______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
1 maja
Święty Józef, Rzemieślnik
Zobacz także: • Święty August Schoeffler, męczennik • Jeremiasz, prorok |
___________________________________________________________________________________
Święty Józef w Biblii i Tradycji Kościoła
Jeżeli chcemy odkryć osobę św. Józefa, musimy najpierw sięgnąć do Starego Testamentu. Warto na wstępie wyjaśnić etymologię jego imienia. W Biblii imię Józef nosiło sześciu mężczyzn. Pierwszy to syn Racheli i Jakuba (zob. Rdz. 30,24). Rachela, córka Labana, była ukochaną żoną Jakuba. Długo jednak pozostawała niepłodna. Kiedy po wielu modlitwach urodziła pierwszego syna, nadała mu imię Jōseph, co się tłumaczy: „Oby Pan dał mi jeszcze drugiego syna”. Imię Józef oznacza więc wdzięczność i pragnienie czegoś więcej.
Kolejną osobą, która nosiła to imię w Piśmie Świętym, jest Józef z Nazaretu, mąż Maryi. Został on wspomniany w Nowym Testamencie 12 razy. Następny był Józef – krewny Jezusa (np. Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Mt 13,55). Dalej imię to nosił Józef z Arymatei, człowiek cieszący się powagą, uczeń Jezusa. Następna postać to Józef zwany Barsabas (syn Saby), noszący przydomek Justus (Postawiono dwóch: Józefa, zwanego Barsabą, z przydomkiem Justus, i Macieja Dz 1,23). Ostatni, który nosił to imię, to Józef lewita z Cypru, nazwany przez Apostołów Barsabas – Synem Pocieszenia.
Widzimy jasno – cały kontekst biblijny wskazuje, że imię to nosili ludzie wierni Bogu, związani z Chrystusem, noszący znamię Bożego wybrania.
W kilkunastu wierszach, które Ewangeliści poświęcili Józefowi z Nazaretu, pada jedno zasadnicze określenie jego osoby jako człowieka sprawiedliwego ( hebr. sdq; gr. dikaios). Pojawia się ono w kontekście relacji Józefa do Maryi: Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1,19). Przymiotnik ten nie był jednak przez Ewangelistę użyty przypadkowo, lecz – jak zauważył Jan Paweł II w Redemptoris Custos – określa głęboki rys duchowy postaci Józefa. Odniesienie tego atrybutu do osoby Józefa staje się wymownym znakiem uznania go za godnego powierzenia mu misji przyjęcia w pełni obietnic Boga, czyli przyjęcia Mesjasza.
W długiej historii Kościoła Józef pozostawał jednak jakby w cieniu. Dopiero z czasem coraz częściej zaczęło się pojawiać, najpierw oddolnie, to wyjątkowe nabożeństwo, które w sposób dojrzały dostrzegało w nim męża Maryi, patrona osób konsekrowanych, wzór dla kapłanów itd. Można by wymienić wiele aspektów duchowości, które zostały odkryte w tym niezwykłym świętym, a które pociągnęły ludzi do pogłębienia wiary. Kościół z czasem zaczął coraz bardziej dostrzegać rolę Józefa w tej szczególnej misji uobecniania zbawienia, jaka została powierzona opiekunowi Jezusa.
Wiara w opiekę św. Józefa także nad Kościołem istniała od samego początku we wspólnocie chrześcijan. Kult ten rozwijał się oddolnie, był obecny w prywatnej pobożności i nasilał się w pewnych okresach. Powoli powstawały różne ruchy i stowarzyszenia, jednak kult Józefa dość późno doczekał się oficjalnych deklaracji Kościoła.
Wyjątkowe znaczenie św. Józefa zostało od początku dostrzeżone przez Ojców Kościoła. Jako wyjątkowego teologa i świadka nauczania Ojców Kościoła o św. Józefie przedstawia się Bedę Czcigodnego. Dla tego Doktora Kościoła Józef był „sumą łask”. Beda w swoich rozważaniach bardzo szybko przeszedł od Rodziny z Nazaretu do Kościoła. Wyjaśniał, że małżeństwo Maryi i Józefa jest symbolem związku Chrystusa z Kościołem. W widzialny sposób Kościół jest związany z papieżem, który jest jego głową. Beda ostrożnie sugerował ideę obecności Józefa w Kościele w osobie papieża, ale bez wahania określał ideę patronowania przez niego światu.
Kolejnym świadkiem rozwoju teologii o św. Józefie był żyjący w IX w. Raban Maur. Ukazał on Józefa jako antytezę Szatana. Maur uważał, że na początku zagubienia świata potrzebne były 4 elementy: kobieta, mężczyzna, drzewo i wąż. Tak samo dzieło Odkupienia potrzebuje czterech elementów, którymi są: Maryja, Chrystus, Krzyż i Józef.
Kolejnym teologiem, który mówił o naszym świętym, jest Bernard z Clairvaux. Podobnie jak Beda Czcigodny, dostrzegał on związek między Józefem i papieżem. Chrystus żyje w swoim Kościele; to Jego prześladują ci, którzy atakują Kościół. Kiedy król Francji splądrował ziemię arcybiskupa Senes, św. Bernard napisał do papieża, wskazując na Józefa jako obrońcę Maryi i Jezusa.
Pierwsza formalna wypowiedź na temat Józefa jako patrona Kościoła miała miejsce na soborze w Konstancji w 1416 r. Jan Gerson wystosował wówczas mowę dotyczącą zatwierdzenia święta zaślubin Józefa z Maryją. Według niego to małżeństwo jest dla Józefa źródłem wszystkich przywilejów. Ten związek wymagał uprzedniego przygotowania przez Boga. Został wybrany przez Boga, aby m.in. być pomocą i ochraniać Maryję i Jezusa. Nie mógł więc być stary, ale był mężczyzną w sile wieku. W zachowaniu czystości o wiele bardziej skuteczna jest łaska Ducha Świętego niż sędziwy wiek. Następnie Józef otrzymał uprzywilejowane miejsce w niebie wraz z możliwością wstawiennictwa za cały Kościół.
Po wspomnianym Gersonie warto zauważyć jeszcze Izydora z Isolani. Ten dominikanin w 1522 r. opracował krótki traktat teologiczny pod tytułem Summa de donis Sancti Joseph (Zarys nauki o św. Józefie). Opisuje w nim wyjątkowe zaszczyty, jakie powinny być przypisane Józefowi: „Dla czci swego Imienia wybrał Bóg św. Józefa jako głowę i szczególnego patrona Kościoła wojującego. Poprzez cześć, oddawaną temu Świętemu, Kościół otrzymał z niebios wielką moc. A kiedy Kościół odzyska pokój, będzie mógł rozlewać wody Chrztu św. na narody barbarzyńskie i głosić wszystkim imię Chrystusa”. Od tego okresu wyraźnie zarysował się wybór Józefa na obrońcę i pośrednika. Było to związane z daną epoką – naznaczoną kryzysem spowodowanym sporami, w której nastąpił rozłam protestantyzmu, ale także dokonano zamorskich odkryć otwierających potrzebę ewangelizacji.
W kontekście obecności Józefa w tradycji Kościoła trzeba przywołać również św. Teresę z Avili. Ta mistyczka z XVI w. uczyniła bardzo wiele dla rozpowszechnienia kultu Józefa z Nazaretu. Warto przytoczyć chociażby jedną myśl tej świętej: „Innym świętym, rzec można, dał Bóg łaskę wspomagania nas w tej lub owej potrzebie, temu zaś chwalebnemu Świętemu, jak o tym wiem z własnego doświadczenia, dał władzę wspomagania nas we wszystkim”.
Odkrywając obecność Józefa w tradycji Kościoła, nie sposób nie odnieść się do oficjalnych wypowiedzi Magisterium. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić dekret Świętej Kongregacji Obrzędów Quemadmodum Deus z 8 grudnia 1870 r. Dekret ten pierwszy raz publicznie ogłosił Józefa patronem Kościoła powszechnego. Ten szczególny akt został potwierdzony jeszcze raz przez Piusa IX w Liście Apostolskim Inclytum Patriarcham z 7 lipca 1871 r.
Kolejną wypowiedzią Kościoła była encyklika Quamquam pluries Leona XIII z 1889 r., a po niej List apostolski Jana XXIII O odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona Kościoła „Le voci”, powierzający Sobór Watykański II opiece św. Józefa.
Warto sięgnąć również w tym miejscu do homilii i przemówień Pawła VI, które obfitują w cenne myśli na temat św. Józefa. Jedna z nich, z 19 marca 1969 r., bardzo jasno ujmuje rolę tego świętego wobec Kościoła: „Kościół pragnie mieć w nim swego orędownika, dzięki niezłomnej wierze w tego, któremu Chrystus zechciał powierzyć opiekę nad swym delikatnym ludzkim dzieciństwem, i który nadal będzie pragnął od nieba swej misji opiekuna, przewodnika i obrońcy mistycznego Ciała samego Chrystusa, zawsze słabego, zawsze prześladowanego, zawsze dramatycznie chwiejnego”.
Ostatnim i najważniejszym dokumentem jest oczywiście adhortacja Jana Pawła II Redemptoris Custos. Cały jej ostatni, VI punkt jest poświęcony obecności Józefa w Kościele.
Omawiając obecność Józefa w tradycji Kościoła, warto wspomnieć o niektórych próbach podejmowanych tak w historii, jak i dzisiaj, aby wprowadzić Józefa szerzej do modlitw liturgicznych. Dotyczy to zarówno konkretnych świąt roku liturgicznego, modlitw mszalnych, jak i zwykłych nabożeństw. Jedna z najważniejszych to wprowadzenie przez Jana XXIII imienia Józefa do kanonu rzymskiego. Wcześniej Pius X w 1909 r. zatwierdził Litanię do św. Józefa, podając ją do użytku publicznego, dając w ten sposób dowód szczególnego wyróżnienia Józefa. Pius umieścił tę litanię obok pięciu najważniejszych, którymi posługuje się Kościół. Od 1815 r. Stolica Apostolska otrzymywała wiele petycji, by przyznać św. Józefowi szczególne miejsce w liturgii. Dotyczyły one przede wszystkim Mszy św., a zwłaszcza następujących modlitw: Confiteor; Suscipe, Sancta Trinitas; Communicantes i Libero nos. O dokonanie zmiany proszono również w Litanii do Wszystkich Świętych, a także domagano się przyznania Józefowi kultu protodulie. Kościół wobec tych próśb i żądań, zamiast teologicznych oświadczeń, zaczął oddawać cześć Józefowi zaraz po Maryi, czego dowodem są wspomniane już dokumenty Piusa IX, Leona XIII i Jana XXIII.
Ostateczną odpowiedzią na prośby był dekret Jana XXIII z 13 listopada 1962 r., który włączył imię Józefa do kanonu rzymskiego. Papież chciał to uczynić na dowód, że Sobór Watykański II tak właśnie uczcił swojego patrona. Papież powziął tę decyzję w imieniu Ojców soboru, ponieważ tego aktu pragnęło wielu. Dzisiaj możemy się cieszyć również tym, że osoba Józefa została włączona do pozostałych modlitw eucharystycznych.
ks. dr Piotr Górski/Civitas Christiana
(na podstawie: Święty Józef w dziele zbawczym Boga. Kalisz 2014
______________________________________________________________________________________________________________
2 maja
Święty Atanazy Wielki,
biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Zygmunt, król i męczennik |
Atanazy urodził się w 295 r. w Aleksandrii. Jak można wnosić z jego pism oraz z imienia jego brata, Piotra, który po nim zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, Atanazy był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał dosyć okazji podziwiać męstwo męczenników oddających swoje życie za Chrystusa nieraz wśród najwyszukańszych tortur. W młodym wieku podjął życie w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał św. Antoniego Pustelnika, swego mistrza. Za rządów św. Aleksandra Atanazy w 319 r. został wyświęcony na diakona i pełnił przy biskupie urząd jego sekretarza. Jako autor listu św. Aleksandra do biskupów, w którym błędy Ariusza poddał szczegółowej analizie i krytyce, został zaproszony na Sobór Nicejski (325), na którym zajaśniał niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak dalece, że można powiedzieć, iż przyczynił się w głównej mierze do potępienia przez ojców soboru Ariusza. Cesarz Konstantyn I Wielki skazał herezjarchę na wygnanie. Po śmierci biskupa Aleksandra jego następcą został wybrany Atanazy (328). Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn odwołał bowiem z wygnania Ariusza i jawnie zaczął sprzyjać jego zwolennikom. Dla umocnienia wiernych swojej diecezji Atanazy rozpoczął uciążliwą wizytację od Assuanu po Tebaidę. W Tabennesi powitał go serdecznie św. Pachomiusz. W tym czasie przeciwnicy Atanazego oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wieku kanonicznego, a ponadto że popiera przeciwników politycznych cesarza. Atanazy udał się więc do Nikomedii, gdzie wtedy urzędował cesarz, i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami (332). Przeciwnicy ponownie oskarżyli Atanazego, tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Kiedy Atanazy zażądał kategorycznie sądu, zorganizowano go na synodzie w Cezarei Palestyńskiej, gdzie została wykazana niewinność Atanazego. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny. Ariusz dzięki poparciu cesarza zdołał w tym czasie pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze (335). Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, ale cesarz skazał Atanazego na banicję do Trewiru w Galii. Daremnie w obronie Atanazego pisał do cesarza listy św. Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 r. przywróciła udręczonemu obrońcy Kościoła wolność. Wrogowie ponownie wnieśli przeciwko Atanazemu skargę, tym razem do papieża, św. Juliusza I, o to, że nieprawnie objął stolicę biskupią. Atanazy zwołał wówczas synod do Aleksandrii, który wykazał jego niewinność. Przeciwnicy, korzystając z poparcia cesarza ariańskiego, Konstansa I (337-350), wymogli depozycję Atanazego; na jego miejsce wszedł biskup ariański, Grzegorz. Atanazy ponownie musiał ratować się ucieczką (338). Udał się wówczas do Rzymu. Papież św. Juliusz I zwołał dla rozpatrzenia sprawy synod do Rzymu. Wobec zebranych 50 biskupów została ponownie wykazana niewinność Atanazego. Papież wystosował list do biskupów Egiptu, Grzegorza obłożył klątwą i zdjął z urzędu (340). Cesarz poparł papieża i wydał zarządzenie namiestnikowi Egiptu, aby Atanazego przyjął z należnymi mu honorami. Kiedy ten powrócił na swoją stolicę, witały go takie tłumy, że – jak pisze św. Grzegorz z Nazjanzu – przypominało to wylew Nilu. Czterdziestu biskupów Egiptu złożyło mu homagium (346). Znów niestety Atanazy nie zaznał pokoju. Cesarz Konstancjusz II przeszedł jawnie na stronę arian. Zwołał synody w roku 353 do Arles (Francja), a w roku 355 do Mediolanu (Włochy), na którym potępiono uchwały Soboru Nicejskiego I z roku 325 i potępiono również Atanazego. Cesarz nalegał, by papież, św. Liberiusz I, uczynił to samo. Kiedy zaś ten wyraził stanowczy sprzeciw, także papieża skazał na wygnanie jako heretyka. Atanazy był właśnie wraz ze swoim klerem w katedrze, kiedy wszedł do niej wysłannik cesarski i ogłosił jego depozycję. Atanazy usunięty siłą przez 6 lat ukrywał się wśród znajomych i mnichów na pustyni. W miejsce Atanazego wybrano ariańskiego biskupa Jerzego. W czasie pobytu na pustkowiu wśród oddanych mu mnichów Atanazy napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian. Po śmierci Konstancjusza II tron objął Julian Apostata. Na początku swoich rządów wydał dekret o uwolnieniu z więzień i banicji wszystkich prawowitych biskupów. Atanazy powrócił więc na swoją stolicę. Niebawem jednak cesarz zaczął jawnie sprzyjać poganom, a prześladować chrześcijan. Zachował się list Juliana Apostaty do namiestnika Egiptu, Egicjusza, z nakazem usunięcia Atanazego nie tylko ze stolicy biskupiej, ale i z Egiptu. Ponownie więc biskup musiał ratować się ucieczką. Cesarz jednak uwikłał się w wojnę z Persami. Przegrał ją i podczas niej zginął. Jego następca, Jan, był szczerze oddany katolikom. Atanazy po raz czwarty wrócił do Aleksandrii. Niestety, po roku umarł cesarz Jan. Po raz piąty Atanazy dekretem cesarskim został zmuszony opuścić swoją owczarnię. Tym razem jednak lud stanowczo opowiedział się za swoim pasterzem i zmusił cesarza do odwołania wyroku banicji. Cztery lata później, w nocy z 2 na 3 maja 373 r. Atanazy zmarł. Św. Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Św. Bazyli nazwał go jedynym obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II (553) wobec papieża św. Wigiliusza zaliczono św. Atanazego do nauczycieli Kościoła. We wszystkich obrządkach obchodzi się jego doroczne święto, chociaż w różnych dniach. Atanazy pozostawił po sobie traktaty. W “Żywocie św. Antoniego” dał podwaliny pod koncepcje życia zakonnego. Św. German I (VII/VIII w.) przeniósł ciało św. Atanazego do kościoła Mądrości Bożej (Hagia Sofia) w Konstantynopolu w czasie najazdu Arabów. Król Baldwin w XII w. podarował ramię Świętego mnichom z Monte Cassino, a jego ciało przeniesiono do kościoła benedyktynek w Wenecji. Od 1806 roku relikwie Atanazego znajdują się w kościele św. Zachariasza. Jego czaszka znajduje się w opactwie benedyktynów w Valvanera, natomiast w rzymskim kościele pw. św. Atanazego znajduje się część jego ramienia.W ikonografii (zachodniej) św. Atanazy przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub ortodoksyjnego. Czasami jako kardynał albo mnich. Jego atrybutami są: łódka, rylec, zwój. Na Wschodzie przedstawiany jest w bizantyjskich szatach biskupich z dużymi krzyżami. W obu dłoniach trzyma Ewangelię. Ma szeroką, siwą brodę i łysinę czołową. Często towarzyszy mu św. Cyryl, arcybiskup aleksandryjski. |
___________________________________________________________________________________________
Św. Atanazy
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.06.2007
Drodzy Bracia i Siostry!
Kontynuując przedstawianie wielkich nauczycieli starożytnego Kościoła, chcemy dziś poświęcić uwagę św. Atanazemu z Aleksandrii. Jest on w istocie jedną z najważniejszych postaci w tradycji chrześcijańskiej: zaledwie kilka lat po jego śmierci Grzegorz z Nazjanzu, wielki teolog i biskup Konstantynopola, nazwał go «filarem Kościoła» (Mowy, 21, 26), i zawsze, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, uznawano go za wzór prawowierności. Nie przypadkiem zatem w grupie czterech świętych doktorów Kościoła wschodniego i zachodniego, którzy we wspaniałej absydzie Bazyliki Watykańskiej otaczają katedrę św. Piotra, Gian Lorenzo Bernini obok Ambrożego, Jana Chryzostoma i Augustyna umieścił jego statuę.
Atanazy był niewątpliwie jednym z najważniejszych i najbardziej czczonych Ojców starożytnego Kościoła. Lecz przede wszystkim ten wielki święty był zagorzałym teologiem wcielenia Logosu, Słowa Bożego, które — jak mówi prolog czwartej Ewangelii — «stało się ciałem i zamieszkało wśród nas» (J 1, 14). Właśnie z tego powodu Atanazy był również najważniejszym i najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem herezji ariańskiej, która zagrażała wówczas wierze w Chrystusa, umniejszając Go do poziomu stworzenia pośredniego między Bogiem i człowiekiem, zgodnie z pewną powracającą co pewien czas w historii tendencją, przejawiającą się na różne sposoby również dzisiaj. Atanazy urodził się prawdopodobnie w Aleksandrii w Egipcie około r. 300. Otrzymał solidne wykształcenie, a następnie został diakonem i sekretarzem biskupa egipskiej metropolii Aleksandra. Jako bliski współpracownik biskupa młody duchowny wziął wraz z nim udział w Soborze Nicejskim, pierwszym soborze powszechnym, zwołanym przez cesarza Konstantyna w maju 325 r., aby zapewnić Kościołowi jedność. Ojcowie Soboru Nicejskiego mogli zająć się wieloma różnymi sprawami, a przede wszystkim ważnym problemem, jaki powstał w związku z naukami głoszonymi przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza.
Jego teoria stanowiła zagrożenie dla prawdziwej wiary w Chrystusa, ponieważ twierdził on, że Logos nie był prawdziwym Bogiem, lecz Bogiem stworzonym, bytem «pośrednim» między Bogiem i człowiekiem, toteż prawdziwy Bóg pozostawał dla nas na zawsze niedostępny. Biskupi zgromadzeni w Nicei ustosunkowali się do tej teorii, uściślając i ustalając «Symbol wiary», który po późniejszym uzupełnieniu przez Sobór Konstantynopolitański pozostał w tradycji różnych wyznań chrześcijańskich oraz w liturgii jako nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary. W tym bardzo ważnym tekście — który wyraża wiarę niepodzielonego Kościoła i który odmawiamy również dziś w każdą niedzielę podczas Mszy św. — użyto greckiego terminu homooúsios, po łacinie consubstantialis, aby wskazać, że Syn, Logos, jest «współistotny» Ojcu, jest Bogiem z Boga, jest Jego istotą. W ten sposób ukazano pełne Bóstwo Syna, które negowali arianie.
Po śmierci biskupa Aleksandra w 328 r. Atanazy został jego następcą, biskupem Aleksandrii, i od razu dał się poznać jako stanowczy przeciwnik jakichkolwiek ustępstw na rzecz teorii ariańskich, potępionych przez Sobór Nicejski. Swą nieprzejednaną, stanowczą i niekiedy bardzo surową — nawet jeśli konieczną — postawą wobec tych, którzy sprzeciwili się jego wyborowi na biskupa, a przede wszystkim wobec przeciwników symbolu nicejskiego, przysporzył sobie zaciekłych wrogów wśród arianów i filoarianów. Pomimo jednoznacznego orzeczenia Soboru, który jasno potwierdził, że Syn jest współistotny Ojcu, błędne idee wkrótce znowu stały się popularne — tak dalece, że Ariusz został zrehabilitowany — i ze względów politycznych zyskały poparcie samego cesarza Konstantyna, a następnie jego syna Konstancjusza II. Cesarz zresztą, którego interesowała nie tyle prawda teologiczna, co jedność cesarstwa i jego problemy polityczne, chciał upolitycznić wiarę, czyniąc ją bardziej przystępną — w jego mniemaniu — dla wszystkich poddanych cesarstwa.
Kryzys ariański, który w Nicei wydawał się przezwyciężony, trwał jeszcze przez kilkadziesiąt lat, a Kościół czekało wiele trudnych doświadczeń i bolesnych podziałów. W przeciągu 30 lat, od 336 do 366 r., aż pięć razy Atanazy był zmuszony opuścić swą diecezję, 17 lat spędził na wygnaniu i wiele wycierpiał dla wiary. Jednakże w okresie swego przymusowego oddalenia od Aleksandrii, biskup mógł umacniać i szerzyć na Zachodzie, najpierw w Trewirze, a następnie w Rzymie, wiarę nicejską oraz ideały życia monastycznego, które urzeczywistniał w Egipcie wielki eremita Antoni i które zawsze były Atanazemu bardzo bliskie. Św. Antoni, ze względu na swą duchową siłę, był najważniejszą postacią popierającą wiarę św. Atanazego. Powróciwszy na stałe do diecezji, biskup Aleksandrii mógł się poświęcić przywracaniu pokoju religijnego i reorganizacji wspólnot chrześcijańskich. Zmarł 2 maja 373 r. i tego właśnie dnia obchodzimy jego liturgiczne wspomnienie.
Najbardziej znanym dziełem doktrynalnym św. biskupa Aleksandrii jest traktat O Wcieleniu Słowa Bożego, boskiego Logosu, który stawszy się ciałem, stał się do nas podobny dla naszego zbawienia. W tym dziele Atanazy zawarł słowa, które nieprzypadkowo stały się bardzo znane: Słowo Boże «stało się człowiekiem, abyśmy my stali się Bogiem; On stał się widzialny w ciele, abyśmy mieli wyobrażenie o Ojcu niewidzialnym, i zniósł od ludzi przemoc, abyśmy odziedziczyli niezniszczalność» (54, 3). Przez swe zmartwychwstanie Pan zniweczył bowiem śmierć, niczym «słomę w ogniu» (8, 4). Główną ideą, która przyświecała wszystkim teologicznym zmaganiom św. Atanazego było właśnie przekonanie, że Bóg jest dostępny. I to nie Bóg drugiej kategorii, ale Bóg prawdziwy. A my poprzez komunię z Chrystusem możemy rzeczywiście zjednoczyć się Bogiem. On rzeczywiście stał się «Bogiem z nami».
Spośród innych dzieł tego wielkiego Ojca Kościoła — które w dużej mierze są związane z dziejami kryzysu ariańskiego — warto wspomnieć cztery listy napisane do jego przyjaciela Serapiona, biskupa Thmuis, o Bóstwie Ducha Świętego, które zostało przez niego wyraźnie potwierdzone, oraz trzydzieści listów «świątecznych», pisanych na początku każdego roku do Kościołów i klasztorów w Egipcie, aby je poinformować o dacie Wielkanocy, a przede wszystkim, by umocnić relacje między wiernymi, utwierdzić w nich wiarę i przygotować ich do tej wielkiej uroczystości.
Atanazy jest też autorem medytacji o Psalmach, które zyskały z czasem wielki rozgłos, a przede wszystkim dzieła, które stało się swoistym bestsellerem starożytnej literatury chrześcijańskiej, a mianowicie Żywota Antoniego, czyli biografii św. Antoniego opata, napisanej tuż po śmierci świętego, kiedy biskup Aleksandrii przebywał wśród mnichów na pustyni w Egipcie na wygnaniu. Atanazy był przyjacielem wielkiego eremity, i to tak bliskim, że w spadku po nim otrzymał jedną z dwóch pozostawionych przez niego owczych skór oraz płaszcz, który sam mu niegdyś podarował. Dzieło to szybko stało się bardzo popularne, dwukrotnie zostało przetłumaczone na łacinę oraz na różne języki wschodnie. Ta wzorcowa biografia tej tak ważnej w tradycji chrześcijańskiej postaci przyczyniła się do rozwoju życia monastycznego na Wschodzie i na Zachodzie. To nie przypadek, że właśnie lektura tego tekstu w Trewirze jest głównym momentem pasjonującego opowiadania o nawróceniu dwóch urzędników cesarskich, które Augustyn zamieścił w Wyznaniach (VIII, 6, 15) jako wprowadzenie do opisu swego nawrócenia.
Sam Atanazy jasno zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na lud chrześcijański może mieć przykład św. Antoniego. W zakończeniu do tego dzieła napisał: «To, że wszędzie będzie znany, przez wszystkich podziwiany i upragniony, również przez tych, którzy nigdy go nie widzieli, będzie świadectwem jego cnoty i duszy zaprzyjaźnionej z Bogiem. Bowiem nie ze swych pism, mądrości ludzkiej czy jakichkolwiek innych umiejętności znany jest Antoni, lecz jedynie ze swej pobożności. I nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, że jest to dar Boga. Czyż bowiem mówiłoby się w Hiszpanii, Galii, Rzymie i Afryce o tym człowieku, który żył w odosobnieniu pośród gór, gdyby Bóg sam nie sprawił, że wszędzie jest znany? Tak bowiem postępuje On z tymi, którzy do Niego należą i już na początku zapowiedział to Antoniemu. Bo choć ludzie tacy żyją w ukryciu i chcą pozostać nieznani, Pan ukazuje ich wszystkim niczym lampę, aby ci, którzy o nich usłyszą, wiedzieli, że można żyć według przykazań i nabrali odwagi do pójścia drogą cnoty» (Żywot Antoniego, 93, 5-6).
Tak, bracia i siostry! Tak wiele zawdzięczamy św. Atanazemu! Jego życie, tak jak życie Antoniego i niezliczonej rzeszy świętych, ukazuje nam, że ten «kto zmierza ku Bogu, nie oddala się od ludzi, ale staje się im prawdziwie bliski» (Deus caritas est, 42).
Opoka/opr. mg/mg
______________________________________________________________________________________________________________
3 maja
Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
główna Patronka Polski
Zobacz także: • Święty Piotr Cudotwórca, biskup • Święty Teodozy Peczerski, opat |
______________________________________________________________________________________________________________
4 maja
Święty Florian, żołnierz, męczennik
Zobacz także: • Święty Józef Maria Rubio, prezbiter |
*** Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej. W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska. W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja. |
______________________________________________________________________________________________________________
5 maja
Święty Stanisław Kazimierczyk, prezbiter
Zobacz także: • Błogosławiona Maria Katarzyna Troiani, dziewica • Św. Anioł, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Sulprycjusz Nuncjusz |
Stanisław Sołtys urodził się 27 września 1433 r. w Kazimierzu, wówczas miasteczku pod Krakowem. Jego ojciec, Maciej, był tkaczem, a zarazem rajcą miejskim. Stanisław ukończył teologię na Akademii Krakowskiej. W 1456 r. wstąpił do klasztoru Kanoników Regularnych Laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Klasztor ów został założony na specjalne życzenie świętej królowej Jadwigi. Po przyjęciu święceń kapłańskich (prawdopodobnie ok. 1458 r., można też spotkać datę 1462/1463), przełożeni zlecili mu pełnienie urzędu oficjalnego kaznodziei i spowiednika, a w klasztorze – funkcji mistrza nowicjatu, lektora i zastępcy przełożonego. Powierzonym obowiązkom poświęcił się bez reszty. Był przy tym wierny regule i przepisom zakonnym. “Dla wielu był przewodnikiem na drogach życia duchowego” – powiedział o nim św. Jan Paweł II. Prowadził intensywne życie kontemplacyjne, a zarazem jako znakomity kaznodzieja skutecznie oddziaływał na swoich słuchaczy. Zbliżał ich do Pana Boga nie tylko słowami prawdy, ale również przykładem życia i miłosierdziem wobec bliźnich. Bardzo troszczył się o chorych i biednych, usługiwał im z miłością. Często oddawał część własnego pożywienia potrzebującym. Wiele czasu spędzał na modlitwie, żywił gorące nabożeństwo do Męki Pana Jezusa, czcił Matkę Najświętszą i uważał się za Jej “wybranego” syna. Szczególną pobożnością otaczał swojego patrona, pielgrzymował do jego grobu w katedrze wawelskiej raz w tygodniu. W klasztorze przeżył 33 lata. Zmarł 3 maja 1489 r. w opinii świętości. Pochowano go pod posadzką kościoła Bożego Ciała, zgodnie z jego pokorną prośbą, aby wszyscy go deptali. Już w rok po śmierci Stanisława sporządzono spis 176 nadzwyczajnych łask uzyskanych dzięki jego orędownictwu. Elewacja relikwii odbyła się w 1632 r. 18 kwietnia 1993 roku podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej na placu św. Piotra w Rzymie św. Jan Paweł II dokonał potwierdzenia kultu księdza Stanisława Kazimierczyka i zaliczył go do grona błogosławionych. Także w Rzymie 17 października 2010 r. papież Benedykt XVI wpisał go do katalogu świętych. |
______________________________________________________________________________________________________________
6 maja
Święci Apostołowie Filip i Jakub
Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu. Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki. Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy. Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła. Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy mu anioł. Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef. Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda. O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9). Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą. O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni. 1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci. Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety. Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy. Św. Jakub jest patronem dekarzy. W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój. |
______________________________________________________________________________________
Św. Filip
Katecheza podczas audiencji generalnej, 6.09.2006
Drodzy Bracia i Siostry!
Kontynuując rozpoczętą przed kilkoma tygodniami prezentację postaci poszczególnych apostołów, dochodzimy dzisiaj do Filipa. W szeregu Dwunastu wymieniany jest on zawsze na piątym miejscu (tak jest np. u Mt, 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1, 13), a więc zasadniczo pośród pierwszych. Chociaż Filip był pochodzenia żydowskiego, nosił imię greckie, podobnie jak Andrzej, co stanowi przejaw pewnego otwarcia kulturowego, którego nie należy bagatelizować. Wiadomości o nim, jakimi dysponujemy, dostarcza Ewangelia św. Jana. Pochodził on z tego samego miejsca co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), małego miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, również noszącego imię Filip (por. Łk 3, 1).
Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu» (J 1, 45). Słysząc raczej sceptyczną odpowiedź Natanaela: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?», Filip nie poddaje się i odpowiada zdecydowanie: «Chodź i zobacz» (J 1, 46). W tej odpowiedzi, lakonicznej, lecz jasnej, Filip ujawnia cechy prawdziwego świadka: nie zadowala się podaniem wiadomości jako teorii, lecz zwraca się wprost do rozmówcy, sugerując mu, by osobiście przekonał się o tym, co zostało mu przekazane. Tych samych dwóch słów używa Jezus, gdy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela zbliżają się do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiada: «Chodźcie, a zobaczycie» (por. J 1, 38-39).
Możemy sądzić, że Filip zwraca się także do nas w tych dwóch słowach, zakładających osobiste zaangażowanie. Również i do nas mówi to, co powiedział Natanaelowi: «Chodź i zobacz». Apostoł mobilizuje nas, byśmy poznali Jezusa z bliska. Istotnie, przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiego człowieka wymaga przebywania w bliskości, co więcej, po części z niego się rodzi. Zresztą, nie należy zapominać, że zgodnie z tym, co pisze Marek, Jezus wybiera Dwunastu przede wszystkim w tym celu, «aby Mu towarzyszyli» (Mk 3, 14), to znaczy dzielili z Nim życie i uczyli się bezpośrednio od Niego nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim tego, kim On jest naprawdę. Bowiem tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu, mogli Go poznać i następnie głosić. Później św. Paweł w Liście do Efezjan napisze, że ważną rzeczą jest «nauczyć się Chrystusa» (por. 4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauk, Jego słów, lecz coraz lepiej poznawać Go osobiście — czyli Jego człowieczeństwo i Boskość, Jego tajemnicę oraz Jego piękno. Jest On bowiem nie tylko Nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy Go dobrze poznać, pozostając z dala od Niego? Bliskość, zażyłość i obcowanie z Nim pozwalają odkryć prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. O tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. Zachęca nas, byśmy «przyszli» i «zobaczyli», czyli nawiązali relację poprzez słuchanie, dawanie odpowiedzi i komunię życia z Jezusem, dzień po dniu.
Następnie, przy okazji rozmnożenia chlebów, Jezus zwraca się do niego z wyraźnym, choć zaskakującym pytaniem: mianowicie, gdzie można kupić chleba, by nakarmić tak wielki tłum, który szedł za Nim (por. J 6, 5). Filip odpowiedział wtedy z wielkim realizmem: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać» (J 6, 7). Dostrzegamy tu rzeczowość i realizm apostoła, który potrafi ocenić prawdziwe aspekty danej sytuacji. Wiemy, co nastąpiło później. Wiemy, że Jezus wziął chleby i po odmówieniu modlitwy rozdzielił je. Tak dokonało się rozmnożenie chleba. Interesujące jest jednak to, że Jezus zwrócił się właśnie do Filipa, by usłyszeć pierwszą wskazówkę co do tego, jak rozwiązać problem: jest to ewidentny znak, że należał on do ścisłej grupy z otoczenia Jezusa. Kiedy indziej, w chwili bardzo ważnej dla przyszłych dziejów, przed męką, niektórzy Grecy, przebywający w Jerozolimie w czasie Paschy, «przystąpili do Filipa, (…) i prosili go: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział o tym Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli to Jezusowi» (J 12, 20-22). Jeszcze raz znajdujemy potwierdzenie szczególnego prestiżu, jakim cieszył się w łonie kolegium apostolskiego. Zwłaszcza w tym wypadku występuje on jako pośrednik przekazujący Jezusowi prośbę niektórych Greków — prawdopodobnie mówił po grecku i mógł posłużyć za tłumacza. Choć występuje razem z Andrzejem, innym apostołem noszącym imię greckie, to jednak do niego zwracają się ci obcokrajowcy. Uczy nas to, że również i my powinniśmy być zawsze gotowi przyjmować pytania i prośby, niezależnie od tego, skąd pochodzą, i kierować je do Pana, który jako jedyny może w pełni na nie odpowiedzieć. Ważne jest bowiem, abyśmy wiedzieli, że to nie my jesteśmy ostatecznymi adresatami próśb ludzi, którzy do nas przychodzą, lecz Pan: to do Niego powinniśmy kierować wszystkich znajdujących się w potrzebie. Każdy z nas powinien być drogą prowadzącą do Niego!
Filip występuje jeszcze przy innej, bardzo szczególnej okazji. Podczas Ostatniej Wieczerzy, po słowach Jezusa, że poznanie Jego oznacza również poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie prosi Go: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy» (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej nagany: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: ‘Pokaż nam Ojca?’ Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? (…) Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie» (J 14, 9-11). Te słowa należą do najważniejszych słów w Janowej Ewangelii. Zawierają one prawdziwe objawienie. Na końcu Prologu swojej Ewangelii Jan stwierdza: «Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył» (J 1, 18). Otóż to stwierdzenie, pochodzące od ewangelisty, pojawia się również i jest potwierdzone w słowach samego Jezusa. Ale zawiera pewien nowy aspekt. Podczas gdy Janowy Prolog mówi o pouczeniu Jezusa zawartym w słowach Jego nauczania, w odpowiedzi udzielonej Filipowi Jezus odsyła do swojej osoby, dając do zrozumienia, że można Go pojąć nie tylko na podstawie tego, co mówi, ale jeszcze bardziej na podstawie tego, kim po prostu jest. Chcąc wyrazić to w świetle paradoksu wcielenia, możemy powiedzieć, że Bóg przyjął ludzkie oblicze — oblicze Jezusa, dlatego też odtąd, jeżeli naprawdę chcemy poznać oblicze Boga, powinniśmy kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!
Ewangelista nie mówi nam, czy Filip pojął w pełni słowa Jezusa. Jest pewne, że poświęcił Mu całkowicie swoje życie. Według niektórych późniejszych opowiadań (Dzieje Filipa i inne), apostoł ten miał najpierw ewangelizować Grecję, a potem Frygię i tam, w Hierapolis, poniósł śmierć męczeńską, według jednych opisów przez ukrzyżowanie, według innych — przez ukamienowanie. Zakończę tę refleksję, przypominając, co powinno być celem naszego życia: spotkać Jezusa, tak jak Go spotkał Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Gdyby zabrakło tego dążenia, widzielibyśmy zawsze tylko samych siebie, niczym odbicie w zwierciadle, i bylibyśmy coraz bardziej samotni! Natomiast Filip uczy nas, że powinniśmy pozwolić, by Jezus nas zdobył, przebywać z Nim i zachęcać również innych, by przystali do tego nieodzownego towarzystwa. I byśmy, widząc i znajdując Boga, znajdowali prawdziwe życie.
Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:
Dzisiejsza katecheza poświęcona jest postaci apostoła Filipa. Jak czytamy w Ewangelii, Filip pochodził z Betsaidy. Tuż po powołaniu wykazał się apostolskim zapałem, gdy przyprowadził do Jezusa Natanaela, zachęciwszy go świadectwem: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy — Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu». Podczas cudownego rozmnożenia chleba dał się poznać jako ten, kto trzeźwo ocenia rzeczywistość: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać». Równocześnie jednak wykazywał zainteresowanie Bożymi tajemnicami: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Tą prośbą sprowokował Jezusa do objawienia prawdy o Jego jedności z Ojcem: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca». Według tradycji, po zesłaniu Ducha Świętego Filip apostołował w Grecji i Frygii, gdzie poniósł śmierć męczeńską.
Słowo Ojca Świętego do Polaków:
Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Apostoł Filip, który w Jezusie rozpoznał zapowiedzianego przez proroków Mesjasza, zaprasza i nas do spotkania z Nim. Mówi: «Chodź i zobacz!» (J 1, 46). Jest to wezwanie do naśladowania i kontemplacji, do poznawania Chrystusa i do odpowiadania na Jego miłość przez życie wierne miłości. Przyjmijmy to zaproszenie. Niech wam Bóg błogosławi.
Papież Benedykt XVI
Opoka.pl/opr. mg/mg
__________________________________________________________________________________________
Św. Jakub Młodszy
Obok postaci Jakuba Starszego, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, nazywany Młodszym. Również jego widzimy na liście dwunastu Apostołów wybranych osobiście przez Jezusa.
El Greco/pl.wikipedia.org
***
Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).
O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).
Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego.
Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.
W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.
Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.
Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).
W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne.
Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.
List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.
Papież Benedykt XVI/Audiencja generalna, 28 czerwca 2006 r.
Z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE
______________________________________________________________________________________________________________
7 maja
Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej
Zobacz także: • Błogosławiona Gizela, ksieni |
(Obraz Matki Bożej Łaskawej) *** Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne. Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60). Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie. Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej. Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy. W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”. Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki. W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.). |
______________________________________________________________________________________________________________
8 maja
Święty Stanisław, biskup i męczennik
główny patron Polski
Zobacz także: • Święta Magdalena z Canossy, dziewica • Święty Bonifacy IV, papież • Święty Benedykt II, papież |
Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060. Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy. O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą. Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy. W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę. Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego. Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta. Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać. Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki. Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany. W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława. Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji. Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci). Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie. W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski. |
_______________________________________________________________________________
Czcić tobie zacnej krainy patronie, Ziomku nas; święty, synu zacnej zielni! Gdy Kościół w smutku, a lud we łzach tonie, Módl się do Boga za ziomkami swymi. 8. maja św. StanisławaPatron Królestwa Polskiego Żywot świętego Stanisława, biskupa i Męczennika św. Stanisław, biskup; Patron Polski Cześć św. Stanisława Szczepanowskiego w Polsce Święty Stanisław biskup i męczennik, główny patron Polski Św. Stanisław Biskup i Męczennik Św. Stanisławie Biskupie! Czy Ty faktycznie chciałeś być sławny? Królewska zbrodnia Śmierć przy ołtarzu… 8 majaŻywot świętego Stanisława,biskupa i Męczennika (Żył około roku Pańskiego 1079) LEKCJA (z listu świętego Pawła do Żydów, rozdział 5, wiersz 1-6) Bracia! Każdy najwyższy kapłan z ludzi wzięty, dla ludzi postanowiony bywa w tym, co do Boga należy, aby ofiarował dary i ofiary za grzechy. I żeby umiał być wyrozumiałym dla nieświadomych i błądzących, ponieważ i on sam obłożony jest słabością. I dlatego, jak za lud, tak i za samego siebie powinien ofiarować za grzechy. A nikt sobie sam czci nie bierze, jeno ten, co wezwany jest przez Boga, jak Aaron. To też Chrystus nie sam siebie wywyższył, gdy stał się Najwyższym kapłanem, ale który doń powiedział: Synem Moim jesteś ty, Jam ciebie dziś urodził. Jak i na innym miejscu mówi: Ty jesteś kapłanem na wieki wedle porządku Melchizedeka. EWANGELIA (Jan rozdz. 10, wiersz 11-16) Onego czasu rzekł Jezus do faryzeuszów: Jam jest pasterz dobry: dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje. Lecz najemnik, i ten, co nie jest pasterzem, którego owce nie są własne, widzi wilka przychodzącego i opuszcza owce i ucieka; a wilk porywa i rozprasza owce. A najemnik ucieka, bo jest najemnikiem i nie obchodzą go owce. Jam jest pasterz dobry i znam moje, i znają Mnie moje. Jak mnie zna Ojciec, tak i Ja znam Ojca, a duszę Moją kładę za owce Moje. I inne owce mam, które nie są z tej owczarni, i trzeba, abym je przyprowadził: i posłuchają głosu Mego, i stanie się jedna owczarnia i jeden pasterz. Wielki ten i szerokiej sławy Męczennik Chrystusa, patron nasz, pociągnąć powinien każdego rodaka przede wszystkim do rozpamiętywania jego żywota, bo jak na własnej, przyrodzonej ziemi osadzony szczep prędzej się krzewi, bujniej rośnie i cenniejszy owoc wydaje, tak ten żywot świętego Stanisława na tobie, Czytelniku, rodaku, prędzej i głębsze wywrzeć winien wrażenie.Bardzo często zdarza się bowiem, że królowie i książęta, obałamuceni podłym pochlebstwem, lub dumni ze swej potęgi, puszczają się na życie wyuzdane, wyrzekają się prawideł i zasad moralności i cnoty, uciskają poddanych i dają im najgorszy przykład życiem swoim. Atoli z drugiej strony Kościół święty wytwarza mężów, którzy nie bacząc na żadne względy światowe, tym potężnym władcom bez bojaźni mówią słowa prawdy.Takim mężem nieustraszonej odwagi był św. Stanisław, syn Wielisława i Bogny Szczepanowskich, szlachetnych w cnocie i bojaźni Bożej. Przyszedł, on na świat w roku 1030 we wsi Szczepanowie pod miastem Bochnią, o mil pięć od Krakowa odległej. Ojciec jego, człowiek wielkiego znaczenia i niemałych dostatków, ufundował w Szczepanowie kościół pod opieką świętej Magdaleny, do której małżonkowie szczególniejsze mieli nabożeństwo. Gdy długo byli bezdzietnymi, ofiarowali Bogu, że jeżeli im pozwoli doczekać się potomstwa, dziecko to poświęcą chwale Bożej. Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, albowiem Bogna po trzydziestoletnim pożyciu małżeńskim porodziła syna, któremu nadali imię Stanisław, jakby mówili: Stań się sława z niego Bogu i Kościołowi świętemu! Stanisław, od młodości skromny, wstydliwy, stateczny, do nauk i do nabożeństwa pochopny, iścił w sobie wszystko, czego rodzice po nim się spodziewali, nie mieli przeto żadnej potrzeby pobudzać go do cnót. Kiedy podrósł, oddali go do Gniezna, gdzie kwitnęły naówczas nauki, po czym posłali go na dalsze nauki do Francji. Tam, w Paryżu, przykładał się Stanisław pilnie do nauk, a szczególniej do prawa duchownego.Wróciwszy do Polski, wykształceniem i postępkami pełnymi cnót zwrócił na siebie powszechną uwagę. Biskup krakowski Lambert, poznawszy Stanisława, zaczął go namawiać do stanu kapłańskiego. Stanisław ociągał się zrazu, albowiem postanowił wstąpić do zakonu, ale potem uległ namowom biskupa i z jego rąk przyjął święcenia kapłańskie. Gdy biskup Lambert przeniósł się do wieczności, jego następcą zgodnie wybrano Stanisława. Pokorny kapłan długo się wahał przyjąć to dostojeństwo, wymawiając się nieudolnością, ale w końcu, jakkolwiek pełen bojaźni przed odpowiedzialnością, jaka go na tej godności czekała, przyjął rządy diecezji mając lat trzydzieści sześć. Wysoki stan, który wielu pychą nadyma, Stanisława skłaniał do tym większej pokory, bo widząc, że więcej przykładem własnym zdziała, niźli mową, całe życie swoje do tego zastosował. Przydał sobie postów, przywdział włosiennicę jako śmiertelną koszulę, umartwiał ciało i coraz pilniej modlitwy odmawiał. Pałał też miłością wielką ku zbawiennemu nawracaniu błądzących dusz do Boga. Okazywał wielkie miłosierdzie i politowanie nad nędzą bliźniego i nie mógł patrzeć suchym okiem ani z próżną ręką na cudzą nędzę, dopóki mu dochodów starczyło. Kwitnęły w nim wielkie cnoty i zdobiły skronie jego jakby korona z drogich kamieni zrobiona. Wiara mocna, pokora uprzejma, czystość anielska, łaskawość wdzięczna, sprawiedliwość nieodmienna, męstwo nieustraszone, karność baczna, wzgarda tego świata, wypełniały całe jego serce.Sam odwiedzał plebanie i doglądał służby Bożej dla pożytku dusz ludzkich, a zarazem gorliwie czuwał nad kapłanami, aby czyste i pobożne życie wiedli. Co mu czasu od prac kościelnych zbywało, to spędzał na modlitwie. Spisane miał wszystkie wdowy, ile ich miał w diecezji, i radził o ich potrzebach oraz o sieroctwie dziatek, i nic mu milsze nie było, jak wstawiać się za nimi i bronić ich przed niesprawiedliwością, jeżeli były godne tej obrony i wiodły życie podług przykazań Bożych. Dochodami kościelnymi ani domu swego, ani krewnych nie bogacił, ażeby chleba ubogim nie ujmować. Krzywdy swojej długo nie pamiętał i z serca ją bliźniemu odpuszczał. Te wysokie cnoty chrześcijańskie i kapłańskie Stanisława, przy których stał jak opoka twardy i nieustraszony, naraziły go na wielkie przykrości ze strony ówczesnego króla polskiego, Bolesława Śmiałego. Bolesław ów był czwartym z kolei następcą Bolesława Chrobrego. Wielki miłośnik ojczyzny, odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza, lecz był kiedyś i nabożny, dbały o szerzenie chwały Bożej, atoli do cnót owych przymieszały się wady i grzechy bardzo szkodliwe. W karaniu był okrutny, w szczęściu hardy, w uporze niepohamowany, a co najgorsza nie znał miary w rozkoszach cielesnych i wielkie wywoływał zgorszenie.Widząc to święty Stanisław, udawał się do niego i słowami Boskimi zaklinał, przedstawiając mu gniew Boga, utratę zbawienia, hańbę majestatu królewskiego, zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się upamiętał.Król pięknymi słowy za upomnienia dziękował, udawał wstyd za niecne postępki, ale w sercu był tym, czym dawniej.Pewnego razu, dowiedziawszy się o wielkiej urodzie Krystyny, żony Mścisława z Bużenina, nie mogąc jej darami skłonić do niewierności wobec męża, nasłał na jej dom żołnierzy, kazał ją porwać ku zgorszeniu wszystkich poddanych, uwięził u siebie i żył z nią, a potem i potomstwo z nią miał, ale Pan Bóg karał jego niemoralność, bo każde dziecko, które się rodziło, było słabe, szpetne i gdy dorastało, szalone.Jawne to cudzołóstwo oburzyło wszystkich w narodzie, nikt jednak nie śmiał otwarcie wystąpić. Oczy wszystkich zwrócone były na św. Stanisława, jego też uproszono, aby króla o to cudzołóstwo jawnie skarcił.Święty Stanisław nie wymówił się od tego obowiązku i upatrzywszy czas, pojechał do Wrocławia, gdzie Bolesław rad przemieszkiwał (cały Śląsk był podówczas nieoddzielną częścią państwa polskiego) i tam jawnie go upomniał przed dworzanami, mówiąc: “Królu, nie godzi się tobie mieć żony brata twego! Długoż jeszcze takie zgorszenie dawać będziesz twemu ludowi? Czemuż nie pomnisz na Boga, na duszę swoją, na majestat królestwa swego? Nie boisz się, królu, pomsty Bożej, która może spaść na ciebie, na potomstwo i królestwo twoje?” Król nie chciał słuchać tych upomnień, a potem, zniecierpliwiony, z gniewem odprawił biskupa i zaczął przemyśliwać, jak by go mógł zelżyć i skrzywdzić. Sposobność ku temu wkrótce się nadarzyła.Święty Stanisław kupił był dla Kościoła wieś Piotrowin nad Wisłą, w ziemi lubelskiej, od dziedzica Piotra. Ten wziął pieniądze, nie dał jednak biskupowi żadnego poświadczenia i wkrótce potem umarł. Skorzystał z tego król i namówił synowców zmarłego Piotra, Jakuba i Sulisława, aby się upomnieli o wieś, jako nieprawnie nabytą. Jakub i Sulisław zgodzili się na to i pozwali świętego Stanisława przed sąd królewski, który się odbywał pod niedaleką od Piotrowina wsią Solcem nad Wisłą.Święty Stanisław zawezwał wprawdzie świadków sprzedaży Piotrowina, ale żaden z nich z obawy przed królem świadczyć nie chciał. Świątobliwy biskup uciekł się wówczas do Pana Boga i po gorącej modlitwie oświadczył, że samego Piotra z grobu wydobędzie i stawi na świadka. Król i dworzanie śmiać się zaczęli i nazwali świętego Stanisława szalonym, on jednak, pełen ufności w Bogu, udał się w uroczystej procesji do Piotrowina, gdzie leżał zmarły dziedzic Piotr, kazał otworzyć grób i odkryć spróchniałe już ciało i pomodliwszy się, rzekł do umarłego: “Piotrze, w imię Trójcy świętej rozkazuję ci: wstań, pójdź do sądu i daj świadectwo prawdzie!” Piotr powstał z grobu i przybrał dawne ciało, a święty Stanisław zawiódł go przed króla i rzekł: “Oto masz królu samego Piotra, od którego wieś kupiłem! Przekonaj się, że to nie ułuda, ale ten sam człowiek, mocą Bożą z grobu wskrzeszony!”Król, dwór i lud wszystek oniemiał z podziwu nad tym cudem, Piotr zaś potwierdził wobec wszystkich kupno, a potem obróciwszy się do synowców, zgromił ich i nakłaniał do pokuty za niegodziwy postępek wobec biskupa.Król, skruszony, przysądził wieś świętemu Stanisławowi i Kościołowi, po czym Święty odprowadził Piotra do grobu, w którym wskrzeszony znowu w proch się obrócił.Ucichł teraz nieco gniew króla przeciw biskupowi, ale po niedługim czasie odnowił się z następujących powodów: W roku 1078 doszło do wojny między Polską a Rusią. Bolesław pokonał księcia ruskiego i zabrał Kijów, który go tak usidlał swoją świetnością, że zapomniał o wszystkim i oddał się próżnowaniu, zbytkom i rozkoszy, a tym czasem w kraju wszczął się nieład. Na domiar złego wiele niewiast zaparło się cnót domowych, a niektóre, mniemając, że ich małżonkowie poginęli na wojnie, wchodziły w nowe związki. Gdy wieść o tym doszła do Kijowa, zatrwożone rycerstwo porzuciło chorągwie królewskie i pospieszyło do kraju. Za nimi ze wzburzonym sercem ruszył król Bolesław.Teraz spadła na zbiegłe spod chorągwi rycerstwo straszliwa zemsta królewska. Król dał się porwać swemu pierwotnemu, gwałtownemu i dzikiemu charakterowi i nie dość, że w okrutny sposób zaczął karać samych zbiegów, ale i na ich żonach szukał srogiej zemsty. Przed biskupem Stanisławem otwierały się teraz dwie drogi: milczeć, albo wzorem prawdziwych sług Chrystusowych otwarcie stanąć w obronie prawa chrześcijańskiego i uciśnionych. Biskup wiedział, że wystąpienie przeciw szalejącemu z gniewu królowi grozi mu wielkim niebezpieczeństwem, mimo to jednak, wierny swoim ideałom, tym samym, które święty papież Grzegorz VII wyraził słowami: “Lepiej jest cielesną śmierć z rąk tyrańskiego władcy ponieść, niż milcząco przyzwolić na deptanie chrześcijańskiego prawa”, bez wahania kilkakrotnie go upominał, a gdy upomnienia nie odniosły żadnego skutku, rzucił na niego klątwę.Klątwa była dla panujących katastrofą, gdyż wykluczając ich ze społeczności kościelnej i zabraniając innym wszelkiego z nimi obcowania, wyrywała im poprostu władzę z rąk, choćby nawet Kościół nie połączył z nią dodatkowego obostrzenia w postaci zwolnienia poddanych od posłuszeństwa. Nie dziw więc, że i panujący i bezwzględni zwolennicy władzy państwowej uważali ją przez długi czas za zbrodnię, a biskupa, który kiedyś przysięgał władcy wierność, a później ośmielił się rzucić na niego klątwę, za zdrajcę, zasługującego na surową karę. Całkiem innym zasadom hołdowali reformatorzy kościelni XI wieku. Według nich opozycja przeciw niesłusznym żądaniom władzy lub niezgodnemu z prawami chrześcijańskimi postępowaniu nie była przeniewierstwem, lecz prostym obowiązkiem chrześcijańskim. “Jak zaś poddanie niewolników względem życzeń pana, – pisał w roku 1085 jeden z najszlachetniejszych i najwięcej stanowczych zwolenników Grzegorza VII, Bernard z Konstancji – jak posłuszeństwo dzieci względem rodziców, a żony względem męża tylko tak daleko sięgać winno, jak daleko z nim nie łączy się pogwałcenie praw bożych, tak samo wierność poddanych względem władcy nie jest bezwzględną. Gdyby się te granice zapoznawało i chciało okazywać posłuszeństwo nawet wtedy, gdy ono się staje nieposłuszeństwem względem Boga, tedy byłoby ono już nie wiernością, lecz przeniewierstwem i krzywoprzysięstwem. W takim bowiem wypadku nie może być mowy o tym, że się dba o istotne dobro władzy, co przecież przysięgający swym panom w pierwszej linii obiecują”.Stanisław wiedział, czym jest klątwa dla panującego, i wiedział, jakie skutki może ona wywołać, boć przecież właśnie w tym czasie szarpała cesarstwem rewolucyjna burza, którą wywołała klątwa rzucona przez Grzegorza VII na cesarza Henryka IV, jak również, znając charakter Bolesława, niewątpliwie przeczuwał, jakie gromy ściągnie na swą głowę, mimo to jednak, gotów bronić prawa bożego i kościelnego przeciw każdemu, kto ośmieliłby się je pogwałcić, nie cofnął się przed tą ostatecznością, i gdy nie pomogły ostrzeżenia, wyklął srożącego się władcę.Biskup, ujmujący się za pokrzywdzonymi, których król uważał za swoich wrogów, nawołujący króla do poprawy i pohamowania okrucieństwa, które zaczynało w kraju wywoływać bunt, musiał się wydać jemu i jego zwolennikom zdrajcą i wspólnikiem buntowników. I to wywołało katastrofę, która sprowadziła zgubę nie tylko na biskupa ale i na szukającego nierozumnej pomsty króla. Święty Stanisław *** Było to dnia 7 kwietnia roku 1079. Biskup Stanisław odprawiał właśnie mszę św. w kościele św. Michała na Skałce, gdy pod kościół przybył król Bolesław i kazał go swej drużynie porwać sprzed ołtarza. Być może, że chciał, aby wykonano na nim karę obcięcia członków, na tę bowiem karę skazał go jako rzekomego zdrajcę stosownie do ówczesnych zwyczajów. Spotkawszy się z oporem swych ludzi, którzy bali się zbezcześcić świętość kościoła i targnąć się na biskupa przy ołtarzu, porwany dzikim gniewem sam wpadł do świątyni i zabił go uderzeniem miecza w głowę, po czym kazał żołnierzom wynieść ciało i posiekać na drobne części. Tak przeleżały święte szczątki kilka dni, bo nikt nie miał odwagi zbliżyć się do nich z obawy przed zemstą królewską, gdyż mniemano, że wedle zwyczaju zostały oddane na pastwę dzikim zwierzętom, aż wreszcie kilku kanoników pochowało je pod gołym niebem przy wejściu do kościoła św. Michała.Straszliwa zbrodnia króla wywołała w całej Polsce głębokie oburzenie, pod wpływem którego wybuchł bunt, tak nagły i powszechny, że Bolesław niemal przez wszystkich opuszczony, musiał uchodzić wraz z żoną i synem na Węgry, gdzie wkrótce potem został zamordowany. Późniejsza legenda głosi, że schronił się do klasztoru benedyktynów w Osjaku w Karyntii i przez osiem lat spełniał z pokorą najniższe posługi w obrębie murów klasztornych; imię swoje wyjawił dopiero przed śmiercią, składając pierścień z królewską pieczęcią w ręce opata.Zwłoki św. Stanisława leżały w ziemi koło kościoła św. Michała do roku 1089, po czym zostały uroczyście przeniesione do kościoła katedralnego na Wawelu i pochowane w kamiennym grobowcu, na znak szczególnej czci wzniesionym nieco nad posadzkę. Wkrótce potem zaczęły się przy nim dziać rozliczne cuda, które utrwaliły powszechną opinię o świątobliwości Męczennika, mimo to jednak, wskutek zamieszek wewnętrznych, jakie wstrząsały Polską przez długie lata, starania o kanonizację podjęto dopiero z początkiem wieku XIII. Przyczynił się do tego przede wszystkim błogosławiony Wincenty Kadłubek, którego opis życia i męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz cudów wzbudził w społeczeństwie polskim pragnienie uzyskania narodowego świętego. Pierwszym też biskupem, który zaczął myśleć o kanonizacji Stanisława, był bezpośredni następca błogosławionego Wincentego na katedrze krakowskiej, Iwon Odrowąż, a doprowadził ją do skutku trzeci po nim biskup krakowski, Prandota z Białaczowa, przy gorącym poparciu błogosławionej Kingi, małżonki ówczesnego księcia krakowskiego i sandomierskiego, Bolesława Wstydliwego.Prandota podniósł z grobu zwłoki męczennika i kazał spisać cuda zdziałane za jego przyczyną, po czym zwrócił się do papieża Innocentego IV z prośbą o wyznaczenie komisji w celu ich sprawdzenia. Papież przychylił się do prośby i wyznaczył komisję w osobach arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki, biskupa wrocławskiego Tomasza i opata lubuskiego Henryka. Kronika błogosławionego Wincentego Kadłubka i w tym wypadku odegrała znakomitą rolę, bo jak wynika z brzmienia bulli kanonizacyjnej, komisja papieska dociekała właśnie prawdziwości jego opisu życia i cudów św. Stanisława. Gdy komisja ukończyła pracę i przysłała sprawozdanie, co nastąpiło w r. 1250, papież wysłał do Polski franciszkanina Jakuba z Velletri celem ostatecznego zbadania życia i cudów św. Stanisława, a gdy i jego orzeczenie wypadło pomyślnie, w roku 1253 wysłał Prandota na dwór papieski posłów, którzy mieli się starać o doprowadzenie sprawy do końca. Akt kanonizacji odbył się dnia 8 września roku 1253, w kościele św. Franciszka w Asyżu, w obecności tysięcznych tłumów wiernych. Wieść o zatwierdzeniu czci św. Stanisława przez Kościół napełniła całą Polskę niewypowiedzianą radością. W niecały rok później, w dniu 8 maja, odbyła się w Krakowie uroczystość podniesienia relikwii Świętego i wystawienia ich ku czci publicznej.Przybyło na nią oprócz arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki i legata apostolskiego Opizona pięciu biskupów polskich, wielu opatów, prałatów, kanoników i mnóstwo kleru niższego, z książąt – oprócz pana ziemi krakowskiej i sandomierskiej, Bolesława Wstydliwego – Przemysław wielkopolski, Kazimierz kujawski i łęczycki, Ziemowit mazowiecki i Władysław opolski w towarzystwie mnóstwa panów i szlachty, oraz ogromne tłumy ludu z wszystkich stron Polski. Za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej szczątki św. Stanisława wydobywała z trumny błogosławiona Kinga i obmywszy je w winie wkładała do relikwiarzy, z których największy, w kształcie trumienki, sprawiła własnym kosztem. Ten właśnie relikwiarz złożono na ołtarzu w pośrodku kościoła, tym samym, w którym od roku 1184 spoczywały relikwie św. Floriana; inne rozdano różnym kościołom polskim, a katedrze gnieźnieńskiej dostał się biskupi pierścień św. Stanisława.Kanonizacja św. Stanisława miała dla Polski niezmiernie doniosłe znaczenie, ponieważ nie tylko podniosła ducha religijnego w narodzie, ale także przypomniała wszystkim dawną jedność i potęgę polityczną Polski.Były to czasy zupełnego rozbicia politycznego Polski, spowodowanego podziałem, którego dokonał drugi z kolei następca Bolesława Śmiałego, Bolesław Krzywousty. Nie był to podział polityczny w właściwym znaczeniu tego słowa, gdyż Bolesław podzielił Polskę na pięć dzielnic, z których cztery miały być dziedziczne w rodach jego czterech synów, a piąta, mianowicie krakowska, miała być w rękach najstarszego członka rodu (seniora), jako pana zwierzchniego całej Polski – ale po jego śmierci synowie obalili jego rozporządzenie i zupełnie uniezależnili się od siebie, wskutek czego w miarę rozradzania się dynastii zaczęła się Polska rozpadać na coraz mniejsze cząstki. Za czasów kanonizacji św. Stanisława było tych dzielnicowych księstw już kilkanaście, zupełnie niezależnych od siebie i ustawicznie toczących z sobą wojny. I oto – jak pisze jeden z naszych uczonych – gdy u grobu św. Stanisława stanęła cała Polska, cały naród, “otrzymując patrona, poruszył się jednym uczuciem, w którym tkwił poważny kapitał poczucia jedności narodowej także pod względem politycznym, tym bardziej, że już opowieść o życiu Świętego uczyła, iż za jego czasów Polska była cała i niepodzielna pod jednym władcą. Otwarcie też dodawano do opisu cudów, które się działy przy śmierci św. Stanisława, że na podobieństwo jego posiekanych członków (które zrosły się cudownym sposobem) złączy się cała Polska, rozbita na dzielnice”. I to był skutek kanonizacji św. Stanisława równie ważny, jak jej skutek kościelno-religijny.Św. Stanisław był wyjątkową postacią w ówczesnym polskim episkopacie – nie cudzoziemiec, lecz potomek jednego z swojskich rodów, pierwszy Polak, którego Kościół zaliczył w poczet świętych, przedmiot czci siedmiu wieków i u nas i u obcych. Na przestrzeni siedmiu stuleci, od początków kultu św. Stanisława aż do czasów dzisiejszych, pośmiertne dzieje biskupa męczennika są wiernym odbiciem nastrojów polskiej duszy na tle poszczególnych epok. Ostatniemu królowi Polski, który na chrzcie otrzymał imię Stanisława, zabrakło męstwa i mocy charakteru, zato polscy biskupi szli do więzienia i na wygnanie z modlitwą o dar męstwa na wzór świętego patrona Polski, a grób męczennika, ściągając bez przerwy liczne pielgrzymki z Górnego Śląska, przez sześć stuleci podtrzymywał na Górnym Śląsku Iskrę polskości. Przy grobie św. Stanisława jest o czym pomyśleć!Cześć św. Stanisława w narodzie polskim utrzymywała się przez wieki bez żadnego uszczerbku. Pod jego wezwaniem zbudowano w Polsce około 300 kościołów, młodzież polska udająca się na naukę za granicę brała go sobie za patrona, a królowie polscy w wigilię koronacji udawali się w uroczystym pochodzie na Skałkę, aby polecić się jego opiece. Modlitwy ich nie były daremne, doznawali jej bowiem – zarówno jak cały naród – w chwilach nieszczęść i niebezpieczeństw, których moc ludzka nie byłaby zdołała odwrócić. Tak było np. w roku 1410, podczas bitwy pod Grunwaldem, gdy wojskom polsko-litewskim, zmagającym się z Krzyżakami, ukazał się św. Stanisław, błogosławiąc im, i w roku 1605 pod Kircholmem, gdy hetman Karol Chodkiewicz z garstką wojska stawił czoło potężnej armii szwedzkiej.Cudowna opieka, którą święty Stanisław Szczepanowski stale otaczał Polskę i Polaków, sprawiła, że mijały wieki, czyny wielkich i maluczkich ginęły w zapomnieniu, a postać tego wielkiego męczennika trwała w pamięci narodu tak żywa i niczym niezatarta, jakby świadkiem jego świątobliwego żywota było każde żyjące pokolenie. Przed srebrną trumną w katedrze wawelskiej, kryjącą jego relikwie, modlą się dziś wierni tak samo żarliwie, jak przed wiekami ich przodkowie, zanosząc przez niego prośby i dziękczynienia do Stwórcy wszechrzeczy.Nauka moralnaIleż to złego przynosi nieposkromiona namiętność! Gdyby król Bolesław Śmiały był czuwał nad poskromieniem swoich namiętności, gdyby był przynajmniej pokornie przyjął napomnienia świętego Stanisława, nie byłby się naraził na tyle zbrodni, które później straszną karę z Nieba na cały kraj sprowadziły.Podziwiając w św. Stanisławie nieustraszoną odwagę, z jaką gromił otwarcie króla i wytykał mu jego błędy, widzimy zarazem, jak występek i niemoralność prowadzi człowieka do coraz większego rozbratu z Bogiem. Człowiek, który się poddał namiętnościom, głuchy jest na upomnienia i na wszelkie wskazówki, jak ma wrócić na drogę cnoty. Stan tego obałamucenia trwa przez pewien czas, ale w końcu nastaje przebudzenie. Jakże jest okropne, jeśli już za późno żałować za grzechy! Przeto unikajmy występku, a szczególnie strzeżmy się pierwszego kroku na tej śliskiej drodze, abyśmy nie wpadli w głębinę wiodącą do zupełnego potępienia, z której już bardzo trudno się wydostać.ModlitwaBoże, za cześć którego święty biskup Stanisław poległ z ręki bezbożników, spraw, prosimy, aby wszyscy jego pośrednictwa wzywający, próśb swoich zbawiennego dostąpili skutku. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen. św. Stanisław, biskup i Męczennik urodzony dla świata 1030 roku, urodzony dla nieba 8.05.1079 roku, kanonizowany 8.09.1253 roku (lub 17 września ???) wspomnienie 8 maja Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r |
__________________________________________________________________________________
fot. Stanisław Samostrzelnik via: Wikipedia (domena publiczna)/Pixabay – joaoaugustof
***
Św. Stanisław – natchnienie polskiej ziemi
List Jana Pawła II z okazji 750-lecia kanonizacji św. Stanisława Biskupa
Do Archidiecezji Krakowskiej i Kościoła w Polsce
«Beatum Stanislaum episcopum digne Sanctorum Catalogo duximus ascribendum». «Uznaliśmy za godne onego błogosławionego biskupa Stanisława wpisać do Katalogu Świętych» — tymi słowami, 17 września 1253 roku, mój czcigodny poprzednik, papież Innocenty IV potwierdzał akt kanonizacji krakowskiego Męczennika, nakazując równocześnie, aby jego pamięć była czczona każdego roku w dniu 8 maja. Kościół w Polsce z niegasnącą radością i pobożnością wypełniał ten nakaz, oddając cześć świętemu Patronowi całego Narodu. W tym roku, w którym przypada 750-lecie jego kanonizacji, czyni to w sposób szczególnie uroczysty. Z całego serca pragnę zatem przyłączyć się do obchodów tego jubileuszu i dać wyraz mojej jedności z duchowieństwem i wiernymi Kościoła w Krakowie i w całej Polsce, którzy gromadzą się u grobu św. Stanisława, aby wielbić Boga za wszelkie łaski, jakich na przestrzeni wieków zaznawał Naród polski za jego przyczyną.
