Pan Jezus zna każdego z nas
XXXI Niedziela Zwykła – ROK C
3.11.2019
Pan Jezus podsumowuje dzisiejsze nauczanie słowami, które w swoim życiu słyszałem i czytałem już tyle razy: „Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawiać to, co zginęło.” Tylko – czy Boże Słowo docierając znowu dziś do mnie znajdzie tym razem glebę żyzną, urodzajną? Oby wreszcie. Ale dlaczego wciąż niezmiennie idzie za mną takie tłumaczenie samego siebie, że to jest za trudne, aby przyjąć, bez żadnych zastrzeżeń, bez cienia wątpliwości, ową prawdę o aż tak nieprawdopodobnej bliskości Boga. W takiej sytuacji doznanie mocy Jezusowych słów czy stanie się moim udziałem?
Ojciec święty Jan Paweł II w książce Przekroczyć próg nadziei pisze na ten temat bardzo przekonywująco: „ …wypowiadam szaleństwo – prowokacja pochodzi od Boga samego, bo przecież On naprawdę stał się człowiekiem w swoim Synu i narodził się z Dziewicy i właśnie w tym narodzeniu, a szczególności poprzez mękę, krzyż i zmartwychwstanie, samo-objawienie się Boga w dziejach człowieka osiągnęło swój zenit: objawienie się niewyrażalnego Boga w widzialnym człowieczeństwie Chrystusa. Jeszcze w przeddzień męki Apostołowie prosili Chrystusa: Pokaż nam Ojca. Odpowiedź Chrystusa pozostaje kluczowa: „Dlaczego mówicie: Pokaż nam Ojca? Czy nie wiecie, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Choćby dla samych uczynków wierzcie. Ja i Ojciec jedno jesteśmy.”
Słowa Chrystusa idą bardzo daleko. Mamy do czynienia prawie że z taką oczywistością, o jaką zabiega współczesny człowiek. Lecz oczywistość ta nie jest poznaniem Boga „twarzą w twarz, poznaniem Boga jako Boga.
Czy jednak – starajmy się być bezstronnymi w naszym rozumowaniu – Bóg mógł pójść dalej w swojej kondescendencji, w swym zbliżaniu się do człowieka, do jego ludzkiej kondycji, do jego możliwości poznawczych? Wydaje się, że poszedł najdalej jak tylko mógł, dalej już iść nie mógł. Poszedł w pewnym sensie za daleko…! Czyż Chrystus nie stał się „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan”? Właśnie przez to, że Boga nazywał swoim Ojcem, że tego Boga tak bardzo objawiał sobą, iż zaczęto odnosić wrażenie, że za bardzo…! W pewnym sensie człowiek już nie mógł tej bliskości wytrzymać i zaczęto protestować.”
I tak pozostało po dziś dzień. Wielu nie potrafi przyjąć Pana Boga, bo sądzą, że jest aż tak bardzo ludzki. Nie potrafią pogodzić się, że aż tak dalece Bóg odsłonił się w swojej Tajemnicy.
Wydarzenie z dzisiejszej Ewangelii nie jest tylko ilustracją opowiedzianą przy pomocy przypowieści o dobrym pasterzu, ale przedstawia to co się dokonało w tym konkretnym miejscu – mianowicie został ocalony konkretny człowiek, którego sam Bóg odnalazł. A wszystko działo się tak zwyczajnie. Pan Jezus przechodził przez Jerycho położone nieopodal Jerozolimy w odległości 23 kilometrów. Było to miasto ruchliwe, słynne z racji swego położenia – na ważnym trakcie handlowym z Arabii do Palestyny – stąd mieszkańcy bardzo byli zaprzątnięci w doczesne transakcje, bo na handlu się zarabia, tym bardziej z pozycji celnika. I w takich właśnie okolicznościach niespodziewanie usłyszał Boży głos Zacheusz, zwierzchnik celników. Chciał zobaczyć Jezusa. Dlatego wspiął się na drzewo i to nie przez samą ciekawość. Nie wchodziłby wtedy na oczach wszystkich, aby się ośmieszyć – on znany, bogaty i równocześnie pogardzany z racji swojej kolaboracji z rzymskim okupantem. Skoro więc przełamał w sobie ten opór – chodziło o coś więcej. On po prostu miał już dość tych nieuczciwych pieniędzy, dość tej ludzkiej pogardy. Zapragnął wreszcie uczciwego życia, tylko nie wiedział jak się odmienić, jak zacząć. I tu nagle Pan Jezus woła go po imieniu: „Zacheuszu, zejdź prędko.” Chrystus zaprosił się do niego jak do swojego przyjaciela. Odezwał się poufale, nawet żartobliwie. Bo skoro Ewangelia zaznacza, że Zacheusz był małego wzrostu i bogaty, musiał być również i otyłym. Z doświadczenia wiadomo, że łatwiej jest wejść, gorzej natomiast zejść. A tu Pan Jezus przynaglał. Dlatego jego schodzenie na pewno było zabawnym widowiskiem. Ale zaskoczony Zacheusz nie dbał o to, bo był tak ogromnie uradowany, że Jezus właśnie jemu okazał zaufanie, obdarzył go swoją miłością i wybrał jego dom, aby w nim gościć. Dla niego tylko to było najważniejsze, tylko to się liczyło.
Ksiądz Ludwik Evely ten zwrotny punkt Zacheusza opisuje w ten sposób: „W głowie mu się miesza, traci rachubę. Daje połowę swych dóbr biednym, a jeśli kogoś skrzywdził, w czwórnasób chce wynagrodzić. Cóż mu pozostanie? To jest mu obojętne! Jakże mógłby dbać o to. Ma odtąd inny skarb: Bóg go kocha!”
Nareszcie stał się prawdziwym. Poczuł się i on hojnym – dobrym, szczęśliwym, zgodnie ze znaczeniem swojego imienia. Bo Zacheusz to właśnie oznacza – sprawiedliwy, uniewinniony.
I tak się dzieje przy spotkaniu z Jezusem, że nagle człowiek odkrywa w sobie olbrzymie nieznane dotąd możliwości swojej istoty, które dotychczas były zawsze tłumione, kaleczone. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama osoba, z której teraz potrafi wypływać tyle radości, czułości, hojności i wdzięczności – bo oto okazało się, że rzeczywiście, że naprawdę Pan Jezus zna każdego z nas i właśnie dlatego szuka, bo tak często jesteśmy pogubieni. Woła po imieniu.
Chodzi więc o to, abym nie patrzył co inni powiedzą, nie lękał się, że mogę być wyśmiany, ale żebym czym prędzej zszedł z drzewa ludzkiej pychy, z przyziemnych ambicji, które potrafią tak człowieka osaczyć, że już nic więcej nie można zobaczyć – jedynie w egoistycznym lustrze siebie samego.
Panie Jezu, który jesteś tak blisko i wciąż wołasz po imieniu, daj łaskę przejrzenia, i zdejmij ze mnie głuchotę, abym usłyszał, że to Ty naprawdę wołasz mnie moim imieniem.
Ksiądz Marian Łękawa SAC