Jestem blisko – radujcie się
Dzisiejsza Liturgia kładzie akcent na słowo ‘radość’, bo jest już połowa adwentowej drogi. A to znaczy, że „Pan jest już blisko”. Czy ta radość wypełnia również moje serce? Obawiam się, że nie idę równo z Liturgią Kościoła. Bliskość Boga wywołuje we mnie raczej skrępowanie.
Oczywiście, że pragnę iść za Jezusem, ale równocześnie chciałbym zachować odpowiedni dystans. I wiem dlaczego: bo wciąż za dużo jest we mnie ciemnych miejsc. Wiem również, że te ciemne miejsca często mają moje przyzwolenie? Jeżeli miałbym jakieś usprawiedliwienie, to pewnie tylko takie, że nie do końca jestem świadom wszystkich krzyżujących się w moim sercu pragnień, tęsknot i dążeń. Stąd ten lęk przed przenikliwym Bożym spojrzeniem. A przecież, jak pyta w swoim rozważaniu ks. biskup Jan Pietraszko: „Czy tak być musi?
Tak bywa w życiu, ale Pan Bóg mówi, że tak być nie musi i nie powinno – że może być odwrotnie. Powinno być odwrotnie. Bóg mówi: Jestem blisko – radujcie się, moje obecne przyjście adwentowe nie jest przyjściem w mocy i potędze sędziowskiego majestatu. Nie jest to czas okazywania władzy i pozywania przed sąd. Przychodząc do was pragnę wam powiedzieć, że oczy wasze mogłyby widzieć światło prawdziwe, a nie widzą; że uszy wasze mogłyby słuchać słów prawdy i mądrości, a nie słyszą; że usta wasze mogłyby mówić słowa prawdziwe, dobre i piękne, a nie mówią; że ciała wasze są pokryte trądem, nogi wasze są kulawe i ręce uschłe, a mogłyby być zdrowe…
Przychodząc do was przynoszę wam nie sąd, lecz nadzieję.”
I właśnie ta nadzieja jest źródłem radości. Z niej bierze się chęć, siła i zapał, aby uczynić wielki wysiłek, który przygotowuje we mnie miejsce dla Pana.
Jest takie opowiadanie jak pewien człowiek dowiedział się, że Bóg zapragnął przyjść do niego.
– Do mnie? – upewniał się pytając kilkakrotnie – do mojego domu?
Biegał po wszystkich pokojach. Nawet wszedł na strych, potem do piwnicy. Spojrzał teraz na swój dom innymi oczyma. I doszedł do wniosku, że w takim bałaganie nie może przyjąć zapowiedzianego Gościa. Wszędzie pełno różnych rupieci, niepotrzebnych rzeczy. Niby tyle przestrzeni, a właściwie nie ma miejsca, żeby w ogóle myśleć o przyjmowaniu kogokolwiek.
Otworzył okna. Otworzył drzwi i wołał, ażeby ktoś zechciał mu pomóc uporządkować jego zaniedbany dom.
Wymiatając zawzięcie różne śmieci po chwili zauważył, że jednak ktoś przyszedł mu pomóc. Razem powynosili przed dom wszystkie niepotrzebne rzeczy, aby je spalić. Kosztowało ich to wiele pracy, aby wyczyścić ściany, wyszorować podłogi, umyć okna. Ale końca roboty – tak się wydawało – nie było widać. W pewnym momencie właściciel był już tak zmęczony i zrezygnowany, że powiedział:
-To się nam nie uda!
– Na pewno się uda! – odpowiedział drugi.
Pracowali dalej, aż nadszedł wieczór. Dopiero wtedy poszli do kuchni i nakryli stół.
– Teraz mój Gość może już do mnie przyjść – powiedział zadowolony gospodarz domu – ale gdzie On jest? Już powinien być.
– Ależ ja już tutaj jestem! – odpowiedział pomagający mu człowiek i usiadł przy stole – chodź, zjedzmy teraz coś razem.
Tę podstawową prawdę Bożej obecności w człowieczym sercu ujął w bardzo krótkiej rozmowie ks. Jan Twardowski przy Stacji siódmej Drogi Krzyżowej:
– „Gdzie byłeś? – pytał Jezusa ktoś, kto upadł.
– Byłem przy tobie – odpowiedział Jezus.
– Nie widziałem i nie widzę!
– Zacznij się modlić, wtedy Mnie zobaczysz.”
Pewna żydowska legenda opowiada o rabbim, który spotkał proroka Eliasza. Rabbi pomyślał sobie: ten człowiek może mi rzeczywiście powiedzieć, kiedy w końcu przyjdzie obiecany Mesjasz. Pomyślał i zapytał:
– O to musisz Go już sam zapytać – odparł prorok.
– A gdzie Go szukać? – chciał wiedzieć rabin.
– Siedzi przy bramie miejskiej w Rzymie, pomiędzy biednymi i chorymi. Opatruje ich rany – wyjaśnił Eliasz.
Rabbi udał się w to miejsce i szybko je odnalazł. Wszystko było tak jak mówił prorok. Zapytał Mesjasza o termin Jego powrotu. Odpowiedź była krótka: DZISIAJ.
Rabbi wrócił szybko do domu, aby zdążyć przed zachodem słońca. Ale kiedy był już późny wieczór rozczarowany skarży się do Eliasza, że Mesjasz go okłamał: miał przyjść dzisiaj, a nie ma Go jeszcze do tej pory.
– Dopóki nie zrozumiesz, co oznacza DZISIAJ, Mesjasz przyjść nie może – odpowiedział prorok.
Bóg jest nieustannie obecny na człowieczych drogach. Czy rozpoznaję Go na mojej drodze?
Mój Pan, mój Bóg – z ludzką twarzą mojego bliźniego, w adwentowym czasie, tu i teraz…
Jeżeli wołanie Kościoła stanie się i moim wołaniem: „Niebiosa rosę spuście nam na ziemskie niwy”, wtedy moje serce, choćby było spieczone jak popękana ziemia, może się odmienić i będzie żywe, wrażliwe.
ks.Marian Łękawa