Pamięć pasterzowania św. Stanisława na stolicy krakowskiej, które trwało zaledwie siedem lat, a zwłaszcza pamięć jego śmierci, nieustannie towarzyszyła w ciągu wieków dziejom Narodu i Kościoła w Polsce. A w tej zbiorowej pamięci święty Biskup Krakowa pozostawał jako patron ładu moralnego i ładu społecznego w naszej Ojczyźnie.
Jako Biskup i Pasterz głosił naszym praojcom wiarę w Boga, zaszczepiał w nich zbawczą moc Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa przez Chrzest święty, Bierzmowanie, Pokutę i Eucharystię. Uczył ładu moralnego w rodzinie opartej na sakramentalnym małżeństwie. Uczył ładu moralnego w Państwie, przypominając nawet królowi, że w swym postępowaniu musi się liczyć z niezmiennym Prawem Boga samego. Bronił wolności, która jest podstawowym prawem każdego człowieka i którego bez przyczyny żadna władza nie może nikomu odbierać bez pogwałcenia porządku ustanowionego przez samego Boga. U początku naszych dziejów Bóg, Ojciec ludów i narodów, ukazał nam przez tego świętego Patrona, że ład moralny, poszanowanie Bożego Prawa oraz słusznych praw każdego człowieka, jest podstawowym warunkiem bytu i rozwoju każdego społeczeństwa.
Historia uczyniła św. Stanisława również patronem narodowej jedności. Kiedy w 1253 roku Polacy doczekali się kanonizacji pierwszego syna swojej ziemi, Polska boleśnie doświadczała podziału dzielnicowego. I właśnie ta kanonizacja wzbudziła w książętach z pozostającego u władzy rodu Piastów potrzebę zgromadzenia się w Krakowie, aby przy grobie św. Stanisława i w miejscu jego męczeństwa dzielić wspólną radość z wyniesienia Rodaka na ołtarze Kościoła powszechnego. Wszyscy widzieli w nim swego patrona i pośrednika przed Bogiem. Wiązali z nim nadzieje na lepszą przyszłość Ojczyzny. Z legendy, która głosiła, że posiekane podczas zabójstwa ciało Stanisława miało się na nowo zrosnąć, rodziła się nadzieja, że Polska piastowska przezwycięży dynastyczne rozbicie i wróci jako państwo do trwałej jedności. W tej nadziei od czasu kanonizacji obrano świętego Biskupa Krakowa na głównego Patrona Polski i Ojca Ojczyzny.
Jego relikwie złożone w katedrze wawelskiej doznawały religijnej czci ze strony całego Narodu. Cześć ta nabrała nowego znaczenia w czasach rozbiorów, kiedy spoza kordonów, zwłaszcza ze Śląska, przybywali tutaj Polacy, aby zbliżyć się do tych relikwii, które przypominały o chrześcijańskiej przeszłości niepodległej Polski. Jego męczeństwo stało się świadectwem duchowej dojrzałości naszych praojców i nabrało szczególnej wymowy w dziejach Narodu. Jego postać była symbolem jedności budowanej już nie w oparciu o terytorium niepodległego państwa, ale o nieprzemijalne wartości i duchową tradycję stanowiącą fundament narodowej tożsamości.
Patronował św. Stanisław również zmaganiom między życiem a śmiercią Ojczyzny w czasie II wojny światowej, której koniec na naszej ziemi łączy się z jego majowym świętem. Z wyżyn nieba uczestniczył w doświadczeniach Narodu, w jego cierpieniach i nadziei. W trudnych czasach powojennej odbudowy Kraju i ucisku ze strony wrogich ideologii Naród, wsparty jego wstawiennictwem, odnosił zwycięstwa i podejmował wysiłki w kierunku społecznej, kulturalnej i politycznej odnowy. Św. Stanisław od wieków był uznawany za rzecznika prawdziwej wolności i nauczyciela twórczego łączenia lojalności w stosunku do Ojczyzny ziemskiej i wierności Bogu i Jego Prawu — tej syntezy, jaka dokonuje się w duszy każdego wierzącego.
W liście na 700-lecie kanonizacji Papież Pius XII napisał o nim: «Ludowi waszemu został dany Pasterz, który oddał życie za owce, broniąc chrześcijańskiej wiary i obyczajów, a w ten sposób posiane ziarna Ewangelii przez swoją krew uczynił jeszcze bardziej urodzajnymi. Tym wyróżnił się Biskup Krakowski, że oddając się Boskiej Opatrzności, ukazał świetlany przykład chrześcijańskiej mocy. Św. Stanisław, odznaczający się głęboką pobożnością względem Boga i miłością względem bliźniego, nie miał nic słodszego nad sprawowanie troski o powierzoną sobie owczarnię i niczego bardziej nie pragnął do końca swego żywota, jak tego, by jak najdoskonalej odtworzyć w sobie obraz Boskiego Pasterza». Przytaczam te słowa, aby wskazać dzisiejszym Pasterzom — Biskupom i Kapłanom — wzór do naśladowania. I dziś bowiem potrzeba odwagi w przekazywaniu i obronie świętego depozytu wiary, a równocześnie tej miłości Boga, która objawia się w nieustannej trosce o człowieka, o każde dziecko Boże narażone na przeciwności, które zdają się gasić światło nadziei na zwycięstwo prawdy, dobra i piękna, na lepszą przyszłość w doczesnej rzeczywistości i na wieczne szczęście w Bożym królestwie. Niech przykład ofiarnej miłości św. Stanisława zawsze przyświeca Pasterzom Kościoła w Polsce.
Stanisław ze Szczepanowa stał się natchnieniem dla wielu świętych i błogosławionych na naszej polskiej ziemi. Istnieje głęboka więź duchowa pomiędzy postacią tego wielkiego Patrona Polski i tyloma świętymi i błogosławionymi, którzy tak wiele dobra i świętości wnieśli w dzieje naszej Ojczyzny. Znakiem tej więzi jest zwyczaj niesienia relikwii polskich świętych podczas procesji na Skałkę. W krakowskim Biskupie odnajdywali oni przykład heroizmu wiary, nadziei i miłości, który jest realizowany na co dzień i przybiera kształt heroizmu dnia powszedniego. Ten łańcuch świętości, którego pierwszym ogniwem na polskiej ziemi jest św. Stanisław, nie może zostać przerwany. Trzeba, abyśmy wszyscy, synowie polskiej ziemi, poczuli się odpowiedzialni za jego przedłużanie i byśmy przekazali go przyszłym pokoleniom jako najcenniejszy skarb. Oto wyzwanie, jakie dziś stawia św. Stanisław wszystkim wiernym: wzrastajcie w świętości! Budujcie dom własnego życia w oparciu o skałę łaski Bożej, nie szczędząc wysiłków, aby jego trwałość zasadzała się na wierności Bogu i Jego przykazaniom.
Św. Stanisław świadczy wymownie, że w Jezusie Chrystusie człowiek powołany jest do zwycięstwa. Niech to zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, jedności nad podziałami stanie się udziałem wszystkich Polaków. Modlę się, aby duchowni i wierni świeccy w Polsce coraz bardziej stawali się świętymi i by przekazywali dziedzictwo świętości nowym pokoleniom w trzecim tysiącleciu.
Cały ten rok Kościół w Polsce pragnie przeżywać jako rok św. Stanisława. Dlatego też postanowiłem, aby jubileusz 750-lecia jego kanonizacji związać z możliwością uzyskania łaski odpustu zupełnego na zwyczajnych warunkach podczas nawiedzenia jego grobu w katedrze na Wawelu oraz miejsca śmierci w kościele na Skałce.
Tym, którzy z tego daru zechcą skorzystać i wszystkim czcicielom św. Stanisława w Polsce i na świecie z serca udzielam mojego Apostolskiego Błogosławieństwa.
Watykan, 8 maja 2003 r.
____________________________________________________________________________________
„Zdrada” św. Stanisława, czyli jak się tworzy antykatolickie mity
(Zabójstwo św. Stanisława, I połowa XVI wieku, malarz nieznany. Repr. FoKa/Forum)
***
Dramat jaki wydarzył się w Krakowie w 1079 r. na długo zaważył na losach Polski. Stała się rzecz bezprecedensowa w historii naszego kraju. Z rozkazu króla Bolesława Szczodrego zginął hierarcha Kościoła, biskup krakowski Stanisław. Niedługo potem polski władca udał się na wygnanie, a jego kraj podupadł.
W następnych stuleciach postać św. Stanisława Szczepanowskiego, Patrona Polski, długo nie wzbudzała żadnych kontrowersji. Dynamicznie szerzył się jego kult, źródła kościelne dokumentowały liczne przypadki cudów dokonanych za jego wstawiennictwem, w 1253 r. miała miejsce kanonizacja. Osobę i czyny męczennika opiewała sztuka, pod jego opiekę uciekało się polskie rycerstwo wyruszające do boju (prawdopodobnie jako pierwsi uczynili tak synowie Bolesława Krzywoustego w 1146 r. – ponad sto lat przed kanonizacją!).
Dopiero na początku XIX w. nastąpił pierwszy niemiły zgrzyt. W 1803 r. Tadeusz Czacki (m.in. członek Komisji Edukacji Narodowej, współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, współtwórca Konstytucji 3 Maja) oskarżył św. Stanisława o zdradę. Czacki powołał się na Kronikę Galla Anonima, który rzekomo „(…) wyraźnie mówi, że Stanisław biskup miał zmowy z Czechami”. Trudno dociec po ponad dwóch wiekach, czym kierował się Czacki – czy zełgał z premedytacją, czy jedynie powtórzył czyjąś opinię nie sprawdziwszy sensacyjnego „niusa” u źródła? Pewne jest tylko jedno – że Gall nic takiego nie napisał!
Kolejne ataki na pamięć świętego przypuścili: Aleksander Skorski (1873), Franciszek Stefczyk (1885) i Maksymilian Gumplowicz (1898). Rozpisywali się oni o zdradzie biskupa rzekomo wysługującego się Czechom i Niemcom. Gumplowicz dołożył do tego wymyśloną przez siebie historyjkę sporu o… celibat księży (jakoby św. Stanisław miał być przeciwnikiem celibatu, co z kolei wzburzyło króla). Poziom tych dywagacji sprawiał, że nikt nie traktował poważnie antystanisławowskich pamflecistów.
Prawdziwy wstrząs wywołały dopiero Szkice historyczne XI wieku Tadeusza Wojciechowskiego (1904), znanego historyka galicyjskiego. Przedstawił on rozbudowaną hipotezę o spisku możnowładców przeciw królowi. Przywódcami tajnego sprzysiężenia mieli być: biskup Stanisław, brat króla Władysław Herman oraz wielmoża Sieciech. Spiskowcy pozostawali rzekomo w ścisłych kontaktach z cesarzem Henrykiem IV i księciem czeskim Wratysławem. Hipoteza wzbudziła uznanie w kręgach liberalnej, antyklerykalnej inteligencji, gdzie z czasem zyskała rangę dogmatu. Po latach natrętnie nawiązywali do niej komuniści, demaskujący „wrogie knowania Kościoła przeciw Polsce”.
„Zdrajca” czy „buntownik”?
Oskarżyciele biskupa Stanisława domagali się oparcia w trakcie badań wyłącznie na Kronice polskiej Galla Anonima, przy równoczesnym odrzuceniu późniejszej Kroniki bł. Wincentego Kadłubka oraz tradycji kościelnej. Tak też uczynię w niniejszym tekście. Jak sądzę, pozwoli to dobitniej pokazać kruchość „aktu oskarżenia”.
Jakie są więc dowody „agenturalnej” zdrady biskupa Stanisława? Co właściwie napisał Gall, na którego powołują się jak jeden mąż anystanisławowscy linczownicy?
Z Kroniki nie dowiadujemy się wiele o przebiegu konfliktu. Gall, szeroko i bardzo życzliwie opisujący panowanie króla, z zapałem referujący jego dokonania, tutaj nagle staje się dziwnie lakoniczny. Poświęca całemu zdarzeniu zaledwie trzy zdania: „Jakim zaś sposobem król Bolesław został z Polski wypędzony, długo byłoby opowiadać, lecz to powiedzieć wolno, że pomazaniec na pomazańcu nie powinien cieleśnie mścić się za jakikolwiek grzech. To bowiem bardzo mu zaszkodziło, gdy do grzechu dodał grzech, gdy za bunt wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem buntownika biskupa nie uniewinniamy, ani też króla mszczącego się tak haniebnie, nie pochwalamy, lecz tu w środku pozostawmy i wyłóżmy, jak na Węgrzech został przyjęty” (przekł. T. Grudziński).
I… to wszystko. Gall nie podaje, jaką formę przybrał „bunt” ani jaki był jego powód. Nie poznajemy nawet przyczyny śmierci biskupa Stanisława (kara „obcięcia członków” polegała raczej na okaleczeniu skazańca – na ogół amputacji stopy i dłoni).
Cały „akt oskarżenia” autorstwa Wojciechowskiego i jemu podobnych opiera się na interpretacji dwóch słów użytych przez Galla: traditio (w tym kontekście: bunt) oraz traditor (buntownik), które samozwańczy prokuratorzy tłumaczą jako: „zdrada” i „zdrajca”.
To prawda, że są to słowa wieloznaczne. W Kronice Galla zostały użyte ogółem 13 razy, z tego tylko w 3 przypadkach na określenie zdrady polegającej na konszachtach z wrogiem zewnętrznym, w 6 przypadkach na określenie buntu, w 2 na niedotrzymanie umów między państwami, 2 przypadki są niejasne.
Jeśli nawet ktoś zakwestionowałby zacytowany tu przekład prof. Grudzińskiego, to pozadyskusyjna wieloznaczność słów traditio i traditor, jak również prosty rachunek prawdopodobieństwa (3 przypadki na 13) nakazywałyby uczciwym badaczom ogromną ostrożność w formułowaniu oskarżeń.
Oto jest głowa zdrajcy!
Prawdę mówiąc nawet nazwanie św. Stanisława „zdrajcą” przez kronikarza nadwornego nie wyjaśniłoby wiele bez przedstawienia okoliczności zdarzenia. W owym czasie (i nie tylko wtedy!) mianem „buntu” czy „zdrady” etykietkowano jakikolwiek sprzeciw wobec władcy.
Trzy lata przed zamordowaniem biskupa krakowskiego, stronnicy cesarza Henryka IV okrzyknęli „zdrajcą” i „buntownikiem” papieża Grzegorza VII (którego Bolesław Szczodry chwalebnie poparł w tym sporze). W 1170 r. wasale króla Anglii Henryka II wdarli się do katedry w Canterbury i wrzeszcząc „Śmierć zdrajcy!” zarąbali przy ołtarzu prymasa Anglii, arcybiskupa św. Tomasza Becketa. Trzy i pół wieku potem, podczas schizmy Henryka VIII, parlament angielski uchwalił prawo, na mocy którego każdy, kto nie uznawał nowej pozycji króla jako głowy Kościoła anglikańskiego, winien był „zdrady stanu”. W następnych latach zginęła z tego powodu ogromna liczba męczenników. Po egzekucji św. Tomasza More’a (1535) kat uniósł jego odrąbaną głowę, by oznajmić donośnie widzom: „Oto jest głowa zdrajcy!”.
Również współcześnie męczennicy katoliccy, w tym hierarchowie, ginęli oskarżani o „zdradę”, o „podżeganie do buntu”, o „szpiegostwo”, „dywersję”, „agenturalność” itp., jak np. biskupi ormiańscy straceni przez władze tureckie w 1915 r. pod fałszywym zarzutem „zdrady stanu”; jak biskupi oskarżani o „szpiegostwo” podczas podbojów japońskich w Azji; jak niezliczone ofiary terroru komunistycznego i inni Świadkowie Wiary.
Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy epigoni Wojciechowskiego zaczną opisywać dzieje Kościoła w okresie PRL na podstawie sentencji wyroków sądów komunistycznych i roczników „Trybuny Ludu”…
Znacząca powściągliwość
Zastanawiające, że Gall stale wynoszący pod niebiosa „wieloraką zacność” króla Bolesława, wcale nie próbuje bronić go ani usprawiedliwiać sposobu rozprawienia się z biskupem krakowskim. Przeciwnie, surowo gani władcę, przeciwstawiając „grzechowi” nieposłusznego hierarchy „grzech” Bolesława „mszczącego się tak haniebnie”.
Widać, że postępek monarchy wzburzył kronikarza. Skąd jednak ta nagła lakoniczność, tak znacząca w tych okolicznościach? Czego obawiał się powiedzieć Gall? Komu nie chciał się narazić?
Trzeba pamiętać, że Gall był nadwornym kronikarzem księcia Bolesława Krzywoustego (bratanka Bolesława Szczodrego). Pisał swą Kronikę pod okiem kanclerza Michała Awdańca (Awdańcy zdobyli znaczenie właśnie w czasach Szczodrego, tworząc wówczas jego zaplecze polityczne). Czyżby tutaj leżało wytłumaczenie powściągliwości nadwornego skryby?
Wypada powiedzieć uczciwie – to tylko przypuszczenie. Natomiast zdumiewa fakt, że choć z gallowej Kroniki wyzierają tak skąpe informacje o konflikcie, współczesne antystanisławowskie mowy oskarżycielskie roją się od barwnych szczegółów, podawanych jako pewniki, które po analizie okazują się być wymysłami (czy jak kto woli niepotwierdzonymi hipotezami) XIX- i XX-wiecznych autorów.
Fakty i mity
Opisanie mitów, jakimi obrosła sprawa „zdrady” świętego, zajęłoby opasłą księgę.
Ostatecznie nie potwierdziła się teza Czackiego i Wojciechowskiego o ówczesnej czeskiej interwencji w Polsce. Historycy nie znaleźli o niej najmniejszej wzmianki w źródłach.
Wymysłem jest również ówczesna interwencja niemiecka. Cesarz Henryk IV zaangażowany był wtedy w zaciekłą walkę z niemieckim antykrólem Rudolfem Szwabskim i ani mu było w głowie otwierać „drugi front” w Polsce.
Nie ma żadnych dowodów na udział w spisku (o ile takowy miał miejsce) Władysława Hermana. Ten schorowany człowiek wcale nie kwapił się do objęcia władzy, potem nie uczynił nic, aby pozbawić brata korony, sprawował rządy jako regent, zaś jego syn otrzymał imię po stryju – Bolesław.
Nie odpowiada rzeczywistości sugestia Wojciechowskiego, że św. Stanisław mógł zostać pojmany w czasie bitwy, walcząc przeciw królowi, być może dowodząc wojskiem rebeliantów. XI-wieczny biskup polski jeszcze nie dysponował siłą militarną i był całkowicie uzależniony materialnie od monarchy (inaczej było wówczas w Niemczech, a i w Polsce owe realia uległy zmianie, tyle że dopiero w następnym stuleciu).
Nieprawdziwe są opisy armii rebelianckiej szturmującej Kraków wraz z Czechami i Niemcami. Nie znaleziono śladów wojny domowej. Okoliczności usunięcia króla z tronu są zagadkowe. Możemy jedynie „gdybać”, czy opuszczony przez stronników władca ratował się ucieczką do granicy, czy został wypędzony, czy też… sam zrezygnował z tronu w akcie pokuty.
W arsenale antybiskupich oskarżeń, poza powyższymi „nadinterpretacjami”, nie brak również ewidentnych kłamstw, jak wspomniane wyżej powoływanie się na Kronikę Galla, rzekomo „wyraźnie mówiącego o zmowach Stanisława biskupa z Czechami” (czego u Galla próżno szukać).
Natomiast sprawą drugorzędną jest, czy biskup zginął z wyroku sądu królewskiego, czy też król wziął „sprawiedliwość” we własne ręce (bądź zlecił egzekucję dworzanom). Do XIV w. władca Polski miał prawo karania poddanych bez sądu. Niewiele wnosi też do sprawy hipoteza o skazaniu Stanisława przez sąd arcybiskupi (jeżeli pamiętać, że wcześniej sam papież Grzegorz VII potępiony był jako „buntownik” i „zdrajca” przez stronników cesarza, w tym również przez 26 biskupów posłusznych cesarzowi).
„Dowód pośredni”
Kiedy nie staje twardych dowodów, oskarżyciele św. Stanisława imają się poszlak. Najważniejszy „dowód pośredni” brzmi: Stanisław „musiał być” zdrajcą, albowiem… król Bolesław był władcą wybitnym i prowadził politykę korzystną dla kraju. Wszak pod rządami Bolesława Polska stała się lokalnym mocarstwem; po jego odejściu szybko popadła w zależność od cesarstwa…
Ten iście bizantyjski styl rozumowania (władza ma zawsze rację, jeżeli tylko jest skuteczna) jako żywo przypomina dzisiejsze deklaracje komunistów postsowieckich, którzy głoszą wszem i wobec, że ludzie represjonowani pod rządami Józefa Stalina „musieli być” prawdziwymi zdrajcami, skoro Związek Sowiecki stanowił wtedy potęgę, z którą liczył się cały świat…
Zostawiając na boku Stalina (jako przykład może zbyt skrajny), nie sposób nie zauważyć, że władcom i wodzom bez wątpienia wybitnym również przytrafiały się błędy, grzechy, a nawet zbrodnie. Trudno przecenić zasługi Bolesława Chrobrego, ale nikt nie pochwala przecież gwałtu dokonanego przezeń na księżniczce kijowskiej. Król Kazimierz Wielki w pełni zasłużył na swój przydomek, a mimo to nie można usprawiedliwić zleconego przez niego mordu na osobie księdza Marcina Baryczki. Hetman Jan Tarnowski, zwycięzca spod Obertyna, był wspaniałym wodzem, wszakże nikogo nie zachwycają dokonane z jego rozkazu rzezie jeńców mołdawskich pod Gwoźdźcem oraz moskiewskich w Starodubie…
Pewnik czy tylko „tak być mogło”?
Oczywiście każdy ma prawo do tworzenia własnych hipotez oraz do ich obrony. Jednak czym innym jest przyjęcie wymyślonej tezy jako hipotetycznego scenariusza („tak być mogło”), jednego z wielu możliwych – a czym innym bezpodstawne reklamowanie jej jako dowiedzionego pewnika.
Po przeanalizowaniu antystanisławowskiego „aktu oskarżenia” okazuje się, że jedynym namacalnym „dowodem” pozostaje niejasny i pobieżny opis sporu w Kronice Galla. Nawet po dopasowaniu znaczenia słów „traditio” i „traditor” do z góry założonej tezy o zdradzie, pozyskaną informację należałoby potwierdzić z innych źródeł. Tymczasem w innych dokumentach nie znaleziono jakiejkolwiek wzmianki uwiarygodniającej zdradę św. Stanisława.
Prof. Tadeusz Grudziński, podsumowując w latach 80. XX wieku aktualny stan wiedzy na temat konfliktu między św. Stanisławem a Bolesławem Szczodrym, stwierdził: „(…) kto zechce wysunąć twierdzenie, iż biskup był zdrajcą, który w powiązaniu z wrogami zewnętrznymi spiskował przeciw królowi, ten musi je udowodnić w oparciu o inne źródła niż Kronika Anonima, i przy pomocy innych przesłanek. Tadeusz Wojciechowski takiej tezy nie zdołał udowodnić i dziwić się można, że jego konstrukcja zyskała na kilka dziesiątków lat takie szerokie uznanie w nauce”.
Lęk niegodziwej władzy
Deklarowane zdziwienie prof. Grudzińskiego podszyte było ironią – dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, że popularność oskarżeń biskupa Stanisława o zdradę nie miała wiele wspólnego z rzeczywistymi ustaleniami naukowców; że spór o tę postać został zideologizowany przez środowiska antykościelne, wpierw liberalne, potem marksistowskie.
Przed laty ks. Władysław Bielatowcz, długoletni proboszcz parafii w Szczepanowie i kustosz tamtejszego Sanktuarium św. Stanisława, stwierdził w rozmowie ze mną: „Trzeba pamiętać o klimacie politycznym, w jakim Wojciechowski ogłaszał swe tezy. Koniec XIX wieku to czasy ostrej walki z religią, czas ofensywy liberalizmu. W niektórych kręgach towarzyskich, tak jak dzisiaj, do dobrego tonu należało atakowanie Kościoła, wyśmiewanie religii katolickiej. Już wtedy można mówić o modzie na antykatolicyzm, zwany antyklerykalizmem.”
Odnosząc się do sytuacji pod rządami komunistów ks. Bielatowicz oświadczył: „Komuniści dążyli do ujarzmienia narodu i zniszczenia Kościoła. Ich ataki propagandowe na pamięć Patrona Ojczyzny były więc elementem tej strategii. Dodatkowo nasz święty, a ściślej jego odważny, bezkompromisowy znak sprzeciwu wobec niesprawiedliwości rządzących, musiał budzić oczywiste skojarzenia – być źródłem lęku dla każdej niegodziwej władzy.”.
Andrzej Solak/PCh24.pl
_________________________________________________________________________________________
Święty Stanisław – patron Polski na trudne czasy
św. Stanisław ze Szczepanowa, mal. Stanisław Samostrzelnik
***
Jeden z głównych Patronów Polski obok świętego Wojciecha i samej Królowej Wszystkich Świętych, jest postacią tak znaczącą dla naszej historii, że nie sposób przecenić jego roli – zarówno jako orędownika w niebie jak i hierarchy zasłużonego za życia i po śmierci dla polskiej jedności i niepodległości.
Stanisław ze Szczepanowa, jak każdy prawdziwy naśladowca Jezusa Chrystusa ceniący prawdę ponad względy ziemskie, równocześnie wzbudził przeciwko sobie wrogość tych, którym z różnych powodów chrześcijański porządek broniony przez świętego biskupa był nie na rękę. W ogniu tej walki powstały dwie tradycje dotyczące okoliczności męczeńskiej śmierci polskiego Patrona. Jedna dworska – przedstawiająca Stanisława jako buntownika, druga związana ze środowiskiem kapituły krakowskiej – akcentująca moralny charakter biskupiego sprzeciwu wobec poczynań Bolesława Szczodrego odpowiedzialnego za jego zabójstwo.
Stanisław przyszedł na świat w rodzinie posiadającej włości w Szczepanowie niedaleko Bochni. Odebrał katolickie wychowanie w domu, a następnie edukację w kraju i zagranicą. Jeszcze jako świecki kanonik kapituły katedralnej w Krakowie pełnił obowiązki sekretarza biskupa Lamberta Suły. Hierarcha nakłonił go do przyjęcia święceń kapłańskich, co też uczynił Stanisław około trzydziestego roku życia. Biskup Lambert wytypował go na swego następcę. Za zgodą księcia Bolesława ksiądz Stanisław ze Szczepanowa zasiadł na stolicy krakowskiej diecezji w roku 1072.
Pierwszym wielkim i ważnym dla Polski dokonaniem Świętego było wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej, która została obalona i spustoszona podczas powstania pogańskich żywiołów w latach trzydziestych. Krok ten stanowił kontynuację programu pierwszych Piastów, którego patronem był święty Wojciech. Kiedy bowiem zabrakło niezależnej archidiecezji, arcybiskupstwo magdeburskie wznowiło roszczenia podporządkowania piastowskiego państwa jurysdykcji Kościoła w Niemczech. Zabiegi, jakie biskup Stanisław podjął w Stolicy Świętej doprowadziły do odebrania ważnego atutu w rękach ekspansyjnej polityki cesarstwa.
Od początku swych rządów zasłynął Stanisław jako pasterz pełen miłosierdzia i sprawiedliwości, niosący pomoc ubogim, a możnych nieprzyjaciół zjednujący skromnością i wielkoduszną miłością, wszystkich zaś na równi gromiący z powodu grzechów zabijających dusze zarówno małych jak i wielkich. Znał i osobiście zabiegał o pomoc dla każdej wdowy i sieroty w okolicy, a przy wizytacjach parafii nie wysługiwał się swym duchowieństwem, lecz osobiście pilnował porządku i duchowego dobra wśród powierzonej mu owczarni.
Pewnego razu Biskup udał się do niejakiego Jana Brzeźnickiego, aby poświęcić wystawiony przezeń kościół w Brzeźnicy. Pan rozgniewał się o coś na hierarchę i przepędził go, poturbowawszy jego służbę. Pasterz nie bacząc nawet na godność biskupiego stroju, a pragnąc jedynie dobra duszy tego człowieka, całą noc spędził na łące pod gołym niebem modląc się za porywczego wielmoża – gdy zaś ten opamiętał się nazajutrz i przyszedł do Stanisława, Święty wybaczył mu od razu i poszedł konsekrować dom Boży.
Początkowo współpraca Biskupa krakowskiego i panującego księcia Bolesława układała się nader pomyślnie. Hierarcha zabiegał w Rzymie o koronację dla władcy, ten zaś łożył środki na rozwój życia kościelnego. W pewnym momencie miał jednak zaistnieć spór, który wpłynął na dzieje młodego państwa, a którego okoliczności pozostają niewyjaśnione. Wiadomo jedynie, że niezgoda między biskupem i królem doprowadziła do ekskomuniki rzuconej na władcę i doraźnego wyroku skazującego świętego Stanisława na karę obcięcia członków (truncatio membrorum). Istnieją różne hipotezy na temat tła tego sporu, wszystkie są natomiast zgodne, iż biskup krakowski strofował publicznie króla (z powodu rozpusty bądź złego traktowania poddanych), ten zaś nie mogąc pohamować gniewu nakazał zabić bądź sam zabił świętego biskupa. U Wincentego Kadłubka znajdziemy wersję, iż miało to miejsce po wyprawie kijowskiej Bolesława, który tak długo trzymał swych żołnierzy na kampaniach wojenny, że ich żony dopuściły się wiarołomstwa. Król miał wówczas tak bezlitośnie i w zapamiętaniu karać niewierne małżonki, że sprowadził na siebie gniew i klątwę krakowskiego hierarchy.
Jedynym źródłem pisanym pobieżnie wspominającym o tych wydarzeniach jest kronika Anonimowego Benedyktyna (zwanego Gallem), piszącego w ponad trzydzieści lat później i nie będącego naocznym świadkiem. Winę umieszcza on po obu stronach, biskupa jednak nazywa zdrajcą (traditor). To jedno słowo występujące w kronice dało początek nie kończącemu się pasmu pomówień oskarżających Świętego o konszachty ze spiskowcami w kraju i wrogami zagranicą. Tymczasem słowo to występuje w dziele Anonimowego Benedyktyna kilkanaście razy i bynajmniej nie zachowuje jednakowego znaczenia odnoszącego się do tak rozumianej zdrady. Prawdopodobnie owe traditio oznacza po prostu odstąpienie od obowiązków feudalnych, którymi związany był biskup Stanisław jako poddany króla. Nie od wczoraj jednakże wiadomo było, że władca nie jest ponad Kościołem, ale w Kościele (tak pouczał święty Ambroży cesarza Teodozjusza), chociaż w praktyce panujący nie chcieli uznawać tej zależności. Święty papież Grzegorz VII, gdy ekskomunikował Henryka IV został okrzyknięty zdrajcą cesarstwa (traditor Imperii). Stanisława oskarżono zaś o przyłączenie się do spisku przeciwko panowania Bolesława Szczodrego, którego przywódcą był prawdopodobnie palatyn Władysława Hermana Sieciech.
Żadnemu historykowi nie udało się jak dotąd znaleźć faktograficznych podstaw tego zarzutu, jego powtarzanie należy zatem przypisać niewiedzy bądź chęci nadszarpnięcia sławy świętego sługi Kościoła. Pomimo tylu niejasności wiadomo, iż mord dokonany na świętym Stanisławie niemało przyczynił się do powstania zamętu w kraju, król bowiem był zmuszony uchodzić i trudno nawet stwierdzić, gdzie złożył swe doczesne szczątki, zaś państwo Piastów utraciło na długie lata wypracowaną przez kilka pokoleń koronę.
Przy okazji procesu kanonizacyjnego rozpoczętego oficjalnie przez Innocentego IV w 1250 udowodniono, że kult Męczennika trwał nieprzerwanie od jego chwalebnej śmierci. Stwierdzono też cuda za wstawiennictwem Świętego. Dla historii Polski ważna jest pośmiertna rola, jaką odegrał on w stronnictwie dążącym do zjednoczenia piastowskich ziem w czasie rozbicia dzielnicowego. Powstała głośna metafora, że tak jak obcięte członki Męczennika zrosły się w sposób cudowny, tak za jego wstawiennictwem zjednoczą się ziemie dzielone wciąż małostkową niezgodą książąt. Ideał świętego Stanisława podjął i propagował chociażby arcybiskup Jakub Świnka, duchowy przywódca obozu zjednoczeniowego, który koronował w 1295 roku Przemysła II na króla Polski. Na inny ważny aspekt męczeństwa świętego Stanisława zwraca uwagę krakowski historyk konserwatywny Walerian Kalinka. Otóż święty biskup miał według niego swoją niezłomną postawą nie tylko bronić chrześcijańskiego ładu w państwie, ale również złamać na swej piersi absolutną władzę dzierżoną przez pierwszych Piastów i pośrednio przyczynić się do rozwinięcia ducha obywatelskiego wśród tworzącego się narodu politycznego.
Kościół świętego Michała Archanioła na Skałce w Krakowie, gdzie zamordowano Świętego stał się miejscem pielgrzymek. To tam większość królów polskich odbywała nabożeństwo ekspiacyjne przed koronacją i tam od setek lat aż po dziś dzień wyrusza uroczysta procesja z katedry wawelskiej. Ósmy maja 1254 roku, kiedy ogłoszono w Polsce kanonizację Biskupa krakowskiego był symbolicznym dniem chwilowego pojednania zwaśnionych książąt, którzy zjechali się na uroczystości do Krakowa. Orędownictwo w niebie świętego Stanisława towarzyszy odtąd dziejom polskim – choćby przy okazji bitwy pod Grunwaldem, kiedy miano widzieć jego postać nad polskimi hufcami, a sam Władysław Jagiełło twierdził, iż zawdzięcza zwycięstwo właśnie temu Świętemu.
Filip Obara/PCh24.pl
_______________________________________________________________________________________
Patron moralnego i społecznego ładu –
św. Stanisław ze Szczepanowa
(PCh24TV)
***
Zamordowany przez króla polski biskup Stanisław ze Szczepanowa (ok. 1040–1079) jest dziś uznawany za patrona moralnego i społecznego ładu. Jest pierwszym kanonizowanym Polakiem i patronem Polski. Jego grób w królewskiej katedrze na Wawelu w Krakowie – obok obrazu Madonny z Jasnej Góry – jest jedną z największych polskich „świętości”. Na wielu obrazach święty ukazywany jest w towarzystwie wychodzącego z grobu wychudzonego nieboszczyka. Czy wiesz dlaczego?
Wspomnianym nieboszczykiem jest rycerz Piotr Strzemieńczyk z Janiszewa zwany Piotrowinem. Legenda o spektakularnym cudzie, którego był bohaterem zaczyna się od tego, że biskup Stanisław nabył od niego wieś. Tak po przyjacielsku, bez żadnych formalności, „na gębę”. Zapłacił srebrem. Kiedy Piotr niespodziewanie umarł, przyjaciele zmarłego zażądali jednak od biskupa zwrotu nieruchomości. Twierdzili, że Piotr nie otrzymał za nią żadnych pieniędzy. Sprawą trafiła przed – zebrany na spornej ziemi – królewski trybunał. Na nieszczęście biskup nie był w stanie dowieść swojej racji – nie miał ani kwitów potwierdzenia ani świadków. I z pewnością przegrałby sprawę, gdyby nie powierzył jej samemu Bogu. Udał się do grobu rycerza Piotra i przez trzy dni poszcząc, wraz z innymi duchownymi i wiernymi prosił Boga o… wskrzeszenie zmarłego, by ten osobiście mógł zaświadczyć o prawdziwości jego słów. Choć od śmierci Piotra minęło już kilka lat (ponoć trzy albo nawet cztery), ufny w Bożą pomoc hierarcha nakazał swoim sługom, by wydobyli jego zwłoki z grobu. Wielu ludzi zbiegło się, by to obserwować. Kiedy grób otwarto, biskup stanął nad zwłokami, tknął je pastorałem a następnie podał im rękę. „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Pietrze wstań, a rzecz sprawiedliwą zeznaj” – rzekł. Ku przerażeniu i zdziwieniu gawiedzi, z grobu wyszedł przywrócony do życia zmarły rycerz. Przywiedziono go przed królewski sąd, gdzie zeznał, że biskup mówił prawdę! „Tamże karał przed królem przyjaciele słowy, iż się upominają tego, do czego im nic: a iż też temu świętemu mężowi trudności zadawają niewinne” – czytamy w kronikach.
Słysząc te zeznania król wydał korzystny dla Stanisława wyrok, a Piotr… Rycerz z Janiszewa mógł jeszcze pożyć, ale – na własną prośbę – powrócił do grobu, by dopełnić – czego spodziewał się niebawem – czyśćcowej pokuty i odejść do wieczności.
I nawet jeśli byłaby to tylko legenda, to kryjące się za nią przesłanie o mocy modlitwy i sile wiary, o zwycięstwie sprawiedliwości nad niesprawiedliwością z całą pewnością jest prawdą.
Miejsce tego cudu znane jest zresztą do dziś. Znajduje się ono w Piotrawinie na Lubelszczyźnie. W 1440 r. wzniesiono tu kościół ku czci św. Stanisława, który w 2001 r. ogłoszono jego Sanktuarium.
Kult św. Stanisława trwa tutaj nieprzerwanie przez stuleci, a dzięki jego wstawiennictwu wierni doznają wielu łask. Ich świadectwem są liczne obrazki wotywne, które można oglądać w miejscowym muzeum.
Ze Szczepanowa na biskupi tron
Według zebranych przez kronikarzy i historyków informacji, Stanisław przyszedł na świat w rodzinie rycerza ze Szczepanowa k. Brzeska. Był prawdopodobnie ich jedynym, wymodlonym dzieckiem, poczętym, kiedy żona rycerza była już starszą kobietą. Być może – jako wotum za wysłuchanie modlitw – rodzice ofiarowali go wtedy na służbę Bożą. Stanisław uczył się prawdopodobnie w Krakowie a następnie w jednej ze szkół w zachodniej Europie (niewykluczone, że w Leodium czyli Liege – jednym z najznamienitszych ośrodków naukowych ówczesnego świata). Po powrocie do Krakowa został kanonikiem a następnie – w 1072 r. – biskupem rozległej diecezji krakowskiej zostając bliskim współpracownikiem księcia Bolesława Śmiałego, wspierając go w jego – uwieńczonych sukcesem – staraniach o królewską koronę.
Pamiętne męczeństwo
Bywa jednak, że kto z królem się przyjaźni, z ręki króla… ginie. Często bowiem ambicje i duma władców nie znosi napomnień i ograniczeń. Tak też było i w tym przypadku.
W 1079 r. doszło do słynnego zatargu biskupa Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym – jednego z najbardziej znamiennych wydarzeń w historii Polski. O co poszło? Historycy do dziś się o to spierają, ale główną przyczyną sporu było najprawdopdobniej niechrześcijańskie postępowanie króla z poddanymi. Waleczny, ale i porywczy król Bolesław Śmiały – przybywszy do kraju po długotrwałej i nieudanej wyprawie na Ruś – zastał Polskę w nieładzie. Bunty chłopstwa, dezercja i samowola rycerzy, złe prowadzenie się ich żon sprawiły, że wpadł we wściekłość. Pałając żądzą zemsty karał wszystkich bez umiaru i miłosierdzia. Zdecydowanie przesadził.
Biskup Stanisław wziął wtedy ludzi w obronę, napomniał króla a może nawet obłożył go ekskomuniką. Rozzłoszczony władca nie mógł mu tego darować. Potraktował to jako zdradę i przestępstwo, wrogi akt przeciwko jego władzy. 11 kwietnia 1079 r. wysłannicy króla (a może – jak głosi stara tradycja – on sam osobiście) wtargnęli do kościoła na krakowskiej Skałce i zamordowali odprawiającego Mszę Świętą biskupa.
Biskup Stanisław – po niezwykle skrupulatnym procesie – został kanonizowany w 1253 r. Kiedy w XX w. zbadano jego doczesne szczątki odkryto na czaszce wyraźny ślad po cięciu mieczem.
Zrośnięte ciało
Legenda głosi, że z rozkazu nie znającego litości króla, martwe ciało św. Stanisława poćwiartowano i pozostawiono nie pochowane. Na Skałkę przylecieć miały wówczas cztery potężne orły. Ptaki pilnowały szczątków i nie dopuściły żadnych innych zwierząt mogących je zbezcześcić. Mało tego, z fragmentów ciała wydobywały się ponoć promienie. Po trzech dniach kapłani i wierni złamali jednak królewski zakaz i przybyli na Skałkę, by pochować hierarchę. Podeszli i… oniemieli. Okazało się, że poćwiartowane zwłoki w cudowny sposób się zrosły i nie było też na nich żadnych śladów ran. Brakowało jedynie jednego – palca wskazującego prawej ręki. Podczas ćwiartowania palec ów wpadł ponoć do pobliskiego stawu. Ale koniec końców odnaleziono go i odzyskano, bowiem ryba, która go połknęła zaczęła świecić niezwykłym blaskiem. Po umieszczeniu palca przy ciele zrósł się z on z całą resztą. W legendzie tej dopatrywano się proroctw dla rozbitej na dzielnice a wiele wieków później – rozgrabionej przez zaborców Polski. Tak jak ciało św. Stanisława zrosło się w jeden organizm tak podzielona, Polska miała ponownie zrosnąć się kiedyś w jedno państwo.
Znajdujący się przed krakowskim kościołem na Skałce staw istnieje do dziś. Otoczony kamiennym obramowaniem nosi wielce znamienną nazwę “Chrzcielnicy Narodu”. Istnieje również szereg świadectw, że dzięki zaczerpniętej z niego wodzie, używanej z wiarą, popartą żarliwą modlitwą do Boga za wstawiennictwem św. Stanisława, wielu ludzi uleczonych zostało z różnorakich chorób (zwłaszcza z niedomagań dotyczących oczu i skóry).
Powrócił zdrów
Jedno ze świadectw przekazała do Archiwum na Skałce polska hrabianka, właścicielka licznych dóbr, filantropka i działaczka społeczna Anna z Działyńskich Potocka, żona hrabiego Stanisława Potockiego. Czytamy w nim: „Na chwałę Bogu i cześć św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Opisuję tu rzecz, której byłam świadkiem; pisząc to spełniam wolę i prośbę cudownie wyleczonego na Skałce Alexandra Frączka z Rymanowa w ziemi sanockiej.
Roku pańskiego tysiąc dziewięćsetnego po wystawie lekarskiej we Lwowie, na którą zjechali się lekarze ze wszystkich stron Polski, dwudziestu pięciu doktorów ruszyło na wycieczkę po zdrojowiskach. Przyjechali więc i do Rymanowa, gdzie jako ówczesna właścicielka ich przyjmowałam. Po obiedzie, na którym było też około dwadzieścia osób gości kąpielowych, wprowadziłam Alexandra Frączka, obywatela miasta Rymanowa, uznanego jako nieuleczalnie chorego na wadę serca. Razem z nim weszła młodziutka jego żona, której łzy serdeczne każdego mogły rozrzewnić. Prosiłam tych zgromadzonych lekarzy, aby pozostawili po sobie pamiątkę w Rymanowie, obmyślając ratunek dla tego nieszczęśliwego. Jak było tych panów doktorów 25, tak każdy z nich przyłożył ucho do tego biednego, chorego serca.
Gdy pacjent wyszedł, zbliżył się do mnie jeden ze starszych lekarzy, powiedział, że mu niezmiernie przykro, że mi zawód uczynić muszą, jednakże stan chorego jest taki, że życie jego liczyć można już tylko na tygodnie, a najwyżej na miesiące i ostatnie słowa tej przemowy były: »Gdyby nas tu było jeszcze drugich trzydziestu pięciu, nic byśmy tu poradzić nie mogli!«. Gdy wyszłam do chorego, z uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę powiedział mi: »Ja zgaduję, co lekarze powiedzieli! Ale niech się Pani nie martwi. Jutro pojadę do Krakowa na Skałkę, wykąpię się w sadzawce, w której leżało ciało Świętego Męczennika Stanisława Biskupa i zobaczy Pani, że powrócę zdrów!«. Nie umiałam wznieść się na wyżyny tak silnej wiary i z niepokojem czekałam powrotu biedaka!
Powrócił do Rymanowa zdrów i żył tam jeszcze lat osiemnaście! Pięcioro zdrowych dzieci wychował z własnego zarobku. Na tydzień przed śmiercią zdrów będąc, kazał mi obiecać sobie, że opiszę to całe zdarzenie do Archiwum na Skałce. Prowadził życie wzorowe i świętobliwe, a i śmierć była niezwykła i opisu godna. Nastał w Rymanowie nowy proboszcz ks. Józef Wolski. Frączek jeden z pierwszych poszedł do niego do spowiedzi. Gdy do domu wrócił, powiedział do żony: »Wiesz co, spowiedź odprawiłem z całego życia i tak się czuję po tej spowiedzi szczęśliwy, że nie żal by mi było dziś umrzeć po tej spowiedzi!«.
Istotnie, gdy żona jego poszła na chwilę do miasta, powróciwszy zastała go już nieżywego!”
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
______________________________________________________________________________________________________________
9 maja
Święty Jerzy Preca, prezbiter
Zobacz także: • Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik • Święta Katarzyna Mammolini, dziewica • Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter • Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik |
Jerzy Preca urodził się w roku 1880 w Valletcie na Malcie w wielodzietnej rodzinie. W 1888 r. jego rodzina przeniosła się do Hamrun, handlowego miasta położonego niedaleko Valletty. Tam w kościele parafialnym Jerzy Preca przyjął I komunię św. i sakrament bierzmowania. Po skończeniu liceum humanistycznego zaczął studiować na uniwersytecie teologię, aby zostać kapłanem. Już jako kleryk (w latach 1905-1906) organizował spotkania formacyjne dla młodzieży. W rok po święceniach kapłańskich w 1907 r. założył Towarzystwo Nauki Chrześcijańskiej dla młodych ludzi świeckich, którym po odpowiedniej formacji ascetyczno-teologicznej powierzał prowadzenie katechezy dzieci i dorosłych. Poza Maltą jest dziś ono obecne w Australii, Anglii, Albanii, Kenii, Sudanie i Peru. Organizację tę z czasem zaczęto nazywać “museum”. Do tej nazwy ks. Preca ułożył łaciński akrostych, który stał się hasłem Towarzystwa: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus – “Panie, spraw, aby cały świat podążał za Ewangelią”. W 1910 r. powstała żeńska gałąź Towarzystwa. Życie jego członków, którzy na co dzień pracowali zawodowo, znamionowała wielka dyscyplina; ubierali się skromnie, co kwadrans odmawiali krótką modlitwę, godzinę dziennie poświęcali na katechizowanie dzieci i dorosłych, a drugą godzinę na własną formację. Po przezwyciężeniu początkowych przeszkód i trudności, 12 kwietnia 1932 r. Towarzystwo zostało erygowane kanonicznie. Ks. Preca szerzył znajomość Pisma Świętego w przekładzie na język maltański. Był znanym kaznodzieją i spowiednikiem oraz wielkim czcicielem i apostołem miłości Boga objawionej w tajemnicy Wcielenia. Propagował różne formy pogłębionej pobożności. Trudne sprawy swego posługiwania zawierzał opiece Najświętszej Maryi Panny. 21 lipca 1918 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Zachęcał także wszystkich członków i podopiecznych M.U.S.E.U.M. do noszenia szkaplerza karmelitańskiego. Wielkim nabożeństwem otaczał Matkę Bożą Dobrej Rady. W roku 1957 członkom założonego przez siebie Towarzystwa zaproponował do prywatnego odmawiania 5 nowych tajemnic różańcowych, które nazwał “tajemnicami światła”. W 2002 r. tę nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic przejął św. Jan Paweł II, wprowadzając je w całym Kościele listem apostolskim Rosarium Virginis Mariae. Ks. Preca zmarł w opinii świętości w Santa Venera na Malcie 26 lipca 1962 r., mając 82 lata. Św. Jan Paweł II wyniósł go do chwały ołtarzy w roku 2001, przebywając na Malcie podczas swej podróży apostolskiej. 3 czerwca 2007 r. jego kanonizacji dokonał w Rzymie papież Benedykt XVI. Jerzy Preca jest pierwszym kanonizowanym Maltańczykiem. |
______________________________________________________________________________________
Żeglarz ocalił chłopca, ten został księdzem (oraz świętym) i odwdzięczył się żeglarzowi w najlepszy sposób
fot. tristan tan, Martin Mecnarowski | Shutterstock
Chłopiec został świętym, wielkim orędownikiem Matki Bożej z Góry Karmel, która – jak uważał – dała mu życie i obdarzyła powołaniem kapłańskim.
Jerzy Preca, żeglarz i Matka Boża z Góry Karmel
Najświętsza Maryja Panna z Góry Karmel jest czczona w całej Europie, jednak nabożeństwo do Niej jest od wieków szczególnie popularne na Malcie. Istnieje bardzo znana historia dotycząca sanktuarium Matki Bożej z Góry Karmel w Valletcie na Malcie i pochodzącego z tej wyspy świętego: był nim Jerzy Preca.
16 lipca, w dniu święta Matki Bożej z Góry Karmel, kiedy Jerzy był chłopcem, podczas spaceru brzegiem morza przypadkowo wpadł do wody. Najprawdopodobniej utonąłby, gdyby nie żeglarz, który płynął wówczas w pobliżu z grupą muzyków mających wziąć udział w uroczystościach odbywających się ku czci Matki Bożej w kościele oo. karmelitów.
Żeglarz wskoczył do wody i uratował chłopca. Po latach, gdy Jerzy był młodym księdzem, przechodząc obok domu opieki usłyszał od zakonnicy, że umiera jeden z pensjonariuszy i potrzebny jest ksiądz do udzielenia namaszczenia chorych.
Tym umierającym mieszkańcem domu był nie kto inny jak żeglarz, który uratował małego Jerzego wiele lat wcześniej…
Jerzy Preca został tercjarzem karmelitańskim i wielkim propagatorem szkaplerza. Ciekawostką jest fakt, że zainspirował św. Jana Pawła II do stworzenia różańcowych tajemnic światła, ponieważ kilkadziesiąt lat wcześniej promował pięć niemal identycznych tajemnic różańcowych.
Kathleen N. Hattrup/Aleteia.pl
__________________________________________________________________________________
Święty, który wymyślił
różańcowe tajemnice światła
Courtesy of the Archdiocese of Malta
To jego pomysłem zainspirował się św. Jan Paweł II i wprowadził je 45 lat później Listem apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” w całym Kościele.
Ks. Jerzy Preca – pierwszy święty pochodzący z Malty, kapłan i wielki czciciel Matki Bożej Dobrej Rady. Autor ponad 150 książek i tłumacz Biblii na język maltański. Człowiek, który w 1957 r. zaproponował pięć dodatkowych tajemnic modlitwy różańcowej, nazywając je tajemnicami światła.
Modlitwa różańcowa: kontemplacja życia Jezusa
W 1957 r. robotnikom w Valletcie, członkom założonego przez siebie Stowarzyszenia, zaproponował, do prywatnego odmawiania, pięć nowych tajemnic różańcowych, które nazwał tajemnicami światła.
Modlitwa różańcowa była dla niego prawdziwą kontemplacją życia Jezusa, omawianiem etapów tego życia z Maryją. To dlatego uznał za zasadne rozszerzenie różańcowej medytacji – po tajemnicach radosnych – o kolejne fakty z życiorysu Zbawiciela. Śmiało praktykował tę metodę i proponował ją duchowym podopiecznym. Treść tajemnic rozpisana przez św. Jerzego brzmiała tak:
- Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
- Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
- Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
- Jezus przemienia się na górze.
- Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.
Św. Jerzy w skarbcu Kościoła
To podejście do modlitwy różańcowej spodobało się papieżowi. Rok po beatyfikacji Jerzego Precy, w 2002 r. nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic Jan Paweł II przejął i wprowadził w całym Kościele ogłaszając list Rosarium Virginis Mariae.
„Przechodząc od dzieciństwa i życia w Nazarecie do życia publicznego Jezusa kontemplacja prowadzi nas do tych tajemnic, które ze specjalnego tytułu nazwać można tajemnicami światła. W rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest «światłością świata» (J 8,12). Jednak ten wymiar wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy głosi On Ewangelię Królestwa.
Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów – tajemnic pełnych światłości – tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. Objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. Przemienienie na górze Tabor; 5. Ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego” – pisał w liście apostolskim papież, zalecając włączenie nowych pięciu tajemnic do modlitwy i odmawianie ich po tajemnicach radosnych, tak, jak praktykował święty z Malty.
Worek Ewangelii
Ksiądz Jerzy, choć nie był zakonnikiem, odważnie czerpał z duchowości zakonnych i wzorców pozostawionych przez katolickich świętych. Szczególną atencją darzył duchowość karmelitańską. Był wielkim propagatorem przyjmowania szkaplerza. Sam otrzymał go jako kilkuletnie dziecko i zachęcał do tego kroku duchownych i świeckich.
21 lipca 1918 r. wstąpił do trzeciego zakonu karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Wzorowanie się na świętych i czerpanie z ich doświadczeń opisywał krótko: „Chleb robię z mąki, którą biorę z worka innych, ale w końcu wszyscy musimy czerpać z jednego worka: Ewangelii”.
Dziedzic św. Pawła
Jednak osobą, która wywarła na niego największy wpływ był św. Paweł Apostoł, patron Malty. Przez wiele lat rozważał jego słowa z listu do Tymoteusza: „Co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2).
Wziął je na serio i w 1907 r. założył Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, które na Malcie nazywane jest skrótem: MUSEUM. Nazwa ta powstała w pierwszych latach istnienia Stowarzyszenia. Młody chłopak zaproponował, aby ich działalność nazwać muzeum, czyli miejscem, w którym przechowuje się skarby. Pomysł przypadł do gustu ks. Jerzemu, a kilka lat później spróbował każdą z liter rozwinąć w niosące znaczenie słowo tak, aby razem były przesłaniem.
I tak hasło MUSEUM rozwinęło się w łacińskie: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus, czyli Nauczycielu, oby cały świat podążył za Ewangelią. Stowarzyszenie działa do dziś, przekroczyło granice Malty. Należą do niego świeccy mężczyźni i kobiety w wielu miastach świata. Ci, którzy należą do stowarzyszenia, decydują się, z pełnym zaangażowaniem, głosić Ewangelię modlitwą, pracą i wzorowym życiem. MUSEUM jest też sukcesem posługi ks. Jerzego, uznawanego za pioniera w przyznaniu ważnej roli ludziom świeckim.
Św. Jan Paweł II twierdził nawet, że maltański kapłan wyprzedził w swych działaniach Sobór Watykański II. „Ks. Jerzy odegrał pionierską rolę w dziedzinie katechezy, a także popierał udział laikatu w apostolstwie, którego znaczenie tak bardzo podkreślił Sobór. Stał się dla Malty jak gdyby drugim ojcem w wierze” – mówił papież.
Ks. Jerzy Preca zmarł 26 lipca 1962 r. w wieku 82 lat, w Santa Venera na Malcie, gdzie spędzał ostatnie miesiące życia.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
____________________________________________________________________________________
Kto wymyślił różańcowe tajemnice światła?
Trop wiedzie na Maltę
Kiedy Jan Paweł II dodał do różańca tajemnice światła, prawdopodobnie zainspirował się rozważaniami, które pół wieku wcześniej ułożył święty ksiądz z Malty.
Propozycje poszerzenia różańca padały wcześniej z ust różnych osób, np. w Polsce wspominał o tym dominikanin o. prof. Jacek Salij OP. Mówiono, że skoro na różańcu modlimy się razem z Maryją do Boga, to warto by go uzupełnić o wydarzenia z publicznej działalności Jezusa.
„Tak naprawdę tylko św. Jan Paweł II wie, co go zainspirowało do ogłoszenia tajemnic światła” – mówi Anton Grima, Maltańczyk, który należy do założonego przez ks. Precę Stowarzyszenia Doktryny Chrześcijańskiej i od sześciu lat mieszka w Poznaniu. Jednak przyznaje, że ks. Jerzy (malt. Ġorġ) Preca w 1957 r. wydał dla członków stowarzyszenia broszurę z rozważaniami różańcowymi do prywatnego odmawiania, w której dodał do tej modlitwy nową część i nazwał ją właśnie tajemnicami światła.
W 2002 r. papież Jan Paweł II w liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” zaproponował to samo całemu Kościołowi w niemal niezmienionej formie i pod identyczną nazwą. Pośrednikiem był zapewne Maltańczyk ks. Charles Scicluna, ówczesny pracownik Kongregacji Nauki Wiary i postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Preki, a obecnie arcybiskup Malty.
Tajemnice światła według św. Jerzego Preki:
- Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię.
- Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg.
- Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze.
- Jezus przemienia się na górze.
- Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.
Tajemnice światła według św. Jana Pawła II:
- Chrzest Jezusa w Jordanie.
- Objawienie siebie na weselu w Kanie.
- Głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia.
- Przemienienie na górze Tabor.
- Ustanowienie Eucharystii.
Ks. Jerzy Preca (1880-1962) to bardzo ciekawa postać, praktycznie nieznana w Polsce. 9 maja przypada jego wspomnienie liturgiczne. Uważał, że świeccy, których życie jest wypełnione pracą i obowiązkami domowymi, też mogą być bezkompromisowo oddani Bogu. I że potrzebują nie tylko liturgii, sakramentów i osobistej modlitwy, ale także konkretnej wiedzy religijnej.
Jeszcze jako kleryk zaczął gromadzić wokół siebie młodych ludzi (na początku byli to głównie pracownicy stoczni), którym mówił o Bogu i zachęcał ich, żeby formowali swoich znajomych. Ponieważ większość osób świeckich nie ma czasu na długie modlitwy, zaproponował swoim duchowym dzieciom praktykę pobożną, którą nazwał zegarkiem – krótkie modlitwy co 15 minut. „Chodzi o to, żeby sobie przypominać o Bogu, bo to pomaga żyć w Jego obecności i pamiętać o tym, że jesteśmy w Nim zanurzeni tak jak ryby w wodzie” – tłumaczy Anton Grima.
To głównie dzięki ks. Prece i jego współpracownikom maleńka Malta (nieco ponad 400 tys. mieszkańców) dużo lepiej oparła się laicyzacji niż inne kraje europejskie. 95% maltańskiego społeczeństwa deklaruje się jako katolicy. Do 2011 r. prawo nie przewidywało rozwodów, a do dzisiaj chroni życie wszystkich nienarodzonych dzieci.
Stowarzyszenie Doktryny Chrześcijańskiej, znane na Malcie głównie pod nazwą MUSEUM (łac. Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Dobrą Nowiną), działa w każdej parafii w tym kraju. Przygotowuje dzieci i młodzież do przyjęcia sakramentów i organizuje dla nich codziennie zajęcia pozaszkolne. Dla dorosłych organizuje co kilka lat bardzo solidne misje parafialne.
Do stowarzyszenia należy kilkuset celibatariuszy – mężczyzn i kobiet. Ma ono placówki w kilku krajach, m.in. w Australii, Anglii, Kenii, Albanii, Peru i na Kubie. W 2010 roku pojawiło się również w Polsce, w Poznaniu.
Joanna Operacz/Aleteia.pl
____________________________________________________________________________________
św. Jerzy Preca
Biografia Jerzego Precy (1880-1962) – beatyfikacja 9.05.2001 na Malcie – oraz informacje na temat założonego przez niego Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej
Sługa Boży Jerzy Preca (na Malcie znany pod zdrobniałym imieniem “Dun Gorg”) urodził się w Vallettcie na Malcie 12.02.1880 jako siódme z dziewięciorga dzieci w głęboko chrześcijańskiej rodzinie. W dzieciństwie był chorowity, uczył się w liceum, następnie w seminarium. Niestety kilka tygodni przed święceniami zachorował poważnie, tak że utracono wszelką nadzieję poprawy. Okazało się jednak, że ozdrowiał, został więc wyświęcony 22.12.1906. Swoje uzdrowienie przypisywał później wstawiennictwu św. Józefa.
Jeszcze przed święceniami odczuwał, że Bóg daje mu szczególne powołanie do pracy nad kształceniem ludu Bożego, któremu bardzo brakowało nauki katolickiej. Ok. 1906 Preca zaczął pisać po łacinie regułę, którą miał zamiar przesłać papieżowi Piusowi X, z prośbą o ustanowienie stowarzyszenia diakonów stałych, którzy mieliby się zajmować wspieraniem biskupów w formacji chrześcijańskiej wiernych.
Niedługo potem zmodyfikował swoje plany, zakładając grupę młodych ludzi, którzy przygotowywali się do kształcenia innych. Szczególnie dbał o pewnego młodego robotnika portowego, Sługę Bożego Eugenio Borga, który został potem przełożonym generalnym Stowarzyszenia. Początki Societas Doctrinae Christianae (Stowarzyszenie Nauki Chrześcijańskiej lub Towarzystwo Nauczania Chrześcijańskiego) datują się na pierwsze miesiące 1907 r. – mottem stowarzyszenia było M.U.S.E.U.M. (Magister, Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, oby cały świat postępował za Ewangelią).
