1863 r. wspierała powstańców, za co znalazła się wraz z kilkutygodniową Jadwigą w rosyjskim więzieniu w Grodnie. W 1869 r. Józef Borzęcki uległ atakowi paraliżu i stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami Celiną i Jadwigą wyjechała z nim na leczenie do Wiednia, które jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Przez pięć lat starannie pielęgnowała męża. Na kilka tygodni przed śmiercią Borzęcki podyktował starszej córce Celinie testament, w którym zaświadczył o miłości, bohaterstwie, odwadze i roztropności swej żony. Po jego śmierci, w 1875 r. Celina Borzęcka wyjechała z córkami do Rzymu. Tam znowu zapragnęła życia zakonnego. Poznała generała zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Pod jego wpływem postanowiła wraz z córką Jadwigą (obecnie Służebnicą Bożą) założyć żeńską gałąź zgromadzenia, do którego należał. Po pokonaniu wielu przeciwności i upokorzeń zmartwychwstanki zostały zatwierdzone jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne, którego zadaniem było nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt. 6 stycznia 1891 r. Celina i Jadwiga złożyły śluby wieczyste. Dzień ten jest uważany za początek Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Kościele. Mimo rozlicznych zakonnych obowiązków, Celina była przy starszej córce (również Celinie), gdy rodziły się jej dzieci. Starała się też być dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt. Założone przez nią nowe zgromadzenie rozwijało się dynamicznie. Jesienią 1891 r. Celina otworzyła w Kętach, mieście św. Jana Kantego, pierwszy dom na ziemiach polskich. W skromnej starej chacie początkowo została założona szkoła dla dziewcząt i nowicjat. Było trudno, bo siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda, ale już po czterech latach stanął tam klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, w której ołtarzu znalazła się Matka Boża Ostrobramska, a w witrażach można zobaczyć patronów Polski, Litwy i Rusi. Budynek klasztoru otacza piękny park, w którym do dziś rosną drzewa zasadzone jeszcze przez założycielkę. Dowodem jej zaradności i wyczucia smaku są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z jej koronkowej sukni ślubnej i dawnego stroju balowego. W Kętach zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochronkę dla dzieci. Stąd wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie i Warszawie. W 1896 r. rozpoczęły też pracę apostolską w Bułgarii, a w 1900 r. – w Stanach Zjednoczonych. W 1906 r. Celina przeżyła cios – nieoczekiwanie zmarła jej córka Jadwiga, współzałożycielka zgromadzenia i najbliższa współpracownica, która miała poprowadzić dalej rozpoczęte dzieło. Mimo podeszłego wieku Matka Celina pełniła nadal obowiązki przełożonej generalnej. Zmarła w Krakowie 26 października 1913 r., pochowana została obok swej córki w Kętach. W 1937 r. doczesne szczątki Celiny i Jadwigi zostały przeniesione do krypty pod kaplicą klasztoru w Kętach, a w 2001 r. – do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach. Za życia matki Celiny powstało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z ich duchowością zgromadzeń świeckich apostołek zmartwychwstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Argentynie, Australii, Kanadzie, Tanzanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracowało 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry wykonują wiele posług, m.in. pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe i pielęgniarki.Proces beatyfikacyjny Matki Celiny rozpoczęto z inicjatywy papieża Piusa XII w Rzymie w 1944 r. Dekret o heroiczności cnót podpisał św. Jan Paweł II w 1982 r. W 2002 r. w Krakowie przeprowadzono proces dotyczący domniemanego uzdrowienia po ciężkim wypadku Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora, prawnuka Matki Celiny w piątym pokoleniu. 16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podpisał dekret zatwierdzający uzdrowienie dokonane za jej przyczyną. 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną. |
___________________________________________________________________________
Wszystko ma paschalny sens
Archiwum Sióstr Zmartwychwstanek
***
– Wiem przez wiarę, że Chrystus zmartwychwstał i żyje w nas i między nami, że niedługo spotkam Go twarzą w Twarz i będzie wieczne Alleluja. Tymczasem idę z Nim przez trudną codzienność pewna, że wszystko ma paschalny sens – odpowiedziała mi ponad 80-letnia siostra zmartwychwstanka na prośbę o słowo krzepiące w trudnym czasie pandemii.
Przed laty inna znajoma starsza zmartwychwstanka ze wzruszeniem powtarzała: – My jesteśmy od Zmartwychwstałego, co to za wielka łaska i tajemnica!
Bo rzeczywiście tajemnica paschalna to największa tajemnica życia chrześcijańskiego. Przeżywamy ją właśnie w Kościele, warto więc pochylić się nad historią i duchowością Sióstr Zmartwychwstanek, które żyją nią na co dzień każdego dnia.
Zgromadzenie jest niezwykłym zgromadzeniem nie tylko z powodu duchowości. Jest bowiem pierwszym zgromadzeniem w historii Kościoła katolickiego, założonym przez matkę i córkę.
Celina Borzęcka, współzałożycielka zgromadzenia, urodziła się w 1833 r. w miejscowości Antowil k. Orszy, w ziemi Mohylewskiej. Bardzo wcześnie zaczęła myśleć o Bogu i od dzieciństwa oddawała się modlitwie. Dosyć wcześnie też uświadomiła sobie powołanie do życia zakonnego. Rodzice mieli jednak inne plany wobec córki – znaleźli jej męża i ustalili datę ślubu. Był to duży cios dla młodej dziewczyny, która jednak po długiej walce duchowej powiedziała – jak Maryja – „fiat” i posłuszna spowiednikowi i woli rodziców poślubiła Józefa Borzęckiego. Ponad własne plany umiłowała bowiem bardziej wolę Bożą, a pragnienie życia zakonnego schowała na dnie serca.
Od niemożliwego do realnego
Małżeństwo Borzęckich było bardzo szczęśliwe. Józef otoczył swoją małżonkę miłością, szacunkiem i dobrobytem. Zamieszkali w majątku w Obrębszczyźnie k. Grodna. Tam przyszło na świat ich czworo dzieci, z których dwoje zmarło w niemowlęctwie. Przy życiu zostały dwie córki – Celina i Jadwiga. Szczęście małżonków zostało jednak niespodziewanie zakłócone. W 1869 r. Józef Borzęcki został dotknięty atakiem paraliżu, czego skutkiem była utrata władzy w nogach i życie na wózku inwalidzkim. Celina z wielką miłością otoczyła męża opieką. Nie pomogły jednak kuracje i w 1874 r. Józef Borzęcki w wieku 52 lat zmarł w Wiedniu. W pamiętniku, który Celina wówczas prowadziła, zapisała: „Odszedł mój anioł opiekuńczy”.
Przełożony generalny Zmartwychwstańców o. Piotr Semenenko stał się kierownikiem duchowym Celiny oraz jej młodszej córki Jadwigi. Starsza córka Celina wyszła za mąż za Józefa Hallera – stryjecznego brata gen. Józefa Hallera.
W 1881 r. Celina i Jadwiga Borzęckie, pod kierunkiem o. Semenenki, zaczęły tworzyć zręby przyszłej rodziny zakonnej o duchowości zmartwychwstańskiej, zaś o. Piotr uczył je paschalnej duchowości. Opiera się ona na wspólnym życiu z Chrystusem przez zawierzenie się Bogu, aż do całkowitego oddania Mu siebie. Ten rys duchowości nie był obcy Celinie, która wielokrotnie doświadczała siły zawierzenia, nawet wśród największej nocy ducha. O. Piotr ukazywał też prawdę o ludzkiej nędzy i konieczności wyniszczenia siebie tak, by umarł stary człowiek, a narodził się nowy, przemieniony w Chrystusa i razem z Nim zmartwychwstały. Zmartwychwstanki miały przejąć od zmartwychwstańców również cel apostolski. Początkowo było nim moralno-religijne odrodzenie społeczeństwa przez pracę parafialną. O. Semenenko nie doczekał jednak zatwierdzenia zgromadzenia przez Kościół. Zostało ono zatwierdzone dopiero 10 lat po jego śmierci – 6 stycznia 1891 r. Tegoż roku Matka Celina przyjechała do Polski i w Kętach k. Oświęcimia rozpoczęła budowę domu nowicjatu. Później powstawały kolejne placówki.
Nie brano tego pod uwagę
Niebawem Matka Celina kolejny raz została postawiona w sytuacji, w której bardzo mocno doświadczyła krzyża. U jej boku, przy tworzeniu nowej wspólnoty zakonnej, stanęła wierna i oddana sprawie współpracownica, asystentka generalna i ukochana córka Jadwiga – nadzieja zgromadzenia i matki. Przy takiej pomocnicy Matka Celina spokojnie myślała o przyszłości. Jadwiga miała poprowadzić dzieło zarówno duchowo, jak i materialnie. Młoda, pełna zapału do pracy, nad wyraz dojrzała duchowo. I nagle wydarzyło się coś, czego zupełnie nie brano pod uwagę – w wieku 43 lat Matka Jadwiga została odwołana do wieczności. Dla Matki Celiny był to straszny cios, ale kolejny raz wypowiedziała Bogu swoje „fiat” i z heroicznym męstwem podjęła zesłane jej cierpienie. Straciła trzecią ukochaną osobę, po mężu i kierowniku duchowym, i tak o tym pisała: „Bóg zabrał mi to, co po ludzku dawało mi pewność, abym zobaczyła, że Jego dzieło może się opierać wyłącznie na Nim”.
Mimo utrudzenia i braku sił podjęła jeszcze wizytację wszystkich placówek. W 1913 r. podczas powrotu z Częstochowy do Kęt dostała zapalenia płuc. Pogodzona z wolą Bożą wypowiedziała swój testament dla sióstr: „Niech będą jedno”. Odeszła do Pana w niedzielę 26 października 1913 r, w dzień, w którym Kościół wspomina tajemnicę Zmartwychwstania. Została pochowana na cmentarzu w Kętach obok Matki Jadwigi. Obecnie ich doczesne szczątki spoczywają w kościele parafialnym, gdzie ludzie proszą we wszelkich potrzebach i są wysłuchiwani. Wymodlony za przyczyną Matki Celiny cud uzdrowienia stał się potwierdzeniem możliwości wyniesienia jej na ołtarze. Beatyfikacja miała miejsce 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie.
Dziś Siostry Zmartwychwstanki podejmują liczne dzieła w różnych krajach świata, odpowiadając na współczesne potrzeby Kościoła. Pracują w parafiach, szkołach, szpitalach oraz wszędzie tam, gdzie Pan Bóg je prowadzi. Służą według swoich możliwości potrzebującym ludziom. Trwają na intensywnej modlitwie – dzisiaj szczególnie w intencji tych, którzy walczą na pierwszej linii frontu z pandemią koronawirusa.
Zachęcamy do modlitwy o łaski za wstawiennictwem bł. Celiny Borzęckiej
Bądź uwielbiony, Panie Jezu, który udzieliłeś błogosławionej Celinie daru szczególnego umiłowania tajemnicy paschalnej
i pragnienia wypełnienia Twojej świętej woli.
Ufając w Twoją bezgraniczną miłość do nas, prosimy Cię za jej wstawiennictwem o łaskę ….
Spraw, o Panie, aby Kościół mógł się radować zaliczeniem służebnicy Twojej Celiny do grona świętych dla większej chwały Twojej i naszego dobra.
Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem, w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Marzena Cyfert/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
25 października
Święci męczennicy Chryzant i Daria
Zobacz także: • Święty Bernard Calvo, biskup |
fot. via Wikipedia, CC 0 Święci męczennicy Chryzant i Daria, patroni sędziów *** W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów. Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie. Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię.W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza. Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 października
Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter
Zobacz także: • Święty Antoni Maria Claret, biskup • Błogosławiony Kontard Ferrini • Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica • Święty Alojzy Guanella, prezbiter |
Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik. Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora. Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r. Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”. Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.:Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski. Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521). |
______________________________________________________________________________________________________________
23 października
Święty Józef Bilczewski, biskup
Zobacz także: • Święty Jan Kapistran, prezbiter • Święty Seweryn Boecjusz |
Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963. Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii. 17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu. Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem. Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. |
________________________________________________________________________________
Św. Józef Bilczewski – budowniczy mostów
Wikipedia
***
Pełnił swą posługę w niezwykle gorącym okresie, starając się łagodzić nastroje w czasie gorących (i krwawych) konfliktów polsko–ukraińskich.
Słowa: Fylón yr wełt an ganc ałłán ząs ych óm mjer óf hóhym śtán znaczą: „Zgubiony w świecie i całkiem sam usiadłem nad morzem na wysokim kamieniu”. Tak brzmi to zdanie po wilamowicku. To język z rodziny języków germańskich, używany w miasteczku Wilamowice nieopodal Kęt. Tu, u stóp zielonych Beskidów, 26 kwietnia 1860 r. przyszedł na świat Józef Bilczewski.
Błogosławionym ogłosił go 26 czerwca 2001 r. Jan Paweł II.Tego dnia lało jak z cebra. Przemoczony rimskij papa, przemawiający na lwowskim gigantycznym, 250-tysięcznym blokowisku Sichów… zaintonował: „Nie lij, dyscu, nie lij, bo cie tu nie trzeba”. Wzbudził tym ogromny entuzjazm trzystu tysięcy młodych. Zdumieli się jeszcze bardziej, gdy papież rzucił: „Deszcz pada, to i dzieci będą rosły”. Po chwili nad potężnym lwowskim osiedlem rozbłysło słońce. Podczas swej 50. europejskiej pielgrzymki (23–27 czerwca 2001 roku) papież, urodzony nieopodal Wilamowic, ogłosił Józefa Bilczewskiego błogosławionym. Miejsce było nieprzypadkowe, bo kapłan ten swe życie związał ze stolicą Galicji.
Po ukończeniu szkół w Wilamowicach, Kętach i Wadowicach (tu zdał maturę) w czerwcu 1880 roku wstąpił do krakowskiego seminarium. 6 lipca 1884 r. przyjął święcenia kapłańskie. Studiował w Wiedniu (doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim i rychło został profesorem teologii dogmatycznej na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Przez pewien czas ten ceniony przez studentów wykładowca pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora.
17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego profesora łacińskim arcybiskupem Lwowa. Jako pasterz wyróżniał się ogromną wrażliwością na potrzeby najuboższych, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością i pracowitością. Był fundatorem wielu kościołów, szkół i ochronek. Powszechnie znana była jego miłość do Maryi, którą zdrobniale nazywał Matuchną.
Pełnił posługę w niezwykle gorącym okresie: I wojny światowej, walk o Lwów i wojny z bolszewikami. Starał się łagodzić nastroje w czasie konfliktów polsko-ukraińskich. „Czasy są złe. Cały świat jest w ogniu, możemy powtarzać za św. Janem Chryzostomem. Nikt nie wie, co jutro przyniesie. Wszyscy jesteśmy niespokojni co do planu, jaki Opatrzność gotuje się spełnić w najbliższej przyszłości (…). Otóż w takiej chwili moim obowiązkiem jest wynieść wysoko Zbawiciela na Jego tronie eucharystycznym i położyć tuż obok niego przed oczami wszystkich katechizm. Nade wszystko zaś chciejmy wszyscy naśladować czynną miłość Zbawiciela, który jako ostatni i najpokorniejszy niewolnik obmywał nogi uczniom, stał się sługą wszystkich” – nauczał.
Zmarł z przepracowania przed stu laty, 20 marca. Świętym ogłosił go Benedykt XVI i była to pierwsza kanonizacja jego pontyfikatu (w poczet świętych włączył wówczas również założyciela józefitek ks. Zygmunta Gorazdowskiego).
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
22 października
Święty Jan Paweł II, papież
Zobacz także: • Święty Donat, biskup • Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter • Święta Salome, uczennica Pańska |
Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga. Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu. W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego. 13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku. Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża. 18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś). Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych. Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską. W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”. Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu. 13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu. 15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude. W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył. 30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie. Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo. W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w. Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa). Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele. Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka. Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie). Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni. Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu. Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu. W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw. Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową. Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił. Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II. 2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego. 16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze. 19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża. 12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych. 14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji. Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII. |
______________________________________________________________________________________________________________
21 października
Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup
Zobacz także: • Święta Urszula, dziewica i męczennica • Święty Kasper del Bufalo, prezbiter |
Jakub Strepa herbu Strzemię urodził się w 1340 r. Pochodził z diecezji krakowskiej, ale rodzina jego osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. O jego rodzinie i młodości brak informacji; niektórzy hagiografowie uważają, że kształcił się w Rzymie, chociaż brak na to dowodów. Pewne jest tylko to, że wstąpił do zakonu franciszkanów i że był członkiem Stowarzyszenia Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa we Lwowie. Stolica Apostolska wyposażyła tę instytucję misyjną, utworzoną w zakonie dominikanów i franciszkanów dla działań na Rusi i Mołdawii, w rozległe przywileje duszpasterskie. W latach 1385-1388 Jakub był gwardianem franciszkańskiego klasztoru Świętego Krzyża we Lwowie. Z ówczesnych akt wynika, że był nie tylko gorliwym przełożonym konwentu, ale troszczył się także o dobro Kościoła na Rusi. Pośredniczył w sporze, jaki zaistniał pomiędzy arcybiskupem Halicza, Bernardem, a magistratem miasta Lwowa. Doszło do tego, że zapalczywy hierarcha zamierzał obłożyć miasto karami kościelnymi i w ten sposób pozbawić go normalnej opieki duchowej. Jakub spór załagodził. Niemniej energicznie stawał w obronie zakonów żebrzących (głównie dominikanów i franciszkanów) przeciwko niektórym duchownym, którzy zakazywali na swoich obszarach kaznodziejom głosić Słowo Boże i sprawować posługę duchową, chociaż ci mieli na to zezwolenie Stolicy Apostolskiej. Dowodem wielkiego zaufania, jakim Jakub cieszył się w Rzymie, było mianowanie go inkwizytorem na całą Ruś. 27 czerwca 1391 r. papież Bonifacy IX mianował Jakuba drugim (po Bernardzie) arcybiskupem Halicza. Sakrę biskupią Jakub przyjął w Tarnowie w 1392 r. Znał już wtedy bardzo dobrze swoją metropolię, którą jako misjonarz wiele razy przemierzył pieszo. Ponieważ była to metropolia nowa, powstała w roku 1367, nie było w niej jeszcze ani katedry, ani kapituły. Kościołów i kapłanów było bardzo mało; nawet granice diecezji nie były dokładnie ustalone. We wsiach mieszkała głównie ludność prawosławna (ruska). Nowemu arcybiskupowi przyszło organizować metropolię właściwie od podstaw. Za punkt wyjścia pracy obrał sobie wizytację swojej rozległej diecezji. Zamieszkał w drewnianym domku przy klasztorze lwowskim. Stamtąd udawał się do miast i osiedli. Wszędzie, gdzie byli panowie polscy, zachęcał ich do fundowania nowych kościołów, które czynił ośrodkami parafialnymi. Popierał gorliwie zakony franciszkanów i dominikanów w ich pracy misyjnej. Bardzo szybko zaczęła topnieć liczba prawosławnych, a powiększała się liczba katolików. Nie mając jeszcze kapituły, arcybiskup Jakub sam rządził diecezją ze swoim oficjałem i notariuszem, który prowadził jego kancelarię. W trudniejszych i ważniejszych sprawach radził się proboszczów i przełożonych klasztorów. W ostatnich latach swoich rządów dobrał sobie do pomocy biskupa Zbigniewa z Łapanowa jako swojego sufragana. W 1406 r. zorganizował we Lwowie pierwszy synod prowincjonalny dla rozstrzygnięcia pewnych spornych spraw. Tak bardzo zasłużył się dla katolickiej Rusi, że nazwano go “ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”. Jadwiga i Władysław Jagiełło darzyli go szczególnym zaufaniem. Jakub darzył ich wzajemną czcią i miłością. Należał do zaufanych doradców Jagiełły. Wielką miłością darzyli go też wierni. Na wiadomość, że zamierza przenieść stolicę metropolii do Lwowa, mieszkańcy miasta bardzo ofiarnie i szczodrze zabrali się do budowy katedry. Jej poświęcenia Jakub dokonał w 1404 r. Zmarł we Lwowie 20 października 1409 r. Zgodnie z testamentem został pochowany w chórze franciszkańskiego kościoła we Lwowie. Przez całe życie był tak ubogi, że w testamencie poza szatami liturgicznymi nie miał dosłownie nic do rozdania. Zostawił po sobie ponad 20 dokumentów. Mówią o nim także źródła postronne. W swej pobożności miał szczególną cześć dla Najświętszego Sakramentu. Zarządził, aby wieczna lampka paliła się przed tabernakulum, co nie było jeszcze wówczas w Kościele stałym zwyczajem. Dominikańskiemu kościołowi Bożego Ciała we Lwowie nadał odpusty, aby zachęcić lud do licznego udziału w adoracji i wystawieniu w monstrancji, jakie wtedy zaczęło wchodzić w zwyczaj. Zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Kronikarz napisał o nim taką pochwałę: “Był to mąż wielkiej cnoty, sławny pobożnością, i życia prostego, mogący być wzorem i przykładem dla innych”. W latach późniejszych jednak cześć jego zupełnie zanikła – tak dalece, że nie wiedziano nawet, gdzie znajduje się jego grób. Znaleziono go dopiero przypadkowo 29 listopada 1619 r. Pod wpływem wciąż rosnącego nabożeństwa i wielu łask, jakie działy się za jego przyczyną, w roku 1777 rozpoczęto kanoniczny proces. 11 września 1790 r. papież Pius VI zatwierdził jego kult i pozwolił obchodzić jego święto. Na prośbę metropolity papież św. Pius X ogłosił bł. Jakuba wraz z Matką Bożą Królową Polski współpatronem archidiecezji lwowskiej. Został on też obrany patronem polskiej prowincji franciszkańskiej. Relikwie bł. Jakuba, spoczywające w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego w katedrze lwowskiej, po ostatniej wojnie przeniesiono do katedry tarnowskiej, a w 1966 r. przewieziono do Lubaczowa. 5 grudnia 2009 r., po blisko 65 latach, relikwie patrona archidiecezji lwowskiej, bł. Jakuba Strzemię, powróciły do katedry rzymskokatolickiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie. Uroczystościom przeniesienia i wprowadzenia relikwii do katedry przewodniczył metropolita lwowski, abp Mieczysław Mokrzycki. W ikonografii bł. Jakub przedstawiany jest w stroju biskupa. Jego atrybut to pieczęć herbowa z wizerunkiem Matki Bożej. |
______________________________________________________________________________________________________________
20 października
Święty Jan Kanty, prezbiter
Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem). W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką. W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce. Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego. W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem. W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym. Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców. Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale. Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r. Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec. |
______________________________________________________________________________
Znamienity przedstawiciel Alma Mater Cracoviensis – św. Jan Kanty
św. Jan Kanty – www.niedziela.pl
***
Jan z Kęt był człowiekiem prawym, wrażliwym na biedę i potrzeby innych. Chętnie dzielił się tym, co posiadał. Rezygnował z przywilejów kościelnych, pracując jednocześnie na swoje utrzymanie. Był człowiekiem Kościoła, kilkakrotnie pielgrzymującym do Rzymu, choć w jego czasach podróż taka była długa i niebezpieczna. Sam zdobywszy wykształcenie, przez ponad pół wieku był profesorem, wykładowcą, powiernikiem i duszpasterzem środowiska uniwersyteckiego w królewskim grodzie nad Wisłą. 20 października Kościół wspomina św. Jana Kantego, który obok św. Jana Pawła II i Mikołaja Kopernika należy do najznamienitszych przedstawicieli Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Jan urodził się 24 czerwca 1390 roku w Kętach, niedaleko Oświęcimia. Na wielu dokumentach tak się właśnie podpisywał, jako Jan z Kęt i to stało się swego rodzaju nazwiskiem.
Do szkoły uczęszczał w rodzinnej miejscowości, a musiała stać na wysokim poziomie, skoro po jej ukończeniu, w 1413 roku, mógł się zapisać do Akademii Krakowskiej. Po dwóch latach był bakałarzem, a po kolejnych trzech, magistrem filozofii. Został wykładowcą, choć wtedy było to bezpłatne stanowisko. Niedługo potem przyjął święcenia kapłańskie. Utrzymywał się dając prywatne lekcje i z posługi duszpasterskiej.
W 1421 roku Akademia Krakowska wysłała Jana do Miechowa. Na prośbę tamtejszych bożogrobców został kierownikiem ich szkoły klasztornej. Uczył kleryków, a w wolnym czasie przepisywał potrzebne mu do wykładów rękopisy. Do naszych czasów zachowało się wiele kodeksów przepisanych ręką św. Jana, które przechowywane są w Bibliotece Jagiellońskiej, a nawet w Bibliotece Watykańskiej. Znajdziemy tam teksty Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, ale też Arystotelesa.
Jan Kanty był także kaznodzieją w przyklasztornym kościele. Zajmował się też muzyką, bo zachowały się partytury pieśni, zapisane jego ręką. Po ośmiu latach Jan wrócił do Krakowa, gdyż w jednym z kolegiów Akademii zwolniło się miejsce dla profesora, które zapewniało mieszkanie i utrzymanie. Po powrocie rozpoczął wykładać na wydziale filozoficznym i podjął studia teologii. Pełnił też różne funkcje w administracji Akademii.
św. Jan Kanty – Tadeusz Żukotyński (1855-1912), P.d., via Wiki. Comm.
***
W 1439 roku został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie, a także proboszczem w Olkuszu. Ponieważ nie mógł pogodzić probostwa z obowiązkami na Uniwersytecie, więc zrzekł się lukratywnego beneficjum i sporych dochodów. Musiał się znać na muzyce, o czym świadczy powierzenie mu obowiązków kantora, opiekującego się muzyką i śpiewem liturgicznym. Ponieważ był profesorem, a potem też dziekanem i rektorem Kolegium Większego, więc tytuł magistra teologii – równoznaczny wtedy z doktoratem – zdobył dopiero w 1443 roku.
Był człowiekiem głębokiej wiary i pobożności. Czynnie praktykował miłosierdzie. Dzielił się z potrzebującymi. Wyzbywał się nawet tego, co posiadał, odzienia i obuwia. Dzielił swój chleb z głodnymi. Podania przekazują, że żywność przekazywana bliźniemu w cudowny sposób odnawiała się na talerzu Jana. Wspomagał w szczególności ubogich studentów. Był gorliwym duszpasterzem. Głosił kazania, krzewił kult eucharystyczny, zachęcał też do częstego przyjmowania Komunii św., wiele spowiadał.
Zmarł w Krakowie w Wigilię Bożego Narodzenia 1473 roku. Uważano go za świętego i dlatego pochowano go od razu pod amboną w kościele św. Anny.
Beatyfikował go Innocenty XI, a kanonizował w roku 1767 Klemens XIII. Św. Jan Kanty jest patronem uczącej się i studiującej młodzieży, a także profesorów, szkół katolickich i ‘Caritasu’. W ikonografii ukazywany jest w todze profesorskiej. Jego atrybuty to między innymi obuwie, które daje ubogiemu i różaniec.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
19 października
Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze • Święty Paweł od Krzyża, prezbiter • Święty Piotr z Alkantary, prezbiter |
Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza. W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego. Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych. W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem. Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne. Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek. Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r. Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią. Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni. Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe). Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później. Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju. Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba. opracowano na podstawie tekstu ks. Grzegorza Kalwarczyka |
_________________________________________________________________________________________
Ksiądz Jerzy wciąż nas prowadzi ku Bogu
Błogosławiony Ksiądz Jerzy Popiełuszko.
fot. Andrzej Iwański (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)
***
Mija 39. rocznica męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, a pamięć o Nim wciąż trwa i rozwija się. Ze wspomnień znajomych i przyjaciół męczennika wyłania się jego wyraźny obraz – człowieka wielkiej wiary, miłości do bliźniego i Ojczyzny, prawdziwego wojownika, który zło zwyciężał dobrem.
Modlitwa dawała mu siłę
Wszyscy ci, którzy osobiście znali księdza Jerzego świadczą, że głównym źródłem jego siły była głęboka modlitwa. Alek Popiełuszko gorliwie modlił się już od najmłodszych lat. – Od czasu przyjęcia sakramentu I Komunii Świętej każdego dnia był na Mszy świętej. On był ministrantem w naszym kościele świętych Piotra i Pawła w Suchowoli. Żeby zdążyć na swoją służbę liturgiczną podczas Eucharystii, wstawał o 5:00 rano. Zawsze, posługując blisko ołtarza, był bardzo skupiony. Cechowała go też ogromna cześć dla Matki Bożej – powiedział nam ksiądz Stanisław Gudel, szkolny kolega Błogosławionego.
Wytrwała modlitwa w wieku dziecięcym i młodzieńczym, sprawiła że jako kapłan Jerzy Popiełuszko stał się człowiekiem głębokiej duchowości, z której czerpał siły do trudnej posługi. – Wszystkie ataki jakie na niego przypuszczono, znosił z niesamowitą pokorą – właśnie dzięki swojemu głębokiemu zatopieniu w modlitwę. Ona go wyciszała i dawała mu wielka siłę do prowadzenia tak wielu prac duszpasterskich. Wszyscy się wówczas dziwili, skąd on jeden miał tyle sił, aby to wszystko ogarnąć. A to się brało stąd, że ksiądz Jerzy pomimo słabego zdrowia był duchowym tytanem, olbrzymem – powiedziała nam Teresa Fokczyńska-Szóstko, współpracownica księdza Jerzego w duszpasterstwie służby zdrowia. Nasza rozmówczyni wspomina, że błogosławiony kapłan miał swoją ulubioną modlitwę – tę, której poświęcony jest październik. – Oprócz Mszy świętej zawsze odmawialiśmy Różaniec. To była ulubiona modlitwa księdza. Zawsze na nią czekał – świadczy pani Fokczyńska-Szóstko, której ojciec, bohater narodowy, miał duży udział w rozszyfrowaniu słynnej niemieckiej Enigmy.
Dobry kapłan i dobry człowiek
Pani Teresie szczególnie mocno zapadła w pamięć sytuacja, kiedy niezłomny kapelan „Solidarności” pospieszył z pomocą kobiecie, która po internowaniu w stanie wojennym jej męża, została z dziećmi bez środków do życia. Gdy ksiądz Jerzy się o tym dowiedział, nie czekał ani chwili. – Poszliśmy z nim razem do tej młodej matki. Wtedy byłam świadkiem tej wspaniałej dobroci. On po prostu usiadł i pytał tej pani, jakie ma wydatki. Podliczył wszystko – pieniądze potrzebne na jedzenie, na przedszkole, na ubrania, na rachunki. Suma wyszła całkiem spora. Ksiądz tylko pokazał ją kobiecie i spytał, czy tyle wystarczy. Ona była w szoku, słowa nie mogła z siebie wydobyć, ale w końcu wyszeptała, że na pewno by jej to z nawiązką wystarczyło. Ksiądz powiedział tylko: „No to jesteśmy umówieni”. Od tej pory, aż do zwolnienia z więzienia ojca ta rodzina mogła być spokojna o swój byt – wspomina pani Teresa ze wzruszeniem.
Skuteczny orędownik
Ksiądz Jerzy Popiełuszko, będąc już w Domu Ojca, kilka razy ratował życie swojemu przyjacielowi i bliskiemu współpracownikowi, podczas duszpasterzowania w Hucie Warszawa, Jerzemu Szóstko. W roku 2010 pan Jerzy zaczął odczuwać poważne dolegliwości serca. Krzysztof, syn Jerzego Szóstko, po uzgodnieniu sprawy z ojcem, postanowił przewieźć go do specjalistycznego szpitala w niemieckim Rotenburgu. – Zanim przekroczyliśmy granicę, w Warszawie kazałem synowi zawieźć się na grób ks. Jerzego. Modliłem się przy nim gorąco o wstawiennictwo mego przyjaciela. Całkowicie oddałem swój los Bogu. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, po badaniu, mocno zdziwiony lekarz zadał mi tylko jedno pytanie: „Ile pan czasu chodzi bez opieki lekarskiej w tym stanie”. Odpowiedziałem „jakiś tydzień”. Lekarz osłupiał ze zdziwienia i powiedział: „To niemożliwe. Pan powinien już nie żyć”. Zaraz potem pan Jerzy trafił na stół operacyjny. Operacja przebiegła z bardzo dobrym skutkiem.
Od wieku młodzieńczego był prześladowany za wiarę
Ksiądz Stanisław Gudel, kolega ks. Jerzego z suchowolskiego liceum, wspomina, że kiedy dyrektor szkoły dowiedział się, iż obaj chcą iść „na księży”, wezwał ich do swego gabinetu i powiedział: „To wy wykształceni, prawie dorośli ludzie chodzicie do kościoła i do tego chcecie iść na księży. Czy wam nie wstyd?”. Niektórzy nauczyciele – komuniści, również kpili z nich i robili im trudności w nauce. Jeszcze gorzej zachowywali się wobec nich przełożeni w wojsku, do której to służby obaj zostali przymuszeni, a wcześniej przerwano ich naukę w seminarium duchownym. – Alek Popiełuszko trafił do specjalnej jednostki o zaostrzonym rygorze w Bartoszycach. Ja, jako kleryk, też trafiłem do tej samej jednostki, tyle że w roku 1968. Alek zakończył swoją służbę tydzień przed moim tam przybyciem. Dowódcą tego oddziału był oficer o imieniu Konstanty, on mocno dał się we znaki Alkowi. Konstanty z domu był prawosławny, ale w wojsku zrobili z niego zawziętego ateistę – wspomina ks. Stanisław Gudel. Kapłan mówi, że znęcanie się nad Jerzym Popiełuszko w wojsku bardzo osłabiło jego zdrowie, co później odcierpiał w chorobach. – Ksiądz Jerzy Popiełuszko powiedział mi, że z powodu swego uporu przy obronie modlitwy i symboli kultu religijnego, on w wojsku wycierpiał od przełożonych najwięcej. Wsadzono go na kilka dni do aresztu, kazano stać w ciężkim rynsztunku przez wiele godzin na baczność, czołgać się w błocie boso, gdy był silny mróz, maszerować po śniegu lub czyścić toalety w masce przeciwgazowej – opowiada ksiądz Gudel o maltretowaniu kolegi.
Po męczeńskiej śmierci nadal wyzwala z nienawiści
Księdza Jerzego Popiełuszkę 19 października 1984 uprowadzono, a później zamordowano (miał wówczas zaledwie 37 lat). Była to jedna z najokrutniejszych zbrodni PRL. W całej Polsce rozpoczęły się masowe czuwania, przed kościołami wierni ustawiali symboliczne krzyże ze zniczy. Według oficjalnej wersji bezpośredni sprawcy zbrodni – trzej oficerowie SB oraz ich przełożony – zostali skazani na karę więzienia w tzw. procesie toruńskim. Wielu okoliczności zbrodni jednak nigdy nie wyjaśniono. Wciąż nie wiadomo, kto naprawdę wydał wyrok na niezłomnego kapłana. Skazani wyszli na wolność już w latach 90. Niektórzy z nich pobierają wysokie emerytury mundurowe. Nigdy nie ukarano osób z kierownictwa MSW odpowiedzialnych za morderstwo.
Teresa Fokczyńska dobrze pamięta chwilę, kiedy dowiedziała się o śmierci swojego przyjaciela. Była to dla niej również chwila uwolnienia się od nienawiści, co – jak wierzy – stało się za wstawiennictwem ks. Jerzego. – Byłam wówczas w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, gdzie posługiwał nasz kochany kapelan. Kiedy powiedziano, że ksiądz Jerzy nie żyje, w kościele wybuchł powszechny, ogromny szloch, zawodzenie – pierwszy raz w życiu coś takiego słyszałam i widziałam. Sama stałam jak osłupiała. Księża nie dali rady ludzi uspokoić, dopiero ksiądz Folejewski zaczął mówić Ojcze Nasz, doszedł do „jako i my im odpuszczamy” i powtarzał to do tej pory, aż w kościele zapanowała zupełna cisza – wspomina pani Teresa. – We mnie wówczas dokonała się wielka duchowa przemiana. Do tego czasu nosiłam w sobie ogromną nienawiść do komunistów. W tamtej jednak chwili cała ta nienawiść jakby ze mnie opadła. Poczułam na to miejsce jak jest mi tych ludzi bardzo żal, zobaczyłam w jak strasznym stanie oni się znajdują. Jacy to biedni ludzie, jakie wielka, przerażająca ich nędza. Tak więc dzięki księdzu Jerzemu odrodziłam się duchowo – podkreśla Teresa Fokczyńska-Szóstko.
Pamięć o bł. ks. Jerzym trwa i rozwija się
Wciąż powstają nowe inicjatywy poświęcone pamięci bł. ks. Jerzego Popiełuszki. W Okopach, miejscu urodzenia kapłana, postanowiono wybudować poświęcone jego życiu muzeum. Jest już projekt architektoniczny obiektu. Obecnie, fundacja która zajmuje się budową muzeum (jednym z jej uczestników jest brat ks. Jerzego, który przekazał grunta pod budowę), gromadzi środki potrzebne na inwestycję, która będzie organizacyjnie przypisana do struktur Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Również radni gminy Suchowola postanowili uczcić swojego honorowego obywatela uchwałą, która ustanawia AD 2024 Rokiem bł. ks. Jerzego Popiełuszki, w 40. rocznicę śmierci. Gmina przygotowuje właśnie wniosek do marszałka Sejmu o ustanowienie takiego roku, poświęconego osobie świętego i bohaterskiego kapłana, dla całego kraju.
W Suchowoli, na ścianie Zespołu Szkół powstaje też monumentalny mural przedstawiający postać ks. Jerzego. W Bydgoszczy kilka dni temu przebiegła (wystartowała spod kościoła, w którym ks. Jerzy odprawił swoją ostatnią Msze świętą) licząca kilkaset osób sztafeta ku pamięci kapelana „Solidarności”. Takich inicjatyw jest coraz więcej.
Adam Białous/PCh24.pl
_____________________________________________________________________________________
Męczeństwo ks. Popiełuszki oczami oprawców
Otoczony przez szpicli, nękany, szczuty, śledzony, podsłuchiwany i podglądany, wyszydzany, opluwany, torturowany i wreszcie zamordowany. Życie Męczennika. Czas księdza Jerzego...
Bali się go. Bali się bardziej niż on ich. Więc zaciskali pętlę – powoli, metodycznie – władcy PRL-u, generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. I do walki z jednym księdzem zapędzili Służbę Bezpieczeństwa z oficerami i zdrajcami spoza resortu. Dołączyli cały aparat propagandowy z telewizją, radiem i gazetami. Otoczyli ks Popiełuszkę. Cel był jeden: złamać i uciszyć niepokornego kapłana, rozpędzić ludzi gromadzących się na Mszach za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.
Prokuratorskie oskarżenia nic nie dały. Przesłuchania – także nic. Prowokacja w mieszkaniu przy ul. Chłodnej, gdzie SB podrzuciła kompromitujące materiały m.in. amunicję i antypaństwowe ulotki – bez efektu. Ksiądz Popiełuszko nie został złamany. Ostatnią możliwością uporania się z nim była śmierć. Morderstwo.
***
Ostatnia droga ks. Jerzego rozpoczęła się 19 października 1984 roku. Kapelan Solidarności na zaproszenie Duszpasterstwa Ludzi Pracy, przyjechał do bydgoskiej parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników. Tego samego dnia wracał do Warszawy. Swoją ofiarę upatrzyli mordercy, trzej oficerowie MSW: kapitan Grzegorz Piotrowski, porucznik Leszek Pękala i porucznik Waldemar Chmielewski. Byli funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, IV departamentu MSW zwalczającego Kościół.
Co dokładnie się wtedy stało? Jak wyglądały ostatnie chwile życia księdza Jerzego? Kto bił, kto wiązał, kto zadał decydujący cios? Czy może z tamy we Włocławku oprawcy wrzucili do Wisły żywego jeszcze kapłana? Problem w tym, że historycy muszą opierać się na relacji morderców, którzy kluczyli i kłamali oraz na zmanipulowanym Procesie Toruńskim. Nawet jeśli nie poznamy nigdy szczegółów – to wiadomo na pewno, że ostatnie chwile, godziny czy minuty życia kapłana były drogą cierpienia. Nawet jeśli oprzemy się tylko i wyłącznie na relacjach morderców.
Czy można sobie wyobrazić, co czuł ks. Jerzy Popiełuszko gdy go porwali? Gdy bili, straszyli, wyzywali? Gdy zamykali w bagażniku samochodu i wieźli w nieznane? Gdy wiązali tak, by dusił się przy próbie rozluźnienia więzów… To jest tak przerażająca próba… Ale to był finał męczeństwa ks Jerzego. Długi i straszny finał.
Ks. Jerzy w Bydgoszczy odprawia ostatnią w swoim życiu Mszę. Około godziny 22.00 zielony volkswagen golf odjeżdża sprzed kościoła. Za kierownicą siedzi Waldemar Chrostowski. Obok niego ksiądz Jerzy Popiełuszko. Są obserwowani przez trzech mężczyzn w jasnoszarym fiacie 125 p. Prowadzi Pękala, obok niego siedzi Chmielewski, z tyłu dowodzący nimi Piotrowski. Fiat rusza za golfem.
Akcja była zaplanowana. Jeszcze w Warszawie Chmielewski dobrał sobie milicyjny mundur i białą czapkę. Miał wyglądać na milicjanta z drogówki. Mieli ze sobą także latarkę z czerwonym światłem. Wszystko było gotowe, by zatrzymać golfa w drodze. I porwać księdza. Ale czy do porwania i zastraszenia potrzebne były dodatkowe rzeczy przygotowane na zlecenie Piotrowskiego: tablice rejestracyjne na zmianę, sznurek do skrępowania księdza, plaster dzięki któremu można było zakneblować Popiełuszkę, eter, kajdanki, pistolety i… worek z kamieniami do obciążenia ciała?
***
„No! Ubieraj się!” – Piotrowski wydał komendę Chmielewskiemu. Mordercy cały czas mieli w zasięgu wzroku zielonego golfa. Chmielewski założył kurtkę z dystynkcjami sierżanta, włożył na głowę czapkę i wziął w dłoń latarkę. Sprawdził jeszcze czy czerwone światło działa. Kończyły się właśnie ostatnie chwile wolności ks. Jerzego. Pędzący za nimi fiat migał światłami. Po chwili zrównał się z golfem. Szyba po stronie pasażera w fiacie osunęła się w dół. W oknie pojawiła się postać w milicyjnej, białej czapce. Błysnęło czerwone światło latarki. Chrostowski nie stanął. Jechał dalej. Fiat wyprzedził golfa, zajechał mu drogę i zaczęli zwalniać. Golf ich wyprzedził, jednak po chwili Chrostowski zatrzymał samochód. Pękala stanął kilka metrów za nim.
Udawali milicyjną kontrolę drogową. Ale już tylko przez chwilę. Najpierw do fiata przyprowadzono Waldemara Chrostowskiego. Został skuty kajdankami i zakneblowany szmatą. Zwitek musiał być wepchnięty głęboko, bo Chrostowski z trudem oddychał, charczał. Po chwili w pobliżu samochodu morderców stał ksiądz Jerzy. Protestował. Nie chciał wsiąść.
Z jednej strony ciemny las. Z drugiej ciemna droga. Nie ma świadków. Nikt nie przyjdzie z pomocą.
Tu padają pierwsze ciosy. Pękala siedzi w samochodzie. Za kierownicą. Pogłaśnia radio, żeby nie słuchać charczenia Chrostowskiego. Jednak mimo brzęczącego głośno radia, dochodzą go głuche odgłosy bicia. „Otwórz bagażnik” – słyszy po chwili. Dźwignia znajduje się w aucie i Pękala nie wysiadając, otwiera. Z tyłu dochodzą dźwięki przesuwanych przedmiotów. W bagażniku powstaje miejsce dla księdza…
***
Samochód drgnął i osiadł na tylnych kołach… Popiełuszko leżał w bagażniku.
Chmielewski z Piotrowskim wsiedli do auta. Fiat ruszył. Skuty kajdankami Chrostowski małym palcem chwyta niepostrzeżenie za klamkę. Czeka na okazję. Szansa na ucieczkę pojawia się, gdy dostrzega na poboczu dwie osoby stojące przy motocyklu. Ciągnie klamkę i wypycha drzwi. Wypada na zewnątrz. Turla się. Wstaje i biegnie w kierunku ludzi. Jest wolny. Wyskoczył z pędzącego samochodu przy prędkości 80-100 km na godzinę. Skończyło się tylko na otarciach i podartej marynarce… I na dodatek kajdanki na prawym ręku puściły… Dużo tego szczęścia.
„Grzej rurę!” – rzucił któryś do Chmielewskiego. Ten wcisnął pedał gazu do oporu. Esbecy nie zatrzymali się, by łapać uciekiniera. Jedynego świadka swojej zbrodni.
Odzyskał przytomność. Ból. Szum kół na szosie. Ciemno. Ciasno. Duszno. Śmierdzi. Bagażnik od środka. Popiełuszko ściśnięty w ciemności bagażnika zaczyna walczyć. Rozpycha się. Uderza w klapę. Trzej w fiacie słyszą uderzenia z bagażnika.
„Popiełuszko z tyłu się tłucze! Oprzytomniał…” – mówi Chmielewski do kolegów. Zatrzymali auto.
***
Czuł, że samochód stanął. Zmysły pracują jak oszalałe. Ciało czuje i słyszy. Drganie auta. Ktoś wysiada. Kroki. Klapa bagażnika leci w górę. Zmęczone duchotą i smrodem płuca chwytają hausty nocnego powietrza. Oczy zmęczone ciemnością. Ciosy. Ciosy pałką. Do nieprzytomności***. Klapa opada. W drodze na tamę będzie jeszcze kilka takich postojów. Podczas jednego z nich Popiełuszko ucieka, ale zostaje złapany. Jest bity i powalony na ziemię. Oprawcy związują księdza. Popiełuszko jest już bardzo słaby. Tylko jęczy. „Kamulki do nóg. I do wody” – miał powiedzieć kapitan Piotrowski. Koniec szans. Mordercy jadą w kierunku tamy we Włocławku.
Tama. Pusto. Mordercy podchodzą do barierki. Patrzą w dół na lustro wody. Wracają do auta i rozglądają się. Nie ma świadków. Klapa bagażnika w górę. Ostatni raz. Ksiądz Jerzy, skatowany i zakneblowany, leży z głową w lewej części bagażnika. Podkulone więzami nogi są z prawej. Trzy pary rąk chwytają kapłana. Jeszcze sutanna zaczepia o zamek bagażnika, ale mordercy są silniejsi. Sutanna puszcza. Pęka ostatnia nić. We trzech niosą go do barierki. Przerzucają.
Leci w dół. Spętany. Kamulki w worku u nóg. Otwiera się czarna toń. Kamulki ciagną w dół. Bezlitośnie. Cicho. Gasną kręgi na wodzie.
***Ksiądz Jerzy Popiełuszko został straszliwie skatowany. Był torturowany. Trudno było nawet rozpoznać ciało podczas identyfikacji. Twarz była posiniaczona, zmasakrowana. Sekcja wykazała duże obrażenia narządów wewnętrznych. Na szyi księdza Jerzego wisiał krzyżyk.
Sławomir Dynek/Stacja7 pl
______________________________________________________________________________________________________________
Marianna Popiełuszko. Matka Świętego
“On chciał zło dobrem zwyciężać, nie mógł inaczej postąpić” – mówiła Marianna Popiełuszko, mama błogosławionego ks. Jerzego.
Matki księdza Jerzego nie dziwiło zachowanie syna. On chciał dobrem zło zwyciężyć, nie mógł inaczej postąpić – tłumaczy. Jasne było dla niej, że zasady wiary przekładają się na konkretne życie. Jeżeli są prawdziwe, nie mogą być oderwane od rzeczywistości. Nie gorszyła się więc, że jej syn częstował gorącą kawą z termosu żołnierzy zaangażowanych do walki przeciw własnemu narodowi. Ja go uczyłam, żeby nie mówić źle o innych i dla każdego być dobrym. On wiedział, że tak ma być, i koniec.
Nauce matki pozostał wierny.
Potworna wiadomość…
O porwaniu syna Marianna Popiełuszko dowiedziała się dopiero dzień później. W sobotę 20 października rano wydoiła krowy, a potem zbierała z pola resztki buraków przed zimą. Rozwiesiła pranie na podwórku, mając nadzieję, że ciepłe promienie słońca je choć trochę osuszą. Wyrobiła w dzieży ciasto na chleb, przyniosła drewno na opał. Obrała ziemniaki na zupę, nastawiła mleko na ser, a do kubka odlała z wierzchu śmietanę. I tak nie wiadomo kiedy upłynął jej dzień.
Wieczorem, jak zawsze, razem z mężem odmówiła na głos Różaniec. Jej mąż Władysław położył się już do łóżka, a ona zdjęła z głowy chustkę i o 19.30 usiadła przed telewizorem, by zobaczyć, co ciekawego dzieje się w świecie. I wtedy jak grom z nieba spadła na nią ta potworna wiadomość. Ni stąd, ni zowąd, w Dzienniku Telewizyjnym usłyszała o… porwaniu księdza Jerzego Popiełuszki z warszawskiego Żoliborza…
Była oszołomiona
Spiker odczytał komunikat: „19 bm. około godz. 22.00 w okolicach miejscowości Górsk koło Torunia został uprowadzony przez nieznanych sprawców ksiądz Jerzy Popiełuszko urodzony 14.09.1947 roku, zamieszkały w Warszawie. W związku z prowadzonym śledztwem prosi się osoby, które mogą udzielić jakichkolwiek informacji w tej sprawie, o niezwłoczne nawiązanie kontaktu lub powiadomienie najbliższej jednostki prokuratury lub Milicji Obywatelskiej. W szczególności prosi się wszystkich, którzy mogą udzielić informacji o osobach, których rysopisy podano wyżej i posługujących się samochodem Fiat 125 p, o osobach, które bezprawnie wyrabiają lub posługują się tablicami rejestracyjnymi, oraz osobach, które bezprawnie posiadają lub używają umundurowanie milicyjne lub wyposażenie służbowe funkcjonariuszy MO, na przykład kajdanki”.
Była oszołomiona. Natychmiast pobiegła do drugiego pokoju i powiedziała o tym mężowi. Żeby tylko jego kosteczki zobaczyć! – zawołał zrozpaczony Władysław Popiełuszko. Pani Marianna od tej pory zamilkła. Serce przeszywał dojmujący ból. A jej dobre, przenikliwe oczy straciły dawny blask.
(…)
Ta noc była dla niej wyjątkowo długa
Gdy pani Marianna usłyszała z telewizji o znalezieniu ciała księdza Jerzego, coś ją przygniotło, niby głaz. Nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Siedziała bez ruchu. Może kilka godzin, a może kilkanaście. Nie potrafi tego teraz odtworzyć.
Ta noc była dla niej wyjątkowo długa. Jak wieczność, w której zupełnie inaczej płynie czas. Nie czuła zmęczenia, niewyspania, głodu ani zimna. Jakby zamarła…
Stacja 7 pl.(fragment książki „Matka świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko” autorstwa Mileny Kindziuk)
______________________________________________________________________________________________________________
Do trumny włożono krzyż z pasyjką, różaniec od Jana Pawła II i trzy znaczki.
Historyczny pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki
W pogrzebie ks. Jerzego, który odbył się 3 listopada 1984 r., wzięło udział od 600 do 800 tys. osób, być może nawet milion. “Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania” – mówił podczas pogrzebu prymas Polski Józef Glemp.
