Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
papież Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
31 grudnia
Święta Katarzyna Laboure,
dziewica i zakonnica
Zobacz także: • Święty Sylwester I, papież |
Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry. Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa. W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych. Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”. Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę. Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada). Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku. |
______________________________________________________________________________________________________________
30 grudnia
Święty Egwin, biskup
Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor. Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów. W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz. |
______________________________________________________________________________________________________________
29 grudnia
Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik
Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką. Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów. Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji. Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku. Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku. Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska. |
______________________________________________________________________________________________________________
28 grudnia
Święci Młodziankowie, męczennicy
Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony. Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa. Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt. Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć. Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana. Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków. Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych. |
______________________________________________________________________________________________________________
27 grudnia
Święty Jan, Apostoł i Ewangelista
Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy). Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11). Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33). Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38). Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52). Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką. Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27). Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9). Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea. Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku). W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju. Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego. Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii. Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów. Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka. Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój. |
______________________________________________________________________________________________________________
26 grudnia
Święty Szczepan, diakon
pierwszy męczennik
Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić. Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik. Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana. Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego. Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn. Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1). Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460). Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy. Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów. Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa. W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 grudnia
Święta Anastazja, męczennica
Zobacz także: • Święty Piotr Nolasco, prezbiter |
Anastazja urodziła się w Rzymie w połowie III w. Była córką poganina i chrześcijanki. Miała męża okrutnika, który jej życie zamienił w pasmo udręk. Po jego śmierci zajęła się pomocą uwięzionym chrześcijanom. Opłacała strażników więziennych, żeby uzyskać dostęp do więzionych i niosła taką pomoc, jaka była dostępna. Kierownikiem duchowym Anastazji był św. Chryzogon, który z polecenia cesarza Dioklecjana został uwięziony i skazany na śmierć za wyznawanie wiary. Wyrok został wykonany w 303 r. w Akwilei. Anastazja towarzyszyła Chryzogonowi do ostatnich chwil. Wtedy również i ona została uwięziona i wtrącona do więzienia w Sirmium (Dalmacja, obecnie Sremska Mitrovica). Po wielu torturach, które zniosła bez słowa skargi, została skazana na śmierć. Z rozkazu sędziego wysłano Anastazję dziurawym statkiem na pełne morze, jednak ku zdumieniu wszystkich statek nie poszedł na dno. Skazano ją więc na śmierć przez spalenie; wyrok wykonano w Sirmium w 304 r. Imię Anastazji wymienia się w Kanonie Rzymskim. Jest patronką wdów i męczennic. W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręku, z mieczem, nożyczkami albo naczyniem na maść; często także na stosie albo przywiązana do pala. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 grudnia
Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice
Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych. Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem. Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14). Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych. Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie. Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama. Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama! Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”. Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały. W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie. |
______________________________________________________________________________________________________________
23 grudnia
Święta Maria Małgorzata d’Youville
Zobacz także: • Święty Serwulus |
Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż. Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami. Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły. Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci. Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II. |
__________________________________________________________________________________
Eucharystia darem Boga dla życia świata
Homilia Papieża podczas 49. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego w Quebec, 22.06.2008
Benedykt XVI
Eucharystia darem Boga dla życia świata
Od 15 do 22 czerwca odbywał się w Quebecu w Kanadzie 49. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Jego datę i miejsce wyznaczył Jan Paweł II w 2004 r. Kongres był połączony z obchodami 400-lecia założenia przez francuskich imigrantów miasta Quebec oraz 350. rocznicy ustanowienia tam biskupstwa, najstarszego w Ameryce Północnej. Hasło Kongresu brzmiało: «Eucharystia darem Boga dla życia świata». Na program kongresu składały się celebracje eucharystyczne, wykłady, dyskusje oraz adoracja Najświętszego Sakramentu, która trwała nieprzerwanie w dzień i w nocy w 6 kościołach w Quebecu oraz w dwóch kaplicach na terenie miasteczka kongresowego. Episkopat Polski reprezentowali kard. Stanisław Dziwisz i bp Ryszard Karpiński. Kongres zakończył się 22 czerwca Eucharystią «Statio Orbis» sprawowaną pod przewodnictwem legata papieskiego kard. Jozefa Tomki, koncelebrowaną przez 40 kardynałów, 250 biskupów i 1500 kapłanów. Homilię, za pośrednictwem połączenia telewizyjnego z Watykanem, wygłosił Benedykt XVI. Na zakończenie homilii ogłosił też, że następny, 50. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny odbędzie się w 2012 r. w stolicy Irlandii Dublinie. Poniżej zamieszczamy papieską homilię.
po francusku:
Księża kardynałowie, ekscelencje, drodzy bracia i siostry!
Z radością łączę się z wami za pośrednictwem telewizji i przyłączam się do waszej modlitwy podczas 49. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który was zgromadził. Pragnę pozdrowić najpierw kard. Marca Ouelleta, arcybiskupa Quebecu, i kard. Jozefa Tomkę, specjalnego wysłannika na kongres, a także wszystkich uczestniczących w nim kardynałów i biskupów. Serdeczne pozdrowienia kieruję do przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, którzy zechcieli wziąć udział w liturgii. Z miłością myślę o kapłanach, diakonach i wszystkich obecnych wiernych, a również o katolikach w Quebecu, w całej Kanadzie i na innych kontynentach. Pamiętam o tym, że wasz kraj w tym roku obchodzi 400. rocznicę powstania. Jest to doskonała okazja, aby każdy przypomniał sobie wartości, którymi kierowali się pionierzy i misjonarze waszego kraju.
«Eucharystia darem Boga dla życia świata» — oto temat wybrany na obecny Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Eucharystia jest naszym najpiękniejszym skarbem. Jest ona sakramentem w całym tego słowa znaczeniu; już teraz wprowadza nas w życie wieczne; w niej zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia; ona jest źródłem i szczytem działalności i życia Kościoła, o czym przypomniał Sobór Watykański II (Sacrosanctum Concilium, 10). Jest zatem szczególnie ważne, aby pasterze i wierni wciąż starali się zgłębiać ten wielki sakrament. W ten sposób każdy będzie mógł utwierdzić się w wierze i coraz lepiej wypełniać swą misję w Kościele i w świecie, pamiętając o owocach, które wydaje Eucharystia w życiu osobistym, w życiu Kościoła i świata. Duch prawdy daje świadectwo w waszych sercach; wy także dawajcie ludziom świadectwo o Chrystusie, jak mówi antyfona przed śpiewem Alleluja w tej Mszy św. Udział w Eucharystii nie oddala nas zatem od naszych współczesnych, przeciwnie, jako najdoskonalszy wyraz miłości Boga stanowi ona dla nas wezwanie, abyśmy wraz ze wszystkimi naszymi braćmi starali się stawiać czoło obecnym wyzwaniom i uczynić z ziemi miejsce, gdzie żyje się dobrze. W tym celu musimy nieustannie walczyć o szacunek dla każdego człowieka od poczęcia aż do naturalnej śmierci, o to, by nasze zamożne społeczeństwa przyjmowały uboższych i przywracały im godność oraz by każdy mógł wyżywić siebie i własną rodzinę, a pokój i sprawiedliwość panowały na wszystkich kontynentach. Oto niektóre z wyzwań, które powinny pobudzać do działania naszych współczesnych, chrześcijanie natomiast powinni czerpać siłę z tajemnicy Eucharystii, aby im sprostać.
po angielsku:
«Oto wielka tajemnica wiary» — głosimy podczas każdej Mszy św. Pragnę zachęcić wszystkich, aby zgłębiali tę wielką tajemnicę, zwłaszcza poprzez ponowną lekturę oraz indywidualną i zbiorową analizę soborowego dokumentu o liturgii Sacrosanctum Concilium, a także by odważnie o niej świadczyli. W ten sposób każdy będzie mógł lepiej pojąć znaczenie wszystkich aspektów Eucharystii, zrozumieć jej głębię i intensywniej ją przeżywać. Każde zdanie, każdy gest ma swe znaczenie i w każdym kryje się tajemnica. Mam szczerą nadzieję, że obecny kongres pobudzi wszystkich wierzących, aby w taki właśnie sposób zaangażowali się w odnowę katechezy eucharystycznej i sami sobie uświadomili, czym naprawdę jest Eucharystia, a następnie uczyli dzieci i młodzież poznawania tej głównej tajemnicy wiary i budowania wokół niej własnego życia. W szczególności usilnie nalegam, aby kapłani z należytym szacunkiem odnosili się do obrzędu Eucharystii; wzywam też wszystkich wiernych, by szanowali rolę każdego, zarówno kapłana, jak i świeckiego, w liturgii Eucharystii. Liturgia nie jest naszą własnością — jest skarbem Kościoła.
Przystępowanie do komunii św., adoracja Najświętszego Sakramentu — bo w taki właśnie sposób chcemy pogłębić naszą komunię, przygotować się do niej i jak najdłużej w niej trwać — pozwalają nam również wejść w komunię z Chrystusem, a poprzez Niego z całą Trójcą, byśmy się stali tym, co przyjmujemy, i żyli w komunii z Kościołem. To właśnie wtedy, gdy przyjmujemy Ciało Chrystusa, otrzymujemy moc «jedności z Bogiem i z sobą nawzajem» (św. Cyryl Aleksandryjski, In Ioannis Evangelium, 11, 11; por. św. Augustyn, Sermo 577). Nigdy nie wolno nam zapominać, że Kościół jest zbudowany na Chrystusie i że, jak zgodnie mówili za św. Pawłem (por. 1 Kor 10, 17) św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu i św. Albert Wielki, Eucharystia jest sakramentem jedności Kościoła, ponieważ my wszyscy tworzymy jedno ciało, którego głową jest Pan. Musimy wciąż na nowo powracać do Ostatniej Wieczerzy Wielkiego Czwartku, gdzie otrzymaliśmy zadatek tajemnicy naszego odkupienia na krzyżu. Podczas Ostatniej Wieczerzy zaczyna się rodzić Kościół, w niej zawiera się Kościół wszystkich czasów. W Eucharystii nieustannie ponawia się ofiara Chrystusa, nieustannie ponawia się zesłanie Ducha Świętego. Obyście wszyscy coraz głębiej uświadamiali sobie znaczenie niedzielnej Eucharystii, bo niedziela, pierwszy dzień tygodnia, jest dniem, w którym oddajemy cześć Chrystusowi i otrzymujemy siłę, by przeżywać każdy dzień jako Boży dar.
po francusku:
Pragnę również wezwać pasterzy i wiernych, aby zwracali uwagę na przygotowanie się do Eucharystii i przyjmowanie komunii św. Pomimo naszej słabości i grzechów Chrystus pragnie w nas przebywać. Dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby przyjmować Go do czystego serca, dzięki sakramentowi pokuty i pojednania wciąż na nowo odzyskując czystość, którą plami grzech, «aby nasze słowa były zgodne z naszymi myślami», jak zaleca Sobór (por. Sacrosanctum Concilium, 11). W istocie, grzech, zwłaszcza ciężki, sprzeciwia się w nas działaniu łaski eucharystycznej. Z drugiej strony ci, którzy nie mogą przyjmować komunii św. z powodu swej sytuacji, znajdą jednak zbawczą moc i skuteczność w komunii pragnienia i w udziale w Eucharystii.
Eucharystia zajmuje całkiem szczególne miejsce w życiu świętych. Podziękujmy Bogu za dzieje świętości, która w Quebecu i w Kanadzie wniosła wkład w misyjne dzieło Kościoła. Wasz kraj w sposób szczególny otacza czcią kanadyjskich męczenników: Jana de Brébeufa, Izaaka Jogues’a i ich towarzyszy, którzy potrafili oddać życie za Chrystusa, włączając się w ten sposób w Jego ofiarę na krzyżu. Należą oni do pokolenia, które założyło Kościół w Kanadzie i przyczyniło się do jego rozwoju — wraz z Małgorzatą Bourgeoys, Małgorzatą d’Youville, Marią od Wcielenia, Marią Katarzyną od św. Augustyna, bpem Franciszkiem de Lavalem, założycielem pierwszej diecezji w Ameryce Północnej, Diną Bélanger i Kateri Tekakwithą. Uczcie się od nich. I jak oni nie lękajcie się; Bóg wam towarzyszy i chroni was; każdy dzień uczyńcie ofiarą na chwałę Boga Ojca i wnoście swój wkład w budowanie świata, pamiętając z dumą o waszym religijnym dziedzictwie, o jego oddziaływaniu społecznym i kulturalnym, oraz starając się szerzyć wokół siebie wartości moralne i duchowe, które otrzymujemy od Pana.
Eucharystia nie jest tylko posiłkiem w gronie przyjaciół. Jest ona tajemnicą przymierza. «Modlitwy i obrzędy Ofiary eucharystycznej nieustannie ożywiają przed oczami naszej duszy, w ramach cyklu liturgicznego, całą historię zbawienia i pozwalają nam coraz lepiej pojąć jej znaczenie» (s. Teresa Benedykta od Krzyża [Edyta Stein], Wege zur inneren Stille, Aschaffenburg 1987, s. 67). Naszym powołaniem jest wejść w tę tajemnicę przymierza, coraz bardziej upodabniając każdego dnia nasze życie do daru otrzymanego w Eucharystii. Ma ona charakter sakralny, o czym przypomina Sobór Watykański II: «Każda celebracja liturgiczna jako działanie Chrystusa-Kapłana i Jego Ciała, czyli Kościoła, jest czynnością w najwyższym stopniu świętą, której skuteczności z tego samego tytułu i w tym samym stopniu nie posiada żadna inna czynność Kościoła» (Sacrosanctum Concilium, 7). W pewien sposób jest ona «liturgią niebiańską», antycypacją uczty w królestwie wiecznym, głosi bowiem śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, aż przyjdzie (por. 1 Kol 11, 26).
Musimy prosić Pana, by obdarzył swój Kościół nowymi kapłanami, ażeby ludowi Bożemu nigdy nie zabrakło szafarzy dających mu Ciało Chrystusa. Proszę was również, byście ukazywali piękno kapłaństwa młodym chłopcom, aby je przyjęli z radością i nie lękali się odpowiedzieć Chrystusowi. Nie zawiodą się. Niech rodziny będą podstawowym miejscem, w którym rozwijają się powołania, ich kolebką.
Zanim zakończę, z radością ogłaszam wam datę i miejsce przyszłego Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Odbędzie się on w Dublinie w Irlandii w 2012 r. Proszę Pana, aby każdemu z was pozwolił odkryć głębię i wielkość tajemnicy wiary. Niech Chrystus obecny w Eucharystii oraz Duch Święty przywoływany nad chlebem i winem towarzyszą wam na waszej codziennej drodze i w waszych misjach. Na wzór Maryi Dziewicy bądźcie otwarci na działanie Boga w was. Powierzając was wstawiennictwu Matki Bożej, św. Anny, patronki Quebecu, a także wszystkich świętych z waszego kraju, wszystkim z serca udzielam błogosławieństwa apostolskiego, również tu obecnym, którzy przybyli z różnych krajów świata.
po angielsku:
Drodzy przyjaciele, w chwili kiedy to doniosłe wydarzenie w życiu Kościoła zbliża się do końca, proszę was, byście wraz ze mną modlili się o owocny przebieg następnego Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który odbędzie się w 2012 r. w Dublinie! Przy tej okazji bardzo gorąco pozdrawiam mieszkańców Irlandii, przygotowujących się do zorganizowania tego wydarzenia kościelnego. Ufam, że wraz ze wszystkimi uczestnikami przyszłego kongresu znajdą w nim źródło trwałej duchowej odnowy.
L’Osservatore Romano 7-8/2008/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
22 grudnia
Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
dziewica i zakonnica
Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma. Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką. 14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie. Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce. Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów. W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce. |
______________________________________________________________________________________________________________
21 grudnia
Święty Piotr Kanizjusz,
prezbiter i doktor Kościoła
Zobacz także: • Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik |
wikipedia.org *** Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych. W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu. Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu. W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza. Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań. Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim. Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech. W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro. |
_______________________________________________________________________________
Św. Piotr Kanizjusz
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 9.02.2011
fot. wikimediacommons/By Pakeha – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org
***
Drodzy bracia i siostry!
Dziś będziemy mówić o św. Piotrze Kanizym — Kanizjuszu, jak brzmi zlatynizowana wersja jego nazwiska — bardzo ważnej postaci w świecie katolickim XVI w. Urodził się on 8 maja 1521 r. w Nijmegen w Holandii. Jego ojciec był burmistrzem tego miasta.
Podczas studiów na uniwersytecie w Kolonii zetknął się z kartuzami z klasztoru św. Barbary, który był prężnym ośrodkiem życia katolickiego, oraz z grupą głęboko wierzących ludzi, kultywujących duchowość zwaną devotio moderna. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego 8 maja 1543 r. w Moguncji (Nadrenia-Palatynat), po odbyciu rekolekcji pod kierownictwem bł. Piotra Fabra — Petrusa Fabera — jednego z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. Wyświęcony na kapłana w czerwcu 1546 r. w Kolonii, już w następnym roku, jako teolog biskupa Augsburga, kard. Ottona Truchsessa von Waldburga, był na Soborze Trydenckim, podczas którego współpracował z dwoma współbraćmi, Diegiem Lainezem i Alfonsem Salmeronem.
W 1548 r. św. Ignacy wysłał go do Rzymu, by uzupełnił swoją formację duchową, a potem do kolegium w Messynie, by wprawiał się w spełnianiu prostych posług domowych. Gdy 4 października 1549 r. w Bolonii uzyskał doktorat z teologii, został skierowany przez św. Ignacego do pracy apostolskiej na ziemiach germańskich. 2 września tego samego roku, 1549, odwiedził papieża Pawła III w Castel Gandolfo, a następnie udał się do Bazyliki św. Piotra na modlitwę. Prosił wówczas wielkich świętych apostołów Piotra i Pawła o pomoc, aby na zawsze zachowało skuteczność błogosławieństwo apostolskie, które otrzymał na swoją ważną drogę, na swoją nową misję. W swoim dzienniku napisał parę słów o tej modlitwie. Mówi: «Tam poczułem, że wielka pociecha i łaska zostały mi dane za pośrednictwem tak wielkich orędowników [Piotra i Pawła]. Potwierdzili oni moją misję w Niemczech, i zdało mi się, że chcieli mnie, jako apostoła Niemiec, wesprzeć swoją życzliwością. Ty wiesz, Panie, na ile sposobów i ile razy w owym dniu powierzyłeś mi Niemcy, które później otaczałem nieustanną troską, dla których pragnąłem żyć i za które byłem gotowy umrzeć».
Musimy pamiętać, że mówimy o okresie reformacji luterańskiej, o czasie, w którym wydawało się, że w krajach niemieckojęzycznych wiara katolicka przygasała w konfrontacji z reformacją i jej siłą przyciągania. Powierzone Kanizjuszowi zadanie ożywienia, odnowienia wiary katolickiej w krajach germańskich było niemal niewykonalne. Jego realizacja była możliwa tylko dzięki mocy modlitwy. Była możliwa tylko od wewnątrz, czyli dzięki głębokiej osobistej przyjaźni z Jezusem Chrystusem; przyjaźni z Chrystusem w Jego Ciele, w Kościele, którą musi umacniać Eucharystia, Jego rzeczywista obecność.
Z misją powierzoną przez Ignacego i przez papieża Pawła III Kanizjusz wyruszył do Niemiec, najpierw do księstwa Bawarii, które przez wiele lat było miejscem jego posługi. Jako dziekan, rektor i wicekanclerz uniwersytetu w Ingolstadt opiekował się życiem akademickim uczelni oraz troszczył o reformę religijną i moralną ludu. W Wiedniu, gdzie krótko zarządzał diecezją, pełnił posługę duszpasterską w szpitalach i w więzieniach, zarówno w mieście, jak na wsi, i przygotował do publikacji swój Katechizm. W 1556 r. założył kolegium w Pradze i aż do 1569 r. był pierwszym przełożonym jezuickiej prowincji północnych Niemiec.
Pełniąc ten urząd, stworzył w krajach germańskich gęstą sieć wspólnot swojego zakonu, a zwłaszcza kolegiów, które były punktem wyjścia reformy katolickiej, odnowy wiary katolickiej. W tym okresie uczestniczył również w Wormacji w rozmowach z przywódcami protestanckimi, wśród których był Filip Melanchton (1557 r.); pełnił funkcję nuncjusza papieskiego w Polsce (1558 r.); uczestniczył w dwóch sejmach wAugsburgu(1559 i 1565r.); towarzyszył kard. Stanisławowi Hozjuszowi, legatowi papieża Piusa IV, w podróży do cesarza Ferdynanda (1560 r.); zabrał głos podczas ostatniej sesji Soboru Trydenckiego, poświęcając swoje wystąpienie kwestiom komunii pod dwoma postaciami i Indeksu ksiąg zakazanych (1562 r.)
W 1580 r. wycofał się z życia czynnego i zamieszkał we Fryburgu Szwajcarskim, gdzie całkowicie oddawał się kaznodziejstwu i pisarstwu; tam umarł 21 grudnia 1597 r. Beatyfikowany przez bł.Piusa IX w 1864 r., został ogłoszony drugim apostołem Niemiec przez papieża Leona XIII, a papież Pius XI kanonizował go i ogłosił doktorem Kościoła w 1925 r.
Św. Piotr Kanizjusz spędził większą część swego życia obok najwyżej postawionych społecznie postaci swojej epoki, a jego pisma wywarły znaczny wpływ na współczesnych. Był wydawcą wszystkich dzieł św. Cyryla z Aleksandrii i św. Leona Wielkiego, listów św. Hieronima i mów św. Mikołaja z Flüe. Opublikował modlitewniki w różnych językach, żywoty kilku świętych szwajcarskich i liczne teksty homiletyczne. Jednakże najbardziej znanymi jego dziełami były trzy katechizmy, napisane w latach 1555-1558. Pierwszy przeznaczony był dla uczniów, którzy mieli opanowane podstawy teologii; drugi dla dzieci z ludu, rozpoczynających naukę religii, a trzeci dla młodzieży, która już posiadła wykształcenie na poziomie wyższym podstawowym i średnim. Nauka katolicka była w nich wyłożona za pomocą pytań i odpowiedzi, zwięźle, językiem biblijnym, w sposób bardzo jasny i pozbawiony elementów polemicznych. Za jego życia ukazało się 200 wydań tego katechizmu! A potem kolejne setki, aż do XX w. W Niemczech jeszcze w pokoleniu mojego ojca ludzie mówili na katechizm po prostu «Kanizjusz»: przez całe stulecia pełnił on rzeczywiście funkcję katechety, przez stulecia kształtował wiarę ludzi.
To właśnie cechowało św. Piotra Kanizjusza: potrafił on łączyć harmonijnie wierność zasadom dogmatycznym z szacunkiem należnym każdej osobie. Św. Kanizjusz odróżniał umyślne, świadome wyrzeczenie się wiary odjej utraty nieumyślnej, uzależnionej od okoliczności. Zapewnił Rzym, że większość Niemców, którzy przeszli na protestantyzm, była bez winy. W historycznym momencie silnych napięć między wspólnotami wyznaniowymi uniknął w ten sposób — i jest to rzecz nadzwyczajna — ostrej i gniewnej retoryki — co, jak powiedziałem, w owych czasach należało do rzadkości w dyskusjach między chrześcijanami — a jego celem było wyłącznie wskazywanie korzeni duchowych i ożywianie wiary w Kościele. Temu służyła rozległa i głęboka znajomość Pisma Świętego i ojców Kościoła: znajomość ta była także podstawą jego własnej więzi z Bogiem i surowej duchowości, opartej na devotio moderna i mistyce nadreńskiej.
Charakterystyczną cechą duchowości św. Kanizjusza jest głęboka, bliska przyjaźń z Jezusem. Pisze na przykład 4 września 1549 r. w swoim dzienniku, zwracając się do Pana: «Ty w końcu jakbyś otworzył przede mną serce Najświętszego Ciała, które jak mi się zdawało, widziałem przed sobą, kazałeś mi pić z tego źródła, zachęcając mnie niejako, bym czerpał wodę mojego zbawienia z Twoich zdrojów, o mój Zbawicielu». Potem zaś widzi, że Zbawiciel daje mu strój z trzech części, które nazywają się pokój, miłość i wytrwałość. W tym stroju, złożonym z pokoju, miłości i wytrwałości, Kanizjusz prowadził swoje dzieło odnowy katolicyzmu. Jego przyjaźń z Jezusem — stanowiąca centrum jego osobowości — karmiona miłością do Biblii, miłością do Sakramentu, miłością do ojców, ta przyjaźń w jasny sposób łączyła się ze świadomością, że kontynuuje w Kościele misję apostołów. Przypomina nam to, że każdy prawdziwy ewangelizator jest zawsze narzędziem zjednoczonym z Jezusem i Jego Kościołem i dlatego skutecznym.
Przyjaźń Piotra Kanizjusza z Jezusem ukształtowała się pod wpływem duchowego środowiska kartuzji kolońskiej, w której przebywał w ścisłym kontakcie z dwoma mistykami kartuzjańskimi: Johannem Lanspergerem, w wersji zlatynizowanej Lanspergiuszem, i Nicolasem van Hesche, w wersji zlatynizowanej Eschiuszem. Później pogłębił doświadczenie tej przyjaźni — familiaritas stupenda nimis — dzięki kontemplacji tajemnic życia Jezusa, którym poświęcone są w dużej części Ćwiczenia duchowne św. Ignacego. Jego wielkie nabożeństwo do Serca Pana, którego najwyższym wyrazem było oddanie się posłudze apostolskiej, dokonane w Bazylice Watykańskiej, na tym właśnie się opiera.
W chrystocentrycznej duchowości św. Piotra Kanizjusza zakorzenione jest głębokie przekonanie: żadna dusza, troszcząca się o swoją doskonałość, nie może nie oddawać się codziennie modlitwie, rozmyślaniu, co jest naturalnym sposobem, pozwalającym uczniowi Jezusa żyć w zażyłości z Boskim Mistrzem. Dlatego w pismach, które miały na celu duchowe wychowanie ludu, święty mocno podkreśla znaczenie liturgii, komentując Ewangelię, święta, obrzędy Mszy św. i innych sakramentów, a jednocześnie stara się ukazać wiernym, jak potrzebną i piękną rzeczą jest modlitwa osobista, która towarzyszy uczestnictwu w publicznym kulcie Kościoła i je przenika.
Wartość tego zalecenia i tej metody pozostaje niezmienna, zwłaszcza po tym, jak potwierdził ją w autorytatywny sposób Sobór Watykański II w konstytucji Sacrosanctum Concilium: życie chrześcijańskie nie rozwija się, jeżeli nie umacnia go uczestnictwo w liturgii, zwłaszcza w niedzielnej Mszy św., codzienna osobista modlitwa, silna więź z Bogiem. Pośród licznych zajęć i różnorodnych bodźców, jakich dostarcza nam otoczenie, trzeba codziennie znajdować czas na momenty skupienia przed Panem, by Go słuchać i z Nim rozmawiać.
Jednocześnie wciąż aktualną i trwałą wartość zachowuje przykład pozostawiony nam przez Piotra Kanizjusza nie tylko w dziełach, ale przede wszystkim przykład jego życia. Uczy on w sposób jasny, że posługa apostolska jest skuteczna i przynosi owoce zbawienia w sercach tylko wtedy, gdy kaznodzieja sam jest świadkiem Jezusa i potrafi być narzędziem do Jego dyspozycji, ściśle się z Nim jednoczy przez wiarę w Jego Ewangelię i w Jego Kościół, spójne moralnie życie i nieustającą jak miłość modlitwę. Odnosi się to do każdego chrześcijanina, który chce z zaangażowaniem i wiernie przeżywać swoje przylgnięcie do Chrystusa. Dziękuję.
po polsku:
Serdecznie witam pielgrzymów polskich. W piątek przypada wspomnienie Matki Bożej z Lourdes i Światowy Dzień Chorego. W modlitwie polecajmy Niepokalanej Matce chorych i tych, którzy z miłością pochylają się nad nimi w szpitalach, w domach opieki i w rodzinach. Zobaczmy w twarzach osób chorych oblicze cierpiącego Chrystusa. Niech umacniają nas słowa św. Piotra: «[Krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni» (1 P 2, 24). Wszystkim chorym, wam tu obecnym i waszym bliskim z serca błogosławię.
L’Osservatore Romano 4/2011/Opoka.pl
_______________________________________________________________________________
Dzięki jego kazaniom setki Niemców wróciły do Kościoła katolickiego. Dziś wspominamy św. Piotra Kanizjusza
Pierwszy holenderski jezuita i „drugi apostoł Niemiec po św. Bonifacym” – cytuje Papieża Leona XIII ks. Arkadiusz Nocoń.
MONOGRAMIST A. E. /WIKIMEDIA COMMONS (DOMENA PUBLICZNA)
***
21 grudnia przypada wspomnienie św. Piotra Kanizjusza (1521-1597), prezbitera i doktora Kościoła. Beatyfikował go Pius IX w 1864 r., a kanonizował Pius XI w 1925 r. W dniu kanonizacji został ogłoszony doktorem Kościoła. Jego relikwie znajdują się w kościele jezuitów we Fryburgu. Jest patronem szkolnych organizacji katolickich w Niemczech.
Piotr Kanizjusz urodził się w holenderskim mieście Nijmegen, gdzie jego ojcem był burmistrzem. Matka zmarła, gdy był jeszcze młody. Wysłany przez ojca na studia okazał się wybitnie zdolny. Studiował zarówno nauki świeckie jak i teologię na uniwersytetach w Kolonii, Lowanium i Bolonii. Jego młodość przypadła na czasy gwałtownego rozwoju protestantyzmu. Kanizjusz nie pozostał wobec tego faktu bierny, tym bardziej że w pamięci miał słowa matki, która na łożu śmierci przestrzegała męża i synów przed przejściem na protestantyzm.
W czasie swoich studiów w Niemczech poznał Piotra Fabera, jednego z założycieli zakonu jezuitów i przyszłego świętego. Pod jego wpływem wstąpił do zgromadzenia i został pierwszym holenderskim jezuitą. Znając jego talenty, niedługo po przyjęciu święceń kapłańskich (1546 r.) przełożeni wysłali Kanizjusza tam, gdzie sytuacja katolicyzmu była najbardziej tragiczna, czyli do krajów germańskich. Zadanie odnowienia tam wiary katolickiej wydawało się niewykonalne. Kanizjusz jednak nie poddał się zwątpieniu i z niezwykłą energią przystąpił do pracy: pisał, nauczał, prowadził misje dyplomatyczne, brał udział w dysputach religijnych, zakładał szkoły i domy zakonne (w jednym z nich dał schronienie św. Stanisławowi Kostce, gdy ten zmierzał do Rzymu). Na każdym polu swojej działalności Kanizjusz odnosił sukcesy. Papież Leon XIII nie zawahał się więc nazwać go „drugim apostołem Niemiec po św. Bonifacym”. Faktem jest, że odrodzenie się Kościoła katolickiego w Niemczech było w dużym stopniu jego zasługą.
Z katechez Papieża Benedykta XVI (9.02.2011): „Co cechowało św. Piotra Kanizjusza? To, że potrafił harmonijnie łączyć wierność zasadom dogmatycznym z szacunkiem należnym każdej osobie (…). Uniknął w ten sposób — i jest to rzecz nadzwyczajna — ostrej i gniewnej retoryki — co w owych czasach należało do rzadkości w dyskusjach między chrześcijanami. Jego celem było wyłącznie wskazywanie korzeni duchowych i ożywianie wiary w Kościele. Temu służyła rozległa i głęboka znajomość Pisma Świętego i ojców Kościoła: znajomość ta była także podstawą jego własnej więzi z Bogiem (…). W swoich pismach, które miały na celu duchowe wychowanie ludu, święty mocno podkreśla znaczenie liturgii (…), a jednocześnie stara się ukazać wiernym, jak potrzebną i piękną rzeczą jest modlitwa osobista, która towarzyszy uczestnictwu w publicznym kulcie Kościoła i go przenika”.
Mówiło się, że kazania Piotra Kanizjusza były tak przekonujące, iż setki Niemców dzięki nim powróciły do Kościoła katolickiego. Najskuteczniejszym jego „orężem” były jednak jego pisma. Kanizjusz był jednym z założycieli prasy katolickiej i pierwszym jezuitą – literatem. Nie pierwszy i nie ostatni raz sprawdziły się prorocze słowa św. Hieronima, że „nadejdą czasy, w których atrament pisarzy będzie równie ważny jak krew męczenników”. Na szczególną uwagę zasługują napisane przez Kanizjusza „Katechizmy”: mały, średni i duży. Dostosowane do poziomu intelektualnego swoich czytelników, doczekały się ponad czterystu wydań. Sami protestanci przyznali, że to właśnie one wyrządziły reformacji największą szkodę.
Wspominając św. Piotra Kanizjusza warto zadać sobie pytanie o swoją znajomość Katechizmu: wiara nie jest bowiem zbiorem prywatnych wyobrażeń. Oczywiście można znać na pamięć cały Katechizm i być marnym chrześcijaninem, podobnie jak można nie znać przykazań kościelnych i być męczennikiem wiary. Żyjemy jednak w czasach, w których świat domaga się od chrześcijan jasnych odpowiedzi: słowem i postępowaniem. Katolik musi być na to przygotowany, musi wiedzieć w co wierzy. I niech przestrogą będą dla nas słowa św. Bernardyna ze Sieny: „Największym przyjacielem diabła jest ignorancja w wierze”.
ks. Arkadiusz Nocoń / www.vaticannews.va/pl
______________________________________________________________________________________________________________
20 grudnia
Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy
Zobacz także: • Święty Dominik z Silos, opat |
Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego. |
______________________________________________________________________________________________________________
19 grudnia
Błogosławiony Urban V, papież
Zobacz także: • Święty Anastazy I, papież |
Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich. Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r. Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się. W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów. Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377). Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych. |
___________________________________________________________________________________
Papież znowu w Rzymie – bł. Urban V
bł. Urban V/Henri Segur (PD)
***
Przyszły papież Urban V otrzymał na chrzcie świętym imię Wilhelm. Urodził się w 1310 r. we francuskiej miejscowości Grisac.
Pochodził z wpływowej rodziny możnowładców- jego ojciec był panem Grisac, a matka nosiła zaszczytny tytuł hrabiny. Jako chłopiec wstąpił Wilhelm do benedyktynów.
Po otrzymaniu doktoratu obojga praw wykładał na uniwersytetach: w Montpellier, w Tuluzie i Awinionie. Jako znawca prawa i świetny dyplomata nieraz był wysyłany przez papieża z różnymi misjami. Po śmierci Innocentego VI został wybrany na następcę św. Piotra. Miało to miejsce 28 września 1362 r. Jego panowanie przypadało na trudne dla papiestwa lata. Pobyt papieży w Awinionie, początkowo traktowany jako chwilowy, przeciągał się na kolejne lata. Nie tylko jednak ten problem spędzał sen z powiek nowemu pasterzowi Kościoła.
Urban V- człowiek ogromnych ambicji, zapragnął urządzić krucjatę przeciwko Turkom i zawrzeć unię z Kościołem Wschodnim. O ile pierwszy pomysł skończył się fiaskiem (państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko), o tyle drugi miał szansę na powodzenie. Drogą wielu zabiegów i dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, żeby przybył do Rzymu i pojednał się z Kościołem Łacińskim (1369). Radość nie trwała jednak zbyt długo. Po nieudanej próbie pozyskania ochotników europejskich do obrony przeciwko Turkom syn Jana V Paleologa, Manuel II stracił zainteresowanie unią z papiestwem. W ten sposób rozwiały się wszelkie nadzieje na wypełnienie wielkich i dalekosiężnych planów, jakie snuł na początku swojego pontyfikatu przyszły błogosławiony.
W pamięci potomnych zapisał się Urban V innym śmiałym przedsięwzięciem. Udało mu się mianowicie uniezależnić od królów francuskich i mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów opuścić Awinion. Do powrotu do Rzymu nagliły go dwie wielkie święte – Katarzyna Sieneńska i Brygida, która miała nawet w imieniu Chrystusa grozić papieżowi rychłą śmiercią, jeśli tego nie uczyni. Jego powrót, pamiętnego dnia 16 października 1367 r. przerwał trwającą 58 lat „niewolę awiniońską”. Możnowładcy nie byli jednak zachwyceni takim obrotem sprawy, powrót papieża oznaczał bowiem koniec ich panowania. Z powodu zamieszek Ojciec święty został zmuszony do powrotu do Awinionu. Pobyt Urbana V w Rzymie trwał zaledwie 3 lata, ale przełom nareszcie został uczyniony, tak że jego następca- Grzegorz XI mógł przenieść stolicę papieską na jej właściwe miejsce (1377).
Przeżyte trudy i niepokoje tak wyczerpały siły papieża, że zaraz po powrocie do Awionionu ciężko zachorował i wkrótce zmarł. Urban V odszedł do wieczności 19 grudnia 1370r. Ciało błogosławionego zabrał z Awionionu kardynał Anioł Grimoard i przewiózł je do Marsylii, do opactwa św. Wiktora. Przy grobie wkrótce zaczęli modlić się pielgrzymi, pragnący prosić o wstawiennictwo, cieszącego się już za życia opinią świętości, papieża. Pius IX, wiedząc jak wielką czcią cieszył się jego dawnego poprzednik, w roku 1870 zaliczył go w poczet błogosławionych.
W historii zapisał się Urban, przede wszystkim dzięki przerwaniu słynnej „niewoli awiniońskiej”, ale nie ten czyn wyniósł go do chwały ołtarzy. Zadecydowało o tym całe jego życie- wypełnione modlitwą i dobrymi uczynkami. W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Sam wysoko wykształcony popierał uniwersytety i pomagał ubogiej młodzieży. Starał się zachęcić kapłanów do większej gorliwości. Czynił to także poprzez przykład własnego życia, spędzając długie godziny na modlitwie. Choć po ludzku, w chwili śmierci był człowiekiem przegranym, ponieważ nie spełniło się żadne z jego wielkich marzeń, nie było tak po bożemu. Jego śmiałe postępowanie wkrótce przyniosło efekty i papieże powrócili do Wiecznego Miasta. Sam zaś błogosławiony do tej pory cieszy się dużą czcią wśród wiernych.
Magdalena Konopka/wiara.pl
_____________________________________________________________________________
Papież, który zatwierdził Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – bł. Urban V
Bł. Urban V zatwierdza regułę zgromadzenia św. Brygidy – GFreihalter, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
***
Pochodził z francuskiej rodziny szlacheckiej. Został mnichem benedyktyńskim i opatem. Kilkakrotnie był legatem papieskim. Został wybrany następcą św. Piotra, mimo iż nie był wtedy kardynałem. Był szóstym papieżem w okresie tak zwanej ‘niewoli awiniońskiej’ i pierwszym, który powrócił do Rzymu, choć jeszcze nie definitywnie. To on zatwierdził Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. 19 grudnia Kościół wspomina błogosławionego Urbana V, papieża.
Wilhelm de Grimoard urodził się w 1310 roku w Grisac, w południowej Francji, w rodzinie szlacheckiej. Wstąpił do benedyktynów. Ukończył studia prawnicze i uzyskał tytuł doktora obojga praw. Był profesorem na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Został opatem w Auxerre i w Marsylii.
700-lecie niewoli awiniońskiej
Był znawcą prawa i wytrawnym dyplomatą. Dlatego też papieże awiniońscy wielokrotnie korzystali z jego usług, czyniąc go legatem papieskim i powierzając mu delikatne misje.
28 września 1362 roku, na konklawe w Awinionie, został wybrany na kolejnego papieża, mimo iż nie był wtedy kardynałem. Przyjął imię Urbana V, a koronacja odbyła się 6 listopada.
Papież Urban od początku swego pontyfikatu miał dwa wielkie cele przed sobą. Chciał zwołać krucjatę przeciw Turkom i osiągnąć unię z Kościołem wschodnim. Nie udało mu się ich osiągnąć. Państwa europejskie, skłócone ze sobą, nie chciały ryzykować konfrontacji z potęgą turecką. Nie udało się też doprowadzić do pojednania Kościołów po części dlatego, że cesarz chciał w zamian pomocy państw europejskich w walce z Turkami, a mniej mu zależało na sprawach kościelnych, a po części dlatego, że Kościół wschodni nie był zainteresowany unią i bojkotował starania papieskie.
Pałac papieski w Awinionie – Jean-Marc Rosier from http://www.rosier.pro, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
***
Urban V od początku swego pontyfikatu kontynuował styl życia mniszego. Przeciwstawiał się luksusowi, jaki panował na dworze papieskim. Nosił habit benedyktyński i oddawał się modlitwie i studiom. Zreformował urzędy papieskie, ograniczał wydatki na utrzymanie dworu, zmniejszył dziesięciny, potępił kumulowanie beneficjów kościelnych. Uważał, że stolice patriarchalne i biskupie, a także większość stanowisk zakonnych powinno być obsadzanych przez papieża.
Jako człowiek gruntownie wykształcony dbał o uniwersytety i ośrodki naukowe. Sam utrzymywał kilkuset biednych studentów, którzy uczyli się na francuskich uczelniach. Zmienił statuty kilku uniwersytetów i zgodził się na powołanie nowych. To za jego pontyfikatu, w maju 1364 roku, powstał Uniwersytet w Krakowie.