Nie wszyscy podzielali wizję Precy – studiowanie Biblii i teologii razem z robotnikami i świeckimi było w tym czasie czymś zupełnie nowym. Jeszcze bardziej śmiała wydawała się idea formacji świeckich mężczyzn i kobiet, w celu wysyłania ich do głoszenia słowa Bożego wszystkim ludziom. Dopiero 12.04.1932, 25 lat po założeniu Stowarzyszenia zatwierdził je biskup Malty, Dom Maurus Caruana OSB.
W czasie, gdy szkół rządowych było niewiele, a uczęszczanie do nich nieobowiązkowe, centra kształcenia katolickiego prowadzone przez Stowarzyszenie zaczęły pojawiać się w licznych parafiach. Chrześcijańskie nauczanie ludu było potrzebą chwili, gdyż poza przystępowaniem do sakramentów i aktami ludowej pobożności, świadomość chrześcijańska była bardzo słaba. Oprócz kształcenia typowo religijnego, katechiści zajmowali się także działalnością wychowawczą, organizując m.in. wspólne zabawy i wycieczki dla dzieci i młodzieży.
Od początku ks. Preca chciał kształcić zarówno młodzież, jak i dorosłych, osobiście jednak na pierwszym miejscu dbał o formację swoich katechistów (żyjących w celibacie). Po pracy mieli oni zawsze poświęcać godzinę na wspólną formację w każdym z centrów Stowarzyszenia.
Ks. Preca zajmował się także nauczaniem za pośrednictwem słowa drukowanego – omijając ścierające się wówczas tendencje do posługiwania się językiem włoskim lub angielskim, pisał w prostym języku maltańskim, tak by każdy mógł go zrozumieć. W sumie na jego dorobek pisarski składa się około 150 publikacji.
Liczne zachowane modlitwy wskazują na mistyczną więź z Bogiem, którego starał się odnaleźć we wszystkich sferach życia. Ks. Preca był też cenionym spowiednikiem. Znane są ponadto przypadki skutecznej modlitwy Sługi Bożego o uzdrowienie.
Charyzmat ks. Precy podtrzymywany jest dziś w dalszym ciągu przez Stowarzyszenie. Już w latach 50-tych ks. Preca osobiście wysłał 6 członków do pracy ewangelizacyjnej w Australii. Obecnie centra Stowarzyszenia znajdują się także w Sudanie, Kenii, Peru, Wielkiej Brytanii i Albanii. Członkowie Stowarzyszenia to kobiety i mężczyzni żyjący w celibacie, ich podstawowym zadaniem jest formacja dzieci i młodzieży.
Ks. Jerzy Preca zmarł w St Venera 26.07.1962. Jego doczesne szczątki znajdują się przy domu macierzystym Stowarzyszenia w Blata l-Bajda. Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1975 r. W czerwcu 1999 Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła na określanie go mianem Czcigodny Sługa Boży. 27.01.2000 papież potwierdził także dekret o cudzie dokonanym za pośrednictwem Sługi Bożego. Jerzy Preca ma zostać beatyfikowany przez Jana Pawła II podczas jego wizyty na Malcie 9.05.2001.
Opracował M.G. na podstawie oficjalnych danych archidiecezji Maltańskiej.
Opoka.pl/opr. mg/mg
________________________________________________________________________________________
A life for the Gospel
“You have heard everything that I teach in public; hand it on to reliable people so that they in turn will be able to teach others” (2 Tim 2, 2).
This sentence, written by the apostle Paul to his disciple Timothy, inspired Fr George Preca
Fr Preca meant such a life solely for lay people. Lay people do not live in monasteries, convents or exclusive residences meant for prayer, study or manual work, but rather in what Jesus termed “the world” (Jn 17, 16). This entails living among other people who may not only be indifferent to the Gospel, but also in opposition to it. Fr Preca meant such a life for people who work in highly diverse workplaces, be it factory, office, shipyard, business or anywhere else. Fr Preca wanted the members of the Society to live in the world, without belonging to it. He wanted their mind and heart to be committed to the Lord.
Fr Preca wanted these people to be “reliable”, as Paul described them in his letter to Timothy. Their reliability is essential because their mission is to pass on a significant and divine message to the world, a message dependant not only on the way of its expression but also on their way of living it. If possible, they have to be outstanding messengers of God’s Word which has to be both announced and lived.
How did Fr Preca envisage ‘his’ lay people to be outstanding messengers? First of all, he meant them to take the Gospel seriously keeping as their sole model for life Jesus in his hour of glory – Christ Crucified, whom he used to refer to as “The Great Book of Wisdom”. Fr Preca asked his followers to live in the presence of God, on the example of Jesus.
Such a life means that the people who want to endorse it must live the Gospel values of meekness, humility, love, mercy, poverty in spirit and purity of heart. Fr Preca wanted the Members of his Society to daily promise to live according to these qualities, although he especially emphasised the virtues of meekness and humility since they are the sentiments which Jesus invited us to imitate and learn from him.
Such a life must be sustained by prayer, for a life meant for God cannot be devoid of God. Fr Preca knew that in their daily busy and hectic routine, an SDC Member cannot have the luxury of long stretches of time in prayer. Thus he designated for them short prayers which can be recited at short regular intervals wherever they may be. He helped them turn their workplaces, homes and wherever they were into places of worship. This life of prayer can help one to grow into a regular and unceasing contemplator of God and his Word.
The Members of the Society founded by Fr Preca regularly meet in the Society’s centre. These centres serve a two-fold mission. Here the Members educate children, young people and adults in faith, they offer time for sports and recreation and then they themselves spend time together where they can study theological instruction and prayer. Such instruction is delivered by the members themselves.
So our centres are of extreme importance for the on-going formation of the Members. They provide the space where Members daily spend some hours as a community. Fr Preca meant for these communities to evoke true Christian charity.
The SDC have centres for men and centres for women. Most of our centres are in the Maltese Islands where the society began in 1907. Today the Society is also present in Australia, and a centre in each of the countries of Kenya, England, Albania and Peru.
Życie Ewangelią
“To, co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy też będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2, 2).
To zdanie napisane przez apostoła Pawła do jego ucznia Tymoteusza natchnęło ojca Jerzego Preca, który przedstawił Kościołowi ewangeliczny i apostolski sposób życia dla ludzi świeckich. Ewangeliczny, ponieważ ma motywować ludzi, by stać się jak Chrystus i natchnąć ich do życia Ewangelią w sposób bezkompromisowy. Apostolski, ponieważ sposób ten ma przekształcać ludzi w apostołów, czyli ludzi posłanych, by głosić Dobrą Nowinę zarówno przykładem, jak i słowem wszędzie tam, gdzie się znajdą.
Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie właśnie ludziom świeckim. Tacy ludzie nie żyją w klasztorach, zakonach, czy miejscach odosobnionych, gdzie czas wypełniony jest wyłącznie modlitwa, nauką lub ręczną pracą. Oni żyją w “świecie”, który Jezus określił (J 17, 16) jako miejsce miedzy innymi ludźmi, często nie tylko obojętnymi względem Ewangelii, ale nawet tymi, którzy się jej sprzeciwiają. Ojciec Jerzy Preca wyznaczył takie życie ludziom świeckim żyjącym samotnie lub z rodzinami we własnych domach, którzy pracują w różnych miejscach, np. fabryce, biurze, stoczni, firmie… Ojciec Preca zamierzał, aby ci ludzie żyli w świecie, ale on nigdy nie oczekiwał, aby do tego świata należeli. Chciał, aby ich umysły i serca były całkowicie oddane Panu.
Ojciec Preca pragnął, aby ludzie świeccy byli “godni zaufania”, tak jak opisał to Paweł w swoim liście do Tymoteusza. Oni muszą być godni zaufania, ponieważ ich misją jest przekazywanie ważnych, boskich treści światu. Treści, których sposób przekazania jest ważny, ale również ważne jest życie z nimi na co dzień. Jeżeli to możliwe ci ludzie powinni być wspaniałymi posłańcami Słowa Bożego, które ma być zarówno głoszone, jak i przeżywane.
Jak Ojciec Preca wyobrażał sobie “swoich” świeckich ludzi jako tych wspaniałych posłańców? Przede wszystkim chciał, aby traktowali Ewangelie poważnie stawiając sobie na wzór Jezusa w Jego godzinie chwały, czyli Chrystusa Ukrzyżowanego, którego zwykł nazywać Wielką Księgą Mądrości. Ojciec Preca prosił swych zwolenników, żeby żyli całkowicie dla Boga, wspierając się przykładem Jezusa. Właśnie dlatego chciał, aby żyli w celibacie dla Królestwa Niebieskiego. Celibat jest znakiem całkowitego zaangażowania osoby dla Boga i misji otrzymanej od Niego.
Ludzie, którzy chcą podążać taką drogą muszą żyć wartościami Ewangelii: łagodnością, pokorą, miłością, ubóstwem ducha i czystością serca. Ojciec Preca chciał, by członkowie jego stowarzyszenia obiecali codziennie żyć zgodnie z tymi wartościami, ale w szczególności położył nacisk na cichość i pokorę, ponieważ do nich najbardziej zachęcał nas sam Jezus.
Takie życie musi być wspierane modlitwą, ponieważ życie dla Boga nie może być Jego pozbawione. Ojciec Preca wiedział, że w ich codziennym, zajętym życiu, nie ma możliwości poświęcać wiele czasu na długie modlitwy, więc wyznaczył im krótkie modlitwy, które mogą recytować w regularnych odstępach czasu, gdziekolwiek się znajdują. W ten sposób ich miejsca pracy i domy mogą przemieniać się w miejsca uwielbienia. Takie życie modlitwą może pomóc im stać się regularnymi i nieustającymi wyznawcami Boga i Jego Słowa.
Członkowie Stowarzyszenia założonego przez ojca Jerzego Preca spotykają się codziennie w jednym z ośrodków, do którego każdy z nich jest przypisany. Te ośrodki mają podwójną misję. Tutaj członkowie kształcą dzieci, młodych ludzi i dorosłych w wierze. Następnie sami spędzają godzinę dziennie na studiowaniu teologicznej nauki i modlitwie. Taka nauka jest przekazywana przez członków Stowarzyszenia. Tutaj sami są wspierani we własnej formacji, aby nabrać siły to formowania innych.
W taki oto sposób nasze ośrodki mają wielkie znaczenie dla trwającej formacji i kształcenia jej członków. W tych miejscach spędzają oni kilka godzin dziennie jako wspólnota. Ojciec Preca pragnął, aby te wspólnoty doświadczały prawdziwego chrześcijańskiego dobra i w ten sposób tworzyły atmosferę, gdzie wszyscy jej uczestnicy byliby wspierani i zachęcani do życia zgodnego z wartościami Ewangelii całkowicie dla Boga.
SDC prowadzi ośrodki dla mężczyzn oraz kobiet. Większość naszych ośrodków znajduje się na wyspach maltańskich, gdzie Stowarzyszenie rozpoczęło się w 1907. Dzisiaj stowarzyszenie ma ośrodki również w Australii, Kenii, Anglii, Albanii i Peru.
Malta u św. Łukasza po raz drugi
***
W listopadzie w naszej parafii zamieszkali Anton Grima i Ivan Grixti, członkowie Stowarzyszenia SDC z Malty. Gości z Malty przyjmowaliśmy już wcześniej – latem 2009 roku – tym razem przyjechali jednak na dłużej. W „Ewangeliście” piszą o swoim kraju, Stowarzyszeniu SDC, przyjeździe do Polski oraz planach.
„Bądźcie więc dobrej myśli, bo ufam Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano. Musimy przecież dopłynąć do jakiejś wyspy” (Dz 27,25-26)
Są to słowa św. Pawła, zapisane przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich. Św. Paweł był transportowany jako wiezień i płynął wraz z 275 innymi pasażerami statkiem do Rzymu. W drodze złapał ich sztorm – po 14 dniach potężnej burzy, „kiedy przez wiele dni ani słońce się nie pokazało, ani gwiazdy” (Dz 27,20), wszyscy stracili nadzieję na ocalenie. Jednak anioł wysłany przez Boga napełnił Pawła odwaga i nadzieją mówiąc mu, że wszyscy ocaleją, docierając na ląd, gdyż okręt musi rozbić się u brzegów wyspy. Tak też się stało: „Po ocaleniu dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta” (Dz 28,1).
Wyspa na Morzu Śródziemnym
Malta jest niewielką wyspą na Morzu Śródziemnym, położoną 100 km na południe od Sycylii i 300 km na północ od wybrzeży Libii; ma 44 km długości i 14 km szerokości, mieszka na niej ok. 400 000 osób. Od 1964 Malta jest niepodległym krajem, a od 1 maja 2004 r. członkiem Unii Europejskiej. Językiem jest język maltański, należący do języków semickich, z naleciałościami łacińskimi i anglosaksońskimi; drugim oficjalnym językiem jest angielski. Religią od czasów św. Pawła, czyli od roku 60, jest katolicyzm.
Św. Jerzy Preca
Mimo tak długiej tradycji katolickiej, sięgającej czasów apostolskich, pierwszego świętego Malta doczekała się dopiero w 2007 r. Św. Jerzy Preca (1880-1962), katolicki duchowny i założyciel Stowarzyszenia Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (Society of Christian Doctrine), został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II 9 maja 2001 r. na Malcie i kanonizowany przez papieża Benedykta XVI w dniu 3 czerwca 2007 r. w Rzymie.
Zainspirowany słowami św. Pawła napisanymi do Tymoteusza: „co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy będą zdolni nauczać i innych” (2 Tm 2,2), ks. Preca założył w 1907 r. Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej (SDC) – jako Stowarzyszenie dla świeckich mężczyzn i kobiet, pragnących żyć wartościami Ewangelii i włączać się w apostolstwo.
Apostolstwo i ewangelizacja
Jednym z priorytetów Stowarzyszenia jest praca katechetyczna w parafiach. Każdego wieczoru w centrach Stowarzyszenie odbywają się katechezy i spotkania formacyjne dla dzieci i młodzieży oraz spotkania dla dorosłych. Członkowie Stowarzyszenia prowadzą te zajęcia po zakończeniu swojego normalnego dnia pracy. Oprócz prowadzenia zajęć katechetycznych członkowie Stowarzyszenia biorą też codziennie udział we własnych, godzinnych spotkaniach formacyjnych, studiując nauki teologiczne, historię Kościoła, pedagogikę, filozofię i psychologię oraz wspólnie się modląc. Spotkania te odbywają się codziennie, przez cały tydzień, także w soboty i niedziele. W każdą środę jako element stalej formacji członków SDC na Malcie odbywa się spotkanie w Domu Generalnym.
Stowarzyszenie organizuje też regularnie różne zajęcia sportowe i kulturalne dla dzieci i młodzieży. Prowadzi również specjalistyczne kursy duchowe dla rodziców oraz ogólniejsze, skierowane do szerokiej publiczności, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym.
Życie w Stowarzyszeniu
Członkowie Stowarzyszenia zobowiązani są do zachowania celibatu oraz prowadzenia chrześcijańskiego życia poprzez modlitwę i częste przyjmowanie sakramentów. Oprócz uczestnictwa we Mszy św. i przyjmowania Komunii św. od członków wymagane jest codzienne odmawianie modlitw zebranych w modlitewniku spisanym przez ks. Prece, zatytułowanym „The Watch” (Zegarek). Zawiera on krótkie formuły przeznaczone do recytacji w ciagu całego dnia, jeśli to możliwe, w regularnych odstępach czasu co 15 minut.
Osoby należące do SDC utrzymują się z własnej pracy, prowadząc życie świeckie. Choć początkowo większość członków stanowili pracownicy fizyczni, robotnicy i rzemieślnicy, to dziś członkowie Stowarzyszenia reprezentują bardzo różne zawody. Każdego dnia po pracy udają się do Centrum Stowarzyszenia, do którego są przypisani, by tam uczestniczyć w prowadzonym przez Stowarzyszenie apostolstwie.
SDC M.U.S.E.U.M.
Stowarzyszenie Nauki (Doktryny) Chrześcijańskiej to oficjalna nazwa nadana mu w lokalnym Kościele na Malcie w momencie zatwierdzenia Stowarzyszenia w 1932 r. Powszechnie znane jest też jako M.U.S.E.U.M. Ta nazwa powstała w początkowych latach istnienia Stowarzyszenia, kiedy to młody jego członek, Saviour Muscat, zaproponował, by Stowarzyszenie nazwać MUSEUM. W każdym bowiem kraju najcenniejsze skarby przechowuje się w muzeach, a Stowarzyszenie przechowuje dwa najcenniejsze skarby wiary: Biblie i nauczanie. Ks. Preca dodał pózniej nową wykładnie tej nazwy, interpretując każdą jej literę i rozwijając je w łacinskie: Magister Utinam Sequatur Evangelium Universus Mundus – Panie, niech cały świat pójdzie za Twoją Dobrą Nowiną.
Na Malcie SDC posiada 46 centrów dla mężczyzn, po 1 w prawie każdej parafii. Sekcja żeńska ma 43 centrów. Na pobliskiej wyspie Gozo jest 9 centrów męskich i 7 żeńskich. Świadom misyjnego wymiaru charyzmatu Stowarzyszenia, ks. Preca w 1956 r. wysłał pierwszych jego członków do Australii – dziś istnieje tam 9 centrów SDC w pięciu różnych stanach. W ostatnich 25 latach SDC założyło centra także w innych częściach świata – w Anglii, Albanii, Kenii i Peru. W listopadzie 2010 r. Stowarzyszenie przysłało nas, Antona Grime i Ivana Grixti, do Polski, a w marcu tego roku 3 członków SDC wyrusza na Kubę, by również tam uruchomić centrum.
SDC w Polsce
Kontakty Stowarzyszenia z Polską trwają od około dwudziestu lat, a rozpoczęły się od znajomosci, która należący do SDC Philip Agius, pochodzący z Malty, nawiązał z dwójką Polaków, Ewa i Maciejem, podczas spotkania Taize we Wrocławiu w 1990 r. Ewa i Maciej kilkakrotnie odwiedzali Maltę i poprzez Philipa zapoznali się z SDC. Bardzo ich zainteresował charyzmat i działalność SDC. W ten sposób zrodził się pomysł, by Stowarzyszenie zaoferowało swą służbę polskiemu Kościołowi, pragnąc także tu dzielić się swą duchowością.
Oficjalne kontakty z Archidiecezją Poznańską rozpoczeły się w 2008 r. Jego Ekscelencja Arcybiskup Metropolita Poznański Stanisław Gądecki przychylny temu, aby w archidiecezji pojawiły się osoby żyjące nowym charyzmatem i duchowością, zaaprobował inicjatywę Stowarzyszenia, a opiekę nad jego działalnością powierzył bp. Grzegorzowi Balcerkowi. Bp Balcerek wskazał kilka poznańskich parafii, w których SDC mogłoby być pomocne. Śród nich Stowarzyszenie wybraŁo parafiĘ pw. św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa.
Na oś. Rusa
W ten oto sposób jesteśmy dwoma pierwszymi osobami z SDC w Polsce. Na Malcie obaj ukończyliśmy studia pedagogiczne na Uniwersytecie Maltańskim i byliśmy nauczycielami w szkole średniej. Anton uczył chemii i biologii, Ivan prowadził zajęcia plastyczne i z techniki. Obecnie mieszkamy na oś. Rusa w domu parafialnym, poznając parafie, miasto, a także ucząc się języka polskiego w Studium Języka i Kultury Polskiej dla Studentów Zagranicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Zamierzamy pozostać w Polsce na dłużej, a SDC myśli o przysłaniu w najbliższych latach kolejnych dwóch osób z Malty, by móc lepiej wypełniać i realizować w parafii swe powołanie i charyzmat, dzieląc się swą duchowością z tymi, którzy pragną się o niej więcej dowiedzieć.
Zgodnie z tradycją św. Łukasz towarzyszył św. Pawłowi podczas pobytu na Malcie. W swej relacji z lądowania rozbitków na wyspie stwierdził, że „miejscowi okazywali nam niespotykaną życzliwość” (Dz 28,2). To samo my możemy stwierdzić tutaj, w parafii św. Łukasza Ewangelisty na oś. Rusa: ks. Proboszcz, ks. wikariusz oraz ludzie, których spotykamy okazują nam niezwykłą życzliwość. To budzi w nas wdzięczność Bogu, że nas tu skierował i pogłębia nasze przekonanie, że my także musimy tu być.
Wiecej informacji o SDC można znaleźć na stronie Stowarzyszenia: www.sdcmuseum.org;
Informacje w języku polskim znajdują się w zakładce: Where are we (Gdzie jesteśmy), w odnośniku: Countries – Poland (Kraje – Polska)
poznan@sdcmuseum.org
Anton Grima, Ivan Grixti/z ang. tlum. Malgorzata Piechorowska
______________________________________________________________________________________________________________
10 maja
Błogosławiony Iwan Merz
Zobacz także: • Błogosławiona Beatrycze d’Este, mniszka • Święty Antonin z Florencji, biskup • Święty Jan z Avili, prezbiter i doktor Kościoła |
Iwan przyszedł na świat w Banja Luce w dniu 16 grudnia 1896 roku. W rodzinie panował duch liberalizmu z przełomu wieków, nacechowany dystansem do religii i Kościoła. Szkołę średnią Iwan ukończył w rodzinnym mieście w 1914 roku. Po maturze przez trzy miesiące studiował na Akademii Wojskowej, a potem na uniwersytecie w Wiedniu. W marcu 1916 roku został wcielony do armii, a następnie wysłany na front włoski w trakcie I wojny światowej. Doświadczenia wojenne bardzo wyraźnie wpłynęły na jego życie. W dniu 5 lutego 1918 roku w swoim dzienniku notował: “Nigdy nie zapomnę o Bogu. Pragnę zawsze być z Nim zjednoczony. To byłoby straszne, gdyby ta wojna niczego mnie nie nauczyła. Muszę rozpocząć życie odnowione w duchu pogłębionego katolicyzmu. Oby tylko Pan zechciał mi pomóc, ponieważ człowiek nic nie może uczynić o własnych siłach”. Dokonał się przełom w jego życiu wewnętrznym; Iwan oddał się całkowicie na służbę Chrystusowi, składając ślub dozgonnej czystości. Po zakończeniu wojny kontynuował studia, najpierw w Wiedniu, a następnie w Paryżu. W 1922 roku został nauczycielem języka i literatury francuskiej w arcybiskupim gimnazjum klasycznym w Zagrzebiu. W 1923 roku uzyskał stopień doktora na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Zagrzebskiego. Swój wolny czas Iwan całkowicie poświęcał wychowaniu młodzieży. Założył Związek Orła Chorwackiego, organizację, której przyświecała dewiza: Ofiara – Eucharystia – Apostolstwo. Był jednym z pionierów ruchu liturgicznego w Chorwacji. Z głębokim zaangażowaniem wprowadzał w swej ojczyźnie Akcję Katolicką. Wielu uważało go za jeden z filarów chorwackiego Kościoła. Zamierzał stworzyć świecki instytut, który poświęciłby się pogłębianiu wiary wśród prostych ludzi, ale tego planu nie udało mu się zrealizować. Z uczestnictwa we Mszy świętej czerpał zapał do prowadzenia apostolatu wśród młodzieży. Jego życie było ewangelicznym “biegiem ku świętości”. Cichy, pracowity apostoł codziennej służby zmarł 10 maja 1928 roku w Zagrzebiu. Ofiarował swoje życie za młodzież. Św. Jan Paweł II wprowadzając go do grona błogosławionych, podczas podróży apostolskiej do Bośni i Hercegowiny, powiedział w Banja Luce w dniu 22 czerwca 2003 roku: “Błyskotliwy młodzieniec potrafił pomnożyć bogate talenty naturalne, którymi był obdarzony, i odniósł liczne sukcesy ludzkie. O jego życiu można powiedzieć, że było udane. Jednak nie to jest powodem, dla którego zostaje on dziś wpisany w poczet błogosławionych. Tym, co go łączy z innymi błogosławionymi, jest jego sukces w oczach Boga. Wielkim pragnieniem całego jego życia było bowiem «nigdy nie zapominać o Bogu, zawsze pragnąć z Nim się zjednoczyć». W każdym swoim działaniu dążył do doskonałego poznania Jezusa Chrystusa i Jemu pozwalał się zdobyć”. Był człowiekiem żywej wiary, modlitwy i Eucharystii. Pozostawił cenny testament duchowy oraz bogatą spuściznę dzienników, artykułów i rozważań. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła chorwackiego. |
______________________________________________________________________________________________________________
11 maja
Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter
Zobacz także: • Święty Mamert, biskup • Święty Ignacy z Laconi, zakonnik • Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy |
Franciszek de Hieronimo urodził się w Grottaglie, w diecezji Taranto, 17 grudnia 1642 roku. Był najstarszym z dwunastu synów, z których trzech poświęciło się służbie ołtarza. Przez pierwszych 17 lat życia Franciszek przebywał w domu rodzinnym, pomagając rodzicom w utrzymaniu domu. Naukę pobierał w miejscowej szkole, którą prowadzili zakonnicy, oddani nauczaniu chrześcijańskiemu. Studia wyższe odbywał w miejscowym kolegium jezuickim, gdzie uczył się retoryki i filozofii. W roku 1664 został wyświęcony na subdiakona, a w roku 1665 jako diakon zaczął studiować na uniwersytecie w Neapolu prawo cywilne i kanoniczne oraz teologię. Studia te zakończył w roku 1668. Dwa lata wcześniej przyjął święcenia kapłańskie (1666). Po ukończeniu studiów wstąpił do jezuitów. Przełożeni, znając jego gorliwość, wysłali go na misje ludowe do diecezji Lecce w Apulii. Nie zawiedli się na nim. Jego praca wydała piękne owoce w licznych nawróceniach. Wobec tego przełożeni zlecili mu tę samą pracę, ale już w samym Neapolu i w jego okolicy. Równocześnie polecili mu kontynuowanie studiów. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi 8 grudnia 1682 roku Franciszek złożył uroczystą profesję. Jego kazania wywierały ogromny wpływ na słuchaczy. Mimo że Neapol posiada obszerne kościoły, Franciszek musiał często głosić kazania na placach, gdyż kościoły nie mogły pomieścić tłumów. By zachęcić wiernych do częstej Komunii świętej (zwyczaj wówczas nader rzadki), wprowadził generalną Komunię świętą w każdą trzecią niedzielę miesiąca. Poprzedzała ją nauka oraz Msza święta. Spowiednicy spowiadali w najbliższym kościele i na pobliskich placach. Czas wolny od pracy apostolskiej Franciszek poświęcał odwiedzaniu ubogich i chorych. Szedł z pomocą wszędzie tam, gdzie była nędza materialna czy moralna. Zdobył sobie również zaszczytny tytuł “apostoła Neapolu” i “ojca ubogich”. Miał także szczególny dar nawracania kobiet upadłych. Zdobywał je dla Chrystusa nie tylko żarliwym, kruszącym serca słowem i pomocą, ale przede wszystkim własną pokutą. W owych latach trwała wojna pomiędzy Austrią a Hiszpanią o Neapol i cały obszar południowych Włoch. Franciszek dokładał wszelkich wysiłków, by pojednać w Italii zwaśnione strony i zapobiec bratobójczej wojnie. Nie tylko interweniował u obu stron, ale wspierał najbardziej dotkniętych wojną, jak tylko mógł, by ulżyć ich doli. Miał szczególne nabożeństwo do św. Syrusa, lekarza i męczennika. Cuda, jakie sam czynił, osłaniał wstawiennictwem tego właśnie Świętego, którego relikwie zawsze ze sobą nosił. Zmarł w Neapolu 11 maja 1716 roku. Beatyfikował go papież Pius VII w roku 1806, kanonizował zaś go papież Grzegorz XVI w 1839 roku. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 maja
Święty Leopold Mandić z Hercegnovi, prezbiter
Bogdan Mandić urodził się 12 maja 1866 r. w Herceg Novi (Castelnuovo) w Dalmacji (obecnie Czarnogóra nieopodal granicy z Chorwacją). Był ostatnim z dwanaściorga dzieci w ubogiej chorwackiej rodzinie Piotra i Karoliny z domu Zarević. Wychował się w dużej biedzie materialnej, ale w atmosferze głębokiej miłości i pobożności. W 1884 roku wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Leopold. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. 20 września 1890 roku w Wenecji został wyświęcony na kapłana. Był bardzo niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał. Mówił na tyle niewyraźnie, że przełożeni odsuwali go od głoszenia kazań. Leopold pragnął wrócić do swojej ojczyzny, aby tam propagować jedność między chrześcijanami różnych Kościołów oraz prowadzić dialog z muzułmanami i żydami. Przełożeni powierzyli mu jednak inne zadanie. Uznali, że jego “terenem misyjnym” będzie konfesjonał. Przebywając w ciasnej celi zakonnej, Leopold był po kilkanaście godzin dziennie do dyspozycji wiernych. Służył wszystkim, którzy prosili o pojednanie z Bogiem. Nie tylko udzielał rad i służył jako spowiednik, ale za penitentów ofiarował także swoje cierpienia. Posiadał charyzmat czytania w sumieniach tych, którzy przychodzili do niego po radę i pojednanie z Bogiem. W 1906 r. został skierowany do pracy w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie. W trakcie I wojny światowej trafił do więzienia, bo nie chciał się wyrzec chorwackiego obywatelstwa. Zakładał sierocińce, opiekował się ubogimi. Przez całe życie zmagał się ze słabościami i chorobami. Zmarł w wieku 76 lat 30 lipca 1942 r. w Padwie z powodu choroby nowotworowej. Jego beatyfikacja nastąpiła 2 maja 1976 r. i dokonał jej papież Paweł VI; św. Jan Paweł II rozciągnął jego kult na cały Kościół i wpisał go do katalogu świętych w siedem lat później, w piątą rocznicę inauguracji swego pontyfikatu – 16 października 1983 r. Nazwał go “Apostołem sakramentu pojednania”, ustanawiając go orędownikiem zarówno penitentów, jak i spowiedników. Obecnie jego wspomnienie przypada w rocznicę jego narodzin dla ziemi (12 maja). |
___________________________________________________________________________
Ojciec Pio ze wschodu. Św. Leopold Mandić
W jednej epoce żyło dwóch spowiedników, a obaj należeli do tego samego zakonu – byli kapucynami. Klasztory, w których mieszkali, znajdowały się w tym samym kraju. Jeden zakonnik był ostry jak skalpel przecinający wrzody, drugi – łagodny jak balsam wylewany na rany. Ten ostatni odprawiał ciężkie pokuty za swych penitentów i skarżył się, że nie jest tak miłosierny, jak powinien być uczeń Jezusa.
św. Leopold Mandić/en.wikipedia.org
***
Gdy pierwszy umiał odprawić od konfesjonału i odmówić rozgrzeszenia, a nawet krzyczeć na penitentów, drugi był zdolny tylko do jednego – do okazywania miłosierdzia. Jednym z nich jest Ojciec Pio, drugim – Leopold Mandić. Obaj mieli ten sam charyzmat rozpoznawania dusz, to samo powołanie do wprowadzania ludzi na ścieżkę nawrócenia, ale ich metody były zupełnie inne. Jakby Jezus, w imieniu którego obaj udzielali rozgrzeszenia, był różny. Zbawiciel bez cienia litości traktował faryzeuszów i potrafił biczem uczynionym ze sznurów bić handlarzy rozstawiających stragany w świątyni jerozolimskiej. Jednocześnie bezwarunkowo przebaczył celnikowi Mateuszowi, zapomniał też grzechy Marii Magdalenie, wprowadził do nieba łotra, który razem z Nim konał w męczarniach na krzyżu. Dwie Jezusowe drogi. Bywało, że pierwszą szedł znany nam Francesco Forgione z San Giovanni Rotondo. Drugi – Leopold Mandić z Padwy – nigdy nie postawił na niej swej stopy.
Może byli różni… Ale stygmatyk z Pietrelciny niezwykle wysoko cenił swego padewskiego współbrata. Do tego stopnia, że pytał przybywających do niego pielgrzymów z północnych Włoch: „Po co przyjeżdżacie do mnie? Przecież macie u siebie świętego spowiednika”.
WSCHODNIA MISJA
Przychodzi na świat 12 maja 1866 roku. W maryjnym kalendarzu pod tą datą widnieje wspomnienie Matki Bożej Cudownej. Może to nie przypadek. Przyszły święty jest dowodem, że to, co maryjne, ma być chrześcijańskie, ma stać się cechą każdego ucznia Jezusa. Bo Mandić będzie „cudowny”, a jego życie będzie pełne obecności Boga i Jego znaków. Jednak nie tych spektakularnych, widocznych dla oczu, lecz tych najważniejszych i najpiękniejszych, bo dziejących się w sferze ducha. Mandić nie jest „jawnym cudotwórcą”, cały jest ukryty. Jest cudowny w ten sam sposób, co ukryta przed światem Matka Najświętsza. Na chrzcie otrzymuje imiona Bogdan Iwan, ale niebawem ukryją się one pod nowym imieniem, które przyjmie w 1884 roku. Nałożywszy habit franciszkański, stanie się Leopoldem – a słowo to znaczy „dzielny lud”. Całe życie będzie śnić o powrocie na wschód, do swojego „dzielnego ludu”. I będzie Leopoldem dzielnie realizującym swoją misję.
Skąd takie marzenie? Jest 12. dzieckiem Karoliny Zarević i Piotra Mandicia. Ich ubogi dom znajduje się w Hercegu Novim (dziś Czarnogóra). W tamtym czasie rodzinne miasto, pozostające od 1797 roku we władaniu Habsburgów, nosi włoską nazwę Castelnuovo. Dużo tam włoskiego? Raczej nie. To położone w Dalmacji miasto jest wewnętrznie rozdarte: żyją w nim skłóceni ze sobą katoliccy Chorwaci i prawosławni Serbowie. Ludzie są wobec siebie nieufni, uprzedzeni. Nawet wiara chrześcijańska jest dla nich narzędziem do wzbudzania waśni. W oczach katolików prawosławni to heretycy, w oczach prawosławnych katolicy to zdrajcy Chrystusa. Ten obraz wniknie głęboko w serce przyszłego świętego. Znak podziału rodzinnego miasta stanie się dla niego „głosem”. Młody Mandić zrozumie, że Bóg powołuje go do zaprowadzania jedności między wschodem i zachodem.
KIERUNEK: ZAKON
Musiał wcześnie słyszeć jakiś wewnętrzny głos (którego nie uznał jednak za objawienie), skoro – rozeznawszy w ten sposób swe powołanie – wyrusza jako 16-latek z rodzinnych stron na zachód. Przejdzie 800 kilometrów, by zapukać do seminarium ojców kapucynów w Udine. Chce zostać kapucynem właśnie po to, by w zakonie przygotować się do podjęcia swej misji. Być może pewność, że takie jest właśnie jego powołanie, to owoc nieznanego nam nadprzyrodzonego objawienia. A może to tylko duchowa pewność, którą Mandić zawsze będzie uważał za równoznaczną z głosem Pana?
Bo sam wspomina, że głos Boga po raz pierwszy usłyszał (dopiero) 18 czerwca 1887 roku i że wówczas Pan mówił mu o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. Podana data okazuje się późniejsza niż decyzja o wstąpieniu do kapucynów. A przecież wiemy, że jego powołanie zakonne zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu na wschodzie. Czyli dopiero w 1887 roku sam Bóg potwierdzi tę misję.
RODZI SIĘ LEOPOLD
Młody Mandić wyjeżdża, aby powrócić do „swojego dzielnego ludu” jako misjonarz. Jest pewny, że niebawem znowu zawita w swe ojczyste strony. Na razie pilnie przygotowuje się do swej misji. Uczy się języków i niebawem poza chorwackim zna serbski, słoweński, włoski, łacinę i grekę. Studiuje też okres historii niepodzielonego jeszcze Kościoła i jego teologię. To również ma mu pomóc przywrócić chrześcijańską jedność, utraconą w 1053 roku.
Kiedy 20 września 1890 roku otrzymuje święcenia kapłańskie, jest przekonany, iż jego marzenie jest bliskie spełnienia. Od razu prosi przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź jest negatywna. Władze zakonne uważają, że Mandić nie nadaje do wypełnienia swego życiowego powołania! 24-letni kapłan jest wątłej postury, niskiego wzrostu (135 cm), jest chorowity, do tego ma wyraźną wadę wymowy. I choć Leopold – pewny, że prosi o możliwość wypełnienia woli Bożej – nie poddaje się i jeszcze kilkakrotnie próbuje uzgodnić wolę władz zakonnych z wolą nieba, zgody nigdy nie otrzyma.
Przyjmuje ten wyrok posłusznie i zgodnie z wolą przełożonych osiada w Italii. W 1906 roku trafi do klasztoru Świętego Krzyża w Padwie i pozostanie w nim już do śmierci. Ma wadę wymowy i nie jest wybitnym kaznodzieją, przełożeni wyznaczają mu więc pracę w konfesjonale. Posługa spowiednika staje się jego nowym powołaniem: powołaniem, będącym narzędziem do realizowania jego największego – misyjnego – powołania. Leopold odkrywa głębszy wymiar swej misji: „Całym sensem mojego życia – pisze – winien być Boży plan, to znaczy abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, to znaczy narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania”. Mandić wspomina już o dwóch powołaniach. Jego misja na wschodzie będzie realizowała się przez posługę w konfesjonale.
OBJAWIENIE UDZIELONE PENITENTOWI
Serce ojca Leopolda pozostaje na wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjmie włoskiego obywatelstwa. Nie zrobi tego nawet wtedy, gdy podczas pierwszej wojny światowej będzie się to wiązać z koniecznością przenoszenia się z klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech. W końcu jest obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Przez rok przebywa nawet w więzieniu za odmowę zrzeczenia się swojej przynależności narodowej. Mówi, że jest ze wschodu, wróci na wschód.
Nie opuszcza go głęboka pewność, że jego powołaniem jest misja pojednania rozbitego Kościoła. Czy się myli? Spoglądając na fakty, można sądzić, że nie rozeznał dobrze woli Bożej. On jest jednak innego zdania. Wie, że musi spojrzeć na wszystko z większej perspektywy. Przecież powołanie, jakie otrzymał od Boga, i zadania, jakie dają mu przełożeni, muszą mieć wspólny mianownik. Jaki? Odpowiedzi udziela mu sam Jezus. „Miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię – wspomina Leopold. – Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: »Ojcze, Pan Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim wschodem«”.
Otrzymuje łaskę pośredniego objawienia: Jezus objawia się komuś, prosząc o przekazanie swoich słów Leopoldowi. I Mandić już wie, że jego misja wschodnia ma być realizowana w konfesjonale! Wówczas w swych notatkach zapisze: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie wschodem”.
Rozumie już, że został „powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania” i że właśnie realizacja tego zadania jest środkiem pozwalającym mu wypełniać jego pierwsze powołanie. Każda spowiedź, każda chwila poświęcona dla przychodzących do niego ludzi, jest narzędziem jednania podzielonego Kościoła.
To zupełnie inne narzędzie, niż się spodziewał. Nie daje ono przywileju naocznego oglądania owoców. Ale dla Mandicia najważniejsze jest to, że odnajduje harmonię woli Bożej i woli przełożonych. Te wole są takie same. Są one tylko pozornie różne: przecież jedna mówi o celu, a druga o środku.
„SALONIK GOŚCINNOŚCI”
Mandić zaczyna swoją posługę spowiednika nie w kościelnym konfesjonale, lecz w niewielkiej przyklasztornej celi. Sam nazywa ją „salonikiem gościnności”. To pomieszczenie liczące zaledwie sześć metrów kwadratowych, z maleńkim oknem wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Tu słucha spowiedzi, a każda z nich jest jego „ukrytym działaniem na wschodzie”. Spowiada nawet po kilkanaście godzin dziennie, dzień w dzień przez niemal 40 lat. Do jego drzwi pukają najróżniejsi ludzie, każda spowiedź jest inna. Jest nawet taka, podczas której spowiednik i penitent zamieniają się rolami. Gdy bowiem do „saloniku gościnności” wchodzi niejaki Giovanni Chivato, który przez lata omijał konfesjonały szerokim łukiem, jest pewien, że ma usiąść na miejscu spowiednika. Wówczas Leopold klęka przy konfesjonale i na kolanach wysłuchuje spowiedzi.
„Każdego traktował tak, jakby od jego nawrócenia zależało zbawienie ludzkości” – opowiadają jego współbracia. Po wyczerpujących godzinach spędzonych w konfesjonale zawsze kieruje swe kroki do kaplicy. „Penitentom daję lekkie pokuty, dlatego sam muszę za nich resztę pokuty odprawić” – tłumaczy. „Proszę być spokojnym – mówi im – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi.
ZŁOŻENIE W OFIERZE
Nie jest ulubieńcem innych spowiedników. Księża oskarżają go, że ma „zbyt szeroki rękaw” – jest ich zdaniem zbyt łagodny i skory do rozgrzeszenia.
To dlatego – twierdzą – do jego pokoiku ustawiają się tak długie kolejki. Na zarzuty Leopold ma zawsze tę samą odpowiedź: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra? Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi »szeroki rękaw«, powiedziałbym Mu: »Taki przykład, Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!«”.
JEZUS OBJAWIA LOSY PADWY
Może miał jakieś objawienie we wczesnej młodości, może spotykał się z Jezusem w latach swego kapłaństwa. Nic nie wiemy na pewno. Ale na pewno miał widzenie Jezusa w dniu 18 czerwca 1887 roku. I jeszcze pół wieku później – 23 marca 1932 roku. Skąd wiemy o drugim objawieniu? Po otrzymanej wizji jest przejmująco smutny. Współbracia, którzy znają go jako zawsze radosnego zakonnika, pytają go o przyczynę jego głębokiego zatroskania. W odpowiedzi słyszą: „Pan otworzył mi oczy i zobaczyłem Włochy w morzu ognia i krwi”. Kiedy dopytują, czy i Padwa będzie zbombardowana, ojciec Leopold odpowiada: „Tak. I to bardzo. Również ten kościół i klasztor ucierpią, lecz nie ta cela. W niej bowiem okazał Bóg duszom ludzkim tak wiele miłosierdzia, że pozostanie nietknięta, jako widomy znak Jego dobroci”. Słowa Jezusa spełniły się w dniu 14 maja 1944 roku podczas nalotu bombowego. Na klasztor spada pięć bomb, jednak „salonik gościnności” pozostaje nienaruszony.
ŚMIERĆ
Mijają lata, coraz bardziej schorowany Mandić wie, że zbliża się jego kres. Ale pracuje tak samo jak zawsze – nie ma nic ważniejszego niż Eucharystia i konfesjonał. Jeszcze w ostatnim dniu swego czynnego życia wyspowiada niemal 50 grzeszników. Rankiem 30 lipca 1942 roku, podczas przygotowania do odprawienia mszy, pada zemdlony. Zostaje przeniesiony do łóżka, przyjmuje sakrament chorych i zaczyna się modlić. Umiera w chwili, gdy kończy odmawiać Witaj Królowo. Odchodzi ze wzniesionymi rękami, jakby szedł na upragnione spotkanie. W procesie kanonizacyjnym ojciec Benjamin, jego ówczesny przełożony, zeznaje: „Ja, który towarzyszyłem mu w jego ostatnich chwilach, jestem przekonany, że w jego przejściu do wieczności towarzyszyła mu Matka Boża. Umarł, powtarzając modlitwę Salve Regina. Kiedy doszedł do słów: O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!, podniósł się i z radością wyciągając ręce ku górze, jakby chciał dotknąć czegoś przedziwnego, odszedł”. Czy zgodnie z prośbą zanoszoną w tej antyfonie Maryja ukazała mu Jezusa, błogosławiony owoc swojego żywota? Byłoby to ostatnie i najpiękniejsze objawienie, jakie stało się jego udziałem.
DEFINICJA ŚWIĘTOŚCI
Jan Paweł II – podczas kanonizacji 16 października 1983 roku – mówi: „Życie jego upłynęło bez wielkich wydarzeń: kilkakrotnie, zwyczajem kapucynów, był przenoszony z klasztoru do klasztoru, i nic poza tym. Ostatni przydział otrzymał do klasztoru w Padwie, gdzie pozostał aż do śmierci. A przecież właśnie w to ubogie, na zewnątrz niepozorne życie zstąpił Duch Święty i wzniecił nową wielkość, heroiczną wierność Chrystusowi, franciszkańskim ideałom, kapłańskiej służbie braciom. Święty Leopold nie pozostawił dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą czy twórcą dzieł społecznych. Dla tych wszystkich, którzy go znali, był tylko ubogim bratem zakonnym, niepozornym i chorowitym. O jego wielkości stanowi co innego: poświęcenie się, oddanie siebie samego, dzień po dniu, przez cały okres kapłańskiego życia, to znaczy przez 52 lata spędzone w ciszy, w ukryciu, w ubóstwie maleńkiej celi konfesjonału. Był tam zawsze: gotów służyć, uśmiechnięty, ostrożny i skromny, dyskretny powiernik i wierny ojciec dusz, pełen szacunku mistrz i doradca duchowy, wyrozumiały i cierpliwy. Jedyną rzeczą, którą umiał, było spowiadanie. I w tym leży jego wielkość”.
“Świat objawień Jezusa”, Wincenty Łaszewski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
13 maja
Najświętsza Maryja Panna Fatimska
Zobacz także: • Święty Serwacy, biskup • Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica |
W 1916 r. w niewielkiej portugalskiej miejscowości o nazwie Fatima trójce pobożnych dzieci: sześcioletniej Hiacyncie, jej o dwa lata starszemu bratu Franciszkowi oraz ich ciotecznej siostrze, dziewięcioletniej Łucji, ukazał się Anioł Pokoju. Miał on przygotować dzieci na przyjście Maryi. Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca. Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”. Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję. Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie. |
________________________________________________________________________________________-
Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia
Homilia podczas Mszy św. i beatyfikacji Franciszka i Hiacynty Marto – pielgrzymka do Fatimy
12-13.05.2000
Jan Paweł II
Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia i przemiany życia
13 maja — Fatima. Msza św. i beatyfikacja Franciszka i Hiacynty
W sobotę 13 maja, w 83. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie, Jan Paweł II na rozległym placu przed sanktuarium przewodniczył Mszy św., podczas której wyniósł do chwały ołtarzy dwoje dzieci — Franciszka i Hiacyntę — świadków wydarzeń z 1917 r. W homilii podziękował Matce Bożej za orędzie fatimskie oraz za opiekę, jaką otoczyła go 13 maja 1981 r., w dniu zamachu na jego życie na placu św. Piotra. Ojciec Święty wyraził również życzenie, aby orędzie przekazane światu przez nowych błogosławionych oświecało drogi ludzkości.
1. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom» (Mt 11, 25).
Drodzy Bracia i Siostry, tymi słowami Jezus wysławia zamysły niebieskiego Ojca; wie, że nikt nie może przyjść do Niego, jeśli go nie pociągnie Ojciec (por. J 6, 44), i dlatego wielbi Go za ten zamysł i po synowsku go przyjmuje: «Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie» (Mt 11, 26). Zechciałeś otworzyć królestwo maluczkim.
Na mocy Bożego zamysłu zstąpiła z nieba na ziemię, poszukując maluczkich wybranych przez Ojca, «Niewiasta obleczona w słońce» (Ap 12, 1). Przemawia do nich matczynym głosem i sercem: wzywa ich, aby złożyli samych siebie w ofierze zadośćuczynienia, sama zaś obiecuje doprowadzić ich bezpiecznie do Boga. Z Jej macierzyńskich dłoni promieniuje światłość, która przenika ich do głębi, tak że czują się zanurzeni w Bogu, niczym człowiek, który — jak sami powiedzą — przegląda się w lustrze.
Franciszek, jeden z trojga wybranych, opowiadał później: «Płonęliśmy w tej światłości, którą jest Bóg, ale nie spalaliśmy się. Jaki jest Bóg? Nie można tego powiedzieć. Tego naprawdę ludzie nigdy nie mogą powiedzieć». Bóg: światłość, która płonie, ale nie spala. Tego samego doświadczył Mojżesz, gdy ujrzał Boga w krzewie gorejącym; Bóg powiedział mu wtedy, że boleje nad zniewoleniem swojego ludu i postanowił go wyzwolić za pośrednictwem Mojżesza: «Ja będę z tobą» (por. Wj 3, 2-12). Ci, którzy przyjmują tę obecność, stają się przybytkiem, a w konsekwencji «krzewem gorejącym» Najwyższego.
2. Tym, co najbardziej zdumiewało bł. Franciszka i co pochłaniało jego uwagę, był Bóg, ukryty w owej niezmiernej światłości, która przeniknęła do głębi ich troje. Ale tylko jemu Bóg objawił się «bardzo smutny», jak opowiadał sam Franciszek. Którejś nocy jego ojciec usłyszał szloch chłopca i zapytał go, dlaczego płacze. Syn odpowiedział: «Myślałem o Jezusie, który jest bardzo smutny z powodu grzechów popełnianych przeciw Niemu». Ożywiało go jedno pragnienie, bardzo znamienne dla dziecięcego sposobu myślenia: chciał «pocieszyć i rozweselić Jezusa».
W jegu życiu dokonuje się przemiana, którą moglibyśmy nazwać radykalną; przemiana z pewnością niezwykła u dziecka w jego wieku. Franciszek podejmuje głębokie życie duchowe, które wyraża się w wytrwałej i żarliwej modlitwie, osiągającej szczyt prawdziwego zjednoczenia mistycznego z Bogiem. To ona też prowadzi go do stopniowego oczyszczenia duchowego poprzez wyrzekanie się przyjemności, a nawet niewinnych zabaw dziecięcych.
Zniósł bez jednej skargi dotkliwe cierpienia spowodowane przez chorobę, która doprowadziła go do śmierci. Zdawało mu się, że to wszystko za mało, aby pocieszyć Jezusa; umarł z uśmiechem na ustach. W małym Franciszku wielkie było pragnienie wynagrodzenia za winy grzeszników, dlatego starał się być dobry i ofiarowywał swoje wyrzeczenia i modlitwy. Również jego siostra Hiacynta, prawie dwa lata młodsza od niego, żywiła takie same pragnienia.
3. «I inny znak się ukazał na niebie: (…) wielki Smok» (Ap 12, 3).
Te słowa z pierwszego czytania mszalnego przywodzą nam na myśl wielki bój, jaki toczy się między dobrem a złem, a jednocześnie uświadamiają, że spychając Boga na ubocze, człowiek nie może osiągnąć szczęścia, ale przeciwnie — zmierza do samozniszczenia.
Ileż ofiar przyniósł ostatni wiek drugiego tysiąclecia! Przychodzą na myśl okropności obydwu wojen światowych i innych konfliktów w wielu częściach świata, obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gułagi, czystki etniczne i prześladowania, terroryzm, uprowadzenia osób, narkomania, zamachy na życie nie narodzonych i na rodzinę.
Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd niebieskich i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12, 4). Ostatecznym celem człowieka jest niebo, jego prawdziwy dom, gdzie Ojciec niebieski oczekuje wszystkich z miłosierną miłością.
Bóg nie chce, aby ktokolwiek zaginął; dlatego dwa tysiące lat temu posłał na ziemię swojego Syna, aby «szukał i zbawił to, co zginęło» (por. Łk 19, 10). On zbawił nas przez swoją śmierć na krzyżu. Niech nikt nie udaremnia tego krzyża! Jezus umarł i zmartwychwstał, aby być «pierworodnym między wielu braćmi» (Rz 8, 29).
Powodowana macierzyńską troską, Najświętsza Panna przybyła tutaj, do Fatimy, ażeby zażądać od ludzi, by «nie znieważali więcej Boga, naszego Pana, który dosyć już został znieważony». Przemawia, bo jako Matka boleje, kiedy zagrożony jest los Jej dzieci. Dlatego wzywa pastuszków: «Módlcie się, wiele się módlcie i umartwiajcie się w intencji grzeszników; wiele dusz idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nie ani nie umartwia».
4. Mała Hiacynta głęboko odczuwała i przeżywała tę boleść Matki Bożej, heroicznie składając samą siebie w ofierze za grzeszników. Pewnego dnia, kiedy zapadła już razem z Franciszkiem na chorobę, która przykuła ich do łóżka, Maryja Panna odwiedziła ich w domu, jak opowiada sama Hiacynta: «Matka Boża przyszła nas odwiedzić i powiedziała, że już wkrótce wróci, aby zabrać Franciszka do nieba. Mnie zaś zapytała, czy chcę nawrócić jeszcze więcej grzeszników. Odpowiedziałam, że tak». A gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleca mu: «Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników». Hiacynta była tak głęboko poruszona wizją piekła, jaką ujrzała podczas objawienia 13 lipca, że żadne umartwienie ani pokuta nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.
Słusznie mogła wołać razem ze św. Pawłem: «Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1, 24).
W ubiegłą niedzielę przy rzymskim Koloseum sprawowaliśmy ekumeniczne wspomnienie licznych świadków wiary XX w., wspominając prześladowania, jakich zaznali, o których mówią pozostawione przez nich przejmujące świadectwa. Niezliczona rzesza mężnych świadków wiary przekazała nam cenne dziedzictwo, które musi pozostać żywe w trzecim tysiącleciu. Tutaj, w Fatimie, gdzie Maryja zapowiedziała nadejście tych czasów próby, prosząc o modlitwę i pokutę, aby je skrócić, pragnę dziś złożyć dzięki Niebu za moc świadectwa, jaka objawiła się w życiu ich wszystkich. Raz jeszcze pragnę też uwielbić Boga za dobroć, jaką okazał mi 13 maja 1981 r., gdy zostałem poważnie raniony, ale ocalony od śmierci. Wyrażam wdzięczność także bł. Hiacyncie za umartwienia i modlitwy w intencji Ojca Świętego, którego wielkie cierpienie widziała.
5. «Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom». Wysławianie Jezusa przybiera dziś uroczystą formę beatyfikacji dwojga pastuszków — Franciszka i Hiacynty. Przez ten obrzęd Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju. Niech rozjaśniają one drogę tej niezmierzonej rzeszy pielgrzymów i wszystkich, którzy towarzyszą nam za pośrednictwem radia i telewizji. Niech tych dwoje będzie przyjaznym światłem, oświetlającym całą Portugalię, a w szczególny sposób tutejszą diecezję Leiria-Fatima.
Dziękuję bpowi Serafimowi, ordynariuszowi tego czcigodnego Kościoła partykularnego, za słowa powitania, i z wielką radością pozdrawiam wszystkich biskupów Portugalii i ich wspólnoty, które darzę wielką miłością i zachęcam, aby naśladowały swoich świętych. Braterskie pozdrowienie kieruję do obecnych tu kardynałów i biskupów, wspominając w szczególny sposób pasterzy wspólnot w krajach języka portugalskiego: Maryja Panna niech wyjedna pojednanie narodowi angolańskiemu; niech pocieszy ofiary powodzi w Mozambiku; niech czuwa nad losem Timoru Lorosae [Wschodniego], Gwinei Bissau, Republiki Zielonego Przylądka i Wysp św. Tomasza i Książęcej; niech zachowa w jedności wiary swoich synów i córki w Brazylii.
Pozdrawiam z szacunkiem pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, którzy zechcieli uczestniczyć w tej liturgii. Korzystam ze sposobności, aby za jego pośrednictwem wyrazić wszystkim wdzięczność za współpracę, dzięki której moja obecna pielgrzymka stała się możliwa. Serdeczne pozdrowienie i szczególne błogosławieństwo przekazuję parafii i miastu Fatimie, która raduje się z wyniesienia swoich dzieci do chwały ołtarzy.
6. Ostatnie słowo kieruję do dzieci. Drodzy chłopcy i dziewczęta, widzę, że wielu z was ma na sobie podobne stroje jak Franciszek i Hiacynta. Bardzo ładnie w nich wyglądacie! Ale już dzisiaj albo jutro zdejmiecie je i pastuszkowie nagle znikną. Czy nie sądzicie, że nie powinni zniknąć? Matka Boża bardzo was potrzebuje, aby pocieszać Jezusa, który jest smutny z powodu wyrządzanych Mu zniewag; potrzebuje waszych modlitw i ofiar za grzeszników.
Poproście swoich rodziców i wychowawców, aby oddali was do «szkoły» Matki Bożej, aby nauczyła was być takimi, jak pastuszkowie, którzy starali się czynić wszystko, czego Ona od nich żądała. Zapewniam was, że «większy czyni się postęp przez krótki czas posłuszeństwa i uległości wobec Maryi, niż przez całe lata osobistych wysiłków, podejmowanych wyłącznie własnymi siłami» (św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, n. 155). Właśnie w taki sposób pastuszkowie rychło stali się świętymi. Pewna kobieta, która gościła Hiacyntę w Lizbonie, słysząc dobre i roztropne rady, jakich udzielała jej dziewczynka, zapytała, kto ją tego nauczył. «Matka Boża» — odparła Hiacynta. Poddając się wielkodusznie kierownictwu tak dobrej Nauczycielki, Hiacynta i Franciszek rychło osiągnęli szczyty doskonałości.
7. «Wysławiam Cię, Ojcze, (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom».
Wysławiam Cię, Ojcze, za wszystkich twoich maluczkich, poczynając od Maryi Panny, Twojej pokornej Służebnicy, aż po pastuszków Franciszka i Hiacyntę.
Niech orędzie ich życia pozostanie na zawsze żywe, aby oświecać drogę ludzkości!
L’Osservatore Romano/opoka/opr. mg/mg
_____________________________________________________________________________________
Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata
Homilia podczas Mszy św. przed sanktuarium w Fatimie 13.05.2010 – podróż apostolska Benedykta XVI do Portugalii 11-14.05.2010
Benedykt XVI
Prorocka misja Fatimy dla zbawienia świata
Msza św. na placu przed sanktuarium maryjnym 13 maja 2010 — Fatima
Drodzy pielgrzymi!
«Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9). Tak zaczyna się pierwsze czytanie tej Eucharystii, a jego słowa w zadziwiający sposób urzeczywistniają się w tym pobożnym zgromadzeniu wiernych u stóp Matki Boskiej Fatimskiej. Wielce umiłowani bracia i siostry, ja też przybyłem jako pielgrzym do Fatimy, do tego «domu», który Maryja wybrała, aby do nas przemówić we współczesnych czasach. Przybyłem do Fatimy, by radować się obecnością Maryi i Jej macierzyńską opieką. Przybyłem do Fatimy, bo do niej zdąża dzisiaj Kościół pielgrzymujący, który z woli Jej Syna jest narzędziem ewangelizacji i sakramentem zbawienia. Przybyłem do Fatimy, żeby się modlić z Maryją i tak licznymi pielgrzymami za współczesną ludzkość, udręczoną nędzą i cierpieniami. I wreszcie, przybyłem do Fatimy z tymi samymi uczuciami, jakie żywili błogosławieni Franciszek i Hiacynta oraz służebnica Boża Łucja, by z głębi serca wyznać Matce Bożej, że «miłuję», że Kościół i kapłani «miłują» Jezusa i w Niego pragną się wpatrywać, gdy dobiega końca ten Rok Kapłański, a także aby polecić macierzyńskiej opiece Maryi kapłanów, osoby konsekrowane, misjonarzy i wszystkich czyniących dobro, dzięki którym Dom Boży staje się gościnny i dobroczynny.
Oni są błogosławionym szczepem Pana… Błogosławionym szczepem Pana jesteś ty, umiłowana diecezjo Leirii-Fatimy, z twoim pasterzem biskupem Antoniem Marto, któremu dziękuję za pozdrowienia skierowane do mnie na początku i za wszelką opiekę, jaką mnie otoczył, także za pośrednictwem swoich współpracowników w tym sanktuarium. Witam pana prezydenta Republiki i innych przedstawicieli władz, służących temu chlubnemu narodowi. Myślą obejmuję wszystkie diecezje Portugalii, reprezentowane tutaj przez swoich biskupów, i polecam niebiosom wszystkie ludy i narody ziemi. W Bogu przygarniam do serca wszystkich Jego synów i córki, zwłaszcza tych, którzy cierpią lub żyją w opuszczeniu; pragnę przekazać im tę wielką nadzieję, która płonie w moim sercu, a którą tutaj, w Fatimie odczuwa się w sposób bardziej wyraźny. Niech nasza wielka nadzieja zapuści korzenie w życiu każdego z was, umiłowani pielgrzymi tutaj obecni, oraz wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem środków społecznego przekazu.
Tak! Pan, nasza wielka nadzieja, jest z nami; w swej miłosiernej miłości obdarza swój lud przyszłością, przyszłością w jedności z Nim. Lud Boży, doświadczywszy miłosierdzia i pociechy od Boga, który nie opuścił go podczas uciążliwego powrotu z wygnania w Babilonii, woła: «Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim» (Iz 61, 10). Najznamienitszą córką tego ludu jest Dziewica Matka z Nazaretu, która napełniona łaską i mile zaskoczona poczęciem Boga, które dokonało się w Jej łonie — również wyraża tę swoją radość i nadzieję w hymnie Magnificat: «Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy». Jednocześnie nie uważa się za uprzywilejowaną wśród bezpłodnego ludu, a wręcz przepowiada mu słodkie radości cudownego macierzyństwa Bożego, albowiem «miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją» (Łk 1, 47. 50).
Dowodem tego jest to błogosławione miejsce. Za siedem lat wrócicie tutaj, żeby świętować setną rocznicę pierwszych odwiedzin Pani «przybyłej z nieba» jako Nauczycielka, która wdraża małych widzących do głębokiego poznania Miłości trynitarnej i prowadzi ich do zakosztowania samego Boga — jako tego, co najpiękniejsze w życiu ludzkim. To doświadczenie łaski sprawiło, że w Jezusie zakochali się w Bogu tak bardzo, że Hiacynta zawołała: «Tak bardzo chcę powiedzieć Jezusowi, że Go kocham. Kiedy Mu to mówię wiele razy, czuję ogień w piersi, ale mnie nie pali». Franciszek zaś mówił: «Najbardziej mnie ucieszyło zobaczenie Naszego Pana w tym świetle, które mamy w piersi, bo dała nam je Nasza Pani. Tak bardzo kocham Boga!» (Wspomnienia siostry Łucji, I, 40 i 127).
Bracia, słuchając tych szczerych i głębokich mistycznych wyznań pastuszków, ktoś mógłby trochę pozazdrościć im ich wizji albo poczuć rozczarowanie i rezygnację, że nie było mu to dane, a bardzo pragnął zobaczyć. Takim osobom Papież mówi słowami Jezusa: «Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej?» (Mk 12, 24). Pismo Święte zachęca nas do wiary: «Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29), ale Bóg, bliższy mi niż ja sam sobie jestem (por. św. Augustyn, Wyznania, III, 6, 11), ma możliwość dotarcia do nas, zwłaszcza poprzez wewnętrzne odczucia, tak że dusza odczuwa łagodny dotyk czegoś rzeczywistego, co jest poza zasięgiem zmysłów, i dzięki temu staje się zdolna do postrzegania tego, co niewyczuwalne, niewidoczne dla zmysłów. Do tego potrzebna jest wewnętrzna czujność serca, której zwykle brakuje, bo zbyt silna jest presja zewnętrznej rzeczywistości, obrazów i trosk wypełniających duszę (por. kard. Joseph Ratzinger, Komentarz teologiczny do Orędzia fatimskiego, 2000 r.). Tak! Bóg może do nas dotrzeć, dając się nam w naszym wewnętrznym widzeniu.
Co więcej, owo światło w sercach pastuszków, pochodzące z Bożej przyszłości, jest tym samym, które objawiło się w pełni czasów i przyszło do wszystkich: to jest Syn Boga, który stał się człowiekiem. To, że może On rozpalać najzimniejsze i najsmutniejsze serca, widzimy na przykładzie uczniów z Emaus (por. Łk 24, 32). Dlatego nasza nadzieja ma realne podstawy, opiera się na wydarzeniu, które umiejscowione jest w historii, a jednocześnie wykracza poza nią — to Jezus z Nazaretu. Entuzjazm, jaki budziła Jego mądrość i zbawcza moc w ówczesnych ludziach, był tak wielki, że — jak słyszeliśmy w Ewangelii — pewna kobieta z tłumu zawołała do Niego: «Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». Jednakże Jezus powiedział na to: «Tak, błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i [go] przestrzegają» (Łk 11, 27, 28). Ale kto ma czas, żeby słuchać Jego słów, kto może pozwolić się porwać Jego miłości? Kto czuwa w noc zwątpienia i niepewności z sercem rozbudzonym w modlitwie? Kto czeka na świt nowego dnia z zapalonym płomieniem wiary? Wiara w Boga otwiera przed człowiekiem horyzont pewnej nadziei, która nie zawodzi; wskazuje trwały fundament, na którym można bez obaw oprzeć własne życie; wymaga ufnego oddania się w ręce Miłości, która podtrzymuje świat.
«Plemię ich będzie znane wśród narodów (…) oni są błogosławionym szczepem Pana» (Iz 61, 9), dzięki niezachwianej nadziei, która wydaje owoce w postaci miłości poświęcającej się dla innych, ale nie poświęcającej innych; przeciwnie — jak słyszeliśmy w drugim czytaniu — ta miłość «wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma» (1 Kor 13, 7). Przykładem tego i zachętą są pastuszkowie, którzy swoje życie ofiarowali Bogu i dzielili się nim z innymi z miłości do Boga. Matka Boża pomogła im otworzyć serca na uniwersalność miłości. Szczególnie bł. Hiacynta okazała się niestrudzona w dzieleniu się z ubogimi i ofiarowywaniu za nawrócenie grzeszników. Tylko dzięki takiej braterskiej i wielkodusznej miłości zbudujemy cywilizację miłości i pokoju.
Łudzi się ten, kto sądzi, że prorocka misja Fatimy się zakończyła. Tutaj odżywa plan Boga, który zadaje ludzkości od zarania jej dziejów pytanie: «Gdzie jest brat twój, Abel? (…) Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!» (Rdz 4, 9). Człowiek potrafił zapoczątkować cykl śmierci i terroru, ale nie jest w stanie go przerwać… W Piśmie Świętym Bóg często jest opisywany jako Ten, który poszukuje sprawiedliwych, by ocalić miasto ludzkie, i to samo czyni tutaj, w Fatimie, kiedy Matka Boża pyta: «Czy chcecie ofiarować się Bogu i znosić wszelkie cierpienia, jakie zechce na was zesłać, w akcie wynagrodzenia za grzechy, które Go obrażają, i jako przebłaganie za nawrócenie grzeszników? (Wspomnienia siostry Łucji, I, 162).
