______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
_____________________________________________________________________________________________________________
29 lutego
Święty Oswald, biskup
Zobacz także: • Święty Roman Jurajski, opat • Błogosławiona Antonia z Florencji |
Oswald urodził się w Anglii, pochodził z rodziny duńskiej. Jego dziadkiem był św. Oddorn, a jego wujem – św. Odon, arcybiskup i prymas Anglii z Canterbury. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, gdy Oswald był młodzieńcem i nie miał jeszcze żadnych święceń, został kanonikiem, a potem dziekanem kapituły katedralnej w Wichester. Chodziło bowiem o to, by młodzieńca skierować do stanu duchownego i zapewnić mu utrzymanie. Oswald porzucił jednak świetnie zapowiadającą się karierę i wstąpił do benedyktynów, którzy mieli swoje głośne opactwo we Fleury, nad Loarą, we Francji. Nie było mu dane cieszyć się długo szczęściem zacisza klasztornego, z dala od trosk publicznych. Po napadach Duńczyków i Norwegów Anglia potrzebowała kapłanów, którzy odrestaurowaliby zburzone przez pogańskich najeźdźców świątynie i mogli zająć się duszpasterstwem. Dlatego to umierający wuj, prymas Anglii, wezwał Oswalda do powrotu. Oswald udał się do ojczyzny, ale po śmierci wuja ponownie zatęsknił do życia oddanego wyłącznie Panu Bogu; niebawem wrócił więc do klasztoru we Fleury. I tym razem nie było mu dane długo pozostawać w opactwie. Wskutek natarczywych nalegań musiał powrócić do Anglii. Zatrzymał się u metropolity Yorku, który udzielił mu święceń kapłańskich (959). Pomagał arcybiskupowi w zarządzie diecezji i w przeprowadzaniu koniecznych reform. Po śmierci biskupa Worcester został powołany na tę stolicę (961). Był już zaprawiony do rządów. Zabrał się z całą sobie właściwą gorliwością do przeprowadzenia u siebie koniecznych reform: tak w klasztorach, jak i wśród swojego kleru. Księży żonatych zastąpił kapłanami zakonnymi. Wraz ze swoją kapitułą katedralną prowadził życie wspólne, na wzór zakonnego. Idealnym wzorem był dla niego św. Etelvold (+ 984), który w tym czasie rządził diecezją Winchester, a także św. Dunstan, który po śmierci św. Odona, wuja Oswalda, objął stolicę prymasów Anglii w Canterbury. Dunstan widząc, jak Oswald gorliwie pracuje dla swojej diecezji, mianował go po śmierci metropolity Yorku pasterzem tego arcybiskupstwa. Król chętnie wyraził na to zgodę (962). Jako biskup pierwszej po Canterbury stolicy biskupiej w Anglii Oswald otrzymał z rąk papieża Jana XII w Rzymie paliusz metropolity i do śmierci zarządzał dwoma diecezjami. Były to rządy nader dla tych okręgów kościelnych pomyślne. Oswald nie ograniczał swojej gorliwości jedynie do powierzonych sobie diecezji, ale chętnie brał udział w życiu całego Kościoła w Anglii, popierając każdą inicjatywę, która zmierzała do jego dobra i przyczyniała się do zbawienia dusz. Okres spokojnej i błogosławionej działalności przerwało na krótki czas prześladowanie Kościoła, jakie wybuchło za panowania króla Elhera. Zginął wtedy męczeńską śmiercią król św. Edward (+ 979), zamordowany podstępnie przez swoją macochę Elfrydę, która w ten sposób chciała utorować drogę do władzy swemu synowi, Etelredowi. Zamkniętych zostało wiele klasztorów, a zakonnicy zostali rozpędzeni. Pogaństwo, które ponownie podniosło głowę, narzuciło Kościołowi więzy niewoli. Na szczęście trwało to krótko i Oswald mógł na nowo zabrać się do pracy apostolskiej i zabliźniania ran. Śmierć zastała Oswalda w momencie, kiedy zasiadał do stołu wraz z ubogimi, którym umył nogi. Miał bowiem piękny zwyczaj w Wielkim Poście czynić to codziennie. Zmarł 29 lutego 992 roku ze słowami: “Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”. Jego śmiertelne szczątki umieszczono w katedrze w Worcester. Do nowego grobowca przeniósł je w sto lat potem św. Wulfstan (1062-1095). |
______________________________________________________________________________________________________________
28 lutego
Święty Hilary I, papież
______________________________________________________________________________________________________________
27 lutego
Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, zakonnik
Zobacz także: • Święty Leander, biskup |
______________________________________________________________________________________________________________
26 lutego
Święta Paula Montal, dziewica
Zobacz także: • Święty Aleksander, biskup |
Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet. W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr. Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 lutego
Święci męczennicy
Alojzy Versiglia, biskup, i Kalikst Caravario, prezbiter
Zobacz także: • Święty Cezary z Nazjanzu, pustelnik • Błogosławiony Dominik Lentini, prezbiter • Święty Tarazjusz, patriarcha |
Alojzy Versiglia urodził się 5 czerwca 1873 r. w Olivia Gessi koło Turynu. Wzrastał w pobożnej atmosferze domu rodzinnego. W wieku 12 lat rozpoczął naukę w turyńskim oratorium salezjańskim. Z czasem uległ wpływowi ks. Bosko i klimatowi niezwykłej pobożności oratorium. Wstąpił więc do bardzo młodego jeszcze zgromadzenia w roku śmierci jego Założyciela. Ukończył nowicjat w Foglizzo, a 11 października 1889 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Widząc jego wielką gorliwość, wyznaczano mu coraz trudniejsze zadania. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, zaczął uczyć kleryków w Foglizzo. Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1895 r. Przez kolejnych 9 lat był dyrektorem nowo utworzonego nowicjatu w Genzano, niedaleko Rzymu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale, wyróżniał się pracowitością i dobrocią. Żywił głębokie nabożeństwo do Maryi. W roku 1906 powierzono mu misje w Makao. Salezjanie mieli tam objąć portugalski sierociniec. Alojzy był kierownikiem pierwszej wyprawy do Chin, aby zapoczątkować tam dzieło ks. Bosko. Obowiązki przełożonego wspólnoty chrześcijańskiej wypełniał z wrodzoną gorliwością i zapałem. Prace budowlane, sprawy organizacyjne, niezliczone podróże apostolskie do misji porozrzucanych na wielkim obszarze – to wszystko kosztowało go wiele wysiłku, osłabiając siły już uszczuplone latami ascezy. W 1920 r. został mianowany wikariuszem apostolskim okręgu Schiu Chow, a rok później – biskupem tytularnym Cariste. Jego dzieło misyjne rozwijało się mimo politycznych zamieszek i nienawiści do obcokrajowców. Podczas podróży wizytacyjnej do Lin Chow, którą odbywał wraz z młodszym współbratem, ks. Kalikstem Caravario, który pracował na tutejszej placówce, zostali obydwaj napadnięci przez uzbrojonych żołdaków. Sprzeciwili się uprowadzeniu dziewcząt chińskich, które wraz z nimi podróżowały wynajętą barką do Lin Chow. To rozwścieczyło napastników, którzy żywili wielką nienawiść do wyznawców obcej im wiary. Biskup Versiglia był duchowo przygotowany do męczeństwa; uważał nawet, że jest ono potrzebne dla owocnego rozwoju misji. Przed śmiercią prosił tylko napastników, aby darowali życie młodemu ks. Caravario, którego sam niegdyś zachęcił do wyjazdu na misje. Jego prośba nie została wysłuchana: obaj salezjanie zostali zamordowani bestialsko 25 lutego 1930 r. Szczątki ciała biskupa Alojzego umieszczono w krypcie prokatedry w Schiu Chow. Kalikst Jakub Caravario urodził się w Courgne koło Turynu 8 czerwca 1903 r. Gdy miał pięć lat, jego rodzice przenieśli się do Turynu, gdzie zaczął uczęszczać do salezjańskiego oratorium św. Józefa. Kontynuował naukę w kolegium św. Jana. Wyróżniał się posłuszeństwem, pobożnością i działaniami apostolskimi podejmowanymi wśród kolegów. Mając 15 lat, postanowił wstąpić do salezjanów. 19 września 1919 r. złożył śluby zakonne w Foglizzo i wyraził chęć podjęcia pracy misyjnej. Trzy lata później spotkał się z biskupem Alojzym Versiglia, który przyjechał, by wziąć udział w obradach kapituły generalnej. Zachęcony jego opowiadaniami o misjach, Kalikst poprosił przełożonych o zgodę na wyjazd do Chin. W kilka tygodni po złożeniu ślubów wieczystych (24 września 1924 r.) opuścił Włochy i ruszył na Daleki Wschód. Jego pierwszą placówką stał się sierociniec w Szanghaju: opiekował się tu chłopcami, ucząc się jednocześnie języka i studiując teologię. Gdy w 1927 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Chang Kai Sheka, wyjechał najpierw do Makao, a potem przez dwa lata przebywał na wyspie Timor u brzegów Australii, gdzie wypędzeni z Chin salezjanie otrzymali parafię. Po powrocie do Chin znalazł się w Schiu Chow. Tutaj 18 maja 1929 r. przyjął z rąk biskupa Alojzego święcenia kapłańskie. Mimo młodego wieku był już wówczas skutecznym misjonarzem. Doskonale znał język, wykazywał się odwagą i zapałem w działaniach i pracy. W 1930 r., objeżdżając stacje misyjne, gorliwie przygotowywał wiernych do zapowiedzianej wizytacji biskupa. W drodze na miejsce zginął męczeńsko razem z biskupem Alojzym Versiglia w dniu 25 lutego 1930 r., stając w obronie niewinnych dziewcząt. Pogrzeb męczenników przekształcił się w wielką manifestację religijną. Powszechna cześć dla nich sprawiła, że już 6 lat po pogrzebie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji obu salezjańskich męczenników w dniu 15 maja 1983 r. na placu św. Piotra w Rzymie. 1 października 2000 r. kanonizował 120 męczenników chińskich, a wśród nich biskupa Versiglia i ks. Caravario. Tym samym dzieło salezjańskie w Chinach zyskało patronów i orędowników w niebie. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 lutego
Święty Etelbert, król
Zobacz także: • Święty Marek Marconi, zakonnik |
___________________________________________________________________________________
Św. Etelbert, król Kentu
W 601 roku przybyła do Stolicy Apostolskiej grupa mnichów-misjonarzy z Wysp Brytyjskich, ogłaszając radosną wiadomość. Oto władca jednego z walczących ze sobą państewek pod wpływem swej świątobliwej małżonki i kapłana Augustyna pochylił głowę pod zbawienny strumień wody chrztu świętego i stał się członkiem Chrystusowego Kościoła. Nie od razu wszakże król Etelbert sprawił tę radość Namiestnikowi Chrystusa – miał za sobą prawie pięćdziesiąt lat rządów, zanim skosztował ze Zdroju Życia.
Ówczesne tereny angielskie były podzielone na mnóstwo różnych władztw, które walczyły ze sobą o hegemonię, a ich liczba zmieniała się w zależności od wyników tych walk. Na południowym wschodzie znajdowało się państwo (obecnie hrabstwo) Kentu, którym rządził Etelbert. Pierwszym historycznym faktem jego biografii, jakiego jesteśmy pewni, jest ślub z córką króla Franków Childeberta – Bertą. Miało to miejsce około roku 588.
Był to pierwszy wyraźny ruch, jaki Opatrzność Boża wykonała w ramach chrystianizacji królestwa – Childebert bowiem postawił warunek: wyda córkę za Etelberta, ale ona przyjedzie na jego dwór wraz ze swoim kapelanem. Tak pierwszy głosiciel Królestwa Bożego znalazł się w królestwie Kentu.
Następnym krokiem było przysłanie przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misjonarza św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury). Przykład jego na wskroś chrześcijańskiego życia uwieńczył dzieło, które rozpoczęła pobożna Berta. Władca przyjął chrzest i szczerze przejął się misją rozszerzenia chrześcijaństwa na podległych mu ziemiach. Wkrótce za jego przykładem poszli inni władcy brytyjscy i tak prawdziwa religia ponownie zapuściła korzenie na terenach późniejszej zjednoczonej Anglii.
Etelbert prowadził odtąd działalność fundacyjną, budując świątynie w Canterbury, Londynie i Rochester, które zostały wkrótce podniesione do godności katedralnej. Już w 598 roku praca misjonarzy przynosiła duże, odnotowane w korespondencji ze Stolicą Świętą owoce, wszelako po nawróceniu władcy stała się niezmiernie skuteczniejsza. Mądry monarcha, który sam poznał dogłębnie świętą wiarę, zanim przyjął chrzest, był świadom, że powinno być to aktem wolnej woli. Dlatego nakłaniał, a nie zmuszał poddanych, a mimo to liczbę nawróconych można liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Ojciec Święty Grzegorz I, wielki animator działalności misyjnej i niezłomny sternik łodzi Piotrowej, zachęcał władcę do zachowania i krzewienia wiary: „Chwalebny Synu, pilnie strzeż łaski, jaką otrzymałeś od Boga; staraj się w poddanych ci narodach szerzyć wiarę chrześcijańską” i zwracał się słowami świadczącymi o prawdziwym uznaniu dla króla Kentu: „Ten bowiem, którego czci szukacie i w narodach ją zachowujecie, rozsławi również imię Waszej Chwalebności nawet u przyszłych pokoleń. Bo tak niegdyś najpobożniejszy cesarz Konstantyn, odwodząc rzeczpospolitą rzymską od przewrotnych kultów bałwochwalczych, poddał ją i siebie Bogu wszechmocnemu, Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, i sam z podległymi narodami całą duszą nawrócił się do niego. Skutek tego był taki, że mąż ów przyćmił swą chwałą imię władców starożytnych i tak w opinii, jak i dobrym działaniu przewyższył swych poprzedników. Niechże więc i teraz Wasza Chwalebność stara się wpoić królom i narodom jej poddanym znajomość jednego Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”
Św. Beda Czcigodny odnotował, iż Etelbert sprawował rządy przez pięćdziesiąt sześć lat. Po tak długich rządach, odznaczywszy się nie tylko gorliwością religijną, ale także działalnością administracyjną i prawodawczą (jest autorem pierwszego zachowanego anglo-saskiego kodeksu prawnego), po wielu latach szczęśliwego pożycia z królową Bertą, oddał ducha Panu Bogu i został pochowany u boku ukochanej małżonki w kościele św. Marcina w Canterbury.
Kościół wspomina św. Etelberta króla Kentu 24 lutego.
PCh24.pl
__________________________________________________________________________________
Wprowadził chrześcijaństwo do Anglii – św. Etelbert
św. Etelbert – Jules & Jenny from Lincoln, UK, CC BY 2.0 www.creativecommons.org
***
24 lutego Kościół wspomina św. Etelberta. Imię prawdopodobnie niewielu z nas mówi cokolwiek, ale jest to święty król angielski, który miał wielkie znaczenie dla rozwoju chrześcijaństwa na terenach dzisiejszej Wielkiej Brytanii.
Anglia VI wieku podzielona była na małe i często ze sobą skłócone królestwa. Etelbert był synem Eormenryka. Jego pradziadkiem był legendarny Hengist – pierwszy król Kentu. Etelbert został królem po śmierci ojca w 560 roku. Miał wtedy osiem lat i w rządach wspomagała go przyboczna rada królewska.
Prowadził zręcznie politykę i zdobywał zaufanie sąsiadów. Dzięki temu doprowadził do swego rodzaju unii królów angielskich.
W poszukiwaniu żony udał się do Paryża. Około roku 588 ożenił się z księżniczką Bertą. Była to pobożna i bogobojna wnuczka Chlodwiga I i św. Klotyldy, a córka Childeberta I, króla Merowingów frankońskich. To powiązanie z Merowingami znacznie wzmocniło jego pozycję polityczną. Etelbert stał się w ten sposób jednym z najważniejszych władców Anglii.
Biorąc Bertę za żonę, Etelbert zgodził się na to, że wraz z nią przybędzie jej kapelan, biskup Liudhard z Senlis i że nie będzie przeszkadzał w praktykowaniu wiary katolickiej. Król wywiązał się z tych warunków i oddał biskupowi do dyspozycji stary, zbudowany jeszcze w czasach rzymskich, kościół św. Marcina.
Berta wywarła wielki wpływ na męża do tego stopnia, że nie tylko pozwolił na praktykowanie wiary, ale sam nawiązał kontakt z Rzymem i poprosił papieża Grzegorza I Wielkiego o przysłanie misjonarzy. Papież wysłał grupę misjonarzy, na czele której stanął św. Augustyn z Canterbury wraz ze św. Wawrzyńcem. Razem z grupą 40 mnichów benedyktyńskich dotarli do Kentu na Wielkanoc 597 roku. Król przyjął ich bardzo życzliwie. Oddał do ich dyspozycji kilka kościołów i pozwolił na wzniesienie nowych.
***
Św. Etelbert, król Kentu – NN, Public domain, via Wikimedia CommonsRok później Grzegorz I pisał do Eulogiusza, patriarchy Aleksandrii, o powodzeniu wyprawy św. Augustyna. Pisał o ochrzczeniu ponad 10 tysięcy pogan. Zasługi, pobożność i zapał apostolski Berty papież porównuje do cnót św. Heleny.
Etelbert przyjął chrzest dopiero na Zielone Świątki w 601 roku. Miał już prawie 50 lat. Ochrzcił go św. Augustyn. Papież napisał list do Etelberta i Berty radując się przyjęciem przez niego chrztu, ale też czyniąc lekki wyrzut, że stało się to tak późno. Mimo to Etelbert był pierwszym władcą Anglii, który przyjął chrzest. Z czasem inni poszli w jego ślady. Można zatem powiedzieć, że Etelbert wprowadził chrześcijaństwo do Anglii.
Król Etelbert wspomagał wysiłki misjonarzy. Po przyjęciu chrztu sam pragnął doskonałego zjednoczenia z Chrystusem. Modlił się, pościł i umartwiał. Nie narzucał swoim poddanym religii. Był przekonany, że sami nawrócą się, jeśli poznają naukę Chrystusa.
Król ufundował wiele kościołów i klasztorów. Katedry w Canterbury, Londynie i Rochester i wiele innych świątyń i klasztorów hojnie uposażył.
Czasy panowania Etelberta były okresem rozwoju królestwa. Władca Kentu nie tylko poszerzył granice, obronił przed wrogimi najazdami, ale też sprawnie nim zarządzał i stanowił dobre prawo. Do naszych czasów zachował się zbiór praw, w którym widać powiązania z prawem króla Francji Chlodwiga I, co pokazuje żywy kontakt pomiędzy Anglią i Galią.
Etelbert zmarł w 616 roku, mając 64 lata i po 56 latach rządów. Został pochowany obok swojej małżonki Berty. Oboje zostali uznani w kościele katolickim za świętych. Etelbert w ikonografii przedstawiany jest w stroju królewskim. Czasami w ręku trzyma katedrę. Jego atrybutami są korona i księga.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
23 lutego
Błogosławiony
Stefan Wincenty Frelichowski,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Polikarp, biskup i męczennik • Błogosławiona Izabela Francuska, dziewica |
Wincenty przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia. W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”. Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie. Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały. Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”. W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium. Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego. | |
______________________________________________________________________________________________________________
22 lutego
Katedry świętego Piotra, Apostoła
_______________________________________________________________________
Tobie dam klucze… – święto Katedry św. Piotra
Papież Franciszek celebruje Mszę św. przy Katedrze św. Piotra – Wielkanoc 2020 – www.youtube.com
***
22 lutego wspominamy św. Piotra Apostoła, któremu Chrystus powierzył urząd najwyższego pasterza. Święto Katedry św. Piotra odsyła nas bowiem do postaci Apostoła, który na polecenie Chrystusa przejął władzę w Kościele po Jego wniebowstąpieniu.
W Ewangelii św. Mateusza czytamy o tym, jak Jezus przekazuje władzę Piotrowi: „I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.
Słowa te były skierowane, wobec wszystkich Apostołów, wyraźnie i jednoznacznie do Piotra. Kiedy potem Jezus nad jeziorem trzykrotnie pytał Piotra o to, czy Go kocha, po czym dodał: „Paś owce moje”, potwierdził, że powierza mu najwyższą władzę w Kościele.
Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich ukazuje Piotra jako tego, który przewodzi uczniom po Wniebowstąpieniu. To on przemawia do tłumu po Zesłaniu Ducha Świętego. To Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła. On przewodzi pierwszemu soborowi w Jerozolimie. Mamy także liczne świadectwa pobytu Piotra w Rzymie. Jego śmierć męczeńska jest fundamentem, na którym zbudowany został kościół rzymski.
Biskupi Rzymu byli uważani za następców św. Piotra, któremu została przekazana władza w Kościele. Pod koniec I wieku, kiedy żył jeszcze Apostoł Jan, hierarchia Koryntu w trakcie sporu odwołała się do papieża Klemensa I, następcy św. Piotra, a nie ostatniego żyjącego Apostoła. W późniejszych wiekach wielokrotnie się zdarzało, że biskupi Rzymu mieli głos decydujący w różnych kwestiach doktrynalnych czy dyscyplinarnych, dotyczących innych stolic biskupich czy patriarszych.
Prymat Piotrowy był różnie rozumiany i sprawowany przez wieki. Podziały w Kościele doprowadziły ostatecznie do tego, że Sobór Watykański I ogłosił dogmat o tak zwanej ‘nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności’. Dogmat ten określa to, w co Kościół wierzył od samego początku, „że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym…”
Chrześcijanie Rzymu już od IV wieku obchodzili święto katedry św. Piotra, wspominając z wdzięcznością to, że właśnie Apostoł Piotr wybrał ich miasto i tu założył gminę chrześcijańską a z Rzymu uczynił stolicę chrześcijaństwa.
W bazylice św. Piotra w Rzymie przechowywana jest relikwia katedry Apostoła. Znajduje się za głównym ołtarzem, w absydzie. Są to fragmenty tronu (katedry), na którym miał zasiadać św. Piotr. Drogocenna relikwia to jedynie wiele kawałków drewna, spojonych bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Wielki artysta Giovanni Lorenzo Bernini, zamknął ów tron w marmurowej budowli.
Tron (katedra) jest symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak dla świętego Piotra, jak również jego następców. Przechowywanie relikwii katedry w Bazylice watykańskiej świadczy o tym, że tylko biskupi rzymscy są następcami św. Piotra i przysługuje im ta władza, jaką Chrystus powierzył Piotrowi.
Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową. Od XVI wieku Paweł IV ustalił, że 18 stycznia obchodzona będzie pamiątka wstąpienia Piotra na tron w Rzymie, a 22 lutego pamiątka ustanowienia stolicy prymasowskiej w Antiochii. Jan XXIII w 1962 roku połączył te święta w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Obchodzone 22 lutego święto o tym przypomina. Władzy, której Jezus udzielił Piotrowi, udziela w każdej epoce wszystkim jego następcom.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
21 lutego
Święty Piotr Damiani, biskup i doktor Kościoła
Piotr urodził się w 1007 roku w Rawennie, w licznej i niezamożnej rodzinie. Matka, zniechęcona licznym potomstwem, porzuciła niemowlę. Ledwie żywe odnalazła je służąca i oddała rodzinie. Po przedwczesnej śmierci rodziców Piotr znalazł drugą, lepszą matkę, w ukochanej siostrze, Rozelinie. Zaopiekował się nim starszy brat, Damian, od którego przyjął przydomek Damiani (czyli “od Damiana”). Początkowo brat obchodził się z Piotrem surowo. Święty musiał paść u niego świnie. Kiedy jednak Damian poznał się na niezwykłych zdolnościach brata, za radą siostry oddał go na studia do Rawenny, a następnie do Faenzy i Parmy. Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Henryka III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem. Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia. Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny. Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską. W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy. Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy. W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks. |
______________________________________________________________________________________________________________
20 lutego
Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie
Zobacz także: • Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik • Święty Eleuteriusz, biskup |
Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami. Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie. Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro. W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów. Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą. W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej. Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie. W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro. W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja. W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć. Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki. Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000. Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005). |
___________________________________________________________________________________
Dzieci z Fatimy
Fatimskie dzieci to rodzeństwo Franciszek i Hiacynta oraz ich kuzynka Łucja. Najstarsza z nich – Łucja, w rozmowach z Matką Najświętszą wzięła na swe barki reprezentowanie świata. Ją też Maryja umieściła w świetle, które rozchodziło się po ziemi. Dwoje młoszych znalazło się w blasku biegnącym ku niebu. Rzeczywiście, Franciszek umiera już w kwietniu 1919 r, Hiacynta rok później. Łucja pozostaje? Matka Boża powiedziana, że jakiś czas? Zgodnie z zapowiedzią Najświętszej Panienki, by mówić ludziom o nabożeństwie do Niepokalanego Serca. Ten czas wyznaczony przez Boga trwał bardzo, bardzo długo. Jakby Bóg go przedłużał, dawał światu szansę skorzystania z obecności fatimskiego świadka. W końcu zabrał i ją. W lutym 2005.
Misja Łucji jest nam znana, możemy ją odtworzyć w szczegółach. A tamta dwójka? Jakie było ich zadanie? Czy tylko bycie świadkiem objawień w Dolinie Pokoju? Czy sama Łucja by nie wystarczyła? Franciszek i Hiacynta znali swe miejsce. Resztę swego dziecięcego życia wypełniło nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi.
Nie polegało ono – jak sobie nieraz wyobrażamy kogoś praktykującego jakieś nabożeństwo – na odmawianiu określonych modlitw, uczestnictwa w nabożeństwach kościelnych. Ich nabożeństwo to ich życie! Jeśli było doskonałe, a było, to każda chwila była nim wypełniona po brzegi. Dlatego Kościół wyniósł je na ołtarze.