Wielką zasługą Urbana V było uniezależnienie papiestwa od francuskich władców. Na powrót papieża do Rzymu bardzo naciskała św. Katarzyna Sieneńska i św. Brygida. W kwietniu 1367 roku, potężna armada statków, przewiozła kurię papieską wraz z jej dobytkiem do Rzymu. Urban V zamieszkał na Watykanie, gdyż zabudowania laterańskie były poważnie zniszczone po pożarze z roku 1360. Decyzja papieża o powrocie do Rzymu, choć oczekiwana przez Kościół, nie była w smak wielu kardynałom francuskim, którzy stanowili większość kolegium. Nie była też chętnie widziana przez możnowładców rzymskich, którzy po powrocie następcy Piotra utraciliby władzę i wpływy. Dlatego też Urban V po trzech latach w wiecznym mieście wrócił do Awinionu i dopiero jego następca, Grzegorz XI, w 1377 roku, po 68 latach ‘niewoli’, powrócił na stałe do Rzymu.
Niewola awiniońska czasem próby dla Kościoła
Urban V po powrocie do Awinionu ciężko się rozchorował i zmarł 19 grudnia 1370 roku. Początkowo został pochowany w katedrze w Awinionie, a po dwóch latach, jego rodzony brat, kardynał Anioł Grimoard, przeniósł grób do opactwa św. Wiktora w Marsylii.
Urbana V beatyfikował w 1870 roku Pius IX.
o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Błogosławiony Urban V, papież
fot. Wikipedia (domena publiczna) , Portrait of pope Urban V
***
Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich. Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r. Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się.W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów. Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377).
Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych.
autor: PJ/redakcja@katolicka.bydgoszcz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
18 grudnia
Święci męczennicy
Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat
Zobacz także: • Święty Auksencjusz, biskup |
Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r. |
______________________________________________________________________________________________________________
17 grudnia
Święty Łazarz, biskup
Zobacz także: • Święty Jan z Mathy, prezbiter • Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter |
Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii. |
______________________________________________________________________________________________________________
16 grudnia
Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter
Zobacz także: • Święta Adelajda, cesarzowa • Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica |
Urodził się około 1414 r. w starym szlacheckim rodzie gwelfów – zwolenników władzy papieża. Mając piętnaście lat wstąpił w swym rodzinnym mieście do dominikanów i przyjął imię Sebastian. Wyróżniał się przywiązaniem do reguł życia zakonnego, gorliwością religijną i czystością życia. Studia ukończył w Padwie. Był jednym z największych dominikańskich kaznodziejów swoich czasów. Wygłaszał nauki w Weronie, Padwie, Brescii, Bolonii i Piacenzie. Wiele czasu i energii poświęcił też zreformowaniu lombardzkich klasztorów w Mantui, Brixen i Bolonii. Doprowadził do przeniesienia i przebudowy klasztoru w Mediolanie. W latach 1480-1483 oraz 1495-1496 był generalnym wikariuszem prowincji lombardzkiej. Wtedy to papież Aleksander VI polecił, by Sebastian wystąpił przeciwko reformatorskim działaniom Hieronima Savonaroli, skierowanym przeciwko kurii rzymskiej. Zadanie to było trudne dla Sebastiana, bo był spowiednikiem Hieronima. Stąd też zawsze świadczył na korzyść Savonaroli, gdy ktoś zaatakował go jako człowieka. Sebastian Maggi był dobrym przełożonym: surowym wobec siebie, a łagodnym i cierpliwym wobec innych. W drodze na wizytację do jednego z klasztorów zachorował i zmarł w Genui 16 grudnia 1496 r. Sława świętości i cudów przy jego grobie sprawiły, że proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1753 r., a siedem lat później, 15 kwietnia 1760 r., beatyfikował go papież Klemens XIII. |
______________________________________________________________________________________________________________
15 grudnia
Święta Maria Crocifissa, dziewica
Zobacz także: • Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter |
Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości. Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności. Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr. Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954. | |
______________________________________________________________________________________________________________
14 grudnia
Święty Jan od Krzyża,
prezbiter i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Wenancjusz Fortunat, biskup |
Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567). W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577). W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań. 15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku. Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie. Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych. Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku. Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych. Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża). Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych. W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp. |
______________________________________________________________________________________
Św. Jan od Krzyża
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.02.2011
Drodzy bracia i siostry!
Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać wielkiej hiszpańskiej mistyczki Teresy od Jezusa. Dziś chcę mówić o innym ważnym świętym tamtych ziem, duchowym przyjacielu św. Teresy, który razem z nią reformował zakonną rodzinę karmelitańską: o św. Janie od Krzyża, ogłoszonym doktorem Kościoła przez papieża Piusa XI w 1926 r., a w tradycji nazywanym doctor mysticus, «doktorem mistycznym».
Jan od Krzyża urodził się w 1542 r. w Fontiveros, małej miejscowości położonej w pobliżu Awili, w Starej Kastylii; był synem Gonzala de Yepes i Cataliny Alvarez. Rodzina była bardzo uboga, ponieważ ojciec, wywodzący się ze szlacheckiej rodziny toledańskiej, został wypędzony z domu i wydziedziczony, za to że poślubił Catalinę, prostą kobietę, tkaczkę jedwabiu. Wcześnie osierocony przez ojca, Jan mając 9 lat przeniósł się z matką i bratem Franciszkiem do Mediny del Campo pod Valladolid, ośrodka handlu i kultury. Tam uczył się w Colegio de los Doctrinos, a także wykonywał proste prace u sióstr z kościoła-klasztoru św. Magdaleny. Następnie dzięki swoim zaletom i dobrym wynikom w nauce został przyjęty jako pielęgniarz do szpitala Niepokalanego Poczęcia, a potem do nowo założonego w Medinie del Campo kolegium jezuitów. Jan wstąpił do niego mając 18 lat i przez trzy lata studiował tam nauki humanistyczne, retorykę i języki klasyczne. Kiedy kończył naukę, miał już jasną wizję swojego powołania: było nim życie zakonne, a z zakonów obecnych w Medinie najbardziej pociągał go karmel.
Latem 1563 r. rozpoczął nowicjat u karmelitów w tym mieście i przyjął imię zakonne Maciej. W następnym roku został wysłany na prestiżowy uniwersytet w Salamance, gdzie studiował przez trzy lata sztuki wyzwolone i filozofię. W 1567 r. otrzymał święcenia kapłańskie i wrócił do Mediny del Campo, by odprawić Mszę św. prymicyjną w otoczeniu kochającej rodziny. Wtedy właśnie doszło do pierwszego spotkania Jana i Teresy od Jezusa. Spotkanie to miało decydujące znaczenie dla obojga: Teresa przedstawiła mu swój plan reformy karmelu, również męskiej gałęzi zakonu, i zaproponowała, by włączył się w jego realizację «dla większej chwały Bożej». Młodego kapłana tak bardzo zafascynowały idee Teresy, że został żarliwym zwolennikiem jej projektu. Pracowali razem przez kilka miesięcy, dzieląc się swoimi ideałami i pomysłami, by jak najszybciej otworzyć pierwszy dom karmelitów bosych: do inauguracji doszło 28 grudnia 1568 r. w Duruelo, leżącej na uboczu miejscowości w prowincji Awili. Razem z Janem tę pierwszą zreformowaną wspólnotę męską tworzyło trzech towarzyszy. Odnawiając swoje śluby zakonne zgodnie z pierwotną regułą, wszyscy czterej przyjęli nowe imiona; Jan przybrał wtedy imię «Jan od Krzyża», i pod tym imieniem był później powszechnie znany. Pod koniec 1572 r. na prośbę św. Teresy stał się spowiednikiem i wikariuszem w klasztorze Wcielenia w Awili, w którym święta była przeoryszą. Były to lata ścisłej współpracy i przyjaźni duchowej, które wzbogaciły oboje. Z tego okresu pochodzą też najważniejsze dzieła św. Teresy i pierwsze pisma Jana.
Włączenie się w reformę karmelitańską nie było dla Jana rzeczą łatwą i opłacił je wielkim cierpieniem. Epizodem najbardziej traumatycznym było porwanie go w 1577 r. i uwięzienie w klasztorze karmelitów dawnej obserwancji w Toledo, związane z niesłusznym oskarżeniem. Święty był więziony miesiącami w warunkach skrajnego niedostatku, wywierano na niego naciski fizyczne i psychiczne. Tam napisał oprócz innych wierszy słynną Pieśń duchową. Wreszcie w nocy z 16 na 17 sierpnia 1578 r. zdołał w burzliwy sposób uciec i schronił się w znajdującym się w tym mieście klasztorze karmelitanek bosych. Św. Teresa i towarzysze ze zreformowanego klasztoru z wielką radością przyjęli jego uwolnienie się, a po krótkim okresie, przeznaczonym na odzyskanie sił, Jan został wysłany do Andaluzji, gdzie spędził 10 lat w różnych klasztorach, przede wszystkim w Granadzie. Pełnił coraz ważniejsze funkcje w zakonie, a w końcu został wikariuszem prowincjalnym, dokończył też pisanie swoich rozpraw o życiu duchowym. Wrócił następnie w swoje rodzinne strony jako członek zarządu generalnego zakonnej rodziny terezjańskiej, która cieszyła się wówczas pełną niezależnością prawną. Zamieszkał w karmelu w Segowii, gdzie pełnił urząd przełożonego tej wspólnoty. W 1591 r. został zwolniony ze wszystkich funkcji i skierowany do nowej prowincji zakonnej w Meksyku. W okresie przygotowań do dalekiej podróży z 10 towarzyszami udał się do odosobnionego klasztoru w pobliżu Jaén, gdzie ciężko zachorował. Znosił wielkie cierpienia z przykładną pogodą ducha i cierpliwością. Umarł w nocy z 13 na 14 grudnia 1591 r., podczas gdy bracia odmawiali jutrznię. Pożegnał się z nimi mówiąc: «Dziś idę śpiewać Oficjum w niebie». Jego śmiertelne szczątki zostały przeniesione do Segowii. Został beatyfikowany przez Klemensa X w 1675 r. i kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r.
Jan uważany jest za jednego z najważniejszych twórców liryki w literaturze hiszpańskiej. Jego największe cztery dzieła to Droga na Górę Karmel, Noc ciemna, Pieśń duchowa i Żywy płomień miłości.
W Pieśni duchowej św. Jan przedstawia drogę oczyszczenia duszy, czyli stopniowe i radosne przyswajanie sobie Boga, aż do momentu, w którym dusza zaczyna czuć, że kocha Boga taką samą miłością, jaką jest przez Niego kochana. W żywym płomieniu miłości idzie dalej w tym samym kierunku, bardziej szczegółowo opisując przemieniające zjednoczenie z Bogiem. Porównaniem, którym posługuje się Jan, jest zawsze ogień: jak ogień, który im bardziej rozżarza i trawi drewno, tym jaśniejszy staje się jego płomień, podobnie Duch Święty, oczyszczający i «umywający» duszę podczas nocy ciemnej, z czasem niczym płomień oświeca ją i ogrzewa. Życie duszy jest nieustannym świętem Ducha Świętego, które daje przedsmak chwały zjednoczenia z Bogiem w wieczności.
Droga na Górę Karmel przedstawia duchową drogę z punktu widzenia stopniowego oczyszczania duszy, niezbędnego, by wznieść się na wyżyny chrześcijańskiej doskonałości, której symbolem jest szczyt góry Karmel. Oczyszczenie to przedstawione jest jako droga, którą człowiek podejmuje we współpracy z działaniem Boga, by uwolnić duszę od wszelkiego przywiązania bądź uczucia sprzecznego z wolą Bożą. Oczyszczenie, które musi być całkowite, by umożliwić zjednoczenie w miłości z Bogiem, zaczyna się od życia zmysłowego, a na następnym jego etapie, za sprawą trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, zostają oczyszczone intencje, pamięć i wola. Noc ciemna opisuje aspekt «bierny», czyli działanie Boga w tym procesie «oczyszczania» duszy. Swoim własnym wysiłkiem człowiek nie jest bowiem w stanie dotrzeć do głębokich korzeni złych skłonności i przyzwyczajeń: może je jedynie hamować, ale nie potrafi ich całkowicie usunąć. Do tego potrzebne jest specjalne działanie Boga, który radykalnie oczyszcza ducha i go przygotowuje do zjednoczenia w miłości z Sobą. Św.Jan nazywa to oczyszczenie «biernym» właśnie dlatego, że choć dusza je akceptuje, to dokonuje się ono dzięki tajemniczemu działaniu Ducha Świętego, który jak płomień ognia wypala wszystkie nieczystości. W tym stanie dusza poddawana jest wszelkiego rodzaju próbom, jak gdyby otaczała ją ciemna noc.
Te stwierdzenia, dotyczące głównych dzieł świętego, pozwalają nam przybliżyć się do istotnych elementów jego rozległej i głębokiej nauki mistycznej, której celem jest opisanie bezpiecznej drogi wiodącej do osiągnięcia świętości, stanu doskonałości, do którego Bóg powołuje nas wszystkich. Według Jana od Krzyża, wszystko to, co istnieje, co zostało stworzone przez Boga, jest dobre. Poprzez stworzenia możemy dojść do odkrycia Tego, który zostawił na nich swój ślad. Wiara jest w każdym razie jedynym danym człowiekowi źródłem, pozwalającym poznać Boga takiego, jakim jest — jako Boga jedynego i w trzech Osobach. Wszystko to, co Bóg chciał przekazać człowiekowi, powiedział w Jezusie Chrystusie, swoim Słowie wcielonym. Jezus Chrystus jest jedyną i definitywną drogą do Ojca (por. J 14, 6). Jakiekolwiek stworzenie jest niczym w porównaniu z Bogiem i poza Nim nic nie ma wartości: tak więc, aby osiągnąć doskonałą miłość Boga, każda inna miłość musi upodobnić się w Chrystusie do miłości Bożej. Dlatego św. Jan z naciskiem podkreśla potrzebę oczyszczenia i opustoszenia własnego wnętrza, by przemienić się w Bogu, co jest jedynym celem dążenia do doskonałości. To «oczyszczenie» nie jest tożsame z fizycznym brakiem rzeczy czy nieposługiwaniem się nimi; tym, co sprawia, że dusza staje się czysta i wolna, jest wyeliminowanie wszelkiego nieuporządkowanego uzależnienia od rzeczy. Wszystko musi mieć odniesienie do Boga, który jest centrum i celem życia. W długim i wymagającym trudu procesie oczyszczenia potrzebny jest wysiłek człowieka, ale główną rolę odgrywa Bóg; wszystko, co może zrobić człowiek, to «przygotować się», otworzyć na działanie Boga i nie stawiać Mu przeszkód. Żyjąc cnotami teologalnymi, człowiek uwzniośla się i nadaje wartość swojemu wysiłkowi. Tempo, w jakim rośnie wiara, nadzieja i miłość, odpowiada postępom w dziele oczyszczenia i w stopniowym jednoczeniu się z Bogiem, aż do przemiany w Nim. Kiedy osiąga się ten cel, dusza zanurza się w samym życiu trynitarnym, toteż św. Jan mówi, że wówczas jest ona zdolna kochać Boga taką samą miłością, jaką On ją kocha, ponieważ kocha ją w Duchu Świętym. Dlatego doktor mistyczny twierdzi, że prawdziwe zjednoczenie w miłości z Bogiem nie istnieje, jeśli nie wieńczy go zjednoczenie trynitarne. Na tym najwyższym poziomie święta dusza poznaje wszystko w Bogu i nie potrzebuje już pośrednictwa stworzeń, żeby do Niego dotrzeć. Dusza czuje się ogarnięta miłością Bożą i w pełni się nią cieszy.
Drodzy bracia i siostry, na koniec pozostaje pytanie: czy ten święty, ze swoim wzniosłym mistycyzmem, tą mozolną drogą na szczyty doskonałości, ma coś do powiedzenia również nam, zwykłym chrześcijanom, którzy żyją w dzisiejszych warunkach, czy też jest przykładem, wzorem tylko dla nielicznych wybranych dusz, które rzeczywiście mogą pójść tą drogą oczyszczenia, mistycznego uwznioślenia? Aby znaleźć odpowiedź, musimy przede wszystkim pamiętać, że życie św. Jana od Krzyża nie było «bujaniem w mistycznych obłokach», było bardzo ciężkie, praktyczne i konkretne, zarówno wtedy, gdy był reformatorem zakonu, kiedy to napotykał wiele sprzeciwów, jak i wówczas, gdy był prowincjałem, a także gdy przebywał w więzieniu u współbraci, gdzie był wystawiony na niesłychane szykany i znęcanie się fizyczne. Było to życie ciężkie, ale właśnie w miesiącach spędzonych w więzieniu napisał on jedno ze swoich najpiękniejszych dzieł. Pozwala nam to zrozumieć, że wędrowanie z Chrystusem, podążanie z Chrystusem, «Drogą», nie jest dodatkowym obciążeniem już wystarczająco ciężkiego brzemienia naszego życia, nie jest czymś, co sprawia, że to brzemię staje się jeszcze cięższe, lecz jest rzeczą zupełnie inną, jest światłem, siłą, która nam pomaga dźwigać to brzemię. Jeśli człowiek ma w sobie tę wielką miłość, ona niejako dodaje mu skrzydeł, i łatwiej mu znosić wszystkie życiowe udręki, ponieważ ma w sobie to wielkie światło; tym właśnie jest wiara: Bóg kocha człowieka, który pozwala, by Bóg kochał go w Jezusie Chrystusie. To otwarcie na miłość jest światłem, które pomaga nam nieść brzemię każdego dnia. A świętość nie jest naszym, bardzo trudnym, dziełem — jest właśnie tym «otwarciem»: otwarciem okien naszej duszy, by światło Boga mogło ją napełnić, niezapominaniem o Bogu, bo właśnie otwieranie się na Jego światło daje siłę, daje radość odkupionych. Módlmy się, by Pan pomógł nam osiągnąć tę świętość, pozwolić Bogu, by nas kochał, co jest powołaniem nas wszystkich i prawdziwym zbawieniem. Dziękuję.
po polsku:
Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Św. Jan od Krzyża uczy, że nasze życie jest drogą ku spotkaniu z Chrystusem. Wszystkie nasze radości i troski, całe nasze istnienie powinniśmy widzieć w Jego świetle, otwierając serce na działanie Jego łaski, abyśmy byli coraz bardziej z Nim zjednoczeni. Świętość nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem każdego chrześcijanina. Na tej drodze niech Bóg wam błogosławi.
L’Osservatore Romano/Opoka.pl
__________________________________________________________________________
Ekspert od nocy – św. Jan od Krzyża
św. Jan od Krzyża/Francisco de Zurbarán
***
Bracia zakonni przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone modlitwie
Z jego powodu ks. Karol Wojtyła nauczył się hiszpańskiego i napisał o nim doktorat. Był jednym z największych mistyków w historii Kościoła. Urodził się niedaleko Avila w Hiszpanii w roku 1542. Miał 21 lat, kiedy wstąpił do zakonu karmelitów. Po studiach teologicznych w Salamance w wieku 25 lat został kapłanem. Postanowił zreformować swój klasztor, zaostrzając wymagania reguły. Trafił jednak na silny opór zakonnych braci, którzy przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone życiu duchowemu. W końcu udało mu się uciec z aresztu i dokończyć dzieła reformy karmelitów, których zwano odtąd bosymi. Współpracował ze św. Teresą z Avila. Umarł w wieku 49 lat, upokorzony i pozbawiony urzędów przez swoich współbraci. W swoich dziełach opisał – również językiem poezji – drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem.
Czego może współczesnych nauczyć św. Jan od Krzyża? Mistyki? Czy to nie za wysokie progi dla nas, goniących za sprawami tego świata, nie mających wiecznie czasu na modlitwę, klecących w biegu kilka zdań do Boga? Rzecz w tym, że wszyscy chrześcijanie są potencjalnymi mistykami. W modlitwie nie chodzi o modlitwę, w modlitwie chodzi o Boga – pisze żydowski mistyk Heschel. Modlitwa nie jest celem, jest środkiem do celu. Jest drogą prowadzącą do spotkania z Umiłowanym. Trzeba tylko zapragnąć tego spotkania. Nie można jednak pożądać Boga, tak jak dobrego obiadu. Św. Jan zwraca uwagę, że przemianie musi ulec sam sposób, w jaki tęsknimy za Bogiem. W naszych pragnieniach dominuje chęć posiadania. Pożądania są jak strzały: przestrzeliwują to, czego chciwie pożądamy. W taki sposób Boga nie można pożądać! Strzała musi zamienić się w puste naczynie, w wyciągnięte puste ręce. Jan od Krzyża wskazuje na Maryję w Kanie. Ona nie powiedziała do Syna: „Daj im pić”, ale „Wina nie mają”. Tutaj nie ma przemocy, nie ma niepokoju. Nie możemy polować na Boga jak myśliwy na łup. Zamiast mówić Bogu: „Jesteś mój”, o wiele bardziej trzeba powtarzać „Jestem twój” (Ps 119,94).
Św. Jan był specjalistą od „nocy ciemnej”. Na drodze człowieka do Boga nieuniknionym etapem jest przeżycie duchowych ciemności. To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia bliskiego rozpaczy. Słowo „noc” występuje u św. Jana obok słowa „oczyszczenie”. Noc oczyszcza. Ktoś w ciężkiej sytuacji woła nieraz: „Bóg mnie opuścił”. Jan powiedziałby raczej: „Bóg mnie oczyszcza”. Spotkanie z Bogiem jest radością dla naszego najgłębszego ja, ale nasze zewnętrzne ja – mieszkanie egoizmu – buntuje się. Broni się zaciekle, bo czuje, że musi umrzeć. Św. Jan pokazuje, że to, co wydaje się klęską, może być ratunkiem, że żadna przepaść nie jest tak głęboka, a góra tak wysoka, aby nie mogły stać się drogą.
Człowiek spragniony duchowości szuka jej nieraz u podejrzanych szarlatanów. Czy nie lepiej sięgnąć do klasyków własnej duchowej tradycji. Odkryjemy skarby.
“Ileż to rzeczy można odkrywać w Chrystusie, który jest jakby ogromną kopalnią z mnogimi pokładami skarbów, gdzie choćby nie wiem jak się wgłębiało, nie znajdzie się kresu i końca. W każdym zaś zakątku tych Jego tajemnic można tu i tam napotkać nowe złoża nowych bogactw”. Te słowa, wskazujące na niezwykłe bogactwo, jakie chrześcijanin znajduje w Jezusie Chrystusie, napisał w swej “Pieśni duchowej”.
Aby Bóg napełnił mnie sobą, muszę stanąć przed Nim z pustym naczyniem…
Był jednym z największych chrześcijańskich mistyków, doktorem Kościoła, wybitnym hiszpańskim poetą i reformatorem zakonu karmelitów. Juan de Yepes y Alvarez urodził się niedaleko Avila w roku 1542. Kształcił się w szkole jezuickiej, a następnie na uniwersytecie w Salamance. W wieku 21 lat wstąpił do karmelitów, mając 25 lat przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku spotkał się ze św. Teresą z Avila i zainspirował jej planami zreformowania karmelitanek i karmelitów.
Wspólnie z nią podjął to dzieło, ale napotkał gwałtowny sprzeciw swoich współbraci. Jego przeciwnicy aresztowali go w Toledo i uwięzili w areszcie, licząc na osłabienie reformatorskich zapędów. W więzieniu Jan napisał jedno z największych swoich dzieł: „Pieśń duchową”. Po 9 miesiącach udało mu się uciec z zakonnego karceru i kontynuować reformę zakonu. Tych, którzy ją przyjęli, zwano odtąd karmelitami bosymi. Umarł w wieku 49 lat w wielkich cierpieniach i upokorzeniu.
Jan opisał drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem. Najczęstszym źródłem odniesień była dla niego biblijna Pieśń nad pieśniami. Dialog Oblubienicy z Oblubieńcem jest symbolem zjednoczenia człowieka z Bogiem. Język mistyki stapia się w jedno z liryką miłosną, pełną żaru, wręcz zmysłowej miłości.
Podstawowym przekonaniem św. Jana było to, że dusza musi oczyścić się ze swojego „ja”, aby zostać napełniona Bogiem. Zjednoczenie z Bogiem jest najgłębszą z możliwych radości, ale ponieważ mieszka w nas zbyt dużo egoizmu, nie potrafimy tej radości przeżywać. Nasza pycha, wyobrażenia, pożądania… to wszystko musi umrzeć, a umieranie nie jest przyjemne. Proces oczyszczenia św. Jan nazywa „nocą ciemną”.
To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia, nieraz bliskiego rozpaczy. Św. Jana od Krzyża przedstawia się nieraz jako człowieka o ponurym charakterze. Nic bardziej fałszywego. Był realistą, traktował na serio walkę z grzechem. Jego dzieła świadczą o tym, że był człowiekiem wielkiej dobroci i wrażliwości na piękno. Owszem, nie szukał rozrywki, ale prawdziwego szczęścia. Umierał z tęsknoty za Bogiem.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
(korzystałem z książki W. Stinissena, „Noc jest mi światłem”, którą bardzo polecam)
________________________________________________________________________________
Św. Jan od Krzyża narysował ten szkic po mistycznej wizji Ukrzyżowanego. Zobacz!
***
***
Niezwykły rysunek, będący esencją duchowości św. Jana od Krzyża, stał się inspiracją dla jednego z dzieł Salvadora Dalego.
Lektura pism św. Jana od Krzyża, jednego z największych mistyków w dziejach, przybliżyła do Boga rzesze wiernych. Niewielu jednak zna przedstawienie ukrzyżowanego Chrystusa, które święty narysował po jednej ze swoich mistycznych wizji.
Św. Jan od Krzyża wykonał ten mały szkic (o wymiarach zaledwie 6 x 5 cm) w trakcie pobytu w Avili. Przebywał tam na zaproszenie św. Teresy od Jezusa jako spowiednik karmelitanek w klasztorze pw. Wcielenia w latach 1572-1577.
Św. Jan od Krzyża i jego rysunek
Jak donosiły współczesne świętemu kroniki, św. Jan miał wizję ukrzyżowanego Chrystusa, którą przedstawił następnie na skrawku papieru. Święty podarował później rysunek jednej z miejscowych sióstr karmelitanek. Szkic ten przechowywany jest obecnie w tym samym klasztorze w prostym relikwiarzu z pozłacanego drewna i mogą go podziwiać odwiedzający klasztorne muzeum.
***
***
Mistyczna wizja świętego
Genialne dzieło ukazuje martwego Chrystusa w momencie, w którym oddał ducha na krzyżu. Choć szkic jest bardzo małych rozmiarów, nieodmiennie wywołuje w patrzącym wielkie wzruszenie. Porusza zwłaszcza widok rąk, rozdartych w miejscach wbitych w nie gwoździ oraz ramion, wyrwanych ze stawów pod ciężarem zwisającego z krzyża ciała.
Olbrzymie wrażenie robi też obraz ciężko opadłej na pierś głowy Chrystusa, przez co niewidoczna staje się twarz Zbawiciela. Nogi, nie mogąc stanowić żadnego oparcia dla ciała, uginają się i zapadają pod jego ciężarem.
Ukrzyżowany Jezus ukazany jest z prawej strony, z góry, jakby z perspektywy Boga Ojca, wzruszonego największą z możliwych ofiarą – z samego siebie – jaką złożył Jego własny Syn na odkupienie za grzechy całej ludzkości.
Artyzm rysunku św. Jana od Krzyża
Rysunek pomaga lepiej zrozumieć jeden z tekstów tego Doktora Kościoła pt. Droga na Górę Karmel. Autor opisuje w nim ścieżkę pokonywaną przez duszę do mistycznego zjednoczenia się z Bogiem.
W tekście odnaleźć można słowa przypisywane Bogu, kierowane do kogoś poszukującego prywatnych objawień. Bóg Ojciec wyjaśnia: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to?” (2Dg 22, 5.7).
„Patrz dobrze, a w Chrystusie odkryjesz spełnione i urzeczywistnione swoje pragnienia, a nadto jeszcze wiele więcej… Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spojrzyj na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (2Dg 22, 5-6).
Mistycyzm i artyzm rysunku św. Jana od Krzyża tak bardzo urzekły Salvadora Dalego, że ten w 1951 roku namalował swoje słynne dzieło pt. „Chrystus św. Jana od Krzyża”.
***
***
Jesús Colina/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
Ukrzyżowanie według św. Jana od Krzyża
Św. Jan od Krzyża jest nie tylko autorem traktatów teologicznych, ale również rysunku przedstawiającego ukrzyżowanie Chrystusa, który różni się od popularnych przedstawień tej sceny
W okresie, gdy Jan od Krzyża był spowiednikiem w klasztorze Wcielenia w Awili, narysował szkic przedstawiający ukrzyżowanego Chrystusa. Wyrażał on w plastyczny sposób jego wizję. Jan posiadał wrodzony talent wzmocniony uduchowionym trybem życia. Często podczas wolnych chwil rzeźbił drewniane postacie Chrystusa. Narysował też jedynego w swoim rodzaju Jezusa Ukrzyżowanego. Niektórzy twierdzą, że niejednego. Minie jeszcze sporo czasu (Jan przebywa w Awili w latach 1572—1577), zanim napisze swoje dzieła. Ale podstawowe idee duchowe kształtujące myślenie Jana od Krzyża już w nim tkwią. Są to między innymi etapy oczyszczenia, które prowadzą do zjednoczenia z Bogiem, w czym pomagają święte obrazy. „Pozwalają ulecieć ku Bogu żywemu” (DGK III 15, 2). Z tej idei narodził się ukrzyżowany Chrystus ojca Jana.
Pewnego dnia, najprawdopodobniej między 1574 a 1577 rokiem, Jan od Krzyża modlił się w wewnętrznej galerii klasztoru. Nagle objawił mu się ukrzyżowany Chrystus. Natychmiast na kartce papieru naszkicował to, co ujrzał. Była to postać Chrystusa w skrócie perspektywicznym. Ciało Jezusa przypominało skręcony stożek. Sam krzyż był prosty. Ciało martwego Jezusa, z głową opadającą na piersi, było odchylone ku przodowi. Podtrzymywały je gwoździe. Nadprzyrodzona wizja przekształciła się w straszny i okrutny obraz trudny do zaakceptowania w tamtych czasach. Można powiedzieć, że mistycyzm Jana od Krzyża przełamywał estetyczne kanony. Mamy w jego obrazie oszczędność i pewność linii, pełen niepokoju skurcz ciała, głębię przeżyć i genialny skrót perspektywiczny. Jan kontempluje Jezusa, który jest już cieniem człowieka. Jego pokaleczone ciało przybiły do krzyża grzechy ludzi, za których zginął.
Ten szkic jest czymś wyjątkowym u kogoś, kto, tak jak Jan, nie lubił osobistych zwierzeń, kto niechętnie odnosił się do doznań zmysłowych na drodze życia duchowego. Jest on jednak zgodny z jego upodobaniem dla „obrazów realistycznych i żywych, które pobudzają wolę i pobożność wiernych” (DGK, III 35, 3). Być może jest to także próba wyrażenia czegoś, czego nie można wyrazić słowami. W każdym razie szkic Jana od Krzyża nie jest co prawda cudem, ale nie jest też dziełem czysto ludzkim. To mistyczny impuls wyzwolił zdolności artystyczne Świętego. Mistyk i artysta są w równej mierze autorami tego dzieła. Byłoby błędem przesadnie realistyczne traktowanie wizji, która doprowadziła do powstania szkicu. Najprawdopodobniej Jan ujrzał ją zmysłami wewnętrznymi (w wyobraźni) lub własnym intelektem. Była ona wyraźna i jednocześ-nie zawierała elementy materialne.
Genialny szkic na wiele lat został zapomniany. Święty podarował go swojej ulubionej córce duchowej, s. Annie Marii od Jezusa. Przechowywała go ona ponad 40 lat. Na światło dzienne został wydobyty podczas procesu beatyfikacyjnego Jana od Krzyża. Wtedy to została wykonana kopia dzieła, którą sporządzono na potrzeby procesu. Kopia ta później zaginęła. Natomiast sam oryginalny szkic s. Anna Maria przekazała przed swoją śmiercią s. Marii Pinel, która umieściła go w specjalnym relikwiarzu. Dzięki temu stał się on dostępny dla biografów Świętego. Jeden z nich zalecił nawet wykonanie ryciny dzieła i umieścił ją w swojej książce o Janie. Był nim Hieronim od św. Józefa. Ta rycina zapoczątkowała obiegowe przedstawianie rysunku Świętego. W pewien sposób różniło się to przedstawienie od oryginału, ale miało duży wpływ na kolejne reprodukcje dzieła. W 1641 r., po śmierci s. Marii Pinel, właścicielki rysunku, został on umieszczony w relikwiarzu, w którym przebywał do 1969 r.
W XX w. nadszedł czas na odkrycie dzieła mistycznego Jana od Krzyża. Wraz z tym procesem odkryto także szkic ukrzyżowanego Chrystusa. Najwięksi i najwybitniejsi pisarze karmelitańscy i nie tylko poświęcili wiele stron rozważań na temat wizji Świętego. Francuski karmelita bosy, wielki znawca Świętego, Bruno de Jésus-Marie pokazał go dwóm wybitnym malarzom hiszpańskim, José Maríi Sertowi i Salvadorowi Dalí. Sert przypuszczał, że ciało Chrystusa zostało naszkicowane w pozycji horyzontalnej, gdy już stygło. Namalował w związku z tym trzy szkice, na których Chrystus znajduje się w pozycji horyzontalnej. Analiza Serta odbiega od prawdy o oryginalnym szkicu. Dziś wiadomo już z całą pewnością, że Jan od Krzyża wykonał swój rysunek, przedstawiając Chrystusa w pozycji pionowej. Również drugi artysta, Dalí, po swojemu zinterpretował genialne dzieło Świętego. Jego Chrystus św. Jana od Krzyża, wystawiony w Art Gallery w Glasgow, w formie i treści jest inny od oryginału. Postać Chrystusa jest zimna, niewzruszona, wręcz marmurowa i przypomina raczej bóstwo greckie niż dramatycznego i żywego Chrystusa z Kalwarii św. Jana od Krzyża. Również inne prace Dalíego przedstawiające ten temat mają niewiele wspólnego z dziełem Świętego.
W dobie współczesnej każdy z nas może dzięki milionowym reprodukcjom szkicu św. Jana od Krzyża obcować z tym niepojętym dziełem: owocem kunsztu artystycznego i mistycznego.
o. Bartłomiej Józef Kucharski OCD/Głos Karmelu 6/2010
____________________________________________________________________________________
Św. Jan od Krzyża: Tak drobny, że św. Teresa nazwała go „połówką kapelana”
Fr Lawrence Lew OP/Flickr
***
Siostry i bracia modlili się w intencji jego uwolnienia. Uknuto spisek: podrzucono Janowi kobiece ubranie…
Głód, którego doświadczył w dzieciństwie, naznaczył bardzo mocno jego fizyczność: był niski i drobny. Tak niski, że w jednym ze swoich listów św. Teresa Wielka nazwała go „połówką kapelana”. Ceniła go bardzo, nawet jeśli, jak widać, była to miłość uszczypliwa. Na współpracy tych dwóch wielkich osobowości oparła się reforma zakonu karmelitańskiego, w tym narodziny karmelitanek i karmelitów bosych.
Urodzony z mezaliansu
Ojciec Jana z miłości do jego matki, prostej dziewczyny z ludu, został odrzucony przez swoją szlachetnie urodzoną rodzinę. Został tkaczem, jednak wspólne życie rodzinne nie trwało długo. Zmarł, kiedy Jan miał zaledwie dwa lata. Sytuacja materialna wdowy była tak trudna, że ostatecznie oddała syna do przytułku, żeby przynajmniej zapewnić mu przetrwanie.
Chłopiec szybko zaczął szukać niezależności, próbował różnych rzemiosł, ale tym, czego najgoręcej pragnął, było kapłaństwo. Problem polegał na braku pieniędzy koniecznych do uzyskania odpowiedniego wykształcenia. Zarabiał niewiele, ale uzbierana kwota wystarczyła mu na to, by w wieku siedemnastu lat zostać uczniem kolegium jezuickiego w Medinie.
Karmel
Po czterech latach nauki, w 1563 r., wstąpił do karmelitów, jednak sytuacja duchowa i organizacyjna, jaką tam zastał, była dla niego nie do przyjęcia. Do tego stopnia, że kiedy składał śluby zakonne, w duchu zastrzegł, że przysięga przestrzegać dawnych obserwancji (zasad życia w zakonie), a nie tych, które zastał.
Mianowano go po święceniach kapelanem jednego ze zreformowanych przez Teresę z Avila klasztorów. To właśnie z tego czasu pochodzi przytoczone wyżej spostrzeżenie świętej. Wkrótce okazało się, że oboje łączy gorące pragnienie odnowy życia karmelitańskiego. Udało się znaleźć fundatora i wkrótce Jan i jeszcze dwóch innych jego braci zamieszkało tam, tworząc pierwszy klasztor karmelitów bosych, czyli zreformowanych.
Krzyż
To wtedy Jan zmienił przydomek „od św. Macieja” na „od Krzyża”. Zmiana ta okazała się prorocza. Kiedy liczba powołań w założonej przez niego gałęzi zakonu zaczęła gwałtownie rosnąć, a i wśród karmelitów trzewiczkowych zaczęły się podnosić głosy o potrzebie zmian, stronnictwo zachowania status quo za wszelką cenę postanowiło podjąć drastyczne kroki.
Jana podstępnie aresztowano, obdarto z habitu i zamknięto w składziku pod schodami – taka hiszpańska wersja Harrego Pottera. Z tym, że Harrego nikt nie głodził ani nie próbował upokorzeniami i chłostą wymusić rezygnacji z realizacji tego, co było jego pochodzącym od Boga powołaniem. Aby Jan nie uciekł, odebrano mu nawet ubranie. Dręczony i uwięziony, układa wtedy swoje najwspanialsze dzieło mistyczne – „Pieśń duchową”.
Ucieczka
Oficjalnie karmelici trzewiczkowi nie wiedzieli, gdzie jest Jan, nie można było więc go uwolnić. Siostry i bracia modlili się w intencji jego uwolnienia i wreszcie udało mu się przekazać wiadomość poza klasztor na temat tego, gdzie jest i co się dzieje. Uknuto spisek: podrzucono Janowi kobiece ubranie, w którym opuścił on klasztor, pod którym czekał już na zakonnika wóz. Swoją drogą, jest to ciekawe świadectwo ówczesnego stanu zachowania klauzury u karmelitów, skoro nikogo nie zdziwiła kobieta wychodząca z konwentu.
Jan, pomimo przeszkód, kontynuował reformę. Zyskała ona poparcie papiestwa i ostatecznie zatwierdzono nowy zakon. Reformator nie dożył uzyskania przez karmelitów bosych autonomii – zmarł dwa lata wcześniej, w 1591 r., odsunięty na margines życia swojej wspólnoty. Pozostawione przez niego pisma są nie tylko arcydziełem poezji, ale też wspaniałymi przewodnikami w życiu duchowym. Choć drobnej postury i doświadczający za życia często odrzucenia Jan ostatecznie okazał się duchowym gigantem.
Jego wielkość uznano także powszechnie, gdyż w 1926 r. papież ogłosił go jednym z Doktorów Kościoła.
Elżbieta Wiater/ Aleteia.pl
__________________________________________________________________________________
Św. Jan od Krzyża – od ciemności ku światłu
św. Jan od Krzyża (1542-1591) (źr. heiligenlexikon.de)
***
Jan de Yepez urodził się w ubogiej rodzinie w Fontiveros niedaleko Avili w 1542 roku. Rodziny nie stać było na posłanie go do szkoły. Po kolei zdobywał różnego rodzaju zawody: tkacza, krawca i pielęgniarza w szpitalu. Uzbierawszy odpowiednią sumę pieniędzy zaczął naukę w szkole prowadzonej przez jezuitów w Medina del Campo (1559-1563). Pod okiem prawdziwego mistrza, Ojca Bonifacio, nauczył się tam pięknie pisać w języku kastylijskim. Jezuici musieli mu dać się mocno we znaki, bo nigdzie o nich nie wspomina… Mając 21 lat, wstąpił do zakonu karmelitów. Zakon ten przeżywał w drugiej połowie XVI wieku duchowy kryzys, brak mu było gorliwości apostolskiej, dlatego Jan w rok po święceniach zastanawiał się, czy go nie opuścić, by kontynuować swoje życie zakonne w odosobnieniu, w klasztorze kartuzów.
W takim stanie ducha zetknął się ze św. Teresą z Avila, która od razu rozpoznała w nim kryształowo czystego człowieka, zakochanego w Panu Bogu. Ojciec Jan dał się przekonać, by razem ze św. Teresą od Jezusa przeprowadzić reformę w męskiej gałęzi karmelitów. Rozumiał ją w sposób bardzo prosty, pragnął powrócić ze swoimi braćmi do pierwotnej gorliwości, do modlitwy i do praktykowania umartwień.
Podobnie jak Reformatorka Karmelu także on doświadczał wielkiego oporu ze strony konfratrów, którzy oskarżali go o różnego rodzaju dziwactwa i dzielenie wspólnoty. Z Rzymu został przysłany wizytator do zbadania całej sprawy.
W tym czasie wielką pociechą dla św. Jana była nieustanna rozmowa z Bogiem, częsta lektura i medytacja Pisma Świętego, długie adoracje Najświętszego Sakramentu oraz powierzanie we wszystkim swojego życia Bożej Opatrzności. Właśnie pośród największych prób i przeciwności powstawały najgłębsze i najpiękniejsze dzieła hiszpańskiego mistyka. Do najbardziej znanych należy Droga na górę Karmel, w której Święty omówił kolejne etapy, przez jakie musi przejść człowiek wiary, by dojść do coraz doskonalszego zjednoczenia z Bogiem.
