Author: ks. Marian Łękawa SAC

  • XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA – ROK B

    Czy kocham Boga?

    Jezusowa odpowiedź na pytanie postawione przez uczonego w Piśmie: „które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” nie pozostawia najmniejszej wątpliwości. Za starotestamentowym sformułowaniem Chrystus wymienia wszystkie cztery elementy – serce, duszę, umysł i moc, poprzez które człowiek jest w stanie wyrazić całkowite swoje przylgnięcie do Boga.

    Żeby lepiej zrozumieć jak bardzo mocne powinno być we mnie to pragnienie posłużę się hinduistyczną opowieścią o pewnym wieśniaku, który przyszedł do świątobliwego człowieka medytującego w cieniu drzewa i zapytał go:

    – Chcę zobaczyć Boga. Pokaż mi, jak mogę Go doświadczyć.

    Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi. Przyszedł więc następnego dnia z tym samym pytaniem. Sytuacja się powtórzyła. Ale wieśniak nie zniechęcił się. Przychodził przez wiele dni, aż w końcu świątobliwy mędrzec, widząc jego wytrwałość, tak mu powiedział:

    – Wydaje się, że naprawdę szukasz Boga. Dziś po południu zejdę w dół, do rzeki, by wziąć kąpiel. Tam mnie spotkasz.

    I rzeczywiście obydwaj znaleźli się w rzece. Świątobliwy człowiek chwycił wieśniaka za głowę, zanurzył go i trzymał pod wodą. Biedny wieśniak rzucał się i szarpał, chcąc wydostać się na powierzchnię. Po jakimś czasie, kiedy go puścił, powiedział mu:

    – Przyjdź znów jutro do mnie pod drzewo.

    Tak też się stało – wieśniak przyszedł. Ale tym razem mędrzec odezwał się pierwszy:

    – Powiedz mi dlaczego tak zaciekle walczyłeś, kiedy trzymałem ci głowę pod wodą?

    – Ponieważ chciałem oddychać; bez powietrza nie można żyć.

    W dniu, w którym będziesz tak zaciekle pragnął Boga, jak pragnąłeś powietrza – w tym dniu z całą pewnością Go spotkasz.

    Czy tak żarliwie pragnę odnajdywać Boga obecnego na drogach mojego życia? Jak łatwo człowiek łudzi samego siebie próbując tłumaczyć, że przygniatają go przeróżne obowiązki, że jego codzienne życie wypełnione jest od rana do wieczora kontaktami z różnymi ludźmi. Będąc pogrążony po szyję we współczesnej cywilizacji ulegam niebezpiecznej pokusie tzw. „działacza” zaangażowanego do tego stopnia, że już nie starcza czasu na modlitwę – i w ten sposób moim życiem pokazuję, że Pan Bóg nie jest znowu aż tak istotny i tak konieczny jak powietrze, którym oddycham. Ks. Antony de Mello w książce pt. Kontakt z Bogiem cytując sławne powiedzenie św. Augustyna o ludzkim niespokojnym sercu dopóty dopóki nie spocznie w Bogu, porównuje człowieka, który nie przeżył jeszcze prawdziwego doświadczenia Bożej mocy do ryby bez wody: „Jeśli nie doświadczamy agonii ryby pozbawionej wody, dzieje się tak dlatego, że zlikwidowaliśmy ból ogromną ilością pragnień i przyjemności, a nawet problemów, którym pozwalamy zajmować naszą uwagę. W ten sposób odsuwamy na bok pragnienie Boga i nie odczuwamy bólu z tego powodu, że Go jeszcze nie spotkaliśmy.”

    Z kolei Carlo Carretto w II tomie swoich rozważań pt. Bóg, który nadchodzi odsłania moją motywację, że jeśli nie szukam Boga i nie modlę się do Niego – to nie z powodu braku czasu, o czym wygodniej jest mi mówić. Tak naprawdę trzeba powiedzieć, że nie kocham Boga. Przecież miłość pokonałaby wszelkie trudności i odnalazła drogę do umiłowanego. Choć Carretto próbuje też w jakiś sposób usprawiedliwić współczesnego człowieka: „Jesteśmy straszliwie uzależnieni od czasu, w którym żyjemy, i trudno się przed tym uzależnieniem uchronić. Od rana do wieczora bombarduje nas nie tylko cywilizacja konsumpcyjna, ale, co gorsza, cywilizacja zgiełku, wrzaskliwych sloganów, zmysłowości, przekonania o wyższości człowieka. Jakże wyzwolić się spod wpływu tej rzeczywistości? To, co widzialne, stało się tak ogromne, iż nie pozostawia już miejsca dla Niewidzialnego. Bohaterowie rozrywki i sportu tak bardzo wypełniają twą podekscytowaną duszę, iż nie ma tam już miejsca dla bohaterów Biblii czy Ewangelii, którzy niegdyś byli w niej częstymi gośćmi. Wizerunek postaci Jezusa zdaje się zanikać w twym sercu, i nic już ci nie mówi po trzech godzinach spędzonych przed „wideo” tego świata.”

    Tak trudno mi jest przyznać się, że mój codzienny żywot jest blady, jest anemiczny i tak mało owocny. Winą jest letnia temperatura mojego serca. A jest ono letnie dlatego, bo moja modlitwa nie wiele znaczy.

    Panie Jezu, który po całym dniu ciężkiej pracy usuwałeś się na miejsce samotne, aby się modlić, daj mi tę łaskę, aby moja modlitwa wyszła z marazmu i przechodziła przez rozdarte ukrzyżowane Twoje serce, w którym styka się wymiar wertykalny z Bogiem Ojcem i wymiar horyzontalny ze wszystkimi braćmi i siostrami. Wiem, że wtedy i lęk zniknie, aby wciąż i całkowicie dawać siebie.

    Jest taka modlitwa, którą ułożyła Matka Teresa, od niedawna już błogosławiona. Ta modlitwa jest jak droga, na którą trzeba tylko wejść:

    „Owocem ciszy jest modlitwa.

    Owocem modlitwy jest wiara.

    Owocem wiary jest miłość.

    Owocem miłości jest usługiwanie.

    Owocem usługiwania jest pokój.”

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXX NIEDZIELA ZWYKŁA – ROK B

    Idąc za Nim, nie zabraknie nam światła

    W dzisiejszym Słowie Bożym znowu obecna jest ludzka prośba. Ale ta prośba jest już zupełnie inna niż u synów Zebedeusza w minionej niedzieli. Wypowiada ją ślepy Bartymeusz, syn Tymeusza, żebrak z gościńca w pobliżu miasta Jerycha. Woła, właściwie krzyczy: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”

    I Ewangelia zaznacza, że „wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Dlaczego ci, którzy szli z Jezusem uciszali ślepca? Pan Jezus zmierzał ku Jerozolimie, gdzie groźby przeciwko Niemu były już bardzo niepokojące. I tego nie mogli pojąć jego uczniowie – po co więc tam iść. Ogarniał ich strach. Nie zrozumieli ani Chrystusowych słów kiedy mówił, że Syn Człowieczy właśnie w Jerozolimie będzie musiał wiele wycierpieć i nie rozumieli też Jego nauczania z ostatnich dni. Najpierw w sprawie małżeństwa usłyszeli zdecydowaną odpowiedź: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Potem w rozmowie z bogatym młodzieńcem wyjaśniał co trzeba czynić, aby się zbawić. I wreszcie kiedy sprzeczali się między sobą o najważniejsze funkcje w Bożym królestwie powiedział im: „Kto chce być pierwszym, niech stanie się ostatnim”. Były to wymagania bardzo trudne do przyjęcia. Więc będąc w takiej niepewnej dla siebie sytuacji staje się zrozumiałe ich zdenerwowanie wywołane krzykiem ślepca. Ten krzyk przeszkadzał ich lękowi, ich niepewności. Tak bardzo byli zmartwieni jedynie swoją sytuacją.

