______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
1 czerwca
Święty Justyn, męczennik
Zobacz także: • Święty Inigo z Oña, opat |
Justyn urodził się na początku II w. we Flavia Neapolis (dzisiejszy Nablus w Samarii), w pogańskiej rodzinie. Po upadku Jerozolimy w 70 r. miasto było jednym z ważniejszych centrów kultury greckiej i rzymskiej na terenie Palestyny. Od młodości pasjonował się filozofią i problemami ogólnoludzkimi. Przebadał systemy Platona, Arystotelesa, Pitagorasa, epikurejczyków i modnych wówczas stoików. Jeszcze bardziej nurtowały go problemy religijne. W ten sposób zainteresował się judaizmem i chrześcijaństwem. Czytał Pismo św. i przyglądał się życiu chrześcijan. Badał ich naukę, obserwował ich obyczaje. Około roku 130 przyjął chrzest w Efezie. Stał się gorliwym wyznawcą. Justyn to najważniejszy apologeta chrześcijaństwa w II wieku. Wykorzystując autorytet, jaki sobie zdobył prawością charakteru i posiadaną wiedzą, zgromadził koło siebie uczniów i chętnie prowadził z nimi dyskusje na tematy filozoficzne, etyczne i religijne. Sam przekonany o tym, że tylko w chrześcijaństwie jest pełna prawda, dążył do tego, by i jego uczniowie byli o tym przekonani. Jednym z jego uczniów był Tacjan, późniejszy apologeta. Chętnie też spotykał się z filozofami pogańskimi i żydowskimi, aby żarliwie z nimi dyskutować na wspomniane tematy. W roku 135 spotkał się w Efezie z pewnym rabinem żydowskim, Tryfonem, i odbył z nim wielogodzinną dyskusję. Pamiątką tej rozmowy jest dzieło św. Justyna pod tytułem Dialog z Żydem Tryfonem. W tym czasie Justyn wydał też dwie apologie. Pierwszą z nich skierował do Rzymian, drugą zaś – formalnie do senatu rzymskiego. Wykazywał w nich odważnie, jak mylne poglądy mieli poganie o chrześcijanach i obalał zarzuty, stawiane wyznawcom Chrystusa przez pogan. Była to niemała odwaga. Od 100 lat wiara w Chrystusa była na państwowym indeksie. Od czasów Nerona chrześcijanie byli uważani za głównego wroga cesarstwa; należało ich tępić wszelkimi dostępnymi środkami. Nie odwołano krwawych edyktów, wydanych przez Nerona (54-68) i Domicjana (81-96). Za czasów Justyna panował wprawdzie raczej łagodny cesarz Antoninus Pius (138-161), wszakże za panowania cesarza-filozofa, Marka Aureliusza, prześladowanie wybuchło ponownie (161-180). Ofiarą właśnie tego prześladowania padł Justyn. Justyn kilkakrotnie toczył dysputy z filozofem Krescensem, zwalczając jego błędne teorie. Z tego powodu został oskarżony przez Krescensa wraz z sześcioma uczniami Charitonem, jego żoną Charytą, Euelpistem, Hieraksem, Peonem i Walerianem o wyznawanie chrześcijaństwa. Został aresztowany. Akta sądowe, które Rzymianie bardzo skrupulatnie prowadzili, zaginęły. Według podania wyrokiem sędziego Juniusza Rustyka został Justyn – jako obywatel rzymski – skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano ok. 165 r. w Rzymie. Nie wiadomo, gdzie znajdują się relikwie Męczennika. Te, które są w Rzymie (w bazylice św. Wawrzyńca za Murami), w Kolonii oraz w Namur wydają się niepewne. Na Soborze Watykańskim I biskupi wnieśli prośbę, aby papież wprowadził Mszę świętą i teksty brewiarzowe na dzień święta św. Justyna, które obchodzono wówczas (do roku 1969) 14 kwietnia. Papież Pius IX przychylił się do ich prośby. Leon XIII w roku 1874 rozszerzył święto na cały Kościół. Kościół grecki obchodzi jego pamiątkę 1 czerwca. Tak jest i dzisiaj w Kościele łacińskim. W swoich pismach św. Justyn podjął pierwsze próby zbliżenia nauki chrześcijańskiej i filozofii greckiej. Justyn żył zaledwie ok. 100 lat po śmierci świętych Apostołów Piotra i Pawła, dlatego też jego dzieła są fundamentalnymi źródłami dla zapoznania się z ówczesną sytuacją Kościoła, jego organizacją i wewnętrzną strukturą, z obrzędami i liturgią. Warto podkreślić, że Justyn był człowiekiem świeckim, który wykorzystał swoją wiedzę dla obrony wiary chrześcijańskiej. W ikonografii Święty przedstawiany jest w chwili, gdy wręcza swoją “Apologię” cesarzowi Hadrianowi. |
___________________________________________________________________________________
Świecki apologeta
Taką osobą był św. Justyn, który żył w II stuleciu i bronił chrześcijaństwa. 1 czerwca obchodzimy jego wspomnienie.
Jego imię wywodzi się od łacińskiego przymiotnika iustus, czyli sprawiedliwy. Oddaje ono bardzo dobrze osobowość tego obrońcy wiary w Chrystusa. Musiał jej bowiem bronić zarówno przed przedstawicielami narodu wybranego, jak i przed poganami.
Justyn z pochodzenia był prawdopodobnie Grekiem bądź Rzymianinem. Sam siebie nazywał Samarytaninem, ponieważ urodził się w Ziemi Świętej, w dzisiejszym Nablus w Samarii. Przyszedł na świat w pogańskiej rodzinie. Był osobą wszechstronnie wykształconą. Studiował dostępne mu dzieła filozoficzne i teologiczne. Zapoznał się z ideami epikurejskimi oraz stoickimi. Był filozofem, który miał swoich uczniów. Zaznajomił się również z przesłaniem religii Mojżeszowej, a potem rodzącego się chrześcijaństwa. Czytał Biblię. Poznawał wyznawców Pańskich i ich styl życia. Mając ok. 30 lat, przyjął chrzest św. w Efezie.
Pozostawił po sobie teologiczne dzieła, z których najbardziej znane to Dialog z Żydem Tryfonem. Czytamy tam m.in.: „Ojciec niewysłowiony i Pan wszech rzeczy nigdzie nie przychodzi ani się nie przechadza, ani sypia, ani ze snu powstaje; nie, on trwa w swym miejscu, gdziekolwiek by ono było. Wzrok jego przenikliwy i słuch Jego bystry, a jednak nie widzi oczyma ani słyszy uszami, ale mocą niewysłowioną. Jest nieporuszony, a żadne miejsce, nawet świat cały objąć Go nie może, jako że był, zanim świat został stworzony”.
Warto wiedzieć, że dzięki św. Justynowi zachowały się opisy pierwszych chrześcijańskich rytów liturgicznych, m.in. chrztu św. i Eucharystii. Ponadto można go uznać za protoplastę mariologii.
Świętego Justyna uważa się też za pioniera w łączeniu filozofii świata hellenistycznego z chrześcijańską wizją rzeczywistości, gdzie Jezus z Nazaretu jest Panem dziejów. Dlatego też św. Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio (Wiara i rozum) napisał: „Jako pioniera konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanego co prawda ostrożnością i rozwagą, należy wymienić św. Justyna: chociaż zachował on wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie «jedyną niezawodną i przydatną filozofię»”.
Bez cienia wątpliwości odważnie wyznawał Chrystusa. W licznych dyskusjach demaskował błędy innowierców. Podczas prześladowań chrześcijan za cesarza Marka Aureliusza w połowie lat 60. II wieku w Rzymie poniósł śmierć za wiarę przez ścięcie mieczem.
Św. Justyn, męczennik
ur. ok. 100 r., zm. ok. 165 r.
ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
2 czerwca
Najświętsza Maryja Panna Krzeszowska
Matka Łaski Bożej
Zobacz także: • Święci męczennicy Marcelin i Piotr • Błogosławiony Sadok i jego Towarzysze, męczennicy • Święty Feliks z Nikozji, zakonnik |
W Krzeszowie na Dolnym Śląsku znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwany był Domus aurea (Złotym domem) ze względu na niesłychany przepych wnętrza. W jego powstawaniu uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele sztuki śląskiej. Kościół zbudowano w latach 1728-1735. Jego wnętrze zdobi dekoracja malarska autorstwa Jerzego Wilhelma Neunhertza. Tworzy ona wielki cykl malowideł sklepiennych; ich tematyka została zaczerpnięta z biblijnych zapowiedzi proroka Izajasza, odnoszących się do Chrystusa. Wiele wątków na malowidłach odwołuje się także do wydarzeń z dziejów zakonu bernardynów, pierwszych opiekunów sanktuarium krzeszowskiego (1242-1292). Po nich opiekę nad opactwem krzeszowskim objęli cystersi. W głównym ołtarzu kościoła znajduje się obraz Piotra Brandla, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Szczególnym kultem otoczony jest także znajdujący się w ołtarzu wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Zaginął on podczas wojen husyckich w wieku XV, a odnaleziony został 18 grudnia 1622 r. To wówczas z wielką siłą odrodził się jego kult. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku 18 grudnia obchodzone jest Święto Światła. Obraz Matki Bożej Łaskawej, czczonej także jako Królowa Sudetów, znajduje się w Krzeszowie od XIII w. Ikona ta należy prawdopodobnie do najstarszych obrazów maryjnych w Europie. Według jednego z przekazów, pochodzi z Bizancjum. Mieli ją przywieźć rycerze uczestniczący w wyprawach krzyżowych. Najpierw trafiła do Rimini we Włoszech, następnie do Bawarii, w rodzinne strony św. Jadwigi. Przyszła żona Henryka Brodatego przywiozła ją na Dolny Śląsk w wianie ślubnym. Wizerunek Maryi namalowany jest farbami temperowymi na modrzewiowej desce o rozmiarach 60 x 37 centymetrów. Zamyślona Maryja, w purpurowym maforionie i zielonej sukni, lewą dłoń wspiera na piersi, a na prawej trzyma Jezusa okrytego zieloną szatką, spod której widać Jego bose stopy. Jezus podnosi prawą rączkę do góry w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma zwinięty w rulon pergamin. Swą twarz kieruje w stronę Matki. Tło ikony jest złote. Ikonę otaczają piękne barokowe ramy wraz z napisem: Gratia Sanctae Mariae (Łaska Świętej Maryi). Ani twórca, ani dokładna data powstania obrazu nie są znane. Pomiędzy 25 marca 1996 r. a 10 września 1997 r. na terenie diecezji legnickiej miała miejsce peregrynacja kopii wizerunku Madonny Krzeszowskiej. Obraz nawiedził wówczas ponad 500 kościołów i kaplic zakonnych. 2 czerwca 1997 r. papież św. Jan Paweł II dokonał koronacji słynnego wizerunku krzeszowskiego złotymi koronami. Powiedział wtedy:Sanktuarium krzeszowskie ufundowała Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, w rok po bitwie legnickiej. Już w wieku XIII przed obrazem Bogarodzicy gromadziły się rzesze pielgrzymów. I już wówczas nosiło ono nazwę Domus Gratiae Mariae. Rzeczywiście był to Dom Łaski hojnie rozdzielanej przez Bogurodzicę, do którego licznie przybywali pielgrzymi z różnych krajów, zwłaszcza Czesi, Niemcy, Serbołużyczanie i Polacy. Cieszymy się, że dziś także Boża Matka zgromadziła licznych pielgrzymów z tych po sąsiedzku żyjących narodów. Niech ten znak włożenia koron na głowę Maryi i Dzieciątka Jezus będzie wyrazem naszej wdzięczności za dobrodziejstwa Boże, których tak wiele otrzymywali i stale otrzymują czciciele Maryi, spieszący do krzeszowskiego Domu Łaski. Niech będzie również znakiem zaproszenia Jezusa i Maryi do królowania w naszych sercach i w życiu naszego narodu. Abyśmy wszyscy stawali się świątynią Boga i mężnymi świadkami Jego miłości do ludzi.Uroczysta intronizacja obrazu odbyła się w Krzeszowie 17 sierpnia 1997 r. Biskup legnicki ustanowił w Krzeszowie pierwsze sanktuarium na terenie diecezji, a w 1998 r. kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie został ogłoszony bazyliką mniejszą. Corocznie, 15 sierpnia, w dniu odpustu obraz jest wyjmowany z głównego ołtarza i niesiony w uroczystej procesji przez przedstawicieli kapłanów, ojców, matek, młodzieży męskiej i żeńskiej, górników i dzieci. Z kolei 2 czerwca obchodzi się uroczystość odpustową w rocznicę koronacji obrazu przez św. Jana Pawła II.Różnymi tytułami chrześcijańska pobożność wzywała w ciągu wieków Matkę Bożą. Należy do nich określenie “Matka Łaski Bożej” lub inaczej Matka Boża Łaskawa. Pierwsze sformułowanie zaczerpnięte jest z litanii loretańskiej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej. Zarówno u boku pierwszego człowieka – Adama, jak i u boku Chrystusa pojawia się niewiasta: Ewa i Maryja. Jak Ewa współdziałała w grzechu pierworodnym, tak Maryja ma swój czynny udział w zbawczej działalności Syna; działalności, przez którą otrzymujemy “obfitość łaski i dar sprawiedliwości”. Ojcowie Soboru Watykańskiego II tak nas pouczają: “Maryja, córka Adama, zgadzając się na słowo Boże, stała się Matką Jezusa, i przyjmując zbawczą wolę Bożą całym sercem, nie powstrzymana żadnym grzechem, całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia. Maryja… z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, nr 56). To włączenie się Maryi w dzieło zbawienia człowieka ma swoje określone następstwo. Stała się ona naszą Matką w porządku łaski: “To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wypełniła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swojego Syna, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (Lumen gentium, nr 62). |
______________________________________________________________________________________________________________
3 czerwca
Święci Karol Lwanga
i jego Towarzysze, męczennicy
Zobacz także: • Święta Klotylda • Święty Jan Grande, zakonnik |
Do VIII wieku Afryka Północna wydała wielu świętych. Afryka Czarna – Środkowa i Południowa – zetknęła się z Kościołem dopiero wiele wieków później. Do Ugandy chrześcijaństwo dotarło w latach dziewięćdziesiątych XIX w. W 1879 r. przybyli tam Ojcowie Biali, którzy spotkali się z przychylnością mieszkańców. Jednak w kilka lat później razem z misjonarzami anglikańskimi zostali zmuszeni przez króla Mtera do opuszczenia kraju. Kiedy po jego śmierci na tron wstąpił Mwanga, rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwsze prześladowanie dotknęło misję anglikańską. W Natebe nieopodal stolicy kraju, Kampali, wbito na pale i żywcem spalono trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya, który uczył Murzynów czytać, pisać i wierzyć. Z rozkazu króla zginął następnie pierwszy biskup anglikański, Hannigton. Wkrótce ofiarą nienawiści padli także neofici katoliccy – wśród nich dworzanie króla. Przez wiele dni na uwięzionych wywierano wszelkiego rodzaju naciski. Wśród męczenników było dwóch chłopców, liczących zaledwie 12 lat. Dnia 3 czerwca 1886 roku w Namugongo zapłonął stos. Zawiniętych w trzcinowe maty misjonarzy kolejno wrzucano w płomienie. Było to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Męczenników było bardzo wielu. 6 czerwca 1920 roku beatyfikował ich Benedykt XV. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Wraz z nim zginęło jednego dnia na tym samym miejscu 13 męczenników. Dlatego 3 czerwca papież wyznaczył na ich doroczne wspomnienie. 18 października 1964 roku (w niedzielę misyjną) Paweł VI wyniósł wspomnianych męczenników do chwały świętych. Karol Lwanga był wodzem plemienia Nagweya i przełożonym królewskich paziów. W momencie śmierci miał 25 lat. Jego ciało palono wolno na ogniu, zaczynając od stóp. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce. Balikudembe, Józef Mukasa, był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał lat 35. Andrzej Kaggwa, lat 30, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Szczególne męki zastosowano wobec Macieja Kalemby, który był sędzią i namiestnikiem okręgu; zginął mając lat 50. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 roku powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom.Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne, ale użyźniła czarną glebę afrykańską. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było już 2197 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się do przyjęcia chrztu. W roku 1906 ich liczba wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów. |
_____________________________________________________________________________________-
„KATONDA!”, CZYLI „MÓJ BOŻE!”
Św. Karol Lwanga, Maciej Kalemba Mulumba i 20 towarzyszy
(Wulman83, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)
***
Było ich 22. Wielu z nich miało zaledwie kilkanaście lat. Zostali zamordowani w Ugandzie w latach 1886–1887. Wielu z nich zginęło, także dlatego, że jako chrześcijańscy neofici nie chcieli zgodzić się na niemoralne propozycje czynione im przez króla. Do uznania ich za świętych przyczyniły się uzdrowienia z… dżumy. Męczennicy z Ugandy wydają się zatem doskonałymi orędownikami w przypadku dwóch wielkich współczesnych plag – nadużyć seksualnych i seksualnej deprawacji oraz epidemii bakteryjnych lub wirusowych takich jak COVID-19.
„Choroba nie objawiała się u nas tak jak na Wschodzie, gdzie zwykłym znamieniem niechybnej śmierci był upływ krwi z nosa. Zaczynała się ona równie u mężczyzn, jak u kobiet od tego, że w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia, przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami. Wkrótce te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych były one wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze”1 – pisał Giovanni Boccaccio. „Śmierci towarzyszyły niezwykłe objawy – kurcze, drgawki, zapadanie w letarg, maligna; występowały przy tym złowróżbne sińce i guzy, a śmierć przychodziła szybko, gwałtownie, czasem zupełnie nagle, nie poprzedzona żadnymi objawami choroby”2 – wtórował mu kilka wieków później Alessandro Manzoni.
To były opisy jednej z najstraszniejszych chorób epidemicznych, jaką zna ludzkość – dżumy. Czy tak właśnie wyglądały zmiany, jakie 21 listopada 1941 roku pojawiły się na ciele – skarżącej się na problemy z płucami i inne dziwne grypopodobne niedomagania – siostry Filotei ze Zgromadzenia Córek Maryi (sióstr Munnabikira) z klasztoru Bannabikira w Ugandzie? Być może podobnie. Nie wiedząc pewnie jeszcze zbyt dobrze, co jej dolega, odesłano zakonnicę do jej brata Andrzeja Ziryawulamu z parafii Kisubi. Mężczyzna zabrał ją następnie do doktora Ahmeda, który był muzułmaninem. Doktor zdiagnozował… dżumę (w języku kisuahili zwaną kawumpuli). Siostra – skierowana na kwarantannę do klasztoru w Rubadze (archidiecezja Kampala) – walczyła przez dwa dni, ale nie udało się jej uratować, a analiza bakteriologiczna potwierdziła, że była to dżuma – i to ponoć dżuma dymienicza.
Pochówkiem siostry Filotei zajęły się siostry Richilda Buck i Maria Alojza Aloisia Criblét ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki (siostry białe). Niedługo później zaczęły mieć takie same objawy co zmarła. Diagnoza przeprowadzona w Kampali potwierdziła najgorsze obawy: zaraziły się.
Dwaj lekarze, muzułmanin doktor Ahmed i anglikanin doktor Reynolds, skierowali je na kwarantannę. Choć uważano wówczas, że na tę chorobę nie ma lekarstwa, podobno starali się je wyleczyć sulfonamidami. Tak jak się jednak spodziewano – leki nie skutkowały. Wydawało się, że prawie na pewno zakonnice podzielą los siostry Filotei.
W tak krytycznej sytuacji w katedrze NMP w Rubadze zainicjowano nowennę ku czci błogosławionych męczenników ugandyjskich w intencji uzdrowienia zakonnic, a na ciałach umierających umieszczono ich relikwie. Modlili się biskup, proboszcz z Rubagi, zakonnice i wierni i… stało się. Trzy dni później, ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, obie chore zostały nagle i całkowicie uzdrowione.
Uzdrowienie dwóch sióstr białych zaproponowano jako cud do kanonizacji. Jak zawsze w takich przypadkach pod lupę wzięli je lekarze watykańscy, którzy przesłuchali medyków opiekujących się siostrami i przejrzeli zgromadzoną dokumentację. Długo debatowali, czy do wyleczenia mógł przyczynić się zastosowany wówczas lek, i doszli do wniosku, że po pierwsze: lek był sam w sobie nieskuteczny, a po drugie: nawet gdyby zadziałał, nie mógłby przynieść tak natychmiastowych rezultatów.
Ugandyjskie prześladowania
Pierwszymi chrześcijanami, którzy pojawili się w Ugandzie, byli misjonarze anglikańscy. Dwa lata później – w 1879 roku – do tego afrykańskiego kraju dotarli pierwsi katolicy – ojcowie biali. Przyjęto ich z należytymi honorami, ale król Mutesa, nie chcąc rezygnować z wielożeństwa, wolał pozostać przy tradycyjnych, miejscowych wierzeniach. Niedługo po osiedleniu się w Ugandzie chrześcijańscy misjonarze zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. Pozostawili jednak garstkę gorliwych neofitów. Po śmierci króla Mutesy w 1884 roku tron objął jego – przychylny do tej pory chrześcijanom – syn Mwanga. Wyglądało na to, że dla wyznawców Chrystusa nastaną lepsze czasy, jednak chimeryczny władca w krótkim czasie stał się – tak jak jego poprzednicy – wielkim okrutnikiem. Wzorował się na swym ojcu, który – aby utrwalić swoją władzę – kazał zakopać żywcem swoich 60 (sic!) braci. Kilka miesięcy po wstąpieniu na tron Mwanga zainicjował zakrojone na szeroką skalę prześladowania chrześcijan, porównywalne z tymi, jakich dopuszczali się władcy starożytnego Rzymu. Zamordowano 40 anglikanów, a po nich – w dniach 22 maja 1886 do 27 stycznia 1887 roku – 22 neofitów katolickich.
Ścinani, ćwiartowani, paleni żywcem
Dlaczego musieli zginąć? Na pewno z nienawiści do wiary i z obawy króla przed rosnącymi wpływami białych, którzy mogli pozbawić go władzy. Choć część z nich także – tak jak 14-letni Kizito – dlatego, że oparli się zalotom Mwangi, że śmieli przeciwstawić się jego niemoralnym, sprzecznym z katolicką etyką, seksualnym propozycjom. Kiedy zgromadzeni na dworze Mwangi paziowie – wyznawcy katolicyzmu – zaczęli odrzucać jego niemoralne propozycje, wpadł we wściekłość.
Pierwszą jego ofiarą spośród katolików był jednak marszałek dworu Józef Mukasa Balikuddembé – człowiek mający pod swą władzą 500 paziów. Na swoje nieszczęście Mukasa wstawił się także za anglikanami, których król polecił wymordować, a co więcej, zaciekle krytykował jego obyczaje – łupiestwo, wielożeństwo i rozpustę. Został ścięty 15 listopada 1885 roku. „Powiedz królowi, że umieram niewinny. Przebaczam mu z całego serca. Niech jednak żałuje za grzechy i niech się poprawi, gdyż spotkamy się przed trybunałem boskim” – powiedział tuż przed śmiercią do wykonującego wyrok kata. Został zasztyletowany, a jego ciało spalono na stosie.
Kolejnymi ofiarami króla byli: 16-letni Dionizy Ssebbugwawo i rówieśnik króla, ok. 30-letni Andrzej Kaggwa. Za nauczanie katechizmu pierwszy z nich został przebity włócznią, a drugiemu odcięto rękę, a następnie go ścięto. Działo się to 26 maja 1886 roku.
W międzyczasie król nakazał zgromadzić i uwięzić pozostałych chrześcijan. Karol Lwanga zajmował wśród nich miejsce szczególne. Miał 25 lat i był przełożonym i wychowawcą kilkusetosobowej grupy paziów. Pouczał ich, umacniał w wierze, a przede wszystkim bronił przed niemoralnymi amorami króla. W więzieniu ochrzcił proszącego go o to małego 14-letniego Kizito.
Przed skazaniem chrześcijan na śmierć Mwanga kazał przyprowadzić wszystkich przed swoje oblicze i nakazał tym, którzy się modlą, odejść pod palisadę. Wśród tych, którzy odeszli, znajdowali się: Karol Lwanga, 14-letni Kizito i 16 innych paziów. „Więc wy wszyscy przyznajecie się do tego, że jesteście chrześcijanami?” – zapytał król. „Tak” – odrzekli zgodnie i potwierdzili, że mają zamiar wytrwać w wierze aż do śmierci. „Zatem idźcie na ucztę do waszego Ojca Niebieskiego! Zabić ich!” – rozkazał władca. Postanowiono jednocześnie, że wyrok zostanie wykonany w miejscowości Namugongo leżącej 60 kilometrów od stolicy Ugandy. Pognano ich tam.
Podczas odpoczynku oraz noclegu śmierć ponieśli: znużony drogą i wycieńczony na skutek utraty krwi z przetartych powrozem ran na nogach Atanazy Bazzekuketta, niebędący w stanie wyruszyć w dalszą drogą 24-letni Gonzaga Gonza i niewidzący sensu dalszej wędrówki – najstarszy pośród męczenników – liczący ok. 50 lat Maciej Kalemba Mulumba. Pierwszego zakłuto włóczniami, poćwiartowano i porzucono na pastwę dzikich zwierząt, drugiemu ścięto głowę, trzeciemu odcięto ręce i nogi, a po to, by dłużej się męczył, podwiązano żyły i tętnice (Mulumba żył jeszcze przez wiele godzin).
Po dwóch dniach pochód męczenników dotarł do Namugongo. Skazańców rozlokowano w oddzielnych chatach.
3 czerwca 1886 roku, w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, przystąpiono do wykonania wyroku na tych, którzy jeszcze żyli. Chrześcijan zaprowadzono na przygotowany uprzednio stos, zdarto z nich odzież i zarzucono im na ramiona ubiory wykonane z kory drzewnej. Szczególnie okrutnie potraktowano Karola Lwangę. Palono go na wolnym ogniu, poczynając od stóp. „Wołajże teraz do swego Boga – drwił kat. – Niech cię ratuje!”. „Nie wiesz, co mówisz – odpowiedział męczennik – nie czuję bólu. Ale strzeż się, aby Bóg, którego obrażasz, nie wtrącił cię kiedyś w ogień nigdy niegasnący”. „Katonda! (Mój Boże!) – powiedział zanim skonał.
Męczennikom podano przed śmiercią nieco wina bananowego. Obwiązano potem każdego z nich pękami suchej trzciny i ułożono na stosie. Wśród skazanych na śmierć paziów był też syn wykonującego wyrok kata. Odrzucił jednak prośbę ojca, by wyrzekł się wiary. Jedyne, co ojciec dla niego zrobił, to to, że zamiast spalić go żywcem, spalono go dopiero po śmierci, wcześniej roztrzaskując mu głowę maczugą. Oprócz Lwangi spłonęli: 17-letni Mbaga Tuzindé, ok. 30-letni Bruno Sérunkuma, ok. 30-letni Jakub Buzabaliawo, najmłodszy ok. 14-letni Kizito, 18-letni Ambroży Kibuka, 17-letni Mugagga, 17-letni Gyavira, 17-letni Achilles Kiwanuka, ok. 25-letni Adolf Mukasa Ludigo, ok. 25-letni Makasa Kiriwawanwu, 20-letni Anatol Kiriggwajjo, ok. 35-letni Łukasz Banabakintu. Oprawcy zamordowali również 38-letniego Poncjana Ngondwé (przebito go włócznią) i 35-letniego Noègo Mawaggali. Jako ostatni śmierć za wiarę poniósł ok. 33-letni Jan Maria Muzeyi. Został zamordowany 27 stycznia 1887 roku.
Stanął na nogi
Za cud wymodlony za przyczyną ugandyjskich męczenników uznaje się także inny przypadek (ale nie został on przytoczony jako cud kanonizacyjny w oficjalnych dokumentach watykańskich). Chodzi o nadzwyczajne uzdrowienie, jakiego doznał Sudańczyk Salongo Revocato Kalema. Chłopiec urodził się w 1959 roku z potwornie zdeformowanymi, pokrzywionymi nogami, które uniemożliwiały mu chodzenie. Kiedy miał roczek, był już sierotą. Początkowo zajęła się nim babcia, a potem trafił do klasztoru Sióstr Dobrego Samarytanina z Bwandy w Bigada. W tym właśnie czasie – w 1961 roku – modlono się o cud potrzebny do kanonizacji Ugandyjskich Męczenników. Proszono o to również przed ich relikwiami podczas nowenny odprawianej w Bigada. Siostry i dzieci z ich placówki modliły się o zdrowie dla umieszczonego przy ołtarzu Kalemy. I wymodliły. Jak w wygłaszanych publicznie świadectwach opowiadał Kalema – cud wydarzył się szóstego dnia nowenny. Tego dnia dziewczyna, która była odpowiedzialna za noszenie chłopca z kościoła do domu, nie zastała go w miejscu, gdzie go zostawiła. Zrobiła raban. Zguba znalazła się między ławkami. Chłopiec… stał i trzymając się ławek, stawiał pierwsze kroki. Stał się lokalną sensacją. Jego stopy – jak się okazało – wyprostowały się na tyle, że mogły już podtrzymywać całe ciało. Mógł chodzić! Później – w szpitalu – naprostowano mu nogi jeszcze bardziej i od tej pory mógł już chodzić bez problemów i prosto stać. I tak już zostało.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda/PCh24.pl
4 czerwca
Święty Piotr z Werony, prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Franciszek Caracciolo, prezbiter |
Piotr urodził się w Weronie pod koniec XII stulecia, w rodzinie dotkniętej wpływami katarów. Studiując w Bolonii, zetknął się z dominikanami. Postanowił do nich dołączyć; stało się to być może jeszcze za życia św. Dominika Guzmana. Jako dominikański kaznodzieja Piotr działał w Mediolanie (1232-1234), Vercelli (1238), Rzymie (1244) i Florencji (1245). W tej ostatniej kontaktował się z siedmioma założycielami serwitów. Konfraternie mariańskie z Mediolanu, Florencji i Perugii uważały go za swojego założyciela. Głosząc kazania przeciw innowiercom, Piotr działał następnie w Mantui, Pawii, Cesenie i Bergamo. W 1236 r. został przeorem w Como. Podobne urzędy piastował w Asti (1248-1249) i Piacenzie (1249-1250). Podczas pobytu w Asti zajął się założeniem klasztoru dominikanek w Mediolanie. W czerwcu 1251 r. papież Innocenty IV, przebywając w Lombardii, opowiedział Piotrowi, jak wielkie jest zagrożenie herezją. Mianował Piotra inkwizytorem dla okręgów Mediolanu i Como. Jako taki dominikanin nigdy nie uczestniczył w procesach. W Niedzielę Palmową 1252 r. obwieścił publicznie, że podejrzani o herezję mają w określonym czasie wyraźnie zadeklarować swe posłuszeństwo wobec Kościoła. W czasie, gdy powracał z Como do Mediolanu, został napadnięty na drodze przez dwóch heretyków i zamordowany przez jednego z nich. Nie mogąc mówić, w chwili śmierci wypisał swą krwią na ziemi pierwsze słowa symbolu wiary – Credo. Jego zabójca, Karino, nawrócił się, wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego i został bratem konwersem; umarł w opinii świętości. Innocenty IV ogłosił Piotra świętym już w rok po jego męczeńskiej śmierci. Jego ciało znajduje się w bazylice Santo Eustorgio w Mediolanie. Początkowo jego wspomnienie przypadało na 29 kwietnia; obecnie obchodzone jest 4 czerwca, w rocznicę przeniesienia jego relikwii (w 1340 r.). Piotr z Werony to pierwszy męczennik Zakonu Dominikańskiego. |
______________________________________________________________________________________________________________
5 czerwca
Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk, dziewica
Małgorzata urodziła się w 1828 r. w głęboko religijnej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu (obecnie Ukraina). Wcześnie osierocona, znalazła duchowe oparcie w Bogu i Matce Najświętszej. Mając 20 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka i złożyła prywatne śluby rad ewangelicznych. Jako tercjarka odważnie świadczyła miłosierdzie w trudnym okresie niewoli narodowej. Około 1880 r. udała się do Zakroczymia, odprawiła rekolekcje pod kierunkiem bł. Honorata Koźmińskiego i powierzyła się jego kierownictwu duchowemu. Odtąd w wynajętym mieszkaniu zaczęła gromadzić opuszczone i chore staruszki, którymi opiekowała się z wielką miłością. Gdy przyłączyły się do niej pierwsze towarzyszki, z pomocą bł. Honorata założyła zgromadzenie, które z czasem przyjęło nazwę Córek Matki Bożej Bolesnej, znane jako siostry serafitki.
