______________________________________________________________________________________________________________
Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.
z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)
Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.
Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.
Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.
ojciec święty Benedykt XVI
______________________________________________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________________________________
30 września
Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła
Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej. W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej. W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci. Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter . Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów. Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd. |
______________________________________________________________________________________
Ten, który umiłował Słowo
30 września w liturgii wspominamy św. Hieronima (347-420). To doktor Kościoła zachodniego. To człowiek, bez którego tytanicznej pracy być może nie byłoby kultury europejskiej.
***
Najbardziej znane powiedzenie św. Hieronima: „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa”, bywa często przytaczane, cytuje je nawet Sobór Watykański II w konstytucji „Dei verbum” (nr 25). Ten święty żyjący na przełomie IV i V stulecia był znany ze swojego porywczego temperamentu, ale i wielkiej pokory. Był niedościgłym erudytą władającym wieloma językami w mowie i piśmie, m.in. znał hebrajski i grecki – w pierwszym z nich w przeważającej mierze napisano Stary Testament, a w drugim Nowy.
Pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką, m.in. komentarze do ksiąg biblijnych, liczne listy i polemiki z teologicznymi adwersarzami swoich czasów, przepisywał też kodeksy (zawierały teksty biblijne) i dzieła Ojców Kościoła. Przede wszystkim jednak znany jest z Wulgaty – przekładu Biblii na język łaciński. Po soborze trydenckim (II połowa XVI wieku) stała się ona oficjalnym tekstem Kościoła łacińskiego i po jego ostatniej rewizji takowym pozostaje. Św. Hieronim wykorzystał oryginalne teksty biblijne, hebrajskie i greckie oraz wcześniejsze przekłady łacińskie, by – jak się przypuszcza – przy pomocy swoich współpracowników pokazać światu najlepsze – jego zdaniem – tłumaczenie Pisma Świętego na łacinę, czyli właśnie Wulgatę.
O kolosalnym znaczeniu Wulgaty niech świadczy fakt, że Hieronimowe dzieło było pierwszym drukowanym tekstem, który powstał w kręgu kultury śródziemnomorskiej. Była to Biblia Gutenberga z połowy XV stulecia.
Zarys biografii
Św. Hieronim urodził się w Strydonie (dzisiejsza Chorwacja), a zmarł w palestyńskim Betlejem, gdzie można podziwiać jego celę w podziemiach franciszkańskiego kościoła pw. św. Katarzyny. Otrzymał staranne chrześcijańskie wykształcenie. Jego dorosła egzystencja związana była w ogromnej większości ze stylem życia ascetycznego, w czasie którego oddawał się przede wszystkim modlitwie i biblijnym studiom.
Niemniej jednak w roku 382 osiadł w Rzymie. Został sekretarzem i doradcą papieża Damazego, który być może zainspirował go do pracy nad Wulgatą. Św. Hieronim był też w tym czasie uznanym kierownikiem duchowym arystokracji Wiecznego Miasta.
Po śmierci papieża w roku 385 przebywał w Ziemi Świętej i Egipcie. Na stałe osiadł we wspomnianym Betlejem, gdzie pozostał do śmierci. Tu właśnie powstało dzieło jego życia – Wulgata.
Wkład w kulturę
Wydaje się, że św. Hieronim uczy nas przede wszystkim otwarcia się na Boże słowo zawarte na kartach Biblii. To patron nie tylko biblistów. Sądzę, że to patron każdego, kto kocha Pismo Święte. Zwracał on bowiem uwagę na to, by człowiek prowadził nieustanną rozmowę ze Słowem Wcielonym, z Bożym Logosem (słowem), które w jego przekładzie przybrało termin „verbum” (słowo). Bóg przemawia nieustannie do człowieka właśnie przez Biblię. Wierzący za jej pomocą prowadzi dialog ze Stwórcą, co też podkreśla papież Benedykt XVI w ostatnio wydanej książce, której fragmenty publikowaliśmy na łamach „Niedzieli”.
Nasz święty to wielki pedagog. W jednym ze swoich pism pisze, że jego celem jest wykształcenie „duszy”. Zwraca uwagę na olbrzymią rolę rodziców w wychowaniu dzieci. Zachęca rodzicieli, by kreowali potomstwu środowisko przyjazne, pogodne, przyjacielskie, bo to oni są najważniejszymi i pierwszymi pedagogami – nauczycielami życia. Dlatego też od wczesnego dzieciństwa są odpowiedzialni za całościową formację dzieci. Warto też wspomnieć, że św. Hieronim był tym, który promował kobiety i bronił ich praw do naturalnego rozwoju w każdej dziedzinie życia. Zawsze w swoim nauczaniu nawiązywał do Pisma Świętego, w którym widział przewodnika w autentycznym chrześcijańskim i humanistycznym wychowaniu.
„Nie możemy zakończyć tych krótkich uwag na temat wielkiego Ojca Kościoła, nie wspominając o skutecznym wkładzie, jaki wniósł on w obronę pozytywnych i cennych elementów starożytnej kultury hebrajskiej, greckiej i rzymskiej w rodzącej się cywilizacji chrześcijańskiej. Hieronim docenił i przyswoił występujące u klasyków wartości artystyczne, bogactwo uczuć i harmonię obrazów, które kształtują serce i wyobraźnię ku szlachetnym uczuciom. Przede wszystkim umieścił on w centrum swego życia i swej działalności Słowo Boże, które wskazuje człowiekowi ścieżki życia i ukazuje mu tajemnice świętości. Za to wszystko musimy mu być głęboko wdzięczni, właśnie w naszych czasach” (katecheza Benedykta XVI z 14 listopada 2007 r.). Nic dodać, nic ująć.
xJM/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________
Św. Hieronim, doktor Kościoła
***
Św. Hieronim, kapłan, doktor Kościoła. Urodził się około 340 roku w bogatej chrześcijańskiej rodzinie, w Strydonie (dzisiejsza Istria). Studiował w Rzymie. Tam przyjął chrzest z rąk papieża Liberiusza.
Po skończeniu studiów udał się do ówczesnej stolicy cesarstwa – Trewiru, gdzie na życzenie rodziny podjął karierę urzędniczą. Kilka lat później w Akwilei podjął życie duchownego. Stamtąd udał się do Syrii, gdzie na Pustyni Chalcydyckiej prowadził życie pustelnicze, studiując Pismo Święte i języki wschodnie.
Wyczerpany postami znalazł się w obliczu śmierci. W Antiochii przyjął święcenia kapłańskie (377). W pięć lat później udał się na synod do Rzymu, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Po jego śmierci, w 385 roku przez Egipt, Palestynę, wielkie klasztory Wschodu, skierował się do Betlejem, w którym mieszkał do śmierci.
Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Hieronim odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, wybuchowym temperamentem, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego.
Przełożył Biblię na język łaciński. Dzieło to zajęło mu 24 lata. Jego przekład, tzw. Wulgata, został przyjęty jako tekst urzędowy Kościoła Zachodniego. Pozostawił po sobie spuściznę literacką, której ogromu niepodobna przypisać jednemu człowiekowi. Napisał komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył wiele tekstów ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje.
Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł 30 września 420 roku. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w bazylice S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy, studentów.
Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego lub w postawie siedzącej przy pulpicie.
Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.
Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
29 września
Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel
Zobacz także: • Święty Szymon Ruiz de Rojas, prezbiter • Błogosławiony Ludwik Monza, prezbiter • Rachela, żona Jakuba |
Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie. W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem. Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom. W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem. Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi. W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.). Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga. Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego. Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki. Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”. Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem. Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem. |
______________________________________________________________________________________
Święci Archaniołowie – Michał, Rafał i Gabriel
Książę niebieski, święty Michale,
Ty sprawy ludzkie kładziesz na szale;
W dzień sądu Boga na trybunale
Bądź mi patronem, święty Michale.
29 września Kościół katolicki obchodzi święto Świętych Archaniołów: Michała, Gabriela i Rafała.
Imię Michał, wzięte z hebrajskiego Mika´el, znaczy “Któż jak Bóg”.
Św. Michał w Piśmie Świętym wymieniany jest pięć razy. W najbardziej wymowny sposób czyni to Autor ostatniej księgi Pisma Świętego czyli Apokalipsy – św. Jan Apostoł: “I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony na ziemię, a z nim zostali strąceni jego aniołowie” (Ap 12, 7-9). Po zwycięstwie nad zbuntowanymi duchami św. Michał Archanioł został wodzem zastępów niebieskich. Jest on duchem czystym, oddanym bez reszty Stwórcy, wielbicielem Matki Boga. Doznaje on wielkiej radości z wypełnienia woli Bożej i pomaga ludziom w ich uszczęśliwianiu. Przed przyjściem Chrystusa na ziemię, nazywano św. Michała księciem narodu wybranego. Prorok Daniel zalicza go do jednego z pierwszych książąt. Zapewnia, że tylko Michał Archanioł może pomóc w walce z wrogiem. W Nowym Testamencie św. Michał kontynuuje te rolę obrońcy jako Patron i Anioł Stróż Kościoła. Przychodzi z pomocą wiernym w najtrudniejszych dla nich chwilach.
Pierwsze znane święto ku czci świętego Michała Archanioła sięga połowy czwartego wieku. Obchodzono je 8 maja na Monte Sant´Angelo na półwyspie Gargano we Włoszech, gdzie miał się objawić Książę chórów anielskich. Św. Papież Bonifacy I w V w. poświęcił św. Michałowi bazylikę w Rzymie i nakazał corocznie, dnia 29 września obchodzić rocznicę tego faktu. Święto rozciągnięto na Kościół powszechny i do dziś je obchodzimy. Świętego Michała obrały sobie za szczególnego patrona Niemcy, Austria i Francja. Belgia w kulcie świętego Michała stara się dorównać Francji. Ruś zasłaniająca Kościół przed niewiernymi ze Wschodu, obrała go sobie za szczególnego opiekuna. W Ameryce północnej kult świętego Michała wyraża się między innymi przez budowanie licznych kościołów ku jego czci, a także nadawanie przy chrzcie imion Michał i Michalina.
W Polsce kult św. Michała Archanioła był bardzo żywy. Rycerstwo polskie doznawało cudownej pomocy św. Michała w walkach z niewiernymi. Powstały bractwa i cechy rzemieślników pod jego wezwaniem, budowano także ku jego czci kościoły i kapliczki, poświęcano mu instytucje kościelne i świeckie. Znane są przysłowia ludowe związane z imieniem lub świętem św. Michała Archanioła: “Gdy noc jasna na Michała, to nastąpi zima trwała”, “Na Michała łowcy chwała”, “Jaki Michał, taka wiosna”. Święty Michał Archanioł jest obecnie znany i czczony przez cały świat katolicki. Dał on się poznać jako zwycięski wódz w walce dobra ze złem, jako obrońca chwały prawdziwego i wielkiego w swej mocy i potędze Boga.
Imię Gabriel znaczy: “Mąż Boży” lub “Wojownik Boży”.
Z tym imieniem spotykamy się w Starym Testamencie, w księdze proroka Daniela. Najpiękniejszą jednak misję spełnił św. Gabriel w Nowy Testamencie, kiedy zwiastował Zachariaszowi w świątyni w Jerozolimie narodzenie syna – św. Jana Chrzciciela oraz kiedy Najświętszej Maryi Panny zwiastował narodzenie Pana Jezusa – Syna Bożego. Te dwa wydarzenia szczegółowo opisał św. Łukasz w swojej Ewangelii. Niektórzy z pisarzy kościelnych nazywają św. Gabriela aniołem stróżem Świętej Rodziny. Prawie wszystkie obrządki chrześcijańskie umieściły wspomnienie świętego Gabriela tuż przed lub po uroczystości Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. Tak było i w liturgii rzymskiej do roku 1969, kiedy to przełożono pamiątkę na dzień 29 września. Papież Pius XII w 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Kult św. Gabriela jest znacznie mniejszy niż kult św. Michała. Imię Gabriel jest już coraz rzadziej spotykane.
Hebrajskie imię Rafał: “Bóg uleczył”. Jest ono związane z biblijną opowieścią o Tobiaszu.
W tej opowieści święty Rafał mówi sam o sobie: “Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański”(Tb 12, 15). Święty Rafał doznawał czci jako patron chorych i podróżnych. W Polsce imię Rafał należy do dość popularnych. Wśród znanych postaci imię to nosili: błogosławiony ojciec Rafał z Proszowic, św. Rafał Kalinowski, błogosławiony ojciec Rafał od św. Józefa – karmelita, którego beatyfikował w 1983 roku papież Jan Paweł II.
Józef Rydzewski/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________________
Święci potrzebują aniołów
***
Skrzydlate postacie z obrazków nad łóżkiem i z barokowych ołtarzy nie bardzo pasują do naszej rzeczywistości. Może dlatego modlitwy do aniołów najczęściej odmawiają dzieci. Dorośli ukradkiem oglądają filmy o aniołach, tęsknią za anielską dobrocią i mówią o anielskiej urodzie. Zapewniają jednak, że wyrośli z infantylnych wyobrażeń. A tymczasem aniołowie są wśród nas na co dzień. Czasem ich nie dostrzegamy, bo są duchami. Innym razem ich nie rozpoznajemy, gdyż są zwyczajni i miewają twarz bliskiego człowieka. Łączy ich to, że jedni i drudzy są do nas posłani przez Boga, aby nas chronić od złego i pomagać w drodze do świętości. Bo „anioł” to znaczy „posłaniec”.
Opowiadają o ks. Bronku Bozowskim, że wkrótce po nominacji biskupa Stefana Wyszyńskiego na arcybiskupa Gniezna i Warszawy złożył wizytę nowemu Prymasowi i powiedział: „Stefan! Teraz to ja ci współczuję. – Dlaczego ksiądz mi współczuje – zapytał Prymas, nieco zaskoczony taką bezpośredniością. Na to ks. Bronek, wyciągając rękę, mówi: – Bronek jestem. A współczuję ci, Stefan, dlatego że od dziś nikt poza mną nie powie ci prawdy prosto w oczy. Prymas uśmiechnął się i odparł: – To wiesz co, Bronku, umówmy się, że będziesz tu przychodził co jakiś czas, żeby mi powiedzieć prawdę, zwłaszcza taką, na jaką inni się nie odważą”.
Tak ponoć było przez wiele lat. Ks. Bronek, niczym dobry anioł, przychodził wieczorami na Miodową, by podzielić się z Prymasem tym, jak różne decyzje i wypowiedzi przyjmował on sam, księża w diecezji i wielu innych, którzy kochali Kościół. Prymas był człowiekiem na tyle pokornym i mądrym, że nawet cierpkie uwagi przyjmował z wdzięcznością. Może również dzięki temu mawiał o sobie z pokorą, że choć jest synem organisty, to się wyraźnie ojcu nie udał i nigdy nie dawał się namówić na popisy muzyczne.
Podobnie rzecz się miała ze św. Josemarią Escrivą, który zadbał, by w strukturze zainicjowanego przez niego Dzieła była również funkcja dla kogoś, kto ma obowiązek zwracać uwagę najwyższemu przełożonemu i upominać go. Zaś do aniołów i o aniołów modlił się jak dziecko.
Wszyscy potrzebujemy aniołów. Dzieciom wystarczy jeden. Dorosłym potrzeba czasem kilku, tym więcej, im czują się na świecie ważniejsi. I wcale nie muszą one lądować z nieba. Czasem mogą przyjść z bardzo bliska i przez to niespodziewanie. Tylko święci potrafią ich zawsze rozpoznać.
ks. Henryk Zieliński/Tygodnik Niedziela
__________________________________________________________________________________
Aniołowie są stworzeni dla Chrystusa
***
Św. Michał staje w każdej sytuacji po stronie dobra człowieka, jednak przede wszystkim troszczy się o dobro Boga. Aniołowie są stworzeni dla chronienia ludzi w ich drodze do zbawienia.
Rozmowa z profesorem filozofii Mieczysławem Gogaczem
Jan Ośko: – Czytając Biblię, można dowiedzieć się, że istnieje bardzo wiele różnych aniołów, nie znamy jednak ich imion, poza trzema archaniołami: św. Michałem, św. Gabrielem i św. Rafałem.
Prof. Mieczysław Gogacz: – Wedle Dunsa Szkota, Bóg na początku świata stworzył nieskończoną ilość aniołów. Znamy tych, którzy mieli jakieś zlecenie dane ze względu na Chrystusa czy też wobec ludzi. Przypomnijmy, że aniołowie dzielą się na chóry. Podział ten dokonany jest ze względu na stan natury, łaski i chwały. Jest to podział teologiczny. Nazwy aniołom nadał Dionizy Areopagita, który wziął je z Objawienia Starego Testamentu. Serafini, Cherubini i Trony to ci, którzy bezpośrednio wpatrują się w twarz Boga, dla uwielbienia Boga. Kolejne chóry to: Panowania, które uczestniczą z polecenia Bożego w Jego mocy i wykonują polecone im zadania. Potem są same Moce, które rozumieją, co dzieje się między istotą a działaniem każdego bytu. Po Mocach są Władze, które wszelkie czynności ludzkie kierują do Boga. Kolejny chór to Księstwa, które pomagają w zarządzeniu, no i Archaniołowie i Aniołowie.
– Do jakich zadań powołani są archaniołowie?
– Archaniołowie zajmują się sprawami, które dotyczą społeczności czy większej ilości ludzi. Powołani są do zajmowania się sprawami ważnymi dla tych grup osób. Stąd ich pozycja jest istotna. Podam bliski mi przykład, ogrywają znaczącą rolę podczas uniwersyteckiego seminarium z historii filozofii, gdzie profesor wraz ze studentami zastanawiają się nad sprawami naukowymi. Ich sprawą są nie tylko naukowe posiedzenia, ale także dotyczące innych zagadnień.
Kościół wymienia jeszcze Aniołów Stróżów, mają oni specjalne zadanie. Zajmują się uczuciami. Stoją na straży tego, aby uczucia nie odsunęły nas od prawdy, żebyśmy zawsze byli skierowani do tego, co prawdziwe. Taka jest ich urocza rola. Wszyscy aniołowie zajmują się tym, co zleci im Opatrzność, tzn. jest to troska Boga, żeby każdy człowiek skierowany był w Jego stronę, ponieważ jeżeli nie kieruje się do Boga, to skierowany jest do jakiegoś przeciwnika Boga.
– Z walki z przeciwnikami Boga znany jest najbardziej św. Michał Archanioł.
– Tak. Pewna grupa aniołów zachwyciła się sama sobą, uważali, że są tacy doskonali, mogą tak znakomicie poznawać, podejmować niezwykłe decyzje, wobec tego powiedzieli: my nie musimy podlegać Bogu, nie musimy Go słuchać. Padło wtedy słynne: Non serviam – nie będę służył. Św. Michał Archanioł stanął po stronie Boga. To Bóg ich strącił do piekła, ale Michał wystąpił przeciw nim, walczył z nimi i pokonał zbuntowanych aniołów.
– W przypadku walki, także tej wewnętrznej, należy się odwoływać do św. Michała.
– Św. Michał staje w każdej sytuacji po stronie dobra człowieka, jednak przede wszystkim troszczy się o dobro Boga. Aniołowie są stworzeni dla chronienia ludzi w ich drodze do zbawienia. A św. Michał Archanioł broni nas przed atakami złego ducha.
– Św. Michał jest opiekunem Izraela, a co ciekawe także Niemcy wybrali go sobie za patrona.
– Kiedyś podczas rozmowy u Ojca Świętego, ktoś postawił retoryczne pytanie, czy jest kraj, którego patronem nie jest św. Michał Archanioł.
Objawił się on przecież jako obrońca ludzi w walce z szatanem. W historii zdarzało się, że gdy władzę sprawowali pobożni władcy, to obierali dla swojego kraju św. Michała Archanioła za patrona. Opiekuje się on zespołami ludzkimi, zajmującymi się ważnymi sprawami dla kraju. Zapewne Polska także oddała się pod opiekę św. Michała Archanioła. Każdy może oddać się pod jego opiekę. Jest nawet taka modlitwa, której uczy się dzieci: Święty Michale Archaniele, broń nas w walce, a przeciw złu i zasadzkom czarta, bądź nam obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie prosimy. A zaś książę wojska niebieskiego szatana i inne złe duchy mocą Boga strąć do piekła. Amen.
Myślę, że każdy może zaprzyjaźnić się ze św. Michałem.
– Jak wiemy aniołowie nie tylko zajmowali się walką, ale także przekazywali dobre wiadomości, jak choćby św. Gabriel Archanioł. Jego imię znaczy co prawda „wojownik Boży”, ale znany jest przede wszystkimi z tego, że zwiastował narodziny Jezusa Chrystusa i św. Jana Chrzciciela.
– Aniołowie na polecenie Boga służą i opiekują się ludźmi. A niektórzy aniołowie przekazują polecenia Boże. Znamy wiele działań, które podejmowali. W Piśmie Świętym można przeczytać, że zamykają bramy raju, jest to ich pierwsza czynność, miało to miejsce po grzechu pierwszych rodziców. Potem chronili Lota, który był prześladowany przez szatana. Aniołowie uratowali Hagar i jej synka na pustyni, gdy Abraham na żądanie Sary wypędził Hagar. A gdy Abraham chciał złożyć w ofierze swojego syna Izaaka, to aniołowie powstrzymali jego rękę i wskazali na baranka. Później aniołowie pomagają w przekazywaniu prawa. Prawo w Starym Testamencie było całą wiedzą o Bogu, opisane były w nim postępowanie ludzkie i przykazania. Aniołowie pośredniczą w przekazywaniu prawa. Dalej, prowadzą lud Boży, nie tylko starotestamentowy, ale zawsze prowadzą lud Boży, są przecież opiekunami Kościoła katolickiego. Prowadzą lud do Boga. Aniołowie zwiastują narodziny i powołania ludzkie. Więc matkom zwiastują narodziny dziecka, ale też powołanie dziecka. Towarzyszą prorokom, zawsze są tam, gdzie jest nauczanie, a to nauczanie jest związane z proroctwem. Właśnie archanioł Gabriel zwiastuje narodziny Chrystusa. Aniołowie służą Chrystusowi. Należy pamiętać, że to Chrystus stworzył aniołów. Oczywiście, że Bóg jest ich stwórcą, ale przecież Chrystus jest Bogiem. To Chrystus ich stworzył i stworzył ich dla siebie. Tak mówi List do Kolosan (1, 16.) Aniołowie są zespołem przyjaciół Chrystusa. Służą Chrystusowi, a nam ze względu na Chrystusa.
– Można powiedzieć, że anioł to taki ambasador Chrystusa, wysłany z misją do człowieka.
– Są posyłani z pomocą tym, którzy mają osiągnąć zbawienie. Taka jest formuła. Aniołowie są bytami realnymi, ponieważ nie mają ciała, nie mają różnych ograniczeń z tym związanych. Posiadają jednak dusze. Wyposażeni są w species, tj. posiadanie w sobie obrazu istoty jakieś rzeczy. Po prostu, gdy spojrzą na nas, to wiedzą już wszystko, od razu chwytają istotę tego bytu, całą jego budowę i strukturę.
– Nie mogą jednak znać naszych myśli.
– Myśli to jest już zespół działań. My jesteśmy autorami działań i możemy ich nie ujawniać. Ale po sposobie naszej reakcji, po sposobie naszego zachowania mogą się łatwo zorientować. My ludzie także rozpoznajemy, co myśli inny człowiek. To nie tak trudno przeniknąć innego człowieka.
– My nie jesteśmy dla nich najważniejsi, powołani są dla Chrystusa.
– Chrystus stworzył aniołów i stworzył ich dla siebie. Oni głównie służą Chrystusowi. To przecież aniołowie ogłaszają Boże narodzenie. Potem prowadzą Świętą Rodzinę do Egiptu. Służą Chrystusowi na pustyni podczas czterdziestodniowego postu. Głoszą zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, te dwa wielkie wydarzenia z życia Jezusa. Gdy kobiety przyszły do grobu, zobaczyły dwóch aniołów, którzy przekazali ludziom pierwszą informację o zmartwychwstaniu. Tak samo ogłaszają wniebowstąpienie. Gdy Chrystus uniósł się i wstąpił do nieba, to Apostołowie nadal wpatrywali się w to miejsce, musiało się pokazać dwóch aniołów, aby oznajmić, że wniebowstąpienie się już dokonało.
Chodziło o to, aby pokazać, że ludzie bezpośrednio nie rozumieją wydarzeń religijnych, muszą być o nich poinformowani. Tutaj aniołowie musieli powiedzieć, nawet Apostołom, że Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do nieba. To co się wydarzyło, zostało nam przekazane.
– Jako przykład troski aniołów o człowieka, warto przypomnieć historię Tobiasza, którym opiekował się św. Rafał Archanioł.
– Gdy ojciec chciał posłać swojego syna Tobiasza w niebezpieczną drogę do obcego kraju, pojawił się młody człowiek budzący zaufanie, który powiedział, że wybiera się w tym samym kierunku i Tobiasz może iść razem z nim. Św. Rafał pozałatwiał Tobiaszowi bardzo dużo różnych spraw, Tobiasz był nieśmiały i bardzo młody, a św. Rafał zapoznał go z przyszłą żoną Sarą i ożenił go z nią. Była to rodzina, z której później narodził się Chrystus. Sarę prześladował demon, który zabijał jej wszystkich mężów, aby nie mógł narodzić się potomek. Archanioł przegnał diabła do Egiptu i tam go po prostu zbił. Dopiero po powrocie Tobiasza do domu, okazało się, że chronił go anioł.
– W księdze Tobiasza anioł się zmaterializował, teraz trudno o taki przypadek.
– Jeżeli byłaby tak potrzeba, to by się to stało. Teraz mamy Kościół, który nas wspomaga. Teraz Chrystus działa w Kościele, teraz mamy sakramenty. Jeżeli potrzebujemy pomocy Bożej, to od tego jest Kościół. A aniołowie uczestniczą we Mszy św. i są przywoływani przy pogrzebach. In paradisum deducam de angeli – niech do raju zaprowadzą cię aniołowie. Jest taka modlitwa Kościoła, gdy chowa się zmarłego człowieka.
– Dziękuję za rozmowę.
(z prof. Mieczysławem Gogaczem rozmawiał Jan Ośko/Tygodnik Niedziela)
________________________________________________________________________________________
Wspierająca działalność
Przełom września i października to czas iście „anielski”. 29 września obchodzimy święto Świętych Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała, zaś 2 października wspominamy Świętych Aniołów Stróżów.
Ostatnie lata XX i początek XXI stulecia, mimo wszechobecnego w naszej części świata dążenia do konsumpcyjnego stylu życia, można bez przesady nazwać czasem „odrodzenia aniołów” i nauki o nich – angelologii. Żyjemy obecnie w okresie szczególnej fascynacji ludzi niebem i aniołami. Świadczą o tym liczne publikacje książkowe i internetowe pisane w różnych językach świata.
Ktoś pięknie powiedział, że aniołowie są myślami, które od Boga pochodzą i natychmiast są wokół Ciebie, abyś „nie uraził stopy o kamień”. Anioła nie widzisz, a jest on błogosławieństwem Bożym, które nas otacza na wszystkich naszych drogach. I to wcale nie od święta, ale każdego dnia, na dobre i na złe.
Reinhold Schneider pisze: „Gdzie człowiek idzie przez życie w świetle wiary, nawet gdy droga prowadzi przez strefę śmierci, tam idzie z nim anioł, a gdzie prześladowany trwoży się w ciemności, nawet w najświętszym miejscu, tam trwa przy nim anioł”. Aniołowie są wskazującymi palcami Boga. Zdaniem Leona Bloya, „gdy człowiek popełnia zło, anioł w milczeniu usuwa się w najdalszy zakątek jego winnej duszy, do którego nawet sam grzesznik nie ośmiela się dotrzeć, i płacze, jak tylko aniołowie mogą płakać”.
Aniołowie są posłańcami Boga, przewodnikami człowieka, piewcami chwały Bożej. Mają potężną moc – moc życia i śmierci.
Co przeciętny chrześcijanin wie o aniołach? Wydaje się, że stosunkowo niewiele. Wiemy jedynie, że aniołowie są to stworzenia Boże, które mają rozum i wolną wolę, ale nie mają ciała. Wiemy, że są istotami nadprzyrodzonymi, które pośredniczą między Bogiem a ludźmi oraz uosabiają dobroć, łagodność i doskonałość. Wiemy też, że aniołowie, którzy zgrzeszyli, zbuntowali się przeciw Bogu, nazywają się złymi duchami, szatanami lub diabłami. Wiemy również, że aniołów, którzy się nami opiekują, nazywamy Aniołami Stróżami. Znamy nawet modlitwę do Anioła Stróża, której nauczyły nas matki.
Aniele Boży, Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój!
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Broń mnie od wszelkiego złego
I doprowadź do żywota wiecznego.
Aniołowie są najczęściej zwiastunami ponadnaturalnych wydarzeń. Ich misja jest zazwyczaj wyjątkowa, wymagająca specjalnych predyspozycji. Archanioł Gabriel jest przy Zwiastowaniu Pańskim, całe wojsko niebieskie daje o sobie znać w noc Bożego Narodzenia, radując się z przyjścia na ziemię Mesjasza i wyśpiewując chwałę Bogu na wysokościach. Aniołowie Pańscy donoszą o zmartwychwstaniu Jezusa, ukazują zasmuconym Apostołom sens wniebowstąpienia, a wspomagając Chrystusa w Jego zbawczym dziele, zapewniają opiekę ludziom, przedstawiają Bogu modlitwy świętych i błogosławionych, prowadzą dusze sprawiedliwych do raju. W Apokalipsie św. Jan zauważa, że aniołowie, ochraniając Kościół, prowadzą nadal, wspólnie z archaniołem Michałem – ich przywódcą – bój przeciwko szatanowi, który trwa od samego początku.
Jak wygląda relacja między aniołami a ludźmi? Pierre Grelot i Pierre-Marie Galopin, znani francuscy bibliści, twierdzą, że „tworzy się szczególna więź między światem ziemskim a światem niebieskim. Wymaga to z naszej strony szacunku, którego jednak nie powinno się utożsamiać z uwielbieniem. Jeżeli więc z jednej strony należy potępiać przesadny kult aniołów, czyli taki, jaki byłby szkodliwy dla kultu Jezusa Chrystusa, to z drugiej – chrześcijanin powinien zachowywać głębokie poczucie niewidzialnej obecności i wspierającej działalności aniołów”.
Natomiast św. Bernard z Clairvaux, zapytuje wprost: „Czegóż mamy się lękać, strzeżeni przez tak wielkich stróżów? Nie mogą wszak ulec wrogom ani zbłądzić, ani tym bardziej zwodzić ci, którzy nas strzegą na wszystkich naszych drogach. Są wierni, roztropni i potężni – czegóż mamy się lękać? Obyśmy tylko szli za nimi, przylgnęli do nich, a trwać będziemy na zawsze w opiece Boga niebios”.
Aniołowie mają w naszych niespokojnych czasach „ciężkie życie”, a nieraz „podcięte skrzydła”. Gdy anioł upada na duchu, wówczas jest tak, jakby podcięto mu skrzydła. Na ilu to miejscach naszego globu anioł nie ma odwagi zapuszczać się na pola wojennego piekła… Został odarty z nadziei na „uskrzydlenie” choćby jednego człowieka, na wyniesienie go ku dobremu. Na człowieku nie ciąży obowiązek bycia aniołem, ale gdy zobowiązuje się być bestią, podcina skrzydła zwiastunom nieba. Tym bardziej więc wierzymy, że nie pozostajemy bez opieki i towarzystwa aniołów. Wierzymy, że istnieje ktoś, kto przewyższa swoją doskonałością wszystkie widzialne stworzenia ziemi i świata; że istnieje ktoś, kto w bezprzykładnym posłuszeństwie wobec Boga i Jego zamiarów wypełnia wszystkie Boże nakazy, a na dodatek czyni to z największą precyzją i absolutną starannością.
Jan Koczwara na jednej ze stron internetowych tak pisze: „Wierzymy, że anioły służą przede wszystkim Bogu. Pozostajemy też w najgłębszej wierze, że służą ponadto człowiekowi, a więc każdemu z nas, bez względu na wiek i urodę, doczesne zasługi czy też tzw. stan duchowego i materialnego posiadania. Niezależnie od tego, czy je czcimy, adorujemy, wysławiamy. Wierzymy, że «każdy człowiek ma pod wysokim sklepieniem horyzontu» swego anioła stróża, który zwiastuje radość, narodziny i krzyk dziecka; który pojawia się we śnie; który dotyka i budzi; który objaśnia życie i służy życiu; który udaremnia ofiarę i uwalnia «z lwiej jamy»; który powołuje, uzdrawia, błogosławi, unosi nas do nieba i otwiera bramy niebios. Wierzymy, że skrzydlaci posłańcy Najwyższego Pana prowadzą nas do zmartwychwstania i wiecznej krainy szczęśliwości”.
Nie zapominajmy więc o aniołach. Oni przecież pomagają nam, a pomoc „z wysoka” jest nam często potrzebna. Konieczna jest tylko mocna wiara i autentyczna pokora. Wspomniany Jan Koczwara zachęca nas: „O aniołach pamiętamy głównie w momentach doświadczania natchnień i zbawczych znaków Dobra i Prawdy. Pamiętamy też w chwilach dotkliwie i dramatycznie dręczących nas wstrząsów i zagrożeń dotykających – jak widać – całą ludzkość przy nienasyconej, niszczycielskiej mocy szatana”.
ks. Jan Augustynowicz/Tygodnik Niedziela
_________________________________________________________________________________
Prawda o aniołach – integralna część wiary chrześcijańskiej
Z cyklu “Poszukiwania w wierze”
W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.
To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?
Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.
Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.
Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.
Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.
„Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.
W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)
Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.
Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.
Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.
Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.
W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.
Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.
Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.
Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?
Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.
Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.
Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.
Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.
Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:
Niech będą jak plewa na wietrze,
gdy będzie ich gnać anioł Pana.
Niech droga ich będzie ciemna i śliska,
gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)
A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).
Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!
Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.
o. Jacek Salij OP/Opoka.pl
______________________________________________________________________________________________________________
28 września
Święty Wacław, męczennik
Zobacz także: • Błogosławieni Ferdynand i Towarzysze, męczennicy • Baruch, prorok |
W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu. Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci. Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”. Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów. Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć. Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963). Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306). Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”. Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu. W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu. |
_____________________________________________________________________________________
Święty Czech
Był synem księcia Wratysława I i lutyckiej księżniczki Drahomiry.
***
Wacław objął panowanie w Czechach ok. 925 r. Został zamordowany ok. 929 r. na polecenie swojego brata Bolesława, który za namową matki zaprosił go do wzięcia udziału w konsekracji świątyni w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Był wzorowym chrześcijaninem. Legenda starosłowiańska głosi, że „wspierał wszystkich ubogich, nagich odziewał, łaknących żywił, podróżnych przyjmował zgodnie z nakazami Ewangelii. Nie dozwalał wyrządzać krzywdy wdowom, miłował wszystkich ludzi, biednych i bogatych. Wspomagał sługi Boże, uposażał kościoły”. Ta sama legenda opisuje jego męczeńską śmierć. W świątyni „Bolesław przystąpił doń u drzwi. Wacław zobaczył go i rzekł: «Bracie, dobrym byłeś dla nas wczoraj». Szatan jednak podszepnął Bolesławowi, uczynił przewrotnym jego serce, tak iż wyciągnąwszy miecz, odezwał się: «Teraz pragnę być jeszcze lepszym». To powiedziawszy, uderzył go mieczem w głowę. Wacław, zwróciwszy się do niego, rzekł: «Co czynisz, bracie?». Pochwyciwszy go, rzucił na ziemię. Tymczasem podbiegł jeden ze wspólników Bolesława i ciął Wacława w rękę. Ten, porzuciwszy brata, ze zranioną ręką uszedł do kościoła. W drzwiach kościoła zabili go dwaj zamachowcy. Trzeci, przybiegłszy, przebił mu bok. Wówczas Wacław oddał ostatnie tchnienie z tymi słowami: «W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego»”.
Św. Wacław męczennik ur. ok. 907 r. zm. 28 września ok. 929 r.
Marian Banasik/Tygodnik Nedziela
______________________________________________________________________________________________________________
27 września
Święty Wincenty a Paulo, prezbiter
Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623). Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną. Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów. Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny. Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks. |
_____________________________________________________________________________________
Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!
***
Postaci św. Wincentego a Paulo i św. Ludwiki de Marillac – współtwórców katolickich dzieł miłosierdzia – przypomniał Benedykt XVI w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański 26 września w Castel Gandolfo. Po ich wygłoszeniu odmówił z wiernymi modlitwę maryjną i udzielił zebranym na dziedzińcu letniej rezydencji papieskiej błogosławieństwa apostolskiego oraz pozdrowił ich w różnych językach, m.in. po polsku.
Oto przemówienie Ojca Świętego:
Drodzy bracia i siostry!
W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę (Łk 16, 19-31) Jezus opowiada przypowieść o bogaczu i ubogim Łazarzu. Ten pierwszy żyje w luksusie i egoizmie, i gdy umiera, trafia do piekła. Ubogiego natomiast, który żywił się odpadkami ze stołu bogacza, w chwili jego śmierci aniołowie zabrali do wiecznego mieszkania Boga i świętych. „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy – powiedział Pan swoim uczniom – albowiem do was należy Królestwo Boże” (Łk 6, 20). Przesłanie przypowieści idzie jednak dalej: przypomina, że przebywając na tym świecie, powinniśmy słuchać Pana, który przemawia do nas przez Pismo Święte i żyć zgodnie z Jego wolą, w przeciwnym bowiem wypadku po śmierci będzie już za późno, aby się poprawić. Przypowieść ta mówi nam zatem o dwóch sprawach: po pierwsze, że Bóg kocha ubogich i podnosi ich z ich uniżenia, po drugie, że nasze ostateczne przeznaczenie jest uwarunkowane naszą postawą, że powinniśmy kroczyć drogą, którą Bóg nam pokazał, abyśmy osiągnęli życie, a drogą tą jest miłość, rozumiana nie jako uczucie, ale jako służba innym, w miłości Chrystusa.
Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że jutro będziemy obchodzić liturgiczne wspomnienie św. Wincentego a Paulo – patrona katolickich organizacji charytatywnych, którego 350. rocznicę śmierci teraz wspominamy. W XVII-wiecznej Francji zetknął się on namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych. Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę „Córek Milosierdzia” – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi.
Drodzy przyjaciele, tylko Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście! Pokazuje to także inny świadek – młoda dziewczyna, która wczoraj została ogłoszona błogosławioną tu, w Rzymie. Mówię o Klarze Badano – młodej Włoszce, urodzonej w 1971, którą choroba doprowadziła do śmierci w wieku niespełna 19 lat, ale która stała się dla wszystkich promieniem światła, jak na to wskazuje jej przydomek: „Chiara Luce” [Klara Światło lub jasne światło – KAI]. Jej parafia, diecezja Acqui Terme i Ruch Focolari, do którego należała, przeżywają dziś święto – i jest to święto wszystkich młodych, którzy mogą znaleźć w niej przykład spójnego życia chrześcijańskiego. Jej ostatnie słowa, pełne przylgnięcia do woli Bożej, brzmiały: „Żegnaj, mamo. Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”. Wychwalajmy Boga, gdyż Jego miłość jest silniejsza od zła i śmierci i dziękujmy Maryi Pannie, która prowadzi młodych, także wśród trudności i cierpień, do zakochania się w Jezusie i odkrycia piękna życia.
wiara.pl
_____________________________________________________________________________________
Duszpasterz książąt i nędzarzy – św. Wincenty a Paulo
***
Był najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.
MIŁOŚĆ PRZEZ WIELKIE M
Ponoć poświęcono mu już około 1500 biografii. Trzeba przyznać, że życie miał rzeczywiście niezwykle barwne. Aż szkoda, że zazwyczaj docierają do nas tylko strzępy z fascynujących CV świętych. Św. Wincenty Paulo, bo o nim mowa, żył w siedemnastowiecznej Francji. Wyposażony był w genialną inteligencję. Chciał uciec od biedy, od swojej wioski z glinianymi chałupami, zagubionej między mokradłami, od chłopskiej rodziny, od pilnowania świń. Jego talent dostrzegł miejscowy pan.
Przekonał ojca, aby oddał go na naukę – na księdza. Wincenty postanowił zapomnieć o swoim pochodzeniu. Kiedy w kolegium, gdzie się uczył, pojawił się z wizytą ojciec, chłopiec wstydził się go. Nie chciał, by jego koledzy zobaczyli, że rozmawia z biedakiem. Na starość wracał wielokrotnie ze łzami w oczach do tego wydarzenia: „Nie chciałem iść rozmawiać z ojcem i z tego powodu dopuściłem się wielkiego grzechu”. Został najbardziej szanowanym i poszukiwanym księdzem we Francji, ale wciąż powtarzał: „Jestem nie kim innym, jak tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.
Przyjął święcenia kapłańskie, mając zaledwie 19 lat. Jego życie wypełniały potem dziwne przygody. Prawdopodobnie przez dwa lata żył jako niewolnik w Tunisie. W końcu trafił do Rzymu. Miał talent do pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam potem wyzna, znalazł się w miedzianym tyglu ambicji i przebiegłości, próbując zrobić kościelną karierę. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji, w nieznanej bliżej misji, na dwór Henryka IV. Tam pozyskał zaufanie królowej, która obrała go sobie za kapelana. Później stał się nauczycielem domowym w szlacheckiej bogatej rodzinie Gondi.
W wygodnym zamku ks. Wincenty stał się doradcą duchowym całej rodziny. Aby zrównoważyć duchowy dyskomfort, zajął się nauczaniem katechizmu biednych wieśniaków z rozległych dóbr swoich panów. Pewnego dnia potajemnie uciekł z zamku, aby stać się proboszczem w biednej i opuszczonej parafii Chatillon les Dombes. Służba najuboższym – ten kierunek życia utrzymał do końca. Jednocześnie duchową troską obejmował nadal wyższe sfery. Stał się kapelanem galerników, ale dwór wezwał go z kapłańską posługą do umierającego króla Ludwika XIII. Założył Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia (szarytki) oraz Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Przez wiele był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Pracował nad reformą kształcenia duchowieństwa, głosił niestrudzenie konferencje, zakładał seminaria, posyłał misjonarzy. Umarł w roku 1660 r. w wieku 79 lat. Ostatnim słowem, które wypowiedział, było słowo Jezus.
W brewiarzu w dzień wspomnienia św. Wincentego jest czytanie, fragment jego listu. Zakreśliłem sobie słowa: „Miłość jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem, właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać. Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić”.
ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
______________________________________________________________________________________
Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia
Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.
Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.
Próba charakteru
Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.
Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”
W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego.
W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili.
Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.
W niewoli arabskiej
Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…
Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.
Dzieła Miłosierdzia
Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.
Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651).
Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.
Gorliwy obrońca czystości wiary
W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach.
Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.
Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.
* * *
Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.
Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.
Zasłużona Nagroda
Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.
Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.
Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.
W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.
Bogusław Bajor/PRZYMIERZE Z MARYJĄ
________________________________________________________________________
Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia
***
Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.
Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.
Próba charakteru
Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.
Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”
W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego.
W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili.
Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.
W niewoli arabskiej
Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…
Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.
Dzieła Miłosierdzia
Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.
Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651).
Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.
Gorliwy obrońca czystości wiary
W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach.
Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.
Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.
* * *
Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.
Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.
Zasłużona Nagroda
Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.
Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.
Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.
W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.
PCh24.pl
_________________________________________________________________________________
To są nasi Panowie i Mistrzowie – tak mówił o ubogich św. Wincenty a Paulo
Św. Wincenty był mistykiem działania.
ZSiostrą Bogumiłą ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo z Krakowa rozmawia Joanna Szubstarska.
Joanna Szubstarska: Święty Wincenty a Paulo (1581-1660) otwarty na natchnienia Ducha Świętego odkrył nędzę materialną i duchową swoich czasów i poświęcił swoje życie służbie i ewangelizacji ubogich. Mówił o sobie: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie”. Jaka była droga św. Wincentego, która zawiodła go do służby ubogim?
Siostra Bogumiła: Wincenty bardzo wcześnie został księdzem, w wieku zaledwie 20 lat. W ówczesnych warunkach, dla człowieka pochodzenia wiejskiego kapłaństwo było jedyną drogą do awansu społecznego. Początkowo, ks. Wincenty miał nadzieję na zrobienie „kariery”, zabiegał o dobra materialne, które umożliwiłyby mu wspomaganie rodziny.
Miał bowiem świadomość zaciągniętego długu wobec rodziców, którzy sprzedali nawet parę wołów, by zapewnić mu przygotowanie do kapłaństwa. Przez pierwszych dziesięć lat kapłaństwa usiłował realizować własne plany. Napotykał jednak trudności. Nawrócenie Wincentego i odkrycie planów Bożych nie dokonało się natychmiast i spektakularnie. To był proces, który trwał około ośmiu lat. W tym czasie jego kierownikiem duchowym był Piotr de Bérulle. Był on jedną z najwybitniejszych postaci ówczesnego Kościoła francuskiego. Bóg jednak prowadził Wincentego przez różne wydarzenia. Przeżył on dramatyczne doświadczenie niewoli w Tunisie.
W Paryżu został niesłusznie oskarżony o kradzież, dodatkowo księża przez trzy niedziele z ambon wymieniali jego nazwisko jako winowajcy. Wincenty był wówczas już na tyle uformowany, że nie tłumaczył się, nie kierował podejrzeń na nikogo, wiedział, iż „Bóg zna prawdę”. Prawda ujawniła się dopiero po sześciu latach.
W swoim młodzieńczym życiu przeżył też kryzys wiary, wziął na siebie wątpliwości przeciw wierze, jakie przeżywał pewien teolog. Pokusy te trwały cztery lata. Było to dla Wincentego bardzo trudne doświadczenie. Został od nich uwolniony, wtedy gdy podjął postanowienie poświęcenia swego życia – z miłości do Jezusa – służbie ubogim. Był to rozstrzygający przełom w jego życiu. Z tej próby wyszedł przemieniony. Spotkał Boga i odnalazł samego siebie.
W 1612 r. został wiejskim proboszczem w Clichy na obrzeżach Paryża i tu odkrywa wielkość powołania kapłańskiego. Z wielką gorliwością oddaje się pracy duszpasterskiej. Można powiedzieć, że Clichy stanowi skrótowy zarys całości dzieł Wincentego.
W jego pracy parafialnej w mniejszej skali zawarte było to, co rozwijał w późniejszej działalności: troska o ewangelizację ludu wiejskiego, mobilizacja możnych na rzecz potrzebujących ubogich, miłosierdzie, formacja kleru. W tym czasie zostaje także kapelanem rodziny de Gondi i wychowawcą ich synów. Odwiedzając posiadłości Gondich spotyka się z nędzą duchową i materialną wiejskiego ludu i z zaniedbaniami duchowieństwa.
Czym się kierował w postrzeganiu swojej misji?
W jego życiu dwa fragmenty Pisma św. okazały się znaczące. To słowa Ewangelii oświetliły jego drogę. Pierwszy fragment to słowa proroka Izajasza, które Jezus cytuje w synagodze w Nazarecie i odnosi je do siebie:
„Duch Pański spoczywa na Mnie,
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie;
abym uciśnionych odsyłał wolnymi”.
Drugi fragment to opis Sądu Ostatecznego (Mt 25,31–46), w którym Jezus, utożsamia się z ubogimi, głodnymi, chorymi, więźniami – najmniejszymi. Zasługą św. Wincentego a Paulo jest odkrycie Jezusa jako Ewangelizatora ubogich, Wielbiciela Ojca i Sługi Jego planu Miłości. I takiego Jezusa pragnął Wincenty naśladować, ewangelizując i służąc Mu w ubogich. Uważał, że jest to dla niego bardzo ważne wezwanie.
Mówi się o wydarzeniu, które oświeciło jego dalszą drogę – tj. o wezwaniu z ambony do pomocy rodzinie, które spotkało się z odpowiedzią parafian.
Tak, to było ważne wydarzenie w życiu Wincentego, ale poprzedziło je inne także ważne – spowiedź pewnego chorego człowieka w posiadłościach państwa Gondich, u których, jak wspomniano wcześniej, Wincenty był nauczycielem i kapelanem. Człowiek ten, zachęcony przez Wincentego, odbył spowiedź generalną i, wyznał publicznie, gdyby nie łaska tej spowiedzi, zostałby potępiony z powodu tajenia grzechów podczas wcześniejszych spowiedzi.
To wydarzenie skłoniło Wincentego do wygłoszenia kazania na temat spowiedzi generalnej. Uczynił to 25 stycznia 1617 r. w Follevile, zachęcając wiernych do odprawiania spowiedzi generalnej z całego życia; odzew był taki, że chętnych do spowiedzi było tak wielu, że trzeba było prosić jezuitów z sąsiedniej miejscowości do pomocy w konfesjonałach.
Wincenty przekonał się o nędzy duchowej ubogich mieszkańców wsi, zrozumiał, że ci ludzie naprawdę są bardzo biedni, że nie znają podstawowych prawd wiary, że idą na potępienie. Zrozumiał, że wcześniejsze postanowienie służenia ubogim musi rozpocząć od głoszenia im Ewangelii. Po latach stwierdził, że to było jego pierwsze kazanie misyjne. I tę datę przyjmuje się nieoficjalnie za początek Zgromadzenia Misji – początek charyzmatu.
Wincenty zaczął głosić misje parafialne w posiadłościach państwa Gondich. Okazało się, że ewangelizacja ubogich mieszkańców wsi wymaga zaangażowania na stałe większej liczby księży. Powstała myśl stworzenia większego zespołu, co zaowocowało powołaniem do życia w 1625 roku Zgromadzenie Misji.
Jako proboszcz w parafii Chȃtillon-les-Dombes w diecezji lyońskiej, przeżył kolejne znamienne doświadczenie. W niedzielę 20 sierpnia 1617 roku przed mszą świętą powiadomiono go o dramatycznej sytuacji biednej rodziny doświadczonej chorobą i pozbawionej środków do życia. W czasie kazania wspomniał o tym w słowach tak przejmujących, że wielu parafian pospieszyło z pomocą potrzebującym. Dzięki wielkodusznej odpowiedzi na to wezwanie do pomocy rodzina została ocalona. Gdy sam odwiedził tę rodzinę przekonał się, że miłosierdzie parafian było nadzwyczajne, ale źle zorganizowane.
Wincenty doszedł do wniosku, że miłosierdzie może być skuteczne, jeżeli nada mu się formy zorganizowane. Wydarzenie to stało się inspiracją do założenia pierwszego Bractwa Miłosierdzia. Wincenty pisze regulamin bractwa, który jest arcydziełem organizacji i troski o ubogich i chorych. Potem stopniowo powstają kolejne bractwa. Obecnie znamy je jako „Międzynarodowe Stowarzyszenie Miłosierdzia” (AIC).
Zgromadzenie Misji ma za zadanie głoszenie Ewangelii ubogim, jak również troskę o wykształcenie gorliwych kapłanów. Co chciał zmienić w posłudze kapłanów?
Początkowo Zgromadzenie Misji zajmowało się wyłącznie głoszeniem misji parafialnych i zakładaniem Bractw Miłosierdzia, jednakże wkrótce Opatrzność zesłała mu nowe zadanie: przygotowanie duchowe i duszpasterskie kandydatów do święceń kapłańskich. Podjęło to zadanie z całą odpowiedzialnością. Ksiądz Wincenty opracował program.
Następstwem kursów formacyjnych były tzw. Konferencje Wtorkowe jako stowarzyszenie duchownych zaangażowanych w odnowę kleru. Podczas tych spotkań rozważano zagadnienia z dziedziny duchowości, liturgii i teologii moralnej. Rekolekcje dla kandydatów do święceń prowadzone niemal we wszystkich domach Zgromadzenia dały początek seminariom zalecanym przez sobór trydencki. Wincenty wiedział, że niektórzy księża mieli podstawowe braki w przygotowaniu do pełnienia posługi kapłańskiej. Wiedział o zaniedbaniach w pracy duszpasterskiej.
W parafiach wiejskich spotkał księży, którzy nie znali formuły rozgrzeszenia, dlatego chciał stworzyć kapłanom warunki do uzupełnienia wiedzy, zachęcał ich do gorliwości o zbawienie dusz. Przekonywał, że ewangelizacja jest istotną misją Kościoła – dokonuje się poprzez słowa i dzieła. Widział konieczność nawrócenia Kościoła do ubogich, aby dzięki temu był prawdziwym obrazem Jezusa Chrystusa. Kościół ubogich powinien być wspólnotą miłosierdzia. Staje się wiarygodny dzięki miłosierdziu.
Wincenty bardzo duże wymagania stawiał księżom ze Zgromadzenia Misji. Mocno akcentował, że mają głosić nie siebie, ale Chrystusa. Wzorem dla nich miał być Jezus Chrystus głosiciel Ewangelii ubogim. Ewangelia miała być przekazywana w duchu prostoty według metody opracowanej przez Wincentego, a nazwanej z pokorą małą metodą. Nakazywała ona posługiwanie się językiem zrozumiałym dla wiejskiego ludu.
W posłudze powinni odznaczać się cnotami, które są cnotami Jezusa: prostotą, pokorą, łagodnością, umartwieniem i gorliwością o zbawienie dusz. Pod kierunkiem Wincentego a Paulo Zgromadzenie Misji włączyło się w dzieło rechrystianizacji społeczeństwa francuskiego.
Głoszone Misje przynosiły nadzwyczajne owoce: nawracali się odstępcy od wiary, naprawiano wyrządzone krzywdy, regulowano związki małżeńskie, przywracano zgodę, porzucano pijaństwo i przekleństwa, odnawiano praktyki sakramentalne. Spełniały najważniejsze zadanie określane przez Wincentego: dawały ubogim znajomość Boga i Jego Królestwa, które jest dla nich przeznaczone.
Celem zgromadzenia, powołanego przez św. Wincentego i Ludwikę de Marillac, jest pomaganie chorym oraz działalność charytatywna. W jaki sposób siostry realizują swoją misję?
Mówi się, że szarytki, bo tak potocznie nazywane są Siostry Miłosierdzia są darem Boga dla ubogich. Celem Zgromadzenia Służenie Chrystusowi w ubogich w duchu pokory, prostoty i miłości. Charakterystyczna dla św. Wincentego jest służba całemu człowiekowi – zarówno służba co do ducha, jak i co do ciała. Święty mówił, że trzeba najpierw zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka – nakarmić go, gdy jest głodny, a potem mówić o Bogu.
Inspiracją służby ubogim był dla św. Wincentego bezpośredni kontakt z Bogiem, to Bóg dał ubogim św. Wincentego. Ks. Wincenty polecał, aby człowieka ubogiego, chorego przyjmować z szacunkiem i w duchu wiary widzieć w nim cierpiącego Jezusa. To są nasi Panowie i Mistrzowie – tak mówił o ubogich. Wincenty był mistykiem działania.
W 1633 roku wokół Ludwiki de Marillac zgromadziło się 12 dziewcząt – był to początek Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Trzeba jednak powiedzieć, że wzorem dla tych dziewcząt była Małgorzata Naseau, wiejska, prosta dziewczyna, która odwiedzała ubogich w ich domach i wykonywała względem potrzebujących najprostsze posługi: opatrywała rany, prała bieliznę, sprzątała. Przyjęła do swojego mieszkania bezdomną, chorą kobietę, od której się zaraziła, w następstwie czego wkrótce zmarła, w 1633 r. Św. Wincenty mówił, że Małgorzata Naseau z Suresnes była pierwszą siostrą, która „miała szczęście wskazać drogę innym”.
Dziś rodzina wincentyńska liczy około 2 mln osób. Założyciel – św. Wincenty a Paulo, jego charyzmat i duchowość – stanowią pień mocno zakorzeniony w Bogu, z którego wyrasta ogromne drzewo o wielu konarach. Główne konary to: Międzynarodowe Stowarzyszenie Miłosierdzia, Zgromadzenie Misji, Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, Stowarzyszenie św. Wincentego a Paulo, Wincentyńska Młodzież Maryjna, Stowarzyszenie Cudownego Medalika, Świeccy Misjonarze św. Wincentego a Paulo i Zakonnicy św. Wincentego.
Jako Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo posługujemy m.in. w szpitalach, hospicjach, domach pomocy społecznej, ośrodkach dla bezdomnych, przedszkolach, domach dziecka, świetlicach dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, ośrodkach dla bezdomnych, domach rekolekcyjnych, odwiedzamy chorych i starszych samotnych w ich domach, katechizujemy dzieci.