    A tymczasem zachowanie niewidomego pokazuje w jaki sposób działa Bóg. Niewidomy, jak pisze kardynał Jean-Marie Lustiger, „zrezygnował z wszelkich żądań wobec Boga. Jest żebrakiem, wyrzutkiem. Mówią mu, że Jezus z Nazaretu zbliża się i będzie tędy przechodził. Nie widzi Go, nie zna Go. Zaczyna w nieznośny sposób wołać.”

    Pan Jezus mówi: „Przyprowadźcie go!” I wtedy uczniowie idący za Chrystusem nie tylko przyprowadzają Bartymeusza, ale sami zaczynają wychodzić poza swój krąg egoizmu. Bo oto dają nadzieję niewidomemu. Mówią do niego: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię!”

    „A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Powiedział mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Kardynał Lustiger z tej rozmowy wyciąga taką refleksję: „Każdy nieszczęśnik prosi o to, by mógł wydobyć się ze swojego nieszczęścia. Głodny powie: „Daj mi jeść”, a chory: „ulecz mnie”. Ale Jezus, odpowiadając mu, mówi jeszcze coś więcej: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Mówi mu o wierze i zbawieniu. Słowa, których ślepiec nie wyrzekł, coś, o co nie prosił.

    I oto dzieje się coś nieoczekiwanego i wyjątkowego w tej Ewangelii. Podczas gdy inni właśnie opuszczali Chrystusa, wycofywali się, mówiąc: „On jest szalony, idzie do Jerozolimy po śmierć”, niewidomy rusza za Jezusem.” Bowiem światło, za którym tak tęsknił stało się jego udziałem. Ziściło się jego pragnienie. Prorok Jeremiasz w dzisiejszym I Czytaniu zapowiada taką drogę: „Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę. Przywiodę ich do strumienia wody równą drogą, nie potkną się na niej”.

    Pewien król miał dwóch synów. Kiedy był już stary postanowił przekazać swoje panowanie, ale nie wiedział któremu. Przywołał więc swoich synów do siebie i każdemu wręczył pięć srebrnych monet. I tak powiedział:

    • Za te pieniądze macie napełnić halę w naszym pałacu. Macie czas do wieczora. A czym ją napełnicie, to już wasza sprawa.

    Straszy syn od razu wyruszył na poszukiwania. Przechodząc obok pola zobaczył jak ludzie zbierali trzcinę cukrową i wyciskali ją w młynie. Reszta leżała porozrzucana i bezużyteczna. Więc od razu pomyślał, że to świetna okazja, aby tymi niepotrzebnymi resztkami wypełnić halę. Z nadzorcą załatwił sprawę, że cała trzcina zostanie zniesiona do hali pałacu późnym popołudniem. Kiedy pomieszczenie było już pełne, poszedł do swojego ojca i pewny siebie powiedział:

    • Wypełniłem twoje zadanie. Na mojego brata nie musisz już czekać. Możesz mnie zrobić twoim następcą
    • Jeszcze nie nadszedł wieczór. Poczekam – odpowiedział król.

    Wkrótce przyszedł młodszy syn. Poprosił, aby wynieść bezużyteczną trzcinę. Następnie do pustej hali przyniósł dużą świecę i zapalił ją. Blask jej płomienia wypełnił całe pomieszczenie. Ojciec nie miał już wątpliwości, bo powiedział w ten sposób:

    – Ty będziesz moim następcą. Twój brat wydał pięć srebrnych monet, aby napełnić halę bezużytecznymi odpadami. Ty nie wydałeś nawet jednej monety i napełniłeś ją światłem. Napełniłeś ją tym, czego ludzie bardzo potrzebują.

    „Światłością świata” jest Chrystus, który mówi: „Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. Niemniej jednak światło nie pozostaje w mocy człowieka. Hans Urs von Balthasar zauważa, że „Pan wprawdzie nie zabiera nam siebie, lecz to nie znaczy, że możemy Go trzymać jako coś należącego do nas, czym możemy dowolnie rozporządzać. Dopóki idziemy za Nim, nie zabraknie nam światła”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXIX Niedziela Zwykła – ROK B

    Pragnienie bycia kimś

    Podczas wywiadu ze znanym kompozytorem i dyrygentem orkiestry Leonardem Bernsteinem dziennikarz zadał, wydawać by się mogło, naiwne pytanie:

    – Na którym z instrumentów członkowie orkiestry najbardziej nie lubią grać?

    – Na drugich skrzypcach – odpowiedział bez wahania mistrz – ponieważ wszyscy zachwycają się pierwszymi skrzypcami. Tylko niewiele osób jest w stanie docenić piękno drugich skrzypiec. Dlatego tak wielu pragnie wejść na pozycję pierwszego skrzypka, bo nie rozumie, jak ważny jest w orkiestrze drugi skrzypek. Najlepsze orkiestry świata to te, które mają doskonałych drugich skrzypków. Bez nich nie będzie harmonii!

    Pragnienie bycia kimś jest bardzo powszechne. Jak to miło jest być zauważonym i podziwianym. Ilu ludzi marzy, aby mieć znaczenie, mieć wpływ, rządzić innymi ludźmi. Mieć władzę – jakie to jest nęcące! Antoine de Saint–Exupery w swojej książce Mały Książewśród wad, które wyśmiewa u ludzi dorosłych, jako pierwszą pokazuje chorobę rządzenia. Na zilustrowanie tej wady wybiera króla zamieszkującego 325 planetę. U rzymskiego historyka Tacyta można znaleźć takie zdanie zapisane w Rocznikach: „Żądza władzy jest gorętsza niż wszystkie inne namiętności razem wzięte”. A z kolei angielski historyk John Dalberg w Historii wolności napisał, że „władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny”. Człowiek, który zdobył władzę musi się pokazać jaki jest ważny. Pan Jezus ujął to po prostu w jednym zdaniu: „Ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. A powiedział to dlatego, ponieważ synowie Zebedeusza, Jakub i Jan wyjawili swoje skrywane pragnienia: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie”. Marzył się im obraz, aby być w majestacie. Tadeusz Żychiewicz zauważa: „i tak jeszcze bardzo dobrze i umiarkowanie, że tylko po prawicy albo po lewicy. Cóż: w końcu to byli przecież uczniowie Pana. Gdyby nie to – zabrakłoby dlań miejsca pośrodku. Ale obraz by pozostał: człowiek na majestacie.

    Gdyby tak uśpić naszą czujność i samokontrolę, gdyby tak przewrócić naszą świadomość podszewką na wierzch, gdyby tak dobrze pogrzebać w motorach podświadomości, kto wie: może odnaleźlibyśmy w sobie ten właśnie obraz i takie marzenie, nie inne. Gdyby tak z wystarczającym brakiem litości przeanalizować dzieje ludzkich poczynań, historię najróżniejszych społeczności, historię wędrówek, pochodów, budowania i niszczenia – może to właśnie odnalazłoby się pod papierami, gdzie teksty podniosłych przemówień, w najdyskretniejszych z człowieczych szuflad: obraz człowieka na majestacie. Apoteozę samouwielbienia”.

    Nieprzypadkowo w rejestrze grzechów głównych na pierwszej pozycji znajduje się pycha. To ona spowodowała, że Lucyfer, który był bardzo ważnym aniołem, wypowiedział bluźniercze słowa: Nie będę Bogu służył. I ten diabelski bunt wciąż miesza w człowieczych sercach. Potrafi nawet pomieszać wśród tych, którzy zdecydowali się na wyłączną służbę Bogu.

    Jest takie opowiadanie jak Diabeł przemierzał afrykańską pustynię i napotkał grupę pomniejszych demonów kuszących świątobliwego pustelnika. Próbowali najpierw pokusami zmysłowymi, ale na próżno. Później przez niepokój i zwątpienie, ale świątobliwy mnich trzymał się dzielnie. W końcu bogactwami tego świata chcieli pokazać, że jego wyrzeczenia na nic się nie przydadzą i marnuje tylko drogocenny czas. Ale pustelnik nadal pozostał niewzruszony.