ŁUCJA DOS SANTOS, kuzynka Franciszka i Hiacynty Marto, urodziła się 22 marca 1907 roku w AIjustrel. 2 października 1926 roku rozpoczęła nowicjat w Zgromadzeniu Sióstr św. Doroty w Tuy w Hiszpanii. 3 października 1928 roku złożyła pierwsze śluby zakonne. Tu miała ponowne objawienia Matki Bożej. W 1929 roku Matka Boża prosiła ją o wprowadzenie nabożeństwa Pięciu Pierwszych Sobót miesiąca oraz o poinformowanie Kościoła, że pragnie poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu 02 grudnia 1940 roku siostra Łucja zwraca się z prośbą do Piusa XII o poświęcenie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi i pobłogosławienie Pięciu Pierwszych Sobót miesiąca. 31 sierpnia 1941 roku spisała dwie pierwsze części „tajemnicy”, natomiast 03 stycznia 1944 roku, na polecenie biskupa Leirii, spisuje trzecią część „tajemnicy” i przekazuje ją biskupowi 25 marca 1948 roku, za pozwoleniem Piusa XII, opuszcza Zgromadzenie Sióstr św. Doroty i wstępuje do klasztoru Sióstr Karmelitanek w Coimbra. Tutaj, 31 maja 1948 roku, składa uroczyste śluby.
13 maja 1982, 1991 i 2000 roku siostra Łucja spotkała się z Janem Pawłem II, przy okazji jego pielgrzymek do sanktuarium fatimskiego.
Siostra Łucja zmarła w opinii świętości w dniu 13 lutego 2005 r. w Coimbra w Portugalii.
ŚW. FRANCISZEK MARTO, brat Hiacynty, urodził się 11 czerwca 1908 roku w wiosce AIjustrel, należącej do parafii Fatima. W październiku 1917 roku rozpoczął naukę w szkole powszechnej. Często w drodze do szkoły wstępował do kościoła parafialnego na modlitwę. Lubił rozmyślać i medytować. Był dobry i opiekuńczy. Wykazywał zdolność do poświęceń. Pokutował, aby „pocieszać Pana”. Było w nim wielkie pragnienie wynagradzania za winy grzeszników. We wrześniu 1918 roku na Półwyspie Iberyjskim zapanowała epidemia zapalenia oskrzeli i płuc. Oprócz ojca, wszyscy w rodzinie Marto zachorowali. Franciszek znosił cierpienia bez uskarżania się. Pod koniec marca 1919 roku na własną prośbę przyjął I Komunię św. Zmarł z uśmiechem na ustach 04 kwietnia 1919 roku, w domu rodzinnym, i został pochowany na cmentarzu parafialnym.
13 marca 1952 roku jego ciało przeniesiono do bazyliki w Fatimie i pochowano w bocznej Kaplicy po prawej stronie głównego ołtarza.
Ojciec Święty Jan Paweł II w dniu 2 kwietnia 1981 roku podpisał dekret, który umożliwiał rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego dzieci, które nie były męczennikami.
13 maja 2000 roku Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Franciszka i Hiacynty. Ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w Fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.
ŚW. HIACYNTA MARTO, siostra Franciszka, urodziła się 11 marca 1910 roku w Aljustrel. Różniła się od Franciszka ruchliwością i żywotnością. Dużo modliła się o nawrócenie grzeszników i podejmowała pokutę w ich intencji. Bardzo boleśnie przeżyła śmierć Franciszka. Swoje cierpienia w czasie choroby ofiarowała za nawrócenie grzeszników, za pokój na świecie i w intencji Ojca Świętego. Gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleciła mu: „Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników”. Hiacynta tak była przejęta wizją piekła podczas objawień 13 lipca 1917 roku, że żadna pokuta ani umartwienie nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.
Zmarła 20 lutego 1920 roku, po długiej chorobie, w Lizbonie. 12 września 1935 roku ciało jej przeniesiono z rodzinnego grobowca barona Alvaiazere w Ourem na cmentarz w Fatimie. 01 maja 1951 roku ciało jej złożono w bazylice w Fatimie, w bocznej kaplicy po lewej stronie głównego ołtarza.
Ojciec Święty Jan Paweł II w dniu 2 kwietnia 1981 roku podpisał dekret, który umożliwiał rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego dzieci, które nie były męczennikami.
13 maja 2000 roku Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Franciszka i Hiacynty. Ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w Fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.
Ujawniono przypadek cudu za wstawiennictwem bł. Rodzeństwa Marto.
Szczegóły cudownego uzdrowienia za wstawiennictwem błogosławionych Franciszka i Hiacynty Marto, świadków objawień maryjnych w 1917 roku, ujawniono w Fatimie w czwartek, dzień przed przybyciem papieża Franciszka do tego portugalskiego sanktuarium.
Na konferencji prasowej w Fatimie rodzice 9-letniego dziś Lucasa, ujawnili szczegóły wypadku, do którego doszło 3 marca 2013 r. na terenie archidiecezji Olinda i Recife w północno-wschodniej Brazylii. Bawiący się z siostrą pięciolatek wypadł w domu swojego dziadka przez okno z wysokości ponad 6 metrów i odniósł poważny uraz głowy.
„Nie mamy wątpliwości, że Lucas jest zdrowy dzięki cudowi, jaki zdarzył się za wstawiennictwem błogosławionych pastuszków z Fatimy” – powiedział ojciec chłopca, Joao Batista.
Mężczyzna ujawnił, że w związku z tym, że w trakcie wypadku dziecko utraciło część materii mózgowej, zespół medyczny orzekł po przyjęciu go na oddział, że nawet jeśli poszkodowany przeżyje, to pozostanie w stanie wegetatywnym lub do końca życia będzie niepełnosprawny umysłowo.
Cztery dni po wypadku rodzice poprosili zgromadzenie sióstr zakonnych z Carmelo de Campo Mourao o modlitwę wstawienniczą za dziecko. Te zgodziły się odmawiać modlitwę przy znajdujących się w ich kaplicy relikwiach błogosławionych Franciszka i Hiacynty.
„Podobnie także i my, najbliżsi, modliliśmy się za wstawiennictwem pastuszków. 9 marca Lucas obudził się i zaczął z nami rozmawiać. 15 marca nasz syn wyszedł ze szpitala” – ujawnił Joao Batista.
Ojciec dziecka dodał, że w zespole medycznym, który orzekł, że przypadek uzdrowienia Lucasa należy uznać za niewytłumaczalny z naukowego punktu widzenia, byli zarówno wierzący, jak i ateiści.
9-letni Lucas weźmie udział w sobotniej mszy w Fatimie, podczas której papież Franciszek ogłosi rodzeństwo Marto świętymi. Trzecia uczestniczka objawień z 1917 r., karmelitanka Łucja dos Santos, która zmarła w 2005 r., zostanie kanonizowana prawdopodobnie jeszcze w tym roku.
W marcu br. Stolica Apostolska ogłosiła, że papież Franciszek wyraził zgodę na publikację dekretu o uznaniu cudu za wstawiennictwem dwójki portugalskich wizjonerów, a ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.
Hiacynta i Franciszek Marto zostali beatyfikowani w 2000 r. w Fatimie przez Jana Pawła II podczas jego trzeciej, a zarazem ostatniej wizyty w Portugalii – 13 maja 2000 roku.
______________________________________________________________________________________________________________
19 lutego
Święty Konrad z Piacenzy, pustelnik
Konrad Confalonieri urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Za młodu obrał sobie zawód rycerski. W roku 1313 w czasie polowania rozpalił ognisko dla wypłoszenia zwierzyny i wywołał pożar. Nie zdawał sobie sprawy, jaką klęskę żywiołową wywoła tym czynem. Namiestnik Piacenzy, Galeazzo Visconti, skazał na śmierć przypadkowo przyłapanego w lesie człowieka, podejrzanego o umyślny pożar lasu. Gdy Konrad się o tym dowiedział, natychmiast zgłosił się do namiestnika i wyznał swoją winę. Wynagrodził też pieniężnie wyrządzoną miastu szkodę. Oddał na ten cel cały swój majątek. Wydarzenie to stało się przełomem religijnym w życiu jego i jego małżonki, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Piacenzy. Konrad natomiast zaczął prowadzić żywot wędrownego ascety. Wstąpił w 1315 r. do III zakonu św. Franciszka. Jako pielgrzym pokutny nawiedził wiele sanktuariów Italii. Osiadł w 1343 r. jako pustelnik w dolinie Noto koło Syrakuz na Sycylii, gdzie wiódł życie pełne wyrzeczenia. Miał dar prorokowania. Zmarł 19 lutego 1351 r. Pochowano go w Noto, w kościele św. Mikołaja. W roku 1485 jego śmiertelne szczątki umieszczono w srebrnej trumnie. Papież Urban VIII jego kult zatwierdzony dla diecezji syrakuskiej w roku 1515, potem rozszerzony na całą Sycylię (1544), rozciągnął także na zakony franciszkańskie (1625). Jest patronem osób cierpiących z powodu przepukliny. W ikonografii przedstawiany jako franciszkański pustelnik lub starzec z jeleniami i innymi zwierzętami. Jego atrybutami są: krzyż, dyscyplina, czaszka i księga. | |
______________________________________________________________________________________________________________
18 lutego
Błogosławiony Jan z Fiesole
– Fra Angelico, prezbiter
Zobacz także: • Święty Teotoniusz, zakonnik • Święta Konstancja • Święty Flawian, patriarcha |
Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku. Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu. Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki. |
_________________________________________________________________________________________
Bł. Fra Angelico – Piękno Chrystusa
Luca Signorelli (PD)Fra Angelico (w głębi)
***
W klasztorze San Marco we Florencji można podziwiać freski Fra Angelico przedstawiające ewangeliczne wydarzenia. Emanuje z nich duchowe piękno, którym przeniknięty był dominikański artysta. Bez wątpienia było to Piękno Chrystusa. Zaprzyjaźnił się z Pięknym-Dobrym Pasterzem, w Którym wszystkie rzeczy piękne zostały stworzone.
Fra Angelico urodził się ok. 1400 r. w Castello Vecchio w Toskanii. Za młodu uczył się malarstwa we Florencji, gdzie w wieku 20 lat odczuł, że Bóg go powołuje do życia zakonnego. Wstąpił do konwentu dominikanów w Fiesole, gdzie w 1425 r. złożył śluby zakonne. Po otrzymaniu święceń kapłańskich zapragnął przekazywać piękno tajemnicy Chrystusa przez malarstwo, które coraz bardziej stawało się dla niego ważną formą przepowiadania Słowa. Fra Angelico malował freski w miejscach, gdzie mieszkali i modlili się jego współbracia zakonni, głównie w klasztorze św. Marka we Florencji.
Jak napisał jego biograf, Giorgio Vasari: „Jego malarstwo było owocem wielkiej harmonii między świątobliwym życiem i otrzymaną od Boga siłą twórczą”. On sam lubił powtarzać zdanie: „By malować Chrystusa, należy żyć Chrystusem”. Pragnął, by jego malarstwo było jednocześnie przepowiadaniem Słowa. Malował Słowem, nosząc w sobie całe bogactwo Chrystusa. Patrząc na fresk Zwiastowania w klasztorze św. Marka, można mieć wrażenie, jakbyśmy byli świadkami tego wydarzenia i odbywało się ono w naszej obecności.
Pan Jezus, który w nim zamieszkiwał, sprawił, że jego spojrzenie na otaczający go świat nasycone było łaską odkupienia. To dlatego z jego malarskich dzieł emanuje tyle światła i pokoju, który rodzi nadzieję. W opracowaniach poświęconych Fra Angelico podkreśla się także ścisły związek między jego malarstwem i teologią św. Tomasza, która ukazuje jedność tajemnicy stworzenia z tajemnicą wcielenia i odkupienia. Fra Angelico żywo włączył się w nurt odnowy zapoczątkowany w zakonie dominikańskim przez bł. Rajmunda z Kapui i św. Katarzynę Sieneńską.
Jego freski i obrazy są bardzo charakterystyczne, dominują w nich żywe pastelowe kolory. Kolor złoty przypomina, podobnie jak we wschodnich ikonach, tajemnicę Boga, który przenika swoją obecnością Swoje stworzenie. Patrząc na jego sztukę malarską, można odkryć, że tworzył ją człowiek przemieniony łaską Chrystusa. Malował je człowiek zbawiony owocami męki Pana. Nawet jeśli Fra Angelico przedstawia scenę ukrzyżowania, to nie przytłacza ona tragizmem czy smutkiem, jest raczej przeniknięta blaskiem Bożej Chwały, blaskiem zmartwychwstania, a przez to zaprasza do powierzenia się z wielkim zaufaniem i pokorą Bożemu miłosierdziu. Jak zauważa O. Guy Bedouelle OP:
„Nawet namalowana około roku 1438 Pieta ze Starej Pinakoteki w Monachium, gdzie Najświętsza Dziewica całuje rękę swego Syna, jest dziełem przesyconym absolutnym spokojem. Postać Najświętszej Panny służy bowiem Fra Angelico jako punkt wyjścia do przedstawienia nie tylko istoty stworzonej, uczestniczącej w Bożej przyjaźni, ale i Tej, która przyjmuje w sobie Jego Słowo”.
Fra Angelico malował freski także w katedrze w Orvieto. Obok Florencji najwięcej jego dzieł można podziwiać w Rzymie, jak choćby malowidła w bazylice Santa Maria sopra Minerva, gdzie spoczywają jego relikwie. Fra Angelico (Anielski brat) zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 r.
Dzisiaj, gdy artyści kuszeni są, by wyrażać brzydotę, mylnie sądząc, że właśnie wtedy będą bardziej autentyczni, tym bardziej ważna staje się twórczość Fra Angelico, który malował samo Źródło piękna, Jezusa Chrystusa, Boga, który pokornie przyjął ludzkie ciało. Na freskach dominikanina Jezusowi towarzyszą jego uczniowie, męczennicy i święci. Patrząc na nich, możemy choć trochę sobie wyobrazić, jak piękne jest niebo.
W roku 1982 Ojciec Święty Jan Paweł II listem apostolskim potwierdził autorytetem Kościoła kult oddawany od dawna Fra Angelico w zakonie dominikańskim. Zaś w Liście do Artystów napisanym w 1999 r. zaprosił artystów na całym świecie do otwarcia serca na piękno nadprzyrodzone, Boże piękno, które jako jedyne może zbawić świat:
„Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości. Dlatego piękno rzeczy stworzonych nie może przynieść mu zaspokojenia i budzi ową utajoną tęsknotę za Bogiem, którą święty Augustyn, rozmiłowany w pięknie, umiał wyrazić w niezrównanych słowach: «Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem».
Niech różnorakie drogi, którymi podążacie, artyści całego świata, prowadzą was wszystkich do owego bezmiernego Oceanu piękna, gdzie zachwyt staje się podziwem, upojeniem, niewymowną radością.
Niech drogowskazem i natchnieniem będzie dla was tajemnica zmartwychwstałego Chrystusa, którą […] Kościół z radością kontempluje.
Niech wam towarzyszy Najświętsza Panna – «cała piękna»: Jej wizerunek przedstawiali w swych dziełach niezliczeni artyści, a wielki Dante ogląda Ją w chwale Raju jako «piękność, co była rozkoszą dla oczu świętych onych rzesz bez końca».
«Wyjdzie z zamętu świat ducha…». Ze słów, które Adam Mickiewicz napisał w czasach bardzo trudnych i bolesnych dla swojej ojczyzny, pragnę zaczerpnąć życzenie dla was: niech wasza sztuka przyczynia się do upowszechnienia prawdziwego piękna, które będzie niejako echem obecności Ducha Bożego i dzięki temu przekształci materię, otwierając umysły na rzeczywistość wieczną”.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
__________________________________________________________________________________
Fra Angelico: Zwiastowanie
“Zwiastowanie”, 1435-1445, tempera na desce, 194 x 194 cm, Muzeum Prado (Madryt) Autor: Guido di Pietro da Mugello “Fra Angelico”, malarz włoski, ur. ok. 1400 w Vicchio nell Mugello, zm. 1455 w Rzymie
***
Patron artystów
Fra Angelico naprawdę nazywał się Guido di Pietro da Mugello. Był dominikaninem, w zakonie przybrał imię Giovanni da Fiesole (jego klasztor znajdował się w miejscowości Fiesole). Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek “Fra Angelico” – Anielski Brat.
Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go “il Beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.
W swej twórczości łączył elementy późnego gotyku (użycie złoceń) i wczesnego renesansu (perspektywa). Jego obrazy charakteryzuje głęboki, religijny nastrój i świetna kolorystyka. Tworzył m.in. w Rzymie, Florencji i Orvieto. “Zwiastowanie” namalował dla swego klasztoru w Fiesole.
Tuż przed Poczęciem
Tematem dzieła jest zaczerpnięta z Ewangelii wg św. Łukasza scena Zwiastowania. Archanioł Gabriel przemawia do Najświętszej Marii Panny stojąc w pełnej szacunku pozie. Artysta przedstawił jednocześnie chwilę tuż przed Poczęciem. Dwie ręce Boga Ojca wysyłają ze świetlistego kręgu w górnym lewym rogu obrazu złote promienie i gołębia, symbolizujące Ducha Świętego. Zbliżają się one do NMP. Gołąb został namalowany koło drugiej od lewej kolumny, nad głową Archanioła Gabriela, jakby na przedłużeniu jego pochylonej sylwetki.
Pomiędzy Archaniołem a Najświętszą Marią Panną artysta namalował także jaskółkę, siedzącą na pręcie łączącym kolumny. Symbolizuje ona czystość NMP.
Architektura nierzeczywista
Cała scena odbywa się na ganku otoczonym kolumnami, sprawiającym nierzeczywiste wrażenie. Budowla jest zbyt niska, a kolumny zbyt cienkie by udźwignąć sklepienie. Fra Angelico chciał uniknąć naturalizmu i wiązania przedstawionej sceny z konkretnym miejscem na ziemi. Uważał, że żadne nie jest godne, by umieścić w nim tak ważną chwilę.
Ponadto artysta postanowił oddzielić Zwiastowanie od sąsiedniej sceny, umieszczonej z lewej strony obrazu. Dlatego posłużył się nierzeczywistą architekturą.
Grzech i odkupienie
Z lewej strony artysta przedstawił scenę wygnania Adama i Ewy z raju. W ten sposób na jednym obrazie umieścił rezultat grzechu pierworodnego i zapowiedź odkupienia ludzkości pokutującej za ten grzech. Pokój Najświętszej Marii Panny wydaje się znajdować w tym samym rajskim ogrodzie, który opuszczają Adam i Ewa. W ten sposób artysta połączył Stary i Nowy Testament.
Życie Matki Bożej
Pod obrazem, w predelli, Fra Angelico umieścił pięć małych przedstawień ze scenami z życia Matki Bożej. Czyta się je, jak książkę, od lewej do prawej. Są to kolejno: Narodziny Marii, Zaślubiny ze św. Józefem, Nawiedzenie św. Anny, Pokłon Trzech Króli, Ofiarowanie w Świątyni, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.
Gotyk i renesans
“Zwiastowanie” jest dziełem renesansowym, Fra Angelico posłużył się jednak pewnymi stosowanymi w gotyku metodami. W dekoracji szat Matki Bożej i Archanioła zastosował złocenia symbolizujące świętość. Ponadto zróżnicował rozmiary przedstawionych postaci w zależności od tego jak są ważne. W średniowieczu, gdy nie znano perspektywy, była to obowiązująca zasada. W I połowie XV w. ludzie byli jeszcze przyzwyczajeni, że najważniejsze osoby muszą być największe. Dlatego NMP, gdyby namalować Ją stojącą, nie zmieściłaby się w swym pokoju. Oboje z Archaniołem Gabrielem są więksi niż Adam i Ewa, co zresztą artysta rozwiązał zgodnie z duchem renesansu, umieszczając wygnanie z raju na dalszym planie.
wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
17 lutego
Siedmiu Świętych Założycieli
Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny
Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti. Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów. Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego. Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario. |
______________________________________________________________________________________________________________
16 lutego
Święta Juliana, dziewica i męczennica
Zobacz także: • Święty Daniel, męczennik • Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik |
Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Eleuzjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r. Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii. W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 lutego
Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter
Zobacz także: • Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter • Święty Zygfryd, biskup |
Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego. Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna. W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929). W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu. Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym:Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to. Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego. Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku. 30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała. | |
___________________________________________________________________________________
fot. F. Czarnowski, CC BY SA 3.0, Wikimedia Commons
***
Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie
POTRZEBA UFNOŚCI
Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.
W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…) Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej.
A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…) To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16).
Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…) Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.
SKUTKI UFNOŚCI
“A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)
Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył.
Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…). Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…) Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.
Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju. Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich.
Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju. Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)
W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?
Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…) Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana.
Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego.
Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój. Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…) Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność.
Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…) Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…) Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością.
“Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.
Bł. ks. Michał Sopoćko
__________________________________________________________________________
Nigdy się nie skarżył
Archiwum Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego/faustyna.pl
***
Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi
O nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego, wielkiej pokorze i cierpieniu ks. Michała Sopoćki opowiada s. Bogdana Łasocha, misjonarka Świętej Rodziny.
O. Sebastian Wiśniewski, oblat Maryi Niepokalanej: Towarzyszyła Siostra bł. Michałowi Sopoćce, spowiednikowi św. Siostry Faustyny, w jego ostatnim roku życia. Jak Siostra wspomina ks. Sopoćkę?
S. Bogdana Łasocha: W 1974 r. zostałam skierowana przez matkę generalną do domu zakonnego przy ul. Poleskiej w Białymstoku. Miałam opiekować się ks. Michałem Sopoćką, który był wtedy kapelanem naszej kaplicy i mieszkał w naszym domu. Miał już 86 lat i był bardzo schorowany. Warunki były u nas bardzo skromne. Przełożona oddała swój pokój księdzu kapelanowi i mieszkała razem ze mną w pokoju obok. Miała ze mną jedno wielkie utrapienie, bo ciągle ćwiczyłam grę na pianinie. Ksiądz Sopoćko też na pewno mnie słyszał, bo mieszkał za ścianą. Musiałam w tym czasie ćwiczyć i zdawać kolejne egzaminy w Warszawie, a poza tym miałam opiekować się ks. Sopoćką.
Czy ks. Sopoćko dał się Siostrze poznać jako szczególny czciciel Miłosierdzia Bożego?
Przypominam sobie, że zawsze podczas kazań ks. Sopoćko nawiązywał do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam, że w niedzielę po Wielkanocy – która według Dzienniczka św. Siostry Faustyny miała być Niedzielą Miłosierdzia, a kult Bożego Miłosierdzia był ciągle wstrzymywany – ks. Sopoćko, mówiąc o Miłosierdziu Bożym podczas Mszy św. rozpłakał się. Nie dokończył tego kazania… Pamiętam też, że kiedy, jako uczennica Studium Muzycznego, wyjeżdżałam na zajęcia czy egzaminy, prosiłam go o modlitwę. Błogosławił mnie i mówił, żebym się modliła do Miłosierdzia Bożego, a kiedy wracałam, to zawsze pytał mnie, jak było, jak mi poszło…
W 1959 r. kult Miłosierdzia Bożego został wstrzymany przez Stolicę Apostolską. To musiało być wyjątkowo trudne dla ks. Sopoćki…
Prymas Stefan Wyszyński wrócił z Rzymu i chciał przekazać decyzję Kongregacji Świętego Oficjum ks. Sopoćce, który przyjął ją bardzo spokojnie. Później jednemu z zaprzyjaźnionych księży opowiedział: „Upokorzyłem się przed księdzem prymasem i powiedziałem: «Księże prymasie, proszę mi zadać pokutę za tyle zamieszania przeze mnie»”. Był bardzo pokorny… Kiedy rozmowa się kończyła, to prymas dodał mu otuchy i powiedział: „Życzę zwycięstwa, jeśli to będzie wolą Bożą, żeby wypłynęło to nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego”. Gdy wrócił od prymasa, to szybko pozbierał wszystkie obrazki z modlitwą do Miłosierdzia Bożego z kaplicy, przyniósł je do pokoju i powiedział: „Jest to dla mnie ból, ale jestem posłuszny Kościołowi”, a następnie włożył je do biurka.
Wiemy, że stanowisko Rzymu w tej sprawie zmieniło się dopiero 3 lata po śmierci ks. Sopoćki. On jednak – chociaż sam był przekonany co do teologicznych podstaw kultu – przyjął ostrożność Stolicy Apostolskiej, jak Siostra wspomniała, ze spokojem. Czy wobec tego można powiedzieć, że ks. Sopoćko bardzo dużo od siebie wymagał? Czy był bardzo zasadniczy?
To był naprawdę konkretny człowiek, wykształcony, jako jedyny w Białymstoku miał habilitację. W seminarium wykładał homiletykę i katechetykę. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Poza tym to był bardzo rozmodlony kapłan. U niego było: „Tak, tak; nie, nie”. Nie było w ogóle niepotrzebnych słów. Kiedy go poznałam, był już bardzo zbolały i wychudzony. Myślę, że bolało go wszystko, przyjmował dużo lekarstw, ale nigdy się nie skarżył. Nigdy nie słyszałam, żeby się nad sobą użalał, heroicznie znosił cierpienie. Był bardzo umartwiony, taki człowiek dawnej ascezy. Ograniczał swoje potrzeby do minimum. Gdy kupiłyśmy mu buty, to on je komuś oddał, a sam chodził w starych kamaszach. W tych butach został też pochowany. Żył bardzo ubogo. Jeśli miał jakieś oszczędności, to oddawał je na założone przez siebie Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry budowały wtedy dom generalny i on wszystko im oddawał. W swoim pokoju nie miał nawet nic do jedzenia. Wystarczały mu posiłki, które dostawał od sióstr. Czasami proponowałam mu herbatę, bo przyjmował tyle lekarstw, ale on za wszystko dziękował. Nie chciał niczego więcej. To był naprawdę zapracowany człowiek. Codziennie wstawał o czwartej rano. Przed Mszą św. spowiadał, a po niej zostawał jeszcze długo na dziękczynieniu. Po śniadaniu pisał na maszynie i dużo czytał, a miał już 86 lat.