Do rodziny ludzkiej, gotowej poświęcić swoje najświętsze więzi na ołtarzu małostkowych egoizmów narodowych, rasowych, ideologicznych, grupowych i jednostkowych, przybyła z niebios nasza błogosławiona Matka, proponując, że zaszczepi w sercach tych, którzy Jej się zawierzą, miłość Bożą, płonącą w Jej sercu. Wtedy było ich tylko troje, ale przykład ich życia promieniował na całą ziemię i szerzył się, zwłaszcza w wyniku peregrynacji Pielgrzymującej Pani Fatimskiej, w niezliczonych grupach, poświęcających się sprawie braterskiej solidarności. Oby te siedem lat, które dzielą nas od setnej rocznicy objawień, przyspieszyło zapowiedziany triumf Niepokalanego Serca Maryi na chwałę Najświętszej Trójcy.
Pozdrowienia skierowane do pielgrzymów po Mszy św.
po francusku:
Drodzy pielgrzymi francuskojęzyczni, którzy przybyliście tutaj, do Fatimy, by tutaj, blisko serca Maryi, Matki Jezusa, szukać dodatkowej nadziei, która będzie dla was i dla waszego otoczenia źródłem pociechy i pokrzepienia na drogach świata: niech Matka Boża opiekuje się wami i wstawia się za tymi, których kochacie! Niech będzie z wami moje błogosławieństwo!
po angielsku:
Witam pielgrzymów angielskojęzycznych, którzy tu przybyli z bliska i z daleka. Zachęcam was, byście modląc się tutaj gorąco do Matki Bożej Fatimskiej, prosili Ją o wstawianie się za Kościołem i jego potrzebami na całym świecie. Z całego serca proszę Boga, by błogosławił wam, a szczególnie młodzieży i chorym.
po niemiecku:
Z całego serca pozdrawiam pielgrzymów niemieckojęzycznych. Dziś również tu, w Fatimie, Matka Boża wzywa nas do modlitwy o nawrócenie grzeszników i o pokój na świecie. Was i wasze rodziny zawierzam Jej Niepokalanemu Sercu. Niech Maryja prowadzi was do swego Syna, Jezusa Chrystusa.
po hiszpańsku:
Drodzy pielgrzymi hiszpańskojęzyczni, którzy z entuzjazmem wzięliście udział w tym spotkaniu przed obliczem Dziewicy z Fatimy, by dzielić się z innymi wiernymi zaufaniem i nabożeństwem do naszej niebieskiej Matki, Najświętszej Maryi Panny, niech Ona was prowadzi z miłością i pewną ręką do Chrystusa, swojego Syna, i będzie źródłem radosnej nadziei i wytrwałej wiary. Dziękuję.
po włosku:
Z gorącymi uczuciami zwracam się teraz do pielgrzymów włoskich i do osób, które we Włoszech duchowo łączą się z nami. Drodzy bracia i siostry, w Fatimie, gdzie Dziewica Maryja pozostawiła niezatarty znak swojej macierzyńskiej miłości, proszę Ją o opiekę nad wami, nad waszymi rodzinami, a zwłaszcza nad tymi, którzy przechodzą trudne próby. Z serca was błogosławię!
po polsku:
Pozdrawiam polskich pielgrzymów. Gromadzi nas tu Niepokalana Matka Boga, która w tym miejscu zechciała pozostawić ludzkości przesłanie pokoju. Wiąże się ono z wezwaniem do zawierzenia i pełnej nadziei modlitwy, abyśmy mogli przyjąć łaskę miłosierdzia, którą Ona nieustannie wyprasza u swego Syna dla kolejnych pokoleń. W tym duchu polecam Jej opiece was, wasze rodziny i wspólnoty i z serca wam błogosławię.
po portugalsku:
Drodzy pielgrzymi portugalskojęzyczni, pod macierzyńskim spojrzeniem Matki Bożej z Fatimy pozdrawiam was wszystkich, przybyłych tutaj w poszukiwaniu pokrzepienia i nadziei z różnych krajów, gdzie mówi się po portugalsku. Maryja dała nam Jezusa, jest więc dla nas prawdziwym źródłem nadziei. Jej was zawierzam i niech z wami będzie moje błogosławieństwo.
L’Osservatore Romano /opoka/opr. mg/mg
______________________________________________________________________________________________________________
14 maja
Święty Maciej, Apostoł
Święty Maciej, Apostoł. Ile o nim wiemy?/fot. via Wikipedia.org, domena publiczna *** Z Dziejów Apostolskich wynika, że Maciej był jednym z pierwszych uczniów Jezusa. Wybrany został przez Apostołów do ich grona na miejsce Judasza, po jego zdradzie i samobójstwie (Dz 1, 15-26). Maciejowi udzielono święceń biskupich i władzy apostolskiej przez nałożenie rąk. Piotr był przekonany, że tak jak Stary Testament opierał się na 12 synach Jakuba patriarchy, tak i Nowy Testament miał się opierać na 12 Apostołach. Skoro zaś liczba ta została zdekompletowana, należało ją uzupełnić. Tego samego zdania byli także inni Apostołowie. Rozstrzyganie spornych spraw przez losowanie było wówczas zwyczajem powszechnie przyjętym. Nie decydowała tu jednak przypadkowość czy jakiś inny wzgląd, ale głęboka wiara w nadprzyrodzoną interwencję Ducha Świętego. Wyraźnie wskazują na to słowa Księcia Apostołów: “Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1, 24). Poza opisem powołania nie ma o nim pewnych informacji. Według Euzebiusza z Cezarei, św. Maciej był jednym z 72 uczniów Pana Jezusa. Był pochodzenia żydowskiego, jak na to wskazuje pochodzenie wszystkich Apostołów, a także uczniów Chrystusa. Także hebrajskie imię teoforyczne Mattatyah (greckie Theodoros lub łacińskie Adeodatus – dar Jahwe) wskazuje na żydowskie pochodzenie Apostoła. O pracy apostolskiej św. Macieja nie możemy wiele powiedzieć, chociaż w starożytności chrześcijańskiej krążyło wiele legend na jej temat. Według nich miał on głosić najpierw Ewangelię w Judei, potem w Etiopii, wreszcie w Kolchidzie, a więc na rubieżach Słowian. Miał jednak ponieść śmierć męczeńską w Jerozolimie, ukamienowany jako wróg narodu żydowskiego i jego zdrajca. Natomiast Klemens Aleksandryjski (+ 215), najbliższy czasom św. Macieja, wyraża opinię, że Maciej zmarł śmiercią naturalną ok. roku 50 (inni podają rok 80). Wśród pism apokryficznych o św. Macieju zachowały się jedynie fragmenty tak zwanej Ewangelii św. Macieja oraz fragmenty Dziejów św. Macieja. Oba pisma powstały w wieku III i mają wyraźnie zabarwienie gnostyckie. Po prostu imieniem Apostoła chcieli posłużyć się jako szyldem heretycy, aby swoim błędom dać większą powagę i pozory prawdy. Relikwie św. Macieja miała odnaleźć według podania św. Helena, cesarzowa, matka Konstantyna Wielkiego. W czasach późniejszych miały zostać rozdzielone dla wielu kościołów. Są one obecnie w Rzymie w bazylice Matki Bożej Większej, w Trewirze w Niemczech i w kościele św. Justyny w Padwie. W Trewirze kult św. Macieja był kiedyś bardzo rozwinięty. Św. Maciej jest patronem Hanoweru oraz m.in. budowniczych, kowali, cieśli, stolarzy, cukierników i rzeźników oraz alkoholików i chorych na ospę. Wzywają go niepłodne małżeństwa oraz chłopcy rozpoczynający szkołę. W ikonografii przedstawiany jest św. Maciej w długiej, przepasanej tunice i w płaszczu. Jego atrybuty: halabarda, księga, krzyż; kamienie, miecz, topór, włócznia – którymi miał być dobity. mp/Brewiarz.pl |
______________________________________________________________________________________________________________
Judasz Iskariota i Maciej
Katecheza podczas audiencji generalnej, 18.10.2006
Drodzy Bracia i Siostry!
W galerii portretów apostołów, powołanych bezpośrednio przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, których przedstawianie kończymy dzisiaj, nie możemy pominąć tego, który wymieniany jest zawsze na ostatnim miejscu pośród Dwunastu. Chodzi o Judasza Iskariotę. Wraz z nim chcemy ukazać tego, który został wybrany, aby go zastąpić — Macieja.
Już samo imię Judasz wywołuje u chrześcijan instynktowną reakcję nagany i potępienia. Istnieją różne opinie co do znaczenia przydomku «Iskariota». Najwięcej zwolenników ma tłumaczenie go jako «człowiek z Keriot», nawiązujące do wioski, z której pochodził, położonej w pobliżu Hebronu i dwukrotnie wspominanej w Piśmie Świętym (Joz 15, 25; Am 2, 2). Inni interpretują go jako odmianę słowa sicarius, wskazującego na wojownika uzbrojonego w sztylet, zwany po łacinie sica. Jeszcze inni dopatrują się w tym przydomku zwykłej transkrypcji hebrajsko-aramejskiego rdzenia, oznaczającego: «ten, który miał Go wydać». To określenie występuje dwukrotnie w czwartej Ewangelii — po wyznaniu wiary przez Piotra (por. J 6, 71), a następnie podczas namaszczenia w Betanii (por. J 12, 4). Inne fragmenty mówią o mającej dokonać się zdradzie: «ten, który Go zdradzał». Na przykład, podczas Ostatniej Wieczerzy, po zapowiedzi zdrady (por. Mt 26, 25), a potem w chwili pojmania Jezusa (por. Mt 26, 46. 48; J 18, 2. 5). Natomiast przy wymienianiu Dwunastu mowa jest o zdradzie jako fakcie dokonanym: «Judasz Iskariota, który właśnie Go wydał» — tak mówi Marek (por. 3, 19); Mateusz (10, 4) i Łukasz (6, 16) posługują się podobnymi określeniami. Zdrada jako taka dokonała się w dwóch etapach: przede wszystkim w fazie przygotowania planu, kiedy to Judasz uzgadnia z nieprzyjaciółmi Jezusa cenę — trzydzieści srebrników (por. Mt 26, 14-16), a następnie podczas jego realizacji — pocałowanie Mistrza w Getsemani (por. Mt 26, 46- -50). W każdym razie Ewangeliści podkreślają wyraźnie, że Judaszowi przysługiwał w pełni tytuł apostoła: wielokrotnie jest o nim mowa jako o «jednym z Dwunastu» (Mt 26, 14. 47; Mk 14, 10. 20; Łk 22, 3; J 6, 71). Co więcej, Jezus zwracając się do apostołów i mówiąc właśnie o nim, dwa razy wyraża się «jeden z was» (Mt 26, 21; Mk 14, 18; J 6, 70; 13, 21). A Piotr powie o Judaszu: «zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu» (Dz 1, 17).
Chodzi więc o postać należącą do grupy tych, których Jezus wybrał sobie jako najbliższych towarzyszy i współpracowników. Rodzi to dwa pytania, gdy próbuje się wyjaśnić, co się wydarzyło. Po pierwsze, pytamy się, jak Jezus mógł wybrać tego człowieka i obdarzyć go zaufaniem. W istocie, pomijając wszystko inne, chociaż Judasz był faktycznie skarbnikiem grupy (por. J 12, 6 b; 13, 29 a), w rzeczywistości nazwany jest również «złodziejem» (J 12, 6 a). Wybór pozostaje tajemnicą, tym bardziej że Jezus wypowiada odnośnie do niego bardzo surowy sąd: «biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany» (Mt 26, 24). Tajemnica staje się jeszcze bardziej nieprzenikniona co do jego wiecznego przeznaczenia, bo wiemy, że Judasz «opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: ‘Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną’» (Mt 27, 3-4). I chociaż później oddalił się, poszedł i się powiesił (por. Mt 27, 5), nie do nas należy ocena jego czynu, ale do Boga nieskończenie miłosiernego i sprawiedliwego.
Drugie pytanie dotyczy przyczyny takiego postępowania Judasza: dlaczego zdradził Jezusa? Istnieją w tej kwestii różne hipotezy. Niektórzy uważają za przyczynę jego zachłanność na pieniądze. Inni opowiadają się za wyjaśnieniami o charakterze mesjańskim: Judasz rozczarował się widząc, że Jezus nie włączał do swojego programu wyzwolenia politycznego i zbrojnego swego kraju. W rzeczywistości teksty ewangeliczne zwracają uwagę na inny aspekt: Jan mówi wyraźnie, że «diabeł (…) nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydał» (13, 2). Podobnie pisze Łukasz: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3). W ten sposób wykracza się poza uzasadnienia historyczne i za podstawę wyjaśnień przyjmuje się osobistą odpowiedzialność Judasza, który nieszczęśliwie uległ pokusie Złego. W każdym razie zdrada Judasza pozostaje tajemnicą. Jezus traktował go jako przyjaciela (por. Mt 26, 50), jednak zachęcając, by szedł za Nim drogą błogosławieństw, nie naruszał jego woli, nie chronił przed pokusami szatańskimi, szanując ludzką wolność.
Naprawdę wiele jest niegodziwości ludzkiego serca. Jedyny sposób zapobieżenia im polega na tym, by nie patrzeć na rzeczywistość w sposób tylko indywidualistyczny, autonomiczny, ale przeciwnie — by wciąż na nowo opowiadać się po stronie Jezusa, przyjmując Jego punkt widzenia. Powinniśmy się starać dzień po dniu żyć w pełnej komunii z Nim. Przypomnijmy sobie, że również Piotr chciał się Mu sprzeciwić, i temu, co Go czekało w Jerozolimie, ale otrzymał za to surową naganę: «nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku» (por. Mk 8, 32-33). Po swoim upadku Piotr wyraził skruchę i uzyskał przebaczenie oraz łaskę. Również Judasz żałował, ale jego żal przerodził się w rozpacz, i tak doszło do samounicestwienia. Jest to dla nas zachęta, by mieć zawsze na uwadze to, co mówi św. Benedykt na końcu zasadniczego, V rozdziału swojej Reguły: «Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie». W rzeczywistości Bóg «jest większy niż nasze serca», jak mówi św. Jan (1 J 3, 20). Pamiętajmy więc o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jezus szanuje naszą wolność. Po drugie: Jezus oczekuje naszej gotowości do skruchy i nawrócenia. Jest pełen miłosierdzia i przebaczenia. Zresztą, gdy zastanawiamy się nad negatywną rolą, jaką odegrał Judasz, musimy postrzegać ją w szerszym kontekście wydarzeń, którymi kieruje Bóg. Zdrada Judasza doprowadziła do śmierci Jezusa, który przemienił straszliwą mękę w przestrzeń zbawczej miłości i ofiary złożonej z siebie Ojcu (por. Ga 2, 20; Ef 5, 2. 25). Słowo «zdradzić» jest odpowiednikiem greckiego słowa, które znaczy «wydać». Czasem jego podmiotem jest wręcz sam Bóg: to On z miłości «wydał» Jezusa za nas wszystkich (por. Rz 8, 32). W swym tajemniczym planie zbawczym Bóg traktuje niewybaczalny czyn Judasza jako okazję do całkowitego daru z Syna dla odkupienia świata.
Kończąc pragniemy wspomnieć również tego, który po Passze został wybrany w miejsce zdrajcy. W Kościele jerozolimskim było dwóch kandydatów, zaproponowanych przez wspólnotę, z których miano wybrać przez losowanie: «Józef, zwany Barsabą, z przydomkiem Justus, i Maciej» (por. Dz 1, 23). Właśnie ten ostatni został wybrany i «został dołączony do jedenastu Apostołów» (Dz 1, 26). O nim wiemy tylko tyle, że był świadkiem całej ziemskiej działalności Jezusa (por. Dz 1, 21-22), dochowując Mu wierności do końca. Do tej wielkiej wierności dołączyło się później Boże powołanie, by zajął miejsce Judasza, jakby dla zrekompensowania jego zdrady. Wyciągamy stąd ostatnią naukę: nawet jeśli w Kościele nie brakuje chrześcijan niegodnych i zdrajców, każdy z nas musi być przeciwwagą dla popełnianego przez nich zła przez składanie przejrzystego świadectwa Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu i Zbawicielowi.
Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:
Wspominamy dzisiaj postaci apostołów Judasza Iskarioty i Macieja. Judasz to ten, który zdradził Chrystusa. Za trzydzieści srebrników pocałunkiem w Getsemani wskazał Go arcykapłanom i starszym. Przez Chrystusa i pozostałych apostołów był zawsze traktowany jako jeden z ich grona. Chrystus powie wyraźnie: «jeden z was Mnie wyda» (Mt 26, 21). Rodzą się pytania: Dlaczego Pan Jezus, wiedząc o tym, wybrał tego człowieka i mu zaufał? Dlaczego Judasz zdradził swego Mistrza? Jedni odpowiadają, że był chciwy na pieniądze, inni, że był rozczarowany brakiem działań polityczno-militarnych ze strony Chrystusa na rzecz wyzwolenia ojczyzny. Św. Jan napisał, że było to działanie zła: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza (…), który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3).
Romano Guardini stwierdza, że Chrystus, cierpiąc na krzyżu, uczynił zdradę Judasza przestrzenią zbawczej miłości i oddania siebie Ojcu. Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa na miejsce Judasza, poprzez losowanie, do grona apostołów włączono św. Macieja. Niewiele o nim wiemy oprócz tego, co mówią Dzieje Apostolskie, że był jednym z tych, którzy przez cały czas towarzyszyli Jezusowi w okresie Jego publicznej działalności. Niech doświadczenie apostołów, o których dzisiaj mówimy, uwrażliwia nas na potrzebę świadczenia o Chrystusie w świecie, w którym także współcześnie zdarzają się zdrady i niegodziwe czyny chrześcijan.
Benedykt XVI
Opoka/opr. mg/mg
______________________________________________________________________________________________________________
15 maja
Święta Zofia, wdowa, męczennica
Zobacz także: • Święty Izydor Oracz • Święta Małgorzata z Kortony • Błogosławiona Zofia Maciejowska Czeska, zakonnica |
Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii. Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie. Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki. W ikonografii św. Zofia przedstawiana jest w otoczeniu trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, trzymających w dłoniach krzyże. Mają często korony na głowach, a także miecze w dłoniach. |
___________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0 [https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Icon
***
Święta Zofia i jej trzy córki-męczennice:
Wiara, Nadzieja i Miłość
Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.
Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.
Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.
brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________
15 maja
Żywot św. Zofii, Wdowy,
i trzech jej córek
Wiary, Nadziei i Miłości,
Męczenniczek
(Żyły około roku Pańskiego 122)
Święta Zofia, żyjąca pod koniec pierwszego wieku, była jedną ze znakomitszych pań rzymskich. Mając trzy córki, nadała im na chrzcie świętym imiona cnót chrześcijańskich: Wiary, Nadziei i Miłości, i wychowywała je jak najpobożniej. Tak matka jak i córki odznaczały się pięknością ciała i duszy, i w całym Rzymie były znane pomiędzy wiernymi z wielkiej świątobliwości.
Panował podówczas cesarz Hadrian, zapamiętały obrońca zabobonów pogańskich, a srogi prześladowca wyznawców Chrystusa, których coraz więcej przybywało. Gdy już wielką ich liczbę w najsroższych mękach pomordował, przyszła kolej i na Zofię z jej trzema córkami. Wielkorządca rzymski nazwiskiem Antioch posłał z rozkazu Hadriana po Zofię, aby wraz z dziećmi niezwłocznie stawiła się przed nim, gdyż została oskarżona, że wbrew woli cesarza wyznaje wiarę chrześcijańską. Usłyszawszy ten rozkaz, pobożna matka i córki upadły na kolana i pomodliły się, po czym opatrzyły się znakiem Krzyża świętego i udały się do wielkorządcy z mężnym sercem, gotowe znieść wszelkie męki, a wiary św. się nie zaprzeć.
Antioch zaczął od zwykłego pytania o nazwisko, ojczyznę i wiarę. “Jestem sługą Chrystusa – odpowiedziała Święta – wychowaną w wierze chrześcijańskiej. Temu Bogu mojemu poświęciłam nawet ten oto owoc żywota mojego, te trzy córki, chcąc z nimi aż do śmierci pozostać wierną Jezusowi, a potem obiecanych dóbr niebieskich dostąpić”. Wielkorządca zdziwiony śmiałą odpowiedzią, przypuszczał, że nagle zawezwana Zofia nie wie co ją czeka, jeżeli będzie trwać w wierze świętej, odesłał ją przeto wraz z córkami do pewnej zacnej pani nazwiskiem Paladia, aby po trzech dniach trzymania ich tam pod strażą, powtórnie wezwać je przed siebie.
Czasu tego użyła Zofia na utwierdzanie córek swoich w wierze świętej i przygotowanie ich na ciężką próbę, jaka je niechybnie czekała. “Pomnijcie, najmilsze dzieci moje – mówiła do nich – żem was nie tylko w ciężkich boleściach na świat wydała, ale także uczyłam was bojaźni Bożej i wszystkiego, co się naszej świętej wiary tyczy. Teraz nadchodzi chwila, W której okaże się, czy moja praca około waszych dusz przyniosła pożądane owoce. Pamiętajcie, abyście ani groźbą, ani ułudną obietnicą, ani mękami od Chrystusa odwieść się nie dały. Widząc, jak jeszcze młode jesteście (najstarsza z nich miała lat dwanaście), niewiele bym na was liczyć powinna; lecz ufna w pomoc, jakiej wam udzieli Chrystus, który będzie z wami, niczego się nie obawiam. On da wam moc niezwyciężoną; stańcie się przeto najwyższą pociechą waszej matki, a sobie wysłużcie niewiędnący wieniec nieśmiertelności i radości wiekuistej, których dostąpicie po śmierci i których nikt nie będzie wam mógł nigdy odjąć. Bądźcie mądrymi dziewicami (Mat. 25,4), nie przekładajcie chwilowej doczesnej korzyści nad dobra wiekuiste. Wielkie to szczęście i nie każdemu dane, za trochę krwi dostąpić Królestwa niebieskiego!” Słowa Zofii trafiły do serc jej córek, które od kolebki w takim duchu wychowywała. Święte dzieweczki upadły do nóg matce i dziękując jej za święte upomnienie, prosiły ją o błogosławieństwo, i polecały się jej modlitwom, po czym rzekły: “Nasz niebieski Oblubieniec Jezus ziści na nas obietnicę swoją, przez którą przyrzekł wspierać dusze ufające w Nim, i okaże moc swoją, żebyśmy nie uległy bezbożności pogańskiej i trwając przy wierze mogły otrzymać zwycięstwo”.
Święta Zofia i jej córki
***
Gdy minęły trzy dni, wielkorządca ponownie wezwał oskarżone przed siebie i zwrócił się nie do Zofii, lecz do jej córek, próbując je sobie ująć łagodnymi słowy: “Patrząc na wasze młode lata i na waszą urodę, ojcowskim was sercem upominam, abyście oddały pokłon bogom cesarskim, bo inaczej i matkę waszą na męki wydacie i same poginiecie w wieku, w którym dopiero zaczynacie używać uciech i rozkoszy tego świata”. Spotkał go zawód, gdyż święte dzieweczki odpowiedziały: “My, miłując dobra wieczne i Oblubieńca nieśmiertelnego, za nic sobie poczytujemy wszystko, co byśmy tu na ziemi stracić mogły i co byśmy wycierpieć miały. Matce naszej ani nam samym nie wyrządzisz żadnej krzywdy, gdy nas będziesz mordować, bo nic dla nas milsze być nie może jak cierpieć za Tego, który nas stworzył i który nam za to sowitą po śmierci nagrodę przyrzekł! Nie możemy lepiej użyć naszej młodości, jak na to właśnie, aby krótką boleścią zdobyć sobie wieczną i niewysłowioną radość”. Zdumiony tą odpowiedzią Antioch, spytał Zofię o imiona jej córek i o ich lata. Święta odrzekła, że starsza ma imię Wiara i lat dwanaście, druga po niej Nadzieja lat dziesięć, a najmłodsza Miłość zaczęła rok dziewiąty. Wtedy sędzia, zwracając się do Wiary, zażądał, aby złożyła ofiarę bogini Dianie. Gdy tego uczynić nie chciała, kazał ją osmagać rózgami, a widząc, że to nie osłabiło jej męstwa, kazał jej odciąć piersi, a potem rzucić ją na rozpalone węgle; ale jak on wymyślał katusze, tak Pan Bóg przymnażał świętej dzieweczce swej cudownej pomocy, tak iż żadnego bólu od ognia nie czuła, a gdy ją potem wrzucono w kocioł wrzącego oleju ze smołą, głośno wzywała Chrystusa i wyszła z tej męki bez szkody. Wywarło to wielkie wrażenie na zgromadzonych, wskutek czego wielkorządca skazał ją na ścięcie. Święta, uradowana, że korona męczeńska ją nie minie, poprosiła matki, aby się do końca modliła za nią o łaskę wytrwania, a do sióstr rzekła: “Wiecie, żeśmy się Jezusowi poślubiły; wiecie, żeśmy idąc tu uzbroiły się znakiem Krzyża św., wytrwajmy więc do końca. Jedna nas matka zrodziła, jedna w wierze świętej wychowała, jedną też wolę i jeden koniec miejmy, jak na rodzone siostry przystało. Ja wam za wzór się podam, abyście obie za mną poszły”. Zofia, słysząc to, nie tylko nie smuciła się, że jedno dziecię zaraz utraci, a drugie ten sam las czeka, lecz troszcząc się jedynie o to, aby wszystkie wytrwały w wierze św. i dostały się do Nieba, rzekła do Wiary: “Ja, rodząc cię i wychowując, córko moja, wiele cierpiałam, lecz teraz wynagrodzisz mi to wszystko. Aczkolwiek dzieci rodzicom nigdy dostatecznie z tego, co im winne, wypłacić się nie mogą, ja jednak poczytam, żeś mi się zupełnie wywdzięczyła, gdy mężnie wylejesz krew za Chrystusa, do którego cię posyłam, najmilsze dziecię moje. Idź do Niego, a krwią męczeńską oblana, okaż się Mu piękną i przybraną najmilej dla twego Oblubieńca niebieskiego”. Po tych słowach matki Wiara spokojnie poszła na śmierć i przez ścięcie zyskała koronę męczeńską.
Wielkorządca, widząc się zwyciężonym przez najstarszą z świętych dzieweczek, chciał przynajmniej na młodszych dokazać swego, zaczął więc Nadziei obiecywać najświetniejsze nagrody, byle się Dianie pokłoniła. Dzieweczka odpowiedziała: “Mniemasz, że ja nie jestem siostrą tej, którąś zabił!? Nie sądź, abym inaczej od niej postąpiła!” Wtedy kazał ją tyran srodze biczować, a widząc jej przedziwną cierpliwość wśród tej katuszy, kazał ją wrzucić w piec ognisty, jednakże Nadzieja, jak owi trzej pacholęta w Babilonii, o których wspomina Pismo święte, nic nie ucierpiała i głośno opiewała chwałę Chrystusową. Potem zawieszono ją w powietrzu i szarpano żelaznymi hakami, a ona mówiła: “Nieszczęsny krwi ludzkiej żarłoku, chociażem tak młoda i słaba, śmieję się z twojej niemocy, a ufam Bogu mojemu”. Rozgniewany tym jeszcze więcej Antioch kazał ją zanurzyć w kotle wrzącego tłuszczu, lecz Pan Bóg i tu wielki cud okazać raczył. Święta bowiem nie doznała żadnej szkody, a wrzący tłuszcz, wypryskując z kotła, wielu pogan poparzył. Antioch, ślepy na tyle dowodów mocy Boga chrześcijańskiego, kazał Nadzieję ściąć. Święta dzieweczka, odebrawszy ostatnie upomnienie i błogosławieństwo od matki, z radością podała głowę pod miecz katowski.
Wielkorządca miał jeszcze nadzieję, że przynajmniej najmłodszą z tych świętych dziewic, prawie dziecko, nakłoni do oddania czci bożkom, ale i od tej usłyszał godną jej sióstr odpowiedź: “Na próżno tracisz czas, namawiając mnie do odstępstwa od wiary. Nie będę wyrodną siostrą tych, któreś pomordował, o czym zaraz się przekonasz”. Wtedy tyran kazał ją tak okrutnie katować, że kości powychodziły jej ze stawów, a kiedy ujrzał, że najmniejszej nawet boleści nie okazała, kazał rozniecić wielki ogień i zawołał: “Powiedz: “Diana jest wielka”, a puszczę cię wolno, w przeciwnym razie zostaniesz wrzucona w ten ogień”. I tym razem jednak spotkało go upokorzenie, gdyż dzieweczka odrzekła: “Nie daj Boże, abym to uczynić miała” – i nie czekając aż ją w ogień wrzucą, sama weń wskoczyła, ale nie poniosła żadnej szkody. Wtedy i ją wielkorządca skazał na ścięcie.
Trzeciego dnia po ich przejściu do Nieba, Zofia poszła na grób swoich córek, i uklęknąwszy na nim zaczęła się modlić: “Najmilsze dzieci moje, o drogie Bogu ofiary, przyjmijcie też i matkę waszą do tych przybytków niebieskich, w których mieszkacie!” Wymówiwszy to, zaraz zasnęła w Panu, po czym pobożne niewiasty złożyły jej ciało w grobie córek.
Nauka moralna
Szczęśliwi rodzice, którzy podobnie jak święta Zofia w dziatkach swoich zaszczepiają zasady naszej świętej wiary tak silnie, aby wystawione na różne pokusy, jakich ten świat jest pełny, umiały za łaską Bożą oprzeć się im i odnieść nad nimi zwycięstwo. Niech rodzice pamiętają, że zwykle ten tylko jest dobrym chrześcijaninem, kogo od dzieciństwa do tego wdrożono. Jakże szczęśliwymi czuły się owe święte panienki, że mogły młodość swoją złożyć w ofierze Chrystusowi Panu, a jakże godna pożałowania jest owa młodzież, która najpiękniejsze lata życia swego spędza na próżności, na służbie świata, obiecując sobie, że na starość zabierze się do służby Bożej i szczerej pobożności. Tym czasem od początku świata sprawdza się to, że czym skorupa nasiąknie za młodu, tym trąci na starość. Kto się za młodu nie nauczył gardzić marnościami świata, ten się i w starości tego nie nauczy. Namiętności, które w młodości poskromione i umorzone nie zostały, rosną z latami i nie dadzą się w starości ujarzmić.
Modlitwa
Boże, któryś świętą Zofię przedziwnym męstwem matki chrześcijanki obdarzył, a święte jej córki Wiarę, Nadzieję i Miłość cnotami, których imiona nosiły, w najwyższym stopniu wzbogacił, daj nam za ich wstawieniem się nie z imienia tylko, lecz z uczynków i z wiernej Tobie służby być chrześcijanami. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r
______________________________________________________________________________________________________________
16 maja
Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
patron Polski
Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi. 31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu. W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska. Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu. Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał. Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską. Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy. Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona. Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku. Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku. W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika. W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji białostockiej i warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec. |
__________________________________________________________________________________
Katowany wciąż próbował nawracać.
7 rzeczy warte zapamiętania o św. Andrzeju Boboli
Śmierć nie zdołała zatrzymać świętego Andrzeja Bobolę w dziele nawracania grzeszników i niesienia pomocy Polsce. To za jego przyczyną uratowany został kościół w Pińsku, pokonaliśmy bolszewików, a wielu Polaków doznało cudów uzdrowienia fizycznego i duchowego. Kiedy w ciągu wieków o nim zapominano, niejednokrotnie przychodził, aby się rodakom przypomnieć. Dziś także ma dla nas ważne orędzie.
- Andrzej za młodu nie był święty
Andrzej Bobola jak każdy człowiek posiadał zalety, ale i słabości. Był typowym szlachcicem z połowy XVII wieku z jego wadami. W młodym wieku miał porywczy charakter, był skłonny do gniewu, uparty i niecierpliwy. Kiedy wstąpił do nowicjatu Jezuitów w Wilnie, jego przełożeni stwierdzili, że z powodu porywczego usposobienia Andrzej nie będzie mógł w przyszłości prowadzić zajęć dydaktycznych z młodzieżą. Na szczęście ich przywidywania się nie sprawdziły. Ksiądz Andrzej w dojrzałym wieku doskonale spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Kiedy jednak studiował na Akademii Wileńskiej, którą założyli Jezuici, nie przykładał się zbytnio do nauki, dlatego zawalił najważniejszy egzamin. To sprawiło, że nie zrobił kariery naukowej, ani kaznodziejskiej na dworze królewskim. Nieustannie jednak pracował nad sobą, co w końcu doprowadziło go do osiągnięcia najwyższego stopnia doskonałości chrześcijańskiej. Dzięki temu już za życia nazywano go świętym.
2. Szaleńcza odwaga
Ksiądz Andrzej Bobola prowadził intensywną działalność misyjną na Polesiu. Kiedy to się działo, trwała wojna Rzeczypospolitej z Kozakami i Rosją. Rosja zajęła Wilno i Lwów. Car siłą przymuszał mieszkańców tych ziem do przechodzenia na prawosławie. Rosja skierowała oddziały Kozaków na północno – wschodnie obszary Rzeczypospolitej. Ksiądz Andrzej Bobola podejmując się, można powiedzieć szaleńczej, misji na Polesiu, gdzie grasowali Kozacy, miał świadomość wielkiego niebezpieczeństwa jakie mu z ich strony grozi. Nie przeląkł się jednak i ewangelizował. Siła z jaką przemawiał ksiądz Andrzej Bobola była tak duża, że do Kościoła wracali wierni, wcześniej przymuszeni do zmiany wyznania. Nawet prawosławni przyjmowali wiarę katolicką. To wzburzyło władze cerkiewne i Kozaków, którzy 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim pojmali księdza Andrzeja Bobolę i okrutnie zamęczyli. Ksiądz Andrzej pomimo zadawanych mu katuszy, nie wyrzekł się swojej wiary i aż do ostatniego tchu prowadził misję. Na pytanie dowódcy Kozaków „Jesteś Ty ksiądz?” odpowiedział: „Tak, moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”.
3. Przed bohaterską śmiercią było piękne życie
Ksiądz Andrzej Bobola zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi, mieszkając z nimi. W czasach, w których żył święty, wielu było opuszczonych chrześcijan, którzy byli jak owce nie mające pasterza. Ksiądz Andrzej do nich wychodził. Współbracia Boboli podkreślali jego codzienną troskę o modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Z uwagi na swój dar nawracania grzeszników i skłaniania ich do spowiedzi, w konfesjonale spędzał wiele godzin. Dlatego też mówiono o nim „łowca dusz”. Był niesamowicie skutecznym kaznodzieją. Jego przepowiadanie Ewangelii pociągało rzesze ludzi.
4. Po śmierci nie dał o sobie zapomnieć – przychodził jako duch
Świętego Andrzeja Bobolę czcimy dziś także dlatego, że po śmierci nie pozwolił zapomnieć o sobie i swojej misji – bycia patronem Polski. Trumnę z ciałem męczennika złożono w podziemiach kościoła jezuitów w Pińsku. Po latach jednak zapomniano o miejscu pochówku księdza Andrzeja Boboli. 45 lat później – 16 kwietnia 1702 roku, ks. Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego wskazując, w którym miejscu w krypcie kościoła jest jego grób. Po znalezieniu owego miejsca okazało się, iż ciało świętego zostało w niezwykły sposób zachowane, przez co można było poznać jak okrutną śmiercią męczeńską zginął. Później osoby, które modliły się za jego wstawiennictwem doznawały cudownych łask, dlatego ks. Andrzej Bobola został beatyfikowany, a potem kanonizowany.
W 1819 r. miała miejsce kolejna interwencja z nieba – o. Bobola ukazał się dominikaninowi o. Alojzemu Korzeniewskiemu w Wilnie i zapowiedział mu, że Polska odzyska wolność, a on zostanie ogłoszony jej patronem. Pamięć o Boboli, wówczas przygasła, znowu się odrodziła. Po latach znów jednak o nim zapomniano, głównie po wojnie za sprawą komunistów, dlatego od roku 1983, zaczął się objawiać księdzu Józefowi Niżnikowi, proboszczowi parafii w Strachocinie, miejscu urodzenia i chrztu Andrzeja Boboli. Święty Andrzej Bobola, który przedstawił się z imienia i nazwiska, poprosił księdza Niżnika, o budowę sanktuarium i aby ten czynił zabiegi o ogłoszenie św. Andrzeja Boboli patronem Polski. Tak się stało, w Strachocinie zbudowano Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, a w roku 2002 św. Andrzeja Bobolę ogłoszono patronem Polski. Obecnie w miejsce kultu św. Andrzeja, czyli do jego sanktuarium w Strachocinie, przybywają liczne pielgrzymki, a świadectwa uzdrowień, wyproszonych łask zdrowia, nawrócenia i wielu innych, potwierdzają jedynie jak wielkim i skutecznym orędownikiem jest św. Andrzej Bobola. W sanktuarium odbywają się spotkania modlitewne ze św. Andrzejem Bobolą 16 dnia każdego miesiąca.
5. Obrońca Warszawy
Kiedy w sierpniu 1920 roku wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy, mieszkańcy stolicy sprowadzili do miasta cząstkę relikwii błogosławionego Andrzeja Boboli. Tłumy modliły się w obliczu tej relikwii o ratunek dla stolicy i całej Polski. Andrzej Bobola nie zawiódł. Tak skutecznie wstawiał się za swoimi rodakami do Boga i Maryi, że Sowieci zostali całkowicie pobici. Ówczesny nuncjusz apostolski Achille Ratti, później papież Pius XI, wspominał po latach, że Józef Piłsudski, był tak wdzięczny błogosławionemu Boboli, że rozważał nawet zbrojny rajd na zajęty przez bolszewików Połock, żeby odzyskać znajdującą się tam trumnę z ciałem męczennika.
6. Wyrwał się z sowieckiej niewoli
Po rozbiorach Rzeczypospolitej Pińsk, a więc i kościół, w którym spoczywały szczątki księdza Andrzeja Boboli, znalazły się w zaborze rosyjskim. Kościół zajęli prawosławni, a trumnę z ciałem męczennika przewieźli do Połocka. Sowieccy barbarzyńcy, chcąc pokazać ludności, że ich wiara w cudowne zachowanie szczątek Andrzeja Boboli jest nieprawdziwa, wyrzucili je z trumny na posadzkę kościoła, sądząc że się rozsypią. Jednak cudownie zachowane ciało Andrzeja Boboli pozostało w całości. Cały ten bolszewicki „eksperyment” wzmocnił tylko wiarę mieszkańców Połocka, dlatego komuniści przewieźli trumnę z ciałem Boboli do Moskwy i umieścili na wystawie higienicznej w Ludowym Komisariacie Zdrowia, gdzie miały być eksponatem ilustrującym religijny fanatyzm. Pracownicy muzeum zauważyli jednak, że zwiedzający modlą się przy relikwiach, więc schowali je magazynu.
Władze Polski i Kościół nie zapomnieli o błogosławionym Andrzeju Boboli i jego pomocy w roku 1920 do Moskwy skierowano dwóch ojców jezuitów. Po prowadzonych przez nich długich negocjacjach z Sowietami, trumnę z ciałem męczennika udało się odzyskać. Bolszewicy jednak, zgadzając się na to, zastrzegli, że nie może ona trafić do Polski. Dotrzymano tego warunku umowy i doczesne szczątki męczennika trafiły do Rzymu. Dopiero po kanonizacji księdza Andrzeja Boboli w roku 1938, jego ciało, w sposób bardzo uroczysty, przewieziono do Warszawy, gdzie do dziś spoczywa ono w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej na Mokotowie.
7. Co obecnie ma nam do powiedzenia św. Andrzej Bobola
Ksiądz Józef Niżnik, kustosz Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, mówi że podczas ostatniej wizyty u niego patron Polski przekazał mu ważne przesłania. Mówił o wielkiej roli jaką w życiu Polski ma Matka Boża – Królowa Polski „Żaden święty dla narodu polskiego nie może być ważniejszy nad Maryję. Ona z woli Boga jest Królową narodu. Zajmuje najważniejsze miejsce w tym narodzie. Ona jest najważniejsza i nikt od Niej ważniejszy być nie może. Ten tytuł zapewnia Jej w narodzie cześć i szacunek, miłość i wdzięczność. Ona nie jest Patronką narodu, ale Królową i Panią. Nikt nie ma takiej godności, jak Maryja. Ja jestem tylko Jej sługą” – zaznaczył św. Andrzej Bobola.
Drugie orędzie jest przestrogą, a jednocześnie zapewnieniem o czuwaniu św. Andrzeja nad Polską: „Powiedz ludziom, że grożą im straszne rzeczy za to, że zaniedbują sprawy wewnętrznego życia. Możesz mnie zawsze prosić, a wysłucham cię. Będą wam pomagał” – przekazał księdzu Józefowi w maju 2020 roku polski patron.
Adam Białous/PCh24.pl
___________________________________________________________________________________
Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić
Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.
Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?
Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.
Odnajdźcie moje ciało!
Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.
Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.
Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i przełożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.
Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona
Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.
W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.
Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.
Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku.
O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:
Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.
Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).
Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie
Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.
Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.
Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.
Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.
A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?
Łukasz Karpiel/PCh24.pl
_________________________________________________________________________________
Niesamowita postać i porażająca historia.
Cała prawda o św. Andrzeju Boboli.
(Raport PCh24)
Rozgrzane głowy władców i dowódców, płonąca Rzeczypospolita i jeszcze gorętsza wiara w sercu Andrzeja Boboli. Powiedzieć, że polskiemu jezuicie herbu Leliwa przyszło żyć w niespokojnych czasach, to nic nie powiedzieć. Podobnie z jego męczeńską śmiercią – stwierdzenie, że przed śmiercią wiele wycierpiał, nie mówi niczego o jego losach.
Św. Andrzej Bobola (1591 – 16 maja 1657)
Zasługi świętego Andrzeja Boboli można ująć w postaci trzech filarów na planie walki człowieka z nieprzyjaciółmi zbawienia – własną grzeszną naturą, światem i szatanem. Po pierwsze z zeznań jego przełożonych zakonnych dowiadujemy się, iż był on obdarzony cholerycznym i porywczym charakterem, tutaj więc pojawia się pierwsze pole walki Świętego – o ujarzmienie miłości własnej i swoich wad. Po drugie przez całe życie przykładał się on najgorliwiej do rozszerzenia wiary świętej na terenach ogarniętych schizmą, a jak wiadomo spór religijny między Kościołem katolickim a schizmą wschodnią dotyczył w znacznej mierze również politycznej przynależności do Moskwy bądź Rzeczypospolitej. Po trzecie polski Męczennik występuje jako szermierz wiary w zmaganiu z iście diabelskim prześladowaniem Chrystusowej religii, jakie miało miejsce w czasie rebelii kozackiej w połowie XVII stulecia.
Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w Strachocinie koło Sanoka. Jego rodzina była bardzo przywiązana do religii ojców, co jest szczególnie ważne, jeśli przypomnimy, iż był to czas szerzenia się w Rzeczypospolitej herezji protestanckiej w najróżniejszych odmianach, której hersztami zostawali najmożniejsi magnaci na Litwie, sąsiedzi dóbr państwa Bobolów. Nauki pobierał w szkole księży jezuitów w Wilnie. Zdobył tam biegłą znajomość greki, dzięki czemu mógł czytać w oryginale pisma wschodnich Ojców Kościoła, co dostarczyło mu wielu argumentów w późniejszych potyczkach ze schizmą. W 1611 roku wstąpił do nowicjatu Societatis Iesu w Wilnie i rozpoczął gruntowną formację według zasad świętego Ignacego. W roku 1622 został dopuszczony do święceń kapłańskich pomimo niezdania egzaminu z teologii, z którym kilkukrotnie nie mógł sobie poradzić… Przełożeni jednak widząc jego wybitne zdolności kaznodziejskie i niebywały zapał do zdobywania dusz dla Chrystusa Pana zezwolili na namaszczenie diakona świętymi olejami.
Przez ponad trzydzieści lat swej posługi kapłańskiej pracował jako kaznodzieja i misjonarz ludowy, najprzód jako rektor kościoła w Nieświeżu i w Wilnie, następnie w różnych miejscowościach Litwy i Korony (Bobrujsk, Płock, Warszawa, Łomża). Miejscem zaś, w którym spędził z przerwami dziesięć lat i z którym szczególnie kojarzony jest jako misjonarz stał się Pińsk na Polesiu. Andrzej Bobola wsławił się też jako gorliwy czciciel Niepokalanej Dziewicy Maryi, będąc kierownikiem Sodalicji Mariańskiej i wpływając wraz z Albrechtem Stanisławem Radziwiłłem na decyzję króla Jana Kazimierza, który ogłosił Matkę Bożą Królową Korony Polskiej.
Akurat, gdy Święty stacjonował ponownie w Pińsku jako misjonarz ludowy, głosząc Ewangelię, nawracając i szafując święte sakramenty w pobliskich miejscowościach, dotarła i tam pożoga buntu kozactwa i ruskiego chłopstwa powstającego pod przewodem zdrajcy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Bohdana Chmielnickiego. Ksiądz Bobola przebywał akurat w Pieredile, gdy oddział kozacki dotarł do Janowa Poleskiego. Nie chciał ruszać się z miejsca, jednak nakłoniony przez ludność zatroskaną o życie świętego kapłana postanowił uchodzić. Kozactwo nie zaspokoiło się bowiem krwią świeckich katolików, lecz postanowiło znaleźć ujście swej nienawiści do katolicyzmu i polskości w pojmaniu słynnego misjonarza, który całe wsie i rzesze ludności odrywał od schizmy i przyprowadzał na łono Chrystusowego Kościoła. Ruszyli w pogoń i dopadli Świętego we wsi Mogilno. Wcześniej zmusili Rusina niejakiego Czetwerynkę, aby został ich przewodnikiem. Był on też świadkiem męczeństwa świętego Andrzeja Boboli i jemu właśnie zawdzięczamy szereg szczegółów, o jakich zaświadczył pod przysięgą w obliczu zwołanej później komisji kościelnej.
Pierwszym pytaniem, jakie kozacy zadali Świętemu było, czy jest kapłanem łacińskim. Odpowiedź była naturalnie twierdząca. Następnie zaczęli oni, z początku pokojowo, przekonywać go do porzucenia wiary prawdziwej i przystania do schizmy. Wówczas sługa Boży odpowiedział: „raczej wy nawróćcie się, bo w tych błędach waszych nie zbawicie się; czyńcie pokutę”. Słowa te, powtórzone później parokrotnie, rozsierdziły kozackich bandytów i natychmiast przystąpili oni do wykonania „wyroku” wydanego samowolnie na katolickiego kapłana. Rozpoczęła się kilkugodzinna męka Świętego, podczas której dzicz kozacka pokazała całe niepojęte dla cywilizowanego człowieka okrucieństwo ruskiej natury.
Na początku przywiązano pojmanego apostoła Pińszczyzny do słupa i tam zadawano mu razy kułakami i lżono. Następnie oprawcy, nie wiedząc jak wiele zasług w wieczności ich fanatyczna fantazja zaskarbi wiernemu wyznawcy Chrystusa, przystąpili do parodiowania Męki Pańskiej. Ze świeżych i poprzycinanych gałązek dębowych upletli koronę na wzór korony cierniowej i wtłoczyli ją na jego głowę, zaciskając niemiłosiernie. Tak teraz, jak i do końca tego posępnego przedstawienia dbali, by zadać jak najwięcej cierpienia swej ofierze, ale nie zabić przedwcześnie. Tam też wyrwano Świętemu paznokcie u rąk i zerwano część skóry na rękach, czego dokończono w „drugiej odsłonie” męczeństwa świętego Boboli. Kiedy okazało się, że jezuita pozostaje nieugięty, kozacy postanowili przekazać zakonnika swej starszyźnie stacjonującej w Janowie. Powlekli go więc boso, ociekającego krwią, do miasteczka, gdzie miał ostatecznie zdobyć palmę męczeństwa.
Postawiony przed dowódcą rebeliantów Święty ponownie usłyszał pogardliwy głos zapytujący, czy jest kapłanem rzymskokatolickim. Według zeznań świadków miał wówczas odpowiedzieć: „Jestem kapłanem katolickim, urodziłem się w tej wierze i chcę w tej wierze umierać. Moja wiara jest prawdziwą i dobrą wiarą; jest tą, która prowadzi do zbawienia, nie mogę zaprzeć się mojej świętej wiary. Raczej wy się nawróćcie i czyńcie pokutę, bo nie zbawicie się w waszych błędach… Jeżeli wytrwale będziecie gardzić waszymi błędami schizmatyckimi i przyjmiecie tę samą wiarę, którą ja wyznaję, rozpoczniecie poznawać Boga i zbawicie swe dusze”. Po takim responsie Bobola nie musiał długo czekać na wybuch kozaczego gniewu i dokończenie krwawego dzieła unicestwienia prawego sługi Bożego.
Dalsza „akcja” przeniosła się do miejscowej rzeźni. Zawleczono tam świętego wyznawcę i rzucono na stół rzeźniczy. Cały czas towarzyszył im Rusin Czetwertynka, który przez okno mógł przyglądać się okrucieństwom swych pobratymców, choć sam był tam wbrew własnej woli. Dołączyło też kilku innych świadków, którzy później zeznawali przed komisją. Schizmatycy zaczęli naprzód przypalać rozżarzonymi węglami ciało Męczennika i nakłaniać go znów do porzucenia „wiary Lachów”. On ponownie wezwał ich do opamiętania i pokuty. Usłyszał wtenczas złowieszcze słowa jednego z oprawców: „Zaraz ci wytłumaczymy, co ty robisz w rzymskim kościele”. Dobył on noża i w tym momencie rozpoczęła się najpotworniejsza część katorgi dokonanej na świętym Andrzeju Boboli. Dzikie, fanatyczne i niepohamowane okrucieństwo – żywioł kozackiej czerni – osiągnęło wówczas szczyt barbarzyństwa i profanacji… Po kolei ściągano żywcem skórę z tych miejsc na ciele Świętego, które związane były z jego urzędem kapłańskim, a więc z pleców, na których przy odprawianiu Mszy Świętej spoczywa ornat, z rąk dokonujących cudu Przeistoczenia i z głowy, na której zakonnik miał wygoloną tonsurę. Otwarte rany zasypywano plewą z orkiszu.
Ojciec Bobola znosił te męki z heroizmem godnym najbardziej bohaterskich męczenników Pańskich. Przez cały czas wśród jęków boleści wzywał imion Pana Jezusa i Maryi oraz składał wyznania wiary, nadziei i miłości – jedno z nich miało brzmieć następująco: „Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, za nią tak jak Apostołowie i wielu Męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram”. Niedługo zaś przed śmiercią Święty miał się odezwać do swych oprawców następującymi słowami: „Moje drogie dzieci, co wy robicie? Oby Pan Bóg był z wami i z waszej złości dał wam wejść w samych siebie! Jezus! Maryja! bądźcie przy mnie! Oświećcie tych ciemnych Waszym światłem!… Jezus! Maryja! Panie, w ręce Twoje oddaję duszę moją!”. Do śmierci zachował, jak widać, nie tylko wierność Synowi Bożemu i Jego Kościołowi, ale także prawdziwą miłość Chrystusową, która nakazuje miłować nawet nieprzyjaciół.
W takich okolicznościach ojciec Andrzej Bobola narodził się dla wiekuistej chwały i szczęśliwości niebieskiej dnia 16 maja 1657 roku, poświadczając własną krwią i wytrwałością do końca prawdziwość głoszonych przez siebie nauk o ukrzyżowanym Odkupicieli i jedynej Arce Zbawienia, którą jest święty Kościół katolicki.
|
Osobną historię można by spisać na temat pośmiertnych losów świętego apostoła. Dość wspomnieć, że samo odnalezienie jego szczątek odbyło się w nadprzyrodzonych okolicznościach. Zostały one bowiem złożone w kościele kolegium jezuitów w Pińsku i zapomniane na czterdzieści lat. Dopiero w roku 1702 przełożony ojciec Marcin Godebski, zafrasowany podupadłym stanem kolegium, szukał sposobów na jego podźwignięcie. Pewnej nocy ukazał mu się jakiś jezuita, który obiecał, że weźmie instytucję w swą opiekę, jeśli ojciec Godebski odnajdzie jego ciało i uczci należycie. Przedstawił się jako Andrzej Bobola. Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań Święty ukazał się ponownie i powiedział, że jego doczesne szczątki spoczywają pod głównym ołtarzem obok paru innych zakonników.
Po odnalezieniu ciało zostało poddane badaniom komisji duchownej i przysięgłych lekarzy. Okazało się, że pozostaje w stanie nienaruszonym. Wówczas rozpoczęto starania o kanonizację polskiego Męczennika. Czekała go jednak długa droga na ołtarze. Przygotowania do procesu beatyfikacyjnego podjął w połowie XVIII wieku Benedykt XIV. Wznowił go Leon XII w roku 1820, po przywróceniu zlikwidowanego na jakiś czas Towarzystwa Jezusowego. Sama kanonizacja ma zaś związek z osobą Piusa XI, który przez jakiś czas pracował jako nuncjusz apostolski w II Rzeczypospolitej (Achilles Ratti), a także z odparciem barbarzyńskiego naporu rewolucji bolszewickiej w 1920 roku. Podczas bitwy warszawskiej kardynał Kakowski nakazał obnosić po Warszawie relikwie błogosławionego Boboli i zanosić modły do niebieskiego orędownika Polaków.
W roku 1922 bolszewicy ukradli z Połocka cudownie zachowane ciało Męczennika i umieścili w… moskiewskim Muzeum Higieny jako osobliwość. Natomiast już rok później zadeklarowali papieżowi jego zwrócenie w zamian za wcześniejszą zapomogę żywnościową dla rosyjskiej ludności – ale pod warunkiem, że nie trafi ono do Polski.
Bezcenne relikwie pińskiego apostoła przebywały w Watykanie aż do roku 1938, w którym Pius XI uroczyście zaliczył go w poczet świętych. W tym samym roku odbył się tryumfalny pośmiertny wjazd świętego Andrzeja Boboli do stolicy wolnej jeszcze Rzeczypospolitej Polskiej. Został on ogłoszony drugorzędnym patronem Polski obok świętego Stanisława Kostki. Zaś od roku 1945 ciało Świętego można uczcić w kościele pod jego wezwaniem na ulicy Rakowieckiej. W roku 2002 polscy biskupi za zgodą Watykanu ogłosili Andrzeja Bobolę patronem ewangelizacji w trudnych czasach.
Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę 16 maja.
Św. Andrzej Bobola – niezłomny obrońca Kościoła
16 maja Kościół Katolicki wspomina św. Andrzeja Bobolę, męczennika za wiarę, mężnego żołnierza Chrystusa, który nieustannie walczył pod Sztandarem Krzyża.
Andrzej Bobola urodził się w 1591 r. w Strachocinie, nieopodal Sanoka. Jego ród jest jednym z najstarszych w Polsce. Już w XIII w. Bobolowie pieczętowali się herbem Leliwa. Od XV w. ród przyszłego świętego za swe rodzinne strony uważał ziemię sandomierską. Nauki humanistyczne i retorykę młody Bobola zgłębiał w Wilnie. To właśnie tutaj 31 lipca 1611 r. mając 20 lat, wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. W 1613 r. po okresie nowicjatu przyjął śluby proste. Następnie studiował filozofię na Akademii Wileńskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 r. Początkowo pracował w Nieświeżu. Później często był przenoszony w różne strony kraju. Swą kapłańską posługą służył w Wilnie, Bobrujsku, Warszawie, Łomży, Płocku i Pińsku.
Już w 1625 r. odznaczył się niezwykłą odwagą i poświęceniem. Gdy w czerwcu Wilno nawiedziła epidemia, wielu mieszkańców w obawie przed śmiercią zbiegło z miasta. Proponowano to również Boboli, lecz ten niewzruszony, pospieszył z pomocą chorym. Dzięki jego pomocy wysłuchano około 8 tysięcy spowiedzi oraz nawrócono 26 innowierców.
W 1630 r., po złożeniu uroczystej profesji zakonnej, został przełożonym nowopowstałego domu w Bobrujsku. Prowincjał Mikołaj Łęczycki jego trzyletni okres pracy ocenił słowami: „U Boboli widać zdrowy rozsądek, dobre wykształcenie, łatwość obcowania z ludźmi oraz wywieranie dodatniego wpływu na otoczenie” Po wielu podróżach, wpisanych w trud życia misjonarza, w 1652 r. o. Andrzej Bobola osiadł w Pińsku, gdzie głosił kazania w kościele św. Stanisława. Okres misjonarski na Pińszczyźnie jest szczególny. Warunki, w jakich żyli mieszkańcy, ich poziom intelektualny, brak obycia i trudna sytuacja polityczna Polesia powodowały, iż praca duszpasterska na tych terenach była arcytrudna. Kozacy, nazwani przez króla Zygmunta III Wazę „szumowinami ludzkimi zebranymi z łotrów rozmaitych narodowości”, nieustannie zagrażali mieszkańcom Pińska i okolic.
Bobola apostołował chodząc „od domu do domu”. Otrzymał przydomek „łowcy dusz – duchochwata”, gdyż pod jego wpływem wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jednym z jego największych sukcesów było przyjęcie na łono Kościoła Katolickiego dwóch wiosek: Udrożyn oraz Balandycze. Uwielbiał cytować św. Pawła: „W życiu i w śmierci należę do Pana”. Ogień Bożej miłości, który palił się w jego sercu, promieniował i zapalał innych.
W 1657 r. nadszedł kres jego działalności apostolskiej na ziemi. W maju tegoż roku Pińsk został zajęty przez oddziały Kozaków pod dowództwem Jana Lichego. Andrzej Bobola przebywał wówczas na jednej ze swych apostolskich misji. Dowiadując się o grożącym mu niebezpieczeństwie wsiadł do wozu powożonego przez prawosławnego – Jana Domanowskiego. Liczył na dotarcie do leśnej kryjówki, którą przygotowali dla niego przyjaciele, jednakże w pobliżu folwarku Predyła, wóz napotkał Kozaków. Woźnica zbiegł, lecz sam jezuita nie skorzystał z szansy ucieczki i został pojmany.
Kozacy podjęli próbę „nawrócenia” polskiego misjonarza zadając mu okropne tortury. Przywiązawszy do drzewa, bili po twarzy wybijając zęby, wyrywali paznokcie i przypalali ogniem. Gdy namowy i bolesne tortury nie przyniosły efektu w postaci zaparcia się wiary katolickiej, Kozacy przystąpili do najgorszego. Na jego skórze wycięto ornat, a rękę odarto ze skóry. Rany pozasypywano odpadkami z orkiszu. Odcięto mu nos i wargi. Gdy przyszły święty pomimo nieludzkich cierpień, powiedział do oprawców: „Moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”, natychmiast odcięto mu język i powieszono głową w dół. Wybito mu również oko. Po dwóch godzinach konania, gdy o. Andrzej nadal wzywał imienia Jezus, jeden z katów uderzył dwukrotnie szablą w jego głowę i zakończył nieludzkie męczarnie. Był 16 maja 1657r.
Po latach, w roztargnieniu zapomniano gdzie dokładnie złożono ciało o. Andrzeja, ale wielki misjonarz przypomniał o sobie w objawieniu, którego dostąpił rektor jezuickiego kolegium – Marcin Godebski. Bobola prosił o odnalezienie swego ciała, a w zamian obiecał szczególną opiekę nad całym kolegium. Rektor po odnalezieniu trumny, stwierdził, że pomimo upływu wielu lat, ciało męczennika jest w stanie nienaruszonym. Już w 1712 r. podjęto starania o beatyfikację zamordowanego jezuity, lecz ówczesne problemy polityczne i kasata zakonu nie pozwoliły na to. Kościół mając na względzie zasługi o. Boboli cały czas gromadził świadectwa o świętości niezłomnego apostoła. Poza tym, Andrzej Bobola nie pozwolił o sobie tak łatwo zapomnieć. W 1819 r. ukazał się dominikaninowi, o. Korzenieckiemu. Zapowiedział, że Polska zostanie wskrzeszona, a on sam zostanie jej patronem.
Do chwały ołtarzy wyniósł go w 1853 r. papież Pius IX. W dokumencie beatyfikacyjnym napisał: „Pragnąc, aby w tak ciężkich czasach: wobec wielkiej liczby nieprzyjaciół wierni Chrystusa otrzymali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce, pozwalamy sługę bożego Andrzeja Bobolę, kapłana profesora Towarzystwa Jezusowego, który za wiarę katolicką i dusz zbawienie poniósł męczeństwo, nazywać odtąd mianem błogosławionego”.
Po odzyskaniu niepodległości, Episkopat Polski podjął starania mające na celu kanonizację bł. Andrzeja. Ogrom otrzymanych łask i cudów, które miały miejsce za przyczyną polskiego „łowcy dusz” spowodował, że w 1938 r. papież Pius XII kanonizował go w uroczystość Zmartwychwstania. Dzięki niezwykłej pracy Watykanu udało się odzyskać relikwie św. Andrzeja i sprowadzić je do Polski. Natychmiast zostały otoczone wielką czcią. Tryumfalny powrót do Polski odbił się szerokim echem. Apostoł po bardzo długiej i męczącej tułaczce w końcu wrócił do Ojczyzny i spoczął w Warszawie. Dziś trumna ze szczątkami znajduje się w Sanktuarium nazwanym jego imieniem.
W 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ustanowiła św. Andrzeja Bobolę, drugorzędnym patronem Polski. Niech święty męczennik, który nigdy nie zaparł się Chrystusa, wyprasza nam łaskę żywej wiary w moc Zmartwychwstałego Pana.
Paweł Ozdoba
____________________________________________________________________________________________
Św. Andrzej Bobola
męczennik za wierność Rzymowi
(Public domain, via Wikimedia Commons)
***
Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie – mówi dla portalu PCh24.pl o. dr Marek Wójtowicz SJ.
Jak wyglądała kapłańska posługa św. Andrzeja?
Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Płocku, Warszawie, Łomży, a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Głównym motywem jego niezwykłej gorliwości była miłość do Chrystusa oraz „troska o dusze”, do której zachęcał w Konstytucjach zakonu św. Ignacy. Zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi. Naśladował Pana Jezusa litującego się nad prostym ludem. W tych odległych czasach wielu było opuszczonych jak owce nie mające pasterza! Ci, którzy mieszkali pod jednym dachem ze św. Andrzejem, podkreślali jego głęboką modlitwę, dobroć i pogodę ducha. Nasz święty na co dzień doświadczał trudów misjonarskiego znoju. W ostatnim okresie swojego życia był zawsze w drodze. Spieszył się, jakby świadomy rychłej śmierci. Cały pochłonięty był misją głoszenia Ewangelii. Trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Codziennie odprawiał Eucharystię uczestnicząc w tajemnicy Jezusowego Krzyża. Już w nowicjacie, podczas rekolekcji prosił Pana, aby go przyłączył pod sztandar Krzyża. Dla Jezusa pragnął być ubogim, dla Niego chciał znosić chętnie zniewagi i prześladowania.
Niekiedy zarzuca się, że św. Andrzej Bobola jest jak na współczesne czasy „zbyt mało ekumeniczny”.
Tak, pojawiają się takie opinie. Jednak nic bardziej błędnego. On jest świadkiem całej Ewangelii. Dlatego przypominał, że Pan założył jeden Kościół na Skale, na Piotrze. Ta miłość do papieża sprawiła, że relikwie naszego męczennika po wiekach dotarły do dalekiego Rzymu, tak bardzo bliskiemu sercu świętego Andrzeja. Andrzej Bobola to po prostu święty niewygodny. Trud nawrócenia polega na codziennym poznawaniu Chrystusa w Jego Słowie i Eucharystii. Jesteśmy zaproszeni, by od Niego uczyć się miłości nieprzyjaciół. Św. Andrzej straszliwie męczony, modlił się o dar wewnętrznej przemiany dla swoich dręczycieli. Oto najlepsza metoda dialogu ekumenicznego: modlitwa i nawrócenie serca.
16 maja 1657 r. doszło do męczeństwa Andrzeja Boboli. Jaki był przebieg wydarzeń?
Kozacy po schwytaniu św. Andrzeja zdarli z niego kapłańskie szaty i bili go nahajkami. Był potem okrutnie męczony: wybito mu zęby, wyrywano paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Następnie okręcono go sznurem, który przywiązali do koni. I tak męczennika wleczono drogą do Janowa. Zmuszano go potem, by wyparł się katolickiej wiary, a gdy tego nie uczynił, zaprowadzono go do miejskiej rzeźni. Tam Kozacy podpalali go ogniem, wycięli skórę na plecach w formie ornatu, zaś rany posypywali sieczką. Następnie odcięto mu nos i wargi, potem wykłuto jedno oko. Gdy z bólu powtarzał wciąż Imię Jezus, w karku zrobiono mu otwór i wycięto język nożem. Wreszcie powieszono go nogami do góry i cięciem szabli skrócono straszne męczarnie.
Jakie były losy relikwii dzisiejszego Patrona?