    Wtedy sam Diabeł wkroczył do akcji mówiąc swoim asystentom:

    – Ponieważ wasze metody nie odniosły żadnego skutku, popatrzcie na mnie jak to się robi.

    Poszedł do pustelnika i powiedział tylko:

    – Słyszałeś ostatnie wiadomości? Twój brat został biskupem w Aleksandrii.

    I jak wieść niesie – jasną twarz świątobliwego zakonnika wykrzywił grymas gorzkiej zawiści.

    Pytanie Zebedeuszowych braci spowodowało wśród pozostałych oburzenie. To znaczy, że oni również snuli podobne plany na temat swojej roli, którą chcieliby odegrać w nowym Królestwie Izraela. Pan Jezus dobrze wiedział, że droga Jego uczniów jest jeszcze daleka do tego, aby oni mogli zrozumieć to co On do nich mówił: „Kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Tę długą drogę będą przechodziły również następne pokolenia, bo spór o najwyższy urząd w Kościele jest stale powracającym echem pytania synów Zededeusza. Dlatego papież Grzegorz Wielki na rozgorzały taki właśnie spór w VII wieku, w myśl Jezusowych słów z dzisiejszej Ewangelii, nazwał siebie niewolnikiem wszystkich – sługą sług Bożych. I to pozostało nie tylko jako oficjalny tytuł biskupa Rzymu. Wystarczy popatrzeć na bł. Jana Pawła II – jak on bardzo dosłownie realizował ten tytuł swoją posługą. Jak bardzo upodabniał się do swojego Pana, który wymownym gestem, tuż przed swoją męką, umywał nogi apostołom podczas pierwszej Eucharystii. Klękał za każdym razem, kiedy sprawowana była Najświętsza Eucharystia – bo taka jest liturgia Bożej miłości do ludzi. „Czy wiecie co wam uczyniłem? Nazywacie Mnie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo Nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXVIII Niedziela Zwykła – ROK B

    Jak osiągnąć pełny sens życia

    Najlepszym komentarzem do dzisiejszej Ewangelii o bogatym młodzieńcu, który przyszedł do Chrystusa, są słowa papieża Jana Pawła II z Encykliki Veritatis Splendor (Blask Prawdy) z rozdziału pierwszego. Pomagają bowiem one odkryć głębiej żywe Słowo Boże i przyjąć je z całą jego mocą. 

    Ojciec Święty tłumaczy bardzo szczegółowo tę rozmowę, która w gruncie rzeczy wciąż się odbywa: „W tym młodzieńcu możemy rozpoznać każdego człowieka, zbliżającego się świadomie lub nieświadomie do Chrystusa, Odkupiciela człowieka, i stawiającego Mu pytanie moralne. Młodzieniec pyta nie tyle o to, jakich zasad należy przestrzegać, ale jak osiągnąć pełny sens życia. To dążenie bowiem stanowi rzeczywiste podłoże każdej ludzkiej decyzji i działania, to ukryte poszukiwanie i wewnętrzny impuls porusza ludzką wolność. Pytanie młodzieńca odwołuje się ostatecznie do Dobra absolutnego, które nas pociąga i wzywa, jest echem Bożego powołania, źródła i celu życia człowieka”.

    „Aby umożliwić ludziom to „spotkanie” z Chrystusem, Bóg dał im swój Kościół. Istotnie, Kościół temu jednemu pragnie służyć, ażeby każdy człowiek mógł odnaleźć Chrystusa, aby Chrystus mógł z każdym iść przez życie”.

    „Pytanie młodzieńca ma kluczowe znaczenie w życiu każdego człowieka i nikt nie może się od niego uchylić: ono bowiem dotyczy dobra moralnego, które należy czynić oraz życia wiecznego. Rozmówca Jezusa wyczuwa, że istnieje związek między dobrem moralnym a wypełnieniem własnego przeznaczenia. Jest pobożnym Izraelitą, wyrosłym – by tak rzec – w cieniu Bożego prawa. Możemy się więc domyślać, że jeśli pyta Jezusa, to nie dlatego, że nie zna odpowiedzi zawartej w Prawie. Jest bardziej prawdopodobne, iż to fascynacja osobą Jezusa rozbudziła w nim nowe pytania o dobro moralne. Młodzieniec odczuwa potrzebę konfrontacji z Tym, który rozpoczął swą działalność, głosząc nowe i radykalne orędzie: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelie!”

    „Również człowiek współczesny winien zwrócić się na nowo do Chrystusa, aby uzyskać od Niego odpowiedź na pytanie, co jest dobrem, a co złem. To Chrystus jest Nauczycielem, Zmartwychwstałym, który ma życie w sobie i pozostaje zawsze obecny w Kościele i w świecie. To On otwiera wiernym księgę Pisma i objawiając w pełni wolę Ojca, naucza prawdy o postępowaniu moralnym. Jako źródło i szczyt ekonomii zbawienia, Alfa i Omega ludzkich dziejów, Chrystus objawia kondycję człowieka i pełnię jego powołania. Dlatego „człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca – nie wedle jakiś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty – musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie <przyswoić>, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym”.

    Dalszy komentarz Ojca Świętego pokazuje ten dogłębny proces nawarstwiania się Bożego spotkania z człowiekiem. Ale kiedy rozmowa Jezusa z bogatym młodzieńcem dochodzi do kulminacyjnego punktu – kończy się ona właściwie z odcieniem goryczy. Bo człowiek nie przyjmuje Bożej propozycji. Odchodzi smutny. Dlaczego? Tę gorycz widać również u Jezusowych uczniów. Lękają się wezwania do naśladowania swojego Mistrza. Nie mogą pojąć ani zrozumieć kto w takim razie potrafi sprostać wymaganiom przekraczającym ludzkie pragnienia i siły: „Któż więc może się zbawić?” Pan Jezus tłumacząc robi to stopniowo, jakby prowadził za rękę, krok za krokiem. Najpierw mówi: „Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność”. A więc nie sam fakt posiadania jest niebezpieczny, ale bezsilność człowieka, którego bogactwa posiadają. Dlatego bogaty młody człowiek odszedł od Chrystusa i odszedł smutny, bo zdał sobie sprawę, jak bardzo jest przywiązany do tego co ma. Zrozumiał, że to nie on jest panem rzeczy, które posiada, ale odwrotnie. Odszedł więc do swoich własności wobec których okazał się bezsilny. A to jest smutne.

    Na skraju wioski stanął zmęczony pątnik. Ponieważ zapadał już zmrok patrzył na domy i tak myślał do którego pójść, aby poprosić o nocleg. Nagle usłyszał biegnącego i krzyczącego mieszkańca wioski:

    – Kamień, kamień…daj mi ten kosztowny kamień!

    – Jaki kamień? – spytał pielgrzym.

    – W nocy miałem sen – odpowiedział zdyszanym jeszcze głosem. Widziałem anioła, który powiedział mi, że o zmroku, na skraju wioski spotkam pątnika. I on mi ofiaruje kosztowny kamień, dzięki któremu będę bogaty aż do końca życia.

    Pielgrzym poszukał w swojej torbie i rzeczywiście wyjął jakiś kamień.

    – Prawdopodobnie to jest ten, który anioł miał na myśli. Znalazłem go na leśnej drodze i oczywiście możesz go sobie zatrzymać. Jest twój.

    Nowy właściciel z zachwytem patrzył na swój wymarzony skarb. Bo rzeczywiście ten znaleziony kamień okazał się diamentem. Odszedł od swojego dobrodzieja, któremu nawet nie zaproponował noclegu, bo tak był zajęty oglądaniem mieniącego się kruszcu. Kiedy położył się do łóżka nie mógł zasnąć z wrażenia. Całą noc przewracał się z boku na bok. Rano wyruszył na poszukiwanie pątnika i kiedy go odnalazł usilnie go prosił:

    – Daj mi to bogactwo, które ci pozwoliło oddać ten diament tak lekkim sercem! W Księdze Syracha jest takie zdanie: „Bezsenność z powodu bogactwa wyczerpuje ciało, a troska o nie oddala sen”.