Siostra towarzyszyła ks. Sopoćce również w ostatnich jego godzinach…
Tak. Pamiętam, że 11 lutego 1975 r. ks. Sopoćko, idąc na Mszę św., zasłabł. Zaprowadzono go do pokoju, a siostry wezwały lekarza, który powiedział, że to już jest początek agonii. Powiadomiłyśmy Kurię Diecezjalną i wtedy przyszło dwóch księży, którzy udzielili ks. Sopoćce sakramentu namaszczenia. Ksiądz Sopoćko bardzo cierpiał. Czuwałyśmy przy nim przez 3 czy 4 dni i noce. W pokoju u księdza była na szafie walizka. Ksiądz Sopoćko spojrzał na mnie i po chwili na tę walizkę. Zapytałam, czy ją podać. Odpowiedział, że tak, więc chwyciłam tę walizkę i ją otworzyłam, a tam była alba i fioletowy ornat. Przygotował sobie wcześniej na pogrzeb… W ostatnich dniach życia ks. Sopoćko wyraźnie przeżywał walkę duchową. On – zazwyczaj delikatny, spokojny, bardzo taktowny – sprawiał wrażenie, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Jeden z kapłanów udzielił mu absolucji i odprawił Mszę św. o szczęśliwą śmierć, a my klęczałyśmy przy ks. Sopoćce i odmawiałyśmy chwalebną część Różańca. Gdy skończyłyśmy ostatnią tajemnicę – była to godz. 19.55 – ks. Sopoćko oddał ducha Panu. Był to dzień 15 lutego 1975 r.
S. Bogdana Łasocha
należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Opiekowała się schorowanym bł. ks. Michałem Sopoćką do jego śmierci w 1975 r. Obecnie mieszka w klasztorze przy sanktuarium bł. Bolesławy Lament w Białymstoku.
Świadectwo Rafała Dudzińskiego – męża i ojca czworga dzieci, członka Wspólnoty Bożego Ojcostwa, wojownika Maryi:
Rok 2001 był przełomowy w moim życiu duchowym. Otrzymałem łaskę „nawrócenia”, wszystko nabrało nowego sensu i znaczenia. Pamiętam jak dziś rozmowę z siostrą zakonną, której tłumaczyłem, że księża powinni „to i tamto” zmienić w swoim życiu. Była to bardzo mądra osoba, która nie tłumaczyła mi wiele, tylko powiedziała: „Rafał, to nie ten kierunek, ty potrzebujesz rekolekcji, czyli spotkania z Bogiem Miłosiernym”. Zaproponowała mi rekolekcje u salwatorianów w Krakowie. Zanim jednak na nie dotarłem, zawitałem do Łagiewnik, ponieważ jako pokutę podczas spowiedzi dostałem do odmówienia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. To miejsce, ta modlitwa, tak prosta i tak głęboka, poruszyły moje serce. Pamiętam do dziś prośbę, a raczej modlitwę, którą wówczas napisałem: „Dziękuję za wszystko i proszę o wszystko”. W dzieciństwie nie miałem kochającej się rodziny, ale podziękowałem za wszystko, jakby to, co złe, nie mogło przysłonić dobra, którego tak wiele doświadczyłem w moim życiu. Było to dla mnie jak nowe życie, wróciłem inny. Nie osądzałem księży, wybaczyłem rodzicom, odnowiłem relacje ze znajomymi, miałem inne serce, zagościło w nim miłosierdzie. W czasie rekolekcji wyspowiadałem się ze wszystkiego, dosłownie ze wszystkiego. W sercu miałem przekonanie, że Bóg o tym wszystkim wiedział, o całym moim życiu po ciemnej stronie i jednocześnie poczułem Jego ogromną miłość, która jest większa niż mój grzech. Zrozumiałem, że skoro jestem kochany, to też chcę się nauczyć kochać. Od tamtego momentu minęło 20 lat, w moim życiu wiele się zmieniło. Mam szczęśliwą rodzinę, czworo dzieci, mamy dom, który wyremontowaliśmy, byłem na Światowych Letnich Igrzyskach Olimpiad Specjalnych w Los Angeles jako trener Reprezentacji Polski w Bowlingu, ponieważ na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną. A to, co najważniejsze, mam do dziś – doświadczenie bezwarunkowej miłości Boga Ojca i wolne serce. Serce bez uzależnień, które zabijały we mnie radość życia i poczucie mojej wartości.
rozmawiał: o. Sebastian Wiśniewski OMI/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________
fot. via Wikipedia, CC 0
***
Błogosławiony ks. Sopoćko –
spowiednik Św. Faustyny Kowalskiej
Na potwierdzenie tego zdania można przywołać zdarzenie opisane w Dzienniczku, kiedy to pewna starsza zakonnica zwierzyła się siostrze Faustynie, że od paru lat cierpi wewnętrznie, ponieważ zdaje się jej, że wszystkie spowiedzi źle odprawiła, i ma wątpliwości, czy Pan Jezus jej przebaczył. Nie wierzyła też spowiednikowi, który był pewien ważności sakramentu pojednania.
„Płacząc gorzko, nie chciała mnie puścić – relacjonuje apostołka miłosierdzia – i mówi mi:
»Ja wiem, że Pan Jezus do siostry mówi«.
A nie mogąc się od niej wyrwać, bo mnie chwyciła za ręce, więc przyrzekłam jej, że się za nią pomodlę. Wieczorem w czasie benedykcji usłyszałam w duszy te słowa:
»Powiedz jej, że więcej rani moje serce jej niedowierzanie, aniżeli grzechy, które popełniła«
Kiedy jej o tym powiedziałam, rozpłakała się jak dziecko i radość wielka wstąpiła w jej duszę. Zrozumiałam, że Bóg pragnął tę duszę pocieszyć przeze mnie, a więc chociaż mnie to wiele kosztowało, spełniłam życzenie Boże” (Dz. 628).
UFNOŚĆ POMIMO GRZECHU
Ksiądz Sopoćko przestrzegał, ażeby widzenie własnych braków i słabości nie zniechęcało nikogo do ufności. Wręcz przeciwnie: świadomość popełnianych grzechów powinna mobilizować do opierania się na Jezusie w ich usuwaniu, a więc do oddania ich w „trybunale miłosierdzia”, jakim jest konfesjonał.
Osobom, które przygniecione są ciężarem popełnionych grzechów, trudno jest nieraz zaufać. A tymczasem – jak powtarzał wielokrotnie Pan Jezus św. Faustynie – te dusze mają szczególny dostęp do Jego serca.
W Dzienniczku znajdziemy przejmującą rozmowę miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy:
„– Dusza […]: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? – pyta pełna trwogi.
– Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie. […]
– Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie…
– Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy, i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.
– Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba. […] Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako Ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze” (Dz. 1486).
Niezależnie od tego, na jakim etapie drogi życia jesteśmy, troszczmy się o wzrost zażyłości z Panem Bogiem, szczególnie w sakramencie pojednania i Eucharystii. A kiedy przyjdą na nas ciężkie dni i niecodzienne wyzwania, nie zapominajmy o radzie bł. ks. Michała Sopoćki:
„Gdy tedy mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrowa (por. Mk 5,25-34)”.
źródła: ks. Michał Sopoćko, Jezus Król Miłosierdzia. Artykuły z lat 1936-1975, Warszawa 2005; tenże: Dar Miłosierdzia. Listy z Czarnego Boru, Częstochowa 2008.
______________________________________________________________________________________________________________
14 lutego
Święci Cyryl, mnich, i Metody, biskup
patroni Europy
Zobacz także: • Święty Walenty, biskup i męczennik |
Cyryl urodził się w Tesalonikach w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie Leona, który był wyższym oficerem miejscowego garnizonu. Jego właściwe imię to Konstanty, imię Cyryl przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu. Po studiach w Konstantynopolu został bibliotekarzem przy kościele Hagia Sophia. Później usunął się na ubocze. Z czasem podjął w szkole cesarskiej wykłady z filozofii. Wkrótce potem, w 855 r. udał się na górę Olimp do klasztoru w Bitynii, gdzie przebywał już jego starszy brat – św. Metody. Na żądanie cesarza Michała III obaj wyruszyli do kraju Chazarów na Krym, aby rozwiązać spory religijne między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Cyryl przygotował się do tej misji bardzo starannie – nauczył się języka hebrajskiego (by dyskutować z Żydami) i syryjskiego (by prowadzić dialog z Arabami, przybyłymi z okolic Syrii). Po udanej misji został wysłany z bratem przez patriarchę św. Ignacego, aby nieść chrześcijaństwo Bułgarom. Pośród nich pracowali pięć lat. Następnie, na prośbę księcia Rościsława udali się z podobną misją na Morawy, gdzie wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język starocerkiewno-słowiański. Inkulturacja chrześcijaństwa stała się przyczyną ich cierpień, a nawet prześladowań. Z Panonii (Węgier) bracia udali się do Wenecji, by tam dla swoich uczniów uzyskać święcenia kapłańskie. Jednak duchowieństwo tamtejsze przyjęło ich wrogo. Daremnie Cyryl przekonywał swoich przeciwników, że język nie powinien odgrywać warunku istotnego dla przyjęcia chrześcijaństwa. Bracia zostali oskarżeni w Rzymie przed papieżem św. Mikołajem I niemal o herezję. Posłuszni wezwaniu namiestnika Chrystusowego na ziemi, udali się do Rzymu. W tym jednak czasie zmarł papież św. Mikołaj I (+ 867), a po nim został wybrany Hadrian II. Ku radości misjonarzy nowy papież przyjął ich bardzo serdecznie, kazał wyświęcić ich uczniów na kapłanów, a ich słowiańskie księgi liturgiczne kazał uroczyście złożyć na ołtarzu w kościele Matki Bożej, zwanym Fatne. Wkrótce potem Cyryl wstąpił do jednego z greckich klasztorów, gdzie zmarł na rękach swego brata 14 lutego 869 r. Papież Hadrian (Adrian) urządził Cyrylowi uroczysty pogrzeb. Metody (jego imię chrzcielne – Michał) urodził się między 815 a 820 r. Ponieważ posiadał uzdolnienia wybitnie prawnicze, wstąpił na drogę kariery urzędniczej. W młodym wieku został archontem – zarządcą cesarskim w jednej ze słowiańskich prowincji. Zrezygnował z urzędu, wstępując do klasztoru w Bitynii, gdzie został przełożonym. Tam też przyjął imię Metody. Około 855 roku dołączył do niego jego młodszy brat, św. Cyryl. Odtąd bracia dzielą razem swój los w ziemi Chazarów, Bułgarów i na Morawach. Po śmierci Cyryla (w 869 r.) Hadrian II konsekrował Metodego na arcybiskupa Moraw i Panonii (Węgier) oraz dał mu uprawnienia legata. Jako biskup, Metody kontynuował rozpoczęte dzieło. Z powodu wprowadzenia obrządku słowiańskiego, mimo aprobaty Rzymu, był atakowany przez arcybiskupa Salzburga, który podczas synodu w Ratyzbonie uwięził go w jednym z bawarskich klasztorów. Spędził tam dwa lata (870-872). Interwencja papieża Jana VII przyniosła Metodemu utraconą wolność. Nękany przez kler niemiecki, Metody udał się ponownie do Rzymu. Papież Jan VIII przyjął go bardzo życzliwie i potwierdził wszystkie nadane mu przywileje. Aby jednak uspokoić kler niemiecki, dał Metodemu za sufragana biskupa Wickinga, który miał urzędować w Nitrze. W tym czasie doszło do pojednania Rzymu z Konstantynopolem. Metody udał się więc do patriarchy Focjusza, by mu zdać sprawę ze swojej działalności (881 lub 882). Został przyjęty uroczyście przez cesarza. Kiedy powracał, przyprowadził ze sobą liczny zastęp kapłanów. Powróciwszy na Morawy, umarł w Welehradzie 6 kwietnia 885 r.W roku 907 rozpadło się państwo wielkomorawskie, a z jego rozpadem został usunięty obrządek słowiański na rzecz łacińskiego. Mimo tego dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Ich językiem w liturgii nadal posługuje się kilkadziesiąt milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików. Obaj święci (nazywani Braćmi Sołuńskimi – od Sołunia, czyli obecnych Salonik w Grecji) są uważani za apostołów Słowian. W roku 1980 papież św. Jan Paweł II ogłosił ich – obok św. Benedykta – współpatronami Europy, tym samym podnosząc dotychczas obowiązujące wspomnienie do rangi święta. W ikonografii Bracia Sołuńscy przedstawiani są w stroju pontyfikalnym jako biskupi greccy lub łacińscy. Czasami trzymają w rękach model kościoła. Św. Cyryl ukazywany jest w todze profesora, w ręce ma księgę pisaną cyrylicą. Ich atrybutami są: krzyż, księga i kielich, rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim. |
________________________________________________________________________________-
Święci Cyryl i Metody
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 17.06.2009
Drodzy bracia i siostry!
Dziś będziemy mówić o świętych Cyrylu i Metodym, braciach, których łączyły więzy krwi oraz wiary, zwanych Apostołami Słowian. Cyryl urodził się w Salonikach w 826 lub 827 r. jako syn Leona, wysokiego urzędnika cesarskiego. Był najmłodszym z siedmiorga rodzeństwa. Jako dziecko nauczył się języka słowiańskiego. W 14. roku życia został wysłany do Konstantynopola, by się kształcić, i został towarzyszem młodego cesarza Michała III. W tych latach poznał różne dyscypliny uniwersyteckie, pośród których dialektykę, pod kierunkiem Focjusza. Odrzucił świetną propozycję małżeństwa, po czym postanowił przyjąć święcenia kapłańskie i został «bibliotekarzem» przy Patriarchacie. Wkrótce potem, spragniony samotności, ukrył się w jednym z klasztorów, ale szybko go odnaleziono i powierzono mu nauczanie dyscyplin kościelnych i świeckich. Pełnił tę funkcję tak dobrze, że nazwano go «Filozofem». W międzyczasie jego brat Michał (urodzony ok. 815 r.), który był urzędnikiem w Macedonii, ok. 850 r. zrezygnował z życia w świecie i dołączył do wspólnoty mnichów na górze Olimp w Bitynii, gdzie otrzymał imię Metody (imię zakonne musiało zaczynać się od tej samej litery, co imię otrzymane na chrzcie) i został przełożonym klasztoru Polychron.
Zachęcony przykładem brata, również Cyryl postanowił zrezygnować z nauczania i udać się na górę Olimp, by poświęcić się medytacji i modlitwie. Jednakże kilka lat później (ok. 861 r.) rząd cesarski zlecił mu misję nad Morzem Azowskim wśród Chazarów, którzy prosili o przysłanie człowieka wykształconego, potrafiącego prowadzić dyskusje z Żydami i Saracenami. Cyryl, któremu towarzyszył jego brat Metody, zatrzymał się na Krymie na długo i nauczył się hebrajskiego. Szukał również ciała papieża Klemensa i, który przebywał tam na wygnaniu. Odnalazł jego grób i kiedy razem z bratem wyruszył w drogę powrotną, zabrał ze sobą cenne relikwie. Po przybyciu do Konstantynopola dwaj bracia zostali wysłani na Morawy przez cesarza Michała III, do którego książę morawski Rościsław zwrócił się z wyraźną prośbą: «Odkąd nasz lud — powiedział — odrzucił pogaństwo, przestrzega prawa chrześcijańskiego; ale nie mamy nauczyciela, który potrafiłby wyjaśnić prawdziwą wiarę w naszym języku». Misja w krótkim czasie odniosła niezwykły sukces. Przekład liturgii na język słowiański wzbudził w ludzie wielką sympatię do obu braci.
To jednak zrodziło w stosunku do nich wrogość kleru frankońskiego, który przybył na Morawy wcześniej i uważał, że terytorium to należy do jego jurysdykcji kościelnej. Dwaj bracia udali się w 867 r. do Rzymu, by złożyć wyjaśnienia. Po drodze zatrzymali się w Wenecji, gdzie odbyła się bardzo żywa debata ze zwolennikami tak zwanej «herezji trójjęzycznej», którzy utrzymywali, że tylko w trzech językach można godziwie wielbić Boga: po hebrajsku, grecku i łacinie. Oczywiście dwaj bracia zdecydowanie zaoponowali. W Rzymie Cyryl i Metody zostali przyjęci przez papieża Hadriana ii, który wyszedł im naprzeciw z procesją, by godnie przyjąć relikwie św. Klemensa. Papież zrozumiał również wielkie znaczenie ich nadzwyczajnej misji. Od połowy pierwszego tysiąclecia bardzo liczni Słowianie osiedlili się bowiem na terytoriach położonych na pograniczu wschodniej i zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego, między którymi już panowało napięcie. Papież przeczuł, że ludy słowiańskie mogły odegrać rolę pomostu, przyczyniając się w ten sposób do zachowania jedności chrześcijan z obu części Cesarstwa. Bez wahania zatwierdził więc misję dwóch braci na Wielkich Morawach, akceptując i aprobując posługiwanie się językiem słowiańskim w liturgii. Księgi słowiańskie zostały złożone na ołtarzu Matki Boskiej Większej, a liturgię w języku słowiańskim sprawowano w bazylikach św. Piotra, św. Andrzeja i św. Pawła. W Rzymie, niestety, Cyryl poważnie zachorował. Czując zbliżanie się śmierci, chciał poświęcić się całkowicie Bogu jako mnich w jednym z greckich klasztorów Wiecznego Miasta (prawdopodobnie przy kościele św. Praksedy) i przyjął imię zakonne Cyryl (na chrzcie otrzymał imię Konstantyn). Później prosił gorąco swego brata Metodego, który w międzyczasie został wyświęcony na biskupa, by nie rezygnował z misji na Morawach i powrócił do tych ludów. Prosił Boga takimi słowami: «Panie, mój Boże (…), wysłuchaj moje modlitwy i zachowaj w wierze owczarnię, którą mi powierzyłeś. (…) Wyzwól ich od herezji trójjęzycznej, zgromadź wszystkich w jedno i spraw, by wybrany przez Ciebie lud pozostał zgodny w prawdziwej wierze i prawidłowo ją wyznawał». Zmarł 14 lutego 869 r.
Wierny zobowiązaniu podjętemu wraz z bratem, Metody powrócił w 870 r. na Morawy i do Panonii (obecne Węgry), czemu znów gwałtownie sprzeciwili się frankońscy misjonarze, którzy go uwięzili. Nie zniechęcił się i gdy w 873 r. został uwolniony, włączył się aktywnie w organizowanie Kościoła, zajmując się formacją grupy uczniów. Zasługą tych uczniów było przezwyciężenie kryzysu, który wybuchł po tym, jak Metody umarł 6 kwietnia 885 r.: kilku z tych uczniów, prześladowanych i uwięzionych, sprzedano jako niewolników i przewieziono do Wenecji, gdzie wykupił ich pewien funkcjonariusz konstantynopolitański, który zezwolił na powrót do krajów Słowian bałkańskich. Zostali przyjęci w Bułgarii, gdzie mogli dalej prowadzić misję zapoczątkowaną przez Metodego, głosząc Ewangelię na «ziemiach Rusi». W swojej tajemniczej opatrzności Bóg posłużył się zatem prześladowaniem, by ocalić dzieło świętych braci. Dokumentują je również zachowane dzieła piśmiennicze. Wystarczy wymienić Ewangeliarz (perykopy liturgiczne Nowego Testamentu), Psałterz, różne teksty liturgiczne w języku słowiańskim, nad którym pracowali obydwaj bracia. Po śmierci Cyryla, Metody i jego uczniowie przetłumaczyli całe Pismo Święte, Nomokanon oraz Księgę Ojców.
Chcąc teraz pokrótce zarysować profil duchowy dwóch braci, trzeba przede wszystkim uwydatnić pasję, z jaką Cyryl zgłębiał pisma św. Grzegorza z Nazjanzu, ucząc się od niego, jaką wartość ma język w przekazywaniu Objawienia. Św. Grzegorz powiedział, że pragnie, by Chrystus przemawiał przez niego: «Jestem sługą Słowa, dlatego oddaję się na służbę Słowa». Pragnąc naśladować Grzegorza w tej posłudze, Cyryl prosił Chrystusa, by za jego pośrednictwem przemawiał w języku Słowian. Swój przekład rozpoczyna uroczystym wezwaniem: «Słuchajcie, wszystkie ludy słowiańskie, słuchajcie Słowa pochodzącego od Boga, Słowa karmiącego dusze, Słowa prowadzącego do poznania Boga». W rzeczywistości, zanim książę morawski poprosił cesarza Michała III o przysłanie na swoje ziemie misjonarzy, wydaje się, że już kilka lat wcześniej Cyryl i jego brat Metody razem z grupą przyjaciół pracowali nad projektem zbioru dogmatów chrześcijańskich w księgach napisanych w języku słowiańskim. Wówczas pojawiła się oczywiście konieczność stworzenia nowych znaków graficznych, lepiej odpowiadających językowi mówionemu: tak powstała głagolica — alfabet, który po kolejnych zmianach został nazwany «cyrylicą» na cześć swojego twórcy. Było to przełomowe wydarzenie w rozwoju cywilizacji słowiańskiej w ogóle. Cyryl i Metody byli przekonani, że poszczególne ludy nie mogą uważać, że otrzymały w pełni Objawienie, dopóki nie usłyszą go we własnym języku i nie przeczytają jego zapisu we własnym alfabecie.
Dzięki Metodemu dzieło podjęte razem z bratem nie zostało gwałtownie przerwane. Podczas gdy Cyryl, «Filozof», miał skłonność do kontemplacji, Metodego pociągało życie aktywne. Dzięki temu położył podwaliny późniejszego rozpowszechnienia idei, którą można by nazwać «cyrylo-metodiańską»: występowała ona w różnych okresach historii ludów słowiańskich, sprzyjając ich rozwojowi kulturalnemu, narodowemu i religijnemu. Uznał to już papież Pius XI w Liście apostolskim Quod Sanctum Cyrillum, w którym napisał, że bracia byli «Synami Wschodu, ojczyzny bizantyjskiej, z pochodzenia Grekami, z uwagi na misję rzymianami, a z uwagi na owoce apostolskie Słowianami» (AAS 19 [1927], 93-96). Historyczną rolę, jaką odegrali, oficjalnie uznał później papież Jan Paweł II, który w Liście apostolskim Egregiae virtutis viri ogłosił ich współpatronami Europy wraz ze św. Benedyktem (AAS 73 [1981], 258-262). Istotnie, Cyryl i Metody stanowią klasyczny przykład tego, co dzisiaj nazywamy «inkulturacją»: każdy naród powinien przyjąć objawione orędzie w kontekście własnej kultury i wyrazić jego zbawczą prawdę we własnym języku. Wymaga to bardzo trudnego dzieła «przekładu», ponieważ trzeba znaleźć odpowiednie pojęcia, by przekazać bogactwo objawionego Słowa, nie sprzeniewierzając się mu. Dwaj święci bracia pozostawili w tym zakresie bardzo znaczące świadectwo, na którym również dzisiaj Kościół się wzoruje, czerpiąc z niego natchnienie i wskazówki.
Do Polaków:
Moją myśl i słowo pozdrowienia kieruję do pielgrzymów polskich. W piątek, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, rozpoczniemy Rok Kapłański. Jego mottem będzie: «Wierność Chrystusa, wierność kapłana». Niech Serce Jezusa, «dobroci i miłości pełne», umocni kapłanów w świętości i w wierności Bogu. Polecając wszystkich kapłanów waszej modlitwie, z serca wam błogosławię.
L’Osservatore Romano 9/2009/Opoka.pl
_________________________________________________________________________________
fot. s. Amata J. Nowaszewska
***
Święci Cyryl i Metody – pionierzy inkulturacji
Apostołowie Słowian, pionierzy inkulturacji, Ojcowie słowiańskiej cywilizacji – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 14 lutego to dzień świętych Cyryla (826 lub 828 – 869) i Metodego (ok. 820 – 885), współpatronów Europy na mocy decyzji św. Jana Pawła II. Relikwie św. Cyryla znajdują się w rzymskiej bazylice św. Klemensa oraz w cerkwi świętych Cyryla i Metodego w Salonikach. Relikwie św. Metodego zaginęły w czasie wojen husyckich.
Święci Cyryl i Metody byli rodzonymi braćmi, synami wyższego urzędnika cesarskiego. Po ukończeniu szkół, starszy z nich – Metody, wstąpił do klasztoru. Cyryl natomiast przyjął święcenia kapłańskie, ale pełnił też obowiązki sekretarza patriarchy i wykładowcy na akademii cesarskiej, gdzie ze względu na jego erudycję nazywano go „Filozofem”. Doceniając intelektualne przygotowanie obydwu braci i ich talenty dyplomatyczne, cesarz wysyłał ich z trudnymi poselstwami. Podczas jednego z nich, na Krymie, odnaleźli relikwie św. Klemensa, papieża i męczennika, które przekazali papieżowi. Punktem zwrotnym w życiu braci była prośba Rościsława, księcia Moraw, do cesarza Michała III o przysłanie misjonarzy, którzy ludom słowiańskim, zamieszkującym to wielkie wówczas państwo w Europie Środkowej, głosiliby Ewangelię w zrozumiałym dla nich języku: – „Przyszli bowiem do nas liczni nauczyciele z Italii, Grecji i Niemiec, i uczą nas rozmaicie, ale nie mamy nikogo, kto by uczył nas zrozumiale” –– argumentowali wysłannicy księcia. Cyryl i Metody nadawali się do tej misji znakomicie, obydwaj znali bowiem język słowiański (ich matka była prawdopodobnie Słowianką).