Joanna Szubstarska/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
26 września
Święci męczennicy Kosma i Damian
Na temat życia tych dwóch świętych nie wiemy niestety nic pewnego. Historia nie pozostawiła po nich żadnych wiarygodnych dokumentów. Istnieją jedynie różne legendy, w których z całą pewnością jest i ziarno prawdy historycznej. Mówią one m.in. o tym, że byli prawdopodobnie bliźniakami. Rodzina dała im solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Byli lekarzami, cieszyli się więc szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych – również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa. Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dzięki czemu stali się wybitnymi lekarzami. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Podkreśla się, że za swe usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8). Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury, do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Do sędziego podczas procesu mieli powiedzieć: “Jesteśmy chrześcijanami”.Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 r. podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Nad grobem męczenników wzniesiono wspaniałą bazylikę, która do czasów przybycia Arabów, a potem Turków, była celem licznych pielgrzymek. Stamtąd ich kult rozpowszechniał się bardzo szybko i objął cały Kościół. W Konstantynopolu cesarz Justynian Wielki (+ 565) wystawił ku ich czci dwie świątynie, gdyż – jak twierdził – dzięki ich wstawiennictwu wyzdrowiał z ciężkiej choroby. Już w VI wieku św. Grzegorz z Tours był w posiadaniu ich relikwii. W Rzymie papież św. Symmach (498-514) wybudował ku ich czci oratorium, a papież Feliks IV (526-530) kościół świętych Kosmy i Damiana przy Forum Romanum – dziś jest to główne miejsce ich kultu. Tam znajduje się znaczna część relikwii obu Świętych. Pozostałe relikwie odbierają cześć w różnych miejscach świata; w sposób szczególny w kościele katedralnym w Amalfi, na południu Włoch. Fragment relikwii znajduje się także w Polsce – w cerkwi na Bacieczkach w Białymstoku. Święci Kosma i Damian są patronami Florencji, aptekarzy, farmaceutów, lekarzy, chirurgów, akuszerek, dentystów, fryzjerów, fizyków, cukierników, wytwórców substancji chemicznych, mędrców; są też opiekunami fakultetów medycznych, przemysłu chemicznego, ludzi niewidomych i osób chorych na nowotwory; chronią przed epidemiami, przed przepukliną i przed chorobami koni. Ich imiona są wymieniane w Kanonie Rzymskim. W ikonografii święci Kosma i Damian przedstawiani są jako ludzie młodzi, ubrani w wytworne szaty, z narzędziami medycznymi, szkiełkami, pudełkami maści, łyżką aptekarską do nabierania maści, moździerzem, laską Eskulapa, a także podczas męczeństwa. |
______________________________________________________________________________________________________________
25 września
Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter
Zobacz także: • Święty Kleofas, uczeń Pański |
Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej. W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei. W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem. Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym. Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale. Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących. Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa. Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem. W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”. Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r. Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście. |
______________________________________________________________________________________________________________
24 września
Kościół katedralny w Bielsku-Białej
Prawdopodobnie już w chwili lokacji Bielska pod koniec XIII w. istniał w nim drewniany kościółek, otoczony cmentarzem. Wzrost znaczenia miasta i jego rozbudowa skłoniła księcia Wacława I do budowy nowego, murowanego kościoła, wybudowanego w stylu gotyckim w latach 1443-1447. Jego patronem został św. Mikołaj, biskup, uważany w średniowieczu za opiekuna kupców. W 1447 r. kościół ten stał się kościołem parafialnym, a św. Mikołaj – patronem całego miasta. W 1559 r. w wyniku reformacji kościół bielski został zamieniony w zbór protestancki. W ręce katolików wrócił dopiero w 1630 r. W 1659 r. spłonął doszczętnie w wyniku pożaru. Został szybko odbudowany dzięki finansowej pomocy właścicieli Bielska. W 1682 r. powstańczy oddział węgierskiej armii obrabował miasto, nie oszczędzając również kościoła św. Mikołaja. Na początku XVIII w. ufundowano nowe, barokowe wyposażenie (m.in. ołtarz główny). W 1750 r., w wyniku uderzenia pioruna, wnętrze kościoła ponownie spaliło się. Wkrótce podjęto jego odbudowę i wyposażono w ołtarz główny i 6 bocznych w stylu barokowym. W 1783 r. zlikwidowano okalający kościół cmentarz. W 1792 r. do kościoła trafił łaskami słynący obraz – cudowna kopia wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. W 1808 r. nastąpił kolejny pożar; kościół odbudowano i ufundowano tym razem barokowo-klasycystyczne wyposażenie. W 1836 r. mniejszy pożar dotknął jedynie dach i wieżę kościoła, oszczędzając jego wnętrze. Ostatni, również niegroźny pożar, miał miejsce w 1860 r. W 1893 r. kościół zelektryfikowano (jako pierwszy kościół w diecezji wrocławskiej). W latach 1908-1910, wskutek szybkiego rozwoju miasta i znacznego wzrostu liczby parafian, dokonano rozbudowy dotychczasowej świątyni. Dobudowano drugą część nawy, utrzymaną w stylu neoromańskim. Jej poświęcenia dokonał w 1911 kard. Jerzy Kopp.Po II wojnie światowej, w wyniku migracji ludności, parafia w Bielsku po raz pierwszy w swej historii stała się jednonarodowościowa; dotychczas, zwłaszcza od czasów reformacji, raczej zgodnie koegzystowali w niej Polacy i Niemcy. 25 marca 1992 r. św. Jan Paweł II na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus powołał do istnienia diecezję bielsko-żywiecką. Tym samym, w 545. rocznicę konsekracji, podniósł kościół św. Mikołaja do rangi katedry, a do rangi konkatedry – kościół Narodzenia NMP w Żywcu. Obecnie ordynariuszem diecezji jest bp Roman Pindel. Pomaga mu biskup Piotr Greger oraz biskupi seniorzy: Tadeusz Rakoczy i Janusz Zimniak. Diecezja bielsko-żywiecka zajmuje obszar ok. 3 tys. km kwadratowych, liczy ok. 760 tys. mieszkańców i jest podzielona na 22 dekanaty, obejmujące 210 parafii. Pracuje w niej ok. 550 kapłanów diecezjalnych i ok. 140 zakonnych. Patronami diecezji są św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Jan Kanty i św. Jan Sarkander. Najważniejszym wydarzeniem w historii tej diecezji była wizyta św. Jana Pawła II, który 22 maja 1995 r., w trakcie pielgrzymki do Czech, gdzie dzień wcześniej kanonizował św. Jana Sarkandra, odwiedził Bielsko-Białą, Żywiec i Skoczów. Mówił wtedy m.in.: Z waszym miastem związany byłem od wczesnego dzieciństwa, gdyż w Białej urodził się mój ojciec, tutaj i w okolicy mieszkali moi krewni, a w bielskim szpitalu pracował mój starszy brat – lekarz; tam też zmarł, służąc chorym. Potem doszły związki innego rodzaju, wynikające z mojej posługi biskupiej w Kościele krakowskim, który jeszcze do niedawna obejmował Białą, aż po rzekę Białkę. To, co uderza w Bielsku-Białej, to fakt spotkania i harmonijnego przenikania się tutaj dwóch tradycji kulturowych i kościelnych: to znaczy tradycji krakowskiej i śląskiej. Jest to wielkie bogactwo tego miasta i całego regionu. Ta wielość w jedności stanowi także wielkie bogactwo duchowe nowej diecezji bielsko-żywieckiej. Trzeba, ażebyście, drodzy bracia i siostry, umiejętnie z tych zasobów czerpali, a także ciągle je pomnażali. Niech ta wymiana darów duchowych przyczynia się do pogłębienia i rozwoju życia chrześcijańskiego wszystkich i każdego z osobna! Bielsko-Biała jest obecnie nie tylko miastem wojewódzkim, ale także stolicą diecezji, czyli Kościoła lokalnego. To jest nowa jakość w życiu tego miasta. Jest to także jakieś nowe zadanie. Stolica diecezji to nie tylko centrum administracyjne, lecz przede wszystkim centrum duchowego promieniowania na cały region. Życzę więc, aby Bielsko-Biała do tej ważnej roli coraz bardziej dorastała, ku pożytkowi wszystkich. 2 lipca 1995 r. Ojciec Święty kanonizował także św. Melchiora Grodzieckiego, kapłana pochodzącego z Cieszyna – miasta leżącego na terenie nowo powstałej diecezji. |
__________________________________________________
Okruchy historii
Świątynia katedralna należy do najstarszych zabytków miasta.
Choć pierwszeństwo w tym względzie przypada pochodzącej najprawdopodobniej z XII wieku świątyni św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Starym Bielsku, gdzie istniała najstarsza bielska parafia.
W rozwijającym się dynamicznie w średniowieczu grodzie, położonym na szlaku handlowym łączącym Kraków i Morawy, z czasem stanął zamek książęcy, a w jego sąsiedztwie cały kompleks zabudowań miejskich. Tu także, zgodnie z postanowienie fundatora: księcia Wacława I z dynastii Piastów, od 1443 roku powstawał gotycki kościół św. Mikołaja. Był budowany z kamienia i cegły, a konsekrowany został w 1447 roku. Prawdopodobnie zastąpił stojącą w tym miejscu wcześniej drewnianą świątynię.
Początki parafii
W tym samym 1447 roku erygowana została parafia św. Mikołaja, która zarazem otrzymała status głównej parafii miasta. Przy kościele św. Mikołaja obok zabudowań plebanii powstał szpital i szkoła. W pierwszym okresie przy świątyni znajdował się cmentarz. Patron parafii, otaczający szczególną opieką kupców, był też patronem miasta.
Od 1654 r. na mocy dekretu biskupa wrocławskiego Karola Ferdynanda proboszczom bielskim przysługiwał tytuł archiprezbitera, dziekana, a pozostałe świątynie, wznoszone w Bielsku i okolicznych wsiach, m.in. w Wapienicy czy Kamienicy, miały status kościołów filialnych, podobnie jak najstarszy kościół: św. Stanisława w Starym Bielsku.
W tamtym okresie Bielsko było najdalej wysuniętą w kierunku wschodnim parafią diecezji wrocławskiej. Wskutek zmian politycznych po 1770 r. znalazło się w obrębie wydzielonego przez biskupa wrocławskiego generalnego wikariatu dla austriackiej części tej diecezji, obejmującej głównie teren Śląska Cieszyńskiego. Po 1925 r. wraz z pozostałymi parafiami polskiej części Śląska Cieszyńskiego weszło w skład diecezji katowickiej, a od 1992 r. Bielsko-Biała znalazło się w obrębie utworzonej przez papieża Jana Pawła II bullą „Totus Tuus Poloniae populus” diecezji bielsko-żywieckiej. Mocą tej samej bulli Bielsko-Biała stało się stolica diecezji, a kościół św. Mikołaja został podniesiony do rangi katedry.
***
Wstawała z popiołów
W wyniku reformacji od 1559 r. kościół św. Mikołaja, podobnie jak większość świątyń katolickich na terenie Śląska Cieszyńskiego, znajdował się w rękach ewangelików. Na początku siedemnastego stulecia na wysokości prezbiterium, od strony północnej, dobudowana została kaplica rodowa Sunneghów, którzy jako właściciele Bielska sprawowali też obowiązki kolatorów świątyni. Wspólnocie katolickiej zwrócony został w 1630 r. Od tego roku wznowiona została także działalność szkoły.
Na przestrzeni wieków świątynia kilkakrotnie padała ofiarą pożarów, które niszczyły ją podobnie jak okoliczną zabudowę miasta. Po pierwszym z pożarów, który dotknął miasto w 1659 r., dzieło odbudowy kościoła wspierał ówczesny właściciel Bielska baron Juliusz Sunnegh. Wtedy powstała pierwsza kościelna wieża, dobudowana do nawy kościoła.
Kolejny fundator, Juliusz Gotlieb Sunnegh zakupił dla świątyni nowe wyposażenie wnętrza, w tym ołtarze boczne i ołtarz główny z obrazem św. Mikołaja, poświęcone w 1719 r. Radość parafian z nowego wystroju świątyni nie trwała długo.
Wnętrze kościoła uległo całkowitemu zniszczeniu podczas następnego pożaru, wywołanego w 1750 r. przez uderzenie pioruna. Wtedy zniszczone zostały również dzwony i zegar kościelny. Fundusze na odnowienie zniszczone świątyni przekazał ówczesny właściciel Bielska Aleksander Józef książę Sułkowski, a to dzieło wsparli także zamożniejsi mieszczanie: kupcy i rzemieślnicy. Ród książąt Sułkowskich sprawował opiekę nad świątynią od 1752 roku aż do 1945 roku.
***
Kolejna rozbudowa
Odbudowany kościół poświęcony został ponownie w 1756 roku. W kolejnych dziesięcioleciach miasto dotknęły trzy trzęsienia ziemi, jednakże nie naruszyły one konstrukcji kościoła w poważniejszy sposób. Ogromne straty spowodował natomiast pożar, do którego doszło w 1808 roku. Spłonęła wówczas cała świątynia z wyposażeniem i plebanią. Gruntowna odbudowa trwała kilkanaście lat, a nowy wystrój wnętrza, obejmujący m.in. ołtarz główny i pięć ołtarzy bocznych, był dziełem wiedeńskich artystów i powstał w stylu późnego baroku i klasycyzmu.
Kościół w nowej postaci nie przetrwał zbyt długo, ponieważ w 1836 roku doszło do kolejnego pożaru. Tym razem dzieło odbudowy połączone zostało z szeregiem dodatkowych prac budowlanych, w tym dobudowaniem wieży. Czuwał nad nimi ks. dr Mateusz Opolski, który był proboszczem i zarazem pełnił też funkcję generalnego wikariusza cieszyńskiego. Kolejny czas budowlanych zmian, związanych też z adaptacją budowli do nowych rozwiązań technicznych w zakresie oświetlenia i ogrzewania, rozpoczął się pod koniec XIX wieku, kiedy proboszczem został ks. dr Józef Bulowski, sprawujący tę funkcję do 1932 r. Na jego zlecenie powstał kompleksowy projekt przebudowy i poszerzenia świątyni, a autorem tego projektu był Leopold Bauer, znany architekt z Wiednia. W ramach tych prac przedłużona została nawa główna, dobudowano dwie nawy boczne i wysoką wieżę z czterema dzwonami. Wkrótce po wybuchu I wojny światowej dzwony skonfiskowano na potrzeby armii austriackiej, a kolejne padły ofiarą konfiskaty dokonanej przez wojska hitlerowskie. Obecne dzwony ufundowano w 1958 r.
Wielokrotne odbudowy spowodowały, że w architektonicznej bryle potężnej świątyni odcisnęły się ślady wielu epok i stylów, od zachowanych elementów pierwszej gotyckiej konstrukcji zachowanej w elementach murów prezbiterium czy średniowiecznych pozostałości części nawy, aż po dobudowane w pierwszych latach dwudziestego wieku nawy boczne, część nawy głównej i wejście główne zwieńczone trzema wieżami, a ozdobione portalem z rzeźbionymi postaciami dwunastu apostołów, a także ustawionymi na cokołach figurami patronów: św. Mikołaja, św. Jana Nepomucena i św. Jadwigi Śląskiej. Rozbudowaną świątynię w 1911 roku poświecił biskup wrocławski kard. Jerzy Kopp.
***
Ze św. Mikołajem i Maryją
Obecnie w ołtarzu głównym znajduje się obraz św. Mikołaja pochodzący z 1845 roku, a twórcą figury patrona umieszczonej na fasadzie, podobnie jak dwóch pozostałych rzeźb, był artysta Othmar Schimkowitz z Wiednia.
W wystroju kościoła uwagę zwracają zachowane piękne witraże. Najstarsze, wykonane jeszcze w 1894 roku, przedstawiają m.in. Serce Pana Jezusa, św. Józefa z Dzieciątkiem, św. Annę z Matką Boską. Drugą grupę stanowią secesyjne witraże z 1911 roku autorstwa Ryszarda Halfingera, przedstawiające sceny z życia Pana Jezusa, m.in. pokłon Trzech Króli, a także wydarzenia Triduum Paschalnego.
Od 1792 r. w kaplicy Sunneghów czczony jest do dzisiaj obraz MB Częstochowskiej, pochodzący z XVII wieku a przywieziony do Bielska przez krewnego właścicieli miasta, Teodora Sułkowskiego. Jego syn, Józef Sułkowski, był adiutantem Napoleona Bonapartego. Przed tym wizerunkiem Matki Bożej często modlił się ks. Józef Stojałowski, twórca licznych bielskich organizacji katolickich i działacz społeczny.
W nawie boczne od strony północnej kościoła po rozbudowie znalazł się obraz Pana Jezusa w Ogrójcu, a w prawej nawie bocznej znajdują się dziś epitafia Salomei i Zuzanny Rodler z 1622 roku.
Po wprowadzonych przez ks. Leopolda Pietroszka w latach 60. dwudziestego wieku radykalnych zmianach posoborowych z kościoła zniknęła większość elementów wystroju, a polichromie zamalowano. Od 1983 roku staraniem ks. prał. Zbigniewa Powady przywrócone zostały niektóre elementy, a w 1998 r. zrealizowano według projektu architekta Stanisława Niemczyka dostosowanie prezbiterium do wymogów swiątyni katedralnej. W tym samym czasie zrekonstruowane zostały freski, które w 1936 roku wykonali w kościele św. Mikołaja artyści: Marian Konarski i Michał Gadocha.
*
ze strony parafii św. Mikołaja w Bielsku-Białej
______________________________________________________________________________________________________________
23 września
Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter
Zobacz także: • Święty Linus, papież i męczennik • Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica |
Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników. 20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty. Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat. Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem. W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r. |
______________________________________________________________________________
Przebity zakonnik
*****
Stygmaty były dla świętego ojca Pio źródłem cierpienia, ale też szczęścia. Bóg nigdy nie daje jednego bez drugiego.
Był piątkowy poranek 23 września 1918 r. Zakonnik klęczał przed krucyfiksem w chórze klasztoru w San Giovanni Rotondo. Nagle ogarnęło go uczucie, jakby zapadał w słodki sen. „Wszystkie zmysły, wewnętrzne i zewnętrzne, jak również wszystkie zmysły duszy zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści” – relacjonował później w liście do o. Benedetto, swojego kierownika duchowego, datowanym na 22 października 1918 r. W tej chwili ujrzał przed sobą tajemniczą postać. Była podobna do tej, którą widział już wieczorem 5 sierpnia. Spowiadał wtedy kleryków, gdy „niebiańska osoba” przebiła jego duszę jakby rozpalonym sztyletem. Ojciec Pio odczuł wtedy ogromny ból, który trwał dwa dni.
Teraz jednak Nieznajomy wyglądał inaczej: jego ręce, nogi i bok ociekały krwią.
„Ten widok mnie przeraził, nie potrafię opisać, co czułem w tamtej chwili. Czułem, że umieram, i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą i nie podtrzymywał mego wyrywającego się z piersi serca. Wtedy tajemnicza postać znikła, a ja zobaczyłem, że moje ręce i nogi, i bok zostały przebite i ociekają krwią” – pisał kapucyn.
Bóg chce więcej
Zdarzenie to zostało poprzedzone pragnieniem duszy ojca Pio. „Od jakiegoś czasu odczuwam w sobie potrzebę ofiarowania siebie Panu jako żertwy za biednych grzeszników i za dusze czyśćcowe. To pragnienie stale wzrasta w moim sercu do tego stopnia, że stało się ono wręcz moją mocną pasją” – zwierzał się kierownikowi duchowemu. Sama obecność stygmatów była dla zakonnika cierpieniem. Po raz pierwszy otrzymał je już we wrześniu 1910 roku, gdy miał 23 lata. W tamtym czasie jednak Bóg wysłuchał jego próśb i mistyczne znaki ukrył przed oczyma ludzi.
Po śmierci ojca Pio znaleziono jego notatkę z 21 marca 1912 roku: „Od czwartku wieczorem aż do soboty, a także i we wtorki przeżywam bolesny dramat. Czuję, że me serce, ręce i nogi przeszywa jakaś szpada. Czuję jednak ból i nic więcej”.
We wrześniu 1918 roku Bóg chciał jednak, żeby było „więcej”. Rany stały się widoczne. Stygmaty nie dały się zaleczyć, ale nie ropiały, a wokół nich unosił się delikatny zapach kwiatów. Ojciec Pio starał się je ukryć, dlatego na rękach stale miał półrękawiczki.
Kapucyn nosił na swoim ciele jeszcze jedną ranę. Wspomniał o niej księdzu z Polski, Karolowi Wojtyle. Do spotkania obu przyszłych świętych miało dojść w San Giovanni Rotondo w kwietniu 1948 r. Młody kapłan zapytał podobno kapucyna, która z ran sprawia mu najwięcej cierpienia. Zakonnik miał mu się zwierzyć, że „ta na ramieniu, o której nikt nie wie i która nie jest opatrywana”. Chodziłoby zatem o ranę, którą u Chrystusa spowodowała belka krzyża. Informację o tym zdarzeniu podaje Francesco Castelli w swojej książce „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”.
Dystans i niedowierzanie
Zachowało się zdjęcie z tamtego czasu, na którym o. Pio prezentuje stygmaty na dłoniach. Była to ostatnia rzecz, jaką zrobiłby z własnej woli. Tego jednak zażądał przełożony. Widać po twarzy, jak zawstydzony i zażenowany jest przyszły święty.
Pierwszym badającym stygmaty ojca Pio był miejscowy lekarz Andrea Cardone. Stwierdził na obu dłoniach kapucyna obecność dziur o około półtoracentymetrowej średnicy. Ręce były przebite na wylot tak, że z drugiej strony prześwitywało światło. Sprawdzając, czy rany są zabliźnione, włożył w jedną z nich kciuk i palec wskazujący, próbując zetknąć palce ze sobą. „Doktorze! Jesteś jak święty Tomasz. Mnie te rany bolą!” – wykrzyknął nietypowy pacjent.
Po Italii gruchnęła wieść o zakonniku, który nosi na ciele rany Chrystusa. Do San Giovanni Rotondo zaczęły ściągać tłumy ludzi. Każdy chciał zobaczyć ojca Pio, wielu też pragnęło się u niego wyspowiadać, jako że znany stał się również jego dar czytania w duszach. „Nie mam wolnej minuty, a cały czas poświęcam na wydzieranie braci z sideł szatana. Przybywają tu nieprzeliczone rzesze ludzi ze wszystkich klas społecznych i obu płci tylko w tym celu, by się wyspowiadać, i tylko o to mnie proszą. Zdarzają się tu wielkie nawrócenia” – pisał święty w czerwcu 1919 roku.
San Giovanni Rotondo z sennego miasteczka przeobraziło się w centrum pielgrzymkowe. Kościół jednak, dopóki się nie upewni, na takie „pielgrzymki”, a jeszcze bardziej na ich przyczynę, z zasady spogląda z rezerwą. Nie inaczej było w tym przypadku. Kilkanaście lat temu włoski watykanista Francesco Castello, wykładowca historii Kościoła, opublikował odnalezione w archiwach watykańskich zeznania, jakie w czerwcu 1921 r. składał pod przysięgą ojciec Pio. Przesłuchiwał go wówczas wysłannik Świętego Oficjum bp Carlo Rossi. Watykański wizytator był zimny, skryty, a nawet, czego nie ukrywał, uprzedzony do zakonnika. 15 czerwca o godzinie 17 zwrócił się do ojca Pio słowami: „Proszę zeznać wyłącznie na okoliczność tak zwanych stygmatów”.
Ojciec Pio był świadom, że stoi przed uprawnionym przez Chrystusa reprezentantem Kościoła. Widać to jasno w treści zeznań. Odpowiadał prosto i zwięźle. Bez protestu i z pokorą poddawał się oględzinom stygmatów i przeszukiwaniu pokoju.
Weź udział
Oświadczenie świętego zawiera nieznane wcześniej ważne szczegóły dotyczące stygmatów. Ojciec Pio mówił: „20 września 1918 roku po odprawieniu Mszy, gdy zatrzymałem się w chórze na stosowne dziękczynienie, dostałem nagle wielkich dreszczy na całym ciele. Potem nastał spokój i zobaczyłem Naszego Pana w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że nie było krzyża, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi, szczególnie u tych, którzy Mu się poświęcili i przez Niego są szczególnie umiłowani. Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z Nim Jego cierpienie. Zapraszał mnie, abym przejął się Jego cierpieniem i medytował nad nim, a jednocześnie troszczył się o zbawienie braci. Na te słowa poczułem się przepełniony współczuciem dla cierpiącego Pana i zapytałem Go, co mógłbym zrobić. Usłyszałem głos: »Weź udział w mojej Męce«. Po tych słowach, gdy wizja się skończyła, wszedłem w głąb siebie i rozpamiętywałem to, co się wydarzyło. Wtedy zobaczyłem te znaki, z których kapały krople krwi. Przedtem nic takiego nie miałem”.
Dwa dni później biskup w towarzystwie lekarza badał stygmaty. Ich wygląd został dokładnie opisany, a sam ojciec Pio wyjaśnił, co czuje z ich powodu. „Ciągły ból. Nieraz nie mogę go wytrzymać. Często towarzyszy mu bardzo wysoka gorączka. Czuję się wtedy jak w piecu” – mówił.
„Dlaczego stygmaty wydzielają specyficzny, podobny do aromatu lilii zapach? To perfumy?” – pytał biskup. Odpowiedź: „Nie, w celi nie mam nic prócz mydła”. Kolejne pytanie: „Jakie umartwienia poza tymi, które są nakazane wszystkim, ojciec podejmuje?”. „Żadne. Przyjmuję te, które zsyła mi Pan” – czytamy.
Wreszcie biskup zapytał: „Czy ojciec przysięga na świętą Ewangelię, że nigdy nie spowodował żadnych zmian na swojej skórze?”. Przejmująca jest reakcja ojca Pio. „Przysięgam, na miłość Boską. Na miłość Boską! O, jakże byłbym wdzięczny Panu, gdyby mnie od tego uwolnił!” – zawołał.
Wobec rezerwy bp. Rossiego wymownie brzmi jego końcowe oświadczenie, w którym potwierdził autentyczność stygmatów ojca Pio: „Stygmaty są. Stoimy przed faktem i trudno go kwestionować”.
Nawet ślady znikły
Raport biskupa Rossiego nie zamknął sprawy. Stygmaty ojca Pio były badane jeszcze wielokrotnie przez komisje składające się z lekarzy wierzących i niewierzących. Przed kapucynem była jeszcze próba posłuszeństwa po tym, jak władze kościelne, dmuchając na zimne, zakazały mu wszelkich wystąpień publicznych, a nawet spowiadania. Święty przeszedł ją z pokorą. Postawa ojca Pio ostatecznie przekonała Święte Oficjum co do autentyczności jego stygmatów.
Rany na ciele świętego krwawiły przez 50 lat. W 1966 roku zaczęły stopniowo znikać. 22 września 1968 roku widać było już tylko stygmat na lewej dłoni. Tego dnia święty odprawił swoją ostatnią Mszę. Następnego dnia odszedł do nieba. Na jego ciele nie znaleziono po stygmatach nawet małej blizny. Pozostał za to trwały ślad w duszach niezliczonych chrześcijan, którzy duchowo skorzystali ze świętości ojca Pio. I korzystają do dziś.
Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny
____________________________________
Ojciec Pio – sługa konfesjonału
*****
To nie cudowne przenikanie duszy penitenta, czytanie z wnętrz ludzkich ani szorstkie traktowanie grzesznika, który unika przemiany, czyniło ze świętego ojca Pio charyzmatycznego spowiednika, lecz upór w doprowadzeniu człowieka do misterium zmartwychwstania.
Przez ciemności nocy przesuwa się tłum pielgrzymów, któremu towarzyszy światło. Pochodnie, lampiony, latarki pomagają nie potknąć się na drodze krzyżowej, która w cieniu wysokich drzew biegnie zboczem wzgórza Castellano. Wije się serpentynami w górę, przecinając „schody do nieba”, jak nazwano szeroki kamienny trakt o długości 150 metrów. Wielu pielgrzymów wraca nimi na przykościelny plac. Francesco Messina, projektant i wykonawca tej drogi, której budowę rozpoczęto w 1967 roku, osiemnaście lat wcześniej, po spotkaniu z ojcem Pio, przeżył nawrócenie. Cztery lata później poświęcił ją arcybiskup Neapolu, kardynał Corrado Ursi. Przy piątej stacji ojciec Pio zastępuje Szymona Cyrenejczyka i pomaga Chrystusowi nieść krzyż. Trudno lepiej oddać rolę włoskiego mistyka w drodze krzyżowej Chrystusa. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę sakrament pokuty i pojednania, którego był niestrudzonym szafarzem, zwanym często „więźniem konfesjonału”. Od tego założenia trzeba wyjść, aby właściwie zrozumieć, dlaczego ojciec Pio był spowiednikiem, oględnie mówiąc, specyficznym.
Czy szorstki, chwilami niemiły spowiednik, który potrafi odesłać penitenta bez rozgrzeszenia, może być skuteczny? Owszem, o ile nazywa się ojciec Pio.
Szorstki święty
Spowiedź u niego rzadko trwała dłużej niż pięć, sześć minut. Ba, stosunkowo często kończyła się po kilku sekundach… wyrzuceniem penitenta. „Siedział na krześle, często opierając stopę o dolną część klęcznika lub ramię o jego górną część” – napisał Luigi Peroni w dwutomowej biografii świętego, dodając: „Czasami bawił się dużą, błękitną chustką, a czasami sprawiał wrażenie skupionego na starannym wydzielaniu porcji tabaki. Gdy słuchał spowiadającego się penitenta, często utkwiwszy w nim spojrzenie, powolnym ruchem uderzał się w pierś. Słuchał uważnie; rzadko przerywał, prosząc o sprecyzowanie wypowiedzi. Tuż przy konfesjonale ci, którzy czekali na swoją kolej, aby się wyspowiadać, stali pogrążeni w głębokim milczeniu. Jakże inaczej odczuwali istotę sakramentu, do którego wielokrotnie w innych miejscach zbliżali się z nadmierną lekkością”. Te odmienne niż zazwyczaj emocje mogły towarzyszyć penitentom z rozmaitych przyczyn – spowiednik znany był przecież zarówno z nadzwyczajnych darów, dzięki którym przenikał duszę spowiadającego się – wiedząc nawet, co ten ukrywa, jak i z szorstkiego momentami zachowania. Stąd oczekiwanie na spowiedź często było nerwowe i pełne niepokoju, nierzadko towarzyszyło mu drżenie i strach. „Święta szorstkość ojca Pio” – zatytułowano jedną z ulotek rozpowszechnianych wśród członków Grup Modlitwy ojca Pio, w której przytoczono słowa kapucyna wypowiedziane do jednego ze współbraci, którego odprawił z konfesjonału bez rozgrzeszenia: „Jak bardzo cierpiałem! Tak bardzo chciałem go objąć!”. Te szorstkie, czasem obcesowe zachowania nazywał „kuksańcami”, którymi przywołuje do porządku swoje dzieci. Czy w epoce, w której neguje się stosowanie jakichkolwiek kar, a cielesnych szczególnie, wobec dzieci, ten typ spowiednika miałby kogo spowiadać? Czy garnęłyby się do niego tłumy? Czy przełożeni nie kazaliby mu powtarzać studiów pastoralnych? Trudno stwierdzić. Zapewne podręczników do penitencji pisać nie powinien, co nie znaczy, że ci, których wyspowiadał, mają czego żałować. I że żałować nie powinni ci, którzy spowiedzi u niego nie dostąpili.
Ciężki krzyż trybunału
Ponoć święty z San Giovanni Rotondo powtarzał często, że zasiadanie „w trybunale konfesjonału” jest bardzo trudnym obowiązkiem. Skojarzenie z Cyrenejczykiem nasuwa się po raz drugi – czy „przymuszony” do zmiany planów, napotkany po drodze zmęczony wędrowiec obarczony krzyżem przeszedłby w jakikolwiek inny sposób do historii? Robert Janson, słynny polski muzyk, na jednej ze swoich płyt nagrał piosenkę „Father Pio”. Zaśpiewał: „Ojcze Pio. Przyszedłem do Ciebie, gdyż cierpię (…) Między dziecięcymi grami i wojnami kretynów, między torturami i ulgą pomóż mi znaleźć mój dom”. W tej literackiej wizji święty ojciec Pio odpowiada: „Synu, jesteś tylko narzędziem losu, małym kawałkiem wieczności. Synu, możesz zmienić swoją drogę. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie”. Jansonowi udało się uchwycić sedno charyzmatu świętego spowiednika. Choć towarzyszyły mu cudowności, których większość posługujących w sakramencie pokuty i pojednania nie doświadcza, nie one były najważniejsze. Owszem, pomagały w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy pewien mężczyzna nie był w stanie przypomnieć sobie, ile czasu upłynęło od jego ostatniej dobrej spowiedzi. Wiedział doskonale, że jego spowiedzi od wielu lat były świętokradcze, ponieważ przystępował do nich właściwie tylko ze względu na swoją żonę. Ojciec Pio pomógł mu natychmiast, przypominając, że jego ostatnia dobrze odprawiona spowiedź miała miejsce zaraz po powrocie z podróży poślubnej.
Największym jednak charyzmatem spowiednika nie było przypominanie przeszłości, lecz pomoc w wewnętrznej przemianie. Wszystko, co masz do zrobienia, to zmienić siebie, zdawał się mówić kapucyn z San Giovanni Rotondo.
Jeśli więc przed tą zmianą uciekałeś, a pomimo tego klękałeś przy kratkach konfesjonału, trudno mu się dziwić, że cię odsyłał. Nie da się pomagać Chrystusowi nieść krzyża, nie biorąc go jednocześnie na swoje ramiona!
Zmartwychwstanie grzesznika
W siódmym roku swojego pontyfikatu Jan Paweł II podpisał adhortację apostolską Reconciliatio et poenitentia poświęconą tematyce sakramentu pokuty i pojednania. Napisał w niej między innymi, że każdy człowiek jest jak syn marnotrawny „owładnięty pokusą odejścia od Ojca, by żyć niezależnie; ulegający pokusie; zwiedziony ową pustką, która zafascynowała go jak miraż; samotny, zniesławiony, wykorzystany, gdy próbuje zbudować świat tylko dla siebie; w głębi swej nędzy udręczony pragnieniem powrotu do jedności z Ojcem”. To udręczenie człowieka pragnieniem powrotu zdawało się w życiu ojca Pio być główną przyczyną umiłowania posługi w konfesjonale. Peroni napisał: „Słowa: Ego te absolvo (Ja odpuszczam tobie grzechy) często wypowiadane przez spowiednika z wysiłkiem, przerywanym głosem, i ręka, która wzniesiona w geście rozgrzeszenia, nierzadko opadała jakby obciążona tajemniczym ciężarem, stanowiły żywy symbol tragedii penitenta i spowiednika. Jednak wraz z wypowiadaniem kolejnych słów formuły odpuszczenia grzechów poczucie odprężenia i radości napełniały spowiednika i penitenta, ponieważ zostały odrzucone więzy z szatanem, zaś drogi wiodące do życia wiecznego zostały przetarte na nowo. Misterium wielkanocne, misterium zmartwychwstania grzesznika zostały prawdziwie odprawione”.
Znów przypomina się droga krzyżowa ze wzgórza Castellano: na jej początku ustawiono figurę świętego ojca Pio. Na jej końcu – zmartwychwstałego Chrystusa. Trudno bardziej obrazowo przedstawić życie i posługę świętego kapucyna jako „więźnia konfesjonału”. Ojciec Tarcisio z Cervinary ujął to dosadnie: „Stygmatyk z Gargano jest jedynym widzialnym znakiem pośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty, który symbolizuje misterium męki i zmartwychwstania Chrystusa”.
Nauczyciel spowiedników
Czy faktycznie spośród tysięcy udzielających sakramentu pokuty i pojednania ojciec Pio był „jedynym”, jak to ujął Tarcisio, „widzialnym znakiem”? Trudno ocenić. Sakrament pokuty przynależy do najbardziej intymnych spotkań człowieka z Bogiem, w których – pomimo intymności – uczestniczy trzecia osoba. Jakkolwiek by nie interpretować zachowań świętego zakonnika w konfesjonale, zamiast dziwić się (czy gorszyć!) pozornym brakiem empatii wobec zestresowanego penitenta, warto raczej wsłuchać się w to, co sam o spowiedzi mówił. Zawsze po zakończeniu spowiadania udawał się do kościoła, gdzie długo się modlił skoncentrowany przede wszystkim na ogromnej odpowiedzialności, której się podjął, odpuszczając grzechy. Tę zasadę warto przypominać zarówno współczesnym penitentom, jak i ich spowiednikom. „Szukam najważniejszego błędu” – tłumaczył kapucyn, dodając: „Szukałem przez całe życie, lecz nie mogłem go znaleźć. Odchodzę od konfesjonału i oto pojawia się wątpliwość: czy dobrze wykonałem swoje zadanie, czy może źle? I nie mogę znaleźć argumentów, które by mnie oskarżały, ani takich, które by mnie usprawiedliwiały. Potrząsam głową i idę naprzód, łudząc się tym, aby uspokoić duszę. Spowiadam i mówię, że wyspowiadałem, nawet jeśli w wielu przypadkach popełniłem błąd, ale wątpliwość nigdy mnie nie opuszcza. Sądzisz, że to niewielkie cierpienie? Dręczy mnie to w dzień i w nocy i zadaję sobie pytanie, kim jestem? Nie wiem. Tym, który sam siebie łudzi? Nie wiem”. Biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat surowości ojca Pio jako spowiednika, skądinąd uzasadnione, trzeba przyznać, że powyższe słowa, będące zapisem wewnętrznego zmagania spowiednika, świadczą przede wszystkim o tym, jak poważnie traktował pełnioną przez siebie posługę. Nie o cukierkowate skojarzenia czułych pocieszeń wszak powinno chodzić, ale o przemianę człowieka. A zarówno ci penitenci, którym ojciec Pio rozgrzeszenia udzielił, jak i ci, którym go odmówił, odchodząc od konfesjonału, byli przekonani, że nie wydarzyło się nic rutynowego czy banalnie formalnego, ale dokonał się właśnie akt prawdziwej walki o siebie. To kolejna nauka zarówno dla spowiedników, jak i dla spowiadających się: zamiast tracić czas na pocieszanie, warto zająć się konkretną pomocą w walce. Bo bez niej – w kontekście grzechu – ani rusz. O ile chce się poważnie potraktować siebie, „w głębi swej nędzy udręczonego pragnieniem powrotu do Ojca”.
ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny
_________________________________________________________________________________
Kapucyn o imieniu Pio
Stygmatyk z Pietrelciny znany jest powszechnie jako charyzmatyczny spowiednik i wybitny kierownik duchowy. Na sprawowane przez niego Msze święte przybywały tłumy. Był także zakonnikiem, bratem mniejszym kapucynem. Czym charakteryzowało się jego podejście do zakonu, w którym wzrastał duchowo, cierpiał i umarł szczęśliwy?
Francesco (Franciszek) Forgione – przyszły Ojciec Pio – dzięki danym mu od Boga duchowym wizjom, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu zrozumiał, że jego życie będzie walką, duchową walką z wrogiem zbawienia i nieprzyjacielem człowieka – diabłem. Jednakże w kampanii tej zajął miejsce po stronie Zwycięzcy, a poprzez mistyczne widzenia poznał także, że zawsze może liczyć na Boże wsparcie, które wyprowadzi go z każdej trudności.
Pragnienia
Ojciec Pio, jak wspominał, od najmłodszych lat czuł wyraźne powołanie do życia zakonnego, a doznawane wizje określały tylko tę specyficzną drogę, na której nigdy nie będzie sam.
Jednym z najważniejszych źródeł poznania początków życia zakonnego zaledwie piętnastoletniego Francesco był jego autobiograficzny list z 1922 roku – a więc napisany niespełna dwadzieścia lat po rozpoczęciu drogi zakonnej. W tym niezwykle cennym piśmie zanotował pełne przejęcia słowa, które niczym w soczewce skupiają jego doświadczenie sprzed wstąpienia do zakonu kapucyńskiego: „Gdzie mógłbym lepiej służyć Ci, o Panie, jeśli nie w klasztorze, pod sztandarami Biedaczyny z Asyżu? A On, widząc moje zakłopotanie, uśmiechnął się, a uśmiech ten pozostawił w moim sercu niewypowiedzianą rozkosz. Wtedy poczułem, że jestem naprawdę blisko; wydało mi się, że dostrzegam cień, a moje ciało i całe moje jestestwo rozradowało się w swoim Zbawicielu, w swoim Bogu. I poczułem wówczas dwie siły w swoim wnętrzu, ścierające się gwałtownie ze sobą i rozrywające mi serce: jedną był świat, który chciał mnie zagarnąć dla siebie, a drugą Bóg, który wzywał mnie do nowego życia”.
Szczera chęć podjęcia życiowego zadania, jakim niewątpliwie jest powołanie zakonne, wyrażała się u młodego Pio widocznym zaangażowaniem i gorliwością, w której trudno było komukolwiek mu dorównać. Choć nowicjacki rygor nie należał do łatwych (m.in. z uwagi na surowe zasady wprowadzone przez jego mistrza nowicjatu – o. Tommaso z Monte Sant’ Angelo), młody nowicjusz z Pietrelciny pościł więcej, niż było to wymagane, oraz praktykował nocne czuwania i biczowania. Wszystko to było ewidentnym przejawem jego skłonności do umartwienia – niezwykle ważnej broni w walce duchowej.
Cytowany powyżej autobiograficzny list kończą zdania ukazujące gorliwość, jakiej nie sposób zbagatelizować. Pio pisze do adresata listu (dziś nie ma pewności, kto nim był) następujące słowa: „Pomódl się więc za mnie do Niego, aby wyświadczył mi łaskę, żebym stał się synem nie mniej godnym niż św. Franciszek; abym stał się przykładem dla moich współbraci, aby zapał trwał ciągle i wzrastał we mnie zawsze, tak bym stał się doskonałym kapucynem. Polecam Cię Najświętszemu Sercu Jezusa i błogosławię z wielką miłością”.
Upragniony dzień pierwszych ślubów zakonnych nadszedł 22 stycznia 1904 roku. Wtedy to młody Pio stał się zakonnikiem – spełniło się jego wielkie marzenie. Do klasztoru nowicjackiego w Morcone przybyła jego mama i inni krewni. Po złożeniu profesji zakonnej na ręce ministra prowincjalnego – o. Pio z Benewentu – młody neoprofes zachowywał milczenie i powściągliwość, co wprawiło jego rodzinę w niemałe zakłopotanie. Gdy jego matka zrozumiała, że w tym momencie skierował on swoją duszę w stronę Boga i odtąd rzeczy światowe będzie zostawiał raczej za sobą, powiedziała do niego: „Teraz jesteś już prawdziwym synem św. Franciszka!”.
Realizacja
Gorliwość w podejściu do życia duchowego szła u brata Pio w parze z oddaniem w wypełnianiu zwyczajnych obowiązków. Podczas studiów, gdy nie brakowało pracy intelektualnej i fizycznej (młodzi bracia byli często proszeni do pomocy w kuchni, ogrodzie i w innych prostych posługach klasztornych), młody zakonnik często dawał z siebie więcej, niż mógł. Pewnego razu, gdy przy jakiejś budowie trzeba było przenosić kamienie z jednego miejsca w inne, im bardziej był zmęczony, tym większe kamienie brał na siebie. Ta jego swoista „taktyka” wprawiała w zdziwienie współbraci, którzy raczej chętnie sięgali po najlżejsze egzemplarze.
Powyższa cecha ujawniała się także w życiu duchowym brata Pio. Podczas studiów męczyły go znaczne wątpliwości. Jednak nie wynikały one ze skrupułów związanych z niepewnością co do słuszności własnego postępowania. Nie były podyktowane także strachem przed Bogiem, paraliżującym tych, którzy noszą w sobie Jego nieprawdziwy obraz, uważając Go za bezlitosnego sędziego. Wątpliwości, które przeżywał, spowodowane były tylko obawą, aby nie rozczarować Boga swoją osobą. Pragnął on bowiem zrobić więcej i lepiej, niż jest to możliwe.
Pio nie chciał być po prostu kapucynem, ale doskonałym kapucynem i wzorem dla współbraci. Nie realizował jednak tego programu, by zdobyć pozycję, posłuch i podziw w środowisku. Był głęboko przekonany, że szczere życie Regułą św. Franciszka z Asyżu, przestrzeganie zakonnych Konstytucji i tradycji to jego droga do świętości. Zawsze przed czasem przychodził na modlitwy, po nich często ostatni wychodził z zakonnego chóru, chętnie rozmawiał z braćmi podczas rekreacji i angażował się w życie wspólnoty braterskiej. Na szczególną uwagę zasługuje także głęboka więź łącząca go z kierownikiem duchowym i spowiednikiem, dzięki której mógł wzrastać duchowo, korzystając z doświadczenia braci, którzy mu towarzyszyli.
Czytając listy Ojca Pio, nie sposób nie ulec przekonaniu, że przynależność do zakonu kapucyńskiego była dla niego realizacją pięknego marzenia. Szczególnie wyraźnie, a jednocześnie dramatycznie ukazuje to sytuacja, która zdarzyła się 7 grudnia 1911 roku. Wtedy z powodu pogarszającego się stanu zdrowia Pio zmuszony został do opuszczenia klasztoru, w którym mieszkał, i udania się na tymczasowy odpoczynek do Pietrelciny. Zapowiedź tego zdarzenia otrzymał podczas duchowej wizji od samego św. Franciszka, któremu się żalił: „O seraficki mój Ojcze, wyrzucasz mnie z Twojego zakonu? Nie jestem już Twoim synem? Pierwszy raz, kiedy mi się objawiasz, święty ojcze Franciszku, mówisz mi, abym poszedł do tej ziemi wygnania? Ale, Jezu mój, pomóż mi… A jaki ukażesz mi znak, że mnie tam chcesz? Odprawię mszę… Dobrze, mój Jezu, niech Tobie będą dzięki”.
Sytuacji, w których Ojciec Pio musiał opuszczać klasztor, było niestety wiele, a jego reakcje na nie ujawniają jego wewnętrzne nastawienie do życia zakonnego i są niezwykle cennymi świadectwami. W liście do Raffaeliny Cerase z 15 czerwca 1914 napisał: „Jak słodko jest żyć w cieniu Pana – tam, w świętym konwencie! Być może stałem się niegodny, aby odpoczywać w tym świętym miejscu, do którego z taką miłością mnie powołał. Dlatego z powodu mojej niewdzięczności Pan jakby na siłę chciał mnie stamtąd oddalić. Niech się stanie Jego wola, bo wszystko, co rozkazuje, jest słuszne!”.
Miesiąc później relacjonował boleśnie: „Nie potrafię powstrzymać łez, czując się niemal siłą wyrzuconym z klasztoru, do którego Pan miłosierny z ogromną miłością mnie powołał. To wspomnienie jest dla mnie jak miecz, który przebija moje serce, powodując nieustanną agonię”.
W kontekście licznych wyrazów nieufności co do chorób Ojca Pio wygłaszanych przez sceptycznie nastawionych do niego ludzi, trudno wyobrazić sobie bardziej szczere wyznania tego zakonnika, który nie tylko pragnął autentycznego życia franciszkańskiego, ale chciał być nade wszystko doskonałym kapucynem.
Aktualizacja
Jedną z największych tajemnic życia Ojca Pio było niewątpliwie jego doświadczenie cierpienia. To ono w sposób zupełnie szczególny stało się narzędziem jego duchowej walki, ale także, co znamienne, troski o współbraci! Przyjmował je jako wynagrodzenie za innych. Pewnego razu w liście do Raffaeliny Cerase zapisał: „Tak, oby nasz najsłodszy Jezus zechciał ekskomunikować mnie, odłączyć od Niego. Niech mnie opuści i pozostawi w ramionach obelg i cierpień przeznaczonych dla moich braci. Niech wymaże mnie nawet z księgi życia, byleby tylko zbawił moich braci, mych towarzyszy wygnania, i byle mi nie odmówił swej miłości i łaski, od której nic nigdy nie będzie w stanie mnie oddzielić”.
To bardzo mocne wyznanie nie było jedynie pobożną deklaracją. Liczne przykłady oddania braterskiej wspólnocie dowodziły autentyczności postawy tego wyjątkowego zakonnika.
Podczas poszukiwania w pozostawionej przez niego korespondencji aktualnych podpowiedzi od starszego współbrata, jak dziś prowadzić życie zakonne, nie sposób nie zwrócić uwagi na list skierowany 12 września 1968 roku do papieża Pawła VI. Zamieszczone w nim słowa o umiłowanym zakonie posłużyć mogą niewątpliwie za cenną wskazówkę dla kapucynów XXI wieku: „Zakon kapucynów zawsze stał w pierwszym szeregu w okazywaniu miłości, wierności, posłuszeństwa i oddania Stolicy Apostolskiej. Proszę Pana, by takim pozostał i trwał w tradycji religijnej prostoty i powagi, ubóstwa ewangelicznego, wiernego przestrzegania reguły i konstytucji, odnawiając się zarazem duchowo dzięki swej witalności zgodnie ze wskazaniami Soboru Watykańskiego II, by był coraz lepiej przygotowany do zaradzania potrzebom matki Kościoła na każdy znak Waszej Świątobliwości”. Te szczere i jakże mocne w wyrazie słowa z pewnością rzucają bezcenne światło także na dzisiejszą potrzebę odnowy w charyzmacie franciszkańsko-kapucyńskim.
Noc, podczas której Ojciec Pio zmarł, była świadkiem dwóch znaczących wydarzeń dopełniających obrazu zakonnika. Miał on świadomość, że jego osoba i życie, a nade wszystko licznie gromadzące się tłumy wiernych były niemałym wyzwaniem dla wspólnoty braterskiej, w której żył. Około wpół do pierwszej w nocy, po przystąpieniu do spowiedzi, do spowiadającego go i towarzyszącego mu tej nocy o. Pellegrino z Sant’ Elia a Pianisi powiedział: „Jeśli Pan powoła mnie dzisiaj, poproś współbraci o przebaczenie za wszystkie przykrości, jakich im przysporzyłem. Poproś też współbraci i dzieci duchowe, aby odmówili modlitwę za moją duszę”. Ta pełna pokory, szczera postawa musiała w takim momencie przemawiać z wielką siłą. Ojciec Pio często wspominał, że ma się za największego grzesznika. Choć przeczyły temu tłumy, on wolał przepraszać i raz jeszcze prosić o modlitwę za siebie.
Po tym akcie wyznał, że chce jeszcze odnowić śluby zakonne. Była to jedna z ostatnich czynności w jego życiu. Jednak i tu wykazał się pragnieniem bycia doskonałym kapucynem, gdy poprosił o. Pellegrino: „Najpierw mów ty… będę powtarzał za tobą…”. Spowiednik skomentował to później w następujący sposób: „Tak, jakby chciał być dokładniejszy, albo nie ufając już własnej pamięci, chciał oprzeć się na mojej”.
Teraz my
Święty Ojciec Pio inspiruje od ponad stu lat! Inspirował jako młodzieniec, jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, inspirował jako charyzmatyczny spowiednik i kierownik duchowy. Prowadził do Boga istne rzesze – pośród nich także swoich współbraci. Życie zakonne w każdej epoce potrzebuje odnowy. Na przestrzeni setek lat różnie ona wyglądała. Nawet złote wieki zakonu franciszkańskiego potrzebowały prawdziwych świadków! Ojciec Pio, jako brat mniejszy kapucyn, nie tylko może być, ale jest wzorem realizacji zakonnego powołania. Drogi, która zawsze inspiruje, gdy jest przeżywana autentycznie.
Brat Wojciech Czywczyński – kapucyn, wicedyrektor Wydawnictwa Serafin, zastępca redaktora naczelnego „Głosu Ojca Pio”. Współbrat Ojca Pio/źródło: Głos Ojca Pio nr 1 (133) styczeń/luty 2022
______________________________________________________________________________________________
Tajemnica stygmatów Ojca Pio
W 2018 r. minęło 100 lat od chwili, kiedy Ojciec Pio podczas modlitwy w chórze zakonnym przed krucyfiksem otrzymał stygmaty: 5 ran na rękach, boku i nogach – w miejscach ran Jezusa Chrystusa zadanych Mu w czasie ukrzyżowania. Jak obliczyli lekarze, którzy go wielokrotnie badali, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio, 23 września 1968 r., rany zniknęły bez śladu, a według raportu lekarskiego, ciało było zupełnie pozbawione krwi.
*****
Chwilę, w której Ojciec Pio otrzymał ten niezwykły dar od Boga, opisał później w liście tak: „Ostatniej nocy stało się coś, czego nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. W połowie mych dłoni pojawiły się czerwone znaki o wielkości grosza. Towarzyszył mi przy tym ostry ból w środku czerwonych znaków. Ból był bardziej odczuwalny w środku lewej dłoni. Był tak wielki, że jeszcze go czuję. Pod stopami również czuję ból”.
Dowiadujemy się tego m.in. z najnowszej biografii ilustrowanej pt. „Ojciec Pio. Potęga świętości”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Biały Kruk.
„Ojciec Pio – zdradza współautor książki br. Maciej Zinkiewicz OFMCap – prosił Pana Boga wręcz o to, aby mu zabrał te widoczne znaki i zostawił tylko ból i cierpienie za grzeszników. Zwierzał się swojemu spowiednikowi, że nie chce być w centrum zainteresowania. Plany Pana Boga były jednak inne, a stygmaty zostały dane Ojcu Pio, aby poświadczyły istnienie Pana Boga. Były żywym dowodem Jego istnienia, zwłaszcza dla tych, którzy wybrali drogę bez wiary. Stygmaty towarzyszyły Ojcu Pio przez 50 lat po to, aby ci, którzy nie wierzą, zadawali sobie pytanie, czy Bóg istnieje i kim jest”.
Ojcu Pio przez całe życie przypisywano różne nadprzyrodzone umiejętności, jak np. czytanie w ludzkich sercach, bilokacja, tzn. przebywanie w dwóch miejscach jednocześnie, czy lewitacja. Ponad wszelką wątpliwość obdarzony był darem proroczym, m.in. przepowiedział młodemu ks. Karolowi Wojtyle, że zajmie „najwyższe stanowisko w Kościele”. Jest bardzo wiele dowodów na cudowne uzdrowienia i nawrócenia uzyskane za wstawiennictwem św. Ojca Pio. Mimo tego od początku podważano jego niezwykłe charyzmaty, posądzano go o oszustwa (nawet finansowe!), o wypalanie sobie ran fenolem (sic!). Władze kościelne też były sceptyczne, zakazano mu nawet w pewnym momencie odprawiania Mszy św. oraz spowiadania. Spotkało się to z masowymi protestami wiernych, toteż w 1933 r. papież Pius XI zaczął stopniowo zdejmować z Ojca Pio zakazy, a wybrany w 1939 r. jego następca, Pius XII, zachęcał już wiernych do odwiedzania Ojca Pio.
Książka „Ojciec Pio. Potęga świętości” dzięki bogatemu kalendarium pozwala prześledzić życie świętego z Pietrelciny krok po kroku – od narodzin przez burzliwy czas I wojny światowej, dramatyczny moment otrzymania od Boga stygmatów (20 września 1918 r.), aż do chwili budowy niezwykłego szpitala nazwanego Domem Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo i odejścia do wieczności. Wieść o stygmatach i wyjątkowej więzi Ojca Pio z Bogiem jeszcze za jego życia szybko się rozeszła.
Był człowiekiem wielkiej modlitwy, która we wszystkim dodawała mu sił. Cechowała go wielka pokora, głęboko przeżywał każdą Eucharystię. Potęgę jego świętości ilustruje również fakt, że wielkim czcicielem i propagatorem Ojca Pio był święty papież Jan Paweł II, który beatyfikował go w 1999 r. i już 3 lata później kanonizował. Również kolejni papieże zwracali uwagę na tę niezwykle pokorną świętość kapucyna z Pietrelciny. Dlatego ważnym elementem książki „Ojciec Pio. Potęga świętości” są właśnie teksty trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Wskazują one na to, że zwłaszcza dziś Ojciec Pio jest ważnym wzorem. „Jak wszyscy wielcy ludzie Boży, Ojciec Pio sam stał się modlitwą, duszą i ciałem. Jego dni były przeżywanym różańcem, to znaczy nieustannym rozważaniem i przyswajaniem tajemnic Chrystusa, w duchowej jedności z Maryją Dziewicą” – napisał Benedykt XVI.
Tej nauki potrzeba nam również dziś. „Ojciec Pio dla ludzi był znakiem, że rzeczywistość nie jest tylko tym, co widzimy i czego codziennie doświadczamy, ale że jest czymś znacznie większym, co wykracza poza nasze zmysły” – wyjaśnia br. Zinkiewicz, autor książki.
Dzieło Ojca Pio, potęga jego świętości stają się szczególnie potrzebne i widoczne w ostatnich czasach, kiedy przez świat przelewa się fala ateizacji.
Joanna Szczerbińska/Tygodnik Niedziela
___________________________________________________________________________________
Nieznany stygmat, który sprawiał o. Pio największy ból. Wiedział o nim tylko Jan Paweł II
*****
Ojciec Pio nigdy nikomu nie powiedział, że nosił na ciele jeszcze jeden stygmat. Zdradził to jedynie przyszłemu papieżowi, Karolowi Wojtyle.
Stygmaty ojca Pio
Ojciec Pio z Pietrelciny był jednym z niewielu świętych noszących na ciele widzialne i namacalne znaki męki Chrystusa. Źródłem przeraźliwego bólu był dla niego jednocześnie jeszcze inny ślad na ciele, będący potwierdzeniem tego, co sam Jezus objawił św. Bernardowi, mówiąc o wyjątkowo bolesnej i nieznanej ranie na ramieniu.
Kolejnego zaskakującego odkrycia dotyczącego bólu w plecach, jaki odczuwał o. Pio, dokonał po śmierci świętego jeden z jego synów duchowych należący do grona najbliższych przyjaciół, brat Modestino z Pietrelciny.
Brat ten, który pochodził z rodzinnych stron świętego i pomagał mu w różnych zajęciach domowych, pewnego dnia pośrednio zetknął się ze wspomnianą raną. Święty o. Pio wyznał mu, że jedną z najboleśniejszych chwil był dla niego moment zmiany koszulki.
Brat Modestino nie zrozumiał wtedy, co kryło się w tych słowach – był przekonany, że chodziło o ból, jaki święty odczuwa przy okazji odrywania fragmentu bielizny od rany w boku. Dopiero po 3 latach, dokładnie 4 lutego 1971 roku, podczas porządkowania ubrań zmarłego, uświadomił sobie, co o. Pio miał na myśli.
Ojciec furtian polecił mu zebrać wszystkie przedmioty należące do o. Pio i zabezpieczyć je w opieczętowanych nylonowych torbach. Odkrył on, że na koszulce na wysokości prawego ramienia, niedaleko obojczyka, widniała duża plama. Miała ona około 10 centymetrów średnicy (odpowiadającą w przybliżeniu tej, która widnieje na Całunie Turyńskim). Kiedy rana była otwarta, musiała powodować niesamowity ból przy zdejmowaniu koszulki.
