Symeon od razu rozpoznał wśród wielu wchodzących do świątyni Maryję i Józefa jak „wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa”. Byli zwyczajnie ubogimi ludźmi, niczym nie zwracającymi na siebie uwagi. Po czym więc rozpoznał ich? Ewangelia mówi o Symeonie bardzo ciepło, że „był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim”. I kiedy wziął w swoje objęcia Mesjasza Pańskiego błogosławił Boga mówiąc: „Teraz, o Panie, według słowa Twego uwalniasz swojego sługę w pokoju, bo moje oczy ujrzały już Twoje zbawienie”. Był szczęśliwym starcem, bo oto spełniło mu się to o czym marzył, o co prosił i czego oczekiwał. A to zdarza się bardzo rzadko.
Tadeusz Żychiewicz poczynił był taką refleksję na temat Symeona, którą rozpoczął pytaniem: „Czegóż więcej, poza uwolnieniem w pokoju, chcieć może człowiek szczęśliwy, któremu spełniło się życie? … Doprawdy: nie za wielu jest ludzi, którym – jak Symeonowi – spełniłoby się życie. Wielu jest takich, którzy na próżno o tym marzą, z dnia na dzień bardziej pewni swojej klęski. Wielu jest takich, którzy u progu starości wiedzą, że mogło być inaczej”.
W moim kapłańskim życiu zdążyłem już wiele wysłuchać ludzkich historii, właśnie w momencie postępującej starości i zniedołężnienia – historie bardzo często skomplikowane i bardzo bolesne i często związane ze swoimi dziećmi. Choć przecież nie wszystkie tragedie rodziców są wynikiem ich błędnego wychowania. Natura zła i grzechu jest o wiele bardziej skomplikowana. Bywa i tak, że w rodzinie jedno dziecko jest dobre, łagodne, a drugie – całkowite przeciwieństwo – wulgarny brutal. Ileż serce matki musi doświadczyć bólu patrząc jak jej własne dziecko marnuje swoje życie. Tylko jeden Bóg wie ile wylanych zostało łez, ile błagań i próśb przez lata całe – a skutek żaden.
Tu przypomina mi się historia, którą opowiedział ks. Pawlukiewiczowi pewien człowiek jak to po powrocie z wojska wrócił do matki i zamiast rozejrzeć się za pracą, pomyśleć o przyszłości, zaczął pić. Początkowo matka tak sobie myślała: No cóż, chłopak po wojsku, pewnie chce się wyszumieć. Ale mijały tygodnie, a syn dalej pił. Matka zaczęła się coraz bardziej martwić. Błagała syna, żeby przestał, żeby się opamiętał. Ale nic nie pomagało – pił dalej. Później zaczęła grozić, że go wyrzuci z domu, jak się nie poprawi, że wezwie policję, że go odda na leczenie. Aż pewnego dnia matka przyszła do pokoju syna i usiadła na krawędzi jego łóżka. Już nie błagała, ani nie straszyła, tylko powiedziała takie słowa: „Synu, ty już nie jesteś mój. Ktoś mi ciebie zabrał. Nic ci już nie będę mówić. Będę się tylko modlić za ciebie i pościć”. Syn wybuchnął śmiechem mówiąc, że to przedstawienie i poszedł się znowu upić. Kiedy wrócił – matka rzeczywiście nic nie mówiła. Widział ją siedzącą w kuchni wciśniętą w kąt pomiędzy oknem a lodówką. Tak samo było następnego dnia, a potem jeszcze w następne aż w końcu nie wytrzymał. Poszedł do kuchni, uklęknął przed nią i powiedział: „mamusiu, pomóż mi. Ja chcę się zmienić, ale nie mogę sobie dać rady sam ze sobą”. I matka pomogła. Ubłagała lekarza na odwykówce, aby go przyjął, bo o miejsce było trudno. W ten sposób syn wyszedł z tego – uratowany przez matkę. Ona zrozumiała, że szatan nie boi się krzyku, ale boi się modlitwy i postu. Ona robiła to samo co prorokini Anna: „Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i w modlitwie dniem i nocą”.
Niech będą błogosławieni na ludzkich drogach tacy Symeonowie i takie Anny – bo to dzięki nim Boża Matka, której „duszę przenika miecz, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” może podawać światu swojego Syna „przeznaczonego na upadek i na powstanie wielu”.
************************************************************************
UROCZYSTOŚĆ
OBJAWIENIA PAŃSKIEGO
By Bartolomé Esteban Murillo – Domena publiczna/Radio Maryja
****
Mówimy, że Adwent już minął i okres Bożego Narodzenia po dzisiejszej uroczystości Objawienia Pańskiego też będzie już za nami. A tymczasem adwent dla każdego człowieka bywa różny i trwa nieraz bardzo długo. Pustynia zaś, przez którą trzeba przejść, też nie dla wszystkich jest jednakowa.
Mędrcy przebyli ogromną drogę zanim dotarli, najpierw do Jerozolimy, a potem do Betlejem. „Ujrzeliśmy gwiazdę Jego na Wschodzie i przybyliśmy pokłonić się Jemu” – taką dali odpowiedź zalęknionemu Herodowi.