Przygotowując się do działalności misyjnej Bracia Sołuńscy, jak bywają czasem nazywani (od słowiańskiego Sołuń, czyli Tesalonika), stworzyli najpierw pismo dostosowane do fonetyki języka słowiańskiego (głagolicę), tłumacząc nań Ewangelie i księgi liturgiczne, kładąc tym samym podwaliny pod rozwój całej słowiańskiej cywilizacji. Ich nowatorska działalność, określana dzisiaj terminem „inkulturacji”, czyli zakorzeniania Ewangelii w różnych kulturach, z wykorzystaniem lokalnego języka, rozszerzała i umacniała wiarę chrześcijańską pośród Słowian. Niestety, pod adresem Braci wysunięto także fałszywe zarzuty, oskarżając ich o próbę oderwania Słowian od prawdziwej wiary. Dotknęły ich prześladowania: Metody przez dwa lata przebywał w więzieniu. Wezwani do Rzymu, spotkali się jednak ze zrozumieniem papieża Hadriana II, który wyraził zgodę na sprawowanie liturgii w języku słowiańskim. Cyrylowi nie dane jednak było wrócić na Morawy. W Rzymie ciężko zachorował. Umierając na rękach brata zdążył mu jeszcze powiedzieć: – „Byliśmy jedną parą w zaprzęgu, jedną bruzdę ciągnąc: ja teraz padam u zagrody, dnia swego dokonawszy, ty zaś nie porzucaj nauczania naszego, przez nie możesz lepiej osiągnąć zbawienie”.
Z encykliki „Slavorum Apostoli” („Apostołowie Słowian”) Papieża św. Jana Pawła II: „Działalność apostolską i misjonarską świętych Cyryla i Metodego, przypadającą na drugą połowę IX wieku, można uznać za pierwszą skuteczną ewangelizację Słowian. (…) Słusznie więc święci Cyryl i Metody zostali uznani przez rodzinę ludów słowiańskich za ojców zarówno ich chrześcijaństwa, jak też ich kultury… Ich dzieło stanowi także wybitny wkład w tworzenie się wspólnych korzeni Europy. (…) Cyryl i Metody stanowią bowiem jakby ogniwo łączące, jakby duchowy pomost pomiędzy nurtem tradycji wschodniej i zachodniej, które łączą się razem w jedną wielką Tradycję Kościoła powszechnego. Są oni dla nas wzorem i patronują wysiłkowi ekumenicznemu siostrzanych Kościołów: Wschodniego i Zachodniego, w odnalezieniu poprzez dialog i modlitwę widzialnej jedności w doskonałej i całkowitej wspólnocie” (nn. 23, 25, 27, fragm.)
W uznaniu roli jaką w historii naszego kontynentu odegrali Cyryl i Metody, „synowie Wschodu, z urodzenia Bizantyjczycy, z pochodzenia Grecy, z misji Rzymianie, z owoców apostolskich Słowianie” (Pius XI), Papież Jan Paweł II ogłosił ich, 31 grudnia 1980 roku, współpatronami Europy.
Urodzony na Morawach, wybitny znawca kultury i religii chrześcijańskiego Wschodu, kard. Tomáš Špidlík, powiedział w jednym z wywiadów: „Podobnie jak kiedyś, w pierwszych wiekach, mieliśmy szkołę aleksandryjską, antiocheńską, tak i dzisiaj mamy duchowość niemiecką, francuską, włoską, ale nie mamy syntezy duchowości europejskiej. Ta właśnie duchowość, którą Europa powinna przekazać nowym ludom, musi czerpać ze wszystkich tradycji europejskich, w tym również z tradycji wschodniej, która jest bardzo ważna. Wiemy już, co dali Kościołowi Żydzi; wiemy, co dali Grecy (dogmaty), Rzymianie (prawo), Niemcy (reforma), nie widzimy jednak tego, co dali Słowianie – może nadszedł ku temu czas? (…) Chodzi bowiem o to, aby wypracować syntezę chrześcijaństwa europejskiego… Prowadziłem kiedyś kurs duchowości w Kinszasie i kiedy mówiłem o duchowości wschodniej, Afrykańczycy pytali mnie: ‘Dlaczego chrześcijaństwo nie przychodzi do nas w takiej właśnie formie’. Trzeba bowiem wiedzieć, że myślenie abstrakcyjne, tak typowe dla Zachodu, obce jest ich mentalności. (…) W czym wyraża się duchowość słowiańska? W pieśniach, w poezji. Narody słowiańskie mają znacznie więcej pieśni religijnych, niż na Zachodzie. Niestety, duchowość tych pieśni nie jest dostatecznie zbadana. Podobnie jest z poezją religijną. To jest zadanie, które przed nami stoi”.
Przebywając w Rzymie, w roku 869, Cyryl i Metody sprawowali liturgię w Bazylice św. Piotra w języku słowiańskim, nie przypuszczając zapewne, że kiedyś, ponad tysiąc lat później, w tej samej Bazylice, liturgię w języku słowiańskim będzie sprawował słowiański papież.
ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl
______________________________________________________________________________________________________________
13 lutego
Błogosławiony Jordan z Saksonii
zakonnik, prezbiter
Zobacz także: • Święty Eulogiusz, patriarcha |
Jordan urodził się pod koniec XII w. w Borberge koło Paderborn (Westfalia w Niemczech). Studiował w Paryżu. Kiedy do stolicy Francji przybył św. Dominik Guzman, wywarł na Jordanie tak silne wrażenie, że ten odbył przed nim spowiedź z całego życia i 12 lutego 1220 r. przyjął z rąk bł. Reginalda z Orleanu habit zakonny. W dwa miesiące później jako jeden z czterech braci z klasztoru paryskiego uczestniczył w kapitule w Bolonii. Rok później, po kolejnej kapitule, został prowincjałem Lombardii. Natychmiast udał się do Bolonii, by stamtąd kierować powierzonymi sobie konwentami prowincji. W rok potem pożegnał ziemię św. Dominik (1221) i kapituła generalna w 1222 r. wybrała Jordana przełożonym generalnym całego zakonu. W rządzeniu zakonem był zatem pierwszym następcą św. Dominika, z którym łączyły go serdeczne stosunki. Przez 15 lat służył braciom i siostrom słowem, przykładem, listami i częstymi wizytacjami. W całej pełni ukazał się talent organizacyjny Jordana. Domy, a nawet całe prowincje szybko się mnożyły. Jordan niestrudzenie podróżował, wizytował placówki, odbywał kapituły generalne i prowincjalne, otwierał nowe domy. W ciągu 15 lat swoich rządów z 30 konwentów pomnożył liczbę domów zakonnych do 300, a liczbę współbraci z 300 powiększył do 4000! W samym Paryżu nałożył suknię zakonną 70 studentom tamtejszego uniwersytetu. Podobnie działo się na uniwersytetach w Bolonii, Kolonii i w Oksfordzie. Jednym z obłóczonych przez Jordana był św. Albert Wielki. Zredagował i opublikował konstytucje zakonne. Papież Grzegorz IX miał tak wielkie zaufanie do zakonu, że z jego właśnie szeregów mianował pierwszych inkwizytorów dla krajów i państw Europy celem obrony wiary. Bł. Jordan pozostawił pierwszy żywot św. Dominika Guzmana. Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum (wydany po polsku jako Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów) jest niezwykłym źródłem wiedzy o powstaniu i pierwszych latach Zakonu Kaznodziejskiego oraz o jego Założycielu. Jordan kierował zakonem z wielką łagodnością, a dzięki świętości swojego życia i szczególnemu darowi słowa, ogromnie go rozszerzył. Troszczył się także o wykształcenie zakonników. Był świetnym kaznodzieją. Miał poważny udział w misji dominikanów do Maroka i do Pieczyngów. Podczas podróży z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej okręt, którym płynął, rozbił się na wybrzeżu syryjskim, w zatoce Pamfilii w Małej Azji. Jordan utonął 12/13 (?) lutego 1237 roku. Papież Leon XII zatwierdził kult, oddawany mu od dawna w Zakonie Kaznodziejskim (1826). Jego śmiertelne szczątki zdołano odnaleźć i pochowano je w konwencie św. Jana w Akce (Izrael). |
______________________________________________________________________________________________________________
o. Joachim Badeni :
Ciało Chrystusa to ciało męskie.
Kapłaństwo kobiet to nonsens i bluźnierstwo
Kobieta nie może wypowiadać słów: “To jest ciało moje…”. To byłby nonsens i bluźnierstwo, bo ciało Chrystusa to ciało męskie – tłumaczy dominikanin o. Joachim Badeni w swojej najnowszej książce, której fragmenty publikujemy.
Czy kobieta może być księdzem?
Nie może. Kapłaństwo kobiet odpada zupełnie. Dlaczego? Zacznijmy od pytania o sprawy organizacyjne. Czy kobieta może prowadzić parafię? Tu odpowiedź jest na tak. Uważam, że zrobiłaby to świetnie. Jeśli wykorzystałaby swoje zdolności jednoczenia, to mogłoby to mieć dobry wpływ na parafię. Jednak czy kobieta może przewodniczyć Eucharystii? Nie. Nie może ona wypowiadać słów: “To jest ciało moje…”. Byłby to nonsens. Ciało Chrystusa to ciało męskie. Wypowiadanie takich słów przez kobietę byłoby bluźnierstwem. Kobieta została matką Boga i to jest ogromne wywyższenie jej, o czym się niestety zapomina. W V wieku wybuchła nawet wielka kłótnia o to, czy można mówić, że Miriam z Nazaretu była matką Boga. Uchwalili w końcu, że była. (…)
Czy ksiądz może się przyjaźnić z kobietą?
W historii chrześcijaństwa były skandale i przyjaźnie. Były nieślubne dzieci i święte pary. Wzorem prawdziwej przyjaźni są między innymi Franciszek z Asyżu i Klara, Franciszek Salezy i Joanna de Chantal czy Jordan z Saksonii i Diana. Ci ostatni pisali do siebie listy miłosne. Klerykom niechętnie dawano je kiedyś do czytania. To była bardzo wielka miłość: generała zakonu, czyli następcy św. Dominika, do przeoryszy dominikanek. Dzisiaj oboje są na ołtarzach. Ale czym św. Diana i wymienione tu kobiety różnią się od kochanki proboszcza, której ten postawił na dodatek kamienicę? To bardzo ciekawa różnica. Po pierwsze XIII wiek był zupełnie inny niż XXI. Panowała wtedy wielka prostota w tych rzeczach. Nie było erotyki takiej, jaką mamy w dzisiejszym pojęciu. Seks nie był tematem numer jeden. Chodziło o coś innego, bardziej wzniosłego: rycerz i jego pani – chociaż z rycerzami też różnie bywało. Ale czym te przyjaźnie się różnią? Całkowitym przekroczeniem zmysłowości. Jest to możliwe u świętych. To kwestia kontemplacji, może nawet wlanej. Jeżeli w tych przyjaźniach pojawiała się nawet jakaś zmysłowość, to została ona przekroczona właśnie przez kontemplację. To znaczy widzeniem tajemnicy Bożej. Nie wiem, czy następowało to powoli, czy szybko. Ale na pewno tak było.
Ciekawa była przyjaźń pomiędzy teologiem Ursem von Balthasarem i Adrianną von Speyr. Adrianna była natchnieniem dla jego teologii, bo kobieta w ogóle jest natchnieniem, najbardziej dla artystów.
Jak możliwa jest taka przyjaźń?
Na pewno nie jest możliwa u księży, którzy zazdroszczą innym mężczyznom pożycia małżeńskiego. Jeśli ksiądz przyjeżdża do rodziny i zaczyna zazdrościć swojemu bratu żony, to koniec, ponieważ ksiądz musi radować się szczęściem swojego brata. Nie może zazdrościć mężowi codziennego obcowania z intymnością kobiety – nie mam tu wcale na myśli seksu, ale pocieszenia, jakie daje kobieta mężczyźnie, jej codziennej troski o niego. Kapłan nigdy tego nie będzie miał, bo się tego wyrzekł. Więc jeśli w księdzu nie ma cienia zazdrości męskiej, możliwa jest przy-jaźń z kobietą. Pamiętam film “Naj-dłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Akcja działa się w Wielkopolsce, bohater filmu chciał być księdzem patriotą i w ten sposób służyć zniewolonej przez zabór pruski ojczyźnie. Po kilku latach kapłaństwa udzielał ślubu swojej dawnej miłości i czynił to bez cienia żalu.
Kiedy kapłan błogosławi parę nowożeńców, powinien cieszyć się objawami miłości pomiędzy nimi. Kapłan powinien cieszyć się ze wszystkiego, czego się wyrzekł, i dopiero wtedy możliwa jest przyjaźń z kobietą. Jednak ksiądz musi być ostrożny, bo nie może on stanowić w żadnym sensie konkurencji dla męża tej kobiety i próbować ich dzielić. Nie może pragnąć jej czasu, duszy i ciała. Czasem czyta się w książkach, że mąż jest od spraw cielesnych, a ksiądz od duszy. No jasne! Dusza jest lepsza od ciała. Jednak jeśli ksiądz myśli w taki sposób, to tylko po to, by czuć się dowartościowanym. To jest oczywiście złe. Dlatego ksiądz musi widzieć małżonków w świetle wiary jako tych, którzy mają stanowić jedno. Myślę, że to jest możliwe i księża powinni do tego dążyć, a wtedy kobieta może być natchnieniem jego działalności.
Uważa Ojciec, że szybciej kobieta zrozumie mężczyznę?
Kobieta doskonale zrozumie mężczyznę, prześwietli go na wylot – syna czy męża. Natomiast mąż żonę bardzo kocha, podziwia, zna doskonale jej potrzeby, ale do końca jej nie rozumie. Pamiętam oburzenie mojej mamy, kiedy powiedziałem, że znam się na kobietach. “Nie masz pojęcia o kobiecie” – powiedziała wtedy mama. Zachowania kobiety są pozornie irracjonalne, ale w istocie bardzo mądre. Weźmy na przykład Joannę d’Arc – niesamowita kobieta. Miała szaloną odwagę – dowodziła wojskiem! Albo królowa Jadwiga. Nie bała się jako młoda dziewczyna przemawiać do Krzyżaków. Zgromadziła ich we wrocławskim kościele i tam zaczęła wydawać sądy, a oni byli gotowi słuchać kobiety. Inna święta – Katarzyna ze Sieny – godziła miasta włoskie i upomniała papieża. Dalej, Hildegarda z Bingen – papieże przyjeżdżali do niej po radę. W niektórych sytuacjach mężczyzna gotów jest słuchać kobiety, jej mądrości. Jan Paweł II również radził się kobiet: Wandy Półtawskiej, Matki Teresy z Kalkuty, Marii Michałowskiej. O pewnych sprawach, które działy się przed laty w polskim Kościele, doniosła Papieżowi właśnie Wanda Półtawska.
Wniosek z tego taki, że mądry mężczyzna słucha kobiety i wie, że jej sposób widzenia świata jest głębszy od jego. Nie jest przestrzenny czy informacyjny. Kobieta widzi pewne tajemnice życia, może nie każda, bo są też głupiutkie panienki, ale sporo było i jest na świecie mądrych kobiet, które odegrały ważną rolę w historii.
***
“Kobieta – boska tajemnica” to rozmowa Judyty Syrek z o. Badenim wydana przez Dom Wydawniczy “Rafael”/Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
____________________________________________________________________________________________
Fr Lawrence Lew OP/Flickr
***
Rozkoszować się twoją duszą
Opowieść o bł. Jordanie i bł. Dianie
Łączyło ich wiele: dominikański habit, gorący temperament, silna wola, lecz przede wszystkim głęboka przyjaźń, której pasjonującą pamiątką jest zbiór listów. Błogosławiony Jordan z Saksonii, bezpośredni następca świętego Dominika w kierowaniu zakonem, oraz Diana Andalo, założycielka klasztoru mniszek dominikańskich w Bolonii. Dzieje tych dwojga mogłyby się stać kanwą niejednej barwnej opowieści. Pójdźmy zatem śladem ich dróg, które, raz skrzyżowawszy bieg, nigdy już nie miały się rozstać
PISALI DO SIEBIE LISTY
(…) Liczne obowiązki nie pozwalały Jordanowi spędzać dostatecznej ilości czasu u boku ukochanej przyjaciółki i jej towarzyszek. Swoją tęsknotę i wierność przelewał więc na papier, wysyłając do niej pisma zewsząd, dokądkolwiek się udał.
Są wśród nich zarówno prawdziwe miniaturowe traktaty na temat życia zakonnego, modlitwy kontemplacyjnej, ubóstwa czy umiarkowania, jak i małe bileciki, zawiadamiające w kilku słowach o stanie zdrowia nadawcy lub o jego zamierzeniach na najbliższą przyszłość. Odnosi się wrażenie, że dla Jordana każda okazja jest dobra, by za pośrednictwem listu odwiedzić drogą przyjaciółkę, udzielić jej kilku rad, pocieszyć w strapieniu.
Czasami wzmianki nabierają bardziej osobistego charakteru: w ten sposób Jordan prosi o wiadomości o rodzinie Diany, bowiem bracia z Bolonii wiele zawdzięczają rodowi Andalo, przekazuje pozdrowienia od “twego brata i syna Gerarda”, swego towarzysza podróży. Cieszy się z obłóczyn sióstr i troszczy się o drobne zdarzenia życia codziennego – “boli mnie Twoja noga”.
Stale odsyła Dianę i jej siostry do tego, co najistotniejsze: wzrostu miłości i innych cnót, czerpanych z kontemplacji księgi Krzyża, księgi życia, księgi miłości, “napisanej przez Chrystusa Jego ranami i iluminowanej Jego hojnie rozlaną krwią”. Przypomina bez przerwy, iż ośrodkiem życia dominikańskiego jest Jezus Chrystus, który wszystko w sobie zawarł i w którym wszystko zawarł Bóg. Nie mogąc z braku czasu pisać do niej długiech listów, Jordan przesyła jej Chrystusa, fundament, do którego należy powracać.
“…posyłam Słowo: Słowo bezbronne i złożone w żłobie, które dla nas stało się Ciałem, Słowo zbawienia i łaski, Słowo dobre i umiłowane, Słowo chwalebne i pełne słodyczy – Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego (1Kor 2,2), który zasiada po prawicy Ojca. Ku Niemu wznoś swoją duszę i obyś w Nim znalazła spoczynek na wieki wieków, bez końca. To Słowo czytaj w swym sercu i powtarzaj w myśli, aż w ustach Twoich stanie się słodkie jak miód. Niestrudzenie powracaj do tego Słowa, aby stale trwało przy tobie. I jeszcze inne słowo, skromne i niepozorne, to moja miłość, która przemówi do Twego serca i zaspokoi Twoje pragnienie. Przyjmij to słowo i niech ono, podobnie jak tamto, pozostaje zawsze z Tobą.”
(fragmenty)
o. Paweł Krupa OP/Opoka.pl.
________________________________________________________________________________________
Synowie św. Dominika
Św. Dominik umierał otoczony wianuszkiem współbraci. Zachęcał ich, aby nie opłakiwali jego śmierci, ale raczej jeszcze gorliwiej oddali się służbie głoszenia słowa. Wskazał na cztery ważne elementy tej służby: na wspólnotę, świadectwo, poszukiwanie mądrości i troskę o każdą duszę.
Jakub de Voragine, dominikanin w Złotej legendzie pisze o pewnym widzeniu: Pewnego razu św. Dominik modlił się w kościele św. Piotra w Rzymie o rozszerzenie swego zakonu. Wtedy ujrzał książąt apostołów Piotra i Pawła, którzy w chwale przybyli do niego i dając mu: Piotr laskę, a Paweł księgę – rzekli: Idź i nauczaj, bo do tej służby wybrany zostałeś przez Boga. W chwilę później wydało mu się, że widzi synów swego zakonu rozproszonych po całym świecie, idących po dwóch. Wrócił wtedy do Tuluzy i rozesłał swoich braci: jednych do Hiszpanii, drugich do Paryża, innych wreszcie do Bolonii. Sam natomiast powrócił do Rzymu. Za jego życia powstało ponad trzydzieści klasztorów w Hiszpanii, Francji, w Niemczech, w Italii, na Węgrzech, w Anglii, Szwecji i Danii.
Synowie Dominika nie chcieli wycofać się za bezpieczny i wysoki klasztorny mur, by z dala od hałasu świata ocalić swoją duszę i kształtować charakter zgodnie ze wzniosłymi zasadami cnoty i pobożności. Chcieli realizować swe ideały nie przez odejście od ludzi, ale przez ich wytrwałe szukanie. Humbert z Romans tak ujął to w komentarzu do Reguły św. Dominika: Nasz zakon został założony dla głoszenia kazań i zbawienia naszych bliźnich. Nasze studia powinny z zasadniczych powodów zmierzać przede wszystkim żarliwie ku temu, byśmy byli pożyteczni dla dusz. Pierwsi dominikanie mieli do dyspozycji nie tylko zgrabnie ułożoną zakonną Regułę. Może nawet ważniejszy był przykład samego założyciela, najdoskonalszy komentarz do tej Reguły. Czytali go chętnie.
Wybór następcy zmarłego założyciela był zdumiewający. Został nim Jordan z Saksonii (+1237), choć miał liczne braki: był za młody, zbyt krótko przebywał w zakonie, był dopiero neoprezbiterem; i miał tylko jeden atut: wskazał go sam Dominik. Jordan wspomina: W Roku Pańskim 1220 odbyła się w Bolonii pierwsza kapituła generalna Zakonu. Uczestniczyłem w niej także, wysłany z Paryża wraz z trzema innymi braćmi, ponieważ Mistrz Dominik polecił listownie, aby z domu paryskiego posłano czterech braci do Bolonii. Ja, kiedy mnie wysłano, nie byłem w Zakonie nawet dwóch miesięcy. Na tej właśnie kapitule, za zgodą wszystkich braci, postanowiono na przyszłość odbywać kapitułę generalną jednego roku w Bolonii, drugiego zaś w Paryżu, z tym jednak, że najbliższa kapituła w przyszłym roku odbędzie się w Bolonii. Roku Pańskiego1221 na kapitule generalnej w Bolonii wydało się braciom słuszne nałożyć na mnie obowiązek przełożonego Prowincji Lombardzkiej, chociaż upłynął zaledwie rok mojego życia w zakonie i nie zapuściłem w nim jeszcze korzeni tak głęboko, jakby należało. Tak więc zostałem ustanowiony, aby rządzić innymi, zanim jeszcze sam nauczyłem się kierować własną niedoskonałością. Mój udział w tej kapitule był zresztą niewielki.
Z reguły rodziny zakonne po śmierci założyciela przeżywają kryzys wspólnoty. Oczywistym jest, że ten, który ich zgromadził, posiada pozycję zupełnie wyjątkową. Dopiero następca niejako wypracowuje model przełożonego generalnego, oparty o ideał i przykład założyciela. Gdy Jordan zastanawiał się nad swoim nowym zadaniem, niewątpliwie przywoływał na pamięć postać św. Dominika. Zwrócił szczególną uwagę na rolę wspólnoty jako oparcia dla posługi przepowiadania. Pozostawił dwa ważne źródła, w których nakreślił strategię wyuczoną w dominikańskiej szkole.
Pierwszym jest Libellus, w którym zarysował początki Zakonu Kaznodziejskiego. Nie chodziło mu o odmalowanie historycznych początków, raczej o przekazanie ducha pierwszej wspólnoty, aby móc naśladować miłość pierwotną. Pisze nie tylko o Magistrze Dominiku, pisze także o swoim przyjacielu Henryku z Kolonii, z którym nie chciał się nigdy rozstawać, a z którym nie dane mu było nigdy zamieszkać… Pisze o przyjaźni między braćmi, która stwarzała wyjątkową przestrzeń do modlitwy i dawała pewne wsparcie w misji.