Św. Jan od Krzyża w poemacie Noc ciemna (Księga II, n. 12) opisuje duchową sytuację człowieka:
O nieszczęśliwa dolo naszego żywota! W jakim niebezpieczeństwie tutaj żyjemy i z jaką trudnością poznajemy prawdę! To, co jest najjaśniejsze i najprawdziwsze, wydaje się nam ciemne i niepewne. Uciekamy też od tego, czego najwięcej powinniśmy szukać. Idziemy za tym, co jest dla nas zrozumiałe i jasne, choć jest to dla nas najgorsze i na każdym kroku szkodliwe. W jak wielkim niebezpieczeństwie i niepewności żyje człowiek! Jego bowiem wzrok, który powinien by prowadzić do Boga, pierwszy uwodzi go i oszukuje. Jeśli więc chcemy być pewni drogi, musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności. Wtedy dusza będzie bezpieczna od nieprzyjaciół, którymi są jej domownicy, czyli jej zmysły i władze! (Dzieła , s. 494).
Święty Jan od Krzyża przez całe życie kontemplował piękno Jezusa Chrystusa, Słowo, które stało się Ciałem. Chrystus był dla niego Pełnią Objawienia.
Dzisiaj, w obecnym okresie łaski, kiedy wiara jest już utwierdzona w Jezusie Chrystusie i ogłoszone jest już prawo Ewangelii, nie ma potrzeby pytać Boga dawnym sposobem ani też nie potrzeba, by przemawiał jeszcze i odpowiadał, jak wówczas. Dał nam bowiem swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem – bo nie posiada innego – i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia” (Dzieła, s. 270).
W poemacie Żywy płomień miłości napisał, że miłość nigdy nie spoczywa:
Bo nie masz w sobie już bólu żadnego!
18. czyli nie sprawiasz już bólu, ucisku i zmęczenia, jak przedtem czyniłeś. Należy bowiem wiedzieć, że płomień Boży, gdy dusza była w stanie oczyszczenia duchowego, tj. gdy dopiero wchodziła w stan kontemplacji, nie był tak przyjemny i słodki, jak w tym stanie zjednoczenia. Zatrzymamy się chwilkę, by to jaśniej wytłumaczyć.
19. Zanim ten boski ogień miłości wejdzie i złączy się z samą substancją duszy przez jej całkowite i doskonałe oczyszczenie i udoskonalenie, płomień, czyli Duch Święty rani wciąż duszę wyniszczając i pochłaniając niedoskonałości jej złych nawyków. Przez to swe działanie przygotowuje ją Duch Święty do boskiego zjednoczenia i przemiany w Boga przez miłość. (Dzieła, Strofa I,17-19, s. 727-728).
Będąc przełożonym zreformowanej wspólnoty karmelitów bosych, w dzień Bożego Narodzenia, nasz Święty chodził od celi do celi oznajmiając letrillę o Słowie Bożym (Dzieła, s. 98):
Dziewica Przenajświętsza
Ze Słowem Bożym w łonie
Do ciebie przyjdzie z drogi
Jeśli Jej dasz schronienie.
Św. Jan od Krzyża umarł w osamotnieniu 14 grudnia w 1591 roku w klasztorze w Ubedzie w wieku 49 lat. Jego relikwie znajdują się w Segowii. Kanonizowany został w 1726 roku. Z okazji obchodów 400 rocznicy jego śmierci, Jan Paweł II napisał specjalny list, w którym podkreśla aktualność jego mistyki w świecie, który często stawia Boga na margines kultury. I znowu św. Jan od Krzyża jak światło promienuje pośród ciemności niewiary, prowadząc nas do Jezusa Chrystusa, Światłości świata. Warto zatrzymać się nad pięknem jego poezji nasyconej Pismem Świętym:
Św. Jan od Krzyża
NAD RZEKAMI BABILONII
Do słów psalmu 136:
Nad brzegami rzek płynących
W Babilońskiej ziemi
Siadłem w smutku pogrążony,
Ze łzami gorzkimi.
Przypomniałem święty Syjon,
Kres mojej miłości,
A na słodkie to wspomnienie
Wzmógł się płacz żałości.
I złożyłem strój odświętny,
Wziąłem szare suknie,
Na gałęziach wierzb zielonych
Powiesiłem lutnię.
Wytężyłem me nadzieje
W Tobie położone –
Dosięgła mię miłość Twoja,
Serce me zranione!
Pragnąłem już skończyć życie,
Tak mnie przeszywały
Owe groty w boskim ogniu,
Gdziem zaginął cały…
Uwalniając gołębicę
Mdlejącą w zachwycie –
Obumarłem cały w sobie
W Tobie mając życie.
I dla Ciebie jam się budził
I znowu umierał –
Tyś mi bowiem dawał życie
I znowu odbierał.
Cieszyli się ludzie obcy,
Chcieli słyszeć pienia,
Co się wznoszą na Syjonie
W hymnach uwielbienia.
Powiedzcie mi jak mam śpiewać
Wam pieśń uroczystą,
Kiedy serce moje tęskni
Za ziemią ojczystą?
Niech mój język uschnie w gardle,
Lgnie do podniebienia,
Gdybym Ciebie miał zapomnieć
W ziemi utrapienia.
O Syjonie, gdybym patrzył
Na łozy zielone,
Które szumią tu nad rzeką
A nie w twoją stronę –
Gdybym w tobie nie miał myśli
Serca i kochania,
Niechaj uschnie ma prawica
W tej ziemi wygnania!
O, niech będzie błogosławion
Bóg mój ze Syjonu,
Który słusznym gniewem karze
Córy Babilonu! –
A podnosi z nędzy małych
I mnie płaczącego
Na grań, którą jest sam Chrystus,
Kres życia mojego!
Debetur soli gloria vera Deo.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
13 grudnia
Święta Łucja, dziewica i męczennica
Zobacz także: • Święta Odylia (Otylia), opatka |
_______________________________________________________________________________________
Oczy Łucji
Lorenzo Lotto (PD)
***
Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja.
Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi.
Podobno miała tak duże i piękne oczy, że ściągała na siebie uwagę wszystkich. Matka przeznaczyła ją dla pewnego dobrze urodzonego młodzieńca. Dziewczyna złożyła jednak ślub czystości. Odtrącony zalotnik zemścił się, donosząc władzom, że jego niedoszła żona jest chrześcijanką. Było to w czasach wielkiego prześladowania, wznieconego edyktami cesarza Dioklecjana. Tak zaczęła się historia męczeństwa świętej Łucji.
Żyła na przełomie III i IV wieku. Pochodziła z bogatej rzymskiej rodziny z Syrakuz. Ojciec zmarł wcześnie, a matka, Eutychia, wkrótce ciężko zachorowała. – Kochana matko, bądź dobrej myśli; jeśli szata Pana Jezusa zdoła uleczyć chorych, jakże by nie mieli tego uczynić święci, którzy krew i życie swe dla Niego oddali i których Chrystus miłuje jako swych przyjaciół i braci? – przekonywała Łucja. Razem udały się na pielgrzymkę do grobu świętej Agaty w Katanii. Tam pogrążona we śnie dziewczyna ujrzała kobiecą postać otoczoną aniołami. Święta Agata miała wówczas powiedzieć, że to dzięki wierze Łucji Eutychia odzyskała zdrowie.
Właśnie po tym wydarzeniu Łucja złożyła swoje śluby. Wyrzekła się wszelkich ziemskich przyjemności, swój majątek zaczęła rozdawać ubogim. To jeszcze bardziej rozwścieczyło młodzieńca, który starał się o jej rękę. Wydał ją w ręce namiestnika Paschazjusza, ten zaś kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim. Gdy dziewczyna odmówiła, namiestnik rozkazał, by zamknięto ją w domu publicznym. – Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja. By się oszpecić, wydłubała sobie oczy. Według legendy zostały one w cudowny sposób przywrócone.
Nie udało się wyprowadzić Świętej z sali sądowej – żadną siłą nie można było ruszyć jej z miejsca. Polewano ją wrzącym olejem i próbowano podpalić – również bez skutku. Wreszcie jeden z oprawców wbił miecz w szyję dziewczyny. Męczennica żyła jednak jeszcze przez kilka godzin i zdążyła przyjąć Ciało i Krew Pańską. W chwili śmierci miała zaledwie 23 lata.
Proces św. Łucji/Lorenzo Lotto
***
W ikonografii Święta przedstawiana jest z mieczem lub sztyletem i raną na szyi. Jej atrybutami są palma – znak męczeństwa i jednocześnie zwycięstwa, oraz lampka oliwna lub świeca (jej imię znaczy tyle co „niosąca światło”). Często widzimy ją również z tacą, na której leży para oczu. Jest patronką niewidomych i osób mających problemy ze wzrokiem. Modlił się do niej m.in. Dante, kiedy chorował na oczy, dlatego święta Łucja patronuje także pisarzom. O jej wstawiennictwo proszą zresztą ludzie wielu zawodów: krawcy, rolnicy, szwaczki i tkacze. Wszyscy możemy się od niej uczyć takiego patrzenia, którego zasięg wykracza poza nasz – poznawalny za pomocą zmysłów – świat.
Co z tym przysłowiem
Jest w Polsce przysłowie: ”Święta Łucja dnia przyrzuca”. Wydaje się to nielogiczne. Przecież dnia zaczyna przybywać dopiero po Bożym Narodzeniu, a nie 13 grudnia! Odpowiedź jest zaskakująca: kiedyś dzień świętej Łucji przypadał dwa tygodnie później, właśnie w okolicy świąt. W XVI wieku jednak nasi przodkowie zrezygnowali ze starożytnego kalendarza juliańskiego i wprowadzili ulepszony – gregoriański. Dzień św. Łucji w nowym kalendarzu cofnął się na 13 grudnia. Ale przysłowie, wbrew logice, przetrwało… Szwedzi (zobacz tekst wyżej) też świętowali kiedyś dzień świętej Łucji dwa tygodnie później, kiedy dnia już zaczynało przybywać. Szwecja wprowadziła kalendarz gregoriański dopiero w 1753 roku, aż 170 lat po Polsce.
Śmierć nastolatki
Ta śliczna, młoda dziewczyna wcale nie musiała umierać. Wystarczyło, żeby wyparła się wiary. Ale się jej nie wyparła nawet na torturach. Rzymski kat zabił ją więc mieczem.
Historia życia i bohaterska śmierć młodziutkiej Łucji zrobiły wielkie wrażenie na chrześcijanach. Ogłoszono ją świętą. Łucja mieszkała w Syrakuzach na Sycylii. Zginęła około roku 304. Prawdopodobnie była nastolatką, miała około 18 lat. Niestety, o świętej Łucji mało wiemy. Dopiero dwieście lat po jej śmierci znalazł się człowiek, który opisał jej życie. W jego opowieści prawda o życiu tej świętej dziewczyny jest już pomieszana z legendami. Imię Łucja – po łacinie Lucia – znaczy: ”urodzona o wschodzie słońca”. Według zachowanych opowieści o jej życiu, dziewczyna złożyła ślub dożywotniej czystości i rozdała swój majątek ubogim. Jedno i drugie musiało bardzo oburzyć chłopaka, który starał się o jej rękę. Odtrącony wielbiciel poszedł więc do urzędników i oskarżył Łucję, że jest chrześcijanką. Akurat trwało wielkie prześladowanie chrześcijan, które rozpętał cesarz Dioklecjan.
Święta Łucja przypomniała o sobie także w naszych czasach. W XIX wieku w Syrakuzach odnaleziono katakumby świętej Łucji. W 1894 roku odkryto jej napis nagrobkowy.
Szymon Babuchowski/wiara.pl
_________________________________________________________
Arcydzieło moralności
Wikipedia
***
Dialog świętej z sędzią przed jej śmiercią męczeńską nazywany jest arcydziełem nauki moralnej.
Święta Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. W Żywotach Świętych z 1937 r. czytamy: „Była ona jedynaczką bogatej, chrześcijańskiej wdowy Eutychii z Syrakuz i otrzymała od niej staranne wychowanie”. Łucja była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Łucja usłyszała wówczas: „Siostro Łucjo, czemuż domagasz się ode mnie tego, co sama wyświadczyć możesz swej matce? Wiara twoja pomogła ci, ponieważ Eutychia już odzyskała zdrowie. Przez ciebie zasłyną Syrakuzy, gdyż dziewictwo jest miłym Chrystusowi mieszkaniem” (tamże). Łucja wróciła do Syrakuz i złożyła ślub dozgonnej czystości.
Wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan – za cesarza Dioklecjana – i kandydat do jej ręki oskarżył ją przed namiestnikiem Paschazjuszem o wyznawanie wiary chrześcijańskiej. Paschazjusz natychmiast wezwał Łucję i kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim, jednak nawet tortury nie złamały bohaterskiej dziewicy. Została ścięta mieczem.
W Żywotach Świętych znajdziemy niezwykły dialog między świętą a jej sędzią:
„Łucja: «Wspieranie wdów i sierot, zostających w niedoli, jak to robiłam przez trzy lata, jest ofiarą miłą Bogu. Teraz już nie mam nic do rozdania, sama więc siebie ofiaruję, prosząc Boga, aby raczył przyjąć mą ofiarę».
Paschazjusz: «Mów takie brednie chrześcijanom, nie mnie. Straciłaś swój majątek z rozpustnikami!».
Łucja, z powagą i godnością: «Majątku dobrze użyłam, a od pokalania duszy i ciała Bóg dobrotliwy ustrzec mnie raczy».
Paschazjusz: «Zamilkniesz, gdy cię każę ochłostać!».
Łucja: «Powiedziałam tylko to, czym mnie natchnął Duch Święty».
Paschazjusz: «A zatem Duch Święty mówi przez ciebie?».
Łucja: «Tak jest. Ludzie czyści i niepokalani są przybytkami Boga i mają w sobie Ducha Świętego».
Paschazjusz: «Każę cię zawieźć do domu nierządnic, tam cię odstąpi Duch Święty».
Łucja: «Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa»”.
Warto dodać, że w 1894 r. znaleziono w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który informuje, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
Święta Łucja, dziewica i męczennica ur. ok. 286 r. zm. 13 grudnia ok. 304 r.
ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela
_____________________________________________________________________________________
Święta Łucja chodzi po Szwecji
św. Łucja –popularna patronka Szwedów/Francesco del Cossa, Public domain, via Wikimedia Commons
***
Kiedy Mika Larsson była jeszcze uczennicą, co roku w dzień świętej Łucji (13 grudnia) zrywała się około czwartej rano. I już za chwilę szła z rówieśnikami budzić nauczycieli w ich domach. – Tradycja związana z dniem świętej Łucji ma dla nas, Szwedów, wielkie znaczenie – mówi dzisiaj pani Mika, radca do spraw kultury ambasady szwedzkiej w Warszawie. Mika Larsson budziła swoich nauczycieli ubrana w białą suknię. Szła do nich pogrążonymi we śnie uliczkami z zapalonymi świeczkami we włosach.
– Białe suknie mieli nawet chłopcy. Ale oni trzymali świece w rękach – wspomina. – Szliśmy ze śpiewem. A kiedy już nauczyciela obudziliśmy, częstowaliśmy go piernikami i gorącym glegiem, czyli alkoholem, w którym jest bardzo dużo pieprzu. Dzień świętej Łucji to w Szwecji jedyny dzień w roku, w którym alkoholu, właśnie glegu, może skosztować młodzież – dodaje.
Dzisiaj szwedzka młodzież już nie wyrywa ze snu swoich nauczycieli. Nadal jednak po ulicach przechodzą procesje rozśpiewanych ludzi. Na ich czele idzie przebrana za Łucję dziewczyna w białej sukni i przewiązana czerwoną szarfą. W jej włosach nie palą się już prawdziwe świece, a lampki na baterie. Rolę świętej Łucji najczęściej odgrywają długowłose blondynki. Ewangelicy nie uznają świętych. W przeciwieństwie do katolików nie proszą świętych o modlitwę do Pana Boga. Skąd więc sympatia do świętej Łucji w protestanckiej Szwecji?
– Przeciętny Szwed nie wie, skąd ta Łucja rzeczywiście przychodzi. Wie tylko, że ona przychodzi ze światłem, kiedy jest najbardziej ciemno wokół nas. My w Szwecji jesteśmy tego światła bardzo spragnieni. Kiedy noc jest najdłuższa, wtedy nam jest potrzebna po prostu nadzieja – mówi Mika Larsson.
Szwedom nie przeszkadza też, że święta Łucja żyła bardzo daleko od ich ojczyzny: w Syrakuzach na Sycylii. – Większość Szwedów nawet tego nie wie… – mówi pani Mika. I dodaje, że ta tradycja przywędrowała do Szwecji z terenu Niemiec.
Do dzisiaj szwedzkie dzieci i młodzież zrywają się w dzień świętej Łucji o czwartej lub o piątej rano. – Mają wtedy prawo robić w kuchni, co chcą. Rodzice w tym czasie wstać nie mogą, muszą grzecznie leżeć i czekać, aż dzieci przygotują poczęstunek. Dopiero kiedy taca z pierniczkami, glegiem i mnóstwem zapalonych świec jest już przygotowana, dzieci idą z nią budzić rodziców – relacjonuje Mika Larsson.
Przemysław Kucharczak/wiara.pl
_______________________________________________________________________________________
Oblubienica, symbol światła – św. Łucja
Procesje światła w dzień św. Łucji – Claudia Gründer/www.creativecommons.org/Wikimedia Commons
***
Dwa krańce Europy – Szwecja i Włochy. Daleko od siebie i idące innymi drogami wiary – protestanci i katolicy. Oba kraje łączy święta Łucja, którą Kościół wspomina 13 grudnia. Jest patronką Szwecji i opiekunką sycylijskich Syrakuz i bardzo popularną męczennicą, szczególnie w południowych Włoszech. Ta sama święta, ale czy to samo wspomnienie?
13 grudnia przez Szwecję wędrują procesje ubranych na biało dziewcząt, z których jedna ma na głowie koronę ze świec, to „oblubienica Łucja”. Dzieci szykują przedstawienia, przygotowywane są specjalnie wypieki – bułeczki z szafranem i rodzynkami. We Włoszech również pojawiają się różnorodne słodycze, kojarzone z oczami Łucji, których według legendy sama kazała się pozbawić. Po obu stronach Europy zwyczajów jest wiele.
Warto jednak pamiętać, że o ile we Włoszech odwoływanie się do św. Łucji ma długą tradycję, to w Szwecji świętowanie ma inny charakter, albo raczej źródła. Mieszają się w niej nie tylko katolicka historia Skandynawii, do której kult świętej prawdopodobnie przywędrował przez Niemcy, ale istotnym jest przede wszystkim fakt, że wśród protestantów, a taka od wieków jest Szwecja, święci nie są otaczani czcią.
Na północy Łucja jest przede wszystkim symbolem światła. Jest tą, która zapowiada nadchodzącą zmianę – dłuższe dni. Kiedyś, według kalendarza juliańskiego, jej wspomnienie naznaczone było na czas, gdy świat ginął w mrokach najdłuższej nocy w roku. Pobrzmiewają w nim też staronordyckie tradycje. Ponadto to wielkie współczesne szwedzkie świętowanie – pochody przemierzające Szwecję – to pomysł stosunkowo młody. Pierwszy wyruszył dopiero pod koniec lat dwudziestych XX wieku. Dziś obchody „Luciadagen” to również wybory tej jednej najpiękniejszej, można powiedzieć „miss”. Takie pomieszanie wątków, a też i laicyzacja sprawia, że są i ci, którzy świętują, ale nie potrzebują wiedzieć skąd pochodziła i kiedy żyła ta, na cześć, której jest to przysłowiowe „zamieszanie”.
A jej historia to bardzo odlegle czasy – Syrakuzy, III i początek IV wieku.
św. Łucja – Riccardo Spoto, Public domain, via Wikimedia Commons
***
W najstarszym żywocie św. Łucji, spisanym dopiero w V wieku oraz w legendach, którymi obrosło jej życie, a zwłaszcza moment śmierci, znajdujemy informacje wskazujące na jej znakomite pochodzenie. Łucja – jedynaczka z bogatej rodziny miała zostać żoną młodzieńca ze szlachetnego rodu, ale choroba matki i odbyta w intencji uzdrowienia pielgrzymka do grobu św. Agaty w Katanii na Sycylii zmieniły jej losy. Przepowiednia, którą usłyszała była dramatyczna – męczeńska śmierć za wiarę i konieczność przygotowania się do niej.
Po tym wydarzeniu Łucja wycofała się z obietnicy małżeństwa, złożyła ślub czystości i rozdała swój majątek. Natomiast odtrącony narzeczony oburzony tym, co się stało, zemścił się. Oskarżył ją o to, że jest chrześcijanką, a był to czas prześladowań prowadzonych przez Dioklecjana. Postawiona przed namiestnikiem Paschazjuszem Łucja nie wyrzekła się wiary, za to – prawdopodobnie 13 grudnia 304 roku – została ścięta mieczem.
Ale zanim to nastąpiło próbowano ją złamać. Ponieważ nie chciała złożyć ofiary rzymskim bożkom, miała zostać oddana do domu publicznego, ale jak powiedziała: Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mojego dziewictwa. Poza tym nie udało się jej ruszyć z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy kazano obłożyć ją drewnem i słomą, które były polane olejem oraz smołą, a następnie podpalić, okazało się, że płomienie jej nie tknęły. Łucja przetrwała też cios mieczem. Przyniesiona do domu poprosiła o Komunię świętą i dopiero wtedy zmarła.
Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mojego dziewictwa.
Dziś jej relikwie, po setkach lat spędzonych w Wenecji, spoczywają w Syrakuzach. Znajdują się w mieście, gdzie w 1894 roku odkryto grób wystawiony przez służącą swojej pani – Łucji właśnie, co było o tyle istotne, że niektórzy historycy chcieli tę świętą usunąć z Martyrologium Rzymskiego (czyli oficjalnego spisu świętych i błogosławionych Kościoła Katolickiego) ze względu na nikłą ilość informacji. I choć rzeczywiście legendy dominują w przekazach, to trwający kult oraz to co niesie archeologia jest potwierdzeniem istnienia Lucji.
W ikonografii święta jest przedstawiana jako rzymska niewiasta z palmą męczeństwa w jednej ręce, w drugiej zaś ma naczynie, na którym umieszcza się dwoje oczu. Oczy to nawiązanie do męczeństwa. Według niektórych wyłupiono je Łucji w trakcie tortur. Inni mówią, że sama kazała je usunąć, bo były tak duże i piękne, że zwracały uwagę oprawców. Dlatego też to, że św. Łucja jest patronką, do której zwracamy się w chorobach oczu nie będzie zaskoczeniem. Podobno Dante modlił się do niej, kiedy tracił wzrok.
Ponadto szukając jej wizerunków powinniśmy zwracać uwagę na takie atrybuty jak: lampa, miecz, płomień u stóp i sztylet.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
12 grudnia
Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe
Zobacz także: • Święty Finian, opat • Błogosławiony Hartmann, biskup |
Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”. Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni. Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci. Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów. Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”. Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej. 3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym. |
_____________________________________________________________________________________
Matka Boża z Guadalupe.
Obraz nie ręką ludzką uczyniony!
fot. Zakon Rycerzy Kolumba
***
Podobnie jak pośmiertne odbicie ciała Jezusa na Całunie Turyńskim, cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dla współczesnej nauki niewytłumaczalną zagadką. Kroniki mówią, że podczas objawień w 1531 r. Matka Boża zostawiła swoje odbicie na tilmie Indianina Juana Diego.
Tilma jest wierzchnim odzieniem Indian, rodzajem obszernego płaszcza utkanego z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa ayate). Kolorem przypomina surowe płótno lniane. Materiał utkany z tych włókien po 20 latach ulega całkowitemu rozpadowi, a z powodu szorstkiej i nierównej powierzchni oraz rzadkich splotów absolutnie nie udałoby się na nim namalować żadnego obrazu. Naukowe badania płótna, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe, przeprowadzone w 1976 r. potwierdziły, że jest to materiał utkany z włókien agawy. Fakt, że na tej “kaktusowej” tkaninie znajduje się obraz, który jest prawdziwym arcydziełem, i że sama tkanina przetrwała w idealnym stanie przez 470 lat, nie wykazując choćby najmniejszych znaków rozpadu, zdumiewa wszystkich, a szczególnie świat nauki.
Zadziwiająca jest ciągła świeżość barw tego niesamowitego obrazu oraz brak na nim zanieczyszczeń pomimo faktu, że przez ponad 100 lat wisiał nie zabezpieczony żadnym szkłem, wystawiony na bezpośrednie działanie różnych destruktywnych czynników, między innymi dymu kadzideł, palonych perfum, sadzy i spalającego się wosku z niezliczonych wotywnych świec. Słynny meksykański malarz Miguel Cabrera pisze, że w 1753 r. widział, jak przez dwie godziny, około 500 razy, pielgrzymi dotykali obrazu różnego rodzaju przedmiotami, które mieli ze sobą. Każdy inny obraz, który by się znajdował w podobnych warunkach, szybko uległby zniszczeniu, zaczernieniu i stałby się nierozpoznawalny. Natomiast obraz z Guadalupe nie jest w ogóle zniszczony. Badania naukowe wykazały, że z niewyjaśnionych przyczyn materiał, na którym odbity jest obraz Matki Bożej, w ogóle nie przyjmuje kurzu, odpycha insekty, bakterie i grzyby.
Profesor Philip Callahan z Uniwersytetu na Florydzie, który badał obraz z Guadalupe w 1979 r., w swoim raporcie napisał, że z jednej palącej się wotywnej świecy jest emitowanych ponad 600 mikrowatów. W zamkniętym pomieszczeniu przy setkach palących się świec i tysiącach pielgrzymów powstaje tak wielkie zanieczyszczenie, że w krótkim czasie powinno nastąpić całkowite wyblakniecie kolorów i zniszczenie samego obrazu. Święty obraz Matki Bożej z Guadalupe wydaje się jednak całkowicie uodporniony na wszelkiego rodzaju niszczące oddziaływania.
Fakt doskonałego zachowania płótna oraz delikatnych kolorów, w całym ich bogactwie i świeżości, wprawia w prawdziwe zdumienie wszystkich ekspertów i znawców sztuki. Wielu sceptyków i racjonalistów w konfrontacji z faktami, które odkryli, badając święty obraz, odrzuciło swój sceptycyzm i niewiarę, klękając przed tajemnicą niewidzialnego Boga. I tak na przykład słynny meksykański architekt Ramirez Yasguez, któremu w 1975 r. powierzono zaprojektowanie nowej bazyliki w Guadalupe, otrzymał pozwolenie na dokładne zbadanie obrazu Matki Bożej. Wyniki tych badań były dla niego tak wielkim intelektualnym i duchowym wstrząsem, że porzucił swój agnostycyzm i stał się gorliwym katolikiem.
O nadprzyrodzonym pochodzeniu obrazu Matki Bożej z Guadalupe świadczy również jego cudowne zachowanie przed zniszczeniem podczas różnych nieszczęśliwych okoliczności i wypadków w ciągu jego wielowiekowej historii. I tak na przykład: w 1791 r. robotnikowi czyszczącemu srebrną ramę przypadkowo wylała się na powierzchnię obrazu cała butelka kwasu azotowego. Ku wielkiemu zdziwieniu i ogromnej radości pracownika wylany kwas nie zostawił najmniejszego śladu. Podczas krwawych prześladowań Kościoła w latach 20. ubiegłego wieku, za rządów Plutarco Callesa, za sprawowanie posługi kapłańskiej tysiące księży skazano na karę śmierci. Ateistyczno-masoński reżim zamknął wszystkie kościoły w Meksyku, nie odważył się jednak zamknąć Bazyliki w Guadalupe. Wrogowie Kościoła uciekli się jednak do diabolicznego planu zniszczenia obrazu Matki Bożej i zabicia większości hierarchów. 14 listopada 1921 r. agenci rządowi ukryli w wazonie na kwiaty bardzo silną bombę zegarową i podłożyli pod cudownym obrazem. Bomba wybuchła o godz. 1030 w czasie odprawiania pontyfikalnej Mszy św. Potężny wybuch wstrząsnął całą Bazyliką, niszcząc posadzkę, marmurowy ołtarz i witraże w oknach, cudem nikt nie został zabity, tylko niektórzy odnieśli lekkie rany. Kiedy po wybuchu opadł kurz, okazało się, że obraz jest nienaruszony, przed zniszczeniem uchronił go duży metalowy krucyfiks, który wygiął się na skutek eksplozji.
W ciągu wielowiekowej historii obraz z Guadalupe wielokrotnie poddawano bardzo szczegółowym badaniom. Różni naukowcy i eksperci w dziedzinie malarstwa chcieli stwierdzić, czy rzeczywiście jest możliwe wytłumaczenie jego powstania na drodze naturalnej. Wszystkie badania wykonywane za pomocą mikroskopów, promieniowania podczerwienią i innych najnowocześniejszych metod wskazują, że obraz nie został namalowany ludzką ręką.
Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii, niemiecki profesor Richard Kuhn z Heidelbergu, w 1936 r. poddał bardzo szczegółowym badaniom włókna wzięte z materiału, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe. Naukowiec ten stwierdził, że barwniki, które zostały użyte do wyrażenia kolorów na obrazie, w ogóle nie są znane nauce. Nie są pochodzenia ani zwierzęcego, ani roślinnego, ani mineralnego. Użycie syntetycznych kolorów zostało również wykluczone. Badania mikroskopowe obrazu w 1946 r. wykazały że w ogóle nie ma na nim śladów pędzla, wstępnego szkicu czy podpisu artysty. To samo potwierdziły badania w 1954 r. i 1966 r. innej grupy naukowców pod przewodnictwem prof. F. Camps Ribera. Znawcy problematyki są zgodni, że obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dziełem, którego nie byłby w stanie namalować żaden nawet najgenialniejszy malarz.
Już w 1929 r. profesjonalny fotograf Alfonso Gonzales, po wielokrotnym powiększeniu twarzy Matki Bożej odkrył, że w Jej oczach widać wyraźnie odbitą twarz człowieka z brodą. To odkrycie sprowokowało całą serię szczegółowych badań oczu Matki Bożej, przeprowadzonych w latach 50., 60., 70. i 80. XX wieku. Wszyscy badacze są zgodni, że oczy Maryi wyglądają jak oczy żywej osoby i posiadają nadzwyczajną głębię. Widoczne jest w nich zjawisko refleksu, występujące tylko u żywych ludzi, którego nie można odtworzyć przy pomocy nawet najdoskonalszych technik malarskich. Naukowcy dokonali powiększeń oczu Maryi aż 2500 razy. Pozwoliło to im odkryć w oczach Matki Bożej odbicie postaci 12 osób. Została utrwalona w nich scena spotkania Juana Diego z arcybiskupem Zumarragą i osobami mu towarzyszącymi, w czasie którego dokonał się cud powstania wizerunku Niepokalanej na tilmie Indianina. Odbicie tej sceny w oczach Maryi jest tak perfekcyjne, że widać nawet takie szczegóły, jak np. łzy wzruszenia, kolczyki, sznurowadła indiańskich sandałów, łysego człowieka z białą brodą, Indianina z orlim nosem, brodą i wąsami przylegającymi do policzków itd. Ta precyzyjna doskonałość mikroskopijnego obrazu wyklucza możliwość namalowania go przez człowieka. Naukowcy są zgodni, że podobnego zjawiska nigdy nie udało się zaobserwować na żadnym obrazie ani fotografii. Badania te przeprowadzili najwybitniejsi naukowcy w dziedzinie optyki i okulistyki: prof. Charles Wahling, prof. Francis T. Avignone, prof. H.G. Noyes z Columbia University, New York, Edward Gebhardt – telewizyjny inżynier i fotograf z National Broadcasting Company, prof. Alexander Wahling – chirurg oczu, prof. Italo Mannelli z Uniwersytetu w Pizie i inni.
Szczegółowe badania obrazu Matki Bożej z Guadalupe wskazują na tajemnicze źródło jego pochodzenia, niedostępne wszelkim naukowym dociekaniom. Tylko wiara może nam powiedzieć, że jedynym autorem tego obrazu jest sam Pan Bóg.
Obraz Niepokalanej Dziewicy z Guadalupe jest znakiem wzywającym wszystkich ludzi do nawrócenia, aby każdego dnia przez modlitwę i pracę, podejmowali trud życia według wymagań Ewangelii. Patrząc na cudowny obraz z Guadalupe, namacalnie doświadczamy macierzyńskiej miłości Matki Zbawiciela i naszej Matki, zatroskanej o wieczne zbawienie wszystkich swoich dzieci. To właśnie Ona pragnie rozbudzić w nas wiarę i dlatego daje nam nadzwyczajne znaki, abyśmy zrozumieli, że szczęście prawdziwe jest tylko w Bogu.
Stefan Piotrowski/Fronda.pl/Miłujcie się!
_________________________________________________________________________________________
Najstarsze objawienia, cudownie zachowany wizerunek – Matka Boża z Guadalupe
Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe w sanktuarium w Tepeyac – Juan Carlos Fonseca Mata, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
***
Wizerunek Maryi ukazał się, kiedy z płaszcza Juana Diego wysypały się kwitnące w grudniu róże. Biskup upadł na kolana i przepraszał za swe niedowiarstwo. Ten płaszcz do dzisiaj jest przechowywany w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe. Po badaniach stwierdzono, że nie ma on znanych barwników, ani też śladów malowania pędzlem. Co więcej, i to jest prawdziwy cud, takie płótno indiańskie z agawy ulega biodegradacji po około 20 latach, a wizerunek z Guadalupe powstał prawie 500 lat temu.
Papieże nazywali ją Królową Meksyku, niebiańską Patronką Ameryki Łacińskiej. Wierni zaś nazywają ją Różą Meksyku, Królową Nieba, Czarną Dziewicą, Matką z Tepeyac. 12 grudnia Kościół wspomina Matkę Bożą z Guadalupe, patronkę obu Ameryk i Karaibów. To są najstarsze objawienia maryjne oficjalnie uznane przez Kościół. Do sanktuarium corocznie pielgrzymuje kilkanaście milionów wiernych. Warto poznać tę historię.
Maryja objawiła się Juanowi Diego, indianinowi z plemienia Azteków. Urodził się w 1474 roku w Tlayacac, około 20 kilometrów od miasta Meksyk. Około 1520 roku państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów. Warto pamiętać, że Krzysztof Kolumb ‘odkrył Amerykę’ dla europejczyków niespełna 30 lat wcześniej.
Był sobotni poranek, 9 grudnia 1531 roku. Jak co tydzień, Juan Diego przemierzał ponad dwadzieścia kilometrów do kościoła w Tenochtitlan, żeby wziąć udział we Mszy św. i katechizacji. Wtem, na wzgórzu Tepeyac, zobaczył Maryję. Była ubrana w różową tunikę, okryta błękitnym płaszczem. Opasana była czarną wstęgą, co dla Azteków znaczyło, że była brzemienna.
Powiedziała wtedy do Juana Diego w jego ojczystym języku: „Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
Juan Diego uczynił, jak mu Maryja poleciła, ale biskup nie dał wiary jego słowom i domagał się dodatkowego znaku. 12 grudnia 1531 roku Maryja powiedziała Juanowi Diego, by wszedł na szczyt wzgórza. Choć była zima i nie był to czas na kwiaty, rosły tam śliczne róże. Juan Diego nazrywał całe naręcze kwiatów. Maryja sama starannie je poukładała, a on schował te kwiaty do tilmy, swojego indiańskiego płaszcza, i poszedł do biskupa. Tam odsłonił płaszcz, z którego wysypały się kwitnące kwiaty, a na płótnie ukazał się wizerunek Maryi. Biskup uklęknął, prosząc Maryję o wybaczenie swego niedowiarstwa. Zatrzymał płaszcz Juana Diego z wizerunkiem u siebie w kaplicy, a po kilkunastu dniach, 24 grudnia, przeniósł go uroczyście do skromnej kaplicy, wybudowanej w miejscu objawień, wypełniając tym samym życzenie Czarnej Dziewicy, by zbudować dla niej świątynię.
Matka Boża z Guadalupe – www.wikipedia.org
***
Na wizerunku Maryja ma zamyśloną twarz. Jest ciemnej karnacji. Ma na sobie czerwoną szatę, spiętą pod szyją spinką w kształcie krzyża. Cała postać jest okryta błękitnym płaszczem ze złotą lamówka i gwiazdami. Włosy ma starannie zaczesane, ręce złożone, a pod stopami półksiężyc. Poniżej ukazany jest jakby podtrzymujący wszystko serafin. Za całością postaci widać owalną tarczę z promieniami. Płaszcz Juana Diego z tym wizerunkiem do dzisiaj przechowywany jest w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe. Po badaniach stwierdzono, że nie ma on znanych barwników, ani też śladów malowania pędzlem. To, co jednak najbardziej zastanawia, to fakt, że płótno indiańskie z agawy ulega biodegradacji po około 20 latach, a wizerunek z Guadalupe powstał prawie 500 lat temu.
Objawienia Maryi dały ogromny impuls ewangelizacyjny. W ciągu zaledwie 6 lat po nich 8 milionów Azteków uwierzyło w Chrystusa. 3 maja 1953 roku cała Polska została oddana w opiekę Matki Bożej z Guadalupe.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
________________________________________________________________________________________
Guadalupe. Wizerunek, którego tajemnice są odkrywane do dzisiaj
Nawet 9 mln ludzi miało się nawrócić dzięki procesowi zainicjowanemu przez ukazanie się Maryi skromnemu Indianinowi, Juanowi Diego.
***
Objawienia z Guadalupe zmieniły dzieje Ameryki Łacińskiej. Jak przypomina dr David Ricardo Ojeda Correa, badacz z Wyższego Instytutu Studiów nad Guadalupe, nawet 9 mln ludzi miało się nawrócić dzięki procesowi zainicjowanemu przez ukazanie się Maryi skromnemu Indianinowi, Juanowi Diego. Badacz wskazuje, że do dziś są odkrywane nowe tajemnice.
Znane jest choćby to, że w oczach Maryi na wizerunku w Guadalupe można dostrzec odbicie tego samego typu, jak gdy ktoś patrzy nam w oczy. Użyliśmy pewnych matematycznych metod korelacji i okazało się, że kształty znajdujące się w lewym oku mają 100-procentową korelację z figurami znajdującymi się w prawym oku – mówi dr Ojeda Correa. Dlatego ktokolwiek by namalował ten obraz, musiałby użyć bardzo wrażliwego mikroskopu i dokonać idealnych pomiarów, aby dopasować jedno oko w pełni do drugiego. I to przy świecach w 1531 roku.
Badacz dodaje, że gwiazdy obecne na wizerunku z Guadalupe mają „97% korelacji” z niektórymi konstelacjami, które znajdowały się na meksykańskim niebie 12 grudnia 1531 roku o godzinie 06.45 rano.
Ale jeszcze bardziej interesujące jest to, że malarz, oprócz idealnego odtworzenia układu musiałby to zrobić w ciągu 15 minut, ponieważ czas mija i ciała kosmiczne poruszają się i nie widzimy tego samego nieba, dopóki nie minie kolejny rok – mówi Meksykanin. Musiałby więc zrobić to w 15 minut i to na odwrót, bo okazuje się, że gwiazdy nie są takie, jakbyśmy patrzyli na nie w kierunku nieba. Są jakby widziane z wszechświata w kierunku ziemi, jakby malarz był na wysokości gwiazd.
Vatican News/Stacja 7
____________________________________________________________________________________
***
Co można dostrzec w źrenicach oczu Matki Bożej z Guadalupe?
Płótno obrazu powinno rozpaść się̨ już̇ kilkaset lat temu, a jednak ma się̨ świetnie; nie zabrudziły go dymy kadzideł i nie uszkodził kwas azotowy wylany nieopatrznie na Wizerunek przez konserwatorów.
Jednym z najbardziej zagadkowych wizerunków Matki Bożej jest wizerunek z Guadalupe. Nie został namalowany ludzką ręką, a w ciągu kilku lat nawrócił na wiarę katolicką całą rdzenną populację Meksyku. Zgrzebne płótno z agawy, na którym widnieje Wizerunek – z detalami opisuje Wincenty Łaszewski w swojej najnowszej książce „Największa tajemnica Guadalupe”.
Obraz w źrenicy oka
Płótno powinno rozpaść się już kilkaset lat temu, a jednak ma się świetnie; nie zabrudziły go dymy kadzideł i nie uszkodził kwas azotowy wylany nieopatrznie na Wizerunek przez konserwatorów.
W źrenicach oczu Maryi – które mają zaledwie po kilka centymetrów średnicy – utrwaliła się z detalami scena z XV wieku, w której Juan Diego prezentuje biskupowi Zumarradze płaszcz z cudownym Wizerunkiem. Widać dostojników Kościoła, księży, służących, a nawet czarnoskórą niewolnicę.
Tajemniczy płaszcz
Wizerunek nie został namalowany żadnymi ziemskimi farbami, przypomina zdjęcie z polaroida – zwykłe włókna z agawy w niewytłumaczalny sposób zostały zabarwione od wewnątrz za pomocą techniki nieznanej do dzisiaj. Zdjęcia rentgenowskie nie wykazują żadnych pociągnięć pędzla na płótnie.
Jak dodaje w swojej publikacji Wincenty Łaszewski – Rdzenni mieszkańcy Meksyku na fałdach płaszcza Maryi odczytywali astronomiczną mapę nieba i lokalizację wulkanów w ich kraju. Z kolei matematycy doszukali się w obrazie złotych proporcji i ciągu Fibonnacciego, a muzycy – brzmienia medytacyjnej muzyki sfer niebieskich.