W 1891 r. przeniosła się do Galicji. W Oświęcimiu wybudowała klasztor, który stał się domem macierzystym zgromadzenia, ukierunkowanego na służbę opuszczonym i chorym oraz religijne wychowanie dzieci w otwieranych sierocińcach i ochronkach. Była dla sióstr wzorem żywej wiary, bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności i szczególnej czci wobec Matki Bożej Bolesnej. Eucharystia stanowiła centrum i źródło jej zapału apostolskiego, gorliwości o chwałę Bożą i ofiarnej miłości.
Zmarła w opinii świętości 5 czerwca 1905 roku. Została zaliczona w poczet błogosławionych dnia 9 czerwca 2013 r. w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie.
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
______________________________________________________________________________________________________________
5 czerwca
Święty Bonifacy, biskup i męczennik
Bonifacy urodził się około 673 r. w Dewonshire, w Anglii (Wessex). Na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Jako młodzieniec, czując wezwanie do służby Bożej, został benedyktynem w opactwie Exeter, następnie w opactwie w Nursling. Przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około 30. roku życia. Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły w Nursling.
Po pewnym czasie udał się na misje do Fryzji, dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii. Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru. Wybuchła bowiem wojna między księciem Fryzów a Frankami. Po śmierci opata Winbrecha mnisi wybrali Bonifacego. Nie pozostał jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż w roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec. Dla pozyskania poparcia misji udał się najpierw do Rzymu. Papież św. Grzegorz II dał mu listy polecające do króla Franków i do niektórych biskupów. 14 maja 719 roku Bonifacy opuścił Rzym i udał się do Niemiec. W drodze zatrzymał się w Pawii, gdzie odwiedził króla Longobardów. Stąd ruszył przez Bawarię, Turyngię i Hesję do Fryzji. Spotkał się ze św. Willibrordem. Pod kierunkiem tego doświadczonego misjonarza pracował około 3 lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał niezwykłe owoce. W krótkim czasie miał ochrzcić kilka tysięcy germańskich pogan. Bonifacy udał się potem ponownie do Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amoneburgu.
W celu omówienia z papieżem organizacji stałej administracji kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do Rzymu. Wyjaśnił papieżowi stan misji i jej potrzeby. Grzegorz II udzielił Bonifacemu święceń biskupich i dał mu pełnomocnictwa, konieczne dla sprawniejszej akcji misyjnej. Wręczył mu również ponownie list polecający do króla Franków, Karola Martela. Ponieważ zapotrzebowanie na misjonarzy rosło, Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc. Benedyktyni przysłali mu licznych i gorliwych misjonarzy. W roku 723 Bonifacy przybył na dwór Karola Martela. Ten dał biskupowi listy polecające do wszystkich urzędników frankońskich, by mu służyli wszelką dostępną pomocą. Korzystając z uprawnień metropolity misyjnego, Bonifacy mianował biskupów w Moguncji i w Würzburgu. Założył wiele placówek stałych, zależnych od tych biskupów, a także szereg klasztorów benedyktynów i benedyktynek.
Uradowany tak pomyślnymi wynikami papież św. Grzegorz III wezwał Bonifacego do Rzymu i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity-arcybiskupa z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium Niemiec na wschód od Renu. Ponadto mianował go swoim legatem na Frankonię i Niemcy. Na mocy tak rozległej władzy Bonifacy zwołał do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład, gdyż dotychczasowa akcja miała charakter okazjonalny i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona zdołał przywrócić karność kościelną. Ustanowił biskupstwa w Passawie, Freising, Ratyzbonie (Regensburgu) i w Eichstätt. W Salzburgu mianował biskupem mnicha benedyktyńskiego, Jana. Posuwając się w głąb Niemiec, założył nadto biskupstwo w Fuldzie, które uznał za centrum i ośrodek swojej działalności misyjnej.
W tym samym czasie we Francji nie zwoływano żadnych synodów. Wiele stolic biskupich było nieobsadzonych. Wśród duchowieństwa i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny. Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego papieża, św. Zachariasza. Otrzymał od niego polecenie, by jako legat papieski zabrał się do koniecznej reformy. Przeprowadził ją na synodzie generalnym w roku 743. Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Nadto biskupi Galii wysłali do papieża list hołdowniczy i wspólne wyznanie wiary. Radując się z tak obiecującej reformy w Galii, Bonifacy chciał zaproponować podobną reformę w Anglii. W tej sprawie napisał do prymasa Anglii, Kutberta, który podobne reformy także przeprowadził. W roku 745 dzięki interwencji Bonifacego papież podniósł biskupstwo w Kolonii do godności metropolii. Podobnie uczynił z biskupstwem w Salzburgu i Moguncji (747).
Mając 80 lat, po raz trzeci udał się na misje do Fryzji. Kiedy jednak dotarł do miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i wraz z 52 Towarzyszami 5 czerwca 754 roku zamordowany. Jego ciało przewieziono do Utrechtu, by je pochować w miejscowej katedrze. Jednak uczeń Bonifacego, św. Luli, zabrał je do Fuldy. Tam bowiem Bonifacy chciał być pogrzebany – i tam spoczywa do dziś. Co roku przy grobie św. Bonifacego zbiera się episkopat niemiecki na swoje narady. Ku czci św. Bonifacego wystawiono w Niemczech wiele kościołów. Jest on także bardzo czczony w Anglii. Już w roku 756 na synodzie plenarnym episkopat angielski ogłosił św. Bonifacego swoim patronem obok św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, i św. Augustyna z Canterbury, pierwszego prymasa Anglii.
Św. Bonifacy jest patronem Niemiec, diecezji w Fuldzie, Erfurcie, Moguncji oraz diecezji łomżyńskiej i archidiecezji warmińskiej, a także kasjerów, krawców, księgarzy i piwowarów.
W ikonografii św. Bonifacy jest przedstawiany w biskupim stroju – w ornacie, paliuszu, mitrze lub jako benedyktyński mnich. Jego atrybutami są: kruk, lis, krzyż z podwójnym ramieniem – symbolizujący legata papieskiego, księga Ewangelii przebita mieczem (taką bowiem znaleziono przy nim po męczeńskiej śmierci).
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
______________________________________________________________________________________________________________
6 czerwca
Błogosławiona Maria Karłowska, zakonnica
Zobacz także:
• Święty Norbert, biskup
• Święty Marcelin Józef Champagnat, prezbiter
• Święty Filip, diakon
Maria Karłowska urodziła się 4 września 1865 r. we Słupówce w Wielkopolsce jako jedenaste dziecko rodziny ziemiańskiej. Wychowywała się w atmosferze głębokiej pobożności, karności i szczerego patriotyzmu. Dzieciństwo i młodość spędziła w Poznaniu, gdzie w roku 1882, mając 17 lat, na ręce swego spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. Po śmierci obojga rodziców w 1882 r. Maria odbyła kurs kroju i szycia w Berlinie i podjęła pracę w prowadzonej przez swą siostrę pracowni haftu i szycia jako instruktorka zatrudnionych tam dziewcząt. Oddawała się też z zapałem działalności dobroczynnej wśród chorych, ubogich i potrzebujących, wśród wielodzietnych rodzin i rozbitych małżeństw w najnędzniejszych dzielnicach miasta.
Od 1892 r. poświęciła się opiece nad dziewczętami słabymi i zagubionymi moralnie. Miejscem ewangelizacji były dla niej bramy kamienic, cmentarz, ulica, dom publiczny, więzienie, oddział w szpitalu miejskim przeznaczony dla kobiet z chorobami wenerycznymi. Dzięki Bożej pomocy udało się jej otworzyć 9 ośrodków wychowawczych, wyposażonych w różnorodne warsztaty pracy, gdzie wychowanki miały możliwość rehabilitacji społecznej i religijnej.
W roku 1894 Maria Karłowska założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, którego zawołanie brzmi: “Szukać i zbawiać to, co zginęło”. Zmarła w opinii świętości 24 marca 1935 r. w Pniewitem na Pomorzu. Proces diecezjalny zmierzający do jej beatyfikacji rozpoczęto w Pelplinie w dniu 17 marca 1965 roku. 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Zakopanem ogłosił ją błogosławioną. Mówił wtedy:
Maria Karłowska prowadziła prawdziwie samarytańską działalność pośród kobiet, które doznały wszelakiej nędzy materialnej i moralnej. Jej święta gorliwość szybko pociągnęła za sobą grono uczennic Chrystusa, z którymi założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Sobie i swym siostrom taki wyznaczała cel: “Mamy oznajmiać Serce Jezusa, to jest tak z Niego żyć i w Nim, i dla Niego, abyśmy się stawały do Niego podobne i aby w życiu naszym On był widoczniejszy, aniżeli my same”.
Jej oddanie Najświętszemu Sercu Zbawiciela zaowocowało wielką miłością do ludzi. Odczuwała ciągle nienasycony głód miłości. Taka miłość, według błogosławionej Marii, nigdy nie powie dosyć, nigdy nie zatrzyma się na drodze. Unoszona jest bowiem prądem miłości Boskiego Parakleta. Przez tę miłość wielu duszom przywróciła światło Chrystusa i pomogła odzyskać utraconą godność.
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
______________________________________________________________________________________________________________
7 czerwca
Błogosławiona Maria Teresa de Soubiran, dziewica
Zobacz także:
• Święty Robert z Newminster, opat
• Święty Antoni Maria Gianelli, biskup
• Błogosławiona Anna od św. Bartłomieja, dziewica
Zofia Teresa Augustyna Maria de Soubiran La Louvière urodziła się 16 maja 1834 r. w Castelnaudary, w pobliżu Carcassonne, w rodzinie, z której pochodził papież Urban V. Wcześnie otrzymała dar modlitwy. Wcześnie też zamieszkała u sióstr, którymi kierował jej wuj, Ludwik de Soubiran. To on zapoznał ją z zasadami życia wewnętrznego i podsunął jej myśl, aby inspiracji do życia wspólnotowego i działalności charytatywnej poszukała u beginek. Zofia wyprawiła się więc do Gandawy, potem zaś w Castelnaudary założyła beginaż, którego głównym celem stała się opieka nad ubogimi dziećmi. Z tej wspólnoty wyłoniło się z czasem nowe zgromadzenie zakonne pod wezwaniem Maryi Wspomożycielki. Aprobatę otrzymało ono w roku 1869. Opiekę nad dziećmi siostry miały łączyć z nieustanną adoracją Najświętszego Sakramentu, wokół której miało koncentrować się ich całe życie wewnętrzne. Główny dom zgromadzenia otwarto w Tuluzie.
W 1886 r. nastąpił kryzys rozwoju zgromadzenia. Pewna ambitna intrygantka oskarżyła założycielkę o to, że wyrządza zgromadzeniu szkody. Maria musiała ustąpić. Przez siedem miesięcy przebywała w szpitalu, potem przyjęły ją w Paryżu siostry ze zgromadzenia eudystek. Jednak również tam nie wszyscy obdarzali ją zaufaniem. Zmarła poza zgromadzeniem 7 czerwca 1889 r. W rok później w założonym przez nią zgromadzeniu nastąpiła radykalna zmiana. Dokonano rehabilitacji Marii; potwierdziła ją beatyfikacja, której w 1946 r. dokonał papież Pius XII.
Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia
______________________________________________________________________________________________________________
Wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka
7 czerwca obchodzimy wspomnienie liturgiczne błogosławionych ojców Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, franciszkańskich misjonarzy męczenników z Peru. Zakonnicy zostali wyniesieni na ołtarze 5 grudnia 2015 roku.
meczennicy.franciszkanie.pl
***
7 czerwca jest dniem przyjęcia święceń przez misjonarzy-męczenników: Michała – diakonatu, a Zbigniewa – prezbiteratu.
Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przychyliła się do prośby krakowskich franciszkanów i wyraziła zgodę na ten dzień w kalendarzu liturgicznym, ponieważ w dniu ich śmierci – 9 sierpnia – w Polsce obchodzone jest już święto Edyty Stein.
Ranga celebracji to memoria ad libitum (wspomnienie dowolne). W miejscu ich śmierci i pochówku (Pariacoto w Peru) wspomnienie będzie obchodzone jako memoria (wspomnienie obowiązkowe). Jedynie w kościołach pod ich wezwaniem (za wyraźną zgodą Kongregacji) celebracja może mieć rangę festum (święta) – poinformował w marcu br. o. Angelo Paleri, postulator generalny franciszkanów.
Zbigniew Strzałkowski urodził się w Tarnowie w 1958 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1980 r., a w 1986 przyjął święcenia kapłańskie. Po okresie pracy wychowawcy w niższym seminarium w Legnicy rozpoczął pracę misyjną w Peru.
Michał Tomaszek urodził się w Łękawicy w 1960 r. Złożył pierwsze śluby w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych w 1981 r., a w 1987 przyjął święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Pieńsku, następnie wyjechał na misję do Peru.
W rozległej parafii Pariacoto (diecezja Chimbote), powierzonej Zakonowi, przebywali niemal dwa lata, starając się realizować wspólnotę franciszkańską i służyć ludowi, odwiedzając wioski andyjskie oraz oddając się ofiarnie posłudze pastoralnej i charytatywnej.
O. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek 9 sierpnia 1991 r. w Pariacoto w Peru ponieśli śmierć męczeńską z rąk partyzantów organizacji komunistycznej „Świetlisty Szlak”. Po doraźnym “procesie” zostali zamordowani niedaleko wioski.
Decyzją papieża Franciszka krakowscy franciszkanie zostali wyniesieni na ołtarze i ogłoszeni błogosławionymi.
Do Peru
Franciszkanie konwentualni z krakowskiej prowincji pw. św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię pracują w Peru od 1988 r.
Pod koniec listopada tegoż roku ojcowie Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański przybyli na placówkę misyjną w Pariacoto. Po sześciu miesiącach, w lipcu następnego roku, dołączył do nich o. Michał Tomaszek.
Pariacoto znajduje się w departamencie Ancash, w paśmie Cordillera Negra (Andy), ok. 600 km na północ od stolicy Peru – Limy. Misja obejmuje pięć parafii z siedemdziesięcioma wioskami, położonymi na wysokości od 600 do 4000 m n. p. m., rozsianymi na przestrzeni ponad tysiąca kilometrów kwadratowych. Do parafii należy ok. 10 tys. wiernych – potomków Inków. Indianie ci trudnią się rolnictwem. Poniżej 1400 m n. p. m., gdzie panuje klimat subtropikalny, uprawiają banany, mango i pomarańcze. Powyżej tej wysokości rozciąga się już górzysta pustynia z bardzo skomplikowanym systemem pozyskiwania pól i ich nawadniania, gdzie na dużych wysokościach wykorzystuje się wilgoć pochodzącą z chmur. Częste susze niszczą uprawy, pada bydło, a ludzie cierpią głód.
Oprócz trudnych warunków klimatycznych mieszkańcy wiosek i misjonarze od 1980 r. byli narażeni na częste ataki ukrywających się w górach terrorystów wspomnianej maoistycznej organizacji założonej przez Abimaela Guzmana, doktora filozofii i wykładowcę uniwersyteckiego, fanatyka ideologii Marksa, Lenina i Mao, który kreując się na wysłannika inkaskiego bóstwa Inkarri, jako Czerwone Słońce w latach 80. pojawił się w peruwiańskich Andach i zapoczątkował siejącą terror krwawą rewolucję.
Bojówkarze „Świetlistego Szlaku” zmuszali do współpracy w tym krwawym dziele andyjskich Indian. Uzbrojeni bandyci napadali na wioski, urządzali „sądy ludowe” nad upatrzonymi wcześniej ofiarami – „kontrrewolucjonistami”, rozprawiając się z nimi w niezwykle okrutny sposób przez rozstrzeliwanie, krzyżowanie, podpalanie czy zakopywanie żywcem w ziemi na oczach zastraszonych mieszkańców. W sumie wymordowali ponad 20 tys. Peruwiańczyków i obcokrajowców. Rok po śmierci polskich misjonarzy schwytano i osądzono Guzmana, a w następnych latach wojsko rozprawiło się z bandytami grasującymi w górach.
W Pariacoto
Misjonarze zastali w Pariacoto opuszczony mały kościół wraz z zabudowaniami. W pierwszej kolejności wykonali ich remont, aby stworzyć warunki do zamieszkania i prowadzenia pracy duszpasterskiej. Oprócz posługi religijnej angażowali się w niesienie pomocy materialnej i oświaty.
Ojcowie Zbigniew i Michał do swoich wiernych docierali pieszo, na koniu lub osiołku, a później samochodami ofiarowanymi przez generała Zakonu. Wędrówki te trwały nieraz kilka dni i były niezmiernie uciążliwe, a i tak w ciągu roku nie byli w stanie odwiedzić wszystkich wiosek. W samym Pariacoto zbudowali instalacje wodne, kanalizację oraz uruchomili agregat prądotwórczy. Organizowali kursy z różnych dziedzin w celu poprawienia higieny życia, walki z zarazami, głodem i suszą. Pielęgniarki i lekarze angażowani przez misjonarzy uczyli miejscowych Indian profilaktyki związanej z dręczącymi ich chorobami. Organizowano brygady miejscowej ludności do naprawy dróg oraz budowy obiektów użyteczności publicznej itp.
9 sierpnia 1991 r. ok. godz. 21.00, tuż po Mszy św., gdy w kościele odbywało się spotkanie z młodzieżą, w wiosce pojawili się zamaskowani bandyci z ugrupowania „Świetlisty Szlak”. 20 uzbrojonych terrorystów otoczyło i splądrowało klasztor. Po 40-minutowej dyskusji bandytów z zakonnikami na temat marksistowskiej dialektyki, podczas której terroryści chcieli udowodnić, że religia jest „opium dla ludu”, oskarżyli misjonarzy o prowadzenie działalności usypiającej świadomość rewolucyjną Indian przez Różaniec, kult świętych i Mszę św. oraz głoszenie pokoju, a przez rozdawanie żywności – o upokarzanie ich. Świadkiem tej rozmowy była s. Berta ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Serca Jezusa, której pozwolono odejść. Bandyci związali ojców Zbigniewa i Michała i wywieźli dwoma zabranymi z misji samochodami poza wioskę. W odległości ok. 10 minut drogi od wioski w Pueblo Viejo, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się kaplica kolonialna pw. Chrystusa Wywyższonego na Krzyżu, zamordowali zakonników strzałami w tył głowy. Wraz z nimi zginęli dwaj alcade (wójtowie) z Pariacoto i Cochiabamba. Na zwłokach o. Zbigniewa terroryści zostawili kartkę z narysowanym sierpem i młotem i napisem: „Tak giną kapusie imperializmu” oraz podpisem: „Ludowe Związki Zbrojne” (najbardziej radykalny odłam „Świetlistego Szlaku”). Młodzież i mieszkańcy, usłyszawszy strzały, natychmiast pobiegli na miejsce zbrodni. Ciała misjonarzy zabrano i umieszczono w kościele w Pariacoto, a przebywający w misji postulanci do zakonu wraz z wiernymi rozpoczęli przy nich modlitwę i nocne czuwanie.
Pogrzeb, który odbył się 12 sierpnia 1991 r., stał się manifestacją wiary, ogromnego przywiązania, szacunku i miłości Indian do misjonarzy. Zostali pochowani w kościele w Pariacoto, a ich groby stały się miejscem stałej modlitwy i kultu. Na miejscu zbrodni mieszkańcy postawili krzyż z napisem: „Zbigniew, Michał. Pokój i Dobro”. Dzisiaj w tym miejscu stoi niewielka kapliczka.
Informacja o męczeństwie szybko dotarła do ojczyzny i obiegła świat. Jeszcze w tym samym miesiącu – w sierpniu 1991 r. – rząd Peru uhonorował pośmiertnie ojców Zbigniewa i Michała najwyższym odznaczeniem państwowym – Wielkim Oficerskim Orderem „El Sol del Peru” (Słońce Peru). W Peru ojców Michała i Zbigniewa, którzy ponieśli śmierć męczeńską w 50. rocznicę śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego i w przededniu 500. rocznicy ewangelizacji Ameryki Południowej, nazywa się „męczennikami miłości”.
O. Zbigniew uważany jest za patrona chorych i cierpiących, a o. Michał za patrona dzieci i młodzieży. W pięć lat po ich męczeńskiej śmierci Episkopat Peru rozpoczął ich proces beatyfikacyjny.
Pamięć
Od 1994 r., czyli od powrotu franciszkanów na misję w Pariacoto, co roku, w rocznicę męczeńskiej śmierci polskich misjonarzy odprawiana jest uroczysta Eucharystia, a następnie ma miejsce Droga Krzyżowa do Pueblo Viejo. W uroczystościach uczestniczą biskupi oraz kapłani misjonarze z innych krajów Ameryki Południowej, dyplomaci, miejscowe władze i wierni. Szczególnie uroczyście obchodzono 10. rocznicę śmierci franciszkańskich misjonarzy. Wśród wielu gości w uroczystościach uczestniczyły rodziny zamordowanych. Mszy św. przewodniczył o. bp Stanisław Dowlaszewicz z diecezji Santa Cruz w Boliwii. W wygłoszonej homilii, nawiązując do męczeństwa Polaków, powiedział, że obecnie jest to już ich nie Wielki Piątek, ale raczej Wielka Sobota z nadzieją na Zmartwychwstanie.
Pod koniec 2000 r. bp Bambarén odwiedził przebywającego w więzieniu Abimaela Guzmana, który przyznał, że wyrok na misjonarzy zapadł na najwyższym szczeblu organizacji, a ojcowie Zbigniew i Michał zginęli „za wiarę”, i prosił Kościół o przebaczenie. Zeznania Guzmana pozwoliły na zamknięcie procesu beatyfikacyjnego misjonarzy męczenników na szczeblu diecezjalnym i przekazanie dokumentacji do Rzymu.
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
Jak możesz uciec od tych, których kochasz?
Michał Tomaszek miał 31 lat, a Zbigniew Strzałkowski – 33 lata. Byli misjonarzami. Mówili o Bogu, sensie życia i o tym, że trzeba czynić dobro. Zostali brutalnie zamordowani w Pariacoto w Peru w 1991 r. Zastrzelili ich terroryści z ugrupowania „Świetlisty Szlak”.
W 2015 r. ci polscy zakonnicy, franciszkanie konwentualni, zostali beatyfikowani. W sierpniu br. minęła kolejna, 27. rocznica ich śmierci. Dzisiaj powracamy do tych dramatycznych wydarzeń. O tym, co się działo po śmierci polskich kapłanów, w rozmowie z dziennikarzem TVP Krzysztofem Tadejem opowiadają o. Szymon Chapiński i o. Józef Cydejko. Obaj pracowali na misjach w Ameryce Południowej. Obecnie mieszkają w klasztorze franciszkańskim w Legnicy.
Archiwum rodziny o. Michała Tomaszka
O. Michał Tomaszek OFMConv z młodzieżą w Peru
***
Krzysztof Tadej: – W jakich okolicznościach dowiedzieli się ojcowie o śmierci o. Michała i o. Zbigniewa?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Byłem proboszczem parafii w Limie. 10 sierpnia 1991 r. o godz. 3.40 zadzwoniła s. Berta, która na co dzień mieszkała w Pariacoto. Dziwny to był telefon. Zaczęła od słów: „Ojcze, jak się masz?”. Spytałem: „Chyba nie dzwonisz o 3.40 nad ranem po to, żeby spytać, jak się czuję?”. „Nie, ojcze, terroryści byli w wiosce” – odpowiedziała. Zdenerwowałem się: „No przecież nieraz pojawiali się w Pariacoto. To chyba nic nadzwyczajnego!”. Po chwili dodała: „Zabrali ojców”. Dalej musiałem wyciągać informacje. „Co z nimi?!” – pytam. „Nie żyją…”. Spytałem jeszcze: „Czy to pewne?”. Potwierdziła i dodała, że dzwoni z Casmy, czyli miasta odległego o 55 km od Pariacoto, i że zawiadomiła biskupa diecezji – Luisa Bambaréna. Zakończyliśmy rozmowę. Po tej wstrząsającej wiadomości obudziłem br. Grzegorza Brożynę, z którym razem mieszkaliśmy w parafii. Następnie zacząłem dzwonić do Kurii Generalnej naszego zakonu i prowincjała w Polsce, potem miałem jechać na pogrzeb. Ustaliliśmy z br. Grzegorzem, że zostanie w parafii. Wiedzieliśmy, że będzie dużo telefonów, pytań i że to na niego spadnie obowiązek przekazywania informacji. Byliśmy w Peru jedynymi Polakami z naszego zakonu.
– Trudno się było Ojcu dodzwonić do Polski?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – To były zupełnie inne czasy. Rozmowy łączyły centrale telefoniczne. Telekomunikacja bardzo źle działała. Kilka dni wcześniej, gdy dzwoniłem do klasztoru w Krakowie, połączono mnie z mieszkaniem prywatnym w Szczecinie. W tym dniu wreszcie jakoś się dodzwoniłem, ale ktoś, kto odebrał telefon, powiedział, że jest zamieszanie, bo trwa pielgrzymka papieska, i nie wiadomo, gdzie jest prowincjał. Powiedziałem, żeby poprosił jakiegokolwiek zakonnika, który może zrozumieć bardzo ważną wiadomość. Po chwili odezwał się jeden z ojców. Przekazałem krótko informację o tym, że zostali zabici nasi zakonnicy. To było kilka zdań – kto został zamordowany, gdzie i kiedy.
O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Byłem wtedy w Krakowie. Chodziłem na kurs języka hiszpańskiego. Razem z ojcami Markiem Wilkiem i Andrzejem Pasiukiem przygotowywaliśmy się do wyjazdu na misje do Peru. Mieliśmy wylecieć we wrześniu. 10 sierpnia, w przerwie między lekcjami, ktoś powiedział, że nasi ojcowie zostali zastrzeleni. Szokująca wiadomość, wszyscy byliśmy poruszeni. Przerwano zajęcia. Podczas obiadu w klasztorze nasz prowincjał – o. Zdzisław Gogola powiedział, że ta informacja nie jest jeszcze potwierdzona. „Daj Boże, żeby nie była prawdziwa” – dodał.
– W tym czasie o. Szymon był już w drodze z Limy do Casma.
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Jechałem z dwoma moimi parafianami. Kiedy wsiadaliśmy do samochodu, oni zobaczyli, że jestem zdenerwowany. Don José zaproponował, że tym razem to on poprowadzi samochód. Za nami jechały siostry zakonne ze zgromadzenia, które pracowało w Pariacoto. Po kilku godzinach dojechaliśmy do Casmy. Ciała ojców Zbigniewa i Michała znajdowały się w prosektorium. Lekarze zakończyli już ich oględziny. Około godz. 15 razem z biskupem, w procesji, przenieśliśmy dwie trumny do miejscowego kościoła. Po krótkim czasie trafiły tam również trumny z ciałami zastrzelonego wójta Pariacoto i wójta miejscowości Cochabamba. Do kościoła przychodziło wiele osób, bo od rana media informowały o tym, co się stało. Kościół był otwarty całą noc, ludzie modlili się przy zmarłych. Na godz. 22 bp Bambarén zaprosił całe duchowieństwo diecezji i osoby zakonne na Msze św. za zamordowanych. Następnego dnia, w niedzielę 11 sierpnia rano, zorganizowano przewiezienie ciał zmarłych do Pariacoto, żeby ich tam pochować.
– Kto zdecydował, że zostaną pochowani w Pariacoto w Peru, a nie np. w Polsce?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Bp Bambarén spytał: „Gdzie chowamy?”. Byłem tam jedynym Polakiem z zakonu, który mógł podjąć decyzję. Nie miałem możliwości prowadzenia konsultacji w tej sprawie z Polską, bo kontakt telefoniczny był utrudniony. Powiedziałem: „Nas, franciszkanów konwentualnych, chowa się tam, gdzie umieramy”. Dodałem, że mam wątpliwości, czy można ich pochować w Pariacoto, bo zwykle terroryści po dokonaniu zamachu próbowali opanowywać miejscowość i w niej rządzić. Rozważałem pogrzeb w sąsiedniej miejscowości Yautan, gdzie był posterunek policji, lub w Casmie. Biskup jednak wiedział, że policja w Pariacoto utworzy silny posterunek. Zapadła decyzja, że właśnie tam odbędzie się pogrzeb. Spytałem, czy możemy pochować ciała w kościele, i biskup się zgodził. W takich chwilach pojawia się wiele problemów do rozwiązania. Pytano, czy w kościele ojcowie mają być pochowani pod posadzką. Poszukaliśmy człowieka, który budował ten kościół. Okazało się, że został on wybudowany na rumowisku skalnym, dlatego budowniczy odradzał kopanie grobów w ziemi. Podjęliśmy decyzję, że sarkofagi będą umieszczone na posadzce kościoła.
