Woźnica Jankiel kupił na jarmarku konia. Uradowany wracał do domu. Nagle zerwała się gwałtowna burza. Spłoszony koń pędził jak szalony. Żyd trzymając w drżących rękach lejce widział, że sytuacja staje się coraz groźniejsza. Lada moment może zginąć. Złożył więc takie ślubowanie: „Panie Boże! Jeżeli mnie ocalisz, to nie później jak jutro sprzedam konia, a utargowane pieniądze przekażę na budowę synagogi”…
Burza ucichła i koń zwalniając swój bieg szczęśliwie dowiózł woźnicę do domu. Nazajutrz Jankiel był już na rynku. W jednej ręce trzymał konia za uzdę, a w drugiej pod pachą – kurę.
- Czy ten koń na sprzedaż? – zapytał go jakiś gospodarz.
- – Tak, ale tylko razem z kurą.
- A ile żądacie za jedno i za drugie?
- Kura kosztuje trzydzieści rubli, a koń – trzydzieści kopiejek.
Dlaczego tak trudno człowiekowi jest ofiarować dar, nawet samemu Bogu?
Już prorok Malachiasz wypominał tę ludzką przewrotność: „Oto przynosicie na mój ołtarz potrawy skażone, a pytacie: Czym go skaziliśmy? Tym, że przynosząc je, niejako powiadacie: Oto stół Pański jest w pogardzie! Gdy bowiem przynosicie ślepe zwierzę na ofiarę, czyż nie jest to rzeczą złą? Albo gdy przynosicie chrome i chore, czyż to nic złego?”
W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus patrzy jak ludzie wrzucają pieniądze do skarbon, których wewnątrz świątyni było trzynaście ułożonych w kształcie trąb. I co zauważa – że bogaci wrzucają jedynie to co im zbywa, co nie jest dla nich żadną stratą, a jeszcze przy tym mogą się pokazać przed ludźmi, aby w ten sposób nasycić swoją próżność. Dlatego ocenia ich bardzo ostro: „Ci tym surowszy dostaną wyrok”.
Ale Pan Jezus nie zatrzymuje się na tej smutnej obserwacji, bo oto kieruje swoją uwagę na ubogą wdowę, która wrzuca do świątynnej skarbony dwa pieniążki. Polskie tłumaczenie dodaje: „czyli jeden grosz”. Chodzi o najmniejszą rzymską monetę ‘quadrans’, której wartość odpowiadała wówczas zapłacie za 10 minut pracy. Ta wdowa wrzuciła wszystko, co posiadała na swoje utrzymanie. I uczyniła to dobrowolnie i tak dyskretnie, że jedynie tylko Bóg mógł zauważyć jej uczynek spełniony z miłością i z taką całkowitą szczodrobliwością. Hans Urs von Balthasar w swoim komentarzu stawia ją wyżej od starotestamentowej wdowy z Sarepty Sydońskiej (dzisiejsze I Czytanie), bo tamta najpierw jest zrozpaczona żądaniem proroka Eliasza. Dopiero później okazuje mu posłuszeństwo. A ta ewangeliczna wdowa – nawet nie zamienia z nikim słowa. Również i Pan Jezus z nią nie rozmawia. Św. Cyprian, biskup i męczennik, napisał o niej: „Jakże błogosławiona jesteś, uboga wdowo, która jeszcze przed nadejściem Sądu zasłużyłaś sobie na pochwałę Sędziego!”
Pan Jezus swoim dzisiejszym nauczaniem zwraca moją uwagę nie tylko na motyw mojego dzielenia się, ale również żebym nie obawiał się dawać i to dawać wspaniałomyślnie. Jak bardzo potrzeba mi wciąż uczyć się coraz pełniej zawierzać Bożej dobroci. Bo gdy zejdę z tej drogi – pozostanę tylko ze swoim egoizmem. A wtedy tak łatwo można przeoczyć Jezusa, wciąż obecnego na ludzkich drogach. Albo i jeszcze gorzej – tak jak przydarzyło się mieszkańcom Nazaretu, kiedy to Pan Jezus na początku publicznej działalności musiał wypowiedzieć gorzkie słowa swoim krajanom: „Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepie Sydońskiej”. Na te słowa bardzo gniewnie zareagowali i to do tego stopnia, że wyprowadzili Pana Jezusa za miasto, aby Go strącić z góry. Furia z jaką wybuchli obnażyła prawdę o nich: nie byli zdolni do poświęceń wtedy, gdy przyszedł czas nawiedzenia, a potrafiła to uczynić pogardzana cudzoziemka.
Boże nawiedzenia wciąż się dokonują. Obym umiał rozpoznać Ciebie Panie i w drugim człowieku, który przyszedł nie w porę i w sytuacji, która nie jest po mojej myśli.
Ilustracją do dzisiejszego Bożego Słowa niech będzie takie opowiadanie z dawnych czasów, jak to król postanowił wybudować wspaniałą katedrę. Chciał przy tym jednak coś dla swojej chwały też zrobić, dlatego zarządził, że nikt w jego królestwie, pod groźbą surowej kary, niech się nie waży nawet złamanego grosza ofiarować na ten cel. Król chciał bowiem sam pokryć wszystkie koszta związane z budową. A miał z czego, bo skarbce królewskie w dawnych czasach nie były puste.
Kiedy katedra była już gotowa kazał wypisać złotymi literami nad głównym wejściem taki oto napis: „Ten wspaniały dom Boży jest dziełem samego tylko króla”.
Ale nazajutrz zdziwienie było ogromne, ponieważ na wyrytym kamieniu zamiast króla było wypisane imię biednej, starej wdowy z pobliskiej okolicy. Kamieniarze od razu musieli na powrót wykuć imię tylko króla. Niewiele to jednak pomogło, bo znowu pojawiło się imię owej staruszki. W końcu król nie wytrzymał, kazał odszukać i przyprowadzić przed swoje oblicze winowajczynię.
– Powiedz szczerze – zapytał monarcha drżącą i wystraszoną staruszkę – czy ofiarowałaś coś naprawdę na budowę kościoła?
Kobieta nie miała innego wyboru, rzuciła się więc do nóg króla i wyznała całą prawdę:
– Przebacz mi, mój panie królu. Zarabiam ciężko na chleb, cały Boży dzień siedzę z wrzecionami w ręku. Zaoszczędziłam trochę i chciałam ofiarować to na chwałę Boga. Znałam jednak twoje zakazy i bałam się kary. Dlatego kupiłam trochę siana i dałam je wołom, co ciągnęły kamienie na budowę tego wspaniałego kościoła. W ten sposób spełniło się moje pragnienie, a przy tym nie przekroczyłam twojego rozkazu.
Król zrozumiał swoją pychę i głupotę. Biedną starą wdowę obdarzył tak szczodrze, że do końca swojego życia nie musiała już pracować.
ks. Marian Łękawa SAC