Dziś wizerunek Morenity z Guadalupe można zobaczyć w każdym meksykańskim domu, sklepie i urzędzie, a bazylikę w Guadalupe odwiedza co roku ponad 9 milionów pielgrzymów.
Stacja 7
_______________________________________________________________________________________-
Oczy Matki Bożej z Guadalupe. Jedna z największych zagadek nauki i tajemnic wiary
Santiago Mejía LC | Cathopic
***
Oczy z obrazu Matki Bożej z Guadalupe są szczególnie tajemnicze. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób.
Oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe są jedną z największych zagadek nauki – twierdzi peruwiański inżynier José Tonsmann, który bardzo dogłębnie zajmował się tą „tajemnicą”.
Wizerunek w oczach Matki Bożej z Guadalupe
Ten absolwent Uniwersytetu Cornell spędził ponad 20 lat, badając ów wizerunek Matki Bożej, namalowany na grubej i włóknistej pelerynie noszonej przez św. Juana Diego, który dostąpił objawienia, jakie zdecydowanie zmieniło historię kontynentu amerykańskiego.
Oczy z obrazu są szczególnie tajemnicze. Mimo że ich wymiary są mikroskopijne, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób. Te same osoby znajdują się w lewym i prawym oku, w różnych proporcjach, tak jak ludzkie oczy przekazują obrazy.
Uważa się, że odbicie widoczne w oczach Matki Bożej z Guadalupe to scena, w której Juan Diego przyniósł kwiaty dane mu przez Matkę Bożą jako znak dla biskupa Fraya Juana de Zumarragi, co miało miejsce 9 grudnia 1531 roku.
Kto malował oczy Maryi?
Tonsmann badał oczy Matki Bożej z obrazu, wykorzystując swoje doświadczenie z analizą zdjęć mikroskopowych i satelitarnych oraz umiejętności, które nabył, gdy pracował dla firmy IBM.
Tonsmann rozpoczął swoje badania w 1979 roku. Rozszerzył tęczówki w oczach Matki Bożej do skali ok. 2000 razy większej niż w rozmiarze rzeczywistym, a dzięki procedurom matematycznym i optycznym był w stanie dostrzec postaci odbite w oczach Maryi.
Według ustaleń Tonsmanna w samym obrazie z Guadalupe mamy „coś, co nie zostało namalowane ludzką ręką”.
Aleteia.pl
____________________________________________________________________________________
Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe
Public Domain
„Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.
Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.
Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.
1. Tajemnica trwałości płaszcza
Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.
Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.
Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.
2. Tajemnica trwałości wizerunku
Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.
Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.
3. Tajemnica odporności na uszkodzenia
Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.
Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).
W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.
4. Tajemnica braku farb
Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.
Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.
Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.
Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.
Eryk Łażewski/Aleteia.pl
Pytania dla tych, którzy twierdzą, że nauka wszystko już wyjaśniła, że nie ma żadnych tajemnic:
- Co wiesz o wizerunku Matki Bożej z Guadalupe?
- Jak wytłumaczysz cuda Eucharystyczne
- Dlaczego Całun z Manoppello jest całkowicie zgodny z całunem Turyńskim?
- Jak wytłumaczyć cud Słońca we Fatimie, który widziało 70 tysięcy ludzi?
- A stygmaty pojawiające się na dłoniach i rękach ludzi odpowiadające miejscom ran Pana Jezusa i cuda towarzyszące świętym (św. o.Pio, św. Maria Baouardy Mała Arabka-lewitowanie w powietrzu) nic nie znaczą?
- Albo proroctwa i przepowiednie mistyków czyż nie są potwierdzeniem, że to Pan Bóg stworzył ten świat i nas ludzi i że otacza nieustanną opieką swoje przedziwne i cudowne dzieło?
- Dobrze jest zapoznać się z badaniami naukowymi dotyczącymi Cudów Eucharystycznych. Lekarze, również niewierzący, po zbadaniu próbek potwierdzali, że pobrano je z żywego mięśnia sercowego w stanie agonalnym. I wszystkie Cuda Eucharystyczne posiadają taką samą grupę krwi.
11 grudnia
Święta
Maria Maravillas od Jezusa, dziewica
Zobacz także: • Święty Damazy I, papież • Błogosławiony Dawid, mnich • Święty Wicelin, biskup |
Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie. Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości. Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym. Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci. Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą. Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności. Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu. Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej. Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles. Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie. Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej. Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia. Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?” W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 grudnia
Najświętsza Maryja Panna Loretańska
Zobacz także: • Święty Grzegorz III, papież |
Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany. Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły. Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku. Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin. Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele. Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat. To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz). Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto. Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat. Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 grudnia
Święty Juan Diego
Zobacz także: • Święta Leokadia, dziewica i męczennica • Święty Piotr Fourier, prezbiter |
Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac. Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. 6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych. |
_______________________________________________________________________________________
Objawienie Juana Diego
***
Juan Diego był Aztekiem. Urodził się w 1474 r. w małej wiosce Tlayacac. Przed chrztem nosił imię Cuauhtlatohuac lub Cuauhtlatoatzin, co oznacza “Mówiący Orzeł” lub “Orzeł, Który Mówi”.
W roku 1524 lub 1525 ochrzcił go prawdopodobnie franciszkanin, o. Toribio de Benavente. Wraz z Juanem Diego przyjęła chrzest jego żona, która otrzymała imię Maria Lucia. Wkrótce zmarła, nie pozostawiając potomstwa.
Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. 9 grudnia 1531 r., w obchodzone wtedy święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, Juan wyszedł z domu przed świtem, aby zdążyć na Mszę św. w odległym kościele w Santiago. Było jeszcze ciemno i wyjątkowo zimno. Biegł przez kamieniste wzgórza. W pewnym momencie usłyszał przepiękny śpiew ptasich chórów, rozrzuconych po zaroślach rosnących na wzgórzu zwanym Tepeyac, w miejscu gdzie były ruiny pogańskiej świątyni poświęconej bogini matki bogów. Śpiew nagle ustał i zdumiony Indianin zobaczył przepiękną kobietę, otoczoną jakby słońcem, która wołała go po imieniu: “Juan Diego! Juanito!” Była cudownie piękna i wyglądała jakby miała 16 lat. Zapytała z niezwykłą czułością i miłością: “Dokąd idziesz, Juanie, najmniejszy i najdroższy z moich dzieci?” Juan odpowiedział: “Spieszę się by zdążyć na Mszę świętą i wysłuchać kazania.” Wtedy usłyszał: “Kocham cię mój drogi synku. Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką Prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje. On jest Stwórcą wszystkiego, Panem nieba i ziemi. On jest wszechobecny. Chcę, aby w tym miejscu wybudowano świątynię, gdyż chcę tutaj okazywać miłość i współczucie temu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc. Tutaj będę ocierać im łzy, uspokajać i pocieszać. Biegnij teraz do biskupa i powiedz mu, co tu widziałeś i słyszałeś.” Po tych słowach Juan upadł do stóp Maryi i powiedział: “Szlachetna Pani, idę spełnić twe życzenie.”
Kiedy Juan dotarł do domu biskupa, szybko przekonał się, że wypełnienie misji, jaką Maryja mu powierzyła, jest ponad jego możliwości. Biskup Zumarraga wprawdzie był bardzo miły i cierpliwie wysłuchał opowiadania o objawieniu Matki Bożej, ale myśl o budowie kościoła na prawdziwym pustkowiu wydawała mu się niedorzeczna. Po tej rozmowie Juan Diego poszedł znów na wzgórze Tepeyac, aby opowiedzieć o wszystkim Maryi. Klęknął u Jej stóp i powiedział, że biskup prosił o jakiś znak. Odpowiedziała: “Miałeś przeze mnie wiele kłopotów, idź wiec w pokoju, aby odpocząć. Przyjdź tu jutro o świcie i wtedy dam ci znak, abyś przekazał go biskupowi.”
Umocniony spotkaniem z Niepokalaną Juan Diego poszedł odwiedzić swojego ukochanego wuja Bernardino. Zmartwił się bardzo, kiedy zobaczył go w łóżku, dotkniętego ciężką chorobą. Nie mógł go zostawić samego, został wiec z nim przez całą noc i cały następny dzień, aby przygotować mu posiłki i ziołowe lekarstwa. To był główny powód, dla którego w poniedziałek rano nie mógł stawić się na umówione spotkanie z Matką Bożą. Juan Bernardino czuł się coraz gorzej i poprosił siostrzeńca, aby przyprowadził mu księdza, gdyż chciał jeszcze przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć Komunię św. Juan Diego wczesnym rankiem 12 grudnia pobiegł po księdza do kościoła parafialnego. Droga prowadziła przez wzgórze Tepeyac. W swojej naiwności sądził, że nie spotka Maryi, biegnąc wschodnią stroną wzgórza. Kiedy tam się znalazł, nagle, ku jemu wielkiemu zaskoczeniu, pojawiła się przed nim postać Matki Bożej. Niepokalana postawiła mu pytanie: “Co się stało, moje kochane dziecko?” Indianin pragnąc ukryć zakłopotanie, odpowiedział: “Moja Pani, dlaczego wstałaś tak wcześnie? Nic Ci nie jest? Wybacz że nie przyszedłem wczoraj rano, by zanieś biskupowi znak, który zamierzałaś mu posłać. Nie zlekceważyłem obietnicy, ale mój wujek jest umierający i pragnie bym sprowadził mu przed śmiercią księdza.”
“Nie bój się, mój synku – odpowiedziała Maryja – czyż nie jestem twoją Matką, która się tobą opiekuje? Twój wujek odzyska zdrowie. A teraz posyłam cię z moją misją. Wejdź na szczyt wzgórza i nazbieraj kwiatów, które tam rosną i przynieś je tutaj.” Kiedy Juan wszedł na szczyt, zobaczył przepiękne kastylijskie róże, które przecież nie mogły same urosnąć w środku zimy na kamienistej, zmrożonej i pokrytej szronem ziemi. Szybko napełnił kwiatami swój indiański płaszcz (ayate), opuszczany z przodu jak peleryna i związany na plecach. Kiedy przybiegł z kwiatami, Maryja własnymi rękami je poukładała i zawiązała mu dolne końce ayate na szyi, by mógł bezpiecznie donieść kwiaty biskupowi. Powiedziała: “To jest obiecany znak, który przesyłam biskupowi. Kiedy go otrzyma, powinien zgodnie z moim pragnieniem wybudować w tym miejscu świątynię. Nie pokazuj nikomu kwiatów i nie opuszczaj końców ayate, dopóki nie znajdziesz się przed biskupem. Tym razem bądź pewny, że biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz.”
Kiedy wpuszczono Juan Diego do domu biskupa, wszystkich zdumiał cudowny zapach, który otaczał ubogiego Indianina. Niektórzy próbowali uchwycić jego ayate i zobaczyć co tam kryje. Wszelkimi sposobami bronił dostępu, jednak niektórym udało się zobaczyć ukryte róże. Próbowali brać kwiaty w ręce, ale gdy ktoś tylko dotknął róży zamieniała się ona w rodzaj haftu na płaszczu Juan Diego. Kiedy wreszcie stanął przed biskupem Zumarraga, podniósł obie ręce i rozwiązał rogi swojego płaszcza. Zaskoczony biskup zobaczył całe naręcze cudownych kastylijskich róż, które po pewnym czasie znikały, a na ayate ukazało się przepiękne odbicie postaci Matki Boskiej. Biskup zerwał się z fotela i razem z domownikami ukląkł u stóp Indianina i przez długi czas adorował cudowny obraz. Po długim czasie gorącej modlitwy, biskup wstał, delikatnie zdjął ayate z ramion Juan Diego, i przeniósł ją do głównego ołtarza swojej kaplicy. Wieść o cudzie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy. Następnego dnia w procesji przeniesiono cudowny obraz do katedry. Wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy ogromnej rzeszy ludzi.
12 grudnia rano Matka Boża objawiła się również umierającemu Juanowi Bernardino, wujkowi Juana Diego. Przywróciła mu pełne zdrowie i powiedziała, żeby się nie martwił o swojego siostrzeńca, gdyż posłała go do biskupa z cudownie odbitym obrazem na jego płaszczu. Powiedziała również pod jakim tytułem chciałaby, aby Ją czczono w przyszłości. Tłumacz, który przekazał biskupowi relację Juana Bernardino, przełożył tytuł jako “Zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe”. Tubylcy rozumieli to imię “de Guatlashupe”, co pisze się w ich języku “tetlcoatlaxopeuh”, a znaczy “Zdeptany kamienny Wąż”. W ten sposób Matka Boża ogłosiła, że pokonała boga Quetzalcoatla, czczonego w postaci upierzonego węża. Wśród ludzi szybko rozniosła się wieść o imieniu, które obrała sobie Matka Boża, objawiając się Juanowi Diego i Bernardino.
Na cudownym wizerunku dwie poły płaszcza są związane czarną wstążką w kształcie kokardy (dla Azteków był to znak, że kobieta jest w ciąży). Poniżej jest kwiat z czterema płatkami, symbol boskości. Znaczy to, że dziecko w łonie Maryi jest Bogiem. Badania astronomów w 1981 r. potwierdziły, że istnieje zgodność układu gwiazd na namalowanym na wizerunku płaszczu Matki Bożej z układem gwiazd w czasie objawień, w 1531 r.
Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tapeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tapeyac. Wzieli w niej udział wszyscy mieszkańcy miasta. Indianie z wielkiej radości śpiewali i tańczyli. Biskup ustanowił Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Do nowego sanktuarium każdego dnia przybywały rzesze pielgrzymów. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotował Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji.
Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II.
Dziś sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe jest najświętszym ze świętych miejsc całej Ameryki Łacińskiej. Każdy Meksykanin musi je odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a 12 grudnia jest wielkim świętem w całym kraju. Dzieci udają się wtedy do kościołów przebrane za Juana Diego lub indiańskie dziewczynki, a największe uroczystości odbywają się oczywiście w sanktuarium.
Nie bój się, mój synku – odpowiedziała Maryja – czyż nie jestem twoją Matką, która się tobą opiekuje? Twój wujek odzyska zdrowie. A teraz posyłam cię z moją misją. Wejdź na szczyt wzgórza i nazbieraj kwiatów, które tam rosną i przynieś je tutaj.” Kiedy Juan wszedł na szczyt, zobaczył przepiękne kastylijskie róże, które przecież nie mogły same urosnąć w środku zimy na kamienistej, zmrożonej i pokrytej szronem ziemi. Szybko napełnił kwiatami swój indiański płaszcz (ayate), opuszczany z przodu jak peleryna i związany na plecach. Kiedy przybiegł z kwiatami, Maryja własnymi rękami je poukładała i zawiązała mu dolne końce ayate na szyi, by mógł bezpiecznie donieść kwiaty biskupowi. Powiedziała: “To jest obiecany znak, który przesyłam biskupowi. Kiedy go otrzyma, powinien zgodnie z moim pragnieniem wybudować w tym miejscu świątynię. Nie pokazuj nikomu kwiatów i nie opuszczaj końców ayate, dopóki nie znajdziesz się przed biskupem. Tym razem bądź pewny, że biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz.”
Kiedy wpuszczono Juan Diego do domu biskupa, wszystkich zdumiał cudowny zapach, który otaczał ubogiego Indianina. Niektórzy próbowali uchwycić jego ayate i zobaczyć co tam kryje. Wszelkimi sposobami bronił dostępu, jednak niektórym udało się zobaczyć ukryte róże. Próbowali brać kwiaty w ręce, ale gdy ktoś tylko dotknął róży zamieniała się ona w rodzaj haftu na płaszczu Juan Diego. Kiedy wreszcie stanął przed biskupem Zumarraga, podniósł obie ręce i rozwiązał rogi swojego płaszcza. Zaskoczony biskup zobaczył całe naręcze cudownych kastylijskich róż, które po pewnym czasie znikały, a na ayate ukazało się przepiękne odbicie postaci Matki Boskiej. Biskup zerwał się z fotela i razem z domownikami ukląkł u stóp Indianina i przez długi czas adorował cudowny obraz. Po długim czasie gorącej modlitwy, biskup wstał, delikatnie zdjął ayate z ramion Juan Diego, i przeniósł ją do głównego ołtarza swojej kaplicy. Wieść o cudzie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy. Następnego dnia w procesji przeniesiono cudowny obraz do katedry. Wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy ogromnej rzeszy ludzi.
12 grudnia rano Matka Boża objawiła się również umierającemu Juanowi Bernardino, wujkowi Juana Diego. Przywróciła mu pełne zdrowie i powiedziała, żeby się nie martwił o swojego siostrzeńca, gdyż posłała go do biskupa z cudownie odbitym obrazem na jego płaszczu. Powiedziała również pod jakim tytułem chciałaby, aby Ją czczono w przyszłości. Tłumacz, który przekazał biskupowi relację Juana Bernardino, przełożył tytuł jako “Zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe”. Tubylcy rozumieli to imię “de Guatlashupe”, co pisze się w ich języku “tetlcoatlaxopeuh”, a znaczy “Zdeptany kamienny Wąż”. W ten sposób Matka Boża ogłosiła, że pokonała boga Quetzalcoatla, czczonego w postaci upierzonego węża. Wśród ludzi szybko rozniosła się wieść o imieniu, które obrała sobie Matka Boża, objawiając się Juanowi Diego i Bernardino.
Na cudownym wizerunku dwie poły płaszcza są związane czarną wstążką w kształcie kokardy (dla Azteków był to znak, że kobieta jest w ciąży). Poniżej jest kwiat z czterema płatkami, symbol boskości. Znaczy to, że dziecko w łonie Maryi jest Bogiem. Badania astronomów w 1981 r. potwierdziły, że istnieje zgodność układu gwiazd na namalowanym na wizerunku płaszczu Matki Bożej z układem gwiazd w czasie objawień, w 1531 r.
Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tapeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tapeyac. Wzieli w niej udział wszyscy mieszkańcy miasta. Indianie z wielkiej radości śpiewali i tańczyli. Biskup ustanowił Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Do nowego sanktuarium każdego dnia przybywały rzesze pielgrzymów. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotował Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji.
Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II.
Dziś sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe jest najświętszym ze świętych miejsc całej Ameryki Łacińskiej. Każdy Meksykanin musi je odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a 12 grudnia jest wielkim świętem w całym kraju. Dzieci udają się wtedy do kościołów przebrane za Juana Diego lub indiańskie dziewczynki, a największe uroczystości odbywają się oczywiście w sanktuarium.
wiara.pl
______________________________________________________________________________________
Juan Diego i Matka Boża z Guadelupe. Jak „Mówiący głosem orła” został świętym
(GS/PCh24.pl)
***
Św. Juan Diego to pierwszy Indianin ogłoszony świętym Kościoła. To właśnie jemu objawiła się Matka Boża, nazywając Siebie Guadalupe, czyli w języku Azteków -„depcząca głowę węża”. Dzięki temu Maryjnemu objawieniu nawróciła się cała Ameryka Południowa. Kościół wspomina świętego Juana Diego 9 grudnia.
1.Ochrzczony Azteka
Juan Diego urodził się w roku 1474, w państwie Azteków, w wiosce Tlayacac, odległej o około 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy „Mówiący głosem orła”. Rodzina była uboga. Żywiła się z niewielkiego skrawka ziemi i zarobkowała, wyrabiając maty. Kiedy Cuauhtlatoatzin był już dorosłym, żonatym mężczyzną, państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521). Do pracy misyjnej przystąpili wówczas ojcowie z różnych zakonów. W miejscu, gdzie mieszkał Cuauhtlatoatzin z żoną Malitzin, ewangelizował franciszkanin ojciec Torbio. Indiańskich małżonków zachwyciła Ewangelia i postanowili przyjąć chrześcijańską wiarę. Ojciec Torbio chrztu udzielił im w1524 roku. Byli oni jednymi z pierwszych Azteków, którzy zostali chrześcijanami. Cuauhtlatoatzin dostał na chrzcie imiona Juan Diego a jego żona -Maria Łucja. Kiedy w roku 1529 Maria, żona Juana, zmarła, nie pozostawiając potomstwa, zamieszkał on w mieście Tolpetlac, u wuja Bernardina.
2.Objawienie na wzgórzu Tepeyac
Juan Diego był bardzo gorliwym katolikiem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo ponad dwadzieścia kilometrów z Tolpetlac do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć tam we Mszy św. i katechizacji. Właśnie podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 roku, przechodząc obok wzgórza Tepeyac, usłyszał przepiękny śpiew ptaków. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na szczyt wzgórza, ale wtedy śpiew ptaków zmienił się w słodki głos kobiecy. Juan Diego ujrzał niewiastę o rysach i w stroju kobiety indiańskiej, stojącą obok ruin dawnej pogańskiej świątyni. Tajemnicza „Śliczna Pani”, jak ją nazywał Juan Diego, oznajmiła mu w jego ojczystym, azteckim języku „Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie”. Maryja poprosiła Juana, aby nazywano ją Matką Bożą z Guadalupe. W języku azteckim guadalupe – znaczy „deptać głowę węża”. Poleciła mu także, aby udał się do ks. biskupa Juana de Zumárragi i przekazał mu przesłanie, że pragnieniem Matki Bożej jest, aby na wzgórzu Tepeyac zbudować świątynię ku Jej czci.
3.Reprymenda biskupa
Juan Diego od razu uwierzył w prawdziwość objawienia maryjnego. Odważnie poszedł do pałacu biskupiego, opowiedział duszpasterzowi o objawieniu i przedstawił mu prośbę Maryi. Biskup Zumárraga, podczas tego pierwszego spotkania z Juanem, nie potraktował jego słów poważnie. Zdawało mu się, że to tylko wymysły dewota. Dał mu surową reprymendę, powiedział że jak chce by mu uwierzono, to musi mieć niezbite dowody i „z kwitkiem” odprawił Indianina do domu. Juan się nieco podłamał. Dowodów żadnych nie miał. Chcąc zapomnieć o całej sprawie, całą swoją energię skierował na opiekę nad bardzo chorym wujem.
4.Maryja nie rezygnuje
12 grudnia 1531 roku wuj był już w agonii, dlatego Juan poszedł do kościoła w Tenochtitlan po księdza, aby ten udzielił wujowi ostatniego namaszczenia. Bał się ponownego spotkania z Maryją, bo nie wiedział co Jej ma powiedzieć, po tym jak biskup zażądał dowodów. Nie poszedł więc drogą koło wzgórza, na którym objawiła mu się Maryja, ale inną trasą. Matka Boża oczywiście nie dała się tak „obejść”. Zaszła mu drogę i o nic nie pytając, kazała Juanowi, w miejscu które mu wskazała, nazbierać świeżych kwiatów, a potem zanieść je biskupowi. Juan powiedział „Pięknej Pani”, że teraz nie może zbierać kwiatów, a tym bardziej odwiedzić biskupa, bo jego wuj umiera i potrzebuje księdza. Maryja uspokoiła go, obiecując, że wuj nie umrze ale wyzdrowieje. I tak się później stało. Juan już dłużej nie robił oporów, poszedł na wskazane przez Maryję skaliste miejsce i nazbierał tam, w połę płaszcza, wiele przepięknych róż.
5.Cuda
Kiedy Juan stanął przed biskupem z naręczem kastylijskich róż, które nie miały fizycznego prawa wyrosnąć zimą na skałach wzgórza Tepeyac, oniemiał ze zdumienia. Wówczas zaczęło docierać do jego świadomości, że Juan mówi prawdę. Kolejnym mocnym tego potwierdzeniem był wizerunek przepięknej kobiety, który ukazał się oczom biskupa i innych dostojników, zebranych wokół niego. Obraz ten pojawił się na indiańskim płaszczu Juana. Młoda kobieta miała kolor skóry i rysy Indianki. Ubrana była w różową tunikę i okryta wspaniałej urody turkusowym płaszczem. Te kolory ubrania u azteckich kobiet oznaczały bycie w stanie błogosławionym. Jej postać otaczały złociste promienie. Kiedy ten wizerunek na swoim płaszczu ujrzał Juan, krzyknął z zachwytu „To właśnie jest Piękna Pani”. Biskup padł wówczas na kolana, przepraszając Matkę Bożą za swoje niedowiarstwo. W niedługim czasie, zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu Tepeyac zbudowano nieduży kościółek, do którego procesjonalnie została przeniesiony płaszcz Juana z wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. W roku 1895 wzniesiono na tym miejscu okazałą bazylikę, którą w 1976 roku zastąpiono nową, większą budowlą sanktuarium maryjnego, znanego dziś na całym świecie.
6.Jak Matka Boża nawróciła Amerykę Południową
Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Po objawieniach Maryjnych, Aztekowie masowo przyjmowali wiarę. W ciągu zaledwie 6 lat od wydarzeń na górze Tepeyac, chrzest przyjęło aż 8 milionów Indian. Szczególnie mocno przemówiły do nich słowa Maryi, która kazała się nazywać „Ta, która depcze głowę węża”, czyli Guadalupe. Bowiem Aztekowie, przed przybyciem Hiszpanów, wyznawali bożka o nazwie „pierzasty wąż”, któremu składali ofiary z ludzi. Po objawieniach Maryjnych, zrozumieli więc, że Matka Boża pokonała tego węża. W ciągu niewielu dziesięcioleci chrześcijaństwo przyjęła cała Ameryka Południowa.
7.Pierwszy święty Indianin
Juan Diego zmarł 30 maja 1548 roku w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. 6 maja 1990 roku św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 roku, podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.
(źródła – brewiarz.pl, gauadalupe.com, niedziela.pl)
Adam Białous/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
8 grudnia
Niepokalane Poczęcie
Najświętszej Maryi Panny
Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak: Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć. Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi. Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele. W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników. Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego. Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii. |
____________________________________________________________________________________
NIEPOKALANE POCZĘCIE |
gdzie Matka Boża ukazała się Alfonsowi Ratisbonne’owi
fot. Marek Bazak/East News/Aleteia.pl
Czy Niepokalane Poczęcie nie oddala Matki Najświętszej od nas, zwykłych grzesznych ludzi? Jeśli Ona od pierwszego momentu swojego poczęcia była bezgrzeszna i przez całe życie nie było w Niej żadnego grzesznego pożądania, wynika stąd, że nie zaznała Ona w sobie walki dobra ze złem, a przecież głównie na tym polega trud ludzkiej egzystencji! |
Gdyby Pańska obawa była słuszna, trzeba by ją odnieść również do Jezusa Chrystusa, którego poczęcie w ludzkiej naturze niewątpliwie było bezgrzeszne i który przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie zbrudził się nawet najmniejszym grzesznym pożądaniem. A przecież Syn Boży nie tylko doświadczył na sobie ataków zła, kiedy znajdował się na pustyni i był kuszony przez szatana, ale był atakowany jak nikt inny, zwłaszcza na Górze Kalwarii. Toteż w Liście do Hebrajczyków (4,15) — jakby specjalnie dla Pana — napisano: “Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu”.Wskutek naszych grzechów książę ciemności ma niestety wiele do powiedzenia na naszej ziemi. Zatem nic dziwnego, że kiedy pojawił się na niej “Baranek niepokalany i bez skazy — jak nazywa Syna Bożego Apostoł Piotr (1 P 1,19) — szatan zrobił wszystko, żeby uzyskać od Niego bodaj cząstkę dla siebie. Syn Boży zniósł zwycięsko cały impet ataku, ale że nie było Mu łatwo, świadczy o tym zarówno krwawy pot w Ogrójcu, jak dramatyczna skarga Ukrzyżowanego.Otóż najbliższym, niewątpliwie najbliższym Synowi Bożemu człowiekiem była Jego Matka. Pan Bóg powołał do istnienia miliardy ludzi, ale Ona jedna jest Matką Jego Syna! W tym jedynym związku, jakim Syn Boży związany był ze swoją Matką, nie mogło być nawet cienia niedoskonałości ani egocentryzmu. Syn Boży przyszedł na tę ziemię, aby nam wszystkim zapewnić udział w swojej świętości i czystości, ale nie ulega wątpliwości, że najpełniej i ponadobficie ogarnął swoją świętością własną Matkę; jest Ona “łaski pełna” (Łk 1,28). Przygotował Ją sobie na Matkę od pierwszego momentu Jej poczęcia, tak jak słońce udziela światła jutrzence na długo przed swoim wschodem.Jednak ta szczególna, macierzyńska bliskość Syna Bożego wystawiła też Maryję na szczególne ataki zła. Ona była przecież tuż obok swojego Syna, przeciw któremu zwróciła się cała wściekłość szatana, zagrożonego w swoim stanie posiadania. Pobożność katolicka od wieku rozpamiętuje siedem uderzeń, które spadły na Matkę Najświętszą za to tylko, że była matką tego Człowieka. Naprawdę nie trzeba się martwić o to, że nie zaznała Ona ataków zła, bo w rzeczywistości doświadczyła ich aż nadto.Owszem, nie było w Niej rozdwojenia, nie było w Niej — a tym bardziej w Jej Synu — wroga wewnętrznego, który jest w nas i który sprawia, że nieraz zło w nas zwycięża. Czy to jednak Chrystusa albo Ją od nas oddala? Czy dobry lekarz staje się mniej bliski choremu przez to, że sam jest zdrowy? To prawda, syty często nie rozumie głodnego, bogaty nędzarza, a zdrowy chorego. Ale ów brak zrozumienia bierze się z przyrodzonego grzesznikom egocentryzmu. Tam, gdzie jest miłość i nie ma zamknięcia się w sobie, zło doznawane przez drugiego boli tak, jakby samemu się go doświadczało. Grzech zaś, który niszczy kogoś mi bliskiego, boli mnie jeszcze bardziej niż jego samego, jako że każdy grzesznik jest w większym lub mniejszym stopniu duchowo nieprzytomny.To byłoby koszmarne, gdyby zakorzenienie w rzeczywistości mierzyło się stopniem utytłania w grzechu. Na szczęście jest dokładnie odwrotnie: właśnie grzech wykorzenia z rzeczywistości. Jeśli jakiś kiepski pisarz przedstawia swoich bohaterów jako istoty idealne i bezgrzeszne, czytelnicy odbierają takie postacie jako abstrakcyjne, bez ciała i krwi. I słusznie. Bo wszyscy ludzie, których znamy z doświadczenia, w rzeczywistości są grzesznikami i przedstawiać ich jako bezgrzesznych to to samo, co skazać na żywot czysto papierowy. Rzecz jednak w tym, że Chrystus — a dzięki Niemu również Jego Matka — był naprawdę bez grzechu. Być człowiekiem papierowym to znaczy w ogóle nie być człowiekiem, ale być człowiekiem naprawdę bez grzechu to to samo, co być Człowiekiem Doskonałym. O tym, że dobro tworzy człowieka, a zło niszczy, częściowo wiemy nawet z doświadczenia.Nie jestem mniej człowiekiem dlatego, że nie doświadczyłem nigdy pijackiego głodu denaturatu i że sumienie nie musiało mi wypominać jakiejś wielkiej zbrodni. Natomiast tym bardziej jestem człowiekiem, im prawdziwsza we mnie tęsknota za trwaniem w dobru wbrew wszelkim przeciwnościom oraz im prawdziwiej umiem przyjść z pomocą ludziom zgnębionym grzechem. Chrystus, Zbawiciel wszystkich ludzi, nie tylko nie załamał się w ciężkich utrapieniach, jakie Go spotkały, ale wytrwał do końca w gorącym współczuciu dla wszystkich grzeszników, własnych morderców nie wyłączając. Najbliższą Towarzyszką w tej Jego ciężkiej pracy bycia Doskonałym Człowiekiem na ziemi zalanej grzechem była od samego początku Jego Matka. W swojej miłości uczynił Ją wolną od wszelkiego grzechu, aby ujawniło się w Niej pierwotne piękno człowieczeństwa, stworzonego na obraz Boży, a zarazem aby w Niej dokonał się początek odkupienia całego naszego ludzkiego rodu.O tym pierwszym aspekcie Jej Niepokalanego Poczęcia pięknie pisali Gertruda von Le Fort oraz Teilhard de Chardin. Von Le Fort w eseju pt. Niewiasta wieczna: “Dogmat o Niepokalanej jest objawieniem tego, jakim był człowiek przed swoim upadkiem, ukazuje on nieskalane oblicze stworzenia, ukazuje Boskie podobieństwo w człowieku. Teraz staje się już zrozumiałe owo zawrotne, dotyczące wszystkich ludzi znaczenie dogmatu maryjnego. Skoro bowiem jest Niepokalana czystym podobieństwem Bożym całej ludzkości, to jest Dziewica ze sceny zwiastowania również tej ludzkości Przedstawicielką”.Dla Teilharda de Chardin prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi potwierdzała paradoksalność Wcielenia. Normalnie rzecz biorąc, stworzenie powinno się zbliżać do Boga. W Jezusie Chrystusie stało się poniekąd odwrotnie: to Bóg zbliżył się do stworzenia. W tym celu przygotował sobie Niepokalaną Matkę, aby Go niejako przyciągnęła na naszą ziemię: “Bóg, gdy nadszedł czas, w którym postanowił urzeczywistnić na naszych oczach swoje Wcielenie, musiał najpierw wzbudzić na świecie cnotę, która byłaby zdolna przyciągnąć Go do nas. Potrzeba Mu było Matki, która by Go zrodziła w ludzkim świecie. Cóż wtedy uczynił? Stworzył Dziewicę Maryję, czyli sprawił, że na Ziemi pojawiła się czystość tak wielka, iż w tej przejrzystości mógł się zogniskować i pojawić jako Dziecię” (Środowisko Boże, cz. 3).Warto dodać, że Niepokalane Poczęcie Maryi jest tylko najszczególniejszym przypadkiem powszechnego postępowania Boga z ludźmi. Każdego z nas Pan Bóg pierwszy umiłował. Umiłował nas, kiedyśmy jeszcze byli w łonach naszych matek, a nawet jeszcze przed naszym poczęciem (por. Ps 71,6; 22,10; Syr 50,22). Cóż zatem dziwnego, że kiedy Syn Boży postanowił stać się dla nas Człowiekiem Doskonałym, umiłował najszczególniej, jeszcze przed Jej poczęciem, swoją przyszłą Matkę? Że uczynił Ją od pierwszego momentu istnienia Człowiekiem Doskonałym? Przecież nawet nie wypadałoby Bogu urodzić się z kobiety, która choćby przez moment była dotknięta grzechem! o. Jacek Salij OP |
______________________________________________________________________________________________________________
7 grudnia
Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święta Maria Józefa Rossello, dziewica |
fot. ze strony Pszczelarz *** Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika. Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał. Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.). Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki. Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza. Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii. Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne. W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic. Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r. W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego. Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul. |
__________________________________________________________________________________
Św. Ambroży
Doktorzy Kościoła: Hieronim, Augustyn, Grzegorz i Ambroży Michael Pacher, Public domain, via Wikimedia Commons
****
Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.10.2007
Drodzy bracia i siostry!
Św. biskup Ambroży — o którym będę dzisiaj mówił — zmarł w Mediolanie w nocy z 3 na 4 kwietnia 397 r. Świtał poranek Wielkiej Soboty. Poprzedniego dnia około piątej po południu zaczął się modlić, leżąc w łóżku z rozkrzyżowanymi ramionami i tak uczestniczył w uroczystym Triduum paschalnym, w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. «Widzieliśmy, jak poruszały się jego wargi — potwierdza wierny diakon Paulin, który na prośbę Augustyna napisał jego żywot (Vita Ambrosii) — ale nie słyszeliśmy jego głosu». W pewnym momencie wydało się, że jego stan gwałtownie się pogorszył. Honorata, biskupa Vercelli, który opiekował się wówczas Ambrożym i spał piętro wyżej, obudził głos, który powtarzał: «Wstawaj szybko! Ambroży umiera…» Honorat zszedł pospiesznie — pisze dalej Paulin — «i podał świętemu Ciało Pańskie. Zaledwie Ambroży je przyjął i spożył, oddał ducha, zabierając ze sobą dobry wiatyk. I tak jego dusza, pokrzepiona mocą tego pokarmu, przebywa teraz wśród aniołów» (Vita Ambrosii, 47). W ów Wielki Piątek 397 r. rozwarte ramiona umierającego Ambrożego wyrażały jego mistyczne uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. Taka była jego ostatnia katecheza: gdy zamilkł, przemawiało jeszcze świadectwo jego życia.
Ambroży nie był stary, kiedy umierał. Nie miał nawet sześćdziesięciu lat, bo urodził się ok. 340 r., w Trewirze, gdzie jego ojciec był prefektem Galii. Była to rodzina chrześcijańska. Po śmierci ojca, gdy był jeszcze małym chłopcem, mama zawiozła go do Rzymu i skierowała na drogę kariery urzędniczej, zapewniając mu gruntowne wykształcenie w zakresie retoryki i prawa. Ok. 370 r. został wysłany do Mediolanu, skąd zarządzał prowincjami Emilii oraz Ligurii. Trwała tam walka między wyznawcami prawdziwej wiary a arianami, która przybrała na sile po śmierci ariańskiego biskupa Auksencjusza. Ambroży starał się pogodzić rozpalone umysły obu walczących stron. Autorytet jego urósł tak dalece, że chociaż był zwykłym katechumenem, został okrzyknięty przez lud biskupem Mediolanu.
Do tego momentu Ambroży był najwyższym rangą urzędnikiem cesarstwa w północnych Włoszech. Nowy biskup, bardzo wykształcony, ale nie znający Pisma Świętego, zaczął je gorliwie studiować. Poznawać i komentować Biblię nauczył się na podstawie dzieł Orygenesa, niekwestionowanego mistrza «szkoły aleksandryjskiej». Ambroży rozpowszechnił w środowisku łacińskim medytacje Pisma Świętego na wzór Orygenesa, wprowadzając na Zachodzie praktykę lectio divina. Metodę lectio stosował Ambroży w całym swym przepowiadaniu i we wszystkich pismach, które zrodziło właśnie modlitewne słuchanie słowa Bożego. Słynny wstęp jednej z ambrozjańskich katechez dobrze ukazuje, w jaki sposób święty biskup odnosił Stary Testament do życia chrześcijańskiego: «Kiedy czytaliśmy historie patriarchów oraz maksymy z Księgi Przysłów, zajmowaliśmy się codziennie moralnością — mówi biskup Mediolanu do swoich katechumenów i neofitów — abyście uformowani przez nie i czerpiąc z nich naukę, przyzwyczajali się iść drogą Ojców i posłuszeństwa Bożym przykazaniom» (De mysteriis, 1, 1). Innymi słowy, zdaniem biskupa, neofici i katechumeni, nauczeni żyć dobrze, mogą uważać się za przygotowanych do wielkich tajemnic Chrystusa. Nauczanie Ambrożego — stanowiące zasadniczą część jego ogromnej spuścizny literackiej — zaczyna się od lektury świętych Ksiąg («Patriarchów», czyli ksiąg historycznych, oraz «Przysłów», to znaczy ksiąg mądrościowych), by ukazać, jak żyć zgodnie z Bożym Objawieniem.
Jest rzeczą oczywistą, że osobiste świadectwo kaznodziei oraz stopień przykładności życia wspólnoty chrześcijańskiej decydują o skuteczności przepowiadania. W sposób wymowny świadczy o tym pewien fragment z Wyznań św. Augustyna. Przybył on do Mediolanu jako profesor retoryki. Był sceptykiem, niechrześcijaninem. Szukał prawdy chrześcijańskiej, ale w rzeczywistości nie mógł jej znaleźć. Tym, co poruszyło serce młodego afrykańskiego retora, nastawionego sceptycznie i zrozpaczonego, i w końcu skłoniło go do nawrócenia, nie były piękne (choć przez niego cenione) homilie Ambrożego. Dokonało tego świadectwo biskupa i Kościoła mediolańskiego, modlącego się i śpiewającego, zjednoczonego jak jedno ciało. Był to Kościół zdolny oprzeć się apodyktycznemu cesarzowi i jego matce, którzy w pierwszych dniach 386 r. na nowo próbowali zarekwirować dla potrzeb ceremonii ariańskich budynek sakralny. W budynku, który miał być zajęty — opowiada Augustyn — czuwał pobożny lud, «gotowy umrzeć razem ze swoim biskupem». To świadectwo pochodzące z Wyznań jest cenne, ponieważ sygnalizuje, że coś się poruszyło w sercu Augustyna, który mówi dalej: «Chociaż mnie jeszcze wtedy nie rozgrzewał żar Ducha Twego, udzielał się niepokój i podniecenie miasta» (Wyznania, 9, 7; tłum. Z. Kubiak, Kraków 2000, s. 241).
Życie i przykład biskupa Ambrożego nauczyły Augustyna wierzyć i przepowiadać słowo Boże. Możemy przypomnieć słynne kazanie Afrykańczyka, które zasłużyło na to, aby je przytoczono wiele wieków później w soborowej Konstytucji Dei verbum: «Jest przeto rzeczą konieczną — zachęca Dei verbum (n. 25) — aby wszyscy duchowni, zwłaszcza kapłani Chrystusowi i inni, którzy jako diakoni lub katechiści zgodnie z otrzymaną misją zajmują się posługą słowa, pozostawali w zażyłości z Pismem Świętym przez pilne czytanie duchowe oraz staranne studium, aby nikt z nich nie stał się — i tu cytowane są słowa Augustyna — ‘bezużytecznym głosicielem słowa Bożego na zewnątrz, wewnątrz nie będąc jego słuchaczem’». Właśnie od Ambrożego nauczył się tego «bycia słuchaczem wewnątrz», pilnego czytania Pisma Świętego z nastawieniem modlitewnym, by rzeczywiście przyjąć w swoim sercu i przyswoić sobie słowo Boże.