Krzyż z pasyjką, różaniec od Jana Pawła II i trzy znaczki
Białystok, 2 listopada 1984 r. Koło południa ks. Cezary Potocki, kanclerz Kurii Biskupiej w Białymstoku, poprosił przełożoną sióstr szarytek Barbarę Lisowską o trzy siostry, które uczestniczyłyby jako świadkowie w ubieraniu do trumny ciała zamordowanego śp. księdza Jerzego. Ciało zidentyfikował brat.
Do ręki włożono mu krzyż z pasyjką i różaniec, który otrzymał od Jana Pawła II, a także trzy znaczki: z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej na tle biało-czerwonej flagi, z napisem „Solidarność” na tle orła oraz z wizerunkiem kościoła świętego Stanisława Kostki. Na czerwonym ornacie położono drewniany krzyż, a ręce obwiązano białym różańcem.
„Najbardziej zapamiętałam zachowanie i postawę Marii Popiełuszko”
Siostra Barbara Lisowska, uczestniczka wydarzeń, wspomina: „Ubranego zamordowanego kapłana przewieziono do kolejnego pomieszczenia, gdzie czekali księża z parafii katedralnej z ks. Antonim Lićwinką, proboszczem. Tam włożono ciało do podwójnej trumny, drewnianej i metalowej i przewieziono do kaplicy na ostatnie pożegnanie przez najbliższą rodzinę i rodziców kapłana.
REKLAMA
W kaplicy byli rodzice księdza, rodzeństwo, krewni, oraz ksiądz biskup Edward Kisiel i księża. Najbardziej zapamiętałam zachowanie i postawę Marii Popiełuszko, mamy ks. Jerzego. Patrząc na nią, wyobrażałam sobie Matkę Bożą przyjmującą Ciało umęczonego Syna Jezusa. Po krótkim żałobnym nabożeństwie zamknięto i opieczętowano trumnę. Księża wzięli ją na swoje ramiona i skierowali się ku wyjściu. Jednak, gdy tylko uchylono drzwi wyjściowe, ludzie w jednej chwili przejęli trumnę i nieśli wysoko rękach. Zapalone znicze i rozłożone kwiaty tworzyły aleję wyjazdową. Białostoccy taksówkarze przy włączonych klaksonach odprowadzali księdza Jerzego. Taksówkom nie było końca. Klaksony rozbrzmiewały na cały Białystok i okolice. Wszyscy białostocczanie dowiedzieli się prawdy. Dzieląc się przeżyciami we wspólnocie, wyraziłyśmy przekonanie, że ksiądz Jerzy Popiełuszko jest męczennikiem i nie trzeba modlić się za niego, lecz do niego”.
Tłum napierał, by choć na chwilę zatrzymać się przed trumną
Warszawa. Władze komunistyczne nalegały, żeby pochować go w rodzinnej parafii, Suchowoli pod Dąbrową Białostocką. Pojawił się pomysł pochowania kapłana na Powązkach. Miejsce przyszłego pochówku było już nawet oglądane przez kard. Glempa. Pod naciskiem modlących się ludzi, po spotkaniu z matką księdza Jerzego, Marianną Popiełuszko, prymas zmienił zdanie i ostatecznie za miejsce pochówku wyznaczono plac przy kościele św. Stanisława Kostki.
Przygotowania do pogrzebu zaczęły się w nocy 2 listopada. Na trawniku przed kościołem ustawiono konfesjonały, gdzie ustawiały się kolejki do spowiedzi. Osobna kolejka prowadziła do wnętrza kościoła, gdzie tłum napierał, by choć na chwilę zatrzymać się przed trumną.
Około godziny 5 nad ranem wyproszono ludzi, otwarto trumnę, by ją zalutować. Przy zmasakrowanych zwłokach byli obecni jedynie troje hutników i rodzice i rodzeństwo ks. Popiełuszki. O świcie dębową trumnę wyniesiono przed kościół. Została przykryta biało-czerwoną flagą, a na niej kielich mszalny i czerwona stuła.
***
„Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła”
Według Milicji Obywatelskiej w pogrzebie wzięło udział od 10 do 100 tysięcy osób. Liczba ta celowo była zaniżana, by przyćmić prawdziwy rozmiar wydarzenia. W pogrzebie uczestniczyło – według różnych źródeł – od pół miliona do miliona osób. Tłum opanował nie tylko plac przykościelny, ale i wszystkie okoliczne uliczki i ulice, w tym sporych rozmiarów plac Komuny Paryskiej (współcześnie plac Wilsona).
W ceremonii wzięli udział prymas Polski Józef Glemp, mszę żałobną koncelebrowało dwunastu księży przy ołtarzu, lecz obecnych było kilkaset księży. Kazanie wygłosił kard. Glemp. Stwierdził w nim: „Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom ks. Popiełuszki. Nie mamy do nikogo nienawiści. (…) Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania”.
Szczególną uwagę dyplomatów i korespondentów zagranicznych przykuła ogromna ilość symboli „Solidarności” manifestujących się jawnie w czasie uroczystości. Na piersiach tysięcy ludzi znalazły się plakietki „Solidarności”. Nad trumną księdza Jerzego pochyliło się ok. 40. sztandarów zakładów robotniczych, wyższych uczelni, fabryk i instytucji. Nad głowami zgromadzonych i na ogrodzeniu placu kościelnego widnieją setki pisanych charakterystycznym liternictwem transparentów i haseł.
***
Grób otoczony różańcem utworzonym z polnych kamieni ułożonych w kształcie granic Polski
Pomnik-grób duchownego znajduje się na terenie kościoła św. Stanisława Kostki przy ul. Stanisława Hozjusza 2 na warszawskim Żoliborzu. W bezpośrednim sąsiedztwie grobu, na jednym z drzew umieszczony jest krucyfiks, którego autorem jest Gustaw Zemła. Grób otoczony jest różańcem utworzonym z polnych kamieni ułożonych w kształcie granic Polski. Łącznik ma kształt orła w koronie z Matką Bożą Częstochowską na piersi.
Pomnik-grób zaprojektowano w 1986 r. w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się drewniany krzyż. Krzyż ten już wtedy był otoczony różańcem z polnych kamieni, ułożonych w kształcie granic Polski. Od 1984 roku świątynia i miejsce pochówku księdza stały się miejscem pielgrzymkowym. 14 czerwca 1987 roku kościół nawiedził papież Jan Paweł II.
wikipedia,KAI/Stacja7
Ksiądz Popiełuszko. Ta historia jest wieczna
Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi – jak wskazuje biblijna nauka – Pan Bóg lubi wybierać najbardziej.
Kult niepozornego ale nadzwyczajnie silnego duchowo księdza dopiero zaczyna się rozwijać i z każdym rokiem zyskuje na zasięgu. Już nie Polska, a Korea Południowa, Wietnam, Filipiny i kilkadziesiąt innych krajów znajduje w jego prostej historii znak Ewangelii.
Przyjaciel
Ksiądz Jerzy szybko przechodził na Ty. Trudno policzyć wszystkich, którzy mówili mu po imieniu. Nie stwarzał żadnego dystansu. Jerzy zawsze źle wychodził na pomnikach bo ani trochę nie był taki pomnikowy – mówi jeden z jego przyjaciół. Może dlatego, że z natury był skromny, niepozorny i stronił od tłumów, choć zdecydowanie nie stronił od ludzi. Nie raz się zdarzało, że nawet kiedy był już znanym duszpasterzem Solidarności i kiedy pojawił się na zaproszenie w jakimś kościele, nie było końca owacjom ale i nie było końca zastanawianiu się, który to tak naprawdę jest ten Popiełuszko spośród stojącej często rzędem grupy kapłanów i dostojników. Być może z tego powodu ksiądz Jerzy uchodził czasem nawet oczom agentów bezpieki jak choćby 2 grudnia 1983 r., o czym sam pisał w dzienniku: „zobaczyłem w kościele dziwnie zachowujących się panów. Później okazało się, że to panowie z SB i prokuratury. Dziwnym trafem przeszedłem obok nich, choć były już obstawione wszystkie furtki.”
Zadziwiony był także Andrzej Gwiazda, legendarny przywódca Solidarności, który po wyjściu z więzienia w którym słuchał kazań księdza Jerzego postanowił poznać go osobiście. Spodziewając się proroka z siwą brodą, jak sam to wspomina, zastał na plebanii kościoła w Warszawie na Żoliborzu uśmiechniętego chłopaka w dżinsach i w koszuli z podwiniętymi rękawami, z którym później przegadał całą noc. Skracanie dystansu to w życiu księdza Jerzego przede wszystkim troska o ludzi, płynąca nieustannie rzeka pomocy. Paczki, pomoc w znalezieniu pracy, wsparcie finansowe a nade wszystko obecność w podbramkowych i dramatycznych sytuacjach. To, co naprawdę ważne, prawdziwe, silne, jest często niepozorne i przystępne, może z tego powodu nie tak łatwo to czasem rozpoznać. Zadziwiające jest to, jak wiele osób urodzonych po upadku komunizmu mówi o księdzu Jerzym per „Jurek” lub „Jerzy”. Sam znam takich bardzo wielu. On wciąż skraca dystans. Po 1984 roku przesłano do parafii w której pracował ponad 570 świadectw łaski i cudów, w tym ponad 20 posiada dokumentację medyczną. Wciąż się angażuje, bo on po prostu niezmiernie to lubi…
Egzorcyzmuje serca
Droga serca. Adam Nowosad, jeden z przyjaciół księdza Jerzego i zarazem świadek w jego procesie beatyfikacyjnym powiedział, że ksiądz, mimo iż środowisko solidarnościowe uważało go za jednego z najważniejszych przywódców duchowych i mentora, zniechęcał ich do protestów, demonstracji, siłowych rozwiązań. Chodźcie do kościoła – mówił kapłan – dbajcie o przemianę serca, a system sam upadnie. Kiedy zginął maturzysta – Grzegorz Przemyk, zakatowany przez komunistyczną milicję, ksiądz Jerzy prowadził wielotysięczny kondukt pogrzebowy, w którym trumnę licealisty nieśli na ramionach jego koledzy. Ksiądz Jerzy zakupił wcześniej tysiące białych kwiatów i mówił, że jeśli by ponosiła ich nienawiść, niech unoszą kwiaty w górę i milczą… Jak mówią świadkowie, pochód nie spłoszył nawet ptaków siedzących na okolicznych drzewach, mimo tysięcy gorących głów, w których wcześniej płonęła zemsta, panowała przeraźliwa cisza…
Mecenas Maciej Bednarkiewicz wspierający księdza w dramatycznych sytuacjach mówił, że słowa głoszone przez niego, które przyciągały kilkudziesięciotysięczne rzesze ludzi na Msze za Ojczyznę nie miały w sobie ani grama nienawiści. Pokój, cierpliwość, droga przemiany serc i wyraźne mówienie prawdy były dla komunistycznego systemu zniewolenia nie do zniesienia. Mecenas zauważa, że komuniści sterowali nienawiścią, często sami ją wywoływali. Pokój i pojednanie paraliżowały agresorów. Nieprzejednana siła rozlewającego się pokoju w sercach uczestników Mszy, miała zaś potęgę egzorcyzmów. Ludzie odchodzili stamtąd wolni wewnętrznie i gotowi do przemiany świata na dobre bez użycia kamieni i przekleństw. Niedawno jako przewodnik oprowadzałem po muzeum księdza Jerzego grupę palestyńskich chrześcijan. Nasza podróż zaczynała się zwyczajnie, a nawet chłodno. Kończyła się łzami i wzruszeniem. Błogosławiony ksiądz Popiełuszko jest patronem prześladowanych chrześcijan, zabieramy go ze sobą do Palestyny – powiedzieli na koniec. Mimo iż zabrakło głosu księdza Jerzego to do niego, do jego grobu, wciąż tłumnie przybywają ludzie. Od 1984 roku były ich blisko 23 miliony. Serca do końca świata będą potrzebowały egzorcyzmów… i on wciąż w tych łaskach pośredniczy. Tak nam dziś tych egzorcyzmów potrzeba.
fot. Paweł Kęska
***
Przeprowadza przez lęk jak przez ciemną noc
Lęk jest współcześnie jedną z najdotkliwszych chorób świata. Za lękiem idzie przemoc fizyczna i psychiczna, ale i uzależnienia, upadki, rezygnacja z ideałów i z życiowych misji. Ksiądz Jerzy był normalny, odczuwał strach i lęk jak każdy z nas. Mimo to nie schodził z drogi. Coś takiego było w nim od dzieciństwa. Najlepszy wyraz temu dał w wojsku, gdzie mimo prześladowania, drwin i psychicznej przemocy nie poddał się presji i nie zdjął różańca i medalika oraz prowadził publiczne modlitwy. Nie zszedł złu z drogi również kiedy zmuszała go do tego okrutnymi i podstępnymi metodami bezpieka.
W jednym ze wspomnień, Joanna Sokół, która współpracowała z nim intensywnie przez ostatni rok jego życia, mówi, że spodziewał się, że wszyscy go opuszczą pod presją prześladowań komunistycznych agentów i że zostanie sam. Te myśli poparte obficie faktami również nie sprawiły, że zszedł z drogi a presja była potworna. Nocne telefony, anonimy z pogróżkami śmierci, podsłuchy w całym domu, wezwania na przesłuchania, prowokacje, oskarżenia w mediach i manipulacje opinią publiczną. Bywało i tak, że odwracali się od niego przyjaciele. Nie zszedł z drogi. W jednym z kazań powiedział: Człowiek tchórzliwy, zalękniony, nie jest zdolny pokonać przeszkód, które są stawiane na drodze ku wielkim wartościom, takim jak Prawda, Sprawiedliwość, Godność. Nie wiadomo jaka była jego ostatnia droga. Dociekaniom przebiegu tego dramaty nie ma końca a wiadomo, że ustalenia procesu zabójców były manipulowane. W domysłach nie można sobie wyobrazić jednego, że się poddał… Relikwie księdza Jerzego są dziś w blisko 1500 miejscach kultu publicznego na świecie, w tym w blisko 500 miejscach w 61 krajach za granicą. Są w polskiej kaplicy sejmowej czy prezydenckiej, są w kaplicach więziennych, szpitalnych, w wielu kościołach misjonarskich na Bliskim Wschodzie, w Afryce, w miejscach konfliktów i dramatów. Wszędzie tam promieniują siłą i nadzieją, leczą ludzki lęk.
Bohater jest wieczny
Ksiądz Jerzy poza tym, że był niepozorny, to po prostu lubił życie w dobrym tego słowa znaczeniu. Był uśmiechnięty, miał pasje i przyjaciół. Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, kupował je zresztą często w Peweksie, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi, jak wskazuje biblijna nauka, Pan Bóg lubi wybierać najbardziej. Ks. Adam Boniecki, który spotkał go na przełomie 1983 i 1984 r. i spędził z nim jeden dzień powiedział, że porażająca była dla niego obojętność, jaką żywił ksiądz Jerzy wobec faktu niezmiernej popularności jaką miał już w Polsce i na świecie. Nie interesowały go żadne gry, nie miał żadnych publicznych ambicji, był – jak mówi ksiądz Boniecki – księdzem, który się cieszył, że może pełnić posługę duszpasterską tam, gdzie go Bóg postawił.
Ksiądz Jerzy znał wszystkich w Polsce ważnych ludzi Solidarności i nie budziło to w nim żadnej chęci władzy czy wpływu na świat. Wyłącznie służył… i tej służbie poświęcił się do końca. Ulice księdza Jerzego Popiełuszki znajdziemy dziś w Nowym Jorku, w Budapeszcie, w miastach francuskich, włoskich, w 214 miejscach w Polsce. Imię księdza Jerzego noszą dziś 52 szkoły w Polsce. To bohaterstwo jest przystępne, przyciągające… Młodzi czują księdza Jerzego. Przychodzą na jego grób, czytają jego kazania, fascynują się jego życiem. Widząc ich, myślę wciąż, że ta historia, historia rewolucji dobra, dopiero się zaczyna.
Paweł Kęska/Stacja7.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kraków: opublikowano nieznane dotąd zapiski błogosławionego ks. Popiełuszki
Relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki/ fot. ks. Mirosław Benedyk
***
Nakładem krakowskiego Domu Wydawniczego „Rafael” ukazała się książka „Rękopisy. O miłości, za którą tęskni świat”. Zawiera ona wiele nieznanych do tej pory zapisków legendarnego kapelana „Solidarności”.
Książka prezentuje słowa księdza Jerzego Popiełuszki wypowiadane w zaciszu kościoła, z dala od wielkiej historii. Kapłan przez lata zapisywał treść homilii na drobnych kartkach, które po jego śmierci na blisko czterdzieści lat zaległy w ciemności archiwów.
– Odkryte dziś, zaskakują przenikliwością, prostotą i aktualnością. Ta pozycja wydawnicza to prosty przewodnik po życiu, dotykający uniwersalnych zagadnień i dylematów – podkreśla Jolanta Kozakiewicz, prezes Domu Wydawniczego „Rafael”.
„Rękopisy. O miłości, za którą tęskni świat” powstała we współpracy z Muzeum ks. Jerzego Popiełuszki. Jak wskazuje Paweł Kęska, dziennikarz i pracownik placówki, udało się odnaleźć znaczną liczbę rękopisów i nagrań homilii słynnego kapelana „Solidarności”.
Na odnalezionych karteczkach są często drobne skreślenia, podkreślenia i poprawki. Czasem trudno odczytać niektóre słowa.
– Jego kazania były krótkie. Trwały trzy, może pięć minut. Prawie zawsze punktem wyjścia rozważań była Ewangelia. Sprawy, o których mówił, były proste, ale fundamentalne: pomoc bliźniemu, ludzka godność, sumienie, nadzieja. Odczytywał zapiski z kartek skupionym głosem, zatrzymując się momentami. Jego przyjaciele wiedzieli, że te słowa nie są puste. Mówił to, co najpierw wypełnił swoim życiem – relacjonuje Kęska.
„Aby być świętym, trzeba dobre i wielkie sprawy życia wykonywać święcie z zaangażowaniem w powiększaniu dobroci i miłości na świecie. Największą chorobą dzisiejszych ludzi, ktoś powiedział, jest to, że w nic nie są zaangażowani, w nic nie chcą włożyć serca ani duszy. W dążeniu do świętości musi nam towarzyszyć ciągła świadomość, że każdy najdrobniejszy czyn naszego życia musi był przepojony miłością” – brzmi fragment nowej książki.
– Zapiski te charakteryzuje ciepło, prostota i mądrość. Z jakichś powodów większość z nich nie ujrzała światła dziennego. Czasem publikowano ich fragmenty. Powstały zbiór tekstów zebrany jest w układzie roku liturgicznego. Mamy nadzieję, że lektura ta pozwoli czytelnikowi spotkać się z bł. ks. Jerzym Popiełuszką w zwyczajny i codzienny sposób, z którego emanuje świętość – podkreśla Kęska.
Dziś przypada już 39. rocznica śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Niezłomnego kapłana, który w ciemnych czasach komunizmu i stanu wojennego bronił skrzywdzonych, odważnie mówił prawdę i zwyciężając zło dobrem, walczył o wolność. Słowa wypowiadane przez niego podczas pamiętnych Mszy za Ojczyznę w czasie stanu wojennego w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie przyciągały tłumy.
Po męczeńskiej śmierci z rąk komunistycznych agentów został beatyfikowany, a jego relikwie i obrazy znajdują się na całym świecie.
Kai/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
18 października
Święty Łukasz, Ewangelista
Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt. Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa. Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii. Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą. Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza. Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością. Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny. Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska. W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój. |
______________________________________________________________________________________
Św. Łukasz – Ewangelista Bożej dobroci
św. Łukasz Ewangelista (fot. sp.ceti.pl)
***
W Ewangelii przez niego napisanej ukazuje on Jezusa Chrystusa, jako miłosiernego Zbawiciela. O tym, jak Słowo Boże wciąż się rozszerzało, aż na krańce świata, napisał w Dziejach Apostolskich. Jemu zawdzięczamy najpiękniejsze przypowieści: o zagubionej i odnalezionej owcy, o zgubionej i znalezionej drachmie, o zagubionym i odnalezionym synu (por. Łk 15).
Łukasz przyłączył się do św. Pawła, a potem do św. Marka i razem z nimi przepowiadał Dobrą Nowinę o Bogu, który nieustannie szuka każdego człowieka. Na kartach swojej Ewangelii ukazał Boga kochającego, który z wielką tęsknotą czeka na powrót zrozpaczonego grzesznika. Miłosierny Ojciec nie wypomina mu, że roztrwonił majątek, prowadząc niemoralne życie; nie potępia go, że podeptał swoją godność i utracił wiele talentów darmo otrzymanych. Tradycja Kościoła podaje, że Łukasz z zawodu był lekarzem. Być może dlatego ukazywał Jezusa jako Lekarza duszy i ciała, współczującego choremu.
Ewangelista przekazał nam ze wzruszającą czułością, historię narodzin Pana, a także pomaga nam choć trochę wniknąć w tajemnicę Serca Maryi w wydarzeniu zwiastowania. Potem jesteśmy świadkami, jak Maryja odwiedza krewną swoja Elżbietę. To w jej domu radośnie śpiewa hymn Magnifikat będący hymnem uwielbienia Boga troszczącego się o całą ludzkość.
Chętnie powracamy do 24 rozdziału Ewangelii według św. Łukasza, w którym opisuje on spotkanie Jezusa z dwoma uczniami w Emaus. Czyż nasze serce nie pałało, gdy Pisma nam wyjaśniał? Kontemplując tę scenę, stajemy się poniekąd od razu jej uczestnikami, pragniemy i my zasiąść do eucharystycznego stołu z Jezusem, na łamanie chleba…
Święty Łukasz z wielkim entuzjazmem opisuje też pierwsze kroki uczniów Pana, którzy przekonani o Jego zmartwychwstaniu, z odwagą głoszą Jezusa Zbawiciela aż na krańce świata. Zmarł jako 84 letni starzec w Beocji.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
_______________________________________________________________________________________
Lekarz, dziejopisarz, ewangelista miłosierdzia – św. Łukasz
św. Łukasz – Guercino, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Łukasz towarzyszył wiernie św. Pawłowi. Wytrwał przy nim aż do końca, do jego męczeńskiej śmierci w Rzymie. Był nawróconym poganinem. Zdobył wszechstronne wykształcenie. Z zawodu był lekarzem. Miał talent i zacięcie kronikarskie. Legendy widzą w nim także malarza, ikonopisarza. Według niektórych ikona Madonny jasnogórskiej jest kopią jednego z jego obrazów. Był jedynym autorem, naocznym świadkiem, opisującym rozwój pierwotnego Kościoła. 18 października Kościół wspomina św. Łukasza, Apostoła i Ewangelistę.
Wbrew temu, co utrzymują niektórzy pisarze kościelni, Łukasz nie należał do grona 72 uczniów Jezusa, ani też nie spotkał Jezusa po zmartwychwstaniu w drodze do Emaus, jak utrzymują inni.
Św. Paweł wspomina w Liście do Kolosan, że Łukasz był lekarzem. Był wykształcony i dobrze obeznany z ówczesną literaturą. Posługiwał się pięknym językiem greckim. Miał kronikarską dokładność, umiał też wiarygodnie pozyskiwać informacje. Judaizm znał powierzchownie, a jego łacińskie imię wskazuje także na nieżydowskie pochodzenie.
Po części towarzyszył św. Pawłowi w jego drugiej podróży misyjnej. Potem towarzyszył apostołowi w trakcie trzeciej wyprawy misyjnej, która rozpoczęła się w roku 58. Razem z nim udaje się do Jerozolimy. Tam, w czasie aresztowania Pawła i uwięzienia na dwa lata w Cezarei Palestyńskiej miał okazję zebrać szczegółowe informacje o Jezusie, które potem przekazał w swojej Ewangelii. Razem z Pawłem udaje się do Rzymu i towarzyszy mu do ostatnich chwil, do męczeńskiej śmierci apostoła.
św. Łukasz malujący Madonnę – Guercino, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Nie mamy żadnych wiarygodnych informacji, co działo się ze św. Łukaszem później. Niektórzy ojcowie Kościoła widzą go nauczającego w Achai, Galii albo Macedonii. Najbardziej wiarygodna jest jednak wzmianka pochodząca z II wieku, zamieszczona w prologu do Ewangelii, której autor twierdzi z przekonaniem, że Łukasz zmarł w Beocji w wieku 84 lat, nie wspominając nic o śmierci męczeńskiej. Według niego Łukasz zmarł ‘pełen Ducha Świętego’. Wydaje się zatem, że późniejsze wzmianki o męczeństwie są raczej legendą.
Najcenniejsze pamiątki, jakie św. Łukasz nam pozostawił to jego Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Sam nie poznał Jezusa, ale informacje o Jego życiu i działalności zdobywał od naocznych świadków. I choć forma i układ jego Ewangelii jest podobny, jak innych ewangelii synoptycznych, to jednak ubogacił ją o wiele cennych szczegółów, których gdzie indziej nie znajdziemy. Dotyczy to szczególnie tak zwanej Ewangelii Dzieciństwa Jezusa ze zwiastowaniem, nawiedzeniem św. Elżbiety, narodzeniem Jana Chrzciciela i Chrystusa, i wieloma innymi opowiadaniami z pierwszych lat życia Pana. U niego tylko znajdziemy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, o zagubionej owcy, o synu marnotrawnym i wiele, wiele innych szczegółów z życia i nauki Chrystusa.
Dzieje Apostolskie są także bardzo cennym dokumentem dla wierzących, bo opowiadają o początkach Kościoła i jego rozwoju po Wniebowstąpieniu Pana i Zesłaniu Ducha Świętego. Łukasz był osobiście częścią wielu z tych wydarzeń, więc tym bardziej jego relacja jest cenna i wiarygodna.
Św. Łukasz jest patronem introligatorów, lekarzy, malarzy, rzeźbiarzy i notariuszy. W ikonografii Ewangelista ukazywany jest jako młodzieniec w tunice, o krótkich włosach. Jego atrybuty to: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, a także wół i zwój.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
___________________________________________________________________________________
Hodegetria – „Ta która prowadzi” –
Maryja Panna Częstochowska
Cudowny obraz Matki Bożej Częstochowskiej – Kancelaria Sejmu / Krzysztof Kurek, CC BY 2.0 www.creativecommons.org
***
Towarzyszy Polakom od ponad sześciu wieków i od setek lat milczy. W przeciwieństwie do sanktuariów maryjnych w Lourdes czy Fatimie, gdzie Maryja pozostawiła przesłanie, Najświętsza Maryja Panna Częstochowska po prostu jest. Jest z tymi i dla tych, którzy do niej przychodzą, aby dziękować, prosić, rozeznawać, pojednać się z Bogiem, czy najzwyczajniej trwać w Jej obecności. Przychodzą, ponieważ Pani Częstochowska – której święto jest obchodzone w całej Polsce od 1931 roku 26 sierpnia – słucha i pokazuje drogę. Ona jest „Hodegetria”, czyli „Ta, która prowadzi”. Tak właśnie określa się typ ikony, znajdujący się w klasztorze jasnogórskim. Powinniśmy zatem zobaczyć w tym wizerunku pewien szczególny gest. Maryja trzyma Chrystusa jako Dzieciątko na swej lewej ręce, ale jednocześnie prawą Go pokazuje – wyznacza drogę.
Każdy, kto stanął przed obrazem Częstochowskiej Pani ma swoje osobiste doświadczenie spotkania z Nią. Ale co wiemy o samym wizerunku i jego kulcie?
„Obraz Maryi (…) wykonany dziwnym i rzadkim sposobem malowania (…)” (Jan Długosz)
Otóż nie znamy autora ikony ani kiedy i gdzie dokładnie powstała. Rozpiętość datowania jest ogromna od nawet V czy VI wieku po wiek XIII –XIV. Ogólnie można określić, że wywodzi się z kręgu malarstwa wschodniego, ale bardziej precyzyjne określenie skąd rzeczywiście pochodzi – z Bizancjum, Włoch czy Bałkanów – jest trudne. Może zgodnie z najstarszym zachowanym dokumentem dotyczącym obrazu, wykonał go św. Łukasz Ewangelista na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie? A z czasem z Jerozolimy wizerunek Maryi prawdopodobnie przez Konstantynopol trafił na Ruś.
Tam właśnie znalazł Go książę Władysław Opolczyk, postać bardzo kontrowersyjna. Książę ze śląskiej linii Piastów, którego losy należy oceniać oczywiście przez pryzmat epoki. Jego historia, to zaszczyty i problemy zarazem. Wielka polityka, bo nawet marzenia o polskiej koronie, ale pod koniec życia porażki. Ikona trafiła w jego ręce, kiedy jeszcze wiele znaczył. Jako namiestnik na Rusi Czerwonej z ramienia Ludwika Węgierskiego wywiózł z zamku w Bełzie wizerunek Maryi, aby uchronić obraz przed zbezczeszczeniem przez Tatarów. Obraz miał trafić do Opola, a droga do siedziby księcia wiodła przez Częstochowę i to miejsce Maryja wybrała dla siebie. Obraz tam został, a opiekę nad nim Opolczyk powierzył sprowadzonym z Węgier w 1382 roku paulinom, którzy czuwają nad Nim do dziś. Natomiast imię Jasna Góra (Clarus Mons) klasztor i ośrodek kultu maryjnego otrzymał w 1388 roku.
„Obraz Maryi Najchwalebniejszej i Najdostojniejszej Dziewicy i Pani, Królowej świata i Królowej (…), która spoglądających przenika szczególną pobożnością – jakbyś na żywą patrzył” (Jan Długosz)
Dlaczego Maryja z Jasnej Góry określana jest mianem „Czarnej Madonny”? Obraz jest wykonany w ciemnej tonacji, prawdopodobnie był też niejednokrotnie przemalowywany. Do tego nałożone na niego ozdobne korony i sukienki pogłębiają kontrast. Trzeba też pamiętać o przeprowadzanych pracach konserwacyjnych. Te, które szczególnie wpłynęły na jego wygląd zostały wykonane za czasów Władysława Jagiełły.
www.jasnagora.pl
***
Dlaczego były niezbędne? Po tym jak rabusie wdarli się do klasztoru i zniszczyli obraz w 1430 roku – czego ślady nosi do dziś (widoczne na wizerunku Maryi cięcia) ikona została poddana kolejnym zmianom – np. Maryja otrzymała granatową suknię ozdobioną złotymi liliami. I tak przez wieki, kolejne ingerencje prowadziły do ciemnienia jej powierzchni.
„Tutaj można się dowiedzieć jaka jest Polska i kim naprawdę są Polacy” (św.Jan Paweł II)
Od wieków Polacy pielgrzymują do jasnogórskiego sanktuarium, już w średniowieczu „zbiegał się tutaj lud…”, ale najstarsza udokumentowana grupa 80 pątników wyruszyła z Gliwic w 1626 roku.
Dowodem tego jak Maryja wsłuchuje się w zanoszone modlitwy jest prowadzona od wieków księga łask. Ponadto liczne wota zgromadzone w kaplicy Cudownego Obrazu są opowieścią o tym jak przez stulecia naród zawierzał Maryi swój los. Na jednej z dziesięciu tzw. sukienek, którymi przyozdabiany jest obraz znalazło się ponad 200 małżeńskich obrączek. Jest też i taka (z 2010 roku), która zawiera wbudowane meteoryty oraz… zapis EKG. Jest to elektrokardiogram pokazujący zmiany napięć elektrycznych powstających w mięśniu sercowym ukazujący emocje i wzruszenia – symboliczny zapis miłości.
Przez wieki na Jasną Górę przybywali królowie, przetrwała oblężenie Szwedów w 1655 roku. Sanktuarium istniało w czasie zaborów i w okresie II wojny światowej, choć wtedy wizerunek Maryi trzeba było ukryć. Z kultem Pani Częstochowskiej nie poradzili sobie komuniści. To tu w 1956 roku zostały złożone Jasnogórskie Śluby Narodu, przygotowane przez Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który w swoim herbie biskupim i prymasowskim umieścił wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej. Natomiast Jan Paweł II, który sześciokrotnie jako głowa Kościoła przybył na Jasną Górę, poprzez znamienne „Totus Tuus” cały swój pontyfikat zawierzył Maryi.
Dla wielu Apel Jasnogórski o godzinie 21.00 jest nadal nieodzownym elementem każdego dnia.
Joanna Pawełczak/Deon.pl
_______________________________________________________________________________________
„Umiłowany lekarz”.
7 rzeczy o świętym Łukaszu Ewangeliście
(fot. Renáta Sedmáková/AdobeStock.com)
***
Święty Łukasz to wierny towarzysz dzieł misyjnych świętego Pawła. Był z Pawłem aż do jego męczeńskiej śmierci. Łukasz posiadał solidne wykształcenie medyczne. Był też rzetelnym kronikarzem. To on jest autorem trzeciej Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich.
1.Nawrócony, utalentowany poganin
Św. Paweł wspomina w Liście do Kolosan, że Łukasz był lekarzem. Mówi o nim „umiłowany lekarz”. Na kartach spisanej przez niego Ewangelii możemy znaleźć kilkaset terminów medycznych, które występują również u Hipokratesa czy Galena. Dzięki temu posiadamy cenne próby diagnozowania niektórych schorzeń albo reakcji fizjologicznych, np. krwawego potu Jezusa podczas jego walki wewnętrznej w Ogrodzie Oliwnym.
Łukasz był wykształcony i dobrze obeznany z ówczesną literaturą. Posługiwał się pięknym językiem greckim. Miał kronikarską dokładność, umiał też wiarygodnie pozyskiwać informacje. Nie był Żydem. Judaizm znał powierzchownie, a jego łacińskie imię wskazuje także na nieżydowskie pochodzenie. Prawdopodobnie pochodził z Antiochii w Syrii.
2.Wierny towarzysz św. Pawła
Św. Łukasz towarzyszył św. Pawłowi w jego drugiej podróży misyjnej. Potem wspierał Apostoła Narodów w trakcie trzeciej wyprawy misyjnej, która rozpoczęła się w roku 58. Razem z nim udaje się do Jerozolimy. Tam, w czasie aresztowania Pawła i uwięzienia go na dwa lata w Cezarei Palestyńskiej, Łukasz miał okazję zebrać szczegółowe informacje o Jezusie, które potem przekazał w swojej Ewangelii.
Razem z Pawłem udaje się do Rzymu. Był także przy Apostole, gdy ten, opuszczony przez innych uczniów, został uwięziony w rzymskim więzieniu po raz drugi w roku 67. Dowiadujemy się o tym z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza: „Łukasz sam jest ze mną”. Łukasz wiernie towarzyszy uwięzionemu Pawłowi do ostatnich chwil, do męczeńskiej śmierci Apostoła Narodów.
3.Czy św. Łukasz namalował Panią Jasnogórską?
Niektóre przekazy historyczne mówią, że Łukasz był dobrym malarzem. Wspomina o tym Teodor Lektor (VI w.), podając, że Łukasz namalował obraz Matki Bożej, który zabrała z Jerozolimy cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego I Wielkiego i przesłała w darze Pulcherii, siostrze cesarza. Od tego czasu autorstwo św. Łukasza przypisywano wielu obrazom. Jedna z legend mówi, że to on namalował obraz Matki Bożej Częstochowskiej.
4.Autor Ewangelii i Dziejów Apostolskich
Święty Łukasz to przede wszystkim autor trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich – dzieł poświęconych historii pierwotnego Kościoła i historii zbawienia. Chociaż nie znał osobiście Jezusa, pozostawił nam jedne z najpiękniejszych stron Ewangelii, dotyczące Jego życia i działalności. Łukasz pisał bogatą, klasyczną greką, lecz piękno narracji jest także rezultatem jego niezwykłej wrażliwości. Ta artystyczna wrażliwość i plastyczne opisy osób i zdarzeń sprawiły, że potomni uważali go właśnie za malarza.
Ewangelistę należy uznać też, w pewnym sensie, za historyka, gdyż cechował go rygor w opisie zdarzeń. Studiował dokumenty, szukał świadków wydarzeń – przede wszystkim Apostołów, wysłuchiwał ich relacji i konfrontował je z relacjami innych. Dzięki temu opisał on cuda Jezusa i podał przypowieści, o których nie piszą inni Ewangeliści. Należy wyjaśnić, że Łukasz był jedynym nie-Żydem wśród Ewangelistów, a pisał dla byłych pogan nawróconych na chrześcijaństwo, by podkreślić uniwersalny charakter zbawienia. Św. Łukasz tworzył swe dzieło prawdopodobnie w Rzymie, gdzie przebywał aż do śmierci św. Pawła.
5.Czciciel i kronikarz Maryi
Od Maryi właśnie Łukasz dowiedział się o Zwiastowaniu, o wizycie u Elżbiety, o porodzie w Betlejem, o ofiarowaniu Syna w świątyni, o Jego zaginięciu, gdy miał 12 lat; z Jej ust usłyszał również Magnificat. Jako jedyny z Ewangelistów poświęcił Matce Bożej bardzo wiele uwagi i może stąd wywodzi się starożytna tradycja, która podaje, że jest autorem Jej portretów.
6.Zmarł pełen Ducha Świętego
Nie mamy żadnych wiarygodnych informacji, co działo się ze św. Łukaszem po śmierci św. Pawła. Niektórzy ojcowie Kościoła widzą go nauczającego w Achai, Galii albo Macedonii. Najbardziej wiarygodna jest jednak wzmianka pochodząca z II wieku, zamieszczona w prologu do Ewangelii, której autor twierdzi z przekonaniem, że Łukasz zmarł w Beocji w wieku 84 lat, nie wspominając nic o śmierci męczeńskiej. Według niego Łukasz zmarł „pełen Ducha Świętego”.
Wydaje się zatem, że późniejsze wzmianki o męczeństwie są raczej legendą. Warto dodać, że w Tebach zachował się olbrzymi marmurowy sarkofag św. Łukasza, pochodzący z III-IV wieku. Prawdopodobnie w IV w. relikwie jego zostały przeniesione do Konstantynopola i umieszczone w Bazylice Dwunastu Apostołów. W VIII w. relikwie św. Łukasza, a także św. Macieja zostały – jak mówi wielowiekowa tradycja – przewiezione do Padwy. W jaki sposób relikwie św. Łukasza trafiły do Padwy? Analizując dokumenty historyczne, można wysunąć różnorodne hipotezy: według pierwszej, najbardziej prawdopodobnej, ciało Ewangelisty zostało przeniesione do Włoch w czasach prześladowań chrześcijan za panowania Juliana Apostaty (332-363).
7.Czy w Padwie rzeczywiście spoczywają szczątki św. Łukasza?
Trumna ze szczątkami przechowywanymi w bazylice św. Justyny w Padwie została kilkakrotnie otwarta: po raz pierwszy w 1354 r., następnie w latach 1463 i 1562, a ostatnio 17 września 1998 r., gdy na polecenie miejscowego biskupa specjalna komisja naukowców rozpoczęła nowoczesne badania szkieletu. Zachował się prawie cały szkielet (brakuje, oczywiście, czaszki, która przechowywana jest w Pradze), a kości są bardzo dobrze zakonserwowane.
Naukowcy stwierdzili, że należały one do osoby, która miała 163 cm wzrostu, zmarła w wieku 70-85 lat, cierpiała na osteoporozę i artretyzm kręgosłupa. Sposób, w jaki zakonserwowano kości i je przechowywano, świadczy, że należały one do wybitnej, czczonej po śmierci osobistości. Jak zwykle w tego typu przypadkach, bardzo ważne są badania wieku prowadzone metodą węgla C14. Naukowcy z laboratorium w Tucson określają pochodzenie kości na I-V wiek, naukowcy z Oksfordu – na wiek II-IV. Badania DNA natomiast wykazały, że mamy najprawdopodobniej do czynienia z osobą pochodzenia syryjskiego, a nie greckiego. Wszystkie te ustalenia naukowe pozwalają stwierdzić, iż w Padwie rzeczywiście spoczywają szczątki św. Łukasza.
Adam Białous/PCh24.pl/źródła – Niedziela.pl, Deon.pl, Brewiarz.pl
_________________________________________________________________________________
Święty Łukasz. Ojciec wizerunku naszej Matki
(św. Łukasz prezentuje wizerunek Maryi (fragm.), mal. Guercino)
***
Przeciętny katolik zapytany o świętego Łukasza, odpowie, że był jednym z 12 apostołów i napisał Ewangelię. Niektórzy zwrócą uwagę, że na spisanych przez niego kartach, więcej miejsca niż inni Ewangeliści poświęcił Matce Bożej i innym kobietom. Rzeczywiście – jego miłość do Matki Bożej była tak duża, iż jako jedyny opisał wiele fragmentów jej życia, a późniejsze pokolenia chrześcijan przypisały mu autorstwo niezliczonej liczby jej portretów. Ale sam św. Łukasz nigdy nie widział jej Syna – Boga kroczącego po ziemi.
Łukasz nie należał do dwunastu najbliższych uczniów Pana Jezusa, nie było go również wśród siedemdziesięciu dwóch osób, do których Chrystus głosił swe przesłanie. Nie był nawet Żydem!
Lekarz, wszechstronnie wykształcony i dobrze sytuowany, rzucił dotychczasowe życie na wezwanie św. Pawła z Tarsu. Wielki apostoł pogan nie musiał nawracać Łukasza – ten przyjął wiarę chrześcijańską około dziesięć lat przed spotkaniem z nim.
Ewangelia spisana przez Łukasza często uznawana jest za najpiękniejszą ze wszystkich czterech. Wielu badaczy Biblii podkreśla jego niezwykłą umiejętność pięknego posługiwania się językiem greckim, kronikarską dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. A źródła były Łukaszowi bardzo potrzebne – w przeciwieństwie do Marka, Mateusza i Jana, nie było mu dane ujrzeć Zbawiciela na ziemi. Mimo to zostawił nam najszerszą pamiątkę spośród wymienionych – prócz Ewangelii spisał bowiem również Dzieje Apostolskie. To jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Autor ukazał również z niezwykłą sumiennością podróże apostolskie św. Pawła, ponieważ sam w nich uczestniczył.
Jedynie dzięki Ewangelii św. Łukasza znamy m.in. sceny Zwiastowania, narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni. Opowieści z dzieciństwa Pana Jezusa przekazał nam właśnie on. Również wiele przypowieści, m.in. – o miłosiernym Samarytaninie, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym czy o Łazarzu – znamy dzięki temu, że Łukasz przepytywał świadków kazań Chrystusa.
Niezwykle ciekawe są tradycyjne legendy mówiące o artystycznym zacięciu Ewangelisty. Od półtora tysiąca lat w dokumentach pojawia się ten sam przekaz – św. Łukasz sportretował oblicze Matki Bożej. Niektóre źrόdła podają, iż obraz ten był namalowany metodą enkaustyczną, na dużej i ciężkiej desce drewnianej. Deska ta miała być blatem stołu, na którym posiłki spożywała Święta Rodzina.
Obraz przedstawiał twarz Matki Bożej, w większych niż naturalne rozmiarach. Część badaczy wyjaśnia, że gdy dzieło trafiło do Konstantynopola, malowidło zostało uzupełnione przez miejscowych artystów, którzy umieścili maryjne oblicze w obrazie większym, na którym jest także Dzieciątko Jezus. Sława obrazu szybko rozprzestrzeniła się na całą Europę – do Konstantynopola pielgrzymowano ze wszystkich jej krajów, od Rosji po Portugalię. Zachowały się też świadectwa pielgrzymek z Egiptu. Modlący się przekonani byli o tym, iż patrzą na obraz stworzony przez Ewangelistę.
Niestety rok 1453 przyniósł typową dla zderzenia cywilizacji tragedię, gdy turecka armia zdobyła miasto obraz został zbezczeszczony – porąbany tasakiem i wrzucony do Bosforu. Na szczęście wcześniej – przezorni księża – nakazali sporządzić wiele kopii czczonego wizerunku. Artyści jednak wolą inspirować się czymś wielkim, niż wykonywać tego kopie. Powstały więc obrazy inspirowane cudownym obrazem – jeden z nich, „Dziewica Bolesna”, czczony jest w Moskwie. Najsławniejsza jednakże na całym świecie jest kopia pod nazwą „Matka Boska Nieustającej Pomocy” – do której to wizerunku modlą się wierni na całym świecie. Przypomnijmy tylko, że Bernadeta z Lourdes, tak jak również siostra Łucja z Fatimy twierdziły, że ten wizerunek Dziewicy był najbardziej podobny…
Jest też w całej tej historii – a jakże – polski element. Wśród wielu wizerunków Najświętszej Dziewicy, które namalować miał św. Łukasz, wymienia się również ten wielu Polakom najbliższy – wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Zachował się łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru Paulinów na Jasnej Górze, zatytułowany: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W dokumencie tym czytamy: Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Późniejsza historia świętego dla Polaków wizerunku zasługuje na osobną opowieść.
PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
17 października
Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik
Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5). Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk. W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego. W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”. W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą. Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego. |
_________________________________________________________________________________
Święty Ignacy Antiocheński
Męczeństwo św. Ignacego Antiocheńskiego/autor nieznany (PD)
***
KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 MARCA 2007
(…) Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi.(…)
Drodzy bracia i siostry!
Podobnie jak w ubiegłą środę, mówić będziemy o osobistościach rodzącego się Kościoła. Przed tygodniem mówiliśmy o papieżu Klemensie I, trzecim następcy św. Piotra. Dziś mówimy o św. Ignacym, który był trzecim biskupem Antiochii, od roku 70 do 107, który był rokiem jego męczeństwa. W owych czasach Rzym, Aleksandria i Antiochia były trzema wielkimi metropoliami Cesarstwa Rzymskiego. Sobór Nicejski mówi o trzech “prymatach”: Rzymu, ale także Aleksandria i Antiochia mają udział w pewnym sensie w tym “prymacie”.
Św. Ignacy był biskupem Antiochii, która dziś znajduje się w Turcji. Tu, w Antiochii, o czym wiemy z Dziejów Apostolskich, powstała kwitnąca wspólnota chrześcijańska: pierwszym jej biskupem był apostoł Piotr – tak mówi nam tradycja – i tam “po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami” (Dz 11, 26). Euzebiusz z Cezarei, historyk z IV wieku, poświęcił cały rozdział swej Historii Kościelnej życiu i dziełu literackiemu Ignacego (3, 36). “Z Syrii”, pisze on, “Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi. Odbywając swą podróż przez Azję, pod okiem surowych straży” (które w swym Liście do Rzymian nazywa on “dziesięcioma leopardami”, 5,1), “w kolejnych miastach, gdzie się zatrzymywał, przepowiadaniem i ostrzeżeniami umacniał Kościoły; przede wszystkim z największym zapałem nawoływał do wystrzegania się herezji, które zaczynały się wówczas szerzyć i zalecał, by nie odrywać się od tradycji apostolskiej”.
Pierwszym etapem podróży Ignacego ku męczeństwu było miasto Smyrna, gdzie biskupem był św. Polikarp, uczeń świętego Jana. Ignacy napisał tu cztery listy, skierowane do Kościołów Efezu, Magnezji, Tralli i Rzymu. “Wyruszywszy ze Smyrny”, pisze dalej Euzebiusz, “Ignacy dotarł do Troady i stamtąd wysłał następne listy”: dwa do Kościołów Filadelfii i Smyrny, i jeden do biskupa Pilikarpa. Euzebiusz uzupełnia tym samym spis listów, które pozostawił nam Kościół pierwszego wieku jako cenny skarb. Czytając te teksty odczuwa się świeżość wiary pokolenia, które poznało jeszcze Apostołów. Czuje się też w tych listach gorącą miłość świętego. Wreszcie z Troady męczennik dotarł do Rzymu, gdzie w Amfiteatrze Flawiuszów rzucony został na pożarcie dzikim bestiom.
Żaden z Ojców Kościoła nie wyraził z taką intensywnością, jak Ignacy, pragnienia jedności z Chrystusem i życia w Nim. Dlatego odczytaliśmy fragment Ewangelii na temat winnicy, którą zgodnie z Ewangelią Janową jest Jezus. Faktycznie w Ignacym zbiegają się dwa “nurty” duchowe: nurt Pawła, nastawiony na jedność z Chrystusem, i nurt Jana, skoncentrowany na życiu w Nim. Z kolei oba te nurty prowadzą do naśladowania Chrystusa, wielokrotnie nazywanego przez Ignacego “moim” czy “naszym Bogiem”. Tak też Ignacy błaga chrześcijan Rzymu, by nie uniemożliwiali mu męczeństwa, albowiem z niecierpliwością czeka na “połączenie się z Jezusem Chrystusem”. I wyjaśnia: “Pięknie jest mi umierać idąc ku Jezusowi Chrystusowi, aniżeli rządzić aż po krańce ziemi. Szukam tego, który umarł za mnie, chcę tego, który zmartwychwstał dla nas… Pozwólcie, abym był naśladowcą Męki mego Boga!” (Rzymianie 5-6). W tych płomiennych wyrazach miłości zobaczyć można uderzający “realizm” chrystologiczny, typowy dla Kościoła Antiochii, jak nigdy wyczulony na wcielenie Syna Bożego i na Jego prawdziwe i konkretne człowieczeństwo: Jezus Chrystus, pisze Ignacy do mieszkańców Smyrny, “jest prawdziwie z plemienia Dawida”, “rzeczywiście narodził się z dziewicy”, “rzeczywiście został za nas przybity” (1,1).
Nieprzeparte dążenie Ignacego do jedności z Chrystusem kładzie podwaliny pod “mistykę jedności”. On sam nazywa siebie “człowiekiem, któremu powierzone zostało zadanie jedności” (Do Filadelfian 8,1). Według Ignacego jedność jest nade wszystko cechą Boga, który istniejąc w trzech Osobach jest Jednym w całkowitej jedności. Powtarza on często, że Bóg jest jednością i że tylko w Bogu znajduje się ona w stanie czystym i pierwotnym. Jedność, którą chrześcijanie mają zrealizować na tej ziemi nie jest niczym innym, jak naśladownictwem, możliwie jak najbardziej zgodnym z boskim archetypem. W ten sposób Ignacy dochodzi do wypracowania wizji Kościoła, która nawiązuje do niektórych sformułowań Listu do Koryntian Klemensa Rzymskiego. “Dobrą rzeczą dla was”, pisze na przykład do chrześcijan z Efezu, “jest postępować wspólnie w zgodzie z myślą biskupa, jak już czynicie. W istocie wasze kolegium kapłańskie, słusznie uznane i godne Boga, jest tak harmonijnie zjednoczone z biskupem, niczym struny cytry. Dlatego w waszej zgodzie i w waszej symfonicznej miłości wyśpiewujecie Jezusa Chrystusa. I tak, jeden po drugim, stajecie się chórem, ażeby w symfonii zgody, po wzięciu tonu od Boga jedności, śpiewać jednym głosem” (4 ,1-2). A po zaleceniu mieszkańcom Smyrny, by “nie podejmować niczego, co dotyczy Kościoła, bez biskupa” (8, 1), zwierza się Polikarpowi: “Ja daję życie za tych, co podporządkowali się biskupowi, za kapłanów i diakonów. Obym mógł wraz z nimi mieć udział z Bogiem. Pracujcie razem jedni za drugich, walczcie razem, biegnijcie razem, cierpcie razem, śpijcie i czuwajcie razem jako zarządcy Boga, jego asesorzy i sługi. Starajcie się podobać Temu, dla którego walczycie i od którego otrzymujecie żołd. Niechaj nikt z was nie okaże się dezerterem. Chrzest wasz niech pozostanie tarczą, wiara hełmem, miłość włócznią, a cierpliwość zbroją” (6, 1-2).