    Ale tu nie chodzi tylko o posiadanie bogactwa w sensie materialnym. Można być bogatym w wiedzę. Przeciwnikami Jezusa, i to najbardziej zagorzałymi, byli ludzie uczeni. Oni także całą swoją nadzieję położyli w tym co posiadali. Czuli się nieomylni i pewni ze swoimi wiadomościami, od których nie potrafili już odejść. Wiedza nie jest jeszcze mądrością. O mądrość trzeba się modlić. Dzisiejsze I Czytanie taką modlitwę przytacza z Księgi Mądrości.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXVII Niedziela Zwykła – ROK B

    Niezniszczalna miłość 

    Słuchając dzisiejszej Ewangelii może człowieka dotknąć pewna pokusa: skoro Mojżesz zezwalał na napisanie listu rozwodowego i oddalenie żony – to czy aby Chrystus nie przecenia możliwości swoich naśladowców? Żeby tylko mieć gwarancję Bożej wyrozumiałości w tym względzie człowiek jest gotów nawet przyznać się, i to bez większych oporów, do posiadania też zatwardziałego serca. Ale Pan Jezus nie pozostawia żadnej wątpliwości. Sięga ponad prawo Mojżeszowe do pierwotnego porządku Stworzenia.

    I ten pierwotny porządek nierozdzielności wpisany jest już w samą naturę człowieka i to zarówno w aspekcie duchowym jak i cielesnym. Dzisiejsze I Czytanie bardzo obrazowo, może nawet aż naiwnie – ale przekazuje istotną prawdę o godności kobiety i mężczyzny, którzy w małżeństwie stanowią jedno ciało. Miłość małżeńska jest mocniejsza od wszystkich innych więzi, jakie łączą ludzi ze sobą. Hans Urs von Balthasar tłumaczy, że „nad zwierzętami człowiek panuje, lecz w kobiecie Adam rozpoznaje samego siebie: „Ta dopiero jest ciałem z mego ciała”. „Dlatego to”, jak wyraźnie mówi Pismo, mężczyzna łączy się z kobietą, i w ten sposób ci dwoje stają się tym, czym właściwie już są: jednym ciałem. Pierwsza opowieść o stworzeniu świata wspomina również o płodności tego związku mężczyzny i kobiety, jest ona bowiem częścią uzasadnienia nierozerwalności związku małżeńskiego, co Jezus podkreśla w swym wyjaśnieniu.”

    Ale życie jednak pokazuje, że bardzo wiele małżeństw po prostu rozsypuje się. I choć rozwód nie jest tu żadnym lekarstwem na ludzkie dramaty, szczególnie w sytuacjach, które dotykają dzieci, to jeszcze niepokojącym staje się fakt coraz większego społecznego przyzwolenia, że to jest normalne.

    Już w roku 1876 Klara z Tańskich Hofmanowa pisała, że „choćby kto żadnej religii nie miał, o świętości małżeństwa przekonanym nie był, sam prosty wstyd, sama przyzwoitość winnyby sprawy rozwodowe obrzydzić. Lecz niestety, w owym czasie owa plaga rodzin, owo zabójstwo moralności tak było powszechne i ułatwione, że ręczę, iż każdy, co owe czasy pamięta, naliczyćby potrafił jednym tchem kilkanaście par, najpierwszych imion, z których albo jedno albo drugie się rozwiodło, a często bardzo oboje. Ohydny przydomek rozwódka stał się nawet przydomkiem dobrego tonu, rekomendacją w wielkim świecie, synonimem elegantki. Taka zgroza, która i dziś jeszcze w naszej Polsce zdarza się częściej niźli w innych krajach; kto wie czy nie jest także jednym z powodów kary niebios nad nami! Za nieporządkiem domowym, tyle innych nieporządków idzie”…

    A co powiedzieć o takich sytuacjach, nie zawsze świadomie zawinionych, że dwoje ludzi zagubi się i odnaleźć się nie może. Terminologia prawnicza nazywa to trwałym rozkładem pożycia połączonym z utratą kontaktu psychicznego. Wtedy dwoje ludzi, choć mieszkają razem pod jednym dachem, są rozłączeni. Pomiędzy nimi jest już zupełna obcość. To tak jakby o nich William Maugham pisał:

    „Tragedią miłości nie jest śmierć. Tragedią miłości nie jest rozłąka. Tragedią miłości jest obojętność.”

    A Henryk Sienkiewicz w „Kwiatach zła” po prostu stwierdza, że „lepsza śmierć niż powolne w niewzajemnej miłości udręce konanie”.

    Na pewno przy pomocy prawnego czy policyjnego przymusu nie można nakłonić mężczyznę i kobietę do miłości. To dlatego Pan Jezus znając tę zmienność człowieczego serca i tę niestałość jego woli, przenosi ludzką miłość w rejony Bożych tajemnic dając jej moc i rozmiar aż takiej miłości, jaką Bóg ofiarowuje swojemu ludowi. Bo Bóg jest Oblubieńcem i związał się z Izraelem, swoją Oblubienicą i to miłością niezniszczalną. Kardynał Jean-Marie Lustiger pyta: „Czy Bóg-Oblubieniec zerwie swoje przymierze i oddali swój lud dlatego, że nie był on absolutnie wierny miłości ofiarowanej przez Boga? Czy Oblubienica-Izrael odrzuci swego Oblubieńca-Boga, służąc innym panom, innym bożkom? W podobny sposób Jezus wyrazi się mówiąc o swych współczesnych, a więc i o nas: „O, plemię niewierne, dopóki mam was cierpieć?” Plemię cudzołożne – to pokolenie, które sprzedaje się bożkom. A Bóg przebacza swej niewiernej Oblubienicy, Jego miłość nie zna granic, Przymierze zaś jest nieodwołalne.”

    Pan Jezus w ten sposób odsłania tajemnicę Bożego planu. Pan Bóg stwarza człowieka na swój obraz i proponuje mężczyźnie i kobiecie taką właśnie niezniszczalną miłość, która jest możliwa dzięki Bożej mocy. Bo to właśnie ta Boża moc daje łaskę wierności, daje możliwość przebaczenia wchodząc w rejony miłosierdzia, o ile człowiek zechce współdziałać.

    Pomimo ciągłych ludzkich niewierności i pomimo ciągłych ludzkich grzechów, Pan Jezus, jak zapewnia dzisiejsze II Czytanie, nie wstydzi się nazywać siebie Synem Człowieczym. Przecież „z łaski Bożej za wszystkich zaznał śmierci”. Odkąd wydał na krzyżu swoje Ciało i Krew – wydaje je stale w sakramencie Eucharystii. Dlatego jest prawdziwym Małżonkiem, a Jego Oblubienicą jest cały ludzki ród. Bóg, który się oddaje człowiekowi sprawia, że z kolei człowiek ma tę możność stania się darem, że znajduje upodobanie w dawaniu, że poznaje smak Bożej radości. Będąc obdarowanym może obdarowywać innych.

    Wiosną 1886 roku w kościele św. Augustyna w Paryżu młoda kobieta prosi swojego spowiednika o poradę. Jej kuzyn Charles de Foucauld stracił wiarę i prowadzi życie hazardzisty. I nie wie jak mu pomóc, a bardzo by chciała i bardzo cierpi z tego powodu. Zakonnik mówi w ten sposób: „Jeżeli chcemy nawrócić jakąś duszę, nie możemy jej upominać. Najlepszym środkiem nie jest zatajanie przed nią czegokolwiek, lecz pokazanie jej, jak bardzo ją kochamy”.