Drodzy bracia i siostry, chciałbym wam jeszcze zaproponować swoistą «ikonę patrystyczną», która — interpretowana w świetle tego, co powiedzieliśmy — dobrze ukazuje «sedno» doktryny ambrozjańskiej. W szóstej księdze Wyznań Augustyn opowiada o swoim spotkaniu z Ambrożym, spotkaniu niewątpliwie istotnym dla dziejów Kościoła. Pisze on, że gdy udawał się do biskupa Mediolanu, zawsze był on dosłownie otoczony ciżbą ludzi, którzy do niego przychodzili ze swoimi sprawami i którym służył pomocą. Zawsze stała tam długa kolejka pragnących porozmawiać z Ambrożym, by doznać pociechy i nabrać nadziei. Kiedy Ambrożego nie było z nimi, z ludźmi (a trwało to krótko), albo krzepił ciało niezbędnym pokarmem, albo umysł lekturą. W tym miejscu Augustyn wyraża zdziwienie, Ambroży bowiem czytał Pismo Święte z zamkniętymi ustami, jedynie oczami (por. Wyznania, 6, 3). W pierwszych bowiem wiekach chrześcijaństwa lektura była ściśle związana z głoszeniem słowa, a czytanie na głos ułatwiało zrozumienie również temu, kto czytał. Fakt, że Ambroży przebiegał całe strony jedynie wzrokiem, jest dla podziwiającego go Augustyna znakiem szczególnej umiejętności czytania i głębokiej znajomości Pisma Świętego. Otóż, w tym «cichym czytaniu», w którym serce stara się zrozumieć słowo Boże — to właśnie jest «ikoną», o której mówimy — możemy dostrzec metodę katechezy ambrozjańskiej: samo Pismo Święte, głęboko przyjęte, podsuwa treści do przepowiadania, aby doprowadzić do nawrócenia serc.
Tak więc, zgodnie z nauczaniem Ambrożego i Augustyna, katecheza jest nieodłączna od świadectwa życia. Do katechety może odnosić się również to, co napisałem we Wprowadzeniu do chrześcijaństwa na temat teologa. Kto wychowuje do wiary, nie może wystawiać się na ryzyko, że będzie przypominał swego rodzaju klowna, który z racji wykonywanego zawodu odgrywa swoją rolę. Powinien raczej — by posłużyć się jednym z ulubionych obrazów Orygenesa, pisarza szczególnie cenionego przez Ambrożego — być niczym umiłowany uczeń, który położył głowę na sercu Mistrza i w ten sposób nauczył się myśleć, mówić i działać. Ostatecznie prawdziwym uczniem jest ten, kto głosi Ewangelię najbardziej wiarygodnie i skutecznie.
Podobnie jak apostoł Jan, biskup Ambroży — który zawsze powtarzał: Omnia Christus est nobis!, «Chrystus jest dla nas wszystkim!» — pozostaje autentycznym świadkiem Pana. Jego też słowami, pełnymi miłości do Jezusa, kończymy naszą katechezę: «Omnia Christus est nobis! Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję!» (De virginitate, 16, 99). Również my pokładajmy nadzieję w Chrystusie. A będziemy żyć w szczęściu i pokoju.
Słowo Ojca Świętego do Polaków:
Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. Witam szczególnie siostry elżbietanki, przybyłe w dziękczynnej pielgrzymce za beatyfikację m. Marii Luizy Merkert. Wraz z wami i całym Kościołem w Polsce dziękuję Bogu za ducha wiary i apostolską posługę tej «śląskiej samarytanki». Was tu obecnych i waszych bliskich polecam jej opiece. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
L’Osservatore Romano 12/2007/Opoka.pl
_____________________________________________________________________________________
fot. Claude Vignon – Minneapolis Institute of Arts/Wikipedia
***
„Dobra mowa jest jak plaster miodu”. Św. Ambroży – niezwykły mówca, wielki doktor Kościoła
Pod wpływem jego kazań nawrócił się św. Augustyn! Nauczanie ludu uważał za swój podstawowy pasterski obowiązek. Ideałem przyświecającym jego działalności było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Poznajcie św. Ambrożego – patrona Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.
„Jeśli przeżyje, będzie kimś wielkim”
Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Według podań, z narodzinami św. Ambrożego związana jest zaskakująca sytuacja. Po jego narodzinach, na ustach niemowlęcia zasiadł rój pszczół. Przerażona matka chciała je przepędzić siłą, lecz ojciec kazał poczekać, aż rój sam się poderwie i odleci.
Jak dowiadujemy się z relacji pierwszego biografa św. Ambrożego, po tej sytuacji ojciec miał zawołać: „Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Poprzez to wydarzenie wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą.
W oczekiwaniu na chrzest
Ambroży został ochrzczony dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Było to związane z ówczesnym zwyczajem odkładania chrztu jak najpóźniej, aby przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba skrupulatnie wypełniać.
Z tego powodu Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, do chrztu. Jako biskup sam zwalczał ten zwyczaj, dążąc do tego, aby wyznawcy Chrystusa przyjęli chrzest możliwie jak najwcześniej.
Od gubernatora do biskupa
Ambroży miał zaledwie rok, gdy zmarł jego ojciec. Wtedy wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy, równocześnie kształcił się w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę.
W wieku 25 lat Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373), porządkując sprawy prowincji i doprowadzając do ładu jej finanse. W tym czasie zmarł ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Na jego następcę wybrano Ambrożego, który w ten sposób został biskupem Mediolanu.
Wahanie i rozstrzygający głos Boży
Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: „Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: „Ambroży biskupem!”
Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
Wielki mówca, sprawiedliwy hierarcha, wzór dobrego pasterza
Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek.
Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza. Wielką wagę przykładał do liturgii, dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: „kolumna Kościoła”, „perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
Jeden z czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego
W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.
Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: „Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.
brewiarz.pl,zś/Stacja7
____________________________________________________________________________________
Św. Ambroży – wszystko mamy w Chrystusie
św. Ambroży (335-387) nakłania cesarza Teodozjusza do pokuty (mal. Federico Barocci, 1633) (fot. Giovanni Dall’Orto)
***
Ambroży biskupem! – zawołało z tłumu mediolańskie dziecko. I został wybrany na nowego biskupa Mediolanu, w którym sprawował wysoki urząd konsula. Był bardzo szanowany i zdobył sobie szczerą sympatię ludu. Był człowiekiem jak na owe czasy bardzo wykształconym, zwłaszcza w retoryce. Czym prędzej został ochrzczony 7 grudnia 374 roku i przyjął święcenia, najpierw prezbiteratu a potem święcenia biskupie.
Ambroży urodził się w Trewirze ok. 335 roku w bogatej rodzinie. Po zdobyciu gruntownego wykształcenia w Rzymie rozpoczął rozpoczął karierę urzędniczą i polityczną w stolicy cesarstwa, skąd został wysłany do Mediolanu, by pełnić odpowiedzialną funkcję konsula. Był szlachetnym i młodym człowiekiem pragnącym zyskać sławę i uznanie. Pan Bóg przygotował jednak dla niego inny plan. Niespodziewanie, po śmierci biskupa Mediolan, będąc jeszcze katechumenem, został wybrany na jego następcę. Od razu dał się poznać jako znakomity organizator życia kościelnego; zorganizował posługę licznej grupy katechistów. Sławę i ogromną popularność przyniosły mu kazania i katechezy głoszone w Kościele mediolańskim. Jego sława docierała do najbardziej odległych zakątków cesarstwa rzymskiego.
Usłyszał o niej młody Augustyn, retor z Hippony, który właśnie prowadził wykłady z retoryki w Rzymie. Idąc za natchnieniem serca, zaczął słuchać katechetycznych mów biskupa. Ich prostota, głębia wiary oraz piękno języka, otwierały serce Augustyna, który coraz bardziej zaczął zastanawiać się nad swoim grzesznym życiem. Dzięki biskupowi Ambrożemu przestał błądzić w sprawach wiary i przeżył swoje nawrócenie, które opisał w Wyznaniach. Towarzyszyła mu jego matka Monika, którą mądry biskup często pocieszał słowami: „Matka tylu łez nie może pozostać nie wysłuchana przez Boga!”. Wkrótce radowała się z duchowej przemiany syna, który został kapłanem, a następnie biskupem swego rodzinnego miasta.
Św. Ambroży pozostawił Kościołowi wiele teologicznych i egzegetycznych rozważań oraz katechez mistagogicznych będących wprowadzeniem w rozumienie chrześcijańskich dogmatów i sakramentów świętych. Oparte są one na Piśmie Świętym, osobistej modlitwie oraz Tradycji Kościoła katolickiego. Bazują też na osobistym doświadczeniu Ambrożego słynącego z mądrości i sprawiedliwych sądów. Uczestniczył on w wielu sporach dogmatycznych dotyczących tajemnicy Chrystusa i Trójcy Świętej. Miał też znaczący wpływ na życie polityczne i na cesarza Teodozjusza, którego w 390 roku skłonił do pokuty, po dokonanej przez niego rzezi Tesaloniczan. Ze względu na wielkie znaczenie jego twórczości dla teologii katolickiej, został ogłoszony Doktorem Kościoła.
Znana jest nam modlitwa świętego biskupa, która jest wyrazem jego osobistej więzi z Jezusem Chrystusem:
Wszystko mamy w Chrystusie. Niech zbliży się doń każda dusza.
Czy chora z powodu grzechów ciała, czy przygwożdżona ziemskimi pragnieniami, czy też jeszcze niedoskonała, ale podążająca drogą doskonałości dzięki wytrwałej medytacji, czy wreszcie jako dusza już doskonała przez swoje liczne cnoty – wszystko jest w mocy Pana i Chrystus jest dla nas wszystkim.
Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem;
jeśli płoniesz w gorączce, On jest źródłem;
jeśli opętała cię nieprawość, On jest sprawiedliwością;
jeśli potrzebujesz pomocy, On jest siłą; jeśli lękasz się
śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą;
jeśli uciekasz przed ciemnością, On jest światłem; jeśli
szukasz pożywienia, On jest pokarmem. Spróbujcie tedy i
zobaczcie, jak słodki jest Pan: błogosławiony ten, który w Nim
pokłada nadzieję.
Św. Ambroży zmarł w Wielki Piątek, 4 kwietnia 397 roku. W dniu 7 grudnia, w którym wspominamy go w liturgii Kościoła w rocznicę jego konsekracji na biskupa, prośmy:
Święty Ambroży, naucz mnie jak mam odkrywać bogactwo
Jezusa Chrystusa. Pragnę, jak Ty codziennie zgłębiać Jego
tajemnicę. Módl się za mną grzesznikiem do Pana, bym otworzył
serce na Jego uzdrawiającą łaskę. Chciałbym jak ty gorliwie i
z entuzjazmem świadczyć o Jezusie i przepowiadać Jego
Ewangelię. Twoje żarliwe i piękne kazania przyczyniły się
nawrócenia św. Augustyna. Wypraszaj i mnie łaskę, bym przez dobre i ofiarne życie pociągał innych do Chrystusa!
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
________________________________________________________________________________
Dobra mowa jest jak plaster miodu – św. Ambroży
św. Ambroży – Francisco de Goya, CC0, via Wikimedia Commons
***
Kiedy został biskupem, dopiero przygotowywał się do przyjęcia chrztu. Był jeszcze katechumenem. Jako cesarski urzędnik doskonale znał się na prawie, ale nie na Piśmie Świętym. Został jednym z czterech Doktorów Kościoła w pierwszych wiekach jego funkcjonowania. Zawsze był otoczony ludźmi, którzy przychodzili do niego ze swoimi problemami, a on służył im pomocą. 7 grudnia Kościół wspomina w liturgii św. Ambrożego.
Z jego narodzinami, co miało miejsce ok. 340 roku w Trewirze (wówczas jednej ze stolic Cesarstwa) związane jest dziwne wydarzenie. Na ustach niemowlęcia osiadł rój pszczół. Ojciec przyszłego świętego wykrzyknął – Jeśli żyć będzie, to będzie kimś wielkim – i wróżono, że będzie z niego wielki mówca. I tak właśnie się wydarzyło.
Ambroży był trzecim dzieckiem namiestnika cesarskiego, prefekta Galii. Otrzymał staranne wykształcenie w Rzymie – uczęszczał do szkoły gramatyki, retoryki i prawa. O jego ogromnej wiedzy świadczą prace bogate w odwołania do Wergiliusza, Cycerona, Horacego czy Platona.
Potomek arystokratycznego rodu stopniowo wspinał się po szczeblach rzymskiej kariery urzędniczej – był adwokatem, doradcą prefekta pretora, konsulem, zarządcą prowincji. Pewnego dnia jednak, kiedy jako urzędnik rzymski odpowiedzialny za porządek w Mediolanie, w którym trwała zacięta rywalizacja między katolikami a arianami, a dotyczyła wyboru biskupa, wkroczył do katedry. Wszedł do niej, aby zażegnać spór i uspokoić wzburzony lud… a wyszedł jako przyszły pasterz diecezji. Okrzyk dziecka: Ambrożego na biskupa! odczytano jako wolę Bożą.
A on miał wtedy ponad 30 lat i ciągle nie był ochrzczony. Jak mówił o nim Benedykt XVI – bardzo wykształcony, ale nie znał Pisma świętego. Był zaledwie katechumenem (przygotowywał się do chrztu). I pewnie nie powinno nas zdziwić, że to, co się stało skłoniło Ambrożego do ucieczki. Ostatecznie na koniec listopada 374 został ochrzczony. Następnie przyjął święcenia kapłańskie, a już 7 grudnia otrzymał sakrę biskupią. Ten dzień też wyznaczono na jego liturgiczne wspomnienie.
Dojrzały człowiek, doświadczony urzędnik cesarski był kimś, kto musi rozpocząć pogłębioną formację teologiczną, a jednocześnie być nauczycielem, przewodnikiem i opiekunem wiernych – biskupem wówczas najważniejszego miasta Cesarstwa Zachodniego.
Przez blisko dwadzieścia kolejnych lat, do śmierci 4 kwietnia 397 roku, Ambroży będzie Perłą, która błyszczy na palcu Boga. Stanie się troskliwym, gorliwym duszpasterzem i też dobrym organizatorem dbającym o wykształcenie duchownych. Będzie wielkim autorytetem. Słuchali go nie tylko „zwykli” wierni, ale i cesarze. Teodozjusz Wielki, na którego nałożył publiczną pokutę za rzeź, której się dopuścił w Tesalonice, stwierdził: Ze wszystkich biskupów, których znałem jedynie Ambroży zasługuje na to, by go nazwać biskupem.
Poza budowaniem relacji między Kościołem, a władzą świecką, opierającej się na zasadzie Cesarz jest w Kościele, nie ponad Nim, to walka z herezjami, a szczególnie z arianami była istotnym polem działania Ambrożego. Tu orężem było nie tylko słowo – dysputy teologiczne. Biskup potrafił zamknąć się z wiernymi w bazylice w Mediolanie i być może nawet dwa miesiące bronił do niej dostępu zwolennikom nauczania Ariusza.
Poza rozwiązywaniem problemów, na które trafiał jako zwierzchnik Kościoła, Ambroży przeszedł do historii jako jeden z czterech Doktorów Kościoła z pierwszych wieków jego funkcjonowania. Co ciekawe, to że było ich czterech też jest jego zasługą. Oprócz niego, św. Hieronima, św. Grzegorza Wielkiego jest w tej grupie św. Augustyn, do którego nawrócenia biskup Mediolanu bardzo się przyczynił. To kazania głoszone przez Ambrożego, przynoszące mu wielkie uznanie i sławę, popchnęły Augustyna do zmiany. Otworzyły go na Boga. I to właśnie Ambroży chrzcząc Augustyna wprowadził przyszłego wielkiego myśliciela do Kościoła.
Działalność pisarska św. Ambrożego była wyjątkowo bogata. Jego komentarze egzegetyczne, pisma dogmatyczne, katechetyczne, moralno-ascetyczne czy też hymny (tzw. ambrozjańskie), ponadto psalmodia responsoryjne stanowią istotne dla kształtowania się wspólnoty chrześcijańskiej dziedzictwo.
Omnia Christus est nobis! (Chrystus jest dla nas wszystkim). Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję! (De virginitate, 16, 99).
W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym i często w grupie czterech Ojców Kościoła. Atrybuty, które są mu przypisane to: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro, księga, mitra lub model kościoła. Jest też ul (Ambroży jest patronem pszczelarzy) i jedno znamienne zdanie, charakteryzujące biskupa, który głoszenie Słowa Bożego traktował jako swój szczególny obowiązek: Dobra mowa jest jak plaster miodu.
o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________
Św. Ambroży z Mediolanu (333-397)
ŚWIĘTY AMBROŻY Z MEDIOLANU – BISKUP I DOKTOR KOŚCIOŁA
BICZ I UL
«Bicz» i «ul» to dwa symbole przedstawiające często św. Ambrożego z Mediolanu (333-397). Bicz symbolizuje energię przejawianą w walce z herezjami, ale nie – przemoc obcą tej istocie łagodnej i pokornego serca, na obraz Pana. Ul zaś przywodzi na myśl wonną słodycz jego słowa, słodycz Pieśni nad Pieśniami, słodycz niewysłowionej więzi jego duszy z Bogiem. Ul przywołuje także epizod z dzieciństwa Ambrożego. Kiedy spał jako niemowlę w kołysce rój pszczół usiadł na jego dziecięcej buzi, by na niej złożyć miód…
MŁODOŚĆ
Ambroży urodził się w 333 r. (lub w 339) w Trewirze, w rodzinie arystokratycznej, w jednej z czterech stolic imperium rzymskiego. Mieszkał tu Konstantyn II. Jego rodzice byli chrześcijanami. Jego siostra Marcelina, otrzymała z rąk papieża Liberiusza welon konsekrowanych dziewic. Jako dorastający młodzieniec uczęszczał do wybitnej szkoły retoryki. Był uzdolniony, nawet wybitnie i bardzo wykształcony. Jego dzieło przepełniają cytaty wielkich klasyków łacińskich i greckich: Wirgiliusza, Sallusta, Cycerona i Horacego, Homera, Platona, Eurypidesa, Sofoklesa.
ZASKOCZENIE CESARSKIEGO URZĘDNIKA
Jeszcze młody Ambroży pnie się po szczeblach rzymskiej kariery urzędniczej: adwokat, potem doradca Prefekta Pretora, wreszcie zostaje wybrany konsulem i wysłany do Mediolanu. Tam ma wypełniać funkcję zarządcy prowincji Ligurii i Emilii. Nie ma jeszcze 40 lat. Kiedy przybywa do Mediolanu biskupem tego miejsca jest właśnie Aukcensjusz. I – jak niestety, wielu biskupów! – Auksencjusz jest arianinem. Zatem to biskup, który zaprzecza bóstwu Chrystusa! Zastąpił Denisa, biskupa prawowiernego, wiernego wierze chrześcijańskiej, którego cesarz Konstantyn II, on sam także arianin, wygnał z Mediolanu. Wybór Auksencjusza w jego miejsce, a później jego śmierć, wywołuje gwałtowne zamieszki pomiędzy arianami i chrześcijanami, wiernymi doktrynie określonej na Soborze Nicejskim (325). Żeby wyjść z impasu prosi się o rozstrzygnięcie sporu zarządcę. Oto więc Ambroży, zasiadając w katedrze w Mediolanie próbuje osądzić dwa prądy, nie do pogodzenia. Całkowity impas. I nagle rozlega się w świętej nawie głos dziecka: „Ambroży biskupem!”. Po chwili zaskoczenia tysiąc głosów podejmuje: „Ambroży biskupem! Ambroży biskupem!”
Najbardziej zaskoczony jest jednak sam urzędnik. W ówczesnym czasie chrzest odkładano często na wiek dorosły. I tak Ambroży jest zaledwie katechumenem. Jednak nie można uchylić się od odpowiedzenia na to tłumne i żarliwe wezwanie. W końcu po próbie odwlekania Ambroży się zgadza. Kończy szybko katechumenat, w osiem dni po swoim wyborze zostaje ochrzczony, później wyświęcony na kapłana i konsekrowany na biskupa 7 grudnia 374 roku. Wszystko zajęło 10 dni. Biskup musi prowadzić owczarnię ręką stanowczą i nauczać ją. Ambroży zna się na kierowaniu ludźmi. Co do nauczania… on sam nie wie jeszcze tak wielu rzeczy o wierze chrześcijańskiej!
BISKUP STAJE SIĘ WIĘC STUDENTEM…
Do swego otoczenia włącza wyśmienitego teologa Symplicjana. Będzie studiował przez wiele lat świętą wiedzę i poznawał Biblię. To właśnie Symplicjan zasiądzie na biskupim tronie po Ambrożym. Oto młody czterdziestolatek przeszedł od stanu świeckiego do biskupiej stolicy. Przy końcu mądrego okresu obserwowania religijnego kontekstu Mediolanu, Ambroży ukazuje się jako najbardziej prawowierny obrońca wiary chrześcijańskiej. Świecki bicz wysokiego urzędnika zamienia się w bicz mistyczny na służbie Chrystusa. „Siedząc na rufie okrętu Kościoła przeciwnik herezji trzyma silnie ster wiary, aby gwałtowne burze tego wieku nie mogły nim wstrząsnąć” – pisze nowy biskup w swym liście. Ambroży walczy ze swą wrodzoną energicznością przeciw złagodzonej formie arianizmu przeważającej w Mediolanie. Walka toczy się o małe „i”. Czy Syn Boży jest współistotny Ojcu (homoousios) czy posiada tę samą naturę, lecz jest podporządkowany Ojcu (homoiousios)? Ambroży walczy w obronie współistotowości, wierny doktrynie zdefiniowanej na Soborze Nicejskim w 325 roku.
Jego walka nie ogranicza się do Mediolanu. W 376 roku udaje się do Syrmium w Lombardii dla wsparcia wyboru Anemiusza przeciw kandydatowi ariańskiemu, popieranemu przez Justynę, wdowę po Walentynianie I, adepcie arianizmu. Dzięki poparciu żarliwego Ambrożego prawowierny Anemiusz wygrywa. Herezja traci tam jedną ze swych twierdz. Na prośbę młodego cesarza Gracjana, następcę Waleusza, heretyka zabitego w walce z Gotami, Ambroży układa „O Wierze”, rodzaj podręcznika autentycznej wiary katolickiej.
WILKI W OWCZARNI
Lecz oto wilki wchodzą do owczarni. Odczuwając zagrożenie z powodu barbarzyńców w Pannonii (obecnie: Węgry), Justyna i jej dwór przybywają osiedlić się w Mediolanie. Nie udało się jej przełknąć porażki z Ambrożym, do jakiej doszło w Syrmium. Towarzyszy jej kapelan i doradca Merkuryn, biskup ariański. Przybywszy do Mediolanu Merkuryn przyjmuje – w formie wyzwania wobec Ambrożego – imię Auksencjusza, ariańskiego poprzednika Ambrożego. Wtedy dochodzi do konfliktu pomiędzy Ambrożym i cesarzem. Waży się przyszły los Kościoła. Cesarz Gracjan został właśnie zamordowany w Wiedniu. Jego następcą zostaje jego przyrodni brat Walentynian. Nakłaniany przez swą matkę, Justynę, wymaga, żeby bazylika „Portiana” usytuowana przy bramach Mediolanu została oddana arianom na święta Paschy roku 385. Ci, którzy się do tego nie zastosują mają ponieść śmierć. Mimo to Ambroży energicznie odmawia. Dochodzi do próby sił pomiędzy Kościołem a władzą cesarską. Odporny na wszelkie naciski biskup trwa przy swojej odmowie. Gorliwie popierają go też wierni. W końcu władza cesarska daje za wygraną. Kościół odnosi tu jedno z decydujących zwycięstw w zmaganiach z cesarzem. Odkąd Konstantyn uznał Kościół, cesarze uważali się coraz bardziej za opiekunów władzy kościelnej. Mieszali się więc do wszystkiego i wreszcie pouczali samych biskupów. Ambroży, który posiada wyczucie odmienności władzy świeckiej i religijnej uznaje ten stan za nie do zniesienia. I istotnie przez swą odmowę cesarzowi, oddaje Kościołowi największą przysługę. „Bogu to, co należy do Boga, a Cesarzowi to, co należy do cesarza – mówi. – Pałace należą do cesarza, a kościoły do biskupa”!
Władcy będą się musieli nauczyć, że chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z kultem pogańskim, w którym władcę uznawano za boskiego. Przed swą tragiczną śmiercią Gracjan podjął – pod natchnieniem Ambrożego – kroki dla końcowej rezygnacji ze związku władzy cesarskiej z pogaństwem. Odrzucił tytuł „najwyższego kapłana”, kapłani i westalki przestali korzystać ze zwolnienia z podatków. Resztki pogańskiego kultu: ołtarz bogini zwycięstwa, został usunięty z sali posiedzeń. Po wstąpieniu na tron Walentyniana II, w 385 r., zwolennicy kultu pogańskiego, jeszcze liczni i wpływowi, podejmują ofensywę dla odwołania kroków usuwających pogaństwo podjętych przez Gracjana. Ich rzecznikiem jest Symmak, prefekt Rzymu, mąż wpływowy i szanowany. W głośnej mowie, jaka się zachowała, Symmak przypisuje niepowodzenie Rzymu, ostatnia klęskę głosu i tragiczną śmierć Gracjana heretyckiej niewierności ostatnich cesarzy. Przemawia za tolerancja religijną i podtrzymaniem kultu republikańskiej tradycji minionego Rzymu. Ambroży nie pomija okazji do podniesienia głosu. Wietrząc niebezpieczeństwo „tolerancji”, z której przede wszystkim skorzystaliby arianie, zwraca się do Walentyniana II z długą odpowiedzią adwokatowi [kultu pogańskiego] – Symmakowi. przedstawia stanowisko, że to chrześcijaństwo zajmuje odpowiednie miejsce w historii, bo ucieleśnia jedyną prawdę. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Walentynian II podtrzymuje decyzje swego poprzednika. Ambroży, który oddał rok wcześniej nieoceniona przysługę cesarzowi na dworze w Trewirze, został w ten sposób nagrodzony kolejnym zwycięstwem. Nie zostanie ono później cofnięte, pomimo licznych zakusów zwolenników pogaństwa.
CIEŃ W ŻYCIU AMBROŻEGO
Świętość człowieka nie jest gwarantem jego nieomylności. W pewnej chwili także Ambrożemu zabrakło jego zwyczajnej mądrości. Odbijał jak echo przekonania chrześcijan swego czasu. Chodzi o sprawę synagogi Gallinicum, rzymskiej fortecy na lewym brzegu Eufratu. Nakłonieni przez biskupa chrześcijanie podpalili tę synagogę. Prawo rzymskie chroni żydów. Cesarz Teodozjusz nakazuje biskupowi, żeby własnym kosztem odbudował synagogę. Ambroży protestuje, używając pojęć ujawniających egzegezę biblijną pełną gorliwego antysemityzmu. Dla niego synagoga była „miejscem wiarołomstwa, domem bezbożności”. Odbudowa synagogi to „przyznanie żydom tryumfu nad Kościołem Boga.” Prosi cesarza o odstąpienie od zajmowania się tą sprawą. Ten jednak nie reaguje. W takim razie Ambroży zwraca się do niego z wysokości ambony, w niedzielę, w dniu, kiedy cesarz przyszedł uczestniczyć we mszy św. Biskup stanowczo nalega na odstąpienie od nałożonej sankcji. Wreszcie cesarzu ustępuje pod wpływem szantażu. Ambroży grozi bowiem, że nie będzie kontynuował odprawiania Mszy św. Jeśli Teodozjusz będzie trwał uporczywie przy swoim, głuchy na prośby biskupa. Niechętnie, daje jednak swoje słowo, że zaspokoi prośbę biskupa, odstępując od żądania odbudowania przez niego synagogi.
Ich druga próba siła dotyczyła sprawy masakry w Tesalonikach. Tu Ambroży interweniuje słusznie przeciw autentycznej zbiorowej zbrodni nakazanej przez cesarza. W najbardziej zaludnionej miejscowości Macedonii doszło do powstania ludności. Wywołała je odmowa zarządcy uwolnienia znanego powożącego w przeddzień igrzysk w cyrku. Więzień został oskarżony o przyniesienie uszczerbku obyczajom. Lud rozwścieczony zlinczował zarządcę i jego licznych współpracowników. Rozgniewany tymi rozruchami Teodozjusz nakazuje spędzić lud do cyrku, żeby go ukarać. Rozpętany oddział masakruje około siedem tysięcy ludzi. Żałując swej pierwszej impulsywnej reakcji imperator wysyła rozkaz zatrzymania masakry. Niestety… posłaniec przybywa już po dokonanej zbrodni. W tej sytuacji Ambroży wymaga od Teodozjusza publicznej pokuty. Wezwanie biskupa przypomina to, z jakim prorok Natan zwrócił się do króla Dawida, żądając od niego pokuty na znak skruchy. W ten oto sposób przedstawiciel Kościoła ucieleśnia sumienie utracone przez zabłąkaną cywilną władzę. Ambroży ostrzega cesarza, że nie będzie odprawiał Mszy św. w jego obecności, dopóki nie dokona publicznego aktu skruchy. Po wielu wahaniach, których przyczyną była zraniona miłość własna, Teodozjusz przybywa do katedry. Prosi Boga o przebaczenie „z jękiem i łzami”. Dopiero po tym akcie zostaje na nowo dopuszczony do sakramentów w czasie świąt Bożego Narodzenia w roku 390. Autorytet cesarza w dziwny sposób został umocniony po tym doświadczeniu. Również – pozycja biskupa. Teodozjusz zresztą oddaje mu dzielnie cześć po tym upokorzeniu cesarskiej władzy. „Ze wszystkich biskupów, których znałem, jedynie Ambroży zasługuje na to, żeby go naprawdę zwać biskupem!” Epizod publicznej pokuty Teodozjusza umieszcza odtąd chrześcijańskiego władcę w Kościele, a już nie – ponad nim. W wieku 47 lat, 17 stycznia 395, Teodozjusz umiera, wyczerpany wojskowymi kampaniami. To Ambroży wygłasza mowę pogrzebową. On sam ma przed sobą jeszcze tylko 2 lata życia.
INNOWATOR
Ambroży ma nie tylko niewzruszoną wiarę, charakter uparty i rzadką umiejętność kierowania ludźmi. Posiada jednocześnie wyobraźnię twórczą. Organizuje, nakazuje i równocześnie odnawia. I tak pewnego dnia w bazylice, wypełnionej wiernymi, zamknięty przez żołnierzy, których cesarz posłał, żeby wywarli nacisk na krnąbrnego biskupa, Ambroży dzieli obecnych na dwa chóry, które na zmianę śpiewają psalmy i tak mija im czas… To w ten sposób rodzi się dla całego Kościoła zachodniego „psalmodie responsoriale”, szybko rozpowszechniające się od Mediolanu. Nieco wcześniej dwaj Syryjczycy, Diodor i Flawiusz rozpoczęli śpiew naprzemienny. Człowiek czynu, Ambroży, jest też istotą całkowicie uduchowioną. Mąż modlitwy, modlitwy serca. Kiedy mówi o Jezusie, jego dusza rozpala się do białości. Dziewica zaś Maryja sprawia, że biskup rozpływa się z miłości. Wtedy jest słodki jak miód. Nuta tej samej szczęśliwości zabrzmi siedem wieków później w poezji maryjnej św. Bernarda.
Ambroży jest również w tym czasie schyłku Imperium rzymskiego wizjonerem i prorokiem. Choć nie wie, że cesarstwo jest u kresu, uderzone śmiertelnie, to jednak proroczo zachęca swych wiernych do budowania arki jak Noe. Ale – arki wewnętrznej. Będą się mogli ukryć w tym statku niezatapialnym w czas strapienia. Nie podważając porządku społecznego podejmuje w perspektywie wieczności polemikę przeciw niesprawiedliwości społeczności podzielonej na bogaczy i potrzebujących, na sytych i umierających z głodu: „Bóg stworzył owoce ziemi, żeby każdy mógł się nimi nacieszyć. Ziemia jest dziedzictwem wszystkich”. Doszedł nawet do stwierdzenia, że „własność prywatna to bezprawne zboczenie z kursu”. Sam rozdał ubogim swój znaczny majątek. Jeśli przyjmował istnienie bogactwa, jako konsekwencji zranionej natury, to wymagał, żeby się nim dobrze posługiwano. Od swoich kapłanów wymagał ubóstwa: „nie miejcie ani srebra, ani złota w waszych sakiewkach”, przypominał im nakaz Jezusa skierowany do uczniów (Łk 10,4).
Ambroży przyznaje kobiecie rolę podstawową w podniesieniu tak niesprawiedliwego społeczeństwa. Kościół był, od początku, obrońcą kobiety, uznając nie tylko jej godność, lecz i niezastąpiony udział w łonie rodziny i środowiska. Jakże cudowną rolę odegrały kobiety w otoczeniu i bliskości Pana! W sumie, biskup Mediolanu, człowiek swego czasu, nie odbijał jego słabości, lecz przeciwnie –przygotowywał przyszłość. Był „solą” w wodach morza IV wieku, „światłem” dla przyszłości, którą św. Augustyn, ochrzczony przezeń na Wielkanoc 387 roku, odzwierciedli z intensywnością nie mającą sobie równych w wiekach, które nadejdą. Geniusz Augustyna nakarmił się treścią myśli i duchowością świętego biskupa Mediolanu. Pisma Ambrożego wywrą wielki i trwały wpływ na Kościół zachodni, ułatwiając rozwój chrześcijaństwa. Liczne i bogate są jego dzieła egzegetyczne, komentarze, przedstawienie Pism Świętych. Chętnie ukazuje on potrójny sens Ksiąg Biblii: sens dosłowny, sens praktyczny – moralny i sens przenośny, źródło mistycznej przemiany. Jego wykład Ewangelii św. Łukasza, opublikowany w 389 r., jest wywołującą wrażenie ilustracją tej biblijnej triady. Jego dzieło moralne i ascetyczne dotyczy głównie dziewictwa i czystości, zawiera tchnienie eschatologiczne dla budzenia powołań. Jego dzieła dogmatyczne, przemowy i listy rozpowszechniły doktrynę katolicką i umocniły wiarę w epoce fundamentalnych wstrząsów w społeczności ludzi.
Co do hymnów ambrozjańskich posiadają formalne piękno, przemawiające zarówno do serca, jak i do rozumu obrazami silnymi i kontrastowymi. Około dwudziestu spośród nich uznano za z całą pewnością jego autorstwa. Ambroży posiadał więc nie tylko natchnienie poetyckie, lecz również muzyczne. Komponował słowa oraz melodie dla ułatwienia ich zapamiętania i dla śpiewu chóralnego. Teologia Ambrożego – w epoce zaprzeczeń ze strony arian – jest w swej istocie trynitarna oraz chrystologiczna. Chrystus, w pełni Bóg i człowiek, ogłoszony przez proroków, posiada te same przymioty co Ojciec. On wcielił się, żeby zbawić ludzi, umierając dla nich na krzyżu. Zniszczył dzieło szatana i aż do końca czasów służy jako jedyny pośrednik pomiędzy Ojcem a ludźmi. Oto doktryny Apostołów dnia dzisiejszego i na zawsze.
OSTATNIA PRZEGRANA WALKA
Ostatnia walka Ambrożego to próba ocalenia nieszczęśnika obiecanego paszczom lampartów. Żeby wymknąć się ze straszliwej kaźni Kresoniusz, nieszczęsny skazaniec, chroni się w bazylice, przy ołtarzu. Prawo azylu jest święte. Teodozjusz z pewnością je uszanuje. Niestety! Prawdziwym panem Imperium jest Stilikon, człowiek okrutny i lubieżny. To Wandal, który poślubił krewną Teodozjusza. Stilikon jest opiekunem Honoriusza następcy Teodozjusza. Honoriusz ma w tym czasie zaledwie 13 lat. Ambroży przyszedł z pomocą ofierze, skazanej na rzucenie na pożarcie przez dzikie zwierzęta. Żołnierze jednak wtargnęli do bazyliki i wyrwali Kresoniusza z rąk biskupa! I tak Ambroży przegrał swą ostatnią walkę. Mimo to cieszy się nadal ogromnym szacunkiem. Ustanowił nowe siedziby biskupie w Como oraz w Nowarze. Rozsądza i łagodzi wielkie waśnie w Kościele w Verceil. Zależy mu na obecności w czasie wyboru nowych biskupów, np. w Pawii. Jego autorytet oddziaływuje jednak nawet z daleka. To dzięki temu barbarzyńska królowa Fritigilia nawraca się ze swym ludem po usłyszeniu opowiadania o życiu Ambrożego. On zaś przesyła jej długi list, który jest w swej istocie katechizmem. Dwaj mędrcy z Persji przychodzą ze swego dalekiego kraju, żeby „doświadczyć mądrości” tego Ambrożego z Mediolanu, o którym opowiada się wielkie dziwy…
Nadchodzi Wielki Tydzień roku 397. 4 kwietnia, tuż przed Wielkanocą, święty biskup wydaje swe ostatnie tchnienie tu na ziemi. Przyjaciołom, błagającym go, żeby walczył o życie, powiedział: „Żyłem pośród was tak, że się nie wstydzę, że żyłem. Śmierć mnie nie przeraża, bo Pan jest tak dobry…”
René Lejeune
Vox Domini/Stella Maris, październik 1998
________________________________________________________________________________________
Dziwny biskup Ambroży
fot. ze strony Aleteia.pl
***
Tego dnia wszystko potoczyło się szybko. Wobec sporów i waśni, które rozrywały Mediolan podczas wyborów nowego biskupa, do sali obrad wkroczył Ambroży, jeszcze nieochrzczony katechumen, i chciał, jako urzędnik państwowy, zaprowadzić porządek. Wówczas znajdujące się tam dziecko miało wykrzyknąć wobec kłócącego się tłumu: Ambrosius episcopus! Ambrosius episcopus! (Biskupem Ambrozy! Biskupem Ambroży!).
Głos bezgrzesznego dziecka, w przekonaniu zebranych, albo przynajmniej przekazującego nam tę uroczą anegdotę autora, miał być głosem samego Boga. I tak Ambroży, choć jeszcze nieochrzczony, został wybrany na biskupa Mediolanu. Wszystko jednak miało dopiero się rozpocząć. Był rok 374.
Początki kariery
Ambroży z Mediolanu to biskup, który dziś zdecydowanie nie cieszyłby się popularnością szerokiej opinii publicznej ze względu na swą szczególną aktywność na polu polityki. Oczywiście czy taki sąd jest zasłużony, w odniesieniu do biskupa z IV w., pozostaje innym problemem.
Ambroży całe swe dojrzałe życie związał z północnymi rejonami Italii. Urodzi się około 337 r. w Trewirze. Jego Ojciec był prefektem Galii. Po jego śmierci przeniósł się z rodziną do Rzymu i studiował, zapewne między innymi także, retorykę, która w ówczesnych czasach była niezbędna na drodze poważnej kariery urzędniczej. Jako wykształcony człowiek został mianowany zarządcą regionu Emilii i Ligurii. Nie będąc nawet ochrzczonym, musiał przewodniczyć wyborom biskupa w Mediolanie. Zmarły wcześniej dostojnik był arianiem. Wynik wyboru już znamy.
Pracowity biskup
Jak już zostało powiedziane Ambroży w chwili wybrania był katechumenem. Nie powinno nas zatem także dziwić, że zapewne jego wiedza teologiczna pozostawiała wiele do życzenia. Nie przeszkodziło mu to jednak w podjęciu osobistych, głębokich studiów nad Pismem Świętym, Ojcami greckimi oraz klasyczną filozofią; zapewne także znał pisma Filona z Aleksandrii. Działalność Ambrożego w tym zakresie przyniosła mu tytuł doktora Kościoła. I choć mamy ich obecnie bez liku, to jednak przez wieki Doktorów było jedynie czterech: Augustyn, Hieronim, Grzegorz Wielki i Ambroży.
To pracowite studium Ambrożego unieśmiertelnił w swych Augustyn „Wyznaniach” (VI,3,3-4). Co ciekawe jest to chyba zarazem jeden z najstarszych opisów czytającego człowieka, portret tym ciekawszy, iż ukazujący czytającego samym wzrokiem, wbrew obyczajowi antycznemu, nakazującemu czytać na głos (swe zdziwienie odnotowuje także sam Augustyn). Jego teologia w dużej mierze opiera się na tradycji aleksandryjskiej, zwłaszcza na Orygenesie i Dydymie Ślepym. Znać też wpływ Bazylego Wielkiego. W czasach, w których nie istniało pojęcie plagiatu, Ambroży swoją tytaniczną pracą przyswoił dla Zachodu, gdzie coraz szybciej zamierała znajomość greki, wielką tradycję teologiczną Wschodu. W swych pismach przygotował obfity pokarm, którym żywił się schyłek antyku i całe wieki średnie. Słusznie zatem zwie się go Doktorem (doctor czyli nauczyciel) Kościoła. Nie da się bowiem ukryć, ze Ambroży jest jednym z najważniejszych źródeł i ojców teologii Zachodu.
Biskup wielkiej polityki
Ambroży żył w czasach wielkiego sporu o bóstwo Chrystusa. Nie tylko jednak. Za jego czasów umierała religia pogańska, a energiczny biskup Mediolanu bynajmniej nie okazywał jej współczucia. Był twardym partnerem w rozmowach dla kolejnych cesarzy. To on wymógł usunięcia z senatu ołtarza Wiktorii (382 r.), nie oddał, mimo nacisków żony cesarza, bazyliki mediolańskim arianom. On wreszcie wymógł na cesarzu Teodozjuszu odbycie publicznej pokuty po dokonanej na cesarski rozkaz masakrze w Tesalonikach w 390 r.