W sumie można dostrzec w Listach Ignacego swego rodzaju stałą i owocną dialektykę między dwoma aspektami, cechującymi życie chrześcijan: z jednej strony hierarchiczna struktura wspólnoty kościelnej, z drugiej podstawowa jedność, która wiąże z sobą wszystkich wierzących w Chrystusa. W konsekwencji role te nie mogą być z sobą w sprzeczności. Przeciwnie, nacisk na komunię wierzących między sobą i z ich własnymi pasterzami stale wyrażany jest na nowo poprzez wymowne obrazy i porównania: cytra, struny, intonacja, koncert, symfonia. Ewidentna jest szczególna odpowiedzialność biskupów, kapłanów i diakonów za budowę wspólnoty. Przede wszystkim dotyczy ich wezwanie do miłości i jedności. “Bądźcie jedno”, pisze Ignacy do mieszkańców Magnezji, przywołując modlitwę Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy: “Jedyne błaganie, jedyny umysł, jedyna nadzieja w miłości… Biegnijcie wszyscy do Jezusa Chrystusa jako do jedynej świątyni Boga, jako do jedynego ołtarza: On jest jeden, a pochodząc od jedynego Ojca, pozostał z Nim zjednoczony, i do Niego powrócił w jedności” (7, 1-2). Ignacy, jako pierwszy w literaturze chrześcijańskiej, przypisuje Kościołowi przymiotnik “katolicki”, to jest “powszechny”: “Gdzie jest Jezus Chrystus”, stwierdza, “tam jest Kościół katolicki” (Do mieszkańców Smyrny 8, 2). I właśnie na służbie jedności Kościoła katolickiego, wspólnota chrześcijańska Rzymu pełni swego rodzaju prymat w miłości: “W Rzymie przewodzi on godny Boga, czcigodny, godny, by nazywać go błogosławionym… Przewodzi miłości, która ma prawo Chrystusa i nosi imię Ojca” (Do Rzymian, prolog).
Jak widać, Ignacy jest prawdziwie “doktorem jedności”: jedności Boga i jedności Chrystusa (na przekór rozmaitym herezjom, które zaczynały krążyć i dzieliły człowieka i Boga w Chrystusie), jedności Kościoła, jedności wiernych: “w wierze i miłości, od których nie ma nic bardziej znamienitego” (Smirnesi 6, 1). Jednym słowem: “realizm” Ignacego nawołuje wiernych dnia wczorajszego i dzisiaj, nawołuje nas wszystkich do postępującej syntezy między dążeniem do Chrystusa (jedność z Nim, życie w Nim) i oddaniem Jego Kościołowi (jedność z biskupem, wielkoduszna służba wspólnocie i światu). W sumie należy osiągnąć syntezę między komunią Kościoła wewnątrz i misją głoszenia Ewangelii innym, aż do momentu, gdy poprzez jeden wymiar przemawiać będzie drugi, a wierzący będą coraz bardziej “w posiadaniu tego niepodzielnego ducha, jakim jest sam Jezus Chrystus” (Magnesi 15). Prosząc Pana o tę “łaskę jedności”, i w przekonaniu przewodzenia miłości całego Kościoła (por. Romani, prolog), kieruję do was to samo życzenie, którym kończy się list Ignacego do chrześcijan Tralli: “Miłujcie się wzajemnie sercem nie podzielonym. Duch mój ofiarowuje się w ofierze za was, nie tylko teraz, ale i kiedy osiągnie Boga… Obyście w Chrystusie mogli zostać znalezieni bez zmazy” (13). I módlmy się, aby Pan pomógł nam osiągnąć tę jedność i zostać znalezionymi w końcu bez zmazy, albowiem miłość jest oczyszczeniem duszy.
wiara.pl
__________________________________________________________________________________________
Boża pszenica – św. Ignacy Antiocheński
Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa.
Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. To chyba najsłynniejsze słowa św. Ignacego, biskupa Antiochii, który zginął na rzymskiej arenie (być może w Koloseum) rozszarpany przez dzikie zwierzęta około 110 roku. Żył w czasach, gdy chrześcijanie pamiętali jeszcze Apostołów Chrystusa. Legenda mówi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które Chrystus postawił przed uczniami, kiedy mówił im, że mają się stać jak dzieci: „Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,4).
Niewiele mamy informacji o jego życiu. Wiadomo, że był drugim lub trzecim z kolei biskupem w Antiochii, w Kościele założonym przez samego św. Piotra. Kiedy za panowania cesarza Trajana wybucha prześladowanie chrześcijan, Ignacy zostaje aresztowany w swoim mieście i przewieziony do Rzymu. Ma już wtedy około osiemdziesiątki. W drodze po męczeńską śmierć umacnia napotkanych współwyznawców. W Smyrnie spotyka się z sędziwym biskupem Polikarpem, który wkrótce podąży za nim w krwawą drogę. Chwile postoju Ignacy wykorzystuje na pisanie. Tak powstaje 6 listów adresowanych do różnych gmin chrześcijańskich i jeden do biskupa Polikarpa. To prawdziwe perły literatury wczesnochrześcijańskiej.
Zawierają nie tylko świadectwo wiary samego Ignacego. Ukazują także wiarę młodego Kościoła, rozwijającego się mimo prześladowań. Ignacy akcentuje znaczenie jedności w gminach, której źródłem jest ścisła łączność wierzących z biskupami, prezbiterami i diakonami. O Kościele rzymskim pisze, że przewodzi w wierze i miłości. O sobie wyznaje, że dopiero teraz zaczyna być uczniem Chrystusa. Rzymskich chrześcijan prosi żarliwie, by nie starali się go ratować, ale pozwolili mu się zjednoczyć jak najszybciej ze Zbawicielem: „Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma we mnie już pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: »Pójdź do Ojca«”.
Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa. Z listów świętego biskupa Ignacego bije wielka duchowa siła, radykalizm, odwaga, nadzieja sięgająca poza horyzont śmierci. „Czyńmy wszystko z tą jedną myślą, że Bóg jest w nas”; „Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata”. Słowa proste, mocne, jednoznaczne. Odsłaniają całą mizerię mojej wiary. Czytam je jak wyrzut sumienia. Czy w ogóle zacząłem już być uczniem Chrystusa? Przecież wcale nie chcę, by moje upodobania zostały ukrzyżowane. Lękam się stać się Bożą pszenicą. Kim więc jestem?
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
_____________________________________________________________________________________
Św. Ignacy Antiocheński – biskup i męczennik
„Męczeństwo Ignacego z Antiochii”, Galeria Borghese w Rzymie/ Wikimedia Commons
***
Św. Ignacy, biskup od roku 70 do 107, był drugim Następcą Piotra na stolicy w Antiochii, która dziś znajduje się w Turcji. Za panowania cesarza Trajana wybuchło prześladowanie chrześcijan i wtedy św. Ignacy jako głowa chrześcijan syryjskich został skazany na śmierć przez namiestnika Syrii. W liturgii wspomina się go 17 października
W Antiochii powstała kwitnąca wspólnota chrześcijańska i tam „po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami” (Dz 11,26). Euzebiusz z Cezarei, historyk z IV wieku, poświęcił cały rozdział swej „Historii Kościelnej” życiu i dziełu literackiemu Ignacego. „Z Syrii – pisze – Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi. Odbywając swą podróż przez Azję, pod okiem surowych straży, w kolejnych miastach, gdzie się zatrzymywał, przepowiadaniem i ostrzeżeniami umacniał Kościoły; przede wszystkim z największym zapałem nawoływał do wystrzegania się herezji, które zaczynały się wówczas szerzyć i zalecał, by nie odrywać się od tradycji apostolskiej”.
Pierwszym etapem podróży Ignacego było miasto Smyrna, gdzie biskupem był św. Polikarp, uczeń św. Jana. Ignacy napisał tu cztery listy, skierowane do Kościołów Efezu, Magnezji, Tralleis i Rzymu. „Wyruszywszy ze Smyrny – pisze dalej Euzebiusz – Ignacy dotarł do Troady i stamtąd wysłał następne listy”: dwa do Kościołów Filadelfii i Smyrny, i jeden do biskupa Polikarpa. Wreszcie z Troady męczennik dotarł do Rzymu, gdzie w Amfiteatrze Flawiuszów rzucony został na pożarcie dzikim bestiom. Św. Ignacy wszystkie swoje listy rozpoczynał od słów: „Ignacy zwany Teoforem”, co znaczy: „ten, który nosi Boga”, głosi Jego naukę.
Żaden z Ojców Kościoła nie wyraził z taką intensywnością, jak Ignacy, pragnienia jedności z Chrystusem i życia w Nim. Ignacy błaga chrześcijan Rzymu, by nie uniemożliwiali mu męczeństwa, albowiem z niecierpliwością czeka na „połączenie się z Jezusem Chrystusem”. I wyjaśnia: „Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata. Niechaj nie mieszka w was zazdrość. Nawet gdybym prosił, będąc u was, nie słuchajcie; uwierzcie raczej temu, co teraz do was piszę. Piszę zaś, będąc przy życiu, a pragnąc śmierci. Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma już we mnie pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: Pójdź do Ojca. Nie cieszy mnie zniszczalny pokarm ani przyjemności świata. Pragnę Bożego chleba, którym jest Ciało Jezusa Chrystusa z rodu Dawida, i napoju, którym jest Jego Krew – miłość niezniszczalna (…) Szukam tego, który umarł za mnie, chcę tego, który zmartwychwstał dla nas… Pozwólcie, abym był naśladowcą męki mego Boga! (…) Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa”.
Ignacy jest wyczulony na prawdę wcielenia Syna Bożego oraz na Jego prawdziwe i konkretne człowieczeństwo: Jezus Chrystus, pisze Ignacy do mieszkańców Smyrny, „jest prawdziwie z plemienia Dawida”, „rzeczywiście narodził się z Dziewicy”, „rzeczywiście został za nas przybity”.
Ignacy nazywa sam siebie „człowiekiem, któremu powierzone zostało zadanie jedności”. Jedność jest nade wszystko cechą Boga, który istniejąc w trzech Osobach, jest Jednym w całkowitej jedności. Jedność, którą chrześcijanie mają zrealizować na tej ziemi, nie jest niczym innym, jak naśladownictwem, możliwie jak najbardziej zgodnym z Boskim wzorem. W ten sposób Ignacy dochodzi do tematu jedności Kościoła i w liście do chrześcijan w Tralleis pisze: „Jest zatem rzeczą konieczną, abyście – tak, jak to czynicie – nie robili nic bez waszego biskupa, lecz abyście byli posłuszni także i kapłanom niby Apostołom Jezusa Chrystusa, który jest naszą nadzieją. W Nim się znajdziemy, jeśli tak właśnie żyć będziemy. Trzeba też, aby i diakoni, będący sługami tajemnic Jezusa Chrystusa, podobali się wszystkim na wszelki sposób (…). Podobnie niechaj wszyscy szanują diakonów jak [samego] Jezusa Chrystusa, a także biskupa, który jest obrazem Ojca, i kapłanów jak Radę Boga i Zgromadzenie Apostołów: bez nich nie można mówić o Kościele”.
Ignacy jako pierwszy w literaturze chrześcijańskiej przypisuje Kościołowi przymiotnik „katolicki”, to jest „powszechny”: „Gdzie jest Jezus Chrystus – stwierdza – tam jest Kościół katolicki”. I właśnie na służbie jedności Kościoła katolickiego wspólnota chrześcijańska Rzymu pełni swego rodzaju prymat w miłości: „W Rzymie przewodzi on godny Boga, czcigodny, godny, by nazywać go błogosławionym… Przewodzi miłości, która ma prawo Chrystusa i nosi imię Ojca”.
Św. Ignacy Antiocheński jest prawdziwie „doktorem jedności”: jedności Boga i jedności Chrystusa, na przekór rozmaitym herezjom, które zaczynały krążyć i dzieliły człowieka i Boga w Chrystusie; jedności Kościoła, jedności wiernych „w wierze i miłości, od których nie ma nic bardziej znamienitego”. Nawołuje wiernych dnia wczorajszego i dzisiejszego do coraz doskonalszej syntezy między dążeniem do Chrystusa i oddaniem Jego Kościołowi.
ks. Julian Nastałek/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
16 października
Święta Jadwiga Śląska
Zobacz także: • Święty Gerard Majella, zakonnik • Święty Gaweł (Gall), opat • Błogosławiony Józef Jankowski, prezbiter i męczennik |
Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych. W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski. Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda. Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci). Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich. Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji. W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców. Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże. Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia. Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680). Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Gorlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju. W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec. |
________________________________________________________________________________________
16 października
Błogosławiony Józef Jankowski, pallotyn
prezbiter i męczennik
Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie. W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych. W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r. W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów. Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym. Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć. Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie. Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”. W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”. 16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach. Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie. Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy: W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy. |
_________________________________________________________________________
bł. JÓZEF JANKOWSKI SAC
1910, Czyczkowy – ✟ 1941, Auschwitz
męczennik
patron: miasta i powiatu Brusy
Na świat przyszedł 17.xi.1910 r. we wsi Czyczkowy, ok. 25 km na północ od Chojnic i ok. 3 km na południe od Brus, na północnym krańcu Borów Tucholskich, na terenie Pomorza Gdańskiego. Region ów należał wówczas do tzw. niem. Regierungsbezirk Marienwerder (pl. rejencja kwidzyńska) w prowincji niem. Westpreußen (pl. Prusy Zachodnie), stanowiącej część niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli do zaboru pruskiego (dziś województwa pomorskiego).
Był drugim z czworga — miał dwóch braci i siostrę — (według innych źródeł pięciorga) dzieci rolników Roberta Jankowskiego (1968, Kłonecznica) i Michaliny z domu Peplińskiej (1883, Kosobudy). Ponadto wychowywał się wśród czworga przyrodniego rodzeństwa z pierwszego małżeństwa ojca (jeszcze jeden z przyrodnich braci umarł w dzieciństwie przed narodzeniem Józefa.
Trzy dni po narodzinach, 20.xi.1910 r., w wybudowanym w latach 1876‑9 monumentalnym parafialnym kościele pw. Wszystkich Świętych w Brusach (parafia założona została w 1340 r.) przyjęty został do Kościoła powszechnego (łac. catholicus) w sakramencie chrztu św.
Wychował się w religijnej, ubogiej rodzinie, z wiecznie zapracowanymi rodzicami. Matka miała mówić — „Z dziećmi nie pieściłam się, nie miałam na to nawet czasu”. Zaraz jednakże dodawała — „Na żadne dziecko nie mogę się użalać”. I uzupełniała — „Ale ze wszystkich najlepszy był Józek”…
Powołanie przyszło wcześnie. Pierwsze myśli zakiełkowały zapewne już w dzieciństwie. Tak więc w 1924 r., gdy przyszedł czas na decydujące wybory, Józef — pragnąc się dalej kształcić — zdecydował się na gimnazjum prowadzone przez Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (łac. Societas Apostolatus Catholici – SAC) — czyli oo. pallotynów — w Sucharach, ok. 7 km na północ od Nakła nad Notecią (i 95 km na południe od rodzinnej wsi).
Pałac w Sucharach, zbudowany w 1906 r., pallotyni zakupili w ix.1920 r. i przejęli dwa miesiące później. Były to niezwykłe czasy, nie tylko zresztą dla owego regionu. Po rozstrzygnięciach I wojny światowej wersalski traktat pokojowy, podpisany 28.vi.1919 r., uznał polskość zarówno ziem wokół Nakła jak i większości Pomorza Gdańskiego. Do Nakła polskie wojska weszły 20.i.1920 r., w dwa dni po rozpoczęciu przejmowania tych ziem przez żołnierzy gen. Józefa Hallera von Hallenburg (1873, Jurczyce – 1960, Londyn). Proces zakończył się 10.ii.1920 r., gdy w Pucku gen. Haller dokonał symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem. I Suchary i Czyczkowy, po 148 latach zaborów — od I rozbioru Rzeczpospolitej w 1772 r. — powróciły do Polski, do II Rzeczpospolitej.
Te wydarzenia Józef, jeszcze dziecko, obserwował z rodzinnej wsi. Choć pewnie niewiele z nich sam później pamiętał, ale zarówno rodzina jak i całe otoczenie niejednokrotnie musiało do nich wracać i w ich legendzie Józef się wychowywał…
Na pewno o nich, jak i o wszystkich wojnach o granice Rzeczpospolitej toczonych w latach 1918‑21, rozmawiano i dyskutowano również i w Sucharach, gdzie w posiadłości z parkiem i 3 stawami pallotyni założyli gimnazjum i gdzie Józef pojawił się we wspomnianym 1924 r.
Po dwóch latach — gimnazjum w Sucharach początkowo prowadziło nauczanie tylko w zakresie pierwszych dwóch lat gimnazjalnych — przeniósł się daleko na południe, do wsi Klecza Dolna, ok. 4 km od Wadowic. Tam, w miejscu z racji położenia znanym jako Kopiec, od 1909 r. — czyli czasów zaboru austriackiego — funkcjonował dom macierzysty pallotynów na terenach polskich, zwany „Collegium Marianum”, a przy nim gimnazjum męskie. I tam Józef kontynuował nauki.
Tam też 16.v.1927 r., z rąk ówczesnego abpa Adama Stefana Sapiehy (1867, Krasiczyn – 1951, Kraków), metropolity krakowskiego, przyjął Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania.
Udzielał się w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze…
W czasie wakacji wracał do domu, by pomagać rodzicom w pracach polowych, i by zarobić na utrzymanie w czasie roku szkolnego — rodzina była uboga…
W 1929 r., po ukończeniu 6. klasy gimnazjalnej, nadszedł czas decyzji. Nie wahał się. I na początku viii.1929 r. pojawił się u bram założonego zaledwie dwa lata wcześniej domu pallotyńskiego w Ołtarzewie, ok. 20 km na zachód od Warszawy. Został przyjęty i rozpoczął nowicjat.
Po roku powrócił do „Collegium Marianum” k. Wadowic, by ukończyć nauczanie gimnazjalne i w tymże 1930 r. zdać egzamin dojrzałości (łac. maturus), czyli maturę. Zaraz potem rozpoczął w „Collegium Marianum” studia filozoficzne. Do rodziców, z którymi utrzymywał nieustanny listowny kontakt, pisał: „Bardzo mi się podoba na filozofii […] staram się jak najskrupulatniej wykorzystać czas naukę, bo czas już nie wraca, a ksiądz powinien mieć duży zasób wiedzy, zwłaszcza w obecnych czasach i dużo łask wypraszać sobie u Boga w czym proszę mi pomagać modlitwą”…
W Wadowicach napisał także artykuł „Prześladowanie religijne w Rosji”„Rodzina Polska”, 1931, nr 1 (później opublikował jeszcze, jako ps. Józef Panaś, serię rozważań teologicznych dotyczących sakramentu pokuty „Czwarty sakrament”„Apostoł wśród Świata”, 1938, nr 2, nr 3, nr 4, 1939, nr 1, nr 3).
Tamże rok później, 15.viii.1931 r., złożył pierwszą profesję, czyli zobowiązanie do przestrzegania ewangelicznych rad: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Pisał do rodziców: „Dzień poświęcenia się Bogu na ofiarę jest dniem radości i szczęścia. Co do mnie, ustami przyrzekłem wytrwać w Stowarzyszeniu przez jeden rok, ale sercem składałem przyrzeczenie wytrwania na zawsze”…
Pallotyni przechodzili — jak cała Polska — przez okres zmian i związane z nim problemy. Nowy dom zakonny w Ołtarzewie, w którym planowano otworzyć wyższe seminarium duchowne, nie był jeszcze gotowy — brakowało funduszy. W związku z tym klerycy — przygotowujący się do sakramentu kapłaństwa studenci teologii — w latach 1932‑5 nauki pobierali w domu w Sucharach. I tam przeniesiony został i Józef…
Pisał w listach: „Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Tę akurat modlitwę Stwórca wysłuchał połowicznie: w czasie ziemskiego życia Józef zaiste pozostał pokornym, nierozpoznanym sługą Bożym, ale po śmierci — na nasze szczęście — tak się nie miało stać i poznajemy powoli wielki dar jego życia…
W Sucharach — a zatem stosunkowo niedaleko od rodzinnych stron — 10.v.1933 r., z rąk ówczesnego Prymasa Polski, Augusta kard. Hlonda (1881, Brzęczkowice – 1948, Warszawa), otrzymał tonsurę i niższe święcenia: ostiariatu, lektoratu, egzorcystatu i akolitatu.
Tamże 5.v.1935 r. przyjął święcenia pierwsze święcenia wyższe — subdiakonatu, a dwa miesiące później, 5.vii.1935 r., diakonatu.
Zaraz potem na swój ostatni rok studiów teologii powrócił wraz z klerykami do Ołtarzewa. Tegoż 1935 roku wraz z seminarium do Ołtarzewa przywieziono bibliotekę seminaryjną, której podwaliny położono w Sucharach.
Święcenia kapłańskie otrzymał i przyjął, 2.viii.1936 r., w kaplicy domu zakonnego w Sucharach (przerobionej z sali balowej), z rąk sufragana (łac. episcopus suffraganeus) miejscowej archidiecezji gnieźnieńskiej, bpa Antoniego Laubitza (1861, Pakość – 1939, Gniezno).
Kilka dni wcześniej rodzicom napisał: „Odkąd lepiej poznałem Boga i zrozumiałem, na czym polega doskonałość człowieka, zrodziło się w mojej duszy jedno pragnienie: ukochania Boga jak najgoręcej. Św. Paweł bardzo do tego zachęca, żeby ponad wszystkie dary, pragnąć daru miłości. Skoro Bóg pozwala pragnąć, zapewne chce, jak mówi św. Teresa ‘im więcej chce dać, tym więcej każe pragnąć’ […]
Chcę zdobyć dla Boga wiele, wiele dusz, chcę być wielkim apostołem, ale to jest możliwe tylko przy wielkiej miłości Boga […] Nie zadowala mnie być drugim Chrystusem tylko podczas Mszy św., chcę Nim być zawsze. Ale to możliwe będzie, gdy będę kochał Boga nade wszystko miłością doskonałą. Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat. Jeżeli mi Pan Bóg tego daru w ciągu życia nie użyczy, ufam, że mi go da przy śmierci, byleby tylko pragnienie tego nigdy nie przygasło, ale stale wzrastało […]
Proście Boga, żeby serce moje wyzute z miłości własnej, zawsze było otwarte na przyjęcie łaski Jego, bym nigdy nie zapomniał Mu składać z siebie ofiarę, bo ofiara rodzi miłość, żebym zawsze jak najwięcej korzystał ze Mszy św., gdzie Bóg najwięcej daru miłości użyczyć mi pragnie”…
Trzy dni po święceniach, 5.viii.1936 r., był już w rodzinnych stronach i w Brusach, w parafialnym kościele pw. Wszystkich Świętych, w którym ongiś przyjęty został do Kościoła powszechnego — katolickiego — odprawił Mszę św. prymicyjną (łac. primitiae). Na powitanie wystawiono mu — nowemu kapłanawi Mistrza z Nazaretu — specjalne trzy okolicznościowe kwietne bramy…
Po wakacjach powrócił do Ołtarzewa, gdzie jeszcze przez rok pogłębiał zagadnienia teologiczne. Od ix.1936 r. wszystkie roczniki polskich kleryków pallotyńskich — także najnowszy — zaczęły pobierać nauki właśnie w Ołtarzewie. Wiosną następnego roku rozpoczęto też budowę gmachu Wyższego Seminarium Duchownego, według projektu architekta Alfonsa Wędrychowskiego.
W ciągu dwóch i pół roku powstało skrzydło wschodnie i część środkowa oraz wzniesiono mury seminaryjnego kościoła, pod którym miała mieścić się sala teatralna…
Oprócz kontynuacji studiów opiekował się też Krucjatą Eucharystyczną, inspirowaną stowarzyszeniami Apostolstwa Modlitwy organizacją dzieci, założoną 13.xi.1914 r. przez francuskiego jezuitę — zakonnika Towarzystwa Jezusowego (łac. Societas Iesu – SI) — o. Alfreda Bessièresa (1877‑1953), po apelu Ojca św. Benedykta XV (1854, Genua – 1922, Rzym). Formalnie Krucjata zatwierdzona została przez kolejnego następcę św. Piotra, Piusa XI (1857, Desio – 1939, Watykan), 6.viii.1922 r. W Polsce pierwsze koło założyła św. Urszula Ledóchowska (1865, Loosdorf – 1939, Rzym), 1.i.1925 r. w Pniewach. Dzieci swoje trudy i cierpienia ofiarowywały w swych modlitwach w intencji odrodzenia chrześcijaństwa, dziękując za wielkie rzeczy, które uczynił Wszechmogący Bóg w życiu każdego z nich…
Od 1937 r. Józef objął w Ołtarzewie normalne obowiązki duszpasterskie i katechetyczne. Został prefektem szkół w Ołtarzewie oraz w okolicy — w Mosznie i Laskach. Głosił niedzielne kazania dla dzieci, opiekował się pallotyńskimi postulantami (łac. postulare). Pod opieką miał też bibliotekę seminaryjną, którą założono w Sucharach, w czasach, gdy studiował tam teologię, a do Ołtarzewa przeniesiono w 1935 r.
Często wyjeżdżał do okolicznych parafii, aby spowiadać.
W i.1939 r. został sekretarzem działającego w Ołtarzewie Komitetu Pomocy Dzieciom.
Młodych ludzi — dzieci i młodzież — zachęcał do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza (1873, Alençon – 1897, Lisieux), której dzieło „Dzieje duszy” wywarło głęboki wpływ również i na jego życie wewnętrzne. Spotykał się z chłopcami na ministranckich spotkaniach formacyjnych, na zbiórkach. Grał z nimi w piłkę, uczestniczył w zabach. Organizował amatorskie przedstawienia i wycieczki…
Nie zapominał i o swojej, dużej i nie zamożnej wszak, rodzinie, stając się dla niej korespondencyjnym przewodnikiem duchowym.
Wszelkie plany i zamierzenia Józefa, źródło swe mające w zawołaniu duchowych synów założyciela rodzimego zgromadzenia, św. Wincentego (wł. Vincenzo) Pallotti (1795, Rzym – 1850, Rzym) — łac. „Caritas Christi urget nos” (pl. „Miłość Chrystusa nas przynagla”) — i sprecyzowane w zapisach prawa pallotyńskiego określających ich charyzmat — „konieczność ożywienia wiary i rozpalenia miłości wśród katolików, aby doprowadzić w ten sposób wszystkich ludzi do jedności w wierze Chrystusowej” — musiały ulec drastycznej rewizji i zmianom 1.ix.1939 r. Tego dnia w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski — w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini — uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja—Niemcy”. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Niemieckie uderzenie, rozpoczęte 1.ix.1939 r., było potężne. Od północy — z Prus Wschodnich (niem. Ostpreußen) — zachodu — Pomorza Zachodniego (niem. Pommern) i Śląska (niem. Schlesien) — oraz od południa — Górnego Śląska (niem. Oberschlesien) i wcześniej zajętych Czech — Niemcy błyskawicznie zaczęli zajmować w części niebronione polskie tereny. 7.ix.1939 r. na zachód od linii Wisły w polskich rękach — poza niewielkimi skrawkami — pozostawał jeszcze centralny pas łączący generalnie Poznań z Warszawą.
Na ucieczkę na wschód decydowało się tysiące Polaków. Drogi były zapchane a długie kolumny maszerujących niejednokrotnie ludobójczo atakowane przez niemieckie samoloty. Tak też było na głównej drodze łączącej Poznań z Warszawą, przy której znajdował się Ołtarzew…
Od pierwszych dni po niemieckim najeździe w Ołtarzewie gromadziła się ludność cywilna, zarówno lokalna jak i uciekinierzy z dalszych terenów. Przełożeni Seminarium Duchownego, w którym już gromadzili się alumni wracający z tak niedawno wszak zakończonych wakacji, zdecydowali aliści o przeniesieniu szkoły do innych ośrodków pallotyńskich na wschodzie Polski, za Wisłą, gdzie jeszcze Niemcy nie dotarli i gdzie miano nadzieję nie dotrą. 7.ix.1939 r. zarówno profesorowie, jak i ich wychowankowie, wśród których był kleryk Józef Stanek, opuścili Ołtarzew…
Ich nadzieje tylko częściowo się spełniły — Niemcy tegoż 1939 r. daleko na wschód nie dotarli, ale za to 17.ix.1939 r. otrzymali wsparcie ze strony wiernego sojusznika — Rosji, która najechała na Polskę od wschodu…
W Ołtarzewie pozostał tylko Józef, który wraz z kilkoma braćmi zakonnymi zgłosił się dobrowolnie, by nie pozostawiać majątku zgromadzenia bez opieki. Zaraz po wyjściu większości ze współbraci na szczycie domu Józef wywiesił obraz Matki Bożej Częstochowskiej…
Następne kilka dni przeszły do historii pod nazwą „bitwy ołtarzewskiej”, epizodu zaledwie wielkiej polskiej wojny obronnej 1939 r. przed dwoma ludobójczymi najeźdźcami, ale stanowiącej niejako wstęp do największej bitwy tej kampanii, „bitwy nad Bzurą”, stoczonej przez wojska polskie z przeważającymi niemieckimi siłami w dniach 10‑22.ix.1939 r. Lokalny historyk, Józef Kiljański (ur. 1929) tak opisuje te dni, widziane z perspektywy Ołarzewa„Wrześniowe boje 1939 r. w rejonie Ożarowa–Ołtarzewa: próba rekonstrukcji…”, „Przegląd Pruszkowski”, nr 1, 2009, s. 80:
„Na gospodarstwie pallotyńskim w Ołtarzewie pozostał z dwoma braciszkami zakonnymi 29‑letni ksiądz Józef Jankowski, dobrze mówiący po niemiecku […] Spisał się doskonale jako gospodarz ośrodka […]
Ksiądz Jankowski [przyjmował] życzliwie [uciekinierów, wśród których byli chorzy, m.in. na chorobę Heinego–Medina, i niesprawni, w tym sparaliżowani] i [prowadził ich] do podziemia przygotowanego na przyjęcie uciekinierów.
Biwakowało [tam] już około 500 osób, a wciąż napływali nowi. Byli to przeważnie uchodźcy z zachodnich terenów kraju, w szczególności z poznańskiego, ale nie brakowało i miejscowych mieszkańców […]
Ksiądz Jankowski czuwał nad wszystkim dzień i noc, dwoił się i troił, przyjmując nowych przybywających, rozlokowywał ich, uśmierzał swary, gdyż wcześniej zasiedleni mieszkańcy schronu niechętnie dzielili się z przybyszami miejscami i barłogiem […]
[8 września] w godzinach południowych bombowce nurkowe przeprowadziły nalot na szosę poznańską w Ożarowie i na linię kolejową. Stukasy, bombowce precyzyjnego bombardowania, [maszyny o charakterystycznych kształtach drapieżnych ptaków, ]spadając na cel wydawały przeraźliwe wycie, czy raczej wizg, od którego, jak ktoś zauważył, w człowieku aż ‘szpik zamierał’. Ta nieskomplikowana metoda oddziaływania psychicznego (syrena znajdująca się w goleni jednego z kół uruchamiała się sama podczas nurkowania) została skutecznie przetestowana w Hiszpanii, gdzie podczas wojny domowej stronę frankistowską wspomagała niemiecka eskadra ekspedycyjna. Tam też Niemcy nauczyli się wyposażać bomby lotnicze w różnego rodzaju gwizdki i świstawki, potęgując jeszcze bardziej efekt psychologiczny bombardowania.
Sam nalot na Ożarów trwał zaledwie 5 do 7 minut, ale spowodował tragiczne skutki […] Zostały uszkodzone domostwa, między innymi spłonęła kaplica i mieszkanie księdza proboszcza w parku Ołtarzewskim […]. Zniszczone też zostały baraki magazynowe fabryki kabli. Byli zabici i ranni.
Ofiarą bomb stał się przede wszystkim pociąg z amunicją zmierzający do Warszawy. […] Wagony zaczęły się palić, a amunicja eksplodować […]
[Był to] szereg nieustannych wybuchów trwających wiele godzin. Pociski z piekielnym hukiem rwały się przez resztę dnia i prawie całą noc. Okolicznym mieszkańcom, którzy ukryli się w piwnicach i w improwizowanych schronach zdawało się, że to prowadzi intensywny ogień artyleria którejś ze stron […]
Noc z 8 na 9 września była koszmarna. Amunicja w zbombardowanym pociągu całymi godzinami wybuchała z piekielnym hukiem, a na szosie poznańskiej odbywały się utarczki patroli obu stron. Okoliczna ludność siedziała w swych ukryciach, zanosząc żarliwe modły do nieba o ocalenie lub o… lekką śmierć […]
[W] podziemiach budynku siedziby Księży Pallotynów […] przez okno widać było ‘morze ognia’ i ludziom wydawało się, że samoloty niemieckie wciąż bombardują zarówno sam Ożarów, jak i Dom Misyjny.
Dopiero ksiądz Jankowski objaśnił, że eksploduje amunicja w pociągu.
W pewnym momencie jakiś większy pocisk uderzył w mur — zgasły wszystkie lampy i zatrzymały się wentylatory. […] W schronie piwnicznym wybuchła panika; mężczyźni rzucili się, by zamykać okna […] Znajdujący się wśród uciekinierów ksiądz z poznańskiego zaczął udzielać absolucji in articulo mortis, jednym słowem atmosfera była tragiczna.
Nieoceniony ksiądz Jankowski uspokoił zebranych, a okna kazał otworzyć, gdyż w pomieszczeniach piwnicznych zaczynało brakować tlenu.
Przerażająca kanonada dopiero nad ranem zaczęła się uspokajać […]
Dopiero w niedzielę rano 10 września nastąpiła cisza. Ksiądz Jankowski odprawił wtedy dla wszystkich Mszę świętą.
Wkrótce zjawili się pierwsi Niemcy […] Przy okrzykach: ‘Raus!’ i ‘Hände hoch!’ ludzie wychodzili z piwnicy na zewnątrz i szykowali się do dalekiego marszu”…
W Ołtarzewie i całej zachodniej i połowie centralnej Polski rozpoczęła się niemiecka okupacja.
Symboliczną datą jej rozpoczęcia — i warto ją zapamiętać! — jest 28.ix.1939 r. Tego dnia bowiem padła Warszawa. Tego dnia, jak to już wspomniano, dwaj okupanci, Rosjanie i Niemcy, podpisali tzw. „traktat o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”. Tego samego dnia wreszcie dwaj urzędnicy niemieckiego centralnego niem. Rassenpolitisches Amt der NSDAP (pl. Urząd Polityki Rasowej NDSAP), Erhard Wetzel (1903, Stettin – 1975) i dr Günther Hecht (1902‑1945), w oparciu o wytyczne wyartykułowane dwa dni wcześniej przez niemieckiego socjalistycznego przywódcę, Adolfa Hitlera, opracowali memoriał niem. „Die Frage der Behandlung der Bevölkerung der ehemaligen polnischen Gebiete nach rassepolitischen Gesichtspunkten” (pl. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej). Owi wybitni przedstawiciele „rasy panów” pisali m.in.: „Uniwersytety i inne szkoły wyższe, szkoły zawodowe, jak i szkoły średnie były zawsze ośrodkiem polskiego szowinistycznego wychowania i dlatego powinny być w ogóle zamknięte. Należy zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania. Nauka w ważnych narodowo dziedzinach, jak geografia, historia, historia literatury oraz gimnastyka, musi być zakazana”.
Formalnie Ołtarzew znalazł się w obrębie zarządzanego przez Niemców tworu administracyjnego zwanego niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich), potocznie zwanego Generalnym Gubernatorstwem.
W budynkach pallotyńskich Niemcy pozwolili zostać tylko Józefowi — jako dozorcy i opiekunowi chorych. Seminarium zamieniono na szpital wojenny. Józef zajmował się wszystkim, w tym aprowizacją domu…
Już prawd. w x.1939 r. Niemcy zlikwidowali tymczasowy szpital. Całkowicie nie opuścili wszelako budynku seminaryjnego — garażowano w nim m.in. niemieckie samochody wojskowe — ale oo. pallotyni mogli do niego powoli wracać.
I tak też się stało. Po klęsce wrześniowej do seminarium powracali i klerycy i profesorowie. Przyjmowano też — formalnie od ix.1940 r. — kleryków z innych diecezji diecezji i zgromadzeń zakonnych, głównie z terenów bezpośrednio włączonych do Niemiec (Wielkopolska, Pomorze). Byli wśród nich ukrywający się przed Niemcami polscy żołnierze. Wrócił też inicjator budowy gmachu Wyższego Seminarium Duchownego, jego rektor o. Stanisław Wierzbica (1902, Bottrop – 1977, Częstochowa).
W xi.1939 r. wznowiono wykłady. W pierwszych latach niemieckiej okupacji w Ołtarzewie ształciło się ponad 60 kleryków, udzielane były święcenia kapłańskie…
Józef dalej zabiegał o wyżywienie i ogrzanie domu — zadanie niełatwe, zima z 1939 r. na 1940 r. była bowiem jedną z najmroźniejszych w historii, a ilość zgromadzonych w seminarium szybko wzrosła do przeszło 100 osób…
Nie zaniedbywał ubogich — oo. pallotyni udzielali pomocy potrzebującym wsparcia materialnego, m.in. rozdawali chleb wypieczony w swojej piekarni. Ponadto Józef wypełniał obowiązki duszpasterskie, słuchał spowiedzi, głosił kazania…
Mimo podejmowania coraz to większych obowiązków pozostawał wierny zapisanemu gdzieś spostrzeżeniu, że „Nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga — miłość”…
Zapamiętano głoszone przez niego kazania. Szczególnie cenne rady, jakże potrzebne w niezwykle ciężkich czasach, zapisywano i dzięki temu przetrwały do dziś. Mówił:
„Bóg jest jak najwięcej zatroskany o twoją świętość. Pozwól Mu działać. Kochaj skupienie, ciszę i modlitwę, a usłyszysz głos Boga w duszy”…
„Im więcej Boga miłować będziemy, tym większe rzeczy u Niego wyprosić możemy”…
„Prośmy Boga, by nauczył nas cierpieć i innych uczyć cierpieć”…
„Uświęcić się możemy tylko przez większą miłość. Według św. Tereski nie umartwienia i zaparcie się prowadzą do świętości, lecz ufność bez granic, dziecięctwo. Módlmy się o to, polecajmy się Matce Najświętszej”…
„Gdy wyrzucimy z serca swego przywiązania ziemskie, miłość siebie Jezus nagrodzi nas nadmiarem, nauczymy się cenić łaskę krzyża, gdy go nam ześle”…
31.iii.1941 r. otrzymał nominację na mistrza — magistra — nowicjatu. Pozycję miał objąć w viii.1941 r. Profetycznie czuł, że na nominacji się skończy: „Jestem przekonany, że stanie się coś i że magistrem nie będę” — miał powiedzieć.
Okazało się, że miał rację. Jeszcze zdążył zanotować: „Za najszczęśliwsze uważam chwile w swym życiu, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem” — zdążył z siebie w pracy kapłańskiej dać pięć krótkich lat — gdy 16.v.1941 r. został aresztowany przez niemiecką Tajną Policję Państwową (niem. Geheime Staatspolizei), czyli Gestapo.
Aresztowanie nie było przypadkowe. Ojcowie pallotyni z Ołtarzewa od początku okupacji brali udział w różnego rodzaju działaniach konspiracyjnych i niepodległościowych. Już po wspomnianej „bitwie ołtarzewskiej” w ix.1939 r. klerycy ołtarzewscy, którzy po kampanii wrześniowej powrócili do seminarium, na polach obok klasztoru znaleźli 10 karabinów i skrzynkę amunicji. Ukryto je w pallotyńskim budynku.
Rektor Seminarium, po powrocie do Ołtarzewa z tułaczki wrześniowej 1939 r., wziął udział w pierwszym zebraniu konspiracyjnym polskiego ruchu podziemnego w pobliskim Ożarowie Mazowieckim. Przekazał wówczas powstającej organizacji — która przekształciła się później w Rejon VII „Jelsk–Jaworzyn” Obwodu VII „Obroża” Okręgu Warszawskiego Związku Walki Zbrojnej ZWZ (od 1942 r. Armii Krajowej AK), czyli sił zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego — ukrytą amunicję. Nie usunięto jej aliści z gmachu seminaryjnego, ale uzupełnianą przez podziemie, nadal tam przechowywano jako jeden z 8 magazynów broni VII Rejonu…
Kapłani i bracia zakonni pracujący w Ołtarzewie brali też bezpośredni udział w akcjach sabotażowych wymierzonych przeciw okupantowi niemieckiemu. M.in. do silników należących do Niemców samochodów, parkujących na terenie pallotyńskiej posiadłości, wsypywano dodatki, które powodowały ich zatarcie i zniszczenie — daleko po opuszczeniu Ołtarzewa.
Wiadomo, że w tych akcjach uczestniczyli m.in. o. Józef i o. Norbert Jan Pellowski (1903, Pszczółki – 1942, Auschwitz), dziś Sługa Boży (łac. Servus Dei)…
Ponadto oo. pallotyni, wobec zakazu prowadzenia nauczania na poziomie szkół średnich i wyższych dla Polaków, a także ograniczenia nauczania na poziomie podstawowym do „rachunków, czytania i pisania” — zgodnie ze wspomnianym ludobójczym planem niemieckiego przywódcy socjalistycznego, Adolfa Hitlera (inny znany niemiecki socjalistyczny przywódca i zbrodniarz, Henryk Leopold (niem. Heinrich Luitpold) Himmler (1900, Monachium – 1945, Lüneburg), powiedzieć miał: „dla polskiej ludności Wschodu […] czytania nie uważam za konieczne”) — uczestniczyli w niezwykłym wysiłku wspomnianego Polskiego Państwa Podziemnego, unikalnym w historii świata, czyli tajnym nauczaniu — tajnych kompletach — którym w całej okupowanej Polsce w zakresie szkoły podstawowej objętych zostało 1,5 miliona dzieci, za co ok. 8,500 polskich nauczycieli oddało życie. oo. pallotyni byli mianowicie katechetami na tajnych lekcjach organizowanych przez siostry Unii Rzymskiej Zakonu Świętej Urszuli (łac. Unio Romana Ordinis Sanctae Ursulae – OSU), czyli urszulanki.
W dniach 16, 23 i 27.v.1941 r. nastąpiły aresztowania.
Bezpośrednią przyczyną był zapewne donos niejakiego Alfonsa Stefana Mayera, uchodźcy z Wielkopolski, byłego powstańca wielkopolskiego, kolportera prasy pallotyńskiej, którego do Ołtarzewa przygarnął rektor o. Stanisław Wierzbica. Przekazał on Gestapo informacje o ukrywaniu przed Niemcami cennych rzeczy w budynku seminaryjnym oraz kolportażu podziemnej prasy przez braci pallotyńskich.
9.v.1941 r. późnym wieczorem do pokoju o. Wierzbicy wtargnęło dwóch pijanych podoficerów niemieckich. Dotkliwie go pobito. Rektor postanowił wyjechać na leczenie do Brwinowa, skąd udał się do Zagórza k. Otwocka, do szpitala neurologicznego i psychicznego dla dzieci.
Tydzień później, 16.v.1941 r., w poszukiwaniu o. Wierzbicy do Ołtarzewa przyjechał inny oddział Gestapo. Nie znajdując go kilku gestapowców pojechało do Brwinowa. Pozostali natomiast, w towarzystwie wspomnianego Mayera, rozpoczęli przeszukanie w Ołtarzewie.
Można przypuszczać, że przeszukania stanowiły jakąś część niemieckich przygotowań do planowanego niemieckiego uderzenia na ówczesnego najwierniejszego sojusznika, czyli Rosję, które nastąpiło 22.vi.1941 r. Chodzić mogło o „oczyszczenie” bezpośredniego zaplecza przyszłego frontu działań, a ośrodek pallotyński od dawna był przez Niemców — choćby przez wspomnianego Mayera — obserwowany i infiltrowany.
Zatrzymanych zostało co najmniej 4 ojców zakonnych (Józef Jankowski, Franciszek Kilian (1895, Zawda – 1941, Auschwitz), wspomniany Norbert Jan Pellowski, Jan Szambelańczyk (1907, Radomice – 1941, Auschwitz)), 7 braci zakonnych (w tym Piotr Bochenek (1911, Grybów – 1942, Auschwitz), Bernard Kowalski (1905, Raciniewo – 1941, Auschwitz), Stanisław Małaczek (1917, Marianki – 1945, Dachau), Bronisław Regulski (1913, Łubki – 1942, Auschwitz), Jan Wąsik (1907, Jodłówka – 1941, Auschwitz)) oraz kleryk, Stanisław Sadowski (1919, Witanowice – 1941, Auschwitz).
Wspomniany rektor seminarium, o. Stanisław Wierzbica, uniknął aresztowania. Od 1941 r., pod zmienionym nazwiskiem, ukrywał się przed Gestapo, a aresztowany został dopiero po zakończeniu działań wojennych w 1945 r. przez rosyjskie okupacyjne władze komunazistowskie (był torturowany). Donosiciel, Mayer, po aresztowaniach został przez Niemców na krótko— do 19.vi.1941 r. — nominowany zarządcą domu zakonnego…
Dla większości aresztowanych w Ołtarzewie w 1941 r. rozpoczęła się ich ostatnia droga — krzyżowa — polskiego duchowieństwa wieku XX. Śmierci w niemieckich obozach koncentracyjnych uniknąć miało tylko dwóch współbraci zakonnych — wszyscy pozostali, wymienieni powyżej z imienia i nazwiska, zginęli…
Opuszczając Ołtarzew w asyście niemieckich oprawców Józef miał powiedzieć do żegnających go współbraci: „Do zobaczenia w niebie”…
Wszystkich zatrzymanych osadzono na Pawiaku, osławionym jeszcze za czasów carskich warszawskim więzieniu, które stało się największym więzieniem politycznym na terenie okupowanej przez Niemców Polski (okupacja rosyjska miała oczywiście swoje odpowiedniki…).
Tam Józef być może spotkał się — albo przynajmniej słyszał o jego przetrzymywaniu — z aresztowanym 17.ii.1941 r. o. Maksymilianem Kolbe (1894, Zduńska Wola – 1941, Auschwitz), z zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (łac. Ordo Fratrum Minorum Conventualium – OFMConv), czyli franciszkanem konwentualnymi z klasztoru w Niepokalanowie…
Ponieważ Pawiak był formalnie „tylko” więzieniem śledczym przetrzymywani więźniowie mogli zachować własne ubrania. Józef zatem zatrzymał prawd. habit zakonny i zachował przez cały czas aresztu…
Przesłuchiwano go zapewne w siedzibie Gestapo przy ul. Szucha w Warszawie. Był torturowany — dla wyciągnięcia zeznań Niemcy wykorzystywali nieraz nawet wiertarki, wiercąc nimi dziury w podniebieniach nieszczęśników. Mimo to w grypsie do współbraci więzionych w innych celach napisał: „Jestem szczęśliwy”…
Po dwóch tygodniach, 28.v, zawieziono go — wraz ze wspomnianym o. Maksymilianem Kolbe i wszystkimi aresztowanymi w Ołarzewie współbraćmi — transportem do niemieckiego obozu zagłady (niem. Konzentrationslager) KL Auschwitz–Birkenau, znajdującego się już na terytorium Niemiec, poza granicami Generalnego Gubernatorstwa — na obszarze bezpośrednio po agresji w 1939 r. przyłączonym przez Niemców do Rzeszy — najpierw w niemieckiej niem. Provinz Schlesien (pl. Prowincja Śląsk), ze stolicą we Wrocławiu, a od 1941 r. w niemieckiej prowincji niem. Provinz Oberschlesien (pl. Prowincja Górny Śląsk), ze stolicą w Katowicach.
W obozie prawd. witał ich zastępca komendanta, Karol (niem. Karl) Fritzsch (1903, Nassengrub – 1945?, Berlin?):
„Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin […] Z prawdziwą przyjemnością przepędzimy was wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych.
Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju […]
Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty.
Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące…”
Zaraz potem prawd. zdarto z niego zakrwawione już ubranie zakonne. Następnie wytatuowano mu na przedramieniu numer obozowy: 16895. KL Auschwitz był jedynym obozem, gdzie Niemcy tatuowali więźniów — albo na lewym przedramieniu, albo na lewej piersi. Robili to za pomocą zamoczonego w tuszu metalowego stempla, do którego wkładano wymienne płytki z igłami, tworzące oddzielne cyfry.
Józef otrzymał też „pasiak” — czyli obozowy ubiór — z naszytym czerwonym trójkątem, tzw. „winklem”, z literą „P”, na oznaczenie więźnia politycznego, Polaka…
Przez pięć miesięcy poddawany był okrutnemu reżimowi pracy, nieustannego głodu i ciągłych upokorzeń. Wycieńczony, torturowany fizycznie i duchowo, moralnie miażdżony.
Jeden ze współwięźniów tak opisywał tamte dni w KL Auschwitz: „Pracując przy wydobywaniu żwiru z Soły, mogliśmy obserwować komando zapędzane do wycinania łoziny z brzegów rzeki. Brodząc w wodzie musieli tamci więźniowie szybko — bo w Oświęcimiu wszystko musiało dziać się schnell — ciąć łozę, wiązać ją w wielkie pęki i dźwigać na plecach. Komando to składało się z ludzi z bloku 14, z naszych sąsiadów i innych”… Opowiadał o losach o. Maksymiliana Kolbe, ale z nim cierpieli i inni. Wśród nich ks. Józef…
Niewolniczo pracował też przy rozbiórce polskich budynków w oddalonej o ok. 4 km od głównego obozu wsi Babice, skąd w iv.1941 r. Niemcy wysiedlili polskich mieszkańców i wywieźli ich do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie następnie rękami więźniów KL Auschwitz wyburzyli większą część zagród i utworzyli „majątek dworski”, czyli gospodarstwo rolne, i gdzie później, w iii.1943 r., powstał podobóz „Wirtschaftshof Babitz”.
Naoczni świadkowie zapamiętali, iż prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa, znosił z godnością i spokojem.
Postępował zgodnie z zapisanymi przez siebie kiedyś słowami: „Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”… I tę miłość zachował do końca…
Zdołał jeszcze wysłać kilka listów do swojej matki, z których sześć dotarło. Wszystkie oczywiście podlegały ostrej, niemieckiej obozowej cenzurze. Pisał, iż jest zdrowy. Prosił o modlitwę i paczki z pomocą materialną — dla siebie i dla więzionych współbraci…
Ponoć nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Pewnie dlatego, by go złamać, 15.x.1941 r. zainteresował się nim słynący z okrucieństwa kapo komanda (niem. Kommando) roboczego — czyli podstawowej komórki niewolniczej pracy obozowej, składającej się do kilkudziesięciu więźniów, na czele których stał więzień funkcyjny, kapo — codziennie niewolniczo tworzącego na rzecz Niemców „majątek dworski” Babice, niejaki Henryk (niem. Heinrich) Krott. Krott (ur. 1909), zwany przez więźniów „krwiożercą”, do KL Auschwitz przywieziony został 29.viii.1940 r. z innego niemieckiego obozu koncentracyjnego, KL Sachsenhausen k. Berlina, w transporcie 100 niemieckich więźniów politycznych, kryminalnych i tzw. asocjalnych, z przeznaczeniem do obsadzenia funkcji obozowych, takich jak Blockführer (pl. nadzorca bloku) — czyli blokowy — czy kapo. Otrzymali obozowe numery 3188–3287Biuro ds. Byłych Więźniów, Archiwum Muzeum Auschwitz–Birkenau.