    I rzeczywiście: jeszcze w tym samym roku Charles de Foucauld nawraca się. Szczera pobożność jego kuzynki wywiera na nim tak ogromne wrażenie, że nie opuszcza go już pytanie o Boga. W październiku przystępuje do spowiedzi i od tej pory prowadzi życie, które zbliża go wciąż do Boga.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXVI Niedziela Zwykła – ROK B

    Oczyść mnie z błędów

    Francuski dramaturg Jean Anouilh w jednej ze swoich sztuk przedstawił szokującą scenę z Sądu Ostatecznego: Sprawiedliwi – pewni swoich zarezerwowanych miejsc – stoją przed bramą do Raju. Niecierpliwie czekają na moment, w którym będzie można wejść. I kiedy tak chełpią się swoimi zasługami nagle powstaje wielkie zamieszanie, bo słyszą nieprawdopodobną wieść, że tym innym, którymi oni pogardzali, Bóg przebaczył. Najpierw niedowierzają, ale kiedy okazało się to prawdziwe – są pełni oburzenia, pretensji i żałują swoich wysiłków i trudów. Robią więc ostre wyrzuty Bogu:

    • Gdybyśmy to wiedzieli wcześniej…

    I w tym momencie, ogarnięci całkowitą złością, zostają potępieni.

    Tak łatwo człowiek ustawa siebie wyżej patrząc na innych z góry. Sam fakt bycia w Kościele jak potrafi nieraz stworzyć dystans w stosunku do tych, którzy są poza. Dlatego dzisiejsze Słowo Boże przestrzega biorących udział w sprawowaniu Eucharystii, że chrześcijańskie myślenie i działanie jest możliwe nie tylko w jej obrębie, bowiem Boża wszechmoc również poza Kościołem może wzbudzić chrześcijańską postawę – czego symbolem jest tu kubek wody podany uczniom Chrystusa i uczynek ten nie pozostanie bez wynagrodzenia. I zaraz potem Pan Jezus mówi jak wielkim niebezpieczeństwem jest zazdrość. Ta sama zazdrość za otrzymanie Bożych darów opisana jest w dzisiejszym I Czytaniu z Księgi Liczb. Mojżesz patrzy jednak dalej, bo wyczekuje kiedy Duch Boży rozleje się na wiele serc: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha”. Aby wytłumaczyć na czym polega niebezpieczna droga, na którą człowiek wchodzi, może czasem i nieświadomie, ale na niej nie ma ocalenia, bowiem taka droga wiedzie tylko do zatracenia – Pan Jezus posługuje się bardzo drastycznymi obrazami. Widać w nich konsekwencje zwielokrotnione poprzez wciąganie również innych na tę samą drogę. Jeżeli te słowa wywołują niepokój – to dobrze, bo pomogą mi zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za moje postępowanie. Ale jeżeli zostaną zlekceważone, albo jeszcze gorzej – wywołają irytację – co wtedy? Aż trzy razy Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii używa słowa „piekło”.

    Był czas, że kaznodzieje aż nazbyt często mówili o wiecznym potępieniu i o przeklętych wrzucanych w ogień, który nie gaśnie. Dziś można zauważyć, że głoszący Boże słowa jakby popadli w drugą krańcowość. W tłumaczeniu Ewangelii zda się, że pomijają fakt, iż piekło istnieje i istnieją diabły.

    Ks. Piotr Pawlukiewicz opisując kondycję polskiego społeczeństwa po wyjściu z komunizmu, wspomina jak był przerażony, kiedy słuchał wypowiedzi pewnego robotnika:

    • „Panie redaktorze, mnie nie obchodzi, kto rządzi w Polsce, lewica czy prawica. Niech nawet sam diabeł rządzi, byle tylko pieniądze były”.

    I komentarz ks. Piotra:

    – „Słuchałem tych słów i drżałem, bo ktoś żyjący obok mnie wzywa samego szatana, eby zaprowadził porządek wśród nas, żeby porządził na tej ziemi. Może było to tylko niezbyt fortunne sformułowanie pewnych społecznych oczekiwań. Ale gdy widziałem te oczy pełne złości, nienawiści, to rzeczywiście czułem, że naprawdę było w tym coś z modlitwy do złego ducha.”

    A przecież porządził już diabeł na polskiej ziemi i to w sposób aż nazbyt widoczny. W tym wrześniowym miesiącu nie można nie przywołać potwornego czasu sprzed lat. Papież Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał, napisał takie słowa: „Obozy koncentracyjne były i zawsze pozostaną realnym symbolem jakiegoś piekła na ziemi. Wyraziło się w nich swoiste maksimum zła, które ludzie wyrządzili ludziom”. A przecież ta hekatomba nie trwała tylko w wojennych latach. Karl Popper jest autorem zdania: „Próba zrealizowania nieba na ziemi kończy się zawsze wyprodukowaniem piekła”. Jeżeli dziś wciąż są tacy, którzy proszą i modlą się do szatana o jego rządy i o jego władzę – to trzeba wiedzieć, że zły duch potrafi takie modlitwy wysłuchać. On potrafi nie tylko stół zastawić, ale przy tym również tak wszystko powykręcać, że już nie powinno dziwić to co dzieje się w mojej Ojczyźnie. Te przestępstwa najbardziej wynaturzone i zboczenia, które już są widoczne wśród młodzieży i nawet dzieci, skondensowana agresja, powszechna nieuczciwość i zupełna obojętność wobec tych faktów – czy nie jest to skutek wysłuchanych przerażających próśb?

    „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” – to mówi Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Czy zdaję sobie sprawę co to znaczy zgorszyć kogoś? To znaczy odebrać mu wiarę, dobroć, czystość. I to dzieje się nie tylko poza domem. Ks. Piotr Pawlukiewicz, cytowany już wyżej, opowiadał jak to podczas Mszy św. dla dzieci jeden z księży podchwytliwie zapytał o jakiś szczegół z serialu, w którym namiętność, zbrodnia i wszelkie brudy moralne były przedstawione aż nazbyt wyraźnie. Przeważająca część dzieci była doskonale zorientowana, o jaki serial i o jaki szczegół chodzi. Czy to jest obojętność, albo ten zły już tak potrafił się zadomowić, że ja nie mam siły, aby przycisnąć wyłącznik srebrnego ekranu? Albo to świadome wlewanie do duszy drugiego człowieka uczucia zazdrości i zawiści – jak często się dokonuje. Jak łatwo można komuś, kto ma w swoim życiu powody do prawdziwej radości, odebrać pokój serca. Wystarczy tylko powiedzieć: „Z czego ty taki jesteś zadowolony. To co masz – to nic. Zobacz jak inni się dorobili. Jakie mają domy, jakie mają samochody?” Czy takie wlewanie jadu nie przypomina wężowej taktyki z rajskiego ogrodu? Bardzo! Taki grzech zgorszenia działa z potężną siłą, porywając człowieka tak mocno, że jest gotów zatracić się w nim bez reszty. Nawet modlić się do szatana.

    „Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.” Jeżeli moje wielkie mniemanie o sobie jest mi tak bliskie i tak niezbędne jak mój wzrok, ale ono powoduje, że drugi człowiek staje się gorszy z powodu mojej pychy – to muszę ją wyrwać z siebie, bo lepiej jest wejść przez bramę do żywota wiecznego z bardzo kiepskim i nawet kalekim o sobie mniemaniem, niż razem ze wspaniałym samopoczuciem wylądować gdzie indziej: „gdzie robak ich nie umiera”.

    Modlę się więc słowami psalmu: Panie Jezu Chryste, oczyść mnie z błędów, które są dla mnie skryte i broń mnie od pychy, by nie panowała nade mną.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXV Niedziela Zwykła – ROK B

    Co jest moim krzyżem?

    Dzisiejsze Słowo Boże, tak jak poprzedniej niedzieli, jest kontynuacją tłumaczenia, że „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie.” Aż dziw bierze, że I Czytanie z Księgi Mądrości z taką dokładnością opisuje zachowanie Jezusa i Jego wrogów. Przecież obelżywe słowa, jakie padają pod krzyżem, odpowiadają dokładnie słowom bluźnierców ze Starego Testamentu.