Zmaltretowane ciało św. Andrzeja jezuici zabrali do Pińska i pochowali w podziemiach ich kościoła i pamięć o nim zaginęła. Dopiero gdy 16 kwietnia 1702 roku św. Andrzej przyśnił się Rektorowi kolegium pińskiego i zachęcił go, by do niego zwracano się o pomoc w różnych trudnych sprawach, pamięć o dzisiejszym Patronie odżyła. Odnaleziono ciało męczennika całkowicie zachowane, pomimo że miejsce było wilgotne. A gdy zaczęły się cuda uzdrowień, jezuici zaczęli starania o beatyfikację Andrzeja Boboli. Kasata zakonu w 1773 r. bardzo opóźniła proces. Dopiero w 1853 r. beatyfikował Andrzeja Bobolę papież Pius IX. Potem, w 1808 r., relikwie przeniesiono do Połocka. Zaś w 1922 r. relikwie św. Andrzeja przekazane zostały do muzeum medycznego w Moskwie. Przekazano je następnie Stolicy Świętej w 1923 r. Zostały umieszczone w kościele Del Gesù w Rzymie. Dnia 17 kwietnia 1938 r. Pius XI dokonał kanonizacji męczennika, a jego relikwie uroczyście zostały przewiezione do kościoła jezuitów w Warszawie, gdzie pozostają do dzisiaj.
Jak może Ojciec scharakteryzować postać św. Andrzeja Boboli?
Św. Andrzej był świadkiem Zmartwychwstałego Pana. Jemu ufał powierzając każdy kolejny dzień życia wypełniony głoszeniem Słowa i udzielaniem sakramentów. Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Zmartwychwstały Pan był jego mocą i źródłem nadziei. Dlatego nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał „duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Wiele modlił się, a wtedy Pan Jezus zapewniał go o swojej łasce przypominając, że miłość silniejsza jest od zła, mocniejsza jest od śmierci. Dlatego za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był rozpalony ogniem miłości, od którego zapalali się inni, aż spłonął całkowicie oddany Bogu w ofiarnej żertwie.
Czy człowiek XXI wieku może choć trochę dorównać św. Andrzejowi Boboli w apostolskim zapale?
Jeśli my sami, ludzie XXI wieku, nie spotykamy się ze sprzeciwem ze strony „świata”, znaczy to, że nasza wiara stygnie, a my stajemy się coraz bardziej obojętni, duchowo bierni! Dlatego potrzebni są znowu świeci, ci kanonizowani i ci żyjący w ukryciu. Ukryci święci to matki i ojcowie wychowujący swoje dzieci w duchu wiary, to osoby opiekujące się ciężko chorymi, to młodzi pięknie przeżywający swoją miłość. To wreszcie kapłani bez reszty oddani Chrystusowi i Jego Owczarni. Spotkanie ze świętym męczennikiem przemienia! Powinno nas ono wyrywać z postawy ospałości i zniechęcenia. Także dzisiaj św. Andrzej Bobola powtarza za św. Pawłem słowa: „Obudź się ty, który śpisz, a zajaśnieje ci Chrystus!”. On, pewna Droga do wiecznej radości, Prawda, która wyzwala i Życie napełniające nas radością.
Jakie zadanie przed Polakami stawia św. Andrzej Bobola?
Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do naszej Ojczyzny w 2006 roku zachęcał nas, by Polska stawała się krajem „odpowiedzialnego chrześcijańskiego świadectwa” w zlaicyzowanej Europie, która zapomina o Bogu, odrzuca Jego przykazania i sprawia wrażenie „milczącej apostazji”. To właśnie dlatego głoszenie Ewangelii jest przynaglającym obowiązkiem wynikającym z miłości. Nie mogę mieć Jezusa tylko dla siebie. Jeśli Go naprawdę spotkałem, poznałem i pokochałem, to zapragnę dzielić się radością ze spotkania z Nim także z moimi bliskimi, w rodzinie, w miejscu pracy czy w szkole.
Chciałbym zaproponować, by Czytelnicy portalu PCh24.pl zwrócili się w ufnej modlitwie do św. Andrzeja Boboli: Święty Andrzeju, mężny żołnierzu Pana, któryś niestrudzenie walczył pod Sztandarem Krzyża, uproś nam łaskę wiernego pod nim trwania, razem z Maryją, Matką Kościoła. Wypraszaj nam także łaskę żywej wiary w moc Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana, byśmy naśladowali Twoją gorliwość i z większym niż dotąd zapałem głosili Ewangelię. Pragniemy jak Ty, święty męczenniku, być wiarygodnymi świadkami Jezusa na początku XXI wieku. Amen.
Bóg zapłać za rozmowę!
Rozmawiał Kajetan Rajski
_______________________________________________________________________________________
Męczeństwo świętego Andrzeja Boboli
(Piotr Mecik/FORUM )
***
Ojciec Andrzej mógł łatwo uratować życie. Gdy znalazł się w rękach oprawców, po wielokroć dawano mu szansę ocalenia. Jednak on uznał proponowaną mu cenę za zbyt wysoką.
Misja
Andrzej Bobola herbu Leliwa przyszedł na świat w podsanockiej Strachocinie 30 listopada 1591 roku.
W wieku niespełna 20 lat wstąpił w szeregi jezuitów, by dwa lata później złożyć śluby zakonne, a po kolejnych 9 latach przyjąć święcenia kapłańskie. Pełnił m.in. godność rektora kościoła w Nieświeżu oraz kościoła św. Kazimierza w Wilnie, przełożonego domu zakonnego w Bobrujsku. Sprawował posługę kapłańską w Płocku, Warszawie, Łomży, wreszcie w Pińsku. Przeszedł do historii jako autor tesktu Ślubów lwowskich złożonych 1 kwietnia 1656 roku przez króla Jana Kazimierza. Polski monarcha oddał wówczas Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Bożej, którą ogłosił Królową Korony Polskiej.
Ojciec Andrzej zrazu nie był osobą łatwą w obcowaniu. Przełożeni mocno krytykowali go za zapalczywość, za brak cierpliwości i upór. Jednakże przyszły święty wytrwale pracował nad swym charakterem. Rzesza wiernych, którą los postawił na drodze jezuity, wspominała jego pokorę i anielską dobroć. Zapewne żadnemu z nich nie przyszło na myśl, że zdolność tego kapłana do przyjaznej współpracy z ludźmi niegdyś bywała poddawana w wątpliwość.
Bobola zdobył zasłużoną sławę Apostoła Pińszczyzny i Apostoła Polesia. Niestrudzenie przemierzał tamtejsze bezdroża, wstępował do zapomnianych chutorów, w których dawno nie widziano kapłana. Nawracał kogo mógł. Katolików utwierdzał w wierze, a jego kaznodziejskie przewagi uznawali również lutrowie, kalwini i szczególnie prawosławni. Wśród ludności rusińskiej stał się głośny jako duszochwat – łowca dusz. Wielu wielbiło go za nieugiętą wierność Kościołowi. Inni – z tego samego powodu – darzyli go szczerą nienawiścią.
Pościg
Ojciec Andrzej śmiało zaglądał śmierci w oczy.
Kiedy w roku 1628 Wilno nawiedziła zaraza, gdy wokół masowo umierali ludzie, on wraz z innymi zakonnikami niósł pomoc potrzebującym, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Epidemia zabiła ośmiu jego zakonnych braci, on przeżył. Bóg wciąż go potrzebował.
W następnych dekadach na jego ojczyznę przyszły ciężkie terminy. W roku 1648 i późniejszych rebelia kozacka Bohdana Chmielnickiego rozdarła kraj i podpaliła województwa wschodnie. Rebelianci ze szczególną zaciekłością mordowali duchowieństwo katolickie. Krew lała się coraz większym strumieniem, do buntów kozackich doszły obce najazdy – moskiewski, szwedzki i siedmiogrodzki.
W roku 1657 oddział Kozaków zajął Pińsk. Przebywający w mieście jezuici Andrzej Bobola i Szymon Maffon znaleźli schronienie w okolicznych wioskach. 15 maja w Horodku o. Maffon wpadł w ręce wroga. Oprawcy przybili go gwoździami do ławy i ściskali mu głowę powrozami, zdzierali zeń skórę, polewali wrzątkiem, wreszcie zarąbali szablami.
O. Bobola schronił się w Janowie Poleskim, potem we wsi Pieredił. Nie marnował tam czasu. Głosił kazania, udzielał spowiedzi, przygotowując wiernych do uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego. Znaleźli się judasze, którzy wskazali miejsce jego ukrycia wrogowi. Ostrzeżony przez dobrych ludzi, udał się chłopskim wozem do Mohilna. Jego śladami pomknął kozacki pościg.
Uciekinierów dopędzono przed Mohilnem. Woźnica salwował się ucieczką. Ojciec Andrzej, wbrew namowom, pozostał na miejscu. Postanowił wydać nieprzyjacielowi otwartą bitwę.
Credo
Kozacy pochwycili zakonnika. Z okolicznych pól nadbiegli włościanie, pilnie obserwując dramat.
Ponoć wpierw zwracano się do jeńca przyjaźnie. Kiedy nie okazał zainteresowania propozycją przejścia na prawosławie, oprawcy pokazali swe prawdziwe oblicze.
Ojca Andrzeja odarto z szat kapłańskich, zawleczono do pobliskiego płotu, przywiązano doń, a następnie biczowano nahajami. Kułaki rezunów grzmociły więźnia po twarzy, wybijając część uzębienia. Wyrwano mu część paznokci, zdarto nożem skórę z ramienia. Z pobliskiego dębu ucięto gałęzie, które skręcano na skroniach jezuity, tworząc prawdziwą męczeńską koronę.
Któryś z Kozaków przypomniał, że mają rozkaz odstawienia „Lacha” żywego przed oblicze starszyzny. Obwiązano go więc sznurami przytroczonymi do końskich kulbak i pognano w stronę Janowa. 66-letni zakonnik biegł dobre cztery kilometry, przynaglany ukłuciami spis i szabel. Gdy stanął przed oczami starszyzny kozackiej, był cały pokryty krwią. To nie wzbudziło jednak litości. Ataman zwrócił się doń szyderczo:
– Toś ty jest księdzem łacińskim?
Zakonnik wiedział, co go czeka, jednak nie zawahał się ani chwili:
– Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć.
Wokół kłębił się tłum. Oprócz Kozaków i ich zwolenników na głównym placu Janowa stłoczyli się również sterroryzowani mieszkańcy – katolicy, prawosławni, żydzi. Ojciec Andrzej zapewne postanowił wlać otuchę w serca uciśnionym, gdy zwrócił się do zbrojnej gromady tymczasowych panów miasteczka:
– Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze.
Rozwścieczony wódz rebeliantów porwał za szablę i ciął na oślep. Andrzej odruchowo zasłonił się prawą ręką, ostrze pokiereszowało mu palce. Kozak uderzył ponownie, tym razem mierząc w lewą stopę kapłana. Żelazo zazgrzytało o kość, męczennik runął na ziemię. Gdy leżał, ujrzał nad sobą ostrza i wykrzywione nienawiścią twarze ich właścicieli. Wiedział, że śmierć jest blisko, złożył więc głośno wyznanie wiary. Świadkowie zapamiętali je następująco:
– Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów. Za nią tak, jak apostołowie i wielu męczenników, także ja chętnie cierpię i umieram.
Wedle świadków wypowiadał te słowa „łagodnie”, „z dobrocią serca”. Odpowiedź ze strony oprawców przyszła szybko. Jeden dźgnął go szablą w twarz, ostrzem wydłubując prawe oko. Tłuszcza ryknęła z aprobatą.
Światło
Porwali go za pokaleczone nogi i powlekli do miejskiej rzeźni – niewielkiej drewnianej szopy, stojącej w centrum Janowa. Tam cisnęli go na stół służący do ćwiartowania zwierząt.
W ciągu dwóch najbliższych godzin rezuni wykazywali się inwencją. Liczna publika oglądała widowisko przez okna i szpary w ścianach rzeźni.
Znów poszły w ruch nahaje. Głowę kapłana ściskano młodymi gałęziami dębowymi. Przypalano go żywym ogniem. Wbijano drzazgi pod paznokcie, zdzierano skórę z piersi i z rąk. Oskalpowano mu głowę, wycinając na czaszce krwawą „tonsurę”. Skórę zdarto mu też z pleców, tworząc ociekający posoką „ornat”. Noże katów odcinały palce, nos, uszy i wargi. Rany przypalano i wcierano w nie sieczkę. Co jakiś czas ponawiano propozycję przerwania mąk, w zamian za akt apostazji.
Zaś on modlił się nieustannie, wołał do Boga, wzywał imion Jezusa, Maryi i świętych. Błagał o łaskę nawrócenia dla swych katów. W końcu zniecierpliwiony dręczyciel wydrążył dziurę w karku Andrzeja, wyciął u podstawy język.
Potem jezuitę powieszono głową w dół. Towarzyszył temu radosny okrzyk gawiedzi:
– Patrzcie, jak Lach tańczy!
Wiszącemu ktoś wbił grube szydło w lewy bok.
Była już trzecia po południu, gdy kozacki dowódca uznał, że pora zakończyć kaźń. Więźnia odcięto, a on runął w kałużę krwi. Jeden z rezunów dobył szabli, przystąpił do zmasakrowanego, drgającego w konwulsjach ciała. A jednak życie wciąż tliło się w kapłanie, bo na widok nadchodzącej śmierci wzniósł ręce. Nie, nie zasłaniał się przed oprawcą. W ostatniej chwili ziemskiego żywota ojciec Andrzej wyciągnął okaleczone dłonie ku niebu.
Ostrze opadło na szyję. Trysnęła krew, jednakże kozacka szabla nie zdołała odrąbać głowy. Zabójca uderzył ponownie, z podobnym rezultatem. Mordercy dali za wygraną, odeszli pozostawiając za sobą znieruchomiałe zwłoki.
Świadkowie zeznali, że po zgonie Andrzeja Boboli ukazało się na niebie jakoweś dziwne światło. Był 16 maja 1657 roku, wigilia Wniebowstąpienia Pańskiego.
Znaki
Ojciec Andrzej Bobola był osiemdziesiątym czwartym polskim jezuitą, który dostąpił zaszczytu męczeńskiej śmierci. Tylko w latach 1648-1667 z rąk samych tylko rebeliantów kozackich zginęła setka kapłanów katolickich, w tej liczbie 40 jezuitów.
Mogło się wydawać, że pamięć o męczeństwie ojca Andrzeja rychło zaniknie. Wszak takie i podobne okrucieństwa były niemal codziennością w Rzeczypospolitej przez ogromną część XVII stulecia. Istotnie, po jakimś czasie w ludzkich sercach zatarło się nawet wspomnienie o dokładnym miejscu pochówku zakonnika. O męczenniku przypomniano sobie w okolicznościach, które trudno uznać za typowe. Ściślej, przypomniał on o sobie sam.
16 kwietnia 1702 roku rektor kolegium pińskiego o. Marcin Godebski kończył wieczorne modlitwy. Miasto spowijał już mrok. Nagle przed obliczem rektora pojawiła się na chwilę nieznana postać. Przybysz przedstawił się jako Andrzej Bobola. Zażądał odnalezienia swej trumny, podając wskazówki co do jej lokalizacji.
Całkowicie zrozumiały wstrząs u ojca rektora jeszcze się pogłębił, gdy dwa dni później zgłosił się doń zakrystianin Prokop Łukaszewicz, by zeznać pod przysięgą o podobnym widzeniu. Wszczęto poszukiwania wedle pouczeń zostawionych przez niecodziennego gościa. W krypcie kościoła, pod ołtarzem, wśród wielu innych trumien odkryto tę właściwą, opatrzoną łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity.” Po otwarciu wieka obecni stwierdzili ze zdumieniem, że mimo upływu czasu i panującej w piwnicy wilgoci zwłoki męczennika nie wykazywały oznak rozkładu. Krew pokrywająca rany wyglądała na ledwie co zakrzepłą.
Wieść o znalezisku zaczęła obiegać bliższą i dalszą okolicę. Rychło pojawiły się doniesienia o cudach, w tym o uzdrowieniach niewytłumaczalnych z medycznego punktu widzenia. Straszliwa epidemia z lat 1709-1710 zabrała z tego świata tysiące dusz, jednak osobliwym trafem ominęła Pińszczyznę.
Rychło podjęto starania o kanonizację ojca Andrzeja. Nie sprzyjała temu sytuacja polityczna – kasata zakonu jezuitów, rozbiory, wojny. A wieści o nadnaturalnych zdarzeniach z udziałem męczennika mnożyły się. W roku 1819 w Wilnie widzenie miał uznany fizyk, a przy tym gorący patriota, dominikanin o. Alojzy Korzeniewski. Św. Andrzej miał ukazać mu ogromną równinę pokrytą walczącymi żołnierzami różnych narodowości i zapowiedzieć, że Polska zmartwychwstanie po wielkiej powszechnej wojnie. Informację o wizji przedrukowała zagraniczna prasa, zapewne wywołując drwiące uśmieszki niedowiarków. Kiedy sto lat po tym objawieniu traktat wersalski uprawomocnił istnienie niepodległej Rzeczypospolitej, wówczas nie śmiał się już nikt.
Z Pińska do Rzymu
30 października 1853 roku papież Pius IX dokonał beatyfikacji Andrzeja Boboli.
O owocach pracy duszochwata zaświadczało i to, że cieszył się kultem także wśród ludności prawosławnej. Dowódcy wojsk rosyjskich stacjonujących wokół Pińska chronili glejtami katolickie kolegium. Oczywiście owa sytuacja nie wywoływała entuzjazmu zwierzchników Cerkwi Prawosławnej.
Kiedy kościół w Pińsku przekazano prawosławnym bazylianom, trumna ze zwłokami męczennika powędrowała do Połocka (1808). W roku 1866 władze rosyjskie przysłały tam komisję, która miała zbadać zasięg kultu błogosławionego. Ledwie urzędnicy przekroczyli próg połockiego kościoła, gdy spod sklepienia oderwała się cegła, by grzmotnąć w głowę jednego z inspektorów. Pokiereszowany kontroler pospiesznie opuścił świątynię, a pozostali zaraz poszli w jego ślady. Komisja szybko wyniosła się z Połocka. Carska władza wolała nie zadzierać z duszochwatem.
Nie czuli tego respektu bolszewicy, którzy po roku 1917 podjęli w całej Rosji walkę z „religijnym zabobonem”. W 1922 roku czerwoni barbarzyńcy usiłowali demonstracyjnie zniszczyć ciało ojca Andrzeja. Choć od jego śmierci upłynęło już 265 lat, zwłoki wciąż znajdowały się w dobrym stanie. Wydarto je z trumny i ciśnięto nimi o posadzkę kościoła. Ku powszechnemu zdumieniu, nie rozsypały się. Przetransportowano je do Moskwy jako „osobliwość”, skąd po wielu staraniach watykańskiej dyplomacji udało się je wydostać i przewieźć do Rzymu. Tymczasem w ojczyźnie Boboli jego kult stale potężniał.
Patron
Latem 1920 roku na Warszawę szły armie bolszewickie. Bój toczył się również na płaszczyźnie duchowej.
28 lipca biskupi polscy zwrócili się do papieża Benedykta XV z prośbą o kanonizację ojca Andrzeja. Kardynał Aleksander Kakowski zalecił odprawienie nowenny na terenie archidiecezji warszawskiej. 8 sierpnia, gdy na horyzoncie grzmiały działa, ulicami stolicy ruszyła olbrzymia, stutysięczna procesja wiernych. Niesiono relikwie błogosławionych Andrzeja Boboli i Władysława z Gielniowa, wznosząc modły o odparcie bolszewickich hord. Tydzień później, w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny natarcie wroga został powstrzymane, Polacy odzyskali utracony wcześniej Radzymin. Nazajutrz Wojsko Polskie przeszło do kontrofensywy.
Wiele lat później, 17 kwietnia 1938 roku, w Święto Zmartwychwstania Pańskiego, Andrzej Bobola został uroczyście zaliczony w poczet świętych Kościoła. Kanonizacji dokonał papież Pius XI, który latem 1920 roku, jako nuncjusz apostolski, modlił się w oblężonej Warszawie o sukces polskiego oręża.
16 maja 2002 roku św. Andrzej został ogłoszony patronem Polski. Dziś, gdy obowiązek nawracania na wiarę Chrystusową bywa zastępowany gładkim i niezobowiązującym „dialogowaniem” z innowiercami, opieka duszochwata i pamięć o jego niezłomnym świadectwie są nam potrzebne bardziej niż kiedykolwiek.
Andrzej Solak
_______________________________________________________________________________
Andrzej Bobola: szkoła cierpienia
(Relikwie św. Andrzeja Boboli. fot.Filip Blazejowski/Gazeta Polska/FORUM)
***
Bóg uczy Polaków cierpienia. Od wielu pokoleń szkoli nas w tej trudnej sztuce. Nie powinniśmy się przeciw temu buntować, ani naszym zwątpieniem obrażać Bożej Mądrości. Albowiem posiadłszy umiejętność cierpienia doskonałego – będziemy niezwyciężeni.
Świętemu Andrzejowi Boboli wyrwano język przez otwór wycięty w karku. Jego oprawców irytowało wzywanie przezeń Jezusa i Maryi, gdy mu wybijali zęby i wyrywali paznokcie, gdy mu na kształt tonsury i ornatu zdzierali skórę z głowy i pleców, gdy mu wybijali oko, odcinali nos i uszy, gdy go przypalali żywym ogniem. A przecież z ich szyj zwisały krzyże – drewniane, srebrne, nawet złote, zdejmowane ze szlacheckich karków razem z głowami – kołysały się nad umęczoną twarzą, gdy pochylali się nad nim, by szydzić z jego poniżenia. I zdarzało się, że rzeźbiony Zbawiciel musnął rozedrgane ciało, a on czuł wówczas nie chłodny dotyk metalu, lecz ciepło przyjaznej dłoni niosące pokrzepienie:
– Wytrzymaj, już niedługo. Wiem, co mówię. Znam to.
Wtedy bezgłośnie powtarzał za Mistrzem, którego wszak nade wszystko i we wszystkim pragnął naśladować:
– Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.
Zaiste, nie wiedzieli Kozacy, co czynią, kiedy dziewięć lat wcześniej wnieśli w granice Rzeczypospolitej ogień i miecz. Jaki dur ich opętał, że wespół z poganami zaczęli szerzyć w spokojnych krainach krzywdę i gwałt, zniszczenie i śmierć? Skąd wzięli się 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim – tysiąc bez mała kilometrów od Zaporoża? „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”.
A przecież zaledwie trzy i pół dekady wcześniej, pod Chocimiem, gdy „husaria pod Lubomirskim szła do ataku na janczarów, to mołojcy w swoim okopie rzucali czapki w górę i krzyczeli do Sahajdacznego aż ziemia drżała: „Puskaj bat’ku z Lachami umiraty!” Cóż to jest trzydzieści sześć lat? W gronie katów Andrzeja Boboli mogli znaleźć się uczestnicy tamtych wydarzeń…
Lepiej wierzyć, że ich tam nie było. Że polegli w szlachetniejszych bojach: czy to własnymi piersiami zastawiając islamowi drogę do cywilizowanego świata, czy na poły bandycko świecąc pożogą pod murami Carogrodu, czy choćby nawet na beresteckim polu. A Janów Poleski najechała dzika banda, jakich wiele generuje długotrwała wojna. Samozwańczy obrońcy prawosławia przynieśli prawosławiu tylko wstyd i hańbę.
„Cóż to za rany masz na twoim ciele? (…) Tak mnie pobito w domu moich najmilszych” (Za 13, 6). Choć przyszedł na świat w odległej Strachocinie, nieopodal Sanoka, pokochał ziemię pińską, jak swoją, tym bardziej więc rozpalało go pragnienie, by zamieszkujący ją lud przywieść do jedności ze świętym, apostolskim Kościołem katolickim. Za każdą cenę – gdy przyszło płacić, nie targował się…
Aż trzech z pięciorga patronów Polski było męczennikami. To daje do myślenia. Święty patron bowiem – jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego – „jest wzorem miłości i zapewnia wstawiennictwo u Boga” (KKK 2156). Za jego przykładem mamy podążać śladami Chrystusa, a jego charyzmat ma nam pomagać w uświęceniu. Czyżby więc nasza ojczyzna miała z Bożego nadania kroczyć drogą męczeństwa? Miałżeby to być plan Opatrzności dla narodu polskiego? A przecież nie tego zgoła sobie życzymy. Stanowczo wolelibyśmy, aby nas „otaczał blaskiem potęgi i chwały”. A Rzeczpospolitą „ochraniał tarczą swej opieki od nieszczęść, które pognębić ją miały”. Czy nie dość się nacierpieliśmy? Od dwóch i pół stulecia nic innego nie robimy…
A jednak Pan tak właśnie traktuje swoich przyjaciół – co osobiście wyjaśnił świętej Teresie z Avili, przez całe życie dręczonej rozlicznymi dolegliwościami. Krewka Hiszpanka nie powstrzymała się wówczas od ciętej riposty:
– Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu!
Zaiste nieliczne jest grono przyjaciół Pańskich – zawsze zresztą takie było. Bo przyjaźń Jezusowa, choć darmo dana, nie jest bezwarunkowa. „Jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15, 14).
„Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9, 23-24).
A jeżeli jesteśmy ostatnimi z przyjaciół Pana? Czy poskąpimy mu przyjaźni?
Jerzy Wolak
_______________________________________________________________________________
Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić
Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.
Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?
Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.
Odnajdźcie moje ciało!
Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.
Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Rządni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.
Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i przełożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.
Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona
Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.
W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.
Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.
Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku.
O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:
Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.
Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).
Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie
Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.
Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.
Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.
Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.
A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?
Łukasz Karpiel
________________________________________________________________________________
Odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli, które zaginęły przed II wojną światową
(Piotr Mecik/FORUM)
***
W piwnicy jednego z domów w Ostrowie Wielkopolskim odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli. To niezwykła historia, ponieważ relikwiarz zawierający fragment kości Patrona Polski odnalazł się po 80 latach.
O sprawie informuje „Kurier Ostrowski”, który dotarł do znalazcy cennych relikwii. Jak się okazało, w jednej z piwnic domu zlokalizowanego przy ul. Wrocławskiej w Ostrowie Wielkopolskim, odnaleziono autentyczne relikwie św. Andrzeja Boboli, które zostały przekazane miejscowej parafii w 1938 roku. Miały one następnie zostać przeniesione do kościoła budowanego na terenie wojskowych koszar. Niestety ze względu na wybuch II wojny światowej, kościół nigdy nie powstał, a los relikwii pozostawał nieznany przez ponad 80 lat.
Relikwie zidentyfikował Jerzy Sówka, lokalny kolekcjoner i regionalista, który jak podkreśla, w przeszłości miewał do czynienia ze starymi relikwiarzami. Dlatego teraz nie miał problemu z rozpoznaniem zawartości metalowego przedmiotu, który w momencie odnalezienia miał przypominać „zbitkę metalu”. „To była zbitka metalu, z której wystawało okienko z kością. Wiedziałem, że to relikwie, bo już niejednokrotnie miałem okazję relikwie oglądać” – powiedział.
„Ktoś poodłamywał części relikwiarza myśląc, że jest to metal szlachetny. Chciał na tym zarobić, ale nie zarobił, bo to nie było wcale srebro. Na szczęście nie uszkodził centralnej części z kością. Z tyłu została natomiast mosiężna pasyjka. Może ktoś zorientował się po czasie i obawiając się konsekwencji ukrył całość na piwnicznej półce, głęboko za słoikami. Właśnie podczas porządkowania starej piwnicy w budynku przy ulicy Wrocławskiej relikwiarz został znaleziony przez osobę, która dostarczyła go w moje ręce. Rozmawiałem już z długoletnim przełożonym kaliskiej wspólnoty jezuitów ojcem Aleksandrem Jacyniakiem. Stwierdził, że na 99 procent są to właśnie zaginione relikwie św. Andrzeja Boboli” – tłumaczy w rozmowie z „Kurierem Ostrowskim” Jerzy Sówka.
Cenne relikwie Patrona Polski zostały zabezpieczone i tymczasowo przekazane do kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Ostrowie Wielkopolskim. Teraz poczekają na przeniesienie do nowego relikwiarza, który zastąpi dotychczasowy, zniszczony przez zawirowania historyczne.
źródło: kurierostowski.pl, tvp.info/WMa
_____________________________________________________________________________________
Invictus Athletae Christi
(Męczeństwo św. Andrzeja Boboli)
***
W dniu, w którym Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę, przypominamy encyklikę wydaną przez Ojca Świętego Piusa XII w 300-letnią rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego jezuity.
Czcigodnym Braciom, Patriarchom, Prymasom, Arcybiskupom, Biskupom i innym Zwierzchnikom Diecezji żyjącym ze Stolicą Apostolska w pokoju i jedności. Pius Papież XII przesyła pozdrowienie i błogosławieństwo Apostolskie.
Jest naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których Niezwyciężony Bohater Chrystusowy Andrzej Bobola jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa w trzechsetletnią rocznicę jego zgonu, pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i jego świętość.
Nie chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana jest w rocznikach Kościoła, żeby nie powiedzieć czegoś o jego życiu i cnocie i żeby, tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym waszej pasterskiej pieczy zwierzonym przez to okólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania.
Wśród innych chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.
W życiu jego całkiem osobliwie święci ta prawda, którą Apostoł narodów ujął w słowa: „Sprawiedliwy z wiary żyje” (Żyd. 10, 38). Cokolwiek bowiem, czy to do wierzenia czy do pełnienia uczynkiem podaje Katolicki Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się wykonać. Dlatego to od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły mącić naszą naturę i do złego ją pociągać a obok tego pracował nad tym z niesłabnącym nigdy zapałem, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie chrześcijańskie cnoty.
I
Urodził się w roku 1591 w Sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością rodu, ale, znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary. Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem odebrawszy już w domu od najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i serdeczną pobożnością.
Że dla blasków i próżności światowych miał w sercu tylko pogardę, zapragnął gorąco „lepszych darów” (1 Kor. 12, 31) i niezadługo, jako dziewiętnastoletni młodzieniec, wstąpił jak najochotniej w Wilnie do nowicjatu Towarzystwa, by móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.
Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: „Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie” (Łuk. 9, 23) zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie św. Bernarda, że „budowa duchowna nie może dźwignąć się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory” (Kaz. 36 o Pieśni np. nr 5; ML 183, 969-D). Ponadto płonął najgorętsza miłością Boga i bliźnich, toteż nie było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, o ile tylko mógł, długie godziny przed Najśw. Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym przychodzić z pomocą. Boga a nie siebie miłował nade wszystko i w myśl ustaw Założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do Jego chwały. Pojął on więc gorąco i w życie wprowadził zalecenie wspomnianego wyżej świętego Doktora: „Tego tylko pragnijmy, który sam jeden pragnienia zaspokaja” (Na pośw. kość. kaz. IV nr 4; ML 183, 528-D).
Nic więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi ubogacony tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najśw. Panny.
Kiedy zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę, i to wiarę żywą, w dobre uczynki bogatą.
A że we wschodnich zwłaszcza częściach kraju, zagrażało wierze wielkie niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz swoich przełożonych, udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach, miasteczkach i wioskach, już to przez kazania, już to przez prywatne rozmowy, a zwłaszcza przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej owczarni. A nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej lub upadłej wiary, wszędzie gdzie tylko mógł rozbudzał żal za grzechy, łagodził niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje tak, że miejsca, przez które, wzorem Boskiego Mistrza „czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięć, zarówno wierni, jak i schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę „duszochwata”, czyli łowcy dusz nieśmiertelnych.
Jak więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i jak najgorliwiej szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary ojczystej życie swoje oddać.
Wśród niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła, się głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak dalece, że w całym kraju można było widzieć rozwalone kościoły, popalone klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruiną i rozbicie wszystkiego co święte.
Andrzej Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: „Nic mi nie jest obce z tego, co jest Boże” (List 20 do Kard. Haimer; ML 182, 123 – B), nie lękając się ani śmierci ani katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych, których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznaniu Chrystusowej prawdy. Stało się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego, został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia. Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywołało w nim trwogi, ale raczej niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie tracił z pamięci tych słów Boskiego Zbawiciela: „Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc, dla mnie. Radujcie się i weselcie się, bo zapłata wasza obfita w niebiesiech, boć tak prześladowali proroków, którzy byli przed wami (Mat. 5, 11 n.).
Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. „Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawa drogą aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza”. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim księdzem, odparł Andrzej: „jestem katolickim kapłanem; w tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi: wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze” (z listu Piusa XI Ex aperto Christi latere; AAS 30 (1938) 359).
Te słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza Chrystusowego najsroższe męki. „Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony, upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką, I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa” (Homilia Piusa XI, miana przy kanonizacji św. Andrzeja w r. 1938; AAS 30, 1938, 152 – 153).
Jak niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i naśladowania wszystkim wiernym, tak dla osobistego blasku jego świętości, jak dla zadziwiających znaków, którym Bóg tę świętość zaświadczał i stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci Poprzednik Nasz Pius IX zaliczył go w poczet Błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz Poprzednik Pius XI uroczyście pomiędzy Świętych go wprowadził.
II
Uważaliśmy za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła, nie tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo, z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech wszyscy wedle waszych Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych zwłaszcza obchodów z trójwiekowa rocznicą męczeństwa związanych, rozważają głęboko wzniosie jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w jego święte ślady.
Dziś, co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z zupełnym odrzuceniem, pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z postępem czasu, urabiają sobie przekonanie, że na ziemi, bez Boga tj. przez własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolą i władzę, dla pożytku i rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych, albo też takich, którzy już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarą chrześcijańską, która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie tylko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i niepokój, jak człowiek trawiony gorączką; oddając się pogoni za bogactwem, za wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś, co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi żaden ład ani żadne prawdziwe szczęście, brakuje bowiem podstawy zarówno do prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak Wam dobrze wiadomo Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste a nie znikome i przemijające dobra tej ziemi mogą duszy przynieść pełne nasycenie.
I tego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada, że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy przeciwnie dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół Katolicki z powołania i obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem, ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dając ich prawom i instytucjom społecznym silne i nienaruszalne podpory.
Kto to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków zachować nienaruszoną wiarę a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa narażone, od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad chrześcijańskiej cnoty urobić.
Skoro zaś, jak powiedzieliśmy już Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej pracy powinni Wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni, żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Boża chwałę. Im zuchwałej ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko kapłan ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozrzucane wśród ludu a najbardziej, przez świetlany przykład życia swego im się przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności, oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj. wiekuiste szczęście obiecuje. A pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli rzeczywiście chcemy ją coraz to bardziej ku doskonałości kierować, zawsze znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko bowiem krwi rozlewem wydajemy Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom, oraz wielkoduszna ofiarą ze siebie i ze wszystkiego co mamy, złożona Temu, który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś nie kończącą się radością.
Niechże więc wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo świętego Męczennika Andrzeja Boboli, niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób bronią, niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się najusilniej stosownie do swego stanu Królestwo Chrystusowe na ziemi umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.
Jeżeli zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich Pasterzy świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże wiec idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę, swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną; żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, jako świadek czasów, światło prawdy i nauczycielka życia” (Cic. De Or. 2, 9, 36), że Bóg te właśnie role narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech podnoszą oczy w górę ku tej nagrodzie, jaka Bóg obiecuje tym wszystkim, co z zupełną wiernością, z ochotnym sercem, z gorącą miłością żyją, działając i walcząc dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.
Przy tej sposobności nie możemy sobie tego odmówić, żeby przez to okólne pismo zwrócić się wprost do wszystkich, bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych Zwierzchników diecezji, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańska, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie „przepasaniem biódr waszych” (por. Iz. 11,5); niech ona głoszona będzie po całym świecie (por. Rzym. 1,8), niech wam będzie tym „zwycięstwem, które zwycięża świat” (1. Jan. 4,4). A czyńcie to wszystko patrząc na Jezusa, przodka i kończyciela wiary, który mając przed sobą wesele, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotą i siedzi na prawicy Stolicy Bożej” (Żyd. 12,2).
Tak postępując i to osiągniecie, żeby wszyscy Święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.
Żeby się to szczęśliwie ziściło, pragniemy gorąco. Czcigodni Bracia, byście wszyscy ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i pociechy osobliwie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.
Przez te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać, żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.
By do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze najgorętsze prośby i udzielamy Wam, Czcigodni Bracia oraz całemu chrześcijańskiemu ludowi, na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości Ojcowskiej, płynącego z głębi serca Apostolskiego błogosławieństwa.
Dan w Rzymie, u św. Piotra 16 maja – tj. w rocznicę tego dnia, w którym przed trzema wiekami św. Andrzej Bobola palmę męczeństwa otrzymał – w roku 1957 a Pontyfikatu Naszego dziewiętnastym.
PIUS PP. XII
źródło: opoka.org.pl
_______________________________________________________________________________
Obdarty ze skóry na rzeźnickim stole
„Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał” – pisał o męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli, papież Pius XII w encyklice „Invictus Athleta Christi”. O wynikach śledztwa w sprawie zabójstwa patrona Polski i jego politycznych kulisach rozmawiamy z Gabrielem Maciejewskim, pisarzem i blogerem.
Co jeszcze nowego można powiedzieć o śmierci św. Andrzeja, literatura poświęcona świętemu wydaje się być dość obszerna?
Tak naprawdę to nic nie zostało powiedziane. Św. Andrzej Bobola to postać, której się odmawia istnienia w życiu publicznym. Jeśli przyjrzymy się popularnym publikacjom, takim jak książki Pawła Jasienicy, do których ciągle wracamy, to przekonamy się, że święty jest tam nieobecny. Książki wydawane przez środowiska katolickie nie grzeszą z kolei zbytnią świeżością spojrzenia, są to zazwyczaj hagiografie należne osobom tej klasy co św. Andrzej, jednak niewiele wyjaśniające. Skupiają się one głównie na straszliwym końcu życia świętego i zadanej mu w sposób okrutny śmierci, której okoliczności pozostają wciąż niejasne. Sprowadza się je do intrygującej afery kryminalnej. Czyni tak Jan Dobraczyński w „Mocarzu” i Feliks Koneczny. Wygląda to mniej więcej tak: oto na rubieżach Rzeczpospolitej bardzo źli ludzie mordują wspaniałego człowieka. Nie ma tam analizy i prób wyjaśnienia przyczyn tej bardzo złożonej historii, jaką jest śmierć św. Andrzeja.
A może mamy do czynienia z tragicznym, ale jednak przypadkiem?
Okrutny sposób zadania śmierci ewidentnie wskazuje, że nie. Pamiętajmy także, że święty pochodził z rodziny o dużym znaczeniu politycznym, jego stryj był doradcą króla Zygmunta III. Boboli przypisuje się autorstwo ślubów lwowskich, o czym się rzadko wspomina. Widać, że ta postać była znacząca nie tylko przez swoją drogę pobożności osobistej, ale także ze względu na polityczne zaangażowanie rodziny. Zdarza się, że autorzy piszący o św. Andrzeju skupiają się na analizie cech jego charakteru św. Andrzeja, takich czy innych jego wadach i zaletach. Nie przybliża nas to do wyjaśnienia okoliczności śmierci św. Andrzeja Boboli.
Jak postać św. Andrzeja wygląda na tle otaczającej go historii i polityki?
Wątpliwe jest, że wysyłający świętego w teren Jezuici nie zdawali sobie sprawy z tego co się dzieje i grożącego rozpadu państwa. Pytanie, czy znali plany polityczne jakie wobec terenów, na których zakon prowadził swoje misje miały europejskie mocarstwa.
Znali je?
Tego nie wiemy, ja przypuszczam, że raczej tak. Śmierć Boboli łączy się z wydarzeniami bardzo odległymi. Kozacy, którzy zamordowali św. Andrzeja nie wzięli się znikąd, przyszli z armią Rakoczego, księcia Siedmiogrodzkiego.
Czyli za śmiercią świętego kryje się polityka i to na wielką skalę?
Zdecydowanie tak. Dowodem na to jest także fakt, że współczesna historia „nie widzi” św. Andrzeja. Dzieje się tak właśnie dlatego, że wyjaśnienie jego losów odkrywałoby prawdziwe karty i faktyczny obraz tamtych czasów. Zdecydowanie Bobola został zlikwidowany w imię intrygi politycznej.
Wiemy czyjej?
Uświadommy sobie, że istniał układ między Bohdanem Chmielnickim a księciem Rakoczym ze Szwecją w tle, na mocy którego książę miał się ogłosić w Krakowie królem Polski. Tereny, na których przebywali ojcowie jezuici i działał św. Andrzej, miały być księstwem przekazanym synowi Bohdana Chmielnickiego, Jerzemu we władanie dziedziczne. Jeśli więc wyznacza się granice i przyznaje księstwo władcy prawosławnemu, to musi on brutalnie rzecz ujmując „oczyścić”. W przeciwnym razie czekają go kłopoty. Te postanowienia zostają natychmiast wprowadzone w życie. W styczniu 1657 roku armia Rakoczego przekracza granicę polską. Zwróćmy uwagę, że książę nie liczy się zupełnie z otaczającymi warunkami atmosferycznymi, jest bowiem środek zimy. Armia siedmiogrodzka maszeruje mimo zasypanych i zawianych przełęczy, nie ma mowy by się zatrzymała.
Wygląda to na czyste szaleństwo
Tak. Jednak to zdecydowanie nie jest szaleństwo. Ta wyprawa jest doskonale przygotowana przede wszystkim dlatego, że ktoś ją finansuje. Samuel Pufendorf pisze, że wozy taborowe księcia były osłaniane przez oddział składający się z dwóch i pół tysiąca Kozaków. Z pewnością nie wieziono na tych wozach jedynie rzeczy osobistych księcia. Postanowienie o wyprawie nie było z pewnością przejawem obłędu księcia siedmiogrodzkiego wyruszającego do kraju ogarniętego wojną domową. Bez wątpienia ta armia dostała na tę eskapadę militarną pieniądze. Z odziałem Rakoczego, osłanianym przez Kozaków poruszają się niewielkie grupy Szwedów. Ten „potwór” podtacza się pod Brześć, który w niewyjaśnianych do końća okolicznościach zostaje zdobyty. Najprawdopodobniej zaś po prostu kupiony. Plan polityczny jest realizowany, jego elementem jest „pokazowa” śmierć św. Andrzeja. Jego zabójcy są zwykłymi gangsterami realizującymi wytyczne od przełożonych.
Kto miał się wystraszyć tej pokazowej śmierci?
Ojcowie Jezuici. Moi zdaniem sprawa wygląda tak. Polska jak każde państwo istnieje dzięki administracji królewskiej, dzięki różnym organizacjom i budżetom rozmieszczonym w kluczowych miejscach: Wilnie, Krakowie, Warszawie, na dworach magnackich, biskupich i w klasztorach. Organizacja kościelna spajają bowiem obszar naszego kraju bardzo silnie. Zatem nie ma mowy o trwałym podziale terytorium póki ta organizacja istnieje i działa. Największy kłopot dla planujących podział stanowią wchodzące w skład instytucji kościelnych zgromadzenia zakonne. Po pierwsze zakonnicy mogą się nie przestraszyć wojny, mogą nie chcieć uciekać. Co więcej Jezuici są doskonałymi dyplomatami, co „grozi” próbą dogadania się i rozpoczęcia nowych negocjacji i targów oraz wplątania w nie poważnych graczy z zagranicy, którzy mogą uznać lokalne ustalenia Rakoczego z Chmielnickim za nieważne, szkodliwe czy po prostu niekorzystne dla nich. Szczególnie, że sytuacja międzynarodowa w roku 1657 zaczęła się rozwijać bardzo dynamicznie. Pamiętajmy też, że Jezuici byli zgromadzeniem wpływowym, mającym kontakty na całym świecie. A tego planujący podział zdecydowanie nie chcieli.
Czy Rakoczy i Chmielnicki byli na tyle silni, by takie dalekosiężne plany snuć? Czy stało za nimi poważne zaplecze polityczne?
Teoretycznie stanowił je król Szwecji. Był on jednak marionetką realizującą politykę Paryża, a pewnie i nie tylko. By to zrozumieć musimy wrócić do bardzo znamiennego początku. Cały ten kryzys środkowo-europejski, który się zaczął wyrzucenie posłów cesarskich z okna zamku na Hradczanach, a zakończył buntem Lubomirskiego i bitwą pod Mątwami ma swoje źródło w chęci umieszczenia przez Londyn swojego człowieka na tronie w Pradze. Bankierzy Londynu chcą ożenić palatyna reńskiego Fryderyka z córką króla Anglii Jakuba I, Elżbietą Stuart. Co ciekawe Jakub I był temu przeciwny, jednak nie miało to większego znaczenia, gdyż jego głos został zupełnie zignorowany. Do małżeństwa dochodzi, panowanie córki Jakuba I trwa krótko, po czym cesarscy przepędzają Fryderyka z żona z Pragi i tak rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia. Przez długi czas, po niesławnej ucieczce z Pragi, trwają podchody wokół dzieci Elżbiety i Fryderyka. Ta progenitura daję bowiem możliwość zgłaszania pretensji do brytyjskiego tronu, a Londynowi pozwala na mieszanie się w politykę innych dworów. Powstaje plan ożenienia księcia Siedmiogrodu Zygmunta z jedną z córek Elżbiety Stuart. Łączy się on z planem osadzenia tegoż księcia będącego protestantem na tronie polskim. W przypadku braku zgody szlachty na tego władcę, awaryjny plan stanowiła ewentualność rozczłonkowania terytorium Rzeczypospolitej. Ślub zostaje zawarty, małżeństwo skonsumowane, ale dwa miesiące po ceremonii oboje małżonkowie umierają w okolicznościach niejasnych. Myślę, że zostali po prostu otruci z polecenia Habsburgów. Kolejnym po Zygmuncie protestanckim kandydatem do korony polskiej jest Jerzy Rakoczy.
Protestant na tronie katolickiej Polski?
Taki był plan. I właśnie ten czynnik religijny odegrał przemożną rolę. Pamiętajmy, że cała ta koncepcja stanowiła próbę rozbicia cesarstwa i tym samym pozbawienia Rzymu zaplecza politycznego. Polska stała na drodze realizacji tego konceptu. Choć w samej Rzeczypospolitej są magnaci i szlachta wyznania protestanckiego domagający się „kalwina na tronie”, to istnieje także bardzo silny Kościół katolicki, są wpływowi biskupi oraz katolicka szlachta. Tu dochodzimy do sprawy bardzo istotnej, o której literatura nieomal milczy. Po śmierci Władysława IV do korony polskiej pretendują Jan Kazimierz oraz jego brat Karol Ferdynand, biskup i książę Wrocławia. Był on człowiekiem niezwykle dynamicznym i co ważne majętnym, cieszący się poparciem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Kandydaturze Ferdynanda przeciwstawiają się Radziwiłłowie – kalwini, grożący zerwaniem unii polsko-litewskiej, jest jej wysoce nieprzychylny także Bohdan Chmielnicki. To on właśnie, ten buntownik przyczynił się do utrącenia tej kandydatury do korony. To jest coś niesamowitego i wręcz niemożliwego do wyobrażenia! Podkreślę jeszcze raz, iż wybór między Janem Kazimierzem a Karolem Ferdynandem, był w rzeczywistości wyborem między księciem Rakoczym-protestantem, a biskupem Karolem Ferdynandem.
Czyli albo Rzym albo protestantyzacja całego kraju?
Tak, trwanie przy katolicyzmie lub jego odrzucenie. Wybrano „trzecią drogę”, drogę zgniłego kompromisu. Na tronie zasiadł Jan Kazimierz. Na tym wyborze skorzystali, z resztą sami do niego doprowadzając Francuzi. Osoba, na której skroniach spoczęła polska korona zupełnie się do tej roli nie nadawała. Mało tego Jana Kazimierza zmuszono do ślubu z wdową po swoim bracie. Sama postać wdowy, czyli Marii Ludwiki Gonzagi jest także warta uwagi. Ma ona doskonałe dossier w polskiej historiografii na skutek jej zdecydowanego oporu przeciwko Szwedom, co wpisywało się – nie przypadkowo rzecz jasna – w politykę Paryża. Była ona realizowana w Polsce już to orężem szwedzkim już to intrygami królowej Szwedom nieprzychylnej, ale zawsze była to ta sama polityka.
Co się stało z niedoszłym królem Polski, księciem Karolem Ferdynandem?
Dość szybko umarł, w 1655 roku już nie żył.
Przypadek?
To trudna sprawa, poważnej i wyczerpującej biografii księcia nie ma. Istniejąca praca napisana w latach pięćdziesiątych a wydana dopiero w 2010 roku to raczej zbiór luźnych refleksji na temat okoliczności w jakich przyszło żyć i rządzić królewiczowi na Śląsku. Ta postać wciąż czeka na swojego biografa.
Wróćmy do św. Andrzeja. Czy Jezuici wysyłający go w tak niebezpieczne tereny nie zdają sobie sprawy jaki los może spotkać ich brata?
Myślę, że tak. Ważna jest odpowiedź na inne pytanie: po co św. Andrzej tam szedł? Być może wyszedł z Pińska do Brześcia, by sprawdzić z kim się można porozumieć. Być może ojcowie Jezuici stwierdzili, że skoro jest możliwość negocjacji z siłami Rakoczego to warto ich spróbować. W tym momencie często pojawia się zarzut kierowany wobec zakonu Jezuitów o dość powszechne „trzymanie z władzą”. Jednak warto sobie uzmysłowić, że takie podejście do władzy, umożliwiało im prowadzenie misji i realizowanie założonych celów.
Ludzie zbyt często zapominają, że jeśli ktoś występuje przeciwko władzy panującej na danym terenie, to głównie dlatego, że za plecami ma inną władzę, chętną do przejęcia schedy po rządzących obecnie. Oczywiście może być też wariatem. Tertrium non datur. Skoro ojcowie wysyłają najlepszego z pośród siebie po to by szedł, czasem jechał w kierunku Brześcia, to nie może być to przypadkowe. Jednak okazało się, że nie ma żadnych możliwości negocjacji, których spodziewali się Jezuici. Zdobycie tej wiadomości św. Andrzej przypłacił życiem.
Rozmawiał Łukasz Karpiel
______________________________________________________________________________________________________________
16 maja
Święty Szymon Stock, zakonnik
Szymon urodził się w 1175 r. w hrabstwie Kentu, w Anglii. Jako młodzieniec opuścił dom rodzinny i udał się na pustkowie, by tam poświęcić się wyłącznie życiu bogomyślnemu. Celę urządził sobie w pniu starego dębu. Stąd jego drugie imię: Szymon Pień (ang. stock – pień). Kiedy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237). Szymon wkrótce wstąpił do tego kontemplacyjnego zakonu, a w roku 1245 na kapitule w Aylesford wybrano go jego generałem. Podczas jego kadencji karmelici stali się popularnym zakonem w całej Europie. Mieszkając dotychczas zazwyczaj na pustkowiu w eremach, swoje obowiązki duszpasterskie podjęli teraz (po zmianach w regule wprowadzonych przez Szymona Stocka) także w miastach. Szymon jest jednak znany przede wszystkim w związku z nabożeństwem szkaplerza. W roku 1251 miał wizję, podczas której Maryja miała mu wręczyć szkaplerz i zapewnić, że wszyscy, którzy będą go nosić, cieszyć się będą szczególnym błogosławieństwem, a po śmierci unikną wiecznej kary. Szkaplerz – to długi, rozcięty po bokach płaszcz bez rękawów. Noszą go zakonnicy. Ma różne kolory, w zależności od zakonu: biały, czarny, brązowy. Szkaplerz karmelitański przybrał okrojoną formę dwóch płócienek zawieszonych na szyi lub medalika, na którym jest przedstawiony. Szymon Stock zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z francuskich klasztorów. Oprócz nabożeństwa szkaplerznego pozostawił po sobie kilka pism, m.in. O pokucie chrześcijańskiej, kilka homilii, kilka listów oraz dwie antyfony ku czci Najświętszej Maryi Panny. W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako mnich w habicie karmelitów, czasami w scenach z Matką Bożą, która wręcza mu szkaplerz lub wraz ze Świętym wyprowadza z czyśćca cierpiących. Jego atrybutem jest pies przynoszący chleb. |
_____________________________________________________________________________________
Święty Szymon Stock – sama Maryja miała podać mu szkaplerz
WIKIPEDIA
***
Gdy śpiewał ułożony przez siebie hymn: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios”, sama Maryja miała podarować mu szkaplerz.
Ojciec Joachim Badeni mawiał: „Lepiej trzymać się pewników, płaszcza Matki Bożej. My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani byli pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: »Tomaszu, mówiłam ci: nie jedz tyle spaghetti«. Trzymać się płaszcza Matki – to najpewniejsza droga do nieba!”.
Czy to nie obrazowa opowieść o szkaplerzu, który jest materialnym potwierdzeniem słów: „Pod Twój płaszcz się uciekamy”? Słowo scaphulae oznacza nie tylko „wierzchnią szatę”, ale i „skrzydła, pióra”. Oba te znaczenia są trafne i wiele mówią o szkaplerzu. Nie działa on jak talizman i nie jest żadnym karmelitańskim amuletem. Katechizm wyjaśnia: „Sakramentalia to znaki święte, które z pewnym podobieństwem do sakramentów oznaczają skutki, przede wszystkim duchowe, a osiągają je przez modlitwę Kościoła”. Działają ex opera operantis, to znaczy, że łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Ich moc wypływa z wiary osoby, która je nosi.
Mówimy: szkaplerz, myślimy: Karmel. Ta monastyczna rodzina narodziła się na górze Karmel na przełomie XII i XIII wieku. Gdy opuszczający Ziemię Świętą karmelici dotarli w 1215 roku do zachodniej Europy (najpierw na Sycylię, a później do Francji i Anglii), na Soborze Laterańskim IV wydano dekret zabraniający zakładania nowych zakonów. Nie uznawał on również istnienia tych zgromadzeń, które nie były oparte na jednej z klasycznych, oficjalnie zaaprobowanych przez Kościół reguł. Co teraz? Karmelici mieli twardy orzech do zgryzienia.
Święty Szymon Stock (przyszedł na świat w 1175 r. w hrabstwie Kent, w Anglii) już jako młodzieniec został eremitą i zamieszkał w pniu ogromnego dębu (ang. stock – pień). Gdy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237 r.), a Szymon wstąpił do tego zakonu. Po ośmiu latach na kapitule w Aylesford wybrano go na jego generała. Wedle tradycji, gdy w nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku śpiewał ułożoną przez siebie modlitwę: „Kwiecie Karmelu/ Płodna winnico/ Ozdobo niebios/ Matko Dziewico/ O Najwybrańsza/ Czysta i wierna/ Dzieciom Karmelu/ Bądź miłosierna/ O Gwiazdo morza”, miał widzenie Maryi, która podała mu szkaplerz, zapowiadając: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”. Interwencja okazała się skuteczna. Szymon zaopatrzony w listy polecające papieża mógł bez przeszkód zakładać nowe klasztory: w Brukseli, w Liege, w Malines, w Gandawie, w Utrechcie, w Szkocji i Irlandii. Zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z klasztorów.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny 19.2023/tytuł w tygodniku:Pod Twój płaszcz się uciekamy
______________________________________________________________________________________________________________
17 maja
Błogosławiona Antonia Mesina, męczennica
Antonia przyszła na świat 21 czerwca 1919 roku w Orgosolo, w pobliżu Nuoro, na Sardynii. Była drugim z dziesięciorga dzieci skromnego pracownika lokalnej administracji. Jej dzieciństwo wypełnione było pokorną służbą, ubóstwem i modlitwą. Bóg już w pierwszych latach jej życia przygotowywał dziewczynkę na przyjęcie łaski męczeństwa. Swym dziecięcym sercem gorąco służyła rodzicom i Bogu. Nie znamy zbyt wielu faktów z jej życia. W latach szkolnych zaangażowała się w działalność Akcji Katolickiej. Już wtedy bezgranicznie chciała służyć potrzebującym i ubogim. Jej życie rozpoczęło się zaraz po wielkiej burzy I wojny światowej. Pozostało po nim świadectwo dziewiczej miłości do Boga i Matki Przenajświętszej. W ciszy radości, na uboczu, przyszła na świat. W ciszy cierpienia, na uboczu, odeszła do nieba. Był dzień 17 maja 1935 roku w Orgosolo. Zakończyła życie ziemskie w wieku 16 lat, gdy podczas zbierania chrustu, w lesie, została zamordowana przez chcącego ją zgwałcić młodzieńca. Umarła, wybaczając swemu prześladowcy. Uroczysty pogrzeb Antonii stał się pierwszym aktem czci, oddanej jej przez wszystkich mieszkańców parafii. Do grona błogosławionych wprowadził ją papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1987 roku. |
________________________________________________________________________________
17 maja
fot. wikipedia domena publiczna
***
Św. Paschalis Baylon
Zakonnik, który czytał w ludzkich sercach
Paschalis Baylon Yubero (znany także jako Pascal Bailon, nazywany niekiedy Serafinem Eucharystii) urodził się w Torre Hermoza w Aragonii (północna Hiszpania) 16 maja 1540 r. Jego rodzice, Marcin Baylon i Elżbieta Yubero, byli pobożnymi, drobnymi rolnikami. Nie stać ich było na kształcenie dzieci. Paschalis jako pasterz, najpierw trzody rodzinnej, a potem u obcych, miał wiele czasu na czytanie żywotów Świętych i innych pobożnych książek (sztuki czytania podobno nauczył się sam, prosząc o pomoc przygodnych podróżnych). Nie obserwowany przez nikogo, oddawał się modlitwie i praktykom pokutnym, aż do krwawych biczowań.
Kiedy miał 24 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych (alkantarzystów, franciszkanów ściślejszej obserwancji), którzy mieli swój konwent w Montfort w pobliżu Walencji. Z powodu zaniedbanego wyglądu nie chciano go przyjąć do klasztoru. Jednak wkrótce po przyjęciu przełożeni przekonali się o jego zaletach i chcieli doprowadzić go do kapłaństwa. Paschalis jednak błagał, by mógł pozostać bratem zakonnym – i tak też się stało. Uświęcenie swoje widział w zjednoczeniu z Bogiem i w sumiennym wypełnianiu najniższych obowiązków w klasztorze. Najbardziej cenił sobie zajęcie furtiana. Dawało mu to bowiem wiele okazji do znoszenia przykrości, do upokorzeń, a równocześnie do pełnienia posługi wobec potrzebujących. Jego dewizą życiową były słowa: “Dla Boga i Zbawiciela potrzeba mieć serce dziecka, dla bliźniego serce matki, dla siebie – serce sędziego”.
Paschalis miał szczególną cześć dla Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. W zamian za bezgraniczne oddanie Pan Bóg obdarzył go darem kontemplacji, czytania w sercach i sumieniach ludzkich oraz charyzmatem proroczym. Te właśnie nadprzyrodzone dary i zalety były przyczyną wezwania brata Paschalisa przez przełożonego generalnego do klasztoru w Paryżu. Długą drogę z Walencji do Paryża Paschalis odbył pieszo. We Francji panoszyli się wtedy hugenoci-kalwini. Zakonnik często prowadził z nimi dyskusje i odpowiadał na ich zarzuty. Ze szczególnym żarem bronił prawdy o realnej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. To ściągało na niego gniew jego przeciwników tak dalece, że pewnego dnia w pobliżu Orleanu rozjuszony tłum omalże go nie ukamienował (1576).
Po nieco dłuższym pobycie w klasztorze paryskim, gdzie budował wszystkich obserwancją zakonną, Paschalis został ponownie przeniesiony do klasztoru w okolice Walencji, w Hiszpanii. Tam ciężko zachorował. Zmarł 17 maja 1592 roku, w dniu, który sam przepowiedział. Dzień śmierci, tak jak i dzień jego urodzin, były uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Legenda głosi, że w czasie Mszy świętej pogrzebowej, odprawianej za spokój jego duszy, Paschalis miał dwa razy otworzyć oczy: w czasie podniesienia Hostii i kielicha, by po raz ostatni uczcić ukochanego Zbawiciela pod postaciami chleba i wina. Miała to być nagroda za to, że tak często i żarliwie przy każdej okazji uczestniczył w ofierze Mszy świętej i że często nawiedzał Pana Jezusa w mijanych kościołach.
Paschalis pozostawił po sobie około 20 niewielkich traktatów dogmatycznych i ascetycznych. Ich treść wskazuje, że napisał je nie prosty brat zakonny, prawie analfabeta, ale wytrawny teolog.
Tak liczne cuda działy się za wstawiennictwem sługi Bożego, że już w kilkanaście lat po śmierci doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy: 29 października 1618 r. Paweł V beatyfikował go, a Aleksander VIII wpisał go uroczyście do katalogu świętych 16 października 1690 r. W nagrodę za szczególne nabożeństwo do Eucharystii Leon XIII (tercjarz franciszkański) ogłosił w roku 1897 prostego brata zakonnego patronem stowarzyszeń i kongresów eucharystycznych. Patronuje też kucharzom i pasterzom oraz kobietom poszukującym męża (które proszą, zwłaszcza w Hiszpanii i we Włoszech, żeby był tak dobry i przystojny jak św. Paschalis).
Grób Paschalisa w Villareal (prowincja Castellón w Hiszpanii) został zbezczeszczony w czasie hiszpańskiej wojny domowej 1936-1939; relikwie spalono.
brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
18 maja
Święty Stanisław Papczyński, prezbiter
Zobacz także: • Święty Jan I, papież i męczennik • Święty Eryk IX Jedvardsson, król • Święty Feliks z Cantalice, zakonnik |
Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej. Po ukończeniu nauki zdecydował się wstąpić do zakonu pijarów z powodu maryjnego charakteru tego zgromadzenia. W 1656 r. złożył śluby zakonne, a 12 marca 1661 r. przyjął w Brzozowie k. Rzeszowa święcenia kapłańskie z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego. Pracował jako kaznodzieja, moderator bractwa Matki Bożej Łaskawej, prefekt w kolegium, dwukrotnie był czasowym zastępcą rektora w domu zakonnym w Warszawie. Był też cenionym spowiednikiem. Wiadomo, że spowiadał m.in. nuncjusza papieskiego w Polsce Antonio Pignatellego (przebywającego w Polsce w latach 1660-1668), który później został papieżem Innocentym XII. 27 września 1667 r. wyjechał do Rzymu na wezwanie przełożonego generalnego. W 1668 r. został wysłany przez generała do Nikolsburga (Mikulov, Czechy), a rok później we wrześniu przyjechał do rezydencji pijarów na Kazimierzu w Krakowie. W styczniu 1670 r. został uwięziony, najpierw w domu zakonnym w Podolińcu, a później w Prievidzy (Słowacja). Po 3 miesiącach został zwolniony i wrócił na Kazimierz i oddał się pod opiekę biskupa. Zrażony panującą wśród pijarów tendencją do łagodzenia reguły, w 1670 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów i przystąpił do zakładania nowego dzieła apostolskiego. 11 grudnia tego roku z rąk wiceprowincjała M. Krausa otrzymał dyspensę papieską i jednocześnie w obecności tych samych osób dokonał aktu oblatio z zamiarem założenia Zakonu Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP. Od 1671 r. przez dwa lata był kapelanem u Karskich w Luboczy, tu przyjął biały habit na cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 30 września 1673 r. za radą o. Franciszka Wilgi, kameduły, i za zgodą biskupa Stefana Wierzbowskiego, o. Papczyński przybył do Puszczy Korabiewskiej (zwanej potem Maryjańską, obecnie – Mariańską), gdzie został przełożonym wspólnoty pustelników. Biskup Jacek Święcicki, archidiakon i oficjał warszawski, podczas wizytacji 24 października 1673 r. zatwierdził dekretem pierwszy klasztor zakonu marianów. Ten moment uważa się za początek historii Zgromadzenia Księży Marianów. W 1677 r. fundacja instytutu Księży Eremitów Marianów w Puszczy Korabiewskiej została zaaprobowana przez Sejm Rzeczypospolitej. W tym samym roku biskup poznański Stefan Wierzbowski zaprosił marianów do tworzonej właśnie Nowej Jerozolimy (obecnie Góra Kalwaria). Stanisław Papczyński wraz ze swoją wspólnotą roztoczył tam opiekę duszpasterską nad pielgrzymami. W czerwcu 1684 r. Założyciel zwołał w Puszczy Korabiewskiej pierwszą kapitułę generalną, a sześć lat później pojechał do Rzymu, by uzyskać aprobatę papieską dla mariańskiego instytutu. Jednak choroba pokrzyżowała jego plany i musiał wrócić, nie osiągnąwszy celu. Jesienią 1698 r. wysłał do Rzymu w tej samej sprawie o. Joachima Kozłowskiego. 21 września 1699 r. zakon marianów uzyskał aprobatę od Stolicy Apostolskiej; po przyjęciu “Reguły Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny” i agregacji do zakonu Braci Mniejszych zakon marianów stał się zakonem o ślubach uroczystych. 15 października tego roku powstała trzecia fundacja w Goźlinie. 6 czerwca 1701 r. o. Stanisław Papczyński złożył w Warszawie uroczyste śluby na ręce nuncjusza apostolskiego Franciszka Pignatellego (w Polsce w latach 1700-1703). Miesiąc później przyjął profesję zakonną swoich współbraci. Przez ostatnie lata założyciel marianów stopniowo zapadał na zdrowiu i 17 września 1701 r. umarł w Górze Kalwarii, gdzie też w kościele Wieczerzy Pańskiej został pochowany. Do dziś jego doczesne szczątki doznają czci w tym maleńkim kościele na Mariankach w Górze Kalwarii. Beatyfikacji o. Stanisława dokonał 16 września 2007 r. w Licheniu kard. Tarcisio Bertone, legat papieski. Wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 18 maja – w dniu urodzin. |
__________________________________________________________________________________
Ratownik dusz czyśćcowych i nienarodzonych dzieci.
Ojciec Stanisław od Jezusa i Maryi – Św. Stanisław Papczyński
(oprac. GS/PCh24.pl)
***
Polak Stanisław Papczyński (1631–1701) był wielkim kaznodzieją, doradcą duchowym, żarliwym czcicielem Niepokalanej i orędownikiem dusz w czyśćcu cierpiących. Spowiadał króla i przyszłego papieża. Założył istniejące do dziś zgromadzenie Marianów, a z uwagi na cud, jakiego sam doświadczył, i cudowne uzdrowienie, dzięki któremu został beatyfikowany, uznawany jest dziś za szczególnego patrona dzieci nienarodzonych – rodziców mających problemy z poczęciem lub donoszeniem ciąży.