Drugim świadectwem pozostaje korespondencja z Dianą d’Andalo, dominikanką. Oboje dzielą się swoim bogatym życiem duchowym. Udzielają sobie pobożnych napomnień i rad. Cieszą się dynamicznym rozwojem nowego zakonu. Jordan ceni wysoko kontakt z siostrami. Widzi w nich uczestniczki kaznodziejskiego posługiwania braci, ponieważ upraszają nieustannie Bożą opiekę. W jednym z listów przyznaje: Nie modlę się często: oto dlaczego trzeba, byś nakłaniała siostry do zastępowania mnie w modlitwie. Bardzo ciekawy motyw pojawia się w tej korespondencji. Wybitny kaznodzieja, doświadczony kierownik duchowy, niezwykle zajęty sprawami zakonu pisze do swojej duchowej siostry: Czas, którym obecnie dysponuję, jest zbyt krótki, bym mógł napisać, jak byłoby mi to miłym, jeden z takich listów, jakie lubisz. Jednak piszę do ciebie i przesyłam ci skrót Słowa, które uczynione maleńkim w żłobie, wcieliło się dla nas: Słowa zbawienia i łaski, Słowa słodyczy i chwały, Słowa, które jest bardzo dobre – najmilszego Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego, okrytego chwałą na krzyżu i podniesionego na prawicę Ojca, ku Któremu i przez Którego wznosisz swą duszę: niechaj w Nim spoczywa ona w pokoju bez końca na wieki wieków. Jordan zginął w katastrofie morskiej, płynąc z Ziemi Świętej, gdzie wizytował tamtejsze wspólnoty…
Piotr z Werony (+1252) także odczytał postać Dominika. To, że znalazł się w zakonie, było niezwykłe. Urodził się z rodziców katarów! Tych samych heretyków, dla których Dominik podjął się posługi słowa. Mógł poznać św. Dominika, bo wstąpił do zakonu na kilka miesięcy przed jego śmiercią w 1221 r. Praca, jaką mu wyznaczył papież Grzegorz IX, nie była łatwa. Został mianowany inkwizytorem w północnej Italii. Piotr podjął się zadania z dużą gorliwością. Odważnie występował w dysputach z manichejczykami. Nie trwożyła go popularność ich nauczania. Nie chciał się odwoływać do łatwych metod walki. Słowo, które rodzi się w ciszy medytacji, zawsze zwycięży głośno propagowane chwytliwe hasła. Zdawał sobie doskonale sprawę, że Prawa przysługują tylko prawdzie, a nie błędowi, ale osobie ludzkiej przysługują prawa jeszcze bardziej fundamentalne. Nie chciał dostrzegać w heretykach ludzi wyjętych spod prawa, raczej zagubionych, którym należy podać pomocną dłoń. Nie odniósł właściwie żadnych spektakularnych sukcesów. Pokazał jednak drogę, na której był już jego duchowy Ojciec: przekonywać łagodnie, rozmawiać, dać czas na działanie Bożej łaski. Nie podobało się to ani manichejczykom, ani katolikom.
Roderyk z Atencji w liście do św. Rajmunda z Penyafort w maju 1252 r. pisał: Wkrótce znaleźli się na pewnym wzgórzu oddalonym od miasteczka o dwie mile, gdzie w ukryciu siedzieli dwaj najemnicy, słudzy szatana. Gdy z daleka ujrzeli braci, postanowili, że ich zabiją. Lecz jeden z nich pod wpływem skruchy, przerażony uczestnictwem w tak wielkiej zbrodni, opuścił drugiego i szybko pobiegł do miasteczka. Kiedy zaś zobaczył przed sobą dwóch innych braci, ze łzami wyjawił ich cały podstępny zamiar. Wówczas bracia zaczęli biec z całych sił na ratunek bratu Piotrowi, jednak zanim przybiegli, drugi sługa szatana ostrym narzędziem w okrutny sposób zadał pięć ran bratu Piotrowi. On zaś – jak zaświadczył jego towarzysz, który żył jeszcze przez sześć następnych dni – gdy go zabijano, na wzór Zbawiciela, nie narzekał, nie bronił się, nie uciekał, lecz wszystko wytrzymał i łaskawie przebaczył krzywdę zabójcy, a modląc się za niego, wzniósł ręce do nieba i głośno zawołał: W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego. Posługa Słowa wymaga niekiedy świadectwa krwi…
Tomasz z Akwinu (+1274) nie uosabia jedynie ideału poszukiwania mądrości. Zwraca także uwagę na pewien ważki aspekt owych poszukiwań: ubóstwo. Syn hrabiego Aquino, możnego pana dumnej neapolitańskiej szlachty, miał zostać benedyktynem na Monte Cassino i w spokoju zakonnej celi oddać się intelektualnemu próżniactwu. Gorszący dla rodziców był wybór, jakiego dokonał ich syn, przyłączając się do grona nikomu nie znanych zakonników z Bolonii. Gdy Jordan z Saksonii zabrał go z sobą do Bolonii, jego bracia porwali go w drodze i więzili przez rok w zamku w Aquino. Młodzieniec był jednak uparty. Później bracia nazywali go pieszczotliwie niemym wołem z powodu jego wytrwałości w studium i modlitwie, małomówności i sporej tuszy. Od Dominika nauczył się Tomasz umiłowania pokory i pracowitości. Opat Mikołaj, cysters z Fassanova, gdzie Tomasz zmarł w drodze na Sobór Laterański II, wystawił mu takie świadectwo: Brat Tomasz był człowiekiem o wielkiej prawości żywota, wielkiej czystości i wielkiej świętości. Kiedy był zdrowy, każdego dnia odprawiał świętą Ofiarę i bez ustanku zajmował się pracą naukową i modlitwą. Wilhelm z Tocco, biograf Tomasza, dodaje: Miał świadomość, że otrzymał swą wiedzę od Boga; dlatego też żadne poruszenie próżnej chwały nie mogło nigdy zaszkodzić jego duszy, wiedział bowiem, że każdego dnia otrzymuje światło Boże. Pokora jego sposobu życia jest oznaką jego cnoty; poucza ona, czym wewnątrz była jego dusza. Nie ustawał w poszukiwaniu prawdy. Nie zadawalał się prostymi rozwiązaniami. Stawiał trudne pytania. Gdy tylko napotkał jakąś trudność, (…) zatapiał się w modlitwie i w sposób cudowny znajdował rozwiązanie swoich wątpliwości.
Kontemplować i przekazywać innym owoce kontemplacji – dewiza Zakonu Kaznodziejskiego była realizowana nie tylko podczas uczonych dysput i wykładów, ale przede wszystkim podczas kazań, praktyki duszpasterskiej dawno zarzuconej w Kościele, odkurzonej i zastosowanej przez nowy zakon. Trudno to sobie wyobrazić, ale uczestnictwo wiernych w Eucharystii, w Europie średniowiecznej do XIII w. przeważnie ograniczone było do swoistego oglądactwa. Wierni gromadzili się nierzadko w otoczeniu kościoła, na rynku, gdzie załatwiali swoje sprawy codzienne. Do wnętrza kościoła wchodzili jedynie na znak dzwonka zwiastującego Przeistoczenie. Postali, popatrzyli i wychodzili. Moment ten nawet zaczęto przedłużać, wprowadzając zwyczaj adoracji konsekrowanej Hostii. Wielką zasługą Braci Kaznodziejów było zainteresowanie wiernych prawdziwym i czynnym udziałem w świętych Tajemnicach.
Jakub de Voragine (+1293) zasłynął przede wszystkim jako autor Złotej legendy, gdzie zebrał żywoty wielu najpopularniejszych świętych. Dzieło o niezwykłej poczytności, tłumaczone na wiele języków i stale uzupełniane, stanowiło pokarm dla zakonnych wspólnot i materiał homiletyczny dla kaznodziejów. Tych historii słuchało się wybornie. Zgodnie ze średniowiecznymi kanonami literackimi ich warstwa historyczna zdecydowanie przysłonięta była warstwą anegdotyczną. Trafiała jednak do serc i umysłów wielu i pomagała kształtować życie według wskazań Ewangelii bardziej pewnie niż uczone rozprawy współczesnych teologów, powstające w zaciszu gabinetów z dala od wspólnoty, bez potrzeby żywego świadectwa życia (nie wspominając o świadectwie krwi).
Celem Zakonu Dominikańskiego było i jest przekazywanie w kazaniach i wykładach owoców, które przez modlitwę i studium wypływały z pełni życia kontemplacyjnego, i nieustanne poszukiwanie mądrości w trosce o dusze. Na szczęście św. Dominik nadal żyje w wielu swoich współbraciach…
o. Paweł Szpyrka SJ
(tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego)
______________________________________________________________________________________________________________
12 lutego
Błogosławiony Józef Eulalio Valdés, zakonnik
Zobacz także: • Błogosławiony Reginald z Orleanu, prezbiter • Święty Melecjusz, patriarcha |
Józef urodził się 12 lutego 1820 roku na Kubie. Miesiąc później został oddany do sierocińca. Wychowany w surowych warunkach, zachował pogodę ducha i serdeczność dla innych. Jako bardzo młody chłopiec oddawał się opiece nad chorymi, ofiarami epidemii cholery, która miała miejsce w 1835 roku. Odczytawszy w głębi swojego serca głos powołania, wstąpił do Zakonu Szpitalnego – bonifratrów. Przez kolejne 54 lata życia, aż do chwili śmierci, posługiwał w szpitalu jako usłużny i życzliwy pielęgniarz, później jako lekarz-chirurg. Zawsze z oddaniem wykonywał swoją pracę. Zajmował się biednymi i osobami z marginesu, troszcząc się o ich stan zdrowia, zapewniając wsparcie i pomoc materialną oraz duchową. Brat Józef Eulalio udowodnił swoje wielkie oddanie chorym, kiedy kubańscy przywódcy wydali dekrety delegalizujące działalność zakonów w całym kraju. Pomimo tych wydarzeń pozostał wierny swoim przekonaniom i głosowi powołania, nie pozostawiając szpitala i nie opuszczając chorych, których nazywał swoimi braćmi i siostrami. Posiadał szczególny dar rozwiązywania problemów i sporów rodzinnych. Zmarł 7 marca 1889 roku w Camaguey. Beatyfikowany został na Kubie w Camaguey przez kard. José Saraiva Martinsa w dniu 29 listopada 2008 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 lutego
fot. Bdx via Wikipedia, CC BY-SA 4.0
***
Humbelina, błogosławiona siostra św. Bernarda z Clairvaux
Humbelina urodziła się w 1092 r. i była młodszą siostrą św. Bernarda z Clairvaux. Kiedy jej brat wstępował do cystersów wraz z pozostałymi braćmi, ona jedna nie poszła wraz z nim. Wybrała małżeństwo z dostojnikiem.
Kilka lat po założeniu przez Bernarda opactwa w Clairvaux, Humbelina przybyła do niego z wizytą. Ubrana była bardzo dostojnie, towarzyszyła jej liczna świta. Kiedy Bernard dowiedział się, że przybywa jego siostra, odmówił spotkania z nią. Przez ich brata, Andrzeja, przekazał jej, że opat uważa jej przybycie za niepotrzebny spektakl. Humbelina miała wtedy odrzec, że jeśli Bernard zgodzi się z nią spotkać, zrobi, o cokolwiek ten ją poprosi. Bernard przystał na tę propozycję i pouczył z miłością siostrę, że jej tańce i przepych nie licują z wartościami, które wynieśli z domu od świątobliwej matki.
Ta rozmowa wydała swoje owoce dopiero dwa lata później. Humbelina dostała zgodę od męża, by zostać mniszką. Wstąpiła do klasztoru, w którym przeoryszą była jej szwagierka Elżbieta. Wkrótce potem, kiedy Elżbieta opuściła klasztor w celu założenia nowej fundacji w pobliżu Dijon, Humbelina została wybrana nową przeoryszą.
Podjęła bardzo surowe życie pokutnicze. Tłumaczyła siostrom, że tak długo żyła w świecie, że żadna pokuta nie jest dla niej zbyt wielka. Przy jej śmierci byli obecni jej bracia: Bernard, Andrzej i Niward. Obejmowana przez Bernarda, wydała ostatnie tchnienie w 1135 r.
Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci; w 1763 r. Stolica Apostolska potwierdziła przysługujący jej tytuł błogosławionej. Jest patronką osób, które straciły rodziców.
brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
11 lutego
Najświętsza Maryja Panna z Lourdes
Zobacz także: • Święty Grzegorz II, papież • Święty Benedykt z Anianu, opat • Święta Teodora II, cesarzowa |
W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty. 11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się. Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec. 18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami. 23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”. 25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich. 27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone. Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane. Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni. 18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych. Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia. | |
Jean-Claude Sagne OP Bernadetta Soubirous Duchowa droga wizjonerki z Lourdes Zwięzła biografia Bernadetty Soubirous, świętej z Lourdes, napisana przez dominikanina. Autor akcentuje ważne wątki duchowe: czystość, ubóstwo, skupienie na modlitwie różańcowej i głębi życia eucharystycznego. Objawienia maryjne Na płycie znajdują się trzy półgodzinne filmy animowane produkcji amerykańskiej z pełnym polskim dubbingiem aktorskim, opowiadające historię objawień maryjnych: w Fatimie, w Lourdes i w Guadalupe. Na płycie znajduje się również bonus w postaci felietonu o sanktuarium w La Salette. Ewa Stadtmüller Bernadetta i Pani z Lourdes Jest to pisana wierszem historia objawienia Matki Bożej w Lourdes – Piękna Pani ukazała się nastoletniej Bernadetcie w grocie nad rzeką. Tekst uzupełniają barwne ilustracje. Bożena Hanusiak, Kinga Babiuch Objawienia maryjne Historia, orędzia, tajemnice Ta ilustrowana księga objawień maryjnych wprowadza nas w świat niezwykłych spotkań z Matką Bożą, jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilku wieków, aż po czasy współczesne. Znane i mniej znane objawienia ujawniają orędzia i tajemnice dotyczące Kościoła, poszczególnych narodów i świata. Françoise Stutzmann Jak zostać uzdrowionym? Książka niesie pomoc w cierpieniach psychicznych i towarzyszących im dolegliwościach ciała. Omawia najtrudniejsze sytuacje w życiu człowieka, jak cierpienie spowodowane chorobą, samotność, brak poczucia sensu, nieuleczone zranienia, niszczące uzależnienia, ciężkie patologie, depresja, strapienie, sytuacje kryzysowe. Marek Czekański Nabożeństwo do Matki Bożej z Lourdes Modlitewnik wydany z okazji 150 rocznicy objawień. ks. Józef Orchowski Lourdes. Modlitewnik, śpiewnik Ksiązka zawiera obrzędy liturgii Mszy Świętej, modlitwy i pieśni skierowane do Matki Bożej z Lourdes. Rozważania Drogi Krzyżowej i Różańca zawierają mocno podkreślone motywy maryjne. Modlitewnik dla chorych. Twoja wiara cię uzdrowiła Modlitewnik przeznaczony zarówno dla osób cierpiących duchowo lub fizycznie, jak i dla tych, którzy opiekują się chorymi. Uczy zawierzenia Bogu w każdej, nawet najtrudniejszej chwili życia. Ułatwia nawiązanie niosącej pociechę, bliskiej relacji z Bogiem. Marek Skwarnicki Księga pociechy. Modlitwy dla chorych Autor, odwołując się do własnego doświadczenia choroby, zebrał w tym tomiku teksty modlitw, pieśni i innych utworów poetyckich w swoim tłumaczeniu. Mogą one pokrzepić cierpiących, zwłaszcza wtedy, kiedy trudno wydobyć z siebie odpowiednie słowa. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 lutego
Święta Scholastyka, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiony Alojzy Wiktor Stepinac, biskup |
Scholastyka pochodziła z Nursji (w środkowych Włoszech) i była siostrą bliźniaczką św. Benedykta. Na miejscu ich urodzenia stoi skromny kościół pw. św. Benedykta. W podziemiach kościoła pokazują część muru, który stanowił dom rodzinny Scholastyki i Benedykta. Scholastyka była niewątpliwie od dziecka pod urokiem św. Benedykta. Towarzyszyła też mu w jego podróżach i naśladowała jego tryb życia, poświęcony Panu Bogu. Kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona założyła podobny klasztor dla niewiast. Do dnia dzisiejszego istnieją tam dwa klasztory na pobliskich wzgórzach: w Subiaco męski klasztor św. Benedykta, a w Plombariola – żeński klasztor św. Scholastyki. Można także oglądać grotę, gdzie się spotykali na świętych rozmowach. Podobnie działo się na Monte Cassino. Kiedy spotkali się po raz ostatni na tej ziemi, ich rozmowa przedłużyła się do nocy. Benedykt chciał już odejść wraz ze swymi towarzyszami, ale siostra błagała go, by jeszcze pozostał. Kiedy ten jednak stanowczo się temu oparł i już zamierzał odejść, na prośbę Scholastyki zaczął padać tak silny deszcz, że zmusił go do pozostania całą noc. Święty brat uczynił swojej siostrze łagodną wymówkę: “Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”. Na to Święta: “Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. A potem ze słodką przekorą dodała: “Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Wypowiadała te słowa w czasie, kiedy ulewa szalała na zewnątrz. Scholastyka umarła trzy dni później, 10 lutego 547 r. Według relacji św. Grzegorza Wielkiego, zapisanej w jego “Dialogach”, trzeciego dnia po ostatnim spotkaniu, kiedy św. Benedykt patrzył ze swojej celi na świat i na klasztor, w którym żyła św. Scholastyka, ujrzał jej duszę w postaci białej gołąbki, unoszącej się do nieba. Posłał natychmiast braci po jej ciało i złożył je w grobie, który w kościele swego klasztoru przygotował dla siebie. Jej relikwie znajdowały się we Fleury, dokąd zostały przeniesione po najeździe Longobardów na klasztor na Monte Cassino i zniszczeniu go w roku 587. Obecnie są w Le Mans. Ich część otrzymało Monte Cassino. Scholastyka uważana jest za matkę duchową rodzin wszystkich benedyktynek. Czczona jest także jako patronka Le Mans i Subiaco. W ikonografii Święta przedstawiana jest z gołębiem. Sztuka religijna ukazuje św. Scholastykę w habicie benedyktyńskim. Jej atrybutami są: krzyż, księga, pastorał ksieni. |
____________________________________________________________________________
Patronka dobrych rozmów
św. Benedykt i św. Scholastyka u stóp Dzieciątka/Alessandro Tiarini (PD)
***
Jej życie pozostało w cieniu wielkiego brata, św. Benedykta. Scholastyka była jego siostrą bliźniaczką. Bliźniaki, jak wiadomo, żyć bez siebie nie mogą.
Biografowie podają, że Scholastyka już od dziecka naśladowała pobożnego brata. Towarzyszyła mu w jego podróżach, a kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona natychmiast założyła żeński klasztor w pobliskim Piumarola.
Legendą obrosły spotkania rodzeństwa, które odbywały się raz do roku. Biograf św. Benedykta, papież Grzegorz Wielki opisał ostatnie ze spotkań Scholastyki z bratem. Ich rozmowa przedłużyła się do późnego wieczoru. Św. Benedykt chciał już wrócić do klasztoru, aby zachować wierność regule, ale siostra prosiła go, by pozostał jeszcze dłużej.
Scholastyka przeczuwała, że to ich ostatnie spotkanie, dlatego już wcześniej modliła się do Boga, aby mogła rozmawiać z bratem przez całą noc. Odpowiedzią niebios na tę modlitwę była gwałtowna burza. Brat zwrócił się do siostry z łagodną wymówką: „Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”.
A Scholastyka na to: „Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. I z uroczą przekorą dodała: „Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Siostra wykazała się większą miłością niż brat – skomentował tę sytuację św. Grzegorz. Scholastyka wkrótce po tej nocnej rozmowie zmarła.
Biografia świętej zakonnicy przechowała właściwie tylko ten jeden epizod. Przyznajmy, że pokazuje on coś bardzo ludzkiego i zwyczajnego. Scholastyka jest patronką benedyktynek, ale można by ją uznać za patronkę dobrych rozmów.
Okazuje się, że bywają takie ulewy czy burze, które sprzyjają miłości. Ta pobożna anegdota przypomina prawdę, że oprócz wszelkich praw, reguł czy pobożnych regulaminów, które pomagają w drodze do świętości, istnieje najważniejsza wskazówka do szukania Bożej woli: szczera i żarliwa miłość.
I może jeszcze jedno. Dobra rozmowa rodzeństwa, małżonków czy przyjaciół jest pięknym Bożym darem. Takie chwile nie zdarzają się często, ale kiedy już są, warto się nimi nacieszyć i przechować w pamięci. Dobra rozmowa umacnia ludzkie więzi bardziej niż cokolwiek innego.
Myśl:
Dobra rozmowa umacnia ludzkie więzi bardziej niż cokolwiek innego.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
9 lutego
Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dziewica
Zobacz także: • Święta Apolonia, dziewica i męczennica • Błogosławiony Marian Szkot, opat • Błogosławiona Euzebia Palomina Yenes, dziewica • Błogosławiony Leopold z Alpandeire, zakonnik |
Anna przyszła na świat w dniu 8 września 1774 roku w Flamschen, w Westfalii. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako dziecko razem z rodzeństwem (było ich dziewięcioro) wiele pracowała w domu i na gospodarstwie. Do szkoły chodziła tylko przez 4 miesiące. Nauczyła się jednak szyć i zarabiała na utrzymanie jako krawcowa. W dzieciństwie wyróżniała ją wielka i szczera pobożność. Już wtedy miała pierwsze wizje. Nie uważała ich za coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że podobne wizje mają również inne dzieci. Wielokrotnie chciała wstąpić do klasztoru, ale było to trudne, bo nie miała posagu. Była zbyt uboga. Klaryski z Münster obiecały, że przyjmą ją, jeśli nauczy się grać na organach. W tym celu Anna Katarzyna zamieszkała u organisty Söntgena w Coesfeld. Nie znalazła jednak czasu na naukę, ponieważ opiekowała się jego liczną i biedną rodziną. Pomagała im we wszystkim, a w końcu oddała im nawet swoje oszczędności. Gdy miała 24 lata, ujrzała Chrystusa niosącego jej dwa wieńce – jeden z kwiatów, drugi cierniowy. Wtedy na jej głowie pojawiły się bolesne, krwawe rany. Od tego dnia, niczego nie wyjaśniając, zaczęła nosić na głowie opaskę. Potem, po wielu trudach, w 1802 roku, przyjęły ją augustianki w Agnetenbergu. Rok później złożyła śluby zakonne. Wszystkie swoje obowiązki wypełniała z wielką gorliwością. Dobrowolnie podejmowała się najcięższych i upokarzających zajęć. Jej gorliwość w przestrzeganiu reguły budziła podejrzliwość innych sióstr, które posądzały ją o hipokryzję. W klasztorze bardzo wiele wycierpiała, zarówno ze względu na otaczającą ją wrogość, jak i z powodu słabego zdrowia. W okresie wojen napoleońskich, w 1811 roku, klasztor został zamknięty. Przeprowadzano wtedy przymusową laicyzację. Anna Katarzyna znalazła schronienie w Dülmen, w domu francuskiego kapłana J.M. Lamberta, który uciekł z Francji w czasach rewolucyjnych prześladowań Kościoła. Wkrótce po opuszczeniu klasztoru bardzo poważnie zachorowała i do końca życia nie podniosła się już z łóżka. W tym czasie otrzymała stygmaty – widzialny znak cierpień, które jednoczyły ją z ukrzyżowanym Chrystusem. Od tej pory zaczęło ją odwiedzać wielu ludzi i zyskała szczerych przyjaciół, takich jak jej lekarz doktor Franz Wesener czy Klemens Brentano, niemiecki poeta i prozaik, który przez 5 lat, począwszy od 1818 roku, codziennie spisywał jej mistyczne wizje, dotyczące szczegółów z życia Jezusa i Maryi. Zostały one opublikowane już po jej śmierci, w 1833 roku. Anna Katarzyna swoje cierpienia ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, które często prosiły ją o modlitwę. Była przy tym kobietą całkiem naturalną, nawet wesołą, ale mającą w sobie coś nieokreślonego. “Ona jakby widziała człowieka od środka” – mówili ci, którzy z nią rozmawiali. Miała dar rozpoznawania stanu ducha ludzkiego. Przez lata nie przyjmowała żadnych pokarmów, z wyjątkiem Komunii świętej. Zmarła w Dülmen w dniu 9 lutego 1824 roku. Od 2005 roku możemy w Polsce oglądać film “Pasja”, wybitnego reżysera i aktora Mela Gibsona. Obrazy tam przedstawione wiernie oddają wizje Błogosławionej. Są w swym wyrazie mocne, ale prawdziwe. Jest to pierwszy w historii film tak uczciwie i rzetelnie ukazujący wielkość cierpienia i ofiary Chrystusa. Podczas beatyfikacji Anny Katarzyny Emmerich, w dniu 3 października 2004 roku, św. Jan Paweł II powiedział: “Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”. |
___________________________________________________________________________________
Zdrada Judasza według bł. Katarzyny Emmerich
Pocałunek Judasza – Giotto
***
W Wielką Środę chrześcijanie wspominają dzień, w którym Sanhedryn podjął działania mające na celu pojmanie i zabicie Pana Jezusa. Związana z tym zdrada jednego z Dwunastu – Judasza, w sposób szczególny oddziaływała na wyobraźnię wiernych, czego owocem były liczne obyczaje ludowe związane z tą postacią. Poniżej zamieszczamy fragment Pasji według Anny Katarzyny Emmerich opowiadający o aresztowaniu Zbawiciela i roli jaką odegrał w nim Judasz.
[…] Judasz oczekiwał właściwie innego obrotu swej zdrady. Chciał zdobyć sobie nagrodę pieniężną i przypodobać się Faryzeuszom, wydając w ich ręce Jezusa, ale nie myślał, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany, i to nie było w jego planach. Sprzykrzyło mu się to uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, więc już od dłuższego czasu wszedł w stosunki z kilku szpiegującymi Jezusa Faryzeuszami i Saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie do zdrady. Złym popędom swym dał folgę już w ostatnich miesiącach, kradnąc, co się dało, z jałmużny przeznaczonej dla ubogich; skąpą jego naturę obruszyła do reszty hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa, skąpstwo też popchnęło go wreszcie do ostateczności. Zawsze miał Judasz widoki na doczesne królestwo Jezusa i nadzieję, że dostanie mu się w nim świetne i zyskowne stanowisko; gdy jednak ani słychu nie było o tym, umyślił sam zdobyć sobie majątek.Widział przy tym, jak wzmagały się zewsząd przeciwności i prześladowania, więc rozumiał, że lepiej na wszelki wypadek nawiązać dobre stosunki z potężnymi a znakomitymi nieprzyjaciółmi Jezusa. Jezus jakoś nie myślał zostać obiecanym królem; z drugiej strony arcykapłani i znakomici mężowie przy świątyni cieszyli się w oczach Judasza wielką powagą, więc coraz ściślejsze zawiązywał stosunki z owymi pośrednikami, a ci pochlebiali mu we wszystkim i prawdopodobnie dla uspokojenia go zapewniali, że w każdym razie Jezus nie długo się już utrzyma. Niedawno szukali za nim znowu w Betanii, a tak zdrada dojrzewała z dniem każdym i Judasz coraz głębiej popadał w przepaść zguby grzechowej. W ostatnich dniach nie czuł prawie nóg, tak biegał po arcykapłanach i kapłanach, by skłonić ich do ostatecznego kroku. Ci jednak traktowali go z wielką pogardą, a co do czynu wahali się, bardzo.