Krott poddał Józefa okrutnym torturom…
Charakter tego człowieka i charakter jego „pracy” najlepiej oddaje utrwalony w pamięci wcześniejszy incydent związany z o. Maksymilianem Kolbe. Pracował on w tym samym komandzie, przy wyrębie drzew i znoszeniu bali i gałęzi, wykorzystywanych przy konstrukcji płotów. Więźniowie zmuszani byli do dźwigania na plecach po kilkadziesiąt kilogramów drewna. Po zaniesieniu po następną partię musieli wracać do lasu, ok. pół kilometra, drogą pełną wertepów, biegiem. Co kilka kroków stali vorarbeiterzy, czyli funkcyjni starsi więźniowie, pomocnicy kapo, i długimi kijami bili tych, którzy słabli. Gdy zasłabł o. Kolbe kapo Krott nakazał załadować mu na plecy podwójną ilość gałęzi, a gdy znów padł kopał go do nieprzytomności — po twarzy i brzuchu. Podczas przerwy obiadowej kazał o. Kolbe położyć się na kłodzie drzewa, po czym wymierzył mu pięćdziesiąt razów…
Następnego dnia po pobiciu przez „krwawego Krotta”, 16.x.1941 r., Józef Jankowski zmaltretowany, zakatowany, odszedł do Pana.
Według niektórych przypuszczeń mógł przez niemiecką „medyczną służbę obozową” zostać dobity — jak o. Maksymilian Kolbe — śmiertelym zastrzykiem…
Ową „służbę obozową” nadzorował wówczas niem. Standortarzt (pl. naczelny lekarz) garnizonu SS, Oskar Dienstbach (1910, Usingen – 1945), późniejszy SS‑Hauptsturmführer. Kierował zespołem „lekarzy” — wsród których do iv.1942 r. wyróżniał się okrutny sadysta, dr Otto Heidl (1910 – 1955, Bohum) — oraz niem. Sanitätsdienstgrade (pl. sanitariusze) — SDG, składającą się głównie z niemieckich więźniów kryminalnych przeniesionych z innych obozów, ale także więźniów polskich, wyselekcjonowanych spośród przywożonych do KL Auschwitz.
W viii.1941 r. Niemcy rozpoczęli próby zabijania ciężej chorych więźniów drogą dożylnych zastrzyków stężonego perhydrolu, eteru, wody utlenionej (nadtlenku wodoru), benzyny, ewipanu (heksobarbitalu) i fenolu. W 1942 r. metodę zabijania „udoskonalił” niemiecki lekarz, przybyły do bozu 11.xii.1941 r., SS‑Hauptsturmführer dr Fryderyk (niem. Friedrich) Entress (1914,Poznań – 1947, Landsberg), który przy pomocy swojej załogi, w szczególności sanitariusza, SS‑Oberscharführer Józefa (niem. Josef) Klehra (1904, Langenau – 1988, Leiferde), a także dwóch polskich pomocników, uśmiercił nawet do 25,000 więźniów, w tym dzieci, kobiet ciężarnych, matek bezpośrednio po porodzie, które zabijano wraz z ich nowo narodzonymi…
Akt mordu, według wspomnień więźniów KL Auschwitz, miał następujący przebieg:
„Wiedziano, że dożylny zastrzyk 10 ml fenolu powodował śmierć […] Ale to ciągle było za dużo. Procedurę więc usprawniono i okazało się, że 3 ml fenolu prosto w serce były równie skuteczne. Co za oszczędność! […] Dosercowa metoda opracowana przez lekarzy SS była tak prosta, że nawet niewykwalifikowane osoby mogły ją przeprowadzać, takie jak SS Oberscharfuhrer Józef Klehr, który był tak głupi, że miał trudności z podpisaniem się”relacja Tadeusza Paczuły, w „The Auschwitz Photographer”, Anna Dobrowolska…
„Klehr, ubrany w biały lekarski fartuch, przyjmował każdego osobno w swoim ‘gabinecie’, ostrożnie zamykając za sobą drzwi”relacja Wiesława Kielara, tamże…
„Klehr [mówił] […]: ‘Proszę, niech pan siada. Za chwilę otrzyma pan zastrzyk przeciw tyfusowi’”relacja Jana Weissa, tamże…
„Więźnia sadzano na stołku. Dwóch ‘pielęgniarzy’ […] podchodziło do niego. Stojąc z tyłu jedną ręką chwytali za głowę siedzącego i zakrywając mu oczy odchylali ją do tyłu. Wciskając kolano w kręgosłup powodowali wypchnięcie piersi do przodu […] [Kat] wbijał strzykawkę prosto w serce”relacja Stanisława Głowy, tamże…
Mordów dokonywano zazwyczaj w jednym z pomieszczeń bloku nr 20, określanego jako Behandlungszimmer. Wspomniany „stołek” pełnił też rolę fotelu dentystycznego. Po zastrzyku półprzytomną ofiarę przenoszono do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie na podłodze umierała w pół minuty…
o. Józef Jankowski mógł być jedną z pierwszych ofiar owego ludobójczego procederu. Zamordowany został więc zapewne, ciężko pobity i niezdolny do niewolniczej pracy, jeszcze dożylnie, a zastrzyku udzielić mu miał polski „sanitariusz”, Alfred Stössel (1915, Poznań – 1943, Auschwitz)…
Ppor. Alfred Stössel był oficerem adiutantem dowódcy 20. Dywizji Artylerii Ciężkiej, wchodzącego w skład 9. Pułku Artylerii Ciężkiej dla 20. Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Prawd. brał udział w obronie Warszawy w ix.1939 r. Uniknął internowania i w 1940 r. próbował przedostać się na Węgry, a stamtąd do Francji, gdzie formowało się polskie wojsko. Został jednak przez Niemców ujęty i osadzony m.in. w więzieniu w Tarnowie. Stamtąd 14.iv.1940 r. został zawieziony do KL Auschwitz.
Był to pierwszy masowy transport 753 polskich więźniów do nowo powstającego obozu (po drodze uciekło 25 z nich).
Stössel otrzymał numer 435 i przydział, jako pielęgniarz–sanitariusz, do szpitala obozowego. Został kapo bloku (baraku) zakaźnego nr 20 (później 28). W tej roli przyszło mu wypełniać rozkazy niemieckich nadzorców i dobijać więźniów śmiertelnymi zastrzykami…
Zanim to jednak nastąpiło w nocy z 21 na 22.ix.1940 r. do KL Auschwitz przyjechał transport więźniów, wśród których znajdował się rotmistrz Witold Pilecki (1901, Ołoniec – 1948, Warszawa), który z polecenia Polskiego Państwa Podziemnego dał się dobrowolnie zatrzymać przez Niemców w łapance. Jego zadaniem było przygotowanie raportu o obozie KL Auschwitz dla polskiego podziemia, ale zaraz po przyjeździe zaczął tworzyć obozową konspirację. Zorganizował Związek Organizacji Wojskowej ZOW.
ZOW został zorganizowany w systemie tzw. „piątek”. Pilecki pisał później: „Każda […] z ‘piątek’ nie wiedziała nic o ‘piątkach’ innych […], rozwijała się samodzielnie, rozgałęziając się tak daleko, jak ją sumą energii i zdolności jej członków plus zdolności kolegów stojących na szczeblach niższych, a przez ‘piątkę’ stale dobudowywanych, naprzód wypychały”…
Pierwsza „piątka” — w jakimś sensie najważniejsza, którą Pilecki darzył absolutnym zaufaniem — powstała już jesienią 1940 r. Jednym z jej członków był wspomniany Alfred Stössel…
Stössel m.in. w piwnicy oddziału zakażnego bloku szpitalnego zainstalował konspiracyjną radiostację…
28.x.1942 r., tuż po największej zbiorowej egzekucji w historii obozu — zamordowano 280 więźniów, w tym paru „sanitariuszy” — Niemcy, na podstawie donosu, wyrzucili go z bloku szpitalnego i osadzili w podziemiach bloku nr 11, zwanego przez więźniów „Blokiem Śmierci”. W tamtejszych piwnicach, gdzie mieścił się obozowy areszt, Niemcy, podejrzewając go o działalność konspiracyjną, poddali go okrutnym przesłuchaniom. Nikogo nie zdradził. Rotmistrz Pilecki wspominał: „Alfred Stössel miał pewną przykrą manię, lecz trzeba mu oddać sprawiedliwość, że dzielnie znosił tortury — badania w bunkrach i nie powiedział ani słowa, choć wiedział bardzo wiele”. 3.iii.1943 r. został zamordowany przed tzw. Ścianą Straceń…
Rotmistrz Pilecki, dobrowolny więzień KL Auschwitz, twórca tamtejszego ruchu oporu, uciekł z obozu, złożył szereg raportów (część wysyłał jeszcze z obozu), wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Jego losy spięte zostały — jak okrutną symboliczną klamrą, odzwierciedlającą losy Polaków w czasach II wojny światowej — aresztowaniem przez nowego okupanta, Rosjan i ich namiestników, komunazistowskich władz państwa zwanego prl. I z ich rozkazu kulą w głowę…
Tragiczną klamrą los spiął też życie Alfreda Stössela, bohatera konspiracyjnego ruchu oporu w KL Auschwitz, a jednocześnie pielęgniarza–sanitariusza zmuszanego przez Niemców do wykonywania śmiertelnych zastrzyków wyselekcjonowanym więźniom.
Jednym z nich był Józef Jankowski i zapewne z nieba, gdzie go Pan powołał, modli się za duszę swego kata…
Śmierć Józefa nastąpiła tego samego dnia, w tym samym miejscu — w niemieckim obozie koncentracyjnym KL Auschwitz — gdzie śmierć poniósł inny współwięzień, przywieziony do obozu zaledwie miesiąc wcześniej, współbrat Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów (łac. Ordo Fratrum Minorum Capuccinorum – OFMCap), czyli kapucyn, o. Anicet Kopliński (1875, Frydląd/Debrzno – 1941, Auschwitz). Czy się w KL Auschwitz poznali? Nie wiadomo…
Spełniły się pragnienia Józefa, wyrażane ongiś, przed święceniami, w listach do rodziców. Zaiste „kochał Boga nad życie” i „oddał je chętnie”, bowiem Stwórca wysłuchał jego modlitwy i dał mu odejść „na drugi świat” opromienionym „gorącą i wielką miłością Boga”…
Jego ciało spalono w krematorium…
Obietnica i groźba zastępcy komendanta KL Auschwitz, Karola Fritzscha nie była czczą przechwałką. Z wymienionych w tym tekście duchownych, przywiezionych do KL Auschwitz 28.v.1941 r. jeden zginął już w vii.1941 r. (o. Jan Szambelańczyk), jeden w viii.1941 r. (o. Maksymilian Kolbe), jeden w x.1941 r. (o. Józef Jankowski), czterech w xi.1941 r. (o. Franciszek Kilian, br. Bernard Kowalski, br. Jan Wąsik i kl. Stanisław Sadowski), jeden w iii.1942 r. (o. Norbert Jan Pellowski), jeden w iv.1942 r. (br. Bronisław Regulski) i jeden w viii.1942 r. (br. Piotr Bochenek). Jeden zginął później, w ii.1945 r., w niemieckim obozie koncentracyjnym (niem. Konzentrationslager) KL Dachau (br. Stanisław Małaczek)…
Józef został beatyfikowany 13.vi.1999 r., w Warszawie, przez św. Jana Pawła II, w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Był wśród nich i o. Anicet Kopliński i współbrat o. Józef Stanek…
Papież wołał tego dnia:
„[W akcie beatyfikacji] niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłowałpor. Rz 8, 37.
Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […]
Spodobało się Bogu ‘wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci’ twoich synów i córek w Chrystusie Jezusiepor. Ef 2, 7. Oto ‘bogactwo Jego łaski’, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu!
Jemu niech będzie chwała na wieki wieków”…
Józef Jankowski jest patronem miasta i gminy Brusy. Z okazji ogłoszenia o. Józefa — przez bpa Jana Bernarda Szlagę (ur. 1940, Gdynia) — patronem Brus ułożono specjalną modlitwę w intencji miasta:
„Wszechmogący Wieczny Boże, daj wszystkim mieszkańcom ducha gorliwości religijnej, aby żyli pobożnie i zawsze kierowali się zasadami moralnymi naszej świętej wiary katolickiej. Spraw, aby wśród nas nie było nikogo, kto nie szanowałby ludzkiego życia; kto pogrążony w nałogach, zwłaszcza w alkoholizmie, zapomniałby o swoich obowiązkach wobec rodziny i Ojczyzny…”
I niech za wstawiennictwem bł. Józefa Jankowskiego niech tak się stanie…
Parafia św. Zygmunta w Słomczynie
______________________________________________________________________________________________________________
15 października
Święta Teresa od Jezusa,
dziewica i doktor Kościoła
Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”. Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej. Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim. Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567). Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze. Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano. Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych. Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów. Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała. |
______________________________________________________________________________________________________________
14 października
Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica
Zobacz także: • Święty Kalikst I, papież i męczennik • Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup |
Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek. Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”. W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa. Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII. W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce. |
_______________________________________________________________________________
Serce, które umiłowało ludzi…
– św. Małgorzata Alacoque
św. Małgorzata Maria Alacoque/Ar Gwennek (PD)
***
Paray-le Monial to małe miasteczko położone w Burgundii. W średniowieczu region ten stanowił centrum życia religijnego. Najcenniejszą ozdobą miasta jest piękna, kamienna bazylika, zbudowana przez zakonników z Cluny na przestrzeni XI i XII wieku.
- Paray-le-Monial: Jezu, ufam Tobie
- Najświętsze Serce Jezusa
- Zobacz: Serce Jezusa oraz W cierniowej koronie
Ale Paray-le Monial znane jest na całym świecie przede wszystkim dzięki wydarzeniom, które rozegrały się w jego murach w XVII wieku.Wtedy to skromna i zapomniana przez ludzi kaplica klasztoru Sióstr Wizytek, znajdująca się w cieniu słynnej romańskiej bazyliki, została wybrana przez Boga jako miejsce objawień.
U źródeł powołania
Małgorzata Maria Alacoque, której Jezus objawił swoje Serce, urodziła się 22 lipca 1647 r. w Lauthecour, miejscowości oddalonej o 30 km od Paray-le Monial. Po śmierci ojca, który osierocił siedmioro dzieci, ośmioletnia Małgorzata została oddana do kolegium klarysek w Charolles. Kiedy ciężko zachorowała, musiała opuścić to miejsce i trafiła do apodyktycznego wuja. Przez cztery lata ciężkiej choroby dziewczynka dojrzewała duchowo i gorąco pragnęła poświęcić się Bogu. Jej marzenie spełniło się dopiero w wieku 24 lat.
Objawienia
Dwa lata po otrzymaniu habitu zakonnego, w 1673 roku, kiedy siostra Małgorzata w chórze klasztornym adorowała Najświętszy Sakrament, Jezus objawił jej się po raz pierwszy. Otworzył swoją pierś i powiedział: „Moje Boskie Serce płonie tak silną miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych gorących płomieni, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie je rozlać za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami”. Podczas tego objawienia Jezus wziął serce Małgorzaty i umieścił je symbolicznie w swoim Sercu, a następnie oddał jej serce gorące.
Podczas drugiego objawienia, kiedy Święta ujrzała Serce Boże na tronie, jaśniejące jak słońce, Pan Jezus objawił jej, że chce, by w Kościele wprowadzono nowe nabożeństwo i wyjaśnił: „To nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem Mojej miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach”.
Przy kolejnym objawieniu Pan Jezus ukazał się, jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce. Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi – płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe Serce, które było źródłem tych promieni. Małgorzata usłyszała: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, a w zamian za to otrzymuje wzgardę i zapomnienie. Ty przynajmniej staraj się mi zadośćuczynić, o ile to będzie w twojej mocy, za ich niewdzięczność”. Jezus polecił Małgorzacie, by często, a zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, przystępowała do Komunii świętej, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek miesiąca uczestniczyła w jego konaniu w Ogrójcu między godziną 23.00 a 24.00: „Upadniesz na twarz i przepędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.
Święto ku czci Serca Pana Jezusa
Przy ostatnim objawieniu w 1675 roku Pan Jezus zażądał, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był poświęcony jako osobne święto na uczczenie Jego Serca i na wynagrodzenie Mu przez Komunię świętą i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznawał, gdy w czasie oktawy był wystawiany na ołtarzach. W zamian za to obiecał Małgorzacie, że Jego Serce wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Jego Sercu oddadzą cześć lub przyczynią się do rozszerzenia święta.
Małgorzata, poruszona do głębi obrazem zranionego Serca Jezusa i jako świadek gorącej miłości, jaką ono płonie, głosiła aż do śmierci, która nastąpiła 17 października 1690 roku, powierzone jej orędzie. Jej ciało pochowano na terenie klasztoru; w czasie procesu beatyfikacyjnego przeprowadzono ekshumację. Obecnie szczątki Świętej spoczywają w ołtarzu kaplicy klasztornej, pod relikwiarzem z jej woskową podobizną.
Święto Serca Pana Jezusa zostało początkowo przez niektóre kręgi (np. przez jansenistów) uznane za herezję. Przez wiele lat milczała również Stolica Apostolska, pomimo próśb biskupów, bractw i zakonów. Pożądany skutek odniósł memoriał Episkopatu Polski, skierowany w roku 1765 do papieża Klemensa XIII. Papież zezwolił najpierw na obchodzenie święta wizytkom, a później całej Polsce. Wprawdzie papież Pius IX w 1856 roku uznał święto Serca Pana Jezusa w całym Kościele, to jednak dopiero beatyfikacja Sługi Bożej Małgorzaty Alacoque w 1864 roku, dokonana przez papieża Piusa IX, i kanonizacja w 1920 r. przez papieża Benedykta XV przyczyniły się do ostatecznej aprobaty tego święta. Jest ono ruchome, obchodzi się je w piątek po zakończeniu oktawy Bożego Ciała.
wiara.pl
_________________________________________________________________________________________
14 października
Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik
Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików. W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Brnie, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile. Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI.Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów:Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich. |
___________________________________________________________________________________________
Nawrócony kalwinista, jezuita, męczennik – św. Jan Ogilvie
św. Jan Ogilvie SJ – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Ex calviniano catholicus. Kalwinista nawrócony na katolicyzm. Tak mówiono o św. Janie Ogilvie SJ, który przelał krew za wiarę na początku XVII wieku. Był jednym z wielu męczenników na wyspach brytyjskich, prześladowanych i zabitych za wierność papieżowi. Kościół wspomina go 14 października*.
Przyszedł na świat w 1579 roku, w rodzinie kalwińskiej. Reformacja szkocka osiągnęła wtedy swój punkt kulminacyjny. Mając 13 lat udał się w podróż po Europie w celu zdobycia wykształcenia. Musiał mieć oficjalne pozwolenie, ale ze względu na ojca nie było podejrzeń, że jest wysłany w celu otrzymania formacji katolickiej, a to było prawdziwym powodem konieczności uzyskania pozwolenia.
Wystarczyło mu kilka lat, żeby długa tradycja katolicka w jego rodzinie ostatecznie zwyciężyła w duszy młodego Jana. Mając 17 lat przeszedł na katolicyzm, potem został przyjęty do Kolegium Szkockiego w Douai. W 1599 wstąpił do jezuitów, do prowincji austriackiej. Po 11 latach formacji przyjął święcenia kapłańskie w 1610 roku.
W 1613 roku, generał Acquaviva przychylił się do jego prośby i wysłał go do Szkocji. Pod koniec roku zszedł na ląd w porcie Leith, niedaleko Edynburga. Jego działalność apostolska w Szkocji trwała niecały rok. Prowadził ją w ukryciu, w ciągłym zagrożeniu bycia aresztowanym i uwiezionym. Wreszcie to, co było zagrożeniem, stało się faktem. Został pojmany i uwięziony. Przesłuchiwano go, próbując znaleźć powód oskarżenia. Jan zręcznie się bronił. Potem jednak chciano wydobyć z niego nazwiska osób, które go ukrywały i gościły. Zaczęto go torturować. Bito go i kłuto różnymi przedmiotami, żeby nie pozwolić mu spać przez osiem dni i dziewięć nocy. Czterech mężczyzn na zmianę pilnowało, żeby mógł odbyć to „czuwanie”. Dopiero gdy lekarze powiedzieli, że jest bliski śmierci, dano mu spokój.
„Wiadomość o moim czuwaniu – pisał później Ogilvie – rozeszła się po całej Szkocji. Wielu się zagniewało i współczuło z powodu moich cierpień. Wielu przedstawicieli szlachty nalegało na mnie, abym zrobił to, czego oczekuje król, ale gdy usłyszeli racje przeciwne, dali sobie spokój”.
Więzień został przewieziony do Glasgow i tam obchodzono się z nim lepiej. Było tam mniej straży i dlatego kartki zapisane przez Jana Ogilvie docierały do kobiet i krewnych jego współwięźniów i były swego rodzaju aktami męczeństwa, zapisanymi jego własną ręką. Proces musiał być skończony. Datę ostatecznych przesłuchań i wydania wyroku wyznaczono na 10 marca 1615 roku. Jan Ogilvie został skazany na śmierć ‘na szubienicy’, którą należało „postawić na rynku, aby tam go powiesić, ściąć mu głowę i poćwiartować oraz wystawić na widok publiczny w czterech różnych miejscach”.
Wiadomość o moim czuwaniu – pisał później Ogilvie – rozeszła się po całej Szkocji. Wielu się zagniewało i współczuło z powodu moich cierpień. Wielu przedstawicieli szlachty nalegało na mnie, abym zrobił to, czego oczekuje król, ale gdy usłyszeli racje przeciwne, dali sobie spokój
Po usłyszeniu wyroku, Jan podziękował sędziemu, uścisnął go i udzielił błogosławieństwa. Podziękował też zaprzysiężonym. Nie zapomniał o podziękowaniu arcybiskupowi. Uścisnął mu dłoń i przebaczył z głębi serca. Polecił się modlitwie tajnych katolików, którzy byli na sali.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
13 października
Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter
Zobacz także: • Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica • Święty Teofil z Antiochii, biskup |
Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę. 23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia. Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa. W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą. Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem. Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie. Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej. W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów. |
______________________________________________________________________________________
13 października
Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica
Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego. W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat. W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”. Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo. W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra. W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi. Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron. 7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana. Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r. |
__________________________________________________________________________________________
Krótka biografia bł. Aleksandry Marii da Costa (1904-1955)
fot. Radio Niepokalanów
***
Była jedną z największych mistyczek ubiegłego stulecia. Współcierpiąc z Chrystusem, miała udział w Jego dziele odkupienia.
Urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze w archidiecezji Braga w Portugalii. Gdy miała 7 lat, rodzice posłali ją do Póvoa de Varzim, gdzie znajdowała się najbliższa szkoła podstawowa. Mieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. Tam w 1911 r. przyjęła I komunię św. Po osiemnastu miesiącach nauki powróciła do domu rodzinnego.
Gdy miała 14 lat, doszło do tragicznego wydarzenia, które przesądziło o całym jej życiu. W Wielką Sobotę 1918 r., chcąc się uchronić przed gwałtem, wyskoczyła przez okno z wysokości 4 m. Następstwem upadku był postępujący paraliż.
Od 14 kwietnia 1925 r. nie mogła już podnieść się z łóżka, w którym pozostała przez 30 lat, aż do śmierci.
W pierwszych latach choroby błagała Boga za wstawiennictwem Matki Bożej o łaskę uzdrowienia. Złożyła też przyrzeczenie, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się pracy misyjnej. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem, i przyjęła je całym sercem. Mawiała: «Matka Najświętsza wyjednała mi jeszcze większą łaskę. Najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej i w końcu pragnienie cierpienia».
Ta nowa wizja cierpienia otwiera ją na życie mistyczne. Aleksandra doznaje głębokiego zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym. Swoje powołanie ujmuje w następujących słowach: «Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie». Niczym lampka przed tabernakulum, chce zawsze trwać przed Jezusem w Eucharystii, a podczas każdej Mszy św. ofiarowywać się Przedwiecznemu Ojcu za grzeszników, wraz z Jezusem i w Jego intencjach.
Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. co piątek — czyli 182 razy — pomimo paraliżu w niewytłumaczalny sposób wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny odprawiała Drogę Krzyżową.
«Kochać, cierpieć i wynagradzać» — taki program życia wyznaczył jej sam Jezus. Od 1934 r., na polecenie swego kierownika duchownego o. Mariana Pinhy SJ, Aleksandra spisywała wszystko, co mówił do niej Zbawiciel.
W 1936 r. Pan Jezus za jej pośrednictwem polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O. Pinho trzykrotnie informował papieży o tym życzeniu. Wreszcie, po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu przekazanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w Bazylice św. Piotra.
27 marca 1942 r. Aleksandra przestała jeść i od tej pory żyła jedynie Eucharystią.
Idąc za radą swego nowego kierownika duchownego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby swym cierpieniem przyczyniać się do zbawienia młodych. Bardzo interesowała się ludźmi, ich problemami i życiem duchowym. Wiele osób przyjeżdżało do niej po radę lub z prośbą o modlitwę. W dalszym ciągu dyktowała swój dziennik.
7 stycznia 1955 r. zostało jej objawione, że w ciągu roku umrze. 12 października przyjęła namaszczenie chorych, a następnego dnia, w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie, umarła. «Jestem szczęśliwa, bo idę do nieba» — powiedziała przed śmiercią. Na swym grobie, który obecnie znajduje się w kościele parafialnym w Balasarze, kazała umieścić słowa: «Grzesznicy, jeśli proch mego ciała może przyczynić się do waszego zbawienia, zbliżcie się, depczcie go, aż całkiem zniknie. Ale nie grzeszcie już więcej, nie obrażajcie naszego Pana Jezusa!»
L’Osservatore Romano/opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
12 października
Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter
Zobacz także: • Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik • Święty Edwin, król |
Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie. W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana:Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.: Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert. Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą. |
_____________________________________________________________________________________
Bł. Jan Beyzym – kim jest patron dzisiejszego dnia?
bł. o. Jan Beyzym ze swoimi podopiecznymi na Madagaskarze
***
O sobie mówił “jego tatarska mość”, a według złośliwych plotek na misje został wysłany za karę. A jednak dziś jest błogosławionym.
Przyszły jezuita urodził się w 1850 r. na Wołyniu. Nie miał łatwego charakteru. Z jednej strony był bardzo konkretny w działaniu, dużo wymagał od siebie i innych, z drugiej surowy w ocenie i mocno nie znoszący bezproduktywności, również u innych.
Do zakonu jezuitów wstąpił w wieku 23 lat. Po święceniach kapłańskich został skierowany do pracy jako wychowawca młodzieży w konwikcie w Tarnopolu, a następnie w konwikcie chyrowskim. Po 26 latach od wstąpienia do jezuitów wyjechał na misje na Madagaskar. Niektórzy złośliwie powtarzali plotki, że był to wyjazd karny.
Z korespondencji z generałem zakonu wynika jednak, że Bezyma dość jednoznacznie i natrętnie dopominał się o zgodę na wyjazd. W 1898 r. pisał:
„Przepraszam pokornie, że śmiem dokuczać tak natrętnie, ale jak sobie wspomnę, że tyle tysięcy trędowatych tak silnie cierpi i umiera bez pomocy tak duchowej, jak i doczesnej, (…) to trudno mi czekać spokojnie tak długo na rozkaz odpływu”
Od razu po przybyciu na wyspę rzucił się w wir najcięższej pracy – pierwsze lata spędził w państwowym ośrodku dla trędowatych. Troszczył się o chorych całościowo, nie tylko głosząc Ewangelię, ale też pielęgnując umęczone trądem ciała. W 1902 r. postanawia wybudować zupełnie nowy szpital. W ciągu kilku lat zbiera środki finansowe i rozpoczyna budowę, a już w 1911 w Maranie zostaje otwarty szpital pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej – jedna z najnowocześniejszych tego typu placówek na świecie.
Ojciec Jan jednak nie spoczywa na laurach – chce jeszcze, mimo podeszłego wieku, wyjechać na misje na Sachalin. Wcześniej jednak umiera, mając 62 lata. Został beatyfikowany 90 lat później – 18 sierpnia 2002 r. w Krakowie.
WT/Gość Niedzielny
_________________________________________________________________________________________
Gałgan do niczego niezdatny
Bł. Jan Beyzym/autor nieznany(PD)
***
Myśl: “Jaki w tym heroizm? Odkomenderowała Najświętsza Pani do obsługi trędowatych, to i jestem, ot i cała parada”. Bł. Jan Beyzym
„Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc »gałgana«, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki” – pisał o. Jan Beyzym w liście do generała jezuitów w roku 1897. Miał 47 lat, od 25 lat u jezuitów, od 16 lat pracował jako kapłan wychowawca w gimnazjum w Chyrowie. Pochodził ze szlacheckiej rodziny na Wołyniu.
Generał skierował o. Beyzyma na Madagaskar. Pierwszy kontakt z trędowatymi był szokiem. W walących się barakach, bez okien i podłogi, żyło, a właściwie dogorywało 150 chorych. Polski misjonarz postanowił zamieszkać na stałe z trędowatymi Malgaszami. Naprawiał ich baraki, opatrywał ich rany, mył, karmił, żebrał o pieniądze na wyżywienie, odzież i leki. Upowszechnił kult Matki Bożej Częstochowskiej. „Brązowa jak my i poraniona jak my” – mówili jego podopieczni. Marzeniem o. Beyzyma stała się budowa szpitala z prawdziwego zdarzenia. Słał setki listów z prośbą o wsparcie dzieła. Pomagali wychowankowie z Chyrowa, pomagała bł. Maria Teresa Ledóchowska. Po 9 latach w Maranie otwarto szpital pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej. Działa do dziś. Jezuita marzył o pracy na Sachalinie, gdzie zsyłano polskich patriotów i zwykłych kryminalistów. Nie zdążył. Wyczerpany pracą i chorobami zmarł w roku 1912. Beatyfikował go Jan Paweł II w Krakowie.
O. Beyzym pisał w liście: „Z mojej strony poświęcenia nie ma wcale żadnego i ze strachem myślę, z czym stanę w godzinę śmierci przed Chrystusem Panem i Najświętszą Matką… Drobniutkie zaś krzyżyki, które się czasem nawiną, poświęceniem jeszcze nazwać nie można. Z całego serca podziękowałbym Najświętszej Matuli, gdyby pozwoliła mi prędzej wystawić schronisko, a potem zgnić za życia, dobrze się nacierpiawszy. Przynajmniej wiedziałbym, że choć coś dla Jej chwały zrobiłem”.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
11 października
Święty Jan XXIII, papież
Zobacz także: • Święty Aleksander Sauli, biskup • Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup |
Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha. Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”. Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo. W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej. W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”. W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI. Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła. Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r. Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce. 3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II. Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 października
Błogosławiona
Maria Angela Truszkowska, dziewica
Zobacz także: • Święci męczennicy Daniel i Towarzysze • Święty Jan z Bridlington, prezbiter • Święty Tomasz z Villanova, biskup • Święty Paulin z Yorku, biskup |
Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim. W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”. 10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą. Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii. Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 października
Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup
Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych. Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce. Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie. Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217. Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum. Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen. W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji. Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych. 26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej. W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp. |
___________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Bł. Wincenty Kadłubek:
Wychowawca Narodu Polskiego
Bł. Wincenty Kadłubek: Wychowawca Narodu Polskiego
W swym trudzie pisarskim błogosławiony Wincenty czuwał nad tym, aby wszystkich swoich czytelników uczyć przede wszystkim miłości ojczyzny. Nie tylko walczy o praworządność kraju, nie tylko zwalcza i odważnie piętnuje nadużycie prawa – jak czynił to później Piotr Skarga – ale w sposób pozytywny uczy miłości ojczyzny i wyzbywania się prywaty dla dobra publicznego – mówił Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński w homilii na 200-lecie beatyfikacji Wincentego Kadłubka. Opublikowana została ona przed rokiem w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Mistrz Wincenty. Opowiadanie Polski”
Myśli, które nam Kościół pragnie przedstawić dziś, w uroczystość 200-lecia beatyfikacji błogosławionego Wincentego Kadłubka (homilia z 30. VIII 1964 r. wygłoszona w opactwie cystersów w Jędrzejowie – red.), biskupa i zakonnika cystersów, ujmiemy w słowach wstępnych dzisiejszej liturgii: Pan zawarł z nim przymierze pokoju i ustanowił go przełożonym, aby godność kapłańska została przy nim (Syr 45,20).
Tę wysoką godność otrzymał zwykły, prosty, świecki człowiek, który po rzetelnych studiach w kraju i na uniwersytetach zagranicznych został kapłanem, a po powrocie do ojczyzny, współpracując najbliżej z dworem książęcym, został biskupem krakowskim, a wreszcie zakonnikiem. Darów tych użył znakomicie.
Błogosławiony mistrz Wincenty, pierwszy historyk polski, jest postacią tak ubogaconą, że dziś, po siedmiu wiekach, trudno byłoby wyczerpująco przedstawić te wszystkie dary Boże. Dlatego pragnąłbym rozważyć przynajmniej kilka bardziej zasadniczych rysów jego życia.
Zastanowimy się, co zmarły w 1223 roku w Jędrzejowie i tu pochowany, błogosławiony Wincenty Kadłubek może nam dziś jeszcze, po wiekach, powiedzieć. Zdawałoby się, że człowiek, który żył tak dawno, nie ma nic do powiedzenia współczesnemu Polakowi. Nieraz z wyniosłością odnosimy się do przeszłości. Wydaje nam się, że tamte czasy, to „uwsteczniony ciemnogród”, jak nieraz czyta się w prasie. Jest to jakaś wielka pycha i zarozumiałość ludzi współczesnych wobec przeszłości narodu, z którego przecież wyrośliśmy. To tak jakby liść, albo owoc na drzewie był zarozumiały i pyszny z powodu tego, że rośnie dzisiaj. Zapomina o tym, że potrzebował pracy wielu lat całego drzewa, z którego i dziś jeszcze czerpie soki, aby mógł wznieść się na wyżyny.
Podobnie jest z narodem i z naszym pokoleniem, w którego żyłach płynie krew ojców i matek, dziadów i pradziadów, a w którego duchowej formacji mieści się cała przeszłość historyczna i przeżycia tysiącletniej pracy Kościoła Chrystusowego.
Wzór świętości dla przyszłych pokoleń
W szeregu najrozmaitszych zasług błogosławionego Wincentego jest jedna, o której tu, w promieniach tych wieżyc i krzyży, trzeba naprzód powiedzieć. Stał się on niejako kolebą, wzorcem świętości Polaków. Żyjąc w wieku XII zapoczątkował wiek świętych. Zostawił po sobie przykład życia, wspaniałe pisma i Kronikę Polski, która stała się natchnieniem i pobudką wychowawczą dla przyszłych pokoleń.
Zaraz później przychodzi wiek XIII, wiek świętych w Polsce. Wśród nich święty Jacek, błogosławiony Czesław, błogosławiona Salomea, błogosławiona Bronisława, błogosławiona Kinga, błogosławiona Jolanta, święta Jadwiga Śląska i inni wielcy ludzie, jak Iwo Odrowąż i jemu podobni. Wiek XIII to czasy dalekie, ale jednak do dziś dnia imiona tych ludzi żyją w Kościele Chrystusowym: Obchodzimy ich święta, chociaż ciała ich rozsypały się w proch, a dusze są u Ojca niebieskiego. Co więcej, my sami nosimy ich imiona. Gdybym w tej chwili poprosił was, aby wszyscy imiennicy wymienionych świętych podnieśli swe dłonie, ujrzelibyśmy las ramion, który świadczyłby, że święci wieku XIII żyją dzisiaj wśród nas, jak w liściu żyją soki drzewa, przekazywane z ojczystej piersi matki ziemi.
Warto też przypomnieć – gdy dziś przy ołtarzu pontyfikalnym staje arcybiskup metropolita krakowski – że błogosławiony Wincenty oddał wielkie zasługi w przygotowaniu drogi do kanonizacji biskupa krakowskiego, świętego Stanisława Szczepanowskiego. Za swoich czasów miał wielki wpływ na ówczesną inteligencję, na ludzi, którzy czytali książki, jeździli za granicę i szukali tam wiedzy. A i dzisiaj ma wielki wpływ na historyków, badaczy przeszłości i tych, którzy tę przeszłość znają.
Sam Wincenty zanim został biskupem krakowskim, studiował na uniwersytetach zagranicznych. Wrócił stamtąd z duchową formacją zachodnio-europejską, tak że można go było wtedy nazwać człowiekiem na miarę Europejczyka. Po powrocie do ojczyzny pracował naprzód jako biskup krakowski, a później złożył mitrę i na kolanach przyklęknął w tej świątyni, aby przyjąć habit zakonnika cysterskiego.
Wychowawca narodu
Druga myśl, którą warto tu rozwinąć, wiąże również przeszłość z teraźniejszością i sprawia, że mistrz Wincenty żyje swoją duchowością w naszym pokoleniu. Można powiedzieć, że za swoich czasów Wincenty Kadłubek był wychowawcą narodu. Właściwie to on zaczął formować cnoty społeczne i poczucie wspólnoty narodowej, chociażby przez to, że sięgnąwszy do przeszłości historycznej Polski wieku XII i początków XIII, wszystkie fragmenty naszych dziejów starannie zebrał, zapisał w Kronice – pierwszej historii Polski, zostawił swemu pokoleniu i naszym czasom. Jest to księga ciekawa, niezwykła, pełna przedziwnego optymizmu i głębokiego szacunku dla dziejów narodu.
Jak wy w domu waszym znajdujecie pamiątki po matce, ojcu, dziadkach, szanujecie je i przechowujecie, tak na przykład pukiel włosów zmarłej matki, czy zdartą szatę ojca, tak dla was drogą, tak dla błogosławionego Wincentego drogim było wszystko, co stanowiło przeszłość dziejową narodu. W przedziwnym świetle, ze szlachetnym entuzjazmem i niezwykłym uwielbieniem ukazywał ją tak, że można go nazwać nie tylko kaznodzieją, ale i wychowawcą. A jego Kronikę, która ma charakter wybitnie nauczycielski, można nazwać pedagogiką katolicką i narodową.
W swym trudzie pisarskim błogosławiony Wincenty czuwał nad tym, aby wszystkich swoich czytelników uczyć przede wszystkim miłości ojczyzny. To jest znamienne! Czegoś równie gorącego i żarliwego nie znajdziemy łatwo w piśmiennictwie polskim, chyba dopiero w Kazaniach sejmowych Piotra Skargi, dla którego Wincenty Kadłubek był wzorem. Nie tylko walczy on o praworządność kraju, nie tylko zwalcza i odważnie piętnuje nadużycie prawa – jak czynił to później Piotr Skarga – ale w sposób pozytywny uczy miłości ojczyzny i wyzbywania się prywaty dla dobra publicznego. Swojej Kronice stawia bardzo ciekawy i świetlany cel: uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, własnego kraju i ziemi ojczystej, zachęcać do czynów rycerskich i wzniosłych.
Dawne to czasy, ale wyraziście przemawiają do nas dziś, gdy stojąc na progu tysiąclecia chrztu Polski, zachęcamy się wzajemnie do wyniszczania wszystkich wad narodowych, tych „nabytków” dziejowych, i do wypracowywania w sobie cnót, potrzebnych do dalszego spokojnego życia i współżycia wszystkich warstw społecznych naszej ojczyzny w sprawiedliwości i miłości.
Kronika błogosławionego Wincentego jest wstępem do nieustannego trudu uczenia cnoty. Zachęcał on usilnie do czynów rycerskich i wzniosłych. Pozwólcie, że z jego pism przytoczę kilka wyjątków, w których przemawia do młodzieży. Między innymi tak mówi: Ktokolwiek występuje przeciwko męstwu, świadczy tchórzostwem, przeciwko siwiźnie – jest szaleństwo, a przeciwko gnuśności trzeba zawsze przeciwstawić młodość. […] Trzeba szukać sposobności okazania odwagi, jeżeli sama się nie nawinie. […] – Kto kiedy uchylał się przed okazją sławy, chyba tylko ten, kto całkiem zatracił poczucie sławy. – Obrona lub ocalenie szczęścia współobywateli, największym jest ze wszystkich triumfów. – Nie godzi się myśleć o własnym bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu na niebezpieczeństwo jest narażone.
Widzimy z tego, jak bardzo mistrz z Jędrzejowa uczy nas troski o społeczne życie narodu, jak ostrzega przed prywatą, samolubstwem, kręceniem się wokół siebie i wokół własnych spraw. Czyż te słowa nie są dziś na czasie? Czyż nie należałoby ich wypisać na wszystkich sztandarach, transparentach i na ulicach w czasie uroczystości narodowych?
Dzisiaj często spotykamy się ze zjawiskiem „opluwania własnego gniazda”. Ludzie, zwłaszcza niezbyt wykształceni, natrząsają się z naszej przeszłości historycznej, nie doceniając wielkiej ofiary, każdej kropli krwi wylanej za naród, czy każdej kropli potu z czoła rolnika, która wsiąkła w ziemię ojczystą. To wszystko wskazuje na wielką potrzebę wołania o szacunek dla dziejów narodowych, dla trudu pokoleń, które minęły, dla ich ofiarnej krwi wylanej w powstaniach, w walce o wolność ojczyzny, na wszystkich kontynentach, czy w ostatnim powstaniu warszawskim. Chociaż wiele z tych zrywów było nieudanych, jednak zawdzięczamy im to, że sumieniu międzynarodowemu przypomniały o naszym narodzie. Ich praca, trud i ofiarne poświęcenie dało taki rezultat, że obecnie jesteśmy i istniejemy w granicach własnego państwa i narodu.
Błogosławiony Wincenty występował otwarcie przeciwko wszystkim kpiarzom, którzy wyśmiewali przeszłość i oceniali ją niesprawiedliwie, jak to niekiedy i dziś się zdarza. Można powiedzieć, że Kronika, którą napisał Wincenty Kadłubek, jest księgą miłości ojczyzny. Jest to wołanie o miłość ojczyzny!
Przypomnę z niej jeszcze jedno zdanie: Co się z miłości ku ojczyźnie podejmuje, miłością jest, nie szałem, walecznością a nie zuchwalstwem; waleczną bowiem niby śmierć jest miłość. I daje nam przykład zdawałoby się tragiczny. Oto opis oblężenia Głogowa. Wspominając widok polskich dzieci przywiązanych przez najeźdźców do oblężniczych machin, które szły na mury Głogowa, pisze: Lecz wszystko na próżno, nieugięcie trwa ojców postanowienie… że lepiej, by rodzice utracili dzieci, niżby obywatelom wydarto ojczyznę, i że raczej o wolności, niż o dzieciach myśleć należy!
W imię takiego założenia ojczyzna nasza wiele razy wzywała waszych synów i córki; aby poświęcili wszystko, byleby tylko ocalał naród, i to, co jest obok miłości najwspanialszym darem – wolność.
Obrońca ludu
Tych kilka myśli wystarczy, aby przypomnieć, że pierwszym nauczycielem miłości ojczyzny na ziemi naszej był mistrz Wincenty, którego śmiertelne szczątki przechowywane są w tej świątyni. Ale w czasach dzisiejszych, w wieku postępu społecznego, walki o sprawiedliwość i wyrównanie społeczne, można przytoczyć inne jeszcze przykłady z jego pism i życia.
Pamiętajmy, że był to wiek XII. Inna była wtedy formacja społeczna, inny ustrój, choć może w Polsce nie tak bolesny, jak w innych ówczesnych państwach europejskich. Niemniej jednak istniała w Polsce warstwa ludzi, której warunki bytowania były szczególnie krzywdzące i trudne. Byli to ludzie pracujący na roli, obarczeni nadmiernymi ciężarami osobistego wysiłku i pracy, a zarazem niedocenieni społecznie, bez należytej pozycji w narodzie. Ludzie ci swoim stanem i niskim poziomem bytowania, brakiem opieki i oświecenia budzili współczucie tych, którzy myśleli szeroko i którzy do swego serca dali dostęp uczuciom prawdziwie chrześcijańskim.
W szeregu takich ludzi wieku XII i XIII stanęli również biskupi polscy. W roku 1180 odbywał się synod kościelny w dalekiej Łęczycy. Błogosławiony Wincenty opisuje w swojej Kronice owoce pracy tego synodu, który między innymi zajął się poprawą bytu ludności rolniczej i pracującej na roli. Można powiedzieć, że tak zwana „sprawa chłopska”, która stała się głośną w wieku ubiegłym i obecnym, została właściwie zapoczątkowana już w pismach Wincentego Kadłubka. Było to dzieło synodu łęczyckiego, a więc kościelnego zjazdu biskupów katolickich, w głównej mierze dzieło współdziałania arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka, zwanego Kietliczem i biskupa krakowskiego Wincentego Kadłubka. Oni to dali początek prawodawstwu na rzecz ludności rolniczej.
Tenże Wincenty Kadłubek, notując wysiłki i osiągnięcia w dziedzinie poprawy bytu ludności rolniczej, z wielkim uznaniem odnosi się do ówczesnego biskupa krakowskiego Gedko, który za czasów Mieszka Starego widział niesprawiedliwość sędziów gnębiących lud rolniczy. O biskupie Gedko tak pisze błogosławiony Wincenty: Nie mógł bowiem pobożny Pasterz zaniedbać i w zapomnienie puścić tak okropnego ucisku trzody swojej, nie narażając własnego zbawienia.
Nie brak więc było w tym czasie ludzi, którzy po chrześcijańsku czuli, że trzeba dążyć do wyrównania społecznego, bo w nauce Chrystusowej nie masz niewolnika ani wolnego, ale wszyscy jesteśmy braćmi. Te rzucane ziarna może zbyt długo leżały w ziemi, może zbyt późno kiełkowały, ale jednak nurtowały sumienia. Takich uczuć doznawali też i późniejsi czytelnicy Kroniki polskiej Kadłubka. Może wzrastał w nich niepokój i dlatego dążyli do większej sprawiedliwości i wyrównania ekonomicznego, co w szczególny sposób przeżywaliśmy w drugiej połowie wieku XIX i w naszych czasach.
Obrońca wolności Kościoła
Jeszcze jedną myśl chciałbym tu rozwinąć. Błogosławiony Wincenty Kadłubek żył w czasach niesłychanie trudnych i burzliwych dla Kościoła powszechnego i dla naszej ojczyzny. W takich czasach umiał połączyć miłość ojczyzny i Kościoła.
Na zewnątrz w całym niemal świecie panowała wtedy walka o wolność Kościoła, której przewodniczył wybitny papież Innocenty III. Ale i u nas nie było wtedy czasów spokojnych, bo między książętami różnych dzielnic ówczesnej Polski rozgorzała walka o pierwszeństwo. I może w tej walce zagubiliby ojczyznę, gdyby nie to, że był Kościół rzymskokatolicki, uznawany przez książąt; byli biskupi, był lud katolicki, tak że w imię wyższych spraw można było odwołać się do walczących i uspokoić ich.
Błogosławiony Wincenty razem z arcybiskupem gnieźnieńskim Kietliczem odegrali tutaj niezwykle dodatnią i pożyteczną dla narodu i dla Kościoła w Polsce rolę. Stanęli na stanowisku, że Kościół święty musi odzyskać pełną i całkowitą swobodę i wolność od władców, zwłaszcza niesprawiedliwych. Błogosławionemu Wincentemu jako biskupowi krakowskiemu udało się przekonać o tym władców; podobnie w skali ogólnopolskiej udało się to arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Henrykowi Kietliczowi. Rzecz znamienna, że w walce o wolność Kościoła Gniezno i Kraków – arcybiskup gnieźnieński i biskup krakowski – wspierali się wzajemnie i podawali sobie dłonie. Działali ożywieni przekonaniem, że Kościół święty, swobodnie prowadzący swoją pracę, odda się całkowicie sprawie Bożej i w duchu Ewangelii będzie uczył powszechnego braterstwa. Taki Kościół przynosi ojczyźnie sprawiedliwość, miłość i pokój, a więc tylko korzyść. Ich walka więc o wolność Kościoła nie była walką przeciwko Polsce, ale była walką na rzecz Polski, na rzecz zespolenia dzieci jednego narodu, we wspólnej miłości w Jezusie Chrystusie.
Biskup zakonnik
Wielkie były zmagania i niełatwe zadania biskupa krakowskiego. Może umęczony nimi, a zwłaszcza znużony wiekiem, postanowił odsunąć się od trudów. A były one liczne. Wędrował przecież – w ówczesnych czasach samochodów nie było – od jednego miasta do drugiego. Kroniki zapisują jego wszędobylstwo, pomimo że oddawał się pracy naukowej. Był więc już dostatecznie znużony. Kierując się też pobudkami nadprzyrodzonymi złożył w ręce Stolicy Świętej swoją mitrę i pastorał biskupi w Krakowie i przywędrował tutaj, aby na kolanach prosić o przyjęcie do nowicjatu zakonu cystersów.
Sądzę, że człowiek tego typu i o takich zasługach wiedział, gdzie trafić. Zakon cystersów w owych czasach był instytucją religijną o niezwykłej mocy. Było to gniazdo czynów i twórczej pracy. Kwitła tam praca naukowa, o czym możecie się przekonać, przyglądając się tu, w krużgankach, wystawie historii zakonu cystersów. Kwitła tam również sztuka budowlana. Najwspanialsze budowle, które wtedy powstawały, były dziełem zakonu cysterskiego. Zakon ten, pomimo że kontemplacyjny i całkowicie skierowany ku Bogu, umiał jednak sprawy Boże łączyć ze sprawami ziemskimi. Synowie tego zakonu w całym świecie, a i w ojczyźnie naszej, byli przodownikami w dziedzinie ówczesnej kultury rolnej. Oni pierwsi na ziemi naszej zajęli się systematyczną uprawą roli, karczowaniem lasów, melioracją bagnisk, budowaniem mostów. W ten sposób modlitwę łączyli z pracą – pracę uświęcali modlitwą. Swój twórczy trud poświęcali dla ludzi biednych, bo im samym niewiele było potrzeba. Z ich pracy cywilizacyjnej korzystały szerokie warstwy społeczne, zwłaszcza biedny lud.
Do takiego zakonu przyszedł biskup o czynnej, ruchliwej psychice i duchowości i tu szukał odpoczynku i schronienia. Dobrze trafił, bo prawdopodobnie jego doświadczenia i umiłowania przyczyniły się do spotęgowania błogosławionej pracy zakonu, w której sprawy ludzkie wiązały się przez modlitwę ze sprawami Bożymi.
Biskup – zakonnik nie przestał być człowiekiem skierowanym sercem ku swojemu narodowi, który tym razem umacniał przykładem modlitwy i któremu na modlitwie wyjednywał opiekę Ojca wszystkich narodów. Ostatnie lata błogosławionego Wincentego upływają na czytaniu pism świętego Bernarda z Clairvaux, wielkiego czciciela Matki Najświętszej. To również zaznaczyło się w pismach i w duchowości błogosławionego Wincentego Kadłubka. Dał wzór i przykład wielkiej żarliwości w czci należnej Matce Najświętszej.
Można by tak iść rozdział po rozdziale, strona po stronicy Kroniki Polski, pisanej przez błogosławionego Wincentego i widzieć, jak w zamierzchłych czasach żył duch i zasady, które mają znaczenie i dla naszych czasów. Tak więc uroczystość dzisiejsza nie jest wspomnieniem historycznym, ale ma charakter programowania na czasy nowe!