– W niedzielę o godz. 9 wyjechaliście z ciałami zakonników do Pariacoto.
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Policja zorganizowała ochronę konduktu. Trumny położono na jednej ciężarówce, a ja jechałem przed nią w innym samochodzie. W kabinie jechał ze mną szef policji. Jak ruszyliśmy, odbezpieczył broń. Obawiał się, że może nas spotkać coś złego.
– Ale wydarzyło się coś zupełnie innego…
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Już w pierwszej mijanej miejscowości zatrzymali nas ludzie. Wyszli na ulicę z kwiatami i plakatami. Zobaczyłem napisy: „Ojcowie nie umarli, są z nami”, „Ojcowie dla nas żyją!”. To było bardzo wzruszające. Terroryści ze „Świetlistego Szlaku” tego nie przewidzieli. Do tych chwil ludzie żyli w strachu, nie wychylali się. Pogrzeby często były anonimowe, odbywały się w ciszy. Tym razem ludzie wyszli na ulice. Pokazywali, że to, co się wydarzyło, jest wielką niesprawiedliwością. W kilku miejscach droga była usłana kwiatami i wystawiono bramy powitalne.
– Zatrzymali was ludzie i…
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …poprosili, żebyśmy trumny przenieśli do kaplicy, bo chcą się pomodlić. Powtórzyło się to w Cachipampie i Yautan. W Cachipampie do konduktu dołączył asystent generała zakonu – Argentyńczyk o. Michael Lopez. Jak zobaczył, co się dzieje, to się rozpłakał.
– A Ojciec?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Chwilami płakałem. Trasę z Casmy do Pariacoto pokonuje się normalnie w godzinę, ale w każdej kolejnej miejscowości sytuacja się powtarzała – ludzie wychodzili na ulicę i nas zatrzymywali. Śpiewali, modlili się. Mieliśmy być w Pariacoto o godz. 10, a dojechaliśmy dopiero o godz. 15.
– Jaki widok ukazał się Ojcu w Pariacoto?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Ulice były wypełnione ludźmi. Pamiętam tłum dzieci. Byli też, oczywiście, dorośli, ale te dzieci zapamiętałem szczególnie. Pomyślałem, że to zasługa Michała. On troszczył się o dzieci i młodzież – wyświetlał im różne programy na ekranie, uczył je śpiewu, wyjeżdżał z nimi na wycieczki. Jak się zatrzymaliśmy, ludzie zaczęli śpiewać. I nagle zapadła cisza, głos im się załamał, z płaczu i ze wzruszenia. Zanim przeniesiono trumny do kościoła, poszedłem zobaczyć, czy wszystko już jest gotowe. Sarkofagi jeszcze wykańczano. Po wniesieniu trumien rozpoczęła się Msza św. pod przewodnictwem biskupa, a potem zaczęliśmy czuwanie modlitewne, które trwało do następnego dnia.
– Ciche czuwanie modlitewne?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Modlitewne, ale nie ciche. W tamtejszej kulturze ludzie zjeżdżają się ze wszystkich stron i przy zmarłych śpiewają, modlą się, po chwili idą coś zjeść, nieraz piją, potem znowu śpiewają przy trumnach. Czuwanie trwało przez całą noc w wielkim skupieniu. Byłem zaskoczony, że wszystko jest doskonale zorganizowane. Kiedy się pojawiłem, od razu ktoś powiedział, gdzie mogę coś zjeść i się przespać. Wszystko zorganizowali postulanci i siostry zakonne z Pariacoto oraz katechiści. Pamiętam, jak ktoś zażartował: „Szybko zaczęli rządzić!”. Myślę, że ta sytuacja spowodowała, iż szybko dorośli i spisali się znakomicie. Pamiętam, że co chwila ktoś przyjeżdżał. W nocy chciałem się trochę przespać. Poszedłem do pokoju Zbyszka Strzałkowskiego i położyłem się w ubraniu na jego łóżku. Po kilku minutach ktoś mnie obudził. „Przyszli ewangelicy” – usłyszałem. „Co robią?” – pytam. „Modlą się” – odpowiedziano. Poszedłem ich przywitać i podziękować za to, że są z nami. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo nasi ojcowie byli szanowani przez innych.
– Co w tym czasie działo się w Krakowie?
O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Nie mieliśmy precyzyjnych informacji z Pariacoto. W dniu pogrzebu ojców dużo się modliliśmy. Był z nami o. Jarosław Wysoczański, proboszcz z Pariacoto, który w tym czasie przyjechał na urlop. Już po pogrzebie w naszej bazylice w Krakowie doszło do wzruszającego spotkania rodziny zamordowanych kapłanów i o. Jarka Wysoczańskiego z Janem Pawłem II. Dla mnie były to szczególne dni, ponieważ znałem Zbyszka i Michała. Zbyszka Strzałkowskiego spotkałem pierwszy raz w 1985 r., gdy byłem na spływie kajakowym. Drugi raz spotkaliśmy się, gdy zawiozłem dokumenty, aby wstąpić do zakonu, czyli odbyć pierwszy okres życia we wspólnocie zakonnej – tzw. nowicjat. Rektor – o. Roman Banasik zobowiązał Zbyszka, żeby odprowadził mnie na dworzec. A z Michałem byłem w seminarium. On uczył się na szóstym, a ja na pierwszym roku. Widziałem jego pobożność, skupienie. Zbyszek natomiast był człowiekiem bardzo praktycznym, myślał rzeczowo, logicznie i konkretnie.
– W poniedziałek 12 sierpnia 1991 r. w Pariacoto odbył się pogrzeb.
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Przybyło bardzo dużo ludzi. Wiele osób schodziło z gór. Po pogrzebie niektórzy mieli do nas pretensje. Wszystko przez sabotaż.
– Sabotaż?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Tak. Od momentu przyjazdu wszystkim mówiliśmy, że ojcowie zostaną pochowani w kościele w Pariacoto, ale w lokalnych rozgłośniach podawano informacje, że ciała zostaną wywiezione do Polski. Komuś zależało, żeby na pogrzebie było jak najmniej ludzi. Ale i tak przyszli. Mszę św. koncelebrowało dwóch biskupów: Luis Bambarén z Chimbote i José Gurruchaga z Huaraz. Na tych biskupów szczególnie byli „uczuleni” terroryści. Jednego chętnie wysłaliby na tamten świat, a na życie drugiego – bp. Bambaréna już wcześniej zorganizowali kilka nieskutecznych zamachów. Do Pariacoto przyjechało też ok. 50 kapłanów. To bardzo dużo, bo w całej diecezji Chimbote, do której należy Pariacoto, jest ich może 30. Ceremonia pogrzebowa była długa, piękna, wzruszająca. Po niej rozdzielono trumny. Zastrzelonych wójtów pochowano na cmentarzu w starej części miejscowości, a my wynieśliśmy trumny z ciałami Zbyszka i Michała i odbyła się procesja wokół kościoła. Potem złożono trumny w sarkofagach i je zamurowano.
– I wydawało się, że misja polskich franciszkanów konwentualnych została definitywnie zakończona w tym miejscu świata.
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Nie miał kto tam zostać. Byłem przecież z br. Grzegorzem w Limie, a inni nasi zakonnicy jeszcze nie przyjechali. Umówiliśmy się z miejscowymi katechistami, że dalej będą prowadzili katechezy. Zadeklarowaliśmy, że będziemy systematycznie odwiedzali parafię. Po pogrzebie do Limy przyjechał jeden z niemieckich franciszkanów, który już wcześniej pracował w Ameryce Łacińskiej. Był świetnie przygotowany. Co jakiś czas ktoś dojeżdżał, żeby pomóc. Po roku zgodził się prowadzić parafię jeden z księży diecezjalnych. Po dwóch latach, w 1993 r., do parafii przyjechał nasz ojciec – Stanisław Olbrycht. I wtedy można powiedzieć, że wróciliśmy. O. Stanisław jest tam zresztą do dzisiaj.
– O. Józef, gdy wyjechał na misje, zamiast do Peru trafił do Kolumbii.
O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – Przed wyjazdem na misje prowincjał pytał naszą trójkę zakonników: „Chcecie lecieć?”, „Nie boicie się?”, „Chcecie zostać w Polsce?”. Nikt się nie wycofał. Celem misjonarzy jest niesienie Ewangelii aż na krańce świata, nawet gdyby to dużo kosztowało, więc nie mogliśmy podjąć innej decyzji. W Ameryce Południowej przekonałem się zresztą, jak bardzo potrzebni są misjonarze. Tam wiara miejscowych często miesza się z przyjętymi zwyczajami pogańskimi. Dlatego praca kapłańska, katechizacja są niezbędne. Po dramacie w Pariacoto, żeby nas chronić przed terrorystami, zostaliśmy wysłani nie do Peru, ale do Kolumbii. Mieliśmy mieszkać w seminarium w najspokojniejszej dzielnicy Medellín. Muszę przyznać, że nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Przekonaliśmy się o tym kilka dni po przyjeździe. Pod seminarium podjechał samochód, z którego wyrzucono człowieka i po chwili go zastrzelono. Pierwszy raz poczuliśmy zapach prochu…
– Ojciec trzykrotnie odwiedził Pariacoto.
O. JÓZEF CYDEJKO OFMConv: – 24 kwietnia 1992 r. pierwszy raz przyleciałem do Peru. Nie czułem jakiegoś wielkiego zagrożenia, choć ostrzegano mnie, żebym nikomu nie mówił, kiedy i jaką drogą będę szedł. 9 sierpnia, w pierwszą rocznicę zamordowania Zbyszka i Michała, pojechałem do Pariacoto. Nastrój był podniosły, przez całą noc trwały modlitwy. Ale nad ranem dowiedzieliśmy się, że w miejscu zabójstwa naszych zakonników terroryści ze „Świetlistego Szlaku” oddawali strzały i zostawili plakat swojej organizacji. Jak tam przyjeżdżałem, to zawsze widziałem ludzi modlących się przy grobach. Przy grobie o. Michała obecne były dzieci, a przy grobie o. Zbyszka – ludzie starsi i chorzy.
– A u Ojca pozostał w sercu żal, że winni tej zbrodni nie zostali złapani i ukarani?
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – Z tym wiąże się kilka kwestii. Po pierwsze, strach ludzi. Nawet jak rozmawialiśmy z nimi przed złożeniem świadectw do procesu beatyfikacyjnego, to bali się wypowiadać niektóre nazwiska. Wśród porządnych mieszkańców Pariacoto byli również zwolennicy rewolucji i nauczyciele ideologii maoizmu. Dla wyznawców tej ideologii autorytetami byli Marks, Lenin i Mao, a celem – prowadzenie walki zbrojnej aż do zbudowania komunizmu na całym świecie. Wiedzieliśmy, że w Pariacoto było miejsce, gdzie śpiewano rewolucyjne pieśni, i że ludzie po prostu się boją. Po drugie, my, zakonnicy, nie prowadziliśmy jakiegoś osobnego śledztwa. Docierały do nas różne informacje – np. że osoba, która uczestniczyła w pogrzebie Zbyszka i Michała, została zidentyfikowana jako ta, która brała udział w zabójstwie. Potem zresztą ją osądzono. Pytaliśmy też gospodarza, który mieszkał przy miejscu zbrodni, czy coś widział. Mówił, że nic, co wydaje się nieprawdopodobne. Spotkałem też człowieka, który był bardzo przestraszony. Bał się mówić, ale anonimowo przekazał nam informacje o ostatnich chwilach ojców. Powiedział, że Michał przed śmiercią prosił terrorystów: „Nie róbcie tego!”. Zbyszek go uspokajał. Zastrzelili najpierw wójta, potem Michała, a na końcu Zbyszka… Potem terroryści wsiedli do jeepów i odjechali. Jeden z terrorystów został i ponownie strzelił do o. Zbigniewa. Prawdopodobnie to on zostawił na ciele o. Zbigniewa kartkę z rysunkiem sierpa i młota i napisem w j. hiszpańskim: „Tak umierają lizusy imperializmu”.
– Kiedy dzisiaj myśli Ojciec o Zbigniewie Strzałkowskim i Michale Tomaszku, to…
O. SZYMON CHAPIŃSKI OFMConv: – …to myślę o ich normalności. Byli porządni, pobożni. Michał nieco inaczej się modlił. Nocami. Jeszcze jako mały chłopiec miał taki zwyczaj. Zbyszek był bardzo praktyczny. Planował, jak wybudować gdzieś kaplicę, kupił dwa konie, wierzchowce, żeby dojechać do najdalszych wiosek w górach. Bardzo szybko podejmował decyzje. Oni byli bardzo blisko ludzi. Jak jedzie się na misję, do jakiegokolwiek kraju, to trzeba właśnie tak postępować. Iść do ludzi, poznać ich problemy, które są takie same jak u nas. Ktoś jest stary, ktoś inny chory, ktoś ma problemy z wiarą lub chce zadać jakieś nurtujące go pytanie. Trzeba wtedy pomóc. Zbyszek Strzałkowski np. kiedyś zawiózł chorą do szpitala w Casmie. Gdy miał wyjeżdżać z Pariacoto, to 2-3 osoby, krewne chorej, zapytały, czy mogą mu towarzyszyć w podróży. Zgodził się. Potem w szpitalu wszystko opłacił i załatwił formalności. Gdy chciał wyjeżdżać, zabrane osoby spytały, czy mogą zostać przy chorej. „Oczywiście” – odpowiedział. Ale gdy się z nimi żegnał, to usłyszał: „Ojcze, chyba nas tu tak nie zostawisz. A co będziemy jedli? Nie mamy żadnych pieniędzy”. I dał im pieniądze. To są właśnie sytuacje życiowe, które spotykają misjonarza. Nieraz jestem pytany, dlaczego nie uciekli. Odpowiadam szczerze: byli wśród tych ludzi, żyli, pracowali, znali ich problemy, marzenia, radości. Bawili się z ich dziećmi, pocieszali osoby starsze. Jak możesz uciec od tych, których kochasz? Im to nawet do głowy nie przyszło! I to jest ta normalność i świętość zarazem.
z o. Szymonem Chapińskim i o. Józefem Cydejko rozmawiał Krzysztof Tadej, dziennikarz TVP
Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
8 czerwca
Święta Jadwiga Królowa
Wspomnienie św. Jadwigi zostało przeniesione na 8 czerwca z dnia 17 lipca. Jadwiga była trzecią i najmłodszą po Katarzynie (+ 1378) i Marii (+ 1395) córką króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, i Elżbiety, księżniczki bośniackiej. Urodziła się prawdopodobnie 18 lutego 1374 roku. Rodzice planowali dla Jadwigi małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Dzieci połączono warunkowym ślubem (1378), by go dopełnić w ich wieku dojrzałym. W chwili zawarcia ślubu warunkowego Jadwiga miała zaledwie 4 lata. W nadziei na przyszły ślub wysłano Jadwigę do Wiednia. W tym jednak roku zmarła najstarsza córka Ludwika Węgierskiego, Katarzyna. W tej sytuacji odwołano Jadwigę na Węgry. Po śmierci Ludwika Węgierskiego (1382) Węgrzy ogłosili królową siostrę Jadwigi, Marię. Natomiast Polacy zaprosili na swój tron Jadwigę. W wieku 10 lat została koronowana 16 października 1384 r. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, a także wobec dalekosiężnych planów polskich rozważano możliwość unii Polski z Litwą. Stała się ona faktem dzięki małżeństwu królowej Jadwigi z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem Litwy. Ceremonia zaślubin, poprzedzona chrztem Jagiełły (15 lutego 1386 r.), odbyła się w katedrze królewskiej 18 lutego 1386 r. Tam również 4 marca odbyła się koronacja Jagiełły na króla polskiego. Jagiełło miał wówczas 35 lat, Jadwiga – 12. Wiosną tego samego roku para królewska udała się do Wielkopolski, gdzie król uspokoił tamtejszych panów, mianując na wojewodę wielkopolskiego ich kandydata, Bartosza z Odolanowa. Rok później panowie polscy zdołali przekonać Jadwigę, by stanęła na czele wojsk i na nowo przyłączyła Ruś do granic Polski. Starosta węgierski oddał Ruś bez oporu. 8 marca 1387 roku Jadwiga wjechała do Lwowa. Jan Długosz (+ 1480) oddaje Jadwidze najwyższe pochwały. Gdy była małoletnia, pozwoliła, by rządzili za nią wytrawni i całą duszą oddani polskiej racji stanu doradcy. Kiedy wraz z Jagiełłą została współrządczynią kraju, miała na celu jedynie dobro narodu polskiego. Z Krzyżakami wiodła ożywioną korespondencję: m.in. interpelowała w sprawie ich zbrojnych wypraw na Litwę, jak też w sprawie przywłaszczonych sobie dóbr Opolczyka w Ziemi Dobrzyńskiej i na Kujawach. We Włocławku spotkała się osobiście z wielkim mistrzem krzyżackim, Konradem von Jungingen, by omówić problemy, dotyczące obu stron (1397). Doprowadziła do zgody między Władysławem Jagiełłą a jego rywalem, Witoldem (1393). Odtąd wszelkie porachunki dynastyczno-polityczne książęta litewscy zobowiązali się załatwiać z udziałem Jadwigi. W 1392 roku udała się na Węgry, gdzie w spotkaniu ze swoją siostrą, Marią, omawiała w Lubowli i w Kezmarku sprawy obu państw. Nawiązała ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI (+ 1392) i Bonifacym IX (+ 1404), skutecznie likwidując intrygi Krzyżaków, Opolczyka i Zygmunta Luksemburczyka. Serca poddanych pozyskała sobie jednak przede wszystkim niezwykłą dobrocią. Kiedy żołnierze królewscy spustoszyli wieśniakom pola, urządzając sobie na nich lekkomyślnie polowanie, zażądała od męża ukarania winnych i wynagrodzenia wyrządzonych szkód. Kiedy Jagiełło zapytał, czy jest już zadowolona, otrzymał odpowiedź: “A kto im łzy powróci?” Przy budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny “na Piasku” w Krakowie, istniejącego do dziś, sama doglądała robót. Pewnego dnia jej czujne oko dojrzało kamieniarza, który był smutny. Kiedy zapytała, co mu jest, dowiedziała się, że ten ma w domu ciężko chorą żonę i boi się, że go zostawi samego z drobnymi dziećmi. Królowa, nie namyślając się, wyrwała ze swego bucika złotą klamerkę, obsadzoną drogimi kamieniami, i oddała ją robotnikowi, by opłacił lekarza. Nie zauważyła wówczas, że bosą stopę położyła na kamieniu oblanym wapnem. Odbity ślad wdzięczny kamieniarz obkuł dokoła i wraz z kamieniem wmurował w zewnętrzną ścianę świątyni. Do dzisiaj można ją oglądać. Bardzo wiele kościołów chlubi się, że je fundowała, odnawiała i uposażyła Jadwiga. Do najpilniejszych trosk Jadwigi należało odnowienie Akademii Krakowskiej. Założył ją Kazimierz Wielki w 1364 roku, jednak za rządów Ludwika Węgierskiego Akademia podupadła. Jadwiga oddała wszystkie swoje klejnoty na jej odnowienie. Wystarała się także u Stolicy Apostolskiej o zezwolenie na jej dalsze prowadzenie i rozbudowę. Akademię otwarto po jej śmierci w 1400 roku. Jagiełło bardzo pragnął mieć potomka, który zapewniłby ciągłość jego rodu na tronie polskim. Kiedy więc Jadwiga została matką, na dworze królewskim zapanowała wielka radość. Niestety, trwała krótko, bo zakończyła się podwójną tragedią: śmiercią dziecka i matki. Dnia 22 marca 1399 roku Jadwiga urodziła córkę, której na chrzcie dano imię matki oraz (na cześć papieża) imiona: Elżbieta, Bonifacja. Jednak po trzech tygodniach dziewczynka zmarła, a niebawem zmarła też matka. Zasnęła w Panu 17 lipca 1399 roku, w wieku 25 lat, okrywając naród polski żałobą. Jako królowa rządziła Polską sama przez 2 lata (1384-1386), natomiast razem z Jagiełłą – przez 13 lat (1386-1399). Opłakiwaną przez wszystkich królowę pochowano w podziemiach katedry krakowskiej na Wawelu. W 1887 roku odnaleziono tam jej śmiertelne szczątki pod posadzką katedry. W 1949 roku jej grób otwarto ponownie i przeprowadzono badania naukowe. Zachowane kości pochowano w nowej trumnie, którą umieszczono w artystycznym sarkofagu z białego marmuru. Spoczywa w nim dotąd. Z pamiątek po św. Jadwidze warto wymienić krzyż, który znajduje się w katedrze wawelskiej, uważany za cudowny, nazywany także “krzyżem Jadwigi”, gdyż przed nim królowa miała się często modlić. Według podania z tego krzyża Chrystus miał do niej przemówić. Tu wreszcie miała zapaść decyzja Jadwigi o rezygnacji ze szczęścia osobistego (i małżeństwa z Wilhelmem) na rzecz pozyskania dla Chrystusa Litwy. Od razu po śmierci Jadwigę uważano za świętą, chociaż lud często mieszał ją ze św. Jadwigą Śląską (+ 1243). W 1426 roku arcybiskup gnieźnieński, Wojciech Jastrzębiec, rozpoczął formalny proces kanoniczny. W swoim dekrecie napisał m.in.: “Z doświadczenia wiemy, że spełniała przeróżne uczynki miłosierdzia, cierpliwości, postów, czuwań oraz innych niezliczonych dzieł pobożnych”. Arcybiskup polecił także zbierać fundusze na proces kanonizacyjny Jadwigi. Niestety, Kazimierz Jagiellończyk przeznaczył je na wojnę z Krzyżakami. Starania Jagiellonów o kanonizację św. Kazimierza, pochodzącego z ich rodu, ponownie odsunęły na dalszy plan kanonizację Jadwigi. Potem nastał czas nieustannych wojen i wewnętrznych zamieszek, wreszcie 150 lat trwająca niewola. Dopiero w XX w. starania o beatyfikację Jadwigi podjęli na nowo arcybiskup krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha (+ 1951) i kardynał Karol Wojtyła. Z polecenia św. Jana Pawła II jego następca na stolicy arcybiskupów krakowskich, kardynał Franciszek Macharski, w roku 1979 przesłał do Rzymu formalną prośbę o beatyfikację, do której dołączył liczącą ponad 350 stron dokumentację nieprzerwanego kultu Jadwigi, trwającego po dzień dzisiejszy. Kongregacja do Spraw Kanonizacji na tej podstawie przygotowała relację o kulcie. Na polecenie papieża Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przygotowała teksty liturgiczne i wyznaczyła dzień 17 lipca na doroczne wspomnienie Jadwigi. Dokumenty tych kongregacji św. Jan Paweł II osobiście przywiózł do Polski i 8 czerwca 1979 r. na zamknięcie synodu archidiecezji krakowskiej odprawił Mszę świętą ku czci bł. Jadwigi. W 1996 roku został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Jadwigi, w którym napisano: “Kobietą dla Kościoła i dla Ojczyzny najbardziej zasłużoną była błogosławiona Jadwiga, królowa Polski, która sprawiedliwością i troskliwą miłością rządziła swoim narodem, popierała rozszerzanie wiary i kultury chrześcijańskiej i jak światło postawione na świeczniku świętością życia i dziełami ozdobiła wspólnotę kościelną i świecką. […] Wraz z mężem, który dochował obietnic złożonych przed zaślubinami, Jadwiga czynnie uczestniczyła w życiu Królestwa polsko-litewskiego; miała własny dwór i kancelarię, i podejmowała obowiązki administracyjne, popierając sprawiedliwość i pokój tak w sprawach wewnętrznych, jak i w załatwianiu spraw z innymi państwami. Prawo Boże było w jej życiu i działalności najwyższą wartością. […] Dla chorych założyła wiele szpitali i nie szczędziła pomocy biednym. Mimo młodego wieku zawsze działała z roztropnością, męstwem i łagodnością, mając na uwadze chwałę Boga, dobro Kościoła i swojego ludu. «Była zwierciadłem czystości, pokory i prostoty». Praktykowała umiarkowanie w używaniu dóbr ziemskich i post, unikała próżnej chwały i przepychu, swoją nadzieję złożyła w Bogu i pragnęła wiecznej nagrody”. Kanonizacji Jadwigi dokonał również św. Jan Paweł II – na krakowskich Błoniach, 8 czerwca 1997 r., w obecności ponad miliona ludzi, w 18. rocznicę pierwszej Mszy o bł. Jadwidze odprawionej w Krakowie. Z tej racji obchód ku czci św. Jadwigi przeniesiono z pierwotnego terminu (17 lipca, dies natalis Świętej) na dzień 8 czerwca. Była to pierwsza w dziejach kanonizacja na ziemi polskiej. W homilii Papież-Polak mówił m.in.: “Najgłębszym rysem jej krótkiego życia, a zarazem miarą jej wielkości, jest duch służby. Swoją pozycję społeczną, swoje talenty, całe swoje życie prywatne całkowicie oddała na służbę Chrystusa, a gdy przypadło jej w udziale zadanie królowania, oddała swe życie również na służbę powierzonego jej ludu”. W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest w stroju królewskim. Jej atrybutem są buciki. |
_____________________________________________________________________________________________
MATKA CHRZESTNA LITWY
Święta Jadwiga królowa
obraz św. Jadwigi, królowej Piotra Stachiewicza
***
Była królem Polski! Królem, nie królową. Żarliwie czcząc Najwyższego Pana, z poświęceniem służyła bliźnim i swojej ziemskiej ojczyźnie. Urodziła się na Węgrzech, ale serce oddała Polsce. Umarła w wieku zaledwie 25 lat i już wtedy uznawano ją za świętą, opowiadając o cudach i łaskach, jakie Bóg raczył zesłać na ludzi poprzez jej miłosierne dłonie.
Józef Haller (1873–1960) był zasłużonym dla Polski generałem. Dowódca słynnej Błękitnej Armii był przy tym człowiekiem głębokiej i żarliwej wiary, a także wielkim czcicielem królowej Jadwigi (1374–1399). Generał wierzył w świętość królowej w czasach, kiedy nie nosiła ona jeszcze tytułu błogosławionej.
To właśnie do niej uciekł się po pomoc w 1939 roku, kiedy jego ukochana matka Olga zachorowała i doznała paraliżu oraz zapalenia płuc. Prosząc o zdrowie dla chorej, generał wraz z żoną modlił się w swoim domu w Warszawie, a następnie pojechał do Krakowa. Po wizycie w klinice, w której leżała jego matka, generał udał się do katedry na Wawelu, gdzie znajdowały się doczesne szczątki królowej. Modlił się przy Czarnym Krzyżu, przy którym ona lubiła się modlić, uczestniczył w mszy świętej, przyjął Komunię, a także złożył kwiaty u stóp głównego ołtarza. Z całą rodziną błagał o łaskę dla matki słowami ułożonej przez siebie litanii: „Święta Królowo Jadwigo… Wierna córo Boża… Z Bogiem w modlitwie złączona… Wzorowa małżonko królewska… Dbająca o biednych poddanych… Fundująca kościoły i klasztory… Apostołko wiary Chrystusowej… itd”1. Po każdym takim wezwaniu – jak to w litanii – powtarzano, oczywiście, słowa „módl się za nami” i… wymodlono.
Następnego dnia okazało się, że – ku zdziwieniu lekarza – zarówno paraliż, jak i towarzyszące mu zaflegmienie płuc całkowicie ustąpiły, a cudownie uzdrowiona matka generała jeszcze tego samego dnia mogła wrócić do domu w podkrakowskich Jurczycach.
Czyń, co widzisz!
Ukochana tak bardzo przez polskiego generała królowa Jadwiga przyszła na świat w Budzie na Węgrzech (Buda jest obecnie częścią Budapesztu). Jej rodzicami byli król Węgier i Polski Ludwik Andegaweński oraz bośniacka księżniczka Elżbieta. Była ich trzecią, najmłodszą córką.
Jadwiga miała zaledwie 10 lat, kiedy przybyła do Krakowa – ówczesnej stolicy Polski – i została koronowana na króla Polski.
Była bardzo pobożna, uczestniczyła w mszach świętych i innych nabożeństwach, czytała Biblię (upodobała sobie zwłaszcza Księgę Psalmów), oddawała się surowym postom, wiele czasu spędzała na modlitwie, zwłaszcza przed znajdującym się do dziś w katedrze na Wawelu obok królewskiego zamku, tzw. Czarnym Krzyżem zwanym dziś cudownym krucyfiksem królowej Jadwigi. Do drewnianego gotyckiego krzyża przychodziła w dzień i w nocy, powierzając Zbawicielowi swoje radości i troski i zawsze znajdowała tu ukojenie dla duszy. Legenda głosi, że Ukrzyżowany przemówił kiedyś do niej i, jak pisano w starych foliałach, „rękę do Jadwigi ściągał iakoby na błogosławieństwo, gdy się modliła przed nim”. Ponoć ukrzyżowany Chrystus radził wtedy 12-latce, by poślubiła starszego o 24 lata litewskiego księcia Jagiełłę, co umożliwiło chrystianizację Litwy i połączenie jej z Polską (Koroną) w jedno państwo. Fac quod vides – Czyń, co widzisz – miał powiedzieć.
Mądra i dobra władczyni
Uczynione dla dobra Polski i chrześcijaństwa oddanie ręki Jagielle było dla Jadwigi wielkim wyrzeczeniem (w dzieciństwie została bowiem zaręczona z Wilhelmem Habsburgiem – młodym i prawdopodobnie także kochanym przez nią księciem austriackim). Nastoletnia królowa dała się wtedy poznać jako prawdziwy mąż stanu przedkładający dobro naszego kraju nad własne interesy.
Dzięki temu mariażowi Litwa przyjęła chrzest (o co bezskutecznie od ponad 100 lat zabiegali papież, królowie, Krzyżacy i prawosławni!), a Jagiełło stał się jednym z najwybitniejszych polskich władców, „księciem najbardziej chrześcijańskim” i słynnym pogromcą Krzyżaków – niemieckich zakonników, którzy pod płaszczykiem działalności misyjnej dopuszczali się przeróżnych niegodziwości.
