Czas wewnętrznej przemiany
I Niedziela Wielkiego Postu – ROK A
1 marca 2020
Niedawno minął Adwent i Boże Narodzenie a tu już Liturgia Kościoła daje nam do przeżywania szczególny okres – czas Wielkiego Postu. Ciemny fiolet bardzo dobrze wprowadza w ten nastrój, że oto zaczyna się coś ważnego i poważnego: czas pokuty, tzn. wewnętrznej przemiany. Nasze głowy już są posypane popiołem.
I usłyszeliśmy słowa nad nami wypowiedziane: „Nawracajcie się i wierzcie Ewangelii.” Również tej dzisiejszej, która ukazuje Jezusa na pustyni. Po 40 dniach postu – zjawia się diabeł. Nie ten, którego zwykliśmy traktować pobłażliwie, nie wierząc do końca, że jest to ktoś realny – z rogami, z ogonem i z kopytami. Ten prawdziwy zły towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Pierwsze Czytanie z Księgi Rodzaju opisuje początek tej znajomości, która rozpoczęła się fatalnie dla człowieka. A wyglądało tak niewinnie. Niby proste zapytanie: „Czy to prawda, że Bóg powiedział: nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” Zasianie tej wątpliwości w człowieku pozostanie już jego metodą. Pierwsze kłamstwo dodane do drugiego kłamstwa poszerza przestrzeń serca, które już nie ufa całkowicie Stwórcy. Wystarczyło zapewnienie diabła: „Na pewno nie umrzecie!.. otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”. No i się zaczęło. Rzeczywiście, oczy się otworzyły, ale zupełnie inaczej, niż obiecywał diabeł. Pierwsi rodzice przekonali się, jakże boleśnie, że grzech ma zupełnie inny smak przed popełnieniem. To jest całkowita odwrotność. Skąd ja to znam?
Natrafiłem na takie pouczające opowiadanie Sławomira Mrożka pt. Koegzystencja, które bardzo trafnie pokazuje perfidną taktykę diabła.
„Żył sobie gorliwy proboszcz, który cały swój czas poświęcał parafii: pracował od świtu do nocy. I oto pewnego razu wróciwszy do domu, zastał przy stole diabła w czerwonej, dżokejskiej czapeczce. Zmęczony staruszek zapytał tylko krótko i niegościnnie:
– Czego?
– Właściwie to niczego, po prostu jestem. Nie obawiaj się. Posiedzę sobie, to wszystko.
Ksiądz zdając sobie sprawę z natury diabelskiej, obiecał sobie, że rozprawi się z szatanem zaraz potem: gdy tylko zdejmie buty… gdy zaparzy herbatę… gdy odmówi brewiarz… gdy poczyta książkę… gdy się zdrzemnie… gdy nieco odpocznie… I tak spokojny, grzeczny diabeł uśpił czujność duszpasterza, który w końcu – jako praktyk – wykonkludował: Niech sobie siedzi, mnie on nie przeszkadza, tu go mam na oku i dopóki tu jest, nie może szkodzić innym.
I tak pleban spędził pierwszą noc razem z diabłem. Dziwił się tylko potem rano, że mimo obecności diabła, spał jak zazwyczaj głęboko i bez złych snów. Kiedy opuszczał plebanię, aby udać się do swych codziennych obowiązków parafialnych, diabeł odprowadził go do drzwi spojrzeniem. Tym samym spojrzeniem przywitał go na wieczór. Był jak wierny, dobrze wychowany pies, a nie kosztował nic. Ksiądz przypomniał sobie wczorajsze postanowienie, przepędzenia nieproszonego gościa, ale znowu wzięły górę praktyczne argumenty: On mi nic nie robi, ja mu nic nie robię; u mnie jest nieszkodliwy, a jak spróbuje coś robić, to mam egzorcyzmy.
Ale diabeł nie próbował nic robić. I ksiądz nie pytał o nic. Po prostu nie odzywali się do siebie. Ksiądz wracał zmęczony i szedł spać, a diabeł czuwał. I tak się między nimi jakoś ułożyło.