Stefan kard. Wyszyński
mod/Teologia Polityczna Co Tydzień/Fronda.pl
___________________________________________________________________________________________
Mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem – nauczyciel cnoty politycznej oraz filar polskości
oprac. GS/PCh24.pl
***
Zajmując się dziejami Polski oraz dziejami kultury Polski dawnej, tej sprzed tragedii rozbiorów odnieść można wrażenie, że tych osiem wieków naszej historii stało się jakby mniej ważne i nie dość docenione. Wciąż za to jakbyśmy przeceniali epoki nam historycznie bliższe: czas rozbiorów, epokę romantyzmu, pozytywizmu, XX-lecia międzywojennego. Tymczasem dziedzictwo Polski przedrozbiorowej ma potencjał leczenia nas z naszych ran. Polska przadrozbiorowa oferuje współczesnemu Polakowi gigantyczny zasób idei, tradycji i treści, które mogą stać się zalążkiem odrodzenia naszego narodu. Zwłaszcza kiedy zrozumiemy proces Rewolucji, który zrujnował Zachód w ciągu ostatnich 500 lat. Przykładem dziedzictwa coraz słabiej obecnego w naszym narodowym imaginarium jest m.in. postać i dzieło bł. Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem.
Jeśli ktoś o nim słyszał, to pewnie jako o naiwnym, polskim średniowiecznym kronikarzu, który w swoim dziele z początku XIII wieku konfabulował o walkach naszych przodków z Aleksandrem Wielkim czy z Juliuszem Cezarem. A skoro tak, to któż brałby na poważnie takiego autora i jego dzieło, kiedy mamy do dyspozycji nowoczesnych historyków z ich poważnym i nowoczesnym warsztatem. Więc bł. Kadłubek jawi się w najlepszym wypadku jako naiwny przedstawiciel wieków ciemnych, który mieszał baśnie z rzeczywistością.
To zapomnienie dotyczy także innych wielkich postaci: świętych, profesorów i mężów stanu doby przedrozbiorowej. Kto dziś pamięta – zwłaszcza w czasie wojny za naszą wschodnią granicą o polskiej szkole prawa międzynarodowego z jej wybitnymi przedstawicielami, profesorami Akademii Krakowskiej: Pawłem Włodkowicem oraz Stanisławem ze Skarbimierza? Kto dziś myśli o Janie Długoszu? Kogo interesuje Sł. B. Stanisław Kardynał Hozjusz, który uratował nasz naród przed herezją protestancką? Ilu jeszcze sięga po pełne proroczego natchnienia kazania Ks. Piotra Skargi? Albo interesuje się geniuszem naszych wielkich hetmanów: jak Koniecpolski, Chodkiewicz, Czarnecki czy Żółkiewski? Czy ktoś opłakuje tragedię Rokoszu Lubomirskiego i bratobójczą bitwę pod Mątwami w roku 1666 kiedy w wyniku wojny domowej zginęły blisko cztery tysiące żołnierzy królewskich?
Nie byłoby rozbiorów gdyby nie błędy naszych ojców z Pierwszej Rzeczypospolitej, ale równocześnie nie byłoby wszystkiego, co święte i wielkie w naszym narodzie, gdyby nie dziedzictwo dawnej Polski. A to właśnie dziedzictwo, świadomość i tożsamość kilku pierwszych stuleci naszej historii zawdzięczamy w dużej mierze postaci bł. Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem, uznawanego za „ojca kultury polskiej”.
Bł. Mistrz Wincenty żył w epoce jednego z największych papieży w historii Kościoła – Innocentego III, tego, który m.in. zwołał IV Sobór Laterański. Bł. Wincenty był delegatem z Polski na to zacne zgromadzenie. Innocenty III to również ten papież, który zatwierdził reguły zakonów Św. Franciszka oraz Św. Dominika. Nasz Mistrz Wincenty z dużym prawdopodobieństwem osobiście zetknął się z Lotario de Contim czyli przyszły papieżem Innocenty III podczas ich studiów w Paryżu i Bolonii.
Warto spróbować odtworzyć specyficzną mentalność i klimat który kształtował „mapy mentalne”, „imaginarium”, tożsamość naszych przodków. Fenomen Polski jej odrębność i wyjątkowość miały zawsze swój specyficzny rys tożsamości nas jako wspólnoty. Wśród postaci i dzieł, które tę tożsamość dostrzegły, opisały i przekazały przyszłym pokoleniom był z pewnością bł. Mistrz Wincenty Kadłubek i to już na przełomie XII i XIII wieku! To nasz drugi po Gallu Anonimie kronikarz, autor wiekopomnego – acz niedocenianego obecnie dzieła pt. Kronika Polska. W ostatnich latach na tę postać zwrócił uwagę m.in. krakowski wybitny historyk prof. Andrzej Nowak a zespól Rocznika „Teologia Polityczna” poświęcił Mistrzowi Wincentemu cały numer.
Prof. Nowak bardzo trafnie wskazał na zasługi Mistrza Wincentego w opisaniu tego, jak Polacy widzieli siebie w rodzinie narodów Europy na tle historii świata oraz jak nasi ojcowie postrzegali ideał państwa, władzy, porządku i dobra wspólnego. Prof. Nowak dostrzegł też pewne zdanie na kartach kroniki Polskiej, które dla niniejszych rozważań oraz dla namysłu nad istotą polskości będzie bardzo istotne – chodzi o znaczenie tożsamości dla trwałości wspólnoty. Prof. Andrzej Nowak wskazał na zdanie : Identitas est mater societatis. Zdaniem krakowskiego historyka: „Tożsamość jest matką wspólnoty, to jedna z trochę zapomnianych, ale fenomenalnie ważnych definicji, które zostawił nam w swojej Kronice pierwszy polski intelektualista, pisarz i historyk, Mistrz Wincenty Kadłubek”.
Jak zauważyła Brygida Kűrbis we wstępie do wydania Kroniki Polskiej z 1973 roku: „Pojęcie Polski, jednego regnum, patrimonium i jednej res publica (królestwa, ojcowizny i rzeczypospolitej), autor umieścił w kategoriach raczej moralnych niż geograficznych czy zgoła prawnych.” Tak jakby bł. Wincenty jakimś prorockim natchnieniu wiedział, jak takie widzenie wspólnoty przysłuży się Polakom przez całe jej pełne wojen i kataklizmów dzieje. Tak bowiem jak wtedy Polska była większa niż polityczne władanie księcia aktualnie władającego na Wawelu, tak też było wielokrotnie później i jest do dziś, że Polska to pojęcie wykraczające poza jej aktualny polityczny i geograficzny zarys.
Tożsamość, władza, apologia cnoty i potępienie występku
To co uderza na kartach Kroniki Polskiej to nobilitacja cnoty i piętnowanie występku nie tylko w życiu indywidualnym ale także w polityce i trosce o dobro wspólne. Już na pierwszych kartach Kroniki znajdujemy słowa wypowiedziane przez legendarną władczynię Wandę córkę Grakha skierowane do sławnego i grozę budzącego króla Aleksandra Macedońskiego: „Źle innym rozkazuje ten, kto sam sobie nie nauczył się rozkazywać; nie jest bowiem godzien zwycięskiej chwały ten, nad którym zgraja namiętności triumfuje.” Jako że dzieło bł. Wincentego opowiada o dziejach Polski, skupia się na jej władcach i samej kwestii władzy. Wile jest przykładów, władców dobrych oraz złych. Znajdziemy też rozważania na temat ustroju państwa. Władca dobry oraz dobrze zorganizowana wspólnota, muszą przede wszystkim opierać się na cnocie. W przywołanym wyżej fragmencie Wanda oznajmia Aleksandrowi: „Wiedz zaś, że Polaków ocenia się według dzielności ducha, hartu ciała, nie według bogactw.” Czy nie jest to swoisty zarys ideału, ku któremu aspirowały całe pokolenia Polaków od Kadłubka poprzez Zawiszę Czarnego, ks. Piotra Skargę konfederatów barskich aż po postaci takie jak pułkownik Ciepliński, rotmistrz Pilecki czy bł. Ksiądz Jerzy Popiełuszko?
Ciekawe że jakkolwiek Polacy skłonni są do waśni i bratobójczych rozgrywek (legenda o synach Grakha oraz późniejsze dzieje walczących ze sobą książąt piastowskich), to w polityce zewnętrznej charakterystyczną nutą polskiej polityki jest szlachetność polityczna. Wyrazem jej stanie się później choćby polityka wobec Zakonu Krzyżackiego oraz polska szkoła prawa międzynarodowego z jej wybitnymi przedstawicielami: Pawłem Włodkowicem oraz Stanisławem ze Sarbimierza. Do tej sztafety myślicieli i mężów stanu dodać można wiele innych postaci np. Sł. B. Ks. Piotra Skargę. Co ciekawe Skarga kilka wieków po Kadłubku także nie dostrzegał u Polaków zła prowadzenia polityki imperialnej czy niesprawiedliwych podbojów ale dostrzegał wewnętrzne choroby jakimi były: brak miłości Ojczyzny jako kraju katolickiego; wewnętrzna niezgoda Polaków; herezje pleniące się w kraju; osłabianie władzy królewskiej oraz „wolność diabelska”, która odrzuca zasady; niesprawiedliwe prawa; grzechy publiczne i brak za nie kary.
Polska jako część Cywilizacji Chrześcijańskiej
Kadłubek pieczołowicie kreśli historię zakorzenienie Polski w przeszłości Europy dając przyszłym pokoleniom naszych rodaków poczucie przynależności do rodziny narodów Zachodu. Idea ta jest wciąż warta przypominania w kontekście naszego wstąpienia najpierw do Wspólnoty Europejskiej, która przekształciła się w Unię Europejską, twór polityczny globalistyczny, o nieskrywanym wrogim chrześcijaństwu nastawieniu.
Bł. Wincenty – mistrz i nauczyciel cnót chrześcijańskich
Święci się nie starzeją. Starzeją się zaś herezje i błędy. Do dziś zadziwia nas mądrość świętych starego Testamentu, mądrość Nowego Testamentu, Mądrość Ojców Kościoła i Świętych . Także postać i dzieło bł. Wincentego nie starzeje się i jaśnieje blaskiem mądrości Kościoła a także mądrości starożytnych, którą jak jego ojcowie (wszak był cystersem) – uczniowie św. Benedykta, patriarchy Zachodu – ocalili i udostępnili kolejnym pokoleniom chrześcijan.
Kronika jest też zbiorem pięknych i aktualnych aforyzmów, i przez to kształtowała chrześcijański ład moralny naszych przodków zwłaszcza elit.
Niosła katolicką antropologię – prawdę o człowieku – jak choćby w zdaniu: „Oto bowiem dwoje jest w człowieku: dusza i ciało, na cóż jest dusza? By dała myśl mądrą. Na cóż ciało? By było pojazdem dla cnót. Zabierz jedno z dwóch, zniszczysz człowieka”.
Widzimy dziś w mistrzu Wincentym tylko dziejopisa, a tracimy z oczu świętego nauczyciela. Lektura Kroniki jest bowiem pełna klejnotów klasycznej i chrześcijańskiej nauki o cnotach i wadach podana o tyle atrakcyjnie, że zilustrowana żywo i błyskotliwie przykładami z naszej historii czy z naszych opowieści o czasach na pól legendarnych. Te konkretne historyczne zdarzenia stanowią piękne i żywe – zwłaszcza dla polskiego patrioty i katolika – exempla, które szczególnie przydatne są do namysłu nad zasadami rządzącymi wspólnotą polityczną.
Mistrz Wincenty pisząc swoją historię dekoruje ją wspaniałymi sentencjami wyjaśniającymi zasady chrześcijańskiej troski o dobro wspólne i ogólnie dobrego ewangelicznego życia. Z tej mądrości tak długo jak Kronika Polska była w obiegu intelektualnym w Polsce, czyli co najmniej do czasów oświecenia, dostarczała nie tylko wiedzy o przeszłości ale uczyła zasad i moralności całe pokolenia Polaków. Obok mądrości i pereł myśli pogańskiego świata antycznego (Seneka czy Cyceron) pojawiają się cytaty z wielkich dzieł myślicieli chrześcijańskich. Przykładem jest fragment z dziejów króla Bolesława Krzywoustego, który oszczędziwszy mieszkańców Białogardu na Pomorzu został pochwalony za okazanie miłosierdzia zamiast surowej sprawiedliwości. Jeden z kadłubkowych rozmówców, Biskup Jan przywołuje św. Jana Chryzostoma: „Nikt nie jest miłosierny prócz sprawiedliwego, nikt sprawiedliwy prócz miłosiernego, albowiem sprawiedliwość bez miłosierdzia jest okrucieństwem, miłosierdzie bez sprawiedliwości głupotą.” Zwróćmy uwagę, jak te błyskotliwe zdania współgrają z tym, czym obecna Polska podbiła świat: z orędziem Pana Jezusa Miłosiernego płynącego z Krakowa (dawnej stolicy biskupiej bł. Wincentego) na cały współczesny pogrążony w kryzysie świat!
Autor chętnie sięga do Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu. Wplata w swe historie Polaków Mistrz Wincenty też fragmenty wielkich dzieł chrześcijańskiej duchowości jak żywot św. Antoniego Pustelnika autorstwa św. Atanazego – pogromcy arianizmu.
Takie zabiegi sprawiają, że dzieje Polski opisane są z pozycji chrystocentrycznej, właściwego dla chrześcijańskiej cywilizacji średniowiecza. Jest to ukierunkowanie myślenia o nas jako o wspólnocie w kontekście Bożego planu wobec świata i człowieka w tym również wobec Polaków. Przykładem sentencji mądrościowej jest cytat z św. Hieronima: „Nic prostszego nad roztropność, nic roztropniejszego nad prostotę”. Są miejsca w Kronice, gdzie rozważania o władcach i wielkich ludziach są okazją do mini traktatów o cnotach i wadach. Taki właśnie mini traktat o cnotach, ich pokrewieństwie i wzajemnych zależnościach znajdujemy w Księdze IV w części dotyczącej postaci księcia Kazimierza II Sprawiedliwego. „Ponieważ zaś męża silnego zaleca nie tyle siła cielesna ile nieskazitelność ducha.” I dalej: „Wszystkie córy wszystkich cnót, jakikolwiek obowiązek spełniają, cokolwiek czynią, [wszystko to] zależy od sądu roztropności. (…) Pod mistrzostwem roztropności z lichego materiału nieszczęść powstają znakomite zalety”.
O wadach w innym miejscu mówi kadłubkowy rozmówca Jan: „Niech więc mąż roztropny wystrzega się dawania wiary każdemu poduszczeniu, źle bowiem jest i każdemu wierzyć, i nikomu; lecz to drugie jest bezpieczniejsze, tamto szlachetniejsze. Albowiem łatwowierność jest źródłem nieoględności, nieoględność niedbalstwa, niedbalstwo rodzi gnuśność, gnuśność zaś w pierwszym stopniu spokrewniona jest z głupotą, siostrą wszelkich zdrożności, matką przestępstw”. Są też fragmenty z dzisiejszego punktu widzenia niepoprawne politycznie, jak choćby taki towarzyszący charakterystyce zgubnego wpływu Agnieszki, Niemki, żony księcia Władysława Hermana (najstarszego syna Bolesława Krzywoustego): „Niełatwo bowiem panować nad żoną, skoro raz jej pozwoli się zapanować” oraz kolejny cytat, który na pewno nie spodoba się feministkom: „Raczej jednak tysiąckroć ugłaskasz Erebu piekielne furie, niż raz jeden przebłagasz srogość niewieścią”.
Warto przywołać też opis księcia Kazimierza Sprawiedliwego poczyniony przez Mistrza Wincentego, zarysowuje się tu swoisty ideał męża stanu, władcy tak w warstwie moralnej jak i w warstwie estetycznej – piękna i majestatu: „Nadzwyczaj szlachetna jest wytworność jego postaci, jak rysów twarzy oraz sama wysmukła budowa ciała, nieco przewyższająca wysokością ludzi średniego wzrostu. Spojrzenie jego ujmujące, nacechowane jednak jakąś pełną szacunku godnością. Mowa zawsze skromna, zaprawiona jednak wytwornym dowcipem. Komuż to tak niezbadany schowek duszy, tak wspaniałe skarby serca, tak nieocenione wyposażenie umysłu i natura dała, i łaska utwierdziła? Nie wiadomo czy w nim natura przewyższa łaskę, czy łaska naturę. Tak ze sobą w siostrzanym sporze współzawodniczą, że każda z nich usiłuje przewyższyć drugą, żadna jednak drugiej nie zazdrości zwycięstwa. Natura bowiem wyposażyła go w zdolności polityczne, troskliwa zaś łaska ozdobiła go cnotami oczyszczającymi. Cokolwiek bowiem odnosi się do sprawiedliwości przyrodzonej i politycznej, umiarkowania, męstwa i roztropności, on i słowami zaleca i przykładnym czynem okazuje.”
Jest to nawiązanie do katolickiej zasady łaski i natury, do prawdy głoszonej w Kościele, że łaska i natura nie są sprzeczne ale łaska opiera się na naturze Gratia supponit naturam. Łaska nadprzyrodzona wydoskonala sferę naturalną wynikającą z samego faktu istnienia jako stworzenie Boże. Tu bardzo dobrze widać ideał człowieka katolickiego, który zrealizował się w średniowiecznej Christianitas szczególnie w modelu rycerza i mnicha. Z jednej strony wchłonął starożytną naukę o cnotach (poziom natury) ale równocześnie oparł się na nauce objawionej na temat łaski, dzięki której człowiek może wspiąć się na wyżyny niedostępne w realiach pogaństwa uboższego o brak dostępu do łaski Odkupienia. Jak wspaniałe było to, że dzięki dziełu Mistrza Wincentego prawdy te przez stulecia docierały do elity szlacheckiej w Polsce także poprzez Kronikę Polską wyznaczając standardy człowieczeństwa ustanowione przez Ewangelię.
Ciemne średniowiecze?
Nasuwa się tu znów stereotyp powielany w systemie edukacji i w kulturze, jakoby średniowiecze było ciemne i zamknięte na pogański antyk. Pobieżny kontakt z kulturą i myślą tamtej epoki ukazuje nam zgoła inny obraz: wielcy twórcy „wieków ciemnych” obficie czerpali z antyku, jednak patrzyli na tę spuściznę oczami katolickimi, zapatrzonymi w nadprzyrodzoność, w rozległe i wzniosłe obszary łaski Bożej. Błąd renesansu XV wieku lepiej tu można uchwycić, kiedy zwróci się uwagę, że epoka ta dostrzegała i gloryfikowała naturę, ale niestety zapomniała o łasce.
Czasy zaś bł. Mistrza Wincentego nauka określa jako renesans XII wieku. Był to jednak renesans bez pysznego nadęcia i odrzucania dorobku chrześcijaństwa. Był to renesans spod znaku Św. Tomasz z Akwinu i papieża Innocentego III, nie zaś spod znaku zdemoralizowanych literatów i malarzy wieku XV. Kronika Mistrza Wincentego jest właśnie w nurcie tej afirmacji tradycji antycznej, która współgra z Objawieniem. Bł. Mistrz Wincenty i jemu podobni naukowcy średniowiecza czytali świat i jego dorobek w kontekście Ewangelii, a nie zaś wbrew temu kontekstowi, czy też wręcz z jego pominięciem. Widać u Mistrza Wincentego średniowieczny chrystocentryzm w patrzeniu na rzeczywistość w odróżnieniu do wieku XV i XVI, który Chrystusa traktował tak, jakby nigdy nie istniał.
Natura ludzka oraz Prawda o Bogu Świecie i Człowieku są niezmienne. Na przestrzeni ponad dwóch tysiącleci historii Kościoła ujmowali te prawdy liczni myśliciele i do nich właśnie zalicza się ów tytan (obok wielu innych) na którego plecach stoi cała Kultura Polski aż do dziś. Czytajmy Mistrza Wincentego tak jak on czytał dzieje świata Kościoła i Polaków, tak jak człowiek katolickiego średniowiecza czytał księgę rzeczywistości – czytajmy umysłem i sercem katolickim, otwartym na sferę łaski i wtedy dopiero dostrzeżmy wielkość dzieła tego pokornego mnicha i dostojnika Kościoła Powszechnego. Tak nastawieni do dokonania Bł. Kadłubka odkryjemy źródło naszego polskiego, tradycyjnego imaginarium oraz zostaniemy dodatkowo pouczeni i zbudowani wielkimi prawdami o cnocie jako fundamencie życia osobistego i społeczno-politycznego. W ten sposób odkryta na nowo nasza tożsamość stanie się znów matką naszej tak pokaleczonej społeczności.
Arkadiusz Stelmach/PCh24.pl
___________________________________________________________________________________
Staroświecki historyk – bł. Wincenty Kadłubek
Bł. Wincenty Kadłubek/fot. Henryk Pzondziono/Gość Niedzielny
***
To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.
Zasłynął przede wszystkim jako pierwszy w historii uczony Polak i pisarz, autor „Kroniki Polski”. Był kapelanem i doradcą księcia krakowskiego, potem biskupem krakowskim, w końcu mnichem cysterskim. Kiedy po 400 latach otwarto grób, jego ciało znaleziono prawie nienaruszone.
Bł. Wincenty Kadłubek urodził się ok. roku 1150. Wiedzę zdobywał najpierw w Krakowie, potem studiował w Paryżu lub w Bolonii, lub nawet na obu uniwersytetach. Bez wątpienia należał do najbardziej światłych Polaków swojej epoki. Krakowski książę Kazimierz Sprawiedliwy uczynił go swoim kapelanem i doradcą, on też namówił go do pisania „Kroniki”. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty w Sandomierzu, a w 1208 r. wybrano go biskupem krakowskim. Jako biskup wziął udział w Soborze Laterańskim IV (1215 r.).
We wstępie do jednego z dokumentów, wystawionych przez biskupa Wincentego, czytamy: „Ojczyzna i Kościół potrzebują opieki ze strony swoich synów, najlepiej mogą oni bronić ojczyzny i Kościoła przez piśmienne regulowanie stosunków własnościowych i przestrzeganie prawa”. Po dziesięciu latach pasterzowania w Krakowie Wincenty zrezygnował z biskupstwa i postanowił wstąpić do klasztoru cystersów w Jędrzejowie. Osiemdziesięciokilometrową drogę z Krakowa do opactwa przebył jako pielgrzym, pieszo i boso. Do dziś w Jędrzejowie pokazują kopiec, usypany w miejscu, gdzie Wincenty padł na twarz przed opatem, prosząc go o przyjęcie do wspólnoty. Jako cysterski mnich Wincenty kontynuował pisanie swojej „Kroniki”. Pisał ją po łacinie, pięknym, wyszukanym stylem.
W jego dziele historia miesza się z poetycką fantazją. Jest świadectwem jego żarliwej miłości do Polski, rozbitej wtedy na dzielnice. Jak powie po latach kard. Wyszyński, dzieło Kadłubka „stawia sobie za cel uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, miłości własnego kraju, do dziejów ojczystych, zachęcać do czynów rycerskich, czynów wzniosłych”. Mistrz Wincenty nie zdążył dokończyć dzieła, doprowadził je do roku 1202 r., sam zmarł w 1223 r., po pięciu latach surowego życia klasztornego.
Święty historyk? Ciekawe zestawienie. Bardzo aktualne dziś, kiedy historia stała się narzędziem walki politycznej. Politycy, dziennikarze, historycy wyciągają z niej brudy, którymi obrzucają innych. Jak tak dalej pójdzie, historia będzie się nam kojarzyć z wielkim szambem, zmagazynowanym w teczkach, z których co chwila wypływa kolejna śmierdząca sprawa. Czy na historię składają się tylko dzieje zdrady, nieprawości i głupoty? Czy nie są to także dzieje dobra, patriotyzmu, wierności i innych jasnych stron ludzkiej duszy? To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.
Zarzuca się bł. Wincentemu, że za bardzo moralizował i dlatego nie jest wiarygodny. Na marginesie opisywanej historii notował np.: „Każde państwo kwitnie zgodą, a nie kłótniami” lub „Nie godzi się o własnym myśleć bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu jest narażone na niebezpieczeństwo”. Racja, takie teksty brzmią dziś w Polsce bardzo staroświecko… Niestety.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
8 października
Święta Pelagia, męczennica
Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny. Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety. Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących. Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana. |
______________________________________________________________________________________________________________
7 października
Najświętsza Maryja Panna Różańcowa
Zobacz także: • Święta Justyna z Padwy, dziewica i męczennica |
Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę. Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik. |
_________________________________________________________________________________________
Różaniec na szaniec
Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?
Matka Boża Różańcowa/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
*****
Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.
Bitwa ze wspomaganiem
„Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.
Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.
Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.
Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.
Austriacy na kolanach
Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.
Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.
I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.
Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.
Fatima, córka Mahometa
Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem. Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.
Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.
Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.
Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.
Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?
Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl
***
Sprawdzona broń
Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze.
Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.
W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.
Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.
Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.
Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.
ks. Piotr Studnicki/wiara.pl
___________________________________________________________________________________
Matka Boża – gwarancja zwycięstwa
(Oprac. GS/PCh24.pl)
*****
Wydarzenia w Guadalupe, Quito, Paryżu, La Salette, Lourdes, Gietrzwałdzie, Fatimie, Akicie, Kibeho tworzą długi łańcuch Maryjnych interwencji w dzieje świata i grzesznej ludzkości. Kochająca Matka nie może pozostać bezczynna, kiedy Jej dzieciom grozi niebezpieczeństwo – a już zwłaszcza gdy same je sobie ściągają na głowę. Dlatego niestrudzenie od wieków przychodzi do nich z ostrzeżeniem, radą, lekarstwem…
W roku 1948, w dramatycznych chwilach umacniania się komunizmu w naszej Ojczyźnie, prymas Polski kardynał August Hlond wypowiedział na łożu śmierci znamienne proroctwo: Zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję. Słowa te powtarzał często Ojciec Święty Jan Paweł II, który w swym herbie papieskim użył zawołania świętego Ludwika Marii Grignion de Montfort: Totus tuus, czyli Cały Twój, Maryjo.
Silna wiara w zwycięstwo Matki Bożej nad siłami zła jeszcze na tym świecie leży u podstaw mariologii wspomnianego świętego, który na początku Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny stwierdza, iż przez Najświętszą Maryję przyszedł na świat Jezus Chrystus i przez Nią też chce On w świecie panować. To przekonanie prowadzi autora traktatu do wniosku o szczególnej roli Matki Chrystusowej w powtórnym przyjściu Jej Syna, na które właśnie Ona przygotuje świat.
Jakby dla potwierdzenia tej szczególnej roli Najświętszej Dziewicy w planie Opatrzności Bożej i historii Zbawienia, Bóg posyła swoją najwierniejszą Córkę, aby przychodziła do swoich dzieci z wezwaniem do nawrócenia, zadośćuczynienia i modlitwy – oraz przesłaniem nadziei na Jej zwycięstwo.
Doświadczamy tego w szczególnym nagromadzeniu objawień naszej Pani na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Im bardziej przyspieszał proces antychrześcijańskiej Rewolucji, zapowiadając kolejne prześladowania, tym bardziej kochająca Matka przypominała o swojej pomocy w uznanych przez Kościół objawieniach.
Wobec postępów antychrysta
Warto się wsłuchać w jakże adekwatne w tych okolicznościach słowa kardynała Ivana Diasa, wysłannika papieża Benedykta XVI na uroczystości rozpoczynające odchody stupięćdziesięciolecia objawień Maryjnych w Lourdes.
Pragnę umieścić te objawienia w szerszym kontekście nieustannej a zaciekłej walki toczącej się pomiędzy siłami dobra i zła – mówił 8 grudnia 2007 roku ówczesny Prefekt Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów – walki, która toczy się od początku dziejów ludzkości w Rajskim Ogrodzie i będzie trwać aż do końca czasów. Objawienia w Lourdes są jednymi z pierwszych w długim łańcuchu objawień Matki Bożej, który rozpoczął się dwadzieścia osiem lat wcześniej, w roku 1830 przy Rue de Bac w Paryżu. (…)
Po Lourdes Matka Boża nie przestaje okazywać całemu światu żywej matczynej troski o los ludzkości w swych kolejnych objawieniach. Wszędzie prosi o modlitwę i pokutę w intencji nawrócenia grzeszników, ponieważ widzi duchową ruinę niektórych krajów, widzi cierpienia, jakie będzie znosił Ojciec Święty, widzi ogólne osłabienie wiary chrześcijańskiej i trudności Kościoła. Maryja widzi nadejście antychrysta i podejmowane przezeń próby zastąpienia Boga w życiu ludzi: próby, które mimo olśniewających sukcesów będą jednak skazane na niepowodzenie. (…)
Walka między Bogiem a jego nieprzyjacielem jest zawsze zacięta, nawet bardziej dzisiaj niż w czasach Bernadetty sto pięćdziesiąt lat temu. Ponieważ ludzkość pogrąża się w bagnie sekularyzmu, który chce stworzyć świat bez Boga; relatywizmu, który przytłacza stałe i niezmienne wartości Ewangelii; oraz religijnej obojętności na wyższe dobra i sprawy Boga i Kościoła. Ta walka pochłania niezliczone ofiary w naszych rodzinach i wśród naszej młodzieży.
W obliczu największej bitwy
Przypominając znamienną wypowiedź kardynała Karola Wojtyły z 9 listopada 1976 roku (Stoimy dziś w obliczu największej bitwy, jaką ludzkość kiedykolwiek widziała. Nie sądzę, aby wspólnota chrześcijańska do końca ją zrozumiała) papieski wysłannik do Lourdes wskazał, iż Maryja Dziewica po raz kolejny zaprasza nas dzisiaj, abyśmy się stali częścią Jej legionu walczącego z siłami zła. Na znak naszego udziału w Twojej ofensywie prosisz, Najświętsza Matko, o nawrócenie serc, o żarliwe nabożeństwo do Świętej Eucharystii, o codzienne odmawianie Różańca, o modlitwę bez wytchnienia i obłudy, a także o przyjęcie cierpienia dla zbawienia świata.
Objawienia przy Rue de Bac w Paryżu (1830) i pomoc w postaci Cudownego Medalika, w La Salette (1846) i zapowiedź kryzysu w Kościele, w Lourdes (1858), w Gietrzwałdzie (1877), w Fatimie (1917) i Akicie (1973) stanowią pasmo matczynych interwencji, za pomocą których – mówił kardynał Dias – Najświętsza Maryja Panna tka ze swoich duchowych synów i córek wielką sieć, szykując potężną ofensywę przeciwko siłom złego na całym świecie, która przyniesie ostateczne zwycięstwo Jej Boskiego Syna, Jezusa Chrystusa.
Ostrzegając swoje dzieci przed apokaliptyczną karą, jaką Bóg ześle na pogrążony w grzechu rodzaj ludzki, Matka Kościoła jednocześnie gwarantuje im zwycięstwo we wspomnianej powyżej bitwie i to jeszcze w doczesności – tak, jak tego oczekiwało tylu świętych. Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje! – sama to obiecała.
Jedno jest pewne – podkreślił przemawiając w Lourdes kardynał Ivan Dias – ostateczne zwycięstwo należy do Boga, a stanie się to dzięki Maryi.
Sławomir Skiba/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
6 października
Święty Brunon Kartuz, opat
Zobacz także: • Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik • Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica • Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter |
Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności. Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów. W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r. Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów. W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka. |
___________________________________________________________________________________
Zakonnik z ostrym dowcipem – św. Brunon
święty Brunon Kartuz /Francisco Ribalta(PD)
***
“Zaiste raduję, się, pragnę wielbić Pana i dziękować Mu, a zarazem przeżywam smutek. Cieszę się wprawdzie – co jest słuszne – wzrostem owoców waszych cnót, boleję zaś i wstydzę, iż sam bezczynnie i gnuśnie trwam w nędzy moich grzechów”.
Takie szczególne rozdwojenie między radością z osiągnięć innych, a smutkiem spowodowanym własną niedoskonałością przeżywał święty Brunon, człowiek, którego życie wypełnione było licznymi szansami na błyskotliwą karierę. Żadnej z nich nie wykorzystał.
Urodził się około roku 1030 (lub według innych badaczy około roku 1035) w Kolonii. Ukończywszy szkoły w swej rodzinnej miejscowości dalszą edukację podjął w słynnej szkołę katedralnej w Reims. Jak twierdzi ks. Piotr Skarga, był uczniem “ostrego dowcipu i pamięci wielkiej”, dlatego wkrótce sam został nauczycielem i szefem tej uczelni. Pracował w niej przez dwadzieścia lat. Wychował wielu ludzi wybitnych i świętych (m. in. św. Hugo i bł. Urbana II). U początków swej kariery nauczycielskiej, ok. roku 1055, przyjął święcenia kapłańskie.
W roku 1075 został kanclerzem w Reims. Jednak doszło do ostrego konfliktu między nim a miejscowym arcybiskupem, któremu Brunon publicznie zarzucił symonię (handlowanie godnościami kościelnymi). W rezultacie hierarcha musiał ustąpić, a Brunonowi zaproponowano objęcie jego funkcji. Z propozycji nie skorzystał.
Postanowił zrealizować swe długoletnie pragnienie służenia Bogu w odosobnieniu. Początkowo założył pustelnię w Seche–Fontaine. Jednak po niedługim czasie przeniósł się w okolice Grenoble i tam powstała pierwsza osada eremicka zwana Wielką Kartuzją. Stała się ona kolebką nowego zgromadzenia zakonnego, nazywanego kartuzami.
Niestety, nie dane było świętemu Brunonowi prowadzić na uboczu spokojnego pustelniczego życia. Został wezwany do Rzymu przez swego byłego ucznia, papieża Urbana II. Był jego osobistym doradcą, jednak funkcję pełnił bez rozgłosu, tak, że nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Nie skorzystał ze sposobności, aby zrobić karierę u boku papieża.
Swoich “synów Kartuzów” pouczał w jednym z listów: “Cieszcie się, bracia umiłowani, szczęściem, które wam przypadło w udziale, oraz hojnością danej wam łaski. Cieszcie się, że uniknęliście tak wielu niebezpieczeństw i nieszczęść w zawierusze tego świata. Cieszcie się, że znaleźliście spokojną i bezpieczną przystań w doskonale chronionym porcie; wielu pragnie się tam dostać, wielu dokłada starań, a jednak nie dochodzą. Liczni zaś, chociaż doszli, zostali usunięci, ponieważ nie otrzymali łaski z wysoka”.
Był ze swoich współbraci zakonnych dumny: “Choć nie wyróżniacie się wykształceniem, Bóg sam wypisuje w sercach waszych nie tylko miłość, ale też znajomość swego prawa. Czynem ukazujecie, co miłujecie i co znacie. Kiedy bowiem z wszelką gorliwością i staraniem zachowujecie prawdziwe posłuszeństwo, jest rzeczą jasną, że w ten sposób zbieracie doskonały i życiodajny owoc Ksiąg świętych”. O sobie samym miał znacznie gorsze zdanie.
Zmarł 6 października 1101 roku w kolejnej kartuzji, zwanej La Torre, położonej w Kalabrii. Nawet po śmierci omijały go “zaszczyty”. Nigdy nie został kanonizowany w sposób uroczysty. Dopiero w XVII stuleciu papież Grzegorz XV rozszerzył istniejący wcześniej lokalny kult Brunona na cały Kościół.
wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
5 października
Święta Faustyna Kowalska, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiony Rajmund z Kapui, prezbiter • Błogosławiony Albert Marvelli • Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter |
Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu. W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach. W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia. W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimirowskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała. Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu. W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości. Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną. W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu. W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia. |
_____________________________________________________________________________________
Dar Boży dla naszych czasów
Homilia św. Jana Pawła II podczas uroczystości kanonizacji Faustyny Kowalskiej
1. «Confitemini Domino quoniam bonus, quoniam in saeculum misericordia eius» — «Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki» (Ps 118 [117], 1). Tak śpiewa Kościół w oktawę Wielkanocy, powtarzając niejako te słowa Psalmu za samym Chrystusem: za Chrystusem zmartwychwstałym, który przynosi do wieczernika wspaniałe orędzie Bożego Miłosierdzia i powierza apostołom posługę jego szafarzy: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. (…) Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 21-23).
Przed wypowiedzeniem tych słów Jezus pokazuje ręce i bok. Pokazuje rany zadane Mu podczas męki, zwłaszcza zranione Serce — źródło, z którego wypływa obfity strumień miłosierdzia, rozlewający się na ludzkość. Siostra Faustyna Kowalska — błogosławiona, którą od dziś będziemy nazywać świętą — ujrzy dwie smugi światła promieniujące z tego Serca na świat. «Te dwa promienie — wyjaśnił jej pewnego dnia sam Jezus — oznaczają krew i wodę» (Dzienniczek, 299).
2. Krew i woda! Na myśl przychodzi tu natychmiast świadectwo ewangelisty Jana: kiedy na Kalwarii jeden z żołnierzy przebił włócznią bok Chrystusa, Jan widział, że wypłynęła z niego «krew i woda» (por. J 19, 34). Krew przywodzi na myśl ofiarę krzyża i dar eucharystyczny, natomiast woda jest w symbolice Janowej znakiem nie tylko chrztu, ale także daru Ducha Świętego (por. J 3, 5; 4, 14; 7, 37-39).
Poprzez Serce Chrystusa ukrzyżowanego Boże Miłosierdzie dociera do ludzi: «Powiedz, córko moja, że jestem miłością i miłosierdziem samym» — zażąda Jezus od Siostry Faustyny (Dzienniczek, 1074). To miłosierdzie Chrystus rozlewa na całą ludzkość poprzez zesłanie Ducha, który w Trójcy Świętej jest Osobą-Miłością. A czyż miłosierdzie nie jest «drugim imieniem» miłości (por. Dives in misericordia, 7), ujmującym jej aspekt najgłębszy i najbardziej wzruszający: jej gotowość do zaspokojenia wszelkich potrzeb, a zwłaszcza jej bezgraniczną zdolność przebaczania?
Doznaję dziś naprawdę wielkiej radości, ukazując całemu Kościołowi jako dar Boży dla naszych czasów życie i świadectwo Siostry Faustyny Kowalskiej. Zrządzeniem Bożej Opatrzności życie tej pokornej córy polskiej ziemi było całkowicie związane z historią XX w., który niedawno dobiegł końca. Chrystus powierzył jej bowiem swoje orędzie miłosierdzia w latach między pierwszą a drugą wojną światową. Kto pamięta, kto był świadkiem i uczestnikiem wydarzeń tamtych lat i straszliwych cierpień, jakie przyniosły one milionom ludzi, wie dobrze, jak bardzo potrzebne było orędzie miłosierdzia.
Jezus powiedział do Siostry Faustyny: «Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia mojego» (Dzienniczek, 300). Za sprawą polskiej zakonnicy to orędzie związało się na zawsze z XX wiekiem, który zamyka drugie tysiąclecie i jest pomostem do trzeciego. Nie jest to orędzie nowe, ale można je uznać za dar szczególnego oświecenia, które pozwala nam głębiej przeżywać Ewangelię Paschy, aby nieść ją niczym promień światła ludziom naszych czasów.
3. Co przyniosą nam nadchodzące lata? Jaka będzie przyszłość człowieka na ziemi? Nie jest nam dane to wiedzieć. Jest jednak pewne, że obok kolejnych sukcesów nie zabraknie niestety także doświadczeń bolesnych. Ale światło Bożego Miłosierdzia, które Bóg zechciał niejako powierzyć światu na nowo poprzez charyzmat Siostry Faustyny, będzie rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim tysiącleciu.
Konieczne jest jednak, aby ludzkość, podobnie jak niegdyś apostołowie, przyjęła dziś w wieczerniku dziejów Chrystusa zmartwychwstałego, który pokazuje rany po ukrzyżowaniu i powtarza: Pokój wam! Trzeba, aby ludzkość pozwoliła się ogarnąć i przeniknąć Duchowi Świętemu, którego daje jej zmartwychwstały Chrystus. To Duch leczy rany serca, obala mury odgradzające nas od Boga i od siebie nawzajem, pozwala znów cieszyć się miłością Ojca i zarazem braterską jednością.
4. Ważne jest zatem, abyśmy przyjęli w całości orędzie, zawarte w słowie Bożym na dzisiejszą II Niedzielę Wielkanocną, która od tej pory nazywać się będzie w całym Kościele «Niedzielą Miłosierdzia Bożego». W kolejnych czytaniach liturgia zdaje się wytyczać szlak miłosierdzia, które odbudowuje więź każdego człowieka z Bogiem, a zarazem tworzy także między ludźmi nowe relacje braterskiej solidarności. Chrystus nauczył nas, że «człowiek nie tylko doświadcza i ‘dostępuje’ miłosierdzia Boga samego, ale także jest powołany do tego, ażeby sam ‘czynił’ miłosierdzie drugim: ‘Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią’ (Mt 5, 7)» (Dives in misericordia, 14). Jezus wskazał nam też wielorakie drogi miłosierdzia, które nie tylko przebacza grzechy, ale wychodzi też naprzeciw wszystkim ludzkim potrzebom. Jezus pochylał się nad wszelką ludzką nędzą, materialną i duchową.
Chrystusowe orędzie miłosierdzia nieustannie dociera do nas w geście Jego rąk wyciągniętych ku cierpiącemu człowiekowi. Takiego właśnie widziała Go i takiego ogłosiła ludziom wszystkich kontynentów Siostra Faustyna, która pozostając w ukryciu swojego klasztoru w Łagiewnikach, w Krakowie, uczyniła ze swego życia hymn na cześć miłosierdzia: Misericordias Domini in aeternum cantabo (Ps 89 [88], 2).
5. Kanonizacja Siostry Faustyny ma szczególną wymowę. Poprzez tę kanonizację pragnę dziś przekazać orędzie miłosierdzia nowemu tysiącleciu. Przekazuję je wszystkim ludziom, aby uczyli się coraz pełniej poznawać prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka.
Miłość Boga i miłość człowieka są bowiem nierozłączne, jak przypomina Pierwszy List św. Jana: «Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania» (5, 2). W takich słowach apostoł wyraża prawdę o miłości, wskazując, że jej miarą i kryterium jest wypełnianie przykazań.
Nie jest łatwo miłować miłością głęboką, która polega na autentycznym składaniu daru z siebie. Tej miłości można nauczyć się jedynie wnikając w tajemnicę miłości Boga. Wpatrując się w Niego, jednocząc się z Jego ojcowskim Sercem, stajemy się zdolni patrzeć na braci nowymi oczyma, w postawie bezinteresowności i solidarności, hojności i przebaczenia. Tym wszystkim jest właśnie miłosierdzie!
W miarę tego, jak ludzkość będzie wnikać w tajemnicę tego miłosiernego spojrzenia, ideał, o jakim słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu, będzie jawił się jako możliwy do spełnienia: «Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne» (Dz 4, 32). Tak oto miłosierdzie nadawało formę ludzkim odniesieniom, życiu wspólnoty, wyznaczało zasady podziału dóbr. Z niego wypływały «uczynki miłosierdzia» co do ciała i co do ducha. Tak oto miłosierdzie przybrało konkretny kształt stawania się «bliźnim» dla najbardziej potrzebujących braci.
6. Siostra Faustyna Kowalska napisała w swoim Dzienniczku: «Odczuwam tak straszny ból, kiedy patrzę na cierpienia bliźnich; odbijają się w sercu moim wszystkie cierpienia bliźnich, ich udręczenia noszę w sercu swoim, tak, że mnie to nawet fizycznie wyniszcza. Pragnęłabym, aby wszystkie bóle na mnie spadały, by ulżyć bliźnim» (Dzienniczek, 1039). Oto do jakiego stopnia współodczuwania prowadzi miłość, kiedy mierzona jest miarą miłości Boga!
Ta miłość powinna inspirować współczesnego człowieka, współczesną ludzkość, aby mogła stawić czoło kryzysowi sensu życia, podjąć wyzwania związane z różnorakimi potrzebami, a przede wszystkim, by mogła wypełnić obowiązek obrony godności każdej ludzkiej osoby. W ten sposób orędzie o Miłosierdziu Bożym stanie się pośrednio również orędziem o niepowtarzalnej godności, wartości każdego człowieka. W oczach Bożych każda osoba jest cenna, za każdego Chrystus oddał swoje życie, każdemu Ojciec daje swego Ducha i czyni go bliskim sobie.
7. To krzepiące orędzie jest skierowane przede wszystkim do człowieka, który udręczony jakimś szczególnie bolesnym doświadczeniem albo przygnieciony ciężarem popełnionych grzechów utracił wszelką nadzieję w życiu i skłonny jest ulec pokusie rozpaczy. Takiemu człowiekowi ukazuje się łagodne oblicze Chrystusa, a promienie wychodzące z Jego Serca padają na niego, oświecają go i rozpalają, wskazują drogę i napełniają nadzieją. Jakże wielu sercom przyniosło otuchę wezwanie «Jezu, ufam Tobie», które podpowiedziała nam Opatrzność za pośrednictwem Siostry Faustyny! Ten prosty akt zawierzenia Jezusowi przebija najgęstsze chmury i sprawia, że promień światła przenika do życia każdego człowieka. «Jezu, ufam Tobie».
8. Misericordias Domini in aeternum cantabo (Ps 89 [88], 2). Do głosu Najświętszej Maryi Panny, «Matki Miłosierdzia», do głosu nowej świętej, która w niebiańskim Jeruzalem śpiewa hymn na cześć miłosierdzia wraz z wszystkimi przyjaciółmi Boga, dołączmy nasz głos także my, Kościół pielgrzymujący.
Ty zaś, Faustyno, darze Boga dla naszej epoki, darze polskiej ziemi dla całego Kościoła, wyjednaj nam, abyśmy mogli pojąć głębię Bożego Miłosierdzia, pomóż nam, abyśmy osobiście go doświadczyli i świadczyli o nim braciom. Twoje orędzie światłości i nadziei niech się rozprzestrzenia na całym świecie, niech przynagla grzeszników do nawrócenia, niech uśmierza spory i nienawiści, niech uzdalnia ludzi i narody do czynnego okazywania braterstwa. My dzisiaj, wpatrując się razem z tobą w oblicze zmartwychwstałego Chrystusa, powtarzamy twoją modlitwę ufnego zawierzenia i mówimy z niezłomną nadzieją: Jezu, ufam Tobie.
Ufajcie Jezusowi
W niedzielę wieczorem 30 kwietnia — w kontekście codziennej modlitwy jubileuszowej — odbyło się na placu św. Piotra nabożeństwo dziękczynne za kanonizację Siostry Faustyny, któremu przewodniczył arcybiskup krakowski kard. Franciszek Macharski. Licznie zgromadzonych pielgrzymów z Polski i z innych krajów Ojciec Święty pozdrowił z okna swojej biblioteki. Poniżej zamieszczamy słowa papieskie wypowiedziane w języku włoskim i polskim.
Z radością kieruję słowa serdecznego pozdrowienia do pielgrzymów uczestniczących w modlitwie, która co wieczór odbywa się na placu św. Piotra z okazji Jubileuszu.
Drodzy bracia i siostry, dzisiaj, w II Niedzielę Wielkanocną, gdy z radością wpisałem w poczet świętych Siostrę Faustynę Kowalską, apostołkę Bożego Miłosierdzia, wzywam was, byście ufali zawsze w miłosierną miłość Bożą, objawioną nam w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Osobiste doświadczenie tej miłości niech skłoni każdego z was do czynnego okazywania miłości braciom. Nauczcie się powtarzać piękny akt strzelisty Siostry Faustyny: «Jezu, ufam Tobie!»
Wszystkim udzielam błogosławieństwa!
Do Polaków Ojciec Święty powiedział:
Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy zgromadzili się w tym szczególnym dniu na placu św. Piotra, aby w wieczornej modlitwie dziękować Bogu za dar kanonizacji Siostry Faustyny. Całym sercem jednoczę się z wami w tym dziękczynieniu.
Niech Niedziela Miłosierdzia Bożego roku 2000 pozostanie na zawsze w waszej pamięci. Proszę Boga, aby to wspomnienie budziło w sercach wszystkich niezachwianą ufność w Jego miłosierdzie i było umocnieniem na drogach trzeciego tysiąclecia. Jezu, ufam Tobie!
Niech Bóg bogaty w miłosierdzie błogosławi wam i waszym bliskim!
L’Osservatore Romano 6/2000/opoka.pl
_________________________________________________________________________________
Nie czekajcie, aż będziecie lepsi
O s. Faustynie i jej objawieniach
W zapiskach siostry Faustyny jest pewien tekst, który wstrząsa do głębi czytającym go człowiekiem. To nieprawdopodobne, że takie słowa zostały zapisane. Tekst nie jest krótki, nie jest zatem zapisem iluzji, czy chwilowego olśnienia. Jest to opis całej serii przeżyć, dokonany po pewnym czasie od chwili, kiedy się zdarzyły. Może gdy ktoś kiedyś spojrzy w swoje własne życiowe zapiski, zauważy pewne podobieństwa. Bo to, co w skondensowanej, intensywnej formie przeżyła siostra Faustyna, w gruncie rzeczy dotyczy każdego z nas. Idziemy do Boga takimi samymi ścieżkami, takimi samymi etapami. Może innymi co do formy, ale treść jest ta sama.
PRZYGOTOWANIE
Pisze siostra Faustyna: „W początku Bóg daje się poznać jako świętość, sprawiedliwość i dobroć, czyli miłosierdzie. Dusza nie naraz to wszystko poznaje, ale w poszczególnych błyskach, czyli zbliżeniach się Boga. I nie trwa to długo, bo nie zniosłaby tego światła.” *
„Dusza” to siostra Faustyna, ona sama tak o sobie pisze. Taki jest wstęp, uwertura. Te „błyski” czasem bardzo przeszkadzają w modlitwie – w tej naszej „normalnej” modlitwie. Właściwie nie ma podstaw, by sądzić, że nie zdarzają się każdemu. Być może są jakieś osoby, które ich nie doświadczają, a może tylko trudno im je rozpoznać. U każdego z nas te doświadczenia wyglądają nieco inaczej. Skarżyła się kiedyś starsza osoba: modlę się na różańcu, mówię Ojcze nasz i w momencie kiedy wypowiadam: bądź wola Twoja, tak się zamyślam nad tymi słowami, że przerywam różaniec. I ta osoba martwiła się, że się nie modli. A właśnie wtedy się modliła.
„Błyski” mogą więc u każdego inaczej wyglądać. Powoli jednak zastępują dawniejszą modlitwę. Może dojść do takiego natężenia owych przejaśnień, że człowiek daremnie będzie się silił i zmuszał do dawniejszej modlitwy. „Błysk” poznania Boga rozpala gorliwością, żarliwością i miłością do Boga. Nie ma wątpliwości, że jest to miłość i że jest to miłość do Boga. Istnieje jednak jeden problem. W tym samym błysku światła, w którym Bóg daje nam poznać Siebie, obnaża również nasze nieczyste wnętrze. Dusza czuje się więc zatrwożona. Warto zwrócić uwagę na słowa, które w opisie siostry Faustyny odmalowują stan psychiczny człowieka: zatrwożenie jest rzeczywiście wielkie, ale rozpalenie i porwanie ku Bogu również. W błyskach światła dusza coraz bardziej się krystalizuje. Światło staje się coraz bardziej przenikliwe, człowiek coraz bardziej przejrzysty. Nawet na tym wczesnym etapie potrzebne są wierność i męstwo. Męstwo po to, żeby wytrzymać zagrożenie: jak ja wyglądam, tam w środku.