Mało brakowało, a w ogóle nie ujrzałby Bożego świata. Był jeszcze w łonie swojej mamy Zofii, kiedy przyszło jej przeprawić się wodą przez wezbrany Dunajec – rzekę płynącą przez rodzinne Podegrodzie na Sądecczyźnie. Kiedy łódź, którą płynęła, znalazła się na środku rzeki, nagle zerwała się mocniejszy, burzowy wiatr i kobieta wpadła do wody. Cudem ocalała. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy ofiarowała swoje nienarodzone jeszcze dziecko Matce Bożej.
Od pijarów do marianów
Jan Papka – bo tak się wtedy nazywał – urodził się w wielodzietnej włościańskiej rodzinie. Jego ojciec Tomasz był kowalem, sołtysem wsi i zarządcą dóbr parafialnych. Jako dziecko Jan był chorowity i często zmieniał szkoły. Uczył się m.in. u jezuitów i pijarów.
W 1654 roku wstąpił do zakonu pijarów a w 1661 roku otrzymał w tym zakonie święcenia kapłańskie. Został wybitnym retorem, kaznodzieją, cenionym spowiednikiem (spowiadali się u niego król Jan III Sobieski i nuncjusz apostolski Antonio Pignatelli, późniejszy papież Innocenty XII) i autorem kilku wybitnych dzieł z dziedziny chrześcijańskiej duchowości. Tęskniąc jednak za surowszą regułą zakonną, założył – nie bez konieczności pokonania ogromnych problemów – nowe zgromadzenie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zwane popularnie marianami, którego najważniejszymi zadaniami – oprócz duszpasterstwa – stało się szerzenie kultu Niepokalanej i pomoc zmarłym cierpiącym w czyśćcu. Ta ostatnia posługa – w czasach licznych w XVI wieku wojen i epidemii – była szczególnie potrzebna.
Był wielkim czcicielem Matki Bożej. Jej cudownej opiece przypisywał kilkukrotne uratowanie od utonięcia, cudowne zagojenie się ran po oblaniu wrzącym rosołem, uniknięcie śmierci z ręki szwedzkiego żołnierza, przeżycie ciężkiej epidemii i wielu trapiących go chorób, przezwyciężenie trudności z nauką. Dwa wieki przed ustanowieniem stosownego dogmatu stał się niestrudzonym krzewicielem kultu Niepokalanego Poczęcia NMP. Ze szczególnym oddaniem szerzył również m.in. kult Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, a także św. Michała Archanioła i Aniołów Stróżów. Dostrzegając zgubne skutki nadużywania alkoholu, był również zagorzałym apostołem trzeźwości.
Pełen cudownych darów
Ojciec Papczyński – uznawany za świętego jeszcze za życia, zasłynął wieloma uzdrowieniami i cudami – jego orędownictwu przypisuje się np. wskrzeszenie zmarłego dziecka, uwolnienia spod władzy szatana. Doświadczał przeżyć mistycznych (m.in. otrzymał dar poznania tajemnicy Trójcy Świętej), miał dar przewidywania przyszłości (przewidział m.in. zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Chocimiem), zatopiony w modlitwie unosił się nad ziemią. W swoich ekstazach i mistycznych wizjach ukazywali mu się zmarli, widział cierpienia ludzi w czyśćcu i bywał tam „porywany”.
Odszedł do Pana w opinii świętości w założonym przez siebie klasztorze w Nowej Jerozolimie (obecnie Góra Kalwaria). Już wtedy zaczęto spisywać łaski otrzymywane przez wiernych za jego wstawiennictwem i starać się o wyniesienie go na ołtarze. Niestety, na przeszkodzie zakończenia procesu stanęły wówczas uwarunkowania historyczne.
Ożywione w matczynym łonie
„Uznaje się cud, dokonany przez Boga za wstawiennictwem Czcigodnego Sługi Bożego Stanisława od Jezusa i Maryi (w świecie Jana Papczyńskiego) (…), mianowicie nieoczekiwane ożywienie (w oryginale napisano: „ripresa inaspettata”) ciąży (…) w 7–8 jej tygodniu, po samoistnym jej przerwaniu przez «poronienie wewnętrzne» udokumentowane ultrasonograficznie, z postępującym jej rozwojem aż do prawidłowego zakończenia porodem, bez negatywnych następstw dla płodu, który urodził się żywy i zdrowy 17 października 2001 roku”.
Tak brzmi kluczowa sentencja dekretu o cudzie podpisanego 16 grudnia 2006 roku przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Cud ten wydarzył się w Polsce, w Ełku, i chociaż w dokumencie watykańskim użyto sformułowania „nieoczekiwane ożywienie”, dawniej – to, co się wydarzyło – nie wahano by się nazwać wskrzeszeniem (więcej szczegółów na temat tego cudu we wkładce „Cudowni wskrzesiciele”).
Wiara, która zrodziła nadzieję
Kolejny cud wydarzył się w 2008 roku, w tej samej parafii co poprzedni i niedługo po beatyfikacji o. Papczyńskiego. Był luty 2008 roku kiedy Barbara Rudzik – młoda, dwudziestoletnia kobieta źle się poczuła. Początkowo wyglądało to na zwykłe przeziębienie i taką diagnozę postawił lekarz rodzinny, ale kiedy trzy dni później doszły duszności i ból w klatce piersiowej, narzeczony odwiózł ją do szpitala. Stan kobiety w błyskawicznym tempie zaczął się jednak pogarszać, aż w końcu był bardzo zły. Już następnego dnia dwudziestolatkę umieszczono na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii, zaintubowano i podpięto do aparatury podtrzymującej życie. Nietypowe obustronne zapalenie płuc doprowadziło do kompletnego „zniszczenia” tego narządu (na zdjęciach RTG widoczne były rozległe zacienienia – a potem zagęszczenia miąższowe – najprawdopodobniej zwłóknienia – ponad trzech czwartych powierzchni obu płuc), a niebawem do ostrej niewydolności oddechowej doszła niewydolność innych narządów wewnętrznych – serca, nerek oraz ostra sepsa. Towarzyszyła temu wysoka gorączka.
Po niemal czterech tygodniach leczenia w śpiączce, stosowania kilku różnych antybiotyków i wielu dodatkowych leków lekarze uznali, że wyczerpali już wszystkie możliwości leczenia, że chora jest już w stanie agonalnym, a zgon nastąpi w ciągu kilku godzin. Poinformowano rodzinę i ówczesnego chłopaka, że muszą przygotować się na najgorsze i… pozostała już tylko modlitwa. „Módlcie się o cud” – usłyszała matka chorej. Była środa Wielkiego Tygodnia – 19 marca 2008 roku. Zrozpaczona i rozżalona matka dziewczyny poszła tego dnia do kościoła. Ze łzami w oczach i nikłą nadzieją w sercu modliła się do Boga o cud. Od organistki otrzymała wtedy książeczkę z nowenną za wstawiennictwem błogosławionego ojca Papczyńskiego. Zachęcona przez nią do modlitwy mama dwudziestolatki niezwłocznie rozpoczęła nowennę, w którą włączył się także jej mąż i pozostali członkowie rodziny. O zdrowie dla dziewczyny modlono się też w parafii. I wtedy zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. 22 marca nastąpiła nieznaczna poprawa. Następnego dnia dziewczyna była już wydolna krążeniowo, a jej stan… z godziny na godzinę, z minuty na minutę – ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy – zaczął się poprawiać. Dziewiątego dnia nowenny stan dwudziestolatki był już rewelacyjny. To był prawdziwy szok. Ekstubowano ją i odłączono od respiratora, a jej płuca… podjęły pracę. Mało tego – ostatnie z całej serii prześwietleń RTG płuc wykazało, że na narządzie tym nie ma już najmniejszych śladów po chorobie, ba! – są czyściutkie i zdrowe jak u dziecka. To było coś niesamowitego, bowiem, zdaniem lekarzy zwłóknienie płuc jest uszkodzeniem nieodwracalnym, nie wychodzi się z niego, ba! doprowadza ono do śmierci. Lekarze spodziewali się też, że – jeśli w ogóle dziewczyna przezwycięży chorobę (a na to początkowo w ogóle się nie zanosiło) – będzie miała poważnie uszkodzony jeden lub kilka narządów – w grę wchodziły przede wszystkim płuca, mózg, serce, a nic takiego nie nastąpiło! Po zakończeniu intensywnej terapii pani Barbara była w nadzwyczaj dobrym stanie psychofizycznym, kilka dni później podjęto rehabilitację i pod koniec kwietnia młoda kobieta – kompletnie zdrowa, bez żadnych zaburzeń! – została wypisana ze szpitala, wkrótce wyszła za mąż (i trzeba wspomnieć, że przez cały czas trwania choroby jej chłopak troskliwie się nią opiekował, codziennie dowiadywał się o jej zdrowie) i urodziła dwoje dzieci. „To po prostu było cudowne uzdrowienie, bo medycyną nie można tego wytłumaczyć” – stwierdziła lekarka wypowiadająca się w – opisującym ten
przypadek – filmie Święty ojciec Stanisław Papczyński przyszedł z pomocą!, zamieszczonym na portalu marianów papczynski.pl oraz na YouTube (producent: Marianum Media 2016). Takiego samego zdania był ordynator. W 2015 roku po dogłębnym rozpatrzeniu sprawy przez lekarzy i teologów powołanych przez Watykan uzdrowienie to uznano za cud za wstawiennictwem błogosławionego Stanisława.
Niezwykłe w tej historii było jeszcze coś. Czytania na niedzielę 5 czerwca 2016 roku kiedy celebrowano Mszę Świętą kanonizacyjną (błogosławionego Stanisława wyniesiono do świętości wraz z błogosławioną Marią Elżbietą Hesselblad) dotyczyły… zmarłych przywróconych przez Boga do życia (1 Król 17:17–24 i Łukasza 7:11–17). Wiele osób odczytało to jako kolejny niezwykły znak – świadectwo Bożej Opatrzności.
Uratowane życie
Jeszcze przed beatyfikacją marianie opublikowali dwie książki pełne nadzwyczajnych łask uzyskanych za wstawiennictwem wtedy jeszcze Czcigodnego Sługi Bożego o. Stanisława Papczyńskiego. Wiele z nich dotyczyło nadzwyczajnej pomocy w poczęciu dziecka, w utrzymaniu ciąży, w porodzie lub połogu. „Jestem matką czworga dzieci. Ostatnie tygodnie ciąży leżałam w szpitalu i wtedy moja mama przyniosła mi książeczkę Owoce modlitwy – pisała pani Renata, która w trudnych chwilach czytała pierwszą z tych publikacji. Natychmiast zaczęłam odmawiać nowennę do Matki Bożej Niepokalanej za przyczyną Czcigodnego Sługi Bożego Ojca Stanisława Papczyńskiego. Nastąpił poród i ogromne komplikacje spowodowały, że moje szanse na przeżycie były żadne. Istniała groźba śmierci mojej i moich nienarodzonych synów bliźniaków. Ale wszystko skończyło się dobrze… Lekarz przeprowadzający cięcie cesarskie stwierdził, że to nie zasługa lekarzy, ale cud Boży. Jestem przekonana, że to moja wiara w Matkę Boską i opieka Ojca Stanisława Papczyńskiego uratowała nam życie”1.
Świadectwo parlamentarzysty
W zakonnych archiwach znajduje się też list, jaki jeszcze przed II wojną światową – w 1937 roku – przesłał do marianów wielki czciciel ojca Stanisława – Jan Potoczek, poseł na Sejm II Rzeczypospolitej z ziemi sądeckiej (rodzinnej ziemi o. Papczyńskiego). Poseł opisał w nim dwa przypadki uzdrowień dzieci, których był świadkiem, a które zostały wyproszone „przy pomocy chwalebnego Stanisława Papczyńskiego”.
Obydwa uzdrowienia wydarzyły się we wsi Świniarsko (powiat Nowy Sącz) – w miejscu zamieszkania posła. Pierwszy z nich dotyczył dziewięcioletniej dziewczynki, która zachorowała na zapalenie mózgu. Dziecko zawieziono do szpitala w Nowym Sączu. Choroba była bardzo poważna – zwłaszcza że – jak wiemy – działo się to niemal 100 lat temu. Rodzice dziewczynki zamówili Mszę Świętą przed cudownym obrazem Przemienienia Pańskiego w kościele farnym w Nowym Sączu. „Ja dałem im obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego i poleciłem modlić się do niego o zdrowie dziewczyny. Obrazek przyłożono na głowę dziewczyny, który złożył się w ten sposób. Następnie przyłożono obrazek chwalebnego Stanisława na drugą stronę głowy, lecz i teraz obrazek zwinął się jak poprzednio. Dziewczyna cierpiała jeszcze, ale na drugi dzień czuła się już zdrowa, mogła chodzić, zaś na trzeci dzień już pracowała. Lekarz dr Amaizen (Żyd), który ją badał z początku, powiedział, że to uzdrowienie tylko Pan Bóg mógł zrobić, bo choroba była ciężka”2 – opisywał poseł Potoczek.
Kolejne uzdrowienie dotyczyło chłopca – syna sąsiada posła – który zachorował na zapalenie mózgu. Dziecko bardzo cierpiało, a żadne lekarstwa nie pomagały. „Wieczorem przyłożono temu dziecku ten sam obrazek chwalebnego Stanisława Papczyńskiego do głowy, zaś rodzice modlili się gorąco do chwalebnego Stanisława Papczyńskiego o zdrowie dziecka. Obrazek zgiął się znowu.
Nad ranem około godz. 4 dziecko roześmiało się do matki, a rano już było zdrowe, tak że ojciec mógł odjechać do pracy. Od tego czasu dziecko jest zupełnie zdrowe” – czytamy w świadectwie Jana Potoczka.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. Publikacja za zgodą Wydawnictwa Fronda
1 Świadectwo pani Renaty za: Owoce modlitwy, cz. 2, Świadectwa o doznanych łaskach za przyczyną Ojca Stanisława Papczyńskiego, (pdf) na http://www.stanislawpapczynski.org/
2 Świadectwo Jana Potoczka z: archiwum ojców marianów (wersja rozszerzona artykułu zamieszczonego w MRK Cuda i łaski Boże 9/2007, s. 11, oprac. Małgorzata Pabis).
______________________________________________________________________________________________________________
fot. Macpach1234 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0
***
Oto wzór Polaka – i wzór mężczyzny.
Ojciec Stanisław Papczyński
Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.
Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna.(Ojciec Stanisław Papczyński)
Kryzys męskości to jeden z problemów współczesności oraz wyzwanie dla Kościoła. Słabość, kosmopolityzm, brak zaangażowania, odwagi i wiary w podejmowane działania dotyczą wielu mężczyzn. Apele o męskość pozostają wciąż aktualne. Wczoraj i dziś. W popularnej piosence i dziele teologicznym Świętego Kościoła. Słowa Jana Pietrzaka Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów? Gdzie te chłopy?! brawurowo zaśpiewała w 1974 roku Danuta Rinn. Trzysta lat temu wybitny teolog i kaznodzieja Ojciec Stanisław Papczyński wołał: Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych.
Prawdziwa męskość wypływa z miłości Boga, człowieka i ojczyzny. Święty Stanisław Papczyński z XVII wieku w licznych dziełach porusza problemy aktualne we współczesnej rzeczywistości. Kreśli dla każdego z nas wzór postępowania do naśladowania w życiu społecznym, religijnym i politycznym. Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się Ojczyzna. (Ojciec Stanisław Papczyński, Zwiastun Królowej sztuk)
Myślenie wspólnotowe i odpowiedzialność za siebie, innych oraz Ojczyznę świadczy o dojrzałości człowieka. Prawdziwego mężczyznę cechuje roztropność, odpowiedzialność za ludzi i Ojczyznę. A więc zaangażowanie społeczne, odwaga do walki o lepsze jutro, wbrew zobojętnieniu, poczuciu braku wpływu na otaczającą rzeczywistość. Nie samowola, a wolność wewnętrzna i prawdziwa… Oparta na wypełnianiu woli Boga, a nie ludzkich pragnień. Prawdziwa wolność polega na przestrzeganiu praw, i to bardziej praw Boskich niż ludzkich. Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla Ojczyzny. (Ojciec Stanisław Papczyński). Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla ojczyzny. Nie jest obywatelem państwa ten, kto żyje tylko dla siebie, chociaż z trudem da się powiedzieć o kimś, że żyje dla siebie, jeśli nie żyje dla nikogo innego. Czymś hańbiącym jest nie wyrosnąć przez tyle lat z kołyski, zawsze się na nią oglądać, zawsze się w niej układać do snu. (…) Tego, abyś i ty był taki, oczekuje i domaga się ojczyzna. Takim zaczyna się cieszyć. Idź dalej śladem, którego się trzymasz, i bierz na siebie coraz większe obowiązki, a osiągniesz jeszcze większą nagrodę chwały i godności. (Zwiastun Królowej sztuk, Mowa (elocutio) pkt. 14 oraz 18).
Narastający konsumpcjonizm, walka o wyższą pozycję społeczną i powszechność dóbr są spowodowane brakiem panowania nad wewnętrznym światem potrzeb wedle Ojca Stanisława. Trudno jest rozpoznać u siebie chciwość, a jeszcze trudniej powściągnąć ją, kiedy brak sił do tego. W jaki zatem sposób mogę okiełznać swój umysł, kiedy – moim zdaniem – w sposób całkiem usprawiedliwiony pragnie zdobywać liczne zaszczyty, sławę, tytuły, stanowiska, obce kraje. Ty, który chcesz zapanować nad całym światem, musisz przyznać, że nad samym sobą panować nie potrafisz! Czy jeszcze nie dopuszczasz myśli, jeszcze się nie domyślasz, że ty w ogóle nie odczuwasz potrzeby utrzymywania w ryzach swego umysłu, i jeszcze narzekasz na brak sił, by to osiągnąć.
Konferencja Episkopatu Polski skierowała do wiernych List pasterski przed kanonizacją Ojca Stanisława Papczyńskiego odczytany w kościołach w niedzielę 29 maja 2016 roku. Treść została opracowana podczas 372. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w Gnieźnie i Poznaniu w dniu 15 kwietnia 2016 r. Punkt czwarty Listu pasterskiego pt. Ojciec Stanisław Papczyński − orędownik godności i świętości życiapoświęcony został umiłowaniu człowieka i Ojczyzny: Ojciec Papczyński powtarzał, że pragnąc Bożego miłosierdzia, mamy je świadczyć wobec drugiego człowieka. Pisał: Miłość jest duszą, światłem, życiem zakonów oraz każdej ludzkiej społeczności. Sam nie pozwolił żadnemu potrzebującemu odejść bez wsparcia. Troszczył się o ubogich, chorych i umierających, wspierał przytułki i szpitale, pocieszał strapionych, upominał się o odrzuconych i traktowanych niesprawiedliwie. Świadom rosnącej wówczas plagi alkoholizmu, słowem i własnym przykładem uczył trzeźwości i wskazywał drogę do wewnętrznej wolności. Wszelkie dzieła miłosierdzia podejmował z miłości do Boga i człowieka, ale też z miłości do Ojczyzny. Pisał, że przez Rzeczpospolitą należy rozumieć coś, czemu warto całkowicie się oddać i poświęcić. Jego miłość do Polski była na tyle znana, że Sejm Koronacyjny Rzeczypospolitej z1764 r. zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z prośbą o beatyfikację cudami słynącego Polaka Stanisława Papczyńskiego. Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 2011 r. uznał go za godny naśladowania wzór Polaka oddanego sprawom Ojczyzny.
Anna Kryszczuk
* Wszystkie cytaty pochodzą ze Zwiastuna Królowej Sztuk Ojca Stanisława Papczyńskiego
______________________________________________________________________________________________________________
19 maja
Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik
Zobacz także: • Święty Iwo Helory, prezbiter • Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik |
Piotr, urodzony około roku 1215 jako przedostatni z dwunastki rodzeństwa, od najmłodszych lat kosztował chleba ubóstwa. Jego rodzicom, ubogim rolnikom w Abruzzach, trudno było utrzymać tak liczną rodzinę na skrawku jałowej ziemi. Jednak ubóstwo wynagradzali sobie religijnym wychowaniem i przywiązaniem do wiary. Kiedy Piotr miał 20 lat, wstąpił do pobliskiego klasztoru. Opuścił go jednak niebawem i udał się na pustkowie, by tam wieść samotne życie. W grocie na górze Pelleno założył pustelnię. Aby jednak móc oddziaływać duszpastersko na okolicznych mieszkańców, udał się do Rzymu i przyjął święcenia kapłańskie. Po powrocie (1238) na górze Murrone (Morrone), w pobliżu Sulmony, założył erem. Kiedy sława pustelnika zaczęła gromadzić przy nim coraz więcej uczniów, założył w okolicy kilka podobnych eremów. W roku 1263 nowy zakon zatwierdził papież Urban IV w oparciu o regułę św. Benedykta. W roku 1274 Piotr uczestniczył w Soborze Lyońskim II, aby dla swojego zakonu otrzymać przywileje. Papież Grzegorz X raz jeszcze uroczyście bullą Religiosam vitam zatwierdził nową rodzinę zakonną (1275). Rozwijała się ona tak pięknie, że jeszcze za życia Piotra liczyła około 600 członków i 40 eremów. Zatroskanie o tak wiele fundacji nakazało Świętemu zrzec się przełożeństwa. Powierzył więc opiekę nad nimi wybranemu przez siebie następcy (1286), sam zaś usunął się na pustkowie, by poświęcić czas własnemu uświęceniu. Tymczasem po śmierci papieża Mikołaja IV (+ 1292) kardynałowie przez dwa lata nie mogli uzgodnić kandydata na Stolicę Apostolską. W tej sytuacji zebrani na konklawe w Perugii zgodzili się na wybór Piotra, pustelnika, którego sława świętości znana była wszystkim. W taki to sposób Piotr, jako niezaangażowany po żadnej stronie, 5 lipca 1294 roku został powołany na Stolicę Apostolską. Jako 190. z kolei papież obrał sobie imię Celestyn V. Kardynałowie znaleźli go w pustelni. Naglony przez nich, przyjął wreszcie ofiarowaną sobie godność. W Rzymie zjawił się na osiołku w swoim codziennym, wytartym odzieniu. Jednakże wybór 80-letniego starca, zupełnie nie obeznanego ze sprawami rządów Kościołem, okazał się niepomyślny. Liczono na to, że zakonodawca wykaże więcej zmysłu organizacyjnego. Tymczasem nowy papież zawiódł wszelkie nadzieje. Po tak skromnym ingresie do Rzymu i po dokonanej intronizacji więcej nie pojawił się w Wiecznym Mieście. Rządził Kościołem z klasztoru w Collemaggio koło Aquila. Zadbał jedynie o swój zakon i wzbogacił go w przywileje. Poparł również reformę zakonu franciszkańskiego. Dał się uwikłać królowi Neapolu, Karolowi d’Anjou, i na dwunastu nowych kreowanych przez siebie kardynałów wybrał aż sześciu Francuzów. Przeniósł się nawet do Castelnuovo w Kampanii, gdzie władcą był Karol. Nie znając sytuacji, dawał łatwo posłuch ludziom przebiegłym przy obsadzaniu urzędów kościelnych. Celestyn V był jednak na tyle krytyczny wobec siebie, że rychło spostrzegł się, że do rządów Kościołem Chrystusa się nie nadaje. Czując więc ogrom odpowiedzialności, jeszcze tego samego roku, dnia 13 grudnia 1294 roku, zrzekł się urzędu. Złożył przed kardynałami insygnia papieskie i udał się na pustelnię na górę Murrone. Następca Celestyna V, papież Bonifacy VIII (1294-1303), jeden z najwybitniejszych na stolicy Piotrowej, kazał przenieść siłą swojego poprzednika na zameczek w Castello di Fumone i pilnie go strzec w obawie, aby Karol nie wykorzystał sytuacji i nie chciał na starca wywierać dalszej presji. Tam też Celestyn V zmarł 19 maja 1296 roku. Pomimo błędów, jakie poczynił, potomność uznała heroiczny akt jego zrzeczenia się urzędu papieskiego. Uznała także jego osobistą świętość, którą wyróżniał się od najmłodszych lat. Dlatego zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Dnia 5 maja 1313 roku papież Klemens V uroczyście zaliczył Celestyna V do katalogu świętych. Papież Klemens IX w roku 1668 jego doroczną pamiątkę, wyznaczoną na 19 maja, rozszerzył na cały Kościół. Relikwie Świętego przechodziły różne koleje. W roku 1972 papież Paweł VI poświęcił nową, kryształową urnę ze szczątkami Świętego, które umieszczono w Collemaggio. Wcześniej, w roku 1966, odwiedził klasztor we Fumone, gdzie św. Celestyn spędził ostatnie dwa lata swojego życia. Można tam zobaczyć celę Świętego i kaplicę, a w niej drewniany krzyż, przed którym się modlił. Jego skromny tron papieski znajduje się w krypcie katedry w Sulmonie. Zakon celestynów dzisiaj nie istnieje. Miał do niego należeć także papież Eugeniusz IV (+ 1447). Św. Celestyn V zostawił po sobie kilka pism: O cudach, O występkach, O marności ludzkiej, O wyjętych (zakonach), Zdania Ojców i Autobiografię. Utwory te napisane są językiem wytwornym, literackim. |
________________________________________________________________________________________
fot. Leszko20 via Wikipedia, CC BY-SA 4.0
***
Święty Urban I. Papież i męczennik, którego ścięto za nawrócenie tysięcy Rzymian
Urban był synem Rzymianina Poncjana. Został wybrany po męczeńskiej śmierci św. Kaliksta I. Był siedemnastym papieżem. Jego pontyfikat przypadał na lata 222-230, czyli okres schizmy, kiedy antypapieżem był Hipolit.
Urban miał być dobrym kaznodzieją, jego naukom przypisywano nawrócenie 400 legionistów rzymskich. Hagiografowie przypisują mu udział w nawróceniu męczenników: św. Cecylii, jej męża św. Waleriana oraz jego brata św. Tyburcjusza. Według podania to Urban wydał instrukcję, aby kler do Mszy św. używał kielicha i pateny ze złota lub srebra. W dniu 23 maja 230 roku papież Urban zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie, oskarżony o nawrócenie 5 tysięcy Rzymian. 25 maja został pochowany w katakumbach św. Kaliksta przy Via Appia, co potwierdza znaleziona tam tablica nagrobna w języku greckim.
W średniowieczu był jednym z najbardziej popularnych świętych. Wymienia go Dante w “Boskiej Komedii” (Raj, Pieśń XXVII). W jego dzień błogosławiono pola. Patron właścicieli winnic, winnej latorośli, ogrodników, rolników i dobrych urodzajów. Święty Urban jest wzywany w czasie błyskawic i burz. Jest także patronem Maastricht, Toledo, Troyes, Walencji, a w Polsce – Zielonej Góry, Gogolina, Wodzisławia Śląskiego, Raciborza i Pszczyny, a także gminy Kobiór oraz wsi Cieszowa.
W ikonografii ukazuje się Świętego w pontyfikalnych szatach i w tiarze. Jego atrybutami są: kielich, krucyfiks, księga, miecz, winne grono, winne grono na księdze.
Brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
20 maja
Święty Bernardyn ze Sieny, prezbiter
Bernardyn urodził się w rodzinie szlacheckiej 8 września 1380 r. w Massa Marittima (nieopodal Sieny w Toskanii), kilka miesięcy po śmierci najsłynniejszej sienenki, św. Katarzyny, tercjarki dominikańskiej. Kiedy miał zaledwie 3 lata, stracił matkę, trzy lata później został osierocony także przez ojca, który był gubernatorem miasteczka. Na wychowanie wziął go do siebie zamożny stryj, zamieszkały w Sienie, który opłacił mu naukę. W szkole parafialnej ukończył nauki podstawowe, a w latach 1396-1399 studiował prawo na uniwersytecie w Sienie. Równocześnie studiował Pismo święte i teologię. Po otrzymaniu licencjatu z prawa kanonicznego zapisał się do Konfraterni Najświętszej Maryi. Celem tego bractwa było wewnętrzne doskonalenie się oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. W czasie epidemii dżumy Bernardyn, wspomagając innych, sam się zaraził i cudem wyszedł z choroby. Później opiekował się swoją niewidomą 90-letnią stryjenką. W 1402 r. wstąpił do franciszkanów w Sienie. W rok potem (8 września) złożył śluby zakonne, a po kolejnym roku (8 września 1404 r.) otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni przeznaczyli go do małego klasztoru, położonego na wzgórzu w pobliżu Sieny, w Capiola. Tu spędził 12 lat. Korzystając z wolnego czasu, pilnie studiował Pismo święte i ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, dlatego chętnie go zapraszano z kazaniami do okolicznych kościołów. Te właśnie kazania wyrobiły mu tak wielką sławę, że w roku 1417 mianowano go kaznodzieją na całą Italię. Bernardyn przemierzał Włochy, nawołując do pokuty i zmiany życia. Więcej jednak od słów działały na słuchaczy i widzów jego cnoty: duch zaparcia, pokuty i modlitwy. Sławę jego imienia roznosiły nadto działane przez niego cuda. Według świadectw naocznych świadków na jego kazania garnęły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Musiał głosić słowo Boże na placach. Kapłani wręcz omdlewali od długich godzin spowiadania, tysiącami rozdawano Komunię świętą. Bernardyn nawracał, godził skłócone małżeństwa, wzbudzał powołania kapłańskie i zakonne. W Piemoncie spotkał się ze św. Wincentym Ferreriuszem. Wielki dominikanin udzielił mu swego błogosławieństwa i zachęcił go do dalszej apostolskiej pracy dla zbawienia dusz. Bernardyn wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Imienia Jezus. Nosił je wypisane barwnie na tabliczce, aby było z dala widoczne. Każde kazanie rozpoczynał od wezwania tego najsłodszego Imienia. Raz po raz przerywał przemówienie i podnosił tabliczkę w górę, a wszyscy padając na kolana oddawali hołd Imieniu Jezusa. W tym jednak nowym nabożeństwie niektórzy zaczęli dopatrywać się herezji. Oskarżono więc go przed papieżem Marcinem V (1426), a potem także przed papieżem Eugeniuszem IV (1431) i przed ojcami soboru w Bazylei (1438). Bernardyn jednak odniósł wszędzie zwycięstwo nad swoimi przeciwnikami. Papieże darzyli go tak wielkim zaufaniem, że proponowali mu nawet trzykrotnie biskupstwo: w Sienie, w Ferrarze i w Urbino. Zakonnik jednak w swojej pokorze zdołał zawsze od tego zaszczytu się wymówić. Bernardyn w latach 1438-1442 pełnił urząd wikariusza generalnego zakonu. Brał udział w Soborze Florenckim (1439), gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego Kościoła ortodoksyjnego z katolickim. W swoim życiu zakonnym Bernardyn bardzo bolał nad tym, że bracia mniejsi tak daleko odeszli od pierwotnej reguły św. Franciszka. Postanowił za wszelką cenę dokonać w swoim zakonie reformy. Zaczął zakładać nowe konwenty w duchu zaplanowanej przez siebie obserwy – stąd jego duchowych synów nazwano obserwantami (Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae, OFMRegObs). W tej pracy pozyskał sobie uczniów, którzy rozpowszechniali jego ideę. Należeli do nich m.in.: św. Jan Kapistran (+ 1456), św. Jakub z Marchii (+ 1476), bł. Mateusz z Agrigento (+ 1450), bł. Bernardyn z Feltre (+ 1494) i bł. Bernardyn z Fossa (+ 1503). Wkrótce liczba obserwantów przewyższała liczbę franciszkanów konwentualnych. Zmarł w Aquili (środkowe Włochy) 20 maja 1444 r. i tam go pochowano. W 6 lat po śmierci Bernardyna, 24 maja 1450 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, papież Mikołaj V wobec niezliczonych tłumów dokonał jego kanonizacji. W uroczystości tej wzięło udział około 4000 obserwantów. Bernardyn jest twórcą cennych dzieł teologicznych. Jest patronem bernardynów, Sieny, rodzinnej miejscowości Massa Marittima oraz tkaczy, a także orędownikiem cierpiących na choroby płuc i gardła oraz cierpiących na krwotoki. Wśród bernardynów, sprowadzonych do Polski w 1452 r. przez św. Jana Kapistrana, są także polscy błogosławieni i święci: Szymon z Lipnicy (+ 1482), Jan z Dukli (+ 1481) i Władysław z Gielniowa (+ 1505). Wywarli oni poważny wpływ na życie religijne w Polsce. W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie bernardyńskim; czasem jako kaznodzieja. Jego atrybutami są: u nóg trzy infuły, których odmówił; otwarta księga; krzyż z monogramem IHS; w ręku monogram IHS w promieniach. |
______________________________________________________________________________________________________________
21 maja
Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy • Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup • Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik • Święty Iwo z Chartres, biskup |
Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji. Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk. Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej. Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek. |
_______________________________________________________________________________________
Święty Jan Nepomucen
św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy/fot. Arkadiusz Bednarczyk
***
Św. Jan Nepomucen urodził się w Pomuku (Nepomuku) koło Pragi. Jako młody człowiek odznaczał się wielką pobożnością i religijnością. Pierwsze zapiski o drodze powołania kapłańskiego Jana pochodzą z roku 1370, w których figuruje jako kleryk, zatrudniony na stanowisku notariusza w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. z rąk abp. Jana Jenzensteina otrzymał święcenia kapłańskie i probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Z biegiem lat św. Jan wspinał się po stopniach i godnościach kościelnych, aż w 1390 r. został mianowany wikariuszem generalnym przy arcybiskupie Janie. Lata życia kapłańskiego św. Jana przypadły na burzliwy okres panowania w Czechach Wacława IV Luksemburczyka. Król Wacław słynął z hulaszczego stylu życia i jawnej niechęci do Rzymu. Pragnieniem króla było zawładnąć dobrami kościelnymi i mianować nowego biskupa. Na drodze jednak stanęła mu lojalność i posłuszeństwo św. Jana Nepomucena.
Pod koniec swego życia pełnił funkcję spowiednika królowej Zofii na dworze czeskim. Zazdrosny król bezskutecznie usiłował wydobyć od Świętego szczegóły jej spowiedzi. Zachowującego milczenie kapłana ukarał śmiercią. Zginął on śmiercią męczeńską z rąk króla Wacława IV Luksemburczyka w 1393 r. Po bestialskich torturach, w których król osobiście brał udział, na pół żywego męczennika zrzucono z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy. Ciało znaleziono dopiero po kilku dniach i pochowano w kościele w pobliżu rzeki. Spoczywa ono w katedrze św. Wita w bardzo bogatym grobowcu po prawej stronie ołtarza głównego. Kulisy i motyw śmierci Świętego przez wiele lat nie był znany, jednak historyk Tomasz Ebendorfer około 1450 r. pisze, że bezpośrednią przyczyną śmierci było dochowanie przez Jana tajemnicy spowiedzi. Dzień jego święta obchodzono zawsze 16 maja. Tylko w Polsce, w diecezji katowickiej i opolskiej obowiązuje wspomnienie 21 maja, gdyż 16 maja przypada św. Andrzeja Boboli. Jest bardzo ciekawą kwestią to, że kult św. Jana Nepomucena bardzo szybko rozprzestrzenił się na całą praktycznie Europę.
W wieku XVII kult jego rozpowszechnił się daleko poza granice Pragi i Czech. Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa II w roku 1710. Papież Innocenty XII potwierdził oddawany mu powszechnie tytuł błogosławionego. Zatwierdził także teksty liturgiczne do Mszału i Brewiarza: na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. W kilka lat potem w roku 1729 papież Benedykt XIII zaliczył go uroczyście w poczet świętych.
Postać św. Jana Nepomucena jest w Polsce dobrze znana. Kult tego Świętego należy do najpospolitszych. Znajduje się w naszej Ojczyźnie ponad kilkaset jego figur, które można spotkać na polnych drogach, we wsiach i miastach. Często jest ukazywany w sutannie, komży, czasem w pelerynie z gronostajowego futra i birecie na głowie. Najczęściej spotykanym atrybutem św. Jana Nepomucena jest krzyż odpustowy na godzinę śmierci, przyciskany do piersi jedną ręką, podczas gdy druga trzyma gałązkę palmową lub książkę, niekiedy zamkniętą na kłódkę. Ikonografia przedstawia go zawsze w stroju kapłańskim, z palmą męczeńską w ręku i z palcem na ustach na znak milczenia. Również w licznych kościołach znajdują się obrazy św. Jana przedstawiające go w podobnych ujęciach. Jest on patronem spowiedników i powodzian, opiekunem ludzi biednych, strażnikiem tajemnicy pocztowej.
W Polsce kult św. Jana Nepomucena należy do najpospolitszych. Ponad kilkaset jego figur można spotkać na drogach polnych. Są one pamiątkami po dziś dzień, dawniej bardzo żywego, dziś już jednak zanikającego kultu św. Jana Nepomucena.
Nie ma kościoła ani dawnej kaplicy, by Święty nie miał swojego ołtarza, figury, obrazu, feretronu, sztandaru. Był czczony też jako patron mostów i orędownik chroniący od powodzi. W Polsce jest on popularny jako męczennik sakramentu pokuty, jako patron dobrej sławy i szczerej spowiedzi.
Diakon Krzysztof Dobrogowski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
22 maja
Święta Rita z Cascia, zakonnica
Zobacz także: • Święta Joachima de Vedruna, zakonnica |
Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów. Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem. Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji. Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”. Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity. W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża. |
______________________________________________________________________________________-
Św. Rita z Cascia
Figura św. Rity z kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie /
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką.
Jan Paweł II nazwał ją „perłą Umbri”, odnosząc się nie tylko do jej niewysokiego wzrostu i szczupłej budowy, ale do tego, kim jest dla Kościoła. Św. Rita z Cascia, niczym perła, drogocenna i wspaniała, w dalszym ciągu pozostaje kimś nieznanym, ukrytym.
Rita fascynuje tym, że zrealizowała wszystkie powołania, stojące przed kobietą. Była żoną i matką, wdową, siostrą zakonną, mistyczką. Angażowała się w życie swej wspólnoty, wspierała ubogich i chorych, a jednocześnie mistrzowsko opanowała trudną sztukę modlitwy oraz kontemplacji. Sława, która ją otaczała za życia, nie zrobiła z niej „gwiazdy”, nie pozbawiła też krytycznego i pełnego realizmu podejścia do siebie i życia. Żyła nie tylko długo, ale barwnie, ciekawie, wielowątkowo. Pomimo upływu lat jej postać nie blaknie, a zdaje się, że jest wręcz odwrotnie: powraca z orędziem, które wielu współczesnym pomaga odnaleźć wewnętrzny pokój, a w nim Boga.
Także w Polsce św. Rita staje się coraz bardziej znana. Przybywa jej figur, obrazów, kościołów i kaplic. Ukazuje się coraz więcej książek i modlitewników. Jej kult rozwija się spontanicznie. Nie trzeba go nakazywać, organizować, „wspierać”. Rita łatwo dociera do ludzkich serc. Wystarczy tylko poznać jej życie. Wniknąć w głębinę miłości, którą ofiarowała Chrystusowi Ukrzyżowanemu.
Nazywana jest „świętą od rzeczy niemożliwych”, „beznadziejnych”. Bóg uczynił ją patronką cierpiących aż do granic wytrzymałości, tych, których życie zdaje się być przegrane, stracone. Pomaga w kryzysach rodzinnych, godzi skłóconych. Do niej uciekają się coraz częściej chorzy na raka i inne poważne choroby. Pomaga.
Miłość do Ukrzyżowanego
W swoim życiu Rita wiele przecierpiała. Najpierw cierpienie pochodziło od innych. Została wbrew swej woli wydana za mąż, za człowieka, który chociaż był w głębi duszy dobry, to jednak nieokrzesany i gwałtowny. Zanim zmieniła go swą miłością, trzeba było kilku lat, wielu modlitw, łez i pokut. Gdy udało się jej ustawić życie małżeńskie i rodzinne na właściwe tory, gdy mogła cieszyć się miłością męża i dwoma wspaniałymi synami, znów przyszło cierpienie.
Mąż został okrutnie zasztyletowany przez dawnych swych kompanów. Rita najprawdopodobniej znała ich nazwiska. Wiedziała, kim są, ale nie chciała ich wyjawić rodzinie, która domagała się zemsty. W tym samym roku doszło jeszcze drugie doświadczenie krzyża. Rita modliła się, aby Bóg prędzej zabrał jej synów z tego świata, aniżeli mieliby stać się zabójcami, mścicielami swego ojca. I wkrótce Rita – wdowa opłakiwała śmierć swoich nastoletnich dzieci. Przyszła zaraza, chłopcy umarli. Serce Rity wypełnione zostało cierpieniem, które jeszcze zwiększały natrętne i uporczywe żądania rodziny męża, by wyjawiła nazwiska jego zabójców i umożliwiła zemstę. Rita przez trzy lata pokutowała i modliła się samotnie, najchętniej na szczycie wysokiego wzgórza – Scoglio, nieopodal rodzinnej wioski. Prosiła Boga o cud pojednania rodzin i o to, by mogła zrealizować marzenie swego dzieciństwa: wstąpić do klasztoru.
Tak też się stało. Doczekała dnia, w którym rodzina męża przebaczyła publicznie zabójcom i to zamknęło sprawę morderstwa. Wydawać by się mogło, że teraz będzie jej łatwiej. Siostry augustianki w Cascia przyjęły ją do klasztoru, gdzie w ciszy konwentu może przebywać w bliskości Chrystusa, którego ukochała ponad wszystko. Rzeczywiście: Rita w zakonie była szczęśliwa. Mogła oddać się modlitwie, wręcz kontemplacji najświętszych Bożych tajemnic. Ponadto wiele czasu poświęcała ubogim i chorym. Znali ją wszyscy biedacy w okolicznych miasteczkach i wioskach. Przynosiła nie tylko chleb i zioła, ale dobre słowo i radość, którą bezwiednie promieniowała.
Upragnione cierpienie
Św. Ricie nieobce stało się cierpienie zadawane przez innych. Było go dużo. Bolało mocno. Ale więcej w jej życiu było cierpienia chcianego przez nią i upragnionego. Rita, rozkochana w tajemnicy krzyża, wielkodusznie pragnęła zjednoczyć się z Ukrzyżowanym. Dlatego prosiła Chrystusa, by mogła cierpieć jak On i w ten sposób pomagać Mu w zbawianiu świata. Chciała być ofiarą, dopełniać udręki Chrystusa, jak powiedział św. Paweł, by wypraszać światu pokój i pojednanie. Chrystus wysłuchał jej gorących próśb. Otrzymała dar niezwykły: stygmat ciernia z Jego korony. Na czole powstała głęboka rana w kształcie ciernia, która powodowała ogromny ból. Siostry musiały, z powodu przykrego zapachu wydzielanego przez ranę, izolować Ritę. Zamknięta w swej celi, odizolowana od innych, cierpiała i modliła się, pościła i umartwiała się.
Św. Rita nie pragnęła cierpienia dla niego samego. Chciała zjednoczyć się z Chrystusem Ukrzyżowanym pociągana Jego miłością i gorącym pragnieniem uczestnictwa w dziele zbawiania dusz. To cierpienie Rity miało sens ofiarniczy. Chciała go nie dla siebie, ale dla innych. Znamienne jest to, że Rita nie pragnęła niczego dla siebie. Nawet w życiu duchowym nie chciała darów i dóbr duchowych dla siebie. Zachwycił ją Chrystus, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać Sługi”, obdarty z szat, wyszydzany, ukrzyżowany. Chrystus, który na ołtarzu krzyża siebie samego złożył w ofierze Ojcu. Rita chciała z Nim współpracować. Pomagać Mu. Dołożyć swą cząstkę, by w ten sposób odpowiedzieć na Jego miłość.
Pamiętajmy o Ricie
Dzisiaj Cascia jest niewielkim miasteczkiem, tętniącym życiem zwłaszcza wiosną i latem. Przybywają tu pielgrzymi z całego świata, pragnący zobaczyć świętą i pomodlić się w swoich najtrudniejszych sprawach. Ciało świętej Rity spoczywa w kryształowej urnie w bazylice. Przetrwało do dzisiaj nietknięte upływem czasu. Wokół urny siostry umieściły wota. Jest ich wiele. Przeważają złote strzykawki, zostawione przez młodych narkomanów wdzięcznych patronce za pomoc w wyjściu z nałogu. Są tutaj zdjęcia zniszczonych samochodów i osób ocalałych w wypadkach drogowych. Jest też mnóstwo zdjęć małych dzieci, niemowląt lub starszych. Siostry opowiadają, że od momentu śmierci św. Rity do dzisiaj, zawsze, gdy dokonują się cuda za jej przyczyną, nawet daleko od Cascia, ciało świętej wydaje przyjemną, intensywną woń, jakby zapach róż. Wtedy siostry wiedzą: Rita znów pomogła.
Wśród uzdrowionych i wysłuchanych przez św. Ritę są także Polacy. Sanktuarium w Cascia jest coraz częściej odwiedzane przez pielgrzymów udających się do Rzymu. Po drodze blisko jest przecież do Asyżu. A same okolice Cascia są doprawdy przepiękne. Nic dziwnego, że te okolice zrodziły tak wielu świętych i poetów.
Postać św. Rity nie traci na blasku także dlatego, że przypomina o jednym z największych pragnień naszego serca: o pokoju. Rita jest patronką zwaśnionych. Godzi małżonków i rodziny. Do niej modlą się ludzie, których serca przepełnione są żalem z powodu doznanej krzywdy. Ci, którzy chcą, a nie mają siły, by przebaczyć. Rita pomaga w szczerym wypowiedzeniu słów: „Odpuść nam nasze winy, jako my odpuszczamy naszym winowajcom”. Orędzie, jakie wybrzmiewa w Cascia, jest przywołaniem serc niespokojnych, skłóconych wewnętrznie, rozdartych, obolałych z powodu doznanych krzywd, do pokonywania zła dobrem.
ks. Zbigniew Sobolewski/Opoka.pl
_________________________________________
Pragnęła przyjąć mękę choćby od jednego ciernia. Rita – święta od zadań specjalnych
Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych Kościoła katolickiego. W poświęconych jej sanktuariach tłumy wiernych proszą ją o wstawiennictwo w trudnych sprawach bezdzietności, chorób, kłótni w małżeństwach, rodzinach, czy pracy. Święta Rita nigdy swojej pomocy nikomu nie odmawia. Wie co to znaczy cierpienie, bo choć na obrazach przedstawia się ją z naręczem róż, jej życie nie było usłane różami.
1.Rita pochowała męża i dwóch synów
W czasach kiedy żyła Rita (a urodziła się około roku 1380) dziewczęta wydawane były za mąż przez rodziców. Choć Rita już młodzieńczym wieku pragnęła służyć Bogu jako mniszka, jej rodzice postanowili ją wydać za sporo od niej starszego mężczyznę – Fernanda Maciniego. Pierwsze lata ich małżeństwa były bardzo trudne z powodu porywczego charakteru męża. Złych nawyków nabawił się on w wojsku. Był skory do bójek, miał napady agresji. W domu też urządzał awantury. Uspokoił się na czas, kiedy na świat przychodzili jego dwaj synowie. Lecz później znów zaczął szaleć. Rita nie jedną noc płakała i modliła się za męża. Wskutek tych modlitw Fernando zaczął się nawracać.
Czasy były wówczas niespokojne. Cascia, prowincja w której mieszkała Rita z rodziną, szykowała się do wojny. Odżyły dawne zatargi rodowe. Fernando chciał ostrzec swojego dawnego dowódcę i kuzyna, że szykuje się na niego zamach. Ruszył w drogę, jednak nie dotarł na miejsce, gdyż został zasztyletowany. Przed śmiercią Fernando prosił, aby przekazano jego żonie, iż wybaczył swoim mordercom. Pomimo to dwaj młodociani synowie Rity postanowili pomścić ojca. W tamtych czasach praktykowano krwawą wendettę czyli zemstę rodową. Rita była tym przerażona, gdyż wiedziała, że jedna zbrodnia ciągnie następną, a za morderstwo grozi synom kara piekła. Prosiła więc Boga, żeby ratował synów przed wiecznym potępieniem. Tajemniczym zrządzeniem losu w Casci (włoski region Umbria) wybuchła zaraza i zachorowali obaj synowie Rity. Przed śmiercią przebaczyli mordercom ojca, wyspowiadali się i odeszli do Boga w stanie łaski uświęcającej.
2.Bóg spełnił jej pragnienie bycia mniszką
Po stracie męża i synów Rita postanowiła wstąpić do zakonu augustianek eremitek im. św. Marii Magdaleny w Cascii. Chciała to zrobić kiedyś, zanim rodzice kazali jej wyjść za mąż. Teraz jej dziewczęce marzenie o przywdzianiu zakonnej sukni stało się możliwe. Zanim jednak do tego doszło, minęło 6 długich lat starań, aby Ritę do augustianek przyjęto.
Przełożona domu zakonnego wielokrotnie odmawiała przyjęcia Rity, gdyż obawiała się, że wendetta zwyczajowo nadal obowiązująca pomiędzy rodziną Rity, a rodziną zabójców jej męża, zakłóci zakonne życie. Dopiero kiedy Rita nawiązała relacje z rodzina zabójców jej małżonka Ferdynanda, przebaczyła im, a obie rodziny podpisały pojednawcze pismo, które anulowało wendettę.
Rita mogła nareszcie przekroczyć próg klasztoru. Rita do końca życia, przez 40 lat, była mniszką, za co nieraz dziękowała Bogu. W zakonie nie pełniła kierowniczych funkcji. Jako, że pochodziła z rodziny chłopskiej, przydzielono jej fizyczne prace w ogrodzie, co zresztą bardzo jej pasowało. Znów mogła uprawiać swoje ukochane róże. Było to życie ciche i ukryte, życie modlitwy i pokuty, pełne uczynków miłosierdzia wobec bliźnich, zwłaszcza ubogich, chorych i cierpiących, którym z miłością służyła. Ponieważ matka nauczyła Ritę jak opiekować się chorymi i rannymi, mieszkańcy Cascii chętnie korzystali z pomocy tej czułej i pracowitej zakonnicy.
3.Otrzyała stygmat kolca cierniowej korony
Rita miała szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami, płacząc z powodu cierpień zadawanych Chrystusowi przez ludzkie grzechy. Kiedy pewnego dnia klasztorny kaznodzieja głosił kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by pozwolił je przyjąć mękę chociaż jednego ciernia, który ranił przenajświętszą głowę Jezusa. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle na czole silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rana zniknęła tylko na krótki czas, gdy Rita pragnęła wraz z innymi siostrami wziąć udział w uroczystościach kanonizacyjnych św. Mikołaja z Tolentino.
Rita miała szczególne nabożeństwo do św. Mikołaja, był on jednym z jej patronów, których wstawiennictwu przypisywała przyjęcie do klasztoru. Cztery lata przed śmiercią Rita leżała, obłożnie chora na gruźlicę. Wszystkie cierpienia związane z chorobą przyjmowała z pogodą ducha. Wówczas rana na czole zadana cierniem była widoczna.
4.Jej ciało nie uległo zniszczeniu
Kiedy Rita wydała ostatni oddech ziemskiego życia, rana w cudowny sposób momentalnie zagoiła się, a całą zakonną celę wypełnił wspaniały zapach róż. Ciało Rity przybrało młodzieńczą postać i cudownie zachowane jest do dziś. Wkrótce po pochówku, przy grobie Rity zaczęły dziać się nadzwyczajne uzdrowienia, które napełniły sławą klasztor w Cascii. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do Służebnicy Bożej Rity. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 roku. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę „drogocenną perłą Umbrii”.
5.Dlaczego świętą Ritę przedstawia się z różami?
Czerwone Róże były ulubionymi kwiatami Rity. Już jako panna uprawiła te szlachetne kwiaty na zboczu jednej z gór, których w jej rodzinnej wsi Roccaporena niedaleko Cascii nie brakowało. Podczas jej małżeństwa, które trwało 18 lat, do tragicznej śmierci męża, w rodzinnym ogrodzie, letnią porą zawsze można było podziwiać róże Rity, które były najpiękniejsze w całej Cascii. Tak się złożyło, że również żyjąc życiem mniszki, jednym z jej głównych zadań była praca w klasztornym ogrodzie, gdzie oczywiście nie mogło zabraknąć róż.
Czerwona róża była towarzyszką ostatnich ziemskich chwil Rity. Kronikarze odnotowali to wydarzenie jako cudowne. Bowiem Rita na kilka miesięcy przed śmiercią, nie mając już siły wstawać łóżka, poprosiła swoją przyjaciółkę, aby ta przyniosła jej różę z ogródka, znajdującego się koło jej dawnego rodzinnego domu. Było to dziwne życzenie z tego względu, że działo się to w lutym. Przyjaciółka nie chcąc sprawiać przykrości chorej, pomimo że była zima, poszła do tego ogródka i o dziwo – znalazła w śniegu jedną, piękną czerwoną różę. Dziś istnieje tradycja, że idąc do św. Rity, czyli do świątyń gdzie jest czczona, kupuje się jej w prezencie jedną różę.
6.Tak pomaga św. Rita
Święta Rita jest dziś jedną z najbardziej znanych świętych. Uważa się ją za patronkę od spraw trudnych. O pomoc proszą ją m.in. małżeństwa zagrożone rozpadem. Najbardziej znane sanktuarium św. Rity znajduje się w miejscowości Cascia, w którym święta jest pochowana. Jej ciało od chwili śmierci w roku 1457 zachowane jest w idealnym stanie. Kościół ten nosi tytuł bazyliki. Obok niej zbudowano szkołę, hospicjum i dom dla sierot. We Włoszech św. Rita jest jeszcze czczona m.in. w sanktuarium w Turynie. Najważniejszym miejscem kultu św. Rity we Francji jest Kaplica Zwiastowania w Nicei, gdzie siedzibę ma również „Fundacja świętej Rity”. Zakonnica odbiera też cześć na północy Francji, w Vendeville, w Curgis. Wszystkie sanktuaria św. Rity, rozsiane po całym świecie, są bardzo licznie odwiedzane przez pielgrzymów.
W Polsce kult świętej Rity rozwija się przede wszystkim na południu Polski, a głównym jego ośrodkiem jest kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej na krakowskim Kazimierzu, gdzie znajdują się relikwie świętej Rity. To właśnie w tej świątyni na początku XX wieku augustianki zaczęły krzewić nabożeństwo ku jej czci. Obecnie każdego 22 dnia miesiąca odbywa się tutaj Msza św. i nabożeństwo ku czci św. Rity. Gromadzą one tłumy wiernych. Według relacji krakowskich augustianek ostatnie lata najbardziej obfitują w modlitwy młodych małżonków, o dar rodzicielstwa oraz młodych rodziców, o uzdrowienie dla ich dziecka.
7.Św. Rita i media społecznościowe
Święta Rita jest „na czasie”, ma nawet swój profil na Facebooku. Na profilu tym możemy znaleźć różne modlitwy i nabożeństwa do świętej. Są tam też umieszczane prośby do niej skierowane. „Św. Rito proszę módl się za mną i moimi bliskimi. Proszę uproś dla nas u Pana Naszego Jezusa Chrystusa łaskę zdrowia. Proszę czuwaj nad nami i chroń przed wszelkim złem i chorobami. Amen” – napisała jedna z czcicielek św. Rity. Inna czcicielka zachęca wszystkich gorąco: – „Ludzie kochani, jeżeli macie jakiś wielki problem, módlcie się do Świętej Rity. Ona zawsze pomoże, naprawdę!”
Adam Białous/PCh24.pl
__________________________________________________________________________________
Święta Rita
św. Rita z Cascii. Figura wykonana przez Wojciecha Maciejowskiego w 1942 r. znajduje się w parafii św. Katarzyny w Krakowie/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
Historia pachnąca miłością. Ale dopiero na końcu.
W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy.
Przeorysza miała problem. Papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym i augustianki z Cascia wybierały się do Rzymu. – Jadę z wami – zawołała jedna z nich. Hmm, przeorysza chętnie wysłałaby i Ritę, gdyby nie jedna delikatna rzecz: stygmat. Pojawił się przed siedmiu laty, w czasie wielkopiątkowych rekolekcji. Rita błagała Pana, by mogła odczuć ból choć jednego z cierni Jego korony, gdy nagle jeden z gipsowych kolców krucyfiksu odłamał się i uderzył ją w sam środek czoła. Ból był potworny. Mniszka straciła przytomność.
Nazajutrz rana zaczęła ropieć i wydzielać odrażającą woń. W filmie „Jasminum” mnisi pachną czeremchą, wiśnią i śliwą. A w Cascia? Siostry zatykały nosy. Samotna stygmatyczka zamieszkała na końcu korytarza.
I co począć z wyjazdem do Rzymu? – przeorysza podrapała się po głowie. – Rita była uparta: pojadę, Bóg zainterweniuje. Przełożona bała się jej sprzeciwić. Zbyt dużo już widziała. Pamiętała świetnie, jak Rita zapukała tu po raz pierwszy. Odeszła z kwitkiem. Nie chciano jej w klasztorze. Odsyłano jeszcze wiele razy, aż nagle zaskoczone siostry znalazły ją… w środku klasztornej kaplicy. – Przyprowadzili mnie tu święci Jan Chrzciciel, Augustyn i Mikołaj – powiedziała. Zdumione mniszki nie wiedziały, co odpowiedzieć.
Albo ta historia z kawałkiem suchego jak wiór drewna. Przeorysza, chcąc upokorzyć nową mniszkę, kazała jej podlewać go rano i wieczorem. Rita była posłuszna. Siostry do dziś pamiętają zdumienie i wstyd, jaki przeżyły, widząc, że kawałek drewna wypuścił pączki, zakwitł i wydał wspaniałe winogrona. A teraz ten Rzym… Mniszki już zbierały się do drogi, gdy nagle zdarzył się cud (który? – przestały już liczyć). Stygmat zniknął. Pozostał tylko ból, ale ten nie sprawiał przecież siostrom kłopotu. Przeorysza umieściła Ritę na czele delegacji. A ta, gdy zakonnice martwiły się, czy starczy im pieniędzy na drogę, dziwiąc się ich brakowi wiary, wyrzuciła wszystkie pieniądze do potoku. Wprawdzie po drodze niczego im nie zabrakło, ale powiedzcie szczerze: jak tu wytrzymać z taką siostrą?
Po powrocie rana odnowiła się. Siostra pielęgniarka bała się wejść do jej celi. Odpychała ją straszna woń. Gdy stygmatyczkę odwiedziła kiedyś kuzynka, Rita poprosiła: Przynieś mi z ogrodu różę. – Teraz? W środku grudnia? Kuzynko, ty majaczysz – przeraziła się kobieta. Po chwili jednak wyszła do zasypanego śniegiem ogrodu. Wróciła, ściskając w ręku pachnący kwiat. Gdy 22 maja 1457 roku Rita zmarła (o dacie śmierci powiedział jej Jezus), jej cela, omijana dotąd na odległość, napełniła się cudownym zapachem. To, co było dla wielu przekleństwem, stało się prawdziwą perłą! Do dziś ciało świętej zachowało się w doskonałym stanie.
Kilka razy w życiu spotkałem ludzi, którzy kompletnie zaufali Opatrzności. Pamiętam opowieści członków Wspólnoty Błogosławieństw: siadali przy pustym stole (w domu nie było akurat ani grosza) i zaczynali szaloną modlitwę… błogosławieństwa przed posiłkiem. I niespodziewanie rozlegał się dzwonek u drzwi, a nieznajoma kobieta wręczała im ciepłą pizzę. Pan prosił, bym ją tu dostarczyła – mówiła. Zawsze podczas takich opowieści czułem się jak niewierzący. Jak wyglądałbym przy świętej stygmatyczce? Beznadziejnie. Rito, módl się za mną.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
___________________________________________________________________________________
Święta Rita – kobieta o silnym charakterze
„Trzonem modelu świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności”, mówi Dorota Niedźwiecka, autorka książki pt. „Święta Rita. Wspomożycielka w sprawach trudnych i beznadziejnych”.
Święta Rita to kobieta, która w swoim życiu wycierpiała naprawdę wiele, jednak nigdy się temu cierpieniu nie poddała i nigdy nie dała mu się złamać. Jak to się stało, że była tak „silną” i potrafiła się przeciwstawić męczarniom, jakie zgotowało jej życie?
Tak, św. Rita w swoim życiu doświadczyła wielu trudnych, dramatycznych sytuacji. I obserwując jej reakcje – w aspekcie psychicznym, duchowym, i pod kątem modeli, jakie stosowała – myślę, że możemy się od niej wiele nauczyć. Rita, mimo bolesnych doświadczeń, nigdy nie stała się cierpiętnicą. To, co trudne wykorzystywała, by efektywne zrealizować swój życiowy cel: świętość.
Rozumiem, że podobnie jak św. Maksymilian czy św. Teresa od Dzieciątka Jezus jasno powiedziała sobie, po co chce żyć?
Dokładnie tak. Już jako dziecko zdecydowała, że wszystko w Jej życiu ma prowadzić do jednego celu: świętości. Ten cel mógł brzmieć mniej więcej tak: „Jestem Świętą – czyli po śmierci żyję wiecznie z Chrystusem”.
W jaki sposób go realizowała?
Po pierwsze: pozostawała w dobrej relacji z Bogiem – poprzez modlitwę, sakramenty i inne środki, dane nam przez Kościół. Po drugie: w każdej sytuacji, na ile umiała, „promieniowała” miłością, czyli: patrzyła na ludzi z miłością i robiła rzeczy z postawą miłości. Po trzecie: w pełni realizowała swoje człowieczeństwo, czyli rozwijała talenty i kształtowała cnoty.
Co fascynujące: Rita nie poddawała się problemom – lecz wychodziła naprzeciw nim. Traktowała je jako wyzwania, podejmowała je, znajdowała jak najskuteczniejsze i najlepsze moralnie rozwiązania.
Życie duchowe rozpoczęła już jako dziecko.
Tak, wiemy z przekazów ustnych, że w dzieciństwie dużo czasu spędzała na modlitwie. Dbała o głębię życia duchowego, korzystając z kierownictwa duchowego i rozmów z siostrami z klasztorów Cascii.
Mimo to Bóg nie uchronił jej przed trudnościami…
Myślę, że rolą Boga jest nie tylko chronienie nas. I że często to przecież nie Bóg – lecz my sami urządzamy naszym bliźnim z życia piekło. A Pan Bóg niekiedy pozwala na takie sytuacje – po to, byśmy jako ludzie brali coraz większą odpowiedzialność za organizowanie świata. Byśmy żyli z coraz większy zrozumieniem tego co dzieje się w nas i wokół nas, coraz większą mądrością i coraz bardziej kształtując swój charakter tak – by każdy z nas pomnażał na świecie dobro.
Wróćmy do życia świętej i jej cierpienia.
Rita od dziecka marzyła o tym, że wstąpi do klasztoru. Rodzice nie zgodzili się na to. Nakazali jej wyjść za mąż. To według tamtejszych realiów była najlepsza decyzja: w czasach gdy nie było świadczeń socjalnych ani zwyczaju, by zaopiekować się rodzicami na starość w klasztorze, w ten sposób zabezpieczali sobie schyłek życia, a Ricie zapewniali bezpieczeństwo i opiekę po ich śmierci. Bez względu na zasadność racji, dla Rity to musiało być bardzo trudne. Oznaczało, że nie zrealizuje decyzji dotyczącej bardzo głębokiej, duchowej sfery i którą rozeznała za najlepszą drogę dla swojego życia.
Co wówczas zrobiła św. Rita?
W tym, co robi potem bardzo wyraźnie widać jakie stanowisko zajmuje wobec problemu. Traktuje je jako zadanie. W głowie ma nadal jasno wyznaczony cel: świętość, zmienił się tylko środek do jej realizowania. Rita postanawia realizować ją poprzez bycie dobrą żoną i czyni to konsekwentnie. Na poziomie duchowym realizuje ją przez modlitwę, sakramenty, posty.
Kolejny problem: mąż okazuje się gwałtowny.
Tak: Paolo należał do jednego ze stronnictw politycznych – gibelinów, które walcząc z gwelfami posuwało się do rozbojów, brutalnego znęcania się nad ofiarami, morderstw. Układy pomiędzy tamtejszymi stronnictwami i rodzinami przypominały dzisiejsze układy we włoskiej mafii: mordowano więc skrycie, by uniknąć kary, i chroniono się nawzajem. Ten, kto odmówiłby współpracy byłby automatycznie wykluczony z rodziny.
W tym kontekście pragnienie Rity, by Paolo się nawrócił można by śmiało uznać za nierealne. Gdyby nie to, ze ta dzielna kobieta modlitwą i czynami do niego doprowadziła.
Niestety nie trwało to długo…
Gdy już wydaje się, że małżonkowie mogą wieść szczęśliwe życie – Paolo zostaje zabity, a dwaj synowie umierają. Trudno opisać ból kobiety, która nagle traci wszystkich bliskich. Trudno pewnie wejść we współodczuwanie, i to sobie wyobrazić.
Rita, po okresie żałoby, powraca do życia. Na poziomie duchowym odnajduje rozwiązanie w przebaczeniu. Na poziomie naturalnym szuka nowego sensu. I to, co nie zależało od niej zaczyna postrzegać w nowy sposób – jako szansę, by zrealizować dawno porzucone pragnienie wstąpienia do zakonu. Znów nie pada pod ciosami cierpienia – lecz znajduje rozwiązania.
A gdy przeorysza odmawia przyjęcia, obawiając się zemsty ze strony morderców i niepokojów w klasztorze, w którym zakonnicami były kobiety z obu walczących ze sobą rodów: dokonuje rzeczy niemożliwej: doprowadza do pojednania obu stron.
To chyba najtrudniejsze zadanie w życiu Rity?