Spokój zakłócił biskup, który przybył na wizytację. Kościół znalazł w doskonałym stanie, duszpasterstwo wzorowe. Na koniec chciał jeszcze zobaczyć plebanię. Proboszcz przeraził się, ale odmówić nie mógł. Przekonany, że teraz wybuchnie skandal i kompromitacja na całego, otworzył drzwi do swego mieszkania. A tu – ku zaskoczeniu duchownego – pokój pusty, diabeł zniknął.
Biskup rozejrzał się i już miał pochwalić skromne mieszkanie, gdy dostrzegł czerwoną czapeczkę, którą diabeł zostawił na stole. Z niemym zapytaniem przeniósł wzrok na proboszcza, bo wydało mu się to dziwne, aby taka dostojna osoba używała takiego nakrycia głowy.
– To… to mój siostrzeniec… odwiedza mnie czasami – skłamał proboszcz.
Biskup pokiwał głową ze zrozumieniem i wyraził zadowolenie z ogólnego stanu parafii. Kiedy ksiądz został sam w mieszkaniu, diabeł wyszedł z szafy, w której się ukrył. Zbliżył się do proboszcza i z ohydnym uśmiechem triumfu, wykrzywiając paszczę, zawołał radośnie:
– Wujku!”
Ze sobą samym można się dogadać o wiele łatwiej niż z drugim człowiekiem – choć często zależy to od argumentów, jakich się używa. Ale z szatanem nie ma żadnej dyskusji. Pan Jezus w rozmowie z faryzeuszami próbującymi zastawić na Niego pułapkę zawsze wychodzi zwycięsko. Mówimy: Mądrość Boża. Natomiast w konfrontacji z diabłem – cytuje tylko Pismo Święte. I za każdym razem Chrystus rozpoczyna tak samo: „Napisane jest”….
Te szatańskie pokusy można odnaleźć podczas 40-letniej wędrówki narodu wybranego, który tak często ulegał pokusie chleba. Ale przecież nie tylko tam. Ta pokusa jest mi bardzo dobrze znana. Całkowite zaangażowanie na poziomie tylko materialnym, aby jak najwięcej mieć przysłowiowego chleba. To nasycenie sprawami tego świata może całkowicie zasłonić wydarzenia Wielkiego Czwartku – dnia, w którym Pan Jezus wciela się pod postacie właśnie chleba, aby odtąd umacniać człowieka, żeby diabeł nie potrafił tak łatwo mieszać mu w głowie.
A druga pokusa: ciągłe handryczenie się z Mojżeszem po co ich wyciągał z Egiptu? Na poniewierkę, pewną śmierć? Jak bardzo jest mi to bliskie. A to przecież sam diabeł podsuwa pokusę, aby uczynić z własnych kłopotów, niepowodzeń, z cierpienia, z którym nie umiem sobie poradzić – najważniejsze wydarzenie na świecie. Ile razy człowiek próbuje podporządkować nawet Boga do swoich planów i marzeń.
W Wielki Piątek Pan Jezus wydaje swoje Ciało i przelewa swoją Krew również za mnie, aby mnie wyzwolić z mojego egoizmu, abym mógł zobaczyć drugiego człowieka.
I wreszcie trzecia pokusa: nie starczyło ludziom cierpliwości, nawet na 40 dni. Nie czekając dłużej na Mojżesza, który przecież już schodził z góry z kamiennymi tablicami, ulali swojego złotego cielca i oddawali mu pokłon. Znowu, jak często ima się człowieka ta pokusa, aby zrobić nawet lekki skłon. Będzie dla mnie korzystniejsza sytuacja. A potem przychodzi czas na głębsze ukłony. Jeszcze odzywa się sumienie: Przecież to zdrada! No, ale przecież można wygodniej żyć.
Męka i agonia Ukrzyżowanego trwa, potem następuje stacja 14-ta i cisza Wielkiej Soboty, jak na pustyni, aż do Wielkiej Nocy. Wchodzę w tę ciszę z pustynią swojego serca, powtarzając dzisiejszy psalm responsoryjny: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.”
ks. Marian Łękawa SAC