Ale to nie gwiazda kazała im wyruszyć w drogę. Gwiazda była tylko znakiem, którym posłużył się Bóg wołając ich z dalekiej krainy. Jak to dobrze, że odważyli się wyruszyć ze swojego miejsca. W ten sposób uznali, że ich mądrość nie jest jeszcze wystarczająca, że przed nimi znajduje się długa droga wytrwałego szukania prawdy. Dlatego ich serca nie znajdowały spokoju. Towarzyszyło im napięcie i wyczekiwanie, że oto muszą dotrzeć do owej Tajemnicy, która znajduje się przed nimi. I kiedy dotarli już do celu swej podróży – „zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon”. Jak niewyobrażalna i nieprawdopodobna okazała się Boża rzeczywistość. To ich pokorne poszukiwanie sprawiło, że odczytali właściwie Boże wezwanie. Bo Bóg objawił się mędrcom właśnie w ten sposób. Tutaj trzeba zdać sobie sprawę, że największe niebezpieczeństwo czai się i ukrywa wobec ludzi uważających się za mądrych i pewnych siebie, że już posiedli wszystko i dlatego nie widzą żadnego sensu po co się wybierać do jakieś dalekiej krainy. Już z góry przesądzili, że nie warto tam wędrować, bo tam nie ma żadnej prawdy. Ks. biskup Jan Pietraszko napisał był w swoich rozważaniach p.t. „Spotkania”, że ”takim ludziom bardzo trudno jest odnaleźć Boga. Mówią nieraz: to, co jest poza mną i czego nie wiem, nie istnieje. A inni: nic mnie to nie obchodzi. Obchodzi mnie to, co mam, co widzę, co mam pod nogami, co mam w zasięgu własnych rąk. A to, co jest wyżej, nie istnieje dla mnie”.
Dzisiejsza uroczystość dlatego nazywa się Objawieniem Pańskim, bo Bóg ukazał poprzez Narodziny Swojego Syna, kim naprawdę jest. Objawił się jako miłość, czułość, dar, przywiązanie, stając się całkowicie zależnym. A mędrcy, którzy uosabiają mądrość, potęgę i moc tego świata, po długiej wędrówce odkrywają w tym Dziecięciu Bożą dobroć skierowaną ku ludziom. Bo Bóg obdarza każdego człowieka swoją ogromną życzliwością i nieprawdopodobnym zaufaniem. A jak odpowiada człowiek?
Tu przywołam znów słowa ks. biskupa Pietraszki, który tłumaczy, że „wszystkie biedy, troski i lęki współczesności na tym przede wszystkim polegają, że w rodzinie ludzkiej jest tak ogromna liczba ludzi dysponujących jeżeli już nie mądrością, to w każdym razie wybitną wiedzą – ludzi posługujących się ponadto narzędziami niezwykle precyzyjnymi, które mogą dosięgnąć człowieka w każdym zakątku świata. Ludzie ci niestety nie zawsze są dość dobrzy i nie zawsze posiadają dość miłości i życzliwości dla każdego człowieka, gdziekolwiek by on żył. W tym właśnie jest bieda, niepokój i udręczenie współczesności, że wiedza i mądrość, która tak wiele umie i wie, że moc, która tak wiele może, nie wie niekiedy tego, że aby była siłą twórczą, musi być dobra, miłująca, musi być prosta, szczera, bez podejrzeń i zdrady, bez podstępu, otwarta ku człowiekowi – jak Dziecię Jezus na kolanach Matki”.
Bardzo popularny brytyjski dziennikarz, rektor uniwersytetu, w czasie II wojny światowej oficer wywiadu, Malcolm Muggeridge, kiedy był jeszcze na swojej długiej drodze nawrócenia, opisywał, jakie wrażenie zrobiło na nim spotkanie z Matką Teresą z Kalkuty, gdy odwiedził ją w okresie Bożego Narodzenia. Pokazywała mu dziecko, które znalazła na śmietniku. Potem w swoich refleksjach tak napisał: „Dziwiłem się, bo było tak maleńkie, że aż dziw brał, że takie maleńkie może istnieć. Gdy powiedziałem o tym Matce Teresie, na jej twarzy pojawił się wyraz radosnego uniesienia. „A widzisz – rzekła – jest w nim życie”. Rzeczywiście było. Nagle poczułem się jakbym był przy narodzinach w Betlejem, a niemowlę na ramionach Matki Teresy stało się następnym Barankiem Bożym zesłanym na świat, by rozjaśnić ciemność wokół nas. I wtedy pomyślałem: jak wiele takich niemowląt można było uratować przed wyniesieniem w kubłach na szpitalny śmietnik…”. I ta refleksja i te następne, które pojawiały się na drodze Malcolma – po latach doprowadziły go do uwierzenia Bożemu Synowi narodzonemu z Najświętszej Maryi Panny.
Bardzo wielu jest ludzi, którzy słysząc w swoim sercu Boże zaproszenie mają odwagę iść ku prawdzie. Ale niestety są i tacy, którzy lękają się trudnej drogi i wtedy raczej wybierają wygodną postawę sędziego, stawiając zarzuty Bogu: że droga jest za bardzo wyboista, że cierni na niej za dużo. A przecież, Ty Panie, przyszedłeś na tę ziemię nie po to, by usuwać kamienie z ludzkich dróg i wyrywać ciernie. Jeszcze jako Maleństwo musiałeś uchodzić w obcy kraj przez zieloną granicę – a droga wiodła przez pustynię obcości i przez miasta nieprzyjazne. I dziś – też „idziesz w spiekocie dnia i w szarym pyle dróg… i uczysz kochać i przebaczać”.
Choć moja ścieżka jest wąska i stroma, choć cierni na niej wiele – odnajduję na niej ślady Twoich stóp, bo Ty wciąż jesteś przede mną. Obym nigdy nie zagubił Twoich śladów!