„Poinformowałem niezwłocznie o tym odkryciu ojca przełożonego – wspomina brat Modestino – a on polecił mi sporządzić na ten temat krótką notatkę. Ponadto o. Pellegrino Funicelli, który przez lata towarzyszył o. Pio, zwierzył mi się, że przy wielu okazjach, kiedy to pomagał świętemu przebrać noszoną przez niego wełnianą koszulkę, widział zawsze okrągły krwiak, czasem na prawym, a czasem na lewym ramieniu”.
Powiernik w osobie Wojtyły
O tej ranie wiedziała tylko jedna osoba – przyszły papież Jan Paweł II. A skoro święty zakonnik jemu jednemu o niej opowiedział, musiały przyświecać mu jakieś szczególne motywy.
W swojej książce „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu”Francesco Castelli, historyk i wykładowca historii Kościoła nowożytnego i współczesnego na Wyższym Instytucie Nauk Teologicznych im. R. Guardiniego w Tarencie (Włochy), podaje, że kard. Andrzej Maria Deskur w jednym z wywiadów wspomniał o spotkaniu, do jakiego doszło w San Giovanni Rotondo w kwietniu 1948 pomiędzy ks. Karolem Wojtyłą a zakonnikiem obdarzonym stygmatami.
To właśnie wtedy, jak podaje Agencja Zenit, św. Pio wyjawił przyszłemu papieżowi istnienie tej „najdotkliwszej rany”.
Widzenie o. Pio
Brat Modestino wyznaje, że otrzymał prywatne objawienie o. Pio po jego śmierci.
„Pewnej nocy, przed snem, poprosiłem w modlitwie: «Kochany Ojcze, jeżeli naprawdę nosiłeś tę ranę, daj mi jakiś znak”. Potem usnąłem, ale dokładnie pięć minut po godzinie pierwszej, kiedy spokojnie spałem, obudził mnie nagle ostry ból ramienia. Czułem, jak gdyby ktoś nożem próbował mi wydłubać kość obojczykową. Gdyby ten ból potrwał jeszcze parę minut, myślę, że bym tego nie przeżył.
Usłyszałem wtedy głos: «Ja właśnie tak cierpiałem!». Otoczyła mnie przepiękna woń wypełniająca jednocześnie całą moją celę. Serce miałem przepełnione miłością do Boga. Następnie dziwnie się poczułem: fakt, że zniknął ten niewyobrażalny ból, był dla mnie jeszcze bardziej przykry. Ciało wzbraniało się przed nim, ale dusza go pragnęła. Był rozdzierający, ale słodki zarazem. W końcu to zrozumiałem!”.
Gelsomino del Guercio?Aleteia.pl
_______________________________________________________________________________________
O. Pio: „Krzyknąłem z bólu. Czułem, że umieram”. Niezwykłe okoliczności otrzymania stygmatów
*****
Ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale. Nagle poczuł przeszywający strach. Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce…
Był piątek, 20 września 1918 r. Ojciec Pio skończył właśnie sprawować poranną mszę i zatrzymał się jeszcze na chórze, aby odprawić dziękczynienie. Mijał czas, trwał zatopiony w modlitwie. Gdy się ocknął, było koło dziesiątej. Nic nie zapowiadało, że właśnie tego dnia Jezus naznaczy go kolejnymi ranami miłości.
Od ponad roku ojciec Pio doświadczał wstrząsających zjawisk mistycznych, a jego duszę spowijała ciemność. Nie wiedział, że zarówno duchowe jak i fizyczne cierpienia były tylko preludium, przygotowaniem do wielkiego obdarowania.
San Giovanni Rotondo
W San Giovanni Rotondo trzeba poruszać się powoli. Znaleźć czas na udział we mszy świętej, odprawienie drogi krzyżowej na zboczach stromego wzgórza i modlitwę w krypcie przy ciele stygmatyka w ozdobionym mozaikami kościele.
Poza wypiciem kapucyńskiej kawy warto też wybrać się na zwiedzanie muzeum, na które zamieniono część starego klasztoru. Ojciec Pio mieszkał tu od 1916 r. aż do śmierci w 1968 r. i dziś zwiedzanie to tak naprawdę wędrówka po śladach świętego.
To korytarze, którymi codziennie przechodził do kaplicy i na chór. To cela, w której mieszkał, i kościółek z konfesjonałem. Tym samym, w którym spędzał kilkanaście godzin dziennie. Jest ściana pełna listów, które przez całe życie otrzymywał. Przychodziły ze wszystkich zakątków świata.
W gablotach rzeczy osobiste: grzebień, okulary w rogowej oprawie i stosy białych rękawiczek. W celi, obok łóżka leżą zakonne sandały. Klęcznik i stolik nocny. Nad łóżkiem ściana wytarta od dotyku rąk i pościeli. Ślady, które nie mają ceny.
*****
Rany miłości
Ale mnie najbardziej wzruszył krzyż Chrystusa, pod którym 20 września 1918 r. ojciec otrzymał stygmaty. Chrystus wiszący na belce jest wyrzeźbiony z cyprysowego drzewa. I wywołuje drżenie.
Ten, który cierpiał za wszystkich, podzielił się z nim cierpieniem. Wtajemniczył ojca Pio w dramat i głębię swojego bólu. Ale też w jego trwanie w czasie.
Można spekulować, dyskutować, po ludzku próbować tłumaczyć istotę stygmatów. Jednak pod tym krzyżem pozostaje tylko wiara, że to było możliwe, podarowane i boskie – a nie ludzkie – naznaczenie. I że są to rany miłości.
Cierpienie w ciemności
„Po raz kolejny w tych dniach dusza moja zeszła do piekieł, raz jeszcze Pan ukazał mi furię szatana. Jego ataki są gwałtowne i nieustanne. Ten okryty niesławą odstępca pragnie wydrzeć mi z serca to, co jest w nim najświętsze: wiarę. Atakuje mnie w każdej godzinie dnia i w każdym miejscu, zaprawia goryczą sen w godzinach nocy” – pisał 19 czerwca 1918 r. w liście do o. Benedetto.
Ale wcześniej, bo w listopadzie 1917 r., a więc zaledwie rok po przybyciu do San Giovanni Rotondo, pisał: „Jestem zupełnie pozbawiony światła i to wystarcza, aby napełnić mnie grozą, a także przekonać mnie, że zostałem poddany surowym regułom sprawiedliwości Bożej… Ojciec niebieski nie zapomina również o tym, abym uczestniczył w cierpieniach, także fizycznie, Jego jedynego Synaczka. Cierpienia te są tak straszliwe, że nie sposób ani ich opisać, ani wyobrazić sobie…”.
„Gdzie mam szukać mojego Boga?” – pytał rozpaczliwie w innym liście do o. Benedetto z lipca 1918 r.
Rana serca: podczas spowiadania
Zmiana nastąpiła w sierpniu. Wieczorem 5 sierpnia, w wigilię święta Przemienienia Pańskiego ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale, spowiadał chłopców. Nagle poczuł przeszywający strach.
Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce. Ostrze włóczni miało dobrze naostrzony koniec, z którego – tak zapamiętał – buchał ogień.
„Patrzenie na to wszystko i doświadczenie, jak ta postać wbija z całą gwałtownością to narzędzie w moją duszę, było jednym i tym samym. Z trudem krzyknąłem z bólu, czułem, że umieram. To męczeństwo trwało aż do poranka siódmego dnia sierpnia. Tego, jak bardzo cierpiałem w tym bolesnym okresie, nie umiem opisać. Zostałem śmiertelnie zraniony” – pisał w liście.
Ojciec Agostino zanotował w pamiętniku: „Szóstego sierpnia ukazał mu się Jezus pod postacią niebiańskiej istoty, uzbrojony w lancę, którą przebił mu serce. Czuł, jak jego serce rozdziera się na kawałki, a krew rozlewa się po wszystkich członkach ciała”.
Ojciec Pio notował w kolejnych listach, że wszystkie te zdarzenia przerażają go, nie tylko w wymiarze duchowym, ale przede wszystkim fizycznym. Bo jak sobie wyobrazić dalsze życie z przebitym sercem? I w jakim celu ta rana jest mu zadawana? Jak długo będzie cierpiał i czuł upływ krwi? „Rana otwarta we mnie powtórnie krwawi i krwawi cały czas” – pisał.
Rany rąk, stóp i boku
Wrześniowego poranka siedział w ostatnim z trzech rzędów spróchniałych, drewnianych krzeseł ustawionych na posadzce chóru, przodem do głównego ołtarza. Kościół Matki Bożej Łaskawej, nad którego główną nawą znajdował się zakonny chór, był całkiem pusty.
Kobiety licznie biorące udział w nabożeństwie już się rozeszły, świątynia tonęła w lekkim półmroku. Światło dnia wpadające przez jedyne na chórze maleńkie okienko oświetlało osiemnastowieczny krucyfiks zawieszony na balustradzie chóru. Jezus na tym krzyżu patrzył wprost na modlącego się ojca.
*****
Gdyby mógł się wychylić, zobaczyłby ciągnące się za oknem drzewa migdałowców. Ale ojciec też migdałowców nie widział, siedział do nich tyłem, pogrążony w modlitwie. W tym dniu rozpoczął nowennę do Michała Archanioła. Był zmęczony, obolały i cierpiący. Rana w sercu pulsowała.
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Całą moją duszę wypełnia jasny obraz mojej mizerii… Widzę całe zło mojej natury i moją niewdzięczność. O ja nieszczęsny! Któż uwolni mnie ode mnie samego?” – modlił się bezradny i skupiony na własnym bólu.
I właśnie wtedy to się stało. Wszystkie zmysły wewnętrzne i zewnętrzne zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Wokół zapanowała całkowita cisza, Ojciec upadł zemdlony i gdy odzyskał świadomość zobaczył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite. I mocno krwawią. Co robić?
Bolesne naznaczenie
Najpierw nie chciał o tym mówić nikomu. Ujawnianie zjawisk mistycznych, których doznawał, wywoływało u niego ból i zawstydzenie. Relacjonował je ojcu duchowemu tylko i wyłącznie z racji posłuszeństwa.
„Mój Boże, jak bardzo jestem zawstydzony i jakiego upokorzenia doznaję, kiedy muszę wyjawić to, czego Ty dokonałeś w tym swoim mizernym stworzeniu! Na chórze, po odprawieniu mszy świętej nagle ogarnął mnie stan spoczynku, podobny do słodkiego snu. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści.
Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu! Czułem, że umieram i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą…” – zeznawał w liście napisanym miesiąc później.
Pięć ran Chrystusa
Czy to sam Chrystus naznaczył ojca Pio stygmatami? To samo pytanie zadał mu jego przyjaciel, Giuseppe Orlando.
„Wśród wielkiej światłości ukazał mi się Chrystus, pokryty ranami. Nic nie powiedział. Zniknął… Kiedy się ocknąłem, spostrzegłem, że leżę poraniony na ziemi. Dłonie, stopy i serce krwawiły i bolały tak bardzo, że nie miałem siły się podnieść. Na czworakach wlokłem się z chóru przez cały długi korytarz aż do celi. Rzuciłem się na łóżko i modliłem się, aby powtórnie ujrzeć Jezusa. Lecz później zanurzyłem się w siebie, przypatrzyłem się moim ranom i zapłakałem, wznosząc hymny dziękczynienia i modlitwy” – odpowiedział.
Ślady odwiecznej miłości nosił przez pięćdziesiąt lat, od 20 września 1918 r. do 23 września 1968 r., a więc do dnia śmierci. Lekarze, którzy wielokrotnie badali ojca Pio obliczyli, że od dnia stygmatyzacji w ciągu 50 lat z jego ran wypłynęło 3-4 tys. litrów krwi. Po śmierci ojca rany zniknęły bez śladu, a raport lekarski podaje, że ciało było zupełnie pozbawione krwi.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
na podstawie książek:
– G. F. Majka OFMCap, „Życie Ojca Pio”,
– L. Peroni, „Ojciec Pio. Pełna biografia w 40. rocznicę śmierci”.
_________________________________________________________________________________
Najważniejsza kobieta w życiu o. Pio? Po jego śmierci płakała przez cztery dni…
*****
To była więź, która trwała aż do śmierci ojca Pio. Wierna, czuła, pełna miłości. Piękna Włoszka Cleonice nie tylko dbała o bieliznę, bandaże i rękawiczki stygmatyka, ale była dla niego cząstką rodziny, którą przed laty musiał zostawić w Pietrelcinie. Była jego duchową córką i świadkiem jego ostatniej Mszy św.
W2015 r. dzięki wydawnictwu Serafin ukazała się książka pt. Moje życie w bliskości Ojca Pio. Tajemny dziennik duchowy autorstwa Cleonice Morcaldi. Zapiski były ukrywane przez lata w kapucyńskich archiwach w San Giovanni Rotondo. Obawiano się, że ich wydanie przysporzy o. Pio kłopotów. Że historia ich znajomości zostanie źle zrozumiana, wypaczona i sprowadzona do podejrzenia, że święty kapucyn ulegał być może fascynacji piękną dziewczyną.
Okazało się, że to jednak nieznajomość dziennika rodzi takie domysły, a jego poznanie może odsłonić piękno tej niezwykłej, duchowej więzi ojca i córki – jaką czuła się wobec zakonnika Cleonice.
„Opowiem o tym, co Pan Bóg i Ojciec uczynili dla mojej duszy, co radził mi podczas spowiedzi. Wspomnę o jego cierpieniach, o jego duchowej sile, o tym, co dane mi było zrozumieć. Opowiem zatem o tym, co widziałam i co słyszałam od niego.
Zważywszy, że – dzięki Bogu – niemal wszyscy przełożeni pozwalali mi ucałować każdego dnia rękę Ojca, miałam okazję zadać mu kilka pytań duchowych i otrzymać od niego odpowiedzi. Wszystko to zapisywałam w pamiętniku. Doświadczałam tej wielkiej łaski aż do dnia poprzedzającego jego odejście do raju” – pisała w dzienniku.
Duchowe córki ojca Pio
Rzeczywiście, ojciec Pio był otoczony kobietami. W jego czasach duszpasterstwo kobiet raczkowało, zakonnicy trzymali wobec niewiast duży dystans, a ociepleniu relacji zwykle towarzyszyły plotki i nieżyczliwe domysły. Ojciec, odkąd zamieszkał w San Giovanni Rotondo, zasadniczo zmienił ten zwyczaj. Kobiety szukały kierownictwa duchowego, a mądrość i delikatność zakonnika sprawiały, że szukały jego pomocy. Ojciec Pio kierował ich życiem na wszystkich poziomach, zżywał się z nimi i ich rodzinami, skracał dystans.
Nina Campanile, jedna z pierwszych duchowych córek, pisała: „W kierownictwie duchowym ojciec Pio nie ograniczał się jedynie do słuchania o sprawach dotyczących pobożnych praktyk, lecz wchodził we wszystkie szczegóły dnia, w całe życie naszej rodziny…”.
„Zanim poznałam Ojca, wyśniłam go – pisze Cleonice w dzienniku. – Spojrzał na mnie i powiedział: Ze mną poznasz franciszkańską poezję, ze mną wejdziesz do rodziny świętych! Kogo się spodziewasz u Matki Bożej Łaskawej? Zostaw ten świat, bądź posłuszna, a będziesz szczęśliwa przez całą wieczność”.
Cleonice Morcaldi – najdroższa z córek ojca Pio
Cleonice Morcaldi urodziła się w San Giovanni Rotondo. „Urodziłam się w roku, miesiącu i w dniu, gdy ojciec Pio składał swe śluby zakonne: 22 stycznia 1904 r. Ojciec mówił mi, że bardzo się nacierpiał, żeby wyrwać mnie z tego świata i ofiarować Panu Jezusowi. Rzeczywiście, miałam naturalną awersję i wstręt do wszystkiego, co światowe, ale Szatan dobrze zna swoje rzemiosło, wie, jak wciągnąć w błoto nawet tych, którzy żyją w samotności klauzury i na pustelni. Aby w jego sieci wpadały dusze niewinne i nieostrożne, potrzebuje do pomocy złych ludzi” – zanotowała w dzienniku.
Jej ojciec Filippo zmarł w 1915 r., gdy miała zaledwie jedenaście lat. Matka, Carmela Fiorentino, zmarła 2 kwietnia 1937 roku. Cleonice była przedostatnim z dziewięciorga ich dzieci. Matka, która pochodziła z bogatego rodu, a po śmierci męża doświadczyła trudności i ubóstwa, wychowywała dzieci w dużej karności. „Matka wychowywała mnie bardzo surowo. Nie pozwalała mi przesiadywać na progu domu albo na balkonie, ani przyjaźnić się z dziewczętami z sąsiedztwa, ani wychodzić na plac” – wspominała Cleonice.
Wysłana na naukę do Foggii mieszkała u biednych ludzi, często szła do szkoły głodna, a na przerwach wstydziła się wyjmować swój suchy kawałek chleba widząc pachnące kiełbasą kanapki koleżanek. W ostatnim roku szkoły bała się porażki i przed trudnym egzaminem z pedagogiki napisała pierwszy list do ojca Pio, prosząc go o modlitwę w swoich sprawach. Ojciec odpisał natychmiast! Od tego listu zaczęła się jej przygoda bycia duchową córką jednego z najpopularniejszych świętych na świecie.
Nabrała odwagi i powtarzała sama sobie: „Zrób wszystko, co możesz i bądź pewna, że resztą zajmie się drogi ojciec razem z Panem Jezusem”. Robi niesamowite postępy. Po pewnym czasie jest chwalona przez wszystkich profesorów, jej ubóstwo nie przeszkadza w relacjach z koleżankami. Jest szczęśliwa, a egzamin dyplomowy, którego tak się bała, zdała bezbłędnie, z najwyższymi notami, co odnotowała lokalna gazeta.
Ożywcze dialogi z ojcem Pio
– Ojcze, bardzo się boję, że zgrzeszę brakiem wierności Bogu!
– Dopóki się boisz, nie zgrzeszysz. Powinnaś się bać wtedy, gdy przestaniesz się bać.
– Jestem smutna, bo obraziłam Pana Jezusa.
– Noś zawsze w sercu ten ból. Ukochaj go. Rób wszystko, aby współpraca z łaską pogłębiała się tam, gdzie pogłębia się grzech.
– Czy Jezus ukrzyżowany miał wyniszczone trzewia?
– Raczej wypalone ogniem miłości!
– Co Pan Jezus czuje podczas komunii?
– Rozkoszuje się swoim stworzeniem.
– Na kim spoczęło ostatnie spojrzenie umierającego Jezusa?
– Na Jego Matce.
– Wreszcie nieprzyjaciel zostawił mnie w spokoju.
– Baczność! Kiedy milczy, to znak, że szykuje coś nowego. Zawsze miej pod ręką broń modlitwy.
Więź dwóch serc
Łączyła w sobie ewangeliczną Marię i Martę – wspominał brat Gherardo Leone. Troszczyła się o jego bieliznę i ubrania, opiekowała się nim, gdy źle się czuł. Zastępowała mu najbliższą rodzinę, której troski ojciec Pio bardzo potrzebował (choć się jej nie domagał) choćby ze względu na swoją kondycję zdrowotną, tylko pozornie dobrą, bo nadwyrężoną wieloletnimi stygmatami.
Ojciec Pio nie okazywał tego, ale przecież potrzebował wyjątkowej dbałości o odzież, stykającą się nieprzerwanie z ranami: podkoszulki, opaski, które nakładał na klatkę piersiową, by wchłaniały krew, skarpety, rękawiczki – białe na noc, brązowe na dzień. Jego ubrania nie trafiały do wspólnego prania w klasztorze, ale były prane i prasowane przez najbliższych – między innymi przez ojca Raffaele, współbrata, przyjaciela i przez pewien czas spowiednika, a przede wszystkim przez zaufane córki duchowe, a wśród nich – Cleonice. Dla niej ojciec był alter Christus – i tak go traktowała. Przypominała kobietę, która rzucił się Jezusowi do stóp i włosami wytarła Mu stopy.
„Zdarzało mi się widzieć Cleonice w takich momentach, gdy musiała podjąć jakąś decyzję – była skupiona, zanurzona w modlitwie, jej oczy były spuszczone, usta poruszały się niemal niedostrzegalnie. Być może właśnie słała swego anioła stróża do ojca Pio z prośbą o pomoc i światło. Miałem mocne przekonanie, że taka łączność duchowa nie była wyjątkowym i niespotykanym doznaniem wśród tych, którzy znali ojca Pio. On nas sam zachęcał, by posyłać do niego aniołów stróżów, gdy poczujemy taką potrzebę i wszyscy tak robiliśmy” – wspominał brat Leone.
Śmierć ojca Pio
Po śmierci ojca Pio Cleonice cztery dni spędziła na piętrze galerii kościoła, w którym była wystawiona trumna. Modliła się i płakała. „Panie Jezu, Ty dałeś mi Ojca i Ty mi go odebrałeś. Bądź wola Twoja” – szeptała. Ból rozrywał jej serce, a myśli wracały do obrazów z poprzednich dni – telefonu o trzeciej w nocy z informacją, że „Ojciec jest w niebie”. Biegu przez klasztorny ogród i werandę. Przekroczenia klauzury i widoku ojca leżącego bez życia. Do pocałunków, którymi obsypywała jego zimną, stygnącą twarz i ręce. W końcu do proroctwa, które wypowiedział jej przed laty: „W chwili mojej śmierci przyjdziesz, ucałujesz mnie, a potem umrzesz”.
Czwartego dnia Cleonice poprosiła gwardiana klasztoru, aby pozwolił jej uczestniczyć w pochówku, ale nie otrzymała zgody. To był właśnie ten przepowiedziany moment duchowej śmierci. I wtedy przypomniała sobie rozmowę, którą kiedyś przeprowadzili: „Ojcze, powiedz Panu Jezusowi, aby dał mi siłę uczestniczyć w Twoim pochówku, taką samą, jaką dał Bolesnej Matce. Odparł: Nie będziesz tam ani ty, ani ja…”.
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
__________________________________________________________________________________
Wszędzie działa Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć. Wiedział o tym o. Pio
Jak pięknie i dobrze jest żyć, mając pewność, że Ktoś wszystko przemyślał i zna sens. Wszędzie działa bowiem Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć. Wiedział o tym Ojciec Pio.
*****
Przez przypadek cię spotkałem…, przypadkiem się dowiedziałem, że…, przypadkiem zdarzyło się… Często słowa te można usłyszeć z ust wielu ludzi, może nawet sami je wypowiadamy. Zrządzenie losu, splot wydarzeń, traf, pech – to im przypisujemy niekiedy winę za zdarzenia, które nas spotykają… Czy naprawdę przypadek rządzi naszym życiem, wyborami i doświadczeniami?
Smutne i przykre byłoby takie życie, a my tylko bezwolnymi marionetkami w rękach losu, przypadku, pecha, skazanymi na sytuacje, nad którymi nikt nie czuwa, miotanymi to tu, to tam bez żadnego planu, głębszego sensu czy konkretnego celu. Przypadek decydowałby o tym, kim jesteśmy, kiedy umrzemy, a najgorsze – czy zostaniemy zbawieni… Osobiście nie chciałbym takiego życia. Na szczęście tak nie jest…
Znasz wszystkie ścieżki
Na szczęście bowiem to Bóg stworzył człowieka, powołał do istnienia cały świat i – jak mówi Pismo Święte – wszystko to było bardzo dobre w jego oczach (por. Rdz 1,31), chciane, kochane, sensowne, mające konkretny cel, przeznaczenie, a więc absolutnie nieprzypadkowe. Bóg, widząc naszą słabość, cierpienie oraz niemoc po popełnieniu grzechu, tak zaplanował i pokierował historią świata, by przygotować ludzkie dzieje na dzieło zbawienia i odkupienia dokonane w Jego Synu, Jezusie Chrystusie. Dzięki Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu nie tylko wyprowadził nas z krainy ciemności i grzechu, ale mocą swojego miłosierdzia przygotował nam raj i do niego nas prowadzi. Tam obiecał nam pełnię życia sięgającego nieśmiertelności.
Psalm 139 mówi: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i odpoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane… Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę… Gdzież odejdę daleko od Twojego ducha… Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś, jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym wziął skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza, tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mnie Twoja prawica… Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie matki… I dobrze znasz moją duszę… Mnie w zalążku widziały Twoje oczy i w Twojej księdze zostały spisane wszystkie dni, które zostały przeznaczone, chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał… Wybadaj mnie, Boże, i poznaj moje serce; doświadcz mnie i poznaj moje troski, i zobacz, czy nie podążam drogą nieprawości, a prowadź mnie drogą odwieczną”.
Słowa te potwierdza kolejny psalm. Jego autor nazywa Pana swoim pasterzem, dzięki któremu niczego mu nie brakuje. To On przywraca życie, prowadzi po właściwych ścieżkach, dodaje otuchy, troszczy się, a przede wszystkim JEST (por. Ps 23).
Całe Pismo Święte daje świadectwo tego, że świat oraz wszystko, co dzieje się w życiu człowieka, pochodzi z woli Boga, który każdego z nas zna po imieniu, każdego z nas wybrał i powołał, zanim jeszcze pojawiliśmy się na ziemi i każdego z nas prowadzi łagodnie do swojej chwały.
Ktoś wszystko przemyślał
Każdy chrześcijanin powinien tak patrzeć na swoje życie, na swoją historię, na wszystkie wydarzenia i sytuacje; odczytywać wszystko w perspektywie wiary, przekonany, że Bóg jest blisko, czuwa, łagodnie prowadzi, nigdy nie opuszcza. Nie ma więc, nie może być przypadków, zrządzeń losu, pecha… Jak pięknie, jak dobrze jest żyć, mając pewność, że Ktoś wszystko przemyślał i zna sens. Wszędzie działa bowiem Bóg, tylko trzeba umieć Go zauważyć.
Wierzyli w to głęboko święci, którzy – choć każdy z nich na swój sposób – potrafili zaufać Bogu nawet w najtrudniejszych doświadczeniach, dostrzegać oczami wiary nawet w najprostszych wydarzeniach swojego życia Jego prowadzenie i odnajdywać Bożą wolę. Taki był także Ojciec Pio, którego charakteryzowała ogromna wrażliwość i otwartość na najdrobniejsze oznaki Bożej obecności.
Często głęboko analizował nawet proste, codzienne sprawy, a przede wszystkim poddawał je pod rozeznanie swoich kierowników duchowych, nie chcąc popełnić błędu w odczytywaniu woli Pana. Nie tylko z wielkim zaufaniem wsłuchiwał się w odpowiedzi i wskazówki, które otrzymywał od nich w odniesieniu do konkretnych problemów życia duchowego, jak i codziennych sytuacji poruszanych w listach lub rozmowach osobistych, ale w całej dynamice ich wzajemnych relacji można było dostrzec jego synowskie oddanie i ogromne posłuszeństwo.
Wnioski z milczenia
Ukazuje to korespondencja Ojca Pio z opiekunami duchowymi z marca 1918 roku. Otóż na początku lutego, w związku z wezwaniem do wojska, Ojciec Pio miał stawić się w Neapolu. Napisał wówczas list do o. Agostina, w którym prosił między innymi o wskazówki i rozeznanie dotyczące swojego pragnienia, by po drodze odwiedzić najpierw o. Benedetta – swojego drugiego towarzysza duchowego, pełniącego w owym czasie funkcję ministra prowincjalnego. Nie otrzymawszy odpowiedzi, mimo że o. Agostino napisał w tym czasie dwa listy, Ojciec Pio pod koniec lutego zareagował w następujący sposób: „Postanowiłem, zanim stawię się w Neapolu, udać się do Prowincjała, dlatego pytałem Was o zdanie. Z Waszego milczenia wywnioskowałem, że nie jest to wolą Bożą, i choć mój stan się jeszcze pogorszył, podejmuję decyzję, by do niego wcześniej nie jechać” (Epistolario, list nr 468).
Z braku odpowiedzi o. Agostina Ojciec Pio wywnioskował, iż pragnienie, które rodziło się w jego sercu, nie jest zgodne z wolą Bożą. Dlatego zrezygnował z odwiedzenia o. Benedetta, o czym poinformował go w liście z 1 marca 1918 roku, przedstawiając mu te same motywacje: „Moim ogromnym pragnieniem było przybyć do Was, zanim stawię się na milicji. Jednak Jezus nie chciał udzielić mi tej łaski, a więc fiat!” (Epistolario, list nr 469).
Po kilku dniach dotarła do niego odpowiedź o. Agostina, z której wynika, iż jego milczenie nie było zaplanowane: „Nie radziłem Ci udać się do Prowincjała, ponieważ sądziłem, że już tam pojechałeś” (Epistolario, list nr 470). Przypadek? Zbieg okoliczności? Niezrozumienie między braćmi? Po ludzku można tak na to patrzeć. Ale fakt ten pokazuje niesamowitą postawę Ojca Pio, który nawet w tak prozaicznych wydarzeniach, wydawać by się mogło bez znaczenia, próbował doszukiwać się Bożych znaków i zawsze odczytywać swoją codzienność w duchu wiary.
Nawet jeśli nie rozumiał
Gdy popatrzymy na całe życie Ojca Pio, wszystkie momenty trudnych doświadczeń, duchowych zmagań i fizycznych cierpień, licznych oskarżeń i prześladowań, nawet ze strony braci i hierarchii Kościoła, znoszonych z wielką pokorą i głęboką wiarą, szybko możemy przekonać się, że on nigdy nie postrzegał ich przez pryzmat przypadku. Dla niego wszystko, co działo się w jego codzienności, nawet jeśli tego do końca nie rozumiał, nie było przykrym zrządzeniem losu, ale tajemniczym i pełnym miłości prowadzeniem Pana.
Obserwując choćby poszczególne etapy jego życia, możemy dostrzec, iż w naturalny, duchowy proces rozwoju osobowego, wspomagany zwyczajnym oddziaływaniem środowiska, stopniowo, ale i bardzo skutecznie wpisywało się prawdziwe i nadprzyrodzone działanie samego Boga. Nadzwyczajna łaska towarzysząca zwyczajnym etapom życia zakonnika pozwalała mu odkryć wyjątkowe powołanie oraz szczególną misję, do zrealizowania której został wezwany. A przecież nie ma nic bardziej osobistego, nic bardziej zobowiązującego, nic bardziej nieskrępowanego, jak poddanie własnej wolności absolutnej próbie w powołaniu zakonnym czy kapłańskim. Jak mawiał kiedyś papież Paweł VI: „Jest to z pewnością̨ bardzo trudne, ale i najpiękniejsze”.
Zapewne trudno było Ojcu Pio rozeznać, przyjąć w sercu i odpowiedzieć na tajemniczy głos Pana, który już od wczesnego dzieciństwa rozbrzmiewał w jego wnętrzu i zapraszał do pójścia za Nim. Gdzie? Którędy? Jaką drogą? Jak być pewnym, że to rzeczywiście Bóg wzywa, zaprasza, powołuje? Jak wytłumaczyć bliskim, którzy nie zawsze potrafią przyjąć i zrozumieć wybór swojego dziecka, brata, przyjaciela?… Ojciec Pio wspominał, że zanim udał się do nowicjatu w Morcone, pewnego dnia − a było to Objawienie Pańskie, 6 stycznia 1903 roku – kiedy wrócił do domu po mszy świętej, zastał wielu ludzi bliskich płaczu. Mama, gdy przyszła chwila pożegnania – opowiadał – wzięła go za ręce i powiedziała: „Synu mój, rozdzierasz mi serce! W tej chwili jednak nie myśl o bólu twojej matki, to św. Franciszek cię wezwał, a więc idź!”.
Czy dziełem przypadku było, że to właśnie w tej okolicy kwestował kapucyn − brat Camillo, który swoją prostotą, pogodą ducha, a przede wszystkim brązowym habitem z kapturem i długą brodą na tyle zachwycił młodego Francesca Forgione, że ten zdecydował się wstąpić właśnie do zakonu kapucynów? Na pewno nie. Ojciec Pio miał rzeczywiście ogromną zdolność odczytywania Bożych znaków w swoim życiu, w każdym wydarzeniu i sytuacji doszukując się prowadzenia Pana. Całym sobą chciał bowiem pełnić Jego wolę. I choć był cyrenejczykiem niosącym ogromny ciężar krzyża, który po ludzku wydawał się niekiedy nie do uniesienia, wytrwał przy Jezusie, na drodze swojego powołania do końca, gdyż wierzył w obietnicę Pana – obietnicę życia wiecznego. Odnalazł swój skarb, swoją drogocenną perłę i nie zawahał się, by dla niej oddać, stracić, porzucić wszystko inne – na zawsze…
A jak jest z nami? Może warto, naśladując choć trochę Stygmatyka z Gargano, popatrzeć głębiej, szukać i pytać gorliwiej oraz wierzyć, że naprawdę całe nasze życie nigdy nie jest dziełem przypadku, ale dowodem miłości Boga i Jego wielkiej dobroci?
Tomasz Protasiewicz – kapucyn, wikariusz prowincjalny, odpowiedzialny za formację zakonną w Prowincji Krakowskiej. Wykłada pedagogikę (dydaktykę i teorię wychowania) w Wyższym Seminarium Duchownym Kapucynów w Krakowie. Jest autorem książki “Msza Święta Ojca Pio”.
o.Tomasz Protasiewicz OFMCap/“Głos Ojca Pio”
_______________________________________________________________________________________
Ukochana Święta Ojca Pio
To do niej św. Ojciec Pio modlił się każdego dnia. Historia młodej dziewczyny, która swoje życie oddała Jezusowi, zadziwia do dzisiaj
San Giovanni Rotondo, Ojciec Pio właśnie zakończył odprawianie Mszy św. Nagle pada jak rażony piorunem. Leży tak dłuższą chwilę nieruchomo przed ołtarzem. Widzi to przerażony brat zakrystian i biegnie po proboszcza. „Zakonnik nie żyje” – niemal krzyczy, trzęsąc się z emocji. Proboszcz jednak uspokaja go. „Spokojnie. Zostaw klucze, by ojciec mógł zamknąć kościół, gdy skończy się modlić” – mówi.
Scena z leżącym u stóp ołtarza Ojcem Pio powtarzała się wielokrotnie. Zakonnik, po zakończeniu Eucharystii, zatapiał się w ten sposób w krwawym misterium męki Pańskiej, Chrystus pozwolił mu bowiem zbliżyć się do tajemnicy swojej śmierci, obdarzył Ojca Pio stygmatami. Pogrążony w modlitwie zakonnik przyjmował w ten sposób Boży dar, by poświęcić siebie w intencji odkupienia kolejnych dusz.
Wzór św. Gemmy
Cierpienie Ojca Pio dla wielu było zagadką. Nie w pełni pojmowały je nawet osoby z jego otoczenia. Kapłan z Pietrelciny przyjął stygmaty – bolesny dar od Chrystusa. W dodatku Bóg dopuszczał w jego przypadku również udręki duchowe, jak chociażby spotkania z osobowym złem, nieznośne pokusy, a czasem wręcz fizyczne walki z szatanem.
Jednym ze wzorów życia dla Ojca Pio była Gemma Galgani – włoska mistyczka, która jako młoda dziewczyna oddała swoje życie Jezusowi. Bóg powołał ją do cierpienia. Była stygmatyczką, a jej krótkie życie naznaczone było wieloma smutkami i trudami.
Gemma urodziła się 12 marca 1878 r. w miejscowości Borgonuovo di Camigliano we włoskiej Toskanii. Od dziecka odznaczała się wyjątkową religijnością. Poznawała brewiarz, wiele czasu poświęcała modlitwie. Matka – Aurelia, dostrzegłszy niezwykle pobożną postawę córki, postanowiła pomóc jej w rozwijaniu duchowości. Objaśniała jej brzydotę grzechu oraz poświęcała wiele czasu na kształtowanie jej charakteru. Mówiła także o wielkim szczęściu płynącym z przynależności do Boga. Silna więź Gemmy z matką została zerwana, gdy przyszła święta miała 8 lat – Aurelia zmarła na gruźlicę.
Poznać Chrystusa Ukrzyżowanego
Gemma uchodziła za niezwykle wrażliwą dziewczynkę, a cierpienie Chrystusa od dziecka wywierało na niej nieprzeciętne wrażenie. Gdy po raz pierwszy usłyszała od sióstr zakonnych całą opowieść o Pasji, rozchorowała się na kilka dni.
Cierpienie Chrystusa stało się od tej chwili bardzo bliskie małej Gemmie. To zainteresowanie pogłębiało się tym bardziej, im bardziej cierpiała ona sama i jej bliscy. Gdy miała 18 lat, zmarł jej ukochany brat Gino. Wydarzenie to wstrząsnęło nią tak bardzo, że niemal otarła się o śmierć. Zapewne żarliwa modlitwa ojca sprawiła, że Gemma odzyskała zdrowie.
Od tego momentu jednak nie tylko coraz bardziej wnikała w misterium męki Chrystusa, ale także coraz bardziej pragnęła nieba. To pragnienie wzmagało się, gdy – podobnie jak w przyszłości św. Ojciec Pio – przeżywała wewnętrzne lokucje. Po przyjęciu Komunii św. słyszała głos Chrystusa. Objawiał się jej także Anioł Stróż, który udzielał jej wskazówek duchowych. Wreszcie, w wieku 18 lat, Gemma zapragnęła cierpieć jak Chrystus. Na wzór św. Pawła chciała poznać Jezusa Ukrzyżowanego. Pewnego dnia, gdy klęczała przed krzyżem, osunęła się ebie. Była to jednak zapowiedź jej cierpienia. Chrystus spełnił jej prośbę: dopuścił ją do tajemnicy swojej męki.
Słodkie cierpienie
Niedługo po tym wydarzeniu okazało się, że Gemma choruje na raka kości. Jej stan wymagał szybkiej operacji. Należało jak najszybciej pozbyć się nowotworu, w przeciwnym razie groziła jej amputacja. Zabieg przebiegał w okrutnych, ale typowych dla tamtych czasów warunkach. Chirurdzy bez znieczulenia zeskrobywali z kości stopy Gemmy guza. Świadkowie tego zdarzenia wspominają, że dziewczyna cierpiała z nadzwyczajną wręcz wytrwałością. Niemal nie krzyczała, tylko płakała i cicho pojękiwała. Jak sama napisała w swojej autobiografii, cierpienie oddała Jezusowi.
Jej cierpienie było potworne. Nie była w stanie sama wykonać żadnego ruchu. By zmienić choćby położenie ręki, musiała prosić o pomoc członków rodziny. W chwilach, gdy była bliska załamania, Jezus przypominał jej o sobie. Pewnego wieczoru, gdy Gemma podupadała na duchu, ukazał jej się Anioł Stróż. „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”.
Wkrótce Gemma przeżyła kolejny bolesny zabieg – na kręgosłupie. Przy okazji lekarze wykryli u niej raka mózgu. Dziewczyna nie ustawała jednak w modlitwie. Odmawiała intensywnie m.in. nowennę do błogosławionej Marii Małgorzaty Alacoque. Wreszcie przyszedł do niej sam Pan Jezus. Zapytał wprost: „Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?”. Ostatniego dnia nowenny dziewczyna po prostu… wstała z łóżka, ku zdumieniu wszystkich.
Dla św. Ojca Pio Gemma Galgani była wzorem oddania Bogu oraz pracy nad sobą, dziewczyna bowiem dążyła do ascezy, okiełznania swojego nie zawsze łatwego charakteru. Ćwiczyła się w posłuszeństwie, odrzucała zbytki tego świata, np. troskę o ładny wygląd. W jej życiu liczył się tylko Chrystus, Jego męka oraz pragnienie nieba.
Tekst powstał na podstawie książki ks. Bernarda Gallizii „Gemma Galgani. Święta, do której codziennie modlił się Ojciec Pio”. Wydawnictwo Esprit.
ks. Łukasz Jaksik/Tygodnik Niedziela
__________________________________________________________________________________
Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio
*****
Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.
Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?
1. Pokora
Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.
Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.
2. Walka o zbawienie człowieka.
Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.
Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.
Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.
Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.
Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.
3. Modlitwa
Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.
Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.
Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.
4. Sens cierpienia
To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.
Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.
Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.
5. Gra Miłości
Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.
W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.
A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.
Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.
Krzysztof Gędłek/aleteia.pl
*Tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi „Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017
_______________________________________________________________________________________
Piękna Gemma Galgani. Poznajcie świętą, która „kłóciła się” z Jezusem
*****
Świadkowie usłyszeli jak „rozkazywała” Jezusowi nawrócić zatwardziałego grzesznika, a gdy On wzbraniał się z powodu jego potwornych grzechów, dziewczyna uciekła się do „szantażu”.
Jeśli zadaniem hagiografii jest wzbudzanie w nas pragnienia znalezienia się w niebie, to w przypadku Gemmy – mnie przynajmniej – wystarczyłoby samo zdjęcie.
Z przyjemnością usiadłbym tuż obok niej w którymś tam rzędzie niebiańskich krzeseł. Nie na darmo ta dwudziestopięcioletnia Włoszka uważana jest za najpiękniejszą wśród świętych kobiet.
Córka boleści
Jej życie było dość krótkie i zdecydowanie nie najłatwiejsze. Na tyle trudne, że rodacy do dziś mówią o niej: figlia del dolore, czyli córka boleści. Od wczesnego dzieciństwa odznaczała się błyskotliwą inteligencją. Nauka w szkole prowadzonej przez siostry zakonne, do której oddano ją jeszcze przed ukończeniem ósmego roku życia, nie sprawiała jej najmniejszego kłopotu.
W spontaniczny sposób rozwijało się także jej życie duchowe. Nie mając nawet dziesięciu lat obiecała sobie zawsze utrzymywać bliską relację z Jezusem ukrytym w Eucharystii – „zwłaszcza gdy będę strapiona”, jak zapisała w swoim dziecięcym dzienniku. A strapień miało jej nie zabraknąć. Jeszcze w tym samym roku została niespodziewanie osierocona przez ukochaną mamę, a jako nastolatka musiała opuścić szkołę, by zająć się chorym na gruźlicę bratem.
To jednak jest anioł
Pozostawała w bliskiej, zażyłej relacji ze swoim aniołem stróżem. Ten nieraz ją upominał w bardzo bezpośredni sposób. Pewnego razu, gdy Gemma otrzymała w prezencie złoty zegarek, z którego była bardzo dumna, anioł zwrócił jej uwagę, że dla oblubienicy Chrystusa jedyną odpowiednią ozdobę stanowi krzyż i ciernie. To wtedy nastoletnia mistyczka odczuła głębokie pragnienie poznania i zjednoczenia się z męką Zbawiciela i zaczęła gorąco prosić o tę łaskę.
Niebawem miała zostać wysłuchana. Warto jednak dodać, że bezpośredniość w stosunkach z aniołem działała w obie strony. Gemmie zdarzało się używać go jako „listonosza”, by dostarczał jej listy przebywającemu w Rzymie spowiednikowi, a nieraz i spierać się ze swoim niebiańskim opiekunem. Zaniepokojony spowiednik czuł się w obowiązku przypominać jej, że ma do czynienia z sługą samego Boga, któremu jednak winna szacunek i posłuszeństwo.
Koiła ją Eucharystia
Wkrótce nadszedł czas, gdy Ukrzyżowany postanowił spełnić pragnienia swojej oblubienicy. Zaczęły się ogromne cierpienia. Zmarł ojciec Galganich, a na barkach młodej dziewczyny spoczęła troska o pozostałe, młodsze rodzeństwo. Znaleźli się w fatalnej sytuacji finansowej, którą właściwiej byłoby określić jako skrajną nędzę.
Jej nadwyrężone zdrowie i siły zaczęły poważnie szwankować. Zapadła na zapalenie opon mózgowych, traciła stopniowo słuch i włosy. Prawie rok spędziła przykuta do łóżka z powodu niemal kompletnego paraliżu kończyn. Gdy skarżyła się Jezusowi, że nie jest już w stanie się modlić, usłyszała, że te cierpienia służą oczyszczeniu jej duszy. Odtąd przyjmowała je z wielką ufnością.
Chwile wielkiego wytchnienia i ulgi przeżywała, przyjmując komunię świętą. Wreszcie, zupełnie niespodziewanie, została uzdrowiona. Wiedziała już, że najlepszym sposobem okazania Jezusowi jej wielkiej miłości jest nie przestawać dla niego cierpieć i uparcie przypominała Mu, że jest na to gotowa.
Stygmatyczka
Jezus nie dał się długo prosić. W wieku dziewiętnastu lat Gemma otrzymała dar stygmatów. W każdy czwartek wieczorem wchodziła w stan bolesnej ekstazy, w której jednoczyła się z męką swego Ukochanego. Trwało do zazwyczaj do godziny trzeciej po południu w piątek lub nawet do sobotniego poranka. Wtedy stygmaty znikały, pozostawiając po sobie ślady w postaci blizn, by znów otworzyć się w następnym tygodniu.
W tym czasie Gemma mieszkała już u pobożnej rodziny, u której miejsce znalazł jej spowiednik, gdyż w małym domu Galganich brakło dla niej miejsca. Rodzina Gianninich oraz dwaj pasjoniści, prałat Volpi i ojciec Germano, wielokrotnie byli świadkami ekstaz Gemmy i jej zażyłości z Jezusem.
Kłótnie z Jezusem
Była to zażyłość tak bliska i serdeczna, że aż zdumiewająca. Dwudziestoletnia mistyczka pozwalała sobie nawet na „kłótnie” ze swoim Boskim Oblubieńcem. O co? O grzeszników. Za którymś razem świadkowie usłyszeli, jak „rozkazywała” Jezusowi nawrócić zatwardziałego grzesznika, a gdy On wzbraniał się z powodu jego potwornych grzechów, dziewczyna uciekła się do „szantażu”, mówiąc: „Twoja Matka też się za niego modli. Jej nie możesz odmówić!”.
Jakie było zdumienie jednego z ojców, gdy wychodząc z mieszkania, w którym był świadkiem tej sceny, wpadł na zapłakanego mężczyznę, który na kolanach zaczął go błagać o spowiedź i okazał się nosić nazwisko chwilę wcześniej wymieniane uparcie przez Gemmę w rozmowie z Jezusem.
Niespełnione marzenie
Wkrótce Gemma zapadła na gruźlicę i próchnicę kości. Wytrzymywała bolesne zabiegi bez znieczulenia. Jej znieczuleniem był krzyż, w który wpatrywała się niemal bez przerwy wzrokiem pełnym miłości. Postępująca choroba ostatecznie przekreśliła jej szanse na zrealizowanie swojego największego marzenia – by wstąpić do klauzurowego zgromadzenia sióstr pasjonistek, oddanych rozważaniu męki Chrystusa.
Już wcześniej siostry kilkukrotnie jej odmawiały – a to z powodu zobowiązań rodzinnych, a to ze względu na stan zdrowia, a trochę też z obawy przed jej sławą mistyczki. Poniekąd dla pocieszenia ojciec Germano przyjął od niej cztery prywatne śluby identyczne co do treści ze ślubami składanymi w zakonie pasjonistek. Złożyła je już na łożu boleści, z którego miała się nie podnieść aż do swojej śmierci w Wielką Sobotę 1903 roku.
Najwierniejsza kopia Jezusa
Siostry, które nie chciały jej przyjąć za życia, zrobiły to po śmierci, pozwalając na jej pochówek w swoim klasztornym kościele w Lukce, gdzie dziś znajduje się jej sanktuarium. Jej duchowym pięknem zachwycili się kolejni papieże. Pius XI dokonując jej beatyfikacji nazwał ją „najwierniejszą kopią, również zewnętrznie, Ukrzyżowanego Odkupiciela”, a Pius XII określił „gwiazdą swojego pontyfikatu” i kanonizował w 1940 roku.
Jest patronką aptekarzy, studentów i wszystkich, którzy cierpiąc, jednoczą się z Ukrzyżowanym Jezusem.
ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl
___________________________________________________________________________________
Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga
W życiu wielu świętych mistyków odnotowano przypadki bilokacji, czyli stanu, w którym dana osoba znajduje się równocześnie w dwóch różnych miejscach, nieraz oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Jest to jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk w życiu mistyków.
Ojciec Pio posiadał dar bilokacji, z którego bardzo często korzystał, aby nieść pomoc ludziom będącym w potrzebie. Kiedyś zwierzył się, że śpi tylko siedem godzin w roku. Dla niego dzień bilokacji rozpoczynał się, kiedy kładł się na nocny spoczynek. Udawał się w bilokacjach tam, gdzie posyłał go Chrystus, do konkretnych osób, z duchowym wsparciem, radą i pomocą. W tych “bilokacyjnych podróżach” często towarzyszyli mu św. Antoni Padewski lub św. Franciszek z Asyżu. Faktu bilokacji nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Przypuszcza się, że duch opuszcza ciało i udaje się w inne miejsce, natomiast ciało pozostaje w bezruchu. Kiedy św. Alfons Liguori udał się w bilokacji do Rzymu, aby być przy śmierci papieża Klemensa XIV i uczestniczyć w jego pogrzebie, przez dwa dni siedział jak skamieniały w fotelu, w miejscu swego zamieszkania. Zjawisko bilokacji w życiu o. Pio jest bogato udokumentowane.
Obronił San Giovanni Rotondo przed zbombardowaniem
Piloci wojsk alianckich stacjonujących w okolicach Bari od września 1943 r. byli podczas lotów świadkami nadzwyczajnych spotkań. Za każdym razem, kiedy odbywali loty bojowe i zbliżali się w okolice San Giovanni Rotondo, widzieli pojawiającego się na niebie zakonnika, który nie dopuszczał do zrzucenia bomb i zawracał samoloty. Wszystkie miejscowości w okolicy były mocno bombardowane, natomiast na San Giovanni Rotondo nie spadła ani jedna bomba. “Kiedy piloci wracali po wykonaniu lotu – wspomina generał Rossini – opowiadali, że w pewnym momencie na niebie ukazywał się im zakonnik i wtedy samoloty natychmiast same zmieniały kurs”.
Początkowo wielu nie dowierzało tym nieprawdopodobnym historiom. Jednak kiedy coraz więcej pilotów dzieliło się podobnymi doświadczeniami (a byli wśród nich Amerykanie, Anglicy, Polacy, Żydzi, katolicy, protestanci, niewierzący), naczelny dowódca, którym był amerykański generał, postanowił osobiście sprawdzić wiarygodność tych opowieści.
Poprowadził eskadrę bombowców, która miała zniszczyć niemiecki magazyn amunicji, znajdujący się w pobliżu San Giovanni Rotondo. Była to któraś z kolei misja, wszystkie poprzednie nie powiodły się, z powodu tajemniczej zjawy pojawiającej się na niebie.
Wszyscy w napięciu czekali, jak tym razem powiedzie się lot bombowe; Kiedy eskadra wróciła do bazy, ameryf kański generał był w prawdziwym szoku. Opowiedział, że kiedy byli już blisko celu bombardowania, nagle zauważyli na wysokości lecących samolotów, postać zakonnika ze wzniesionymi rękami. W pewnym momencie we wszystkich samolotach bomby samoczynnie się odczepiły spadając na okoliczne lasy. Natomiast samoloty, same, bez ingerencji pilotów wróciły w kierunku bazy. Wydarzenie to stało się głownym temeatem tematem rozmów w całej jednostce. W czasie dyskusji ktoś zasugerował, że tym zakonnikiem może być stygmatyzowany o. Pio, przebywający w klasztorze w San Giovanni Rotondo. Generał stwierdził, że jak tylko przesunie się linia frontu, to osobiście pojedzie do klasztoru, aby to sprawdzić. Kiedy Niemcy wycofali się Generał wybrał się z kilkoma pilotami do San Giovanni Rotondo. Przy wejściu do zakrystii natychmiast zauważył, że w grupie zakonników jest ten, który zawracał samoloty. Ojciec Pio podszedł do generała, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: “To ty chciałeś nas wszystkich wysadzić w powietrze!”. Słysząc te słowa i widząc o. Pio generał przeżył duchowy wstrząs. Później długo jeszcze rozmawiali ze sobą, doskonale się rozumieli, chociaż generał mówił po angielsku, a o. Pio w swoim rodzinnym dialekcie z Benewentu. Po tym spotkaniu, generał, protestant przeszedł na katolicyzm.
Ślad ręki na szybie
Ojciec Placid Bux w 1957 r. zachorował na marskość wątroby i w stanie beznadziejnym leżał w szpitalu w San Severo. W nocy zauważył, że przy jego łóżku stoi o. Pio, który pocieszając go zapewnił, że wyzdrowieje, później podszedł do okna, odcisnął dłoń na Szybie i zniknął. Rano o. Placid czuł się bardzo dobrze, spojrzał w okno i zobaczył na szybie odciśniętą dłoń Stygmatyka, co go upewniło, że nocna wizyta o. Pio rzeczywiście miała miejsce. Wiadomość rozeszła się po szpitalu i po całym mieście. Do pokoju chorego o. Placido zaczęło przychdzić mnóstwo ciekawskich ludzi, aby obejrzeć odbicie dłoni o. Pio. Władze szpitala nakazały, aby je zmyć. I chociaż użyto wszystkich dostępnych środków czyszczących, śladu dłoni o. Pio nie udało się usunąć. O. Placido całkowicie wyzdrowiał i po wyjściu ze szpitala natychmiast pojechał do San Giovanni Rotondo. Kiedy spotkał o. Pio na klasztornym korytarzu , usłyszał pytanie: “Jak się czuje nasz o. Placido? Wspaniale” – odpowiedział i korzystając z okazji zapytał: “Czy rzeczywiście był ojciec u mnie w szpitalu i zostawił ślad ręki na szybie?” Patrząc mu prosto w oczy o. Pio odpowiedział: “I ty w to wątpisz. Byłem tam, ale nikomu o tym nie mów”.
Dziękuję za uratowanie mi życia
Pewnego dnia po Mszy św. w zakrystii o. Pio zdejmował szaty liturgiczne. Podszedł wtedy do niego mężczyzna, który upadł na kolana i płacząc mówił: “Ojcze, dziękuję, że uratowałeś mi życie”. Był to kapitan piechoty. W czasie wojny przebywał na froncie, wokół szalała bitwa. W pewnym momencie zobaczył, że kilkanaście metrów od niego stoi jakiś zakonnik, daje mu znak ręką i mówi: “Niech pan kapitan jak najprędzej ucieka z miejsca, gdzie pan teraz jest, i stanie obok mnie”. Kapitan natychmiast podbiegł do zakonnika i w tym momencie uderzył granat, dokładnie w to miejsce, w którym przez chwilą stał. Kiedy oficer odwrócił się, aby podziękować zakonnikowi, jego już tam nie było, zniknął bez śladu. Kapitan po wojnie przyjechał do San Giovanni Rotondo i wtedy rozpoznał, że tym tajemniczym zakonnikiem był właśnie o. Pio.
List z Czechosłowacji
Wśród wielkiej ilości listów, które nadeszły do San Giovanni Rotondo, była też korespondencja z krajów bloku komunistycznego. Świadczą one o tym, że o. Pio często udawał się tam w bilokacji. Był w Jugosławii, przy arcybiskupie Alojzym Stepinaciu podczas jego procesu. Towarzyszył prymasowi Węgier, kard. Józefowi Mindszentiemu, w czasie, gdy był w więzieniu. Sekretarz prymasa Węgier opowiadał, że podczas pobytu w wiezieniu, w 1956 r., kardynał bardzo pragnął odprawić Mszę św. Pewnego dnia o. Pio zjawił się w jego więziennej celi, przynosząc ze sobą to, co potrzebne do sprawowania Eucharystii, nawet służył mu do Mszy św. Odchodząc zabrał wszystko ze sobą .
W Czechosłowacji władze komunistyczne, rozwiązały zakony, a księża zostali uwięzieni. Jedna ze wspólnot zakonnych sióstr prowadziła życie ukryte. Siostry nie nosiły habitów, w ciągu dnia pracowały na roli, a w nocy zbierały się na wspólną modlitwę. Właśnie te siostry napisały list do o. Pio, dziękując mu za to, że specjalnie przyjechał do nich, aby odprawić Mszę św. Przykro im było tylko, że o. Pio nie przyjął zaproszenia na skromny posiłek. W liście pytały również, jak udała mu się powrotna podróż i czy miał problemy na przejściu granicznym. Z tego listu wynika, że siostry były absolutnie przekonane, że o. Pio opuścił San Giovanni Rotondo i wybrał się w podróż do Czechosłowacji. A była to podróż bilokacyjna.
Cudowny zapach
Z krwawiących ran o. Pio emanował wyjątkowy, niespotykany zapach, który przypominał mieszaninę fiołków, róż, lilii i kadzidła. Nie sposób go jednak opisać ponieważ zawiera obok znanych aromatów – nowe, dotąd nieznane elementy. Te cudowne zapachy emanowały również z przedmiotów związanych z o. Pio. Często pojawiały się znienacka, trwały krótko lub długo. O. Pio wyjaśnił, że zapach ten jest znakiem, który mówi, że przez jego pośrednictwo Bóg zsyła łaskę, pociesza, ostrzega przed niebezpieczeństwem, pokusą lub grzechem.
Od ludzi świętych, zjednoczonych w miłości z Bogiem, emanowała cudowna woń. I tak na przykład ciało św. Marcina de Porres wydzielało subtelny zapach. Kiedy po 25 latach od śmierci 5 otwarto jego grób, z ciała emanował ten sam aromat. Niezaprzeczalną wiarygodność faktu cudownego zapachu o. Pio potwierdzają i tysiące świadectw ludzi, którzy go doświadczyli nie tylko za życia o. Pio. ale również i po jego śmierci.
Dr Giorgio Festa przywiózł z San Giovanni Rotondo do swojego gabinetu w Rzymie, mały kawałek bandaża nasiąkniętego krwią z rany boku o. Pio. Przez długi czas ten mały kawałek płótna, zamknięty w szafce, emanował tak silnym zapachem, że wszyscy przychodzący pacjenci pytali doktora Festę o pochodzenie tej subtelnej, niespotykanej woni.
Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo – o. Rosario napisał, że przez pierwsze trzy miesiące swego urzędowania jako przełożony o. Pio, każdego dnia czuł przedziwny zapach, rozchodzący się z celi Stygmatyka, z którym sąsiadował.
Giuseppe Onufrio z Palermo wspomina, że podczas spowiedzi ojciec Pio trzymał go za prawą rękę. Kiedy wrócił do domu poczuł, że prawa ręka emanuje zapachem o. Pio. Pomimo wielokrotnego mycia rąk zapach nie ustępował przez wiele dni. Ojciec Pio nałożył mu pokutę, która miała trwać przez trzy miesiące. W tym okresie Onufrio odczuwał niezwykle intensywny i przyjemny zapach. Pojawiał się niespodziewanie, a potem ustawał. Kiedy skończył się czas pokuty, zapach ustał.
Rosa Baldi miała bardzo wysoką gorączkę dochodzącą do 40°C. Lekarze byli bezradni, nie potrafili ustalić jej przyczyn. Pani Baldi wysłała swego syna do San Giovanni Rotondo, aby prosił o pomoc o. Pio. Podczas spowiedzi chłopiec poprosił ojca o uzdrowienie mamy. W dzień powrotu syna, w domu pani Baldi wszyscy poczuli niesamowity zapach. Tego samego dnia jej gorączka nagle zniknęła. W ten sposób o. Pio dał znać o swojej duchowej obecności i łasce uzdrowienia, którą wymodlił.
Przez cudowny zapach o. Pio dawał i ciągle daje znak swoim duchowym synom i córkom, że chociażby przeżywali najciemniejszą życiową noc, największe niebezpieczeństwa i trudności, , to nigdy nie są sami, bo jest z nimi zawsze kochający Bóg. “Kiedy próby są bardzo ciężkie – pisze o. Pio – powtarzam ci w nieskończoność, że nie musisz się lękać, bo nawet jeżeli widzisz, że twa dusza stoi na skraju przepaści, to przecież jest z tobą Jezus. Musisz nieprzerwanie wznosić swój głos do nieba, nawet kiedy atakuje twą duszę strapienie i przytłacza cię samotność. Krzycz głośno razem z bezgranicznie cierpliwym Hiobem, który, doświadczając za przyzwoleniem Bożym tego, co ty teraz przeżywasz, wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam”.
Dwumiesięcznik Miłujcie się/Fronda.pl
___________________________________________________________________________________________
10 mało znanych faktów z życia św. Ojca Pio. Jak dobrze znasz świętego stygmatyka?
*****
Ojciec Pio to jeden z najpopularniejszych świętych XX wieku. Miał dar bilokacji, młodemu Karolowi Wojtyle przepowiedział papieską przyszłość, a ze stygmatów, które otrzymał w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Family News Service przypomina mniej znane fakty z życia włoskiego zakonnika.
23 września w Kościele katolickim przypada liturgiczne wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny – kapucyna stygmatyka, mistyka i jednego z najpopularniejszych świętych XX wieku. Duchowny zmarł 23 września 1968 roku w klasztorze San Giovanni Rotondo, we Włoszech. Kapłanowi również dziś przypisuje się wiele cudów, nawróceń i uzdrowień. Obdarzony był darem bilokacji – obecności w dwóch miejscach na raz. To on przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Jego dewizą życia była miłość do Boga w drugim człowieku. Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o tym świętym zakonniku.
1. Imię na cześć świętego papieża Piusa V
6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, Francesco Forgione rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański oraz przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny, przed którego relikwiami modlił się w pobliskim kościele.
2. Służba w wojsku
Po kilku latach kapłaństwa Ojciec Pio został powołany do wojska, do służby medycznej. Często jednak chorował i musiał wracać do domu na rekonwalescencję. W 1916 roku został zwolniony ze służby ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał aż do śmierci.
3. Przepowiednia o papieżu Janie Pawle II
Znana jest opowieść o tym, że Ojciec Pio przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle papieską przyszłość. W wieku 28 lat polski duchowny udał się do San Giovanni Rotondo, aby się wyspowiadać. Młody kapłan uczestniczył też w mszy świętej odprawianej przez włoskiego zakonnika. Podczas wymiany kilku zdań, kapucyn miał przepowiedzieć Wojtyle, że zostanie głową Kościoła katolickiego.
4. Dar bilokacji
Według zeznań żołnierzy walczących na froncie II wojny światowej, zakonnik w brązowym habicie często ukazywał się na niebie i nakazując samolotom odlecieć, i zakazując bombardowania. Żadna bomba nie spadła na strefę San Giovanni Rotondo. W tym samym czasie widziano zakonnika w San Giovanni Rotondo oraz Urugwaju, gdzie udzielił ostatniego namaszczenia kapłanowi.
5. 3400 litrów krwi w ciągu 50 lat
Ojciec Pio otrzymał stygmaty w piątek – 20 września 1918 roku. Po mszy świętej udał się na chór zakonny, aby tam odprawić dziękczynienie przed krucyfiksem. Gdy kontemplował Jezusa Ukrzyżowanego na jego ciele pojawiły się stygmaty na dłoniach, stopach oraz w boku, – w miejscach ran Jezusa, które zadano Mu podczas ukrzyżowania. Jak przekazali lekarze, którzy wielokrotnie badali zakonnika, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio stygmaty zniknęły bez śladu.
6. Niesamowite wizje i niestrudzona walka z szatanem
Włoski zakonnik bardzo często miewał wizje oraz objawienia. Opowiadał o spotkaniach z Jezusem, Maryją oraz Aniołem Stróżem. Niektóre doświadczenia opisywał w listach do ojca Augustyna – duchowego powiernika. Najbardziej przejmująca jest wizja dotycząca apokalipsy, która miała miejsce w grudniu 1902 roku. Widział Jezusa zapowiadającego koniec świata i liczne wojny, które dotkną świat. Kapucyn mówił, że apokaliptyczne wydarzenia mają trwać 3 dni i 3 noce. Ojciec Pio wielokrotnie był dręczony przez szatana i toczył z nim walki. Zakonnik uwalniał również ludzi od dręczeń szatańskich.
7. Uzdrowienia i cuda
Włoskiemu kapucynowi przypisuje się wiele cudów i licznych uzdrowień. Jednym z nich jest uzdrowienie Gemmy de Giorgi, która obecnie mieszka w Riberze we Włoszech. Dziewczyna od urodzenia była niewidoma, nie miała źrenic. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Babcia Gemmy gorliwie modliła się za wstawiennictwem Ojca Pio o przywrócenie wzroku wnuczki. Kobieta napisała nawet list do zakonnika z prośbą o modlitwę. Ojciec Pio zapewnił o swojej pamięci i zaprosił w odwiedziny. Babcia z wnuczką pojechały do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadały się, a Gemma z rąk zakonnika przyjęła Komunię świętą. Kapucyn uczynił znak krzyża na oczach dziewczynki. Wracając pociągiem do domu, Gemma odzyskała wzrok. Za przyczyną Ojca Pio dokonało się także nawrócenie masońskiego dziennikarza – Alberto del Fante. Mężczyzna na łamach prasy ośmieszał zakonnika. Po pewnym czasie, poważnie zachorował jego siostrzeniec – Enrico. Chłopiec zmagał się z gruźlicą kości i płuc. Krewni z rodziny Alberto pojechali do Ojca Pio. Kapucyn zapewnił ich, że chłopczyk wyzdrowieje. Alberto, nie dając wiary w zapewnienia zakonnika, stwierdził, że jak Enrico wróci to zdrowia, to on pojedzie z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo. Enrico odzyskał zdrowie, a mężczyzna dotrzymał obietnicy. W San Giovanni Rotondo odbył długą spowiedź u Ojca Pio i się nawrócił.
8. Ostatnia msza święta Ojca Pio
Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią mszę świętą 22 września 1968 roku. Obchodził wówczas 50. rocznicę otrzymania stygmatów. „Będę się modlił za was na wieki” – miał powiedzieć na zakończenie.
Włoski zakonnik zmarł 23 września 1968 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło 100 000 osób. Beatyfikacji dokonał papież Jan Paweł II 2 maja 1999 roku, trzy lata później odbyła się jego kanonizacja – 16 czerwca 2002 roku
9. Dom Ulgi w Cierpieniu
Założony z inicjatywy Ojca Pio szpital, zgodnie z jego słowami, miał być ulgą nie tylko dla ciała, lecz także dla duszy. Inicjatywa wybudowania kliniki w San Giovanni Rotondo powstała w 1922 roku. Z każdym kolejnym rokiem placówka zapełniała się pacjentami i ich świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki modlitwie wstawienniczej Ojca Pio. Dziś jest prężnie działającą polikliniką oraz centrum badań nad leczeniem nowotworów.
10. Relikwia św. Ojca Pio
Ekshumacji ciała Ojca Pio dokonano w 2008 roku. Doczesne szczątki włoskiego zakonnika zostały wystawione na widok publiczny. W ciągu kilku miesięcy nawiedziło je blisko 9 mln ludzi. 25 maja 2010 r., z okazji 123. rocznicy urodzin świętego do Pietrelciny przywieziono niezwykłą relikwię – kość gnykową (mała kość znajdująca się z przodu szyi), która w sposób naturalny oddzieliła się od ciała Ojca Pio podczas przeprowadzonej ekshumacji.
PCh24.pl/źródło: Family News Service
______________________________________________________________________________________________________________
23 września
Błogosławiony Józef Stanek SAC,
prezbiter i męczennik
Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin. W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą. Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie. Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie. Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego. Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych. Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców. Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły. 23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik. Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków. Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec. W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie. Beatyfikacji ks. Józefa Stanka dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego. |
____________________________________________________________________________________________
Ksiądz, powstaniec, patriota. Powieszony przez Niemców na swojej własnej stule
W ciągu 63 dni Powstania Warszawskiego oprócz wielu żołnierzy i ludności cywilnej, wzięli w nim udział również duchowni, którzy stale towarzyszyli walczącym.
***
Zajmowali się organizowaniem Eucharystii i wspólnych modlitw, udzielali sakramentów, towarzyszyli poległym na ostatniej drodze, a niejednokrotnie oddawali własne życie w walce o wolność Ojczyzny.
Jednym z nich był pallotyn ks. Józef Stanek – kapelan powstańców na Czerniakowie, zamordowany przez hitlerowców 23 września, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Obecnie trwają modlitwy o rychłą kanonizację niezłomnego kapłana.
Ks. Józef Stanek, noszący pseudonim “Rudy”, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego posługiwał jako kapelan w Zakładzie Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach. Od 1 sierpnia 1944 uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. W trudnych warunkach odprawiał nabożeństwa, udzielał pomocy rannym i umierającym, wspierał ludność cywilną i personel medyczny w szpitalach polowych. W drugiej połowie sierpnia zajął się towarzyszeniem żołnierzom zgrupowania AK “Kryska”, walczącym na Czerniakowie.
Duchowny z oddaniem i gorliwością służył powstańcom. Jego zaangażowanie w sprawowanie sakramentów i zwykłe rozmowy z wiernymi, miały niebagatelny wpływ na morale walczących. Wielokrotnie znosił z pola walki rannych powstańców, posługując niemal w każdym miejscu walczącego Czerniakowa. Zjawiał się nawet w najbardziej niebezpiecznych punktach oporu powstania, by wspierać załamanych cywili, głosić Ewangelię i udzielać sakramentów.
Podczas trwania powstania duchowny dostał propozycję przeprawy na prawy brzeg, co miało zapewnić mu bezpieczeństwo. Ustąpił jednak miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Nie zdecydował się na opuszczenie walczących powstańców i do końca pozostał w ruinach konającego Czerniakowa.
Był dla nich wsparciem do ostatnich chwil. Świadkowie życia młodego pallotyna podkreślają jego heroiczną miłość bliźniego. Nazywano go „niestrudzonym Samarytaninem”. Śmierć poniósł mając zaledwie 28 lat, po 5 latach kapłaństwa. Jego altruistyczna i bohaterska postawa sprawiła, że zyskał wielki szacunek i uznanie ze strony wszystkich walczących.
W dniu kapitulacji Czerniakowa 23 września, duchowny dostał się w ręce SS. Odważnie pertraktował z wrogiem, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Był poddawany wielu szczególnie brutalnym torturom, a następnie powieszony na własnej stule. Kiedy na szyję duchownego nałożono pętlę, pobłogosławił on jeszcze powstańców i ludność cywilną prowadzoną przez Niemców do obozów.
Jednym ze świadków jego egzekucji był inny wybitny kapelan powstania jezuita, o. Józef Warszawski. Ks. Stanek ściągnął na siebie szczególną nienawiść m.in. dlatego, że polecił żołnierzom polskim zniszczyć broń, ponieważ hitlerowcy niemal każdego uzbrojonego Polaka natychmiast rozstrzeliwali. Nie chciał także, aby broń dostała się w ręce Niemców i służyła zabijaniu powstańców.
Ks. Stanek święcenia kapłańskie przyjął już w latach okupacji w 1941 roku. Po święceniach studiował na tajnym Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Zwłoki duchownego ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie 14 kwietnia 1945 r. Następnie w 1946 roku przeniesiono je na cmentarz Powązkowski. 4 listopada 1987 w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej przy ul. Zagórnej odbyło się nabożeństwo żałobne połączone z ekshumacją i pogrzebem, 5 listopada 1987 szczątki pallotyna złożono w powązkowskiej kwaterze zgrupowania AK „Kryska”. W 1994 roku przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec postawiono pomnik ku czci ks. Józefa Stanka oraz innych bohaterów walczących na tym terenie w oddziałach Armii Krajowej i Wojska Polskiego.
13 czerwca 1999 roku w Warszawie Jan Paweł II ogłosił ks. Józefa Stanka błogosławionym w gronie 108 męczenników II wojny światowej oraz drugim pallotynem – ks. Józefem Jankowskim.
Kaplicę im. bł. ks. Józefa Stanka można odwiedzić w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poświęcił ją kard. Józef Glemp podczas otwarcia Muzeum 31 lipca 2004 r. Do kaplicy wniesiono wówczas relikwie kapelana powstańców na Czerniakowie.
„Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami” – tak mówił o bł. ks. Józefie Stanku, pallotynie i męczenniku ks. dr Jan Korycki SAC w homilii wygłoszonej podczas Mszy św. w 74. rocznicę śmierci duszpasterza Powstańców Warszawskich.
KAI/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________________
***
Dziś wspomnienie bł. ks. Józefa Stanka, prezbitera i męczennika – określanego przez Niemców jako “główny bandyta Powstania Warszawskiego”
Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin.
W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą.
Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie.
Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie.
Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego.
Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych.
Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców.
Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły.
23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik.
Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków.
Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec.
W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie.
Beatyfikacji ks. Józefa Stanka dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego.
brewiarz.pl/Fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
22 września
Błogosławiona
Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica
Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”. 24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku. Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi: Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych. Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym. |
_________________________________________________________________
Wspomnienie bł. Bernardyny Jabłońskiej – duchowej córki św. Brata Alberta
Prawdziwym przełomem w życiu bł. Bernardyny okazało się spotkanie z Bratem Albertem. „Tęskniła do życia w kontemplacji i Pan wypełnił jej pragnienie w sposób, którego się nie spodziewała, bo jej życie upłynęło na ciężkiej pracy wśród bezdomnych, zranionych przez życie, nędzarzy. To w nich odkrywała twarz umiłowanego Nauczyciela i z miłości do Niego pragnęła dawać, wiecznie dawać” – mówił o bł. Bernardynie bp Damian Muskus.
***
Według niego, jej życie i posługa najsłabszym są świadectwem, że wielkie dzieła miłości rodzą się „z patrzenia na Jezusa, z nieustannego bycia z Nim, słuchania Go i uczenia się Jego stylu”. Stwierdził, że siostry albertynki „w cichości zmieniają świat, zaprowadzając w jego najciemniejszych zakamarkach ewangeliczne reguły dobra, miłości i całkowitego oddania Jezusowi”.
Kaznodzieja podkreślał, że tajemnicą kobiecej siły jest niestrudzona i wierna miłość. „Miłość, która jest ofiarowaniem siebie do końca, mocniejsza niż poniżenia, rozpacz i pogarda, silniejsza niż cierpienie na krzyżu odrzucenia i samotności” – dodał. Jego zdaniem, gdyby Matka Bernardyna nie kochała, gdyby nie patrzyła na Jezusa i Jego ubogich z miłością i z taką samą miłością nie słuchała Jego słów, jej dzieło prawdopodobnie nigdy by nie powstało.
„O takiej miłości pisał Jan Paweł II, który w geniuszu kobiety upatrywał lekarstwa na społeczną nieczułość i obojętność. Kobieca wrażliwość na ludzkie niedole, wyobraźnia serca i gotowość pomocy, umiejętność dostrzegania potrzeb i reagowania na nie, zmieniają świat, obdarzając dobrocią i troską tych, którzy z różnych powodów cierpią: fizycznie i duchowo”- podkreślał biskup.
Bł. Bernardyna Jabłońska urodziła się w 1878 roku. Prawdziwym przełomem w jej życiu okazało się spotkanie z Bratem Albertem. 18-letnia Maria wstąpiła w Krakowie do nowego zgromadzenia albertynek, przyjmując imię Bernardyna. Została przełożoną Miejskiego Domu Kalek i Starców pod wezwaniem św. Anny, a kilka lat później, jako zaledwie dwudziestoczterolatka, przełożoną generalną swojego zakonu. Kiedy do niego wstępowała, w zgromadzeniu było 41 sióstr w 6 domach, a kiedy umierała – było ich już ok. 500 w 56 domach. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych. Miłość do nędzarzy, zapomnianych przez ludzi i odtrącanych, dojrzewała w modlitwie.
Zmarła 23 września 1940 r. w Krakowie, przekazując siostrom zalecenie: „Czyńcie dobrze wszystkim”. Jej relikwie znajdują się w sanktuarium Ecce Homo w Krakowie, a w tamtejszym Domu Generalnym Sióstr Albertynek zachował się pokój, w którym mieszkała, modliła się i cierpiała błogosławiona współzałożycielka zakonu. Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował duchową córkę św. Brata Alberta w 1997 r. w Zakopanem.
Kai/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
21 września
Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista
Zobacz także: • Jonasz, prorok |
Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później w innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan). Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów. W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei. Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13). O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów. O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym. Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa. Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego. Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika. Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła.W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna. |
_____________________________________________________________________________
***
Benedykt XVI:
Celnik Mateusz świadkiem miłosierdzia Pana
Audiencja generalna, 30 sierpnia 2006 r.
Kontynuując cykl portretów 12 Apostołów, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu, zatrzymamy się dzisiaj przy postaci św. Mateusza. Mówiąc prawdę, niemożliwe jest właściwie pełne nakreślenie jego postaci, gdyż wiadomości, jakie dotyczą jego osoby, są nieliczne i fragmentaryczne. To, co możemy uczynić, to ukazać nie tyle jego biografię, co raczej jej zarys, jaki przekazuje nam Ewangelia.
Okazuje się, że jest on zawsze obecny na liście Dwunastu wybranych przez Jezusa (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Jego hebrajskie imię oznacza „dar Boga”. Pierwsza Ewangelia kanoniczna nosi jego imię i wymienia go na liście Dwunastu, z wyraźnie określonym mianem: „celnik” (Mt 10, 3). W ten sposób zostaje on zidentyfikowany jako człowiek siedzący na komorze celnej, którego Jezus powołuje, by poszedł za Nim: „Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!». A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9, 9). Również Marek (por. 2, 13-17) oraz Łukasz (por. 5, 27-30) opowiadają o powołaniu człowieka, który siedział na komorze celnej, jednak nazywają go Lewi. Aby wyobrazić sobie scenę opisaną u Mateusza (9, 9), wystarczy przypomnieć sobie wspaniały obraz Caravaggia, zachowany tutaj, w Rzymie, w kościele francuskim św. Ludwika. W Ewangelii ukazany jest jeszcze jeden rys jego biografii. We fragmencie, który bezpośrednio poprzedza opowiadanie o jego powołaniu, znajdujemy odniesienie do cudu, jakiego Jezus dokonał w Kafarnaum (por. Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12) oraz wspomnienie bliskości Morza Galilejskiego, to znaczy Jeziora Tyberiadzkiego (por. Mk 2, 13-14). Z tego można wnioskować, że Mateusz wykonywał swoją funkcję egzekutora celnego w Kafarnaum, znajdującym się właśnie „nad jeziorem” (Mt 4, 13), gdzie Jezus był stałym gościem w domu Piotra.
Na podstawie tych prostych obserwacji, jakie znajdujemy w Ewangelii, możemy sformułować parę refleksji. Pierwsza jest ta, że Jezus przyjmuje do grupy swoich najbliższych człowieka, który – zgodnie z obiegową opinią w Izraelu ówczesnych czasów — był uważany za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste, z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale współpracował również z obcą władzą, tak bardzo znienawidzoną, która mogła ustalać podatki, również w sposób arbitralny. Z tych powodów Ewangelie wielokrotnie mówią jednostronnie o „celnikach i grzesznikach” (Mt 9, 10; Łk 15, 1) oraz o „celnikach i nierządnicach” (Mt 21, 31). Oprócz tego widzą one w celnikach przykład ludzi interesownych (por. Mt 5, 46: kochają tylko tych, którzy ich kochają) i wymieniają jednego z nich, Zacheusza, jako „przełożonego celników i bardzo bogatego” (Łk 19, 2), podczas gdy powszechna opinia łączyła ich ze „zdziercami, niesprawiedliwymi i cudzołożnikami” (Łk 18, 11). Na pierwszy rzut oka, na podstawie tych wspomnianych akcentów, wydaje się, że Jezus nie wyłącza nikogo z własnej przyjaźni. Co więcej, właśnie kiedy siedział za stołem w domu Mateusza – Lewiego, w odpowiedzi komuś, kto gorszył się jego kontaktami z niegodnym towarzystwem, złożył ważne oświadczenie: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2, 17).
Dobra Nowina to przede wszystkim dar łaski Bożej dla grzesznika! Oprócz tego, swoją słynną przypowieścią o faryzeuszu oraz celniku, którzy weszli do świątyni, aby się modlić, Jezus wskazuje nawet anonimowego celnika jako godny przykład pokornej ufności w Boże miłosierdzie. Podczas gdy faryzeusz szczyci się własną doskonałością moralną, „celnik (…) nie śmie nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bije się w piersi, mówiąc: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!»”. Jezus komentuje: „Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18, 13-14). W osobie Mateusza Ewangelie proponują nam prawdziwy paradoks: kto pozornie jest najbardziej daleki od świętości, może stać się nawet wzorem przyjęcia miłosierdzia Boga i pozwolić zobaczyć cudowne efekty Jego działania we własnym życiu. Św. Jan Chryzostom przekazał nam znaczącą obserwację w tej kwestii: zauważa, że tylko w przekazie o niektórych powołaniach znajdujemy odniesienie do pracy, którą powołani wykonywali. Piotr, Andrzej, Jakub i Jan zostali powołani podczas łowienia ryb, zaś Mateusz – w trakcie zbierania opłat celnych. Mowa tutaj o pracy mało znaczącej – komentuje Chryzostom – „gdyż nie ma nic bardziej godnego pogardy, jak zbieranie opłat, ani nic bardziej powszedniego, jak łowienie ryb” (In Matth. Hom.: PL 57, 363). Powołanie ze strony Jezusa dociera zatem również do osób należących do mało znaczących kręgów społecznych, w trakcie gdy zajmują się swoją codzienną pracą.
Inna refleksja, jaka płynie z opowiadania ewangelicznego, to ta, że na powołanie ze strony Jezusa Mateusz odpowiada natychmiast: „A on wstał i poszedł za Nim” (Mt 9,9). Zwięzłość tego zdania podkreśla w sposób ewidentny gotowość Mateusza w odpowiedzeniu na powołanie. Oznacza to dla niego porzucenie wszystkiego, przede wszystkim tego, co gwarantowało mu źródło pewnego dochodu, chociaż często niesprawiedliwego i niegodnego. Z pewnością Mateusz zrozumiał, że przyjaźń z Jezusem nie pozwala mu kontynuować aktywności, której Bóg nie akceptuje. Łatwo jest dostosować taką postawę do czasu obecnego: również dzisiaj nie jest dopuszczalne przywiązanie do rzeczy, które są niezgodne z naśladowaniem Jezusa, jak ma to miejsce w przypadku nieuczciwego bogactwa. Pewnego razu Jezus powiedział bardzo jasno: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19, 21). Tak uczynił Mateusz: wstał i poszedł za Nim! W tym „wstaniu” możemy spokojnie odczytać oderwanie się od grzesznej sytuacji oraz świadome przylgnięcie do nowego życia, uczciwego, w komunii z Jezusem.
Przypomnijmy wreszcie, że tradycja starożytnego Kościoła jest zgodna w przypisywaniu Mateuszowi autorstwa pierwszej Ewangelii. Ma to miejsce już od Papiasza, Biskupa Gerapoli we Frygii, około roku 130. Pisze on: „Mateusz zebrał słowa [Pana] w języku hebrajskim i każdy je interpretował tak, jak mógł” (Euzebiusz z Cesarei, Hist. Eccl. III, 39, 16). Historyk Euzebiusz dodaje taką wiadomość: „Mateusz, który najpierw przepowiadał wśród Żydów, gdy zdecydował się pójść do innych ludów, napisał w swoim ojczystym języku Ewangelię, którą głosił; w ten sposób próbował zastąpić pismem, wśród tych, od których się odrywał, to, co oni tracili wraz z jego odejściem” (tamże, III, 24, 6).
Nie mamy już Ewangelii napisanej przez Mateusza po hebrajsku czy aramejsku, jednakże w Ewangelii w wersji greckiej, którą mamy, nieustannie słyszymy przekonujący głos celnika Mateusza, który będąc apostołem, kontynuuje ogłaszanie nam zbawczego miłosierdzia Boga. Słuchajmy tego przesłania św. Mateusza, medytujmy je ciągle na nowo, abyśmy również my nauczyli się wstawać i iść za Jezusem zdecydowanie.
mod/niedziela.pl/fronda.pl
________________________________________________________________________________________
Święty Mateusz – Apostoł i Ewangelista
21 września obchodzimy święto św. Mateusza, jednego z dwunastu Apostołów, autora pierwszej Ewangelii. Imię Mateusz jest odtworzeniem imienia Matthaios z hebrajskiej formy matthai, pochodzącej od Mattanjahu albo martanja (por. Ezdr 10, 33; 1 Krn 9, 15) i znaczy “dar Boga” .
***
W Ewangelii św. Marka Mateusz – celnik nosi też drugie semickie imię Lewi, syn Alfeusza (Mk 2, 14-17), podobnie w Ewangelii św. Łukasza ( Łk 5, 27 32). Imię Lewi było znane w Starym Testamencie, ponieważ tak nazywał się syn Jakuba i Lei (Rdz 29, 34; 49, 5).
Mateusz był celnikiem galilejskim pracującym w Kafarnaum. Do jego obowiązków należało pobieranie cła i podatków za przejazd i przewóz towarów przez jezioro Genezaret. Jako celnik, był znienawidzony przez współziomków, ponieważ ściągał pieniądze od swych rodaków na rzecz okupantów – w ówczesnym czasie – Rzymian. Celnicy znani byli z tego, że nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska, Traktowano ich na równi z grzesznikami i poganami, a ten, kto z nimi przebywał, stawał się nieczysty i musiał poddać się obmyciom rytualnym.
Tymczasem został powołany przez Chrystusa z grona najmniej szanowanej warstwy ówczesnego społeczeństwa żydowskiego, wprost od jego “warsztatu pracy” w Kafarnaum. Pewnego razu Pan Jezus, przechodząc nad jeziorem Genezaret, “zobaczył celnika imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: ´Pójdź za Mną!´. On zostawił wszystko, wstał i poszedł za Nim” (Łk 5, 27-28). Mateusz nawrócony i uszczęśliwiony przygotował w swoim domu ucztę dla Mistrza i Jego uczniów. Zaprosił na nią również celników i współpracowników. “Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: ´Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?´ Lecz Jezus im odpowiedział: ´Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych lecz grzeszników´” ( Łk 5, 29-32, por. Mt 9, 9-13).
Według tradycji, po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz pozostał przez jakiś czas w Palestynie. Napisał Ewangelię, która jako jedyna księga Nowego Testamentu została napisana po aramejsku, a nie w języku greckim. Napisał ją dla Żydów, aby poznali naukę Chrystusa. Starał się wykazać, że Jezus Chrystus jest Mesjaszem – Zbawicielem, na co wskazują proroctwa mesjańskie Starego Testamentu. Czas jej powstania nie jest pewny. Mogło to mieć miejsce między 50 a 60 r. Nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył Ewangelię wg św. Mateusza na język grecki. Nie zachowały się ślady oryginału.
Istnieje wiele często przeciwstawnych sobie wersji dalszych losów Ewangelisty – po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego. Ojcowie Kościoła nie są zgodni co do tego, gdzie znajdowało się nowe miejsce pracy. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię, Macedonię. Jednak najwięcej argumentów przemawia za Etiopią.
Nie wiadomo dokładnie, czy św. Mateusz zmarł śmiercią naturalną, czy też otrzymał koronę męczeństwa. Według historycznej tradycji chrześcijańskiej, poniósł śmierć męczeńską w Etiopii. Okoliczności śmierci nie są znane. Jego relikwie od X w. znajdują się w Salerno w pobliżu Neapolu, we Włoszech.
Św. Mateusz jest patronem celników, poborców, komorników, księgowych, urzędników finansowych, bankowców.
Ikonografia najczęściej przedstawia św. Mateusza z księgą Ewangelii w ręku, w towarzystwie uskrzydlonej postaci ludzkiej – jest to nawiązanie do wizji proroka Ezechiela i Apokalipsy (Ez 1, 1-14; Ap 4, 6-8). Przedstawia się go także z halabardą, z torbą podróżną, czasami z mieczem w ręku, ponieważ według podania miał ponieść śmierć od miecza.
Niech słowa modlitwy z dnia naszego Patrona dodadzą nam wiary i siły do przemiany życia: “Boże, Ty w niewysłowionym miłosierdziu wybrałeś celnika Mateusza na apostoła, spraw za jego wstawiennictwem, abyśmy jak on szli za Chrystusem i wiernie przy Nim trwali” (kolekta) .
Justyna Wołoszka/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
20 września
Święci męczennicy
Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze
Zobacz także: • Święty Józef Maria de Yermo y Parres, prezbiter • Błogosławiona Maria Teresa od św. Józefa, zakonnica • Błogosławiony Franciszek Martín Fernández de Posadas, zakonnik |
Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i po torturach ścięty niedaleko stolicy swojego kraju, Seulu, 16 września 1846 r. Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r.Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy. Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn). Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony. W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych. Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia. |
___________________________________________________________________________
***
Święci męczennicy koreańscy, módlcie się za nami!
______________________________________________________________________________________________________________
19 września
Najświętsza Maryja Panna z La Salette
W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”. Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie. Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”. Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”. Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”. W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci. Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”. Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość. Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”. Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”. Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux. Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę). |
________________________________________________________________________________________
Odpowiedz Płaczącej Pani. Poznaj przestrogi Matki Bożej z La Salette
19 wrzesień 1846 roku dla Melanii i Maksymiliana miał być kolejnym, zwykłym dniem pracy. Rozpoczętym inaczej, bo wspólnie. Nieprzypadkowo. Mali pastuszkowie mieli stać się bowiem powiernikami tajemnicy Płaczącej Pani z La Salette, zatroskanej o losy pogubionego dziecka – ludzkości.
Nikt nie spodziewał się, że zagubiona gdzieś w Alpach wioska La Salette stanie się świadkiem tak ważkich wydarzeń. Także 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud, na co dzień wypasający bydło, nie mogli przewidzieć, że doznają zaszczytu spotkania z Matką Boga. Bo jakaż przygoda mogła im się przydarzyć? Dopilnowanie stada nie wykraczało ponad ich możliwości. A jednak.
Po pracowitym poranku, dzieci korzystały z dobrodziejstw przyrody i bawiły się w swoim „raju”. Nastał czas odpoczynku. Ogarnęła ich senność. Jednak przebudziło ich uczucie niepokoju o los krów. Bydło pasło się spokojnie, ale w dole dostrzegli wielkie światło „przy którym słońce zdawało się blednąć”, a w nim „postać Pani o jeszcze większej jasności”. „Wyglądała, jak osoba, którą trapi głębokie zmartwienie. Siedziała na jednym z kamieni ławeczki, z łokciami wspartymi na kolanach i obliczem ukrytym w dłoniach”.
To spotkanie z Najświętszą Marią Panną miało całkowicie zmienić życie małych pastuszków. Zostali wybrani, by stać się powiernikami orędzia dla ludzkości i strażnikami tajemnicy Matki Bożej. „Święta Dziewica wymawiała wszystkie słowa albo w formie sekretu, albo w sposób bardzo ogólny. Mogłam odgadnąć i dotrzeć do znaczenia Jej słów tylko dlatego, że zasłona została uniesiona. Zdarzenia odkrywały się przed oczami mej wyobraźni, w miarę jak Ona wypowiadała każde kolejne słowo. I wielka scena dokonywała się przede mną. Widziałam wydarzenia, zmiany w postawie ludzi na ziemi, widziałam Boga, niezmiennego w swej chwale, który patrzył na Dziewicę, pochylającą się, by mówić do pasterzy” – opowiadała Melania.
Matka Boża przekazała dzieciom przestrogę. Mówiła, że jeśli ludzie nie zechcą się nawrócić, będzie zmuszona „puścić ramię” swego Syna. „Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej podtrzymywać” – mówiła Maryja. „Od jak dawna cierpię tak za was. Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustawicznie Go o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie” – kontynuowała Pani z La Salette. „Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie, i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni tak ciężkim ramię mego Syna” – mówiła. Matka Boża wytknęła też ludziom, iż przeklinają, mieszając z przekleństwami Imię Syna. Maryja wskazała na nieurodzaj, który stanowił znak prawdziwości wizji. Matka wyznała przy tym, że powodem klęski były właśnie wspomniany brak uszanowania dnia świętego i powszechny nawyk bluźnierstwa. Najświętsza Maryja Panna przestrzegła też, że brak zmiany w postępowaniu ludzi spowoduje kolejne klęski: wielki głód, czy śmierć dzieci.
Zapowiedzi te znalazły spełnienie w rzeczywistości i stały się dowodem autentyczności przekazu Maryi posługującej się pastuszkami. Ci zaś na lata zostali powiernikami przekazanej im drugiej części posłania – tajemnicy, którą mogli wyjawić dopiero w 1858 roku, co też starannie wypełnili.
Oczywiście nie wszyscy ludzie przyjęli słowa Maryi. Przodowali tu francuscy „liberalni” czy też „socjalistyczni” katolicy, którym los Kościoła nie był obojętny, bo dążyli do… zniszczenia go od wewnątrz. To w nich uderzało orędzie z La Salette, „demaskowało i obnażało ich najskrytsze, rewolucyjne zamiary”. Po drugiej stronie byli pobożni katolicy, którzy orędzie przyjęli. Spełniające się ostrzeżenia powodowały pokuty i nawrócenia. Miejsce objawienia stało się celem pielgrzymów. Szły dobre zmiany. Wkrótce też (bo już w kwietniu 1847 roku) dokonały się pierwsze cuda – uzdrowienie siostry Saint-Charles.
Rodzące się dobro wywołało wściekłą reakcję środowisk liberalnych i „nagonkę przeciw La Salette”. Pojawiły się fałszywe orędzia, nieprawdziwe relacje i oskarżenia wierzących o głupotę. W nagonkę zaangażowało się nawet Ministerstwo Sprawiedliwości, ale na próżno szukano prawnych haków na które można by „nadziać” objawienie. Właśnie w tego rodzaju zajściach „widać wyraźnie, jak zajadłe były serca ludzi żyjących w oddaleniu od Kościoła, lecz również podziwiać należy mądrość Najświętszej Maryi Panny, która w tak stanowczy sposób wyraziła naganę dla szerzącego się na świecie zła”.
Tajemnica z La Salette została przekazana w 1858 roku, w wyznaczonym przez Maryję czasie. Wtedy to też Matka Boża objawiła się w Lourdes. Wizjonerzy do końca swych dni odpowiadali na niezliczone pytania, wątpliwości i prośby o dodatkowe wyjaśnienie spisanych wizji. 21 listopada 1878 roku Melania przekazała opracowanie, które uznała za definitywne.
Tajemnica
Sekret przekazany dzieciom przez Najświętszą Marię Pannę odnosił się do upadku kleru. „Księża, słudzy mego Syna, z powodu złego życia, lekceważącego i bluźnierczego sprawowania świętych Tajemnic, zamiłowania do pieniędzy, pogoni za zaszczytami i przyjemnościami stali się ściekiem nieczystości. Ściągają na siebie pomstę i pomsta zawisła nad ich głowami. Biada księżom i innym osobom Bogu poświęconym, które niewiernością i złym życiem krzyżują na nowo mego Syna!” – mówiła Maryja. Matka przestrzegała też, że kiedy Bóg wyleje swój gniew, nikt przed nim nie ujdzie. Zwracała uwagę, że „przewodnicy Ludu Bożego” zaniedbali modlitwę oraz pokutę, a szatan zaćmił ich umysły.
„Bóg dopuści, by starodawny wąż zasiał podziały między panującymi, w każdej ludzkiej społeczności i we wszystkich rodzinach. Fizyczne i moralne udręki dosięgną ludzkość. Bóg pozostawi ludzi samym sobie i ześle kary, które będą następować jedne po drugich przez ponad 35 lat”. Maryja ostrzegła też papieża Piusa IX przed Napoleonem III, który ma „dwoiste serce” i chce być papieżem i cesarzem. Sugerowała, by Pius IX nie opuszczał Rzymu do 1859 roku. Mówiła też o cierpieniu papieża i wielkim kryzysie Kościoła
Matka Boża objawiła też, że Włochy zostaną ukarane za dążenie do „zrzucenia jarzma Pana nad Pany”. Mówiła o uwikłaniu w wojnę, zamknięciu i profanowaniu kościołów oraz wypędzeniu zakonników i księży oraz wyrzeczeniu się przez nich wiary. Maryja ujawniła, że w 1864 roku „Lucyfer, a z nim wielka liczba demonów, zostanie wypuszczony z piekła” i krok po kroku obalą wiarę „nawet u osób poświęconych Bogu”. Mówiła o powstaniu kościołów służącym złym duchom, powstaniu zmarłych, które będą demonami pod ich postacią oraz negowaniu Ewangelii.
Najświętsza Maryja Panna objawiła, też że Francja, Włochy, Hiszpania i Anglia będą w stanie wojny, a „Francuz będzie walczyć z Francuzem, Włoch z Włochem, a potem nastąpi wojna powszechna, która będzie straszliwa”. Przepowiedziała cierpienia sprawiedliwych, którzy będą wołać o miłosierdzie i prosić Matkę o pomoc. To wówczas Jezus Chrystus w akcie sprawiedliwości rozkaże Aniołom, „by wszyscy jego wrogowie zostali wydani na śmierć”. Po tej Bożej interwencji tajemnica wskazuje na erę, w której „Kościół zapanuje nad odnowionym chrześcijańskim światem”. „Wtedy nastanie pokój i pojednanie Boga z ludźmi. Ludzie będą służyć Jezusowi Chrystusowi, czcić Go i wysławiać. Wszędzie zakwitnie miłość” – ogłosiła Maryja.
Pokój – jak przekazała Matka – nie będzie długotrwały, bo po upływie ćwierć wieku dobrobytu ludzie zapomną, że to grzech był przyczyną kar. Ludzkość znów stanie się gnuśna i zacznie zapominać o Bogu. Na ziemię spadną plagi, zawładną nią wojny. Jednakże zanim to nastąpi zapanuje „pewnego rodzaju fałszywy pokój” – nie będzie się myślało o niczym innym jak tylko żeby się bawić. Tak znów zapanuje Antychryst, który zasiądzie w Rzymie. „Bóg jednak będzie się troszczył o swoje wierne sługi i o ludzi dobrej woli; Ewangelia będzie głoszona wszędzie, wszystkie ludy i wszystkie narody poznają prawdę!”
Maryja w swym orędziu ogłosiła też pojawienie się apostołów czasów ostatnich, legionu świętych, który zostanie wskrzeszony przez Opatrzność Bożą, by „zwalczyć i obalić rewolucyjną niesprawiedliwość i zapewnić nową przyszłość dla Królestwa Maryi.” Melania modliła się o nadejście owych apostołów i zmarła z przekonaniem, że mieli się dopiero pojawić. Najświętsza Maryja Panna po przekazaniu całego orędzie przekazała jeszcze Melanii regułę zakonu apostołów czasów ostatecznych. Po dokończeniu rozmowy z dziećmi wstąpiła do Nieba, utwierdzając jeszcze pastuszków w misji rozpowszechniania sekretu.
Fragmenty dialogu Matki Bożej z Melanią i Maksymilianem oraz treści przekazanego w La Salette sekretu na podstawie książki Luisa Eduardo Dufaura „La Salette. Wezwanie do nawrócenia”.
MA/PCh24.pl
_________________________________________________________________________________________
Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej Bazylika Mniejsza Najświętszej Maryi Panny z La Salette
W sobotę 19 września 1846 r. ukazuje się „Piękna Pani” dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi GIRAUD i prawie piętnastoletniej Melanii CALVAT, które pilnują swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegają nagle kulę ognia – „jakby tam spadło słońce”.
W oślepiającej jasności rozpoznają siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach.
Piękna Pani podnosi się i mówi do nich po francusku:
„Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”
Robi kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegają ze zbocza na dół.
Stają teraz tuż przy niej. Piękna Pani cały czas płacze. Jest wysoka i cała ze światła. Ubrana jak miejscowe kobiety w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegnie brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymuje na jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa znajdują się obcęgi, po lewej młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływa cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzy iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczają wieńcem jej głowę, obrębiają jej chustę, zdobią obuwie.
Oto, co Piękna Pani mówi do pasterzy, najpierw po francusku:
„Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by Mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście się nie wiedzieć, jak modlili, nie wiedzieć, co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię Mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię Mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię Mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię Mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale.”
Słowo „pommes de terre” wprawia w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używa w tej okolicy, na ziemniaki mówi się „las truffas”. Pasterka zwraca się więc do Maksymina… ale Piękna Pani ją uprzedza:
„Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej.”
Piękna Pani powtarza ostatnie zdanie i prowadzi dalszą rozmowę w narzeczu z Corps:
„si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”
W tym miejscu Piękna Pani powierza tajemnicę Maksyminowi, później — Melanii. Następnie mówi do obojga dzieci:
„Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?”
— „Nie bardzo, proszę Pani!” — odpowiadają obydwoje.
„Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej „Ojcze nasz i Zdrowaś,” a jeżeli będziecie mogły módlcie się więcej. W lecie ma mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?”
— „Nie. proszę Pani” — odpowiadają dzieci.
Wówczas Piękna Pani zwraca się do Maksymina:
„Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: „Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje”. Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Corps, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: „Masz dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło.”
— „O tak, proszę, Pani!” — odpowiada Maksymin — „teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem.”
I Piękna Pani kończy, nie w gwarze, ale po francusku:
„A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi.”
Później posuwa się naprzód, przekracza strumyk i nie oglądając się, powtarza z naciskiem:
„A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi.”
Piękna Pani wspina się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę le Collet (mała przełęcz). Tam, unosi się do góry. Dzieci dobiegają do niej. Ona spogląda w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, „rozpływa się w świetle.” Potem znika również światłość…
Dnia 19 września 1851 r., po „przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań” zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup z Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że „objawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom, 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette,… posiada wszelkie znamiona prawdy i że wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu.”
______________________________________________________________________________________________________________
Mama płacze w La Salette. Objawienie, które nie jest „modne” i mamy z nim kłopot
***
To, co powiedziała Maryja w La Salette było wstrząsające, pełne żalu, wyrzutów. Przypominało słowa, które mówią zmęczone, zrozpaczone matki, które pracują od rana do nocy dla swoich dzieci, a one nie tylko nie okazują żadnej wdzięczności, ale nawet nie uznają w mamie mamy…
Łzy matki
Czy przypominasz sobie dzień, w którym zobaczyłeś łzy na policzkach swojej mamy? Chwilę, w której po raz pierwszy w życiu twoja mama siedziała bezradna na krześle, fotelu, czy podłodze i zasłaniając dłońmi twarz próbowała ukryć się przed całym światem? Łzy ziemskiej mamy mogą wywołać szok, a co dopiero łzy Mamy Jezusa…
Łzy matki wprawiają nas w zakłopotanie. Nie wiemy, jak się zachować, gdy widzimy ją płaczącą. Mama jest tą, która zna odpowiedź na wszystkie pytania. Zna rozwiązania spraw najtrudniejszych, potrafi pomóc w tych sytuacjach, w których nikt inny nie wie, co robić.
Zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie to ona jest pierwszą i ostatnią instancją, u której szukamy ratunku. Nasza mama czarodziejka. To dlatego dziecko nie wie, co robić, gdy widzi mamę zalaną łzami. Czy tak było 19 września 1846 r. w La Salette?
La Salette
Maleńkie La Salette leży wysoko we francuskich Alpach. Najpierw trzeba dojechać do Corps, niewielkiej miejscowości o ciasnych uliczkach i przytulonych do siebie zabudowaniach. A potem wyjechać poza nią i wąską drogą wspinać się coraz wyżej.
Droga wije się wśród drzew, potem zbocze jest już nagie i odsłania coraz piękniejsze widoki. Ślady rdzy na asfalcie przypominają, że zimą nie da się tu jeździć bez łańcuchów. W niektórych miejscach chmury otaczają krawędzie szczytów, raz po raz przepuszczając promienie słońca.
Zieleń i błękit mieszają się ze sobą we wszystkich odcieniach i nagle, zza zakrętu i wysokiej skały, wyłania się krzyż na wieży sanktuarium wybudowanego w miejscu objawień Matki Jezusa. Objawień, z którymi wciąż mamy sporo kłopotu. Dlaczego?
Po co przychodzi Matka?
Zawsze z miłości. Przychodzi, bo widzi, że zeszliśmy z trasy, a zejście z trasy nie tylko oddala cel – często prowadzi do przepaści. Orędzia i przesłania, które zostawia Maryja w miejscach, które wybiera na spotkania, zawsze pokazują kondycję człowieka i świata. I nawołują do nawrócenia.
Każde ze spotkań z Maryją – od Lourdes, przez Fatimę, Gietrzwałd, Akitę i inne – było prośbą Matki do dzieci, aby zmieniły swoje życie. Aby zrezygnowały z tego, co im szkodzi, prowadzi do zguby i by podjęły trud naprawy, wróciły do modlitwy i uznania w Bogu Boga.
Objawienia są niczym innym, jak odwiedzinami Mamy, która tęskni za swoimi dziećmi. Kocha je, a one nie chcą z nią kontaktu. Gorzej – często obmawiają ją, wyśmiewają, drwią z jej Syna. Żyją tak, jakby ona nic dla nich nie znaczyła.
Mimo to przychodzi, bo wie, że dziecko, zanim znajdzie właściwą drogę, błądzi, schodzi na manowce, gubi cel. I mimo pogardy dla rodziców zawsze potrzebuje pomocy.
Mama Jezusa płacze
19 września 1846 r. dwoje dzieci: 15-letnia Melania Calvat i 11-letni Maksymin Giraud zobaczyli kulę jasnego światła na zboczu. Podeszli bliżej i wtedy okazało się, że kula tylko otacza Piękną Panią siedzącą w środku.
Kobieta, ubrana w strój miejscowych, siedziała, jakby zrezygnowana, skulona w sobie. Miała łokcie oparte na kolanach i dłońmi zasłaniała twarz. Płakała. Co robić, gdy obca, piękna kobieta siedzi na kamieniu w świetlistej kuli i płacze?
Gdy odsunęła ręce od twarzy dzieci zobaczyły, że na piersiach, zamiast korali, które zakładają kobiety z wioski, miała krzyż z Jezusem Chrystusem i z zawieszonymi na nim narzędziami męki: młotkiem i obcęgami. Gdy wstała, zaprosiła dzieci, by podeszły bliżej.
To, co powiedziała później i co dziś nazywamy treścią objawienia z La Salette, było wstrząsające, pełne żalu, wyrzutów. Przypominało słowa, które często mówią zmęczone, zrozpaczone matki, które pracują od rana do nocy dla swoich dzieci, a one nie tylko nie okazują żadnej wdzięczności, ale nawet nie uznają w mamie mamy…
Mówiła o cierpieniu podejmowanym za dzieci, o trudzie. Mówiła o realiach prostego ludu z okolicznych wiosek, który nawet gdy psują się ziemniaki, przeklina za to Jezusa.
Co mówiła Maryja w La Salette?
„Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna – mówiła. – Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie zdołam go dłużej podtrzymać. Od jak dawna już cierpię za was. Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona ustawicznie Go o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie.
Choćbyście nie wiem jak się modlili i nie wiem, co czynili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni tak ciężkim ramię mego Syna.
Woźnice przeklinając wymawiają imię mego Syna. Te dwie rzeczy tak bardzo obciążają ramię mojego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to zeszłego roku na ziemniakach, ale nic sobie z tego nie robicie. Przeciwnie, znajdując zepsute ziemniaki, przeklinacie, wymawiając wśród przekleństw imię mojego Syna. Będą się one psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.
Przypomniała też podstawowe zasady bycia chrześcijaninem – konieczność modlitwy, uczestniczenia we mszy świętej, przestrzegania postów. Minimum, które jest konieczne, abyśmy nie żyli jak zwierzęta.
„Ach, moje dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem – mówiła. – Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej Ojcze Nasz i Zdrowaś, Maryjo, a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Na mszę świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato, a w zimie, gdy nie wiedzą, czym się zająć, idą na mszę świętą jedynie po to, by drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy”.
Czy Mama może płakać?
„Jeżeli Maryja płacze, to znaczy, że ma do tego powody!”, „Matka płacze, gdy dzieciom zagraża zło, duchowe czy fizyczne. Łzy Maryi są zawsze uczestnictwem w płaczu Chrystusa nad Jerozolimą” – mówił św. Jan Paweł II.
Mimo to mamy kłopot z orędziem, które Matka Jezusa wygłosiła Melanii i Maksyminowi. Jego treść nie przebiła się do powszechnej świadomości, nie rozpowszechniła tak jak tajemnice z Fatimy czy obietnice z Lourdes. Czy potrafimy zacytować słowa żalącej się Matki w La Salette?
Maryja, zalana łzami, z narzędziami męki Syna nie stała się modna. W La Salette nie sprzedaje się kubków z Jej twarzą, ręczników i wachlarzy. Nie ma kiczowatych figurek i straganów z chińskimi dewocjonaliami. Czy tylko dlatego, że do sanktuarium prowadzi trudna droga?
A może gdy widzimy Maryję zalaną łzami dociera do nas smutna prawda, że jednak nie żyjemy tak, jak nas wychowywała? I wolimy nie konfrontować tego odkrycia z jej szczerym wyznaniem?
Gdybyśmy wpadli do naszej ziemskiej mamy w odwiedziny, a w pokoju zamiast nakrytego stołu i pachnącej na nim drożdżówki zobaczylibyśmy siedzącą mamę, z twarzą zalaną łzami i zakrytą rękami, a potem usłyszelibyśmy jej gorzką skargę, wyrzut, że nie żyjemy zgodnie z Dekalogiem, to może też wolelibyśmy o tym spotkaniu szybko zapomnieć?
Agnieszka Bugała/Aleteia.pl
_________________________________________________________________________________
Smutna i płacząca nad nami Matka Boża. Bolesne objawienia Maryi z La Salette
***
Przesłanie „Pięknej Pani” z La Salette pasuje do naszych czasów. Maryja przyszła do dzieci zaniedbanych religijnie. Dlaczego akurat do nich i akurat w tym miejscu?
Wróćcie do mnie – tak można streścić dramatyczne słowa, które Bóg przez Maryję powiedział podczas prywatnego objawienia we francuskim La Salette dwojgu dzieciom. Choć było to w połowie XIX wieku, dziś równie dobrze Maryja mogłaby ukazać się płacząc, tak jak wtedy, nad pogubieniem naszego społeczeństwa.
Objawienia 19 września 1846 roku
15 kilometrów od miasteczka Corps, które zamieszkiwało ok 700 osób, na zboczach Alp dwoje dzieci, Melania Calvat (15 l.) i Maksymin Giraud (11 l.), podobnie jak i dziś okoliczni mieszkańcy, pracowali jako pasterze. Mieli pod opieką stado krów.
W pewnym momencie zauważyli „świetlistą kulę” unoszącą się nad pobliskim kamieniem. Dzieci opisywały to jako „słońce, które spadło na ziemię, ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce”.
Po chwili świetlistość zaczęła się rozrzedzać i w jej środku widoczna była siedząca, pochylona kobieta, która podtrzymywała dłońmi twarz, tak jakby płakała. Po chwili wstała, podeszła do dzieci i zaczęła z nimi rozmawiać. Dzieci wspominały, że przez cały czas po jej twarzy spływały łzy. Spotkanie trwało niespełna pół godziny, po czym Maryja przeszła kilka kroków pod górę, a następnie, jak relacjonowały dzieci „roztopiła się”, unosząc się.
Co Maryja powiedziała w La Salette
Bóg posłał Maryję do Francuzów, których wiara została zniszczona przez rewolucję francuską. Melania i Maksymin pomimo swojego wieku nie przyjęli jeszcze sakramentu Eucharystii, co pokazuje, że byli zaniedbani religijnie, zapewne podobnie jak ich rówieśnicy.
Z wypowiedzi Maryi dowiadujemy się też, że nie przestrzegano przykazań: „Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna” – mówiła, niedziela była normalnym dniem pracy, mało kto uczestniczył we mszy świętej, a post odszedł w zapomnienie. Z tych właśnie powodów Maryja przepowiadała klęskę żywieniową, która już powoli się zaczynała.
Maryja zapowiada klęskę żywieniową
Czy to kara? Tak właśnie można pomyśleć w pierwszej chwili. Ale gdy zajrzymy do Pisma Świętego, znajdziemy wiele sytuacji, w których gniew Boga był powodowany miłością i ostateczną formą wezwania do opamiętania się.
Spójrzmy choćby na słowa św. Pawła: „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście” (I Kor. 3, 16-17).
Skoro więc ludność Francji dotknęła samodegradacja, Bóg może zdecydował się na ostateczność, aby otrząsnęli się i wrócili do życia w porządku ustalonym przez Niego, do życia w Chrystusie?
Kościół uznał objawienia w La Salette
Przekaz „Pięknej Pani”, jak zwały Maryję dzieci (być może nawet nie zdawały sobie do końca sprawy, z kim rozmawiały) został od razu spisany – Melania i Maksymin opowiedziały o zdarzeniu proboszczowi w Corps.
Sprawę zaczął badać biskup Grenoble Philibert de Bruillard. Powołał 2 komisje: kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Po 5 latach badań, weryfikacji zgodności przekazu zjawionej kobiety z La Salette z Objawieniem, obserwacji natychmiastowych i masowych przemian w lokalnych społecznościach uznano, że „objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.
Przesłanie objawień z La Salette
Choć pewne fragmenty orędzia Matki Bożej budzą u niektórych wątpliwości (to temat na osobny artykuł), to jednak jego treść była adekwatna do tamtych czasów i pozostaje taką do dziś. Doskonale skomentował to bp Guy de Kerimel w rozmowie z Radiem Watykańskim w 2016 r. z okazji 170. rocznicy objawienia:
Przesłanie Matki Bożej z La Salette dla naszych czasów jest jasne: jeśli zapomina się o Bogu, zastępując Go bożkami, które proponuje społeczeństwo konsumpcyjne, człowiek się wyjaławia, nie ma na czym budować życia osobistego ani społecznego. Społeczeństwo konsumpcyjne, kultura indywidualizmu i wszystkie związane z tym pseudowyzwolenia prowadzą do katastrofy i cierpień.
Widzimy to właśnie dzisiaj. Maryja płacze z tego powodu, bo widzi ludzkie cierpienia, widzi negatywne konsekwencje, które były już w przeszłości i są również teraz. Wbrew temu, co mówią nam media, wśród nas są ogromne rzesze ludzi zagubionych, zdezorientowanych, którzy doświadczają ogromnych cierpień. Dlatego jak Maryja w La Salette mamy nad nimi płakać i być blisko nich, aby pomóc odnaleźć im Boga, drogę prawdziwego życia i prawdziwej duchowej wolności.
Całą treść przekazu Matki Bożej oraz dokładny opis zjawienia można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów.
Magdalena Galek/Aleteia.pl
__________________________________________________________________________________
Sanktuarium zostało wybudowane na wysokości 1800 metrów n.p.m. we francuskich Alpach w regionie Isère.
W 1852 roku postawiono tu małą kaplicę, a następnie w jej miejscu – bazylikę według projektu diecezjalnego architekta Alfreda Berruyera. Budowa w tym trudno dostępnym miejscu trwała 13 lat.
fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl
- fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl
To fragment kamienia, na którym siedziała Maryja, gdy Melania i Maksymin zobaczyli Ją z daleka, pasąc krowy na zboczach tutejszych gór.
fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl
Widok z zejścia z Gargas w maju.
- fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl
fot. Magdalena Galek/Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
19 września
Święty January, biskup i męczennik
Niewiele informacji zachowało się o świętym Januarym. Wiadomo, że urodził się około roku 270 i że był biskupem Benewentu. Według dokumentu z V w., kiedy wybuchło prześladowanie chrześcijan za cesarza Dioklecjana, został aresztowany jego diakon Sozjusz. January udał się do więzienia, aby go pocieszyć. Towarzyszyli mu diakoni: św. Festus i św. Dezyderiusz. Wszystkich aresztowano. Kiedy nie chcieli złożyć ofiary bożkom, namiestnik Drakoncjusz skazał ich na pożarcie przez dzikie niedźwiedzie w amfiteatrze. Powleczono ich do miasta Puteoli. Przeciwko tak okrutnemu wyrokowi zaprotestowali: św. Prokul, diakon, i dwie osoby świeckie – św. Eutyches i św. Akucjusz – wszyscy zostali skazani na śmierć. Ponieważ byli obywatelami rzymskimi, nie mogli ginąć jak January i jego diakoni na arenie, ale zostali wyprowadzeni na rynek i tam ich publicznie ścięto. Bardzo dawne dokumenty liturgiczne dowodzą, że wszyscy ponieśli śmierć za wiarę tego samego dnia, tj. 19 września 305 r. Dokładniejsze badania wykazały jednak, że każdy męczennik poniósł śmierć na innym miejscu: January, Festus i Dezyderiusz – w Benewencie, Sozjusz – w Miseno, a Prokulus, Eutyches i Akucjusz – w Puteoli. Według jednego z podań dzikie zwierzęta nie chciały tknąć św. Januarego i dlatego karę wykonano przez ścięcie mieczem. Gdy ciało męczennika krwawiło po ścięciu głowy, jedna z chrześcijańskich kobiet miała zebrać do flakonika jego krew. Relikwie św. Januarego przechodziły różne koleje. Biskup Neapolu, św. Jan I (+ 432), przeniósł je do katakumb neapolitańskich w pobliżu Puteoli, jak głosi kamień zachowany po dzień dzisiejszy. W latach 413-432 znajdowały się one w grobowcu pewnego znakomitego obywatela, który zamieniono na kaplicę. W roku 831 książę Benewentu, Sikone, po zdobyciu Neapolu zabrał relikwie Januarego do Benewentu i umieścił je w kościele Matki Bożej Jerozolimskiej. W roku 1154 król Wilhelm I dla bezpieczeństwa przeniósł je na Monte Vergine. Znaleziono je pod ołtarzem głównym w roku 1480 i w kilka lat potem (1497) przeniesiono do Neapolu, gdzie spoczywają do dzisiaj; św. January jest głównym patronem tego miasta. 25 lutego 1964 r. arcybiskup Neapolu, kardynał Alfons Castaldo, dokonał kanonicznego badania relikwii św. Januarego. Znaleziono napis, stwierdzający ich autentyczność. Kilkakrotnie w ciągu roku w Neapolu powtarza się tzw. cud św. Januarego. Obok relikwii, blisko czaszki umieszczonej w relikwiarzu, znajdują się dwie hermetycznie zamknięte ampułki z zakrzepłą krwią Januarego. Na oczach pielgrzymów zakrzepła krew Świętego staje się płynna i pulsująca, jakby świeżo wylana. Zjawisko to jest notowane od XIV wieku. Kościół urzędowo o tym zjawisku się nie wypowiedział. Kilkakrotnie zaś ponawiane badania zdają się wskazywać, że fakt ten ma charakter nadprzyrodzony. O relikwiach św. Januarego tak napisał boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV: “Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania…”W ikonografii św. January przedstawiany jest w stroju biskupim z paliuszem lub w tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: fiolki z krwią w dłoniach aniołów, gałązka palmowa, korona, krzyż biskupi trzymany przez anioła, lwy u jego stóp, miecz. |
______________________________________________________________________________
***
Powtórzył się cud św. Januarego. Krew męczennika znów się upłynniła
“Znak krwi po raz kolejny” – powiedział abp Domenico Battaglia, metropolita Neapolu ogłaszając tym samym, że przechowywana w specjalnej ampułce krew św. Januarego znów się upłynniła. Cud ten powtarza się w Neapolu od kilkuset lat, w dniu wspomnienia męczennika, 19 września.
Ogłoszenie cudu poprzedza celebracja. Biskup udaje się do Skarbca, gdzie w specjalnym sejfie przechowywany jest relikwiarz. Po wyjęciu go, zanosi relikwiarz w procesji do ołtarza, gdzie na oczach wiernych potwierdza, czy cud się dokonał.
Jak co roku we wspomnienie patrona Neapolu, tak i dziś biskup wyjął ampułkę z relikwiarza i pokazał zebranym. „Znak krwi po raz kolejny” – powiedział, jak donoszą włoskie media o godzinie 9: 26 metropolita Neapolu, abp Domenico Battaglia tym samym ogłaszając, ze cud ponownie się wydarzył. Towarzyszyło temu tradycyjne machanie białą chustą.
3 daty cudu św. Januarego
19 września to jedna z trzech dat, kiedy wierni spodziewają się powtórzenia Cudu św. Januarego. Czekają na niego także w sobotę poprzedzającą pierwszą niedzielę maja oraz 16 grudnia. W tym roku wierni mogli być świadkami cudu 2 maja.
Zazwyczaj wspomnienie św. Januarego gromadzi w katedrze w Neapolu tysiące wiernych. Ze względu na obostrzenia dziś w uroczystości mogło wziąć udział tylko 450 osób wewnątrz świątyni i 200 na zewnątrz. Przed rokiem, z powodu epidemii, katedra była niemal pusta.
Cud św. Januarego – „Neapol jest bezpieczny”
Zwykle przez cały rok znajdująca się w ampułkach substancja – co do której Kościół wierzy, że jest krwią świętego męczennika – pozostaje w stanie stałym, w kilku grudkach. Wieki temu zaobserwowano, że zmienia stan skupienia w dniu wspomnienia św. Januarego czyli 19 września.
Ponieważ jednak nie zawsze tak się dzieje, wierni przypisują temu nadprzyrodzonemu zjawisku rodzaj komunikatu od świętego: jeśli cud nastąpi, prawdopodobnie nic złego się miastu nie przydarzy; jeśli zaś nie nastąpi – można oczekiwać jakiejś klęski. Przed takim jednak odbieraniem tego zjawiska zawsze przestrzegali kapłani. Zwłaszcza, że nie zawsze następuje taka zbieżność. Bywa, że gdy cud się nie wydarza, nic złego nie spotyka Neapolu.
Święty January, męczennik pierwszych wieków chrześcijaństwa
January był biskupem starożytnego Benewentu, rówieśnikiem takich świętych jak Kosma i Damian, Zuzanna, Chryzogon czy Małgorzata. Tak jak i oni padł ofiarą prześladowań religijnych chrześcijan za cesarza Dioklecjana – jednych z najkrwawszych w historii Kościoła. Ponieważ tak jak oni nie chciał też zgodzić się na złożenie publicznej ofiary pogańskim bożkom, został skazany na pożarcie przez dzikie zwierzęta. Wskutek wsparcia, jakim obdarzyli go przed urzędnikami wysoko postawieni bracia w wierze, kara została zamieniona na ścięcie. Ci, co się za nim wstawiali także padli jej ofiarą.
Biskupa Januarego i jego towarzyszy ścięto publicznie 19 września 305 r. Według podań jedna z pobożnych niewiast miała zebrać krew tryskającą z odciętej głowy biskupa do flakonika i obok jego kości dostarczyć jedną z ważniejszych relikwii.
Nie znamy dokładnie losów flakonika od czasu zebrania krwi do momentu odnotowania faktu przechowywania go w katedrze w Neapolu od roku 1389. To zatem aż tysiąc lat nieudokumentowanej historii. Można jednak założyć, że skoro wtedy z taką czcią zaczęto pisać o cudzie św. Januarego, mógł on być obserwowany przez lud Neapolu również wcześniej.
mp/ilmattino.it, napolitoday, LaRepubblica, Stacja7/19.09.2022/fronda.pl
______________________________________________________________________________________________________________
18 września
Święty Stanisław Kostka, zakonnik
patron Polski
Zobacz także: • Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez, zakonnik i męczennik • Błogosławiony Józef Kut, prezbiter i męczennik |
Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć. Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę. Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć. W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Sailko/Wikipedia | CC BY 3.0 *** Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę. Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r. św. Stanisław Kostka na Kwirynale w Rzymie *** Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci. Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”. Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone. Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej. Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651). W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec. |
______________________________________________________________________________________
Polscy królowie prosili o jego kanonizację.
Jan III Sobieski wołał do niego: „Ratuj!”
***
Tak bardzo zapisał się w historii Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, że w starania o jego beatyfikację włączyli się najważniejsi Polacy, a przez cały wiek XVII kolejni polscy królowie wysyłali piękne listy do papieży, przekonani o świętości młodego Polaka, który podbił Wieczne Miasto. Czy już wiesz, o jakiego świętego chodzi?
Szybka beatyfikacja
Chyba niewielu przypuszczało, że Stanisław Kostka, młody szlachcic z Rostkowa na Mazowszu, który zmarł 15 sierpnia 1568 r., będzie pierwszym wyniesionym do chwały ołtarzy jezuitą. Wyprzedził nawet Ignacego Loyolę, założyciela Towarzystwa Jezusowego, i jego pierwszych współpracowników.
W XVI w. procedura beatyfikacji nie była jeszcze precyzyjnie uregulowana prawem. Różne prośby, kierowane do Stolicy Świętej, a przede wszystkim ciągle żywa pamięć o życiu młodego nowicjusza jezuickiego, pochowanego na Kwirynale, przekonały papieża Pawła V, by w 1605 r. pozwolił na zapalenie lampy wotywnej przed wizerunkiem Stanisława przy jego relikwiach.
Od tego czasu zaczęto mówić o nim błogosławiony, a na terenie całej Rzeczypospolitej ozdabiano promieniami głowę Stanisława na jego wizerunkach, dodawano wota dziękczynne i urządzano uroczyste procesje, zwłaszcza 13 listopada, w dniu jego święta. Klemens X na mocy breve papieskiego z 10 stycznia 1674 r. ogłosił św. Stanisława Kostkę patronem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, pozwalając także, by jego święto było obchodzone nie tylko 13 listopada, ale i w niedzielę po tym dniu w całej Rzeczypospolitej.
„Królewska” kanonizacja
W staraniach o rychłą kanonizację bł. Stanisława Kostki uczestniczyli kolejni królowie polscy, wśród nich m.in. Zygmunt III Waza wraz z królową Konstancją, potem ich syn Władysław IV, następnie Jan II Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski.
Choć już w 1618 r. były znane dokumenty z Rzymu, które pozwalały na przyspieszenie zabiegów o kanonizację, to zmiana prawa kanonicznego za pontyfikatu Urbana VIII spowolniła te procedury.
Wspomniane listy królewskie zachowały się m.in. w archiwum dzisiejszej watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W ostatnim czasie przetłumaczył je na język polski ks. prof. dr hab. Waldemar Turek z Sekcji Łacińskiej Sekretariatu Stanu. Niektóre z nich zostały umieszczone w publikacji: „Stanisław Kostka. Święty z Rostkowa 1550-1568” (Warszawa 2018), inne zostaną przedstawione podczas 41. Sympozjum Koła Naukowego Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, które odbędzie się 15 listopada br. i będzie poświęcone postaci i dziedzictwu św. Stanisława Kostki.
„Kostko, ratuj!”
Niezwykle ciekawe są świadectwa wstawiennictwa Stanisława Kostki podczas obrony Rzeczypospolitej przed najazdami tureckimi w XVII i XVIII w., do których odwoływali się władcy polscy w swoich pismach. Zwycięstwo chocimskie z 10 października 1621 r. zostało upamiętnione w liturgii specjalnym formularzem mszalnym, a przypisywano je właśnie wstawiennictwu Stanisława z Rostkowa po tym, jak na prośbę króla Zygmunta III przysłano z Rzymu relikwie głowy Świętego, która przybyła w dniu wycofywania się wojsk tureckich z Polski.
Przed bitwą pod Beresteczkiem w 1651 r. król Jan Kazimierz modlił się całą noc przed obrazem św. Stanisława Kostki w kościele jezuitów w Lublinie, a po zwycięstwie ufundował do tego wizerunku srebrną sukienkę. W 1657 r. w liście, zredagowanym w języku łacińskim, ten sam król przekazywał papieżowi Aleksandrowi VII informację o mianowaniu prokuratorem procesu kanonizacyjnego Stanisława Kostki jezuitę, o. Urbana Ubaldiniego. Chciał bowiem „tę tak pobożną i świętą sprawę Stanisława Kostki (…) jak najszybciej załatwić”.
Podobne cudowne zwycięstwo miało miejsce pod Kamieńcem w 1672 r., jednak najbardziej chyba spektakularny fakt orędownictwa Stanisława Kostki miał miejsce pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan III Sobieski, który rozgromił z armią sprzymierzonych tureckich wojaków, znany był z nabożeństwa do bł. Kostki, a powtarzał często słowa: „Kostko, ratuj!”. Jeszcze przed wiktorią wiedeńską, 3 lutego 1683 r., z kancelarii królewskiej wysłano pokorny list, zredagowany w języku włoskim, z prośbą o włączenie do katalogu świętych Stanisława Kostki.
„Najpokorniejszy sługa Jego Świątobliwości” – jak podpisał się sam król, tak pisał do papieża Innocentego XI: „(…) Widząc w tym czasie, że mnożą się cudowne znaki tego Wielkiego Błogosławionego, i że każdy kto, jak ja, ucieka się w sposób odpowiedni do jego wstawiennictwa, otrzymuje nieoczekiwane łaski, i bez końca, ośmielam się powtórzyć moje pobożne usilne prośby do Waszej Świątobliwości”.
Dekret kanonizacyjny był przygotowany w 1714 r., za pontyfikatu Klemensa XI, jednak śmierć papieża przerwała procedurę prawną. Ostatecznie, 31 grudnia 1726 r., Benedykt XIII umieścił Stanisława Kostkę wraz z Alojzym Gonzagą w katalogu świętych. Pewnie nikt z rodziny Kostków nie przypuszczał, że Stanisław, młodzieniec z małej mazowieckiej wsi, stanie się wielkim orędownikiem polskich królów.
ks. Wojciech Kućko /Aleteia.pl
______________________________________________________________________________________________________________
17 września
Święta Hildegarda z Bingen,
dziewica i doktor Kościoła
Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce. Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”. Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę. Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga. Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała. Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec. Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność. Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace. Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili. Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców. |
_____________________________________________________________________________________
Hildegarda – święta nie tylko od diet i postów
Św. Hildegarda, którą w Kościele wspominamy 17 września, to nie tylko autorka znanych diet i postów, jak często ją kojarzymy. To przede wszystkim wielka święta, której duchowość może zachwycić niejednego z nas.
***
- Nigdy jednak nie wbiła się w pychę – przeciwnie, pozostała nad wyraz skromna, nawet kiedy przemawiała w imię autorytetu danego jej z góry
- Mnich Gwibert z Gembloux chwalił macierzyńską postawę Hildegardy, która okazywała wielką miłość swoim ukochanym córkom i nikomu nie odmawiała uwagi i bliskości, dodając ducha nawet grzesznikom
- Po pogrzebie świętej dwóch chorych ludzi doznało natychmiastowego uzdrowienia. Opowiadano również, że wokół jej grobu unosił się wspaniały zapach
Jako prorokini i teolog uwierzytelniona przez Stolicę Apostolską zdobyła taką sławę, że nie mogła dłużej pozostawać w zamknięciu swojego klasztoru. Wyruszyła więc w drogę po męskich i żeńskich wspólnotach monastycznych, aby wzywać duchownych i świeckich do nawrócenia.
Nigdy jednak nie wbiła się w pychę – przeciwnie, pozostała nad wyraz skromna, nawet kiedy przemawiała w imię autorytetu danego jej z góry. W razie konieczności okazywała stanowczość wobec upartych i zatwardziałych serc, w głębi duszy jednak była słaba i zawsze potrzebowała wsparcia modlitewnego oraz zaufanych osób, pojętnych i oświeconych, takich jak drogi jej mnich Wolmar, którego pewnego dnia zabrała śmierć.
“Wtedy wielka żałość przeniknęła mą duszę i ciało, gdyż wskutek przeznaczenia śmierci zostałam pozbawiona owego człowieka, mędrca tego świata.”
Wciąż była rozdarta – a przez to upokorzona – między chorobą, która okresowo unieruchamiała ją w łóżku, a odpowiedzialnością przewodniczki w Kościele.
Z biegiem czasu, po przejściu arcytrudnych prób, zrozumiała, że w ludzkiej słabości dopełnia się moc Chrystusa wedle słów św. Pawła Apostoła: Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
“Nigdy nie zaznałam spokoju, lecz męczyłam się z powodu licznych utrapień, aż [Bóg] wylał na mnie rosę swojej łaski. […] Ale zarazem tak mnie dotknął wieloma krzywdami, że nie ośmielałam się [nawet] myśleć, jak wielką łaskę mi okazuje w swojej dobroci, kiedy jeszcze widziałam wielkie opory ze strony tych, którzy sprzeciwiali się prawdzie Bożej.”
Życie w Rupertsbergu było ciągłym współzawodnictwem w cnotach. Święta Hildegarda stała się wspaniałym przykładem tego, czym jest osoba kobiety w zamyśle Bożym: zbudowaniem bliźniego, dążeniem do wzniosłości, bliskością wobec spraw nieba.
Mnich Gwibert z Gembloux, który odwiedził opactwo w 1177 roku, pozostawił cenne o nim świadectwo w liście do znajomego Bovo:
Matka otacza córki taką miłością, a one podporządkowują się matce z takim uszanowaniem, że trudno ocenić, czy w tym wielkim zapale matka prześciga córki, czy raczej one matkę. Te pobożne służebnice gorliwie oddają cześć Bogu jednozgodnymi uczuciami, sobie samym – swoją dyscypliną, sobie nawzajem – szacunkiem i posłuszeństwem. Pałają taką żarliwością, że dzięki pomocy Chrystusa doprowadziły do zwycięstwa płci słabej nad sobą, światem i demonem, a widok ten raduje serce. Pamiętają bowiem o wezwaniu Pana: „Oswobodźcie swoje serce, a poznacie, że ja jestem Bogiem”.
W dni świąteczne zakonnice przerywały pracę i zasiadały w milczeniu w klauzurze, aby z zapałem oddawać się lekturze i nauce śpiewu. W dni robocze natomiast poza porami modlitwy pilnie pracowały: przepisywały księgi, szyły ubiory liturgiczne, haftowały, zajmowały się ogrodem, pielęgnowały kwiaty, uprawiały rośliny lecznicze, prowadziły infirmerię i aptekę… Działała także szkoła, ponieważ szlachta powierzała mniszkom wychowanie swoich córek, i to niezależnie od ich powołania zakonnego.
W klasztornym skryptorium ciągle zużywano atrament na przepisywanie woluminów Hildegardy. Poza tym czytano treści duchowe dla zbudowania dusz i pracowano dla odpędzenia próżniactwa, wroga duszy, tym sposobem przeciwdziałając spłyceniu, które zagraża tam, gdzie wspólnie spędza się czas na bezczynności.
Mnich Gwibert z Gembloux chwalił macierzyńską postawę Hildegardy, która okazywała wielką miłość swoim ukochanym córkom i nikomu nie odmawiała uwagi i bliskości, dodając ducha nawet grzesznikom. Za św. Paweł Apostołem mogła powtórzyć: Nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam.
Na terenie klasztoru Rupertsberg mieszkały nie tylko, jak wiemy, córki szlacheckich rodzin, lecz także służba, którą należycie szanowano i wynagradzano. Niektórzy jednak krytykowali to rozwiązanie, dopatrując się w nim uprzedzeń klasowych.
Jej córki duchowe pozostawiły świadectwo, że ich matka po niezliczonych, ciężkich bojach, rozpoczętych już we wczesnym dzieciństwie, pragnęła wreszcie umrzeć, aby zjednoczyć się z Chrystusem. Pan jej wysłuchał i objawił, kiedy nastąpi jej odejście.
Rano w poniedziałek 17 września 1179 roku Hildegarda oddała ducha w wieku osiemdziesięciu jeden lat. Świadkowie opowiadali, że ujrzano wtedy na niebie niezwykły znak – dwa różnobarwne łuki. W najwyższym punkcie ich przecięcia świeciło w oddali jasne światło w kształcie księżyca, a w nim ukazał się czerwony, stopniowo rosnący krzyż. Otaczały go liczne różnobarwne kręgi, w których tworzyły się kolejne małe krzyże lśniące czerwono, z własnymi wieńcami dookoła. Najpierw powiększały się na firmamencie, aby następnie rozpostrzeć się nad domostwem, w którym umarła św. Hildegarda, i cała Góra św. Ruperta została zalana promienistym światłem.
Po pogrzebie świętej dwóch chorych ludzi doznało natychmiastowego uzdrowienia. Opowiadano również, że wokół jej grobu unosił się wspaniały zapach.
Wbrew temu, jak zwykło się postępować ze zmarłymi założycielami, św. Hildegardy nie pochowano przed ołtarzem w kościele, lecz w zwykłym, poświęconym miejscu na przyklasztornym cmentarzu. Niemniej z racji dużej liczby pielgrzymów, którzy przybywali nawiedzać jej grób, ciało przeniesiono właśnie przed główny ołtarz świątyni w Rupertsbergu.
Napływ pielgrzymów wciąż się jednak nasilał i wymykał spod kontroli, dlatego arcybiskup Moguncji postanowił przybyć do opactwa i stanąwszy przed grobem ksieni, uroczyście nakazał jej zaprzestać wstawiennictwa. Hildegarda – jak piórko mogąca swobodnie wzlatywać już nie w wizjach, lecz w osiągniętej rzeczywistości królestwa niebieskiego – posłuchała.
Cristina Siccardi/Tygodnik Niedziela
_________________________________
Artykuł zawiera fragmenty z książki Cristiany Siccardi “Święta Hildegarda z Bingen. Życie i Duchowość”, wyd. eSPe
_________________________________________________________________________________________________
***
Św. Hildegarda, mistyczka, która już od 3. roku życia rozmawiała z Bogiem
Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet.
Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.
Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.
Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.
Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.
Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.
Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.
Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.
Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.
Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili. Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.
ren/brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
16 września
Święci męczennicy
Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup
Zobacz także: • Święta Edyta, ksieni • Święta Eufemia, męczennica • Święty Doroteusz z Tebaidy • Błogosławieni Jan Chrzciciel i Hiacynt od Aniołów, męczennicy |
Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan. Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii. Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy. Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych. Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł. Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec. Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r.W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, mieczróg, tiara. Thascius Caecilius Cypria nus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy. Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami. Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów. Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary. Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę. W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana. Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim. Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie).W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastora |
______________________________________________________________________________________________________________
15 września
Najświętsza Maryja Panna Bolesna
Zobacz także: • Święta Katarzyna Genueńska • Błogosławiony Antoni Maria Schwartz, prezbiter • Błogosławiony Józef Puglisi, prezbiter i męczennik • Błogosławiony Paweł Manna, prezbiter |
“Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35). Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową. Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze. Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi: 1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35) 2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14) 3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45) 4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają) 5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30) 6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42) 7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42) Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna. Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci. |
___________________________________________________________________________________
Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
***
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.
Od dwóch świąt do jednego wspomnienia
Dwa święta obchodził niegdyś Kościół dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej i 15 września – Siedmiu Boleści Najświętszej Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je „Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich huszyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
Drugie święto miało nieco inny charakter. Czciło Bożą Matkę jako Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Zaczęli to święto wprowadzać Serwici. Od roku 1667 wprowadza się je w niektórych diecezjach. Papież Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X podniósł je do rangi drugiej klasy i ustalił na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 roku zawiera Mszę: „De tribulatione Beatae Virgini” oraz drugą: „De quinque doloribus B.M.Virginis”. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
Łatwo zauważyć, że oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża Świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła święto przed Niedzielą Palmową.
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie rozumienia Ksiąg świętych, gdzie na tylu miejscach i tak szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie wszystko rozumiała, co się działo, że pewne wydarzenia ewangeliczne były dla niej zagadkowe i tajemnicze, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Boskiego Syna. Czytamy bowiem u św. Łukasza: „A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (Łk 2,33). „Oni jednak tego nie rozumieli, co im powiedział” (Łk 2,50). Być może, Maryja nie pojmowała wszystkiego, co się przy Niej działo. Jednak przyznać musimy, że wiedziała więcej, niż inni, czemu daje wyraz, kiedy o sobie samej wypowiada w Magnificat prorocze słowa.
Jest rzeczą pewną, że Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale że miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok cierpień syna. Im syn dla niej jest więcej ukochany, tym cierpienia matki są większe. Cóż dopiero musiała wycierpieć Matka Boża na widok tylu przeogromnych cierpień Swego Syna! Możemy bez przesady powiedzieć, że Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Ogrom cierpień Maryi wzrośnie, kiedy przeniesiemy je w wymiar nadprzyrodzony. Maryja zdawała sobie sprawę, że Jej Syn jest przecież Zbawicielem rodzaju ludzkiego, że ma dać Ojcu niebieskiemu ekspiację za grzechy całego świata. Jeśli św. Jan wiedział, że Chrystus jest Barankiem Bożym: „który gładzi grzechy świata” (J l,36), to Maryja musiała wiedzieć więcej o tajemnicy posłannictwa Jej Syna.
Tradycja chrześcijańska wskazuje na pewne etapy cierpień Maryi. Mają one silne oparcie w tekstach Pisma świętego. I tak musiała Maryja bardzo wiele wycierpieć już w czasie swojej podróży do Betlejem, kiedy będąc bliska rozwiązania, nie miała dachu nad głową i musiała zrodzić Chrystusa w najuboższych warunkach – w grocie pasterzy. Bólem napełniło się Jej serce, gdy usłyszała bolesne kwilenie swojej Dzieciny w chwili Jego obrzezania, kiedy to po raz pierwszy polała się krew Zbawiciela świata. Starzec Symeon wprost zapowiada: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A twoją duszę miecz przeniknie” (Łk 2,35). Ucieczka do Egiptu, udręka dalekiej podróży przez pustynię, pobyt w obcej ziemi wśród obcych ludzi w Egipcie, a potem nader skromne i ubogie życie w Nazarecie, to wszystko przyczyniało Maryi wiele cierpień, zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę, że Jej Dziecię jest Synem Bożym. Było dla Niej tajemnicą, dlaczego taka jest wola Ojca niebieskiego. Samo postępowanie Pana Jezusa było w pewnych wypadkach niezrozumiałe dla Maryi, jak np. to, że nic Jej nie powiedział, iż pozostanie w świątyni i zbolała, pełna lęku musiała Go szukać przez trzy dni, aż Go znalazła nauczającego wśród kapłanów (Łk 2,41-50).
W podróżach apostolskich nie towarzyszyła wprawdzie stale swojemu Synowi. Ewangeliści podają imiona innych niewiast (Łk 8,2-3). Niemniej była świadkiem tułaczego życia Chrystusa Pana i musiała bardzo nad tym boleć. A kiedy pod koniec życia starszyzna żydowska jawnie zaczęła występować przeciwko Panu Jezusowi, kiedy zaczęły się na Jego życie zamachy, jakże bardzo musiała cierpieć Maryja i jak wielkim lękiem napełniał ją każdy dzień! Wreszcie nie da się opisać, jaki ogrom cierpienia i bólu zwalił się na Nią w czasie samej męki Chrystusowej. Obecnie wymienia się jako „Siedem Boleści Maryi”: przepowiednię Symeona (Łk 2,34-35), ucieczkę do Egiptu (Mt 2,13-15), zgubienie Pana Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52), drogę na Golgotę, Ukrzyżowanie Pana Jezusa, zdjęcie z krzyża i Jego pogrzeb.
Kult Matki Bożej Bolesnej w Kościele
Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić: Siedmiu Założycieli zakonu Serwitów (w. XIII), św. Bernardyna (+ 1444), naszego bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela Pasjonistów (+1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie nawet imię obrał zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
Ikonografia chrześcijańska w trojaki sposób zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze od wieku XIV jako Pietę, czyli Maryję z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś czy też serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie.
Średniowiecze, które wyeksponowało mękę Pana Jezusa, często także przedstawiało wizerunki Matki Bożej Bolesnej. Nie było chyba ani jednego artysty wielkiej miary, który by nie uwiecznił również i tej tajemnicy na swoich płótnach, na plafonach kościołów czy w rzeźbie.
Do największych arcydzieł świata zalicza się Piętę – dzieło Michała Anioła. Barbarzyńska próba jej zniszczenia przez pewnego szaleńca w roku 1973 spotkała się z powszechnym oburzeniem.
Jak miłe jest Bożej Matce to nabożeństwo, świadczy, że tak wiele jest na świecie wizerunków Matki Bożej Bolesnej, które zasłynęły niezwykłymi łaskami. W Italii jest ich ponad 40. W Polsce tych wizerunków jest kilkanaście, z tych kilka koronowanych koronami papieskimi, jak np. obraz Matki Bożej Bolesnej w kościele Franciszkanów w Krakowie, czy figura Matki Bożej w Limanowej, obraz w Oborach, Sulisławicach, w Chełmie i w Staniątkach. Posiadają wizerunki Matki Bożej Bolesnej: Warszawa, Kraków (4), Jarosław, Poniatowo, Mądre, Melentyn, Skrzatusz, Boleszyn, Rymanów, Kościerzyn, Chełmno, Młodzawy, Orłowa, Czarny Potok, Brzozowice i Osiek. Wymieniamy jedynie wizerunki uznane za cudowne. Zakonów ku czci Matki Bożej Bolesnej, zatwierdzonych przez Stolicę Apostolską, jest obecnie 21: dwa męskie i dziewiętnaście żeńskich.
A oto inne objawy nabożeństwa do Matki Bożej Bolesnej w naszej ojczyźnie.
Od XI wieku znane są godzinki do Matki Bożej Bolesnej. W 1595 roku przy kościele franciszkanów w Krakowie zostało założone bractwo M.B. Bolesnej. W 1607 roku zostały napisane konstytucje tego bractwa. Należeli do niego najznakomitsi Polacy: królowie – Zygmunt III, Władysław IV i Jan Kazimierz, wielu biskupów i magnatów. W wieku XVII i XVIII mamy drukiem wydane dzieła o Męce Pańskiej i o boleściach Maryi. Od wieku XIV spotykamy liczne obrazy Matki Bożej Bolesnej: z mieczem (mieczami) przebijającym Jej Serce, jako Piętę czy też stojącą pod krzyżem.
Najdawniejszym śladem tego nabożeństwa w literaturze polskiej są powstałe na przełomie XIV i XV w. „Treny Matki Pana Jezusowej” a w muzyce polskiej „Stabat Mater” Grzegorza Gorczyckiego z wieku XVI skomponowany na cztery głosy. Sekwencja ta była także natchnieniem dla Elsnera (w. XIX) i Surzyńskiego, a przede wszystkim dla nieśmiertelnego „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego.
Bolejąca Matka stała
U stóp krzyża, we łzach cała,
Kiedy na nim zawisł Syn
A w Jej pełnym jęku duszy
Od męczarni i katuszy
Tkwił miecz ostry naszych win.
Jakże smutna i strapiona
Była ta Błogosławiona,
Z której się narodził Bóg
!
Jak cierpiała i bolała.
Jakże drżała, gdy widziała
Dziecię swe wśród śmierci trwóg.
Któryż człowiek nie zapłacze,
Widząc męki i rozpacze Matki
Bożej w żalu tym?
Któż od smutku się powstrzyma,
Mając Matkę przed oczyma,
Która cierpi z Synem swym?
Widzi, jak za ludzkie winy
Znosi męki Syn jedyny,
Jezus, jak Go smaga bat.
Widzi, jak samotnie kona
Owoc Jej czystego łona,
Dając życie za ten świat.
Matko, coś miłości zdrojem.
Przejmij mnie cierpieniem swoim,
Abym boleć z Tobą mógł.
Niechaj serce moje pała,
By radością mą się stała
Miłość, którą Chrystus Bóg.
Matko święta, srogie rany,
Które zniósł Ukrzyżowany,
Wyryj mocno w duszy mej.
Mękę Syna rodzonego,
Co dla dobra cierpiał mego,
Ze mną się podzielić chciej.
Pragnę płakać w Twym pobliżu,
Cierpiąc z Tym, co zmarł na krzyżu,
Po mojego życia kres.
Chcę pod krzyżem stać przy Tobie,
Z Tobą łączyć się w żałobie
I wylewać zdroje łez.
Panno czysta nad pannami,
Niechaj dobroć Twoja da mi
Płakać z żalu z Tobą współ.
Bym z Chrystusem konał razem,
Męki Jego był obrazem.
Rany Jego w sobie czuł.
Niech mnie do krwi rani zgraja,
Niech mnie męki krzyż upaja
I Twojego Syna krew.
W ogniu, Panno, niech nie płonę,
Więc mnie w swoją weź obronę,
Gdy nadejdzie sądu gniew.
.
Gdy kres dni przede mną stanie,
Przez Twą Matkę dojść mi, Panie,
Do zwycięstwa palmy daj.
Kiedy umrze moje ciało,
Niechaj duszę mą z swą chwałą
Czeka Twój wieczysty raj. Amen.
Napisali o Matce Bożej Bolesnej
O. Piotr Semenenko: „Kazania na niedziele i święta” (fragment)
„Oto Matka twoja!” – Wielka, święta, słodka tajemnica, dzieło łaski, sakrament miłości; święty i wieczny skutek owego Boskiego pragnienia, a pragnienia wspólnego z Maryją. Chce nam dać ciało swe za pokarm, za napój, a przez to dać nam życie, stać się nowym Ojcem naszym… Ale to ciało jest ciałem Maryi i krew Jego Jej krwią… Więc jeżeli On staje się Ojcem, to Maryja stać się musi Matką. Jedno od drugiego nierozłączne. Wspólna przyczyna i wspólny skutek. Oto Ojciec nasz, oto Matka! Ich ciało staje się naszym ciałem, ich krew naszą krwią…
Tak to wprzódy stajemy się synami Jezusa i Maryi, potem dopiero i przez to synami Boga. Tak więc, kto nie ma Maryi za Matkę, nie może mieć Boga za Ojca… O Maryjo! Tam pod krzyżem Tyś patrzyła, jak Syn Twój umierał w człowieczeństwie swoim; patrzyłaś w boleściach największych. Ile męczarni na krzyżu, tyle mieczy w Twej duszy… Ale wtedy najwyższa boleść zamieniła się w najsłodszą pociechę nowych urodzin. W tej boleści nadludzkiej i nas urodziłaś. Od Ciebie bierzemy ciało Chrystusowe, od Ciebie krew Jego, od Ciebie nowe życie. I tak stajemy się dziećmi Twymi a Ty stajesz się naszą Matką (Kazania na niedziele i święta, Lwów 1913).
Goethe: „Faust” (fragment)
Modlitwa Małgosi przed ołtarzem Matki Bożej Bolesnej. Ołtarzyk jest w murze, we wnęce. Małgosia stroi obraz Matki Bożej i tak się modli:
Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie,
Matko. O, Bolejąca!
Miecz w Twojej piersi,
Matko Jedyna!
Patrzysz na męki
swojego Syna!
,,Ojcze w niebiesiech” –
szepcą Twe wargi –
„ukój mą boleść,
usłysz me skargi”
Takam zstrachana
i taka biedna –
Matko Bolesna,
Ty wiesz to jedna!
Wieczny ból we mnie,
ból za mną, ze mną –
oczy spłoszone
już się nie zdrzemną.
Samotna jestem
i przeto płaczę –
łzami dróg nędzę
skraplam i znaczę.
A w Twoim sercu
rany wieczyste –
a na Twych kwiatach
łzy me rzęsiste.
Rwałam je Tobie
w dzisiejsze rano,
godziną wczesną
i zapłakaną.
Jeszcze złocista
nie zeszła zorza –
rozpacz mnie gnała
z zimnego łoża.
Spójrz na mnie, Matko,
z gwiaździstej drogi,
ochroń od śmierci,
od hańby srogiej.
Przed Tobą staję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie, Matko!
O, Bolejąca!
Teofil Lenartowicz: „Stabat Mater”
Wiatr w przelocie skonał chyżym,
Przeniknęła ziemię groza.
Krzyż na skale, a pod krzyżem
Stabat Mater Dolorosa.
Żadnych słów i żadnych głosów,
Krew z korony bożej spływa;
Wobec Boga i niebiosów
Stała Matka Boleściwa.
Na konania patrząc bóle,
Rany, pręgi od powroza,
Na łzy oczu, cierń na czole,
Stabat Mater Dolorosa.
Konająca od współmęki,
Przyjmująca śmierć za żywa,
Cierń i gwoździe bożej ręki,
Stała Matka Boleściwa.
Jak świat wielki opuszczona,
Gdy ją zdjęła życia zgroza.
Przerażona, że Bóg kona,
Stabat Mater Dolorosa.
Z wysokości więc boleści.
Która ludzkie gładzi grzechy,
Na jęk trwogi, żal niewieści,
Jeszcze promień spadł pociechy:
– Nie zostawię Cię sierotą.
Ukochana do ostatka,
O, Niewiasto, Syn Twój oto!
Janie, oto twoja Matka! –
O, pociecho, jakżeś sroga!
O, radości z sercem sprzeczne!
Za człowieka oddać Boga,
Za doczesne oddać wieczne…
O Maryjo, nie gardź nami,
Patrząc na łzę, co nam ścieka,
Że częstokroć mniej kochamy
Stwórcę Boga, niż człowieka.
Oczyść nas Twej szaty płótnem,
Jedynym wiewem złotej poły,
Niech się kocham w życiu smutnym
I w wieczności Twej wesołej!
A w dzień zgonu – Bolejąca –
Nim do wiecznych zejdę mroków,
Niech mi żal nie będzie słońca,
I powietrza, i obłoków.
Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.
Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami. Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.
„Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.
Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.
Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.
autorem tekstu “Od siedmiu boleści” jest ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
_______________________________________________________________________________________
Matka Boża Bolesna u franciszkanów w Krakowie
*******
Wspomnienie Matki Bożej Bolesnej jest szczególnym dniem dla krakowskich franciszkanów. To u nich znajduje się słynący łaskami obraz Smętnej Dobrodziejki Krakowa.
Kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej Bolesnej, zwanej Smętną Dobrodziejką Krakowa stanowiła niegdyś czwarte ramię krużganków klasztoru franciszkanów, a dopiero od 1879 r., kiedy zamurowano przejście między krużgankami i wybito do niej drzwi z nawy głównej, stanowi odrębną, zamkniętą całość. Styl gotycki zachowały krzyżowo-żebrowe sklepienia.
W ołtarzu umieszczony jest późnogotycki obraz Matki Bożej Bolesnej z pierwszej połowy XV wieku, malowany na desce. Niepewne jest autorstwo omawianego obrazu. Niektórzy historycy dopatrują się tu pędzla Mistrza Jerzego, znanego z innych dzieł, m.in. na Wawelu, lub kogoś z jego szkoły. Wiadomo jednak, że Mistrz Jerzy podpisywał się na swoich obrazach, a nasz Wizerunek jest anonimowy.
Być może jednak obraz znajdujący się w kaplicy nie stanowi całości dzieła, lecz część modnego w średniowiecznej konwencji Kościoła łacińskiego dyptyku przedstawiającego Maryję stojącą pod krzyżem lub tryptyku ukazującego pod krzyżem z jednej strony Matkę Bożą, a z drugiej – Chrystusowego ucznia i ewangelistę – św. Jana. Słuszność tej hipotezy zdaje się potwierdzać ustawienie postaci Madonny, skierowana ku lewej stronie. Artysta po mistrzowsku przedstawił w rysach twarzy i w całej postaci zastygłą boleść i smutek. Tło obrazu ma złoty deseń. Suknia koloru brunatnego, płaszcz niebieski, okolona białą chustą twarz, ułożenie ust, oczy przepełnione łzami i załamane ręce – wszystkie te elementy podkreślają boleść Matki patrzącej na cierpiącego Syna. Serce Jej przeszywa miecz.
Od samego początku obraz był otoczony ogromną czcią i kultem wiernych. W 1895 roku restaurację obrazu przeprowadził Bronisław Abramowicz. W 1908 r. biskup krakowski, kard. Jan Puzyna dokonał koronacji obrazu Smętnej Dobrodziejki Krakowa koroną papieską, wzorowaną na andegaweńskiej koronie bł. królowej Jadwigi. Przy kaplicy istnieje Arcybractwo Matki Bożej Bolesnej założone w początkach 1892 roku.
Piękna i bogata polichromia pochodzi z roku 1897, a wykonali ją Piotr Niziński i Stefan Matejko. W lunetach arkad od strony kościoła widzimy malowidła przedstawiające bolesne sceny z życia Matki Bożej i Mękę Chrystusa.
Tuż przy ołtarzu znajduje się rzeźbiony w czerwonym marmurze i kamieniu manieryczny pomnik Jana Chrzciciela Gemmy, Wenecjanina, doktora medycyny, przybocznego lekarza Zygmunta III Wazy. Wśród innych znajdujących się w kaplicy nagrobków i epitafiów możemy wyróżnić poświęcony pamięci Jana Roszkowicza (+ 1622), Barbary z Popław Radoszewskiej (+ 1608), Jadwigi Głoczyńskiej (+ 1646), Anny Konstancji Przerembskiej (+ 1665) oraz bardzo zasłużonych dla zakonu i tej bazyliki franciszkanów – o. Samuela Raissa (+ 1901) i o. Mariana Sobolewskiego (+ 1922).
Już w XV wieku przy kościele krakowskim istniało stowarzyszenie czcicieli Pana Jezusa Cierpiącego i Matki Bożej Bolesnej. Natomiast w 1881 roku powstało tam Bractwo Matki Bożej Bolesnej, które zatwierdził biskup krakowski Albin Dunajewski. Zostało ono oficjalnie erygowane jedenaście lat później i istnieje do dziś. Bractwo ma swojego duszpasterza (jest nim zawsze jeden z ojców krakowskiego klasztoru), stanowi jednak rodzaj luźnego stowarzyszenia, bez stałej administracji i statutów.
Stabat Mater
Jedną z istotnych cech duchowości św. Franciszka był właśnie kult pasyjny. Pielęgnują go zatem i franciszkanie od początku powstania Zakonu. Świadczy o tym chociażby istnienie najsłynniejszej sekwencji poświęconej Matce Bożej cierpiącej pod krzyżem „Stabat Mater”, której autorem jest właśnie franciszkanin, Jacopone da Todi, a którą do dziś Kościół czyta w uroczystość Matki Bożej Bolesnej.
Stała Matka Boleściwa / obok krzyża ledwo żywa, / gdy na krzyżu wisiał Syn.
Duszę Jej, co łez nie mieści, / pełną smutku i boleści, / przeszedł miecz dla naszych win.
O, jak smutna i strapiona / Matka ta błogosławiona, / której Synem niebios Król!
Jak płakała Matka miła, / jak cierpiała, gdy patrzyła / na boskiego Syna ból.
Gdzież jest człowiek, co łzę wstrzyma, / gdy mu stanie przed oczyma / w mękach Matka ta bez skaz?
Kto się smutkiem nie poruszy, / gdy rozważy boleść duszy / Matki z Jej Dziecięciem wraz?
Za swojego ludu zbrodnię, / w mękach widzi tak niegodnie, / zsieczonego Zbawcę dusz.
Widzi Syna wśród konania, / jak samotny głowę skłania, / gdy oddawał ducha już.
Matko, coś miłości zdrojem, / spraw, niechaj czuję w sercu moim / ból Twój u Jezusa nóg.
Spraw, by serce me gorzało, / by radością życia całą / stał się dla mnie Chrystus Bóg.
Matko, ponad wszystko świętsza, / Rany Pana aż do wnętrza / w serce me głęboko wpój.
Cierpiącego tak niezmiernie / Twego Syna ból i ciernie / niechaj duch podziela mój.
Spraw, niech leję łzy obficie / i przez całe moje życie / serce me z Cierpiącym wiąż.
Pragnę stać pod krzyżem z Tobą, / z Twoją łączyć się żałobą, / w płaczu się rozpływać wciąż.
Panno Święta, swe dziewicze / zapłakane wznieś oblicze / jeden niech nas łączy płacz.
Spraw, niech żyję Zbawcy zgonem, / na mym sercu rozżalonym / Jego ból wycisnąć racz.
Niech mnie męki gwoździe zranią, / niechaj, kiedy patrzę na nią, / krew upoi mnie i krzyż.
Męką ognia nieustanną / nie daj gorzeć, Święta Panno, / w sądu dzień swą pomoc zbliż.
A gdy życia kres nastanie, / przez swą Matkę, Chryste Panie, / do zwycięstwa dojść nam daj.
Gdy ulegnie śmierci ciało, / obleczone wieczną chwałą, / dusza niech osiągnie raj. Amen
Jacopone da Todi, włoski poeta i mistyk, franciszkanin, autor pieśni duchownych i traktatów o życiu wewnętrznym urodził się w latach 30. XIII wieku w Todi. Tam też po studiach w Bolonii pracował jako notariusz. Porzucił jednak życie świeckie i w wieku około 40 lat rozdał ubogim swój majątek i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Związany był ze stronnictwem tzw. spirytuałów, żądających rygorystycznej interpretacji Reguły. Po narażeniu się papieżowi Bonifacemu VIII został ekskomunikowany i aresztowany. Uwolnił go dopiero papież Benedykt XI po śmierci swojego poprzednika. Ostatnie lata życia Jacopone spędził jako pustelnik niedaleko Orvieto. Zmarł w klasztorze klarysek w Collazzone, 25 grudnia 1306 roku.
Jacopone da Todi jest autorem kilkudziesięciu laud w języku włoskim. Uważany jest za najwybitniejszego poetę włoskiego przed Dante Alighierim. Jego twórczość odznacza się ogromną plastycznością i teatralnością z umiejętnie umiejscowionymi dramatycznymi napięciami.
franciszkanie.pl/k.gorgoń/red.
_________________________________________________________________________
*******
Złoty Miecz wbity w serce Matki Bożej Bolesnej
W bazylice franciszkanów w Krakowie znajduje się otoczony kultem wizerunek Matki Bożej Bolesnej. Często modlił się tam Karol Wojtyła, jako kleryk, a także jako biskup, o czym przypomina pamiątkowa tabliczka umieszczona na jednej z ławek. Obraz ten posiada wielkie bogactwo symboliki, która z pewnością wpływała na duchowość Św. Jana Pawła II. Treści duchowe, jakie możemy tam odczytać dogłębnie zanalizował o. Andrzej Prugar OFMConv. Wybieramy fragment interpretujący symbolikę Złotego Miecza.
Pełnia i pokój przez krzyż Jezusa Chrystusa! Jak to ukazać? Odwołajmy się dziś, na początek nowenny do obrazu w kaplicy Matki Bożej Bolesnej (bazylika Franciszkanów w Krakowie), a właściwie do jego tła. Człowiek, który namalował obraz Bolesnej Matki pod krzyżem był wierzący i dobrze wykształcony: większa część tła to złoto. Złoty kolor symbolizuje „złotą rzeczywistość”, przebóstwioną rzeczywistość, dzieło Jezusa. Ten dar „nowej rzeczywistości”, „nowego wina” „nowych szat” przychodzi przez krzyż i zmartwychwstanie, jest darem w nocy cierpienia, który symbolizuje miecz. Maryja jest zanurzona w złotym tle, ale również dosięga ją miecz bólu, współcierpienia z Jezusem. Przyjmuje to cierpienie, bierze na siebie, stając się wezwaniem dla wszystkich dzieci, bardziej lub mniej zbuntowanych, aby nie tracić nadziei na poranek zmartwychwstania, na dzień chwały, kiedy z pielgrzymów „z daleka od Pana”, staniemy się jedno z Nim. Miecz, którym raniliśmy i byliśmy ranieni, choć teraz może bardzo boleć, zostanie ostatecznie stopiony w miłości Jezusa; widać to proroczo na obrazie; miecz jest jeszcze widoczny; choć złoty, choć złoty – jest mieczem.
Jeszcze o tle i mieczu, który choć przebija serce Maryi jest „wtopiony” w złote tło… Owszem rani, ale te rany przynoszą nam „nowe życie” – przebóstwienie. Jest takie opowiadanie o starym człowieku i skorpionie. Zauważył człowiek, ze skorpion spadł ze skarpy na brzeg morza, wzmagające się fale przypływu zalewały ostatni skrawek ziemi, pozostały tylko korzenie drzewa, zbyt odległe jednak od skorpiona. Położył się na nich człowiek i wyciągnął rękę, aby stać się ratunkiem dla skorpiona. Skorpion owszem doszedł do ręki, ale uderzył ratownika kolcem pełnym jadu. Tak było wiele razy, człowiek mimo tego wyciągał rękę i choć coraz bardziej raniony i opuchnięty stał się przedmiotem krytyki przechodniów. Dlaczego pomagasz? Przecież znowu Cię ukąsił! Odpowiedział stary człowiek: naturą skorpiona jest uderzać, a natura człowieka jest pomagać. Jezus z Jego ranami na krzyżu i miłością z jaka stanął pomiędzy nami i jest z każdym cierpiącym do końca, daje ze swej pełni „nowe” tym, którzy z wiara stają pod konarami drzewa krzyża. „Przez krew Jego krzyża” (Kol 1,20) daje nam pokój i pełnię. Z dzieci kąśliwych, niewdzięcznych, leniwych, upartych stajemy się ludźmi nowymi, uratowani spośród fal zagłady, pokus, beznadziei i bezsensu. Krew Jezusa ma taka moc wobec grzesznika, który uwierzy. Niepokalana i Bolesna miała dar nowości życia od początku, ale przyjmowała ten dar dzień po dniu pośród grzeszników bez buntu, bez grzechu. Uczestniczy w przebóstwionej rzeczywistości, prosząc za nas, abyśmy kolejny raz dali się dotknąć – przyjęli wyciągnięta dłoń Ukrzyżowanego. Chcemy uczyć się i prosić Bolesną Matkę o spojrzenie wiary. Wiara ocala.
fragment rozważań o. Andrzeja Prugara OFMConv podczas Nowenny do Matki Bożej Bolesnej, Kraków, 6-14 września 2013 r.
oprac.MP/mp/Fronda.pl
_______________________________________________________________________________________
Litania do Matki Bożej Bolesnej
*******
Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, Jedyny Boże zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami.
Święta Panno nad pannami, módl się za nami.
Matko, męki krzyżowe Twego Syna cierpiąca, módl się za nami.
Matko Bolesna, módl się za nami.
Matko płacząca, módl się za nami.
Matko żałosna, módl się za nami.
Matko opuszczona, módl się za nami.
Matko stroskana, módl się za nami.
Matko, mieczem przeszyta, módl się za nami.
Matko w smutku pogrążona, módl się za nami.
Matko trwogą przerażona, módl się za nami.
Matko sercem do krzyża przybita, módl się za nami.
Matko najsmutniejsza, módl się za nami.
Krynico łez obfitych, módl się za nami.
Opoko stałości, módl się za nami.
Nadziejo opuszczonych, módl się za nami.
Tarczo uciśnionych, módl się za nami.
Wspomożenie wiernych, módl się za nami.
Lekarko chorych, módl się za nami.
Umocnienie słabych, módl się za nami.
Ucieczko umierających, módl się za nami.
Korono Męczenników, módl się za nami.
Światło Wyznawców, módl się za nami.
Perło panieńska, módl się za nami.
Radości Świętych Pańskich, módl się za nami.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.
Módlmy się: Boże, Ty sprawiłeś, że obok Twojego Syna, wywyższonego na krzyżu, stała współcierpiąca Matka, daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa i zasłużył na udział w Jego zmartwychwstaniu. Który z Tobą żyje i króluje, w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.
_________________________________________________________________________________
Bolesna Matka Najświętsza
i Koronka do Jej Siedmiu Boleści
Bliska jest nam Maryja Niepokalana, kochamy Ją jako Królową, jakże zachwycająca jest w dniu swego Wniebowzięcia. Ale najbardziej bliska, najbardziej człowiecza jest Maryja Bolesna. Dlaczego właśnie Ona?
*******
Chyba dlatego, że żadna matka na ziemi nie przeżyła tyle i nie przecierpiała tyle, co Matka Zbawiciela. Jakże bolesnym echem odbiły się w Jej sercu prorocze słowa Symeona, wypowiedziane w świątyni jerozolimskiej w dniu ofiarowania Pana Jezusa: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (por. Łk 2,35). Stąd jakże bardzo Maryja – jako Matka Boża Bolesna rozumie każdego człowieka, każdego cierpiącego, wszystkich, którzy jesteśmy Jej dziećmi.
Kult Matki Bożej Bolesnej kształtował się powoli. Od poł. XVII wieku okresem oddawania czci Współodkupicielce – Matce Bożej Bolesnej stał się wrzesień. Z upływem lat wspomnienie boleści Najświętszej Maryi Panny zaczęło zbliżać się do dnia wyznaczonego jako następny po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego (najpierw jego obchód wyznaczono na trzecią niedzielę września). Od 1735 r., tj. 8 lat po wprowadzeniu przez papieża Benedykta XIII święta Matki Bożej Bolesnej w całym Kościele, czczono – zwłaszcza w Hiszpanii – boleści Najświętszej Maryi Panny 17 września. Następnie, za sprawą papieża Piusa VII, w 1814 r. ustalona została w całym Kościele data czci na 18 września. Jednak na początku XX wieku (1908 r.) dzięki inicjatywie papieża Piusa X ostateczny wyznacznik tego święta został ustalony na dzień 15 września. Ojciec Święty Paweł VI, reformując w 1969 r. kalendarz rzymski, ustanowił na ten właśnie dzień wspomnienie obowiązujące. Nowy formularz mszalny z 1970 r. mówi o współcierpieniu Matki Bożej z Chrystusem, która pod krzyżem stała się Matką Kościoła.
>W celu podkreślenia cierpień duchowych i fizycznych Świętej Bożej Rodzicielki, mających ścisły związek z misją zbawczą Boga-Człowieka, przywołuje się na pamięć tajemnice bolesnych dla Najświętszej Maryi Panny zdarzeń z życia Pana Jezusa, ukazanych na kartach Ewangelii. Miejsce Bogarodzicy w Bożym planie zbawczym, Jej rolę w historii zbawienia na kanwie współcierpień z Synem Bożym można prześledzić, kontemplując Jej siedem boleści. Trzy bolesne dla Maryi zdarzenia dotyczą dzieciństwa Jezusa. Stanowią je: proroctwo Symeona (por. Łk 2,34-35), ucieczka do Egiptu (por. Mt 2,13-15) oraz poszukiwanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni jerozolimskiej (por. Łk 2,43-51). Cztery kolejne, związane z Męką Pańską, to: spotkanie na Drodze Krzyżowej (por. Łk 23,26-32; J 19,16-17), Ukrzyżowanie (por. J 19,25-27), zdjęcie z krzyża (por. Łk 23,50-52; J 19,38), złożenie do grobu (por. Łk 23,53-56; J 19,39-42).
Wśród wielu modlitw do Matki Bożej Bolesnej zalecanych przez Kościół Święty i odmawianych w wielu sanktuariach jest Koronka ku czci Jej Siedmiu Boleści. Na Koronce tej rozważa się ziemskie życie i cierpienia Matki Najświętszej:
1. Boleść – Proroctwo Symeona,
2. Boleść – Ucieczka do Egiptu,
3. Boleść – Zgubienie Pana Jezusa,
4. Boleść – Spotkanie na Drodze Krzyżowej,
5. Boleść – Trwanie pod krzyżem,
6. Boleść – Piastowanie po zdjęciu z krzyża Ciała Pana Jezusa,
7. Boleść – Złożenie do grobu.
O tej modlitwie mówiła w Kibeho w Rwandzie Matka Boża, przedstawiając się widzącym Ją dzieciom jako Matka Słowa. (Wypada wspomnieć, iż w latach 1981-83 w Kibeho miały miejsce objawienia Matki Bożej, zatwierdzone przez Kościół). W uznaniu objawień z Kibeho za autentyczne dużą rolę odegrał fakt, że Matka Boża, płacząc, zapowiedziała widzącym, że w Rwandzie będą się działy przerażające rzeczy. Dziewczęta widziały rzeki pełne krwi, mordujących się wzajemnie ludzi, porozrzucane, zmasakrowane ciała i wiele innych wstrząsających obrazów.
Odpowiadały one dokładnie temu, co zdarzyło się w tym kraju w 1994 r. podczas niebywałej zbrodni międzyplemiennej, która pochłonęła ponad milion ofiar, a niezliczone rzesze ludzi okaleczyła fizycznie i psychicznie.
W czasie objawień Maryja mówiła tam m.in.: „Gdy objawiam się komuś i rozmawiam z nim, zwracam się do całego świata (…). Możesz rozpowszechnić to nabożeństwo po całym świecie, nawet nie ruszając się z tego miejsca. Łaska jest wszechmogąca…”.
Maryja wielokrotnie powtarzała: „Obudźcie się. Wstańcie. Obmyjcie się i rozejrzyjcie uważnie. Musicie oddać się modlitwie. Musicie rozwinąć w sobie cnoty miłości, oddania i pokory. (…) Okażcie skruchę, żałujcie, żałujcie! Nawróćcie się, kiedy jeszcze jest czas”.
W czasie swych objawień w Kibeho Matka Najświętsza szczególnie poleciła rozważać Mękę Pańską, odmawiać Różaniec oraz Koronkę do Siedmiu Boleści Matki Bożej. Rozpoczyna się wrzesień, miesiąc, w którym Kościół wspomina Najświętszą Maryję Pannę Bolesną. Sięgnijmy w tym czasie w swojej pobożności maryjnej także po tę ostatnią formę modlitwy, świadomi, że rozważając te tajemnice, w szczególny sposób czcimy Matkę Bożą Bolesną i upraszamy dla siebie i bliźnich potrzebne łaski w tym życiu, a zwłaszcza w godzinę naszej śmierci.
ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________
Panna Maryja zawsze pomaga.