Mówili, że czas już za krótki przed paschą, że wywoła się tylko przez to przeszkodę i zamieszanie w czasie świąt; Rada jedynie przychylała się nieco ku wnioskowi Judasza. Przyjąwszy świętokradzko Najśw. Sakrament, popadł Judasz do reszty w moc szatana i zaraz też poszedł dokonać tej ohydnej zbrodni. Najpierw wyszukał owych pośredników, którzy dotychczas stale mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z obłudną uprzejmością. Powoli zeszli się i inni Faryzeusze, także Kajfasz i Annasz, ale ci ostatni szyderczo i wzgardliwie się z nim obchodzili. Zaczęła się burzliwa, niezdecydowana narada, nie wierzono w dobry wynik sprawy i Judaszowi zdawano się nie ufać.
Równocześnie miałam widzenie, że i w państwie piekielnym nie było jedności. Szatan pragnął, by Żydzi stali się winnymi tej zbrodni, wydając na śmierć najniewinniejszego z ludzi; pragnął śmierci Jezusa, bo nienawidził Go za nawracanie grzeszników, świętą naukę, uzdrawianie i sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś czuł jakąś trwogę wewnętrzną na myśl o niewinnej śmierci Jezusa, który jej nie unikał i nie chciał się ratować; zazdrościł Mu, że niewinnie będzie cierpiał i zaskarbi sobie przez to zasługi. Tak więc kusiciel z jednej strony rozżarzał złość i nienawiść nieprzyjaciół Jezusa, zebranych w koło zdrajcy, z drugiej strony podsuwał niektórym z nich myśli, że Judasz — to nikczemny łotr, że przed świętami nie da się załatwić sprawa osadzenia Jezusa i nie będzie można ściągnąć potrzebna ilość świadków przeciw Jezusowi.
Tak tedy zwalczali Faryzeusze nawzajem swe zdania i nie mogli powziąć postanowienia. Zapytywali także Judasza, czy można będzie pojmać Jezusa, czy nie ma On koło Siebie jakiej zbrojnej gwardii. Nikczemny zdrajca odpowiedział im na to: „Broń Boże! Ma tylko jedenastu uczniów, bojaźliwych co się zowie, a i Sam upadł zupełnie na duchu. Teraz musicie pojmać Jezusa, albo nigdy; innym razem nie będę Go mógł wam wydać, bo już nie chcę Mu się pokazywać na oczy.
I tak już ostatnimi dniami a szczególnie dziś i Jezus sam i inni uczniowie półsłówkami przytyki i docinki mi różne czynili, dając do poznania, że odgadują moje zamiary; gdybym więc teraz znowu do nich powrócił, niechybnie by mnie zamordowali. Zresztą jeśli teraz nie pojmiecie Jezusa, to wymknie się wam, powróci później z liczną rzeszą stronników i każe się obwołać królem.” Takimi argumentami Judasz ich wreszcie przekonał; zgodzono się na jego wniosek, by pojmać Jezusa stosownie do jego wskazówek, poczym mu zaraz wypłacono trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści sztuk srebrnej blachy w formie języczków, pospajanych kółeczkami na łańcuszku w jeden pęk. Na blaszkach wybite były jakieś znaki.
Teraz już, czując tę ciągłą nieufność i pogardę Faryzeuszów, dał się Judasz unieść pysze i chełpliwości, by się pokazać przed nimi jako mąż sprawiedliwy i bezinteresowny, i ofiarował się oddać otrzymane pieniądze na świątynię. Odrzucono jednak tę ofiarę, która, jako zapłata krwi, nie mogła być przyjęta. Judasz, choć może poniekąd zadowolony z tego, poznał tym bardziej głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu, więc złość wielka chwyciła go za serce; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady, jeszcze nawet nie spełnionej, już napawały go goryczą; ale zanadto już zaplątał się z Faryzeuszami i był w ich rękach, więc wycofać się było za późno. Zresztą zwracano na niego baczną uwagę i nie spuszczano go z oka, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa.
Trzej Faryzeusze zaprowadzili następnie zdrajcę na dół do sali, zajmowanej przez żołnierzy, zostających na żołdzie przy świątyni; należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko umówiono i zebrano potrzebną ilość żołnierzy, pobiegł Judasz w towarzystwie jednego sługi Faryzeuszów, najpierw do wieczernika, by dać im znać, czy Jezus tam jest jeszcze, bo tu łatwo mogliby Go pojmać, obsadziwszy bramy. Miał im o tym dać znać przez posłańca. […]
Judasz, powróciwszy, oznajmił Faryzeuszom, że Jezusa nie ma już w wieczerniku, lecz musi być zapewne w Swej zwykłej modlitewni na Górze Oliwnej. Nalegał teraz na to, by dodano mu niewielką tylko garstkę żołnierzy, by nie zwracać uwagi uczniów, czuwających wszędy, i nie wzbudzić jakiego rozruchu. Za to trzystu żołnierzami miano obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni i doliny Milo aż do domu Annasza na Syjonie, by powracającemu z Jezusem orszakowi można w razie potrzeby zdążyć na pomoc; wiedziano bowiem, że mieszkańcy Ofel są, gorliwymi stronnikami Jezusa.
Dawał także nikczemny zdrajca rady, jak trzeba się zabezpieczyć, by Jezus się nie wymknął, jak już nieraz na wzgórzach nagle znikał Swemu otoczeniu i stawał się niewidzialny przy pomocy sztuk tajemnych. […]
Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby był wciąż jeszcze Jego uczniem i przyjacielem i teraz wracał po załatwieniu interesów; wtedy dopiero mieli żołnierze otoczyć i pojmać Jezusa. Judasz sam miał się przy tym zachować tak, jak gdyby pojawienie się żołnierzy nastąpiło przypadkowo tylko, tuż po jego przybyciu; miał niby to uciec wraz z innymi uczniami, jakoby nic nie był winien. Przychodziło też Judaszowi na myśl, że być może powstanie jakiś rozruch, Apostołowie będą się bronić i Jezus wymknie się, jak to już nieraz było. Byłby może i zadowolony z tego, nie, jakoby żałował swego czynu, lub litował się nad Jezusem, bo szatan już owładnął nim zupełnie, lecz złościła go pogarda i nieufność, jaką mu okazywali nieprzyjaciele Jezusa.
Judasz żądał także, by żołnierze, idący z nim, nie nieśli żadnych więzów ani powrozów i w ogóle by nie dodawano mu żadnych podłych siepaczy. Pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono z nim tak, jak zwykle obchodzi się z nikczemnym zdrajcą, któremu się nie ufa i którego się odrzuca po wyzyskaniu jego zdrady. Dali więc Faryzeusze żołnierzom szczegółowe polecenie, by dawali pilne baczenie na Judasza i nie spuszczali go z oka, dopóki Jezusa nie pojmą, gdyż jak mówili, należy się obawiać tego, że łotr ten umknie z otrzymaną zapłatą, a tak tej nocy wcale by nie schwytali Jezusa, lub też pojmali kogo innego zamiast Niego, a wtedy z całego tego przedsięwzięcia wynikłoby tylko zamieszanie, a może i rozruch w czasie świąt. […]
Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. mieście czaty, by zapobiec zbiegowisku i usiłowaniom ratowania Jezusa.
Gdy Judasz już wyruszył w drogę z dwudziestu żołnierzami, pchnięto za nimi w pewnym oddaleniu czterech nikczemnych siepaczy, pospolitych oprawców z pętami i powrozami, kilka zaś kroków za nimi szło owych sześciu urzędników, z którymi Judasz nawiązał był zdradzieckie stosunki. Byli to jeden znamienity kapłan i zausznik Annasza, drugi Kajfasza, dalej dwóch faryzejskich i dwóch saducejskich urzędników, którzy to ostatni należeli zarazem do Herodian. Byli to wszyscy szpiedzy, ludzie podstępni i podli pochlebcy Annasza i Kajfasza, a przy tym tajemni, najzaciętsi nieprzyjaciele Zbawiciela.
Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. […]
Właśnie, gdy Jezus wyszedł z trzema Apostołami na drogę między ogrodem Getsemańskim a Oliwnym, pojawili się z drugiej strony na 20 mniej więcej kroków żołnierze z Judaszem, którzy z początku może nawet nie zobaczyli Pana, tak zajęci byli kłótnią. Judasz mianowicie chciał sam bez żołnierzy przystąpić do Jezusa, niby jako przyjaciel, a oni mieli później jakby zupełnie przypadkowo, wyskoczyć i pojmać tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze, przytrzymawszy go, zawołali: Poczekaj, bratku! nie puścimy cię od nas, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka! Wtem spostrzegli ośmiu Apostołów, którzy, zwabieni hałasem, nadeszli z ogrodu Getsemańskiego, więc zawołali na czterech idących z tyłu siepaczy, by wzmocnić swe siły. Judasz, teraz dopiero spostrzegłszy tychże, chciał ich odprawić z powrotem i znowu rozpoczął o to kłótnię.
Tymczasem trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni, co to za jedni, ta banda zbrojna, więc Piotr, zapytawszy jak zawsze, zawołał: Panie, owych ośmiu z Getsemane są tam na przedzie, zatem dalej, uderzymy na tych oprawców!” Jezus jednak kazał mu spokojnie się zachować i cofnął się z nimi parę kroków za drogę na murawę. Judasz, widząc, jak mu pomieszano szyki, złościł się ogromnie i sarkał. Na to wyszło z ogrodu czterech uczniów i przystąpili, pytając, co ma znaczyć ta kłótnia i zgiełk. Judasz więc zwrócił się zaraz do nich, zaczął ich zagadywać i chciał bardzo jakoś się wykręcić z tej całej sprawy, ale straż go nie puszczała. Czterej ci uczniowie byli to Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael. Ten ostatni, dalej jeden z synów Symeona i wielu innych uczniów, przybyli tu, częścią jako posłowie od przyjaciół Jezusa do ośmiu Apostołów w ogrodzie Getsemańskim, częścią sprowadziła ich trwoga i ciekawość. Oprócz tych czterech krążyli i inni w dali z oczekiwaniem, każdej chwili gotowi do ucieczki.
Jezus tymczasem zbliżył się na kilka kroków do żołnierzy i zapytał głośno i poważnie: – Kogo szukacie? – Jezusa z Nazaretu – zawołali przywódcy. A Jezus rzekł: – Jam jest! Zaledwie wyrzekł te słowa, a żołdacy, jakby kurczem gwałtownym ogarnięci, rzucili się w tył i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej. Objawił chęć zbliżenia się do Jezusa, lecz Pan podniósł rękę i rzekł: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Na co Judasz, zmieszany, zaczął mówić coś o załatwionym interesie, lecz Jezus przerwał mu i, zdaje mi się, rzekł: – O, lepiej byłoby dla ciebie nie narodzić się wcale.
Nie przypominam sobie na pewno tych słów. Podczas tego podnieśli się żołdacy z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy, pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów, a Piotr i inni obstąpili Judasza, powstając na niego i nazywając go złodziejem i zdrajcą. Chciał się Judasz łgarstwem wywinąć, ale nie udało mu się to; sami bowiem żołnierze, biorąc go w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu.
Na powtórne pytanie Jezusa, kogo szukają, odpowiedzieli żołdacy znowu: – Jezusa z Nazaretu! A Jezus rzekł: – Jam jest! Powiedziałem wam już to, więc jeśli Mnie szukacie, zostawcie innych w spokoju. Na Jego słowo: „Jam jest” upadli powtórnie żołdacy na ziemię, powykręcani, jak cierpiący na padaczkę, a tymczasem Apostołowie otoczyli znowu Judasza, rozgoryczeni przeciw niemu do najwyższego stopnia. Jezus zaś rzekł do leżących żołnierzy: – Wstańcie! I wstali zaraz, strachem przejęci; lecz gdy Judasz nadal kłócił się z Apostołami, a ci i na straż poczęli naciskać, zwrócili się żołnierze przeciw Apostołom, a oswobodziwszy w ten sposób Judasza, groźnie zażądali od niego, by dał im umówiony znak; mieli bowiem surowy nakaz tego tylko pojmać, kogo on pocałuje. Judasz więc rad nie rad przystąpił do Jezusa, uścisnął Go i pocałował, mówiąc:
– Bądź pozdrowiony, Mistrzu! A Jezus odrzekł mu: – Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! W tej chwili jednak otoczyli Go w koło żołnierze, a siepacze Go pochwycili. Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go, a nacierając na żołnierzy, zawołali: – Panie, czy mamy wziąć się do mieczów? Piotr zaś w zapalczywości, nie czekając odpowiedzi, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Zraniony Malchus upadł na ziemię, więc zamieszanie stało się jeszcze większe.
[…]Judasz błądził długo po skalistej dolinie Hinnom na południe od Jerozolimy, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Szatan opanowawszy go, nie dał mu spoczynku, a rozpacz rozsiadła się w jego sercu. Gnany niepokojem, podszedł w pobliże domu Kajfasza, właśnie gdy Jezus był w więzieniu. Lękliwie skradał się koło zabudowania, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę swej zdrady. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko pilnujące straże. Zbliżył się Judasz i nie poznany przez nich, zapytał jednego żołnierza, co też zamierzają zrobić z Galilejczykiem. Odpowiedziano mu, że już skazany na śmierć i że dziś będzie ukrzyżowany. Podszedłszy dalej, usłyszał znów żołnierzy rozmawiających między sobą, jak okrutnie obchodzono się z Jezusem i jak cierpliwie On to wszystko znosił.
Z rozmowy dowiedział się dalej Judasz, że z brzaskiem dnia stawią znowu Jezusa przed Wielką Radę, by uroczyście i prawomocnie wydać nań wyrok. Chciwie, a zarazem z udręczeniem zbierał Judasz te wiadomości, lecz tymczasem zaczęło świtać, a w domu i koło domu ruch zrobił się większy, Judasz przeto cofnął się na tył domu, by nie być widzianym; podobnie jak Kain uciekał przed ludźmi, a zwątpienie opanowywało go coraz więcej. Lecz, oto, co napotkał! Natrafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż; pojedyncze kawałki leżały w porządku koło siebie a robotnicy spali otuleni w koce; nad Górą Oliwną tymczasem niebo zaczęło blask rzucać, a światło zdawało się niby wzdrygać paść na narzędzie naszego odkupienia. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przezeń zaprzedany. Uciekł czym prędzej, ale nie zbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu.
[…] Judasz w pobliżu się ukrywał, więc słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmowy tych, którzy, opóźniwszy się, doganiali pochód. Słyszał, jak mówili: – Teraz prowadzą Go do Piłata; Wielka Rada” skazała Galilejczyka na śmierć, musi pójść na krzyż. Przy życiu przecie nie zostanie; obeszli się z Nim już i tak dobrze. Cierpliwy jest, nad miarę; nic nie mówił, tylko powiedział, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; więcej nie chciał się nic tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż. Gdyby był tego nie powiedział, nie mogliby Mu udowodnić, że zasłużył na karę śmierci, a tak już przepadło. Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przedtem pożywał z Nim baranka wielkanocnego. Nie chciałbym maczać ręki w tej sprawie. Bądź co bądź jaki jest Galilejczyk, ale żadnego przyjaciela nie wydał na śmierć za pieniądze. Zaprawdę, ten niecnota zasługuje także na szubienicę.Słyszał to wszystko Judasz, widział, że już Jezus zgubiony jest bez ratunku, więc duszę jego owładnęła czarna trwoga, spóźniona skrucha i rozpacz. Dręczony przez szatana, puścił się cwałem. Trzos srebrników, uwieszony u pasa pod płaszczem, był mu bodźcem piekielnym i ościeniem. Ujął go w rękę, by uderzając mu o bok, nie sprawiał zbytniego chrzęstu i biegł na oślep przed siebie; ale nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o litość i przebaczenie i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swą winę przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i pozbyć się zapłaty za zdradę. Pobiegł więc jak szalony do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych członków Rady, którzy byli przełożonymi nad kapłanami, pełniącymi służbę.
Gdy Judasz, zmieniony na twarzy, zrozpaczony, stanął przed nimi, spojrzeli najpierw ze zdziwieniem po sobie, a potem z szyderczym uśmiechem utkwili w Judasza dumne spojrzenia. On zaś wyrwał zza pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł, gwałtownie wzruszony: – Odbierzcie te pieniądze, którymi skusiliście mnie do wydania Sprawiedliwego! Odbierzcie te pieniądze, a puśćcie Jezusa. Rozwiązuję nasza umowę; zgrzeszyłem ciężko, zdradziwszy krew niewinną. Lecz kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swa pogardę dla niego. Wyciągnęli ręce, niby odpychając podawane srebrniki, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie nagrody za zdradę, i rzekli: – Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli mniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to już twoja rzecz. My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!
Tak mówili prędko i z roztargnieniem, jak ludzie, którzy, zajęci interesami, chcą okazać natrętnemu, że radziby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś złość porwała i rozpacz, przyprawiająca go prawie o utratę zmysłów; włosy zjeżyły mu się na głowie. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na którym nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony za miasto.
I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i szeptał mu do ucha wszystkie przekleństwa Proroków, wypowiedziane o tej dolinie, na której Żydzi niegdyś ofiarowali bałwanom własne dzieci; chciał go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Zdawało się Judaszowi, że prorok palcem wskazuje na niego, mówiąc te słowa: Wyjdą i będą oglądać zwłoki tych, którzy zgrzeszyli przeciw Mnie, a robak ich nie umrze, a ogień ich nie wygaśnie. To znowu brzmiało mu w uszach: Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? Co uczyniłeś? Krew jego woła o pomstę do Mnie. Przeklęty będziesz na ziemi, błąkać się będziesz i uciekać od widoku ludzi! Błądząc tak, przybył Judasz nad potok Cedron i spoglądał ku Górze Oliwnej, lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą.
Wszak niedawno słyszał tam słowa: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! Straszne przerażenie przejęło duszę Judasza, gdy to wspomniał, zmysły odmawiały mu służby, jednej myśli nie mógł zebrać, a czarny, wróg szeptał mu wciąż do uszu: – Tu, przez Cedron uciekał Dawid przed Absalonem; Absalon obwiesił się na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: „Złem odpłacili dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obejmie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wziął na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki.
Poznawał Judasz, jak na jotę stosuje się to wszystko do niego, a sumienie dręczyło go strasznie, gorzej niż męki cielesne. Właśnie zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Ale sumienie dręczyło go coraz więcej, a z miasta dolatywał doń głośny zgiełk, szatan zaś szeptał mu do ucha słowa: Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisano jest w Zakonie: „Kto sprzeda jedne duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć. Zrób raz koniec, nędzniku! Zrób koniec! A Judasz, pod wpływem tych podszeptów, oddał się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, obwiesił się na drzewie o wielu rozgałęzieniach, wyrastającym z zagłębienia ziemi. A gdy już wisiał, rozpękło się jego ciało i wnętrzności wyleciały na ziemię.
PCh24.pl/źródło: Żywot i bolesna męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Marki Jego Marii według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich (za: pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl)
_______________________________________________________________________________
fot. Gabriel von Max via Wikipedia, CC BY-SA 4.0
***
Bł. Anna Katarzyna Emmerich widziała UPADEK Europy! Burzenie kościołów, ‘Wrogie Prusy, Moskwa niosąca wiele zła’
“Widziałam różne części ziemi. Mój przewodnik wskazał mi Europę i pokazując mi piaszczyste miejsce, wyrzekł te znaczące słowa: “Oto wrogie Prusy” (…) “Oto Moskwa niosąca ze sobą wiele zła.”
Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno-wschodnich Niemczech.Oprócz łaski stygmatów Anna Katarzyna Emmerich od 4 roku życia miała dar widzenia spraw nadprzyrodzonych, dotyczących męki i śmierci Pana Jezusa, życia Najświętszej Maryi Panny, świętych i uroczystości kościelnych, w których skromna, niewykształcona wieśniaczka wykazywała zadziwiającą znajomość topografii, szczegółów archeologicznych i historycznych, objawionych jej w wizjach wypadków. Miała również wizję misternego burzenia Kościoła przez masonerię świecką i kościelną.
A oto fragmenty wizji:
“Widziałam różne części ziemi. Mój przewodnik wskazał mi Europę i pokazując mi piaszczyste miejsce, wyrzekł te znaczące słowa: “Oto wrogie Prusy”. Pokazał mi następnie punkt najbardziej wysunięty na północ mówiąc: “Oto Moskwa niosąca ze sobą wiele zła.” (A III.133)*
Mieszkańcy odznaczali się niesłychaną pychą. Zobaczyłam, że zbrojono się i pracowano wszędzie. Wszystko było ciemne i zagrażające. Zobaczyłam tam świętego Bazylego i innych (przyp. wyd. franc.: na Placu Czerwonym jest katedra św. Bazylego). Ujrzałam pałac o lśniących dachach. Na nim stał szatan na czatach. Widziałam, że spośród demonów związanych przez Chrystusa w czasie jego zstąpienia do piekieł, kilku się niedawno rozwiązało i wskrzesiło tę sektę (masonerii). Zobaczyłam, że inne zostaną uwolnione… (19.10.1823)
Ujrzałam straszne skutki działań wielkich propagatorów “światła” wszędzie tam, gdzie dochodzili oni do władzy i przejmowali wpływy albo dla obalenia kultu Bożego oraz wszelkich praktyk i pobożnych ćwiczeń, albo dla uczynienia z nich czegoś równie próżnego jak używane przez nich słowa: światło, miłość, duch. Usiłowali pod nimi ukryć przed sobą i innymi opłakaną pustkę swych przedsięwzięć, w których Bóg był niczym. (A. III 161).
Zobaczyłam ludzi z tajnej sekty podkopującej nieustannie wielki Kościół… (A. III.113) i zobaczyłam blisko nich obrzydliwą Bestię, która wyszła z morza.
Miała ogon jak u ryby, pazury jak u lwa i liczne głowy, które otaczały jak korona jej największą głowę. Miała pysk szeroki i czerwony. Była w cętki jak tygrys i okazywała wielką zażyłość wobec burzących. Kładła się często pośród nich, gdy pracowali. Oni zaś często wchodzili do pieczary, w której czasami się chowała. W tym czasie widziałam tu i tam na całym świecie wielu ludzi dobrych i pobożnych przede wszystkim duchownych znieważanych, więzionych i uciskanych i miałam wrażenie, że któregoś dnia staną się męczennikami. (A. III.113).
Kościół był już w dużej mierze zburzony, tak że pozostawało jeszcze tylko prezbiterium z ołtarzem. Ujrzałam burzących, jak weszli do niego razem z bestią. Wchodząc do Kościoła z bestią burzyciele napotkali tam potężną niewiastę pełną majestatu. Zdawało się, że spodziewała się dziecka, szła bowiem powoli. Nieprzyjaciół ogarnęło przerażenie na jej widok, a bestia nie mogła postąpić nawet o jeden krok. Wyciągnęła w powietrzu najbardziej wściekłą szyję w kierunku tej niewiasty, jak gdyby chciała ją pożreć. Lecz Ona się odwróciła i upadła na twarz. Zobaczyłam wtedy bestię uciekającą w kierunku morza, a nieprzyjaciele biegli w wielkim nieładzie. (A. III.113)
Zobaczyłam Kościół św. Piotra i ogromną ilość ludzi pracującą by go zburzyć. Ujrzałam też innych naprawiających go. Linia podziału pomiędzy wykonującymi tę dwojaką pracę ciągnęła się przez cały świat. Dziwiła mnie równoczesność tego, co się dokonywało. Burzyciele odrywali wielkie kawały (budowli). Byli to w szczególności zwolennicy sekt w wielkiej liczbie, a z nimi – odstępcy. Ludzie ci, wykonując swą niszczycielską pracę, wydawali się postępować według pewnych wskazań i jakiejś zasady. Nosili białe fartuchy, obszyte niebieską wstążką i przyozdobione kieszeniami z kielniami przyczepionymi do pasa. Mieli szaty wszelkiego rodzaju. Byli pomiędzy nimi ludzie dostojni, wielcy i potężni w mundurach i z krzyżami, którzy jednak nie przykładali sami ręki do dzieła, lecz kielnią oznaczali na murach miejsca, które trzeba było zniszczyć. Z przerażeniem ujrzałam wśród nich także katolickich kapłanów. Zburzono już całą wewnętrzną część Kościoła. Stało tam jeszcze tylko prezbiterium z Najświętszym Sakramentem. (A. II. 202-203)”.
Kościół św. Piotra był zniszczony, z wyjątkiem prezbiterium i głównego ołtarza. (A. III. 118) Widziałam znowu atakujących i burzących Kościół św. Piotra. Zobaczyłam, że na końcu Maryja rozciągnęła płaszcz nad Kościołem i nieprzyjaciele Boga zostali przepędzeni. (A. II.414) Znowu miałam wizję tajnej sekty podkopującej ze wszystkich stron Kościół św. Piotra. Pracowali oni przy pomocy różnego rodzaju narzędzi i biegali to tu, to tam, unosząc ze sobą kamienie, które z niego oderwali. Musieli jedynie pozostawić ołtarz. Nie mogli go wynieść. Zobaczyłam, jak sprofanowano i skradziono obraz Maryi. (A. III. 556) Poskarżyłam się Papieżowi. Pytałam go, jak może tolerować, że jest tylu kapłanów wśród burzących. Widziałam przy tej okazji, dlaczego Kościół został wzniesiony w Rzymie. To dlatego, że tam jest centrum świata i że wszystkie narody są z nim na różne sposoby związane.