Myślę, że tak. Chodziło już nie tylko o zmianę siebie samej czy przekonanie jednej czy kilka najbliższych osób, ale o przekonanie kilkunastu osób z obu zwaśnionych stron. W dodatku takich, które ukrywają swój czyn – czyli de facto chodziło o to, by najpierw skłoniła morderców do ujawnienia się wobec świadków. Nakłonić ich do podpisania dokumentu – przysięgą pokoju, który – gdyby został złamany – ich nazwiska zostałyby ujawnione a oni w społeczności ogłoszeni zdrajcami.
Rita miała więc za zadanie przekonać kilkanaście osób o różnym charakterze, w różny sposób usprawiedliwiający swój czyn, uciekających od przyznania się i odpowiedzialności. Trudno powiedzieć ile razy musiała ich odwiedzać, ile rozmawiać, jakich umiejętności negocjacyjnych (jej ojciec był negocjatorem) użyć. I z jakim zaufaniem się modlić.
Jej działanie we współdziałaniu z Bogiem który zorganizował okoliczności, przyniosło efekt św. Rita została zakonnicą.
Czy działalność świętej Rity stanowi „model klasycznej duchowości”?
Na pewno możemy potraktować go jako jeden z wielu modeli, dostępnych nam jako inspiracja w Kościele katolickim. Każdy Święty proponuje swój model, a my korzystając z inspiracji, i na bazie naszych specyficznych cech i doświadczeń, jesteśmy powołani do kształtowania właściwy dla mnie modelu świętości. Trzonem „modelu” świętości Rity były oczywiście wiara i zaufanie Bogu, i równocześnie naturalna wiara i zaufanie sobie w to, że zrealizuje swoje cele. Można powiedzieć w skrócie – parafrazując słynne zdanie św. Ignacego: Rita robiła co w jej mocy, Bóg organizował okoliczności.
Czy można zatem powiedzieć, że święta Rita wyszła na przeciw średniowiecznemu „wzorowi świętego”, nie dążąc do zbawienie przez cierpienie, tylko pomimo cierpienia?
Na pewno w modelu zakonnym podejścia do świętości, realizowała to, jak teologia średniowiecza postrzegała cierpienie. Natomiast doskonale także rozumiała, że świeccy mają inne zadania i inaczej realizują świętość niż osoby duchowne. Uważam, że Rita w mądry sposób realizowała „świecką świętość”: jak Hiob nie generowała cierpienia, nie zamykała się, w cierpiętnictwie, nie brała na ramiona krzyża – którego niesienie nie należało do niej. Natomiast podejmowała te trudności – które spotykała na drodze swojego życia i których uniknąć się nie dało. Podejmowała jak Hiob z wiarą i zaufaniem – że Bóg wie, co robi i że te wydarzenia czemuś dobremu służą. A z czasem – świadomie odkrywając jaki może być ich pozytywny cel.
Który cud uzyskany za wstawiennictwem świętej Rity uważa Pani za najpiękniejszy?
Może odpowiem bardziej na pytanie: który mi osobiście jest najbliższy. Opowiem o cudzie, którego dwa lata temu doświadczyli moi dobrzy znajomi: Kasia i Piotr. Kasia była w połowie ciąży (4,5 mies.), gdy lekarz powiedział jej, że mięsień macicy w miejscu, gdzie miała robione cesarki rozchodzi się. Tam, gdzie tkanka powinna mieć kilka cm, on podczas USG zmierzył, że ma zaledwie 1 mm. „Może być tak, że macica nie wytrzyma ciśnienia i pęknie. Wtedy będzie potrzebna jest jak najszybsza interwencja: żeby ratować życie matki. Dziecka prawie na pewno nie da się uratować” – taki był najgorszy scenariusz. Kasia mogła osierocić pozostałą trójkę dzieci…
Wspomina, że gdy tylko po tej wizycie wsiadła do samochodu, na myśl przyszło jej, aby modlić się do św. Rity. Do dziś zastanawia się, dlaczego nie do św. Judy Tadeusza, którego znała bardziej ani do żadnego innego świętego. „Jestem przekonana – chociaż trudno to wyjaśnić racjonalnie – że to była inicjatywa św. Rity” – mówi.
Kasia donosiła ciążę do terminu. Urodziła na początku listopada 2015 roku. Na początku grudnia ochrzcili dziewczynkę – dając jej imię Rita.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Kolanek/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
23 maja
Święty Jan Chrzciciel de Rossi, prezbiter
Zobacz także: • Święty Leoncjusz z Rostowa, biskup i męczennik • Święta Joanna-Antyda Thouret, dziewica |
Jan Chrzciciel de Rossi urodził się w Voltaggio koło Genui (Włochy) 22 lutego 1698 roku. Kiedy miał 13 lat, pod swoją opiekę w Rzymie wziął go krewny, który pełnił obowiązki proboszcza przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Ksiądz kanonik Wawrzyniec de Rossi pomógł swojemu bratankowi w studiach, a potem wysłał go na studia filozoficzne do słynnego Kolegium Rzymskiego. Młodzieniec po uwieńczeniu tych studiów doktoratem poszedł za przykładem stryja i wstąpił do seminarium duchownego. W trosce o swoje uświęcenie oddał się tak intensywnie modlitwie i praktykom pokutnym, że zapadł poważnie na zdrowiu i musiał przerwać studia. W tym okresie wystąpiły u niego pierwsze objawy epilepsji, które miały go już nigdy nie opuścić. Ta choroba stanie się też bezpośrednią przyczyną jego śmierci. Po roku przerwy Jan de Rossi rozpoczął studia teologiczne na akademii papieskiej, prowadzonej przez dominikanów w Rzymie. Równocześnie wolny czas poświęcał młodym studentom, którzy gromadzili się przy poszczególnych kościołach w tak zwanych “oratoriach” dla swojego religijnego dokształcenia i postępu w cnotach. Dnia 8 marca 1721 roku Jan de Rossi otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele jezuitów św. Ignacego przy ołtarzu św. Alojzego, którego obrał sobie za szczególnego patrona. Pokrzepiał się widokiem tysięcy pielgrzymów, nawiedzających miejsca święte w Rzymie. Ze smutkiem jednak patrzył, jak pielgrzymi ci byli zdani na własny los i jak nikt nie troszczył się o opiekę duchową nad nimi. Postanowił oddać się bez reszty posłudze wobec nich. Służył im dobrą radą, często pomocą także materialną, a najwięcej – pomocą duchową w konfesjonale. Pan Bóg nagrodził gorliwego kapłana, bo do jego konfesjonału garnęli się grzesznicy, by pojednać się z Bogiem. Po śmierci stryja ksiądz Jan de Rossi został na jego miejsce przyjęty do grona kanoników przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Z powodu choroby oczu został zwolniony z obowiązku wspólnego czytania brewiarza, dzięki temu mógł dłużej spowiadać. Zmęczony, robił wypady na pobliskie place, zbierał dzieci i ludzi przygodnych, by pouczać ich o prawdach wiary. W wolnych chwilach, jeśli się zdarzyły, odwiedzał ubogich i chorych w przytułkach, pocieszał ich, pouczał i zaopatrywał darami sakramentalnymi. Żył tak bardzo ubogo, że nie posiadał nawet najniezbędniejszych rzeczy, dzieląc się nimi z uboższymi od siebie. Tak wyczerpująca praca nie tylko wyniszczała jego siły i zdrowie, ale przyczyniła się do różnych dolegliwości głowy i żołądka, które znosił z heroiczną cierpliwością. Pomimo to dożył 66 lat. Pożegnał ziemię dla nieba 23 maja 1764 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX (+ 1878), a do chwały świętych wyniósł go papież Leon XIII dnia 8 grudnia 1881 roku. Wtedy też jego relikwie przeniesiono z kościoła Matki Bożej in Cosmedin do kościoła Świętej Trójcy i złożono je u stóp ołtarza, poświęconego jego czci. Ku czci Świętego również we wspomnianym kościele Matki Bożej, gdzie spędził niemal całe swoje kapłańskie życie, poświęcono mu piękną kaplicę. Wreszcie w roku 1940 pod jego imieniem wystawiono w Rzymie nowy kościół i założono nową parafię pod jego patronatem. Tam też przeniesiono jego śmiertelne szczątki w 1965 roku. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 maja
Najświętsza Maryja Panna
Wspomożycielka Wiernych
Zobacz także: • Święci Donacjan i Rogacjan, męczennicy • Rocznica przeniesienia relikwii św. Dominika |
Nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Gdy tylko zaczął rozwijać się wśród wiernych kult Matki Zbawiciela, równocześnie ufność w Jej przemożną przyczynę u Syna nakazywała uciekać się do Niej we wszystkich potrzebach. Tytuł Wspomożycielki Wiernych zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyrażał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci. Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa “Wspomożycielka”, jest św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła (+ 373). Pisze on wprost, że “Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. W tym samym czasie Wspomożycielką rodzaju ludzkiego nazywa Maryję św. Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła (+ ok. 390), kiedy pisze, że jest Ona “nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo “Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich Matka Boża nam udziela i udzielić może. Miejscem najżywiej rozwiniętego kiedyś kultu Wspomożycielki była Bawaria. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha – pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf! (Maryjo, wspomagaj).7 października 1571 r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która zagrażała bezpośrednio desantem Italii. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie “Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.12 września 1683 r. król Jan III Sobieski rozgromił pod Wiedniem Turków. Jako podziękowanie Matce Bożej za to zwycięstwo papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa.W roku 1816 tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł do liturgii Kościoła, gdy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem na dzień 24 maja jako podziękowanie Matce Bożej za to, że właśnie tego dnia, uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę rzymską.Wielu świętych miało szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Jej słynny wizerunek w Turynie został namalowany na zamówienie św. Jana Bosko, który oprócz salezjanów założył także zgromadzenie sióstr Córek Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki był salezjanin, prymas Polski, kardynał August Hlond. Nie mniej żarliwym apostołem Maryi Wspomożycielki był jego następca, kardynał Stefan Wyszyński. 5 września 1958 roku dzięki jego staraniom Episkopat Polski wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o wprowadzenie święta Maryi Wspomożycielki Wiernych w liturgicznym kalendarzu polskim. Episkopat Polski chciał w ten sposób podkreślić, że naród polski nie tylko wyróżniał się wśród innych narodów wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, ale że może wymienić wiele dat, kiedy doznał Jej szczególniejszej opieki. Polskie sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych zostało ustanowione w 2013 r. w salezjańskiej parafii w Rumii na Kaszubach. |
____________________________________________________________________________________
Kto zaufa Maryi, pozna co to cuda.
Poznaj 6 faktów o Wspomożycielce Wiernych
źródło: Facebook/ Basílica de María Auxiliadora y San Carlos
******
Tytuł Matki Bożej – Wspomożenie Wiernych został włączony do Litanii Loretańskiej jako dziękczynienie za wielką wiktorię chrześcijańskiego oręża w bitwie pod Lepanto. Do liturgii Kościoła wprowadził go papież wyrwany przez Maryję z niewoli Napoleona. Matka Boża Wspomożycielka jest szczególną patronką Kościoła w Chinach. Ten Jej piękny tytuł zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyraża Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.
1.To św. Efrem po raz pierwszy określił Matkę Bożą przymiotem „Wspomożycielka”
Pierwszym, który w historii Kościoła, mówiąc o Matce Bożej, użył słowa „Wspomożycielka”, był żyjący w IV wieku św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła. W swoich pismach zaznaczył, że „Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. Podobnie nazywał Maryję inny starożytny doktor Kościoła – Grzegorz z Nazjanzu. Pisał on „Jest Ona nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo „Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich nam Matka Boża udziela. Tak więc pierwotne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny jako do Wspomożycielki zawierało w sobie przekonanie wiernych o wszechpośrednictwie łaski, to znaczy, że Maryja jest Szafarką Bożych łask.
2.Najsłynniejszy kościół pw. Matki Bożej Wspomożycielki znajduje się w Pasawie
Od czasów pierwszych wieków chrześcijaństwa powstało w Europie wiele świątyń pod wezwaniem Wspomożycielki. Jednak najsłynniejszą jest barokowy kościół pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki w Bawarii w Pasawie. Konsekrowano go w roku 1624. W tym kościele znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Jest to kopia dzieła, jednego z najwybitniejszych niemieckich malarzy, Łukasza Cranacha starszego, tworzącego w wieku XVI. Pielgrzymi licznie przybywający do świątyni w Pasawie, którą wzniesiono na wzgórzu nad rzeką Inn, mają zwyczaj, przed obrazem mówić „Maria hilf”, co znaczy „Maryjo wspomóż”. Od tego pozdrowienia imieniem Mariahilf nazwano górę i stojące na niej sanktuarium w Pasawie. W roku 1627 papież Urban VIII zatwierdził przy sanktuarium arcybractwa Matki Bożej Wspomożycielki. Sanktuarium, po dziś dzień, opiekują się ojcowie kapucyni. Sanktuarium Mariahilf stało się istotną częścią kwitnącego kultu maryjnego okresu baroku. W całej Europie, na jego wzór, powstały setki siostrzanych sanktuariów m.in. w Innsbrucku, Wiedniu czy Monachium.
3.Lepanto – tak wezwanie Wspomożenie Wiernych trafiło do Litanii Loretańskiej
Historia ta związana jest ściśle z bitwą morską pod Lepanto, która rozegrała się 7 października 1571 roku. Jak doszło do tej batalii – pięknie opisuje to papież Leon XIII „Gdy olbrzymie zastępy Turków usiłowały narzucić prawie całej Europie jarzmo przesądu i barbarzyństwa, wtedy to Najświętszy Pasterz św. Pius V, pozyskawszy chrześcijańskich władców do wspólnej obrony, jak najusilniej starał się przede wszystkim, by najpełniejsza mocy Matka Boża, zjednana modlitwą różańcową, przybyła łaskawie z pomocą imieniu chrześcijańskiemu”.
W niedzielę 7 października 1571 r., nad ranem, w Zatoce Korynckiej, nieopodal miasta Lepanto, dwie ogromne floty szykowały się do stoczenia największej w dziejach bitwy morskiej. Okręty Ligi Świętej – połączone siły Państwa Kościelnego, Królestwa Hiszpanii, Republik Wenecji i Genuy, Księstwa Sabaudii oraz Zakonu Kawalerów Maltańskich, dowodzone przez zaledwie 24-letniego księcia Juana de Austria, miały naprzeciw siebie turecką armadę pod wodzą Alego Paszy, wiernego sługi sułtana Selima II. W tym samym czasie w Rzymie, w kościele Santa Maria Sopra Minerwa, grupa mężczyzn trwała zatopiona w modlitwie. Ojciec Święty Pius V, głowa Kościoła katolickiego, otoczony przez licznych księży i zakonników, błagał Maryję Różańcową o pomoc w powstrzymaniu muzułmańskiej nawały. W tej modlitwie zjednoczył się niemal cały chrześcijański świat. Maryja pomogła i zwyciężyli chrześcijanie. Na pamiątkę tej wspaniałej wiktorii papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie „Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.
4.NMP Wspomożenie Wiernych ma swoje święto
Święto Matki Bożej Wspomożenia Wiernych ustanowił w roku 1816 papież Pius VII. Zrobił to jako podziękowanie za uwolnienie z niewoli. Trafił do niej w roku 1809 za sprawą Napoleona, cesarza Francji. Kiedy Napoleon zajął Rzym i zażądał od papieża, aby ten oddał pod jego władanie Watykan, ojciec święty nie zgodził się na to świętokradztwo, odpowiadając cesarzowi „My nie możemy oddać nic, co do nas nie należy. Władza nad państwem kościelnym należy do Kościoła rzymskiego, a my tylko jesteśmy jego zarządcami”. Wówczas z nakazu Napoleona uprowadzono papieża i osadzono go w więzieniu w Savonie. Napoleon, dziecko rewolucji francuskiej, nie pozwolił dopuszczać do papieża nawet spowiednika. Ojcu świętemu odebrano wszystkie książki, nawet brewiarz i morzono go głodem. Napoleon zmiękł dopiero wtedy, gdy zaczął przegrywać na bitewnych polach. Najpierw zlecił przewiezienie papieża do Paryża, a w roku 1814 uwolnił go zupełnie. Papież Pius VII po powrocie do Watykanu, po prawie pięciu latach uwięzienia, uznał że jest wolny dzięki wstawiennictwu Matki Bożej. Na pamiątkę swego powrotu do Rzymu ustanowił święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych. Wezwanie „Wspomożenie wiernych” upowszechniło się w Kościele w nieco zmienionej wersji jako Matka Boża Nieustającej Pomocy.
5.Św. Jan Bosko i inni wielcy czciciele Maryi Wspomożycielki Wiernych
Wielkim czcicielem Maryi Wspomożycielki Wiernych był św. Jan Bosko. To według jego wskazówek włoski artysta Lorenzone namalował słynny obraz Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Ksiądz Bosko tak oto instruował malarza w jednym z listów do niego skierowanym “Na górze znajduje się Najświętsza Maryja pośród anielskich chórów, następnie – chóry proroków, dziewic, wyznawców. Na dole, na ziemi: emblematy wielkich zwycięstw Maryi oraz narody świata wznoszące do Niej swoje ręce, błagające Ją o pomoc”. Tworzenie obrazu, wielkich rozmiarów, zajęło artyście 3 lata. Został on umieszczony w kościele pw. Matki Bożej Wspomożycielki w Turynie. Według pomysłu księdza Bosko powstał też medalik Matki Bożej Wspomożycielki. Święty chętnie go rozdawał, mówiąc przy tym „Zaufaj Maryi Wspomożycielce, a zobaczysz, co to są cuda!”
Znanymi polskimi czcicielami Matki Bożej Wspomożycielki byli kardynał August Hlond, a po nim kardynał Stefan Wyszyński. Episkopat Polski wiedząc, jak wiele dobra naród Polski doświadczył przez orędownictwo Maryi, w 1958 roku zwrócił się do Stolicy Apostolskiej, aby wprowadzić do polskiego kalendarza liturgicznego święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych.
6.Matka Boża Wspomożycielka jest patronką Chin
Maryja Wspomożycielka jest także czczona jako patronka Chin, szczególnie w sanktuarium w Sheshan, niedaleko Szanghaju. Na miejscu, gdzie dziś znajduje się Bazylika Matki Bożej, czczono niegdyś, jak podają źródła historyczne, m.in. buddyjską boginię miłosierdzia Guanyin. Znajdował się tu również klasztor buddyjski oraz tradycyjne chińskie groby. W raportach misjonarze stwierdzają, że poganie uważali górę She za świętą. W połowie XX wieku ten teren powierzono duszpasterskiej opiece ojców Jezuitów, w okolicach góry Sheshan podjęto regularną ewangelizację. 24 maja 1863 roku, we wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, poświęcono nowo wybudowaną kaplicę ku Jej czci. Czczono w niej wizerunek Maryi namalowany w 1864 roku przez chińskiego brata zakonnego. Tak rozpoczął się kult Madonny z Sheshan. Ponieważ pielgrzymów było coraz więcej, w 1871 podjęto budowę kościoła pw. Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, który nosi dziś tytuł bazyliki. Z powodu, ciągle trwającego, wielkiego ruchu pielgrzymkowego do tego maryjnego sanktuarium Benedykt XVI w „Liście do chińskich katolików” z 2007 roku, ustanowił 24 maja Dniem Modlitw za Kościół w Chinach.
Adam Białous/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
25 maja
Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica
Zobacz także: • Święty Beda Czcigodny, prezbiter i doktor Kościoła • Święty Grzegorz VII, papież • Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica |
Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny. W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni. Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu. W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej. Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu. W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty. |
___________________________________________________________________________________
25 maja
Święty Beda Czcigodny,
prezbiter i doktor Kościoła
Beda urodził się w 673 r. w Anglii, w hrabstwie Northumbria. Kiedy miał 7 lat, powierzono jego wychowanie i wykształcenie opactwu benedyktyńskiemu św. Piotra w Weartmouth. Był bowiem wówczas zwyczaj, że rodzice chętnie posyłali swoje dzieci do klasztoru na naukę i na wychowanie w charakterze oblatów, czyli przyszłych kandydatów. Dwa lata później Beda przeniósł się do nowo powstałego opactwa św. Pawła w Jarrow. Z biegiem lat oba opactwa zasłynęły nie tylko w Anglii, ale nawet daleko poza jej granicami jako niezwykle ważne ośrodki życia kulturalnego i religijnego. O założeniu tych dwóch opactw Beda napisał osobną historię, w której przekazał garść wiadomości również o sobie. W Jarrow Beda wstąpił do klasztoru i jako mnich spędził tu ponad 50 lat. W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie (703). Odtąd swoje życie dzielił między modlitwę i studia. Znał język łaciński, grecki i hebrajski, co ułatwiało mu studia nad Pismem świętym i dziełami ojców Kościoła. Słusznie nazwano go najbardziej uczonym wśród świętych i najświętszym wśród uczonych Kościoła w Anglii, co kiedyś powtórzą o św. Tomaszu z Akwinu w skali całego Kościoła. Beda zostawił po sobie wiele pism. Wśród nich na pierwszym miejscu stawia się napisaną przez niego historię Anglii. Zostawił także żywot św. Kutberta (+ 678), św. Feliksa z Noli (+ ok. 260) i św. Atanazego (+ 373). Dziełem wyjątkowej wagi jest Martyrologium Bedy, które posłużyło później do przygotowania wykazów świętych Kościoła. Zdumiewają wszechstronne zainteresowania Bedy. Pisał bowiem również o poezji, o gramatyce, ortografii, o naturze rzeczy, o czasie itp. Swoje dzieła i rozprawy ilustrował często odpowiednimi rysunkami. Był także uzdolnionym poetą. Zostawił hymny i pieśni poetyckie. Komentarze do ksiąg Starego i Nowego Testamentu czynią św. Bedę największym egzegetą średniowiecza. Ciekawe są jego homilie, których ocalało 50, i bardzo obfita korespondencja, która rzuca światło nie tylko na osobisty charakter Świętego, ale także na stosunki polityczne i religijne, jakie za jego czasów panowały w Anglii. Zmarł 26 maja 735 r. Jego ciało złożono w Jarrow, w kościele opackim. W roku 1030 przeniesiono je jednak wraz z relikwiami św. Kutberta do katedry w Durham. W roku 1155 wydzielono je i relikwie św. Bedy złożono w nowym relikwiarzu wysadzanym drogimi kamieniami, a w roku 1373, w 700-lecie jego urodzin, wystawiono mu wspaniały grobowiec w katedrze w Durham. W czasie odstępstwa od wiary króla Henryka VIII sprofanowano śmiertelne szczątki św. Bedy i rozsypano je. Udało się jednak ich część uratować. “Zachód mądrością swoją oświecił” – powiedział o nim św. Robert Bellarmin. U współczesnych i potomnych Beda zażywał takiej sławy, że porównywano go do świętych Ambrożego, Augustyna, Hieronima i Izydora z Sewilii. Synod w Akwizgranie (836) nadał mu przydomek Venerabilis – Czcigodny. Leon XIII ogłosił go w 1899 roku doktorem Kościoła. Jest patronem lektorów, angielskich pisarzy i historyków oraz miasta Jarrow. Warto wiedzieć, że papież Franciszek po wyborze zachował swoje biskupie zawołanie Miserando atque eligendo, które zaczerpnął z 21. Homilii św. Bedy Czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza. W ikonografii św. Beda występuje rzadko. Jest przedstawiany w benedyktyńskim habicie. Atrybutami Świętego są: księga, pióro, zwój pergaminu. |
___________________________________________________________________________________
Św. Beda Czcigodny
(Katecheza podczas audiencji generalnej 18.02.2009)
św. Beda Czcigodny/JAMES DOYLE PENROSE (PD)
***
(…) Charakterystyczne rysy Kościoła, które Beda podkreśla, to (…) katolickość jako wierność tradycji i zarazem otwarcie na historyczny rozwój i jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie ze wskazaniami, jakich papież Grzegorz Wielki udzielił apostołowi Anglii, Augustynowi z Canterbury (…)
Drodzy bracia i siostry!
Święty, którego postać dzisiaj sobie przybliżymy, nazywa się Beda i urodził się w północno-wschodniej Anglii, dokładnie w Northumbrii, w 672/673 r. On sam pisze, że kiedy miał siedem lat, rodzice powierzyli jego wychowanie opatowi pobliskiego klasztoru benedyktyńskiego. «Odtąd wszystek czas życia swego spędziłem mieszkając w tymże klasztorze — wspomina — z wielką pilnością oddawałem się rozmyślaniom nad Pismem Świętym, a przy zachowaniu dyscypliny zakonnej i przy pilnym śpiewaniu codziennie w kościele, uważałem sobie za przyjemność zawsze się uczyć albo nauczać, albo pisać» (Historia ecclesiastica gentis Anglorum, v, 24). Rzeczywiście, Beda stał się jednym z największych erudytów wczesnego średniowiecza dzięki temu, że miał dostęp do wielu cennych manuskryptów, które przywozili mu opaci wracający z częstych podróży na kontynent oraz do Rzymu. Nauczanie oraz sława, jaką cieszyły się jego pisma, zjednały mu przyjaźń wielu wybitnych ludzi epoki, którzy zachęcali go do kontynuowania pracy, z której tak licznie korzystali. Gdy zachorował, nie przestał pracować, a wewnętrzna radość, wyrażająca się w modlitwie i śpiewie, nigdy go nie opuściła. Swoje najważniejsze dzieło — Historia ecclesiastica gentis Anglorum — zakończył następującym wezwaniem: «Proszę Cię, o dobry Jezu, który łaskawie zezwoliłeś mi czerpać słodkie słowa z Twej mądrości, pozwól mi w swej łaskawości pewnego dnia dotrzeć do Ciebie — źródła wszelkiej mądrości — i stać zawsze przed Twoim obliczem». Zmarł 26 maja 735 r. w dniu Wniebowstąpienia.
Pismo Święte było stałym źródłem refleksji teologicznej Bedy. Po wnikliwym studium krytycznym tekstu (zachowała się kopia monumentalnego Codex Amiatinus Wulgaty, na którym Beda się opierał) komentuje Biblię, interpretując ją w ujęciu chrystologicznym, czyli łączy dwie rzeczy: z jednej strony słucha, co dokładnie mówi tekst, chce rzeczywiście słuchać, zrozumieć sam tekst, a z drugiej strony jest przekonany, że kluczem do zrozumienia Pisma Świętego jako jedynego Słowa Bożego jest Chrystus i że z Chrystusem, w Jego świetle, Stary i Nowy Testament stają się zrozumiałe jako «jedno» Pismo Święte. Wydarzenia Starego i Nowego Testamentu łączą się ze sobą, stanowią drogę do Chrystusa, chociaż wyrażają je odmienne znaki i struktury (nazywa on to concordia sacramentorum). Na przykład, namiot przymierza postawiony przez Mojżesza na pustyni oraz pierwsza i druga świątynia jerozolimska są obrazami Kościoła, nowej świątyni zbudowanej na Chrystusie i na apostołach z żywych kamieni, zespolonych miłością Ducha. I tak jak w budowaniu starożytnej świątyni uczestniczyły również narody pogańskie, dostarczając cennych materiałów oraz służąc umiejętnościami technicznymi swoich mistrzów, podobnie w budowę Kościoła wnieśli wkład apostołowie i nauczyciele pochodzący nie tylko ze starożytnych plemion żydowskich, greckich oraz łacińskich, ale także z nowych ludów, spośród których Beda wymienia z upodobaniem Iroceltów oraz Anglosasów. Św. Beda widzi, jak wzrasta uniwersalność Kościoła, który nie ogranicza się do jednej określonej kultury, ale gromadzi wszystkie kultury świata, które powinny się otworzyć na Chrystusa i do Niego dążyć.
Innym tematem, który interesuje Bedę, jest historia Kościoła. Najpierw zajął się epoką opisaną w Dziejach Apostolskich, a potem dokonał przeglądu historii Ojców oraz Soborów, w przekonaniu, że dzieło Ducha Świętego nadal trwa w historii. W Chronica Maiora Beda sporządza spis chronologiczny, który stanie się podstawą kalendarza powszechnego ab incarnatione Domini. Już w tamtej epoce liczono czas od założenia miasta Rzymu. Widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, ośrodkiem dziejów jest narodzenie Chrystusa, Beda podarował nam kalendarz, w którym punktem wyjścia interpretacji dziejów jest Wcielenie Pana. Opisuje sześć pierwszych soborów powszechnych oraz ich przebieg, przedstawiając wiernie doktrynę chrystologiczną, mariologiczną i soteriologiczną oraz piętnując herezje monofizycką i monoteletycką, ikonoklastyczną i neopelagiańską. W końcu redaguje opartą na dokumentach i napisaną językiem literackim Historia ecclesiastica gentis Anglorum, dzięki której zasłużył sobie na miano «ojca historiografii angielskiej». Charakterystycznymi rysami Kościoła, na które Beda często zwraca uwagę, są: a) katolickość jako wierność tradycji i jednocześnie otwarcie na zmiany historyczne oraz jako poszukiwanie jedności w wielości, w różnorodności dziejów i kultur, zgodnie z wytycznymi, jakie otrzymał od papieża Grzegorza Wielkiego apostoł Anglii Augustyn z Canterbury; b) apostolskość i rzymskość: w związku z tym uważa, że należy koniecznie przekonać Kościoły iroceltyckie oraz Piktów, by Wielkanoc obchodzili wspólnie według kalendarza rzymskiego. Opracowany przez niego metodą naukową sposób obliczania czasu, pozwalający ustalić dokładną datę obchodów świąt wielkanocnych, a więc całego cyklu roku liturgicznego, stał się podstawowym punktem odniesienia dla całego Kościoła katolickiego.
Beda był również wybitnym mistrzem teologii liturgicznej. W homiliach opartych na ewangeliach niedzielnych i świątecznych zawiera prawdziwą mistagogię, wychowując wiernych do radosnego celebrowania tajemnic wiary i do konsekwentnego wcielania ich w życie, w oczekiwaniu na ich pełne objawienie, gdy Chrystus przyjdzie ponownie i z naszymi ciałami wyniesionymi do chwały w ofiarnej procesji weźmiemy udział w wieczystej liturgii Bożej w niebie. Nawiązując do «realizmu» katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego «nie tylko chrześcijanina, lecz Chrystusa». Ilekroć bowiem wierna dusza przyjmuje i z miłością zachowuje Słowo Boże, na wzór Maryi poczyna i rodzi na nowo Chrystusa. I za każdym razem, kiedy grupa neofitów przyjmuje sakramenty paschalne, Kościół «sam rodzi siebie» albo — używając jeszcze śmielszego wyrażenia — Kościół staje się «matką Boga», uczestnicząc za sprawą Ducha Świętego w rodzeniu Jego dzieci.
Ta jego metoda uprawiania teologii, w której przeplata Biblię, liturgię i historię, pozwala Bedzie formułować odpowiednie przesłania do różnych «stanów życia»: a) uczonym (doctores ac doctrices) przypomina o dwóch zasadniczych zadaniach: zgłębiania wspaniałości Słowa Bożego, by ukazywać je w atrakcyjnej formie wiernym; wykładania prawd dogmatycznych, unikając heretyckich powikłań i dążąc do «katolickiej prostoty», poprzez przyjmowanie postawy maluczkich i pokornych, którym Bóg chętnie objawia tajemnice Królestwa; b) duszpasterze powinni dawać pierwszeństwo przepowiadaniu, nie tylko słowem lub poprzez hagiografię, ale wykorzystując także wizerunki, procesje i pielgrzymki. Beda zaleca im, by posługiwali się językiem ludu, tak jak on sam, gdy objaśnia w języku Northumbrii «Ojcze nasz», Credo oraz komentuje w tymże języku Ewangelię św. Jana do ostatniego dnia swego życia; c) osobom konsekrowanym, które odprawiają Liturgię Godzin, czerpiąc radość z życia we wspólnocie braterskiej i czyniąc postępy w życiu duchowym dzięki ascezie i kontemplacji, Beda zaleca troskę o apostolat — nikt nie ma Ewangelii tylko dla siebie, ale musi być świadomy, że jest ona również darem dla innych — zarówno poprzez współpracę z biskupami w różnego rodzaju działalności duszpasterskiej dla dobra młodych wspólnot chrześcijańskich, jak i poprzez gotowość do podjęcia misji ewangelizacyjnej wśród pogan, poza granicami własnego kraju, jako peregrini pro amore Dei.
W tej perspektywie Beda w komentarzu do Pieśni nad pieśniami przedstawia Synagogę i Kościół we współpracy w szerzeniu Słowa Bożego. Chrystus Oblubieniec pragnie, by Kościół był skrzętny, «czarny od trudów ewangelizacji» — widzimy tu wyraźne odniesienie do słów Pieśni nad pieśniami (1, 5), gdzie oblubienica mówi: Nigra sum sed formosa («Czarna jestem, lecz piękna») — gotowy uprawiać inne pola lub winnice oraz wznosić wśród nowych ludów «nie tymczasową chatę, lecz stałe mieszkanie», to znaczy przepajać Ewangelią tkankę społeczną oraz ośrodki kulturalne. W tej perspektywie święty Doktor zachęca wiernych świeckich, by pilnie zdobywali wiedzę religijną, naśladując «nienasycone rzesze ewangeliczne, które tak oblegały apostołów, że nawet na posiłek nie mieli czasu». Uczy ich, jak stale się modlić, «wprowadzając w życie to, co dokonuje się w liturgii», składając ze wszystkich działań duchową ofiarę w jedności z Chrystusem. Rodzicom wyjaśnia, że również w małym środowisku, jakim jest dom, mogą sprawować «kapłański urząd pasterzy i przewodników», wychowując po chrześcijańsku dzieci, i twierdzi, że zna wielu wiernych (mężczyzn i kobiet, żyjących w małżeństwie lub nie) «zdolnych do postępowania w sposób nienaganny, którzy — pod odpowiednim kierownictwem — mogliby przystępować codziennie do komunii eucharystycznej» (Epist. ad Ecgberctum, wyd. Plummer, s. 419).
Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.
L’Osservatore Romano/Opoka.pl
________________________________________________________________________________
Święty Beda Czcigodny – wykształcony mnich
święty Beda Czcigodny (673-735) (mal. J. D. Penrose, 1902 r.)
***
Święty Beda należy do najbardziej znanych angielskich świętych. Był świadkiem bujnie rozwijającego się chrześcijaństwa na Wyspach Brytyjskich na przełomie VII i VIII w. Przez 56 lat benedyktyńskiego życia tylko dwa razy opuścił swój klasztor. Za to inni chętnie go odwiedzali szukając rady i wsparcia. Znał dobrze języki łaciński, hebrajski i grecki , dlatego należy do grona największych egzegetów wczesnego średniowiecza. Jego rozważania o Piśmie Świętym znajdujemy w brewiarzu. Tchną one świeżością i oryginalnością myśli nasyconej wiarą i wielką prostotą. Zrealizował w swoim życiu benedyktyński ideał: ora et labora, modlitwy i pracy.
Beda urodził się w 673 r. w Northumbrii. W wieku 7 lat został oddany na wychowanie do klasztoru benedyktynów w Weartmouth, by otrzymać solidne wykształcenie. Po dwóch latach znalazł się w klasztorze św. Pawła w Jarrow. „Od tamtej pory – wspomina – zawsze mieszkałem w tym klasztorze, oddając się intensywnym studiom nad Pismem, a przestrzegając dyscypliny Reguły i codziennego obowiązku śpiewania w kościele, zawsze przyjemność sprawiało mi uczenie się albo nauczanie, albo pisanie”. Zawsze, także w chorobie, starał się zachowywać wewnętrzną radość. Bardzo lubił śpiewać.
W wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie. Całe jego życie wypełnione było modlitwą i studium. To, co było owocem modlitwy, przekazywał w formie mówionej i pisanej dla swojej wspólnoty. Zachowało się po nim ok. 50 homilii. Jego teologia szybko przekroczyła mury zakonne w Anglii stając się własnością Kościoła powszechnego. Był prawdziwym mistrzem, jeśli chodzi o chrystologię, mariologię i soteriologię.
Bogata twórczość filozoficzna i teologiczna Bedy Czcigodnego może być dla nas przykładem dialogu wiary z kulturą, jaki trzeba prowadzić dzisiaj. Dzięki znajomości greki i łaciny Beda miał dostęp do pism Ojców Kościoła. On sam pozostawił po sobie wiele dzieł, m.in. historię Anglii i Martyrologium poświęcone męczennikom i świętym. Na końcu dzieła „Historia ecclesiastica gentis Anglorum” zamieścił modlitwę: „Proszę Cię, dobry Jezu, który łaskawie pozwoliłeś mi zaczerpnąć słodkie słowa z Twej mądrości, dotrzeć któregoś dnia do Ciebie, źródła wszelkiej mądrości i stać zawsze przed Twoim obliczem”. Beda był też utalentowanym poetą, zgłębiał gramatykę i ortografię, pisał rozprawy filozoficzne na temat czasu i natury rzeczy. Jego hymny i pieśni tchną duchem, są piękne. Benedyktyn napisał też wiele komentarzy do Ksiąg Starego i Nowego Testamentu.
Beda pozostawił po sobie bogatą korespondencję świadczącą o żywym zainteresowaniu się ważnymi wydarzeniami religijnymi i politycznymi Anglii i całej Europy. Beda zmarł 26 maja 735 r. w Jarrow, gdzie go pochowano. Następnie jego ciało przeniesiono do katedry w Durham, gdzie jego szczątki zostały sprofanowane w czasie schizmy dokonanej przez Henryka VIII, króla Anglii. Tylko część relikwii udało się wtedy uratować.
Papież Benedykt XVI wspominał go podczas audiencji środowej 18 lutego 2009 r. Powiedział wtedy o tym wielkim doktorze Kościoła: „W Chronica Maiora Beda kreśli chronologię, która stanie się podstawą powszechnego kalendarza ab incarnatione Domini. Dotychczas liczono czas od założenia miasta Rzymu. Beda, widząc, że prawdziwym punktem odniesienia, centrum historii są narodziny Chrystusa, obdarzył nas tym kalendarzem, który odczytuje historię, poczynając od Wcielenia Pana”. Ojciec święty podkreśla, że: „Idąc za „realizmem” katechez Cyryla, Ambrożego i Augustyna, Beda naucza, że sakramenty inicjacji chrześcijańskiej czynią z każdego wiernego „nie tylko chrześcijanina, ale Chrystusa”. Za każdym bowiem razem, gdy wierna dusza przyjmuje i strzeże z miłością Słowa Bożego, na wzór Maryi poczyna się i rodzi na nowo Chrystus. I za każdym razem, gdy grupa neofitów otrzymuje sakramenty paschalne, Kościół się „ samo-odradza” lub – używając jeszcze śmielszego wyrażenia – Kościół staje się „matką Boga”, uczestnicząc w rodzeniu swoich dzieci za sprawą Ducha Świętego”.
Deon.pl
___________________________________________________________________________________
O czasach Antychrysta – Św. Beda Czcigodny, Doktor Kościoła
Sława świętości i mądrości, jaką Beda cieszył się za życia, sprawiła, że nadano mu tytuł «Czcigodnego». Nazywa go tak również papież Sergiusz I, gdy w 701 r. pisze do jego opata z prośbą o przysłanie go na jakiś czas do Rzymu, aby mógł zasięgnąć u niego konsultacji w sprawach powszechnej wagi. Po śmierci Bedy jego pisma szeroko się rozpowszechniły w ojczyźnie i na kontynencie europejskim. Wielki misjonarz Niemiec, biskup św. Bonifacy (zm. 754 r.), wielokrotnie prosił arcybiskupa Yorku oraz opata z Wearmouth, by zlecili przepisanie niektórych jego dzieł i mu je wysłali, by razem ze swymi towarzyszami mógł czerpać z nich duchowe światło. Sto lat później Notker Balbulus, opat z Sankt Gallen (zm. 912 r.), uznając nadzwyczajny wpływ Bedy, przyrównał go do nowego słońca, któremu Bóg pozwolił wzejść nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie, aby oświecić świat. Mówiąc bez retorycznej emfazy, jest faktem, że swoimi dziełami Beda skutecznie przyczynił się do budowy chrześcijańskiej Europy, w której z wymieszania różnych ludów i kultur, inspirowanych wiarą chrześcijańską, powstało jej jednolite oblicze. Módlmy się, aby również dzisiaj nie zabrakło osobowości tej miary, co Beda, by można było utrzymać w jedności cały kontynent. Módlmy się, abyśmy wszyscy byli gotowi na nowo odkrywać nasze wspólne korzenie, by być budowniczymi Europy głęboko ludzkiej i prawdziwie chrześcijańskiej.
Benedykt XVI, Audiencja generalna 18 lutego 2009
O rachowaniu czasu Rozdział 69, O czasach antychrysta
Dwie rzeczywiście mamy najpewniejsze wskazówki, co do jeszcze nie bliskiego dnia sądu, to znaczy wiarę narodu izraelskiego, oraz panowanie i prześladowanie Antychrysta, które to prześladowanie wiara Kościoła uważa oczywiście za trwające w przyszłości trzy i pół roku. Lecz, aby to nadchodząc niespodziewanie, nie pochłonęło wszędzie wszystkich, których znajdzie nieprzygotowanych, przed początkiem tego przybędą na świat najwięksi prorocy i nauczyciele, Enoch i Eliasz, którzy to nawrócą lud izraelski i podczas ucisku tak wielkich tłumów, przywrócą niezwyciężoną część wybranych do łaski wiary. Którzy, sami najpierw głosiliby trzy i pół roku, i jak przepowiedział jednym z nich – Eliaszu, prorok Malachiasz: nawracaliby serca ojców do synów (Ml 3, 24), to znaczy zasadziliby wiarę przodków i umiłowanie świętych w tych, którzy wówczas mieliby zwyciężyć kłamstwo. Wtedy zapewne owo straszne prześladowanie i ich samych pierwszych ukoronuje cnotą męczenników. Następnie pozostałych wiernych porwie i uczyni albo najchwalebniejszymi męczennikami Chrystusa, albo potępionymi odstępcami. Co zdaje się wskazywać Jan Apostoł, tak pisząc w Apokalipsie: Dziedziniec zaś, który jest na zewnątrz świątyni, odrzuć poza i nie mierz go, ponieważ został dany poganom, będą deptali Miasto Święte 42 miesiące (Ap 11, 2), to znaczy tych, którzy noszone imię wiernych miłują jedynie zewnętrznie, ukazuje (jako) oddzielonych od dziedzictwa wybranych, gdyż i sami (ci fałszywi wierni) zwrócą się do prześladowania Kościoła (w czasie) owego przyszłego prześladowania (trwającego) trzy i pół roku.
I dam — mówi — dwóch Moich świadków, i będą prorokowali 1260 dni, obleczeni w wory (Ap 11, 3), to znaczy będą przepowiadali przepasani (tj. uzbrojeni) w najostrzejszą czystość i w uciski trudów. I trochę dalej: A gdy dokończą — mówi — swego świadectwa, bestia, która wychodzi z otchłani, uczyni przeciw nim wojnę, zwycięży ich, i zabije (Ap 11, 7).
A słudzy tejże bestii, to znaczy Antychrysta, cieszący się z zabicia tych dwóch świadków, czyli męczenników, tych samych także (już) umarłych będą znieważali. Wspomina także ten sam (św. Jan Apostoł) w innym miejscu: I zobaczyłem — mówi – wychodzącą z morza bestię, a smok dał jej swą moc i wielką władzę (Ap 13, 1-3), to znaczy zobaczyłem najwścieklejszego człowieka, zrodzonego z niespokojnego rodu bezbożnych przodków, którego zrodzonego i wyuczonego w sztukach magicznych przez najgorszych nauczycieli, pozyska sobie diabeł, i pomoże (mu ten) nieodłączny towarzysz całą mocą swej potęgi, przez którą (Antychryst) dokona czarów większych od wszystkich pozostałych (jego poprzedników).
I została jej (tj. bestii) dana — mówi — moc przetrwania czterdziestu dwu miesięcy (Ap 13, 5), to znaczy trzy i pół roku. Po zabiciu zaś owego syna zatracenia, czy to przez samego Pana, czy też przez Michała Archanioła, jak niektórzy nauczają, i potępieniu (go) karą wieczną, nie będzie natychmiast, jak się wierzy, następował dzień sądu. Inaczej mogliby poznać ludzie ten okres czasu sądu, jeżeli po trzech i pół roku prześladowań Antychrysta, natychmiast byłby następujący jego początek. To zaś, że ten dzień sądu nie nadejdzie przed dokonaniem (najpierw) czasu prześladowań, wolno wiedzieć wszystkim. Po jakim zaś czasie po dokonanych jego prześladowaniach nadszedłby, nikt zupełnie wiedzieć nie jest zdolny. Nawet prorok Daniel, które panowanie Antychrysta będzie ustalał na przyszłe 1290 dni, tak kończy: Błogosławiony, który wytrwa i doczeka do 1335 dni (Dn 12,12). Co Hieronim tak wykłada: Błogosławiony – mówi – kto po zabiciu Antychrysta i po 1290 dniach, to znaczy trzech i pół roku, doczeka 45 dni, w których Pan i Zbawiciel nadejdzie w Swoim Majestacie. Dlatego tez po zabiciu Antychrysta zostałoby 45 dni spokoju, to jest Domena Bożej Wiedzy, niemniej jako możliwe mówimy: opóźnienie panowania świętych jest próba cierpliwości.”
wobroniewiaryitradycji
______________________________________________________________________
ŚW. BEDA CZCIGODNY NA MOZAICE/fot. YouTube.com
Justyna Sprutta: celtycki historiograf
Na rodzimym gruncie święty Beda Czcigodny jest dopiero „odkrywany”. Ten żyjący w VII-VIII wieku mnich benedyktyn zasłynął, dzięki swoim dziełom historycznym, jako „ojciec” angielskiej historiografii.
Nie wiadomo, kiedy dokładnie urodził się święty Beda Czcigodny. Przyszedł na świat w 673 lub 678 roku w Wearmouth, w pobliżu Durham, lub w Jarrow (Northumbria).
Praeceptor Angliae
Gdy miał siedem lat, oddano go na wychowanie do benedyktyńskiego opactwa świętego Piotra w Wearmouth, pod opiekę Benedykta Biscopa, opata w Wearmouth i Jarrow. Po trzech latach pobytu w Wearmouth święty Beda Czcigodny wyruszył wraz z Ceolfrydem, założycielem opactwa w Jarrow, właśnie do Jarrow, gdzie pozostał do swej śmierci. W Jarrow zapoznał się z grecką kulturą. Uczył go między innymi Jan z Beverley, biskup Yorku oraz uczeń Teodora z Tarsu, pochodzącego z Bizancjum i kształconego w Atenach biskupa Canterbury. W Jarrow święty Beda Czcigodny zawarł przyjaźnie z nauczycielami i uczniami, wśród których znaleźli się: Vertbert, Kutbert, Nothelm (późniejszy biskup Canterbury), Albinus (opat w Jarrow) i Akkon (biskup w Hexham), którzy sprezentowali mu przydatne w jego pracy naukowej liczne manuskrypty. Ich czytanie nie sprawiało świętemu trudności, gdyż biegle władał językiem łacińskim, greckim i hebrajskim. W 734 roku święty Beda Czcigodny udał się do Egberta, biskupa Yorku, by pod jego pieczą, mimo choroby, pracować nad przekładem Ewangelii według świętego Jana i fragmentów dzieł świętego Izydora z Sewilli. Tej pracy święty jednak nie ukończył: zmarł w dniu 25 lub 26 marca 735 roku w Jarrow. Spoczął w katedrze w Durham. Przydomkiem – Czcigodny – obdarzono świętego (z powodu jego zasług i autorytetu) oficjalnie na synodzie obradującym w 836 roku w Akwizgranie, choć nazywano go tak jeszcze za życia lub wkrótce po jego śmierci. Legenda natomiast mówi (nieznane jest bowiem pochodzenie tego pomysłu), że kiedy rzeźbiarz pracujący nad sarkofagiem świętego zbyt długo rozmyślał nad wyborem odpowiedniej inskrypcji na nagrobną płytę, zamiast niego anioł umieścił, pod nieobecność artysty, przydomek Venerabilis (Czcigodny) przy imieniu zmarłego.
Wdzięczne wieki
Wpływ myśli świętego Bedy Czcigodnego sięgał poza granice Brytanii. Najdobitniej ową myśl reprezentowała, dzięki Alkuinowi, szkoła z Yorku, przeszczepiwszy anglosaską naukę na grunt karoliński i dalej na grunt całej cywilizacji zachodnioeuropejskiej.
Szereg znaczących dzieł zawdzięcza świat świętemu Bedzie Czcigodnemu. Należą do nich na przykład De temporibus liber i De temporum ratione, w których między innymi objaśnił on duchowe i religijne znaczenie Wielkanocy oraz przybliżył metody obliczania czasu. Dzięki De natura rerum święty dał się poznać jako współtwórca zachodniej, średniowiecznej kosmologii chrześcijańskiej. W traktacie tym omówił chociażby zaćmienie Słońca, Księżyc, Drogę Mleczną, komety i planety, trzęsienia ziemi, błyskawice i grzmoty, Morze Czerwone i Nil. Traktatem De arte metrica lub jeszcze inaczej: De metrica ratione zapoczątkował cytowanie poetów chrześcijańskich zamiast pogańskich, w traktacie De ortographia zawarł naukę poprawności języka łacińskiego i greckie odpowiedniki łacińskich słów, a w trakcie De schematibus et tropis Sacrae Scripturae wykorzystał gramatykę do studium Pisma Świętego. Z komentarzy świętego Bedy Czcigodnego do Biblii wymienić można między innymi De tabernaculo, w którym mowa jest o historycznym, alegorycznym i typologicznym znaczeniu przybytku, kapłańskich szat i naczyń. W De locis sanctisi święty Beda Czcigodny zajął się geografią nowotestamentową.
Był on również autorem Księgi hymnów i Księgi o Epigramach. Jednak najbardziej zasłynął dzięki składającej się z pięciu ksiąg Historia ecclesiastica gentis Anglorum, stanowiącej i dzisiaj fundamentalne źródło do poznania wczesnych dziejów Wielkiej Brytanii i pierwszą próbę ich całościowego ujęcia. Ową kronikę rozpoczął od podboju wyspy przez Juliusza Cezara, a zakończył na 731 roku. Zastosował w niej liczenie lat według ery Chrystusowej, przybliżył misję między innymi świętego Patryka i świętego Kolumbana, a także wspomniał Caedmona, pierwszego angielskiego, znanego z imienia poetę, autora hymnu ku czci Boga Stwórcy. Napisał również Historia abbatum, dzieło o benedyktyńskich opatach z Wearmouth i Jarrow. To tylko niektóre z pism świętego Bedy Czcigodnego. Kilka z nich ukazało się w języku polskim, mianowicie: Dzieje Kościoła Anglów i Komentarz do Apokalipsy świętego Jana.
Czczonego od IX wieku świętego Bedę Czcigodnego wyniesiono na ołtarze dopiero w 1899 roku. Dokonał tego aktu papież Leon XIII, który ogłosił go także Doktorem Kościoła.
Misyjne Drogi.pl
______________________________________________________________________________________________________________
26 maja
Święty Filip Nereusz, prezbiter
Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Był bardzo pociągający w swojej zewnętrznej postaci, jak też w obejściu. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi. Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowali go dominikanie z konwentu San Marco (przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli). Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by wyręczyć go w zawodzie kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat. W czasie pobytu u stryja odwiedzał często opactwo benedyktynów, a jego kierownikiem duchowym był Euzebiusz z Eboli. Przyjął wówczas za swoją dewizę benedyktynów: Nihil amori Christi praeponere (Nic nie przedkładać ponad miłość do Chrystusa). Wkrótce Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i udał się do Gaety. Po krótkim pobycie w tym mieście skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595). Tam rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w Zielone Święta znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego wypraw, wpadł w ekstatyczny zachwyt: poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku dwa żebra, a jego serce, podobne do ognistej kuli, groziło rozsadzeniem piersi. W tym czasie Filip założył towarzystwo religijne pod nazwą “Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano “Apostoła Rzymu”. Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat. Jako kapłan musiał być jednak przydzielony do jakiegoś kościoła. Zamieszkał więc w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzało wielkie dzieło jego apostolskiego serca, Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy, rekolekcje – to program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli. Filip organizował także koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium (szczególnym rodzajem oratorium jest pasja). Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych. W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla nowego zgromadzenia Filip napisał jednak dopiero w roku 1583, na podstawie wielu lat doświadczenia i praktyki. Nadawała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom jest do dziś niezależny. Dopiero od roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm. Wkrótce pojawili się przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli oni go o to, że sprzyja “nowinkom” niebezpiecznym dla wiary. Doszło do tego, że surowy papież Paweł IV (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali ten zakaz. Filip Neri był doradcą papieży i kierownikiem duchowym wielu dostojników. Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Miał wcześniej podać godzinę swojej śmierci. Pochowany został w kościele Santa Maria Chiesa Nuova w Rzymie. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonizacyjnych coraz surowsze wymagania, beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V. W dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.). W ikonografii św. Filip przedstawiany jest jako mężczyzna w średnim wieku, z krótką brodą, w sutannie i birecie. Jego atrybutem jest lilia, serce i księga. |
__________________________________
Św. Filip Neri
Święty Filippo Neri, Apostoł Wiecznego Miasta, zapisał się w pamięci mieszkańców Rzymu jako człowiek rozjaśniający ulice i domostwa swym niegasnącym uśmiechem, pokonujący wszelką siłę grzechu i przeciwności radosnym przekonaniem o niewyczerpanym miłosierdziu dobrego Boga. Sposób bycia wesołego apostoła był tak ujmujący, że nawet najbardziej zatwardziali wieloletni grzesznicy i wyniośli władcy tego świata nie zdołali mu się oprzeć. Sprawiał wrażenie człowieka bezwzględnie szczęśliwego niezależnie od okoliczności, w najcięższych doświadczeniach można było być pewnym, iż nie zabraknie w jego sercu iskierki pocieszenia wykrzesanej z pełnym dystansu poczuciem humoru. Jego życie było właściwie niepozorne, a jednak był postacią powszechnie rozpoznawaną w mieście, w którym spełniał swój apostolat. Po części sprawiła to jego barwna i pełna uroku osobowość, ale tajemnica jego sławy i świętości tkwi znacznie głębiej – w życiu ukrytym, jakie pędził jedynie w obliczu najświętszego Boga – był to bowiem sługa Pański, o którym można powiedzieć, iż miał duszę na ramieniu, lecz serce całkowicie zanurzone w ofiarnym ogniu Bożej miłości.
Przyszedł na świat w dobrej, szlacheckiej rodzinie zamieszkałej w sercu Italii – we Florencji. Narodził się na styku dwóch epok – hołdującego Boskiemu porządkowi średniowiecza i humanizmu, w ramach którego pojawiły się postulaty „wyzwolenia” człowieka spod panowania Króla królów i Pana panów. Filippo został osierocony przez matkę i z powodu słabej kondycji finansowej ojca w wieku osiemnastu lat udał się do majątku swego wuja w San Germano nieopodal Monte Cassino, który zlecił mu wykonywanie pewnych prac. Po śmierci zamożnego krewnego młodzieniec został jedynym spadkobiercą jego dóbr. Zdawałoby się, iż perspektywa dostatniego życia i ożenku z panną z dobrego domu jest w zasięgu ręki dziedzica majętności w San Germano. On jednak nie poprzestał na tym prostym szczęściu, dostrzegł bowiem na innych drogach światło swego powołania. Nie zwlekając oddał wszystko, co posiadał, na rzecz ubogich i uwolniwszy się od ziemskich przywiązań, wyruszył do Rzymu.
Znalazł dach nad głową u bogatego szlachcica Gaetano Caccia, który powierzył nowemu domownikowi naukę swych dzieci. Równocześnie Filippo rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne. Ulubionym miejscem, w którym Święty szukał wytchnienia dla spokojnej, intymnej rozmowy z Bogiem stały się katakumby Świętego Sebastiana. Odnalazł tam ciszę, w której Pan Bóg najwyraźniej przemawiał do niego wewnętrznymi natchnieniami, tam też przeżył swe pierwsze mistyczne doświadczenia miłości Bożej tak silnej, że aż wypalającej wnętrzności i stawiającej człowieka u progu cierpienia, jakie może znosić serce, nim połączy się z Bogiem w wieczności.
Po kilku latach guwerner i student dochodzi do wniosku, iż modlitwa, której ustawicznie oddawał się z niezrównaną gorliwością, a do tego dzieła miłosierdzia, do których czuł się wezwany, są polem, na którym może lepiej służyć Bogu, niż kontynuując edukację. Przerywa zatem studia i rozpoczyna apostolat wśród ludzi ogołoconych z dóbr duchowych, moralnych i materialnych. W roku 1548 zakłada Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców. Chodzi po szpitalach i przytułkach, a w napotkanych żebrakach i w ludziach dotkniętych przez nędzę i grzech zawsze dostrzega wołanie o pomoc samego Pana Jezusa. Poddając się we wszystkim woli Bożej, stara się przede wszystkim spełniać wszelkie powierzane mu przez Opatrzność posługi. W końcu w roku 1551 za poradą kierownika duchowego decyduje się przyjąć święcenia kapłańskie.
Filip Nereusz był przede wszystkim człowiekiem modlitwy i głębokiego zjednoczenia z Bogiem. Często przeżywał stany mistyczne, widziano też jak unosił się w powietrzu podczas modlitwy, gdy wpadał w zachwycenie, a na jego twarzy widniał błogi uśmiech duszy, która na chwilę spoczęła w zaciszu Jezusowego Serca. Don Filippo był człowiekiem niezwykle czułego serca – podczas odprawiania Mszy Świętej, gdy przychodziło do ofertorium i nalewał on do kielicha wino, które zaraz miało przemienić się w Najdroższą Krew Pańską, ręce tak mu drżały ze wzruszenia, iż musiał zapierać się łokciami o ołtarz, by ukończyć ofiarowanie. Miłość Trójcy Przenajświętszej napełniała go ogniem w sposób tak dosłowny, iż pewnego razu podczas zachwycenia poczuł jak serce powiększa mu się tak bardzo, że aż rozpycha kości klatki piersiowej, zadając przy tym niewypowiedziane boleści duchowe i fizyczne. Nadnaturalne powiększenie serca potwierdziła później komisja lekarska powołana do zbadania ciała Świętego.
Był prawdziwą kometą niosącą Boże zmiłowanie i dobrą radę we wszystkich środowiskach XVI-wiecznego Rzymu i okolic. Pojawiał się na dworach książąt, których odrywał od przywiązań do złudnych dóbr tego świata, doradzał samym papieżom, ale tak naprawdę najbardziej umiłował swą codzienną prostą pracę z ludźmi różnych klas, którzy gromadzili się w towarzystwie radosnego nauczyciela. Był wszędzie, gdzie tylko jakaś dusza potrzebowała ożywienia w sakramencie pokuty, a znękane serce szukało pocieszenia. Jeszcze za życia dokonywał cudów, do sprawienia których jego prawdziwie chrześcijańska litość nad cierpiącymi skłaniała wszechmogącego Boga (na przykład wskrzeszając córkę rodziców, którym zmarło po porodzie już trzecie dziecko). Bawił się z dziećmi na ulicach, potem zaś prowadził je do salki przy kościele i przekazywał nauki wiary.
Osobliwością jak na surowe zapatrywania tamtych czasów było to, że don Filippo pozwalał wszystkim, świeckim i duchownym, dobrze urodzonym i bez rodowodu, mówić o Bogu, rozważać, dyskutować, polemizować, a wszystko w atmosferze, w której łączył pożytek duchowy z dobrą zabawą. Bywał on z tego powodu nieraz oskarżany o bycie hersztem jakiejś niezdyscyplinowanej sekty, na jakiś czas miał nawet zakaz spowiadania, ale na szczęście potrafił na posłuchaniu u samej Głowy Kościoła obronić swą dobrą sławę, szarganą przez zawistnych lub nierozumiejących jego szczególnego charyzmatu.
W roku 1551 Święty powołał do życia nieformalną kongregację zwaną oratorium (późniejszy zakon filipinów czy oratorian – Congregatio Oratorii Sancti Philippi Neri) działającą przy kościele Świętego Hieronima della Carità. Kontynuowano tam naukę wiary i chwalono Pana Zastępów pobożną i wesołą pieśnią. Przez oratorium przewinęły się różne znakomite osobistości ówczesnego Rzymu, między innymi znany kardynał Baroniusz. Panowało tam wzajemne poszanowanie, a jednocześnie osobliwa równość wobec Boga, dzięki której każdy, prostaczek obok pana czy artysty, miał prawo wypowiadać się w dyskusji o sprawach Bożych.
Słysząc o sukcesach misyjnych ojców jezuitów w Indiach, gdzie pracował między innymi znajomy księdza Filipa święty Franciszek Salezy, postanowił dołączyć do misjonarzy w odległym kraju. Widać nie rozumiał jeszcze wówczas, do jakiego zadania Pan Bóg powołał go w mieście, w którym miał spędzić wszystkie dni swej apostolskiej działalności. Opatrzność Boża posłużyła się w tym wypadku pewnym cysterskim mnichem dla oznajmienia swej woli Filipowi – gdy radził się ojca Agostina Ghettiniego, czy powinien opuścić stolicę chrześcijaństwa i udać się na posługę do Indii, usłyszał w odpowiedzi jedno zdanie, które określiło jego dalszą ścieżkę: „Twoimi Indiami jest Rzym!” – rzekł po prostu cysters. Został więc posłusznie i kontynuował swoje codzienne obowiązki.
Wśród takich zatrudnień i zmagań święty Filip spędził resztę swych dni. Pod koniec życia przeniósł się do kościoła Santa Maria Chiesa Nuova, gdzie mieściła się nowa siedziba oratorium. Tam też zmarł otoczony gronem wiernych uczniów. Do samej śmierci zachował poczucie humoru i dystans, a ludzie, którzy mieli szczęście się z nim zetknąć, z jednej strony smucili się z odejścia ukochanego Apostoła, z drugiej zaś, pojąwszy dobrze ducha głoszonych przez niego nauk, rozumieli, iż odszedł on do lepszej rzeczywistości, do której tęskniło jego serce przez całe ziemskie życie. Apostoł Rzymu został beatyfikowany w roku 1615, kanonizowany zaś w roku 1622 razem z czwórką hiszpańskich świętych – Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym, Izydorem oraczem i Teresą z Ávila.
Co było istotną przyczyną wyjątkowości świętego Filipa Nereusza? Całą tę tajemnicę można wyrazić słowami świętego Pawła z pierwszego listu do Koryntian: „Albowiem będąc wolnym od wszystkich, uczyniłem się niewolnikiem wszystkich, abym ich więcej pozyskał” (IX, 19). Wszystko stanie się jasne, gdy zwrócimy szczególną uwagę na pierwszy człon zdania Apostoła Narodów – „będąc wolnym od wszystkich” („nie zależąc od nikogo” – w nowym tłumaczeniu), co oznacza wolność od ziemskich zależności, dającą prawdziwą podstawę świętości, duchowego ubóstwa i szczęścia z posiadania Boga przez łaskę już tu, na ziemi. Taką też postawę zachowywał Święty każdego dnia, zjednując serca swoim nieodpartym urokiem, ale jednocześnie pozostając nieugiętym w głoszeniu autentyczności Boskiego objawienia i nie ustając w nawracaniu zbłąkanych dusz do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, poza którym nie ma zbawienia.
Kościół wspomina św. Filipa Neri 26 maja.
FO/PCh24.pl
__________________________________________________________________________________
Święty nienadęty
św. Filip Nereusz/Guido Reni(PD)
***
Świętość Filipa Nereusza to lekcja duszpasterskiej pasji, uzdrawiającego humoru, dystansu do siebie i miłości do ludzi, którym się służy.
Życie św. Filipa Neri (1515–1595) jest zaprzeczeniem smutnych, poważnych, urzędowych hagiografii. Już za życia uważano go za świętego, czym nie był zachwycony. Na przekór udawał nieraz kogoś… mniej świętego. Na przykład przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie tylko jedną stronę twarzy, i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał.
Czasem dawał komuś szturchańca i szeptał: „To nie dla ciebie, ale dla Złego, którego chcę z ciebie wypędzić”. Łączył w sobie ogromną radość i miłość do ludzi z mistyczną pobożnością. Jedna z jego ulubionych modlitw brzmiała: „Panie, nie ufaj Filipowi”. Kochali go papieże i prosty lud. Urodzony we Florencji, 60 lat spędził w Rzymie, stając się najsłynniejszym duszpasterzem Wiecznego Miasta.
Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Ulubionym miejscem jego wypraw stały się Katakumby św. Sebastiana. Tam właśnie doznał ekstatycznego przeżycia, które jego biografowie porównywali do poszerzenia serca przez Ducha Świętego. Filip widział, że wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej i materialnej. Aby zaradzić tej biedzie, założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał wtedy 36 lat.
Duszpasterzował przy kościele św. Hieronima w centrum Rzymu. Wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Początkowo wszystko to działo się w jego pokoju, potem w specjalnej kaplicy, którą nazwał oratorium. Spotkania w oratorium przyciągały tłumy dochodzące do kilkunastu tysięcy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.
Filip wprowadził Kościół w zaułki miasta, łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Nie potępiał, w grzechu widział raczej nieszczęście grzesznika. To był zupełnie nowy styl duszpasterstwa. Pokazał pogodne oblicze Kościoła pełnego radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona przyjaciół Filipa należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników.
Każde dobre dzieło napotyka przeszkody. Św. Filipa oskarżono, że sprzyja nowinkom niebezpiecznym dla wiary. Papież Paweł IV zakazał mu na jakiś czas działalności. Na szczęście nie trwało to długo. Kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował zrobić go kardynałem, ale Filip wybronił się od tego zaszczytu.
Żywot rzymskiego Sokratesa (tak go nazywano) to wciąż aktualny podręcznik odważnego, żywego duszpasterstwa, które wychodzi do ludzi, a nie tylko na nich czeka. To także lekarstwo przeciwko nadętej celebracji własnej osoby, do której niestety my, duchowni, mamy skłonności.