Jadwiga, choć bardzo młoda, aktywnie uczestniczyła w życiu politycznym. Była zdecydowaną zwolenniczką rozwiązań pokojowych. Przyczyniła się do umocnienia Polski i wzrostu jej znaczenia w Europie. To właśnie dzięki jej usilnym zabiegom papież Bonifacy IX zgodził się na utworzenie na Akademii Krakowskiej prestiżowego Wydziału Teologicznego. Dzięki Jadwidze i Jagielle odnowiono tę szacowną – jedną z najstarszych w Europie – akademię i dlatego nosi ona dziś nazwę Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wykształcona i mądra, piękna i dobra, pokorna i łagodna królowa dbała o dobro Kościoła i wiernych, wsłuchiwała się w ludzkie problemy i z miłością oraz miłosierdziem je rozwiązywała. Opiekowała się szpitalami, troszczyła o biednych. Na jej polecenie w katedrze utworzono Kolegium Szesnastu Psałterzystów, którzy dniem i nocą śpiewali Bogu hymny. Popierała misjonarzy ewangelizujących Litwę i Ruś. Obdarzała Kościół hojnymi darami.
Kolumna Kościoła, kotwica słabych
Niestety, długie życie nie było jej dane. Zmarła 17 lipca 1399 roku kilka dni po urodzeniu i śmierci jedynej córki królewskiej pary – Elżbiety Bonifacji (drugie imię otrzymała na cześć papieża!). Przyczyną zgonu Jadwigi było najprawdopodobniej zakażenie połogowe.
Żegnano Jadwigę jak świętą i przez wieki zawsze ją za taką uznawano. Jej życie, czyny, a nawet zdziałane za życia cuda (wskrzeszenie topielca) opiewano w licznych legendach i przekazach historycznych. Pisano, iż:. „Była ozdobą kleru, rosą dla biednego, kolumną Kościoła, łaskawością dla dostojników, czułą opiekunką obywateli, matką biednych, ucieczką nędzarzy, obrończynią sierot, kotwicą słabych, opiekunką wszystkich poddanych”, „zwierciadłem czystości, pokory i prostoty”.
Choć starania o wyniesienie jej na ołtarze podejmowano już w 1426 roku, oficjalna beatyfikacja (a właściwie zatwierdzenie publicznego kultu) nastąpiła dopiero w 1979 roku. Dokonał jej inny wielki czciciel królowej – Jan Paweł II. Jadwiga została uznana za błogosławioną, ale żeby można było nazywać ją świętą, musiał wydarzyć się cud.
Chore ucho
W grudniu 1949 roku 26-letnia warszawianka Anna Rostafińska-Romiszowska przechodziła anginę, po której na skutek powikłań zaczęło ją boleć prawe ucho. Początkowo stosowano penicylinę w zastrzykach, ale nie przyniosła ona poprawy, wręcz przeciwnie.
Pod koniec lipca następnego roku choroba się zaostrzyła. Wywiązało się ostre zapalenie prawego ucha środkowego. Chorobie towarzyszyły obrzęk i ból ucha, zawroty głowy połączone z utratą równowagi, nudności i złe samopoczucie, a także częściowa utrata słuchu. Po kilkumiesięcznej bezskutecznej próbie leczenia ucha w domu, a następnie w warszawskim szpitalu, i po owym dalszym pogorszeniu, podejrzewając przejście stanu chorobowego na ucho wewnętrzne (a trzeba się było także liczyć z procesem niszczenia tkanki kostnej), dziewczynę skierowano na leczenie operacyjne do renomowanej kliniki otolaryngologicznej w Krakowie.
10 sierpnia 1950 roku Anna Romiszowska zgłosiła się do kliniki i została zbadana przez profesora Jana Miodońskiego, wybitnego specjalistę, konsultanta krajowego w zakresie otolaryngologii. Doktor uznał, że kobietę trzeba przyjąć na oddział, ale ze względu na brak miejsc musiała poczekać.
Tak się złożyło, że 14 sierpnia pani Anna miała wziąć udział w odbywających się w Krakowie – m.in. w uniwersyteckiej kolegiacie św. Anny – uroczystych obchodach 100. rocznicy urodzin swojego dziadka, Jana Rostafińskiego, znanego profesora botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po uroczystej mszy świętej ojciec pani Anny opowiedział o jej problemach księdzu prałatowi Rudolfowi van Royowi, ówczesnemu prepozytowi kolegiaty. Kapłan, który od 1934 roku był postulatorem w procesie beatyfikacyjnym królowej Jadwigi i szerzył jej kult, wręczył Panu Rostafińskiemu relikwię – skrawek całunu, w który zawinięte były szczątki Jadwigi w czasie przenosin z sarkofagu do trumny w 1949 roku. Ksiądz Roy zalecił też, aby chora córka z wiarą przykładała relikwię do bolącego ucha. Jednocześnie zainicjowano nowennę o uzdrowienie dziewczyny.
Relikwia Jadwigi z pewnością ucieszyła zarówno ojca, jak i córkę, bowiem w rodzinie od lat otaczano królową kultem. Pani Anna – tak jak jej matka – czytała książkę biskupa Władysława Bandurskiego Jadwiga, święta królowa na tronie polskim i czerpała z niej wzór postępowania (nazwała ją zresztą swoim „życiowym katechizmem”).
W czasie modlitw i postępowania – zgodnie z zaleceniem kapłana – do chorego ucha, 16 sierpnia, pani Anna została przyjęta do szpitala. Już następnego dnia rano, w czwartym dniu nowenny i przykładania relikwii, po miesiącach bezskutecznego leczenia chora poczuła się o niebo lepiej. Ból ucha i miejsca za uchem minął jak ręką odjął, a co więcej, dobrze już słyszała. Powiedziała o tym lekarzowi.
Przeprowadzone dokładne badania i zdjęcie rentgenowskie ujawniły wówczas, że… stan zapalny nie wykroczył poza granice ucha środkowego, a słuch powrócił już do normy. Od planowanej operacji odstąpiono, a dzień później panią Annę wypuszczono ze szpitala. Wypis brzmiał: „stan po przebytym ostrym zapaleniu ucha środkowego prawego”. Od tej pory kobieta już nigdy nie miała kłopotów z uchem i słuchem.
Cudowne!
Do tej niezwykłej historii powrócono 44 lata później, kiedy szukano cudownego uzdrowienia, które mogłoby przyczynić się do kanonizacji królowej Jadwigi. Cudem odnaleziono wtedy historię choroby pani Anny, poproszono też trzech niezależnych specjalistów o ponowne zbadanie tej sprawy. Był wśród nich także syn profesora Jana Miodońskiego, doktor habilitowany Adam Miodoński – wybitny neuroanatom i laryngolog, profesor Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
„Jako lekarz mogę stwierdzić, że wyleczenie w podobnych przypadkach można uzyskać dzięki troskliwemu leczeniu miejscowemu, to jest dzięki częstemu oczyszczaniu przewodu słuchowego zewnętrznego z gromadzącej się w nim wydzieliny wraz z miejscem perforacji w błonie bębenkowej (o ile jest to tylko możliwe) z jednoczesnym stosowaniem leków przeciwbakteryjnych (…), przeciwzapalnych oraz przeciwobrzękowych, przy jednocześnie prowadzonej wnikliwej obserwacji chorego (…). Jednak, aby objawy ogólne i miejscowe cofnęły się zupełnie przy równoczesnym powrocie słuchu do granic normy, musi (!) upłynąć około kilku tygodni (…). Wobec tego tak nagłe wyzdrowienie pani Anny Romiszowskiej, jako wierzący, uważam za nadające się do ocenienia jako cudowne (!)”2 – mówił prof. Adam Miodoński w wywiadzie udzielonym krakowskiemu dziennikarzowi Zbigniewowi Święchowi. Co więcej, profesor dodał, że „jeśli dziś spotkalibyśmy się z przypadkiem choroby ucha środkowego, podobnego w swoim przebiegu do przypadku pani Anny Romiszowskiej, również i obecnie musiałoby upłynąć kilka tygodni, może dwa – trzy, aby uzyskać całkowite wyleczenie. Zatem i dziś nie jest możliwe wyleczenie natychmiastowe, nagłe, tak jak to miało miejsce w przypadku pani Anny Romiszowskiej”.
Obiekcji nie mieli też inni specjaliści oraz eksperci watykańscy i cud zatwierdzono. 8 czerwca 1997 roku w Krakowie Jan Paweł II kanonizował królową Jadwigę.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 https://www.sodalicja.org/modlitwy/wezwania-generala-hallera/ (dostęp 30.09.2020)
2 Ostatni cud Królowej Jadwigi. Z wybitnym neuroanatomem i laryngologiem, dr. hab. Adamem Miodońskim (…) rozmawia Zbigniew Święch, [w: ] „Alma Mater” – kwartalnik Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiosna 1997, Nr 4, s. 26.
______________________________________________________________________________________________________________
9 czerwca
Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona), opat
Zobacz także: • Święty Efrem Syryjczyk, diakon i doktor Kościoła • Błogosławiona Anna Maria Taigi, tercjarka • Święty Józef de Anchieta, prezbiter • Błogosławiony Mikołaj z Gesturi, zakonnik |
Prawdziwe imię Kolumby brzmi Columcille (irlandzkie imię Colum Cille), czyli “gołąb Kościoła”. Na chrzcie otrzymał imię Crimthann (czyli “lis”). Znany jest przede wszystkim pod łacińską wersją swego imienia Columba. W wersji polskiej występuje jako Kolumba lub Kolumban. Nazwany został Starszym dla odróżnienia od Kolumbana Młodszego, także świętego (+ 615), wspominanego w liturgii 23 listopada. Z tego samego powodu bywa też określany mianem Kolumba opata z Hy (Iona). Analogicznie Kolumban Młodszy zwany jest wtedy Kolumbanem z Luxeuil/Bobbio. Urodził się około r. 521 w królewskiej rodzinie Conall Gulbana; kilku bliskich z jego rodziny należało do grona panujących. Sam został szybko mnichem. Wówczas właśnie otrzymał imię Kolumba, pod którym przeszedł do historii. Wykształcenie i zmysł zakonny zdobywał w kilku klasztorach: w Cill-Enna, w Clonard oraz Moville. Potem sam założył wiele ośrodków mniszych. W roku 563, już jako kapłan i opat, opuścił Irlandię – pro Christo peregrinari volens (pragnąc pielgrzymować dla Chrystusa), jak przekazał Adamnan. Osiadł na opustoszałej wysepce Iona i tam utworzył nowy ośrodek, który miał promieniować przez kolejne stulecia. Podjął też pracę ewangelizacyjną, prowadzoną wcześniej bez trwałych rezultatów przez św. Niniana. Działał również pośród Irlandczyków osiadłych na południe od terenów Piktów. Oni to utworzyli podstawę dla ukształtowania narodowości szkockiej. Na małej skalistej wysepce Kolumba spędził trzydzieści cztery lata. Bez ustanku napływali do niego uczniowie, dlatego ośrodek stał się początkiem kilku innych klasztorów, które utworzyły rodzaj konfederacji mniszej. Formowano w nich misjonarzy dla Piktów i Anglosasów. Sam Kolumba nawrócił króla Piktów, a w 574 roku namaścił na króla władcę Irlandczyków w południowej Szkocji. Biskupem nie był, mimo to posiadał pewną jurysdykcję nad klasztorami w Szkocji i Irlandii. Zmarł 8 lub 9 czerwca 597 r., wtedy gdy św. Augustyn z Canterbury, wysłany przez Grzegorza Wielkiego, stawiał stopę na ziemi angielskiej. Szczątki patriarchy przeniesiono w czasie napadów skandynawskich. Przetrwała dużo późniejsza legenda o tym, że złożono je razem z relikwiami św. Patryka i św. Brygidy. W ikonografii przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutem jest: księga, zwój, model klasztoru, statek, gołąb. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 czerwca
Błogosławiony Eustachy Kugler, zakonnik
Zobacz także: • Błogosławiony Bogumił-Piotr, biskup • Błogosławiony Jan Dominici, biskup |
Józef urodził się 15 stycznia 1867 roku w Neu-Haus w Bawarii. Kiedy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Od wczesnego dzieciństwa Józef doświadczył biedy i niedostatku. Już jako trzynastoletni chłopiec uczył się ślusarstwa. Pracował ciężko po 12 godzin dziennie, będąc bitym przez majstra. Uległ poważnemu wypadkowi i choć podjęto leczenie szpitalne, pozostał inwalidą. Po wyjściu ze szpitala powrócił do domu rodzinnego. Wkrótce umarła mu matka. Rozpoczął pracę jako ślusarz w zakładzie szwagra w Reichenbachu. Tam często odwiedzał klasztor bonifratrów oraz szpital, który bracia prowadzili. W 1894 roku został przyjęty do zakonu i otrzymał imię Eustachy. Tak rozpoczęła się jego ofiarna, ponad 50-letnia służba Bogu. Pomimo swojego kalectwa pracował gorliwie wśród chorych i niepełnosprawnych: w szpitalach, sanatoriach oraz domach opieki. Pełnił także wielokrotnie funkcję przełożonego wspólnoty zakonnej. Ostatecznie został wybrany prowincjałem i urząd ten sprawował aż do śmierci, przez 21 lat. Jego posługa przypadła na ciężkie lata reżimu hitlerowskiego, który prowadził walkę z Kościołem. Brat Eustachy przeszedł 30 przesłuchań gestapo, jednak nie odstąpił od wiary. Zwyciężał przeciwników świętością i wielkością swego ducha. To, co najbardziej uderzało w jego postawie, to duch modlitwy i bezgranicznego zaufania Bogu. Bardzo głęboka była również jego relacja do Maryi, którą umiłował jak Matkę. Często w modlitwie różańcowej oddawał Jej swoje sprawy. Zmarł 10 czerwca 1946 roku w Ratyzbonie, w opinii świętości. Beatyfikowany został przez Benedykta XVI w dniu 4 października 2009 roku. |
______________________________________________________________________________________________________________
11 czerwca
Święty Barnaba, Apostoł
Zobacz także: • Święty Paryzjusz, pustelnik • Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica |
Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37). O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35). . Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21). Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał. Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności. Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami. Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych. W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła. |
_______________________________________________________________________________________
fot. via via Wikimedia Commons, domena publiczna
***
Święty Barnaba, Apostoł – To on przygarnął św. Pawła po nawróceniu
Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).
O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).
Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).
Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.
Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.
Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.
Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.
W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.
mp/brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
12 czerwca
Błogosławionych 108 męczenników
z czasów II wojny światowej
13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów. Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie. Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych. Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.Listę wszystkich 108 męczenników można znaleźć tutaj. |
____________________________________________________________________________________
108 męczenników, którzy oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
…spośród tych, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”.
Na co patrzą? Na chłopaków kopiących piłkę? Na „chopów” pchających po ulicach Rudy Śląskiej wózki ze złomem? Na rozklekotany tramwaj? Oparte o miękkie poduszki, wkomponowane w jaskrawoczerwone okiennice, starsze kobiety w oknach. Zastygłe w bezruchu, godzinami patrzące w dal. Charakterystyczny obrazek Górnego Śląska.
Po tych uliczkach chodził błogosławiony Józef Czempiel (1883–1942). Wikary rudzki nie siedział na probostwie. Krążył po familokach, rozmawiał z ludźmi. Doprowadził do tego, że skutecznie, bez żadnej poradni, wyleczył z alkoholizmu aż 400 osób! Wielu ludzi prowadzących meliny musiało zwinąć interes. Nieprawdopodobna statystyka.
Gdy 13 kwietnia 1940 r. aresztowano tego charyzmatycznego duszpasterza trzeźwości, żegnał się z najbliższymi: „Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie z obozu Mauthausen wspominali, że „w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. 19 czerwca 1942 roku wywieziono go na zagazowanie w tzw. transporcie inwalidzkim.
A ks. Emil Szramek (1887–1942) – kanclerz katowickiej kurii biskupiej i proboszcz parafii mariackiej w samym sercu tętniących życiem Katowic? Człowiek wielkiej kultury, pasjonat historii Górnego Śląska, doskonale rozumiejący jego złożoność i wielobarwność. Pracował w Miechowicach i Tychach (gdzie ukończył pisanie doktoratu „Das Kollegiatstift zum heiligen Kreuz in Oppeln”), Zaborzu i Mikołowie. Wydawał „Głosy znad Odry”, broniąc prawa Ślązaków do używania języka polskiego. Od 1927 r. z polecenia bp. Arkadiusza Lisieckiego zajmował się organizacją budowy potężnej katowickiej katedry. Był jednym z inicjatorów założenia Biblioteki Śląskiej i przewodniczącym Rady Muzeum Śląskiego.
Aresztowano go pięć dni wcześniej niż ks. Czempiela, a w obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau doświadczył tego, jak może wyglądać piekło. Osadzono go z ludźmi, którzy mieli jedno marzenie: przeżyć. Za wszelką cenę. Starali się żyć do ostatniego oddechu, wyrywali sobie to życie z gardeł, marząc o kolejnej kromce chleba. W Dachau ks. Szramek stał się niekwestionowanym przywódcą księży. Podnosił więźniów na duchu, a na upokorzenia odpowiadał z ogromną godnością. Doprowadzało to jego oprawców do furii. Zginął wyczerpany 13 stycznia 1942 r., polewany w łaźni przez pielęgniarza strumieniami lodowatej wody.
To jedynie dwóch ze 108 męczenników, którzy w czasie II wojny światowej oddali życie za Tego, któremu powiedzieli „tak”. Na ołtarze wyniósł ich 13 czerwca 1999 r. w Warszawie Jan Paweł II. Byli wśród nich księża (52 diecezjalnych i 26 zakonnych) oraz klerycy, którzy wykazali się niezwykłym heroizmem wiary, trzej biskupi, którzy woleli zginąć, niż zostawić swą owczarnię; zakonnicy i siostry zakonne ukrywające Żydów; mnich, którego wina polegała na tym, że nosił różaniec, i teściowa, która poświęciła życie za synową w ciąży.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
___________________________________________________________________________
fot. via Pixabay
***
Wspominamy błogosławionych 108 męczenników z okresu II wojny światowej
13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.
Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.
Lista wszystkich 108 męczenników:
- o. Achilles Puchała OFMConv.
- ks. Adam Bargielski
- ks. Aleksy Sobaszek
- o. Alfons Maria Mazurek OCD
- s. Alicja Maria Jadwiga Kotowska CR
- o. Alojzy Liguda SVD
- o. Anastazy Jakub Pankiewicz OFM
- o. Anicet Adalbert Kopliński OFMCap.
- ks. Antoni Beszta-Borowski
- abp Antoni Julian Nowowiejski
- ks. Antoni Leszczewicz MIC
- ks. Antoni Rewera
- ks. Antoni Świadek
- ks. Antoni Zawistowski
- ks. Bolesław Strzelecki
- ks. Bronisław Komorowski
- al. Bronisław Kostkowski
- br. Brunon Zembol OFM
- Czesław Jóźwiak
- ks. Dominik Jędrzejewski
- ks. Edward Detkens
- ks. Edward Grzymała
- Edward Kaźmierski
- Edward Klinik
- ks. Emil Szramek
- br. Fidelis Chojnacki OFMCap.
- o. Florian Stępniak OFMCap.
- ks. Franciszek Dachtera
- ks. Franciszek Drzewiecki FDP
- Franciszek Kęsy
- ks. Franciszek Rogaczewski
- ks. Franciszek Rosłaniec
- Franciszek Stryjas
- br. Grzegorz Frąckowiak SVD
- ks. Henryk Hlebowicz
- ks. Henryk Kaczorowski
- o. Henryk Krzysztofik OFMCap.
- o. Hilary Januszewski OCarm.
- o. Jan Antonin Bajewski OFMConv.
- ks. Jan Nepomucen Chrzan
- Jarogniew Wojciechowski
- ks. Jerzy Kaszyra MIC
- ks. Józef Cebula OMI
- ks. Józef Czempiel
- ks. Józef Innocenty Guz
- ks. Józef Jankowski SAC
- ks. Józef Kowalski SDB
- ks. Józef Kurzawa
- ks. Józef Kut
- ks. Józef Pawłowski
- ks. Józef Stanek SAC
- ks. Józef Straszewski
- br. Józef Zapłata CFCI
- s. Julia Rodzińska OP
- o. Karol Herman Stępień OFMConv.
- s. Katarzyna Celestyna Faron
- ks. Kazimierz Gostyński
- ks. Kazimierz Grelewski
- ks. Kazimierz Sykulski
- o. Krystyn Gondek OFM
- ks. Leon Nowakowski
- bp Leon Wetmański
- o. Ludwik Mzyk SVD
- o. Ludwik Pius Bartosik OFMConv.
- ks. Ludwik Roch Gietyngier
- ks. Maksymilian Binkiewicz
- br. Marcin Oprządek OFM
- s. Maria Antonina Kratochwil SSND
- s. Maria Ewa od Opatrzności CSIC
- s. Maria Klemensa Staszewska OSU
- s. Maria Marta od Jezusa CSIC
- ks. Marian Górecki
- ks. Marian Konopiński
- ks. Marian Skrzypczak
- Marianna Biernacka
- o. Michał Czartoryski OP
- ks. Michał Oziębłowski
- ks. Michał Piaszczyński
- ks. Michał Woźniak
- ks. Mieczysław Bohatkiewicz
- s. Mieczysława Kowalska
- ks. Narcyz Putz
- o. Narcyz Turchan OFM
- Natalia Tułasiewicz
- br. Piotr Bonifacy Żukowski OFMConv.
- ks. Piotr Edward Dańkowski
- ks. Roman Archutowski
- ks. Roman Sitko
- o. Stanisław Kubista SVD
- ks. Stanisław Kubski
- ks. Stanisław Mysakowski
- ks. Stanisław Pyrtek
- Stanisław Kostka Starowieyski
- br. Stanisław Tymoteusz Trojanowski OFMConv.
- ks. Stefan Grelewski
- br. Symforian Ducki OFMCap.
- al. Tadeusz Dulny
- ks. Wincenty Matuszewski
- ks. Władysław Błądziński CSMA
- ks. Władysław Demski
- bp Władysław Goral
- ks. Władysław Maćkowiak
- ks. Władysław Mączkowski
- ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń
- ks. Włodzimierz Laskowski
- ks. Wojciech Nierychlewski CSMA
- ks. Zygmunt Pisarski
- ks. Zygmunt Sajna
-/brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
13 czerwca
Święty Antoni z Padwy,
prezbiter i doktor Kościoła
Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie. W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu. Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne. Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało. Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła. Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem. W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba. |
__________________________________________________________________________________
Św. Antoni z Padwy
Figura św. Antoniego, w tle bazylika/Fot.: Bazylika św. Antoniego w Padwie
***
Katecheza podczas audiencji generalnej 10.02.2010
Drodzy bracia i siostry!
Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać św. Franciszka z Asyżu. Dziś chciałbym omówić postać innego świętego, który należy do pierwszego pokolenia braci mniejszych: Antoniego z Padwy lub — jak również jest nazywany — z Lizbony, bo w tym mieście się urodził. Jest to jeden z najbardziej popularnych świętych w całym Kościele katolickim, czczony nie tylko w Padwie, gdzie została wzniesiona wspaniała bazylika, w której są przechowywane jego śmiertelne szczątki, ale w całym świecie. Wierni otaczają miłością obrazy i figury przedstawiające go z lilią, symbolem czystości, albo z Dzieciątkiem Jezus na ręku — na pamiątkę cudownego objawienia, o którym mówią pewne źródła pisane.
Antoni przyczynił się znacznie do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swojej wyjątkowej inteligencji, równowadze, gorliwości apostolskiej, a głównie mistycznej żarliwości.
Urodził się w Lizbonie w rodzinie szlacheckiej ok. 1195 r. Na chrzcie otrzymał imię Fernando. Wstąpił do zakonu kanoników żyjących według reguły monastycznej św. Augustyna, przebywał najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, a następnie Świętego Krzyża w Coimbrze, słynnym portugalskim ośrodku kulturalnym. Z zainteresowaniem i zaangażowaniem oddawał się studiowaniu Biblii oraz ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą wykorzystał w nauczaniu i przepowiadaniu Słowa. W Coimbrze miało miejsce wydarzenie, które wywarło decydujący wpływ na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka i ponieśli śmierć męczeńską. Na młodym Fernandzie fakt ten wywarł tak silne wrażenie, że zapragnął pójść w ich ślady na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Poprosił wówczas o pozwolenie na opuszczenie kanoników augustiańskich, by wstąpić do braci mniejszych. Jego prośba została spełniona, przyjął imię Antoni i wyruszył w podróż do Maroka, ale Opatrzność Boża rozporządziła inaczej. Zachorował i musiał wrócić do Włoch. W 1221 r. uczestniczył w wielkiej «kapitule namiotów» w Asyżu, gdzie spotkał się także ze św. Franciszkiem. Następnie przez pewien czas przebywał w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forlě w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Gdy zbiegiem okoliczności poproszono go o wygłoszenie kazania z okazji święceń kapłańskich, wykazał się taką wiedzą i elokwencją, że przełożeni polecili mu zająć się kaznodziejstwem. Działalność apostolska, jaką rozpoczął wówczas we Włoszech i Francji, była tak intensywna i skuteczna, że powróciło do Kościoła wiele osób, które od niego przedtem się oddaliły. Antoni był także jeśli nie pierwszym, to jednym z pierwszych nauczycieli teologii zakonu braci mniejszych. Zaczął nauczać w Bolonii z błogosławieństwem św. Franciszka, który w uznaniu cnót Antoniego wysłał mu krótki list, rozpoczynający się od słów: «Chcę, byś nauczał braci teologii». Antoni stworzył podstawy teologii franciszkańskiej, którą rozwijali następnie inni wybitni myśliciele, a osiągnęła ona najwyższe szczyty w św. Bonawenturze z Bagnoregio i bł. Dunsie Szkocie.
Po wyborze na przełożonego prowincji braci mniejszych we Włoszech nadal pełnił posługę kaznodziei, łącząc ją ze sprawowaniem nowego urzędu. Po złożeniu urzędu prowincjała zamieszkał pod Padwą, którą znał z poprzednich pobytów. Niespełna rok później, 14 czerwca 1231 r., zmarł w pobliżu tego miasta. Padwa, która za życia przyjęła go serdecznie i z czcią, nadal otacza go miłością i nabożeństwem. Papież Grzegorz ix, który po wysłuchaniu jego kazania nazwał go «Arką Testamentu», kanonizował go w 1232 r., rok po śmierci, również dzięki licznym cudom, do jakich doszło za jego wstawiennictwem.
W ostatnim okresie swego życia Antoni napisał dwa cykle «Kazań», zatytułowanych Kazania niedzielne (Sermones dominicales) oraz Kazania o Świętych (Sermones in solemnitatibus seu sanctorales), przeznaczone dla kaznodziejów oraz dla wykładowców studiów teologicznych zakonu franciszkańskiego. W Kazaniach tych komentuje fragmenty Pisma Świętego przedstawiane w liturgii, posługując się patrystyczno-średniowieczną interpretacją czterech znaczeń: literackiego bądź historycznego, alegorycznego bądź chrystologicznego, tropologicznego bądź moralnego oraz anagogicznego, które ukazuje (jako cel) życie wieczne. Dzisiaj odkrywamy na nowo, że owe znaczenia są wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego i że słuszna jest interpretacja Pisma Świętego poprzez badanie czterech wymiarów jego słowa. Kazania św. Antoniego są tekstami teologiczno-homiletycznymi, odzwierciedlającymi żywe przepowiadanie, w którym św. Antoni przedstawia autentyczną drogę życia chrześcijańskiego. Kazania zawierają takie bogactwo nauki duchowej, że czcigodny papież Pius xii w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł doctor evangelicus, ponieważ pisma te ukazują świeżość i piękno Ewangelii; jeszcze dzisiaj możemy je czytać z wielkim pożytkiem duchowym.
W Kazaniach św. Antoni mówi o modlitwie jako związku miłosnym, w którym człowiek pragnie ze słodyczą rozmawiać z Panem, a to rodzi niewymowną radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że do modlitwy potrzebna jest cisza, której nie należy utożsamiać z odcięciem się od zewnętrznych hałasów, lecz stanowi wewnętrzne doświadczenie, w którym przez usunięcie tego, co rodzą troski duszy i co rozprasza, dąży się do uzyskania ciszy w samej duszy. Zgodnie z nauczaniem tego wybitnego doktora franciszkańskiego, na modlitwę składają się cztery nieodzowne postawy, które łacina Antoniego definiuje w następujący sposób: obsecratio, oratio, postulatio, gratiarum actio. Można by je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca przed Bogiem, to pierwszy krok — nie wystarczy po prostu pojąć Słowo, ale w modlitwie trzeba otworzyć serce na obecność Boga; następnie powinienem rozmawiać z Nim serdecznie, dostrzegając Jego obecność we mnie; a następnie — co jest rzeczą bardzo naturalną — należy przedstawić Mu nasze potrzeby; w końcu wielbić Go i Mu dziękować.
W tej nauce św. Antoniego o modlitwie dostrzegamy jeden z charakterystycznych rysów teologii franciszkańskiej, której był twórcą: ważną rolę odgrywa w niej miłość Boża, która przenika sferę uczuć, woli, serca i jest również źródłem duchowego poznania, przewyższającego wszystkie inne. Miłując bowiem, poznajemy.
Pisze Antoni: «Miłość jest duszą wiary, czyni ją żywą; bez miłości wiara umiera» (Sermones dominicales et festivi II, Messaggero, Padova 1979, s. 37).
Jedynie dusza, która się modli, może czynić postępy w życiu duchowym: oto ulubiony temat kazań św. Antoniego. Zna on dobrze ułomności ludzkiej natury, naszą podatność na grzech, dlatego nieustannie nawołuje do walki ze skłonnościami do chciwości, pychy, nieczystości i do praktykowania cnót ubóstwa i ofiarności, pokory i posłuszeństwa oraz czystości. Na początku xiii w., gdy rozwijały się miasta i rozkwitał handel, wzrastała też liczba osób niewrażliwych na potrzeby bliźnich. Z tego powodu Antoni wielokrotnie napominał wiernych, by myśleli o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które sprawiając, że człowiek staje się dobry i sprawiedliwy, pozwala gromadzić to, co jest skarbem w niebie. «O bogacze — wzywa — stańcie się przyjaciółmi (…) biednych, przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości» (tamże, s. 29).
Drodzy przyjaciele, czyż nie jest to bardzo ważne nauczanie również dzisiaj, kiedy kryzys finansowy i głębokie nierówności ekonomiczne powodują zubożenie wielu osób, co prowadzi do nędzy? W mojej encyklice Caritas in veritate przypominam: «Ekonomia (…) potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie» (n. 45).