Za jego czasów coraz żywiej rozwiał się kult męczenników. Dwóch z nich, Gerwazego i Protazego, Ambroży sam „odkrył” i zapoczątkował ich żywy kult. Bez względu na to, co można pomyśleć dziś o tym pomyśle (zapewne bowiem Gerwazy i Protazy byli bardziej realni w wyobraźni Ambrożego niż w rzeczywistości), nie zmienia to faktu, że dla współczesnych te wysiłki biskupa były dużą pomocą dla ich pobożności.
Ambroży umarł 4 IV 397 r.
Co do dziś przetrwało…
Przede wszystkim liczne pisma zawierające doktrynę ascetyczną, dogmatyczną i egzegetyczną (jak byśmy to dziś powiedzieli). Ponoć zamknięty w bronionej przed arianami bazylice Ambroży zagrzewał towarzyszący mu lud do wytrwania poprzez śpiew napisanych przez siebie hymnów. Do dziś znane są i śpiewane niektóre spośród nich (Aeterne rerum conditor; Deus, Creator ominum). Publiczny śpiew hymnów, nie tylko psalmów, jest jednym z elementów dziedzictwa Ambrożego, które przetrwało do dziś.
Z jego imieniem związana jest też liturgia ambrozjańska celebrowana do dziś w kilkudziesięciu parafiach mediolańskich. Według tej tradycji Adwent, w odróżnieniu od tradycji rzymskiej, trwa 6 tygodni.
Szymon Hiżycki OSB
_____________________________________________________________________________________________________________
6 grudnia
Święty Mikołaj, biskup
*** Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie. Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej). Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II. Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg. O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Fr Lawrence Lew-CC/Aleteia.pl *** Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu. W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach. Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy. W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów. |
_____________________________________________________________________________________
Święty Mikołaj – „patron daru człowieka dla człowieka”
6 grudnia cały Kościół wspomina św. Mikołaja – biskupa. Dla większości z nas był to pierwszy święty, z którym zawarliśmy bliższą znajomość. Od wczesnego dzieciństwa darzyliśmy go wielką sympatią, bo przecież przynosił nam prezenty. Tak naprawdę zupełnie go wtedy jeszcze nie znaliśmy. A czy dziś wiemy, kim był Święty Mikołaj? Być może trochę usprawiedliwia nas fakt, że zachowało się niewiele pewnych informacji na jego temat.
Obraz św. Mikołaja w ołtarzu głównym w katedrze w Łowiczu
***
Wyproszony u Boga
Około roku 270 w Licji, w miejscowości Patras, żyło zamożne chrześcijańskie małżeństwo, które bardzo cierpiało z powodu braku potomka. Oboje małżonkowie prosili w modlitwach Boga o tę łaskę i zostali wysłuchani. Święty Mikołaj okazał się wielkim dobroczyńcą ludzi i człowiekiem głębokiej wiary, gorliwie wypełniającym powinności wobec Boga.
Rodzice osierocili Mikołaja, gdy był jeszcze młodzieńcem. Zmarli podczas zarazy, zostawiając synowi pokaźny majątek. Mikołaj mógł więc do końca swoich dni wieść dostatnie, beztroskie życie. Wrażliwy na ludzką biedę, chciał dzielić się bogactwem z osobami cierpiącymi niedostatek. Za swoją hojność nie oczekiwał podziękowań, nie pragnął rozgłosu. Przeciwnie, starał się, aby jego miłosierne uczynki pozostawały otoczone tajemnicą. Często po kryjomu podrzucał biednym rodzinom podarki i cieszył się, patrząc na radość obdarowywanych ludzi.
Mikołaj chciał jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga. Doszedł do wniosku, że najlepiej służyć Mu będzie za klasztornym murem. Po pielgrzymce do Ziemi Świętej dołączył do zakonników w Patras. Wkrótce wewnętrzny głos nakazał mu wrócić między ludzi. Opuścił klasztor i swe rodzinne strony, by trafić do dużego miasta licyjskiego – Myry.
Biskup Myry
Był to czas, gdy chrześcijanie w Myrze przeżywali żałobę po stracie biskupa. Niełatwo było wybrać godnego następcę. Pewnej nocy jednemu z obradujących dostojników kościelnych Bóg polecił we śnie obrać na wakujący urząd człowieka, który jako pierwszy przyjdzie rano do kościoła. Człowiekiem tym okazał się nieznany nikomu Mikołaj. Niektórzy bardzo się zdziwili, ale uszanowano wolę Bożą. Sam Mikołaj, gdy mu o wszystkim powiedziano, wzbraniał się przed objęciem wysokiej funkcji, nie czuł się na siłach przyjąć biskupich obowiązków. Po długich namowach wyraził jednak zgodę uznając, że dzieje się to z Bożego wyroku.
Biskupią posługę pełnił Mikołaj ofiarnie i z całkowitym oddaniem. Niósł Słowo Boże nie tylko członkom wspólnoty chrześcijańskiej. Starał się krzewić Je wśród pogan.
Tę owocną pracę przerwały na pewien czas edykty cesarza rzymskiego Dioklecjana wymierzone przeciw chrześcijanom. Wyznawców Jezusa uczyniono obywatelami drugiej kategorii i zabroniono im sprawowania obrzędów religijnych. Rozpoczęły się prześladowania chrześcijan. Po latach spędzonych w lochu Mikołaj wyszedł na wolność.
Biskup Mikołaj dożył sędziwego wieku. W chwili śmierci miał ponad 70 lat (większość ludzi umierała wtedy przed 30. rokiem życia). Nie wiemy dokładnie, kiedy zmarł: zgon nastąpił między 345 a 352 r. Tradycja dokładnie przechowała tylko dzień i miesiąc tego zdarzenia – szósty grudnia. Podobno w chwili śmierci Świętego ukazały się anioły i rozbrzmiały chóry anielskie.
Mikołaj został uroczyście pochowany w Myrze.
Z Myry do Bari
Wiele lat później miasto uległo zagładzie, gdy w 1087 r. opanowali je Turcy. Relikwie Świętego zdołano jednak w porę wywieźć do włoskiego miasta Bari, które jest dzisiaj światowym ośrodkiem kultu św. Mikołaja. Do tego portowego miasta w południowo-wschodniej części Włoch przybywają tysiące turystów i pielgrzymów. Dla wielu największym przeżyciem jest modlitwa przy relikwiach św. Mikołaja.
Międzynarodowy patron
Biskup z Myry jest patronem Grecji i Rusi. Pod jego opiekę oddały się Moskwa i Nowogród, ale także Antwerpia i Berlin. Za swego patrona wybrali go: bednarze, cukiernicy, kupcy, młynarze, piekarze, piwowarzy, a także notariusze i sędziowie. Jako biskup miasta portowego, stał się też patronem marynarzy, rybaków i flisaków. Wzywano św. Mikołaja na pomoc w czasie burz na morzu, jak również w czasie chorób i do obrony przed złodziejami. Opieki u niego szukali jeńcy i więźniowie, a szczególnie ofiary niesprawiedliwych wyroków sądowych. Uznawano go wreszcie za patrona dzieci, studentów, panien, pielgrzymów i podróżnych. Zaliczany był do grona Czternastu Świętych Wspomożycieli.
Święty zawsze aktualny
Od epoki, w której żył św. Mikołaj, dzieli nas siedemnaście stuleci. To wystarczająco długi czas, by wiele wydarzeń z życia Świętego uległo zapomnieniu. Dziś wiedza o nim jest mieszaniną faktów historycznych i legend. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nawet w fantastycznie brzmiących opowieściach o św. Mikołaju tkwi ziarno prawdy.
Święty Mikołaj nieustannie przekazuje nam jedną, zawsze aktualną ideę. Przypomina o potrzebie ofiarności wobec bliźniego. Pięknie ujął to papież Jan Paweł II mówiąc, że św. Mikołaj jest „patronem daru człowieka dla człowieka”.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
_________________________________________________________________________________________
Św. Mikołaj, biskup Miry
św. Mikołaj z kościoła w Liszkach
***
Święty Mikołaj, późniejszy biskup Miry (obecnie Demre) urodził się w Patarze w Licji (na terenie dzisiejszej Turcji) ok. 270 roku. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, którzy gorąco prosili Boga o potomstwo. Od najmłodszych lat Mikołaj wyróżniał się pobożnością. Był także bardzo wrażliwy na niedolę bliźnich. Ponadto okazał się bardzo pilnym i zdolnym uczniem. Duży wpływ na jego wychowanie i duchowość miał jego stryj, biskup Miry, z rąk którego nasz święty otrzymał święcenia kapłańskie.
Hojny cudotwórca – gorliwy obrońca wiary
Jako, że rodzice mieli znaczny majątek, toteż po ich śmierci nasz święty chętnie dzielił się nim z potrzebującymi. Gdy pewien mieszkaniec Patary utracił swój dobytek, a jego trzem córkom groziło zejście na złą drogę, Mikołaj wziął mieszek ze złotem i wrzucił go przez okno do domu tego człowieka. Najstarsza córka wyszła dzięki temu za mąż. Podobnie uczynił też wobec dwóch pozostałych panien. Dlatego św. Mikołaj często przedstawiany jest na obrazach z trzema mieszkami lub trzema złotymi kulami.
Kiedy został wybrany na biskupa Miry, zdobył serca wiernych nie tylko gorliwością duszpasterską, ale także wielką troską o ich potrzeby materialne.
Dobro i cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś w gruncie rzeczy niezbyt groźne wykroczenie, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by wyprosić dla swoich wiernych ułaskawienie. Innym razem Mikołaj kierowany gorącą pobożnością i nabożeństwem do Męki Pańskiej postanowił odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży morskiej pielgrzymów zaskoczyła wielka burza. Wydawało się, że statek zatonie. Marynarze zaczęli prosić Mikołaja o wstawiennictwo do Boga. Święty Mikołaj wzniósł oczy ku niebu, burza uciszyła się i statek ocalał. Kiedy zaś spadł z pomostu marynarz, Mikołaj wzywając imienia Boga wskrzesił go z martwych. Te wydarzenia sprawiły, że św. Mikołaj jest czczony także jako patron marynarzy. Prowadzony łaską Bożą w czasie zarazy, jaka nawiedziła także jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Tradycja głosi, że święty biskup Miry wskrzesił trzech młodych ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie uregulowali należności. Trawiła go troska o zbawienie dusz grzeszników. Wielu złodziei skłonił do skruchy i zmiany życia, a także do zwrotu zagarniętych kosztowności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie św. Mikołaja podaje, że w czasie prześladowań, jakie wybuchły za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana nasz święty został uwięziony (niektóre źródła podają, że został wypędzony). Uwolniony został dopiero na mocy edyktu mediolańskiego w roku 313. Dwanaście lat później św. Mikołaj uczestniczył w pierwszym soborze powszechnym w Nicei, na którym został potępiony arianizm. Mikołaj miał wtedy spoliczkować heretyka Ariusza.
W gronie świętych
Po długich latach błogosławionych rządów i świątobliwego życia biskup Mikołaj odszedł po zasłużoną nagrodę do domu Ojca 6 grudnia najprawdopodobniej w roku 346 (choć niektóre źródła podają przedział między latami 345 a 352). Ciało świętego zostało pochowane w Mirze, gdzie spoczywało do 1087 r. 9 maja tegoż roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku papież bł. Urban II uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci. Do dziś dwa razy w roku – 9 maja i 6 grudnia – w Bari obchodzona jest uroczystość ku czci św. Mikołaja. Pierwsza jest na pamiątkę sprowadzenia z Miry jego relikwii, druga – w dzień jego śmierci. Święty Mikołaj nie przestał czynić cudów także po śmierci. Według św. Jana Chryzostoma z kości świętego wydobywał się pachnący płyn o właściwościach leczniczych, zwany „manną”. Biskup Miry zaczął odbierać cześć należną świętym zaraz po śmierci, jednak najstarsze ślady jego kultu napotykamy dopiero w VI wieku, kiedy to cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu na cześć świętego jedną z najwspanialszych bazylik. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w IX wieku. Papież św. Mikołaj I Wielki ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. W całym chrześcijańskim świecie święty biskup Miry miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisał: „Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”.
Warto odnotować, że w XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg. Z czasem w Polsce – jak i w całym świecie – rozpowszechnił się zwyczaj obdarowywania dzieci prezentami albo w samo święto (6 grudnia), albo „na gwiazdkę”. Św. Mikołaj był czczony również w Polsce jako opiekun pasterzy, chroniący trzodę przed drapieżnymi zwierzętami. Dlatego każdego 5 grudnia pasterze pościli, a w sam dzień świętego Mikołaja zamawiali nabożeństwa w intencji opieki nad zwierzętami domowymi.
Św. Mikołaj w Ikonografii
W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Czasem ukazywany jest też jako: młody mężczyzna wrzucający trzy złote kule w okno trzech biednych dziewczyn; przywracający życie niesłusznie powieszonemu człowiekowi; ratujący rozbitków z wraku statku; wskrzeszający troje dzieci; jako noworodek chwalący Boga. Jego atrybutami są m.in.: anioł z mitrą, chleb, trzy złote kule na księdze lub w dłoni, pastorał, księga, kotwica, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.
Szczególną czcią otaczany jest w Bari, Monserrat i w Rosji. Jest także patronem m.in. Grecji, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
Taka jest prawdziwa historia świętego Mikołaja. Gorliwego pasterza, hojnego dla wszystkich potrzebujących. Biskupa o dobrym sercu i twardej postawie względem błędu. Trzymającego nie tylko „mieszek ze złotem”, lecz także pastorał. I – co niemniej ważne – pochodzącego z Azji Mniejszej, a nie zimnej, leżącej za kołem polarnym Laponii.
Bogusław Bajor/PCh24.pl
_______________________________________________________________________________________
Pierwsze dary św. Mikołaja
fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
***
(Opowiadanie pochodzi z książki: ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA “SZALEŃCY BOŻY”)
Dom ubogiego Symforiona kamieniarza stał przy głównym placu Myry, górującym wysoko nad piaskowzgórzem licyjskim. W oddali błękitniało morze. Białe żagle, podobne motylom, skupiały się wokoło błyszczących w słońcu portowych ramion Andriaku. Plac był duży, nieustannie wypełniony tłumem ruchliwym i gwarnym, wieczną radość dla oczu dziecięcych stanowiącym, przeto Prakseda, Sekundus i Ab-don, nędzne potomstwo ubogiego Symforiona, przesiadywali całe dnie przed domem, sycąc oczy, by oszukać głód żołądka. Nagie ich ciałka wystalizną kości jaskrawo wyrażały zadawnioną biedę. Zapadłe głęboko oczy wpierały się pożądliwie w nieosiągnięty nigdy przedmiot marzeń: gorące placki miodne, maczane w oliwie, grubego handlarza Gorgona, sąsiada. Gdy na cienkim trójzębie żelaznym rozdawał placki szczęśliwcom, mogącym zapłacić za nie ćwierć obola, oliwa kapała na gorącą blachę, przypalając się z sykiem, i rozkoszna woń dochodziła aż ku dzieciom, powodując łaskotanie w krzyżu i napływ śliny do wyschniętej grdyki.
Tuż za Gorgonem stara jednooka Tryscylla sprzedawała gołębie. Powiązane za nóżki parami, podlatywały wkoło niej, trzepocąc. Prócz gołębi handlowała też dziewczętami, długie chwile trawiąc na szeptach z bogatą młodzieżą myreńską, do której szczerzyła bezzębne, krzywe usta. Wróżbiarz Thalesus zapraszał ręką przechodniów do wnętrza zasnutej oponą izby, w której smrodliwych ciemnościach ukazywał w wiadrze wody przyszłe losy. Rój much brzęczał opodal nad rozłożonym mięsiwem przed kramem rzeźnika. Psy bezpańskie płowe wałęsały się między nogami przechodniów. Środkiem placu przelewał się ruchliwy tłum, pstro i barwnie przyodziany. Filozofowie w białych tunikach szli poważnie, rozmyślnie nie widząc przechodniów. Za nimi śpieszyli skryby. Nieraz zdarzało się, że na jednym końcu placu stawał na kamiennym podwyższeniu retor, na przeciwnym zaś sofista, do zupełnego schrypnięcia głosu starając się przekrzyczeć wzajemnie i przyciągnąć tłum do siebie. Podjudzani przez rozbawionych słuchaczy, kończyli nieraz dysputę pięściami. W dnie świąteczne przesuwały się wśród modłów procesje diakonów i pobożnych diakonis w długich zasłonach na twarzach. Czasem wstrząsał miastem żelazny krok legij, dążących z Północy na Południe albo ze Wschodu na Zachód. Rzemienne skórznie zrudziałe były od śniegów lub popękane od gorących piasków. Drgały mocą stalowe golenie, kolana. Szczękały tarcze, władne wznieść Cezara, olśniewały w słońcu miecze, zdolne powalić wybrańca. Przed zwartym ich wężem rozstępował się z dala tłum i gród zalegała cisza. Oni zaś szli mimo, nie spoglądając na boki, zapatrzeni w daleką swą drogę, we własną rzymską nieodpartą moc. Gdy wieczór zapadał, do wygłodniałych dzieci powracał równie jak one wychudły ojciec Symforion, cały dzień pracujący w kopalniach marmuru, w twardym trudzie zdobywający prawo do nędznego życia. Przynosił dzieciom garść fig i suchy placek jęczmienny, po czym układali się na spoczynek przed drzwiami niskiego domostwa. Plac zalegała cisza. Czerwone latarnie błyskały u drzwi winiarni. Gdy i one zgasły, maleńkie samotne światło ponad bazyliką jak baczne oko czuwało nad uśpionym miastem. Każdy z mieszkańców spojrzawszy w tę stronę wiedział, że to płonie lampka zatlona ku czci Matki Bożej, przed której obrazem sędziwy biskup Myry, świątobliwy Epiphanes, trawi dnie i noce na nieustannej modlitwie. Z dawna pacierzami jeno dzielił sobie czas, niewidomym od lat będąc.
Wiekowy był biskup, z łoża z trudem dźwigający się przy pomocy pilnych diakonów. Rozluźnione więzy starczego ciała z trudem przytrzymywały duszę, która lada dzień uleci. Uleciałaby już pewno, gdyby nie troska, do ziemi wiążąca. Podziela ją całe miasto: Nie masz biskupa następcy! Słusznie przypuszczają ludzie, że działają tu złe czary. Bo raz po raz diakom i Rada przywodzą przed starca kapłanów co najprzedniejszych, najświątobliwszych, uczonych, prosząc by ręce na którego z nich położył, następcą swoim mianując — na próżno, bo bezsilnie opadają starcze dłonie. Do zmartwiałego ucha Głosy tajemne, nieodparte, szepcą: Nie tego naznaczysz!… I próżno wypatruje starzec ślepe oczy, czekając na godniejszego. Stawali już przed nim z całej Licji ludzie godni wielkiego zaszczytu i urażeni odeszli. Wrócił do swojej pustelni, uśmiechając się wyrozumiale nad starczym dziwactwem biskupa, świątobliwy anachoreta Hierofanus. Odszedł uczony teolog Baladon. Lud szemrał niezadowolony. Lada dzień biskup zemrze i trza będzie chyba do dalekiej Aleksandrii słać, do tamtejszego kościoła. Skołatany, serdecznie bolejący nad tym stanem rzeczy Epiphanes czuwał nocami, w modlitewnym wysiłku daremnie starając się rozeznać, od kogo pochodził więżący dłoń jego Głos. Był to głos Boga? Nie byłże to — o udręko! — głos demona?! Wspierając utrudzone, rozeschłe ciało o klęcznik, modlił się starzec bezsenny.
Z pięknego swego domu, na przeciwnym końcu placu tuż przy domku kamieniarza stojącego, patrzył uparcie w światełko migocące w komnatce biskupa — Mikołaj, syn Euzebiuszowy. Młody był, brzydki i nieśmiały. Dziwaczna nieśmiałość pętała go od dziecka niby sieć. Stronił od ludzi, których lękał się w cichym swym sercu. Bezpieczny byłby i wolny gdzieś na dalekiej pustyni, los zaś uczynił go dziedzicem wielkiego majątku, z którym nie wiedział, co począć. Noce jego były bezsenne i nużące ciężką troską. Nie chciał bogactwa, a jak by je rozdać, nie wiedział. Nieśmiałość kleiła mu wargi, gdy pragnął rozważnej porady starszyzny. Zawezwać ubogich, niech biorą? Ścierpnął i skulił się w sobie na myśl, że ogłoszono by go dobroczyńcą i wyniesiono w triumfie na plac. Zbierała ochota rzucić wszystko i nocą ujść z domu, lecz wstrzymywała myśl o chciwym krewniaku, który przyjdzie, dom opuszczony zajmie i twardą dłonią zacięży nad niewolnikami. Udarował ich wolnością — oni przedsię padli mu do nóg, błagając, by im pozostać pozwolił… I plątał się bezradnie wśród swych bezużytecznych dostatków, których podjąć i dobroczynnym potokiem między ludzkość skierować nie umiał.
Świt błysnął, różowiąc góry. Ranny wiew odświeżył skołataną głowę. Stroskany młody bogacz spojrzał z ganku w dół, gdzie kamieniarz Symforion ziewał, powstając do pracy. Dzieci spały, nagie, skulone pod chłodem nocy, podobne do sinych trupków. Nagły ból ścisnął serce Mikołaja.
Zaprawdę — pomyślał — wszystko na świecie jest lżejsze i do zniesienia łatwiejsze niż niedola małych dzieci. Współczującym okiem ogarnąć można każdy ból i pójść swoją drogą spokojnie, jeno nie cierpienie dziecka. Człek dojrzały zna przyczynę i powody swego bólu. Człek dojrzały zapaśnikiem jest świadomym — dzisiaj leży powalony, kto wie zaś, czyli sam nie tłoczył przeciwnika wczoraj? Któż odgadnie, jaki odwet gotuje mu jutro? Lecz krzywda dziecka cięższa jest niż świat. Niewinne oczy, zachodzące łzami z bolesnym zdziwieniem nad złem, palące są i niezapomniane jak wyrzut Boga samego. Niewinność Chrystusowa mieszka w drobnym ciałku nie znającym grzechu ni jego przyczyny. Kto miłuje Chrystusa, miłować musi ponad wszystko inne — dzieci. Przez nie dojdzie ku Niemu najłacniej. Biada życiu, które krzywdzi małych! Szczęśliwy, kto krzywdę dziecinną nagrodzi…
Stukot oddalających się spiesznie sandałów obudził w nocy Praksedę córkę Symforiona. Ciemna postać w naciągniętym głęboko kapturze mignęła w zdziwionych oczach dziewczynki. Odwróciła się na drugi bok, by zasnąć ponownie, gdy zapach bliski, nęcący poderwał ją na nogi. Instynktem głodnego zwierzęcia wyczuła jadło w pobliżu. Sięgnęła ręką — znalazła. Ze zdławionym piskiem zdziwienia kopnęła w chude żebra braci. Na wpół przytomni ze snu, rzucili się na nią, na zdobycz. Nie mówili nic. W mroku nocnym węchem i dotykiem raczej niż oczami rozpoznawali, zachłystując się spazmem rozkoszy, z widzenia jeno znajome mięsiwo pieczone w szafranie, węgorze tłuste w oliwie i placki lepkie od miodu, wonne od korzeni. Jedli żarłocznie, pomrukując z rozkoszy, jak to czynią zwierzęta, aż gdy szczęki im ustały, a kałdunki po raz pierwszy w życiu stały się pełne i ciężkie, przebudzili śpiącego opodal ojca. Ubogi kamieniarz, ostrożnym człowiekiem będąc, nie zadowolił się samym faktem radosnym. Nasyciwszy głód, zapragnął wiedzieć, skąd spadły dary nieznane. Lecz Prakseda nie umiała nic powiedzieć. Obudziła się, bo nieznajomy człowiek biegł przez plac. Poczuła placki, bo leżały tuż obok… Zatliwszy olejny kaganek, Symforion podjął ostrożnie resztę zapasów, by skryć je w izbie przed okiem zawistnych sąsiadów — i radość odjęła mu mowę: oto jeszcze lniana szatka, w sam raz dla Praksedy, i opończe ciepłe, wielbłądzie dla chłopców, i woreczek dzwoniący, a w nim… Ach! ach! a!… Przyciskając go oburącz do piersi, nędzarz dygotał jak liść. Nie będą już nigdy głodni! Ukląkł, bijąc pokłony Stwórcy, a także i bogom, nie wiedział bowiem, kto mu ten dar zesłał. Dziękował więc we łzach Jezusowi i Jowiszowi zarazem. Najświętszej Pannie i Afrodycie. Naraz pomyślał, że niechybnie okradziono kogoś w mieście, i złodziej, spłoszony, zdobycz swą przy nich podrzucił. Wszakże dziewczyna uciekającego słyszała. Zgarnął oburącz skarb, przenosząc go w głąb ciemnej nory, zwanej domem, przykazując srogo dzieciom nic nikomu o zdarzeniu nie opowiadać, natomiast pilnie słuchać, gdy obwoływacz stratę ogłosi. Lecz obwoływacz nie ukazał się wcale na placu, na którym dwóch retorów potykało się na słowa od straży rannej do schyłku dnia — aż słuchacze, zakładający się o to, który przetrzyma, wodę im z winem podawali dla pokrzepienia.
Ubogi dotychczas kamieniarz nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział również, że następnej zaraz nocy dzieci uboższego jeszcze niż on Nazariusza takiż sam skarb przy ubogim swoim posłaniu znalazły i że równie jak on ostrożny Nazariusz zalecił dzieciom milczenie. Z kolei bogatymi się zbudziły i małe córki starej Darii, wdowy niemocą ruszonej, potem Rustykus i Klemens, sieroty po Tymoteuszu tragarzu. Wtedy przestano się już ukrywać i wieść huknęła wśród ludzi, że dobroczynny demon nawiedza miasto w nocy, rozdaje królewskie dary. Zapewne obdzieli z kolei wszystkich mieszkańców?
Z radosnym wzruszeniem myśleli bogaci kupcy, jakie skarby tajemniczy gość musi zachowywać dla nich, skoro tak hojnie obdziela nędzarzy, niewartych spojrzenia. Kimże był? Aniołem? Demonem dobrym? Gdy nie kwapił się iść z darami pomiędzy bogaczy, gotowi go byli ogłosić duchem piekieł, czartem, i dary na ogień skazać. Że znajdowały się jednak między nimi misternie z drzewa lub kamienia rzeźbione wyobrażenia Baranka albo Gołębicy, musiano uznać niebiańskie pochodzenie dobroczyńcy. Tymczasem nie mijała noc, by ktoś z ubogich, dzieci mających, obdarowany nie został. W mieście nie mówiono już o niczym innym, z grozą, zawiścią, uniesieniem i błogosławieństwem lub oczekiwaniem. Bądź co bądź podnosiło to ogromnie znaczenie grodu. Myra dotychczas szczyciła się, że wylądował w niej kiedyś Paweł z Tarsu, Apostoł narodów, a przejeżdżał cesarz Hadrian, obwożący po całym świecie frasobliwą, niespokojną duszę. Do tych odwiedzin przybywały nowe, nierównie wszakże znaczniejsze.
Nikt dotąd nie widział tajemniczego przybysza. Zjawiał się, gdzie się go nie spodziewano, i rzuciwszy do wnętrza domu lub przed progiem tłumok z darami, znikał bez śladu. Niektórzy zaręczali, że widzieli świetlisty rąbek mknącej szaty i rozpoznawali Archanioła Gabriela. Inni stwierdzali, że pojawieniu się Geniusza towarzyszył nagły wicher, a wraz czar schodził na głowy mieszkańców, klejąc im oczy nieprzepartym snem. Więc grube przekupki, omijane dotychczas przez Ducha, kiwały frasobliwie głowami, zapewniając, że nieczyste to muszą być moce.
Wśród ogólnego zaciekawienia prawie niepostrzeżenie przechodziła inna sprawa, zaszczytu miastu nie przynosząca, nie ogadana ani roztrząśnięta jak by należało przez gawiedź rynkową. Oto Mikołaj syn Euzebiuszowy, po którym słusznie spodziewać się było można statku i pobożnej obyczajności, zostawszy dziedzicem nie byle majątku, zamknął się przed ludźmi, by wieść życie gorszące i haniebne. Co dzień wieczorem (opowiadali z żalem niewolnicy) młody pan wymykał się z domu, by wrócić dopiero o świcie. Przepadał bez wieści i darmo próbowano go śledzić.
Pozornie niezręczny, nabierał chytrości węża, gdy chodziło o zmylenie śladów. Raz wyzwoleńcowi imieniem Jonas udało się go dostrzec:
w ciemnej opończy i kapturze szczelnie nasuniętym na głowę wałęsał się po najgorszej, odległej dzielnicy miasta. Czego tam szukał?… Co więcej, starszy wyzwoleniec Theobaldus, zaufany nieboszczyka Mikołajowego ojca, zajrzał kiedyś ukradkiem do skarbca domowego i z przerażeniem zauważył w nim znaczny ubytek. Mikołaj trwonił fortunę z trudem zbieraną przez pobożnego a zapobiegliwego Euzebiusza! Niewątpliwie hołdował grzesznym miłostkom greckim, przez Kościół najsurowiej potępionym.
Starsi mężowie starali się nakłonić świątobliwego Epiphanesa, by grzesznika do siebie zawezwał i powagą biskupią poprawę życia nakazał, lecz starzec obojętny był na te namowy.
— Zali kto go na grzechu zdybał? — zapytywał.
Darmo było zdziecinniałemu ślepcowi tłumaczyć, iż niepotrzebny jest widok grzechu samego, tam gdzie ogólne, niezbite o winie trwa przekonanie. Na koniec więc dawni przyjaciele i towarzysze nieboszczyka Euzebiusza, Markus Ancilla, najbogatszy kupiec w mieście, zapalczywy Chrystofor, żeglarz i łagodny Lucjus, trzymający gospodę w Andriaku, zeszli się, by synowi przyjaciela sumienie roztrząsać. Dość długo stukali kołatką u wrót, zanim niewolnik otworzył i dostojników do atrium wprowadził. Markus trącił znacząco Chrystofora w bok i obaj smutnie pokiwali głowami, rozglądając się dokoła.
Wykwintne niegdyś mieszkanie wiało opuszczeniem. Na zapylonym marmurze tabliczek nie zapisał się od dawien dawna żaden gość. Jedynie przed obrazem Najświętszej Dziewicy, umieszczonym w miejscu, gdzie pogańskimi czasy stał ołtarzyk bóstw domowych, płonęła lampka oliwna jak dawniej.
Na odgłos kroków odwrócili głowy. Mikołaj stał przed nimi, schylając się w kornym ukłonie. Nieśmiała jego twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie, szerokie usta uśmiechały się niepewnie, a z całej postawy bił lęk nieczystego sumienia. Obrzucili go surowo badawczym wejrzeniem, siadając wygodnie na ławie.
— Mikołaju, synu Euzebiuszowy! — zagaił rzecz Markus Ancilla z powagą. — Jako przyjaciele ojca twego pobożnej pamięci przyszliśmy cię spytać, co czynisz…
— Zgorszenie miastu dajesz, którego ścierpieć nie możemy! — przerwał porywczo Chrystofor.
— Zbawienie duszy narażając — westchnął Lucjus, składając ręce na wydatnym brzuchu.
— Noce poza domem spędzasz — podjął surowo Ancilla — majątek nikczemnie marnujesz. Nie po to ojciec twój zapobiegliwie go gromadził…
— Hańbisz się! Tajnej rozpuście oddajesz!
— Powiadają już, żeś wiary świętej odstąpił, do pogańskich praktyk bezecnych należąc… Mikołaj potrząsnął głową przecząco.
— Oby tak nie było!… Dokąd zatem chodzisz nocami?
— Gadaj zaraz, a szczerze!
— W imieniu gminy żądamy!
A gdy oskarżony milczał uparcie, mnąc kraj sukni w drżących palcach, w sercu poważnych mężów wezbrał słuszny gniew.
— Biada ci, nieszczęśniku, który w szpony szatanów popadłeś! — zagrzmiał Chrystofor. — Biada ci! Ratować będziem twą duszę, z wolą czy bez woli, obaczysz!
Wyszli wzburzeni, otrzepując na progu starannie sandały. Mikołaj stał bez ruchu. Wyzwoleniec odprowadził ich do drzwi.
— Nie tak nas tu niegdyś przyjmowano — sapnął doń gniewnie Chrystofor. — Na taki żar nawet kropli wina nie podałeś, Symforionie!
— Nie mamy wina w domu, dostojny panie! — szepnął wyzwoleniec.
— Nie ma wina?! Cóż podajecie do stołu?
— Mleko kozie — westchnął sługa. — Młody pan przaśnymi plackami, figami i mlekiem żyje, a my z nim — dokończył żałośnie.
— Słyszeliście, szlachetni przyjaciele? — zagadnął za wrotami do towarzyszy Markus Ancilla. — W nocy fortunę trwoni na rozpustę, w domu zasię służbę głodzi…
— Czary to pogańskie! Czary! Tesalijskie jędze go zmamiły. Widziały praczki onegdaj podle gaju, któren ku wybrzeżu schodzi, korowód owych czarownic, przy miesiącu tańce swoje sprawujących…
— Uchowaj Boże! — wzdrygnął się z lękiem Lucjus.
— Na świętego Walentego męczennika! W gaju?! Toż tam Mikołaja, rzekomo wracającego z Andriaku, widziano!
— Baczycie?!
— Nie tylko dla pamięci cnotliwego Euzebiusza, lecz dla spokoju całego miasta, które za sprawą jednego apostaty nawiedzone przez demony być może, należy swawolę Mikołaja grzesznika ukrócić — stwierdził uroczyście Chrystofor.
Weszli do winiarni, gdzie znajomi zwartym kołem otaczali Serwiliusza owocarza. Geniusz dobroczynny nawiedził jego dom tej nocy. Mała Lucylla zdążyła zobaczyć, gdy znikał, długi szmat barwnej materii. Dziecko, jak to dziecko, upierało się, że była to sakwa z kwiecistego bławatu zeszyta, z której Geniusz wytrząsnął swe dary, niewątpliwie zaś musiał to być kraj szaty lub skrzydła.
Lecz trzej mężowie słuchali tego obojętnie. Co tam Geniusz! Dotąd nie był u nich i u innych, co najprzedniejszych. Nierównie więcej pochłania ich uwagę sprawa Mikołaja. Obiecali sobie roztoczyć baczny nadzór nad grzesznikiem.
Jakoż w parę dni później już go wykryli, przemykającego się nocą pod ścianami.
— Mikołaju! Mikołaju! Stój!
Słysząc wołanie porwał się uciekać. Skoczyli za nim. Wnet przyłączyli się do nich sąsiedzi, zwabieni hałasem. Mikołaj pędził jak jeleń, daremnie starając się zmylić pogoń w zawiłej plątaninie uliczek. Tłum, krzycząc i grożąc, biegł za nim. Gorliwsi kamieniami sięgali. Zbudziło się całe miasto.
Nieczuły z dawna na gwary zewnętrzne, w rozmyślaniach dusznych zatopiony, sędziwy biskup Epiphanes roztworzył szeroko w ciemność niewidome oczy. Wrzawa rozbudzonego miasta biła w okna, nie dochodząc doń. Daleki o całe światy od wrzaskliwych ludzi z dołu, uniósł się, zasłuchany w Głosy tajemne, Boskie, zza krawędzi świata dochodzące, których dźwięk tak jest odległy, iż czterdzieści lat ciszy straszliwej pustyni zaledwie nieraz wystarczy, aby je uchem pochwycić. Nakaz, tyle lat oczekiwany, przyszedł nareszcie i bił weń rozkazująco, mocno, nieodparcie. Przyłożył dłonie do czoła, by uciszyć szum, wypełniający suchą czaszkę niby morską konchę, i treść nakazu rozeznać. Zapragnął wstać i pójść, choć nie wiedział jeszcze, dokąd. Nie było nikogo w pobliżu. Diakoni zbiegli na dół, zwabieni krzykiem na placu, przeto sam dźwignął z wysiłkiem zniedołężniałe ciało. Drżącymi rękoma zmacał biskupie swe szaty. Włożył na głowę infułę. Podpierając się laską-krzywulą, schodził po schodach, wiedziony czuciem nieomylnym.
Głosy śpiewały wokoło i w nim. Rozeznawał je teraz wyraźnie: ptaszęcym chórem dzwoniły:
Naznacz go! Naznacz go! Naznacz go i spocznij rad…
Szedł ciemną nawą kościoła, szczęśliwy, wyciągając w ciemności ramiona ku temu, kogo głos zwiastował… Nareszcie będzie mógł spocząć!… Czuł już wieczną wiosnę duszy, ku której wyzwolić się osiągnie prawo. Odrzuci larwę cielesną starości jak łachman przykry, zetlały.
Zachwiał się nagle, bo człowiek uciekający upadł mu do nóg bezwładnie. Rozświegotały się Głosy, rozjaśniła się twarz starca. Niezbicie czując, iż trzyma w ramionach następcę, nie pytał, kim był ów człowiek ani skąd się wziął. Nie wiedział, że równocześnie wtargnął do kościoła groźny i wzburzony tłum. Blask pochodni rozświecał głęboką noc bazyliki. W tym świetle ujrzano starca, jak radosnymi rękami zdejmował z głowy infułę, tyle lat na głowie ciążącą, i wciskał na głowę zbiega. Z szyi krzyż, z ręki laskę pasterza krzywulę. W gorączce szczęśliwej zsuwał z sękatego palca pierścień, drżącą ręką szukał dłoni, na którą ametyst nasunie. A ustroiwszy, odwrócił go twarzą ku wyjściu i wzniósł wysoko błogosławiące dłonie nad głową wybrańca. Nie słyszał gniewnego szemrania. Tłum, zaskoczony, nie chciał ustąpić bynajmniej. Omyłka świątobliwego ślepca była zbyt widoczna i gorsząca. Szacunek wstrzymywał, rozsądek nakazywał przeciwdziałać rychło. Ruszono naprzód stanowczo. A w tejże chwili, wpółprzytomny ze wstydu i przerażenia, Mikołaj upuścił zawiniątko, kurczowo dotąd przy piersi trzymane. Upadło z szelestem na ziemię. Okrągłe placuszki z miodu, radość dzieci, potoczyły się po stopniach aż pod nogi tłumu.
— Sakwa Geniusza! — wykrzyknęła ze zdumieniem mała Lucylla, córka owocarza.
wiara.pl(Zofia Kossak, Szaleńcy Boży, Warszawa 1974)
______________________________________________________________________________________________________________
5 grudnia
Błogosławiony Narcyz Putz,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Saba Jerozolimski, prezbiter • Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter |
Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych. Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”. Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu. Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz. Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji. Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej. W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi. Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie. Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym. Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”. 24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu. Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów. Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. 13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”. |
______________________________________________________________________________________________________________
4 grudnia
Święta Barbara, dziewica i męczennica
św. Barbara Witraż z kościoła św. Mikołaja w Bujakowie/fot. Henryk Przondziono/GN *** Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą. Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku. Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty. Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami. Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli. W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża. |
_______________________________________________________________________________
Patronka nie tylko górników.
To musisz wiedzieć o św. Barbarze
św. Barbara wg Roberta Campina, Domena publiczna, via Wikimedia Commons
***
W Polsce kojarzy się nam głównie z górnikami i Barbórką, jednak jest ona patronką wielu innych zawodów, a także dobrej śmierci – św. Barbara. Jej wspomnienie Kościół celebruje 4 grudnia.
1.Piękna córka kupca
Barbara (imię to oznacza dosłownie – cudzoziemka) urodziła się w wieku IV w zamożnej rodzinie, w mieście Heliopolis w Bitynii (północna część Azji Mniejszej) Kiedy była jeszcze małym dzieckiem zmarła jej mama. Gdy podrosła ojciec Barbary – Dioskur, wysłał ją na naukę do miasta Nikomedia. Tam poznała Orygenesa z Aleksandrii, który przedstawił jej wiarę chrześcijańską. Barbara od razu się nią zachwyciła i wkrótce stała się chrześcijanką. Niedługo potem poszła jeszcze dalej – złożyła śluby czystości. Zrobiła to wszystko w tajemnicy przed swoim ojcem, który był zawziętym wrogiem chrześcijan. Dioskur zaplanował, że sam wybierze dla córki męża, a że Barbara była dziewczyną piękną i bogatą, wielu chciało mieć ją za żonę.
2.Gołębica przynosiła jej Hostię
Kiedy Dioskur ruszał w długie podróże handlowe, zamykał swoją córkę w wieży, aby nie mogła ona spotykać się z chłopakami. Barbara, która złożyła śluby czystości, nawet o tym nie myślała, więc pasowało jej to zamknięcie w wieży, gdzie mogła spokojnie się modlić, nie nękana przez hordy zalotników. Brakowało jej tylko Komunii Świętej. Ale jak mówi legenda, uprosiła u Boga cud i gołębica przynosiła jej codziennie na wieżę Ciało Pańskie. W podzięce Barbara kazała sługom wykuć trzecie okno w wierzy, na chwałę Trójcy Świętej.
3.Dioskur wpadł w szał i zabił własną córkę
Dioskur, kiedy dowiedział się w końcu, że jego córka jest chrześcijanką i do tego nie ma zamiaru wyjść za mąż, wpadł w szał. Chciał bowiem wydać Barbarę za bardzo bogatego i wpływowego człowieka, który podniósł by jego status społeczny.