Diabeł ucieka przed prawdziwą radością- mówił św. Filip Nereusz. Bardzo lubię tego świętego. Był istnym wulkanem duszpasterskich pomysłów. Ewangelizował na wszelkie sposoby: ucząc na placach katechizmu, śpiewając pieśni religijne, organizując koncerty, teatr, pielgrzymki, ćwiczenia duchowe… Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Pochodził z Florencji, ale całe swoje dorosłe życie przeżył w Rzymie. W tym świętym mieście zawsze było sporo duchownych, ale brakowało duszpasterzy.
Filip Nereusz (1515–1595) już za życia uchodził za świętego. Nie był tym zachwycony, dlatego czasem na przekór udawał kogoś mniej świętego. Przebierał się w dziwne stroje albo golił sobie pół twarzy i tak chodził po mieście. Uwielbiał anegdoty. „Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością” – mawiał. „Panie, nie ufaj Filipowi” – taką modlitwę powtarzał. Przy czym jego pobożność miała znamiona mistyczne. Przyjechał do Rzymu, aby studiować filozofię i teologię. Kiedy zobaczył, że wielkie rzesze pątników potrzebują pomocy duchowej i materialnej, skoncentrował się na nich.
Założył Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami. Za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie szukający żywej wiary: kapłani, zakonnicy, mieszczanie, kupcy, artyści, dzieci. Filip modlił się z nimi, rozmawiał, głosił katechezy połączone ze śpiewem pieśni. Z biegiem lat spotkania w jego słynnym oratorium przyciągały kilkunastotysięczne tłumy. Filip zorganizował grupę stałych współpracowników świeckich i duchownych. Ta wspólnota dała początek zgromadzeniu oratorianów.
Nereusz łączył religijność z dniem powszednim w myśl zasady „do tańca i do różańca”. Jednakowo przyjmował kardynała i żebraka. Pokazywał pogodne oblicze Kościoła – pełne radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Do grona jego przyjaciół należeli św. Karol Boromeusz, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola. Doradzał papieżom, był kierownikiem duchowym wielu dostojników. I jego, jak prawie każdego świętego, spotkało niezrozumienie. Surowy papież Paweł IV zakazał mu działalności. Ale już kolejny papież, Grzegorz XIV, próbował bezskutecznie zrobić go kardynałem. Nazywano Filipa rzymskim Sokratesem. Jego życie to niezwykła lekcja żywego, pogodnego duszpasterstwa i cudownego dystansu do siebie samego.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
__________________________________________________________________________________
Filip Nereusz (św.):
Zamieszkany przez Ducha Świętego
Filip Nereusz przeżył w oderwaniu od ziemskich więzów, po tym jak opuścił wszystko ze względu na Jezusa, jedenaście lat. Pomimo upływu tak długiego czasu, wciąż jeszcze nie wydawało się, żeby doprowadziło go to do jakiegoś konkretnego czy znaczącego celu. Ktoś mniej miłujący, czy mniej niż on umarły dla siebie samego, mógłby z tego powodu doznawać pokusy zwątpienia: „Czy nie pomyliłem się i nie rozeznałem błędnie woli Bożej?”. Nie stanowi najmniejszego zarzutu względem Filipa przypuszczenie, że ta długa zwłoka była dla niego próbą.
W końcu jednak, po jedenastu długich latach cierpliwej nadziei i oczekiwań, otrzymał swoją nagrodę. Przez całe swoje życie Filip żywił szczególne nabożeństwo do Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej. Jako osoba świecka modlił się codziennie o dary i łaski Ducha Świętego. W roku 1544, krótko przed Uroczystością Zesłania Ducha Świętego – jak miał to w zwyczaju — przebywał w katakumbach. Z wyjątkową żarliwością prosił o napełnienie Duchem Świętym. Wtem ukazała się mu świetlista sfera, niczym kula ognia, która wchodząc przez usta przeszła do piersi Filipa. W tym samym momencie odczuł w sobie płomień gwałtownej miłości. Wydawała się żarzyć niczym materialny ogień i to do tego stopnia, że, nie będąc w stanie znieść trawiącego go gorąca, Filip rzucił się na ziemię i rozdarł swoje ubranie. Po jakimś czasie gorąco zaczęło ustępować. Gdy Filip podniósł się z ziemi nadzwyczajna radość uniosła jego duszę, a całe ciało zostało wstrząśnięte jakimś niepojętym drżeniem. Kiedy położył swoją rękę na boku, na wysokości serca, zauważył, że miejsce to było nabrzmiałe, nie powodując przy tym jednak najmniejszego nawet bólu.
Przez pozostałą część życia powtarzały się u Filipa palpitacje serca, a na jego piersi widoczny był guz. Najlepsi rzymscy lekarze próbowali go leczyć, jednak bezskutecznie. Ostatecznie doszli oni do wniosku, że owe palpitacje miały ponadnaturalne pochodzenie. Po śmierci Filipa odkryto również powód opuchlizny na klatce piersiowej – okazało się, że dwa jego żebra były złamane i uniesione, tworząc tym sposobem dodatkową, otwartą przestrzeń dla serca świętego.
Owe palpitacje nadprzyrodzonego pochodzenia nie trwały nieustannie – miały one miejsce wtedy, kiedy Filip był zaangażowany w czynności duchowe, takie jak odprawianie Mszy św., udzielanie rozgrzeszenia lub Komunii, modlitwa czy rozmowy o Bogu. Były one przy tym tak gwałtowne, iż mogło się wydawać, że jego serce za chwilę wyskoczy z piersi; wstrząsało krzesłem na którym siedział lub łóżkiem na którym leżał a nawet stopniami ołtarza na którym odprawiał Mszę św.; czasem nawet cały pokój w którym przebywał wibrował tak, jak ma to na ogół miejsce podczas trzęsienia ziemi. Niektórzy z jego penitentów zaświadczyli, że gdy przyciskał ich do piersi, jak to miał w zwyczaju, odczuwali bicie jego serca jakby uderzenia młota, w tym samym czasie doświadczając wielkiej duchowej pociechy.
Palpitacjom tym towarzyszyło tak wielkie odczucie gorąca, że nawet nocą, w najchłodniejsze dni, Filip był zmuszony otwierać okna swojego pokoju i używać każdego dostępnego środka aby się ochłodzić. Zazwyczaj nosił habit odpięty aż do pasa, a kiedy zimą przyjaciele wymawiali mu taką nieroztropność, odpowiadał, że nie może postępować inaczej, gdyż bardzo cierpi z gorąca.
Pewnego razu, gdy był już bardzo posunięty w latach, zdarzyło się, że spacerował po Rzymie z kilkoma swoimi młodymi penitentami. Na około panowała śnieżyca. Gdy on, jak zazwyczaj, paradował radośnie z rozpiętym habitem, jego towarzysze z ledwością znosili dotkliwe zimno. Nagle zaczął się z nich śmiać mówiąc: —„Wstyd! wstyd! że tak młodzi ludzie kulą się z zimna gdy starzec tak dzielnie je znosi”.
Papież Grzegorz XIII wydał w tym czasie zarządzenie, aby spowiednicy udający się do konfesjonału zakładali na siebie komże. Filip poszedł więc na audiencję do jego Świątobliwości, oczywiście z rozpiętym habitem; gdy Papież wyraził swoje zdziwienie faktem pojawienia się u niego Filipa w takim stroju, święty odpowiedział: —„Nie mogę nawet zapiąć mego habitu, a wasza Świątobliwość nakazuje mi nakładać dodatkowo komżę”. —„Nie, nie – odpowiedział Papież – to zarządzenie jest przeznaczone dla innych, nie dla ciebie”. Tym sposobem uzyskał sobie Nereusz specjalną dyspensę od tego przepisu.
Najbardziej niezwykłymi okolicznościami, związanymi z jego palpitacjami, było to, że nie sprawiały mu one żadnego bólu i że był w stanie je kontrolować. Na krótko przed śmiercią powiedział do kard. Fryderyka Boromeusza, bratanka św. Karola: —„Nie myśl, że to sprawia mi jakiś ból, czy kiedykolwiek sprawiło – zawsze byłem tak wolny od bólu związanego z tym jak jestem teraz. Co więcej, mogę zahamować to kiedy chcę. Nigdy jednak nie robię tego w czasie gdy się modlę, ponieważ nie chcę żeby takie myśli mnie rozpraszały”.
Po tym jak otrzymał Ducha Świętego w widzialnej postaci, Filip doświadczył wielkiego pomnożenia odczuwalnej pobożności. Jego gorliwość często zwiększała się do takiego stopnia, że, nie mogąc znieść ognia miłości wewnątrz siebie, rzucał się na ziemię i tarzając się po niej wykrzykiwał: —„Dość już, Panie, dość!”. Wreszcie któregoś dnia, będąc owładniętym tym sposobem, rzucił się na ziemię, a wielka potrzeba zadośćuczynienia doprowadziła do tego, że zawołał: —„Mój Boże, nie mogę tyle znieść; mój Panie, nie mogę tego znieść. Przestań, Panie, albo umrę!” Jego modlitwa została najpewniej wysłuchana, gdyż od tego czasu odczucie pobożności zaczęło stopniowo w nim zanikać, tak że będąc już starcem zwykł mawiać: „Będąc młodym byłem bardziej duchowy niż jestem teraz”.
Nie ma w tym nic dziwnego, że będąc tak wypełnionym Bogiem, często mawiał: „Dla tego, kto prawdziwie kocha Boga, nie ma nic bardziej dokuczliwego niż życie”, czy: „Prawdziwi słudzy Boga spoglądają na życie z cierpliwością i pragną śmierci”.
Filip nigdy nie zatrzymywał się na tym nadprzyrodzonym darze i ze zwykłą sobie pokorą czynił wszystko co mógł, aby go ukryć. Mówił o palpitacji jako o naturalnej chorobie lub złym nawyku, którego nabawił się w młodości. Nosił też na piersi chustkę w celu ukrycia guza nad sercem.
ze strony: Skarby Kościoła
_________________________________________________________________________________
Radość świętych
Święty Filip Nereusz
Czyżby ta wymalowana powaga była zemstą potomnych?
***
Paradoks: nazywany jest najradośniejszym świętym, a na obrazach przedstawiany jest jako człowiek wielkiej powagi. Jego humor urósł do rangi powtarzanych anegdot, a niemalże wszystkie teksty o nim są “nabuzowane” powagą. Jednak przy odrobinie wysiłku udało się znaleźć w Sieci kilka cytatów i anegdot, z których wyłania się człowiek tryskający autentycznym humorem.
Cytaty:
Diabeł ucieka przed prawdziwą radością.
Radość umacnia serca i pomaga wytrwać w dobru. Jest drogą do doskonałości – najkrótszą i najpewniejszą. (…) Im więcej w nas radości, tym bliżej nam do świętości.
Humor jest rzeczą zbyt ważną, by go traktować niepoważnie.
Anegdoty:
Mimo, iż był kapłanem, bardzo lubił przebierać się publicznie w przedziwne, śmieszne stroje, aby siebie ośmieszać. Mimo, iż wielu oburzało to jako “gorszenie” innych. W podobny sposób Święty ćwiczył też swoich uczniów, każąc im wykonywać różne dziwne i często bardzo zabawne rzeczy. W każdym razie nigdy nie bał się “zgorszenia”, a najzacieklej walczył z miłością własną. Jedna z anegdot o świętym podaje: “Te osobliwe sposoby przyjmowania przez Filipa gości [np. w starej kurtce z czerwoną mycką na głowie i białych pantoflach na nogach] nie mogły z pewnością podobać się jego uczniom, którzy obawiali się, iż utraci poważanie, jakim wszyscy Świętego darzyli. Jeden z nich ośmielił się powiedzieć mu:
– Ojcze, byłoby dobrze, gdyby Ojciec wobec niektórych szacownych osób przyjmował poważniejszą postawę, ponieważ ktoś, kto Ojca nie zna, mógłby się przecież zgorszyć!
A on, poderwawszy się, odpowiedział:
– Chciałbyś, aby inni mówili, że jestem człowiekiem, który potrafi wypowiadać piękne słowa, co! Nie widzisz, naiwniaku, że wtedy mówiliby: Filip jest świętym? – Niech tylko przyjdą do mnie szlachcice i arystokraci – dodał – niech tylko przyjdą, a ja postąpię jeszcze gorzej!
W tym momencie nieroztropny doradca oberwał głośne uderzenie w tył głowy, które nauczyło go nie wtrącać się w sprawy, które go nie dotyczą.
Kiedyś przechadzał się ów Święty ze swym gościem, pewnym dostojnym kapłanem. Wtedy przeleciał mały ptaszek i potraktował tego kapłana jako “WC”. Kapłan nieco się oburzył (plama na sutannie). Na to odezwał się św. Filip: “Niech ksiądz się cieszy, że krowy nie latają”.
Pewnego razu, gdy odwiedził więzienie, szedł od celi do celi i pytał po kolei wszystkich więźniów za co jest skazany i dlaczego się tutaj znajduje. Wszyscy po kolei mówili, że są niewinni. Gdy doszedł do ostatniej celi i spytał więźnia dlaczego się tutaj znajduje, ów odpowiedział mu, że popełnił wiele złych czynów i słusznie się tu znajduje, bo zasłużył na karę. Zwrócił się wtedy do strażników – “tego tutaj proszę wypuścić bo zepsuje tych pozostałych niewinnych”.
Krążyła plotka, że pewna zakonnica dokonuje niewiarogodnych cudów. Papież zlecił zbadanie tej sprawy św. Filipowi Neri. Po długiej podróży Święty dotarł wreszcie do odległego klasztoru i poprosił o widzenie z zakonnicą. Kiedy weszła do izby, ściągnął swe zabłocone buty i poprosił by je wyczyściła. Zakonnica fuknęła wyniośle i obróciła się na pięcie. Św. Filip założył buty i wrócił zdać sprawę papieżowi.
– Niech Wasza Świątobliwość nie wierzy tym plotkom – powiedział. – Gdzie nie ma pokory nie może być cudów.
Św. Filip Nereusz pewnej hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, kazał za pokutę rozrzucić na wietrze worek pierza. Po jakimś czasie dama przyszła znowu z tym samym wyznaniem. Święty zadał jej wtedy odwrotną pokutę: zebrać rozrzucone pióra.
Podobno gdy kardynałowie zastanawiali się, czy taki niepoważny człowiek może zostać ogłoszony świętym, miał ożyć na obrazie i zagrać na nosie.
wiara.pl
______________________________________________________________________________
Św. Filip Neri
Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Zgodnie z najstarszymi zapiskami od dziecka miał niezwykły talent do zjednywania sobie ludzi – nazywano go Pippo buono – dobrym Filipkiem. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem do żartów.
Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowany był pod okiem wspólnoty dominikańskiej z rodzinnego miasta z konwentu San Marco. Przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli – nazywanego prorokiem z Ferrary – dominikańskiego kaznodziei spalonego na stosie pod zarzutem herezji. Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by uczyć się zawodu kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat.
Początkowo wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, jednakże bardziej od handlu interesowało go wręcz pustelnicze życie; często udawał się stąd do klasztoru benedyktynów, od których prawdopodobnie przejął wiele cech swej przyszłej wspólnoty – stałość miejsca czy umiłowanie liturgii. To właśnie tutaj, pod okiem kierownika duchowego Euzebiusza z Eboli, dokonywała się w Filipie wewnętrzna przemiana i to tu postanowił poświęcić swe życie Bogu. W czasie pobytu w San Germano Filip udawał się także do portowego miasteczka nad morzem Tyrreńskim – Gaety, gdzie spędzał czas na medytacji w kaplicy Świętej Trójcy położonej na Monte Spaccata – potężnej, rozłamanej na dwie części skale, gdzie w jednej ze szczelin utknął ogromny głaz, na którym wzniesiono później kaplicę, do której dostać się można było wyłącznie po drabinie. Samotność, cisza i natura – bliskość Boga – to te cechy wypracował w sobie Filip spędzając tu czas, wpatrzony w bezkresne morze. Po zaledwie roku nauki w domu wuja Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).
W „wiecznym mieście” rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w przeddzień Święta Zesłania Ducha Świętego znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego modlitwy, wpadł w ekstatyczny zachwyt: ujrzał ognistą kulę wnikającą do serca, która wyłamała dwa żebra i na zawsze pozostawiła ślad w postaci nienaturalnego wybrzuszenia. To był moment przełomowy, o którym Filip niechętnie mówił. Wstydził się ognia Ducha Świętego i swego apostolskiego stygmatu. W tym czasie zakłada towarzystwo religijne pod nazwą „Bractwa Trójcy Świętej” do posługi wśród rzesz pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie grupy pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano „Apostoła Rzymu”.
Kolejnym niezwykłym momentem w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika – Persiano Rosy – przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat Zamieszkał w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzewało wielkie dzieło jego apostolskiego serca – Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy, a później na placach miasta, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy – to program stałych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.
Filip pragnął ukazać ludziom, że wiara może być oparta na różnych płaszczyznach i żyć nią może każdy. Dlatego też organizował koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium.
Z czasem zebrała się wokół Filipa pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Karol Boromeusz, św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.
W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani od jego imienia filipinami czy też oratorianami. Prowadzili życie wspólne, nie związani jednak żadnymi ślubami. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W nowym kościele kontynuowano i rozwijano idee Oratorium – regularnie odbywały się koncerty, prelekcje o sztuce i historii, a kultura stała się narzędziem działalności nowej wspólnoty.
Za datę założenia Kongregacji Oratorium przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla swej wspólnoty Filip pisał do końca swego życia… na podstawie wielu lat doświadczeń i praktyki.
Jak to zwykle bywa, gdzie dzieje się dużo dobra, zło zawsze będzie próbowało ingerować i niszczyć. Tak było i w przypadku Filipa. Wielokrotnie pojawiali się przeciwnicy Jego poczynań. Oskarżali oni go o to, że sprzyja „nowinkom” niebezpiecznym dla wiary, że spowiada na niepoświęconej ziemi, że pozwala świeckim mówić o Piśmie Świętym. Doszło do tego, że papież Paweł IV
(+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odbierała mu nawet prawo do spowiadania i głoszenia słowa. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali zakazy. Doceniali go do tego stopnia, że kilkakrotnie przyznawali Filipowi kapelusz kardynalski, którego jednak nie przyjął, argumentując, że nie jest go godny. Po latach walki o swoje racje Filip Neri stał się doradcą i kierownikiem duchowym wielu dostojników Kościoła. Nawet kolejni papieże zasięgali u niego porad.
Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Uważał, że tylko poprzez uśmiech można dotrzeć do drugiego człowieka. Mawiał, że „smutny święty to żaden święty”. Znany był ze swych często żartobliwych pokut-zadań nakładanych przy spowiedziach, ze swych żartów, a nawet z ubierania się w stroje, które nie przystawały do kapłana – wszystko po to by nie mówiono o nim jako o świętym.
Znane są przypadki licznych uzdrowień, których dokonał za swego życia oraz przypadki wskrzeszeń zmarłych. Zapiski i kroniki mówią także o darze bilokacji, lewitacji w czasie modlitwy i celebrowania Eucharystii, a także o darze wnikania w dusze penitentów.
Filip Neri zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Na łożu śmierci ukazała mu się Matka Boża, która zabrała go do wieczności. Pochowany został w kościele Chiesa Nuova – Santa Maria in Vallicella w Rzymie (zdj. po prawej). Przekonanie o Jego świętości było tak powszechne, że beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V, a dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.). Ojciec Święty w czasie jednej uroczystości wyniósł na ołtarze aż 5 wielkich świętych: Ignacego Loyole, Teresę z Avila, Franciszka Ksawerego i Izydora Oracza.
Mieszkańcy Rzymu powtarzali między sobą wtedy takie ironiczne zdanie:
Papież kanonizował dzisiaj 4 Hiszpanów i TYLKO JEDNEGO ŚWIĘTEGO!!!
Stygmat Ducha Świętego
STYGMAT – określenie znane i stosowane do określenia ran będących symbolem szczególnego związku człowieka z Bogiem. Rany na ciele stygmatyka odpowiadają ranom Chrystusa, jakie zadane mu zostały podczas męki krzyżowej i występują na dłoniach, stopach i boku, czasami także na czole.
Rany takie mogą cały czas krwawić, nie goją się, ale także nie jątrzą się, mimo braku sterylności, a po śmierci stygmatyka często znikają. Stygmatykami byli między innymi św. Franciszek z Asyżu (rycina obok) oraz św. Pio z Pietrelciny.
Co ciekawe większość stygmatyków w historii Kościoła (około 80%) stanowiły kobiety.
Niekiedy mówi się także o innym rodzaju stygmatów, które nie objawiają się w sposób widoczny na ciele. W tym wypadku mamy do czynienia z działaniem Ducha Świętego, który wyciska znamię duchowe.
Zgodnie z przekazem Dziejów Apostolskich zostali tak naznaczeni uczniowie Chrystusa w dniu Pięćdziesiątnicy. Stygmat objawiał się m.in. umiejętnością komunikacji różnych językach czy darem przebywania w wielu miejscach jednocześnie. Znak ten najczęściej bywa przedstawiany jako język ognia ponad głową naznaczonego lub w formie rozpalonego serca.
Właśnie taki znak duchowy stał się udziałem św. Filipa Neri w 1544 roku.
Stygmat miał otrzymać w przeddzień uroczystości Zesłania Ducha św., modląc się w katakumbach św. Sebastiana w Rzymie.
Według świadectwa przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał ujrzeć wnikającą do ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa po stronie serca. Odczucie palącego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: Dosyć Panie, dosyć, nie mogę znieść więcej!
Po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca. Przez całe życie Filip mówił o gwałtownym biciu swego serca, zwłaszcza w czasie sprawowania Eucharystii. Mówiło się także o permanentnie podwyższonej temperaturze jego ciała i uderzeniach gorąca, do tego stopnia, że nawet zimą chodził w rozpiętej sutannie, i spał przy otwartych na oścież oknach.
Stąd na większości wizerunków przedstawiany jest z płonącym sercem lub z płomieniem na piersi.
Kalendarium życia św. Filipa
21 lipca 1515 – we Florencji przychodzi na świat mały Filip Romulus Neri – syn Lukrecji i notariusza Franciszka Neri.
Prócz Filipa państwo Neri mieli jeszcze jednego syna – Antoniego, który zmarł w dzieciństwie i dwie córki – Katarzynę i Elżbietę.
Teresa z Avilla ma wówczas cztery miesiące a późniejszy przyjaciel Ignacy Loyola 24 lata. Za dwa lata Marcin Luter przybije na drzwiach katedry w Wittemberdze swoje tezy, rozpoczynając tym samym reformację.
1533 – w początkach roku Filip opuszcza rodzinny dom i udaje się do stryjecznego brata swego ojca, Romola Neri, bogatego kupca z San Germano, nieopodal Monte Casino, by wspomóc go w interesach a kiedyś przejąć majątek.
1534 – w końcu roku, Filip Neri, zdecydowawszy się na poświęcenie służbie Bożej, opuszcza stryja i udaje się do Rzymu. Mieszka w domu bogatego florenckiego szlachcica, Gaetano Caccia nieopodal Panteonu. Podejmuje studia filozofii i teologii, ale po kilku latach je porzuca i sprzedaje podręczniki a pieniądze rozdaje ubogim.
Od początku pobytu w Rzymie wiele czasu – niemalże każdą noc spędza w katakumbach św. Sebastiana, gdzie oddaje się modlitwie.
ok. 1538 – Filip zaczyna pracę wśród ludu rzymskiego: nawiedza szpitale opiekując się chorymi i pielgrzymami, głosi słowo Boże w miejscach publicznych, bardzo szybko zdobywając szacunek i popularność.
Rozpoczyna praktykę nawiedzania siedmiu kościołów rzymskich rozpoczynając od bazyliki św. Piotra, następnie idąc do św. Pawła za Murami, stamtąd do św. Sebastiana, dalej do św. Jana na Lateranie, do kościoła Krzyża Jerozolimskiego by skończyć nawiedzeniem św. Wawrzyńca i bazyliki Santa Maria Maggiore. Nie zaprzestaje modlitw w katakumbach.
1544 – tuż przed uroczystością Zesłania Ducha św., modląc się tradycyjnie w katakumbach św. Sebastiana, Filip doznaje niezwykłego doświadczenia bliskości Ducha Świętego: według świadectwa najbliższego mu przed śmiercią przyjaciela, Piotra Consoliniego, miał on ujrzeć wnikającą do swoich ust ognistą kulę i poczuć, że rozszerza się wskutek tego klatka piersiowa. Odczuwanie wewnętrznego ognia miało być tak silne, że Filip rzucił się na ziemię i wołał: „Dosyć Panie, dosyć, nie mogę znieść więcej!”.
Już po jego śmierci stwierdzono złamanie i uniesienie żeber w okolicy serca; przez całe życie nękało Filipa gwałtowne bicie serca, także stan permanentnego podwyższenia temperatury, tak że nawet zimą chadzał z rozpiętą sutanną, i spał przy otwartych na oścież oknach.
16 sierpnia 1548 – wraz ze swym spowiednikiem Persiano Rosą, Filip zakłada „Bractwo Przenajświętszej Trójcy dla Pielgrzymów i Ozdrowieńców”, opiekujące się rzeszami pielgrzymów przybywających do Rzymu.
23 maja 1551 – w wieku 36 lat Filip przyjmuje święcenia kapłańskie i zamieszkuje przy kościele San Girolamo (św. Hieronima), który staje się centrum jego apostolstwa. W jego mieszkaniu co dzień po południu gromadzi się grupa młodych ludzi praktykujących „dyskusję nad Księgą”, najczęściej nad tekstami z Pisma św. Z czasem z powodu tłoku Filip musi kierować dyskusją siedząc na łóżku.
Coraz więcej czasu zabiera mu słuchanie spowiedzi, zwykle spowiada w swoim pokoju. Przyjmuje dziennie po kilkudziesięciu penitentów, by im ułatwić dostęp do siebie w dzień i w nocy ma zwyczaj pozostawiać klucze pod drzwiami swego pokoju, by penitenci mogli wejść swobodnie kiedy zechcą: jest jednym z największych spowiedników tamtego czasu.
1557 – pod wpływem sukcesów misyjnych jezuitów Filip chce opuścić Rzym i udać się na misje. Udawszy się po radę do zaufanego mnicha usłyszał odpowiedź: „Twoimi Indiami jest Rzym!”
1558 – Filip ze swoją wspólnotą urządza większe pomieszczenie na miejsce spotkań, nazywane odtąd oratorium. Rozbudowuje się program codziennych spotkań, wielcy kompozytorzy Giovanni Animuccia i Giovanni Pierluigi da Palestrina komponują muzykę do śpiewanych w czasie spotkań pieśni.
Tradycją staje się pielgrzymowanie do siedmiu kościołów, w czym bierze udział niekiedy nawet kilka tysięcy osób.
1559 – Filip, który rozczytuje się w pismach spalonego we Florencji Savonaroli i nie waha się utrzymywać kontaktów z oskarżonymi o herezję, wzbudza podejrzenia władz kościelnych. Śledztwo przeciw Filipowi przynosi całkowite uwolnienie go z jakichkolwiek zarzutów. Filip wzbudza kontrowersje także i dlatego, że daleki jest od wytwornego i wyniosłego życia ówczesnego kleru, a znany jest z wesołości, opowiadania dowcipów itp., zgodnie z zasadą „Duch wesoły łatwiej dojdzie do doskonałości, niż melancholijny”. Stąd czasami gorszy to przybywających do niego gości oczekujących, że będzie „wyglądał na świętego”.
1564 – na prośbę mieszkających w Rzymie florentczyków Filip obejmuje pieczę duszpasterską nad ich wspólnotą skupioną przy kościele San Giovanni. Ponieważ sam nie chce opuścić San Girolamo, wysyła tam kilku swoich uczniów, m.in. Cezarego Baroniusza. Ta kilkuosobowa wspólnota związanych z Filipem księży staje się prototypem późniejszej kongregacji.
1569 – ponowne wszczęcie inkwizycyjnego śledztwa przeciw Filipowi i jego wspólnocie: dwaj dominikanie wysłani dla wysłuchania kazań Filipa tak się nimi zachwycili, że stali się stałymi bywalcami spotkań oratoryjnych.
15 lipca 1575 – papież Grzegorz XIII przekazuje Filipowi mały walący się kościółek Santa Maria in Valicella (w dolinie). Jednocześnie swą bullą powołuje do życia „Kongregację kapłanów świeckich i kleryków pod nazwą Oratorium”.
Rozpoczyna się budowa nowego kościoła (Chiesa Nuova), mająca trwać ponad dwadzieścia lat.
1577 – z wyjątkiem Filipa… członkowie Kongregacji zamieszkują wspólnie w nowym domu przy Chiesa Nuova. Filip jednak, pozostaje przy San Girolamo. Wspólnota staje się miejscem licznie odwiedzanym przez kardynałów i samego papieża.
1583 – na wyraźne polecenie Ojca Świętego Filip przenosi się do Chiesa Nuova i stąd kieruje Oratorium.
26 maja 1595 – nad ranem, w obecności wspólnoty Filip umiera, błogosławiąc przed śmiercią swych uczniów. Ciało ojca Filipa zostało pochowane w kościele na Valicelli, gdzie znajduje się w przeszklonej trumnie do dziś.
1615 – Filip Neri zostaje beatyfikowany.
1622 – błogosławiony Filip Neri zostaje kanonizowany razem z czterema Hiszpanami: Izydorem Oraczem, Ignacym z Loyoli, Franciszkiem Ksawerym i Teresą z Avilla. Rzymianie, znani z niechęci do wszystkiego co hiszpańskie, komentowali ten fakt w słowach: „Kanonizowano czterech Hiszpanów I JEDNEGO ŚWIĘTEGO„.
Kongregacja Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu
___________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Pomódl się do św. Filipa Neri o radość w życiu
Św. Filipie, pełen chwały Orędowniku mój – który zawsze według wskazań i przykładu św. Pawła Apostoła radowałeś się, wyjednaj mi łaskę doskonałego poddania się woli Bożej, obojętność wobec spraw tego świata i spoglądania ku niebu, abym nigdy nie wątpił w Opatrzność Bożą, nigdy nie rozpaczał, nigdy nie był smutny, ani niecierpliwy, aby oblicze moje zawsze było radosne, a moje słowa życzliwe i uprzejme. Chociaż bowiem losy życia układają się różnie, przystoi nam, którzy mamy największe ze wszystkich dóbr, łaskę Bożą i obietnicę wiekuistego szczęścia, aby promieniować radością. Amen
źródło: Grupa modlitewna Jezus naszym Panem
______________________________________________________________________________________________________________
27 maja
Święty Augustyn z Canterbury, biskup
Zobacz także: • Święty Fryderyk, biskup |
Augustyn, nazywany apostołem Anglii, żył w VI w. Będąc opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie, został wysłany przez Grzegorza Wielkiego wraz z 40 mnichami do Brytanii (596). Sakrę biskupią Augustyn otrzymał za zezwoleniem papieża z rąk biskupa Arles w Galii, prawdopodobnie jeszcze w drodze do Anglii. Król Kentu, św. Etelbert, wraz z małżonką Bertą (córką chrześcijańskiego władcy Paryża), przyjął ich życzliwie w Wielkanoc 597 r. Dzięki pomocy króla w jego stolicy, Canterbury, zaistniało biskupstwo i opactwo benedyktyńskie pw. świętych Piotra i Pawła. Wraz z królem i jego dworem chrzest przyjęło w Anglii około 10 tys. Sasów.Praca ewangelizacyjna postępowała tak szybko, że już w roku 601 papież przysłał na pomoc nową grupę zakonników. Równocześnie ustanowił 2 metropolie i 24 sufraganie. Jako pierwszy prymas Anglii i metropolita Canterbury Augustyn otrzymał od papieża paliusz arcybiskupi. Druga metropolia na ziemiach angielskich powstała w Yorku dopiero po śmierci Augustyna. W 602 r. Augustyn ufundował pierwszą w Anglii katedrę w Canterbury, która obecnie znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.Augustyn zmarł 26 maja 604 lub 605 r. Został pochowany obok św. Etelberta w ufundowanym przez siebie opactwie benedyktyńskim w Canterbury. W roku 1091 jego relikwie zostały przeniesione do rozbudowanej świątyni opactwa. Miały wtedy miejsce liczne cuda, podobnie jak za życia biskupa. Wspomnienie przeniesienia relikwii obchodzone jest w Anglii 6 września. Na miejscu, gdzie św. Augustyn miał, wraz ze swoimi towarzyszami, po raz pierwszy stanąć na ziemi angielskiej w Ebbsfleet, wystawiono na pamiątkę oryginalny, do dziś stojący obelisk-krzyż. Canterbury było stolicą katolickich prymasów przez prawie 1000 lat – do czasu, kiedy król Henryk VIII wprowadził anglikanizm. Odtąd katedra w Canterbury jest stolicą tego właśnie Kościoła (od roku 1534), a katedra prymasów katolickich przeniosła się do Londynu (w wieku XIX). W ikonografii Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim lub jako benedyktyn. |
_____________________________________________________________________________________________
Apostoł Anglii
św. Augustyn z Canterbury głosi nauki królowi Etelbertowi z Kentu (również świętemu)
JAMES WILLIAM EDMUND DOYLE (PD)
***
Nie wiemy, kiedy się urodził św. Augustyn z Canterbury. Gdy papież Grzegorz Wielki w roku 596 zdecydował się wysłać wyprawę misyjną do Anglosasów, był najprawdopodobniej przeorem w benedyktyńskim klasztorze na Monte Celio w Rzymie.
Na polecenie Ojca Świętego Augustyn wyruszył na czele dziesięcioosobowej grupy w drogę. Podczas podróży otrzymał sakrę biskupią. Został bardzo życzliwie przyjęty przez króla Kentu Etelberta, który z jego rąk przyjął chrzest. Wprowadził go do swej stolicy Canterbury i ofiarował mu teren pod budowę opactwa świętych Piotra i Pawła.
Praca misjonarzy, którym przewodził św. Augustyn, okazała się skuteczna. Święty założył stolicę arcybiskupią w Canterbury i dwa biskupstwa – w Londynie i w Yorku.
Zadowolony papież Grzegorz Wielki tak pisał do św. Augustyna: “Ktoż zdoła opowiedzieć, jak wielka tutaj radość zrodziła się w sercach wiernych, kiedy lud Anglów, dzięki łasce wszechmogącego Boga i twoim, Czcigodny Bracie, wysiłkom, porzuciwszy mroki błędów oświecony został światłem wiary świętej. Z odnowionym umysłem wielbi teraz Boga czystym sercem i depcze bożków, przed którymi korzył się niegdyś w niedorzecznym lęku. Zasady świętego przepowiadania chronią go przed upadkiem, serce swe nakłania do przykazań, a umysł do ich rozumienia; w modlitwie uniża się aż do ziemi, aby duchem nie tkwić na ziemi…
Wiem dobrze, iż dzięki twej gorliwości Bóg wszechmogący okazał wielkie rzeczy wśród ludzi, których postanowił wybrać. Dlatego trzeba, abyś owym darem niebieskim cieszył się z bojaźnią i lękał z radością. Abyś się cieszył, albowiem zewnętrzne znaki pociągnęły dusze Anglów do wewnętrznej łaski…”.
Święty Augustyn zmarł w roku 605 lub 606. Jego wspomnienie w kalendarzu liturgicznym przypada 27 maja.
wiara.pl
____________________________________________________________________________________
Św. Augustyn z Canterbury
św. Augustyn podczas misji wśród Brytów
***
Święty Augustyn był prawdopodobnie opatem benedyktyńskiego klasztoru na Monte Celio w Rzymie, gdy Najwyższy Pasterz chrześcijaństwa, wybitny papież święty Grzegorz Wielki przedsięwziął akcję ożywienia wiary apostolskiej na Wyspach Brytyjskich. Od jakiegoś czasu nie docierali tam misjonarze, a pozostałe struktury kościelne były oderwane od Stolicy Apostolskiej, co spowodowało liczne wypaczenia praktyki wiary i rozpanoszenie żywiołów pogańskich, które wypierały wyznawców chrześcijaństwa. Pierwsza wyprawa wyruszyła w roku 596, w tym też roku ojciec Augustyn otrzymał sakrę biskupią. Zastęp duchowych wojowników złożony z czterdziestu zakonników i biskupa nie od razu dotarł do celu, ponieważ wśród biskupów galijskich spotkał się ze złym przyjęciem, a do tego powstrzymały misjonarzy wieści o agresywnym zachowaniu Brytów w stosunku do chrześcijan. Wówczas Ojciec Święty zapewnił ich o przychylnym przyjęciu w Brytanii, ponieważ żona króla Kentu (późniejszego świętego Ethelberta) Berta była chrześcijanką.
Ostatecznie wyprawa wyruszyła w zimę na przełomie 596 i 597 roku, a misjonarze zostali przyjęci ze wszystkimi honorami na dworze królewskim. Augustyn i jego towarzysze nawrócili wielu spośród ludności miejskiej, ale na wsi sytuacja okazała trudniejsza. Prosty lud był bardziej przywiązany do pogańskich wierzeń, świąt i symboli. Rozumiał to zarówno święty papież, jak i jego wysłannik biskup Augustyn. Dlatego podczas drugiej wyprawy w roku 601 głosiciele Ewangelii zachowywali pełne roztropności poszanowanie dla miejscowych zwyczajów, wsparci w tym koncepcją propagowaną przez Grzegorza Wielkiego, wedle której należy nawracać własnym przykładem świętości, a nie siłą, tak jak często czyniły to wyprawy wysyłane przez władców świeckich. Ustanawiano więc wspomnienia świętych patronów w dni dawniej przeznaczone na pogańskie obchody, a dawne świątynie rodzimych kultów konsekrowano i aranżowano pod odprawianie Najświętszej Ofiary.
Święty Grzegorz I miał ambitne plany związane z apostolską działalnością na ziemiach Brytów. Zamierzał stworzyć organizację kościelną na wzór tej z czasów rzymskich, z dwiema stolicami metropolitalnymi (w Canterbury i Yorku) i podległymi im biskupstwami. W ostatnich czasach nastąpiły jednak zmiany administracyjne, a światło prawdziwej wiary znacznie zagasło wśród miejscowej ludności, przez co nie udało się zrealizować tych zamierzeń. Niemniej jednak święty Augustyn został pierwszym arcybiskupem Canterbury i szczególnie pod koniec życia jego ożywiona działalność zaczęła przynosić owoce w postaci kolejnych klasztorów i kościołów. Przez cały czas zadziwiał on zarówno chrześcijan, jak i pogan stałością swych cnót i sławą cudów czynionych na dowód prawdziwości rzymskiej Wiary.
Jednym z możnych tej ziemi nawróconych za sprawą Augustyna był król Ethelbert. Jemu to Święty zawdzięcza pomoc w skutecznym i szerokim krzewieniu wiary w ostatnich latach swego życia. Jego wyprawa była ważna również ze względu na ugruntowanie pozycji Stolicy Świętej jako głównego ośrodka misyjnego. Święty zmarł w stolicy swej metropolii i został pochowany w ufundowanej przez siebie katedrze świętych Piotra i Pawła w Canterbury.
Kościół wspomina św. Augustyna z Canterbury 27 maja.
FO/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 maja
Święta Maria Anna
od Pana Jezusa z Paredes, dziewica
Zobacz także: • Święty German z Paryża, biskup • Błogosławiony Lanfranck, biskup |
Maria urodziła się 31 października 1618 r. w Quito, w dzisiejszym Ekwadorze. Była ósmym dzieckiem Hieronima, hiszpańskiego oficera, i kreolki Anny. Bardzo wcześnie straciła rodziców. Zabrała ją wówczas do siebie jej starsza siostra Hieronima, która miała już córkę Joannę, rówieśnicę Marii. W wieku lat siedmiu dopuszczono ją do pierwszej Komunii św. Było to wówczas czymś wyjątkowym. Wyjątkową jednak była też jej wczesna i bardzo intensywnie rozwijająca się pobożność. Patrząc na nią, bliscy nalegali, aby wstąpiła do zakonu. Na miejscu do wyboru miała dominikanki i franciszkanki. Skłaniała się ku franciszkankom, ale w ostatniej chwili cofnęła się przed decyzją i pozostała u siostry. W jej domu urządziła sobie małą celę i w niej wiodła odtąd życie na modłę klasztorną. Dużo się modliła, surowo pościła, usługiwała rodzinie, zajmowała się nieszczęśliwymi, leczyła chorych, godziła małżeństwa, pocieszała biedotę indiańską. Niektóre z jej uczynków miłosierdzia miały charakter cudów. Nie ominęły jej cierpienia, które zapewne po części wypływały ze stosowanych przez nią umartwień. Gdy w 1645 r. Quito nawiedziło najpierw trzęsienie ziemi, a potem epidemia, ofiarowała się za jego mieszkańców. Zmarła w dwa miesiące później, w dniu 26 maja 1647 r. Już wówczas nazwano ją “lilią Quito”. Pius IX beatyfikował ją w 1850 r., a sto lat później kanonizował ją Pius XII. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 maja
Święta Urszula Ledóchowska, zakonnica
Zobacz także: • Błogosławiony Józef Kowalski, prezbiter i męczennik • Błogosławiona Eliasza od św. Klemensa, dziewica • Święty Paweł VI, papież |
Julia Maria urodziła się w wielodzietnej rodzinie hrabiowskiej 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf koło Wiednia. Była rodzoną siostrą bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, powszechnie nazywanej matką czarnej Afryki, założycielki sióstr klawerianek, beatyfikowanej przez Pawła VI w 1975 roku. W latach 1874-1883 Julia Maria kształciła się w Instytucie Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Panie Angielskie w austriackim Sankt Polten. W roku ukończenia nauki przybyła wraz z rodziną do nabytego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej koło Bochni. Jako 21-letnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie i w dniu obłóczyn, 17 kwietnia 1887 r., przyjęła zakonne imię Maria Urszula. Wyróżniała się gorliwością w modlitwie i umartwieniach. Pierwszą profesję zakonną złożyła 28 kwietnia 1889 roku. Następnie pracowała w krakowskim internacie sióstr. W 1904 roku jako przełożona domu kierowała internatem. Dwa lata później założyła pierwszy na ziemiach polskich internat dla studentek szkół wyższych. Swoje powołanie do wychowania młodzieży i opieki nad nią odkryła jeszcze w nowicjacie. W 1907 r., mając błogosławieństwo papieża Piusa X, z dwiema siostrami wyjechała w świeckim stroju do pracy dydaktycznej w Petersburgu. Objęła tam kierownictwo zaniedbanego polskiego internatu i liceum św. Katarzyny. Już w rok później została erygowana w Petersburgu autonomiczna placówka urszulańska. Następnie s. Urszula przeniosła się do Finlandii, gdzie otworzyła gimnazjum dla dziewcząt. Podczas I wojny światowej apostołowała w krajach skandynawskich, wygłaszając odczyty o Polsce, organizowała pomoc dla osieroconych polskich dzieci. Jednocześnie nie zaniedbywała swego zgromadzenia – rozrastał się nowicjat i dom zakonny w Szwecji. Pod koniec wojny przeniosła go do Danii, gdzie założyła również szkołę i dom opieki dla dzieci polskich. W roku 1920 Urszula wróciła do Polski. Osiedliła się w Pniewach koło Poznania, gdzie – z myślą o pracy apostolskiej w nowych warunkach – założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane urszulankami szarymi. Kiedy poprosiła papieża Benedykta XV o zatwierdzenie nowego zgromadzenia, otrzymała je od razu, w dniu 7 czerwca 1920 r. Włodzimierz Ledóchowski – rodzony brat Urszuli, ówczesny generał jezuitów – był rzecznikiem dzieła swojej siostry wobec Stolicy Apostolskiej. Całe życie s. Urszuli było ofiarną służbą Bogu, ludziom, Kościołowi i ojczyźnie. Wiele podróżowała, wizytowała poszczególne domy, kształtowała w siostrach ducha ewangelicznej radosnej służby. “Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie” – powtarzała często. Umarła 29 maja 1939 r. w Rzymie. Tam też została pochowana w domu generalnym mieszczącym się przy via del Casaletto. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu. W 1989 r. jej zachowane od zniszczenia ciało zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego. 18 maja 2003 roku, w dniu swoich 83. urodzin, św. Jan Paweł II ogłosił ją w Rzymie świętą. Założone przez św. Urszulę Ledóchowską zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego realizuje swe zadania apostolskie przede wszystkim w dziedzinie wychowania i nauczania dzieci i młodzieży oraz służąc potrzebującym i pokrzywdzonym. Siostry prowadzą kilkadziesiąt dzieł w Polsce, kilkanaście we Włoszech i pojedyncze w 12 innych krajach. Ze zgromadzeniem zaprzyjaźniony był św. Jan Paweł II, który jako biskup krakowski spędzał nieliczne wolne chwile w gościnnym domu sióstr na Jaszczurówce w Zakopanem. Także będąc w Warszawie nocował często w domu zgromadzenia na Wiślanej. Tam spędził swoją ostatnią noc przed wylotem do Rzymu na konklawe w październiku 1978 r. Już jako papież odwiedzał domy urszulanek w Rzymie (1986 r.), w Zakopanem (1997 r.) i w Warszawie (1999 r.). W ikonografii św. Urszula przedstawiana jest w szarym zakonnym habicie. |
______________________________________________________________________________________________________________
30 maja
Święty Jan Sarkander, prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święta Zdzisława Czeska • Święta Joanna d’Arc, dziewica • Święty Ferdynand III, król • Błogosławiona Marta Wiecka, dziewica |
Jan urodził się 20 grudnia 1576 r. w Skoczowie nad Wisłą (na Śląsku Cieszyńskim), skąd pochodził jego ojciec, Grzegorz Maciej Sarkander. Matka natomiast, Helena z Góreckich, była szlachcianką, która po śmierci pierwszego męża przybyła z Moraw. Jan miał czterech braci: przyrodniego Mateusza oraz rodzonych Wacława, Pawła i Mikołaja. Był z nich najmłodszy. Ochrzczony został w Skoczowie. Kiedy miał 12 lat, stracił ojca (1589) i cały trud utrzymania rodziny spadł na matkę. Rodzina przeniosła się do Przybora na Morawach, gdzie mieszkał Mateusz Welczowski, syn matki Jana z pierwszego małżeństwa. Jan uczęszczał tam do katolickiej szkoły parafialnej, skąd udał się do jezuickiego kolegium w Ołomuńcu (1593). Następnie na akademii w Ołomuńcu rozpoczął studia filozoficzne, by kontynuować je na uniwersytecie w Pradze. Studia uniwersyteckie uwieńczył stopniem doktora (1603). W latach 1604-1608 odbył studia teologiczne w Grazu, już z wyraźnym zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Ukończył je również zdobyciem stopnia doktora. Prawdopodobnie decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego podjął po śmierci narzeczonej, Anny Płaheckiej. W roku 1607 przyjął niższe święcenia kapłańskie, a w roku 1609 otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 33 lata. Biskup przeznaczył młodego kapłana na wikariusza do Jaktaru koło Orawy. Następnie powierzono mu podobne stanowisko w Uszczowie, gdzie został aresztowany pod zarzutem udzielania bratu, Mikołajowi, pomocy w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu Jan spędził 8 miesięcy. Po uwolnieniu wędrował po różnych parafiach jako wikariusz, wreszcie w roku 1616 został mianowany proboszczem w Holeszowie, oddalonym 10 km od Ołomuńca. Wielkorządca Moraw odebrał właśnie kościół parafialny husytom i jako katolik oddał go jezuitom. Ci zaproponowali na proboszcza Jana Sarkandra. Znany był on już bowiem wtedy jako niezłomny obrońca wiary. Gorliwy proboszcz z pomocą nie mniej gorliwych jezuitów zabrał się do odzyskania utraconych owieczek. W ciągu jednego roku zdołał przywrócić Kościołowi katolickiemu 250 odstępców. To ściągnęło na niego prześladowania ze strony husytów i protestantów. Doszło do tego, że urządzano na niego zamachy. Przez pewien czas nie mógł nawet odprawiać Mszy świętej, musiał się ukrywać. Kiedy w 1618 r. wybuchła wojna trzydziestoletnia, przynaglony przez swoich parafian opuścił Holeszów. Jako pielgrzym udał się do Częstochowy. Spędził tam miesiąc. Kiedy wracał, w Rybniku dowiedział się, że luteranie zajęli kościół w Holeszowie. Udał się przeto do Krakowa, gdzie zamieszkał w jednym z klasztorów. Ponieważ nie przyjęto jego rezygnacji z urzędu proboszcza, wrócił na swoją placówkę. W 1620 r. uchronił miasto przed grabieżą i spaleniem, wychodząc procesjonalnie naprzeciw nadciągającym wojskom lisowczyków (była to lekka jazda polska, która nie otrzymywała żołdu, a utrzymywała się z łupów wojennych). Posądzony przez protestantów o ich sprowadzenie, 13 lutego 1620 r. został aresztowany i uwięziony; był okrutnie torturowany. Wśród obelżywych słów usiłowano wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców. Chciano w ten sposób ukuć powód do powszechnego prześladowania katolików. Kiedy zaś kapłan nie chciał się przyznać do winy, której nie popełnił, zastosowano wobec niego tortury. Wyciągnięto go “na skrzypcach”, tak że pękały na nim ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Potem zaczęto mu palić piersi zapalonymi pochodniami. Po czwartym przesłuchaniu (17 lutego) zarzucono mu wprost, że spowiadał się u niego wielkorządca Moraw, dlatego Jan powinien powiedzieć, jakie tajemnice mu on zawierzył. Ponieważ męczennik stanowczo odmówił, ponownie zaczęto rozciągać jego ciało, przypalać ogniem, głowę ściskać żelazną obręczą, do nóg przywiązywać kamień, by mięśnie i ścięgna naciągnąć aż do zerwania. Co pewien czas zdejmowano ofiarę i grożono nowymi katuszami, byle zmusić ją do obciążających zeznań. Tortury te trwały 3 godziny. Kiedy odniesiono kapłana do więzienia, był już tylko na pół żywy. Miał jednak zdumiewająco odporny organizm. W więzieniu męczył się jeszcze miesiąc; oddał Bogu ducha 17 marca 1620 roku wskutek odniesionych obrażeń. Dopiero po 7 dniach udało się katolikom wydobyć ciało Męczennika z więzienia. Ubrano je w szaty liturgiczne i urządzono pogrzeb. Protestanci jednak rozbili pochód. Po długich zabiegach udało się uzyskać zezwolenie na pochowanie Jana Sarkandra w kościele Najświętszej Maryi Panny w Ołomuńcu, w kaplicy św. Wawrzyńca. Do grobu zaczęły napływać pielgrzymki. Po upływie 100 lat kardynał Wolfgang Schrattenbach rozpoczął proces kanoniczny ks. Jana. Jego ciało znaleziono wówczas w takim samym stanie, w jakim zostało pochowane. Grób Męczennika nawiedzili m.in.: król Jan III Sobieski, cesarz Karol VI i Franciszek I oraz cesarzowa Maria Teresa. Z chwilą rozpoczęcia procesu kościelnego przy jego grobie było już ok. 1200 złożonych darów wotywnych. Był czczony jako patron dobrej spowiedzi i tajemnicy spowiedzi. Papież Pius IX zaliczył Jana Sarkandra w poczet błogosławionych 6 maja 1859 r. Św. Jan Paweł II kanonizował go 21 maja 1995 r. w Ołomuńcu w Czechach – mieście męczeńskiej śmierci Jana. Następnego dnia papież odprawił Mszę dziękczynną za kanonizację w Skoczowie, miejscu urodzenia Świętego. |
______________________________________________________________________________________________________________
31 maja
Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny
Zobacz także: • Święta Kamila Baptysta Varano, dziewica i zakonnica |
_________________________________________________________________________________
Święto Nawiedzenia NMP
Andrzej Macuraw – Ein Kerem po dwóch tysiącach lat o spotkaniu dwóch Matek przypomina nowoczesna rzeźba…
***
Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy może nawet do Hebronu, zapewne pieszo.
Historia tego święta
Uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wprowadził do swojego zakonu św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, wtedy to święto rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei to święto zatwierdził, a papież Pius IX podniósł je do rzędu świąt drugiej klasy (w roku 1850). Dotąd święto Nawiedzenia obowiązywało dnia 2 lipca. Obecnie (1969) zostało przeniesione na dzień ostatniego maja. Tak więc, jak święto Matki Bożej Królowej Polski rozpoczyna miesiąc maj, poświęcony Królowej nieba i ziemi, tak święto Nawiedzenia Matki Bożej zamyka jakby złotą klamrą ten najpiękniejszy w roku miesiąc maryjny. W Kościele Wschodnim święto to obchodzono wcześniej również dnia 2 lipca.
Opis wydarzenia
Dokładny opis wydarzenia Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w (pokoleniu) Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydala ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana».
Wtedy Maryja rzekła: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto błogosławić mnie będę wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił Mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię — a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia (zachowuje) dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje — jak przyobiecał naszym ojcom — na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki».
Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem powróciła do domu”.
Tradycja wskazuje, że całe to wydarzenie miało miejsce w Ain Karim, w osadzie odległej na zachód od Jerozolimy ok. 7 kilometrów. Miejsce położone w kotlinie jest pełne zieleni, tak iż wśród pustkowia gór stanowi prawdziwą oazę. Są tu dzisiaj dwa sanktuaria: nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia św. Jana Chrzciciela. Pierwsze znajduje się na zboczu wzgórza za miastem i ma kształt krypty, która była kiedyś zapewne częścią większego sanktuarium. Obok są ruiny kościoła z czasów krzyżowców. Kościół narodzenia św. Jana jest w samym mieście i pochodzi z wieku XIII. Jednak był tu poprzednio inny kościół z wieku V, po którym został napis mozaikowy: „Bądźcie pozdrowieni męczennicy Boga”. W pobliżu Ain Karim jest nadto grota — kaplica na pamiątkę pobytu św. Jana na pustyni, kiedy opuścił dom rodzinny. W roku 1924 Franciszkanie zbudowali tu mały klasztor.
Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy jak chcą niektórzy bibliści, może nawet do Hebronu, zapewne pieszo. Omijać musiała Samarię. Być może, że przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Spieszy Maryja, aby podzielić się z Elżbietą, swoją krewną, wiadomością, otrzymaną od anioła w chwili zwiastowania, że została wybraną na matkę Zbawiciela świata. Chciała także pogratulować Elżbiecie, że poczęła w starości swojej tak długo oczekiwanego syna. Zachariasz był jeszcze niemową.
I oto dowiaduje się, że Elżbieta wie wszystko tak dalece, że nawet powtarza do niej część słów anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Wyraża Elżbieta równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Wyraźna to aluzja do niewiary, jaką okazał obietnicy anioła Zachariasz, i jak został za to ukarany.
Zadziwia nas pokora, jaką Maryja się wyróżnia. Przychodzi bowiem równocześnie z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”.
Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym.
Zastanawia hymn, który na poczekaniu Maryja Bogu wypowiedziała: „Magnificat — Wielbi dusza moja Pana”. Kościół nakazuje go swoim kapłanom codziennie odmawiać. Hymnu tego nie należy rozumieć jako stenogramu wiernego wypowiedzi Maryi. Zapewne św. Łukasz oddał jedynie główne myśli, które mu Maryja po latach przekazała podobnie jak wiele innych szczegółów z lat dziecięcych Chrystusa Pana. W literaturze biblijnej spotykamy niejeden przykład kantyków, wypowiedzianych przez niewiasty w uniesieniu serca. Podobny kantyk wygłasza np. Maria (Miriam), siostra Mojżesza, prorokini Debora, Anna, matka Samuela, czy też Judyta. Kantyk Maryi zawiera wiele reminiscencji biblijnych i bardzo przypomina nawet całe frazy z kantyku Anny oraz Psalmów Dawida. Wskazywałoby to najwyraźniej, że Maryja była z Pismem świętym dobrze obeznana, a przynajmniej z Psalmami i hymnami, które śpiewano wówczas. Kantyk Maryi jest wierszowany. Strofy bowiem utworów poetyckich czy też pieśni hebrajskich polegały na paralelizmie członów, na układzie strof wzajemnie się uzupełniających albo sobie przeciwstawnych. Nadto jest to utwór wybitnie proroczy. Maryja zdaje sobie doskonale sprawę z niezwykłej i jedynej w swoim rodzaju godności, do której została wyniesioną. Mówi o tym wyraźnie: „Oto błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. A jednak wyznaje Maryja, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu, że ona jest jedynie Jego służebnicą: „Wielbi dusza moja Pana… bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy… gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Tak więc kantyk Maryi to równocześnie odsłonięcie nam rąbka tajemnicy wnętrza Maryi, Jej myśli i uczuć, skarbów Jej serca; wynurzenie tego, co tkwiło w głębiach Jej duszy.
Na temat „Magnificat” napisano wiele. Z całą pewnością hymn ten należy do najpiękniejszych strof ksiąg Nowego Testamentu. A. Nicolas upatruje w nim „całą głębię natchnienia, potężny oddech wieszczy i poetycki Dawidowych Psalmów, ale pogłębiony i spotęgowany świadomością posiadania przedmiotu swej wizji”.
Nawiedzenie św. Elżbiety należy do najradośniejszych scen z życia Maryi. Dlatego słusznie Kościół to wydarzenie przypomina co roku w osobnym święcie. Na ponad 305 zgromadzeń zakonnych żeńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kilka obrało sobie właśnie tytuł Nawiedzenia.
Powiedzieli o Nawiedzeniu
Św. Ambroży: „Rozważ, że wyżsi z pomocą przychodzą do niższych — Maryja do Elżbiety, Chrystus do Jana, w swoim zaś czasie dla uświęcenia chrztu Jana Pan sam przyjmie chrzest. Wyjaśnijmy pokrótce, jakie to dobrodziejstwa sprowadziło Nawiedzenie Maryi i przyjście Boże. Rozważ znaczenie poszczególnych słów. Najpierw odezwała się Elżbieta, ale Jan przed nią wyczuł łaskę. Ta z natury rzeczy słyszy, on zaś uradował się ze względu na tajemnicę. Ta Maryi, on zaś Jezusa wyczuł przyjście… Matki z podwójnego tytułu cudu prorokują w duchu. Uradowało się niemowlę, napełniona została łaską matka. I nie wcześniej ona została napełniona Duchem Świętym, zanim nie został Duchem Świętym napełniony syn, i on to, gdy został napełniony Duchem Świętym, napełnił również Nim swoją matkę… Namaszczony został (Jan) i w łonie matki przygotowany jak atleta do swojej misji proroka. Dla jego przyszłej misji daną mu została większa łaska”.
Św. Jan Złotousty: „Zanim do was przyszedł Zbawiciel rodzaju ludzkiego, nawiedziła (Maryja) najpierw swojego przyjaciela, Jana gdy ten jeszcze był w łonie matki. Skoro zaś z łona (matki) ujrzał go Jan w łonie (Maryi), przekraczając prawa natury, zawołał: «Widzę Pana, który naturze nałożył granice, i nie czekam na Jego narodzenie. Nie potrzebne mi są dziewięć miesięcy, jest bowiem już we mnie Nieśmiertelny. Skoro tylko wyjdę z tego ciemnego mieszkania, będę głosił te dziwy niepojęte. Znakiem jestem, gdyż zwiastuję przyjście Chrystusa. Trąbą jestem, która zwiastuje przyjście w ciele Syna Bożego… Widzisz ukochany? Jak nowe to i przedziwne misterium (tajemnica): jeszcze się nie narodził, a już poruszeniem (w łonie matki) przemawia; jeszcze się nie ukazał, a już daje o sobie znać… sam jeszcze nie ujrzał światła, a wskazuje na Światłość; jeszcze się nie narodził, a już się przygotowuje do swojej misji… przychodzi Słowo, a ja będę obojętny? Wyjdę, ubiegnę Go i będę zwiastował wszystkim: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata».
Św. Alfons Liguori: „Odwiedziny osoby należącej do dworu królewskiego uważa się za wielkie szczęście. Jakże szczęśliwą czuła się Elżbieta z takich odwiedzin. Szczęśliwy był Obededon, kiedy w dom jego wstąpiła Arka Przymierza: “Błogosławił Bóg domowi jego…». «Pierwociny Odkupienia przeszły przez ręce Maryi: Jan otrzymuje uświęcenie w żywocie matki… Duch Święty schodzi na Elżbietę, dar proroctwa na Zachariasza”).
Piotr Skarga: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza! Niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim spoczywa. Szczęśliwi jesteśmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty, przeczysta, jest wszystką okrasą! Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się w takiej Królowej weseli. Córki syjońskie, patrząc na Cię, błogosławią Ciebie i wszystkie królowe Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziemy, gdy słowa Pańskie przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe zbudzą łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata wyrwali… i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy świętej oglądali…”.
wiara.pl
_________________________________________________________________________________
Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny
„Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”(Łk 2,19).
***
Historia i dzień dzisiejszy święta Nawiedzenia NMP
Obchodzi się je obecnie w Kościele 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego (25 III) i Narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 VI). Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim z inspiracji św. Bonawentury w roku 1263 i wyznaczono wówczas termin 2 lipca, czyli w dzień po zakończeniu oktawy Narodzenia św. Jana i tak było do roku 1969. Papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele katolickim od roku 1389, a Sobór w Bazylei to potwierdził w 1441 r.
Święto powstało z rozważań pięknej tajemnicy życia Maryi, mianowicie Jej spotkania ze św. Elżbietą przed narodzeniem św. Jana Chrzciciela. Teksty liturgiczne przybliżają nam to zbawcze wydarzenie. W kolekcie mszalnej wspomina się, że za natchnieniem Ducha Świętego Maryja w swoim łonienosiła Bożego Syna i nawiedziła św. Elżbietę. Prosimy, abyśmy posłuszni Duchowi Świętemu zawsze wraz z Maryją mogli wielbić Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Tekst modlitwy nad darami wyraża prośbę, aby nasza ofiara została przyjęta przez Pana i dała nam zbawienie, jak miła była Bogu posługa miłości Maryi wobec św. Elżbiety. Modlitwa po Komunii jest wyrazem uwielbienia Boga wypowiadanego przez Kościół. Prosimy, abyśmy odczuwali zawsze obecność Pana Jezusa w Eucharystii, jak niegdyś dane to było św. Janowi, gdy do jego Matki przyszła Maryja, niosąc pod swoim sercem Zbawiciela. Specjalna prefacja o Nawiedzeniu przypomina, że sam Bóg przez prorocze słowa św. Elżbiety, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, ukazuje nam wielkość Maryi, ponieważ Ona uwierzyła w obiecane zbawienie. Matka św. Jana nazwała Maryję błogosławioną i Matką Pana, Matką Bożą, która przybyła do domu Zachariasza, aby pełnić posługę miłości. Pierwsze czytanie mszalne jest fragmentem proroctwa Sofoniasza (3, 14-18) i wzywa do radości oraz nadziei, ponieważ Pan naprawdę jest pośród swojego ludu, pośród nas. Św. Łukasz (1, 39-56) w Ewangelii opisuje scenę spotkania Maryi z Elżbietą, następnie podaje hymn Uwielbiaj duszo moja Pana, w którym Maryja wysławia Boga za wielkie Jego miłosierdzie i za wybranie Jej do wielkich rzeczy w dziele zbawienia. Ewangelista przy końcu swojej relacji informuje, że Maryja około trzech miesięcy pozostała u św. Elżbiety, pomagając jej, jak można przypuszczać, w domowych zajęciach. Piękne są także teksty brewiarzowe na święto Nawiedzenia NMP. Cenny jest fragment homilii św.Bedy Czcigodnego, kapłana, benedyktyna (+735) poświęcony rozważaniu treści Magnificat. Autor zachęca nas do częstego wypowiadania tego świętego tekstu: “(…) piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, by częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach wielokrotnym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego w sobie skupienia” (Liturgia Godzin, t. II). W archidiecezji białostockiej jeden tylko kościół parafialny nosi tytuł Nawiedzenia NMP, mianowicie w Giełczynie.
Lud polski w swojej ludowej religijności nazywał Maryję w tajemnicy Nawiedzenia Matką Bożą Jagodną. W tym bowiem czasie (2 VII) znajdowały się w naszych lasach jagody. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami. Na rozgrzanych słońcem skałach można było spotkać jaszczurki, a jadowite skorpiony nieraz wychodziły na drogę, po której wędrowała Matka Boża. Nic nie mogły jednak złego uczynić Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża zatrzymywała się w drodze, aby pożywić się rosnącymi tam jagodami. Tradycja ludowa zakazywała w dniu 2 lipca zrywania jagód i innych owoców. Nie wolno było więc jeść wiśni, czereśni, malin, poziomek, jeżyn, porzeczek, agrestu, jagód ani żadnych innych leśnych owoców. Powinno być tego dnia dużo jagód, którymi żywiła się Najświętsza Maryja. Ten kto złamie to ludowe prawo, nie uczci Maryi, ale też może narazić siebie na bolesne ukąszenie żmii lub innych gadów (E. Ferenc).
Niech to piękne święto skłoni nas do uwielbienia Boga za dar Maryi i Jej Syna, naszego Zbawiciela. Dziękujmy też za łaskę wiary i prośmy o jej umocnienie. Za przykładem Maryi spieszmy z pomocą potrzebującym, szczególnie w okresie nasilających się prac polowych. Będąc częściej wśród pięknej naszej polskiej przyrody, umiejmy w niej dostrzec ślady dobrego Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Zanośmy też do Pana nasze gorące prośby:
"(...) Ty, coś do domu Elżbiety Przyniosła radość bezmierną. Przyjdź, opiekunko ludzkości, I obmyj z brudu sumienia (...) Ukaż nam drogę właściwą I życiem obdarz niewinnym." (LG, t. II)
Tadeusz Kasabuła/Czas Miłosierdzia/opoka.pl
fot. cathopic
______________________________________________________________________________________________________________