Dla Antoniego, ucznia Franciszka, w centrum życia i myśli, działalności i przepowiadania jest zawsze Chrystus. Jest to drugi typowy rys teologii franciszkańskiej — chrystocentryzm. Z zapałem kontempluje ona i zachęca do kontemplowania tajemnic człowieczeństwa Pana, Jezusa Człowieka, a szczególnie tajemnicy narodzenia, Boga, który stał się Dziecięciem, oddał się w nasze ręce: tajemnicy budzącej miłość do Boga i wdzięczność za Jego dobroć.
Boże Narodzenie, główny moment w dziejach miłości Chrystusa do ludzkości, z jednej strony, ale także wizja Ukrzyżowanego budzą w Antonim wdzięczność wobec Boga oraz szacunek dla godności osoby ludzkiej, wszyscy bowiem, wierzący i niewierzący, mogą odnaleźć w Ukrzyżowanym i Jego obrazie sens, który wzbogaca życie. Pisze św. Antoni: «Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża» (Sermones dominicales et festivi III, Messaggero, Padova 1979, ss. 213-214).
Rozważając te słowa, możemy lepiej zrozumieć, jak ważny jest obraz Ukrzyżowanego w naszej kulturze, w naszym humanizmie, zrodzonym z wiary chrześcijańskiej. Właśnie wtedy, gdy patrzymy na krzyż, widzimy — jak mówi św. Antoni — wielkość godności ludzkiej i wartości człowieka. W żaden inny sposób nie można zrozumieć, ile wart jest człowiek, ponieważ to właśnie Bóg sprawia, że jesteśmy tacy ważni, widzi, że jesteśmy tak ważni, że zasługujemy na Jego cierpienie. Tym samym cała godność ludzka widoczna jest w zwierciadle Ukrzyżowanego, a z patrzenia na Niego zawsze rodzi się uznanie ludzkiej godności.
Drodzy przyjaciele, oby św. Antoni z Padwy, tak bardzo czczony przez wiernych, wstawiał się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy oddają się kaznodziejstwu. Prośmy Pana, aby pomógł nam nauczyć się nieco tej sztuki od św. Antoniego. Niech kaznodzieje, natchnieni jego przykładem, starają się łączyć rzetelną i zdrową naukę, szczerą i żarliwą pobożność ze skutecznym przekazem. W tym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni skrupulatnie pełnili tę posługę głoszenia i przybliżania Słowa Bożego wiernym, zwłaszcza poprzez homilie wygłaszane podczas liturgii. Niech skutecznie ukazują one odwieczne piękno Chrystusa, jak zaleca Antoni: «Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł» (Sermones dominicales et festivi III, s. 59).
L’Osservatore Romano/opoka.pl/opr. mg/mg
_______________________________________________________________________________________
Najpopularniejszy – św. Antoni z Padwy
Św. Antoni Padewski/Francisco de Zurbaràn(PD)
***
Jest bardziej popularny we Włoszech niż Matka Boża i Jezus Chrystus – opowiadają księża z Italii. Skąd o tym wiadomo?
Bo jego figury zasypane są mnóstwem listów. Często spod tej sterty korespondencji nie widać nawet uśmiechniętej twarzy Świętego. W Polsce zaszufladkowaliśmy go jako „patrona rzeczy zagubionych”. Jest skuteczny, to prawda. Do dziś pamiętam formułkę „Święty Antoni ratuj”, którą szeptała moja babcia, szukając jakiejś rzeczy, która jak na złość wsiąkła jak kamień w wodę. „Święty od znajdowania” pomagał. Kiedyś słowa babci brzmiały jak magiczne zaklęcie. Dziś widzę w nich raczej bezradny krzyk o pomoc.
Urodził się w Lizbonie w 1195 r. Jako młodziutki chłopak wstąpił do Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. Pilnie studiował dzieła Ojców Kościoła. Nieźle się zapowiadał, wróżono mu wielką karierę. Wszystko zmieniło się, gdy młody mnich poznał pięciu braci mniejszych. Szli do Maroka, by… głosić Ewangelię muzułmanom. To było kompletne szaleństwo. Zdumiewało również to, że nie mieli przy sobie ani grosza. Ich prosty, pogodny styl życia zrobił na nim ogromne wrażenie. Gdy rok później do klasztoru dotarła wieść, że owi bracia zginęli śmiercią męczeńską, porwany ich przykładem Antoni wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Rozpoczął studiowanie myśli Biedaczyny z Asyżu. „Zaraził się” misją głoszenia Słowa wyznawcom islamu i ruszył do Maroka. Choroba przykuła go jednak do łóżka i był zmuszony zawrócić. Płynął Morzem Śródziemnym, gdy nagle jego plany pokrzyżowała burza. Okręt, ratując się przed sztormem, zawinął na Sycylię. Stąd Antoni ruszył do Asyżu na kapitułę generalną zakonu. Tu spotkał samego św. Franciszka.
Ruszył w drogę. Jego płomienne kazania porywały tłumy. Żar, z jakim opowiadał o niebie, i liczne cuda, którymi Bóg potwierdzał te słowa, gromadziły przy nim ogromne tłumy. Musiał głosić kazania na placach, bo żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. Pracował w Lombardii, wykładał na uniwersytetach w Montpellier i Tuluzie. Zmarł 13 czerwca 1231 r. w Padwie. Już rok później został ogłoszony świętym. To był najszybszy proces kanonizacyjny w historii Kościoła! Nic dziwnego, skoro komisja papieska stwierdziła w tym czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Gdy po 30 latach otwarto trumnę Świętego, okazało się, że ciało uległo całkowitemu rozkładowi, ale język i struny głosowe ocalały.
Franciszkański mnich na pewno nie chciałby wyprzedzać w rankingach Świętej Rodziny, zdumiewa go też pewnie traktowanie jego misji jako biura rzeczy znalezionych.
Marcin Jakimowicz/wiara.pl
***
Św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.
Kiedy coś zgubimy, to kogo prosimy o pomoc? Oczywiście… św. Antoniego. Mówi się o nim Antoni z Padwy, choć urodził się w Lizbonie, a w Padwie spędził tylko ostatni rok życia. Żył zaledwie 36 lat. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja. Stał się jednym z najbardziej popularnych świętych. Nie ma chyba kościoła w Polsce, w którym nie byłoby ołtarza, figury albo obrazu św. Antoniego. Przedstawiany jest najczęściej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. To echo legendy, która głosi, że pewnego dnia, gdy czytał Pismo Święte, pojawiło się na nim uśmiechnięte Dzieciątko Jezus. Pod figurami św. Antoniego można spotkać skarbonki z napisem „Chleb św. Antoniego”. To z kolei zwyczaj, który pojawił się po raz pierwszy w Tuluzie w 1886 roku. Jałmużnę dla ubogich zaczęto łączyć z prośbą do świętego lub podziękowaniem za uproszoną łaskę.
Św. Antoni przychodzi na świat w 1195 roku w Lizbonie jako Ferdynand Bulonne. Pomiędzy 15 a 20 rokiem życia wstępuje do Kanoników Regularnych św. Augustyna. Studiuje teologię w Coimbrze i tam, w roku 1219, przyjmuje święcenia kapłańskie. Jest świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych w Maroku. W tym wydarzeniu odczytuje Boże wezwanie. Wstępuje do franciszkanów, przybierając imię Antoni. Chce udać się do Maroka, aby głosić Ewangelię poganom nawet za cenę utraty życia. Ciężka choroba krzyżuje jego plany. Wraca z Maroka, ale zamiast do ojczyzny trafia do Italii. Dociera do Asyżu, gdzie spotyka się ze św. Franciszkiem. Bracia, odkrywszy jego kaznodziejski talent, mianują go generalnym kaznodzieją zakonu. Antoni przemierza miasta i wioski, głosząc Ewangelię i nawołując do poprawy życia i pokuty.
Głosi kazania we Francji, gdzie skutecznie przeciwdziała albigensom. Dar wymowy, świętość i nadzwyczajne dary (uzdrowienia, czytanie w sumieniach, bilokacja) gromadzą przy nim tak wielkie tłumy, że kazania głosi na placach, bo kościoły nie mieszczą słuchaczy. Pod wielkim wrażeniem kazań Antoniego jest sam papież Grzegorz IX, który słucha go w Rzymie. W roku 1230 Antoni zrzeka się wszelkich urzędów zakonnych i udaje się do Padwy. Jest już wtedy zupełnie wycieńczony pracą. Umiera 13 czerwca 1231 roku. Przy jego grobie w Padwie dzieją się cuda. W niecały rok po jego śmierci, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zalicza go w poczet świętych.
W Padwie wyrasta ogromna bazylika, która do dziś gromadzi pielgrzymów wzywających jego wstawiennictwa. Trudno dociec, skąd wziął się zwyczaj proszenia św. Antoniego o pomoc w odnalezieniu cennej zguby. Może dlatego, że jako wytrawny kaznodzieja pomagał odnajdywać ludziom utracone duchowe wartości. W każdym razie słuszną rzeczą jest wzywać świętych na pomoc, pamiętając tylko, że źródłem każdej łaski jest zawsze sam Bóg. A św. Antoniego prośmy o pomoc nie tylko wtedy, gdy zgubi się nam portfel czy klucze, ale i wtedy, gdy gubią się nam „rzeczy” o wiele cenniejsze, takie jak wiara, sens, miłość, nadzieja… Na tych sprawach święci znają się najlepiej.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
_____________________________________________________________________________________
Ten święty może pomóc Europie odnaleźć zagubioną wiarę. 6 rzeczy o św. Antonim Padewskim
(flickr.com/ Lawrence OP)
***
Św. Antoni Padewski jest jednym z najbardziej popularnych świętych w Kościele katolickim. Jego grób odwiedza rocznie około 5 milionów osób. Pomimo upływu wieków sława Antoniego nie maleje, a kolejne pokolenia wierzących, gdy coś zgubią, proszą „Święty Antoni jak twoje imię słynie, tak moja zguba niech nigdy nie zginie”. W Polsce jest aż 177 parafii pod wezwaniem św. Antoniego.
1.Nie od razu został Antonim
Pochodził z zamożnej portugalskiej rodziny Bulonne. Jego imię chrzestne brzmiało Ferdynand. Już jako nastolatek zapragnął prowadzić życie zakonne. Wybrał zakon Kanoników Regularnych św. Augustyna, a dokładnie jego siedzibę w rodzinnej Lizbonie. Tam rozpoczął naukę od studiowania teologii, dzieł świętych ojców Kościoła oraz dzieł łacińskich klasyków.
Miał jednak problem z rodzicami, rodzeństwem i krewnymi, którzy bardzo często go odwiedzali w zakonie. Mieli blisko, więc ciągle ktoś z bliskich Antoniego nawiedzał. Nie służyło to jednak jego rozwojowi duchowemu i intelektualnemu jako zakonnika. Dlatego też poprosił przełożonych, żeby go przenieśli do innego domu zakonnego.
W ten sposób trafił do Opactwa Świętego Krzyża w mieście Coimbra, które wówczas było stolicą Portugalii. Dopiero tu mógł skupić się na nauce seminaryjnej i w roku 1219 przyjął upragnione święcenia kapłańskie. Niedługo potem opactwo, w którym mieszkał, gościło noclegiem i posiłkiem pięciu braci Franciszkanów. Podążali oni na misję do muzułmańskiego Maroka. Antoni zapoznał się z nimi i bardzo go ujął ich prosty, ubogi a jednocześnie radosny styl życia. Tak się złożyło, ze rok później brał udział w pogrzebie pięciu Franciszkanów, którzy w Maroko zginęli, z rąk muzułmanów, męczeńską śmiercią.
Ta informacja tak mocno wstrząsnęła Antonim, iż postanowił on pójść w ślady franciszkańskich misjonarzy. W roku 1220 opuścił zakon Kanoników św. Augustyna i wstąpił w szeregi Franciszkanów. Dopiero tu przybrał zakonne imię Antoni. Chciał ewangelizować w Maroku, jednak najwyraźniej Bóg miał co do niego inne plany. Antoni zachorował. Ostatecznie trafił do Asyżu, gdzie poznał św. Franciszka.
2.Jego płomienne kazania gromadziły tłumy
W Asyżu okazało się, że Antoni jest doskonałym kaznodzieją. Jego kazania, również spisywane w księgi, stały się sławne. W pracy nad nimi posługiwał się tzw. „metodą konkordancji tematycznej” łącząc ze sobą cztery rodzaje tematyki: historię Starego Testamentu oraz trzy części Mszy św. – introit (pieśń na wejście), epistołę (czytanie z listów apostolskich) i Ewangelię. Miał niezwykły dar wymowy. Operował językiem bardzo obrazowym i plastycznym. Do tego żył jak prawdziwy asceta. To wszystko sprawiało, że gromadziły się przy nim tak wielkie tłumy, iż musiał głosić kazania na placach. Żaden kościół nie mógł pomieścić ogromu słuchaczy.
Przełożeni doceniając talent kaznodziejski Antoniego, mianowali go generalnym kaznodzieją zakonu franciszkanów. Od tego czasu Antoni przemierzał rozległe rejony północnych Włoch głosząc kazania w miastach i wsiach. Najdłużej głosił w Rzymie, gdyż papież Grzegorz IX, będący pod wrażeniem kazań Antoniego, uprosił go, aby ten przemawiał do tłumów pielgrzymów, przybywających do Rzymu, a także pisał kazania papieskie. Antoni obdarzony był nie tylko darem wymowy, ale też wieloma innymi charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa.
3.Gdy heretycy nie chcieli słuchać, czyniły to… ryby
W latach 1225-1227 Antoni głosił kazania w południowej Francji, gdzie z całą mocą i bardzo skutecznie zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Znana jest związana z tym opowieść, często przedstawiana na obrazach przez malarzy. Kiedy heretycy nie chcieli słuchać słów Antoniego, wówczas kaznodzieja przemówił do ryb. Ryby miały wychylić głowy z wody i uważnie słuchać kazania Antoniego. Poruszeni tym heretycy, również zaczęli słuchać kaznodziei, a wskutek tego nawrócili się.
4.Patron wielu kościołów i ołtarzy
Święty Antoni Padewski (ważny jest przymiotnik Padewski, bo w Kościele czczonych jest aż 16 świętych o imieniu Antoni) przedstawiany jest na obrazach w franciszkańskim, zgrzebnym habicie, z białą lilią w dłoni (symbol czystości) i dzieciątkiem Jezus na ręku (doznał objawienia Dzieciątka Jezus podczas przebywania na pustelni). Taki wizerunek świętego Antoniego (obrazy lub rzeźby) znajdziemy praktycznie w każdym starym kościele. Przeważnie jest on patronem któregoś z bocznych ołtarzy. Bardzo wiele jest również świątyń noszących imię św. Antoniego Padewskiego – w Polsce jest aż 177 takich kościołów. Obecnie najbardziej znany to kolegiata św. Antoniego Padewskiego w Sokółce, gdzie w roku 2008 miał miejsce głośny na całym świecie Cud Eucharystyczny.
5.Jak św. Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych?
Stało się to wskutek pewnego legendarnego zdarzenia, o którym oficjalne życiorysy Antoniego raczej nie informują. Otóż Antoni, jako duchowny gruntownie wykształcony, pracował jako profesor teologii na kilku uniwersytetach. Do pełnienia roli wykładowcy rzetelnie się przygotowywał i za każdym razem spisywał swoje wykłady, by potem móc je wygłaszać przed studentami. Wedle dawnego zwyczaju każdemu profesorowi towarzyszył młody brat, który miał za zadanie pomagać w przygotowaniach do zajęć. Pewnego razu nowicjusz współpracujący ze świętym Antonim uległ złej pokusie i ukradł spisane na kartach wykłady Antoniego, z niecnym zamiarem opublikowania ich w formie książki pod swoim nazwiskiem. Antoni gorąco modlił się o odnalezienie utraconych wykładów, by móc dalej na ich podstawie uczyć. Wskutek tych modlitw jego pomocnik – złodziejaszek, poczuł tak silne wyrzuty sumienia, że oddał notatki swojemu mistrzowi i go przeprosił. I tak oto Antoni stał się patronem rzeczy zagubionych.
6.Santo Subito
Antoni zmarł w wieku zaledwie 36 lat z powodu choroby zwanej wodną puchliną. Pochowano go w kościele pw. Matki Bożej w Padwie (stąd Antoni Padewski). W mieście tym przebywał przez ostatni rok życia, sprawując tam funkcję ministra prowincji Północnych Włoch zakonu franciszkańskiego. Zaraz po jego pogrzebie, pielgrzymi przybywający na grób Antoniego, doznawali cudownych uzdrowień. Z powodu dużej ich liczby papież ogłosił Antoniego, zaledwie niecały rok po śmierci, świętym Kościoła. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V papież Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła. Grób św. Antoniego w Padwie odwiedza 5 mln osób rocznie.
Adam Białous/PCh24.pl
________________________________________________________________________________
Św. Antoni Padewski. Największy franciszkański cudotwórca
(Oprac. GS/PCh24.pl)
***
Ferdynand Bulonne, czyli Święty Antoni z Padwy, zalicza się do największych cudotwórców w historii Kościoła. Liczba cudów, do jakich się przyczynił jest imponująca. „Jeśli cudów szukasz, idź do Antoniego! Wszelkich łask dowody odbierzesz od niego” – śpiewamy w pieśni będącej przeróbką średniowiecznego responsorium ku czci tego świętego. Nie ma na świecie katolika, który – poszukując zguby – chociażby raz się do niego nie zwrócił o pomoc.
Nazywamy go powszechnie Antonim z Padwy, ale nie był wcale Włochem, lecz Portugalczykiem. Przyszedł na świat w Lizbonie i już w młodości wstąpił do Kanoników Regularnych Świętego Augustyna. Przebywał w Lizbonie, a następnie w Coimbrze. Został teologiem, a w 1219 roku przyjął święcenia kapłańskie. W 1220 roku był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Wstrząśnięty tym wydarzeniem wstąpił do franciszkanów i w misjonarskim zapale próbował udać się do Afryki. Bóg miał jednak wobec niego inne plany. Po spotkaniu ze Świętym Franciszkiem wiodący do tej pory pustelnicze życie Antoni został generalnym kaznodzieją zakonu (a potem także prowincjałem). Kazania Antoniego – głoszone w całych Włoszech, a także we Francji – zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy. Mając niewątpliwy oratorski talent, a do tego fenomenalną pamięć, stał się rychło najznamienitszym kaznodzieją Kościoła, pokornym i charyzmatycznym misjonarzem, mającym dar docierania do ludzkich serc. I cudotwórcą…
Zasłuchane ryby
Na jego kazania spieszyli wszyscy. W Padwie gromadził ogromne, kilkudziesięciotysięczne tłumy. Wystarczyła wieść, że się pojawi i będzie je głosił, a nawykli do wygód rycerze i szlachcianki – jak pisał średniowieczny kronikarz – „wstawszy o północy, usiłowali ubiec się wzajemnie, i zapaliwszy pochodnie, z pośpiechem dążyli na miejsce, gdzie miał przemawiać”. Nie wszędzie jednak było tak różowo. Pewnego roku – jak głosi legenda – franciszkanin przybył do Rimini nad Adriatykiem. Rybackie miasto było centrum szerzącej się wówczas herezji katarów. Nie tylko nikt nie chciał tu słuchać jego kazań, ale – co więcej – szydzono z niego.
Ludzie nie chcieli go słuchać, więc Antoni znalazł innych słuchaczy… Udał się na brzeg morza i zaczął mówić. „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać” – zaczął i… nagle gładka tafla morza zaczęła się marszczyć i bulgotać. Z Adriatyku wyłoniło się mnóstwo rybich pyszczków. Rybki zastygły w bezruchu, chciwie łowiąc każde słowo wypowiadane przez złotoustego kaznodzieję. Odpłynęły dopiero wtedy, gdy ten skończył i je pobłogosławił. Katarzy – którzy to widzieli – nie mogli w to uwierzyć.
Mulica uczciła swego Stwórcę
Heretyccy katarzy i pokrewni im albigensi oprócz potępiania świata materialnego i ludzkiej płciowości odrzucali również sakramenty Kościoła. Szła za tym oczywiście niewiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. W Tuluzie jeden z butnych katarów (prawdopodobnie Bononillus) wyzwał Antoniego na swoisty „teologiczno-zoologiczny” pojedynek. Twierdził, że konsekrowana Hostia to zwykły chleb, a nie Ciało Chrystusa, i chciał dowieść franciszkaninowi, że niczym się ona nie różni od zwykłego pożywienia. Tę kwestię miała rozstrzygnąć mulica. „Jeśli wygłodniałe zwierzę pominie obrok, a pośpieszy oddać hołd swemu Bogu, to prawdziwie uwierzę wiarą katolicką” – oświadczył katar. Przez trzy dni zwierzę nie dostawało nic do jedzenia, by – jak sądził heretyk – tym łacniej i z większym apetytem rzucić się na podaną paszę, ignorując Najświętszy Sakrament. Antoni liczył jednak, że Bóg dopomoże mu wykazać, że tak się jednak nie stanie i nawet zwierzę uszanuje Ciało swego Pana i Stwórcy. Prosząc Boga o wsparcie, spędził ten czas na modlitwie i pokucie. Nadszedł dzień próby. Wygłodniałą mulicę wyprowadzono ze stajni i postawiono pomiędzy żłobem pełnym paszy a Antonim – trzymającym w dłoniach Ciało Chrystusa. „Mocą i imieniem Stworzyciela twojego, którego – mimo że jestem niegodny – trzymam w rękach, mówię ci, o istoto zwierzęca, i nakazuję, byś szybko pokornie przyszedłszy, oddała Mu należną cześć, ażeby z tego złość heretycka łatwo poznała, że wszelkie stworzenie podlega swemu stwórcy, którego godność kapłańska trzyma w rękach na ołtarzu” – przemówił do bydlęcia Antoni. I choć heretyk usilnie nakłaniał wygłodzone zwierzę do jedzenia obroku, mulica zignorowała jego zachęty, podeszła do Antoniego, spojrzała na Przenajświętszy Sakrament, skłoniła łeb i… uklękła. Zdziwiony takim obrotem sprawy heretyk uznał swoją porażkę i nawrócił się.
Nie był to bynajmniej jedyny cud i znak zdziałany przez Antoniego wobec odstępców. Udało mu się nawrócić tak wielu z nich, że kronikarze nadali mu miano „młota na heretyków”.
Krewki penitent
Kazania głoszone przez Antoniego – jak to kazania – nie były zwykłymi popisami krasomówstwa. Nie to miały na celu. Ich zadaniem było prowadzenie ludzi do Boga – skłanianie ich do nawrócenia. I tak się działo. Antoni był w tym niedoścignionym mistrzem. Po każdym swoim wystąpieniu zbierał obfite żniwo w postaci spowiedzi. Radował się tym niezmiernie, ale radość ta okupiona była ogromnymi wyrzeczeniami. Bywało bowiem, że spędzał w konfesjonale całe dnie, nie jedząc i nie pijąc.
A spowiednikiem był także nie lada – potrafił bowiem czytać w ludzkich sercach i prorokować. Bywało, że przemawiał do ludzkich sumień z taką siłą, że musiał później… uzdrawiać swoich penitentów. Pewnego razu spowiadał się u niego młody Leonard z Padwy. – Kopnąłem swoją matkę, a ta upadła na ziemię – wyznał. – Stopa, która uderza ojca lub matkę, zasługuje, by ją obcięto! – wykrzyknął oburzony franciszkanin. Porywczy Leonard wrócił do domu i w akcie pokuty… obciął sobie stopę. Antoniemu nie o to jednak chodziło. Nie chciał przecież okaleczać młodzieńca, ale wstrząsnąć jego sumieniem. Usłyszawszy o tym, co się stało, franciszkanin udał się do jego domu, przyłożył obciętą stopę do nogi, nakreślił na niej znak krzyża i stopa natychmiast przyrosła do kikuta. A pewnie i sam Antoni zrozumiał wtedy, że powinien nieco ostrożniej podchodzić do swoich penitentów.
Mało tego. „Kiedy jeszcze święty żył na ziemi, niektórzy przychodzili do braci i twierdzili z całym przekonaniem, że także im śpiącym w swych łóżkach, w środku nocy ukazywał się błogosławiony ojciec, mówiąc: «Wstawaj, Marcinie! Wstawaj, Agnieszko! I idź do takiego a takiego brata lub kapłana i wyznaj mu ten a ten grzech, w takim czasie i w takim miejscu przez ciebie popełniony», którego nikt nie znał, tylko Bóg. I tak, tą drogą, wiele grzechów ukrytych zostało w sakramentalnej spowiedzi odpuszczonych”1 – czytamy w Benignitas– jednym z najstarszych żywotów świętego.
Serce wśród monet
Kościół tamtych czasów zdecydowanie potępiał ludzi żerujących na ludzkiej biedzie – zdzierców pożyczających na wysoki procent. Także Antoni zażarcie zwalczał wszelkiej maści lichwiarzy. „Bogactwa to kolce, które kłują i ranią do krwi; przebiegli lichwiarze to drapieżne bestie, które łupią i pożerają” – grzmiał w jednym z kazań. „Kiedy pewnego dnia święty wygłaszał kazanie, wśród ludności rozeszła się wieść o nagłej śmierci cieszącego się złą sławą lichwiarza. Antoni, widząc poruszenie tłumu i słysząc szepty, zapytał, co się stało. Dowiedziawszy się zaś, zadrżał i zawołał: spójrzcie, jak sprawdziło się słowo Boże, które ostrzega: gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje. Otwórzcie jego skrzynie, a znajdziecie wśród pieniędzy jego serce! Otwarto zwłoki złoczyńcy, lecz na próżno, gdyż nie było w nich serca, które odnaleziono wśród ukochanych monet w jego kufrze”2 – napisał w biografii świętego Vergilio Gamboso. W taki to niezwykły sposób Pan Bóg „wizualizował” nauki swojego wiernego sługi.
„On jest moim ojcem”
Dokonując cudów, które można by nazwać… „cudami społecznymi”, padewski franciszkanin troszczył się także o dobro życia rodzinnego i społecznego. Pewien człowiek z Ferrary nie chciał uznać za swoje niemowlęcia, które niedawno urodziła jego żona. Podejrzewając żonę o niewierność, uważał, że maleństwo nie jest jego dzieckiem. W czasach, kiedy nie było jeszcze badań genetycznych, tylko cud mógł skłonić go do uznania, że się mylił. I taki cud się zdarzył. Wezwany na pomoc Antoni stanął przed niemowlęciem i… wezwał je do wyznania prawdy. „Poprzysięgam cię, w imię Jezusa Chrystusa, powiedz mi głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, kto jest twoim ojcem” – rozkazał. I niemowlę… przemówiło. „On jest moim ojcem” – powiedziało, spoglądając na zaskoczonego mężczyznę.
Poskromienie tyrana
Za podobny „cud społeczny” uznać możemy także odważne wystąpienie Antoniego przeciwko krwawemu tyranowi Werony Ezzelino da Romano. Ponoć niegodziwiec mający na sumieniu wiele ludzkich istnień „skarcony (…) słowami męża Bożego, zaniechał wszelkiej srogości, stał się bardzo łagodnym barankiem i zawiesiwszy sobie wnet sznur na szyję, rzuciwszy się na ziemię wobec męża Bożego, pokornie wyznał swoją winę, przyrzekając naprawić wszelkie zło wyrządzone, według jego życzenia”. Tyran opowiadał później, że widział „boski płomień” wychodzący z twarzy Antoniego, który tak bardzo go przeraził, że na jego straszny widok myślał, że zaraz spadnie w piekielne czeluści.
Nieboszczyk przemówił
Zdarzało się, że Antoni za pomocą cudów pomagał także własnej rodzinie, a konkretnie swojemu ojcu Marcinowi. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że przed lizbońską katedrą zabito młodego arystokratę. Jego zwłoki znaleziono w ogrodzie Marcina. Podrzucił je tam morderca, ale – jak można się było spodziewać – o zabójstwo oskarżono Bogu ducha winnego właściciela posesji. Niewinnego Marcina osadzono w więzieniu. Antoni mieszkający wówczas w Padwie w cudowny sposób się o tym dowiedział. Natychmiast wyruszył na ratunek. Jak to franciszkanin, poszedł… pieszo. Miał do przebycia – bagatela! – ponad 2200 km (Google Maps wyliczyły, że piechur potrzebowałby na to… 463 godzin). Ale dla Boga – jeśli tylko chce komuś pomóc – nie ma rzeczy niemożliwych. Po przebyciu zaledwie kilku kilometrów Antoni nagle i ku własnemu zaskoczeniu – znalazł się… na rozprawie w Lizbonie. Stanąwszy przed wysokim sądem, oświadczył, że jego ojciec jest niewinny. No tak, ale takie oświadczenie to jednak tylko słowa. Antoni był wprawdzie duchownym, ale jako syn oskarżonego nie miał zbyt wielkiej siły przekonywania. Nie dowierzano mu. Potrzebne były mocne dowody, jakieś niezbite alibi. „Sam zamordowany zaświadczy o prawdzie moich słów!” – stwierdził franciszkanin. Dziwna to była mowa, no ale zakonnik cieszył się już wtedy opinią cudotwórcy, zaintrygowany sędzia – pewnie w licznym towarzystwie ciekawskich – udał się zatem na cmentarz. Grobowiec zamordowanego otwarto, a Antoni… wezwał nieboszczyka do złożenia zeznań. Możemy sobie wyobrazić ogromne zdziwienie obserwujących to ludzi, kiedy nagle trup uniósł się, usiadł i… zaświadczył o niewinności oskarżonego. Po złożeniu świadectwa zamordowany poprosił Antoniego o uwolnienie z ekskomuniki, którą został objęty, a kiedy takie ułaskawienie otrzymał, znów zapadł w wiekuisty sen. Zaskoczony sędzia – a może sędziowie – chcieli, żeby Antoni wyjawił im, kto był winien tej zbrodni. Byli przekonani, że dobrze to wie, i oczekiwali dalszych wyjaśnień. Spotkali się jednak ze zdecydowaną odmową. „Przyszedłem, żeby oczyścić niewinnego, a nie demaskować winnych” – miał powiedzieć zakonnik. Później okazało się coś jeszcze dziwniejszego. Ustalono, że Antoniego nie było w Padwie zaledwie przez dwie noce i jeden dzień. Zakonnicy nie mieli wątpliwości: w grę mogła wchodzić jedynie bilokacja – niezwykły dar, dzięki któremu człowiek może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.
W dwóch miejscach naraz
O tym, że Antoni otrzymał od Boga zdolność bilokacji, świadczył także inny cud. We francuskim mieście Montpellier Antoni wygłaszał właśnie kazanie, gdy nagle przypomniał sobie, że czegoś zaniedbał. Dokładnie o tej porze powinien być wśród swoich współbraci i śpiewać „Alleluja” na mszy świętej konwentualnej. Zmartwił się bardzo, bo nikomu nie zlecił zastępstwa. I wtedy – świadomie czy nie – przerwał na chwilę kazanie, nakrywszy głowę kapturem, schylił się nad pulpitem i… w jednej chwili znalazł się tam, gdzie być powinien. Zakonnicy widzieli go śpiewającego w chórze braci. Kiedy wypełnił swój obowiązek, podniósł głowę i jak gdyby nigdy nic dokończył wygłaszane kazanie.