W nienawistnym amoku zaciągnął swoją własną córkę do Marcjana, prefekta cesarza Maksymiliana, który okrutnie prześladował chrześcijan. Nawet Marcjanowi zrobiło się żal tak młodej i pięknej kobiety. Próbował przekonać ją, najpierw bez stosowania przemocy, iż nie ma sensu upierać się przy ślubach dziewictwa w imię jakieś obcej cesarstwu religii. Barbara była jednak nieugięta w swoim postanowieniu i wierze. Marcjan kazał więc wydać ją na tortury. Te również nic nie dały. Zapadł wyrok śmierci i Barbarę ścięto mieczem. Legenda mówi, że jej katem był rodzony ojciec. Tak głęboko był zainfekowany złem, że zastąpił kata przy egzekucji. Według legendy Boża sprawiedliwość nie czekała długo. Zaraz po wykonaniu wyroku, w Dioskura miał uderzyć piorun i spalić go na proch.
4.Jedna z najpopularniejszych świętych kobiet Europy
Trudno uchwycić początki kultu św. Barbary. Pierwsze ślady w Kościele wschodnim pochodzą już z IV wieku. Na zachodzie oddawano jej cześć na pewno od VII wieku Dynamiczny rozkwit kultu nastąpił jednak w pełnym średniowieczu, szczególnie w okresie wypraw krzyżowych. Wtedy to osiągnął on swoje apogeum. Szybko szerzył się kult relikwii świętej, które rzekomo sprowadzono do Wenecji w roku 1258. Czczono je jednak także w Rzymie, Piacenzy, Rieti, Pradze, a nawet na Pomorzu. Przejawem rozwiniętego kultu było między innymi powstanie szeregu różnego rodzaju utworów poświęconych męczennicy. Szczególnie ciekawe są utwory hagiograficzne i liturgiczne. Takowy piękny utwór ku czci św. Barbary stworzył m.in., żyjący w średniowieczu, kanonik krakowski Adam Świnka z Zielonej.
5.Patronka górników i dobrej śmierci
Z postacią świętej Barbary wiąże się wiele legend. Według jednej z nich, oczekującej na śmierć Barbarze anioł przyniósł Komunię Świętą. Dlatego uważana jest za patronkę dobrej śmierci i na wizerunkach przedstawiana jest często z Hostią w dłoni.
Święta Barbara powszechnie jest też czczona jako patronka dziewic, artylerzystów, opiekunka w pożarach, a przede wszystkim jako patronka górników. Obrali ją oni za swoją opiekunkę i orędowniczkę dlatego, że uciekając z więzienia, Barbara miała się przecisnąć przez skalną szczelinę. Jest też patronką marynarzy, architektów, różnych grup budowlanych, kowali, kamieniarzy, dzwonników, kucharzy, a nawet więźniów i flisaków – w wielu miastach nad Wisłą były dzielnice, zwane Rybakami, a w pobliskich kościołach odprawiano nabożeństwa ku czci św. Barbary. W Warszawie od 1532 roku istniał cech rybacki pod jej wezwaniem.
6.Jak Polacy pokochali św. Barbarę
W Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.) wspominana jest św. Barbara pod datą 4 grudnia. Na naszych ziemiach pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 roku w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał, jako zaciekły luteranin, wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię Świętą. W Polsce najbardziej rozsławiło imię św. Barbary górnicze święto Barbórka. Nawet za czasów rządów „komuny”, Barbórkę obchodzono w całym kraju. Choć oczywiście miało ono charakter świecki, to przecież wszyscy Polacy wiedzieli, że Barbórkę świętuję się w dzień wspomnienia św. Barbary.
(źródła – brewiarz.pl, niedziela.pl, święci na każdy dzień)
Adam Białous/PCh24.pl
________________________________________________________________________________________
Żeby szychta zrobić, a wybyć – św. Barbara
św. Barbara na cechowni kopalni Halemba/fot. Henryk Przondziono/GN
***
Jej obraz lub figura znajduje się w każdej kopalnianej cechowni i w wielu górniczych domach. Przed wizerunkiem św. Barbary modliła się niegdyś cała śląska rodzina, prosząc o szczęśliwy powrót z szychty ojca, brata, syna górnika.
Większość informacji o św. Barbarze pochodzi ze średniowiecznych legend. Urodziła się pod koniec III w. w Nikomedii (dziś Izmid w Turcji) jako córka bogatego i wpływowego Dioskura.
O rękę pięknej, wykształconej i inteligentnej Barbary ubiegało się wielu znakomitych młodzieńców. Dziewczyna wszystkim jednak odmawiała. Spotykała się z chrześcijanami, którzy ukrywali się wówczas przed prześladowaniami ze strony jednego z najokrutniejszych cesarzy – Galeriusza Waleriusza Maksymina. Przyjęła chrzest i postanowiła poświęcić życie Bogu.
Jej ojciec fanatycznie nienawidził chrześcijan. Kiedy dowiedział się, że córka przyjęła chrzest, chciał ją uderzyć, ale ziemia się pod nią rozstąpiła, ratując ją przed gniewem ojca. Rozwścieczony kazał zbudować w swoim domu wieżę, w której postanowił zamknąć Barbarę. Kiedy budowla była gotowa, spostrzegł, że zamiast zaplanowanych dwóch okien ma trzy. Barbara w tajemnicy przed ojcem nakazała murarzom zrobić trzecie okno. Były one dla niej symbolem Trójcy Świętej.
Dioskur więził i głodził córkę, by wyrzekła się wiary. Dziewczyna była jednak nieugięta. Wtedy ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej „jakby muskaniem pawich piór”. Barbara była bita maczugami, przypalana pochodniami, a wreszcie sędzia kazał jej obciąć piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. W końcu Barbara została skazana na śmierć. Według legendy, oczekującej na śmierć Barbarze anioł przyniósł Komunię Świętą. Dlatego uważana jest za patronkę dobrej śmierci i przedstawiana często na wizerunkach z Hostią w dłoni. Barbara zginęła z ręki ojca, który ściął ją mieczem. Podobno zaraz potem zginął rażony piorunem. Miało się to wydarzyć około 305 roku.
Po śmierci Barbary jej kult od razu stał się bardzo popularny. W VI w. cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stamtąd w 1202 r. zostały zabrane do Wenecji, a następnie przekazane do miasta Torcello, gdzie do dziś mają się znajdować w kościele św. Jana Ewangelisty.
W Polsce już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II, św. Barbara wspomniana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wybudowano w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara darzona jest wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – w wielu miejscach to ona obdarowuje dzieci prezentami. Św. Barbara jest patronką górników, flisaków, marynarzy, architektów, murarzy, saperów, artylerzystów, ludzi narażonych na wybuchy. Podczas II wojny światowej na swoją orędowniczkę obrali ją także członkowie Polski Podziemnej, dla których skatowana śledztwem Barbara miała znaczenie symboliczne. W czasie okupacji w rękopisach krążył wiersz Krystyny Przygodzkiej, za którego posiadanie groziła nawet kara śmierci. Jedna ze strof odwoływała się do Świętej: „Święta Barbaro, górników patronko/ zejdź w niewoli podziemie czarne/ i szaty swojej koronką/ osłoń tajną drukarnię”.
W Polsce św. Barbara szczególnie czczona jest na Górnym Śląsku. W 1963 roku diecezja katowicka zwróciła się o zatwierdzenie jej patronatu. Jej obraz lub figura znajduje się w każdej kopalnianej cechowni i w wielu górniczych domach. Wiele rzeźb i obrazów Świętej przeniesiono już dziś z cechowni likwidowanych kopalń do kościołów lub muzeów.
Przed wizerunkiem św. Barbary modliła się niegdyś cała śląska rodzina, prosząc o szczęśliwy powrót z szychty ojca, brata, syna górnika. Ilekroć czarne sztolnie „odwiedzała” śmierć, gdy gwarków nękał nieprzychylny im, zazdrośnie strzegący swych bogactw Skarbnik, gdy podziemne czeluście nawiedzał okrutny bies Szarlej – zawsze wtedy górnicy zwracali się o pomoc i obronę do swojej Patronki. Modlili się słowami: „O święta Barbaro, zlituj się nade mną, żebym się nie został pod tą ziemią ciemną. Żona by płakała, dzieci by płakały, boby ojca swego więcej nie widziały”. I dziś wielu górników przed zjazdem na szychtę prosi Boga przez wstawiennictwo św. Barbary, by mogli „szychta zrobić, a wybyć”.
Górnicze tradycje przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Gwarków cechuje ogromna solidarność i pobożność. Nie do pomyślenia jest, by któryś z nich odmówił pomocy koledze. Solidarność ta i wiara w Boga bardzo często utrzymywały przy życiu zasypanych w kopalnianych czeluściach robotników. Wychodzących do pracy najbliżsi żegnają słowami: „Szczyńśliwo szychta”, na co górnicy odpowiadają: „Dej Boże”.
Najbardziej uroczystym dniem było i jest dla górników święto ich patronki. Spotykają się wtedy w kopalnianych cechowniach i w kościołach na Mszy. Starym zwyczajem w Barbórkę najlepsi otrzymują szpady górnicze. Dawniej urządzane były też skoki przez skórę, co było swoistym pasowaniem na górnika. Potem spotykają się na Gwarkach, gdzie przy muzyce kopalnianych orkiestr dętych, przy kuflu piwa i golonce rozprowiajom o fedrowaniu.
Anna Burda/wiara.pl
_________________________________________________________________________________________
figura św. Barbary w kościele księży Pallotynów na Karczówce/ fot. Liliana Kołłątaj
______________________________________________________________________________________________________________
3 grudnia
Święty Franciszek Ksawery, prezbiter
Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy. Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia. W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego. 7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545). W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów. Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin. Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego. Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim. Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz. W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła. |
_____________________________________________________________________________________
Kim był św. Franciszek Ksawery?
św. Franciszek Ksawery (1506-1552) (mal. Peter Paul Ruben)
***
3 grudnia, wspominamy w Kościele św. Franciszka Ksawerego, patrona wszystkich misjonarzy katolickich.
Święty z Xavier w sposób doskonały naśladował Jezusa i dlatego, jak On, przemierzał wioski, docierał do miast, by spotykać ludzi spragnionych zbawienia. Franciszek jak nasz Pan zawsze był w drodze, z Dobrą Nowiną na ustach i z sercem rozpalonym miłością Jezusa i do Jezusa. Zachęcony przez św. Ignacego rozmawiał z Panem “jak przyjaciel z przyjacielem”, pragnąc coś wielkiego dla Niego uczynić. On istotnie usłyszał wezwanie Pana z Ewangelii: “Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody”.
Franciszek urodził się na zamku Xavier (Hiszpania) 7 kwietnia 1506 roku. Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii. Zanim święty został misjonarzem w dalekich Indiach, na Molukach, Cejlonie i Japonii, przebył długą duchową drogę. W domu rodzinnym otrzymał staranne wychowanie religijne. Każdego dnia wieczorem wszyscy domownicy modlili się przy krzyżu w zamkowej kaplicy. Gdy miał 9 lat zmarł mu ojciec. W roku 1525 został wysłany na studia do Paryża, by po ich zakończeniu i przyjęciu święceń kapłańskich objąć probostwo w Pampelunie. W Paryżu zetknął się ze Ignacym Loyolą. Franciszek poznał tego wzbudzającego zaciekawienie Baska dzięki Piotrowi Favrowi, z którym nasz święty dzielił pokój.
Przełomowym doświadczeniem w życiu św. Franciszka Ksawerego były trzydziestodniowe Ćwiczenia duchowne odprawione pod kierunkiem samego Ignacego. Był to czas duchowej walki. Żeby wytrwać do końca na trwających godzinę pięciu medytacjach dziennie, przywiązywał się do krzesła. Wkrótce po zakończeniu rekolekcji dołączył do grona pierwszych towarzyszy, z którymi złożył śluby czystości i ubóstwa w kaplicy na Montmartre w Paryżu 15 sierpnia 1534 roku. Odtąd udziałem przyjaciół w Panu było doświadczenie “jedności serc i umysłów”. W roku 1537, razem z innymi współbraćmi, przyjął święcenia kapłańskie i zaczął z wielkim powodzeniem głosić kazania na terenie Włoch.
Franciszek Ksawery, doświadczywszy przebaczającej miłości od Jezusa, pragnął dzielić się nią z wszystkimi ludźmi. Odkrył, że Bóg pragnie, by wszyscy zostali zbawieni, dlatego jezuita chciał dzielić się z nimi największym skarbem swego serca – Jezusem. Chciał być “loco por Cristo”, szalonym dla Chrystusa! W marcu 1540 roku Franciszek Ksawery na prośbę Ignacego, który nie był jeszcze wybrany na generała, udał się do Portugalii, skąd 7 kwietnia 1541 wyruszył na misje do Indii. Jak głębokie było doświadczenie jedności serc pierwszych jezuitów świadczy męstwo Franciszka, z jakim znosił rozłąkę z nimi, gdy był już na misjach. Radował się i cieszył, czytając kolejny raz listy, które docierały do niego z Rzymu.
Pan Jezus był z Franciszkiem gdy głosił kazania i nauczał katechizmu dzieci w Indiach, gdy śpiewał dla nich modlitwę “Ojcze nasz” i recytował “Credo”. Duch Święty na co dzień udzielał mu daru szybkiego uczenia się języków obcych, ale jednak najważniejszy był język miłości! Doświadczał żywej obecności Trójcy Świętej, w Imię której udzielał chrztu świętego dziesiątkom tysięcy ludzi. Bywało, że jednego dnia ochrzcił 200 osób, starszych oraz dzieci.
Dzisiaj już nie pojmujemy, jak wielkie było pragnienie świętego z zamku Xavier, by ogień Bożej miłości objął cały świat! Dużo piszemy i mówimy o potrzebie zrozumienia zjawiska wielokulturowości i o dialogu. Podobni jesteśmy do owych paryskich profesorów z Sorbony, pełnych ludzkiej wiedzy, a nie Bożej mądrości! Do nich apelował ojciec Franciszek Ksawery, by wreszcie otworzyli swoje serca na wolę Pana względem nich. Pragnął, by wszyscy ludzie, którzy odkryli jak bardzo zostali obdarowani przez Chrystusa, umieli hojnie odpowiedzieć na wezwanie Króla wieków. Ze strony św. Franciszka była to odpowiedź całkowicie bezinteresowna. Wyraził to nasz Święty w swojej ulubionej modlitwie, Dlaczego Cię kocham?
Nie dla nagrody kocham Cię, mój Panie!
Lecz tak, jak Ty mnie ukochałeś, Boże,
chce Ciebie serce kochać, ile może!
Tyś Król mój, Bóg mój, jedyna ostoja!
Innej pobudki nie zna miłość moja
Wiemy z różnych świadectw, jak dramatyczne były ostatnie tygodnie i godziny w życiu św. Franciszka. Umierał wyczerpany gorączką i opuszczony na wyspie Sancjan. U wrót chińskiego imperium strudzony misjonarz oddał ducha Bogu. Dla Niego poświęcił wszystkie talenty i zdolności walcząc do końca pod Sztandarem Krzyża. Resztką sił modlił się pewnie słowami modlitwy Anima Christi: w godzinie śmierci mojej wezwij mnie i każ mi przyjść do siebie, abym ze świętymi Twymi chwalił Cię. Miało to miejsce 3 grudnia 1552 roku. Tego dnia jego najbliżsi zauważyli krople krwi na twarzy Ukrzyżowanego z kaplicy na zamku Xavier, gdzie przyszedł na świat.
Franciszek Ksawery został kanonizowany przez papieża Grzegorza XV w 1622 roku. Nasz Święty był ziarnem, które wrzucone w bruzdę świata przyniosło i wciąż przynosi obfity owoc, porywając wielu młodych do pójścia za Jezusem.
Święty Franciszku Ksawery, Ty pozwoliłeś, by w Twoim sercu płonął ogień miłości do Jezusa Chrystusa, który przemienia, wyrywa z bylejakości i otwiera przed nami nowe perspektywy działania Bożej łaski. Wypraszaj nam u Boga gotowość hojnego odpowiadania na Jego miłość do każdego z nas.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
______________________________________________________________________________________________________________
2 grudnia
Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter
Zobacz także: • Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter • Święta Blanka Kastylijska • Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica |
Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem). Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości. Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów. Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach. Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”. W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona. |
______________________________________________________________________________________________________________
1 grudnia
Błogosławiony Karol de Foucauld, prezbiter
Zobacz także: • Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze • Święty Eligiusz, biskup |
Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą. W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów. 3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny. Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie. Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci. Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric). W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii. Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie. Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku. W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję. W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami. W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa. Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie. |
_________________________________________________________________________________
O roli świeckich w Kościele
bł. Charles de Foucauld/vacitcannews.va
Rozważanie papieża Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” (13.11.2005)
O roli świeckich w Kościele i powołaniu do świętości przypomniał Benedykt XVI podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański w Watykanie. Papież nawiązał także do postaci nowych błogosławionych, którzy dzisiaj w Bazylice św. Piotra zostali wyniesieni na ołtarze: o. Karol de Foucauld, misjonarz Sahary i założycielki zgromadzeń zakonnych: s. Maria Pia Mastena i s. Maria Crocifissa Curcio. Na Placu św. Piotra zebrało się kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów z całego świata. Papież pozdrowił obecnych na modlitwie Polaków.
Oto tekst papieskiego przemówienia:
Drodzy bracia i siostry! Dziś rano w Bazylice św. Piotra ogłoszeni zostali błogosławionymi słudzy Boży Karol de Foucauld, kapłan, Maria Pia Mastena, założycielka Zgromadzenia Sióstr Świętego Oblicza i Maria Crocifissa Curcio, założycielka Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Dołączają oni do szerokiej rzeszy błogosławionych, którzy podczas pontyfikatu Jana Pawła II pozostawieni zostali wspólnotom kościelnym, w których żyli, aby je czciły, w przeświadczeniu o tym, co z naciskiem podkreślił Sobór Watykański II, że wszyscy ochrzczeni powołani są do chrześcijańskiej doskonałości: kapłani, zakonnicy i świeccy, każdy zgodnie ze swym charyzmatem i swoim specyficznym powołaniem. W istocie wielka uwaga, jaką Sobór przywiązywał do roli wiernych świeckich, poświęcając im cały czwarty rozdział Konstytucji „Lumen gentium” o Kościele, aby zdefiniować ich powołanie i posłannictwo, zakorzenione w chrzcie i bierzmowaniu i nastawione na to, aby „szukać Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej”.
18 listopada 1965 r. Ojcowie przyjęli oddzielny dekret o apostolstwie świeckich „Apostolicam actuositatem”. Podkreśla on nade wszystko, że „owocność apostolstwa świeckich zależy od ich żywotnego zjednoczenia z Chrystusem”, to jest solidnej duchowości, ożywianej czynnym uczestnictwem w liturgii i wyrażanej w stylu ewangelicznych błogosławieństw. Oprócz tego dla świeckich wielkie znaczenie mają zawodowa kompetencja, rodzina, poczucie obywatelskie i cnoty społeczne. Skoro prawdą jest, że zostali oni indywidualnie wezwani do dawania swego osobistego świadectwa, szczególnie cennego tam, gdzie Kościół natrafia na trudności, wszelako Kościół kładzie nacisk na apostolstwo zorganizowane, niezbędne, aby odciskać piętno na zbiorowej mentalności, na warunkach społecznych i na instytucjach. W związku z tym Ojcowie zachęcili liczne stowarzyszenia świeckich, nalegając także na ich formację do apostolstwa. Tematowi powołania i posłannictwa świeckich umiłowany Papież Jan Paweł II poświęcił zgromadzenie synodalne w 1987 r., po którym ogłoszona została adhortacja apostolska „Christifideles laici”.
Kończąc, chciałbym przypomnieć, że w ubiegłą niedzielę w katedrze w Vicenzy beatyfikowana została matka rodziny Eurosia Fabris, zwana „Mamma Rosa”, wzór chrześcijańskiego życia w stanie świeckim. Wszystkim tym, którzy są już w niebieskiej ojczyźnie, wszystkim naszym świętym, a w pierwszym rzędzie Najświętszej Maryi i Jej oblubieńcowi Józefowi, zawierzamy cały Lud Boży, ażeby wzrastała w każdym ochrzczonym świadomość, że został powołany do tego, aby oddać się owocnej pracy w winnicy Pańskiej.
Po modlitwie Anioł Pański Papież powiedział po polsku: Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Przypominając soborowy dekret „Apostolicam actuositatem”, polecam Bogu wszelkie dzieła apostolskie, jakie podejmują w Kościele wierni świeccy. Niech przynoszą obfite owoce. Wszystkim z serca błogosławię.
opr. mg/Opoka.pl
_____________________________________________________________________________________
Karol de Foucauld – znak pustyni
O Karolu de Foucauld w przededniu jego beatyfikacji
13 listopada br. Benedykt XVI beatyfikuje Karola de Foucauld, jednego z duchowych przewodników XX wieku. Podjął on próbę radykalnego naśladowania Jezusa z Nazaretu, pociągając do Niego innych swoim życiem w duchu ewangelicznego ubóstwa.
Nie założył wspólnoty, ale jego zapiski posłużyły w 1933 r. do utworzenia przez ojca René Voillaume – zmarłego 13 maja 2003 r. – Zgromadzenia Małych Braci Jezusa. W 1939 r. Magdalena Hutin powołała Małe Siostry Jezusa, które żyją z ludźmi prowadzącymi życie koczownicze: plemionami na Saharze, Cyganami, pracownikami cyrku czy kramarzami. Duchowa rodzina Karola de Foucauld obejmuje ponad 20 wspólnot, instytutów świeckich i stowarzyszeń kościelnych. Żyją w nowoczesnych aglomeracjach, które są dla nich – jak pisał Carlo Caretto – „pustyniami w mieście”. Na duchowość wspólnoty wpływ wywarł filozof francuski Ja-cques Maritain, autor „Humanizmu integralnego”, który po śmierci żony został małym bratem Jezusa.
Zanim poznał Boga
Przyszedł na świat 15 września 1858 r. w Strasburgu w arystokratycznej rodzinie, kultywującej tradycje wojskowe. Miał sześć lat, kiedy stracił rodziców i znalazł się pod opieką dziadków. W wieku dojrzewania, pod wpływem lektury filozofów pozytywistycznych, odszedł od wiary i został agnostykiem. Po maturze zgłosił się do Szkoły Wojskowej Saint-Cyr. W szkole oficerskiej zaczął trwonić majątek odziedziczony po rodzinie, prowadząc hulaszcze życie, a w pogoni za przyjemnościami tak bardzo zatracił się duchowo, że -jak to napisał po latach – w tym czasie przypominał bardziej „świnię niż człowieka”. Otrzymał przydział do garnizonu w Algierii, ale kiedy podporucznik de Foucauld przybył do 4 . Pułku Szwoleżerów Afrykańskich z kochanką u boku, uznano, że splamił honor Francji i wydalono go z wojska za złe prowadzenie się. Powrócił, gdy dowiedział się, że jego pułk został wysłany przeciw rebeliantom do Południowego Oranu.
Zauroczony pięknem Afryki porzucił ostatecznie armię, aby zgłębiać tajniki etnologii oraz języków arabskich. Przebrany za rabina, emigranta z Rosji, pod przybranym nazwiskiem – ze względów bezpieczeństwa – wyruszył na niebezpieczną wyprawę do Maroka. Zdobył w Europie sławę badacza i podróżnika, a Towarzystwo Geograficzne nagrodziło go złotym medalem. Jego jednak zafascynowały gościnność i głęboka religijność wyznawców islamu.
Ewangelia miłości Karola de Foucauld… nie ma nic piękniejszego dla małego brata Jezusa, niż stawać się narzędziem, którym Bóg się posługuje, aby np. jakiś muzułmanin żył w łasce Chrystusowej i umierał w Chrystusie, nie przestając być muzułmaninem. W wypadku takim nie doszło do przekazania dobrej nowiny Ewangelii za pośrednictwem słów; nie było nawrócenia; nie założono Kościoła rozszerzającego widzialne mistyczne Ciało Chrystusa. Królestwo Boże. Ten muzułmanin jednakże, zbawiony przez łaskę Chrystusa, ukazuje w największym stopniu wypełnienie powołania małego brata Jezusa. (…) …miłość bliźniego w powołaniu kontemplacyjnym, realizowanym pośrodku świata, nie ma nic z podstępu, który miałby oswoić bliźniego, aby ten właściwie przyjął księdza lub misjonarza. Miłość braterska w Jezusie, przez Jezusa i dla Jezusa nie może być wykorzystywana dla innych celów. Bliźniego kocha się takim, jaki jest tu i teraz, jakim go Bóg i pokolenia ukształtowały, kocha się całkowicie bezinteresownie i w pełnej wolności, pragnąc jego dobra, zarówno wiecznego, jak i doczesnego. |
Tęsknota za Nazaretem
Po powrocie do Francji zaczął chodzić do kościoła i modlić się: „Boże, jeśli istniejesz, daj znak!”. W 1886 r., po spotkaniu w Paryżu ks. Huvelina, wyspowiadał się i przyjął Komunię św. Udał się potem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, podczas której powziął decyzję, że chce żyć tak jak Jezus z Nazaretu.
Czterokrotnie odprawił rekolekcje zamknięte i wstąpił do trapistów. Choć poszukiwał dla siebie „najniższego miejsca”, uległ woli przełożonych i skończył teologię oraz przyjął święcenia kapłańskie. Po siedmiu latach uznał jednak, że jest to życie nazbyt ustabilizowane. Przyjął imię brat Karol od Jezusa i zaczął wieść żywot pustelnika. Przywdział białą tunikę z czerwonym sercem zwieńczonym krzyżem, z napisem: „Jezus-Caritas”. Został kontemplującym ascetą, przebywającym i pracującym fizycznie wśród ubogich. Cztery lata posługiwał klaryskom w Nazarecie jako ogrodnik, murarz i stolarz. Zamieszkał w Beni-Abees, niedaleko granicy z Marokiem, wśród koczowniczej społeczności Tuaregów na Saharze.
Jak Tuareg pomiędzy Tuaregami
Przełożył Ewangelię na język Tuaregów, opracował pierwszy słownik i gramatykę, a także ułożył antologię przysłów. Wkrótce ofiarował Bogu swe życie za nawrócenie wszystkich ludów zamieszkujących Saharę. Z głębi pustyni niósł świadectwo o chrześcijaństwie jako religii miłości i braterstwa wobec każdego człowieka, bez względu na rasę czy kolor skóry. Przemierzał pustynię wszerz i wzdłuż, żywiąc się jedynie daktylami oraz mlekiem, zamieszkując w szałasach i ewangelizując poprzez osobisty przykład życia.
Żył pragnieniem męczeństwa za wiarę. W 1916 r., podczas pierwszej wojny światowej doszło do walk plemiennych między Tuaregami a Senussami. Brata Karola wywleczono z pustelni; 1 grudnia został zastrzelony w Hoggarze przez piętnastoletniego strażnika.
Duchowy nauczyciel małych braci Jezusa
Z bratem Kazkiem, małym bratem Jezusa, rozmawia Michał Gryczyński
Czego uczy nas Karol de Foucauld?
-Wskazuje na Jezusa i Ewangelię, poświadczając to swoim życiem, dając przykład życia wiarą. Jego przesłanie zawiera przekonanie, że codzienne życie ma wielką wartość, zarówno dla człowieka, jak i dla Boga. Na tym polega duchowość Nazaretu, którą żył.
Kim był dla małych braci Jezusa?
-Nauczycielem duchowym. Po śmierci zapomniano o nim i dopiero po latach został na nowo odkryty. Staramy się, jak on, trwać na modlitwie i kontemplacji.
To szczególny charyzmat: życie kontemplacyjne w świecie, a nie za klauzurą zakonną.
– Jezus także wybrał życie rodzinne, czyli we wspólnocie, więc i my chcemy żyć podobnie. Tworzymy małe wspólnoty braterskie – moja jest trzyosobowa – dzieląc ze sobą jedno mieszkanie, domową kaplicę z Najświętszym Sakramentem, jedną kuchnię i jedną kasę. Mszę św. odprawia brat prezbiter, który otrzymuje święcenia wyłącznie dla służby we wspólnocie, i nadal jest „bratem”, a nie „ojcem”.
A co sprawiło, że Brat również znalazł się we wspólnocie?
– Próbowałem odnaleźć swoje miejsce w Kościele, ale nie widziałem się wśród duchownych – skłonnych podkreślać „ja – kapłan”, i nie odpowiadała mi żadna wspólnota zakonna. Swoje miejsce odnalazłem wśród małych braci Jezusa. Ten styl życia w świecie, w zwyczajnych warunkach i ze zwyczajnymi ludźmi, trwania tam, gdzie się jest, w zgodzie z Ewangelią, był dla mnie pociągający. We wspólnocie jestem od 1979 r.; przeszedłem obowiązującą formację i ukończyłem studia teologiczne.
W jaki sposób bracia zdobywają środki do życia?
– Z założenia wykonujemy proste, zwyczajne prace fizyczne, takie jak ludzie, których znamy i z którymi żyjemy. Przez kilkanaście lat byłem murarzem, a teraz – jako że zacząłem już drugą „sześćdziesiątkę” życia – dbam o dom, który dzielę z dwoma współbraćmi, m.in. sprzątam i gotuję posiłki. A jest wśród nas tynkarz, elektryk, mechanik, a także opiekun w domu pomocy społecznej.
Czy ludzie, wśród których żyjecie, wiedzą kim jesteście?
– Wchodzimy w różne środowiska i nie ukrywamy swojej przynależności. Jeśli ktoś pyta np. dlaczego się nie ożenisz, odpowiadam: to mój wybór, ze względu na Jezusa i wyjaśniam, kim jestem. Nasze życie to zwrot do osoby samego Jezusa; skoro On wybrał wioskę Nazaret i pracował fizyczne, to nie był przypadek. Wniosek: to ma sens. Jak wytłumaczyć, że życie rodzinne ma sens? My nie mamy wprawdzie żon, bo zachowujemy celibat, ale żyjemy jako bracia, dążymy do miłości braterskiej, dając świadectwo wiary.
Ilu małych braci Jezusa żyje w Polsce?
– Mali bracia przybyli do Polski w 1977 r. i osiedli w Przegorzałach niedaleko Krakowa, a później w podwarszawskiej wsi Truskaw. Jest nas ośmiu: jeden przebywa obecnie w nowicjacie we Francji.
Nie nosicie habitów…
– Kiedyś mieliśmy je, ale żyjemy wśród ludzi, którzy też ich nie noszą. Posiadamy natomiast kremowe tuniki z kapturami, które zakładamy podczas modlitwy osobistej i liturgicznej. Praktykujemy bowiem Liturgię Godzin i codzienną godzinną adorację Jezusa Eucharystycznego.
Duchową rodzinę Karola de Foucauld tworzą, obok małych braci, również inne wspólnoty. Czy utrzymujecie ze sobą kontakty?
– Oczywiście. W dobie telefonów i e-mailów to nietrudne. Jesteśmy zorganizowani jak wszystkie rodziny zakonne, nasze władze mają siedzibę w Londynie, a niedługo przeniosą się do Brukseli.
Michał Gryczyński/Przewodnik Katolicki/Opoka.pl
____________________________________________________________________________________
Karol de Foucauld – Adorujący Jezusa
bł. Karol de Foucauld (1858 – 1916)
***
Błogosławiony Karol de Foucauld odważył się zamieszkać na pustyni pośród koczowników muzułmańskich. Z czasem zyskiwał coraz większe zaufanie z ich strony. Z pomocą francuskiego oficera zbudował mały klasztor w pobliżu niewielkiej oazy. Jego cela była dla każdego wędrowca otwarta. Sam uprawiał warzywa i owoce na swe utrzymanie. Większość czasu spędzał na cichej adoracji Jezusa eucharystycznego. Ten mnich pokoju zginął jednak z rąk muzułmanów (1 grudnia w 1916 roku), z którymi dzielił się podczas samotnej modlitwy i w darze bezinteresownej przyjaźni, Jezusowym pokojem.
We wczesnej młodości przeżył poważny kryzys wiary i stał się ateistą. Prowadził nieuporządkowane życie. W wieku 22 lat został oficerem, opuszcza Francje i udaje się do Algierii. Tam zetknął się ze świadectwem wiary w Boga i gorliwej modlitwy ze strony wielu muzułmanów. Na nowo zadawał sobie pytanie: “Czyżby Bóg istniał?”.
Po trzech latach powrócił do Francji i dzięki najbliższej rodzinie głęboko chrześcijańskiej, rozpoczął przygodę szukania Boga. W tym najważniejszym okresie życia spotkał Ojca Huvelina, który stal się jego przewodnikiem duchowym i przyjacielem. Rozmowy z nim zaowocowały odkryciem Boga Żywego. Karol przeżył głębokie nawrócenie i zapragnął całkowicie oddać się Bogu prowadząc życie mnicha. Miał wtedy 28 lat.
W 1890 roku wstąpił do klasztoru trapistów we Francji, gdzie przebywał siedem lat. Po siedmiu latach opuszcza zakon i udaje się do Nazaretu, gdzie przez cztery lata żyje jak pustelnik. Właśnie tam odkrywa bliskość i przyjaźń Jezusa. Wspomnienia z Ziemi Świętej, a przede wszystkim doświadczenie Nazaretu, towarzyszyły mu do końca życia.
Święcenia kapłańskie przyjął w 1901 roku i w niedługim czasie udał się na Saharę do Beni-Abbes a następnie do Tamanrasset. Nauczył się miejscowego języka, poznawał kulturę Tauregów.
Przebywając na pustyni pisał sporo listów, które nacechowane były wielka prostotą, czystością i duchem posłuszeństwa wobec woli Bożej objawianej mu przez przełożonego zakonu i podczas medytacji nad Słowem Bożym.
Jego komentarze do wybranych fragmentów Ewangelii są jak świeżo upieczony chleb, mają smak młodego wina i czystość źródlanej wody. Dla najbliższej rodziny i przyjaciół żyjących we Francji były to z pewnością listy krzepiące, napełnione wiarą i miłością. Pocieszały.
Mimo, że przeżywał swoje życie mnicha na pustyni, to przecież nie był oderwany od świata. Swoje modlitwy ofiarował w intencji Kościoła powszechnego, przede wszystkim modlił się za Ojca Świętego a także w intencji ludzi, którzy tak jak on, kilkanaście lat temu, są zagubieni. Często odmawiał napisaną przez siebie modlitwę:
Ojcze
oddaję się Tobie.
Uczyń ze mną, co zechcesz.
Dziękuję Ci za wszystko,
cokolwiek ze mną uczynisz.
Jestem gotów na wszystko
przyjmuję wszystko.
Niech Twoja wola spełnia się we mnie
i we wszystkich Twoich stworzeniach,
nie pragnę niczego innego, mój Boże.
Składam moją duszę w Twoje ręce.
Oddaję Ci ją, Boże
z całą miłością mego serca.
Kocham Cię
i to jest potrzebą mojej miłości,
żeby się dawać,
oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń,
z nieskończoną ufnością,
bo Ty jesteś moim Ojcem.
Po jego beatyfikacji dokonanej przez Benedykta XVI 13 listopada 2005 roku w księgarniach katolickich pojawiło się sporo nowych publikacji mówiących o jego życiu i modlitwie.
Czytając je, niejako odruchowo sięgamy po Ewangelię, by ją rozważać i otwierać się na przemieniającą moc Jezusowej łaski. Następnym krokiem jest pragnienie dzielenia się w naszym otoczeniu Jezusowym pokojem i radością, jakich doświadczyliśmy na modlitwie.
o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl
__________________________________________________________________________________________
Zrozumieli go po śmierci
EAST NEWS/Aleteia.pl
***
Mimi była damą z paryskiego półświatka, którą Karol poznał, gdy stacjonował w Saumur. Nie traktował jej jako kobiety na jedną noc, a i ona dostrzegała w nim coś więcej niż tylko źródło zarobku. Lubiła z nim spędzać czas i choć trochę wykorzystywała jego hojność, to rozumieli się doskonale. Nic dziwnego, że szybko stali się najpopularniejszą parą w okolicy.
Kiedy pułk Karola został przeniesiony do Algierii, nie było mu w głowie zostawić Mimi we Francji. Zresztą ona również nie dopuszczała do siebie myśli o rozstaniu. Oboje postanowili, że Mimi wyjedzie do Setifu razem z żonami wyższych oficerów jako markiza de Foucauld. Wszystko się udało; podczas podróży nikt się nie zorientował w przebiegłej intrydze, a Mimi bawiła się świetnie. Zawsze była otoczona przez grupkę oficerów, siedziała nawet obok samego kapitana, jak na markizę przystało. Cała tajemnica wydała się dopiero wtedy, gdy na miejsce przyjechała reszta wojska. Oszukani oficerowie byli wściekli i kazali Karolowi natychmiast odesłać Mimi do Paryża. Ten jednak postanowił spełniać wyłącznie polecenia dotyczące służby i zlekceważył te rozkazy dowództwa. To jeszcze bardziej rozzłościło upokorzonych oficerów. Rozkazali Karolowi wybierać: wojsko albo kobieta. Byli prawie pewni, że zostanie. Ten ku ich zaskoczeniu wybrał drugą możliwość. Zresztą nie po raz pierwszy i nie ostatni postąpił wbrew światu i zdrowemu rozsądkowi.
Harce, hulanki…
Karol de Foucauld urodził się w 1858 r. w Strasburgu w rodzinie o tradycjach wojskowych. Rodzice zmarli, gdy miał 6 lat. Karolem i jego siostrą zaopiekował się wtedy dziadek, emerytowany pułkownik. Nie było mu łatwo z wnukiem, który z roku na rok był coraz bardziej leniwy i sprawiał kłopoty wychowawcze. “Po cóż mam się przemęczać? – miał mawiać Karol. – Przecież jestem bogaty”. A czas płynął.
Nikt nie miał wątpliwości, że zgodnie z rodzinną tradycją młody hrabia powinien zostać wojskowym. Karolowi było raczej obojętne, co przyjdzie mu robić w życiu, ważne, by się za bardzo nie przemęczać. Chcąc zadowolić rodzinę wybrał jednak akademię wojskową w Saint-Cyr, francuską szkołę inżynierską dla wojskowych. Przygotowania do egzaminów nie szły najlepiej. Gdyby nie interwencja dziadka i powołanie się na zasługi przodków kandydata do kariery wojskowej, nic by z tego nie wyszło. Ostatecznie jednak de Foucauld został przyjęty. Mimo zmiany otoczenia nadal dobrze się bawił. Nie przeszkadzało mu to, że przez swoją otyłość miał problemy z utrzymaniem się w siodle i zdarzało się, że pękał na nim mundur. Nic sobie nie robił nawet z drwin i śmiechu kolegów, doskonale czuł się wśród kompanów. Wiódł beztroskie i swobodne życie.
W 1878 r. zmarł dziadek Karola. Młody żołnierz odziedziczył po nim duży majątek, który tylko pogłębił jego lenistwo i chęć używania życia. Mógł sobie na wszystko pozwolić. Jego wybryki zaczęły niepokoić nawet wojskowych współtowarzyszy. Potrafił na przykład kupić całą piwnicę win, bo smakował mu akurat ten gatunek, urządzał przyjęcia dla połowy pułku w najlepszych restauracjach, zapraszał kobiety, oferował im mieszkanie, służbę i najbardziej wyszukane stroje. Tak było w każdym miejscu, w którym się znalazł. W Saint-Cyr, w Saumur, a potem w Sezanne, Pont-a-Mousson i po porzuceniu armii z powodu Mimi.
Zostać muzułmaninem?
Przez cztery tygodnie po opuszczeniu wojska czas upływał mu wyłącznie na piciu alkoholu i hazardzie. Kiedyś, między jedną hulanką a drugą, pewnie ze znudzenia, sięgnął po gazetę i przeczytał o powstaniu wojskowym w południowym Oranie, w Algierii. Jego dawny pułk poniósł tam ogromne straty; być może to obudziło w nim żołnierskiego ducha. Poczuł, że natychmiast musi wrócić do wojska i jechać do swoich towarzyszy broni, by być z nimi w czasie zwycięstw i porażek. Miał świadomość, że po jego ostatnich wybrykach armia niekoniecznie będzie go chciała mieć w swoich szeregach. Był jednak zdeterminowany. Postanowił, że jeśli nie będzie innej możliwości, to zaciągnie się jako szeregowiec. Czym prędzej wrócił do Paryża. Pozostawił Mimi we łzach, ale z pokaźną sumą pieniędzy. Ona tęskniła, on zdawał się szybko zapominać ostatnie miesiące życia. Udało mu się wrócić do armii, pochłonęła go walka. To nie ona była jednak dla Karola najsilniejszym doświadczeniem tamtego czasu. Największe wrażenie wywarł na nim widok wrogów – muzułmanów, którzy regularnie, nawet cztery razy dziennie, potrafili przerwać bitwę, by się modlić. Dla Karola – który choć wychowany był w katolickiej rodzinie, Bogiem się nie przejmował – było to doświadczenie zupełnie nowe. Wtedy przemknęła mu przez głowę myśl: “Może On rzeczywiście istnieje?”.
Afryka tak zafascynowała Karola, że postanowił dokładniej zbadać tereny, które w tym czasie nie były jeszcze opisane – zapragnął wyjechać na wyprawę badawczą do Maroka. W związku z tym poprosił o urlop wojskowy na rok, gdy go jednak nie otrzymał – bez głębszego namysłu – po raz drugi wystąpił z wojska. Nie przejmował się konsekwencjami, dalej robił to, na co akurat miał ochotę, przekonany, że wszystko mu się należy. Rodzina, widząc jego nieodpowiedzialność, wyznaczyła mu kuratora, który miał czuwać głównie nad odziedziczonym majątkiem.