Kiedy mija ten etap pierwszego wprowadzenia, Bóg obdarza człowieka pociechami. Dusza wchodzi w wielką zażyłość z Bogiem i cieszy się niezmiernie. Myśli, że już osiągnęła „przeznaczony jej stopień doskonałości”. I teraz ważna uwaga siostry Faustyny: „bo błędy i wady są w niej uśpione, a ona myśli, że już ich nie ma. Nic jej się trudnym nie wydaje, na wszystko jest gotowa. Zaczyna się pogrążać w Bogu i kosztować rozkoszy z Bogiem.” Czas spędzony wówczas na modlitwie jest fantastyczny. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że mogą przyjść próby i doświadczenia. Nie wie, że ten „miodowy miesiąc” nie trwa długo. Nadejdą wkrótce inne chwile.
CIEMNOŚĆ
Będą to chwile trudne. Miłość człowieka nie jest jeszcze wystarczająca, Bóg domaga się miłości wyższej. W opisie siostry Faustyny wygląda to tak: „Dusza nagle traci obecność Bożą. Powstają wtedy, podnoszą głowę wszystkie błędy i wady, z którymi musi toczyć zacięty bój. Wszystkie błędy podnoszą głowę, ale czujność jej jest wielka. Na miejsce dawnej obecności Bożej wstąpiła oschłość i posucha duchowa.”
Teraz modlitwa już „nie smakuje”, różne praktyki, ćwiczenia duchowe „nie leżą” człowiekowi. Nie może się modlić ani tak jak dawniej, ani tak, jakby chciał w przyszłości. Rzuca się na wszystkie strony i nie znajduje zadowolenia. Bóg się przed nim ukrył. Po pierwszym zasmakowaniu Boga, to co stworzone, co ziemskie nie może zaspokoić ani pocieszyć. Stopniowo człowiek traci również poczucie darów Bożych. Najpierw stracił poczucie obecności Bożej, teraz traci poczucie darów Bożych. Ciemność zapada w całej duszy. Siostra Faustyna pisze, że w tym momencie zaczyna się udręka nie do pojęcia. „Dusza starała się przedstawić stan swej duszy spowiednikowi, lecz nie została zrozumiana. Zapada jeszcze w większe niepokoje”. Teraz następuje fragment, który przywodzi na myśl Księgę Hioba. „Szatan zaczyna swe dzieło. Wiara zostaje w ogniu i walka tu jest wielka, dusza robi wysiłki, trwa aktem woli przy Bogu”.
Aktem woli. Czy wiemy, co to znaczy? To znaczy, że wszystko inne w środku wygasa. Nie ma nic: popiół, żużel, absolutna pustka, ciemność i jedyne co zostaje to owo: chcę Boga. Tylko akt woli: chcę, kocham, ufam. Nic więcej. „Szatan posuwa się z dopuszczenia Bożego jeszcze dalej. Nadzieja i miłość jest w doświadczeniu”. Zdania pisane krwią. „Duszę wspiera Bóg, niejako potajemnie, ona o tym nie wie, bo inaczej niepodobna jest ostać się.”
Ktoś napisał, że są dwa rodzaje trudności życiowych w drodze do Boga: próba i pokusa. Nazwa nie jest ważna, jest umowna. Ważne jest, że zwycięskie przeżycie próby powoduje, że jesteśmy duży kawałek drogi do przodu. Natomiast po zwycięskim przeżyciu pokusy stwierdzamy, że jesteśmy piętro albo kilka pięter wyżej. Zmienia się poziom, na którym funkcjonujemy.
Straszne są te pokusy, o których pisze Faustyna. Wielu może pomyśleć, że dialog z szatanem to fikcja. Ale są takie głosy w człowieku. „Szatan jej mówi – patrz, nikt cię nie zrozumie, po co mówić o tym wszystkim? Brzmią w jej uszach słowa, których ona się przeraża i zdaje się jej, że je wymawia przeciw Bogu. Widzi to, czego by widzieć nie chciała. Słyszy to, czego słyszeć nie chce, a jest to straszne w takich chwilach nie mieć doświadczonego spowiednika. Sama dźwiga całe brzemię: jednak o ile jest to w jej mocy, powinna starać się o światłego spowiednika, bo może załamać się pod ciężarem, i to często jest nad przepaścią.”
Gdyby nie było poprzednich słodyczy, gdyby nie było tych chwil szczęścia z Bogiem, Bóg nie mógłby wprowadzić człowieka na ten drugi etap – etap oczyszczenia.
PRÓBA NAD PRÓBAMI
Ale jest jeszcze coś więcej. Jest jeszcze próba nad próbami – doświadczenie zupełnego odrzucenia od Boga. Coś, co siostra Faustyna przeżyła i o czym nas uczy. Dla nas to zapisała:
„Kiedy dusza zwycięsko wychodzi z poprzednich prób i chociaż może się potknąć, ale mężnie walczy i z głęboką pokorą woła do Pana: Ratuj, bo ginę. – I jeszcze jest zdolna do walki. Teraz ogarnia duszę straszna ciemność. Dusza widzi w sobie tylko grzechy. Jej uczucie jest straszne. Widzi się zupełnie opuszczoną, czuje jakby była przedmiotem Jego nienawiści i jest jeden krok do rozpaczy. Broni się, jak może, próbuje obudzić ufność, lecz modlitwa jest dla niej jeszcze większą męką; jej się zdaje, że pobudza Boga do większego gniewu. Jest postawiona na niebosiężnym szczycie, który jest nad przepaścią. Dusza rwie się do Boga, a czuje się odepchnięta. Wszystkie męki i katusze świata są niczym w porównaniu z tym uczuciem, w którym ona jest cała pogrążona – to jest odepchnięcie od Boga. Nikt jej ulgi przynieść nie może. Widzi, że jest sama jedna, nikogo nie ma na swoją obronę. Wznosi oczy do nieba, ale wie, że to nie dla niej – wszystko dla niej stracone.”
Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił. Dyskusje teologów, filozofów i nasze domysły to jest wielkie nic. Może trochę przesadzam, nie należy tak mówić. Ale słowa, nawet trafne, męki krzyża nie wypowiedzą. Opuszczenie przez Boga – a więc i tak może być.
Każde zwrócenie się siostry Faustyny do Boga wiązało się z jeszcze większą męką. Szatan kontynuuje swe dzieło, pogłębia ból. Zwróćmy uwagę, że szatan nie dyskutuje z człowiekiem, ale drwi z niego: „Widzisz, czy dalej będziesz wierna? Oto masz zapłatę, jesteś w naszej mocy. (…) I cóż z tego żeś się umartwiała? I cóż z tego, żeś wierna regule? Po cóż te wszystkie wysiłki? Jesteś odrzucona od Boga.”
I Faustyna pisze dalej: „To słowo odrzucona staje się ogniem, który przenika każdy nerw aż do szpiku kości, przeszywa na wskroś całą jej istotę. Nadchodzi największy moment doświadczenia. Dusza już nie szuka nigdzie pomocy, pogrąża się sama w sobie i traci wszystko sprzed oczu i niejako jakby się zgodziła na tę mękę odrzucenia. Jest to moment, któremu nie umiem nadać wyrazu. Jest to agonia duszy.”
W jaki sposób Faustyna wyszła z tego doświadczenia? Została znaleziona w swojej celi klasztornej przez jedną z sióstr. Było to dziwne zjawisko, bo Faustyna w tym czasie była zupełnie zdrowa, rozchorowała się znacznie później, ale to wielkie cierpienie, które podczas tej próby przeżywała, spowodowało, że jej twarz, jej oczy nabiegły krwią. Było widać wielkie zmęczenie, znużenie walką, wyczerpanie. Siostra, która ją znalazła, zaalarmowała przełożonych. Tu zwrócę uwagę na wspaniały moment – życie zakonne to jest jednak życie – siostra przełożona przyszła i powiedziała: na mocy posłuszeństwa każę ci wstać. I Faustyna, która leżała na ziemi zupełnie bez życia – wstała. Skończyła się agonia duszy.
ODPOCZYNEK W BOGU
Niech ten opis siostry Faustyny zostanie tak jak jest, właściwie nietknięty analizą w swojej wielkiej głębi. Wynikają z niego dla nas pewne wnioski, ale zanim do nich przejdziemy, jeszcze jeden fragment: „Dusza, kiedy wyszła z tych utrapień, jest głęboko pokorna. Jej czystość jest wielka. Ona bez namysłu wie, co w danej chwili należy czynić, a co zaniechać. Wyczuwa najlżejsze dotknięcie łaski i jest bardzo wierna Bogu. Ona z daleka poznaje Boga i cieszy się nieustannie Bogiem. Ona Boga nader szybko odkrywa w duszach innych, w ogóle w otoczeniu. Dusza jest oczyszczona przez samego Boga. (…) W sposób duchowy obcuje ona z Panem w miłosnym odpocznieniu.”
TACY JESTEŚMY
Głód, pragnienie, tęsknota doskwierająca do żywego – oto reakcja na oddalenie Boga. Tego, co przeżyła siostra Faustyna w bardzo ukrytym życiu wewnętrznym, my możemy dostępować także poprzez oczyszczenie życia zewnętrznego, przez trudne okoliczności, przez jakiś rodzaj życiowej walki, trudu, starania.
Trudy życia zewnętrznego doskonalą naszą miłość, choć czasem, w perspektywie duchowej, wydają się nam mało ważne. Wierzę, że wśród nas jest wielu ludzi na tych etapach, o których pisze siostra Faustyna. Bo dlaczego ona miałaby być aż tak wielkim wyjątkiem? Jej powołanie było jedyne, ale powołanie każdego z nas też jest unikalne.
Najtrudniej chyba zgodzić się na to, że trudności w modlitwie, w życiu duchowym są czymś normalnym, istnieją w planie Bożym. Kiedy zaczynamy systematyczną modlitwę i ona przynosi nam pokój, myślimy, że potem będą już tylko kolejne stopnie ekstazy, tylko schody do nieba. A te schody do nieba wyglądają właśnie tak, jak u Faustyny.
Dawno temu, zanim na wsi zapanowała kultura medyczna, ludzie niechętnie odwiedzali lekarza, chyba że było tak źle, że inaczej się nie dało. Najczęściej ból przyganiał człowieka do gabinetu lekarskiego. Gabinet był już dawno, wszyscy wiedzieli o nim, ale niska kultura medyczna wstrzymywała ludzi. My przypominamy trochę tamtych ludzi. Jesteśmy w sensie duchowym – przepraszam, że zaryzykuję takie sformułowanie, ale patrzę także na siebie – bardzo anemiczni, wyjałowieni i schorowani. Decydujemy się na poszukiwanie Boga wtedy, kiedy już nie ma innego wyjścia. Dlatego miłosierdzie to dla nas „pogotowie ratunkowe” w sprawach ostatecznych. A te sprawy ostateczne są „przeogromne”: egzamin wstępny, egzamin końcowy, czasem coś większego, np. choroba kogoś bliskiego, więc od okazji do okazji. Efekt jest taki, że gonimy za mitami w naszej religijności, a uciekamy przed Bogiem. Popatrzmy na rzetelny opis przeżyć siostry Faustyny i przypomnijmy sobie, ile razy myśląc o modlitwie, narzekamy: „Taka modlitwa jak dawniej to była modlitwa, teraz nie mogę się modlić tak, jakbym chciał, jak powinienem”. A co to znaczy „jakbym chciał, jak powinienem”? Co my o tym możemy wiedzieć? Kiedy patrzymy na błądzenie i szamotanie się w ciemnościach Faustyny, to czujemy, że o modlitwie nic nie wiemy.
Często szukamy samych siebie, zamiast iść za Bogiem. Bo – tu znowu hipoteza bardzo ryzykowna, ale proszę ją sobie przemyśleć spokojnie – religia, modlitwa, życie duchowe, Kościół mają w nas charakter substytutywny. Gonimy za mitem. Nie interesuje nas Pan Bóg, ale wokół Niego pełno jest rzeczy nadających się na zastępstwo. Nie udało mi się to, więc będzie to. Substytut.
Często w tym duchu czytamy książki duchowe: św. Jana od Krzyża, Tomasza Mertona. Czy po przeczytaniu takiej książki nie czujemy się lepiej? Czujemy się lepiej. I wiadomo, żeśmy ją czytali właśnie z tego powodu. To prawda, że po przeczytaniu trochę się nam rozjaśniło, bo gdy człowiek pozna prawdę, lepiej się czuje. Ale w gruncie rzeczy jest to pewnego rodzaju zastępstwo.
Najczęściej odbieramy świat tendencyjnie, w wybranych przez siebie fragmentach. Dlatego wszystko kojarzy nam się według zasady; Pan Bóg – pociecha; Msza św. – wzmocnienie; modlitwa – uspokojenie. Są w nas takie „kalki myślowe”.
Jeżeli zatem Bóg nie będzie pociechą, to co? To chyba Go nie ma. Jeżeli Msza św. nie będzie wzmocnieniem, ale utrapieniem? To chyba do niczego wszystko. A jeżeli modlitwa nie przynosi pokoju, tylko niepokój (opis siostry Faustyny), to znaczy, że to nie jest modlitwa? Tak myślimy i czasem nawet z tego się spowiadamy, bo mamy poczucie winy. Tendencyjnie przyjmujemy Boga, to znaczy nie ze względu na Niego Samego, ale ze względu na skutki, jakie w nas wywołuje. W pewien sposób Bóg jest przez nas zmuszany do tego, żeby się za każdym razem sprawdzać. Chcemy Go do tego sprowadzić.
Dalej pomyłkom to już nie ma końca. Miłosierdzie mylimy z pobłażaniem dla grzechu, cierpliwość z bezsilnością, dobroć z głupotą, a diabeł to jest taki ktoś do straszenia dzieci, prawie go nie ma.
ŻYCIE WEWNĘTRZNE CZY DUCHOWE?
Mylimy jeszcze coś więcej, coś ważniejszego. Chciałbym ten fragment naszych rozważań zadedykować tym, którzy mają pewien bałagan w duszy, którzy martwią się albo interesują różnymi modnymi prądami, zwłaszcza ze Wschodu. Otóż mylimy życie religijne, duchowe z życiem, nazwijmy to, ściśle wewnętrznym. Życie wewnętrzne to jest moja psychika i to wszystko, co jest we mnie, łącznie z ciałem, zmysłami, intelektem, wolą. Cały ten mechanizm jest życiem wewnętrznym. Mogę różnymi sposobami poszerzać zakres tego życia, mogę rozciągać jego granice, rozpychać, dawać mu nowe możliwości na zasadzie: oddycham tak – będę miał tak, oddycham inaczej – będę miał inaczej (sygnalizuję zaledwie problem, sprawa jest bardziej skomplikowana, nie da się tak prosto wyjaśnić). Natomiast czymś zupełnie innym jest życie religijne i co się z tym wiąże – życie duchowe. Życie religijne to jest właśnie wyjście z tego „worka” wewnętrznego na zewnątrz i powiedzenie: Ojcze nasz. Powiedzieć: Ojcze to uznać, że ON JEST obiektywnie i to jest Ktoś inny niż ja. Tego nie da się zastąpić techniką wewnętrzną, rozciąganiem psychicznych czy innych wewnętrznych macek choćby i na cały świat. Nie mylmy życia ściśle wewnętrznego z życiem religijnym i duchowym.
W fałszywej postawie może też dojść do produkowania sztucznych objawów. Podam przykład. Przypuśćmy, że chłopakowi spodobała się dziewczyna. Znamy cały zespół różnych objawów świadczących o zakochaniu się. Przypuśćmy, że taki chłopak się zarumienił, lekko się uśmiechnął na widok dziewczyny. To już oznacza pierwszą skłonność, sympatię, życzliwość, może zadatki przyjaźni. Ale wyobraźmy sobie kogoś, kto nie czuje miłości, ale słyszał o niej i też chciałby jej doświadczyć. Wobec tego, tutaj się spręży, tam coś naciągnie i nagle twarz mu się rumieni, uśmiecha się. Bo takie są objawy miłości i on o tym wie. Widzimy różnicę pomiędzy jego ewolucjami, a prawdziwą miłością. W prawdziwej miłości nic nie trzeba udawać, wszystko jest na swoim miejscu. W życiu religijnym też można oszukać samego siebie. Można świetnie zaimitować modlitwę, ale to nie będzie Ojcze nasz.
UCZUCIA TO NIE WSZYSTKO
Co jeszcze mylimy? Zwracałem uwagę na słowa, jakie zostały użyte przez siostrę Faustynę do opisania przeżycia.
Mylimy bowiem rzeczywistość, istotę sprawy, z naszymi uczuciami, z przeżyciem.
Temu, co robimy, często towarzyszy cała chmara uczuć. Np. modlimy się, to jest rzeczywista prawdziwa modlitwa, ale jednocześnie coś przeżywamy; rozmawiamy z kimś, ta rozmowa budzi w nas całą gamę przeżyć; kochamy, tej miłości towarzyszy przeżycie. Uczucia są ważną „przyprawą” naszego życia. Nie da się ich niczym zastąpić. Dają ten specyficzny koloryt, smak, atmosferę. Dzięki nim każda chwila jest niepowtarzalna. Ale każdy wie, że samymi przyprawami żyć się nie da. Liczy się treść, to na czym uczucia się opierają. Przeżywanie modlitwy do niczego nie prowadzi, jeżeli jest to tylko „przyprawa”.
Dla osób jeszcze bardziej wnikliwie myślących: sprawdźcie, ile razy dziennie mylimy przyczynę ze skutkiem. Ba, ile razy dziennie przedstawiana jest nam przyczyna jako skutek, ofiara jako sprawca. Mylimy sedno sprawy z marginesem, z ubocznym zjawiskiem.
BEZ NIEGO NIE BĘDZIEMY LEPSI
Bóg przemawia przez znaki. Cały czas mówi do nas. Miejmy oczy otwarte i uszy nastawione, żeby Go usłyszeć. Czasami trzeba czekać w ciemności. Nie szkodzi, w ciemności subtelniejemy, dojrzewamy do miłości. W czyśćcu ludzie dojrzewają do miłości, do zjednoczenia z Bogiem. Czyściec to jest takie miejsce już tutaj – duża szansa dla nas.
Siostra Faustyna, być może również dla pokazania nam, przyjęła i przeżyła w tak bardzo skondensowanej formie wszystkie etapy oczyszczenia, dorastania do miłości. My przechodzimy dokładnie to samo, nic inaczej. Obyśmy nie uciekali przed Bożym miłosierdziem. Niech Pan Bóg wszystkie elementy naszej wewnętrznej struktury tak ustawia, jak Mu się podoba. Dajmy Mu dojść do głosu. Niech nas, jeżeli trzeba, nagina, przetapia, przerabia. Pozwólmy Mu na to. Niech On w nas zrobi porządek. Więc nie czekajcie na jutro, aż będziecie lepsi; bez Niego nie będziecie lepsi. Jeżeli pytasz siebie, kiedy iść do spowiedzi, to sobie odpowiedz: dziś, teraz. Bo i tak co sam zrobisz? Od Niego zacznij. Niech On zaleczy to, co w nas chore.
Wielkie Boże miłosierdzie. Słów brakuje, naprawdę, słów brakuje.
Dzięki Bogu za siostrę Faustynę, za to, że pozwoliła nam trochę się odnaleźć, że potrafiła nam dać znak, obraz miłości Bożej – miłości miłosiernej. Promienie, które widziała, niech nas wszystkich ogarniają. Wierzę, że tu dzisiaj modli się z nami i za nas. Myślę, że także mnie wspomogła w tej mojej niezdarności w niejednym momencie. Dzięki Bogu za to.
o.Rafał Skibiński OP/Kraków, 19 grudnia 1985
opoka.pl
———————————
* Wszystkie cytaty pochodzą z „Dzienniczka” siostry Faustyny, wydanego przez Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1993, s. 55-64
______________________________________________________________________________________________________________
Dwaj świadkowie
O splecionych losach Karola Wojtyły i Faustyny Kowalskiej
Losy Karola Wojtyły i Faustyny Kowalskiej zostały w planach Bożej Opatrzności przedziwnie ze sobą związane. Spróbujmy przyjrzeć się, jak splatał się ten węzeł w czasie
Kiedy 18 maja 1920 r. w Wadowicach urodził się Karol Wojtyła, 15-letnia Faustyna, uczennica szkoły podstawowej w Świnicy koło Łodzi, miała już za sobą pierwsze doświadczenia mistyczne. Kiedy 6-letni Karol rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Wadowicach, Faustyna przebywała już od ponad roku w warszawskim klasztorze Sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.
Siostra Faustyna i Karol Wojtyła znajdowali się najbliżej siebie podczas ostatnich miesięcy życia mistyczki. Kiedy latem 1938 roku absolwent wadowickiego gimnazjum przeprowadził się do Krakowa, aby rozpocząć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, siostra Faustyna mieszkała w krakowskim klasztorze swojego zgromadzenia, w Łagiewnikach. Była już wtedy śmiertelnie chora; większość czasu spędzała w szpitalu. Umarła, kiedy Wojtyła rozpoczął pierwszy semestr studiów polonistycznych, 5 października 1938 r. Dwaj wielcy świadkowie Bożego Miłosierdzia, mieszkając w jedynym mieście, nigdy się nie spotkali.
Podczas okupacji niemieckiej, w październiku 1941 r. Wojtyła rozpoczął pracę w zakładzie produkcji sody „Solvay” w Borku Fałęckim. Dzieliło go kilka minut drogi od Łagiewnik, gdzie na przyklasztornym cmentarzu od trzech lat spoczywały zwłoki siostry Faustyny. Nie wiemy, czy Wojtyła odwiedzał wówczas kościół, który za kilkadziesiąt lat stał się, również dzięki jego pomocy, światowym centrum kultu Bożego Miłosierdzia. Po nauce w zakonspirowanym seminarium duchownym, Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie w uroczystość Wszystkich Świętych 1946 r. Siostry z klasztoru w Łagiewnikach twierdzą, że jako młody kapłan, był częstym gościem w ich kościele.
Znacznie bliższe i lepiej udokumentowane związki Wojtyły z dziedzictwem siostry Faustyny i sanktuarium w Łagiewnikach, datują się od momentu jego święceń biskupich w 1958 r. Dnia 21 października 1965 r., 27 lat po śmierci siostry Faustyny, arcybiskup Wojtyła podjął decyzję o rozpoczęciu diecezjalnego procesu informacyjnego odnośnie jej życia i cnót. Taki proces oznaczał początek długiej drogi prowadzącej do beatyfikacji; od tej chwili siostrze Faustynie przysługiwał tytuł Sługi Bożej. Proces informacyjny został zakończony uroczystą sesją w pałacu arcybiskupów krakowskich 20 września 1967 r., po czym podpisane przez kardynała Wojtyłę akta zostały wysłane do odpowiedniej kongregacji w Kurii rzymskiej.
Siostra Faustyna została beatyfikowana przez Jana Pawła II w Rzymie 18 kwietnia 1993 r. W homilii Papież powiedział: „O Faustyno, jakże przedziwna była Twoja droga! Czyż nie można pomyśleć, że to ciebie właśnie – ubogą i prostą córkę mazowieckiego polskiego ludu – wybrał Chrystus, aby przypomnieć ludziom wielką Bożą tajemnicę miłosierdzia. Tę tajemnicę zabrałaś ze sobą, odchodząc z tego świata po krótkim i pełnym cierpień życiu. Równocześnie tajemnica ta stała się proroczym zaiste wołaniem do świata, do Europy. Przecież twoje orędzie Bożego Miłosierdzia zrodziło się jakby w przeddzień straszliwego kataklizmu II wojny światowej. (…) Gdzież więc, jeśli nie w Bożym Miłosierdziu, znajdzie świat ocalenie i światło nadziei.”
Ponad dekadę przed beatyfikacją siostry Faustyny, w 1980 roku Jan Paweł II opublikował świadectwo swojej wielkiej czci dla Bożego miłosierdzia, encyklikę Dives in misericordia (Bogaty w miłosierdzie). W rozmowie z amerykańskim dziennikarzem Georgem Weigelem Papież przyznał, że podczas pisania tej encykliki myślał o siostrze Faustynie i „był jej duchowo bardzo bliski”. Encyklika ta jest więc świadectwem głębokiego przemyślenia przez Papieża przesłania siostry Faustyny i zobaczenia jego aktualności dla współczesnego świata.
W harmonii z etymologicznym znaczeniem łacińskiego słowa misericordia (miseris cor dare – potrzebującym dać serce), Jan Paweł II określa w encyklice miłosierdzie jako „miłość, która w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą ludzką kondycją, która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną”. Dlatego też, Bożego miłosierdzia szczególnie potrzebujemy w epoce po Oświęcimiu i Archipelagu Gułag, gdzie „ludzie ludziom zgotowali tak straszny los”. Z niezwykłą przenikliwością Papież przypomina, że wiele straszliwych zbrodni naszego wieku zostało dokonanych w imię dziejowej sprawiedliwości i potrzeby wynagrodzenia doznanych krzywd. „Programy, które biorą początek w idei sprawiedliwości, które mają służyć jej urzeczywistnieniu we współżyciu ludzi, ludzkich grup i społeczeństw, ulegają w praktyce wypaczeniu. (…) Sprawiedliwość sama nie wystarcza, (…) jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość”.
O swojej czci dla Bożego Miłosierdzia Jan Paweł II przypomniał w czasie pielgrzymki do Polski w 1997 roku, podczas wizyty w sanktuarium w Łagiewnikach: „Orędzie miłosierdzia Bożego zawsze było mi bliskie i drogie. (…) Dziękuję Opatrzności Bożej, że dane mi było osobiście przyczynić się do wypełnienia woli Chrystusa, przez ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego. Tu, przy relikwiach błogosławionej Faustyny Kowalskiej, dziękuję też za dar jej beatyfikacji. Nieustannie proszę Boga o «miłosierdzie dla nas i świata całego».”
Często zastanawiamy się, w jakim stopniu Jan Paweł II jest „polskim Papieżem”, to znaczy w jakiej mierze fakt, że wychował się w kraju nad Wisłą, a swojej wiary, posługi kapłańskiej i biskupiej uczył się w grodzie wawelskim, kształtuje jego rozumienie Kościoła powszechnego i własnej posługi biskupa Rzymu. W tym kontekście ważne wydaje się spostrzeżenie jednego z autorów rozważań, że Jan Paweł II „wyszedł z krakowskiej szkoły miłosierdzia, gdzie głównymi wykładowcami byli: św. brat Albert Chmielowski i bł. siostra Faustyna Kowalska.” Dzięki encyklice Dives in misericordia, to polskie, krakowskie doświadczenie Bożego miłosierdzia, stało się wezwaniem i darem dla całego Kościoła i całej ludzkości. Możemy być z tego powodu dumni i wdzięczni Bogu.
o. Jarosław Kupczak OP/opoka.pl
____________________________________________________________________________________
Obraz i podobieństwo…
O postaci siostry Faustyny Kowalskiej, kanonizowanej 30.04.2000
W czerwcu 1999 roku Jan Paweł II odwiedził sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, gdzie znajdują się relikwie siostry Faustyny. Wówczas wyznał: „Orędzie Miłosierdzia Bożego zawsze było mi bliskie i drogie. Historia jakby wpisała je w tragiczne doświadczenie II wojny światowej. W tych trudnych latach było ono szczególnym oparciem i niewyczerpanym źródłem nadziei nie tylko dla krakowian, ale dla całego Narodu. Było to i moje osobiste doświadczenie, które zabrałem ze sobą na Stolicę Piotrową i które niejako kształtuje obraz tego pontyfikatu”.
Wizerunek na płótnie
Siostra Faustyna zmarła niespełna rok przed wybuchem II wojny światowej, 5 października 1938 r. W sierpniu, gdy była jeszcze w szpitalu, jedna z sióstr ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia usłyszała z jej ust słowa: Wojna będzie strasznie długo trwała, będzie strasznie dużo nieszczęść. Cierpienia okropne spadną na ludzi. Paradoksalnie, jednak to właśnie wojna spowodowała niezwykłe rozprzestrzenienie się kultu Miłosierdzia Bożego, który dotarł do wielu zakątków kuli ziemskiej dzięki Polakom tułającym się po wojennych szlakach.
Wraz z nimi wędrowały wizerunki Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Historia jego powstania sięga lutego 1931 roku. Wówczas siostra Faustyna przebywała w klasztorze w Płocku. Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.
Na wypełnienie tego polecenia Faustyna musiała czekać niemal trzy lata. Gdy po złożeniu ślubów wieczystych znalazła się w Wilnie, spotkała tam księdza Michała Sopoćkę, który w tym czasie objął obowiązki spowiednika zgromadzenia. Siostra rozpoznała w nim kapłana, którego wcześniej ukazał jej Jezus: W pewnym dniu usłyszałam głos w duszy: Oto jest pomoc widzialna dla ciebie na ziemi. On ci dopomoże spełnić wolę Moją na ziemi. Gdy jednak wyznała wszystko księdzu, ten odesłał ją do psychiatry, aby poddała się badaniu. Po latach dr Maria Maciejewska napisze: Niniejszym stwierdzam, że znałam siostrę Marię Faustynę Kowalską ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie przy ul. Senatorskiej 25, w latach 1933—36. Przy badaniach lekarskich nigdy nie stwierdziłam objawów neuropatycznych ani odchyleń psychicznych.
Opinia lekarska uspokoiła księdza Sopoćkę. Na początku 1934 roku zamówił obraz Miłosierdzia Bożego u wileńskiego malarza Eugeniusza Kazimirowskiego. Siostra Faustyna udzieliła mu wskazówek, jak ma wyglądać obraz. W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza (…) zobaczyłam, że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus — zasmuciłam się tym bardzo, jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, Matka Przełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróciłam do domu. Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłam do Pana: „Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś?”. — Wtem usłyszałam takie słowa: Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej.
Wizerunek w duszy
Jezus kazał Faustynie praktykować miłosierdzie czynem, słowem oraz modlitwą. I dbał o to, by miała dostatecznie dużo okazji do ćwiczenia się w miłości bliźniego. Kiedyś np. Faustyna spotkała się z pewną świecką osobą, która kłamiąc przysporzyła jej wielu przykrości. W pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłam, ścięła mi się krew w żyłach, gdyż stanęło mi wszystko przed oczyma, co przez nią wycierpieć musiałam, choć jednym słowem od nich uwolnić bym się mogła. I przyszła mi myśl, aby jej dać poznać prawdę stanowczo i natychmiast. Ale w jednej chwili stanęło mi miłosierdzie Boże przed oczyma i postanowiłam tak z nią postępować, jakby postąpił Jezus, będąc na moim miejscu. Zaczęłam z nią rozmawiać łagodnie, a kiedy zapragnęła rozmawiać ze mną sam na sam, wtenczas dałam jej jasno poznać jej smutny stan duszy w sposób bardzo delikatny. Widziałam jej głębokie wzruszenie, choć kryła się przede mną.
Inne wyzwania stawiały przed siostrą jej codzienne obowiązki. Często zdarzało się, że musiała wykonywać prace, do których nie nadawała się z powodu słabego zdrowia i wątłych sił. Na przykład w czasie nowicjatu w Warszawie skierowano ją do kuchni, gdzie musiała odlewać ziemniaki z wielkich garnków, których nie była w stanie udźwignąć. W południe przy rachunku sumienia skarżyłam się Bogu na brak sił. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: „Od dziś będzie ci to przychodziło z wielką łatwością. Wzmocnię twoje siły”. Wieczorem — kiedy przychodzi czas odlewania kartofli — spieszę ufna w słowa Pana. Z całą swobodą biorę garnek i całkiem dobrze odlałam. Ale kiedy zdjęłam pokrywę, żeby kartofle odparowały, ujrzałam w garnku zamiast kartofli całe pęki czerwonych róż, tak pięknych, że trudno o nich napisać. Nigdy jeszcze takich nie widziałam. Zdziwiło mnie to bardzo nie rozumiejąc ich znaczenia, ale w tej chwili usłyszałam głos w duszy: „Taką ciężką twoją pracę zamieniam na bukiety najpiękniejszych kwiatów, a woń ich wznosi się do tronu Mojego”.
Siostra Faustyna Kowalska jest jedną z bohaterek książki „Świadkowie XX wieku”, która wkrótce ukaże się w Wydawnictwie Księży Marianów.
Paweł Zuchniewicz/Gość Niedzielny 18/2000/opoka.pl
_________________________________________________________________________________________
Cierpienie, świętość i przepowiednie.
Tak umierała siostra Faustyna
MONKPRESS/East News
***
„W trumnie odzyskała świeżość i wdzięk, była daleko ładniejsza niż za życia” – mówił o. Józef Andrasz, spowiednik siostry Faustyny.
Cierpienie siostry Faustyny
We wrześniu 1938 r. siostra Faustyna została wypisana ze szpitala na Prądniku. Do klasztoru w Łagiewnikach, po pięciu miesiącach kuracji, przywiozła ją 17 września siostra infirmerka, Alfreda Pokora. Dziesięć kilometrów pokonały bryczką, a droga była dla chorej bardzo trudna. Omdlewała, traciła kontakt z rzeczywistością, była bardzo słaba.
Od razu po przyjeździe siostry umieściły ją w separatce dla sióstr ciężko chorych, która mieściła się w głównym budynku klasztoru. Od razu też zorientowały się, że siostra Faustyna nie jest w stanie ani jeść, ani wstać. Picie też sprawiało jej trudność, ale co jakiś czas prosiła o wodę, aby ugasić trawiące ją ciągłe pragnienie.
Niestety, czasem nie była w stanie przełknąć nawet kropli wody. Przełyk i żołądek były zniszczone przez gruźlicę.
Nie bała się śmierci
Mimo ogromnego cierpienia siostry zapamiętały, że nie tylko nie bała się śmierci, ale wyczekiwała spotkania z Jezusem. Jej obecność w separatce ciekawiła młodsze siostry, chętnie ją odwiedzały, ale odwiedziny były raczej zakazane – przełożonych niepokoiła możliwość zarażenia się gruźlicą.
Zresztą w krótkim czasie okazało się, że takie odwiedziny bardzo chorą męczą. Na stałe zajmowały się nią pielęgniarki s. Alfreda Pokora i s. Amelia Socha. Ta ostatnia była s. Faustynie szczególnie droga. Lubiły się i rozumiały.
Zażyłość była do tego stopnia głęboka i serdeczna, że gdy tydzień przed śmiercią Faustyny s. Amelia, chorująca na gruźlicę kości, westchnęła przy Sekretarce Bożego miłosierdzia, że „Pan Jezus jest dobry, siostra umiera młodo i świadomie, jakże i ja pragnęłabym zachorować na gruźlicę płuc i w rok po siostrze umrzeć” – bo bała się kalectwa i bycia ciężarem dla zgromadzenia – Faustyna powiedziała:
„Jeśli będę miała jakieś łaski u Pana Jezusa, to poproszę, by w rok po mnie zabrał siostrę”. I musiała nie tylko poprosić, ale Pan Jezus prośby wysłuchał, bo s. Amelia Socha zmarła 4 listopada 1939 r., na gruźlicę płuc.
Przepowiednie na łożu śmierci
Nie skarżyła się. W czasie tych ostatnich dni przepowiedziała wybuch drugiej wojny światowej i ostrzegła, że wojna będzie trwać bardzo długo, a siostrom uda się przetrwać i zostać w klasztorze w Łagiewnikach, ale pod warunkiem, że będą się nieustannie modlić.
I choć wtedy, w separatce przy jej łóżku żadna z sióstr nie wierzyła w to, co mówiła, wszystko przypomniały sobie już niecały rok później, a w ciągu sześciu lat trwania wojny doświadczyły aż trzykrotnej próby wysiedlenia ich przez Niemców. Za każdym razem szły wtedy na klasztorny cmentarz i prosiły s. Faustynę o wstawiennictwo u Boga i ratunek.
Przełożona domu, matka Irena Krzyżanowska, lubiła ją odwiedzać w infirmerii. Wspominała, że w s. Faustynie było „dużo spokoju i dziwnego uroku” oraz że „całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła miłosierdzia, które polecał jej Pan”. „Będzie święto miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej” – mówiła przełożonej.
Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą
Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w zgromadzeniu, odpowiedziała: „Tak. Będzie mateczka widziała, że zgromadzenie będzie miało wiele pociechy przeze mnie”. Kilka dni przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała:
„Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą – mówiła Faustyna. – Odczułam w niej wiele powagi, dziwnego uczucia, że s. Faustyna przyjmuje to zapewnienie jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy” – wspominała matka Irena.
22 września przeprosiła wszystkie siostry za swoje mimowolne uchybienia. Był to czwartek, a w niedzielę, 25 września, po raz ostatni widziała się z ks. Michałem Sopoćką. I to właśnie wtedy przepowiedziała mu datę swojej śmierci – wskazała 5 października. Zrobiła na nim wrażenie „nieziemskiej istoty”, jakby część jej była już poza separatką i klasztorem. „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim” – powiedziała mu jeszcze.
Łączę swoje cierpienia z męką Twoją świętą
W ostatnich dniach martwiła się, że przysparza siostrom kłopotu i dokłada obowiązków, których i tak mają sporo. Wciąż była spragniona, miała wysuszone gardło, ale nie była w stanie przełknąć nawet kropli. Płukała usta szepcząc, że „wypiłaby całe wiaderko, ale nie potrafi”.
Rankiem 5 października czuwała przy niej s. Amelia. Poprosiła ją o zaśpiewanie jakiejś pieśni, ale Amelia wymówiła się problemami z głosem. Siostra Faustyna zaczęła nucić sama wers „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało…”.
Po południu o. Andrasz udzielił jej wiatyku. Bardzo cierpiała, poprosiła nawet o zastrzyk na uśmierzenie bólu, ale w ostatniej chwili wycofała się z tej prośby – chciała ofiarować każdy ból, który przyszedł zgodnie z tym, co zapisała w Dzienniczku:
„Łączę swoje cierpienia, gorycze i samo konanie z męką Twoją świętą i ofiaruję się za świat cały, aby uprosić obfitość miłosierdzia Bożego dla dusz, a szczególnie dla dusz, które są w domach naszych. Ufam mocno i zdaję się całkowicie na wolę Twoją świętą, która jest miłosierdziem samym. Miłosierdzie Twoje będzie mi wszystkim w tej ostatniej godzinie – jakoś mi sam przyobiecał”.
Agonia siostry Faustyny
„Dzisiaj mnie Jezus z sobą poniesie” – powiedziała. Wczesnym wieczorem rozpoczęła się agonia, a s. Faustyna wkroczyła na ostatnią prostą do swojego Jezusa. Najpierw klasztorny dzwonek zadzwonił w czasie kolacji – siostry myślały, że to już i zostawiły wszystko, aby pobiec do separatki. Pomieszczenie było małe, w środku stał już przy łóżku o. Teodor Czaputa, kapelan, i kilka sióstr, a pozostałe modliły się na korytarzu.
Jednak s. Faustyna skinęła nagle na matkę przełożoną, a ta, po wysłuchaniu szeptu chorej przekazała, że s. Faustyna wie, że to jeszcze nie jest jej ostatnia chwila, niech siostry wrócą do swoich prac, a gdy jej czas będzie się zbliżał, to je zawoła.
I rzeczywiście, siostry rozeszły się do swoich obowiązków, wiele z nich poszło do kaplicy, a przy s. Faustynie została tylko s. Ligoria Poznańska. Gdy po jakimś czasie zorientowała się, że s. Faustyna kona, pobiegła obudzić siostry.
Świadectwo
I tak w ostatnich chwilach życia czuwały przy niej siostry Amelia i Eufemia. Ta ostatnia tak mówiła po latach:
„Kiedy wracałam do celi, wstąpiłam do kaplicy i pomodliłam się do dusz czyśćcowych, żeby mnie obudziły, jak będzie umierać siostra Faustyna, bo bardzo chciałam być przy jej śmierci. Bałam się wprost prosić o to matkę przełożoną, bo nam, młodym profeskom, nie wolno było tam chodzić, by się nie zarazić gruźlicą.
Siostrze Amelii pozwolono, bo już była chora na gruźlicę. Spać poszłam o zwykłej porze i zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: Jak siostra chce być przy śmierci siostry Faustyny, to niech siostra wstaje. Ja od razu zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię, pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s. Amelia.
To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam, siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a potem skłoniła głowę i już… Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje, umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się dalej. Gromnica cały czas się paliła…”.
Nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią
Apostołka Bożego miłosierdzia, siostra Maria Faustyna Kowalska, zmarła 5 października 1938 r. o godz. 22.45, w wieku trzydziestu trzech lat. Pogrzeb odbył się 7 października przed południem, w dniu liturgicznego wspomnienia Matki Bożej Różańcowej. Zgodnie z zapowiedzią s. Faustyny jej śmierć niczego nie zakończyła, przeciwnie – jej historia, zadania i misja dopiero przyśpieszyły.
„Czuję dobrze, że nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią, ale się zacznie. O, dusze wątpiące, uchylę wam zasłony nieba, aby was przekonać o dobroci Boga, abyście już więcej nie raniły niedowierzaniem najsłodszego Serca Jezusa. Bóg jest Miłością i Miłosierdziem” – napisała w Dzienniczku.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl/artykuł na podstawie:
www.faustyna.pl
E. K. Czaczkowska, Siostra Faustyna. Biografia świętej.
___________________________________________________________________________________
Śladami św. siostry Faustyny w Wilnie
zgromadzenie.faustyna.org
***
Dziś, 5 października, przypada 85. rocznica śmierci św. siostry Faustyny Kowalskiej, apostołki Bożego Miłosierdzia. W tym roku minęła także 90. rocznica przyjazdu św. siostry Faustyny do Wilna na dłuższy, trzyletni pobyt. W Wilnie został namalowany obraz Jezusa Miłosiernego według wskazówek mistyczki, tu powstała Koronka do Bożego Miłosierdzia. Do naszych czasów zachowało się tam kilka miejsc związanych ze świętą oraz kultem Bożego Miłosierdzia.
Po raz pierwszy s. Faustyna (Helena Kowalska 1905-1938) ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przyjechała do Wilna w lutym 1929 roku na niecałe cztery miesiące, zastępując jedną z sióstr tamtejszego klasztoru. Dopiero po złożeniu 1 maja 1933 r. w Krakowie ślubów wieczystych, została skierowana na wileńską placówkę na Antokolu na dłuższy pobyt.
Z zapisków „Dzienniczka” wynika, że obawiała się tego wyjazdu. Jeszcze w Krakowie przed podjęciem decyzji matka generalna Zgromadzenia próbowała „wybadać” siostrę, czy bardziej jej odpowiada dom w pobliskiej Rabce czy odległe od Krakowa Wilno, jednak siostra odpowiedziała: „Ja chcę mieć czystą wolę Bożą, gdzie mateczka każe, tam będę wiedziała, że jest dla mnie czysta wola Boża, bez mojej przymieszki”.
Gdy się dowiedziała, że zostanie wysłana do Wilna, zapisała: „Jednak jakaś radość i lęk zarazem przeszył mi duszę. Czułam, że mi Bóg tam przygotowuje wielkie łaski, ale i wielkie cierpienia”. I dalej: „Co ja tam pocznę w tym Wilnie. Nikogo nie znam, nawet i mowa tamtejszych ludzi jest mi obca. I rzekł mi Pan: nie lękaj się, nie pozostawię cię samą”.
Do Wilna przyjechała pod koniec maja 1933 r. „Dziś już jestem w Wilnie. Maleńkie chałupki porozrzucane stanowią klasztor. Trochę mi się wydaje dziwne po józefowskich gmachach (dom Zgromadzenia w krakowskich Łagiewnikach nazywano Józefowem – przyp. KAI). Sióstr tylko osiemnaście. Mały domek, ale wielkie zżycie wspólne. Wszystkie siostry przyjęły mnie bardzo serdecznie, co mi było wielką zachętą do znoszenia trudów, jakie na mnie czekały. Siostra Justyna nawet wyszorowała podłogę na przyjazd mój”.
W wileńskim domu Faustyna podjęła pracę jako ogrodniczka. Wkrótce po przyjeździe poznała ks. Michała Sopoćkę, spowiednika sióstr, który stanie się jej duchowym przewodnikiem. Zapisała: „znałam [go] wpierw, nim przyjechałam do Wilna. Znałam go w widzeniu. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: Oto wierny sługa mój, on ci dopomoże spełnić wolę moją tu na ziemi”.
W Wilnie Zbawiciel znowu upomniał się o namalowanie obrazu, według wizji, którą Faustyna miała podczas pobytu w płockim klasztorze. W Dzienniczku zanotowała: „Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. (…) Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.
Dzięki pomocy ks. Sopoćki udało się znaleźć artystę, który podjął się tego zadania – był nim malarz Eugeniusz Kazimirowski, który swój warsztat doskonalił na studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i Monachium. Tak się złożyło, że miał on pracownię w tym samym domu, w którym mieszkał ks. Sopoćko . Od stycznia 1934 r. zakonnica wraz z przełożoną dwa razy w tygodniu przychodziła do pracowni malarza, by udzielać mu niezbędnych wskazówek. Gotowy obraz został wystawiony w Ostrej Bramie od piątku do niedzieli, 26 – 28 kwietnia 1935 r. Była to pierwsza niedziela po Wielkanocy, czyli tak jak pragnął Zbawiciel – w przyszłości święto Bożego Miłosierdzia. Niedziela ta przypadła też wtedy na zakończenie Jubileuszowego Roku Odkupienia Świata.
Z Wilnem związana jest też mistyczna wizja, którą święta miała 26 października 1935 r.: „W piątek, kiedy szłam z wychowankami z ogrodu na kolację, było to dziesięć minut przed szóstą godziną, ujrzałam Pana Jezusa nad naszą kaplicą w takiej postaci, jako Go widziałam pierwszy raz. Takim, jak jest namalowany na tym obrazie. Te dwa promienie, które wychodziły z Serca Jezusowego, okrywały naszą kaplicę i infirmerię, a potem całe miasto i rozeszły się na świat cały. Trwało to może do czterech minut i znikło. Jedna z dzieci, [dziewcząt] która szła razem ze mną trochę za innymi, widziała także te promienie, ale nie widziała Jezusa i nie widziała, skąd te promienie wychodzą. Przejęła się bardzo i opowiedziała innym dziewczynkom. Dziewczynki zaczęły się z niej śmiać, że jej się coś przywidziało” – zanotowała w „Dzienniczku”.
„Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z moim miłosierdziem” – najważniejsze fakty związane z tym przesłaniem Jezusa wydarzyły się właśnie w Wilnie.
Śladami św. siostry Faustyny w Wilnie
Dom św. Faustyny na Antokolu – tu powstała Koronka do Bożego Miłosierdzia
Przed wojną dom Zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia mieścił się na antokolskim wzgórzu przy ul. Senatorskiej (obecnie Vinco Grybo 29A). Zgodnie charyzmatem Zgromadzenia siostry opiekowały się byłymi więźniarkami i dziewczętami z ulicy.
Z dawnych zabudowań klasztornych po wojnie ocalał tylko niewielki drewniany domek z werandą, właśnie ten, w którym mieszkała święta. W domku odtworzono pokój, czyli celę zakonną Faustyny, zachowały się kaflowe piece, zgromadzono kilka oryginalnych pamiątek, m.in. stułę i różaniec należące do ks. Sopoćki. W tej skromnej celi siostra pisała swój „Dzienniczek”, tu Jezus podyktował jej Koronkę do Bożego Miłosierdzia.
W Centrum Modlitewno-Pielgrzymkowym, które tu obecnie powstało, znajdują się relikwie obydwu apostołów Bożego Miłosierdzia: św. Faustyny Kowalskiej i bł. Michała Sopoćki. Pielgrzymi chętnie nawiedzają Domek św. Faustyny na Antokolu zwłaszcza o godz. 15., by odmówić tu Koronkę.
Kaplica w pracowni malarza – tu powstał obraz „Jezu, ufam Tobie”
Dom Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, którego duchową założycielką jest św. Faustyna Kowalska, mieści się obecnie na ul. Rasu 4 (pol. ul. Rossa), na terenie należącym przed wojną do sióstr wizytek. Tutaj, mimo burzliwej historii miasta, przetrwał przedwojenny dom, w którym na piętrze mieszkał ks. Michał Sopoćko, a na parterze malarz Eugeniusz Kazimirowski. W jego pracowni powstawał obraz „Jezu, ufam Tobie”, jedyny namalowany za życia zakonnicy. Co prawda, siostra skarżyła się Jezusowi, że na obrazie nie jest taki piękny, jak w widzeniu, ale Zbawiciel wyjaśnił: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej”.
Dziś w dawnej pracowni malarskiej urządzono kaplicę sióstr, którą można zwiedzać po uprzednim umówieniu się telefonicznym.
Co ciekawe, Dom Zgromadzenia jest usytuowany na wyniosłym wzgórzu, zwanym przed wojną Górką Zbawiciela, od dwóch kościołów, które tam wybudowano i które noszą wezwania chrystologiczne: pierwszy, wyróżniający się ogromną barokową kopułą to dawny kościół sióstr wizytek pw. Serca Jezusowego; obecnie stojący za murem domu Zgromadzenia; drugi, o dwóch wysmukłych wieżach, to dawny kościół misjonarzy pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Obydwa kościoły są obecnie nieczynne po zniszczeniach czasów komunizmu, trwają prace restauratorskie przy jednym z nich. Górka Zbawiciela znajduje się niedaleko Ostrej Bramy, wystarczy tylko skręcić w wąską ulicę Subocz i wspiąć się w górę. Po drodze otwierają się rozległe widoki na wileńską Starówkę.
W 2012 r. powstało przy klasztorze Sióstr Jezusa Miłosiernego Hospicjum założone przez s. Michaelę Rak; od 2020 r. działa tu także Hospicjum da dzieci. Dzięki pracy sióstr, lekarzy i personelu świeckiego hospicjum stało się centrum czynnego świadczenia Bożego miłosierdzia. „Duch mój spocznie w klasztorze tym, błogosławić będę szczególnie okolicy tej, gdzie klasztor ten będzie” – obiecał Jezus świętej siostrze Faustynie.
Kościół św. Michała – tu początkowo wisiał obraz „Jezu, ufam Tobie”
Przed wojną ks. Michał Sopoćko posługiwał w kościele św. Michała przy klasztorze sióstr benedyktynek. Zabudowana klasztorne znajdują się na Starówce blisko kościoła św. Anny i Bernardynów. Po wystawieniu publicznym obrazu, które miało miejsce w Ostrej Bramie w 1935 r., obraz przeniesiono do ciemnego klasztornego korytarza sióstr bernardynek, stał tam nawet odwrócony do ściany. Wykorzystywano go okazjonalnie jako wystrój ołtarza na Boże Ciało.
Przed opuszczeniem Wilna św. Faustyna przekazała ks. Sopoćce, że Jezus pragnie, by obraz wisiał w kościele. Kapłan spełnił życzenie mistyczki rok później: 4 kwietnia 1937 r. w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, obraz poświęcono i zawieszono w prezbiterium kościoła św. Michała.
Po wojnie, w 1947 r., ks. Michał Sopoćko musiał opuścić Wilno, w sierpniu 1948 r. kościół i klasztor bernardynek zamknięto, przedmioty kultu przeniesiono do kościoła Ducha Świętego. Obraz jednak pozostawiono w zamkniętym kościele do roku 1951. Później rozpoczęła się tułaczka wizerunku: najpierw czcicielki wykupiły go od robotników porządkujących nieczynną świątynię i zwinięty ukryły na swoim strychu, później pozostawał w prywatnym mieszkaniu proboszcza kościoła Ducha Św., na końcu trafił pod Grodno do kościoła w Nowej Rudzie. Po zamknięciu i tej świątyni pod koniec lat 60-tych, obraz powrócił do Wilna. Dopiero w 1987 r. został umieszczony na bocznym filarze w nawie głównej kościoła Ducha Świętego.