    I Pan Jezus mówi o tym swoim uczniom jak będzie wydany na haniebną śmierć, ale oni nic nie rozumieją. Gorzej – zajęci są tylko sobą, prowadząc sprzeczkę, który z nich ważniejszy. I tu znowu ogarnia mnie, ale tym razem już nie zdziwienie, tylko niepokój, ponieważ pomimo tak nieprawdopodobnej bliskości samego Boga – choćby przez fakt głoszenia Słowa Bożego i udzielania sakramentów, a więc dzieło zbawienia wciąż trwa, wciąż się dokonuje również poprzez mnie – a mimo to wciąż odnajduję w sobie tak wiele podobieństwa do owych uczniów z tamtego czasu, kiedy oni podróżowali z Jezusem przez Galileę.

    Pan Jezus mówił do nich o swojej drodze jaka Go czeka i mówił również o podobnej drodze przeznaczonej dla tych, którzy zechcą pójść za Nim. Jak to musiało okropnie brzmieć w uszach Jego uczniów. Krzyż w owym czasie był znakiem hańby i śmierci cudzoziemskiej. Przecież to była rzymska szubienica. Nie dość, że taka okropna śmierć, to jeszcze i hańba. Ale na tym polega tajemnica wzięcia krzyża.

    Dziś kiedy nasi kombatanci otrzymują wezwanie, aby wziąć krzyż – to idą do SPK, albo do ambasady – bo to oznacza wzięcie honorowego odznaczenia. Ale w tamtym czasie to nie był klejnot. Dzięki tylko Chrystusowi krzyż stał się całkowicie innym symbolem i to do tego stopnia, że chętnie dekorują się krzyżem, jako znakiem wyróżnienia i chwały nawet ci, którzy wyrzekają się krzyża. A przecież ten krzyż był najpierw znakiem hańby i śmierci.

    Co to znaczy, kiedy Pan Jezus mówi: „Kto chce iść za Mną, musi wziąć swój własny krzyż”? To znaczy, że dla mnie też przygotowano krzyż. Fulton Sheen napisał takie zdanie: „Jest tyle krzyży co ludzi”. Co jest więc moim krzyżem? Muszę odnaleźć w sobie co dla mnie jest znakiem hańby. Coś co budzi we mnie największy lęk. Coś czego się boję, przed czym się lękam. Co budzi we mnie największą odrazę? Przecież nie mogę naśladować Chrystusa jeżeli nie wiem co jest moim krzyżem. Bo mam nieść ten mój krzyż, wstępując w ślady Jezusowych stóp. I to nieść każdego dnia. Nieść przez całe życie. Co w moim życiu jest najcięższe? Może moja największa słabość? Moja wada? A może choroba, o której stopniowo, gdy się starzeję, dowiaduję się, że już lepiej nie będzie, tylko gorzej? Może tym krzyżem jest fakt starzenia się? I to starzenia się nie w swoim kraju? Budząc się rano, jeszcze przed świtem człowiek myśli o swoim życiu, o zmarnowanych latach. Myśli o wszystkim co właściwie najcięższe. Jakim ciężarem bywa niemożność przekazania swoich doświadczeń z obawy, że będzie się niezrozumianym nawet przez ludzi bardzo mi bliskich, bo stanowiących własną rodzinę. I na dodatek jeszcze ten ciągły widok ciężkich chmur za oknem na szkockim niebie wyolbrzymia kształt mojego krzyża. Mój krzyż – czy ja go rozpoznaję? Krzyż to jest to, co mnie najbardziej upokarza, policzkuje i degraduje. Coś czego najbardziej się wstydzę. Pod czym ciągle upadam. A potem człowiek znowu powstaje i niesie dalej. I dobrze, jeżeli mnie pochyla, jeżeli mnie gniecie, bo wtedy wiem, że wciąż jest na moich ramionach. Mam z czym iść za Jezusem, który mnie zapewnia, że jeżeli będę szedł z tym krzyżem za Nim – zostanę ocalony. Bo pokusa ucieczki krętymi drogami od swojego krzyża wciąż jest blisko. Ks. Jan Twardowski w swoim rozważaniu o krzyżu przy II stacji pisze, że „kiedy uciekamy od jednego krzyża, zwykle wpadamy na drugi. Jeżeli unikamy krzyża miłości, zaczyna nas przygniatać krzyż egoizmu”. Jest więc niebezpiecznie biec w innym kierunku, kryć się przed Bogiem, jak Adam po grzechu krył się ze swoim wstydem. Bo wtedy można zmarnować swoją szansę. „Każdy los, w którym widać krzyż, staje się łaską” – mówi Reinhold Schneider. Zaś Adam Mickiewicz wołał, że „krzyż na Golgocie nikogo nie zbawi, jeśli ktoś we własnym sercu krzyża nie wystawi”.

    Stara legenda opowiada o ludziach, którzy nieśli ze sobą swoje krzyże. Jednemu z pielgrzymów wydawało się, że jego krzyż jest za długi i przez to niewygodny. Więc według swego uznania skrócił jego długość, żeby mu było lżej. Po długiej wędrówce wszyscy stanęli nad przepaścią. Na drugim brzegu było już widać ziemie – upragnioną i obiecaną. Ale nie było żadnego mostu. Więc pielgrzymi kładli nad przepaścią swoje krzyże, które nieśli. Ich długość była wystarczająca, tak że stały się dla nich kładką. Tylko ten obcięty krzyż okazał się za krótki. Jego właściciel stał więc smutny i bezradny.

    Czyż nie tą samą myśl poezją ujął Cyprian Kamil Norwid:

    „Synku! Trwogi zbądź;
    Znak to zbawienia!
    Płyńmy! Bądź co bądź…
    Patrz, jak się zmienia:
    Oto – wszerz i wzwyż
    Wszystko – toż samo.
    – Gdzież podział się krzyż?
    – Stał się nam: bramą.”

    Więc ten mój krzyż – to jest cała moja szansa. Bylebym tylko nie zniechęcił się. I pewnie nieprzypadkowo, pisząc ten tekst, natrafiłem na takie zdanie Franza Grillparzera: „Bóg nie zdejmuje ciężaru, lecz wzmacnia plecy”.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXIV Niedziela Zwykła – ROK B

    Rezygnacja z własnego ja

    W dzisiejszej Ewangelii ustami św. Piotra zostaje wyznana, po raz pierwszy publicznie, wiara w Jezusa Chrystusa. Uczniowie rozpoznają w swoim Mistrzu Mesjasza. Ta poprawna odpowiedź jest jednak jeszcze za bardzo związana z wyobrażeniami rozpowszechnionymi w Izraelu, który owszem, oczekiwał Mesjasza, ale wyłącznie i przede wszystkim jako wyzwoliciela ich narodu spod okupacji Rzymian. Dlatego Chrystus „surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili”.

    I wtedy również po raz pierwszy wobec swoich uczniów Pan Jezus, jakby przeciwstawiając się chwalebnemu tytułowi, powie o sobie, że jest Synem Człowieczym i powie jaki los Go czeka: „Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie”. A więc mówi o sobie jako Mesjaszu religijnym. Tym samym odbiera złudzenia słuchaczom. To nie będzie Mesjasz polityczny, Mesjasz – na którym będzie można zyskać, za którym warto się opowiedzieć. Jezus mówi o sobie, że będzie Mesjaszem cierpiącym. Będzie ukrzyżowany. Pojawia się tu słowo o krzyżu. I z takim Jezusem trzeba było wtedy i trzeba dzisiaj się związać. A człowiek mając tak często do czynienia z cierpieniem i swoim i cudzym chciałby od niego uciec i dlatego wciąż woła do Pana słowami Piotra: „Niech Cię Bóg broni, nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!” Ale Pan Jezus i wtedy i dziś odpowiada zdecydowanie: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.” I tłumaczy, że po to przyszedł na ten świat, aby dokonać, właśnie w ten sposób, najważniejszego dzieła. Tego dzieła ma dokonać nie dla siebie samego, ale dla każdego, kto w wierze pragnie Go naśladować.

