W roku 1944, tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, artysta malarz Adam Styka, na zamówienie księży Pallotynów, namalował obraz Chrystusa Króla. Obraz ten odegrał ogromną rolę zarówno w życiu artysty, jak również u tych, którzy z tym obrazem się zetknęli. Zadanie było bardzo trudne dla Styki. Dotychczas malował wyłącznie sceny świeckie, najczęściej egzotyczne. Potrzebował więc czasu. Czytał Ewangelię i dużo rozmyślał. Kiedy tak szukał koncepcji, aby rozpocząć swoje dzieło, wydarzyła się dla niego rzecz straszna. Niemcy aresztowali mu syna. Styka przeżył to doświadczenie bardzo głęboko.
Kiedy człowieka dotyka cierpienie i ból, kiedy przeżywa napięcia i stresy, i potrafi je znosić w swoim życiu – to nie jest jakiś religijny masochizm, jakby powiedział ks. Janusz Pasierb. Nie kto inny, ale jeden z największych malarzy naszych czasów, Chagall, w jednym ze swoich wywiadów tak odpowiedział: „Kiedy pracuję najlepiej? … Ja nie pracuję dobrze. Ja dobrze znoszę cierpienie”.
Właśnie w tym czasie u Adama Styki jakby wyzwoliły się nowe energie twórcze. Ci, którzy go znali, twierdzili, że zmienił się nie do poznania. Po jakimś czasie powiadomił Pallotynów, że obraz jest już gotowy. Ale obraz nie był gotowy. Chrystus Król nie miał jeszcze namalowanych oczu. Bo artysta, jak sam powiedział: „Ja się tych oczu boję!” Potrzebował więcej czasu. Kiedy wreszcie odważył się dać Chrystusowi oczy nastąpiła scena odsłonięcia obrazu. Artysta, według świadka tego wydarzenia, nie wytrzymał patrząc na Chrystusa. Padł na ziemię i płakał. Odtąd jego życie zmieniło się diametralnie. Całkowicie zwrócił się ku Bogu. Stał się zupełnie nowym człowiekiem. Swój obraz najpierw umieścił w oknie wystawowym w jednym z warszawskich sklepów przy Nowym Świecie. Chciał w ten sposób podzielić się z mieszkańcami Warszawy tym, czego sam doznał, czego sam doświadczył.
Obraz przedstawia Chrystusa Króla w koronie cierniowej w nadnaturalnej wielkości. Z tyłu zarysowany jest krzyż – Jezusowy tron. Obok Chrystusa, który jedną ręką błogosławi, a w drugiej trzyma berło na kuli ziemskiej, są dwie postacie ze sceny Przemienienia Pańskiego na Górze Tabor: Mojżesz i Eliasz. Bardzo trafnie teologicznie artysta ujął swoją wizję, bowiem nie ma Chrystusa w oderwaniu od krzyża; nawet w dniu sądu, już w chwale, pojawi się z krzyżem. Św. Paweł w Liście do Koryntian napisał: „Postanowiłem będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego”. Kościół, którego głową jest Jezus Chrystus Król w cierniowej koronie wciąż przypomina, że droga do nieba prowadzi przez krzyż. Tego zgorszenia, jakim jest krzyż, nie da się usunąć, ani zapewnić, że nic nie będzie bolało.
Bardzo wielu przechodniów zatrzymywało się przed tym obrazem. W powstańczym zmaganiu, najpierw z jednym najeźdźcą, potem z drugim, odczytywano ten obraz nie tylko w religijnych kategoriach, ale i w patriotycznych. Pan Jezus swoim berłem jakby zasłaniał Polskę na kuli świata. Ci, którzy patrzyli na ten obraz w tamten trudny czas odnajdywali w sobie nową siłę i nową nadzieję.
Ponieważ działania wojenne nasilały się, obraz wyjęto z ram i w zwiniętym rulonie przewieziono do Jabłonny. Po upadku Powstania obraz – zgodnie z jego przeznaczeniem – umieszczono w głównym ołtarzu w kościele Chrystusa Króla przy ulicy Skaryszewskiej na Pradze. I tam jest po dziś dzień stale wyzwalając u tych, którzy przed nim się modlą, coraz większą wiarę, mocniejszą nadzieję i gorętszą miłość.
Tajemnica człowieczych spotkań z Bogiem wciąż trwa i wciąż w ludzkim sercu dokonuje się. Jedni rozpoznają w Nim swego Zbawcę, a inni patrząc nie mogą wyobrazić sobie, że ten Jezus zlekceważony i skazany na śmierć jest Tym, który będzie panował na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca.
Piłatowe wątpliwości wciąż się powtarzają: „Czy Ty jesteś Królem?” Gdzie jest Twoja moc i potęga? Świat rządzi się innymi prawami, które dalekie są od Ewangelii. Jezusowe zaś słowa: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” są zbywane szyderstwem, które dziś brzmią bardziej dotkliwie niż korona z ciernia czy szkarłatny płaszcz.
I tak już będzie do końca świata: dwie pary oczu patrząc na Jezusa będą widzieć zupełnie co innego. Jeden będzie drwił z Chrystusowego Królestwa, a drugi – w skrusze swojego serca będzie błagał o litość i przebaczenie.
Przez tę ziemię wciąż przechodzą ludzie, którzy dla Królestwa Bożego nie wahają się oddawać całego swojego życia. To oni są na froncie, gdzie decydują się losy walki pomiędzy dobrem a złem. Dzięki nim najgroźniejsze ataki spotęgowanego zła stają się bezsilne.
A tuż obok są inni ludzie, niewidzący tej walki – ponieważ wiodą sobie i tylko dla siebie swój spokojny i wygodny żywot. Egoizm pozwala im widzieć tylko ludzkie kalkulacje, dyplomacje i racje.
Świat jest poletkiem wciąż obsiewanym, ale niestety nie tylko dobrym ziarnem. Kiedy w ludzkim sercu panuje noc, jest ktoś, który wykorzystuje tę ciemność. A potem z takiej ciemności wyrasta chwast. I tak już będzie aż do czasu żniwa.
Panie Jezu, Królu Wszechświata, który idziesz w spiekocie dnia tak blisko każdego ludzkiego serca, błagam Cię dziś wraz z całym Kościołem, abyś dał odwagę tym, którzy boją się spojrzenia Twoich oczu. Twoje oczy są tu i teraz tylko przebaczeniem. Dopiero później, na końcu świata, w tych oczach ukaże się cała Twoja cześć i chwała, nasz wieczny Panie.
ks. Marian Łękawa SAC