Tymczasem kościół św. Michała pozostawał nadal zamknięty, jak wiele świątyń w czasach komunistycznych. Dopiero po odzyskaniu przez Litwę niepodległości, zdewastowaną świątynię oddano w 1993 r. kurii wileńskiej. Obecnie utworzono tutaj Muzeum Dziedzictwa Sakralnego, warte odwiedzenia, nie tylko ze względu na bogate zbiory sztuki sakralnej, w tym pozostały z dawnego wnętrza renesansowy nagrobek fundatora kościoła Lwa Sapiehy, ale by zobaczyć wnętrze, gdzie przez 14 lat wisiał obraz „Jezu, ufam Tobie”. Obecnie w tym miejscu zawieszono kopię obrazu.
Kościół Ducha Świętego
Przy ul. Dominikańskiej znajdują się dwie świątynie ściśle związane z kultem Bożego miłosierdzia. Pierwsza to wspomniany kościół Ducha Świętego, zwany „polskim”, gdyż jest to jedyna świątynia w Wilnie, w której Msze odprawia się tylko w języku polskim. Od 1987 roku do 2005 wisiał tutaj obraz Jezusa Miłosiernego.
We wrześniu 1993 r. kościół nawiedził papież Jan Paweł II, który spotkał się tu z Polakami. Po przekroczeniu progu kościoła w przejmującej ciszy, jaka zapanowała w kościele. papież skierował swoje kroki do ołtarza z obrazem.
W 2004 r. metropolita wileński kard. Audrys Juozas Baczkis podjął decyzję o utworzeniu Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w znajdującym się przy tej samej ulicy kościółku Św. Trójcy. W 2005 roku przeniesiono tam obraz po dokonaniu jego renowacji.
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia przy ul. Dominikańskiej 12, w dawnym kościele Św. Trójcy, stanowi obecnie główne miejsce kultu Bożego Miłosierdzia na Litwie. Tu w odnowionym kościółku, w prezbiterium, wisi chroniony specjalną szybą obraz Jezusa Miłosiernego. Na ścianie prezbiterium umieszczono w kilku językach napisy „Jezu, ufam Tobie”, na bocznych filarach wokół obrazu zawieszone są liczne wota.
W Sanktuarium przez całą dobę odbywa się adoracja Najświętszego Sakramentu; świątynia otwarta dzień i noc, daje świadectwo pragnieniu Boga, by nieustannie obdarzać ludzi swoimi łaskami. Do Sanktuarium przybywa coraz więcej pielgrzymów z całego świata.
Msza święta w języku polskim odprawiana jest codziennie o godz. 16.00 (w Polsce jest wtedy godz. 15). Można w niej uczestniczyć on-line (msza-online.net).
Co roku 5 października Sanktuarium wspomina św. Faustynę Kowalską podczas uroczystej liturgii, a piątego dnia każdego miesiąca zaprasza na comiesięczne wspomnienie świętej Faustyny oraz odmawianie o godzinie 15:00 Koronki do Miłosierdzia Bożego i błogosławieństwo relikwiarzem.
Kalwaria Wileńska
Kalwaria Wileńska – zespół barokowych kaplic Męki Pańskiej wraz z kościołem Znalezienia Krzyża Świętego był położony niegdyś na skraju Wilna. Faustyna na pewno niejednokrotnie brała udział w pielgrzymowaniu po kalwaryjskich dróżkach. W „Dzienniczku” zapisała wspomnienie, kiedy tam z woli Bożej… nie dotarła.
Szczery dialog świętej ze Zbawicielem wart jest przytoczenia, świadczy bowiem o wielkiej bliskości i zażyłości świętej w obcowaniu z Boskim Oblubieńcem: „W pewnym dniu Matka Przełożona chciała mi zrobić przyjemność i dała pozwolenie, żebym w towarzystwie pewnej siostry pojechała do Kalwarii, na [tak] zwane obchodzenie dróżek. Ucieszyłam się tym bardzo. Miałyśmy podróżować statkiem, chociaż to tak blisko, ale takie było życzenie matki przełożonej. Wieczorem powiedział mi Jezus: Ja życzę sobie, żebyś pozostała w domu. — Odpowiedziałam: Jezu, przecież już wszystko przygotowane, że mamy rano jechać, co ja teraz zrobię? — I odpowiedział mi Pan: Wycieczka ta będzie ze szkodą twojej duszy. — Odpowiedziałam Jezusowi: Przecież Ty możesz temu zaradzić, pokieruj tak okolicznościami, aby się stała wola Twoja.”
I rzeczywiście, piękna pogoda gwałtownie się popsuła, spadła rzęsista ulewa. Matka przełożona odwołała wyprawę zakonnic.
Ostra Brama
Pielgrzymkę śladami św. siostry Faustyny po Wilnie warto zakończyć w Ostrej Bramie, u stóp Matki Bożej Miłosierdzia.
Wilno, w którym o miłosierdziu Boga przypominają dwa cudowne wizerunki Matki Bożej Miłosierdzia i Jezusa Miłosiernego, nazywane jest często „Miastem Miłosierdzia”.
Dorota Giebułtowicz (KAI) / Wilno/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Św. Faustyna Kowalska:
Widziałam życie wieczne
Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty św. jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnia godzinę.
780-781.
ŚW. FAUSTYNA WSPÓŁCZUJE DUSZOM NIE WIERZĄCYM W ŻYCIE WIECZNE
O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby ich promień miłosierdzia ogarnął i przytulił ich Bóg do łona ojcowskiego. O Miłości, o królowo. – Miłość nie zna bojaźni, przechodzi przez wszystkie chóry anielskie, które przed Jego tronem trzymają straż. Ona się nie zlęknie nikogo; ona dosięga Boga i tonie w Nim, jako w jedynym skarbie swoim. Cherubin z mieczem ognistym, który strzeże raju, nie ma władzy nad nią. O czysta miłości Boża, jakżeś wielka i nieporównana. O, gdyby dusze poznały moc Twoją.(Dz 780-781)
1119.
ŚW. FAUSTYNA CZĘSTO OGLADAŁA SPRAWY NIEBIAŃSKIE
W chwilach kiedy jestem pomiędzy niebem a ziemią, milczę, bo choćbym mówiła: kto rozumie mowę moją? Wieczność odsłoni wiele rzeczy, o których teraz milczę. . .(Dz 1119)
1500.
ŚW. FAUSTYNA ZOSTAŁA PRZENIESIONA W ZAŚWIATY
Dziś miłość Boża przenosi mnie w zaświaty. Jestem pogrążona w miłości, kocham i czuję, że jestem kochana i całą świadomością to przeżywam. Tonie moja dusza w Panu, poznając wielki majestat Boży i maleńkość swoją, lecz przez to poznanie zwiększa się szczęście moje. . . Ta świadomość jest tak żywa w duszy, tak potężna, a zarazem tak słodka.(Dz 1500)
20 b.
CZYŚCIEC WIDZIANY PRZEZ ŚW. FAUSTYNĘ
Ujrzałam Anioła Bożego, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie ich jest największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednoznacznie, że największym dla nich cierpieniem, to jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję ?Gwiazdą Morza?. Ona im przynosi ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego. Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe. Od tej chwili ściśle obcuję z duszami cierpiącymi. (Dz 20)
21.
ZMARŁA SIOSTRA PROSI ŚW. FAUSTYNĘ O MODLITWĘ
Kiedyśmy przyjechały do nowicjatu (23.1.1926), Siostra (Henryka Łosińska, była szewcem) była umierająca. Za parę dni Siostra przychodzi do mnie i każe mi iść do Matki Mistrzyni (S. Małgorzata Anna Gimbutt) i powiedzieć, żeby Matka prosiła jej spowiednika, księdza Rosponda, żeby za nią odprawił jedną Mszę św. i trzy akty strzeliste. W pierwszej chwili powiedziałam, że pójdę do Matki Mistrzyni, ponieważ niewiele rozumiem czy to sen, czy jawa. I nie poszłam. Na przyszłą noc powtórzyło się to samo wyraźniej, w czym nie miałam żadnej wątpliwości. Jednak rano postanowiłam sobie, że nie powiem o tym Mistrzyni. Dopiero powiem, jak ją zobaczę wśród dnia. Zaraz się z nią (S.Henrykę) spotkałam na korytarzu, robiła mi wyrzuty, że nie poszłam zaraz i napełnił dusze moją wielki niepokój, więc natychmiast poszłam do Matki Mistrzyni i opowiedziałam wszystko co zaszło. Matka odpowiedziała, że te sprawę załatwi. Natychmiast spokój zapanował w duszy a na trzeci dzień owa siostra przyszła i powiedziała mi: ?Bóg zapłać?. (Dz 21)
43.
ŚW. FAUSTYNA UJRZAŁA DWIE ZAKONNICE WSTĘPUJĄCE DO PIEKŁA
W pewnej chwili ujrzałam dwie siostry wstępujące do piekła. Ból niewymowny ścisnął mi duszę, prosiłam Boga za nimi i rzekł do mnie Jezus: idź do Matki Przełożonej i powiedz o tym, że te dwie siostry są w okazji popełnienia grzechu ciężkiego. Na drugi dzień powiedziałam o tym Przełożonej. Jedna z nich już jest w gorliwości, a druga w walce wielkiej (Dz 43)
153.
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE WIZJE DRÓG WIODĄCYCH DO PIEKŁA I DO NIEBA
W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki i różnych przyjemności. Ludzie idąc tą drogą tańcząc i bawiąc się ? dochodzili do końca, nie spostrzegają się, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść, jak szły, tak i wpadały. A była ich wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach. (Dz 153)
321.
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJE PRZEDŚMIERTNE CIERPIENIA
12.8.1934 rok.
Nagłe osłabnięcie ? cierpienie przedśmiertne. Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień. Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach ? to duszenie jest straszne. Chwilka takiego duszenia jest niezmiernie długa… także przychodzi lek dziwny pomimo ufności. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty św. jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. ? O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnia godzinę. Poznałam wielka moc słów kapłana, jaka spływa na dusze chorego. Kiedy się zapytałam Ojca duchownego ? czy jestem gotowa stanąć przed Bogiem i czy mogę być spokojna, otrzymałam odpowiedź: możesz być zupełnie spokojna, nie tylko teraz, ale po każdej spowiedzi tygodniowej. ? Łaska Boża, jaka towarzyszy tym słowom kapłańskim, jest wielka. Dusza odczuwa moc i odwagę do walki. (Dz 321)
424.
ŚW. FAUSTYNA OBUDZONA PRZEZ MAŁE DZIECKO, KTÓRE WSKAZUJE NA GWIAZDY SYMBOLIZUJACE DUSZE WIERNYCH CHRZEŚCIJAN
W pewnej chwili 12.V.1935 rok. Wieczorem, zaledwie się położyłam do łóżka, zaraz zasnęłam, ale jak prędko zasnęłam, tak jeszcze prędzej zostałam zbudzona. Przyszło do mnie małe dziecię i zbudziło mnie. Dziecię to było wiekiem jakoby roczek miało i zdziwiłam się, ze tak ślicznie mówi, bo przecież dzieci w tym wieku nie mówią wcale, albo mówią bardzo niewyraźnie. Było niewymownie piękne, podobne do Dzieciątka Jezus i rzekło do mnie te słowa: –patrz w niebo ? a kiedy spojrzałam w niebo ujrzałam święcące gwiazdy i księżyc, wtem zapytało mnie to dziecię: – czy widzisz ten księżyc i te gwiazdy? Odpowiedziałam, że widzę, a ono mi odpowiedziało te słowa: – Te gwiazdy to są dusze wiernych chrześcijan, a księżyc, to są dusze zakonne. Widzisz, jak wielka różnica światła jest miedzy księżycem a gwiazdami, tak w niebie jest wielka różnica miedzy dusza zakonną, a wiernego chrześcijanina. ? I mówiło mi dalej, że prawdziwa wielkość jest w miłowaniu Boga i w pokorze. (Dz 424)
426.
JAK STRASZNA JEST GODZINA ŚMIERCI
O godzino straszna, w której widzieć trzeba wszystkie czyny swoje w całej nagości i [nędzy]; nie ginie z nich ani jeden, wiernie towarzyszyć nam będą na sąd Boży. Nie mam wyrazów, ani porównań na wypowiedzenie rzeczy tak strasznych, a chociaż zdaje się, że dusza ta nie jest potępiona, to jednak męki jej nie różnią się niczym od mak piekielnych, tylko jest ta różnica, [że] się kiedyś skończą. (Dz 426)
601.
ŚWIĘCONA WODA PRZYNOSI POMOC DUSZOM UMIERAJĄCYCH
W pewnej chwili, kiedy zaniemogła śmiertelnie jedna z naszych Sióstr, i zeszło się całe Zgromadzenie, a był także i kapłan, który udzielił chorej absolucji, wtem ujrzałam mnóstwo duchów ciemności. W tej chwili zapominając się. że jestem w towarzystwie Sióstr, chwyciłam za kropiło i poświęciłam ich i znikły zaraz; jednak kiedy Siostry przyszły do refektarza, Matka Przełożona zrobiła mi uwagę, że nie powinnam święcić chorej w obecności kapłana, że do niego najeży ta czynność. Przyjęłam to upomnienie w duchu pokuty, ale wielką przynosi ulgę święcona woda dla umierających. (Dz 601)
696.
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJĄ CAŁONOCNĄ PRZEDŚMIERTNĄ BOLESNĄ MĘKĘ
+ 24 wrzesień 1936 r. Matka Przełożona poleciła, żebym odmówiła jedną tajemnicę różańca za wszystkie ćwiczenia i zaraz poszła się położyć. Kiedy się położyłam zaraz zasnęłam, bo byłam bardzo zmęczona. Jednak po chwili zbudziło mnie cierpienie. Było to tak wielkie cierpienie, które mi nie pozwoliło uczynić najmniejszego poruszenia, a nawet śliny przełknąć nie mogłam. Trwało to do jakich trzech godzin, myślałam zbudzić Siostrę nowicjuszkę, z którą razem mieszkam, ale pomyślałam sobie, przecież ona nie przyniesie mi żadnej pomocy, więc niech sobie śpi, szkoda mi ją budzę. Zdałam się zupełnie na wolę Bożą i myślałam, że już dla mnie nastąpi dzień śmierci, dzień przeze mnie upragniony. Miałam możność łączenia się z Jezusem cierpiącym na krzyżu, inaczej modlić się nie mogłam. Kiedy ustąpiło cierpienie, zaczęłam się pocić, jednak żadnego poruszenia uczynić nie mogłam, ponieważ powracało to, co było przedtem. Rano czułam się bardzo zmęczona, ale już fizycznie nie cierpiałam, jednak na Mszę św. podnieść się nie mogłam, pomyślałam sobie, jeżeli po takich cierpieniach nie ma śmierci, więc jak wielkie muszą być cierpienia śmiertelne. (Dz 696)
741.
ANIOŁ ZAPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO PIEKŁA
Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność; widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne, towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny, i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.
Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego, musieli mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem. (Dz 741)
ANIOŁ WPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO NIEBA
27/XI.[1936]. Dziś w duchu byłam w niebie i oglądałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. Widziałam, jak wszystkie stworzenia oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je i wraca do źródła wszelka chwała l cześć z uszczęśliwienia, i wchodzą w głębie Boże, kontemplują życie wewnętrzne Boga, Ojca, Syna i Ducha Św., którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią.
Tą źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, którzy Go miłują. I dał mi Bóg poznać jedną jedyną rzecz, która ma w oczach Jego nieskończoną wartość, a ta jest miłość Boża, miłość, miłość i jeszcze raz miłość – i z jednym aktem czystej miłości Bożej, nie może iść nic w porównanie. O, jakimi niepojętymi względami Bóg dany duszę, która Go szczerze miłuje. O, szczęśliwa dusza, która się cieszy już tu na ziemi Jego szczególnymi względami, a nimi są dusze małe i pokorne. Ten Wielki Majestat Boży, który głębiej poznałam, który wielbią duchy niebieskie, według stopnia łaski i hierarchii na które się dzielą, widząc tę potęgę i wielkość Boga, dusza moja nie została przerażona grozą, ani lękiem, nie, nie – wcale nie. Dusza moja została napełniona pokojem i miłością i im więcej poznaję wielkość Boga, tym więcej się cieszę, że takim On jest. I cieszę się niezmiernie Jego wielkością, i cieszę się, że jestem taka maleńka, bo dlatego, że jestem mała nosi mnie na ręku Swym i trzyma mnie przy Sercu Swoim.(Dz 777-778-779)
825.
ŚW. FAUSTYNA Z RADOŚCIĄ OCZEKUJE NA CHWILĘ SWEJ ŚMIERCI
+ O dniu jasny i piękny, w którym się spełnią wszystkie życzenia moje, o dniu upragniony, który będziesz ostatnim w życiu moim. Cieszę się tym ostatnim rysem, który mój Boski Artysta położy na duszy mojej, który nada odrębną piękność duszy mojej, która mnie odróżniać będzie od piękności dusz innych. O dniu wielki, w którym utwierdzi się miłość Boska we mnie. W tym dniu po raz pierwszy wyśpiewam przed niebem i ziemią pieśń niezgłębionego miłosierdzia Pańskiego. Jest to dzieło i posłannictwo moje, które mi Pan przeznaczył od założenia świata. Aby śpiew mej duszy miły był Trójcy Przenajświętszej, kieruj i urabiaj Sam duszę moją, o Duchu Boży. Uzbrajam się w cierpliwość i czekam na przyjście Twoje, Miłosierny Boże, a straszne boleści i lęk konania ? w tym momencie więcej niż kiedy indziej ufam w przepaść miłosierdzia Twojego i przypominam Ci Miłosierny Jezu, słodki Zbawicielu, wszystkie obietnice Twoje, któreś mi przyobiecał.(Dz 825)
1698.
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE ZACHOWANIE DUSZ KONAJĄCYCH W RÓŻNYCH STANACH GRZESZNOŚCI
Często towarzyszę duszom konającym i wypraszam im ufność w miłosierdzie Boże i błagam Boga o wielkość łaski Bożej, która zawsze zwycięża. Miłosierdzie Boże dosięga nieraz grzesznika w ostatniej chwili, w sposób dziwny i tajemniczy. Na zewnątrz widzimy, jakoby było wszystko stracone, lecz nie tak jest; dusza oświecona promieniem silnej łaski Bożej ostatecznej, zwraca się do Boga w ostatnim momencie z taką siłą miłości, że w jednej chwili otrzymuje od Boga [przebaczenie] i win i kar, a na zewnątrz nie daje nam żadnego znaku, ani żalu, ani skruchy, ponieważ już na zewnętrzne rzeczy oni nie reagują. O, jak niezbadane jest miłosierdzie Boże. Ale o zgrozo – są też dusze, które dobrowolnie i świadomie tę łaskę odrzucają i nią gardzą. Chociaż już w samym skonaniu, Bóg miłosierny daje duszy ten moment jasny wewnętrzny, że jeżeli dusza chce, ma możność wrócić do Boga. Lecz nieraz u dusz jest zatwardziałość tak wielka, że świadomie wybierają piekło, udaremnią wszystkie modlitwy, jakie inne dusze za nimi do Boga zanoszą i nawet same wysiłki Boże…(Dz 1698)
1738.
PAN JEZUS POLECIŁ ŚW. FAUSTYNIE CZĘSTĄ MODLITWĘ ZA DUSZE CZYŚĆCOWE
Powiedział mi Pan: – Wstępuj często do czyśćca, bo tam cię potrzebują. Rozumiem, o Jezu mój, znaczenie tych słów, które mówisz do mnie, ale pozwól mi wpierw wstąpić do skarbca miłosierdzia Twego.(Dz 1738)
1342.
ŚW. FAUSTYNA PRZYGOTOWYWAŁA SIĘ DO RZECZYWISTEJ ŚMIERCI
Dzień trzeci. W medytacji o śmierci przygotowałam się jako na rzeczywistą śmierć; zrobiłam rachunek sumienia i przetrząsnęłam wszystkie sprawy swoje w obliczu śmierci i dzięki łasce, sprawy moje nosiły na sobie cechę celu ostatecznego, co przejęło serce moje wielką wdzięcznością ku Bogu i postanowiłam na przyszłość jeszcze z większą wiernością służyć Bogu swemu. Jedno – aby całkowicie dokonać śmierci starego człowieka, a zacząć życie nowe. Z rana przygotowałam się do przyjęcia Komunii św. jakoby w życiu moim ostatniej i po Komunii świętej wyobraziłam sobie rzeczywistą śmierć i zmówiłam modlitwy za konających, a później za swoją duszę “Z głębokości” i wpuszczono ciało moje do grobu i rzekłam duszy swojej: patrz co się stało z ciała twego, kupa błota i mnogość robactwa – oto twoje dziedzictwo.(Dz 1342)
1464-1465.
ŚW. FAUSTYNA OPISUJE NOCNE KONANIE I WALKĘ Z SZATANEM
Dziś czuję się dużo lepiej, cieszyłam się, że będę mogła więcej rozmyślać, kiedy będę odprawiać godzinę św. Wtem usłyszałam głos: nie będziesz zdrowa i nie odkładaj Sakramentu Spowiedzi, bo to Mi się nie podoba. Mało zwracaj uwagi na szemrania otoczenia. Zdziwiło mnie to, przecież czuję się dziś lepiej, ale nie zastanawiałam się dłużej nad tym. Kiedy Siostra zgasiła światło, zaczęłam godzinę św. Jednak po chwili zaczęło robić mi się niedobrze z sercem. Do godziny jedenastej cierpiałam cichutko, jednak później czułam się tak źle, że zbudziłam S. N., która razem ze mną mieszka i dała mi kropli, które trochę mi ulżyły, o tyle, że mogłam się położyć. Oto teraz rozumiem przestrogę Pana. Postanowiłam nazajutrz zawezwać jakiegokolwiek kapłana i odsłonić mu tajniki swej duszy, lecz to nie wszystko, bo modląc się za grzeszników i ofiarując wszystkie cierpienia doznałam ataków szatańskich. – Zły duch znieść tego nie mógł. [Ukazał mi się w postaci widziadła i to] widziadło mówiło mi: nie módl się za grzeszników, ale za siebie, bo będziesz potępiona. Nie zważając wcale na szatana, modliłam się z podwójną gorliwością za grzeszników. Zły duch zawył z wściekłości: o, gdybym miał moc nad tobą – i znikł. Poznałam, że cierpienie i modlitwa moja krępowały szatana i wiele dusz wyrwałam z jego szponów.(Dz 1464-1465)
290.
PAN JEZUS ZAPEWNIA ŚW. FAUSTYNE, ŻE W NIEBIE JEST MIESZKAŃ WIELE
W pewnej chwili kiedy się przejęłam wiecznością i jej tajemnicami, zaczęły mnie męczyć różne niepewności. W tym rzekł do mnie Jezus: dziecię Moje, nie lękaj się domu Ojca swego. Próżne dociekania zostaw mędrcom tego świata. Ja cię zawsze chce wiedzieć małym dzieckiem. Pytaj z prostotą o wszystko spowiednika, a Ja ci odpowiem przez usta jego. (Dz 290)
1121.
ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ EKSTATYCZNY POBYT W NIEBIE
6.V.[37] Wniebowstąpienie Pańskie
Dziś od samego rana dusza moja jest dotknięta przez Boga. Po Komunii św. chwilę obcowałam z Ojcem Niebieskim. Dusza moja została pociągnięta w sam żar miłości, zrozumiałam, że żadne dzieła zewnętrzne nie mogą iść w porównanie z miłością czystą Boga… Widziałam radość Słowa Wcielonego i zostałam pogrążona w Troistości Bożej. Kiedy przyszłam do siebie, tęsknota zalała mi duszę, tęsknię za połączeniem się z Bogiem. Miłość ogarniała mnie tak wielka ku Ojcu Niebieskiemu, że ten dzień cały nazywam nieprzerwaną ekstazą miłości. Cały wszechświat wydał mi się jakoby małą kropelką wobec Boga. Nie masz szczęścia większego nad to, że mi Bóg daje poznać wewnętrznie, że jest Mu miłe każde uderzenie serca mojego i kiedy mi okazuje, że mnie szczególnie miłuje. To wewnętrzne przeświadczenie, w którym mię Bóg utwierdza o swej miłości ku mnie i o tym jak Mu jest miła dusza moja, wprowadza w duszę moją głębię pokoju. W dniu tym nie mogłam przyjąć żadnego pokarmu, czułam się nasycona miłością.(Dz 1121)
1604.
ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ POBYT W NIEBIE
Kiedy podczas adoracji odmawiałam Święty Boże, kilkakrotnie, wtem ogarnęła mnie żywsza obecność Boża i zostałam w duchu porwana przed Majestat Boży. I ujrzałam jak oddają chwałę Bogu Aniołowie i Święci Pańscy. Tak wielka jest ta chwała Boża, te nie chcę się kusić opisywać, bo nie podołam, a przez to aby dusze nie myślały, że to już wszystko com napisała; – Święty Pawle, rozumiem cię teraz, żeś nie chciał opisywać nieba, aleś tylko powiedział, że – ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg nagotował tym co Go miłują, – Tak jest, a wszystko, jak od Boga wyszło, tak też i do Niego wraca, i oddaje Mu doskonałą chwałę. A teraz, gdy spojrzałam na moje uwielbienie Boga – o, jak ono nędzne! A, jaką jest kroplą w porównaniu do tej doskonałej niebieskiej chwały. O, jak dobry jesteś Boże, że przyjmujesz i moje uwielbienie i zwracasz łaskawie ku mnie Swoje Oblicze i dajesz poznać; że miła Ci jest modlitwa nasza.(Dz 1604)
św. Faustyna Kowalska “Dzienniczek”
__________________________________________________________________________________
5 października
Błogosławiony Bartolo Longo
Bartolo Longo urodził się w Latiano, w pobliżu Brindisi, 10 lutego 1841 roku. Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej zapisał się na uniwersytet w Neapolu. Wtedy jednak zarówno młodzież tego uniwersytetu, jak i profesorowie mało myśleli o nauce, a więcej o polityce, od której aż wrzało. Dlatego Longo udał się do Lecce, gdzie pod opieką wytrawnych profesorów odbył prywatne studia. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Kiedy Neapol został przyłączony do zjednoczonych Włoch, Longo wraz ze swoim młodszym bratem, Alcestem, powrócił na uniwersytet do Neapolu, by uzupełnić studia. Tu niestety zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet “święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała. Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym kapłanem z Zakonu Kaznodziejskiego, uczonym, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym. W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: “Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872). Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni. Ofiary na ten cel płynęły tak szczodrze, że w ciągu zaledwie 11 lat ukończył budowę (1876-1887). Konsekracji świątyni dokonał kardynał Monaco La Valletta. Dokonano też koronacji obrazu koronami papieskimi, na którą zezwolił papież Leon XIII (1887). Koronę ozdobiło ponad 700 drogich kamieni. Bartolo Longo chciał, aby sanktuarium było nie tylko centrum pobożności, ale także i dzieł miłosierdzia. Dlatego przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie “Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików. Longo wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej Różańcowej Pompejańskiej. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja. Opublikował ponadto wiele pism, dotyczących Różańca świętego. Siebie nazywał “kawalerem Maryi”. Nie mniejszym przywiązaniem i czcią wyróżniał się dla Stolicy Apostolskiej. Całe sanktuarium oraz wszystkie swoje dzieła oddał pod jej opiekę (1893). Niebawem pustynia, na której Longo ufundował swoje instytucje, zaczęła się zaludniać, tak że dzisiaj Nowe Pompeje to piękne miasteczko. Stare Pompeje – to rzymskie miasto, zasypane lawiną w czasie wybuchu Wezuwiusza w 79 roku po narodzeniu Chrystusa. Najcenniejsze znaleziska w postaci mozaik i malowideł ściennych zostały przeniesione do Muzeum Narodowego w Neapolu. Zrekonstruowano część budynków, pozostawiając znalezione w nich przedmioty. W obrębie murów odkryto ślady budynków mieszkalnych, sklepów, warsztatów, trzech łaźni publicznych, teatru, amfiteatru, koszar gladiatorów i kilku świątyń. Odkrycie Pompei i Herkulanum spod lawy ma ogromne znaczenie dla poznania życia dawnych Rzymian. Magnesem, który przyciąga dziś w te rejony dziesiątki tysięcy pielgrzymów, jest sanktuarium Matki Bożej Różańcowej z cudownym obrazem, który Longo kupił w roku 1875 za 8 karlinów. Dzisiaj bazylika jest cała w marmurach i złoceniach. Potężna kopuła z daleka zwraca na siebie uwagę. Okazały, renesansowy fronton dobudowano w roku 1901, w tym samym stylu wybudowano też przepiękną dzwonnicę w roku 1925. Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. “Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego “kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia. Jego ciało złożono w kaplicy pod bazyliką (w krypcie). Tłumy, nawiedzające sanktuarium, przychodzą również i tu, by pomodlić się i rozpalić w swoim sercu miłość dla Królowej Różańca świętego. |
_______________________________________________________________________________________
Długa droga do domu bł. Bartłomieja Longo
fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny
*****
Nieprawdopodobną drogę przeszedł ten antyklerykał: od praktyk spirytystycznych i przyjęcia „święceń jako kapłan szatana” do umiłowania Różańca.
Kto szerzy Różaniec, ten jest ocalony! – to zawołanie bł. Bartłomieja Longo obiegło świat. Jednak na początku na słowo „Maryja” ten Włoch reagował bardzo alergicznie.
Urodził się we włoskim Latiano 10 lutego 1841 roku. W czasie studiów w Neapolu przeżył potężny kryzys wiary i zaczął nawet otwarcie występować przeciw Kościołowi. Pochłonęły go magia i modne w tym czasie praktyki spirytystyczne. Longo wpadł w okultyzm po uszy. Do tego stopnia, że przyjął nawet „święcenia” jako… kapłan szatana.
Na szczęście zbuntowany młodzieniec spotkał na swej drodze ludzi wiary, a zwłaszcza prof. Wincentego Pepe. Godzinami rozmawiali, poruszając tematy „na śmierć i życie”, a Bartolo odkrywał krok po kroku piękno chrześcijaństwa. Na nawrócenie zbuntowanego antyklerykała mieli ogromny wpływ bracia dominikanie.
W roku 1864 otrzymał doktorat z prawa. Nie pracował jednak w zawodzie, bo tak zachwycił się Dobrą Nowiną, że porzucił profesję adwokata i oddał się działalności ewangelizacyjnej. „Opatrzność wzięła mnie za rękę, tak jak ktoś, kto prowadzi niewidomych i dzieci” – wyjaśniał.
Został administratorem majątków księżnej Marianny de Fusco (później jego żony), która wspierała hojnie jego działalność charytatywną. Wędrował po włoskich wsiach, ucząc katechizmu i z błyskiem w oku opowiadając o ogromnej mocy Różańca. „Teologia maryjna i Różaniec są niczym dwa poematy połączone w jedną całość, dwa hymny zlewające się w jeden hymn, dwie okazałe świątynie, dwie katedry myśli i pobożności, które stają się jednością. Są zatem dwiema świątyniami o identycznych wieżach i iglicach sięgających równie wysoko” – nauczał.
Gdy w 1876 roku siostra Maria Concetta de Witala podarowała mu zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, odnowił go i umieścił w niewielkim kościółku w Pompejach. Ani on, ani proboszcz parafii, który wydał na to zgodę, nie spodziewali się, że do tego wizerunku będą przybywały tysiące pielgrzymów i niebawem stanie się on „łaskami słynącym”. Liczba pątników była tak wielka, że trzeba było pomyśleć o budowie większej świątyni – od początku pomyślanej jako maryjne sanktuarium.
Zachęcony przez biskupa Noli Giuseppe Formisaniego Bartolo Longo rozpoczął zbiórkę funduszy na wybudowanie kościoła pw. Matki Bożej Różańcowej. Prace ruszyły w 1876 roku i dzięki ogromnej hojności Włochów trwały zaledwie 11 lat. W roku konsekracji Leon XIII ofiarował wizerunkowi koronę papieską, którą zdobiło ponad 700 drogich kamieni. W 1894 roku Longo podarował kościół samemu papieżowi, który mianował się jego proboszczem (od tej pory jest nim każdy kolejny następca św. Piotra).
Od początku przy kościele powstały dzieła miłosierdzia, m.in. sierociniec i Instytut Dzieci Więźniów. 4 maja 1901 roku Leon XIII podniósł świątynię do godności bazyliki papieskiej, a dziś przyciąga ona tłumy pielgrzymów z całego świata.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
________________________________________________________________________________
Opluwał wiarę, hołdował złym duchom.
Bł. Bartolo Longo nie od zawsze święty był…
Archiwum Sanktuarium w Pompejach
*****
Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo
Wiele osób sięga po Nowennę Pompejańską, decydując się na trud wytrwania z paciorkami w dłoniach. Od Pompejanki ich kroki biegną do bł. Bartolo Longo…
Z prześladowcy w apostoła
Opluwał wiarę, gardził chrześcijanami, hołdował złym duchom. Historia Kościoła niejednokrotnie notowała takie przypadki. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby Szawła, który „ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9, 1). Takie zdarzenia to nie tylko anachroniczne sceny z Pisma Świętego, ale realne postawy ludzi żyjących wokół nas. XIX wiek – historia Kościoła znów odnotowuje podobny przypadek: Bartolo Longo, młodzieniec dopiero co zaczynający studia prawnicze na wydziale prawa Uniwersytetu Neapolitańskiego. Chłopak bardzo szybko wciela się w liberalny nurt włoskiej uczelni naznaczonej ateizmem i praktykami okultystycznymi. Jego bunt wobec religii chrześcijańskiej jest tak silny, że w pewnym momencie ofiarowuje się na służbę szatanowi. Na szczęście na ratunek spieszy przyjaciel rodziny, Vincent Pepe, który pomaga mu uwolnić się z satanizmu. Nawrócenie Bartolo owocuje przyjęciem go na tercjarza Zakonu Dominikańskiego, który jako jego członek obiera imię Brat Rosario (Brat Różaniec). I tak Szaweł stał się Pawłem, a Bartolo Bratem Różańcem. Zmiana imienia jest tu bardzo istotna. Symbolizuje bowiem moment ponownych narodzin, ponieważ imię otrzymujemy tylko w momencie przyjścia na świat, zatem zarówno Paweł, jak i Brat Rosario narodzili się dla świata na nowo. Longo wierzył, że tylko Różaniec jest w stanie wyrwać go z rąk szatana, więc gorliwie szerzył szczególny rodzaj modlitwy różańcowej przekazany w objawieniu. Modlitwa ta została nazwana Nowenną Pompejańską.
Jak Maryja podaje drabinę do nieba
Czym jest i skąd wzięła się Nowenna Pompejańska? Wszystko zaczęło się w 1884 r. we Włoszech, gdy ciężko chora Fortunatina Agrelii poprosiła o uzdrowienie z ataków dziwnej choroby i ciężkich cierpień Najświętszą Pannę Różańcową z Pompejów. Maryja objawiła się wtedy dziewczynie i poleciła jej codzienne odmawianie 15 tajemnic Różańca. Najświętsza Panna obiecała Fortunatinie, że uzdrowi ją we wskazanym dniu. Oczywiście wypełniła obietnicę. Pompejanka trwa 54 dni, co daje nam 6 nowenn – trzy błagalne i trzy dziękczynne. Ta wspaniała modlitwa ze względu na swoją siłę nazywana jest nowenną nie do odparcia. To cudowny dar miłości ofiarowany przez Maryję. Przypomina drabinę zrzuconą z nieba, po której mogą wspinać się grzesznicy.
Owoce Nowenny Pompejańskiej
„Odmówiłem chyba cztery nowenny. Dwie nowenny były w moich intencjach. Prosiłem o czystość (Maryja wyprosiła tę łaskę – zacząłem widzieć wszystko głębiej, dostrzegać pewne rzeczy w samym sobie, nawet to, dlaczego czasami ulegałem pokusie) i dobre rozeznanie studiów. Pozostałe prośby są procesem, który się niedawno zaczął. Jestem z Ukrainy, a tam katolików jest bardzo mało. Kiedyś byłem niewierzący, a teraz Maryja dała mi tak dużo łask” – pisze Wasyl. „Już dwie Pompejanki mam za sobą. Ciężko je zacząć, a jeszcze ciężej wytrwać. Przez 54 dni w głowie jedna myśl. Jak zaczynałem różaniec, to zawsze coś się pojawiało, żeby przeszkodzić (ktoś dzwonił albo przychodził, zawsze coś). U mnie w trakcie Pompejanki strasznie zmieniały się relacje między ludźmi. Bez tych zmian na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Pompejanka buduje drogę do tego, o co się modlisz. To jest proces. Daje też poczucie bezpieczeństwa. Według mnie i tak Pan Bóg daje więcej niż to, o co się modlisz i wie lepiej, czego potrzebujesz. Chwała Panu. Zachęcam do Pompejanki” – mówi Adam.
Idź jego śladem
We Wrocławiu relikwie bł. Bartolo Longo są u Ojców Oblatów w parafii Matki Bożej Królowej Pokoju i w kościele pw. Matki Bożej Pompejańskiej w Żernikach Wrocławskich, gdzie znajduje się także największy w Polsce obraz Matki Bożej Pompejańskiej. Warto tam zajrzeć, powinni się wybrać zwłaszcza ci, którzy odmawiają Nowennę Pompejańską, poznają historię Brata Różańca – Bartolo Longo, ale z różnych przyczyn nie mogą wybrać się do włoskich Pompejów.
Agata Iwanek/Tygodnik Niedziela
_____________________________________________________________________________________________________________________________
4 października
Święty Franciszek z Asyżu
Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę. W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski. Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów. W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów. W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku. Shutterstock/Aleteia.pl |
_____________________________________________________________________________________
Franciszkanie i dominikanie — główne zakony żebrzące XIII w.
św. Franciszek/ El Greco/Wikimedia
św. Dominik/ El Greco/Wikimedia
***
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej
13.01.2010
Drodzy bracia i siostry!
Na początku nowego roku przyjrzymy się dziejom chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak się toczy historia i jak można ją odnawiać. Widzimy w niej, że to święci, kierujący się światłem Boga, są autentycznymi reformatorami życia Kościoła i społeczeństwa. Nauczając słowem i dając świadectwo własnym przykładem, potrafią oni zainicjować trwałą i głęboką odnowę Kościoła, bo sami są głęboko odnowieni, obcują z prawdziwą nowością: Bogiem obecnym w świecie. To pokrzepiające zjawisko, polegające na tym, że w każdym pokoleniu przychodzą na świat święci, a ich twórcze idee wzbogacają go i odnawiają, powtarza się nieustannie w historii Kościoła, nawet w smutnych i trudnych momentach. Widzimy bowiem, że w następujących po sobie stuleciach rodzą się także siły potrzebne do reformy i do odnowy, bo Bóg jest zawsze nowością i wciąż daje nowe siły, by posuwać się naprzód. Tak też było w xiii w., kiedy narodziły się i w nadzwyczajny sposób rozwinęły zakony żebrzące, które stanowiły wzór wielkiej odnowy w nowej epoce historycznej. Nazwano je w ten sposób, bo cechowało je «żebranie», czyli pokorne proszenie ludzi o wsparcie materialne, które pozwalało im żyć zgodnie ze ślubem ubóstwa i prowadzić misję ewangelizacyjną. Wśród zakonów żebrzących, które wówczas powstały, najbardziej znane i najważniejsze to Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, znane jako franciszkanie i dominikanie. Nazwy te pochodzą od imion ich założycieli, Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Ci dwaj wielcy święci potrafili w inteligentny sposób odczytywać «znaki czasu», wyczuwając, jakie wyzwania stały przed Kościołem ich czasów.
Pierwszym wyzwaniem było powstawanie różnych grup i ruchów wiernych, którzy choć kierowali się usprawiedliwionym pragnieniem autentycznego życia chrześcijańskiego, często wyłączali się ze wspólnoty kościelnej. Głęboką niezgodę budził w nich piękny i bogaty Kościół, który zawdzięczał swój rozwój właśnie rozkwitowi monastycyzmu. W poprzednich katechezach mówiłem o wspólnocie monastycznej z Cluny, która stopniowo zaczęła coraz mocniej przyciągać młodzież, a więc siły żywotne, a także dobra i bogactwa. Pierwszym logicznym tego następstwem był rozwój Kościoła bogatego w posiadłości i statycznego. Temu Kościołowi przeciwstawiano ideę mówiącą, że Chrystus przyszedł na świat ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwej autentyczności chrześcijańskiej wyraziło się w sprzeciwie wobec empirycznej rzeczywistości Kościoła. Były to tak zwane średniowieczne ruchy ubogich. Ostro krytykowały one styl życia księży i zakonników w tamtych czasach, oskarżając ich o zdradę Ewangelii i zarzucenie praktyki ubóstwa, które znamionowało pierwszych chrześcijan. Ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną «hierarchię paralelną». Aby usprawiedliwić swoje wybory, szerzyły one także naukę niezgodną z wiarą katolicką. Na przykład ruchy katarów czy albigensów nawiązywały do starych herezji, które głosiły lekceważenie świata materialnego bądź pogardę dla niego — sprzeciw wobec bogactwa szybko przerodził się w sprzeciw wobec rzeczywistości materialnej jako takiej — negację wolnej woli oraz dualizm, zakładający istnienie drugiej zasady, którą jest zło, porównywalnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i we Włoszech, nie tylko ze względu na dobrą organizację, ale również dlatego, że krytykowały rzeczywisty nieład, który zapanował w Kościele na skutek niezbyt przykładnego postępowania różnych przedstawicieli duchowieństwa.
Franciszkanie i dominikanie, idąc w ślady swoich założycieli, pokazali natomiast, że możliwe jest życie ewangelicznym ubóstwem, prawdą Ewangelii jako taką, bez zrywania z Kościołem; pokazali, że Kościół jest prawdziwym, autentycznym przybytkiem Ewangelii i Pisma Świętego. Więcej, właśnie głęboka więź z Kościołem i papieżem była źródłem siły świadectwa Dominika i Franciszka. Dokonując niezwykłego w historii życia konsekrowanego wybóru członkowie tych zakonów nie tylko rezygnowali z posiadania dóbr osobistych, jak czynili w starożytności mnisi, ale nie chcieli nawet, by wspólnota otrzymywała na własność ziemie i nieruchomości. Pragnęli w ten sposób dawać świadectwo życia niezwykle wstrzemięźliwego, wyrażającego solidarność z ubogimi i wyłączną ufność w Opatrzność, żyć na co dzień zdani na Opatrzność, ufnie oddawać się w ręce Boga. Ten styl życia osób i wspólnoty w zakonach żebrzących w połączeniu z całkowitym utożsamieniem się z nauczaniem Kościoła i jego władzą był bardzo ceniony przez ówczesnych papieży, takich jak Innocenty iii i Honoriusz iii, którzy w pełni zaakceptowali te nowe doświadczenia kościelne, rozpoznając w nich głos Ducha Świętego. Na owoce nie trzeba było długo czekać: grupy praktykujących ubóstwo, które oderwały się od Kościoła, powróciły do wspólnoty kościelnej bądź stopniowo się zmniejszyły i w końcu przestały istnieć. Dziś również, choć żyjemy w społeczeństwie, w którym «mieć» często bierze górę nad «być», bardzo skuteczne są przykłady ubóstwa i solidarności, które dają wierni, dokonujący tych odważnych wyborów. Dziś również nie brak tego typu inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście rodzą się z nowości Ewangelii i radykalnie nią żyją w teraźniejszości, oddając się w ręce Boga, by służyć bliźniemu. Świat, jak przypomniał Paweł vi w Evangelii nuntiandi, chętnie słucha nauczycieli, kiedy są oni także świadkami. O tej lekcji nigdy nie należy zapominać w dziele głoszenia Ewangelii: trzeba przede wszystkim samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości.
Franciszkanie i dominikanie byli świadkami, ale również nauczycielami. W ich czasach występowało bowiem duże zapotrzebowanie również na wykształcenie religijne. Liczni wierni świeccy, mieszkający w miastach, które szybko się rozwijały, pragnęli praktykować bogate duchowo życie chrześcijańskie. Starali się zatem pogłębiać znajomość wiary i szukali przewodników na trudnej, lecz porywającej drodze świętości. Zakony żebrzące potrafiły znakomicie zaspokajać również tę potrzebę: głoszenie Ewangelii w jej prostocie, głębi i wielkości było celem, głównym bodajże celem tego ruchu. Z wielką gorliwością oddały się bowiem kaznodziejstwu. Bardzo liczni wierni, niejednokrotnie całe ich tłumy gromadziły się, by w kościołach i na wolnym powietrzu słuchać kaznodziejów, takich jak na przykład św. Antoni. Poruszali oni tematy bliskie życia ludzi, przede wszystkim praktykowanie cnót teologalnych i moralnych, ilustrując je konkretnymi przykładami, łatwo zrozumiałymi. Uczono także sposobów wzbogacania życia modlitwy i pobożności. Franciszkanie na przykład z zapałem szerzyli nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, które zobowiązywało do naśladowania Pana. Nie dziwi zatem, że liczni wierni, kobiety i mężczyźni, wybierali na przewodników na drodze chrześcijańskiej braci franciszkanów i dominikanów, którzy byli cenionymi i poszukiwanymi kierownikami duchowymi i spowiednikami. Powstały w ten sposób stowarzyszenia wiernych świeckich, którzy inspirowali się w życiu duchowością św. Franciszka i św. Dominika, dostosowując ją do swego stanu. Był to tzw. trzeci zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Inaczej mówiąc, idea «świętości świeckiej» miała wielu zwolenników. Jak przypomniał Ekumeniczny Sobór Watykański ii, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz jest powszechne (por. Lumen gentium, 40). We wszystkich stanach, zgodnie z potrzebami każdego z nich, można żyć Ewangelią. Również dzisiaj każdy chrześcijanin powinien dążyć do «wysokiej miary życia chrześcijańskiego», niezależnie od stanu, do jakiego należy!
W Średniowieczu znaczenie zakonów żebrzących wzrosło tak dalece, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracowników, dawne korporacje, a nawet władze obywatelskie przy opracowywaniu swoich regulaminów, a niekiedy w poszukiwaniu rozwiązań wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów często zasięgały porad duchowych członków owych zakonów. Średniowieczne miasto zawdzięczało swój rozwój duchowy franciszkanom i dominikanom. Z wielkim wyczuciem stosowali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społeczeństwa. Wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, dlatego zaczęli wznosić swoje klasztory w obrębie miast, zamiast, jak wcześniej, z dala od nich. Aby prowadzić działalność dla dobra dusz, musieli także — w zależności od potrzeb duszpasterskich — podróżować. Innym nowatorskim wyborem zakonów żebrzących było zrezygnowanie z zasady życia w stałych miejscach, która była klasycznym rysem starożytnego monastycyzmu, na rzecz innego stylu. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego z apostolską gorliwością podróżowali z miejsca na miejsce. W rezultacie organizacja ich zakonów zaczęła się różnić od organizacji większości zakonów monastycznych. Zamiast tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, liczyły się bardziej zakon jako taki i jego główny przełożony oraz struktura prowincji. Zakony żebrzące były zatem bardziej otwarte na potrzeby Kościoła powszechnego. Ta elastyczność pozwalała na powierzanie specyficznych zadań braciom, którzy najlepiej się do tego nadawali, toteż zakony żebrzące dotarły do północnej Afryki, na Bliski Wschód i do północnej Europy. Ta elastyczność odnowiła dynamizm misyjny.
Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się wówczas przemiany kulturowe. Nowe kwestie były przedmiotem żywych dyskusji na uniwersytetach, które powstały z końcem xii w. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego bez wahania wzięli na siebie również to zadanie i jako studenci i profesorzy wstąpili na najbardziej znane wówczas uniwersytety, stworzyli ośrodki naukowe, pisali wartościowe dzieła, dali początek autentycznym systemom myślowym, przyczynili się do rozwoju teologii scholastycznej w okresie jej największego rozkwitu, wywarli istotny wpływ na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele, św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli członkami zakonów żebrzących, działali z takim właśnie zapałem nowej ewangelizacji, który zrodził również nową odwagę myślenia, dialogu rozumu i wiary. Dziś również potrzebna jest «miłość prawdy i w prawdzie», «miłość intelektualna», by oświecić umysły i połączyć wiarę z kulturą. Praca franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych stanowi zachętę, drodzy wierni, do tego, by poprzez obecność w ośrodkach kształtowania się wiedzy z szacunkiem i przekonaniem ukazywać w świetle Ewangelii podstawowe kwestie dotyczące człowieka, jego godności, jego odwiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w Średniowieczu, o odnowie duchowej, do jakiej doprowadzili, o tchnieniu nowego życia, jakim napełnili świat, pewien mnich powiedział: «W owym czasie świat się starzał. Dwa zakony powstały w Kościele i odnowiły jego młodość jak młodość orła» (Burchard d’Ursperg, Chronicon).
Drodzy bracia i siostry, zwróćmy się na początku tego roku do Ducha Świętego, wiecznej młodości Kościoła: niech On sprawi, że każdy poczuje, jak pilnie potrzebne jest konsekwentne i odważne świadectwo Ewangelii, aby nie zabrakło nigdy świętych, dzięki którym Kościół zabłyśnie jak zawsze czysta i piękna oblubienica, bez zmazy i bez zmarszczki, która potrafi w nieodparty sposób przyciągnąć świat do Chrystusa, do Jego zbawienia.
opoka.org.pl
Św. Franciszek
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej
3.02.2010
św. Franciszek/Wikimedia Commons
***
Drodzy bracia i siostry!
W jednej z ostatnich katechez ukazałem opatrznościową rolę, jaką Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, założone przez św. Franciszka z Asyżu i św. Dominika Guzmana, odegrały w odnowie Kościoła swojej epoki. Dziś pragnę wam przedstawić postać św. Franciszka, prawdziwego «giganta» świętości, który wciąż fascynuje bardzo wielu wyznawców wszystkich religii niezależnie od wieku.