Zobaczyłam też, że Rzym stoi jak wyspa, jak skała pośrodku morza, gdy wszystko wokół niego obraca się w ruinę. Gdy patrzyłam na burzących, zachwycała mnie ich wielka zręczność. Posiadali wszelkie rodzaje maszyn, wszystko dokonywało się według pewnego planu. Nic nie waliło się samo. Nie robili hałasu. Na wszystko zwracali uwagę, uciekali się do wszelkich rodzajów podstępów i kamienie wydawały się często znikać w ich rękach. Niektórzy z nich ponownie budowali; niszczyli to, co było święte i wielkie, a to, co budowali było próżne, puste i powierzchowne. Np. wynosili kamienie z ołtarza i budowali z nich schody wejściowe. (A. III. 556)
)przekład z fr. Ewa Bromboszcz. Raoul Auclair. Prophétie de Catherine Emmerich pour notre Temps, Nouvelles Ed. Latines, Paryż 1974)
Oznaczenia francuskiego wydawcy w tekście określają źródło cytatów:
* A: Vie d’Anne-Catherine Emmerich (t. I-III) K. E. Schmoeger, Téqui 1950
Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
8 lutego
Święta Józefina Bakhita, dziewica
Zobacz także: • Święty Hieronim Emiliani • Święty Idzi Maria od św. Józefa, zakonnik |
Józefina Bakhita urodziła się w 1868 r. w Sudanie. W wieku około 10 lat została porwana i stała się niewolnicą. Wielokrotnie sprzedawana kolejnym właścicielom, doświadczyła niemal wszystkich fizycznych i duchowych cierpień wynikających z niewolnictwa. Gdy ostatecznie znalazła się w rękach Callisto Legnani’ego, włoskiego konsula, odzyskała wolność. Wraz z nim udała się do Włoch, by zajmować się jego rodziną. Tam zetknęła się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia, które podjęło trud jej religijnego wykształcenia. Po kilku miesiącach przygotowań Bakhita przyjęła chrzest i bierzmowanie. Otrzymała wówczas imię Józefina – jako znak nowego życia. Kilka lat później wstąpiła do zgromadzenia Córek Miłosierdzia w Wenecji. Przez następnych 50 lat służyła Bogu i współsiostrom, podejmując najprostsze prace: gotowanie, sprzątanie, szycie. Jej przyjemny wygląd i ciepły głos pomagał wielu biednym i opuszczonym, którzy przychodzili do klasztoru, w którym mieszkała. Po długotrwałej chorobie zmarła w 1947 r. W 1992 r. beatyfikował ją św. Jan Paweł II. W następnym roku, podczas swej podróży apostolskiej do Afryki, mówił: “Ciesz się, Afryko! Bakhita wróciła do ciebie: córka Sudanu, sprzedana w niewolę, cieszy się już wolnością – wolnością wiekuistą, wolnością świętych!” W październiku 2000 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefinę Bakhitę. Benedykt XVI w encyklice Spe salvi przytoczył natomiast jej życiorys jako przykład nierozerwalnej i determinującej relacji wiary i nadziei w życiu chrześcijan. |
______________________________________________________________________________________________________________
7 lutego
Błogosławiony Pius IX, papież
Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat w dniu 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech, w rodzinie hrabiowskiej jako drugie dziecko Hieronima i Katarzyny Sollazi. Matka troszczyła się o religijne wychowanie i wrażliwość na potrzeby bliźnich. Rodzina głęboko przeżyła śmierć papieża Piusa VI, który umarł na wygnaniu w Walencji. Katolicy obawiali się o przyszłość Kościoła. Kościoły zamykano, mordowano biskupów, księży i świeckich wiernych Chrystusowi. Ale Opatrzność Boża czuwała nad Kościołem. Nowym papieżem został Pius VII. Tymczasem Jana Marię oddano na naukę do kolegium w Volterra w Toskanii. W młodości cierpiał na chorobę (prawdopodobnie epilepsję), z której został uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Loretańskiej. Wciąż głęboko przeżywał prześladowania Kościoła i jego pasterzy. Jego wujek, biskup Pesaro, został porwany i uwięziony za wierność nowemu papieżowi. Stryj, kanonik u Św. Piotra, za to samo został wypędzony z Rzymu. W końcu podniesiono rękę na papieża – uwięziono Piusa VII: najpierw w Sawonie, potem w Fontainebleau. Wydawało się, że władza doczesna papieży upadła pod ciężką ręką cesarza Napoleona I Bonaparte. Przyszłość przyniosła odmianę losu. W 1819 r. Jan Maria przyjął święcenia kapłańskie. Został wkrótce mianowany rektorem instytutu wychowawczego “Tata Giovanni”. W latach 1823-1825 towarzyszył nuncjuszowi apostolskiemu w Chile. Pełnił potem funkcję dyrektora rzymskiego hospicjum św. Michała. W 1827 roku, mając 35 lat, został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. Jako ordynariusz wyróżniał się wielką troską o dobro wiernych, otaczał opieką duchowieństwo i seminarzystów, popierał przedsięwzięcia wychowawcze i oświatowe. Przy tak wielu obowiązkach potrafił prowadzić głębokie życie duchowe. Wiele czasu poświęcał na modlitwę i kontemplację, ożywiany żarliwą pobożnością maryjną i kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Godność kardynalską otrzymał w 1840 roku. Sześć lat później, w dniu 1 czerwca 1846 roku, zmarł papież Grzegorz XVI. Świat katolicki czekał na wybór Ojca świętego. Nadeszła noc 14 czerwca 1846 roku. Dochodziła północ, kiedy za kilkudziesięcioma kardynałami zamknęła się brama konklawe. Zaczęło się pełne niepokoju oczekiwanie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kto przejmie stery Kościoła w obliczu nadchodzących politycznych zmian. Państwo Kościelne, od tysiąca lat przypisane następcom świętego Piotra, zaczynało chylić się ku upadkowi. Świecka władza papieży stawała się nieznośnym obciążeniem dla nich samych, jak i dla ich poddanych. Wiecznym Miastem coraz częściej wstrząsały bunty niezadowolonej ludności. Dwa dni później, w dniu 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX – z wdzięczności dla Piusa VII, który wiele lat wcześniej zezwolił na udzielenie mu święceń. Tamta dyspensa była konieczna, w młodości bowiem Jan cierpiał na epilepsję, co w zwykłych warunkach zamykało drogę do kapłaństwa. Z tej samej zresztą przyczyny nie został wcześniej przyjęty do gwardii papieskiej. Po święceniach już nigdy ataki nie powtórzyły się. Teraz miał 54 lata. Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas. Ponieważ droga do zjednoczenia Włoch wiodła przez uwolnienie się od zwierzchnictwa Austrii, większość Włochów spodziewała się, że wojska papieskie razem z nimi zaatakują Austrię. Pius IX, mimo wielkiej sympatii do ruchu narodowego, stanowczo odmówił. W listopadzie 1848 roku mianowany przez niego nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy. Prawie nikt z ludzi Kościoła nie wyobrażał sobie wtedy, żeby papiestwo mogło skutecznie funkcjonować bez własnego państwa. Dlatego też Pius IX zdecydował się poprosić o zbrojną interwencję Francję, Austrię, Hiszpanię i Neapol. Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył konserwatywnego kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe. Jego konserwatywne przekonania i wrogość do tendencji rewolucyjnych siłą rzeczy odbijały się na polityce państwa. To powodowało niepokoje społeczne i w efekcie trzeba było angażować coraz więcej sił policyjnych. Mimo wszystko udało się względnie ustabilizować gospodarkę. Wiele zostało też zrobione w dziedzinie architektury i sztuki: restaurowano zabytki, prowadzono wykopaliska, otwarto liczne zakłady dobroczynne. Wszystkie te zmiany mogły jednak tylko opóźnić nadejście nieuchronnego końca. Lecz dla papieża i wielu katolików ta nieuchronność była niemożliwa do przyjęcia. W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego. Pius IX nie ustępował. Odrzucił propozycję rezygnacji z państwa za cenę suwerenności Rzymu. Sądził, że uderzy to w Kościół i uważał za swój obowiązek sprzeciwianie się temu bez względu na koszty. Osobom ze swego otoczenia powtarzał: “W ludzkich sprawach trzeba robić tyle, ile można, i tym się zadowolić, a resztę zawierzyć Opatrzności, która uleczy wady i niedostatki człowieka”. W 1864 roku ogłosił encyklikę Quanta cum, w której potępił między innymi racjonalizm, socjalizm, wolność prasy, równość kultów wobec prawa i nieskrępowaną wolność sumienia. Do encykliki dołączono Syllabus – wykaz 80 błędów nauk epoki, wśród których znalazły się socjalizm i komunizm, wolnomularstwo, nowoczesny liberalizm i odrzucanie władzy papieskiej. Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego. Rankiem dnia 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”. “Ten dogmat przyszedł w momencie, kiedy był najbardziej potrzebny” – mówiono później. Rzeczywiście, wzmacniał on autorytet następcy świętego Piotra właśnie wtedy, gdy bezpowrotnie tracił on oparcie w strukturach doczesnych. Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. W dniu 15 września kilkutysięczny oddział papieski bez walki złożył broń przed nadchodzącymi wojskami włoskimi. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września, o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego. Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł na ponad pół wieku miał przylgnąć do papieży, aż do czasu, kiedy państwo włoskie pojednało się z papiestwem i potwierdziło suwerenność państwa Watykan (w 1929 roku, gdy papież Pius XI podpisał traktaty laterańskie). Szczerze oddany Chrystusowi, uważał, że dla dobra Kościoła musi działać nawet wbrew swoim naturalnym cechom. Był bowiem człowiekiem o niezwykłym uroku osobistym, pełnym prostoty i zarazem wewnętrznej godności. Każdy, kto znał go bliżej, stawał się jego przyjacielem. Pod wrażeniem jego osobowości byli nawet niekatolicy. Kiedy jednak w grę wchodziły sprawy wiary, stawał się nieustępliwy. Papież odnowił hierarchię kościelną w Anglii i Holandii, popierał rozwój katolicyzmu w Ameryce Północnej, zawarł konkordaty z kilkunastoma krajami, czynnie występował w obronie praw Kościoła w Niemczech w okresie Kulturkampfu. Miało to szczególne znaczenie na terenach zaboru pruskiego, w Polsce, gdzie walka władz niemieckich z Kościołem katolickim zmierzała do osłabienia tożsamości religijno-narodowej polskiego narodu. Uwięzionego wówczas arcybiskupa gnieźnieńskiego Mieczysława Ledóchowskiego Pius IX mianował kardynałem. Występował w obronie unitów na Podlasiu, siłą zmuszanych przez carat do przejścia na prawosławie. Beatyfikował Andrzeja Bobolę i kanonizował Jozafata Kuncewicza. Przeciwstawiał się rusyfikacji nabożeństw na ziemiach polskich, poparł utworzenie w Rzymie przez zmartwychwstańców Kolegium Polskiego, w czasie powstania styczniowego apelował do Austrii i Francji, by pospieszyły Polsce z pomocą, a cara wzywał do zaprzestania represji. W 1854 r. Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP. Pius IX był jednym z tych papieży, którzy wytrwale pracowali nad podniesieniem do chwały ołtarzy wiernych synów i córki Kościoła. Podjął i daleko posunął wielką liczbę procesów kanonizacyjnych. Franciszka Salezego i Alfonsa Liguoriego, po skrupulatnym zbadaniu ich dzieł, ogłosił doktorami Kościoła. Zmarł w dniu 7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Pozostawił po sobie dobrą pamięć i szczery żal katolików na całym świecie. Pontyfikat tego papieża, tercjarza franciszkańskiego, był – po św. Piotrze Apostole – najdłuższym w dziejach Kościoła katolickiego. Trwał 32 lata. Św. Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych w dniu 3 września 2000 roku. Jak mówił, Pius IX “pośród burzliwych wydarzeń swojej epoki był wzorem bezwarunkowej wierności wobec niezmiennego depozytu prawd objawionych. Wypełniając w każdych okolicznościach powinności swojej posługi, potrafił przyznać absolutne pierwszeństwo Bogu i wartościom duchowym (…) Był otoczony miłością wielu, ale także nienawidzony i oczerniany. Postawa Piusa IX (…) i podejmowane przezeń doraźne decyzje były wówczas i pozostają do dziś przedmiotem polemik, ale beatyfikując któregoś ze swoich synów, Kościół nie wyraża przez to uznania dla dokonanych przezeń wyborów historycznych, ale wskazuje go jako godnego naśladowania i czci ze względu na jego cnoty, ku chwale łaski Bożej, która w nich jaśnieje”. | |
_________________________________________________________________________________
Więzień Watykanu – bł. Pius IX
bł. Pius IX – Jilligate, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Europa połowy dziewiętnastego wieku była kontynentem w stanie wrzenia. Także państwo kościelne było pod ogromną presją z jednej strony koniecznych reform i modernizacji, z drugiej procesu zjednoczenia Włoch, które mogło się dokonać tylko kosztem przejęcia terenów będących we władzy papieża. 7 lutego wspominamy w liturgii błogosławionego Piusa IX, papieża o najdłuższym pontyfikacie po św. Piotrze, uciekającego w przebraniu, potem “więźnia Watykanu”.
Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech. W 1819 r. przyjął święcenia kapłańskie. Mając 35 lat został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX. Miał 54 lata.
W listopadzie 1848 roku mianowany przez Papieża Piusa IX nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy.
Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe.
Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas.
W 1854 roku Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP.
W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego.
Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego.
Rankiem 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”.
Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września 1870 r., o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego.
Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł przylgnął do papieży aż do roku 1929, gdy Pius XI podpisał traktaty laterańskie. Pius IX zmarł 7 lutego 1878 roku, mając 86 lat. Jego pontyfikat trwał 32 lata. Jan Paweł II beatyfikował go 3 września 2000 roku.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
6 lutego
Święci męczennicy
Paweł Miki i Towarzysze
Zobacz także: • Święta Dorota, dziewica i męczennica |
Na początku XVI wieku chrześcijaństwo w Japonii rozwijało się bardzo dynamicznie. Pierwszym misjonarzem w tym kraju był św. Franciszek Ksawery w latach 1549-1551. Niestety, pięknie zapowiadające się dzieło zostało prędko zatrzymane przez fanatyzm władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie. Na te właśnie czasy przypada bohaterska śmierć św. Pawła Miki i jego 25 Towarzyszy. Wśród tych męczenników było 3 jezuitów, 6 franciszkanów i 17 tercjarzy franciszkańskich. Paweł Miki urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest – w Japonii w XVI w. zdarzało się to niezwykle rzadko. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista. Po nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc naukę Chrystusa. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z 23 Towarzyszami. Po torturach obwożono ich po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa. Więźniów umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z sakramentami. Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć śluby zakonne. Poza miastem ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono aresztowanych chrześcijan. Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią. Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Są to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu. Do chwały błogosławionych wyniósł ich Urban VIII w roku 1627, a do chwały świętych – Pius IX w roku 1862. Ten sam papież doprowadził ponadto do beatyfikacji kolejnych 205 męczenników japońskich, którzy ponieśli śmierć w wieku XVII. |
___________________________________________________________________________________
Św. Paweł Miki SJ – upodobniony do Chrystusa
(fot. Wikimedia Commons)
***
Umierał na krzyżu jak nasz Pan Jezus Chrystus, 5 lutego 1597 r. w Nagasaki, razem z 25 ukrzyżowanymi męczennikami. Prężnie rozwijające się młode chrześcijańskie wspólnoty spotkało niespodziewanie okrutne prześladowanie. Ich powodem była miedzy innymi konkurencja pomiędzy kupcami portugalskimi i hiszpańskimi. Japończycy poczuli się zagrożeni słysząc pogłoski, że chrześcijańscy misjonarze, głównie jezuici i franciszkanie są szpiegami europejskich potęg usiłujących zapanować nad krajem.
Paweł Miki urodził się ok. 1565 r. w zamożnej rodzinie niedaleko Kioto. Będąc dzieckiem otrzymał Chrzest św. Gdy miał jedenaście lat rozpoczął naukę w szkole prowadzonej przez jezuitów. Wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w wieku 22 lat. Po nowicjacie i odbytych studiach przez długi czas był wędrownym katechistą na terenie całej Japonii. Przygotował także na piśmie w języku japońskim główne prawdy wiary. Niedługo przed przyjęciem przez niego święceń kapłańskich wybuchły prześladowania.
Paweł został aresztowany w Kioto. Razem z innymi zatrzymanymi zakonnikami i świeckim, poddany był torturom. Gdy oszpeconych wyznawców obwożono po mieście i wyśmiewano, Paweł również wtedy głosił Ewangelię i śmiało przemawiał do tłumów.
Wkrótce potem na wzgórzu w Nagasaki ustawiono 26 krzyży, do których przybito męczenników. Świadkiem męczeństwa byli licznie zgromadzeni tam chrześcijanie, którzy modlili się razem z ukrzyżowanymi. Wydarzenie to było na przedłużeniu misterium jerozolimskiej Golgoty, na której umierał Jezus Chrystus, nasz Odkupiciel. Męczennicy, obdarzeni specjalną łaską, śpiewali psalmy i wielbili Boga. Jak relacjonował świadek męczeństwa, w pewnym momencie do wszystkich przemówił jezuita Paweł Miki:
“Nasz brat, Paweł Miki, skoro zobaczył, że zajmuje miejsce najzaszczytniejsze ze wszystkich, na jakie kiedykolwiek wstępował, oświadczył najpierw zebranym, iż jest Japończykiem należącym do Towarzystwa Jezusowego, że umiera z powodu głoszenia Ewangelii i że dziękuje Bogu za tak wspaniałe Jego dobrodziejstwo. Następnie dodał takie słowa: <Myślę, że skoro doszedłem do tej chwili, nikt z was nie będzie mnie podejrzewał o chęć przemilczenia prawdy. Dlatego oświadczam wam, że nie ma innej drogi zbawienia poza tą, którą podążają chrześcijanie. Ponieważ ona uczy mnie wybaczyć wrogom oraz wszystkim, co mnie skrzywdzili, dlatego z serca przebaczam królowi, a także wszystkim, którzy zadali mi śmierć, i proszę ich, aby zechcieli przyjąć chrzest>. Potem się zwrócił ku swoim towarzyszom toczącym ostatni bój, aby im dodać otuchy”.
Paweł Miki wraz z innymi towarzyszami męczeństwa został beatyfikowany w 1627 r. przez Urbana VIII; kanonizował ich w 1862 Pius IX.
“Boże, mocy wszystkich Świętych, Ty po męczeństwie na krzyżu wezwałeś do życia wiecznego świętych męczenników Pawła Miki i jego towarzyszy, spraw za ich wstawiennictwem, abyśmy aż do śmierci mężnie trwali w wierze, którą wyznajemy”.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
5 lutego
Święta Agata, dziewica i męczennica
„IcoonAgatha” autorstwa Bergognone (1481-1522) – Transferred from nl.wikipedia *** Agata (etymologicznie: “dobra”) zwana Sycylijską jest jedną z najbardziej czczonych w chrześcijaństwie świętych. Wiadomości o niej mamy przede wszystkim w aktach jej męczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa istniał bowiem zwyczaj, że sporządzano akta męczenników; większość z nich nie doczekała do naszych czasów. Akta męczeństwa Agaty pochodzą dopiero z V wieku. Według opisu męczeństwa Agata urodziła się w Katanii na Sycylii ok. 235 r. Po przyjęciu chrztu postanowiła poświęcić się Chrystusowi i żyć w dziewictwie. Jej wyjątkowa uroda zwróciła uwagę Kwincjana, namiestnika Sycylii. Zaproponował jej małżeństwo. Agata odmówiła, wzbudzając w odrzuconym senatorze nienawiść i pragnienie zemsty. Trwały wówczas prześladowania chrześcijan, zarządzone przez cesarza Decjusza. Kwincjan aresztował Agatę. Próbował ją zniesławić przez pozbawienie jej dziewiczej niewinności, dlatego oddał ją pod opiekę pewnej rozpustnej kobiety, imieniem Afrodyssa. Kiedy te zabiegi spełzły na niczym, namiestnik skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. W tym czasie miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło wielu pogan. Przerażony namiestnik nakazał zaprzestać mąk, gdyż dostrzegł w tym karę Bożą. Ostatecznie Agata poniosła śmierć, rzucona na rozżarzone węgle, 5 lutego 251 r. Jej ciało chrześcijanie złożyli w bezpiecznym miejscu poza miastem. Papież Symmachus (+ 514) wystawił ku jej czci w Rzymie przy Via Aurelia okazałą bazylikę. Kolejną świątynię w Rzymie poświęcił jej św. Grzegorz Wielki w roku 593. Wreszcie papież Grzegorz II (+ 731) przy bazylice św. Chryzogona na Zatybrzu wystawił ku jej czci trzeci rzymski kościół. Dowodzi to wielkiej czci, jaką otaczano ją w owych czasach. Obecnie ciało Agaty znajduje się w katedrze w Katanii. Wielkiej czci doznają jej relikwie, m.in. welon, dzięki któremu, jak niesie podanie, Katania niejeden raz miała doznać ocalenia. W dzień św. Agaty w niektórych okolicach poświęca się pieczywo, sól i wodę, które mają chronić ludność od pożarów i piorunów. Poświęcone kawałki chleba wrzucano do ognia, by wiatr odwrócił pożar w kierunku przeciwnym. W dniu jej pamięci karmiono bydło poświęconą solą i chlebem, by je uchronić od zarazy. Św. Agata jest patronką Sycylii, miasta Katanii oraz ludwisarzy. Wzywana przez kobiety karmiące oraz w chorobach piersi. W ikonografii św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami, którymi ją szarpano. Atrybutami są: chleb, dom w płomieniach, korona w rękach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej, palma męczeńska, obcięte piersi na misie, pochodnia, płonąca świeca – symbol Chrystusa. |
________________________________________________________________________________
Święta Agata – Piękno czystości
św. Agata (+251 ) (mal. Giovanni Battista Tiepol)
***
Duszą i ciałem chciała należeć do Chrystusa, pragnęła, by jedynie On był jej Oblubieńcem. Skarbu czystości serca broniła do końca, nie lękając się okrutnych tortur, odważnie zdobywając palmę męczeństwa.
Agata urodziła się w Katanii na Sycylii. Pochodziła ze znakomitego rodu. Po przyjęciu Chrztu świętego postanowiła żyć w dziewictwie. Z tego powodu napotkały ją liczne przeciwności i niesprawiedliwe traktowanie. O jej rękę ubiegał się sam prefekt miasta Katanii. A gdy Agata odmówiła, prefekt wpadł w gniew i kazał ją siłą umieścić w domu publicznym. Bóg jednak czuwał nad nią i nie straciła łaski dziewictwa. Wkrótce poddano ją strasznym katuszom, okaleczono ją, a następnie wrzucono na rozżarzone węgle, gdzie oddała ducha Bogu. Poniosła śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza w 251 r.
Już w rok po jej śmierci była czczona jako męczennica i niebieska protektorka miasta Katanii, kiedy to po wybuchu wulkanu Etna potężne strumienie lawy cudem ominęły miasto. Do dzisiaj św. Agata jest bardzo czczona na Sycylii. Jej kult wkrótce rozprzestrzenił się w całej Europie, dotarł także do Polski.
Warto przytoczyć w tym miejscu refleksję kard. Carlo Marii Martiniego na temat czystości. Według niego, jest ona porządkiem, równowagą, opanowaniem i harmonią, jest pięknem miłości:
“Czystość, daleka od pogardy dla ciała, pozwala łatwiej rezygnować z egoistycznych skłonności, skanalizować energię, koncentrując ją na coraz bardziej oddanej i pełnej wzajemności służbie. Prawdą jest, że <czystość> kojarzy się z surowością, trzymaniem na wodzy. Czystość uczy nas dyscypliny serca, oczu, języka i wszystkich zmysłów. Lecz wszystko to przynosi swobodę, wolność, harmonię i pokój. Czystość nie jest czymś negatywnym; przeciwnie, jest autentycznym panowaniem nad sobą, a zarazem uznaniem panowania Jezusa nad naszym ciałem i życiem. Święty Paweł powiedział słowa, które są niczym ogień: <Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała> (1 Kor 6,13)”.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
4 lutego
Święta Maria de Mattias, dziewica
*** Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości. Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni. Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech. Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r. |
________________________________________________________________________________
Godzinami siedziała przed lustrem, czesała włosy. I stał się cud, który pchnął ją ku świętości
EAST NEWS
Trudne dzieciństwo z despotyczną i smutną matką zraniło ją głęboko. Przez wiele lat nie mogła się z niego otrząsnąć. Kto wie, co by się stało, gdyby pewnego dnia…
Żyła zaledwie 61 lat. Miała 29 lat, gdy założyła Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa i szkołę dla dziewcząt. „Nie tęsknię za niczym innym, jedynie za Jezusem Ukrzyżowanym, nie pragnę niczego innego prócz Jezusa Ukrzyżowanego, nie kocham nic innego, jak Jezusa Ukrzyżowanego, nie szukam niczego, jedynie Jezusa Ukrzyżowanego” – pisała w liście.