    Dzisiejsze II Czytanie z Listu św. Jakuba pokazuje w sposób praktyczny na czym polega naśladowanie Pana. Hans Urs von Balthasar pisze, że w tym naśladowaniu „tkwią korzenie nauczania św. Jakuba na temat wiary i uczynków. Wiara bez dzieła Męki nie jest wiarą chrześcijańską; wiara, która pragnie samą siebie zachować, straci wszystko. Pragnienie zachowania siebie to egoizm, nie do pogodzenia z wiarą, która jest nieodłączna od miłości. Oto jest istota uczynków, bez których według św. Jakuba wiara nie może istnieć: uczynki w tym rozumieniu to oddanie całego siebie – czy to Bogu, czy bliźniemu. Niewątpliwie, taki „uczynek” może stać się dla człowieka źródłem cierpienia, a nawet śmierci; śmierć jest zresztą niejako wpisana w istotę tego uczynku, zawsze bowiem jest to rezygnacja z własnego ja; i w gruncie rzeczy jest sprawą drugorzędną, czy ta rezygnacja zaowocuje śmiercią cielesną – świadectwem krwi.”

    Pan Jezus mówił potem do wszystkich słuchających: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, ten je zachowa.” Trzeba więc z takim Jezusem związać się. Św. Paweł używa określenia: „przyoblec się w Chrystusa”. Ta symbolika obrzędu oblekania się jest obecna w Kościele. Podczas udzielania sakramentu chrztu św. nakłada się białą szatę na nowo ochrzczonych. Ubieranie ministrantów w komże i księdza w ornat – też jest przebieraniem się w Jezusa.

    Pamiętam z rekolekcji, które wygłosił ks. Janusz Pasierb, takie pytania: „Czy naprawdę przyoblekliśmy się w Jezusa? Czy wdzialiśmy Go na siebie? Tak jak mówimy: ale się ubrałem w tego człowieka, to znaczy: ale się wpakowałem, ale się z nim związałem, ale on mi ciąży. Czy tak ubrałem się w Jezusa?” Bo Pan Jezus stawia sprawę bardzo jasno: wyrzec się siebie. Przyznać się do Niego. Przylgnąć do Niego. Taka jest tajemnica miłości, która polega na utracie suwerenności. Miłość zawsze jest wejściem w strefę drugiej osoby, w rejon przyciągania drugiej osoby. Tą osobą jest Jezus, osoba ukrzyżowana, a więc związana z cierpieniem. Dzisiejsze I Czytanie z Księgi proroka Izajasza opisuje przez jakie męki będzie przechodził „Sługa Pański” czyli Mesjasz. Chrystus wie dokładnie jaka będzie Jego droga. I nie ukrywa jej przed swoimi uczniami. Tym, którzy zechcą pójść za Nim mówi wyraźnie, że muszą wziąć swój krzyż. To znaczy, że każdy człowiek ma swój krzyż. Czy ja już wiem jak wygląda mój krzyż w moim życiu? Ale z odpowiedzią na to pytanie spróbuję się zmierzyć w następnym komentarzu, bo Chrystus i w następną niedzielę nadal będzie tłumaczył, że „zbawienie przyszło przez krzyż.”

    A w dzisiejszą niedzielę proszę Cię Panie, aby Twoje Słowo o krzyżu uciszyło moje szamotanie i mój bunt. Proszę, bowiem inaczej nie potrafię ani odnaleźć, ani zobaczyć jak wygląda mój krzyż.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXIII Niedziela Zwykła – ROK B

    Głuchota ducha

    Pan Jezus nauczając o Królestwie Bożym równocześnie bardzo często uzdrawia tych, którzy cierpią na różnorakie ułomności. A więc sparaliżowanym i chromym daje pełną swobodę ruchu. Ślepym przywraca wzrok. Niemym pozwala mówić. Głuchym odkrywa świat dźwięku. Bo ci, którzy zostali dotknięci kalectwem mają bardzo ograniczony kontakt z otaczającym światem, przez co odbierają go w sposób bardzo zubożony.

    U Tadeusza Żychiewicza znalazłem opis takich ludzkich okaleczeń: „Dla niewidomego istnieje dźwięk, dotyk, zapach, wrażenie ciepła i zimna. Ale niewidomy nie wie w pełni, co znaczy, że „słońce świeci”, dla niego znaczy to tyle tylko, że coś niewiadomego grzeje – a to nie jest pełna prawda; jest to prawda zubożona i kaleka. Nie istnieją dlań barwy świtu i zmierzchu; może istnieć tylko mokra rosa bez kształtu i barw. A dla głuchego znów inaczej: wszystko widome jest pogrążone w milczeniu. Dźwięk jest pojęciem bez zawartości treściowej – chyba, że wywołuje drgania uchwytne dotykiem. Słowo „muzyka” nie znaczy nic – co najwyżej dmuchanie, przebieranie palcami, pociąganie smyczkiem z końskiego włosia po strunach z baranich kiszek albo metalu: to jest muzyka. A przecież wiemy, że jest inaczej; muzyka jest czymś zupełnie innym.”

    Pan Jezus poprzez swoje uzdrowienia otwiera upośledzonym i kalekim możliwości daleko większe, daleko piękniejsze i bliższe prawdy jeżeli chodzi o człowieka i świat. Ale czy tylko?

    Dominikański mistyk z Nadrenii, Jan Tauler już w czternastym wieku napisał taki komentarz dotyczący głuchoniemego z dzisiejszej Ewangelii: „Trzeba zbadać bardzo dokładnie, co czyni człowieka głuchym. Nasi najstarsi przodkowie, pierwsza ludzka para, stali się głusi przez to, że nakłonili swe uszy na podszepty Nieprzyjaciela. Za nimi również my staliśmy się głusi i dlatego nie możemy usłyszeć ani zrozumieć słodkich natchnień Słowa Przedwiecznego. A przecież wiemy, że Słowo Przedwieczne znajduje się w naszej głębi tak niewymownie blisko nas i w nas, że sam nasz byt, nasza własna natura, nasze myśli, wszystko co możemy nazwać, wypowiedzieć i pojąć, nie jest nam tak bliskie i tak w nas obecne, jak Słowo Przedwieczne. Ono też nieustannie mówi w człowieku. Ale ten nie słyszy tego wszystkiego z powodu wielkiej głuchoty, którą został dotknięty”.

    Ludzkie serce, aby usłyszeć słowa, które wypowiada Bóg, potrzebuje wyciszenia. Bo diabeł bardzo łatwo i szybko potrafi zwielokrotnić swój hałas. Mówimy: piekielna wrzawa – czy tylko ta na zewnątrz? Taka piekielna wrzawa bywa i to często w człowieczym wnętrzu, a wtedy usłyszeć Bożą mowę jest już bardzo trudno. Na tym polega głuchota ducha, o której pisał w swoich Wyznaniach św. Augustyn: „Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We mnie byłeś, ja zaś byłem na zewnątrz i na zewnątrz Cię poszukiwałem. Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś. Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia, które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie. Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.”

    Kiedy trzęsienie ziemi, albo lawina zasypuje ludzi, wtedy używa się specjalnych aparatów, które swoimi czujnikami potrafią usłyszeć bicie ludzkiego serca i to nawet na dość dużej głębokości. Czy nie na tym polega działanie Słowa Bożego, moc sakramentów, że ludzie, których sytuacja wydaje się być już przegrana, bez nadziei wyciągnięcia – nagle zostają uratowani? Jak istotną rolę odgrywa tu modlitwa, wstawiennictwo drugiego człowieka, bo zwiększa szanse odnalezienia zagubionych. Modlitwa św. Moniki, matki św. Augustyna, modlącej się przez długie lata jest tu wymownym przykładem. A i w dzisiejszej Ewangelii głuchoniemy nie przyszedł do Jezusa sam: „Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę”.