Niezwykłe historie interwencji Matki Bożej
Przy bratysławskiej kaplicy-grocie z Lourdes, pośród dziesiątków innych dziękczynnych wotów wisi i kamienna tablica, na której po węgiersku napisano: Szűz Mária mindig segít! – „Panna Maryja zawsze pomaga”. Napis ten opatrzony jest datą i podpisem. Data wskazuje na czasy twardego komunizmu – trzeba więc było nie lada odwagi, aby podobne wyznanie podpisać własnym imieniem i nazwiskiem. Tym bardziej, że brzmiały one: Pál Korbuly. Autor tej dziękczynnej tablicy był stalinowskim sędzią, odpowiedzialnym za niesprawiedliwe wyroki w wielu procesach politycznych.
Pokaźna grupka słowackich wyznawców – spośród których niektórzy, jak Tytus Zeman i Zdenka Schellingová, zostali wyniesieni na ołtarze – wychodziła sprzed jego oblicza z ciężkimi wyrokami, jako tzw. muklowie. MUKL to muž určeny k likvidácie, osoba przeznaczona do likwidacji – bez wyroku śmierci wprawdzie, czasem i bez dożywocia; ale z pewnością, że na wolność już nie wyjdzie – chyba że na ostatnie tygodnie życia (żeby nie produkować męczenników zmarłych za kratami). A śmierć w więziennych warunkach zbliżała się do muklów bardzo szybkim krokiem. Czemu trudno się dziwić, jeśli na przykład w kopalniach uranu urabiali gołymi rękoma radioaktywną masę, albo ścierali na pył szkło bez ochrony oczu i dróg oddechowych.
Ciężkie było sumienie stalinowskiego sędziego! Niejeden MUKL modlił się jednak za niego – a już od starożytności wiadomo, że modlitwa męczenników za swych prześladowców ma szczególną moc. Korbuly popadł w niełaskę, sam spędził krótki czas w więzieniu. Łaska tymczasem pukała do jego serca – i oto, cud nad cudy! – dokonało się jego nawrócenie. I to jakie! Pokutując za zbrodnie sądowe, jakich się dopuścił, stał się w komunistycznej Bratysławie publicznym pokutnikiem.
Codziennie na kolanach przechodził trasę pomiędzy dwoma bratysławskimi kościołami, nie zwracając uwagi na zdziwienie, a niekiedy i kpiny przechodniów. Pokutował – tym bardziej, że miał świadomość, że gdzieś tam w kopalniach uranu, w twierdzy Leopoldov, w więzieniach Mirovie i Ilavie, i w wielu innych miejscach powolną śmiercią dogorywali święci, których on na los ten skazał… Ciężkie było jego sumienie! Ale nie bał się. Nie bał się już ani swoich dawnych kolegów, ani przesłuchań i więzienia. Nie można pewnie powiedzieć, by nie bał się Bożego Sądu – bo któż może się go nie bać? Ale i ten lęk był czymś zupełnie innym aniżeli paniczny, paraliżujący strach człowieka zaszczutego jak zwierzę (ileż razy widział ten strach u podsądnych przyznających się do najbardziej absurdalnych przestępstw, byle uniknąć kolejnej nocy tortur!).
Mindig segít, zawsze pomaga… To Ona, Królowa Męczenników i Wyznawców pomagała bł. Tytusowi Zemanowi i innym wybaczyć – i modlić się za swoich prześladowców… To Ona, Ucieczka grzeszników, wlała w serce zbrodniarza otuchę, że i on może być zbawiony! To Ona, Wspomożenie wiernych, dawała mu teraz siłę do tego, by wiernie wyznawał – i swego Boga, i swoje winy. To Ona – Matka ofiary zbrodni sądowej, która przyjęła na siebie bycie Matką katów własnego Syna – przycisnęła do matczynego Serca biednego stalinowskiego sędziego…
Ileż podobnych przykładów można by przytoczyć ku większej chwale Boga i ku ozdobie Tej, którą On uczynił Szafarką swego miłosierdzia! Zaiste, „choćby kto był jedną nogą w piekle, jeszcze może stać się świętym, skoro wzywać będzie pomocy Maryi”, jak mówił święty Maksymilian. Zaiste, „nigdy nie słyszano, aby opuściła tego, kto się do Niej ucieka”, jak modlił się święty Bernard. Zaiste, Jej wstawiennictwo jest niezawodne, czego doświadczyła święta Gemma Galgani wobec odmowy samego Pana Jezusa… Nie dlatego, żeby Maryja była potężniejsza od swego Syna. Nie dlatego, by rzeczywiście z Nim bojowała o ludzkie zbawienie, nawet jeśli niekiedy tak to przedstawiają mistycy. I w takim przedstawianiu jest ukryta prawda, ale prawda olśniewająco pocieszająca: Pan Jezus chce, aby Maryja, którą uczynił szafarką miłosierdzia, przemagała nawet sprawiedliwy Boży gniew.
Tekst pochodzi z książki „Czyńcie, cokolwiek Wam powie”
Czyńcie, cokolwiek Wam powie – wydanie drugie, poszerzone o dwie katechezy oraz przedmowę
O. Wawrzyniec M. Waszkiewicz
Premiera: 1 września 2022
Format: 120 x 180, sztywna oprawa
Liczba stron: 124
Wydawca: rosa-mystica.pl
Ojciec Waszkiewicz zaprasza nas na spacer po kartach Ewangelii, gdzie z lakonicznych wypowiedzi Maryi wydobywa bogactwo treści i głębi Jej życia duchowego. Analiza autora nie pełni jednak funkcji akademickiej, ale głównie duszpasterską. Jej celem jest próba zbliżenia nas do Matki Jezusa oraz naszej i praktykowanie Jej cnót w codzienności.
Autor wplata w swoje rozważania przykłady i komentarze świętych Kościoła, jednocześnie demonstrując wnikliwość osobistej refleksji, która wypływa z jego rozmodlonej maryjnej duszy. Ponadto uroku lekturze dodaje barwny styl zakonnika, przywołujący ducha minionej epoki.
„Czyńcie, cokolwiek wam powie” – to ostatnie słowa Maryi zapisane w Ewangeliach i jako takie stanowią Jej swoisty testament. Oby był on naszym drogowskazem na pokrętnych drogach życia duchowego.
o. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz – ur. w 1985 we Wrocławiu. Kapłan, Misjonarz Matki Bożej Anielskiej, administrator węgierskojęzycznej parafii na południu Słowacji. Autor książek: biografii włoskiej matematyczki i mistyczki Marii Gaetany Agnesi Piękna dusza, podręcznika duchowego Alchemik, rekolekcji wielkopostnych Nunc Coepi, biografii św. Wawrzyńca z Brindisi pt. Bosy generałoraz – wspólnie z A. Canavesim – tomu opowiadań historycznych Pokój, dobro, wojna.
PCh24.pl.
______________________________________________________________________________________________________________
*******
“A Twoją duszę miecz przeniknie…”
Święto Matki Bożej Bolesnej
“Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).
Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.
Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.
Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.
Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.
Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).
Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
14 września
Podwyższenie Krzyża Świętego
Zobacz także: • Święty Albert, biskup |
Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus. Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego. Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]” W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego. O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17. Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316). Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie. Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r. Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969). Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony. Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju. |
___________________________________________________________________________________
***
Witaj, Krzyżu Święty, czyli burzliwa historia święta Podwyższenia Krzyża Świętego
“Chrystus umarł za nas wszystkich, abyśmy zyskali wzór, dzięki któremu będziemy w stanie nienawiść czy zabójcze odtrącenie przemieniać w osobistą gotowość do przebaczenia” – pisze Ks. Jan Sochoń.
KRZYŻ GOLGOTY
Dowodzi powyższego święto Podwyższenia Krzyża obchodzone obecnie 14 września. Miało ono burzliwe losy, pełne spornych datacji, skomplikowanych powiązań z historycznymi wydarzeniami. Niekiedy trudno oddzielić to, co było w procesie jego kształtowania wynikiem legendy, a co wywodzi się ze sprawdzalnych faktów i udokumentowanych źródeł. W każdym razie jedno pozostaje niezmienne i zasadnicze: w centrum święta odnajdujemy Krzyż — serce religijnej praktyki. Nie chodzi jednakowoż o zwyczajny krzyż, lecz o ten, który dźwigał Jezus na Golgotę, krzyż-relikwię, czczony przez wiernych, nieustannie adorowany, pozostający znakiem indentyfikacyjnym tego, co ściśle chrześcijańskie, odnaleziony — jeśli zaakceptujemy wersję, jaką przedstawił Sokrates Scholastyk w dziele Historia Kościoła — przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna, być może 14 września 335 roku. Wówczas wyznawcy Chrystusa cieszyli się już sporymi przywilejami: byli między innymi zwalniani przez Konstantyna od płacenia podatków oraz nie podlegali służbie wojskowej, mogli też świętować niedziele jako dni wolne do pracy, kiedy to nie należało prowadzić procesów sądowych i transakcji handlowych, nadto otrzymali unormowane prawo małżeńskie i inne społeczne honory potwierdzane cesarskimi dekretami.
ŚWIADECTWO CESARZOWEJ HELENY
Helena od lat poszukiwała Krzyża, na którym umęczono Zbawiciela. Udała się więc (około 326 roku) do Ziemi Świętej, gdzie spełniły się jej pragnienia. Przejęta profanacją, jakiej dokonał po stłumieniu powstania Bar Kochby (132-135) cesarz Hadrian, instalując na miejscu świątyni żydowskiej przybytek Afrodyty, kazała usunąć posąg bóstwa, wybrać ziemię z tego miejsca i oczyścić je z nawarstwień. W trakcie tych prac natknięto się na trzy krzyże znajdujące się w grobie: jeden najświętszy, na którym rozpięto kiedyś Chrystusa, oraz dwa inne, na których zmarli ukrzyżowani z Jezusem łotrzy. Z tej racji, dzięki dotacjom z cesarskiego skarbca, Helena ufundowała okazałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża (Bazylika Męczenników — Martyrium) i Zmartwychwstania Pańskiego (Anastasis) na Kalwarii w Jerozolimie oraz Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej.
Odtąd Jerozolima stała się miejscem kultu relikwii Krzyża, który to kult rozszerzał się niezwykle szybko; fragmenty odnalezionego Krzyża znalazły się w wielu miejscach ówczesnego cesarstwa, zwłaszcza w Konstantynopolu. Ale nie tylko. Kiedy w 1204 roku krzyżowcy podczas czwartej wyprawy złupili doszczętnie stolicę nad Bosforem, relikwiarze z drzewem Krzyża zostały rozdysponowane niemal po całej tamtejszej Europie.
Z tak ukształtowanej tradycji wywodzi się święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Uroczysta konsekracja sanktuarium Grobu Pańskiego 13 września 335 roku, na którą przybyli liczni biskupi sprowadzeni tam przez cesarza z pobliskiego Tyru, gdzie zebrali się na synod, i liczne rzesze pątników, jak też wystawienie następnego dnia relikwii Krzyża św. do publicznej adoracji, stało się uroczystością celebrowaną każdego kolejnego roku. Z biegiem czasu charakter tych obchodów skoncentrowano na samym uwielbieniu Krzyża, zwłaszcza po tym, jak Persowie w 614 roku zrabowali święty Znak, plądrując i burząc Jerozolimę.
Na szczęście cesarz Herakliusz w 628 roku odniósł nad nimi zwycięstwo i odzyskał cenną relikwię, która została ukryta w Konstantynopolu. W ten sposób uroczystość ku czci Krzyża przyjęła się w innych Kościołach Wschodu, gdzie ze szczególną estymą dokonywano obrzędu ukazywania relikwii Krzyża. Święto przyjęło się również na Zachodzie. W Rzymie prawdopodobnie papież Sergiusz (zm. 701) wprowadził wystawienie i adorację relikwii Krzyża przechowywanych w pałacu laterańskim, który to zwyczaj — co potwierdzają dzieje liturgii — przetrwał do początków XIII wieku.
KRZYŻ WZNIESIONY KU NIEBU
Dzisiaj staramy się rozwijać teologię krzyża, przywołując teksty biblijne i liturgiczne. Nie jesteśmy w stanie, co oczywiste, uzasadnić, czy przed chrześcijaństwem istniał kult krzyża w sensie znaku lub symbolu narzędzia zbawienia. Nawet greckie mity i platońska wizja „boga umęczonego na palu” niewiele tu wnoszą. Dopiero teksty Nowego Testamentu, nawiązujące do tradycji starotestamentalnej, dają podstawy do dyskusji o rozwiniętej już mistyce krzyża. W katakumbach spotykamy zarówno znak krzyża, jak i znak ryby (gr. ichtys). Pierwsze litery greckiej formuły „Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel” tworzą ten właśnie wyraz. Św. Justyn (II wiek po Chrystusie) pisał, że „Rogi bawołu nie oznaczają nic innego, tylko kształt, czyli figurę krzyża”.
To symbolika wyjątkowo istotna, ponieważ krzyż jest znakiem zbawienia przez mękę Syna Bożego oraz wyrazem nadziei, że również nasze cierpienia prowadzą do chwały zmartwychwstania, jeżeli otworzymy je na moc płynącą z cierpienia Chrystusa. Dlatego oddajemy cześć krzyżowi, ukazujemy go, unosimy (exaltatio) ponad nasze codzienne troski i ograniczenia, aby one w nim mogły się przeboleć. Nie czcimy jednak krzyża jako narzędzia zbrodni czy wyjątkowego okrucieństwa, tylko jako narzędzie zbawienia, dzięki któremu nienawiść przemienia się w miłość. Jezus sam wybrał sposób, w jaki tego kosmicznego aktu miał dokonać. Nie wypełniał żadnego rozkazu swojego Ojca, żadnego odwiecznego zrządzenia losu. Byłoby to czymś absurdalnym i należącym zaledwie do sfery mitologicznej; raczej powinniśmy przyjąć, że śmierć na krzyżu stanowi szczyt całego Jezusowego życiowego czynu, nakierowanego w pierwszym rzędzie na przebóstwienie człowieka.
Trudno zaakceptować przypuszczenie, że Bóg miałby jakieś szczególne upodobanie w śmierci i krwi. Ofiary w znaczeniu kultyczno-rytualnym, jakim usiane są religijne krajobrazy Starego Przymierza, nie powinny obezwładniać naszej wyobraźni. Patrzmy na Krzyż oczyma wiary, w perspektywie wszystkich dokonań Jezusa, szczególnie zaś radości, pojednania i powszechnego pokoju. Ostatecznie przecież chodzi o zwycięstwo nad grzechem i osiągnięcie wiecznego szczęścia. Z tej racji tak długo będziemy pozostawali chrześcijanami, jak długo utrzymamy wewnętrzną więź z Chrystusem, co też oznacza — znamy bowiem swe słabości — konieczność ciągłego wysiłku (oświetlonego Bożą życzliwością), dzięki któremu bywamy zdolni do powrotu na ewangeliczną ścieżkę życia. Nie wypada więc mówić, że jesteśmy ludźmi apostolskiego zawierzenia, ale że wciąż się nimi stajemy. Wynosimy i podwyższamy krzyż właśnie dlatego, aby — raz jeszcze podkreślmy — uwypuklić centralną zasadę chrześcijaństwa: Chrystus umarł za nas wszystkich, abyśmy zyskali wzór, dzięki któremu będziemy w stanie nienawiść czy zabójcze odtrącenie przemieniać w osobistą gotowość do przebaczenia. O własnych siłach nie moglibyśmy wszakże wznieść się na takie wyżyny. Jezus odkupił nas w sposób czynny, a my staramy się odpowiadać na ten dar autentyzmem wiary i gorliwym świadectwem. Krzyż staje się przeto drogą nawrócenia i siłą napędową chrześcijańskiej nadziei.
CHLUBIĆ SIĘ KRZYŻEM
Ludzkie nadzieje związane z odzyskaniem utraconego przez grzech szczęścia mogą się spełniać, bo Chrystus przyjął śmiertelne ciało. Jego śmierć nie była dziełem przypadku. Przepowiedział ją swoim uczniom i wypił „kielich goryczy”, czyli swój los, za „nasze grzechy”. Nie było to żadnego rodzaju zadośćuczynienie złożone Bogu, ale gest miłości i zwycięstwa nad śmiercią. Jak do tego doszło? Wiemy, że Jezus-Człowiek rozpoczął swe życie w społeczności skażonej grzechem, wraz z jej historią, polityką, ograniczeniami języka aramejskiego i nieszczęściami, w Palestynie rządzonej przez Rzymian, którym zależało jedynie na pomnażaniu własnych korzyści. Nie kontynuował On pracy cieśli w Nazarecie, lecz — nagle czy też stopniowo — postanowił prowadzić życie kaznodziei, jako nauczający rabbi. Zamiast politycznego przywództwa wybrał postawę bezbronnego proroka, jak „Baranek na rzeź prowadzony”.
Najpierw łączył przyjście Królestwa Bożego z nawróceniem najbliższych słuchaczy. Swoje cierpienie zaczął przepowiadać — i to tylko w kręgu swoich uczniów — dopiero wtedy, gdy ujrzał zatwardziałość przywódców żydowskich. Jako że okoliczności zewnętrzne przynoszą Mu rozeznanie, że wolą Jego Ojca jest wypełnienie zadania Sługi Jahwe aż do końca, to znaczy poniesienie śmierci, aby przyprowadzić wielu do sprawiedliwości. To wyraża Jego bezwzględne posłuszeństwo oraz doskonałą ofiarę. W tej kenozie Chrystus nie przesłonił swego Bóstwa, lecz właśnie przez nią objawił Bóstwo zarówno swoje, jak i Ojca, ponieważ „Bóg jest miłością”, która nie zwraca się ku sobie, ale ukazuje się w Jezusie jako w człowieku dla wszystkich aż po śmierć na krzyżu. To radykalne „samowyniszczenie” objawia się w miłości, jaka trwa w obliczu zadanej Mu śmierci, w miłości, jaka świadomie poddaje się tej śmierci za swoich wrogów. Dlatego odważamy się powiedzieć, że śmierć jest dla chrześcijanina zdecydowanie zyskiem, bo jego życiem jest sam Chrystus „wywyższony” na krzyżu. Im bardziej gruntowne samowyniszczenie, tym pełniejszy wylew miłości ku nam, lecz również tym bardziej zupełna ufność skierowana ku Ojcu — nadzieja wbrew wszelkiej nadziei, że miłość płynąca z Bożego Serca zwycięży.
Niezwykła to tajemnica. Kiedy zatem uczestniczymy w celebracji Podwyższenia Krzyża Świętego, od razu uświadamiamy sobie, że tworzymy wspólnotę zabarwioną krzyżowym ościeniem. Z natury rzeczy nie możemy owego znamienia zmazać czy wykreślić z codzienności. Żyć — oznacza zanurzyć się w to, co słabe, grzeszne, powodujące ból i cierpienie. Ale równocześnie doświadczamy czegoś na wskroś umacniającego, co pozwala na chwile duchowego wytchnienia, a nawet radości. Przenika naszą świadomość i nasze ciało niemal „fizyczne odczucie”, że nie istnieje najmniejsza kropla cierpienia, której nie przeżyłby Syn Boży. Stąd nigdy nie jesteśmy w swoim cierpieniu osamotnieni. Przenikliwie zauważono, że udręka kobiet, mężczyzn i dzieci podczas wieków ujawnia niewyczerpaną głębię Bożego umęczenia, której przebłysk widzieliśmy w Ogrodzie Gethsemani.
Najgłębszym sensem dziejów człowieka jest dopisywanie kolejnych rozdziałów męki Chrystusa. Dopóki one trwają, historia cierpienia Chrystusa nie zostaje w pełni opowiedziana. Dlatego tak żywotna jest coroczna liturgia Krzyża, szacunek oddawany znakowi krzyża. Jan Chryzostom wyjaśniał: „Gdy się więc żegnasz, przypomnij sobie całą treść krzyża, uśmierz w sobie gniew i wszystkie inne namiętności. Gdy się żegnasz, ozdób wtedy czoło swoje wielką ufnością, uwolnij swoją duszę. Przez krzyż wszystko, co było nam nieprzyjazne, zostało powalone na ziemię i zdeptane”.
Teraz rozumiemy i z pokorą przyjmujemy, że w życiu krzyż ma uprzywilejowane miejsce. Stoi na piedestale, na duchowym widoku, nie tylko z okazji święta. Został niejako wtopiony w naszą religijną wrażliwość, dzięki której odczuwamy (często gorzki) smak istnienia, jak i radość z przebłysków dosięgającego naszych serc szczęścia.
ks. Jan Sochoń/”Msza Święta” (Miesięcznik biblijno-liturgiczny)
___________________________________________________________________________
Święta Helena. Zawdzięczamy jej odnalezienie Krzyża Pańskiego, oraz… Konstantyna Wielkiego
Historia Kościoła dostarczyła wielu przykładów świątobliwych matek, których wiara i gorliwa modlitwa przyczyniły się do nawrócenia „marnotrawnych synów”. Wśród przekazów obrazujących tę zasadę znajdziemy i takie, które pokazują, że powodowana wiarą w Boga matczyna miłość rodzi owoce, które smakować może już nie tylko dziedzic, ale też rzesze wyznawców Chrystusa. Z taką sytuacją spotykamy się, studiując żywot św. Heleny, matki cesarza Konstantyna I Wielkiego, która – według relacji różnych podań – przyczyniła się do odnalezienia Drzewa Świętego, na którym zawisło nasze Zbawienie.
W syryjskim tekście legendy o Judzie Kyriaku, nawróconym na chrześcijaństwo żydzie, czytamy o wizji Konstantyna, jaką ten otrzymał w ostatnią noc przed wielką bitwą. Na widok licznie zgromadzonego wojska barbarzyńców nad rzeką Dunaj cesarz zaczął odczuwać lęk. Wówczas ujrzał wyraźnie cudowne światło, które rozbłysło nad nim w kształcie krzyża, a litery ułożone przez gwiazdy oznajmiły mu: „w tym (znaku) zwyciężysz”. Poruszony tym obrazem, kazał sporządzić coś na kształt tego, co zobaczył, a następnie rozkazał nieść to przed sobą podczas boju, który zakończył się dla niego zwycięstwem.
Następnie – jak czytamy w tzw. tekście Petersburskim syryjskiej wersji legendy – po kilku dniach, kazał przywołać kapłanów rzekomych bóstw. Pokazał im znak, który mu się objawił i zapytał ich: „Do którego z bóstw należy ten znak?” Odrzekli mu: „Nie jest to znak ziemskich bóstw, które czcimy, lecz potężny Znak Boga niebios. Kiedy bowiem ten znak przechodził, wszystkie bóstwa naszych świątyń padały i rozbijały się, a ich świątynie rozpadały się”. W tym samym czasie przyszli do cesarza chrześcijanie, których słudzy przedstawili mu jako Nazarejczyków, i powiedzieli mu: „Panie, racz nas wysłuchać! To zwycięstwo, jakie zapowiedziano ci z nieba, (pochodzi) od Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, żyjącego w wieczności. Kiedy On widział, że rodzaj ludzki ginie, nie wzgardził nim, lecz zstąpił jako jedyny Bóg, aby dać życie i odkupić swoje stworzenie. On to dobrowolnie podjął cierpienie i przez swe ukrzyżowanie sprowadził nas do Boga”. Kiedy cesarz Konstantyn usłyszał te słowa, wysłał poselstwo do świętego Euzebiusza, biskupa Rzymu. A gdy już został przez niego pouczony i stał się prawdziwie wierzącym, wtedy przyjął chrzest wraz ze swą matką i wielką liczbą dworzan. Następnie z wielką radością i mocą wyznanej wiary posłał swą matkę na Wschód, aby odszukała Krzyż Chrystusa i odbudowała Jerozolimę.
Legenda o Judzie Kyriaku to jedna z trzech wersji legendy o znalezieniu Krzyża Świętego. Opowiada o przybyciu cesarzowej Heleny do Jerozolimy w poszukiwaniu Krzyża Jezusowego. Z rozkazu matki Konstantyna pięciuset uczonych w Piśmie stanęło przed cesarzową, która zaczęła ich pouczać tymi słowami:
„Zaiste nierozumni jesteście, synowie Izraela, jak mówi Pismo (por. Ps 14,1; 53,1), bo postępujecie w ślepocie waszych przodków, tych morderców, którzy twierdzili, że Chrystus nie jest Bogiem. Czytacie Prawo i Proroków, ale nie rozumiecie”. Oni odrzekli: „Czytamy i rozumiemy. Co znaczą twoje słowa skierowane do nas, o Pani?” Mów do nas jaśniej i daj nam poznać, abyśmy również mogli odpowiedzieć twemu majestatowi według naszych możliwości”. Odrzekła im: „Idźcie i wybierzcie ludzi, którzy są najlepszymi znawcami Prawa”. Po odejściu mówili oni między sobą: „Dlaczego cesarzowa nałożyła na nas tak wielkie zadanie?”
Gdy tak zaskoczeni intencją Heleny dysputowali, jeden z nich (Juda) stwierdził, że szuka ona drzewa Krzyża. Wtedy żydzi posłali go do cesarzowej, on jednak nie umiał wskazać miejsca, gdzie pogrzebano zostało drzewo Krzyża. Za to rodzicielka cesarza wrzuciła Judę do studni na siedem dni. Wtedy to bowiem nieszczęśnik zdecydował się spełnić wolę Heleny: udał się na Golgotę i prosił Boga, by wskazał mu miejsce, gdzie ukryty został poszukiwany skarb. Bóg odpowiedział na modlitwę i objawił wołającemu o pomoc miejsce, w którym znalezione zostały trzy krzyże. Prawdziwy rozpoznano po cudzie wskrzeszenia, jaki stał się za jego przyczyną. Po tym wydarzeniu Juda się nawrócił, przyjął chrzest i nawet został biskupem Jerozolimy. Czyniąc zadość woli Heleny Juda Kyriakos, czyli przynależący do Chrystusa, odnalazł też gwoździe, którymi przebite były niegdyś dłonie Syna Bożego. Cesarzowa natomiast zbudowała w miejscu odnalezienia drzewa Krzyża kościół. Gdy się to wszystko spełniło, Helena rozkazała wypędzić żydów z Jerozolimy i Judei, a dzień odnalezienia Krzyża świętować co roku.
Zainteresowanie legendą o odnalezieni Krzyża przez cesarzową Helenę wzrosło, gdy światło dzienne ujrzał jej przekład łaciński (1889 r.), zapisał ją po grecku Gelazjusz, biskup Cezarei Palestyńskiej (ok. 390 r.) Również publikacja zawartej w rękopisach syryjskich wersji, stanowiącej lokalną adaptację legendy o Helenie, przyczyniła się do wzrostu zainteresowania wątkiem cesarzowej w odnalezieniu drzewa Krzyża. Współcześnie dyskurs wokół tej problematyki wiąże znalezienie relikwii z budową bazyliki Konstantyna na Golgocie. Nie rozstrzygnięty pozostaje udział Cesarzowej w tym wydarzeniu. Niektórzy badacze twierdzą, że legenda należy do liturgii jerozolimskiej i była czytana w święto Znalezienia Krzyża (13 września). Inni, że dopiero w 2. Poł. IV wieku połączono fakt odnalezienia Krzyża z imieniem cesarzowej Heleny, a twórcą legendy był żyjący w IV w. Cyryl, patriarcha Jerozolimy.
Niezależnie od sygnalizowanych powyżej wątpliwości warto zwrócić uwagę na osobę św. Heleny, którą św. Ambroży nazwał „Wielką Panią”, a Paulin z Noli, biskup i poeta, wychwalał za jej wielką wiarę. Matkę Konstantyna cechowało niezwykle miłe usposobienie. Za wszelkie okazane synowi dobro ten wynagrodził ją w stosownym czasie tytułem Cesarzowej, która miała realny wpływ na to, co dzieje się w państwie, gdyż Konstantyn bardzo liczył się z jej zdaniem. W otoczeniu władcy przebywało wielu chrześcijan, jako że wyznawcy Chrystusa stanowili w tym czasie wcale niemałą grupę poddanych. Pod ich wpływem przyszła Święta Kościoła katolickiego i prawosławnego przyjęła chrzest (ok. 311-315). Pragnienie czynienia dobrych uczynków Cesarzowa spełniała, włączając się – jak to byśmy dzisiaj powiedzieli – w dzieła charytatywne. I tak, rozdawała jałmużnę ubogim, uwalniała więźniów, pomagała banitom w powrocie do ojczyzny. Stosunek matki Konstantyna do bliźnich wyrażają upamiętniające jej czyny ówczesne monety, na których Helena przedstawiona jest jako uosobienie miłosierdzia, przygarniająca do siebie sieroty. W dokumentach pisano o niej: piissima (najpobożniejsza), venerabilis (czcigodna) czy też clementissima (najłaskawsza).
Trudno dzisiaj dokładnie oszacować wpływ św. Heleny na zarządzenia państwowe wychodzące z cesarskiej kancelarii, podejrzewać jednak należy, że był on wcale niemały. I choć cesarz Konstantyn odwlekał przyjęcie Chrztu świętego do ostatnich dni swojego życia (337 r.), to stanowione przez niego prawo wychodziło naprzeciw potrzebom wyznawców Chrystusa, by wspomnieć tylko o wydanym w 313 r. edykcie mediolańskim, dającym swobodę wyznania chrześcijan, zakazie wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, ustanowieniu niedzieli jako dnia świątecznego, wolnego od pracy dla wiernych Kościoła, zwolnieniu kapłanów chrześcijańskich z podatków i służby wojskowej, zatwierdzeniu nowego prawa małżeńskiego, które ograniczało możliwość rozwodu, wprowadzało karę śmierci dla cudzołożników, zakazywało trzymania konkubin, jak też otaczało opieką sieroty i wdowy. Pozostałe rozporządzenia zabraniały też znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów, natomiast sądownictwo chrześcijan, nawet w sprawach czysto świeckich, oddano w ręce biskupów.
Helena zmarła przy boku syna w Nikomedii między 327 a 330 r., w wieku około osiemdziesięciu lat. Na ostatniej drodze oddano należne Cesarzowej honory. Jej szczątki przewieziono do Rzymu, a następnie umieszczono w pięknym sarkofagu w mauzoleum przy via Lavicana. Od chwili śmierci rozwijał się kult Cesarzowej, którą Euzebiusz z Cezarei, kanclerz na dworze cesarskim, nazwał „godną wiecznej pamięci” W martyrologium rzymskim napisano, że Kościół obchodzi uroczystość „świętej Heleny, matki bogobojnego Konstantyna Wielkiego, który pierwszy dał wszystkim władcom wspaniały przykład, jak należy bronić Kościoła i jak go rozszerzać”. Historia dwojga władców Imperium Romanum pokazuje, że matczyna miłość i synowskie oddanie staje się motorem napędowym dziejów, gdy nad tak niezwykłą relacją świeci Słońce Sprawiedliwości, jakim jest Chrystus. Być może na ten osobliwy układ wpływ wywarło Słowo Boże, które poucza nas w Księdze Przysłów „Synu mój, słuchaj napomnień ojca i nie odrzucaj nauk swej matki, gdyż one ci są wieńcem powabnym dla głowy i naszyjnikiem cennym dla szyi” (1, 8-9).
Anna Nowogrodzka-Patryarcha/PCh24.pl
_____________________________________________________________________
Święto Podwyższenia Krzyża – geneza i znaczenie
14 września Kościół obchodzi Święto Podwyższenia Krzyża. Wiąże się ono z odnalezieniem drzewa krzyża, na którym umarł Jezus Chrystus, a także wyraża głęboki sens krzyża w życiu chrześcijanina. Istotą święta jest ukazanie tajemnicy Krzyża jako ceny zbawienia człowieka.
Początki święta związane są z odnalezieniem przez św. Helenę relikwii krzyża na początku IV wieku i poświęceniem w Jerozolimie bazyliki ku jego czci w 335 r. Na pamiątkę, tego wydarzenia, ostatecznie 14 września, w Kościele obchodzi się uroczystość Podwyższenia Krzyża świętego.
Znak krzyża był obecny w chrześcijaństwie od śmierci Jezusa. W początkach Kościoła nieraz przyjmował formę kotwicy albo trójzębu. Jako przedmiot kultu upowszechnił się i nabrał znaczenia po roku 313. W tym bowiem roku, według przekazu, cesarz Konstantyn Wielki, przed bitwą z uzurpatorem Maksencjuszem, zobaczył na tle słońca znak krzyża i słowa „w tym znaku zwyciężysz”. Poza tym tenże cesarz zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie.
Do VI w. na krzyżu nie umieszczano postaci Chrystusa. Także później nie ukazywano Jezusa umęczonego lecz chwalebnego: jako Króla z diademem zamiast cierniowej korony na głowie, albo jako Arcykapłana, albo jako Dobrego Pasterza. Od wieku XII pojawia się motyw cierpienia. Od tego czasu aż do dziś w Kościele łacińskim zwykle używany jest krzyż gotycki, pasyjny, który wskazuje na mękę i śmierć Chrystusa jako cenę zbawienia. W tradycji prawosławnej do dziś używany jest krzyż chwalebny.
Od czasów Konstantyna, kiedy to chrześcijanie uzyskali wolność wyznawania swojej wiary, krzyż stał się znakiem rozpoznawczym chrześcijan. Od tego czasu jest bardzo często używany w liturgii i uświęca całe życie chrześcijańskie: zaczyna i kończy modlitwę, dzień i każdą ważniejszą czynność, uświęca przestrzeń i jest używany przy wszelkich błogosławieństwach.
Ojcowie Kościoła podkreślali, że krzyż jest symbolem, w którym streszczają się najistotniejsze prawdy wiary chrześcijańskiej. Św. Jan Damasceński pisze: „Krzyż Pana naszego Jezusa Chrystusa, a nie cokolwiek innego, zwyciężył śmierć, zgładził grzech praojca, pokonał piekło, darował nam zmartwychwstanie, udzielił siły do wzniesienia się ponad doczesność i ponad samą śmierć, zgotował powrót do dawnej szczęśliwości, otworzył bramy raju, umieścił naturę naszą po prawicy Boga, uczynił nas Jego dziećmi i dziedzicami”.
Znak krzyża rozpoczyna i kończy modlitwę chrześcijanina. W liturgii jest gestem błogosławieństwa. Krzyż zawieszany na szyi, w mieszkaniu, w pracy, stawiany na szczytach świątyń przypomina wierzącym o ich powołaniu. Jego znaczenie staje się szkołą życia dla chrześcijan widzących w nim ostateczne zwycięstwo dobra nad złem.
Kai.pl/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
13 września
Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła
Zobacz także: • Błogosławiony Franciszek Drzewiecki, prezbiter i męczennik |
Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami. Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat. W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy. W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów. Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka. Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność. Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął. Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji. Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów. Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia.W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni. W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą. W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro. |
______________________________________________________________________________________________________________
12 września
Najświętsze Imię Maryi
Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia. Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”. Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Bożej. Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787). Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego. |
___________________________________________________________________________
***
Najświętszego Imienia Maryi – 12 IX
To przede wszystkim moc wiary kazała królowi i jego wojsku stanąć w obliczu śmiertelnego zagrożenia, w obronie wolności Europy i Kościoła, i wypełnić tę historyczną misję aż do końca.
24.1 Kiedy przed ponad trzystu laty na wzgórzach Lasu Wiedeńskiego toczyła się decydująca bitwa, dla ludzi w oblężonym mieście słowa Psalmisty nabrały nowego, konkretnego znaczenia: Wznoszę swe oczy ku górom: skądże nadejdzie mi pomoc? Pomoc mi przyjdzie od Pana (Ps 121 (120), 1-2). Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej na wzgórzu Kahlenberg „przypomina, że również ci, którzy nieśli miastu wyzwolenie, wiedzieli, jak bardzo zdani są na pomoc z góry. Nie chcieli rozpoczynać bitwy, zanim nie poprosili Boga o pomoc. I tę prośbę ponieśli z sobą w bój: Jezus, Maryja, pomóżcie nam. Tak w owych miesiącach pełnych lęku zagrożony naród podtrzymywała ufność w potężne orędownictwo Maryi. A szczęśliwe zwycięstwo tak dalece przypisywano Jej macierzyńskiemu wstawiennictwu, że od owego czasu dzień 12 września stał się świętem Imienia Maryi. (…) Nigdy niech nie ustaje modlitwa i śpiew, także dzisiaj Imię Maryi jest naszą ucieczką. Mamy nie mniej powodów, by wołać do Niej nieustannie: Maryjo, okryj nas swym płaszczem, uczyń zeń naszą tarczę i obronę; spraw, byśmy trwali pod nim bezpieczni, dopóki nie ustaną wszelkie nawałnice”[1].
„Na kartach Starego Testamentu Prorocy, duchowi przywódcy narodu wybranego, wskazują, że jedynym środkiem prowadzącym do zwycięstwa i odzyskania utraconej wolności jest wewnętrzne nawrócenie, ład moralny, wiara i wierność przymierzu zawartemu z Bogiem. W takich też kategoriach trzeba patrzeć na wiedeńską wiktorię. To przede wszystkim moc wiary kazała królowi i jego wojsku stanąć w obliczu śmiertelnego zagrożenia, w obronie wolności Europy i Kościoła, i wypełnić tę historyczną misję aż do końca. Jakże znamienne jest, że król na swojej drodze do Wiednia zatrzymał się na Jasnej Górze, gdzie odbył spowiedź i uczestniczył we Mszach świętych. Klęczał w Krakowie w kościele ojców Karmelitów przed wizerunkiem Pani Krakowa, a wymarsz z tego miasta ustalił na dzień Wniebowzięcia. Modlił się przed cudownym obrazem w Piekarach Śląskich”[2]. Przekonanie, że zwycięstwo zostało wymodlone, król wyraził zawiadamiając o nim Papieża słowami: Venimus, vidimus, Deus vicit! Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwuciężył! Te słowa możemy odczytać u stóp obrazu Jana Matejki Bitwa pod Wiedniem, znajdującego się w Muzeach Watykańskich. Tylko Pan Bóg daje nam prawdziwe zwycięstwo, czyli zwycięstwo nad grzechem.
Każdy z nas doświadcza wewnętrznego rozdarcia. Z tego też powodu całe życie ludzi „przedstawia się jako walka, i to walka dramatyczna, między dobrem i złem, między światłem i ciemnością”[3]. Potrzebna jest do tej walki cnota męstwa – tak bardzo ceniona u bohaterów. Cnota ta „zapewnia wytrwałość w trudnościach i stałość w dążeniu do dobra. Umacnia decyzję opierania się pokusom i przezwyciężania przeszkód w życiu moralnym. Cnota męstwa uzdalnia do przezwyciężania strachu, nawet strachu przed śmiercią, do stawienia czoła próbom i prześladowaniom. Uzdalnia nawet do wyrzeczenia i do ofiary z życia w obronie słusznej sprawy”[4].
Tak jak wytrwałość w walce, tak i prawdziwe zwycięstwa są możliwe tylko dzięki modlitwie. Głęboka pobożność jest kluczem do miłości, a miłość drogą do zwycięstwa. Św. Josemaría, nawiązując do innych sławnych bitew w obronie chrześcijaństwa – pod Las Navas de Tolosa (1212) i pod Lepanto (1571) – pisał: „Żyj Miłością, a zawsze zwyciężysz – choćbyś został zwyciężony – w każdym Navas i Lepanto twej walki wewnętrznej”[5]. „Konieczną i pilną potrzebą jest to, żebyś poczuł się słabym, pozbawionym wszystkiego. Wówczas rzucisz się pod opiekuńczy płaszcz naszej Matki Niebieskiej z aktami strzelistymi, czułymi spojrzeniami i praktykami nabożeństwa maryjnego… które tkwią w głębi twego synowskiego ducha.
– Ona cię ochroni”[6].
24.2 Błogosławiona jesteś, Dziewico Maryjo, przez Boga Najwyższego, więcej niż wszystkie niewiasty na ziemi; tak bowiem wsławił Twe imię, że Twoja chwała nie zejdzie z ust ludzi[7]. Gdy wymawiamy słodkie imię Maryi, mamy na myśli szczególnie ową zbawienną słodycz pocieszenia, miłości, radości, ufności, męstwa, jakie wlewa zazwyczaj imię Maryi w tych, którzy Jej pobożnie wzywają. Św. Bernard, pałając miłością do Maryi, wołał do Niej z uniesieniem: „O wielka, o litościwa, wszelkich pochwał godna Matko Najświętsza. Twe imię jest tak słodkie i urocze, że nie można go wymówić, żeby zaraz serce tego, który je wymawia, nie zapłonęło miłością ku Bogu; wystarczy nawet, że się nasunie na myśl Twych czcicieli, a już doznają pociechy i serce przepełnia się miłością”[8].
Oddychanie jest oznaką życia, podobnie „częste wzywanie imienia Maryi jest znakiem życia w łasce Bożej albo że wkrótce życie wróci do tych, którzy go wzywają”[9]. Inny autor pisze zaś: „Uważam, że każde Zdrowaś Maryjo, każde pozdrowienie Najświętszej Maryi Panny jest nowym uderzeniem rozkochanego serca”[10].
Jeżeli spojrzymy w głąb naszej duszy, nawet gdy zagłębimy się nieznacznie – przerazimy się! Ile w niej słabości, małości, nędzy. Czyż nie jest więc prawdą, że potrzebujemy Kogoś, kto wstawiłby się za nami przed naszym Bogiem, Kogoś, kto znając nas, przymyka oko i mówi dobre rzeczy o nas, grzesznych synach Ewy? Jakież wielkie rzeczy mówili nam święci o Maryi! Najświętsza Maryja Panna jest „odpocznieniem pracujących, pociechą dla płaczących, lekarstwem dla chorych, portem dla miotanych przez burzę, wybaczeniem dla grzeszników, słodkim pocieszeniem strapionych, ratunkiem dla tych, którzy się modlą”[11].
Bramo niebios zawsze otwarta, Gwiazdo morza! Wspomóż upadły lud, gdy powstać usiłuje[12]. Stale opiewamy Ją w pieśni Witaj, Królowo. Matko miłosierdzia jako naszą Nadzieję. Ostatni sobór ponownie przypomniał nam, że „Kościół katolicki pouczony przez Ducha Świętego darzy Ją synowskim uczuciem czci jako matkę najmilszą”[13]. Ona, dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swego Syna, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa. Ona, „póki nie nadejdzie dzień Pański, przyświeca Ludowi Bożemu jako znak pewnej nadziei i pociechy”[14].
„Należy kochać Najświętszą Maryję Pannę: nigdy nie będziemy Jej kochać dostatecznie! Kochaj Ją bardzo! – Niech ci nie wystarczy wystawianie Jej podobizn, pozdrawianie ich i odmawianie aktów strzelistych. Naucz się w swoim życiu pełnym męstwa codziennie ofiarować Jej jakieś małe poświęcenie jako oznakę swojej miłości i pragnienia, aby cała ludzkość żywiła do Niej taką samą miłość”[15].
„Zatem niechaj odstąpią owi zarozumialcy, którzy obawiają się, że nadmiernie czcimy Dziewicę. Ona jest godna wszelkiej czci oddawanej czystemu stworzeniu, tak duchowemu, jak i cielesnemu. Ci, którzy nie są wynaturzeniem chrześcijaństwa, lecz należą do prawdziwego pokolenia Jezusa Chrystusa, kochają tę Panią, czczą Ją i błogosławią we wszystkim i za wszystko: Błogosławione będą odtąd wszystkie pokolenia”[16].
24.3 Kiedy czasami przyjdzie nam czuwać przy chorym, nieprzytomnym człowieku, wtedy trzymając go za rękę gorąco powtarzamy jego imię mając nadzieję, że nas słyszy. I bywa, że w świadomości chorego głos bliskiej mu osoby rozpala światło i człowiek budzi się, odzyskuje przytomność. Nasza miłość i nadzieja dodają mu sił i przywracają chęci do walki z chorobą.
Maryja jest naszą matką od chwili, gdy jej Syn konając na Krzyżu powierzył Jej nas. Odtąd nie wypuszcza nas ze swoich miłujących dłoni. Czuwa nad nami od pierwszych chwil życia na wszystkich naszych drogach. Nic nie umniejsza Jej miłości do nas, ani nasze zdrady, ani kłamstwa. Jest matką przywykłą do bólu i w chwilach naszych niewierności obejmuje nas, z czułością powtarzając nasze imię. Nigdy nie traci nadziei, że wygramy walkę ze złością, niecierpliwością, kłamstwem czy strachem. A codziennie tyle ich musimy stoczyć. Kiedy boimy się przyznać do błędu – imię Maryi doda nam odwagi. Gdy pokusa wydaje się nie do przezwyciężenia – wyszeptane imię Matki wznosi wysoko nasze szańce. Kiedy skłonność do gniewu zaczyna przeradzać się w agresję, krzyczmy: Maryjo! – Ona uchroni nas przed grzechem.
„Nasze dusze są zimne, potrzebują ciepła. Jesteśmy rozproszeni; potrzebujemy skupienia. Błądzimy w ciemnościach; potrzeba nam światła. Pielgrzymujemy jak ludzie oschli, zagubieni, uśpieni, leniwi i grzeszni; trzeba, byśmy schronili się u tej, która jest w pełna łaski, u Matki Miłosierdzia. Wzywaj Ją z wiarą, nadzieją i miłością, gdyż Ona jest gwarancją, że droga, którą kroczymy zaprowadzi nas do świętości. W Jej łonie wielu znalazło schronienie! Uciekaj się do Maryi tak jak święci. Niewiasto obleczona w słońce! Wędrujemy po ciemku, oświetl nam drogę. Brak ci wiary? Maryja napełni cię betlejemskim światłem i oświetli twe noce. Ogarnia cię smutek? Ona obdarzy się radością, jak w Kanie, na twoje święta rodzinne. Czujesz się zniechęcony? Maryja doda ci sił w twojej codziennej pracy. Nie masz na nic siły? Maryja da ci siły, byś kroczył drogą krzyża, jak na Kalwarii. Znajdujesz się w opłakanej sytuacji? Nowa Królowa Estera dokona wszystkich niezbędnych cudów, żeby wyprowadzić nas z opresji”[17].
„I miłosierdzie Jego z pokoleń na pokolenia (Łk 1,50). To nie na jedno, dwa, trzy, ani nawet na pięć pokoleń rozciąga się miłosierdzie Boże, lecz na wieki – z pokoleń na pokolenia dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego (Łk 1, 50-51). Choć słaby przystąpisz do Pana, jeśli się go boisz, usłyszysz obietnicę, którą ci Pan daje dla twej bojaźni”[18]. Maryja, Matka Miłosierdzia, okrywa naszą słabość płaszczem swej mocy. To Jej delikatność i słodycz otwierają najzatwardzialsze serca na łaskę zbawienia. „Sancta Maria, Stella maris! – Święta Maryjo, Gwiazdo morza, prowadź nas!
Wołaj tak z mocą, gdyż nie ma takiego sztormu, który mógłby zatopić Najsłodsze Serce Panny Maryi. Kiedy zobaczysz, że zbliża się burza i schowasz się w tej pewnej Przystani, jaką jest Maryja, nie zaznasz niebezpieczeństwa rozbicia czy zatonięcia”[19].
Specjalnie do wydania polskiego opracowano medytacje na święta św. Brygidy Szwedzkiej Patronki Europy, św. Teresy Benedykty od Krzyża, św. Maksymiliana Marii Kolbego, Matki Bożej Częstochowskiej, św. Jacka Odrowąża, św. Faustyny Kowalskiej, św. Jana Kantego i bł. Karoliny Kózkówny, Najświętsze Imię Maryi, oraz święto Niepodległości. Większość z nich przez śp. Jana Jarco.
* Święto Imienia Maryi zostało ustanowione przez papieża bł. Inocentego IX na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami pod Wiedniem, odniesionego w roku 1683 przez króla Jana Sobieskiego i sprzymierzone wojska chrześcijańskie. W samym dniu bitwy o świcie król służył do Mszy świętej odprawianej przez kapucyna, bł. ojca Marka d’Aviano i razem z Księciem Lotaryńskim przystąpił do Komunii świętej. Donosząc o wiktorii, która wzbudziła wielką radość w całym świecie chrześcijańskim, pisał do papieża, prafrazując słowa Cezara: Venimus, vidimus, Deus vicit, a przez ojca Marka przesłał mu zieloną chorągiew wielkiego wezyra Kara Mustafy.
[1] Jan Paweł II, Przemówienie, Wiedeń (Kahlenberg), 13 IX 1983.
[2] Tamże.
[3] Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 13.
[4] Katechizm Kościoła Katolickiego, 1808.
[5] Św. Josemaría Escrivá, Droga, 433. (Na pamiątkę zwycięstwa w bitwie pod Lepanto św. Pius V ustanowił święto Matki Bożej Różańcowej).
[6] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 354.
[7] Mszał Rzymski, antyfona na wejście.
[8] Św. Bernard z Clairvaux, w: św. Alfons Maria Liguori, Pochwały Maryi.
[9] Tamże.
[10] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 615.
[11] Św. Jan Damasceński, Homilia na Zaśnięcie Najświętszej Maryi Panny.
[12] Antyfona Matko Okupiciela (Alma Redemptoris Mater), cyt. za: Przewodnik modlitwy, wybór i opr. ks. J. Socías, ks. J. O’Dogherty, Kraków – Ząbki 2008, s. 591.
[13] Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 53.
[14] Tamże, 68.
[15] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 527.
[16] Św. Franciszek Salezy, Kazanie na Zesłanie Ducha Świętego.
[17] J. Urteaga Loidi, Wady świętych, Ząbki 2000, s. 2
[18] Orygenes, Homilia na temat hymnu Magnificat, Teksty o Matce Bożej, t. I, s. 32.
[19] Św. Josemaría Escrivá, Kuźnia, 1055.
Opus Dei
_______________________________________________________________________________
12 września: imieniny Matki Bożej
The Virgin in Prayer Artist: Sassoferrato Date made: 1640-50 / The National Gallery, London
***
Z Jej imieniem na sztandarze dokładnie 12 września 1683 r. król Jan III Sobieski ruszał na pole bitwy pod Wiedniem i – wygrał. Od tego czasu co roku 12 września Kościół świętuje imieniny Matki Bożej
Miriam, Mariam, Mariamme a może po prostu Maria? Nie wiemy jak dokładnie św. Anna zwracała się do swojej Córki, ani też jak sama Maryja wymawiała swoje imię. Wiemy, że było to imię w Ziemi Świętej popularne, wszak tylko w Ewangelii kobiet imieniem Maria wymienionych jest kilka. Wiemy też, że wśród wielu jego znaczeń najczęściej wymienia się „Mój Pan jest wielki”.
Według apokryficznej Protoewangelii Jakuba imię to nie zostało wymyślone przez Rodziców Matki Bożej, lecz przekazane przez anioła, który zapowiedział im narodziny niezwykłej córki.
Wdzięczność za zwycięstwo pod Wiedniem
Imieniu Matki Bożej wielką cześć oddawano osobno najpierw w XVI-wiecznej Hiszpanii, ale Jego kult istniał wówczas także w Polsce i w obu miejscach związany był ze świętem Narodzin Najświętszej Maryi Panny 8 września. Dla całego Kościoła obchód dnia Imienia Maryi ustanowił papież Innocenty XI i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Miało to ścisły związek z odsieczą wiedeńską, bowiem król Jan III Sobieski wyraźnie wspominał o tym, że szedł do walki z Imieniem Maryi na sztandarze. Wcześniej o Bożą pomoc w walce z zagrażającymi Europie Turkami modlił się przed obrazem Matki Bożej Piekarskiej, również czczonej 12 września. Święto Jej imienia miało być wyrazem wdzięczności Kościoła za Bożą pomoc w ten znaczącej bitwie.
Imię należące tylko do Matki Boga
Cześć dla Imienia Matki Bożej była przez wiele wieków tak duża, że nie zalecano wiernym nadawania dziewczynkom imienia Maria. Było ono zarezerwowane wyłącznie dla Matki Boga. “Imię Maryja od czasu, gdy je nadano dziecięciu Joachima i Anny, wywołuje i będzie zawsze wywoływało wrażenie niezwykłe – to imię tak słodkie, czyste, wdzięczne i święte; imię najbardziej rozpowszechnione, a zarazem najbardziej pospolite; imię, co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa” – pisze w książce “Życie Maryi Matki Bożej Jean Jacques Nickolas. Aby jednak przywoływać wstawiennictwa Maryi nad nowonarodzonym dzieckiem płci żeńskiej nadawano najczęściej imię pochodne: Marianna, Mariola, Maryla, Marzena czy Marlena.
Stacja 7. pl
______________________________________________________________________________________________________________
11 września
Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święci męczennicy Prot i Hiacynt • Święty Jan Gabriel Perboyre, prezbiter i męczennik |
Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście. Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem. W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci. Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii. W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia. Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”. W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”. 11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób. Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS. |
______________________________________________________________________________________________________________
10 września
Święta Pulcheria, cesarzowa
Zobacz także: • Błogosławiony Ogleriusz, opat • Błogosławiony Franciszek Gárate, zakonnik • Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter |
Pulcheria urodziła się 19 stycznia 399 r. w Konstantynopolu jako jedno z pięciorga dzieci cesarza Arkadiusza. Po śmierci ojca, matki i siostry została oddana na wychowanie pod opiekę eunucha, Antiocha, dzięki któremu otrzymała wszechstronne wykształcenie. Władała doskonale nie tylko językiem greckim, ale również łacińskim. 14 lipca 414 r. jej brat, Teodozjusz, został cesarzem. Natychmiast do współrządów powołał Pulcherię i nadał jej tytuł Augusty (cesarzowej). W senacie umieszczono jej popiersie obok popiersia cesarza. Odtąd dzieliła z bratem rządy, wywierając na niego przemożny, ale też i dobroczynny wpływ. Z jej inicjatywy wyszły dekrety przeciwko montanistom i eunomianom (415), a potem przeciwko nestorianom (429). Wydała także ustawę zabraniającą poganom przyjmowania publicznych urzędów i stanowisk państwowych (416). Hierarchii Kościoła okazywała wielki szacunek, wspierała kościoły i klasztory. Złożyła ślub dozgonnej czystości, składając na odpowiednim dokumencie własnoręczny podpis. Skłoniła do tego samego również dwie swoje siostry. Oddawała się w wolnym czasie pilnie studiom Pisma świętego, modlitwie i dziełom miłosierdzia. Jej osobistą zasługą było to, że stosunki pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem ułożyły się bardzo pomyślnie. Korespondowała z papieżem św. Leonem I Wielkim i sama także otrzymywała od niego listy. Popierała rozwój kultury, wspierała budowę nowych świątyń. Po pewnym czasie na zaplecze władzy cesarskiej dostał się ambitny minister Chryzapiusz. Miał on tak wielki wpływ na cesarza, że stał się niemal wszechwładny. Swoimi intrygami doprowadził do tego, że Pulcheria musiała opuścić dwór cesarski i zamieszkać w pałacu w Hebdomon, gdzie wiodła życie na pół klasztorne. Patriarcha Konstantynopola, Nestoriusz, dla przypodobania się cesarzowi i jego ministrowi, jawnie okazywał cesarzowej swoją niechęć. Posunął się tak daleko, że nie pozwalał jej uczestniczyć w niedzielnej liturgii. Zniszczył też jej portret zawieszony przy ołtarzu obok złożonych przez nią darów i dokumentu ślubu dozgonnego dziewictwa. Pulcheria jawnie potępiła jego błędy i okazywała swoją przyjaźń największemu pogromcy jego herezji, św. Cyrylowi Aleksandryjskiemu. Kiedy za zezwoleniem cesarza zwołano do Efezu synod i dotkliwie pobito na nim wyznawców prawowiernych przekonań (przeszedł on do historii pod nazwą synodu “zbójeckiego”), Pulcheria dała publicznie wyraz swojemu oburzeniu (449). Papież św. Leon I wyraził jej za to podziękowanie i uznanie. Cesarzowa odpowiedziała listem, domagającym się zwołania soboru powszechnego. 28 lipca 450 r. zmarł cesarz Teodozy II. Pulcheria natychmiast powróciła na dwór cesarski, usunęła Chryzapiusza i objęła rządy. Niedługo potem poślubiła prawie 60-letniego i chorowitego dowódcę wojska, senatora Marcjana, który jako cesarz objął z nią współrządy. Postawiła wszakże warunek, że małżeństwo będzie dziewicze. Koronacja odbyła się 25 sierpnia 450 r. Papież św. Leon I wysłał delegację z gratulacjami. Cesarzowa z tej okazji (451) dokonała uroczystej translacji (przeniesienia) relikwii św. Flawiana, patriarchy Konstantynopola, który na synodzie “zbójeckim” tak został pobity, że niebawem zmarł. Jego relikwie przeniesiono do kościoła Dwunastu Apostołów, który odgrywał wówczas rolę narodowego mauzoleum cesarstwa. Znajdowały się tam relikwie Apostołów (stąd nazwa kościoła) i znakomitych świętych Kościoła wschodniego. Ostatnim wielkim dziełem św. Pulcherii było zwołanie Soboru Chalcedońskiego w roku 451, na którym została definitywnie i ostatecznie potępiona nauka Nestoriusza. W jednej z sesji cesarzowa uczestniczyła osobiście i odebrała hołd od ojców soboru. Papież po odbytym soborze wysłał osobne pismo z podziękowaniem do cesarzowej. Pulcheria panowała 39 lat. Zmarła w roku 453, mając 54 lata. Jej ciało umieszczono w kościele Dwunastu Apostołów. Cesarz Leon, następca Marcjana, na grobowcu Pulcherii umieścił jej portret. Kazał także na jednym z placów Konstantynopola umieścić jej posąg. Czczona jest jako święta zarówno przez katolików, jak i prawosławnych.W ikonografii święta Pulcheria przedstawiana jest w stroju cesarskim, w koronie na głowie. W dłoni trzyma model kościoła. |
______________________________________________________________________________________________________________
9 września
Święty Piotr Klawer, prezbiter
Zobacz także: • Święty Piotr z Pébrac, prezbiter • Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter • Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica • Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter |
Piotr Klawer urodził się 25 czerwca 1580 r. w Verdú (Katalonia w Hiszpanii) w zamożnej rodzinie rolniczej. Wcześnie stracił matkę i starszego brata. W roku 1596 rozpoczął studia na uniwersytecie w Barcelonie, który prowadzili wówczas jezuici. Zawarł z nimi przyjaźń i wstąpił w ich szeregi. W latach 1602-1604 odbył nowicjat i złożył pierwsze śluby. Praktykę pedagogiczną jako kleryk odbył w roku szkolnym 1604/1605 w Geronie. W czasie studiów filozoficznych (1605-1608) w kolegium jezuickim w Palma na Majorce zetknął się z bratem zakonnym, św. Alfonsem Rodriguezem. Ten przepowiedział mu, że polem jego misyjnej pracy będzie troska o Murzynów w Ameryce Południowej. Studia teologiczne Piotr odbywał w Barcelonie (1608-1610). Właśnie w tym czasie jezuici otworzyli w Kolumbii misję. Piotrowi nakazano przerwać studia i wyjechać tam do pracy wśród niewolników murzyńskich, których wówczas masowo zwożono z Afryki w charakterze niewolników – jako darmowej, najtańszej siły roboczej. Przewożeni w najprymitywniejszych warunkach, często nieszczęśliwi, nie wytrzymywali długiej podróży. Bezceremonialnie wyrzucano ich wtedy na pożarcie rekinom, które gromadami towarzyszyły tragicznym konwojom. Epidemie niemniej licznie dziesiątkowały ofiary barbarzyństwa. Nie znano bowiem współczesnych środków sanitarnych, zresztą uważano je za rzecz zbędną. Sumienie uspokajano naiwnym twierdzeniem, że Murzyni nie są ludźmi i nie mają duszy. Wstrząśnięty niedolą i krzywdą czarnych braci, Piotr Klawer oddał się posłudze wobec nich; stał się niewolnikiem niewolników. Swoim bezgranicznym poświęceniem chciał chociaż w małej części wynagrodzić im krzywdę. Na kartce formuły ślubów zakonnych Piotr dopisał znamienne słowa: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak wówczas nazywano Murzynów. Święcenia kapłańskie Piotr otrzymał w 1616 r. w Kartagenie. Jako kapłan mógł służyć Murzynom wszechstronną pomocą duchową i materialną: starał się dla spragnionych o orzeźwiający napój, dla wygłodniałych o posiłek, dla nagich o jakiś ubiór, dla chorych o lekarstwa. Energicznie interweniował tak u osób prywatnych, jak i u władz, by ulżyć niedoli niewolników. Osobnym ślubem zobowiązał się im służyć. Jego bezgraniczne miłosierdzie otwierało mu ich serca. Miał pozyskać dla wiary i osobiście ochrzcić kilkadziesiąt tysięcy Murzynów. Siły do ponad czterdziestoletniej posługi Piotr Klawer znajdował w rozważaniu Męki Pańskiej, w codziennej Mszy świętej i w serdecznym nabożeństwie do Matki Bożej. Odszedł po nagrodę do nieba 8 września 1654 r. Choć proces beatyfikacyjny rozpoczęto na tyle wcześnie, że zeznania złożyli bezpośredni współpracownicy Piotra Klawera (w tym niewolnicy-tłumacze), jednak dopiero po 200 latach papież Pius IX w roku 1851 włączył go do grona błogosławionych. Powodem tego opóźnienia było zawieszenie procesu w okresie kasaty zakonu jezuitów. Papież Leon XIII zaliczył Piotra Klawera do grona świętych w roku 1888 (jednocześnie z jego mistrzem duchowym, br. Alfonsem Rodriguezem). Ten sam papież ogłosił św. Piotra Klawera patronem misji wśród Murzynów (1896). Dwa lata wcześniej (1894) Polka, bł. Maria Teresa Ledóchowska (+ 1922), założyła Stowarzyszenie św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskiej, które niebawem przeobraziło się w nową rodzinę zakonną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w roku 1910. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne zgromadzenia zakonne, które obrały sobie św. Piotra Klawera za szczególnego patrona. Są to siostry św. Piotra Klawera w Kolumbii i w Italii. |
_____________________________________________________________________________
9 września
Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica
Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy. Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką. W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło. W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi. Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku.W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania. |
__________________________________________________________________________________________
Błogosławiona z Sieprawia
Jest patronką ojczyzny, tercjarzy franciszkańskich, służących, studentów, nieuleczalnie chorych oraz chorych na stwardnienie rozsiane. Jej atrybutem jest różaniec.