Uzdrowienia i wskrzeszenia
Wśród wielu przypisywanych Antoniemu cudów było oczywiście wiele uzdrowień. Do najbardziej spektakularnych należało uzdrowienie cierpiącej na bezwład nóg i padaczkę trzy –, a może czteroletniej Padovany. Pewnego razu Antoni spotkał na swej drodze człowieka, który niósł ją na rękach. Ojciec dziecka – bo to właśnie on ją dźwigał – dobrze wiedział, z kim ma do czynienia. Ze łzami w oczach zaczął błagać franciszkanina, żeby pobłogosławił jego córeczkę. Widząc jego prostą, silną, pełną nadziei wiarę, Antoni spełnił jego prośbę. Mężczyzna wrócił z Padovaną do domu, postawił ją na ziemi, a ta… stanęła. Co więcej – od chwili spotkania z Antonim nie doznała już ani jednego ataku padaczki.
Oprócz uzdrowień z cielesnych niedomagań, kalectwa i rozmaitych chorób Antoni – mocą Bożą – dokonywał również wskrzeszeń. Opisywano m.in., jak wskrzesił utopioną w beczce dziewczynkę, ożywił dziecko zmarłe podczas snu, uzdrowił chłopca paralityka.
Z malutkim Jezuskiem
Jeden z ostatnich cudów za sprawą padewskiego franciszkanina zdarzył się pod koniec jego życia, kiedy przebywał on w swojej celi na posesji hrabiego Tiso w Camposampiero pod Padwą. Pewnego dnia przechodzący obok celi hrabia zauważył wydobywającą się stamtąd dziwną jasność. Zajrzał do wnętrza i zobaczył niezwykłą scenę. Pogrążony w ekstatycznej kontemplacji zakonnik tulił w ramionach „dziecię niezrównanej piękności, przepełnione radością i szczęściem”. Dzieciątkiem tym był oczywiście maleńki Jezus. Antoni doszedłszy do siebie po ekstazie, zakazał hrabiemu mówić o tym wydarzeniu. Dopiero po jego śmierci arystokrata poczuł się zwolniony ze złożonej wtedy obietnicy. Motyw ten stał się potem bardzo popularny w sztuce.
Cuda przy grobie
Ogromna liczba zdziałanych przez Antoniego cudów może dziwić nas jeszcze z innego względu. Antoni żył bowiem zaledwie 36 lat. Faktem jest też, że po jego śmierci fala cudów jeszcze się wzmogła.
Za pierwszy cud wyproszony przy grobie Antoniego uznaje się uzdrowienie Cunizzy. Od roku kobieta cierpiała na skutek guza, który wytworzył się jej na ramieniu. Na dodatek – przykurczona – mogła chodzić jedynie z pomocą kul. W dniu pogrzebu uklękła przy grobie zmarłego franciszkanina i zatopiła się w modlitwie. Po chwili poczuła, że guz zniknął. Mało tego – wstała i… wyprostowała się, a kule przestały już być jej potrzebne. Płacząc z radości, poszła do domu, dziękując Bogu i Antoniemu.
Od tej pory upowszechniła się też praktyka pielgrzymowania do jego grobu. Wielu, dotykając grobowej płyty i żarliwie się modląc, odzyskało zdrowie. Już w kilka miesięcy po śmierci Antoniego zgłoszono papieżowi 53 cuda.
Biorąc te wszystkie cuda pod uwagę, już 30 maja 1232 roku – niespełna rok po śmierci w Spoleto, papież Grzegorz IX kanonizował Antoniego. W 1263 roku uroczyście odkopano ciało świętego. Znaleziono wówczas jego nienaruszony język. Obecny przy tym późniejszy Święty Bonawentura kazał umieścić go w osobnym relikwiarzu, w którym znajduje się do dziś. W 1946 roku papież Pius XII ogłosił Antoniego Doktorem Kościoła z tytułem „doktora ewangelicznego”.
Minęło już ponad 800 lat od chwili jego urodzin, a święty nadal nie przestaje nas wspierać i wysłuchiwać naszych próśb. Przed grobem „Il Santo” w bazylice w Padwie nadal modli się około 5 milionów osób rocznie. Wiele zostaje wysłuchanych.
Wskrzeszony Parrisio
Wśród licznych cudów zdarzały się także te największe: wskrzeszenia. Pewnego razu w Lizbonie mały Parrisio, nie mówiąc nic rodzicom, wybrał się z innymi chłopcami, by popływać łódką. Niestety, niedługo po wypłynięciu rozpętała się burza. Łódź przewróciła się. Starsi chłopcy zdołali dopłynąć do brzegu, Parrisio nie umiał jednak pływać i poszedł pod wodę. Wnet na brzeg przybiegła zaalarmowana matka. Zrozpaczona kobieta błagała rybaków, by pospieszyli na ratunek.
Mężczyznom udało się wyłowić chłopca, ale, niestety, reanimacja na nic się zdała – był już martwy. Matka Parrisia nie dała jednak za wygraną – w tragicznej chwili zaczęła się modlić do Boga za wstawiennictwem Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli chłopiec ożyje, nakłoni go, by wstąpił do franciszkanów. Tak bardzo zaufała świętemu, że kiedy następnego dnia chciano pochować chłopca, nie pozwoliła tego uczynić. Dobrze zrobiła, bo trzeciego dnia nieustannej modlitwy chłopiec nagle i niespodziewanie powrócił do życia. Obudził się, jakby tylko spał. Kiedy dorósł – zgodnie z obietnicą matki – został franciszkaninem.
Uczciwy znalazca
Świętego Antoniego nazywa się dziś powszechnie „świętym od zgub”. Katolicy na całym świecie proszą go bowiem o pomoc, kiedy zgubią jakąś rzecz. Skąd wzięło się jednak przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach świętego w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów? Opowiada się na ten temat dwie historie. Jedni wiążą to z cudem, który wydarzył się we francuskim Montpellier. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że młody zakonnik uciekł z klasztoru, zabierając ze sobą księgę służącą Antoniemu do nauczania. Ponoć jakaś piekielna zjawa zastąpiła mu wówczas drogę i pokrzyżowała jego niecne plany. Skruszony franciszkanin powrócił do klasztoru i oddał książkę.
Inni źródeł tej tradycji upatrują w cudzie, który wydarzył się w Portugalii już po śmierci świętego. Pewien strudzony pracą wielki czciciel Świętego Antoniego z miasteczka Alcácer do Sal zapragnął odświeżyć się w studni. Zanim jednak zanurzył dłonie w chłodnej wodzie, zdjął z palca złoty pierścień i położył go na ocembrowaniu. Kiedy po umyciu się chciał włożyć go z powrotem, cennego przedmiotu już tam nie było. Kiedy poszukiwania spełzły na niczym, mężczyzna zwrócił się w modlitwie do Świętego Antoniego, by pomógł mu odnaleźć zgubę. Kilka miesięcy później, kiedy we wspomnienie świętego mężczyzna modlił się w kościele, podszedł do niego jeden z jego służących i… podał mu zagubiony pierścień. Okazało się, że odnalazł go, kiedy wyciągał wiadro ze studni. Pierścień przyczepił się do kija, którego do tego celu używał.
Chleb dla ubogich
Antoni patronuje ubogim. Powszechną katolicką tradycją jest tzw. chleb Świętego Antoniego. Do niedawana nie było kościoła, w którym nie znajdowałaby się jego figura z nieodłączną skarbonką, do której wrzucano datki na ów „chleb” – będący niczym innym jak materialną pomocą dla ubogich. Legenda głosi, że ma to związek ze wskrzeszeniem małego chłopca – 20-miesięcznego Tommasina, który bawiąc się w kuchni, wpadł do wielkiego gara z wrzącą wodą. Wyłowiony z niego przez matkę nie dawał najmniejszych oznak życia. Zrozpaczona kobieta poprosiła wtedy o pomoc Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli przywróci jej synka do życia, ofiaruje mu tyle chleba (lub pszenicy), ile dziecko ważyło. Dziecko cudem ożyło, a matka spełniła swoją obietnicę. I tak właśnie narodziła się praktyka przekazywania ubogim chleba – a dziś ofiarowywania pieniędzy na pomoc dla nich – jako formy wdzięczności za łaski otrzymane za wstawiennictwem Świętego Antoniego.
Święty od panien
Antoni – podobnie jak Święty Mikołaj – ma pod swoją opieką również panny na wydaniu. Wiele z nich od wieków aż do dziś prosi go o pomoc w znalezieniu dobrego męża. Zdarzyło się kiedyś, że pewna wysoko urodzona, ale niezamożna włoska panienka nakłaniana była przez swoją matkę do znalezienia sobie majętnego kochanka, który pomógłby finansowo całej zubożałej rodzinie. Pobożnej dziewczynie nie w smak było jednak niemoralne – ale pewnie idące z duchem czasu – polecenie rodzicielki. Udała się pod figurkę czczonego przez siebie Świętego Antoniego, prosząc Boga, by za jego przyczyną pomógł jej wybrnąć z trudnej sytuacji. I nagle posąg Świętego Antoniego… ożył i wyciągając do dziewczęcia rękę, wręczył jej skrawek papieru z zapisanym na nim poleceniem: „Idź do najbogatszego kupca w miasteczku i powiedz mu, żeby dał ci tyle złota, ile waży ten papier”. Dziewczyna skwapliwie spełniła polecenie. Kupiec, śmiejąc się, zapewnił, że spełni tę prośbę. „No przecież ileż ważyć może taki karteluszek” – pomyślał pewnie. Położył kartkę na wadze i oniemiał. Papier okazał się ciężki jak ołów. Po zważaniu karteczki kupiec przypomniał sobie wtedy, że przecież dokładnie tyle złota obiecał Świętemu Antoniemu na pozłocenie jego ołtarza. Sęk w tym, że nigdy tej obietnicy nie spełnił. Zawstydzony bez wahania wręczył dziewczynie pokaźną ilość złota. W tak przedziwny sposób panna zyskała posag i mogła wyjść za mąż za tego, do kogo skłaniało się jej serce. A święty pewnie dobrze wiedział, co robi, bo wybranek okazał się nie tylko dobrym, lecz także niebiednym człowiekiem.
Nie tylko Padwa
Święty Antoni jest też znany z wielu objawień. Wiele sanktuariów na całym świecie powstało w miejscach, w których – w cudowny sposób – ukazywał się wiernym. Tak było między innymi w leżącej w Polsce niewielkiej miejscowości Radecznica koło Zamościa. „Jam jest Antoni Święty, mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu Chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie – oświadczył tam ŚwiętyAntoni Szymonowi Tkaczowi 8 maja 1664 roku. I zapewnił, że przez niego „chorzy, ślepi, chromi i różnymi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje, chorzy zdrowie, ślepi widok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez zysku łaski nie pójdą”. Podczas objawienia padewski święty pobłogosławił również wodę ze źródełka tryskającego na zboczu wzgórza. Ludzie wierzą do dziś, że woda ta ma cudowne właściwości. Niewielka Radecznica niemal natychmiast po objawieniach zasłynęła cudami i łaskami i słynie z nich do dziś.
Wyprowadził mnie za druty…
Właśnie z radecznickim sanktuarium związane jest świadectwo o tym, że Święty Antoni nigdy nie zostawia swoich czcicieli bez pomocy. Doświadczył tego w czasie II wojny światowej Polak Władysław Wypych, nieżyjący już mieszkaniec wsi Podborcze, leżącej niespełna pięć kilometrów od Radecznicy.
W uroczystość świętych Piotra i Pawła 23-letni Władysław poszedł do spowiedzi, a następnego dnia wybrał się w odwiedziny do ojca, który wraz z innymi pięcioma mężczyznami pracował przy obróbce drewna.
Nagle zajęci pracą robotnicy spostrzegli nadlatujące nisko niemieckie samoloty. Za samolotami drogą nadciągało wojsko. Mężczyźni doszli do wniosku, że trzeba wziąć nogi za pas. – Najlepiej byłoby schować się w domu, baliśmy się jednak, że go podpalą3 – opowiadał pan Władysław. Ustalili, że trzeba iść w pole. – Uciekłem w zboże, ale mnie dostrzegli. Pognali za mną miedzami, strzelając z karabinów maszynowych. Kulki gwizdały mi nad głową, strącały kłosy zboża.
Pan Władysław uciekł na pole lnu i właśnie tam go schwytano, a potem razem z czwórką innych nieszczęśników pognano do wsi – do Czarnego Stoku. – Eskortowało nas trzech żołnierzy, popychając karabinami – relacjonował po latach mężczyzna. – Przygnali nas na wygon, tam gdzie stoi remiza. Kazali stanąć w rowie. Podeszła do mnie wówczas moja ośmioletnia siostra. Nie odgonili jej. Podała mi różaniec. Wziąłem ten różaniec i zacząłem się modlić. „Moje życie się kończy” – pomyślałem.
Od śmierci uratował ich pewien człowiek, który wytłumaczył Niemcom, że to nie bandyci, ale młodzi chłopcy zbierający tytoń, a uciekali, bo się bali.
Baliśmy się, że pojedziemy do obozu koncentracyjnego na Majdanku, tymczasem pojechaliśmy do obozu w Zwierzyńcu.
W Zwierzyńcu wpędzili aresztantów za druty, a potem do baraków.
W domu wszyscy bardzo się o mnie niepokoili. Żona poszła do Radecznicy dać na mszę w mojej intencji. Tej nocy miałem kolejny sen. Śniłem, że przyszedł do mnie za druty Święty Antoni. Obudził mnie. „Wstawaj, ubierz się i chodź ze mną” – powiedział. Wyprowadził mnie za druty, przez bramę w las, kazał iść do domu i zniknął. Rano wstałem i pomodliłem się. Zacząłem rozmyślać nad tym swoim snem.
Pan Władysław postanowił wtedy, że ucieknie i razem z drugim chłopakiem podszedł do bramy, przy której stał żołnierz. – Zobaczyliśmy, że furman wiezie beczkę, jadąc po wodę do rzeki. Uczepiliśmy się tej beczki. Kiedy wydostaliśmy się już za pierwsze druty, beczka pojechała w stronę rzeki, a my ruszyliśmy w prawo. Żołnierz poszedł za nami. W pewnym momencie na szosie rozległy się strzały. Żołnierz zszedł ze stanowiska obserwacyjnego i poszedł zobaczyć, co się dzieje. Szybko podszedłem do drutów. Skoczyłem przez druty i pobiegłem w las. Kolega za mną. Przebiegliśmy może ze 200 metrów i stanęliśmy. Byliśmy osłabieni i głodni, ale wolni.
Myślę, że to Święty Antoni mnie wyprowadził, że pomógł mi poprzez ten sen. Święty Antoni był u mnie tamtej nocy. Mocno w to wierzę – podsumował.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1
Cytaty z Benignitas w tłum. Cecyliana Niezgody OFMConv., za: Niezgoda, Cecylian, OFMConv, Cudotwórca z Padwy: Żywoty św. Antoniego „Assidua”, „Benignitas” i Raymundina”, Kraków, Bratni Zew, 1995 (s. 85–86, s. 93, s. 95), a cytaty z Żywota pierwszego św. Antoniego „Assidua” w tłum. Józefa Korpantego za: Nauczyciel Ewangelii. Św. Antoni z Padwy, wyd. Franciszkanie, Kraków–Asyż 1998.
2
Gamboso, Virgilio, OFMConv, Życie świętego Antoniego, Wrocław, Wydawnictwo św. Antoniego, 1995, s. 110.
3
Fragmenty opowieści p. Władysława Wypycha za: „Miesięcznik Rodzin Katolickich. Cuda i Łaski Boże” nr 6/2006, s. 12–14.
PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
14 czerwca
Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik
Zobacz także: • Święty Metody Wyznawca, patriarcha • Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich • Elizeusz, prorok |
Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych. W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej. We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań. Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”. 26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”. W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 czerwca
Święty Bernard z Menthon, zakonnik
Zobacz także: • Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica • Święty Wit, męczennik • Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica |
Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami. Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich. Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda. W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach. |
_______________________________________________________________________________
św. BERNARD z MENTHON
(ok. 923, Menthon – 1008, Novara)
prezbiter i kaznodzieja
patron: turystów
wspomnienie: 15 czerwca
Urodził się ok. 923 r. w Menthon nad jeziorem Annecy w Sabaudii w rodzinie szlacheckiej.
Studiował w Paryżu filozofię i prawo. Odrzucił propozycję małżeństwa odpowiadającego jego stanowi, aranżowanego przez ojca, i poświęcił się służbie kościoła. Został wędrownym kaznodzieją w dolinie Aosty (niektóre źródła podają, że stamtąd też pochodził) i diecezji Novara. W 966 r. został archidiakonem diecezji Aosta, w praktyce nią, w imieniu biskupa, zarządzając.
Dostrzegając idolatrię i ślady kultów pogańskich przez 42 lata duszpasterzował i ewangelizował wśród alpejskich górali, szerząc światło Chrystusa i doprowadzając do wielu konwersji i nawróceń.
W 962 r. założył schronisko i hospicjum dla wędrowców, wśród których było wielu pielgrzymów, przechodzących niebezpiecznym szlakiem przez Alpy koło Mont Joux, między Wallis a doliną Aosty, na pokrytej śniegiem przez 7 miesięcy w roku, nawiedzanej śnieżycami i huraganowymi wiatrami, przełęczy – w najwyższym punkcie drogi – zwanej dziś jego imieniem: Wielkiej Przełęczy św. Bernarda (2473 m n.p.m.).
Drugie schronisko założył na Małej Przełęczy (2188 m n.p.m.), również jego imienia.
Opieką miejsc odpoczynku zajęli się, za zgodą Stolicy Apostolskiej, i zajmują do dnia dzisiejszego, mnisi augustiańscy.
W regule klasztornej zapisano, że od połowy listopada do maja, zakonnicy mają wychodzić „na przeciw podróżnym w kierunku północnym i południowym”.
W ten sposób Bernard stał się protoplastą górskiego ratownictwa.
W 1008 r. w Pawii Bernard usiłował zapobiec konfliktowi lokalnych notabli. W drodze powrotnej zmarł w Novarze.
Pochowany został w tamtejszym klasztorze św. Wawrzyńca. Dziś jego grób i relikwie znajdują się w tamtejszej katedrze.
Acz już od XI w. uznawany za świętego oficjalnie do Martyrologium Rzymskiego został wpisany w 1681 r. przez Innocentego XI.
Pius XI w 1923 r. ogłosił go patronem mieszkańców Alp i alpinistów, mówiąc: „Podczas oglądania nieskończoności i piękna co rusz otwierających się zaczarowanych widoków nasza dusza unosi się ku Bogu, Stwórcy i panu Natury”…
Do dziś jest bardzo popularnym świętym w dolinie Aosty, w swej rodzinnej miejscowości Menthon nad jeziorem Annency w Sabaudii i wielu regionach najwyższych Alp.
Imieniem Bernarda nazwano też rasę psów – bernardynów – szkolonych przez mnichów augustiańskich…
ze strony: Rzymskokatolicka Parafia pod wezwaniem św. Zygmunta
________________________________________________________________________________________
Św. Bernard z Aosty
Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat
Góry pociągały ludzi od zawsze, ale o górskiej turystyce, czyli o rekreacyjnym zdobywaniu szczytów i przełęczy, możemy mówić dopiero od 200 lat. A wcześniej co? Wcześniej góry stanowiły poważną przeszkodę na drodze z jednego miejsca do drugiego. Tak poważną, że choć w XI wieku nie było jeszcze mowy o turystach w górach, to za sprawą dzisiejszego patrona pojawiło się górskie ratownictwo. Św. Bernard z Aosty, krewny burgundzkiej królowej Ermengardy, najpierw musiał jednak skończyć naukę w Paryżu, by wraz z przybyciem do doliny Aosty w diecezji Novara przekonać się, że jego wierni są tam. Tam, czyli rozsiani po górskich dolinach, do których trudno się dostać. A ponieważ Alpy w tym miejscu bywają wyjątkowo wysokie i niezmiennie zbierały śmiertelne żniwo wśród podróżujących, św. Bernard postanowił na tamtejszych górskich przełęczach wybudować domy. W domach mieli mieszkać zakonnicy, ale nie miały być to klasztory, tylko schroniska. Miejsca, gdzie pielgrzymi i podróżni mogli znaleźć schronienie w obliczu potęg natury: wiatru, deszczu, śniegu, burzy z piorunami czy zapadającej nocy. A jeśli ktoś na czas tego schronienia nie znalazł, tego zakonnicy mieli obowiązek znaleźć z pomocą tresowanych w tym celu psów, które od inicjatora całego tego przedsięwzięcia nazwano – a jakże – bernardynami. Zresztą i przełęcze na których powstały te schroniska doczekały się stosownej nazwy: Wielka i Mała Przełęcz Świętego Bernarda z Aosty.
Radio eM 107,6 FM
______________________________________________________________________________________
Św. Bernard z Menthon
Z regionem najwyższych pasm alpejskich związana jest postać Św. Bernarda z Menthon, zwanego także Bernardem z Aosty. O jego życiu wiemy niewiele. Jak w przypadku wielu świętych z dawnych epok, fakty historyczne wiążą się z legendarnymi opowiadaniami. Pamięć o św. Bernardzie, żyje do dziś nie tylko na wyżynach i w dolinach alpejskich. Urodził się w XI wieku. Jedna tradycja mówi, iż było to w sabaudzkim Menthon. Inna, bardziej przekonująca, wskazuje na drugą stronę Alp – dolinę Aosty, w północnych Włoszech.
Wiemy o nim, iż był archidiakonem w regionie Aosty. Rozwijał tam działalność duszpasterską, a zwłaszcza charytatywną. Wędrował po trudno dostępnych alpejskich miejscowościach i halach, niosąc Ewangelię zaniedbanym duchowo góralom. Opiekował się dość licznymi podróżnymi i pielgrzymami, których drogi wiodły w poprzek Alp. Zmarł w 1081 roku. Jego relikwie spoczywają w Novarze (płn.-wsch. Piemont), ale można je także znaleźć w innych miejscach np. katedrach w Aoście i Turynie.
Podczas alpejskich wypraw warto udać się szlakami patrona wędrujących. Papież Pius XI (sam znakomity alpinista) w roku 1923 ogłosił go oficjalnie patronem górali alpejskich i alpinistów. Ale Bernard czczony jest także jako patron wszystkich turystów, narciarzy, szczególnie zaś górskich ratowników.
Nad malowniczym jeziorem Annency we Francji leży miejscowość Menthon-Saint- Bernard. Można z tej okolicy podziwiać łańcuchy Alp. Powyżej miasteczka, na wzgórzu, wznosi się stary średniowieczny zamek, dziś starannie odrestaurowany, który według tradycji stanowił własność bogatej rycerskiej rodziny Bernarda. W centrum miasteczka znajduje się parafialny kościół poświęcony Świętemu. Zewnętrzna bryła przypomina średniowieczne romańskie bądź wczesnogotyckie budowle. Wnętrze, niezbyt interesujące architektonicznie, mieści główny ołtarz z przełomu ostatnich wieków, łączący rozmaite style, bogato złocony. W samym jego centrum góruje posąg św. Bernarda, ubranego w białą komżę kaznodziei, z zakonnym płaszczem na ramionach i laską – symbolem duszpasterza – w ręku. Po bokach w ozdobnych relikwiarzach umieszczono relikwie Świętego.
Najbardziej jednak znana jest przełęcz Wielki Święty Bernard (2469 m), jedno z najwyżej położonych starych przejść łączących Północ z Południem. Miejsce zwano niegdyś Montjoux (Mons Jovis). Dziś pod przełęczą przebiega sześciokilometrowy drogowy tunel. Jednakże letnią porą można na nią wjechać bardzo krętą i przepaścistą szosą, gdzie przebiega granica włosko-szwajcarska. Tu na wysokiej morenie, powyżej połodowcowego jeziora, św. Bernard założył hospicjum dla podróżnych. Wędrowców i pielgrzymów nierzadko napadali rozbójnicy. Jeszcze częściej dotykały ich nagłe załamania pogody i górskie wypadki. Toteż Święty założył schronisko, które było miejscem opieki, odpoczynku i noclegu, a zarazem bazą dla ratowania zagubionych wędrowców. Tradycja przypisuje Bernardowi założenie drugiego hospicjum o podobnych celach na przełęczy Colonne-Joux (Columna Jovis), zwanej dziś Małym Świętym Bernardem (2189 m), dzielącej Francję i Włochy.
Hospicjum na Wielkim Świętym Bernardzie opiekują się zakonnicy reguły św. Augustyna. Wcześniej było to częściowo świeckie bractwo, które przyjęło następnie reguły kanonickie, a w XVII wieku przyłączyło się do kanoników lateraneńskich. We wnętrzu hospicjum znajduje się kaplica, a w niej w głównym ołtarzu podobizna patrona. Św. Bernard trzyma w ręku laskę, a pod jego stopami usytuowany jest szatan spętany łańcuchem. Na niektórych przedstawieniach św. Bernarda można zobaczyć szatana w postaci smoka. Święty natomiast trzyma w ręku lampę na długim trzonku. To znak światła wiary niesionego ludziom. Można w lampie tej widzieć inny symbol. Otóż, zakonnicy na górskich przełęczach zapalali nocą światła wskazujące drogę bądź sami wychodzili naprzeciw zagubionym wędrowcom, nierzadko przecierając drogę w śniegu. Stąd św. Bernard jest dziś uważany za protoplastę górskiego ratownictwa. Tę tradycję potwierdza znajdujące się dziś obok hospicjum muzeum psów zwanych bernardynami. Na straganach z pamiątkami można kupić rozmaitej wielkości psie maskotki z beczułką sznapsa zawieszoną u szyi. Miały one ponoć same docierać do osłabionych podróżnych i poić ich rozgrzewającym napojem. Jest to jednak tradycja nie bardzo odpowiadająca rzeczywistości. Ta rasa psów, jak wskazuje doświadczenie, nie nadaje się do ratownictwa górskiego. Można niekiedy spotkać podobiznę św. Bernarda z psem pod stopami. Być może, co wydaje się bardziej prawdopodobne, interpretatorzy postaci bądź artyści mylili smoka z psem.
Wracając do hospicyjnej kaplicy: polski pielgrzym jest mile zaskoczony obecnością w bocznym ołtarzu obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. W roku 1956 malarz Kosmoski podarował kopię dla kaplicy na znak przyjaźni z Polską, kojarząc najwyższy punkt Polski – tatrzańskie Rysy (2499 m) z wysokością przełęczy Wielkiego Świętego Bernarda.
Już z daleka, po stronie włoskiej można dojrzeć dużych rozmiarów, wykonaną z brązu rzeźbę św. Bernarda, stojącą na wysokim kamiennym postumencie. Podobne rzeźby, choć znacznie mniejsze, stojące na wysokich słupach, znaczą obydwie strony przełęczy Mały Święty Bernard. Przypominają o żywym kulcie patrona towarzyszącego górskim wędrówkom. Na tej ostatniej przełęczy napotykamy wspomniane już drugie mniejsze hospicjum, które w swej zewnętrznej substancji okazuje się starsze, sięgające być może średnich wieków. Surowe alpejskie warunki i ząb czasu zaznaczyły swój ślad. Nieco poniżej, przy szosie biegnącej z doliny Izery, można zresztą napotkać ciekawy pomnik czterech wiatrów wiejących tu przecież z wielką silą. Przy dobrej pogodzie z przełęczy dobrze widać ośnieżony masyw Mont Blanc, który od tej strony wcale nie wygląda na „dach Europy”. Miejsce to polubił bł. Piotr Jerzy Frassati, który spędził w turystycznym gronie na Małym Świętym Bernardzie wiele dni, zarówno latem jak i zimą na nartach. Stąd chyba można mówić o jakimś duchowym pokrewieństwie obu Świętych – turystycznych patronów.
Na zakończenie warto wspomnieć fakty z okolic nieco bliższych. Otóż, w czerwcu 1997 roku w górskiej kaplicy na Groniu Jana Pawła II, nieopodal Wadowic, w paśmie Beskidu Małego, ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR-u umieścili podobiznę swego patrona. Płaskorzeźba św. Bernarda wykonana przez rzeźbiarza z podkrakowskich Świątnik Górnych, Zdzisława Słoninę, naśladuje inne podobizny Świętego. Akcentem miejscowym jest parzenica z okolic Babiej Góry, tworząca tło dla wizerunku. Poniżej umieszczono znak GOPR-u. W następnym roku w tej samej kaplicy poświęcono wykonaną w podobnym stylu płaskorzeźbę bł. Piotra Jerzego Frasattiego. Górskie sanktuarium na Groniu Jana Pawła II, mieszczące obok innych pamiątek podobizny dwóch turystycznych patronów, jest świadkiem coraz liczniejszych pielgrzymek i zlotów.
Św. Bernard z Menthon (z Aosty) jest czczony 16 maja lub 15 czerwca.
ks. Maciej Ostrowski/Pallotyńskie Biuro Pielgrzymkowo-Turystyczne
„PEREGRINUS”
_____________________________________________________________________________
Przepraw się przez Alpy ze św. Bernardem!
Shutterstock
***
Św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez pokryte śniegiem Alpy. Obecność świętego żyjącego tysiąc lat temu nadal czuć w górach!
Urodzony pod koniec X wieku święty Bernard poświęcił życie społecznościom alpejskim. Tworzył schroniska górskie, które pomogły niezliczonym podróżnikom w trudnej przeprawie przez Alpy. Zima to dla wielu z nas czas podziwiania górskich cudów. Wierzący narciarze, wędrowcy czy wielbiciele innych zimowych sportów mogą być szczęśliwi, wiedząc, że czuwa nad nimi św. Bernard.
Alexander Goetiers – University Library of Antwerp: Special Collections|Wikipedia|CC0
***
Św. Bernard, patron Alp
Św. Bernard z Menthon urodził się około 996 roku na terenie dzisiejszego hrabstwa Sabaudii. Miał wieść szlacheckie życie. Uważano go za dobrego partnera w najwyższych kręgach społecznych. Ale zdecydował się wstąpić do klasztoru. Przyjął go Piotr, archidiakon Aosty (północne Włochy), który udzielił mu święceń oraz mianował swoim następcą.