Maria de Mattias za życia otworzyła 70 placówek. Zmarła w opinii świętości. Ale nie urodziła się święta. Trudne dzieciństwo z despotyczną i smutną matką zraniło ją głęboko i przez wiele lat nie mogła się z niego otrząsnąć. Kto wie, co by się stało, gdyby pewnego dnia…
Maria de Mattias: początek
Był czwarty lutego 1805 r., bardzo zimny dzień. W małej wiosce Vallecorsa we Włoszech Jan i Octavia De Mattias czekali na narodziny kolejnego dziecka. Po ciężkim porodzie przyszła na świat dziewczynka. Była drugim z czworga dzieci małżonków.
Rodzina była zamożna, ale czasy trudne. Chaos, który wywołały wojny napoleońskie sprzyjał rozbojom i napadom. Rodzina rzadko opuszczała domostwo, a Maria, zgodnie z duchem epoki, w której dziewczęta nie zdobywały formalnego wykształcenia, nie chodziła do szkoły.
Jednak jej wykształcenie i formacja były dla rodziców ważne. Czytać i pisać nauczyła się w domu. Książek nie brakowało, ojciec dbał, by w bibliotece obecne były ważne lektury, również duchowe.
Relacje domowe nie należały do najlepszych. Pani Octavia miała naturę despotyczną, była zgorzkniała i zmęczona życiem. Zazwyczaj szukała ciszy i ustronnych pokojów. Gdy podejmowała domowe prace – narzekała i miała pretensje o wszystko.
Nie okazywała czułości, a dziecięce zabawy czwórki dzieci bardzo ją drażniły. Reagowała krzykiem, często biciem. Nie potrafiła okazać czułości, nie przytulała i nie organizowała wspólnych zabaw.
EAST NEWS
***
Trudna mama, trudne dziecko
– Jesteś skaraniem boskim – krzyczała, kiedy mała Maria biegała rozrzucając ubrania po całym domu.
– Ale co ja złego zrobiłam, mamo? – mówiła wtedy dziewczynka stojąc bezradnie na środku pokoju.
Jan de Mattias był z natury zaprzeczeniem żony, ale chcąc łagodzić jej nastroje nie negował metod wychowawczych. Gdy sam zajmował się dziećmi, próbował rekompensować braki czułości.
To z nim Marię łączyła więź prawdziwej miłości. To on nauczył ją modlitwy i wprowadzał w życie duchowe. Mamy raczej unikała, choć po latach widziała w jej postawie raczej nieumiejętność niż złą wolę.
Jednak w okresie dojrzewania zimna postawa mamy sprawiła, że dziewczyna zaczęła unikać ludzi, zajmować się sobą, przesiadywać w pokoju i nie okazywać uczuć. Często siadywała przed lustrem i czesała w milczeniu włosy, mogła to robić godzinami. Tu była bezpieczna, ale bardzo cierpiała.
Pierwsze spotkanie – Miłość jest!
Na ścianie pokoju, vis à vis lustra toaletki, wisiał obraz Bożego Macierzyństwa. Kiedy Maria siadała na krześle, obok swojej, zazwyczaj smutnej twarzy, widziała w lustrze tulącą w ramionach małego chłopca Maryję.
Przez lata w ogóle nie zwracała na ten fakt uwagi, ale pewnego dnia poczuła w głębi serca, że ta Maryja, która odbija się w jej lustrze, woła „Chodź do mnie…”. To było wstrząsające odkrycie.
Łzy płynęły po policzkach dziewczyny, nie wiedziała co robić, ale za dawną radą ojca modliła się całym sercem, w spazmach szarpiących jej ciałem, żeby Maryja powiedziała jej co robić, co dalej, bo przecież się męczy i cierpi i nie może całymi dniami siedzieć przed lustrem, ale nie potrafi wyjść z pokoju, boi się działać, boi się żyć…
I stało się coś niezwykłego. Tęskniąca przez całe dzieciństwo za czułością mamy, za ciepłem, za pocałunkami Maria doświadczyła, fizycznie i na głębinach serca, miłości matczynej od Maryi.
Ciepło wypełniło jej ciało, czuła się zanurzona w miłości i otulona miłością. Wszystkie braki, rany, które zadała szorstka i zgorzkniała mama Octavia, wypełniła i zaleczyła, w ciągu chwili, Maryja! To była rewolucja. Z krzesła przed lustrem wstała zupełnie inna osoba.
„Nie bój się, pomogę ci”
Od tej pory rozmowy przed obrazem były najpiękniejszymi chwilami dnia. „Matko Najświętsza, udziel mi światła” – powtarzała. Modliła się z wysiłkiem. Rewolucja dotknęła jej serca i ustawiła kierunek życia, dała pewność i siłę, ale nie zmieniła dotychczasowej Marii na nową – dziewczyna musiała podjąć wysiłek formacji.
Modlitwa była dla niej trudem. Oskarżała się, że kocha za mało, szukała tego płomienia, którego doświadczyła w czasie cudu przed lustrem. Mozolnie szła na przód. Sukcesem było to, że nie ustawała. Co pewien czas czuła, że Maryja jest blisko i pomaga jej w trwaniu.
Siadywała przed obrazem i spędzała tak długie godziny. Zalana łzami, bez słów. Po pewnym czasie odkryła, że Maryja pokazuje jej swojego Syna i budzi pragnienie, aby to Jego pokochała całym sercem i na całe życie, bo to On odkupił dusze swoją najdroższą krwią.
Maria nie wszystko rozumiała, ale zaczęła odważnie prosić Matkę i nie wstydziła się mówić Jej, że nie rozumie. „Maryjo, pomóż mi, abym pałała miłością do Jezusa i do Ciebie. Powiedz mi, co mam czynić, aby podobać się Twojemu Synowi?” – wyznała pewnego dnia.
I o dziwo, w tym modlitewnym spotkaniu Maryja, wskazując na Kalwarię, zaprosiła ją do wejścia na tę drogę. „Nie bój się, pomogę ci” – odpowiedziała na lęk, który szarpnął sercem Marii.
EAST NEWS
***
Zapowiedź nowej drogi
Domowe sanktuarium vis à vis lustra było dla Marii rajem, ale miała świadomość, że nie spędzi tam całego życia, i że potrzebuje pomocy, przewodnika. W 1822 r. w kościele w Vallecorsie zaplanowano misje ludowe. Z kazaniami przyjechał 36-letni wówczas ks. Kasper del Bufalo, założyciel Misjonarzy Krwi Chrystusa, który od lat niestrudzenie głosił kazania w ogarniętej chaosem Italii.
Był w nim żar i miłość Jezusa. Gdy stawał przed ludźmi – głosił również bandytom ukrywającym się w górach – niewielu opierało się zmianie życia, fundował słuchaczom duchowe trzęsienie ziemi.
Gdy w 1822 r. stanął na ambonie w Vallecorsie – zatrząsnął życiem Marii de Mattias. Miała 17 lat, kochała Boga i wiedziała, w jaki sposób będzie mogła Mu to okazać – chciała być dla Niego na wyłączność. Ale co to znaczy? Nie może przecież siedzieć przed obrazem i rozmawiać z Maryją.
Rozpoczęła modlitewny szturm o jasne pokazanie jej tego, co ma robić. I przyszła łaska! Zobaczyła w sercu „rzeszę zakonnic, które w Bogu były złączone i usłyszała: „Oto twoje towarzyszki, które później rozpoznasz w swoich córkach” – wspominał w mowie pogrzebowej po śmierci Marii ks. Giovanni Merlini, jej wieloletni kierownik duchowy i współpracownik św. Kaspera del Bufalo.
Gotowa, by kochać
W 1834 r. Maria ma 29 lat. Od jej nawrócenia minęło już dwanaście długich lat. Po zamkniętej, nieśmiałej dziewczynie, która bała się ludzi i godzinami siedziała przed lustrem, nie ma już śladu. Przeszła wewnętrzną metamorfozę, dlatego gdy biskup diecezji Anagni, Giuseppe Maria Lais prosi ją, by otworzyła szkołę dla dziewcząt w Acuto, zgadza się od razu.
4 marca 1834 r. zakłada Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa, którego nadrzędnym zadaniem będzie troska o to, „aby wszystkim dać poznać czułą miłość Ojca Niebieskiego” i „Jezusa, Miłość Ukrzyżowaną”.
Maria była przekonana, że każda reforma społeczna rodzi się w sercu człowieka, a on przemienia się dopiero wtedy, kiedy zrozumie, że jest cenny w oczach Boga i jest przedmiotem jego miłości. Jezus – Bóg i Człowiek – nie przelewałby krwi za kogoś, kogo nie kochałby miłością bez końca.
Każdy dzień swojego życia – od nawrócenia, aż do 22 sierpnia 1866 r., gdy umiera – poświęca temu, by „żadna kropla Boskiej krwi nie była przelana nadaremnie”. Naśladuje w tej trosce Maryję. W Niej widzi pierwszą adoratorkę Boskiej krwi. Wie, że Maryja zawsze prowadzi do Jezusa, to jest cel Jej życia.
„Szukajmy pokrzepienia w najdroższej krwi i w najświętszej Matce, która nie przestaje zlewać na nas swojego miłosierdzia” – pisze w liście z 1842 r.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
źródła:
M. Spinelli. Kobieta Słowa. Życie Marii De Mattias.
Listy błogosławionej Marii De Mattias
_______________________________________________________________________________________
Miłość Ukrzyżowanego
– przesłanie św. Marii de Mattias
***
18 maja 2008 roku Maria De Mattias, kobieta, która przez świętość swojego życia stała się darem dla całego Kościoła, zostanie ogłoszona patronką Bolesławca. To wydarzenie oznacza, że ma ona dużo do powiedzenia współczesnym ludziom. W listach, które pozostawiła, przekazuje wiele ważnych prawd, wśród nich pisze o wartości cierpienia, pokazując jaki sens ma miłość Krzyża.
W świętości Marii De Mattias są różne elementy, które można naśladować, ale najbardziej charakterystycznym jest miłość Jezusa ukrzyżowanego. W jednym z listów pisze: nie tęsknię za niczym innym, jedynie za Jezusem Ukrzyżowanym, nie pragnę niczego innego prócz Jezusa Ukrzyżowanego, nie kocham nic innego, jak Jezusa Ukrzyżowanego, nie szukam niczego, jedynie Jezusa Ukrzyżowanego. Miłość głęboko wyryta w sercu Marii sprawia, że wbrew obowiązującym zwyczajom XIX wieku, staje się kobietą głoszącą nauki, prowadzącą skupienia i rekolekcje. Gromadzi wokół siebie dziewczęta i zapoczątkowuje zgromadzenie zakonne pod nazwą Adoratorki Krwi Chrystusa. Wszystkie jej działania mają jeden cel, aby ludzie poznali miłość Boga najpełniej objawioną w tajemnicy Jezusa ukrzyżowanego.
Słowa, które kieruje do osób zakonnych, kapłanów i ludzi świeckich nigdy nie straciły na aktualności. Dlatego ciągle możemy czerpać z jej doświadczenia miłości, wsłuchując się w to, co chce powiedzieć również kobietom i mężczyznom naszych czasów. Święta uczy, że umiłowanie krzyża jest łaską, którą daje sam Bóg, ponieważ krzyż jest ukazaniem największego dobra pochodzącego od Boga. Człowiek sam nie jest zdolny do poznania wartości krzyża, potrzebuje wzorców. Najlepszym jest Matka Boża Bolesna. Jej postawa milczenia i modlitwy pod krzyżem jest przykładem godnym naśladowania. Pozwala docenić, że udział w krzyżu jest nie tylko darem, ale również zaszczytem, ponieważ kochając Ukrzyżowanego osoba staje obok Maryi i może się do Niej upodobnić ucząc się miłości Jezusa. Na wzór Maryi należy wpatrywać się w Jezusa na Krzyżu, adorować go z głęboką czcią i prawdziwym przywiązaniem. Nie potrzeba posługiwać się wieloma słowami, ponieważ one nie pomagają w modlitwie. Adoracja krzyża w milczeniu pozwala usłyszeć to, co Jezus ukrzyżowany chce przekazać, a jest to przesłanie miłości.
Maria De Mattias uczy, że przyjęcie miłości prowadzi do całkowitej przemiany, ponieważ krzyż jest zasadą życia, perspektywą, przez którą człowiek doświadczający miłości, na nowo odczytuje sens przeżytych doświadczeń i na której buduje swoją przyszłość. W Ukrzyżowanym odkrywa swoją tożsamość, poznaje siebie w prawdzie. Wpatrując się w Jezusa, doskonałego Człowieka, sam staje się również pełniej człowiekiem. Relację miłości, która powstaje między człowiekiem, a Ukrzyżowanym, Święta obrazowo przedstawia jako serce całkowicie zanurzone w miłości Krzyża. Osoba wypełniona miłością krzyża czuje się pociągnięta przez miłość Jezusa i zanurzona w Jego sercu. Jej uczucia, pragnienia, marzenia są ukierunkowane na krzyż. Dlatego potrafi dostrzec piękno krzyża i nim się zachwycić.
Chcąc określić głębię miłości krzyża Maria posługuje się różnymi określeniami. Mówi o miłości słodkiej, miłości gorącej, miłości posłusznej, miłości, która jest ponad wszystko inne. Miłość Jezusa ukrzyżowanego, podkreśla Święta, daje możliwość szczególnego rodzaju relacji z drugą osobą, zwłaszcza z człowiekiem cierpiącym, ponieważ prowadzi do miłości drugiego człowieka i daje umiejętność współcierpienia z nim. Krzyż Jezusa staje się wówczas miejscem spotkania osób cierpiących. Rany Chrystusa, a zwłaszcza przebite Serce Jezusa są wyrazem Jego miłości do człowieka. Miłując je, człowiek wchodzi nie tylko w cierpienie, ale przeniknięty zostaje miłością cierpiącą Jezusa. W tej miłości najpełniej zrozumie cierpienie drugiej osoby. Maria De Mattias podkreśla, że im wierniej człowiek trwa pod krzyżem, tym mocniej doświadcza miłości. Kto kocha krzyż, ten ma w sercu prawdziwą miłość Jezusa. Kochani, nie oddalajmy się nigdy od Krzyża, gdyż jest on kluczem do skarbów niebieskich, on jest bramą do raju. Jest to doświadczenie bezpośrednie i głębokie, bowiem w krzyżu objawia się moc Bożej miłości. Miłość daje pewność i napełnia odwagą. Jeżeli człowiek pozwoli przeniknąć się miłości, nigdy nie oddali się od krzyża, nie potrafi żyć bez niego, ponieważ tam odnalazł sens swojego życia. Jest przepełniony tą samą pasją miłości, którą Jezus ukochał świat aż do śmierci. Dzięki miłości krzyża jest zdolny pokonać swoje słabości i grzechy. Uznając swoją grzeszność jednocześnie otrzymuje dar życia i przebaczenia. To doświadczenie pozwala mu odkryć sens miłości przebaczającej, która przynosi pokój serca. Staje się również zdolny do oddania życia z miłości.
Powołanie do miłości Ukrzyżowanego, która prowadzi do całkowitego oddania swojego życia jest istotną cechą duchowości zakonnej Zgromadzenia Adoratorek Krwi Chrystusa, założonego przez św. Marię De Mattias. Pisze ona, że jeżeli miłość osoby zakonnej do Jezusa jest autentyczna, to pragnie ona wejść w Jego los, aby jak najintensywniej przybliżyć się do Zbawiciela. Naśladuje życie Jezusa we wszystkich wymiarach, aż do złożenia najwyższej ofiary z siebie Ojcu. Adoratorka jest osobą, która pragnie umrzeć z Jezusem i nigdy nie będzie zadowolona, jeżeli nie zakończy swoich dni na Krzyżu z Jezusem, Ukochanym Oblubieńcem. Założycielka już w pierwszej Regule pisała, że sama nazwa Adoratorki Boskiej Krwi przypomina o tym, że osoby powołane do zgromadzenia mają być gotowe do złożenia Bogu swojego życia w ofierze. Gotowość oddania życia dla Jezusa jest cechą charakterystyczną duchowości zakonnej adoratorek. Osoba, która wstępuje do zgromadzenia, ma mieć świadomość, że życie zakonne adoratorek jest związane z przyjęciem śmierci z Jezusem na krzyżu. Adoratorka jest osobą przygotowaną na oddanie życia i przelanie krwi nie tylko w sensie przenośnym, ale również w rzeczywistości, jeżeli tak zechce Bóg. Dlatego ma być gotowa i dyspozycyjna do pójścia na krańce świata, nie bojąc się, jeżeli apostolat wymaga ofiary życia. Nie chodzi tylko o przepowiadanie, ale o czynienie wszystkiego, aby ludzie pokochali Jezusa. Temu celowi jest podporządkowana każda praca, którą podejmują siostry. Pragną zapoznać wszystkich z miłością i serdecznością Jezusa Ukrzyżowanego, aby każdy człowiek pokochał Go całym sercem.
Maria De Mattias
urodziła się w 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa na terenie Państwa Kościelnego. Pociągnięta przykładem św. Kaspra del Buffalo, założyciela Misjonarzy Przenajdroższej Krwi, pod wpływem sługi Bożego Jana Merliniego, w 1834 roku założyła zgromadzenie Adoratorek Krwi Chrystusa. Do Polski adoratorki przybyły wraz z repatriantami z Bośni i Hercegowiny w 1946 roku i osiedliły się w Bolesławcu. Przez czterdzieści lat polskie siostry żyjące razem z siostrami Chorwatkami marzyły, aby wrócić do kraju. Podjęły to wezwanie po wojnie. Chociaż one same były już starsze, a czasy były nieodpowiednie do zakładania nowych wspólnot zakonnych w odległym kraju, to moc płynąca z Krzyża dawała im siłę i odwagę. Były gotowe pójść w nieznanie, podjąć cierpienie, złożyć ofiarę z życia jak Jezus na krzyżu, aby nie zostawić ludności bez duchowej pomocy. Bolesławiec przyjął je z wdzięcznością. Wielu bolesławieckich repatriantów czekało na siostry, które już znali wcześniej. Dzieci potrzebowały katechizacji, kościół – troskliwej opieki, osoby potrzebujące – wsparcia, wszyscy – gorącej modlitwy i miłości. Siostry, pragnąc być wierne charyzmatowi, który przekazała im Założycielka, wykonywały różne posługi, aby przez nie świadczyć o miłości Boga do człowieka, która najpełniej objawia się w ofierze krzyżowej Jezusa. Ogłoszenie świętej Marii De Mattias patronką Bolesławca jest również hołdem, który składamy tym pierwszym, odważnym siostrom, gotowym do oddania życia i pójścia w nieznane, aby głosić miłość Jezusa ukrzyżowanego.
s. Wiesława Przybyło ASC/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
3 lutego
Święty Błażej, biskup i męczennik
Zobacz także: • Święty Oskar, biskup • Święta Maria Klaudyna od św. Ignacego Thevenet, dziewica |
Błażej pochodził z Cezarei Kapadockiej, ojczyzny św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nazjanzu, św. Grzegorza z Nyssy, św. Piotra z Sebasty, św. Cezarego i wielu innych. Był to niegdyś jeden z najbujniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego. Błażej studiował filozofię, został jednak lekarzem. Po pewnym czasie porzucił swój zawód i podjął życie na pustyni. Stamtąd wezwano go na stolicę biskupią w położonej nieopodal Sebaście (wcześniej w Armenii, dziś Sivas w Turcji). Podczas prześladowań za cesarza Licyniusza uciekł do jednej z pieczar górskich, skąd nadal rządził swoją diecezją. Ktoś jednak doniósł o miejscu jego pobytu. Został aresztowany i uwięziony. W lochu więziennym umacniał swój lud w wierności Chrystusowi. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie. Chłopcu groziło uduszenie. Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. W niektórych stronach Polski na dzień św. Błażeja robiono małe świece, zwane “błażejkami”, które niesiono do poświęcenia i dotykano nimi gardła. W innych stronach poświęcano jabłka i dawano je do spożycia cierpiącym na ból gardła. Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli. W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur. |
_________________________________________________________________________________
Św. Błażej – na ból gardła
św. Błażej z Sebasty/autor nieznany (PD)
***
Raz w roku podczas Eucharystii ma miejsce jeden z ciekawszych obrzędów. Po końcowej modlitwie kapłan zapala dwie specjalne świece. Następnie przygotowuje wiernych do udziału w specjalnym błogosławieństwie przemawiając: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy go umieli używać na chwałę Bożą i pożytek ludzi.
Św. Błażej, biskup Sebasty – miasta położonego na terenie dzisiejszej Turcji – umarł około 316 roku. Kościół wspomina tego męczennika 3 lutego. Tradycja sięgająca wczesnego średniowiecza przekazała pamięć o nim jako orędowniku i opiekunie wiernych, zwłaszcza w chorobach gardła. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga o zdrowie gardła i o łaskę dobrego korzystania z daru mowy. Pod koniec Mszy świętej wierni otrzymują błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka.
Po błogosławieństwo wierni najczęściej podchodzą do stopni ołtarza. Kapłan nie tylko wypowiada stosowne słowa, ale i dotyka gardeł dwiema świecami. Warto sobie w tym dniu szczególnie uświadomić moc wiary. To ona decyduje o skuteczności sakramentaliów, do których Kościół zalicza błogosławienie gardeł. Są to znaki umacniające w nas łaski otrzymane w sakramentach i lepiej przygotowujące do ich przyjęcia. Tak więc nie ma żadnej magii w tym obrzędzie, bo nie dotyk ma moc uzdrawiania. Jest on jedynie zewnętrznym znakiem naszej wewnętrznej ufności we wstawiennictwo św. Błażeja.
Modlitwa błogosławieństwa świec i wiernych:
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś cały świat. Z miłości zesłałeś nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby leczył nasze choroby duszy i ciała. Dając świadectwo wiary, święty Błażej, chwalebny biskup, zdobył palmę męczeństwa. Ty, Panie, udzieliłeś mu łaski leczenia chorób gardła. Prosimy Cię, pobłogosław te świece i spraw, aby wszyscy wierzący za wstawiennictwem świętego Błażeja zostali uwolnieni od chorób gardła i wszelkiego innego niebezpieczeństwa i zawsze mogli Tobie składać dziękczynienie. Przez Chrystusa, Pana naszego.
Kapłan kropi wodą święconą zgromadzonych oraz świece. Następnie wierni proszący o błogosławieństwo podchodzą do celebransa, który – posługując się świecami zgodnie z miejscowym zwyczajem – błogosławi ich mówiąc:
Za wstawiennictwem świętego Błażeja, biskupa i męczennika, niech Bóg zachowa cię od choroby gardła i wszelkiej innej dolegliwości. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
wiara.pl
______________________________________________________________________________________________________________
2 lutego
Ofiarowanie Pańskie
Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu. Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia. Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim. Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet. W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”. W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów. Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię. Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii. |
______________________________________________________________________________________________________________
1 lutego
Święta Brygida z Kildare, dziewica
Zobacz także: • Święty Rajmund z Fitero, opat • Święta Weridiana |
Brygida z Kildare (nazywana także Irlandzką) urodziła się między rokiem 452 a 456 w Irlandii (w okolicach dzisiejszego Kildare albo Faughart w hrabstwie Louth). Była pogodna i hojna, energiczna i przedsiębiorcza, dobra i sprawiedliwa. Już od dzieciństwa tęskniła za życiem poświęconym Bogu. Od nieznanego z imienia biskupa otrzymała welon, symbol dozgonnego dziewictwa. Zaczęła gromadzić przy sobie dziewice o podobnych ideałach. Założyła dla nich w Kildare, na zachód od Dublina, pierwszy klasztor w Irlandii (nazwa Kildare pochodzi od iryjskiego Cill dara – kościół dębu). Klasztor ten niebawem zasłynął i dał początek wielu innym. Brygida niosła pomoc cierpiącym i ubogim, przemierzając wzdłuż i wszerz Zieloną Wyspę. Stale była w podróży. Zmarła w Kildare 1 lutego 523 lub 524 r. i została pochowana w istniejącej do dziś katedrze. Jednak w IX wieku, w okresie najazdu wojsk duńskich, relikwie ukryto. Zostały one odnalezione dopiero w XI w., a w roku 1185 biskup św. Malachiasz przeniósł je razem z relikwiami św. Patryka i św. Kolumbana do katedry w Downpatric. Niestety, król Henryk VIII kazał je zniszczyć. Część udało się uratować. Obecnie doznają czci w pięknym, kamiennym sarkofagu w Kildare (dzisiaj Cell Dara). Natomiast inna cząstka (prawdopodobnie relikwie głowy) znajdują się w kaplicy kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Lumiar, niedaleko Lizbony. Święta Brygida z Kildare jest uważana za współapostołkę i patronkę Irlandii (obok św. Patryka i św. Kolumbana Starszego) oraz za matkę życia zakonnego na tej wyspie. Czczona jest jako opiekunka pracujących na roli. Jej kult szybko rozpowszechnił się w Irlandii, Anglii i krajach skandynawskich. Podobno już w średniowieczu dotarł nawet do Polski. Z VII w. zachował się staroirlandzki hymn ku czci św. Brygidy – najstarszy pomnik rodzimej literatury hagiograficznej Irlandii. Do dzisiaj żywa jest w Irlandii tradycja plecenia na 1 lutego wiklinowych krzyży świętej Brygidy, które mają chronić domy, a zwłaszcza zawartość spiżarni. Kultywowane są dawne zwyczaje nakazujące w wigilię św. Brygidy wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Domy i drzewa przy nich ozdabiane są wstążkami, które – według podań – dotyka Patronka wędrująca tego dnia po Irlandii. W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju opatki, w białym habicie i czarnym welonie, z pastorałem w ręku i księgą reguły zakonnej. Czasami rozdaje osełki masła. Jej atrybutami są: otwarta księga, u jej stóp krowa, pastorał ksieni, płomień nad głową, świeca w dłoni. |
______________________________________________________________________________________________________________