***
Sto lat temu, 12 marca 1922 r., zmarła Aniela Salawa. Jej ostatnie chwile życia doczesnego opisał redemptorysta o. Franciszek Świątek w książce pt. W blaskach Anioła. Bł. Aniela Salawa. Autor przypomina, że na 4 dni przed śmiercią przeniesiono ją (cierpiącą z powodu chorób płuc, gardła, krtani, raka żołądka i rozsianego stwardnienia rdzenia kręgowego) z maleńkiego pomieszczenia w suterenie do szpitalika św. Zyty. Umierająca nie mogła mówić, 11 marca odzyskała jednak głos, ożywiła się i nabrała niezwykłego blasku. Z zachowanych relacji wynika, że przed śmiercią zobaczyła Matkę Bożą. W niedzielę 12 marca w 1922 r. około południa, gdy przyjęła Komunię św., jej twarz bardzo się zmieniła. Anna – jej rodzona siostra zapamiętała, że oczy Anieli zajaśniały, stały się błękitne. Odniosła wrażenie, że kogoś widzi…
Kult i beatyfikacja
Grób Anieli Salawy na cmentarzu Rakowickim przyciągał potrzebujących pomocy; najpierw jej koleżanki, potem coraz więcej osób. Ich modlitwy były wysłuchiwane. Po II wojnie światowej o. Joachim Bar, franciszkanin, zgromadził materiał do kościelnego procesu informacyjnego, który odbył się w Kurii Metropolitalnej w Krakowie. W 1949 r. dokonano ekshumacji szczątków Anieli Salawy, które przeniesiono do bazyliki Franciszkanów, gdzie znajdują się do dziś. Przy jej grobie modlili się książę kard. Adam Stefan Sapieha i przyszły papież – kard. Karol Wojtyła. Zanim jeszcze Aniela Salawa została beatyfikowana, wypraszano tu wiele łask. I tak jest do dzisiaj, przychodzą tutaj nie tylko mieszkańcy Krakowa, by prosić bł. Anielę o pomoc w utrapieniach.
13 sierpnia 1991 r., na Rynku Głównym w Krakowie, Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Anieli Salawy. Jej czciciele modlą się 9. dnia każdego miesiąca w krakowskiej bazylice Franciszkanów o jej rychłą kanonizację.
Szczególnym kultem bł. Aniela cieszy się w rodzinnej miejscowości – w Sieprawiu, gdzie jest pierwsze sanktuarium jej poświęcone. W kaplicy, która znajduje się w bocznej nawie kościoła, modlą się nie tylko parafianie, ale też liczni jej czciciele z całej Polski, a nieraz i spoza granic. Na stronie internetowej www.sanktuarium-siepraw.katolicki.eu , w zakładce „droga do świętości”, zainteresowani znajdą kompendium wiedzy na temat bł. Anieli Salawy. Także w Sieprawiu trwa modlitwa o rychłą kanonizację błogosławionej. Czciciele dziękują za łaski otrzymane za jej wstawiennictwem i zanoszą prośby. Ten kult objawia się szczególnie w uroczystości odpustowe ku jej czci (9 września).
W szkole życia
Pierwszy kustosz sanktuarium – ks. prał. Piotr Kluska, dziś emerytowany proboszcz, potrafi godzinami opowiadać o życiu i powołaniu, które zrealizowała ta wiejska dziewczyna, o jej drodze do świętości. – Błogosławiona Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w Sieprawiu. Była dziewiątym dzieckiem Bartłomieja i Ewy z d. Bochenek. Po latach wspominała o trudnym dzieciństwie. Mama uczyła swoje dzieci dużo pracować, a mało jeść… – opowiada ks. Piotr i dodaje: – Na utrzymanie rodziny ojciec dorabiał usługami kowalskimi. Dzięki temu w domu była bieda, ale nie było nędzy. Pomimo materialnych niedostatków rodzinę było stać na religijne książki, które w wolnym czasie wspólnie czytano.
O wyborach bł. Anieli mówił z uznaniem w homilii wygłoszonej w Sieprawiu kard. Stanisław Nagy: „W wieku lat 16 wyszła dobrowolnie na służbę w krakowskich domach. Wybrała świadomie ten standard życia, upokarzający, ocierający się przecież tak często o nędzę, jak się o nędzę także ona otarła. I wiedziała, co brała. I wiedziała z całą świadomością, że nie będzie deptała po krakowskich wielkich ścieżkach, błyszczących dostojeństwem, nie będzie uczęszczała na krakowskie uczelnie i nie będzie startowała do wielkości naukowych. Zostanie służącą…”. Równocześnie zauważył: „Miała swoją własną szkołę. Szkołę przede wszystkim życia pokornego, szkołę życia w cierpieniu i szkołę modlitwy”.
Ksiądz Kluska przypomina, że Jan Paweł II stawiał bł. Anielę Salawę obok św. Jadwigi Królowej. – Papież podkreślał, że tę samą prawdę wyrażają życie wielkiej królowej i życie prostej służącej. W dniu beatyfikacji powierzył jej opiece naszą ojczyznę, wołając: „Naucz nas być wolnymi!”.
Służąca i mistyczka
Mój rozmówca przekonuje, że Aniela Salawa była przede wszystkim wielką mistyczką. – W swoim Dzienniku prawie nie wspomina o ciężkiej pracy służącej – zauważa i dodaje: – Zawarła w nim osobistą historię odkrywania Boga i dążenia do zjednoczenia z Chrystusem, zwłaszcza cierpiącym. Poznajemy też jej zmagania duchowe, pobożność, mistyczne świadectwa.
W kolejne rocznice beatyfikacji czciciele spotykają się przy źródełku, z którego czerpała wodę ich błogosławiona rodaczka, i uczestniczą w sprawowanej tu Mszy św. Spalony kościół, w którym była chrzczona, odbudowano. Ksiądz Piotr informuje: – Po 30 latach od pożaru, w 10. rocznicę beatyfikacji Anieli Salawy, świątynię podźwignięto z ruin. To pomnik dziedzictwa kultury i wotum za beatyfikację. Tu błogosławiona otrzymała chrzest. A gdy opuszczała rodzinny Siepraw, by pójść na służbę do Krakowa, uklękła na progu tej świątyni i powierzyła się opiece Matki Bożej Sieprawskiej.
Z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę w Sieprawiu między starym i nowym kościołem stanął pomnik upamiętniający św. Jana Pawła II i bł. Anielę, która w czasie I wojny światowej w Krakowie niosła pomoc rannym żołnierzom. Lokalna społeczność jest dumna ze swej rodaczki. Samorząd gminy Siepraw zwrócił się do metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego o ustanowienie bł. Anieli Salawy patronką gminy. Samorządowcy wyjaśniają, że także w ich pracę jest wpisana służebna rola wobec mieszkańców. Przypominają patriotyzm błogosławionej, w tym napisany przez nią miesiąc przed śmiercią Akt ofiarowania się za Polskę.
Błogosławiony kard. Stefan Wyszyński w swych więziennych zapiskach napisał o Anieli Salawie: „(…) im bardziej zdobywał ją sobie Bóg, tym więcej oddawała się ludziom w przedziwnej gotowości ofiary i usłużności, a nawet zastępczego cierpienia. Jest to doskonała patronka na czasy współczesne”. Także na te nasze!
Maria Fortuna-Sudor/Tygodnik Niedziela
______________________________________________________________________________________________________________
8 września
Narodzenie Najświętszej Maryi Panny
Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję. Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa. Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej. Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów. W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki. We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727).Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”. |
__________________________________________________________________________________
Narodzenie NMP – 8 września
Z radością obchodzimy Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, z Niej wzeszło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem.
***
23.1. Z radością obchodzimy Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, z Niej wzeszło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem[1].
Zaproszenie do radości występuje już na samym początku tekstów liturgicznych na dzisiejsze święto. Jest to czymś naturalnym: skoro zawsze rodzina, przyjaciele i sąsiedzi cieszą się z narodzin dziecka i skoro każde urodziny obchodzi się radośnie, to dlaczego nie mielibyśmy być w pełni radośni w święto narodzenia naszej Matki? To szczęśliwe wydarzenie zapowiada, że Mesjasz jest już blisko: Maryja jest Gwiazdą Zaranną, która uprzedza wschód słońca i zapowiada nadejście Zbawiciela, Słońca sprawiedliwości, w historii rodzaju ludzkiego. „Wypadało – stwierdza pisarz duchowy z dawnych wieków – aby to promienne i zdumiewające przyjście Boga do ludzi poprzedzało jakieś wydarzenie, które by nas przygotowało na przyjęcie z radością wielkiego daru zbawienia. I takie jest znaczenie święta, które dzisiaj sprawujemy, gdyż Narodzenie Matki Bożej jest wstępem do tej skarbnicy dóbr (…). Niechaj więc całe stworzenie wyśpiewuje z zadowolenia i na swój sposób przyczyni się do radości właściwej temu dniowi. Niechaj niebo i ziemia złączą się w tych obchodach i niechaj świętuje wszystko, co jest na świecie i ponad światem”[2].
Liturgia dzisiejszej Mszy świętej odnosi do Najświętszej Maryi Panny fragment z Listu do Rzymian (Rz 8,28-30), w którym św. Paweł opisuje miłosierdzie Boga wybierającego ludzi do wiekuistego przeznaczenia. Maryja przed wiekami została przeznaczona przez Trójcę Przenajświętszą na Matkę Syna Bożego i w tym celu przyozdobiona została wszelkimi łaskami: „Dusza Maryi była najpiękniejsza wśród stworzonych przez Boga, tak iż po wcieleniu Słowa była ona największym i najgodniejszym dziełem, którego Wszechmocny dokonał na tym świecie”[3]. Łaska wypełniająca duszę Maryi w chwili poczęcia przewyższała łaski wszystkich świętych i aniołów razem wziętych, gdyż Bóg każdemu daje łaskę odpowiadającą jego misji w świecie. Ogromna łaska dana Maryi była dostateczna i proporcjonalna do szczególnej godności, do której przed wiekami[4] powołał Ją Bóg. Maryja w swej świętości i pięknie była tak wspaniała, ponieważ – jak mówi św. Bernard – nie wypadało, ażeby Bóg posiadał inną Matkę ani też nie wypadało, ażeby Maryja miała innego Syna niż Boga[5]. A św. Bonawentura twierdzi, że Bóg mógł uczynić większym świat, ale nie mógł uczynić doskonalszej Matki od Matki Bożej[6].
Przypomnijmy sobie dzisiaj, że my również otrzymaliśmy od Boga powołanie do świętości, do spełnienia konkretnej misji w świecie. Oprócz rozpamiętywania pełni łaski i piękna Matki Bożej powinniśmy także pamiętać, że Bóg każdemu z nas daje łaski niezbędne i wystarczające do zrealizowania jego powołania w świecie. Możemy być też pewni, że pragnienie obchodzenia naszych urodzin jest czymś naturalnym, gdyż Bóg wyraźnie chciał, żebyśmy się urodzili i wezwał nas do wiecznej szczęśliwości i miłości.
23.2 Boże,(…) napełnij (…) [swój Kościół] radością w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, która dla całego świata stała się nadzieją i jutrzenką zbawienia[7].
Ile lat kończy dziś nasza Matka?… Dla Niej czas już nie płynie, gdyż osiągnęła pełnię wieku, tę wieczną i całkowitą młodość pochodzącą z uczestniczenia w młodości Boga, który – jak mówi św. Augustyn – „jest młodszy od wszystkich”[8] właśnie dlatego, że jest wieczny i niezmienny. Może mieliśmy możliwość przyjrzenia się z bliska radości i wewnętrznej młodości jakiejś świętej osoby i zauważyliśmy, jak z ciała niosącego w sobie ciężar wieku tryskała młodość serca o niepowstrzymanej energii i żywotności. Ta wewnętrzna młodość jest tym głębsza, im ściślejsze jest zjednoczenie z Bogiem. Maryja, będąc stworzeniem najściślej z Nim zjednoczonym, jest najmłodsza ze wszystkich stworzeń. Obecne są w Niej razem młodość i dojrzałość. Tak samo jest z nami, kiedy podążamy wprost ad Deum qui laetificat iuventutem meam (Ps 43 (42), 4), do Boga, który codziennie odmładza nas od wewnątrz swoją łaską i zalewa nas radością.
Już w swojej młodości Najświętsza Maryja Panna cieszyła się pełną i proporcjonalną do swego wieku dojrzałością. Teraz, w Niebie, z pełnią łaski – tej, którą posiadała od początku, i tej, którą osiągnęła przez swoje zasługi, łącząc się z dziełem Syna – spogląda na nas i przysłuchuje się naszym pochwałom i naszym prośbom. Dzisiaj słucha pieśni, którą śpiewamy Bogu, dziękując za to, że Ją stworzył, patrzy na nas i rozumie, gdyż właśnie Ona – po Bogu – wie najwięcej o naszym życiu, o naszych trudach, o naszym zaangażowaniu.
Wszyscy rodzice, kiedy urodzi im się dziecko, uważają, że jest nieporównywalne z żadnym innym i najwspanialsze. Tak samo pewnie myśleli św. Joachim i św. Anna, kiedy urodziła się Maryja, i z pewnością mieli rację. Wszystkie pokolenia nazywają Ją błogosławioną. Owego dnia Joachim i Anna nie mogli jeszcze domyślać się, czym będzie ów owoc ich czystej miłości. Nigdy nie wiadomo. Każde dziecko jest tajemnicą Boga, które przychodzi na świat ze szczególnym zadaniem od Stwórcy.
Dzisiejsze święto każe nam z głębokim szacunkiem traktować poczęcie i narodzenie każdej istoty ludzkiej, której Bóg przez rodziców dał ciało i w którą wlał nieśmiertelną i niepowtarzalną duszę, stworzoną bezpośrednio przez Niego w chwili poczęcia. Wielka radość, którą jako wierni przeżywamy z powodu narodzenia Matki Bożej wymaga równocześnie, abyśmy cieszyli się, gdy w łonie jakiejś matki kształtuje się dziecko i kiedy przychodzi na świat. Także wtedy, kiedy nowo narodzone dziecko wymaga wysiłków, wyrzeczeń, ograniczeń, obciążeń, powinno zawsze zostać przyjęte i czuć, że jest chronione miłością rodziców. Każda poczęta istota ludzka jest powołana do synostwa Bożego, do wielbienia Go i do wiecznej szczęśliwości.
Bóg Ojciec, patrząc na nowo narodzoną Maryję, ucieszył się radością nieskończoną na widok istoty ludzkiej bez grzechu pierworodnego, pełnej łaski, najczystszej, mającej być na zawsze Matką Jego Syna. Bóg użyczył Joachimowi i Annie szczególnej radości, wynikającej z uczestniczenia w łasce wylanej na ich Córkę, ale o ileż większą odczuwaliby radość, gdyby mogli przewidzieć przeznaczenie tej istoty, która przyszła na świat tak jak wszystkie inne? W innym porządku również my możemy się domyślać niezmiernej skuteczności naszego pielgrzymowania po ziemi, jeżeli będziemy wierni otrzymanym łaskom niezbędnym do realizacji powołania, które otrzymaliśmy od Boga przed wiekami.
23.3 Narodzeniu Maryi nie towarzyszyło żadne szczególne wydarzenie i Ewangelie nic nam o nim nie mówią. Urodziła się zapewne w jakimś miasteczku Galilei, prawdopodobnie w samym Nazarecie, i owego dnia nic osobliwego na jej temat nie zostało ludziom objawione. Świat nadal przywiązywał wagę do innych wydarzeń, które potem zostały całkowicie wymazane z ludzkiej pamięci, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. To, co jest ważne dla Boga, często przechodzi niepostrzeżenie przed oczyma ludzi, którzy szukają czegoś nadzwyczajnego, co by ulżyło ich egzystencji. Jedynie w Niebie przeżywano święto, wielkie święto.
Najświętsza Panna przeżyła potem wiele lat niezauważona przez nikogo. Cały Izrael oczekiwał tej dziewicy zapowiedzianej przez Pismo (por. Rdz 3, 15; Iz 7, 14), ale nikt nie wiedział, że ona już żyje wśród ludzi. Na pozór prawie nie różniła się od innych. Odznaczała się silną wolą, pragnęła i kochała z trudną do zrozumienia siłą, miłością, która we wszystkim dostosowywała się do miłości Boga. Swoją inteligencję oddała w służbę tajemnicom, które stopniowo odkrywała, doskonale rozumiała związek między nimi i proroctwa mówiące o Odkupicielu, a swoje umiejętności wykorzystywała przy tkaniu, gotowaniu i innych pracach domowych. Odznaczała się dobrą pamięcią: chowała wiernie wszystkie (…) sprawy w swym sercu (Łk 2, 51) i przechodziła od jednego wspomnienia do drugiego, posługiwała się konkretnymi faktami. Najświętsza Maryja Panna posiadała żywą wyobraźnię, dzięki czemu Jej życie było pełne inicjatyw, służenia innym, przynoszenia ulgi w ich egzystencji, czasami bolesnej z powodu choroby lub nieszczęścia… Bóg spoglądał na Nią z miłością, jak wykonywała drobne obowiązki każdego dnia, a te niepozorne zajęcia przynosiły Jej wielką radość. Maryja wiedziała, że „by się Bogu przypodobać, jednego potrzeba, to jest, aby najdrobniejsze rzeczy czynić z wielkiej miłości – miłość i zawsze miłość”[9].
Gdy patrzymy na Jej zwyczajne życie, uczmy się wykonywać codzienne czynności pamiętając o obecności Bożej. Służmy innym bez hałasu, bez ustawicznego podkreślania swoich praw lub przywilejów, które przecież zostały nam dane, wykonujmy rozpoczętą pracę do końca. Jeżeli będziemy naśladować Najświętszą Maryję Pannę, nauczymy się doceniać drobiazgi monotonnych dni, nadawać nadprzyrodzony sens uczynkom, których może nikt nie widzi: czyszczeniu mebli, uaktualnianiu danych w komputerze, ścieleniu łóżka, szukaniu dokładnych informacji i danych do przygotowywanej lekcji. Te małe rzeczy, wykonywane z miłością, przyciągają miłosierdzie Boże i ustawicznie powiększają łaskę uświęcającą w duszy. Maryja jest doskonałym przykładem takiego codziennego oddania się, które polega na uczynieniu ze swego życia ofiary dla Pana.
„Przy maszynach skomplikowanych znajduje się bardzo wiele rzeczy małych. Na przykład w samolocie można zauważyć całą moc agrafek. Wobec tak dużego samolotu agrafki są czymś bardzo małym. A służą one do tego, aby się śrubki nie odkręcały. Zastępują sztyfcik, jak to mówią mechanicy. I gdyby taka agrafka wypadła, a śrubka się odkręciła, mogłaby być katastrofa całego samolotu. A przecież to drobnostka wobec całego aparatu. Podobnie i w maszynie drukarskiej czy rotacyjnej, niechby tylko zatkał się mały przewód doprowadzający oliwę, a mielibyśmy zupełne zniszczenie łożysk. To nie tylko w maszynach i rzeczach materialnych tak bywa, ale tym bardziej w rzeczach duchowych – w staraniu się o uświęcenie duszy. Od małych rzeczy wiele zależy. Sam Pan Jezus powiedział w przypowieści o talentach, że kto nie będzie wierny w małych rzeczach, powoli upadnie w większych”[10]. Wiele narodów obchodzi dzisiejsze święto pod różnymi nazwami, wykazując trafną intuicję, gdyż, „jeżeli Salomon – poucza św. Piotr Damiani – z okazji poświęcenia materialnej świątyni wraz z całym ludem Izraela składał tak wielką i wspaniałą ofiarę, jakaż musi być radość ludu chrześcijańskiego z powodu świętowania narodzenia Najświętszej Maryi Panny, do której łona, jak do najświętszej świątyni osobiście zszedł Bóg, by przyjąć od Niej ludzką naturę i żyć widzialnie wśród ludzi?”[11]. Jako dobre dzieci nie zaniedbujmy dziś oddawania czci naszej Matce.
* Przekazy o tym święcie Najświętszej Maryi Panny są bardzo dawne. Najpierw obchodzono je na Wschodzie, w Jerozolimie uroczystość poświęcenia bazyliki w miejscu narodzenia się Matki Bożej obchodzono już w V wieku. W Kościele powszechnym to święto obchodzi się od VII w., stało się ono jednym z głównych świąt maryjnych. Święto narodzenia Maryi – Matki Boga i naszej Matki – jest bardzo radosne, ponieważ Jej przyjście na świat zapowiada bliskie zbawienie.
[1] Mszał Rzymski, Msza św. z dnia, antyfona na wejście.
[2] Św. Andrzej z Krety, Rozprawy, 1.
[3] Św. Alfons Maria Liguori, Pochwały Maryi, II, 2.
[4] Por. tamże, III, zag. 7, art. 10.
[5] Św. Bernard z Clairvaux, Kazanie 4 na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, 5.
[6] Św. Bonawentura, Speculum, 8.
[7] Mszał Rzymski, modlitwa po Komunii.
[8] Św. Augustyn, Homilie na Księgę Rodzaju, 8, 26, 48.
[9] Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, 140.
[10] Cyt za: J. Domański, Co dzień ze św. Maksymilianem, Niepokalanów 1994, s. 130.
[11] Św. Piotr Damian, Kazanie 45, 4.
ze strony: Opus Dei
___________________________________________________________________________________-
Świat odnowiony w miłości – święto Narodzenia NMP
8 września Kościół obchodzi święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Pismo Święte nie wspomina o narodzinach Maryi. Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła…
„Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,
zwiastowało radość całemu światu:
z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości,
Chrystus, Bóg nasz. On zniweczył przekleństwo,
dał nam błogosławieństwo, śmierć pokonał,
życie wieczne nam darował”.
(Liturgia Bizantyjska)
Nadeszła godzina w której – można by powiedzieć – ustało tykanie zegara świata. Cisza i nasłuchiwanie. Nastaje niezmiernie ważny punkt w historii. Rodzi się Ta, w której „Pan przygotował Źródło życia”. 8 września Kościół obchodzi święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Pismo Święte nie wspomina o narodzinach Maryi. Według tradycji Anna uważana jest za matkę Maryi, a Joachim, członek królewskiego rodu Dawida, za ojca. Byli oni pobożnymi Żydami. Ponieważ ich małżeństwo pozostawało bezpotomne gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.
Nie znamy miejsca ani daty urodzenia Maryi
Nie znamy miejsca ani daty urodzenia Maryi. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa. Z pism apokryficznych dowiadujemy się, że mając cztery lata została poświęcona Panu. W polskiej tradycji dzień 8 września nosi także nazwę święta Matki Bożej Siewnej i jest związany z poświęceniem ziarna na nowy zasiew. Według dawnego zwyczaju dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Chciano bowiem, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła najpierw Boża Rodzicielka. We Włoszech i niektórych krajach łacińskich możemy spotkać się z kultem Maryi-Dziecięcia. W takich włoskich sanktuariach jak Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej, Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia i Mercatello są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce.
Kilka okruchów informacji
To zaledwie kilka okruchów informacji, które możemy zebrać o narodzeniu Najświętszej Maryi Panny. Jedno jest pewne, że cała Jej wielkość i niezwykłość pochodzi z daru miłości Boga i wybrania na Matkę Jednorodzonego Syna. Św. Bernard, doktora Kościoła, w następujący sposób wysławia Jej tajemnicę: „Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła… Nie znaleziono Jej przypadkiem, w ostatniej chwili, ale od wieków została wybrana, przewidziana i przygotowana przez Najwyższego, strzeżona przez aniołów, zapowiedziana przez patriarchów, obiecana przez proroków… Dlatego spośród wszystkich poruszeń duszy, spośród wszystkich uczuć i przeżyć, jedynie miłość rozjaśnia wszystko i pozwala Maryi odpowiedzieć swemu Stwórcy wzajemnością, wprawdzie nie równą, ale podobną…”.
Miłość rozjaśnia wszystko
„…jedynie miłość rozjaśnia wszystko…” mówi św. Bernard – także tajemnicę narodzenia Maryi, tajemnicę Jej wybrania na Matkę Jezusa, tajemnicę Jej fiat, wiernie spełnianego aż po krzyż. To w Maryi – jak podkreślał Jan Paweł II – „poznajemy przemieniającą moc miłości Bożej. W Niej dostrzegamy świat odnowiony w miłości…” (por. Ecclesia de Euchristia, 62).
Maryjo – Nadziejo i Jutrzenko zbawienia świata – naucz nas miłości, która wszystko wyjaśnia…
sM. Edyta Kapij
______________________________________________________________________________________________________________
Kiedy urodziła się Maryja?
***
Kościół katolicki obchodzi 8 września święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Nie wiemy dokładnie, kiedy narodziła się Maryja, a data tego święta wynika z tradycji kultu maryjnego.
Świętowane tego wydarzenia niesie głęboką treść teologiczną. Narodzenie Maryi było bezpośrednią zapowiedzią przyjścia Zbawiciela. Ojcowie Kościoła mówili, że Maryja poprzedza przyjście Mesjasza tak jak nastanie jutrzenki zapowiada pełny blask dnia. W liturgii bizantyjskiej prawdę tę wyrażają słowa: „Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko, zwiastowało radość całemu światu: z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości, Chrystus, nasz Bóg”, a w liturgii zachodniej prośba o wstawiennictwo tej, która „dla całego świata stała się nadzieją i jutrzenką zbawienia”.
Biblijne objawienie często podkreśla znaczenie urodzin osoby, która odgrywa ważną rolę dla historii zbawienia. Symbolika narodzin jest zapowiedzią nowego życia w wierze, chrztu, Bożego błogosławieństwa. W kanonie Pisma Świętego nie znajdujemy jednak opisu narodzenia i dzieciństwa Maryi, choć temat ten podejmują liczne apokryfy m. in. „Protoewangelia Jakuba”. Trudno jednak na podstawie tych pism odtworzyć prawdziwe wydarzenia z życia Matki Bożej.
Tradycja mówi o tym, że jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim, którzy doczekali się córki dopiero w późnym wieku. Należy pamiętać, że Kościół wyznaje wiarę w niepokalane (ale nie dziewicze, jak w przypadku Jezusa Chrystusa) poczęcie Maryi, która została w ten sposób zachowana od skażenia grzechem pierworodnym. O randze święta Narodzenia NMP świadczy fakt, iż uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi jest obchodzona 8 grudnia, czyli dziewięć miesięcy przed wspomnieniem jej narodzin.
Historia święta sięga czasu poświęcenia jerozolimskiego kościoła św. Anny, wzniesionego w V w. na domniemanym miejscu urodzenia Maryi. Z Jerozolimy, gdzie otacza się czcią figurkę Maryi jako małego dzieciątka, święto przeniesiono w VI w. do Konstantynopola a następnie na Zachód. Pod koniec VIII wieku w Rzymie obchodzono je bardzo uroczyście z procesją stacyjną przy świecach i pochodniach, a przyczynił się do tego papież Sergiusz I.
Współcześnie kult Maryi Dzieciątka (Madonna Bambina) jest silnie rozpowszechniony we Włoszech. W polskiej tradycji dzień 8 września nosi także nazwę święta Matki Bożej Siewnej i jest związany z poświęceniem ziarna na nowy zasiew. Jednym z polskich sanktuariów maryjnych, które obchodzi uroczystości odpustowe w tym dniu, jest Gietrzwałd niedaleko Olsztyna a także bazylika katedralna w Tarnowie.
Gość Niedzielny/kai.pl
_______________________________________________________________________
Matki Bożej Siewnej
8 września wspominamy ze czcią i wdzięcznością narodziny Matki Bożej. Święto to pobudza nas w szczególny sposób do dziękczynienia za ten wielki dar Bożej Miłości.
***
Rodzi się bowiem Ta, która – jak śpiewamy w jednej z pieśni maryjnych – została „przed wiekami przejrzana i za Matkę wybrana, Jezusowi Chrystusowi Niepokalana” (pieśń Witaj, Święta…). Kościół, ciesząc się Maryją, woła w dzień Jej święta słowami liturgii: „Twoje narodzenie, Bogurodzico Dziewico, zwiastowało radość całemu światu; z Ciebie się narodziło Słońce sprawiedliwości, Chrystus, który jest naszym Bogiem. On uwolnił nas od potępienia i przywrócił nam łaskę. On zwyciężył śmierć i dał nam życie wieczne” (antyfona na „benedictus”). Przeto Kościół nazywa Ją Gwiazdą Zaranną zwiastującą już bliski wschód słońca, czyli spełnienie obietnicy. „Istotnie, tak jak gwiazda owa, «jutrzenka», poprzedza wschód słońca, tak Maryja, od swego Niepokalanego Poczęcia, poprzedziła przyjście Zbawiciela, wschód Słońca sprawiedliwości w dziejach rodzaju ludzkiego” (Jan Paweł II, Redemptoris Mater, nr 3).
Ewangelia nie mówi o narodzeniu Maryi. Gdy św. Mateusz kończy rodowód Chrystusa słowami: „Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem” (Mt 1, 16), wymienia Ją po raz pierwszy i od razu ukazuje jako Matkę Zbawiciela. Boskie macierzyństwo było główną przyczyną narodzenia się Maryi. Ona po to została stworzona, aby porodzić Jezusa Chrystusa. Ewangelia nie wymienia też imion rodziców Maryi i miejsca Jej narodzenia. Braki te uzupełniają pisma apokryficzne, które są ważnym przekazem wiary chrześcijan żyjących w pierwszych wiekach. Wśród nich wyróżnia się Protoewangelia Jakuba, napisana w połowie II wieku. Apokryf ten podaje imiona rodziców Maryi, którymi są Joachim i Anna. Mówi o miejscu narodzenia i dzieciństwie Maryi, o oddaniu Jej przez rodziców na dalsze wychowanie do świątyni.
Istnieje wiele niejasności i rozbieżności co do właściwej daty narodzin Matki Bożej. Jeżeli przyjmiemy, że Jezus narodził się w pierwszym roku, to Maryja – między 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Chrystusa. Istnieje również wiele hipotez dotyczących miejsca Jej narodzin. Wskazują one Setoris i Betlejem, trzecia hipoteza – tzw. zachodnia – wskazuje na Nazaret, czwarta – wschodnia, powołująca się na św. Jana Damasceńskiego, wskazuje na Jerozolimę – miasto, w którym na miejscu obecnego kościoła św. Anny miał stać dom rodziców Maryi.
W Jerozolimie miało również początek święto Narodzenia Maryi, które obchodzono co roku 8 września, w rocznicę poświęcenia kościoła pw. Matki Bożej.
W naszej Ojczyźnie święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w szczególny sposób upodobał sobie wiejski lud, nazywając je świętem Matki Boskiej Siewnej. Był bowiem taki dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i po przygotowaniu pól zaczynano jesienny siew:
Gdy o Matce Bożej zasiano,
To ani za późno, ani za rano.
To święto kościelne staje się również tematem dla poetów. Poświęca mu jeden ze swoich wierszy Józef Skóra. W wierszu: Matka Boża Siewna pisze:
Idzie Matka Boska Siewna
po jesiennej roli,
wsiewa ziarno w ziemię czarną
w złotej aureoli.
Rzuca swe płomienne blaski
na pola i sioła,
Miłosierna, pełna łaski
patrzy dookoła…
W święto Matki Bożej Siewnej, jak każe dawny zwyczaj, rolnicy przynoszą ziarno przeznaczone na tegoroczny zasiew. Kapłan, poświęcając je, wypowiada następującą modlitwę: „Boże, Ty sprawiasz, że wszelkie nasiona wpadłszy w ziemię obumierają, aby wydać plon (…). Prosimy Cię, pobłogosław te ziarna zbóż i inne nasiona. Zachowaj je przed gradem, powodzią, suszą i wszelką szkodą, a ziemię użyźnij rosą z nieba, aby rośliny z nich wyrosłe wydały obfite plony. Spraw też, abyśmy za przykładem Najświętszej Maryi Panny (…) przynosili plon stokrotny przez naszą wytrwałość w pełnieniu Twojej woli”.
I tak zaorane zagony czekają na przyjęcie nowego daru – ziemia wkrótce otrzyma nowe ziarno; ono jeszcze przed nadejściem zimy uraduje nasze oczy zielenią. Na wiosnę ziarno przygarnięte przez ziemię, wraz z całą naturą, wybuchnie bogatym wzrostem. Pod koniec lata znów uraduje nas plonem stokrotnym.
Nic więc dziwnego, że Kościół pragnie 8 września, a więc pod koniec lata i na progu jesieni, uczcić Matkę Bożą, wspominając Jej narodzenie. Jej przyjście na świat tak bardzo przywołuje w wyobraźni obraz jesiennego siewu. W Maryi bowiem Bóg powierzył ziemi drogocenne „ziarno”, które w przyszłości wyda plon.
„Błogosławiony jest owoc żywota Twojego…” – modlą się dziś tysiące ludzi wierzących na całej ziemi.
ks. Zenon Mońka/Tygodnik Niedziela
____________________________________________________________________________________
160 razy Maryja – 145. rocznica objawień w Gietrzwałdzie
***
Jak w La Salette (1846), Lourdes (1858) i Fatimie (1917), tak w Gietrzwałdzie w roku 1877 Maryja objawiła się prostaczkom. Komunikowała się z dziećmi w języku, którego używały na co dzień. W Lourdes i w Gietrzwałdzie z ust Pięknej Pani padły słowa o Jej Niepokalanym Poczęciu. W Lourdes, Gietrzwałdzie i w Fatimie różaniec był modlitwą, którą odmawiały dzieci, albo też o nią szczególnie prosiła Maryja. W La Salette, Lourdes i Gietrzwałdzie są źródełka związane z objawieniami. Tyle podobieństw… Różnice? W Gietrzwałdzie Maryja objawiła się ok. 160 razy. Były dni, kiedy działo się to nawet trzykrotnie. Objawienia gierzwałdzkie są jedynymi w Polsce, które uznał Kościół. Najświętsza Maryję Pannę Gietrzwałdzką wspominamy 8 września.
Gietrzwałd 145 lat temu…
W niewielkiej warmińskiej mieścinie, w której – podobnie jak w całych Prusach – Kulturkampf coraz mocniej ograniczał życie Kościoła i równocześnie wzmacniał działania germanizacyjne, dzieci przygotowywały się do I komunii świętej. Był 27 czerwca 1877 roku. Justyna Szafryńska (13 lat) właśnie wracała po egzaminie, który trzeba było zdać, aby przystąpić do Stołu Pańskiego. Udało się. Biły dzwony, dziewczynka zaczęła odmawiać Anioł Pański.
Modlitwa do Matki Bożej wniebowziętej
Wtedy na klonie rosnącym nieopodal plebanii pojawiła się niespotykana jasność. Pojawiła się Piękna Pani siedząca na tronie ozdobionym perłami. Ukazał się też anioł. Kiedy dziewczynka odmówiła Pozdrowienie Anielskie obie postacie uniosły się do nieba. Kolejnego dnia, na Anioł Pański sytuacja powtórzyła się. Klon zajaśniał a dziewczynka poproszona o to, by znów się przy nim pojawić ponownie zobaczyła Maryję. Tym razem jeden z aniołów przyniósł Jej Dziecię Jezus, a inny trzymał krzyż. Takie były początki objawień, które potrwają aż do 16 września.
Justyna opowiedziała to wszystko swojemu proboszczowi. A był nim ks. Augustyn Weischel – z pochodzenia Niemiec, który przez blisko 40 lat posługiwał wiernym w Gietrzwałdzie. Wspierał miejscową ludność i był propagatorem objawień. Taka postawa była powodem prześladowań ze strony władz (represje, więzienie, a nawet zakaz sprawowania posługi duszpasterskiej).
Matka Boża jakby przeszła całą katolicką Europę, ratując słabnącą wiarę, napominając i pocieszając, i rozbudzając nowe życie i zapał religijny (Bł. o. Honorat Koźmiński).
30 czerwca wraz z Justyną przy klonie była Barbara Samulowska (12 lat) i tym razem obu nastolatkom, pochodzącym z ubogich, religijnych rodzin, ukazała się Matka Boża. Była sama. I to właśnie wtedy starsza z dziewczynek zapytała: Czego żądasz Matko Boża? W odpowiedzi dzieci usłyszały: Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec. Kolejnego dnia Piękna Pani zapytana kim jest odpowiedziała: Jestem Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta.
Bazylika Narodzenia NMP w Gietrzwałdzie – I, Bogitor, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons
***
Codzienne objawienia, których doświadczały obie nastolatki, zaczęły się od początku lipca. Odbywały się w czasie wieczornych nabożeństw różańcowych. 10 lipca pisano o nich w prasie, a między 7 a 9 września 1877 roku, kiedy obchodzono święto Narodzenia Matki Bożej do Gietrzwałdu przybyło ok. 50 tysięcy pielgrzymów. Ogółem w trakcie objawień, o których wieści szybko się rozchodziły się, podobno pojawiło się ich nawet ok. 300 tys. i 200 duchownych. Przybywali mimo zakazów i restrykcji władz. Natomiast władze kościelne badały wydarzenia już od 20 sierpnia. Teolodzy badali wydarzenie, a później i lekarze analizowali stan wizjonerek. Ostatecznie, autentyczność objawień uznano w 1977 roku, tym samym należą one do 12 na świecie, które zaaprobowała Stolica Apostolska.
Nigdy nie słyszano jeszcze, aby tak długo i tak przystępnie i do tego w sposób tak uroczysty ukazała się Matka Boża (Bł. o. H. Koźmiński).
W trakcie objawień, za pośrednictwem Justyny i Barbary, wierni powierzali Matce Bożej to, co leżało im na sercu. Od pytań o zbawienie przez to, co niosła codzienność – problemy ze zdrowiem, rodzinne czy te związane z nałogami. Pytali o sytuację Kościoła, tego na Warmii, gdzie cierpiały „osierocone”, pozbawione kapłanów parafie. Pytali: Czy Kościół w Polsce będzie oswobodzony? Maryja odpowiadała, a Jej obecność zmieniała nie tylko okolicznych mieszkańców. Ożywienie religijne było odczuwalne i w Królestwie Kongresowym, jak też w Rosji – pielgrzymowano, odmawiano różaniec, pojawiły się działania związane z propagowaniem trzeźwości, wzrosła ilość powołań zakonnych. Pod wpływem objawień w Gietrzwałdzie, ich wielki orędownik i propagator, kapucyn bł. o. Honorat Koźmiński założył zgromadzenie Sióstr Służek NMP Niepokalanej.
Nie sama tylko moja parafia, ale też cała okolica stała się pobożniejsza po objawieniach. Dowodzi tego wspólne odmawianie różańca świętego po wszystkich domach, wstąpienie do klasztoru bardzo wielu osób, regularne uczęszczanie do Kościoła (A. Weischel, proboszcz gietrzwałdzkiej parafii).
Współcześnie sanktuarium w Gietrzwałdzie odwiedza ok. 1 mln pielgrzymów rocznie. Kilka lat po objawieniach kościół, obok którego miały miejsce, został powiększony. Od 1970 roku ma on tytuł bazyliki mniejszej. Znajduje się w niej słynący łaskami, koronowany obraz Maryi. Natomiast jeszcze 16 września 1877 w miejscu objawień została wzniesiona kapliczka z figurą Matki Bożej, a już od 8 września, ze źródełka (dziś studzienki) pobłogosławionego przez Matkę Bożą, pielgrzymi mogą czerpać wodę, która przynosi ulgę w cierpieniu i uzdrawia.
Deon.pl
______________________________________________________________________________
Gietrzwałdzkie przesłania Maryi dziś bardzo aktualne
***
Gdy przyjrzymy się dokładnie przesłaniom, szczególnie tym prawie zapomnianym, jakie Maryja 145 lat temu w Gietrzwałdzie ofiarowała wierzącym, uderza ich aktualność. Wzrusza też matczyna prostota, czułość i serdeczność Królowej Nieba i Ziemi, z którą przemawiała Ona do nas Polaków, w naszym ojczystym języku.
Matka Boża na wiejskim krześle
Był wieczór, 27 czerwca roku pańskiego 1877. Anna Szafryńska, kobieta bardzo pobożna, czekała przed plebanią na 13-letnią córkę Justynkę, która zdawała właśnie egzamin u księdza Augustyna Weichsela, proboszcza gietrzwałdzkiej parafii. Od tego jak wypadnie egzamin, zależało czy Justynka zostanie dopuszczona do I Komunii Świętej. Nastolatce nauka szła dość opornie (egzamin do Komunii zdawała z opóźnieniem) więc czekająca na wynik testu – mama, była pełna obaw. Na szczęście okazały się one płonne. Justynka wyszła z plebanii szeroko uśmiechnięta. – Matulu zdałam. Wszystko to dzięki Matce Najświętszej, do której mocno się modliłam o pomoc – prawie wykrzyczała uradowana Justynka. – Bogu dzięki – pochwaliła Najwyższego Anna.
Kiedy tylko to powiedziała odezwał się dzwon na kościelnej wieży. Była godzina 21.00 i jak zwykle o tej porze donośny dźwięk dzwonu wzywał wiernych do modlitwy Anioł Pański. Szafryńskie odmówiły modlitwę pobożnie. Zaraz potem mama Justynki, nie oglądając się na córkę, obróciła się i szybko ruszyła drogą w stronę domu. Mieszkały we wsi Woryty, do której z Gietrzwałdu trzeba było iść, i to raźnym krokiem, co najmniej godzinę. Anna miała dziś jeszcze sporo domowej roboty. Jej mąż Wilhelm nie mógł jej pomóc, bo o tej porze pracował we młynie. Sądząc, że córka idzie za nią, Anna uszła tak ze sto kroków. Dopiero wtedy obróciła się za siebie i zobaczyła, że Justynka nadal stoi pod starym klonem, rosnącym koło kościoła.
Mama wróciła, wzięła za rękę córkę i ponaglała ją do drogi. Według dawnych, pisemnych relacji dziewczynka miała jej wtedy powiedzieć: Czekajcie no matulu, aż zobaczę, co to takiego białego jest na drzewie. Mama nie chciała czekać i mocno ciągnęła Justynkę za rękę. Ta jednak ani drgnęła. Anna zdziwiła się nawet, że jej córka jest taka silna. Justynka wciąż mówiła o jakiejś tajemniczej jasności, bijącej spośród konarów klonu. Siłowały się tak przez chwilę, kiedy z plebanii wyszedł ksiądz proboszcz August. Anna poskarżyła mu się, że Justynka nie chce iść, do domu, bo niby widzi jakieś światło na drzewie. Proboszcz zwrócił uwagę dziewczynce, jeszcze raz odezwała się też do niej mama, ale ona jakby ich nie słyszała. Wzrok miała utkwiony w konarach klonu.
Ksiądz powiedział do Anny, aby podprowadzić córkę, bliżej drzewa, to może wtedy wyraźniej ujrzy, to co widzi. Podprowadzili dziewczynkę pod klon, tym razem nie opierała się temu. Zapytali co teraz widzi. Justynka powiedziała: Widzę siedzącą na żółtym krześle piękną Panią w bieli. Jej włosy są długie i jaśnieją. Według słów opisu tego pierwszego objawienia, do Matki Bożej miał zstąpić z obłoków Anioł w postaci dziecka. Anioł ukłonił się Maryi, po czym razem wznieśli się ku niebu. Pierwsza wizja zakończyła się. Uderza prostota Królowej Nieba i Ziemi, która nie chcąc porazić wiejskiej dziewczynki swoim majestatem, siada nie na królewskim tronie, ale na prostym krześle.
Ksiądz proboszcz Augustyn Weichsel, kapłan „według Serca Jezusowego”, był pod wielkim wrażeniem zachowania się Justynki, które nie było do niej podobne. Znał ją niemal od urodzenia i tak opisał jej cechy w swoim pamiętniku: „Dziewczę wstydliwości wielkiej, chodzi między ludźmi jakby ich nie widziała. Kiedy pomaga w pracy, nie odrywa oczu od roboty swojej”. Zdziwił się więc proboszcz wielce, że Justynka z taką śmiałością i pewnością siebie opisywała co widzi. Ksiądz August żegnając się z Szafryńskimi, poprosił Justynkę, żeby jutro też przyszła modlić się pod klonem. Powiedział dokładnie: „Nie bój się, przyjdź też jutro o tym samym czasie i odmawiaj Różaniec”.
Dziewczynka posłuchała prośby księdza proboszcza i przyszła pod klon, dla odwagi przyprowadzając ze sobą koleżanki. Była wśród nich kuzynka Justynki – 12-letnia Basia Samulowska, również ze wsi Woryty, dziewczynka o diametralnie innym charakterze niż Justynka. Basia była bardzo żywa, towarzyska, a nauka nie sprawiała jej żadnych trudności. Kiedy dzwon zabrzmiał o godzinie 21.00 dziewczynki zaczęły odmawiać Różaniec. Widzenie Justynki powtórzyło się – ujrzała Panią w bieli w asyście dwóch Aniołów. To samo zobaczyła Basia Samulowska. Po odejściu Pani do nieba dwie małe wizjonerki opowiedziały wszystko księdzu proboszczowi. Ten zapytał je czy piękna Pani coś do nich mówiła? Dziewczynki odpowiedziały, że nic nie mówiła. Proboszcz August poprosił więc, aby podczas następnego widzenia, zapytały świetlistą postać przepięknej kobiety, czego Ona potrzebuje.
Przesłania bardzo aktualne
Justynka i Basia zadały to pytanie Jasnej Pani 30 czerwca, w przeddzień I Komunii Świętej w gietrzwałdzkiej parafii. Ona, odzywając się do dziewczynek po raz pierwszy, odpowiedziała – „Chcę abyście codziennie odmawiały różaniec”. Co bardzo ciekawe, Pani przemówiła do Justynki i Basi w języku polskim, którego one używały na co dzień. Przypomnijmy, iż były to czasy zaborów. Warmia była pod zaborem pruskim i obowiązywał tu język niemiecki. Dziewczynki uczono w szkole pisać i mówić wyłącznie po niemiecku.
Objawieniem, które wyjaśniło kim jest piękna Pani ukazująca się dziewczynkom, miało miejsce 1 lipca 1877 roku w niedzielę. Tego świątecznego dnia dzieci z parafii, m.in. Justynka Szafryńska, przystępowały do I Komunii Świętej. Kiedy przyszła godzina 21.00 pod przykościelnym klonem stał już tłum ludzi, gdyż wieść o objawieniach rozeszła się już szeroko po okolicy. Justynka, kiedy ujrzała piękną Panią, która jakby miękko spłynęła z nieba, zaraz Ją zapytała – kim jest. W odpowiedzi usłyszała bardzo wyraźnie „Jam jest Najświętsza Maryja Panna, Niepokalanie Poczęta”.
Basia Samulowska tego dnia spóźniła się nieco i kiedy przyszła pod klon ujrzała na nim bardzo jasne światło, postaci Matki Najświętszej nie widziała i nic nie usłyszała. Żałowała, że się spóźniła. Nawet z tego powodu gorzko zapłakała. W odpowiedzi na ten szczery żal dziecięcego serca, Matka Najświętsza ukazała się jej jeszcze tej samej nocy podczas snu. Basia zapytała Ją, tak jak prosił o to proboszcz, „Kim jesteś piękna Pani”. Tym razem odpowiedź była krótsza – „Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Przypomnijmy, iż dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież Pius IX ogłosił 8 grudnia 1854 roku. Tak więc w czasie objawień w Gietrzwałdzie dogmat ten nie był jeszcze powszechnie znany, a już na pewno nie znały go dwie dziewczynki, mieszkające w małej wsi na Warmii. Może to wskazywać, iż Maryi zależało bardzo na tym, aby dobrą nowinę o Jej Niepokalanym Poczęciu, szerzyć po całym świecie.
To co usłyszały od Matki Bożej, mówiącej do nich po polsku, dokładnie powtórzyły księdzu proboszczowi. Kapłan był ich relacją wstrząśnięty, miał jednak jeszcze pewne wątpliwości, czy mówią prawdę, czy może uczestniczą w jakieś prowokacji. Postanowił więc przeprowadzić próbę. Podczas kolejnego objawienia, kazał im stanąć daleko od siebie, tak aby nie mogły się ze sobą komunikować. Poprosił dziewczynki, aby zapytały Matkę Bożą czy można przyprowadzić do Niej chorych, aby Maryja ich uzdrowiła. Po objawieniu, najpierw poprosił na plebanię Justynę, która oznajmiła mu, że Maryja odpowiedziała na jego pytanie „Później”. Następnie dodała „Ci, którzy chcą być uzdrowieni, niech zaczną już odmawiać różaniec”. Justyna przekazała proboszczowi jeszcze inne Jej przesłania, o których usłyszała tego dnia.
Następnie proboszcz, osobno, wysłuchał Basi. Ta powtórzyła swoimi słowami dokładnie takie same treści co Justyna, m.in. zapowiedź Maryi „Będę tu jeszcze dwa miesiące” i rzeczywiście objawienia zakończyły się po dwóch miesiącach. Ten „eksperyment” przekonał księdza Augustyna, iż dziewczynki mówią prawdę i od tej pory z wielkim oddaniem szerzył wieść o objawieniach oraz przesłaniach, które przekazywała podczas nich Matka Boża.
Między wieloma pytaniami jakie zadawały Maryi w Gietrzwałdzie dzieci było to „Czy Kościół w Królestwie Polskim będzie oswobodzony, a osierocone parafie na południowej Warmii otrzymają kapłanów?”. W odpowiedzi dziewczynki usłyszały: „Tak, jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!” Maryja, za pośrednictwem młodych wizjonerek, przekazała też obietnice bliskiego uwolnienia Kościoła od prześladowań, obsadzenie kapłanami osieroconych parafii diecezji warmińskiej oraz otoczenie opieką jej czcicieli w życiu doczesnym i wiecznym. Wszystko to się spełniło.
Wielka siła modlitwy
Maryja ukazywała się dzieciom każdego dnia przez ponad dwa miesiące. Prosiła m.in. o ustawienie obok kościoła krzyża oraz figury symbolizującej Jej Niepokalane Poczęcie. Tak też uczyniono. Figurę Matki Bożej zamówiono u mistrza rzeźbiarskiego w Monachium. Gotową rzeźbę Niepokalanej umieszczono w kapliczce, którą zbudowano za środki pieniężne zebrane przez parafian. Za zorganizowanie tej zbiórki, srogimi grzywnami ukarano wiernych oraz proboszcza ks. Augustyna, który za szerzenie wieści o objawieniach w Gietrzwałdzie był przez władze pruskie aż 70 razy stawiany przed sądem, a nawet przez kilka dni więziony w Olsztynie. Kapliczka, a w niej figura Niepokalanie Poczętej, jednak stanęła. Wkrótce modlący się tam chorzy, zaczęli doznawać łask uzdrowienia. Również na prośbę Maryi dziewczynki poszły do wskazanego przez Nią źródełka, które znajduje się na łąkach koło kościoła. Matka Boża pobłogosławiła to źródełko. Do dziś wierni, przy sadzawce zasilanej woda ze źródełka, otrzymują wiele łask.
Podczas objawień Matka Boża kilka razy skarżyła się dzieciom, że wielu ludzi nie ma dla Niej szacunku, co Maryję bardzo boli. Na prośbę proboszcza dziewczynki zapytały Maryi skąd w tych czasach tyle zła. Matka Boża dała odpowiedź, która i dziś jest bardzo aktualna „Teraz, przed końcem świata, szatan obchodzi ziemię jak zgłodniały pies, aby pożreć ludzi”.
Maryja wskazywała konkretne grzechy, które wtrącają naród polski w szatańską niewolę. Wymieniła m.in. pijaństwo. Niestety to wskazanie jest do dziś bardzo aktualne. Jak mówił ostatnio ks. bp Tadeusz Bronakowski, statystyki pokazują, iż w ubiegłym roku spożycie czystego alkoholu „na głowę” wyniosło niemal 12 litrów. To liczba porażająca!
Matka Zbawiciela nie na wszystkie pytania dzieci odpowiadała. Niektóre pytania pozostawiała bez odpowiedzi, uznając pewnie, że odpowiedzi na te pytania w niczym by ludziom nie pomogły. Jednym z takich pytań bez odpowiedzi było: „Czy biskup warmiński będzie aresztowany?” Maryja reagując na tego typu „ciekawskie” zapytania powiedziała dziewczynkom: „Tak nie należy pytać, zamiast tego lepiej się więcej modlić”. Ogólnie główny ciężar przesłań Maryi przekazanych ludziom w Gietrzwałdzie położony był na potrzebę modlitwy. Matka Boża podkreślała, że modlitwa ma wielką moc, tak ogromną, iż potrafi wyznaczyć historię świata oraz historię życia poszczególnych osób.
Oprócz konkretnego wskazania na modlitwę różańcową, jako potężną broń przeciw złu, Maryja podkreślała też wielokrotnie podczas objawień, iż centrum, sercem modlitwy katolików jest żywy udział w Eucharystii. Kiedy podczas jednego z objawień Justynka Szafryńska, zapytała wprost Matki Bożej, jaka jest hierarchia modlitw – Eucharystii i Różańca, Maryja odpowiedziała: „Największą modlitwą jest udział we Mszy Świętej. Jeżeli więc macie wybierać, to najpierw uczestniczcie w Eucharystii, a potem zmówcie Różaniec. Ponieważ tamta jest ważniejsza od tego”.