Bernard latami głosił Ewangelię w górskich wspólnotach. Wkrótce został mianowany archidiakonem katedry w Aoście. Pracował pod kierunkiem biskupa.
W swoim długim życiu (św. Bernard zmarł w 1081 r. w Novarze we Włoszech) dokonywał cudów. Zawdzięczano mu wiele nawróceń, pomagał też w rozwiązywaniu konfliktów między szlachtą.
Schroniska dla podróżnych
Ale przede wszystkim św. Bernarda pamiętamy z opieki, jaką otaczał podróżnych próbujących przeprawić się przez Alpy. Jedynym sposobem w tamtych czasach była piesza przeprawa w głębokich na kilka metry zaspach śniegu.
Około 1050 r. św. Bernard założył schronisko w najwyższym punkcie alpejskiego przejścia między Wallis (Szwajcaria) a doliną Aosty koło Mont Joux. Dziś to przejście znane jest jako Wielka Przełęcz św. Bernarda.
Kolejne schronisko powstało kilka lat później na przesmyku w Alpach Graickich, znanym dziś jako Mała Przełęcz św. Bernarda. Obydwoma schroniskami zarządzali kanonicy regularni, pod patronatem św. Mikołaja z Miry (patrona podróżników) i aprobowani przez papieża.
***
Bernardyny ratują ludzi
Schroniska pomogły niezliczonym podróżnikom. Zapewniały schronienie, żywność i pomoc medyczną rannym podczas przeprawy przez Alpy. Kanonicy, których utrzymanie zależało od datków, pracowali u boku swoich wiernych pomocników, psów bernardynów.
Te wielkie, specjalnie wyhodowane, by stawić czoła trudnym warunkom pogodowym w Alpach psy były doskonałą pomocą dla kanoników próbujących ratować wędrowników.Niektóre zwierzęta w ciągu swego życia uratowały spod lawin nawet 40 osób!
Pierwsza wzmianka o bernardynach pochodzi z około 1690 roku. Można je zobaczyć na obrazie włoskiego malarza Salvatora Rosy. Dzisiejsze bernardyny wyglądają nieco inaczej niż te, które pomagały kanonikom setki lat temu. Rasa została „udoskonalona” przez skrzyżowanie jej z innymi rasami (np. typu Molosser).
***
Tunel św. Bernarda
Dzisiaj schroniska św. Bernarda nie odgrywają już tak ogromnej roli jak w przeszłości. Osoby, które chcą dostać się z Włoch do Szwajcarii, mogą bezpiecznie przejechać przez długi na ponad 6,5 tys. metrów tunel św. Bernarda. To cud nowoczesnej inżynierii, wyposażony w ochronę lawinową zarówno przy wjeździe, jak i wyjeździe.
Ale w Alpach nadal czuć silną obecność św. Bernarda. Po kanonizacji w 1681 r. został uznany przez Piusa XI patronem Alp (1923 r.) Dziś patronuje też narciarzom alpejskim, snowboardzistom i alpinistom. Małe kapliczki noszące jego imię można znaleźć w całych Alpach, od Francji po Włochy. Hospicjum św. Bernarda (Szwajcaria) pozostaje zarządzane przez około 35 kanoników. Jest jednym z najstarszych schronisk górskich w Europie!
By odwiedzić Hospicjum św. Bernarda należy napisać pod adres hospice@gsbernard.net lub skontaktować się telefonicznie (+41 27 787 12 36). Więcej informacji można znaleźć tutaj.
Vittoria Traverso /Aleteia.pl
__________________________________________________________________________________
Bp Turzyński: przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej w Szwajcarii oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę i Polaków
Udaliśmy się do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment – powiedział portalowi polskifr.fr delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej bp Piotr Turzyński, który w miniony weekend przewodniczył Ogólnoszwajcarskiej Pielgrzymce Polonii na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda.
archiwum bp. Turzyńskiego
***
Od 2008 r. Polacy mieszkający w Szwajcarii pielgrzymują na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, która ma 2469 m n.p.m. Zlokalizowana jest na granicy szwajcarsko-włoskiej. „Jest tam kaplica i schronisko, hospicjum prowadzone przez Kanoników Regularnych św. Bernarda. W tym kościółku w kaplicy bocznej jest umieszczony obraz Matki Bożej Jasnogórskiej” – poinformował bp Turzyński.
Ciekawa jest historia tego obrazu. Namalował go legionista, który walczył w Legionach Piłsudskiego – Edmund Ernest-Kosmowski. Obraz ten został umieszczony po wojnie na tej Przełęczy. Jak przypomniał delegat KEP, Przełęcz jest bardzo ważnym miejscem komunikacyjnym na trasie pielgrzymkowej z Canterbury do Rzymu. To jest tzw. Via Francigena czyli Droga Franków, którą wędrowali pielgrzymi z Europy do Rzymu, do Grobu Apostołów. „Pięknie, że Polacy mają tu swoje miejsce” – dodał bp Turzyński.
archiwum bp. Turzyńskiego
***
Pielgrzymka Polonii jest organizowana rokrocznie w ostatni weekend sierpnia, w okolicach uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej.. „Polacy chcą oddać cześć Maryi i prosić o łaski. Słyszałem, że wielu pielgrzymów w tym miejscu otrzymało łaski od Matki Bożej. Ich modlitwy zostały wysłuchane. Podjęliśmy również i w tym roku tę piękną tradycję” – podkreślił delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej.
W tegorocznej pielgrzymce uczestniczyło ponad 200 pielgrzymów. Część z nich wędrowała pieszo. Wśród pielgrzymujących byli także Wojownicy Maryi, którzy nieśli figurę Matki Bożej Fatimskiej. „To było dla nich wielkie wydarzenie. Przyjechali też tacy pielgrzymi, którzy nie mogli wędrować pod górę. Była także grupa sześciorga młodych ludzi, którzy przyjęli sakrament bierzmowania. Uroczystość była bardzo podniosła” – poinformował bp Turzyński.
W kazaniu delegat KEP zwrócił uwagę na trzy kwestie. Maryja jest Królową Polski, która wybrała sobie Polaków. Polacy obrali ją na Królową w uroczystych Ślubach Jana Kazimierza. Maryja opiekuje się polskim narodem w ciągu jego niełatwych dziejów. Biskup mówił również, że chrześcijanin jest człowiekiem, który wie skąd wychodzi i dokąd zmierza. „Nie jesteśmy włóczęgami, ale wyszliśmy od Boga Stwórcy i zmierzamy do wieczności. Ważne jest, żebyśmy pamiętali o celu naszego życia” – mówił biskup. Delegat KEP przypomniał, że bierzmowanie jest potwierdzeniem tego, co otrzymaliśmy na chrzcie św. Ducha Święty umacnia bierzmowanych, aby odważnie świadczyli o wierze.
Pielgrzymi po Mszy św. udali się do obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. „Tam oddaliśmy pod Jej opiekę Polskę całą i Polaków, gdziekolwiek mieszkają. To bardzo piękny i wzruszający moment. Bierzmowani przynieśli Matce Bożej w imieniu nas wszystkich kosz biało-czerwonych róż. To był dar naszych serc. Zakończyliśmy apelem” – podsumował bp Turzyński.
Po zakończonych uroczystościach odbył się piknik.
Bp Turzyński zatrzymał się w Marly, niedaleko Fryburga, w Polskiej Misji Katolickiej założonej przez o. Józefa Marię Bocheńskiego, który wiele lat pracował na uniwersytecie we Fryburgu, gdzie był rektorem. On wykupił ziemię i wybudował miejsce dla Polaków – dom z kaplicą. Koordynatorem PMK w Szwajcarii jest ks. prof. Krzysztof Wojtkiewicz. Bp Piotr wyraził wdzięczność koordynatorowi szwajcarskiej PMK za gościnę i wzorową organizację.
„W tym roku jak zawsze dopisała pogoda. Przybyło wiele osób, z czego bardzo się cieszymy. Szczególnym wydarzeniem było też udzielenie sakramentu bierzmowania przez ks. bp. Piotra Turzyńskiego. Myślę, że wszyscy byli zadowoleni. Pielgrzymka skończyła się piknikiem. Chcemy w przyszłym roku również wyruszyć na tę trasę” – powiedział ks. prof. Wojtkiewicz.
„Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w dorocznej pielgrzymce Polaków na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda. Byłem zaskoczony liczbą uczestników, którzy pieszo pokonali dystans przez góry, ale także wiarą w czasie tej pielgrzymki. Pielgrzymi nieśli wielką figurę Matki Bożej Fatimskiej. Z wieloma miałem okazję porozmawiać. Prawie cały czas spowiadałem. To było dla mnie także wielką radością. Oprócz pięknych duchowych uniesień nie zabrakło oczywiście niezapomnianych widoków; pogoda była wspaniała i przede wszystkim było to piękne doświadczenie: coś dla ciała, coś dla ducha.. Serdecznie polecam wszystkim, którzy może myślą o takiej pielgrzymce w przyszłości” – zachęcił ks. Kordian Broniarczyk, uczestnik pielgrzymki.
„Dla nas Polaków mieszkających w Szwajcarii jest to miejsce szczególne, bardzo ważne, takie nasze. Znajduje się tam obraz naszej Matki Bożej Częstochowskiej. Pojechaliśmy tam z mężem, aby podziękować Matce Bożej za otrzymane łaski, za wsparcie, za łaskę zdrowia, ale też prosić o dalsze wsparcie, dalsze błogosławieństwo dla naszej rodziny. Byliśmy tam też po to, aby swoją modlitwą, swoją obecnością dać świadectwo łączności ze wspólnotą, z innymi Polakami, świadectwo wiary i miłości do Matki Bożej. Mocno zachęcam do pielgrzymowania fizycznego i duchowego. Z serca polecam naszą pielgrzymkę. Zapraszam serdecznie do Szwajcarii na Przełęcz w przyszłym roku” – powiedziała Ewa Lenart ze Szwajcarii.
„Pochodzę z Radomia. Przyjechałem tu pierwszy raz, aby uczestniczyć w pielgrzymce do Wielkiej Przełęczy Świętego Bernarda do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jestem przeszczęśliwy, zbudowany postawą Polonii szwajcarskiej, która krzewi tu polskość i pokazuje, że jesteśmy jako naród katolikami. Pomimo wieku udało mi się przejść całą drogę pielgrzymki, bo miałem różne intencje. Dziękuję Panu Bogu, że tu jestem. Widziałem też prześliczne widoki. Poznałem wspaniałych Polaków tu mieszkających” – podkreślił inny z uczestników, Wojciech Danisz z Radomia.
polskifr.fr/Family Service News/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
16 czerwca
Święty Jan Franciszek Régis, prezbiter
Zobacz także: • Święty Benon, biskup • Święta Lutgarda, dziewica • Błogosławiona Florida Cevoli, dziewica |
Jan urodził się 31 stycznia 1597 r. we Fontcouvert, w dzisiejszym departamencie Aude (Francja). Kształcił się u jezuitów, do których w 1616 r. wstąpił. Po nowicjacie w Tuluzie przez trzy lata nauczał w Billom, a potem w Tournon studiował filozofię. Następnie znów odbywał praktykę pedagogiczną w Puy i w Auch. Teologię studiował w Tuluzie. W 1630 r. otrzymał wreszcie święcenia kapłańskie. Oddał się wówczas gorliwemu apostołowaniu, najpierw w Montpellier, potem w okręgu Vaunage. W 1634 r. biskup z Viviers zażądał pomocy przy wizytowaniu diecezji, zrujnowanej wojnami domowymi. Do tego zadania wyznaczono Jana Franciszka. Poirytowani jego gorliwością, niektórzy proboszczowie oskarżyli go wówczas o sianie niepokoju. Biskup, którego chwilowo udało im się zwieść tymi zarzutami, przekonał się ostatecznie o prawdzie i ponownie obdarzył Jana zaufaniem. Sam misjonarz kilkakrotnie zabiegał o wyjazd do Kanady, ale przełożeni niezmiennie odpowiadali, że jego Kanadą jest okręg Vivarais. Począwszy od roku 1636, w lecie Jan Franciszek głosił nauki katechizmowe w Puy; w zimie natomiast, gdy wieśniacy dysponowali wolnym czasem, przebiegał najodleglejsze górskie sioła. Na jego nauki ściągały rzesze, w górach podziwiano go i kochano za oddanie i rozmodlenie. Noce często spędzał przed tabernakulum. Wobec zarzucanego mu braku roztropności, w jego obronie stawał ówczesny generał jezuitów. Wieczorem 23 grudnia 1640 r., zdążając w czasie śnieżycy do małego górskiego sioła La Louvesc, Jan zgubił drogę. Noc spędził w kolebie, przez co nabawił się zapalenia płuc. Mimo to następnego dnia pracował do upadłego. Wyczerpany chorobą i trudami, zmarł około północy 31 grudnia. Klemens XI beatyfikował go w roku 1716. Kanonizowano go razem z Wincentym a Paulo w roku 1737. |
______________________________________________________________________________________________________________
17 czerwca
Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik
Zobacz także: • Święta Alina z Forest, męczennica • Święty Grzegorz Barbarigo, biskup |
A Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka. Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat. Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu. W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”. Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania. Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem. Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków. Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem. W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego. |
____________________________________________________________________________
św. Brat Albert:
Od depresji do kanonizacji
św. Brat Albert Chmielowski/Józef Wolny/GN
***
Przyszły święty wylądował w szpitalu psychiatrycznym z depresją w stopniu głębokim i nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze – i to bardzo silne. Niektórzy zastanawiają się, czy nie szedł już w stronę schizofrenii. O sylwetce psychologicznej i duchowej Brata Alberta mówi ks. dr Krzysztof Matuszewski, teolog i psycholog, nowy rektor Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach.
Jarosław Dudała: Jest Ksiądz psychologiem, psychoterapeutą. Wyobraźmy sobie, że jest rok 1880. Ma ksiądz przed sobą 37-letniego Adama Chmielowskiego – jeszcze nie świętego Brata Alberta, ale początkującego jezuitę, który niedawno doznał załamania psychicznego. Ma Ksiądz przed sobą jego dossier psychiatryczne. Jaka jest Księdza diagnoza?
Ks. dr Krzysztof Matuszewski: Widzę znaczące życiowe straty oraz sporo czynników urazowych, które go obciążyły: śmierć ojca w 8. roku życia, śmierć matki w 14. roku życia. Jeszcze w 12. roku życia widzę chłopca w szkole kadetów w Petersburgu – za dnia pośród wojskowego drylu, a w nocy pogrążonego w smutku, płaczącego do poduszki, tęskniącego za matką. Potem widzę jego idealizm podsycony romantyzmem epoki, patriotycznymi nastrojami narodowowyzwoleńczymi, a po powstaniu styczniowym – wielki upadek wzniosłych romantycznych idei. Podczas walk powstańczych widzę rannego osiemnastolatka z amputowaną nogą, potem jego emigrację do Francji. Kolejno są jeszcze studia w Monachium, gdzie w zasadzie klepał biedę.
Widać jednocześnie bogatą młodą osobowość – wrażliwą, z rozbudowaną wyobraźnią, skłonnością do idealistycznych rozmyślań, sumienność, wręcz perfekcjonizm. Warto pamiętać, że wówczas w sztuce w Monachium dominował akademizm – malowano w odwołaniu do określonego wzorca według ideałów i reguł sztuki antycznej renesansowej oraz naśladowano dzieła uznane za doskonałe. Adam miał problem, by trzymać się sztywnych ram akademizmu, potrafił bawić się kolorem, ale jego rysunek był słabszy. Dlatego malował i niszczył, malował i niszczył, poszukując obrazu idealnego. Jeden z przyjaciół-artystów mówił o nim, że wymagał od siebie więcej niż mu natura pozwalała. Do tego doszła kolejna strata przyjaciela – w zasadzie to na jego rękach umierał wzięty już artysta malarz – Maksymilian Gierymski.
Jak się to wszystko pozbiera, to strat, obciążeń psychicznych oraz fizycznych jest naprawdę sporo.
Do czego one doprowadziły?
Wstąpił do jezuitów, co było nieco ucieczkowe – chciał wycofać się ze świata i sztuki świeckiej, obserwując, jak wyniszczające bywa poświęcenie się jej. Złożył tam ślub, że nie będzie palił [tytoniu]. Nie udało się, znalazł gdzieś na ziemi tlący się niedopałek, zaciągnął się, poczuł wtedy, że złamał przyrzeczenie, co zadziałało jak naciśnięcie spustu. Ruszyła lawina skrupułów. Dziś nazywamy to dekompensacją w formie depresji i zaburzeń nerwicowych.
Wylądował w szpitalu psychiatrycznym we Lwowie z depresją w stopniu głębokim i zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, inaczej nerwicą natręctw na tle religijnym. Miał myśli potępieńcze, silne poczucie winy, poczucie niegodności należenia do jezuitów. Niektórzy badacze jego historii zastanawiają się, czy to nie była już psychoza – schizofrenia. Prof. Brzezicki z Akademii Medycznej w Krakowie twierdził, że był schizofrenikiem. Inni z kolei profesorowie psychiatrii – A. Kępiński, Z. Ryn twierdzą, że nie.
Po wyjściu ze szpitala, ciągle jeszcze w stanie depresyjnym, Chmielowski zamieszkał w zacisznych warunkach u brata na Podolu.
W sierpniu 1882 r. miała miejsce słynna scena, w której jego brat rozmawiał z ks. Pogorzelskim…
Rozmawiali celowo w taki sposób, żeby Adam to słyszał…
Ta była rozmowa o Miłosierdziu Bożym. Ona spowodowała, że jeszcze tego samego dnia Adam wsiadł na konia i pojechał do spowiedzi. W jej trakcie doświadczył Boga czułego, bliskiego, pełnego miłosierdzia. W zasadzie z dnia na dzień puściły jego skrupuły, poprawił się nastrój.
Pisał potem: “Ten święty prałat był tak dobry i łaskawy dla mnie, jak nikt więcej być nie może”.
Rola tego spowiednika wydaje się nieoceniona. Poza tym samo doświadczenie miłosierdzia w spowiedzi, być może generalnej, było przemieniające. Z kolei warunki zewnętrzne do przyjęcia łaski były sprzyjające. Czas letni – sierpniowy, bezpieczne, wyrozumiałe i cierpliwe środowisko rodzinne. Chmielowski będzie tu widział przede wszystkim zrządzenie Bożej opatrzności, a zatem cud przemiany, coś nadprzyrodzonego.
Cud?
Tak, cud przemiany zdrowia psychicznego po doświadczeniu spotkania z Bogiem dobrym i bliskim w spowiedzi.
Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto czyta tę słowa i ma podobne problemy, np. z depresją, może uznać, że skoro ta droga zadziałała u Brata Alberta, to może nie trzeba przy dolegliwościach psychicznych korzystać z pomocy lekarskiej, a sakrament leczy wszystko. Nie! Wiara w Boże działanie nadzwyczajne, jak w przypadku Chmielowskiego, nie oznacza pomijania zwyczajnych środków wsparcia, w tym medycznych i psychologicznych. Pomijanie tego drugiego, z założeniem, że Bóg jak zechce, to uzdrowi, jest błędem, niezgodnym z chrześcijańską tradycją właściwego rozumienia współpracy człowieka z łaską. Poza tym, to co jawi się nam jako zwykłe i naturalne, również jest włączone w Boże działanie, skoro On jest Panem czasu i historii. Późniejszy Brat Albert to rozumiał. Ufając głęboko w Boże prowadzenie, współpracował z lekarzami, w tym psychiatrami. Gdy miał problemy z jedną z albertynek zmagającą się m.in. z histerią, rozmawiał i korzystał z rad krakowskich psychiatrów.
Pytałem o Księdza o diagnozę psychologiczną, bo – jak mówi zdrowa katolicka teologia – łaska buduje na naturze. Jeżeli natura Adama Chmielowskiego była tak silnie pokaleczona, to jak doszło do zbudowania na niej świętości – i to potwierdzonej oficjalną kanonizacją?
Kiedy mówimy o świętości, jako owocu współpracy człowieka z łaską, to uchwytną dla nas jest ekspresja tej świętości – efekt pracy, który widzimy, np. w postawie i zachowania człowieka.
Tylko Bóg widzi w całości heroiczny wysiłek. Dlatego możemy o kimś negatywnie powiedzieć, że słaby u niego postęp w wierze i cnotach, nie widać dużych efektów – tyle zauważamy. A w rzeczywistości jest inaczej – mamy człowieka pełnego wewnętrznych ran, obciążeń życiowych, a ten zaobserwowany przez nas „mały” postęp to efekt ciężkiej, pełnej wyrzeczeń pracy nad sobą.
U Brata Alberta dostrzegamy zarówno siłę obciążeń, jak i trud włożony w pracę nad sobą. Po ludzku, zgodnie z prognostyczną diagnozą, rokowania dotyczące jego zdrowia psychicznego były słabe. Tym bardziej zadziwia, że się udało. To skłania do stwierdzenia, że mamy do czynienia z pięknym dziełem łaski Bożej.
A pytanie, czy schizofrenik może być kanonizowany, wymaga poważnej dyskusji teologicznej i indywidualnej oceny przypadku. Żeby mówić o heroizmie cnót, potrzeba poczytalności – świadomości i dobrowolności działania, a w aktywnej psychozie bywa to istotnie albo nawet całkowicie zaburzone.
Może, by nie wywoływać zamieszania, w biografiach Brata Alberta epizod psychiatryczny bywał dawniej pomijany albo od razu sprowadzany do zaawansowanego etapu życia duchowego – biernych oczyszczeń, w ramach mistycznej nocy ciemnej duszy, opisywanej przez św. Jana od Krzyża.
Może rzeczywiście lwowscy psychiatrzy się pomylili? Może to nie była patologia? Może przyszły święty był zupełnie zdrowy psychicznie, ale jako mistyk przechodził przez bardzo silne cierpienia duchowe?
Nie rozstrzygniemy tego jednoznacznie. Ja jednak bronię tezy, że doświadczenia par excellence mistyczne miały miejsce u Brata Alberta długo po wspomnianym kryzysie i duchowej przemianie w 1882 r. Wcześniej mało tu mistyki, więcej religijności skojarzonej z praktykami pobożnymi, tradycyjnymi, bez odczucia głębi. Przykładem jest list z 1869 r. opisujący wigilię i święta Bożego Narodzenia, w którym Chmielowski zapisał: „Rano zjadłem opłatek com go od Pani dostał, a wieczór piliśmy w kilku wino i jedli orzechy i daktyle w dość nudny sposób. W niedziele jeszcze gorzej, malować nie można było dla wielkiego święta, z nudów poszliśmy do teatru, a znudzeni i źli na widowisko – spać do domów”. Raczej brak tu śladów radości z celebracji tajemnicy Wcielenia Syna Bożego.
Czy po przełomie w 1882 r. nie było już śladów problemów psychicznych?
Nic na to nie wskazuje. Pozostały szczególne cechy osobowości: wysoka wrażliwość, twórczość, wysoka sumienność wyrażona w wymagania wobec siebie – ale to nie było już ponad możliwości natury. Jakiś ekscentryzm, charakterystyczny dla artysty, również pozostał. Brat Albert miał w sobie dużo wyrozumiałości wobec słabych, z kolei wymagał dużo od swoich współbraci. Jest na ten temat kilka anegdot i listów.
Na przykład?
Dwa przykłady zarówno wymagań wobec swoich, jak i ekscentryzmu: do jednego z braci albertynów pisał: „Złotych zębów nie wolno Braciom ani Siostrom nosić (…) Złote zęby noszą tylko bogaci ludzie, ale chodzić w nędznym samodziale, boso i opasywać się powrozem, a w gębie nosić złoto, to jest bezwstyd i brak wszelkiej delikatności albo jakaś bezgraniczna ciemnota i głupota”.
Albo historia o tym, jak pewien woźnica rzucił się na Brata Alberta i zaczął okładać go batem. Na pomoc ruszył jego współbrat. Próbował wyrywać woźnicy bat i sam chciał go pobić. Chmielowski miał odpowiedzieć: „Daj spokój! Takiś prędki! Widać, że mało jeszcze bratu zimnej wody za kołnierz nalano”.
Na przełomie 1869/1870 r. Adam Chmielowski pisał: “Sztuka na bardzo nudnych ludzi wykierowywa swoich adeptów. (…) Co tu dziwnego, że między malarzami tak dużo głupich ludzi, albo pijaków. (…) Ja myślę, że służyć sztuce, to zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo”. Czy po duchowym przełomie zmienił zdanie? Docenił sztukę?
Nie ma jego późniejszych wypowiedzi na ten temat. Widział, że sztuka może stać się bożkiem dla człowieka. Nie przestał jej cenić, ale umieścił ją zdecydowanie niżej w hierarchii wartości.
Nie ma wypowiedzi werbalnych, ale może jest jakaś późniejsza twórczość? Wydaje mi się, że słynny obraz “Ecce homo” powstał już po tym duchowym przełomie.
Ten obraz był rozpoczęty wcześniej, malowany przez lata i niedokończony, zwłaszcza dół obrazu. Generalnie Brat Albert porzucił już wtedy sztalugi. Ale wrażliwość na piękno w nim pozostała – zwłaszcza jako wrażliwość na ukryte piękno ludzi społecznie wykluczonych, zepchniętych na margines.
Jak Ksiądz odczytuje “Ecce homo”? Chodzi o same słowa i obraz namalowany przez świętego. To synteza jego duchowości?
Ten obraz jest niezwykłym świadkiem duchowej drogi Chmielowskiego. Możemy powiedzieć, że to rodzaj projekcji jego przeżyć. Brat Albert w scenie z pretorium najpierw zobaczył, a później pokochał Chrystusa uniżonego – to było jego centralne doświadczenie. Dalej w uniżonym Zbawicielu zobaczył samego siebie – zrozumiał siebie, swoją burzliwą i pełną ran drogę życiową. Można powiedzieć, że poprzez Jezusa znieważonego pokochał samego siebie. Na obrazie widać, że Chmielowski, malując Chrystusa, malował siebie – człowieka przeoranego przez cierpienie. To zaś doprowadziło go do kolejnego odkrycia – znieważone oblicze Jezusa zobaczył w ludziach zmarginalizowanych, zwłaszcza bezdomnych Krakowa, ale także w innych pogrążonych w ciemnościach psychicznych. Widzę to w kluczu Bóg-ja-bliźni. Od miłości Boga przez miłość siebie do miłości braci.
Gość Niedzielny
___________________________________________________________________________________
Artysta ‘dobry jak chleb’ – św. Brat Albert
św. Brat Albert; obraz “Ecce Homo” – Unknown author; Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons
***
17 czerwca wspominamy świętego, który był artystą, ale swój talent malarski wymienił na inny. Tworzenie obrazów przemienił w „tworzenie” ludzi. Święty Brat Albert (Adam Chmielowski), wybrał tych „najmniejszych” odrzuconych, ubogich, kalekich. Tych, którym świat zabrał godność, zepchnął gdzieś na margines. To oni stali się jego tworzywem. Jest jednym z ulubionych polskich świętych. Przemawia do wyobraźni i serca wielu.
Urodził się w Igołomi pod Krakowem w sierpniu 1845 roku. Wywodził się ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jego rodzice szybko odeszli. Uczył się w Szkole Kadetów w Petersburgu, następnie była Warszawa, a ostatecznie Puławy. Oddalenie od stolicy – pobyt w Szkole Rolniczo – Leśniej miał go uchronić przed angażowaniem się w działalność konspiracyjną.
Ale, jak się z czasem okazało, to właśnie z kolegami ze szkolnej ławy ruszył do powstania styczniowego. Ranny Adam dostał się do niewoli rosyjskiej. Miał zaledwie 18 lat, kiedy w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia amputowano mu nogę.
Aby uniknąć represji, powstaniec udał się do Paryża. Następnie była Gandawa, gdzie studiował inżynierię. Ostatecznie wracając do malarstwa, w zakresie którego zaczął się kształcić we Francji, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium.
W kraju pojawił się w 1874 roku. I coraz ważniejsze było szukanie życiowej drogi. W obrazach częściej zaczęły pojawiać się treści religijne. W 1879 roku Chmielowski rozpoczął pracę nad słynnym wizerunkiem Chrystusa – dziełem zatytułowanym „Ecce Homo”.
W roku 1880, 35 letni malarz trafił do Starej Wsi, do nowicjatu jezuitów, ale to nie była jeszcze ta właściwa droga. Przyszła depresja i Chmielowski trafił nawet na pewien czas do zakładu dla nerwowo chorych. Dopiero daleko od wielkiego świata, na Podolu, u brata, wrócił spokój. Tam też zafascynował się Biedaczyną z Asyżu. Zaznajomiony z regułą III Zakonu, zaczął działalność tercjarską.
Tryptyk “Katastrofa” (Czarne chmury; Śmierć; Zaraza) – Albert Chmielowski / Public domain, via Wikimedia Commons
***
Z czasem wrócił do Krakowa, a kiedy nadszedł karnawał 1887 roku, wówczas jeszcze Adam Chmielowski prosto z balu w restauracji „Pod Baranami” trafi z kolegami do ogrzewalni na Kazimierzu. Oni wyszli, a on został z bezrobotnymi, kalekami, ubogimi. Został z nimi i dla nich już na zawsze.
Nie porzucił sztuki zupełnie, bo obrazy można było sprzedać, a za uzyskane pieniądze wspomagać różnorodne dzieła miłosierdzia. Malował także dla siebie, ale zaczął patrzeć już inaczej. Zrozumiał, „że jest to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zasłania. Sztuka to tylko wyraz i nic innego…”
Jeszcze w tym samym roku przywdział zgrzebny habit zakonu tercjarskiego, po pewnym czasie złożył ślub czystości. I tak właśnie pojawiło się Zgromadzenie Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, określanego popularnie “albertynami”. Później pojawiły się także siostry “albertynki”.
Ich dzieła to przytuliska, sierocińce, domy starców, kuchnie ludowe, pomoc materialna i moralna, szukanie pracy, a wszystko wykonywane z myślą, że trzeba być „dobrym jak chleb” – jak mawiał brat Albert.
Zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Odchodził w opinii świętości. Beatyfikował go, a następnie kanonizował w 1989 r. Jan Paweł II. Papież, dla którego postać i wybory życiowe Chmielowskiego były inspiracją, znakiem czego jest z pewnością dramat „Brat naszego Boga”.