    W każdej Eucharystii rozbrzmiewa Słowo Boże. Czy przypadkiem nie przyzwyczaiłem się, że tylko słucham i przyjmuję do wiadomości, ale Boży przekaz nie dociera do mnie? Jeżeli tak, to znaczy, że mój duchowy słuch jest stępiony i potrzebuję Jezusowego cudu uzdrowienia z mojej głuchoty. Bo Chrystus wciąż dotykając ludzkich serc dokonuje w nich przemiany, o której mówi II Modlitwa Eucharystyczna o tajemnicy pojednania: że Boża ręka poprzez swojego Syna dotyka grzesznika i swoim Słowem zbawia. Bylebym uwierzył, że Pan uzdrowi również mnie. Uwierzył, że możliwe jest i bardzo konieczne, aby dokonało się we mnie wypełnienie się na nowo proroctwa Izajasza z dzisiejszego I Czytania: „Powiedzcie małodusznym: Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg sam przychodzi, aby nas zbawić! Wtedy uszy głuchych się otworzą i język niemych wołać będzie”.

    Spraw więc Panie, aby tak się stało.

    ks. Marian Łękawa SAC

  • XXII Niedziela Zwykła – ROK B

    Najważniejsze jest serce

    Dzisiejsza Ewangelia według św. Marka rozpoczyna się od przekazu: „Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy.” Niestety, ta wielka szansa spotkania, jaka była im dana, została całkowicie zmarnowana, bowiem na przeszkodzie stanęło ich oburzenie i zgorszenie: Jak to, uczniowie Jezusa nie przestrzegają pobożnych przepisów! Od razu i jednoznacznie wydali swój osąd.

    Pan Jezus przestrzega nie tylko faryzeuszy, ale każdego, kto jest skłonny jedynie do zachowania litery prawa, nie zaś jego ducha. Formalista zawsze będzie osądzał drugich, którzy postępują inaczej niż on. Nawet posunie się aż do wykluczenia „tych inaczej zachowujących się” ze swojego kręgu.

    Człowiek często ulega takiej pokusie, że stawia jakiś ludzki zwyczaj, choćby i czcigodny, nie tylko na równi z Bożym przykazaniem, ale nawet i ponad. Stąd słowa Jezusa: „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

    Formacyjnym okresem, bardzo ważnym dla człowieka jest jego rodzinny dom, w którym się urodził i wzrastał. Każdy człowiek jest wychowywany w jakiejś hierarchii wartości. Bywa i to wcale nie rzadko, że rodzice przekazują system wartości bez żadnego rozróżnienia. Z jednakowym naciskiem podkreślają dziecku: Umyj nogi, zmów pacierz, przynieś chleb, idź do kościoła, idź do szkoły, nie bij siostry, wyjmnij rękę z kieszeni i tak dalej. Również katecheci mają taki uroczy sposób prowadzenia katechezy, gdzie z tygodnia na tydzień wszystko na katechezie jest najważniejsze: Wiecie dzieci, najważniejsze jest, żebyście mówili tylko prawdę. W następnym tygodniu: Dzieci, najważniejsze jest, żebyście w niedzielę poszli do kościoła. W następnym, żebyście byli zawsze czysto ubrani. Wszystko jest najważniejsze. A to jest oczywista nieprawda. Bo nie wszystko jest najważniejsze. Są rzeczy jedne ważniejsze, a inne mniej ważne. Dziecko, któremu przekaże się w niewłaściwy sposób hierarchię wartości, bardzo szybko w procesie przewartościowywania, jeśli jakąś wartość nie przyjmie, to wtedy zacznie poddawać w wątpliwość wszystkie inne wartości. Tak dzieje się często z darem łaski wiary. Młody człowiek jeśli nie przyjmie jej na swój własny rachunek, to wtedy wiara – o ile pozostanie w jego życiu, będzie tylko „szacownym spadkiem” po rodzicach, która będzie jedynie przechowywana i to nawet z dużym sentymentem. A wtedy zdarza się, że te religijne zwyczaje wyniesione z rodzinnego domu urastają do rangi dużo większej niż nawet Dekalog.

    Albo – są tacy rodzice, że do czasu tylko I Komunii św. mówi się w ich domu o Panu Bogu – oczywiście na poziomie ich dzieci. Później – najważniejsze staje się już tylko wykształcenie, bo chodzi o przyszłość ich własnych dzieci, żeby były dobrze urządzone, żeby miały dobrą pozycję. Zabezpieczyć się. Ubezpieczyć się. I w takim środowisku wzrasta młody człowiek, w którym liczy się tylko intelekt, bystrość umysłu, zaradność, spryt, umiejętność lawirowania…

    W rozmowach o dzieciach z jakim zachwytem podkreśla się: O, to dziecko jest bardzo zdolne! A jak rzadko zwraca się uwagę – czy ma ono dobre serce? Właśnie, w dzisiejszym Słowie Bożym chodzi o ludzkie serce. Jezusowe skarga: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem daleko jest ode mnie” – czy nie wywołuje we mnie niepokoju?

    Jest takie opowiadanie o pewnym mistrzu, który zadał pytanie swoim uczniom: „Jakiej rzeczy powinno się najbardziej w życiu unikać?”

    • Złego spojrzenia – odpowiedział pierwszy.
    • Zdradliwego przyjaciela – powiedział drugi.
    • Złego sąsiada – dodał trzeci.
    • Złego serca – odezwał się czwarty.

    Mistrzowi najbardziej spodobała się ostatnia odpowiedź, ponieważ w niej mieściły się wszystkie pozostałe. Wtedy postawił następne pytanie: „O co najbardziej w życiu trzeba zabiegać?”

    • O dobre spojrzenie – odpowiedział pierwszy.
    • O wiernego przyjaciela – powiedział drugi.
    • O dobrego sąsiada – dodał trzeci.
    • O dobre serce – odezwał się czwarty.

    Mistrz znowu uznał ostatnią odpowiedź za najlepszą, ponieważ w niej mieszczą się wszystkie pozostałe.

    Serce jest w człowieku najważniejsze. Powiedzieć o kimś: On nie ma serca! Albo: Ma zimne serce! – jest rzeczą najbardziej oskarżającą. Zaś największe uznanie zyskuje człowiek, kiedy mówimy o nim: On ma serce. Albo: Ma dobre, troskliwe, miłujące serce.

    Dziś tak wiele uwagi poświęca się ekologii, bo środowisko jest zanieczyszczone, a więc woda, powietrze, żywność. A tymczasem największym zanieczyszczeniem dla człowieka jest zło. To zło, które wychodzi z ludzkiego serca zanieczyszcza coraz szersze kręgi, kręgi w których odbywają się ludzkie spotkania. Jak często dla wielu chrześcijan Boże przykazania, jeżeli są widoczne, to jawią się jedynie tylko jako same nakazy i zakazy. O. Jacek Salij zwraca uwagę dlaczego tak się dzieje: „Zapewne nie ma w tobie jeszcze wewnętrznego upodobania dla dobra, na którego straży stoi Boże przykazanie. A w takim przypadku przykazanie Boże, nawet jeśli powstrzymuje cię przed złem, to tak jak kaganiec nałożony na złego psa. Zatem, bracia i siostry, usłyszmy dzisiaj, że Bóg nas wzywa do tego, abyśmy mieli upodobanie w dobru, jakie On nam nakazuje. Wówczas zachowywanie Bożych przykazań będzie spontaniczną radością naszych serc.”

    Moja kolejna możliwość, która jest mi dana, że mogę spotkać się z Jezusem w Eucharystii – oby nie była we mnie zmarnowana. Wołam więc z głębi mojego serca, bo czuję wielką potrzebę, abyś Panie moje serce przemienił. Bo wtedy z takiego nawróconego serca rodzą się owoce Ducha, które św. Paweł wylicza: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.”

    ks. Marian Łękawa SAC