«Słońce tam wzeszło człowieczego rodu». Tymi słowami w Boskiej Komedii (Raj, Pieśń XI) największy włoski poeta Dante Alighieri opisuje narodziny Franciszka, które miały miejsce pod koniec 1181 r. lub na początku 1182 r. w Asyżu. Był on synem zamożnej rodziny — jego ojciec był kupcem bławatnym — w beztroskim okresie dorastania i młodości pociągały go rycerskie ideały epoki. W wieku 20 lat wziął udział w wyprawie zbrojnej i dostał się do niewoli. Rozchorował się, a potem został zwolniony. Gdy powrócił do Asyżu, pod wpływem powolnego procesu duchowego nawrócenia zaczął stopniowo zarzucać światowe życie, jakie dotychczas prowadził. W tym okresie miały miejsce znane wydarzenia: spotkanie z trędowatym, którego zobaczywszy, Franciszek zsiadł z konia i pocałował na znak pokoju, i polecenie Ukrzyżowanego w kościółku św. Damiana. Trzy razy Chrystus na krzyżu ożył i powiedział: «Idź, Franciszku, i napraw mój zrujnowany Kościół». W tym prostym wydarzeniu — usłyszeniu przez Franciszka w kościele św. Damiana słów Pana, kryje się głęboki symbolizm. Św. Franciszek w tamtej chwili zostaje wezwany do odbudowania tego zrujnowanego kościółka, który symbolizuje dramatyczną i niepokojącą sytuację Kościoła tamtej epoki — powierzchownej wiary, która nie kształtowała i nie przemieniała życia, mało gorliwego duchowieństwa, stygnącej miłości; wewnętrznego zniszczenia Kościoła, prowadzącego również do rozpadu jedności, powstawania ruchów heretyckich. Jednakże w centrum tego zrujnowanego Kościoła jest Ukrzyżowany, który mówi: wzywa do odnowy, wzywa Franciszka, by pracą swoich rąk naprawił w sensie dosłownym kościółek św. Damiana, symbolizujący głębsze powołanie do odnowienia Kościoła Chrystusowego poprzez radykalną wiarę i pełną entuzjazmu miłość do Chrystusa. To wydarzenie, które miało miejsce prawdopodobnie w 1205 r., przywodzi na pamięć inny, podobny fakt z 1207 r.: sen papieża Innocentego III. Zobaczył on we śnie bazylikę św. Jana na Lateranie, matkę wszystkich kościołów, która chyliła się ku upadkowi, i małego, niepozornego zakonnika, podpierającego ją swoimi ramionami, żeby nie runęła. Interesujące jest w tym z jednej strony, że to nie papież podtrzymuje kościół, żeby nie runął, ale mały, niepozorny zakonnik, w którym papież rozpoznaje przybyłego do niego Franciszka. Innocenty III był papieżem potężnym, miał ogromną wiedzę teologiczną oraz wielką władzę polityczną, jednakże to nie on odnowił Kościół, ale mały, niepozorny zakonnik: św. Franciszek, powołany przez Boga. Z drugiej strony, ważne jest też, że św. Franciszek nie odnawia Kościoła bez papieża bądź wbrew papieżowi, ale w jedności z nim. Te dwie rzeczy idą z sobą w parze: następca Piotra, biskupi, Kościół oparty na sukcesji apostolskiej i nowy charyzmat, który Duch Święty wzbudza w owej chwili, by odnowić Kościół. Razem tworzą one prawdziwą odnowę.
Powróćmy do życia św. Franciszka. Gdy Pietro Bernardone, jego ojciec, wyrzucał mu zbytnią hojność w stosunku do ubogich, Franciszek w obecności biskupa Asyżu zrzucił z siebie odzienie, wyrażając tym symbolicznym gestem, że rezygnuje z ojcowskiego dziedzictwa; jak w momencie stworzenia, nie ma nic, tylko życie, które dał mu Bóg, i w Jego ręce się oddaje. Potem żył jak pustelnik aż do 1208 r., kiedy nastąpił kolejny przełom na drodze jego nawrócenia. Słuchając fragmentu Ewangelii według św. Mateusza, zawierającego mowę Jezusa do apostołów wysyłanych na misję, Franciszek poczuł się powołany do życia w ubóstwie i do oddania się kaznodziejstwu. Dołączyli do niego inni towarzysze, a w 1209 r. udał się do Rzymu, by przedstawić papieżowi Innocentemu III koncepcję nowej formy życia chrześcijańskiego. Ów wielki papież przyjął go po ojcowsku, bo oświecony przez Pana, pojął, że ruch zapoczątkowany przez Franciszka pochodził od Boga. Biedaczyna z Asyżu zrozumiał, że każdy charyzmat otrzymany od Ducha Świętego musi być oddany na służbę Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół; dlatego działał zawsze w pełnej jedności z władzami kościelnymi. W życiu świętych charyzmat profetyczny i charyzmat władzy nie są w sprzeczności, a jeśli powstaje jakieś napięcie, potrafią oni cierpliwie oczekiwać na działanie Ducha Świętego.
W rzeczywistości w XIX w., a także w ubiegłym stuleciu niektórzy historycy obok tradycyjnej postaci św. Franciszka próbowali stworzyć tzw. Franciszka historycznego, podobnie jak próbuje się obok Jezusa z Ewangelii tworzyć tzw. Jezusa historycznego. Ów Franciszek historyczny rzekomo nie był człowiekiem Kościoła, ale był bezpośrednio związany tylko z Chrystusem, chciał doprowadzić do odnowy ludu Bożego bez form kanonicznych i bez hierarchii. Prawdą jest, że św. Franciszek był rzeczywiście bardzo bezpośrednio związany z Jezusem i ze Słowem Bożym, które chciał wprowadzać w życie sine glossa, tak jak jest zapisane, w całym jego radykalizmie i w całej prawdzie. Jest również prawdą, że początkowo nie zamierzał stworzyć zakonu, z koniecznymi formami kanonicznymi, lecz po prostu słowem Bożym i obecnością Pana chciał odnowić lud Boży, wezwać go na nowo do słuchania Słowa i do posłuszeństwa słowu Chrystusa. Ponadto wiedział, że Chrystus nigdy nie jest «mój», ale zawsze «nasz», że «ja» nie mogę mieć Chrystusa ani odtwarzać wbrew Kościołowi Jego woli i Jego nauczania, lecz jedynie w jedności Kościoła, zbudowanego na sukcesji apostolskiej, odnawia się również posłuszeństwo Słowu Bożemu.
Jest prawdą również, że nie zamierzał tworzyć nowego zakonu, a tylko odnowić lud Boży dla Pana, który przychodzi. Zrozumiał jednak z bólem i cierpieniem, że wszystko musi mieć swój ład, że potrzebne jest również prawo Kościoła, by nadać kształt odnowie, i rzeczywiście w pełni i całym sercem włączył się do wspólnoty Kościoła, z papieżem i biskupami. Wiedział zawsze, że w centrum Kościoła jest Eucharystia, w której Ciało Chrystusa i Jego Krew się uobecniają. Poprzez kapłaństwo Eucharystia jest Kościołem. Jedynie tam, gdzie są razem kapłaństwo i Chrystus, i komunia Kościoła, tam przebywa też Słowo Boże. Prawdziwy Franciszek historyczny to Franciszek Kościoła, i właśnie w ten sposób przemawia również do niewierzących, do wierzących należących do innych wspólnot wyznaniowych i do wyznawców innych religii.
Franciszek i jego bracia zakonni, których liczba stale rosła, osiedlili się w Porcjunkuli, bądź kościele Matki Bożej Anielskiej, najbardziej świętym miejscu duchowości franciszkańskiej. Również Klara, młoda kobieta ze szlacheckiej rodziny z Asyżu, została uczennicą Franciszka. Powstał w ten sposób drugi zakon franciszkański, zakon klarysek, inne doświadczenie, które zrodziło nadzwyczajne owoce świętości w Kościele.
Również następca Innocentego III, papież Honoriusz III, swoją bullą Cum dilecti z 1218 r. przyczynił się do szczególnego rozwoju Zakonu Braci Mniejszych, którzy w pierwszym okresie zaczęli zakładać swoje misje w różnych krajach Europy, a nawet w Maroku. W 1219 r. Franciszek otrzymał pozwolenie na podróż do Egiptu, by rozmawiać z muzułmańskim sułtanem Al-Malekiem al-Kamilem i również tam głosić Ewangelię Jezusa. Pragnę zwrócić uwagę na ten epizod z życia św. Franciszka, bardzo dla nas aktualny. W epoce, w której chrześcijaństwo ścierało się z islamem, Franciszkowi, który z własnej woli był uzbrojony tylko w swoją wiarę i łagodność, udało się nawiązać dialog. Przekazy mówią nam, że muzułmański sułtan przyjął go życzliwie i serdecznie. Z tego wzoru również dziś powinni czerpać natchnienie w nawiązywaniu stosunków chrześcijanie i muzułmanie: należy prowadzić dialog w prawdzie, w obopólnym szacunku i wzajemnym zrozumieniu (por. Nostra aetate, 3). Wydaje się też, że w 1220 r. Franciszek odwiedził Ziemię Świętą, rzucając ziarno, które wydało obfity plon: miejsca, gdzie żył Jezus, stały się bowiem szczególnym polem misji jego duchowych synów. Z wdzięcznością myślę dziś o wielkich zasługach franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej.
Po powrocie do Włoch Franciszek powierzył kierowanie zakonem swemu zastępcy br. Piotrowi Cattaniemu, a papież oddał zakon, który stawał się coraz liczniejszy, pod opiekę kard. Ugolinowi, przyszłemu papieżowi Grzegorzowi IX. Założyciel zaś, oddający się z wielkim powodzeniem kaznodziejstwu, napisał Regułę, która została później zaaprobowana przez papieża.
W 1224 r. w pustelni na Alwerni Franciszek ujrzał Ukrzyżowanego pod postacią serafina i po spotkaniu z ukrzyżowanym serafinem otrzymał stygmaty, a tym samym stał się jednym z ukrzyżowanym Chrystusem: dar ten wyrażał zatem jego wewnętrzne utożsamienie z Panem.
Wieczorem 3 października 1226 r. w Porcjunkuli nastąpiła śmierć Franciszka — jego transitus. Pobłogosławiwszy swoich duchowych synów, umarł, leżąc na gołej ziemi. Dwa lata później papież Grzegorz IX wpisał go w poczet świętych. Niewiele lat później ku jego czci została wzniesiona w Asyżu wielka bazylika, do której do dziś przybywają bardzo liczni pielgrzymi, modlą się przy grobie świętego i podziwiają freski Giotta, malarza, który wspaniale przedstawił życie Franciszka.
Mówiono, że Franciszek był alter Christus, prawdziwą, żywą ikoną Chrystusa. Nazywano go także «bratem Jezusa». Był to rzeczywiście jego ideał: być jak Jezus, kontemplować Chrystusa z Ewangelii, żarliwie Go kochać, naśladować Jego cnoty. Przypisywał on podstawową wartość zwłaszcza wewnętrznemu i zewnętrznemu ubóstwu i uczył go również swoich duchowych synów. Pierwsze błogosławieństwo z Kazania na Górze — «Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie» (Mt 5, 3) — w świetlany sposób urzeczywistniło się w życiu i w słowach św. Franciszka. Drodzy przyjaciele, święci doprawdy najlepiej odczytują Biblię; Słowo Boże, które wcielają w czyn we własnym życiu, staje się wyjątkowo pociągające i rzeczywiście do nas przemawia. Świadectwo Franciszka, który pokochał ubóstwo, by iść w ślady Chrystusa, będąc całkowicie Mu oddany i wolny, również dla nas jest ciągłym wezwaniem do pogłębiania wewnętrznego ubóstwa, potrzebnego, by wzrastać w ufności Bogu, żyjąc w sposób wstrzemięźliwy i w oderwaniu od dóbr materialnych.
We Franciszku miłość do Chrystusa wyraziła się w sposób szczególny w adoracji Najświętszego Sakramentu w Eucharystii. W Źródłach franciszkańskich czytamy takie wzruszające słowa: «Niech się trwoży cała ludzkość, niech drży cały wszechświat, a niebo niech się raduje, kiedy na ołtarzu w rękach kapłana jest Chrystus, Syn Boga żywego. Jakaż to łaska niezwykła! Jakaż wzniosłość pokorna: Pan wszechświata, Bóg i Syn Boży, tak się uniża, że dla naszego zbawienia kryje się pod skromną postacią chleba» (Francesco di Assisi, Scritti, Editrici Francescane, Padova 2002, 401).
W tym Roku Kapłańskim pragnę przypomnieć również słowa napomnienia, jakie Franciszek skierował do kapłanów: «Kiedy zechcą odprawiać Mszę św., czyści w sposób czysty, niech z czcią sprawują prawdziwą ofiarę najświętszego Ciała i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa» (Francesco di Assisi, Scritti, 399). Franciszek zawsze okazywał kapłanom wielki szacunek i zalecał szanowanie ich w każdej sytuacji, nawet jeśli jako osoby nie bardzo są tego godni. Uzasadnieniem tego głębokiego szacunku był dla niego fakt, że otrzymali dar konsekrowania Eucharystii. Drodzy bracia w kapłaństwie, nie zapominajmy nigdy tej nauki: świętość Eucharystii wymaga, byśmy byli czyści, byśmy żyli w sposób godny Tajemnicy, którą sprawujemy.
Z miłości do Chrystusa rodzi się miłość do osób oraz do wszystkich stworzeń Bożych. Innym charakterystycznym rysem duchowości Franciszka jest poczucie powszechnego braterstwa i miłość do stworzenia, która natchnęła go do napisania słynnej Pieśni słonecznej albo pochwały stworzeń. Jest to bardzo aktualne przesłanie. Jak przypomniałem w mojej ostatnio ogłoszonej encyklice Caritas in veritate, tylko rozwój respektujący stworzenie i nie niszczący środowiska jest zrównoważony (por. nn. 48-52), a w tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju podkreśliłem, że również budowanie trwałego pokoju ma związek z poszanowaniem stworzenia. Franciszek przypomina nam, że stworzenie ukazuje mądrość i życzliwość Stwórcy. Pojmuje on przyrodę właśnie jako język, którym Bóg z nami rozmawia, w którym rzeczywistość staje się przejrzysta i my możemy mówić o Bogu i z Bogiem.
Drodzy przyjaciele, Franciszek był wielkim świętym i wesołym człowiekiem. Jego prostota, pokora, wiara, miłość do Chrystusa, dobroć w stosunku do każdego mężczyzny i kobiety powodowały, że w każdej sytuacji był radosny. Świętość i radość pozostają bowiem w wewnętrznym i nierozerwalnym związku. Pewien francuski pisarz powiedział, że na świecie tylko ten jest smutny, kto nie jest święty, czyli nie przebywa blisko Boga. Patrząc na świadectwo św. Franciszka, rozumiemy, że sekret prawdziwego szczęścia polega właśnie na tym, by stawać się świętymi, bliskimi Bogu!
Niech Dziewica, którą Franciszek kochał czule, wyjedna nam ten dar. Zawierzamy się Jej słowami Biedaczyny z Asyżu: «Święta Maryjo Dziewico, wśród niewiast na świecie nie urodziła się podobna Tobie, Córko i Służebnico najwyższego Króla, Ojca niebieskiego, Matko przenajświętszego Pana naszego Jezusa Chrystusa, Oblubienico Ducha Świętego: módl się za nami (…) do Twego najświętszego umiłowanego Syna, Pana i Mistrza» (Francesco di Assisi, Scritti, 163).
Dzień Pamięci
65 lat temu, 27 stycznia 1945 r. otworzyły się bramy nazistowskiego obozu koncentracyjnego w polskim mieście Oświęcim, znanym pod niemiecką nazwą Auschwitz, i została uwolniona nieduża grupa więźniów, którzy przeżyli. Dzięki temu wydarzeniu i świadectwom ocalonych świat poznał zgrozę i niesłychane okrucieństwo zbrodni, które zostały popełnione w obozach zagłady, założonych przez nazistowskie Niemcy.
Dziś obchodzimy Dzień Pamięci, by wspominać wszystkie ofiary tych zbrodni, zwłaszcza zaplanowanego unicestwienia Żydów, a także by oddać hołd tym, którzy ryzykując własne życie, chronili prześladowanych, przeciwstawiając się szaleństwu zabijania. Ze wzruszeniem myślimy o niezliczonych ofiarach ślepej nienawiści na tle rasowym i religijnym, wywożonych, więzionych, zabijanych w tych absurdalnych i nieludzkich miejscach. Niech pamięć o tym, zwłaszcza o dramacie Szoah narodu żydowskiego, budzi coraz bardziej ugruntowane poszanowanie godności każdej osoby, aby wszyscy ludzie czuli się jedną wielką rodziną. Niech Bóg wszechmogący oświeci serca i umysły, aby tego typu tragedie nigdy więcej się nie powtórzyły!
do Polaków:
Serdecznie witam polskich pielgrzymów. Wpatrzeni w postać św. Franciszka, uczmy się od niego ewangelicznej prostoty i radości, miłości do ludzi i poszanowania dzieł stworzenia, głębokiej modlitwy i dążenia do świętości. Bądźmy ludźmi pokoju i nieśmy innym prawdziwe szczęście, które odnajdujemy w Bogu. Niech Jego błogosławieństwo stale wam towarzyszy.
Benedykt XVI
L’Osservatore Romano/opoka.pl
______________________________________________________________________________________
Św. Franciszek z Asyżu, pierwszy stygmatyk
św. Franciszek. San Rufino, Asyż/fot. s. Amata J. Nowaszewska/Gość Niedzielny
***
„Ojciec seraficki”, pierwszy historycznie potwierdzony stygmatyk, jedyny święty, który nie ma wrogów – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 4 października przypada wspomnienie św. Franciszka z Asyżu (1181/1182-1226). Kanonizował go papież Grzegorz IX w 1228 roku. Jego relikwie znajdują się w bazylice jemu poświęconej w Asyżu. Jest patronem franciszkanów, ekologów i handlarzy.
Jan Bernardone, bo tak brzmiało prawdziwe imię i nazwisko św. Franciszka, urodził się na przełomie 1181 i 1182 roku we włoskiej Umbrii. Jego rodzice Piotr i Joanna posiadali sklep z suknem i należeli do zamożniejszych obywateli miasta. Mały Jan, nazywany przez ojca „Francuzikiem” (Francesco), ze względu na matkę pochodzącą z tego kraju, mógł więc uczęszczać do szkoły, aby kiedyś zastąpić ojca w interesach. Mimo wielkich zdolności chłopcu nie spieszno było jednak ani do nauki, ani do interesów. Swoją młodość spędzał beztrosko w otoczeniu kompanów, marząc o sławie rycerskiej.
Mając 20 lat wyruszył na wojnę z Perugią, gdzie dostał się do niewoli i ciężko zachorował. Po powrocie do zdrowia raz jeszcze spróbował żołnierskiej przygody, ale w jego duszy toczyła się już cicha walka. W końcu zadecydował i wziął rozbrat ze światem: zostawił przyjaciół, interesy ojca i marzenia o sławie. W samotności, ubóstwie i na modlitwie, pragnął zostać doskonałym naśladowcą Chrystusa i „odbudować Jego Kościół”. Szybko zgromadzili się wokół niego uczniowie, a papież zatwierdził ułożoną przez Franciszka regułę, która dała początek Zakonowi Braci Mniejszych, Sióstr Klarysek i Trzeciemu Zakonowi, przeznaczonemu dla ludzi świeckich.
14 września 1224 roku, największe pragnienie Franciszka, by upodobnić się całkowicie do swego Mistrza, spełniło się dosłownie: Chrystus w postaci serafina odcisnął na jego ciele swoje rany (pierwsze potwierdzone stygmaty). Od tamtej chwili Franciszek, nazywany „Serafickim”, żył jeszcze dwa lata, w czasie których Bóg stopniowo go ogołacał. Wtedy jednak, gdy tracił wzrok, cierpiał na malarię, wrzody żołądka i reumatyzm, napisał swoją „Pieśń słoneczną”, najradośniejszą modlitwę jaką zna świat: „(…) Bądź pochwalony, Panie mój, ze wszystkimi Twymi stworzeniami, szczególnie z bratem słońce, przez które staje się dzień i nas oświecasz (…). Bądź pochwalony, Panie mój, przez brata księżyc i gwiazdy, które ukształtowałeś na niebie (…). Bądź pochwalony, Panie mój, przez brata wiatr i powietrze, chmury i pogodę, i każdy czas, przez który Twym stworzeniom dajesz utrzymanie. Bądź pochwalony, Panie mój, przez siostrę wodę (…) i brata ogień (…) i naszą matkę ziemię, która nas żywi i chowa (…). Chwalcie i błogosławcie Pana mego, dziękujcie Mu i służcie z pokorą…” (fragm.)
W świadomości przeciętnego chrześcijanina funkcjonuje na ogół uproszczony obraz św. Franciszka, kojarzonego z kwiatkami, ptaszkami i wilkiem podającym łapę. A przecież ten mistyk i stygmatyk był człowiekiem z krwi i kości, był kimś, kto w XIII wieku nie tylko wydobył Kościół z kryzysu, ale dokonał w nim największej „rewolucji”, trwającej po dzień dzisiejszy. Kto wyliczy tych wszystkich świętych, którzy pociągnięci jego przykładem weszli na drogę ewangelicznego radykalizmu: Antoni z Padwy, Bonawentura, Bernardyn ze Sieny, Piotr z Alkantary, ale także polscy święci: Jakub Strzemię, Jan z Dukli, Szymon z Lipnicy… Któż ogarnie tę rzeszę ludzi, która na przestrzeni wieków, doświadczyła za przyczyną Biedaczyny z Asyżu „dotknięcia” łaski.
Waldemar Łysiak pisze w książce „Wyspy zaczarowane”: „To był chyba Amerykanin, wysoki młody blondyn o zwalistym cielsku, w dżinsach i sandałach. Stał (u grobu św. Franciszka, przyp. A. N.) i patrzył z głupawym, drwiącym uśmieszkiem na ludzi klęczących wokół ołtarza pod niszą. I żuł gumę, ostentacyjnie, drażniąco, hałaśliwie. Czuł się wyższy (i był wyższy, bo stał), mniej głupi. Jak długo tak się czuł, nie wiem. Pamiętam tylko, że oczy zmieniały mu się powoli, jakby zdziwione, że jego demonstracja napotyka na obojętność modlącego się tłumu, a uśmieszek spełzał z nalanej twarzy i zastygł w dziwnym skurczu. Przestał mlaskać, a potem nagle wyjął gumę i schował wstydliwie do kieszeni. Ukląkł. Najpierw na jedno kolano, potem na drugie, pochylił głowę. Tę scenę zapamiętam do końca życia, chociaż nigdy jej pewnie nie pojmę. Gdyby mi ją opowiedziano, być może nie uwierzyłbym. Ale je to widziałem”.
Jest rzeczą niepojętą, że ten, którego „tak trudno naśladować”, który wydaje się tak odległy, tak niepodobny do współczesnego człowieka, wciąż zadziwia, oczarowuje, i to nie tylko chrześcijan, bo nawet niewierzący są pod urokiem tej postaci. „To chyba jedyny święty, który nie ma wrogów i jest powszechnie akceptowany” – słusznie ktoś zauważył. Czym tłumaczyć ten fenomen? Chyba tylko ukrytą w duszy każdego człowieka tęsknotą za „pokojem i dobrem”, „radością i prostotą”.
Gdy umierał na gołej ziemi w Porcjunkuli poprosił braci, aby mu zaśpiewali: ci rzewnie płacząc rozpoczęli „Pieśń słoneczną”, ułożoną przez niego w czasie choroby. Gdy skończyli, słabnącym głosem dodał do niej ostatnią strofę: „Bądź pochwalony, Panie mój, przez naszą siostrę, Śmierć cielesną…”.
Tak umierał ten, któremu tu na ziemi udało się pogodzić człowieka z wilkiem, radość z cierpieniem i życie ze śmiercią.
ks. Arkadiusz Nocoń / Vaticannews
______________________________________________________________________________________
Nie modlił się. Sam był modlitwą
Klasztor ojców bernardynów w Leżajsku. Fresk przedstawia świętego Franciszka, który zdejmuje z krzyża ciało Chrystusa/ fot. Henryk Przondziono/Gosć Niedzielny
***
Świat uczynił z niego niegroźnego dziwaka i marzyciela gawędzącego z ptaszkami. Tymczasem był to mistyk i stygmatyk, który powtarzał: „Pan dał mi rozpocząć życie pokuty”.
Na początku było słowo. Popłynęło z krzyża. Francesco Bernardone miał 25 lat i za sobą swawolne życie lekkoducha. W 1206 roku w maleńkim umbryjskim kościółku św. Damiana padł na kolana przed XII-wieczną ikoną Ukrzyżowanego. Usłyszał: „Idź i napraw mój Kościół, który jest w ruinie!”. Te słowa były wstrząsem, drogowskazem, zapoczątkowały drogę pokuty, którą zaczął praktykować Biedaczyna z Asyżu.
Nie znał sformułowania „poprawność polityczna”. Bez owijania w bawełnę mawiał o sobie simplex et idiota – prosty i niewykształcony. Płonął. Gdyby tak nie było, nie zgromadziłby wokół siebie… pięciu tysięcy ludzi, którzy porzucili domy, by ruszyć w nieznane. Tylu mężczyzn przybyło pod Asyż na pierwszą Kapitułę Namiotów, a ponieważ liczba mieszkańców miasta w Umbrii wynosiła nieco ponad dwa tysiące, wokół Porcjunkuli wyrosło wielkie, tętniące życiem miasteczko. Tomasz z Celano opisywał początki wspólnoty franciszkanów, nazywanych „Pokutnikami z Asyżu”: „Gdy wzgardzili wszystkim, co ziemskie, i wyzbyli się miłości własnej, uczucie swej miłości zwrócili ku wspólnocie, poświęcali samych siebie, aby zaradzić potrzebom braci. Pragnęli się zbierać, z przyjemnością przebywali razem, z przykrością znosili rozłąkę, z goryczą rozstanie, z bólem odejście”.
Franciszek znikał na całe noce, by przebywać twarzą w twarz z Tym, który odezwał się do niego z krzyża San Damiano, a co pewien czas zamykał się w ciszy pustelni. Tomasz z Celano, pisząc o jego modlitwie, podsumował: „Nie był tylko osobą modlącą się, ale… sam stał się modlitwą”.
Określał siebie jako „najmniejszego”, o Bogu najczęściej mówił: „Najwyższy”. Tak zwracał się do Niego w słynnej „Pieśni słonecznej”.
Gdy odziany w łachmany padł na kolana przed najpotężniejszym człowiekiem Europy, prosząc o zatwierdzenie Reguły, Innocenty III miał rzucić: „Bracie, idź raczej do świń, do których macie więcej podobieństwa niż do ludzi. Wytarzaj się razem z nimi w gnoju, a gdy zostaniesz już ustanowiony ich kaznodzieją, możesz wtedy wyłożyć ich regułę”. Porażające słowa. Cios z serca Kościoła, który Franciszek tak ukochał. Ogromna lekcja pokory. Biedaczyna poszedł do świń, a gdy po raz drugi stanął przed papieżem („Panie, uczyniłem, co mi nakazałeś. Posłuchaj teraz mojej prośby”), Innocenty III zatwierdził franciszkańską Regułę.
– Gdy Franciszek napisał Regułę, podeszła do niego delegacja braci, która oznajmiła: „Piszesz to wyłącznie dla siebie, my nie będziemy tego zachowywać” – opowiada ojciec Lech Dorobczyński, proboszcz franciszkańskiej parafii w Warszawie. – Patowa sytuacja. Franciszek wzdycha: „Jezu, mówiłem Ci, że tak będzie”. I wówczas – to pobożna tradycja, ale mocno pielęgnowana w zakonie – na drzewie objawia się sam Chrystus i mówi: „Nic, co jest w Regule, nie jest z ciebie, ale ze Mnie”. Bracia odchodzą zawstydzeni”.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
_________________________________________________________________________________________
Od “króla młodzieży” do “biedaczyny z Asyżu” – św. Franciszek OFM
Wizja św. Franciszka z Asyżu – Bartolomé Esteban Murillo, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
***
Franciszek z Asyżu był synem bogatej rodziny kupieckiej. Marzył o stanie szlacheckim. Był wrażliwy, lubił poezję. Nie stronił od zabaw i wystawnych uczt. Ubierał się ekstrawagancko. Był czas, kiedy okrzyknięto go w mieście “królem młodzieży”. Jest jednym z najbardziej popularnych świętych w dziejach. Był miłośnikiem wszelkiego stworzenia. Kościół wspomina go w liturgii 4 października.
Urodził się w roku 1182 w Asyżu, w środkowych Włoszech. Początkowe nauki pobierał w rodzinnym mieście. Chciał zostać rycerzem, ale jego wyprawa na wojnę Asyżu z Perugią zakończyła się roczną niewolą i chorobą, która go prześladowała przez długi czas.
W roku 1205 w końcu został pasowany na rycerza i udał się na kolejną wojnę. Wtedy w śnie usłyszał wezwanie do pójścia za Bogiem. Wrócił do Asyżu. Zamienił swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić o jałmużnę. Rozpoczął życie modlitwy i pokuty.
Pewnego razu, będąc w podupadłym kościółku św. Damiana, usłyszał głos Boga: „Franciszku, napraw mój Kościół”. Zrozumiał to dosłownie. Wyniósł z domu ojca drogą belę sukna i sprzedał ją, by zdobyć pieniądze na naprawę świątyni.
Ojciec Franciszka wściekł się na syna i go wydziedziczył. Dokonał tego w obecności biskupa, na publicznym placu, pośród tłumu gapiów. Wtedy to, św. Franciszek, zdjął z siebie ubranie, nagi złożył je u stóp ojca, mówiąc: „kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Franciszek starał się potem naśladować ubogi styl życia Jezusa, żyć według wskazań Ewangelii, głosić nawrócenie i pokutę. Zaczął też gromadzić wokół siebie uczniów.
św. Franciszek – najstarszy wizerunek – Parzi, Public domain, via Wikimedia Commons
***
W 1208 roku św. Franciszek zrozumiał, że jego misją jest staranie się o trudniejszą, duchową odnowę Kościoła. Spisał swoją regułę życia ubogiego i poprosił o jej zatwierdzenie papieża Innocentego III. Papież miał ponoć odrzucić tę regułę, ale dzień przed spotkaniem ze świętym miał sen, w którym widział, jak pewien obdarty młodzieniec, wyrasta na olbrzyma i ratuje Lateran. W trakcie spotkania papież rozpoznał, że tym młodzieńcem ze snu okazał się być św. Franciszek i zatwierdził jego regułę.
W 1211 roku ideał Franciszka podjęła św. Klara, dając tym samym początek II zakonowi franciszkańskiemu. Franciszek spotkał się ze św. Dominikiem na Soborze Laterańskim IV. W 1219 roku udał się do Egiptu, gdzie spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem. Zwiedził potem Ziemię Świętą i w następnym roku wrócił do Włoch. Na Boże Narodzenie 1223 roku, w Greccio zainscenizował religijny ‘żywy obraz’, dając początek ‘żłóbkom’ i ‘jasełkom’, a nawet nowożytnemu teatrowi europejskiemu.
W 1224 w La Verna doznał łaski stygmatów, czyli śladów Męki Chrystusa na swoim ciele. Był pierwszym mistykiem w dziejach, który dostąpił tej łaski. Św. Franciszek kochał świat i stworzenie. Miał wielki osobisty wdzięk. Był prostym, odważnym i pogodnym świadkiem Ewangelii. Zmarł 3 października 1226 roku, mając zaledwie 45 lat. Kanonizował go dwa lata później Grzegorz IX.
Św. Franciszek jest patronem aktorów, niewidomych, pokoju, ubogich i więźniów. Jan Paweł II ogłosił go patronem ekologów i ekologii. W ikonografii ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Często przedstawiany jest w otoczeniu ptaków. Jego atrybuty to: baranek, krucyfiks, księga lub ryba w ręku.
Na cześć świętego z Asyżu, w 2013 roku, po raz pierwszy w historii wybrany papież, przyjął imię Franciszek.
___________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Oto największe cuda św Franciszka z Asyżu!
Franciszek i cuda Współcześnie święty Franciszek jest na całym świecie znany i lubiany także wśród niewierzących i chrześcijan innych wyznań. Ale z pewnością jest tak nie ze względu na jego cuda, lecz z powodu jego życia i postępowania zgodnego z Ewangelią. Jeżeli mówimy o świętych „od cudów”, to mamy na myśli choćby naśladowcę Franciszka, świętego Antoniego Padewskiego lub jeszcze innych, ale nie Biedaczynę z Asyżu.
A jednak nie zawsze tak było. W Średniowieczu, w latach następujących bezpośrednio po jego śmierci, Franciszek był świętym znanym i czczonym ze względu na cuda. Przyciągały one tłumy pielgrzymów do jego grobu. Ten aspekt kultu Franciszka znajduje swoje odbicie w najstarszych biografiach Świętego, głównie w rozdziałach poświęconych cudom, jakich dokonał zwłaszcza po śmierci.
Są to cuda znamienne. Taki cud wydarzył się w Arezzo, mieście targanym konfliktami wewnętrznymi i wojnami domowymi, naznaczonymi przelewem krwi. Gdy Franciszek znalazł się w tym miejscu, ujrzał tłumy demonów, które nie posiadały się z radości z powodu walk między mieszkańcami miasta i nakłaniały ich do wzajemnego zwalczania się. Franciszek rozpoczął modły. Skierował brata Sylwestra pod bramę miasta, aby silnym głosem wezwał demony do opuszczenia miasta. Brat wykonał polecenie, a mieszkańcy uwolnieni od mrocznych sił przemocy, zdobyli się na odwagę zerwania z konfliktami wewnętrznymi i rozlewem krwi. Zawarli pokój i przywrócili atmosferę zgodnego współżycia.
(…)
Cud organizacyjny – Zakony franciszkańskie
Wielka rola, jaką Franciszek z Asyżu odegrał w historii, niewątpliwie tłumaczy nadzwyczajny rozwój założonego przez niego zakonu braci mniejszych oraz zakonu klarysek założonego przez świętą Klarę, jak również trzeciego zakonu franciszkańskiego, znanego dzisiaj pod nazwą świeckiego zakonu franciszkańskiego.
Dzieje zakonu franciszkańskiego były bardzo skomplikowane i burzliwe. Franciszkanie nie zawsze byli łagodnymi barankami, a zamiłowanie do ubóstwa jako wyraz wierności świętemu Franciszkowi i jego regule zakonnej, doprowadzało nieraz do podziałów i ponownego jednoczenia się.
Dzisiaj bracia franciszkanie tworzą cztery rodziny o zróżnicowanej liczbie członków. Są to bracia mniejsi, bracia mniejsi konwentualni, bracia mniejsi kapucyni i tercjarze regularni. Do dnia dzisiejszego wszystkie cztery rodziny franciszkańskie są w Kościele katolickim najliczniejszym spośród wszystkich męskich instytutów zakonnych. Liczne są także żeńskie zgromadzenia zakonne wywodzące się z duchowości świętego Franciszka.
(…)
Kult
Kanonizacja
Franciszek został kanonizowany zaledwie dwa lata po śmierci, w Asyżu, 16 lipca 1228 roku, przez papieża Grzegorza IX, który znał go osobiście, będąc jego przyjacielem i opiekunem, w czasie gdy był jeszcze kardynałem. Mając na względzie rychłą kanonizację, papież ów przedsięwziął wszelkie środki, aby oddać cześć przyjacielowi. Zlecił bratu Tomaszowi di Celano napisanie pierwszej oficjalnej biografii Franciszka, aby cały Kościół mógł poznać nowego świętego. Rozpoczął także, jeszcze przed kanonizacją, budowę olbrzymiej bazyliki w Asyżu, zakończoną w bardzo krótkim terminie jak na owe czasy (a także jak na obecne czasy).
fragment książki “Święty Franciszek z Asyżu” (autor – Cesare Vaiani), Warszawa 2009. Za: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/swfranciszek.html
______________________________________________________________________________________________________________
3 października
Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter
Zobacz także: • Święty Chrodegang z Metzu, biskup • Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter |
Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy. Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons. O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce. Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”. W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia. Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę. Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego. Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”. W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie. W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!” Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila. Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych. W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto. W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku. Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi. W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie. |
______________________________________________________________________________________________________________
2 października
Świętych Aniołów Stróżów
Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, w wieczór, w dzień i w nocy Bądź mi zawsze ku pomocy. Strzeż duszy i ciała mego I doprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen. Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża. Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23). Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”. Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie. Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III). Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów. |
___________________________________________________________________________________
Prawda o aniołach
– integralna część wiary chrześcijańskiej
Z cyklu “Poszukiwania w wierze”
W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.
To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?
Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.
Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.
Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.
Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.
„Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.
W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)
Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.
Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.
Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.
Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.
W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.
Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.
Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.
Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?
Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.
Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.
Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.
Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.
Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:
Niech będą jak plewa na wietrze,
gdy będzie ich gnać anioł Pana.
Niech droga ich będzie ciemna i śliska,
gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)
A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).
Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!
Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.
o. Jacek Salij OP/opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Kim są aniołowie i co robią w niebie?
(Francesco Botticini, Public domain, via Wikimedia Commons)
***
Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości… – o Aniołach opowiada ks. Mateusz Szerszeń CSMA, michalita, kierownik duchowy, redaktor dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”, autor „Wielkiego Zawierzenia Świętemu Michałowi Archaniołowi”.
Proszę Księdza, kim są aniołowie?
Aniołowie są duchami, które żyją pośród nas w niewidzialnej części świata stworzonego przez Boga. Ich głównym zadaniem jest adoracja Boga i wypełnianie Jego rozkazów. Z woli Stwórcy służą także ludziom i troszczą się o ich zbawienie.
Jak wyglądają aniołowie?
Ciężko mówić o wyglądzie niewidzialnych duchów. Ludzie jednak potrzebują obrazów, którymi mogą się między sobą komunikować, dlatego już Stary Testament opisuje rzeźby cherubinów, którzy okrywali swymi skrzydłami Arkę Przymierza. W sztuce przyjęło się przedstawiać ich jako postaci ludzkie o pięknym wyglądzie, aby podkreślić ich osobowy charakter. Późniejsze przedstawienia dodają im skrzydła i ubierają w strój rycerski. Wygląd jest jednak cechą świata materialnego. Aniołowie po prostu „nie wyglądają”. Co nie oznacza, że nie istnieją. Fal radiowych też nie oglądamy, a jednak widzimy ich działanie.
Aniołowie różnią się między sobą?
Owszem, różnica między nimi nie jest jedynie różnicą osobową, jak między dwiema istotami ludzkimi. Istnieje miedzy nimi różnica gatunkowa. Jeden anioł od drugiego różni się jak lew od gołębia. To dwa różne gatunki.
Z teologicznego punktu widzenia – aniołowie nie posiadają płci, ale jakoś tak spontanicznie uważamy ich za mężczyzn… Dlaczego?
Tu znowu dotykamy problemu dotyczącego bardziej historii sztuki niż teologii. Sztuka czerpiąc z angelologii uważała aniołów za dobrze zorganizowane wojsko Boga. Na ziemi armie głównie składają się z mężczyzn. Stąd ta nierówność. W rzeczywistości aniołowie nie dzielą się na płci. Ta kategoria w żaden sposób do nich nie pasuje.
Co robią aniołowie w niebie?
Przede wszystkim żyją inaczej niż my. Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości…
Czym się różnią aniołowie od archaniołów?
Pomysł na zhierarchizowanie bytów duchowych pochodzi ze starożytności. Autorzy pierwszych wieków chcieli podkreślić wzajemne zależności miedzy aniołami i tak powstała hierarchia mówiąca o „chórach anielskich”. Według niej na najniższym stopniu anielskiej hierarchii znajdują się aniołowie a zaraz nad nimi archaniołowie, którzy posyłani są do ważniejszych zadań.
Aniołowie opiekują się nami. Czy więc grzechem jest kiedy zaniechamy odmawiania modlitwy do Anioła Stróża? Będzie się przecież nami opiekował chyba bez względu na to czy wzywamy jego pomocy czy też nie?
Prawda o istnieniu Aniołów Stróżów jest dogmatem potwierdzonym na Soborze w XIII wieku. Odrzucenie każdego dogmatu może oczywiście skutkować nawet grzechem ciężkim. W praktyce prawda o istnieniu duchowych opiekunów od zawsze spotykała się z pozytywną pobożnością wiernych i ich świadectwami. Nie bez powodu jedna z pierwszych dziecięcych modlitw to: „Aniele Boży, Stróżu mój”.
Anioł Stróż może nas doprowadzić do nieba?
Doprowadzanie do nieba, czyli zbawienie to dzieło Jezusa Chrystusa, który umarł za nasze grzechy. Jego pośrednictwo jest jedyne i niepowtarzalne. Kościół jednak, w przeciwieństwie do ruchów protestanckich naucza, że w ramach jedynego pośrednictwa Chrystusa możemy także włączać pośrednictwo aniołów i świętych. Relacja z nimi jest dla wielu niebagatelną pomocą.
Dlaczego warto zaprzyjaźnić się ze swoim Aniołem Stróżem?
Budowanie przyjaźni z własnym aniołem stróżem to niezwykle ważna rzecz dla każdego chrześcijanina. Z postanowienia Bożego mamy przy sobie duchowego obrońcę i orędownika, który został wybrany do tego, aby pomagać nam w osiągnięciu świętości. Tylko jeżeli będziemy wierni jego natchnieniom i z wiarą wzywać będziemy jego obecności, możemy mieć pewność, że ochroni nas to przed grzechem i wieloma niebezpieczeństwami. W powszechnej wiedzy znane są historie wyjątkowych interwencji aniołów stróżów wśród ludzi, którzy wierzą w ich obecności i ufają w ich pomoc. Wśród nich jest święty papież Jan XXIII, który wspomina, że pewnego dnia bardzo zamartwiał się o losy Kościoła, którym w tamtym czasie kierował. Na szczęście przyśnił mu się jego anioł stróż, który pocieszył go i dodał mu otuchy. Od tego czasu papież podjął swoje obowiązki z nowymi siłami i wiarą w anielską pomoc.
Czasami do kogoś nam bliskiego powiemy, że jest aniołem, ma anielską cierpliwość itd. Słusznie przypisujemy ludziom anielskie cechy?
Rozwój człowieka domaga się istnienia wzorców, do których może się odwołać i ku nim zmierzać. Aniołowie bez wątpienia są dobrymi wzorcami do naśladowania, dlatego mówi się o anielskiej cierpliwości, urodzie i dobroci.
Co się stanie z naszymi Aniołami Stróżami po naszej śmieci?
Na pewno nie opuści swojego podopiecznego i nadal będzie modlił się o jego zbawienie. Może to mieć wielkie znaczenie dla nas, zwłaszcza jeżeli trafimy do czyśćca, gdzie każdy dobry czyn będzie mógł się przyczynić do naszego oczyszczenia i szybszego spotkania z Bogiem w niebie.
Dziękuję za rozmowę
Marta Dybińska/PCh24.pl
____________________________________________________________________________________
Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów
Abraham i trzy Anioły – Ludovico Carracci, Public domain, via Wikimedia Commons
***
W dniu 2 października Kościół oddaje cześć świętym Aniołom Stróżom. Choć obecność aniołów stróżów kojarzona jest z obrazami z dzieciństwa, to jednak ich istnienie i obecność jest istotnym elementem wiary. Aniołowie to istoty duchowe, stworzone przez Boga dla Jego chwały i ku pomocy ludziom. Każdy z nas ma swojego anioła opiekuna. Ta opieka trwa przez całe życie.
Pismo święte jasno ukazuje prawdę o istnieniu aniołów, posłańców Boga. Psalm 91 uczy, że „niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”. Słowa te szatan wykorzystał w czasie kuszenia Chrystusa na pustyni. W ewangelii św. Mateusz przytacza słowa Jezusa, kiedy mówi: „strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”.
Na wielu kartach Pisma św. znajdziemy fragmenty mówiące o obecności i roli aniołów. I tak w Księdze Rodzaju anioł opiekuje się niewolnicą Hagar i Izmaelem, jej synem zrodzonym z Abrahama. Anioł powstrzymuje też samego Abrahama przed zabiciem swego syna Izaaka. Anioł ratuje Lota i jego rodzinę od śmierci w ogniu spuszczonym na Sodomę i Gomorę. Księga Daniela opowiada o tym, jak anioł ratuje trzech młodzieńców wrzuconych do pieca ognistego, jak ratuje samego Daniela wrzuconego do jaskini lwów. Anioł żywi proroka Eliasza, a w Nowym Testamencie wyprowadza Apostołów z więzienia i uwalnia z rąk Heroda samego św. Piotra.
Pierwsze wzmianki o kulcie aniołów znajdziemy w połowie II wieku u św. Justyna w jego ‘Apologii’. W III wieku, w katakumbach, pojawiają się ikonograficzne wyobrażenia aniołów.
Anioł Stróż – Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons
***
O aniołach stróżach mówią także najwcześniejsi myśliciele chrześcijańscy i pierwotne dokumenty. Św. Cyprian w III wieku nazywa aniołów przyjaciółmi ludzi. W IV wieku św. Bazyli widzi w aniołach naszych pedagogów i twierdzi, że „niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. A św. Ambroży uważa aniołów za naszych pomocników. Św. Hieronim w V wieku stwierdza, iż „tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie anioła stróża”, a św. Augustyn przekonuje, że „wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
W historii było wielu świętych, którzy mieli szczególne nabożeństwo do aniołów stróżów. Św. Cecylia, św. Franciszka Rzymianka, błogosławiony Dalmacjusz mieli szczęście często przestawać ze swoim aniołem stróżem. Św. Stanisław Kostka miał cudownie otrzymać Komunię św. z rak anioła. Św. Piotr Faber prosił anioła stróża miasta, do którego przybywał, o duchowe przygotowanie mieszkańców do słuchania kazań, które wygłosi. Św. Siostra Faustyna miała przywilej mistycznego widzenia swojego anioła stróża. Św. Jan XXIII przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego anioła stróża o jego pomyślny przebieg i dobre owoce.
„Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”
Osobne święto ku czci świętych aniołów stróżów pojawiło się dopiero w XV wieku. Paweł V w 1608 roku pozwolił obchodzić to święto w zwykły dzień po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego wprowadził je w roku 1670 Klemens X. Obecnie jest obchodzone 2 października.
Kult aniołów stróżów nie jest zarezerwowany dla dzieci. Są oni bowiem duchowymi opiekunami każdego, chronią przed złem i prowadzą do dobra.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
1 października
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
dziewica i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Remigiusz, biskup • Święty Roman Hymnograf, diakon |
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt. 25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania. Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat. Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!” Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża. Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata. W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy. Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu. Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła. W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej. W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie. |
______________________________________________________________________________________
fot. Screenshot – Facebook (Jasna Góra)
***
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus,
apostołka Małej Drogi do świętości
W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.
25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”.
Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”
Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.
Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.
W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.
Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.
Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.
brewiarz.pl
_________________________________________________________________________________
Święta od wielkich pragnień – św. Teresa od Dzieciątka Jezus
św. Teresa z Lisieux jako św. Joanna D’Arc w łańcuchach – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Zbyt młoda i chorowita … to był problem dla ludzi, ale nie dla Boga. Została najmłodszym Doktorem Kościoła, choć nigdy nie odbyła studiów teologicznych. Jest patronką misji, choć na nie nigdy nie pojechała. Chciała być świętą … i nią została. Mistrzyni życia duchowego – Teresa od Dzieciątka Jezus – święta, która żyła wielkimi pragnieniami. Kościół wspomina ją 1 października.
Przełożona Karmelu widząc wątłą piętnastolatkę, nie uwierzyła, że ta podoła trudom surowego zakonnego życia. Kiedy dziewczyna prosiła biskupa o zgodę na wejście od zakonnej wspólnoty, ten odwołał się do obowiązującego prawa – była zbyt młoda. Kiedy próbowała uzyskać zgodę papieża – również się nie udało. Musiała czekać, ale kiedy wreszcie przekroczyła bramę klasztoru zadecydowała – „chcę być świętą…” i została, bo jak czuła „dobry Bóg nie dawałby mi pragnień nierealnych, więc, pomimo że jestem tak małą, mogę dążyć do świętości. Niepodobna mi się stać wielką, powinnam znosić siebie taką jaką jestem… Chcę znaleźć sposób dostania się do nieba, jakąś małą, bardzo prostą i bardzo krótką drogą…” Mała… ten przymiotnik pojawił się w poprzednim zdaniu kilka razy i ta, którą Kościół wspomina w liturgii 1 października – jest również nim określana – święta Teresa od Dzieciątka Jezus, Teresa z Lisieux – Mała Tereska – najmłodszy Doktor Kościoła.
Święta, która choć nie odbyła regularnych studiów teologicznych, została w swoim krótkim, naznaczonym chorobą i ogromnym cierpieniem życiu obdarowana dojrzałością, głębią i wielkim bogactwem życia duchowego. Jest jego wielką mistrzynią – choć sama nazywała tę drogę – „małą drogą dziecięctwa Bożego”.
Kim była ta, która jest współpatronką Francji, patronką karmelitanek, teresek i terezjanek, a także wraz ze św. Franciszkiem Ksawerym SJ główną patronką misji katolickich, choć ostatecznie, mimo pragnienia, nigdy na nie nie wyjechała?
Teresa Martin pochodziła z Normandii. Urodziła się w styczniu 1873 roku w Alençon. Była dziewiątym dzieckiem Ludwika i Zofii (rodzice Teresy są pierwszym świętym małżeństwem – kanonizowani zostali 18 października 2015 roku).
św. Teresa z Lisieux – Unknown photographer, P.d., via Wiki. Comm.
***
Po śmierci żony ojciec z pięcioma córkami (czworo rodzeństwa zmarło) zamieszkał w Lisieux. Tam dziewczynka przebywała u sióstr benedyktynek, które prowadziły szkołę z internatem. Dzieciństwo, to też czas, kiedy kilkuletnia Teresa przyjęła Maryję za swoją matkę, kiedy tej ziemskiej zabrakło. I jak twierdziła to Ona uzdrowiła ją z ciężkiej choroby, kiedy miała dziesięć lat.
Od 1884 roku, od kiedy zaczęła przystępować do Komunii świętej towarzyszyły jej słowa „To nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. Jednakże czas „pełnego nawrócenia” miał dopiero nadejść. Trzynastoletnia dziewczynka w sposób szczególny doświadczyła nocy Bożego Narodzenia. To w tym czasie podjęła decyzję, aby podarować swe życie Jezusowi i też wtedy wyruszyła swoją „małą drogą” – zaczęła „iść krokiem olbrzyma po drodze do doskonałości”. A jeśli na tej drodze spotykała „pogubione dusze” modlitwą, umartwieniem i cierpieniem walczyła o ich nawrócenie.
“Przybyłam tu, aby zbawiać dusze, a nade wszystko by się modlić za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi”
Na wejście do Karmelu musiała poczekać do kwietnia 1888. W styczniu 1889 roku odbyły się obłóczyny – Teresa Martin została Teresą od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej uroczysta profesja miała miejsce w 1890 roku, a po zaledwie trzech latach została mistrzynią nowicjatu. Zadanie to wypełniała do śmierci, czyli przez kolejne cztery.
Życie w Karmelu było jej pragnieniem. Przyjmowała jego trudy zgodnie z tym co nosiła w sercu – „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi”. Teresa znosiła klasztorny chłód, surowe traktowanie, ciężko chora – nękana gorączką, gruźliczymi krwotokami, atakami kaszlu, źle leczona, z krwawiącym ranami na plecach i piersiach, dźwigała swoją codzienność. Szła też przez duchową noc, szła swoją „małą drogą”. Podążała z miłością – od Wcielenia po Krzyż. Zmarła po wielotygodniowym cierpieniu 30 września 1897 roku. „Boże mój, kocham Cię” – tak brzmiały jej ostatnie słowa. Teresa od Dzieciątka Jezus została beatyfikowana w 1923 roku, a kanonizowana już dwa lata później.
„Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem…”
Dziełem, które może poprowadzić nas jej drogą są „Dzieje duszy”. To złożony z kilku części zapis pokazujący kolejne etapy życia duchowego wielkiej świętej – od dzieciństwa do ostatnich miesięcy przed śmiercią. Poza tym pozostały po niej wiersze, kompozycje poetyckie i teatralne oraz modlitwy. Zachowały się także zapisy jej wypowiedzi z ostatnich dni życia.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
____________________________________________________________________________________
Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus
pl.wikipedia.org
***
Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza – sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga – polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę – czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi – w naszym rozumieniu – normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” – pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha – realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” – napisze dopiero pod koniec życia.
Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania – tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja – to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
o. Sergiusz Niziński OCD/Tygodnik Niedziela
_____________________________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________