Królowa Ziemi i Nieba odpowiadała też w Gietrzwałdzie na pytania bardzo szczegółowe, dotyczące losów tutejszych obywateli. Proboszcz zapytał za pośrednictwem dziewczynek czy żyje jeszcze jego przyjaciel ksiądz misjonarz o nazwisku Fox. Maryja prosiła dziewczynki aby przekazały swojemu proboszczowi, że misjonarz żyje i ma się dobrze. Skierowano też pytanie do Matki jak potoczyły się losy pewnego mieszkańca Gietrzwałdu, który wiele lat temu wyruszył w świat w poszukiwaniu szczęścia. Maryja poinformowała zainteresowanych, za pośrednictwem Justynki oraz Basi, że jest on już szczęśliwy, ale po drugiej stronie życia. Wizyty Matki Bożej w gietrzwałdzkiej parafii miały więc czasem charakter bardzo rodzinny i swojski. Mateczka rozmawiała po prostu ze swoimi dziećmi o wszystkim co dla rodziny ważne, o sprawach wielkich, ale i o tych mniejszych.
Kiedy nadszedł czas pożegnania, również miało ono charakter bardzo rodzinny. Było to 8 września roku pańskiego 1877, święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a jednocześnie odpust w gietrzwałdzkiej parafii, której kościół nosi to piękne wezwanie. Wieść o objawieniach Maryjnych w Gietrzwałdzie zdążyła się już rozejść bardzo szeroko po całym świecie. Na odpust do tej niedużej wsi przybyło około 70 tysięcy wiernych, w ogromnej większości Polaków. Podczas objawienia 8 września Justynka i Basia zapytały Matkę Bożą czy powinny pójść do zakonu i poświęcić się życiu konsekrowanemu. Maryja odpowiedziała: „Powinnyście iść do klasztoru”. Tak też zrobiły. Żegnając się ze swoimi ziemskimi dziećmi w Gietrzwałdzie Maryja pocieszyła nas i umocniła w wierze mówiąc: „Nie smućcie się, bo Ja zawsze będę przy was”.
Adam Białous/PCh24.pl
______________________________________________________________________________________________________________
7 września
Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, prezbiter
Zobacz także: • Święty Melchior Grodziecki, prezbiter i męczennik • Błogosławiona Eugenia Picco, zakonnica |
Ignacy urodził się 20 lipca 1866 r. w Korzeniówce koło Drohiczyna na Podlasiu w patriotycznej i głęboko wierzącej rodzinie. Uczył się w gimnazjum klasycznym w Siedlcach. Dalsze kształcenie podjął w seminarium duchownym w Lublinie i w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął 5 lipca 1891 r. w katedrze lubelskiej. Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom). Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce. Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich. Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie. W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa. W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej. Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek. Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej. Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi. Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej. I gnacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana. Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie. |
______________________________________________________________________________________________________________
6 września
Błogosławiony Michał Czartoryski,
prezbiter i męczennik
Zobacz także: • Święty Magnus z Füssen |
Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych. Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego. W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie. Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze. W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej. |
______________________________________________________________________________________________________________
5 września
Święta Matka Teresa z Kalkuty,
dziewica i zakonnica
Zobacz także: • Święty Wiktoryn, męczennik |
Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”. Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia. W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci. Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996). Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych. Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach.Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie. Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek. |
_______________________________________________________________________
***
Matka Teresa z Kalkuty widziała Pana jak św. Faustyna
Nawet jej wielki przyjaciel i przez niemal 30 lat kierownik duchowy, ojciec Sebastian Vazhakal, nie zawsze wiedział, że Matka Teresa rozmawiała z Jezusem i miała nadprzyrodzone wizje. Najbardziej mistyczna część jej życia miała miejsce jeszcze przed tym nim założyła zgromadzenie Misjonarek. Ta część jej duchowych doświadczeń została ujawniona dopiero po jej śmierci i dla wielu “To było wielkie odkrycie,” jak twierdzi ten kapłan, Misjonarz Miłosierdzia, dla telewizji CNA.
Matka Teresa zmarła w opinii świętości i już w samej chwili śmierci można się było spodziewać, że jej wszelkie zapiski potrzebne będą do procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Zatem jej dokumenty były zabezpieczane i stopniowo gromadzone w archiwach jezuitów w Kalkucie. Jej proces kanonizacyjny został otwarty wyjątkowo szybko, bo już w dwa lata po jej śmierci. Odnaleziono wówczas także jej korespondencję z kierownikiem duchowym ojcem Vazhakala, który współtworzył z nią Zgromadzenie Sióstr. W tych pismach czytamy o tym że Jezus przemawiał do Matki Teresy podczas bezpośrednich objawień i wizji, tak jak pokazywał się św Siostrze Faustynie.
Według tych dokumentów objawienia te trwały od 10 września 1946 do 3 grudnia 1947 roku. Wówczas św. Matka Teresa była w stałym dialogu z Jezusem poprzez słowa i wizje. Wówczas była jeszcze zakonnicą w innym zgromadzeniu i uczyła w szkole w Kalkucie. Matka Teresa pisze, że jednego dnia podczas Komunii świętej, usłyszała jak Jezus powiedział do niej: “Chcę aby powstało zgromadzenie indyjskich zakonnic, ofiar miłości mojej, które byłyby jak Maria i Marta, które byłyby tak zjednoczone ze mną, aby promieniowały moją miłością na dusze”. To dzięki temu i innym słowom Jezusa Eucharystycznego, Matka Teresa otrzymała ukierunkowanie w kształtowaniu tworzonego przez nią zgromadzenia Misjonarek Miłości. Jej kierownik duchowy twierdzi że istotnie była ona tak zjednoczona z Jezusem, że to właściwie nie ona kochała, ale sam Jezus kochał ludzi przez nią.
Jezus powiedział jej dokładnie, powstania jakiego rodzaju zgromadzenia zakonnic by oczekiwał. Jezus chciał aby były skryte w ubóstwie Krzyża, aby były posłuszne posłuszeństwem Krzyża, aby były pełne miłości. Ten okres duchowej pociechy i wsparcia nie trwał jednak długo. Po tym okresie radości około 1949 roku Matka Teresa zaczęła doświadczać “straszliwej ciemności i oschłości” w jej życiu duchowym, mówiła o tym cierpieniu do ks Vazhakala. “że na początku myślała, że to opuszczenie jest z powodu jej własnej grzeszności, niegodności, jej własnych słabości. Kierownik duchowy Matki Teresy pomógł jej zrozumieć, że ta duchowa oschłość, to był tylko kolejny sposób na jaki Jezus pragnął, aby uczestniczyła w nędzy ubogich z Kalkuty. Okres ten trwał prawie 50 lat, aż do śmierci i był bardzo bolesny. To właśnie z tej oschłości św Matka Teresa jest bardziej znana niż z mistycznych wizji.
Ale nawet te duchowe cierpienia św Matka Teresa znosiła w łączności z Jezusem. Powiedziała kiedyś “Jeżeli moja ciemność i oschłości może być światłem dla jakiejś duszy, to pozwól abym była w tym pierwsza. Jeśli moje życie, jeśli moje cierpienie, może pomóc w czymś duszom, wówczas chcę cierpieć i umierać, choćby miało to trwać od stworzenia świata aż do końca czasu. “
Ludzie na całym świecie wiedzą o widocznych aktach miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, o jej czynach wobec ubogich, ale jej życie wewnętrzne z etapu objawień Jezusa nie jest ludziom znane
Mottem Matki Teresy, wezwaniam jej zgromadzenia, były słowa Jezusa wypowiedziane z Krzyża: “Pragnę”. I chociaż to opiekowanie się Jezusem obecnym w bliźnich miało bardzo materialny charakter, poprzez karmienie osób umierających w zakładanych przez nią domach opieki, to źródło tego pragnienia i siły do realizacji tych wielkich dzieł tkwiły w jej nadzwyczajnej relacji z Jezusem. Ta codzienna modlitwa motywowała ją do ofiar i działania niemal bez odpoczynku.
Matka Teresa nie zamierzała odpoczywać po swojej śmierci. Mówiła: “Kiedy umrę i pójdę do domu Boga, wówczas będę mogła przyprowadzić jeszcze więcej dusz do Boga”, Jej kierownik duchowy wspomina, że powiedziała “Nie będę spać w niebie, ale idę do cięższej pracy w innej formie.”
Maria Patynowska/za: www.catholicnewsagency.com/fronda.pl
_______________________________________________________________________________
Specjalistka od ciemności
***
„Jeśli kiedykolwiek będę świętą, na pewno będę świętą od ciemności. Będę nieobecna w Niebie, aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi” – pisała o sobie.
O matce Teresie z Kalkuty napisano grube tomy, z których najbardziej poruszająca jest opasła książka „Pójdź, bądź moim światłem”. Z materiałów zebranych przez Briana Kolodiejchuka, postulatora jej procesu kanonizacyjnego, wyłania się postać poruszająca się w duchowym mroku, zawstydzająca swą wiarą otoczenie, a jednocześnie, w ukryciu, wołająca desperacko: „Boże, jeśli istniejesz, zmiłuj się nade mną!”.
Jaka była urodzona 112 lat temu w macedońskim Skopje Agnes Gonxha Bojaxhiu? „Niestrudzenie niosąca pomoc najuboższym, uśmiechnięta, bez reszty oddana innym” – wymienimy na jednym oddechu. To prawda. Najlepiej o jej wierze, zdolnej przenosić góry, opowiadają historie z jej życia. Jak na dłoni ukazują jej świętość i radykalizm wyborów.
Mawiała: „Jeżeli chcecie być szczęśliwe, nigdy nie dopuszczajcie do siebie goryczy. Jeżeli naprawdę oddacie się Bogu, w waszym »tak« zawarte będzie upokorzenie, porażka, sukces, smutek, ból. Nigdy, ale to nigdy nie obrażajcie się, kiedy zostaniecie upomniane. Obrażanie się jest owocem dumy”.
– Wylądowałem w Indiach, gdzie pracowała już matka Teresa – opowiadał misjonarz o. Marian Żelazek. – Nasze pierwsze spotkanie? Platforma kolejowa. Było strasznie gorąco, z 47 stopni. Patrzę, a z daleka idą trzy siostry. Umęczone upałem. Kupiłem coca-colę i mówię jakiemuś chłopakowi: „Zanieś to siostrom”. Za chwilę wrócił z pełnymi butelkami i mówi: „Nie chcą”. „Jak to?”. I wtedy jedna z nich podeszła do mnie i rzuciła: „Jestem matka Teresa”. „Dlaczego siostry nie piją coca-coli?”. „Bo mamy regułę: nie przyjmujemy nic w czasie podróży. Na platformie jest wielu biednych. Kupiłby ojciec im wszystkim ten napój?”.
– To była miłość w akcji – opowiadał mi przed laty karmelita o. John Gibson, kuzyn słynnego Mela, przez lata spowiednik założycielki kalkutek. – Namówiła mnie, bym ruszył do Albanii, najbiedniejszego kraju Europy. Przebywałem tam przez trzy lata. W tym czasie otwarłem 40 parafii i ochrzciłem około 5 tysięcy ludzi. Przyjechała do mnie na chwilę. Pewnego dnia zapytała: „Chciałabym tu zostać, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w Kalkucie. Czy zgodzisz się na mój powrót?”. Jej pokora całkowicie mnie zaskoczyła. Miała już Pokojową Nagrodę Nobla, a teraz ta kobieta prosi mnie, zwyczajnego amerykańskiego księdza, o pozwolenie na powrót do domu!
Po otrzymaniu wspomnianej nagrody w rozmowie z dziennikarzem matka Teresa powiedziała, że poprzez swoje powołanie należy do całego świata, jednak jej serce należy całkowicie do Jezusa.
5 września 1997 roku o godzinie 20.00 – gdy zaczęła mieć trudności z oddychaniem – nieoczekiwanie zabrakło prądu i dom zgromadzenia pogrążył się w ciemności. Po raz pierwszy w historii wysiadły dwa niezależne źródła zasilania. „Święta od ciemności” odchodziła, gdy Kalkuta pogrążyła się w gęstym mroku.
Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny
______________________________________________________________________________________________________________
4 września
Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
męczennice z Nowogródka
Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom. Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele. 6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków. Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął. 31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach. Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna. Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli. Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele. 5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek. |
____________________________________________________________________________-
4 września – wspomnienie nazaretanek męczennic z Nowogródka
fot. www.nazaretanki.krakow.pl
***
Kościół katolicki wspomina 4 września błogosławioną siostrę nazaretankę Marię Stellę (Adela Mardosewicz) i jej 10 towarzyszek z klasztoru w Nowogródku. 1 sierpnia 1943 r. rozstrzelali je Niemcy w lesie oddalonym o kilka kilometrów od ich macierzystego domu. Zakonnice ofiarowały swe życie za aresztowanych mieszkańców miasta, wypełniając w heroiczny sposób nazaretański charyzmat służby rodzinie. Błogosławionymi ogłosił je 5 marca 2000 w Watykanie św. Jan Paweł II.
„Jesteście najcenniejszym dziedzictwem zgromadzenia nazaretanek. Jesteście dziedzictwem całego Kościoła Chrystusowego po wszystkie czasy, zwłaszcza na Białorusi” – powiedział w czasie beatyfikacji papież.
Obok swej przełożonej zginęły wówczas siostry: Imelda (Jadwiga Żak), Rajmunda (Anna Kukołowicz), Daniela (Eleonora Jóźwik), Kanuta (Józefa Chrobot), Sergia (Julia Rapiej), Gwidona (Helena Cierpka), Felicyta (Paulina Borowik), Heliodora (Leokadia Matuszewska), Kanizja (Eugenia Mackiewicz) i Boromea (Weronika Narmontowicz).
Do dziś zachował się wstrząsający wiersz-modlitwa s. Imeldy: „Spraw Panie, by moja modlitwa była jak ciężki kamień sięgający dna boskiej głębi, a na powierzchni wód zataczała coraz szersze kręgi…”.
Nazaretanki przybyły do Nowogródka w 1929 r. na zaproszenie ówczesnego biskupa pińskiego Zygmunta Łozińskiego, obecnie sługi Bożego. Miały objąć opiekę nad miejscową Białą Farą – kościołem Przemienienia Pańskiego oraz zająć się wychowaniem i nauczaniem miejscowych dzieci. Mieszkańcy miasteczka kochali swoje siostry, wysoko cenili ich pracę i zaangażowanie. Mówili o nich „nasze siostry”, a dla licznych tam innowierców w tym wieloetnicznym regionie były one „paniami siostrami”. Były najlepszymi siostrami dla wszystkich i najpokorniejszymi służebnicami Pana – wspominają do dzisiaj ci, którzy je pamiętają.
Zakonnice, otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, jeszcze bardziej udzielały się w czasie okupacji, gdy trzeba było pocieszać, pomagać, modlić się i współczuć rodzinom prześladowanych, więzionych i mordowanych.
W Nowogródku wojna rozpoczęła się w niedzielę 17 września 1939, gdy do zebranych na mszy w farze dotarła wiadomość o przekroczeniu granicy Rzeczpospolitej przez armię sowiecką. Siostrom zaraz odebrano szkołę. Przeniosły się do zabudowań gospodarczych, ale i te najeźdźcy im zabrali. Aby przeżyć, musiały szukać mieszkania i pracy zarobkowej w mieście, gdzie Polaków było coraz mniej. Rosjanie masowo ich aresztowali i wywozili na Syberię i do Kazachstanu. Najliczniejsze deportacje nastąpiły w lutym 1940 r. i w kwietniu 1941 r.
Terror okupacyjny po zajęciu tych ziem przez Niemców rozpoczął się w 1942 r. eksterminacją Żydów, po czym nastąpiła fala aresztowań ludności polskiej. Na wiosnę tego roku Niemcy wydali zakaz używania języka polskiego w kościołach. Ukoronowaniem tych działań było aresztowanie w nocy z 28 na 29 czerwca 1942 r. wielu Polaków, głównie spośród inteligencji oraz zbiorowa egzekucja ponad 60 osób, w tym dwóch kapłanów.
Podobna sytuacja powtórzyła się 18 lipca 1943 r., gdy aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania uwięzionych. Wówczas siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Poinformowała o tym kapelana i rektora fary ks. Aleksandra Zienkiewicza pełniąca obowiązki przełożonej s. Stella, wypowiadając w imieniu wszystkich sióstr słowa: „Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny, modlimy się nawet o to”.
Uwięzieni nie mieli pojęcia, że ktoś za nich chciał oddać życie. Wkrótce wywieziono ich na roboty do Niemiec, a kilku nawet zwolniono. Wobec dalszego zagrożenia życia jedynego w całej okolicy kapłana, wspomnianego ks. Zienkiewicza, siostry ponowiły gotowość ofiary za niego: „Boże mój, Boże, Ksiądz Kapelan jest o wiele potrzebniejszy na tym świecie niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg ofiarę przyjął. Zarówno uwięzieni, jak i kapłan ocaleli. To oni właśnie stali się głosicielami wiary w skuteczność pośrednictwa sióstr u Boga.
Błogosławione siostry Stella i 10 jej towarzyszek ofiarą z życia heroicznie wypełniły nazaretański charyzmat służby rodzinie. Niemcy uwięzili je 31 lipca, a rankiem następnego dnia wywieźli za miasto i rozstrzelali nad przygotowanym uprzednio dołem. W nim też spoczęły 1 sierpnia 1943 r. Ich egzekucję w pobliżu położonej kilka kilometrów za Nowogródkiem leśniczówki „Batorówka” przedstawił na swym obrazie Adam Styka.
S. Małgorzata Banaś, która pozostała przy życiu, gdyż w tym czasie pracowała w szpitalu, odnalazła wkrótce miejsce stracenia swoich współsióstr. 19 marca 1945 r. ekshumowano ciała rozstrzelanych zakonnic, a ludność Nowogródka z głęboką czcią i wdzięcznością urządziła im triumfalny pogrzeb, składając ich trumny przy kościele farnym. Nad sarkofagiem w kaplicy Matki Bożej Nowogródzkiej widnieje cytat: „On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci”.
Już wkrótce zaczęto się zwracać do nowogródzkich męczennic z prośbami o wstawiennictwo w różnych potrzebach. Liczne łaski wypraszane w niebie przez zakonnice zostały wysłuchane przez Boga. W lutym 2003 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny s. Małgorzaty, zmarłej 26 kwietnia 1966 r. w wieku 70 lat. „Pozostała tutaj przez resztę swego życia, była bardzo znana, kochana, wszystkie się modlimy o jej rychłą beatyfikację, bo sobie na to naprawdę zasłużyła” – powiedziała s. Adriana. W czerwcu tegoż roku doczesne szczątki sługi Bożej s. Małgorzaty przeniesiono do fary i spoczęły w kaplicy obok jej 11 błogosławionych współsióstr.
Wspomnienie liturgiczne 11 męczennic nazaretańskich obchodzone jest 4 września. Tego dnia w 1929 r. do Nowogródka przyjechały dwie pierwsze siostry, aby objąć „stałą i niezależną opiekę nad starożytną farą”, w której m.in. został ochrzczony Adam Mickiewicz.
Teresa Sotowska (KAI) | Nowogródek
_________________________________________________________________________
***
Zakonnice brutalnie zamordowane przez Niemców. „Ich śmierć to wezwanie do modlitwy o pokój”
4 września przypada wspomnienie Błogosławionych Nazaretanek. S. Maria Stella i jej towarzyszki zostały brutalnie zamordowane przez Niemców 1 sierpnia 1943 roku, ofiarowując swoje życie za uratowanie kapłana i ojców rodzin z Nowogródka. Przełożona prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek s. Wiesława Hyzińska podkreśla, że ich męczeńska śmierć jest dziś „wezwaniem do modlitwy za rodziny i o pokój”.
W 1939 roku Nowogródek został okupowany przez Armię Czerwoną. W 1941 roku do miasta wkroczyły jednak wojska niemieckie, które już trzy tygodnie po jego zajęciu rozpoczęły publiczne egzekucje. W lipcu 1943 roku 11 nazaretanek zgłosiło się na gestapo, aby ofiarować swoje życie za 120 przeznaczonych do rozstrzelania osób. Aresztowanym zamieniono karę śmierci na przymusowe roboty w Niemczech, a nielicznych uwolniono. Wszyscy wywiezieni przeżyli wojnę. Zakonnice zostały rozstrzelane 1 sierpnia.
– „Męczennice z Nowogródka wskazują, że modlitwa, ofiarne życie i troska o drugiego człowieka są wyzwaniem rzuconym potędze wojny, zła i nienawiści”
– podkreśliła przełożona prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek s. Wiesława Hyzińska, z okazji dzisiejszego wspomnienia liturgicznego błogosławionych męczennic.
Przypominając o posłudze Błogosławionych Sióstr z Nowogródka w czasie II wojny światowej, s. Hyzińska wskazała, że również dziś nazaretanki służą rodzinom udręczonym wojną na Ukrainie.
kak/Gość.pl
______________________________________________________________________________________________________________
3 września
Święty Grzegorz Wielki,
papież i doktor Kościoła
Zobacz także: • Święty Marinus, pustelnik • Święta Feba z Kenchr, wdowa • Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik • Błogosławiony Brygida od Jezusa Morello, zakonnica |
Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu. Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście. W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru. 7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem. Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła. Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty. Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim. Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania. Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba. Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej. Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu. Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos. |
__________________________________________________________________________________
Święty Grzegorz Wielki
(…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.
Drodzy bracia i siostry!
W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.
Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.
Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.
Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.
Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.
Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.
Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.
KATECHEZA BENEDYKTA XVI -2008/wiara.pl
______________________________________________________________________________
Św. Grzegorz Wielki, doktor Kościoła, który wprowadził zwyczaj odprawiania za zmarłych Mszy św. gregoriańskich
“Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo…”
Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.
7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.
Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.
Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.
Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.
ren/brewiarz.pl
______________________________________________________________________________________________________________
2 września
Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze
Zobacz także: • Święta Beatrycze z Silvy, dziewica • Święty Wilhelm, biskup • Błogosławiona Ingrida Szwedzka, zakonnica |
Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji. 12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce. 4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania. Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi.W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir. Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować.Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów. Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów.Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę.Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami. |
______________________________________________________________________________________________________________
1 września
Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju
Zobacz także: • Błogosławiona Bronisława, dziewica • Święta Teresa Małgorzata Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewica • Święta Dulcelina • Jozue, praojciec • Gedeon, sędzia Izraela • Rut |
W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim. W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu. W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej. W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło. Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”. Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku.Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej. |
_______________________________________________________________________________
Obraz Matki Bożej Królowej Pokoju
Biskup Mikołaj Szyszkowski do świątyni w Stoczku sprowadził obraz Salus Populi Romani z rzymskiej Bazyliki Matki Bożej Większej. Wizerunek stał się sławny w świecie chrześcijańskim od czasów zwycięstwa wojsk chrześcijańskich nad tureckimi w bitwie pod Lepanto w 1571 roku.
W dniu, gdy w Rzymie odbywała się procesja ulicami miasta z obrazem i odmawiano modlitwę różańcową, flota chrześcijańska odniosła zwycięstwo, przypisane wstawiennictwu Matki Bożej, czczonej, od tego czasu jako Matka Boża Zwycięska albo Różańcowa. Obraz stoczkowski jest kopią rzymskiego oryginału. Został namalowany przez nieznanego artystę na płótnie, wysokość obrazu wynosi 2, 30m, a szerokość 1, 60 m. Na obrazie przedstawiona jest frontalnie postać Maryi. Obie postacie mają większą niż naturalna wielkość. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci, a Dzieciątko w lewej swej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono dwiema koronami, a w 1687 r. obraz udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. Przed jego konsekracją dodano berło w 1700 roku. Koronacji obrazu dokonał Jan Paweł II na wałach Jasnej Góry dnia 19 czerwca 1983 roku.
ze strony: Stoczek Klasztorny (Warmiński)
____________________________________________________________________________
„Totus Tuus” Prymasa Wyszyńskiego
Jest wieczór, 26 sierpnia 2012 r. Dobiega końca dzień, w którym Polacy świętują uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Także w sanktuarium Matki Bożej Pokoju w Stoczku na Warmii Msza św.odprawiana jest według formularza tej uroczystości. Liturgia kończy się około dwudziestej, następnie kościół zostaje zamknięty, a opiekujący się sanktuarium księża marianie udają się na kolację. Nikt nie domyśla się, że za antepedium bocznego ołtarza św. Anny ukrył się przestępca, który ma zamiar ukraść liczącą trzy wieki srebrną sukienkę na obrazie Najświętszej Maryi Panny.
Następnego dnia księża marianie odkrywają kradzież. Jak się później okaże, sukienka została bezpowrotnie stracona. Ujęty przez policję złodziej twierdził, że wrzucił ją do Wisły, jednak bardziej prawdopodobne jest, że sprzedał ją paserowi, a srebro zostało przetopione.
Dziwnym zbiegiem okoliczności ocalał różaniec ofiarowany przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, który spędził w Stoczku pierwszy rok swojego więzienia. Zsunął się on z sukienki, gdy złodziej niósł ją przez kościół. W sejfie zaś pozostały oryginalne korony nałożone przez papieża Jana Pawła II. Złodziej ukradł kopie.
Dziś jest już prawie gotowa nowa sukienka – dokładna kopia skradzionej. Dzięki ofiarności wiernych ozdobi ona obraz w tym niezwykłym roku dwóch rocznic: 30. rocznicy koronacji obrazu Matki Pokoju, której dokonał bł. Jan Paweł II na Jasnej Górze, oraz 60. rocznicy uwięzienia sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego.
Koronacja
W 1983 r. Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski po wprowadzeniu stanu wojennego i zdławieniu „Solidarności”. Ojciec Święty osnuł tę pielgrzymkę wokół kilku postaci. Jedną z nich był Prymas Tysiąclecia – człowiek, który prowadził Kościół w Polsce przez niemal cały okres rządów komunistycznych – od czarnej nocy stalinizmu po wybuch wolności przyniesionej przez ruch „Solidarności”. I chyba właśnie z tego powodu doszło do koronacji obrazu Matki Pokoju ze Stoczka.
3 maja 1983 r., na miesiąc przed przyjazdem Papieża, podczas Konferencji Episkopatu Polski ówczesny administrator apostolski diecezji warmińskiej bp Jan Obłąk dowiedział się, że Jan Paweł II ma koronować na Jasnej Górze trzy obrazy Najświętszej Maryi Panny: z Brdowa, Lubaczowa i Zielenic. Zaproponował, aby dołączyć do nich obraz ze Stoczka. Wydawało się to niemożliwe, ponieważ koronacja wymaga specjalnej procedury. Polscy biskupi poparli jednak pomysł, a sekretarz Konferencji Episkopatu Polski abp Bronisław Dąbrowski osobiście przedstawił sprawę Papieżowi. „Trzeba to zrobić – powiedział Ojciec Święty – bo przecież w cieniu tego obrazu cierpiał i modlił się Prymas Tysiąclecia”.
I tak 19 czerwca 1983 r. na Jasnej Górze Ojciec Święty nałożył korony na przywieziony ze Stoczka obraz. Zauważył wtedy bursztynowy różaniec zawieszony na srebrnej sukience. Gdy dowiedział się, że to podarunek od Prymasa, ofiarował także swój – perłowy. „Wypraszajcie w Stoczku pokój dla całej ziemi” – prosił.
Tego samego dnia wieczorem Jan Paweł II odniósł się do minionych miesięcy, które przyniosły Polsce przemoc, pogwałcenie praw człowieka i narodu. Wówczas też wspomniał o zamachu na swoje życie. Jak pamiętamy, miało to miejsce dwa tygodnie przed śmiercią Prymasa.
„W dniu 13 maja minęły dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na Placu świętego Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia.
Zeszłego roku w dniu 13 maja byłem w Fatimie, aby dziękować i zawierzać.
Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny.
Wielki Twój czciciel, kard. August Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział te słowa: «Zwycięstwo – gdy przyjdzie – przyjdzie przez Maryję».
«Totus Tuus»!”.
Niewolnik
Sanktuarium Matki Pokoju na Warmii powstało w 1641 r., po szwedzkim potopie, z myślą, aby dziękować za zwycięstwo nad Szwedami i prosić o pokój dla umęczonej wojnami Polski. W 1687 r. ówczesny prymas Polski Michał Radziejowski, bratanek króla Sobieskiego, ofiarował srebrną sukienkę na obraz Najświętszej Maryi Panny jako wotum za zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem.
Może się to wydawać zaskakujące, ale prymas Wyszyński nie wiedział, że uwięziono go w klasztorze przylegającym do tego sanktuarium. Kiedy przyjechał do Stoczka dwa lata po wyjściu z więzienia, nazwał patronkę tego miejsca Nieznaną Opiekunką. „Choć jej nie znałem – powiedział wtedy – ale czułem Jej troskliwą, macierzyńską opiekę”.
Tym bardziej wymowny staje się fakt, że właśnie tu dokonał on aktu, który zaważył – jak się wydaje – na całej jego późniejszej drodze. 8 grudnia 1953 r. zapisał: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności”.
Był to akt całkowitego zawierzenia, rezygnacji ze swojego „ja” na rzecz całkowitego i bezwarunkowego posłuszeństwa Bogu. Swoje uwięzienie Prymas potraktował jako szansę, aby przygotować się do tej ważnej decyzji.
„Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twojego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę”.
Zobowiązaniu temu pozostał wierny przez całe życie. Więzienie, będące po ludzku powodem wielorakiego cierpienia, stało się dla niego przygotowaniem – swoistymi rekolekcjami, obumieraniem ziarna, z którego potem narodził się tak obfity owoc: Wielka Nowenna, Tysiąclecie Chrztu Polski i wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Związek między tymi wydarzeniami a narodzinami „Solidarności” i upadkiem systemu komunistycznego jest dziś oczywisty. To wszystko zaczęło się w Stoczku.
Do aktu oddania Prymas przygotowywał się w oparciu o wskazówki św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Ten francuski zakonnik napisał „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, w którym znajdują się słowa: „Totus Tuus ego sum, et omnia mea Tua sunt. Accipio te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria” (Cały Twój jestem i wszystko moje jest Twoje. Daj mi serce Twoje, Maryjo).
Słynne „Totus Tuus” Jana Pawła II pochodzi z tego właśnie zdania.
1953-1983-2013
Z trzech lat spędzonych w więzieniu tu Prymas cierpiał najbardziej – zarówno duchowo, jak i fizycznie. A jednocześnie – jak sam twierdzi – był to okres bardzo owocny duchowo. Rzecz ciekawa – powolne odradzanie się sanktuarium rozpoczęło się w 1957 r., niedługo po uwolnieniu Prymasa. Dziś dzięki opiece Zgromadzenia Marianów stało się ono przepięknym, zadbanym miejscem, które z roku na rok ściąga coraz liczniejsze pielgrzymki. Niestety, ściągnęło też złodzieja, o którym była już mowa. Człowieka tego ujęto, niemniej – decyzją sądu – miał odpowiadać z wolnej stopy. Przed 60 laty Stoczek stał się więzieniem dla niewinnego – obecnie winny pozostał na wolności. Został osadzony w areszcie dopiero wtedy, gdy okradł następny kościół…
Na szczęście Stoczek jest znakiem czasu nie tylko ze względu na to smutne wydarzenie. Przede wszystkim jest to miejsce, które przypomina, że – jak to w 1983 r. mówił Jan Paweł II – dla chrześcijanina nie ma sytuacji beznadziejnych. Prymas Wyszyński na progu swego uwięzienia napisał: „Wiem od początku, że «moja sprawa» wymaga czasu i cierpliwości, że będzie trwała długo. Jest Bogu potrzebna: jest nie tyle sprawą «moją», ile sprawą Kościoła. A takie sprawy trwają długo”.
Co to znaczy „długo”? Nie dochodził tego. Starał się wykorzystać czas jak najlepiej, wierząc, że i on sam, i ci, którzy go prześladują, są w ręku mocniejszego od nich. Pielgrzym odwiedzający Stoczek dzisiaj może odkryć to samo.
Paweł Zuchniewicz/Niedziela Ogólnopolska 26/2013, str. 22-23
_______________________________________________________________________________
Per Mariam – Omnia Soli Deo!
50-lecie oddania się Prymasa Tysiąclecia Matce Bożej
Stefan Kardynał Wyszyński podczas internowania w Stoczku Warmińskim ułożył
Akt osobistego oddania się Matce Najświętszej:
Święta Maryjo, Bogurodzico Dziewico, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę moją.
Postanawiam sobie mocno i przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie. Nie pozwolę nigdy, aby inni cokolwiek czynili, co uwłaczałoby czci Twojej.
Błagam Cię, przyjmij mnie na zawsze za sługę i dziecko swoje. Bądź mi pomocą we wszystkich moich potrzebach duszy i ciała oraz w pracy kapłańskiej dla innych.
Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich – zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności.
Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twojego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę.
Wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje ręce niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – „Soli Deo!”.
Maryjo Jasnogórska, nie opuszczaj mnie w pracy codziennej i okaż swe czyste Oblicze w godzinę śmierci mojej. Amen.
Stoczek, 8 grudnia 1953 r.
Prymas Polski Stefan Kardynał Wyszyński oddał się Matce Bożej w Jej macierzyńską niewolę miłości 50 lat temu – 8 grudnia 1953 r. w Stoczku Warmińskim, w drugim miejscu swojego uwięzienia.
Jak do tego doszło?
Już 14 lutego tegoż roku, kiedy komuniści robili wszystko, aby zniszczyć Kościół w Polsce, wiarę Narodu i osobiście Księdza Prymasa, bardzo tym udręczonego, nagle, po Mszy św., Ojciec (tak będę pisała o Kardynale Wyszyńskim) wypowiedział w kaplicy te znane już dzisiaj powszechnie słowa: „Wszystko postawiłem na Maryję!”. Odtąd rzeczywiście wszystko na Nią stawiał, co było widoczne w coraz bardziej promiennej jego twarzy i w całym zachowaniu.
Kiedyś, po kilkugodzinnych audiencjach, gdy wychodził z gabinetu warszawskiego – szarozielony – zapytaliśmy: „Ojcze, co się stało?”. Odpowiedział: „Same kamienie, same kamienie!…”. „Jak to? I nie ma żadnej pociechy, żadnego światła?”. Po chwili milczenia padła odpowiedź: „Jest, Ona, Maryja, dana ku obronie Narodu Polskiego i – dana mnie ku pomocy”.
Tak było niejednokrotnie. Widoczne się stawało, jak Ojciec, coraz bardziej prześladowany i udręczony ciosami zadawanymi Kościołowi w Polsce i kościelnym instytucjom, szukał ratunku i pomocy w ramionach Matki Chrystusowej, niezawodnej Wspomożycielki. Wszak „wszystko na Nią postawił”, a Ona nigdy go nie zawiodła. Nieraz dawał do zrozumienia, jak bardzo pragnie oddać się Jej „na przepadłe”, ale szukał odpowiedniego czasu, aby się do tego dobrze przygotować. Pragnie więc oddać Jej się aż w niewolę, aby tym aktem bezgranicznego zaufania i pokory wyprosić u Jej Syna, Jezusa Chrystusa, wolność dla Kościoła w Polsce i obronę zagrożonego ducha Narodu.
I przyszedł taki czas, kiedy mógł tego aktu dokonać, po długim i rzetelnym przygotowaniu. Stało się to w więzieniu, w Stoczku Warmińskim. Sam Prymas pisze o tym w swoim dzienniku Pro memoria.
8 XII 1953, wtorek
Przez 3 tygodnie przygotowywałem duszę swoją na ten dzień. Idąc za wskazaniami bł. Ludwika Marii Grignion de Montfort, zawartymi w książce: „O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” – oddałem się dziś przez ręce mej Najlepszej Matki w całkowitą niewolę Chrystusowi Panu. W tym widzę łaskę dnia, że sam Bóg stworzył mi czas na dokonanie tego radosnego dzieła.
Postanowiłem sobie, że pierwszą parafię, którą będę mógł erygować, uczczę tytułem „Bożego Macierzyństwa Maryi”.
Akt oddania się osobistego w niewolę Maryi według św. Ludwika Marii Grignion de Montfort ma charakter zupełnie bezinteresowny – na chwałę Maryi. Gdy Ojciec składał swój Akt oddania, miał wyraźną intencję: za wolność Kościoła w Polsce i za obronę ducha Narodu. Mówił później o tym przy różnych okazjach. Było to w Ojcu tak silne, że kiedyś nawet powiedział i napisał: „Maryjo, jeśli Ci to jest potrzebne, to nawet zabij mnie, ale uratuj Kościół w Ojczyźnie i Naród”.
Z tego osobistego Aktu oddania się Ojca Maryi w Stoczku wyrosły potem jego wielkie dzieła maryjne:
– Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego;
– Nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu Jasnogórskiego we wszystkich parafiach;
– Wielka Nowenna Tysiąclecia;
– Czuwania Soborowe z Maryją Jasnogórską;
– Milenijny Akt Oddania Polski w niewolę Maryi za wolność Kościoła Chrystusowego na całym świecie.
Deo gratias! Za wielkiego Prymasa Tysiąclecia. Za jego ufne oddanie się Maryi i za wszystkie jego Maryjne dokonania.
Maria Okońska/Niedziela Ogólnopolska 49/2003
____________________________________________________________________________
Sanktuarium Prymasa
Gietrzwałd, Święta Lipka i Stoczek Klasztorny. To najczęściej odwiedzane warmińskie sanktuaria maryjne. Ale tylko Stoczek w szczególny sposób zapisał się w naszej najnowszej historii. Przez rok więziono tu prymasa Stefana Wyszyńskiego
Warmia – kraina gotyku, zamków i jezior, wymarzone miejsce dla miłośników przyrody, leśnych łazików, miłośników historii, przygód i sportów wodnych, szczególnie spływów kajakowych. Przyciągają lasy, jeziora i meandrujące rzeki, ciekawe zamki, pałacyki i kościoły. I opinia, że jak chcemy oderwać się od miejskiego zgiełku, warto przyjechać właśnie tu.
Odpoczywając w okolicach Olsztyna czy Lidzbarka Warmińskiego, warto odwiedzić tamtejsze sanktuaria, z których jedno – sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju w Stoczku Klasztornym – szczególnie przemawia także do miłośników historii najnowszej. Oczywiście poprzez postać więzionego tam przez komunistów prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Prymas w Stoczku
„Ściany wewnętrzne mokre, kamienne posadzki strasznie zimne. Woda ściekała ze ścian. Zimą ściany zamieniały się przez to w lodowate tafle. Od dnia przyjazdu do Stoczka do końca pobytu ani w dzień, ani w nocy nie rozgrzałem stóp” – opisywał Prymas swój pobyt w Stoczku. Prymas Tysiąclecia trafił tam w październiku 1953 r., jako więzień komunistycznej władzy. W Stoczku wydzielono mu część pomieszczeń pierwszego piętra nieużytkowanego od lat klasztoru. W tych warunkach, z czasem nieznacznie tylko poprawionych, spędził rok.
Dziś celę, w której przebywał Prymas, można zwiedzać, oglądać fotografie, listy, książki, które napisał w tym czasie. W pomieszczeniu są też meble, święte obrazy, tablica z rozkładem dnia Prymasa, z którego można się dowiedzieć, że wstawał codziennie o piątej rano i że dużo czasu poświęcał na modlitwę, w tym na codzienny Różaniec.
Za oknami rozciąga się ogród klasztorny otoczony wysokim murem. Pozwolono Prymasowi na codzienny spacer w tym ogrodzie zapewne dlatego, że fakt, iż Prymas jest więziony właśnie w Stoczku, był otoczony ścisłą tajemnicą. W tamtym czasie zresztą okna w budynku były pozabijane deskami, żeby nikt nie zauważył, kogo kryją mury sanktuarium.
Po uwolnieniu Prymasa długo jeszcze o Stoczku Klasztornym nie wolno było wspominać. Pewnie dlatego sanktuarium nie było tak bardzo znane, jak te w Świętej Lipce czy Gietrzwałdzie. Ludzie jednak przyjeżdżali, by modlić się, m.in. w intencji pokoju. Tak jest do dziś.
Uwięzienie w Stoczku Klasztornym było dla Prymasa Tysiąclecia miejscem przemyśleń, które miały potem doniosłe skutki dla polskiego Kościoła. „W Stoczku na Warmii zrozumiałem znaczenie Matki Najświętszej w Kościele polskim, jako siły jednoczącej, siły, w imię której można poruszyć Polaków i zmobilizować ich dla każdej wielkiej i słusznej sprawy. Wtedy to oddałem się Matce Najświętszej w Jej macierzyńską niewolę” – mówił kard. Wyszyński po latach.
„Macierzyńska niewola” stała się kilkanaście lat później podstawą proklamowanego przez kard. Wyszyńskiego programu wielkiej nowenny przed Milenium Chrztu Polski i odnowieniem Jasnogórskich Ślubów Narodu.
Figura przy dębie
Początku kultu maryjnego w Stoczku należy szukać w XVII wieku. Z inicjatywy ojców bernardynów powołano w 1671 r. komisję historyczno-teologiczną. W jej sprawozdaniu czytamy, że dwie dziewczynki pracowały przy grabieniu siana na łące nieopodal Stoczka, w miejscu, gdzie obecnie wznosi się kościół. W spróchniałym częściowo pniu starego dębu znalazły piękną, koloru kości słoniowej, figurkę Matki Bożej.
Gdy zaniosły ją do Stoczka, mieszkańcy postanowili wybudować kaplicę, aby ją w niej umieścić. By nie narazić się innym mieszkańcom, figurkę ukryto. Jednak następnego dnia znów znaleziono ją przy dębie. Miejscowy proboszcz, dowiedziawszy się o tym, umieścił figurkę w kościele w Kiwitach, jednak ponownie, w niewyjaśniony sposób, znalazła się ona pod dębem. Poruszony tym proboszcz razem z mieszkańcami okolicy wybudował kaplicę i umieścił w niej figurkę.
Z czasem miejsce to stało się celem pielgrzymek. Poza rzeszą pątników przybywających pod figurę znalazło się trzech mieszkańców Stoczka, którzy wykradli figurę z kaplicy i ją rozbili. Mimo zniszczenia figury miejsce to nadal było nawiedzane przez wyznawców przybywających z różnych miejscowości.
Świątynia Pokoju
Powstanie sanktuarium związane jest z sytuacją XVII-wiecznej Polski. Była ona nękana wojnami z Rosją, Turcją i Szwecją. Północne krańce, w tym również diecezja warmińska, ucierpiały dotkliwie od Szwedów. W latach dwudziestych XVII wieku zagarnęli oni pas nadbrzeżny, w tym także północną część diecezji warmińskiej, grabiąc ziemie z dóbr materialnych i kulturowych. Gdy w 1629 r. zawarto rozejm sześcioletni w Starym Targu, a działania wojenne zawieszono, wciąż wiele miast, m.in. Frombork, znajdowało się pod okupacją szwedzką. Według przekazu jednego z duchownych, król Władysław IV, chcąc przebłagać Boży Majestat i uspokoić dziejową burzę, po zasięgnięciu opinii miejscowego biskupa zadecydował, że w miejscu wskazanym przez Boga powstanie Świątynia Pokoju na cześć Pani Nieba.
Gdy po traktacie pokojowym w Sztumskiej Wsi Polska bez konieczności prowadzenia wojny odzyskała ziemie na Pomorzu i w Prusach, uznano to za łaskę Opatrzności Bożej. Na budowę kościoła-wotum biskup warmiński wybrał Stoczek.
W 1641 r. po wybudowaniu świątyni – w stylu barokowym, w formie rotundy o piętnastometrowej średnicy zewnętrznej – sprowadzono kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) z kościoła Santa Maria Maggiore w Rzymie. Koronacji obrazu dokonano w 1700 r., nadając świątyni tytuł Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Opiekę nad sanktuarium powierzono zakonowi Ojców Bernardynów.
W kształcie podkowy
Kult Matki Bożej w Stoczku z każdym rokiem stawał się coraz większy. Powiększono klasztor, świątynię otoczono krużgankami. W czterech narożnikach umieszczono kaplice. Dobudowano prezbiterium, a nad całością umieszczono wysoką wieżę, w której zawieszono dzwony. Z czasem zabudowa klasztorna przybrała formę podkowy.
Ciężkie czasy dla Stoczka zaczęły się po inkorporacji Warmii do protestanckich Prus, wrogo nastawionych do ludności polskiej i Kościoła rzymskokatolickiego. W 1810 r. klasztor został przejęty przez Skarb Państwa. Wiele dzieł sztuki wywieziono, w budynku klasztornym urządzono szkołę elementarną, a kościół, aż do lat 40. XIX wieku, stał pusty i niszczał. Po wielu latach pierwszą Mszę św. odprawiono w nim w marcu 1841 r. Sanktuarium ponownie ożywiło swą działalność religijną, odżył ruch pielgrzymkowy.
Gdy po zakończeniu II wojny światowej Warmia ponownie znalazła się w granicach Polski, bernardyni próbowali na nowo objąć klasztor i zorganizować w nim życie religijne. Nieskutecznie – klasztor na początku lat 50. ubiegłego wieku przejęły władze państwowe. Kiedy po październiku 1956 r. zwrócono go diecezji warmińskiej, miejscowy ordynariusz powierzył sanktuarium Księżom Marianom, wysiedlonym przez władze komunistyczne z warszawskich Bielan. Marianie doprowadzili świątynię do świetności. Odzyskała ona dawny charakter oraz splendor barokowy. Samodzielną parafią Stoczek Klasztorny stał się w 1981 r.
Papieska koronacja
W 1983 r. obraz Matki Pokoju został koronowany na Jasnej Górze przez Jana Pawła II. Cztery lata później Papież Polak włączył kościół Najświętszej Maryi Panny Matki Pokoju w Stoczku w poczet bazylik mniejszych.
Na początku czerwca, tuż przed 30. rocznicą koronacji, zakończyła się kompleksowa konserwacja słynącego łaskami obrazu Matki Pokoju. Można też podziwiać nową, wotywną szatę zdobiącą wizerunek Maryi. Srebrna suknia jest kopią zabytkowej, siedemnastowiecznej sukni, która w ubiegłym roku została skradziona. W kościele można też podziwiać pochodzące z XVII wieku obrazy, organy, dwa barokowe boczne ołtarze. Na uwagę zasługują także pochodzące z XVIII wieku ambona kuta z żelaza i chór muzyczny. W Stoczku na każdym kroku wyczuwa się historię…
Goszcząc w okolicy, nie należy zapominać o odwiedzeniu najbardziej obleganych warmińskich sanktuariów w Gietrzwałdzie i Świętej Lipce, ale także tych mniej znanych, np. w Lwowcu k. Sępopola – sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, znajdujące się we wsi słynącej z ogromnej liczby gnieżdżących się tu bocianów (m.in. na dachu kościoła), i Krośnie k. Ornety.
Witold Dudziński/Niedziela Ogólnopolska 33/2013, str. 42-43
__________________________________________________________________________________
Nawet w więzieniu nie dał się złamać. Dziś rocznica powrotu z internowania Prymasa Tysiąclecia
***
Kard. Stefan Wyszyński 64 lata temu wrócił do Warszawy z internowania, jakie zgotowały mu komunistyczne władze. Razem z Prymasem Tysiąclecia czekając na dzień jego beatyfikacji przypomnijmy sobie jego postawę podczas uwięzienia czytając poniższy fragment książki “Prymas Wyszyński. Ojciec Ojczyzny” pióra Czesława Ryszki.
***
„Zapiski więzienne”
Kardynała Prymasa dowieziono nad ranem do zamieszkanego przez kilku ojców klasztoru Kapucynów w Rywałdzie koło Grudziądza. W zakonnej celi, do której wprowadzono Prymasa, okna zaklejono papierem, chcąc jak gdyby w ten urągający sposób zasłonić Prymasa Polski przed światem. Nad łóżkiem zobaczył Kardynał obraz Matki Bożej z podpisem: „Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy znak, który wywołał w nim wielką radość. Domyślał się, że jest osadzony gdzieś na północy Polski.
Na korytarzu ulokowali się pilnujący żołnierze. Było ich dwudziestu ubranych po cywilnemu. Cały czas było słychać ich kroki. Prymasowi przywieziono książki z pałacu na ulicy Miodowej, mógł też w pokoju odprawiać Mszę św. W takich warunkach Prymas przebywał do 12 października, a więc ponad dwa tygodnie.
Być może pod wpływem protestów z Zachodu, jakie w tym czasie nadeszły do Warszawy w obronie uwięzionego Prymasa, m.in. od prezydenta USA Dwighta Eisenhowera (1890–1969), deputowanych z Anglii i Francji, postanowiono go lepiej ukryć. Przewieziono więźnia do poklasztornego budynku w Stoczku Warmińskim, odizolowanego od świata wysokim murem, na którym znajdowały się zwoje drutu kolczastego. Mimo że zawilgocony budynek nie nadawał się do dłuższego zamieszkania, Prymas spędził tu cały rok. 30 żołnierzy w cywilnych ubraniach pilnowało go dzień i noc. W międzyczasie w Warszawie w Ministerstwie Bezpieczeństwa przygotowywano plan wytoczenia Prymasowi procesu sądowego i skazania go na wieloletnie więzienie.
Prymasowi dano do pomocy wspomnianego już ks. Stanisława Skorodeckiego i siostrę zakonną Marię Leonię Graczyk, więźniarkę przywiezioną z Grudziądza. Z dwojgiem swoich współwięźniów zorganizował w Stoczku Warmińskim, a później również w kolejnym więzieniu w Prudniku, życie klasztorne. Przebiegało ono według ściśle zaplanowanego harmonogramu, z przeznaczeniem większości dnia na modlitwę. Dla współwięźniów głosił rekolekcje wielkopostne, rozważania podczas nabożeństw różnych okresów liturgicznych. Był człowiekiem głębokiej wiary zawsze i wszędzie.
Ten rok był pełen doświadczeń i upokorzeń. Właściwie Prymasowi nie było wolno uczynić niczego bez porozumienia z pilnującymi go „ubowcami”. Nic. Żadnych listów, korzystania z gazet, radia, rozmów z innymi. Przydzielony mu do pomocy ksiądz Stanisław Skorodecki wspominał, że „ubowcy” pilnujący ich w Stoczku Warmińskim mieli przekonanie, iż Prymas został aresztowany na prośbę Episkopatu Polski (sic!). Miał tak długo przebywać w odosobnieniu, aż ułożą się dobre stosunki między państwem a Kościołem. Na każdym więc kroku mógł się spodziewać Kardynał kłamstwa i podstępu, mógł nawet w osobie przydzielonego mu „z urzędu” kapelana widzieć jakiegoś podstawionego „ubowca”, szpicla w sutannie.
Prymas jednakże przyjął od początku założenie, że przydzielony kapelan jest autentycznym księdzem, kimś równie nieszczęśliwym jak on sam. Powiedział w czasie pierwszego spotkania: „Chcę widzieć w księdzu tylko współbrata – więźnia, jak i ja sam jestem więźniem. A resztę wyjaśni przyszłość”.
Prymas Wyszyński. Ojciec Ojczyzny
W czasach komunistycznego sztormu stanął za sterem łodzi polskiego Kościoła. Bohatera tej książki, Prymasa Tysiąclecia, wyróżniały siła moralna, odwaga i upór, co pozwalało mu nawet w więzieniu trwać niezłomnie w decyzjach głęboko przemodlonych i przemyślanych.
Ksiądz Stanisław Skorodecki, świadek i współwięzień, zwolniony później przez Prymasa z obowiązku dochowania tajemnicy, wspominał, że Prymas nie grał roli człowieka skrzywdzonego, nie stroił się w jakąś sztuczną świętość, ale starał się zachować tak godność własną, jak i drugiego człowieka. Na przykład Kardynał zamiast protestować, milczy, modli się, pisze i rozmyśla. Wydawałoby się, po ludzku rzecz biorąc, że powinien pisać o przemocy, czuć się jej ofiarą, że powinien wylać na papier swoją gorycz i krzywdę. Nic podobnego. Od pierwszego momentu uwięzienia Prymas wykazał heroizm ducha, o czym świadczy notatka w Zapiskach więziennych: „Większość księży i biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo właściwego: nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza ‘przyjacielem’. Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają…”.
Zamiast słów zemsty znajdujemy pytania: Kto zawinił? W jakim stopniu to, co się stało, jest ze szkodą dla Kościoła? Modlił się słowami, które pokazują, że gotów był oddać życie za Kościół: „Jeśli Ci to potrzebne, zabij mnie, byleby tylko Kościół w Polsce i Naród był wolny, żył i pracował dla Twojej Chwały”. Potem często mawiał: „Ja nie mam wrogów, tylko ludzi, którzy się uważają za moich wrogów”. Tę postawę dobrze oddaje zapis z czasu uwięzienia; napisał, że Serce Boga Człowieka „związane z sercem Maryi, odżywia się Jej krwią, a Serce Maryi pracuje dla Serca Jezusa (…) i odtąd te dwa Serca ze sobą zespolone, będą na służbie człowieka, ‘co wpadł między zbójców’” (Zapiski więzienne).
Kiedy więzienny trud przyprawia go o chorobę, stara się zapanować nad uczuciem krzywdy. Notuje: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, abym ich znienawidził (…). Nie umiałbym im zrobić najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się (…), że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi”. I dalej: „Czy może być inny stosunek kapłana do swoich prześladowców? Przecież oni też muszą się zbawić, muszą doznać miłości i łaski Bożej…” (Zapiski więzienne).
W Stoczku Warmińskim Prymas podupadł na zdrowiu. Przebywając cały czas w wilgotnej, nieogrzewanej celi, zaczął skarżyć się na płuca. Wezwany lekarz doradzał przeniesienie go w lepsze warunki klimatyczne. Władze ostatecznie zgodziły się na to i kolejnym miejscem odosobnienia Prymasa stał się Prudnik Śląski (6 października 1954 – 27 października 1955), dokąd przewieziono więźnia samolotem. Znowu był poklasztorny budynek, tym razem zabrany franciszkanom czarnym. Zabezpieczono go wokół parkanem z drutem kolczastym, aby, broń Boże, ktoś z zewnątrz nie dowiedział się o miejscu uwięzienia Prymasa Polski. Warunki były już znośniejsze, także w aspekcie politycznym, można było nieco spokojniej pracować, czytać i pisać.
Osamotniony Kardynał mógł więcej spacerować po ogrodzie, a nierzadko obserwował przyrodę zza okna, podziwiając piękno Bożego stworzenia. Kiedyś podpatrzył, jak we framudze okna uwiły sobie gniazdo muchołówki. Przyglądał się przez miesiąc ptakom, radując się wspaniałą szkołą życia. I jak zanotował, chociaż przedtem uczył się przez wiele lat socjologii, polityki społecznej, ekonomii, prawa i innych nauk, to jednak przez ten miesiąc nauczył się więcej aniżeli na uniwersytetach!
Pisał: „Przyjrzałem się, jak wygląda ład w ciasnym gniazdeczku, gdzie jest pięć piskląt, ojciec i matka. Było to wzruszające i budujące. Oglądałem prawdziwe dzieło społeczne. Można napisać traktat socjologiczny i pedagogiczny, patrząc przez miesiąc, jak w ciasnym i maleńkim gniazdku rozwija się życie, jaki tam jest ład i porządek, jak wszystko jest właściwie skoncentrowane i skupione w kierunku życia. Po raz pierwszy wzbudziła się we mnie wątpliwość, że chyba pomiędzy rozumem a tak zwanym instynktem jest bardzo cienka granica – tyle tam było rozumu, ładu społecznego, tyle zdrowej ekonomii i praw życia” (Warszawa, 27 grudnia 1959).
29 października 1955 roku komunistyczne władze przewiozły Prymasa do nowego miejsca uwięzienia, do klasztoru sióstr Nazaretanek w Komańczy w Bieszczadach. W tym ostatnim miejscu Prymas miał już swobodę poruszania się, oczywiście tylko po terenie miejscowości, którą od tego czasu włączono do pasa granicznego. Każdy kto tu przybywał, musiał posiadać przepustkę wydaną nie jak każda inna przez zwykłą komendę MO, ale wyłącznie przez władze partyjne i rządowe. Nie ograniczano natomiast widywania się z Prymasem miejscowej ludności. Kiedy więc wiadomość o pobycie Księdza Kardynała u nazaretanek rozeszła się po okolicy, ludzie bardzo licznie gromadzili się w zakonnej kaplicy na Mszy św. odprawianej przez Prymasa. Pozwolono również dojeżdżać do miejsca księżom biskupom i rodzinie. Jednymi z pierwszych byli biskupi Michał Klepacz i Zygmunt Choromański, księża Hieronim Goździewicz i Bronisław Dąbrowski.
W Komańczy po raz pierwszy Ksiądz Prymas miał dostęp do czytania gazet, z których dowiedział się o dalszych perfidnych metodach komunistów, jakimi walczono z Kościołem. Zabolał go zwłaszcza fakt, że nigdzie nie znalazł wzmianki na swój temat, jakby jednego dnia przestał istnieć. Nie mógł w tym czasie wiedzieć, że jego uwięzienie mimo wszystko odbiło się bardzo na wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Jego nieobecność stała się milczącym krzykiem o sprawiedliwość. Prymas dowiedział się natomiast o tym, że komunistom nie udało się skłonić jego sekretarza, ks. bp. Antoniego Baraniaka, przebywającego w więzieniu mokotowskim, do złożenia obciążających go zeznań. Tym sposobem upadł plan wytoczenia mu procesu i skazania na wieloletnie więzienie. W tej sytuacji podjęto wobec Prymasa nie mniej perfidną próbę, by za cenę uwolnienia dobrowolnie zrzekł się pełnienia funkcji biskupich. Odpowiedział stanowczo, że tylko Papież może zwolnić biskupa z jego obowiązków, ponieważ od Papieża je otrzymał.
bialykruk.pl
______________________________________________________________________________________________________________