Karolowi jednak udało się postawić na swoim – wyjechał do Afryki. W Maroku spędził 11 miesięcy. Jako nie-muzułmanin w muzułmańskim kraju mógł zostać zabity, dlatego musiał uważać na każdym kroku. Żył ubogo, mieszkał w fatalnych warunkach, a jednak taki styl życia mu odpowiadał. Tam – jeszcze bliżej niż w Algierii – zetknął się z muzułmańską bogobojnością. Widział, jak na każde wezwanie muezina Arabowie padali na twarze. Do tej pory, jeśli spotykał się z jakąś religijnością, była to religijność kobiet – jego matki, kuzynki czy ciotki. Tutaj widział pobożnych mężczyzn, którzy zafascynowali go do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie zostać muzułmaninem.
Zmuszony do spowiedzi
Wyprawa do Maroka okazała się sukcesem. Na podstawie prowadzonych tam badań i obserwacji napisał książkę, która cieszyła się dużą popularnością. Rodzina była dumna z Karola, który z leniucha i hulaki zmienił się w poważnego człowieka. Nawet się zaręczył, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Żył spokojnie, planując nowe podróże badawcze, miał teraz więcej swobody, gdyż uspokojona nieco rodzina odwołała pilnującego go kuratora.
Pewnego dnia, gdy spacerował ulicami Paryża, zupełnie niespodziewanie znalazł się przed otwartym kościołem. Wszedł do środka. Od razu zauważył oświetlony konfesjonał, a w nim znanego mu z rodzinnych obiadów księdza Huvelina. Wkoło panowała cisza, nie było nikogo. Spontanicznie podszedł więc do konfesjonału i zakomunikował, że nie jest wierzący, ale ma kilka pytań związanych z religią. Ksiądz od razu rozpoznał młodego hrabię i nie wchodząc z nim w zbędne dyskusje, nakazał mu się wyspowiadać i przyjąć Komunię Św. Nie bez oporów, Karol w końcu uległ duchownemu. “Od tej pory wiedziałem, że Bóg istnieje i że muszę Mu poświęcić swoje życie” – napisał później w swoich notatkach. Ksiądz Huvelin został jego kierownikiem duchowym.
Teraz codziennie chodził na Mszę św., często się spowiadał i chociaż początkowo podejrzewał siebie o uleganie jakiejś podejrzanej sugestii, stopniowo oswajał się z nowym sposobem życia. Majątek zupełnie go nie interesował, luksusy nie cieszyły. Jeśli już wydawał pieniądze, to na podróże naukowe do Afryki. Jego czas wypełniała modlitwa i lektura pobożnych książek. Zmienił się nie do poznania. Jako radykalnie nawrócony człowiek chciał służyć Bogu całym sobą, szybko więc pojawiła się myśl o wstąpieniu do zakonu. Kierownik duchowy zalecał jednak spokój i cierpliwość. Być może wiedział, że nagłe nawrócenie jest bardzo silnym przeżyciem, często jednak krótkotrwałym. Chciał poczekać na owoce. Dla Karola natomiast taka bezczynność była nie do zniesienia. Zawsze miał to, co chciał, natychmiast, bez czekania – ćwiczenie w cierpliwości było więc dla niego nie lada ascezą. Był jednak posłuszny. W decyzjach kierownika starał się dostrzegać wolę Bożą.
Na skraju szaleństwa
Dopiero po trzech latach Karol usłyszał z ust kierownika duchowego “tak” i od razu zaczął szukać odpowiedniego dla siebie miejsca. Był przez pewien czas u benedyktynów i jezuitów, rozmawiał z przełożonymi. Szukał bezwzględnego ubóstwa, życia na wzór tego, które prowadził Jezus w Nazarecie. W końcu wstąpił do francuskich trapistów.
Dziesięć dni po wstąpieniu do zakonu otrzymał habit i imię Maria Alberyk. Szybko przyzwyczaił się do postów i ciężkich warunków życia, najtrudniej było mu się oswoić z pracami fizycznymi, wspólnymi modlitwami, a przede wszystkim z rozkazami przełożonych. Tym bardziej że nakazano mu podjąć studia teologiczne potrzebne do święceń kapłańskich. Nie było to spełnienie marzeń Karola, ale ponieważ w sprawach duchowych wciąż nie czuł się pewnie, nie śmiał się sprzeciwić woli przełożonych.
W tym czasie zaczęła się powoli krystalizować w jego umyśle idea zgromadzenia, które żyłoby w skrajnym ubóstwie: “Czy nie byłoby możliwe założenie małego zgromadzenia, by takie życie móc prowadzić, by żyć wyłącznie z pracy ludzkich rąk, jak to czynił nasz Pan, który nie żył ze składek czy datków ani pracy innych. (…)- pisał w swoich listach. – Czy nie znajdzie się choć parę istot, które dawanie jałmużny uznałyby za absolutny obowiązek, które by rozdawały ubrania, gdy mają dwa, które by dzieliły się jedzeniem z tymi, co go nie mają, nie zostawiając sobie nic na jutro…”.
Mimo że nie odnajdywał u trapistów takiego ubóstwa, jakiego szukał, nie chciał opuszczać zakonu samowolnie, wbrew swoim przełożonym. Złagodniał, a przynajmniej umiał się powstrzymać przed natychmiastowym spełnianiem swoich zachcianek. Postanowił więc, że postąpi tak, jak mu nakaże generał zakonu. Może miał nadzieję, że władze kościelne zezwolą mu na założenie wymarzonej wspólnoty? Niestety postanowienia były zupełnie inne. Nakazano Karolowi to, czego obawiał się najbardziej – wyjazd do Rzymu na dalsze studia teologiczne. Tym razem przyjął decyzję przełożonych dosyć spokojnie.
Przez trzy lata karnie ślęczał nad książkami i uczęszczał na wykłady, aż tu pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, generał wezwał go do siebie i oznajmił, że jeśli nadal chce zakładać nową wspólnotę, to zwalnia go ze ślubów zakonnych. Oczywiście, że chciał. Nie wszyscy jednak popierali jego wybór, tym bardziej że nie do końca orientowali się w jego planach i pragnieniach. Jeden ze współbraci stwierdził nawet: “Nasz ojciec Alberyk Maria porzuca właśnie nasz zakon, by prowadzić, pewnie w Palestynie, życie pustelnika lub coś w tym rodzaju. To prawdziwe nieszczęście, a dla mnie także powód cierpienia. Może zostanie świętym i tego mu życzę, ale robi to po swojemu, oczywiście nie bacząc na posłuszeństwo. Według mnie, złożył ofiary zbyt wielkie i zadziwiające, by Bóg pozwolił mu się zagubić. Z mojego punktu widzenia to jedyna poważna gwarancja na drodze, którą zaczyna”.
W ogrodzie u klarysek
Gdy rodzina dowiedziała się o wystąpieniu Karola z zakonu i to po siedmiu latach życia monastycznego, bardzo się zaniepokoiła. Nic dziwnego. Wszyscy znali jego charakter, pamiętali, jakie życie prowadził w młodości i nie bez powodu bali się, że wróci do hulanek, alkoholu i kobiet. Karol uspokoił ich jednak szybko, wysyłając list, w którym wyjaśniał sytuację. Zapowiedział, że teraz wreszcie będzie miał szansę żyć “w warunkach biedniejszych, pozbawionych najmniejszych udogodnień, podobnych do tych, w których żył Jezus z Nazaretu”. W1897 r. opuścił więc klasztor trapistów i jako Brat Karol od Jezusa udał się statkiem do Hajfy, a stamtąd pieszo do Nazaretu. Nie wziął ze sobą nic oprócz ubrania, które miał na sobie.
Najpierw trafił do nazaretańskich franciszkanów, ale ci – nie znalazłszy mu żadnego zajęcia – skierowali go do pobliskich klarysek. U sióstr pracował jako ogrodnik, spał w szopie na narzędzia, wstawał o świcie, medytował, służył do kilku Mszy św. dziennie i to wszystko jedynie za suchy chleb i wodę. Żył spokojnie, pracując i modląc się, do momentu, gdy jego głowy nie zaczęła zaprzątać kolejna myśl: “Może by jednak zostać księdzem?”. Zaryzykował po raz kolejny, wrócił do Francji i po pół roku przygotowań w 1901 r. został wyświęcony na kapłana. Teraz mógł jechać odprawiać Mszę św. tam, gdzie jeszcze nikt jej nie odprawiał.
Podejrzany habit
Kilka miesięcy po święceniach wyjechał w stronę Algieru, do misjonarzy – Ojców Białych. Niestety, znowu nie było tak łatwo, jak sobie wyobrażał. Ojcowie Biali patrzyli na niego z podejrzliwością: “Skoro chce być misjonarzem w Afryce, czemu nie wstąpił do nas?” – pytali. Brat Karol miał poczucie, że cały świat jest przeciw niemu, a los ciągle rzuca mu pod nogi kłody. Szybko wyczuł, że nie jest mile widzianym gościem, pojechał więc do trapistów, którzy już go znali i postanowił starać się o pozwolenie na życie wśród muzułmanów.
Po wielu próbach i usilnych, wciąż ponawianych staraniach w końcu się udało. Osiedlił się w pobliżu oazy Beni Abbes na Saharze. Z pomocą stacjonujących tam żołnierzy wybudował mały domek, kaplicę i wszystko otoczył murem. Zaczął uprawiać mały ogródek, codziennie modlił się i pracował. Choć żołnierze widzieli w nim raczej cenne źródło informacji niż kapłana, on sam starał się służyć na różne sposoby. Z czasem o nowym dziwnym sąsiedzie zaczęli dowiadywać się okoliczni Arabowie. Początkowo podejrzliwi i nieufni wobec obcego mieszkańca i to niewiernego, stopniowo zaczynali go akceptować. Być może dlatego, że niczego im nie narzucał i nie nawracał ich na siłę, za to z chęcią udzielał im materialnego wsparcia. Był przekonany o słuszności takiego postępowania: “Nie wydaje mi się, żeby Jezus chciał, abym ja czy kto inny głosił Jezusa Tuaregom. To by tylko opóźniło, a nie przyśpieszyło ich nawrócenie”. W związku z ciągłym napływem szukających wsparcia biedaków zakonnik musiał zrezygnować z samotnego, pustelniczego życia – po prostu nie było ono możliwe. Marzenia o samotności musiał odłożyć na później. Nie porzucił myśli o założeniu nowej wspólnoty, zostawiał to jednak Bogu, pisał: “No więc dobrze. Jeśli Bóg tak zrządził, niech się stanie”.
W Beni Abbes miał wszystko, czego potrzebował, tam też chciał zabiegać o pozwolenie na założenie swojego zgromadzenia. Miał nawet opracowaną własną regułę zakonną. To było jego największe niespełnione marzenie. W jego realizację wątpił nawet wieloletni kierownik duchowy Karola. W regularnie pisanych listach próbował uświadomić mu nierealność jego pomysłów: “Nie wydaje mi się, mój synu, by nadawał się pan do
kierowania duszami! Pański regulamin jest absolutnie nie do zrealizowania. Naprawdę tak sądzę, nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Papież wahał się, czy zaaprobować regułę franciszkańską, uważając ją za zbyt surową, ale pańska – jeśli mam to już powiedzieć – całkiem mnie przeraża!”.
Porażki
Wydarzenia zdawały się potwierdzać intuicje księdza Huvelina. Choć tamtejszy biskup wyraził zgodę na powołanie do życia czegoś na kształt świeckiego zgromadzenia, o zakładaniu nowej wspólnoty na razie nie było mowy. Brat Karol został wysłany w podróż misyjną, tym razem do Tamanrasset. Dzięki znajomości języka Tuaregów – którego uczył się do śmierci – udało mu się dogadać z miejscowym plemieniem i uzyskać pozwolenie na zamieszkanie nieopodal wioski.
Przez następnych kilka lat krążył między palcówkami misyjnymi, modlił się i uczył języka koczowników. Nie tak wyobrażał sobie jednak pustelnicze życie. Nigdy przecież nie chciał być wędrownym misjonarzem. Nic nie układało się po jego myśli, miał powody do frustracji. Jedyny towarzysz, jakiego miał, nie wytrzymał tak surowych warunków życia i poszedł własną drogą. Brat Karol zasmucił się wtedy podwójnie, bo bez ministranta nie mógł w tamtych czasach odprawiać Mszy św. Został więc całkowicie sam, nawet bez Eucharystii. Przez całe dotychczasowe zakonne życie udało mu się ochrzcić tylko dwie osoby, nie prowadził regularnej katechezy, nie przygotowywał do sakramentów ani ich nie udzielał. Zainteresowanie tubylców wzbudzał o tyle, o ile mógł im ofiarować coś namacalnego, jedzenie czy odzież. Muzułmański świat nie chciał słyszeć o jego religii, być może również dlatego, że jego działalności nie towarzyszyły żadne nadzwyczajne zjawiska. Podczas całego swojego życia Karol de Foucauld nie uczynił żadnego cudu – przynajmniej o żadnym nie wiedział. Nie miał wizji mistycznych ani objawień. Nic. Kiedy się modlił, słowa zapisywał na karteczkach, by tak walczyć z rozproszeniem. Żył w skrajnym ubóstwie, dzielił się tym, co miał, z żebrakami, nawet gdy jemu samemu ledwie starczało.
Nic dziwnego, że w końcu poważnie zapadł na zdrowiu. Dzięki pomocy okolicznych mieszkańców udało mu się jakoś dojść do siebie. Zdecydował się na długą i ciężką wyprawę do Paryża. Po raz kolejny postanowił poszukać ochotników do życia z nim na wzór Jezusa. Wierzył, że choćby kilka osób zechce z nim wrócić na Saharę. Mimo że podróż odbyła się bez przeszkód, a w Paryżu odwiedził rodzinę, planów nie udało mu się zrealizować. Znalazł tylko jednego ochotnika, nie to jednak było najboleśniejsze. Największy zawód spotkał Brata Karola ze strony kardynała Paryża, który zamiast zainteresować się pomysłami misjonarza, zasugerował mu raczej powrót do zakonu trapistów i porzucenie myśli o własnej wspólnocie. Karol znów poczuł się opuszczony i niezrozumiany.
Wrócił na pustynię sam. Co jakiś czas jeździł do Francji szukać współtowarzyszy, ale bezskutecznie. Nikt nie chciał się zdecydować na tak trudne warunki życia. Modlił się więc i pracował w swojej pustelni, opracowywał słownik języka tuaresko-francuskiego, podręcznik do gramatyki, zbiór tuareskiej poezji oraz przetłumaczył znaczne fragmenty Biblii na język koczowników. Dzięki pozwoleniu z Watykanu mógł też sam odprawiać Mszę św. Niestrudzenie czekał i czekał… Nie doczekał się nikogo. Kilka miesięcy przed śmiercią napisał: “Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Zginął 1 grudnia 1916 r. z rąk wrogiego plemienia Senussów. Miał 59 lat, z czego 15 spędził na pustyni.
Po śmierci
Zmarł, nie spełniwszy marzeń o nowej wspólnocie. Odszedł w przekonaniu, że ludzie nie chcą żyć w tak radykalny sposób, w jaki chciał on sam. Mimo że przez całe zakonne życie nie udało mu się znaleźć właściwie żadnego towarzysza, z uporem maniaka próbował przekonać świat do swoich racji. Przecież pragnienie, które w sobie odkrył, nie mogło być tylko nieświadomą próbą zadośćuczynienia za dawne hulaszcze życie. I rzeczywiście, świat powoli dojrzewał do radykalizmu Brata Karola. Pierwsze zgromadzenie inspirowane jego duchowością, Mali Bracia Jezusa, powstało w 1933 r. w północnej Afryce. Zgromadzenie żeńskie, Małe Siostry Jezusa, zostało założone w 1939 r. w Algierii.
Chociaż Karol de Foucauld zginął w opinii świętości, biskupi algierscy długo zwlekali ze staraniami o jego beatyfikację. Widocznie nie chcieli drażnić muzułmanów wyniesieniem na ołtarze człowieka zamordowanego przez ich współwyznawców. Ostatecznie zakonnik został beatyfikowany 13 listopada 2005 r. przez papieża Benedykta XVI.
Beata Legutko /”List” październik 2009/Deon.pl
___________________________________________________________________________________
Kościół musi wrócić do duchowości Nazaretu
– Jeśli Kościół nie wróci do duchowości Nazaretu, nigdy się nie uzdrowi – tak mówił podczas spotkania w płockiej parafii Świętego Krzyża Francuz Moris Maurin ze Zgromadzenia Małych Braci Jezusa, przyjaciel Jacques`a i Raissy Maritain, autor książki „Wierzę w Kościół…”, który od 20 lat mieszka w Polsce.
– Jezus odrzucił bogactwo, bo ono jest wielką pułapką. Z pustyni, gdzie spotkał się `twarzą w twarz` z Ojcem, wrócił wypełniony miłością do Boga i do ludzi. Uważał, że człowiek bogaty może być nieszczęśliwy, jeśli ma trudności w otwarciu swego serca dla ubogich. Pokazał, że w życiu ważne jest ubóstwo, prostota, braterstwo. To są wartości Nazaretu, którymi On żył i umarł jako biedny człowiek – podkreślał brat Moris.
Opowiadał m.in., że Mali Bracia Jezusa, podobnie jak Karol de Foucauld, żyją duchem Nazaretu i są dla ludzi, którzy „nie mają głosu w świecie”. Pracują fizycznie, mieszkają w małych 3-4-osobowych wspólnotach, przeznaczają dużo czasu na kontemplację, kilka dni w miesiącu spędzają w pustelni: – Karol de Foucauld, uratowany przez ludzi, którym pomagał, gdy mieszkał na Saharze, odkrył, co to znaczy być bratem: trzeba pomagać ludziom i żyć tak samo jak oni. To był wielki krok w jego powołaniu: żeby zrozumieć Jezusa, trzeba żyć tak jak On – podkreślił brat Moris.
Podczas spotkania w Płocku brat Moris tłumaczył, że Jezus podczas swojego chrztu wszedł do wody, aby wziąć na siebie ludzkie słabości. Dał ludziom miłość Ojca i Siebie samego, „wziął nasze człowieczeństwo”, a na krzyżu „wziął nasze grzechy”. Podkreślał także, że największym wrogiem modlitwy jest utrata nadziei.
Odwołał się także do swoich doświadczeń z życia w naszym kraju: – Gdy zostałem w Polsce, najpierw zamieszkałem przy ul. Brzeskiej w Warszawie. Ta ulica cieszyła się bardzo złą sławą. Odkryłem, że każdy z jej mieszkańców jest dzieckiem Boga. Możemy tracić wiarę, ale Bóg nigdy nas nie opuszcza, jest nam wierny. Najbiedniejszy człowiek nosi miłość Ojca. To ubodzy nas ewangelizują – podkreślał brat Moris.
Brat Moris, Mały Brat Jezusa, jest autorem kilkunastu książek o tematyce duchowej. Był bliskim przyjacielem Jacques`a i Raissy Maritain i prof. Stefana Swieżawskiego. Przez wiele lat mieszkał w Maroku i na Saharze. Od około 20 lat mieszka w podwarszawskim Izabelinie. W Płocku koncelebrował Mszę św. w kościele parafii Świętego Krzyża i wygłosił konferencję o Karolu de Foucauld oraz duchowości Nazaretu.
Spotkanie w parafii Świętego Krzyża w Płocku było kolejnym z cyklu, poświęconego poszukiwaniu głębszego, racjonalnego oblicza wiary. Inicjatorem cyklicznych spotkań jest wikariusz ks. Jarosław Tomaszewski.
Deon.pl/Kai
______________________________________________________________________________________
„Uczyń ze mną, co zechcesz”.
Modlitwa Karola de Foucauld dla szaleńców wiary
Te słowa nie są łatwe, bo często w człowieku tkwi potrzeba modlitwy „uczyń, co zechcę”.
Modlitwa oddania bł. Karola de Foucauld
Mój Ojcze,
powierzam się Tobie.
Uczyń ze mną, co zechcesz.
Cokolwiek uczynisz ze mną,
dziękuję Ci.
Jestem gotów na wszystko,
przyjmuję wszystko,
aby Twoja wola spełniała się we mnie
i we wszystkich Twoich stworzeniach.
Nie pragnę nic więcej, mój Boże.
W Twoje ręce powierzam ducha mego
z całą miłością mego serca.
Kocham Cię
i miłość przynagla mnie,
by oddać się całkowicie w Twoje ręce,
z nieskończoną ufnością,
bo Ty jesteś moim Ojcem.
Modlitwa ułożona w nocy wiary
Mój Ojcze… – od tych słów Karol de Foucauld rozpoczyna swoją modlitwę oddania. Podobnie po Zmartwychwstaniu zwrócił się do Jezusa św. Tomasz, mówiąc „Pan mój i Bóg mój”.
Tę modlitwę Karol ukończył w 1897 r., pracował nad nią, gdy przebywał u trapistów. Przeżywał wówczas głęboką noc wiary. Pozostanie u trapistów nie wydawało mu się zgodne z wolą Bożą – pragnął większego ubóstwa. W takiej ciemności powstała modlitwa oddania, bliska słowom Jezusa wypowiedzianym na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego…” (Łk 23, 46).
Modlitwa oddania Karola de Foucauld jest tak naprawdę modlitwą Jezusa skierowaną do Ojca. W tej modlitwie Jezus modli się w nas do Ojca, dlatego często już pierwsze czytanie mocno przenika serce. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa, zgromadzenia powstałe z inspiracji życiem Karola de Foucauld, odmawiają tę modlitwę codziennie przed snem.
Całkowite zawierzenie Bogu
W tej intymnej prośbie do Ojca Karol mówi: uczyń ze mną, co zechcesz. Jest wdzięczny za wszystko, co się wydarzy i co Bóg z nim uczyni. Te słowa nie są łatwe, bo często w człowieku tkwi potrzeba modlitwy „uczyń, co zechcę”. Karol jednak porusza się w innej optyce – w świetle miłości. Jest wdzięczny nie za to czy tamto, ale za prowadzenie go przez miłość Ojca. Podobnie jak św. Paweł, zakłada, że nic nie jest w stanie odłączyć go od miłości Boga (Rz 8, 39).
Cokolwiek uczynisz ze mną… W momencie, w którym wypowiadamy te słowa, umiera nasze „ja”. Zwykle w podobny sposób wypowiadamy się, gdy nam na czymś specjalnie nie zależy. Być może gdy gospodarz domu pyta, co podać do picia, a nam jest wszystko jedno, odpowiadamy: „cokolwiek”. Karol jednak kładzie w to miejsce wszystko, co ma – swoje życie. Święci swoim przykładem pokazują, że umieranie „ja” to zadanie na całe życie.
Pomocne ćwiczenie podsuwa nam św. Franciszek z Asyżu. Mówi: bierz to, co gorzkie za słodkie, a słodkie za gorzkie. Wówczas gubi się skłonność umysłu do dzielenia świata na dwie rozłączne części: przyjemną i przykrą, swoją i obcą. Umysł się gubi, a serce odnajduje Ojca.
W Twoje ręce… z całą miłością… Oddanie Ojcu nie jest możliwe bez miłości, w przeciwnym razie jest tylko podporządkowaniem. Ten moment modlitwy oddania jest włączeniem się w modlitwę Jezusa na krzyżu. Karol daje Bogu całą swoją miłość. Jego zapiski świadczą o tym, że ciągle chciał kochać mocniej i bardziej. Było w nim ciągłe nienasycenie – był zakochany w Bogu, pomimo licznych porażek w realizacji swoich duchowych marzeń.
Zaskakujące owoce modlitwy
Oddanie Karola jest wyrażone przez francuskie słowo „abandon”, które oznacza powierzenie się Bogu, ufność i poczucie bezpieczeństwa, ale także opuszczenie i porzucenie. Trudno tę modlitwę oddzielić od dwóch wzniesień: Taboru i Golgoty – doskonałego olśnienia i całkowitego opuszczenia. Karol daje siebie bez ograniczeń, a Bóg z radością bierze wszystko.
Cała modlitwa Karola prowadzi do słów: bo Ty jesteś moim Ojcem. Mówiąc to, mogę stać się jednym z Jezusem. Do końca nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co to oznacza. Wiemy jednak, że w tym niezrozumieniu sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26).
Bł. Karol de Foucauld poniósł całkowitą klęskę. Był wojskowym, który opuścił armię; trapistą, który wystąpił z zakonu; pragnął codziennej Eucharystii, ale nie dostał pozwolenia, aby ją samotnie sprawować na pustyni; chciał założyć zgromadzenie, ale jedyny kandydat odszedł. Karol pisał: „Oto nadchodzi wieczór mojego nędznego życia, które wydało tak mało owoców”.
Modlitwa oddania z pewnością nie jest prośbą o sukces, a jej owoce mogą być zaskakujące. Podobnie jak zaskakująca dla uczniów była śmierć ich Mistrza na krzyżu.
Adam Poleski /Aleteia.pl
_____________________________________________________________________________
Karol de Foucauld. Pustelnik wśród muzułmanów
fot. wikimedia commons / domena publiczna
***
Choć jego życiorys nie zawsze pozwala myśleć o nim jak o człowieku głęboko wierzącym, Karol de Foucauld w odpowiedniej chwili potrafił powrócić na właściwą drogę.
Na krętych drogach prostymi liniami
Święty Karol de Foucauld – francuski zakonnik, misjonarz, pustelnik – to postać, nad którą warto się zatrzymać. “Na krętych drogach życia Bóg pisze prostymi liniami” – to powiedzenie doskonale obrazuje jego życiorys.
Karol wiele lat spędził wśród muzułmańskich Tuaregów w Afryce Północnej. W chwili, gdy zginął z rąk członków muzułmańskiej sekty sufickiej Sanusijja 1 grudnia 1916 roku w oazie Tamanrasset, miał za sobą długą drogę, która prowadziła go z Francji do Algierii, Maroka, do Ziemi Świętej, Syrii, a wreszcie na algierską Saharę. Natomiast droga wewnętrzna wiodła go od przepełnionego wiarą dzieciństwa przez religijną obojętność do ponownego odkrycia wiary i życia pustelniczego. Dziś na jego dziedzictwo powołuje się ok. 20 różnych stowarzyszeń i zgromadzeń zakonnych.
Urodził się 15 września 1858 r. w Strasburgu. Był najstarszym dzieckiem w jednej z najbardziej zamożnych rodzin arystokratycznych Francji. Jego rodzice zmarli gdy miał 6 lat, zaopiekował się nim jego dziadek. Karol był chłopcem niesfornym – za złe zachowanie został usunięty z prywatnej szkoły. W wieku 20 lat otrzymał wysoki spadek, który całkowicie roztrwonił w ciągu kilku lat. Utracił też wiarę.
Powrót do Boga
W 1879 r. ukończył szkołę oficerską i odbył służbę wojskową w Oranie. Tam zetknął się z głęboko wierzącą ludnością, co zrobiło na nim ogromne wrażenie. Zaczął szukać dróg odkrycia na nowo swojej wiary i prowadzenia życia bardziej radykalnego. Zafascynowany kulturą arabską w 1882 r. wystąpił z wojska i odbył podróż naukową do Maroka. Reportaże z tej podróży przyniosły mu duży rozgłos, a Towarzystwo Geograficzne w Paryżu nagrodziło go złotym medalem.
Nawrócił się pod wpływem swojej kuzynki i przyjaciela rodziny. W 1890 r. wstąpił do zakonu trapistów i przyjął imię Maria Alberyk. Od 1895 r. układał reguły nowych wspólnot zakonnych, oparte na duchowości Świętej Rodziny z Nazaretu.
Zwolniony w 1897 r. ze ślubów zakonnych wyjechał do Ziemi Świętej, gdzie pod imieniem Karola od Jezusa prowadził życie kontemplacyjne przy klasztorze klarysek w Nazarecie. W 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie. Pod koniec tego roku osiedlił się w pustelni Beni Abbes w środkowej Algierii, pomagając tubylcom. Pełnił też funkcję duszpasterza w garnizonach francuskich w Afryce i był doradcą władz wojskowych w Hoggarze. Od 1904 r. przebywał wśród Tuaregów na Saharze, gdzie założył pustelnię w Tamanrasset. Tam m.in. przełożył Ewangelię na język tuareski. 1 grudnia 1916 r. zastrzelił go członek islamskiej sekty sufickiej Sanusijja.
Wielkie odkrycie
Chociaż „brat Charles” marzył o braciach, zmarł samotnie. Dopiero gdy w 1920 roku René Bazin opublikował biografię Foucaulda, zwrócono w Europie uwagę na jego życie i działalność. W 17 lat po jego śmierci, w 1933 r. , pięciu paryskich seminarzystów i księży udało się na Saharę, by tam prowadzić życie mnisze na podstawie reguły Karola de Foucauld i przyjmując nazwę Zgromadzenie Małych Braci Jezusa. W 1939 roku powstały Zgromadzenia: Małych Sióstr Jezusa oraz małych sióstr i braci od Ewangelii, a także kilka instytutów świeckich oraz grup nieformalnych i stowarzyszeń kościelnych. Są one obecne również w Polsce.
Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym toczył się w latach 1995-2003 i został zamknięty 4 marca 2003 r. w Mediolanie. Wzięła w niej również udział pochodząca z archidiecezji mediolańskiej kobieta, której cudowne uzdrowienie, za wstawiennictwem sługi Bożego, potwierdziła watykańska komisja lekarska. W obecności Jana Pawła II Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła 20 grudnia 2004 r. dekret uznający ten cud, co otworzyło drogę do beatyfikacji o. Karola de Foucauld. Papież-Polak nie zdążył już jednak ogłosić go błogosławionym i uczynił to 13 listopada 2005 r. w Watykanie Benedykt XVI. W maju 2020 drogę do jego kanonizacji otworzył papież Franciszek, a odbyła się ona 15 maja 2022 roku.
Podążając za aktywnym pustelnikiem
Duchowość de Foucaulda inspirowana jest ideą życia na pustyni: mieści w sobie samotność, surową ascezę i kontemplację, mające prowadzić do zjednoczenia z Bogiem. Charakteryzuje ją jednocześnie aktywność misyjna i świadectwo życia konsekrowanego, głównie przez pracę fizyczną, braterstwo i przyjaźń z ludźmi przy dostosowaniu się do stylu życia ubogich. Praca na własne utrzymanie ma być realizacją ślubu ubóstwa i naśladowaniem ukrytego życia Jezusa w Nazarecie.
Oparte na duchowości bł. Karola Zgromadzenie Małych Braci Jezusa jest dziś obecne w 44 krajach. Duży wpływ na ich formację miał słynny francuski filozof Jacques Maritain, który po śmierci żony wstąpił do zgromadzenia, w którym zmarł w 1973 r. Do Polski Mali Bracia przybyli w 1972 r.
Zgromadzenie Małych Sióstr Jezusa powołała do życia 8 września 1939 r. Magdalena Hutin w Algierii. Jest jednym z kilkunastu apostolatów powstałych w oparciu o duchowość bł. Karola de Foucauld. Obecnie tworzą je osoby wywodzące się z prawie 70 narodowości, które działają na wszystkich kontynentach, w 67 krajach. W Polsce zgromadzenie działa od 1957 r. Ponad 40 sióstr skupionych jest w kilku wspólnotach, m.in. w: Warszawie, Częstochowie, Machnowie, Krakowie-Nowej Hucie, Szczecinie, Lublinie. Liczą one zazwyczaj po kilka sióstr.
np/KAI/Stacja7
__________________________________________________________________________________
„Co masz mi do powiedzenia Panie?”
Medytacja ze św. Karolem de Foucauld
Metoda biblijnej medytacji, którą praktykował Karol de Foucald, polega na uświadomieniu sobie w akcie wiary, co się zamierza czynić, a następnie – na przykład po lekturze fragmentu Nowego Testamentu – zapytaniu Boga, co ma nam do powiedzenia.
Wybierz fragment z Pisma Świętego (może być to np. ewangelia z dzisiejszej Liturgii Słowa)
1. Uświadom sobie, kim jesteś i przed Kim stoisz
2. Po przeczytaniu wybranego tekstu pytaj: co masz mi do powiedzenia Panie?
3. Nie mów nic. Wycisz się. Wpatruj się w Ukochanego. Skup się na Jego obecności
Podziel czas, który masz do dyspozycji na kilka części i poświęć każdą z części na to, czego Bóg oczekuje od Ciebie na modlitwie:
- uwielbiaj Jezusa przez wydarzenia twego życia,
- ciesz się wraz z Jezusem lub cierp z Nim,
- uświadom sobie swój grzech, przyjmij przebaczenie i przebacz,
- dziękuj za siebie i innych,
- proś za siebie i innych.
______________________________________________________________________________________
W duchu Karola de Foucauld
Świadectwo o odkrywaniu Eucharystii
Od momentu gdy zostałem ministrantem w wieku 13 lat, Msza święta była dla mnie zawsze czymś ważnym. Lubiłem w niej uczestniczyć w dzień powszedni rano lub wieczorem, gdy nie było tłumów, a ludzie przychodzili raczej z potrzeby serca. Piękne i pociągające było również to, że księża w mojej parafii zasadniczo odprawiali Mszę świętą pobożnie i bez pośpiechu. Pozwalało to wejść w jej klimat, a tym bardziej doświadczyć jej jako misterium. Nic zatem dziwnego, że pod wpływem takich przeżyć łatwo mi było odkryć w sobie powołanie kapłańskie.
W seminarium na początku Msza święta rodziła we mnie, oprócz przeżycia duchowego, zainteresowanie czynnościami liturgicznymi, śpiewem, postawą i zaangażowaniem kolegów. Powoli jednak próbowałem odkrywać jej głębię. Zobaczyłem, że ważne jest nie tylko to, że przystępuję do Komunii świętej, ale także to, że uczestniczę w jakimś misterium, którego jednak nie jestem w stanie do końca pojąć. Mieszkając na II roku poza całą wspólnotą seminaryjną, korzystaliśmy z niewielkiej kaplicy, gdzie nawet zewnętrzna bliskość ołtarza ukierunkowywała nas na bliskość z Jezusem. W każdej Eucharystii mogłem zawierzać Mu kolejny dzień formacji, wszystkie trudności, słabości, bóle i zranienia, które się przede mną ujawniały. Łatwiej było mi podjąć zmaganie się ze sobą ze świadomością, że włączam to wszystko w ofiarę Jezusa, że na tej drodze nie jestem sam.
Chyba od samego początku przywiązywałem dużą wagę do przygotowania do Eucharystii, choć koncentrowało się ono głównie na przeżywaniu poprzedzającej ją medytacji. Lubiłem też chwile po Mszy świętej, kiedy trwałem w dziękczynieniu za to, że ten Jezus, który umiera za mnie w każdej Ofierze eucharystycznej, jest zmartwychwstały i żywy w moim sercu i idzie ze mną przez kolejny dzień życia. Oczywiście, nie zawsze było tak wspaniale i cudownie. Przychodziły chwile znużenia, senności, a nawet znudzenia codzienną Mszą świętą („codziennie to samo…”). Przypominałem sobie jednak wtedy słowa mojego ojca duchownego, aby w takich chwilach brać na medytację teksty mszalne, aby śledzić je podczas Eucharystii, aby rozeznać, czy przypadkiem nie słabnie moja wiara i miłość do Jezusa, aby też przyznać się do słabości i uznać, że własnym wysiłkiem nie jestem w stanie dobrze przeżywać Mszy świętej, że jest to łaska, o którą mam prosić i na którą mam otwierać swoje serce. Wspierało mnie też zapewnienie, że w życiu kapłańskim przyjdzie taki czas, kiedy Eucharystia nie będzie mnie tak angażować uczuciowo, emocjonalnie, a mimo to mam trwać i być jej wierny. Miałem się o tym przekonać znacznie szybciej, niż mi się wydawało. Na razie jednak wzrastało we mnie pragnienie, aby nadszedł wreszcie ten moment, kiedy będę mógł sprawować Pamiątkę Pana.
Bardzo ceniłem sobie również modlitwę adoracyjną przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Jestem wdzięczny mojemu ojcu duchownemu, że nauczył nas tej formy modlitwy i zachęcał do wiernego jej praktykowania, czemu sam dawał przykład swoim umiłowaniem adoracji. Cieszę się, że mimo trudności nie zrezygnowałem z niej, chociaż niekiedy trochę ją jednak zaniedbywałem. Adoracja pozwalała mi stanąć przed Jezusem w prawdzie o sobie. Doświadczałem, że On patrzy na mnie zupełnie inaczej niż ja na siebie lub inni na mnie. On spoglądał na mnie z wielką akceptacją, bez zniechęcenia, zniecierpliwienia. Ta forma modlitwy pomagała mi wyzbywać się skupiania się na sobie, kręcenia się wokół siebie. Dzięki adoracji doświadczałem, że Jezus jest tu najważniejszy, że On jest w centrum tej kaplicy, tego seminarium, mojego serca i mojego życia. W Jego obecności czułem się bezpieczny ze swymi niepokojami dotyczącymi życia, zdatności do kapłaństwa, a jednocześnie mogłem do-świadczać, że przed Nim nie mam nic do ukrycia, że On zna moje serce.
Bardzo szybko przekonałem się, że formacja seminaryjna nie przesądza raz na zawsze o wierności Jezusowi, o głębokim przeżywaniu Mszy świętej i życiu nią na co dzień. Złudne okazało się myślenie, iż sam fakt, że staję po drugiej stronie ołtarza, sprawuję święte czynności liturgiczne, że — w zastępstwie Chrystusa — wypowiadam słowa konsekracji, zapewnia mi automatycznie gorliwość i głębokie wchodzenie w przeżycie tych misteriów.
Po święceniach trafiłem na wiejską parafię. W zimie do nieogrzewanego kościoła przychodziły rano w dzień powszedni prawie zawsze te same dwie, trzy starsze panie. Czasami przyszedł ktoś, kto zamówił intencję, choć też nie zawsze. Zdarzało się, że odprawiałem Mszę świętą w zimnym i zupełnie pustym kościele. Nachodziło mnie wówczas uczucie znużenia, rutyny i odprawiania jakby z konieczności Mszy świętej oraz pytanie: po co to i dla kogo.
W głębszym podejściu do Eucharystii bardzo pomogła mi osoba Karola de Foucauld i jego świadectwo życia. Mój ojciec duchowny w seminarium był zafascynowany tą postacią i tą fascynacją z nami się dzielił. Wtedy właśnie zetknąłem się z książką Światła pustyni Teresy Micewicz, ukazującą historię życia brata Karola i główne rysy jego duchowości. Czytałem ją z zaciekawieniem i z podziwem dla życia oraz rozwoju wiary Karola de Foucauld. Przypuszczam, że lektura ta miała wpływ na moje umiłowanie adoracji, ale wtedy jeszcze brat Karol nie inspirował tak bardzo mojego życia.
Gdy już jako ksiądz zacząłem mieć trudności z Eucharystią, podjąłem próbę codziennej półgodzinnej adoracji przed Mszą świętą. Trochę na początku wstydziłem się przed kościelnym i proboszczem tego wcześniejszego przychodzenia do kościoła, ale widziałem, że była to dla mnie duża pomoc w przeżywaniu Eucharystii i całego mojego posługiwania.
Zaangażowałem się też wtedy w istniejącą wspólnotę kapłańską Jezus-Caritas opartą na duchowości brata Karola. Spotkania odbywały się zasadniczo raz w miesiącu i obejmowały godzinną adorację Najświętszego Sakramentu, rozmowę braterską o tym, co w danym czasie przeżywamy, co jest naszymi radościami i trudnościami, oraz wspólny posiłek. Spotkania te zawsze były zachętą do trwania przy adoracji, do patrzenia na posługę kapłańską przez pryzmat Eucharystii, do kształtowania w sobie postawy służby i ofiary. Rozważana podczas tych spotkań duchowość Karola de Foucauld inspirowała do tego, aby nie szukać zewnętrznego sukcesu w pracy duszpasterskiej, lecz aby być gotowym przyjąć również niepowodzenia i upokorzenia. Zadziwia mnie u brata Karola wielka wiara, że Jezus przez sprawowaną Eucharystię i przez obecność w tabernakulum w Najświętszym Sakramencie może uczynić więcej niż my przez nasze rozmaite wysiłki duszpasterskie i ewangelizacyjne. „Modląc się tam [na Górze Błogosławieństw] — pisał — będę nieskończenie więcej czynił dla ludzi przez sprawowanie Najświętszej Ofiary; będę pracować dla Niego przez postawienie tabernakulum, gdzie umieszczony Najświętszy Sakrament uświęci w ciszy okolicę”. Brat Karol swoim życiem i słowami ukazuje, że w posłudze ważna jest nie tyle zewnętrzna aktywność, ile raczej bycie blisko Jezusa, poznawanie Jego serca, a czynić to można przez przeżywanie Eucharystii i adorację. W jego pismach zawarte są konkretne wskazówki co do przeżywania Mszy świętej: do konsekracji — ofiarowywać Jezusa, ofiarowywać siebie Ojcu, polecać Mu swoje intencje, a także dziękować za krzyż Chrystusa i prosić Boga o przebaczenie za przyczynienie się do niego; od konsekracji do Komunii świętej — adorować Jezusa na ołtarzu; po Komunii — adorować Go w swoim sercu, dziękować, kochać, radować się i milczeć.
Wciąż uczę się sprawowania i przeżywania Eucharystii jako stawania z Jezusem na Golgocie w całkowitym ogołoceniu, a jednocześnie doświadczania mocy Jego zmartwychwstania, bo to On wyprowadza mnie z grobu moich grzechów i niewierności oraz budzi nadzieję nowego życia.
ks. R/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________