****
Doświadczenie pustyni
Dzisiejszy fragment Ewangelii według św. Marka rozpoczyna opis Dobrej Nowiny. Tą Dobrą Nowiną jest osoba Jezusa Chrystusa, Bożego Syna. Jego przyjścia oczekiwały pokolenia przez wieki całe. Ale kiedy pojawił się Mesjasz – nie dla wszystkich był takim, jakiego oczekiwano. Bo, żeby rozpoznać i przyjąć Zbawiciela trzeba najpierw usłyszeć głos, który nawołuje: „Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu!”
Głos ten można jednak zagłuszać, albo przemilczać z obawy i z lęku zobaczenia prawdy. Tak było wtedy, kiedy „wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów”. Bardzo wielu ludzi wchodziło do wód Jordanu, szukając wybawienia ze swoich pokrętnych dróg zła. Ale byli i tacy, którzy przemyśliwali jak zamknąć usta mówiącemu prawdę, jak pozbyć się tego niebezpiecznego człowieka. Tak jest i dziś. Miejscem adwentu jest pustynia, która tworzy scenerią adwentowych dni. Pustynia to jest pustka, odległość, obcość, samotność, brak życia – jak napisał ks. Janusz Pasierb. Doświadczenie pustyni – jak bardzo jest bliskie i zrozumiałe dla człowieka żyjącego dziś. Artyści, którzy mają dar opisywania poprzez słowo, kolor, kształt, dźwięk rzeczywistości, która nie dla wszystkich zawsze jest tak wyrazista, a która przecież jest obecna w każdym człowieku – bardzo często posługują się pojęciem pustyni. To dobry znak, bo Słowo Pańskie rozbrzmiewa właśnie na pustyni. W książce wspomnianego już ks. Pasierba pt. Czas otwarty można przeczytać takie słowa: „Pustynia jest miejscem interwencji Bożych. Bóg prowadzi swoich wybranych na pustynię i przez pustynię. Przez doświadczenie pustyni przechodzi sam Chrystus. Jeśliby życie wokół mnie zamieniło się w pustynię, muszę pamiętać, że jest to czas próby. Mogę z tej sytuacji przymusowej wynieść tyle, ile bym wyniósł wybierając ją dobrowolnie. Być na pustyni może być przekleństwem, ale może być i powołaniem”. W Liście do zakładnika Saint-Exupéry pisał o pustyni, że jest ona – wobec braku jakiegokolwiek bogactwa dotykalnego, widzialnego i słyszalnego – dowodem na to, że „człowiek jest ożywiany przede wszystkim przez przyciągania niewidzialne. Człowiekiem kieruje Duch. Na pustyni jestem wart tyle, ile warte są moje bóstwa”.
Swego czasu siostra zakonna opowiedziała takie zdarzenie ze swego życia gdy miała lat 12. Było to w lipcowy poranek. Czekała na swoją koleżankę, z którą była umówiona. Zniecierpliwiona, że jej wciąż nie ma, zaczęła się dąsać pokazując swoje humory i stawała się coraz bardzie nieznośna. Ojciec widząc jak córkę ogarnia jakaś furia postanowił dłużej już nie tolerować takiego zachowania i kazał jej zabrać książkę, koc i jabłko. Wsadził do samochodu i wywiózł 8 mil poza miasto na jakąś wiejską polanę. Tam powiedział do niej:
- Ponieważ nie umiesz przebywać w towarzystwie zostawiam cię tutaj aż do wieczora.
Najpierw w tej złości i gniewie była gotowa iść pieszo z powrotem do domu, ale kiedy pomyślała o ojcu zmieniła zdanie. Więc postanowiła nic nie robić. Usiadła na kocu. Miała wiele czasu. Powoli jej złość zaczęła ją opuszczać. Zjadła jabłko. W miarę upływu czasu ogarniało ją wewnętrzne uciszenie i zaczęła odnajdywać w sobie coraz więcej harmonii i spokoju. Patrzyła na niebo, patrzyła na otaczający ją krajobraz i te jej oczy, jeszcze do niedawna takie pełne zawziętości, na co tylko spojrzały – wszystko ją denerwowało, a teraz widziały piękno. Zaczęła cieszyć się tym pięknem i ogarnęło ją zawstydzenie z powodu swojego zachowania. Zobaczyła swój egoizm rozpieszczonego dziecka.
Zaskoczona tą zmianą swojego nastroju, że odczuwa w sobie teraz pokój, nawet radość uświadomiła sobie jak jej dobrze zrobiła ta samotność. Odnalazła w sobie dobro. Poczuła jakąś jedność z otaczającym ją światem i bardzo wyraźną Bożą obecność.
Kiedy pod koniec dnia przyjechał jej ojciec – ona była już odmieniona, jakby nie ta sama osoba. Urosła wewnętrznie jak młoda roślina w słońcu. Dziękowała ojcu, że odważył się wziąć takie ryzyko i dał jej szansę – przez to stała się osobą dojrzalszą.
I na koniec dodała, że w jej życiu bardzo zaowocowało to doświadczenie, bowiem zawsze w momentach ważnych decyzji albo trudnych przeżyć udawała się na miejsca odosobnione.
Czy nie w ten sposób zbliża się Bóg do ludzi poddawanych próbie pustyni?
Adwent, który trwa, jest szansą wchodzenia na taką symboliczną pustynię, aby doświadczyć Boga, który już tam jest.
Modlę się więc o odwagę, bo nie jest łatwo wychodzić z mojego skomplikowanego świata, aby zaprosić do siebie Pana, bo wciąż jeszcze są we mnie urwiska, a nie równina, strome zbocza, a nie gładka nizina. Ale w tym moim ciągłym usiłowaniu obecna jest przecież nadzieja. Słyszę ją, bo sam Bóg mówi przez swoich posłańców: Powiedźcie małodusznym: Odwagi.
ks. Marian Łękawa SAC