Święty brat Albert, ukazywany na obrazach w szarobrązowym płaszczu i otaczający ramieniem ubogiego, jest patronem m.in. artystów plastyków.
o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
18 czerwca
Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica
Zobacz także: • Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica |
Hosanna Andreasi urodziła się 17 stycznia 1449 r. w Mantui, w rodzinie Mikołaja Andreasi i jego żony Agnieszki z Gonzagów, którzy rządzili w tym czasie miastem. Mając piętnaście lat, wyrzekłszy się małżeństwa, przywdziała habit tercjarek dominikańskich. Nie przeszkodziło jej to w podtrzymywaniu kontaktów z dworem Gonzagów i w zabieraniu głosu w sprawach politycznych. Kontakty takie ułatwiały jej działalność charytatywną, a nie przeszkodziły w prowadzeniu życia umartwionego, bogatego w uczynki pokutne. Korzystała z roztropnego kierownictwa duchowego sławnego teologa Franciszka de Silvestri (z Ferrary), który został potem generałem zakonu dominikańskiego i spisał jej żywot. Świadectwem pobożnego i świątobliwego życia Hosanny są jej listy. Otrzymawszy niezwykłe łaski mistyczne (ekstazy, wizje, jasnowidzenie, stygmaty), zmarła 18 czerwca 1505 r. Hieronim z Mantui, oliwetanin i duchowy syn Osanny, napisał życiorys swej mistrzyni. Kult mistyczki w 1515 r. dla diecezji Mantui zaaprobował Leon X, a 27 listopada 1694 r. dla całego Kościoła zatwierdził Innocenty XII. |
______________________________________________________________________________________________________________
19 czerwca
Święty Romuald z Camaldoli, opat
Zobacz także: • Święci męczennicy Gerwazy i Protazy • Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik • Święta Juliana Falconieri, dziewica |
Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię. Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072). Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów. W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha). |
______________________________________________________________________________________________________________
20 czerwca
Święta Wincenta Geroza, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica • Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik |
Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich. Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814). W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu. Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy. 26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry. Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami. |
______________________________________________________________________________________________________________
21 czerwca
Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik
Zobacz także: • Najświętsza Maryja Panna Opolska • Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości • Święty Rajmund z Barbastro, biskup |
Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki. Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości. W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję. Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590). Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat. Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie. Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem. W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka. |
______________________________________________________________________________________________________________
22 czerwca
Święci męczennicy
Jan Fisher, biskup, i Tomasz More
Zobacz także: • Święty Paulin z Noli, biskup • Błogosławiony Innocenty V, papież |
Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem. Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku. W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532). Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym. Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił. Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków. Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”. W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka, krzyż, łańcuch. _________________________________________________________________ Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni. Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską. Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników. |
______________________________________________________________________________
Stracili głowy, zachowali twarze – święci męczennicy Jan Fisher i Tomasz More
św. Thomas More (L) i św. Jan Fisher (P)/Hans Holbein Młodszy/Wikimedia(PD)
***
Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, ale nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania.
Tower, dziś turystyczna atrakcja Londynu, kiedyś budziła trwogę. Ta królewska twierdza zasłynęła jako więzienie oraz miejsce tortur i straceń tych, którzy popadli w niełaskę króla. Kto przekroczył tzw. bramę zdrajców, rzadko wychodził stamtąd żywy. W roku 1535 twierdza Tower stała się miejscem uwięzienia, a następnie egzekucji biskupa Jana Fishera i królewskiego kanclerza Tomasza More’a. Łączyło ich wiele. Obaj byli wszechstronnie wykształconymi humanistami, a jednocześnie ludźmi głębokiej wiary: pierwszy związany z Cambridge, drugi z Oksfordem.
Obaj przyjaźnili się i korespondowali z Erazmem z Rotterdamu. Biskup Jan został spowiednikiem matki Henryka VII, a później wychowawcą młodego następcy tronu, przyszłego Henryka VIII. Tomasz More był najważniejszym królewskim urzędnikiem: lordem kanclerzem. Obaj wiernie służyli królowi… do czasu. Do chwili, gdy Henryk VIII zażądał od Kościoła rozwodu ze swoją prawowitą małżonką Katarzyną i zgody na małżeństwo z Anną Boleyn.
Wtedy zarówno Jan, jak i Tomasz powiedzieli: nie. Wiedzieli, co im za to grozi. Bezpośrednim powodem ich skazania była odmowa podpisania tzw. aktu supremacji (1534), w którym król uznał siebie za jedynego zwierzchnika Kościoła w Anglii. Była to jedna z najbardziej brutalnych ingerencji świeckiej władzy w życie Kościoła na przestrzeni wieków. Doprowadziła do trwałego podziału – do oderwania Kościoła angielskiego od wspólnoty z Kościołem powszechnym. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, parę lat później została także stracona w Tower, a jej miejsce zajmowały kolejne królewskie wybranki.
Angielskich męczenników, którzy oddali życie za wierność Kościołowi za rządów Henryka VIII, a także później, było znacznie więcej. Król doprowadził do całkowitego zniszczenia życia zakonnego. Zakonników, którzy nie chcieli uznać nowego porządku mordował. Dobra klasztorne rozdawał swoim poplecznikom. Próba powrotu do jedności z Kościołem katolickim za czasów królowej Marii, córki Henryka VIII, zakończyła się fiaskiem. Trzeba wspomnieć, że Maria, niestety, także używała argumentów siły. Przez długie lata katolicy w królestwie brytyjskim mieli status zdrajców. Dopiero w 1829 r. przywrócono im pełne prawa obywatelskie.
Jan Fisher i Tomasz More postawili wierność prawdzie ponad wiernością wobec swojego króla. Byli u szczytu kariery, a przecież nie utracili moralnej orientacji, pozostali posłuszni sumieniu. Rzecz rzadka i godna naśladowania! Stracili głowy na szafocie, ale uratowali twarze. Dziś także Kościół anglikański obchodzi ich święto. Może kiedyś wyproszą u Boga łaskę zjednoczenia podzielonego Kościoła.
Patron polityków – św. Tomasz More
Jego życie poucza nas, że rządzenie jest przede wszystkim praktykowaniem cnoty (Jan Paweł II)
Nie możemy być przekonującymi świadkami Ewangelii, jeżeli nie mieszka w nas niewytłumaczalna odwaga. Strach może uczynić nas służalczymi, ale odwaga pozwala naszej wolności czynić to, co słuszne, mimo ryzyka – pisał o. Timothy Radcliffe, były generał dominikanów. Jego rodak, św. Tomasz More, kilka wieków wcześniej potwierdził te słowa swoim życiem. Miał odwagę słuchać bardziej swojego sumienia niż króla Henryka VIII – jednego z najokrutniejszych prześladowców wiary katolickiej, któremu jak na ironię papież przyznał wcześniej tytuł „Obrońcy wiary”. Nawiasem mówiąc, prawda o skali prześladowań angielskich katolików trwających do końca XVIII wieku jest dość skutecznie przemilczana.
Święty Tomasz More stał się symbolem człowieka władzy, który w publicznej służbie kieruje się zasadami. Urodził się 7 marca 1478 r. w Londynie. Studiował prawo w Oksfordzie. Był humanistą i głęboko wierzącym katolikiem. Przyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu. Przez 4 lata przebywał w klasztorze kartuzów. Potem jednak ożenił się, miał czworo dzieci. Jako zdolny i sumienny prawnik zaczął robić karierę polityczną. Był posłem i królewskim urzędnikiem. Król Henryk VIII mianował go kanclerzem, czyli najwyższym królewskim dostojnikiem. Kiedy w roku 1531 Henryk VIII ogłosił się zwierzchnikiem Kościoła w Anglii, Tomasz zrzekł się urzędów i usunął się w cień. W 1534 r. odmówił podpisania aktu supremacji uznającego króla głową angielskiego Kościoła. Za to został osądzony, uwięziony i ścięty 6 lipca 1535 r. w londyńskiej twierdzy Tower. Głowę zdrajcy wystawiono na widok publiczny.
Tomasza More’a cechował typowy angielski humor, nawet w obliczu śmierci. W więzieniu powiedział do strażnika: „Gdybym się uskarżał na mieszkanie i jedzenie, to mnie spokojnie stąd wyrzućcie”. Kata prosił, by nie uszkodził jego brody, bo przecież ona nie dopuściła się zdrady. Jan Paweł II ogłosił go patronem polityków i rządzących. W tym samym czasie co Tomasz, życie za wierność Kościołowi oddał biskup Rochester św. Jan Fisher i wielu innych. Ciała zamordowanych okrutnie kartuzów król kazał poćwiartować i porozsyłać do duchownych, którzy jeszcze wahali się między lojalnością wobec króla a posłuszeństwem papieżowi. Kościół beatyfikował 161, a kanonizował 41 angielskich męczenników.
Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________
Św. Tomasz Morus – męczennik sumienia
Św. Tomasz Morus (1478-1535) (mal. H. Holbein, 1527)
***
Tomasz Morus był uznanym w całej Europie wybitnym humanistą. Zaprzyjaźnił się z Erazmem z Rotterdamu, którego poglądy nie do końca podzielał. Zrobił bardzo szybką i błyskotliwą karierę. Przez trzy lata był kanclerzem, ale zrzekł się tego urzędu, gdy król Henryk VIII pojął za żonę swoją kochankę, Annę Boleyn. Pomimo gróźb ze strony króla Tomasz nie zgodził się na podpisanie tzw. aktu supremacji, co równałoby się z uznaniem króla za głowę Kościoła katolickiego w Anglii. Do końca pozostał wierny Bogu, uznając, że sprzeciwiłby się swojemu sumieniu, gdyby wbrew sobie podpisał dokument. Oskarżony o zdradę stanu został skazany na śmierć przez ścięcie. W październiku w 2000 roku Jan Paweł II napisał list apostolski, w którym ogłosił go “patronem mężów stanu i polityków”.
Tomasz Morus urodził się w Londynie 7 lutego 1478 roku w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Choć interesowały go nauki humanistyczne, które studiował w Oksfordzie, ojciec skłonił go, by je przerwał i podjął studia prawnicze. Po ich ukończeniu przed Tomaszem stała otworem droga do najwyższych urzędów w państwie. Najpierw był biegłym i uznanym adwokatem, a następnie posłem do parlamentu.
Po odwiedzeniu Francji przerwał swoją karierę urzędnika, wstępując na cztery lata do kartuzów. Odkrył jednak, że to nie jest jego droga i po opuszczeniu zakonu wkrótce założył rodzinę. Jego żona, Jane Colt, urodziła czwórkę dzieci, niestety wcześnie zmarła. Jego drugą żoną była Alicja Middleten.
W roku 1521 król obdarzył Tomasza Morusa godnością szlachecką, powierzając mu kolejno szereg ważnych urzędów, włącznie z tym najwyższym, kiedy powołał go na urząd kanclerza. Jak już wspomniałem, Tomasz Morus zrzekł się tej funkcji, by wyrazić swoją dezaprobatę wobec poczynań króla. Był człowiekiem głęboko religijnym i dlatego nie mógł sprzeciwić się głosowi własnego sumienia. Pragnął do końca, pomimo zachęt i gróźb, pozostać wierny papieżowi, następcy św. Piotra, zachowując w ten sposób jedność wiary katolickiej. Uznał, że sprzeciwiłby się Bogu, gdyby uległ, jak to uczyniło wielu zalęknionych o swoją głowę poddanych bezwzględnego monarchy.
Po aresztowaniu 1 lipca 1535 roku, został osądzony i uwięziony w Tower. Stamtąd pisał listy do swoich krewnych, zwłaszcza do córki Małgorzaty. Świadczą one o jego wielkim pokoju serca, który był darem Boga, a także o jego niezwykłym męstwie. Tuż przed wykonaniem wyroku, 6 lipca 1535 roku, wstępując na szafot, powiedział: “Kiedy obejmowałem urząd kanclerza, prosiłeś mnie królu, bym wpierw słuchał Boga, a potem Ciebie, a dziś ginę za to, że wpierw słuchałem Boga, a potem Ciebie…”.
Tomasz Morus został kanonizowany przez papieża Piusa XI w 1935 roku, niedługo przed rozpoczęciem II wojny światowej, która dla całego świata była wielką próbą ludzkich sumień. Dzisiaj prawość życia świętego i wierność własnemu sumieniu, ukształtowanemu według Bożego Prawa, może być inspiracją dla współczesnych polityków i mężów stanu, dla których tak kusząca jest postawa “politycznej poprawności”, która nie liczy się z Głosem Boga rozbrzmiewającym w sercu każdego człowieka, polityka też.
Oto fragment modlitwy napisanej przez Tomasza Morusa po ogłoszeniu wyroku śmierci:
Wszechmogący Boże, zabierz ode mnie wszelkie pyszne myśli, wszelkie pragnienia mojej własnej chwały, wszelką zazdrość, wszelką chciwość, obżarstwo, lenistwo i lubieżność, wszelkie uczucia gniewu, wszelką żądzę zemsty, wszelkie pragnienie albo radość z nieszczęścia innych, wszelką przyjemność z doprowadzania ich do złości i gniewu, wszelkie zadowolenie z zarzutów lub ze znieważania kogokolwiek będącego w nieszczęściu i niedoli.
A we wszystkich moich czynach i we wszystkich moich słowach, i we wszystkich moich myślach obdarz mnie, dobry Boże, sercem pokornym, skromnym, cichym, zgodnym, cierpliwym, miłosiernym, łaskawym, czułym i litościwym, tak abym zakosztował Ducha Świętego.
Daj mi, dobry Boże, prawdziwą wiarę, mocną nadzieję i żarliwą miłość; taką miłość do Ciebie, dobry Boże, która przewyższałaby nieporównanie miłość siebie samego, abym nie kochał niczego co mogłoby Ci się nie podobać, lecz wszystko co kocham, abym kochał w Tobie.
o. Marek Wójtowicz SJDeon.pl
________________________________________________________________________________
Modlitwa o dobry humor
św. Tomasza Morusa
Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia. Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować.
Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.
Daj mi takiego ducha, który by nie znał znużenia, szemrania, wzdychania, skargi, i nie pozwól, bym się zbytnio zadręczał tą rzeczą tak zawadzającą, która się nazywa moim „ja”.
Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów, abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości i mógł sprawiać radość innym.
______________________________________________________________________________________________________________
23 czerwca
Święty Józef Cafasso, prezbiter
Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski. Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny. Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu. Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata). |
______________________________________________________________________________________________________________
24 czerwca
Święty Jan Chrzciciel
I mię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36). Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać. Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40). Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat. Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia. W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji. W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 czerwca
Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
z Gostynia
Zobacz także: • Błogosławiona Dorota z Mątowów, wdowa • Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica • Święty Wilhelm z Vercelli, opat |
Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem. Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy. W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej. Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok. Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”. |
______________________________________________________________________________________________________________
26 czerwca
Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter
Zobacz także: • Święci męczennicy Jan i Paweł • Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup • Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter |
Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie. Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo. W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r. Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 roku. |
________________________________________________________________________
26 czerwca
Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter
Zygmunt Karol Gorazdowski z Gorazdowa, herbu Prawdzic, urodził się w Sanoku 1 listopada 1845 r. Był drugim z siedmiorga dzieci Feliksa i Aleksandry z Łazowskich h. Łada. Pierwsze miesiące życia spędził w majątku swojej babki, cudem unikając śmierci w czasie rzezi galicyjskiej (powstanie chłopów zachodniej Galicji w lutym i marcu 1846 r. przeciwko ziemianom, sterowane przez austriackiego zaborcę). Przebywając w ukryciu, zachorował na gruźlicę, która towarzyszyła mu przez całe późniejsze życie. Szkołę elementarną i gimnazjum ukończył w Przemyślu, dokąd przeniosła się jego rodzina. W 1863 r. uciekł z gimnazjum, by wziąć udział w powstaniu styczniowym. Po jego klęsce wrócił do rodzinnego domu, by kontynuować naukę. Po ukończeniu gimnazjum podjął studia prawnicze na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie. W 1865 r. postanowił zostać kapłanem. Przerwał studia na drugim roku i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. Po jego ukończeniu przez dwa lata leczył nawrót gruźlicy. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1871 r. w katedrze lwowskiej. Pracował jako wikariusz m.in. w Tartakowie, Wojniłowie, Bukaczowce, Gródku Jagiellońskim i Żydaczowie. W tym czasie dał się poznać jako autor pism i opracowań religijno-katechetycznych, adresowanych głównie do dzieci i młodzieży. Były one wysoko cenione przez przełożonych, a jego Katechizm dla szkół ludowych był zalecany w diecezji przemyskiej jako “najodpowiedniejszy podręcznik przy nauce religii”. Młody kapłan ujmował wszystkich otwartością i wrażliwością na potrzeby człowieka. W 1877 r. ks. Gorazdowski został przeniesiony do Lwowa, gdzie pracował w kilku parafiach i prowadził działalność charytatywną. Zakładał liczne towarzystwa miłosierdzia, a w 1882 r. sprowadził z Tarnopola Siostrzyczki Ubogich, które podjęły się prowadzenia “taniej kuchni ludowej”. Dały one początek założonemu w 1884 r. Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Józefa, zwanemu popularnie józefitkami, prowadzącemu kolejne dzieła dobroczynne. Oprócz Domu Pracy i Zakładu dla Nieuleczalnie Chorych i Rekonwalescentów ks. Gorazdowski założył także internat dla studentów Seminarium Nauczycielskiego i Zakład Dzieciątka Jezus, w którym, jako pierwszym w kraju, opiekę znajdowały porzucone niemowlęta (do końca życia założyciela znalazło tam opiekę około 3 tysięcy dzieci). Stworzył również Towarzystwo Opieki nad Niemowlętami, które objęło opieką ubogie matki wychodzące z lwowskiego zakładu położniczego i ich dzieci. W Zakładzie Dzieciątka Jezus bezpłatny dach nad głową, wyżywienie oraz opiekę duchową, a czasem i pomoc w resocjalizacji znajdowały także kobiety z małymi dziećmi. Niemowlęta porzucone, po ukończeniu pierwszego roku życia były odsyłane na koszt zakładu do rodzin zastępczych mieszkających na wsi. Przebywały tam do szóstego roku życia, a jeśli było to możliwe, mogły pozostać w takiej rodzinie na stałe. W przeciwnym razie o ich dalszy los troszczyły się siostry, umieszczając je w zakładach wychowawczych. System ten mógł funkcjonować wyłącznie dzięki ks. Gorazdowskiemu, który nie ustawał w zjednywaniu dobroczyńców i zdobywaniu niezbędnych środków. Z jego inicjatywy powstał we Lwowie Związek Katolickich Towarzystw Dobroczynnych, którego został wiceprezesem. W miarę rozwoju zgromadzenia zakonnego ks. Gorazdowski uruchamiał kolejne jego placówki w różnych miastach Galicji, m.in. w Sokalu, Krośnie, Kaliszu, Czortkowie, Dolinie i Tarnowie. Jako proboszcz parafii św. Mikołaja we Lwowie prowadził też działalność charytatywną na własną rękę. Jego plebania zawsze była otwarta dla lwowskiej biedoty. Żebracy ściągali tu z całego miasta, bo wiedzieli, że “ksiądz dziadów”, jak go powszechnie nazywano, nie przegoni ich, mimo że sam żył ubogo. Jadał niezwykle skromnie. Chodził w starej, zniszczonej bieliźnie, sutannie i płaszczu. Józefitki starały się dbać o swojego założyciela, ale otrzymane od nich odzienie rozdawał ubogim. Jego konfesjonał był zawsze oblężony. Penitenci mogli się do niego zgłaszać o każdej porze, a i on odwiedzał w domach najbardziej zatwardziałych grzeszników, zachęcając ich do skorzystania z sakramentu pojednania. Ks. Gorazdowski założył także katolicką szkołę polsko-niemiecką i sprowadził do pracy w niej Braci Szkół Chrześcijańskich. Odpowiadając na wezwanie Ojca Świętego, by wydawać tanie dzienniki i pisma dla ludu, założył “Gazetę Codzienną”. Za obie te inicjatywy wiele wycierpiał od tych, którzy sprzeciwiali się takiej aktywności duchownych. Na szczęście miał wsparcie ze strony arcybiskupa lwowskiego, Józefa Bilczewskiego (który w przyszłości zostanie jednocześnie z ks. Gorazdowskim beatyfikowany i kanonizowany). Pod koniec życia ks. Gorazdowski cierpiał na niebezpieczną chorobę oczu, grożącą całkowitą utratą wzroku. Ks. Zygmunt Gorazdowski zmarł 1 stycznia 1920 r. we Lwowie, w domu generalnym zgromadzenia i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w archidiecezji lwowskiej 29 czerwca 1989 r. 26 czerwca 2001 r. św. Jan Paweł II dokonał we Lwowie jego beatyfikacji. Dlatego w Polsce jego wspomnienie obchodzi się właśnie 26 czerwca (w innych krajach 1 stycznia, w rocznicę śmierci). 23 października 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI. Kanonizacja ta odbyła się na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., jako zwieńczenie Roku Eucharystii. |
______________________________________________________________________________________________________________
27 czerwca
Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy
Zobacz także: • Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła • Święta Emma z Gurk, wdowa |
Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro. Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło. W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca. Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości. Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem. Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60). “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62). |
______________________________________________________________________________________________________________
28 czerwca
Święty Ireneusz, biskup i męczennik
Zobacz także: • Święty Paweł I, papież |
fot. via Wikipedia, CC 0 *** Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów. Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r. Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół. W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 czerwca
Święci Apostołowie Piotr i Paweł
Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem. Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11). Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne. Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19). Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27). Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17). Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych. Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14). O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie. Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra. Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach. Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28). Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60). Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci. Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu. Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe. Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima. Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył. Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła. Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła. Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz. |
_____________________________________________________________________________
Uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła
Św. Piotr i św. Paweł (fot. zatletic/depositphotos.com)
***
Nie można sobie wyobrazić Kościoła bez tych dwóch gigantów wiary. Oni są na początku wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie. Choć różni wiekiem, statusem społecznym, to jednak oni wypełnili polecenie Chrystusa, aby zanieść Ewangelię aż po krańce ziemi. 29 czerwca Kościół we wspólnej uroczystości oddaje cześć świętym apostołom Piotrowi i Pawłowi.
Szymon był rybakiem. Mieszkał z rodziną w Kafarnaum. W Ewangelii mamy wzmiankę o uzdrowieniu jego teściowej. Wczesnochrześcijańska tradycja podaje, że jego żoną była św. Perpetua, a córką św. Petronela.
Imię Piotr, które Szymonowi nadał Jezus, oznacza jego misję. Usłyszał on bowiem: „Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).
Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.
Po Wniebowstąpieniu Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego Piotr faktycznie przewodzi wspólnocie Apostołów. Zakłada wspólnotę jerozolimską. Udaje się do Antiochii, którą obiera za swoją stolicę. Apostołuje w Azji Mniejszej i Grecji. Osiada w Rzymie, gdzie ponosi śmierć męczeńską w latach sześćdziesiątych pierwszego wieku.
Św. Piotr jest autorem dwóch listów, które weszły do kanonu pism Nowego Testamentu. Badacze wskazują także na to, że Ewangelia św. Marka jest zapisem katechezy głoszonej przez Piotra.
Jezus wyróżniał Piotra spośród innych apostołów. Jemu też powierzył specjalną misję utwierdzania braci w wierze i przewodzenia wspólnocie wierzących.
Piotr poniósł śmierć męczeńską w Rzymie na wzgórzu watykańskim. Tam jest jego grób, na którym została zbudowana słynna bazylika jego imienia. Św. Piotr w ikonografii ukazywany jest w stroju apostoła lub w stroju pontyfikalnym. Jego atrybuty to między innymi anioł, kajdany, dwa klucze, kogut, sieci i skała, które są aluzją do wydarzeń z jego życia.
Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji. Urodził się około roku 8 po Chrystusie. Był gorliwym faryzeuszem z pokolenia Beniamina. Był też obywatelem rzymskim. Zdobył solidne wykształcenie religijne.
Nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.
Paweł przemierzył ponad 10 tys. km po Morzu Śródziemnym i drogach lądowych ówczesnego cesarstwa rzymskiego. Był prześladowany, biczowany, kamieniowany. Głosił ewangelię w Syrii, w Małej Azji, w Grecji, Macedonii oraz Italii. Zakładał gminy chrześcijańskie i wyznaczał swoich zastępców.
Został aresztowany w Jerozolimie około roku 60. Po odwołaniu się do wyroku cezara, został przewieziony do Rzymu. Tam poniósł śmierć męczeńską od miecza, jako obywatel rzymski, około roku 67.
Paweł nie spotkał Chrystusa w ziemskim życiu. W Jerozolimie pojawił się po Jego śmierci. Jako gorliwy faryzeusz uważał chrześcijan za odstępców od wiary i chciał ich zniszczyć. Po nawróceniu w słynnym spotkaniu z Jezusem pod Damaszkiem, przyjął chrzest i stał się apostołem nowej wiary.
Paweł jest autorem 13 pism Nowego Testamentu. W ikonografii ukazywany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybuty to koń, kość słoniowa i miecz.
Już w połowie trzeciego wieku uroczystość obu Apostołów obchodzona była wspólnie. Piotr i Paweł są u początków chrześcijańskiej gminy w Rzymie. Tam zginęli śmiercią męczeńską, tam są ich groby i relikwie. Choć różni ich wiele, to jednak oni zanieśli Słowo Życia do centrum ówczesnego świata. Ich krew użyźniła glebę do wzrostu ziarna wiary. Dlatego Kościół czci w nich tradycję, sukcesję apostolską i charyzmat, prowadzenie przez Ducha Świętego, jako swoje fundamenty.
o. Paweł Kosiński SJ – DEON.PL
______________________________________________________________________________________________________________
30 czerwca
Święci Pierwsi Męczennicy
Świętego Kościoła Rzymskiego
Zobacz także: • Święty Władysław, król • Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik • Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter |
Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu. Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany. Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…). Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia. |
___________________________________________________________________________
Pierwsze latorośle
Kandyda, męczennica rzymska była żoną męczennika Artemiusza, z którym miała córkę Paulinę, także umęczoną za wiarę – jedna z pierwszych męczenniczek chrześcijańskich w Rzymie
***
30 czerwca Kościół wspomina Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Ich odwaga w wyznawaniu wiary była naprawdę imponująca. Wielu z tych zwykłych ludzi, najczęściej skazywanych na wymyślne męki, to bezimienni bohaterowie, o których nie znajdziemy nawet wzmianek w pokrytych kurzem aktach cesarskich
W pierwszych wspólnotach chrześcijańskich w Rzymie męczennicy za wiarę cieszyli się ogromnym autorytetem, a nad ich symbolicznymi grobami czy miejscami pamięci wznoszono martyria, grobowce i bazyliki; tak było np. w przypadku Wawrzyńca, Sebastiana, Agnieszki i innych świętych.
W naszych kościołach
Pierwsi chrześcijanie z pietyzmem zabierali doczesne szczątki swoich współwyznawców składając je w katakumbach, a daty ich śmierci zapisywali w specjalnych katalogach jako dzień narodzin dla nieba. Za aprobatą papieży coraz częściej ciała męczenników przenoszono z należną im czcią ze zrujnowanych podziemnych katakumb do kościołów Rzymu i innych miast. Kiedy w VII wieku papież Bonifacy IV konsekrował rzymski Panteon zamieniając na kościół Matki Bożej od Męczenników, wszystkich zmarłych męczenników wspominano 13 maja.
Relikwie pierwszych męczenników rozsyłano w darze lokalnym Kościołom „ku pokrzepienu serc”. Do dzisiaj zachowały się niektóre ich relikwiarze. W łańcuckiej farze znajdujemy umieszczone na ołtarzach bocznych nawy północnej szafkowe relikwiarze pochodzące z 1848 r., z czasów sprawowania opieki w parafii przez ojców jezuitów. Znajdują się w nich m.in. relikwie papieża Klemensa oraz Krescencjusza (chłopca, który nie chciał oddawać w Rzymie czci obcym bogom i dla postrachu został ścięty). W późnogotyckiej przeworskiej bazylice Ducha Świętego w głównym ołtarzu umieszczono relikwie świętych Marcina i Benedykta, Sewery i Lukundy, Maurycjusza i Prymitywy, św. Pawła. Pokaźną kolekcją relikwii świętych męczenników może poszczycić się bazylika kolegiacka w Brzozowie. W ołtarzu głównym znajdziemy relikwie ponad stu świętych. Ponad dwieście relikwii, w tym wielu z pierwszych wieków (m.in. męczennicy Kandydy oraz św. Marcelego) posiada ołtarz z bazyliki Ojców Dominikanów w Jarosławiu.
Prześladowania cesarskie
Pierwsze źródłowo potwierdzone prześladowania chrześcijan miały miejsce za panowania cesarza Nerona, który to oskarżyć ich miał o celowe podpalenie Rzymu. Wydaje się jednak, że rzeczywistym sprawcą podpalenia miasta był sam Neron, gdyż powodowany swoistą manią wielkości chciał wybudować nowe, wspaniałe miasto zostawiając po sobie pamiątkę „ku potomności”. W tym czasie zginęli dwaj apostołowie św. Piotr i św. Paweł. Kolejne wielkie prześladowania nastąpiły za cesarza Decjusza, który to w III stuleciu nakazał, aby wszyscy mieszkańcy Rzymu udowodnili wierność bogom rzymskim. Okrucieństwo stosował wobec duchownych, ekwitów i senatorów chrześcijańskich kolejny cesarz – Walerian. I wreszcie ostatnie tzw. Wielkie Prześladowanie miało miejsce za cesarza Dioklecjana, który na początku IV wieku kazał zburzyć chrześcijańskie domy spotkań, spalić święte księgi oraz odebrać chrześcijanom przywileje. Nakazywał także pod karą śmierci złożenie ofiar bogom rzymskim, sam oddając się pod protekcję Jowisza.
Akta Męczenników
Przesłuchania pierwszych chrześcijan prowadzone przed urzędnikami protokołowano, a ich wersje składane w archiwach posłużyły następnie pisarzom chrześcijańskim do stworzenia tzw. Akt Męczenników. Ale ta „literatura ku pokrzepieniu serc” pierwszych wspólnot chrześcijan była niebezpieczna dla rzymskich urzędników i władze zaczęły dokumenty niszczyć. Pisarze chrześcijańscy próbowali odtwarzać brakujące elementy nierzadko dopisując legendarne fakty. W XVII stuleciu badacze benedyktyńscy za kompletne uznali 120 opisy męczeńskich śmierci. W XX wieku za w pełni autentyczne uznano około 30 relacji z bezpośredniego męczeństwa. Pojawiały się też listy męczenników (tzw. Depositio martyrum) pisane przez sekretarza papieża Damazego I w IV stuleciu (zawarte w tzw. Chronografie rzymskim), a w V stuleciu pojawiło się pierwsze Martyrologium zawierające dane o każdym męczenniku pod danym dniem, przypisywane św. Hieronimowi. Udoskonaloną i uzupełnioną wersję Martyrologium Rzymskiego zatwierdził Sobór Trydencki w XVI stuleciu.
Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________